Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:45, 20 Sty 2012 Temat postu: Polacy ze wschodu . |
|
|
Badania: co siódmy Polak ma korzenie na Kresach
Co siódmy mieszkaniec Polski (15 proc.) posiada przodka w linii prostej urodzonego na dawnych Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej lub sam pochodzi z tamtych terenów - wynika z przeprowadzonego przez CBOS badania.
Terminem dawnych Kresów Wschodnich autorzy badania określają tereny na wschód od obecnej granicy Polski, które przed II wojną światową należały do Rzeczpospolitej lub leżały poza jej granicami, ale były zamieszkane przez duże grupy Polaków, a obecnie znajdują się na terytorium Ukrainy, Białorusi i Litwy. Osoby posiadające kresowe korzenie mieszkają obecnie najczęściej w makroregionach północno- i południowo-zachodnim, co jest związane z faktem, że głównie tam przesiedlano ludność polską ze wschodu. Wśród osób mających przodków urodzonych na Kresach, co trzeci (32 proc.) ma obecnie krewnych za wschodnią granicą, a co dziesiąty nie ma wiedzy na ten temat (11 proc.).
Większość ankietowanych posiadających krewnych za wschodnią granicą Polski nie utrzymuje z nimi stosunków (53 proc.). W kontakcie z rodziną na dawnych Kresach pozostaje mniej niż połowa ankietowanych (47 proc.), z czego tylko nieliczni (9 proc.) określają te relacje jako stałe.
Większość spośród osób, których przodkowie pochodzą z tamtych rejonów, nigdy nie odwiedzała miejsc związanych z losami swojej rodziny i nie planuje tego w przyszłości (57 proc.). Blisko co czwarty odbył taką podróż przynajmniej raz (24 proc.), a mniej niż co piąty planuje taki wyjazd (19 proc.). Rodzinne strony częściej odwiedzały osoby urodzone na Kresach lub ich dzieci, rzadziej wnuki i prawnuki.
Większość spośród ogółu badanych nigdy nie podróżowała na dawne Kresy Wschodnie ani nie planuje takiej wycieczki (68 proc.). Miejsca związane z polską historią i kulturą na dawnych Kresach odwiedziło 16 proc. ankietowanych, w tym 6 proc. robiło to wielokrotnie. Mniej więcej co szósty badany, mimo że dotychczas nie odwiedzał Kresów, to planuje w przyszłości tego rodzaju podróż (16 proc.).
Wyprawę na dawne Kresy częściej niż inni odbywali mieszkańcy największych miast (24 proc.), ankietowani z wyższym wykształceniem (28 proc.), deklarujący dochody per capita przekraczające 1,5 tys. zł (28 proc.) oraz dobrze oceniający swoje warunki materialne (23 proc.).
Im młodsi badani, tym rzadziej wyrażają chęć odwiedzenia dawnych Kresów w przyszłości. Wśród osób w wieku 18-24 lata takie plany ma tylko 49 proc. respondentów, a wśród osób powyżej 65. roku życia taką chęć wyraża już 80 proc. badanych. Taką deklarację częściej niż inni składają respondenci mieszkający w największych miastach (26 proc.), legitymujący się dyplomem wyższej uczelni (29 proc.) oraz dobrze oceniający swoją sytuacje materialną (21 proc.).
Badanie przeprowadzono w dniach 5–11 stycznia na liczącej 1058 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.
>>>>>
Ciekawe dane ... 15 % ... W PRL w spisach deklarowalo 9 % . Przypuszczam jednak ze cala masa ukrywala bojac sie miec wpis typu ;
,,Urodzony na terenie ZSRR'' . Takie szokujace wpisy dawali nawet takim co urodzili sie w czasach Franciszka Jozefa na terenie Austro-Wegier gdzie o radzieckich nikt nie snil w najgorszych koszmarach . A tu okazuje sie urodzili sie w ZSRR !!! Po prostu ludzie bali sie ze ich ,,zwroca'' do ,,oczyzny''... Stad wielu ,,urodzilo sie'' we Wroclawiu Lodzi Warszawie . Przypomne ze ludzie tlumaczyli ze zgubili dokumenty za okupacji itp . To sa ciekawe zagadnienia i dzis jak widzicie nie do rozwiazaania . Ilu Polakow ze wschodu bylo w 1950 w Polsce ? Na pewno wiecej niz tych ktorych podal spis . Ale ilu konkretnie nie wiadomo ...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pią 15:17, 03 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:20, 08 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Polacy ze wschodu przyjechali na Wielkanoc
Prawie 40-osobowa grupa Polaków ze wschodu przyjechała na święta wielkanocne do Polski. Spędzą je w domach mieszkańców Lublina. Wizytę organizuje Stowarzyszenie "Wspólne Korzenie".
Tegoroczna wizyta jest już 13. Przybyli Polacy z odległych krańców Rosji i Kazachstanu, m.in. z Jużno-Sachalińska, Ułan-Ude, Omska, Abakanu, Nowosybirska, Samary, a także z dawnych kresów Rzeczypospolitej. Tradycyjnie, chlebem i solą powitał gości inicjator wizyt, honorowy prezes Stowarzyszenia „Wspólne Korzenie” Zbigniew Wojciechowski. - Polska was wita i dziękuje, że przyjechaliście. To jest nasz symboliczny dług wdzięczności, który spłacamy – powiedział Wojciechowski.
Mieszkańcy Lublina, którzy przyszli, aby zabrać gości do swoich domów, mówili dziennikarzom, że chcą im pokazać rodzinne polskie święta. - Pójdziemy na rezurekcję i na świąteczne śniadanie do mojej siostry. Będzie cała rodzina – powiedział Włodzimierz Zbiciak. Gości on rodaczkę z Omska. Jak mówił, chciał przyjąć kogoś z jak najdalszej Syberii. W akcji przyjmowania rodaków uczestniczy drugi raz.
- W ubiegłym roku była u mnie pani z Irkucka. Nie umiała nic po polsku, ale to było dobre, ciepłe spotkanie. Do dziś utrzymujemy kontakty, przez moją córkę, mailujemy do siebie – powiedział.
Goście ze wzruszeniem witali się z lublinianami. Niektórzy mieli łzy w oczach. Mówili, że bardzo cieszą się z zaproszenia. Opowiadali dziennikarzom o sobie i swoich polskich korzeniach.
- Jesteśmy szczęśliwi, że przyjechaliśmy, że jesteśmy w ukochanej Polsce. Moja rodzina pochodzi spod Krakowa. Prababcia, jeszcze jako dziecko, przed rewolucją trafiła na Białoruś, potem na Syberię. Nie mogła wrócić. Dziadkowie mówili po polsku, rodzice już nie. Ja nauczyłam się polskiego sama, z książek i z internetu - opowiadała Olga Proskudina z Nowosybirska.
- Moi przodkowie nazywali się Podwojscy. Chciałabym znaleźć kogoś z tej rodziny. Pod Krakowem już ich nie ma, ale wiem, że są w okolicach Gdańska i Wejherowa – dodała kobieta.
Rodacy ze Wschodu pozostaną w Polsce jeszcze przez cały poświąteczny tydzień. Spotkają się z prezydentem Lublina, zwiedzą Lubelszczyznę, pojadą też na wycieczkę do Krakowa, Częstochowy i Warszawy.
>>>>
No prosze . Tak trzeba pamietac o tych Polakach zreszat najbardziej poszkodowanych oni byli ludzmi ostatniej kategorii u radzieckich . Najgorsze perspektywy i zadnej mozliwosci kultury polskiej ! Nie mowiac o Bogu . Koszmar !
Wielkanocne święcenie pokarm
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:42, 17 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
CBOS: co siódmy Polak pochodzi z Kresów
Co siódmy Polak deklaruje, że ma rodzica, dziadka lub pradziadka urodzonego na dawnych Kresach lub sam urodził się na tych terenach; oznacza to, że w Polsce żyje od 4,3 mln do 4,6 mln osób pochodzących z dawnych Kresów - wynika z badania CBOS.
Zdecydowanie częściej posiadanie korzeni kresowych deklarują mieszkańcy północnej i zachodniej części kraju, co pokrywa się z kierunkiem przesiedleń Polaków ze Wschodu. Wśród badanych mających przodków urodzonych na Kresach co czwarty (25 proc.) to mieszkaniec woj. dolnośląskiego, a blisko co dziesiąty mieszka w woj. śląskim, lubuskim lub mazowieckim (po 9 proc.).
Największa liczba ankietowanych deklarujących posiadanie krewnych w linii prostej urodzonych na Kresach mieszka w woj. lubuskim (51 proc.) i dolnośląskim (47 proc.). Posiadanie kresowych korzeni często deklarowali też mieszkańcy opolskiego (30 proc.) i zachodniopomorskiego (25 proc.), a także warmińsko-mazurskiego (18 proc.) i pomorskiego (17 proc.).
Wśród badanych mających przodków na Kresach więcej niż dwie piąte (43 proc.) stanowią przedstawiciele pierwszego pokolenia, a więc ci, których przynajmniej jedno z rodziców urodziło się na tamtych terenach. Przodka urodzonego na pograniczu w pokoleniu dziadków miało 38 proc. badanych, a blisko co dwudziesty (6 proc.) to prawnuk lub prawnuczka kogoś z tych ziem. Wśród badanych deklarujących pochodzenie z Kresów 13 proc. to osoby, które same urodziły się na tych terenach.
W skali całego kraju co siódmy ankietowany deklaruje, że ma krewnego w linii prostej urodzonego na dawnych Kresach lub sam urodził się na tych terenach, z czego wynika, że w Polsce żyje od 4,3 mln do 4,6 mln osób powyżej osiemnastego roku życia wywodzących swą genealogię z dawnych Kresów
Badanie przeprowadzono w dniach 5–11 stycznia, 3–9 lutego i 8–14 marca na reprezentatywnych próbach losowych dorosłych mieszkańców Polski. Łącznie zrealizowano 3072 wywiady.
Na potrzeby badania przyjęto definicję, zgodnie z którą dawne Kresy Wschodnie to tereny na wschód od obecnej granicy Polski, które przed II wojną światową należały do Rzeczypospolitej lub pozostawały poza jej granicami, ale były zamieszkane przez duże grupy Polaków, a obecnie znajdują się na terenie Ukrainy, Białorusi i Litwy.
>>>>>
Widaomosc nie podaje ile konkretnie % jest w skali kraju ze wschodu ! Co za fuszerka !
Bardzo ale to bardzo ciekawe . I mi sie to przyda aby zrobic obliczenia .
Musicie tez pamietac ze na Ziemiach Odzyskanych przyrost naturalny byl duzo wyzszy . Stad oni rozrodzili sie nadzwyczajnie .
Poza tym wazny jest podzial na wojewodztwa . Bo osiedlali sie na Ziemiach Odzyskanych . Stad nawet POWIATAMI byloby dobrze pytac aby uzyskac dokladny obraz . To znaczy jesli wojewodztwo jest cale na Ziemiach Odzyskanych to nie . Ale jak troche jest na Odzyskanych troche na Dawnych to trzeba by bylo podzielic to wojewodztwo i odrebnie pytac .
Na przyklad Gdanskie dzieli sie az na 4 czesci:
1. Z. Odzyskane Pomorze
2. Z . Dawne
3. Byle Wolne Miasto Gdansk
4. Z. Odzyskane Mazury
I to by trzeba bylo wydzielic .
Akurat Olsztynskie cale jest na Odzyskanych bo cymably z AWSUW odtworzyly bezmyslnie granice Prus Wschodnich zupelnie niepotrzebnie ...
Cala ta debilna reforma Ło-Buzka zasluguje na trybunal ...
Trzeba by tez zapytac kto przed 1IX 1939 bo o taka date tu chodzi mial przodkow na terenach owczesnego ZSRR owczesnej Francji i Niemiec itd.
Oczywiscie beda tez ludzie z Afryki czy Azji bo i tacy sa i to tez trzeba uwzglednic.
Wtedy poznamy dokladne pochodzenie obecnej ludnosci Polski ...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Wto 18:44, 17 Kwi 2012, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:43, 24 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Wciąż żyją wspomnieniami o rodzinnych stronach
Gdy pada hasło "opolska wielokulturowość" na myśl przychodzi mniejszość niemiecka. Tymczasem najliczniejszą grupą nieautochtonicznych mieszkańców Śląska Opolskiego mogą być Kresowianie. Tylko do 1950 r. przyjechało ich do opolskiego 180 tys. Wielu wciąż żyje wspomnieniami o Kresach.
Ilu jest dziś na Opolszczyźnie Kresowian i ich potomków, poczuwających się do związku z południowo-wschodnimi województwami II Rzeczpospolitej – nie wiadomo. Największy ruch przesiedleńczy po przesunięciu granic Polski na zachód miał miejsce w latach 1944-1946, a druga tura – w końcu lat 50. Ze spisu powszechnego przeprowadzonego w 1950 r. wynikało, że na 809 tys. ówczesnych mieszkańców woj. opolskiego ogółem, tych "przybyłych z ZSRR" było 180 tys.
Rozproszyli się po całej Opolszczyźnie i zamieszkali wśród lokalnych społeczności. Były miejsca, gdzie stanowili większość – np. w ówczesnym powiecie głubczyckim, gdzie było ich prawie 70 proc. w ogólnej liczbie ludności. W samym Opolu tuż po wojnie stanowili prawie połowę mieszkańców.
Od pierwszych przesiedleń minęło prawie 70 lat. Tradycję i pamięć o tych, co odchodzą, kultywują ich dzieci i wnuki. Wielu z nich - choć dorastało albo już rodziło się na Opolszczyźnie lub na Dolnym czy Górnym Śląsku – nie czuje się jednak Ślązakami. Tak jak np. była prezes opolskiego oddziału Stowarzyszenia Wspólnota Polska Krystyna Rostocka, której cała rodzina – prababcia, dziadkowie i rodzice – po II wojnie światowej trafili na Opolszczyznę. Ona sama urodziła się już w Opolu.
- A jednak wciąż ciągnie mnie na wschód. Czuje tęsknotę za tamtymi stronami, a kiedy tam jadę, wiem, że jestem u siebie – mówi Rostocka.
Serca na wschodzie zostawiło wielu obecnych mieszkańców Opolszczyzny. Słychać to, kiedy opowiadają o gwarnych uliczkach i podwórkach rodzinnych miast – Lwowa, Wilna, Stanisławowa, Drohobycza, Sambora. Przyjechali na Śląsk w ciasnych, brudnych, czasem nawet niezadaszonych wagonach. Pokonali setki kilometrów, by osiąść na obcej ziemi, a potem przez dziesiątki lat tęsknić za tym, co zostało na dawnych ziemiach polskich.
Krystyna Dobosiewicz wyjechała ze Lwowa 25 kwietnia 1945 roku z mamą i siostrą. Miała wtedy 16 lat. Miały jechać "w Warszawskie" albo do Wrocławia, trafiły do Opola. - Nasz transport jechał do Wrocławia, ale trwały tam jeszcze wtedy walki uliczne, więc zostaliśmy w Opolu – wspomina Dobosiewicz. Potem do matki i córek dotarli dwaj bracia, a w 1946 r. dojechał z Anglii ojciec. Zostali w Opolu, z czym pani Krystyna nie pogodziła się do dziś.
Opole ani trochę nie przypomina jej ukochanego Lwowa. Tam były sklepy i wystawy, w które wpatrywała się jako dziewczynka. Były koleżanki i bliscy, znane zakamarki. Był wielkomiejski gwar i przyjazny zgiełk. Stolica polskiej piosenki - zdaniem pani Krystyny - jest mniej urokliwa. Nie ma tu choćby eleganckich parków, takich jak lwowski park Jezuicki czy Stryjski z misterną bramą zbudowaną z pięciu łuków i pomnikiem Kilińskiego. Nie ma tramwajów, których stukot budzi rano i usypia wieczorem. - A ja – choć może zabrzmi to dziwnie - tęsknię za tymi tramwajami – śmieje się pani Krystyna.
Pierwszy raz po przesiedleniu odwiedziła Lwów jeszcze w latach 60. - To było dla mnie wielkie przeżycie. Szłam właśnie przez Park Jezuicki, w pobliżu którego, niedaleko uniwersytetu, mieszkaliśmy z rodzicami i strasznie płakałam – wspomina.
Potem była we Lwowie jeszcze kilka razy. Zawsze wywoływało to wielkie emocje, choć zarazem widziała przebijające na każdym kroku "dziadostwo" lat 70. i 80. Teraz – opowiada - w centrum Lwowa jest już ładniej niż 20-30 lat temu. Ukraińskie władze odrestaurowują miasto i przywracają mu dawny blask. Ale ukochany Lwów zmienił się tak bardzo - przede wszystkim ze względu na ludzi, którzy w nim teraz mieszkają – że dziś pani Krystyna nie wyobraża sobie, by tam wrócić.
Kazimierz Wasilewski z Opola w rodzinnym Stanisławowie zostawił nie tylko wspomnienia z dzieciństwa, ale i swoją wielką miłość – Jadzię. On miał lat 18 lat, a ona 16 kiedy wraz z matką, zimą 1940 roku, NKWD zabrało je na Sybir. Pan Kazimierz zdążył ją tylko uścisnąć przez chwilę. - Powiedziała mi: "Kaziu, jak wrócę, to będziemy do końca życia razem. Jak nie wrócę, to przyjdę po ciebie, gdy będziesz odchodził z tego świata i zabiorę cię tam, gdzie nie ma Sybiru, wojen i żadnych nieszczęść" – opowiada dziś Kazimierz Wasilewski.
