Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 12:51, 24 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Amerykanie wszczepili szczurom nerki pozyskane z ludzkich płodów
Amerykańscy badacze wszczepili szczurom nerki pozyskane z poronionych ludzkich płodów, żeby je powiększyć do większych rozmiarów - pisze "American Journal of Transplantation".
Podobnie można wyhodować również ludzkie serce - twierdzi Eugene Gu z firmy CEO of Ganogen w Redwood City w Kalifornii. Jego zdaniem, pozyskane w ten sposób narządy można byłoby wykorzystać do przeszczepów, ale przyznaje, że metoda ta budzi wątpliwości etyczne.
Zapotrzebowanie na transplantacje organów stale wzrasta, dlatego naukowcy poszukują nowych metod ich pozyskiwania. Największe nadzieje wiązane są z wyhodowaniem ich w laboratorium. Jak na razie jednak w próbówce nie udało się wytworzyć całych skomplikowanych narządów z pojedynczych komórek. Podejmowane są zatem próby ich hodowli w organizmach zwierząt.
Eugene Gu, który jest jednocześnie studentem Duke University, wyjaśnia, że nerki poronionych płodów pozyskano od laboratorium biotechnologicznego StemExpress w Placerville. Kalifornijska firma dostarcza ośrodkom badawczym tkanki pochodzące od osób zmarłych i poronionych płodów.
Specjaliści CEO of Ganogen wszczepili nerki pobrane z ludzkich płodów do ciał dorosłych szczurów, żeby zwiększyć ich rozmiary. Nerki nie wywołały reakcji odrzutu, ponieważ gryzonie dzięki modyfikacjom genetycznym pozbawione były własnego układu immunologicznego.
Najtrudniejsze było połączenie drobnej płodowej nerki z cienkimi naczyniami krwionośnymi szczura. Trzeba było użyć do tego specjalnych mikroskopijnych szwów.
Sporym kłopotem było również opanowanie ciśnienia tętniczego krwi, gdyż u gryzoni, podobnie jak u większości dorosłych zwierząt, jest ono znacznie większe niż u ludzi. Groziło to uszkodzeniem wszczepionej nerki. Badacze CEO of Ganogen skonstruowali specjalny regulator naczyniowy obniżający ciśnienie tętnicze w ludzkiej nerce.
Po miesiącu szczurom usunięto ich własne nerki i pozostawiono jedynie te przeszczepione z ludzki płodów. Eugene Gu twierdzi, że zwierzęta średnio przeżyły jeszcze 4 miesiące, a jeden osobnik żył nawet 10 miesięcy.
Poza nerkami szczurom wszczepiono również serca pobrane z poronionych ludzkich płodów. - Tego rodzaju metoda hodowli narządów jest uniwersalna i nadaje się do wszystkich ludzkich narządów wewnętrznych podłączanych do krwiobiegi - podkreśla Gu.
Badacze CEO of Ganogen planują przeprowadzenie podobnych eksperymentów na większych zwierzętach, takich jak świnie. Tym razem z poronionych ludzkich płodów chcą wyhodować na tyle duże narządy, żeby nadawały się do przeszczepów u ludzi.
...
Szok ale ohyda ! Chcielibyscie aby cialo waszego dziecka pomieszali ze szczurem ? I to USA . Imperium zla .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 10:59, 27 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Za dwa lata włoski neurochirurg chce wykonać pierwszy przeszczep głowy
Włoski neurochirurg Sergio Canavero zapowiada, że za dwa lata, w 2017 r., będzie w stanie przeprowadzić pierwszy przeszczep głowy u ludzi. Na łamach pisma "Surgical Neurology International" wyjaśnia szczegóły techniczne tego kontrowersyjnego zabiegu.
Prof. Sergio Canavero z Turynu już w 2013 r. po raz pierwszy zapowiadał, że zamierza przeszczepić głowę człowiekowi. W wypowiedzi dla najnowszego wydania tygodnika "New Scientist" stwierdził, że chciał wtedy poznać opinię innych specjalistów i przygotować opinię publiczną na możliwości przeprowadzanie takiego przeszczepu, po angielsku nazywanego "total body transfer".
- Uważam, że nie ma już przeszkód technicznych, by taki zabieg przeprowadzić - podkreślił. Jego zdaniem, wykonano już dostatecznie dużo eksperymentów na zwierzętach, by pokusić się o pierwszą taką transplantację u ludzi. Kandydatami do operacji byliby na przykład chorzy z wielonarządową niewydolnością lub z chorobą nowotworową z licznymi przerzutami.
Pierwsze próby przeprowadzono już w latach 50. XX w. Rosyjski naukowiec Władimir Demikow przeszczepił wtedy głowę psa do tułowia innego czworonoga tego gatunku. Pokazał po raz pierwszy, że jest to możliwe, bo przeszczepiona głowa się przyjęła. Stworzył psa hybrydę z dwoma głowami. Po tym eksperymencie nazwano go "sowieckim Frankensteinem".
Mniej głośny był podobny eksperyment, które w latach 70. XX w. przeprowadził również polski neurofizjolog, zmarły w 2002 r. prof. Bogusław Żernicki, dawny szef zakładu neurofizjologii w Warszawie, który objął tę funkcje po prof. Konorskim, światowej sławy neurofizjologu. Świat obiegło wtedy zdjęcie pokazujące, że przeszczepiona głowa psa pije wodę.
Jeszcze bardziej zdumiewający eksperyment w latach 80. przeprowadził prof. Robert White z Cleveland, który zamienił dwóm pawianom głowy. Małpy z nowymi głowami wodziły oczami, ssały i reagowały na hałas. Siedziały nieruchomo, bo były sparaliżowane na skutek przecięcia rdzenia kręgowego, ale były w stanie czuwania: rozglądały się, a ich gałki oczne wodziły za poruszającymi się przedmiotami.
Zwierzęta widziały i słyszały, co się wokół nich dzieje. Nie potrafiły władać obcym ciałem, ale były w stanie gryźć i żuć pokarm, który badacze podwali im do jamy ustnej. Wymagały jedynie sztucznego oddychania i zastosowania leków dla podtrzymania prawidłowego ciśnienia krwi i uniknięcia zakrzepów. Małpy z zamienionymi głowami przeżyły w ten sposób dziewięć dni. Zginęły na skutek krwotoku powstałego po użyciu rozpuszczającej krew heparyny.
Prof. White, wieloletni dyrektor oddziału neurochirurgii w Cleveland Metropolitan General Hospital, uprzez wiele lat zapowiadał, że będzie starał się przeszczepić również głowę człowiekowi. Mówił o tym jeszcze na początku XXI w. Twierdził, że zaplanował zabieg w najdrobniejszych szczegółach.
Do zabiegu jednak nie doszło, głównie z braku środków, trudności technicznych samej operacji oraz kontrowersji, jakie taki przeszczep wywoływał. Prof. White zmarł w 2010 r. Jeszcze przed śmiercią przekonywał, że powtórzenie jego sukcesu na ludziach jest jedynie kwestią czasu.
Prof. Sergio Canavero twierdzi, że udało mu się pokonać trudności techniczne, z którymi do końca życia borykał się amerykański neurochirurg. Uważa, że od tego czasu nastąpił znaczny postęp w medycynie i chirurgii. Powołuje się na eksperyment, który chiński naukowiec Xiao-Ping Ren z powodzeniem wykonał niedawno na myszach, zamieniając im głowy. Zrobił to w taki sposób, że gryzonie nie były sparaliżowane jak pawiany prof. White’a.
Canavero twierdzi, że wie jak uchronić głowę biorcy oraz ciało dawcy przed uszkodzeniem. Zostaną one schłodzone, by uchronić je przed niedotlenieniem. Głowy mają być odcinane stopniowo. Najpierw przecięte zostaną główne naczynia krwionośne, które na pewien czas zostaną połączone sztucznymi naczyniami, żeby utrzymać ich ukrwienie. Dopiero w ostatnim etapie zostaną przecięte rdzenie kręgowe.
Człowiek, któremu zostanie przeszczepiona głowa, po operacji przez trzy-cztery dni ma być utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. W tym czasie rdzeń kręgowy łączący jego głowę z ciałem dawcy ma być stymulowany impulsami elektrycznymi. Po roku licznych zabiegów rehabilitacyjnych pacjent z nowym ciałem będzie w stanie samodzielnie się poruszać – twierdzi prof. Canavero.
Dyrektor Center for Paralysis Research Purdue University w West Lafayette w stanie Indiana Richard Borgens jest jednak sceptyczny. Jego zdaniem, wątpliwe jest, by udało się uzyskać takie połączenie rdzenia kręgowego, żeby człowiek z przeszczepioną głową był w stanie chodzić.
Prof. Canavero ma przedstawić wszystkie szczegóły techniczne przeszczepu podczas konferencji American Academy of Neurological and Orthopaedic Surgeons (AANOS), która odbędzie się w czerwcu w Annapolis w stanie Maryland. Twierdzi, że zgłosiło się do niego kilka osób gotowych poddać się pierwszej transplantacji głowy. Znacznie trudniej będzie jednak pozyskać dawcę do takiego zabiegu.
..
No tak radzieccy frankensztaini byli pierwsi . Jaki jest cel tego wszystkiego ? Skoro brakuje narzadow do przeszczepow a ten chce prawie cale cialo . Chyba tylko chodzi o rozglos .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:54, 25 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Chińscy naukowcy zmodyfikowali ludzkie zarodki
Eksperyment chińskich naukowców zszokował świat nauki
Naukowcy z Chin ogłosili, że jako pierwsi na świecie dokonali edycji genomu ludzkich zarodków – informuje "Nature". Podobne praktyki w Europie są zakazane. Informacja z Chin zszokowała świat nauki, a prestiżowe czasopisma odmówiły publikacji pracy badaczy.
Aby uniknąć zrzutów natury etycznej, zespół kierowany przez Junjiu Huanga z uniwersytetu Sun-Jat-sena w Guangzhou użył pochodzących z lokalnej kliniki leczenia niepłodności niepełnowartościowych zarodków, z których nie rozwinęłyby się zdrowe dzieci. Naukowcy starali się zmodyfikować gen HBB, odpowiedzialny za beta - talasemię, potencjalnie śmiertelną chorobę krwi, korzystając z techniki edycji genów zwanej CRISPR/Cas9. Zdaniem autorów badań uzyskane wyniki wskazują, że zastosowanie tej metody w medycynie napotyka poważne trudności.
Huang i jego koledzy chcieli sprawdzić, czy procedura pozwoli zastąpić nieprawidłowy gen prawidłowym w przypadku jednokomórkowego ludzkiego zarodka. Kolejne podziały sprawiłyby, że wszystkie potomne komórki miałyby właściwy zestaw genów. Wykorzystali zarodki, które nie nadawałyby się do wszczepienia ze względu na dodatkowy zestaw chromosomów (takie zarodki powstają w wyniku zapłodnienia komórki jajowej przez dwa plemniki). Zarodki z dodatkowymi chromosomami przechodzą pierwsze stadia rozwoju, ale nie powstają z nich zdolne do życia płody.
Do zarodków wstrzyknięty został kompleks enzymatyczny CRISPR/Cas9, który wiąże się z nicią DNA i przecina ją w specyficznych miejscach. Kompleks ten daje się zaprogramować, tak aby skierował się do sprawiającego problemy genu, który jest następnie zastępowany lub naprawiany przez inną cząsteczkę, wprowadzoną w tym samym czasie. Metoda została wypróbowana w przypadku dojrzałych ludzkich komórek oraz zwierzęcych zarodków, jednak wcześniej nie opublikowano raportów dotyczących jej stosowania u ludzkich embrionów.
Ogółem eksperymentatorzy przeprowadzili zabieg u 86 zarodków, po czym czekali przez 48 godzin – czas wystarczający, aby metoda zadziałała. W tym czasie zarodek uległ podziałom i składał się już z 8 komórek. Spośród 71 zarodków, które przeżyły, 54 poddane zostały testom genetycznym. Jak się okazało, udało się podzielić DNA 28 z nich, a tylko cześć dzięki modyfikacji zawierała prawidłowy materiał genetyczny. Jak zaznacza Huang, aby przeprowadzić taki zabieg na zdrowych zarodkach trzeba by się zbliżyć do 100 proc. powodzenia.
Ponadto metoda spowodowała zaskakująco wysoką liczbę mutacji wywołanych "niecelnym" działaniem kompleksu CRISPR/Cas9 na inne części genomu. Te potencjalnie szkodliwe mutacje okazały się częstsze niż w przypadku eksperymentów na myszach czy dojrzałych ludzkich komórkach. W dodatku Huang przyznaje, że znaczna część mutacji mogła pozostać niewykryta, ponieważ nie badano całego genomu. Być może takie wyniki związane są z użyciem nieprawidłowych zarodków o dodatkowym zestawie chromosomów. Dlatego autorzy zamierzają dopracować metodę CRISPR / Cas9 posługując się zwierzęcymi zarodkami. Chodzi o udoskonalenie enzymów, dobranie ich właściwych stężeń oraz regulację działania. Można by też użyć metody TALEN, która powoduje mniej mutacji.
Praca została odrzucona zarówno przez "Nature", jak i "Science", częściowo z powodu zastrzeżeń natury etycznej. Opublikowało ją internetowe pismo Protein & Cell.
- Uważam, że to pierwszy raport dotyczący stosowania CRISPR /Cas9 u ludzkich zarodków przed implantacją i jako taki jest zarówno punktem zwrotnym, jak i przestrogą - powiedział "Nature" George Daley, który prowadzi badania nad biologią komórek macierzystych w Harvard Medical School w Bostonie (Massachusetts). - Te badania powinny być poważnym ostrzeżeniem dla każdego lekarza, który uważa, że technologia jest gotowa do testów mających na celu wyeliminowanie genów powodujących choroby - dodał.
Wśród specjalistów zdania dotyczące modyfikacji genomu są podzielone. Niektórzy uważają, że modyfikując geny zarodków można będzie pozbyć się chorób genetycznych jeszcze przed narodzeniem dziecka. Zdaniem innych przekroczone zostały etyczne granice, ponieważ zmiany zarodków są przekazywane z pokolenia na pokolenie i mogą mieć nieprzewidywalny wpływ na przyszłe pokolenia. Ponadto każde badania nad modyfikacją genów mogą być równią pochyłą, prowadzącą ku niebezpiecznym i nieetycznym zastosowaniom tej technologii.
Badania Huanga mogą ponownie pobudzić do debaty dotyczącej modyfikacji ludzkich zarodków. Jak poinformowały "Nature" chińskie źródła, w tym kraju nad modyfikacją ludzkich zarodków pracują co najmniej cztery grupy naukowców.
...
To nie naukowcy to zwyrodnialcy. To są goście w stylu Mengele. Normalny świat nie robił takich rzeczy nie dlatego że nie potrafił ale dlatego że to było potworne. A hitlerowcy nie mieli problemów z zmasakrowane ludzi. To samo komuna. Świat nauki nie może uznać ich za swoich zapraszać na sympozja itp. Bo to byłoby uznanie ich zbrodni. Dla takich jest trybunał karny i kara śmierci.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:45, 03 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Süddeutsche Zeitung
Fizycy Hitlera
Werner Heisenberg - AP / East News
Jak blisko zbudowania bomby atomowej byli naziści? Brytyjczycy internowali w posiadłości Farm Hall dziesięciu niemieckich fizyków jądrowych, by rozwikłać najpilniej strzeżoną tajemnicę Trzeciej Rzeszy. Niestety naukowcy udzielali wymijających odpowiedzi na temat swej roli w realizacji hitlerowskiego programu nuklearnego.
Rezydencja z czerwonej cegły nie przypomina więzienia. W oknach nie ma krat, rabatki zdobią dekoracyjne krzewy róż. We wnętrzu znajdują się skrzypiące schody, gabinety, sypialnie i salon. Na ścianach wiszą stare obrazy. Dziesięciu niemieckich fizyków jądrowych przekracza próg posiadłości w dniu 3 lipca 1945 roku, niecałe dwa miesiące po zakończeniu II wojny światowej w Europie. Kurt Diebner jest bardzo podejrzliwy. Czy czasem Anglicy nie naszpikowali ścian domu mikrofonami, pyta kolegów. Werner Heisenberg wybucha śmiechem. "Mikrofony? Co to, to nie. Anglicy nie są zbyt rozgarnięci. Nie sądzę, aby znali metody pracy gestapo".
REKLAMA
Laureat Nagrody Nobla z 1932 roku był w głębokim błędzie. Pokoje w wiejskiej rezydencji Farm Hall niedaleko Cambridge naszpikowano mikrofonami, ukrytymi za obrazami. Alianci pragnęli dowiedzieć się, jak daleko były zaawansowane prace nad konstrukcją bomby atomowej w Trzeciej Rzeszy. A internowani fizycy mogli odpowiedzieć na to pytanie, gdyż uczestniczyli w realizacji hitlerowskiego programu badań jądrowych.
Historyk Mark Walker z Union College w Nowym Jorku nazywa "irracjonalną i chorobliwą pogonią za sensacją" rozważania na temat nazistowskiej bomby atomowej. Od siedemdziesięciu lat "bomba Hitlera" jest źródłem najróżniejszych spekulacji i mitów. Jak potoczyłyby się losy świata, gdyby Hitler wszedł w posiadanie najstraszliwszej broni masowej zagłady? Jak blisko zbudowania bomby atomowej byli naziści? Czy Trzecia Rzesza nie zdołała zbudować superbroni, ponieważ fizycy zaangażowani w projekt potajemnie sabotowali prace badawcze?
Niemieckich fizyków przetrzymywano w posiadłości Farm Hall do końca roku. Tu zostali skonfrontowani z zatrważającymi skutkami prowadzonych badań.
Mit o nazistowskiej fizyce jądrowej
Wstrząśnięci wiadomością o zrzuceniu na Japonię amerykańskich bomb atomowych w sierpniu 1945 roku, zaczynają relatywizować swoją rolę w badaniach nad stworzeniem śmiercionośnej broni, jak napisał amerykański historyk Mark Walker w opublikowanej w 1990 roku książce "Bomba atomowa Hitlera. Mit i prawda o nazistowskiej fizyce jądrowej". Część apolitycznych naukowców współpracująca z nazistami przekonywała, że pragnęli za wszelką cenę nie dopuścić do powstania bomby. Ten mit obowiązywał przez długi czas.
Historia niemieckiej bomby atomowej rozpoczyna się na rok przed wybuchem wojny. W grudniu 1938 roku fizykochemik Otto Hahn wspólnie z asystentem Fritzem Straßmannem przeprowadzają w berlińskim laboratorium udaną próbę rozszczepienia jądra atomowego. W ciągu kilku tygodni Lise Meitner interpretuje zjawisko. Szybko staje się jasne, że podczas reakcji łańcuchowej zostaje uwolniona ogromna ilość energii. Energii, która może zasilać reaktory - albo posłużyć do skonstruowania bomby o niewyobrażalnej sile rażenia.
