Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 9:14, 16 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Przeziębiłeś się? Uważaj na serce
Przeziębiłeś się? Uważaj na serce
Wczoraj, 15 maja (20:55)
Infekcje dróg oddechowych mogą sprowokować atak serca, u osób, które mają problemy z układem krążenia ryzyko rośnie nawet 17-krotnie - przestrzegają australijscy naukowcy. Na łamach czasopisma "Internal Medicine Journal" publikują wyniki badań wskazujących, że w przypadku grypy, zapalenia płuc, czy zapalenia oskrzeli ryzyko jest największe w ciągu 7 dni od poczatku infekcji, ale na podwyższonym poziomie utrzymuje się nawet przez miesiąc.
Zdj. ilustracyjne
/C. Heusler /PAP/EPA
Wyniki naszych badań potwierdzają to, co sugerowały wcześniejsze prace, że infekcja dróg oddechowych może być czynnikiem uruchamiającym procesy prowadzące do ataku serca - mówi współautor pracy, prof. Geoffrey Tofler, kardiolog z University of Sydney i Royal North Shore Hospital. Autorzy pracy po raz pierwszy pokazali to na przypadku pacjentów poddanych koronarografii, po zawale serca. W sumie w badaniach wykorzystano dane 578 osób, które przeszły atak serca związany z blokadą tętnicy wieńcowej.
Pacjentów pytano o stan zdrowia i aktywności w okresie poprzedzającym zawał serca. Pytano ich między innymi, czy odczuwali grypopodobne objawy, w tym gorączkę i ból gardła. Za osoby przechodzące infekcję dróg oddechowych uznawano te, które przyznawały się do tego typu objawów lub u których faktycznie lekarze zdiagnozowali wcześniej zapalenie płuc lub zapalenie oskrzeli.
17 procent badanych wskazało na infekcję w ciągu 7 dni przed zawałem, 21 procent w ciągu poprzedzającego atak serca miesiąca Dane pokazały nam, że ryzyko rośnie najbardziej przez pierwsze 7 dni od infekcji, by potem utrzymywać się jeszcze na podwyższonym poziomie nawet przez miesiąc - mówi prof. Tofler.
Dodatkową analizę przeprowadzono w przypadku osób, które przeszły lżejsze infekcje, ograniczające się do górnych dróg oddechowych, zwykłe przeziębienie, katar, zapalenie gardła, czy zatok. Dla tych pacjentów ryzyko zawału serca rosło nieco mniej, ale i tak było 13-krotnie większe, niż u zdrowych - mówi dr Lorcan Ruane z University of Sydney. Choć infekcje górnych dróg oddechowych przechodzimy zwykle łagodniej, dotykają nas jednak znacznie częściej.
Autorzy pracy podkreślają, że ryzyko wciąż pozostaje względnie małe. Zależy im jednak nie na tym, by nas straszyć, lecz na tym, by uświadomić osobom, które mają czynniki ryzyka chorób serca, że przechodząc infekcje dróg oddechowych powinny uważnie obserwować objawy ze strony układu krążenia. Ich zdaniem ryzyko ataku serca rośnie za sprawą zmian krzepliwości krwi i wpływu procesów zapalnych na stan naczyń krwionośnych. Przeziębieni powinniśmy właśnie na serce zwracać szczególną uwagę.
Grzegorz Jasiński
...
Warto wiedziec.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:55, 20 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
Krzysztof Globisz twarzą aplikacji AFAST, która pomoże w walce z afazją
Dzisiaj, 20 maja (11:00)
Ruszyła pierwsza w Polsce bezpłatna aplikacja wspomagająca rehabilitację osób, które utraciły zdolność mowy w związku z uszkodzeniem mózgu, na przykład w wyniku udaru. Aplikacja komputerowa AFAST umożliwia chorym na afazję, ich opiekunom oraz logopedom prowadzenie rehabilitacji o dowolnej porze, w domu pacjenta. Wymaga jedynie komputera lub tabletu z głośnikami i dostępem do internetu. Twarzą aplikacji zgodził się być wybitny aktor Krzysztof Globisz, który sam przechodzi rehabilitację po udarze.
Krzysztof Globisz na zdjęciu z października 2016 roku
/ Jacek Bednarczyk /PAP
Aplikację komputerową AFAST stworzyło w oparciu o grant z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju konsorcjum w składzie Fundacja Salus Publica, Park Naukowo-Technologiczny "Technopark Gliwice" Sp. z o.o. oraz Uniwersytet Jagielloński Collegium Medicum. O projekcie mówią RMF FM współtwórcy aplikacji, prof. Michał Jasieński z WSB-NLU w Nowym Sączu, wiceprezes Fundacji "Salus Publica" na Rzecz Zdrowia Publicznego i Magdalena Klimek z Zakładu Zdrowia i Środowiska CM UJ.
W ramach Małopolskiego Festiwalu Innowacji aplikacja AFAST będzie prezentowana dziś od 12 do 14 w Instytucie Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ przy ul. Grzegórzeckiej 20 w Krakowie.
Grzegorz Jasiński, RMF FM: Afazja, jak poważny to problem w Polsce? Ilu osób może dotyczyć?
Magdalena Klimek: Nie ma pełnych statystyk obecnie na temat tego, ilu osób dotyczy ten problem. Kilka lat temu pojawiła się informacja, że może to być ponad 40 tysięcy osób. Natomiast już wiemy, że jedna z przyczyn afazji, czyli udar mózgu, dotyka w Polsce ponad 70 tysięcy osób rocznie i spory odsetek tych osób wymaga interwencji logopedycznej i rehabilitacji pod kątem zaburzeń mowy, które potem następują.
Te zaburzenia można próbować opanować przede wszystkim przez rehabilitację, kontakt z logopedą...
MK: Najważniejsze jest to, by rehabilitacja została ona wprowadzona jak najwcześniej, czyli na przykład zaraz po udarze. Im wcześniej ta rehabilitacja jest wprowadzona, tym większą mamy szansę na lepsze efekty terapii.
Michał Jasieński i Magdalena Klimek
/Grzegorz Jasiński /RMF FM
Państwo proponujecie dodatkową metodę, internetowe wspomaganie terapii prowadzonej przez fachowca, logopedę...
Michał Jasieński: Tak narzędzie online jest o tyle fantastyczne, że po pierwsze wizyta u logopedy jest kosztowna, po drugie może być rzadka, jeśli ktoś mieszka w oddalonym miejscu. Dzięki aplikacji rehabilitacja może postępować przez cały czas. Wiadomo, że codzienna terapia jest niesamowicie istotna, żeby przez cały czas trenować, również do następnej wizyty u logopedy. Program nie może zastąpić całkowicie wizyty u logopedy, ale bardzo przyspiesza postępy rehabilitacji.
Mamy do czynienia z różnego rodzaju typami afazji. Związane jest to z jej różnymi przyczynami, także z różnymi rejonami mózgu dotkniętymi pewnego rodzaju upośledzeniem. Jak rozumiem, aplikacja, o której mówimy może pomóc wszystkim...
MK: Tak. Aplikacja dedykowana jest dla rehabilitacji trzech typów afazji. Jest to afazja motoryczna, sensoryczna i mieszana.
Czym się różnią?
MK: W przypadku afazji motorycznej osoba rozumie kierowany do niej komunikat, czyli rozumie to, co się do niej mówi, natomiast ma problemy z wypowiadaniem się, z mową. Osoba z afazją sensoryczną nie tylko ma problemy z mową, ale też niestety nie rozumie kierowanych do niej komunikatów. Natomiast afazja mieszana jest to kombinacja tych dwóch pozostałych. Czyli część komunikatów jest zrozumiała, a część nie.
W jaki sposób aplikacja może pomóc tym pacjentom?
MJ: To są ćwiczenia, przygotowane przez programistów, opatrzone dużą bazą danych - to znaczy przykładów, nagranych przez lektorów obu płci. Te przykłady są następnie, w zależności od kliknięcia guzika na ekranie, wywoływane. To co dla nas jest oczywiste - na przykład widząc zdjęcie telewizora, wiemy, że to jest telewizor - przy niektórych typach afazji, to połączenie bazy danych - tego co to jest - z obrazkiem jest przerwane i wymaga odtworzenia. Chcemy, by ta nasza wstępna baza przykładów rosła, zwłaszcza, że trzeba ją również dopasować do użytkowników. Przykłady dla osób starszej daty, mogą na przykład dotyczyć piosenek, które już obecnie nieczęsto słuchamy, natomiast te starsze osoby wywołując to z pamięci mogą udrażniać sobie połączenia, które zostały przez udar uszkodzone. Sekret tkwi w tym, żeby baza danych była ogromna i żeby można było ją odpowiednio dopasować do użytkownika. Ta pierwsza wersja programu Afast ma działającą już strukturę, natomiast z czasem będziemy dodawali do niej tysiące przykładów, fragmentów muzycznych, zdjęć, obrazków. Mało tego, skuteczność byłaby wspaniała, gdyby można było personalizować tę kolekcję danych, to znaczy gdyby to były na przykład obrazki osób z dzieciństwa, ze wspomnień, z przeszłości, bo to tym bardziej pobudza te przerwane połączenia w mózgu.
Jak wygląda praca z tą aplikacją? Osoba dotknięta afazją może sama z niej korzystać?
MK: Można ćwiczyć na dwa sposoby. Pierwszy ze sposobów to jest otwarcie po prostu strony [link widoczny dla zalogowanych] i kliknięcie przycisku Start, który się znajduje na samym środku. Już wtedy osoba kierowana jest do wcześniej przygotowanych przez naszych ekspertów, logopedów programów terapii dedykowanych dla tych trzech rodzajów afazji. Natomiast druga ze ścieżek jest już nieco bardziej skomplikowana i wymaga założenia konta. Logopeda, opiekun, terapeuta osoby z afazją zakłada konto i tam może dostosowywać, personalizować terapię dla afatyka, wybierając rodzaj i liczbę ćwiczeń, jakie będzie wykonywał, nadając tempo tej rehabilitacji.
MJ: Oczywiście założenie konta jest bezpłatne.
MK: Aplikacja była, jest i będzie bezpłatna dla wszystkich użytkowników.
Załóżmy, że mamy do czynienia z pacjentem w cięższym stanie. Jak rodzina może pomóc w tego typu ćwiczeniach? Czy może być potrzeba odczytywania pewnych komunikatów?
MK: W naszej aplikacji staraliśmy się dotrzeć do pacjenta polisensorycznie, czyli zarówno obrazem, dźwiękiem, głosem - lektor czyta polecenia - także piktogramami. Tak, że wiele jest tych kanałów dotarcia ale jak najbardziej pomoc opiekuna jest tutaj wskazana.
Na ile program jest interaktywny? Czy może pomóc w analizie słów wypowiadanych przez osobę ćwiczącą?
MJ: W tej pierwszej wersji jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Grant, który nasze konsorcjum dostało z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju wystarczył na zbudowanie przez te dwa lata zasadniczego silnika aplikacji i opatrzenie go pewną bazą przykładów. Natomiast następnym logicznym krokiem byłaby możliwość rejestracji przez komputer próbek czy ćwiczeń pokazywanych przez użytkownika. To jest oczywiście następny krok. Mało tego - wspaniale byłoby, gdyby logopeda mógł później już zdalnie sprawdzać i odsłuchiwać te przykłady, te nagrania, częściej oceniać postęp użytkownika. Na pewno w tym kierunku pójdziemy.
Jak państwo planujecie najbliższe działania, rozszerzanie tego systemu?
MJ: Szukamy sponsorów, rozglądamy się za grantami, które pozwolą nam prawdziwie to zbudować. Mówimy o sponsorach w najszerszym sensie tego słowa, na przykład sponsorach prywatnych, którzy mogą wspierać samą ideę. Nasza fundacja Salus Publica na Rzecz Zdrowia Publicznego to jeden z trzech podmiotów, który był odpowiedzialny za realizację tego projektu. Nie stawiamy tamy dobroczynności - jak się mówi - rzeczywiście widać wyraźnie, że im bardziej to rozwijamy, tym więcej możliwości dobrych rozwiązań technologicznych się przed nami pojawia. Kwestie technologiczne takie jak nagrywanie w domu przez użytkownika na mikrofon, zainstalowany w laptopie, nie są obecnie niczym nadzwyczajnym. W związku z tym, to jest właściwie tylko kwestia plików uploadowanych potem przez użytkownika. To się wszystko da zrobić i zautomatyzować. Widzimy mnóstwo dalszych etapów rozwoju.
Macie państwo za sobą już pewne doświadczenia z pacjentami, z ich pracą z tą stroną, z tą aplikacją. Jakie są te doświadczenia? jakie zbieracie państwo opinie?
MK: Bardzo pozytywne. Obserwujemy bardzo duże zainteresowanie, zarówno w środowisku branżowym, czyli wśród logopedów, terapeutów pracujących na oddziałach szpitalnych, czy w zakładach opiekuńczo-leczniczych, domach pomocy społecznej. Natomiast sami pacjenci również bardzo chętnie wykonują ćwiczenia i są szczęśliwi, że ktoś zainteresował się ich problemem.
Ile osób mniej więcej zapoznało się już z tym programem? Z tych, którzy go najbardziej potrzebują...
MK: Aplikacja działa w internecie dopiero od miesiąca, obecnie jest to kilkaset osób.
W tym programie uczestniczył też wybitny aktor, Krzysztof Globisz, który przechodzi rehabilitację po udarze...
MK: Tak, bardzo miło nam ogłosić, że pan Krzysztof Globisz zgodził się zostać twarzą naszej aplikacji, na naszych oczach z niej skorzystał i z tego co udało nam się zaobserwować podobało mu się.
MJ: I bardzo wiele z panem Krzysztofem i jego małżonką rozmawialiśmy właśnie na temat tej strony użytkowej, tak naprawdę gdzie są bariery, których istnienia trudno nam się nawet domyślać i które by blokowały czasami też motywację do korzystania z tego. To był bardzo ciekawy wniosek z naszej rozmowy, że niektóre osoby mogą mieć kłopot z byciem przekonanym, że warto. I to jest jakby niesamowicie ważne, motywacja do rozpoczęcia rehabilitacji, czyli usuwanie wszelkich możliwych barier logistycznych, to jest jedna sprawa, ale także przekonanie wewnętrzne, że się da, że to są rzeczy odwracalne, żeby pacjent nie zamykał się w sobie. Dlatego też ten kolejny wątek, który na pewno chcemy rozwijać to jest wykorzystanie tej samej struktury aplikacji do terapii związanej z demencją. Nasze pierwsze konsultacje w domach opieki nad osobami starszymi pokazały nam, że to spotkało się z wielkim zainteresowaniem. Tu istotne jest dopasowania przykładów, które by potrafiły w jakiś sposób wywołać zainteresowanie u osób powiedzmy, 80-letnich lub starszych. Trzeba też tutaj rozwiązać wiele wątków takich socjologiczno- psychologicznych, na razie chcemy zachęcać na lewo i prawo ludzi do korzystania z czegoś co jest darmową aplikacją i właśnie w obszarach wiejskich, gdzie trudno jest umówić się na wizytę z logopedą, coś takiego na pewno mogłoby się przydać.
Ile godzin tygodniowo pacjent powinien spędzić przy tym programie, by czynić możliwe i akceptowalne postępy? Czy to pół godziny dziennie, godzina?
MK: Myślę że to już jest sprawa indywidualna ile dana osoba jest w stanie też poświęcić czasu jak zaawansowana jest afazja, natomiast to co jest najważniejsze to jest częste korzystanie z aplikacji, codzienne praktyczne, im częściej tym lepiej.
MJ: Na pewno trzy razy dziennie po pół godziny jest lepiej niż półtorej godziny raz na trzy dni, bo ta ciągła stymulacja powoduje, że przecierają się te szlaki, które zostały zablokowane w wyniku udaru.
MK: Systematyczność jest tutaj najważniejsza.
MJ: I właśnie, jeżeli wiadomo, że aplikacja jest darmowa to nie ma żadnej tej bariery finansowej, takiego poczucia, że jest to wydatek, ta bariera psychologiczna znika i bardzo chcemy to podkreślać.
Wspomnieliście o rejestracji, która też jest darmowa, a znacznie zwiększa możliwości... To wymaga współpracy logopedy...
MK: Może to być logopeda, ale może to być też opiekun osoby, małżonek, syn, córka, wnuk.
Czyli nie trzeba być fachowcem?
MK: Nie, absolutnie nie, może to być też osoba z najbliższego otoczenia.
I to polega na personalizacji, dopasowaniu się do pewnych wspomnień, rzeczywistości, otoczenia?
MK: I do stanu pacjenta też przede wszystkim, tak jak wspomniałam, ta liczba ćwiczeń, jakie ćwiczenia się wykonuje, jakie jest tempo, tez jest możliwość podejrzenia statystyk, zatem zobaczenia jak pacjent radzi sobie, które ćwiczenia wykonuje lepiej, które gorzej, na których wykonaniu spędza więcej czasu, na których mniej.
Jak te ćwiczenia wyglądają?
MK: Każde z ćwiczeń podzielone jest na podetapy, od 3-5. Na początku pacjent jest w fazie nauki, a zatem przypomina sobie, lektor powtarza mu pewne pojęcia. Następnie jest faza taka średnio trudna, czyli pacjent może mieć np. podpowiedzi, która odpowiedź jest prawidłowa. Zadawane są mu pytania o wskazanie np. fotografii, połączenie zdania, uszeregowanie dni tygodnia czy nazw miesięcy. Natomiast ostatnia faza jest taką fazą najtrudniejszą, pacjent już musi zdać się tutaj na siebie.
MJ: Zachęcamy wszystkie osoby zdrowe, które np. mają kontakt z kimś, z afatykiem, z osobą która jest właściwym użytkownikiem, żeby sobie same też przeklikały tę aplikację, bo docenią wtedy jak wiele tych funkcji jest absolutnie dla nas automatycznych, a trzeba je od nowa odbudować. Tak, że to jest ogromnie istotne, aby zrozumieć sytuację osoby, która przeszła udar.
Zrozumieć też, że pewne zachowania nie są wyrazem zniecierpliwienia, czy nieżyczliwości, zmiany charakteru, tylko są odpowiedzią na zupełnie nowe wyzwania, o których my do pewnego momentu po prostu nie mamy pojęcia...
MJ: Jeszcze większy jest kłopot, że takie osoby absolutnie nie mogą być traktowane jako upośledzone umysłowo. To są osoby z pełnią władz intelektualnych, tylko w jakiś sposób odjęte zostały im pewne funkcje, ale percepcja społeczna często jest taka, że zaczynamy te osoby traktować inaczej, one zostają spychane na bocznicę, jeśli chodzi o kontakty towarzyskie, co tylko pogłębia problem z umotywowaniem siebie samego do rozpoczęcia terapii. Ja chciałbym jeszcze podkreślić, że za tym projektem stało konsorcjum składające się z fundacji Salus Publica na Rzecz Zdrowia Publicznego, która ma siedzibę w Krakowie, a drugim bardzo ważnym podmiotem jest park technologiczny "Technopark Gliwice". To było miejsce gdzie jakby cały pomysł się zaczął. Studenci z Politechniki Śląskiej, którzy w "Technoparku Gliwice" uczestniczyli w różnego rodzaju aktywnościach związanych z przedsiębiorczością i innowacyjnością zwrócili się do Parku z takim pomysłem. Ten projekt wziął się z tego, że mama jednego z młodych programistów przeżyła udar i on miał tę osobistą motywację, aby coś takiego zbudować. Natomiast "Technopark Gliwice" był miejscem gdzie to się mogło zacząć. Ci studenci wiedzieli, że tam się dzieją innowacyjne projekty, Technopark zaprosił do projektu nas oraz jednostkę akademicką, czyli Zakład Zdrowia i Środowiska Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, który dał tę podbudowę merytoryczną. Oczywiście wszystko to we współpracy z logopedami. To taki przykład konsorcjum, które powstaje z pomysłem i szczęśliwie dostaje grant, realizuje projekt i rzeczy się toczą dalej, także tego się nie da zadekretować z góry.
