Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:51, 01 Mar 2010 Temat postu: Niewolnictwo w XXI wieku! |
|
|
Wbrew przekonaniu wielu niewolnictwo istnieje nadal!
>>>>>>
Ile kosztuje człowiek? W stolicy Haiti - 50 dolarów. W Bukareszcie - używany samochód. W Sudanie - kilka sztuk bydła.
W Azji Południowej tysiące dzieci są zmuszane do pracy w fabrykach.
Dziś powszechnie uważa się, że problem niewolnictwa rozwiązał się mniej więcej w okolicach wojny secesyjnej. To dość wygodne stwierdzenie, jednak... nic bardziej mylnego. Gdy w USA opublikowano książkę Benjamina Skinnera "Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem" opinia publiczna doznała niemałego szoku. Nagle okazało się, że w dzisiejszym świecie, podobnie jak w starożytnym Rzymie lub XIX-wiecznych Stanach, można kupić człowieka i zmusić go praktycznie do wszystkiego. Jedyna różnica polega na tym, że niewolnictwo jest dziś nielegalne. Nie przeszkadza mu to jednak w dynamicznym rozwoju - na świecie żyje dziś więcej niewolników niż kiedykolwiek wcześniej w historii.
W krajach rozwiniętych najliczniejszą kategorię stanowią niewolnicy seksualni, co wynika z zalegalizowania prostytucji lub po prostu jej tolerowania. Na Bliskim Wschodzie dominuje wykorzystywanie niewolników jako służących w domach. Na subkontynencie indyjskim przeważa pętla zadłużenia, a zniewoleni nią ludzie, najczęściej z najniższej kasty, pracują w młynach, fabrykach dywanów i kamieniołomach. W Ugandzie i Sri Lance rebelianci notorycznie porywają dzieci i przekształcają je w małych żołnierzy-niewolników.
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie zapominjamy o chyba najbardziej potwornym niewolnictwie komunistycznym:
28.02.2010 Chiny-Korea Północna: Uciekają z Korei Północnej, by w Chinach sprzedano je jako panny młode lub prostytutki
Tysiące młodych kobiet, kierowanych głodem, zostaje sprzedanych do małżeństwa z Chińczykami lub do pracy w domach publicznych na południu tego kraju. Nowy handel niewolnikami z udziałem straży granicznej Chin i Korei Północnej, miejscowych Koreańczyków oraz kierowników hoteli i branży rozrywkowej. Kwitnący handel kobietami - do wykorzystania jako żony lub prostytutki - rośnie na granicy między Koreą Północą i Chinami. Ten handel wzmacnia się z powodu chronicznego ubóstwa i głodu ludności zdominowanej przez Kim Jong-ila.
Według danych chińskich władz w 2009 r. ok. 40% uchodźców koreańskich zamieszkujących Chiny to kobiety. Z sondażu przeprowadzonego przez Japończyka Daisuke Nishimura, dziennikarza Asahi, ich warunki są często upokarzające.
Panny młode głodu
W kwietniu zeszłego roku, rząd Korei Północnej rozpoczął kampanię "praca w gospodarstwie rolnym przez 150 dni". Chłopka w wieku około 30 lat, samotna i osłabiona przez niedożywienie, pracowała niestrudzenie na swojej bezproduktywnej ziemi, w strachu przed naganą od wiejskich przywódców w czasie weekendowych zebrań. Rozkaz był taki, by pracować maksymalnie wydajnie, aby zwiększyć produktywność. Na początku lipca, będąc na granicy swojej wytrzymałości, spotkała na rynku 40-letnią cudzoziemkę, która powiedziała: "Chiny są cudowne. Tam poślubisz miłego człowieka". Kobieta była pośrednikiem w handlu ludźmi, który ostatnio stał się prosperującym przemysłem z powodu Koreańczyków z Północy, którzy uciekają do Chin przed chronicznym brakiem jedzenia i niepokojem w kraju.
Tydzień po spotkaniu, przechodząc w nocy przez góry, kobieta dotarła do rzeki Tumen, linii granicznej między dwoma narodami, którą przepłynęła trzęsąc się nie z powodu zimna, ale z obawy, że zostanie zauważona przez północnokoreańskie straże. Za rzeką czekali nią inni pośrednicy, którzy sprzedali ją jako pannę młodą miejscowemu koreańskiemu rolnikowi z chińskiej prowincji Jilin, blisko granicy z Koreą Północą, za cenę 6 Juanów (878 dolarów U.S.). "Mój mąż jest dla mnie dobry" opowiadała japońskiemu reporterowi. "Jestem szczęśliwa, ponieważ mogę jeść co chcę każdego dnia". Młoda rolniczka jest w pewnym sensie szczęśliwa. Jest poślubiona, żyje jak dobra gospodyni domowa i pomaga swojemu mężowi uprawiającemu rolę. Ale jej odyseja nie skończyła się. "Chociaż nie jest już dręczona głodem" - pisze japoński dziennikarz, "żyje zawsze w strachu przed zatrzymaniem przez chińską policję".
Chiny nie uznają północnokoreańskich "dezerterów" jako uchodźców i gdyby ją znaleźli, odesłaliby ją z powrotem. „Tak, prawnie oznacza to, że nie może formalnie poślubić mężczyzny, którego nazywa swoim mężem".
Z północnokoreańskiego ubóstwa do chińskiej prostytucji
Inne kobiety nie mają tyle szczęścia. Wiele uciekinierek jest wysłanych do południowych Chin, gdzie pracują jako prostytutki w łaźniach. Granica między Chinami i Koreą Północną jest preferowaną trasą dla tych, które usiłują uciec z Korei Północnej, ponieważ, biorąc pod uwagę przyjazne relacje między Pekinem i Phenianem, policyjne kontrole są tutaj całkiem niedbałe. Ocenia się, że aktualnie w Chinach jest od 300 do 400 tysięcy Północnokoreańczyków, mieszkających nielegalnie. Wśród nich wiele młodych kobiet podlega szajce, zajmującej się niegodziwym handlem ludźmi, która choć nie jest wielka, ale jest bardzo dobrze zorganizowana. Szajka składa się z około 150 miejscowych Koreańczyków z chińskimi "komórkami" pośredników w Korei Północnej. Ich znajomość języka łatwo zdobywa zaufanie uciekinierek.
Kierownicy hoteli i łaźni na południu wysyłają zamówienia do realizacji przez pośredników w zmowie z funkcjonariuszami chińskiej straży granicznej. Jeden z nich w wywiadzie powiedział, że każdego roku pomaga przekroczyć granicę od 40 do 50 Koreańczykom z północy. Opowiedział także, że w listopadzie zobaczył grupę młodych kobiet przechodzących przez rzekę na północy. Miały na sobie obszarpane ubranie i drżały z zimna. Zostały powitane przez miejscowego koreańskiego pośrednika po chińskiej stronie i otrzymały proste danie z mięsa, które łapczywie zjadły. Kobiety, niektóre poniżej 20 roku życia, otrzymały czyste ubranie, które pośrednik przygotował dla nich i zostały przetransportowane do łaźni w południowych Chinach, gdzie pracowały jako prostytutki.
Miesiąc wcześniej ten sam pośrednik szukał współpracy ze strażą, aby odpowiedzieć na życzenie klienta, by przysłać "kilka kobiet w wieku od 18 do 25 lat." Młode kobiety szybko zrekrutowano na północy.
Handel niewolnikami
O ile pośrednik w kraju, z którego wyjeżdżają, jest gorliwy w rekrutowaniu młodych kobiet, to Koreańczycy czekający na nie na granicy chińskiej są równie dobrzy w dostarczaniu im fałszywych dowodów tożsamości i wysyłaniu ich do miejsca przeznaczenia - na południe. Według źródeł, "klient" płaci pośrednikowi, który jest w Chinach od 6 do 7 tysięcy Juanów za każdą młodą Północnokoreankę; 4 tysiące trafiają do kieszeni chińskiej straży (na granicy) a tysiąc zostaje przywłaszczony przez straże koreańskie. Pośrednicy, konkluduje analityk Asahi, nie widzą żadnego znaku spowolnienia swojego biznesu. Jeden z ich mówi: "Im biedniejsza i nędzniejsza staje się Korea Północna, tym więcej pieniędzy zarabiamy". (AsiaNews/PKWP/tłum. Joanna Zaraś )
[link widoczny dla zalogowanych]
Niestety Ewangelia nie dotarla do wiekszosci ludzkosci!Dlatego widzimy JAK WAZNE SA MISJE!I ICH WSPIERANIE!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 1:28, 16 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Bicie, gwałty, resztki ze stołu i spanie ze zwierzętami - to codzienność tysięcy ludzi w Mauretanii. Jak to możliwe, że rząd nic nie robi, by poprawić warunki ich życia? To proste - co piąty mieszkaniec kraju jest czyjąś własnością. Niewolników mają sami urzędnicy.
W grudniu minionego roku grupa mauretańskich społeczników zgłosiła policji, że pewna urzędniczka trzyma w swoim domu dwie niewolnice: trzynasto- i dziewięciolatkę. Jak się okazało, mieli rację. Dziewczynki trafiły na rozmowę z funkcjonariuszami. Aktywiści chcieli być obecni podczas przesłuchania, bo obawiali się, że pokrzywdzone padną ofiarą manipulacji. Zamknięto im jednak drzwi przed nosem. Gdy zaprotestowali, zostali aresztowani, a następnie pobici. W zeszłym tygodniu trójkę z nich skazano na rok odsiadki za "atak na oficerów" i "zakłócanie porządku". Urzędniczce postawiono drobny zarzut wyzyskiwania nieletnich.
Działacze zostali ukarani, ponieważ poruszyli zakazany temat. W 2007 roku posiadanie niewolników stało się w Mauretanii przestępstwem. Mimo to organizacje humanitarne szacują, że dziś 18% Mauretańczyków - blisko 600 tysięcy - żyje w niewoli. Nikt do tej pory nie został jednak postawiony z tego powodu przed sądem. Ale czy powinno to dziwić, skoro własnych niewolników mają nawet urzędnicy, policjanci i politycy?
Islamski potop
Łóżkiem niewolnika jest ziemia, a jego ubraniem ogień
Mauretańskie powiedzenie
Cofnijmy się o tysiąc lat. Berberyjskie i arabskie plemiona przemierzają na objuczonych wielbłądach bezkresną Saharę. W pobliżu źródeł wody zakładają osady, z których wyrastają piaskowe miasta i centra handlu. Wieści o ogromnych bogactwach, zwłaszcza złocie, wiodą ich coraz bardziej na południe. Na styku pustyni i "zielonej" Afryki napotykają niechętne przybyszom murzyńskie plemiona. Rozpoczynają się walki. Jeźdźcy na wielbłądach szablami i ogniem ujarzmiają kuffarów - niewiernych - i siłą nawracają ich na islam. Do pustynnych miast płyną rzeki czarnych niewolników. Od teraz oni, a później ich dzieci i wnuki, będą służyć panom z północy.
Mijają setki lat, na afrykańskim wybrzeżu pojawiają się Europejczycy. Najpierw sami wysyłają statkami miliony pojmanych Murzynów za ocean. Później podbijają cały kontynent, tworzą kolonie i protektoraty, pokonują nawet niezwyciężonych Arabów i Berberów. Jednak z czasem Europejczycy, pod wpływem kiełkujących idei praw człowieka, zaczynają brzydzić się niewolnictwem. Tego świeżo nabytego wstrętu do wyzysku nie zaszczepiają jednak swoim niedawnym poddanym; chociaż zdobyli także i Saharę, w głąb pustyni zapuszczają się rzadko. Nie wnikają w obyczaje i przyzwyczajenia jej mieszkańców. Nie tłumaczą im, że wszyscy ludzie są równi. Saharyjski wiatr również pomija to w swoich pieśniach.
Później wybucha Wielka Wojna, stare imperia upadają, a kolonie stają się nowymi państwami. W 1960 roku dołącza do nich Mauretania, dawna zdobycz Francji. Rodzi się kraj, w którym nikt nigdy nie powiedział, że niewolnictwo jest złe.
Nie ma problemu
Nie wiem jak zostałem niewolnikiem. Po prostu się tak urodziłem. Wszyscy w mojej rodzinie byli niewolnikami. Odwalaliśmy całą ciężką robotę, a w zamian dostawaliśmy tylko bicie.
Mohammed, były niewolnik, dla BBC
Wraz z niepodległością władza trafia głównie w ręce białych Maurów, potomków Arabów i Berberów. Dla zamieszkujących południe kraju Halpularzy, Soninke i Wolofów - wnuków murzyńskich ludów, które nie dały zniewolić się pustynnym jeźdźcom - jest to zniewagą. Rywalizacja tych dwóch równie liczebnych grup przez dekady prowadzi do konfliktów, a pod koniec lat 80. do krwawych pogromów Murzynów i ich masowych wypędzeń.
Pomiędzy białych a Afrykanów wciśnięci są Heratinowie, zarabizowani potomkowie niewolników. Chociaż kolor ich skóry jest taki sam jak mieszkańców południa, uważają się za Maurów - tyle że czarnych. Nie do końca wiadomo, w jaki sposób utracili swoją tożsamość etniczną. Być może dlatego, że większość Heratinów, podobnie jak ich dziadkowie, nawet w wolnym państwie jest niewolnikami.
Mauretania nie zaznaje spokoju. Rządy zmieniają się często - raz panują dyktatorzy, zaraz po nich militarne junty, raz odbywają się sfingowane wybory, a za chwilę ktoś przeprowadza zamach stanu. Władcy zajęci są głównie utrzymywaniem się w siodle i brutalnym odpędzaniem wszystkich, którzy próbują ich z niego zrzucić. Nad kwestią zniewolonych nikt się nie rozwodzi - zresztą po co, skoro posiadanie Heratinów jest czymś powszechnym i aprobowanym. Praktycznie wszyscy biali Maurowie, a i wielu Afrykanów, mają swoich niewolników, którzy za okruchy ze stołu robią dla (i za) nich wszystko - wliczając dostarczanie seksualnych uciech.
Ulotność
Często mnie gwałcili. Przychodzili w nocy, gdy wszyscy spali. Nie mogłam ich powstrzymać. Mój pan jest ojcem mojego pierwszego dziecka, jego syn - drugiego, a bratanek - mojej małej córeczki.
Skyra, była niewolnica, dla BBC
W 1981 roku, pod wpływem międzynarodowej presji, wojskowy reżim zakazuje niewolnictwa. To farsa, bo nowe prawo nie ma żadnej mocy. W oficjalnych komunikach rząd upiera się, że w Mauretanii wszyscy cieszą się wolnością. Taka wersja będzie obowiązywać przez następne lata. "Władza nie tylko zaprzecza, że problem w ogóle istnieje i ignoruje nagłaśniane przypadki, ale także utrudnia pracę organizacjom badającym to zagadnienie" - opisuje Amnesty International. Niewolnictwo staje się największym sekretem Mauretanii.
W nowym tysiącleciu świat zaczyna interesować się losem współczesnych helotów. W 2002 roku raport ONZ stwierdza, że aż 27 milionów ludzi na świecie jest czyjąś własnością, a liczba ta stale wzrasta. W Mauretanii zaczyna działać organizacja SOS Slaves. Jej członkowie są często więzieni i prześladowani przez służby bezpieczeństwa, ale udaje się im nagłośnić niedolę Haratinów w zagranicznych mediach.
W 2007 roku pierwsze w historii kraju demokratyczne wybory prezydenckie wygrywa Sidi uld Szajch Abdallahi. Chcąc przypodobać się Zachodowi, akceptuje propozycje obrońców praw człowieka. Posiadanie niewolników staje się przestępstwem, za które grozi do 10 lat więzienia i wysoka grzywna. Muzułmańscy duchowni ogłaszają, że niewolnictwo jest niezgodne z islamem. Świat się cieszy, aktywiści przybijają sobie piątki, politycy podają dłonie - wszyscy wierzą, że będzie tylko lepiej. Optymizm jest przedwczesny.
Abdallahi rządzi zaledwie półtora roku, gdy w sierpniu 2008 roku zbuntowani żołnierze wywlekają go z pałacu w stolicy, Nawakszucie. Zamachowcami dowodzi generał Muhammad uld Abd al-Aziz, którego prezydent zaledwie parę godzin wcześniej odwołał ze stanowiska szefa Gwardii Prezydenckiej. Rok później puczysta zostaje głową państwa po wyborach. Według opozycji - sfałszował je. Zachód nie protestuje. Al-Aziz obiecuje zmiażdżyć islamskich terrorystów, którzy regularnie porywają zagranicznych turystów i biznesmenów przebywających w Mauretanii. Jest przyjacielem, któremu nie patrzy się na ręce.
Nowy rząd nie wycofuje wprowadzonych przez poprzednika zmian w prawie, ale wraca do starej śpiewki: niewolników u nas nie ma.
Poddaństwo doskonałe
Moi właściciele powiedzieli mi: niewolnik jest zależny od swojego pana i, żeby pójść do raju, musi go słuchać. Inaczej pójdzie do piekła. Nie znałem nikogo innego, więc to wydawało mi się normalne.
Rabah, były niewolnik, dla IRIN
- Niewolnictwo to bolesna rzeczywistość w Mauretanii - mówi Bairam Ould Messaoud, dyrektor SOS Slaves. - Wiele rodzin ciągle ma niewolników tutaj, w Nawakszucie, i się z tym nie kryje, lecz władza nie reaguje - kontynuuje.
Jak twierdzą aktywiści, dziś prawie co piąty Mauretańczyk nie jest wolny. - Niewolnicy bardzo mocno przywiązują się do swoich właścicieli. Nawet ci oswobodzeni są bardzo biedni, nic nie odziedziczyli po bliskich. Często wolą zostać przy swoich dawnych panach, bo oni zapewniają im chociaż podstawowe środki do życia - wyjaśnia Ould Dine z mauretańskiego oddziału Human Rights Watch.
Bo niewolnictwo to niekoniecznie łańcuchy i bat. To także odebranie szansy na edukację i jakąkolwiek przyszłość, to świadomość, że wszyscy krewni też komuś służą, to całkowite uzależnienie - finansowe i mentalne. Niewolnicy rzadko są wysyłani do szkoły, wielu nie zna swoich nazwisk lub daty urodzenia, nie potrafi czytać ani liczyć. Ich świat ogranicza się do obszaru wyciętego surowym spojrzeniem nadzorcy, niczego więcej nigdy nie poznali. Wszystko, co znajduje się poza domem władcy jest dla nich niezrozumiałe, chaotyczne, niebezpieczne.
- Schwytany niewolnik zna wolność, więc żeby go zatrzymać, musisz go skuć - tłumaczy Messaoud. - Ale mauretański niewolnik, którego rodzice i dziadkowie żyli w niewoli, nie potrzebuje łańcuchów. On został wychowany jako domowe zwierzątko. Osiągnęliśmy to, o czym marzyli amerykańscy plantatorzy. Stworzyliśmy absolutnie posłusznych niewolników
Bairam Ould MessaoudOsiągnęliśmy to, o czym marzyli amerykańscy plantatorzy. Stworzyliśmy absolutnie posłusznych niewolników - kończy.
Ale to nie jedyna przyczyna fatalnej sytuacji tych ludzi. Mauretania to bardzo duży kraj, prawie trzykrotnie większy od Polski, ale zamieszkany przez zaledwie trzy miliony ludzi. Osady są porozrzucane w różnych miejscach przepastnej pustyni; odległości ogromne, a dróg brakuje. Dookoła nic, tylko piaskowe wydmy, kamienie i niebo. Wymiana informacji lub plotek między ludzkimi osiedlami przebiega więc bardzo powoli, bo internet czy telefony są rzadkością. Niewolnicy zamknięci na odludziach mogą nigdy nie dowiedzieć się, że w świetle prawa są wolni. A ich panowie mogą ich nigdy o tym nie poinformować.
Jednak nawet pełna świadomość i pragnienie wolności czasem nie wystarczą. Aktywiści udokumentowali wiele historii niewolników, którzy uciekli i zwrócili się o pomoc do policji. Chwilę później byli odwożeni do swoich właścicieli. W skrajnym przypadkach dziewczynki i kobiety oskarżające swych dawnych panów o gwałt trafiały do więzienia za "złe prowadzenie się".
Do tej pory, według SOS Slaves, ani jedna osoba nie została ukarana w Mauretanii za posiadanie lub handel niewolnikami. Wszystkie rozpoczęte procesy stają w miejscu albo są zamykane "z powodu braku dowodów".
Ostatnia szansa
Niewolnictwo ma w Mauretanii różne formy: jedni ludzie żyją dosyć niezależnie, ale nie mogą brać ślubu bez pozwolenia, a innym nie wolno nawet tknąć jedzenia, dopóki ręka pańska im go nie rzuci; całe życie służą swym właścicielom i są codziennie bici.
Julia Harrington, Open Society Justice Initiative
Mattallah Ould M'Boirk miał dużo szczęścia. Gdy wyrwał się z domowego więzienia, wpadł na wojskowy patrol. Wkrótce właściciel Mattallaha odnalazł go i żołnierzy. - Powiedziałem im, żeby lepiej mnie zastrzelili, niż oddali. Kazali mu odejść - opowiada.
Po tym wydarzeniu Mattallahem zaopiekowali się działacze SOS Slaves. Pomogli mu odnaleźć się w nowym życiu, a po jakimś czasie zaproponowali pracę. Dziś mężczyzna sam wspiera byłych niewolników w wychodzeniu na prostą. W końcu najlepiej rozumie ich położenie. Mobilizacji mu nie brakuje - jego rodzina ciągle znajduje się w niewoli.
Organizacje takie jak SOS Slaves wydają się być jedyną nadzieją dla czarnych Maurów. Nie tylko informują świat o cierpieniu Heratynów, ale także przedstawiają im ich prawa, a po oswobodzeniu - opiekują się nimi. Skuteczność aktywistów ogranicza jednak brak pieniędzy. Na państwowe dotacje nie mogą liczyć - przecież niewolnictwo w Mauretanii oficjalnie nie istnieje. Rząd nie będzie płacił za walkę z czymś, czego nie ma.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Dziewczynka w domu w El-Minie, stołecznej dzielnicy zamieszkanej przez potomków niewolników
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:12, 06 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Bunt niewolnic
dzisiaj, 08:24 Dialika Krahe / Der Spiegel Der Spiegel
Była jednym z 27 milionów niewolników rozsianych po całym świecie, zanim zdołała się uwolnić. Teraz 20-letnia Urmila Chaudhary jeździ po wioskach i miastach Nepalu, by pomóc innym dziewczynom uwolnić się spod władzy swoich panów.
Na progu między jej przeszłością a nowym życiem siedzi w kucki mężczyzna, który niegdyś kupił Urmilę, i wydłubuje sobie tabakę z zębów. Wypluwa czarną ślinę do kubła stojącego obok w pokoju. Urmila Chaudhary, od czterech lat niebędąca już jego własnością, klęka na dywanie u jego stóp i podaje mu tacę z filiżanką posłodzonej herbaty.
Musiała tego człowieka nienawidzić, przeklinać, krzyczeć. Ale ona nazywa go "ojcem" i kłania się mu.
Dwudziestoletnia Urmila, z której uczyniono niewolnicę, gdy była małym dzieckiem, jest dziewczyną o długich, czarnych włosach i łagodnym, dźwięcznym śmiechu. Ma na sobie kolorową spódnicę z czerwonym pasem przy brzegu – tradycyjny strój nepalskich kobiet z plemienia Tharu, który wiele mówi o historii Urmili i tego mężczyzny oraz o tysiącach dziewczynek, sprzedawanych, gdy tylko stają się wystarczająco duże, by sięgać głową ponad stół, wciąż jednak są jeszcze na tyle małe, że można je wychować na służące.
Urmilę jej właściciel zobaczył potem w telewizji, ze zdziwieniem oglądał jej zdjęcia w gazetach, na których stała obok prezydenta kraju. "Myślałem, że już o nas zapomniałaś" – powiedział. "Nie zapomniałam" – odparła.
Miała pięć lat, kiedy ten mężczyzna, adwokat z szanowanej rodziny, pojawił się w jej rodzinnej wsi Manpur nad rzeką Rapti i swoją propozycją zakończył jej dzieciństwo. (…)
– Wciąż jeszcze mam w pamięci chwilę, kiedy do mnie podchodzi – opowiada dziewczyna. – Człowiek z miasta, w garniturze i okularach słonecznych. Takich ubrań nigdy wcześniej nie widziałam.
Siedziała przy ognisku w swojej chacie z gliny i zwierzęcych odchodów, która dzisiaj jest już tylko ruiną. Na słomianym dachu rosły dynie, świnie leżały w swoich dołkach. Razem z nią była matka i brat, w maleńkiej chatce mieszkało w sumie jedenaście osób.
Mężczyzna szedł prosto w jej kierunku. – Wiedziałam, że teraz na mnie kolej – wspomina. – Jej siostry, szwagierki, wszystkie musiały pracować jako służące-niewolnice. Opowiadały o razach, jakie dostawały od swoich właścicieli, o resztkach z kuchni, którymi się żywiły. – Błagałam matkę, aby mnie nie oddawała – opowiada. Odparła jednak, że to nie ona o tym decyduje.
Mężczyzna rozmawiał tylko z jej starszym bratem, bo to on był żywicielem rodziny. Zaproponował mu pieniądze za jego małą siostrzyczkę Urmilę, 4 tysiące rupii – około 50 dolarów. Rodzina miała długi u właściciela ziemi, na którego polu pracowała, brakowało jedzenia, dzieci chodziły w butach z łupin fasoli, przywiązywanych powrozami do stóp. Brat zgodził się na 4 tysiące rupii.
Słowo "kamalari" znaczy: "ciężko pracująca kobieta". Tyle że nie są to kobiety wywiezione siłą ze swych domów i zmuszane do pracy, lecz dzieci w wieku od pięciu do piętnastu lat. Dziewczynki o chudziutkich ramionkach harują u innych rodzin po 14-16 godzin dziennie i są całkowicie zdane na wolę swego właściciela, jego humory i wymierzane razy. Co dziesiąta jest również wykorzystywana seksualnie.
