Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:01, 14 Lis 2010 Temat postu: Śmiertelność matek i dzieci w Indiach !!! |
|
|
W Indiach co 15 sekund umiera dziecko
W Indiach 400 tysięcy niemowląt rocznie umiera w ciągu pierwszych 24 godzin życia. Oznacza to, że 20 proc. światowej śmiertelności niemowląt przypada na ten kraj - wynika z raportu organizacji Save The Children.
Mimo odnotowanego w Indiach wzrostu gospodarczego, dane dotyczące śmiertelności dzieci są w tym kraju gorsze niż u biedniejszych sąsiadów, np. w Nepalu i Bangladeszu.
Raport opublikowano w związku z rozpoczęciem w Indiach, a także 40 innych krajach, kampanii zapobiegania śmiertelności i niedożywieniu dzieci. Przedstawiciel Save The Children zaznaczył: Chcemy uświadomić ludziom, że zmiana w tej sprawie jest możliwa.
Podobnie matki:
Na 100 tysięcy narodzin umiera w Indiach 254 matek, co plasuje ten kraj w czołówce państw o najwyższej umieralności kobiet przy porodzie. W stanie Uttar Pradeś, gdzie mieszka Rawat, sytuacja jest dużo gorsza: są tu rejony, gdzie co godzinę umiera rodząca kobieta. W sąsiednich Chinach, które od lat starają się poprawić opiekę zdrowotną na prowincji, podobnych przypadków jest dziesięciokrotnie mniej.
Władze doszły do wniosku, że ponure statystyki nie tylko psują reputację Indii, ale przekładają się także na stan gospodarki. Niekompletne rodziny mają bowiem mniejszy potencjał ekonomiczny. Rząd premiera Manmohana Singha postanowił poważnie zająć się tym problemem. Wypłaty dla matek, które zdecydują się rodzić w szpitalu, stanowią część szerszego programu naprawy publicznego systemu opieki zdrowotnej. Jego celem jest dotarcie z podstawowymi usługami medycznymi do większości z ponad miliarda mieszkańców Indii. Na wsi w prawie 150tysiącach ośrodków medycznych nie ma ani jednego lekarza. Tymczasem doświadczenie Sri Lanki czy Tajlandii uczy, że aby zmniejszyć umieralność kobiet przy porodach, kluczowe jest wyszkolenie profesjonalnych położnych.
Singh obiecał, że wydatki państwa na służbę zdrowia wzrosną do końca tego roku z 1 do 3 proc. PKB. To duży krok do przodu, chociaż państwa o porównywalnych dochodach na jednego mieszkańca przeznaczają na ten cel dwukrotnie więcej środków.
>>>>>
No wlasnie!Kraj sie rozwija a tu takie statystyki.
I niekoniecznie jest tak ze rzucanie pieniedzy poprawi sytuacje.Wszak biurokracja wszystko zezre.
Tutaj trzeba wymyslic proste i skuteczne srodki zaradcze.HIGIENA!!!
Te wszystkie wiejskie akuszerki trzeba nauczyc na kursach wszystkiego co sluzy pielegnacji matki i dziecka.To powinno wyeliminowac wiekszosc przypadkow wyniklych z niewiedzi i niechlujstwa...Jesli chodzi o ciezkie porody i choroby to rzecz jasna poradzic moga tylko specjalne kliniki.Ale wiekszosc smiertelnosci wynika z niewiedzy i dotyczy pogardzanych kast.
W mysl okrutnych miejscowych zwyczajow jak ktos jest biedny znaczy byl zlym czlowiekiem w ,,poprzednim'' wcieleniu i teraz ponosi kare.Nie wolno wiec mu pomagac!!!Tak wiec umieraja masowo i wszyscy uwazaja ze to w porzadku...Tymczasem nie ma zadnych wcielen a kazdy jest pojedyncza niepowtarzalna dusza i w tym zyciu jest poddany probie aby osiagnac zycie wieczne.Z tego wynika ze trzeba pomagac cierpiacym i opuszczonym bo za to bedzie wielka nagroda od Boga w niebie!
Stad tyle zakonow w biednych krajach opiekuje sie nedzarzami.W tym i slynna Matka Teresa!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:51, 04 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
15. rocznica śmierci Matki Teresy z Kalkuty
Przez ponad 45 lat służyła sierotom, ubogim, chorym i umierającym w Indiach, a dzięki filiom swojej organizacji Misjonarek Miłości - także na całym świecie.
Stanowczo sprzeciwiała się aborcji, antykoncepcji i rozwodom, nie chciała też korzystać z pomocy szpitali, co powodowało, że wciąż musiała odpierać krytykę oraz wiele zarzutów skierowanych przeciwko swojej działalności. Jednak mimo tego, nawet przeciwnicy nie mogli nie docenić jej poświęcenia i ofiarności dla tych, którzy potrzebowali pomocy.
O samej sobie mówiła: - Jestem z krwi Albanką, mam obywatelstwo Indii, z wyznania jestem katolicką zakonnicą, a jeśli chodzi o moje powołanie, to należę do świata.
5 września 2012 roku przypada 15. rocznica śmierci Matki Teresy z Kalkuty - zakonnicy, założycielki zgromadzenia Misjonarek Miłości, błogosławionej Kościoła katolickiego oraz laureatki Pokojowej Nagrody Nobla.
>>>>
Tak to juz jutro ! Swieta Indii i calego swiata !
To sa prawdziwi wielcy naszych czasow ! Dzis w niebie a to oznacza ze i na ziemi tez . Nie widac ich fizycznie a dzialaja !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:32, 07 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Dramat kobiet w Indiach. Muszą porzucać własne dzieci.
Jednym z najbardziej aktualnych problemów w Indiach jest sprzedaż bądź porzucanie przez matki własnych dzieci. Przyczyną tego zjawiska jest ogromna bieda i brak warunków do ich wychowania. Historię trzydziestoletniej Purnimy Halder, która zdecydowała się oddać swoje trzy córki, opisał portal BBC News.
Halder opowiedziała, że oddała swoje trzy córki obcej kobiecie, gdyż uważała, że jej dzieci zasługują na lepsze warunki, niż sama może im zaoferować. W tym samym czasie hinduskie media sugerowały, że kobieta sprzedała dziewczynki za 185 rupii, co stanowi w przybliżeniu równowartość trzech dolarów.
Rakhibura Rehman bez wahania odpowiada, że nie wierzy, aby kobieta mogła sprzedać własne dzieci. - Gdyby to zrobiła, nie byłaby w stanie ich odzyskać. One po prostu by zniknęły - powiedział.
W Indiach ze względu na fatalną sytuację materialną, a bardzo często także i ciężkie doświadczenia życiowe, wiele kobiet, nie mogąc zapewnić chociażby pożywienia dla swoich dzieci, decyduje się je oddać. Kobiety są zdesperowane, dlatego decydują się na podjęcie tej ostatecznej decyzji. Ponadto notuje się wiele przypadków handlu dziećmi.
Początkowo o losie córek Purnimy Halder, miały zadecydować władze, jednak ostateczna decyzja podjęta została bardzo szybko dzięki pomocy organizacji Child Welfare Committee. Kobieta i jej córki przez sześć miesięcy zostaną w domu pomocy ok. 60 kilometrów od Kalkuty. Dziewczynki cieszą się, że mogą znowu być razem ze swoją matką.
Sytuacja kobiet w Indiach pozostaje dramatyczna. Bieda i głód są nadal problemami życia codziennego. Ich sytuacji społecznej nie sprzyja także kultura oraz panujące tam tradycje. Kobiety są dyskryminowane, mają utrudniony dostęp do edukacji, padają ofiarami przestępstw, często zmuszane są do podejmowania ciężkiej, fizycznej pracy.
>>>>
Niestety tak wyglada sytuacja w krajach ktore nie byly chrzescijanskie okrucienstwo i bestialstwo ! Brak Boga ! Bo ci ,,bogowie'' ktorych oni czcza tupu krowa facet z glowa slonia itp. to posmiewisko . W ogole tego nazwac nie mozna religia tylko jakims kultem . Dopiero Jezus daje rozwiazanie wszelkich problemow . Stad widzicie wielka role matki Teresy ! Takich zajwisk dawniej bylo DUZZZO !!! wiecej teraz mimo ze szokuja nie maja juz takiego natezenia jak dawniej...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:49, 16 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Der Spiegel
Euro za dziecko
Miliony dzieci w Indiach harują jak niewolnicy w fabrykach, burdelach i domach prywatnych. Cierpiący głód rodzice sprzedają swoje córki, a po każdym monsunie handlarze ludźmi zbierają sieroty po wioskach.
Kiedy znaleziono jedenastoletnią Durga Malę, leżała płacząc, na kamiennej podłodze. Szukała ulgi dla swoich pleców, które od łopatek po pośladki były całe w pęcherzach. Kilka dni temu jej właściciele polali ją wrzącym olejem, bo pracowała zbyt wolno jak na ich gust.
Dziewczynka nagle usłyszała krzyki i skuliła się ze strachu. Policjanci po otrzymaniu informacji przypuścili szturm na mieszkanie w centrum Bangalore. Wyważyli drzwi, Durga przycisnęła ramiona do piersi i zacisnęła powieki. Miała na sobie tylko majteczki, nic więcej od swoich właścicieli nie dostała. – Wstydziłam się – mówi.
Jeden z funkcjonariuszy otulił ją prześcieradłem i zawiózł do szpitala. Lekarze przez wiele dni opiekowali się zranionym dzieckiem. Durga miała nie tylko ślady poparzeń na ciele, była również niedożywiona, miała zapalenie skóry palców i blizny na wargach. – Raz upuściłam szklankę – opowiada. – Pani była na mnie zła i po kolei wyrwała mi paznokcie.
Innym razem przekłuto jej usta szpilką – miała pracować, a nie mówić.
W Indiach, jak się szacuje, żyją dziś miliony dzieci, które są czymś w rodzaju współczesnych niewolników. Pracują na polach, w fabrykach, burdelach i domach prywatnych – często bez żadnego wynagrodzenia, a prawie zawsze bez żadnych szans na ucieczkę. Większość z nich została sprzedana lub wynajęta przez własne rodziny.
Durga pochodzi z Kalkuty. Kiedy miała siedem lat, zmarł jej ojciec, a dwa lata później matka. Babcia wzięła ją i troje jej rodzeństwa do siebie, ale nie dawała rady wyżywić sierot. Jedna z dziewczynek musiała odejść – sprzedana została więc najmłodsza. Obca rodzina zapłaciła babce przez pośredniczkę 80 rupii. Jest to równowartość mniej więcej jednego euro.
Dziewczynka pojechała sama pociągiem prawie 2 tysiące kilometrów do Bangalore. Nie pamięta tej podróży, bardzo dobrze za to przybycie do celu. – Pani odebrała mnie z dworca – opowiada. – Bałam się, ale ona powiedziała, że będzie mi u niej dobrze.
Od tej pory codziennie sprzątała mieszkanie tej rodziny, gotowała, prała, zmywała naczynia. Nigdy jej nie płacono, nigdy nie miała wolnego i nie wolno jej było opuszczać domu. Pani często ją biła, jej mąż nieco rzadziej. Durga się nie broniła. – Babcia radziła mi, żebym była zawsze miła – wspomina.
W międzyczasie dziewczynka skończyła dwanaście lat. Ma znowu normalną wagę, duże oczy i pełne usta. Swoje długie, czarne włosy nosi związane z tylu głowy. Kiedy mówi, w jej twarzy o miękkich rysach błyszczą białe zęby. Mieszka teraz w "Rainbow Home", jednym z domów dziecka prowadzonych przez katolicką organizację Bosco. W dwóch pustych salach przebywa tu 56 dziewcząt, nie ma tu nawet krzeseł ani stołu. Dzieci bawią się, śpią i odrabiają lekcje po prostu na podłodze. Posiłki jedzą razem na korytarzu.
Dom dziecka zajmuje jedno piętro budynku szkoły. Ściany starego budownictwa pomalowane są na błękitno i różowo, opiekunki uczą tutaj dzieci, że trzeba się regularnie myć i nie należy bić się od razu przy pierwszej kłótni. – To ciężka praca – mówi siostra Aneks. – Dla wielu dzieci to ich pierwszy w życiu dom. Wszystkie pochodzą z bardzo złych rodzin i zbyt wiele już przeżyły.
Anees mieszka tu razem ze swoimi wychowankami. Jej dzień rozpoczyna się o piątej rano i kończy o jedenastej w nocy. Śpi wraz z innymi kobietami w jednym, niewielkim pokoju.