Gdy o odkryciu niemieckich kolegów dowiaduje się Albert Einstein, przebywający na emigracji w Stanach Zjednoczonych, wspólnie z dwójką wybitnych naukowców żydowskiego pochodzenia pisze list do prezydenta Roosevelta, w którym opisuje możliwość stworzenia nowego rodzaju bomby o nieznanej do tej pory sile. W Niemczech badaniami nad energią jądrową kierował Heereswaffenamt (urząd rozwoju i dostaw broni dla armii niemieckiej) podległy Wehrmachtowi. Szefem projektu został Kurt Diebner, specjalista od materiałów wybuchowych, który zrobił błyskawiczną karierę w NSDAP. Po wybuchu wojny w 1939 roku większość niemieckich naukowców zmoblilizowano w szeregi Wehrmachtu. Fizyków jądrowych postawiono przed wyborem: albo będą pracować nad projektem wzbogacenia uranu albo pójdą walczyć na froncie.
Werner Heisenberg został doradcą naukowym projektu, a później dyrektorem Instytutu Fizyki Cesarza Wilhelma w Berlinie, głównego ośrodka badań nad programem uranowym. Dzięki wysokiemu stanowisku fizykowi udało się wybronić przed służbą na froncie swego protegowanego, Carla Friedricha von Weizsäckera, który miał zaledwie 25 lat, gdy wybuchła wojna. Heisenberg, Diebner i Weizsäcker są kluczowymi postaciami nuklearnego wyścigu zbrojeń, do którego zaangażowano około siedemdziesięciu fizyków jądrowych.
W latach 1940-1942 prowadzono prace nad budową "maszyny uranowej". Pod tą nazwą krył się reaktor jądrowy, kluczowy element do budowy broni nuklearnej i pozyskania wzbogaconego uranu. Sukcesy wojskowe Wehrmachtu w pierwszych latach wojny dostarczyły reżimowi nazistowskiemu niezbędnych surowców. Ciężka woda pochodziła z fabryki w okupowanej przez Niemców Norwegii. Po zajęciu Belgii w łapy hitlerowców wpadły rudy uranu.
Werner Heisenberg pracował nad budową reaktora jądrowego. Na polecenie nazistowskich władz naukowiec podróżował po całej Europie z wykładami. Intensywne badania nad energią jądrową prowadził także Carl Friedrich von Weizsäcker. W liście do Heereswaffenamtu napisał, że w reaktorze jądrowym można także pozyskać "pierwiastek 94", czyli pluton. W 1941 roku złożył wniosek patentowy, dotyczący budowy bomby plutonowej.
"Środki zagłady o niewyobrażalnej sile"
Niemieccy naukowcy testowali w Berlinie i Lipsku prototypy reaktorów: miały kulisty kształt, zawierały koncentryczne powłoki wypełnione warstwami uranu i ciężkiej wody. Z punktu widzenia fizyków kolejnym krokiem powinno być kontynuowanie badań laboratoryjnych na skalę przemysłową. Potrzebowano znacznie więcej wody ciężkiej niż mógł dostarczyć zakład w Norwegii i dużych ilości uranu wzbogacanego w wirówkach. Tylko w ten sposób można było wyprodukować prototyp bomby atomowej.
W dniu 21 marca 1942 roku minister propagandy Joseph Goebbels zanotował w dzienniku: "Nowoczesna technika daje człowiekowi do ręki środki zagłady o niewyobrażalnej sile". To zdanie napisał Goebbels po wysłuchaniu wykładu Heisenberga o praktycznych możliwościach wykorzystania rozszczepienia jądra atomowego. Goebbels zanotował, że program atomowy może wywrzeć istotny wpływ na przebieg wojny.
Militarne wykorzystanie potencjału energii jądrowej było kluczową kwestią dla nazistowskich Niemiec. Finansowano tylko te badania, które miał pomóc w "ostatecznym zwycięstwie" nad wrogami Trzeciej Rzeszy. A to wydawało się w 1941 roku w zasięgu ręki nawet bez użycia bomby atomowej. - Początkowe sukcesy wojny błyskawicznej umocniły przekonanie, że Niemcy nie potrzebują wsparcia żadnej cudownej broni - mówi Mark Walker.
Jednakże później nastąpił zasadniczy przełom w przebiegu wojny na korzyść koalicji antyhitlerowskiej - Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, załamała się niemiecka ofensywa na froncie wschodnim. Od listopada 1941 roku naziści pilnie potrzebowali Wunderwaffe, czyli cudownej broni, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Heisenberg ocenił, że zbudowanie bomby atomowej zajmie co najmniej dwa lata. Wehrmacht nie miał tyle czasu. Zamiast zwiększyć środki na badania jądrowe wojsko przekazało nadzór na realizacją programu nuklearnego do Reichsforschungsrat (Rady Badań Naukowych Rzeszy), odpowiedzialnej za badania podstawowe. Heereswaffenamt pokładał większe nadzieje w rakietach balistycznych Wernhera von Brauna, zdolnych pokonywać tysiące kilometrów. - To był nazistowski odpowiednik amerykańskiego Projektu Manhattan - wyjaśnia Dieter Hoffmann z Instytut Historii Nauki Maxa Plancka w Berlinie.
Bomba atomowa poza zasięgiem Trzeciej Rzeszy
Tym samym zbudowanie bomby atomowej znalazło się poza zasięgiem Trzeciej Rzeszy. Niemieccy fizycy nadal z wielkim zapałem prowadzili badania na prototypem reaktora atomowego, ale ich warunki pracy ulegały systematycznemu pogorszeniu. Dopiero na początku 1945 roku zespół Heisenbergera zbliżył się do osiągnięcia wytyczonego celu. W podziemiach browaru pod Haigerloch ukryto prototyp reaktora. Kostki uranu, zawieszone na złotych drucikach, były zanurzone w ciężkiej wodzie. Grupa naukowców pracująca w Turyngii pod kierunkiem Kurta Diebnera odnotowała większe sukcesy. W ciągu ostatnich miesięcy wojny przeprowadzili eksperymenty z niewielkim ładunkiem jądrowym otoczonym konwencjonalnym materiałem wybuchowym, jak dowodzi historyk Rainer Karlsch w książce "Bomba Hitlera", wydanej w 2005 roku.
Do zimy 1941 roku niemieccy fizycy szli łeb w łeb z amerykańskimi fizykami w badaniach jądrowych. - Sytuacja uległa zmianie, gdy rząd USA doszedł do przekonania, że broń atomowa może odmienić losy wojny - mówi Mark Walker. Niezwłocznie przystąpiono do realizacji szeroko zakrojonych działań naukowo-badawczych, których celem było zbudowanie amerykańskiej bomby atomowej. Do realizacji programu o kryptonimie Projekt Manhattan zaangażowano prawie 200 tys. osób. W dniu 16 lipca 1945 roku Amerykanie przeprowadzili pierwszy test z bronią atomową na pustyni Alamogordo w stanie Nowy Meksyk.
W tym czasie niemieccy fizycy przebywają w posiadłości Farm Hall. Naukowcy prowadzą długie dyskusje. W 1992 roku Wielka Brytania opublikowała przetłumaczone na angielski i znacznie skrócone stenogramy nagranych rozmów. Carl Friedrich von Weizsäcker potwierdził ich autentyczność. Jeśli wierzyć historykom niemieccy fizycy nie mieli pojęcia, że są podsłuchiwani przez Brytyjczyków.
Internowani naukowcy walczą z dojmującą nudą, jak napisał sinolog Richard von Schirach w swej książce "Die Nacht der Physiker" (Noc fizyków). Heisenberg zabija czas grą na fortepianie. Otto Hahn uprawia jogging w parku. Kurt Diebner i Horst Korsching grają w ping-ponga. Carl Friedrich von Weizsäcker pisze wiersze. Starszy brat późniejszego prezydenta Niemiec Richarda von Weizsäckera wyznał, że nigdy nie miał lepszych warunków do pracy. Dwa razy w tygodniu jeden z internowanych fizyków prowadzi wykład poświęcony swoim badaniom. Naukowcy uważnie czytają prasę i omawiają aktualne wydarzenia na świecie. Martwią się o losy bliskich w Niemczech. Korespondencja z rodziną jest zabroniona.
W dniu 6 sierpnia 1945 roku tuż przed kolacją brytyjski major zaprasza na rozmowę Otto Hahna, najstarszego w gronie internowanych fizyków. Brytyjczyk komunikuje, że Stany Zjednoczone właśnie zrzuciły bombę atomową na Hiroszimę. Hahn, odkrywca rozszczepienia jądra atomu jest zdruzgotany i czuje się odpowiedzialny za śmierć setek tysięcy cywilów. Kaca moralnego leczy alkoholem, jak odnotowano w protokołach z Farm Hall.
Anglicy tworzą bombę, a Niemcy reaktor
Relacja Hahna o zrzuceniu bomby atomowej przez Amerykanów, budzi nieufność i niedowierzanie wśród fizyków. Heisenberg odpowiada, że pewnie chodzi o bardzo dużą, konwencjonalną bombę. Niemieccy naukowcy uważają za całkowicie wykluczone, by Amerykanie zdołali ich wyprzedzić w badaniach nuklearnych. Porzucają sceptycyzm dopiero wtedy, gdy w wieczornych wiadomościach spiker radiowy podaje informację o zrzuceniu bomby zawierającej uran.
Kilka dni po zrzuceniu na Hiroszimę amerykańskiej bomby atomowej Brytyjczycy opublikowali memorandum niemieckich fizyków, precyzujące charakter ich programu badań jądrowych. Naukowcy przekonywali, że badania miały służyć pokojowemu wykorzystaniu energii atomowej. Carl Friedrich von Weizsäcker powiedział w Farm Hall: "Historia zapisze, że Amerykanie i Anglicy skonstruowali bombę, a w tym samym czasie Niemcy, pod rządami Hitlera stworzyli działający reaktor". Tak narodził się mit o sabotowaniu programu budowy bomby atomowej przez grupę niemieckich fizyków: "Po wojnie Heisenberg i jego koledzy twierdzili, że jako przyzwoici ludzie o humanistycznych zapatrywaniach nie chcieli zbudować niszczycielskiej broni i dlatego nie została ona zbudowana" - napisał amerykański historyk Mark Walker.
Po wojnie Weizsäcker wyjawił historykowi Robertowi Jungk, że niemieccy fizycy torpedowali prace badawcze. To zdanie stało się główną tezą w popularnej książce Jungka "Jaśniej niż tysiąc słońc", wydanej w 1956 roku. Werner Heisenberg nigdy oficjalnie nie zdementował opinii kolegi. Poparł stanowisko Weizsäckera w artykule, zamieszczonym w wielu podręcznikach fizyki, na których wykształciły się powojenne pokolenia studentów. Dopiero w 1991 roku Weizsäcker przyznał, że nie było żadnego spisku wśród naukowców, by nie dopuścić do wyprodukowania bomby atomowej przez Trzecią Rzeszę. "Jestem skłonny przyznać, że byłem zaślepiony" - wyznał dziennikarzowi "Spiegla". Prowadził jedynie teoretyczne rozważania, czy badania nad bombą atomową mogłyby wpłynąć na politykę Hitlera.
Faustowski pakt z narodowym socjalizmem
Drugi mit ma znacznie krótszy żywot. Mówi o tym, że niemieccy fizycy nie byli wystarczająco kompetentni, by zbudować bombę atomową, czemu sami zainteresowani gwałtownie zaprzeczali po zakończeniu wojny. - Z dzisiejszego punktu widzenia powyższy mit został obalony - mówi Dieter Hoffmann.
Po wojnie Carl Friedrich von Weizsäcker przeobraził się w powszechnie szanowanego pacyfistę. Wspólnie z wiodącymi niemieckimi fizykami jądrowymi opublikował w 1957 roku Manifest z Göttingen, w którym opowiedział się przeciwku uzbrojeniu armii RFN w taktyczną broń atomową. - Na korzyść Weizsäckera przemawia fakt, że potrafił dokonać krytycznej oceny swej postawy z okresu Trzeciej Rzeszy - dodaje Hoffmann.
Mark Walker postawił tezę, że wprawdzie Heisenberg i Weizsäcker nie stawiali czynnego oporu, ale też nie byli zdeklarowanymi nazistami. Zdaniem historyka zawarli "faustowski pakt z narodowym socjalizmem. W zamian za finansowe i materialne wsparcie, oficjalne uznanie i iluzję zawodowej niezależności, zapłacili świadomym lub nieświadomym poparciem polityki nazimu". - Ten punkt widzenia w znaczącym stopniu przyczynił się do obalenia biało-czarnego stereotypu na temat postaw niemieckich fizyków jądrowych - mówi Walker. W Trzeciej Rzeszy pracowali nie tylko mierni naukowcy, kolaborujący z reżimem nazistowskim, czy utalentowani badacze i zaciekli przeciwnicy Hitlera, przestrzegający wysokich standardów moralnych. Jak widać geniusze nauki także popełniają błędy.
...
Sama nauka bez zasad Ewangelii to jedno z najwiekszych bestialstw.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 15:18, 06 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
NASA przedłużyła kontrakt z Rosją w sprawie lotów załogowych na ISS
6 sierpnia 2015, 07:50
Amerykańska agencja kosmiczna NASA poinformowała, że przedłużyła kontrakt z Rosją w sprawie transportu amerykańskich astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Z powodu cięć budżetowych opóźnia się alternatywny amerykański program lotów - podano.
Przedłużenie kontraktu na 2017 rok oznacza, że w tym czasie Stany Zjednoczone nadal będą całkowicie zależne od Rosji jeśli chodzi o loty astronautów na ISS. Kontrakt opiewa na 490 mln dolarów.
W lipcu 2011 roku USA wyłączyły z użycia wszystkie wahadłowce kosmiczne i od tego czasu loty załogowe na stację kosmiczną odbywały się za pośrednictwem rosyjskich statków Sojuz.
NASA poinformowała w środę, że nieprzyznanie przez Kongres wystarczających środków na rozwój komercyjnego amerykańskiego programu kosmicznego odroczyło możliwość lotów z terytorium Stanów Zjednoczonych. NASA liczyła w tym zakresie na dofinansowanie firm Boeing i SpaceX, które mogłyby realizować loty załogowe.
W liście do Kongresu szef NASA Charles Bolden sprecyzował, że za sześć miejsc w statkach Sojuz amerykańska agencja będzie musiała zapłacić Rosji w sumie 490 mln dolarów, co oznacza prawie 82 mln (ponad 10 mln więcej niż dotychczas) za miejsce.
Jak zaznaczył Bolden, NASA miała nadzieję na rozpoczęcie lotów z USA pod koniec 2017 roku, ale propozycje budżetowe Izby Reprezentantów i Senatu na rok podatkowy rozpoczynający się 1 października zagroziły temu programowi; w rezultacie należy spodziewać się kolejnych opóźnień i wyższych kosztów - ostrzegł. List został skierowany do szefów komisji Kongresu nadzorujących NASA.
Przedłużenie umowy z Rosją w sprawie lotów na ISS przypada na zaostrzenie stosunków między obu krajami i nakłada się na amerykańskie sankcje na Moskwę w związku z jej rolą w konflikcie ukraińskim.
...
I widzicie co sa warci ,,naukowcy z NASA". Ludzie na Ukrainie i w Gruzji moga sobie ginac byle NASA mialo korzysc. TFU! Bojkot NASA. USA sa coraz wstretniejsze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:42, 10 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Wirus sprzed 30 tysięcy lat wciąż może zarażać
Naukowcy wybudzą wirusa sprzed 30 tysięcy lat - istock
Uczeni chcą wybudzić z lodowej śpiączki wirusa sprzed 30 tysięcy lat. Został on odnaleziony na syberyjskich pustkowiach. Istnieją jednak obawy, że w warunkach obecnego, cieplejszego klimatu będzie on groźny dla człowieka. Szanse i zagrożenia związane z prehistorycznymi drobnoustrojami opisuje "The Telegraph".
Zanim naukowcy dokonają przebudzenia, chcą upewnić się, że wirus nie jest w stanie spowodować chorób u ludzi lub zwierząt. Odkryty w północnowschodniej Rosji wirus ma wielkość 0,6 mikrometrów. Nosi nazwę Mollivirus sibericum. To już czwarty prehistoryczny wirus, który udało się znaleźć od 2003 roku.
REKLAMA
Jego wielkość nie ma jednak żadnego znaczenia dla zagrożenia, jakie może stanowić. Najważniejszą sprawą jest to, czy potencjalny nosiciel wirusa będzie na niego podatny. Ustalenie, czy wirus nie jest niebezpieczny, jest kluczowe również dlatego, że w rejonach Syberii, gdzie został odnaleziony, prowadzi się wydobycie złóż naturalnych.
Sztuczne ogrzewanie tych terenów poprzez ich uprzemysłowienie może doprowadzić do przebudzenia niebezpiecznego mikroorganizmu, a w konsekwencji, do nieprzewidywalnych konsekwencji.
Wybudzenie wirusa ze śpiączki jest nie tylko możliwe, ale nawet już zostało dokonane. W 2013 roku, w tych samych rejonach Syberii odkryto wirusa Pithovirus sibericum, którego udało się rozmrozić. Ożywiony wirus jest następnie umieszczany w pobliżu pojedyncznej komórki ameby w celu sprawdzenia, czy ją zainfekuje.
Tym, co zaskakuje naukowców jest fakt, że wirus sprzed 30 tysięcy lat nie jest całkiem podobny do tych, z którymi mamy do czynienia obecnie. Jest nie tylko większy, ale i bardziej złożony genetycznie. Wydaje się to być cechą prehistorycznych drobnoustrojów. Dla porównania wirus grypy ma 8 genów, a odkryty M. sibericum ma ich 500. Ożywienie wirusa pozwala naukowcom na dokładną obserwację sposobu, w jaki zaraża on inne organizmy.
...
Zeby nie wynikla z tego tragedia...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:32, 13 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Naukowcy przeszczepią komórki dzieci z aborcji
Pionierska operacja. Naukowcy przeszczepią komórki dzieci z aborcji - Onet
Zespół brytyjskich i szwedzkich lekarzy chce dokonać przełomowej operacji. Ich celem jest przeszczepienie komórek macierzystych pochodzących z aborcji do komórek dzieci, które w przyszłości mogą zmagać się z ciężkim schorzeniem. Ta operacja ma pomóc w zabieganiu wrodzonej łamliwości kości. O sprawie informuje BBC.