Organizacje pomocowe szacują, że w Nepalu 10 tysięcy dziewcząt pracuje jako kamalari. Organizacja Narodów Zjednoczonych już w 1956 roku potępiła i zakazała wszelkich form pracy dzieci i niewolniczej pracy za długi. Choć handel ludźmi oficjalnie zniesiony został już dawno we wszystkich państwach świata, istnieje wciąż w znaczącym wymiarze w około 70 krajów. Na całym świecie 27 milionów ludzi to ofiary współczesnego niewolnictwa – ludzie odpracowujący długi, przymusowe prostytutki czy innego rodzaju poddani. 40-50 procent z nich to dzieci, głównie z Azji.
Mali niewolnicy w domach prywatnych to w wielu ubogich krajach stara tradycja. Tacy służący są rzeczą niezwykle praktyczną. Ich osobowość łatwo dowolnie ukształtować, ulepić jak figurkę z gliny. W Nepalu są to kamalari, na Haiti noszą miano restavek, w Mauretanii nazywają się abid.
Zasada niemal za każdym razem jest taka sama. Po jednej stronie stoją rodzice, którzy nie są w stanie zarobić pieniędzy wystarczających na wyżywienie swego potomstwa, po drugiej zaś zamożni członkowie społeczeństwa – właściciele ziemscy i biznesmeni, nierzadko też nauczyciele, adwokaci, politycy – kupujący dzieci, by wychować je stosownie do swoich potrzeb. Nagrodą jest przychylność właściciela lub dodatkowa porcja jedzenia, karą pozbawienie żywności, bicie i złe słowa – dopóki malec nie zrozumie, że nie ma innego wyjścia, jak pokornie służyć swemu panu. Tak było również z Urmilą.
– Tam, na dole – pokazuje drzwi na parterze żółtego domu – w pomieszczeniu obok kuchni spędziłam pierwszą noc.
Brat przywiózł ją do miasta autobusem, do hałaśliwego Ghorahi na południowym zachodzie Nepalu, gdzie było pełno samochodów i rowerowych ryksz, do miejsca tak różniącego się od jej rodzinnej wioski. Urmila leżała, marznąc, na macie rozesłanej na podłodze, a obok niej inna dziewczynka, kupiona podobnie jak ona. W domu świętowano wesele, syn właściciela znalazł sobie żonę, przyjechało wielu krewnych, z Katmandu przybyła również córka. Urmila miała być prezentem właśnie dla niej.
"Taka chuda i mała – orzekła córka mężczyzny, który ją kupił. – Czy ona będzie porządnie pracować?". Kazała zwracać się do siebie "maharani", "pani", swoje dzieci zaś tytułować księciem i księżniczką. Kilka dni później zabrała ją ze sobą do Katmandu, do mieszkania, w którym Urmila musiała pracować dla dwunastu osób. Dopiero po czterech latach zobaczyła znów swoich rodziców, po jedenastu zaś odzyskała wolność.
Piętnaście lat po tym, jak została sprzedana, wybrała się w odwiedziny do swego pierwszego właściciela, tego, który odebrał jej dzieciństwo. Przybyla, żeby złożyć mu życzenia urodzinowe, a także by zapytać o zapłatę, jaką był jej winien za jedenaście lat harówki. Wyliczyła, że powinien jej dać 20 tysięcy rupii, 200 euro.
Ale słowa, jakie zwykle przychodziły jej łatwo, odważne słowa, z których była znana w swoim kraju, które uczyniły ją przywódczynią niewolnic, nagle uwięzły jej w gardle. Spuściła wzrok, jej głos stał się słaby. Było zupełnie tak, jak gdyby na powrót stała się własnością tego człowieka. Jakby wystarczała sama jego obecność, żeby straciła całą odwagę.
Dlaczego? Urmila wzrusza ramionami. – Bałam się, że go rozgniewam – powiedziała, gdy opuściła już jego dom, nie wspominając ani słowem o należnych jej pieniądzach. – To wpływowa rodzina – dodaje – kto wie, co by się stało, gdyby się rozzłościli.
Poddaństwo Tharu ma w Nepalu długą tradycję. Jest dziedziczone z pokolenia na pokolenie, bo lud ten to najniższa kasta w tutejszym społeczeństwie. Żyje on w Terai, urodzajnym regionie blisko granicy z Indiami. Dawniej tutejsza ziemia była ich własnością, ale gdy w latach pięćdziesiątych ludzie z terenów górskich zaczęli zasiedlać owe okolice, odebrali Tharu grunty i uczynili ich chłopami pańszczyźnianymi. Ci zaś nie bronili się, przyzwyczajenie do posłuszeństwa za mocno tkwiło w ich głowach.
Również ojciec Urmili przez całe swoje życie należał do właściciela ziemskiego. Gdy zapytać go, dlaczego zgodził się oddać córkę, odpowie, że wtedy tak właśnie było. (…) Nie patrzy na Urmilę, gdy opowiada o tamtych czasach. Kiedy ona odwiedzała wówczas swoich rodziców, błogosławili ją, jak kazał obyczaj, ale o przytuleniu czy uśmiechu nie było mowy.
– Czasami jestem na nich wściekła – opowiada. – Pytam: dlaczego mi to zrobiliście? Ale wiem, co odpowiedzą: "A co innego mogliśmy zrobić?". Wszyscy rodzice mówią to samo. (…)
W 2000 roku w Nepalu zniesiono poddaństwo. Tym samym Tharu stali się wolni, nie musieli już pracować na polach swoich właścicieli, zaczęło jednak brakować im środków do życia. Gdy nie posiada się ziemi, nie ma się też ryżu. Sprzedawanie córek stało się więc często jedynym źródłem ich utrzymania. W ten sposób, jak dobrze pójdzie, zarobić można 4-5 tysięcy rupii rocznie za jedno dziecko – gdy pójdzie gorzej, dostaje się tylko jednorazową zapłatę, a dziewczynka po prostu znika gdzieś w dalekim mieście. Te, które mają pecha, pracują w cudzych domach tak długo, że potem same zupełnie nie umieją sobie poradzić. Dziewczynki mające więcej szczęścia trafiają do takiego miejsca jak hostel w Narti.
W kilku prostych domach o zielonych i błękitnych okiennicach mieszka ich ponad setka. Tynk odpada tu ze ścian, a w nocy jest zimno. W środku są jednak niebieskie piętrowe łóżka, stojące jedno przy drugim, i każde z nich należy do jednej z dziewcząt, dla których to miejsce stało się domem. Tu mieszkała również Urmila.
(…) Byłe niewolnice ubrane są w szkolne mundurki, kolorowe kurty, niektóre mają spódnice z czerwonym pasem, po których łatwo rozpoznać można dziewczynę z ludu Tharu. Ustawiają się w dwuszeregu, maszerują przez podwórko hostelu, wyciągając w górę zaciśnięte piąstki. – Stop pracy dzieci! – wołają. – Znieść system kamalari! Najmłodsza z nich ma cztery lata.
Hostel w Narti jest częścią "Kamalari Abolition Project", walczącego o zniesienie niewolnictwa. Finansowany jest przez międzynarodową organizację pomocową, większość darowizn pochodzi z Niemiec. Pracownicy oddziału lokalnego z pomocą byłych niewolnic uwalniają dziewczęta z ich poddaństwa. Ta, która nie może wrócić do swego domu, trafia do Narti. Osoby niosące pomoc załatwiają podopiecznym miejsce w szkole. Mogą też one zacząć naukę zawodu, w krawiectwie czy w handlu, albo otworzyć własną restaurację.
W projekcie uczestniczy też wiele grup dziewcząt, które w wioskach zamieszkanych przez Tharu organizują akcje wyzwoleńcze. Chodzą po ulicach, demonstrują przed domami, rozdają ulotki, wysyłają pisma, rozmawiają z posiadaczami ziemskimi i z rodzicami. Gdy to nie pomaga, grożą środkami prawnymi i zmuszają właścicieli, by pozwolili dziewczynom odejść. Samej Urmili udało się w ten sposób uwolnić kilkadziesiąt z nich. Została wybrana na przewodniczącą grupy dziewcząt w swoim okręgu Dang. Do tej pory udało się pomóc 1758 byłym niewolnicom.
(…) "Dlaczego miałbym mieć nieczyste sumienie? – zapytał właściciel jednej z nich. – Pomagam jej przecież, pozwalając u siebie pracować. Wyświadczam przysługę jej rodzinie". Na pożegnanie dał dziewczynie 30 rupii, około trzech centów.
Urmila od czterech lat mieszka w Lamami, miasteczku oddalonym o parę kilometrów od swojej rodzinnej wioski. Codziennie wstaje około piątej rano, uczy się, a około dziewiątej wkłada szkolny mundurek. W wieku dwudziestu lat jest najstarsza w swojej klasie, mimo to w wielu przedmiotach ma zaległości. – To mnie złości – mówi. – Właściciele zawsze obiecywali, że wyślą mnie do szkoły, a na końcu okazywało się, że to było tylko kłamstwo.
Późnym popołudniem, po lekcjach, biegnie do domu i zmienia ubranie. Jedzie autobusem do Narti, do dziewczyn z hostelu. Albo do wioski, gdzie działają grupy pomocowe. Przygotowują razem przedstawienia teatralne, planują kampanie, demonstracje, akcje. Prowadzą wykaz dziewcząt, które zniknęły, próbują je wytropić. Choć same od dawna już mieszkają w innych miastach.
Urmila, zanim odzyskała wolność, pracowała w Katmandu u pewnej polityczki, bogatej i wpływowej kobiety. Była siostrą mężczyzny, który ją niegdyś kupił. Nazywa ją "Cruel Ma'am". Kobieta ta zamknęła ją na całe lata w swojej willi, nie pozwalała jej nawet wyjść kupić mleko. Musiała gotować, sprzątać, służyć. (…)
Gdy miała szesnaście lat, właścicielka pozwoliła jej wreszcie odejść. Była już w wieku stosownym do zamążpójścia, wtedy tradycyjnie umowa zostaje rozwiązana. Słyszała też o projekcie i ludziach, którzy pomagają takim jak ona. Kiedy więc po jedenastu latach wróciła znów do domu, wkrótce jako szesnastolatka usiadła po raz pierwszy w szkolnej ławce. Uczyła się szybko. Nauczyciele i osoby z organizacji zauważyli, że różni się od innych dziewcząt. Miała odwagę mówić o swoich przeżyciach i niedawnej przeszłości.
Kiedy wraz ze swoją grupą 600 dziewcząt, wszystkie w spódnicach Tharu, pojechała do stolicy, miała okazje porozmawiać z prezydentem kraju. – Byłam bardzo podekscytowana – opowiada. – Miałam mu przecież coś ważnego do powiedzenia.
Krótko potem nepalski rząd oświadczył, że zamierza przeznaczyć 1,2 miliona euro na wykształcenie i reintegrację byłych niewolnic. Niedawno Ministerstwo Dzieci, Kobiet i Spraw Społecznych przedłożyło projekt polityki ochrony dzieci, w którym potępiono praktykę kamalari. Okręg Urmili został natychmiast ogłoszony strefą wolną od kamalari i w niemal każdej wiosce stanęła tablica organizacji pomocowej z informacjami dla mieszkańców.
W innych okręgach jednak nadal sprzedaje się dziewczyny do pracy. Jest to już wprawdzie karalne, ale to prawo jest martwe, nikogo się nie aresztuje ani nikt nie płaci grzywny. Bierze się to również stąd, że po latach wojny domowej krajem kieruje rząd niezdolny praktycznie do działania. Nepal wciąż jeszcze znajduje się w fazie przejściowej od monarchii do republiki. Największą siłą polityczną są maoiści, którzy chcą wcielić swoich byłych wojowników do armii i policji. Co chwila kolejne wybory kończą się porażką, wybrani ustępują ze swoich stanowisk. W lutym po szesnastu nieudanych próbach wybrano nowego premiera, człowieka ze Zjednoczonej Partii Marksistowsko-Leninowskiej.
(…) Na przystanku w Lamahi w hałasie i spalinach z dalekobieżnych autobusów stoją dwie członkinie organizacji pomocowej. Wokół dymią uliczne kuchnie, handlarze zachwalają swój towar. Kobiety wsiadają do autobusu, przyglądają się pasażerom, szukają mężczyzn, którym towarzyszą wiejskie dziewczyny. Po kilku godzinach trafiają na ślad, drugi już tego dnia. Spostrzegły młodego mężczyznę, a obok niego zalęknioną dziewczynkę niemającą nawet 1,50 metra wzrostu, która ukrywała swoją okrągłą buzię pod ogromnym zielonym szalem.
Mężczyzna – spostrzegły to od razu po jego ubiorze i jasnej skórze – nie pochodził stąd. Zadzwoniły po koleżanki i razem sprowadziły oboje do swego biura. Zapytały go, co zamierza zrobić z dzieckiem, dokąd je wiezie. Zatrzymany nerwowo poruszał nogą, a ręce miał skrzyżowane na piersi. Powiedział, że dziewczynkę obiecano mu za żonę. Pracownice organizacji odebrały mu komórkę i zadzwoniły do jego krewnych, którzy nic nie wiedzieli o planowanym ponoć ożenku.
Mężczyzna zaczął więc nagle twierdzić, że mała jest jego szwagierką. Dziewczynka, Rita, która właśnie skończyła piętnaście lat, przez cały czas milczała, ściskając swoją torebkę i zasłaniając twarz. Teraz po raz pierwszy odsunęła zielony szal, spoglądała przez dłuższą chwilę na mężczyznę, po czym oświadczyła: – Nigdy wcześniej go nie widziałam.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:34, 28 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Zastraszające dane ws. handlu ludźmi na świecie
Sytuacja na froncie walki z handlem żywym towarem na świecie pogorszyła się w ub. roku - stwierdził Departament Stanu USA w swoim ogłoszonym w poniedziałek raporcie.
Według raportu, oceniającego sytuację w około 180 państwach, niemal podwoiła się w porównaniu z rokiem poprzednim liczba krajów, które nie stosują się do międzynarodowych norm w tym zakresie. Są to głównie kraje Trzeciego Świata m. in. Algieria, Liban, Libia, Wenezuela, Jemen i Turkmenistan.
Raport ocenia walkę z handlem ludźmi prowadzonym w celu wykorzystywania ich do prostytucji i półniewolniczej pracy zagranicą oraz zmuszaniem dzieci do żebrania.
W raporcie wytknięto zaniedbania w walce z tym zjawiskiem m.in. w Estonii i na Białorusi.
Raport stwierdza, że Estonia stała się "źródłem, krajem tranzytowym i docelowym jeśli chodzi o kobiety zmuszane do prostytucji".
Estonię, podobnie jak Białoruś, zakwalifikowano w tegorocznym raporcie do grupy krajów "pod obserwacją" w zakresie walki z handlem żywym towarem. W grupie tej znajduje się już m.in. Rosja, Chiny i Tajlandia.
>>>>>
No i trzeba postawic na czele USA za manipulacje genetyczne i hadle ,,zarodkami'' czyli ludzmi jakby nie bylo !!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:37, 20 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Laura Dixon / The Times
Cenniejsze niż prochy
Jak rozpoznać dzieci, które padły ofiarą przemytu? Specjaliści pracujący na pierwszej linii frontu twierdzą, że kluczowy jest język ciała. Każda, najdrobniejsza niejasność jest dostatecznym powodem do wszczęcia alarmu w czasie, gdy handel dziećmi kwitnie na taką skalę.
Jest wczesne popołudnie na lotnisku Heathrow. Dziesiątki podróżnych opróżniają kieszenie przed kontrolą bezpieczeństwa, zdejmują paski i oddają torebki. Po drugiej stronie ściany z mlecznego szkła opaleni i szczęśliwi pasażerowie przechodzą przez kontrolę paszportową i udają się do domu. Poza zasięgiem ich wzroku pozostaje to, co znajduje się kilka metrów za szkłem: pokoje przesłuchań. Dziesięć czystych, schludnych boksów jeden obok drugiego, jak na komisariat przystało. A na końcu znajduje się pokój dziecięcy: z małym krzesełkiem, zabawkami i książkami, przez co sprawia wrażenie poczekali u pediatry. Pomieszczenie to stworzono ze względu na koszmarne zjawisko handlu dziećmi, które trafiają do Wielkiej Brytanii, by resztę życia spędzić w niewoli, wyzyskiwane i wykorzystywane. W miesiącu poprzedzającym naszą wizytę jako prawdopodobne ofiary handlu ludźmi zidentyfikowano na lotnisku ośmioro nieletnich: troje z Wietnamu, czworo z Łotwy i jedno dziecko z Sierra Leone.
Proceder ten zwalcza niewielki, ale oddany sprawie zespół składający się z funkcjonariuszy straży granicznej i specjalnej grupy o kryptonimie Paladin złożonej z policjantów, pracowników urzędu imigracyjnego i samorządu, któremu terytorialnie podlega Heathrow. Specjaliści ci muszą szybko podejmować decyzje, ponieważ czasami są oni jedyną szansą na uratowanie nieletniego przed losem niewolnika. Rozpoznają alarmujące sygnały: sfałszowane paszporty, podróżowanie z kimś, kto nie jest rodzicem i przede wszystkim: język ciała. Czy przedstawiona historia ma ręce i nogi? Czy ktoś inny odpowiada za dziecko na kierowane do niego pytania?
– Pytamy ich o imię, skąd pochodzą i po co tu są – to zawsze dobre pytanie. Jeśli nie potrafią na nie odpowiedzieć, to znak – wyjaśnia Matthew Sawyer, pracownik urzędu imigracyjnego i członek zespołu do spraw dzieci i młodzieży z Terminalu 5. – I jeszcze, kto płaci za wizytę?
Pokazuje fałszywy paszport małej dziewczynki, z włosami zaplecionymi w warkoczyki, uśmiechającej się z fotografii; dziecko przysłano do Wielkiej Brytanii na fałszywych papierach. W tym przypadku Sawyer zorientował się dzięki drobnemu błędowi w druku. Ale bywają fałszowane także inne papiery albo pismo potwierdzające zgodę rodzica nie brzmi prawdziwie. Urzędnik często telefonował do rodziców lub prawników, którzy rzekomo podpisali dokumenty podróżne i okazywało się, że ludzie ci nie mają pojęcia, gdzie znajduje się dziecko.
Kiedy zespół nabiera podejrzeń, dziecko zabierane jest do specjalnego pokoju. Za szklanymi drzwiami podłogę pokrywają naklejki w kształcie śladów zwierząt. Na plakacie podarowanym przez miejscową podstawówkę widnieje napis: "Wszyscy mówimy tym samym językiem". Pod spodem słowa "shalom", "hola", "benvenuti" i wiele zabawek, książeczek oraz mapa wykorzystywana przez zespół, kiedy stara się ustalić, skąd pochodzi dziecko. Jednocześnie krzesła są przymocowane do podłogi na stałe i – jak we wszystkich pomieszczeniach – tak i tu znajduje się czerwony przycisk alarmowy. – Przyśrubowane krzesła to nie jest idealne rozwiązanie – przyznaje Sawyer, który przesłuchuje głównie nastolatków – ale często zdarzało się, że rzucano w nas różnymi przedmiotami.
Na potrzeby rozmów z nieletnimi przebiera się z munduru w t-shirt, proponuje im jedzenie, ciepły koc. – Wiele dzieci, które przychodzi nam przesłuchiwać boi się przedstawicieli władz. Wysokich mężczyzn w mundurach – czyli na przykład mnie – wyjaśnia.
Pierwszy dziecięcy pokój przesłuchań na brytyjskim lotnisku powstał w 2005 roku z inicjatywy Amandy Read, dziś koordynatorki programu. – Musieliśmy długo o to prosić – u spółki BAA i innych darczyńców – wspomina. – BAA dała nam farbę i wykładziny, ludzie podarowali książki i zabawki. Dziś posiadanie ich jest obowiązkowe.
W pomieszczeniu obok przesłuchiwana jest właśnie młoda kobieta, w łóżeczku za nią leży niemowlę. Cała procedura ustalania, kto i dlaczego je tu przywiózł, plus sprawdzanie czy historia jest prawdziwa może trwać godziny, jeśli nie dni.
Ken, przyjazny Szkot, podgrzewa w jednym z pomieszczeń kuchennych spaghetti z sosem bolońskim. Otwiera szarą szafę na akta, w której pokazuje mi rzędy puszek z kurczakiem tikka masala i dania warzywne, opisując jak często przyrządza jedzenie dla osób zatrzymanych na przesłuchanie albo ich dzieci. Ken jest pogodnym człowiekiem, ale to trudna praca: dorośli często wpadają w gniew, dzieci rozpaczają. A to dopiero początek.
Ponad jedna czwarta spraw rozpatrywanych przez wydział do spraw nieletnich samorządu okręgu Hillingdon dotyczy przypadków handlu ludźmi. Cały czas władze muszą być gotowe przeprowadzić śledztwo w sprawie dziecka z dowolnego zakątka świata, a także zapewnić mu schronienie. – W ostatnich latach wiele nauczyliśmy się o tym, jak kreatywni potrafią być przemytnicy, jak nami manipulują – mówi Parmjit Chahal z wydziału do spraw rodziny. – Wiedzą, jakie miejsca wybrać, doskonale znają system i manipulują nim.
Większość spraw, z jakimi ma do czynienia, dzieje się w godzinach nocnych, dlatego na Heathrow musi pracować zespół będący w gotowości o każdej porze dnia i nocy, przez okrągły rok. – Przemytnicy działają, kiedy wiedzą, że wzbudzą najmniej podejrzeń: często późnymi wieczorem albo nocą – dodaje.
Niektóre przypadki stanowią naprawdę wielkie wyzwanie: dzieci próbują uciec z powrotem do handlarzy albo skontaktować się z nimi, ponieważ powiedziano im, że tak mają zrobić w przypadku "wpadki". Numery telefonów miewają wszyte w ubrania. Pewna 14-letnia dziewczynka, co do której ustalono ponad wszelką wątpliwość, że padła ofiarą handlu ludźmi powiedziała Chahal, że ona sama nie uważa tego za "handel ludźmi", bo przecież będą jej płacić.
To samorząd Hillingdon zajmował się "Dzieckiem B" – nastolatką z Nigerii przywiezioną do Wielkiej Brytanii przez Anthony’ego Harrisona. Mężczyzna chciał ją sprzedać jako niewolnicę seksualną, ale wcześniej poddać przerażającemu rytuałowi juju. Harrisona (lat 32) skazano w tym roku na 20 lat pozbawienia wolności i stał się pierwszą osobą ukaraną za próbę handlu ludźmi. Podczas procesu zorganizowano dla ofiary wsparcie 24 godziny na dobę, by nigdy nie była sama – także nocą oraz kiedy składała zeznania. – To, co ja spotkało, wywołało u niej straszną traumę – opowiada Chahal. – Naprawdę wierzyła, że juju ją zabije, że umrze.
Chociaż proces sądowy dobiegł końca, samorząd Hillingdon wciąż jest zaangażowany w opiekę nad dziewczyną. – Chciałaby być traktowana jak każda normalna 18-latka, ale wciąż jest niesłychanie wrażliwą i słabą młodą osobą – słyszymy. Obecnie mieszka częściowo samodzielnie i chciałaby pójść do college’u, ale przywrócenie jej do czegoś na kształt normalności to bardzo długi proces.
Każdy z członków zespołu z Heathrow pamięta też inne tragiczne historie: małego chłopca z Tajlandii przywiezionego przez mężczyznę mającego na koncie wyroki za pedofilię; niemowlę kupione w Nigerii, by służyło do wyłudzania zasiłków; nastolatkę ze Stanów Zjednoczonych – wyszło po nią dwóch znanych policji mężczyzn, chociaż zapewniała rodziców, że zatrzyma się u ich przyjaciół.
– Dzieci przemycane są na wiele sposobów: w przyczepie ciężarówki, w bagażniku samochodu – mówi detektyw sierżant Kate Bridger, szefowa zespołu Paladin. – Rzadko zdradzają nam, jak tu trafiły. Bez dwóch zdań są pewne prawidłowości, ale nie ma dwóch takich samych spraw.
Pewne obszary świata zidentyfikowano jako najbardziej problematyczne, jeśli chodzi o handel nieletnimi. – Typowa ofiara wyzysku ma około 14 lat; jeśli dziecko przywieziono do Wielkiej Brytanii, by uprawiało konopie indyjskie, będzie to zapewne 14-letni Wietnamczyk – mówi Matthew Sawyer. – W przypadku wyłudzeń zasiłków dzieci są na ogół młodsze. Ofiarami niewolnictwa domowego padają na ogół osoby w przedziale wiekowym 8 – 12 lat.
Władze lotniska bacznie przyglądają się zwłaszcza lotom z określonych miejsc: z Lagos, Abudży, Akry i Rio. Jak w przypadku każdej działalności przestępczej pojawiają się pewne okresowe trendy – nagły przypływ chińskich dzieci utrzymujących, że pochodzą z rejonów Chin, gdzie mówi się po mandaryńsku, choć one same mówią wyłącznie po kantońsku; młode dziewczęta z Nigerii twierdzące, że wygnano je z ich wiosek; dzieci wyrzucające przed przyjazdem wszelkie dokumenty i proszące o azyl. Zespół stara się ze wszystkich sił zawsze być krok przed przestępcami. Obecnie, jak ostrzega Bridger, wielki problem stanowią znajomości internetowe. Nieletni, najczęściej nastolatki, przyjeżdżają by spotkać poznanych w sieci "przyjaciół". Podobnie rzecz się przedstawia z fałszywymi szkołami piłkarskimi i dziewczętami przywożonymi z Wietnamu do pracy w salonach kosmetycznych.
