Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Zdarzenia z życia służą rozwojowi.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:09, 22 Cze 2017    Temat postu: Zdarzenia z życia służą rozwojowi.

Magia taksówki, czyli (nie)zwykłe historie kierowców taryfy
Dominika Cicha | Czer 22, 2017
REPORTER
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


W taksówce jak w konfesjonale. Albo u psychologa. Można anonimowo podzielić się kłopotami, poprosić o radę, pogawędzić o polityce. Zdarza się jednak, że krótki kurs przeradza się w prawdziwą przyjaźń.


M
agiczna taksówka. Przyjemny klimat, łagodna muzyka, a za kierownicą człowiek, który zna się na ludziach. Siedzi tyłem, nie widać jego mimiki. To świadek porodów i zaręczyn, rozstań i pożegnań, beztroskich zabaw i trudnej walki o awans. Czasem prowadzi pogawędki o pogodzie i polityce, czasem pędzi do apteki po tabletki na nerki albo zahacza po urodzinowe tulipany. Bywa, że wnosi klientkę ze złamaną nogą na czwarte piętro, doradza w sprawie związku albo prowadzi szaleńczy pościg. Jeśli kocha swoją pracę, robi to wszystko z pasją i wie, że pozory bardzo często mylą. Choć klienci (i kierowcy) bywają różni, zdarza się, że krótka podwózka zamienia się w prawdziwą przyjaźń.


Taksówkarz 1. Pan Irek

Niedawno swoją opowieścią o pewnym taksówkarzu podzielił się Witold Szabłowski, reportażysta i dziennikarz. A było to tak: pan Irek (wiek: ok. 50 lat; wygląd: ogolony na łyso, wielki; znaki szczególne: wyblakły tatuaż na przedramieniu) woził czasami 94-letnią staruszkę. Szybko przypadli sobie do gustu – on podwoził ją do lasu, żeby pooddychała świeżym powietrzem, ona piekła sernik dla jego córki. On jej przywoził szarlotkę, ona zapraszała go na herbatkę i pokazywała rodzinne albumy.

W zeszłym roku urlop pana Irka zbiegł się z operacją pani Babci. Prosiła, by zawiózł ją do szpitala. Taksówkarz nie zastanawiał się długo. Zawiózł rodzinę do Ustki, a o północy ruszył z powrotem do Warszawy. Nad ranem zatrzymał się pod kamienicą staruszki, zdrzemnął chwilę i odwiózł ją na operację. Zawędrował nawet na oddział, by przytuleniem dodać jej otuchy. A potem pędem wrócił do rodziny nad morze. I pani Babci się nie przyznał, jak było.






Pan Maciej zaapelował pod postem: „Kochani! Zamiast się wzruszać – szybciutko znaleźć swoją staruszkę! I do pomocy!”. Racja.
Czytaj także: Co byś zrobił, gdyby do Twojej taksówki wsiadł pasażer na gapę?


Taksówkarz 2. Tata Magdy

Niedługo później do Witolda Szabłowskiego zgłosiła się Magda, córka taksówkarza z Sosnowca. Postanowiła podzielić się opowieścią o swojej „Pani Babci” poznanej w taksówce:

Dzięki za historię pana Irka. Żyję w czymś podobnym od kilku lat – może bez Ustki, ale cała reszta się zgadza. Mój tata jest taksówkarzem, w Sosnowcu. I też wiózł raz 90-letnią staruszkę. I też wydała mu się samotna, zaczęli rozmawiać… Od pięciu lat Pani Babcia spędza z nami każde święta, jeździmy razem na wakacje do Zakopanego. Stała się dla nas jak rodzina.
Czytaj także: Klucz do udanej rozmowy, czyli krótki poradnik nie tylko dla nieśmiałych


Taksówkarz 3. Pan Tomasz

Ogromną kopalnią taksówkowych historii jest blog Tomasza Janika, kierowcy z Krakowa (pseudonim: Tomasz Banan). Jak dowodzą jego opowieści, w taksówce bywa niebezpiecznie, wzruszająco i zabawnie!

Czwartek, jak dzień dziecka. Nie jak, to dzień ewidentnie związany z dziećmi. Jest młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, z ujmującym zatroskaniem o swoje przyszłe dziecko, którą odbieram ze szpitala, gdzie robiła badania. Na jej twarzy miesza się jakaś błogosławiona radość z oczekiwanej córeczki i naturalne lęki o jej zdrowie oraz strach przed pierwszym porodem. Odruchowo zaczynam jechać delikatnie, nawet się nie zastanawiam. W każdym mężczyźnie włącza się chyba w takiej sytuacji jakaś atawistyczna funkcja opiekuńczości.

Jest też mama z miesięcznym dzieciaczkiem. Takie to małe, wręcz niesamowite. Taki mały ludzik ߘî Popłakuje sobie, ale tylko do chwili, tylko do momentu, kiedy odpalam silnik i ruszający samochód zaczyna kołysać. Co też taki malec sobie może myśleć? Pewnie, że to taka trochę większa kołyska z warczącą grzechotką ߘʮ

Kolejnym kursem pędzimy przez miasto. Młody tata właśnie odebrał telefon w pracy od żony zaniepokojonej szerzącą się na osiedlu wśród dzieci ospą. I choć szef w pracy klął jak szewc, to mój klient nie zważając na to zwolnił się i jechał szybko do domu, aby zdążyć jeszcze przed piętnastą zaszczepić synka.

I jeszcze był telefon od mojego dzieciaka: „Tato, nie przyjechałbyś zabrać mnie do babci? Już się umówiłem”. No cóż, jak łatwo się domyśleć, chwilę później (…) już jechał do babci ߘî (8 lipca 2011)

Ps. Tekst nie jest finansowany przez taksówkarzy i nie ma związku z niedawnym protestem.

...