!!!
SZOK NAZISTOWSKIE BESTIE OCZYWISCIE Z BRYTANII!!!
....
~PRZECZYTAJ BO WAŻNE do ~Winicjusz: Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że zmieniono definicję śmierci człowieka aby ciężko chorzy nie zajmowali łóżek w szpitalach, których brakowało? Nie, to nie jest ponury żart - w 1968 roku "Ad Hoc Committee of the Harvard Medical School to Examine the Definition of Brain Death" opublikował w amerykańskim naukowym czasopiśmie The Journal of the American Medical Association (JAMA) następujący komunikat:
JAMA, August 5, 1968, Vol 205, No. 6
Our primary purpose is to define irreversible coma as a new criterion for death. There are two reasons why there is need for a definition: (1) Improvements in resuscitative and supportive measures have led to increased efforts to save those who are desperately injured. Sometimes these efforts have only partial success so that the result is an individual whose heart continues to beat but whose brain is irreversibly damaged. The burden is great on patients who suffer permanent loss of intellect, on their families, on the hospitals, and on those in need of hospital beds already occupied by these comatose patients. (2) Obsolete criteria for the definition of death can lead to controversy in obtaining organs for transplantation.
I w polskiej wersji:
Definicja nieodwracalnej śpiączki
Sprawozdanie Komitetu Harwardzkiego powołanego do zbadania śmierci mózgu
Naszym podstawowym celem jest zdefiniowanie nieodwracalnej śpiączki jako nowego kryterium śmierci. Są dwie przyczyny dlaczego jest to potrzebne: (1) – Poprawa resuscytacji i innych działań wspierających doprowadziła do zwiększenia wysiłków na rzecz ratowania ciężko rannych. Czasami jednak te wysiłki dają tylko częściowy sukces, że serce osoby bije, ale jej mózg jest nieodwracalnie uszkodzony. Jest to wielkim brzemieniem dla pacjentów, którzy cierpią w związku z trwałą utratą świadomości, dla ich rodzin, dla szpitali jak i jest problemem dla tych, którzy potrzebują łóżek szpitalnych zajmowanych przez pacjentów w śpiączce.
(2) – Przestarzałe kryteria definicji śmierci mogą prowadzić do kontrowersji przy pobieraniu narządów do transplantacji.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że chorzy po przeszczepach biorą drogie leki zapobiegające odrzutowi przeszczepu, to zdamy sobie sprawę jakie to wszystko grubymi nićmi szyte - chory człowiek stał się surowcem wtórnym dla innego, mniej chorego człowieka.
Link do rzeczonego artykułu naukowego: [link widoczny dla zalogowanych] zwiń
~PRZECZYTAJ BO WAŻNE do panarro: Opierasz się na największym przekręcie jaki miał miejsce w medycynie w XX wieku - otóż w 1968 roku "Ad Hoc Committee of the Harvard Medical School to Examine the Definition of Brain Death" wyraźnie stwierdził, że należy przedefiniować śmierć człowieka aby ciężko chorzy nie zajmowali łóżek w szpitalach, których brakowało. To nie jest ponury żart tylko fakty - przeczytaj sobie oświadczenie opublikowane przez rzekomy Komitet Harwardzki w naukowym czasopiśmie The Journal of the American Medical Association.
Czy naprawdę uważasz, że brak wolnych łóżek w szpitalach jest medycznym kryterium śmierci człowieka?
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:28, 04 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Mroczne oblicze transplantologii. Gangi zwietrzyły lukratywny biznes?
Aneta Wawrzyńczak
4 listopada 2015, 12:26
Portoryko stawia na turystykę transplantologiczną, która ma uratować krajowy budżet. Wysoka jakość, niska cena i idealni dawcy - silni, młodzi mężczyźni, często ofiary przemocy i morderstw, które są plagą tej wysepki. To z kolei rodzi wątpliwości, czy przestępczość zorganizowana nie włączy transplantologii do szerokiego wachlarza swoich "usług". Według Światowej Organizacji Zdrowia co dziesiąta przeprowadzona globalnie transplantacji jest nielegalna. I podczas gdy ceny zabiegów osiągają sześciocyfrowe sumy, "dawcy" mogą liczyć na zaledwie ułamek tej kwoty. Po drodze jest więc masa pieniędzy do "zagospodarowania".
To brzmi trochę jak magiczne zaklęcie: otóż w trzy lata zostanie stworzone trzy tysiące miejsc pracy, przyjedzie 30 tysięcy turystów "szczególnej troski", którzy zasilą budżet 300 milionami dolarów. Wszystko dzięki ogłoszonemu niedawno przez władze w San Juan planowi uczynienia z Portoryko regionalnej stolicy "turystyki medycznej", a w szczególności - transplantologicznej.
I tylko czasem ktoś wspomni przelotem, skąd taka wielka szansa dla maleńkiego wyspiarskiego "państewka" (precyzyjnie: autonomicznego terytorium stowarzyszonego Stanów Zjednoczonych). Ano stąd, że spora część portorykańskiego banku organów, to w rzeczywistości kostnice, do których trafiają ofiary rozkręconej do najwyższych obrotów spirali przestępczości. Szczęśliwą, wydawałoby się, dla Portoryko cyfrę trzy trzeba bowiem uczciwie zestawić z liczbą ciemną: prawie 800 ofiarami mordów rocznie (19,2 na 100 tysięcy).
Dobre serca, gorsze wątroby, lepsze nerki
Powiedzieć, że gospodarka i budżet państwowy Portoryko kuleją, to jakby nie powiedzieć nic. One się dosłownie słaniają na nogach - przy czterech milionach mieszkańców to terytorium zamorskie Stanów Zjednoczonych jest zadłużone na ponad 72 miliardów dolarów, a jego dziura budżetowa wynosi 2,5 miliarda dolarów.
Choć turystyka to nie jest najmocniejsze ogniwo (stanowi bowiem około 7 proc. PKB), władze w San Juan i tak zdecydowały się na nią postawić. Być może jest to całkiem rozsądny wybór. Pozbawione naturalnych surowców, w tym energetycznych, z jako tako, ale i tak niewystarczająco rozwiniętym - nawet jak na lokalne potrzeby - rybołówstwem i gospodarką opartą głównie na zakładach produkcyjnych (46 proc. PKB), Portoryko nie jest w stanie samo się wyżywić i ogrzać, a co dopiero rozwijać eksport i łatać przychodami z niego budżetową dziurę.
Tymczasem z tytułu tak zwanej turystyki medycznej co roku do publicznej sakiewki wpada około 80 milionów dolarów. Przybysze głównie ze Stanów Zjednoczonych coraz liczniej szturmują wysepkę. Są zachęceni relatywnie niskimi kosztami zabiegów (które są od 40 do 60 proc. tańsze w porównaniu z tymi przeprowadzanymi "na lądzie"), ich wysokim poziomem i, co najważniejsze w przypadku pacjentów wymagających transplantacji, znacznie krótszym czasem oczekiwania na nowe serce, nerkę czy wątrobę.
W mediach nie brakuje więc opowieści takiej jak ta o Portorykance Carmen z Miami, której 59-letni mąż Paul niecierpliwie czekał na transplantację serca. Za namową znajomych - i mimo wielu obaw - kobieta zdecydowała się w końcu wywieźć męża w rodzinne strony i tam za 350 tysięcy dolarów "kupić" mu nowe serce. Teraz Paul, który jeszcze niedawno nie był w stanie przejść z salonu do łazienki bez silnych duszności, może przejechać ponad kilometr rowerem i spokojnie wejść na kilka schodów.
By zachęcić potencjalnych pacjentów, rząd w San Juan zamierza do połowy 2016 roku wstrzyknąć w turystykę medyczną ponad 3 miliony dolarów - nie tylko w szpitale i kliniki, ale również całą okołomedyczną infrastrukturę, czyli właściwie we wszystko, co klientom z zagranicy czy Stanów może przyjazd i pobyt w Portoryko umilić. Jednocześnie przedsiębiorcy z branży turystycznej i usługowej mogą liczyć na olbrzymie ulgi podatkowe, m.in. nawet do 90 proc. ulgi w dochodowym podatku i tyleż samo w podatku od nieruchomości i posiadanych dóbr.
Rząd też zaczął już szafować danymi, które mają przekonać sceptycznych wobec poddania się zabiegowi na wyspie pacjentów: serca z Portoryko nie ustępują "jakością” tym przeszczepianym na kontynencie, wątroby wytrzymują co prawda nieco krócej, ale już nerki - dłużej.
Idealni dawcy w patologicznym systemie
Szkopuł w tym, że potencjał Portoryko tkwi w makabrycznych statystykach: karaibska wyspa, według obliczeń FBI, ma niebotycznie wysoką skalę przestępczości i odsetek ofiar morderstw prawie pięciokrotnie większy niż całe Stany Zjednoczone. - Dawcy to zabici w wypadkach drogowych albo od strzałów w głowę, bo w Portoryko, niestety, mamy bardzo wysoki wskaźnik przestępczości - mówi w rozmowie z Reutersem dr Ivan Gonzalez-Cancel, dyrektor centrum transplantacji serca w Cardiovascular Center of Puerto Rico and the Caribbean.
Większość z ofiar to dawcy idealni: młodzi (18-30 lat), silni i zdrowi mężczyźni, których organami można obdzielić kilku potrzebujących (i bogatych) turystów. I tu pojawia się ryzyko, które niewielu jeszcze bierze pod uwagę: co, jeśli na transplantacyjnym boomie postanowią dorobić się ci, którym wcale nie leży na sercu ludzkie życie, a czysty zysk?
Między bajki, a konkretnie: legendy miejskie, trzeba włożyć krążące po niemal całej Ameryce Łacińskiej od prawie 30 lat opowieści o nieznanych z nazwiska, a nawet imienia, znalezionych na wpół przytomnych w hotelowych łazienkach wypełnionych lodem ofiarach kradzieży organów (zazwyczaj nerek). Nie ulega jednak wątpliwości, że w Ameryce Łacińskiej nielegalny obrót nimi wciąż kwitnie.
Za walkę z handlem żywym towarem, dla którego Portoryko jest jednocześnie "magazynem", "hurtownią" i "rynkiem zbytu", władze wyspiarskiego terytorium zabrały się stosunkowo niedawno, wcześniej o procederze przebąkiwał coś tylko amerykański Departament Stanu, lokalny rząd "dyplomatycznie" nabierał zaś wody w usta. W 2012 roku w nowelizacji art. 160 kodeksu karnego do jednego, bardzo pojemnego worka, wrzuciły, oprócz m.in. nielegalnych adopcji, przymusowej pracy i małżeństw, wykorzystywania seksualnego, także nielegalne pozyskiwanie organów, nawet za zgodą "dawcy".
Kwestią czasu pozostaje więc, kiedy i przestępcy znajdą dla siebie czarnorynkową niszę i motywem morderstw nie będą już nie tylko narkotyki (obecnie szacuje się, że 80 proc. najcięższych zbrodni jest z nimi powiązane), ale i okazja, by przekupić tego i owego w kostnicy i uszczknąć dla siebie coś ze strumienia pieniędzy zdesperowanych oczekiwaniem na organy pacjentów z zagranicy.
Trudne pole działania dla mafii
W grudniu 2013 roku "Tribuna Puerto Rico" donosiła o co najmniej 13 ofiarach porwanych "na organy". I raczej nie była to dziennikarska kaczka, bo dziennik opierał się na konkluzjach wspólnego raportu Biura Narodów Zjednoczonych ds. narkotyków i przestępczości i portorykańskiego Biura Dochodzeń Sądowych. I to na stosunkowo długo przed ogłoszeniem przez władze w San Juan planu uczynienia z Portoryko lokalnego zagłębia transplantacyjnego.
Eksperci są jednak zgodni: rozkwit transplantacyjnej mafii to wyjątkowo czarny i skomplikowany scenariusz, na który nikt przy zdrowych zmysłach się nie porwie. - Czemu grupy przestępcze miałyby tracić energię i czas na tak skomplikowane logistycznie zabiegi, skoro mają całe mnóstwo innych okazji (do nielegalnego zarabiania), znacznie łatwiejszych, stałych i bardziej lukratywnych - pytał retorycznie w rozmowie z "El Confidencional" profesor Francisco Cortázar, ekspert zjawisk społecznych z Uniwersytetu w Guadalajarze.
Wątpliwości, (co prawda w przypadku Meksyku), rozwiewają też doktor Luis Eduardo Morales, prezes Meksykańskiego Towarzystwa Transplantacyjnego (SMT) i doktor Fernando López Neblina.
Pierwszy zauważa, że w przypadku nielegalnego pozyskiwania organów ryzyko byłoby nieproporcjonalnie wysokie do efektywności - po prostu śmiertelność wśród "dawców" , a nawet pacjentów byłaby "ekstremalnie wysoka", nie mówiąc o marnowaniu "materiału", bo dla nerki "data przydatności" wygasa po 24 godzinach, dla wątroby po 12, a dla serca - po zaledwie czterech.
Drugi z kolei roztacza wizję niezwykle skomplikowanej i trudnej do logistycznego ogarnięcia siatki powiązań i konspiracji. - Przemytnicy musieliby stworzyć sieć setek osób zaangażowanych w proceder, by wybrać dawcę odpowiedniego dla klienta, dostarczyć go do wysoko wyspecjalizowanego szpitala i mieć na swoich usługach grupę 25 specjalistów, od chemików po anestezjologów, dyspozycyjnych 24 godziny na dobę - zauważa.
Konkluzje meksykańskich ekspertów można spokojnie uogólnić na cały region, a właściwie świat.
Nieczysty biznes
Turystyka transplantacyjna być może uzdrowi budżet państwowy, ale tych domowych już raczej nie. Przynajmniej nie oficjalnie. Przy 15 proc. bezrobociu i ponad 40 proc. mieszkańców wyspiarskiego terytorium żyjących poniżej granicy ubóstwa, można tylko czekać, aż rozrośnie się czarnorynkowa gałąź transplantologii. Tak jak w innych częściach świata, znajdą się desperaci gotowi sprzedać nerkę czy kawałek wątroby w zamian za zapewnienie przetrwania, przynajmniej na jakiś czas, swojej rodzinie.
Statystyki są bowiem nieubłagane: według Światowej Organizacji Zdrowia co dziesiąta z około 100 tysięcy przeprowadzanych globalnie transplantacji jest nielegalna. I podczas gdy ceny zabiegów osiągają sześciocyfrowe sumy, "dawcy" mogą liczyć na zaledwie ułamek tej kwoty - od tysiąca do trzech tysięcy dolarów. Po drodze są więc do zagospodarowania setki tysięcy dolarów (licząc od jednego pacjenta), którymi chętnie "zaopiekują się" lokalne mafie.
Może się więc okazać, że wielki plan załatania budżetowej dziury turystyką medyczną, a konkretnie transplantologiczną, zrobi jeszcze większą wyrwę w życiach mieszkańców wyspiarskiego terytorium.
...
Lekarze bez sumienia. Nauka bez Boga przypomina nazizm.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:24, 07 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Sklonowane, odcięte ucho Van Gogh'a w Nowym Jorku
Co łączy sztukę oraz najnowszą technologię? Ucho Vincenta Van Gogh’a! W Nowym Jorku zaprezentowano sklonowane, odcięte ucho malarza. Czas nie pozwolił zaprezentować oryginału, jednak wykorzystując próbki DNA praprawnuka brata artysty, udało się wykonać jego replikę.
Dzieło sztuki przypomina żywy organizm. Obok niego znajduje się specjalna aparatura, która utrzymuje odpowiednie ukrwienie ucha. Naukowcy, którym udało się sklonować ucho, twierdzą, że dużo pracy wkładają w utrzymanie jego funkcji oraz kształtu.
..
~DE GENERACJA KALIJUGI : OBRZYDLIWOŚĆ...TYLKO CHORY UMYSŁ MOŻE UWAŻAĆ TO ZA SZTUKĘ.
...
Szok. Psychole. KTO NA TO POZWOLIL?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:47, 17 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Laureat Nobla Konrad Lorenz został pośmiertnie pozbawiony doktoratu za faszystowską przeszłość
akt. 17 grudnia 2015, 15:42
• Konrad Lorenz (1903-1989) został pośmiertnie pozbawiony doktoratu honoris causa
• Powodem odebrania tytułu jest faszystowska przeszłość austriackiego zoologa
Lorenz zdobył światowe uznanie jako badacz zachowań zwierząt i twórca zajmującej się tym nauki zwanej etologią. Za swój dorobek został w 1983 roku doceniony honorowym doktoratem uniwersytetu w Salzburgu.
Uczelnia prowadzi obecnie przegląd wszystkich przyznanych wyróżnień tego rodzaju pod kątem związków doktorów honoris causa z faszyzmem. Wykryto przy tej okazji, że cztery miesiące po Anschlussie Austrii w 1938 roku 35-letni wówczas Lorenz złożył wniosek o przyjęcie do NSDAP, w którym napisał m.in., że "całe swe naukowe życie oddaje w służbę myśli narodowo-socjalistycznej".
Austriacki uczony dostał Nobla wspólnie z Brytyjczykiem Nikolaasem Tinbergenem i Niemcem Karlem von Frischem za odkrycia w sferze wzorców zachowań indywidualnych i społecznych.
...
FASZYZM BYL WE WLOSZECH! HITLEROWSKA przeszlosc. Nauka bez Boga jest zbrodnia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:40, 18 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Według badań, dietetyczna cola pomaga zrzucić wagę. A badania opłaciły… Coca-Cola i Pepsi
Mateusz Madejski
dziennikarz
Badanie sugerowało, że dietetyczne odmiany coli mogą być zdrowsze niż woda mineralna. Jednak naukowcy nie ujawnili wszystkiego.., fot. Julien Belli/Flickr
W listopadzie w prestiżowym piśmie naukowym ukazały się wyniki sensacyjnych badań. Wynikało z nich, że dietetyczne warianty coli mogą być lepsze dla osób walczących z nadwagą niż woda mineralna. Teraz wyszło na jaw, że badania były sponsorowane przez instytut, wspierany przez Coca-Colę i Pepsi.
