Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:10, 07 Sty 2013 Temat postu: Ratowanie żydów . |
|
|
Joanna Beata Michlic | ZNAK
Polki ratujące Żydów
Jaką cenę ratujące Żydów kobiety musiały zapłacić za swoje poświęcenie? Jak podejmowany przez nie wysiłek wpłynął na ich życie rodzinne i stosunki sąsiedzkie w czasie wojny i po niej?
Po zakończeniu wojny liczne odtworzone po Zagładzie organizacje żydowskie oferowały pomoc osobom, które udzieliły schronienia ukrywającym się Żydom. Wśród ratujących, którzy zmożeni biedą, brakiem pracy i chorobą zwrócili się o takie wsparcie, znajdowało się wiele kobiet. Listy wysyłane tuż po wojnie do tych organizacji, m.in. do American Jewish Joint Distribution Committee (JOINT) i Centralnego Komitetu Żydów w Polsce (CKŻP), stanowią dziś jedno z głównych źródeł informacji na temat bohaterskiej działalności ratujących kobiet. Listy te były pisane zarówno przez ratujących, jak i uratowanych Żydów oraz ich rodziny - ocalałych w Związku Radzieckim, którym udało się powrócić do kraju i żyjących za granicą, głównie w Palestynie/Izraelu. Dzięki tym materiałom, uzupełnionym o wspomnienia i inne dokumenty osobiste, mamy dziś szansę nie tylko poznać szczegóły przypadków ratowania polskich Żydów, lecz także zrozumieć emocje i motywy kierujące kobietami, które zdecydowały się udzielić takiej pomocy, a tym samym poznać głębiej tak ważne subiektywne aspekty aktów ratowania Żydów. Losy ratujących kobiet możemy potraktować również jako polemikę z powszechnym ujmowaniem polsko-żydowskiej wojennej historii, w której pomocy Żydom udzielała rzekomo większość Polaków, oraz z mitem rycerskiego zachowania mężczyzn-Polaków, którzy nad wyraz często - jak wynika z wielu relacji - nie pochwalali działalności swoich żon, sióstr, ciotek czy sąsiadek i znajomych. Co więcej, w wielu listach i innych dokumentach znajdujemy zapisy o przypadkach fizycznego i psychicznego znęcania się nad nimi z tego powodu. W najgorszej sytuacji pod tym względem znajdowały się kobiety niezamężne. Kobiety ratujące Żydów były także zastraszane i znieważane przez inne Polki nie akceptujące podejmowanych przez nie działań. Stanowczość, spryt i cięty język czasem jednak wystarczały, by uciszyć zarówno przeciwników, jak i przeciwniczki pomocy Żydom.
Kim były kobiety ratujące Żydów?
Wiele spośród pomagających Żydom kobiet pochodziło z niższych klas społecznych, a ich działalność była pochodną przedwojennych przyjaźni lub pozytywnych zawodowych i społecznych związków z żydowskimi pracodawcami. Nianie, kucharki, gosposie wyróżniały się w tej grupie niezmienną lojalnością i altruizmem.
Kobiety ratujące Żydów były poddawane ogromnym naciskom natury tak społecznej, jak i psychologicznej. Niektóre, uciekając przed wrogością sąsiadów, szukały anonimowości i bezpieczeństwa na wsi lub przeciwnie w dużych miastach, w których nikt ich nie znał.
Jedna z nich, Stanisława Bussoldowa (Bussold), opisuje, jak to wraz z kilkumiesięczną żydowską dziewczynką musiała opuścić swoje mieszkanie w Warszawie, by uciec przez pogróżkami sąsiadów. Bussoldowa, nosząca podczas wojny pseudonim "Adela" ściśle współpracowała z Ireną "Jolantą" Sendlerową i wraz z nią należała do Rady Pomocy Żydom "Żegota". Małą dziewczynką wywiezioną wówczas z Warszawy była zaś Elżbieta Kopells, dziś nosząca nazwisko Ficowska - działaczka społeczna często wypowiadająca się publicznie na temat dzieci uratowanych z Zagłady, a w latach 2002-2006 przewodnicząca Stowarzyszenia "Dzieci Holocaustu" w Polsce.
Kobiety angażujące się w ratowanie Żydów, wychowane w przekonaniu, że należy zważać na opinie innych ludzi, okazywały się szalenie wyczulone na wszelkie niepokojące sygnały, zwłaszcza te pochodzące od sąsiadów. Gdy tylko zauważały najdrobniejszy choćby przejaw niechęci względem swojej aktywności, błyskawicznie podejmowały decyzję o przeniesieniu ukrywanych Żydów w bezpieczniejsze miejsce. Mimo to wiele z nich musiało znosić wizyty szmalcowników, którzy w niektórych przypadkach zachęcali je do współpracy i donoszenia na bezbronnych, nieszczęsnych żydowskich uciekinierów.
Dobrze ilustruje to historia Janiny Brandwajn, która kilka miesięcy po wybuchu wojny szukała pomocy u swojej niani i przyjaciółki, Leokadii Krzemińskiej. Krzemińska straciła dom podczas bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 r. i mieszkała z mężem w maleńkiej kawalerce wynajmowanej od krewnych. Mimo biedy pozwoliła Janinie zamieszkać u siebie na czas poszukiwania bezpieczniejszego lokum. W marcu 1943 r. pomagała też w wyprowadzeniu z getta Aleksandry, jej młodszej siostry, oraz jej jedenastoletniej kuzynki, Krystyny. Obie dziewczynki mieszkały u niej przez następnych kilka miesięcy. Było to szczególnie niebezpieczne ze względu na ich "semicki wygląd", który mógł je narazić na szykany i zdradę ze strony wścibskich i niechętnych im sąsiadów. Krzemińska, która musiała zmagać się z trudnymi warunkami materialnymi, odmówiła przyjmowania pieniędzy za pełną poświęcenia opiekę nad dziewczynkami. Na pewien czas zrezygnowała nawet z pracy jako pomoc domowa, by zająć się swoimi podopiecznymi. W końcu musiała się też zetknąć z pewnym Polakiem, który z początku pomagał ukrywającej się Janinie dostarczać paczki dla jej rodziców w getcie, by dość szybko stać się zwykłym szmalcownikiem. Później bezskutecznie, strasząc szantażem, próbował i Krzemińską wciągnąć do współpracy, spotkał się jednak z wyraźną odmową. Udało się też znaleźć nowe bezpieczne schronienie dla trzech dziewcząt z rodziny Brandwajnów, którym Krzemińska nadal udzielała pomocy. Odwiedzała je regularnie i ze środków pochodzących od Janiny i podziemnych organizacji żydowskich pokrywała koszty ich utrzymania u nowych gospodarzy. W pomoc Żydom zaangażowała również swojego męża, Władysława Krzemińskiego, który zajął się dostarczaniem żywności do warszawskiego getta. W swoim świadectwie z 11 września 1947 r. Janina Brandwajn wyjaśnia, dlaczego zwróciła się właśnie do Leokadii Krzemińskiej: "Pośród kilku chrześcijan, których znałam, zdecydowałam się wybrać Leokadię Krzemińską. Znała mnie od momentu, kiedy byłam dzieckiem. Pracowała jako opiekunka do dzieci u moich dalekich krewnych i wśród wielu żydowskich dzieci, które miała pod opieką, była moja kuzynka Krysia. Podjęłam dobrą decyzję. Przyjęła mnie w wyjątkowy sposób, od razu dała mi jeść, umyła i położyła do łóżka. (…) Pomagała mi aż do wyzwolenia i była jedyną osobą, która zaopiekowała się trzema dziewczynkami tak jakbyśmy były jej własne" (Świadectwo Janiny Brandwajn. CKŻP Nr Akt 301/5105, 11 września 1947, s. 2-3, Archiwum ŻIH).
Życie po wojnie
Jaką cenę ratujące kobiety musiały zapłacić za swoje poświęcenie? Jak podejmowany przez nie wysiłek wpłynął na ich życie rodzinne i stosunki sąsiedzkie w czasie wojny i po niej? Dla wielu z nich pomoc Żydom wiązała się z ogromnymi kosztami. Jako przedstawicielki "płci emocjonalnej" szczególnie silnie doświadczały rozpaczy, przytłaczającej samotności oraz żalu - w ich relacjach odnajdujemy całą paletę intensywnych emocji. Jedynymi miejscami, w których mogły liczyć na zrozumienie, współczucie i wsparcie, materialne i moralne, były wspomniane już odtworzone po wojnie organizacje żydowskie, takie jak charytatywny JOINT czy powstały w 1944 r. Centralny Komitet Żydów w Polsce (CKŻP).
W niektórych przypadkach kobiety ratujące Żydów zmagały się jednak nie tylko z wrogością i brakiem akceptacji ze strony sąsiadów, znajomych i przyjaciół, lecz również z niechęcią ze strony członków własnych rodzin. Wywarło to na nich ogromny wpływ zarówno w krótszej, jak i w dłuższej perspektywie czasowej. Doświadczane przez nie poczucie wyobcowania z własnej rodziny, należące do ich najbardziej bolesnych wspomnień, rzuca dodatkowe światło na niezwykłą odwagę, szlachetność, niezależność i poświęcenie tych kobiet.
Warto przytoczyć historię jednej ratującej Żydów kobiety - Ireny Ś. (jej nazwisko znane jest redakcji). Ś. urodziła się w 1913 r. w Świniarach niedaleko Gniezna. Podczas wojny wraz z liczną rodziną mieszkała w Brzeżanach, niewielkim galicyjskim miasteczku na Kresach. Irena jako młoda, niezamężna i wykształcona kobieta pracowała jako guwernantka, a jednocześnie działała w podziemiu. Dzięki znajomości języka niemieckiego została zatrudniona w fabryce mieszczącej się na terenie brzeżańskiego getta. Codziennie obserwowane okrucieństwa Niemców zmusiły ją do działania. Ś. uratowała jedenaście osób, łącznie ze swoim przyszłym mężem, Emilem Orensteinem, który pracował jako dentysta, a po wojnie zmienił imię i nazwisko oraz wyznanie - na katolickie. Niestety w maju 1944 r. Irena Ś. została zadenuncjowana i aresztowana, choć udało się jej przeżyć. Po wojnie w emocjonalnym liście do warszawskiego oddziału Instytutu Yad Vashem opowiadała o samotności i cierpieniu, jakich doświadczała, pomagając Żydom: "Prawie wszyscy znani mi Polacy mieli do mnie negatywy stosunek. Niemcy mnie nienawidzili, a rodzina się mnie wyrzekła. Czułam się kompletnie opuszczona i zastraszona" (list z listopada 1965 r., Archiwum Yad Vashem). W innym, równie poruszającym liście z czerwca 1966 r. pisała o osamotnieniu nieopuszczającym jej nawet po zakończeniu wojny. Ocalony przez nią mąż okazał się kobieciarzem, a rodzina, która odtrąciła ją jeszcze w czasie wojny, wyśmiewała jej problemy małżeńskie i brak zainteresowania jej losem ze strony żydowskich organizacji i byłych podopiecznych. Irena czuła się całkowicie zapomniana i niedoceniona nawet przez ludzi zawdzięczających jej życie.
Przez całe dziesięciolecia po wojnie podobni Irenie Ś. Sprawiedliwi doświadczali niechęci ze strony polskiego społeczeństwa, a ich historie pomijane były milczeniem. Mało tego, często podejrzewano ich o żydowskie pochodzenie i z tego powodu szkalowano. Wspomnianej już Irenie Sendlerowej (1919-2008) również nieobce były tego rodzaju przeżycia. Dziś uznaje się ją za najsłynniejszą Polkę ratującą Żydów z Zagłady. Jej nazwisko pojawia się podczas każdej publicznej debaty na ten temat, a jej postać stała się inspiracją dla pisarzy i filmowców. W 2006 r. polskie Stowarzyszenie "Dzieci Holocaustu" oraz amerykańska fundacja "Life in a Jar" ustanowiły nawet nagrodę jej imienia "Za naprawianie świata" przyznawaną nauczycielom i działaczom społecznym zaangażowanym w budowę w Polsce społeczeństwa obywatelskiego wolnego od uprzedzeń. W tym samym roku polskie władze rozpoczęły też starania o zgłoszenie kandydatury Ireny Sendlerowej do pokojowej Nagrody Nobla, chcąc w ten sposób pokazać, że Polska wolna jest od etnicznych uprzedzeń i pragnie oddać hołd osobom ratującym Żydów. Elementem tej kampanii było również uhonorowanie 14 marca 2007 r. Ireny Sendlerowej i Rady Pomocy Żydom "Żegota" przez Senat RP. Wcześniej bardzo niewiele osób znało jej dokonania. Sendlerową, wyróżnioną medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata w 1965 r. przez Yad Vashem, "odkryły" dla świata i polskiej publiczności dopiero amerykańskie uczennice z Kansas, które kilka lat temu napisały scenariusz przedstawienia teatralnego o jej życiu.
W obszernym liście ze stycznia i lutego 1995 r. adresowanym do jednego z cenionych polskich historyków zajmujących się II wojną światową, Sendlerowa szczegółowo wyjaśnia, dlaczego w wielu kręgach przez szereg lat uważana była za Żydówkę. Twierdziła, że powodem takich plotek były podejmowane przez nią działania. Zdecydowane potępianie antysemityzmu w życiu zawodowym i publicznym, częste stawanie w obronie dyskryminowanych i zastraszanych Żydów, przyjaźnie z Żydami z lat szkolnych i studenckich oraz oczywiście ratunek udzielany żydowskim dzieciom w czasie wojny - oto przyczyny jej "pomyłkowo odczytanej" tożsamości. Po wojnie Sendlerowa znajdowała na swoim biurku w pracy anonimowe listy z pogróżkami, z których wynikało, że ich autorzy podejrzewają ją o bycie Żydówką. Zawierały takie np. zdania: "Ty Żydowico, wynoś się jak najprędzej do Palestyny (Izraela), bo jak nie wyjedziesz, to Ci zabijemy Twoje ukochane dzieci" (oryginał listu w Archiwum ŻIH). Sendlerowa wspominała, że jej reakcja na tego typu listy była spokojna. Starała się za wszelką cenę panować nad sobą, choć z drugiej strony bolały ją tak wulgarne antysemickie postawy i poważnie niepokoiła się o bezpieczeństwo dzieci. "Anonimy wyrzucałam do kosza, jako jedynego i właściwego miejsca na takie »dokumenty«; myśli jednak były pełne żalu, że tak wiele mamy draństwa wokół siebie, a w sercu, bardzo duży, ogromny lęk o dzieci" (oryginał listu w Archiwum ŻIH).
Niemal wszystkie kobiety bezinteresownie pomagające Żydom miały podobne doświadczenia: obcy, sąsiedzi, znajomi, a nawet członkowie rodzin podczas wojny je szantażowali i denuncjowali, a po wojnie pogardzali i dręczyli. Z listów i innych relacji wyłania się jednak obraz niesłychanej odwagi, niezależności, bezwarunkowej lojalności, poświęcenia i altruizmu tych kobiet. Wiele z nich decydowało się nieść pomoc Żydom ze względu na humanitarne czy lewicowe poglądy, a także z powodu emocjonalnego przywiązania do żydowskich pracodawców i przyjaciół sprzed wojny. Część z nich kierowała się chrześcijańskim ideałem agape. Choć pochodziły z różnych środowisk - od klasy robotniczej i chłopstwa po inteligencję - tworzyły dość nietypową zbiorowość. Z tego powodu wykluczano je z lokalnych społeczności, a w skrajnych przypadkach - nawet z ich rodzin. Za swoją szlachetną postawę zapłaciły ogromną cenę. Niektóre z kobiet opiekujących się osieroconymi żydowskimi dziećmi po wojnie podjęły decyzję o opuszczeniu kraju razem ze swoimi podopiecznymi. Inne wyszły za mąż za ocalonych przez siebie mężczyzn. Dopiero teraz poznajemy ich zapomniane historie.
Tłumaczyła Magdalena Czech
Tekst stanowi skróconą i nieznacznie zmienioną wersję wykładu wygłoszonego 17 listopada 2011 r. na międzynarodowej konferencji Kobiety i Holokaust w Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie.
Miesięcznik "Znak", styczeń 2013, numer 692
>>>>
Oczywiscie w latach okupacji konspiracja przystapila tez do ratowania żydów . Oczywiscie rownolegle tez czynila to spontanicznie ludnosc . Oczywiscie wobec takiej machiny zbrodni nie moglo byc mowy o sukcesie typu uratujemy wiekszosc czy nawet duzo . Ale to byl na pewno fenomen pomocy blizniemu nieznany nigdzie indziej . Zeszta nigdzie nie bylo az takiej opresji !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:44, 07 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Żabińscy ukrywali Żydów w warszawskim ZOO. "To jest niesamowity heroizm"
Jan i Antonina Żabińscy ukrywali w czasie wojny na terenie ogrodu zoologicznego uciekinierów z warszawskiego getta. Ta niezwykła historia sprzed 70 lat zostanie zekranizowana w Hollywood. - Zajmowali miejsca w klatkach dla zwierząt w podziemnych częściach, w jakichś wykopanych pod ziemią bunkrach. Byli też na zapleczu lwiarni, w wewnętrznych pomieszczeniach, gdzie normalnie nie ma dostępu. W willi przechowywano dzieci i osoby chore. Mieszkały w piwnicach, a te warunki i tak były dalekie od luksusu - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Agata Borucka z warszawskiego ZOO.
Ewa Koszowska: ZOO było idealną kryjówką dla Żydów?
Agata Borucka: To nie byli tylko ludzie narodowości żydowskiej. To byli wszyscy ludzie, których ścigali hitlerowcy. Oczywiście najwięcej było, mimo wszystko, mieszkańców getta. I oni byli przechowywani na terenie ogrodu.
W jakich warunkach przyszło im mieszkać w ZOO?
- Zajmowali miejsca w klatkach dla zwierząt w podziemnych częściach, w jakichś wykopanych pod ziemią bunkrach. Byli też na zapleczu lwiarni, w wewnętrznych pomieszczeniach, gdzie normalnie nie ma dostępu. No i oczywiście w samej willi, gdzie przez całą wojnę mieszkali państwo Żabińscy, nie zawsze w pełnym składzie. Jan Żabiński walczył w Powstaniu Warszawskim, potem trafił do jednego z obozów. Antonina Żabińska musiała sobie w tym czasie radzić sama. Piwnica w willi (fot. Archiwum ZOO w Warszawie) Niemniej jednak willa funkcjonowała i przewinęło się przez nią ponad 300 osób. Oczywiście nie jednocześnie, ale na przestrzeni lat. Niektórzy ukrywali się w ZOO kilka miesięcy, a niektórzy kilka dni. W willi przechowywano dzieci i osoby chore. Mieszkały w piwnicach, a te warunki i tak były dalekie od luksusu. To było 70 lat temu, więc nie było ani ciepło, ani sucho. Natomiast dorośli przechowywani byli na zewnątrz. Z piwnicy pod willą Żabiński wykuł takie podziemne przejście - tunel. W tej chwili jest zasypane, niemniej jednak widać miejsce, gdzie był wlot. Na zewnątrz odrestaurowaliśmy wejście do tego tunelu. Tamtędy uciekali właśnie Żydzi, żeby się schronić, zazwyczaj w najbliższych klatkach bażanciarni, która stoi do dzisiaj (zamieszkują ją papugi).
Jan raczej stronił od pochwał i bagatelizował swoją odwagę, mówił "po co to zamieszanie".
- Ktoś kiedyś zapytał się Żabińskiego, dlaczego się tak zaangażował i czy się nie bał. Jego odpowiedź brzmiała: "Bo tak należało zrobić". I to był fakt. Wykorzystując swoje znajomości, państwo Żabińscy organizowali uciekinierom z getta dokumenty, miejsce przyszłego pobytu oraz formę przerzucenia ich w bezpieczne lokalizacje. To był ogrom pracy, mnóstwo kombinowania. Trzeba było mieć opracowaną strategię, a wszystko to pod ogromną presją.
W Polsce za ukrywanie Żydów groziła śmierć.
- To jest niesamowity heroizm. Mimo tego, że byli świadomi czekających ich zagrożeń, ani na moment się nie zawahali. Gdyby to się wydało, wszyscy by zginęli, nie tylko Jan, ale również jego żona i dwójka małych dzieci.
Mieli patenty na maskowanie się?
- Pani Żabińska była osobą wszechstronnie wykształconą, świetnie grała na fortepianie. Dom tętnił życiem, natomiast w każdej chwili mógł pojawić się jakiś niepowołany gość, jakiś gestapowiec. Często składano im wizyty bez zapowiedzi. Niemcy, którzy się tam pojawiali znali państwa Żabińskich, chociażby z przedwojennych zjazdów w Berlinie, czy innych częściach Europy. Państwo Żabińscy z uciekinierami mieli taki umówiony sygnał, że jak zbliżało się niebezpieczeństwo, to Antonina Żabińska siadała do fortepianu i grała Arię Offenbacha, fragment "Pięknej Heleny": "Jedź, jedź na Kretę". To był sygnał, że mają zmykać na dół, a jeśli już są na dole, to siedzieć cichuteńko.
To brzmi bardzo barwnie, gdy Pani opowiada.
- To tylko pozory. Tak naprawdę los tych ludzi był straszny. Gdy był bardziej niebezpieczny okres, tygodniami siedzieli bez ruchu. Ukrywał się tam też przedwojenny mistrz bokserski Samuel Kenigswein z żoną i dwójką dzieci. Jego ojciec był rzemieślnikiem i znał państwa Żabińskich już przed wojną. Ten chłopiec, gdy dorósł, opowiadał, że nie mogli się ruszyć, nie mogli się śmiać, nie mogli głośno rozmawiać, bo to było śmiertelne niebezpieczeństwo, które groziło im w każdym momencie. Pamiętajmy, że nie zawsze było ciepło, bo pory roku się zmieniają, więc to było ciężkie i trudne do zniesienia. Natomiast w międzyczasie Żabińscy organizowali dokumenty i pracowali nad "bardziej aryjskim" wyglądem swoich semickich gości, co polegało między innymi na farbowaniu włosów. Techniki były bardzo niedoskonałe i nigdy nie było wiadomo, jaki będzie ostateczny efekt. Często wyglądali bardzo dziwnie, mieli włosy rude i wyglądali jak wiewiórki. Potem wysyłali tych ludzi dalej, ZOO było tylko przejściową kryjówką.
Jak radzono sobie zimą, gdy na dworze szalał mróz?
- Właśnie dzięki temu, że były tu ogródki działkowe i tuczarnia świń, więc Niemcy musieli dostarczać niezbędne artykuły i żywność, by to utrzymać. Ponieważ Żabiński mógł wchodzić bez problemu na teren getta i poruszać się po całej Warszawie, był w stanie różne rzeczy skombinować. Nie przelewało im się na pewno, ale to były jakieś ścieżki, którymi można było coś wydeptać i coś uzyskać. Miał też układy z władzami. Był konstruktywny, zawsze miał dyplomatyczne podejście, umiał sobie świetnie radzić. Oczywiście mnóstwo go to kosztowało zdrowia i nerwów, ale był, krótko mówiąc, skuteczny.
Żabiński był niezwykłą postacią.
- Jan Żabiński był drugim dyrektorem Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. ZOO zostało otwarte 11 marca 1928 roku. Jego pierwszym dyrektorem był Wenanty Burdziński, ale niestety, po niespełna roku piastowania funkcji, zmarł na zapalenie płuc. Wtedy powstał wakat na stanowisku dyrektora, który objął, wtedy młodziutki adiunkt SGGW, Jan Żabiński. Było to niesamowita postać i myślę, że ogród miał ogromne szczęście, iż trafił mu się taki człowiek. Od początku był bardzo zaangażowany w życie ZOO. Zresztą mieszkał wraz ze swoją rodziną na jego terenie, w willi, która stoi do dzisiaj.
Niewiele osób zwraca uwagę na willę, a to właśnie ona odgrywała kluczową rolę w całej historii?