Uczciwa praca zawsie niesie niezwykle historie. Tylko zycie pasozyta celebryty, ,,posla" czy innego ,,polityka" jest nudne bo oni chca nic nie robic i brac kase TO MAJA ZA KARĘ NUDA NIC DO ROBOTY I KASA!.Bóg daje wydarzenia aby umysl sie rozwijal a nie cofal jak w Sejmue czy u celberytow.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:48, 04 Sie 2017    Temat postu:

Felietony
Szymon Majewski: Legendarny spryt dziadka Ignalka (który odziedziczyłem)
Szymon Majewski | Lip 22, 2016

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Napiszę Wam dziś o moim dziadku. Dziadku Ignacym.


M
ój dziadziuś był cudownym, kochanym dziadkiem, ale też dziadkiem nieoczywistym, nietypowym, czyli w byciu dziadkiem nie był nigdy… dziadem. Słynął z abstrakcyjnych zachowań, żartów, a także dziwnych kąpielówek, tzw. pantalonów, i specyficznego oldskulowego stylu pływania „na boku”.

Dziadek z racji swej AK- owskiej przeszłości był dziadkiem dziarskim, nosił się po wojskowemu, kupował bądź też szył sobie całe zestawy khaki, swoją łysą głowę zaś zawsze wieńczył furażerką. Wyglądał na emerytowanego wojskowego. Dziadek miał też swoisty spryt, refleks, o którym w rodzinie krążyły legendy. Spryt dziadka Ignalka, jak mówiła o nim cała rodzina, sądzę, że uchronił nas przed niefajną przygodą, kiedy byliśmy razem na wakacjach w Mrzeżynie.
Czytaj także: Szymon Majewski: Niebiańska linia



Pewnego dnia pojechaliśmy na rowerach do przymorskiego lasu – ja, mama i dziadek. Dziadek jak zawsze ubrany po wojskowemu, słowem – stary partyzant w swoim leśnym żywiole. Po paru kilometrach na leśnej polance zorganizowaliśmy piknik. Na obrusie wylądował PRL-owski zestaw, czyli pomidory, jajka, sól i sok w butelce. Dziadek siedział pod drzewem, mama na kocu, a ja pasłem się na łące, bawiąc się w wiadomo co, czyli w wojnę. A miałem do tego narzędzia, z delegacji mój tata przywiózł mi pistolet zabawkę, stuprocentową replikę jakiegoś popularnego pistoletu, będącego na stanie armii. Z tym czarnym, przypominającym broń „gnatem“ ganiałem po łące, walcząc z wymyślonym nieprzyjacielem.

Nagle zza krzaków wyszło trzech drabów. Dziadek tak określał takich gości, nie mieli przyjaznych twarzy, typ sylwetki niewyjściowy, zdefasonowane oblicza. Zrobiło się, jak to się teraz mówi, „gęsto”. Drabów wyraźnie zainteresowały nasze rowery i torby. Krążyli coraz bliżej, ale ja jako malec, 5-letni Szymuś, nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Panowie zbliżali się do nas szerokim krokiem, szepcząc między sobą. Pamiętam tylko, że mama zamarła, robiąc kanapki. Zaczepka była blisko, gdy nagle spod brzozy usłyszałem spokojny głos dziadka.

– Szymek, uważaj, nie repetuj, bo nabity. Oddaj broń na chwilę.

Podbiegłem do dziadka i dałem mu moją zabawkę.
Czytaj także: Szymon Majewski: Historia na dwóch kółkach



Panowie mimo upału i alkoholu w mig poskładali obrazki: broń – zielony mundur – emerytowany wojskowy – odpuścić.

W sekundę ich nie było.

Tę historię zrozumiałem dopiero po latach.

Oto Dziadek okazał się być kimś lepszym od Bonda, był to numer łączący partyzancką zimną krew, zmysł obserwacji i radziecką myśl techniczną, czyli replikę broni. Taka akcja mogła się udać tylko dziadkowi.

Wiele lat temu mogłem mu dziękować, kiedy przy placu Narutowicza trzech gości w tramwaju zaczepiało kobietę. Jako chudy 17- latek powiedziałem, żeby ją zostawili. Nie miałem wielu argumentów poza odziedziczonym po Ignalku sprytem. Panowie rzucili: „Wyjdziemy, koleś” . OK. Wychodząc na przystanek, kątem oka dostrzegłem przyjazne spojrzenie motorniczego. Kiedy tylko dotknąłem nogą płyt przystanku, cofnąłem się do tramwaju, a pan motorniczy zamknął drzwi i odjechał!

I to był sukces! Bez obitych szczęk i przelewu krwi.

Styl Ignalka!

...

Dobre. To dopiero przezycie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:06, 05 Wrz 2017    Temat postu:

Jak sobie radzić każdego dnia?
Zuzanna Górska-Kanabus | Wrz 05, 2017

Komentuj


Udostępnij 34    

Komentuj

 




Każdy pragnie mieć jak największą kontrolę nad swoim życiem i otoczeniem. Niektórzy żyją w iluzji, że im się to udaje, ale w pewnym momencie boleśnie się przekonują, że tak naprawdę zbyt dużej kontroli nad rzeczywistością mieć nie mogą.


N
ie masz wpływu na to czy, na przykład, jutro rano się obudzisz zdrowy, będziesz uczestnikiem wypadku lub czy z dnia na dzień nie stracisz pracy. Nie masz też wpływu na to, co spotka Twoich najbliższych. Oczywiście, możesz minimalizować ryzyko, ale nigdy do końca nie będziesz miał stuprocentowej kontroli nad przebiegiem wydarzeń.

Świadomość kruchości tego, co masz, i pozorności władzy nad własnym życiem może wywoływać niepewność, napawać lękiem, prowadzić do stanów depresyjnych lub wywoływać zachowania ucieczkowe. Może, ale nie musi. Jak zawsze masz co najmniej dwie ścieżki, którymi możesz pójść.
Czytaj także: Ten niewidomy znalazł klucz do szczęścia. Chętnie Ci o nim opowie!


Strach lub akceptacja. Co wybierasz?