Zaskakujące wyniki badań ukazały się w piśmie „Journal of Obesity”. Do mediów trafiły wtedy informacje, że osoby z nadwagą powinny przemyśleć zamianę wody mineralnej na np. dietetyczną colę. Głównym autorem publikacji był Peter Rogers, profesor psychologii biologicznej z Uniwersytetu w Bristol – jednej z najbardziej szanowanych uczelni w Wielkiej Brytanii. Jak jednak odkryła gazeta „Sunday Times”, za badaniami stał instytut ILSI Europe. Teoretycznie to organizacja non-profit, która działa na rzecz poprawy ludzkiego zdrowia. Jednak okazało się, że wśród sponsorów organizacji są… firmy PepsiCo oraz Coca-Cola. Mało tego, według „Sunday Times”, przedstawiciele dwóch wielkich firm zostali dopuszczeni do specjalnych grup, które przygotowywały badania dla profesora Rogersa. Dodatkowo wyszło na jaw, że niektórzy autorzy badania zostali hojnie wynagrodzeni – dostali za pracę 750 funtów, czyli ok. 4,4 tys. zł. A o tym w samej publikacji nie wspomniano.
REKLAMA
Audi A6
od 35 000 z? | roczniki od 2009
BMW Seria 7
od 96 000 z? | bezwypadkowy | 2010 rok
OTOMOTO
Tutaj znajdziesz wszystkie modele!
Media odkryły, że sama publikacja 14-stronicowa z „Journal of Obesity” też nie może być traktowana zbyt poważnie. Bowiem na ponad 5,5 tysięcy eksperymentów tylko jeden potwierdził, że rzeczywiście – pijąc dietetyczne napoje można zrzucić na wadze. Jak się okazało, ten eksperyment został z kolei wsparty przez American Beverage Association – organizację wspierającą producentów napojów bezalkoholowych.
Co ciekawe, w działaniach swojego profesora nie widzi problemu jego uczelnia. - Badanie zostało współfinansowane przez ILSI, ale też przez unijne fundusze i inne organizacje – zaznaczono w oficjalnym oświadczeniu.
Sami naukowcy nie są jednak zaskoczeni takim obrotem spraw. - Sugestia, że picie coli może być zdrowsze od pica wody jest po prostu śmieszna – powiedział gazecie „The Independent” znany kardiolog Aseem Malhotra. I dodał, że jeśli chcemy ufać badaniom, to powinniśmy trzymać wielkie korporacje jak najdalej od naukowców.
...
Ogolny upadek moralnosci na swiecie. Wyniki ,,badan" takie jak chca ci co placa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 23:51, 01 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
Wlk. Brytania: zezwolenie na eksperymenty genetyczne na zarodkach człowieka
Będą eksperymenty genetyczne na zarodkach człowieka - Shutterstock
Brytyjska Rada Płodności i Embriologii zezwoliła na eksperymenty genetyczne na żywym zarodku człowieka. Doktor Kathy Niakan z londyńskiego Instytutu Cricka, będzie poszukiwać w zarodku człowieka genów, które - jak podejrzewa - mogą decydować o samoistnej utracie ciąży.
Doktor Niakan przeprowadzi limitowaną serię eksperymentów tylko na uzyskanych z darowizn embrionach do 7 dnia po zapłodnieniu. Nie będzie ich też potem wolno wszczepić matkom. W pierwszych 6 dniach zarodek człowieka mnoży się z dwóch do 200 komórek, ale większość z nich służy do zbudowania łożyska, a tylko 20 to przyszły człowiek - i w tych 20 komórkach doktor Niakan będzie szukać wady powodującej aborcję. Jak wyjaśniała BBC, badania trzeba przeprowadzić na zarodkach człowieka, gdyż w pierwszej fazie rozwojowej pojawiają się w nich geny, które nie istnieją w innych modelowych organizmach, na przykład u myszy.
REKLAMA
Londyński Instytut Cricka jako pierwszy poza Chinami podejmie legalnie badania nad inżynierią genetyczną człowieka. Stworzy to wiele dylematów etycznych - również przeciwnikom in vitro i obrońcom życia poczętego, bo te badania mogą potencjalnie uratować połowę płodów obecnie z góry skazanych na śmierć jeszcze przed narodzeniem.
...
Razem z maoistami. Ale bestie. Ohyda. Gorsi niz Niemcy obecnie. Stad Brytania zatonie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:58, 18 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Eksperyment z Tuskegee – jak USA zamieniło swoich obywateli w króliki doświadczalne
Katarzyna Pawlicka
Dziennikarka Onetu
Tuskegee - National Archives / Materiały prasowe
Badanie syfilityków z Tuskegee – okrzyknięte "bezspornie najbardziej nieetycznym postępowaniem naukowym w historii Stanów Zjednoczonych" – miało trwać sześć miesięcy. Zakończyło się tymczasem po 40 latach. Jego uczestników, czarnoskórych mieszkańców Hrabstwa Macon, skazano na pewną śmierć.
Noc z Wenus, życie z Merkurym
Gdy eksperyment wystartował, o syfilisie wiedziano już całkiem sporo. Dzięki wcześniejszym studiom (przede wszystkim dzięki tzw. badaniu z Oslo z lat 19251927 i poprzedzającym je pracom norweskiego uczonego, Cæsara Boecka, dokumentującego od 1891 r. rozwój choroby u białych syfilityków) poznano jego etiologię, trójetapowy przebieg i długofalowe konsekwencje. Zdaniem Jamesa Jonesa, autora książki "Bad Blood: The Tuskegee Syphilis Experiment", już przed rokiem 1932 kiła była jedną z najlepiej opisanych chorób zakaźnych.
REKLAMA
REKLAMA
Mimo dobrego stanu wiedzy zdarzało się jednak, że o syfilisie mówiono w kategoriach sensacji. Uważano na przykład, że jest on przede wszystkim przekleństwem czarnych – chętnie w tamtym czasie posądzanych o seksualną popędliwość oraz moralną i erotyczną rozwiązłość. W konsekwencji kiłę występującą wśród czarnoskórych niektórzy lekarze gotowi byli odróżniać od kiły białych. Dostrzegali w niej "niemal kompletnie inną chorobę".
Błądzono również w kwestii leczenia. Przed rokiem 1938 (a więc zanim penicylina weszła do obiegu) zakażenie krętkiem bladym próbowano rugować na różne – często nie do końca bezpieczne – sposoby. W kuracji stosowano rozmaite ziołowe specyfiki, roztwory na bazie związków arszeniku, bizmutu i innych metali ciężkich oraz, równie toksyczne, maści rtęciowe. Do tej terapii nawiązywało zresztą powiedzenie: "noc z Wenus, reszta żywota z Merkurym" [w jęz. ang. "Mercury" to nazwa pierwiastka – rtęci – oraz imię rzymskiego boga handlu].
Brak skutecznej terapii, uprzedzenia rasowe i przekonanie o konieczności uzupełnienia danych z Oslo (norweskie badania prowadzone były jedynie na białej populacji) sprawiały, że okazji do rozpoczęcia studiów nad czarnoskórymi nosicielami kiły poszukiwano w Stanach nieustannie.
Sprzyjające okoliczności pojawiły się w 1918 r., gdy w amerykańskiej służbie zdrowia (Public Health Service) powstał wydział chorób wenerycznych. Jego otwarcie (połączone z finansowym wsparciem Fundacji Rosenwalda) pozwoliło nareszcie rozpocząć badania na czarnoskórych nosicielach kiły. Pilotażowe programy ruszyły w 1929 r., obejmując zasięgiem sześć południowych stanów Ameryki. Jeden z ośrodków ulokowano w miasteczku Tuskegee, siedzibie Hrabstwa Macon. To właśnie tam odnotowano najwyższe wskaźniki zapadalności na syfilis. Podczas gdy w pozostałych hrabstwach chorowało zazwyczaj ok. 7-10 proc. czarnoskórych, tam syfilitycy stanowili przynajmniej 36 proc. całej populacji.
Oficjalnie, badanie miało doprowadzić do poprawy jakości życia Afroamerykanów z Południa. Nieoficjalnie chodziło zaś o dobro białych. Lecząc czarnoskórych, chciano powstrzymać rozprzestrzenianie chorób, które – jak powszechnie sądzono – roznosili oni w białych społecznościach.
Tuskegee, stolica amerykańskiej biedy
Położone w Alabamie Tuskegee liczyło w 1930 r. ok. 27 tys. mieszkańców. Blisko 82 proc. z nich stanowili czarnoskórzy. Poziom życia nie był wysoki: według cenzusu przeprowadzonego w 1940 r., na 5 tys. gospodarstw przeszło 4 tys. wymagało generalnego remontu. Średnia, miesięczna płaca wynosiła przy tym ok. 20-35 dolarów, co – przy uwzględnieniu inflacji – odpowiadałoby dziś, w przybliżeniu, dziesięciokrotności tej kwoty.
Brak dostępu do bieżącej wody, toalet, prądu i kanalizacji (nie wspominając już o takiej egzotyce, jak telefon) był w hrabstwie Macon – a więc i w samym Tuskegee – rzeczą powszechną. Zdarzało się zresztą, że w domach – w tłoku i ubóstwie – żyło nawet kilka pokoleń.
W transporcie używano furmanek i mułów. Większość dróg znajdowała się w fatalnym stanie. Traktów nie próbowano nawet szutrować – by sparaliżować komunikację, wystarczył więc choćby nieobfity deszcz.
Zmorą Macon były choroby, z którymi wszędzie indziej całkiem nieźle już sobie wówczas radzono: gruźlica, grypa i zapalenie płuc. Ich przyczyną były nie tylko ścisk i niedożywienie, ale też niski poziom opieki medycznej. Z dwóch szpitali działających w Hrabstwie Macon tylko jeden otwarty był dla czarnych. W drugim – Macon County Hospital – przyjmowano jedynie przedstawicieli "rasy kaukaskiej". Co ciekawe, na terenie całego hrabstwa praktykę prowadziło jedynie dwóch czarnoskórych medyków.
Częściej niż lekarzy, w Tuskegee odwiedzano zresztą felczerów, zielarzy i uzdrowicieli. Zamiast lekarstw oferowali modlitwę, cudowne amulety, magiczne eliksiry. Popularność zawdzięczali niskim zarobkom mieszkańców (opłata za konsultację medyczną mogła przekraczać połowę miesięcznej pensji) oraz wysokim cenom ubezpieczeń.
Nie choroby, bieda i zacofanie były jednak głównym przekleństwem Hrabstwa Macon. Największym problemem pozostawała nieodmiennie obowiązująca w Stanach segregacja rasowa. Samosądy na ludności afroamerykańskiej wciąż były częste (w Hrabstwie Talladega, oddalonym od Macon o 100 mil, spalono na przykład "czarny" kościół i zastrzelono czarnoskórego farmera). Echem odbiła się również głośna sprawa "chłopców ze Scottsboro", w której o rzekomy gwałt oskarżono 9 nastolatków (wszyscy, za życia lub po śmierci, zostali uniewinnieni). Dostarczyła ona pretekstu do rozpowiadania o "dzikiej seksualności" czarnych.
Uprzedzenia rasowe dawały o sobie znać również w sferze finansowej. Podczas gdy roczne wynagrodzenie białego nauczyciela z Macon wynosiło 867 dolarów, wypłata jego czarnoskórego kolegi nie była nawet równa połowie tej kwoty (oscylowała zazwyczaj w okolicach 348 dol).
Jeśli do nierówności ekonomicznych i społecznych dodać niski poziom wykształcenia czarnej ludności (zdaniem historyka Roberta Norrela, w "białych" klasach uczyło się zwykle ok. 22 uczniów, w "czarnych" – już ok. 60) oraz alarmujący stan Południowej oświaty (w 75 proc. "czarnych" szkół zatrudniano tylko jednego nauczyciela), stanie się jasne, dlaczego eksperyment, rozpisany początkowo przez PHS na kilka miesięcy, mógł się powieść tylko w Tuskegee.
ca297330-d9e3-46cd-9954-eda91451dda5 Tuskegee - National Archives;
Tuskegee
"Nadzwyczajne" świadczenia i uroczyste certyfikaty
Uczestnicy badania – ubodzy analfabeci wychowani w atmosferze amerykańskiej "cotton culture" – mogli liczyć na rozmaite "przywileje". Ci, którzy po swojej śmierci zgodzili się poddać sekcji zwłok, dostawali gwarancję darmowego pochówku i symboliczne wynagrodzenie (w wysokości 1 dolara na rok). Reszcie wręczano pamiątkowe certyfikaty.
Przyzwyczajeni do posłuszeństwa wobec autorytetu "białych twarzy i kołnierzyków", uczestnicy eksperymentu z Tuskegee nie próbowali nawet negocjować warunków, które przedstawiano im w kontraktach. Większość z nich była po prostu szczęśliwa, że ktoś – jak dobrodusznie sądzili - za darmo i bezinteresownie interesuje się wreszcie ich zdrowiem. Jeden z uczestników badania, Frank Jerriedoor, wyznawał: "Lekarze nie przyjdą cię obejrzeć, jak nie masz pieniędzy albo nie dasz czego w zastaw". To samo mówił inny z syfilityków, Hilliard Boyd: "Dzwonisz do nich, a oni pytają: »Ma gotówkę?« Jak nie, to ich nie wyczekuj".
Zła krew
Z początku nie zanosiło się jednak na to, że eksperyment w ogóle dojdzie do skutku. Wielki kryzys z 1930 r. zmusił właścicieli Fundacji Rosenwalda do ograniczenia wydatków, co równało się w zasadzie wstrzymaniu rozpoczętych już prac.
Z końcem badań nie chciał się pogodzić Taliaferro Clark, dyrektor wydziału chorób wenerycznych działającego przy PHS. Uważał, że zawieszenie postępowania uruchomionego przed laty byłoby wielkim błędem. Z tego powodu wysłał do Tuskegee swoich przedstawicieli – Olivera Wengera, dyrektora kliniki chorób wenerycznych w Hot Springs, i Raymonda Vonderlehra, epidemiologa i, jak się miało niedługo okazać, następnego dyrektora wydziału. Mężczyźni mieli wznowić eksperyment.
W tym celu wprowadzili najpierw w tajniki swych prac lokalnych urzędników i personel medyczny, a następnie zaczęli się starać o "materiał" do badań. Uznali, że do eksperymentu najlepiej będzie zaprosić wyłącznie mężczyzn, u których – inaczej niż w przypadku kobiet – stosunkowo łatwo można zazwyczaj wskazać początek choroby (owrzodzenie pierwotne, występujące zwykle w pierwszej fazie kiły, pojawia się u nich najczęściej na prąciu; u kobiet bywa "ukryte" wewnątrz pochwy, w szyjce macicy, w fałdach warg sromowych).
Ochotnikom nie mówiono, że mają kiłę. Informowano ich jedynie, że cierpią na "złą krew". W ten sposób, nie wyjaśniając im niczego, uzyskiwano ich nieświadomą zgodę. Ostatecznie udało się zwerbować 623 mężczyzn. Ponad połowa z nich chorowała na syfilis. Pozostali – niemający w swej krwi przeciwciał krętka bladego – trafili do grupy kontrolnej.
Syfilityków objętych obserwacją Vonderlehr i Wenger, przede wszystkim ze względu na skromny budżet oraz chęć obserwacji kolejnych stadiów nieleczonej choroby, nie zamierzali poddać leczeniu. Ugięli się dopiero pod naciskami Departamentu Zdrowia. Chorym zaordynowano wówczas zastrzyki z salwarsanu, kurację aspiryną i wcieranie maści rtęciowych (chciano ich jednak tylko podleczyć, by uniemożliwić im dalsze "rozsiewanie" bakterii). Mężczyźni z Tuskegee byli zachwyceni: medykamenty – najprawdopodobniej pierwsze i, zarazem, ostatnie w ich życiu – przynosiły oczekiwaną ulgę.
ca297330-d9e3-46cd-9954-eda91451dda5 Tuskegee - National Archives;
Tuskegee
Eksperyment przedłużono wkrótce o kolejnych kilka lat. Decyzję wydał Vonderlehr, który przejmował obowiązki po przechodzącym na emeryturę Taliaferro Clarku. Ponieważ były dyrektor wydziału chorób wenerycznych nie wyrażał zgody na prowadzenie dalszych badań, taki obrót spraw był jego następcy na rękę. Nic zresztą dziwnego: Vonderlehr, a wraz z nim inni uczeni, na tragedii mieszkańców Hrabstwa Macon szybko zaczęli zbijać kapitał. W czasie swej działalności opublikowali przynajmniej 12 artykułów poświęconych chorobie. Pierwszy wydrukowano już w 1936 r.
Obserwacja syfilityków z Tuskegee, rozpoczęta w 1932 r., trwała ostatecznie 40 lat. Nie byłoby to z pewnością możliwe, gdyby w jej sprawie nie orzekali później dyrektorzy, którzy w pod okiem Vonderlehra zdobywali zawodowe szlify. Nadzorcy badania musieli po prostu w pewnym momencie milcząco przyjąć, że eksperyment zakończy dopiero śmierć ostatniego z zarażonych.
Syfilityczny przemysł śmierci
Macon szybko zamieniło się w coś, co wspomniany już James Jones określił mianem "gospodarstwa chorych". Biorąc jednak pod uwagę szczegółowe dane (28 syfilityków zmarło wskutek choroby, 100 zabiły powikłania; średnia, przewidywana długość życia biorących udział w badaniu skróciła się o 20 proc.), sposób, w jaki pracownicy PHS nazywali swoje doroczne wizyty kontrolne ("spęd chorych", "zaganianie syfilityków") i fakt, że 250 uczestników eksperymentu nie skończyło nawet 45 lat, należałoby raczej mówić o gospodarstwie śmierci.
W jeszcze gorszym świetle eksperyment z Tuskegee stawiają dwa – kluczowe z tego punktu widzenia – epizody. Najpierw – w roku 1937 – Fundacja Rosenwalda zwróciła się do PHS z propozycją przywrócenia dotacji na zainaugurowane w 1929 r. programy pomocy syfilitykom. Potem, już w czasie wojny (był rok 1941), wojsko zaczęło rozsyłać wezwania na komisje poborowe, które trafiały również do afroamerykańskich uczestników badania. W obu przypadkach Vonderlehr stawał na głowie, by nie dopuścić do sytuacji, w której przebieg eksperymentu mógłby zostać zakłócony. Wysłannikowi Fundacji Rosenwalda, Williamowi Perry’emu, przydzielił prywatną asystentkę – siostrę Eunice Rivers – która miała mu wyperswadować samarytańskie zapędy. Do okręgowych komisji poborowych rozesłał zaś pisma upraszające o cofnięcie wezwań zaadresowanych do czarnoskórych, którzy zdecydowali się zaangażować w jego projekt.
Vonderlehr odniósł sukces w obu przypadkach. Oddelegowany do Tuskegee William Perry zgodził się nie ingerować w jego prace, a komisje wojskowe – dostrzegając doniosły charakter przedsięwzięcia – odroczyły pobór. Raymond A. Vonderlehr dwukrotnie zatem odebrał swym "pacjentom" szansę na wyzdrowienie. Nie ulega wątpliwości, że ingerencja Fundacji Rosenwalda, podobnie jak zaciąg do wojska rozpoczęty w 1941 r., doprowadziłyby do podania syfilitykom z Hrabstwa Macon penicyliny.