To jest projekt w języku polskim, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystać oprogramowanie do terapii w innych językach...
MK: Absolutnie tak, jest to tylko kwestia przetłumaczenia, dostosowania do potrzeb grup zagranicznych, natomiast jest jak najbardziej możliwe i wykonalne.
MJ: Na pewno w porozumieniu z logopedami obsługującymi tamte strefy językowe, na pewno chcielibyśmy zacząć od języków takich jak: hiszpański, angielski, francuski, niemiecki, rosyjski, a być może np. chiński to już byłby zupełnie inny zestaw wyzwań lingwistycznych i logopedycznych. O tym jeszcze nic nie wiemy, natomiast w tym kierunku ten rozwój powinien następować, żeby to narzędzie mogło być prawdziwie globalne, a osobną zupełnie kwestią jest zaadoptowanie tego na potrzeby populacji starszej, czyli terapia demencji. Tu niezależnie od języka potrzeba dla starzejących się społeczeństw jest ewidentna.
Grzegorz Jasiński
...
Pieknie
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 4:49, 24 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
Dbaj o dziąsła!
Wczoraj, 23 maja (19:30)
Szczotkowanie zębów dwa razy dziennie, nitkowanie raz dziennie, regularne kontrole u stomatologa i odpowiednia dieta - to zdaniem lekarzy krótki przepis na zdrowe zęby i dziąsła. Podkreślają, że 95 procent chorób dziąseł wywołanych jest przez płytkę bakteryjną. To wiąże się z nieprawidłową higieną jamy ustnej lub nawet jej brakiem.
Zdj. ilustracyjne
/Marcin Bielecki (PAP) /PAP
Przeprowadzono badania, w których studenci przez 17 dni nie szczotkowali zębów. Od razu pojawiło się u nich zapalenie dziąseł - mówi w rozmowie z RMF FM profesor Renata Górska, przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Periodontologicznego, konsultant krajowy w dziedzinie periodontologii. Cechą charakterystyczną chorób przyzębia jest ruszanie się zębów. Może ono doprowadzić nawet do ich utraty, a potem do powikłań - dodaje.
Od godz. 9:00 do 10:30 na pytania słuchaczy dotyczące higieny jamy ustnej oraz chorób zębów i dziąseł odpowiadać będzie prof. Jan Kowalski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, zastępca sekretarza Polskiego Towarzystwa Periodontologicznego. Dzwońcie pod nr tel. 12 200 00 10
Choroby przyzębia mają związek z wieloma innymi problemami zdrowotnymi. Chodzi między innymi o choroby serca (przez tworzenie płytki miażdżycowej), udar mózgu, przedwczesny poród, niską wagę urodzeniową dziecka, a nawet chorobę Alzheimera, Parkinsona i raka trzustki. Głównym błędem jest nieprawidłowe i nieskuteczne szczotkowanie zębów oraz zbyt rzadkie wizyty u stomatologa - mówi profesor Renata Górska w rozmowie z RMF FM. Wśród dorosłych w Polsce w wieku 35-44 lata tylko 1,6 procent ma w pełni zdrowe przyzębie. Wśród osób po 65 roku życia to niespełna jeden procent! Częstość chorób przyzębia rośnie wraz z wiekiem i właśnie osoby starsze moim zdaniem powinny odwiedzać stomatologa co najmniej dwa razy w roku - dodaje profesor Górska.
Zobacz również:
Coraz więcej młodych Polaków walczy z próchnicą. "Jesteśmy w ogonie Europy"
Periodontolodzy, czyli specjaliści od przyzębia zwracają uwagę, że każdy z nas powinien raz dziennie nitkować zęby, najlepiej wieczorem, i co najmniej dwa razy dziennie szczotkować je pastą. Nitkowanie to czyszczenie powierzchni międzyzębowych. Właśnie w tych przestrzeniach najczęściej dochodzi do ubytków próchnicowych i jednocześnie tam znajduje się brodawka międzyzębowa, a od niej zaczyna się cały proces zapalny - opisuje profesor Renata Górska.
Lekarze podkreślają też, że w profilaktyce chorób zębów, dziąseł i jamy ustnej znaczenie ma też dieta. Owoce kiwi, żurawina i zielona herbata, czosnek, cebula i ryby bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe to produkty, które dobrze działają na stan naszego przyzębia. Zdecydowanie gorzej działają produkty zawierające wiele węglowodanów, przez które szybciej mineralizuje się płytka nazębna.
Prawie 70 procent dorosłych Polaków deklaruje, że szczotkuje zęby przynajmniej dwa razy dziennie, a 23 procent uważa, że robi to raz dziennie. Mimo to ponad 90 procent z nas ma próchnicę. Problem w dużej mierze dotyczy polskie dzieci i nastolatków. Przeciętny polski 12-latek ma średnio zepsute aż cztery zęby - wynika z danych Polskiego Towarzystwa Periodontologicznego. Dla porównania w Skandynawii średnia to niespełna jeden ząb z próchnicą. Ten wynik lokuje nas w ogonie Europy, w okolicy krajów tj. Bułgaria czy Rumunia. Pomimo, że świadomość pacjentów rośnie - komentuje w rozmowie z RMF FM profesor Tomasz Konopka, wiceprezes Towarzystwa Periodontologicznego.
Sytuacja nie wygląda dobrze także wśród dorosłych Polaków. Polak miedzy 65. a 75. rokiem życia ma średnio tylko 9 zębów. Jeszcze kilka lat temu było to tylko 6 zębów, więc sytuacja się poprawia. Ale skala problemu jest wciąż jak z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych ubiegłego wieku - komentuje profesor Konopka. To duże wyzwanie dla protetyków: podczas gdy na świecie protetyka zębowa zajmuje się już głównie kwestiami estetycznymi, u nas protetycy muszą wstawiać kolejne, nowe zęby - dodaje.
Zdrowie dziąseł a ryzyko miażdżycy
Lekarze odkrywają kolejne związki między infekcjami jamy ustnej a ryzykiem powikłań po operacjach chirurgicznych. Mamy dane pokazujące, że choroby dziąseł wpływają na rozwój miażdżycy. U pacjentów z chorobami przyzębia przybywa blaszek miażdżycowych. Ponadto, choroby dziąseł wpływają na czynniki ryzyka miażdżycy, w tym przede wszystkim cukrzycę. Obecność stanu zapalnego w jamie ustnej pogarsza kontrolę glikemii, wymaga bardziej intensywnego leczenia cukrzycy. Wyleczenie zębów oznacza mniejszą konieczność przyjmowania leków cukrzycowych - profesor Maciej Kostrubiec, kardiolog i specjalista chorób wewnętrznych z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Choroby przyzębia mają też wpływ na ciśnienie tętnicze i poziom cholesterolu. istotną kwestią jest też waga ciała. Zauważyliśmy też, że osoby, które wymagają leczenia periodontologicznego są często otyłe. To bardzo ścisłe związki - dodaje profesor Kostrubiec.
Mechanizm łączący tak wydawałoby się odległe części organizmu jak zęby i serce polega na tym, że chore zęby uwalniają cytokiny zapalne stymulujące stan zapalny. Ten stan zapalny po pewnym czasie nie pojawia się już tylko w obrębie jamy ustnej, ale zaczyna działać ogólnoustrojowo. Wpływa on na różne mechanizmy w naszym organizmie i różne zaburzenia, w tym na wzrost ciśnienia tętniczego - wyjaśnia profesor Kostrubiec.
Jak prawidłowo myć zęby?
Prawidłowo szczoteczkę układamy na dziąsłach pod kątem 45 stopni, włosie szczoteczki ustawiając w kierunku korzenia zęba - mówi w rozmowie z RMF FM profesor Tomasz Konopka, wiceprezes Towarzystwa Periodontologicznego. Następnie szczotkujemy korony zębów i powierzchnie żujące. Dzięki takiemu ułożeniu oraz ruchom oprócz mycia zębów masujemy dziąsła. Aby metoda ta była skuteczna, powinniśmy wykonać około 4-6 ruchów w jednym miejscu. Jeśli ktoś ma z tym problem, powinien kupić szczoteczkę elektryczną. Dzieci myjąc zęby stosują metody koliste. Natomiast u dorosłego powinno być to rolowanie, wymiatanie miedzy dziąsłami a zębami, żeby nie ominąć żadnej powierzchni międzyzębowej. Pamiętajmy, że żadna szczoteczka nie wejdzie w przestrzenie międzyzębowe. Tam potrzebujemy nitkowania, najlepiej raz dziennie - dodaje profesor Konopka.
Michał Dobrołowicz
...
Zęby to udreka. Czemu one sie ciagle psuja? Mogly by byc jak paznokcie czy inne czesci ciala. Jest to to samo co choroby... Skutek grzechu pierworodnego... Cierpienie...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:18, 26 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Hipercholesterolemia atakuje również młodych. "Wielu chorych nie wie, że ma ten problem"
Hipercholesterolemia atakuje również młodych. "Wielu chorych nie wie, że ma ten problem"
50 minut temu
Hipercholesterolemia rodzinna to choroba dziedziczna, która atakuje bez względu na wiek. Dotyka również osób młodych, aktywnych i dbających o prawidłową dietę. Nieleczona prowadzi do wielu zagrażających życiu chorób, a nawet do śmierci. "W Polsce cierpi na nią około 200 tysięcy osób, wiele z nich nie wie, że ma problem ze zbyt wysokim cholesterolem" - alarmują lekarze rodzinni, uczestnicy XVII Kongresu Medycyny Rodzinnej odbywającego się w Krakowie. "Dlatego bardzo ważna jest diagnostyka" - podkreślają.
Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM
Hipercholesterolemia związana jest z nieprawidłowościami w obszarze genów odpowiedzialnych za regulację tłuszczową w ludzkim organizmie. W Polsce około 200 tysięcy ludzi dotkniętych jest tą chorobą, a na świecie są ich nawet 34 miliony. Wielu z nich nie wie, że ma problem ze zbyt wysokim cholesterolem, oraz że może mieć on podłoże genetyczne.
Dr n. med. Krzysztof Chlebus o hipercholesterolemii
/Jacek Skóra, RMF FM
Ryzyko zgonu u nieleczonych chorych jest 100-krotnie wyższe niż u osób zdrowych.
Nieleczona hipercholesterolemia rodzinna to bardzo dramatycznie podwyższone ryzyko czegoś, co w sytuacjach normalnych występuje rzadziej u osób w młodym wieku, a mianowicie poważnego w skutkach udaru mózgu, albo zawału mięśnia sercowego, albo innych objawów miażdżycy w postaci chromania przestankowego, czyli ograniczenia ruchomości kończyn dolnych w wyniku gromadzenia się blaszek miażdżycowych - mówi w rozmowie z RMF FM doktor nauk medycznych Krzysztof Chlebus z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Podkreśla jednocześnie, że "są to najczęściej sytuacje, które w tym, czy innym mechanizmie doprowadzają do skrócenia życia, czyli krótko mówiąc - prowadzą do wcześniejszego zgonu".
Lekarze podkreślają, że bardzo ważne jest podjęcie wczesnych działań diagnostycznych i terapeutycznych. Wdrożenie terapii u tych osób jest kluczowe - mówi Chlebus.
O chorobie pacjenci często dowiadują się przypadkowo
Magdalena Miara-Kosewska o hipercholesterolemii
/Jacek Skóra, RMF FM
Jedną z największych organizacji w kraju działających na rzecz osób chorych na hipercholesterolemię jest Stowarzyszenie Pacjentów z Hiperlipidemią Rodzinną w Gdańsku. Stowarzyszenie zrzesza pacjentów, u których zdiagnozowano dziedziczne zaburzenia gospodarki lipidowej.
Chcemy dotrzeć do rodziców, żeby się badali, i żeby badali też swoje dzieci - mówi pacjentka i przedstawicielka Stowarzyszenia Pacjentów z Hiperlipidemią Rodzinną Magdalena Miara-Kosewska. O swojej chorobie dowiedziałam się przy okazji badań okresowych w zakładzie pracy. Nie uwierzyłam, że mam tak wysoki poziom cholesterolu. Wcześniej mój lekarz nie zwrócił na to uwagi, mimo to, że mój tata w wieku 47 lat zmarł na chorobę wieńcową - mówi Miara-Kosewska. Dlatego bardzo ważna jest diagnostyka - dodaje.
Działacze stowarzyszenia podkreślają, że budowanie społecznej świadomości zagrożeń związanych z tą chorobą, może przynieść oczekiwane przez pacjentów efekty.
...
Badanie cisnienia duzo daje.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 9:08, 07 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Padaczka: Przyczyn większości napadów nie znamy
Padaczka: Przyczyn większości napadów nie znamy
Wczoraj, 6 czerwca (19:50)
Padaczka jest jedną z najczęściej występujących chorób neurologicznych. Atakuje w każdym wieku, choć najczęściej w przypadku dzieci i osób starszych. Jak się ocenia, dotyka około procenta populacji. W Polsce występuje u około 400 tysięcy osób. "Mózg człowieka działa na zasadzie generowania i przekazywania impulsów. U chorych na padaczkę dochodzi do zaburzenia, w wyniku którego generowane są nieprawidłowe impulsy prowadzące do napadów padaczkowych" - mówi dr Elżbieta Szczygieł-Pilut - specjalista neurolog z Oddziału Neurologicznego Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. Objawy zależą od tego, jaki obszar objęty jest ogniskiem padaczkowym.
Padaczka jest jedną z najczęściej występujących chorób neurologicznych
/Photoshot /PAP
Chorujesz na padaczkę albo cierpi na nią ktoś z twoich bliskich? Chciałbyś poradzić się eksperta? W środę od godz. 11:00 do 13:30 na Wasze pytania dotyczące padaczki będzie odpowiadać dr n.med. Elżbieta Szczygieł-Pilut, specjalista neurolog z Oddziału Neurologicznego Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. Dzwońcie pod nr tel. 12 200 00 10. Nasza ekspert będzie też dostępna na wideoczacie na rmf24.pl i na Waszym profilu na Facebooku
W większości przypadków, nawet 65-70 procent, nie da się ustalić przyczyny napadów padaczkowych. W Polsce najczęściej spotyka się przypadki padaczki będące następstwem urazów głowy, to około 20 procent. Przy diagnostyce rozpatruje się też podłoże genetyczne, zarówno związane z dziedziczeniem po rodzicach, jak i mutacjami powstałymi w wieku zarodkowym. U dzieci podstawową przyczyną bywają uszkodzenia okołoporodowe, a także nieprawidłowości budowy naczyń krwionośnych, czy choroby, jak zapalenie mózgu, albo zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych - podkreśla w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Grzegorzem Jasińskim dr Elżbieta Szczygieł-Pilut.
Wśród przyczyn padaczki u osób starszych, po 65. roku życia, na pierwszy plan wysuwają się przypadki naczyniowego uszkodzenia mózgu, np. udar niedokrwienny, udar krwotoczny czy krwotok podpajęczynówkowy. U osób około 30, 40 roku życia, bardzo duże znaczenie dla pojawiania się padaczki mogą mieć guzy mózgu, zarówno pierwotne, jak i przerzutowe. Prowadzące do padaczek uszkodzenia mózgu mogą być też wynikiem używania substancji psychoaktywnych, czy zatrucia alkoholem.
Osobom postronnym padaczka najczęściej kojarzy się z klasycznym napadem, tak zwanym toniczno-klonicznym, kiedy pacjent traci nagle przytomność, upada na podłoże, występuje silne napięcie mięśni, wyprężanie ciała, odgięcie głowy do tyłu, mogą towarzyszyć temu miedzy innymi drgawki kończyn i głowy. To najbardziej spektakularna forma napadów padaczkowych, jednak nie najczęstsza. Są napady, kiedy pacjent przez kilka sekund jest tylko nieświadomy tego, co się z nim dzieje. Są wreszcie napady, w których pacjent na dwie, trzy minuty traci możliwość kontaktu z otoczeniem.
Jeżeli jesteśmy świadkami klasycznego napadu padaczkowego to przede wszystkim powinniśmy zabezpieczyć głowę pacjenta przed urazem. Pacjenta nie należy krępować, nie należy na siłę go cucić. Nie należy wkładać żadnych przedmiotów do jamy ustnej, ponieważ grozi to wyłamaniem, uszkodzeniem zębów. Pacjenta wymiotującego trzeba położyć w pozycji bocznej, bezpiecznej. Po napadzie pacjenci w większości przypadków śpią. Nie trzeba tego snu przerywać. Jeżeli po napadzie pacjent jest pobudzony, trzeba ochronić go przed możliwością wybiegnięcia na ulicę, przed możliwością kolejnych urazów.
Dr Elżbieta Szczygieł-Pilut
/Fot. Grzegorz Jasiński /materiały prasowe
Posłuchaj pierwszej części rozmowy
Gość: dr Elżbieta Szczygieł-Pilut - specjalista neurolog z Oddziału Neurologicznego Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. Część 1
Grzegorz Jasiński, RMF FM: Zacznijmy od przyczyn, co może doprowadzić do tej choroby, do ataków padaczkowych?
Dr Elżbieta Szczygieł-Pilut: Niestety w większości przypadków padaczki, to jest około 65-70 proc., my nie jesteśmy w stanie ustalić przyczyny napadów padaczkowych. Jeżeli chodzi o możliwości, jakie rozpatrujemy, to przede wszystkim podłoże genetyczne. W przypadku dziedziczenia od ojcowskiej linii jest to narażenie kształtujące się na poziomie ok. 1,7 proc., w przypadku dziedziczenia od matczynej linii to narażenie wynosi około 3 proc. Podłoże genetyczne to jednak nie tylko dziedziczenie od matki czy od ojca, tutaj również trzeba myśleć o wszelkiego rodzaju mutacjach, powstałych w okresie życia zarodkowego. I to jest jedna możliwość pojawienia się padaczki, czyli dziedziczenie genetyczne. Inne możliwości to na przykład padaczki, które pojawiają się wskutek np. urazu, to jest bardzo duża grupa pacjentów, około 20 proc. U osób starszych - po 65. roku życia - na pierwszy plan wysuwają się przypadki naczyniowego uszkodzenia mózgu, np. udar niedokrwienny czy udar krwotoczny, czy krwotok podpajęczynówkowy. U osób starszych możemy tez myśleć o neurodegeneracyjnym uszkodzeniu mózgu np. w chorobie Alzheimera, możemy też myśleć o różnego rodzaju innych czynnikach np. zaburzeniach metabolicznych, hipo-, hiperglikemii, hiponatremii. Jeżeli chodzi o małe dzieci do pierwszego roku życia, to ryzyko wystąpienia różnego rodzaju deficytów i dysfunkcji, które mogą doprowadzić do padaczki jest ogromne. Na pierwszy plan wysuwają się tutaj encefalopatie niedotleniowo-niedokrwienne w okresie okołoporodowym...
Czyli uszkodzenie przy porodzie...