- Willa została zbudowana na początku lat 30. i znajduje się oczywiście na terenie ogrodu zoologicznego. To niesamowity budynek, chociażby architektonicznie. Jest jedną z pierwszych budowli w Warszawie w stylu modernistycznym. W tym samym stylu został wybudowany Dom Partii, Muzeum Narodowe i wiele willi na Starym Żoliborzu. Prosta bryła, bez żadnych wyszukanych wzorów, ale dzięki temu ma charakter ponadczasowy. Dzisiaj, gdy się na nią patrzy, to jest ona tak samo "trendy", jak była 80 lat temu. Niewiele osób zwraca na nią uwagę, bo nie jest to jakiś wyszukany budynek, niemniej jednak, jest to miejsce historyczne. Szkoda, że tak mało Polaków o niej wie, na szczęście zaczyna być bardziej znana dzięki książce Diane Ackerman "Azyl. Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim ZOO". To właśnie na podstawie tej książki zostanie nakręcony film. Już teraz do ZOO przyjeżdża coraz więcej wycieczek zagranicznych, właściwie tylko po to, żeby obejrzeć tę willę - miejsce, gdzie byli przechowywani Żydzi, uciekinierzy z getta, którymi zajmowali się państwo Żabińscy. Willa stoi niezmieniona, przynajmniej od zewnątrz, do dnia dzisiejszego i odgrywa fundamentalną rolę w całej tej historii.
Państwo Żabińscy mieszkali w willi wraz ze swoimi dziećmi?
REKLAMA Czytaj dalej
- Najpierw to był syn Ryszard, później, już w czasie wojny, przyszła na świat Tereska. Wszystko tam tętniło życiem. Państwo Żabińscy oprócz tego, że zarządzali ogrodem zoologicznym, to hołubili i odchowali mnóstwo zwierząt. Tam było właściwie więcej zwierzaków, niż ludzi. Mnóstwo małych osesków, nieporadnych osieroconych stworzonek, które karmili i pomagali przetrwać. One dorastały na ich oczach. Rysiek, syn państwa Żabińskich, bawił się z nimi i przyjaźnił. Tak więc to był dom tryskający życiem. I zwierzęcym, i ludzkim, ponieważ Żabińscy byli bardzo otwartą rodziną, zaangażowaną w życie naukowe. Uczestniczyli w międzynarodowych zjazdach dyrektorów ogrodów zoologicznych, w konferencjach i zjazdach zoologicznych. Pamiętajmy, że ogrody muszą ze sobą współpracować, żeby mogły funkcjonować. Wymieniają się zwierzętami, dzielą wiedzą i doświadczeniami hodowlanymi. Już wtedy, wiele lat temu, dzięki państwu Żabińskim, ogród był cenioną w całej Europie tego typu placówką. Zresztą, te kontakty, które nawiązali przed wojną, później wykorzystywali w latach wojennych.
Niestety, wybuchła wojna...
- Wojna położyła kres kwitnącemu rozwojowi warszawskiego ZOO. Ogród został zniszczony, nawet nie tyle budynki, co głównie ogrodzenia. Wiele zwierząt uciekło, część zginęła w wyniku ostrzału.
Zabito najgroźniejsze zwierzęta, w tym słonia Jasia. To była bardzo ciężka decyzja?
- Niestety, część zwierząt trzeba było zabić ze względów bezpieczeństwa, bo przecież tygrysy czy słoń Jaś - bardzo znany przedwojenny bohater warszawski, to dzikie i groźne zwierzęta. To było straszne przeżycie dla Żabińskich i innych pracowników ogrodu. Zwierzaki, którymi się opiekowali i do których byli bardzo przywiązani, musiały zginąć. Część zwierząt zginęła w celach żywieniowych. Mięso to źródło białka, wiadomo, że wtedy zaopatrzenie padło, więc po prostu je skonsumowano. Większość zwierząt, szczególnie tych latających, trzymała się w pobliżu tego terenu, bo to był ich dom, innego nie znały. Często Niemcy, dla sportu do nich strzelali. ZOO, jako ogród, przestało więc funkcjonować, ale oczywiście została część małych zwierzaków, które mieszkały w willi Żabińskich.
Któregoś dnia pojawił się w warszawskim ZOO dyrektor berlińskiego ZOO Lutz Heck, który poinformował że "nieinteresujące Niemców okazy mają być wybite, a te które przedstawiają dla nich jakąś wartość, przekazane berlińskiemu ZOO". Czy jego prośba został spełniona?
- Tak. Naprawdę cenne gatunki zostały wywiezione w głąb Rzeszy, razem z nimi nasza, jedyna jak dotąd urodzona w polskich ogrodach zoologicznych, słonica Tuzinka, córka Kasi i Jasia. Losy Tuzinki nie są znane. Początkowo trafiła do Królewca, potem słuch o niej zaginął. Najprawdopodobniej nie przeżyła tej wojennej zawieruchy.
Jak na ironię, to częściowo dzięki Heckowi przetrwały żubry?
- Żubry pochodzą z Puszczy Białowieskiej. Te tereny nigdy nie były spokojne politycznie, tam na przestrzeni wieków cały czas prowadzone były jakieś działania wojenne i po prostu ludzie, którzy walczyli, musieli coś jeść. Z tego powodu polowano na nie bez umiaru i w pewnym momencie okazało się, że tych żubrów nie ma. Zostało dosłownie kilkanaście sztuk w ogrodach zoologicznych i w prywatnych hodowlach. Tymczasem Niemcy mieli straszne ambicje uzyskania "superzwierzęcia". Chcieli nawet zrekonstruować tura, który wyginął. Tur był zwierzęciem silnym, pięknym, więc łatwo można było go utożsamić z siłą III Rzeszy. Żubr natomiast był mu bardzo bliski, więc Niemcy otaczali go dużym szacunkiem. Mieli zresztą kręćka na punkcie czystości rasy. Próby hodowlane na zwierzętach w niemieckich ogrodach zoologicznych były prowadzone bardzo świadomie. Przed wojną Żabiński współpracował z nimi. Restytucja żubra rozpoczęła się już w okresie międzywojennym. Dzięki temu, że udało się dosłownie kilka zwierząt ocalić, pomyślnie odbudowano całe pogłowie żubrów.
Teraz już nie są zagrożone?
- Mało tego, jest ich tak dużo, że od czasu do czasu są nawet pozwolenia na kontrolowane odstrzały w Puszczy Białowieskiej. A oprócz puszczy mieszkają też w wielu innych częściach Polski, m. in. w Bieszczadach i na Pomorzu. Kilka żubrów wysłano nawet do Holandii. To jest argument świadczący o konieczności istnienie ogrodów zoologicznych. Są miejscem, w którym chronimy przed zagładą najrzadsze gatunki. Tym bardziej, że teraz często niszczymy ich naturalne środowisko i coraz więcej zwierząt możemy oglądać tylko i wyłącznie w ogrodach.
Jan Żabiński, oprócz opieki nad zwierzętami, miał też inne zajęcia?
- Cały czas był zaangażowany w walkę. Brał czynny udział w ruchu oporu, był żołnierzem Armii Krajowej. Dzięki swoim kontaktom przedwojennym mógł wiele zrobić i wiele robił. Przede wszystkim na terenie ogrodu zoologicznego założono tuczarnię świń. Fantastyczna sprawa! Dzięki temu można było utrzymać budynki, które funkcjonują do tej pory. Było to również źródło jedzenia. Poza tym pożywieniem dla świń, które było dostarczane do ZOO, można też było karmić inne zwierzęta, które jeszcze zostały. Przede wszystkim jednak gwarantowało to jako takie funkcjonowanie ogrodu, może nie w takiej formie, jak powinien, ale nie został przynajmniej zdewastowany. Potem na skutek tarć między niemieckimi zarządcami Warszawy, zaczęły się kłótnie o ten teren i jakaś firma wykupiła tutaj działkę, by założyć ogródki ziołowe. Żabiński, dzięki dyplomacji i odpowiedniemu działaniu, sprawił, że powstały tutaj w końcu ogródki działkowe. To też było sprytne posunięcie, bo uchroniło ogród przed zniszczeniem, a do tego zaczęto uprawiać w nim jedzenie. W międzyczasie Żabiński był jeszcze zarządcą terenów zielonych w getcie. Mógł więc poruszać się po całej Warszawie, oraz bezpiecznie wchodzić na teren getta. Mało tego, gdy w ZOO była tuczarnia świń, to robił obchód po restauracjach warszawskich i zabierał stamtąd resztki jedzenia na potrzeby tuczarni. To miało ogromne znaczenie, bo w tym samym czasie angażował się w ratowanie Żydów. Jedzenie, które rzekomo miało być dla świń, świetnie się nadawało do utrzymania przy życiu uciekinierów.
Na terenie ZOO Żabiński przechowywał amunicję?
- Był zaangażowany w ruch oporu na 100 proc. O amunicji nie powiedział nawet swojej żonie. To byłby dla Antoniny dodatkowy stres, a i tak już miała mnóstwo na głowie. Pamiętajmy, że potem Antonina została sama z dwójką dzieci i z tymi ludźmi pod opieką. Wszyscy, którzy znają tę historię, jako pierwszoplanową postać wysuwają Jana Żabińskiego.
Bez Antoniny nie byłoby tak łatwo?
- To ona ogarniała wszystko. Ona zapewniała jedzenie uciekinierom i codzienne życie było pod jej jurysdykcją. Była takim prawdziwym cichym bohaterem. Żabiński czynnie walczył i był czas, gdy go nie było, nie ujmując mu w niczym. Więc to jest ich obopólna zasługa.
Za swoją działalność zostali odznaczeni Medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
- To jest przepiękna historia, bo odwiedzające nas grupy młodzieży izraelskiej idą szlakiem martyrologicznym, obóz za obozem i często mają straszne wspomnienia śmierci. Polska kojarzy im się z miejscem, gdzie mordowano Żydów i niekoniecznie po tylu latach pamiętają, że to robili Niemcy, a nie Polacy. Natomiast postawa Żabińskich pokazuje, że warszawiacy im pomagali. To taki jaśniejszy i, o ile to możliwe, optymistyczny punkt w historii. Nie wszyscy Polacy byli zaangażowani w ratowanie ludności żydowskiej, nic nigdy nie jest ani białe, ani czarne, niemniej jednak Żabińscy zostali odznaczeni medalem. To pokazuje, że Polacy potrafią pomagać.
Wśród ukrywanych Żydów była rzeźbiarka Magdalena Gross.
- Tak. To bardzo sławna rzeźbiarka, którą zresztą pobyt w ogrodzie zoologicznym zainspirował do rzeźbienia zwierząt. Na terenie willi od niedawna jest odrestaurowana izba pamięci. To piękne, stylowe pomieszczenie, gdzie na ścianie wiszą fotografie państwa Żabińskich, oraz zdjęcia osób, które się ukrywały na terenie ogrodu. Jest też rzeźba Magdy Gross, ptak Bąk. Zresztą za tę rzeźbę otrzymała pierwszą nagrodę na konkursie plastycznym w Paryżu. Dwie rzeźby Magdaleny Gross stoją na postumentach przy wejściu na różankę - Kaczka i Kogut. To są repliki, gdyż oryginały zostały skradzione kilka lat temu. W słoniarni, na naszej jubileuszowej wystawie historycznej, można także obejrzeć rzeźbę przedstawiającą słonicę Tuzinkę.
Goście ukrywający się u Żabińskich mieli zwierzęce pseudonimy?
- Tak, wszystkim nadano pseudonim pochodzący od jakiegoś zwierzęcia. Do tego było tu mnóstwo zwierząt, które też miały swoje imiona. Więc często nie było wiadomo, o kogo chodzi. Nie bez powodu willa państwa Żabińskich zwana była Arką Noego, bo to była taka przyjazna arka, gdzie ocalono bardzo wiele istnień, nie tylko zwierzęcych, ale przede wszystkim ludzkich. Inna, bardzo znana nazwa willi to "Willa pod zwariowana gwiazdą". Tu nic nie działo się tak, jak być powinno, zawsze było mnóstwo zamieszania. Po prostu życie na pełnych obrotach.
Ukrywanie ludzi musiało stwarzać nie lada problemy Żabińskim.
- Najlepsze w tym wszystkim było to, że mimo, iż przewinęło się z tu 300 osób, prawie wszystkim udało się przeżyć. Nikt niepowołany o tym nie wiedział. Przyświecało im też ogromne szczęście. Ja tak naprawdę myślę, że ogród zoologiczny ma w sobie niesamowitą pozytywną energię i jest to niezwykłe miejsce. Tylko tutaj ta historia mogła się wydarzyć.
Ktoś Żabińskim pomagał?
- Oczywiście! To nie było tak, że państwo Żabińscy byli wyspą na oceanie. Ktoś kiedyś obliczył, że w uratowanie tych wszystkich ludzi było zaangażowanych wręcz kilka tysięcy osób. Tu był pierwszy przystanek z getta, skąd byli przemycani razem z jedzeniem dla świń, czy z innymi transportami. W ZOO spędzali jakiś czas - im krócej byli w jakimś miejscu, tym było bezpieczniej. To była podróż wieloetapowa, przystanek do mieszkania w kolejnych miejscach, gdzie im zabezpieczano dalszy los. Żabińscy byli tylko małą cegiełką w całym tym wielkim murze ludzi dobrej woli.
Jak w tym wszystkim odnajdywały się dzieci Żabińskich? Wiedziały, czym zajmują się rodzice?
- Zdawały sobie z tego sprawę, bo to nie była żadna bajka. Esesmani przychodzili sobie do ZOO strzelać do ptaków, tak jak się strzela do rzutek. Ryszard Żabiński (syn Jana i Antoniny) miał swoje dwa ukochane kurczaki, z którymi chodził na spacer. To było bardzo ważne, żeby w tym czarnym okresie znaleźć jakąś odskocznię od wojny. Podczas jednej z takich wizyt gestapowiec zagroził, że zabije małego chłopca i zabrał go gdzieś w krzaki. To było na oczach Antoniny Żabińskiej, której całe życie przewinęło się wtedy przed oczami. Rozległy się dwa strzały i ona była przekonana, że jej dziecko już nie żyje. Po chwili wynurzył się esesman z uśmiechem, który odstrzelił dwa kurczaki, oszczędzając na szczęście synka. Takich historii było tutaj mnóstwo.
Które budynki w ZOO z czasów wojny możemy dzisiaj oglądać?
- Ogród zoologiczny ma 85 lat i jego atutem jest to, że jest położony w samym centrum stolicy. Jest to miejsce tętniące życiem non stop. Wygląda niemalże tak samo jak na początku. Oczywiście powiększył się, na początku miał 12 ha, teraz ma 40 ha. Ale jest cały czas w obrębie tego samego miejsca. Z czasów przedwojennych pochodzi wybieg dla fok, woliera kondorów, która jest wciąż w miarę komfortowa oraz budynek akwarium. Stara małpiarnia też jest z tamtych czasów i budynek nosorożców (kiedyś słoniarnia) oraz lwiarnia, której budowę rozpoczęto jeszcze przed wojną. Ostatnio odwiedził nas starszy pan, który pokazał dwa zdjęcia: jedno z 1936 roku, gdy jako mały chłopiec stoi na tle klatek z małpami i drugie sprzed kilku lat, gdzie stoi już nie mały chłopczyk, tylko dorosły człowiek, przed tymi samymi klatkami, tylko nieco zrekonstruowanymi. Kolejnym bardzo ciekawym miejsce, które mało kto ma szanse zobaczyć, jest amfiteatr pod lwami. Jeśli popatrzymy na wybieg lwów, widzimy taką szklaną kopułę. Pod nią znajduje się coś na kształt cyrku, amfiteatru, a przez kopułę przesącza się światło. Tam jest najzwyklejsza w świecie scena - oczywiście zdewastowana - otoczona kratami, tak jak w cyrku, kiedy są pokazy zwierząt. Są tam stopnie, z których można zrobić trybuny dla widzów. Tuż po wojnie organizowano tam pokazy zwierząt, żeby zebrać w ten sposób pieniądze na odbudowę ogrodu zoologicznego. To bardzo szybko upadło, teraz stary podziemny amfiteatr zalewa Wisła, ale nadal miejsce jest magiczne i jedyne w swoim rodzaju.
Film będzie ukoronowaniem życia Żabińskich i tego, co zrobili dla uciekinierów?
- Tak i według mnie to wstyd, że tak mało osób, nawet wśród mieszkańców Warszawy, o tym wie. Gdyby nie książka Ackerman, to nikt by nie znał tej historii, a jest to naprawdę świetny materiał poznawczy na film. Już teraz mnóstwo osób przyjeżdża tutaj ze Stanów Zjednoczonych i to niekoniecznie żydowskiego pochodzenia. Dla nich losy willi państwa Żabińskich i tego, co się działo w trakcie wojny, są niezwykle ciekawe. Takich wycieczek mamy po kilkanaście rocznie. Na razie. Podejrzewam, że jak ukończą film, to zainteresowanie będzie o wiele większe.
Czy po wojnie zwierzęta zabrane do innych ogrodów, wróciły do Warszawy?
- Tego nie wiem. Wtedy były inne problemy i bardziej palące kwestie. Po wojnie, jak tylko Żabiński wyszedł z obozu, wrócił tutaj i przystąpił do odbudowywania ogrodu. Pomogła mu warszawska ludność. Dzięki kontaktom Żabińskiego, część zwierząt przysłały inne ogrody, niekoniecznie były to te same, które mieszkały tu przed wojną. Wkrótce ZOO się zapełniło i w 1949 roku zostało otwarte na nowo.
Jak potoczyły się dalsze losy Żabińskich?
- Niestety, przeszłość polityczna pana Jana nie współgrała z ówczesną władzą i nie został doceniony za swoją działalność. Wręcz przeciwnie, był szykanowany. W roku 1952, czyli nie tak długo po wojnie, po prostu zrzekł się stanowiska, mimo że był jeszcze w pełni sił. Poświecił się tylko działalności popularyzatorskiej, prowadził cieszące się ogromną popularnością radiowe słuchowiska, z których niewiele się niestety zachowało. Wtedy wszyscy zmagali się z ogromnymi kłopotami finansowymi i na tych samych taśmach nagrywano inne programy, więc zostały bezpowrotnie zniszczone. Żabińscy musieli wyprowadzić się z ogrodu, oskarżano ich o mnóstwo rzeczy, którym nie zawinili. Po prostu nie byli po linii władzy. Mieszkali później na Mokotowie, ale już nawet nie odwiedzali ogrodu, bo doszło do tego, że jak Ryś czy Tereska przyszły do ogrodu, a pech chciał, że w międzyczasie, czy tuż po ich wizycie, zdechło jakieś zwierzę, rozpuszczano wieści, że specjalnie zostało otrute, że to jest jakieś celowe działanie państwa Żabińskich. To była bardzo tragiczna historia, bo Żabińscy poświęcili temu miejscu pół życia. To nie była tylko praca zawodowa, to była integralna część ich życia, i to chyba ta najważniejsza. Nagle zostało to tak brutalnie zakończone.
Rozmawiała: Ewa Koszowska, Wirtualna Polska
>>>>
Wspaniala historia !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:48, 28 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Po 70 latach znów razem. Jego rodzice uratowali mu życie
Wzruszające spotkanie po 70 latach. Uratowany przez polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata i syn ratujących - razem w Nowym Jorku.
Przed dwoma tygodniami izraelski Instytut Yan Vashem uhonorował pośmiertnie Marię i Stanisława Półzięciów tytułami Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. W latach 1942-1944 w jednej z wiosek na Podkarpaciu ukrywali oni pięcioro Żydów, którzy uciekli z getta we Frysztaku. Była to rodzina Gerstenów, w tym 79-letni dziś Leon.
I to właśnie on spotkał się na lotnisku w Nowym Jorku ze starszym o dwa lata synem państwa Półzięciów - Czesławem. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. - Nigdy nie zapomnę tego, że to twoi rodzice uratowali moich rodziców. Dzięki nim i ja żyję - powiedział do Czesława Półzięcia Leon Gersten.
W Nowym Jorku Czesław Półzięć będzie świętował Chanukę wraz z żydowską społecznością, weźmie też udział w obchodach amerykańskiego Święta Dziękczynienia. W 1944 roku obu chłopców rozdzieliła wojna. Po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną rodzina Gerstenów wyemigrowała do Nowego Jorku. Spotkanie zorganizowała nowojorska Żydowska Fundacja dla Sprawiedliwych.
Tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" jest nadawany od 1963 roku. Wyróżnieniem tym honorowane są osoby, które w czasie Holokaustu z narażeniem życia i bezinteresownie niosły pomoc prześladowanym Żydom. Dotychczas medal otrzymało prawie 25 tysięcy osób z 47 krajów, w tym ponad 6300 Polaków.
....
Wspaniale ! Oto owoce dobra !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:48, 11 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Medale "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata" wręczono w siedzibie episkopatu
Ks. Mikołaj Ferenc, ks. Antoni Kania i ks. Jan Raczkowski oraz dwie siostry zakonne: s. Adela Rosolińska i s. Kornelia Jankowska ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Imienia Jezus zostali pośmiertnie uhonorowani w środę medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".
Uroczystość taka po raz pierwszy odbyła się w siedzibie episkopatu, podczas zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w obecności polskich biskupów. Uczestniczyły w niej rodziny ocalonych i krewni odznaczonych.
Medale, które wręczył ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner, przyznał jerozolimski Instytut Yad Vashem za pomoc udzieloną Żydom podczas II wojny światowej. Poza medalem, wyróżniono ich dyplomami uznania, a ich nazwiska trafią na Ścianę Honoru w Ogrodzie Sprawiedliwych w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie. Na medalu Sprawiedliwych, poza nazwiskiem odznaczonego, wyryte są słowa z Talmudu "Kto ratuje jedno życie, ten jakby cały świat ratował".
- Z ratowaniem życia Żydom nie mogła się wiązać żadna rekompensata – powiedział podczas uroczystości Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki. Dodał, że Kościół w tej kwestii odegrał niebagatelną rolę - 75 proc. przedstawicieli ówczesnego episkopatu było zaangażowanych w ratowanie Żydów. Kierowała nimi miłość bliźniego wypływająca z Ewangelii – dodał.
Ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner podkreślił z kolei, że to nie pierwszy raz kiedy, honorowani są ludzie Kościoła. „Ludzie w tych czasach musieli podejmować decyzje moralne, stawiać pytania, co robić – czy ratować życie, narażając własne i swoich najbliższych albo całe klasztory” – mówił. Dodał, że odpowiedź na to pytanie nie była prosta.
- Nie ma lepszego miejsca niż siedziba Episkopatu Polski, żeby wręczyć te medale osobom duchownym ratującym życie ludności żydowskiej w czasie II Wojny Światowej. To jest nasz dług moralny za ratowanie życia – dodał ambasador.
Tytuł "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata" przyznawany jest przez jerozolimski Instytut Yad Vashem osobom niosącym pomoc Żydom w czasie II wojny światowej. Z wnioskiem mogą występować ocaleni oraz ich krewni. Odznaczenie jest tytułem honorowym, a wyróżnieni mogą dodatkowo ubiegać się o przyznanie honorowego obywatelstwa Izraela.
Według szacunków historyków, co najmniej kilkaset tysięcy Polaków, zarówno dorosłych, jak i dzieci, w różnorodny sposób udzielało podczas II wojny światowej pomocy Żydom, za co wówczas groziła kara śmierci, zarówno dla osób ratujących, jak i ich najbliższych. Liczbę uratowanych Żydów ocenia się na kilkadziesiąt tysięcy. Polacy pomagali indywidualnie i w ramach aktywności konspiracyjnej, w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego, w tym Rady Pomocy Żydom "Żegota". Ponad sześć tysięcy z nich zostało za to uhonorowanych medalem "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata".