Wcześniej, gdy na leczenie syfilityków po prostu brakowało środków, nie było w zasadzie różnicy, czy umrą sami, czy pod obserwacją. Kiedy jednak pieniądze się znalazły, a okoliczności zmieniły, negatywnemu przewartościowaniu uległ etyczny wymiar eksperymentu.
ca297330-d9e3-46cd-9954-eda91451dda5 Tuskegee - National Archives;
Tuskegee
Koniec eksperymentu
Specjaliści, zaniepokojeni licznymi nieprawidłowościami badania z Tuskegee, wielokrotnie informowali amerykańską służbę zdrowia o jego przebiegu. Bez skutku. Sytuację miał dopiero zmienić oficjalny protest, jaki Peter Buxton – psychiatra z San Francisco pracujący wówczas z cierpiącymi na syfilis – wniósł do PHS. Widząc, że jego skarga nie została potraktowana serio (zebrana komisja, złożona z lekarzy zaangażowanych w eksperyment, orzekła, że nie należy go kończyć, a jedynie poprawić sposób, w jaki informowano chorych o jego charakterze), mężczyzna zwrócił się do prasy. Historię opisała w 1972 roku Jean Heller, dziennikarka Washington Star. Jej artykuł, opublikowany na pierwszej stronie New York Timesa, rozpętał prawdziwą burzę.
Do tego czasu sprawy zdążyły jednak przyjąć dramatyczny obrót. Końca badań doczekało jedynie 74 syfilityków. Czterdziestu uczestników zaraziło swoje żony, a na świat przyszło dziewiętnaścioro niemowląt zakażonych krętkiem bladym.
Ujawnienie nieprawidłowości towarzyszących eksperymentowi wymusiło na administracji Nixona wprowadzenie nowych uregulowań prawnych. Za nadużycia pracowników PHS przeprosił jednak dopiero Bill Clinton.
Dzieło życia Raymonda A. Vonderlehra porównywano do paramedycznych eksperymentów III Rzeszy. Prowadzący postępowanie z Tuskegee (nadzorowali je również Afroamerykanie!) usprawiedliwiali się zresztą w sposób łudząco przypominający tłumaczenia niemieckich zbrodniarzy przesłuchiwanych w Norymberdze. Utrzymywali, że wykonując swoją pracę, działali po prostu w imię nauki.
Mimo najlepszych starań środowiska naukowego, badanie rozpoczęte w 1932 r. położyło się długim cieniem na amerykańskiej służbie zdrowia. Gdy wirus HIV zaczął się rozprzestrzeniać w Stanach Zjednoczonych, a władze uruchomiły pierwsze programy pomocowe dla czarnoskórych nosicieli, środowiska afroamerykańskie podniosły alarm. Obawiano się, że próby opanowania nowej epidemii doprowadzą do powtórzenia eksperymentu sprzed lat.
...
Nie jedyne swinstwo naukoli. Tu juz wiele opisalem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:59, 05 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
Naukowcy hodowali zarodek przez 13 dni. „To krok milowy”
mw publikacja: 05.05.2016 aktualizacja: 08:53 wyślijdrukuj
fot
Nowa metoda może zrewolucjonizować badania nad pierwszymi etapami ciąży (fot. Sandy Huffaker/Getty Images)
Badacze z brytyjskiego uniwersytetu w Cambridge podtrzymywali rozwój zarodka poza organizmem kobiety przez 13 dni. Dotychczas udawało się to robić przez siedem dni. Naukowcy twierdzą, że mogliby hodować zarodek nawet dłużej, ale prawo zabrania utrzymywania go przy życiu przez więcej niż dwa tygodnie – podaje „Independent”.
Naukowcy chcą wszczepiać komórki macierzyste nienarodzonym dzieciom. Mają pochodzić z aborcji
Po raz pierwszy naukowcom udało się utrzymać embrion poza organizmem w 1969 roku. Dotychczas jednak nie potrafili utrzymać go przy życiu dłużej niż tydzień – po siedmiu dniach zarodek zagnieżdża się w macicy.
Teraz badacze utrzymali zarodek w sztucznych warunkach przez 13 dni. Jak przekonują, ich osiągnięcie pozwoli lepiej zrozumieć, co dzieje się z zarodkiem w pierwszym okresie ciąży. To z kolei może przyczynić się do skuteczniejszego wykrywania chorób genetycznych. Ograniczy także obumierających zarodków przy zapłodnieniu typu in vitro.
Gdzie postawić granicę?
Kierująca zespołem brytyjskich naukowców prof. Magdalena Zernicka-Goetz określiła osiągnięcie jako „krok milowy”. – Nowa technika daje nam unikalną możliwość głębszego zrozumienia naszego własnego rozwoju w czasie tych kluczowych etapów oraz zrozumienia, co dzieje się np. podczas poronień – tłumaczy.
#wieszwiecej | Polub nas
Podkreśla, że nowa metoda może przyspieszyć badania nad zastosowanie komórek macierzystych w leczeniu. Jednocześnie przyznaje, że nie dziwią jej pytania o etykę. Limit 14 dni hodowania komórek poza ludzkim organizmem wprowadzono jeszcze w latach 80.
– Gdzie powinniśmy postawić następną granicę? Nie ja powinnam udzielić odpowiedzi – powiedziała prof. Zernicka-Goetz. Dodała, że decyzja należy do innych naukowców, etyków i społeczeństwa.
Independent
>>>
Ponure zwyrodniale bestie SAMI MOWIA ZE DLA NICH NIE MA GRANIC! Auschwitz to tylko swietna okazja do eksperymentow... OHYDA!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:24, 09 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Śmierć mózgu przed pobraniem narządów będzie stwierdzać dwóch specjalistów
prz/
2016-06-09, 07:18
Skomentuj
0
Trwałe nieodwracalne ustanie czynności mózgu oraz nieodwracalne zatrzymanie krążenia przed pobraniem narządów będzie stwierdzać dwóch lekarzy specjalistów - taką zmianę proponuje resort zdrowia. Obecnie o śmierci mózgu orzeka komisja złożona z trzech lekarzy specjalistów.
Pixabay.com
Technologie i Medycyna
Ekspert: na przeszczep serca średnio czeka...
Technologie i Medycyna
Podwójny przeszczep w Szczecinie. To bardzo...
Kraj
"Podpisz oświadczenie woli, zanim będzie za...
Zgodnie z obowiązującymi przepisami lekarz może stwierdzić zgon na podstawie osobiście wykonanych badań i ustaleń lub stwierdzenia trwałego nieodwracalnego ustania czynności mózgu (śmierci mózgu) albo nieodwracalnego zatrzymania krążenia.
Resort chce wprowadzić przepisy dotyczące procedury stwierdzania zgonu poprzedzającego pobranie narządów do ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty - obecnie znajdują się one w tzw. ustawie transplantacyjnej.
"Tworzy barierę dla rozwoju transplantologii"
Jak wyjaśniają autorzy projektu nowelizacji, wpisanie tych przepisów do ustawy transplantacyjnej stwarza w społeczeństwie "bardzo niekorzystne wrażenie, że orzekanie śmierci wskutek trwałego nieodwracalnego ustania czynności mózgu, jak również wskutek nieodwracalnego zatrzymania krążenia, jest wykonywane przez lekarzy w celu jak najszybszego pobrania komórek, tkanek i narządów i w ten sposób powoduje to nie tylko opór wśród społeczeństwa dla tej metody postępowania, ale także wśród lekarzy, tym samym tworząc barierę dla rozwoju transplantologii w Rzeczypospolitej Polskiej".
W myśl projektowanych przepisów nieodwracalne zatrzymanie krążenia poprzedzające pobranie narządów stwierdzać będzie jednomyślnie dwóch lekarzy specjalistów, w tym jeden w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii lub neonatologii, a drugi w dziedzinie medycyny ratunkowej, chorób wewnętrznych, kardiologii, kardiologii dziecięcej lub pediatrii.
Ministerstwo przekonuje, że w większości krajów europejskich, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie dwóch lekarzy stanowi skład wystarczający do procedowania orzekania o śmierci mózgu.
Procedura ta ma dotyczyć przypadków przed pobraniem narządów, w tym przede wszystkim serca, wątroby, nerek, płuc, trzustki. W przyszłości może też dotyczyć jelit, kończyn czy unaczynionych kości.
Duże wyzwanie logistyczne
W niedawnym wywiadzie dyrektor Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego ds. Transplantacji "Poltransplant" prof. Roman Danielewicz wskazywał, że w Hiszpanii nawet 20-30 proc. narządów pochodzi od dawców, u których stwierdzono nieodwracalne zatrzymanie krążenia, w Polsce są to jednak pojedyncze przypadki.
Wyjaśniał, że takie pobranie jest dużym wyzwaniem logistycznym - potrzebna jest bardzo sprawna koordynacja między personelem medycznym, oddziałem chirurgicznym szpitala a ośrodkiem transplantacyjnym. Potrzeba wówczas 3-4 godzin, w czasie których należy m.in. jak najszybciej zabezpieczyć narządy przed uszkodzeniem niedokrwiennym, sprawdzić, czy zmarły nie wyraził sprzeciwu na pobranie i skontaktować się z jego rodziną.
- Należy podkreślić, iż pobranie narządów po rozpoznaniu zatrzymania krążenia musi być wykonane w bardzo krótkim czasie. Dlatego też rozpoznanie to różni się od „rutynowego” rozpoznania zatrzymania krążenia i ze względu na potencjalne wątpliwości, bądź ewentualne zarzuty, że osoba, która chce doprowadzić do pobrania narządów niestarannie dokona takiego rozpoznania zatrzymania krążenia, w większości krajów prowadzone jest dwuosobowo - wpisano w uzasadnieniu projektu. Natomiast pobranie komórek i tkanek (np. rogówki) będzie możliwe po rutynowym, jednoosobowym stwierdzeniu zgonu (także wskutek nieodwracalnego zatrzymania krążenia).
"Relikt poprzedniego okresu"
"Powoływanie komisji przez kierownika podmiotu leczniczego jest reliktem poprzedniego okresu. Trzeci lekarz w polskiej komisji był pozostałością po medyku sądowym z pierwszych kryteriów określonych w 1984 r. Wtedy uważano, że śmierć mózgu jest najczęściej wynikiem czynu zabronionego i medyk sądowy w komisji będzie zabezpieczał postępowanie dowodowe. Wkrótce jednak okazało się, że śmierć mózgu jest wynikiem zdarzeń medycznych, niebędących przedmiotem postępowania sądowego, jednakże trzeci członek komisji pozostał" - wyjaśnia ministerstwo.
Resort przekonuje także, że wprowadzenie neonatologa i neurologa dziecięcego umożliwi orzekanie w oddziałach noworodków prowadzonych przez neonatologów.
Sposób i kryteria stwierdzania trwałego i nieodwracalnego ustania czynności mózgu oraz nieodwracalnego zatrzymania krążenia poprzedzającego pobranie narządów będą ustalane przez lekarzy specjalistów będących ekspertami w danych dziedzinach medycyny, a następnie ogłaszane w drodze obwieszczenia Ministra Zdrowia. Nie rzadziej niż raz na 5 lat Minister Zdrowia będzie zlecać specjalistom z odpowiednich dziedzin medycyny ocenę zgodności tych kryteriów z aktualnym stanem wiedzy medycznej.
Konsultacje społeczne projektu potrwają do 4 lipca.
PAP
...
,,Rozwoj transplantologii" nie moze byc po trupach. A ta cala ,,smierc mozgowa" budzi coraz wieksze sprzeciwy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:52, 09 Sie 2016 Temat postu: |
|
|
Amerykanie chcą finansować tworzenie ludzko-zwierzęcych chimer
Dodano dzisiaj 09:58
Laboratorium badawcze / Źródło: Fotolia / science photo
Naukowcy ze Stanów Zjednoczonych będą mogli wznowić projekty oparte na tworzeniu chimer człowieka i zwierzęcia. Będzie też możliwe pozyskanie funduszów na tego typu badania - donosi Nature.
Chimery to stworzenia, w skład których wchodzą komórki pochodzące do różnych organizmów. Nazwa wywodzi się od mitycznej Chimery. Homer w Iliadzie opisywał ją jako istotę, która „z przodu lwem była, od tyłu wężem, a kozą pośrodku". Jak przekonują naukowcy, ich tworzenie jest niezwykle znaczące dla rozwoju medycyny – zwierzęta tego typu mogą służyć do hodowania organów dla potencjalnych biorców, bądź przeprowadzania testów nowych terapii.
Amerykański National Institutes of Health (NIH) we wrześniu 2015 zaprzestał finansowania projektów polegających na dodawaniu ludzkich komórek macierzystych do zwierzęcych zarodków w celu tworzenia chimer. 4 sierpnia opublikowana została jednak nowa propozycja NIH, która zakłada zniesienie tego moratorium, poza pewnymi określonymi przypadkami. Projekt zakłada także utworzenie specjalnej komisji etyki zajmującej się przeglądem wniosków zespołów badawczych starających się o przyznanie grantów.
Nawet jeżeli zakaz tworzenia chimer zostanie zniesiony, naukowców obowiązywać będzie kilka zasad. Nie będą mogli m.in. wszczepiać ludzkich komórek naczelnym, ani dopuszczać do wykształcenia się u chimer układu nerwowego zawierającego ludzkie komórki. Naukowcy nie będą też mogli wszczepiać ludzkich zarodków do macic innych zwierząt, ani doprowadzać do narodzin zhumanizowanych zwierząt.
Tworzenie chimer to rozwijająca się dziedzina badań medycznych. Obecnie naukowcy wykorzystują je do badań wczesnych stadiów rozwoju embrionalnego oraz do tworzenia zwierzęcych modelów chorób, które dotykają ludzi. Rozwój tej dziedziny zmierza jednak do momentu, w którym możliwe byłoby hodowanie ludzkich narządów w zwierzęcych organizmach. Pozyskane w ten sposób narządy mogłyby być używane do transplantacji.
/ Źródło: Nature.com
...
Amerykanie to prawdziwe bestie. Brak cech ludzkich. Oni sa gorsi od Ruskich ktorzy sa zwyklym łajnem. Tu juz brakuje slow. Nauka bez Boga to nazizm albo i gorzej.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:06, 18 Sie 2016 Temat postu: |
|
|
Do internetu trafiło nagranie okultystycznego rytuału na terenie ośrodka naukowego
Dodano dzisiaj 18:22 0
Scena z kampusu CERN / Źródło: YouTube / fot. Paranormal
Władze Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN wszczęły dochodzenie w sprawie filmu, który został nakręcony na terenie kampusu w Genewie. Na nagraniu, które trafiło do internetu, widać okultystyczny rytuał składania ofiary z kobiety.
Nagranie, które zostało nakręcone na terenie kampusu w Genewie, pokazuje coś w rodzaju okultystycznego rytuału. Na filmie widać moment złożenia ofiary. Na jednej ze scen osoba ubrana w szatę ciemnego koloru udaje, że wbija nóż w kobietę. Obok znajduje się kilka innych osób ubranych w podobne stroje, ale żadna z nich nie reaguje.
Władze instytucji nie wydały pozwolenia na realizację nagrania
Rzecznik Organizacji Badań Jądrowych potwierdziła, że film został nagrany na terenie kampusu w Genewie, jednak podkreśliła, że władze instytucji nic nie wiedziały o tej sytuacji, nie wydały również pozwolenia na realizację tego nagrania. – Nie popieramy tego typu akcji i stanowczo odcinamy się od podobnych pomysłów. Nagranie może dawać opinii publicznej błędne informacje na temat naszej działalności – podkreśliła rzecznik dodając, że władze placówki wszczęły już w tej sprawie śledztwo.
Tożsamość autorów nagrania nieznana
Na razie nie udało się ustalić tożsamości autorów filmu. Jak podaje „Daily Mail” mogli oni jednak dysponować przepustkami do siedziby CERN. Informacja ta nie została potwierdzona, za to w internecie pojawiło się wiele pytań dotyczących kwestii bezpieczeństwa Organizacji. Zapytana o szczegóły procedury dostępu do kampusu, rzeczniczka CERN powiedziała, że „identyfikatory są systematycznie sprawdzane przy każdym wejściu na teren instytucji”
/ Źródło: Daily Mail
...
Satanistyczne potwory! To jest osrodek naukowy czy satanistyczna sekta? Coraz trudniej odroznic ,,naukowca" od satanisty...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:06, 02 Wrz 2016 Temat postu: |
|
|
Przesyłka od „Anioła Śmierci”. Makabryczne znalezisko w Monachium
wyślij
drukuj
pch, kaien | publikacja: 02.09.2016 | aktualizacja: 13:39 wyślij
drukuj
Znaleziono szczątki ofiar eksperymentów medycznych niemieckich lekarzy z czasów II wojny światowej (fot. Wikipedia)
Znaleziono szczątki ofiar pseudoeksperymentów medycznych niemieckich lekarzy z czasów II wojny światowej – informuje „Daily Mail”. Odkrycia dokonano podczas remontu w Instytucie Psychiatrii Maksa Plancka w Monachium. Szczątki pochodziły z obozu zagłady w Auschwitz, gdzie pracował Josef Mengele, zbrodniarz wojenny, nazywany „Aniołem Śmierci”.
Franciszek w Oknie Papieskim: okrucieństwo nie skończyło się w Auschwitz, także dziś torturuje się ludzi
Jak się okazało magazyny laboratorium Instytutu Psychiatrii przy Towarzystwie Wspierania nauki im. Maxa Plancka w Monachium skrywały mroczny sekret. W trakcie porządków w ubiegłym roku natrafiono na słoiki ze szczątkami ofiar pseudomedycznych eksperymentów z czasów II wojny. Wśród nich były m.in. fragmenty mózgu. Jak donoszą brytyjskie media, próbki pochodziły z obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Przesyłka od „Anioła Śmierci”?
W Auschwitz pracował m.in. Josef Mengele zbrodniarz wojenny nazywany „Aniołem Śmierci”. Był on jednym z najbardziej znanych oprawców, ukrywającym swoje sadystyczne skłonności pod płaszczykiem nauki. W Auschwitz miał (i wielu jego kolegów) pełne pole do popisu. Więźniów traktowano jako łatwo dostępny i tani materiał doświadczalny. Więźniów po zakończeniu eksperymentu (jeśli przeżyli) zwykle zabijano zastrzykiem z fenolu.