Kilka lat później dowiedział się, że Jadzia zmarła na Syberii. - Poprzysięgłem wtedy, że się nigdy nie ożenię. Ale życie pisze swoje scenariusze – mówi Wasilewski.
Pierwsze powojenne lata pan Kazimierz spędził w Nysie, gdzie dotarł z wojskiem i stacjonował w 33. Nyskim Pułku Piechoty. Kilka lat po wojnie spotkał Stefanię. Też była z Kresów, z Tarnopola. - Razem było nam tu łatwiej, na tej obcej ziemi. Mogliśmy wspominać – opowiada Kazimierz Wasilewski. Pobrali się i przeżyli razem 40 lat.
Wiele razy po wojnie wraz wyjeżdżał z żoną do Tarnopola i Stanisławowa przechrzczonego na Iwano-Frankiwsk. Ale oba miasta wyglądają zupełnie inaczej niż te zapamiętane przed wojną. Tam gdzie mieszkał nie ma już ani znajomego ganeczku, gdzie siadywali mieszkańcy, ani studni, z której brało się wodę. Ani podwórkowych wygódek, które zastąpiła kanalizacja.
Pan Kazimierz ze szczególnym sentymentem wspomina podwórza, na których kiedyś toczyło się życie. - Nikt na Kresach nie siedział w domu, tylko właśnie na podwórku, balkonie, ganku - albo w oknie. Dzięki temu między ludźmi ciągle był kontakt. Rozmawiali, śpiewali, snuli opowieści. To był jakiś inny świat. Nie lepszy, nie gorszy – inny – opowiada Wasilewski.
Na Opolszczyźnie przeżył i przepracował ponad 60 lat. Zapewnia, że choć po wojnie ten i ów ostrzegał go przed "niemieckim" Śląskiem, jemu z miejscową ludnością zawsze żyło się dobrze. - Rosjanie mówili o tutejszych "germańcy", by usprawiedliwiać rabunki i gwałty. My, Kresowianie, widzieliśmy, że Ślązacy to wspaniali Polacy, którzy na Polskę czekali długo. Podziwialiśmy ich za uczciwość, pracowitość i porządek – mówi pan Kazimierz.
I dodaje, że choć pielęgnuje w sobie pamięć o latach i miejscach młodości, nie chciałby wrócić już dziś do Stanisławowa. Ma wiele wspomnień również z życia w powojennej Polsce - 40 lat udanego małżeństwa, dzieciństwo córki. - Tu pochowałem wszystkich, których pokochałem i szanowałem – teściów, żonę, która odeszła niedawno. Na mnie też czeka miejsce obok niej. Tu już zostanę – kwituje.
Adela Lechka, z domu Jankowska, wspomina zwłaszcza niezwykłą przyrodę Kresów i... pewien miód spadziowy, którego kosztowała jako dziecko. Urodziła się w Czortkowie w województwie tarnopolskim. Jej rodzina mieszkała przy jarach, gdzie zawsze rosło zboże. Na jego kłosach zbierała się gęsta, kleista rosa, którą ojciec pozwalał delikatnie ściągać małej Adeli i zjadać. - To był miód spadziowy o smaku takim, jakiego nie miał żaden inny z tych, które przez lata próbowałam – opowiada Lechka.
Na Opolszczyznę trafiła w 1945 r. z rodzicami i roczną siostrą. Miała 9 lat. Osiedlili się w Mąkoszycach w powiecie brzeskim. Nikogo tu nie znali, zamieszkali między Ślązakami i Niemcami. - Ale nigdy nie było między nami i tutejszymi żadnych waśni. Bywało za to śmiesznie, zwłaszcza na początku, kiedy my nie znaliśmy niemieckiego, a oni polskiego – opowiada pani Adela.
Choć obcy, to bywało, że pomagali sobie wzajemnie ryzykując wiele. Pani Alina wspomina, że w miejscu, gdzie zamieszkali w Mąkoszycach, płynęła rzeczka. Po drugiej stronie tej rzeczki żyła Niemka z dwiema córki. Zawsze gdy rodzina pani Adeli słyszała, że sołdaci ze stacjonującego w pobliżu wojska radzieckiego wychodzili na przepustki, matka słała przez kładkę Adelę, by ta ostrzegała niemieckie sąsiadki. - Mama chowała je nawet u nas na strychu na czas tych przepustek, żeby "ruscy" nie mieli z nich pociechy – wspomina pani Adela.
Niemki wyjechały z opolskiego kilka lat po wojnie. Podczas jednej z wycieczek do Niemiec, już w dorosłym życiu, pani Adela znalazła jedną z dziewczyn. - Kiedy się spotkałyśmy strasznie płakała powtarzając, że to ja ją uchroniłam przed krzywdą – mówi Lechka.
Adela Lechka, choć na Opolszczyźnie mieszka już wiele lat, tu wychowała dzieci i doczekała wnuków, wciąż czasem odczuwa dokuczliwą tęsknotę za Wschodem. Brakuje jej wielkich przestrzeni i przyrody, spokoju i łąk. Wspomnień nie mąci nawet fakt, że pani Adela tam właśnie widziała początek wojny - broń ładowaną do pociągów, pierwsze wojskowe samoloty, które matka nazywała "litakami".
Po wojnie w rodzinnym wytęsknionym Czortkowie była tylko raz i - jak mówi – nigdy już się tam nie wybierze. - Przeżyłam tam podczas tego pobytu bardzo niemiłą rzecz, ale wolę do niej nie wracać. W każdym razie sercem wciąż tam jestem, ciałem nigdy już nie będę – podsumowuje.
Bogusław Kasprzysiak z Sambora, położonego kilkadziesiąt kilometrów od Lwowa, z rodzinnych stron – prócz ich urody – pamięta głównie czas zsyłek na Sybir i wojnę. Np. to jak Rosjanie zaatakowali "katiuszami" wycofujących się z tych stron w 1944 r. Niemców. - To było coś strasznego. Świat się nam walił – opowiada Bogusław Kasprzysiak.
Podczas jednego z takich ataków w ostatniej chwili schowali się z rodziną do piwnicy budynku. Przeżyli wszyscy jego bliscy, ale pamięta, że jedna z "katiusz" przebiła strop i spadła na schody zabijając dużego psa. - Mama powiedziała wtedy, że nas chyba Bóg ochronił – mówi Kasprzysiak.
W kwietniu 1945 r., gdy tylko pojawiła się okazja, rodzina Kasprzysiaka pierwszym transportem przyjechała – przez Rzeszów - do Opola. Ona sam miał wtedy 9 lat.
Tu osiadł i wrósł. Ma rodzinę - dzieci i wnuki. Ale gdy tylko może, wspomina Kresy. Stara się bywać na wszystkich spotkaniach Kresowian, które odbywają się w Opolu. Dlaczego? „Bo ciągle mam cholerny sentyment ma do tamtych czasów, stron, tamtych ludzi” – mówi.
Ten sentyment pognał go też na Wschód. Pierwszy raz po 1945 roku był w Samborze w 1979 r., ostatni - rok temu. - Miasteczko bardzo się zmieniło. Rozbudowało się – choć momentami brzydką architekturą socjalizmu. Ale mimo to ciągnie mnie w tamtym kierunku - wyznaje.
Ciągnie tak jak naukowca Politechniki Opolskiej prof. Marię Kalczyńską, pod której redakcją naukową ukazała się w ubiegłym roku monografia "Kresowianie na Śląsku Opolskim" zawierająca 54 artykuły 47 autorów. Prof. Kalczyńska w książkę włożyła całe serce, bo dzieje Polaków wypędzanych i przesiedlanych z Kresów to też dzieje jej rodziny.
Do Opola z Wilna trafiła w jednym z ostatnich transportów, w 1959 r., jako roczna dziewczynka. Do dziś w miarę możliwości stara się bywać w miejscach swego pochodzenia tak często, jak to możliwe. Tak jak wielu żyjących Kresowian lub ich potomków.
- Na każdą wyprawę organizowaną przez którąkolwiek organizację kresową działającą na Opolszczyźnie jedzie autokar wypełniony po brzegi. A drugie tyle osób czeka na możliwość wyjazdu na liście rezerwowej – relacjonuje prof. Kalczyńska.
Wyjeżdżą nie tylko przesiedleni, ale i ludzie, którzy dowiadują się – czasem przypadkiem – że np. ich dziadkowie wywodzili się z Kresów. - Przez lata komunizmu temat przesiedleń był nieobecny, nie można było o tym mówić. Ale w ludziach jest potrzeba dochodzenia swoich korzeni i szukania tożsamości. Dlatego dziś wielu nadrabia zaległości i odkrywa rodzinne dzieje – wyjaśnia prof. Kalczyńska.
Stąd też kolejne spotkania organizowane przez Kresowiaków albo dla nich. 15 czerwca w Opolu odbyły się III Opolskie Dni Kresowe; na niedzielę w Łosiowie zaplanowany został VIII Wojewódzki Przegląd Piosenki Kresowej; jesienią w Wójcicach pod Nysą odbędą się Opolskie Dni Madonn Kresowych.
Planuje się też kolejne konferencje. - Najbliższa - "Kresowianie na świecie" - ma się odbyć 12 listopada – zapowiada prof. Kalczyńska, która jest w gronie organizatorów.
Pojawiają się kolejne publikacje – monografie, zbiory wspomnień. Kresowiacy przypominają w nich o sobie i swoich bliskich. - Każda z tych historii to osobny dramat ludzi rozdzielonych przez powojenne podziały, rozrzuconych po świecie, często mających za sobą wielkie dramaty związane z przesiedleniami. Mówić o nich, znaczy dla nas nie zapominać i oddać należne im miejsce w historii – zauważa prof. Kalczyńska.
>>>
Kresy Wschodnie obecnie mamy i na wschodzie i na zachodzie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:28, 18 Kwi 2013 Temat postu: |
|
|
Archiwa państwowe udostępniły w internecie 5,8 tys. ksiąg zabużańskich
Ponad 5800 ksiąg metrykalnych ze wschodnich terenów przedwojennej Polski, m.in. z woj. lwowskiego i wołyńskiego, udostępniło w internecie Archiwum Główne Akt Dawnych. To 850 tys. akt z lat 1590-1911, które umożliwiają każdemu badanie własnej genealogii.
- Udostępniamy księgi metrykalne, które w mowie potocznej nazywane są zabużańskimi. Ponad 1,5 mln polskich przesiedleńców ze wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej od dnia dzisiejszego ma możliwość bezpośredniego wykorzystywania archiwaliów, które dotyczą ich stanu cywilnego. Księgi te są także wielkim ułatwieniem dla tych, którzy chcą prowadzić własne badania genealogiczne - powiedział naczelny dyrektor archiwów państwowych prof. Władysław Stępniak, inaugurując w środę w Warszawie projekt "Redite ad fontes - źródła wspólnej pamięci".
Każdy internauta na stronie internetowej Archiwum Głównego Akt Dawnych [link widoczny dla zalogowanych] może zapoznać się z ponad 850 tysiącami cyfrowych kopii akt metrykalnych z lat 1590-1911. Akta te powstały na terenach przedwojennych województw II Rzeczpospolitej: lwowskiego, tarnopolskiego, stanisławowskiego, wołyńskiego i poleskiego. To ponad 5800 ksiąg, pochodzących głównie z XIX w., które dotyczą osób z parafii rzymskokatolickich, prawosławnych, greckokatolickich i ewangelickich oraz z gmin wyznania mojżeszowego.
- Te księgi to dziedzictwo narodu polskiego o ogromnym kulturowym znaczeniu - podkreśliła archiwistka Dorota Lewandowska, która wspólnie z innymi specjalistami Archiwum Głównego Akt Dawnych przygotowała zdigitalizowaną bazę ksiąg metrykalnych. Zwróciła uwagę, że udostępnione księgi są wartościowym materiałem do badań historycznych; świadczą m.in. o współistnieniu w dawnej Polsce wielu kultur i wyznań. Najstarsza zdigitalizowana księga pochodzi z 1590 r.; powstała ona w rzymskokatolickiej parafii Rumno w diecezji przemyskiej.
W księgach metrykalnych znajdują się wpisy aktów takich jak: urodzenia i chrzty, śluby oraz pogrzeby i zgony. Umożliwiają one prowadzenie nie tylko badań genealogicznych, ale także badań demograficznych oraz nad stosunkami społecznymi, w tym kościelno-religijnymi. W udostępnionych księgach można zapoznać się z aktami urodzenia naukowców, wojskowych, polityków, a także znanych artystów jak np. Gabrieli Zapolskiej, Leopolda Staffa, Bruno Schulza czy Mariana Hemara. Zapisany jest tam też akt zgonu Aleksandra Fredry.
Podczas inauguracji projektu obecni byli goście z Ukrainy m.in. kierująca tamtejszą Państwową Służbą Archiwalną dr Olga Ginzburg. Odnosząc się do udostępnionych w środę archiwaliów zabużańskich powiedziała, że "to tylko kilkadziesiąt procent tego, co mogłoby stanowić całość udostępnionych ksiąg metrykalnych". W związku z tym ukraińscy archiwiści - jak zapewniła - podejmą poszukiwania kolejnych materiałów archiwalnych na Ukrainie, które dotyczą polskich obywateli.
- Odnalezione archiwalia zostaną przekazane polskiej stronie. Chcemy, by ta baza była kompletna - podkreśliła Ginzburg.
Udostępnione księgi metrykalne dodatkowo zawierają - jak podaje Archiwum Główne Akt Dawnych - informacje dotyczące urzędów piastowanych przez szlachtę. Występuje w nich także tzw. materiał przygodny, czyli zapiski kronikarzy parafialnych, spisy wyposażenia kościołów czy treści kazań. Archiwiści przekonują, że jest to cenne źródło do poznawania obyczajów życia codziennego, dziejów politycznych i społecznych w dawnej Polsce.
O tym jak korzystać z udostępnionej online dokumentacji informuje zamieszczony na stronie archiwum film instruktażowy. Ponadto informacje o tym, jak odczytywać dokumenty, często zapisane po łacinie, zawierają strony internetowe archiwów państwowych. - Teraz każdy będzie mógł, bez konieczności przychodzenia do archiwum, o każdej porze dnia i nocy usiąść w domu z herbatą i zagłębić się w historię swoich przodków lub w dawne dzieje Polski - podsumował projekt w rozmowie z PAP dyrektor Archiwum Głównego Akt Dawnych dr Hubert Wajs.
...
Super ! A dla historykow prosze zrobic opracowanie statystyczne w przekroju powiatow najlepiej przedrozbiorowych . Malzenstwa urodzenia zgony . Oczywiscie dziury nalezy uzupelnic ekstrapolacja i interpolacja tak abysmy mieli dane o ludnosci kraju rok po roku od Soboru Trydenckiego ! Bo statystyke ludnosci jak wszystko wymyslil oczywiscie Kościòł w nowoczesnym ksztalcie bo oczywiscie byla tez panstwowa . Tylko ze w tej zawsze chodzilo nie o liczenie dusz a o ... podatki !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:20, 12 Sie 2013 PRZENIESIONY Czw 20:28, 30 Sty 2014 Temat postu: Polacy na Wschodzie . |
|
|
"Wspomnienia z mojej Atlantydy" - książka o losach Polaków w Mandżurii
O historii Polaków, którzy w XIX wieku znaleźli się w chińskiej Mandżurii, gdzie pracowali przy budowie Kolei Wschodniochińskiej, opowiada książka Edwarda Kajdańskiego "Wspomnienia z mojej Atlantydy". Pozycja ukaże się 19 września nakładem Wydawnictwa Literackiego.
"Mój czas i moja historia były azjatyckie" - mówi o sobie blisko dziewięćdziesięcioletni Edward Kajdański. Urodził się w Harbinie, gdzie pod koniec XIX wieku osiedliła się grupa Polaków, którzy znaleźli pracę przy budowie Kolei Wschodniochińskiej. Chiny po przegranej w 1895 r. wojnie z Japonią utraciły Tajwan i Peskadory. Obawiając się ponownej agresji japońskiej zgodziły się w 1896 r. na budowę przez Rosję na swoim terytorium kolei, będącej częścią trasy transsyberyjskiej.
Wątek polski w Mandżurii zaczyna w momencie podpisania umowy między Rosją a Chinami. Wiceprzewodniczącym zarządu kolei został inż. Stanisław Kierbedź. W 1889 r. wysłał z Władywostoku ekspedycję techniczną, która miała opracować plan budowy. Jej kierownikiem został Polak inż. Adam Szydłowski. Szydłowski na budowę przyszłego miasta wybrał osadę rybacką nad rzeką Sungari. Harbin został założony jako ośrodek administracyjny kolei. Kierbedź na kierowniczych stanowiskach zatrudnił wielu polskich inżynierów, z którymi współpracował przy kolei transsyberyjskiej. Dużą grupę stanowili również polscy fachowcy z syberyjskich stacji, którzy zostali zwabieni do Harbina wieściami o większej wolności niż na Syberii. W latach dwudziestych kolonia polska w Harbinie liczyła kilkanaście tysięcy osób.