Pierwszą z nich jest zamknąć się w swoim lęku i poczuciu niepewności. Gdy wybierasz tę drogę z czasem robisz się coraz bardziej przerażony, zamartwiasz się nawet drobnymi rzeczami. Boisz się zmian, ponieważ one niosą nieznane. Trudno otworzyć Ci się na inność. Możesz mieć też trudność z uczeniem się i zdobywaniem nowych umiejętności, ponieważ poszerzanie horyzontów wymaga wyjścia poza strefę komfortu, a to jest już jawi Ci się jako niebezpieczne.

Lęk ma to do siebie, że im dłużej w nim trwasz, tym silniejszy się staje i tym więcej obszarów Twojego życia obejmuje swoim władaniem. Koniec końców nie masz kontroli nad swoim życiem, ponieważ wszystkim steruje lęk.



Na szczęście, to tylko jedna z opcji, które masz do wyboru. Druga ścieżka to akceptacja rzeczywistości taką, jaką ona jest. Składa się ona z dwóch elementów:

– postawy zrozumienia i pogodzenia się z faktem, że nie masz wpływu na większość rzeczy, które dzieją się w Twoim otoczeniu i na świecie oraz nie wiesz do końca co przyniesie jutro, następny tydzień czy kolejne lata,

– i proaktywnego podejścia do życia.
Czytaj także: Pokonaj swój strach! Zawsze masz dwa wyjścia


Jak radzić sobie w codzienności?

To właśnie połączenie akceptacji pewnej nieprzewidywalności życia z proaktywną postawą daje siłę i narzędzia do skutecznego radzenia sobie w codzienności.

Proaktywność to termin używany przez Stephena Covey’a. Definiuje on ją jako postawę, w której zachowanie jest efektem decyzji, a nie warunków, a uczucia są podporządkowane wartościom. W konsekwencji zachowanie jest produktem własnego, świadomego, opartego na wartościach wyboru, a nie zależnym od uczuć efektem warunków.

Ta ścieżka jest skuteczna. Pomaga Ci stawać się coraz bardziej elastycznym i dzięki temu w coraz mniejszym stopniu ulegasz lękowi. Dzięki niej łatwiej odnajdujesz się w nowych lub niespodziewanych okolicznościach. Oczywiście, możesz doświadczać lęku czy niepewności, ale te uczucia nie będą Tobą rządziły. Odczujesz je i mimo tego będziesz miał siłę, energię i motywację, aby działać i brać życie we własne ręce. Idąc tą ścieżką będziesz stawał się coraz bardziej pewny siebie. Poczujesz, że niezależnie jak zmienią się okoliczności, Ty i tak znajdziesz wyjście. Poradzisz sobie.

Wybierając taką postawę będziesz rósł i rozwijał się jako osoba. Trudności zaczniesz traktować jako wyzwania, dzięki którym w jeszcze większym stopniu będziesz stawał się sobą, dorastał. Z czasem niespodziewane zmiany będę wywoływać coraz słabsze negatywne emocje. Zawsze będziesz ich doświadczał, ale będziesz też umiał działać pomimo ich.
Czytaj także: Obrazić się czy wybaczyć? Ocenić czy próbować zrozumieć? Wybór należy do Ciebie



Oto trzy kroki, które pomogą Ci wejść na tę ścieżkę akceptacji nieprzewidywalności i proaktywności:

1. Posłuchaj swoich emocji

Gdy zaczynasz odczuwać napięcie, lęk lub przerażenie zapytaj sam siebie:

czego się boję?

co mnie przeraża?

czemu się tak czuję?

kiedy zacząłem doświadczać tych emocji? co je wywołało?



2. Zapytaj siebie – co najgorszego może się stać?

Twój mózg jest niesamowity. Niepewność powoduje, że tworzy on różne katastrofalne scenariusze. Dlatego tak ważne jest, abyś odpowiedział sobie co tak naprawdę najgorszego może się stać. Gdy będziesz wiedział, co Cię czeka, dużo łatwiej opanujesz trudne emocje i zaczniesz dostrzegać możliwości, które masz.

3. Zastanów się, co możesz zrobić w tej konkretnej sytuacji

Zawsze możesz coś zrobić. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jeżeli ćwiczysz się w proaktywnej postawie, to zawsze możesz wybrać jak się zachowasz, jak postąpisz. Nawet w sytuacji krańcowej (np. zbliżającej się śmierci) możesz zdecydować jak będziesz traktować innych, jak wykorzystasz dany Ci czas.

Postawa, w której akceptujesz nieprzewidywalność rzeczywistości pomoże Ci też dostrzegać dobro w Twoim życiu. Przecież zmiany mogą być i często są na lepsze.

...

To nas powinno prowadzic do Boga po prostu. Sami nie damy rady.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:41, 17 Wrz 2017    Temat postu:

Ciężko Ci w życiu? Przyjmij je jako dar, a nie karę [sobotnia Ewangelia przy kawie]
Katarzyna Szkarpetowska i Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB | Wrz 16, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Niepowodzenie, przegrana to również sytuacje, które nas kształtują, wychowują. Mam świadomość, że wielu rodziców, widząc nieudane próby swoich dzieci, wolałaby zrobić wszystko za swoje pociechy – zbuduję za ciebie! Ale to również budowanie na piachu.

Katarzyna Szkarpetowska: Dlaczego często budujemy na piasku?

Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB: Chyba już taka nasza natura, że wolimy uczyć się na swoich błędach niż cudzych (śmiech). Przekonaj młodego człowieka, który zaczął właśnie palić marihuanę, że ta przygoda może przynieść fatalne skutki w jego życiu… Przekonaj młodych ludzi, którzy podjęli współżycie przed ślubem, że to nie jest najbardziej trafiona inwestycja na przyszłość… Przekonaj pirata drogowego, że może kogoś zabić… Każda z wymienionych osób jest przekonana, że jest świadoma, że kontroluje, że wie, co robi, że buduje na skale.



Jakim okiem na te nasze budowle, na etapie ich powstawania, patrzy Bóg?