Przy porodzie, jak najbardziej. Kolejnym czynnikiem mogą być różnego rodzaju malformacje naczyniowe, to jest bardzo duża grupa pacjentów do pierwszego roku życia. W późniejszym etapie rozważa się zmiany, takie jak krwotoki dokomorowe, okołokomorowe - jak na przykład zapalenie mózgu, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych czy drgawki gorączkowe. Inna bardzo duża grupa pacjentów, zwłaszcza w wieku około 30., 40. roku życia, to chorzy, u których bardzo duże znaczenie mają guzy mózgu. Są to guzy zarówno pierwotne jak i guzy przerzutowe mózgu. W takim przypadku konieczne jest wykonanie badania obrazowego głowy. Można powiedzieć, że w każdym przypadku jest ono konieczne, ale w tym przypadku jest ono absolutnym priorytetem do dalszego postępowania. Co jeszcze, choroby demielinizacyjne, stwardnienie rozsiane, czy np. toksyczne uszkodzenie mózgu, czy uszkodzenie w wyniku działania substancji psychoaktywnych, zatrucia alkoholem, przewlekłego spożywania alkoholu. Jest wreszcie gros innych czynników, o których pewnie nie wspomniałam, które dopiero są na etapie badań.
Co się dzieje w mózgu osoby, która doznaje ataku?
Mózg człowieka działa na zasadzie generowania i potem przekazywania impulsów. W przypadku pacjenta, u którego rozpoznajemy padaczkę, wiadomo, że już wcześniej dokonał się proces epileptogenezy, czyli proces przekształcenia mózgu prawidłowo funkcjonującego w mózg, który jest zdolny do generowania napadów padaczkowych. To jest cała podstawa padaczki, to niesie za sobą dalsze implikacje kliniczne. W zależności od tego, w jakim miejscu mózgu to następuje, jaki obszar jest objęty ogniskiem padaczkowym, taką mamy manifestację kliniczną. Tutaj jest nadmierna synchroniczna aktywność mózgowa. W normalnie funkcjonującym mózgu my nie mamy nadmiernej synchronicznej aktywności mózgowej, tylko impulsy są przekazywane w sposób naturalny, niesynchronizowany.
Jakie objawy powinny nas zaniepokoić? Chorego, rodzinę? Po czym najłatwiej poznać, że to padaczka? Oczywiście wszyscy najbardziej kojarzymy ten klasyczny napad, gwałtowny, dramatyczny. Czy on może być pierwszym objawem, bez wcześniejszego rozpoznania?
Oczywiście, że tak. Może to być napad klasyczny, czyli napad w dawnej nomenklaturze nazywany napadem grand mal, obecnie toniczno-klonicznym. Pacjent traci nagle przytomność, upada na podłoże, mogą wystąpić drgawki poprzedzone fazą toniczną, czyli nadmiernym wyprężaniem ciała. Kolejno może nastąpić przygryzienie języka, może wystąpić bezwiedne oddanie moczu, stolca, po napadzie pacjent jest z reguły senny. Jest to najbardziej spektakularna forma napadów padaczkowych, jednakże nie najczęstsza. Mamy tez takie napady, w których pacjent przez kilka sekund jest nieświadomy tego, co się z nim dzieje. Te napady bardzo często pozostają niezauważalne przez otoczenie i przez wiele lat możemy nie rozpoznać tej formy napadów jako padaczki. Są też napady, w których pacjent na dwie, trzy minuty traci kontakt z otoczeniem i napadom tym mogą towarzyszyć różnego rodzaju automatyzmy. Automatyzmy to są takie nadmierne, synchroniczne zmiany, które są bez świadomości chorego. Dzielimy je na automatyzmy ruchowe, pacjent może wykonywać stereotypowe ruchy mlaskania, przełykania śliny, mogą to być automatyzmy dotyczące ruchów kończyn, pacjent może skubać skórę, może próbować wykonywać próby głaskania. Mogą to być też takie automatyzmy, które sprawiają wrażenie dla osób z otoczenia ruchów celowanych - może ubierać się, może rozbierać się, może przynosić przedmioty, to też jest element napadów tych dwu-, trzyminutowych, w których pacjent nie jest świadomy. Inną bardzo szeroką grupą, stanowiącą około 60 proc. napadów padaczkowych, to są napady częściowe. W trakcie tych napadów nie dochodzi do utraty przytomności, pacjent może mieć bardzo dyskretne zrywania mięśnia okrężnego ust, może mieć dyskretne drgawki, obejmujące dystalne części kończyny lub jedną kończynę, są to zrywania, które są asymetryczne, dokonujące się po jednej stronie ciała. Mogą to być wrażenia widzenia osób, których nie ma w polu widzenia, wrażenia słyszenia głosów, których nie ma, mogą to być różnego rodzaju doznania węchowe, smakowe, wegetatywne, psychiczne, zawroty głowy. Tak, że ta rzesza objawów klinicznych jest bardzo różna i - tak jak wspomniałam wcześniej - w zależności od miejsca, w którym dochodzi do tworzenia się ogniska padaczkowego, taka mamy manifestację kliniczną. Warto pamiętać, że wszystkie te napady trwają bardzo krótko i tutaj patognomoniczne jest to, że pacjent ma napad nagle, spontanicznie i powtarzają się te same czynności.
Jak sam chory może rozpoznać, że coś takiego się zbliża? Czy może nie zauważyć, że doszło do takiego dyskretnego napadu, nie pamiętać tego, nie mieć takiej świadomości?
Jest grupa pacjentów, u których występuje aura i tak naprawdę jest to bardzo dobry element napadu padaczkowego, ponieważ pacjent może się przygotować. Natomiast duża grupa pacjentów nie wie, że zbliża się napad, dopiero relacje naocznych świadków są tutaj jak gdyby elementem kluczowym. Pacjent może mówić, że wie, że tylko na chwilę stracił kontakt z otoczeniem i to może być cała relacja chorego. Dlatego niezmiernie ważne jest zbieranie wywiadu nie tylko od pacjenta, ale od naocznych świadków zdarzenia, aby przybliżyć rozpoznanie lub nierozpoznanie choroby.
Powiedzmy coś więcej o tej aurze. Jak to wygląda, jak to się odczuwa?
Pacjent może mieć napady częściowe proste, wrażenia zawrotów głowy, zaburzenia nastroju, zaburzenia emocji, możemy mieć jakieś parestezje, czyli drętwienia różnych części ciała i po pewnym czasie dochodzi do napadu.
Wspomniała pani doktor, że ten klasyczny napad nie jest najczęstszy. To oczywiste, że jeśli ktoś przejdzie taki atak musi trafić do lekarza specjalisty. Kiedy jednak powinniśmy się zgłosić do lekarza w przypadku tych delikatniejszych symptomów?
O poradę powinien starać się każdy pacjent, u którego wystąpi zwiewny, nawet niekoniecznie traktowany jako napad padaczkowy objaw. Na tym etapie lekarz neurolog, czy lekarz innej specjalizacji powinien dokładnie zebrać wywiad. Wywiad jest kluczowy w rozpoznaniu i decyzji o dalszym postępowaniu wobec pacjenta. Na podstawie wywiadu my jesteśmy wręcz pewni rozpoznania lub nierozpoznania padaczki. W trakcie konsultacji neurologicznej, czy konsultacji przez lekarza innej specjalności, wykonuje się również badanie neurologiczne, które jest podstawą do dalszego postępowania.
Mówiła pani, że w większości przypadków nie znamy przyczyn padaczki. Jak więc możemy ją zdiagnozować, rozpoznać? Jakie metody w tym pomagają?
Jak już wspomniałam, wywiad jest kluczowym elementem. Kolejna metoda to badanie elektroencefalograficzne, jest to jednak badanie pomocnicze, nie możemy się na nim jednoznacznie opierać. Ono czasem tylko pomaga w rozpoznaniu. To badanie, które polega na rejestracji pewnych dysfunkcji dokonujących się w mózgu. Jeżeli my nie mamy zmian charakterystycznych dla padaczki, czyli zmian napadowych w zapisie EEG, wcale nie oznacza to, że nie mamy padaczki. Innym, koniecznym badaniem zwłaszcza u osób, których napad padaczkowy zdarza się w wieku 30, 40 lat jest wykonanie badania obrazowego mózgu, tomografii komputerowej głowy lub rezonansu magnetycznego. My w większości przypadków posiłkujemy się rezonansem magnetycznym. Takie badanie powinno być wykonane u każdego pacjenta, u którego podejrzewamy pierwotnie mózgowe pochodzenie czynności napadowej, aby wykluczyć organiczną przyczynę uszkodzenia mózgu, które generuje napady padaczkowe, czyli w takich przypadkach, kiedy podejrzewamy padaczkę objawową. Badania pozytronowej tomografii emisyjnej również są bardzo pomocne.
Czy te badania wskazują na rejon mózgu, gdzie może dochodzić do niepożądanych wyładowań elektrycznych? Czy to może być widać, czy tam pojawiają się jakieś uszkodzenia?
W przypadku np. guzów mózgu zwykle jest ewidentnie jednoznaczna zmiana, która jest wykazana w badaniach podstawowych, obrazowych mózgu. Natomiast bardzo często jest tak, że my nie wykazujemy zmiany. Badanie jest tylko badaniem pomocniczym, aby wykluczyć zmianę organiczną, natomiast w mózgu nie stwierdzamy żadnych istotnych nieprawidłowości.
Porozmawiajmy o metodach leczenia. Jeśli ustali się przyczynę, na przykład guz mózgu, jego usunięcie to jest podstawowa linia leczenia. Co w pozostałych przypadkach, także tych, gdy objawy są, a przyczyny nie znamy?
Podstawą leczenia padaczki jest podawanie leków przeciwpadaczkowych. Niestety, na dzień dzisiejszy my nie mamy leków, które działają przyczynowo. Wszystkie leki dostępne, to są leki działające objawowo. Jest ich w Polsce coraz więcej, mamy dostępność do tych leków, niemniej jednak ich zadaniem jest tylko podwyższenie progu drgawkowego, uniemożliwienie wystąpienia wyładowania napadowego, na sam proces epileptogenezy nie mają one żadnego wpływu. I to jest bardzo ważna linia pomocy pacjentom z padaczką. Leki pomagają około 70 proc. chorym, w niektórych przypadkach jednak, w tej pozostałej grupie, leczenie farmakologiczne nie przynosi efektu.
Czy leki przeciwpadaczkowe wpływają na inne funkcje organizmu, czy dają efekty uboczne, senność, otępienie?
Jak najbardziej. Leki przeciwpadaczkowe, zwłaszcza leki pierwszej generacji, starsze, które są zarejestrowane w Polsce i w krajach Unii Europejskiej do roku 1993 roku, to są leki, które mają ogromną ilość działań niepożądanych. Patrząc na poszczególne grupy pacjentów, u których włączamy leczenie przeciwpadaczkowe, kobiety w wieku rozrodczym, osoby starsze, które mają choroby współistniejące, osoby po udarach mózgu, z uszkodzeniem wątroby, z uszkodzeniem nerek, bardzo ważne jest, by te leki nie spowodowały za dużo działań niepożądanych, żeby korzyści przewyższały ryzyko zastosowania takich leków.
Posłuchaj drugiej części rozmowy
Gość: dr Elżbieta Szczygieł-Pilut - specjalista neurolog z Oddziału Neurologicznego Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. Część 2
Ale rozumiem, że są leki nowocześniejsze. Czy one są w Polsce dostępne?
Jak najbardziej, są one dostępne w Polsce. Natomiast jest problem refundacji. Polska jest jedynym krajem, w którym refundacja leków nowej generacji - oczywiście nie wszystkich - jest możliwa dopiero po rozpoznaniu padaczki lekoopornej. To jest bardzo duże ograniczenie, zwłaszcza u tych pacjentów, o których wcześniej wspomniałam.
Co to w praktyce oznacza, kiedy do takiego rozpoznania może dojść? Kiedy choroba rozwija się dłużej, stosowane wcześniej leki nie działają? Jak pacjent musi sobie "zasłużyć" na refundację?
Tak naprawdę ogranicza to w dużym stopniu postępowanie lekarzy epileptologów. Ogranicza wprowadzenie leków, które mogłyby być wprowadzone już w pierwszej linii, w momencie rozpoznania choroby. Dlatego też w Polsce jest bardzo dużo nadrozpoznań padaczki lekoopornej, czyli padaczki w której dwie metody farmakologiczne, dwa leki w dobrze dobranej dawce, odpowiednim czasie leczenia, nie pomogły. Tutaj ta nadropoznawalność nie wynika z faktycznego stanu, jaki istnieje. Wynika z potrzeby zastosowania tych leków. To się zmienia. Jednak nadal potrzeba dużych zmian, aby ta możliwość była powszechna.
O ile leków chodzi, jak duża to jest liczba?
To jest kilka leków. To są leki drugiej i trzeciej generacji, zwłaszcza trzeciej. Jest to niewielka grupa leków.
Jeżeli nie działają leki, mówi się o innych metodach leczenia. Także metodach inwazyjnych...
Jeżeli nie działają leki, to mamy możliwości metod inwazyjnych, ale też i metod nieinwazyjnych. Przede wszystkim u dzieci bardzo ważna jest dieta ketogenna. Jest to dieta, która zawiera dużo kwasów tłuszczowych. Jest ograniczona w niej ilość glukozy, stały poziom białka. Jeżeli chodzi o osoby dorosłe, coraz więcej jest badań klinicznych pokazujących, że ta dieta również ma swój sens. Bardzo istotna jest współpraca neurologów z dietetykami, aby ta dieta była rygorystycznie przez pacjentów przestrzegana. Rozpatrując metody inwazyjne, bardzo często mówimy o DBS-ach, czyli głębokiej stymulacji mózgu. Metoda znana od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Niemniej jednak, jeżeli chodzi o samą padaczkę, to stosuje się ją przez ostatnich kilka, kilkanaście lat. Są badania pokazujące, że to leczenie jest naprawdę skuteczne. Zwłaszcza w jednej z najczęstszych form napadów padaczkowych u osób dorosłych - padaczce skroniowej. Jest takie badanie SANTE, które pokazuje, że u 56 procent pacjentów skutki leczenia w dwuletnim okresie obserwacji są spektakularne.
To leczenie chirurgiczne, polega na wszczepianiu elektrod do mózgu...
Tak. Jest to leczenie chirurgiczne. Wszczepiamy elektrody do mózgu. Z reguły w tak zwane jądro przednie wzgórza. To ma podobny system działania jak kardiostymulator serca. Działanie tego mechanizmu polega na tym, by powstrzymywać występowanie napadów padaczkowych.
Jakie jeszcze inne metody mogą być stosowane?
Inną metodą może być stymulacja nerwu błędnego. Mogą to być klasyczne metody usunięcia zmiany. U dzieci przede wszystkim mówimy o kalozotomii (przecięciu spoidła wielkiego mózgu) w przypadkach padaczek lekoopornych zespołu Draveta, zespołu Lennoxa-Gastauta są one dość często stosowane. Mówimy też o lobektomii skroniowej pozaskroniowej, czyli wycięciu fragmentu mózgu odpowiedzialnego za napad padaczkowy lub hemisferektomii, czyli wycięciu jednej półkuli mózgu. To również tyczy się padaczek lekoopornych.
To są już takie skrajne przypadki, jak często trzeba je stosować?
To jest decyzja bardzo indywidualna. Dotyczy ona pacjentów, u których opanowanie napadów padaczkowych nie jest możliwe. Ona jest podejmowana w sposób zindywidualizowany, adekwatny do potrzeb pacjenta.
Na ile z padaczką można żyć normalnie, pracować?
Jak pokazują wyniki badań przeprowadzonych w Polsce przez grupę UCB Polskie Towarzystwo Epileptologii, w Polsce jest około 40 procent dorosłych pacjentów, u których rozpoznaliśmy padaczkę i którzy podjęli pracę zawodową. Więc jest to bardzo niewielka grupa pacjentów. Może nie wiąże się to ze stygmatyzacją tych pacjentów, ale z bardzo ograniczoną wiedzą na temat tej choroby, w innych środowiskach, niemedycznych. Ogromna jest rola towarzystw polskich, aby tę świadomość społeczeństwa w dużym stopniu zmienić. Pacjenci przed wystąpieniem napadu padaczkowego nie przyznają się w swoim miejscu pracy do napadów. Trzeba podkreślić, że praca tych pacjentów to nie tylko element zarobkowy, ale również element uczestnictwa w życiu społecznym. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ psychoterapia pacjentów z padaczką jest bardzo istotna. W tym elemencie trzeba bardzo wiele jeszcze zrobić.
Ta wiedza jest też bardzo istotna ze względu na możliwość pomocy takiej osobie. My sobie wyobrażamy atak padaczkowy w takiej najbardziej stereotypowej, dramatycznej postaci. Ale do końca nie wiemy, co my możemy w takiej sytuacji zrobić. W jaki sposób pomóc oprócz dzwonienia na pogotowie i próby ochrony przed tym, by chory się nie zranił?
Jeżeli mamy przypadek klasycznego napadu padaczkowego, to przede wszystkim należy zabezpieczyć głowę pacjenta przed urazem. Wszystkie przedmioty, które mogą spowodować uraz głowy w trakcie upadku pacjenta - pacjent z reguły upada z pozycji stojącej - muszą być z tego miejsca usunięte. Pacjenta nie należy krępować, nie należy krępować jego ruchu. Nie należy na siłę cucić go. Nie należy wykonywać pewnych czynności, które mają zatrzymać napad padaczkowy. Pacjent i tak nas nie słyszy. Jeżeli pacjent ma jakiś element metalowy w jamie ustnej, protezę - należy to usunąć. Nie należy wkładać żadnych przedmiotów do jamy ustnej, ponieważ grozi to wyłamaniem, uszkodzeniem zębów. Należy pacjenta - wymiotującego przede wszystkim, ale to są jedne z rzadszych form przebiegu napadu padaczkowego - położyć w pozycji bocznej, bezpiecznej, tak by nie doszło do zachłyśnięcia treścią pokarmową. Tak naprawdę należy obserwować, co dzieje się z pacjentem, czy nie ma innych dodatkowych elementów, które mogłyby spowodować jego uszkodzenie. Czyli na przykład - czy nie może dojść do urazu kończyn, czy nie może dojść do urazu kręgosłupa. Przed tym wszystkim próbujemy go zabezpieczyć. Po napadzie tacy pacjenci w większości przypadków śpią. Nie trzeba tego snu przerywać. Jeżeli po napadzie pacjent jest pobudzony, trzeba ochronić go przed możliwością wybiegnięcia na ulicę, przed możliwością kolejnych urazów.
A jeżeli mamy do czynienia z tymi mniej widocznymi przypadkami, zatrzymaniami, momentami dezorientacji? Jak pomóc komuś, o którym nie wiemy, czy choruje na padaczkę? Co robić? Czy zawsze dzwonić po pogotowie?
Nie, w niektórych przypadkach nie jest to konieczne. Natomiast jeżeli pacjent nie ma rozpoznanej padaczki, ale podejrzewamy u niego takie tło, to w pierwszej kolejności on powinien być kierowany do specjalisty, aby na postawie tego wywiadu, informacji, uzyskanych od naocznych świadków stwierdzić, czy to jest napad padaczkowy, czy to jest inna forma nie pierwotnie mózgowa.
Diagnoza padaczki może poważnie skomplikować życie, bo z oczywistych względów, ze względu na bezpieczeństwo własne i innych, nie można wykonywać pewnych zawodów, nie można też na przykład prowadzić samochodu. Tutaj są dość drastyczne przepisy...
To prawda. Przy czym pacjent, który ma rozpoznaną padaczkę to jest osoba, która w wielu przypadkach może mieć dobrze kontrolowane napady padaczkowe i przyjmuje się w większości przypadków - podkreślam, w większości przypadków - jest również decyzja zindywidualizowana, że po dwuletnim okresie obserwacji pacjenta bez napadów padaczkowych, możemy podjąć pewne czynności, które mają za zadanie przyspieszyć możliwość starania się o czasowe prawo jazdy. Taki pacjent podlega kolejnym latom obserwacji. Przez pierwsze dwa lata, to jest obserwacja co pół roku przez lekarza specjalistę neurologa. Przez kolejne, co rok. Jeżeli jest taka opcja, jeżeli pacjent nie ma innych napadów, o których my nie wiemy, jeżeli to jest forma napadów, nad którymi mamy bardzo dobrą kontrolę, takie starania pacjenta o czasowe prawo jazdy są możliwe.