Ojciec autora, Edward Józef Kajdański, był zamożnym człowiekiem, którego rewolucja w Rosji pozbawiła całego majątku. Do Mandżurii przyjechał po raz pierwszy po wojnie rosyjsko-japońskiej, gdzie nadzorował montaż urządzeń dla Kolei Wschodniochińskiej. Imię, dorobek i losy Edwarda Józefa Kajdańskiego rozmyły się w czasie rewolucji. Po wojnie bolszewickiej wyjechał do Japonii, a później do Władywostoku, gdzie otworzył fabrykę baterii elektrycznych. W 1923 r. przeniósł zakład do Harbina.
Matka Kajdańskiego urodziła się na Uralu. Autor wspomina, że 1917 r., kiedy ludzi ogarnął niepokój matka wyjechała do Władywostoku, gdzie poznała ojca pisarza. Pracowała w jego fabryce i wraz z nim wyjechała do Harbina, gdzie w 1924 r. wzięli ślub.
"Moi rodzice opuścili Władywostok na wiosnę 1923 r. (...) W Harbinie ojciec wynajął dwa domki: jeden dla zatrudnionych przez niego Chińczyków, a w drugim pomieścił swoje laboratorium galwaniczne. (...) W Harbinie ojciec ponownie zdołał uruchomić fabryczkę baterii" - pisze Kajdański.
Kajdański wspomina dzieciństwo: rodzinne tradycje i świąteczne zwyczaje. Opisuje Harbin oczami dziecka: "W czasie świąt malowaliśmy na złoto i srebrno orzechy. (...) Po zakończonej pracy mogliśmy kosztować upieczonych w tym dniu ciast".
"Wspomnienia z mojej Atlantydy" opowiadają o lepszym świecie jakim dla Europejczyków w tamtych latach stał się Harbin. Autor snuje wielobarwną, pełną dygresji i wpomnień, opowieść o rodzinie i innych Polakach żyjących w Mandżurii. Pokazuje, że miasto było fuzją religii, kultur i narodowości. Harbin dla Edwarda Kajdańskiego to "na zawsze utracona Atlantyda - kraj szczęśliwej młodości i początków dojrzałego życia".
Edward Kajdański - pisarz, dziennikarz, znawca Chin. Jest absolwentem Uniwersytetu Północnomandżurskiego, na którym ukończył farmację. Studiował również kolejnictwo na Politechnice Harbińskiej. Po zakończeniu studiów, w ramach programu repatriacji ludności polskiej, wyjechał do Polski. Dzięki znajomości języka chińskiego pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W 1963 r. wrócił do Chin - tym razem do Pekinu, gdzie pracował w biurze radcy handlowego. W latach 1979 - 1982 objął stanowisko konsula w chińskim Kantonie. Jest autorem książek popularnonaukowych i powieści o kulturze chińskiej. Wydał m.in.: "Długi cień wielkiego muru", "Chiny - leksykon" i "Tybetańską księżniczkę". Publikował w czasopismach "Poznaj Świat" oraz "Wiedza i Życie". Mówi o sobie: "Z wyglądu jestem Europejczykiem, siwiejącym blondynem o jasnej skórze, któremu czasami jest zadawane pytanie: Dlaczego nie ma Pan skośnych oczu?". No, nie mam. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że jest wewnątrz mnie całkiem sporo Azjaty".
>>>>
Pamietajmy ze Polacy na Wschod jechali nie tylko w ramach represji .
Wielu jechalo NA ZAROBEK !!! Ktos w Rosji technike musial zaprowadzic . Pobudowac koleje rafinerie nafty itp . Tego nie mogli zrobic utrzymywani w ciemnocie Rosjanie ... Wiec kto ? Polacy . Oraz oczywiscie inni z zachodu . Wyksztalceni ludzie z zachodu jechali budowac cywilizacje techniczna w Rosji . Oczywiscie nie za srednia krajowa . Wiele srednich . Stad stawali sie bogatymi ludzmi . Latwo bylo byc bogatym w morzu ciemnoty .
Ale najbardziej fascynujace jest to ze ... POLACY WOLELI ZYC BIEDNIE A W POLSCE NIZ BOGATO W ROSJI ! Stad marzyli o niepodleglosci . I gdy ta nadeszla potracili majatki i wrocili do Polski zyc ze sredniej krajowej ...
To jest patriotyzm .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:20, 20 Gru 2013 PRZENIESIONY Czw 20:29, 30 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Harcerze pomogli Dołbyszowi na Ukrainie
Przybory szkolne, podręczniki języka polskiego oraz długotrwałe produkty spożywcze udało się zebrać siedleckim i łukowskim harcerzom dla Polaków mieszkających w Dołbyszu niedaleko Żytomierza na Ukrainie.
Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej przeprowadził akcję w okolicznych supermarketach i w kościołach.
- To jedna z nielicznych okazji dla mieszkańców tej miejscowości do kontaktu z polskością dla rodaków mieszkających tam od pokoleń - powiedział IAR komendant akcji Paczka 2013 Maciej Olszewski. Zwrócił uwagę, że pomimo słabej znajomości języka ojczystego większość mieszkańców Dołbysza wciąż czuje się Polakami.
W latach 1926-1939 miejscowość ta była stolicą autonomicznego rejonu Polski. Do dziś blisko trzy czwarte mieszkańców ma polskie korzenie.
Dzisiaj wyruszył transport 150 paczek z darami dla najbardziej potrzebujących. Harcerze wrócą do domów w poniedziałek.
...
Brawo ! Piekna pomoc .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:03, 08 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
[img] Najmłodsi Polonusi z Kaliningradu chcą poznawać polską kulturę
Najmłodsze pokolenie Polonii w obwodzie kaliningradzkim słabo zna język polski, bo na co dzień się nim nie posługuje a ich dziadkowie, którzy pielęgnowali ojczysty język odchodzą - powiedziała Irena Korol Prezes Organizacji Polonijnych w obwodzie.
Według statystyk podawanych przez kaliningradzkie władze w obwodzie mieszka 4,5 tysiąca osób narodowości polskiej ale tamtejsze parafie rzymsko-katolickie oceniają, że do polskiego pochodzenia przyznaje się dwukrotnie więcej mieszkańców.
Szefowa Organizacji Polonijnych w obwodzie kaliningradzkim Irena Korol powiedziała, że bardzo istotne jest, by to właśnie najmłodsze pokolenie rosyjskiej Polonii utrzymywało żywy kontakt z językiem ojczystym.
- Bardzo ważna dla naszych dzieci jest możliwość nauki języka polskiego, ale także poznawania polskiej kultury. Poziom znajomości języka polskiego wśród najmłodszych jest słaby - powiedziała.
Dodała, że dzieci biorą udział w organizowanych 2 razy w tygodniu w stowarzyszeniu polonijnym lekcjach języka ojczystego. Stowarzyszenie proponuje też lekcje językowe otwarte dla wszystkich; oprócz dzieci przychodzą na nie całe rodziny polonijne a także zaproszeni nauczyciele z rosyjskiej szkoły.
- Niestety poza lekcjami, na których dzieci uczą się polskich słówek a w szerszym kontekście także kultury i tradycji, kontakt z językiem polskim wśród najmłodszych Polonusów jest niewielki, na co dzień w domach porozumiewają się w języku rosyjskim"- podkreśliła.
Dodała, że dzieje się tak dlatego, że pokolenie babć i dziadków, które pielęgnowało język polski, krzewiło kulturę polską powoli odchodzi.
Organizacje polonijne w obwodzie kalinnigradzkim podkreślają, że istotną rolę w krzewieniu języka ojczystego i kultury mają bezpośrednie kontakty z rodakami najczęściej zespołami czy chórami z województwa warmińsko-mazurskiego. Są oni gośćmi forum polonijnego, spotkań wigilijnych czy koncertów.
"To dla nas bardzo ważne spotkania z rodakami, dzięki którym mamy kontakt z żywym słowem"- oceniła.
Wzmacnianiu polskiej tożsamości służą też wieczory poetyckie. "Organizowaliśmy już wieczory z poezją Wisławy Szymborskiej, Adama Mickiewcza, Adama Asnyka, Wandy Chotomskiej i Jana Brzechwy. Większość dzieci i młodzieży bierze w nich udział, recytuje wiersze ale i przygotowuje rysunki do wierszy a nawet wykonuje właśnie książki z poezją tych autorów"- dodała.
Jak podaje konsulat polski w Kaliningradzie, według danych kaliningradzkiego obwodowego urzędu statystycznego na terenie obwodu mieszka ok. 4,5 tys. osób narodowości polskiej.
Nieoficjalne dane pochodzące z parafii katolickich w całym obwodzie podają liczbę 10,5 tys. osób przyznających się do polskich korzeni. Polska społeczność w obwodzie jest zróżnicowana pod względem pochodzenia, poczucia przynależności narodowej, a zwłaszcza znajomości języka. Część tej grupy stanowią potomkowie dawnych dziewiętnastowiecznych polskich zesłańców, rodzin mieszanych. Trzon polskiej społeczności to głównie osoby przesiedlone z dawnych Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej, ich rodziny i potomkowie. Grupa ta zachowała w dużej mierze znajomość języka polskiego, polskie tradycje i katolicką świadomość religijną.
Nieliczną grupę stanowią ci, którzy przybyli na te ziemie w 1945 r. w przekonaniu, że będzie tu województwo królewieckie i jesienią 1945 r. okazało się, że mieszkają po rosyjskiej stronie granicy.
...
Tak obskubanie Królewca to byla kolejna grabiez Stalina ! WYOBRAZACIE SOBIE ZE POLACY MYSLELI ZE TO POLSKA OSIEDLILI SIE I KRATY SIE ZAMYKAJA WITAMY W ZWIAZKU RADZIECKIM ! KOSZMAR ! ALE JUZ ODDAJA ! I SLUSZNIE ! LEPIEJ PO DOBROCI ! TO BUDUJE DOBRE RELACJE !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:50, 21 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Ponad 26 tys. nowych książek dostaną Polacy na Białorusi i Ukrainie
26 591 nowych książek trafi do Polaków na Białorusi i Ukrainie - poinformowali w piątek organizatorzy akcji "Z książką na Wschód". Od początku grudnia ub. roku do 31 stycznia w 135 księgarniach w całej Polsce każdy mógł kupić książkę i przekazać organizatorom.
- Nie spodziewałam się, że uda nam się zebrać tak dużo książek. Nasi rodacy zza wschodniej granicy często są pozbawieni dostępu do ojczystego języka, który jest dla nich łącznikiem pomiędzy miejscem, w którym żyją i daleką ojczyzną. Dzięki naszej akcji uda się zapewnić szerszy dostęp do książek i podręczników szkolnych w ojczystym języku - powiedziała Andżelika Borys, działaczka mniejszości polskiej na Białorusi, była przewodnicząca Związku Polaków na Białorusi.
Wśród zebranych książek są pozycje przeznaczona dla dzieci, literatura popularnonaukowa, książki o tematyce historycznej, a także powieści. Książki trafią do Związku Polaków na Białorusi oraz Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie, które zdecydują na miejscu, komu i gdzie je przekazać.
- Książki trafią do szkół, przedszkoli i prywatnych osób. Dla nas najważniejsze jest, aby te książki służyły do nauki języka polskiego. Zależy nam na tym, żeby powstawały nowe punkty nauczania języka polskiego w różnych miejscowościach, a dzięki takiej akcji uda nam się wyposażyć je w literaturę w języku polskim - podkreśliła Borys.
Dodała, że bardzo ją cieszy, iż wśród zebranych książek dużo jest także powieści, bo jak powiedziała, Polacy mieszkający na wschodzie często pytali o ten typ literatury.
Akcja "Z książką na Wschód" zorganizowana została przez Fundację Energia dla Europy, Związek Polaków na Białorusi oraz Federację Organizacji Polskich na Ukrainie. Akcję wspierał europoseł Paweł Kowal. Patronowały jej dziennik "Rzeczpospolita", Polsat News, Instytut Książki oraz Telewizja Biełsat. W przyszłym roku akcja ma być kontynuowana.
...
To cieszy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:25, 26 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Marcin Zadrożny | Hills
Ważna zmiana dla "Zabużan" - będą mogli wznowić postępowania i uzyskać miliony!
Sprawy dot. mienia zabużańskiego, tj. mienia zostawionego przez Polaków przymusowo wysiedlonych w latach 1944-1952 z terenów należących przed II wojną światową do Polski, nie zostały w pełni rozwiązane do dnia dzisiejszego pomimo upływu przeszło pół wieku od tamtych wydarzeń. W dniu 27 lutego 2014 roku wchodzi w życie kolejna już nowelizacja ustawy regulującej wypłatę rekompensat, tj. Ustawa z dnia 12 grudnia 2013 roku "o zmianie ustawy o realizacji prawa do rekompensaty z tytułu pozostawienia nieruchomości poza obecnymi granicami Rzeczpospolitej Polskiej" (Dz.U. 2014.195).
Obecnie kwestie rekompensat za mienie zabużańskie reguluje ustawa z dnia 08 lipca 2005 roku o realizacji prawa do rekompensat z tytułu pozostawienia nieruchomości poza obecnymi granicami Rzeczypospolitej Polskiej. Ustawa przewiduje rekompensatę dla osób nie tylko za mienie utracone na mocy tzw. układów republikańskich z 1944 roku ale również na mocy umowy pomiędzy Rzeczypospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich o zmianie odcinków terytoriów państwowych z 1951 roku, a także dla osób, które na skutek innych okoliczności związanych z wojną rozpoczętą w 1939 roku były zmuszone opuścić byłe terytorium RP.
Powyższa ustawa w kształcie obecnym (przed wejściem w życie nowelizacji z dnia 12 grudnia 2013 roku) uniemożliwia dochodzenie rekompensat kilkudziesięciu tysiącom osób. Ustawą wprowadzono bowiem przepis, którym został określony krąg osób przysługującym rekompensaty. Zgodnie z art. 2 prawo do rekompensaty przysługuje właścicielowi nieruchomości pozostawionych poza obecnymi granicami Rzeczypospolitej Polskiej, jeżeli spełnia on łącznie następujące wymogi:
1) był w dniu 1 września 1939 r. obywatelem polskim, zamieszkiwał w tym dniu na byłym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz opuścił je z przyczyn, o których mowa w art. 1 [Ustawy];
2) posiada obywatelstwo polskie.
Problematyczny i krytykowany przez doktrynę był obowiązek zamieszkiwania w dniu 1 września 1939 roku na byłym terytorium RP. Powyższy przepis zakwestionował w końcu Trybunał Konstytucyjny w zakresie, w jakim uzależnia prawo do rekompensaty od zamieszkiwania w dniu 1 września 1939 r. na byłym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, ponieważ narusza gwarancję płynącą z art. 64 ust. 2 w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji. Sumując, Ustawa o zmianie ustawy o realizacji prawa do rekompensaty z tytułu pozostawienia nieruchomości poza obecnymi granicami Rzeczypospolitej Polskiej ma na celu właśnie dostosowanie polskiego systemu prawa do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 23 października 2012 r. (sygn. akt SK 11/12), stwierdzającego niezgodność art. 2 pkt 1 ustawy z dnia 8 lipca 2005 r. o realizacji prawa do rekompensaty z tytułu pozostawienia nieruchomości poza obecnymi granicami Rzeczypospolitej Polskiej z Konstytucją.
Zgodnie z nowelizacją art. 2 pkt 1 otrzymał brzmienie:
"1) był w dniu 1 września 1939 r. obywatelem polskim i miał miejsce zamieszkania na byłym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej w rozumieniu przepisów:
a) art. 3 ustawy z dnia 2 sierpnia 1926 r. o prawie właściwym dla stosunków prywatnych wewnętrznych (Dz. U. Nr 101, poz. 580) lub
b) art. 24 Kodeksu Postępowania Cywilnego (Dz. U. z 1932 r. Nr 112, poz. 934), lub
c) § 3-10 rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 23 maja 1934 r. wydanego w porozumieniu z Ministrem Skarbu co do § 2 ust. 3-5, z Ministrem Spraw Wojskowych co do § 20, 21, 22, 24 ust. 3, § 49 ust. 1 i 2, § 55 i § 56 oraz z Ministrem Spraw Zagranicznych co do § 18 ust. 1 i 2, § 51 i § 55, o meldunkach i księgach ludności (Dz. U. Nr 54, poz. 489)
- oraz opuścił byłe terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z przyczyn, o których mowa w art. 1, lub z tych przyczyn nie mógł na nie powrócić;".
Warto również zaznaczyć, iż zgodnie z art. 2 Ustawy nowelizacyjnej z 12 grudnia 2013 roku:
"1. Osoby, którym odmówiono potwierdzenia prawa do rekompensaty z powodu niespełnienia wymogu zamieszkiwania w dniu 1 września 1939 r. na byłym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, mogą złożyć wniosek o wznowienie postępowania. Przepisy dotyczące wznowienia postępowania, o którym mowa w art. 145a ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. - Kodeks postępowania administracyjnego (Dz. U. z 2013 r. poz. 267 oraz z 2014 r. poz. 183), stosuje się odpowiednio, z tym że termin na zgłoszenie żądania wznowienia postępowania wynosi 6 miesięcy i biegnie od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy. Przepisów art. 146 § 1 ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. - Kodeks postępowania administracyjnego oraz art. 272 § 1 ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 r. - Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (Dz. U. z 2012 r. poz. 270, z późn. zm.) nie stosuje się.