Myślę, że Bóg patrzy jak rodzic i dobry wychowawca. Jest czas na tłumaczenie, przekonywanie, ustalanie granic, ale w pewnym momencie musisz zostawić młodemu człowiekowi możliwość dokonania własnego wyboru, nawet jeśli przeczuwasz, że droga, którą chce pójść, zakończy się porażką.
Czytaj także: Świętuj! Niedziela ratuje nas od zarobienia się na śmierć [sobotnia Ewangelia przy kawie]

Ale to będzie jego własna porażka. Niepowodzenie, przegrana to również sytuacje, które nas kształtują, wychowują. Mam świadomość, że wielu rodziców, widząc nieudane próby swoich dzieci, wolałaby zrobić wszystko za swoje pociechy – zbuduję za ciebie! Ale to również budowanie na piachu.



Każdy z nas jest powołany do świętości, ale droga, która do świętości prowadzi, dla każdego człowieka jest inna. My często dokonujemy w życiu wyborów, które nijak się mają do tego, co zaplanował dla nas Bóg. Ktoś pragnie być księdzem, ale brakuje mu odwagi, by takie życie zaryzykować i zostaje na przykład mężem, nie mogąc się w tej roli odnaleźć. Ktoś czuje się powołany do tego, by być lekarzem i zostaje, może nie kiepskim, ale niespełnionym nauczycielem. Jeszcze ktoś inny pięknie maluje, czuje, że to od Boga, ale trafia do korporacji, gdzie spala się od świtu do nocy, bo od dziecka słyszał, że z malowania się nie utrzyma, a w życiu trzeba wykonywać dobrze płatny zawód. Czy wybór drogi – życiowej, zawodowej, który nie koresponduje z naszym powołaniem, z Bożym pomysłem na nasze życie i też z naszymi pragnieniami, jest budowaniem na piasku?

Powołanie, które proponuje nam Bóg, to dar i tajemnica, którą trzeba odkryć i przyjąć, a nie bezduszny determinizm skazujący nas na frustrację, jeśli nie trafimy w Boże plany. Jeśli komuś zabrakło odwagi, aby zostać księdzem, może być bez wątpienia dobrym ojcem, a osoba uzdolniona plastycznie – nawet jeśli musi tyrać kilka godzin dziennie w korpo – jeśli naprawdę ma w sobie potrzebę tworzenia, zawsze znajdzie sobie przestrzeń, w której będzie się spełniała jako artysta.

W skansenie w Sierpcu można oglądać prace ludowych artystów. Mało kto z tych ludzi utrzymywał się ze swoich prac. Zwykle wypasali krowy, obrabiali pole, a po pracy oddawali się pasji.

Spotkałem sporo osób, które nie męczą się swoją pracą, bo kochają to, co robią. Ale to luksus. Cała reszta musiała się jakoś odnaleźć w swoim życiu. Zaakceptować, że nie są superbohaterami, ale mogą być dobrymi, kochanymi ludźmi, którzy dzień po dniu czynią ten świat odrobinę lepszym. Kiedy przyjmiesz życie jako dar, a nie karę i będziesz robić to, co do ciebie należy, najlepiej jak potrafisz, to już jesteś na dobrej drodze.



Z jakich powodów nie potrafimy często dokopać się do naszych pragnień, do naszych uczuć, do „dobrego skarbca serca swego”?

Żeby się dokopać, trzeba kopać, a sporo ludzi żyje bezrefleksyjnie. Coś ich wkurza, coś denerwuje, ale w sumie to nawet nie potrafią do końca sprecyzować, co to jest i z jakich powodów.

Dziś mówi się nawet o nowym, cyfrowym barbarzyństwie, które polega na zaniku w młodym pokoleniu zdolności do kontemplacji, zachwytu, zadumy.

Aby dokopać się do swoich pragnień, uczuć, potrzebna jest cisza, refleksja, zamyślenie. A my jesteśmy przebodźcowani setkami informacji, z których nic nie wynika.



Budowanie na skale świadczy o przedsiębiorczości człowieka, czy bardziej o zaangażowaniu w relację z Bogiem?

Na pewno świadczy o mądrości i doświadczeniu. Budowanie na słabych fundamentach w każdej dziedzinie naszego życia ściągnie na nas kłopoty.
Czytaj także: Przypowieść o zakopanych talentach. To także o Tobie? [Sobotnia Ewangelia przy kawie]



Ewangelia na sobotę: Łk 6, 43-49.

„Sobotnia Ewangelia przy kawie” to przygotowany dla Aletei cykl rozmów Katarzyny Szkarpetowskiej z ks. Przemkiem KAWĄ Kaweckim SDB. Nasi rozmówcy co tydzień dzielą się z nami ciekawymi i nieoczywistymi myślami inspirowanymi fragmentem Ewangelii przeznaczonym w liturgii Kościoła na każdą sobotę.

...

Nie da sie zwyciezac jesli nie ma przeciwnosci. To logika raczej prosta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:44, 23 Lis 2017    Temat postu:

RMF 24
Rozrywka
Ciekawostki
W obawie przed krokodylami spali na dachu auta. Zostali uratowani po 5 dniach
W obawie przed krokodylami spali na dachu auta. Zostali uratowani po 5 dniach

Dzisiaj, 23 listopada (14:56)

Dwóch mężczyzn utknęło na pięć dni na australijskim odludziu, zanim dotarła do nich pomoc. Noce spędzali na dachu swojego auta w obawie przed przypływem oraz… krokodylami.

19-letni Charlie Williams i 37-letni Beau Bryce-Morris wybrali się na wyprawę wędkarską. Towarzyszył im pies. Ich auto ugrzęzło w błocie na australijskim odludziu. Telefony nie miały zasięgu, nie działała łączność radiowa.

Kiedy nie dali o sobie znać, ich rodziny zawiadomiły policję i ruszyły poszukiwania. Nie wiadomo jednak było, gdzie dokładnie znajdują się zaginieni.