<<<
Oczywiscie to wyraz pamieci bo ich juz nagrodzil Bóg !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:52, 13 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Powstał mural upamiętniający Irenę Sendlerową
W Białymstoku, na fragmencie muru okalającego tamtejszy zakład karny, powstał mural upamiętniający Irenę Sendlerową, która w czasie niemieckiej okupacji uratowała 2,5 tys. żydowskich dzieci z warszawskiego getta.
Mural wygląda jak pokryta tapetą ściana w pokoju, z powieszonymi na nim obrazkami. Są na nich m.in. twarze dzieci, jak i sama Irena Sendlerowa w różnych okresach swego życia. Są tam też jej słowa: "Każdemu, kto tonie, należy podać rękę".
Mural to pomysł osób działających jako inicjatywa Normalny Białystok, która za cel stawia sobie propagowanie wielokulturowości tego miasta, wspieranie tolerancji i otwartości na drugiego człowieka. Powstała po rasistowskich i ksenofobicznych incydentach, które - nagłaśniane przez media - w niechlubny sposób promowały Białystok jako miejsce nietolerancji.
Mural poświęcony pamięci Ireny Sendlerowej to wspólna inicjatywa Normalnego Białegostoku i Fundacji Klamra, która zainicjowała akcję, by właśnie murale przypominały Polakom o Irenie Sendlerowej. Pierwszy został odsłonięty w Bielsku-Białej.
W Białymstoku zaprojektowali go i wykonali uczniowie Liceum Plastycznego w Supraślu. W akcji pomagali też więźniowie z zakładu karnego.
- Irena Sendlerowa jest chyba najlepszym w Polsce symbolem otwartości i szacunku dla drugiego człowieka, takiej postawy otwartości, która pozwala też na ponoszenie, ze względu na drugiego człowieka, rozmaitych poświęceń - powiedziała Anna Mierzyńska, jedna z założycielek Normalnego Białegostoku.
Zaznaczyła, że to, iż uczestniczą w tej akcji uczniowie liceum plastycznego, a odbywa się ona w porozumieniu z zakładem karnym, jest także sposobem na budowanie integracji, otwartości i szacunku do drugiego człowieka.
To drugi w mieście mural, w którego powstaniu brał udział Normalny Białystok. Pierwszy powstał w ubiegłym roku na osiedlu, gdzie doszło do podpalenia mieszkania rodziny, której członkiem jest Hindus.
Tamten mural ma wydźwięk antyrasistowski, przedstawia czarnoskórą kobietę zdejmującą maskę białej kobiety. Na dole jest cytat z Kazimierza Przerwy-Tetmajera: "Ludzie są równi, tylko nierówność ich dzieli". Powstał na ścianie czteropiętrowego bloku. Jest pomysłem artystów z grupy Chekosart, którzy na co dzień tworzą we Włoszech.
Irena Sendlerowa (1919-2008), szefowa wydziału dziecięcego "Żegoty", uratowała w czasie niemieckiej okupacji 2,5 tys. żydowskich dzieci, wywożąc je z warszawskiego getta i ukrywając w polskich rodzinach, sierocińcach oraz klasztorach.
Zaszyfrowane nazwiska dzieci zapisywała na paskach bibułki, które wkładała do słoików, a słoiki zakopywała pod jabłonką na podwórku przy ul. Lekarskiej w Warszawie. Częścią białostockiego muralu są też takie symboliczne obrazy drzew.
W 1965 r. Irena Sendlerowa została uhonorowana przez izraelski instytut Yad Vashem medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. W 1991 r. otrzymała honorowe obywatelstwo Izraela. Prezydent RP odznaczył ją: Orderem Orła Białego, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
W 2007 r. Senat RP przyjął uchwałę w sprawie uhonorowania działalności Ireny Sendlerowej i Rady Pomocy Żydom "Żegota" w tajnych strukturach Polskiego Państwa Podziemnego w okresie II wojny światowej. W tym samym roku rada Warszawy nadała jej godność honorowej obywatelki miasta.
Ostatnie lata życia Irena Sendlerowa spędziła w domu prowincjonalnym Bonifratrów w Warszawie. Zmarła 12 maja 2008 r. w Warszawie. Została pochowana na Cmentarzu Powązkowskim.
...
Bardzo trafiony pomysl !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:11, 06 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata - dla sześciorga Polaków
Trzy małżeństwa, które podczas II wojny światowej ratowały Żydów, zostały w poniedziałek w Gliwicach uhonorowane medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Tytuły te otrzymali bohaterowie ze Lwowa i Tarnopola, którzy po wojnie zamieszkali na Górnym Śląsku.
Podczas poniedziałkowej ceremonii w Gliwickim Teatrze Muzycznym medal i dyplom odebrała Zofia Hübner, która wraz z mężem Alferedem uratowała m.in. żydowską dziewczynkę Rachel Wolisz. W grudniu 1942 r. Hübnerowie, mieszkając z półroczną córeczką Ewą we Lwowie, przyjęli pod swój dach od nieznajomej kobiety wyniesioną z getta 4-letnią żydowską dziewczynkę.
Dziecko otrzymało m.in. nową tożsamość - przybrani rodzice nazwali ją Ludwika Wołynia (od panieńskiego nazwiska matki Zofii Hübner). Po wojnie Ludka trafiła do Izraela, tracąc kontakt z Hübnerami - dziś nazywa się Lea Simchai. Przybrane siostry Ewa i Ludka szukały się potem przez lata.
- Dzięki łańcuchowi wspaniałych, zacnych ludzi, rok temu odnalazłyśmy się i znowu tworzymy jakąś rodzinę - mówiła w poniedziałek dziennikarzom córka państwa Hübnerów.
W czerwcu 1942 r. Zofia Hübner wyniosła też z krakowskiego getta i przewiozła do Lwowa, do swoich rodziców Katarzyny i Jana Witzów małego Arno Haana - obecnie mieszkającego w Stanach Zjednoczonych znanego skrzypka prof. Adama Hana-Górskiego. Nieżyjący już państwo Witzowie zostali odznaczeni medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata w 2012 r.
W imieniu pozostałych, nieżyjących już uhonorowanych, wyróżnienia odbierały w poniedziałek ich dzieci. Irena i Marian Kralowie podczas wojny zaopiekowali się dwiema żydowskimi dziewczynkami. Starsza, Wanda Kremer, po wojnie wyjechała do Izraela. Młodsza, Łucja Kral-Cieślak z domu Heller, pozostała w rodzinie, a o tym, ze nie jest rodzoną córką Ireny i Mariana Kralów, dowiedziała się jako osoba dorosła.
Obie uratowane kobiety już nie żyją. Z wnioskiem o ich uhonorowanie wystąpił mąż Łucji Kral-Cieślak, mieszkający w Gliwicach Józef Cieślak. Odznaczenie odebrali córka państwa Kralów Jolanta Kolińska i syn Zygmunt Kral.
Odznaczeni zostali w poniedziałek również Julia i Kazimierz Zięcikowie, którzy w latach 1943-44 w swoim gospodarstwie na obrzeżach Tarnopola ukrywali trzynastoosobową grupę żydowskich uciekinierów z getta. Przygotowali dla nich dwie podziemne kryjówki – w domu ukrywały się cztery osoby, w stajni - dziewięć kolejnych.
Dyplom i medal Sprawiedliwych odebrał ich syn, mieszkający w Bytomiu 88-letni Józef Zięcik. - To uhonorowanie za trud i ryzyko utraty życia. Gdyby to się wydało podczas okupacji, w czasie przechowywania tych osób, na pewno by nas nie było. Nie byłoby naszej rodziny, która w tej chwili, jak się doliczyłem, liczy ponad 50 osób - mówił dziennikarzom Zięcik.
Decyzje o uhonorowaniu państwa Hübnerów, Kralów i Zięcików specjalna komisja Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie podjęła w 2013 r. W uroczystości w Gliwicach uczestniczyli m.in. przedstawiciele ambasady Izraela, prezydent miasta Zygmunt Frankiewicz, a także ponad 300 uczniów gliwickich szkół.
Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata jest przyznawany od 1963 r. Są nim honorowane osoby, które bezinteresownie, z humanitarnych pobudek narażały życie dla ratowania skazanych na zagładę Żydów. Osoby uznane za Sprawiedliwych otrzymują specjalnie wybity medal ze swoim nazwiskiem oraz dyplom honorowy. Ich nazwiska zostają wyryte na kamiennych tablicach w Ogrodzie Sprawiedliwych w Jerozolimie.
Dotychczas medalem tym uhonorowano prawie 25 tys. osób z 47 krajów, wśród nich blisko 6,5 tys. Polaków. Dyplomy i medale Sprawiedliwych są wręczane na ceremoniach w Izraelu lub w izraelskich placówkach dyplomatycznych na całym świecie. Ambasada Izraela w Polsce organizuje kilkanaście takich uroczystości rocznie.
...
Tak wspaniali ludzie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:15, 09 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Wrocław: wręczono medale "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata"
Franciszka i Stanisław Kurpiel, Rozalia Kisielewicz, Czesława Strag, s. Helena Chmielewska oraz Franciszek Stech zostali w niedzielę we Wrocławiu odznaczeni pośmiertnie medalami "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".
Odznaczenia zostały wręczone w niedzielę w Domu Edyty Stein we Wrocławiu. Z rąk ambasador Izraela w Polsce Anny Azari odebrały je rodziny uhonorowanych.
Franciszka i Stanisław Kurpiel w swoim domu w Leoncinie koło Krasiczyna (Podkarpackie) przez dwa lata ukrywali blisko 30 uciekinierów z przemyskiego getta. W maju 1944 r. ukraińscy policjanci odkryli, że rodzina Kurpielów ukrywa Żydów. Zostali oni rozstrzelani, a miesiąc później gestapo zamordowało Franciszkę i Stanisława Kurpiel. - Nadanie odznaczenia było możliwe dzięki zeznaniom jednego z dwóch żydowskich chłopców, którym udało się zbiec z obławy – mieszkającego w USA Josepha Fabiana - poinformowała PAP Ewa Rudnik, dyrektor Departamentu Sprawiedliwych Ambasady Izraela.
Rozalia Kisielewicz, Czesława Strag i s. Helena Chmielewska pomogły ukryć siedmioletnią żydowską dziewczynkę Reginę Kartyganer. Rozalia Kisielewicz i jej córka Czesława z pomocą zaprzyjaźnionego księdza ochrzciły dziecko i zdobyły dla niego fałszywą metrykę urodzenia na nazwisko Maria Szkolnicka. Późnej żydowska dziewczynka trafiła pod opiekę s. Heleny Chmielewskiej, przełożonej Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Podhajcach, które prowadziło sierociniec. Tam dziecko doczekało końca wojny.
Franciszek Stech w czasie wojny zatrudniał w swojej pracowni cholewkarskiej w Tarnopolu kilkoro Żydów. Po rozpoczęciu przez Niemców likwidacji getta ukrył swoich pracowników i do końca wojny się nimi opiekował. - Tuż po wojnie uratowani wyemigrowali do Palestyny, a on sam przeniósł się do Kłodzka. Nadanie odznaczenia Bohaterowi było możliwe dzięki znalezionej w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego relacji jednej z uratowanych, Róży Spiess - podała Rudnik.
Tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" jest nadawany od 1963 r. przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie. Wyróżnieniem tym honorowane są osoby, które w czasie holokaustu z narażeniem życia i bezinteresownie niosły pomoc prześladowanym Żydom. Dotychczas medal otrzymało prawie 25 tys. osób z 49 krajów, w tym ponad 6,5 tys. Polaków.
Osoby uznane za Sprawiedliwych otrzymują specjalnie wybity medal ze swoim nazwiskiem oraz dyplom honorowy. Ich imiona i nazwiska zostają również wyryte na kamiennych tablicach w Ogrodzie Sprawiedliwych w Jerozolimie. Od kilku lat bohaterom nie sadzi się już drzewek z powodu braku miejsca.
...
A najwieksze dobro to ten chrzest ! Dzieciak byl czysty od Grzechu Pierworodnego
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:29, 13 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
„Puściłem się jej spódnicy. Odwróciła się. Na jej twarzy zobaczyłem litość. Ale nie zaczekała. Zostałem sam”
Magdalena Zagała
dziennikarka, autorka reportaży TV
Miał sześć lat, jego siostra Tereska cztery. Ojciec mówił, żeby się nie bali. „Mieciu ty jesteś starszy, musisz obiecać, że zaopiekujesz się siostrą” – tłumaczył synowi. Matka podała dzieciom tabletki. Kiedy zasnęły, rodzice ukryli je w workach z gałganami, które opłaceni szabrownicy wywieźli z warszawskiego getta. Pieniądze dostali też granatowi policjanci. Nocą Regina i Szmul Kenigsweinowie też byli już po aryjskiej stronie. Od momentu, kiedy zabrali z kryjówki swoje dzieci liczyło się już tylko jedno – przetrwać.
Moshe Tirosha poznałam dwa lata temu. Przygotowywałam wtedy reportaż dla TVN o losach Żydów ukrywających się w warszawskim zoo. Odnalazłam go w Izraelu. Zadzwoniłam. Rozmawialiśmy kilka razy. Łamiącym się momentami głosem opowiedział mi historię swojego życia. Nie było szans, bym mogła na nagranie polecieć z ekipą do Izraela, on po chorobie nie planował podróży do Polski. Sprawa była raczej przegrana, choć wiedziałam, że wbrew wszystkiemu reporter powinien podążyć za taką historią. Dokumentowałam temat dalej, dzwoniłam do niego, dopytywałam o szczegóły. Oddzwaniał, kiedy coś sobie przypominał, a przy okazji coraz częściej opowiadał mi też o rodzinie, wnukach, Izraelu. Umówiliśmy się w końcu na nagranie długiego wywiadu przez Skype’a, ale dzień później zadzwonił niespodziewanie i powiedział „Magdalena, wiesz co?... przylecę jednak do Polski!”
Do Tereski do dziś nie mogę podejść zbyt blisko… ma taki odruch, że od razu mnie odpycha
Lato 2013. W warszawskim ogrodzie zoologicznym tłok, rodzice z dziećmi, wakacyjne wycieczki. Zwierzęta znużone upałem. Moshe Tirosh był w willi Żabińskich przed naszym spotkaniem już kilka razy. Matka przed śmiercią powiedziała, że nie wolno mu zapomnieć. I nie zapomina, choć w Izraelu na dobre zapuścił korzenie i dziś po wielu latach nie wyobraża sobie innego miejsca do życia. Do Polski jednak zawsze go coś ciągnęło. Za każdym razem, kiedy idzie po schodach do tej piwnicy powracają obrazy z przeszłości. Nigdy nie zapomni twarzy Antoniny Żabińskiej. Była jak druga matka.
Warszawskie zoo przed wojną to chluba Jana Żabińskiego. Zoolog, wielki miłośnik przyrody, i jego żona Antonina, oboje dbali o to miejsce szczególne. Ogród był jednym z najlepszych w Europie, w tym czasie. W mieszkaniu Teresy Żabińskiej oglądam stare fotografie. Rodzice karmią kruki, mała Teresa przytula borsuka, starszy brat Ryś siedzi na wielbłądzie. Rodzice zaszczepili im miłość do zwierząt, uczyli od dzieciństwa, czym jest praca.
Kiedy wybuchła wojna i zaczęły się bombardowania dyrektor Żabiński podjął decyzję, że dzikie zwierzęta trzeba zastrzelić. Niedługo potem w ogrodzie zjawili się Niemcy. Chcieli go wyrzucić i zarekwirować cały teren. Żabiński walczył za wszelką cenę, by ocalić zoo. Niemców przekupił projektem zorganizowania dla nich tuczarni świń i ogrodu z warzywami. Pozwolili mu zostać z rodziną w wilii. Zajęli jednak dużą część ogrodu, mieli tu składy amunicji.
Kenigsweinowie wydostali się z getta w 1943 roku, kiedy zaczęły się masowe wywózki do Treblinki. Nie mieli dokąd pójść. Regina wpadła na pomysł, by o pomoc poprosić dyrektora Żabińskiego. Znała go dobrze, bo jej ojciec przed wojną dostarczał owoce dla zwierząt do zoo.
Tej nocy drzwi otworzyła im Antonina Żabińska. Nie pytała o nic. Dzieci trafiły do piwnicy w willi, Szmul i Regina ukrywali się w klatkach dla zwierząt. Tak wszyscy przetrwali kilka miesięcy. W tym czasie na terenie ogrodu mieszkali już inni Żydzi. Dyrektor Żabiński tak organizował kryjówki, by jednorazowo w dawnym zoo nie było zbyt dużo ludzi. Po ogrodzie wciąż chodzili Niemcy, robili rewizje. „Rodzice, jak po latach opowiadała mi mama, mieli pełną świadomość, czym ryzykują. Nosili przy sobie fiolki z cyjankiem” – opowiadała mi córka Żabińskich. Tego, co robili, zarówno ona jak i jej brat Ryszard, nie traktują jako jakiegoś specjalnego bohaterstwa. „Była wojna, rodzice po prostu nie mogli postąpić inaczej, ogród stał się azylem i miejscem dla tych ludzi. Stąd dzięki pomocy AK ojciec przerzucał ich dalej” – tłumaczyli.
W piwnicy Tirosh zatrzymuje się przed jedną z fotografii swojej rodziny. Pokazuje mi miejsce, gdzie siedzieli w „kucki” z siostrą. „Tereska dużo płakała, wołała, że chce do mamy. A pani Antonina kazała nam być cicho, to ja jej zakrywałem buzię ręką. Jak dziś odwiedzam ją w Kanadzie, podchodzę do niej, by się przywitać, i podejdę za blisko, to ona się boi, że znowu to zrobię. To zostało... to jest silniejsze od niej” – opowiada.
– Jak daliście radę wytrzymać w ciszy, spokoju niemal cały czas? – pytam.
– Nie wiem. Tęskniliśmy bardzo, ale myślałem o tym, co powiedział mi ojciec „Mieciu, żeby żyć, trzeba być bardzo cicho”. Zakrywałem Teresce buzię, kiedy zaczynała płakać i tuliłem ją. Pamiętam, że zasypialiśmy ze zmęczenia, z tej bezczynności. Czasem pani Antonina zabierała nas na chwilę na górę…
Te obrazy, tych trupów potem wiele razy do mnie jeszcze wracały
Kiedy Niemcy wydali rozkaz przesiedlenia Żydów do getta Regina Keingswein była w ciąży. Dziecko urodziło się pod podłogą jednego z mieszkań, w którym jej mąż z kilkoma innymi mężczyznami wykopali długi dół. Tam kilka rodzin ukrywało się z nimi odkąd Niemcy niemal każdego dnia ładowali ludzi na ciężarówki. „Było bardzo ciasno, duszno, trzeba było być absolutnie cicho, kiedy coś się działo” – mówi Tirosh.
Niemowlę płakało. Regina walczyła o nie jak lwica. Ale była słaba, zasypiała. Pilnowali go ze Szmulem na przemian. Inni bali się, że płacz dziecka w końcu sprowadzi na nich wszystkich nieszczęście. Chcieli dziecko udusić. „Nasza matka podjęła dramatyczną decyzję. Postanowili z ojcem, że najważniejsze, by nasz brat przeżył. I wynieśli małego z getta. Ojciec zapłacił, by strażnicy pozwolili zostawić matce dziecko za murem. Do kocyka przyczepili mu kartkę z imieniem i nazwiskiem - Staś Krawczyk i adresem jednego z warszawskich sierocińców. Matka opowiadała mi, że położyła tobołek i Staś zaczął płakać, ale nie mogła się zawahać, musiała uciekać, bo natychmiast zbiegli się ludzie. Wróciła do nas. Przepłakała kilka nocy”.
Jedzenia w getcie było coraz mniej. Regina miała jeszcze trochę pieniędzy, chodziła z dziećmi w miejsca, gdzie można było coś kupić. Ale ani jej, ani Szmulowi coraz częściej nie udawało się zdobyć czegokolwiek do jedzenia. „Panował głód. Ciała leżały na ulicach, potykałem się o nie. Te obrazy, tych trupów, potem do mnie wracały. Któregoś dnia matka za jakąś sporą sumę od jednej z takich handlarek kupiła mały kawałek chleba. Był twardy jak kamień. Kazała nam go z Tereską rzuć, choć się nie dało tak łatwo. Ale byliśmy szczęśliwy. Mieliśmy chleb. Potem już niczego nie było. Z tego zmęczenia nie dawaliśmy rady się już ruszać, leżeliśmy tylko. Panowała wszawica. W końcu zachorowaliśmy na tyfus. Matki organizm jeszcze jakoś to wytrzymywał. Powiedziała ojcu, że musi wyjść, musi nas ratować”.
Przebrana w męskie ubranie przedostała się na aryjską stronę. Wyczerpana, błądziła po ulicach szukając jedzenia. W jednej z bram spotkała szmalcowników. Uratował ją młody chłopak, który akurat tamtędy przechodził. Zygmunt Piętak miał 19 lat, bił się dobrze, bo trenował boks. Dał Reginie ziemniaki i mąkę, a po kilku dniach załatwił też lekarstwa. Kiedy wyzdrowieli pomógł im zorganizować ucieczkę z getta. To on udając jednego z opłaconych szabrowników, wywiózł poza mury getta Tereskę i Miecia. Kenigsweinowie nigdy nie zapomnieli o tym, że uratował im życie. Do dziś Moshe Tirosh odwiedza dzieci Zygmunta.
Ojciec leżał na samym dole, matka na nim, ja kładłem się na matce, a na mnie leżała Tereska. Czasem to trwało godzinami
Po kilku miesiącach Kenigsweinowie zostali przerzuceni z ogrodu zoologicznego do jednego z mieszkań. W ciasnej kawalerce w starej kamienicy na warszawskiej Pradze została specjalnie przygotowana kryjówka. W pokoju pod parapetem okna był wydrążony wąski tunel z małymi otworami na zewnątrz, którymi dostawało się powietrze. Jeśli coś się działo w kamienicy Kenigswein zrywał parapet i wchodził pierwszy. „Ojciec leżał na samym dole, matka na nim, ja się kładłem na matce, a na mnie leżała Tereska. Czasem to trwało godzinami. Ojciec utrzymywał nasz ciężar”.
Kawalerka szybko przestała być bezpiecznym miejscem. Zanim Keingsweinowie uciekli, dzięki swoim kontaktom sprzed wojny znaleźli Polki, które zgodziły się zabrać do siebie ich dzieci. Tereska trafiła do samotnej kobiety, Miecia przygarnęła matka małej Hani. Kenigsweinowie obiecali dzieciom, że po nie wrócą. Tereska nie chciała puścić matki. Miecio wierzył, że za jakiś czas znowu będą wszyscy razem. Nowa matka założyła mu na szyję łańcuszek z krzyżykiem, nauczyła pacierza i kazała mówić, że tata zginął na wojnie.
„Kiedy Niemcy bombardowali miasto biegliśmy zawsze do piwnicy. Któregoś dnia, siedząc tam z innymi ludźmi, usłyszeliśmy potworny huk, wszystko zaczęło się walić, ale udało nam się wyjść spod tych gruzów. Moja przybrana matka wzięła na ręce swoją córeczkę, a mnie kazała złapać się za spódnicę. Zaczęła biec. W pewnym momencie puściłem ten materiał i zostałem za nią. Odwróciła się. Popatrzyła na mnie. Zauważyłem jakiś grymas żałości na jej twarzy, ale nie zaczekała, pobiegła dalej. Zostałem sam. Rozpłakałem się, wszędzie było jeszcze słychać jakieś wystrzały, na ulicach pusto. Wbiegłem do jednej z bram. Zauważyłem tam dwóch starszych mężczyzn, pobiegłem do nich i składając ręce do modlitwy zacząłem do nich mówić: »Jestem Polakiem, Ojcze nasz, który jesteś w niebie… «. Popatrzyli na mnie i… pamiętam te ich słowa: »Ty Żydkiem jesteś nie Polakiem«. Płakałem, a oni mnie gdzieś zaczęli prowadzić. Za rogiem zostawili mnie pod Kościołem”.