2. W terminie określonym w ust. 1 osoby, które nie złożyły wniosku w terminie, o którym mowa w art. 5 ust. 1 ustawy zmienianej w art. 1, mogą wystąpić o potwierdzenie prawa do rekompensaty, jeżeli wykażą, że na ocenę spełnienia przez nie wymogu zamieszkiwania w dniu 1 września 1939 r. na byłym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej mają wpływ zmiany dokonane niniejszą ustawą."
Ustawodawca przewiduje, że Ustawa spowoduje znaczne zwiększenie wydatków państwowego funduszu celowego, jakim jest Fundusz Rekompensacyjny. Szacuje się, że kwota rekompensat, które zostaną wypłacone w związku ze zmianą art. 2 pkt 1 Ustawy, w wyniku ponownego rozpoznaniu sprawy w trybie art. 2 ust. 1 Ustawy może wynieść nawet 158 mln zł!
Pomimo korzystnej i wyczekiwanej zmiany, dochodzenie rekompensat jest nadal skomplikowane, w wyniku czego osoby ubiegające się o rekompensaty powinny korzystać z profesjonalnych pełnomocników.
...
Tez wazna sprawa .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:21, 12 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Zmarł Anatol Sulik, Polak ratujący od zapomnienia polskie groby na Wołyniu
Zmarł Anatol Sulik - Polak mieszkający w Kowlu, od lat ratujący od zapomnienia polskie groby na Wołyniu.
Od lat najpierw wyszukiwał polskie cmentarze, odnawiał istniejące nagrobki i inwentaryzował je.
W listopadzie Anatol Sulik brał udział w uroczystościach Święta Niepodległości w Lublinie.
Anatol Sulik odnalazł i udokumentował kilkadziesiąt polskich cmentarzy. Po wielu z nich nie ma już śladu. Zmarł dzisiaj w Kowlu, miał 62 lata.
...
Wspaniala postac
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:32, 19 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Rodacy ze Wschodu przybyli na Wielkanoc do Lublina
36-osobowa grupa Polaków z odległych krańców Rosji i Kazachstanu oraz dawnych kresów Rzeczypospolitej przybyła do Lublina na święta wielkanocne, które spędzą w domach mieszkańców miasta. Głównym organizatorem wizyty jest Stowarzyszenie "Wspólne Korzenie".
Wizyta rodaków na Wielkanoc to już w Lublinie tradycja, w tym roku odbywa się po raz 15. Gości, wśród których są potomkowie dawnych zesłańców, uroczyście powitano w sobotę na Placu Zamkowym w Lublinie.
- Witamy was na polskiej, na waszej ziemi. Pamiętajcie, że jesteście u siebie, wasi dziadkowie, rodzice, z tej ziemi wyrośli - mówił inicjator wizyt, prezes Stowarzyszenia "Wspólne Korzenie" Zbigniew Wojciechowski i dzielił się z gośćmi chlebem i solą.
Polacy przybyli do Lublina m.in. z Kamczatki i Sachalina, z Ułan-Ude, Angarska, Czelabińska i Górno-Ałtajska na Syberii, z Kellerowki i Czkałowa w Kazachstanie, a także z Ukrainy i Białorusi. Goście ze wzruszeniem witali się z lublinianami. Mówili, że bardzo cieszą się z zaproszenia. Opowiadali dziennikarzom o sobie i swoich polskich korzeniach, niektórzy pokazywali fotografie i dokumenty swoich przodków.
Walentina Griniewicz z Nowosybirska opowiadała, że jej dziadek i babcia wywiezieni zostali w 1936 r. do Kazachstanu z Kamieńca Podolskiego. W stepie, wraz z innymi zesłańcami sami budowali sobie domy, cierpieli głód. Ona urodziła się we wsi Oziornaja w Kazachstanie, wyjechała na studia do Nowosybirska, została inżynierem.
- W domu mówiło się po polsku, babcia uczyła nas pacierza. Moja starsza siostra mówiła, że nie będzie się modlić, bo jest pionierką. Za wyznawanie wiary były kłopoty ze strony władz. Siostra na stałe przeniosła się do Polski. Ja byłam w 1991 r., w Częstochowie, na spotkaniu z papieżem, Kościół wtedy zorganizował wyjazd. Cieszę się, że znowu mogę być w Polsce, że znowu będę mogła pomodlić się w Częstochowie – mówiła kobieta po polsku z rosyjskim akcentem.
Mieszkańcy Lublina, którzy przyszli, aby zabrać gości do swoich domów, mówili dziennikarzom, że chcą im pokazać rodzinne polskie święta. Włodzimierz Zbiciak powiedział, że przyjmuje rodaków u siebie na Wielkanoc trzeci raz, jego rodzina nawiązała trwałe już więzi z rodakami z Syberii i Kazachstanu.
- Dwa lata temu była u nas na Wielkanoc pani z Omska, a w ubiegłym roku w lecie ona przyjechała znowu do Lublina na kurs językowy i spotkaliśmy się wtedy. Utrzymujemy też mailowe kontakty z panią z Irkucka, którą gościliśmy wcześniej, przysyła nam prezenty. Była też u nas na Święta Bożego Narodzenia córka pani z Kazachstanu. Jej matka była wcześniej w Lublinie na Wielkanoc i wtedy się poznaliśmy – powiedział Zbiciak.
- W tym roku znowu rodzina powiedziała, że trzeba kogoś przyjąć. To będzie pani z Krasnojarska. Chcę, żeby ci ludzie mogli zobaczyć ojczyznę. Kontakty nawiązują się szybko, na początku jest bariera językowa, bo oni słabo mówią po polsku, ale dogadujemy się – dodał mężczyzna.
Rodacy ze wschodu będą w Polsce do 29 kwietnia. Program ich wizyty przewiduje wycieczkę do Krakowa, Częstochowy i Warszawy, gdzie zwiedzą m.in. Sejm, Senat i Pałac Prezydencki. Będą też zwiedzać Lubelszczyznę i spotkają się z prezydentem Lublina.
...
Ilez oni przeszli !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:08, 20 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Polskie dzieci z Litwy spędzają święta w Polsce
Grupa 40 polskich dzieci z domów dziecka i ubogich rodzin na Litwie spędza święta wielkanocne w Polsce, przede wszystkim w województwie podlaskim. Ich przyjazd zorganizowało Stowarzyszenie "Otwarty Dom" z Białegostoku.
Dzieci, które zaprasza stowarzyszenie, są podopiecznymi domów dziecka w Podbrodziu i Niemenczynie, to również dzieci z ubogich rodzin z Bujwidz na Litwie, na których przyjazd zgadzają się ich rodziny bądź prawni opiekunowie.
W Polsce dzieci goszczone są w tym roku przez 33 rodziny, przede wszystkim z woj. podlaskiego, ale też m.in. z Warszawy, Legionowa i Wrocławia.
Irena Stankiewicz, prezeska Stowarzyszenia "Otwarty Dom" powiedziała, że to dla dzieci szczególna okazja, żeby spędzić święta "w gronie życzliwych im osób". Dodała, że niektóre z nich przyjeżdżają do tych samych rodzin już od wielu lat. - Tutaj nawiązują więzi, przyjaźnie, to nie są przyjazdy do obcych ludzi, ale do najbliższych, wręcz do rodziny - mówiła.
Powiedziała, że dzieci mogą nauczyć się podczas tych wizyt polskich tradycji, mogą rozmawiać w języku ojczystym, uczą się też funkcjonować w rodzinie, mają swe obowiązki, ale też pomoc i ciepło drugiego człowieka.
Rodzina Mirosława Bielawskiego zaprasza do siebie 15-letnią Alanę już od pięciu lat. Alana spędza z nimi Wielkanoc, Boże Narodzenie oraz wakacje. Pan Mirosław powiedział, że Alana stała się częścią rodziny.
Mówił, że decyzja o przyjęciu dziecka na święta po raz pierwszy była dość spontaniczna, namówili go znajomi, którzy kilka lat wcześniej też zapraszali dziecko z Litwy do siebie. Dodał, że na początku były obawy, jak z osobą spoza rodziny np. pójść na święta do najbliższych. - Ale to były bezpodstawne obawy, wszyscy się Alaną zainteresowali, sami pytają, co u niej słychać i czy na kolejne święta też przyjedzie - mówił.
Jego zdaniem, dla tych dzieci najważniejsze jest spędzanie czasu razem z nimi, "nie żadne wymyślne wycieczki, napięty program każdego dnia, ale właśnie to, że mogą pobyć w gronie osób, które się nimi interesują, z którymi mogą porozmawiać czy np. pograć w chowanego".
Piotr Rećko już drugi raz zaprosił do siebie 16-letniego Olka. Mówił, że Olek wprowadza do ich domu dużo życzliwości i ciepła. Dodał, że w ten sposób uczą się też jego dzieci (dwóch chłopców), iż trzeba dawać coś od siebie i trzeba pomagać. - To dla nich wszystkich okazja, żeby wymienić się doświadczeniami, a przede wszystkim, żeby się zaprzyjaźnić. Oni naprawdę lubią wspólnie spędzać czas - dodał.
Po raz pierwszy na przyjęcie do siebie 13-letniego Roberta zdecydowała się rodzina Agnieszki Wnorowskiej. Mówiła, że o akcji dowiedziała się z ogłoszeń podczas mszy św. Ksiądz powiedział, że brakuje jeszcze kilku rodzin, które mogłyby przyjąć do siebie na święta dzieci. "Było to dla mnie oczywiste: albo my weźmiemy, albo nikt. I tak Robert przyjechał.
Pobyt w Polsce dzieci z Litwy kończą w środę. We wtorek wspólnie odwiedzą Tykocin a w pobliskich Kiermusach obejrzą sztukę "Zemsta" Aleksandra Fredry, przygotowaną przez więźniów z aresztu śledczego w Białymstoku.
Głównym celem działania Stowarzyszenia "Otwarty Dom" z Białegostoku jest pomoc polskim dzieciom na Wschodzie. Przyjazdy do Polski organizuje ono od kilkunastu lat. Oprócz Świąt Wielkanocnych, dzieci zapraszane są też na święta Bożego Narodzenia oraz na letni wypoczynek. Stowarzyszenie organizuje też pomoc materialną dla dzieci z Litwy.
...
Tak to jedna polska rodzina .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:20, 11 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Rodacy z Wilna i Winnicy w Kielcach
W Kielcach rozpoczęły się: "VIII Letnia Szkoła Kultury, Historii i Języka Polskiego" oraz "III Spotkanie z Ojczyzną Seniorów z Konfederacji Polaków Podola". Organizowane projekty przeznaczone są młodych i starszych Polaków z ukraińskiego Podola i Wileńszczyzny.
Łącznie w zaplanowanych do realizacji wydarzeniach udział weźmie blisko 60 osób. W czasie pobytu w Kielcach odbędą się zajęcia z języka polskiego, historii Polski, uczestnicy zapoznają się z kulturą i tradycjami. Goście będą mieli również okazję nauczyć się, pod okiem profesjonalnego instruktora, wybranych tańców polskich.
Wezmą także udział w uroczystościach odsłonięcia pomnika Marszałka J. Piłsudskiego. Rodacy z Kresów spotkali się dziś w ratuszu z przedstawicielami władzami miasta.
...
Tak to nie Polonia oni nigdy nie wyemigrowali .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:14, 09 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
11 Zaduszki Kresowe w Lublinie
Po raz jedenasty w Lublinie odbywają się Zaduszki Kresowe. Dziś i jutro podczas zaduszkowych spotkań, organizowanych przez Fundację Niepodległość i Towarzystwo Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko - Podolskiej, wspominani są polegli, pomordowani i zmarli Kresowiacy. To forma upamiętnienia tych, którzy zginęli w Katyniu, Miednoje, na Syberii i w Kazachstanie.
Wciąż jeszcze nie znamy wszystkich miejsc, gdzie spoczywają polegli, pomordowani i zmarli Kresowiacy. Wiele cmentarzy niszczeje i zarasta - zauważa Tomasz Radziewicz z Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna. Podczas spotkania w lubelskim Ratuszu przedstawiono raport z ekshumacji i pogrzebów polskich żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza i Wojska Polskiego.
Jutro na godzinie 9.30 w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny Zwycięskiej przy ulicy Narutowicza zostanie odprawiona Msza święta w intencji rodaków poległych na Wschodzie.
...
Bardzo piekne
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:03, 23 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Opole: kutia, pierogi i barszcz – wigilijne dania przywiezione z Kresów
Pierogi, barszcz i kutia - to tradycyjne potrawy wigilijne jadane na Opolu. Skąd wziełą się taka tradycja? Kutia, którą ciskało się o sufit, by wróżyć urodzaj; postny barszcz zamiast siemieniotki czy grzybowej oraz pierogi na różne sposoby – to wigilijne dania, które na Śląsku Opolskim rozpropagowali po II wojnie światowej przybyli na te ziemie Kresowianie.
Pierogi, barszcz i kutia - kresowym "hitem"
Opolska folklorystka i etnolog z Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki Uniwersytetu Opolskiego prof. Teresa Smolińska opowiedziała, że przed II wojną światową na śląskim wigilijnym stole z zup pojawiały się głównie grzybowa, fasolowa, grochowa czy tzw. siemionka albo siemieniotka - zupa z nasion konopi, zjadana przeważnie z kaszą jaglaną. Postny barszcz z buraczków z uszkami to zupa typowo polska, także kresowa. Jak określiła folklorystka po 1945 roku na Górnym Śląsku "zrobił on prawdziwą furorę".
- Barszcz przyjął się tu bardzo dobrze, choć wciąż często spotyka się w śląskich domach wspomnianą grzybową. Najczęściej Ślązacy rezygnują dziś z przyrządzania siemienotki, choć i ta jednak ma nadal swoich zwolenników. Według dawnych wierzeń chroni bowiem przed świerzbem i wrzodami – zaznaczyła naukowiec.
Kutii trzymają się kurczowo
Według prof. Smolińskiej czymś, czego Kresowianie na swoich wigiliach nadal "trzymają się kurczowo", jest kutia – słodki przysmak z parzonego maku, gotowanej pszenicy, miodu i bakalii. - Przepisów na nią jest chyba tyle, co gospodyń. Jedne są rzadsze, wręcz jak zupa, inne gęstsze – suche. Są mniej lub bardziej słodkie. Ślązacy natomiast mają swoje makówki, makiełki - z maku, bułki, miodu, bakalii, często zalewanych mlekiem – dodała.
Pochodząca z Rawy Ruskiej w woj. lwowskim Stanisława Mende, od lat opolanka, wspomina że kutia tak posmakowała w latach powojennych rodzinie jej męża – Ślązaka, że wzięto od niej przepis. - Nosiłam ją też zawsze po świętach do pracy, bo jak znajomi raz spróbowali, to potem zawsze już prosili, by ją przynosić – opowiedziała.
Doktorantka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Opolskim Kamila Sawka, której prababcia pochodziła z Wicynia w woj. tarnopolskim, wspominała z kolei o kresowym zwyczaju związanym z kutią. Po wigilijnej wieczerzy głowa rodziny albo najstarszy z rodu nabierał lepką, miodową kutię na łyżkę i ciskał nią o sufit. - Im więcej ziaren z tego specjału przykleiło się do sufitu, tym większy urodzaj miał być w następnym roku – mówiła Sawka.
Prof. Smolińska zaznaczyła jednak, że zwyczaj ten zanikł w latach powojennych. - Na Śląsku budownictwo było inne, niż na Kresach - sufity były zawieszone wysoko. Rzucać więc było niewygodnie, a i brudziło się wszystko dokoła – dodała. Choć, jak zaznaczyła, zanim się to stało, w domach często dochodziło do świątecznych niesnasek. Kresowe rodziny opowiadały folklorystce, że trzeba było mocno pilnować np. dziadka, by ten nie rzucał kutią bądź kapustą z grochem o sufit.
Zofia Cichewicz z Nysy (Opolskie), pochodząca w Łopatyna na Kresach, na Opolszczyznę trafiła po wojnie jako 19-latka. W rozmowie powiedziała, że o zwyczaju rzucania kutią o sufit w rodzinnych stronach słyszała, ale jej bliscy tego nie praktykowali. Wspominała natomiast, że zarówno na Kresach, jak i po wojnie na Opolszczyźnie w domu jej teściów-Kresowian wkładano – prócz sianka pod obrus – także słomę pod stół.
Kutia, pierogi i barszcz to nie jedyne tradycje
Sawka wyjaśniła, że jeszcze przed wojną na Kresach był zwyczaj stawiania w izbach tzw. dziadocha – snopka słomy. - Ale to zwyczaj, który został wyparty przez powszechną dziś choinkę jeszcze zanim Kresowianie przyjechali na tzw. ziemie odzyskane – zaznaczyła.
Prof. Smolińska podała, że snop słomy stawiany był w izbach po to, by mogły przy nim usiąść dusze zmarłych, które zapraszano na wigilię. - Słowianie szczególnie pielęgnowali pamięć o zmarłych, spotykali się z nimi, prosili o pomoc. Żeby się swojsko czuli, stawiali taki snop słomy w rogu izby, zostawiali na stole pusty talerz, a zanim usiedli przy wigilijnym stole delikatnie omiatali ręką krzesła i ławy, by nie przysiąść jakieś zbłąkanej duszy – opowiedziała badaczka.