Oni sami czekając na nadejście pomocy, nagrali na telefon film, który był swojego rodzaju dziennikiem. Zeszłej nocy otoczyły nas krokodyle. Próbowały zaatakować mojego psa - mówi 37-latek na nagraniu.

Ratownicy dotarli do zaginionych dopiero po pięciu dniach.

Byli wygłodzeni i odwodnieni, na nasz widok zareagowali bardzo emocjonalnie - relacjonował dowodzący ekipą ratowniczą Mark Balfour. Jak mówił, pechowi wędkarze utknęli "w środku niczego".

Nie mogli nas znaleźć, słychać było odgłosy silników samolotów. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to uczucie, kiedy słyszysz że (ratownicy - red.) odlatują - mówił potem Beau Bryce-Morris.

...

Takie wydarzenia tez sa po cos.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:28, 16 Mar 2018    Temat postu:

We use cookies to improve our website and your experience when using it. By continuing to navigate this site, you agree to the cookie policy. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our cookie policy.
Aleteia.pl - pozytywna strona Internetu w Twojej skrzynce e-mail


Chciał(a)bym otrzymywać informacje od partnerów Aletei

Edycja Polska Modlitwa Redakcja poleca Newsletter Zaloguj się Szukaj

AKTUALNOŚCI

DOBRE HISTORIE

DUCHOWOŚĆ

STYL ŻYCIA

POD LUPĄ

KOŚCIÓŁ

FOR HER

KULTURA

SZTUKA I PODRÓŻE

WIEDZIAŁEŚ O TYM?
Reklama


Życie bez fajerwerków, czyli przez pustynię codzienności z Matką Teresą
Marta Klimek | 16/03/2018
MATKA TERESA Z KALKUTY
Tim Graham/Robert Harding/EAST NEWS
Udostępnij 184 Komentuj 0
Wielkie, duchowe przeżycia, wzruszające modlitwy, uwalniający pokój serca… – bardzo długo czekałam na ten moment, kiedy to wszystko zacznie pojawiać się w moim życiu i wreszcie poczuję, że moja wiara jest prawdziwa. Dzięki Matce Teresie uczę się, że nie warto.

Patronka zwyczajnej świętości
Tuż przed bierzmowaniem, wybierając swoją świętą patronkę, nie miałam pojęcia, w jaki sposób będę spotykać ją przez kolejne lata mojego życia. Matka Teresa z Kalkuty, wtedy jeszcze przed kanonizacją, fascynowała mnie swoją dobrocią i poświęceniem dla innych. Może dlatego, że była tak bliska naszym czasom?

A może jej świętość wydawała mi się po prostu najbardziej zrozumiała i wymierna? W przeciwieństwie do świętych z kościelnych malowideł czy średniowiecznych podań, Matka Teresa była dla 15-letniej mnie jednym z niewielu przykładów świętości, której naśladowanie (choć w mikroskopijnym stopniu) byłam w stanie sobie wyobrazić. Nie siedziała na słupie, nie mieszkała w pustelni, ani nie zginęła męczeńską śmiercią za wiarę.

Niosła „widzialną” miłość i pomoc potrzebującym. Dopiero teraz widzę, jak wiele mówi to o mnie samej i moim zgubnym przekonaniu, że o naszej wartości decydują wyłącznie efekty naszej pracy – również tej duchowej. Paradoksalnie – chociaż zachwyciły mnie właśnie namacalne rezultaty jej działalności – Matka Teresa uczy mnie teraz, że to, co da się zmierzyć, zobaczyć czy odczuć wcale nie jest najważniejsze. Najważniejszy jest On.



Spotkanie na pustyni codzienności
Na trop Teresy w moim życiu zaczęli naprowadzać mnie kolejni spowiednicy. Nie wiedząc, że to ją wybrałam na swoją patronkę, mówili o wieloletniej duchowej pustyni Misjonarki Miłości, która przez lata swojej posługi nie czuła obecności Boga:

Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga – pisała w jednym z listów.
Bardzo długo brakowało mi emocjonalnych religijnych przeżyć i „realnego” poczucia Bożej bliskości. Czekałam na wielkie wow, dreszcze na plecach i modlitwę, którą rzeczywiście będę mogła przeżyć jak „rozmowę z Przyjacielem”. Brak duchowych fajerwerków – o których nasłuchałam się podczas ewangelizacyjnych spotkań – traktowałam jak osobistą porażkę, sygnał, że moja wiara to tylko mechaniczne, faryzejskie wypełnianie obowiązków.

Słuchałam o doświadczeniach Matki Teresy i zupełnie nie potrafiłam odnieść ich do siebie. Miałam wrażenie, że „duchowa pustynia” to wzniosłe zjawisko, które zupełnie mnie nie dotyczy – trudny etap próby na zaawansowanym poziomie duchowości. Może spotykać świętych, duchownych, ale ja?… Ja jestem po prostu leniwa, za rzadko sięgam po Pismo Święte, nie potrafię się modlić, skoncentrować na modlitwie…

No właśnie – ja nie umiem, ja zaniedbuję, ja nie czuję – ja nie zasługuję na te wielkie, duchowe przeżycia. Mogłabym wymienić całą litanię zarzutów, jakimi się zadręczałam (i – w chwilach zwątpienia – nadal się zadręczam). Dopiero niedawno zaczęłam rozumieć, że właśnie tutaj – w tym pustym „ja” i ciągłym skupieniu na własnych działaniach – rozciąga się moja codzienna pustynia.



Za Nim
Chociaż określenia „duchowej pustyni”, „ciemności” czy „nocy” wciąż wydają mi się dość wzniosłe i przesadnie mroczne, dzięki Matce Teresie powoli zaczynam się z nimi oswajać. Zaczynam rozumieć, że nie chodzi tu o jakieś mistyczne doświadczenie pustki, ale przestrzeń, w której mogę poczuć się, jak zagubione, trochę bezradne dziecko i – zamiast wciąż wierzyć tylko we własne siły i emocje – zawierzyć się Bożej opiece.