#wieszwiecej | Polub nas
Ciała (lub fragmenty) pomordowanych w Auschwitz często wysyłano do instytutów badawczych w całych Niemczech. Nierzadko nadzorował to osobiście sam dr Mengele.
„Jesteśmy zażenowani tym odkryciem”
Instytut Psychiatrii w Monachium wydał w tej sprawie komunikat. Jak się okazało, szczątki do badań miał wykorzystywać m.in. dr Julius Hallervord. W nazistowskich Niemczech pracował on jak prosektor w Instytucie Cesarza Wilhelma Badań nad Mózgiem (Brandenburgia). Jego archiwum, wraz z dokumentacją, przejął po wojnie instytut z Monachium. „Jesteśmy zażenowani tym odkryciem” – napisano. Zapewniono również, że instytut będzie dalej informował o losach znaleziska. Daily Mail
...
Bynajmniej nie jest to wyjatek w srodowisku ,,naukowym". Gdy brak moralnisci taki jest skutek.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:45, 27 Wrz 2016 Temat postu: |
|
|
Pierwsze dziecko trojga rodziców przyszło na świat. Chłopiec jest zdrowy
27 września 2016, 18:15
• Urodziło się pierwsze dziecko, które ma troje rodziców - informuje New Scientist
• Chłopczyk ma materiał genetyczny ojca i dwóch kobiet: matki i dawczyni
• Jego mama jest nosicielką genów wywołujących rzadką chorobę, tzw. zespołu Leigha
• Urodziła wcześniej dwoje dzieci - dziewczynkę i chłopca
• Dzieci urodziły się chore i wkrótce zmarły
Na świat przyszło pierwsze dziecko, które ma materiał genetyczny pochodzący od trzech osób - informuje New Scientist. Jego narodziny możliwe były dzięki nowatorskiej metodzie zapłodnienia in vitro.
Rodzice pięciomiesięcznego obecnie chłopczyka od 20 lat starali się o powiększenie rodziny. Bezskutecznie. Kobieta kilkakrotnie poroniła.
W 2005 roku na świat przyszło ich pierwsze dziecko - córka. Niestety, dziewczynka urodziła się chora - cierpiała na zespół Leigha. To choroba, która w bardzo szybkim tempie atakuje mózg, mięśnie i system nerwowy dziecka. Dziewczynka zmarła, gdy miała 6 lat.
Wkrótce na świat przyszło drugie dziecko pary - chłopiec. Niestety, również był chory - przeżył zaledwie 8 miesięcy.
Okazało się, że kobieta jest nosicielką genów powodujących tę chorobę. Są one przekazywane poprzez DNA mitochondrialne - materiał genetyczny znajdujący się w mitochondrium. Ten materiał, kodujący zaledwie 37 genów, dziedziczy się w całości od matki. Jeśli znajdzie się w nim jakiś "błąd" - znajdzie się on również w DNA dziecka.
Małżeństwo, pochodzące z Jordanii, postanowiło zwrócić się o pomoc do specjalistów. Okazało się, że jedynym wyjściem było zastosowanie eksperymentalnej metody zapłodnienia in vitro, w którym wykorzystuje się materiał genetyczny trzech osób.
Na czym polega ta metoda? Chodzi o zastępowanie wadliwych mitochondriów w embrionie jednej matki materiałem genetycznym pobranymi z embrionu dawczyni, tzw. trzeciego rodzica.
Para nie zgodziła się jednak na zastosowanie tej metody z przyczyn religijnych. John Zhang i jego zespół z New Hope Fertility Center w Nowym Jorku zaproponowali więc inne wyjście - postanowili zastąpić wadliwe mitochondria z komórki jajowej matki materiałem genetycznym pobranym z komórki jajowej dawczyni. Tak "spreparowaną" komórkę jajową zapłodniono następnie nasieniem męża kobiety.
Cały zabieg przeprowadzono w Meksyku - eksperymentalna metoda zapłodnienia in vitro materiałem genetycznym 3 osób nie jest dopuszczalna w USA, w Europie można przeprowadzać ją jedynie w Wielkiej Brytanii. Embrion wszczepiono kobiecie i po 9 miesiącach urodził się zdrowy chłopiec.
Badacze stwierdzili, że mniej niż 1 proc. mitochondrialnego DNA chłopca jest zmutowane. - Na ogół uważa się, że choroba rozwija się, gdy 18 proc. materiału jest zmutowane. To wspaniały wynik - stwierdził embriolog Dusko Ilic z King's College London, który nie brał udziału w pracach zespołu Zhanga.
- To ekscytująca wiadomość - powiedział "New Scientist" genetyk, prof. Bert Smeets z Maastricht University w Holandii. - Zespół musi jednak monitorować cały czas stan chłopca. Może się bowiem okazać, że zmutowane mitochondria będą się lepiej replikować niż te prawidłowe i ich liczba wkrótce znacznie się zwiększy - dodał.
New Scientist
....
Nazistowscy zwyrodnialcy. Czlowiek to dla nich ,,material". Jak w Auschwitz.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 1:20, 01 Paź 2016 Temat postu: |
|
|
Niedopuszczalne eksperymenty z poczęciem dziecka z DNA trzech osób
st (KAI/OR) / bd, Watykan, 2016-09-30
Tweetnij
Fot. pixabay.com
O moralnym złu przeprowadzania eksperymentów prowadzących do poczęcia dziecka z DNA trzech osób pisze na łamach „L’Osservatore Romano” Laura Palazzani.
Autorka, filozof i prawnik, wykłada bioetykę na rzymskim uniwersytecie LUMSA. Tłumaczenia artykułu zatytułowanego „Eksperymenty bez weryfikacji” dokonała redakcja polska watykańskiego dziennika i jest on dostępny na stronie [link widoczny dla zalogowanych]
Opublikowana wiadomość o dziecku imieniem Abrahim, urodzonym w Meksyku za pomocą nowej techniki wspomaganego rozrodu, wzbudziła szeroką debatę. Pewna para jordańska, pragnąca mieć dzieci, poddaje się technice transplantacji mitochondriów od zdrowej dawczyni do oocytu przyszłej matki, cierpiącej na zespół Leigha, chorobę genetyczną dziedziczoną tylko po matce, która zaburza rozwój układu nerwowego. Na pierwszy rzut oka przypadek ten wydawałby się bioetycznie dopuszczalny: korzysta się z techniki, aby doprowadzić do narodzin dzieci, zapobiegając dziedzicznej patologii.
Jednak sprawa nie jest tak prosta. W rzeczywistości technika ta jest dopuszczana tylko w Wielkiej Brytanii; gdzie indziej aktualne regulaminy nie zezwalają na to ze względu na jej charakter eksperymentalny. Z tego właśnie względu lekarz John Zhang doprowadził do narodzin dziecka w Meksyku – w Stanach Zjednoczonych jest zabroniona. Niewątpliwie jest to technika pożądana, ponieważ jej celem jest zapobieganie przekazywaniu dzieciom poważnych chorób rodziców, jednak dzisiaj nie są jeszcze stwierdzone zagrożenia i nie da się ich obliczyć. Nie jest to technika naukowo „zatwierdzona” według procedur weryfikacji podzielanych przez wspólnotę naukową; nieproporcjonalny jest zatem stosunek między oczekiwanymi korzyściami (narodziny dziecka bez dziedzicznego schorzenia), a ewentualnymi zagrożeniami.
Wiadomość opublikowana w brytyjskim tygodniku "New Scientist" podaje, że w tych miesiącach, od kwietnia, zostały przeprowadzone kontrole i wszystko przebiega dobrze: zmiana została odziedziczona, jednak poniżej progu ryzyka rozwinięcia się choroby. Jednak ten okres monitorowania nie jest wystarczający. Nie jest też wykluczone, że technika ta może prowadzić do patologii, które bez jej zastosowania by nie wystąpiły: zastąpienie mitochondriów jest techniką, która może spowodować poważne anomalie genetyczne. Na razie nie wiadomo. Dowiemy się dopiero po wielu miesiącach, może latach – obserwując rozwój dziecka. Wszyscy życzymy sobie, żeby Abrahim był zdrowy: niewątpliwie będzie nieustannie przedmiotem opieki lekarskiej, a także, nieuchronnie i co zrozumiałe, pełnej niepokoju troski rodziców.
Trzeba oczywiście wspierać badania naukowe i technologiczne, jeżeli są ukierunkowane na dobro człowieka, jego życia i jego zdrowia; trzeba jednak czynić to postępując według koniecznych etapów, aby uzyskać technikę, która gwarantowałaby bezpieczeństwo i skuteczność, a w każdym razie ryzyko, które nie byłoby nieproporcjonalne w stosunku do dobrodziejstwa, które zamierza się osiągnąć.
Trzeba zawsze pamiętać, że przy stosowaniu technologii prokreacji należałoby zawsze rozważać interes wszystkich podmiotów, szanując uprawnione pragnienie rodziców posiadania dzieci, ale także w równym stopniu słuszne prawo nienarodzonych do niebycia niszczonym (w tym przypadku wszak zostało wyprodukowanych więcej embrionów, których los nie jest znany) i przedmiotem ryzykownych doświadczeń. Kontrola w celu zatwierdzenia powinna być przeprowadzana przede wszystkim na zwierzętach i dopiero po uzyskaniu rezultatów dających dostateczną pewność, można przejść do człowieka. Jest to procedura, której przestrzega się na ogół w przypadku leków, a którą należałoby zastosować w przypadku każdej technologii eksperymentalnej.
Technika przenoszenia mitochondriów wiąże się także z przeniesieniem małej cząstki DNA, a zatem cech genetycznych (ok. 0,05%), od dawczyni komórki jajowej do matki. Nie oznacza to, że będą „dwie matki”: matka jest jedna, ta, która wychowa dziecko, dawczyni mogłaby nawet pozostać anonimowa. Jednak niewątpliwie pozostanie po części „referentem genetycznym” dla narodzonego, otwierając kwestię prawa do poznania swojego pochodzenia.
W tym przypadku należałoby zastosować znaną zasadę bioetyki – ostrożności, którą stosuje się często w przypadku OGM (organizmów genetycznie modyfikowanych) w środowisku zwierzęcym i roślinnym; powinno się ją stosować także, i tym bardziej, do mających się narodzić. Ostrożność oznacza przede wszystkim rozwagę: nie pogoń za nowością techniki, żeby mieć dziecko za wszelką cenę, ale umiejętność zaczekania na sprawdzenie wiarygodności naukowej i nienarażanie na ryzyko, paradoksalnie, zdrowia właśnie tych, których chciałoby się urodzić „zdrowych”.
...
Potwory. Czlowiek dla nich to tylko mięcho... Ohyda. Pseudonauka. Rownie naukowe sa obecnie ,,eksperymenty" na Syrii...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:53, 01 Gru 2016 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Krew młodych kochanków odmładza. Albo nie...
Krew młodych kochanków odmładza. Albo nie...
Dzisiaj, 1 grudnia (12:30)
W pogoni za dobrymi wiadomościami człowiek spojrzy to tu, to tam i czasem już, już mu się wydaje, że rozwiązanie jego problemów czai się - dosłownie - za rogiem. Wystarczy jednak wstrzymać nieco konie entuzjazmu, by przekonać się, że ani owo rozwiązanie problemów nie usuwa, ani nie czeka dosłownie za rogiem, a nadzieje - jeśli nie całkiem płonne - są przynajmniej przedwczesne. Nie sądzę, by ktoś przy zdrowych zmysłach realnie liczył, że krew młodych kochanków faktycznie odmładza, ale jeśli ostatnio gdzieś o czymś podobnym przeczytał, też może się zawieść.
Zdjęcie ilustracyjne
/ Davor Visnjic/PIXSELL /PAP/EPA
Uczciwie mówiąc nie chodzi oczywiście o krew młodych kochanków, tylko po prostu krew nastolatków i na razie nie miała ona żadnego wpływu na wiek innych osób, ale... myszy. Przynajmniej miała mieć. Bo oto okazuje się, że to wcale nie takie pewne.
Już wyjaśniam. Tygodnik "New Scientist" napisał w połowie listopada, że oto "krew nastolatków odmładza ciało i umysł starych myszy". Artykuł cytował doniesienia Sakury Minami z kalifornijskiej firmy Alkahest, która miała przeprowadzić w tej sprawie przekonujące eksperymenty. Podczas dorocznego zjazdu Society for Neuroscience w San Diego autorzy tych badań poinformowali, jak je przeprowadzili i co im wyszło. Najpierw pobrano próbki krwi od zdrowych 18-latków po czym, po odpowiednim przygotowaniu, osocze przeszczepiono myszom w wieku 12 miesięcy. Dla myszy to już wiek średni, odpowiednik ludzkiej "pięćdziesiątki", kiedy objawy starzenia się coraz wyraźniej pokazują - gryzonie poruszają się już wolniej i mają kłopoty z pamięcią. Myszy, które przez trzy tygodnie otrzymywały po dwa zastrzyki osocza tygodniowo wyraźnie się ożywiły, ich aktywność i zdolności pamięciowe zaczęły przypominać te, obserwowane u myszy zaledwie 3-miesięcznych.
Kolejny etap eksperymentu był już dla myszy mniej optymistyczny, naukowcy zbadali ich mózgi, by przekonać się, czy w obrębie sterującego pamięcią hipokampa faktycznie doszło do zauważalnych zmian, w szczególności tworzenia się nowych komórek nerwowych. I cóż się okazało? Osocze nastolatków faktycznie promowało neurogenezę w tym rejonie. Pani Minami poinformowała jeszcze, że udało jej się zidentyfikować obecne w młodej krwi czynniki, które mogą za to odpowiadać, nie ujawniła jednak, o co dokładnie chodzi. Ograniczyła się do stwierdzenia, że część z nich przenika do mózgu, część zaś pozostaje poza nim i działa niejako na odległość. Być może chodzi o tak zwany czynnik różnicowania wzrostu 11 (GDF11), o którego odmładzającym działaniu pisali w 2014 roku badacze z Uniwersytetów Harvarda i Stanforda.
Firma Alkahest jest na tyle przekonana o skuteczności tej metody, że rozpoczęła już testy działania młodej krwi na pacjentów cierpiących na chorobę Alzheimera. Pięknie? Pięknie...
Wystarczyło jednak poczekać tydzień, by z artykułu opublikowanego w "Nature Communications" dowiedzieć się, że - uwaga - "młoda krew nie odwraca procesów starzenia u starych myszy". Tym razem autorami tego twierdzenia są badacze z Department of Bioengineering University of California w Berkeley. Wyniki ich badań wskazują, że młoda krew nie może przydać się jako lek, natomiast stara krew owszem może przyczynić się do... postarzenia młodych myszy. Zdaniem współautorki tych badań, Iriny Conboy, to w starej krwi mogą być niekorzystne czynniki przyspieszające starzenie. Ewentualnym sposobem odmładzania byłoby w takim razie eliminowanie tych czynników.
Czy myszy mnie słyszą? Dobrze...
Opinia Conboy jest o tyle istotna, że była współautorką opublikowanej w 2005 roku w "Nature" pracy, która wskazywała na efekty odmłodzenia starej myszy chirurgicznie połączonej z młodą tak, by ich krew mogła się wymieniać. Co prawda rzeczywista natura obserwowanych wówczas zjawisk nie była - i do tej pory nie jest - dokładnie znana, a sam zabieg utrudniał dokładną ich analizę, sprawa wymknęła się spod kontroli i media ogłosiły, że "młoda krew odmładza". Dziś pani Conboy twierdzi, że ówczesne wyniki pozwalały co najwyżej stwierdzić, że proces starzenia jest do pewnego stopnia odwracalny, nie sugerowały jednak, że transfuzje młodej krwi są sposobem, by tego dokonać.
By sprawę wyjaśnić, badacze z UC Berkeley powtórzyli tamten eksperyment w bardziej kontrolowany sposób. Myszy nie były połączone na stałe, unikano w ten sposób wzajemnych efektów działania ich organów wewnętrznych. Wymieniono im tylko połowę krwi starej na młodą i odwrotnie. Badano przy tym stan różnych organów pod katem ich ewentualnego odmłodzenia, bądź postarzenia. Tym razem okazało się, że stare myszy nie odczuły praktycznie żadnych pozytywnych skutków "terapii", podczas gdy działanie tkanek i organów młodych myszy ulegało poważnemu pogorszeniu.
Owszem - zbadano też wpływ młodej lub starej krwi na powstawanie nowych komórek nerwowych w obrębie hipokampa myszy i okazało się tym razem, że stara mysz nie ma z młodej krwi pożytku, natomiast młoda na starej krwi wyraźnie traci. To nasunęło badaczom podejrzenie, że faktycznie istotne są jakieś czynniki obecne w starej krwi, a ewentualne pozytywne objawy u starych myszy, którym podaje się młodą krew biorą się co najwyżej stąd, że te czynniki ulegają rozrzedzeniu. Być może, jeśli te czynniki uda się zidentyfikować, dla odmładzania nie będą potrzebne żadne transfuzje, wystarczy starą krew odpowiednio... przefiltrować.
Jest też oczywiście możliwe, że ani jedna, ani druga procedura nie ma sensu. Tak naprawdę jedyne, co w tym wszystkim jest pewne to to, że… niczego jeszcze nie możemy być pewni. Jeśli z tej całej historii – wciąż przecież nie rozstrzygniętej – płynie jakiś morał, to taki, że wszelkie przełomy, rewolucje i rewelacje, także – a może nawet przede wszystkim - w nauce, powinniśmy ogłaszać z taką, pewną… nieśmiałością i sceptycyzmem. No chyba, że uznamy, że warto się czymś intensywnie przez chwilę podniecać dla samego podniecania się nawet, jeśli miałoby się rychło potem okazać, że podniecaliśmy się bez sensu. Bo wtedy już będziemy się podniecać czym innym. Naprawdę tak chcemy? Nie wierzę…
Grzegorz Jasiński
..
Ohydne eksperymenty na miare radzieckich. JAK KREW MOZE ODMLADZAC CZY POSTARZAC! PRZECIEZ WIEK KOMORKI JEST ZAPISANY W NIEJ! JAK ORGANIZM JA ZASTEPUJE NOWA TO KOPIUJE STARA W KTOREJ JEST WIEK ZAPISANY! ZATEM JUZ JEST STARA NA POCZATKU I TAK DALEJ! CO TU MA KREW DO RZECZY!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:07, 26 Sty 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Szokujący eksperyment z kofeiną. Uczestnicy niemal stracili życie
Szokujący eksperyment z kofeiną. Uczestnicy niemal stracili życie
36 minut temu
Uniwersytet w angielskim mieście Newcastle został ukarany grzywną 400 tysięcy funtów. Dwóch jego studentów o mało nie przypłaciło życiem eksperymentu, który miał zbadać wpływ kofeiny na organizm człowieka.