W sali obok dzieci oglądają telewizję. Leci właśnie film z Bollywood. Durga siedzi razem z innymi na podłodze. Trzy przyjaciółki tulą się do niej, najmłodsza wspina się jej na kolana. Wszystkie w napięciu wpatrują się w ekran. Śpiewa właśnie jakiś mężczyzna, a dziewczynki zaczynają marzyć.
Durga też chciałaby mieć kiedyś takiego mężczyznę, którego będzie mogła poślubić i który nie będzie jej bił. Zamyśla się, gładząc palcami swoje usta, pełne blizn. – A ja chciałabym kiedyś zostać prokuratorem – mówi.
Prawie każde dziecko obecne w tym pokoju przez większość swego życia ciężko pracowało. Najstarsza z dziewcząt ma szesnaście lat. Będzie im trudno nawet skończyć szkolę – Bangalore, liczące ponad 8 milionów mieszkańców, jest po Bombaju i Delhi trzecią największą metropolią w Indiach, miastem kwitnącym, ale brutalnym, dżunglą, ale dla wielu jednak nadzieją. Tylko na jeden z tutejszych dworców przyjeżdża codziennie ponad 80 pociągów z niemal wszystkich zakątków kraju, przywożąc tanią siłę roboczą, biedaków, którzy szukają tu lepszej przyszłości. – Tu znajduje się centrum handlu dziećmi w południowych Indiach – stwierdza ojciec George.
Salezjanin mierzy prawie dwa metry, jest dość ciężki i nosi wzmocnione dżinsy. Kroczy pośród owego ludzkiego tłumu, wydaje się, że nie przeszkadza mu ogłuszający hałas i najróżniejsze unoszące się w powietrzu zapachy. Zakonnik codziennie przemierza ten dworzec, za każdym razem zmierzając do niewielkiej budki stojącej pośrodku jednego z peronów. Tutaj jego współpracownicy przyprowadzają dzieci, które znaleźli same na dworcu. – Są narażone na ogromnie niebezpieczeństwo – mówi George. – Próbujemy pomóc im, zanim wpadną w złe ręce.
W domku czekają już dwie dziewczynki i chłopiec. Oprócz zapakowanej do polowy plastikowej torebki nie mają żadnego innego bagażu. Siedzą na ławce przy oknie i machają gołymi nóżkami. Przed nimi stoi wąski stolik, jest za nim akurat w sam raz miejsca dla pracownicy domu dziecka i George’a, szefa organizacji Bosco.
Ojciec, który sam urodził się w południowych Indiach, oprócz znajomości angielskiego włada jeszcze pięcioma hinduskimi językami. Dzieci stają się wyraźnie odprężone, kiedy zadaje im pytania w ich ojczystym języku. George żartuje i opowiada malcom różne zabawne historyjki. Robi to tak długo, dopóki nie zaczną odpowiadać na jego pytania. Bhavani, Salthya i Ramesh pochodzą z północnej Karnataki, jednego z najbiedniejszych regionów południowych Indii. – To uciekinierzy – mówi zakonnik.
W Indiach jest wielu uciekinierów. Dzieci uciekają od nędzy panującej na wsi lub od brutalnej rodziny, maja nadzieję na lepsze życie w wielkim mieście. Metropolia Bangalore przyciąga głównie dzieci ze stanów Tamil Nadu, Kerala, Andhra Pradesh i Karnataka, terytorium przekraczającego łącznie powierzchnię Niemiec.
Staja się one łatwym łupem dla handlarzy, którzy czekają na nie na dworcu. Mężczyźni ci obiecują im schronienie i dobrze opłacaną pracę. Po przekazaniu dziecka pracodawcom otrzymują około tysiąca rupii prowizji, to mniej więcej 12 euro za jedno.
Dlatego też obok torów stoją również trzej współpracownicy organizacji Bosco, w nocy jest ich dwóch. Kiedy przyjeżdżać kolejny pociąg, zaczynają rozglądać się za dziećmi. Na tym dworcu jest dziesięć peronów, każdy z nich długi na prawie kilometr. Kiedy na peron przyjeżdża w tym samym czasie więcej pociągów, ludzie z Bosco nie mają w starciu z handlarzami żadnych szans. – Ustępujemy im, jeśli chodzi o liczbę – wyjaśnia ojciec George. – Na 50-60 przyjeżdżających dzieci jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwo, przy sporej dozie szczęścia, zaledwie około piętnastu.
Pozostałe zwykle jeszcze tego samego dnia trafiają na rynek pracy.
Na przeciwległej stronie ulicy znajduje się dworzec autobusowy, drugi wielki punkt przeładunkowy dzieci przyjeżdżających do Bangalore. Setki autobusów kursują tu co godzina jeden za drugim. Pobliski most prowadzi prosto do dzielnicy handlowej – w nieprzeniknionej gmatwaninie uliczek i zaułków aż roi się od handlarzy, a wielu z nich sprzedaje dzieci.
Mężczyzna, który każe nazywać siebie Kriszną, siedzi tu w cieniu pokrytej zielenią ściany domu. Nad miastem wisi ciężki upał, a w wąskiej uliczce czuć smród śmieci. Mężczyzna ma wąską twarz i jest bardzo szczupły. Spluwa do rynsztoka pod swoimi nogami. Kriszna handluje młodocianą silą roboczą. – Pomagam dzieciom – oznajmia.
Po chwili zapala papierosa i wyjaśnia, że jego praca zrobiła się trudna, bo zapanowała tu duża konkurencja. Większość jego rywali nie sprawuje się tak dobrze jak on. – Ja wiem dokładnie, jakie dziecko pasuje do jakiego pracodawcy – mówi z dumą Kriszna. – Przyjeżdżają tu i proszą o pracę, a ja znajduje im tę właściwą.
Niektórzy przechodnie pozdrawiają go, odpowiada na to niemal niezauważalnym skinieniem głowy. – Jestem dobrym człowiekiem – mówi. – Ludzie mnie lubią.
Od pięciu lat działa w tym biznesie. Od razu widzi, czy dziecko jest wystarczająco silne. Chłopców przekazuje hotelom i warsztatom rzemieślniczym, dziewczynki kieruje głownie do szwalni lub do kolegów, którzy obsługują prywatnych klientów. Kriszna nosi na ręce zloty zegarek.
Tacy ludzie jak on postrzegają siebie jako pośredników w znalezieniu pracy. W rzeczywistości są oni jednak handlarzami dziećmi – mówi ojciec George. – Nie troszczą się o nie, interesuje ich wyłącznie ich własny zarobek.
Jedzie właśnie jednym z trzech samochodów, jakie codziennie używane są przez organizację Bosco. Tymi minibusami jego ludzie przewożą znalezione na dworcu dzieci do centrali owej organizacji pomocowej. – Większość z nich z początku bardzo się boi i broni się przed ratunkiem – stwierdza zakonnik. – Gdybyśmy nie mieli tych minibusów, po prostu by nam uciekły.
George zwykle jeździ motocyklem, teraz jednak musi szybko wracać do swojego biura, a przede wszystkim zadzwonić. Jego komórka i tak zresztą nie milknie ani na chwilę. Na wszystkie telefony odpowiada równie przyjaźnie. Jego ostatnie słowa brzmią zawsze: ”Wszystko będzie dobrze”, niezależnie od tego, czy w ośrodku wyłączono właśnie prąd, czy też okazuje się, że nie wystarczy pieniędzy.38-letni ojciec George kieruje prawie setką współpracowników. Z miłością, jak mówi, bo wiele zapłacić im nie jest w stanie.
Jego biuro mieści się w budynku ośrodka zbierającego dzieci. Tutaj są myte, badane przez lekarzy, dostają buty, spodnie i sukienki. – Kiedy już poczują się bezpieczne, wkraczamy z doradztwem – wyjaśnia George. Jego miejsce do pracy znajduje się na pierwszym piętrze, a sypialnia na drugim. Oprócz komputera jest tu Dzieciątko Jezus z porcelany.
Większość uciekinierów, których udaje się przechwycić organizacji Bosco, w którymś momencie ich krewni zabiorą z powrotem do domu. Pozostali znajdą schronienie w jednym z siedmiu domów organizacji i będą mogli również chodzić tam do szkoły. Na dziesięcioro dzieci dziewięcioro to chłopcy. Dziewczynki znacznie rzadziej uciekają z domu. – Zwykle już wcześniej zostają sprzedane – wyjaśnia ojciec George. Najczęściej przez własne rodziny.
Indie to w tej chwili wschodząca potęga gospodarcza. Nie nadąża jednak za tym mentalność społeczna, która znajduje się cale dziesięciolecia wstecz, a być może nawet całe stulecia. W tym społeczeństwie dziewczęta nie przedstawiają sobą wielkiej wartości, kosztują tylko swoich rodziców pieniądze. Gdy młoda kobieta wychodzi za mąż, trzeba sfinansować jej wesele, a potem opuszcza ona dom rodzinny, by żyć w rodzinie swojego męża. Chłopcy natomiast pozostają wraz ze swoją rodziną, a potem troszczą się o jej starszych członków i wspierają ich materialnie. Pod względem ekonomicznym w Indiach opłaca się młodo sprzedawać swoje córki.
Organizacje pomocowe oceniają, że przez ręce handlarzy ludźmi przeszło 20 do 65 milionów Hindusów. 90 procent tych osób pozostaje w kraju, większość z nich to niepełnoletnie dziewczęta.
– Handel ludźmi działa, ponieważ ofiary się boją i nie w stanie porozumieć się ze swoim otoczeniem – mówi pracownica socjalna Palami. – Indie są tak wielkim krajem, że nie ma potrzeby sprzedawać tu dziewcząt za granicę. – Jeżeli pochodzą z Bengalu na północnym wschodzie, w Bombaju nie zrozumieją ani jednego wypowiedzianego do nich słowa.
Palavi od wielu lat pracuje w Khetwadi, bombajskiej dzielnicy czerwonych latarni i na wszelki wypadek wolałaby nie widzieć swojego nazwiska wydrukowanego w gazecie. W ramach działalności w organizacji Prerana opiekuje się dziewczętami, które o każdej porze dnia i nocy mogą znaleźć schronienie w jednym z trzech ośrodków pomocy. – W Indiach młode kobiety traktowane są jak niewolnice. Wiele z nich rodzi dzieci, które muszą żyć w ciągłym niebezpieczeństwie, że i one zostaną sprzedane lub będą wykorzystywane seksualnie – mówi Palami. – Wychowują się pod łóżkami ,w których ich matki pozbawiane są godności.
Prerana utrzymuje wiele domów opieki, których podopieczne utrzymują się z prostytucji. Pracownica socjalna Palavi ciężko wzdycha. Do Bombaju dotarł właśnie monsun, ulice napełniły się wodą, a w notesach w jej biurze panuje stan alarmowy.
W indyjskich burdelach według szacunków państwowych władz śledczych pracuje około trzech milionów prostytutek. 40 procent z nich to małoletnie dziewczęta. Z chwilą, gdy ukończą dziesięć lat, zostają sprzedane mężczyznom, którzy podają się za pośredników w zawarciu małżeństwa albo obiecują miejsce pracy w mieście. Kiedy monsun zmiata z powierzchni ziemi cale wioski, zaraz przybywają tam handlarze i zbierają sieroty albo od chłopów, którzy właśnie stracili cały swój dobytek, odkupują dzieci, sprzedawane, bo i tak nie miałyby tam co jeść.
Kiedy dziewczynki docierają do Bombaju, z początku zostają zamknięte na kilka tygodni – wyjaśnia Palami. – Nie dostają niemal nic do jedzenia i codziennie są gwałcone. Tak łamie się ich wolę, żeby potem, gdy trafią do burdelu, nie sprawiały kłopotów.
Sanjana miała jedenaście lat, kiedy jej ojciec sprzedał ją handlarzowi żywym towarem. Ten powiedział mu, że dziewczynka będzie pracowała w fabryce jedwabiu w Kalkucie, w rzeczywistości jednak oddal ją właścicielowi burdelu. – Jedyne, czego chciałam, to umrzeć – wspomina.
Musiała odpracować sumę, za jaką została sprzedana, i zarobić na swoje utrzymanie, tak w każdym razie powiedział jej właściciel burdelu. I najwyraźniej nigdy nie zdołałaby spłacić swojego długu. – Miałam co najmniej dziesięciu klientów dziennie – opowiada. – W dni świąteczne trzydziestu.
Była przez cały czas zamknięta w swoim pokoju, stawki negocjował właściciel. Zawsze się bałam – opowiada Sanjana. – Nie wolno mi było odrzucić żadnego z mężczyzn.
Prezerwatyw praktycznie nie było. – Wiele prostytutek w Bombaju choruje na AIDS – mówi Palami.
Sanjana miała szczęście, po trzech latach udało jej się uciec od przymusowej prostytucji, kiedy to policja przypuściła atak na burdel, w którym żyła. Do swojej rodzinnej wioski wrócić jednak nie mogła. – Moja rodzina przez parę lat nie miała o mnie żadnych wieści – mówi. – Nie byłam już więc kobietą godną szacunku – wyjaśnia Sanjana. – Nigdy nie przyjęłaby mnie z powrotem.
Dziewczyna ma w tej chwili 22 lata i żyje jako szwaczka w Bombaju. Właściciel burdelu, w którym niegdyś przebywała, nie został pociągnięty do odpowiedzialności, podobnie jak i handlarz dziećmi.
Durga Mala zaś musi w tej chwili co dwa miesiące stawiać się przed sądem. Proces, jaki toczy się przeciwko jej byłym właścicielom, wszczęty przez organizację pomocową, ciągnie się już od trzech lat. Durdze nie podoba się ten sąd, tak naprawdę nie chciałaby już musieć wspominać czasu spędzonego w tamtym obcym domu. – Dopiero teraz żyję – mówi.
O swojej babce nie usłyszała już nic więcej. Raz zadzwonił z budki telefonicznej jej dziadek, opowiadał, że jedna ze starszych sióstr Durgi wyszła za mąż, a druga pracuje jako pomoc domowa. Durga zastanawia się przez dłuższą chwilę, ale nie może przypomnieć sobie imion swoich sióstr. – Teraz jestem szczęśliwa – mówi.
– Nie ma sensu się martwić – uważa George. Siedzi pochylony na plastikowym krześle przed domem dziecka, w ręku trzyma swój telefon komórkowy. Rainbow Home obchodzi właśnie dwulecie swojego istnienia. Wewnątrz siostry przygotowują herbatę, dzieci muszą umyć ręce. Na pierwszym piętrze dziewczynki zaczynają śpiewać. Ojciec George uśmiecha się i wchodzi po schodach.
....
Tak wyglada swiat bez Kościoła . Poganstwo jest brutalne .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:06, 29 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Sandra Schulz | Der Spiegel
Zbrodnia miłości
Fot. Getty Images/FPM - Flash Press Media/Getty Images
Dzisiaj wielu młodych Hindusów nie pozwala już sobie narzucać, kogo mają poślubić. Decydują się na miłość zamiast tradycji i uciekają z domu – ze strachu, że zabiją ich właśni rodzice, którym okazali nieposłuszeństwo i złamali dotychczasowe zwyczaje.
Ich miłości strzegą dzień i noc dwaj uzbrojeni policjanci. Chroni ją też mur i wielka kłódka przy bramie. Tylko w tym domu z cegły, w swoim pokoju, gdzie siedzą w półmroku, Pooja i Raj (imiona zmienione przez redakcję) czują się bezpieczni.
Boją się wyjść na zewnątrz. Boją się, że ich uczucie przyniesie im śmierć. Tak, jak to było w przypadku Nidhi i Dharmendera, których pobito, a potem ścięto im głowy. Tak, jak stało się z Ranjeetą i Sunilem, których powieszono. Jak z Ashą i Yogeshem, torturowanymi za pomocą elektrowstrząsów. – W Indiach – mówi Raj – zakochanie się jest zbrodnią.
W Indiach rodzice skazują na śmierć własne dzieci. W imię honoru.
Mimo to Pooja i Raj zamierzają nazajutrz zebrać się na odwagę i opuścić ”chronione pomieszczenie dla nowożeńców”, jakie indyjskie państwo przygotowało dla nich w Hisar w stanie Hariana.
Przebywają tu od prawie trzech tygodni – piękna, szczuplutka 21-letnia Pooja z długim warkoczem i jej 23-letni świeżo poślubiony mąż Raj. Oboje są informatykami, kolegami z tego samego instytutu. Ale ich rodziny należą do różnych kast. Raj, syn handlarza warzywami, ma niższą pozycję społeczną niż Pooja, córka urzędnika rządowego. A jej ojciec poprzysiągł: ”Raczej umrę, niż pozwolę, żeby moja córka poślubiła mężczyznę z innej kasty”.
Gdyby byli posłuszni woli swoich rodziców oraz obowiązującej tradycji, zgodziliby się na to, by małżonków im wybrano. Tak, jak zrobiła starsza siostra Pooi, która dostała przynajmniej wspaniały ”pakiet na miodowy miesiąc”. Tak przynajmniej obiecywał organizator: kilka tygodni poślubnych w Himalajach, nad brzegiem rzeki otoczonej pokrytymi śniegiem szczytami, z czekoladowym ciastem w pokoju hotelowym i ułożonymi w kształcie serca kwiatami na prześcieradle.
Raj mówi: – Zawsze uważałem, że ożenek z miłości jest o wiele ciekawszy.
Zepsuło go kino. Od czasu, gdy przed laty obejrzał ”Titanica“, miłość nie chciała mu już wyjść z głowy. A teraz jest tutaj, ze swoją Pooją, tu spędzili swoją noc poślubną i miesiąc miodowy, na dwóch zsuniętych razem metalowych łóżkach, w pokoju o gołych ścianach i zakratowanych oknach. Widać z nich mur otoczony drutem kolczastym.
Gdzieś za tym murem czekają, czają się wuj Pooji uzbrojony w pistolet, brat, który rozkazał jej: ”Natychmiast powiedz, jak nazywa się ten chłopak!”, ojciec, który krzyczał: ”Nie okłamuj mnie!”, kuzyn, grożący: ”Jeśli będziemy chcieli, dowiemy się, gdzie on jest i zabijemy go!”.
Co roku w Indiach popełnianych jest około tysiąca ”morderstw honorowych” – szacują organizacje broniące praw kobiet. I akurat Hariana, stan na północy kraju, rolniczy, konserwatywny i patriarchalny, nie jest dobrym miejscem dla zakochanych. ”Dziewczyna zlinczowana, chłopak ścięty” – dopiero co, we wrześniu, region ten zasłynął takimi właśnie nagłówkiem prasowym. Podobne rzeczy wydarzają się tu często, dlatego też rząd Hariany w 2010 roku urządził w każdym tutejszym okręgu chronione policyjnie pomieszczenia dla młodych małżeństw.
W 2012 roku 89 par uciekło do ośrodka w Hisar, w tym roku zaś było ich już 79. Niedawno dwoje innych świeżo upieczonych małżonków zajęło drugie podwójne łóżko w pokoju Pooji i Raja. Na szczęście są tu wełniane koce, które można rozciągnąć u wezgłowia łóżka, jako ochronę przed cudzym wzrokiem. Czasami dwa pomieszczenia musi dzielić ze sobą dwanaście par.
Wszyscy ci młodzi ludzie zakochali się w niewłaściwej osobie. W Indiach jest wiele zakazanych związków, na które pozwala prawo, ale są one piętnowane przez rodziny i wspólnotę. To miłość między wyznawcą hinduizmu i muzułmaninem, między osobami z różnych kast, którzy poznali się na studiach lub w pracy. Para w pokoju Pooji pochodzi z tej samej wioski co ona. ”Grzech!” – wołała starszyzna. To samo krzyczą również, gdy pokocha się dwoje ludzi należących do tego samego klanu. Wspólny praprzodek sprawia, że miłość ta staje się kazirodztwem – mówią. ”Braciom i siostrom nie wolno żyć ze sobą jak mężowi z żoną”.
Wioskowa starszyzna grzech wietrzy wszędzie, uczepili się moralności, od kiedy spostrzegli, że nowoczesność zasiewa w ludziach nowe pomysły i nowe marzenia. Dla nich Pooja i Raj to buntownicy, którzy rzucają wyzwanie całemu dotychczasowemu porządkowi społecznemu, podważają autorytet starszych, rodziny i wspólnoty.
W dodatku Pooja uważana była zawsze za porządną dziewczynę. Nigdy nie nosiła dżinsów, lubiła haftować i szydełkować. Nie miała komórki, bo zabronili jej tego rodzice. I znana była z wymierzania policzków. Kiedy chłopcy pozwalali sobie na głupie komentarze, od razu dostawali w twarz. Raj od początku bardzo lubił Pooję, ale trochę się jej bał.
Pewnego dnia pod koniec stycznia zebrał się wreszcie na odwagę. Poszedł za dziewczyną do kawiarni, w której jadła samotnie obiad, i zaczął śpiewać: ”Po angielsku mówimy: kocham cię. W gudżarati mówimy: kocham cię. Po bengalsku mówimy: kocham cię”. Potem zapytał Pooję: ”Co o tym myślisz?”. Odparła: ”Odpowiem ci później“.
Minęły trzy dni, potem, o dziesiątej rano w zwykły dzień roboczy Pooja poszła do Raja i powiedziała: ”Nie interesują mnie romanse. Chcę wiedzieć: ożenisz się ze mną?”. Natychmiast odpowiedział: ”Tak”.
Dziś być może nie jest już takie ważne, co myślała Pooja w ciągu owych trzech dni. Teraz siedzi obok swego męża na łóżku, kiedy mówi, dotyka na chwilę jego ręki, głaszcze kolano, opiera się o jego plecy. Ale do ich historii należy również to, że w tamtych trzech dniach Pooja dowiedziała się, iż rodzice znaleźli jej właśnie małżonka, bogatego, ale bez wykształcenia.
W końcu w Indiach małżeństwo oznacza sojusz między dwiema rodzinami, chodzi tu o status i harmonię we wspólnocie, a nie o uczucia kobiety i mężczyzny. Pooja musiała zdecydować się, które życie wybiera, rozważyć, które będzie dla niej lepsze. Postawiła na przyszłość z Rajem, miłym kolegą z tego samego biura.
Co oznacza dla was miłość? – pytamy. – Zaufanie – odpowiada Pooja. – Dawanie sobie nawzajem szczęścia – mówi Raj.
Nie żeby indyjscy rodzice mieli coś przeciwko miłości. Ona może się pojawić, ale powinno się to stać dopiero po ślubie. Miłości przypisane jest określone miejsce, nie bierze go sobie sama. To, co łączy Pooję i Raja, jest w oczach wielu jedynie romansem, napędzanym pożądaniem, wykroczeniem przeciwko obyczajności. A tym samym jest to problem głównie Pooji. ”Honor każdej rodziny związany jest z dziewczyną” – mawia się tutaj.
Dlatego córki muszą nieraz ginąć. Jak 19-letnia Meenakshi, która została uduszona. Jej prochy rozsypano w rzece, kilka dni po weselu Pooji i Raja. Dla rodziców takie morderstwo nie jest zbrodnią, lecz ofiarą. Zabijają własne dziecko, by utrzymać moralność wspólnoty. Karzą, bo cała wspólnota straciła szacunek, a hańba ta zostaje zmazana dopiero wraz ze śmiercią. Stają się katami, ponieważ uważają, że muszą wypełnić wolę starszyzny.
Czy ta na swoich zebraniach rzeczywiście podjudza ona do morderstwa, czy też je tylko pochwala? Kto to może wiedzieć?
Strach każe zakochanym szukać oparcia w państwie. W 2010 w Harianie 366 par poprosiło sąd o ochronę policyjną, dwa lata później było ich już 1345. Również Pooja wiedziała, dlaczego Raj nalega, by zaraz po ślubie uciekali.
Odkąd tu są, godziny bardzo im się dłużą. O dziewiątej jest śniadanie, jedzenie opłaca Czerwony Krzyż. Potem Pooja przemyka szybko na podwórze, żeby pozmywać. Parę minut słonecznego światła, z motylami i zielonymi papugami, zanim znowu nie zasiądą bezczynnie na łóżku.
Raj na szczęście zabrał swój laptop, cztery razy oglądali więc film animowany ze śpiewającymi zwierzętami z dżungli i raz film ”Oszukać przeznaczenie”. Wybuch, duszenie, ścięcie głowy i tak przez 94 minuty. Raj się uśmiecha – nakręcili nawet własny film miłosny. Jak Pooja czesze włosy. Jak Raj pomaga jej umocować sari.
Raj, co podoba ci się w Pooji? – Dobrze gotuje. Jest inteligentna. Ma miękkie serce.
Pooja, co podoba ci się w Raju? – Troszczy się o mnie. Jest jak matka.
Jej matka w samym środku nocy polecała ojcu, by kupił słodycze, tylko dlatego, że Pooja o nie poprosiła. Córka miała wtedy pięć lat. Mała dziewczynka mamusi.
Ale później ta sama matka obrzucała ją uparcie obelgami, a rodzinie mówiła, że najwyższy czas, by przeprowadzić stary plan – jak najszybciej oddać krnąbrną córkę, znaleźć jej męża z innej miejscowości. Było to tego dnia, kiedy wszystko wyszło na jaw, gdy przyjaciel ojca zobaczył, jak wsiada na motor Raja. Nagle stała się córką, która przynosi hańbę.
To jej matka, gdy Pooja zadzwoniła do niej zaraz po potajemnym ślubie z Rajem, rzuciła jej w twarz tamto straszne zdanie: ”Nigdy więcej nie chcę cię widzieć, nawet na łożu śmierci”.
Dziewczyna odwraca się, wyciera ręcznikiem zapłakaną twarz. – Napij się herbaty – mówi Raj. – Zjedz trochę ciasta.
Zdecydowała się sama zdecydować o swoim losie. Ale być może za tę wolność będzie musiała zapłacić dożywotnią niewolą. Teraz jest bowiem sama, zdana wyłącznie na Raja, zależna od swojej teściowej, w której domu zamieszka – jeśli przynajmniej jego rodzice im przebaczą. A nawet gdyby wróciła do swojej rodziny, nawet gdyby krewni nic jej nie zrobili, najlepsze, co może spotkać upadłą dziewczynę, to szybkie wydanie za mąż za mężczyznę, który nie ma żadnych wymagań – wdowca, starca, kalekę.
Jedna z kobiet tu w ośrodku próbowała popełnić samobójstwo. Od tego czasu strażnicy jeszcze dokładniej kontrolują bagaże przybywających par. Noże są zabronione, mężczyźni mogą golić się jedynie pod nadzorem.
Kierowniczka ośrodka, policjantka, sama swego czasu wyszła za mąż z miłości. Poślubiła policjanta z innej kasty i przez siedem lat musiała żyć z dala od swojej rodziny. Wie, jak czuje się Pooja i napomina ją: zakochać się jest łatwo, trudniej ocalić miłość. Bo oczywiście cały dramat wzmaga poczucie, że jest się oddzielonym od całego świata. Istnieje tylko Pooja i Raj, Raj i Pooja i ta obietnica ma wystarczyć na całe życie.
Policjantka mówi jak matka. Ale są też oczywiście kolaboranci w mundurach. Gdy Meenakshi, dziewczyna, która niedawno musiała umrzeć, uciekła z domu, pewien policjant pomógł podobno ją znaleźć. Był krewnym jej ojca.
(…) Od dnia, kiedy Raj wyśpiewał jej w kawiarni swoja piosenkę o miłości, do ich ślubu minęło osiem miesięcy. Pooję co chwila nachodziły wątpliwości, aż Raj we wrześniu postanowił wystawić ją na próbę. Wysłał jej SMS-a na komórkę, którą potajemnie pożyczyła, i napisał, podając się za swojego brata: ”Raj sam się zranił. Wszędzie jest krew”. Co Pooja teraz zrobi?
Wciąż przerywają sobie wzajemnie, opowiadając swoją historię, która ma w sobie coś z bollywoodzkiego filmu.
Odpisała, szalejąc z niepokoju: ”Jak się czuje?“. Ale on kazał jej czekać. Wreszcie, czwartego dnia, kazał jej przyjść na skrzyżowanie i ona przyszła, w kolorowych bufiastych spodniach, z małą, srebrną torebką. Uciekła przez tylne drzwi domu rodziców.
– Wskakuj! – zawołał Raj, po czym jechał i jechał, 35 kilometrów bez zatrzymywania się. – Zaczekaj, wszystko ci wytłumaczę – krzyknął przez wiatr i zdążył jeszcze na światłach wysłać do kapłana SMS: ”Przyjeżdżamy!”. W końcu zatrzymał się przy krawężniku, wtedy ona rzuciła się na niego, mówiła, że chce do domu, że bardzo się boi, o niego, o siebie, o rodziców, którzy będą musieli teraz wysłuchiwać od ludzi obelg. Raj jednak błagał: ”Nie mogę bez ciebie żyć!”.
(…) Pooja grzebie w torebce, podaje Rajowi papierową kopertę z dowodem swojej miłości i swego występku. To najbardziej tragiczne na świecie ślubne zdjęcia. Para młoda w tajnym miejscu, z kapłanem, siedzą po turecku na macie, ona wkłada mu do ust słodycze, lecz na jej twarzy nie ma uśmiechu.
(…) Jest jeszcze jedna, ciemna strona całej tej historii. Kiedy wuj, kuzyn, cała rodzina rzuciła się na Pooję, dziewczyna zażyła tabletki nasenne. Wołała umrzeć, niż zdradzić imię Raja. A kiedy się jednak obudziła, zobaczyła na przegubie swojej dłoni bransoletkę, złoty łańcuch na szyi i pierścionek na palcu. Została właśnie zaręczona – wytłumaczyła jej ciotka. Z chłopcem z tej samej kasty.
Rodzice nie pozwolili jej nawet pójść do pracy, zamknęli dziewczynę w jej pokoju, a Raj wiedział, że teraz zostało im już niewiele czasu. Liczył na to, że Pooja pomimo wątpliwości wybierze miłość, która rosła wraz z ofiarami, jakie musieli ponieść dla siebie nawzajem.
Nadszedł dzień, w którym trzeba było podjąć decyzję. Pooja i Raj spakowali swoje rzeczy, wzięli mydło, olejek do włosów, kilka sztuk ubrań – nic więcej nie mieli na nowe życie. Za kilka godzin mieli znowu spotkać się ze swoimi rodzinami, policja namówiła ich rodziców, by przyszli na rozmowę pojednawczą z urzędnikiem. Państwo stara się bowiem pośredniczyć w tych trudnych sprawach. Może jest jeszcze sposób, żeby się jednak pogodzić?
Raj czekał już, razem z adwokatem. Pomagał im on sporządzić dokument, jaki chcieli przekazać policji, napisali w nim: nie potrzebujemy już ochrony, chcemy opuścić tę kryjówkę. Za dokument potwierdzający zawarcie małżeństwa Raj musiał zapłacić 30 tysięcy rupii, około 360 euro, honoraria dla adwokatów kosztowały zaś od 20 tysięcy do 50 tysięcy rupii. Poza tym musiał jeszcze ofiarować świątyni Śiwy pięć litrów mleka.
Raj boi się nawet marzyć, że kiedyś mogliby urządzić prawdziwe wesele, na które zaproszą swoich krewnych. Byłoby to święto, które pogodziłoby go ze społeczeństwem. Wtedy mógłby wreszcie wpisać w swoim profilu na Facebooku ”żonaty”, w tej chwili jeszcze nie ma odwagi tego zrobić.
Teraz chce zostać sam z Pooją, chce jej powiedzieć jeszcze parę rzeczy, przygotować ją na to wszystko, co może się wydarzyć podczas rozmowy z rodzicami. Być może będą jej grozić: wracaj do domu. Jak nie, to zażyjemy truciznę! Pooja musi być teraz silna i mimo wszystko zostać z nim. Raj patrzy w podłogę, zapina i rozpina nerwowo zamek swojego zegarka.
Czy może być pewien, że Pooja nie wyrzeknie się miłości? Czy jest inna niż dziewczyny, które w pewnym momencie załamywały się i robiły to, co kazali im rodzice? Ojciec dziewczyny, która mieszka w pokoju obok, złożył na swego zięcia doniesienie na policji, twierdząc, że ten uprowadził jego córkę. To stary trick – zrobić z zakochanego mężczyzny porywacza i gwałciciela.
I jeszcze ta straszna, niewypowiedziana myśl: a co będzie, jeśli nawet usłyszą od rodziców przyjazne słowa, lecz wkrótce okaże się, że ich wyciągnięte do nich ramiona były jedynie grą? Tak stało się w przypadku Dharmender i Nidhiego, których krewni zwabili do domu, a potem zamordowali. Czy można będzie im jeszcze uwierzyć?
– Pooja… – zaczyna Raj, ale dziewczyna nie zwraca na niego uwagi, nie może przestać mówić, jej oczy błyszczą. – Problemy się skończyły – stwierdza. – Teraz czeka nas dobre życie.
Chce mieć dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, i prowadzić własną szkołę komputerową. Taki jest jej plan.
Pooja ma paznokcie u nóg polakierowane na kolor krwistoczerwony, włosy starannie odgarnięte z czoła. Wie, co za chwilę powie: ”Mamusiu, przebacz mi!”. Obejmie ją, to oczywiste, stęskniły się przecież za sobą po tylu tygodniach. Za kilka godzin znów ją wreszcie zobaczy i wszystko będzie dobrze, matka naturalnie zrozumie, dlaczego córka to zrobiła i wybaczy, jest przecież jej matką.
Zajechał samochód policyjny, błyska niebieskie światło. Raj wychodzi na podwórze – ma na sobie swoją najlepszą jedwabną koszulę, do tego czarne spodnie od ślubu. Przez ramię przewiesił sportową torbę, biegnie przodem, Pooja idzie za nim wolno, z powagą. Jest już prawie przy samochodzie, ale nagle klęka na asfalcie, dotyka wypolerowanych na błysk butów policjantki, ta zaś kładzie rękę na jej głowie i życzy jej wspaniałego życia. Potem Pooja siada obok Raja na tylnym siedzeniu, oboje machają na pożegnanie. Strażnik przekręca klucz w kłódce, przed Pooją i Rajem otwiera się brama.
Kilka godzin później rodzice Pooji złożyli na policji pismo poświadczone ich podpisem. Punkt pierwszy owego dokumentu brzmiał: Pooja nie jest już członkiem rodziny. Punkt drugi: nie zrobią młodej parze nic złego.
Dziewczyna miała szczęście: krewni jedynie się jej wyrzekli. Jeśli dobrze pójdzie, ona i Raj zdołają jednak przeżyć.
...
Na Zachodzie tez to bylo . Jeszcze w XIX wieku malzenstwa byly polityczne np. przy tej okazji w Hiszpanii Bismarck wywolal wojne z Francja . A zwykly lud poprzez malzenstwo ,,łączył pola" . Moze to dziwne ale to byl sposob na interesy ! Dopiero chrzescijanstwo wprowadzilo milosc na pierwszy plan . I nie chodzi o glupote nastolatkow ktorzy uciekaja z domu tylko o fakt ze malzonkow ma laczyc milosc nie biznes ! Zachod dzis uwaza to za norme oczywista a to nie jest oczywiste . Widac to w Indiach gdzie nie ma chrzescijanstwa . Stad sa to spoleczenstwa gleboko nieszczesliwe jak widzicie . Stad tak wielka rola misjonarzy aby ich nawrocic czyli uszczesliwic .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 17:29, 30 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Nieletni wykorzystywani jak niewolnicy
Wśród szybko rozwijającej się indyjskiej klasy średniej rośnie zapotrzebowanie na służących. Najchętniej zatrudnia się dzieci, bo są tańsze w utrzymaniu i posłuszne. Często traktowane są jak niewolnicy, wręcz torturowane, a ich zarobki trafiają do pośredników
Ostry dyżur delhijskiego szpitala publicznego Safdarjung jest zawsze oblegany przez tłum ludzi. Co chwilę podjeżdżają karetki, prywatne samochody blokują wejście, a oczekujący, lżej ranni pacjenci czekają pod drzewami naprzeciwko wejścia. Chaos potęguje kłębowisko dziennikarzy największych gazet, wozy transmisyjne, reporterzy telewizyjni i zastępy policji.
- Kiedy przywieźliśmy tu dziewczynę, była w strasznym stanie - opowiada PAP Rishi Kant z organizacji Shakti Vahini, która walczy ze współczesnym niewolnictwem w Indiach. Razem z policją zorganizował akcję uwolnienia służącej z domu Vandany Dhir, dyrektorki działu komunikacji na południową Azję we francuskiej firmie Alstom.
- Uratowana dziewczyna miała otwarte, zaropiałe rany głowy, w których zalęgły się robaki. Mówi, że pani domu przypalała ją gorącą patelnią, wyrywała paznokcie i zmuszała do picia własnej uryny - mówi Rishi dodając, że tortury powtarzały się codziennie, niemal od momentu, gdy pięć miesięcy wcześniej, kilkunastoletnia dziewczyna z wioski Sahebgandż w Dźharkhandzie, została zatrudniona w domu Vandany Dhir.
Prawnicy oskarżonej twierdzili w sądzie, że służąca kłamie i po prostu przewróciła się w łazience. Rany cięte tłumaczyli niezrównoważeniem psychicznym dziewczyny, która się okaleczała. - Doszło do tego, że zostaliśmy oskarżeni przez adwokata pani Dhir o manipulowanie zeznaniami ofiary. Że uczymy ją, co ma mówić, by pogrążyć oskarżoną - oburza się Ravi Kant, który jest znanym prawnikiem w Sądzie Najwyższym i opiekuje się sprawami uwolnionych służących.
Działacze organizacji Shakti Vahini przez kilka dni praktycznie mieszkali w szpitalu. Najpierw musieli walczyć o to, by dziewczyna została w ogóle tam przyjęta, bo lekarze jak najszybciej chcieli pozbyć się kontrowersyjnej pacjentki. - Gdy w końcu przyjęto ją na oddział, zaraz pojawili się tu dziwni ludzie, którzy prawdopodobnie zamierzali zastraszyć służącą - opowiada Rishi. - Potem zazwyczaj są próby przekupstwa, a jak w końcu sprawa ląduje w sądach, to może ciągnąć się latami - dodaje Ravi.
Nad sprawami służących pracuje cały zespół z Shakti Vahini. Niepozorny, niski trzydziestokilkuletni Subir Roy z Bengalu prowadzi śledztwa. - Mam siatkę kontaktów w Delhi i na północy Indii, szczególnie w stanach Dźharkhand i w Zachodnim Bengalu. Najczęściej to właśnie z tych regionów służące trafiają do bogatych domów w Delhi - tłumaczy Roy w rozmowie z PAP. - To rodziny szukają swoich dzieci, które nagle zniknęły z domu - podkreśla. Drugim źródłem są anonimowe informacje sąsiadów. - Tak było w przypadku służącej w domu Vandany Dhir. Sąsiedzi nie mogli już znieść krzyków torturowanej dziewczyny, ale i tak trwało to kilka miesięcy - dodaje.
Następnie organizacja musi przekonać policję do podjęcia działań, co jest szczególnie trudne, jeśli akcja odbywa się w bogatej dzielnicy. - Dlatego współpracujemy z Krajową Komisją Praw Człowieka i mediami - zaznacza Rishi, który odpowiada za tę cześć operacji. W organizacji jest też osoba odpowiedzialna za psychologiczną opiekę nad ofiarami, a Ravi Kant dba o to, żeby zeznania świadków i uwolnionych odbyły się zgodnie z procedurami i nie zostały podważone w sądzie. - Równie ważne są jednak akcje informacyjne, zmiana mentalności klasy średniej, która nie widzi nic złego w posiadania nieletnich służących - podkreśla.
Sprawa kilkunastoletniej dziewczyny z Sahebgandż torturowanej w ekskluzywnej dzielnicy Delhi Vasant Kunj nie jest wyjątkiem. Równie głośne był przypadek pary lekarzy, którzy zamknęli 13-letnią służącą w domu bez dostępu do jedzenia i wybrali się na urlop do Tajlandii. Bliźniaczo podobna sprawa z bieżącego roku dotyczy stewardesy Air India, która znęcała się nad służącą, a następnie wyleciała w rejs do Australii. W tym czasie 12-letnia dziewczyna uciekła. Obecnie trwa również śledztwo w sprawie śmierci służącej w domu parlamentarzysty w Delhi. Zdaniem policji dziewczyna zmarła na skutek tortur.
Zdaniem Jyotsny Khatry, dokumentalistki, która specjalizuje się w temacie współczesnego niewolnictwa, klasa średnia wciąż wmawia sobie, że robi coś dobrego, bo daje pracę biednej części społeczeństwa. - Tymczasem działają tu zwykłe zasady popytu i podaży. W Delhi jest ogromne zapotrzebowanie na służących i nikogo nie interesuje, czy są to jeszcze dzieci, czy aby nie powinny chodzić do szkoły. Ważne, żeby były tanie - tłumaczy PAP Khatra. Jej zdaniem popyt jest tak duży, że agencje pracy szukają kilkunastolatków daleko od Delhi, w biedniejszych regionach kraju.
Podczas prawie dwóch lat pracy nad dokumentem "Synowie i córki", który został pokazany w jednej z największych stacji informacyjnych w Indiach, Khatra odkryła, że wiele służących pracuje za darmo. - Pensja nieletniej służącej, a przecież praca nieletnich i tak jest niezgodna z prawem, niemal zawsze trafia do pośrednika, czyli agencji pracy. Pracodawcy zupełnie nie interesuje, czy ich służąca rzeczywiście dostaje te pieniądze - tłumaczy dodając, że to świetny układ zarówno dla agencji jak i pracodawców. - Dziecko łatwiej zmusić do niewolniczej pracy niż dorosłego. Łatwiej złamać i wymusić posłuszeństwo - podkreśla.
...
Brak milosci ! Poganie sa w niewoli diabla . Na tym tle widzicie jak wielkie dobro niosla Matka Teresa !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:30, 20 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Indie: tysiące nieletnich dziewczynek zajmuje się prostytucją
Nawet 12 tys. dziewczynek może zajmować się prostytucją w jednej z największych dzielnic czerwonych latarni w Indiach. Fotograf Souvid Datta uwiecznił na zdjęciach nastolatki zmuszane do sprzedawania swoich ciał za mniej niż 2 dolary dziennie w niesławnej dzielnicy Kalkuty, Sonagachi.
Prostytucję nieletnich napędza sytuacja materialna wielu ubogich rodzin. Dzieci często zmuszone są do przerwania nauki i podjęcia pracy zarobkowej. Dziewczynki nierzadko zaczynają się prostytuować, a chłopcy wcielani są do gangów, które kontrolują seksbiznes.
Obcy niechętnie widziani są w dzielnicy Sonagachi. Autor zdjęć, pochodzący z Bombaju, ale mieszkający od 8 roku życia w Londynie 21-letni fotograf, udał się tam, aby nagłośnić sytuację dziewcząt z Kalkuty.
Pierwszy raz znalazł się w dzielnicy czerwonych latarni, gdy był nastolatkiem. Do Kalkuty pojechał wtedy pracować jako wolontariusz. Jak powiedział dailymail.co.uk, zaszokował go wtedy widok młodej dziewczynki prowadzonej za rękę przez starszego mężczyznę.
Postanowił wówczas, że postara się pomóc pracującym jako prostytutki nastolatkom. Sprawa wykorzystywania dzieci w seksbiznesie w Indiach nadal nie jest wystarczająco nagłośniona.
Prostytucja nieletnich w Kalkucie była także tematem nagrodzonego w 2004 roku Oskarem filmu dokumentalnego "Przeznaczone do burdelu" ("Born Into Brothels"). Jednak po dekadzie od powstania dokumentu, w dzielnicy Sonagachi niewiele się zmieniło.
Souvid Datta ma nadzieję, że jego portrety przyczynią się do rozpoczęcia dyskusji i podjęcia realnych działań, mających na celu poprawę sytuacji dziewcząt z dzielnicy Sonagachi.
...
Tak Indie to pieklo kobiet .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:42, 01 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Indie: 20 tysięcy dzieci rocznie sprzedawanych do domów publicznych
Przemocą seksualną w Indiach media zainteresowały się w 2012 roku. Świat obiegła wtedy informacja o brutalnych, zbiorowych gwałtach na młodych dziewczynach. Ross Kemp opublikował ostatnio film dokumentalny, który rzuca nowe światło na "seksualny przemysł" w Indiach. Jak się okazuje, przemoc wobec kobiet jest tylko wierzchołkiem góry lodowej - donosi "Daily Mail".
W Indiach prawie 100 milionów ludzi zaangażowanych jest w "przemysł seksualny" i handel ludźmi. Gangi porywają młode dziewczynki, w wieku nawet 9 lat, które potem są sprzedawane do domów publicznych, lub świadczą niewolniczą pracę u bardziej zamożnych ludzi.
Historie ofiar seks-biznesu są wstrząsające. 12-letnia Mimoni została porwana z domu rodzinnego przed dwoma laty. Udało jej się uciec i wrócić do rodziny, jednak takie sytuacje należą do rzadkości. Większość wracających dziewczynek musi liczyć się z ostracyzmem społecznym, przez co w końcu i tak wraca do prostytucji.
- Powiedział, że załatwi mi pracę - mówi Mimoni o człowieku, który kolejne dwa lata jej życia zamienił w piekło. - Byłam w szkole. Obiecał mi jedzenie i zarobki w wysokości dwóch-trzech tysięcy rupii (ok. 150 złotych - red.) miesięcznie - dodaje.
Dziewczynka zgodziła się, jednak sen o lepszej przyszłości zamienił się w koszmar. - Upijał się, poniżał mnie i gwałcił na każdy możliwy sposób - wspomina Mimoni. Kiedy skarżyła się na swój los była bita i to zaważyło na decyzji o ucieczce. - Handlarze są złymi ludźmi, przez których wiele dziewcząt cierpi - mówi 12-latka.
Większość sprzedawanych kobiet trafia do wielkich indyjskich miast. W Bombaju znajduje się największa w Azji "czerwona dzielnica", w której nagminnie dochodzi do wykorzystywania seksualnego młodych dziewczyn.
Młode dziewczyny są tam sprzedawane, a następnie zmuszane do prostytucji. Wszystko pod kontrolą brutalnych gangów. Ale nie tylko bandyci są zaangażowani w ten proceder. Także lokalna policja i urzędnicy maczają w nim palce.
27-letnia Rajashri została zabrana z domu w wieku 12 lat. - Byłam jeszcze uczennicą, kiedy tu trafiłam - wspomina. - Obiecano mi pracę, jednak zamiast tego zostałam sprzedana. Zamknięto mnie w pokoju, klienci zaczęli przychodzić i wykorzystywać mnie seksualnie - mówi. - Mojemu pierwszemu klientowi powiedziano, że jestem dziewicą i zapłacił za mnie wiele, wiele pieniędzy - wspomina.
Rajashri nie może wrócić do rodziny. - W domu seks pozamałżeński jest tematem tabu. Rodzina zabiłaby mnie i wyrzuciła ciało do rzeki – mówi 27-latka.
Niejednokrotnie dla rodzin sytuacja jest równie trudna. Wiele osób żyje w skrajnym ubóstwie i nie stać ich na poszukiwanie zaginionych dzieci.
Jedną z matek, której 12-letnią córkę porwano i prawdopodobnie sprzedano, jest Johana Sadar. - Pracowałam w polu, nawet nie wiedziałam, że ją zabrali - wspomina dzień porwania córki przed ponad rokiem. - Wróciłam do domu po pracy, a jej już nie było – mówi kobieta ze łzami w oczach.
Johana opowiada także o swoich obawach. Boi się, że jej córka trafiła do jednego z domów publicznych i teraz jest wykorzystywana seksualnie. - Została sprzedana. Kto mógł ją porwać poza handlarzami ludzi? – pyta zrozpaczona matka.
Zgodnie z danymi rządowymi rocznie 20 tysięcy młodych dziewczyn z Zachodniego Bengalu jest sprzedawanych i zmuszanych do prostytucji.
...
Poganstwo to nie zarty . Dlatego tak wazni sa misjonarze .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:25, 10 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
The Guardian
Zgwałcona "za karę"
Jeśli w tej sprawie istnieją jakieś poszlaki, to znajdują się one za otwartymi drzwiami trzeciej chaty po lewej stronie drogi biegnącej przez biedną bengalską wioskę Subalpur.
To w niej w poniedziałkowe popołudnie znaleziono niezamężną 20-latkę w towarzystwie żonatego mężczyzny z sąsiedniej osady. Sąsiedzi wyciągnęli ją na dwór i – podczas gdy rada wioski deliberowała co zrobić – przywiązali do drzewa. Następnie za karę za zakazany romans zgwałciło ją 15 mężczyzn.
Chata zbudowana z wyschniętego błota, pojedyncze pomieszczenie przykryte zardzewiałą blachą, stoi teraz puste. Młoda kobieta leży w szpitalu pod ochroną policji. Cała jej rodzina się ukrywa. Domniemany kochanek, starszy od niej kamieniarz, uciekł. Nikt z jego oddalonej o sześć mil wioski, wciśniętej w typowy dla północno-wschodnich Indii krajobraz pól wyschniętej pszenicy i rzepaku nie widział go od wielu dni.
Na ścianie domu, który ofiara dzieliła z matką, wiszą plakaty lokalnych bengalskich gwiazd filmowych, półka z małą kapliczką oraz lustro, pod którym stoi słoiczek kremu nawilżającego i stojaczek z tuzinem złotych i czerwonych bransoletek.
W każdym z sąsiednich domów znajdziemy kapliczkę; w żadnym nie ma biżuterii ani markowych kosmetyków.
Niektórzy mieszkańcy Subalpur ze złością mówią o ofierze (za sprawą surowych przepisów chroniących ofiary gwałtu występującą tylko pod inicjałem W.) jako o "kobiecie złego charakteru", która "psuła atmosferę w wiosce" nieprzestrzegając lokalnych obyczajów. Część twierdzi, że parała się prostytucją, czemu jej rodzina zaprzecza.
Lecz z rozmów z krewnymi, urzędnikami i sąsiadami wyłania się inna historia: młodej kobiety, która nie potrafiła zaakceptować klaustrofobii i nędzy egzystencji wiejskiej osady w kraju, w którym pomimo imponującego wzrostu gospodarczego odnotowanego w ostatnich dekadach, najniższe warstwy społeczne rzadko mają szansę na wyrwanie się z ubóstwa.
Incydent odbił się szerokim echem w całych Indiach, niemogących poradzić sobie z falą przemocy seksualnej. W styczniu w Delhi doszło do zbiorowego gwałtu na 51-letniej turystce, a to tylko ostatnia z całej serii napaści na cudzoziemki.
Zbiorowy gwałt i bestialskie zamordowanie 23-letniej Hinduski, do którego doszło w grudniu 2012 roku, wywołało w Indiach szok i gniew. Tysiące ludzi wyszły na ulice, żądając surowszych przepisów, sprawniejszego działania policji i zmiany postawy wobec przestępstw seksualnych. Jednak wszelkie reformy nie mają specjalnego wpływu na wioski takie jak Subalpur.
Soham, 23-letni brat kobiety pamięta, że W. już w dzieciństwie była buntowniczką. – Od najmłodszych lat nie słuchała dorosłych. Robiła, co chciała.
Jednak, podobnie jak większość jej rówieśników, W. nie skorzystała z wykształcenia oferowanego przez prymitywną szkołę państwową leżącą dwie mile od wsi. Zamiast tego bawiła się i pracowała w polu z innymi dziećmi. W Subalpur żaden z dorosłych nie potrafi czytać ani pisać, wśród nastolatków tę umiejętność posiadło może kilku.
Cztery lata temu, wbrew woli rodziców, W. skontaktowała się z lokalną agencją, która znalazła jej pracę w Delhi, tysiąc mil od domu. Choć stolica przyciąga jak magnes ubogą młodzież z całych Indii, to nikt z Subalpur nie wyjeżdżał nigdy dalej niż do oddalonego o 22 mile lokalnego miasteczka Suri. Wiele kobiet nie było nawet tam.
- Nigdy nie byłam w mieście – mówi 22-letnia Manika Tudu, sąsiadka. – Nasi mężczyźni są robotnikami na polach, my jesteśmy z dziećmi. Po co ktoś z nas miałby jechać do miasta? Chyba żeby robić jakieś niegodziwości.
W. dostała pracę kucharki i pensję stanowiącą równoważność 50 euro tygodniowo, czyli fortunę jak na warunki wioski, w której robotnicy przez większość roku nie zarabiają nic. Rządowy program gwarantujący zatrudnienie przez 100 dni w roku w praktyce oferuje je może przez tydzień. W Subalpur, choć nikt nie głoduje, to też mało kto najada się do syta.
- Nie chodzimy całymi dniami głodni, ale nigdy nie ma dość jedzenia – mówi Padmuni Tudu (lat 37), która nie pamięta, kiedy ostatni raz jadła mięso. Choć teoretycznie wszyscy mieszkańcy kwalifikują się do państwowych darmowych racji żywności i paliwa, to czasami dostaną co najwyżej to ostatnie.
Pięć miesięcy temu tęsknota za domem zwyciężyła i W. wróciła z Delhi. Miała jednak problemy z przystosowaniem się do dawnego życia. W Subalpur ludzie idą za potrzebą na pole. Ona korzystała z toalety.
Ale największy problem był natury towarzyskiej. – Odrzucono ją – mówi brat.
Także mieszkanie tylko z matką (ojciec zmarł kilka lat temu) czyniło z W. łatwy cel. Jej romans z kamieniarzem szybko stał się tajemnicą Poliszynela i nie przysporzył dziewczynie popularności. Każdy związek z osobą spoza społeczności jest zakazany, tłumaczy miejscowy urzędnik. A szczególnie szokujące jest zbratanie się z muzułmaninem, jak było w tym przypadku.
- Znaleźliśmy ich razem. Kobiety zabrały ją, a mężczyźni jego, przywiązaliśmy ich do drzewa, a rada wioski podejmowała decyzję – relacjonuje sąsiadka, Manika Tudu.
Mieszkańcy Subalpur wywodzą się ze społeczności plemiennych, zwanych czasami Adiwasi, stanowiących około 8 proc. populacji Indii i zaliczających się do najbardziej dyskryminowanych i wykorzystywanych ludzi w kraju. Rządzą u nich starszyzny rozstrzygające spory. Podobne instytucje wymierzają surową sprawiedliwość na prawie całej prowincji Półwyspu Dekan, gdzie ludzie postrzegają policję i system sądowniczy jako nieudolne, skorumpowane i odległe.
- Tak to u nas wygląda. Nie idziemy na policję. Jeśli jest problem, załatwiamy to między sobą – deklaruje Fulmoni Tudu (lat 40), której mąż należy do grupy 13 mężczyzn zatrzymanych za domniemany gwałt. System ten popiera nawet brat W., choć uważa, że sprawiedliwszą karą byłoby pobicie, a nie gwałt.
Wszyscy świadkowie zgadzają się, że rada wioski zdecydowała się nałożyć na W. i jej kochanka karę 27 tys. rupii (ok. 310 euro). Krewni mężczyźni sprzedali złoto i zapłacili. Ale ogromna suma była poza zasięgiem rodziny W.
Istnieją różne wersje tego, co zdarzyło się potem. W. i jej matka opisały, że szef rady powiedział mężczyznom, że skoro dziewczyna nie może zapłacić grzywny, daje im ją "do zabawy". Zaprowadzono ją potem do prowizorycznej chaty i wielokrotnie zgwałcono. Potem mieszkańcy zamknęli W. w domu i grozili dalszymi aktami przemocy, jeśli zgłosi sprawę władzom. Jednak niemal 48 godzin później matce i dwom braciom udało się przeszmuglować dziewczynę do miejscowej kliniki. Stamtąd z powodu krwotoku przeniesiono ją do szpitala okręgowego i zawiadomiono policję.
Mieszkańcy utrzymują, że to wszystko kłamstwa. – Jak nasi mężowie mogliby to zrobić? – pyta Manika Tudu. – Całą noc z nimi byłyśmy. Skoro zgwałciło ją tylu mężczyzn, to jak może jeszcze mówić? Wymyśliła to wszystko, żeby nie płacić grzywny i ukryć swoje złe prowadzenie.
Jednak policja - w oparciu o zgromadzone dowody - uważa, że opowieść W. jest prawdziwa. Badania medyczne dowiodły, że zgwałciło ją "od pięciu do 15 mężczyzn". Jak na razie zatrzymano trzynastu.
Bengal Zachodni to czarny punkt na mapie kraju, jeśli chodzi o przemoc seksualną. W październiku kobieta zmarła tu od poparzeń, zgwałcona uprzednio dwukrotnie przez tę samą grupę mężczyzn. Zaatakowali ją, kiedy wracała z komisariatu, gdzie złożyła doniesienie o pierwszym gwałcie.
W stanie rządzi partia Trinamul Congress (TMC), kierowana przez Mamatę Banerjee, kontrowersyjną polityczną outsiderkę i jedną z najbardziej wpływowych kobiet w Indiach. Jej polityczni rywale szybko zwietrzyli okazję, by wyrównać rachunki. Robi ul Islam z Indyjskiego Kongresu Narodowego oświadczył, że TMC rządzi rękami bandziorów, przez co ponosi odpowiedzialność za wzrost przemocy, zaś Sathi Pal z frakcji komunistycznej winą za wydarzenia obarcza "ideologię kapitalistyczną" Benarjee.
Stowarzyszenia reprezentujące ludność plemienną Indii z kolei boją się, że incydent w Subalpur zostanie wykorzystany przez "ludzi u władzy". W ostatnich dziesięcioleciach dziesiątki milionów najuboższych mieszkańców wyrzucano z ojcowizny pod błahszymi pretekstami. – Opis działań plemiennego sądu będzie legitymizował dalsze ataki na naszą kulturę i spychanie nas w nędzę – obawia się Sunil Soren, lokalny aktywista.
Jednak rodzina ofiary ma bardziej palący problem. Grzywna nałożona przez radę wioski wciąż musi zostać zapłacona. Będą musieli więc zapożyczyć się na całe dekady, jeśli chcą uniknąć wydalenia z osady. – Jaki mamy wybór? – pyta Soham, brat. W. - Nie mamy dokąd pójść.
...
Niestety poganie sa w niewoli diabla . Teraz rozumiecie dlaczego tak wazne sa misje i chrystianizacja . Aby byli wolni .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:39, 23 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Zmarła siostra Nirmala, następczyni Matki Teresy z Kalkuty
Siostra Nirmala Joshi - AFP
Siostra Nirmala Joshi, która na życzenie Matki Teresy z Kalkuty stanęła po jej śmierci na czele Zgromadzenia Misjonarek Miłości, zmarła w wieku 80 lat - poinformowała rzeczniczka zakonu.
Nirmala została siostrą przełożoną misjonarek miłości w 1997 r. Działalność zakonu rozszerzyła na 134 kraje świata, tworząc ośrodki m.in. w Afganistanie, Izraelu czy Tajlandii. W 2009 r. z powodu problemów ze zdrowiem przekazała stery Niemce Mary Premie.
- Oczekiwania wobec niej były ogromne, jednak zdała egzamin dzięki swojej prostocie, niewyczerpanej miłości i wierze - powiedział rzecznik archidiecezji kalkuckiej Sunil Lucas.
Siostra Nirmala przyszła na świat jako najstarsze z jedenaściorga dzieci w indyjskim stanie Bihar. Jako 24-letnia kobieta przeszła z hinduizmu na katolicyzm. Z pierwszą misją jako misjonarka miłości udała się do Panamy, później była odpowiedzialna za prowadzenie domów zakonnych w Europie i USA. W 1997 r. Matka Teresa na krótko przed swoją śmiercią przedstawiła ją papieżowi Janowi Pawłowi II i wyznaczyła na swoją następczynię.
Pamięć siostry Nirmali uczcili we wtorek wiodący politycy indyjscy. Premier Narendra Modi napisał na Twitterze, że "poświęciła życie służbie Bogu, opiece nad chorymi i pokrzywdzonymi", a przedstawiciel opozycji Rahul Gandhi podkreślił, że dzieło zapoczątkowane przez Matkę Teresę kontynuowała "ze spokojnym oddaniem i godnością".
Pochodząca z Macedonii Matka Teresa, z pochodzenia Albanka, jako nowicjuszka trafiła do Indii, gdzie, wstrząśnięta obrazami skrajnej nędzy w Kalkucie, w 1950 r. założyła Zgromadzenie Misjonarek Miłości. Za swoją działalność została wyróżniona w 1979 r. Pokojową Nagrodą Nobla. 19 października 2003 r. została beatyfikowana.
...
Wielkie rzeczy działają w Indiach i nie zajmują się parytetami rządami premierowaniami. I kobiety.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:28, 08 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Policjanci spalili kobietę w Indiach. Przyszła na posterunek po męża
oprac.Adam Parfieniuk
8 lipca 2015, 16:18
40-latka z Indii, która próbowała wydostać swojego męża z aresztu, zginęła z rąk policjantów po tym, jak odmówiła wręczenia łapówki za uwolnienie małżonka. Funkcjonariusze podpalili swoją ofiarę, bo nie chciała im wypłacić 100 tys. rupii (ok. 6 tys. zł).
Do incydentu doszło w poniedziałek w mieście Barabanki w prowincji Uttar Pradesh w północnych Indiach. Nitu Dwivedi zgłosiła się na komisariat, gdzie policjanci przetrzymywali jej męża, który oczekiwał na przesłuchanie w związku z podejrzeniem podpalenia budynków w pobliskiej wsi.
Funkcjonariusze zażądali łapówki za jego uwolnienie, a gdy kobieta odmówiła, funkcjonariusze ją podpalili. 40-latka zginęła dzień później w wyniku rozległych ran oparzeniowych. Tuż przed śmiercią, w obecności urzędników i dziennikarzy, deklarowała, że zanim została podpalona, policjanci ją poniżali i maltretowali.
Funkcjonariusze jednak zaprzeczają tej wersji. Utrzymują, że owszem poniżyli i przepędzili Dwivedi z komisariatu, ale kobieta wpadła w szał i sama podpaliła się u bram placówki na ich oczach. Dowództwo policji zawiesiło podejrzanych mężczyzn i zapowiedziało wszczęcie śledztwa.
Kolejne podpalenie
Do zdarzenia doszło zaledwie miesiąc po tym, jak policjanci z tej samej prowincji podpalili dziennikarza Jagendrę Singha. Mężczyzna został polany benzyną i podpalony w mieście Shahjahanpur. Na łożu śmierci poparzony dziennikarz wyznał, że stał się celem ataku, bo pisał o nielegalnych działaniach władz prowincji. Również w tym przypadku policja twierdziła, że Singh popełnił samobójstwo w obecności funkcjonariuszy.