To jest niestety także kłopot dla lekarza, który po diagnozie ostrej formy padaczki musi powiadomić odpowiednie władze, że pacjent musi stracić prawo jazdy...
To jest bardzo duży problem. Problem bardzo często podnoszony na wielu spotkaniach naukowych, spotkaniach z pacjentami, w grupach pacjentów z epilepsją. Niemniej jednak, trzeba zawsze podkreślić to, że pacjent jest osobą indywidualną i pewne zasady są wprowadzone - nowelizacja w 2013 roku - ale ta decyzja zawsze jest podejmowana indywidualnie.
To jest także ograniczenie dotyczące pewnego rodzaju prac, na przykład prac na wysokości, gdzie atak może zagrozić nie tylko zdrowiu, ale i życiu danej osoby. A także życiu innych osób, które z nią pracują.
Prawo mówi, że każda osoba, która ma styczność z pacjentem z padaczką, musi zgłosić do odpowiednich organów ten fakt. Ci pacjenci są również bardzo szczegółowo informowani w trakcie rozmowy dotyczącej rozpoznania i potwierdzenia rozpoznania padaczki.
W Polsce na padaczkę choruje około 400 tysięcy osób. To olbrzymia armia. Pani doktor wspomniała, że około 40 procent z nich może normalnie pracować. Niestety bardzo duża grupa w związku z tą chorobą ma bardzo ograniczone możliwości. Na ile te nowoczesne leki, które niekoniecznie im przysługują, mogłyby coś poprawić, na ile mogłyby pomóc nowe metody terapii?
Badania wskazują, że u pacjentów, u których zastosowanie leków nowej generacji jest możliwe, zmniejsza się liczba napadów padaczkowych. Czyli możliwości uczestniczenia w życiu społecznym, wykonywania prac, czynności zawodowych rosną o około kilka, kilkanaście procent. Tak, że ta grupa pacjentów z siedemdziesięciu procent, których my dobrze kontrolujemy napady padaczkowe, zwiększa się spektakularnie.
Padaczka to choroba, która często pojawia się w dyskusjach na temat możliwości stosowania tak zwanej medycznej marihuany. Mówi się, że takie preparaty mogą w przypadku padaczki pomóc. Jaka jest medyczna wiedza na ten temat?
Bardzo dużo się mówi w ostatnim czasie na temat marihuany medycznej. Zwłaszcza u dzieci. Polska uczestniczy w wielu badaniach klinicznych w zastosowaniu marihuany leczniczej u pacjentów z zespołem Draveta, zespołu Lennoxa-Gastauta i te badania naprawdę są obiecujące. Niemniej jednak należy pamiętać, że jeżeli chodzi o pacjentów, z którymi ja mam do czynienia, pacjentów z grupy dorosłej, to nadal brak jest badań klinicznych, które są z kontrolowaną grupą placebo. Więc tak na zasadzie podejścia emocjonalnego, to nie jest rozwiązanie. Musimy poczekać na efekty końcowe. Mimo, że podkreślałam wcześniej, że pacjenci z padaczką mają zmniejszenie ilości napadów padaczkowych, trzeba pamiętać o bardzo dużym, późniejszym efekcie działania marihuany. Zaburzenie funkcji poznawczej - to jest to, co jest bardzo istotne w działaniach niepożądanych marihuany. Czyli przede wszystkim zaburzenia pamięci, to wysuwa się na pierwszy plan. Potrzeba kolejnych badań z kontrolowaną grupą placebo, a nie emocjonalnego podejścia do prawy.
Dziś nie koncentrujemy się na padaczce u dzieci, bo ta choroba właśnie u dzieci, to jakby zupełnie inny, szeroki problem... W największym skrócie proszę powiedzieć, dlaczego...
Epileptologia dziecięca i epileptologia dorosłych to są dwie różne działki neurologii dorosłych i neurologii dziecięcej. Jako neurolog dorosłych przede wszystkim mam przekazywanych pacjentów, u których napady padaczkowe nadal są możliwe w życiu dorosłym. W wieku dziecięcym jest dużo napadów padaczkowych, które ulegają samoograniczeniu około dziesiątego roku życia. Te formy, które są lekooporne, to są formy ciężkie, związane z zupełnie innymi przyczynami występowania napadów padaczkowych. Dlatego to są bardzo rozbieżne dziedziny.
Grzegorz Jasiński
...
Jak wiekszosci chorob nie znamy przyczyn. Patrz Ksiega Hioba. Tam podane sa przyczyny.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:12, 12 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Rewolucja w leczeniu kanałowym? Ząb nie musi być martwy
Rewolucja w leczeniu kanałowym? Ząb nie musi być martwy
1 godz. 25 minut temu
Naukowcy z Oregon Health & Science University w Portland mają dobrą wiadomość dla osób, które w związku z problemem z zębami muszą poddać się leczeniu kanałowemu. Wyniki eksperymentu, opublikowane dziś na łamach czasopisma "Scientific Reports", dają szansę, że po takim zabiegu ząb nie pozostanie martwy. W warunkach laboratoryjnych powiodła się bowiem próba odtworzenia naczyń krwionośnych, które mogłyby zapewnić tkance zęba dalsze odżywianie.
W laboratorium OHSU udało się odtworzyć naczynia krwionośne w usunietym zębie przedtrzonowym
/OHSU - Kristyna Wentz-Graff /materiały prasowe
Zobacz również:
Komórki macierzyste zregenerują nam zęby?
Leczenie kanałowe, konieczne w przypadku poważnych uszkodzeń zęba i procesów zapalnych obejmujących jego miazgę polega na usunięciu tej miazgi, w tym naczyń krwionośnych i włókien nerwowych. Kanał zębowy zostaje oczyszczony, zatruty i wypełniony substancją stabilizującą. Po takim zabiegu ząb pozostaje zabezpieczony, ale martwy i z czasem coraz bardziej podatny na uszkodzenia. Badacze z Oregonu pokazali, że ten scenariusz można nieco zmienić i sprawić, że ząb po zabiegu będzie wciąż mocny.
Leczenie kanałowe eliminuje czucie i dopływ krwi do zęba, sprawia, że jest martwy, nie działają w nim żadne biologiczne mechanizmy obronne. W takiej sytuacji rośnie ryzyko utraty zęba, potrzeby późniejszego zastosowania implantów, czy protez zębowych - mówi szef zespołu badawczego, prof. Luiz Bertassoni z OHSU School of Dentistry.
Bertassoni wraz z kolegami prowadził już wcześniej pracę nad odtwarzaniem naczyń krwionośnych z wykorzystaniem technologii druku 3D. Tym razem w oczyszczonym kanale usuniętego zęba przedtrzonowego umieścił wykonaną z włókien cząsteczek cukru formę w kształcie naczyń krwionośnych i wypełnił żelem zawierającym białka i komórki miazgi zęba. Po usunięciu tej formy, w powstałe kanaliki wprowadzono komórki śródbłonka, pobrane z naczyń krwionośnych. Po siedmiu dniach we wnętrzu zęba uformowały się nowe naczynia.
Ten wynik pokazuje, że tworzenie sztucznych naczyń krwionośnych może być efektywną strategią przywracania funkcji zębów - podkreśla Bertassoni. Wierzymy, że to odkrycie sprawi, że w przyszłości leczenie kanałowe będzie prowadzone w zupełnie nowy sposób - tłumaczy.
Nowa metoda wydaje się na razie dość skomplikowana i - co za tym idzie - prawdopodobnie dość kosztowna. Nie wiadomo też, czy w praktycznym zastosowaniu nie okaże się dla pacjenta nadmiernie uciążliwa. Jeśli jednak się przyjmie może sprawić, że nasze osobiste zęby wystarczą nam na dłużej. To może być gra warta świeczki...
Odtworzenie naczyń krwionośnych może istotnie poprawić wyniki leczenia kanałowego zębów
/OHSU - Kristyna Wentz-Graff /materiały prasowe
Grzegorz Jasiński
...
Taki zabieg to minimum pewnie koszt 100 tys i wiecej gdy kanalowe kilkaset... Ale brawo! To osiagniecie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:54, 13 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Nieprawdopodobna operacja w Lublinie: W oko 6-latki wbiła się sprzączka
Nieprawdopodobna operacja w Lublinie: W oko 6-latki wbiła się sprzączka
7 minut temu
Metalowa sprzączka paska inhalatora, która na urwanej sprężynującej gumce wbiła się w oko 6-latki - taki niezwykle rzadki i poważny przypadek skutecznie zoperował wraz ze swoim zespołem prof. Robert Rejdak szef lubelskiej Kliniki Okulistyki. Gdyby nie nowatorskie rozwiązania dziewczynka straciłaby oko w ciągu kilku godzin.
Zobacz również:
Specjaliści z Lublina uratowali wzrok 38-latka, który został dotkliwie pobity
Nie było możliwości innego wyciągnięcia sprzączki, bo "zakotwiczyła się" w gałce ocznej. Gdyby lekarze próbowali ją wyciągnąć, całkowicie zniszczyliby oko dziecka.
Prof. Robert Rejdak zdecydował się na specjalistyczną i trudną metodę. Polegała ona na dostaniu się do ciała obcego "od drugiej" strony. Aby to zrobić musieli m.in. naciąć oko w specjalnym miejscu. Chirurdzy poruszali się w obrębie, gdzie liczy się dokładność do dziesiątej części milimetra. Zabieg był wykonywany w powiększeniu, pod mikroskopem.
Operacja jedna na milion
Oprócz samego uszkodzenia gałki ocznej największym problemem było ryzyko zakażenia, które mogło rozwinąć się błyskawicznie i być śmiertelnym zagrożeniem dla dziecka. Lekarze mieli najwyżej kilka godzin na podjęcie decyzji i wykonanie zabiegu.
To nie koniec leczenia. Dziewczynka będzie miała wszczepioną specjalną soczewkę, która poprawi jej widzenie. To, że widzi na oko i nic złego się nie dzieje należy już traktować w kategoriach ogromnego sukcesu. Lekarze mają jednak ambicję przywrócenia pełnego widzenia. Takie operacje to rzadkość. Jedna na milion - mówi RMF FM prof. Robert Rejdak.
(ug)
Krzysztof Kot
...
Piekne
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 12:30, 19 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Twoje zdrowie w Faktach RMF FM
Pionierska operacja w Polsce. "Zabieg przez dziurkę od klucza"
Pionierska operacja w Polsce. "Zabieg przez dziurkę od klucza"
Dzisiaj, 19 czerwca (09:46)
Sukcesem zakończyła się innowacyjna operacja urologiczna, którą przeprowadził w Krakowie profesor Piotr Chłosta. Zabieg polegał na mało inwazyjnym usunięciu pęcherza moczowego. Operacja była śledzona na żywo przez lekarzy zgromadzonych na 47. Kongresie Polskiego Towarzystwa Urologicznego.
Operację, która będzie przeprowadzona w Krakowie, oglądają urolodzy w Katowicach. Zdjęcie ilustracyjne
/WyA /RMF FM
Do tej pory każda taka operacja wymagała rozcięcia brzucha pacjenta. Teraz odbyło się to, mówiąc obrazowo, w sposób bezkrwawy i bez zbędnego nacinania ciała pacjenta.
Profesor Piotr Chłosta: Ta operacja to szczyt możliwości pod względem urotechnologicznym.
/RMF FM
Z wykorzystaniem otworów naturalnych ciała i z wykorzystaniem niewielkich nacięć, które pozwolą na wprowadzanie cienkich instrumentów i wykonywanie operacji, które rozległością są identyczne jak operacje otwarte. Tylko będą one wykonane jakby przez dziurkę od klucza - mówi profesor Piotr Chłosta, prezes Polskiego Towarzystwa Urologicznego.
Taki sposób przeprowadzenia zabiegu powoduje mniejsza utratę krwi, mniejsze zużycie leków i szybszy powrót pacjenta do zdrowia. Dodatkowo przy tym zabiegu operator będzie pracował na ciele pacjenta. Jednocześnie identyczna operacja odbywa się w Toruniu, gdzie lekarz siedzi przed specjalnym pulpitem i kieruje nowoczesnym robotem Da Vinci. To właśnie robot z niezwykłą precyzją dokonuje wycięcia określonego organu.
(ag)
Paweł Pawłowski
...
Wspaniale.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:49, 19 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Sposób na komary? Światło...
Sposób na komary? Światło...
Dzisiaj, 19 czerwca (13:53)
Sztuczne światło może okazać się zaskakująco skutecznym sposobem zmniejszenia ryzyka ukąszenia przez komary - twierdzą na łamach czasopisma "Parasites and Vectors" naukowcy z University of Notre Dame. Przekonują o tym wyniki badań prowadzonych przez nich na roznoszącym w Afryce malarię komarze z gatunku Anopheles gambiae. Już 10 minut naświetlania jasnym światłem w nocy skutecznie zakłócało rytm dobowy tych owadów i sprawiało, że przez kilka kolejnych godzin stawały się mniej uciążliwe.
Komar z gatunku Anopheles gambiae
/BSIP/Photoshot /PAP/Photoshot
Zachowania komarów, w tym szukanie pożywienia, przemieszczanie się, czy składanie jaj są silnie zależne od pory dnia i nocy, przy czym samice najbardziej intensywnie gryzą w ciemnościach. To sprawia, że pory zmierzchu i świtu, kiedy ludzie - już lub jeszcze - nie chronią się przed owadami w domach, czy pod moskitierami są dla nich najbardziej niebezpieczne. Użycie w pomieszczeniach preparatów odstraszających komary, czy wręcz owadobójczych nie rozwiązuje problemu, bowiem komary stopniowo stają się na nie odporne, przyzwyczajają się do nich, przesuwają też żerowanie na wcześniejszą porę wieczorem i późniejszą rano, kiedy ludzie są poza domem.
Musimy odkryć nowe metody ochrony przed komarami, bo te, którymi do tej pory dysponujemy, nie są wystarczające - przekonuje prof. Giles Duffield z Uniwersytetu Notre Dame. Jego grupa potraktowała wyzwanie bardzo poważnie i postanowiła przeprowadzić eksperyment częściowo... na sobie. Komary, które nie były nosicielami żadnych chorób, dzielono na dwie grupy. Kontrolną przetrzymywano w ciemności, drugą przez 10 minut oświetlano białym światłem. Naukowcy badali potem poziom żarłoczności komarów przykładając ręce do siatek, zza których komary mogły bez przeszkód ich kąsać. Test prowadzono bezpośrednio po wyłączeniu światłą i potem co dwie godziny. Eksperyment powtórzono, zmieniając sposób oświetlenia, tym razem świecąc światło cyklicznie co dwie godziny. W obu przypadkach oświetlane komary okazały się znacznie mniej skłonne do kąsania niż owady trzymane w ciemności.
Najbardziej znaczący w naszych wynikach jest fakt, że zmniejszenie skłonności do kąsania utrzymuje się po poddaniu działaniu światła nawet przez cztery godziny - podkreśla prof. Duffield. Ta metoda może okazać się skutecznym uzupełnieniem do tej pory stosowanych sposobów ograniczania ryzyka zachorowań - dodaje. Jego zdaniem impulsy światła powinny okazać się bardziej skuteczne od stałego oświetlenia, bo komarom trudniej będzie się do nich przyzwyczaić. Autorzy pracy zamierzają teraz sprawdzić, czy podobnego efektu nie można osiągnąć z pomocą światła o konkretnej długości fali, na przykład czerwonego, które byłoby w nocy mniej uciążliwe dla ludzi. Być może dalsze odkrycia w tej sprawie pewnego dnia pomogą i nam w walce z naszymi miejscowymi krwiopijcami.
(mpw)
Grzegorz Jasiński
..
To chyba troche podchodzi pod medycyne.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:25, 19 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Urolodzy: Wciąż niska świadomość na temat wpływu palenia na nowotwory
Urolodzy: Wciąż niska świadomość na temat wpływu palenia na nowotwory
Dzisiaj, 19 czerwca (18:09)
Większość pacjentów chorujących na raka pęcherza nie wie o ścisłym związku tego nowotworu z paleniem papierosów - wynika z badań, zaprezentowanych w poniedziałek w Katowicach podczas 47. Kongresu Naukowego Polskiego Towarzystwa Urologicznego.
Zdj. ilustracyjne
/Jacek Bednarczyk /PAP
W badaniu ankietowym - przeprowadzonym przez naukowców Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie - wzięło udział 718 pacjentów, 84 proc. z nich to palacze. Aż 60 proc. badanych informacje o raku pęcherza i jego korelacji z paleniem otrzymało dopiero od lekarza, do którego trafili w związku z tą chorobą.
Większość palaczy robi wielkie oczy, kiedy uświadamiamy im, że palenie to nie jest tylko kwestia płuc czy serca. Przecież wszystkie toksyny, które są produktami spalania tytoniu, muszą być z organizmu wydalone. One po wstępnym metabolizmie w wątrobie są wydalane z moczem, w związku z tym te same karcynogeny mogą oddziaływać mutagennie na nasze tkanki w różnych częściach ciała - powiedział PAP dr Artur Lemiński z Kliniki Urologii i Onkologii Urologicznej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.
Do nowotworów układu moczowego, mających ścisły związek z paleniem tytoniu i długotrwałą ekspozycją na zawierający toksyny mocz należą: rak pęcherza moczowego, nerki, moczowodu i miedniczki.
Chociaż - jak podkreślano podczas konferencji - choroby układu moczowego i wizyty u urologa przestają być w Polsce tematem wstydliwym, to wciąż wielu chorych zgłasza się do lekarza zbyt późno.
Standardem powinna być wizyta u urologa mężczyzny po ukończeniu 50. roku życia. Wcześniej do urologa powinny zgłaszać się osoby, które miały w rodzinie przypadki nowotworów układu moczowego. Bezwzględnie wizyty u urologa wymaga sytuacja, w której zauważymy krew w moczu. Ponieważ bywa to niewidoczne gołym okiem, urolodzy zalecają laboratoryjne badanie moczu raz w roku wszystkim palaczom po 45. roku życia.
Kryterium wieku nie jest jedynym, bo np. rak jądra to choroba mężczyzn młodych. Do lekarza powinien się więc zgłosić każdy, kto wyczuje lub zauważy jakieś zgrubienia czy inne nieprawidłowości - podkreślił dr Lemiński.
Kongres, który potrwa w Międzynarodowym Centrum Kongresowym do środy, zainaugurowały w poniedziałek sesje chirurgii na żywo - operacje transmitowane do Katowic z dwóch wiodących ośrodków urologicznych w kraju - Krakowa i Torunia. Transmitowano m.in. laparoskopową operację wycięcia pęcherza moczowego z wykorzystaniem robota da Vinci, prowadzoną przez prof. Tomasza Drewę w Szpitalu Wojewódzkim w Toruniu. Równolegle taki sam zabieg metodą standardową - manualnej laparoskopii - wykonywano w Katedrze i Klinice Urologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Robot jest generalnie jest bardzo precyzyjnym instrumentem. To na pewno przyszłość urologii, bo operacje z jego użyciem są mniej inwazyjne dla chorych, którzy znacznie szybciej wracają po nich do zdrowia - powiedział prof. Marek Lipiński z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Przewaga robota polega na tym, że daje możliwość manipulacji takiej jak ręką chirurga. (...) W klasycznej laparoskopii wprowadzamy jedynie narzędzia, którymi możemy obracać wzdłuż ich osi. Dzięki robotom te najtrudniejsze operacje stają się więc łatwiejsze w wykonaniu. W Stanach Zjednoczonych cała urologia odbywa się z wykorzystaniem robotów, takiej techniki łatwiej nauczyć chirurga, postępu oczekują też pacjenci - ocenił urolog z Kliniki Urologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego Bartosz Dybowski.