Oddać Panu kontrolę, którą na co dzień tak panicznie boję się utracić. „Dzięki Bogu kazano nam iść za Chrystusem – skoro nie muszę iść przed Nim, nawet w ciemności droga jest pewna”. Kiedy o. Adam Szustak, przypomniał słowa Matki Teresy w jednym ze swoich nagrań, poczułam, że moja patronka po raz kolejny zagląda do mojego życia.

Zagląda, żeby odwrócić mój wzrok od moich własnych przeżyć, tęsknot, a nawet duchowych wysiłków i skupić go na Jezusie, za którym spokojnie mogę iść przez największe ciemności. Bo to On rozświetla je lepiej, niż najjaśniejsze duchowe fajerwerki.

...

Nie nalezy na sile szukac sensacji duchowych. Zycie jest wystraczajaco sensacyjne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:59, 18 Kwi 2018    Temat postu:

Pracownica Biedronki złamała klientowi nogę. Mężczyzna zażądał 90 tys. zł...

Pracownica Biedronki, pchając wózek wypełniony kartonami, najechała na 75-letniego klienta. Mężczyzna się przewrócił i złamał kość udową. Kilka dni po tym, jak wystąpił do właściciela sieci handlowej o zapłatę 90 tys. zł zadośćuczynienia, jego stan zdrowia gwałtownie się pogorszył i zmarł.

...

Nie bylo to specjalnie. To byl wypadek. Ona teraz pewnie strasznie przezywa. Nie mozna sie obwiniac jesli w zaden sposob nie zawiniliscie czyli nie lamaliscie zasad bezpieczenstwa czy rozsadku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:09, 18 Kwi 2018    Temat postu:

Kilkanaście osób zostało milionerami przez prosty błąd pracownika Samsunga

Taki błąd nie powinien się zdarzyć poważnej korporacji. Jedna ze spółek należąca do grupy Samsung przez pomyłkę wypłaciła 105 mld dolarów dywidendy w postaci akcji swoim pracownikom. Mimo zakazu część szczęśliwców natychmiast spieniężyła swoje udziały, mocno się przy tym wzbogacając.

...

Bez przesady. Jesli pomylka trzeba oddac. Nie chcielibyscie zeby przez pomylke wyczyscili wam kono? I tak juz musi zostac? Wlasnie. To samo w druga strone. Nagly wzrost konta przez pomylke tez musi byc naprawiony. Za tym jest jakis czlowiek który sie pomylil i chcialby aby wszystko zostalo naprawione. I trzeba naprawic. Zlapanie tej kasy i wydanie to kradzież.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:01, 21 Kwi 2018    Temat postu:

Zepsuła się karetka z dzieckiem. Na szczęście, bo uratowano życie mężczyzny (ZDJĘCIA)
20 kwietnia 2018117



Do niecodziennego zdarzenia doszło w piątek, 20 kwietnia, na S3 między Gorzowem a Myśliborzem. Karetka z gorzowskiego szpitala przewoziła dziecko do szpitala w Myśliborzu. Podczas jazdy zepsuła się i zatrzymała na trasie S3. Po chwili do karetki zjechał hyundai. Prowadziła pasażerka, bo zasłabł kierowca. Hyundai zatrzymał się tuż obok zepsutej karetki. Ruszyła akcja ratunkowa.



Z gorzowskiego szpitala wyruszył transport medyczny z dzieckiem na pokładzie. Karetka pojechała trasą S3 w kierunku Myśliborza. Na mniej więcej 50-kilometrze coś zaczęło się psuć. Karetka zatrzymała się i silnik już nie odpalił. W środku było dziecko oraz zespół medyczny z lekarzem. Na miejsce została wezwana pomoc drogowa.

Po chwili w kierunku karetki zaczął zbliżać się hyundai. Nie prowadził kierowca, ale kobieta siedząca na fotelu pasażera. Ona trzymała kierownicę. Podjechała do zepsutej karetki i tam hyundai zatrzymał się.

Kobieta zawołała pomoc. Okazało się, że jej maż zasłabł w czasie jazdy i stracił przytomność. Na pomoc mężczyźnie natychmiast ruszyła ekipa z lekarzem z zepsutej karetki. Na miejsce została wezwana również karetka pogotowia ratunkowego z Gorzowa. Zanim dojechała o życie mężczyzny walczyła ekipa zepsutej karetki, która nie ma takiego sprzętu jaki ma zespół pogotowia ratunkowego.

Mężczyzna został przejęty i przewieziony do szpitala.

– Jeszcze nigdy w swojej pracy czegoś takiego nie widziałem. Karetka dosłownie zepsuła się dokładnie w miejscu, w którym miała się zepsuć – mówi Jarosław Baryła z pomocy drogowej w Gorzowie. Dzięki temu, że przy drodze stała zepsuta karetka, nie stracono cennych minut niezbędnych do ratowania życia kierowcy. –To chyba był kierowca z okolic Zielonej Góry, najprawdopodobniej dostał zwału – mówi J. Baryła.

Dzielnie spisała się również pasażerka hyundaia. – Chwyciła za kierownicę i zjechała na pobocze do karetki, chociaż nie ma prawa jazdy – mówi nam J. Baryła.

... Scenariusz napisany przez Boga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:06, 24 Cze 2018    Temat postu:

Krzyczał na mnie i zrobił awanturę. Ale kiedy zaczęliśmy z psem tonąć, wskoczył
Karolina Sarniewicz | 23/06/2018
KAROLINA SARNIEWICZ
Udostępnij 156
Kiedy tonęłam w stawie, próbując ratować psa, ten nieznajomy wskoczył po mnie. I chociaż nastrój chwili był wątpliwie sympatyczny – gdziekolwiek jest, chcę mu bardzo podziękować.

Doświadczyłam społecznej znieczulicy na własnej skórze. I wiem już też, że zawsze znajdą się ludzie, na których ona nie działa. Często będzie nieidealnie. Twój rycerz na białym koniu nie będzie całował cię po stopach z wdzięczności, że w ogóle pozwalasz mu się ratować (prawdę mówiąc, będzie dużo gorzej). Ale jego poważną zaletą będzie, że po prostu się zjawił.