W sprawie narastające brutalności policji głos zaczęli zabierać politycy rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej. - Podobny incydent miał miejsce Shahjahanpur. Policja, która powinna bronić społeczeństwa, staje się powodem do obaw - mówił Vijay Bahadur Pathak z IPL, odnosząc się do obu incydentów.
Dysfunkcyjna policja
Brutalne interwencje policji, pobicia, tortury, nielegalne aresztowania, a nawet gwałty od lat są problemem w Indiach. Aktywiści Human Rights Watch w jednym ze swoich raportów pisali, że funkcjonariusze doskonale zdają sobie sprawę z tego, że przekraczają granice prawa, ale uciekają się do przemocy, bo sądzą, że to podwyższy ich skuteczność.
Na policyjne nadużycia szczególnie narażone są kobiety, osoby biedne, dalici (pariasi) oraz mniejszości religijne i seksualne. Policja często nie podejmuje się także interwencji w ich obronie, chyba że dysponują pieniędzmi na łapówki.
Z kolei wieloletnim problemem samej policji są poważne braki kadrowe. Funkcjonariusze niższego szczebla niejednokrotnie muszą być "pod telefonem" przez siedem dni w tygodniu 24 godziny na dobę. Niektórzy przepracowują tak duże ilości godzin, że nocują w obrębie posterunków i przez wiele dni nie widują swoich rodzin. Często borykają się także z brakiem pojazdów, telefonów komórkowych, przyrządów do prowadzenia śledztwa, a nawet papieru.
...
Bestie! Właśnie tam uważa sie że kobiety mają najgorzej.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:49, 09 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Indie: Rodzice zmuszali do seksu 13-letnią córkę
9 lipca 2015, 14:12
Policja w południowym stanie Kerala w Indiach aresztowała matkę i ojczyma trzynastolatki pod zarzutem zmuszania dziewczynki do odbywania stosunków seksualnych. Proceder trwał dwa lata - informuje BBC.
13-latka została uratowana przez policję i zabrana do domu dziecka. Zeznała funkcjonariuszom, że rodzice zmuszali ją do seksu z mężczyznami. Matka-stręczycielka powiedziała mediom, że brała 47 dolarów za stosunek.
Policja zidentyfikowała 25 z 40 klientów, którzy brali udział w pedofilskim procederze. Dziesięciu innych, w tym pośrednik, również jest już w areszcie.
37-letnia matka ma siedmioro dzieci, najstarsze jest w wieku 24 lat, a najmłodsze - 4. Jej 55-letni mąż pracował jako kierowca, zachęcał potencjalnych klientów, pokazując zdjęcie dziewczynki. Rodzina żyła w wynajętym domu w Kottakal w Malappuram, na północy stanu Kerala.
W 2011 r. policja w Kerali aresztowała ojca 17-latki, który zmusił córkę do stosunków seksualnych z 200 mężczyznami. Wtedy aresztowano 29 osób.
...
To są poganie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:10, 15 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Od ponad 100 lat tatuują swoje ciała w geście buntu i poświęcenia
W Indiach wciąż żyją ludzie, którym odmówiono wejścia do świątyń. Zostali zmuszeni także do korzystania z osobnych studni. Mowa o przedstawicielach najniższej kasty we wschodnim Chhattisgarh w Indiach. Od ponad 100 lat tatuują swe ciała w geście buntu i poświęcenia.
Mahettar Ram Tandon jest dumny ze swojej nieusuwalnej wiadomości wykonanej ponad pięć dekad temu. Ubrany jest w prostą, białą lungi – tradycyjną hinduską odzież. Ma także kapelusz z pawim piórem, czyli "Mukut". Tandon jest częścią Ramnami Samaj w jednym z najbiedniejszych regionów w Indiach.
- W swoim życiu dwa razy przeżyłem narodziny – po raz drugi, gdy moje ciało przyozdobiły tatuaże. Bóg jest dla każdego, nie tylko dla naszej społeczności – mówi Bai, który żyje w jednopokojowym domu z synem, siostrzenicą i dwoma wnukami.
Tatuaże, których wśród społeczności jest 100 tysięcy lub więcej, przeważnie przyozdabiają ciała starszych ludzi. Młodzi, po likwidacji segregacji kastowej w 1955 roku, nie chcą tatuować swoich ciał. Może im to uniemożliwić wykonywanie prac, czy utrudnić wyjazd z regionu.
- Młoda generacja nie czuje się dobrze z tatuażami na całym ciele – mówi Tandon. – Ale to nie znaczy, że oni stracili wiarę – dodaje.
Dzieci urodzone w tej społeczności - wciąż wbrew ich woli – muszą przyozdobić swe ciała tatuażem. Przynajmniej raz, najpóźniej w wieku dwóch lat. Teraz jednak robi się to w miejscu, które można łatwo zakryć, np. na klatce piersiowej.
Wyznawcy Ramnami Samaj nie piją alkoholu i palą papierosów. Natomiast "Ram" towarzyszy im codziennie – jako wyraz szacunku i równości wobec innych ludzi. Prawie każdy Ramnami ma w swoim domu książkę o życiu hinduskiego boga Ramy – na murach domów często widnieje napis "Ram Ram".
Mimo zniesienia nierówności kastowej w 1955 roku, w kraju wciąż są mocno zarysowane feudalne podziały – od edukacji po zatrudnienie.
Tandon wierzy, że los Ramnami zmieni się na lepsze. - Świat się zmienia, czasy się zmieniają, ale przecież każdy wie, że wszyscy jesteśmy tacy sami.
Zobacz, jak wyglądają tatuaże pokrywające ciała członków kasty Ramnami Samaj w Indiach.
...
Pariasi... Brak Kosciola jest straszny...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:00, 26 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Kup sobie narzeczoną. Tysiące kobiet i dziewcząt w Indiach pada ofiarą handlarzy ludźmi
Tomasz Augustyniak
26 stycznia 2016, 09:52
• W Indiach kwitnie czarny rynek panien młodych
• Handlem kobietami zajmują się setki pośredników
• Każdego roku tysiące kobiet i dziewcząt pada ofiarą tego procederu
• Przyczyną jest drastyczna dysproporcja płci w Indiach
800 złotych - za tyle w północnych Indiach można sobie kupić żonę. Jeśli dobrze się targować, cena może być jeszcze niższa. Pochodzące z biednych rodzin młode kobiety są sprzedawane pośrednikom za mniej więcej połowę tej kwoty. Obiecuje się im pracę, lepsze życie, albo wprost - korzystne małżeństwo, na które inaczej nigdy nie byłoby ich stać, bowiem według indyjskiej tradycji krewni panny młodej wypłacają rodzinie jej przyszłego męża pokaźny posag. ONZ alarmuje, że sprzedawane przez najbliższych, a później wywożone do odległych stanów kobiety są gwałcone, szykanowane i traktowane jak niewolnice. Często kończą na bruku.
Tymczasem zainteresowanych zakupem jest coraz więcej, bo w drugim najludniejszym kraju świata panien na wydaniu zwyczajnie brakuje. Proporcja liczby kobiet do mężczyzn niedawno spadła do najniższego poziomu w historii niepodległych Indii. Czyni to z kobiet pożądany towar, a zorganizowany handel narzeczonymi przybiera coraz większe rozmiary.
Wszyscy chcą mieć syna
W Indiach wychowywanie córki często porównuje się do podlewania ogrodu sąsiada. Dla wielu par narodziny chłopca są wartym świętowania błogosławieństwem, a dziewczynki - przekleństwem. Według tradycji to syn troszczy się o rodziców, kiedy ci się zestarzeją, a córka po wyjściu za mąż staje się częścią rodziny męża. Jej małżeństwo oznacza też konieczność zapłacenia wysokiego posagu. W dużych miastach na taką ślubną wyprawkę oprócz pieniędzy i złota często składa się samochód, telewizor, sprzęty domowe.
Im biedniejsza rodzina, tym wychowywanie dziewczynki jest bardziej problematyczne. Od dziesięcioleci matki, które nie chcą rodzić córek masowo usuwają żeńskie płody. Możliwość kontroli płci i przeprowadzania selektywnych aborcji dała rodzicom ultrasonografia, która weszła do szerokiego użytku mniej więcej pięćdziesiąt lat temu. Dr Neelam Singh z komitetu działającego przy indyjskim ministerstwie zdrowia powiedziała dziennikowi "Times of India", że liczba aborcji żeńskich płodów zaczęła gwałtownie wzrastać w latach 70. - To wtedy ultrasonografy zaczęły być w Indiach powszechnie dostępne, a określanie płci płodów stało się bardzo popularne - wyjaśniła.
Tylko w latach 1987-2007 mogło to doprowadzić do aborcji nawet 10 milionów zdrowych żeńskich płodów. Indyjski rząd zakazał wprawdzie testów determinujących płeć dziecka, ale prawo pozostało martwe. Popyt na takie badania jest ogromny, mobilne centra diagnostyczne docierają nawet do najbardziej odległych wsi, a selektywne aborcje i zabijanie noworodków pozostają problemem. Doktor Singh nie pozostawia złudzeń, że sytuacja szybko się poprawi.
Matrymonialny proceder
Kolejne spisy powszechne potwierdzają, że nad Gangesem rodzi się za mało dziewczynek. Najgorzej jest w północno-zachodniej części kraju, zwłaszcza na prowincji. W stanie Harijana na tysiąc chłopców do szóstego roku życia przypadają 834 rówieśniczki, a są dystrykty, w których ta liczba spadła grubo poniżej 800.
Sytuacji nie poprawia masowa emigracja kobiet do metropolii. Synom rolników coraz trudniej znaleźć odpowiednie kandydatki na żony. Prasa zaczęła pisać o przypadkach małżeństw miejscowych kawalerów z cudzoziemkami z Zachodu. Zwykle jednak rodziny, które chcą pomóc swoim synom w poszukiwaniu narzeczonych, zwracają się do handlarzy ludźmi. Według danych indyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych w 2013 roku prawie 25 tys. młodych kobiet między 15. a 30. rokiem życia zostało porwanych i sprzedanych.
Procederem są dotknięte szczególnie dziewczęta pochodzące z biednych rodzin w stanach, w których sytuacja demograficzna jest korzystniejsza. Raport opublikowany przez jedną z organizacji pozarządowych mówi, że w 10 tysiącach badanych wiejskich gospodarstw w Harijanie, aż 9 tysięcy kobiet zostało kupionych i przywiezionych z innych części kraju. Naukowcy z Queens University, którzy prowadzili badania w stanach Harijana i Radżastan, w ciągu ostatnich trzech lat zaobserwowali 30-procentowy wzrost liczby kobiet skłonionych w ten sposób do małżeństwa.
Służące i niewolnice
Na indyjskiej prowincji żona jest traktowana jak coś w rodzaju sprzętu domowego: ma prowadzić dom, sprzątać, wychowywać dzieci i pracować w polu. Kobiety są cennymi zasobami dla rodziny jej przyszłego męża, której stają się częścią. Są też zobowiązane do opieki nad starzejącymi się teściami. Ale chociaż kobiet brakuje, a zdesperowani kawalerowie czasem podróżują setki kilometrów w ich poszukiwaniu, to kupione narzeczone są piętnowane i traktowane z pogardą. - Rodziny traktują je jak niechcianych gości - mówi Wirtualnej Polsce Kavita Krishnan, znana działaczka na rzecz praw kobiet. - Doświadczają przemocy każdego dnia i jest to w tych społecznościach w pełni akceptowane - dodaje.
Płatne żony, czasem nieznające miejscowego języka, lądują na samym dole hierarchii. Są bite, szykanowane i głodzone. Zdarza się przy tym, że również ich mężowie tracą na statusie, bo nie byli w stanie ożenić się w ramach własnej społeczności. Ale zagrożenie piętnem starego kawalera i bieda usprawiedliwiają bardzo wiele. Cytowany przez brytyjski dziennik "Guardian" Shafiqur Rahman z delhijskiej organizacji Empower People tłumaczy, że na decyzję o zakupie żony często wpływa prosty rachunek ekonomiczny. - Wynajęcie pracownika sezonowego kosztuje tu 140 dolarów. Za dziewczynę można zapłacić 100 dolarów - i to raz na całe życie. Jeśli się nie sprawdzi, zawsze można ją odsprzedać, bo mieszkająca daleko rodzina jej nie pomoże. To się nie różni od handlu niewolnikami na plantacjach - mówi.
Niespodziewana zamiana ról
Zdarza się, że to, co jednym kobietom przynosi cierpienie, innym daje zaskakujące korzyści. Niedobór dziewcząt na matrymonialnym rynku poprawił nieco sytuację kobiet z klasy średniej i wyższej. O ile w tradycyjnych aranżowanych małżeństwach rodzina narzeczonego mogła wymagać, wybrzydzać, a na końcu i tak dostawała bogaty posag, o tyle teraz to kobiety mogą przebierać w kandydatach na męża.
Pochodząca z Indii publicystka pisze w "Washington Post" o swoim kuzynie z Mumbaju, któremu rodzice od miesięcy nie mogą znaleźć partnerki. Rodziny kandydatek wypytują o stan konta, inwestycje, posiadane nieruchomości, wykształcenie i markę samochodu, a nawet, jaki dodatkowy paszport ma przyszły oblubieniec, przy czym preferowany jest brytyjski albo amerykański. Okazuje się, że o żonę najłatwiej, jeśli ma się duże pieniądze albo pewną, państwową posadę. Zarówno wśród bogatych jak i biednych jedno się nie zmienia: małżeństwo pozostaje rodzajem umowy handlowej i zwykle któraś strona musi wyłożyć gotówkę. Kiedy jednak do zawarcia związku już dojdzie, to "słaba płeć" jest zwykle na przegranej pozycji.
Walka z dyskryminacją
Z prześladowaniem najtrudniej się mierzyć tym, których nikt nie broni, a w takiej właśnie sytuacji są indyjskie niewolnice. - Kiedy szykanowana kobieta w końcu idzie na policję, zwykle jest przekonywana do wycofania oskarżeń - opowiada Kavita Krishnan. - Jeśli to nie pomoże, policjanci często zarzucają jej kłamstwo, bo komuś, kto jest nisko w hierarchii nie można przecież ufać. Mogą ją też oskarżyć o próbę rozbicia rodziny albo zaszkodzenia szanowanym członkom społeczności. To głęboko seksistowskie postawy, które są powiązane z rozpowszechnioną w Indiach kulturą gwałtu - uważa aktywistka.
Ravi Kant, cytowany przez "Guardian" szef organizacji Shakti Vahini walczącej z handlem ludźmi mówi, że chociaż procesy osób, które kupiły kobiety, prześladowały je i zmuszały do niewolniczej pracy doszły do skutku, to handlu nimi nie da się tak łatwo ukarać. Handlarzy bardzo trudno postawić przed sądem, a nawet jeśli to się uda, niewiele z tego wynika.
- Aresztuje się ich wtedy na dwa albo trzy miesiące, dostają poręczenie i wychodzą, a później albo prokuratorzy niestarannie prowadzą sprawę albo ofiara odmawia zeznań, bo boi się ponownego spotkania z oprawcami. Policjanci nie wierzą, że oskarżeni popełnili jakieś przestępstwo, więc nie wykonują swoich obowiązków należycie. Nawet nie starają się działać poza swoim stanem, żeby sprowadzić ofiary przed oblicze sądu - mówi Kant.
Aktywiści mają nadzieję, że w ściganiu takich przestępstw pomogą nowe ustawy przeciwko gwałtom, chociaż gwałty to tylko część problemu. Tymczasem władze stanu Harijana zapowiedziały, że będą wypłacać najbiedniejszym rodzinom po 21 tysięcy rupii (ok. 1,3 tys. złotych) za każdą urodzoną dziewczynkę. To kwota, za którą wiejska rodzina może żyć przez wiele miesięcy. Finansowa zachęta może się okazać pierwszym realnym krokiem w długiej walce z handlem kobietami.
...
To co przypisujecie islamowi jest wszedzie wsrod dzikich.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:17, 26 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Indie: Polują na Romeo walcząc z "dręczeniem Ewy"
Indie: Polują na Romeo walcząc z "dręczeniem Ewy"
19 minut temu
W północnoindyjskim stanie Uttar Pradeś rozpoczęła się akcja Anty-Romeo. Policja wyłapuje młodych mężczyzn, którzy uporczywie gapią się na kobiety. "Dręczenie Ewy" jest ogromnym problemem w Indiach, lecz istnieją obawy, że policja będzie łapać młode pary.
Policja wyłapuje młodych mężczyzn, którzy uporczywie gapią się na kobiety
/FAROOQ KHAN /PAP/EPA
Ajay i Krishna lubią przesiadywać na stacji głównej Gorakhpur, miasta na północy Indii w stanie Uttar Pradeś. To ważny węzeł kolejowy i siedziba północno-wschodniego regionu Indyjskich Kolei z pięknymi budynkami z czasów kolonialnych. Dworzec otwarto pod koniec XIX wieku i rozbudowano do dziesięciu peronów, włączając najdłuższy na świecie o długości 1,3 km.
Ajay i Krishna, którzy studiują zarządzanie na miejscowym uniwersytecie, nie są jednak amatorami kolei, nie bawią się w obserwowanie pociągów i mają w nosie brytyjską architekturę.
Lubimy dziewczyny! - wykrzykują zgodnym chórem. Lubimy patrzeć na dziewczyny, a na dworcu jest ich bardzo dużo - mówią. Zaraz dodają, że na uniwersytecie też są dziewczyny, ale nie wypada patrzeć tam na nie w ten sam sposób jak na dworcu. Zaraz ktoś się może doczepić. Za to na stacji Gorakhpur jest tyle ludzi, że mogą patrzeć na dziewczyny, aż im "gałki w oczach pękną".
"Indyjska kobieta, gdy wychodzi z domu, chce być ślepa i głucha"
Mężczyźni w Indiach potrafią gapić się na dziewczyny w tak nieprzyjemny i uporczywy sposób, że człowiekowi robi się niedobrze - opowiada Nivedita Pandey, atrakcyjna, wysoka trzydziestolatka, która przez kilka lat pracowała w organizacjach pozarządowych w północnych Indiach. Kiedy dziewczyna dorasta, nagle odkrywa, że jest towarem, jej ciało jest na ulicznej wystawie do oglądania, a często do obmacywania - tłumaczy wzburzona.
To złe spojrzenia. Uczymy się unikania tych spojrzeń. Chcemy być niewidzialne - mówi Namrata Fernandes z Goa. Opowiada, że indyjska kobieta, gdy wychodzi z domu, chce być ślepa i głucha. Żeby nie widzieć spojrzeń i nie słyszeć tych seksistowskich uwag i obelg - dodaje.
Na takie zachowanie w Indiach ukuto miejscowe określenie - dręczenie Ewy. Trudno przemóc się i zareagować na takie zachowanie. Nigdy nie wiadomo, jaka będzie reakcja tłumu. Może ujmie się za dziewczyną, może będzie biernie obserwować, a może przyłączy się do obelg - tłumaczy Namrata, która określa siebie jako aktywną feministkę. Mówi, że powinna reagować, ale za każdym razem kalkuluje ryzyko.
Ajay i Krishna nie widzą problemu. My tylko patrzymy. Każdy ma prawo patrzeć, to wolny kraj, prawda? - mówią zgodnie. Czasami sobie też pożartujemy, ale to już między nami i nikt tego nie słyszy - dodają.
Siedzą bezczynnie w publicznych miejscach i gapią się na kobiety
Nowy premier stanu Uttar Pradeś, Yogi Adityanath ma zgoła odmienne zdanie. Kilka dni po objęciu rządów w najbardziej ludnym stanie Indii powołał jednostki policji nazywane przez prasę Anty-Romeo. Policjanci mają za zadanie szukać Romeów takich jak Ajay i Krishna, którzy siedzą bezczynnie w publicznych miejscach i gapią się na kobiety.
W samym Gorakhpur, gdzie Yogi Adityanath jest jednocześnie głównym kapłanem najważniejszej świątyni, policja wzięła sobie do serca wytyczne nowego szefa.
Złapaliśmy około 50 Romeów, którzy bez widocznej potrzeby kręcili się wokół koledżów dla dziewcząt i hosteli - powiedziała dziennikowi DNA Charu Nigam, oficer dowodząca całą akcją.
Grupa Romeów po wezwaniu rodziców, którzy mają przemówić do rozsądku młodym mężczyznom, została zwolniona z aresztu. Charu Nigam zapowiedziała, że łapanki będą trwały, dopóki chłopcy nie zmienią swoich zwyczajów.
Grożą wyłapywaniem par i zaciąganiem siłą przed ołtarz
Podczas akcji zgarnięto przy okazji kilka osób, które odbierały swoje siostry ze szkoły lub hostelu. W Lucknow, stolicy stanu, aresztowano tylko dwie osoby, w innych miejscach zazwyczaj przepędzano młodych ludzi z publicznych parków, aby "odzyskać przestrzeń publiczną".
Wcześniej takie nieoficjalne akcje były już w Goa i Bengalurze" - mówi Namrata. Zazwyczaj chodziło o łapanie młodych par i szantażowanie ich przed rodzicami. Taka policja obyczajowa - ocenia młoda kobieta.
Oprócz policji, bojówki radykałów hinduistycznych od czasu do czasu patrolują największe miasta Indii. Akcja powtarza się w czasie Walentynek, gdy radykałowie grożą wyłapywaniem par i zaciąganiem siłą przed ołtarz na ceremonię ślubną.
Yogi Adityanath, premier Uttar Pradeś, w przeszłości sam organizował podobną bojówkę, dlatego komentatorzy obawiają się, że akcja Anty-Romeo ma nie tyle bronić kobiety, co umocnić patriarchat w społeczeństwie.
W północnych Indiach powszechne są tzw. sądy wioskowe, które pilnują, żeby nie dochodziło do romansów, a nie daj Boże małżeństw międzykastowych - tłumaczy Nakul Sawhney, autor głośnego dokumentu o sądach wioskowych. Wyroki potrafią być straszne, od wybatożenia dziewczyny do zabójstwa. Wszystko w obronie honoru rodziny - opowiada. Dlatego, nawet w pozornie postępowych domach, kochanków trzyma się w ukryciu - tłumaczy Namrata. A często pozostaje uciec z domu przed zemstą rodziny - dodaje.
W Delhi działają "Komandosi Miłości" - organizacja pozarządowa, która daje schronienie parom uciekającym przed rodzicami. Cały system działa niczym ochrona świadków zeznających w procesach mafii. Pary najpierw ukrywane są w prywatnych mieszkaniach nawet przez kilkanaście miesięcy. Potem wyprowadzają się na przeciwny kraniec Indii, używają zmienionych imion i nazwisk.
A wszystko zaczyna się od dręczenia Ewy - ocenia Pandey, która mieszka obecnie w USA. Tutaj też nie wszystko jest idealne, ale przynajmniej można wyjść swobodnie na ulicę - kończy.
Z Gorakhpur Paweł Skawiński
RMF24-PAP
....
Tak! Tu kobiety maja najgorzej! Doslownie podrozniczki przekraczajace granice z Pakistanem. ODDYCYAJA Z ULGA! Tu szanuja kobiety! W PAKISTANIE!!! Widzicie jak opresja wobec kobiet jest tez wzgledna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:46, 30 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
Polityk wyproszony z samolotu. Bił sandałem członka załogi
4 godziny temu Świat
Deputowany partii hinduistycznej Shiv Sena Ravindra Gaikwad, zaatakował członka załogi samolotu sandałem.
56-letni deputowany pokłócił się z członkiem załogi samolotu linii Air India. Polityk chciał dostać miejsce w klasie biznes, ale było to niemożliwe. Wtedy wpadł w furię i zaczął bić pracownika linii.
Gaikwad podróżował z Mumbaju do Delhi, gdzie miał uczestniczyć w sesjach parlamentu
Kiedy chciał wrócić z powrotem do domu, w związku z incydentem na pokładzie odmówiono mu wstępu do samolotu. Wtedy polityk zdecydował się na pokonanie trasy pociągiem.
Obecne miejsce pobytu 56-latka jest nieznane, ale udało się skontaktować z nim telefonicznie. Poinformował, że przebywa ze swoją rodziną.
Polityk nie przyznaje się do winy
Gaikwad zaprzeczył oskarżeniom Air India, które dotyczą pobicia ich pracownika. - To jest całkowicie bezpodstawne - stwierdził.
Inną wersję wydarzeń przedstawia poszkodowany członek załogi. - Ravindra Gaikwad mnie bił, używał też wulgarnego języka. Nie tylko złamał prawo, ale upokorzył mnie na oczach wszystkich - przekonywał.
Przedstawiciele Air India przekazali, że linie nie mają zamiaru przepraszać deputowanego.
Następne newsy »
Dodał(a): Hailie
...
Jakis z ,,wyzszej" kasty? Bo pamietajcie to inne spoleczenstwo niechrzescijanskie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|