>>>>>
Przy czym te dzieci ktore trafia do Europy na adopcje to sa szczesliwe ! Wiekszosc nie ma tak dobrze ! To sa skutki grzechu pierworodnego ! I chocby dlatego warto glosic tam chrzescijanstwo aby to zlikwidowac jako przemysl bo przeciez do zera nie da rady nawet w Polsce ... Ale nie ma porownania Polski a Azji czy Afryki w tym wzgledzie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:19, 21 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Laura Dixon / The Times
Oto, jak handluje się dziećmi
Jak rozpoznać dzieci, które padły ofiarą przemytu? Specjaliści pracujący na pierwszej linii frontu twierdzą, że kluczowy jest język ciała. Każda, najdrobniejsza niejasność jest dostatecznym powodem do wszczęcia alarmu w czasie, gdy handel dziećmi kwitnie na taką skalę.
Jest wczesne popołudnie na lotnisku Heathrow. Dziesiątki podróżnych opróżniają kieszenie przed kontrolą bezpieczeństwa, zdejmują paski i oddają torebki. Po drugiej stronie ściany z mlecznego szkła opaleni i szczęśliwi pasażerowie przechodzą przez kontrolę paszportową i udają się do domu. Poza zasięgiem ich wzroku pozostaje to, co znajduje się kilka metrów za szkłem: pokoje przesłuchań. Dziesięć czystych, schludnych boksów jeden obok drugiego, jak na komisariat przystało. A na końcu znajduje się pokój dziecięcy: z małym krzesełkiem, zabawkami i książkami, przez co sprawia wrażenie poczekali u pediatry. Pomieszczenie to stworzono ze względu na koszmarne zjawisko handlu dziećmi, które trafiają do Wielkiej Brytanii, by resztę życia spędzić w niewoli, wyzyskiwane i wykorzystywane. W miesiącu poprzedzającym naszą wizytę jako prawdopodobne ofiary handlu ludźmi zidentyfikowano na lotnisku ośmioro nieletnich: troje z Wietnamu, czworo z Łotwy i jedno dziecko z Sierra Leone.
Proceder ten zwalcza niewielki, ale oddany sprawie zespół składający się z funkcjonariuszy straży granicznej i specjalnej grupy o kryptonimie Paladin złożonej z policjantów, pracowników urzędu imigracyjnego i samorządu, któremu terytorialnie podlega Heathrow. Specjaliści ci muszą szybko podejmować decyzje, ponieważ czasami są oni jedyną szansą na uratowanie nieletniego przed losem niewolnika. Rozpoznają alarmujące sygnały: sfałszowane paszporty, podróżowanie z kimś, kto nie jest rodzicem i przede wszystkim: język ciała. Czy przedstawiona historia ma ręce i nogi? Czy ktoś inny odpowiada za dziecko na kierowane do niego pytania?
– Pytamy ich o imię, skąd pochodzą i po co tu są – to zawsze dobre pytanie. Jeśli nie potrafią na nie odpowiedzieć, to znak – wyjaśnia Matthew Sawyer, pracownik urzędu imigracyjnego i członek zespołu do spraw dzieci i młodzieży z Terminalu 5. – I jeszcze, kto płaci za wizytę?
Pokazuje fałszywy paszport małej dziewczynki, z włosami zaplecionymi w warkoczyki, uśmiechającej się z fotografii; dziecko przysłano do Wielkiej Brytanii na fałszywych papierach. W tym przypadku Sawyer zorientował się dzięki drobnemu błędowi w druku. Ale bywają fałszowane także inne papiery albo pismo potwierdzające zgodę rodzica nie brzmi prawdziwie. Urzędnik często telefonował do rodziców lub prawników, którzy rzekomo podpisali dokumenty podróżne i okazywało się, że ludzie ci nie mają pojęcia, gdzie znajduje się dziecko.
Kiedy zespół nabiera podejrzeń, dziecko zabierane jest do specjalnego pokoju. Za szklanymi drzwiami podłogę pokrywają naklejki w kształcie śladów zwierząt. Na plakacie podarowanym przez miejscową podstawówkę widnieje napis: „Wszyscy mówimy tym samym językiem”. Pod spodem słowa „shalom”, „hola”, „benvenuti” i wiele zabawek, książeczek oraz mapa wykorzystywana przez zespół, kiedy stara się ustalić, skąd pochodzi dziecko. Jednocześnie krzesła są przymocowane do podłogi na stałe i – jak we wszystkich pomieszczeniach – tak i tu znajduje się czerwony przycisk alarmowy. – Przyśrubowane krzesła to nie jest idealne rozwiązanie – przyznaje Sawyer, który przesłuchuje głównie nastolatków – ale często zdarzało się, że rzucano w nas różnymi przedmiotami.
Na potrzeby rozmów z nieletnimi przebiera się z munduru w t-shirt, proponuje im jedzenie, ciepły koc. – Wiele dzieci, które przychodzi nam przesłuchiwać boi się przedstawicieli władz. Wysokich mężczyzn w mundurach – czyli na przykład mnie – wyjaśnia.
Pierwszy dziecięcy pokój przesłuchań na brytyjskim lotnisku powstał w 2005 roku z inicjatywy Amandy Read, dziś koordynatorki programu. – Musieliśmy długo o to prosić – u spółki BAA i innych darczyńców – wspomina. – BAA dała nam farbę i wykładziny, ludzie podarowali książki i zabawki. Dziś posiadanie ich jest obowiązkowe.
W pomieszczeniu obok przesłuchiwana jest właśnie młoda kobieta, w łóżeczku za nią leży niemowlę. Cała procedura ustalania, kto i dlaczego je tu przywiózł, plus sprawdzanie czy historia jest prawdziwa może trwać godziny, jeśli nie dni.
Ken, przyjazny Szkot, podgrzewa w jednym z pomieszczeń kuchennych spaghetti z sosem bolońskim. Otwiera szarą szafę na akta, w której pokazuje mi rzędy puszek z kurczakiem tikka masala i dania warzywne, opisując jak często przyrządza jedzenie dla osób zatrzymanych na przesłuchanie albo ich dzieci. Ken jest pogodnym człowiekiem, ale to trudna praca: dorośli często wpadają w gniew, dzieci rozpaczają. A to dopiero początek.
Ponad jedna czwarta spraw rozpatrywanych przez wydział do spraw nieletnich samorządu okręgu Hillingdon dotyczy przypadków handlu ludźmi. Cały czas władze muszą być gotowe przeprowadzić śledztwo w sprawie dziecka z dowolnego zakątka świata, a także zapewnić mu schronienie. – W ostatnich latach wiele nauczyliśmy się o tym, jak kreatywni potrafią być przemytnicy, jak nami manipulują – mówi Parmjit Chahal z wydziału do spraw rodziny. – Wiedzą, jakie miejsca wybrać, doskonale znają system i manipulują nim.
Większość spraw, z jakimi ma do czynienia, dzieje się w godzinach nocnych, dlatego na Heathrow musi pracować zespół będący w gotowości o każdej porze dnia i nocy, przez okrągły rok. – Przemytnicy działają, kiedy wiedzą, że wzbudzą najmniej podejrzeń: często późnymi wieczorem albo nocą – dodaje.
Niektóre przypadki stanowią naprawdę wielkie wyzwanie: dzieci próbują uciec z powrotem do handlarzy albo skontaktować się z nimi, ponieważ powiedziano im, że tak mają zrobić w przypadku „wpadki”. Numery telefonów miewają wszyte w ubrania. Pewna 14-letnia dziewczynka, co do której ustalono ponad wszelką wątpliwość, że padła ofiarą handlu ludźmi powiedziała Chahal, że ona sama nie uważa tego za „handel ludźmi”, bo przecież będą jej płacić.
To samorząd Hillingdon zajmował się „Dzieckiem B” – nastolatką z Nigerii przywiezioną do Wielkiej Brytanii przez Anthony’ego Harrisona. Mężczyzna chciał ją sprzedać jako niewolnicę seksualną, ale wcześniej poddać przerażającemu rytuałowi juju. Harrisona (lat 32) skazano w tym roku na 20 lat pozbawienia wolności i stał się pierwszą osobą ukaraną za próbę handlu ludźmi. Podczas procesu zorganizowano dla ofiary wsparcie 24 godziny na dobę, by nigdy nie była sama – także nocą oraz kiedy składała zeznania. – To, co ja spotkało, wywołało u niej straszną traumę – opowiada Chahal. – Naprawdę wierzyła, że juju ją zabije, że umrze.
Chociaż proces sądowy dobiegł końca, samorząd Hillingdon wciąż jest zaangażowany w opiekę nad dziewczyną. – Chciałaby być traktowana jak każda normalna 18-latka, ale wciąż jest niesłychanie wrażliwą i słabą młodą osobą – słyszymy. Obecnie mieszka częściowo samodzielnie i chciałaby pójść do college’u, ale przywrócenie jej do czegoś na kształt normalności to bardzo długi proces.
Każdy z członków zespołu z Heathrow pamięta też inne tragiczne historie: małego chłopca z Tajlandii przywiezionego przez mężczyznę mającego na koncie wyroki za pedofilię; niemowlę kupione w Nigerii, by służyło do wyłudzania zasiłków; nastolatkę ze Stanów Zjednoczonych – wyszło po nią dwóch znanych policji mężczyzn, chociaż zapewniała rodziców, że zatrzyma się u ich przyjaciół.
– Dzieci przemycane są na wiele sposobów: w przyczepie ciężarówki, w bagażniku samochodu – mówi detektyw sierżant Kate Bridger, szefowa zespołu Paladin. – Rzadko zdradzają nam, jak tu trafiły. Bez dwóch zdań są pewne prawidłowości, ale nie ma dwóch takich samych spraw.
Pewne obszary świata zidentyfikowano jako najbardziej problematyczne, jeśli chodzi o handel nieletnimi. – Typowa ofiara wyzysku ma około 14 lat; jeśli dziecko przywieziono do Wielkiej Brytanii, by uprawiało konopie indyjskie, będzie to zapewne 14-letni Wietnamczyk – mówi Matthew Sawyer. – W przypadku wyłudzeń zasiłków dzieci są na ogół młodsze. Ofiarami niewolnictwa domowego padają na ogół osoby w przedziale wiekowym 8 – 12 lat.
Władze lotniska bacznie przyglądają się zwłaszcza lotom z określonych miejsc: z Lagos, Abudży, Akry i Rio. Jak w przypadku każdej działalności przestępczej pojawiają się pewne okresowe trendy – nagły przypływ chińskich dzieci utrzymujących, że pochodzą z rejonów Chin, gdzie mówi się po mandaryńsku, choć one same mówią wyłącznie po kantońsku; młode dziewczęta z Nigerii twierdzące, że wygnano je z ich wiosek; dzieci wyrzucające przed przyjazdem wszelkie dokumenty i proszące o azyl. Zespół stara się ze wszystkich sił zawsze być krok przed przestępcami. Obecnie, jak ostrzega Bridger, wielki problem stanowią znajomości internetowe. Nieletni, najczęściej nastolatki, przyjeżdżają by spotkać poznanych w sieci „przyjaciół”. Podobnie rzecz się przedstawia z fałszywymi szkołami piłkarskimi i dziewczętami przywożonymi z Wietnamu do pracy w salonach kosmetycznych.
>>>>>
Niestety tak to wyglada a w Azji i Afryce duzo gorzej !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:43, 06 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Wstrząsające praktyki, dzieci są jak niewolnicy
Nikt nie zna prawdziwego imienia tego dziecka. Nazwano go po prostu Miguel. Znaleziono go pięć miesięcy temu – nagiego, pobitego, wrzuconego do głębokiego dołu. Uważa się, że Miguel padł ofiarą handlarzy żywym towarem. Dzieci sprzedaje się jako niewolników, do celów prostytucji lub trafiają do innych krajów, gdzie są sprzedawane na organy.
>>>>
Koszmar !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:58, 23 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Papież: turystyka seksualna to haniebna forma odchyleń i aberracja
Benedykt XVI zaapelował o powstrzymanie turystyki seksualnej. "To haniebna forma odchyleń" i "aberracja" - napisał papież w orędziu z okazji VII Światowego Kongresu Duszpasterstwa Turystyki, trwającego w Cancun w Meksyku.
W ogłoszonym w poniedziałek w Watykanie orędziu do uczestników kongresu Benedykt XVI zwrócił uwagę na to, że turystyka nie jest wolna od niebezpieczeństw i negatywnych aspektów. "Chodzi o zło, któremu pilnie trzeba stawić czoło, gdyż godzi ono w prawa i godność milionów mężczyzn i kobiet, zwłaszcza ubogich, nieletnich i niepełnosprawnych" - oświadczył papież. Następnie podkreślił: "Jedną z najbardziej haniebnych form tych odchyleń, które z moralnego, psychologicznego i zdrowotnego punktu widzenia pustoszą życie tak wielu osób i rodzin, a niekiedy całych wspólnot, jest turystyka seksualna".
"Handel ludźmi z powodów seksualnych lub w celu przeszczepiania narządów, a także wykorzystywanie nieletnich, pozostawianie ich w rękach ludzi pozbawionych skrupułów, molestowanie, tortury występują niestety często w kontekście turystyki" - dodał Benedykt XVI.
Zaapelował do wszystkich osób zaangażowanych w duszpasterstwo i organizację turystyki oraz do wspólnoty międzynarodowej o "zwiększenie czujności" i "zapobieganie i przeciwdziałanie tym aberracjom”.
W orędziu papież wyraził przekonanie, że możliwość, jaką dają podróże, podziwianie piękna krajów, kultur i przyrody może "doprowadzić do Boga, przyczyniając się do doświadczania wiary". Napisał też o potrzebie wypracowania innego modelu turystyki, zdolnej "promować prawdziwe wzajemne poznanie, nie pozbawiając odpoczynku i zdrowej rozrywki".
>>>>
Tak to potworne . Kraje ktore to organizuja powinny byc bojkotowane i znajdowac sie pod sankcjami ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:07, 13 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Ks. Lombardi o współczesnym niewolnictwie w kontekście olimpiady w Londynie
- Zyskowność handlu żywym towarem jest prawdopodobnie przebijana jedynie przez dochody z przemytu broni, a nowe technologie medialne stanowią doskonałe zaplecze promocyjne dla tego procederu - podkreślił w swoim cotygodniowym komentarzu radiowym ks. Federico Lombardi.
Dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej nawiązał do konferencji, jaką ostatnio zorganizowały wspólnie Papieska Rada "Iustitia et Pax" oraz episkopat Anglii i Walii. Spotkanie miało na celu zwrócenie uwagi opinii publicznej na współczesne niewolnictwo w kontekście zbliżających się igrzysk olimpijskich w Londynie.
Wielkie sportowe wydarzenia mają bowiem swoje drugie, mroczne oblicze m.in. w postaci ożywienia rynku prostytucji z udziałem osób, które trafiły tam pod przymusem.
- Świadectwo młodej kobiety, która podstępem została nakłoniona do prostytucji, wstrząsnęło niejednym z uczestników konferencji. Potwierdziło się to, że jak w przypadku nadużyć wobec nieletnich, tak i tu konkretne zaangażowanie w wykorzenianie zła powinno wychodzić od osobistego i głębokiego spotkania z cierpieniem ofiar. Właśnie osobista relacja, która uznaje i ożywia na nowo godność dusz w sponiewieranych ciałach, stanowi tu specyficzny wkład wierzących. Jego absolutną wartość docenia także policja, jeśli chce, aby jej walka osiągnęła rezultat w postaci wyzwolenia ofiar i rozpoczęcia nowego życia. Na pierwszej linii tych wysiłków stoją zakonnice, będąc kobietami i to gotowymi podjęcie najwyższego ryzyka w tej służbie. Kościół powinien tu oddać do dyspozycji ludzkości swoje doświadczenie duchowego uzdrowienia i swoją międzynarodowość, by współpracować w tych najtrudniejszych bataliach przeciwko złu w świecie - powiedział ks. Lombardi.
>>>>
jak widzicie niewolnictwo jest nawet na zachodzie . To co dopiero w krajach niechrzescijanskich ? tam nawet nikogo nie oburza ! musicie zdawac sobie sprawe ze w wiekszosci krajow nie ma nic takiego jak ,,naturalne'' oburzenie na niewolnictwo ! Wynika ono wylacznie z ewangelicznej zasady milosci . Skoro miluje blizniego nie moge go zniewolic ! Poza Kościołem nie ma zadnej religii milosci a zatem i nie widza nic zdroznego w niewolnictwie !!! Stad trzeba ewangelizowac !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:36, 21 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Frederik Obermaier,Niklas Schenck / Süddeutsche Zeitung
Niewolnicy bez łańcuchów i kajdan
Choć w Mauretanii oficjalnie zniesiono niewolnictwo, co piąty mieszkaniec tego zachodnioafrykańskiego państwa żyje w zniewoleniu.
Od ucieczki Muhammada Abderrahmana upłynęło wiele lat, ale ciągle pokornie opuszcza wzrok podczas rozmowy z białym człowiekiem. Wysoki, postawny mężczyzna mierzący 185 centymetrów wzrostu i ważący 85 kilogramów wygląda jak uległe, nieśmiałe dziecko. Muhammad spaceruje po dziedzińcu ośrodka dla azylantów w Ludwigslust na południe od Schwerina. Na ogrodzeniu wisi tabliczka informująca gości o konieczności zgłoszenia swej wizyty umundurowanemu strażnikowi. - Ośrodek przypomina więzienie, ale u was nawet w więzieniu człowiek czuje się wolny - stwierdza z uśmiechem Abderrahman. W swojej ojczyźnie byłby do końca życia niewolnikiem, choć żył w świecie bez murów i zasieków.
"Nikt nie może być trzymany w niewoli lub w poddaństwie" - mówi czwarty artykuł Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, uchwalonej przez ONZ w 1948 roku. Mauretania, ostatni bastion niewolnictwa, uznała posiadanie niewolników za przestępstwo dopiero w 2007 roku. Teoretycznie od tamtego czasu na świecie nie ma niewolników. W rzeczywistości w Mauretanii nic się nie zmieniło. Nadal w kraju, gdzie arabski Maghreb przechodzi w pustynny Sahel jedni rodzą się panami, inni - niewolnikami.
Prezydent Muhammad Walad Abd al-Aziz który w 2008 roku przejął władzę w wyniku zamachu stanu, rządzi trzymilionowym społeczeństwem niczym udzielny książe. Co piąty obywatel Mauretańskiej Republiki Islamskiej jest niewolnikiem. Kto w Mauretanii nagłaśnia problem niewolnictwa ryzykuje życiem. Zachód przyjął postawę powściągliwego milczenia, wielu polityków ma ważniejsze sprawy na głowie. Stany Zjednoczone potrzebują Mauretanii do walki z Al-Kaidą, a Francja i Hiszpania do powstrzymania fali nielegalnych imigrantów. Mają pozostać w obozach przejściowych zbudowanych w strefie Sahelu. Na ten cel rząd mauretański otrzymuje hojną pomoc finansową. Informacje o przypadkach niewolnictwa niezwykle rzadko opuszczają odizolowany od reszty świata kraj i docierają do Europy. Jedną z nielicznych historii, która ujrzała światło dzienne są losy Muhammada Abderrahmana.
Mężczyzna nosi starannie przystrzyżone wąsy. Prawy policzek opada w dół, od kiedy przed laty skatowała go policja mauretańska. Muhammad mieszka w zimnym, pozbawionym ozdób pokoju. Ściany pomalowano na szpitalną biel, w rogu stoi rozklekotane, metalowe łóżko, a obok telewizor. Akurat leci film “Zaklinacz koni“. Abderrahman opowiada, że oglądanie telewizji pomaga mu w nauce niemieckiego. Potem gospodarz proponuje colę, fantę i piwo. Rozpoczyna opowieść dopiero po upewnieniu się, że jego gość jest zadowolony i niczego nie potrzebuje.
Urodził się jako własność rodziny białego Maura w regionie Selibaby na południu Mauretanii. Prawdopodobnie w 1976 roku, nie wie dokładnie. Dzieciństwo zlewa się we wspomnieniach Muhammada w jedną całość. W trakcie opowieści co jakiś czas dotyka klapek z napisem Germany. Słowo brzmi dla niego niczym raj, ziemia obiecana gdzie nie ma niewolnictwa. Abderrahman jest analfabetą. Jego pan nie pozwolił mu chodzić do szkoły. Nie mógł bawić się, jak jego rówieśnicy. Od dzieciństwa pomagał ojcu w polu, sadził proso i ryż, pilnował kóz na sawannie. - Pytałem ojca, dlaczego musimy ciężko pracować, a biali panowie nie kalają rąk pracą fizyczną - wspomina. Ojciec niezmiennie odpowiadał, że islam wymaga bezwzględnego posłuszeństwa wobec pana. Ojciec Muhammada był także analfabetą i nigdy nie miał Koranu w ręku. Pracowali bez wynagrodzenia. Ich zapłatą była miska ryżu, skromne legowisko i nadzieja na raj po śmierci.
Abderrahman miał 13 lat, gdy uciekł od swego właściciela. Wolność była nagodą, jaka przyszło mu zapłacić za opuszczenie najbliższych. – Biali Maurowie są panami naszego życia i śmierci. To nigdy się nie zmieni. Nie mogłem dłużej tak żyć.
Muhammad opowiada o ucieczce długimi, cichymi zdaniami. Najpierw pracował jako wyrobnik w warsztatach ślusarskich w prowincjonalnych miasteczkach, potem przeniósł się do stolicy Nawakszut. Nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca w obawie, że znajdzie go dawny właściciel. Przez Libię uciekł do Europy. W końcu wylądował w Ludwigslust. Wydaje się, że nie uciekł ostatecznie daleko, aby zrzucić piętno strachu i zniewolenia. - Cały czas boję się, że ludzie będą mnie traktować jak niewolnika, jeśli odkryją moją przeszłość - przyznaje. Historia Abderrahmana nie jest niczym wyjątkowym. W Mauretanii to smutna codzienność.
Mówiąc o problemie niewolnictwa, mamy zazwyczaj na myśli nowoczesne formy zniewolenia - seksturystykę, niewolniczą pracę bez godziwej zapłaty. W Mauretanii ma miejsce zupełnie inne zjawisko. - W tym kraju chodzi o prawdziwe, klasyczne niewolnictwo - stwierdza Gulnara Shahinian, zajmująca się współczesnymi formami niewolnictwa w imieniu biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. praw człowieka. Pani Shahinian dwukrotnie odwiedziła Mauretanię i dwukrotnie opuściła ją nie posiadając się z oburzenia. W kraju nadal kwitnie niewolnictwo. Ludzie rodzą się niewolnikami, ich właściciele mogą ich podarować, sprzedać, są jedynymi panami ich losu. Niewolnictwo jest efektem etnicznej logiki myślenia: najwyższy szczebel drabiny społecznej w Mauretanii zajmują “biali“ Maurowie, zaś “czarni“ Afrykanie stanowią kastę niewolniczą. Trzymanie niewolników jest praktycznie bezkarne, ponieważ ich właściciele piastują najważniejsze stanowiska państwowe - zasiadają w organach bezpieczeństwa, wymiarze sprawiedliwości, meczetach. - Wielu mauretańskich polityków ma osobistych niewolników, dlatego są zainteresowani utrzymaniem dotyczasowego stanu rzeczy - wyjaśnia Gulnara Shahinian.
Niewolnictwo to w Mauretanii temat tabu. Informacji o skali zjawiska dostarczają nieliczni, którym powiodła się ucieczka. Jedną z takich osób jest Mbarka Mint Essatim.
23-letnia kobieta mieszka w Nawakszut. Działacze praw człowieka przekonali ją, aby za pośrednictwem Skype`a opowiedziała niemieckim dziennikarzom o dramatycznych kolejach swego losu. Dziewczyna boi się odsłonić twarz. Z pomocą tłumacza relacjonuje: jej “pan“ nazywał się Ould Bouh. Nie był bogaty, miał kilka kóz i wielbłądów. Zwierzęta zapewniały rodzinie mięso i mleko. W okresie pory deszczowej przenosili się ze zwierzętami do buszu. Pan i jego krewniacy mieszkali razem z niewolnikami pod dachem wielkiego namiotu.
- Budzili mnie codziennie, gdy drzewa spowijał mrok - opowiada Mint Essatim energicznym głosem w dialekcie hassaniya, archaicznej formie arabskiego, którym porozumiewają się mauretańscy niewolnicy ze swymi panami. – Musiałam przygotować śniadanie dla całej rodziny, zaparzyć herbatę i ugotować mleko. To była jedyna godzina w ciągu dnia, kiedy wolno mi było siedzieć. Mogłam przysłuchiwać się ich rozmowom, jeżeli zachowywałam się cichutko jak myszka. Czasami opowiadali śmieszne historie. Nauczyłam się śmiać nie wydając żadnego dźwięku. W przeciwnym razie dostawałam baty.
Pan miał dwóch synów i sześć córek. Czasami Mint Essatim odprowadzała dzieci do szkoły, byli jej rówieśnikami. Gdy pytała, dlaczego nie może uczyć się razem z nimi, dzieci odpowiadały: “Jesteś naszą niewolnicą, Allach dał nam ciebie w prezencie“. Mint Essatim zrozumiała, że dla Ould Bouha jest przedmiotem codziennego użytku. W wieku dziewięciu lat została zgwałcona przez swego pana. Opowiada o tym, jak o najnormalniejszej rzeczy na świecie.
Trzy lata później zaszła w ciążę. Gwałcił ją także syn właściciela. Powiła na świat drugą córkę. Pewnie do dzisiaj byłaby niewolnicą Ould Bouha, gdyby nie poznała Mokhtara. Był kierowcą jej pana i to on powiedział, że w Mauretanii już dawno zniesiono niewolnictwo. Pewnego dnia uciekła. Pan nie odważył się zmusić jej do pozostania. Obawiał się nowego prawa uchwalonego przez zgromadzenie narodowe. Ould Bouh postanowił zatrzymać przy sobie córki Mint Essatim. Często zwracała się o pomoc do policji, ale funkcjonariusze odmawiali interwencji. Zdołała odzyskać dzieci dopiero z pomocą mauretańskich obrońców praw człowieka. Oulda Bouha nie spotkała żadna kara. - Należy do tego samego klanu, co prezydent. Może dlatego czuje się bezkarny - przypuszcza kobieta.