Zakonnice zawiozły Miecia do sierocińca w Otwocku. Tam już pierwszego dnia starsi chłopcy rozebrali go i wydało się, że jest żydowskim dzieckiem. Od tej pory codziennie był wyzywany i bity przez inne dzieci. Przed atakami próbował go ochronić jeden z księży, któremu Miecio pomagał: zanosił mu posiłki – ksiądz dzielił się z nim swoim jedzeniem – sprzątał pokój, czyścił księdzu buty. Po latach Moshe Tirosh odnajdzie go w jednej z polskich parafii. „Nasze spotkanie było niezwykle wzruszające. Był już staruszkiem, skończył 90 lat. Stracił wzrok, ale pamiętał mnie. Padliśmy sobie w ramiona” – mówi.
Zimą 1944 roku do sierocińca przyjechało małżeństwo. Prosiło księdza, żeby dał im jakieś dziecko, bo nie mogą mieć potomstwa, a tak bardzo tego pragną. Ksiądz ustawił chłopców w rzędzie. Chodzili i przyglądali się dzieciom. Oboje zatrzymali się przy Mietku. Ksiądz zareagował „A ten chłopiec bardzo chorowity, weźcie innego”. Ale się uprali. Nie chcieli innego. „W domu ta moja nowa matka nagrzała wody, wlała do bali i kazała mi się rozebrać. Zakrywałem się, ale wzięła moją rękę i zobaczyła, że jestem obrzezany. » To nic. Nie bój się « – powiedziała. Po kąpieli ubrała mnie w czystą piżamę i położyła w pachnącą pościel. A potem przyniosła mi cukierki, które dla mnie zrobiła. Był akurat 6 grudnia – Mikołaj. Cieszyłem się tak bardzo, że będę miał rodzinę. Nie chciałem być już Żydem, tak sobie tłumaczyłem, że jeśli się tego wyprę, to mi będzie lepiej, bo Żydów tylko wyzywają i zabijają. Następnego dnia po śniadaniu ojciec do mnie powiedział, że pojedziemy do sierocińca innym dzieciom też dać cukierki. Ucieszyłem się. Kiedy dojechaliśmy na miejsce kazał mi iść i rozdawać chłopcom łakocie. Pobiegłem, a kiedy wróciłem sań już nie było”.
Po likwidacji sierocińca przez Niemców, Miecio trafił do Krakowa, do kolejnej przybranej matki. Kobieta wysłała go do pracy, szantażowała, że jeśli nie zarobi na chleb, nie będzie jadł. „To był straszny czas. Nie lubiłem jej. Wychowywała mnie ulica. Na szczęście wojna się skończyła. Pewnego dnia w mojej szkole pojawił się matka. Nie poznałem jej, nie chciałem z nią nigdzie iść. Dopiero, kiedy powiedziała mi, że ojciec na mnie czeka, to sobie ich przypomniałem i rzuciłem się jej na szyję”.
Kiedy Regina Kenigswein wracała z Mieciem do Warszawy na chłopca czekała już Tereska, za którą rodzice musieli zapłacić, bo przybrana matka nie chciała oddać dziewczynki bez pieniędzy. Do domu wrócił też Staś, odnaleźli go przez Polski Czerwony Krzyż. „Ojciec był taki szczęśliwy, że żyję. Byłem już duży, a on mnie wciąż przytulał i nosił na rękach. Wstydziłem się, mówiłem mu »Tato już przestań, to nie wypada«, ale mnie nie słuchał. Nie mógł się mną nacieszyć. Przeprowadziliśmy się do Dzierżoniowa. Ojciec założył tam małą fabrykę mebli. Mieliśmy ładny dom. Rozpieszczał nas, kupował dużo zabawek. Jakby chciał nam jakoś wynagrodzić to wszystko za wojnę. W 48 roku dostał zawału w pociągu, którym jechał w interesach do Łodzi. Kiedy na miejsce przyjechała kartka już nie żył”.
*****
Szmul Kenigswein został pochowany na cmentarzu żydowskim w Łodzi. Po jego śmierci Regina Kenigswein wyjechała z dziećmi do Izraela. Nigdy nie wyszła ponownie za mąż. Jej ciało spoczywa na cmentarzu w Karmiel, w Izraelu. Moshe Tirosh do dziś jest bardzo zżyty ze swoim rodzeństwem. Jest szczęśliwym ojcem i dziadkiem. Od kilku dni jest w Polsce. Został zaproszony na oficjalne otwarcie Muzeum Willi Żabińskich dla wszystkich zwiedzających.
Szacuje się, że w warszawskim ogrodzie zoologicznym ukrywało się podczas wojny ponad sto osób. Janowi i Antoninie Żabińskim przyznano Medal Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. Zasadzone przez dyrektora Żabińskiego w Yad Vashem drzewko ma dziś 50 lat.
Medal Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata dostał także Zygmunt Piętak.
Dzieci państwa Żabińskich; Teresa i Ryszard Żabińscy mieszkają w Warszawie.
...
Tak nawet trudno mówić takie potworne... Ale ujawniło to tych dobrych ludzi...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:58, 29 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dla pięciorga Polaków
29 kwietnia 2015, 21:24
Jadwiga Szkilnik i jej matka Helena Sokalska oraz Stanisław Faliszewski, Jadwiga Goetel i Maria Stokłosa zostali pośmiertnie odznaczeni Medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Ceremonia odbyła się w Żydowskim Muzeum Galicja w Krakowie.
Wiceambasador Izraela w Polsce J.E. Ruth Cohen-Dar złożyła medale i dyplomy na ręce wnuków bohaterów, którzy w czasie II wojny św. bezinteresownie i z narażeniem życia pomagali Żydom skazanym na Zagładę. - W tych ciężkich, mrocznych czasach, kiedy Żydzi byli prześladowani i mordowani, ludzie ci wykazali się nie tylko wielką odwagą, lecz również wielką szlachetnością i humanizmem. W czasach, kiedy śmierć czyhała na każdym kroku, ci bohaterowie wyciągnęli pomocną dłoń, dając prześladowanym szansę na przeżycie - powiedziała wiceambasador.
Helena Sokalska i jej córka Jadwiga Szkilnik uratowały Ninę i Marka Szmajuków oraz ich sześcioletnią córkę Ziutę. Dr Marek Szmajuk był przed wojną lekarzem rodziny Sokalskich. Podczas okupacji wraz z żoną i dzieckiem trafił do łódzkiego getta. Gdy zwrócił się do kobiet o pomoc, te zgodziły się, chociaż same nieraz cierpiały głód.
Ziuta, dziś Suzanne Schneider, specjalnie z Nowego Jorku przyleciała z mężem, dziećmi i wnukami na ceremonię w Muzeum Galicja. Podczas wieczoru opowiedziała swoją historię. - W obliczu niesamowitego niebezpieczeństwa te dwie kobiety przyjęły nas pod swój skromny dach, ukrywały w kurniku, pozwalały spać za piecem. Wszystkim groziło rozstrzelanie. Naprzeciwko domu swoją siedzibę miało Gestapo i to w jakimś sensie nas uratowało, ponieważ nikt nie podejrzewał, że kobiety w domu po drugiej stronie mogą ukrywać Żydów - mówiła Schneider.
Stanisław Faliszewski jest jedną z osób, którym życie zawdzięcza Ilana Ben Israel, urodzona w 1929 r. we Lwowie jako Helena Tennenbaum.
Przed likwidacją lwowskiego getta w sierpniu 1942 r. rodzice Heleny, aby ratować jedyną córkę, poprosili o pomoc dawną znajomą, aktorkę Zuzannę Łozińską (laureatka Medalu z 1968 r.). Stanisław Faliszewski, przed wojną kierownik baletu przy Teatrze Wielkim we Lwowie, był jej partnerem i również zgodził się na ukrycie dziecka, a potem traktował je jak własne.
Warunki bytowe pary były trudne - mieszkała w jednym pokoju razem ze sparaliżowaną i wymagającą stałej opieki babcią, a drugi pokój zajmowała siostra Zuzanny z mężem i dwójką dzieci. W nocy Helena spała na materacu pod stołem, a dnie spędzała w specjalnej kryjówce. Kilka lat po wojnie dziewczyna na stałe wyemigrowała do Palestyny.
Jadwiga Goetel, żona pisarza Ferdynanda Goetla, pomogła Róży i Marianowi Reibscheidom oraz ich synowi Marianowi. Na początku wojny rodzina ukrywała się w podkrakowskich Wawrzeńczycach, gdzie zmieniła nazwisko na Steczko. Pod koniec 1943 r. przeprowadziła się do Warszawy. Tam nawiązała kontakt z Radą Pomocy Żydom "Żegota" i została skierowana do Jadwigi Goetel.
Ta bezinteresownie gościła ich w swoim domu przez trzy miesiące. Pomogła im również w znalezieniu pracy, dzięki czemu rodzina mogła wynająć własne mieszkanie. Marian Reibscheid zginął w walce podczas powstania warszawskiego. Po wojnie Róża ponownie wyszła za mąż i wyemigrowała do Izraela.
Dzięki Marii Stokłosie ocalała pochodząca ze Lwowa Bronisława Goldfischer. W listopadzie 1942 r. wyszła ona z getta ukryta pod płaszczem swojej matki. Tuż za bramą czekała na nią znajoma rodziców, Maria Stokłosa. Kobieta zabrała dziecko do domu i otoczyła opieką. Pierwsze osiem miesięcy Bronisława nie wychodziła z ukrycia. Później, gdy Marii udało się zdobyć dla dziewczynki dokumenty z nazwiskiem swojej zmarłej córki Heleny, Bronisława - już z nową tożsamością - mogła wyjść z kryjówki.
Po wojnie rodzina Stokłosów, wraz z Heleną, wyjechała ze Lwowa. Helena czuła jednak, że musi powrócić do prawdziwej tożsamości. Dołączyła do żydowskiego domu sierot w Przemyślu, licząc na to, że odnajdzie ją w nim któryś z ocalonych krewnych. Wkrótce potem wyjechała do Kanady.
Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata jest przyznawany od 1963 r. Dotychczas Instytut Jad Waszem uhonorował nim ok. 25 tys. osób z 47 krajów, wśród nich blisko 6,5 tys. Polaków.
...
Tak to była wielka rzecz.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:18, 23 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Włoskie miasteczko uczciło Irenę Sendlerową
23 sierpnia 2015, 20:50
Miejscowość Maratea na południu Włoch uczciła Irenę Sendlerową, zmarłą w 2008 roku działaczkę społeczną, która w czasie II wojny światowej uratowała 2,5 tys. żydowskich dzieci. Włoska miejscowość przyznała jej pośmiertnie pierwszą edycję swej nagrody.
Wyróżnienie odebrała w miasteczku w regionie Basilicata córka polskiej bohaterki Janina Zgrzembska.
Nagroda wręczona w uznaniu, jak podkreślono, dla aktów heroizmu Sendlerowej, nosi nazwę "Osobowość Odkupiciela", która nawiązuje do stojącej w Maratea od pół wieku wielkiej figury Chrystusa o wysokości 21 metrów.
Nagrodzono osobę o największej dobroci i wielkoduszności na świecie, która z determinacją dążyła do tego, by czynić dobro bliźniemu - zauważono w czasie ceremonii w miasteczku, zorganizowanej przez miejscowe władze pod patronatem ambasady RP w Rzymie.
Postać Ireny Sendlerowej przybliżyła we Włoszech opublikowana przed kilkoma laty jej biografia autorstwa Anny Mieszkowskiej.
...
Tak to wyczyn...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:38, 24 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Polskie Radio RDC
Zmarł strażnik murów getta. Mieczysław Jędruszczak miał 95 lat
Zmarł strażnik murów getta. Mieczysław Jędruszczak miał 95 lat - Shutterstock
Bronił Warszawy, konspirował w Armii Krajowej, trzy lata spędził w sowieckim łagrze. W wieku 95 lat zmarł Mieczysław Jędruszczak.
Dzięki Mieczysławowi Jędruszczakowi udało się uratować ocalałe fragmenty murów getta. Dużą cześć życia poświęcił upamiętnieniu tragicznej historii Żydów. Opiekował się reliktami murów getta warszawskiego. Często rozmawiał z turystami, którym opowiadał o zagładzie Żydów.
REKLAMA
REKLAMA
Przed wojną w Warszawie na czterech jeden był Żydem. A Żyd taki sam człowiek jak ja, tylko wyznanie inne – mówił w rozmowie z portalem szetl.org.pl.
Mieczysław Jędruszczak odszedł wczoraj w wieku 95 lat.
...
Mozna powiedziec ,,ratowal zydow" bo zachowywal pamiec o nich...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:50, 25 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
PAP
Częstochowa: młodzież udokumentuje historie mieszkańców ratujących Żydów w czasie wojny
Menora - istock
Młodzież z częstochowskich szkół zbierze i udokumentuje historie mieszkańców, którzy w czasie II wojny światowej ukrywali Żydów. Najlepsze prace zostaną zaprezentowane podczas zjazdu Światowego Związku Żydów Częstochowian i Ich Potomków.
Projekt "Młodzież dokumentuje historię" jest wspólną inicjatywą Akademii im. Jana Długosza (AJD) w Częstochowie oraz Światowego Związku Żydów Częstochowian i ich Potomków. - Chcemy zachować pamięć tych Częstochowian, którzy w tym tragicznym okresie ratowali Żydów, uhonorować ich. Poza tym zależało nam, żeby młodzież uczyła się i historii i wrażliwości - powiedziała Małgorzata Łącka-Małecka z AJD.
REKLAMA
REKLAMA
W przedsięwzięciu wezmą udział uczniowie kilku częstochowskich szkół średnich. - Ich zadaniem będzie porozmawianie i przeprowadzenie wywiadów z ludźmi, którzy pomagali Żydom. Będą rozmawiać również z ich potomkami, którzy jak wiemy znają te historie z opowiadań rodzinnych - powiedział kierownik Ośrodka Dokumentacji Dziejów Częstochowy przy Muzeum Częstochowskim dr Juliusz Sętowski.
Uczniowie, jak dodała Łącka-Małecka, już deklarują udział w projekcie. - Odzew już jest bardzo duży - dodała.
Zadaniem uczniów będzie zebranie materiału historycznego, który następnie zostanie opracowany i wydany. - W Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem, który dokumentuje historię narodu żydowskiego podczas Holokaustu znajdują się 72 relacje z Częstochowy. Od lat zbieramy prasę, rozmaite źródła archiwalne. Z najnowszych informacji wynika, że ponad 140 osób z Częstochowy było zaangażowanych w ukrywanie Żydów. Kilkoro z nich jeszcze żyje - dodał Sętowski.
- Żydów ukrywano w różnych miejscach, m.in. w ziemiankach, piwnicach, niewielkich schronach. W jednym z domów powstała nawet niewielka zabudowana skrytka pod parapetem, gdzie mieściła się jedna osoba i tak przetrwała okupację - powiedział. - Trzeba jednak pamiętać, że prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się ile osób było zaangażowanych w udzielanie pomocy Żydom. Udokumentowane mamy ponad 100 uratowanych osób - zaznaczył Sętowski.
Pracownicy i doktoranci Instytutu Filologii Polskiej AJD zorganizują w kwietniu specjalne warsztaty przygotowujące młodzież licealną do przeprowadzenia wywiadów z osobami (lub rodzinami), które ratowały Żydów podczas Holocaustu.
Najlepsze prace zostaną opublikowane w odrębnym wydawnictwie oraz zaprezentowane na międzynarodowej konferencji, która odbędzie się pod koniec września tego roku podczas Zjazdu Światowego Związku Żydów Częstochowian i Ich Potomków.
W 1939 r. w Częstochowie mieszkało 28 tys. Żydów. Później do miasta przybyli Żydzi z terenów wcielonych do Rzeszy, przywożono także ludność żydowską z okolicznych miasteczek. 22 września 1942 r. Niemcy rozpoczęli deportację. Zlikwidowano częstochowskie getto, a do Treblinki pociągami towarowymi wywieziono ok. 40 tys. Żydów. Większość nigdy stamtąd nie wróciła.
Deportację ludności żydowskiej jesienią 1942 r. do Treblinki upamiętnia Pomnik Ofiar Getta znajdujący się na terenie dawnej rampy kolejowej na częstochowskim Umschlagplatzu. Inicjatorem budowy pomnika, który powstał w 2009 r., oraz jego fundatorem jest urodzony w Częstochowie biznesmen i społecznik żydowskiego pochodzenia oraz honorowy obywatel tego miasta Zygmunt Rolat.
Na terenie Częstochowy znajduje się również założony na początku XIX wieku przez gminę żydowską cmentarz. To jedna z największych takich nekropoli w Polsce – z ok. 5 tys. macew i grobów. Na niektórych nagrobkach zobaczyć można jeszcze ślady oryginalnych polichromii.
Na cmentarzu znajdują się m.in. masowy grób 127 osób zamordowanych w 1943 roku przez hitlerowców - byli to głównie lekarze, inżynierowie, adwokaci i nauczyciele z rodzinami; zbiorowa mogiła członków Żydowskiej Organizacji Bojowej, którzy polegli w 1943 roku w bunkrze na terenie getta częstochowskiego.
Jest tu także grób wojenny sześciu żydowskich partyzantów; grób zmarłego w 1936 roku, sprawującego przez 40 lat funkcję rabina częstochowskiego - Nachuma Asza; symboliczny grób ostatniego prezesa gminy żydowskiej Jakuba Rozenberga, który w 1942 roku został skatowany i wrzucony do pociągu jadącego do Treblinki. Na terenie nekropolii jest także ohel cadyka Pinkusa Mendla Justmana, zmarłego w 1920 roku.
...
Brawo!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 0:14, 21 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
"Ryzykowali swoje życie, by nas uratować". Kolejni Polacy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata
az/
2016-06-20, 18:40
Skomentuj
0
Trzy rodziny z województwa podlaskiego zostały w poniedziałek w Białymstoku uhonorowane medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Przyznawane są one za ratowanie Żydów od zagłady w czasie II wojny światowej. Od ponad 50 lat medale przyznaje Instytut Yad Vashem w Jerozolimie.
Instytut Yad Vashem w Jerozolimie fot. Flickr/teterocamonde
W poniedziałek wyróżnienia odebrały w Białymstoku rodziny państwa Radziwanowskich ze wsi Dworzysk oraz Białych i Boguckich z Dąbrowy-Kaski.
Uroczystość odbyła się w ramach trwającego w Białymstoku Festiwalu Kultury Żydowskiej "Zachor - Kolor i Dźwięk". Wzięli w niej udział m.in. ambasador Izraela w Polsce Anna Azari, przedstawiciele władz i duchowieństwa.
- To jest najważniejsza nasza misja, misja pamięci ludzi, którzy ratowali Żydów. W tradycji żydowskiej mówią, że ten, kto uratował jednego człowieka, uratował cały świat - mówiła w trakcie uroczystości ambasador Azari.
Pomagali oddziałowi partyzantki żydowskiej
Medal przyznano małżeństwu Alfonsowi i Stefanii Radziwanowskich ze wsi Dworzysk, którzy podczas II wojny światowej pomagali oddziałowi partyzantki żydowskiej "Forojs" ukrywającemu się w pobliskich lasach. Podczas laudacji odczytano wspomnienia pana Alfonsa z tego okresu, który pisał, że cała wieś pomagała partyzantce, a on, mieszkając wtedy blisko lasu, karmił partyzantów, a zimą nocował ich u siebie.
Wśród nich był Szymon Datner, ps. "Talk", który ocalał i po wojnie odwiedzał Radziwanowskich. Jego córka Halina Datner podczas uroczystości dziękowała mieszkańcom wsi Dworzysk, którzy - w jej ocenie - byli wyjątkowi. - Dzięki solidarności wszystkich ta tajemnica, jaką było pomaganie partyzantom, mogła się utrzymać - dodała.
"Dzięki nim ocaleliśmy i mamy swoją nową rodzinę"
Kolejne dwa medale wręczono, spokrewnionym ze sobą: Lucjanowi i Kazimierze Boguckim oraz Stefanowi i Lucynie Białym, z Dąbrowy-Kaski. W czasie II wojny światowej ukrywali oni w swoich zabudowaniach kilka rodzin żydowskich, w tym Szaloma Okon z córką Haną, którzy uciekli z getta w Wysokiem Mazowieckiem. Oboje przeżyli wojnę.
"Chciałam podziękować za to, że ryzykowali swoje życie, by nas uratować. Dzięki nim ocaleliśmy i mamy swoją nową rodzinę w Izraelu" - napisała w liście z tej okazji pani Hana.
"Kto ratuje jedno życie, ten jakby cały świat ratował"
Od 1963 r. specjalna komisja Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie, pod przewodnictwem Sądu Najwyższego Izraela, przyznaje medale i dyplomy "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Jest to odznaczenie mające oddać hołd tym, którzy bezinteresownie, z czysto humanitarnych pobudek narażali życie dla ratowania swoich żydowskich przyjaciół, sąsiadów, znajomych, a często zupełnie obcych ludzi. Wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata jest już ponad 6 tys. Polaków.
W maju podobna uroczystość w województwie podlaskim miała miejsce w Siemiatyczach, gdzie medalem Sprawiedliwych uhonorowano rodzinę Kryńskich.
Uznani za "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata" otrzymują specjalnie wybity medal z nazwiskiem, dyplom uznania oraz przywilej uwiecznienia nazwiska na Ścianie Honoru w Ogrodzie Sprawiedliwych w Yad Vashem, w Jerozolimie. Na medalu Sprawiedliwych jest wyryty napis "Kto ratuje jedno życie, ten jakby cały świat ratował".
PAP
...
Tak to byli bohaterowie...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:23, 27 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Polak ratował Żydów. Obchody 75. rocznicy spalenia Wielkiej Synagogi
wyślij
drukuj
Ziemowit Piast Kossakowski | publikacja: 27.06.2016 | aktualizacja: 15:52 wyślij
drukuj
Mieszkańcy przy pomniku Ofiar Wielkiej Synagogi (fot. PAP/Artur Reszko)
– Trzeba potępić tę straszną zbrodnię, trzeba też pamiętać o jej ofiarach. Jesteśmy im to winni, jako ci, którzy nie zaznali tych zbrodni, jako ci, którzy żyli w pokoju – mówił prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski w trakcie obchodów 75. rocznicy spalenia przez Niemców Wielkiej Synagogi. Wielu Żydów uratował z pożaru polski dozorca Józef Bartoszko.
„Kto sieje i podsyca antysemityzm, depcze po grobie rodziny Ulmów”. Prezydent na uroczystościach w Markowej
W południe złożono kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym ofiary. Pomnik znajduje się przy ul. Suraskiej, w miejscu, gdzie stała Wielka Synagoga. To metalowa kopuła symbolizująca konstrukcję spalonej synagogi; ustawiona na cokole w kształcie sześcioramiennej Gwiazdy Dawida.
Wielka Synagoga w Białymstoku spłonęła 27 czerwca 1941 roku.
Dzień ten nazywany jest „czarnym piątkiem” na Podlasiu. Miało to miejsce w dniu wkroczenia Niemców do Białegostoku, po rozpoczęciu wojny sowiecko-niemieckiej. Historycy mówią, że od spalenia Wielkiej Synagogi zaczęła się eksterminacja społeczności żydowskiej w Białymstoku.
#wieszwiecej | Polub nas
Według historyków niemieckie oddziały siłą spędziły do synagogi około tysiąca Żydów i podłożyły ogień. Wojska niemieckie przeprowadziły również obławę na ulicach Białegostoku, gdzie zginęło kolejne tysiąc Żydów.
Jak wynika z wielu relacji, kilkanaście osób ocalało z pożaru synagogi. Ludziom tym udało się uciec bez szwanku, bo tylne drzwi otworzył – narażając przy tym własne życie – polski dozorca Józef Bartoszko. Jego relacja tamtych wydarzeń znajduje się w Żydowskim Instytucie Historycznym.