...
Nalogi w ogole szkodza.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:15, 20 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Twoje zdrowie w Faktach RMF FM
Urolodzy "w przyszłości będą lekarzami każdej polskiej rodziny”
Urolodzy "w przyszłości będą lekarzami każdej polskiej rodziny”
1 godz. 7 minut temu
Urolodzy są coraz bardziej potrzebni pacjentom, zwłaszcza przy leczeniu nowotworów złośliwych. Co czwarty chory na raka jest pacjentem urologa – tak uważają lekarze zgromadzeni na 47. Kongresie Polskiego Towarzystwa Urologicznego.
Operacje polskich urologów z Krakowa i Torunia były transmitowane na żywo.
/Józef Polewka /RMF FM
Odsetek chorób o podłożu urologicznym spośród globalnej liczby nowotworów złośliwych rozpoznawanych w naszym kraju stanowi 26 procent, czyli widać z tego że problem jest poważny - uważa profesor Piotr Chłosta, szef Polskiego Towarzystwa Urologicznego.
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że charakter dyscypliny dedykowany również do społeczeństw starzejących się, obserwujemy systematyczny wzrost średniej wieku populacji europejskiej, w tym polskiej. Więc nie mam najmniejszej wątpliwości, że w niedalekiej przyszłości urolog będzie lekarzem dedykowanym dla niemal każdej rodziny - dodaje Chłosta.
Kongres, który potrwa w Międzynarodowym Centrum Kongresowym do środy, zainaugurowały w poniedziałek sesje chirurgii na żywo - operacje transmitowane do Katowic z dwóch wiodących ośrodków urologicznych w kraju - Krakowa i Torunia.
Transmitowano m.in. laparoskopową operację wycięcia pęcherza moczowego z wykorzystaniem robota da Vinci, prowadzoną przez profesora Tomasza Drewę w Szpitalu Wojewódzkim w Toruniu. Równolegle taki sam zabieg metodą standardową, czyli manualnej laparoskopii, wykonywano w Katedrze i Klinice Urologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
(ag)
Marcin Buczek
RMF FM/PAP
...
Tez wazna dziedzina!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 8:16, 23 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Opinie
Sukces polskich transplantologów. Kolejny przeszczep krzyżowy
Sukces polskich transplantologów. Kolejny przeszczep krzyżowy
Wczoraj, 22 czerwca (21:25)
Po raz czwarty w Polsce wykonano przeszczep krzyżowy. Transplantacja miała miejsce 10 dni temu we Wrocławiu i w Bydgoszczy. Po raz pierwszy przy tego typu zabiegu nie trzeba było transportować organów.
Biorca nerki Adrian Bartosik (po lewej) i dawca nerki Daniel Burniak.
/PAP/Aleksander Koźmiński /PAP
Do tej pory praktyka była taka, że po pobraniu nerki była ona schładzana, wkładana do lodu i transportowana jak najszybciej do drugiego ośrodka. Tym razem namówiliśmy pacjentów i podzieliliśmy pary tak, by dawca i biorca byli operowani w jednym szpitalu - powiedziała na konferencji prasowej doktor Dorota Kamińska z Kliniki Nefrologii i Medycyny Transplantacyjnej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Ta operacja była czwartym w Polsce krzyżowym przeszczepem nerek od osób niespokrewnionych. We Wrocławiu narząd przeszczepiono dwóm mężczyznom, a w Bydgoszczy dwóm kobietom.
Dzisiaj to już można powiedzieć, że czuję się doskonale. Z każdym dniem po operacji są duże postępy. Czuję się jak nowo narodzony. Moja partnerka też się czuje bardzo dobrze. Na początku wiadomo, są różne bóle pooperacyjne, związane może nie z pobraniem nerki, tylko ze szwami, ale bardzo dobrze się czuję - mówi pacjent, który brał udział w przeszczepie.
Przy takim przeszczepie wymagana jest zgodność grupy krwi i tzw. zgodność immunologiczna. Gdy ona nie występuje pomiędzy małżonkami lub osobami spokrewnionymi, poszukiwane są pary do transplantacji krzyżowej pomiędzy osobami niespokrewnionymi - powiedziała dr Kamińska.
Doktor wyjaśniła, że na taką operację potrzebna jest zgoda sądu. W tym przypadku skojarzenie par i procedury prawne nie trwały długo, bo zaledwie trzy miesiące.
Dodała, że wykonane zabiegi były czwartym krzyżowym przeszczepem nerek w Polsce, ale piątą taką operacją od osób niespokrewnionych, ponieważ w Warszawie wykonano też jedyny w kraju przeszczep tzw. łańcuchowy pomiędzy trzema parami.
(ag)
Bartek Paulus
RMF FM/PAP
...
Wspaniale!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:01, 28 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Naukowcy stworzyli plaster do szczepienia na grypę
Naukowcy stworzyli plaster do szczepienia na grypę
1 godz. 25 minut temu
Już wkrótce, przeciwko grypie będziemy mogli zaszczepić się sami - obiecują naukowcy z Atlanty. Zakończyli właśnie kolejny etap badań klinicznych specjalnych plastrów, które mają do tego służyć. Plastry wyposażono w matrycę mikroigiełek, które podczas przyklejania plastra wciska się w skórę. Igiełki po chwili rozpuszczają się, a plaster po kilku minutach można odkleić. Jak pisze dziś prestiżowe medyczne czasopismo "Lancet" metoda, uznawana przez badanych za znacznie bardziej komfortową od tradycyjnych igieł, daje szanse na to, że liczba osób szczepiących się przeciwko grypie znacznie wzrośnie.
Matryca mikroigiełek
/Georgia Tech /materiały prasowe
Jak pisze "Lancet", pierwsza faza badań klinicznych, prowadzonych wspólnie przez naukowców z Emory University i Georgia Institute of Technology pokazała, że plastry z mikroigłami są bezpieczne i dobrze tolerowane przez uczestniczące w testach osoby. Okazały się przy tym równie skuteczne w budowaniu odporności, jak zwykłe szczepionki, a badani ochotnicy uznawali zabieg z ich wykorzystaniem jako zdecydowanie bardziej komfortowy, niż zastrzyk. Co ważne, plaster można aplikować samemu, a szczepionka w tej postaci nie wymagają przechowywania w lodówce. Po użyciu jest też łatwiejsza do utylizacji.
Pierwszą fazę testów klinicznych prowadzono w Hope Clinic i Emory Vaccine Center w Atlancie od 2015 roku. Uczestniczyło w niej 100 zdrowych osób w wieku od 18 do 49 lat, którzy nie szczepili się przeciwko grypie w sezonie 2014-15. Ochotników podzielono na cztery grupy, szczepionych plastrem podanym przez pracownika medycznego, szczepionych plastrem podanym samodzielnie, szczepionych tradycyjnie, wreszcie osoby, którym podano placebo, plaster nie zawierający szczepionki.
Tak przykleja się plastry ze szczepionką
/Rob Felt, Georgia Tech /materiały prasowe
Badacze ze stanu Georgia nie ukrywają celu swoich eksperymentów. Chodzi o to, by szczepienia przeciwko grypie zdecydowanie spopularyzować. Choć od lat lekarze zalecają coroczne szczepienia przeciwko grypie, choroba ta wciąż jest przyczyną wielu poważnych, także śmiertelnych zachorowań - mówi pierwsza autorka pracy, prof. Nadine Rouphael z Emory University School of Medicine. Możliwość zaszczepienia się samemu, bezboleśnie, powinna zwiększyć liczbę osób, które się na to decydują i w związku z tym poprawić poziom zabezpieczenia przed chorobą - dodaje.
Ludzie znajdują sobie mnóstwo pretekstów, by się przeciwko grypie nie szczepić - przyznaje współautor pracy, prof. Mark Prausnitz z Georgia Tech. Jednym z podstawowych celów opracowania tej technologii było dotarcie do jak największej liczby z nich. To możliwe, bo jej użycie nie wymaga wizyty u lekarza, wystarczy ją kupić i po przyjściu do domu przykleić na kilka minut. Po odklejeniu plaster można bezpiecznie wyrzucić, bo nie zawiera już żadnych ostrych elementów - tłumaczy.
Badania pokazały, że w miejscu przyłożenia plastra pozostawało na dwa, trzy dni tylko lekkie zaczerwienienie. Dawka szczepionki przyjmowana przy założeniu plastra przez pielęgniarkę i samodzielnie byłą identyczna, co potwierdza, że ten sposób szczepienia jest bardzo łatwy. Plaster, przechowywany w temperaturze pokojowej, zachowywał swe właściwości przez co najmniej rok. Autorzy pracy zamierzają przejść teraz do drugiej fazy testów klinicznych, z udziałem większej liczby ochotników. W przyszłości chcą też spróbować tej technologii w przypadku innych szczepionek, choćby przeciwko odrze, różyczce czy polio.
Tak wygląda cały plaster
/Georgia Tech /materiały prasowe
Grzegorz Jasiński
...
To pieknie
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:48, 29 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Nowotwory przewodu pokarmowego coraz groźniejsze
Nowotwory przewodu pokarmowego coraz groźniejsze
Dzisiaj, 29 czerwca (13:3
Co czwarty, a w niektórych krajach nawet co trzeci nowotwór złośliwy, to rak przewodu pokarmowego - zaalarmowali specjaliści podczas 19. światowego kongresu na temat tego typu nowotworów, który odbywa się w Barcelonie.
Zdjęcie ilustracyjne.
/David Tanecek /PAP
Rak jelita grubego - cichy zabójca
Rak jelita grubego, trzustki i wątroby to wśród nowotworów odpowiednio druga, czwarta i siódma przyczyna zgonów na świecie - powiedział wiceprzewodniczący kongresu prof. Josep Tabernero ze szpitala uniwersyteckiego w Barcelonie.
Najbardziej niepokojący jest wzrost zachorowań na raka jelita grubego. Z danych przedstawionych na kongresie wynika, że w Australii w ciągu 10 lat liczba przypadków tego nowotworu zwiększy się o 50 procent. W Wielkiej Brytanii tak duży wzrost zachorowań oczekiwany jest w okresie od 10 do 25 lat.
W Polsce dynamika wzrostu zachorowań na raka jelita grubego jest najwyższa w całej Europie. W latach 1980-2010 z powodu tej choroby nastąpił w naszym kraju czterokrotny wzrost zachorowań u mężczyzn i trzykrotny u kobiet.
Z danych Krajowego Rejestru Nowotworów wynika, że w 2015 roku na raka jelita grubego zachorowało w Polsce 18 tysięcy osób, a zmarło 11 tysięcy.
Rak jelita grubego jest drugą przyczyną zgonów po raku płuc u mężczyzn i raku piersi u kobiet. Według GLOBOCAN w Europie wykrywany jest on u 470 tysięcy osób rocznie, a ponad 200 tysięcy chorych umiera każdego roku. Najczęściej chorują ludzie po 50. roku życia.
Specjaliści uważają, że jednym z powodów wzrostu zachorowań na raka jelita grubego jest niezdrowy styl życia, głównie dieta (zbyt duże spożycia mięsa i jego przetworów, a za mało warzyw i owoców) oraz mała aktywność fizyczna.
Polscy specjaliści uważają, że wzrost zachorowań na raka jelita grubego w Polsce jest częściowo pozorny, ponieważ w ostatnich 15 latach poprawiła się u nas wykrywalność tego nowotworu - dzięki wprowadzeniu badań przesiewowych przy użyciu kolonoskopii.
Nie ma dobrego leku na raka trzustki
Inne nowotwory przewodu pokarmowego występują rzadziej niż rak jelita grubego, ale są groźniejsze. Tak jest w przypadku raka trzustki - czwartej przyczynie zgonów. Pancreatic Cancer Action Network przewiduje, że w 2020 roku będzie on drugą przyczyną zgonów.
Powodem tego jest utrzymująca się wyjątkowo duża śmiertelność związana z tym nowotworem. W przypadku innych chorób, takich jak rak płuca czy jelita grubego, uzyskuje się coraz lepsze wyniki leczenia, nawet w stanach zaawansowanych. Mówił o tym wiceprzewodniczący kongresu w Barcelonie prof. Eric van Cutsem z Belgii: Szybko zwiększa się nasza wiedza o nowotworach przewodu pokarmowego, a wraz z nią mamy coraz więcej opcji terapeutycznych.
Wyjątkiem jest rak trzustki, który wciąż nadzwyczaj trudno jest skutecznie leczyć, bo od kilkudziesięciu lat nie udało się uzyskać leku, który byłby przełomem w leczeniu tego nowotworu. Pięcioletnie przeżycia uzyskuje się u zaledwie 15-20 procent chorych, a jedyną skuteczna metodą jest wczesne wykrycie i usunięcia guza tego narządu.
Rak żołądka można zatrzymać
Jednym z najgroźniejszych nowotworów złośliwych jest również rak żołądka. W Unii Europejskiej pięcioletnie przeżycia przy tym nowotworze uzyskuje się u zaledwie 25 procent pacjentów. Głównym tego powodem jest to, że nowotwór ten jest późno wykrywany. Jedynie 5-7 procent wykrywanych w naszym kraju przypadków jest w początkowej fazie rozwoju.
Pocieszający jest fakt, że w ostatnich kilkudziesięciu latach znacznie spadła zachorowalność na raka żołądka. Jest to zasługa m.in. lepszego przechowywania żywności i zmiany diety. Spożywanie pokarmów słonych, wędzonych i marynowanych prowadzi do przewlekłego zapalenia błony śluzowej żołądka o charakterze zanikowym, co sprzyja rozwojowi tego nowotworu.
Według Krajowego Rejestru Nowotworów w naszym kraju co roku wykrywa się ponad 5 tysięcy przypadków raka żołądka. Znacznie częściej chorują mężczyźni, u których diagnozuje się rocznie 3,5 tysiąca tych nowotworów, podczas gdy u kobiet - jedynie 1,5 tysiąca.
Specjaliści podkreślają, że nowotwory przewodu pokarmowego często nie powodują poważniejszych dolegliwości, gdyż mają zwykle utajony przebieg. Chorzy późno zgłaszają się do lekarza, gdy choroba jest mocno rozwinięta. Już w chwili rozpoznania często wykrywane są przerzuty z powodu wyjątkowo agresywnego przebiegu tych nowotworów.
(ag)
...
Tak naprawde to nie wiemy skad to. Lepsza wykrywalnosc tez moze byc przyczyna. Co bylo ,,zgonem naturalnym" 50 lat temu dzis okazuje sie choroba.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:05, 05 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Apel amerykańskiego lekarza do Trumpa: Wspierajcie polsko-amerykańską kardiologię
Apel amerykańskiego lekarza do Trumpa: Wspierajcie polsko-amerykańską kardiologię
Dzisiaj, 5 lipca (09:55)
W przeddzień wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce Prof. Radosław Stefan Kiesz, światowej sławy kardiolog podczas konferencji prasowej w Warszawie, zaapelował do rządów Polski i USA o wsparcie dotychczasowej współpracy w zakresie rozwoju innowacyjnych technologii i usług w medycynie sercowo-naczyniowej.
Lekarze podczas operacji w Gdańskim Centrum Sercowo-Naczyniowym.
/Adam Warżawa /PAP
Podczas spotkania z dziennikarzami Amerykanin polskiego pochodzenia podkreślał, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat Polsko - Amerykańskie Kliniki Serca zainwestowały w rozwój polskiej kardiologii i kardiochirurgii ponad 800 mln zł, podczas gdy w ramach programu Polkard, Ministerstwo Zdrowa przeznaczyło na ten cel 500 mln złotych.
Otwarcie nowoczesnych superośrodków kardiologicznych American Heart of Poland S.A. w tzw. "Polsce powiatowej" sprawiło, że śmiertelność wśród pacjentów z chorobą wieńcową zmniejszyła się o 33 procent, a wśród pacjentów z zawałem aż o połowę. To wynik plasujący Polskę w światowej czołówce - podkreślał amerykański kardiolog.
Polsko - Amerykańskie ośrodki kardiologiczne i kardiochirurgiczne otwierane są w tych rejonach kraju, gdzie dostępność tego rodzaju opieki była bardzo ograniczona lub nie było jej wcale. Dotychczas wszystkie świadczyły pomoc pacjentom za darmo w oparciu o kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia. Po ogłoszeniu przez Narodowy Fundusz Zdrowia tzw. sieci szpitali okazało się, że do systemu nie zostały zakwalifikowane placówki m.in.: w Gdańsku, Starachowicach czy Józefowie.
Ośrodek w Gdańsku ma najniższą śmiertelność okołooperacyjną w Polsce i spełniał warunki stawiane przed szpitalami, które miały znaleźć się w sieci. To perła w koronie polskiej kardiochirurgii i kardiologii - wyjaśnia prof. Radosław Stefan Kiesz - Z kolei ośrodki w Starachowicach i Józefowie, które również nie znalazły się w sieci szpitali niosą pomoc osobom wykluczonym spod szybkiej opieki kardiologicznej.
W początkach polsko-amerykańskiej współpracy zapoczątkowanej m.in. przez prof. Radosława S. Kiesza transfer technologii, wiedzy i procedur przebiegał tylko z USA do Polski. Amerykańskie inwestycje i technologie, rozwijane przez polskich i amerykańskich naukowców, oraz lekarzy uratowały życie setki tysiącom Polaków.
Na bazie doświadczeń, technologii oraz procedur dostarczanych przez Amerykanów stworzyliśmy ośrodki, które teraz często służą jako wzór także w USA. Transfer doświadczeń i patentów przebiega w obie strony, także za sprawą Centrum Badawczo-Rozwojowego, w którego działalność nieustannie inwestujemy - podkreśla prof. Paweł Buszman, współtwórca oraz prezes zarządu American Heart of Poland.
...
Kazda pomoc naszej ledwie zywej sluzbie ,,zdrowia". Jest cenna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 13:40, 11 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Uwaga, słońce! Jak ustrzec się oparzeń słonecznych i co robić, kiedy już się nam przytrafią
Louise Gauthier | Lip 11, 2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Słońce poprawia nam humor, ale może też – w większych dawkach – okazać się wrogiem numer 1 naszej skóry.
K
ażdy i każda z nas ma swój „kapitał słoneczny”. Co to takiego? To ilość promieni ultrafioletowych, jakie możemy w ciągu życia przyjąć bez obawy o raka skóry. Przed skutkami ich działania chroni nas zdolność do opalania, aktywność naszego DNA i przeciwutleniacze. Niemniej jednak musimy chronić skórę przed oparzeniami słonecznymi, a jeśli już się nam przytrafią, musimy umieć je łagodzić.
Słońce poprawia nam humor, ale może też – w większych dawkach – okazać się wrogiem numer 1 naszej skóry. Zobaczmy, jak promienie UV działają na komórki skóry i jak przeciwdziałać ich szkodliwości. Przed nami wakacje. Nie dajmy sobie ich popsuć skórą spieczoną na czerwono, zatroszczmy się o nią odpowiedzialnie i skutecznie.
Czytaj także: Upał w mieście? Te 6 drobiazgów pomoże nam przetrwać lato
Na czym polega niebezpieczeństwo
Słońce emituje promienie UV, które szkodzą naszej skórze. W niewidoczny dla oczu sposób wysyła nam promienie UVA, odpowiedzialne za starzenie się skóry, zmarszczki i przebarwienia, oraz UVB, które działają na naskórek. Promienie UVB sprawiają, że skóra opala się, ale są też przyczyną najpoważniejszych oparzeń, a w dużych dawkach działają rakotwórczo. Niektórych szkód nie da się odwrócić, nie warto więc wystawiać się na słońce bez odpowiedniej ochrony.