Zdjęcie ilustracyjne
/Malwina Zaborowska /RMF FM
Eksperyment przeprowadzono na wydziale sportu uniwersytetu w Newcastle. Uczestnicy badań mieli otrzymać 0.3 g kofeiny w proszku, ale przez pomyłkę zaaplikowano im tyle, ile znajduje się w 300 filiżankach kawy. Już połowa tej dawki może okazać się śmiertelna.
Młodzi mężczyźni, którzy dobrowolnie wzięli udział w badaniach, trafili do szpitala na oddział intensywnej terapii. Przez kilka dni byli w stanie krytycznym.
Studenci przeszli dializę nerek i wiele innych ratujących życie zabiegów. Obaj stracili ponad 10 kg wagi ciała. Jak orzekli lekarze, studenci przeżyli tylko dlatego, że znajdowali się w świetnej kondycji fizycznej.
Uniwersytet w Newcastle wziął pełną odpowiedzialność za ten incydent.
(łł)
Bogdan Frymorgen
...
Nekromanci...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:44, 29 Sty 2017 Temat postu: |
|
|
gosc.pl → Wiadomości → Powstała hybryda ludzko-zwierzęca
Powstała hybryda ludzko-zwierzęca
MG /news.nationalgeographic.com
dodane 29.01.2017 12:00
Jakub Szymczuk /Foto Gość
Naukowcy z Salk Institute poinformowali, że udało im się stworzyć pierwszą chimerę ludzko-zwierzęcą.
Jak donosi "National Geographic", naukowcy ogłosili w piątek, że udało im się stworzyć pierwszą hybrydę ludzko-zwierzęcą. Projekt ten udowodnił, że ludzkie komórki mogą zostać wprowadzone do organizmu zwierzęcego, przeżyć i urosnąć w organizmie zwierzęcego gospodarza, w tym przypadku świni. O swoim dokonaniu naukowcy z Salk Institute poinformowali w czasopiśmie "Cell". Liderem projektu jest Jun Wu.
Istnieją dwa sposoby, aby stworzyć chimerę. Pierwszym z nich jest wprowadzenie narządów jednego zwierzęcia do innego - jest to bardziej ryzykowna propozycja, ponieważ układ odpornościowy gospodarza może spowodować, że organ zostanie odrzucony. Inną metodą jest wprowadzenie komórek jednego zwierzęcia do drugiego na poziomie embrionalnym i pozwolenie im rosnąć razem w hybrydzie.
Juan Carlos Izpisua Belmonte, profesor w Gene Expression Laboratory Salk Institute, i jego współpracownicy (40 osób) potrzebowali czterech lat, by dowiedzieć się, jak zrobić chimerę ludzko-zwierzęcą. Najpierw zespół pracował na myszach i szczurach. Następnie próbowali stworzyć hybrydę szczura i świni. Nie udało się. Zdecydowali się na ludzi i świnie.
Zespół odkrył, że w celu wprowadzenia ludzkich komórek do świń bez zabijania ich, musieli to zrobić w odpowiednim czasie.
- Próbowaliśmy trzech różnych typów komórek ludzkich, głównie reprezentujących trzy różne okresy rozwoju - wyjaśnia Jun Wu, naukowiec Salk Institute.
Metodą prób i błędów ustalili odpowiednie komórki ludzkie. Po wszczepieniu ich do zarodków świń, zarodki przeżyły. Następnie zostały one wszczepione dorosłym świnią, które nosiły zarodki przez okres od trzech do czterech tygodni, zanim zostały one usunięte i przeanalizowane.
- W sumie zespół stworzył 186 chimerycznych embrionów, które przeżyły - mówi Wu.
...
Raczej tp bedzie na zło obrocone...
http://www.ungern.fora.pl/wiedza-i-nauka,8/objawienia-o-nauce-i-naukowcach,1915.html
http://www.ungern.fora.pl/nowe-niebo-i-nowa-ziemia,10/nasza-matka-o-przyszlosci-swiata,4443.html
Będą tworzyć monstra...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 9:56, 03 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Polka z Cambridge zbudowała sztuczny mysi embrion
Polka z Cambridge zbudowała sztuczny mysi embrion
Wczoraj, 2 marca (22:05)
Zespół naukowców z Uniwersytetu w Cambridge, pod kierunkiem prof. Magdaleny Żernickiej-Goetz po raz pierwszy zbudował z komórek macierzystych myszy sztuczny embrion, który nie tylko przypomina prawdziwy, ale i rozwija się w podobny sposób. Jak pisze w najnowszym numerze czasopismo "Science", podobna praca z użyciem ludzkich komórek może pomóc w badaniach najwcześniejszych etapów procesu rozwoju człowieka, bez potrzeby wykorzystywania prawdziwych ludzkich embrionów.
Sztuczny embrion po 96 godzinach (po lewej), prawdziwy embrion po 48 godzinach hodowli (po prawej). Na czerwono oznaczono komórki ESC, na niebiesko TSC
/Sarah Harrison, Gaelle Recher, Zernicka-Goetz Lab, University of Cambridge /materiały prasowe
Jak podkreśla prof. Żernicka-Goetz, która przybyła do Wielkiej Brytanii w 1990 roku, po studiach na Uniwersytecie Warszawskim, próby stworzenia sztucznych embrionów podejmowano do tej pory już wielokrotnie. Zespół z Cambridge doszedł do wniosku, że dotychczasowe niepowodzenia były związane z tym, że wykorzystywano do tego tylko embrionalne komórki macierzyste (ESC), tymczasem rozwój embrionu wymaga wzajemnego wpływu różnych komórek.
Tym razem wykorzystano dwa rodzaje komórek macierzystych, komórki embrionalne ECS i pozaembrionalne komórki trofoblastu TSC, które wbudowano w specjalny trójwymiarowy szkielet, tak zwaną macierz pozakomórkową. Komórki embrionalne i pozaembrionalne zaczęły ze sobą "rozmawiać" i zorganizowały się w strukturę, która przypomina i zachowuje się, jak embrion - mówi prof. Żernicka-Goetz. Ten embrion raczej nie byłby w stanie rozwinąć się w żywą mysz. Ale nie o to tu chodzi. Naukowcy pokazali tylko, że rozwija się w analogiczny sposób, jak prawdziwy.
W naturalnych warunkach, po zapłodnieniu, komórka jajowa przechodzi szereg podziałów, po czym tworzy blastocystę, w której macierzyste komórki embrionalne gromadzą się po jednej stronie, tworząc tak zwany węzeł zarodkowy, otoczony warstwą zewnętrznych komórek trofoblastu, które potem dają początek łożysku. Dodatkowo rozwijają się jeszcze komórki endodermy tworzące potem pęcherzyk żółtkowy, zapewniający właściwe odżywianie. By sztuczny embrion mógł przejść do dalszych faz rozwoju, prawdopodobnie trzeba byłoby dodać jeszcze trzeci rodzaj komórek macierzystych.
Podobna praca z użyciem ludzkich komórek może pomóc w badaniach najwcześniejszych etapów procesu rozwoju człowieka i to bez potrzeby wykorzystywania prawdziwych ludzkich embrionów. W tej chwili embriony do badań otrzymuje się z nadmiarowych komórek jajowych pobranych w klinikach in-vitro, ten sukces może sprawić, że do badań wystarczą modele ludzkich embrionów, tworzone całkowicie sztucznie.
Ta metoda może pozwolić nam prowadzić badania kluczowych etapów tego krytycznego stadium rozwoju człowieka bez konieczności korzystania z prawdziwych embrionów - mówi prof. Żernicka-Goetz. "Wiedza na temat tego, jak ten rozwój przebiega, pozwoli nam zrozumieć, dlaczego tak często coś idzie nie tak".
Grzegorz Jasiński
...
I od razu zapowiadaja majstrowanie w ludziach. TO SA ZWYRODNIALCY!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:53, 09 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Pierwszy embrion skorygowany genetycznie
Pierwszy embrion skorygowany genetycznie
28 minut temu
Chińscy naukowcy, z pomocą techniki edycji genów CRISPR, skorygowali wadliwy gen ludzkiego embrionu - informuje na swej stronie internetowej czasopismo "New Scientist". Badacze z Guangzhou Medical University opublikowali na łamach czasopisma "Molecular Genetics and Genomics" wyniki pierwszych oficjalnych badań zmierzajacych do korekty genów zdolnych do życia embrionów. Choć tylko w przypadku jednego na sześć embrionów eksperyment zakończył się powodzeniem, autorzy pracy uznają wyniki za obiecujące.
Technika edycji CRISPR/Cas9 jest bardzo skuteczną metodą wyłączania nieprawidłowych genów, daje też możliwość ich naprawy, choć procedura jest w tym wypadku trudniejsza. Do tej pory publikowano prace, w których badania prowadzono na niezdolnych do życia embrionach, na przykład powstałych z komórki jajowej zapłodnionej przez dwa plemniki. Uznawano takie eksperymenty za bardziej dopuszczalne ze wzgledów etycznych. Tym razem badania dotyczyły zarodków potencjalnie zdolnych do życia.
Prace na niezdolnych do życia zarodkach pokazały, że skuteczność procedury jest stosunkowo niska, a geny udawało się skorygować w co 10 komórce embrionu. To wydajność wykluczająca praktyczne zastosowania. Od razu jednak naukowcy podejrzewali, że nieprawidłowość embrionu może być istotnym czynnikiem wpływającym na wydajność procedury. Wyniki najnowszych badań zdają się to potwierdzać.
Chińczycy publikują teraz wyniki badań przeprowadzonych na zaledwie sześciu embrionach, to nie jest imponująca statystyka, ale już na niej widać, że szanse na sukces wydają się znacznie większe. Embriony powstały w wyniku sztucznego zapłodnienia niedojrzałych komórek jajowych, odrzuconych w procedurze in-vitro. Jajeczka te po doprowadzeniu do dojrzałości zapłodniono plemnikami mężczyzn cierpiących na dziedziczne choroby.
Jeden z nich miał mutację G1376T genu kodującego enzym G6PD, będącą przyczyną fawizmu, choroby w której pod wpływem czynników środowiskowych, na przykład spożycia bobu, dochodzi do rozpadu czerwonych krwinek. W jednym z dwóch powstałych embrionów mutację udało się całkowicie naprawić, w drugim uszkodzony gen G6PD udało się w części komórek embrionu tylko wyłączyć.
Drugi mężczyzna miał mutację beta 41-42, która prowadzi do zaburzenia syntezy hemoglobiny, zwanej beta-talasemią. Mutację "odziedziczyły" cztery stworzone przez badaczy embriony. W jednym z nich mutację udało się skutecznie naprawić w części komórek, w drugim CRISPR nie naprawiło mutacji beta41-42 tylko wywołało inną. W przypadku dwóch embrionów metoda nie zadziałała w ogóle.
"New Scientist" pisze, że co najmniej kilka grup rozpoczęło już lub planuje podobne eksperymenty na normalnych embrionach. Są też nieoficjalne doniesienia o tym, że trzy lub cztery podobne eksperymenty zakończono, lecz ich wyników wciąż nie opublikowano. Fakt, że w badaniach w Guangzhou Medical University metoda okazała się skuteczna tylko w jednym na sześć przypadków oznacza, że do jej praktycznego zastosowania w edycji genów embrionu jeszcze daleka droga. Pewna istotna granica została już jednak przekroczona.
Kluczem do bezpieczeństwa tej metody jest zabezpieczenie embrionu przed tak zwanym mozaicyzmem, kiedy korekta genu pojawi się tylko w części komórek. W opisywanych badaniach były dwa takie przypadki. Można im zapobiec, korygując ewentualne usterki genów w komórce jajowej lub plemniku jeszcze przed procedurą in-vitro. Takie eksperymenty prawdopodobnie rozpoczną się w ciągu kilku lat.
Opublikowane niedawno wytyczne US National Academy of Sciences wskazują, że procedura edycji genów w przypadku komórek rozrodczych, czy embrionów powinna być podejmowana tylko w przypadku braku rozsądnej alternatywy. To oznacza, że w zdecydowanej większości przypadków diagnostyka preimplantacyjna wystarczy. Edycja embrionów byłaby podejmowana tylko wtedy, gdy oboje rodzice mają wadliwy gen i żadne ich dziecko nie ma szans urodzić się zdrowe.
Grzegorz Jasiński
...
A co to za korygowanie? Doprowadzi to do potwornosci, ktore zapowiedziala Nasza Matka.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:04, 13 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
gosc.pl → Wiadomości → Rocznica zagłady pacjentów łódzkiego szpitala psychiatrycznego
Rocznica zagłady pacjentów łódzkiego szpitala psychiatrycznego
Marcin Kościelniak
dodane 13.03.2017 10:47
Chore psychicznie dzieci ze Szpitala psychiatrycznego Schönbrunn. Fotografia wykonana w 1934 roku przez fotografa SS – Friedricha Franza Bauera
Niemieckie Archiwum Federalne
Żyjąc we współczesnym świecie, w którym pełno jest pogardy dla ludzi słabszych oraz chorych, warto pamiętać, do czego w przeszłości prowadziła eugenika.
Dziś mija kolejna rocznica masowej eksterminacji pacjentów szpitala psychiatrycznego w Łodzi, potocznie zwanego „Kochanówką”. Zbrodnia ta była jednym z najtragiczniejszych epizodów akcji T4, której głównym założeniem było wyeliminowanie ze społeczeństwa ludzi cierpiących na rozmaite choroby psychiczne.
Akcja T4 była realizowana w III Rzeszy w latach 1939 – 1944. Hasłem przyświecającym osobom odpowiedzialnym za nią było „wyeliminowanie życia niewartego życia”. Zgodnie z tą zbrodniczą ideą zabijano niepełnosprawnych poprzez podanie śmiertelnego zastrzyku, uduszenie spalinami samochodowymi oraz zagazowanie w specjalnie do tego przygotowanych komorach.
Jeden z najczarniejszych aktów tego niemieckiego programu śmierci rozegrał się w dniach 13-15 marca 1940 r. w Łodzi. Wymordowano wówczas 500 pacjentów tamtejszego szpitala psychiatrycznego. Chorzy zostali najpierw wywiezieni do lasów pod Zgierzem oraz Lućmierzem, a następnie zagazowani spalinami samochodowymi w specjalnie do tego przygotowanych samochodach. Podczas całego okresu okupacji niemieckiej w szpitalu w „Kochanówce” zamordowano 692 osoby.
...
Adolf nie byl zbrodniczym wyjatkiem z kosmosu on realizowal pomysly popularne w srodowiskach naukowych. To nie chlopi ze wsi wymyslili eugenike.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 23:12, 03 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
24
Fakty
Nauka
Dziecko trojga rodziców i co dalej?
Dziecko trojga rodziców i co dalej?
Dzisiaj, 3 kwietnia (18:09)
Znamy już więcej szczegółów procedury, która doprowadziła w ubiegłym roku do przyjścia na świat dziecka trojga rodziców. Badacze z New Hope Fertility Center w Nowym Jorku, którzy pod kierunkiem Johna Zhanga doprowadzili do poczęcia dziecka, opublikowali szczegóły zastosowanej metody na łamach czasopisma "Reproductive BioMedicine Online". Procedura, która ma uchronić dziecko przed chorobami powstającymi w wyniku uszkodzeń tak zwanego mitochondrialnego DNA, uznawana za kontrowersyjną ze względów etycznych, została niedawno oficjalnie zaakceptowana w Wielkiej Brytanii.
Dziecko (zdjęcie ilustracyjne) /Andrew Matthews/PA /PAP/EPA
Przypadek opisuje dziś czasopismo "New Scientist", które we wrześniu ubiegłego roku jako pierwsze poinformowało o przyjściu na świat chłopca poczętego tą metodą. W swoim komentarzu tygodnik zwraca teraz uwagę na pewne uchybienia natury proceduralnej, między innymi na wyraźne obejście przepisów w tej sprawie, obowiązujących w Stanach Zjednoczonych.
Metodę zastosowano w przypadku małżeństwa, które straciło już dwoje dzieci w związku z zespołem Leigha, chorobą neurodegeneracyjną, przenoszoną przez DNA zawarte w mitochondriach i w związku z tym dziedziczoną wyłącznie po matce. Lekarze wykorzystali komórkę jajową innej kobiety, zawierającą mitochondria nieobciążone defektem. Usunęli z niej jądro i zastąpili materiałem genetycznym matki dziecka. Tak zbudowaną komórkę jajową poddano zabiegowi sztucznego zapłodnienia plemnikiem ojca i wszczepiono matce. W ten sposób dziecko nosi materiał genetyczny trojga rodziców. O ile do samego zapłodnienia doszło w klinice w Nowym Jorku, zabieg wszczepienia embrionu został wykonany w innej klinice, w Meksyku. Lekarze uzyskali przy tym zgodę komisji bioetycznej w Meksyku, natomiast o zgodę w Nowym Jorku w ogóle nie występowali.
Ciąża przebiegała normalnie, chłopiec urodził się 6 kwietnia 2016 roku i po siedmiu miesiącach, kiedy skierowano do druku opublikowany dziś artykuł, był absolutnie zdrowy, jego organizm nie zdradzał żadnych niepokojących objawów. Nie oznacza to jednak, że powodów do obaw w ogóle nie ma. Badania wykazały, że do komórki jajowej "drugiej matki" w niezamierzony sposób przeniesiono nieco DNA mitochondrialnego matki dziecka. Prawdopodobnie nastąpiło to wraz z transferem jądra jej komórki jajowej. O ile zawartość nieprawidłowego mitochondrialnego DNA w komórkach pobranych z moczu dziecka wynosi około 2 procent, badania napletka usuniętego w czasie zabiegu obrzezania wskazują już na 9 procent, bez inwazyjnego zabiegu nie ma możliwości ustalenia, czy w innych tkankach, szczególnie w mózgu, może być wyższa.
Nie jest do końca jasne, czy w miarę dorastania dziecka, proporcja wadliwego DNA mitochondrialnego może się zwiększyć. Wcześniejsze badania wskazują, że po to, by pojawiły się objawy zespołu Leigha, zawartość błędnego materiału genetycznego musi przekroczyć 60 procent. Matka chłopca nigdy nie miała żadnych objawów choroby, w jej komórkach wadliwe DNA zawiera 34 procent mitochondriów. Naukowcy są zgodni, że w tym wypadku konieczne jest ścisłe monitorowanie rozwoju dziecka. Problem w tym, że jak ujawnia tym razem czasopismo "Nature", rodzice odmówili jakichkolwiek dalszych testów, jeśli nie będą one konieczne ze względów zdrowotnych. To może oznaczać, że z punktu widzenia wiedzy medycznej ten przypadek nie przyniesie spodziewanych postępów.