Obecnie Mint Essatim mieszka z Mokhtarem w slumsach Nawakszut. Każdego ranka wysyła dzieci do szkoły, najchętniej razem z nimi usiadłaby w szkolnej ławce, jednak czuje się za stara na naukę. Najstarsza córka uczy matkę czytać i pisać. - Codziennie ogarnia mnie wstyd. Wyzwoleni niewolnicy są niczym - stwierdza kobieta. Jedynie dzieci powstrzymują ją przed popełnieniem samobójstwa. Przed czterema miesiącami urodziła syna. Dała mu na imię Biram, na pamiątkę człowieka, który uratował jej córki - Birama Walida Abidi.
Na jednym z nielicznych materiałów filmowych nakręconych w Mauretanii widać Birama Walida Abidi jadącego samochodem terenowym w głąb pustyni. Pewien Mauretańczyk poprosił go o pomoc. Twierdził, że jego siostra jest trzymana jako niewolnica. Działaczowi udaje się odnaleźć młodą kobietę, ale na jego widok reaguje jak histeryczka. Macha jak szalona rękami, krzyczy, że nie jest niewolnicą i pragnie pozostać u swoich panów. Abidi pakuje kobietę razem z jej dzieckiem do samochodu. Dopiero później wyzwolona kobieta opowiada, że udawała zrozpaczoną, aby nie rozgniewać swej pani. – Bałam się o własne życie.
Przyjaciele aktywisty opowiadają, że wielu niewolników znajduje schronienie w jego domu w Nawakszut. Nareszcie mogą najeść się do syta, opowiedzieć o doznanych cierpieniach i nauczyć się żyć jak wolni ludzie. W domu Abidiego stoi wysłużony komputer. To z niego Mint Essatim rozmawia za pośrednictwem Skype`a. - Teraz Biram wyjechał do Europy i możemy trochę odetchnąć - opowiada pół żartem - Mamy pewność, że policja nie złoży nam niespodziewanej wizyty.
Mauretańskie służby bezpieczeństwa dokładnie śledzą poczynania Birama Walida Abidiego. Kilka tygodni temu aktywista podróżował po Europie. Odwiedził biuro Amnesty International, Stowarzyszenia na rzecz Zagrożonych Narodów i starał się o spotkanie z przedstawicielami Komisji Europejskiej.
Spotykamy się w jednej kamienic w berlińskiej dzielnicy Neukölln w mieszkaniu znajomej, która pragnie zachować anonimowość, bo często podróżuje do Mauretanii. Obawia się, że po opublikowaniu jej nazwiska władze nie przyznają jej wizy. Abidi delikatnie ściska moją dłoń, siada przy drewnianym stole i od razu przechodzi do rzeczy. Wyrzuca z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego, pomstuje, wali pięścią w stół. Co kilka minut dzwoni jego komórka. Abidi rozmawia po francusku, arabsku i w dialekcie hassaniya. Francuscy działacze praw człowieka odkryli, że pracownik ambasady mauretańskiej przyjechał do Paryża z osobistą niewolnicą. Abidi próbuje zainteresować dziennikarzy tematem, lecz spotyka się z nikłym odzewem. Zdaje sobie sprawę, że władze Mauretanii tylko czekają na sposobną chwilę, aby go uciszyć. Twierdzi, że nie boi się represji.
Abidi jest starannie ogolony, na niebieską marynarkę zarzucił żółty szlik, wygląda niezwykle elegancko. Już dawno przestał wierzyć, że uda się rozwiązać problem niewolnictwa drogą ugody i pertraktacji. Abidi jest przedstawicielem drugiego pokolenia Mauretańczyków walczących o zniesienie niewolnictwa. Powoli doszedł do przekonania, że nie da się skończyć z niewolnictwem bez obalenia kasty rządzącej. W Mauretanii działa kilkanaście organizacji walczących z niewolnictwem - tak, jak niegdyś abolicjoniści w Ameryce Północnej. Poczatkowo Abidi działał w organizacji pozarządowej SOS Esclaves, lecz uznał ją za zbyt ugodową. Jest zwolennikiem radykalnych kroków, dlatego powołał do życia Ruch Zniesienia Niewolnictwa (IRA), który szybko zyskał tysiące sympatyków, zarówno w Mauretanii, jak i w Europie.
W grudniu 2010 roku Abidi przyprowadził na posterunek policji dwie dziewczynki w wieku dziewięciu i trzynastu lat. Były niewolnicami pracownicy banku centralnego. Aktywista domagał się od funkcjonariuszy aresztowania kobiety. Na ulicy zgromadzili się setki obrońców praw człowieka, protestując przeciwko bezczynności stróżów prawa. To była pierwsza tego typu demonstracja w historii Mauretanii. Władze uznały ją za celową prowokację. W efekcie Abidi wylądował w więzieniu, a właścicielka niewolnic wyszła cało z opresji. Kilka tygodni później postawiono jej drobny zarzut wyzyskiwania nieletnich. Od tego czasu władze uważają Abidiego za niebezpiecznego wichrzyciela i buntownika.
Abidi prowadzi trudną i rozpaczliwą walkę. Właściciele niewolników mówią o adopcji, pomocy dla czarnych Mauretańczyków, którym groziłaby śmierć głodowa. Przekonują, że potomkowie murzyńskich ludów służą im dobrowolnie, a ze strony białych to szlachetny gest, zgodny z naukami islamu. Politycy starają się zbagatelizować i ukryć wstydliwy problem. Jednocześnie młodzi aktywiści tracą cierpliwość. Abidi ostrzega, że są jeszcze bardziej radykalni od niego. Mężczyzna nie może usiedzieć na miejscu, krąży po pokoju, uderza pięścią w stół. – Potrzebujemy szybkich zmian w ciągu najbliższych pięciu lat. W przeciwnym razie w Mauretanii dojdzie do wybuchu krwawego konfliktu etnicznego i będziemy mieli powtórkę z Ruandy.
Aktywista zdaje sobie sprawę z tego, że ma ograniczone możliwości działania. Pomaga zaledwie garstce niewolników, gdy w Mauretanii pół miliona obywateli żyje w zniewoleniu, a władze tylko czekają na dogodną okazję, aby zmusić społecznika do milczenia. Jego wypowiedzi zakłócają sielankowy obraz Mauretanii prezentowany przez ekipę rządzącą na arenie międzynarodowej. Jednak bezkompromisowa postawa Abidiego zmusza rząd do działania. Kilka miesięcy temu po raz pierwszy sąd skazał właściciela niewolników. Wprawdzie Sąd Najwyższy uchylił wyrok, ale w międzyczasie setki niewolników odzyskały wolność. Ich panowie pozwolili im odejść w obawie przed karą.
Biram Walid Abidi odniósł małe zwycięstwo, ale zapłacił za nie wysoką cenę. Dzień po powrocie z podróży do Europy, został aresztowany. Władze zarzucają mu, że podczas jednej z demonstracji publicznie spalił pisma muzułmańskich duchownych, którzy twierdzili, że niewolnictwo jest zgodne z duchem i literą islamu. Być może tym razem Abidi posunął się za daleko. Prezydent Mauretanii al-Aziz domaga się od sędziów, aby zastosowali wobec wichrzyciela “surową wykładnię szariatu”. Jeżeli posłuchają zaleceń prezydenta Abidiemu grozi stryczek.
>>>>
Niestety takie sa realia i to nie tylko krajow ,,dzikich''...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:04, 12 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Szokujące dane. Coraz więcej dzieci ofiarami handlu ludźmi
Szokujące dane opublikował Unicef i Federalny Urząd Kryminalny. Wiele ofiar pochodzi z państw wschodnioeuropejskich. Śledczy są często bezradni, sprawcy zarabiają krocie.
Historia jest ciągle ta sama: brak należytej opieki i wykształcenia, bieda i zwątpienie. Beznadziejność sytuacji, zwłaszcza młodych, wykorzystują handlarze ludźmi. Na całym świecie. Zmuszają swoje ofiary do prostytucji, wykorzystują do pracy niewolniczej, używają do handlu narządami jako "magazyn części zamiennych".
Eksperci szacują liczbę poszkodowanych na miliony. Najnowsze dane opublikowało biuro ONZ ds. narkotyków i przestępczości. Analiza oficjalnych danych ze 132 krajów wykazała, że w sidła handlarzy ludźmi wpadają przede wszystkim młodzi, poniżej 18. roku życia.
W latach 2003-2006 ich udział wynosił jeszcze 20 procent; w latach 2007-2010 już 27 procent. Dwie trzecie ofiar stanowią dziewczęta. Większość nieletnich ofiar pochodzi z Afryki, Bliskiego Wschodu i Południowej Azji oraz regionu Pacyfiku. Najbardziej częstą formą wyzysku jest zmuszanie do prostytucji (58 proc.) i pracy niewolniczej (36 proc.). Do tego dochodzi zmuszanie do żebractwa i wykorzystywanie dziewcząt i chłopców jako pomocy domowych.
Wzrost przestępczości w Europie
W Europie problem narasta przede wszystkim w byłych krajach socjalistycznych. Narażone są zwłaszcza dzieci z rozbitych rodzin, stwierdziła na konferencji prasowej w Berlinie Anne Lütkes z niemieckiej sekcji UNICEF. W Rumunii wiele dzieci w ogóle nie jest po urodzeniu zarejestrowanych. - Są to dzieci, które mogą zniknąć i nikt nawet nie wie, że w ogóle istniały - mówi Anne Lütkes.
Około 84 tys. dzieci w Rumunii żyje bez rodziców lub tylko z jednym rodzicem, ewentualnie wychowuje się u krewnych. - Członkowie rodziny wyemigrowali w poszukiwaniu pracy - podkreśla Lütkes. Podobna sytuacja panuje w wielu państwach Wschodniej Europy, choćby w Mołdawii, czy Bułgarii.
Przemoc, groźby, oszustwa
Beznadziejna codzienność i brak perspektyw tworzą idealne podłoże dla działalności handlarzy ludźmi, zaznacza prezes Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA), Jörg Ziercke. Potwierdza wniosek UNICEF, iż ofiary pochodzą najczęściej z biednych rodzin i w nadziei na lepsze życie wpadają w ręce handlarzy ludźmi. - Przemocą, groźbami i oszustwami ofiary są zmuszane do prostytucji - opisuje Ziercke typowy los ofiary.
Według danych ONZ, na całym świecie znacznie wzrosła w ostatnich latach liczba wyroków i śledztw prowadzonych w związku z handlem ludźmi. Mimo to do odpowiedzialności pociągani są tylko nieliczni sprawcy. W całej UE w 2010 r. wydanych zostało za handel ludźmi zaledwie 1250 wyroków. W Niemczech zakończone zostały w 2011 r. śledztwa w 482 sprawach o "handel ludźmi w celu wykorzystywania seksualnego". Większość sprawców i podejrzanych stanowili obywatele Niemiec, po nich Bułgarzy, Rumuni i Turcy.
Nie ma śledztwa bez zeznań świadków
Śledztwo prowadzone w sprawach związanych z handlem ludźmi pochłania zazwyczaj mnóstwo czasu i wymaga zaangażowania wielu osób, tłumaczy Jörg Ziercke. Sprawy ciągną się dwa lata i dłużej, ofiarami są często ludzie z traumą. Największym problemem jest brak u ofiar gotowości do współpracy z policją. Zeznania świadków odgrywają przy tym główną rolę w śledztwie i sprawie sądowej. - Można wręcz powiedzieć: bez zeznań świadków praktycznie nie ma śledztwa - podkreśla szef BKA.
To, co utrudnia pracę policji, ułatwia działalność handlarzom ludźmi. W wyjątkowo trudnej sytuacji są często dzieci-uchodźcy. - Każde z tych dzieci może mieć za sobą gehennę - tłumaczy ekspertka UNICEF Anne Lütkes. Ze strachu przed deportacją dzieci te, nawet jeżeli przeżyły piekło w rękach handlarzy ludźmi, boją się powiedzieć cokolwiek policji.
Szokująca rzeczywistość na ekranie
W świadomości publicznej handel ludźmi odgrywa minimalną rolę. Nieco może zmienić to film "Operacja cukier", który 16 stycznia emituje niemiecka telewizja. Odtwórczyni jednej z głównych ról, aktorka Nadja Uhl, pojechała specjalnie do Rumunii, by lepiej poznać tło filmu. Film opowiada historię dziesięcioletniej dziewczynki, przywiezionej z Rumunii do Berlina. To, co Nadja Uhl zobaczyła w Rumunii, było dla niej szokujące, przyznała w Berlinie. Przerażająca jest zwłaszcza przepaść istniejąca między zamożnością, panującą atmosferą przełomu, a "otchłanią niekontrolowanej nędzy", powiedziała aktorka.
Unia Europejska szacuje zyski osiągane przez handlarzy ludźmi na ponad 25 miliardów euro rocznie.
Marcel Fürstenau / Elżbieta Stasik
red. odp.: Małgorzata Matzke
....
Koszmar trwa .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Mathias
Dołączył: 26 Maj 2010 Posty: 204
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk
|
Wysłany: Nie 0:56, 13 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Całkiem tanio. Tańsi nawet niż pańszczyźniani niewolnicy w Rzeczpospolitej Szlacheckiej ;p
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:22, 15 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Wstrząsające wyznania Anny Golędzinowskiej
- Mi udało się wyrwać z piekła, ale wielu innym dziewczynom nie. Wciąż tkwią w źle po same uszy. Nie wiedzą jak się oswobodzić - mówi w rozmowie z "Uważam Rze" Anna Golędzinowska, była modelka, prezenterka włoskiej telewizji i ofiara handlarzy kobietami.
- Przemoc i wszystko to, czego ja doświadczyłam, jest także w Warszawie i Polsce. My udajemy, że tego nie widzimy. Dopiero, gdy zobaczymy ślady krwi na ulicy, pytamy, co się stało - wyznaje Golędzinowska.
Golędzinowska w rozmowie z "Uważam Rze" wspomina swoje wcześniejsze życie. Także to, kiedy żyła w Warszawie z rodzicami. Wspomina, że na wszystko im brakowało. Ojciec popadł w alkoholizm, co doprowadziło do rozwodu. - Matka zaczęła przyprowadzać do domu różnych facetów. Jeden z nich mnie gwałcił. Nie była to normalna rodzina. Wszyscy się nienawidzili - przyznaje.
W Warszawie dorabiała w agencji modelek, w której wygrała casting i pojechała do Włoch. - Na miejscu okazało się, że nie trafiłam do luksusowej agencji modelek w Mediolanie, tylko do garażu pod Turynem. Zabrali mi paszport i kazali pracować jako panienka do towarzystwa - wyznaje była modelka.
Po doświadczeniach z Turynu i późniejszej pracy w klubie nocnym, szczęśliwy splot wydarzeń rzucił Golędzinowską do Mediolanu, do upragnionej agencji modelek. Jej twarz zaczęła pojawiać się na okładkach pism, co utorowało jej drogę do telewizji. - Zrobiłam karierę, zaczęłam żyć w luksusie, zostałam gwiazdą, ale wszystko to za cenę narkotyków, alkoholu i fałszywego życia - mówi Golędzinowska.
Sukcesy w świecie mody zaowocowały ważnymi znajomościami. Golędzinowska zdradza, że była "tylko pionkiem w różnych rozgrywkach, także politycznych". Potem pojawiły się powiązania modelki z Polski z głośną aferą "bunga-bunga".
- Ja w tych "bunga-bugna" u premiera Berlusconiego nie uczestniczyłam. Tylko w Polsce prasa powiązała mnie z tym, bo jestem narzeczoną siostrzeńca Berlusconiego - zdradza. - Włoska prasa opublikowała nagrane potajemnie moje rozmowy telefoniczne z Rubi, bohaterką skandalu. Ja jej wówczas mówiłam, by trzymała się z daleka od różnych osób - w tym także Berlusconiego - dodaje.
Była modelka przyznaje, że jest dziś inną osobą. - Ania, która jest dziś, to inna osoba dziewczyna niż ta, która pojawiała się w gazetach i na bankietach - powiedziała. W 2010 roku porzuciła swoje dotychczasowe życie. Nawróciła się, a swoje życie, ku przestrodze innym, opisała w książce "Ocalona z piekła". - Jeżeli człowiek decyduje się zerwać ze swoim dotychczasowym życiem i pójść za Bogiem, to musi liczyć się z tym, że idzie na wojnę. Diabeł jest cwany. Kusi cię na wszystkie możliwe sposoby - podkreśla Golędzinowska.
Więcej w najnowszym "Uważam Rze"
...
Niestety wszystko sie zaczelo od upadku rodziny ... A glownie od braku Boga . Widzimy jak wiele szkody czynia propagandysci ateizmu zwlaszcza z tytulami naukowymi .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:12, 31 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Służący, czyli niewolnik? - dramatyczne warunki pracy w XXI w.
Na świecie żyje ich co najmniej 60 milionów. Pracują po 60, 80, niekiedy nawet 100 godzin tygodniowo. Dyspozycyjni 24 godziny na dobę, o urlopie czy jakichkolwiek świadczeniach mogą jedynie pomarzyć. Przez swoich pracodawców nazywani "służbą", ewentualnie "pomocą domową", w rzeczywistości są XXI-wiecznymi niewolnikami.
Alem Dechasa-Desisa urodziła się w etiopskiej wiosce nieopodal Addis Abeby. W grudniu 2011 roku, w wieku 33 lat, za pośrednictwem libańskiej agencji pracy przyjechała do Bejrutu. Przez miesiąc pracowała jako służąca, ale została odesłana z powrotem do agencji z powodu "problemów komunikacyjnych". Za przepracowany miesiąc nie dostała ani funta. U kolejnego pracodawcy zabawiła tylko kilka dni. Gdy po raz drugi została zwolniona, pośrednik pobił ją i zagroził, że odeśle do Etiopii. Dwa razy nawet próbował to zrobić, ale Alem krzyczała i szarpała się tak, że musiał zawrócić z drogi na lotnisko. Zrozpaczona kobieta próbowała się zabić, pijając wybielacz.
24 lutego 2012 roku anonimowy przechodzień zarejestrował kamerą dwóch mężczyzn okładających pięściami czarnoskórą kobietę przed konsulatem Etiopii. Nagranie trafiło do internetu, a po dwóch tygodniach zostało wyemitowaneg przez telewizję LBCI (zobacz nagranie). Reporterom stacji udało się zidentyfikować jednego ze sprawców. Był nim Ali Mahfouz, brat właściciela biura pośrednictwa pracy, w którym zatrudniona była Alem. Oprawca zamiast do aresztu trafił do studia telewizyjnego, jego ofiara zaś do szpitala psychiatrycznego. Tam 14 marca Alem powiesiła się na prześcieradle. Osierociła dwójkę dzieci.
Krzyki Alem i jej tragiczną historię usłyszały setki tysięcy Libańczyków. Jednak rozpaczliwe wołanie o pomoc milionów pracowników domowych dzielących jej los nie ma szans przedostać się za drzwi luksusowych apartamentów i rozległych posesji. W wielu miejscach na świecie służący żyją w opłakanych warunkach, pracują wręcz niewolniczo, cierpią w milczeniu. Są ich co najmniej 53 miliony, nie licząc dzieci poniżej 15 roku życia. I nie mają absolutnie żadnych praw.
Od stu lat to samo?
Ponad sto lat temu Isaac M. Rubinow, ekonomista i czołowy teoretyk ubezpieczeń społecznych, zauważał: "Jako że większość możliwości zatrudnienia jest zamknięta dla obcokrajowców, nawet anglojęzycznych, prawie co druga kobieta zmuszona jest zostać służącą". W owym czasie w amerykańskich domach posługiwali głównie przybysze z Irlandii, Niemiec i Szwecji. Zatrudniano ich chętniej niż rodowitych Amerykanów, bo byli gotowi pracować dłużej, za niższe stawki i na warunkach korzystniejszych dla pracodawcy.
Wyniki pierwszego raportu Międzynarodowej Organizacji Pracy na ten temat, opublikowanego na początku stycznia, nie pozostawiają cienia wątpliwości: w ciągu minionego stulecia niewiele się zmieniło. Jeśli już, to na gorsze, bo pogłębiająca się przepaść między bogaczami a biedakami sprawia, że ci pierwsi coraz chętniej zatrudniają służących jako atrybut ich zamożności i pozycji społecznej, ci drudzy zaś coraz częściej decydują się usługiwać im, byleby tylko jakoś przetrwać. Tę tendencję jak na dłoni pokazują liczby - w połowie lat 90. służących na świecie było około 33 milionów, dziś jest ich o 20 milionów więcej. Jedyna zmiana polega właściwie na tym, że obecnie zagłębiami pomocy domowych są rozwijające się kraje Azji i Ameryki Łacińskiej (odpowiednio 41 i 37% światowej populacji służących), nie zaś rozwinięte państwa Zachodu.
To właśnie w tych kierunkach zastępy migrantów, ledwo wiążących koniec z końcem (lub nie wiążących go wcale), ciągną bądź to z prowincji do metropolii, bądź ze swych ubogich ojczyzn do bogatszych krajów sąsiednich. Nieznający języka, słabo wykształceni, nieświadomi swoich praw, lądują często w bogatych domostwach, gdzie pracują jako służący, pokojówki, opiekunki dzieci i osób starszych, kucharze i ogrodnicy.
W zamian za wikt, opierunek i niższą od oficjalnych stawek pensję, pracują od świtu do nocy. W dodatku "na gębę", bo najczęściej nie są podpisywane żadne umowy, a pracownicy nawet nie widzą zarobionych pieniędzy na oczy. Żyją w urągających godności ludzkiej warunkach, a jeśli nie spełniają oczekiwań, zdarza się, że nie otrzymują jedzenia. O urlopie czy chociażby wolnym dniu mogą jedynie pomarzyć. Nierzadko stają się wręcz niewolnikami pracodawców, którzy zabierają im paszporty, uniemożliwiając ucieczkę, obrażają, biją, wykorzystują seksualnie.
Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach
Poza organizacjami humanitarnymi po ich stronie nie staje nikt. W "centrach treningowych" w Kambodży, jednym z głównych źródeł taniej siły roboczej, przechodzą co najmniej trzymiesięczne przygotowanie do wyjazdu za chlebem do Malezji. Są pozbawieni dostępu do opieki medycznej, nierzadko także pożywienia i wody. Jeden ze szkolonych w nich mężczyzn powiedział w rozmowie , że dwie kobiety próbowały popełnić tam samobójstwo po tym, jak odmówiono im możliwości powrotu do domu. - (...) Powiedzieli nam, że jeśli spróbujemy popełnić samobójstwo, zamkną nas w więzieniu. Powiedzieli też, żebyśmy nie ważyli się uciekać. Nawet, jeśli by się nam to udało, znajdą nas i tak czy owak wyślą do Malezji - relacjonował mężczyzna.
O dramacie tej grupy zawodowej świadczą dane . W samym tylko Libanie jest około 200 tysięcy służących, głównie ze Sri Lanki, Etiopii, Filipin i Nepalu. Ich status nie jest w żaden sposób regulowany, a sytuację prawną pogarsza fakt, że często są nielegalnymi imigrantami. Dlatego ich pracodawcy mogą sobie pozwolić na niemal całkowitą bezkarność.
Średnio raz w tygodniu ginie w niewyjaśnionych okolicznościach jeden pracownik domowy - najczęściej w wyniku samobójstwa lub upadku z wysokiego piętra.
Ofiarami są głównie kobiety. To one stanowią zdecydowaną większość w tej grupie zawodowej (według MOP 83%, a więc co najmniej 44 miliony), ale oprócz wyzwisk i przepracowania ponad siły spotykają się molestowaniem seksualnym.
Obok psiej budy…
25-letnia Sarah (imię zmienione), urodzona w Kambodży, przez półtora roku pracowała w Malezji jako pomoc domowa. Pracodawczyni miała w zwyczaju surowo ją karać, odmawiając jej jedzenia czy rozkazując spać na dworze, obok psiej budy. Biła ją też po twarzy sprzączką od paska i kazała klęczeć pokornie, gdy kopała ją butami na obcasach. Przewinieniami Sarah były na przykład źle złożone ręczniki czy zbyt wczesne pójście spać. Nawet jeśli wykonała wszystkie polecenia, nie wolno jej było skończyć pracy przed północą, mimo iż zaczynała ją o piątej rano. Sąsiad, który widział coraz to nowsze siniaki na ciele kobiety, zaalarmował Tenganitę, pozarządową organizację działającą na rzecz kobiet, migrantów i uchodźców. Dzięki jej pomocy Sarah została uwolniona. Nigdy jednak nie dostała ani ringgita za swoją pracę.
W ciągu ośmiu miesięcy Tenganita otrzymała blisko 200 zgłoszeń od służących pracujących w Malezji. Wszystkie zostały pozbawione paszportów, pracowały bez umowy i nie przysługiwał im nawet dzień wolny od pracy; w większości przypadków nie otrzymywały pensji, były za to bite i poniżane. Czasem musiały pracować na dwa etaty - w domu "u państwa" oraz ich firmach - a także nie otrzymywały jedzenia. - Kambodża chętnie promuje migrację zarobkową, ale niechętnie udziela nawet najbardziej podstawowego zabezpieczenia migrującym kobietom i dziewczynkom - uważa Jyotsna Poudyal, pracownik naukowy ds. praw kobiet w HRW.
Jednak do nadużyć dochodzi nie tylko w krajach trzeciego świata, ale i bardziej "cywilizowanych" państwach Zachodu. 53-letnia Patricia, imigrantka z Trynidad i Tobago, która przez kilka lat pracowała w Nowym Jorku jako opiekunka kilkuletniej dziewczynki, również doświadczyła nadużyć ze strony jej rodziców. - Ta mała jest cudownym dzieckiem. Pracowałam przez lata tylko ze względu na nią, mimo iż usłyszałam wiele obelg ze strony moich pracodawców - powiedziała w rozmowie z "New York Daily News" podczas demonstracji na Wall Street.