Prezydent na otwarciu Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów
„To bardzo ważne, żeby historia miasta trwała”
Jak powiedział PAP dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku, historyk Andrzej Lechowski, trudno precyzyjnie określić liczbę ofiar spalonych w synagodze. W jego ocenie zginęło wtedy ok. 1 tys. Żydów, a najczęściej podawana liczba ok. 700 osób, to liczba szacunkowa. Inne źródła podają, że zginęło wówczas nawet 2,5 tys. Żydów. Jak zaznaczył Lechowski, liczba ta odnosi się do wszystkich ofiar, które tego dnia zginęły.
– To bardzo ważne, żeby pamięć o dawnych mieszkańcach Białegostoku i o historii miasta trwała, zwłaszcza wśród młodych pokoleń – uważa Rafał Rudnicki, zastępca prezydenta Białegostoku. – Mam nadzieję, że program, jaki przygotowaliśmy w rocznicę tych wydarzeń zainteresuje naszych mieszkańców i zachęci do poznawania dziejów miasta – dodaje.
Obchody upamiętniające wydarzenia sprzed 75 lat potrwają do późnych godzin wieczornych. Można oglądać plenerową wystawę dotyczącą historii Wielkiej Synagogi przygotowaną przez Muzeum Podlaskie w Białymstoku. Zaplanowano też m.in. otwarcie wystawy zdjęć „Klimaty Jerozolimy" autorstwa Maxa Meira Mroza. Obchody zakończy plenerowy koncert Karoliny Cichej, która zaśpiewa utwory do tekstów żydowskich poetów pochodzących z Podlasia.
PAP, poranny.pl, tvp.info
...
Kolejny dobry czlowiek.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:02, 29 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Odkryto 34-metrowy tunel, którym żydowscy więźniowie uciekli z nazistowskiego obozu
Dodano dzisiaj 15:46
Wejście do tunelu / Źródło: Wikipedia / Avi1111 dr. avishai teicher
Międzynarodowy zespół badaczy odnalazł na Litwie tunel, którym 80 więźniów uciekło z hitlerowskiego więzienia - ogłosili izraelscy urzędnicy.
Pierwsze informacje na temat tunelu pojawiły się w 2004 roku. Na jego ślad litewscy archeolodzy natrafili w lesie w odległości około 10 km od Wilna. Do 1944 roku w lesie w Ponarach zakopano szczątki około 100 tys. osób zamordowanych przez nazistów, w tym 70 tys. Żydów. Ofiary przywożono pociągami i ciężarówkami, po czym rozstrzeliwano i grzebano w niedokończonych zbiornikach paliwa, przygotowywanych pod lotnisko.
– Jako Izraelita pochodzenia litewskiego, wybuchłem płaczem po odkryciu tunelu w lesie w Ponarach. To znalezisko jest pokrzepiającym dowodem zwycięstwa nadziei nad desperacją – mówił Jon Seligman z Izraelskiego Urzędu do spraw Zabytków. – Odsłonięcie tunelu umożliwi nam nie tylko zaprezentowanie horroru Holokaustu, ale też przemożnej woli życia – dodał.
Wzmiankowanym tunelem 15 kwietnia 1944 roku z niemieckiego obozu uciekło 80 żydowskich więźniów oczekujących na śmierć. Kilkudziesięciu przetrwało ucieczkę i dostało się do lasu oraz rzeki poza obozem pomimo ostrzału strażników. 11 z nich przeżyło wojnę i złożyło świadectwa bohaterstwa współwięźniów oraz zbrodni hitlerowców.
/ Źródło: USA Today
...
Oczywiscie brak slow...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 10:44, 31 Paź 2016 Temat postu: |
|
|
gosc.pl » Wiadomości » Bohaterka mówi o pomocy żydowskiemu sąsiadowi: Dla przyjaciela trzeba zrobić wszystko
Bohaterka mówi o pomocy żydowskiemu sąsiadowi: Dla przyjaciela trzeba zrobić wszystko
|
PAP |
dodane 30.10.2016 08:26
Ogród Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w muzeum Yad Vashem.
EdoM / CC 3.0
To był przyjaciel, a dla przyjaciela trzeba zrobić wszystko - mówi PAP Apolonia Zajączkowska z d. Krepska, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, której rodzina uratowała żydowskiego sąsiada. "W nocy przyszedł do nas i tak lekko pukał do okna, to ja jeszcze ten stuk pamiętam do dzisiaj" - opowiada.
"To przyjaciel był (...) rodzice mówili, że dla przyjaciela trzeba wszystko zrobić; nie myśleli o śmierci" - tłumaczy Zajączkowska.
Rodzina Krepskich mieszkała w Helenowie koło Nieświeża na terenie dzisiejszej Białorusi, gdzie prowadzili gospodarstwo rolne. Szymon Kantorowicz, żydowski krawiec, którego ocalili, mieszkał niedaleko nich, w Uznodze.
Gdy Niemcy rozpoczęli mordowanie Żydów w wiosce, Kantorowicz zbiegł do lasu. Była jesień 1942 roku.
Zajączkowska, moment przyjścia do ich domu Kantorowicza, pamięta do dzisiaj: "W nocy przyszedł do nas i tak lekko pukał do okna, to ja jeszcze ten stuk pamiętam do dzisiaj (...) - wspomina.
Krepscy zrobili dla niego w domu kryjówkę w podłodze. "W nocy tam spał. W dzień w domu był - szył, pomagał. My, jako dzieci, pilnowaliśmy, mieliśmy dookoła domu okna, także z każdej strony widzieliśmy wszystko i jak ktoś szedł, to dawaliśmy znaki i on od razu pod podłogę (schodził)" - opowiada Zajączkowska.
Szymon Kantorowicz był u nich w domu do końca wojny. Jego synowie do dziś mają kontakt z Zajączkowską.
Tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" przyznawany jest przez jerozolimski instytut Yad Vashem osobom, które z narażeniem własnego życia i życia swoich bliskich ratowały Żydów z Zagłady podczas II wojny światowej. Wręczeniu odznaczenia (często przyznawanego pośmiertnie) towarzyszy uwiecznienie nazwiska na Ścianie Honoru w Ogrodzie Sprawiedliwych Yad Vashem oraz nadanie honorowego obywatelstwa Izraela.
Na medalu znajduje się sentencja: "Kto ratuje jedno życie, ten jakby ratował cały świat". W styczniu 2016 r. liczba odznaczonych na całym świecie wynosiła 26 120 osób. Polacy stanowią największą grupę wśród Sprawiedliwych - jest ich 6620.
...
W zadnym ludzie tylu nie bylo co wsrod Polaków.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 11:13, 18 Sty 2017 Temat postu: |
|
|
W Berlinie otwarto wystawę o Polakach ratujących Żydów
PAP
dodane 18.01.2017 06:58
Żyd czytający Torę, Ziemia Święta
HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość
W Fundacji Konrada Adenauera w Berlinie otwarto we wtorek wystawę o Polakach ratujących Żydów w czasie okupacji. Uczestnicy dyskusji podkreślali, że w Polsce za pomoc Żydom groziła śmierć, a Niemcy stosowali odpowiedzialność zbiorową wobec pomagających.
"Ludzi pomagających i ratujących Żydów można było spotkać na obszarze całej okupowanej przez narodowych socjalistów Europy. Pochodzili z różnych warstw społecznych, kierowali się różnymi motywami, mieli różne poglądy polityczne" - powiedział kierownik Akademii Fundacji Konrada Adenauera, Andreas Kleine-Kraneburg.
Jak podkreślił, Polacy stanowią jedną czwartą spośród 24 tys. wszystkich uznanych przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. "A przecież to właśnie Polacy ryzykowali życiem - swoim i swych rodzin. W Polsce pomoc Żydom karana była śmiercią i kara ta była w drastyczny sposób stosowana. Udokumentowanych jest 700 wykonanych wyroków, prawdopodobnie jednak za pomoc udzieloną żydowskim współobywatelom zapłaciło życiem aż 2000 osób" - zaznaczył Kleine-Kraneburg.
Odnosząc się do dyskusji, czy Polacy mogli uratować więcej Żydów, ambasador RP w Berlinie Andrzej Przyłębski podkreślił, że ze względu na grożące represje taka pomoc była "czynem bohaterskim". "Kto może rościć sobie prawo do oceny i krytyki strachu przed śmiercią, który w tych okrutnych warunkach powstrzymywał ludzi od narażenia życia swojego i swoich najbliższych?" - pytał.
Szef polskiej placówki dyplomatycznej podkreślił, że wystawa nie pomija "pojedynczych przypadków", gdy "Polacy zdradzali swoich sąsiadów", a "szmalcownicy zarabiali pieniądze szantażując prześladowanych Żydów". "Mieszkańcy Polski nie są i wtedy też nie byli aniołami, lecz ludźmi, różnymi ludźmi, niestety także złymi ludźmi" - zauważył Przyłębski. "Nie istniało wtedy jednak polskie państwo, a stanowisko polskiego państwa podziemnego wobec kolaborantów i szmalcowników było jednoznaczne. Po procesie byli karani śmiercią, a wyroki były wykonywane" - podkreślił ambasador.
Wystawę przygotowało Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie oraz polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Była wcześniej pokazywana w wielu krajach świata. W Niemczech można ją było oglądać wcześniej między innymi w Hamburgu, Dreźnie i Lipsku. W siedzibie Fundacji Konrada Adenauera będzie pokazywana do 15 lutego.
Ekspozycja składa się z 16 plansz, ilustrujących sytuację ludności żydowskiej w okupowanej przez Niemcy Polsce, kolejne etapy terroru stosowanego przez niemieckich okupantów oraz różne formy pomocy udzielanej Żydom przez polskich sąsiadów.
Jedna z plansz poświęcona jest działalności "Żegoty" - Rady Pomocy Żydom, konspiracyjnej organizacji społecznej, utworzonej XII 1942 przy Delegaturze Rządu RP na Kraj. Wśród współpracowników organizacji wymienieni zostali Irena Sendler i Władysław Bartoszewski.
Wicedyrektor muzeum Polin Dorota Keller-Zalewska wskazała w rozmowie z PAP na różne motywy pomocy. "Wielu Polaków pomagało swoim żydowskim znajomym, uważając to oczywistą reakcję na prześladowania. Inni, przede wszystkim duchowni i siostry zakonne, kierowali się wartościami religijnymi. Jeszcze innym motywem była walka z Niemcami" - tłumaczyła.
Uroczyste otwarcie wystawy zorganizowało istniejące od połowy lat 90. niemieckie Stowarzyszenie Wspierania Muzeum Historii Żydów w Polsce.
...
Szczegolnie wazne jest to w Niemczech gdzie znowu slychac brednie o polskich obozach.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 9:34, 23 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Uratowałam człowieka. Czekam na karę śmierci, ale takie są niemieckie prawa..."
ks. Rafał Pastwa
dodane 22.02.2017 14:55
Helena Pawluk z domu Błeszyńska - uratowała w czasie wojny lekarza Nauma Pryłuckiego, za co została skazana na karę śmierci
ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
zobacz galerię
Ta kolekcja to najnowszy nabytek muzeum na Majdanku. Jednak za zbiorem dokumentów, fotografii i osobistych pamiątek kryje się niezwykła historia Heleny Pawluk.
Prawdopodobnie każdy słyszał choć raz w swoim życiu tak niezwykłą opowieść, że ta odcisnęła niezatarty ślad w pamięci. Zawsze za tak porywającą, wzruszającą i budującą historią stoi konkretna osoba. Dzięki przekazanym dokumentom i pamiątkom pracownicy Państwowego Muzeum na Majdanku z historii uczynili aktualny i żyjący temat.
Dokumenty Heleny Pawluk (ich reprodukcje są dostępne w galerii zdjęć pod artykułem), więźniarki Konzentrationslager Lublin i więzienia hitlerowskiego na Zamku w Lublinie przekazał jej wnuk – Wojciech Pawluk z Warszawy. Impulsem do tego gestu był program telewizyjny, w którym muzeum chwaliło się innym nabytkiem. Po jego obejrzeniu wraz z żoną podjęli decyzję by przekazać pamiątki i niezwykłe świadectwa muzeum, bo instytucja materiały zabezpiecza, konserwuje, bada a przede wszystkim popularyzuje. Anna Wójcik, z archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku podjęła kontakt telefoniczny, potem doszło do spotkania z wnukiem bohaterki.
Mimo otaczającego ją zła nie zrezygnowała z wiary w sensowność działania Boga, a w listach pożegnalnych zachęcała synów do tego, by się nie mścili - ale byli prawdziwymi chrześcijanami
ks. Rafał Pastwa /Foto Gość
- Mimo, że w naszych źródłach widniała jako więźniarka, to nie mieliśmy pojęcia o jej niezwykłym życiu. Znaliśmy jej datę urodzenia, numer obozowy, wiedzieliśmy, że otrzymywała paczki ale nic więcej – tłumaczy A. Wójcik. Dokumentacja jest obszerna. Znajduje się w niej chociażby akt oskarżenia, który niemiecka prokuratura przesłała do Sondergericht w Lublinie z opisanym powodem, dla którego powinno być wszczęte postępowanie przeciwko niej: Helena pomogła żydowskiemu więźniowi w ucieczce z obozu na Majdanku. Był nim lekarz Naum Pryłucki, którego poznała jeszcze przed wojną.
Helena Pawluk z domu Błeszyńska urodziła się w 1899 roku w Chmielu pod Lublinem. Miała dwie siostry: Annę i Różę. Swoje lata szkolne i młodość spędziła w Lublinie, mieszkała u rodziny na stancji. Uczęszczała do Żeńskiego Gimnazjum Filologicznego Heleny Czarnieckiej przy ul. Bernardyńskiej. W 1919 r. rozpoczęła studia na Uniwersytecie Lubelskim na Wydziale Prawa i Nauk Ekonomiczno-Społecznych. Na indeksie Heleny widnieje herb uniwersytetu z orłem, krzyżem i słowami: „Deo et Patriae” oraz podpis założyciela i pierwszego rektora KUL – ks. Idziego Radziszewskiego. Szybko podjęła pracę jako dyplomowany urzędnik pierwszej kategorii w kuratorium. Wyszła za mąż za inżyniera drogowego i wyjechała z nim w okolice Grajewa. Tam prawdopodobnie poznała doktora Pryłuckiego, który leczył jej męża i dzieci.
Początek wojny zastał ją w Suścu na Roztoczu. Spędzała tam wakacje ze swoimi dwoma synami. Dalsza część historii jest tak nieprawdopodobna i piękna, że warto ją pielęgnować i pokazywać jako przykład dla nas w podzielonym świecie.
Pełny, obszerny artykuł o tej wyjątkowej kobiecie, wraz z archiwalnymi fotografiami już w najbliższym lubelskim „Gościu Niedzielnym”. Przypominamy, że każdy nowy numer „Gościa Niedzielnego” ukazuje się czwartek i jest dostępny w kioskach, salonach prasowych i empikach. W niedzielę także w parafiach. Zachęcamy do lektury.
...
W Polsce bylo duzo takich osob jak nigdzie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 9:30, 24 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Ukrywali w zoo setki Żydów. "Gdy zbliżali się Niemcy, Żabińska grała arię z operetki Offenbacha"
Ukrywali w zoo setki Żydów. "Gdy zbliżali się Niemcy, Żabińska grała arię z operetki Offenbacha"
1 godz. 10 minut temu
"Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, Niemcy wchodzili do domu, narastało ryzyko odkrycia, że Żabińscy ukrywają u siebie ludzi, pani Antonina zasiadała przy fortepianie i grała ulubioną melodię. Była to aria z operetki "Piękna Helena" Offenbacha. To oznaczało, że należy zniknąć - opuścić dom poprzez tunel, który znajdował się w piwnicy" - mówi w rozmowie z RMF FM Olga Zbonikowka-Żmuda z warszawskiego zoo, gdzie podczas II wojny światowej Jan i Antonina Żabińscy ukrywali Żydów. Ocalili setki ludzi. Dziś do kin wchodzi zainspirowany tą historią film "Azyl" w reż. Niki Caro.
Organizator i dyrektor warszawskiego ZOO dr Jan Żabiński z żoną Antoniną przy karmieniu bączka na tarasie mieszkania
/Stanisław Dąbrowiecki /PAP
Jan Żabiński (1897-1974) - polski zoolog, fizjolog, popularyzator zoologii, wieloletni dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. W czasie okupacji wraz z wraz z żoną Antoniną (1908-1971) ukrywał Żydów w opustoszałych pomieszczeniach zoo. Żabiński osobiście brał udział w szmuglowaniu ludzi z warszawskiego getta. Był żołnierzem Armii Krajowej, powstańcem warszawskim. Ciężko ranny znalazł się w niewoli w oflagu. Pod koniec 1945 wrócił do Polski i podjął pracę naukową oraz popularyzatorską, głównie w Polskim Radiu. Wygłosił ponad 1500 pogadanek, stając się ulubieńcem słuchaczy.
Malwina Zaborowska, RMF FM: Ile osób łącznie uratowali państwo Żabińscy?
Wiemy dziś o 300 osobach, które w czasie okupacji przewinęły się przez dom Antoniny i Jana Żabińskich. Wiemy też, że tylko dwóm nie udało się przeżyć wojny.
To byli głównie ci, których Jan Żabiński wydostał w warszawskiego getta?
Tak, ale nie tylko. Żabińscy pomagali wszystkim tym, którzy tego potrzebowali, czyli np. Polakom zaangażowanym w działalność konspiracyjną. Ale Żydom przede wszystkim.
Jak to się stało, że podjęli się tak heroicznej działalności?
Jan Żabiński pytany o to po wojnie mówił, że widok tego, na co narażeni byli w Polsce ludzie, w tym ci pochodzenia żydowskiego, był dla niego wstrząsający. Nie wyobrażał sobie nie pomagać. Robił to, co należało robić. Nie widział dla siebie innej drogi.
Jan Żabiński
/archiwum /PAP
To właśnie zoo, którego był dyrektorem, stało się azylem dla ludzi, którzy prawdopodobnie bez takiej pomocy nie przeżyliby wojny. Zoo, które we wrześniu 1939 roku, po bombardowaniu, przestało praktycznie istnieć...
Zoo jako zoo przestało istnieć. Ale ocalały niektóre obiekty - przede wszystkim willa państwa Żabińskich, gdzie dawano ludziom schronienie. To była główna baza. Ale na terenie ogrodu było jeszcze wiele innych miejsc, gdzie można było przez jakiś czas ukrywać Żydów: stara lwiarnia, bażanciarnia, małpiarnia... Warunki pozwalały na to, żeby ci ludzie mogli tam wytrzymać przez jakiś czas.
Zoo stanowiło kolejny punkt przerzutowy? Jak długo ukrywano tam potrzebujących pomocy?
Bardzo różnie. Byli tacy ludzie, którzy spędzali w zoo zaledwie kilka godzin oczekując na przerzut w kolejne, bezpieczne miejsce. Byli tacy, którzy czekali na nowe dokumenty. Niektórzy mieszkali kilka dni, kilka tygodni. Rekordzistką była pani Magdalena Gross-Zielińska (rzeźbiarka - przy. red.), która mieszkała w zoo 17 miesięcy.
Czy to prawda, że ukrywający się na terenie ogrodu ludzie nic o sobie wzajemnie nie wiedzieli?
Był to ważny element konspiracji - by ci ludzie jak najmniej o sobie wiedzieli, by w razie "wsypy" ktoś mógł jednak przeżyć.
Jak jeszcze maskowano tę konspiracyjną działalność?
Można się dziś dziwić, że to w ogóle się udało, bo Niemcy byli częstymi gośćmi u Żabińskich. Niemcy stacjonowali w końcu na terenie ogrodu, przychodzili do Jana Żabińskiego, by porozmawiać z nim na tematy naukowe. Ale nigdy nie pomyśleli nawet o tym, że tam może się ktokolwiek ukrywać! Działalność Żabińskich w dużej mierze polegała na tym, że prowadzili dom otwarty, w którym były poodsłaniane oka i uchylone drzwi. Starali się sprawiać wrażenie, że cały czas jest dużo legalnych lokatorów: sprowadzali krewnych, znajomych, by cały czas coś się działo i nikt nowy nie zwracał niczyjej uwagi.
W myśl zasady: najciemniej pod latarnią.
Dokładnie tak.
A jaka w tym wszystkim była rola pani Antoniny Żabińskiej?
Kluczowa - można zaryzykować to stwierdzenie. Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że to ona była siłą sprawczą, napędową tej szeroko zakrojonej pomocy... Podział był jasny: pan Jan Żabiński przyprowadza ludzi z getta, wyciąga ich stamtąd, co oczywiście wymagało olbrzymiej odwagi i zimnej krwi, niezwykłego heroizmu (Żabiński odwiedzał getto pod pozorem poszukiwania odpadów do karmienia świń, hodowanych wówczas na terenie ogrodu - przyp. red.). Ale cała reszta, trud codziennego życia, był na głowie pani Antoniny. Do niej zgłaszali się wszyscy ci, którzy czegoś potrzebowali.
Pani Antoninie w tej działalności konspiracyjnej przydała się... umiejętność gry na fortepianie.
Fortepian rzeczywiście odegrał niebagatelną rolę w tej historii. Stanowił swego rodzaju skrzynką kontaktową między Żabińską a nielegalnymi lokatorami. Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, Niemcy wchodzili do domu, i narastało ryzyko, że odkryją spisek, Pani Żabińska zasiadała przy fortepianie i grała ulubioną melodię. Była to aria z operetki "Piękna Helena" Jacques'a Offenbacha. To oznaczało, że należy zniknąć - opuścić dom poprzez tunel, który znajdował się w piwnicy. Tam mieli czekać tak długo, aż nie rozlegnie się Chopin - jego dźwięki miały oznaczać, że sytuacja wraca do normy.
Antonina Żabińska
/Stanisław Dąbrowiecki /PAP
Państwo Żabińscy mieli dzieci - mowa tu głównie o synu, który był na tyle duży, że musiał zdawać sobie sprawę z tego, czego podejmują się jego rodzice...
Tak, córka urodziła się dopiero w 1944 roku, ale syn Ryszard od początku wiedział o działalności rodziców, był absolutnie pełnoprawnym członkiem tej machiny. Od niego zależało w dużej mierze logistyczne funkcjonowanie w domu, on był odpowiedzialny za przynoszenie jedzenia, ułatwianie ludziom załatwiania ich potrzeb fizjologicznych, był też ich dobrym duchem - przede wszystkim dla dzieci, które się tam ukrywały. Był absolutnie świadomy tego, co robi, czym to grozi, i jak należy zachować się w skrajnej sytuacji.
Zapewne w ciągu tych wielu miesięcy Żabińscy nie raz byli o krok od zdemaskowania ich działalności...
Można powiedzieć, że cały czas byli o krok od "wsypy". Żabiński był przed wojną znanym na całym świecie, a w Niemczech szczególnie cenionym, naukowcem. Chociaż Niemcy uważali, że Żabińskiego nie należy podejrzewać o żadną działalność konspiracyjną, to wchodzili do jego domu bez przerwy. Za każdym też razem, gdy Żabiński wchodził do getta i wychodził z kimś - groziła mu dekonspiracja. Być może był w mniejszym stopniu sprawdzany, ale jednak był...
Tę pomoc innym przerwał dopiero wybuch powstania warszawskiego?
Tak. Jan Żabiński poszedł walczyć. Został ciężko ranny, a następnie został wywieziony do Niemiec. Tuż przed powstaniem pani Antonina urodziła córkę. Potem wszyscy opuścili dom, z uwagi na niebezpieczeństwo... Ale można powiedzieć, że do ostatnich dni w ich domu mieszkali potrzebujący.
Po wojnie Żabińscy zostali za swoją działalność odznaczeni...
Tak, medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. W 1965 roku.
Dziś do polskich kin wchodzi film "Azyl" zainspirowany historią heroicznej postawy Państwa Żabińskich. Miała pani okazję już go zobaczyć?