Sawka dopowiedziała też, że zarówno jej pochodząca z Kresów prababcia, a potem babcia, nie pozwalały bezpośrednio po zjedzonej wigilii zabierać talerzy ze stołu. - Resztkami z nich miały pożywić się właśnie dusze zmarłych. Sprzątać najlepiej było aż na drugi dzień, albo najwcześniej po pasterce – wspominała.
Pierogi - przysmak całej Polski?
Kresowianie przywieźli też na Śląsk wigilijne pierogi – najczęściej podawane w wersji z kapustą i grzybami. Stanisława Mende wspomina jednak, że jej babcia robiła też pierogi na słodko - z makiem albo ze śliwkami. Prof. Smolińska zaznaczyła, że pierogi to danie charakterystyczne dla całej "ściany" wschodniej Polski – od Podlasia, po południowo-wschodnie obszary. - Prócz nich w domach z kresowym rodowodem na wigilię robi się też postne gołąbki – z kaszą gryczaną, ryżem i grzybami. Mam męża Kresowiaka i sama takie robię. Nie spotkałam natomiast jeszcze śląskiego domu, w którym w wigilię podawałoby się pierogi czy gołąbki – uznała prof. Smolińska.
Cichewicz pamiętała z kolei, że kresowym wigilijnym daniem bywały też czasem podpłomyki – kruche placki z mąki pszennej pieczone bezpośrednio na fajerkach pieca, a potem łamane i maczane w słodkiej, makowej masie.
Prof. Smolińska zaznaczyła, że z upływem lat wiele zwyczajów i tradycyjnych potraw Kresowiacy i Ślązacy od siebie przejęli. - Warto wspomnieć, że jedną z pierwszych, przejętych na Śląsku nie tylko od Kresowiaków tradycji, było dzielenie się opłatkiem, przed wojną praktycznie na Górnym Śląsku nieznane – podkreśliła folklorystka i dodała, że do popularyzacji tej tradycji przyczynili się w dużej mierze księża.
Świąteczne zwyczaje na Opolszczyźnie - kto uczył się od kogo?
Warto też wspomnieć, że w wigilię rano na Kresach czekano na wizytę młodego mężczyzny, który miał zwiastować urodzaj i dobrobyt. Skażona grzechem pierworodnym kobieta, jeśli przyszła pierwsza, była zwiastunem chorób i niepowodzeń. - Teraz też w wielu domach o tym zwyczaju się pamięta – czasem w wigilię, a czasem w Sylwestra. Panowie wręcz umawiają się na wzajemne wizyty, albo choćby na telefony – dopowiedziała prof. Smolińska.
Folklorystka dodała, że krótko po wojnie Kresowiacy – najczęściej młodzi mężczyźni - nagminnie chodzili też od świąt aż po nowy rok po sąsiadach ze zbożem w kieszeniach. Składali życzenia obsypując domowników i izby ziarnem. - Miało to zapewnić dostatek, płodność i urodzaj plonów, ale też i zaspokoić ciekawość, jak mieszkają sąsiedzi. Z czasem ten zwyczaj upadł – podkreśliła.
Największy ruch przesiedleńczy z Kresów po przesunięciu granic Polski na zachód miał miejsce w latach 1944-1946, a druga tura - w końcu lat 50. Ze spisu powszechnego przeprowadzonego w 1950 r. wynikało, że na 809 tys. ówczesnych mieszkańców woj. opolskiego ogółem, "przybyłych z ZSRR" było 180 tys.
...
Tak to bylo wymieszanie tradycji .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:46, 09 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Polacy przede wszystkim poszukują na Litwie rodzinnych śladów
Od dwóch lat ponownie wzrasta wśród Polaków zainteresowanie turystycznymi podróżami na Litwę. Wyjeżdżają przede wszystkim osoby, które poszukują tam osobistych lub rodzinnych śladów, a ich podróże mają charakter sentymentalny.
Jak powiedziała Lina Guziak z Polskiego Biura Podróży Olsztyn, wśród turystów dominują osoby, które mają kresowe korzenie rodzinne.
- To zwykle osoby starsze, które tam się urodziły lub osoby w średnim wieku, które chcą dotrzeć do miejsc znanych z rodzinnych opowieści. Młodzi turyści jadą już najczęściej w celach rozrywkowych - dodała Guziak.
Poinformowała, że od dwóch lat zauważalny jest wzrost zainteresowania takimi sentymentalnymi podróżami, które zwiększyły się o kilkadziesiąt procent.
- Kilka lat temu notowaliśmy spadek zainteresowania, co było podyktowane nieprzychylnymi opiniami w mediach, że Litwini niechętnie goszczą Polaków w Wilnie czy na terenie swego państwa - powiedziała Guziak.
Jak podkreśliła, jej biuro podróży ma najszerszą ofertę wyjazdów na wschód Europy, która jest dostępna i sprzedawana w ponad dwu tysiącach placówek w całej Polsce.
- Nasi klienci wypełniają ankiety i na tej podstawie modyfikujemy program, ale zwykle sprowadza się on do kanonu polskich miejsc w Wilnie - zaznaczyła Guziak.
Do tego kanonu należy m.in. pielgrzymowanie do kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej, zwiedzanie wileńskiej starówki i wyjazd do pobliskich Troków, gdzie rodziło się litewskie państwo.
Jak powiedziała Giedroyć, która uczestniczyła w trakcie majowego weekendu w takiej sentymentalnej, rodzinnej podróży do Wilna, atmosfera pobytu w tym mieście jest niesamowita.
- Czułam się w Wilnie naprawdę jak w Polsce, jak u siebie, bo stąd pochodzi moja rodzina. Emocje sięgnęły zenitu, gdy weszłam do kościoła św. Anny, w którym w 1939 roku przyjął chrzest mój ojciec. Dom dziadków znajduje się naprzeciwko na tej samej ulicy - mówiła Giedroyć.
Brat jej babci ks. Henryk Hlebowicz został błogosławionym Kościoła w 1999 r., gdy papież Jan Paweł II wyniósł na ołtarze 108 męczenników za wiarę podczas II wojny światowej. Ks. Hlebowicz zginął śmiercią męczeńską rozstrzelany w listopadzie 1941 r.; do dziś nie wiadomo, gdzie pochowano jego ciało.
Kiedy po 17 września 1939 r. Wilno, w którym przebywał, znalazło się w granicach ZSRR, współpracował z konspiracyjną organizacją Akcja Ludowa, która starała się podtrzymywać wśród Polaków ducha polskości. Współredagował dwa czasopisma: "Jutro Polski" i "Póki my żyjemy".
W obliczu prowadzonej przez władze sowieckie wielkiej akcji ateizacji młodzieży 3 maja 1941 r. ks. Hlebowicz ofiarował swoje życie w intencji uratowania wiary wśród młodzieży. Mówił wtedy: "Matko wszystkich ludzi i narodu naszego, weź w opiekę młodzież swoją. (…) Natchnij wiarą i męstwem. Ochroń ją od fałszu najemników. Udziel jej światła do rozpoznania granic dobra i zła i daj jej tyle siły, by nigdy tych granic nie zatarła w swych słowach i czynach. (…) A jeśli już ofiara jest niezbędna, przyjmij ją od tego, komu Syn Twój nakazał dawać świadectwo prawdzie zawsze i polecił Boga słuchać wpierw niż ludzi".
Po rozpoczęciu wojny niemiecko-radzieckiej Wilno i Białoruś znalazły się tym razem pod okupacją hitlerowską. Abp Romuald Jałbrzykowski wysłał ks. Hlebowicza na Białoruś, gdzie został duszpasterzem w Chotajewiczach, Korzeniu i Okołowie.
Gorliwy duszpasterz wzbudzał dużą niechęć prawosławnych duchownych, którzy byli świadkami, jak wielu prawosławnych pod wpływem jego działalności przechodziło na katolicyzm. Ks. Hlebowicz został aresztowany przez milicję białoruską pozostającą na usługach III Rzeszy 7 listopada 1941 r. pod zarzutem szerzenia polskości. Już dwa dni później wieczorem został rozstrzelany w lesie w pobliżu Borysowa.
- Moja babcia wspominała swego brata przede wszystkim z okresu, gdy przed wojną był proboszczem w Trokach. Wówczas cała rodzina jeździła do niego na letnisko. Teraz plebania, w której mieszkał, jest zupełnie zrujnowana. Przykry widok - powiedział Giedroyć.
Troki dla Litwinów to miejsce, w którym wielki książę Witold nie doczekał się koronacji na króla. A dynastia Gedyminów zawsze marzyła o koronie i litewskiej samodzielności politycznej.
...
Tak to jest dusza kraju. To nie były ,,kolonie polskie na wschodzie". To była po prostu POLSKA! I NIGDY ZGODNIE Z PRAWEM NIE PRZESTAŁA BYĆ!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:59, 14 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Nie żyje Tadeusz Kukiz
Tadeusz Kukiz nie żyje. Ojciec byłego kandydata na prezydenta, Pawła Kukiza, ostatnio ciężko chorował. Zmarł w wieku 83 lat. Informację tę potwierdził na Facebooku sztab Pawła Kukiza. Jako pierwszy tę smutną wiadomość podał "Fakt".
W trakcie trwania kampanii wyborczej, Paweł Kukiz przerwał ją na moment, by opiekować się ciężko chorym ojcem. Dziś przyszła wiadomość o śmierci Tadeusza Kukiza.
Tadeusz Kukiz urodził się w 1932 r. w Dębowicach w województwie tarnopolskim. W 1940 r. jego ojciec został aresztowany przez NKWD i zamordowany w czerwcu 1941 r. w więzieniu we Lwowie. Rodzina, deportowana do Kazachstanu, powróciła do Polski w 1946 r. i zamieszkała na Śląsku Opolskim. Przez niemal trzydzieści lat prowadził w Niemodlinie (opolskie) oddział chorób wewnętrznych i kierował kołem Polskiego Towarzystwa Lekarskiego.
Działał w Związku Sybiraków oraz Towarzystwie Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Poprzez publikacje w czasopismach popularyzuje historię i kulturę Kresów. Szczególnie wiele pracy włożył w zgromadzenie materiałów i opisanie losów kresowych obrazów sakralnych, przywiezionych po II wojnie światowej do Polski. Wyniki tych badań opublikował w serii książek "Madonny Kresowe" oraz "Wołyńskie Madonny".
Opracował też monografie kilku miejscowości na Kresach, z którymi związana jest jego rodzina.
Był ojcem wokalisty i kandydata na prezydenta Pawła Kukiza.
...
Proszę! Rodzina z Kresów.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 0:22, 11 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Repatriacja Polaków ze Wschodu, czyli wstyd dla III RP
Oskar Górzyński
akt. 10 lipca 2015, 15:57
W czwartek rząd zadeklarował, że Polska przyjmie dwa tysiące uchodźców z Syrii i Erytrei. Tymczasem wciąż niezrealizowane pozostaje inne moralne zobowiązanie zaciągnięte przez nasze państwo: repatriacja Polaków ze Wschodu, obiecana tysiącom potomków ofiar stalinowskich zsyłek. - Nic się w tej sprawie nie dzieje, bo po prostu nie ma politycznej woli - mówi WP Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów RP.
Pani Walentyna miała szczęście. Do Polski wraz z mężem i dwiema córkami trafiła już w 1995 roku, jako jedna z pierwszych Polaków z Kazachstanu, którzy po obaleniu komunizmu i otwarciu granic przybyli do ojczystego, choć nigdy wcześniej nie widzianego kraju. Jej dziadkowie, mieszkający w Płoskirowie (dzisiejszy Chmielnicki w zachodniej Ukrainie), zostali w ramach "polskiej operacji NKWD" 1936 roku wraz z setkami tysięcy innych Polaków wywiezieni w głąb Związku Radzieckiego, na puste kazachskie stepy, i pozostawieni tam sami sobie. Nie tylko przeżyli, ale wbrew masowej indoktrynacji zachowali swój język i tożsamość. Na tyle dobrze, że 60 lat później, ich wnuki nie miały wątpliwości, że ich ojczyzną jest Polska, a nie niepodległy Kazachstan.
- W domu zawsze mówiliśmy po polsku, rodzice zawsze na to nalegali. I nawet jeśli w okolicy nie było księdza, to zawsze modliliśmy się potajemnie w naszym języku, choćby z książeczki do nabożeństw - wspomina Walentyna.
Walentynie udało się trafić do Polski tylko za sprawą ludzkiej dobroci. Konkretnie za sprawą hojności pewnego łódzkiego biznesmena, który dowiedziawszy się o losie Polaków ze Wschodu, postanowił sfinansować powrót do kraju jednej rodziny. Jego wybór padł na rodzinę pani Walentyny.
- Początek to był koszmar, bo nasz sponsor zmarł i kiedy wysiedliśmy z pociągu już w Polsce, nie witał nas nikt, zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Jakoś jednak przeżyliśmy pierwsze tygodnie, a dzięki pomocy ludzi udało nam się znaleźć dach nad głową i zbudować tu życie, znaleźć pracę. Bardzo się cieszę, że tu trafiliśmy. W Polsce jest ładnie, jest piękna przyroda. Każdy, kto przyjeżdża ze Wschodu, to mówi - opowiada repatriantka. Jej rodzina w Świątnikach w Małopolsce, zaaklimatyzowała się w na tyle dobrze, że - jak mówi pani Walentyna - jej córki nie chcą już słyszeć, że są repatriantkami, bo uważają się po prostu za Polki.
- Skończyły studia, jedna pracuje w Krakowie, druga założyła prywatne przedszkole. Nie rozumieją, dlaczego tylu ich rówieśników wyjeżdża na Zachód. Im się tu podoba - zapewnia kobieta.
Czekając na wizę
Takiego szczęścia jak Walentyna nie miała jednak jej siostra. Ona, wraz z ponad dwoma tysiącami innych Polaków ze Wschodu, od wielu lat czeka na repatriację. Zrealizowaniem marzeń o powrocie zesłańców i ich rodzin do wolnej Polski miała być ustawa o repatriantach z 2000 roku. I choć w pierwszych dwóch latach jej obowiązywania do kraju rzeczywiście trafiła znaczna liczba - prawie dwa tysiące - repatriantów, to szybko okazało się, że rzeczywistość nie przystała do oczekiwań. Wszystkim, którzy wyrazili chęć repatriacji i potwierdzili swoje polskie pochodzenie, wydano promesy wizowe. Problem w tym, że aby obietnica repatriacji się spełniła, każda osoba potrzebuje jeszcze zaproszenia od gmin lub osób prywatnych, które zapewniłyby środki i warunki do osiedlenia się Polaków. W teorii środki te gminy mogły otrzymać z budżetu państwa. Praktyka nie zawsze to jednak potwierdzała i z biegiem czasu, gminy coraz rzadziej zapraszały repatriantów. A jeżeli już to robiły, to niemal wyłącznie w trosce o własny interes.
"Samorządowcy nieufnie odnoszą się do zapewnień o pomocy państwa, a jeśli decydują się podjąć zobowiązania wobec repatriantów, to starają się przede wszystkim rozwiązać własne problemy (np. sprowadzić osoby o wysokich kwalifikacjach)" - stwierdza raport Biura Analiz Sejmowych z 2013 roku. Przypadki zaproszeń motywowanych chęcią pomocy rodakom ze wschodu autor są według autora analizy "nieliczne". W rezultacie, od 2007 do Polski co roku trafia nie więcej niż 250 repatriantów. Według danych, które podało Wirtualnej Polsce MSW, w 2014 roku repatriacja objęła 198 osób. W pierwszej połowie tego roku - 85. Raport BAS stwierdza jednoznacznie, że by dokończyć proces powrotu zesłańców i ich rodzin do Polski, potrzebna jest zmiana prawa.
Jeszcze ostrzejsze w wymowie od analizy było opublikowane w zeszłym roku sprawozdanie z kontroli NIK. Izba wyliczyła, że przeprowadzana w dotychczasowym tempie repatriacja trwałaby ponad 16 lat. Już teraz ci, którzy dostali przyrzeczenie wydania wizy, potrafią czekać na osiedlenie się ponad 5, a w przypadku niektórych nawet 10 lat. Zdaniem NIK, przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest brak środków - państwo ani razu nie wykorzystało rezerwy (stopniowo zmniejszanej - obecnie wynosi ona 9 mld zł.), jaką przeznaczono na ten cel w budżecie. Obecny stan rzeczy wynik to m.in. braku zaangażowania odpowiedzialnych ministerstw (MSZ, MSW i MPiPS), które zaniedbały sprawę i mimo szumnie zapowiadanego programu ułatwiającego repatriację, w ogóle go nie wdrożyły.
Nowe propozycje
- Nie chodzi o brak mieszkań czy środków. To kwestia podejścia. Chodzi o brak koordynacji działań poszczególnych administracji. Gminy, które zapraszają Polaków ze Wschodu, często nie mogą doczekać się na zwrot pieniędzy z budżetu, dlatego często sprowadzają Polaków na własną rękę. Ten system po prostu nie działa - mówi WP Jakub Płażyński, przedstawiciel Obywatelskiego Komitetu "Powrót do Ojczyzny" i syn byłego marszałka Sejmu, który był jednym z inicjatorów prac nad reformą obecnego procesu repatriacji. To właśnie obywatelski projekt nowej ustawy miał być rozwiązaniem obecnych problemów. Odpowiedzialność za całość procesu w myśl projektu przejąłby rząd (a nie, jak obecnie - samorządy), dzięki czemu łatwiej byłoby kontrolować proces.