To była któraś słoneczna niedziela – spędzałam ją na spacerze z psem, w jednym z warszawskich parków. Znamy ten park bardzo dobrze, więc ryzyko, że przytrafi nam się coś niespodziewanego, było nikłe. Czosnek z lubością topił nos w wysokich, soczystych trawach, a potem – w jednej sekundzie – znikł.

Okazało się, że wpadł do stawu, do którego zejść można było jedynie po stromym betonowym zboczu. Wiedział już, że umie pływać (zorientował się w zeszłym roku, kiedy pozazdrościł kaczkom, że dostają chleb), więc mimo głębokiej już od brzegu wody swobodnie się na niej utrzymywał. Niestety, wyjść nie potrafił. Kolejne próby wspinania się po murze doprowadzały go do wyczerpania. Pies wpadł w rozpacz na dole, ja wpadłam w rozpacz na górze. Co będzie, jeśli zupełnie straci siły i nie uda mi się wyciągnąć go na czas? Sama do wody wskoczyć nie mogłam, bo z moją umiejętnością pływania utonęłabym nawet w jacuzzi. Psu nie pomogłabym na pewno, a przy okazji jeszcze bym go osierociła.


Czytaj także:
Uratował dziewczynkę, która była 8 km dalej. „Ten pies jest aniołem”


Mój pies tonął. Dlaczego nikt nie chciał pomóc?
Zaczęłam prosić ludzi o pomoc – i to był zdecydowanie najgorszy moment w całej tej historii. Kiedy tylko próbowałam się do kogoś odezwać, zawołać, o coś poprosić, ludzie natychmiast tracili słuch. Gdy stawałam im na drodze, tracili też wzrok. Odzyskiwali je dopiero po przejściu kilku metrów od miejsca mojej niedoli. W ten sposób minęło mnie kilkadziesiąt rosłych mężczyzn, dla których wyciągnięcie z wody piętnastokilowego pieska nie powinno stanowić wielkiego problemu. Usiadłam na brzegu i zachciało mi się płakać.

Z drugiej strony stawu od dłuższego czasu przyglądała nam się rodzina z dwojgiem małych dzieci. Zachęcony przez żonę mężczyzna po jakimś czasie wstał i ruszył ku mnie. Nie zdążyłam jednak zdecydować, czy soundtrack, który gra mi teraz w głowie jest bardziej z Supermana czy z Roszpunki, bo wybawiciel dość sprawnie pozbawił mnie nastroju.

„Co pani narobiła? Dlaczego pani po tego psa nie wskoczy?” – zaczął na mnie fukać. Lecz kiedy już wyłuszczył całą listę grzechów, które u mnie zauważył, przeszedł do ofensywy. Polecił, żebym zsunęła się do wody, złapała psa, a on weźmie mnie za rękę i wyciągnie nas oboje.

Przeliczył się jednak, bo woda była zbyt głęboka, a mur zbyt wysoki, żeby mnie dosięgnąć. Tego, co się później działo, nie potrafię opisać.

Pamiętam tylko, że cała, od stóp do głów, znalazłam się pod wodą. Gdzieś w tle łapałam psa, ale skupiona byłam głównie na fakcie, że nie mam już czym oddychać. I mimo że woda była lodowata, obsypana gęstym, zielonym osadem, a nasz superman nie planował kąpieli, skoczył mi na ratunek i ocalił – chcąc nie chcąc – życie moje i psa.

Kiedy wszyscy byliśmy na brzegu, zdążył mnie jeszcze kilka razy niesympatycznie pouczyć, ale nawet to nie wpłynęło na fakt, że akcja ratunkowa była brawurowa, a postawa godna podziwu. Wszak nawet sam Szymon z Cyreny niewybrednie psioczył, gdy ktoś polecił mu nieść krzyż Jezusa – a jednak został świętym!

W całym oszołomieniu zdołałam jedynie krótko podziękować – nie zdążyłam zrobić nic więcej, nawet zapytać o imię. Jeśli więc spotkacie w Warszawie wysokiego szatyna, który przyzna, że wyłowił z wody nierozgarniętą dwudziestoparolatkę i jej psa o dziwnym imieniu, przekażcie mu moje wyrazy wdzięczności. Od siebie powiedzcie mu, co chcecie. Wszak to, że dożyłam, żeby jeszcze tu dla Was pisać, to jego zasługa lub – może bardziej – wina 😉

...

Nie wiem czy bym ryzykowal w jakiejs betonowej studni dla psa. To nie jest sensowne. Psu mozna bylo rzucic galaz. Jak park to pewnie grube leza. Bedzie mial oparcie. Jednak ratowanie zwierzecia musi byc tylko wtedy gdy jest blisko 100% gwarancji bezpieczenstwa czlowieka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:15, 07 Lip 2018    Temat postu:

Sprawdź, czy twoje życie nadaje się na scenariusz filmu sensacyjnego!
Zuzanna Górska-Kanabus | 02/07/2018
FILM AKCJI
Chris Murray/Unsplash | CC0
Udostępnij 27
Uciekając przed różnymi sprawami, możesz doświadczyć niesamowitych zwrotów akcji, zbiegów okoliczności, a nawet poczuć się jak James Bond, który wychodził cało ze wszystkich opresji. Takie momenty to zastrzyk adrenaliny, ale sam wiesz, jakie koszta ponosisz.

Życie – jeden wielki pościg?
Mam lekką słabość do filmów sensacyjnych. Teraz co prawda rzadziej je oglądam, ale nadal z przyjemnością obserwuję dobrze nakręcone sceny pościgów. Tak naprawdę wszystkie mają ten sam przebieg. Ktoś ucieka, ktoś go goni, w międzyczasie są niesamowite zwroty akcji, zbiegi okoliczności i na koniec zazwyczaj wszystko dobrze się kończy.

W życiu też bardzo często bierzesz udział w pościgu. Tylko najczęściej to ty uciekasz, a goni cię lęk.