Tak. Oczywiście film ma swoje prawa i nie będziemy mówić tu o tym, w jak dużym stopniu oddaje detale, czy jest ściśle oparty na faktach. Natomiast trzeba powiedzieć, że ideę, którą Żabiński miał w sercu, ten film przekazuje. W jakimś stopni unieśmiertelnia Żabińskich, daje możliwość, by nie zostali zapomniani. Myślę, że to jest najważniejsze.
Malwina Zaborowska
...
W Polsce bylo najwiecej ratujacych jak nigdzie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:01, 02 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
Papież uznaje heroizm kardynała, który zorganizował siatkę ratującą Żydów
Jesús Colina | Sier 02, 2017
Public Domain
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Franciszkanie z Asyżu wyrabiali Żydom fałszywe dokumenty. Potem przewoził je zwycięzca Tour de France, Gino Bartali. Nad całą akcją czuwał florencki arcybiskup. Jakim cudem żołnierze ich nie złapali?
P
apież Franciszek oficjalnie uznał heroizm cnót kardynała Elii Dalli Costy (1872-1961), arcybiskupa Florencji, który podczas II wojny światowej zorganizował siatkę ratującą Żydów w środkowych Włoszech.
320 Żydów
To papieskie uznanie, które nastąpiło w maju, sprawiło, że Dalla Costa stał się lepiej znany poza granicami Włoch. W roku 2012 otrzymał już tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” z Instytutu Jad Waszem w Jerozolimie „za to, że udzielił schronienia ponad 100 Żydom z Włoch i 220 z innych krajów”.
Decyzja papieża jest zdecydowanym krokiem w publicznym uznaniu świętości tego prałata, który był arcybiskupem Florencji od 1931 do 1958 roku. Teraz, by mogło dojść do beatyfikacji, trzeba udowodnić zdarzenie się cudu (naukowo niewytłumaczalnego wyzdrowienia) przypisanego jego wstawiennictwu.
Czytaj także: Ulmowie – Samarytanie z Markowej
Dochodzenie przeprowadzone przez Jad Waszem w celu nadania tytułu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” (w którym świat żydowski wyraża swoją wdzięczność wobec kogoś, kto ryzykował życie, aby uratować Żydów podczas nazistowskich prześladowań), pomogło odkryć siatkę, którą stworzył kardynał, aby zapewnić schronienie prześladowanym Żydom.
Inicjatywa miłości
Rola kard. Elii Dalli Costy stała się szczególnie ważna po aresztowaniu naczelnego rabina Florencji, Nathana Cassuta (który zmarł później w Auschwitz) w listopadzie 1943 roku, wraz z całą konspiracyjną siecią wsparcia, którą zorganizowała społeczność żydowska.
Od tej chwili kardynał Florencji stał się punktem odniesienia dla osób, które szukały pomocy.
Wśród świadectw zgromadzonych przez Jad Waszem jest wspomnienie pani Laty Quitt, która pamięta, jak uciekając z Francji do Florencji na początku września 1943 roku, została zabrana do rezydencji arcybiskupa. Spędziła tam noc wraz z innymi Żydami, którzy otrzymali schronienie, a następnego dnia zabrano ją do jednego z florenckich klasztorów, które otworzyły swoje bramy dla Żydów na prośbę arcybiskupa.
Czytaj także: Babcia Nońcia uratowała ok. 50 dzieci. Historia Alfredy Markowskiej
Jad Waszem powołuje się również na świadectwo Giorgia La Piry, który po drugiej wojnie światowej został burmistrzem Florencji. Ujawnił on, że arcybiskup Dalla Costa był „duszą tej <<inicjatywy miłości>>, której celem było uratowanie tylu braci”.
Z pomocą mistrza kolarstwa
Aby pomóc prześladowanym Żydom, kardynał musiał dać im fałszywe dokumenty, które wyrabiali ojcowie franciszkanie w Asyżu, oddalonym o około 180 kilometrów.
W czasie okupacji hitlerowskiej przewożenie tych dokumentów stało się bardzo ryzykowne. Kardynał słyszał relacje o ludziach zastrzelonych przez żołnierzy w punktach kontrolnych za próbę pomocy Żydom.
Wpadł wtedy na świetny pomysł: był ktoś, kto mógłby uniknąć posterunków wojskowych i policyjnych – Gino Bartali, który wygrał wyścig kolarski Tour de France w roku 1938, a także Giro d’Italia w latach 1936 i 1937 .
Żaden żołnierz nie śmiałby zatrzymać największego sportowca we Włoszech podczas treningu na rowerze.
Czytaj także: Marceli Godlewski – ksiądz, który ratował Żydów – doceniony przez międzynarodową fundację
Kardynał wezwał Bartalego i poprosił go, żeby przewoził fałszywe dokumenty między Asyżem a Florencją w ramie swojego roweru. Arcybiskup dobrze wiedział, że robiąc to, zarówno on, jak i zwłaszcza Bartali ryzykowali życiem.
Bartali, głęboko wierzący katolik, przyjął misję powierzoną mu przez swojego arcybiskupa. Obydwu udało się uratować wiele istnień ludzkich, dlatego Bartali został również uznany za „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”.
Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia.
...
Bohaterowie i to wielcy...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:16, 17 Lut 2018 Temat postu: |
|
|
Śmierć za bochenek chleba. Historia rodziny Lubkiewiczów
A jak Ty bys sie zachowal. Za pomoc Zydom zamorduja Ciebie, zabija Twoje dzieci, zamorduja Twoja zone. A jednak wielu Polakow narazalo wszystko co maja byle tylko im pomoc. Pomysl o tym jak wiele ryzykowali.
...
Przypominajmy. Okupacja hitlerowska to nie byl karnawal. A pomaganie zydom to nie bylo dawanie datku na organizacje charytatywna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:55, 21 Lut 2018 Temat postu: |
|
|
Patryk Osowski08-02-2018
Przez lata oszukiwał nazistów. Sprytnym sposobem uratował tysiące Żydów
GŁOSUJ
GŁOSUJ
PODZIEL SIĘ
OPINIE
Eugeniusz Łazowski przekonywał nazistów, że w Rozwadowie (dziś Stalowa Wola) rozprzestrzenia się epidemia tyfusu. "Zakłamując" wyniki testów uchronił przed wywózką i rozstrzelaniem m.in. około 8 tysięcy Żydów. Jego życiorys to gotowy scenariusz na hollywoodzki hit!
REKLAMA
Łazowski urodził się w 1913 roku w Częstochowie. Gdy wybuchła II wojna światowa kończył akurat studia w Warszawie. Zamiast pisania egzaminów z medycyny został zmobilizowany i wysłany do szpitala w Brześciu nad Bugiem. W krótkim odstępie czasu został aresztowany przez Sowietów, a potem Niemców. Po ucieczce z niemieckiego obozu jenieckiego wrócił do Warszawy. W 1939 roku trafił do Stalowej Woli, gdzie rozpoczął pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu. W ukryciu współpracował z oddziałem ZWZ por. Franciszka Przysiężniaka. Zaopatrywał żołnierzy w leki i środki opatrunkowe.
W międzyczasie poznał lekarza Stanisława Matulewicza, który podzielił się z nim niebywałym odkryciem. Matulewicz zauważył w czasie badań, że krew osób zakażonych zupełnie niegroźną bakterią Proteus OX19, w testach wygląda identycznie jak u osób zakażonych tyfusem plamistym. Łazowski postanowił zaszczepić mieszkańców Rozwadowa i okolicznych wsi wynalazkiem Matulewicza. Obaj lekarze mieli ręce pełne roboty szczepiąc różne osoby swoim "tyfusem". Następnie wysyłali Niemcom próbki krwi, które potwierdzały, że w okolicach trwa epidemia.
Tajemnicy nie zdradzili nawet swoim pacjentom
REKLAMA
Widząc dużą skalę epidemii Niemcy trzymali się z dala od tego regionu. Wstrzymali nawet wywózki z Rozwadowa do obozów koncentracyjnych. Sprytny plan nie był jednak w stanie zapewnić bezpieczeństwa Żydom. Gdyby Niemcy uznali, że większość z nich stanowi zagrożenie, Żydzi zostaliby po prostu rozstrzelani. Łazowski wpadł więc na sposób zanieczyszczenia próbek tak, by odczytanie dokładnych wyników stało się wręcz niemożliwe. Naziści nie wiedzieli jak z tego wybrnąć, czas płynął, a okoliczni mieszkańcy byli względnie bezpieczni.
Jak to możliwe, że przez tak długi okres spisek nie wyszedł na jaw? Aby uniknąć dekonspiracji Łazowski i Matulewicz ukryli fakt całkowitej nieszkodliwości bakterii OX19 także przed swoimi pacjentami. W 1943 roku podejrzenia nabrali Niemcy. Do Rozwadowa skierowana została specjalna komisja lekarska, która miała rozstrzygnąć o prawdziwości epidemii. Jej pracowników skierowano jednak do rzeczywiście chorych, a wyniki badań potwierdziły obecność tyfusu. Nie bez znaczenia był również lejący się podczas wizyty strumieniami... alkohol.
Stypendysta Fundacji Rockefellera
Nie wszystkie ślady udało się jednak zatuszować. Naziści odkryli w końcu, że Łazowski współpracuje z AK-owską partyzantką i wydali nakaz aresztowania. Lekarz uciekł do Warszawy, gdzie ukrywał się do końca wojny. Pracował w Klinice Akademii Medycznej oraz Instytucie Matki i Dziecka. W 1958 roku wyjechał z rodziną do USA jako stypendysta Fundacji Rockefellera.
W Stanach Zjednoczonych zrobił dużą karierę. Został profesorem i pracował na uniwersytecie. Wydał ponad sto prac naukowych w języku polskim i angielskim. Zmarł 16 grudnia 2006 roku w Eugene w stanie Oregon.
...
Polski charakter! Typowy. Warto podkreslic ze to pokolenie bylo bardzo przedsiebiorcze! W koncu zorganizowac AK to trzeba bylo byc przedsiebiorczym.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:53, 22 Lut 2018 Temat postu: |
|
|
Ks. Ferdynand Machay senior (1889-1967)
W czasie I wojny światowej i tuż po niej działał na rzecz przyłączenia do Polski Orawy i Spisza. W II RP był proboszczem kościoła Najświętszego Salwatora w Krakowie, a później, archiprezbiterem Bazyliki Mariackiej.
Doskonale mówił po węgiersku, w czasie wojny zaangażował się w pomoc i ratunek Żydom z Węgier, zbiegłym z transportów do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Wielu pomógł wyrobić „aryjskie” papiery lub zaświadczenia o chrzcie. Odznaczony pośmiertnie medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Czytaj także: Prof. Szewach Weiss: nadzieja i wytrwałość pozwoliły mi przeżyć
Bp Albin Małysiak (1917-2011)
REPORTER
Jeszcze jako świeżo wyświęcony duchowny w 1941 roku zaangażował się w Krakowie wraz z szarytką, siostrą Bronisławą Wilemską w pomoc Żydom. Udokumentowano, że wspólnie uratowali 5 osób. Odznaczony pośmiertnie medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Ks. Stanisław Mazak (1906-1988)
Pochodził z Kresów. W czasach wojny był proboszczem w Szczurowicach i Łopatynie (dzisiejsza Ukraina) i znanym pszczelarzem. Pomógł uratować kilkanaście osób narodowości żydowskiej przechowując je na terenie parafii i wydając świadectwa chrztu. W 1984 roku odznaczony medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Ks. Jan Wolski (1887–1942) i ks. Władysław Grobelny (1887–1942)
Proboszcz i wikariusz parafii w Kobryniu (dzisiejsza Białoruś). Podczas wojny pomagali Żydom zamkniętym w miejscowym getcie, wydając im zaświadczenia chrztu i organizując ucieczki. Rozstrzelani przez hitlerowców w pierwszej kolejności, wraz z rabinem podczas likwidacji getta.
Ks. Jan Pyzikiewicz (1901-1943)
Pochodził z ziemi mieleckiej. W czasie wojny proboszcz w Lipnicy Wielkiej k. Nowego Targu. Prowadził zbiórki odzieży i żywności dla mieszkańców getta w Nowym Sączu. Aresztowany przez gestapo, nie skorzystał ze sposobności zwolnienia i trafił do obozu w Auschwitz, gdzie poniósł śmierć.
Czytaj także: Polak uratował setki Żydów, historia milczała. Świat po latach poznaje „drugiego Schindlera”
O. Emilian Kowcz (ukr. Омеля́н Ковч) (1884-1944)
Greckokatolicki proboszcz parafii w Przemyślanach k. Lwowa. Podczas wojny trafił do obozu na Majdanku, gdzie dał wzruszające świadectwo pomocy chrześcijanom różnych wyznań i Żydom.
Udzielał współwięźniom chrztów, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi, dla każdego znajdował dobre słowo. Nazywano go „proboszczem Majdanka”. Zginął na krótko przed wyzwoleniem obozu. W 2001 roku beatyfikowany.
Archimandryta Grzegorz Peradze (1899-1942)
Wikipedia | Domena publiczna
Grzegorz Peradze
Duchowny i mnich prawosławny pochodzący z Gruzji. W latach międzywojennych mieszkał w Polsce, wykładał teologię prawosławną i historię Cerkwi w Gruzji na Uniwersytecie Warszawskim. Po wybuchu wojny nie skorzystał z możliwości wyjazdu z kraju.
Podczas okupacji pomagał ludziom niezależnie od wyznania. Istnieje kilka świadectw, że angażował się w pomoc osobom narodowości żydowskiej. Wywieziony do Auschwitz na skutek donosu, dobrowolnie zgłosił się na śmierć. Kanonizowany w Gruzji w 1995 roku, jest czczony również w Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej.
Ks. Feliks Teodor Gloeh (1885-1960)
Duchowny Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Pełnił funkcję naczelnego kapelana ewangelickiego Wojska Polskiego oraz warszawskiego Gimnazjum im. Mikołaja Reja. Po zajęciu Polski przez hitlerowców działał w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego.
Dostarczył Armii Krajowej ponad 160 ostemplowanych świadectw chrztu w Kościele Ewangelicko-Augsburskim, które posłużyły do uratowania Żydów z gett na Mazowszu i Podlasiu. W 1984 roku odznaczony pośmiertnie medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
S. Natalia Makryna Siuta (1895-1990)
Zakonnica, a później diakonisa Starokatolickiego Kościoła Mariawitów. Opiekowała się kaplicą mariawicką w Jędrzejowie Nowym k. Mińska Mazowieckiego, gdzie przez dziesięciolecia codziennie odprawiała adorację Najświętszego Sakramentu.
Jak głosi świadectwo złożone po wojnie w Żydowskim Instytucie Historycznym, podczas okupacji pomagała Żydom, których przechowywała w budynkach należących do kaplicy. Przebywając przypadkiem we wsi Rososz, w której doszło do hitlerowskiej obławy na ukrywających się Żydów, zdołała schować pod swoim habitem żydowskie dziecko i ocalić mu życie.
...
Im blizej ktos byl Jezusa tym bardziej pomagal.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:51, 25 Lut 2018 Temat postu: |
|
|
Śmierć za pomoc sąsiadom
24.02.2018, godz. 10:00 A A A
Ten dzień mieszkańcy Paulinowa pamiętają do dziś. 24 lutego 1943 roku niemieccy żołnierze i policjanci przeprowadzili w mazowieckiej wsi pacyfikację. Jedenaście osób zapłaciło życiem za to, że pomagali Żydom zbiegłym z getta w pobliskiej Sterdyni. W namierzeniu Polaków pomógł nazistom prowokator – najpewniej żydowskiego pochodzenia.
–Mama wspominała, że 23 lutego wieczorem ludzie widzieli wyładowane Niemcami ciężarówki. Jechały gdzieś od strony Sterdyni i znikały w lesie. Następnego dnia okazało się, że Paulinów i sąsiednie miejscowości są otoczone ciasnym pierścieniem żołnierzy. Ruszyła obława – opowiada Stanisława Maciak, mieszkanka Paulinowa i sekretarz Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej. W operacji wzięły udział dwa tysiące żołnierzy i policjantów. Wśród nich był sam Ernst Gramss, prominentny działacz NSDAP, starosta z pobliskiego Sokołowa, po wojnie uznany za zbrodniarza. Niemcy chcieli wyłapać ukrywających się po lasach Żydów, zaś przy okazji, a może przede wszystkim – przykładnie ukarać Polaków, którzy im pomagali.
Przed wojną Żydzi stanowili dwie trzecie mieszkańców Sterdyni. – Prowadzili oni większość sklepów i zakładów usługowych. Miejscowi Polacy dobrze się z nimi znali. Również ci z Paulinowa – wyjaśnia Stanisława Maciak. Kiedy przyszli Niemcy, ludność żydowska została zamknięta w getcie. Trafiło tam około tysiąca osób. We wrześniu 1942 roku rozpoczęła się jego likwidacja. Ponad 350 Żydów zginęło od razu, kilkuset zostało wywiezionych do obozu zagłady w Treblince, wielu zdołało jednak uciec. Ukrywali się w okolicznych lasach. Wkrótce część z nich pojawiła się w Paulinowie. Mieszkańcy postanowili im pomóc. Dawali chleb, pozwalali nocować w zabudowaniach miejscowego folwarku.
REKLAMA
Pewnego dnia wśród uciekinierów z getta pojawił się nieznajomy. Tłumaczył, że jest francuskim Żydem, który uciekł z transportu do Treblinki. Wkrótce zaczął przychodzić do Paulinowa w towarzystwie ukrywającego się Szymela Roskielenke, brata fryzjera ze Sterdyni. Mieszkańcy traktowali go z dystansem. Jak się okazało, słusznie. – Kiedy rozpoczęła się pacyfikacja, ten człowiek był widziany wśród niemieckich żołnierzy. Chodził z nimi od domu do domu i wskazywał rodziny, które pomagały Żydom. A Niemcy tych ludzi zabijali – opowiada Stanisława Maciak. W ten sposób zginęli między innymi folwarczny stróż Franciszek Kierylak oraz małżeństwo Ewa i Józef Kotowscy wraz z synem Stanisławem. Feralnego dnia Niemcy rozstrzelali 11 Polaków. Zginął też fryzjer Szlojme Roskielenke i dwaj sowieccy żołnierze, którzy uciekli z niewoli. Co się stało z innymi Żydami? – Tego nie wiemy. Najpewniej jednak zginęli zanim obława dotarła do wsi – przekonuje Stanisława Maciak.
– W przypadku Paulinowa Niemcy sięgnęli po klasyczną metodę stosowaną przez służby specjalne. Takich prowokatorów, w zależności od potrzeb byli w stanie wynaleźć zarówno wśród ludności polskiej, ukraińskiej, jak i żydowskiej. Rasowe uprzedzenia nie miały tu większego znaczenia. Do współpracy często zmuszali szantażem i przemocą – podkreśla dr hab. Grzegorz Berendt, wicedyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. – Wystarczy wspomnieć historie Żydów z Polesia schwytanych po aryjskiej stronie. W jednym ze znanych mi przypadków w ręce Niemców wpadła dwójka uciekinierów. Pierwszy został na miejscu zastrzelony, drugi, który to widział, dostał wybór: albo spotka go podobny los, albo zdecyduje się na współpracę. Innym razem, przesłuchanie zbiegów z getta, Niemcy rozpoczęli od wsadzenia im nóg w ognisko – dodaje. Jak było w przypadku prowokatora z Paulinowa? Można domniemywać, że podobnie, choć jak przyznaje Berendt, do dziś nie znamy ani personaliów tego człowieka, ani też jego wcześniejszych i późniejszych losów. – Niemcy potrzebowali żydowskich prowokatorów w gettach, by inwigilować działającą tam konspirację, ale też poza nimi, by wyłapywać zbiegów i karać osoby, które zdecydowały się im pomóc. Kara, jak w przypadku Paulinowa, musiała być spektakularna, ponieważ miała służyć jako przykład odstraszający – tłumaczy historyk.
W okupowanej Polsce za pomoc ukrywającym się Żydom groziła kara śmierci. Mówiło o tym Trzecie rozporządzenie o ograniczeniu pobytu w Generalnym Gubernatorstwie. Jesienią 1941 roku podpisał je Hans Frank, sprawujący najwyższą władzę w GG. Sprawy Polaków, którzy dopuścili się tego typu „przestępstw” rozpatrywać miały sądy specjalne. Od czasu do czasu Niemcy rezygnowali jednak z tej procedury, organizując pacyfikacje, takie jak w Paulinowie. Za pomoc Żydom na polskich terenach włączonych do Komisariatu Rzeszy Wschód i Komisariatu Rzeszy Ukraina (powstały po agresji Niemiec na ZSRR) karano bez powoływania się na jakiekolwiek przepisy (tu ich nie wydano). Z drugiej strony, Niemcy starali się zachęcić do wydawania uciekinierów z gett poprzez system gratyfikacji – zarówno pieniężnych, jak i materialnych.
Mimo to, znaczna część Polaków zdecydowała się Żydom pomagać. Wielu spotkały za to represje. – Nie podejmuję się określić, ilu ich było, bo to wymaga dokładnych badań. Tym trudniejszych, że często brakuje dokumentów potwierdzających takie wydarzenia, a historycy zdani są na ustne relacje – przyznaje dr hab. Berendt. W „Rejestrze faktów represji na obywatelach polskich za pomoc ludności żydowskiej w okresie II wojny światowej”, który w 2014 roku IPN wydał wspólnie z Instytutem Studiów Strategicznych (Grzegorz Berendt był jednym z redaktorów tej publikacji), figurują nazwiska 508 osób. – Ale jest to lista otwarta. W tym roku ukaże się kolejna edycja raportu, zawierająca następne nazwiska i historie – zapowiada Berendt. – Co ciekawe, natrafiliśmy na dokumenty świadczące o tym, że Hansowi Frankowi zdarzało się łagodzić wyroki sądów za pomoc Żydom. Kary śmierci zmieniane były na kilka lat obozu. Decyzje te pochodzą jednak z 1944 roku. Wówczas getta były już polikwidowane, zaś liczba ukrywających się uciekinierów znacznie spadła. Jak dotąd nie spotkałem się z podobnymi dokumentami za 1942, czy 1943 rok – dodaje. Oczywiście, jak zastrzega historyk, i w 1944 roku pomoc ludności żydowskiej często kończyła się egzekucjami. Przykład: rodzina Ulmów. – Niesienie pomocy Żydom było na ziemiach polskich szalenie ryzykowne przez całą wojnę – podsumowuje historyk.
Kilkanaście lat temu w Paulinowie staraniem Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej stanęła kapliczka, upamiętniająca zamordowanych mieszkańców. – Ludzie zapalają tam znicze, składają kwiaty. Pamięć trwa – podsumowuje Stanisława Maciak.
Podczas pisania artykułu korzystałem z fragmentów prac Wacława Piekarskiego, Obwód Armii Krajowej Sokołów Podlaski, „Sęp”, „Proso”, (Warszawa 2012) oraz Joanny Kierylak, 12 Sprawiedliwych z Paulinowa, która znajduje się w zasobach Muzeum Walk i Męczeństwa w Treblince;
Łukasz Zalesiński
...
Zydowski szmalcownik wydawal Polakow ratujacych zydow! Tak tez bylo. Ulmow wydal pochodzenia ruskiego czyli,, Ukrainiec". O ile kanalie maja narodowosc. Co pokazuje ze im bardziej ktos byl Polakiem katolikiem tym mniejsza szansa na judasza. Kościół na szczescie jest jedynym kryterium moralnosci w Polsce i to powoduje wyzszy poziom moralny Polski wsrod wszystkich bo oczywiscie nie zadna rasa i biologia!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:06, 25 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Patryk Osowski4 godziny temu
Mocne świadectwo Szewacha Weissa. "21 miesięcy żyliśmy w piwnicy"
GŁOSUJ
GŁOSUJ
PODZIEL SIĘ
OPINIE
"Cała moja rodzina się uratowała. To wszystko byłoby niemożliwe, gdyby nie Sprawiedliwi" - napisał na Facebooku były ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss. Nawiązał w ten sposób do obchodzonego w sobotę w Polsce Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
24 marca po raz pierwszy w historii obchodziliśmy w Polsce Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów.