- Pomoce domowe troszczą się o nich, ich ukochanych i najbardziej wartościowe elementy w ich życiu, ale są wykorzystywane i źle traktowane - dodała Jocelyn Gill-Campbell, była niania zrzeszona w Domestic Workers United, największej organizacji pomocy domowych w Nowym Jorku.
Patricia odeszła z pracy, gdy jej szef, filmowiec Matthew Mazer, uderzył ją w twarz. Na podobny "luksus" nie mogą sobie jednak pozwolić jej koleżanki po fachu w innych regionach świata, gdzie praca w charakterze służącej czy opiekunki do dzieci jest nierzadko jedyną ich szansą na zarobek. Co piąta kobieta na Bliskim Wschodzie i co szósta w Ameryce Łacińskiej jeśli w ogóle pracuje, to właśnie jako pomoc domowa. Często zaczynają już w dzieciństwie.
W wielu regionach świata już kilkuletnie dzieci pracują, nie mając żadnego dostępu do edukacji. Chociaż MOP w swoim najnowszym raporcie nie uwzględnia dzieci poniżej 15 roku życia, według szacunków organizacji około 15,5 miliona nieletnich dźwiga ciężar utrzymania samych siebie, a niekiedy - całych rodzin. Co piąte z nich nie ukończyło 11 roku życia.
W Maroko kilkulatkowie pracują po 12 godzin na dobę, siedem dni w tygodniu. Gros z nich to dziewczynki, które padają ofiarami bicia i molestowania seksualnego. I to mimo iż w ciągu ostatniej dekady rząd w Rabacie wprowadził szereg zmian prawnych, regulujących pracę nieletnich i dostęp do edukacji.
Dziewczynki są wykorzystywane i zmuszane do wielogodzinnej pracy za ekstremalnie niskie wynagrodzenie . Z 20 dziewczynek, do których dotarła organizacja, 15 zaczęło pracę nim skończyły 12 lat. Wszystkie były wykorzystywane przez pracodawców: bite rękoma, paskami, drewnianymi pałkami, butami albo plastikowymi rurami, a także molestowane seksualnie.
Pochodzą z biednych wiejskich terenów, większość nigdy nie uczęszczała do żadnej szkoły, jedynie kilka ukończyło trzy pierwsze klasy szkoły podstawowej. Gdy do wiosek, w których mieszkały z rodzinami, zajechali pośrednicy pracy, ich rodzice myśleli, że złapali Pana Boga za nogi. Obiecywano im w końcu złote góry. Na miejscu okazało się, że czeka je dramat. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby pracować, ale bycie bitą i nie otrzymywanie wystarczających porcji jedzenia jest najtrudniejsze - wyznała w rozmowie nastolatka, która pracowała bez przerwy od szóstej rano do północy i była regularnie bita przez swoich pracodawców.
- Pracując w prywatnych domach, wiele z tych dziewcząt cierpi w straszliwych warunkach, ale nie ma pojęcia, gdzie zwrócić się po pomoc - wyjaśnia Becker. Chociaż odsetek pracujących w Maroko dzieci zmniejszył się w ciągu ostatniej dekady, sytuacja wciąż jest alarmująca. Inspektorzy pracy nie mają prawa wstępu do prywatnych mieszkań, nie mogą więc zweryfikować, czy pracują w nich nieletni. Rzadko zdarza się, by pracodawca, wykorzystujący dziecko, został postawiony w stan oskarżenia, a jeszcze rzadziej - by nałożono na niego grzywnę.
W równie silnie dotkniętej problemem dziecięcej pracy Kambodży jest tylko nieco lepiej. We wrześniu 2011 roku menadżer agencji rekrutacyjnej VC Manpower został skazany na 13 miesięcy pozbawienia wolności za przetrzymywanie nieletnich pracowników. I na tym koniec, bo z całej rzeszy oskarżonych o podobne nadużycia pośredników, wyroku nie usłyszał nikt więcej.
Precedensowa konwencja
Po ponad 90 latach od utworzenia MOP, powołanej do zajmowania się problemami pracowniczymi, pojawiło się wreszcie światełko w tunelu dla służących, dryfujących dotychczas na obrzeżach globalnych regulacji prawnych. W czerwcu 2011 roku, podczas setnej konferencji, organizacja przyjęła Konwencję nr 189 dotyczącą pracowników domowych (Domestic Workers Convention). Jako pierwszy dokument w historii, oficjalnie przyznaje ona służącym prawa, w tym ochronę przed wszelkimi formami nadużyć, molestowania i przemocy, uczciwe warunki zatrudnienia, godziwe warunki życia, prawo do zachowania dokumentów identyfikacyjnych oraz płacę minimalną. Jak dotąd ratyfikowały ją jedynie trzy kraje: Urugwaj, Filipiny i Mauritius.
Choć konwencja stanowi precedens, nie rozwiązuje problemu. Jej wejście w życie (co nastąpi w sierpniu bieżącego roku) i ratyfikacja przez kolejnych członków MOP muszą być podparte zakrojoną na szeroką skalę kampanią społeczną i skoordynowanymi działaniami służb publicznych. Jak przekonuje bowiem Glorene A. Das z Tenganity, "większość pracodawców nie zna swoich obowiązków ani praw pracowników. W ich mentalności pracownik jest ich niewolnikiem".
W przeciwnym wypadku może się okazać, że pracownicy domowi z szarej strefy zostaną zepchnięci jeszcze dalej, w czarną otchłań.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
....
Tak zyja ludzie na swiecie . To ze wy nie macie takich problemow to tylko dzieki Kościołowi .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:45, 12 Lut 2013 Temat postu: |
|
|
12 lutego obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Dzieci-Żołnierzy
Dzieci-żołnierze wykorzystywane są w co najmniej 19 krajach; m.in. Mali, Czadzie, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Demokratycznej Republice Konga, Sri Lance, Somalii i Jemenie. We wtorek obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Dzieci-Żołnierzy.
Dzień ten obchodzony jest od 2002 r., 12 lutego, na pamiątkę wejścia w życie Fakultatywnego Protokołu do Konwencji Praw Dziecka o zakazie wykorzystywania dzieci poniżej 18. roku życia jako żołnierzy w konfliktach zbrojnych.
Do Protokołu przystąpiło już ok. 150 krajów, zakazując tym samym udziału osób poniżej 18 lat w konfliktach zbrojnych. Nabór lub wykorzystanie w działaniach zbrojnych dzieci poniżej 15 lat stanowi zbrodnię wojenną.
W Mali raz jeszcze ujawniły koszmar, z jakim mierzą się dzieci-żołnierze. Są one rekrutowane - w Mali oraz w wielu innych konfliktach na świecie - do wsparcia oddziałów i zbrojnych grup, niekiedy na pierwszej linii frontu .
Dzień Dzieci-Żołnierzy ma przypominać, że na świecie ok. 250-300 tys. osób niepełnoletnich angażowanych jest w konflikty zbrojne. W wielu krajach nawet dzieci 10-letnie powoływane są do wojska. Znacznie częściej zdarza się jednak, że są porywane lub sprzedawane przez rodzinę do walki w oddziałach grup terrorystycznych. Wiele z nich ginie, zostaje okaleczonych, staje się ofiarami gwałtu i przemocy seksualnej.
Choć większość państw sprzeciwia się rekrutowaniu i wykorzystywaniu przez siły zbrojne lub uzbrojone grupy kogokolwiek poniżej 18. roku życia, według danych międzynarodowej koalicji organizacji pozarządowych Child Soldiers International, której AI jest częścią, od stycznia 2011 r. niepełnoletni żołnierze w znaczący sposób wykorzystywani byli w 19 krajach.
Wykorzystywanie dzieci-żołnierzy stwierdzono m.in. w Republice Środkowoafrykańskiej, Czadzie, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Demokratycznej Republice Konga, Sri Lance, Somalii i w Jemenie.
Sytuacja w Mali
Wśród krajów wykorzystujących niepełnoletnich żołnierzy jest też Mali, gdzie są świadkowie oraz dzieci, które zostały zwerbowane przez islamskie grupy zbrojne walczące obecnie z malijskimi i francuskimi siłami na północy kraju.
Dzieci przechodzą szkolenie, podczas którego wyzwalana jest ich chęć do walki, podsycana nienawiść, uczone są posługiwania się bronią i bezwzględnego okrucieństwa. Ich posłuszeństwo wzmacniane jest przez zastraszanie i stosowanie środków odurzających. Dzieci są zmuszane do wyczerpującej pracy, służą w oddziałach zbrojnych nie tylko jako żołnierze, ale również szpiedzy, służba, tragarze, kucharze, posłańcy, żywe tarcze, samobójcy-zamachowcy, są często wysyłani na pewną śmierć jako przynęty.
W Mali dwóch złapanych niepełnoletnich żołnierzy; jeden z nich miał oznaki choroby psychicznej. Jego 16-letni towarzysz powiedział, że zostali aresztowani i przekazani malijskim władzom pod koniec stycznia, po odbiciu Diabaly przez francuską i malijską armię. Chłopiec opowiedział o przymusowym zwerbowaniu go i szkoleniu przez islamskie siły zbrojne.
- Uczyłem się z 23 innymi uczniami u znawcy Koranu. Dwa miesiące temu wnuk mojego mistrza sprzedał nas islamistom. Dołączyliśmy do 14-osobowej grupy młodych ludzi z bronią. Na początku pracowałem w kuchni. Gotowaliśmy w chrześcijańskim kościele okupowanym przez islamistów. Uczyli nas strzelać, celować w serce lub nogi. Przed walką musieliśmy jeść ryż z białym proszkiem i sosem z czerwonego proszku. Mieliśmy także zastrzyki. Ja miałem trzy. Po tych zastrzykach i ryżu z proszkiem działałem jak maszyna, mogłem zrobić wszystko dla moich przełożonych. Uważałem, że nasi wrogowie są niczym psy i myślałem tylko o zabiciu ich - relacjonował chłopiec.
Dodał, że czworo dzieci-żołnierzy zostało zabitych pod koniec stycznia podczas walk o Diabaly.
Przyczyny
Do wykorzystywania dzieci w konfliktach zbrojnych przyczynia się międzynarodowy handel bronią, dlatego państwa powinny przyjąć Traktat o handlu bronią, który pomoże zakończyć przymusową rekrutację dzieci-żołnierzy przez zatrzymanie przepływu broni do rządów i grup zbrojnych, które łamią prawa człowieka.
Końcowe rozmowy na temat Traktatu toczyć się będą w przyszłym miesiącu w ONZ i ponownie wzywa wszystkie państwa, by przyjęły dokument ze skutecznymi zasadami niezbędnymi do ochrony praw człowieka.
...
Koszmar ale trwa .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:35, 26 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Sezon na niewolników, czyli studenckie wakacje
Ponad 40 proc. studentów i absolwentów, którzy wzięli udział w badaniu portalu NieParzęKawy.pl uważa, że bezpłatne staże i praktyki to niewolnictwo XXI wieku - informuje "Dziennik Polski".
Zbliżają się wakacje i sezon urlopowy, a to oznacza poszukiwanie przez firmy dodatkowych rąk do pracy. Dla młodych ludzi to szansa na zdobycie doświadczenia, wpis w CV i nauczenia się rzeczy, których nie znajdą na uczelni. Zetknięcie z rynkiem pracy nie zawsze jednak pozostawia miłe wspomnienia.
"Pracodawcy wykorzystują bezrobocie i szukają taniej siły roboczej" - tak stwierdziło ponad 40 proc. ankietowaych, biorących udział w badaniu portalu NieParzęKawy.pl, pomagającego studentom i absolwentom przygotować się do startu w życie zawodowe i stanowiącego bazę dobrych praktyk.
33 proc. ankietowanych uznało, że "nie wszystkie praktyki muszą być płatne, aby były wartościowe". 10 proc. przyznało, że praktykanci "sami dają się wykorzystywać i zepsuli rynek pracą za darmo". Zaledwie 6 proc. stwierdziło, że bezpłatne praktyki to naturalne rozpoczęcie kariery zawodowej.
>>>>
Jest to niewolnictwo krajow tzw. cywilizowanych .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:18, 23 Lip 2013 Temat postu: |
|
|
Handel ludźmi - w niewoli może przebywać nawet 27 mln osób
Prostytucja, zmuszanie do niewolniczej pracy, handel organami ludzkimi… Rocznie przestępcy zarabiają na tym 39 bilionów dolarów. – Szacuje się, że obecnie w niewoli przebywa 27 milionów ludzi. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej – mówi Daniela Sikora, autorka książki „Milczenie jest złotem”, w rozmowie z Piotrem Gulbickim dla WP.PL
Piotr Gulbicki: Od kilku lat zajmuje się pani problematyką handlu ludźmi.
Daniela Sikora: Dokładnie od trzech, od czasu mojego przyjazdu do Londynu. Znajomy pracował wówczas dla organizacji niosącej pomoc ofiarom przestępstw i to zagadnienie bardzo mnie poruszyło. Zaczęłam oglądać filmy, czytać literaturę, studiować co na ten temat mówiono i pisano. Gromadziłam materiały, kontaktowałam się z różnymi organizacjami.
REKLAMA Czytaj dalej
Efektem tego jest książka.
Liczy 365 stron i jest dostępna w internecie, w formie e-booka. Za darmo, bo chcę, żeby dotarła do jak najszerszego grona odbiorców.
Oparta jest na autentycznych wydarzeniach.
Częściowo, ale nie do końca. To historia kobiety, która wyjechała do Anglii, zakochała się w mężczyźnie, a ten – jak się okazało – zajmował się handlem ludźmi. Akcja skonstruowana jest w ten sposób, żeby czytelnik mógł w miarę dogłębnie zrozumieć, na czym polega ten proceder. W książce podane są statystyki, definicje, namiary na organizacje, które zajmują się pomocą poszkodowanym.
Jak duża jest skala zjawiska?
Powiem tak – rocznie zysk z tego typu przestępstw, w skali globalnej, wynosi około 39 bilionów dolarów. Przy czym, jeśli chodzi o samą prostytucję, to kwota oscylująca w granicach 27,8 biliona. Takie są oficjalne dane.
Znamienny jest fakt, że handel ludźmi jest drugą najszybciej rozwijającą się formą zorganizowanej przestępczości na świecie. Szacuje się, że w niewoli przebywa dziś 27 milionów ludzi. Jednak to wierzchołek góry lodowej, w rzeczywistości ta liczba jest znacznie wyższa, gdyż bardzo dużo przypadków w ogóle nie jest odnotowywanych przez policję.
Bo ofiary się boją?
Bo się boją, bo mają traumę, bo nie wierzą w sprawiedliwość… Bywa, że unikają organów ścigania – mając świadomość, że zostały nielegalnie przewiezione przez granicę, zarabiały niezgodnie z prawem, używały sfałszowanych dokumentów, posiadały narkotyki itp. Ci ludzie wiedzą, że zostali zmuszeni do popełnienia przestępstw – często sami oprawcy wmawiają im, że trafią za to za kratki.
Rodziny nie szukają swoich bliskich, którzy nagle znikają?
Zauważmy, że profesjonalne gangi trudniące się tym procederem, działają w sposób zaplanowany i zorganizowany. Szukają osób, których relacje rodzinne są – mówiąc delikatnie – nie są najlepsze. W takiej sytuacji nagłe urwanie kontaktów nie budzi aż tak dużych podejrzeń.
Ale bywają też przypadki dokładnie odwrotne, kiedy ofierze bardzo zależy na swoich bliskich. Wykorzystują to przestępcy strasząc, że jeśli osoba nie będzie posłuszna, jej rodzinie stanie się krzywda. Bywa, że zaszczute ofiary dla uwiarygodnienia sytuacji wysyłają do domu pieniądze, a w telefonicznych rozmowach zapewniają, że wszystko jest w porządku.
Handel ludźmi to głównie prostytucja.
To zależy w jaki sposób zestawimy statystyki. Owszem, zmuszanie do nierządu jest jedną z najdrastyczniejszych form tego procederu, ale obejmuje on szerszy zakres. Jego składowymi częściami są też niewolnicza praca (na budowach, plantacjach, w fabrykach) oraz handel narządami ludzkimi. Tego ostatniego oficjalne dane często w ogóle nie obejmują, jednak, według Interpolu, problem istnieje. I się pogłębia.
Bo jest kryzys ekonomiczny?
Bo jest kryzys, bo są otwarte granice, bo jest swobodny przepływ ludzi. A także coraz większy upadek norm moralnych i etycznych.
Przy czym, co warto podkreślić, sprawy często nie są nagłaśnianie. Mało kto wie, że w ubiegłym roku brytyjscy funkcjonariusze rozbili polski gang działający na Wyspach, żyjący z wyzysku trzystu rodaków.
Trzystu rodaków?
Dokładnie tak, ofiarom udzielono pomocy i odesłano je nad Wisłę. A była to zaledwie jedna grupa i jedna akcja. W istocie nie wszystkie informacje przedostają się do opinii publicznej, ja dowiedziałam się o tym od inspektora brytyjskiej policji Kevina Highlanda, szefa specjalnej jednostki do spraw zwalczania handlu ludźmi.
Powrót do normalnego życia, jeśli nawet uda się ofierze wyzwolić z rąk oprawców, nie jest łatwy. Wszystko zależy od indywidualnego przypadku – od traumy, jaką przeżyła dana osoba, od jej wrażliwości, od procesu łamania, któremu została poddana. Według badań, w ciągu 60 dni intensywnej manipulacji i prania mózgu człowiek jest w stanie przyswoić sobie zupełnie nowe nawyki i diametralnie zmienić sposób myślenia.
A przestępcy nie działają w ciemno. Droga do prostytucji składa się z kilku etapów, werbowanie potencjalnych kandydatek może odbywać się na kilka sposobów. Pierwszy, „na miłość”, czyli „na lover boya”, polega na tym, że mężczyzna rozkochuje w sobie kobietę, uprowadza ją, sprzedaje, po czym zmusza do nierządu. Inna metoda, „na pracę”, dotyczy obietnicy pomocy w znalezieniu zatrudnienia, a ostatecznie kończy się to na prostytucji bądź pracy przymusowej. Popularny jest również „mechanizm długu”. Ofiara spłaca rzekome ogromne koszty organizacji jej wyjazdu do pracy oraz utrzymania, a kiedy jest już blisko uregulowania długu, zostaje sprzedana innemu właścicielowi. I tak w kółko.
W międzyczasie odbywa się urabianie – bicie, głodzenie, zastraszanie, zabieranie dokumentów, wielokrotne gwałcenie. Po takiej intensywnej obróbce ofiara nie myśli już o ucieczce, jest psychicznie złamana. Wpływają na to również różnego rodzaju psychologiczne triki. Na przykład gwałcicielem jest człowiek w mundurze, przez co kobieta jest przekonana, że to policjant. W efekcie, widząc prawdziwego funkcjonariusza, panicznie się go boi; ma wrażenie, że cały świat otoczony jest przestępczą pajęczyną.
A jest?
Zdarzają się różne sytuacje, jednak trudno mi mówić na ten temat nie mając konkretnych dowodów. Natomiast, przede wszystkim, ważna jest świadomość i nagłośnienie problemu.
Przez kogo?
Przez nas wszystkich. Właśnie w tym celu napisałam książkę, rozpoczęłam projekt „Every-one”, prowadzę też wykłady, między innymi w szkołach i kościołach. A jednocześnie uczestniczę w konferencjach, współpracuję z Ambasadą RP w Londynie, realizuję wspólne przedsięwzięcia z różnymi organizacjami. Przeprowadziliśmy na przykład kilka akcji ulicznych, podczas których rozdawaliśmy ulotki, informując przechodniów o skali problemu.
Dużo Polaków na Wyspach padło ofiarą handlu ludźmi?
Według danych Salvation Army, organizacji prowadzącej trzynaście ośrodków przeznaczonych dla ofiar tego procederu, w ubiegłym roku skorzystało z ich pomocy 378 osób, w tym 53 z Polski. Ale, jak już wcześniej wspomniałam, oficjalne dane nijak mają się do rzeczywistości…
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki
>>>>
Koszmar trwa !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:10, 18 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Prawie 30 milionów ludzi na świecie to współcześni niewolnicy
Prawie 30 milionów ludzi na świecie to współcześni niewolnicy. Wskazuje na to nowy Globalny Indeks Niewolnictwa.
Najwięcej niewolników, prawie czternaście milionów, jest w Indiach. W Chinach trzy miliony, w Pakistanie - dwa. W przeliczeniu na jednego mieszkańca, największe niewolnictwo panuje w Mauretanii, na Haiti i w Pakistanie. Brak wolności może mieć różne oblicza - jest to na przykład przymusowa praca, by płacić długi przodków. Ludzie nie mają wyjścia i pracują w polu czy w kamieniołomach. Często pracownikami są dzieci. Inny problem to praca przemycanych i zmuszanych do prostytucji kobiet. Nowy wskaźnik sporządziła australijska Fundacja Wolności (Walk Free Foundation).
Według jej szacunków, w Polsce jest około 140 tysięcy zniewolonych osób, co plasuje nasz kraj na 61 pierwszym miejscu listy obejmującej 162 kraje.
Dziś obchodzimy Europejski Dzień Walki z Handlem Ludźmi
Rada Europy chce skuteczniejszego zwalczania tego przestępczego procederu. Specjalny komunikat przygotowała Grupa Ekspertów Rady Europy do Spraw Handlu Ludźmi [GRETA]. Eksperci wskazali potrzebę ścisłej współpracy rządów i wyspecjalizowanych instytucji w tym zakresie.
Państwa mają obowiązek ochrony ofiar handlu ludźmi, co wynika z międzynarodowego i europejskiego prawa - stwierdził w komunikacie przewodniczący grupy GRETA Nicolas Le Coz. Zaapelował o skuteczniejszą walkę z wszelkimi przejawami współczesnego niewolnictwa.
Handel ludźmi - jak podkreślił - jest poważnym naruszeniem praw człowieka i osiągnął niepokojące rozmiary. Do powinności rządów należy zapewnienie moralnej i fizycznej integralności ofiarom przestępstw, jak również skuteczne ściganie i karanie sprawców. Będzie to możliwe, gdy wszystkie państwa podejmą współpracę na poziomie lokalnym i międzynarodowym, by zwalczać przestępcze gangi, które czerpią zyski z przymuszania do niewolniczej pracy, nierządu i żebractwa.
Zdaniem GRECO, istnieje potrzeba skoordynowania planów działania, co umożliwi lepszą identyfikację oraz wszechstronną pomoc ofiarom, które często są nielegalnymi imigrantami.
>>>>
Tak to jest wspolczesne zjawisko .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:35, 15 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Płatny seks i handel ludźmi na granicy polsko-niemieckiej
Płatny seks na granicy polsko-niemieckiej - AFP
W Niemczech po raz kolejny rozgorzała dyskusja na temat prostytucji w polsko-niemieckim obszarze przygranicznym. Mówi się również o przypadkach sutenerstwa. Patologia trwa od ponad 20 lat.
Niemieckie miejscowości położone w bezpośrednim sąsiedztwie Polski są często pierwszym adresem, pod który trafiają kobiety z wielu państw Europy wschodniej. Proceder trawa nieprzerwanie od 1990 roku. Scenariusz nakreślany przez brandenburski dziennik "Morgenpost" wygląda zazwyczaj bardzo podobnie, jak w przypadku tej młodej Bułgarki: do seksbiznesu na polsko-niemieckim pograniczu trafiła zwabiona obietnicą "przyjaciela", który zaproponował jej pracę w restauracji w Niemczech. Dwudziestoletnia kobieta nigdy tam nie dotarła. Wylądowała w domu publicznym.
- Tę dziewczynę zmuszono do prostytucji - tłumaczy opiekująca się nią Margaret Muresan, która od lat zajmuje się ofiarami handlu ludźmi i stręczycielstwa. Podczas nalotu policji w 2012 roku na jeden z berlińskich burdeli Bułgarka nie była w stanie się wylegitymować i twierdziła stanowczo, że znajduje się tam nie z własnej woli. Urzędnicy zaalarmowali "In Via", organizację, której pracownicy starają się dotrzeć do prostytuujących się na ulicy, jak również do domów publicznych w Słubicach i Frankfurcie nad Odrą.
Według szacunków, w całych Niemczech pracuje około 400 tysięcy prostytutek. W większości są to obywatelki krajów Europy wschodniej. W latach 90. w Brandenburgii pracowały głównie prostytutki z Polski, potem do interesu weszły dziewczyny z Ukrainy i Białorusi. Po intensywnych kontrolach niemieckich służb seksinteres przeniósł się na polską stronę. Ta tendencja trwa do dziś; nikt nie narzeka na brak klientów z Niemiec, którzy za usługi seksualne w Polsce płacą mniej.
Ze względu na położenie geograficzne problem prostytucji w Niemczech, to nie tyle powszechność usług seksualnych, ale głównie problem w ustaleniu, czy ma się do czynienia tylko prostytucją, czy w grę wchodzi również handel ludźmi. - Niektóre kobiety będą się prostytuować nawet wówczas, gdy mają inną alternatywę - twierdzi Muresan. Jej zdaniem jednak przykłady prostytuujących się z biedy nie należą do rzadkości. Zdaniem urzędniczki w tym aspekcie "dobrowolność" jest bardzo względna. Podejrzewa się także, że problem prostytuowania się z powodów ekonomicznych może dotyczyć również część niemieckich kobiet.
Według Państwowego Biura Śledczego w Brandenburgii w 2012 roku było sześć udowodnionych przypadków sprzedaży kobiet, w tym jeden zarzut handlu ludźmi w celu wykorzystywania seksualnego. Muresan podkreśla, że to nie znaczy, iż nie było innych przypadków, a jedynie to, że ofiary sutenerstwa nie zgłaszają się na policję - ze wstydu lub strachu.
W Niemczech od tygodni mówi się o prostytucji i debatuje się nad tym na najwyższych szczeblach władzy. Pretekstem był m.in. opublikowany przez Alice Schwarzer, niemiecką feministkę "Apel przeciwko prostytucji". Czołowe niemieckie partie CDU/CSU i SPD zapowiedziały walkę ze stręczycielstwem, jak również wzmożoną kontrolę w domach publicznych. Minister ds. spraw socjalnych Brandenburgii Günter Baaske (SPD) wzywa do pilnego wypracowania ogólnoniemieckiej strategii w celu jak najszybszego przeprowadzenia instytucjonalnej kontroli prostytucji w Niemczech.