Kiedy lepiej się nie opalać
Kiedy Słońce jest w zenicie – powiedzmy, od południa do godziny 16 – promieniuje najsilniej i najniebezpieczniej. W tych godzinach lepiej więc się nie opalać, nawet jeśli zdaje się nam, że na dworze nie jest zbyt gorąco.
Niemowlęta nie powinny w ogóle przebywać na słońcu. Są zbyt wrażliwe na promienie słoneczne, powinny więc pozostawać w cieniu przez cały dzień.
Uzbrojenie przeciwsłoneczne
Żeby dobrze chronić się przed słońcem, każdy członek rodziny powinien zabrać na plażę suchą koszulkę, kapelusz z chustą okrywającą kark i ramiona oraz okulary słoneczne. Promienie UV atakują nie tylko skórę, mogą także powodować uszkodzenia oczu, prowadzące nawet do zaćmy. Warto mieć ze sobą koszule z długim rękawem i długie spodnie. Niektóre tkaniny są zaprojektowane specjalnie dla ochrony przed słońcem, wskaźniki ochrony UV można znaleźć na metce.
Jeśli nie ma gdzie schronić się przed słońcem – na przykład na plaży – warto zadbać o własny cień. Parasol czy plażowy namiot to dobry pomysł – ale w ciągu dnia trzeba pamiętać o tym, żeby przestawiać go wraz z ruchem Słońca po nieboskłonie. I oczywiście trzeba brać pod uwagę, że promienie słoneczne odbijają się od piasku (a jeszcze mocniej od śniegu).
Czytaj także: Wakacje 2017: co zabrać, a co lepiej zostawić. Praktyczny poradnik
Wybierz dobry krem i mądrze go używaj
Kremy z filtrem przeciwsłonecznym są niezbędne. Na opakowaniach znajdują się informacje o mocy filtrów (jest ich sześć: 6, 10, 15, 20, 25, 30, 50 i 50+), czyli o tym, jaką ilość promieni słonecznych przepuszczają. Żeby dowiedzieć się, jaki procent promieni UV przepuszcza dany filtr, zastosuj następujący wzór: 1/wskaźnik ochrony x 100. I tak: krem z filtrem 6 przepuszcza 16,6% UV, a 50-tka – zaledwie 2%.
Fototyp 1
skóra bardzo jasna, włosy rude lub jasnoblond, liczne piegi. Nie opala się nigdy, często doznaje oparzeń słonecznych.
-> krem z filtrem 50 lub więcej, często ponawiane aplikacje, nie wolno opalać się między 12 a 16.
Fototyp 2
skóra jasna, włosy blond lub jasnobrązowe, nieliczne piegi. Opala się z trudnością, zdarzają się oparzenia słoneczne.
-> krem z filtrem 50
Fototyp 3
skóra średniociemna, włosy jasnobrązowe lub brązowe, możliwe piegi. Opala się równomiernie, rzadko doznaje oparzeń.
-> krem z filtrem 50 między godz. 12 a 16, 30 przez resztę dnia
Fototyp 4
skóra ciemna, włosy brązowe lub czarne, brak piegów. Opala się szybko i prawie nigdy nie doznaje oparzeń
-> krem z filtrem 30
Fototyp 5
skóra brązowa, włosy czarne, brak piegów. Opala się szybko i prawie nigdy nie doznaje oparzeń
-> krem z filtrem 30
Fototyp 6
Skóra czarna, włosy czarne. Oparzenia bardzo rzadkie.
-> krem z filtrem 15 lub 20
W przypadku wątpliwości, krem z filtrem 50 nadaje się dla każdej skóry. Dla cer wrażliwych i młodych można stosować kremy dla dzieci, zawierające mniej alergenów.
Kremy działają jak filtr przeciwsłoneczny, są uzupełnieniem naszej ochrony, ale to nie znaczy, że dzięki nim można przesiadywać na słońcu w nieskończoność. Smarować się trzeba co dwie godziny i po każdej kąpieli, zwłaszcza odsłonięte części ciała, nie zapominając o pomijanych często uszach, stopach i karku.
Co robić po oparzeniu?
Jeśli skóra ucierpiała w wyniku opalania, trzeba o nią zadbać. Przede wszystkim uzupełnić płyny, pijąc dużo wody. Spłukać skórę pod prysznicem, żeby ją odświeżyć, i zaaplikować balsam nawilżający (rodzaje „po opalaniu”). Nie wolno wychodzić ponownie na słońce, póki skóra się nie zregeneruje. Ciepło zwiększa uczucie pieczenia i bólu po oparzeniach, warto więc pozostać w chłodzie i w cieniu.
Jeśli szkody są większe niż zwyczajne oparzenie słoneczne i mamy do czynienia z poparzeniem pierwszego stopnia, trzeba zastosować żel lub maść przeciwoparzoniową. Im mocniejsze poparzenie, tym mocniej uszkodzona skóra. Już w przypadku poparzeń drugiego stopnia (rozległy rumień, opuchlizna, pęcherze) trzeba koniecznie udać się do lekarza.
Czytaj także: Jednoczęściowe kostiumy kąpielowe na każdą figurę
Tekst pochodzi z francuskiej edycji portalu Aleteia
...
Latwiej zapobiegac niz leczyc!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:19, 03 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Kraków: W szpitalu im. Rydygiera przeprowadzono przełomową operację
Kraków: W szpitalu im. Rydygiera przeprowadzono przełomową operację
Wczoraj, 2 sierpnia (17:57)
Pierwsza tego typu operacja w Polsce. W Krakowskim szpitalu im. Rydygiera dokonano rekonstrukcji ucha wewnętrznego i zewnętrznego, podczas jednego zabiegu. "To jest rewolucyjna metoda w tego typu zabiegach" - tak wydarzenie komentuje Anna Chrapusta, kierownik Małopolskiego Centrum Oparzeniowo-Plastycznego, która przeprowadziła operację.
Kraków: W szpitalu im. Rydygiera przeprowadzono przełomową operację. Zdjęcie ilustracyjne
/Piotr Bułakowski /RMF FM
Na tego typu operacje czekały najczęściej dzieci, które urodziły się bez małżowiny usznej, lub które miały zrośnięte błony wewnątrz ucha. By móc odtworzyć ucho wewnętrzne, a tym samym przywrócić małym pacjentom słuch, potrzeba było kilka zabiegów.
Cały proces wymagał jednak długiej hospitalizacji i ogromnego stresu. Po odtworzeniu ucha wewnętrznego, trzeba było czekać na wygojenie się ran i dopiero później można było zacząć konstruowanie małżowiny usznej.
Tego typu problem dotyczy głównie dzieci z zespołem Treacher’a Collinsa - który charakteryzuje się zwykle niedosłuchem przewodziowym. Jest to spowodowane zrośnięciem kanału słuchowego a czasami także zmianami kosteczek słuchowych. Zmiany dotyczą także ucha środkowego i deformacji małżowiny usznej.
Operacja przeprowadzona w krakowskim szpitalu to wielka ulga dla wszystkich pacjentów, którzy musieli przechodzić żmudne i długotrwałe leczenie. Metoda zastosowana w szpitalu Rydygiera jest jednak sporym wzywaniem.
Odtwarzamy ucho w jednym etapie, w całości odbudowując go na zewnątrz, wszystkie tradycyjne metody (...) zawsze odbywały się w takim sam sposób. Po włożeniu szkieletu pochodzącego z żebra lub skroni w drugim etapie odstawiało się małżowinę uszną. Później w trzecim modelowało się płatek ucha i inne elementy. Trzy, a czasem czteroetapowa operacja to było coś na co skazani byli pacjenci do tej pory" - mówi doktor Anna Chrapusta.
Przygotowania do samej operacji nie trwały jednak długo. Najważniejszym elementem tej procedury jest polietylenowy szkielet małżowiny usznej. Gdy tylko został on przygotowany, same przygotowania do operacji trwały miesiąc. Najkrótsza operacja trwała 7 godzin.
Sami pacjenci przyznają, że to ogromna różnica. Teraz na operację czekają kolejni - najmłodszy z nich ma 8 miesięcy.
Na świecie są tylko dwa ośrodki wykonujące jednoetapową operację plastyki ucha wewnętrznego i zewnętrznego - w Los Angeles i w Krakowie.
Marek Wiosło, RMF FM
...
To cenne...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:05, 08 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
Na cukrzycę implant zamiast zastrzyku
Wczoraj, 7 sierpnia (18:39)
Nowa nadzieja dla cierpiących na cukrzycę typu 1. Jak pisze na swej stronie internetowej czasopismo "New Scientist", w San Diego w Kalifornii firma Viacyte rozpoczęła testy implantów PEC-Direct, które w przyszłości mają uniezależnić pacjentów od zastrzyków z insuliną. Zawierają one pochodzące z embrionów komórki macierzyste, które z czasem powinny przekształcić się w komórki wyspowe trzustki, wydzielające insulinę w odpowiedzi na podwyższenie się poziomu glukozy w organizmie.
Pomiar poziomu glukozy we krwi (zdjęcie ilustracyjne)
/Rudolf /PAP/DPA
Prace zmierzające do wykorzystania komórek macierzystych w terapii cukrzycy typu 1 trwają już od co najmniej 15 lat. Naukowcy liczą na to, że te komórki pomogą odtworzyć w organizmie pacjenta produkujące insulinę komórki wyspowe trzustki. To właśnie brak tych komórek, niszczonych przez układ odpornościowy samego chorego, prowadzi do rozwoju choroby. Niestety, dotychczasowe próby nie przyniosły powodzenia.
Implant skonstruowany przez badaczy z firmy Viacyte ma tę sytuację zmienić, ma kształt kieszeni o rozmiarach karty kredytowej, w której umieszcza się komórki macierzyste, by wszczepić je pod skórę przedramienia. Powłoka implantu jest porowata, co umożliwia przerastanie go przez naczynia krwionośne. To ma zapewnić komórkom macierzystym odpowiednie odżywianie i stymulację, która ma skłonić je do odpowiedniej przemiany. To wreszcie ma sprawić, że implant będzie w stanie reagować na poziom glukozy we krwi i wydzielać do krwiobiegu insulinę.
Bezpieczeństwo takich implantów, zawierających zmniejszoną liczbę komórek macierzystych, testowano na 19 pacjentach, teraz wszczepiono je dwóm chorym, planowane jest wszczepienie go jeszcze jednej osobie. W tych implantach komórek macierzystych jest więcej, lekarze liczą, że w ciągu trzech miesięcy naczynia krwionośne przerosną je na tyle, by komórki przekształciły się, dojrzały i podjęły pracę, zapewniając pacjentom niezależny od trzustki układ kontrolujący poziom glukozy. Dla ponad 40 milionów chorych na cukrzycę typu 1, to może być prawdziwy przełom. Badacze spodziewają się, że pierwsze informacje na temat skuteczności procedury powinny pojawić się w ciągu dwóch lat.
Nie traktujemy naszej metody za próbę wyleczenia cukrzycy - podkreśla Paul Laikind z Viacyte. Nie próbujemy skorygować autoimmunologicznych przyczyn tej choroby, staramy się tylko zastąpić brakujące komórki, nowymi - dodaje. Jeśli metoda okaże się skuteczna, chorzy na cukrzycę typu 1 nie będą musieli dłużej monitorować poziomu glukozy i brać zastrzyków z insuliną, będą jednak skazani na leki immunosupresyjne, powstrzymujące ich organizm przed zniszczeniem nowych komórek. Wykorzystanie komórek embrionalnych budzi opory natury etycznej, badacze przekonują jednak, że raz pobrane komórki macierzyste mogą być mnożone w nieskończoność, jeśli potwierdzą swoją skuteczność, będą dostępne dla każdego.
Grzegorz Jasiński
rmf
...
Kazda pomoc cenna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:17, 13 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Ekspert: Słońce może być bardziej kancerogenne niż dym tytoniowy
Ekspert: Słońce może być bardziej kancerogenne niż dym tytoniowy
Dzisiaj, 13 sierpnia (09:25)
"Promieniowanie ultrafioletowe jest tak samo groźne albo nawet groźniejsze niż dym tytoniowy, jeśli chodzi o wywoływanie nowotworów" – ostrzega prof. Piotr Rutkowski z Centrum Onkologii w Warszawie.
Słońce jest zdrowe, pod warunkiem, że nie powoduje zaczerwienienia skóry
/Archiwum RMF FM
W ostatnich latach odkryto, że czerniaki, które są najbardziej groźnym nowotworem skóry, mają najwięcej zaburzeń genetycznych wśród wszystkich nowotworów w ogóle. Dopiero na drugim miejscu jest rak płuca. Oznacza to, że promieniowanie ultrafioletowe jest tak samo groźne albo nawet groźniejsze niż dym tytoniowy, jeśli chodzi o wywoływanie nowotworów - podkreśla kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków Centrum Onkologii w Warszawie prof. Piotr Rutkowski.
Zdaniem specjalisty, potwierdzeniem jest to, że u ludzi dorosłych tempo zachorowań na nowotwory skóry jest większe niż wszystkich innych nowotworów. Możemy mówić wręcz o eksplozji zachorowań na nowotwory skóry.
"Słońce jest zdrowe, pod warunkiem, że nie powoduje zaczerwienienia skóry"
Szacuje się, że w Polsce jest rocznie 40-50 tys. zachorowań na różne nowotwory skóry oraz 3,5-4 tys. zachorowań na czerniaki, najgroźniejsze nowotwory skóry. Na szczęście, coraz częściej są one wcześnie wykrywane, bo jesteśmy coraz bardziej świadomi zagrożenia i zwracamy większą uwagę na swoją skórę. Szkoda tylko, że doprowadzamy do tego rodzaju zachorowań - przekonuje prof. Rutkowski.
Specjalista podkreśla, że onkolodzy nie są przeciwni słońcu, sprzeciwiają się jedynie nadmiernej ekspozycji na promieniowanie ultrafioletowe.
Słońce jest zdrowe, pod warunkiem, że nie powoduje zaczerwienienia skóry. Wystarczy przebywać na słońcu 10 minut, żeby wytworzyć w organizmie odpowiednią ilość witaminy D. Na plaży lepiej zatem chronić swoją skórę nakładając na nią kremy z filtrem, co należy powtarzać po każdorazowym wejściu do wody, a później warto założyć jeszcze kapelusz i T-shirt - doradza prof. Rutkowski.
W lecie mamy dostateczną ilość słońca niezbędną do zachowania zdrowia, ponieważ częściej przebywamy na zewnątrz, uprawiamy sport i wychodzimy na spacery. Dlatego kiedy świeci słońce np. podczas biegania, gry w tenisa czy siatkówkę warto założyć czapkę i podkoszulek.
Należy przede wszystkim unikać zaczerwienienia skóry, ponieważ jest ono reakcją obronną, a nie objawem pozytywnym wynikającym z opalenizny. Poprzez opaleniznę skóra broni się przed promieniowaniem ultrafioletowym. Polacy mają jasną karnację skóry, tzw. fototyp pierwszy lub drugi, a zatem taki, który trudno się opala, ale łatwo ulega oparzeniu na słońcu. Nikt z nas nie wie jaką ma indywidualną podatność na promieniowanie UV, grożące zachorowaniem na nowotwór skóry - podkreśla prof. Rutkowski.
Solaria bez bezpiecznej dawki UV. "W większości krajów są likwidowane"
Latem najlepiej jest jak najmniej przebywać na słońcu między godziną 10.00 i 16.00, kiedy promieniowanie UV jest najsilniejsze. W miesiącach zimowych niektóre osoby jeszcze dodatkowo dokładają swojej skórze promieniowania ultrafioletowego, bo wyjeżdżają do ciepłych krajów albo chodzą do solariów, w których w ogóle nie ma bezpiecznej dawki UV. Sądzę, że moda na opalanie się w solariach niedługo zniknie, ponieważ w większości krajów są one likwidowane - przekonuje prof. Rutkowski.
Pozytywnym zjawiskiem jest, że coraz częściej zwracamy uwagę na wygląd skóry: czy nie pojawiło się na niej coś nowego, niepokojącego, a jeśli już była zmiana, to czy się ona nie powiększyła lub zmieniła barwę. Taki regularny przegląd skóry, np. raz w miesiącu, może nam uratować życie, ponieważ wcześnie wykryty nowotwór skóry - nawet czerniak - jest niemal w pełni wyleczalny.
W razie zauważenia podejrzanej zmiany, należy jak najszybciej udać się do chirurga onkologicznego lub dermatologa. Jesteśmy w stanie bezinwazyjnie ocenić czy zmiana jest niepokojąca i dopiero wtedy ją usuwamy. Nie likwidujemy wszystkich zmian, jakie pojawiły się na skórze - podkreśla prof. Rutkowski.
...
Zadnego nadmiaru...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:18, 23 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
Przełom w leczeniu jaskry. Polacy pracowali nad tym 20 lat!
57 minut temu
Przełom w leczeniu jaskry. Okuliści z Polski i Niemiec pod przewodnictwem prof. Roberta Rejdaka - szefa kliniki Okulistyki Ogólnej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, stworzyli pierwszą na świecie tabletkę wspomagającą dotychczasowe metody walki z tą chorobą.
Profesor Robert Rejdak z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie
/Krzysztof Kot /RMF FM
Prace nad tabletką i związkiem - nutraceutykiem o nazwie Cytykolina - trwały 20 lat. Związek ten był wykorzystywany już wówczas w psychiatrii i neurologii. Prof. Rejdak, wówczas jako młody okulista- naukowiec postawił tezę, że można go wykorzystywać do ratowania oka w przypadku jaskry.
Sama choroba polega na tym, że zamierają struktury – komórki zwojowe siatkówki, nerw wzrokowy i drogę wzrokową.
Cytykolina jest substancją, która niejako odżywia, ochrania te części oka. Lekarze i naukowcy udowodnili, że albo spowalnia postęp choroby, albo wręcz całkowicie ją hamuje. Dane z wieloletnich badań prowadzonych przez kilka ośrodków w Polsce i w Niemczech były tak obiecujące, że stworzono tabletkę.
Tabletka nie zastąpi dotychczasowych metod, czyli kropli, zabiegów chirurgicznych, mikrochirurgicznych, które również mocno poszły do przodu - mówi prof. Rejdak. Tabletka działa niezależnie od nich, znacznie je wspomagając i uzupełniając. Wyniki badań i testów klinicznych w Polsce i w Niemczech były tak obiecujące, że jeden z producentów leków zdecydował się na produkcję tabletek.
Podawanie tabletki może zablokować pojawienie się jaskry
To nie koniec prac lekarzy. Zespół naukowców pod kierownictwem prof. Rejdaka bada, czy tabletka mogłaby być stosowana profilaktycznie. Chodzi o osoby, u których występuje wysokie ryzyko zachorowania na jaskrę. Każdy po 40. roku życia powinien się przebadać, choroba ma do pewnego momentu bardzo cichy przebieg, ale możliwy do wychwycenia - mówi prof. Rejdak.
Naukowcy mają nadzieję, że podawanie tabletki u osób, które potencjalnie mogą zachorować, może zablokować pojawienie się jaskry. To na razie tylko hipoteza, jednak jest to wielce prawdopodobne, obserwując działanie Cytykoliny.
(ag)
Krzysztof Kot
...