"Na początku ukrywaliśmy się w domu Państwa Góralów, a potem w domu Państwa Potężnych. To byli nasi polscy sąsiedzi z Borysławia. Potem przeszliśmy do kryjówki, do podwójnej ściany, którą mój tatuś dobrze przygotował w naszym domu. Byliśmy tam przez 7-8 miesięcy" - wspomina Weiss, były poseł i przewodniczący izraelskiego Knesetu.
"Poprosiliśmy Panią Lasotową (Ukrainkę, koleżankę mojej mamusi) aby przeniosła się do naszego domu. Bez jej pomocy nie moglibyśmy przeżyć. Potem Niemcy nauczyli się, że takie podwójne ściany kryją Żydów. Musieliśmy się przenieść w inne miejsce. Była to piwnica sąsiedniego domu. To była ochronka dla dzieci, która przed wojną zbudował mój dziadzio Icyk. 21 miesięcy żyliśmy w piwnicy" - dodaje.
W rocznicę zamordowania rodziny Ulmów
Weiss podkreślił, że uratować się udało całej jego rodzinie. "To wszystko było by niemożliwe, gdyby nie Sprawiedliwi. Rodzina Potężnych, Górali i Pani Lasotowa z Panem Romanem Szczepaniukiem. Kochani wspaniali ludzie. To są moi bohaterowie. Na zawsze w moim sercu" - zapewnił.
...
Szczegolnie cieszy ta Ukrainka. UPA nie jest twarza Ukraincow z tego czasu!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:28, 02 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Niemieckie zbrodnie na Żydach zbiegłych z gett
„każdy Polak, który przyjmuje Żyda, staje się winnym [...] Za ich pomocników uważa się również tych Polaków, którzy nie udzielając wprawdzie zbiegłym Żydom schronienia, dają im jednak wikt lub sprzedają żywność. We wszystkich wypadkach – konkludowano – Polacy ci podlegają karze śmierci”
...
Przypominajmy prawdziwa historie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 9:30, 17 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Konstanty Rokicki - polski dyplomata, który ratował Żydów od Zagłady
Konstanty Rokicki. Źródło: Ambasada RP w Bernie
Konstanty Rokicki. Źródło: Ambasada RP w Bernie
Konsul Konstanty Rokicki wystawiał podczas II wojny światowej fałszywe paszporty Paragwaju, czym uratował życie wielu Żydów przebywających w okupowanej Polsce - wynika z analizy źródeł przeprowadzonej przez ambasadę RP w Szwajcarii.
Wyniki analizy zostały zaprezentowane przez ambasadora RP w Szwajcarii Jakuba Kumocha podczas wystąpienia w Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu w lutym br. Pełen tekst wystąpienia został opublikowany przez pismo "Polski Przegląd Dyplomatyczny".
Konstanty Rokicki był członkiem tzw. grupy berneńskiej – czyli zespołu dyplomatów, którzy podczas II wojny światowej produkowali w Szwajcarii paszporty latynoamerykańskie, aby ratować Żydów.
"W latach 1942–45 paszporty takie chroniły przed natychmiastową wywózką do niemieckich obozów i dawały znaczną szansę przeżycia Zagłady" - podkreślił Kumoch. Ważną rolę w działalności grupy berneńskiej odegrali pracownicy Poselstwa Polskiego, m.in. ówczesny ambasador Polski w Szwajcarii Aleksander Ładoś, działacz żydowski Juliusz Kuehl czy - jak wynika z najnowszych doniesień - właśnie Konstanty Rokicki.
Nie było jednego schematu postępowania w kwestii zdobywania fałszywych paszportów krajów Ameryki Łacińskiej. Jak jednak podkreśla w swoim wystąpieniu ambasador Kumoch, szczególnym przypadkiem wśród tych krajów był Paragwaj, ponieważ konsul honorowy tego kraju Rudolf Huegli sam nie wypisywał paszportów. Zamiast tego, paszporty in blanco były przekazywane do polskiego konsulatu i tam właśnie wypełniane.
Z analizy dokumentów wynika, że osobą, która "jest autorem paszportów Paragwaju i prawdopodobnie bezpośrednim sprawcą ocalenia wielu osób" był konsul Konstanty Rokicki. Urodził się w 1899 roku w Warszawie, a przed wstąpieniem do służby dyplomatycznej służył w polskim wojsku jako podoficer. Dwukrotnie odznaczono go za odwagę w czasie walk o niepodległość Polski w latach 1918–20.
Jak podkreśla ambasador Kumoch, analiza dostępnych dokumentów udowadnia, że autorem paszportów był właśnie Rokicki, a nie - jak głosiła inna teoria - Juliusz Kuehl. "Nic dziwnego, Rokicki był doświadczonym konsulem, Kuehl natomiast – niezwykle błyskotliwym organizatorem, biznesmenem, ale w pracy konsularnej nie miał doświadczenia. Paszport był zbyt drogi, by oddać go do obróbki osobie niedoświadczonej i ryzykować zniszczenie" - wyjaśnia Kumoch.
Wystąpienie ambasadora RP w Szwajcarii dr. Jakuba Kumocha w Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu
Do rąk adresatów w okupowanej Polsce były szmuglowane przez organizacje żydowskie potwierdzone notarialnie przez konsula honorowego Paragwaju kopie paszportów; oryginały sfałszowanych dokumentów pozostawały w Szwajcarii.
Jak ocenia Kumoch, jeśli chodzi o liczbę ludzi ocalonych dzięki paszportom latynoamerykańskim, "mówimy o kilkuset, być może o kilku tysiącach ocalonych".
"Polska była – według mojej wiedzy – jedynym państwem alianckim, którego poselstwo poparło tę próbę ratowania Żydów i wzięło na siebie produkcję części dokumentów" - podkreśla Kumoch. Dodaje przy tym, że akcji przez większość czasu kategorycznie sprzeciwiało się np. poselstwo USA. Jak jednak stwierdza, akcja nie miałaby szans powodzenia bez zaangażowania organizacji żydowskich, które "potrafiły zbudować sieci przemytu dokumentów", lecz z kolei te organizacje "nie mogły funkcjonować bez protekcji Polski."
Ambasador Kumoch podkreśla przy tym ryzyko, które podejmowali polscy dyplomaci - jako że byli "dyplomatami państwa bez terytorium i odpowiadali przed rządem, który miał siedzibę w Londynie, wysyłka dokumentów zaś była obciążona ryzykiem dekonspiracji. Prawdopodobnie mój poprzednik (Aleksander Ładoś) nie informował rządu o tym, że placówka fałszuje paszporty innego kraju. Brał na siebie ryzyko uznania za persona non grata, a nawet wydalenia ze Szwajcarii" - stwierdza.
Polski rząd na uchodźstwie dowiedział się o fałszywych paszportach dopiero w czasie powstania w getcie warszawskim. W maju 1943 roku wystosował do ambasadora Ładosia depeszę, w której stwierdza: "Motywy natury ściśle humanitarnej każą nam pójść w tych sprawach na daleko idące ustępstwa"
"Jest to jedno z najmocniejszych zdań dotyczących paszportyzacji" - podkreśla Jakub Kumoch.
Ustalenia zaprezentowane przez ambasadora Kumocha powstały w wyniku zainicjowanej przez niego akcji zbierania na całym świecie dokumentów archiwalnych poświęconych udziałowi polskich dyplomatów w tym procederze. "Dlaczego w ogóle zebraliśmy te materiały? Ponieważ widzieliśmy determinację konsula (honorowego RP w Zurychu Markusa) Blechnera i jego chęć przedstawienia sprawy paszportów w mediach. Ponieważ wśród szwajcarskich Żydów funkcjonowała legenda o +dobrym polskim ambasadorze+ i chcieliśmy znać prawdę, a przede wszystkim wykluczyć możliwość, że którykolwiek z naszych dyplomatów działał dla zysku" - tłumaczył w Paryżu Kumoch.
"Gdyby tak było, musielibyśmy być przygotowani na konfrontację z trudną rzeczywistością. Stąd praca nad odtworzeniem akcji ratunkowej. Dopiero po zebraniu setek dokumentów wykluczyliśmy taką możliwość" - dodał dyplomata. (PAP)
autor: Katarzyna Florencka
...
Kolejna postac. Trzeba ich przypominac zwlaszcza teraz.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:08, 12 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Dobrzy sąsiedzi. Przypominamy jak Polacy pomagali Żydom zamkniętym w warszawskim getcie
ARTYKUŁ | 25.03.2018 | Autor: Paweł Stachnik
Przeludnienie, głód i choroby. Takie warunki panowały w gettach. Gdyby nie pomoc Polaków, żadne żydowskie dziecko nie przetrwałoby nazistowskiej okupacji.
fot.domena publiczna Przeludnienie, głód i choroby. Takie warunki panowały w gettach. Gdyby nie pomoc Polaków, żadne żydowskie dziecko nie przetrwałoby nazistowskiej okupacji.Cz
Często pisze się, że gdy Niemcy mordowali Żydów, Polacy obojętnie przyglądali się zbrodni. W rzeczywistości jednak wielu naszych rodaków z narażeniem życia starało się pomóc ofiarom zamkniętym za murem. Przypominamy o ich bohaterstwie.
1. Przemycanie żywności
Sytuacja aprowizacyjna w gettach od samego początku była tragiczna. Niemcy tak wyznaczyli racje żywnościowe, aby wywołać jak największą śmiertelność zamkniętych w nich ludzi. Średni przydział kartkowej żywności dla dorosłego w latach 1940-1942 nie przekraczał 400 kalorii dziennie. W niektórych okresach był zaś niższy niż 200 kalorii. „Trzy dni w tygodniu byłem bez chleba, bez kartofli, nic w domu nie było. Chodziłem spuchnięty z głodu” – wspominał Jakub Goldberg, który przeżył piekło życia w łódzkim getcie.
Dlatego jedną z najwcześniejszych form pomocy udzielanej Żydom przez Polaków było dostarczanie im jedzenia. I tak już pierwszego dnia po zamknięciu przez Niemców bramy warszawskiego getta (15 listopada 1940 roku), wielu mieszkańców stolicy przyniosło chleb dla swoich żydowskich przyjaciół i znajomych. Później, w miarę postępującej izolacji dzielnic żydowskich, opracowano najróżniejsze sposoby przemycania żywności. Tak robił to na przykład mieszkający w Warszawie Józef Ślązak, jeden z bohaterów najnowszej książki Davida Serrano Blanquera „Dziewczynka z walizki”:
W niedzielę, kiedy nie musiał iść do pracy, matka przyczepiała mu do paska woreczki z mąką, na wierzch zakładał konduktorski mundur i wsiadał do tramwaju mijającego getto. W umówionym miejscu rzucał woreczki za mur.
W getcie brakowało dosłownie wszystkiego. Ratunkiem była pomoc z zewnątrz, zwłaszcza w zakresie przemytu żywności. Na zdjęciu przeludnienie dzielnicy zamkniętej (1941 rok).
fot.Bundesarchiv, Bild 101I-134-0782-24/ Knobloch, Ludwig/ CC-BY-SA 3.0 W getcie brakowało dosłownie wszystkiego. Ratunkiem była pomoc z zewnątrz, zwłaszcza w zakresie przemytu żywności. Na zdjęciu przeludnienie dzielnicy zamkniętej (1941 rok).
A taki sposób stosował Jerzy Wiensko z Białegostoku:
Jako dziecko przemycaliśmy żywność do getta. Mama kilka razy w tygodniu chodziła po nią do podbiałostockich wsi i tam kupowała mąkę, kaszę, ziemniaki, a w maju truskawki. Pod płotem był wykopany dołek, w ten sposób, że jego jedna połowa była po stronie getta. Był on maskowany workiem wypełnionym szmatami i przysypany lekko ziemią. Kiedy chodzący wzdłuż płotu Niemiec był daleko i poza zasięgiem wzroku, szybko wyjmowaliśmy worek i przeciskaliśmy na drugą stronę żywność. Już górą w zawiniątku z kamieniem z tamtej strony przerzucano pieniądze.
Szacuje się, że 80 procent żywności dostarczanej do warszawskiego getta pochodziło z przemytu.
2. Dostarczanie leków
Prócz jedzenia do getta przerzucano także lekarstwa, których drastycznie tam brakowało. Zajmowała się tym między innymi Irena Sendlerowa (więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ). Ona i jej koleżanki z Wydziału Opieki m.st. Warszawy pod pretekstem kontroli sanitarnych przemycały do warszawskiego getta pieniądze, żywność, lekarstwa oraz szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu. Tak relacjonuje działania swojego ojca Danuta, siostra tytułowej „Dziewczynki z walizki”, której historię opisał David Serrano Blanquer:
Wiedziała, że ojciec pomaga żydowskim dzieciom, ukrywającym się w zajezdni tramwajowej niedaleko getta. Dawał im żywność i leki.
Artykuł powstał z inspiracji najnowszą książką Davida Serrano Blanquera "Dziewczynka z walizki" (Bellona 2018), w której autor opisał historię wyniesionego z getta żydowskiego dziecka, które po latach odkrywa swoją przeszłość.
Artykuł powstał z inspiracji najnowszą książką Davida Serrano Blanquera „Dziewczynka z walizki” (Bellona 2018), w której autor opisał historię wyniesionego z getta żydowskiego dziecka, które po latach odkrywa swoją przeszłość.
Lecznicy w getcie w Kozienicach pomagał personel polskiego szpitala. Jego pracownicy wielokrotnie przemycali do getta lekarstwa, żywność i bieliznę. Podobnie było w Dęblinie, gdzie do leczniczego zakładu w getcie podczas epidemii tyfusu polscy lekarze przesyłali potrzebne środki. W przemycie pomagał proboszcz kościoła p.w. Wszystkich Świętych w Warszawie ks. Marceli Godlewski, nota bene znany przed wojną z antysemickich wystąpień.
3. Przerzucanie dzieci za mur
Śmiertelność w gettach była przerażająco wysoka, a w szczególny sposób dotykała najmłodszych. Dlatego wiele żydowskich rodzin decydowało się oddać swoje pociechy Polakom, by tylko ocalić im życie. Przemycanie dzieci było bardziej skomplikowane niż przerzucanie jedzenia. Liczyła się więc pomysłowość. I tak na przykład grupa Ireny Sendlerowej miała na to kilka sposobów.
Jednym była sanitarka, która do warszawskiego getta przywoziła codziennie detergenty i inne rzeczy potrzebne do zachowania chociaż podstaw higieny. Dzieciom podawano środki nasenne, potem wkładano je do worków i wywożono z getta jako ofiary tyfusu. Druga droga wiodła przez budynek sądowy przy ul. Leszno, do którego wejść można było zarówno od strony miasta, jak i getta. Dzieci wyprowadzano także przez piwnice domów stojących po obu stronach muru.
Kolejna droga prowadziła przez zajezdnię tramwajową po żydowskiej stronie. Mąż jednej z łączniczek był tam motorniczym. Rano znajdował w wagonie pod ławką karton z uśpionym dzieckiem i przewoził je na aryjską stronę. Dzieci szmuglowano również przez bramę getta w workach i kubłach na śmieci. Elżbieta Ficowska, jako sześciomiesięczne dziecko, została wywieziona w drewnianej skrzynce, ukrytej przez przedsiębiorcę budowlanego na wozie w stercie cegieł. Zdarzało się, że sama Sendlerowa wynosiła niemowlęta w swojej pielęgniarskiej torbie.
Nieistniejąca zajezdnia tramwajowa „Muranów” wykorzystywana przez Polaków do przerzucania żydowskich dzieci na stronę „aryjską”.
fot.autor nieznany/ domena publiczna Nieistniejąca zajezdnia tramwajowa „Muranów” wykorzystywana przez Polaków do przerzucania żydowskich dzieci na stronę „aryjską”.
„I tak oto dzięki odwadze Ireny Sendler i organizacji, dla której pracowała, ciężko chora ośmiomiesięczna Giza Alterwajn opuściła getto. W pielęgniarskiej torbie (…)” – relacjonuje uratowanie tytułowej „Dziewczynki z walizki” David Serrano Blanquer.
4. Pomaganie w ucieczkach z getta
Pomocy udzielano również dorosłym, którzy zdecydowali się opuścić getto. Zdarzały się na przykład ucieczki ludzi przywiązanych od spodu do furmanek śmieciarzy, którzy przyjeżdżali do getta, a przy okazji zajmowali się szmuglowaniem żywności i uciekinierów. Innym często stosowanym sposobem było opuszczenie getta w ambulansie albo karawanie wywożącym zwłoki rzekomego konwertyty na chrześcijański cmentarz. Zanotowano przypadek, gdy do szpitala w Kozienicach z warszawskiego getta przetransportowano Żydów w sanitarce z napisem „Achtung Typhus”.
Większość ucieczek wymagała wręczenia ogromnej ilości łapówek, ale zdarzała się również pomoc bezinteresowna. Tak było na przykład z polskim policjantem Franciszkiem Banasiem, który podczas likwidacji krakowskiego getta uratował Różę Jakubowicz i jej synka Tadeusza. „Szła wprost na bramę, gdzie stali esesmani, słaniała się na nogach” – wspominał. Banaś przekupił esesmana stojącego na warcie i wyprowadził Różę oraz jej synka za bramę getta.
5. Organizowanie kryjówek po aryjskiej stronie
Ci, którym udało się wymknąć z getta musieli zatroszczyć się o kryjówkę. Tutaj też niezbędna była pomoc Polaków. Wsparcie w tej kwestii świadczyli indywidualnie życzliwi ludzie, a od końca 1942 roku Rada Pomocy Żydom „Żegota”. Uciekinierów ukrywano w mieszkaniach, domach, klasztorach, stodołach, specjalnie przygotowanych schowkach, kryjówkach i bunkrach.
Prócz ratowania dzieci z warszawskiego getta, Żegota we współpracy ze wspólnotami zakonnymi, zaopatrywała Żydów w katolickie metryki chrztu, a także pomagała znajdować kryjówki po aryjskiej stronie. Na ilustracji głodujące żydowskie dzieci.
fot.Bundesarchiv, N 1576 Bild-003/ Herrmann, Ernst/ CC-BY-SA 3.0 Prócz ratowania dzieci z warszawskiego getta, Żegota we współpracy ze wspólnotami zakonnymi, zaopatrywała Żydów w katolickie metryki chrztu, a także pomagała znajdować kryjówki po aryjskiej stronie. Na ilustracji głodujące żydowskie dzieci.
Rzemieślnik Staszek Jackowski w Stanisławowie przechował żydowskie małżeństwo za piecem, a 30 innych Żydów w trzech bunkrach wyposażonych w łóżka, piece, kanalizację i prąd. Pracownik lwowskich zakładów oczyszczania miasta Leopold Socha ukrywał przez ponad rok kilkanaścioro Żydów w kanałach. Szewach Weiss zamelinował się natomiast w skrytce między ścianą rodzinnego sklepu a magazynem. Krewni przyrodniej siostry „Dziewczynki z walizki” „przetrwali okupację w specjalnie zrobionym schowku za lodówką. Ukrywali się tam przez cztery lata”.
Wielu Żydów zbiegłych z getta przechowywali w warszawskim ogrodzie zoologicznym dyrektor Jan Żabiński i jego żona Antonina. Ukrywali ich w klatkach dla zwierząt, w przejściach podziemnych, kanałach, w specjalnie wykopanych schronach, na zapleczu lwiarni i w wewnętrznych pomieszczeniach, do których normalnie nie było dostępu. Według historyka Gunnara Paulssona, autora cenionej książki „Utajone miasto”, po aryjskiej stronie Warszawy w ukryciu przebywało łącznie 28 tysięcy Żydów, a pomagało im 70-90 tysięcy Polaków.
6. Dostarczanie fałszywych dokumentów
Każdy uciekinier z getta potrzebował z pół tuzina dokumentów i zmieniał miejsce zamieszkania przeciętnie siedem i pół raza, nic zatem dziwnego, że w latach 1942-1943 w podziemiu wyprodukowano około 50 tysięcy fałszywych dokumentów – czytamy w książce Diane Akerman „Azyl”, opowiadającej o pomocy udzielanej Żydom przez Jana i Antoninę Żabińskich.
Rzeczywiście, by móc oficjalnie egzystować poza gettem, potrzebne były odpowiednie papiery. Tylko dzięki działalności „Żegoty” wystawiono Żydom około 50 tysięcy dokumentów potwierdzających chrześcijańskie pochodzenie.
Kenkarty były dokumentami tożsamości wydawanymi obligatoryjnie przez okupacyjne władze niemieckie wszystkim nieniemieckim mieszkańcom GG, którzy ukończyli 15 lat. Polska konspiracja fałszowała je dla uratowanych Żydów.
fot.domena publiczna Kenkarty były dokumentami tożsamości wydawanymi obligatoryjnie przez okupacyjne władze niemieckie wszystkim nieniemieckim mieszkańcom GG, którzy ukończyli 15 lat. Polska konspiracja fałszowała je dla uratowanych Żydów.
Stało się tak poprzez wciągnięcie do współpracy księży, którzy wystawiali świadectwa chrztu. I tak na przykład jedna z bohaterek książki „Dziewczynka z walizki”, która przygarnęła żydowskie dziecko
(…) udała się prosto do księdza z pobliskiej parafii. – Poszła poprosić o wystawienie fałszywego aktu urodzenia na nazwisko zmarłej kuzynki, żeby uniknąć kłopotów z policją. Chyba ten ksiądz też działał w konspiracji.
Z kolei polska konspiracja dostarczała kenkart, kart pracy, świadectw zameldowania i wszystkich innych licznych dokumentów wymaganych przez Niemców.
7. Pomoc militarna
Polskie podziemie wspierało żydowskie organizacje wojskowe, które zamierzały stawić Niemcom zbrojny opór. Żydowskiemu Związkowi Wojskowemu i Żydowskiej Organizacji Bojowej dostarczono pewne ilości broni, amunicji i granatów. Było to między innymi 90 pistoletów, 600 granatów ręcznych, jeden erkaem, jeden pistolet maszynowy i 165 kg materiałów wybuchowych. Broń przekazała także inna podziemna organizacja – Korpus Bezpieczeństwa.
Na rozkaz gen. Grota-Roweckiego warszawski Kedyw przeprowadził szkolenie członków ŻOB w robieniu bomb, granatów i butelek zapalających. Gdy zaś w warszawskim getcie wybuchło w 1943 roku powstanie, AK przeprowadziła kilka prób wysadzenia muru getta oraz kilkanaście akcji przeciwko niemieckim jednostkom rozlokowanym wokół dzielnicy żydowskiej. Podobnie uczyniła Gwardia Ludowa, Socjalistyczna Organizacja Bojowa i Milicja Ludowa RPPS. Istnieją również przekazy, że oddział Korpusu Bezpieczeństwa wziął udział w walce z Niemcami u boku żydowskich powstańców z ŻZW.
Ulotka z sierpnia 1943 wydana przez „Żegotę” i podpisana przez Polskie Organizacje Niepodległościowe, potępiająca szmalcownictwo oraz zapowiadająca kary dla osób, którym zostanie ono udowodnione.
fot.domena publiczna Ulotka z sierpnia 1943 wydana przez „Żegotę” i podpisana przez Polskie Organizacje Niepodległościowe, potępiająca szmalcownictwo oraz zapowiadająca kary dla osób, którym zostanie ono udowodnione.
8. Zwalczanie szmalcowników
Formą pomocy było także zwalczanie szmalcowników. Wydawanie ukrywających się Żydów, Polskie Państwo Podziemne uznawało za formę kolaboracji i karało śmiercią. W konspiracyjnej prasie piętnowano takie zachowania, rozprowadzano odpowiednie ulotki i plakaty. Podziemne sądy wydawały wyroki na szmalcowników, egzekucje nadzorowały oddziały Kedywu, a informacje o tym upubliczniano w prasie i komunikatach radiowych nadawanych z Londynu.