- Można by w ten sposób postanowić na szczeblu centralnym, że sprowadzimy wszystkich tych, którzy dostali promesy, rozplanować to na kilka lat i po prostu zrealizować ten plan- mówi Płażyński.
Początek był obiecujący - projekt zebrał ćwierć miliona podpisów i trafił do Sejmu. Sejm skierował projekt do dalszych prac, powołał nawet w tym celu specjalną podkomisję - i... na tym się skończyło. Podkomisja spotkała się zaledwie kilka razy i zdążyła rozpatrzyć jedynie kilka przepisów projektu. Od 2013 roku nie odbyło się żadne jej posiedzenie. Ostatecznie rząd uznał, że projekt jest zbyt drogi (według wyliczeń, miałby kosztować 900 milionów zł). Szefowa podkomisji Joanna Fabisiak z PO zapowiadała, że do końca obecnej kadencji Sejmu zgłosi za to inną nowelizację ustawy o repatriantach. W rozmowie z WP Fabisiak podtrzymuje swoją obietnicę.
- Wszyscy zgodzili się, że na te 900 milionów państwa po prostu nie stać. Natomiast mój projekt nowelizacji jest już gotowy, był konsultowany, ma podpisy wszystkich świętych i został złożony w maju do naszego klubu. Teraz wszystko w rękach naszego biura legislacyjnego. Będę się starała, żebyśmy zdążyli do końca kadencji - zapowiada posłanka. - Ale nie wszystko zależy od jednego posła - dodaje. Jak mówi polityk, jej pomysł opiera się na dwóch: ułatwieniach w uznawaniu polskiego obywatelstwa dla Polaków ze Wschodu oraz uczynienia MSW podmiotem odpowiedzialnym za całość procesu. Minister spraw wewnętrznych wyznaczałby co roku planowaną liczbę repatriowanych Polaków i miałby obowiązek przedstawienia sprawozdania z tego, jak ten wykonał. Zwiększone do 25 milionów złotych zostałyby też środki przeznaczone na ten cel. Jak twierdzi posłanka Fabisiak, w ten sposób udałoby się repatriować wszystkich Polaków w ciągu pięciu lat.
W deklaracje te nie wierzy jednak Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów RP i współautorka obywatelskiego projektu.
- Brakuje politycznej woli, aby ruszyć tę sprawę. Przez dwie kadencje nic nie zrobiono w tym kierunku nic. Dopiero, po tym, jak zgłosiliśmy nasz projekt, nagle wszyscy postanowili pomóc repatriantom. Ale wszystkie projekty umarły śmiercią naturalną. Ta ustawa jest trupem, więc ta nowelizacja nic nie da. Trupa nie da się wskrzesić - mówi w rozmowie z WP Ślusarek. Według niej, lepiej byłoby poczekać do następnej kadencji Sejmu, by jeszcze raz rozpatrzyć obywatelski projekt ustawy.
Łukaszenka ściąga Polaków
Niezależnie od tego, wszyscy są zgodni, że repatriacja jest potrzebna, a fakt, że przez 25 lat nie udało się sprowadzić do kraju kilku tysięcy rodaków z zagranicy, jest dla państwa wstydem
Jak mówi pani Walentyna, Polacy w Kazachstanie żyją często w bardzo trudnych warunkach. - Zwykle kiedy przyjeżdżają tam politycy, żeby zobaczyć jak żyją Polacy, to przyjeżdżają do dużych miast, gdzie są witani i goszczeni w restauracjach. Ale nikt nie pojechał do tych stepów, gdzie dotychczas mieszkają zesłańcy. A tam coraz częściej powstają takie nieoficjalne obozy pracy. Wykorzystują ludzi, nie wypłacają im pensji. To jest coś okropnego, co tam się dzieje - mówi kobieta. - Wystarczy porozmawiać z jakimś nauczycielem i księdzem z polski, którzy pracują tam na wsi. Po roku zwykle wracają, bo oni tam nie wytrzymują - dodaje.
Zdaniem repatriantki, sprawa jest tym bardziej pilna, że Polakom coraz trudniej jest utrzymać w Kazachstanie swoją tożsamość. Tym bardziej, że państwo kazachskie aktywnie buduje i wzmacnia własną tożsamość i kulturę, a liczba miejsc, w których można utrwalać polską kulturę i język ciągle maleje.
- Dużo ludzi, którzy złożyli podania o repatriację, zdążyło przez ten czas wyjechać z Kazachstanu, ale nie do Polski, tylko do Rosji czy Białorusi. Białoruś wie, że to są pracowici ludzie, dlatego Łukaszenka zabiera wszystkich naszych rodaków, daje im mieszkanie i pracę, więc ludzie jadą - opowiada. - Po upadku komunizmu Kazachstan się wyludnił, bo Niemcy ściągnęli do kraju swoich repatriantów, Rosjanie swoich. Myślę, że ten, kto po tym wszystkim jeszcze ma w sercu Polskę i czuje się Polakiem, powinien mieć prawo przyjechać do kraju - kończy pani Walentyna.
....
W ogóle ją nazywam ,,ten kraj" II PRL. Przecież nigdy zerwania z PRLem nie było. Tylko ,,transformacja". Logicznie rzecz biorąc zatem PRL transformowal w kolejny PRL. I widzimy że mentalność wuadzy identyczna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:53, 21 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Chcą ściągać Polaków z państw byłego ZSRR. Pomogą w znalezieniu pracy
Piotr Halicki
Dziennikarz Onetu
Oferują praktyki i staże zawodowe dla zdolnych Polaków, urodzonych i wychowanych w państwach byłego Związku Radzieckiego. Fundacja "Ruch 3 Maja" uruchamia przełomowy program, który ma na celu ściągnięcie do naszego kraju osób ze Wschodu i pomoc w rozpoczęciu tu kariery zawodowej.
– W czasie, gdy z Polski coraz więcej młodych ludzi decyduje się emigrować, by budować swoją przyszłość zawodową za granicą, my dajemy szansę imigracji zdolnym Polakom wychowanym za granicą. Jesteśmy przekonani, że jest dla nich miejsce i że z powodzeniem mogą zdobywać cenne doświadczenia i realizować swoje plany zawodowe w Polsce – tłumaczy Paweł Konzal, przewodniczący rady Fundacji "Ruch 3 Maja".
REKLAMA
Start do kariery
Projekt ma przyciągnąć na nasz rynek pracy polskich studentów z takich państw, jak m.in. Białoruś, Gruzja, Litwa czy Ukraina. Program pod nazwą "Start do Kariery dla Polaków ze Wschodu" daje możliwość rozpoczęcia praktyk i stażów zawodowych. - Jest on urzeczywistnieniem wizji otwartego i nowoczesnego polskiego społeczeństwa oraz ma na celu uczynienie z Polski kraju, który oferuje młodym ludziom nowe możliwości na rynku pracy – tłumaczą władze fundacji.
Jak podkreśla "Ruch 3 Maja", ćwierć wieku temu Polska przeszła głęboki proces reformacji, na którym wyrosło wiele konkurencyjnych i profesjonalnie zarządzanych przedsiębiorstw, funkcjonujących według najlepszych światowych wzorców. Projekt umożliwia podjęcie w nich pierwszych kroków zawodowych. Na ich bazie studenci mają szansę na ciekawą karierę w przyszłości. Dodatkowo mają okazję zapoznać się z polską kulturą i specyfiką nowoczesnych firm i organizacji otwartych na świat.
Program promuje również wymianę międzykulturową w środowisku zawodowym pomiędzy praktykantem a przyjmującą organizacją. Jest realizowany we współpracy z PLON (Polonijne Liceum Ogólnokształcące Niepubliczne) "Klasyk" w Warszawie. Jest to szkoła polonijna, kształcąca urodzoną i wychowaną poza granicami Polski młodzież z polskimi korzeniami. Zajmuje się edukacją młodego pokolenia szczególnie za wschodnią granicą Polski - w Armenii, Białorusi, Estonii, Gruzji, Kazachstanie, Kirgizji, Litwie, Łotwie, Mołdawii, Naddniestrzu, Osetii, Rosji, Turkmenistanie, Ukrainie.
Pierwszy uczestnik z Ukrainy
Pierwszym uczestnikiem programu, który rozpocznie trzymiesięczną praktykę w kancelarii prawnej, jest urodzony na Ukrainie Mikołaj Priymak. Obecnie studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W trakcie stażu należeć będzie do 40-osobowego zespołu kancelarii KKPW Adwokaci i będzie zajmował się praktycznymi problemami prawnymi dotyczącymi przemysłu paliwowego, branży górniczej, energetycznej czy chemii budowlanej.
– W ramach programu, po zakończeniu praktyk, sporządzany będzie raport oceniający przygotowanie merytoryczne praktykanta, motywację oraz zaangażowanie w realizację powierzonych mu obowiązków. Ponadto ocena będzie zawierać rekomendację dla rozwoju jego dalszej ścieżki zawodowej. Pomoże mu to w zaplanowaniu kolejnych kroków na rynku pracy i praktyczne wykorzystanie nabytych umiejętności – wyjaśnia Radosław Skowron, adwokat w Kancelarii KKPW.
Kto może wziąć udział w przedsięwzięciu Fundacji "Ruch 3 Maja"? - Adresatami programu są osoby urodzone i wychowane za wschodnią granicą Polski i studiujące w Polsce. Kandydat przedstawia swoje CV, wraz z informacją o zainteresowaniach oraz planach zawodowych. Na tej podstawie nasza fundacja wyszukuje mogące go zainteresować oferty stażu spośród współpracujących przedsiębiorstw oraz optymalne dla jego profesjonalnego rozwoju. Jeśli kandydat spełnia oczekiwania danego pracodawcy, przedstawiamy mu ofertę odbycia stażu. Dodatkowo współpracujemy ze szkołą "Klasyk", z której otrzymywać będziemy zgłoszenia potencjalnych kandydatów – mówi Onetowi Paweł Konzal.
Pochodzenie ważniejsze, niż kierunek studiów
Program adresowany jest osób mających szerokie zainteresowania. W tej kwestii nie ma żadnych ograniczeń. - Zapraszamy do aplikowania studentów oraz absolwentów wszystkich kierunków. Jedynym ograniczeniem jest stanowiąca podstawowe założenie programu kwestia pochodzenia aplikanta – tłumaczy szef "Ruchu 3 Maja".
Na tym etapie nie ma też żadnych limitów, jeżeli chodzi o liczbę osób, które mogłyby wziąć udział w projekcie. - Nie stawiamy na tym etapie ograniczeń i będziemy starali się służyć asystą każdej zainteresowanej osobie. Prowadzimy również na bieżąco działania zmierzające do pozyskania do współpracy jak największą liczbę przedsiębiorstw – dodaje Paweł Konzal.
Pierwszy miesiąc praktyk jest bezpłatny. Za kolejne dwa, stażyści będą otrzymywali wynagrodzenie od zatrudniającego przedsiębiorstwa bądź Fundacji. Program rozpocznie się 1 października tego roku. "Ruch 3 Maja" zaprasza zainteresowanych uzyskaniem dalszych informacji lub partnerstwem w programie do kontaktu poprzez: [link widoczny dla zalogowanych].
...
Ciekawy pomysl.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:06, 30 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Wrocław przyjmie repatriantów ze Wschodu
Tomasz Pajączek
Dziennikarz Onetu
Wrocław przyjmie repatriantów ze Wschodu - Tomasz Pajączek / Onet
Radni miejscy Wrocławia podczas nadzwyczajnej sesji zdecydowali, że miasto przyjmie sześć rodzin repatriantów z terenów azjatyckiej części byłego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Na remont i wyposażenie mieszkań komunalnych Wrocław otrzyma 1,2 mln zł dotacji z budżetu państwa.
– Dziękuję Radzie Miejskiej za podjęcie uchwały dotyczącej wykupu mieszkań przeznaczonych dla polskich repatriantów ze Wschodu. Dzięki tej uchwale przyjmiemy we Wrocławiu kilka rodzin oczekujących na „powrót” do kraju ojczystego – napisał na swoim blogu Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia. – To jeden z najpiękniejszych i najważniejszych gestów, jakie winni jesteśmy pamięci naszych przodków, którzy wyjechali, częściej zostali wywiezieni w odległe przestrzenie dawnego Związku Sowieckiego – dodał prezydent.
REKLAMA
W sumie miasto przyjmie sześć czteroosobowych rodzin. Każda z nich otrzyma mieszkanie komunalne. Lokale, które mają średnio po 45 mkw jeszcze w tym roku zostaną wyremontowane i wyposażone w niezbędny sprzęt. Na wykupienie i remont mieszkań Wrocław otrzyma 1,2 mln złotych rządowej dotacji.
Zgodnie z planem rodziny repatriantów polskiego pochodzenia mają trafić do Wrocławia w przyszłym roku. – Będziemy im pomagać w znalezieniu pracy, wyszlifowaniu języka polskiego, w kształtowaniu nowego domu - podkreśla prezydent.
Za przyjęciem uchwały głosowało 20 radnych. Radni PiS wstrzymali się od głosu, bo chcieli, żeby z uchwały zniknął zapis określający, że miasto przyjmie rodziny czteroosobowe.
– Mieszkania, które kupujemy za państwowe pieniądze, wypracowane/zatwierdzone uchwałą Rady Miejskiej mogą służyć rodzinom trzy lub czteroosobowym. Nie zamyka to drogi do zapraszania do Wrocławia także i większych rodzin. Możemy to w każdej chwili uczynić. Dzisiaj chcieliśmy skorzystać (i skorzystaliśmy) z państwowej dotacji przeznaczonej dla rodzin tej wielkości – zapewnia Dutkiewicz.
I dodaje: – Przykre jest zatem, że PiS nie poparł naszej uchwały. Najwyraźniej radni miejscy z tego ugrupowania mają inny stosunek do przybywających do nas bliźnich. A może – po prostu – czegoś nie zrozumieli? Jeśli tak, to niech się włączą w proces społecznej opieki nad tymi z przyszłych wrocławian, którzy jeszcze dziś i jutro są przyjezdnymi.
...
Dobrze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:04, 21 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Gniezno chce przyjąć repatriantów z terenu byłego ZSRR
Janusz Ludwiczak
Dziennikarz Onetu
Gniezno chce przyjąć repatriantów z terenu byłego ZSRR - Janusz Ludwiczak / Onet
Władze Gniezna chcą wprowadzić pilotażowy projekt repatriacji dla polskich rodzin z terenów byłego Związku Radzieckiego. Co roku dawna stolica Polski miałaby przyjąć po jednej rodzinie.
W tym celu prezydent Gniezna Tomasz Budasz spotkał się z przedstawicielami wszystkich klubów Rady Miasta. W najbliższym czasie powołany ma zostać zespół, który opracuje szczegóły pilotażowego projektu repatriacji dla polskich rodzin z terenów byłego Związku Radzieckiego.
REKLAMA
– W czasie, gdy tak wiele mówi się o kwestii migracji i sprawach ludnościowych dla mnie, ale sądzę, że także dla wielu ludzi dobrej woli, sprawą podstawową powinna być pomoc naszym rodakom, nie z własnej winy rozsianym po całym świecie. W tym miejscu myślę w szczególności o Polakach mieszkających na terenach byłego Związku Radzieckiego. Pragnę przypomnieć, że są to osoby, którzy nie tylko potrzebują naszej pomocy, ale marzą o powrocie do kraju – stwierdził Tomasz Budasz, prezydent Gniezna.
Sam program ma docelowo przewidywać sprowadzenie co rocznie jednej polskiej rodziny do Gniezna.
– Biorąc pod uwagę wszystkie aspekty proceduralne wywołanie odpowiedniej uchwały, która rozpocznie całe postępowanie w tej sprawie powinno nastąpić w pierwszych miesiącach przyszłego roku, gdy będą już wydzielone środki z budżetu państwa na ten właśnie cel. W skład zespołu ds. przygotowania polityki repatriacyjnej wejdą nie tylko urzędnicy z magistratu, ale również przedstawiciele poszczególnych klubów. Pełną zgodę i zapowiedź wprowadzenia programu można uznać nie tylko za sukces, ale i dowód, że porozumienie ponad podziałami i współpraca różnych grup i środowisk w sprawach fundamentalnych i ważnych dla Gniezna jest możliwa. Miejmy nadzieję, że to dopiero początek dobrej współpracy – dodaje Anna Dzionek, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Gnieźnie.
...
Wazna sprawa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:19, 02 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Szczecin: rusza zbiórka darów dla Polaków na Kresach
Szczecin: rusza zbiórka darów dla Polaków na Kresach - Shutterstock
Żywność, artykuły chemiczne, a także odzież będą zbierali w Szczecinie organizatorzy akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach". Dary przed świętami trafią do Polaków żyjących w rejonie miasta Soleczniki na Litwie.
Chętni do wsparcia akcji mogą przynosić do wyznaczonych punktów żywność z długą datą ważności, słodycze, środki czystości, ale także przybory szkolne, które trafią do polskich szkół i pieniądze na zakup potrzebnych artykułów.