Brawo! Wspaniale!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 23:10, 28 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Zawał serca częsciej dopada nas, gdy jest zimno
Zawał serca częsciej dopada nas, gdy jest zimno
Dzisiaj, 28 sierpnia (19:12)
Temperatura ma istotne znaczenie dla ryzyka zawału serca, gdy jest zimno, ryzyko znacząco rośnie - przekonują badacze z Uniwersytetu w Lund. Wyniki ich analiz, obejmujących 16 lat i w sumie ponad 280 tysięcy przypadków zawału serca w Szwecji zaprezentowano właśnie podczas kongresu Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego w Barcelonie. Ustalono, że w dniach z temperaturą poniżej zera rejestruje się w Szwecji przeciętnie o cztery przypadki zawału serca więcej, niż wtedy, gdy temperatura przekracza +10 stopni Cesjusza.
Zdj. ilustracyjne
/McPHOTO /PAP/EPA
Częstość przypadków zawału serca zależy od pory roku, jest wyższa w zimie, niższa w lecie - mówi pierwszy autor pracy, dr Moman A. Mohammad ze Skane University Hospital w Lund. "Nie jest jasne, czy wiąże się to z niższą temperaturą, czy zależnymi od pory roku zmianami zachowań".
By to zbadać, autorzy pracy przeanalizowali przypadki zawałów serca zapisane w latach 1998-2013 w bazie danych SWEDEHEART i sprawdzili warunki pogodowe, przy których do nich doszło. Dane z setek stacji pomiarowych Swedish Meteorological and Hydrological Institute (SMHI) pozwoliły sprawdzić nie tylko temperaturę powietrza, ale także ciśnienie, siłę wiatru, czy poziom wilgotności. Dla mniej więcej 99 proc. przypadków zawału serca zdobycie konkretnych informacji pogodowych z danego terenu okazało się możliwe.
Teren kraju został podzielony na 6 rejonów, w których liczono średnią temperaturę każdego dnia. Analizowano średnią liczbę zawałów serca w trzech przedziałach temperatury, poniżej zera, miedzy 0 a 10 stopni Celsjusza i powyżej 10 stopni Celsjusza. Okazało się, że dla wszystkich 6 rejonów liczba ataków serca w dni z temperaturą poniżej zera była zauważalnie wyższa, niż w dni z temperaturą powyżej 10 stopni Celsjusza. Przeciętnie, w zimne dni było w Szwecji o 4 przypadki zawałów serca więcej, niż w ciepłe. Zwiększenie liczby zawałów obserwowano też w dni z silnym wiatrem, zmniejszoną ilością promieniowania słonecznego i wyższą wilgotnością. Te różnice nie zmieniały się po uwzględnieniu dodatkowych czynników, dla różnych grup wiekowych, osób o podwyższonym ciśnieniu, chorych na cukrzycę, czy zażywających różne leki.
Nasze wyniki konsekwentnie wskazują, że do zawałów serca częściej dochodzi w czasie mrozu - mówi dr Mohammad. Ta prawidłowość nie zmienia się przy tym, dla różnych grup pacjentów, czy w różnych rejonach kraju. To sugeruje, że faktycznie niska temperatura może przyczyniać się do wystąpienia ataku serca - dodaje. Nasze ciało reaguje na niską temperaturę zwężając powierzchniowe naczynia krwionośne i ograniczając w ten sposób wymianę ciepłą przez skórę, gdy marzniemy miewamy dreszcze, podnosi nam się tętno, zwiększa tempo przemiany materii. U większości zdrowych osób, te procesy są bardzo dobrze tolerowane - mówi dr Mohammad. U osób, które mają blaszki miażdżycowe w naczyniach wieńcowych, procesy te mogą wywołać zawał serca - zaznacza.
Wyniki ogłoszone przez badaczy z Lund nie pozwalają wykluczyć, że dodatkowe, związane z porą roku czynniki, także mogą mieć znaczenie. Dr Mohammad wspomina o częstszych zimą infekcjach układu oddechowego, zmianach diety i trybu życia. Wszystko to może zwiększać ryzyko dla naszego serca. Tak, czy inaczej, gdy jest zimno, powinniśmy zwracać na jego zdrowie szczególną uwagę.
Grzegorz Jasiński
...
Nie chlodzic organizmu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:57, 05 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
Wirus Zika pomoże w walce z groźnym nowotworem mózgu?
Dzisiaj, 5 września (15:50)
Wirus Zika może mieć nowe, nieznane wcześniej oblicze. Patogen, szczególnie groźny dla kobiet w ciąży, u których dzieci często prowadzi do małogłowia, może okazać się nadzieją medycyny. Najnowsze wyniki badań wskazują, że mechanizm działania wirusa, który przyczynia się do niszczenia tkanki nerwowej płodu, można wykorzystać do walki z groźnym nowotworem mózgu, glejakiem. Wyniki badań, opublikowane dziś na łamach czasopisma "The Journal of Experimental Medicine" wskazują, że wirus może zabijać nowotworowe komórki macierzyste, najbardziej odporne na dotychczasowe metody terapii.
Wirus Zika (zielony) atakuje komórki macierzyste glejaka (czerwone)
/Zhu et al., 2017 /Materiały prasowe
Najnowsza praca badaczy z Washington University School of Medicine w St. Louis i University of California San Diego School of Medicine pokazuje, że niszczycielską siłę wirusa, który infekuje i zabija komórki mózgu płodu można próbować wykorzystać także dla dobrych celów. Są nadzieje, że użycie wirusa wobec komórek glejaka może zwiększyć szanse pacjentów w walce z nowotworem, który najczęściej prowadzi do śmierci już w ciągu roku po diagnozie. Udowodniliśmy, że wirus Zika może zabijać ten rodzaj komórek glejaka, który jest najbardziej oporny na obecne metody terapii i najczęściej prowadzi do śmierci - tłumaczy dr Michael S. Diamond z Washington University School of Medicine.
Standardowa terapia w przypadku złośliwej postaci glejaka jest dość agresywna, polega na chirurgicznym usunięciu guza, po którym następują chemioterapia i radioterapia. Niestety w większości przypadków w ciągu pół roku dochodzi do wznowy choroby, za którą odpowiadają najcięższe do usunięcia komórki macierzyste glejaka. Ich niemal niewyczerpalne zdolności do tworzenia nowych komórek skojarzyły się dr Zhe Zhu z University of California w San Diego z komórkami prekursorowymi, które rozwijają się w tkankę nerwową mózgu. To właśnie te komórki prekursorowe są celem ataku wirusa Zika.
Zespół badaczy pod kierunkiem dr Zhu postanowił sprawdzić, czy wirus mógłby okazać się równie niszczycielski właśnie wobec komórek macierzystych glejaka. W tym celu komórki guzów, pobranych od pacjentów w celach diagnostycznych, zainfekowano dwoma szczepami wirusa. Wyniki okazały się bardzo obiecujące, wirusy rozprzestrzeniły się wśród komórek macierzystych glejaka i zniszczyły je, oszczędzając przy tym inne komórki nowotworowe. To daje nadzieję, że wirus Zika mógłby mieć zastosowanie komplementarne do chemioterapii z radioterapią i wraz z nimi mogłoby doprowadzić do pozbycia się guza.
Nowotworowe komórki macierzyste (po lewej) i te same komórki zniszczone przez wirus Zika (po prawej)
/Zhe Zhu /Materiały prasowe
Badania prowadzone na myszach również zakończyły się sukcesem. Badacze podali wirusa 18 chorym zwierzętom, 15 kolejnych otrzymało zastrzyki z roztworem soli fizjologicznej. Po dwóch tygodniach rozmiar guzów u zwierząt, którym podano wirusy był przeciętnie znacząco mniejszy, niż w grupie kontrolnej. Te pierwsze przeżyły też znacząco dłużej.
Idea wprowadzania do mózgu pacjenta wirusa, o którym wiemy, zniszczy komórki nerwowe wydaje się na pierwszy rzut oka szalona, jednak autorzy pracy przekonują, że metoda może okazać się nie tylko skuteczna, ale i bezpieczna. Dalsze badania pokazały, że wirusy atakują wyłącznie komórki macierzyste glejaka, zostawiając inne komórki nerwowe w spokoju. Równocześnie w mózgu dorosłego człowieka jest już bardzo niewiele komórek prekursorowych, które mogłyby być także zagrożone.
Badacze z St. Louis i San Diego pokazali nawet, że wprowadzenie pewnych mutacji, które osłabiają wirusa wobec układu immunologicznego pacjenta nie zmienia jego ogólnego działania. To oznacza, że nawet taki osłabiony wirus może niszczyć najgroźniejsze komórki nowotworowe, równoczesnie nie będąc dla organizmu żadnym zagrożeniem.
Grzegorz Jasiński
..
Bardzo ciekawe...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:01, 07 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Nauka
Pióro do wykrywania raka
Pióro do wykrywania raka
Dzisiaj, 7 września (17:40)
Naukowcy i inżynierowie z University of Texas w Austin obiecują przełom w chirurgii nowotworowej. Skonstruowali urządzenie, które w ciągu zaledwie kilku sekund wskazuje chirurgowi chorą tkankę, co pozwala wykonywać bardziej precyzyjne zabiegi. Aparatura o nazwie MasSpec Pen, opisana w najnowszym numerze czasopisma "Science Translational Medicine", faktycznie przypomina pióro lub długopis, połączony ze spektrometrem masowym. Z jego pomocą rozpoznaje produkty przemiany materii w komórkach i w ten sposób rozróżnia chorą i zdrową tkankę.
Pobieranie próbki
/Vivian Abagiu/University of Texas at Austin /Materiały prasowe
Kiedy rozmawiamy z pacjentami po operacji onkologicznej, większość z nich wyraża nadzieję, że chirurg wyciął całego guza - mówi prof. Livia Schiavinato Eberlin, szefowa zespołu z UT Austin. To prawdziwy dramat, jeśli to się nie udaje. Nasza nowa technologia może znacznie zwiększyć szanse, że chirurg będzie w stanie usunąć rzeczywiście wszystkie komórki nowotworowe.
Najlepsza znana do tej pory technika rozróżnienia zdrowej i chorej tkanki w czasie operacji przewiduje badanie przez patomorfologa zamrożonego wycinka. Metoda zajmuje co najmniej 30 minut i bywa w 10-20 procent zawodna. Metoda opracowana w UT Austin dramatycznie przyspiesza procedurę i znacznie zwiększa jej dokładność.
Wyposażone w wymienne końcówki MasSpec Pen z pomocę strumienia wody zasysa niewielką liczbę obecnych na powierzchni tkanki cząsteczek, białek, cukrów, tłuszczów, produktów przemiany materii, by je z pomocą spektrometru masowego, zidentyfikować. Ponieważ metabolizm komórek nowotworowych bardzo różni się od przemiany materii w zdrowej tkance, ich rozróżnienie jest możliwe. Aparatura już w ciągu 10 sekund potrafi dać chirurgowi znać, z jaką tkanką ma do czynienia. To klucz do tego, by wyciąć całego guza, ale też - na tyle, na ile to możliwe - oszczędzić zdrową tkankę.
Badacze z Teksasu przeprowadzili testy MasSpec Pen z wykorzystaniem tkanek wyciętych od 253 pacjentów. Były tam przypadki guzów płuc, jajników, tarczycy i piersi, były też tkanki zdrowe. "Pióro" rozpoznawało je poprawnie z 96-procentową dokładnością. W przypadku tkanek na granicy guza, MasSpec Pen wykazywało obecność zarówno zdrowych, jak i chorych komórek. Twórcy urządzenia przeprowadzili też udane testy w trakcie operacji onkologicznych prowadzonych na myszach. Pierwsze eksperymenty podczas operacji prowadzonych u pacjentów onkologicznych zamierzają przeprowadzić w przyszłym roku.
Grzegorz Jasiński
...
Bardzo dobrze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:46, 12 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
Siedzisz? Wstań. Bo umrzesz...
Dzisiaj, 12 września (12:40)
Do przestróg lekarzy przed nadmiernie siedzącym trybem życia zdołaliśmy się już nieco przyzwyczaić. Wygląda na to, że przedwcześnie. Najnowsze doniesienia w tej sprawie mogą nas bowiem jeszcze bardziej zaniepokoić. Badania prowadzone w kilku amerykańskich ośrodkach naukowych, pod kierunkiem naukowców Columbia University Medical Center i NewYork-Presbyterian/Weill Cornell Medical Center pokazują, że wielogodzinne przesiadywanie w pracy i w domu większa ryzyko przedwczesnej śmierci nawet jeśli niezależnie pamiętamy o tygodniowej dawce aktywności fizycznej. Jak pisze w najnowszym numerze czasopismo "Annals of Internal Medicine", za jednym razem nie powinniśmy siedzieć w bezruchu przez dłużej niż... pół godziny.
Siedzenie jest zabójcze dla zdrowia
/McPHOTO /PAP/EPA
Dotychczasowe badania wskazywały, że przeciętnie w krajach rozwiniętych dorośli przesiadują dziennie od 9 do 10 godzin. Badania te opierały się jednak na ankietowych wskazaniach samych uczestników i nie pozwalały, ani zweryfikować rzeczywistego czasu siedzenia, ani wskazać, jak ów czas się rozkłada. W najnowszych badaniach grupie blisko 8 tysięcy ochotników w wieku od 45 lat wzwyż rozdano indywidualne monitory ruchu, które pozwoliły precyzyjnie ocenić, jak często i jak długo siedzą. Celem eksperymentu była ocena wpływu siedzącego trybu życia na ogólną śmiertelność.
Siedzimy ponad 12 godzin
Bieganie na bieżni nie musi być nudne!
Dane pokazały, że przeciętny czas spędzany na siedząco jest nawet dłuższy, niż wcześniej oceniano i sięga 12,3 godziny dziennie. Średni czas, na który badani jednorazowo przysiadali wynosił 11,4 minuty. W czasie czterech lat po rozpoczęciu eksperymentu zmarło 340 uczestników. Analiza ich przypadków pokazała, że niezależnie od wieku, płci, rasy, czy nawet indeksu masy ciała (BMI) i aktywności fizycznej, przedwczesna śmierć wiązała się z większą liczbą "przesiadywanych" codziennie godzin. Zauważono przy okazji, że istotne jest nie tylko to, jak długo w sumie siedzimy, ale też jak długo trwają nasze pojedyncze sesje przy stole, przed komputerem, czy telewizorem. Zauważono, że ryzyko śmierci było najmniejsze u osób, które nie mogły usiedzieć w miejscu przez dłużej, niż pół godziny.
Rusz się!
Myśląc o siedzącym trybie życia bierzemy pod uwagę całkowity czas spędzany dziennie na siedząco - mówi pierwszy autor pracy, dr Keith Diaz z Columbia University Medical Center. Pojawiały się już jednak wcześniej prace, sugerujące, że to czy siadamy wiele razy na krócej, czy mniej razy, ale dłużej, także ma znaczenie - dodaje. Najnowsza praca pokazała, że nawet dwukrotnie zwiększone ryzyko przedwczesnej śmierci dotyczyło osób, które przesiadywały dziennie ponad 13 godzin i to w odcinkach po 60-90 minut. Najniższe ryzyko zauważono u tych, którzy wstawali z miejsca po co najwyżej 30 minutach.
Jeśli nasza praca, czy ogólnie tryb życia sprawia, że dużo czasu spędzamy na siedząco, powinniśmy przynajmniej pamiętać, by co pół godziny na chwilę wstać i nieco się poruszać - tłumaczy dr Diaz. Już taka aktywność może znacząco przedłużyć nam życie, choć na razie nie wiemy jeszcze dokładnie jak częsty ruch byłby z tego punktu widzenia najkorzystniejszy- twierdzi naukowiec.
Grzegorz Jasiński
...
Ruch jest potrzebny.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:12, 14 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
„Lupa” we wnętrzu oka. Zobacz niesamowite nagranie z operacji!
1 godz. 40 minut temu
Okulistyka, to jedna z najszybciej rozwijających się dziedzin medycyny. Jedną z najnowszych operacji jest wszczepienie soczewki plamkowej Schariotha, którą jako pierwszą w Polsce wszczepił prof. Robert Rejdak, szef lubelskiej Kliniki Okulistyki Ogólnej.
Operacja wszczepienia soczewki Schariotha
/RMF FM
Soczewka plamkowa Schariotha (Scharioth macula lens, SML) to dodatkowa soczewka wewnątrzgałkowa, czyli wszczepiana do wnętrza oka u pacjentów, którzy już poddali się operacji usunięcia zaćmy i wszczepienia "klasycznej" soczewki wewnątrzgałkowej tylnokomorowej. Soczewka plamkowa została wynaleziona przez prof. Gabora B. Schariotha i może być wszczepiona tylko do jednego oka i to do lepiej widzącego. Powyższe wskazania wynikają z zasady działania soczewki Schariotha - jest ona niczym "lupa we wnętrzu oka". Posiada specjalnie zaprojektowany centralny obszar o bardzo wysokiej mocy optycznej.
Soczewka plamkowa Schariotha
/
Zasada działania soczewki plamkowej Shariotha oparta jest o fizjologiczne zjawisko jakim jest mioza, czyli wąska źrenica. Źrenica zwęża się przy patrzeniu do bliży, np. przy czytaniu gazety. Jeśli pacjent z wszczepioną SML skupia wzrok na przedmiotach znajdujących się blisko od oka to w związku ze zwężeniem się źrenicy, w procesie patrzenia dominuje centralny obszar SML odpowiedzialny za powiększanie obrazu. Jest to użyteczne w sytuacjach takich jak na przykład czytanie gazety czy sprawdzenie metki z ceną w sklepie. Powstały obraz jest powiększony w porównaniu do tego jaki powstaje przy patrzeniu w dal. Ostre widzenie jest osiągane z bardzo bliskiej odległości, zazwyczaj jest to około 15 cm.
Profesor Robert Rejdak
/
Natomiast przy patrzeniu w dal nie stwierdza się istotnego wpływu soczewki na ostrość widzenia. Jeśli pacjent patrzy na odległe przedmioty, źrenica jest rozszerzona i powstaje dostateczna przestrzeń naokoło centralnego obszaru SML odpowiedzialnego za powiększanie obrazu. Dzięki temu promienie świetlne w niezaburzony sposób przechodzą przez obwodową część optyczną soczewki tylnokomorowej i ogniskują się na siatkówce. Powstały obraz dominuje nad tym, który powstaje z promieni przechodzących przez centralne obszary soczewek plamkowej Schariotha oraz tylnokomorowej. Powstały obraz jest nieostry i wypierany przez wyraźny, powstały z przejścia przez obwodowe obszary soczewek plamkowej Schariotha.
Doktor Dominika Nowakowska
/
Soczewka plamkowa Schariotha wykorzystuje funkcję nieuszkodzonych części dołka siatkówki (centralny obszar plamki, dawniej nazywanej "plamką żółtą"), w którym występuje największa koncentracja czopków (fotoreceptorów), odpowiedzialnych za najbardziej ostre widzenie i postrzeganie kolorów. Promienie świetlne odbite od bliskich przedmiotów po przejściu przez centralny obszar SML z +10.0 dioptrii, padają na nieuszkodzone i uszkodzone czopki w plamce. Powstaje powiększony obraz ok. 2 razy, co umożliwia czytanie. Natomiast czarne plamy widziane na tekście przez pacjentów z AMD, nie ulegają powiększeniu, gdyż SML nie powiększa uszkodzonych obszarów siatkówki (czopków).
Dla kogo SML?
SML jest przeznaczona dla pacjentów z AMD, czyli zwyrodnieniem plamki związanym z wiekiem. Pozwala ona zachować pacjentom bliskie widzenie uszkodzone przez AMD. Soczewka plamkowa Schariotha może być także pomocna w innych chorobach plamki, takich jak makulopatia w przebiegu krótkowzroczności, makulopatia cukrzycowa oraz dziedziczne choroby siatkówki.