Bibliografia:
Diane Akerman, Azyl, Warszawa 2017.
David Serrano Blanquer, Dziewczynka z walizki, Warszawa 2018.
Gunnar S. Paulsson, Utajone miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (1940-1945), Kraków 2007.
Teresa Prekerowa, Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom w Warszawie 1942-1945, Warszawa 1982
...
Przypomnijmy fakty. Nie musze chyba tlumaczyc ze organizowanie zbiorki na pomoc zydom nie bylo mozliwe. A Panstwo Podziemne nie mialo na uzbrojenie dla siebie co dopiero zydom. Za pomoc zydzi tez placili bo tez przeciez zywnosc czy ubiory trzeba bylo kupic. Piekarz nie mogl dac chleba darmo a krawiec ubioru bo z czego by zyl? Pomoc w transporcie srodkow materialnych nie oznacza ze te srodki szly za darmo. Co innego dokumenty czy przerzut ludzi a co innego zywnosc. To juz kosztuje. Kilka jablek czy torba kartofli nie zalatwialy sprawy a duze przerzuty to juz i koszt.
W ogole duza pomoc nie byla mozliwa. Przeciez i Polacy byli w obozach i tez pomoc nie byla mozliwa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:31, 22 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Żydów masowo nie ratowali Niemcy, Rosjanie czy Amerykanie. Żydów ratowali Polacy, co dla wielu jest dziś bardzo niewygodne
wtorek, 22.05.2018 r.
foto: wikipedia / twitter
Irena Sendlerowa, Eugeniusz Łazowski, Aleksander Ładoś, rodzina Ulmów, członkowie Rady Pomocy Żydom i tysiące Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Wszyscy oni w ciemnych i okrutnych latach niemieckiej okupacji, wykazali się niezwykłym wręcz bohaterstwem. Historie wielu z nich mogłyby być kanwą hollywodzkich produkcji. To Polacy w sposób masowy i instytucjonalny ratowali Żydów przed Zagładą. Nie Niemcy. Nie Rosjanie. Nie Amerykanie. Lecz Polacy. I to właśnie jest dziś dla wielu bardzo niewygodną informacją.
Historie Ireny Sendlerowej, Eugeniusza Łazowskiego, Aleksandra Ładosia, rodziny Ulmów czy ponad 6,7 tys. Polaków odznaczonych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (najwyższe izraelskie odznaczenie cywilne nadawane nie-Żydom, przyznawane za ratowanie Żydów podczas II wojny światowej) pokazują, że w mrocznych latach II wojny światowej obywatele naszego kraju byli fenomenem na skalę Europy. Mimo, iż sami byliśmy w egzystencjalnym zagrożeniu ze strony niemieckiego okupanta, to wielu naszych przodków decydowało się podjąć dodatkowe ryzyko, aby uratować lub pomóc jak największej grupie Żydów.
Warto podkreślić szczególnie, że to w Polsce, a nie we Francji, Wlk. Brytanii czy USA powstała Rada Pomocy Żydom (potocznie zwana Żegotą), tj. organizacja humanitarna stworzona przez polski rząd na uchodźstwie, która jako jedyna na świecie w latach 1942-1945 w sposób instytucjonalny organizowała pomoc dla Żydów prześladowanych i eksterminowanych przez Niemców. Warto odnotować, że tylko dzięki działalności członków Żegoty udało się uratować przed śmiercią z rąk Niemców dziesiątki tysięcy Żydów. Warto odnotować, że w samej tylko Warszawie referat dziecięcy Żegoty, kierowany od jesieni 1943 przez Irenę Sendlerową, udzielił pomocy ok. 2500 żydowskim dzieciom z warszawskiego getta.
Kiedy na terenie naszego kraju zakładano Żegotę, w takiej np. Francji - która zupełnie oficjalnie podjęła kolaborację z Niemcami - zamiast zinstytucjonalizowanej pomocy dla Żydów państwo organizowało im wywózki do obozów śmierci. Szacuje się, że w ten sposób deportowano na śmierć ok. 76 tysięcy francuskich Żydów, z czego 11 tys. było dziećmi.
Jest całe mnóstwo historii, na bazie których Polacy mogą budować swój pozytywny wizerunek - szczególnie w kontekście II wojny światowej. Jedną z nich jest sprawa pomocy Żydom w przetrwaniu organizowanego przez Niemców Holocaustu. Niestety, temat ten dla wielu stał się ostatnio bardzo niewygodny, bowiem przeczy narracji - kreowanej częściowo przez władze Izraela, a częściowo przez amerykańskich polityków oraz organizacje próbujące przejąć bezspadkowe mienie - jakoby Polacy byli współodpowiedzialni za organizację Shoah.
...
Mimo usilowan syjonistow ciagle Polacy maja duzo tych drzewek. Mimo wyciagania roznych Schindlerow. Ale dadza rade. Jak nagrodza kazdego szemranego typa ktory za ciezka kase wywiozl jednego zyda do Szwajcarii to w koncu Polacy beda stanowic maly procent.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 9:10, 29 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Paszporty Paragwaju
Dział: Polityka, Temat: Wiadomości ze świata
1991 25 0 A A A
Z protokołów przesłuchań Juliusza Kuhla sporządzonych w 1943 roku przez policje szwajcarską wynika, że pomysł fabrykowania paszportów powstał na przełomie 1939 i 1940 roku. Kilkadziesiąt wyprodukowanych wtedy paszportów paragwajskich zostało przekazanych Żydom, którzy po aneksji ponad połowy terytorum Polski przez Związek Sowiecki, szukali możliwości wydostania się z „ojczyzny światowego proletariatu”. Nawiązano wtedy kontakt z konsulem honorowym Paragwaju, berneńskim adwokatem Rudolfem Hügli, który zgodził się odsprzedać 30 paszportów in blanco. Po wypełnieniu zostały one dostarczone Żydom w Związku Sowieckim, którzy posługując się nimi zdołali wyjechać do Japonii.
W 1941 roku powrócono do współpracy z Rudolfem Hüglim, który sprzedawał poselstwu blankiety paszportowe in blanco. Ich wypełnianiem zajmował się wicekonsul RP Konstanty Rokicki. Transportem blankietów i pieniędzy, kontaktami z organizacjami żydowskimi oraz koordynacją przemytu kopii dokumentów do Generalnego Gubernatorstwa zajmował się pracownik konsulatu dr Juliusz Kūhl. Bezpośrednim przemytem kopii paszportów do Generalnej Guberni zajmowały się dwie organizacje żydowskie: RELICO Abrahama Silberscheina i szwajcarska filia Agudat Israel, kierowana przez Chaima Eissa. W proceder zaangażowany był też zastępca posła Ładosia, radca Stefan Ryniewicz.
W latach 1942 - 43 paszporty latynoamerykańskie, głównie dokumenty Paragwaju, Salwadoru, Hondurasu, Boliwii, Peru i Haiti, chroniły swoich posiadaczy w gettach okupowanej Polski przed wywózką do niemieckich obozów zagłady. Ich właścicieli kierowano do obozów dla internowanych, gdzie pewna część z nich doczekała końca wojny. Według jednej z notatek Silberscheina z początków 1944 roku, w obozach takich znalazło się łącznie ok. 10 tys. osób. Historycy nie są zgodni co do liczby osób, które doczekały końca wojny.
Ocenia się, że konsulowie państw latynoamerykańskich wydali kilka tysięcy takich dokumentów, wiele z nich dla całych rodzin. Prawie wszyscy konsulowie honorowi państw latynoskich uczestniczyli w tym procederze, biorąc za to niemałe sumy. Według znanych dokumentów, jedynie Polacy oraz konsul Salwadoru, podjęli się nielegalnej i niebezpiecznej działalności z pobudek czysto humanitarnych. Działania "grupy berneńskiej" finansowane było albo przez skarb polskiego państwa, albo przez organizacje żydowskie, jak Światowy Kongres Żydów i Joint.
Początkowo „akcja paszportowa” nie miała charakteru masowego, dotyczyła pojedynczych osób. Po konferencji w Wansee w 1942 roku proceder nabrał szerszego charakteru. Pracownik polskiego konsulatu w Bernie Juliusz Kūhl, chodził do konsula honorowego Paragwaju, wręczał mu prawdopodobnie łapówki, brał paszporty in blanco, które następnie zanosił do polskiego konsulatu. Z kolei konsul Konstanty Rokicki starannie je wypełniał nazwiskami, które otrzymywał od organizacji żydowskich. Następnie wypełnione paszporty wracały do konsula honorowego Paragwaju w Szwajcarii, który je podstemplowywał, wydawał potwierdzone notarialnie kopie, po czym organizacje żydowskie je brały i przemycały do gett. W ambasadzie w Bernie odnaleziono listy ze zdjęciami przemycane z getta, danymi paszportowymi, a także korespondencję między konsulatem a organizacją żydowską.
W depeszy z 12 maja 1943 r. Silberschein informował polski MSZ i Światowy Kongres Żydów w USA:
Na podstawie zupełnie wiarygodnych informacyj zaledwie 10% ludności żydowskiej na terenie Generalnego Gubernatorstwa pozostało przy życiu. Wobec tego uważałem za pierwszy obowiązek zorganizować ratunek tej resztki, w szczególności wybitnych jednostek oraz młodzieży, w pierwszym rzędzie halucowej. Akcja polega na uzyskiwaniu od przyjaznych nam konsulów południowoamerykańskich paszportów, w szczególności Paragwaju i Hondurasu; dokumenty te pozostają u nas, a fotokopie wysyła się do kraju; ratuje to ludzi od zguby, bo jako „cudzoziemcy” umieszczani są w niezłych warunkach w specjalnych obozach, gdzie mają pozostać do końca wojny i gdzie mamy z nimi kontakt listowy. Konsulom składamy pisemne zobowiązanie, że paszport służy do ratowania człowieka i nie będzie wykorzystany inaczej.
Posiadacze tych paszportów uniknęli w większości wywózek do niemieckich obozów zagłady i skierowani zostali do obozów dla internowanych w Niemczech (Tittmoning, Liebenau, Bölsenberg) oraz okupowanej Francji (Vittel) . Niewątpliwie paszporty w znacznym stopniu chroniły przed wywózką do Auschwitz i Treblinki w 1942 i 1943 r. Posiadacze dokumentów przedłużyli sobie życie, lecz wiele zależało od miejsca, do którego ich skierowano.
W 1942 roku szwajcarska policja rozpracowała zorganizowaną przez organizacje żydowskie sieć przemytu dokumentów. Przeciwko głównym osobom zaangażowanym w „akcję paszportową” wszczęto dochodzenie. Policja przesłuchała konsula honorowego Paragwaju Rudolfa Hügliego, Juliusza Kühla, Chaima Eissa oraz Abrahama Silberscheina. Dwaj ostatni zostali na krótko aresztowani. Przesłuchiwani przez policję przekonywali, że to pracownicy polskiej placówki konsularnej w Bernie przydzielali zadania i organizowali cały proces. W styczniu 1943 roku konsul honorowy Hügli przesłuchany przez policję, zeznał:
Udostępniać paszporty zacząłem około połowy 1942 r. Dr Kuhl był tą osobą, która wpadła na pomysł, aby wydawać je ludziom, którzy nie posiadali żadnych dokumentów tożsamości i byli bezpaństwowcami. (…) Większość spraw była załatwiana przez polskie poselstwo, tj. przez jego urzędnika dra Kühla (…). To on był tym który mi płacił. Nie wiem, czy odbywało się to za wiedzą posła. W każdym razie, o wszystkim wiedział I sekretarz S. Ryniewicz, który sam wypełniał paszporty i tylko przesłał mi je do podpisu i opieczętowania.
Z przesłuchania Silberscheina, aresztowanego na krótko we wrześniu 1943 r.:
„Mieliśmy do czynienia z prawdziwym «czarnym rynkiem» paszportowym. Panowie z Poselstwa wyrazili życzenie, żebym to ja wziął odpowiedzialność za tę sprawę, co też uczyniłem w imieniu «RELICO»”
Poseł Ładoś podjął wtedy interwencję u ministra spraw zagranicznych Szwajcarii Marcela Pilet-Golaza. Argumentował, że działania pracowników polskiego poselstwa w żadnym wypadku nie narażały interesów Szwajcarii, a ich celem było ratowanie życia ludzi. Natomiast Pilet-Golaz utrzymywał, ze władze szwajcarskie musiały wkroczyć, widząc, ze dyplomatyczni i konsularni urzędnicy zajmują się działalnością niedającą się pogodzić z ich statusem.
Interwencja posła Ładosia doprowadziła do uwolnienia aresztowanych działaczy żydowskich oraz zatuszowania sprawy. Wyraziwszy głębokie niezadowolenie działaniami konsula Rokickiego, Pilet-Golaz zażądał aby zaprzestał on podejmowania takich akcji w przyszłości. Poinformował również, ze Juliusz Kūhl nie będzie uznawany za pracownika polskiego poselstwa; z punktu widzenia policji ds. cudzoziemców jest on etranger toléeré i jeżeli będzie kontynuował dotychczasowe działania, będzie podlegał odpowiednim restrykcjom. Implikacją tego dochodzenia było cofnięcie exeqatur (zgody na wykonywanie funkcji konsula) Rudolfowi Hügli. Silberschein, mimo przyznania się do „winy”, nie został postawiony w stan oskarżenia, ani nawet po wojnie nie wydalono go ze Szwajcarii.
Po ujawnieniu procederu fabrykowania paszportów, państwa Ameryki Łacińskiej odmówiły uznania nowych posiadaczy paszportów za swoich obywateli. W wyniku akcji dyplomatycznej Polski i Stolicy Apostolskiej wobec Paragwaju i Salwadoru, oba kraje ostatecznie uznały paszporty, ale dla wielu ich posiadaczy było za późno. Niemcy od wiosny 1944 r. systematycznie wywozili więźniów obozu w Vittel do Auschwitz. Z 200–300 osób ocalało jedynie kilkanaście. Więcej przeżyło w Bergen-Belsen, choć część zmarła w czasie epidemii tyfusu tuż przed wyzwoleniem.
Dokumenty, wytworzone podczas dochodzenia prowadzonego przez szwajcarska policję w 1943 roku, zwłaszcza protokoły przesłuchań, są ważnym źródłem informacji o przebiegu „akcji paszportowej”. Innym źródłem informacji są archiwa: Archiwum Federalnego Konfederacji Szwajcarskiej, archiwum Szwajcarskiego Instytutu Policji, Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego – dawnego archiwum polskiego rządu w Londynie, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, dokąd po wojnie trafiła dokumentacja poselstwa w Bernie, a także tzw. Archiwum Juliusza Kühla, które po jego śmierci zostało przekazane Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Część paszportów można oglądać w archiwum Silberscheina, przekazanym Instytutowi Yad Waszem, część pozostaje własnością rodzin, których przodkom ocaliły życie. Podczas kwerendy prowadzonej w archiwach udało się odnaleźć korespondencję berneńskiego poselstwa z Silberscheinem i Eissem, a także ślady produkcji paszportów, odręczne notatki Rokickiego, który był twórcą paragwajskich dokumentów.
Liczbę paszportów przygotowanych przez Rokickiego określono na podstawie ich numerów seryjnych i w oparciu o materiały z tzw. archiwum Silberscheina znajdującego się w Instytucie Yad Vashem w Izraelu. Trafiły tam po śmierci Abrahama Silberscheina w 1951 roku.
Jakie były losy „grupy berneńskiej po wojnie?
W lipcu 1945 r. rząd Federacji Szwajcarskiej uznał oficjalnie istnienie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Ładoś złożył rezygnację ze stanowiska, a wraz z nim kilku pracowników. W tym samym czasie do polskiego MSZ wpłynął list z podziękowaniami za działalność Ładosia, Rokickiego, Kühla i Ryniewicza od organizacji Aguda Yisrael.
Aleksander Ładoś zamieszkał w Lozannie, a następnie w Clairmont pod Paryżem. Nie udzielał się politycznie. W 1960 r. zdecydował się na powrót do Warszawy; zmarł 29 grudnia 1963 roku; pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.
Konsul Konstanty Rokicki, jeden z największych bohaterów akcji paszportowej, zmarł w biedzie w 1958 r., nie pozostawiając żadnych wspomnień. Został pochowany za darmo na cmentarzu w Lucernie, ale jego nagrobek już został zlikwidowany.
Stefan Ryniewicz po wojnie wyemigrował najpierw do Francji, a później do Argentyny, gdzie otrzymał obywatelstwo. Zmarł w 1987 r. w Buenos Aires, został tam pochowany, a jego liczna rodzina mieszka w Argentynie i Stanach Zjednoczonych.
Juliusz Kūhl wyjechał w 1945 roku do USA, gdzie został agentem nieruchomości. Zmarł w 1982 r. Pozostawił wspomnienia, w których opisał „akcję paszportową”.
Abraham Silberschein pozostał w Genewie, gdzie ożenił się ze swoją sekretarką Fanny Hirsch, również uczestniczką „akcji paszportowej”. Zmarł w grudniu 1951 roku i został pochowany na tamtejszym cmentarzu żydowskim. Zgromadzone przez niego dokumenty rodzina przekazała do instytutu Yad Vashem w Jerozolimie.
W latach 90. rodzina Aleksandra Ładosia podjęła starania o przyznanie mu odznaczenia „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Starania nie przyniosły skutku, ze względu na brak zeznań uratowanych Żydów. Większość z nich prawdopodobnie nawet nie wiedziała, że zawdzięcza przetrwanie dyplomatom zatrudnionym w Poselstwie RP w Bernie.
***
W lutym 2018 roku na ścianie gmachu dawnego konsulatu RP w Bernie została odsłonięta tablica upamiętniająca Juliusza Kühla i Konstantego Rokickiego. W uroczystości wzięli udział: marszałek Senatu Stanisław Karczewski, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej Mateusz Szpytma, ambasador RP w Szwajcarii Jakub Kumoch i prezydent Berna Alec von Graffenried. Jest to pierwsze upamiętnienie członków sześcioosobowej grupy berneńskiej.
Wcześniej, 4 lutego 2018 roku na międzynarodowym kolokwium naukowym "Szwajcaria wobec ludobójstwa", zorganizowanym przez Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu, ambasador Kumoch przedstawił referat pt. „Grupa Berneńska – dyplomaci Rzeczypospolitej Polskiej z pomocą Żydom”, w którym zwrócił uwagę, że do dziś historycy nie znaleźli odpowiedzi na podstawowe pytania:
1. Jaka była struktura operacji paszportowej 1941–43? Zarówno państwu, historykom, jak i dziennikarzom, a także nam, dyplomatom, nie udało się jednoznacznie stwierdzić, kto był inicjatorem akcji paszportowej i czy była ona skoordynowana. Nie jesteśmy też w stanie w pełni odtworzyć jej finansowania oraz modus operandi jej głównych aktorów niedyplomatycznych – w szczególności organizacji żydowskich, które wzięły na siebie przemyt dokumentów i fundraising, czyli Vaad Hatzalah, Aguda Yisrael oraz RELICO.
2. Nie znamy ani liczby ocalonych, ani wystawionych paszportów. W jednym z polskich opracowań znajduje się informacja o 4 tys. dokumentów, a liczba ocalonych szacowana jest na 400. Aguda Yisrael pisała w 1945 r. do polskiego rządu o „wielu setkach” ocalonych, zaś Abraham Silberschein w raporcie z 7 stycznia 1944 r. ocenił, że posiadaczy paszportów mogło być 9,5 tys. Przebywali oni w kilku obozach dla internowanych – były to osoby wciąż narażone na śmierć. Kilka miesięcy przed wyzwoleniem obozu w Bergen-Belsen doliczono się z kolei ponad 1100 posiadaczy paszportów. Obawiam się, że mamy do czynienia z tym samym problemem badawczym, który spotykają państwo w swojej pracy: z brakiem jednoznacznej metodologii szacowania liczby ocalonych z Zagłady.
Brak odpowiedzi na te pytania nie jest winą historyków. Wynika on z samej natury akcji, która miała charakter konspiracyjny. Produkcja paszportów, podobnie jak ich przemyt, były działalnością nielegalną, którą większość konsulów latynoamerykańskich ukrywała przed swoimi rządami. Niestety w żadnym stopniu nie są tu pomocne materiały retrospektywne. We wspomnieniach Juliusza Kühla znajdujemy jedynie ogólne odwołania do paszportyzacji, zaś Aleksander Ładoś w nieopublikowanych wspomnieniach zapowiedział dokładne opisanie procederu, ale zmarł w trakcie prac. Nie pozostawił na ten temat wspomnień Abraham Silberschein, ani – o ile mi wiadomo – żaden z zaangażowanych konsulów, co jest zrozumiałe, bo ich działalność miała zasadniczo charakter dochodowy.
[…]
W polskim piśmiennictwie paszporty latynoamerykańskie przedstawiane są zazwyczaj od strony ich nabywców i postrzegane nierzadko jako niemiecka prowokacja mająca wydobyć ukrywających się w Warszawie Żydów. […] Tworzenie paszportów przypisywano ponadto organizacjom żydowskim. […]
Wszyscy bohaterowie grupy berneńskiej, a więc Silberschein, Ładoś, Eiss, Rokicki, Kühl, Ryniewicz, […]działali w ścisłej konspiracji. Dlatego też według konspiracyjnej zasady każdy z nich był przekonany o swojej centralnej roli. Stąd w publicystyce żydowskiej bardzo dużą rolę odgrywają Juliusz Kühl i Chaim Eiss, podczas gdy bagatelizowany jest Ładoś i zupełnie nieznany Rokicki. W publicystyce polskiej z kolei Ładoś jest głównym bohaterem, podczas gdy Eiss i Silberschein jedynie jego klientami. Oba te obrazy – w świetle przedstawionych tu dokumentów – są fałszywe. […]Grupa berneńska była konspiracją polsko-żydowską, a produkcja paszportów obejmowała zarówno ich wytwarzanie, zdobywanie funduszy, zarówno z polskiego skarbu państwa, z pieniędzy rodziny Sternbuch, jak i od Światowego Kongresu Żydów i z innych źródeł, oraz przemyt dokumentów.
Polska była – według mojej wiedzy – jedynym państwem alianckim, której poselstwo poparło tę próbę ratowania Żydów i wzięło na siebie produkcję części dokumentów. Przez większość czasu kategorycznie sprzeciwiało się jej np. poselstwo USA. Akcja byłaby jednak całkowicie bezcelowa, gdyby nie Silberschein, Eiss i inne organizacje żydowskie, które potrafiły zbudować sieci przemytu dokumentów, które z kolei nie mogły funkcjonować bez protekcji Polski.
***
Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji:
1. Władysław Szlengel, Paszporty, [link widoczny dla zalogowanych]
2. Paul Stauffer, Dyplomaci - tajni agenci ratujący Żydów. Emisariusze „Polski emigracyjnej w Szwajcarii (1939-1945) [w] Polacy, Żydzi, Szwajcarzy, tłum. Krystyna Stefańska-Müller, PIW, Warszawa 2008,
3. Agnieszka Haska, „Proszę Pana Ministra o energiczną interwencję”. Aleksander Ładoś (1891–1963) i ratowanie Żydów przez Poselstwo RP w Bernie, Zagłada Żydów. Studia i Materiały, 2015 r., [link widoczny dla zalogowanych]
4. [link widoczny dla zalogowanych]
5. [link widoczny dla zalogowanych]
6. [link widoczny dla zalogowanych]
7. Jakub Kumoch, Grupa Berneńska – dyplomaci Rzeczypospolitej Polskiej z pomocą Żydom, Polski Przegląd Dyplomatyczny, nr 2 (730, 2008 r. [link widoczny dla zalogowanych]
...
Bezcenne! Tylko Polacy i konsul Salwadoru (Salwador = Zbawiciel tak dokladnie nazwa kraju oznacza Chrystusa - kraj bardzo oddany Bogu) robili to z pobudek sumienia. Pokazuje to znow decydujaca role Kościoła w sumieniach ludzi pomagajacych wtedy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|