REKLAMA
Akcja pomocy dla rodaków na Kresach często w trudnej sytuacji materialnej to odruch serca - mówi PAP organizator akcji Wojciech Woźniak. - Będąc na Wileńszczyźnie spotkałem Polaków, którzy dziesiątki lat w trudnych warunkach, ale w piękny sposób przechowują kulturę i tradycję polską. Zaimponowali mi tym, a że duża ich część żyje w trudnych warunkach, postanowiłem im pomóc - dodaje Woźniak.
Pomysł akcji narodził się po ubiegłorocznej pielgrzymce Suwałki - Wilno, w której szła m.in. grupa ze Szczecina. Na Wileńszczyźnie polscy pielgrzymi spotkali mieszkających rodaków, którzy witali ich kwiatami i często - sami niewiele mając - ofiarowali im posiłki.
- W tym roku chcemy zorganizować minimum 600 paczek, które przed świętami trafią do Polaków mieszkających w rejonie miejscowości Soleczniki. Oprócz paczek dla rodzin, przygotujemy jeszcze paczki dla dzieci, w których będą słodycze i zabawki - powiedział Woźniak.
Podczas ubiegłorocznej akcji pomocy udało się zgromadzić 34 tys. zł od darczyńców z kraju i zagranicy i zebrać sześć ton darów, które trafiły później do potrzebujących.
Akcja świątecznej pomocy zatacza coraz szersze kręgi - mówi Woźniak. - Ostatni przedsiębiorca z Wrocławia zadeklarował, że stworzy paczkę i wyślę ją na Kresy w ramach naszej akcji. Po kilku dniach zadzwonił do mnie jeszcze raz i powiedział, że wraz z innymi przedsiębiorcami zdecydowali się wysłać z Wrocławia cały samochód z darami do polskiej szkoły w Rakańcach. Tak w kilka dni z jednej paczki zrobił się ich cały samochód - dodał Woźniak.
Zbiórka darów potrwa od 2 listopada do 14 grudnia. Można je przynosić m.in. do Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej na ul. Wieniawskiego, a także do kilkunastu innych miejsc w Szczecinie. Akcję można wspierać wpłacając pieniądze na specjalne konto Caritas: 21 1020 4795 0000 9302 0004 5757 z dopiskiem "Kresy".
Szczegóły dotyczące zbiórki można znaleźć na stronie internetowej
Współorganizatorami akcji są: Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej, Katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiana, a także Łukasz Szełemej. Akcję wsparła małżonka prezydenta Andrzeja Dudy Agata Kornhauser-Duda, para prezydencka ma także przygotować jedną z paczek.
...
Wazna sprawa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:49, 10 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
KAI
Szczecin: "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach" znów wesprze Polaków na Wileńszczyźnie
Litwa, Wilno - Shutterstock
Po raz drugi wyruszy ze Szczecina świąteczny konwój z pomocą dla Polaków na Litwie. We współpracy z Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej, Katolickim Stowarzyszeniem "Civitas Christiana" w Szczecinie oraz środowiskami kombatanckimi i patriotycznymi organizowana jest akcja "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach". Jej celem jest pomoc materialna rodakom mieszkającym na tzw. Kresach, którzy często doświadczają biedy. Zbiórka darów materialnych na rzecz akcji potrwa do 14 grudnia. W pierwszej edycji akcji do Polaków na Wileńszczyźnie trafiło 400 paczek z żywnością.
Kolejna edycja akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach" rozpoczęła się już w czerwcu. Pierwszym etapem charytatywnej zbiórki było zorganizowanie letnich wakacji dla dzieci z Kresów. Razem z Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej organizatorzy akcji zaprosili w lipcu polonijne dzieci na kolonię z elementami obozu językowego. Wzięło w niej udział 40 dzieci z rodzin polskich mieszkających na Grodzieńszczyźnie na Białorusi oraz 10 dzieci z rodzin polskich z Wileńszczyzny.
REKLAMA
W trakcie turnusu dzieci brały udział w lekcjach języka polskiego oraz w integracyjnych zabawach z polskimi rówieśnikami z województwa zachodniopomorskiego. Przez 12 dni dzieci odpoczywały w Ośrodku Szkoleniowo-Wypoczynkowym "Brzózki" w Popielewie k. Nowego Warpna.
Celem przyjazdu dzieci z Kresów do Polski było pogłębianie umiejętności posługiwania się językiem polskim, przybliżenie polskich tradycji i zwyczajów, stymulowanie rozwoju intelektualnego, emocjonalnego i fizycznego, rozwijanie predyspozycji psychofizycznych dzieci przez gry, konkursy, spotkania z ciekawymi gośćmi oraz umożliwienie kontaktu z rówieśnikami z kraju pochodzenia ich przodków.
W pierwszej edycji akcji (20 grudnia 2014 r.) do Polaków mieszkających na Wileńszczyźnie trafiło łącznie 400 paczek z żywnością, chemią gospodarstwa domowego, odzieżą oraz książkami. Dzięki świątecznej zbiórce udało się zebrać ponad 6 ton darów oraz zebrać 34 000 zł. Paczki przywiezione ze Szczecina trafiły do Turgieli, Jaszun, Solecznik, Rakańców i Ejszyszek.
Datki można wpłacać na specjalne konto Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej (ul. Wieniawskiego 5, 71-142 Szczecin): 21 1020 4795 0000 9302 0004 5757 z dopiskiem "Kresy".
Zbiórka darów materialnych (żywność o długim terminie ważności, chemia gospodarstwa domowego, przybory szkolne) potrwa do 14 grudnia w siedzibie Caritasu Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej oraz Katolickiego Stowarzyszenia "Civitas Christiana" w Szczecinie.
Akcję pomocy dla Kresowiaków trzech szczecinian
"Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach" to akcja trzech szczecinian: Wojciecha Woźniaka, Łukasza Szełemeja i Bartłomieja Ilcewicza. Pomysł zrodził się podczas XXIV Międzynarodowej Pielgrzymki Pieszej Suwałki-Wilno w lipcu 2014 r. W trakcie marszu do Wilna pielgrzymi spotykali na swojej drodze wielu rodaków mieszkających na Litwie, którzy częstowali pątników.
Jeden z inicjatorów akcji Wojciech Woźniak spotkał w miejscowości Turgiele (Turgeliai - ok. 30 km od Wilna), panią Aleksandrę. To spotkanie zainicjowało plan pomocy Rodakom na Kresach. Do pomysłu włączył się także ks. Maciej Szmuc, dyrektor Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej, który udostępnił specjalne konto zbiórki oraz wsparł organizacyjnie przedsięwzięcie.
Nazwa akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach" nawiązuje do poświęcenia Polsce, pamięci polskich korzeni oraz pielęgnowaniu tradycji i narodowego dziedzictwa.
Pomysłodawcą akcji był Wojciech Woźniak, a współorganizatorami Łukasz Szełemej, ks. Maciej Szmuc z Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej oraz Bartłomiej Ilcewicz z Katolickiego Stowarzyszenia "Civitas Christiana" w Szczecinie.
Akcja zadedykowana jest pochodzącym z Kresów żołnierzom Armii Krajowej ze Szczecina - mjr. Danucie Szyksznian-Ossowskiej ps. "Sarenka" (Powstaniec Wileński) oraz kpt. Zbigniewowi Piaseckiemu ps. "Czekolada" (Powstaniec Warszawski).
Szczegółowe informacje na temat akcji na stronach [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] oraz [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
...
Wilenszczyzna to nie Kresy Wscodnie. Wielkie Ksiestwo mialo wlasne Kresy. Smolensk itp.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:16, 13 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Bytom: świąteczna pomoc dla seniorów z Kresów Wschodnich
Świąteczna pomoc dla seniorów z Kresów Wschodnich - Shutterstock
Bytomskie organizacje pozarządowe organizują świąteczną pomoc dla polskich seniorów na Kresach. Paczki z darami, które będą przyjmowane do 7 grudnia, zostaną przesłane najbardziej potrzebującym z Drohobycza na Ukrainie - partnerskiego miasta Bytomia.
Jak poinformowała koordynatorka akcji Alicja Brzan-Kloś, akcję świątecznej pomocy kresowianom zainspirowały osoby, które od lat wspierają organizowaną w Bytomiu zbiórkę zniczy na Kresy.
REKLAMA
W organizację przedsięwzięcia "Podziel się opłatkiem z seniorem na Kresach" włączyli się: Urząd Miejski w Bytomiu, Bytomska Rada Działalności Pożytku Publicznego, Bytomska Rada Seniorów, Górnośląski Oddział Stowarzyszenia Wspólnota Polska i Oddział Rejonowy Polskiego Czerwonego Krzyża w Bytomiu.
Jak podkreślił szef bytomskiego oddziału PCK Stanisław Rosół, potrzeby są ogromne. - Byłem na Ukrainie cztery razy z pomocą humanitarną i misją medyczną. Ludzie są tam bardzo gościnni, a zarazem bardzo biedni. Będziemy wdzięczni za każdą pomoc okazaną naszym rodakom na Kresach - powiedział.
Bytomska Rada Seniorów będzie propagować akcję m.in. podczas zajęć Uniwersytetu Trzeciego Wieku, w Związku Emerytów i Rencistów oraz w Stowarzyszeniu Emerytów i Rencistów. - Wielu seniorów na Ukrainie jest niejednokrotnie w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej; jestem przekonana, że osoby starsze z Bytomia podejdą do naszej akcji ze zrozumieniem - powiedziała szefowa Bytomskiej Rady Seniorów Hildegarda Tyburczyk.
Organizatorzy czekają na produkty spożywcze, z których będzie można przygotować świąteczne paczki. Ważne, by były to produkty o długiej przydatności do spożycia: makaron, mąka, kasza, cukier, olej czy bakalie. Mile widziane są akcenty świąteczne – dodali.
Dary można przynosić do 7 grudnia do Referatu Obsługi Klastra i Współpracy z Organizacjami Pozarządowymi przy Rynku 26/5 (IV piętro), w dni robocze od 10 do 15. Konwój ze świątecznymi darami wyruszy na Ukrainę 10 grudnia. Akcji patronuje prezydent Bytomia Damian Bartyla.
Pomysł zorganizowania świątecznej pomocy seniorom z Kresów zrodził się podczas organizowanej w Bytomiu od 9 lat zbiórki zniczy, które 1 listopada zapalane są na grobach Polaków na Ukrainie. Zebrano ich już łącznie ponad 60 tys. W tym roku padł rekord – udało się zebrać ponad 7 tys.
-Wielu naszych partnerów w różnych częściach Polski zasugerowało nam, że powinniśmy pamiętać również o ludziach żyjących, tym bardziej, że sytuacja na Ukrainie jest bardzo niepokojąca. Organizacje pozarządowe m.in. w Opolu, Raciborzu, Rybniku, Zabrzu i Katowicach już deklarują chęć pomocy - powiedziała Brzan-Kloś.
Po II wojnie światowej z Kresów Wschodnich wysiedlono 1,7-1,9 mln obywateli polskich. Duża część z nich trafiła do miast, które przed wojną znajdowały się w granicach III Rzeszy – właśnie do Bytomia, a także Zabrza i Gliwic.
...
Dobra akcja.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 0:41, 19 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Olsztyn: konferencja naukowa w 70. rocznicę przesiedleń Polaków z Wileńszczyzny
Polacy z Wileńszczyzny, przesiedleni po II wojnie na Warmię i Mazury, byli uważani przez władze stalinowskie za osoby nieufne wobec nowego ustroju i politycznie niebezpieczne - ocenili uczestnicy konferencji historycznej, zorganizowanej w Olsztynie.
Według organizatorów celem konferencji "Siedemdziesięciolecie przybycia Polaków z Wileńszczyzny na Warmię i Mazury" było wzbogacenie wiedzy historycznej o przesiedleniach mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich i uczczenie świadków tych wydarzeń. Przygotowało ją Olsztyńskie Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej oraz Uniwersytet Warmińsko-Mazurski.
REKLAMA
Jak przypomniał marszałek województwa Gustaw Marek Brzezin, po wojnie zdecydowaną większość mieszkańców Warmii i Mazur stanowiła tzw. ludność napływowa. A to - jak mówił - przyczyniło się do różnorodności kulturowej, która stanowi bogactwo tego regionu.
W ocenie historyków, w latach 1945-47 do ówczesnego Okręgu Mazurskiego trafiło blisko 32 tys. Polaków z Wileńszczyzny. Było to największe obok Pomorza skupisko przesiedleńców z północno-wschodnich terenów II RP.
Z powojennych statystyk wynika, że przybysze z Wileńszczyzny, którzy osiedlili się w miastach Warmii i Mazur, wybierali głównie Olsztyn, Kętrzyn i Ostródę. Natomiast na terenach wiejskich najchętniej decydowali się pozostać w powiecie lidzbarskim, kętrzyńskim i braniewskim.
Uczestnicy olsztyńskiej konferencji podkreślali, że wobec kresowian, których przymusowo wysiedlono i osadzono na tzw. Ziemiach Odzyskanych należy używać terminu "ekspatriacja", który oznacza opuszczenie kraju ojczystego. Propaganda PRL nazywała ich repatriantami, co sugerowało powrót do ojczyzny spoza granic kraju. Jak wyjaśniał dr hab Witold Gieszczyński, było to określenie fałszywe, bo Polacy z kresów nigdy nie opuścili ojczyzny, a jedynie zmienił się przebieg granic.
Zdaniem Gieszczyńskiego, władze Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej przywiązywały szczególną wagę do usunięcia Polaków z miast, zwłaszcza z Wilna, gdzie stanowili większość mieszkańców. Początkowo ludność polska opierała się przesiedleniom i była zdecydowana trwać na ojczystej ziemi.
- Dopiero po konferencji jałtańskiej (czyli od lutego 1945 r. - PAP), gdy upadła nadzieja, że Wileńszczyzna pozostanie w granicach państwa polskiego, zgłoszenia na wyjazd stały się masowe. Przyczynił się też do tego terror sowiecki; aresztowania i wywózki w głąb ZSRR - mówił naukowiec.
Większość Polaków z Wileńszczyzny, którzy osiedlili się na Warmii i Mazurach, zamieszkała na wsi, gdzie nadawano im poniemieckie gospodarstwa rolne. W ocenie historyków, w pierwszych latach po przyjeździe znaleźli się oni pod szczególnie wnikliwą obserwacją Urzędu Bezpieczeństwa.
Jak mówił dr Radosław Gross, w swoich raportach szefowie UB charakteryzowali Wilnian jako osoby przywiązane do tradycyjnych wartości, wrogo nastawione do Związku Radzieckiego i nieufne wobec nowego ustroju. Dlatego traktowano to środowisko jako politycznie niebezpieczne i mogące wywoływać niepokoje społeczne. Równocześnie jednak władza uważała, że jest to "element ludzki cenny dla rozwoju gospodarki" i dlatego warto próbować "właściwie nastawić ich do nowej rzeczywistości".
- Rządzącym nie udało się przeciągnąć ich na swoją stronę. Większość sceptycznie odnosiła się do władz i stalinowskiej polityki rolnej. Wielu nie porzucało myśli o powrocie na kresy, licząc, że zmieni się sytuacja międzynarodowa - podsumował Gross.
...
Historia meczenstwa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:43, 21 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Kielce: rusza przedświąteczna akcja pomocowa "Rodacy Bohaterom"
Akcja kompletowania darów świątecznych dla rodaków, pozostałych na dawnych Kresach - Shutterstock
Pod hasłem "Rodacy Bohaterom" rozpoczyna się akcja kompletowania darów świątecznych dla rodaków, pozostałych na dawnych Kresach. Wystarczy zakupione artykuły przynieść do jednego z punktów zbiórki, m.in. do szkół katolickich w Kielcach.
Celem projektu "Rodacy Bohaterom" jest zachowanie pamięci i realna pomoc tym, którzy walczyli za wolność Polski, a poprzez okoliczności historyczne, m. in. więzienie w łagrach stalinowskich, pozostali po wojnie za wschodnią granicą. Chodzi o rodaków żyjących na Litwie, Ukrainie, w Białorusi, Łotwie a nawet pograniczu mołdawsko-rumuńskim.
REKLAMA
Do akcji może przyłączyć się każdy. Wystarczy zakupić pakowaną żywność o długim terminie przydatności i dostarczyć ją do jednego z kilku punktów na terenie Kielc. Miłym zwyczajem jest dołączanie kartek z życzeniami świątecznymi dla kombatantów i ich rodzin oraz opłatków.
Punkty przyjmowania darów prowadzone są w kilku miejscach. Są to: siedziba TVP Kielce, sklep kibica Korony Kielce "Fanatyk" przy ul. Dużej, zakład gastronomiczny Literatka przy ul. Koziej, sklep Fajne Narty przy ul. Jagiellońskiej, sklep Poligon przy ul. 1 Maja, Zespół Szkół Sióstr Nazaretanek im. św. Jadwigi Królowej oraz Zespół Szkół Katolickich Diecezji Kieleckiej im. św. Stanisława Kostki.
W 2014 r. w efekcie akcji mieszkańcy Kielc zebrali prawie 2 tony produktów żywnościowych, które dostarczono Polakom na Kresach.