Agnieszka Rycicka
Red.odp.: Małgorzata Matzke
...
Niestety i to kolo nas ! Koszmar !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:36, 28 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Współczesne niewolnictwo w Wielkiej Brytanii
Piotr Gruszka
Na Wyspach kwitnie handel ludźmi. Krajowa Agencja ds. Przestępczości (NCA) podała, że w Wielkiej Brytanii ten proceder przybrał na sile i zanotowano ponad 2700 przypadków wykorzystywania ludzi do pracy, bądź seksualnie. - Raport jest przerażający. Wzrost niewolnictwa o ponad 20 proc. w ciągu jednego roku to bardzo niepokojące zjawisko – mówi w rozmowie z Onetem Grzegorz Lewicki, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Problem ten w znacznej mierze dotyka obywateli z Polski.
Co kryje raport?
Pod koniec września NCA opublikowała coroczny raport, który opisuje charakter i skalę handlu ludźmi w Wielkiej Brytanii w 2013 roku. Według jego autorów w porównaniu z 2012 rokiem zanotowano wzrost tego procederu aż o 22 proc. – 2744 przypadki, w tym 602 dotyczące dzieci. Co gorsza, z analizy można się dowiedzieć, że liczba ofiar może być wyższa niż dane oficjalne, ponieważ ludzie nie zgłaszają nadużyć albo nie mają świadomości, że są wykorzystywani, lub też boją się represji.
Raport wskazuje, że ofiary pochodzą aż z 86 krajów. Już trzeci rok z rzędu najwięcej zidentyfikowanych to obywatele Rumunii, Polski, Wielkiej Brytanii i Albanii - podała NCA, zaznaczając, że rośnie liczba ofiar ze Zjednoczonego Królestwa i Tajlandii.
Rumunki są wykorzystywane głównie seksualnie i przez sieci przestępcze (do kradzieży, przestępstw w ruchu drogowym i wyłudzania świadczeń socjalnych). Polacy natomiast są wykorzystywani przede wszystkim do pracy w rolnictwie, budownictwie, fabrykach i myjniach samochodów.
- Musimy zrozumieć psychologiczny aspekt niewolnictwa. Ludzie najczęściej wcale nie wiedzą z początku, że staną się niewolnikami. Często godzą się na podłe warunki pracy, bo miejsca, z których uciekają, nie dają im żadnych perspektyw, wydają im się tak samo tragiczne. Ale potem rzeczywistość okazuje się jeszcze gorsza, a oni już nie mogą zrobić nic – mówi ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Lewicki podkreśla, że gwałcone czy maltretowane kobiety, czy przymierający głodem ludzie gotowi są na wiele, aby cokolwiek w swoim życiu zmienić. - Ci, którzy ich wykorzystują doskonale wiedzą, że to de facto ludzie bezbronni, zastraszeni, nieświadomi swoich praw. Takich ludzi można bez skrupułów wykorzystywać, bo się nie postawią, nie pójdą do sądu. Można też grać na ich lękach i grozić, wymuszając posłuszeństwo - wyjaśnia.
Spośród badanych przypadków 41 proc. uprawia prostytucję, 27 proc. zmuszanych jest do pracy fizycznej, 9 proc. zmuszanych jest do popełniania przestępstw, a wobec 8 proc. stosuje się domową przemoc.
- Współczesne niewolnictwo jest przerażającą zbrodnią, która nie powinna mieć miejsca w dzisiejszym społeczeństwie. Jednak dane te pokazują, że jest inaczej - dzieje się to często poza zasięgiem naszego wzroku - w sklepach, na placach budowy oraz za zasłonami domów na zwykłych ulicach – mówi Karen Bradley minister ds. Nowoczesnego Niewolnictwa i Zorganizowanej Przestępczości. Zaznacza, że właśnie z tego powodu podejmowane są akcje na wielu frontach. – NCA prowadzi wzmocnione i skoordynowane działania wymierzone w gangi handlujące ludźmi, współpracujemy z organami ścigania za granicą i ulepszamy prawodawstwo – dodaje.
Raport NCA wskazuje również, że "ograniczone dostępne informacje sugerują, iż handlarze ludźmi oznaczają potencjalne ofiary tatuowanymi symbolami oznaczającymi własność lub wskazującymi, że ofiara jest pełnoletnia". Według informacji NCA "ofiary mogą być oznaczane numerami, ale ich znaczenie nie jest znane". Liam Vernon, szef zespołu NCA ds. handlu ludźmi powiedział: "Mówiąc najprościej: znakuje się bydło - i tak właśnie handlarze ludzi traktują swoje ofiary, jak towar, który się kupuje i sprzedaje".
Zobacz post na facebooku
- Pozbawianie ludzi godności i czerpanie z tego korzyści istnieje oczywiście od zawsze. Dla osób nie znających realiów procederu, to wygląda jak z postapokaliptycznego filmu: ludzi traktuje się jak bydło, jak przedmioty należące do kogoś, mające wykonać określoną pracę. Jak bydłu często tatuuje im się znaki rozpoznawcze właściciela, a w pracy w zasadzie chodzi o to, żeby pracownika zużyć i zastąpić nowym. Skojarzenia z tragicznymi obrazami z historii Europy są tu oczywiste – komentuje dla Onetu Lewicki.
Polacy wykorzystywani na Wyspach
Na początku tego roku policjanci z Komendy Głównej Policji zatrzymali 35-letnią Izabelę R. oraz 61-letniego Andrzeja W. pod zarzutem handlu ludźmi. Jedna z osób działała na terenie Polski. Werbowała tu pracowników, następnie przewoziła ich na teren Wielkiej Brytanii i tworząc fałszywą dokumentację zatrudnienia. Druga z nich zajmowała się już na miejscu zmuszaniem Polaków do niewolniczej pracy w bardzo ciężkich warunkach, po kilkanaście godzin dziennie siedem dni w tygodniu. Pracownicy byli zastraszani, a nawet bici.
Zatrzymania te to ciąg dalszy sprawy ujawnionej już w październiku ubiegłego roku. Wówczas policjanci z Polski, Anglii i Szkocji przeprowadzili międzynarodową operację uwolnienia grupy ludzi zmuszanych do pracy. Wtedy też doszło do pierwszych aresztowań w tej sprawie. Od tamtej pory udało się uwolnić już kilkadziesiąt osób.
Sprawa ma tak szeroki i poważny zasięg, że pod koniec stycznia tego roku Prokurator Generalny podjął bezprecedensową decyzję: podpisał umowę o powołaniu międzynarodowej grupy śledczej, składającej się z kilkunastu śledczych i kilku przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości z Polski i Wielkiej Brytanii. Na podstawie umowy członkowie tej grupy mogą działać na terenie drugiego państwa. To pierwsza taka umowa zawarta pomiędzy Polską i Wielką Brytanią.
Nowym zjawiskiem, rozpoznanym właśnie przez polskich policjantów, jest wykorzystywanie Polaków do wyłudzania świadczeń socjalnych, głównie w Wielkiej Brytanii.
- Pierwsze informacje, które do nas docierały w 2006, 2008, 2009 r. były szczątkowe. Gdzieś ktoś padł ofiarą oszustwa, zaboru dokumentów, pobicia, pozbawienia wolności - to były takie elementy, które nie wskazywały na to, że może chodzić o handel ludźmi. Kiedy, przykładowo, dziewczyna zostaje zrekrutowana do świadczenia usług seksualnych, powie policji, że została pobita, zgwałcona, zabrano jej dokumenty, ale nie powie, że jest ofiarą handlu ludźmi. Bo o tych wszystkich elementach związanych z procederem, organizacją werbunku, może nie wiedzieć. Tak samo jest w przypadku osób wykorzystywanych do przymusowej pracy czy wyłudzenia świadczeń - wyjaśniła mł. insp. Monika Sokołowska.
Współpraca polsko-brytyjska
12 września 2012 roku na zaproszenie Biura Międzynarodowej Współpracy Policji KGP w Komendzie Głównej Policji gościła delegacja policji brytyjskiej reprezentująca Metropolitalną Służbę Policyjną z Londynu.
Celem wizyty było podpisanie przez Komendanta Głównego Policji oraz Komendanta Metropolitan Police porozumienia w sprawie delegowania polskich policjantów do MPS w Londynie w ramach wspólnego, polsko-brytyjskiego projektu, dotyczącego zwalczania handlu ludźmi.
Efektem porozumienia był wyjazd na Wyspy, na okres dwóch miesięcy, trojga funkcjonariuszy reprezentujących Centralne Biuro Śledcze KGP oraz Biuro Międzynarodowej Współpracy Policji KGP.
- W związku z bardzo dobrą oceną realizacji projektu, strona brytyjska ponownie zaprosiła stronę polską do wspólnej realizacji projektu, zakładającego delegowanie do MPS funkcjonariuszy polskiej policji, reprezentujących głównie piony kryminalne policji, m.in. w zakresie poszukiwania osób, zwalczania handlu ludźmi oraz przestępczości zorganizowanej i wymiany informacji policyjnych, którzy będą wspierać funkcjonariuszy brytyjskich przy wykonywaniu zadań w sprawach związanych ze zwalczaniem przestępczości w zakresie handlu ludźmi - mówi w rozmowie z Onetem Katarzyna Balcer z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji.
Zgodnie z założeniami projektu do MPS wyjadą cztery zespoły policyjne, każdy złożony z trzech funkcjonariuszy w rotacjach sześciomiesięcznych.
Obecnie w Londynie przebywa III Zespół policjantów. Zakończenie rotacji nastąpi 23 stycznia 2015 roku.
W celu przeciwdziałania tego typu przestępczości w KGP powołano wydział do walki z handlem ludzi; w każdej komendzie wojewódzkiej działają też koordynatorzy.
Informacje na temat handlu ludźmi można przesyłać, także anonimowo, na specjalną skrzynkę e-mailową utworzoną w Wydziale do Walki z Handlem Ludźmi Biura Służby Kryminalnej KGP: [link widoczny dla zalogowanych]. Infolinia działa pod numerem: 664 974 934.
Zmiany w brytyjskim prawie
Od zeszłego roku brytyjski parlament pracuje nad ustawą o współczesnym niewolnictwie. Mimo że handel żywym towarem został zniesiony już w 1807 roku, a niewolnictwo w posiadłościach brytyjskich w 1833 roku to sprawa wymaga interwencji prawnej.
Minister spraw wewnętrznych Theresa May w sierpniu ubiegłego roku zapowiedziała wprowadzenie ustawy o współczesnym niewolnictwie. W artykule w dzienniku "The Times" napisała, że istnienie niewolnictwa w dzisiejszej Wielkiej Brytanii zdawałoby się nie do uwierzenia, ale są w kraju ludzie zmuszeni do egzystencji i pracy w strasznych warunkach, często wbrew własnej woli.
- Jest to przełomowy akt legislacyjny, pierwszy w swoim rodzaju w Europie, a jego celem jest skupienie uwagi na sprawcach tych przestępstw - powiedziała BBC o projekcie ustawy minister May.
Projekt przewiduje zaostrzenie maksymalnej kary dla sprawców z obecnych 14 lat do dożywocia oraz ma zwiększyć uprawnienia policji i służb granicznych.
...
Niestety taki jest swiat .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:43, 02 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
W Europie co roku znikają tysiące dzieci-imigrantów
Od początku tego roku tylko do Włoch dotarło ponad 12 tysięcy dzieci bez opieki dorosłych
Tysiące imigranckich dzieci, przybywających do Europy bez opieki dorosłych, znika co roku. Wiele z nich pada ofiarą gangów narkotykowych i handlu ludźmi. Choć Europa zmaga się z problemem od lat 90., wciąż nie ma na niego skutecznej odpowiedzi.
Co roku do Europy przybywają tysiące dzieci bez opieki dorosłych, głównie z Egiptu, Erytrei, Somalii. Brakuje danych na ich temat - szczególnie gdy znikają zanim zostaną objęte państwowym systemem opieki. A znikają przede wszystkim ci nieletni imigranci, którzy nie mogą liczyć na status uchodźców, a jednocześnie są pod presją, by spłacić długi przemytnikom lub jak najszybciej wesprzeć rodzinę.
Trochę więcej wiadomo o dzieciach-imigrantach, które po przekroczeniu europejskich granic złożyły wnioski o status uchodźców. W 2013 roku było ich ponad 12 tysięcy w całej Europie, najwięcej w Szwecji. Większość dzieci starających się o azyl to chłopcy, w wieku 14–17 lat, a trzy główne kraje ich pochodzenia to Afganistan, Somalia i Syria - wynika z danych Eurostatu.
Od początku tego roku tylko do Włoch dotarło ponad 12 tysięcy dzieci bez opieki dorosłych, głównie z Afryki Północnej. Nieletnimi musi zająć się państwo; część z nich złoży wniosek o status uchodźcy. Wszyscy będą mieli prawo zostać we Włoszech przynajmniej aż do pełnoletniości – twierdzi rzeczniczka włoskiego Stowarzyszenia na rzecz Prawnych Studiów nad Imigracją (ASGI), Silvia Canciani.
Pogarsza się sytuacja nieletnich imigrantów
Wobec tak licznego napływu imigrantów lokalne władze na południu Włoch nie radzą sobie z opieką nad nimi – pisze "Guardian", który w niedawnym raporcie opisywał sytuację dzieci imigranckich bez opieki. Na Sycylii, w miejscowości Augusta, ośrodek dla dzieci przygotowany dla 20 osób teraz musi przyjąć 150 nieletnich cudzoziemców. - Poziom opieki nad imigrantami zależy w dużym stopniu od profilu rządzącej partii w danym regionie - mówi Canciani. - Jeśli partia jest niechętna imigrantom, to pomoc jest ograniczana - dodaje.
Sytuacja nieletnich przybyszów spoza Europy jest obecnie gorsza, tym bardziej, że rok 2013 okazał się rokiem największych od czasów II wojny światowej przesiedleń. Utrata domu dotknęła już w zeszłym roku ponad 51 milionów ludzi na świecie, a według przewidywań Urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) w tym roku ma być gorzej. To przekłada się na liczbę osób próbujących znaleźć schronienie w Europie: w tym roku to już 165 tysięcy.
- Choć imigrantów przybywa, kurczą się nakłady finansowe, tak publiczne, jak i pozarządowe przeznaczane na pomoc dla imigrantów we Włoszech. Szczególnie trudna jest sytuacja kobiet i dzieci - mówi Canciani.
Dzieci zmuszane do wyjazdu
Przyczyny, dla których nastoletnie dzieci odbywają tę niebezpieczną podróż, często ryzykując życie, są różne – od ucieczki przed polityczną przemocą, opresją, kataklizmami naturalnymi po nadzieję na lepsze życie, edukację, pracę czy możliwość ściągnięcia najbliższych w ramach polityki łączenia rodzin. Ale coraz częściej – twierdzą oksfordzcy badacze z Centrum Studiów nad Uchodźcami (RSC) – decyzja o wyjeździe nie należy do nich; nieletni są zmuszani do wyjazdu przez handlarzy ludźmi.
Problem znikających imigranckich dzieci nie jest nowy. W 2006 roku do Włoch przybyło 6102 dzieci bez opieki dorosłych. Ponad połowa z nich, aż 3804, zniknęła. Według raportu z 2010 roku, przygotowanego przez organizację broniącą praw dzieci Terre des hommes, z ośrodków dla nieletnich cudzoziemców w Belgii, Francji i Szwajcarii co roku połowa dzieci znika. Podobnie w Grecji - by uniknąć wielomiesięcznych aresztów w trudnych warunkach nieletni imigranci uciekają, jeśli tylko nadarzy im się okazja. Według tamtejszego rzecznika praw dziecka w Grecji około 5 tysięcy dzieci żyje na własną rękę, bo w ośrodkach jest miejsce tylko dla 400 z nich.
Kraj, który wyróżnił się w Europie praktyką aresztowania dzieci, to Malta. - Opuściłem Wybrzeże Kości Słoniowej, gdy miałem 16 lat. Moja rodzina była prześladowana, była przemoc, wojna. W ciężarówkach przejechałem Niger, Mali i Libię. Potem z Libii na Maltę w łódce... Dla kogoś, kto ma 17 lat, być aresztowanym to nie jest normalne. Siedem miesięcy w areszcie - to nie jest normalne - mówił cytowany przez organizację Human Rights Watch nieletni imigrant Stephene, który przybył na Maltę dwa lata temu.
W ciągu ostatnich dwóch dekad w ten sposób życie straciło 20 tysięcy zdesperowanych imigrantów
Areszt nieletnich, bez względu na to, w jaki sposób przekroczyli granicę, powinien być ostatecznością. Władze Malty aresztują co roku średnio 1500 imigrantów, a wśród nich jedna czwarta to nieletni bez opieki dorosłych. W więzieniach, z dorosłymi w celi, dzieci-imigranci czekają aż władze Malty ustalą ich wiek. Po więzieniu trafiają do otwartych ośrodków, z których – jak donosi maltańska organizacja Aditus – średnio dwoje dzieci tygodniowo znika.
Ostatnio sytuacja trochę się zmieniła. Po pierwsze Malta obiecała rozważyć alternatywy dla aresztów, po drugie areszt w celu ustalenia wieku skrócono, a po trzecie dzięki prowadzonym od roku przez Włochy patrolom Morza Śródziemnego na Maltę trafiło cztery razy mniej imigrantów. Bo włoska straż ściąga imigranckie łódki w tarapatach do siebie.
Włochy ruszyły z patrolami po tym jak w październiku zeszłego roku 360 osób utonęło ledwie pół kilometra od wyspy Lampedusa. W ciągu ostatnich dwóch dekad w ten sposób życie straciło 20 tysięcy zdesperowanych imigrantów. Choć przeczesywanie morza uratowało ponad 100 tysięcy istnień ludzkich, Włochy mówią, że patrolowanie jest dla nich zbyt kosztowne i zakończyły właśnie ten program.
"Imigracja dzieci bez opieki dorosłych do Europy nie jest tymczasowym zjawiskiem"
Po przyjeździe do Europy dzieci są często pod presją dorosłych: przemytników, członków własnej społeczności, a czasem własnej rodziny czekającej na pieniądze. Historie zniknięć są różne w całej Europie – jedni wychodzą z ośrodka dla nieletnich i nie wracają; inni, czekając tygodniami na uregulowanie ich statusu lub nocleg, są „przejmowani” przez organizacje przestępcze. Tacy nieletni będą wykorzystani przez dorosłych do sprzedawania na ulicach narkotyków i podrabianych towarów, dokonywania kradzieży i rabunków.
...
I gangi transplantacyjne ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:46, 17 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Co 200 mieszkaniec Ziemi jest niewolnikiem. Wstrząsający raport
Co 200 mieszkaniec Ziemi jest niewolnikiem - wynika z raportu Global Slavery Index. Najbardziej ten problem dotyka Mauretanii, Uzbekistanu, Haiti, Kataru i Indii. Tam największy procentowo odsetek ludności jest traktowany niewolniczo.
Raport definiuje niewolników jako osoby, które są zmuszane do niewolniczej pracy, ofiary handlu ludźmi, wykorzystywane seksualnie oraz zmuszane do małżeństw. Global Slavery Index szacuje, że na całym świecie liczba osób objętych tymi kategoriami liczy 36 milionów.
Praktyka ta najbardziej rozpowszechniona jest w Azji i Afryce, w najmniejszym stopniu dotyczy Europy. Autorzy opracowania twierdzą jednak, że nie ma państwa, w którym nie stwierdzono by żadnego takiego przypadku. Największy problem ma Mauretania, gdzie 4 procent populacji jest traktowana niewolniczo. W Uzbekistanie jest to 3,97 procent, w Haiti 2,3 procent, w Katarze 1,36 procent, a w Indiach 1,14 procenta.
W Polsce ten problem dotyczy prawie 72 tysięcy osób, czyli 0,18 procent populacji. Plasuje to Polskę na 130 pozycji w rankingu. Niewolnictwem zagrożeni są głównie przyjezdni z Europy wschodniej, Azji południowo-wschodniej oraz krajów byłego Związku Radzieckiego. Obywatele tych państw są głównie wykorzystywani niewolniczo na budowach, w gastronomii i branży rozrywkowej.
Polacy są wykorzystywani niewolniczo głównie za granicą, w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Skandynawii oraz Holandii.
...
Takie sa realia ,
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:12, 18 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Na świecie żyje niemal 36 mln niewolników
Paweł Strawiński
Niewolników na świecie jest więcej, niż przewidywano w najczarniejszych scenariuszach. W związku z lepszą metodologią ich liczba wzrosła o 20 proc. w stosunku do wyliczeń z zeszłego roku. Najgorsza sytuacja jest w Afryce i Azji, najlepsza zaś w Europie. Ale i Polacy mają się czego wstydzić.
Niewolnicy w starożytnym imperium rzymskim, którzy w pewnym momencie stanowili kilkadziesiąt procent całej populacji, byli rzeczami - kupczono nimi na targach, można ich było wyzyskiwać do woli, wykorzystywać seksualne, a nawet zamordować. Chociaż mogłoby się wydawać, że dziś to tylko brudne karty historii, traktowani w podobny sposób niewolnicy wciąż stanowią 0,5 proc. populacji świata. Dokładnie jest ich 35,8 mln. To mniej więcej tyle, ile wynosi ludność Polski.
Te liczby to 20-proc. wzrost w stosunku do zeszłego roku. Wynika on z lepszej metodologii zastosowanej w tegorocznym Global Slavery Index przygotowanym przez fundację walczącą z niewolnictwem - Walk Free. Według zastosowanej przez autorów raportu definicji współczesne niewolnictwo to praca przymusowa, niewola za długi ("debt bondage" - Uzupełniająca Konwencja w sprawie zniesienia niewolnictwa, handlu niewolnikami oraz instytucji i praktyk zbliżonych do niewolnictwa z 1956 roku definiuje to zjawisko jako nielimitowaną pracę w ramach spłaty długu; niewola za długi często przechodzi z pokolenia na pokolenie), handel ludźmi, wykorzystywanie seksualne za pieniądze, a także zmuszanie do małżeństwa. Jest to o wiele nowocześniejsze podejście w porównaniu z archaicznym definiowaniem niewolnictwa przez praktykę nielegalnego przetrzymywania kogoś w niewoli i traktowania go jako czyjąś własność.
Fundacja Walk Free znalazła dowody na niewolnictwo we wszystkich 167 krajach świata, które przebadała. Najgorsza sytuacja jest w Afryce i Azji, najlepsza zaś w Europie. W Afryce Subsaharyjskiej (potocznie nazywanej też Czarną Afryką) liczbę niewolników szacuje się na 5,6 mln, na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej - 2,2 mln, w Azji Południowej - 17,4 mln, w regionie Azji Wschodniej i Pacyfiku - 6 mln, a w Rosji i Eurazji - 2,6 mln. W obu Amerykach jest to 1,3 mln, a w Europie 0,6 mln. Polska, chociaż globalnie zajęła 130. miejsce (im niższe miejsce w rankingu, tym mniejszy odsetek niewolników w całości populacji), nie wypadła najlepiej na tle Europy. Szacunkowa liczba niewolników w naszym kraju to aż 71,9 tys. (0,18 proc. populacji). To dużo w porównaniu do 60,1 tys. w USA (0,019 proc.), 10,5 tys. w Niemczech, 8,3 tys. w Wielkiej Brytanii czy 6,1 tys. w Hiszpanii (we wszystkich tych krajach to jedynie 0,013 proc. populacji).
Pocieszać może to, że w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech jest jeszcze gorzej niż u nas, a także to, że odpowiedź polskiego rządu na problem niewolnictwa została oceniona na BB (najlepsza możliwa ocena to AAA, potem AA, A, BBB, BB itd., aż do D). Podobne oceny uzyskała większość krajów europejskich. Najlepiej z procederem niewolnictwa spośród wszystkich krajów świata walczy Holandia (AA), najgorzej Korea Północna (D). Jednak to nie w kraju Kimów żyje najwięcej niewolników.
Katar, niewolnicy i piłka nożna
Pięć państw o największym odsetku niewolników w populacji to Mauretania (4 proc.), Uzbekistan (3,97 proc.), Haiti (2,3 proc.), Katar (1,36 proc.) i Indie (1,14 proc.). Ten ostatni kraj przoduje również w zestawieniu państw o największej liczbie niewolników - 14 mln. Kolejne pozycje zajmują Chiny (3,2 mln), Pakistan (2 mln), Uzbekistan (1,2 mln) i Rosja (1 mln).
W kontekście organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej w 2022 roku szczególnie w oczy w kłuje wysoka pozycja Kataru w rankingu niewolnictwa, którą podkręca fakt, że wysiłki katarskiego rządu w walce z tym procederem oceniono na niskie CC. Póki co mistrzostw nie przeniesiono, mimo że opinią publiczną na całym świecie regularnie wstrząsają informacje o kolejnych ofiarach wśród robotników i niewolniczych warunkach, jakie panują przy budowie stadionów w Katarze. Według raportu Amnesty International sprzed roku imigranccy pracownicy w tym kraju są traktowani "jak bydło". W tym miesiącu "Guardian" z kolei donosił, że do Kataru są przysyłani nawet niewolnicy z Korei Północnej. To jednak do działaczy zatopionych w głębokich fotelach w przeszklonych biurach FIFA w Zurychu nie przemawia. Najwyraźniej dla nich niewolnictwo wciąż pozostaje rozdziałem w podręczniku o historii antycznej.
...
Tak tylko panstwa Zachodu o tym zapomnialy dzieki chrzescijanstwu . Ale 80 % ludnosci swiata zyje z tym .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 16:15, 15 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
KGP: najczęstszą formą handlu ludźmi nadal cele seksualne
Handel ludźmi nadal w celach seksualnych
Nadal najczęstszą formą handlu ludźmi - jeśli chodzi o Polskę - jest wykorzystywanie seksualne kobiet - wynika z danych KGP za 2014 r. Coraz częściej też gangi wykorzystują zwerbowane osoby do wyłudzania świadczeń lub do przymusowej pracy.