Uciekasz przed trudnymi rozmowami, niechcianymi zobowiązaniami, konfrontacją, wyjaśnianiem, odpowiedzialnością, własnymi marzeniami, niektórymi osobami itd. Uciekać możesz praktycznie przed wszystkim. I często to robisz. Tylko po co?

Te wszystkie rzeczy, których chcesz uniknąć, i tak cię w końcu dopadną. Trudnych rozmów nie możesz wiecznie odkładać. Podobnie będziesz musiał w końcu wywiązać się z niechcianych zobowiązań czy podjętych/narzuconych odpowiedzialności. Im dłużej uciekasz przed tym, co trudne, tym bardziej czujesz się, jakby ktoś lub coś na ciebie polowało.

Oczywiście, uciekając przed różnymi sprawami możesz doświadczyć niesamowitych zwrotów akcji, zbiegów okoliczności, a nawet poczuć się jak James Bond, który wychodził cało ze wszystkich opresji. Takie momenty to zastrzyk adrenaliny, ale sam wiesz, jakie koszta ponosisz.


Czytaj także:
Dlaczego tak trudno nam mówić o emocjach?


Zatrzymaj błędne koło ucieczek
Sama przez długi czas uciekałam np. przed trudnymi rozmowami. Wolałam przemilczeć niektóre sprawy niż podjąć konfrontację. Na przykład zamiast powiedzieć, że czuję, że czyjeś zachowanie było nie fair, milczałam i robiłam dobrą minę do złej gry. W końcu sytuacja stawała się na tyle trudna, że dochodziło do konfrontacji, a raczej mojego wybuchu. Zamiast w miarę spokojnej rozmowy fundowałam sobie i innym awanturę.

Albo gdy nie wiedziałam jak poradzić sobie z jakimś zadaniem lub nowy projekt mnie przerastał, uciekałam w seriale zamiast poszukać pomocy. W pewnym momencie terminy mnie już tak goniły, że nie mogłam dłużej ignorować tego problemu. Zwykle wyrabiałam się ze wszystkim na czas, ale wiązało się to z dużym stresem i brakiem odpoczynku.

We wszystkich tego typu sytuacjach pozwalałam, aby kierował mną lęk. Im częściej mu ulegałam, tym trudniej było mi nie uciekać w następnych sytuacjach.

Dopiero gdy przyjrzałam się moim lękom i zobaczyłam, co jest moim schematem ucieczki, byłam w stanie przerwać błędne koło pościgów.



Przyjrzyj się swoimi lękom i przestań uciekać
Zastanów się, czego tak naprawdę się boisz? Być może twój umysł produkuje straszne, ale nierealne scenariusze. Co tak naprawdę może się najgorszego stać?

Obserwuj, jak zachowujesz się w sytuacjach stresowych. Jaki jest twój mechanizm ucieczki? Seriale, słodycze, sen, media społecznościowe? Zidentyfikuj swój schemat działania, a następnie go zmień, czyli zacznij działać inaczej.

Uciekasz w seriale? Gdy znów będziesz chciał zatopić się w nich na kilka godzin, aby tylko nie robić tego, co powinieneś, zrób coś innego. Pójdź na spacer, poczytaj książkę. Jeżeli aktywował ci się tryb ucieczki, to od razu trudno będzie ci go zatrzymać. Ważne, abyś zrobił coś innego, niż masz w zwyczaju.

Im częściej będziesz podejmował wysiłek złamania schematu ucieczki, tym łatwiej będzie ci się z niego wyzwolić. Nie zrażaj się niepowodzeniami, ale wytrwale próbuj. Szybciej niż myślisz zaobserwujesz efekty.

...

Miec ciekawe zycie. Ale niekoniecznie zaraz horror.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:57, 18 Lip 2018    Temat postu:

Tylko 15-letnia Clara potrafiła porozumieć się z pasażerem samolotu
Redakcja | 26/06/2018
MŁODA DZIEWCZYNA POMOGŁA NIEWIDOMEMU
Jane Daly/Facebook
Udostępnij 107
Clara Daly leciała razem z mamą z Bostonu do Los Angeles. Kiedy ich lot został odwołany, ledwo zdążyły na wcześniejszy. Dziś są przekonane, że to nie był przypadek.

Jednym z pasażerów był bowiem Timothy Cook, mężczyzna głucho-niewidomy, który wracał do domu po wizycie u siostry. Jak wspomina siedząca w pobliżu niego Lynette Scribner, obsługa lotu bardzo starała się z nim porozumieć. „Nie wzdrygali się, kiedy, sięgał do ich rąk i twarzy. Brali jego dłoń, usilnie próbując się z nim skomunikować. Wszystko na nic”.

Jeden z pasażerów pomagał Timowi w prostych czynnościach – dolał mu śmietanki do kawy, podprowadził do toalety. W końcu jednak ktoś rzucił hasło: „Zapytajmy – może jest na pokładzie osoba, która zna język migowy!”.

Kiedy 15-letnia Clara Daly usłyszała komunikat, nie zastanawiała się dwa razy. Po chwili trzymała już dłoń Tima, pytając znakami, czego potrzebuje. Odpowiedział: „wody”. Tak naprawdę marzył jednak o rozmowie.

„Gdy zapytał ją, czy jest ładna, dziewczyna oblała się rumieńcem i zaśmiała, bo siedzący obok pasażer, który nauczył się już kilku znaków, nakreślił na ręce Tima: TAK! Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam tyle osób opiekujących się jednym człowiekiem. Każdy, kto siedział w pobliżu, z uśmiechem doceniał rozkosz zwyczajnej rozmowy – wspomina Lynette Scribner. – To było piękne przypomnienie – w czasach tak wielu okropności – że są wciąż dobrzy ludzie, którzy zwracają uwagę na drugiego człowieka”.

....

I co moze przypadek? Naprawde Bóg to uklada. Musicie uwierzyc. Nawet gdy niewierzycie to i tak uklada.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy