Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:18, 18 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
SN: wydawcy mogą występować przeciw Chomikuj.pl z pozwem grupowym.
- Onet
Sąd Najwyższy uwzględniając skargę kasacyjną wydawców, unieważnił w piątek postanowienie Sądu Apelacyjnego stwierdzające brak przesłanek do rozpatrywania ich roszczeń względem serwisu Chomikuj.pl w postępowaniu grupowym. Zdaniem SN, była to decyzja zbyt formalistyczna.
Chodzi o pozew Wolter Kluwer Polska przeciwko właścicielowi serwisu Chomikuj.pl o ochronę praw autorskich i pokrewnych w postępowaniu grupowym, do którego przystąpiło łącznie 15 wydawców. Zarzucają oni serwisowi bezprawne rozpowszechnianie przez użytkowników systemu plików i utworów udostępnianych w serwisie Chomikuj.pl.
REKLAMA
W pierwszej instancji strona pozwana złożyła zażalenie, w którym kwestionowała dopuszczalność rozpatrzenia sprawy jako pozwu zbiorowego. Argumentowali to tym, że wydawcy przystępujący na kolejnych etapach postępowania do skarżącej grupy, w swoich oświadczeniach powinni wskazywać swoje żądania, przedstawiać dowody i okoliczności pozwu.
Rozpatrujący zażalenie Sąd Apelacyjny w Warszawie przyznał rację pozwanym i odrzucił pozew wydawców. Ci zdecydowali się na złożenie skargi kasacyjnej do SN, który w piątek wydał wyrok uchylający decyzję SA, zarzucając jej zbytni formalizm.
„W naszej ocenie stanowisko Sądu Apelacyjnego było nadmiernie formalistyczne, bo straciło z widzenia cel ustawy (o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym), jakim jest ułatwienie dochodzenia tego rodzaju roszczeń, które są dopuszczalne w postępowaniu grupowym” – uzasadniała wyrok SN sędzia Agnieszka Piotrowska.
Sąd uznał tym samym, przychylając się do stanowiska wydawców, że nie ma potrzeby powielania żądań i roszczeń w oświadczeniach o przystąpieniu do skarżącej grupy, ponieważ to właśnie tożsamość tych roszczeń identyfikuje grupę.
"SN uznał, że formalistyczne podejście do przepisów ustawy o pozwie grupowym nie jest właściwe. Mogę powiedzieć tylko tyle, że Sąd Apelacyjny w zaskarżonym (przez wydawców) postanowieniu oparł się po prostu na przepisach ustawy. Trudno nazwać stosowanie prawa formalizmem" - powiedział po ogłoszeniu wyroku, reprezentujący pozwany serwis radca prawny Tomasz Zalewski.
Jak dodał, sprawa nadal znajduje się na etapie czysto formalnym, proceduralnym, ponieważ nadal toczy się postępowanie mające ustalić, czy ta sprawa może być rozpatrywana w trybie odstępowania grupowego.
Reprezentująca wydawców adwokat Agnieszka Wiercińska-Krużewska oświadczyła z kolei: "Z naszego punktu widzenia to ważne rozstrzygnięcie, ponieważ utrzymuje sprawę w grze. Wydawcy zdecydowali się na zgłoszenie pozwu grupowego, aby dać małym wydawcom możliwość dochodzenia swoich praw. W skład 15-osobowej grupy wchodzą nie tylko duzi wydawcy, których stać na prowadzenie postępowania, ale też mali. Dzięki temu postanowieniu, ci mali też będą mogli dochodzić swoich roszczeń".
Zdaniem adwokat, ta sprawa jednoznacznie pokazuje, że grupowe dochodzenie roszczeń nie jest w Polsce łatwe, a postępowania tego typu są przewlekłe. "Pozew został złożony w 2012 r. i cały czas jesteśmy na etapie certyfikacji, czyli etapu który dopuszcza do postępowania grupowego" - dodała Wiercińska-Krużewska.
SN przekazał zażalenie strony pozwanej do ponownego rozparzenia w Sądzie Apelacyjnym, ponieważ pojawiają się w nim także inne zarzuty, którymi SA się nie zajął, skupiając się na wątku oświadczeń.
...
Znowu ZAIKSY szaleja! OD KIEDY TO NIE WOLNO WYMIENIAC SIE FILMAMI CZY KSIAZKAMI MIEDZY SOBA?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:08, 22 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
MSZ przekazało MKiDN porozumienie o prawach do "Czerwonych maków na Monte Cassino"
Małgorzata Omilanowska i Grzegorz Schetyna - Marcin Obara / PAP
Szef MSZ Grzegorz Schetyna przekazał dokument porozumienia o przeniesieniu praw autorskich do melodii "Czerwone maki na Monte Cassino" minister kultury Małgorzacie Omilanowskiej. Ten utwór to "symbol polskiej emigracji, symbol Polski" - mówił Schetyna.
- To symboliczny dzień i symboliczna rzecz. Przekazujemy dzisiaj prawa do użytkowania (...), prawa autorskie czegoś wielkiego, czegoś, co jest częścią polskiej historii, symbolu Monte Cassino - mówił minister spraw zagranicznych na uroczystości w Warszawie.
REKLAMA
Jego zdaniem "Czerwone maki na Monte Cassino" to "symbol polskiej emigracji, symbol Polski". - Wiele historii się działo, żebyśmy dzisiaj mogli się spotkać i cieszyć z tego wspólnie - dodał.
Schetyna dziękował też rządowi bawarskiemu, który - jak zauważył - "skutecznie i dobrze przeprowadził sprawę". - Cieszę się, że (...) "Czerwone maki na Monte Cassino" trafiają w najlepsze z możliwych rąk i stają się częścią polskiego dziedzictwa narodowego - podkreślił szef MSZ.
Minister kultury Małgorzata Omilanowska zwróciła uwagę, że "»Czerwone maki na Monte Cassino« powstały, jak chce legenda, w jedną noc".
- To utwór napisany przez żołnierzy, którzy doświadczyli wielkiego marszu polskiej armii z nieludzkiej ziemi, przez Bliski Wschód do Włoch i tam po straszliwej bitwie, która kosztowała ich tak ogromne straty, upamiętnili to w pieśni - mówiła Omilanowska.
Pieśń ta, jak zauważyła, "stała się dla wszystkich Polaków symbolem dziejów wędrownej Armii Andersa i dziejów powojennych żołnierzy, którzy w większości do Polski już nie wrócili".
Utwór powstał podczas bitwy o Monte Cassino, w nocy z 17 na 18 maja 1944 r. Słowa napisał Feliks Konarski (1907-1991), muzykę skomponował Alfred Schutz (1910-1999).
Po wojnie Schutz osiadł w Brazylii; w 1961 r. przeniósł się do Monachium, gdzie mieszkał aż do śmierci w 1999 r. Alfred Schutz nie pozostawił spadkobierców, dlatego po śmierci jego żony w 2004 r., zgodnie z niemieckimi regulacjami spadkowymi, prawa autorskie do stworzonej przez niego muzyki przypadły Wolnemu Państwu Bawarii.
14 września przedstawiciele polskich i bawarskich władz podpisali porozumienie o przeniesieniu praw autorskich do melodii "Czerwone maki na Monte Cassino".
O tym, że Bawarskie Ministerstwo Finansów i Rozwoju Regionalnego jest gotowe do przekazania stronie polskiej praw do pieśni informował w lutym PAP dyrektor działającej w Krakowie Biblioteki Polskiej Piosenki Waldemar Domański.
Według informacji Biblioteki Polskiej Piosenki, pierwsze dwie zwrotki pieśni powstały na kwaterze zespołu aktorskiego Teatru Żołnierza Polskiego przy 2. Korpusie Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech, w miejscowości Campobasso w pobliżu Monte Cassino, w czasie ostatniego zwycięskiego szturmu polskich jednostek. Trzecią zwrotkę dopisał autor 18 maja w czasie drogi do Monte Cassino.
"Czerwone maki na Monte Cassino" wykonano po raz pierwszy kilka dni później, w czasie akademii zorganizowanej dla żołnierzy 12. Pułku Ułanów Podolskich w kwaterze generała Władysława Andersa w Campobasso. Do napisania ostatniej zwrotki Konarski został namówiony przez towarzyszy broni w 1969 r. podczas spotkania jubileuszowego w 25. rocznicę bitwy.
...
Absurd. Wdzicie do czego prowadzi chciwosc pseudoartystow. Prawo jest kompletnie banduckie. To juz nie prawo a rozboj.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:18, 23 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Eksperci: leki droższe od złota, platyny i… plutonu
Leki coraz częściej wydłużają życie chorych, ale niektóre z nich są znacznie droższe od złota, platyny, a nawet plutonu– powiedział dr Joseph R. Mikhael z Mayo Clinic w podczas międzynarodowego kongresu hematologicznego odbywającego się w Nowym Jorku.
Amerykańscy specjalista podał przykład leku, który w lutym 2015 r. został zarejestrowany przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA) w leczeniu szpiczaka mnogiego, najczęstszej choroby układu krwiotwórczego. Należy on do nowej grupy preparatów nazywanych inhibitorami HDAC (deacetylazy histonów), które mają być przydatne w leczeniu chorych opornych na leczenie z nawrotowym szpiczakiem.
REKLAMA
- Zaledwie 6 tabletek tego leku kosztuje w Stanach Zjednoczonych od 7 do 8 tys. dolarów – powiedział dr Joseph R. Mikhael z Mayo Clinic w Scottsdale w Arizonie. Dodał, że jeśli przeliczyć koszt tego preparatu na jeden gram, to jest on nieporównywalnie droższy od złota, platyny czy nawet plutonu.
Według specjalisty, za jeden gram wspomnianego inhibitora HDAC trzeba zapłacić 100 tys. dolarów, tymczasem jeden gram złota kosztuje 36 dolarów, platyny – 40 dolarów, a plutonu – 4 tys. Nawet kokaina jest znacznie tańsza za czarnym rynku – jeden jej gram w USA kosztuje średnio 100 dolarów.
Specjaliści dyskutowali o tym, na ile lek ten jest faktycznie przydatny w leczeniu szpiczaka, ponieważ wykazuje dość dużo działań ubocznych. Dr Paul G. Richardson z Dana Faber Cancer Institute w Bostonie (USA) chwalił go za to, że może być pomocny w leczeniu chorych, u których doszło do nawrotu choroby po zastosowaniu innych leków i nie ma ich czym leczyć.
- W skojarzeniu z dwoma innymi lekami preparat ten jest u tych pacjentów przydatny, a jego toksyczność można ograniczać odpowiednim dawkowaniem. Poza tym, wiele powodowanych przez niego działań niepożądanych jest odwracalnych – podkreślił dr Richardson.
Dr Mikhael przekonywał, że u chorych opornych na leczenie lepszą opcją są przeciwciała monoklonalne, takie jak elotuzumab, z którymi wiąże się coraz większe nadzieje w leczeniu szpiczaka. Leki te dają dobre efekty terapeutyczne, a są mniej toksyczne. - Choć nie zgadzam się Paulem Richardsonem, to jednak chcę pozostać z nim w przyjaźni – zażartował Mikhael.
Swoim wystąpieniem wywołał jednak sporo emocji na odbywającym w Nowym Jorku kongresie na temat nowotworów hematologicznych, bo wzrost cen leków budzi coraz większe dyskusje nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie są one refundowane w największym na świecie zakresie.
W onkologii kolejnym przykładem są nowej generacji preparaty pobudzające układ odpornościowy do walki z różnego typu nowotworami. Są tzw. przeciwciała anty-PD1/PD-2 stosowane w leczeniu czerniaka oraz raka płuca, a testowane z dużą nadzieją w wielu innych zaawansowanych chorobach nowotworowych, takich jak szpiczak, chłoniaki i białaczki.
Od jesieni 2014 r. wykorzystywane są dwa tego typu leki, ale ich cena jest wysoka – roczna terapia jednym z nich kosztuje 300 tys. dolarów. Przy czy coraz częściej pojawiają się opinie, że najlepsze efekty można byłoby uzyskać, gdyby były podawane są jednocześnie. Koszt leczenia wzrasta wtedy do 600 tys. dolarów rocznie.
"New York Times" w środę poinformował, że w USA pojawił się w sprzedaży nowy lek przeciwbólowy, który jest połączeniem w jednej tabletce dwóch leków generycznych (odtwórczych), a zatem tanich. Jeden z nich w samodzielnym użyciu kosztuje 20 dolarów miesięcznie, a drugi – 40 dolarów. Tymczasem za obydwa farmaceutyki połączone w jednej tabletce trzeba zapłacić miesięcznie 1500 dolarów.
Tyle ma kosztować wygoda stosowania jednej pigułki zamiast dwóch. Jednak amerykańskie firmy ubezpieczeniowe nie chcą płacić za to tak wysokiej ceny. Jeden z tych leków to ibuprofen, dostępny w Polsce bez recepty. Drugim jest famotydyna, preparat osłonowy chroniący przed zaburzeniami przewodu pokarmowego, jakie w dłuższym stosowaniu może wywołać ibuprofen.
...
Skutki ochrony tzw. dobr intelektualnych. Ceny naznaczaja jakie chca. Oczywiscie nie sie zeby kosztowalo 5$. Ale nie az tyle.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:58, 04 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Ekspert: piractwo w internecie łączy się z praniem brudnych pieniędzy
- Thinkstock / Thinkstock
Coraz częściej naruszanie praw autorskich w internecie np. przez pirackie serwisy filmowe, wiąże się z praniem brudnych pieniędzy przez fikcyjne spółki - mówił Jarosław Mojsiejuk prezes Stowarzyszenia Sygnał podczas środowego Copycamp w Warszawie.
"Mamy do czynienia z coraz większą ilością spraw z art. 299 (dot. prania brudnych pieniędzy - PAP) w związku z naruszeniami prawa autorskiego, czyli bezprawnym rozpowszechnianiem cudzych utworów" - zaznaczył Mojsiejuk.
REKLAMA
Polska przoduje w statystykach korzystania z pirackich serwisów filmowych - przekonywał - cytując dane, według których jeden internauta w Polsce w 2013 r. obejrzał, korzystając z nielegalnych źródeł, średnio 28.1 odcinków seriali, podczas gdy w Europie Zachodniej było to 9.6.
Tymczasem - jak mówił przedstawiciel stowarzyszenia Sygnał, wspieranego m.in. przez nadawców telewizyjnych - największe serwisy pirackie, oferujące te treści, tworzą profesjonale i zorganizowane grupy, kierowane, lub współkierowane nierzadko przez osoby, które weszły już wcześniej z konflikt z prawem, a także byłych policjantów. Jak zaznaczył, właściciele pirackich serwisów rejestrują domeny i firmy w egzotycznych krajach, najczęściej rajach podatkowych, by uniknąć płacenia podatków i interwencji wymiaru sprawiedliwości, a potem wracają jako inwestycje np. na warszawskiej giełdzie. Według Mojsiejuka, w grę wchodzą pokaźne sumy, kilkaset tysięcy do nawet paru milionów złotych miesięcznie.
"Właściciele serwisów bezprawnie udostępniających utwory w internecie uzyskują przychody z pobierania opłat za dostęp najczęściej poprzez przelewy internetowe albo esemesy premium, pobierania opłat za dostęp do wysokiej jakości (…) i wpływy z reklamy" - mówił ekspert.
Według szacunków, jakie zaprezentował, straty dla gospodarki z tytułu działalności takich serwisów w 2018 r. sięgną od 1.8 mld zł do nawet 6.1 mld zł. "To dwukrotność obecnego budżetu Ministerstwa Kultury, co może doprowadzić do marginalizacji branży, bo jak nie będzie wpływów z produkcji i dystrybucji filmów, to nie będzie za co produkować następnych" - podkreślił. Jak mówił, jego doświadczenie nie potwierdza też prezentowanej przez niektórych tezy, iż piractwo w sieci ma niewielki wpływ na dochody legalnych nadawców czy usługodawców.
"Obserwujemy wprost zjawisko, że jeżeli znikają serwisy pirackie, np. transmitujące online mecze piłki nożnej, to jednocześnie wzrasta liczba osób, które oglądają je w serwisach legalnych, albo wykupują do nich legalny dostęp" - powiedział.
...
Tak jakby w bankach nie prali. Sami jestescie winni gdyby ludzie nie byli scigani za ogladanie tych filmow bez oplat KTO BY PLACIL JAKIMS TYPOM! Tylko debil. Ludzie te seriale ogladaja glownie dlatego ze pracuja i nie kazdemu odpowiada godzina emisji. Bandyckie przepisy o ZAiKSie generuja przestepczosc. Kopiowanie na wlasny uzytek nigdy nie bylo i nie bedzie zlem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:43, 17 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
MEN o wykorzystywaniu bezpłatnie przez szkoły utworów chronionych
MEN o wykorzystywaniu bezpłatnie przez szkoły utworów chronionych - istock
Prawo autorskie pozwala nauczycielom i uczniom na korzystanie z chronionych utworów bezpłatnie i bez konieczności uzyskania zgód właścicieli praw autorskich na kilka sposobów: tzw. dozwolony użytek edukacyjny, prawo cytatu oraz w ramach imprez szkolnych - przypomina MEN.
W piątek wchodzi w życie tzw. duża nowelizacja prawa autorskiego, która m.in. doprecyzowuje zakres tzw. dozwolonego użytku.
REKLAMA
Nowela doprecyzowuje m.in. przepisy związane z tzw. wyjątkiem edukacyjnym, czyli prawem do bezpłatnego i bezlicencyjnego wykorzystania dzieł, np. filmów, książek czy artykułów prasowych w nauczaniu. Prawo to przysługiwać będzie - podobnie jak dotychczas - wyłącznie instytucjom oświatowym, tj. m.in. przedszkolom, szkołom (zarówno publicznym, jak i niepublicznym), schroniskom młodzieżowym, ogniskom artystycznym, uczelniom czy jednostkom naukowym.
Jak zaznaczono w komunikacie MEN dla możliwości powołania się na dozwolony użytek edukacyjny nie ma znaczenia ani miejsce działania instytucji (czy to w budynkach danej instytucji, czy np. na zielonej szkole lub na boisku sportowym), czy też pora wykorzystywania utworów (wykorzystywanie utworów nie musi następować w godzinach pracy instytucji).
I tak - jak wyjaśnia resort edukacji - dopuszczalne jest odtwarzanie utworów muzycznych w ramach organizowanego przez szkołę kółka tanecznego, w ramach zajęć ze śpiewu czy prób orkiestry szkolnej lub chóru, czy też wystawienie sztuki przez kółko teatralne. Jeżeli jednak takie zajęcia będą prowadzone w budynku szkoły, ale nie przez szkołę (a np. przez prywatną firmę czy inną instytucję), wówczas osoba prowadząca takie zajęcia nie może powoływać się na dozwolony użytek edukacyjny.
Podkreślono, że rozstrzygające jest to, kto prowadzi dany rodzaj działań edukacyjnych (szkoła czy inny podmiot). - Na przepisy dozwolonego użytku edukacyjnego nie mogą powoływać się prowadzące działalność edukacyjną (tj. działalność inną niż prowadzenie szkoły czy placówki w rozumieniu systemu oświaty) stowarzyszenia czy fundacje, ani też podmioty prywatne niebędące podmiotami systemu oświaty (np. firmy szkoleniowe) - zaznaczono.
Według komunikatu, warunkiem powołania się na dozwolony użytek edukacyjny jest działanie w celu dydaktycznym. W tym zakresie niewystarczające jest odwołanie się do kształcąco-wychowawczej roli szkoły. Istotne jest, aby każde wykorzystanie chronionego utworu odbywało się w ramach działalności dydaktycznej.
- Przy czym, przez działalność dydaktyczną należy rozumieć nie tylko nauczanie przedmiotów, ale również pozostałą działalność edukacyjną zawierającą się w wychowawczo-opiekuńczej sferze działalności statutowej szkół i placówek systemu oświaty, tj. działalności edukacyjnej podejmowanej podczas zajęć pozalekcyjnych (np. wycieczki krajoznawcze), zajęć wychowawczych (np. lekcja wychowawcza) oraz opiekuńczych (np. zajęcia świetlicowe) - wyjaśnia MEN.
Jak podkreślono, o ile jest spełnione wymaganie dydaktyczne, nie ma znaczenia forma prowadzonych zajęć - dozwolony użytek edukacyjny obejmuje zarówno zajęcia lekcyjne, jak i pozalekcyjne (np. kółka zainteresowań, zajęcia wyrównawcze, etc.
Resort edukacji zaznaczył, że szczególną uwagę należy zwrócić na wyświetlanie uczniom filmów czy innych nagrań lub utworów audiowizualnych. - Dla oceny czy odtworzenie utworu audiowizualnego odbywa się w celu dydaktycznym na pewno duże znaczenie ma rodzaj wyświetlanych filmów (ich tematyka), okoliczności wyświetlania (zajęcia lekcyjne czy pozalekcyjne) oraz wkład nauczyciela w zajęcia, w ramach których film zostaje wyświetlony (połączenie projekcji z jego omówieniem czy dyskusją albo tylko odtworzenie filmu) - zaznaczono w komunikacie.
Jak podkreślono, zawsze dozwolone będzie odtworzenie filmu/nagrania pokrywającego się tematycznie z zajęciami, połączone z jego omówieniem przez nauczyciela (np. adaptacja lektury szkolnej wyświetlana na lekcji języka polskiego, programy dotyczące historii na lekcjach historii, czy też audycje w języku obcym odtwarzane na lekcjach danego języka obcego).
Nowelizacja prawa autorskiego rozszerza zakres pojęcia dozwolony użytek edukacyjny o zajęcia prowadzone na zasadzie e-learningu, pod warunkiem, że odbywają się w ograniczonej liczbowo grupie osób uczących się lub nauczających, które są zidentyfikowane przez instytucję oświatową.
- Oznacza to, że nauczyciele mogą legalnie kopiować, skanować, wysyłać mailem, czy nagrywać na pendrive’y materiały edukacyjne (w tym utwory objęte ochroną prawa autorskiego) dla swoich uczniów - przypomniano w komunikacie.
Jak zaznaczono, to samo mogą robić uczniowie dla swoich rówieśników. - Dzieląc się nimi w internecie muszą jednak pamiętać, że ich rozpowszechnianie nie może wykroczyć poza grupę zidentyfikowanych uczniów i nauczycieli - czytamy.
Według MEN "w pełni dopuszczalne jest rozsyłanie przez nauczycieli elektronicznych kopii utworów za pośrednictwem e-maili, zamkniętych grup dyskusyjnych, zamkniętych forów tematycznych, z użyciem wirtualnych dysków czy z użyciem innych narzędzi".
Według komunikatu, istotne przy tym jest, aby w każdym momencie osoba udostępniająca materiały w dany sposób mogła zidentyfikować grono osób korzystających z takich utworów.
MEN zauważa, że nie wszystkie realizowane przez nauczycieli i uczniów zadania będą mogły zostać uznane za dokonywane w ramach dozwolonego użytku edukacyjnego.
Jak napisano, szczególnie w sytuacjach, gdzie działania edukacyjne nauczycieli i uczniów "wykraczają poza mury szkolne" (np. tworzenie stron internetowych, udostępnianie własnej twórczości przez media społecznościowe), czy też np. służą innym celom niż działalność oświatowa lub naukowa.
- W takich sytuacjach pomocne może być natomiast tzw. prawo cytatu. Prawo cytatu to dopuszczalna możliwość przytoczenia w tworzonym przez siebie dziele fragmentów rozpowszechnionych utworów lub drobnych utworów w całości bez zgody ich twórcy i bez uiszczania na jego rzecz wynagrodzenia - przypomina MEN.
W komunikacie wyjaśniono też, że w ramach dozwolonego użytku wolno nieodpłatnie wykonywać i odtwarzać rozpowszechnione utwory podczas imprez szkolnych, jeżeli nie łączy się to pośrednio lub bezpośrednio z osiąganiem korzyści majątkowych i artyści wykonawcy oraz osoby odtwarzające utwory nie otrzymują wynagrodzenia.
- Oznacza to, że w ramach uroczystości szkolnych można zarówno recytować poezję, wystawić sztukę teatralną, grać na żywo muzykę, śpiewać piosenki, odtworzyć nagranie z płyty czy też wyświetlić tekst piosenki podczas trwania uroczystości - zaznaczono.
...
KAZDY MOZE LEGALNIE KOPIOWAC NA WLASNY UZYTEK! TAK BYLO OD ZAWSZE I TAK BEDZIE ZAWSZE! NIEZALENIE JAK BANDYCKO USTAWIA USTAWKI!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:07, 20 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Prawo autorskie: pisarz dostanie wynagrodzenie za wypożyczenia biblioteczne
- Shutterstock
Pisarze otrzymają wynagrodzenie za to, że czytelnicy zamiast kupować książkę, wypożyczają ją z biblioteki - to konsekwencja wchodzącej dziś w życie "dużej" noweli prawa autorskiego, która doprecyzowuje też m.in. zakres tzw. dozwolonego użytku.
Nowe przepisy mają dostosować polskie prawo do prawodawstwa unijnego oraz zapewnić, w granicach wyznaczonych prawem europejskim i międzynarodowym, jak najszerszy i najłatwiejszy dostęp do utworów i przedmiotów praw pokrewnych.
Nowelizacja obejmuje pięć obszarów: wprowadzenie wynagrodzeń za wypożyczenia biblioteczne, optymalizację przepisów prawa o dozwolonym użytku publicznym, umożliwienie korzystania z utworów osieroconych, wprowadzenie mechanizmu korzystania z utworów niedostępnych w obrocie handlowym oraz umożliwienie wydawania utworów znajdujących się w tzw. domenie publicznej bez obowiązku uiszczania opłat na Fundusz Promocji Twórczości.
Według noweli do otrzymywania wynagrodzenia za wypożyczenia biblioteczne uprawnieni będą twórcy utworów wyrażonych słowem, powstałych i opublikowanych w języku polskim, tłumacze utworów na język polski oraz twórcy utworów plastycznych i fotograficznych oraz wydawcy. Wypłatą takich wynagrodzeń zajmą się organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, wyłonione w drodze konkursu, z dofinansowania przekazywanego przez ministra kultury ze środków Funduszu Promocji Kultury (zasilanego przez wpływy z opodatkowania hazardu).
Jak wyjaśniał w rozmowie z PAP dyrektor Departamentu Własności Intelektualnej i Mediów MKiDN Karol Kościński, konieczność wprowadzenia wynagrodzeń za udostępnianie utworów przez biblioteki publiczne wynika z prawa europejskiego: z dyrektywy o najmie i użyczeniu. "Tylko Polska i Bułgaria nie wprowadziła jeszcze tego systemu. Chodzi o to, że jeśli państwo pozwala instytucjom, do których jest dostęp publiczny, np. bibliotekom, na nieodpłatne wypożyczanie egzemplarzy utworów, np. książek, to winno zagwarantować twórcom rekompensatę z tego tytułu" - powiedział.
Według przedstawiciela MKiDN państwa członkowskie mają dużą swobodę w określeniu, dla jakich kategorii uprawnionych ta rekompensata ma być zagwarantowana. Niektóre państwa, których język jest relatywnie rzadki (np. państwa bałtyckie czy skandynawskie), zdecydowały, że płacą tylko tym autorom, którzy piszą w języku narodowym. Wynagrodzenie traktowane jest wówczas jako instrument wspierania twórczości w tym właśnie języku.
"W Polsce poszliśmy tą samą drogą. Poza tym rekompensata będzie przysługiwać także tłumaczom na język polski, a także twórcom elementów graficznych czy fotograficznych, które razem z warstwą słowną tworzą zamkniętą całość, taką jak komiks czy książka dla dzieci. Założenie jest jednak takie, by te pieniądze docierały przede wszystkim do pisarzy. Są państwa, w których opłaty związane są wyłącznie z wypożyczaniem utworów słownych, ale niektóre zdecydowały się też na wprowadzenie opłat od wypożyczeń wideogramów czy fonogramów. U nas nie ma to większego sensu, bo skala wypożyczeń tego typu utworów przez polskie biblioteki jest bardzo mała. W Niemczech – dla porównania – co czwarty wypożyczony utwór to fonogram lub wideogram" - dodał Kościński.
Jak powiedział, państwa członkowskie mogą dość swobodnie określać wysokość rekompensaty. W Polsce 75 proc. puli środków jest przeznaczona dla twórców, a 25 proc. dla wydawców. Środki będą pochodzić z Funduszu Promocji Kultury, więc z opłat od gier hazardowych.
Nowe przepisy dotyczą także tzw. dozwolonego użytku. Dozwolony użytek to wyjątkowe sytuacje, w których prawo zezwala na korzystanie z cudzej twórczości bez zgody autora i bez zapłaty wynagrodzenia. Chodzi m.in. o prawo do zacytowania dzieła czy wykorzystywania go w procesie nauczania lub informowania.
Nowela doprecyzowuje przepisy związane z tzw. wyjątkiem edukacyjnym, czyli prawem do bezpłatnego i bezlicencyjnego wykorzystania dzieł, np. filmów, książek czy artykułów prasowych w nauczaniu. Prawo to przysługiwać będzie – podobnie jak dotychczas - wyłącznie "instytucjom oświatowym", tj. m.in. przedszkolom, szkołom (zarówno państwowym, jak prywatnym), schroniskom młodzieżowym, ogniskom artystycznym, uczelniom czy jednostkom naukowym.
Nowe przepisy rozszerzają natomiast dozwolony użytek edukacyjny w innym aspekcie, bo pozwalają na korzystanie z niego w ramach tzw. e-learningu, ale adresowanego do określonego, zamkniętego kręgu podmiotów.
"Np. instytucja edukacyjna może zorganizować kursy online i zwielokrotniać materiały, ale musi wiedzieć, kto z tych kursów korzysta. Kursanci muszą się jakoś identyfikować np. poprzez login lub e-mail. Tego rodzaju e-learning nie obejmuje tzw. massive online courses, które są adresowane do wszystkich użytkowników internetu" - opisywał Karol Kościński.
Poza tym nowela daje m.in. bibliotekom, archiwom, muzeom i szkołom prawo do tworzenia cyfrowych kopii utworów w celach uzupełnienia, zachowania i ochrony własnych zbiorów oraz dopuszczenie tzw. incydentalnego użytku utworów, a więc wykorzystania utworów w sposób niezamierzony i niestanowiący istotnej części przekazu, np. pojawiających się w tle amatorskiego materiału udostępnionego przez użytkownika internetu. Ułatwienia będą dotyczyły posługiwania się tzw. prawem cytatu oraz wykorzystania utworu w ramach parodii, karykatury i pastiszu.
Nowela ma też ułatwić korzystanie z utworów osieroconych, czyli wyłączonych obecnie z użytkowania ze względu na brak możliwości skontaktowania się z uprawnionym w celu uzyskania zgody. Jest to - według MKiDN - o tyle istotne, że ze względu na meandry polskiej historii ostatnich kilkudziesięciu lat w zbiorach polskich instytucji kultury znajduje się znaczna liczba dzieł osieroconych o różnym charakterze - od książek i czasopism, poprzez plakaty i utwory muzyczne po filmy.
"Chodzi tu np. o całe polskie kino przedwojenne, łącznie z kinem powstałym w języku jidysz, czy też ok. 300 tys. dzieł w zbiorach Biblioteki Narodowej, które powstały w czasie okupacji lub w PRL w drugim obiegu, podpisanych pseudonimem albo niepodpisanych w ogóle. To także plakaty, zdjęcia i pocztówki, o ile są częścią publikacji drukiem czy osierocone utwory muzyczne" - mówił Kościński.
Nowe prawo ma również umożliwić korzystanie z utworów niedostępnych w obrocie handlowym (tzw. out-of-commerce, np. numery gazet z okresu PRL) przez archiwa, instytucje oświatowe, uczelnie, jednostki naukowe oraz instytucje kultury. Wymienione podmioty będą mogły te utwory digitalizować, udostępniać w internecie, na podstawie umowy licencyjnej zawartej z organizacją zbiorowego zarządzania.
"Dzieła out-of-commerce są to – zgodnie z ustawą - utwory wydane przed 1994 r., których nie można kupić ani w tradycyjnym obrocie, ani w internecie. Dużo takich dzieł znajduje się np. w zbiorach Biblioteki Narodowej. Chcemy poprzez ułatwienie licencjonowania umożliwić dostęp do tych dzieł, na których masową digitalizację Polska płaci coraz więcej pieniędzy" - powiedział Kościński.
Kolejną istotną zmianą jest ułatwienie publikowania utworów nieobjętych ochroną prawnoautorską, a więc należących do domeny publicznej. Obecnie wydawcy takich utworów są zobowiązani do odprowadzania 5 proc. swych przychodów z tego tytułu na Fundusz Promocji Twórczości. Obowiązek ten zostanie zniesiony, dzięki czemu publikacja tych utworów nie będzie podlegała żadnym ograniczeniom. Sam Fundusz Promocji Twórczości ulegnie likwidacji.
Jak mówił PAP Kościński, Fundusz Promocji Twórczości operuje środkami rzędu 300-400 tys. zł rocznie, a koszty jego obsługi są niewiele niższe. "Był to de facto rodzaj świadczenia publicznoprawnego, który chcemy znieść, żeby ułatwić korzystanie z tego rodzaju utworów. Skoro znika podstawowe źródło finansowania Funduszu, to należy zlikwidować sam Fundusz. Jego zadania mogą być z powodzeniem realizowane przez Fundusz Promocji Kultury" - ocenił Kościński.
...
TO BEZCZELNA KRADZIEZ! BIBLIOTEKI KSIAZKI KUPUJA! TE PIENIADZE SIE NIE NALEZA! Widzicie ich! 100 razy plac! To sa wlasnie piraci! Te partie sejmowe ktore byly za nalezy zlikwidowac!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:27, 09 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
KE: legalnie nabyte treści cyfrowe mają być dostępne w całej UE
Użytkownicy sieci, którzy legalnie nabyli prawa do treści cyfrowych, jak filmy czy utwory muzyczne, będą mogli z nich korzystać na terenie całej UE. Dzisiaj Komisja Europejska zaproponowała unijne przepisy w tej sprawie.
- Chcemy, by mieszkańcy UE mieli możliwość korzystania ze swoich abonamentowych usług w sieci - muzyki, e-książek, gier, filmów, seriali transmisji z wydarzeń sportowych - w każdym miejscu w Europie, które odwiedzą - powiedział wiceprzewodniczący KE ds. wspólnego rynku cyfrowego Andrus Ansip.
Dodał, że różnice po wprowadzeniu tych przepisów "ludzie odczują natychmiast".
...
~Jaś : "Użytkownicy sieci, którzy legalnie nabyli prawa do treści cyfrowych, jak filmy czy utwory muzyczne, będą mogli z nich korzystać na terenie całej UE"
Wielka łaska! Musimy chyba wycałować wszystkich urzędników z UE w odruchu wdzięczności, że jak kupmy sobie płytę CD w Polsce i słuchamy jej w samochodzie, to po przejechaniu granicy niemieckiej nie musimy kupować drugiej! Naprawdę jesteśmy wdzięczni! To sensacyjna wiadomość!
...
A SPIEPRZAJCIE Z ZAIKSAMI I ACTAMI! WON!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:20, 11 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
ZIPSEE: Reforma modelu pobierania opłaty reprograficznej jest konieczna
- Shutterstock
Związek Importerów Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego RTV i IT - ZIPSEE "Cyfrowa Polska" apeluje do władz polskich i unijnych o reformę modelu pobierania tzw. opłaty reprograficznej i dostosowanie go do specyfiki cyfrowego rynku, podał ZIPSEE.
"Konieczna jest reforma modelu pobierania tzw. opłaty reprograficznej i dostosowanie go do specyfiki cyfrowego rynku - apelują do polskich oraz unijnych władz producenci i importerzy sprzętu elektrycznego i elektronicznego. Zmiany w unijnych przepisach dot. opłat z tytułu praw autorskich obiecała wypracować Komisja Europejska. Przedsiębiorcy z branży elektronicznej liczą, że prace KE doprowadzą do unowocześnienia i ujednolicenia tego prawa w całej UE, co spowodowałoby jego gruntowną przebudowę w Polsce" - czytamy w komunikacie.
REKLAMA
Zdaniem związku, funkcjonująca niemal od lat 60. opłata reprograficzna jest przestarzała - odpowiada zapotrzebowaniom rynku analogowego, ale już nie cyfrowego, gdzie większość dzieł twórców użytkownicy pozyskują z internetu. Co więcej - coraz więcej europejskich krajów wycofuje się z tego modelu i wprowadza własne rozwiązania, np. w Hiszpanii i Norwegii twórcy otrzymują rekompensatę wprost z budżetu państwa, a w Wielkiej Brytanii taki system w ogóle nie funkcjonuje.
"To, oczywiście powoduje komplikacje dla importerów i eksporterów sprzętu elektronicznego w rozliczaniu się z tej opłaty" - powiedział prezes ZIPSEE "Cyfrowa Polska" Michał Kanownik, cytowany w komunikacie.
W grudniu KE zapowiedziała prace nad zmianami w opłatach za prawa autorskie. Zdaniem Kanownika, to sygnał, który może doprowadzić do przełomu w dyskusji na temat opłaty reprograficznej.
"Dotychczas ten problem nie był właściwie dostrzegany nie tylko przez krajowych, ale i przez unijnych polityków. Cieszymy się, że w końcu w Brukseli dostrzeżono, że ten model, który ma w teorii rekompensować straty ponoszone przez twórców w związku z dozwolonym przez prawo kopiowaniem ich na własny użytek, nie jest idealny i nie przystaje do rzeczywistości. Komisja Europejska mówi wprost o potrzebie sprawiedliwego podziału należnych opłat licencyjnych. A opłata reprograficzna, która funkcjonuje w części krajach UE, w tym w Polsce, tego nie zapewnia" - stwierdził prezes ZIPSEE "Cyfrowa Polska".
Opłata reprograficzna to rekompensata dla artystów za to, że kopiujemy do użytku własnego ich utwory. Płacimy ją, kupując czyste płyty CD, odtwarzacze DVD, kopiarkę czy inne urządzenie elektryczne, które potencjalnie możemy wykorzystać, gdybyśmy chcieli skopiować nabyty legalnie utwór muzyczny czy film (opłata jest wliczona w cenę produktu i podwyższa w ten sposób jego wartość), wskazano w informacji.
...
PLACIMY ZE POTENCJALNIE MOZEMY KOPIOWAC! A DLUGOPISEM MOZEMY SKOPIOWAC KSIAZKE! A PATYKIEM NA PIASKU TEZ! TO SIE W GLOWIE NIE MIESCI!
Trzeba wsadzic tych zlodziei z ZAiKSu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:06, 15 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Ziemkiewicz, Pospieszalski i Semka wśród nowych ekspertów PISF
PISF - Materiały prasowe
Polski Instytut Sztuki Filmowej opublikował listę ekspertów, którzy będą doradzać dyrektor instytucji Magdalenie Sroce w sprawie finansowania produkcji filmowych w 2016 roku. Na liście znalazło się prawie 400 nazwisk. W stosunku do poprzedniego roku, z listy wykreślono kilka osób, natomiast około 30 zostało do niej dopisanych.
Wśród nowych nazwisk na liście znaleźli się m.in. Rafał Ziemkiewicz, Jan Pospieszalski, Piotr Semka, Robert Tekieli, Piotr Zaremba, Ewa Fido i Ewa Stankiewicz. Z listy zniknęły natomiast m.in. Kazimiera Szczuka i Agnieszka Graff. Minister kultury zatwierdził listę ekspertów z tygodniowym opóźnieniem.
REKLAMA
Na obejmującej 376 nazwisk liście ekspertów PISF znajdują się także m.in. Katarzyna Adamik, Tomasz Bagiński, Anna Bielak, Jacek Borcuch, Kinga Dunin, Roman Gutek, Jan Komasa, Juliusz Machulski, Magdalena Piekorz czy Jerzy Stuhr.
Polski Instytut Sztuki Filmowej to instytucja odpowiedzialna za rozwój polskiej kinematografii oraz jej promocję, utworzona w 2005 roku. Decyzje o dofinansowaniu produkcji filmowych odejmuje dyrektor PISF "po zasięgnięciu opinii ekspertów wskazanych przez ministra spośród przedstawicieli środowisk filmowych".
...
Kolejny Zaiks. PiS nie likwiduje patologi tylko wkreca w nie swoich ludzi...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:16, 18 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Rozdano Złote Blachy 2015 - nagrody za walkę z piractwem
Karol Kosiorowski
Reporter
Rozdano nagrody koalicji antypirackiej Złote Blachy 2015. Nagrody te przyznawane są policjantom za walkę z piractwem. Dziś proceder ten zmienił się diametralnie - ze Stadionu X-lecia przeniósł się do internetu.
!!!!
~antybolszewik do ~asd: Policjanci wysługują się pannarodowym PRYWATNYM korporacjom za judaszowe srebrniki . Nikt nie broni zwykłych obywateli kraju. To samo czyni sprzedajna BSA gdy tymczasem tysiące ludzi marnuje czas i pieniądze zmagając się np. z niedoskonałościami i wadami zbywanego, drogiego i monopolizującego rynek oprogramowania na terenie Polski przez np. monopolistę Microsoft patrzącego tylko na zyski i czyniącego a nawet wymuszającego od ludzi darmowego testera ich niedoskonałego oprogramowania. Kij ma dwa końce ale policja i temida w Polsce jakimś sprzedajnym cudem widzą tylko jeden koniec tego kija. Zbywanie i wymuszanie stosowania oprogramowania zaczyna się od skorumpowania urzędów i urzędników którzy z kolei narzucają konieczność stosowania tego oprogramowania przez pozostałych mieszkańców kraju. Drugiej strony medalu żaden funkcjonariusz państwowy nie widzi.
~xer : Jaka walka??????? emule chodzi, exsite chodzi.... a łapią dzieciaków, którzy przez p2p albo torrenty albo chomika wymieniają się filmami.....
wczoraj 20:36 |
~asd : Złote blachy od korporacji i handlujących prawami autorskimi pośredników...
....
SZOK! MAFIA WRECZA NAGRODY POLICJI! Widzicie tutaj ,,prawo". Prawem jest tylko to co od Boga. DOBREM NALEZY SIE DZIELIC DARMO A NIE WYCISKAC BLIZNICH DO SUCHEJ NITKI! ALE BEDA OSADZENI!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:33, 07 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
USA: makak nie ma praw autorskich do zrobionych przez siebie zdjęć
USA: makak nie ma praw autorskich do zrobionych przez siebie zdjęć - Shutterstock
Sędzia federalny w San Francisco orzekł, że makak, którego własnoręcznie wykonane zdjęcia były przebojem internetu, nie ma do nich praw autorskich. Jak argumentował, prawa autorskie nie rozciągają się na zwierzęta - informują dziś media.
Małpie selfie zostały wykonane w 2011 roku na indonezyjskiej wyspie Celebes (Sulawesi), gdzie brytyjski fotograf David Slater dokumentujący życie zwierząt przygotowywał fotoreportaż. Chwilę jego nieuwagi wykorzystał makak czubaty, zidentyfikowany później jako 6-letni Naruto, który złapał aparat i zrobił sobie kilka zdjęć.
REKLAMA
Slater wydał następnie album, w którym znalazły się także dzieła Naruto. Slater przekonywał, że jest właścicielem fotografii, które były później szeroko rozpowszechniane, w tym przez Wikipedię, z tłumaczeniem, że nikt nie ma praw autorskich do fotografii autorstwa zwierzęcia.
Taką interpretację podważała organizacja broniąca zwierząt PETA, która zwróciła się do sądu o potwierdzenie, że Naruto jest "autorem i właścicielem" spornych fotografii. Obrońcy zwierząt chcieli też, by wszystkie zyski ze zdjęć były przekazywane Naruto i innym makakom z indonezyjskiego rezerwatu.
Jednak sędzia uznał wczoraj, że "choć Kongres i prezydent mogą rozszerzyć o zwierzęta ochronę praw, to nic nie wskazuje, by uczyniono tak w przypadku praw autorskich".
David Slater chciał umorzenia sprawy. Przekonywał, że jako fotografowi dobro dzikich zwierząt leży mu bardzo na sercu, ale to amerykański Kongres, a nie sąd federalny powinien raczej zdecydować, czy zwierzęta mogą być właścicielami praw autorskich.
...
Debilizm gosci od praw intelektualnych wyszedl znakomicie Szolbiznes jest na nizszym poziomie nie ta malpa Widac po ,,utworach".
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 0:30, 13 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Setki podrobionych zegarków w Wólce Kosowskiej
Piotr Halicki
Dziennikarz Onetu
Setki podrobionych zegarków w Wólce Kosowskiej - Policja / Policja
Blisko 700 tysięcy złotych - taką szacunkową wartość miałyby zegarki, zarekwirowane kobiecie handlującej nimi w Wólce Kosowskiej pod Warszawą, gdyby… były oryginalne. Okazało się jednak, że to podróbki, imitujące tylko produkty znanych światowych marek. Policjanci zabezpieczyli aż 266 takich zegarków. Właścicielce stoiska grozi nawet pięć lat więzienia.
Policjanci z wydziału do walki z przestępczością gospodarczą i korupcją z Piaseczna zauważyli podejrzany towar podczas rutynowego patrolu w Centrum Handlowym w Wólce Kosowskiej. – Wiadomo, że miejsce to pozostaje pod naszym szczególnym nadzorem, ponieważ wielokrotnie zdarzało się, że ujawniano tam nielegalne produkty. Tym razem funkcjonariusze zwrócili uwagę na wyjątkowo dużą liczbę zegarków na jednym ze stoisk. Przygotowywano je do sprzedaży, ale nie miały jeszcze metek z cenami – mówi Onetowi komisarz Jarosław Sawicki z Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie.
REKLAMA
Okazało się, że wszystkie te zegarki to podróbki, imitujące tylko produkty znanych i drogich światowych marek. Mundurowi zabezpieczyli aż 266 sztuk takich "fałszywek", opatrzonych zastrzeżonymi znakami towarowymi.
eebbe42e-4422-4067-86a1-465349d898a6 Fot. Policja - Policja / Policja
Fot. Policja
- Szacunkowa wartość zabezpieczonych zegarków, jeżeli byłyby one oryginalne, to niemal 700 tysięcy złotych. Wobec 38-letniej właścicielki stoiska, na którym ujawniono nielegalny towar, będzie teraz prowadzone postępowanie z Ustawy o prawie własności przemysłowej – tłumaczy Jarosław Sawicki.
Kobieta wkrótce zostanie przesłuchana. To Polka. Funkcjonariusze będą ustalać, skąd wzięła tak dużą liczbę zegarków "udających" oryginalne marki. Za wprowadzanie do obrotu produktów z podrobionymi znakami towarowymi grozi jej nawet do pięciu lat więzienia. Sprawa jest rozwojowa.
...
Tez zachowajmu umiar. Przeciez nikt zdrowy na umysle nie uwierzy ze baba na straganie ma luksusowe zegarki za milion czy cos. Wiadomo ze to lipa. Podrobki jesli sie mowi ze to podrobki sa w porzadku.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:14, 14 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Sąd uznał blog Wikiduszniki.pl za niezarejestrowany tytuł prasowy. Bloger donosi na senatora
14 stycznia 2016, 13:10
• Precedensowy wyrok sądu w Szamotułach
• Uznano blog za tytuł prasowy wymagający rejestracji
• Jego właściciel ma zapłacić za koszty procesu 30 zł
• Mamy wolną Polskę, a tłamsi się wolne słowo - stwierdził
• Właściciel bloga chce nagłośnić sprawę
• Złożył doniesienie na innego blogera - senatora PO Jana Filipa Libickiego
Sąd w Szamotułach uznał w czwartek byłego opozycjonistę, właściciela domeny Wikiduszniki.pl Andrzeja Radke za wydawcę prasy oraz winnego niezarejestrowania tytułu prasowego. Działający od lutego 2012 r. blog Wikiduszniki.pl komentował działalność gminy i ówczesnego wójta.
Zawiadomienie o niezarejestrowanym tytule prasowym złożył ówczesny i krytykowany na łamach bloga wójt gminy Duszniki Adam Woropaj. Oskarżycielem w sprawie była komenda policji, która wniosła o ukaranie oskarżonego karą grzywny w wysokości 200 zł. Sąd uznał Andrzeja Radke za winnego niezarejestrowania tytułu prasowego, odstępując jednocześnie od orzeczenia kary.
Broniąca oskarżonego, adwokat Agnieszka Wardak podkreśliła, że rozstrzygnięcie sądu co prawda nie przewiduje kary, ale i tak zapowiedziała złożenie apelacji. - Wyrok oznacza, że sąd uznał bloga za prasę, co w mojej opinii jest poglądem błędnym - wskazała.
- Sprawa jest precedensowa, bo jej waga nie wynika przecież z 200 zł kary, których żądał oskarżyciel, tylko z tego, że teraz blogosfera i komentatorzy rzeczywistości muszą się obserwować i drżeć o to, czy przypadkiem wszyscy nie muszą się rejestrować - szczególnie w sytuacji, kiedy komentują, robią to często i są poczytni - powiedziała Wardak.
Jak zaznaczyła, mimo iż w polskim prawie nie ma jednoznacznych przepisów, które regulowałyby kwestie blogów, prasy internetowej czy nowych mediów to biegły wydający opinię w tej sprawie jednoznacznie zakwalifikował bloga jako prasę. Za główne argumenty kwalifikujące wikiduszniki.pl jako tytuł prasowy, biegły wskazywał, że blog zawiera także informacje ogólne, choć - jak wskazała Wardak - nie był w stanie stwierdzić jaka jest proporcja informacji do komentarzy autora na temat sytuacji gminnej.
- Moim zdaniem większość treści to komentarze i opinie, które są też przecież charakterystyczne dla gatunku bloga, a nie prasy. Inna kwestia to periodyczność, którą biegły definiował jedynie, jako "coś, co ukazuje się bardzo często, albo częściej niż na tydzień, albo rzadziej - ale obie sytuacje świadczą o periodyczności". Z kolei głosy specjalistów czy naukowców wymagają pewnego regularnego interwału czasowego, a nie takiego - że coś się ukazuje częściej lub rzadziej niż 7 dni - zauważyła Wardak
- Biegły uznał Wikiduszniki.pl za prasę i moim zdaniem to jest fundamentalny problem. Posługujemy się definicją prasy, która powstała w latach 80. w komunistycznym Sejmie i przekładamy to na nowe technologie, które wtedy nawet nie istniały, czy też odnosimy te przepisy do wolności wypowiedzi, której też wtedy nie było - dodała.
Właściciel domeny Andrzej Radke był już wcześniej skazany na podstawie prawa prasowego. - Mimo, że sąd odstąpił od orzekania o karze, to zasądził koszty sądowe. To mała kwota 30 zł, ale właśnie ta suma przypomina mi, że 30 lat temu, jako więzień polityczny również byłem skazany na 2 lata więzienia. Teraz ta sytuacja mnie po prostu szokuje - mamy wolną Polskę, a tłamsi się i wolne słowo, i niezależnych komentatorów - powiedział Radke.
Jego zdaniem zmiany w prawie prasowym powinny być wprowadzone, bo orzekanie na podstawie aktu z 1984 roku jest nieporozumieniem.
- Szczególnie artykuł mówiący właśnie o obowiązku rejestracji tytułów prasowych moim zdaniem powinien być zniesiony. Trybunał Konstytucyjny powinien go zakwestionować, jako artykuł niezgodny z Konstytucją. Bardzo często ten artykuł jest właśnie wykorzystywany przez m.in. władze lokalne do walki z niepokornymi komentatorami czy dziennikarzami, jak to było w tym przypadku - dodał Radke.
Radke postanowił nagłośnić sprawę. Na swoim blogu poinformował, że złożył do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia, "polegającego na wydawaniu dziennika internetowego pod nazwą 'Plusy i minusy Jana Filipa Libickiego' bez niezbędnej rejestracji, tj. naruszenie art. 45 Ustawy prawo prasowe przez senatora Jana Filipa Libickiego".
Na blogu tłumaczy, że wybrał Libickiego, bo reprezentuje ziemię szamotulską i jest autorem często cytowanego bloga.
"Chodzi mi o jeszcze większe nagłośnienie problemu" - tłumaczy Radke na blogu. "To akurat jest chyba dla wszystkich oczywiste. Politycy powinni zająć się prawem prasowym już dawno. Może próba postawienia przed sądem senatora Libickiego zmoblilizuje ich do działania. A może powinno się rozszerzyć listę obwinionych o jeszcze innych polityków-blogerów" - zastanawia się.
Ustawa o prawie prasowym została uchwalona 26 stycznia 1984 roku. Do 2013 roku niedopełnienie rejestracji czasopism było zagrożone grzywną lub karą ograniczenia wolności. Na podstawie uchwalonej przez prezydenta Bronisława Komorowskiego ustawy, obecnie jest to wykroczenie karane jedynie karą grzywny w wysokości do 5 tys. zł.
!!!
SZOK SKANDAL ZBRODNIA! TO NIEDLUGO JAK KTOS PISZE W DOMU PAMIETNIK TO BEDZIE SZARA STREFA I NIEZAREJESTROWANA DZIALALNOSC GOSPODARCZA! ZROBIC PORZADEK Z TYM BURDELEM!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:26, 15 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Cymański: musimy płacić cenę za bezpieczeństwo
Anna Garaj
- Musimy niestety pewną cenę płacić za bezpieczeństwo. To, że organy państwa bronią nas przed zagrożeniami typu terroryzm. Dwa: chcąc ścigać skutecznie przestępców, którzy nas łupią i na skutek, których żyjemy biednie, a wielu ludzi musi wyjeżdżać za granicę. Patrzmy na to w ten sposób - apeluje Tadeusz Cymański.
...
~Borsuk : Rozumiem, że chodzi o udostępnianie Policji naszych bilingów i danych internetowych (metadanych) bez zgody sądu na koszt operatora? Pan Cymański chyba nigdy nie słyszał o tym jak Policja poprawia sobie statystyki wykrywania "przestępstw", albo jak realizuje z góry narzucony plan mandatów drogowych (u każdego kierowcy coś się znajdzie, a to gaśnica przeterminowana a to trójkąt ostrzegawczy kupiony na stacji nie ma homologacji). Jak jej pozwolić to zainstalują sobie odpowiednie oprogramowanie i będą równo trzepać - tych co oglądają filmy, nie wiedząc że w międzyczasie udostępniają i to nie jest legalne (amerykańskie korporacje medialne zacierają ręce), tych co mają coś nieoficjalnego na dysku twardym. Dodatkowo jak teraz będą np. podczas kontroli drogowej sprawdzali dane osobowe to przy okazji mogą mieć informacje o zarobkach, kontach bankowych, oglądanych filmach porno, zdradach małżeńskich itp. A wszystko to w imię naszego bezpieczeństwa, terroryzmu itp. Jak się ktoś władzy nie spodoba - nie będzie potrzeba sądu. Wystarczy policyjny informatyk. A władzę może oznaczać zwykły dzielnicowy - w końcu tez policjant.
...
Czyje to bedzie bezpieczenstwo?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:54, 26 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Bosacka przegrała w sądzie
Katarzyna Bosacka (fot. Akpa) - AKPA
Właśnie zapadł wyrok w sprawie, jaką Katarzyna Bosacka (44 l.) wytoczyła producentom programu Anny Guzik (39 l.). Jak podaje "Super Express" dziennikarka TVN Style przegrała batalię.
Kilka lat temu Katarzyna Bosacka, świetnie znana widzom z serii programów o zdrowym odżywianiu w TVN Style, wytoczyła proces firmie Formacja TV, który produkuje program o zbliżonej tematyce dla Polsat Cafe. Bosacka zarzuciła twórcom plagiat.
REKLAMA
Wczoraj sąd w całości oddalił jej zarzuty. – Dobrze, że ten niezbyt mądry spór, który ponad trzy lata temu zainicjowała p. Bosacka, mamy już za sobą. Ja od początku byłam spokojna co do wyroku. Formacja TV zawsze działała etycznie i sąd jednoznacznie to potwierdził. Co istotne, sąd zdecydowanie przeciwstawił się próbie zawłaszczenia przez panią Bosacką tematyki kulinarnej. Szkoda tylko, że sprawa ciągnęła się kilka lat i pani Bosacka udzieliła tyle krzywdzących dla nas wywiadów – mówi w rozmowie z "Super Expressem" Magdalena Kłaczyńska, szefowa Formacji TV i producentka "Zdrowia na widelcu".
Katarzyny Bosackiej nie było na ogłoszeniu wyroku. Ma prawo do apelacji, lecz nie wiadomo, czy z niego skorzysta.
...
A o co chodzi? Z tymi ,,prawami autorskimi" to obled. OCZYWISCIE CHODZI O KASE ZA NIC!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:17, 26 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
ACTAwiści z Poznania protestują przeciwko inwigilacji w internecie. Podpisali list sprzeciwu
Zenon Kubiak
26 stycznia 2016, 13:48
• Spotkanie przedstawicieli ACTAwistów, ruchu Kukiz'15, Polskiej Partii Piratów i grupy Anonymous Polska
• Spotkanie odbyło się w Poznaniu i dotyczyło nowelizacji ustawy o policji
• Ich zdaniem nowe przepisy oznaczają inwigilację obywateli
• Podpisano list z wyrazem sprzeciwu dla ustawy
Nowelizacja ustawy o policji budzi kontrowersje. Opozycja twierdzi, że nowe przepisy pozwolą policji na inwigilację internautów bez zgody sądu. Politycy PiS-u odpierają zarzuty, twierdząc, że służby będą mogły pozyskiwać tylko te dane telekomunikacyjne, pocztowe lub internetowe, które nie stanowią treści danego przekazu, czyli np. informacje, jakie strony odwiedza się w internecie, do kogo należy dany numer telefonu, jakie wykonywał połączenia, ale już nie treść samych rozmów, czy e-maili. Na pozyskanie treści zgodę będzie musiał wydać sąd.
Nowe przepisy i tak jednak budzą niepokój wielu środowisk. W Poznaniu pierwszy protest przeciwko nowym przepisom odbył się w zeszłym tygodniu. W pikiecie organizowanej przez anarchistów przed biurem Prawa i Sprawiedliwości wzięło udział kilkadziesiąt osób.
W poniedziałek w stolicy Wielkopolski w sprawie nowej ustawy o policji spotkali się przedstawiciele demonstracji przeciwko ACTA sprzed czterech lat. Wzięli w nim udział m.in. przedstawiciele grup ACTAwiści, Anonymous Polska, a także ruchu Kukiz’15 i Polskiej Partii Piratów.
- Podczas spotkania oficjalnie przeczytano treść listu otwartego w sprawie ustawy o policji nazywanej także ustawą inwigilacyjną – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Konrad Przesławski, koordynator Kukiz’15 w Poznaniu.
W liście czytamy m.in.:
„Nie podoba nam się sposób uchwalania pisanego na kolanie prawa, ale także lekkiego podejścia do spraw dla nas ważnych. Jesteśmy zdania, że przepisy, szczególnie te dotyczące tak intymnych elementów życia jak nasze prywatne rozmowy, czy dane internetowe, powinny być niezwykle precyzyjne. Niestety, nie ma to przełożenia na ustawę, o której jest dziś w mediach głośno. Stanowczo piętnujemy uchwalanie prawa, które może istotnie zagrozić naszej wolności, bezpieczeństwu naszych danych, i spowodować ogromną swobodę inwigilacji obywateli przez służby”.
Autorzy zwracają też uwagę, że nowe przepisy pozwalające policjantom na inwigilację dowolnego obywatela dają szerokie pole do nadużyć.
„Dla nas takie pojmowanie prawa, bez uwzględnienia podstawowych wolności obywatela, jest nie do przyjęcia. W tej sprawie potrzebny jest nasz obywatelski, ponadpodziałowy, głośny sprzeciw. Nie możemy dopuścić, by kolejne rządy bez skrupułów ustanawiały przepisy, które mogą pogwałcić naszą prywatność. Wolność nie ma jakiejkolwiek przynależności politycznej. Należy się ona każdemu obywatelowi Rzeczpospolitej Polskiej. Tłumaczenie, że inwigilacja właśnie temu celowi służy, jest groteskowe” – zwracają uwagę w tekście.
W dalszej części listu autorzy proszą wszystkich, aby zabezpieczyli swoje dane przed możliwą inwigilacją. List kończy się apelem do polityków PiS-u, Kancelarii Premier RP oraz prezydenta o „wykazanie dobrej woli i podjęcie szeroko zakrojonych konsultacji społecznych w celu wypracowania rozwiązania prawnego godzącego potrzeby służb bezpieczeństwa i obywateli”.
Wkrótce ma rozpocząć się zbieranie podpisów pod petycją, która ma być dołączona do listu.
...
Ciekawe.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:12, 05 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
Debata artystów i naukowców o prawie autorskim i dostępie do kultury
- Shutterstock
Ponad połowa badanych ściąga filmy z internetu, nie potrafiąc ocenić, czy korzysta ze źródła legalnego - wynika z raportu Fundacji Legalna Kultura. W piątek w Warszawie o raporcie, prawie autorskim i dostępie do kultury dyskutowali artyści i naukowcy.
Od października do grudnia 2015 r. Fundacja Legalna Kultura prowadziła badania socjologiczne na temat korzystania z zasobów kultury w internecie - w szczególności jej legalnych źródeł.
REKLAMA
Skupiono się przede wszystkim na sztuce filmowej; badanie towarzyszyło pilotażowej wersji projektu Otwarte Drzwi do Kultury, w ramach którego promowane jest polskie kino w niewielkich miejscowościach, w których dostęp do dóbr kultury jest utrudniony. Organizatorzy oferowali mieszkańcom małych miejscowości darmowe pokazy filmowe i teatralne.
Na temat wyników badania, a także działań na rzecz podniesienia świadomości prawa autorskiego i korzystania z legalnych źródeł kultury dyskutowali w piątek artyści, ludzie biznesu i nauki. W gmachu stołecznego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej spotkali się pisarze, muzycy, aktorzy, dziennikarze i naukowcy.
"Spotykamy się w gronie osób, które mogą mieć moc sprawczą w kwestii szerzenia pewnej postawy, jeśli chodzi o korzystanie z kultury, jakiejś etyki i zasad świadomego uczestnictwa w kulturze" - powiedziała PAP prezes Fundacji Legalna Kultura Kinga Jakubowska. "Przywoziliśmy do małych miejscowości ofertę: filmy, spektakle, warsztaty. Okazało się, że były pełne sale. Byliśmy w różnych miejscach: salach gimnastycznych, remizach. Tam, gdzie mogliśmy ulokować się z ekranem. Chcieliśmy upowszechniać kulturę, a także uświadomić odbiorcom, które źródła kultury i zasoby w internecie są legalne, jak można z nich korzystać, czym jest prawo autorskie i własność intelektualna" - dodała.
Jak powiedziała wokalistka Dorota Miśkiewicz, "świat próbuje nadążyć za internetem, który rozwija się niezwykle szybko". "Sieć to wspaniałe źródło, z którego można czerpać garściami, mieć dostęp do światowej kultury. Dzięki internetowi można uczestniczyć w życiu kulturalnym. Trzeba być jednak świadomym, co jest legalne, a co nie jest" - zaznaczyła.
W badaniu, przeprowadzonym przy pomocy ankiety, udział wzięło 2012 osób - mieszkańców polskich miasteczek i wsi. Realizowano je m.in. w Bartoszycach, Bielsku Podlaskim, Drohiczynie, Glinojecku, Goniądzu, Koźminie Wielkopolskim, Mielniku, Pińczowie, Różanie, Siemiatyczach i Węgorzewie. Badani byli przede wszystkim uczniowie.
Wyniki badania wskazują na brak świadomości w korzystaniu z dóbr kultury za pośrednictwem sieci. Nie tylko w dużych miastach, ale także na prowincji coraz więcej osób ma łatwy, szybki i bezpośredni dostęp do sieci za pomocą osobistych urządzeń mobilnych jak telefon komórkowy i stacjonarnych (komputer). "Oznacza to, że nie można już mówić o barierze technologicznej między dużymi ośrodkami miejskimi, a małymi miasteczkami" - przekonuje Jakubowska.
Niemal 80 proc. respondentów przyznaje, że ściąga z sieci muzykę, filmy, książki i gry. Ponad połowa badanych nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, z jakich źródeł korzysta. "To wskazuje na potrzebę prowadzenia działań edukacyjnych, uświadamiających w tym zakresie" - oceniła prezes Legalnej Kultury.
"Powinniśmy myśleć o prawie autorskim w wymiarze globalnym" - powiedział PAP krytyk filmowy i publicysta Tomasz Raczek. "To anachroniczne podejście, gdy jedno prawo autorskie obowiązuje w Polsce, inne we Francji, jeszcze inne w Stanach Zjednoczonych".
"Nie zgadzam się na podział świata. Żyjemy w +globalnej wiosce+, którą w latach 70. ubiegłego wieku wymyślił Marshall McLuhan, co wydawało się wtedy utopią, a dziś jest realnością. Artysta, który wyprodukował film jest zainteresowany tym, żeby widz go obejrzał, widz też jest zainteresowany. Ale pośrednicy nie wyrabiają się w stworzeniu współczesnej zasady podziału opłat prawnych, związanych z prawami autorskimi. Obecnie obowiązujące prawo autorskie w różnych krajach jest przestarzałe i nie do uratowania. Stwórzmy je od nowa, w wymiarze globalnym" - podkreślił.
20 proc. respondentów badania Legalnej Kultury chwali sobie większy wybór - faktor, pokazujący konieczność tworzenia baz zasobów kultury. Jak podkreślają organizatorzy badania, można mówić o pozytywnej zmianie w świadomości internautów, którzy chętnie korzystali z oferty, przygotowanej przez Legalną Kulturę w projekcie Kultura Na Widoku czy Otwarte Drzwi do Kultury.
Jak podkreśliła Jakubowska, z badań wynika, że działalność Legalnej Kultury ma realny wpływ na zmiany w postawach i zachowaniu odbiorców kultury. Oddziaływanie to jest widoczne także na polskiej prowincji. Na polu edukacji pozostaje wiele do zrobienia - nieznajomość legalnych źródeł kultury w sieci czy prawa autorskiego jest wciąż na wysokim poziomie.
...
Znowu chca krasc. UWAGA! SZANOWNYCH ZLODZIEI PSEUDOARTYSTOW MUSZE ROZCZAROWAC! JUZ MALO KTO SCIAGA WASZE FILMY! NIE ŁUDŹCIE SIE! Dzis rzadza fristajlerzy i kanaly z filmikami. Na zywo i nagrywanymi. Za darmo. To mlodziez oglada lacznie ze mna wiecznym mlodzencem Internet to sztuka skrajnie demokratyczna. Kazdy moze nagrac wystep byle komorka i puscic i zdobyc milion widzow.
Sa juz prawdziwe gwiazdy filmikowe rozpoznawalne przez ludzi. A was moga nie poznac. A jest wszystko. Jak grac gotowac naprawic rower czy co tam twierdzil Platon czy Sokrates. ,,Artysci" w dawnym rozumieniu to juz przeszlosc. Tworczosc jest teraz dla wszystkich. I DOBRZE! WON Z ZAIKSEM!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:36, 18 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
Sellin: 50 proc. kosztów uzyskania dla twórców możliwe od nowego roku
- Shutterstock
Zniesienie limitu w przypadku korzystania z 50 proc. kosztów uzyskania przychodu dla twórców mogłoby obowiązywać od 1 stycznia 2017 r.; sprzeciw Ministerstwa Finansów wobec tego projektu nie jest "twardy" - mówił w radiowej Trójce wiceminister kultury Jarosław Sellin. Wprowadzone w 2013 roku zmiany podatkowe określił jako "błąd rządu Donalda Tuska".
Zapowiedź przywrócenia twórcom kultury nielimitowanego odliczenia 50 proc. kosztów uzyskania przychodu padła w połowie stycznia, gdy wicepremier i minister kultury Piotr Gliński przedstawiał senackiej Komisji kultury i środków przekazu podstawowe założenia swojej polityki w resorcie kultury.
REKLAMA
Ograniczenie uprawnienia twórców do zastosowania ryczałtowych 50-procentowych kosztów uzyskania przychodów, wprowadzone w ramach nowelizacji ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, obowiązuje od 1 stycznia 2013 roku.
Jak powiedział Sellin, w resorcie trwają prace nad nowelą, która ma cofnąć to ograniczenie.
"Ostatnio odbyła się dyskusja na ten temat na Komitecie Stałym Rady Ministrów. Uczestniczyłem w tej dyskusji i jest polityczna przychylność w rządzie, więc taki projekt przedstawimy jako Ministerstwo Kultury i myślę, że go przeprowadzimy w tym roku, i że od 1 stycznia 2017 r. będzie mógł obowiązywać" - powiedział.
Pytany o doniesienia, że Ministerstwo Finansów jest przeciwne temu projektowi, odparł, że przedstawiciel resortu finansów, który również uczestniczył w dyskusji na Komitecie Stałym RM nie postawił weta wobec tego projektu.
"Ja żadnego twardego sprzeciwu nie usłyszałem. Jest naturalne, że w ramach konsultacji międzyresortowych Ministerstwo Finansów szczególnie intensywnie ocenia skutki finansowe każdej decyzji ustawodawczej i może mnożyć wątpliwości, ale myślę, że to trzeba zrobić" - mówił Sellin.
Przekonywał, że 50 procentowe koszty uzyskania dla twórców są w Polsce tradycją trwającą jeszcze od okresu międzywojennego, co stanowi jeden z elementów polityki kulturalnej państwa i wspierania twórczości.
Zdaniem Sellina odebranie twórcom tego przywileju było "błędem rządu Donalda Tuska", gdyż oszczędności dla budżetu z tego tytułu nie są duże.
"Natomiast jest to dolegliwe dla wielu twórców, którzy przecież często mają zarobki niesystematyczne i skokowe. (…) Trzeba to przywrócić, bo to rozszerza możliwość działalności twórczej" - podsumował.
...
~Jerzy z Legnicy : Dla Kowalskiego koszt uzyskania przychodu (niewiele ponad 100 zł) to ok. 2,5% (dla średniej krajowej). 50 % oznacza w praktyce opodatkowanie tylko połowy dochodu. Bardzo "sprawiedliwe". Do tego płace Kowalskiego są oskładkowane ZUS-em (każda złotówka) a nie tylko minimalna kwota jak u artystów. "Biedacy: mają później marne emerytury. Tak tworzy się kastowość i podział na lepszych i gorszych. Nie chodzi tylko o artystów, ale też o różnej maści wyrobników np. profesorów z "bożej łaski". Tworzą wypociny zwane wykładami i też płacą połowę podatku. Sprytny sposób na "równość społeczną".
....
Korupcja celebrytow. Bo duzo popiera PO to teraz ci wymyslili zwolnic ich z polowy podatkow. WASZYM KOSZTEM! JAK ZWYKLE! Idioci z PiS spodziewaja sie ze teraz celebryci beda sie na nich wieszac i robic sobie z nimi zdjecia. Ohyda. Psucie panstwa, A JUZ NA SZCZESCIE UDALO SIE TE PATOLOGIE USUNAC PIS PRZYWRACA!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:28, 25 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
Miliardowe zyski koncernu Bayer w IV kwartale, ale oczekiwano jeszcze więcej
- Reuters
Zysk niemieckiego koncernu farmaceutycznego Bayer wzrósł wprawdzie w IV kwartale 2015 roku, ale oczekiwano jeszcze więcej. EBITDA wzrósł w IV kwartale o 4 proc. do 1,9 miliarda euro - podała w komunikacie firma z Leverkusen. Konsensus rynkowy był jednak wyższy - na poziomie 2,04 miliarda euro.
Sprzedaż wyniosła w IV kw. 11,3 miliarda euro i takiego wyniku właśnie się spodziewano.
REKLAMA
Bayer oczekuje w 2016 roku jednocyfrowego wzrostu sprzedaży, ale liczy na to, że w całym roku może ona przekroczyć 47 miliardów euro. Za 2015 r. sprzedaż tę na razie oszacowano na około 46 miliardów euro.
Bayer, znany na rynku szczególnie z tego, że ponad 100 lat temu wynalazł Aspirynę, jest w okresie transformacji zainicjowanej przez prezesa koncernu Marijna Dekkersa. Dekkers odchodzi jednak z tej firmy wraz z końcem kwietnia, a jego fotel zajmie Werner Baumann.
...
I wlasnie dlatego te operacje kosztuja horrendalne kwoty zeby oni mieli zyski w miliardach...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:31, 27 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
"Wprost": Sieć głodna nastolatek
26 lutego 2016, 15:00
Nastoletnie youtuberki wzbudzają u młodych fanek podobne uwielbienie, jak kiedyś Beatlesi u ich babć. Już dziś potrafią zażądać po kilkanaście tysięcy złotych za udział w reklamie. Jeśli utrzymają popularność, za kilka lat mogą być nie tylko sławne, ale i bardzo bogate - pisze Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin w nowym numerze tygodnika "Wprost".
Księgarnia, Warszawa, centrum handlowe Złote Tarasy. Niedzielny wieczór, ostatni dzień ferii, a przed księgarnią kłębi się tłum dziewczynek w wieku 8–13 lat, które – zamiast pakować tornistry – stoją w gigantycznej kolejce. Wśród nich moja 10-letnia córka Marta. Stoi już 1,5 godziny i jeszcze z pół godziny przed nią, ale się nie poddaje. Bo jak przyjdzie jej kolej, usiądzie na kanapie obok 13-letniej Julki, zapozuje wspólnie z nią do zdjęcia i weźmie autograf. I wtedy będzie szczęśliwa. Julka to Quick, youtuberka, której Znak wydał właśnie książkę: „Quick, Zbychu, bółka i spółka”. Zgromadzenie dziewczynek w Złotych Tarasach to jej wieczór autorski. W ubiegłym tygodniu Julka miała takich spotkań sześć, głównie w empikach w największych centrach handlowych, w największych miastach. Na każdym spotkaniu były tłumy dzieci, podpisywanie książek i wspólne selfie do późnych godzin wieczornych. W naszej kolejce co jakiś czas rozlegały się pełne euforii piski: – Widziałam ją! Oddychałam tym samym powietrzem co ona. Nie mogę uwierzyć, przytuliła mnie.
W grudniu moja Marta stała w jeszcze dłuższej kolejce i w trudniejszych warunkach, bo na dworze. Przed warszawską galerią handlową Arkadia zbudowano wielkie stanowisko Coca-Coli, przy którym swoich fanów przyjmowało kilku znanych młodych youtuberów. Jednak najważniejsza była Banshee, poznaliśmy to po piskach, które rozlegały się, gdy tylko wychodziła pozdrowić czekające na zimnie dzieci. Dziewczynki wybiegały wtedy z piskiem z kolejki, w której stały po trzy godziny, i oblegały stoisko, żeby znaleźć się jeszcze bliżej dziewczyny, która mieszka w małym mieście w Wielkopolsce, nagrywa filmiki na YouTubie i jest dla nich gwiazdą. Podobne reakcje widać na archiwalnych zdjęciach dokumentujących zjawisko beatlemanii. Banshee dziś ma już 20 lat, ale zaczynała jako nastolatka i zwraca się do fanek w tym wieku. I trafia. Zajmuje piąte miejsce w rankingu Top 100 polskich użytkowników Snapchata i 30. miejsce na liście najczęściej subskrybowanych youtuberów w statystykach VidStatsX. Ma 638 735 subskrypcji. To więcej niż zwracający się do dorosłej publiczności znany dziennikarz, gwiazda własnego informacyjnego kanału na YT Mariusz Max Kolonko (562 825 subskrybcji). A z dziennikarzami, którzy chcieliby z nią porozmawiać, Banshee kontaktuje się za pośrednictwem agencji czuwającej nad jej biznesowymi kontaktami.
Ile zarabia youtuber?
Główna publiczność YT to dzieci w wieku 10-15 lat, jednak większość kanałów dla nich prowadzili do tej pory 17-30-latkowie. – To, że filmiki robią 13-latki, takie jak Quick, i że mają takie imponujące statystyki, to nowość – przyznaje Jan Szopa, redaktor naczelny portalu Polscyyoutuberzy.pl. Zjawisko jest na tyle nowe, że 13-letni vlogerzy nie stali się jeszcze milionerami. Jednak budują swoją markę, a oko biznesu zostało już wycelowane w ich stronę. Zostali zauważeni. Dostają do recenzowania książki, kosmetyki, piórniki, ciuchy. To, że wcześniej czy później zaczną porządnie zarabiać na swojej popularności, jest więcej niż prawdopodobne. Internet to świetny kanał docierania do nastoletnich klientów. Dlatego każda szanująca się agencja reklamowa w budżetach swoich kampanii rezerwuje pulę na youtuberów.
– Działają też stajnie youtuberów pośredniczące między nimi a klientami – mówi Maciej Budzich, autor bloga o mediach, reklamie i marketingu Mediafun.pl. – Agencja mówi, ile przeznacza pieniędzy na umowę z vlogerem, a stajnia przedstawia jej konkretne osoby. Stajnie są potrzebne koncernom, które chcą wynająć vlogerów na eventy, i innym kontrahentom, którzy chcą nawiązać z nimi współpracę. Także samym zainteresowanym. – To są młodzi ludzie, często nie znają swojej wartości, nie wiedzą, ile żądać. Jeden chce 1000 zł, inny za to samo 200 tys., bo słyszał, że tak należy. Nie mają na czym się wzorować, nie wiedzą, jak zarządzać swoją popularnością, więc godzą się na pośrednictwo wyspecjalizowanych firm. Właśnie taka firma odezwała się do mnie, kiedy wysłałam e-maila z prośbą o rozmowę do jednej z popularnych vlogerek, oczekując uzgodnienia warunków rozmowy. Zarobki youtuberów to gorący temat, którym żyją nawet portale plotkarskie. Jeden z nich opublikował stawki popularnych vlogerek modowych. Za reklamę na YT niektóre z nich życzą sobie 15 tys. zł.
Można się naprawdę dobrze ustawić. Jak podaje serwis RegioPraca.pl, kanał Sylwestra Wardęgi, na którym zamieszczonych jest kilkadziesiąt filmów, miesięcznie zarabia między kilkaset tysięcy a milionem złotych rocznie. Jednak Wardęga to żywa legenda YT, a jego filmy oglądane są także za granicą (np. słynny pies przebrany za pająka), co znacznie podwyższa ich wartość. Wszystkie dane na ten temat to jednak efekt szacunków, plotek, szczątkowych informacji. Wysokość zarobków youtuberów to tajemnica należąca do nich i agencji, które podpisują z nimi kontrakty.
Wartość 13-latki
Na filmiku sprzed dziesięciu miesięcy Quick recenzuje na przykład popularną wśród młodszej młodzieży książkę. – Witajcie na moim kanale, to jest nowa seria z „Książką pod tytułem”. Ale pod jakim tytułem? I właśnie o to tutaj chodzi – zaczyna. Autor książki Robert Trojanowski przyznaje, że jego wydawca wysyła egzemplarze do recenzji młodym youtuberom. – To świetny sposób dotarcia do odbiorców – mówi. – Dzieci polecają to, co trafia do ich wrażliwości. Dla rówieśników są wiarygodni i przez to także ciekawi. Podobnie rozumowała Aleksandra Prętka z wydawnictwa Znak, która wspólnie z inną redaktorką, Aleksandrą Bisztygą, wymyśliła i pilotowała przedsięwzięcie z Quick. – Znak Emotikon zajmuje się książkami dla młodego odbiorcy, więc zależy nam, żeby wiedzieć, czym fascynuje się nasz czytelnik – opowiada Prętka. – Staramy się zobaczyć świat jego oczami. Dlatego regularnie przeglądamy portale społecznościowe i w taki właśnie sposób znalazłyśmy Quick. Na początku chciały ją zaprosić do współpracy przy recenzowaniu i promocji, ale przyglądając się temu, co udostępnia, pomyślały, że właśnie z tego mogłaby być niezła książka. Jest jeszcze drugie dno tego pomysłu. Youtuberka, która kojarzy się z czytaniem, to dla wydawnictwa skarb. – Książka z youtuberem to olbrzymia szansa, że zyskamy nowego czytelnika. Część młodych odbiorców chętnie zagląda do bibliotek, ale większość woli inny rodzaj rozrywki. Jeżeli spodoba im się książka Quick, jest szansa, że sięgną po kolejną – mówi Aleksandra Bisztyga. Chociaż najmłodsi youtuberzy nie podpisują wysokich kontraktów, to, jak mówi Budzich, 5 tys. miesięcznie za reklamę jest już dla nich znaczącą sumą. Przede wszystkim jednak organizując konkursy z nagrodami przysłanymi przez producentów, korzystając z pomocy profesjonalistów czy rodziców przy bardziej skomplikowanej obróbce filmików, wyrabiają sobie markę, na której zaczną zarabiać w przyszłości.
Quick ma 138 105 subskrypcji i ponad 11,5 mln wyświetleń. Młodziutka Olivia Tomczak, która pisze o sobie, że bardzo lubi śpiewać, więc udostępnia różne covery i zabawne filmiki, zebrała 32 tys. subskrypcji i prawie 6 mln wyświetleń. Kasia, autorka kanału Katka Vlog, ma 13 lat, ponad 11,5 tys. subskrypcji, 667 tys. wyświetleń. – Hejcia, moją pasją jest taniec, nagrywanie oraz śpiew, mam nadzieję, że mój kanał wam się spodoba – przedstawia się. A 11-letnia Gabi for you zebrała już ponad 6 tys. subskrypcji. To dobre wyniki. Jeśli tendencja się utrzyma, autorki vlogów będą mogły pomyśleć o zmonetyzowaniu swoich sukcesów.
Psychologiczne pułapki
Trzeba jednak uważać na pułapki. Psycholog dzieci i młodzieży Monika Perkowska wciąż ma do czynienia z dziećmi, które planują, że zostaną youtuberami i będą na tym zarabiać wielkie pieniądze. Na portalach młodzież rozwiązuje dylematy: warto iść na studia czy skupić się na karierze w YT? – A kiedy zaczną naprawdę na tych filmikach zarabiać, to myślą, że tak będzie zawsze – mówi Perkowska. – I spadek popularności jest dla nich ciosem.
Sława na YT jest kusząca, bo przynajmniej teoretycznie łatwa do zdobycia. Żeby dostać się do telewizyjnego talent show, trzeba uczestniczyć w długich, męczących castingach, na które wielu rodziców nie chce narażać dzieci. Trzeba nastawić się na niszczącą rywalizację. A w sieci nie trzeba – tu zdobycie popularności jest łatwe. Dziewczynki siadają przed kamerką i opowiadają o tym, co wydaje im się ciekawe. O swoich zwierzątkach, szkole i ulubionych potrawach, pokazują swój pokój. A miliony widzów to oglądają. I też tak chcą, bo opowiadać o swoim codziennym życiu może każdy, podobnie jak nagrywać filmiki kamerką, w którą jest wyposażony każdy komputer. – Ja zaczęłam, kiedy dostałam swój pierwszy laptop i odkryłam na nim program do montażu – opowiada Julka Quick. – Najpierw pokazywałam swoje filmiki rodzinie, później koleżanki uświadomiły mi istnienie YouTube’a. Opowiadały o youtuberach i były zdziwione, że ich nie znam. Niektóre nawet nosiły ich koszulki. Wciągnęło mnie to, byłam zafascynowana i postanowiłam opublikować swój pierwszy filmik.
Problem polega na tym, by się ze swoją twórczością przebić. A na to nie ma recepty. Maciej Budzich uważa, że kluczem do sukcesu jest rekomendacja jakiejś gwiazdy YouTube’a. Według Jana Szopy z portalu Polscyyoutuberzy.pl – pomysł na siebie. Na pewno ważne jest to, żeby film był dobrze zrobiony pod względem technicznym. Dlatego nagrania dziewczynek, które cienkim głosikiem opowiadają o dziesięciu rzeczach, które najbardziej lubią robić, są dobrze zmontowane, mają dodatki, np. migające miniaturki, muzykę, czołówkę i inne efekty. Produkcja jednego odcinka na kanale Quick trwa wiele godzin. Koncepcja, nagranie, montaż, czasami potrzebna jest pomoc ojca. Jan Szopa, który przejrzał nagrania najmłodszych nastolatek, mówi, że jest tam sporo efektów, których dziecko nie zrobi samo na zwykłym komputerze. Widać, że pomagali mu dorośli. Jest jednak też wiele samodzielnej pracy, z której dzieci mogą być dumne.
Dylematy rodzica
Ja jednak nie pozwoliłam swojej Marcie nagrywać filmików, na których byłoby ją widać i słychać, choć bardzo chciała. Boję się, że zrani ją hejter, boję się też, że da się oszukać pedofilowi, który udając jej rówieśniczkę, będzie próbował się z nią umówić. – Dzieci dają się oszukać, nawet jeśli rodzice rozmawiają z nimi o zagrożeniach – przyznaje psycholog Monika Perkowska. – Można się przed tym zabezpieczać, zakładając na przykład konto pod nickiem, a nie nazwiskiem, nie podawać żadnych danych, jednak nie mamy pełnej kontroli nad tym, co dziecko o sobie opowie. Ojciec Quick pilnuje prywatności córki, nam też nie podał jej nazwiska. Przyznaje również, że dziewczynka była atakowana przez hejterów, jednak uważa, że nie należy jej od tego izolować. – Nawet podczas jazdy na rowerze mogą się zdarzyć wywrotki, ale nie jest to powód, żeby tego dziecku zabronić – mówi. – Należy założyć kask i przestrzegać reguł. Podobnie w internecie. Gdy zdarzyły się pierwsze hejty, Julka mogła liczyć na nasze wsparcie i rady, jak się od tego dystansować. Bo sukces może być niebezpieczny. Dla 13-latki widok tysięcy rówieśników w kolejce po jej autograf to wyzwanie. – Dopiero teraz, podczas spotkań autorskich, zobaczyłam, jak wielu tak naprawdę mam widzów – mówi Quick. – Kontakt z widzami, którzy przyszli specjalnie, żeby się ze mną spotkać, jest dla mnie niesamowitym przeżyciem. Aż ciężko mi to opisać.
Ojciec Julki opowiada z kolei, że poczuł popularność córki, gdy na domowym komputerze musiał wydzielić osobny folder na wiadomości e-mailowe do Quick, bo wśród propozycji biznesowych nie znalazłby własnych wiadomości. Kiedy zdecydowali się na pisanie książki, wiadomo było, że będzie to pracochłonne i czasochłonne, a Julka przecież ma szkołę i jest dzieckiem. – Stało się to doskonałą okazją do rozmów na temat wartości, priorytetów, ustawiania bliższych i dalszych planów – mówi. Bo sukces, choć cieszy, może być zdradliwy. Naraża na obciążenie psychiczne, zmienia dziecko, bo nie będzie ono przez jakiś czas zwykłą, anonimową osobą. Nie każde dziecko jest gotowe do roli idola.
...
ZAIKS to zgromadzenie starych truposzy zlodziei ktorzy sciagaja haracze. Ich utworow nikt nie sciaga. BO TAK TERAZ WYGLADA SZOL BIZNES! Tvitch.tv itp. Mi tam sie podoba mimo ze oczywiscie to sa ludzie z wadami. W zadnym wypadku filmiki to nie raj. Mnostwo z nich zakonczylem ogladac po wiązance plugastw jakie plynely z glosnika. Co nie znaczy ze nie ma normalnych.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:23, 03 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Zametkowani. Jak wygląda wyzysk przy produkcji ubrań w krajach Trzeciego Świata?
Kamil Nadolski
Dziennikarz Onetu
- Africa Studio / Shutterstock
Uszycie t-shirtu, za który płacimy kilkadziesiąt złotych, w Bangladeszu warte jest sto razy mniej. Interes się kręci. Pracownicy zarobią na miskę ryżu, prezesi na nowe jachty.
„W Chinach zachodnie firmy coraz częściej zamawiają ubrania, wybierając z kolekcji zaprojektowanych czy raczej skopiowanych na miejscu przez fabrykę. Wystarczy, że jedna znana zachodnia marka odzieżowa raz zleci za Wielkim Murem uszycie kolekcji według własnego projektu. Średnio zdolna studentka drugiego roku wzornictwa przemysłowego w kilka dni zrobi z tego własny produkt: tu zmieni proporcje kolorów, tam wszyje zamek w innym miejscu, dołoży lub utnie kaptur, w ostateczności po prostu wymieni grafikę lub napisy. Fabryka sprzedaje potem takie „projekty” mniejszym kontrahentom, których nie stać na własne studio projektowe, albo uważają je – poniekąd słusznie – za zbędny wydatek. Bo co z tego, że modę kreują oryginały próbujące wyróżnić się z tłumu? Reszta w tym tłumie marzy, by wyglądać dokładnie jak inni”.
Tym samym Marek Rabij w książce „Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo” doskonale ogniskuje problemy, z jakimi zmaga się dziś cały przemysł odzieżowy.
„Naprawdę nie widzisz, że wiele ciuchów różnych marek, nawet z różnych półek cenowych, wygląda właściwie tak samo? – pyta go Ahmed, pośrednik z Dhaki. – Sweter, który w Nowym Jorku kosztuje 140 dolarów, może wyglądać tak samo, jak sweter z dyskontu za 14 dolców. Identyczny krój, kolor, wykończenie, inne będą najwyżej materiały, a i to nie zawsze. [...] W czasach, kiedy ubrania zamawiało się jeszcze u krawców, klienci potrafili odróżnić kaszmir od zwykłej wełny. Dziś nie tylko nie potrafią, lecz nawet o to nie pytają. Ciuch jest wart tyle, ile metka, którą do niej przyszyto” – ironizuje w rozmowie z autorem.
Trudno o lepszą diagnozę społeczną. Globalizacja i masowa produkcja od lat wpływają na kreowanie masowych gustów. Pomijając jednak samą estetykę, najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że na samym końcu biznesowego łańcucha znajdują się autentyczne ludzkie tragedie.
Kiedy opadł kurz...
Książka Rabija to nowość na rynku wydawniczym, ale dotyka starego i niezwykle wrażliwego problemu – wyzysku pracowników. W krajach Trzeciego Świata tysiące ludzi haruje po kilkanaście godzin na dobę, by zarobić na miskę ryżu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że cena t-shirtu, za który płacimy kilkadziesiąt złotych, w Bangladeszu może nie przekraczać kilkudziesięciu groszy. Nic zatem dziwnego, że aby poznać problemy przemysłu odzieżowego, Rabij wybrał właśnie ten kraj. O ile Bangladesz jest drugim, po Chinach, producentem odzieży na świecie, od lat przoduje pod względem tragicznych warunków pracy. Dla międzynarodowych korporacji odzieżowych w blisko pięciu tysiącach fabryk i szwalni pracuje ponad 4 mln ludzi. Głównie młodych kobiet, dla których codzienność stanowią głodowe płace (ok. 37 dolarów miesięcznie) przy pracy po 12-16 godzin na dobę.
– Koszty produkcji są obniżane do minimum. W rezultacie pensje pracowników szyjących ubrania to zaledwie 1-2 proc. ceny płaconej przez nas w sklepie. Dla porównania, do firm odzieżowych trafia ok. 40-50 proc. tej kwoty – przyznaje Joanna Szabuńko z Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie. – Organizacje pracownicze szacują, że w większości krajów producenckich pracownicy zarabiają połowę lub nawet jedną trzecią kwoty potrzebnej im na godne życie swoje i rodziny. Dzięki takiemu rozkładowi kosztów sieciówki mogą kusić nas wyprzedażami, bo nawet wtedy zarabiają – tłumaczy działaczka.
Świat na chwilę zreflektował się kiedy w 2013 roku doszło do katastrofy Rana Plaza, w której mieściły się zakłady odzieżowe i centrum handlowe. Ośmiokondygnacyjny budynek złożył się jak domek z kart, grzebiąc pod gruzami blisko 3 tys. osób (zginęło 1133). Skandal wybuchł jednak dopiero wtedy, gdy po gruzami zawalonego budynku znaleziono metki takich marek, jak Primark, Next czy polskiego Croppa. O korzystanie z niewolniczej pracy oskarżony został również największy producent odzieży na świecie, hiszpańska firma Inditex, do której należą takie marki jak Zara czy Massimo Dutti.
Największa katastrofa budowlana w historii Bangladeszu przez jakiś czas była na czołówkach gazet. Wykorzystali to sami pracownicy, którzy strajkami wymusili 78-proc. podwyżki. Konsumenci wywarli na firmach presję, dzięki czemu ich prezesi wyłożyli 30 mln dolarów odszkodowania dla rodzin ofiar (marki o łącznym rocznym zysku przekraczającym 20 mld dolarów potrzebowały na to dwóch lat). Zachodni zleceniodawcy podpisali również porozumienie o ochronie przeciwpożarowej oraz bezpieczeństwie, zlecając w fabrykach kontrole niezależnym ekspertom. Wreszcie, wszystko wskazuje na to, że winni katastrofy po raz pierwszy poniosą surowe konsekwencje. W procesie, który właśnie ruszył o „masowe zabójstwo”, oskarżono 41 osób, w tym właściciela budynku Sohela Rana. Wszystkim grozi kara śmierci, bo feralnego ranka, choć pracownicy zauważyli pęknięcia na ścianach i nie chcieli wejść do środka, nadzorcy zmusili ich, by przystąpili do pracy.
Przepisy swoje, Bangladesz swoje
Na pierwszy rzut oka spory postęp, ale rzeczywistość daleka jest jednak od ideału. Według raportu opublikowanego w grudniu przez Uniwersytet Nowego Jorku (NYU) nowe przepisy obejmują najwyżej 45 proc. robotników i 27 proc. fabryk, choć nawet do tej liczby są zastrzeżenia. Na 3425 odbytych inspekcji, tylko osiem fabryk wdrożyło wszystkie uwagi inspektorów. Do dziś nie wiadomo, kto ma zapłacić za wymianę instalacji elektrycznych (problemem są pożary) i za wzmocnienie budynków – fabrykanci czy ich zagraniczni klienci.
Główny problem stanowi rozdrobnienie przemysłu odzieżowego w Bangladeszu. Oficjalnie działa tam ok. 5 tys. fabryk, nieoficjalnie mowa o dwóch, a może nawet trzech tysiącach więcej. Wiele szwalni nazywanych jest ironicznie „pięciogwiazdkowymi hotelami”, nastawionymi przede wszystkim na inspekcje i wizyty zachodnich przedstawicieli. Wszystko lśni tam czystością, gości witają zadowoleni pracownicy, a na każdej ścianie wisi gaśnica. Niewielu jest na tyle dociekliwych, by zbadać, jak dużą część zamówień firma zleca mniejszym podwykonawcom, gdzie warunki pracy wołają o pomstę do nieba.
Każda szwalnia, chcąc zarobić, odbija sobie na wysokości pensji, nierzadko zmuszając pracowników do darmowej pracy w czasie nadgodzin. Niewielu zrezygnuje, bo na ich miejsce i tak czekają setki chętnych. Za sytuację pracowników są jednak odpowiedzialne również firmy zlecające produkcję w Bangladeszu, płacące niskie stawki, wymagające krótkich terminów realizacji zleceń bez inwestycji w fabryki i skutecznego zapewnienia przestrzegania praw pracowniczych.
Diabeł tkwi w szczegółach, bo monitoring łańcucha dostaw dla firm jest niezwykle trudny. Jeansy, zanim dotrą do klienta, okrążają Ziemię średnio 1,5 raza. Do ich wyrobów wykorzystuje się 18 składników z różnych części świata, m.in. bawełnę na tkaninę z Indii lub Mali, barwnik indygo z Niemiec, miedź na guziki z Namibii, cynk do nitów z Australii, pumeks do przecierania z Turcji, czy zamki błyskawiczne z Japonii. Na każdym z tych etapów istnieje sieć zależności. Nawet jeśli główna firma zażąda egzekwowania pewnych standardów, nie ma pewności, że zachowają je pośrednicy. Nie da się całkowicie wyeliminować wyzysku, można starać się go ograniczyć. Najbardziej rażąca jest jednak hipokryzja bogatych państw Północy, które z jednej strony subsydiują kraje Trzeciego Świata, z drugiej bez skrupułów kontynuują politykę postkolonialnych zależności handlowych. Samo zamknięcie niespełniających norm fabryk nie rozwiąże przecież problemu, bo przyczyni się do dalszego wzrostu ubóstwa.
Świadomy konsument
W ostatnich latach przypadki podobnego wyzysku odnotowywano na plantacjach kakao, czekolady, orzeszków ziemnych, a także wśród producentów elektroniki. To nie konkretne produkty powinny być więc kojarzone z wyzyskiem, a bieda krajów, w których są wytwarzane. Niestety wiedzą o tym również duże koncerny, które często na metkach zamiast kraju pochodzenia wpisują hasła typu „zaprojektowano w Paryżu”.
Trudno oczywiście przy każdym zakupie zastanawiać się, w jakich warunkach wyprodukowano produkt, który chcemy nabyć. Mając jednak świadomość, co kryje się za produktami z niektórych krajów, warto być na tym punkcie bardziej uwrażliwionym.
– Oczywiście przemyślane i odpowiedzialne zakupy są pierwszym krokiem. Ważne jest jednak, by komunikować sprzedającym nasze oczekiwania. Najwięcej realnych zmian przynoszą głośne kampanie konsumenckie i obywatelskie. Kupowanie od mniejszych, bardziej odpowiedzialnych firm, lokalnych producentów, ograniczanie zakupów czy też recycling, upcycling i inne odpowiedzialne wybory alternatyw konsumenckich są jedną z dróg. Do dużych zmian potrzebne jest globalne zaangażowanie konsumenckie w kampanie. My zachęcamy do wszystkich tych działań. Widzimy, że przynoszą efekty, choć zajmuje to często dużo czasu – namawia Joanna Szabuńko.
...
Nic nowego. Lud zawsze nasladowal szlachte. Problemem dawniej byl rodzaj materialu. Jedwab dawniej byl dla chlopa niemozliwy do zdobycia. Dzis nie ma wlasciwie materialu niedostepnego do sredniaka. Zatem metka sie liczy.
Kultura opiera sie na KOPIOWANIU OD ZAWSZE! Tzw. prawa autorskie to wymysl zeby zbijac kase na monopolu. Tak naprawde to wszystko juz bylo w dziedzinie kultury. Motywy sie powtarzaja inaczej zmieszane.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:28, 08 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Kraków: nielegalne utwory muzyczne w jednej z dyskotek
Na dyskotece puszczano "pirackie" utwory - Shutterstock
Policjanci zajmujący się zwalczeniem przestępczości gospodarczej wspólnie z pracownikami ZAiKS-u zabezpieczyli sprzęt komputerowy z nielegalnym oprogramowaniem, na którym były "pirackie" utwory ściągnięte z internetu. Straty na rzecz twórców to ponad kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Śledczy wraz z funkcjonariuszami ZAiKS ustalili, że w jednym z krakowskich klubów odtworzone są utwory muzyczne bez wymaganych licencji. Dodatkowo ochrona przeprowadzająca tzw. selekcję, pobierała od uczestników opłaty wejściowe, nie drukując przy tym paragonów potwierdzających transakcję.
REKLAMA
Straty poniesione w wyniku nielegalnego publicznego odtwarzania utworów wynoszą na chwilę obecną kilkanaście tysięcy złotych. Skala procederu nie została jeszcze dokładnie oszacowana. Śledczy podczas przeszukania pomieszczeń dyskoteki ujawnili oraz zabezpieczyli kilka komputerów oraz kilkanaście zewnętrznych dysków twardych. Sprzęt trafi do specjalistów z zakresu nielegalnego oprogramowania i praw autorskich.
Za popełnione przestępstwa przeciwko naruszeniu praw autorskich grozi kara dwóch lat pozbawienia wolności oraz wysoka grzywna.
...
Znow absurdalne liczenie ,,strat". Wlasciciele dyskotek wystarczy ze kupia utwor w sklepie i maja dowod zakupu. Juz ich nie mozna oskarzyc ze ,,ukradli".
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:16, 10 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Były dziekan z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika oburzony zachowaniem policji
Mikołaj Podolski
Dziennikarz Onetu
Prokuratorzy prowadzą śledztwo w sprawie plagiatu Tomasza J. - istock
Toruński profesor prawa usłyszał zarzuty dotyczące plagiatu. Zdaniem b. dziekana Wydziału Prawa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu szokujące jest to, że do prokuratury w kajdankach doprowadziła go policja. – Zostałem zatrzymany w prawdziwie amerykańskim stylu przed własnym domem – komentuje Tomasz J. Śledczy wyjaśniają jednak, że nie mieli innego wyjścia – profesor nie odbierał wezwań, a jego obecność podczas stawiania zarzutów była konieczna.
Gdańscy prokuratorzy prowadzą śledztwo w sprawie plagiatu, którego według podejrzeń miał dokonać Tomasz J., były dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Chodzi o fragmenty książki niemieckiej badaczki, które miały znaleźć się w jego publikacji.
REKLAMA
REKLAMA
Prawnik już wcześniej zamieszczał w internecie wpisy dotyczące m.in. zawieszenia go w obowiązkach dziekana, kierownika katedry i pracownika wydziału prawa. Protestował przeciwko uzasadnianiu tego zawieszenia chęcią postawienia mu zarzutów przez śledczych. Pisał, że decyzja powinna zostać podjęta po postawieniu zarzutów, a tych wciąż nie było. I dodał, że według niego nie powinny zostać postawione, ponieważ sprawa się przedawniła.
Śledczy: dziekan nie odbierał wezwań
Inne światło rzucili na nią jednak śledczy, którzy poinformowali, że w poniedziałek 7 marca zatrzymali Tomasza J. i doprowadzili do prokuratury. Tam postawili mu zarzuty dotyczące plagiatu w pracy naukowej. Jak tłumaczą, nie mieli wyjścia, bo zawieszony dziekan nie odbierał wezwań, a jego obecność podczas stawiania zarzutów była konieczna. Prawnik nie przyznał się do winy.
Początkowo Tomasz J. unikał mediów, jednak w końcu postanowił w sieci skomentować swoje zatrzymanie. "W postawieniu zarzutów nie byłoby nic specjalnie zaskakującego, gdyby nie dwie okoliczności. Otóż zostały one postawione pomimo upływu terminu przedawnienia oraz w kajdankach" – napisał. – (...) Do postawienia zarzutu doszło i to w spektakularnych, wręcz szokujących okolicznościach. Zostałem zatrzymany w prawdziwie amerykańskim stylu przed własnym domem i dostarczony w kajdankach (taki jest podobno standard, jednak dla mnie osobiście rzecz wprost nie z tego świata) do Gdańska, w policyjnej więźniarce w tzw. klatce dla więźniów (to też podobno standard). Podobno wszystko to z powodu utrudniania i przedłużania śledztwa. Śledztwa, o którym dowiedziałem się po raz pierwszy oficjalnie w dniu 5 stycznia br. (a więc gdy trwało już blisko 4 lata)".
Tomasz J. dodał też, że śledztwo jest prowadzone na podstawie anonimu. Twierdzi, że nie ma dowodów potwierdzających podejrzenia, że 23 stycznia 2016 r. doszło do przedawnienia ścigania, a postępowanie prokuratury i uczelni w jego sprawie nazwał "niestandardowymi". Swoje dwukrotne niestawiennictwo tłumaczy: "usprawiedliwieniem w pierwszym przypadku i brakiem wezwania w drugim przypadku".
"Jakież było moje zdumienie, gdy prokurator ustnie uzasadniając zarzuty, stwierdziła, że "przesłuchanie rzekomo poszkodowanej N. Schulze (niemieckiej badaczki – przyp. red.) nic do sprawy nie wniosło", zarzuty zaś oparte są na opinii czy raczej tłumaczeniu wybranych fragmentów pracy N. Schulze z niemieckiego na język polski uzyskanej 1,5 roku temu. Można poważnie wątpić w jej wagę, skoro prokuratura aż tyle czasu potrzebowała, aby ocenić, czy jest, czy nie jest wystarczająca" – stwierdził.
...
Oczywiscie nie znam tej sprawy ale miejcie swiadomosc ze nauka to przepisywanie po kims. Naukowiec nie odkryl nawet 0,0001 % tego o czym pisze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 16:45, 13 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Policja Olsztyn
Zatrzymania ws. piractwa internetowego
Policjanci z Olsztyna uderzyli w piratów internetowych - Shutterstock
Zatrzymania w sprawie internetowego piractwa. Policjanci z Olsztyna w ramach prowadzonego dochodzenia w sprawie nieuprawnionego rozpowszechniania za pośrednictwem stron internetowych dla nieograniczonego kręgu odbiorców, kanałów TV i płatnych transmisji telewizyjnych w trybie "na żywo", ustalili faktycznych sprawców.
Funkcjonariusze w trakcie działań realizowanych w kilku miejscach w Polsce zabezpieczyli szereg elektronicznych nośników danych, telefony, karty płatnicze do kont bankowych. Trwa szacowanie strat, a sprawa ma charakter rozwojowy.
Policjanci z Wydziału dw. z Przestępczością Gospodarczą KWP w Olsztynie monitorując środowisko zajmujące się przestępczością intelektualną w Internecie wpadli na trop nielegalnej działalności szeregu serwisów streamingowych powiązanych ze sobą. Miała ona polegać na nieuprawnionym strumieniowaniu, tj. przesyłaniu za pośrednictwem stron internetowych, dla nieograniczonego kręgu odbiorców, kanałów TV i płatnych transmisji telewizyjnych, w trybie "na żywo".
Z ustaleń policjantów wynika, że sprawcy po rejestracji domen i uruchomieniu serwisów na serwerach firm hostingowych, wyszukiwali w sieci internetowej nielegalnie udostępnianych linków do kanałów telewizyjnych. Następnie "wklejali" je do swoich serwisów internetowych. Po wybraniu danego kanału telewizyjnego na stronie nielegalnego serwisu uruchamiany był odtwarzacz, za pośrednictwem którego, w sposób darmowy dla użytkownika, wyświetlany był kanał TV w trybie "na żywo".
Na stronach serwisów umieszczano informacje, że dostęp do ich zawartości jest bezpłatny i nie wymaga zakładania i rejestracji kont użytkownika. Jest to często stosowany chwyt marketingowy, który ma służyć wypromowaniu serwisu w internecie i pozyskania nowych użytkowników. To bezpośrednio przekłada się na osiąganie coraz wyższych korzyści finansowych przez ich właścicieli, poprzez spieniężanie ruchu internetowego na stronie, a także zwielokrotnianie ilości wyświetlanych reklam na stronie i wypłaty zysków.
Innym źródłem dochodów są również dobrowolne wpłaty, czy dotacje od użytkowników serwisu. Jednocześnie uzyskiwane dochody służyły rozwijaniu nielegalnej działalności w oparciu o kolejne domeny, czy serwisy, zakładane na darmowych hostingach internetowych.
Policjanci ustalili, że w ramach prowadzonych przez siebie serwisów sprawcy posługiwali się fikcyjnymi danymi osobowymi, oraz danymi personalnymi innych osób. Korzystali również z usług zagranicznych pośredników finansowych do opłacania serwerów, domen internetowych, a także gromadzenia środków uzyskiwanych z nielegalnej działalności. Z zebranych informacji wynika, że właściciele nielegalnych serwisów przebywali w wynajmowanych lokalach mieszkalnych, nie związanych z ich stałym miejscem zameldowania.
Jak się okazało, jeden z serwisów, specjalizujący się w transmisjach sportowych, należy do mieszkańca Działdowa. Miał on korzystać ze streamów udostępnianych przez inne nielegalne serwisy, których właściciele działali na terenie południowej Polski.
Na początku tygodnia policjanci zwalczający przestępczość gospodarczą z KWP w Olsztynie i z Działdowa wspólnie z funkcjonariuszami z Wydziału dw. z Cyberprzestępczością KWP w Olsztynie oraz Katowicach przeszukali kilka miejsc w kraju. W konsekwencji zabezpieczyli szereg elektronicznych nośników danych – komputery, laptopy, telefony komórkowe oraz karty płatnicze do rachunków bankowych, na których gromadzono zyski z działalności nielegalnych serwisów internetowych. W tej sprawie zostało przesłuchanych 8 osób.
Trwa szacowanie strat poniesionych przez pokrzywdzonych – właścicieli kanałów TV. Z samych płatnych transmisji sportowych tylko dla jednego kanału straty zostały wyliczone na co najmniej blisko 300.000 złotych.
Za naruszenie przepisów z Ustawy prawo autorskie i prawa pokrewne i uczynienie z nielegalnej działalności stałego źródła dochodu grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. Sprawa ma charakter rozwojowy, planowane są dalsze czynności dowodowe.
...
Co oni wlasciwie robili? Nie pobierali oplat? To o co chodzi? Gdyby sprzedawali. Czy wlamywali sie do jakichs serwerow transmisyjnych? Za malo danych.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 9:38, 17 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Virtualo
"Czytam legalnie, a Ty?" - ruszyła kampania edukacyjna na temat piractwa ebooków
Anna Dziewit - Meller promuje akcję i zachęca do ogólnej dyskusji na tematy związane z e-piractwem - Virtualo
Pod hasłem "Czytam legalnie, a Ty?" ruszyła kampania edukacyjna Virtualo i partnerów zachęcająca do legalnego czytania ebooków oraz podejmująca temat walki ze zjawiskiem e-piractwa w Polsce.
Znani autorzy i dziennikarze m.in. Anna Dziewit - Meller, Katarzyna Bonda czy Mariusz Szczygieł będą promować ideę akcji i zachęcać do ogólnej dyskusji na tematy związane z e-piractwem. Kampania realizowana pod hasłem "Czytam legalnie, a Ty?" będzie prowadzona w mediach społecznościowych oraz blogosferze. Ma ona na celu zwrócenie uwagi na problem pobierania ebooków z nielegalnych źródeł oraz edukację Internautów.
W ramach akcji udostępniona zostanie dedykowana strona, na której znajdą się najważniejsze informacje dotyczące legalnego użytkowania ebooków, zobrazowane nowoczesnymi materiałami infograficznymi oraz filmem z przeprowadzonej 14 marca br. debaty online "Piractwo ebooków w Polsce".
Co tydzień w mediach społecznościowych będzie udostępniane użytkownikom jedno tematyczne wyzwanie, mające zachęcić do prezentowania swoich zdjęć przedstawiających jak czytamy legalnie w różnych sytuacjach, opisane odpowiednimi hashtagami. Na tej podstawie powstanie lista tagów i zdjęć promujących legalne czytanie. Co tydzień autor najlepszego zdjęcia otrzyma czytnik PocketBook Touch Lux.
Do udziału w akcji "Czytam legalnie, a Ty?" zostało również zaproszone środowisko blogosfery. Zaangażowani blogerzy, którzy podejmą wyzwanie i przygotują własny filmik lub wpis zachęcający do walki z piractwem, nominują również kolejne osoby do wykonania tego samego zadania. W ten sposób będą zachęcali Internautów do dyskusji na temat legalnego czytania ebooków.
Akcję promującą legalne czytanie otworzyła debata online zorganizowana 14 marca br. zatytułowana "Piractwo ebooków w Polsce. Czy da się skutecznie walczyć z rosnącą plagą?", w której uczestniczyli przedstawiciele różnych środowisk – autorzy, wydawcy i dystrybutorzy. Podczas debaty zostały poruszone zagadnienia walki ze zjawiskiem e-piractwa, pomysłów na rozwiązanie problemu oraz już podejmowanych działań, a także zagadnienie, czy w Polsce mamy przyzwolenie społeczne na piractwo. Debatę poprowadziła dziennikarka i pisarka Anna Dziewit-Meller, której gośćmi byli: Kinga Jakubowska, kulturoznawca i prezes Fundacji Legalna Kultura, Jarosław Lipszyc, z porozumienia Fundament, Wojciech Orliński, aktywny dziennikarz, pisarz i publicysta oraz Robert Rybski, prezes firmy Virtualo – dystrybutora ebooków.
Z badań przeprowadzonych przez Virtualo i Instytut Nauk Ekonomicznych Grape UW wynika, że nawet 50 proc. e-czytelników może pozyskiwać ebooki z nielegalnych źródeł. Dlatego Virtualo wraz z partnerami zdecydowało się poprowadzić kampanię edukacyjną, która uświadomi eczytelnikom, co można zrobić z zakupionym ebookiem, aby nie łamać prawa. Piractwa ebooków nie da się wyeliminować, ale można próbować zmniejszyć jego skalę poprzez systemowe działania, polegające z jednej strony na edukacji, a z drugiej strony na egzekwowaniu prawa.
Obecnie edukacja na temat poszanowania praw autorskich w zasadzie nie istnieje, stąd pomysł Virtualo i partnerów, aby pod hasłem "Czytam legalnie, a Ty?" poprowadzić ogólnopolską kampanię edukacyjną i zachęcić wszystkich do podjęcia tematu piractwa ebooków.
(jam)
Polecamy także - Dowiedz się więcej o legalnym użytkowaniu ebooków
!!!!
~marzan : E-booki są skandalicznie, horrendalnie, irracjonalnie drogie więc mnie w sumie nie dziwi, że ludzie uprawiają na tej działce piractwo. Żeby książka będąca plikiem elektronicznym kosztowała 3/4 tego co papierowa, kupiona w księgarni?! Toż to nawet nie złodziejstwo, to ZŁODZIEJSTWO. Naprawdę, gdzie jak gdzie, ale tutaj, na tym polu, dystrybutorom należy się okradanie ich przez resztę świata, bo trudno wskazać, gdzie niby jaką pracę oni do trudu autora dokładają w takiej ilości, by ten dostawał 2-3 zł od powieści a oni następne 20-30. Rozumiem, gdy się tak dzieje z papierem, wożonym po kraju i składowanym na półkach. Ale pliki?
~mila : Chetnie kupowalabym ebooki, gdyby ich ceny nie byly wrecz nieprzyzwoite! Papierowe ksiazki sa u nas bardzo drogie- rozumiem- drukowanie, papier, czasem ilustracje, okladki itp.. ale i tak za drogo. A ebooki?? Sa niemal tak samo drogie przy znacznie mniejszym nakladzie finansowym. Ostatnio rąbią w radio , czytam w internecie jak wiele osob nie przeczytalo w ubieglym roku zadnej ksiazki. Dziwne? Mnie to nie dziwi...
~pazerność nie popłaca! : Piractwo? Nic dziwnego, bo kto raz wda się w zakup e-booka, to już więcej nie będzie próbował! Ostatnio znajomej to doradziłem, ale gdy straciła ponad 80 zł na e-booka, z którego nie mogła skorzystać, to powiedziała, że "na tym koniec" ! Te wszystkie bariery, jakie utworzono, rzekomo dla ochrony praw autorskich, skutecznie obrzydzają zakup! SMS-y, programy, czytniki, itp. utrudnienia, a przecież wiele osób potrzebuje jedynie zwykłego pliku w .pdf, do czytania na ekranie monitora! Zbyt wiele osób i firm chce na tym zarabiać i dlatego zarabiają mało i wpływają na rozwój piractwa!
...
W ZADNYM WYPADKU NIE POPIERAJCIE TAKICH ZLODZIEJSKICH AKCJI! TO ONI SA PIRATAMI! ZADAC PO 50 ZLOTYCH ZA PRAWO DO SCIAGNIECIA! BANDYCI! PLACAC TAKIE CENY POPIERACIE KRADZIEZ I PIRACTWO WLASNIE!
Poza tym nie istnieje cos takiego jak ,,nielegalne zrodla" jesli mam ksiazke to moge z nia zrobic co chce. Np. sfotografowac i zawiesic w sieci. Moralnie nie da sie tego odroznic od pozyczenia komus.
To wy decydujecie czy autor powinien dostac wynagrodzenie po przeczytaniu. Jesli polubiliscie kupujcie jego ebooki ALE PO GODZIWEJ CENIE! Jesli nie to sorry... Nie place za cos co mi sie nie podoba. Wiele ksiazek czytam i w koncu zaczynam przrzucac strony bo to nie jest to. Absurd zebym za to placil. Nie mowiac juz jak okazuje sie ze sa elementy porno i wrecz bym zakazal...
NIE DAJCIE SIE TRESOWAC ZAIKSOM! TO ONI SA PIRATAMI!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:03, 30 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Microsoft: walcząc z piractwem przeprowadzamy zakupy kontrolowane
Środa, 30 marca 2016, źródło:PAP
Walcząc ze zjawiskiem sprzedaży w internecie nielegalnego oprogramowania przeprowadzamy zakupy kontrolowane na aukcjach i serwisach internetowych - powiedziała PAP Technologie dyrektor Microsoft Polska ds. ochrony własności intelektualnej Ilona Tomaszewska.
Przedstawicielka amerykańskiego koncernu podkreśliła, że w Polsce "skala sprzedaży podejrzanego oprogramowania dostępnego na aukcjach i serwisach internetowych jest nadal bardzo duża". Tomaszewska zwróciła uwagę, że za każdym "sprzedanym egzemplarzem nielegalnego oprogramowania kryje się klient, który w dobrej wierze, skuszony wyjątkowo niską ceną, decyduje się na zakup".
"Pod koniec ubiegłego roku przeprowadziliśmy na jednym z serwisów sprzedażowych ponad 100 zakupów testowych. Rzeczywistość okazała się wręcz porażająca. 100 procent zakupionego przez nas w ramach tej akcji oprogramowania była nielegalna. A większość ze sprzedających, od których kupiliśmy oprogramowanie, oferowała nie pojedyncze sztuki, ale po kilkaset produktów w ramach jednej oferty" - tłumaczyła przedstawicielka Microsoft. Odniosła się tym samym do niedawnych informacji policji, na temat sprzedaży nielegalnego oprogramowania Microsoft na jednym z popularnych portali aukcyjnych. Na jednej z aukcji oferowano nawet 1 tys. płyt z nielegalnym oprogramowaniem.
Policjanci z Olsztyna i Działdowa 21 marca weszli do sześciu mieszkań na terenie kraju. W wyniku przeszukań w trzech miejscach na Warmii i Mazurach policjanci zabezpieczyli wart kilkanaście tysięcy złotych duplikator płyt, kilkaset naklejek legalizacyjnych, kilkaset nośników DVD, tysiące kopert i opakowań, dokumentację księgową firmy, dokumentację dotyczącą nadawanych przesyłek, telefony komórkowe, laptopy, pendrive'y, a także blisko 300 tys. złotych w gotówce pochodzących z nielegalnej działalności - wyliczały służby bezpieczeństwa.
"Drobiazgowa analiza zebranych materiałów w tej sprawie pozwala sądzić, że rodzinny interes funkcjonował od kilku lat. W tym czasie mogło zostać oszukanych kilka tysięcy osób, a wartość nielegalnego oprogramowania może sięgać blisko 3 mln złotych" - podano w komunikacie. Dwie osoby usłyszały zarzuty kopiowania i rozpowszechniania bez uprawnień programów komputerowych.
"Nadal robimy zakupy testowe i wyniki są wciąż podobne. Jak pokazuje przykład ostatniej akcji policji w Olsztynie i Działdowie, zyski z tego procederu osiągają zorganizowane grupy, a poszkodowanymi są przede wszystkim kupujący" - komentowała Tomaszewska.
Podejrzanym z Warmii i Mazur grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności. (PAP)
...
Wy jestescie najwiekszymi piratami. Cos mi sie zdaje ze Biluś zagrabil najwiecej na Swiecie? A scigacie jakichs nedzarzy przy waszej skali. TFU!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:25, 05 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
~wnuczek : Kiedy w końcu zapłacą mi kasę, która należy mi się jako spadkobiercy za tantiemy??? moja babcia, kiedy byłem mały, śpiewała mi "lala lala lala" i słyszę, jak inni kradną dorobek artystyczny mojej babci! plagiatują, wykorzystują bez pytania i mojej zgody i nie płacą ani grosza! a ja w biedzie żyję, chociaż mógłbym być bogaty jako beneficjent sukcesu babci.
~Biżu : Za muzykę to ja płacę, gdy kupuję płytę. Jakoś nie mogę się zmusić, by płacić za kocią muzykę. Uważam, że "artyści" ją wykonujący powinni płacić odszkodowania za szkody wyrządzone przez wytworzony przez nich hałas.
...
Babcie to umialy spiewac a piraci z ZAIKSU grabiacy spoleczenstwo to nawet lala nie potrafia tylko.
IIIIIIPIIIIZZZGRZZYT Dawaj kase za tantiemy!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:32, 12 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
„Stairway to Heaven” to plagiat? Led Zeppelin przed sądem
2016-04-12 16:43
Robert Plant z Led Zeppelin (fot. zosogirl/Wikipedia)
Założyciele Led Zeppelin Robert Plant i Jimmy Page będą musieli zmierzyć się z procesem o plagiat. Pozew dotyczy jednego z największych hitów grupy - "Stairway to Heaven".
Sąd jako przyczynę wszczęcia procesu wskazał "istotne podobieństwo" pomiędzy częściami otwierającymi w utworach „Stairway to Heaven” i "Taurus" zespołu Spirit. Termin rozprawy został wyznaczony na 10 maja.
REKLAMA
Pozew w sprawie naruszenia praw autorskich został wniesiony przez Michaela Skidmore'a, powiernika Randy’ego Wolfe’a, gitarzysty zespołu Spirit i kompozytora utworu "Taurus". Zespół występował razem z Led Zeppelin podczas wspólnej trasy koncertowej w larach 1968 i 1969. Skidmore przekonuje, że "Stairway to Heaven" powstało po tym, jak członkowie Led Zeppelin mieli okazję usłyszeń linię melodyczną jednego z utworów zespołu Spirit. Page i Plant twierdzą, że napisali swoją kompozycję podczas pobytu w domku w Walii.
Sędzia Gary Klausner ocenił, że sąd dopatrzył się "istotnego podobieństwa" w dwóch pierwszych minutach utworów. – To, co pozostaje subiektywną oceną "koncepcji i odczuwania" tych dwóch prac… to zadanie bardziej odpowiednie dla ławy przysięgłych niż dla sędziego – uzasadnił swoją decyzję sędzia Klausner. Powiedział również, że w związku z umową z Randym Wolfem z 1967 roku, w przypadku stwierdzenia plagiatu może zostać przyznane tylko 50 proc. odszkodowania.
BBC
..
Oczywiscie ze zrzynaja. Pojecie praw autorskich jest szemrane. Kazdy czlowiek opiera sie na dorobku pokolen. Najwyzej dodaja te czy inne elementy. Przyznawanie sobie ,,prawa autorskiego" do czegosc co w wiekszosci wynalezli inni jest kradzieza. A jak widac chodzi tylko o kase.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:06, 25 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Narkotykowy diler zaopatrujący celebrytów zatrzymany w trakcie transakcji
grz/kan/
2016-04-25, 08:56
Skomentuj
1
Zablokowana ulica, granaty hukowe i podejrzany wyciągnięty z auta. Policjanci zatrzymali 48-letniego Cezarego P. w centrum Warszawy, gdy sprzedawał kokainę stałemu klientowi. W samochodzie znaleziono 90 gramów kokainy. Śledczy jak dotąd udowodnili mężczyźnie rozprowadzenie 4 kg narkotyków. Klientami Cezarego P. byli celebryci, lekarze i prawnicy.
Kraj
Trzech obcokrajowców zatrzymanych w Warszawie...
Kraj
72 kg narkotyków przejęto w kilku...
Cezarego P. oraz cztery inne osoby związane z handlem kokainą zatrzymali policjanci Centralnego Biura Śledczego Policji z Warszawy.
Klientami dilera z warszawskiej Woli byli przedstawiciele biznesu i znani celebryci. Jak ustalili funkcjonariusze CBŚP, poszczególni klienci potrafili w ciągu miesiąca wydać na kokainę kilkanaście tysięcy złotych, płacąc dilerowi za jedną porcję nawet 500 zł.
Zarobił około miliona złotych
Ustalono, że ze względu na dużą liczbę klientów chętnych do zakupu kokainy wysokiej jakości, w przestępczą działalność mężczyzna musiał zaangażował swoją żonę i córkę.
Narkotykowy handlarz na procederze w ostatnich dwóch latach zarobił "na czysto" około miliona złotych, które lokował w nieruchomości, a także w uruchomienie lokalu gastronomicznego w centrum Warszawy. Jego majątek o wartości ok 700 tys. zł, zostanie w najbliższym czasie zabezpieczony na poczet grożących kar.
Co najmniej 4 kg kokainy
Policjanci CBŚP wspólnie z prokuratorami Prokuratury Okręgowej w Warszawie zebrali materiał dowodowy pozwalający na przedstawienie mężczyźnie zarzutów obrotu blisko 4 kg kokainy.
Policjanci bezpośrednio w trakcie zatrzymania zabezpieczyli również około 90 gramów kokainy i 30 tys. zł pochodzących z handlu narkotykami.
Mężczyzna już usłyszał zarzuty handlu narkotykami. Decyzją sądu Cezary P. został aresztowany na trzy miesiące. Wobec pozostałych zatrzymanych osób prokurator zastosował dozory policyjne i poręczenia majątkowe.
Polsat News
...
Widzicie na co ida tantiemy...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:58, 05 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
Setki godzin nagrań dilera warszawskich celebrytów
wyślij
drukuj
Rafał Pasztelański | publikacja: 05.05.2016 | aktualizacja: 16:05 wyślij
drukuj
Śledczy zgromadzili obfity materiał dowodowy przeciwko P. (fot. Policja.pl)
Nawet rok mogła trwać policyjna inwigilacja Cezarego P., zaopatrującego w kokainę warszawską wyższą klasę średnią i celebrytów. Z ustaleń portalu tvp.info wynika, że śledczy zgromadzili setki godzin nagrań z podsłuchów i obserwacji handlarza narkotyków. W sprawie zatrzymano już 9 osób, w tym dwóch klientów mężczyzny. Sam Cezary P. zaskarżył decyzję o umieszczeniu go w areszcie.
Policja odkryła gigantyczny przemyt kokainy w ciężarówce z bananami. Przemytnicy ukryli 178 kg warte 105 mln zł
Rozpracowując Cezarego P. policjanci z CBŚ i stołecznej Prokuratury Okręgowej zgromadzili bardzo obszerny materiał dowodowy. Tym bardziej, że choć śledztwo wszczęto formalnie dziewięć miesięcy temu, to rozpracowywanie operacyjne zaczęto znacznie wcześniej. – Dysponujemy setkami godzin nagrań rozmów Cezarego P. oraz pomagających mu córki i żony, a także jego pomocników. Oczywiście mamy nagrane setki transakcji narkotykowych, tych dokonywanych przez telefon lub za pośrednictwem sms czy innych komunikatorów. Teraz pozostaje to przekuć na materiał procesowy – mówi oficer CBŚP.
Sam Cezary P. złożył do sądu zażalenie na aresztowanie. Uważa, że nie ma podstaw, aby był pozbawiony wolności i prokuraturze winny wystarczyć podobne środki zapobiegawcze, jakie zastosowane wobec bliskich P. Co ciekawe, mężczyznę reprezentuje znany stołeczny prawnik, który bronił m.in. jednego z oskarżonych w sprawie transportu ponad tony kokainy o wartości ok. 100 mln zł z Kolumbii do Polski na przełomie 2008 i 2009 r.
Diler warszawskich celebrytów zatrzymany
Wyrok za namiar na dilera
W śledztwie, poza Cezarym P., jego żoną, córką oraz trzem pomocnikom, zarzuty przedstawiono także dwóm nabywcom kokainy. W ciągu kilku tygodni zaczną się przesłuchania osób podejrzewanych o kupowanie narkotyków od P. Do tej pory ustalono, że diler miał stały kontakt z ok. 250 – 300 osobami. Wiadomo, że wielu klientów w obawie przed podsłuchami używało slangu, choć zabiegi te często były zdaniem policjantów naiwne. Okazuje się, że prokuratorskie zarzuty mogą usłyszeć nie tylko ci, którzy kontaktowali się bezpośrednio z Cezarym P.
– Odpowiedzialność karną mogą ponieść także osoby, który np. przekazywały numer telefonu do P. swoim znajomym, szukającym osoby handlującej narkotykami. W takim wypadku mamy do czynienia z udzieleniem pomocy do obrotu narkotykami – wyjaśnia prok. Michał Dziekański, rzecznik stołecznej Prokuratury Okręgowej. Nieoficjalnie wiadomo, że śledczy namierzyli także dostawców kokainy dla Cezarego P. Ten wątek sprawy jest wciąż niejawny.
Dariusz K. prosi męża ofiary o wybaczenie. Chce jak najłagodniejszego wyroku
Zasadzka
Siatka 48-letniego Cezarego P. została rozbita przez CBŚP i prokuraturę w drugiej połowie kwietnia. Pochodzący z warszawskiej Woli handlarz został zatrzymany na ul. Hożej, gdy sprzedawał swojemu stałemu klientowi kokainę. W tym samym czasie ujęto wszystkie osoby pomagające P. w narkobiznesie.
Podczas przeszukań znaleziono 90 gramów kokainy bardzo dobrej jakości i kilkadziesiąt tysięcy zł w gotówce. Z racji dużej czystości narkotyku, diler sprzedawał go po ok. 500 zł za gram. Z ustaleń policji wynika, że tylko w ciągu ostatnich dwóch lat na handlu kokainą P. miał zarobić ok. miliona zł. Zyski miał inwestować w nieruchomości oraz gastronomię.
Policjanci CBŚP wspólnie z prokuratorami Prokuratury Okręgowej w Warszawie zebrali materiał dowodowy pozwalający na przedstawienie mężczyźnie zarzutów obrotu ponad 3,4 kg kokainy.
tvp.info
...
250-300!!! ,,artystow"!
U PANIE! CALA WARSZAWKA DO WIEZIENI! Wiemy na co oni te kase z tantiem wyduszaja...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|