Operację wszczepienia SML można przeprowadzić jednoczasowo z wszczepem wewnątrzgałkowej soczewki tylnokomorowej do oka, jak również może być wszczepiona wiele lat po operacji zaćmy. Profesor Robert Rejdak, kierownik Kliniki Okulistyki Ogólnej z Oddziałem Dziecięcym UM w Lublinie jako pierwszy w Polsce wszczepił soczewkę Schariotha. Aktualnie grupa osób, którym pomógł profesor Rejdak liczy 20 pacjentów.
Przebieg operacji
Operacja wszczepienia soczewki Schariotha przypomina operację zaćmy, ale jest nieco krótsza, gdyż trwa nie więcej niż 10-15 min. Zabieg wykonywany jest na sali operacyjnej. Przed zabiegiem stosowane są krople znieczulające, niekiedy wykonywany jest znieczulający zastrzyk w okolicy oka (ale nie w oko). W kolejnym etapie okolice oka są dezynfekowane, a na twarz osoby operowanej zakładana jest jałowa folia ochronna. Następnie profesor Robert Rejdak rozpoczyna właściwy zabieg. Wykonuje drobne nacięcie na oku (w rogówce) i podaje do wnętrza oka (komory przedniej oka) specjalne substancje (m.in. leki rozszerzające źrenicę i viskoelastyk) przygotowujące oko do wszczepu soczewki. Następnie bardzo ostrożnie przygotowuje soczewkę do wszczepienia - musi bardzo starannie umieścić ją w specjalnym aplikatorze (cartrige), za pomocą którego wszczepi ją do wnętrza oka. W dalszej kolejności dochodzi do właściwego momentu implantacji soczewki Schariotha do wnętrza oka (za tęczówkę, ale powyżej przedniej torebki soczewki w której już znajduje się jedna wewnątrzgałkowa soczewka wszczepiona podczas operacji zaćmy). Cały zabieg wykonywany jest przy użyciu okulistycznego mikroskopu operacyjnego. Po zakończeniu zabiegu na operowane oko zakładany jest opatrunek lub osłonka, które zostaną zdjęte po upływie kilku godzin od zabiegu.
Kwalifikacja do zabiegu
Soczewka Schariotha nie wpływa na widzenie do dali, oraz nie zaburza pola widzenia. Oznacza to, że nie poprawia i nie pogarsza pacjentowi widzenia np. przy oglądaniu telewizji. Wpływa jedynie na widzenia do bliży, czyli czytanie. Dla wielu pacjentów jest to ogromnym zaskoczeniem. Spodziewają się poprawy ostrości widzenia do obu odległości- dali i bliży. Liczą, iż po operacji będą mogli lepiej widzieć np. podczas jazdy samochodem. Stąd tak ważne jest badanie i rozmowa z pacjentem przed operacją wszczepienia soczewki Schariotha. Osoba, która planuje poddać się takiej operacji musi sama zdecydować, czy odpowiadają jej korzyści, które może osiągnąć dzięki operacji, czy są na tyle duże by przewyższyć ryzyko operacyjne. Decyzję pomaga podjąć lekarz kwalifikujący do zabiegu. Pacjent zakłada próbne oprawki okularowe, a lekarz przeprowadza badanie ostrości widzenia do dali a następnie do bliży przy użyciu kombinacji dwóch soczewek okularowych (+2,5 i +6.0 Dsph). Kwalifikacji poddawane jest lepiej widzące oko. SML może być stosowana u pacjentów jednoocznych.
prof. Robert Rejdak, dr. Dominika Nowakowska, Uniwersytet Medyczny w Lublinie, Szpital Kliniczny nr 1
...
Znakomite!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:01, 16 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Trzykrotnie zatrzymali serce 32-latki, by zaklipsować tętniaka. Sukces lekarzy z Bytomia
Trzykrotnie zatrzymali serce 32-latki, by zaklipsować tętniaka. Sukces lekarzy z Bytomia
26 minut temu
Operację tętniaka, podczas której celowo trzykrotnie zatrzymano serce 32-letniej pacjentki, przeprowadzili pomyślnie lekarze z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu. Podczas klipsowania tętniaka tętnicy szyjnej, u 32-letniej pacjentki trzy razy na kilkadziesiąt sekund zatrzymali farmakologicznie akcję serca, by odciąć dopływ krwi do mózgu. Dzięki temu uniknęli powikłań, które w przypadku klasycznej operacji mogły wiązać się z niedowładem lub nawet śmiercią pacjentki.
Od operacji minęło kilka miesięcy. Lekarze dopiero teraz poinformowali o efektach (zdj. ilustracyjne)
/Józef Polewka /RMF FM
Od operacji minęło kilka miesięcy. Lekarze dopiero teraz poinformowali o efektach. Pacjentka czuje się dobrze.
Kobieta trafiła do lekarza pierwszego kontaktu z bólami głowy. Ten skierował ją do specjalisty. Podczas badania tomografem okazało się, że 32-latka ma duży tętniak umiejscowiony śródczaszkowo, na tętnicy szyjnej wewnętrznej, bardzo blisko podstawy czaszki. Istniało ryzyko, że w czasie próby jego odsłonięcia, a następnie klipsowania, ciśnienie krwi panujące w tętniaku spowoduje pęknięcia jego ściany. Wywołałoby to krwotok, który w tej lokalizacji tętniaka jest często niemożliwy do opanowania.
Następstwa takiego krwotoku prowadzą do śmierci pacjenta lub ciężkich następstw neurologicznych - niedowładów. Wielkość i kształt tętniaka uniemożliwiał przeprowadzenie tzw. embolizacji śródnaczyniowej - to zabieg polegający na wypełnieniu światła tętniaka cienkimi spiralami metalowymi. Mógłby wystąpić tu udar niedokrwienny, istniało też ryzyko, że pacjentka mogła nie odzyskać świadomości po operacji. Powikłania są różne, w zależności od tego, jak duże jest niedokrwienie mózgu - wyjaśnił ordynator Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii WSS nr 4 dr Marek Czekaj.
Bytomscy lekarze zdecydowali się na okres największego zagrożenia zatrzymać czasowo farmakologicznie akcję serca, by nie ryzykować klasycznego zabiegu z możliwością tragicznych następstw. Kiedy serce nie pompuje krwi, tętniak jest miękki, wówczas manewrowanie nim oraz klipsowanie go jest proste - wyjaśnił dr Wojciech Chrobak.
Dr Marek Czekaj podjął się więc zatrzymania akcji serca. Było to ryzykowne posunięcie, ale byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Zatrzymaliśmy serce pacjentki trzykrotnie, podając jej leki. Podjęło ono potem pracę spontanicznie, ale liczyliśmy się również z tym, że trzeba będzie przywrócić akcję serca za pomocą defibrylatora - podkreślił.
Klipsowanie tętniaków z zatrzymaniem akcji serca to metoda, którą rzadko stosuje się na świecie. Brak doniesień o jej stosowaniu w polskim piśmiennictwie. Przodują w tym Skandynawowie. Dr Wojciech Chrobak uczył się stosowania tej metody w Helsinkach u wybitnego fińskiego neurochirurga prof. Juhy Hernesniemi.
(mpw)
...
Wspaniale!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 8:22, 17 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
Cukrzyca zbiera żniwo. Statystyki przerażają
1 godz. 10 minut temu
Od 1980 r. do 2014 roku niemal czterokrotnie wzrosła na świecie zachorowalność na cukrzycę - ze 108 mln do 422 mln – wynika z najnowszych danych opublikowanych podczas kongresu Europejskiego Towarzystwa Diabetologicznego w Lizbonie.
Zdjęcie ilustracyjne
/pexels.com /
Choroba ta jest jednym z największych wyzwań w medycynie - powiedziała na konferencji prasowej prezes Europejskiego Towarzystwa Diabetologicznego (EASD) prof. Juleen R. Zierath z Kopenhagi.
Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zaprezentowanych w Lizbonie, w 1980 r. było na świecie 108 mln chorych na cukrzycę, a w 2014 ich liczba zwiększyła się do 422 mln. W tym samym czasie odsetek chorych w wieku co najmniej 18 lat wzrósł - z 4,7 proc. do 8,5 proc.
W Europie na cukrzycę choruje już 60 mln ludzi, czyli 9,2 proc. populacji. W 2015 r. choroba ta była odpowiedzialna za 627 tys. zgonów, a u co trzeciego chorego nie została jeszcze wykryta. Zachorowalność rośnie wraz z wiekiem. Najwięcej chorych jest po 50. roku życia.
W Polsce na cukrzycę choruje już około 3 mln osób, w tym na cukrzycę typu 1 (tzw. insulinozależną) cierpi 200 tys. osób, a z powodu cukrzycy typu 2 leczonych jest ponad 2,1 mln chorych. Jednocześnie podejrzewa się, że 600 tys. osób ma niewykrytą jeszcze cukrzycę.
Prognozy wciąż są niepokojące. Międzynarodowa Federacja Diabetologiczna (IDF) przewiduje, że liczba diabetyków może się zwiększyć na świecie nawet do 642 mln już w 2024 r. Głównym tego powodem ma być gwałtowny wzrost zachorowań w krajach rozwijających się. W Europie liczba chorych w 2040 r. może się zwiększyć do 71 mln.
Pocieszające jest jedynie, że w niektórych krajach niedawno spadło tempo wzrostu zachorowań na cukrzycę typu 2, nie ma jednak pewności, czy to trwała tendencja. Tak jest w USA, gdzie w 2008 r. zarejestrowano wśród Amerykanów 1,7 mln nowych przypadków tej choroby, a w 2014 r. było ich 1,4 mln. Ogólna liczba chorych nadal się jednak zwiększa.
Wraz ze wzrostem zachorowań zwiększa się również liczba zgonów powodowanych przez cukrzycę. Według WHO choroba w 2015 r. była na całym globie bezpośrednią przyczyną śmierci 1,6 mln osób, a 2,2 mln chorych zmarło następstwie powikłań cukrzycy, związanych ze byt wysokim poziomem glukozy we krwi. Do ponad połowy tych zgonów (53 proc. spośród 3,7 mln) dochodzi u osób przed 70. rokiem życia.
Najczęstsze powikłania cukrzycy to zawały serca i udary mózgu, a także niewydolność nerek, uszkodzenie siatkówki oka (retinopatia) oraz polineuropatia powodująca zaburzenia czucia, rytmu serca, przewodu pokarmowego (uporczywe biegunki) oraz zaburzenia w oddawaniu moczu i impotencję u mężczyzn.
Powikłania cukrzycy w największym stopniu przyczyniają się do ogromnego wzrostu bezpośrednich i pośrednich kosztów opieki nad chorymi. Międzynarodowa Federacja Diabetologiczna (IDF) ocenia, że w 2013 r. na całym świecie przekroczyły one 827 mld dol. W Europie w 2015 r. koszty bezpośrednie i pośrednie przekroczyły 156 mld dol.
Niepokojące jest tempo, w jakim wydatki te się zwiększają: w okresie od 2003 do 2013 r. wzrosły one na świecie aż trzykrotnie. Związane jest to z coraz większymi wydatkami na leczenie tej choroby, zarówno na leki obniżające poziom glukozy we krwi, jak i leczenie samych powikłań tej choroby.
Dzięki postępowi w terapii coraz skuteczniej jednak potrafimy leczyć cukrzycę, duży wybór leków pozwala dopasować leczenie do każdego chorego - podkreśliła na spotkaniu z dziennikarzami prof. Sally Marshall z Newcastle University w Wielkiej Brytanii.
Poza kosztami opieki ogromnym obciążeniem dla gospodarki światowej są straty, jakie powoduje cukrzyca. Według przedstawionych w Lizbonie szacunków, w latach 2011-2030 na całym świecie koszty bezpośrednie, jak i pośrednie (wynikające m.in. z absencji chorobowej i rent) mogą sięgnąć 1,7 bln dol. Ponad 900 mld tej kwoty przypada na kraje najbogatsze, a 800 mld - państwa o najniższych i średnich dochodach.
Eksperci podkreślają, że konieczne jest upowszechnienie profilaktyki cukrzycy oraz wczesne jej wykrywanie, bo tylko w ten sposób można ograniczyć zachorowalność na to schorzenie, jak i powikłania, do których ono prowadzi.
Burmistrz Lizbony Fernando Medina w przesłaniu do uczestników kongresu EASD napisał, że z pandemią cukrzycy będzie można sobie poradzić jedynie mobilizując do walki z nią rządy poszczególnych krajów, całe społeczeństwa, organizacje pozarządowe oraz przemysł spożywczy.
(ag)
...
Mogla wzrosnac wykrywalnosc po prostu. Dawniej kwalifikowali zgon po objawach a to byla cukrzyca.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:21, 17 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
Zawarty w kolorowych tatuażach dwutlenek tytanu może być rakotwórczy
Dzisiaj, 17 września (16:40)
Jedna z substancji najczęściej używanych do wykonywania kolorowych tatuaży – dwutlenek tytanu – może wędrować po całym organizmie i gromadzić się w węzłach chłonnych. To najnowsze rezultaty badań ekipy europejskich naukowców.
zdjęcie ilustracyjne
/ Krzysztof Świderski /PAP
Według naukowców z Europejskiego Ośrodka Synchrotonu Atomowego w Grenoble we Francji (którzy współpracują z niemieckimi badaczami), gromadzenie się nanocząstek dwutlenku tytanu może powodować chroniczne powiększenie się węzłów chłonnych oraz - potencjalnie - inne szkodliwe reakcje, których pojawianie się nie było dotąd łączone z tatuażami. Według Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem, chodzi bowiem o substancje potencjalnie rakotwórczą.
Dlatego też eksperci zapowiedzieli teraz badanie związków przyczynowo-skutkowych w tej sferze. Tym bardziej, że dwutlenek tytanu jest niezwykle często używany do rozjaśniania różnych barwników stosowanych w tatuażach oraz po prostu do uzyskiwania białego zabarwienia skóry.
(adap)
Marek Gładysz
...
Jest oczywista rzecza ze te rozne metale ziem rzadkich kadm, molibddn itp. w organizmie fajne nie sa takze tytan.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 11:57, 25 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
Nowa nadzieja na walkę z HIV
J-P Mauro i Aleksandra Gałka | Wrz 25, 2017
Cawee | Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„Potrójne przeciwciało” atakuje wirusa HIV w trzech różnych obszarach. Uderza w 99 procent szczepów i może pomóc nie tylko w leczeniu, ale także i zapobiec zakażeniu.
Współpraca pomiędzy Amerykańskim Narodowym Instytutem Zdrowia oraz firmą farmaceutyczną Sanofi zaowocowała stworzeniem nowego przeciwciała, które atakuje 99 procent szczepów HIV. Przeciwciało powstało po to, by zaatakować trzy istotne obszary wirusa (CD4, MPER i V1V2). Dzięki temu ewolucja wirusa jest utrudniona, a jego odporność obniżona.
Wyzwanie światowej medycyny
Największym wyzwaniem, przed którym stoją naukowcy, jest opracowanie najlepszej strategii walki z HIV – wirusem, który ma skłonności do zmian i ewoluowania, tworzenia różnych szczepów. To właśnie dlatego jest tak trudny do zwalczenia.
BBC przypomina nam, że odmiana szczepów HIV u pojedynczego zarażonego pacjenta może być równa liczbie szczepów grypy w trakcie całego okresu trwania choroby.
Przełom nastąpił po tym, gdy u niewielkiej grupy pacjentów rozwinęły się przeciwciała neutralizujące wirusa, które czasami nazywa się nawet „superprzeciwciałami”. To właśnie one są stosowane przez naukowców do dalszych prac oraz leczenia i zapobiegania infekcji.
Czytaj także: Klasztor, którego charyzmatem jest opieka nad dotkniętymi HIV i AIDS
Jedno wielkie przeciwciało
BBC informuje, że według badań opublikowanych w czasopiśmie „Science” trzy antyciała zostały połączone w jedno potrójne „przeciwciało”. Dr Gary Nabel, główny dyrektor naukowy w firmie Sanofi twierdzi, że ma ono znacznie większe działanie, niż „jakiekolwiek występujące pojedyncze przeciwciało, jakie zostało dotąd odkryte”.
A combination of three broadly neutralizing antibodies shows promising results against HIV. Read the research: ($) [link widoczny dla zalogowanych] pic.twitter.com/4m7hlgJi0b
— Science Magazine (@sciencemagazine) September 20, 2017
Na razie, zespół badawczy jest w fazie testowania odkrycia na zwierzętach. Eksperymenty przeprowadzono na 24 małpach. Podano im nowo odkryte przeciwciało, a następnie wprowadzono do ich organizmów wirus. Okazało się, że infekcja wcale się nie rozwinęła. Faza badania na ludziach jest zaplanowana na 2018 rok.
Dyrektor Amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, dr Anthony Fauci, który jest zaintrygowany tym rozwiązaniem, komentuje to w ten sposób:
Kombinacje przeciwciał, które wiążą się z różnymi miejscami HIV mogą przezwyciężyć odporność wirusa w celu osiągnięcia skutecznego zapobiegania zakażeniom oraz leczenia w oparciu o przeciwciała.
Czytaj także: Zaadoptował 22 dzieci zarażonych wirusem HIV
Artykuł pojawił się w angielskiej edycji portalu Aleteia
Źródło: Science, BBC
...
Brawo! Oby tak dalej!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:15, 03 Paź 2017 Temat postu: |
|
|
Pies odgryzł ucho 9-latkowi. Lekarze zaszyli małżowinę w brzuchu
Dzisiaj, 3 października (14:00)
Niecodzienny zabieg w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Lekarze walczą o uratowanie ucha, które 9-latkowi odgryzł pies. Małżowinę zaszyli w brzuchu dziecka.
Lekarze przeprowadzili rzadki zabieg - odgryzioną małżowinę zaszyli w brzuchu dziecka
/Zdjęcie ilustracyjne /RMF FM
Do wypadku doszło wczoraj wieczorem w Jaworznie. Chłopiec poszedł z kolegą do jego domu. Kiedy obaj weszli do mieszkania, pies rzucił się na 9-latka i odgryzł mu prawe ucho. Przestraszeni chłopcy uciekli z budynku i powiadomili o wszystkim rodziców pogryzionego 9-latka.
Jego mama natychmiast wezwała pogotowie i policję. Chłopczyk trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.
W tym czasie policjanci przeszukali mieszkanie, w którym doszło do wypadku. Odnaleźli tam odgryzioną małżowinę, zabezpieczyli ją i na sygnale przetransportowali do placówki, w której leżał 9-latek.
Lekarze chcą przyszyć ucho chłopcu, ale na razie jest to niemożliwe. Najpierw musi zagoić się rana powstała po ugryzieniu. Z tego powodu oraz po to, by tkanki małżowiny nie obumarły, lekarze zaszyli ją w powłoce brzusznej chłopca. 9-latek po tym pierwszym zabiegu czuje się dobrze.
Rana chłopca została oczyszczona i zszyta. Ze względu na rodzaj obrażeń nie zdecydowano o natychmiastowym przyszyciu małżowiny. Zamiast tego została ona wszyta do powłok brzusznych chłopca. Tam "poczeka" na kolejny zabieg, gdy rana na głowie dziecka zagoi się. To bezpieczne i fizjologiczne miejsce przechowania małżowiny, jest tam prawidłowo ukrwiona i odżywiona. Dzięki temu będzie dobrym materiałem do dalszej rekonstrukcji ucha - tłumaczy w rozmowie z mediami dr hab. n. med. Ireneusz Bielecki, kierujący Oddziałem Laryngologii w GCZD.
Jak dodają lekarze, aparat słuchu nie został uszkodzony, a rokowania na przyszłość są optymistyczne.
Wiadomo, że owczarek niemiecki, który odgryzł ucho 9-latkowi, był zaszczepiony. Nigdy wcześniej nikogo nie zaatakował.
(az)
Anna Kropaczek
...
Rzeczywiscie znakomite metody.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|