Z opracowania wynika, że Polska jest krajem przeznaczenia dla ofiar handlu ludźmi z Ukrainy, Bułgarii, Rumunii, Białorusi, Mołdawii, Litwy, Rosji, Wietnamu, Chin, Bangladeszu i Tajlandii. Z kolei Polki i Polacy trafiają do Wielka Brytania, Irlandii, Niemiec, Włochy, Holandii, Belgii, Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii, Szwecji, Finlandii, Norwegii, Francji, a nawet do Japonii.
Polska jest też krajem tranzytowym dla ofiar handlu ludźmi pochodzących z Ukrainy, Bułgarii, Rumunii, Mołdawii, Rosji, Nigerii i Indii; z Polski "przerzucani" są oni dalej do krajów Europy Zachodniej.
Dominującą formą wykorzystania ofiar handlu ludźmi - jak wynika z podsumowania 2014 r. - jest wciąż wykorzystanie seksualne, głównie kobiet. W 2014 r. zwiększyła się m.in. liczba kobiet prostytuujących się przy drogach; najczęściej gangi werbują je na terenie Bułgarii. Z kolei Polki lub Ukrainki wykorzystywane są w tzw. agencjach towarzyskich lub, coraz częściej, w wynajmowanych w tym celu mieszkaniach.
Autorzy opracowania zwracają też uwagę na to, że w ostatnich latach - zwłaszcza po wejściu Polski do UE - pojawiły się nowe formy handlu ludźmi. Obok tych w celach seksualnego wykorzystywania, coraz częstsze są: praca przymusowa, żebractwo, zmuszanie do drobnych przestępstw lub wyłudzanie zasiłków socjalnych i kredytów.
Pytany o to rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski przyznał, że szczególnie wyłudzanie świadczeń to dość nowa "specjalizacja" gangów, odkryta zaledwie kilka lat temu. - Problem głównie dotyczy Polaków werbowanych do Wielkiej Brytanii. Gangi najpierw oferują im atrakcyjną pracę, potem wywożą grupę osób do Anglii i na miejscu wykorzystują je do wyłudzenia różnego rodzaju świadczeń, pomocy socjalne - podkreślił Sokołowski.
Przyznaje on, że grupy "rekrutują" osoby nieznające języka angielskiego. Na miejscu cały czas towarzyszy im ktoś, kto język zna bardzo dobrze, zdobywa ich zaufanie i dba o to, by w odpowiednim momencie złożyły wszystkie potrzebne do wyłudzeń dokumenty.
- Mieliśmy też do czynienia z przypadkami zakładania kont czy zaciąganiem kredytów na takie osoby. Gdy przestają być potrzebne, odsyła się je do Polski z informacją, że pracy niestety w tej chwili dla nich nie ma - dodaje rzecznik.
Kolejną formą handlu ludźmi, również bardzo popularną, jest praca przymusowa. Jak podkreślają policjanci, coraz częściej w tym przypadku ofiarami są mężczyźni, wykorzystywani np. do prac budowlanych czy prac na wysokościach. - Pod tym względem Polska jest i miejscem docelowym, i miejscem rekrutacji. Gangi oferują swoim ofiarom dobre zarobki, zakwatarowanie, wyżywienie. Potem okazuje się, że np. praca jest inna niż obiecano, a koszty związane z utrzymaniem - wyższe od wynagrodzenia. Dodatkowo taka osoba często wpada w spiralę zadłużenia, a przestępcy robią wszystko by całkowicie ją od siebie uzależnić. Zabierają jej dokumenty. W sytuacjach gdy, przykładowo, podczas pracy zostanie ranna, u lekarza towarzyszy jej "tłumacz", który dba, by nie zdradziła żadnych szczegółów, by nie opowiedziała o swojej sytuacji - zaznaczył rzecznik.
Polacy wykorzystywani są nie tylko przy pracach sezonowych, ale też przy pracach budowlanych czy rozbiórkowych - m.in. na dużych wysokościach.
- Trzeba pamiętać, że handel ludźmi jest nadal jednym z najbardziej dochodowych obszarów przestępczości, dochody są - dla gangów - znaczne, porównywalne do obrotu narkotykami. Ofiary z kolei są zastraszane, szantażowane, często nawet jeśli się uwolnią, nie chcą o swoich przejściach mówić - dodał Sokołowski.
Nadal dużym problemem - jak wynika z policyjnych danych - jest też wykorzystywanie m.in. dzieci do żebractwa. Ofiary gangów są w tym przypadku pod stałą obserwacją; dzieci wykorzystywane do żebrania rozdziela się z matkami i daje "pod opiekę" innym kobietom.
- Wręczając pieniądze takim osobom, żebrzącym z dziećmi, musimy pamiętać, że odbieramy tym dzieciom dzieciństwo. Problem nie zniknie, dopóty żebractwo będzie opłacalne. Jeśli chcemy pomóc, to wpłacajmy pieniądze na różnego rodzaju instytucje wspierające ludzi potrzebujących pomocy - dodał Sokołowski.
...
Niestety jak zwykle od wiekow .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:29, 19 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Zatrzymani za handel ludźmi. "Sprzedawali" Wietnamczyków do pracy
Piotr Halicki
Zatrzymani za handel ludźmi. "Sprzedawali" Wietnamczyków do pracy - fot. policja
Aż trudno uwierzyć, że w XXI wieku zdarzają się takie rzeczy. Policjanci rozbili grupę przestępczą, zajmującą się handlem ludźmi. Jej członkowie "sprzedawali" obywateli Wietnamu za granicę, gdzie mieli trafić do przymusowej pracy. Zatrzymanych zostało sześć osób. Sprawa jest rozwojowa.
"Kanał przerzutowy" handlarzy ludźmi znajdował się pod Warszawą. Policjanci z pobliskiego Grodziska Mazowieckiego otrzymali sygnał, że na jednej z posesji w Żabiej Woli może nielegalnie przebywać grupa obywateli Wietnamu. Funkcjonariusze natychmiast pojechali sprawdzić tę informację.
- Mieszkające tam małżeństwo twierdziło, że nic nie wie na ten temat. Zapewnienia te nie przekonały policjantów, którzy rozpoczęli przeszukanie pomieszczeń. W niewielkim budynku na tyłach garażu funkcjonariusze odnaleźli pięciu mężczyzn i kobietę narodowości wietnamskiej - bez dokumentów. Wszyscy przebywali w bardzo złych warunkach. Podczas przeszukania domu policjanci znaleźli broń, a także paszporty Wietnamczyków – mówi komisarz Agnieszka Hamelusz z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji.
W tym czasie na posesję przyjechali 25-letnia kobieta i 29-letni mężczyzna. W samochodzie, którym się poruszali, policjanci również znaleźli broń. Obywatele Wietnamu w wieku od 18 do 29 lat trafili pod opiekę wezwanych na miejsce funkcjonariuszy straży granicznej.
Zatrzymanych zostało w sumie sześć osób podejrzanych o nielegalne działania wobec poszkodowanych. To właściciele wspomnianej posesji w Żabiej Woli, dwóch obywateli Wietnamu, którzy prawdopodobnie organizowali cały proceder oraz dwie osoby, które miały zapewnić transport "sprzedanych" osób za granicę.
- Dalsze czynności policjantów z grodziskiej komendy i Biura Służby Kryminalnej Komendy Głównej oraz Komendy Stołecznej Policji potwierdziły, że na posesji był organizowany przerzut osób do innych państw, w celu pracy przymusowej – informuje Agnieszka Hamelusz. - Po przesłuchaniach odnalezione tam osoby otrzymały status ofiar handlu ludźmi – dodaje.
Dalsze działania kryminalnych pozwoliły na wszczęcie przez Prokuraturę Rejonową w Żyrardowie śledztwa wobec całej zatrzymanej szóstki. Jego prowadzenie przejęła obecnie Prokuratura Okręgowa w Płocku. Doprowadzeni do sądu podejrzani usłyszeli zarzuty handlu ludźmi, za co grozi im nie mniej niż trzy lata więzienia. Wobec właściciela posesji i dwóch obywateli Wietnamu w wieku 52 lat i 46 lat sąd zastosował tymczasowe areszty na trzy miesiące.
Jak podkreślają policjanci, sprawa ma charakter rozwojowy. Niewykluczone są kolejne zatrzymania.
...
Niewolnictwo to nie historia ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 10:02, 24 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
"Handel ludźmi? Przecież to mnie nie dotyczy" - jesteś pewny?
23 czerwca 2015, 11:08
Niewolnictwo zazwyczaj postrzegane jest jako odległe zarówno pod względem historycznym, jak i geograficznym. Nic bardziej mylnego. Niewolnictwo istnieje i nieźle prosperuje, a jego współczesną formą jest handel ludźmi, który ma miejsce również w Polsce i dotyczy Polaków wyjeżdżających za granicę. Handel ludźmi jest pogwałceniem praw człowieka i zbrodnią, która może dotyczyć nas bezpośrednio oraz pośrednio. Swoją obojętnością oraz ignorancją możemy być za ten proceder współodpowiedzialni. W jaki sposób? Na przykład dając pieniądze żebrzącym dzieciom romskiego pochodzenia czy przechodząc obok nich obojętnie. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że takie dziecko może być ofiarą handlu ludźmi?
Szacowana liczba ofiar na świecie to 30 milionów, w tym 15 tysięcy w Polsce. Handel ludźmi charakteryzuje tzw. "ciemna liczba", która stanowi stosunek liczby przestępstw rzeczywiście popełnionych do liczby przestępstw, w których sprawy zostały zakończone prawomocnym wyrokiem skazującym. Wynika to z tego, że tylko w nielicznych przypadkach pokrzywdzeni decydują się na podjęcie współpracy z organami ścigania i złożenie zeznań. Często ofiary nie podejmują żadnych działań w celu ukarania swoich oprawców, co jest spowodowane strachem, wstydem lub niewiedzą.
Narażone na niebezpieczeństwo handlu ludźmi są przede wszystkim osoby decydujące się na emigrację. Ten proceder to nie tylko wykorzystywanie kobiet do świadczenia usług seksualnych, problem dotyczy wszystkich - mężczyzn i dzieci wykorzystywanych do pracy przymusowej, zmuszanych do żebractwa, kradzieży, wyłudzania świadczeń socjalnych czy handlu narządami.
Proceder ma zazwyczaj ten sam schemat. Werbownicy szukają osób niedoświadczonych, bez znajomości języka, w trudnej sytuacji finansowej i obiecują wysokie zarobki. Ofiary często werbowane są również za pomocą internetu, gdzie zamieszczane są fałszywe oferty pracy. Przykładowo kobiety odpowiadają na ogłoszenia o pracę w charakterze kelnerek, pomocy domowych, hostess, a po przyjeździe na miejsce zmuszane są do prostytucji. Podobnie jest w przypadku mężczyzn, którzy odpowiadają na oferty pracy za granicą, a później wykorzystywani są np. do niewolniczej pracy czy działalności przestępczej.
W wielu przypadkach ofiary popadają w tzw. niewolę za długi, która jest błędnym kołem, ponieważ oprócz spłaty zobowiązań muszą regulować rachunki za bieżące wydatki. Większość ofiar nie zna konkretnej kwoty tzw. długu i nie widzi zarabianych rzekomo pieniędzy. Ofiary traktowane są w brutalny sposób, podlegają torturom fizycznym i psychicznym. Ocenia się, że 10 proc. z nich traci życie z rąk przestępców.
Konkretnych przykładów niestety nie brakuje: Halina G. obiecywała bezrobotnym dziewczynom ze Śląska pracę modelek lub hostess we Włoszech. Ofiary nie trafiały na wybieg, lecz do domów publicznych prowadzonych przez mafię. Według śledczych kobieta "sprzedała" w latach 2005-2011 co najmniej kilkanaście dziewcząt, a z przestępstwa uczyniła sobie stałe źródło utrzymania.
W innej sprawie: Nicolae I. werbował kobiety z biednych rodzin wraz z małoletnimi dziećmi na Ukrainie. Grupa od 2005 r. działała na terenie południowo-wschodniej Polski. Kobietom obiecywano dobrze płatną pracę w charakterze opiekunek nad starszymi osobami. Sprawcy namawiali kobiety, aby zabierały ze sobą dzieci. Ofiarom oferowano pożyczkę na wizy, transport i pierwsze dni pobytu. Po przyjeździe do Polski kobiety oddawano pod opiekę członkiń gangu, które organizowały i nadzorowały ich pobyt. Pokrzywdzone dostawały kartkę z napisem "Zbieram na operację mojej córeczki". Każda z kobiet miała żebrać aż spłaci dług. Miały wyznaczoną normę dzienną, tj. co najmniej 200 zł. Jeżeli zebrały mniej, brakująca suma była dopisywana do długu. Kobietom udawało się zebrać dziennie nawet 700-800 zł. Ofiary nie miały możliwości ucieczki. Zabierano im dzieci, zastraszano oraz opowiadano im o układach szefów żebraczego biznesu z organami ścigania.
Należy zachować ostrożność decydując się na wyjazd za granicę w celach zarobkowych i być świadomym tego, że handel ludźmi często odbywa się na naszych oczach. 30 milionów niewolników to efekt ignorancji społeczeństwa, która wywołuje radość wśród mafiozów. Obojętność stała się normą społeczną. Na szczęście normy mają to do siebie, że się zmieniają. Jeszcze 25 lat temu w niemal każdym zakładzie pracy palono papierosy, co dzisiaj jest nie do pomyślenia. Możliwa jest zatem zmiana normy obojętności i ignorancji w skuteczną walkę z handlem ludźmi. Każdy z nas powinien być świadomy, reagować i zwalczać to zjawisko. Społeczeństwo powinno być częścią rozwiązania problemu.
Walcząc z handlem ludźmi, należy zacząć od "własnego podwórka". Dzielić się informacjami dotyczącymi współczesnego niewolnictwa za pomocą portalów społecznościowych. Ostrzegać członków naszych rodzin, znajomych, którzy wybierają się do pracy za granicę, niech zadbają o swoje bezpieczeństwo, zweryfikują ofertę pracy. Reagować widząc osoby, co do których istnieje podejrzenie, że padły ofiarą handlu ludźmi. Pamiętajmy, że zdarzenia, które z pozoru wyglądają na samodzielny wybór danej osoby, takie jak żebractwo czy prostytucja, mogą być zawoalowaną formą handlu ludźmi.
Barbara Klebeko
Przyłącz się do akcji "STOP handlowi ludźmi" i weź udział w "Biegu ku świadomości o handlu ludźmi" (5 km), który odbędzie się 18 października w Słupsku.
Więcej informacji na temat handlu ludźmi na stronie La Strady Fundacji przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu
[link widoczny dla zalogowanych]
Niestety każde zło może wrócić.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:54, 01 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Ofiary handlu ludźmi tatuowani jak niewolnicy
Handlarze żywym towarem tatuują swoje ofiary, oznaczając tym samym ich "przynależność". Proceder dotyczy przede wszystkim kobiet, które zmuszane są do prostytucji. O sprawie informuje "CNN".
Tatuując swoje ofiary przestępcy nawiązują do sposobu, w jaki działali handlarze niewolników. Ofiarami handlarzy są głównie kobiety, które następnie zmuszane są do prostytucji.
W Polsce działała "Grupa "Braciaków"
Grupa "Braciaków" (na jej czele stał Aleksander B. oraz jego bracia - Leszek B. i Paweł B.) działała przez cztery lata, od czerwca 2009 do września 2013, na terenie Gdyni (przede wszystkim dzielnica Witomino) i Sopotu. Jak podawała prokuratura, łącznie zorganizowana grupa przestępcza zarządzana przez braci B., zmuszając kobiety do uprawiania prostytucji i czerpiąc z tego korzyści, zarobiła nie mniej niż 5 mln 805 tys. złotych.
Bracia B. zarządzali bezpośrednio czterema agencjami, w których jednorazowo pracowało w sumie ponad 20 kobiet. Śledczy ustalili, że przez cztery lata działalności gangu przez agencje przewinęło się co najmniej 70 kobiet. Mężczyźni działali wyjątkowo brutalnie. Prokuratura oskarża ich o stosowanie przemocy wobec pracujących dla nich kobiet, tj. o bicie po twarzy i innych częściach ciała. Mężczyźni zastraszali pracownice i groźbami pobicia zmuszali je do uprawiania prostytucji.
Lubili także tatuować pracujące dla nich kobiety i traktowali je niczym niewolnice. Cała grupa posiadała znamiona sekty.
...
Ciagle mamy do czynienia z niewolnictwem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:09, 28 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Kobiety, które trafiają do piekła
M. Baczyński i J. Schwertner
Dziennikarze Onetu
Plakat z kampanii "Nie każdy pociąg jedzie do Hollywood" - Materiały prasowe
Najpierw uprowadzenie - do przydrożnego burdelu albo sąsiedniego miasta. Później mechanizm długu - "zafundowaliśmy ci darmowy przewóz, teraz musisz to odpracować". Wszystkiemu towarzyszy strach: "jeśli coś pójdzie nie tak, to rodzina dowie się, jaka z ciebie kur..". O dramatycznych losach kobiet, które polskie gangi posyłają do piekła, rozmawiamy z Ewą Ornacką, autorką powieści "Pajęczyna strachu". Publikujemy także fragmenty tej wstrząsającej lektury.
Selekcji dokonuje się najczęściej w klubach nocnych i dyskotekach. Metody są różne: propozycje profesjonalnych sesji zdjęciowych za granicą, oferty pracy sezonowej albo - to najbardziej perfidny sposób - rozkochiwanie w sobie. Wiele młodych dziewczyn jest obserwowanych wcześniej przez internet. Kuszące zdjęcia, opisywanie kłótni z rodzicami. To wszystko przykuwa uwagę. Handlarze kobietami bezwzględnie wykorzystują chwile słabości. Jak wygląda piekło, do którego wprost z Polski trafiają kobiety?
Z Ewą Ornacką, współautorką "Pajęczyny strachu", rozmawiają Janusz Schwertner i Mateusz Baczyński. Publikujemy także fragmenty powieści.
*** Janusz Schwertner, Mateusz Baczyński: - Młoda dziewczyna ucieka z domu, wkrótce zostaje wplątana w struktury mafijne i trafia do domu publicznego. To historia, która stała się inspiracją do napisania "Pajęczyny strachu".
Ewa Ornacka: Czytając w szczecińskim sądzie zeznania uprowadzonej i więzionej w niemieckim burdelu nastolatki nie mogłam uwierzyć, że w XXI wieku, przy wszechobecnym zalewie usług seksualnych, w ogóle mogło dojść do takiej historii. Po co odurzać dziewczynę, potajemnie wywozić w bagażniku i przydzielać do całodobowej "ochrony" dwóch goryli, żeby nie uciekła, skoro tyle kobiet z pasją wykonuje najstarszy zawód świata?
Jej dramat wciąż we mnie "siedzi", podobnie jak film "Masz na imię Justine" przebudował moje dotychczasowe spojrzenie na zjawisko prostytucji. Paulina B. ps. Inez, która za kilka tysięcy euro sprzedała "Martę" (tak ja nazwijmy) handlarzom ludźmi przygarnęła nastolatkę, gdy ta uciekła z domu po kłótni z matką. Dała jej pracę w charakterze opiekunki do dziecka i dach nad głową, a potem zgotowała piekło na ziemi.
"Zastępowała mi mamę i siostrę, bardzo się z nią zaprzyjaźniłam. Ufałam jej bezgranicznie i nigdy bym się nie spodziewała, że z jej strony może mnie spotkać jakaś krzywda" - tak powiedziała śledczym "Marta". Spędziła w burdelu osiem miesięcy. Obsługiwała głównie Niemców, których bezskutecznie próbowała zainteresować swoim losem. Nikt jej nie słuchał. Zresztą znała po niemiecku zaledwie kilka słów, więc niewiele mogła zdziałać. Notorycznie bita, bezustannie więziona i zrywana nocami do pracy pocięła się na rękach i udach, aby chociaż przez chwilę mieć spokój. Chciała umrzeć, pod łóżkiem chowała tasak , którym zamierzała podciąć sobie szyję. "To przez szefa, który mnie nachodził i przez Paulę, że mnie tam zawiozła" - powiedziała w śledztwie.
W ucieczce pomógł jej polski klient, któremu pokazała się bez makijażu. Przestraszył się widząc, że ma do czynienia z dzieckiem.
a02bd4b3-7dac-43db-bbb8-7e9719ef2799 "Pajęczyna strachu" - Materiały prasowe
"Pajęczyna strachu"
Ze wstępu autorek
Janusz Schwertner, Mateusz Baczyński: - Jeszcze w latach 90. polskie grupy przestępcze - których działalność jest nam dziś znana doskonale - jedynie dostarczały kobiety do domów publicznych. Dziś - jak Pani mówi - na szeroką skalę organizują ten proceder. Polska stała się jednym z ośrodków handlu ludźmi?
Ewa Ornacka: Handel ludźmi to dla organizacji przestępczych żyła złota. Zyski są podobno porównywalne do tych z obrotu bronią i narkotykami, przy czym ryzyko wpadki jest zdecydowanie mniejsze. W ciągu minionych dwudziestu lat Polska była jedynie krajem tranzytowym w tym procederze. Prokuratorzy i policjanci, których pytałam o to zjawisko twierdzą, że już kilka lat temu staliśmy się krajem docelowym. Przy zachodniej granicy z Niemcami rozrasta się przestępcze podziemie, zagrzewają sobie miejsce międzynarodowe gangi, w których wyjątkowo aktywni są Bułgarzy. Tu zapadają decyzje o dalszych losach podstępnie zwabionych, coraz młodszych kobiet, np. z Mołdawii i Ukrainy. Polska miała być dla nich lepszym światem, stała się miejscem zniewolenia. Polki także wpadają w ręce handlarzy ludźmi.
Prokuratura Apelacyjna w Szczecinie nadzoruje rocznie około dwudziestu śledztw z udziałem Polaków i obcokrajowców, przy czym liczba ta jest wysoko zwodnicza i trudno na tej podstawie oszacować skalę problemu. Wykrywalność takich spraw jest niestety mała, a milczenie o doznanych krzywdach – typowe dla ofiar handlarzy ludźmi. Nie chodzi tu wyłącznie o wstyd, poczucie winy i strach przed zemstą. One po prostu straciły wiarę, że ktokolwiek może im pomóc, że sprawcy w ogóle mogą być ukarani. Przecież tyle czasu czekały w niewoli na policję, a policja się nie pojawiła, tyle czasu pozostawały bez jakiejkolwiek pomocy, że teraz, kiedy są już wolne, nikomu nie potrafią zaufać.
Dziewczyny zza granicy często mają fikcyjne umowy o pracę, a ich pobyt w Polsce jest zalegalizowany. W Gorzowie Wielkopolskim toczyć się będzie proces dobiegającego sześćdziesiątki sutenera, prowadzącego przygraniczny motel w Kostrzynie nad Odrą. Miał dawać pracę młodym Ukrainkom w charakterze sprzątaczek i kucharek, ale dziewczyny potrzebne mu były do zabawiania gości. To tylko jeden z wątków szeroko zakrojonego śledztwa Prokuratury Apelacyjnej w Szczecinie, która chce posłać za kraty pięciu handlarzy kobietami. Ich ofiarami padło 12 dziewczyn z Białorusi i Ukrainy. Przyjechały do pracy w szklarniach przy zbiorach owoców i warzyw, a zmuszono je do prostytucji. Opinia publiczna zapewne nie pozna szczegółów działania handlarzy ludźmi, ponieważ – podobnie jak w innych tego typu sprawach – jawność procesu zostanie wyłączona.
Handel ludźmi był przez długie lata domeną męskiego półświatka, ale w ostatnich latach wzięły się za ten proceder kobiety, same kiedyś zmuszane do prostytucji. Z czasem przeszły na stronę oprawców. Stały się niebezpieczniejsze od mężczyzn: z racji płci szybciej wzbudzają zaufanie i lepiej od mężczyzn wiedzą, czym dotknąć do żywego stawiającą opór kobietę.
a02bd4b3-7dac-43db-bbb8-7e9719ef2799 Kampania "Nie każdy pociąg jedzie do Hollywood" - Materiały prasowe
Kampania "Nie każdy pociąg jedzie do Hollywood"
Fragment powieści "Pajęczyna strachu"
*** Janusz Schwertner, Mateusz Baczyński: - Młoda dziewczyna "przejmowana" przez mafię i umieszczana w burdelu. Jak wygląda "polowanie" i w jaki sposób później te dziewczyny przymusza się do pracy?
Ewa Ornacka: Policjanci twierdzą, że ulubionym miejscem handlarzy ludźmi są kluby nocne i dyskoteki. Tam dochodzi do pierwszej selekcji – potencjalne ofiary wyławiane są prosto z parkietu. "W centrum Szczecina jest taki klub nocny (...) Syn właściciela – chłopak w wieku ok. 22 lat, brązowe włosy, szczupły – handluje kobietami. Podobno wyrywa małolaty i wywozi je do burdeli. Jak byłam ostatnio w Niemczech to słyszałam, że podobno wywieźli jakąś 14-letnią i 16-letnią dziewczynę" - to fragment zeznań jednej z ofiar handlu ludźmi, które czytałam w sądzie. Byłam w tym klubie, obserwowałam co się dzieje, to było ważne doświadczenie…
Prokurator Edyta Sielewończuk, nadzorująca śledztwa przeciwko handlarzom ludźmi w północno-zachodniej Polsce zauważyła jeszcze jedną prawidłowość: skłócone z rodzicami nastolatki mają zwyczaj opisywania swoich frustracji w Internecie. Zamieszczają kuszące zdjęcia, na których prezentują się dojrzalej, niż w rzeczywistości. Tymczasem – mówi pani prokurator -internet to globalna wioska, werbownikowi wystarczy trochę poszperać i przyjrzeć się bliżej nastolatkom obrażonym na mamę, tatę czy chłopaka, by wyłapać z tłumu potencjalny towar. Jej zdaniem najperfidniejszą metodą stosowaną przez handlarzy ludźmi jest tzw. loverboy: przystojny mężczyzna o sympatycznej twarzy spogląda na parkiet i błyskawicznie dostrzega ofiarę. Ekspresowo się "zakochuje", przynosi kwiaty i prezenty, a następnie proponuje wspólny wyjazd, bo rzekomo ma za granicą dobrą pracę i wynajętą kawalerkę. Niestety, to działa, ponieważ desperacja kobiet szukających związku jest dziś dużo większa niż kiedyś.
W jaki sposób zmusza się je do prostytucji? Opisałyśmy to w naszej książce i proszę wierzyć, że nie o literacką wyobraźnię autorek tu chodzi – to są fakty z zeznań ofiar.
a02bd4b3-7dac-43db-bbb8-7e9719ef2799 Ewa Ornacka - Materiały prasowe
Ewa Ornacka
Fragment powieści "Pajęczyna strachu"
*** Janusz Schwertner, Mateusz Baczyński: - Często w przestępczym świecie, znajdują się ludzie niezłomni, silni, działający po cichu – dzięki którym nie każda historia kończy się dramatem. W tej historii kimś takim był policjant Andrzej Kędzierski i psycholog Anna Krzyżankiewicz.
Ewa Ornacka: Psycholog Anna Krzyżankiewicz ze Szczecina pierwsza zorientowała się, że "Marta", która trafiła do jej gabinetu skrywa jakąś tajemnicę. Sąd skierował dziewczynę na badania, biegła psycholog miała ocenić stopień jej demoralizacji, ponieważ przez osiem miesięcy nie chodziła do szkoły. Nikt nie wiedział, że uprowadzono ją i więziono w burdelu. Anna ma szósty zmysł, to kobieta, przy której chce się zrzucić wszystkie kamienie z duszy. I "Marta", za którą mafia już wysłała z Niemiec swoich ludzi, powierzyła jej swój straszliwy sekret.
Natomiast Andrzej Kędzierski ze służb kryminalnych KWP w Szczecinie dobrał się oprawcom nastolatki do d… Od lat tropi handlarzy ludźmi. Także poza granicami Polski, m.in. z policją niemiecką i ukraińską. W tamtej sprawie sporządził notatkę służbową, od której zaczęło się międzynarodowe śledztwo. "Ustaliłem, że agencja ta znajduje się koło Hamburga w małej miejscowości Kirchlegen. Naprzeciwko znajduje się stadnina koni. Właścicielem jest Niemiec Andreas i jego żona, najprawdopodobniej Polka. Ma na imię Wioleta" napisał. "Marta" mu zaufała i opowiedziała o wszystkich strasznych rzeczach, jakie ją spotkały. Inez została aresztowana. Minęło jednak wiele tygodni, zanim skrzywdzona nastolatka zaczęła zeznawać. Przechodziła załamanie nerwowe. Miała myśli samobójcze, dlatego trafiła do Warszawy pod opiekę La Strady – organizacji niosącej pomoc ofiarom handlu ludźmi. Pracują tam specjaliści światowej klasy, ratują ludzkie życie i szkolą policjantów takich jak Andrzej Kędzierski.
a02bd4b3-7dac-43db-bbb8-7e9719ef2799 Kampania "Nie każdy pociąg jedzie do Hollywood" - Materiały prasowe
Kampania "Nie każdy pociąg jedzie do Hollywood"
Fragment powieści "Pajęczyna strachu"
*** Janusz Schwertner, Mateusz Baczyński: - Ta książka, mimo że fikcja – to przestroga? Pewien krzyk: zauważcie ten problem, który dzieje się tu, u nas, w Polsce?
Ewa Ornacka: Moim zdaniem aż prosi się o szeroko zakrojoną kampanię społeczną. Taką, jaką zrobiła kilka lat temu zachodniopomorska policja, wspólnie z Prokuraturą Apelacyjną, tamtejszym urzędem marszałkowskim i kuratorium. "Nie każdy pociąg jedzie do Hollywood", widzieliście plakaty z tej kampanii? Nie? Poszperajcie w Internecie. Wykorzystałyśmy to z Karolą w naszej książce. Nastolatki są beztroskie, nie zdają sobie sprawy z tego, że mogą paść ofiarą zorganizowanych grup przestępczych. Warto do nich dotrzeć z czytelnym przekazem, promować kluby i dyskoteki, oferujące do drinków podkładki z wbudowanymi testerami wykrywającymi tzw. tabletkę gwałtu. Takie podkładki trafiły za sprawą policji do nadmorskich dyskotek i klubów nocnych w Szczecinie. Są skuteczne i proste w użyciu. Wystarczyła kropla lub dwie zafundowanego przez amanta napoju, przeniesione np. słomką na wskazane pola, aby zabarwienie testera zdemaskowało zawartość drinka. Świata nie zbawimy, ale przynajmniej nie ułatwiajmy zadania przestępcom.
Książka pozwoli jeszcze raz mocno naświetlić ten problem. Planuje Pani jeszcze jakieś działania w przyszłości?
Współautorką "Pajęczyny strachu" jest świetna scenarzystka. Może uda nam się zrobić taki film...
...
Tak zawsze wygladalo niewolnictwo.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 1:07, 05 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Niewolnictwo wciąż istnieje
Agata Olejniczak
dziennikarka
Niewolnictwo XXI wieku, fot. Haart
Mogłoby się wydawać, że zjawisko niewolnictwa jest już dawno za nami. Tymczasem szczególnie w ubogich krajach Afryki wciąż dochodzi do handlu "żywym towarem". To przede wszystkim kobiety i dzieci, ale również mężczyźni. Ocalałym potrzebna jest specjalistyczna pomoc. Dlatego Fundacja Razem dla Afryki i organizacja HAART Kenya wystartowały z kampanią #ZbudujFreeDOM, której celem jest zebranie funduszy na wybudowanie schroniska dla ofiar handlu ludźmi. Powstanie ono w Kenii.
Ofiarami procederu pada rocznie nawet kilka milionów osób. Ofiary są eksploatowane seksualnie, wykorzystywane do ciężkiej pracy fizycznej, w celu pozyskania organów i do rytualnych zabójstw związanych z obrzędami magicznymi.
REKLAMA
Z tym jednym z największych problemów współczesnego świata zmaga się mieszkający w Kenii Polak, Radosław Malinowski, który w 2010 roku założył w Nairobi organizację HAART (Awarness Against Human Trafficking), niosącą pomoc ofiarom handlu ludźmi i uświadamiającą lokalne społeczności o zagrożeniu. W Polsce działania HAART wspiera Fundacja Razem dla Afryki. Wspólną inicjatywą obu organizacji jest kampania #ZbudujFreeDOM [link widoczny dla zalogowanych] której celem jest zebranie funduszy na wybudowanie schroniska dla ofiar handlu ludźmi.
Schronisko powstanie w Nairobi. Będzie miejscem zapewniającym poszkodowanym poczucie bezpieczeństwa, pomoc medyczną, psychologiczną, prawną oraz pozwoli na zdobycie kwalifikacji zawodowych, aby osoby doświadczone traumą niewolnictwa, na nowo odzyskały poczucie własnej wartości i godności.
O współczesnym niewolnictwie i dlaczego warto pomóc w budowie schroniska FreeDOM, z Radosławem Malinowskim, dyrektorem HAART Kenya, rozmawiałam jeszcze na długo przed startem kampanii. Przeczytaj - to problem przed którym nie można uciec - w sumie ofiarami tego procederu zostało już ok. 27 milonów osób!
Agata Olejniczak: Na czym polega handel ludźmi?
Radosław Malinowski: Współczesny handel ludźmi przypomina dawne niewolnictwo. Przyszłą ofiarę pozyskuje się oferując jej fałszywą pracę, a następnie transportuje się do tzw. miejsca eksploatacji, by tu ją wykorzystać - najczęściej w formie pracy przymusowej, wyzysku seksualnego i pozyskania organów.
Typowa historia wygląda mniej więcej tak – znajomy proponuje pracę w hotelu w stolicy młodej dziewczynie z ubogiej, afrykańskiej wsi. Ta oczywiście się zgadza – pożycza pieniądze na podróż i obiecuje, że niedługo, gdy tylko otrzyma wynagrodzenie, prześle coś biednym rodzicom. W Nairobi okazuje się, że zamiast pracować jako pokojówka, musi spać z klientami hotelu, który tak naprawdę jest domem publicznym. Naturalnie, dziewczyna nie chce się zgodzić, ale po pierwsze nie ma pieniędzy, by się stamtąd wydostać, a po drugie – wie, że zobowiązała się pomóc rodzicom, a po trzecie – często jest do prostytucji zmuszana poprzez bicie.
AO: Kogo przede wszystkim dotyka niewolnictwo XXI wieku?
RM: Każdy może być sprzedany, ale ofiarami są przede wszystkim młode kobiety i dzieci.
AO: Dlaczego właśnie oni?
RM: Popyt na ich „usługi” jest największy. Kobiety zmuszane są do prostytucji czy do nieludzko ciężkich prac, np. w fabrykach, na plantacjach czy w gospodarstwach domowych (w tych ostatnich są traktowane jak rzeczy). Często muszą świadczyć kilka usług w jednym czasie, co doprowadza je do wycieńczenia. Dzieci nierzadko morduje się dla pozyskania organów, których wartość pieniężna na czarnym rynku jest ogromna. Takie osoby są też o wiele bardziej uległe. Osobną kategorią jest zmuszanie do małżeństwa oraz do żebrania.
AO: Skala handlu ludźmi jest trudna do oszacowania. Czy jest Pan w stanie podać jakieś przybliżone liczby?
RM: Ofiarami rocznie pada do 800 tysięcy osób w handlu międzynarodowym, a handel bez przekraczania granic państwowych zbiera żniwo nawet do kilku milionów ofiar rocznie (źródło: Globalny Raport Rządu USA o Handlu Ludźmi na rok 2007). Pozyskanie kompletnych danych statystycznych jest bardzo trudne – wciąż prowadzone są na ten temat badania, również przez organizację HAART. Obecnie mówi się o 27 milionach współczesnych niewolników. Według Międzynarodowej Organizacji Pracy na handlu ludźmi przestępcy dorabiają się ok. 150 miliardów dolarów rocznie (to największe, obok handlu narkotykami i bronią, źródło zarobków zorganizowanej przestępczości).
AO: Z jakiego powodu te liczby są tak wysokie?
RM: Ogromna skala problemu wynika przede wszystkim z niewiedzy. Oferta pracy wydaje się tak atrakcyjna, że trudno powstrzymać się przed skorzystaniem z niej. Oczywiście są też patologie na marginesie społecznym, kiedy ojciec świadomie sprzedaje córkę, by mieć pieniądze na piwo. To jeden z rodzajów współczesnego niewolnictwa.
AO: Czy handel ludźmi wybiega również poza Afrykę?
RM: Oczywiście. O tym globalny problemie mówi się już w kategoriach epidemii, tak przynajmniej nazywa to FBI. Handel żywym towarem dotyczy także Polski. Wielu naszych rodaków zwerbowało ofiary z Afryki. Np. para polskich turystów ściągnęła do Słupska dziewczynę napotkaną na plaży. Obiecali jej przyzwoitą pracę. Tymczasem w Polsce zamknęli ją w swoim domu publicznym i zmuszali do seksu. Ze względu na ciemny kolor skóry była atrakcją dla klientów. Inna historia mówi o kobiecie z Nigerii, która została zwerbowana do pracy w polskim klubie sportowym. Nie wiemy co konkretnie się z nią stało – znaleziono ją zmaltretowaną na śmietniku. Prawdopodobnie trafiła do domu publicznego dla sadystów. Polskie służby nie potrafiły się z nią porozumieć, więc umieszczono ją w środku dla deportacji. Na szczęście pracowała tam czarnoskóra siostra zakonna, która nawiązała z ofiarą kontakt.
AO: Handel ludźmi jest karalny, np. w Kenii grozi za niego nawet dożywocie. Dlaczego mimo to w ostatnich latach nikt nie został skazany?
RM: Służby odpowiedzialne za egzekwowanie prawa mają bardzo małe pojęcie o handlu ludźmi - policja, sądy i prokuratorzy nie są przeszkoleni w tym kierunku. Poza tym skazywanie za handel ludźmi nie należy do priorytetowych działań klasy rządzącej. Handlarze zarabiają na tym procederze ogromne pieniądze i są w stanie skorumpować organy ścigania. Wiele razy obserwowaliśmy takie sytuacje.
AO: Organizacja HAART pomogła wielu ludziom wydostać się ze szponów niewolnictwa. Które przypadki handlu ludźmi zapamięta Pan do końca życia?
RM: Dla zdrowia psychicznego staram się ich nie pamiętać. Na pewno trudno pozbyć się wspomnień o 16-letniej dziewczynie, która była wykorzystywana w tak okrutny sposób, że po wszystkim trzeba było usunąć jej narządy rodne. Nie mogła poradzić sobie ze swoją przeszłością i mimo pomocy psychologa popełniła samobójstwo.
Niestety straciliśmy wiele ofiar. O każdej z nich na pewno będziemy pamiętać.
AO: Wiele osób udało się też uratować…
RM: Tak. Niestety większość ofiar współczesnego niewolnictwa była maltretowana fizycznie i psychicznie. Niejednokrotnie cudem uniknęli śmierci. Ci, którym udało się uciec albo zostali uwolnieni i trafiają do HAART, potrzebują intensywnej terapii, natychmiastowej opieki medycznej, konsultacji prawnej, pomocy psychologicznej i wreszcie doradztwa zawodowego. Dlatego ma powstać FreeDOM – schronisko dla osób, którym odebrano wolność i przede wszystkim godność. Ośrodek, z pomocą specjalistów, ma im pomóc wrócić do normalnego życia.
AO: Pomysł na powstanie FreeDOM zrodził się przy okazji historii ja z filmu.
RM: Zdecydowanie. W 2014 roku z organizacją HAART skontaktowała się grupa kobiet z Libii. Ich historia to materiał na film. Miały być nauczycielkami, a zwerbowano je do pracy przymusowej, były również wykorzystywane seksualnie. Do tego w Libii wybuchła wojna, dlatego nie miały jak wrócić. Ludzie z którzy nam pmagali w Libii próbowali przewieźć je do Tunezji, ale zawrócono je z granicy. W międzyczasie jedna zmarła z wycieńczenia. Do Nairobi w opłakanym stanie trafiły 32 kobiety – jedna postradała zmysły, inna złamała nogę, ponieważ by uciec z miejsca niewoli musiała wyskoczyć z trzeciego piętra. Podczas tranzytu w Chartumie, nie wiadomo dlaczego, zostały aresztowane. Gdy dotarły do nas, musieliśmy je rozdysponować. Był 24 grudnia, wieczór, święta – większość instytucji była już zamknięta. W końcu znaleźliśmy schronisko, które pomaga w takich sytuacjach, ale dla nich to rodzaj biznesu. Kobiety umieszczono w blaszanym baraku, żywiono bardzo źle, a my płaciliśmy za te warunki jak za dobry hotel.
AO: FreeDOM ma pomagać za darmo. Koszt budowy to około ponad 900 tys. złotych. Co zawiera się w tej cenie?
RM: Zakup działki w Kenii, uzyskanie planu architektonicznego, budowa solidnego ogrodzenia, doprowadzanie wody, kanalizacji, prądu oraz budowa i profesjonalne wyposażenie samego schroniska. FreeDOM powstanie tylko i wyłącznie dzięki finansowemu wsparciu darczyńców. Docelowo przeznaczone będzie dla 30 osób z możliwością przyjęcia dodatkowych 20 osób w sytuacji wyjątkowej. Zgodnie z zaleceniami dla takich instytucji będzie miało ono pomieszczenia sypialne, salę rekreacyjną, salę do terapii indywidualnej i grupowej, jadalnię i pomieszczenia dla pracowników (gdyż prawo kenijskie wymaga całodobowej obecności pracownika społecznego). Wyposażone będzie również w pokój medyczny przeznaczony do zabiegów ratujących zdrowie i życie oraz w salę telewizyjną i pomieszczenie do przeprowadzania szkoleń zawodowych.
Jestem głęboko przekonany, że FreeDOM zmieni życie na lepsze ogromnej liczby ludzi. Przede wszystkim pozwoli odzyskać godność, którą współczesne niewolnictwo odbiera natychmiastowo. Na szczęście nie na zawsze.
AO: Dziękuję za rozmowę.
Więcej:
#Zbuduj FreeDOM [link widoczny dla zalogowanych]
Fundacja Razem dla Afryki: [link widoczny dla zalogowanych]
HAART Kenya: [link widoczny dla zalogowanych]
...
Ohyda. Zero tolerancji.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:46, 12 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Obiecują niebo, a zabierają do piekła. Historie współczesnych niewolników
Agata Olejniczak
dziennikarka
Ofiara niewolnictwa XXI wieku, fot. [link widoczny dla zalogowanych]
Porwano ją, by zmuszać do prostytucji. Była wykorzystywana tak okrutnie, że po uratowaniu trzeba było usunąć jej narządy rodne. Nie udało się jednak pozbyć traumatycznych wspomnień. Te ciążyły tak mocno, że 16-latka, mimo pomocy psychologa, popełniła samobójstwo. Podobnych historii, (na szczęście) nierzadko z happy endem, jest mnóstwo. Ofiarami handlu żywym towarem zostaje każdego roku kilka milionów osób. Pomaga im m.in. Radek Malinowski, szef kenijskiej fundacji HAART, współorganizatora kampanii #ZbudujFreeDOM (http://zbudujfreedom.pl), która ma celu wybudować w Kenii schronisko dla byłych niewolników. Poznajcie kilka historii ofiar handlu ludźmi.
"Zostawiłam syna, gdy miał dziewięć lat, a teraz po siedmiu latach uwięzienia w Europie powróciłam, by spotkać młodego mężczyznę", "Nawet jeśli uda się mi się spać maksymalnie cztery godziny, prawie zawsze jest to niespokojny sen z koszmarami”, „Klienci mogli przychodzić o dowolnej porze dnia lub nocy” – to nie cytaty z kinowego dramatu. To wypowiedzi ofiar współczesnego handlu ludźmi, trzeciego po handlu narkotykami i bronią, najbardziej dochodowego „biznesu” na czarnym rynku.
Obiecał edukację, a zgotował koszmar we śnie i na jawie
Nazwijmy ją Leah. Brzmi ładnie. Zresztą ona sama jest bardzo ładna. I ładna była również jako 13-letnia dziewczynka. Mieszkała z rodzicami i rodzeństwem w Kenii. Ojciec kilka lat wcześniej stracił pracę. Nie mógł znaleźć nowego zatrudnienia, a sklep mamy prosperował coraz gorzej. Mimo, iż głód mocno doskwierał, rodzice oddali wszystko, by Leah poszła do dobrej szkoły w mieście. Niedaleko mieszkał wujek, który miał zaopiekować się dziewczynką dając jej schronienie u siebie w domu, a także zawozić i odbierać ze szkoły. Gdy Leah wyjeżdżała, płakała rzewnymi łzami. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że płacz stanie się wkrótce jedynym odreagowaniem na piekło, w którym się znajdzie.
Gdy dojechali na miejsce, wujek obiecał, że zawiezie Leah do szkoły za parę dni. Kilka dni zamieniło się w tydzień, wreszcie miesiąc i… rok. Przez ten czas dziewczynka sprzątała i gotowała. Nie mogła rozmawiać z sąsiadami, a jej kuzyni, dzieci wujka, zawsze radosne, zdawały się nie widzieć więźnia we własnym domu. Największy koszmar miał miejsce wieczorami i w nocy. Do klitki pod schodami, gdzie spała Leah, przychodził sapiący wujek, który wykorzystując ją do granic możliwości, jak mantrę powtarzał, że dziewczynka nie ma na świecie nikogo, kto mógłby jej pomóc. Łzy w końcu przestały koić. Jedyne co pozostało, to wyłączać myślenie. Ucieczka nie wchodziła w grę. Leah nie miała grosza przy duszy, a jej rodzina żyła w skrajnym ubóstwie.
W końcu nadszedł ten dzień, gdy Leah na rozkaz wujka wyszła na miasto załatwić sprawę. Nigdy nie myślała o tym, co zrobi, gdy znajdzie się sama poza domem. Przemieszczała się jak we mgle, w amoku, dopóki nie spotkała koleżanki mamy, przed którą wybuchła płaczem. Kobieta obiecała skontaktować się z matką dziewczynki. Na następny dzień rodzice zabrali córkę do domu. Znali tylko część prawdy – o tym, że nie poszła do szkoły. Dzisiaj mija 11 lat od traumy Leah. 11 lat trwania w ciągłym koszmarze, choć dzisiaj już ze świadomością, że była ofiarą handlu ludźmi.
Chciałaby umrzeć, gdyby nie syn
Wyobraź sobie kobietę w średnim wieku mieszkającą w Kenii. Powiedzmy, że ma na imię Nancy. Nancy żyje z matką, siostrą i ukochanym synem. Jej sytuacja materialna jest bardzo trudna – od dłuższego czasu nie może znaleźć pracy. Nagle pojawia się niezwykle atrakcyjna oferta. Nancy ma zostać specjalistą IT w korporacji w Dubaju. Postanawia wyjechać, by odłożyć trochę pieniędzy i przede wszystkim – regularnie przesyłać je rodzinie, głównie na potrzeby dziecka. Niestety. Nancy nie trafia do korporacji. Nie trafia też do Dubaju. Ląduje w Arabii Saudyjskiej w domu bogatej rodziny. Zostaje niewolnikiem. Sprząta rezydencje od rana do nocy – 22 pokoje 2 razy dziennie. Do tego pranie i prasowanie. A w tle rasistowskie odzywki właścicielki domu – „To powinno utrzymać Was leniwych Kenijczyków w gotowości!”. Nie miała jak uciec – była bez pieniędzy, bo ciągle (nawet po sześciu miesiącach) spłacała podróż lotniczą. W końcu nie wytrzymała – wskoczyła do śmieciarki, wyjechała poza rezydencję, wyślizgnęła się i biegła aż do utraty przytomności. Gdy się ocknęła, stał nad nią policjant, który doprowadził ją do ambasady Kenii. Tam czekała trzy tygodnie na samolot towarowy. Powrót do Kenii nie oznaczał końca koszmaru. Ten miał się dopiero zacząć. Nancy straciła najlepsze ubrania, walizkę pożyczoną od siostry i co gorsza nie przywiozła złamanego szylinga. Spotkały ją wstyd i upokorzenie. Część jej umarła. I pewnie chciałaby umrzeć cała, gdyby nie syn.
Ich historia to materiał na film
Kolejna opowieść dotyczy grupy kobiet. Miały być nauczycielkami w Libii, a zwerbowano je do pracy przymusowej. Były również wykorzystywane seksualnie. Do tego w Libii wybuchła wojna, która uniemożliwiła ucieczkę do domu. O tragedii kobiet dowiedziała się Fundacja Haart. Ich ludzie próbowali przewieźć kobiety do Tunezji, ale zawrócono je z granicy. W międzyczasie jedna zmarła z wycieńczenia. Do Nairobi w opłakanym stanie trafiły 32 kobiety – jedna postradała zmysły, inna złamała nogę, ponieważ by uciec z miejsca niewoli, musiała wyskoczyć z trzeciego piętra. Podczas tranzytu w Chartumie nie wiadomo dlaczego zostały aresztowane. Gdy dotarły do Haartu, trzeba było umieścić je w bezpiecznym miejscu. Był 24 grudnia, wieczór, święta – większość instytucji była już zamknięta. W końcu udało się znaleźć schronisko, które pomaga w takich sytuacjach, ale dla nich to rodzaj biznesu. Kobiety umieszczono w blaszanym baraku, żywiono bardzo źle, a Haart płacił za te warunki jak za dobry hotel.
Mimo doznania ogromnego bólu i ewidentnego naruszenia praw człowieka, większość tych kobiet doszukiwała się w swojej historii znamion handlu ludźmi. Niektóre z nich czuły się wręcz winne, że wracają z pustymi rękami, a przecież są jedynymi żywicielkami rodziny. Na drugi plan zszedł fakt, że były przepracowane, bite, a nawet gwałcone. W końcu na co dzień żyją w podobnych realiach, gdzie ich prawa stale się naruszane. Z pozoru wydaje się, że nawet przyzwyczaiły się do traumy. Wystarczy jednak przyjrzeć się w im wnikliwej, by dostrzec jak bardzo są skrzywdzone, a tym samym – nieszczęśliwe. One same i większość pozostałych ofiar współczesnego niewolnictwa zmagają się z uciążliwymi dolegliwościami: depresją, nocnymi koszmarami, prześladującymi ich obrazami z przeszłości, ciągłym lękiem o życie swoje i swojej rodziny, z mocnym poczuciem wstydu i wmawianej im przez handlarzy winy.
Horror nie kończy się wraz z uwolnieniem
Prawdziwy horror zaczyna się wraz z życiem na tzw. wolności. Byłe ofiary są wyniszczone fizycznie i przede wszystkim psychicznie. Trudno ułożyć sobie życie, gdy godność jest w strzępkach, a żal wynikający ze skrzywdzenia sięga zenitu. Ci ludzie potrzebują pomocy – stałej i intensywnej. Stąd pomysł na wybudowanie (darmowego) schroniska FreeDOM w Kenii, które stanie się azylem dla ofiar. Pomoże im dojść do siebie – pod kątem zdrowia fizycznego (badania i leczenie) i psychicznego (wsparcie psychologa i psychiatry, terapia, leczenie). W ośrodku wspierać będą także doradcy zawodowi. To miejsce, które pomoże przywrócić nadzieję, marzenia, zaufanie do ludzi i przede wszystkim to co najtrudniej odzyskać – GODNOŚĆ.
Weź w akcji #ZbudujFreeDOM i pomóż nam zbudować schronisko dla ofiar handlu ludźmi.
...
Ludzie potwory.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|