- W tym projekcie uczestniczymy od dwóch lat. Rodzina naszej mamy pochodzi z Wołynia i choć dziadkowie przeszli tam piekło, zawsze bardzo tęsknili. Kresy – to dla nich była Polska. Wielu rodaków żyje tam nadal i to co najmniej na skraju ubóstwa, z niektórymi utrzymujemy kontakt. Do paczki zawsze wkładamy opłatek, sianko, własnoręcznie zrobione kartki – opowiadają Agnieszka i Agata, z domu Kniaziewicz – Wiellontek.
W akcję "Rodacy Bohaterom" włączają się środowiska narodowe, patriotyczne, kibicowskie. Zbiórka darów potrwa do świąt Bożego Narodzenia. Za organizację przedsięwzięcia odpowiada wrocławskie Stowarzyszenie Odra-Niemen.
...
Pieknie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:51, 02 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Podręczniki i przybory szkolne trafią do Polaków w Mołdawii
Podręczniki i przybory szkolne trafią do Polaków w Mołdawii - istock
Ponad tysiąc polskich książek – podręczników, lektur szkolnych, dziecięcych bajek – a także przyborów edukacyjnych, zebranych głównie przez młodzież z Kielc, trafi do Polaków mieszkających w Mołdawii.
To kolejna odsłona akcji pomocy dla mołdawskiej Polonii, w ramach kampanii społecznej zainicjowanej przez marszałka województwa świętokrzyskiego. Przedsięwzięcie podsumowano w środę w Kielcach.
REKLAMA
- Ta akcja jest symbolicznym ukłonem i wyciagnięciem ręki do młodych osób, potomków Polaków, którzy nie z własnej woli żyją dziś poza granicami naszego kraju – podkreślił marszałek Adam Jarubas.
Na apel marszałka odpowiedzieli m.in. uczniowie i nauczyciele VI Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego w Kielcach. W ciągu kilku tygodni zebrali ponad tysiąc podręczników z różnych etapów edukacyjnych, lektur szkolnych, książek z bajkami dla dzieci oraz przyborów szkolnych i materiałów piśmienniczych. - Nie było osoby w szkole, która nie przyniosłaby książki czy innych artykułów. Chcielibyśmy, aby nasi rodacy mieszkający poza granicami kraju wiedzieli, że mogą liczyć na pomoc młodzieży z Polski – mówił przewodniczący samorządu uczniowskiego placówki, Maciej Janik.
Blisko 170 nowych podręczników, głównie do nauki języka polskiego i historii w cenie złotówki za egzemplarz, odsprzedała na rzecz akcji jedna z kieleckich księgarni. Książki zebrała także społeczność Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Ignacego Jana Paderewskiego w Łasku-Kolumnie (woj. łódzkie). Pokrycie kosztów transportu darów do Mołdawii zadeklarował jeden z radnych sejmiku województwa świętokrzyskiego.
Zdaniem przedstawiciela kieleckiego oddziału Towarzystwa Przyjaciół Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich (także zaangażowało się w akcję) Mariana Orlińskiego, każda pomoc materialna dla Polaków mieszkających w Mołdawii jest potrzebna, ze względu na panującą tam biedę, co najbardziej widać w oświacie i opiece zdrowotnej. - Polacy mają tam własne szkoły, przedszkola, ale słabo wyposażone. Potrzebna jest każda książka, bo z nich głównie się uczą. Nie dociera tam polska telewizja, a nie każdego stać na telewizję satelitarną. Ci ludzie naprawdę cieszą się z każdej pomocy – argumentował.
Orliński podkreślał, że tamtejsi Polacy pamiętają o swoich korzeniach - przywołał przykład małej miejscowości, w której "nie ma ulic", a działa Dom Polski z zespołami artystycznymi, kultywującymi polską tradycję narodową.
Woj. świętokrzyskie kilkakrotnie pomagało Polonii w Mołdawii. Książki i podręczniki po raz pierwszy przekazano w grudniu 2012 r. W 2014 r. do Kiszyniowa pojechał konwój z kilkunastoma tysiącami sztuk sprzętu medycznego jednorazowego użytku (strzykawki, wenflony, cewniki, maseczki chirurgiczne), zorganizowany m.in. dzięki wsparciu Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach. Z kolei w marcu 2015 r. do szpitala w Komracie przewieziono urządzenia medyczne renomowanych producentów, używane wcześniej w Świętokrzyskim Centrum Onkologii. Przedsięwzięcia zorganizowano wspólnie ze Stowarzyszeniem Współpracy Polska-Wschód.
W sierpniu ub.r. w Kielcach gościła 20-osobowa grupa młodych Polaków z Naddniestrza (separatystyczny obszar na terytorium Mołdawii. Kiszyniów utracił nad nim kontrolę w latach 90 - PAP), w ramach akcji, którą Urząd Marszałkowski organizował wspólnie z klasztorem na Karczówce. W Kielcach studiuje też kilka osób z Mołdawii i Naddniestrza, posiadających Kartę Polaka, wspieranych programem stypendialnym dla Polaków ze Wschodu, realizowanym przez władze woj. świętokrzyskiego.
Mołdawia jest uznawana za najuboższe państwo Europy. Według przeprowadzonego w 2005 r. oficjalnego spisu ludności w Republice Mołdawii mieszka 2,3 tys. osób pochodzenia polskiego. Z szacunków Ambasady RP w Kiszyniowie wynika, iż 3,5-milionowe państwo zamieszkuje ok. 4 tys. osób pochodzenia polskiego.
Tamtejsza Polonia jest skupiona w 20 organizacjach. Największe znajdują się w Bielach i w Komracie. Dwie organizacje polonijne działają też na terenie Naddniestrza.
..
Trzeba pamietac.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:27, 27 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
PAP
Lublin: rodacy ze Wschodu przybyli na Święta Wielkanocne
Lublin: rodacy ze Wschodu przybyli na Święta Wielkanocne - Thinkstock
Blisko 30-osobowa grupa Polaków ze Wschodu przyjechała w sobotę do Lublina na Święta Wielkanocne, które spędzą w domach mieszkańców. Lublinianie podejmują rodaków ze Wschodu już po raz 17.
Wizytę rodaków na Wielkanoc corocznie organizuje Stowarzyszenie "Wspólne Korzenie". Goście przybyli z odległych krańców Rosji i Kazachstanu, m.in. z Ułan-Ude, Omska, Ałtajska, Nowosybirska, Krasnojarska, a także z dawnych kresów Rzeczypospolitej, z Ukrainy i Białorusi. Są wśród nich potomkowie dawnych zesłańców.
REKLAMA
Tradycyjnie, chlebem i solą, powitał ich na placu Zamkowym inicjator wizyt, prezes Stowarzyszenia "Wspólne Korzenie" Zbigniew Wojciechowski. - Witamy was na polskiej ziemi, waszej ziemi, waszych ojców i dziadów. Czujcie się, jakbyście byli u siebie, bo jesteście u siebie – mówił Wojciechowski.
Mieszkańcy Lublina, którzy przyszli, aby zabrać gości do swoich domów, mówili dziennikarzom, że chcą im pokazać polskie święta i życie rodzinne w naszym kraju. - Mamy obowiązek przyjmować rodaków, trzeba coś zrobić dla tych ludzi. Sam pochodzę z tamtych stron, moja rodzina w ostatniej chwili wyjechała spod Włodzimierza Wołyńskiego, bo też by nas wywieźli – powiedział Antoni Piotrowski, który wraz z żoną Alicją będzie gościł w święta Polkę z Białorusi.
- Chcemy, żeby zobaczyła jak wyglądają święta w Polsce, jak Polacy żyją w kraju. Będą tradycyjne święta, spotkamy się z rodziną, pojedziemy razem do Kielc, na chrzciny wnuka. W ubiegłym roku gościliśmy panią z Górnego Ałtaju, spod granicy z Mongolią. Starsza kobieta, dobrze mówiła po polsku. Była w Polsce pierwszy raz, bardzo dobrze wspominamy jej wizytę, piszemy do siebie listy – dodał mężczyzna.
Goście ze wzruszeniem witali się z lublinianami. Mówili, że bardzo cieszą się z zaproszenia. Opowiadali dziennikarzom o sobie, losach swoich rodzin, polskich korzeniach.
Ewa Ostrowska, bibliotekarka z Kamczatki, po raz pierwszy przyjechała do Polski. - Mój dziadek był Polakiem, w czasie rewolucji wyjechał na Daleki Wschód spod Grodna, bo tam – jak mi opowiadali rodzice - wtedy panował głód. Babcia była Rosjanką. Ojciec pracował jako marynarz, pływał do polskich portów. Ja uczę się polskiego, nie znam jeszcze. Przyjechałam, żeby zobaczyć Polskę – mówiła kobieta po rosyjsku.
Rodacy ze Wschodu pozostaną w Polsce przez poświąteczny tydzień. Spotkają się z przedstawicielami władz samorządowych Lublina, będą zwiedzać miasto, pojadą na wycieczkę do Krakowa, Częstochowy i Warszawy. W stolicy odwiedzą Sejm i Senat.
...
Piekne.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:08, 15 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Powrót do Polski - spełnienie marzeń
Powrót do Polski - spełnienie marzeń
Dzisiaj, 15 maja (13:54)
Czekała 14 lat, żeby wrócić do Polski z Uzbekistanu. Jej marzenie spełniło się w tym tygodniu. Emerytowana dziennikarka Eugenia Orłowa zamieszkała w Piotrkowie Trybunalskim w Łódzkiem. Jest pierwszą repatriantką, która zamieszkała w tym mieście. "Nie wierzyłam w to, co widzę, bo przyjechaliśmy w nocy" - mówi pani Eugenia.
Eugenia Orłowa
/Agnieszka Wyderka /RMF FM
Stara, ale świeżo wyremontowana kamienica. Od fasady bije blask - to słońce tak pięknie oświetla budynek. Przemykam pod metalowymi rurami rusztowania, które tarasuje wejście. Przedzieram się przez pył, wypełniający klatkę schodową. Robotnicy kończą prace wewnątrz kamienicy. Drzwi na paterze otwiera dojrzała, uśmiechnięta kobieta. Serdecznie z charakterystycznym, śpiewnym akcentem kresowym zaprasza do środka. Mieszkanie jest jasne, rozpromienione przez światło słoneczne. Czuć zapach nowości, świeżości. Pani Eugenia zaprasza do niedużego stołu, proponuje uzbecką herbatę. Siadam i przygotowuję sprzęt do nagrania. Na stole pojawiają się białe, porcelanowe kubeczki, czekoladki i ciasteczka. Jasno zielony dzbanek - swoją barwę zawdzięcza zielonej herbacie z cytryną. Powoli mój kubek wypełnia się ciepłym, aromatycznym naparem. Biorę łyk - herbata łagodnie rozpływa się po ciele. Czuję, że pani Eugenia jest spięta, gdy myśli o tym, że to będzie wywiad do radia. Zaczynam niezobowiązującą rozmowę; tłumaczę, jaki mam pomysł na nasze spotkanie. Po chwili zapomina o mikrofonie, a ja czuję się mile widzianym gościem, nie intruzem. Włączam nagrywanie, czerwona dioda przestaje migać, a zaczyna palić się na stałe.
Rozmowa Agnieszki Wyderki z Eugenią Orłową
Kwiaty
Nie wierzyłam w to, co widzę, bo przyjechaliśmy w nocy - rozpoczyna opowieść pani Eugenia. Była mgła i wjechaliśmy na podwórko i widzę w tej mgle: stoją pan i pani - taka maleńka, z kwiatami. Wtedy wiedziałam, że oni nas witają. Było tak późno, bardzo chłodno. Weszliśmy tutaj i jak ja to zobaczyłam, to byłam po prostu zdziwiona. Jak to wszystko zrobione elegancko, ładnie. Nie myślałam, że tak będzie. Pani Eugenia jeszcze nie do końca uwierzyła w to, że znalazła swoje, nowe miejsce. Nadal czuje się tak, jakby była w gościach. Ma jednak nadzieję, że za jakiś czas się przyzwyczai i uwierzy w swoje szczęście - wróciła do Polski, na stałe. Gdy zadzwonili do mnie z ambasady, skakałam i piszczałam z radości - mówi emerytowana dziennikarka - Eugenia Orłowa. Pytali wtedy, czy jeszcze chcę jechać do Polski, a ja czekałam na to 14 lat! Tak było od chwili, gdy wprowadzili u nas takie przepisy, że można było wyjechać do Polski. Córka mieszka tu już 26 lat. Tęskniłam za nią bardzo. Urodziła dziecko, a mnie nie było przy niej. Nie wiedziałam, jak rośnie moja wnuczka i co robi moja córka. Telefony były bardzo drogie, a wtedy jeszcze nie było internetu w Taszkiencie. Nie miałyśmy bliskiego związku. Było mi bardzo trudno. Płakałam, tęskniłam cały czas. A gdy zadzwonili z ambasady i powiedzieli, że mogę wracać do kraju, to ja: tak, tak, chcę na pewno! - opowiada roześmiana kobieta. Wtedy poszłam do urzędników, dali mi dokumenty i powiedzieli, że mają dla mnie takie fajne miasto - Piotrków Trybunalski.
Korzenie
Pani Eugenia nie wahała się ani chwili, gdy musiała zostawić swoje dawne życie. Nie, nie miałam wątpliwości - mówi z powagą kobieta. Od dawna marzyłam o tym, by się tu przenieść. Bardzo dawno chciałam to zrobić, bo mam tu rodzinę. W Uzbekistanie został tylko mąż i wkrótce przyjedzie. Pierwszy raz przyjechałam do Polski, gdy miałam 13 lat i nie chciałam wyjeżdżać, naprawdę. Miałam tu tyle rodziny... Oni byli tacy dobrzy dla nas, tacy grzeczni, fajni. Nie chciałam wyjeżdżać, ale musiałam. Nawet chcieli mnie ukryć, żebym mogła zostać, ale mama się bała. Pojechałyśmy z powrotem, a wracałyśmy tydzień pociągiem.
Ciernie
Droga pani Eugenii i jej rodziny do Uzbekistanu była trudna i długa. Moja matka urodziła się na Litwie - wspomina kobieta. Potem przyjechali do Warszawy i mieszkali w Modlinie. Natomiast w czasie wojny mama była w Warszawie, a potem z maleńkim dzieckiem pojechała do siostry do Pińska. Po wojnie te tereny przeszły do Związku Radzieckiego. Wezwało ich KGB i pytało czy oni chcą przyjąć obywatelstwo radzieckie albo do łagrów. Wybrali co najlepsze... Myśleli, że to najlepsze, ale okazało się, że to był najgorszy wybór - pani Eugenia mówi w głębokim zamyśleniu. W tym czasie Polakom było bardzo ciężko tam mieszkać. Mamę traktowali jak polskiego szpiega, a ona nie za dobrze mówiła po rosyjsku i zawsze z akcentem. Potem urodziła mnie, ale z ojcem nie było dobrego życia i ona szukała pracy. Jeździła po całej Ukrainie i Białorusi. Ostatnie miejsce, gdzie mieszkaliśmy, to był Ługańsk (gdzie teraz jest wojna). Później mój ojciec napisał, że jest w Taszkiencie, i żeby mama tam przyjechała. Pojechała i tam zostaliśmy. Bardzo podobało się jej, że tam jest ciepło, dużo owoców i nie było tak głodno, jak wszędzie (bo tam nie było wojny). Ale i stolica Uzbekistanu nie okazała się gościnnym miejscem dla Polki. Przyjechaliśmy w 1953 roku, gdy jeszcze był Stalin. Mamie było ciężko, bo pod oknami podsłuchiwali sąsiedzi. Milicjant przychodził co tydzień i przepytywał mamę pod kątem lojalności. Moja matka skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i zajmowała się w ceramiką. Zresztą, różnych zajęć się chwytała zarobkowo, bo byliśmy bardzo biedni, gdy byłam mała. Pamiętam raz, gdy - ja i brat - robiliśmy razem z mamą reliefy. Całą noc pracowaliśmy nad płaskorzeźbą we trójkę. Miałam wtedy może 6 lat, może pięć i pół - poszliśmy na rynek sprzedać to, żeby kupić coś do jedzenia. Podszedł do nas od milicjant i wyrwał relief z rąk mamy, rzucił na ziemię i... tak, tak... podeptał - opowiada wyraźnie wzruszona pani Eugenia jednocześnie depcząc stopami relief ze wspomnień. Płakaliśmy, bo zostaliśmy bez jedzenia.
Epilog
Przeprowadzka Eugenii Orłowej do Piotrkowa Trybunalskiego była możliwa dzięki funduszom z Urzędu Wojewódzkiego, który przekazał samorządowi 700 tys. zł na remonty mieszkań dla 7 rodzin repatriantów. Występowaliśmy o milion złotych i tyle dostaliśmy, ale udało się nam zaoszczędzić i resztę zwróciliśmy do Łodzi - wyjaśnia Jarosław Bąkowicz z piotrkowskiego Urzędu Miasta. Przez okres aklimatyzacji będziemy bardzo intensywnie opiekować się repatriantami. Mamy wyznaczone osoby do kontaktu, które w każdej chwili są gotowe pomóc. Polskie rodziny ze Wschodu mogą też liczyć na zasiłki z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i czasowe zwolnienie z opłat czynszu za mieszkania komunalne, które zajmują. Urzędnicy skontaktują repatriantów ze stowarzyszeniami, parafiami oraz pracodawcami, którzy mają dla nich pracę.
(ph)
Agnieszka Wyderka
....
Piekne
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|