Tu zresztą pojawiają sie kolejne wątpliwości natury formalnej. Nie jest bowiem jasne, czy rodzinę poproszono kiedykolwiek o pisemną zgodę na prowadzenie takich testów, czy uprzedzono ich, jakie może być znaczenie kontynuacji badań zarówno dla zdrowia dziecka, jak i dobra nauki. Podobnie nie jest jasne, czy owa "trzecia kobieta", która ofiarowała do badań swoją komórkę jajową, miała pełną wiedzę, co do procedury, której zostanie poddana. Według artykułu redakcyjnego, opublikowanego w tym samym wydaniu "Reproductive BioMedicine Online", kobieta podpisała całkowicie standardowy dokument, w którym wzmianki o transferze mitochondriów nie było.
"New Scientist" przypomina, że od czasu urodzenia tego chłopca pojawiły się już kolejne doniesienia o dzieciach trojga rodziców. Dziewczynka i chłopiec poczęci przy pomocy podobnej techniki, zastosowanej w celu skorygowania bezpłodności matek, miały przyjść na świat w styczniu i lutym bieżącego roku na Ukrainie.
(ph)
Grzegorz Jasiński
...
Tym bestiom chodzi o wladze tym razem nad czlowiekiem od samego poczatku. Zabawa w ,,boga"... Ohyda...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 8:32, 05 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Skandal w Szwajcarii. Klinika psychiatryczna testowała leki na pacjentach
Skandal w Szwajcarii. Klinika psychiatryczna testowała leki na pacjentach
Wczoraj, 4 kwietnia (16:39)
Klinika psychiatryczna w Bazylei przez kilkadziesiąt lat testowała leki na swoich pacjentach. Nieświadomym, chorym psychicznie ludziom podawano medykamenty, które nie zostały jeszcze dopuszczone do sprzedaży. Niektórym pacjentom aplikowano leki pod przymusem.
Klinika psychiatryczna uniwersytetu w Szwajcarii
/GEORGIOS KEFALAS /PAP/EPA
Jak piszą szwajcarskie media, ponad tysiącowi ludzi chorych na schizofrenię, depresję i różne manie, podawano - bez ich wiedzy - leki w klinice psychiatrycznej szpitala uniwersyteckiego w Bazylei. Działo się to między 1953 a 1980 rokiem. Na pacjentach testowano lekarstwa, które nie zostały jeszcze dopuszczone na rynek.
"Schweiz aktuell" twierdzi, że chodzi o 60 różnego rodzaju specyfików.
Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze wynika, że u pacjentów obserwowano skutki uboczne. I tak na przykład chorzy, którym podawano lek o roboczej nazwie NP 207, mieli zaburzone pole widzenia. Wtedy testy przerwano.
Anne Lévy z kliniki w Bazylei broni lekarzy, utrzymując, że chcieli jedynie pomóc chorym pacjentom. Jak mówi, w latach 50. nie było lekarstw, które można by podać cierpiącym na choroby psychiczne. Na zarzut, że pacjentów zmuszano do przyjmowania testowanych leków, rzeczniczka szpitala odpowiada, iż sprawa ta nie była wtedy uregulowana zapisami prawnymi. Zapewnia też, że leków nie podawano dzieciom i młodzieży.
Jak zauważają media, przypadek kliniki w Bazylei nie był jednym w Szwajcarii. Podobny proceder był prowadzony w klinikach psychiatrycznych w Münsterlingen, Zurychu i Herisau. Tam w latach 1950-1980 leki testowano na kilkudziesięciu pacjentach.
...
Eksperymenty na ludziach... Jak za Hitlera...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 12:16, 19 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
To oni obwiniają Polaków o zagładę Żydów
8Zobacz zdjęcia
To oni obwiniają Polaków za zagładę Żydów Laski Diffusion / East News
Dość już tych kłamstw! Nierzetelne publikacje lub wyssane z palca tezy w programach telewizyjnych – od dawna Polacy występują za granicą w roli tych, którzy „przyczynili się do zagłady Żydów”.
Brednie o rzekomym istnieniu „polskich obozów śmierci” są jak głowy Hydry: w miejsce jednej, której uda się pozbyć, zaraz wyrastają dwie kolejne. W przededniu 74. rocznicy powstania w getcie warszawskim (19 kwietnia) te oskarżenia bolą szczególnie.
REKLAMA
Dlaczego tak się dzieje? Fakt poznał odpowiedź. Okazuje się, że fałszywe poglądy wbijają ludziom do głów zachodnie elity akademickie! Profesorowie z uznanych uniwersytetów, m.in. we Francji, Belgii, USA, utrwalają, nie tylko swoim studentom, że „Holokaust nie byłby możliwy bez wsparcia Polaków”. Trudno w to uwierzyć? Dowody są niepodważalne.
Zapytaliśmy wielu historyków, co sądzą o postawie Polaków wobec zagłady Żydów. Odpowiedzi szokują! Polak antysemita, mordujący Żydów w porozumieniu z Niemcami – oto obraz rzeczywistości, jaki wyłania się ze słów naukowców. Tych, którzy znają prawdę jest niewielu. Większość powiela bzdury i wzmacnia je swoim autorytetem. Czas z tym skończyć! Domagamy się prawdy!
Ci naukowcy wypowiedzieli się dla Faktu:
FRANCJA
Prof. Johann Chapoutot, Université Paris Sorbonne. Historyk zajmujący się badaniem nazizmu
Niemcy nie zlikwidowaliby ponad 3 milionów Żydów zupełnie sami. Zagłada Żydów nie byłaby możliwa bez uczestnictwa aktywnego (w formie wydawań, polowań, czasami zabójstw) lub pasywnego (nieudzielenia pomocy) ze strony Polaków. Ten fakt nie pozostawia żadnych wątpliwości.
(...)
Dokumenty potwierdzają, że Polacy nie lubili i bali się Niemców, ale równie mocno nie lubili Żydów. W związku z tym obecność Niemców była złem koniecznym, ale przynajmniej miała załatwić kwestię żydowską na terenie Polski. Oprócz tego, znikniecie milionów Żydów wiązało się z pozostawieniem przez nich wielu posiadłości i innych dóbr, które można było przejąć i był to kolejny motyw, by pomagać Niemcom.
(...)
Oczywiście, Polska ma największą liczbę Sprawiedliwych, ale tylko dlatego, że to właśnie w Polsce mieszkało najwięcej Żydów. Jednak proporcjonalnie do wielkości społeczności żydowskiej, ochrona ze strony Polaków była słaba, a przypadki wydawania ukrywających się Żydów bardzo liczne.
GRECJA
Prof. Hagen Fleischer, ostatnio wykładowca Uniwersytetu Narodowego im. Kapodistriasa w Atenach, niemiecki historyk, który doktorat zrobił na Uniwersytecie Berlińskim, specjalizuje się w nazistowskiej polityce okupacyjnej w Europie
Polacy w jakiejś mierze przyczynili się do Holokaustu. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Podczas pisania ostatniej książki pisałem o Żydach z Grecji, którzy transportowani byli do obozów w Polsce. Rozmawiałem z tymi, którzy przeżyli Auschwitz. Bardzo gorzko wypowiadali się oni o Polakach.
(...)
Gdy pociągi z więźniami przejeżdżały przez polskie wioski, Polacy stojący przy torach bardzo często pokazywali im gestami, że jadą na śmierć. To był zdecydowanie negatywny przekaz, w żadnym wypadku nie była to chęć niesienia pomocy. Wśród społeczeństwa polskiego często istniało wtedy poczucie, że więźniowie dostają to, na co zasługują.
(...)
Przez to, że Polacy nie sprzeciwili się nazistom, przyczynili się do śmierci milionów ludzi w obozach koncentracyjnych.
HISZPANIA
Prof. Roque Moreno Fonseret, historyk specjalizujący się w XX-wiecznej historii współczesnej na Uniwersytecie w Alicante
Rola Polaków, tak generalnie - zarówno rządu, jak i społeczeństwa - była podobna do tej, którą widziano w całej Europie Centralnej. Przede wszystkim można mówić o pewnej pasywności, w stosunku do tego co robili naziści. Walka była minimalna. Ogólnie społeczeństwo polskie postępowało podobnie do innych społeczeństw Europy Centralnej. Jak? Było bierne wobec Holocaustu i bardzo zależne od podejmowanych przez nazistów decyzji, również wobec ostatecznego rozwiązania, jakim było stworzenie obozów koncentracyjnych w państwach takich jak Polska. Polacy mogli zrobić więcej.
HISZPANIA
Prof. Manuel Martínez Martín, historyk z Uniwersytetu w Granadzie
Czy wiem coś o Polakach, którzy ukrywali Żydów? Nie. Podejrzewam, że jakieś przypadki były. Tak jak było to w Niemczech... słynna lista Schindlera. Zawsze znajdą się ludzie, którzy chcą ratować tych najbardziej znanych. Ale bierność była ogólną normą. Zgoda. Bierność. Mały opór. Mogli zrobić więcej.
FRANCJA
Prof. Tal Bruttmann, znawca rasistowskiego prawodawstwa i polityki antysemickiej Francji w czasie II wojny światowej, wykładowca prestiżowej EHESS - Szkoły Zaawansowanych Badań w Naukach Społecznych w Paryżu
Żydzi, którzy uciekli z miejsc zagłady, woleli znaleźć schronienie w gettach, aniżeli ukryć się wśród populacji polskiej. Czuli się po prostu bezpieczniej w gettach. To odzwierciedla skalę przemocy wobec Żydów ze strony polskiej populacji.
(...)
Antysemityzm był bardzo silny w polskiej populacji, a w związku z tym zabijanie Żydów dawało, z różnych powodów, różne możliwości: korzystanie z własności i pieniędzy Żydów, zemsta za urojony judeo-komunizm. Po upadku komunizmu, dzieła polskich historyków wykazały, że część ludności polskiej uczestniczyła w przechwytywaniu Żydów, którzy uciekli z getta, a czasami w ich bezpośrednich zabójstwach. Ilustrują to także niektóre polskie filmy, jak np. "Ida".
(...)
Ponad 200 tys. Żydów uciekło z getta i bardzo duża część z nich została przechwycona przez Polaków, a czasem nawet bezpośrednio zabita, czasem były to pojedyncze osoby, a czasem grupy.
BELGIA
Nicolas Zomersztajn, historyk z Centre Communautaire Laic Juif (Świeckie Centrum Społeczności Żydowskiej), szef magazynu "Regards" i popularyzator wiedzy o Holokauście
Jeśli porównamy liczbę Sprawiedliwych do liczby Żydów, to tak naprawdę Holandia, Belgia i Francja mogą poszczycić się równie dużą liczbą Sprawiedliwych. Polskie władze lubią mówić o 6600 Sprawiedliwych, przedstawiając ich jako uosobienie polskiego społeczeństwa jako całości. Ale to jest fałszywe. Ratowanie Żydów nie było normą, tylko wyjątkiem.
(...)
Sprawiedliwi nie działali w otoczeniu troskliwych i skorych do niesienia pomocy sąsiadów. Polacy ratujący Żydów także po wojnie często musieli milczeć, ponieważ ich postawa była bardzo źle widziana przez polskie społeczeństwo.
USA
Prof. Norman M. Naimark, historyk z Uniwersytetu Stanforda, specjalizujący w badaniu przypadków ludobójstwa
Niektórzy Polacy wiedzieli o Auschwitz i innych obozach zagłady. Wielu przebywało w nich razem z Żydami, czy Cyganami. Na "zewnątrz" jednak większość Polaków była zbyt zajęta dbaniem o własną skórą, żeby przejmować się Żydami. Wiemy, że niektórzy sympatyzowali z Żydami i próbowali im pomóc, ale inni nienawidzili ich i pomagali nazistom. Większość po prostu zajmowała się sprawą swojego własnego przetrwania.
(...)
Polska postkomunistyczna wystartowała z silnymi pierwiastkami antysemityzmu i krytyką pewnego obrazu Holokaustu, który kładł się cieniem na gloryfikowanej postawie Polaków w czasie wojny. To się zmieniło po przełomie wieków, ponieważ społeczeństwo obywatelskie w Polsce stało się bardziej świadome złożoności problemu Holokaustu. Stało się tak za sprawą prac Jana Tomasza Grossa oraz innych polskich historyków i dziennikarzy, którzy podążyli jego ścieżką.
(...)
Nawet obecny, stronniczy i populistyczny rząd w Polsce, jeśli chodzi o Holokaust, pozwala na to, by narracja o trudnej przeszłości, miała swoją własną integralność.
NIEMCY
Prof. Reiner Liedtke, Uniwersytet w Regensburgu. Historyk specjalizujący się w historii europejskiej XIX i XX wieku
Moim zdaniem znacznej większości polskich obywateli los ich żydowskich współobywateli był obojętny. (...) W tym samym czasie byli też ludzie, podobnie jak w innych okupowanych państwach, którzy aktywnie wspierali wysiłek Niemców dążących do tego, aby pozbyć się Żydów. Byli też inni, jednak było ich naprawdę niewielu, którzy chcieli podejmować ryzyko, pomagali Żydom organizując dla nich schronienie lub ucieczkę.
Trzeba pamiętać, że antysemityzm był stosunkowo silny w Polsce już przed niemiecką okupacją. Częściowo był on podsycany przez kościół katolicki. To wyjaśnia dlaczego niektórzy Polacy nie będący Żydami wykorzystywali możliwość, jaką dawała im okupacja, aby donosić na Żydów i pomagać okupantom w eksterminacji. Niektórzy robili to ze względu na ogólną nienawiść przeciwko Żydom. Inni chcieli w ten sposób się dowartościować lub wyrównać stare rachunki z sąsiadami-Żydami.
Można więc powiedzieć, ze niektórzy Polacy aktywnie pomagali w antyżydowskich akcjach. Większość Polaków, którzy nie byli Żydami, pozostawała jednak w pewien sposób bierna. Nie robili nic w związku z losem swoich żydowskich rodaków. Należy także pamiętać, że wśród Żydów było wielu żołnierzy, którzy walczyli w polskich oddziałach przeciwko niemieckim i sowieckim jednostkom. Z tego co wiem, polski rząd na uchodźstwie w Wielkiej Brytanii czynił pewne wysiłki, aby ocalić polskich Żydów, ale to niewiele dało.
USA
Dr Katja Wezel, historyk i wykładowca Uniwersytetu w Pittsburghu, znawczyni XX-wiecznych totalitaryzmów
Kiedy uczę o międzywojniu i nazistowskiej Europie zawsze akcentuję, że nacjonalizm był w Polsce bardzo silny (podobnie jak w innych państwach Europy Centralnej, w tym czasie), a Polacy będąc pod rządami Rosji od ponad 100 lat, dążyli do budowy państwa przede wszystkim dla Polaków.
(...)
Wyjaśniam także, że w Europie Środkowo-Wschodniej było powszechne to, że Żydzi mieszkali w gettach, zwłaszcza w miastach z wieloma grupami Żydów, takich jak Wilno czy Łódź. To sprzyjało antysemityzmowi, ponieważ Żydzi byli postrzegani jako "inni".
(...)
Kiedy uczę o Holokauście i obozach zagłady na okupowanym przez nazistów terytorium Polski, zawsze wyjaśniam moim studentom, że państwo Polskie wtedy nie istniało, a na skutek paktu Hitlera ze Stalinem, kraj został podzielony między nazistów, a sowietów. Odtąd Polacy nie mieli autorytetu na własnej ziemi i musieli walczyć o przetrwanie.
(...)
Jednak mówię także moim studentom, że antysemityzm i fakt, iż Polacy postrzegali Żydów jako „innych”, pomaga wyjaśnić dlaczego Polacy ogólnie nie starali się bardziej chronić Żydów przed zsyłką do obozów zagłady, a nawet uczestniczyli w ich zabijaniu np. w Jedwabnem.
Tak zemścili się na oprawcy z Auschwitz-Birkenau. Nie mieli dla niego litości
....
Szokuje to was? A kto niby rozpowszechnil nazizm i komunizm? UCZELNIE NIEMIEC I ROSJI! To sa bestie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 8:52, 10 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
"Breaking Bad" po polsku. 79-letni "chemik" prowadził laboratorium amfetaminy
"Breaking Bad" po polsku. 79-letni "chemik" prowadził laboratorium amfetaminy
50 minut temu
300 litrów różnych odczynników chemicznych, 1,2 kg amfetaminy, 50 litrów substancji i aparatura do produkcji - to wszystko policjanci CBŚP znaleźli w nowoczesnym laboratorium wytwarzającym amfetaminę w Mazowieckiem. Zatrzymano trzy osoby, wszyscy usłyszeli zarzuty.
Zatrzymany 79-latek
/Policja /Policja
Policjanci poznańskiego CBŚP od kilkunastu dni pracowali nad odkryciem lokalizacji laboratorium amfetaminy w województwie mazowieckim. Ustalili, że osoby tam "pracujące" będą jechały samochodem w okolicy Wołomina. Wytypowane auto zostało zatrzymane do kontroli. W środku były dwie osoby, które przewoziły 50 litrów substancji używanej do wytwarzania narkotyku. Ustalono, że zmierzali do miejsca, gdzie następował końcowy etap produkcji amfetaminy - osuszanie substancji.
Substancja, którą przejęli policjanci
/Policja /Policja
W pobliżu laboratorium zatrzymano 79-letniego "chemika" i jego towarzysza. Policjanci odkryli linię produkcyjną do wytwarzania narkotyku. Znaleziono także ponad 300 litrów różnych odczynników chemicznych. Poza aparaturą i składnikami natrafiono także na 1,2 kg osuszonej amfetaminy.
Oprócz aparatury znaleziono także ponad kilogram amfetaminy
/Policja /Policja
Wstępne badania wykazały, że wytworzona amfetamina miała bardzo wysoki stopień czystości, a 79-letni "chemik" miał szeroką wiedzę na temat produkcji i cały czas doskonalił proces. Mężczyzna wykorzystywał nowatorską, mało znaną metodę, trudną do wykrycia.
79-latkowi grozi 15 lat więzienia
/Policja /Policja
Mężczyzna usłyszał zarzuty wytwarzania środków odurzających. Za ten czyn grozi do 15 lat więzienia. 79-latek został aresztowany na 3 miesiące. Kompani mężczyźni usłyszeli zarzuty udziału w wytwarzaniu narkotyków.
...
Wyksztalcenie bez Boga jest szkodliwe. Lepiej by ten czlowiek nic nie umial i prowadzil proste zycie. Wiedza sama w sobie niestety automatycznie do dobra nie prowadzi. Stad Drzewo Wiedzy z Raju to upadek.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|