Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 13:14, 04 Maj 2011 Temat postu: Maoiści ciągle mordują ! |
|
|
Atak maoistów - 14 osób nie żyje, 40 rannych
Co najmniej 11 funkcjonariuszy indyjskich sił paramilitarnych oraz 3 policjantów zginęło w centralnych Indiach w wyniku eksplozji bomby-pułapki zdetonowanej przez maoistycznych rebeliantów. Rannych zostało także niemal 40 funkcjonariuszy, którzy jechali w tym samym konwoju.
Do eksplozji doszło w indyjskim stanie Jharkhand (Dżarkand), podczas przejazdu konwoju sił bezpieczeństwa zwalczających rebelię maoistyczną w centralnych Indiach. Bezpośrednio po eksplozji oddział maoistów ostrzelał zaatakowany konwój. Przybyłe posiłki sił rządowych nie zdołały zatrzymać żadnego z rebeliantów.
Maoiści od lat prowadzą akcje dywersyjne w centralnych Indiach, atakując siły bezpieczeństwa, obiekty administracji publicznej oraz szlaki transportowe. Twierdzą, iż walczą w obronie biednej ludności wiejskiej pozbawianej bezprawnie ziemi potrzebnej pod inwestycje przemysłowe realizowane zarówno przez rząd indyjski, jak i prywatne korporacje.
Według generała Ashoka Mehty, eksperta do spraw bezpieczeństwa, stanowią oni poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. - Są dużą siłą zdolną destabilizować wiejskie i plemienne obszary w sercu Indii, szczególnie tam, gdzie znajdują się złoża ważnych minerałów - podkreśla ekspert.
Indyjskie siły bezpieczeństwa zwalczają rebelię maoistyczną od lat, ale ich działania nie ograniczyły znacząco wpływów rebeliantów. W starciach z maoistami ginie więcej ludzi niż w regionach Indii ogarniętych ruchami separatystycznymi.
>>>>>
Bestialscy maoisci morduja ludzi a swiat z pekinczykami prowadzi biznes jakby nic sie nie dzialo ! To jest dopiero schizofrenia!!!
No ale morduja nie w NjuJorku ale gdzies tam na peryferiach a wiec ludu amerykanskiego to nie obchodzi a kasa jak najbardziej ich obchodzi !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:30, 10 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Indie: 15 policjantów zabitych w atakach maoistów
Co najmniej 15 policjantów zginęło w dwóch oddzielnych atakach przeprowadzonych przez maoistowskich rebeliantów w porośniętym dżunglą stanie Ćhattisgarh w środkowej części Indii - poinformowała miejscowa policja.
W zamachu na dwa samochody policyjne, do którego doszło wczesnym rankiem, zginęło 10 funkcjonariuszy, a trzech zostało rannych. Wcześniej w ataku rebeliantów na obóz sił policyjnych zginęło pięciu funkcjonariuszy.
Obu ataków dokonano w gęsto zalesionych okolicach bogatego w minerały regionu, gdzie maoiści są od dawna aktywni odstraszając inwestorów i utrudniając transport kolejowy.
Niedawne operacje policyjne w kontrolowanych przez rebeliantów regionach wzbudziły nadzieję, że rząd wygrywa walkę z - jak określił to premier Indii Manmohan Singh - największym wewnętrznym zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju.
Jednak ostatnia seria ataków, w tym eksplozja z ubiegłego miesiąca i śmierć siedmiu policjantów, budzi obawy, że siły bezpieczeństwa są źle przygotowane, by poradzić sobie z zagrożeniem.
Maoistowscy rebelianci rozpoczęli walkę z rządem Indii pod koniec lat 60. ubiegłego wieku, jako chłopska partyzantka. Zapewniają, że walczą o prawa biednych i wykluczonych.
>>>>>
Tak jest ! Maoistowski zbrodnicze bandy musza zostac zniszczone !
Moze jakas pomoc ze Sri Lanki i Bangladeszu ? Indie pomagaly im to i oni moga pomoc ?
AZJA WOLNA OD MAOIZMU ! To haslo na dzis !
Widzimy jak potworni sa pekinczycy ! Wspieraja mordercow ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:31, 18 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Indie: rebelianci porwali dwóch włoskich turystów
Maoistowscy partyzanci porwali w sobotę dwóch włoskich turystów na wschodzie kraju w Orisie, jednym z kilku indyjskich stanów, w których uzbrojone ugrupowania maoistowskie usiłują obalić lokalne władze - podał w niedzielę informacyjny kanał telewizyjny NDTW. Według telewizji, Włosi zostali porwani, gdy robili zdjęcia kobiet kąpiących sie w rzece.
Powołująca się na NDTV agencja AFP nie zdołała potwierdzić tej informacji w oparciu o źródła policyjne. - Maoiści ogłosili, że uwolnienie turystów zależeć będzie od tego, czy rząd spełni ich żądania - poinformowała NDTV, nie podając dalszych szczegółów.
Rząd w New Delhi określa zazwyczaj maoistowską partyzantkę, jako największe wewnętrzne zagrożenie dla Indii. Rebelianci atakują często żołnierzy i policję, podkładając ładunki wybuchowe.
Ataki maoistów, które w kilku stanach przybrały rozmiar powstania, ciągną się od 1967 roku. Konflikty o prawo do ziemi, brutalność policji, powszechna korupcja nasilają agresywne protesty i podtrzymują determinację rebeliantów - wyjaśnia AFP.
Partyzanci utrzymują, że bronią praw biedaków, rolników oraz lokalnych plemion do ziemi i głoszą, że ich ostatecznym celem jest podbicie indyjskich miast i obalenie parlamentu - pisze francuska agencja.
W przeszłości maoiści porywali często pracowników rządowej administracji i policjantów, zazwyczaj dla okupu, lub by wymóc jakieś ustępstwa lokalnych władz
>>>>>
Kolejne zbrodnie maoistowskich potworow ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:49, 23 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Indie: policja zleciła deportację 10 Francuzów za związki z maoistami
Indyjska policja zleciła deportację 10 obywateli Francji, oskarżanych o współpracę z pozarządową organizacją, która - zdaniem władz -wspiera maoistowskich rebeliantów - poinformowały w poniedziałek siły bezpieczeństwa.
Przedstawiciel policji Paras Nath sprecyzował, że Francuzi dysponujący wizami turystycznymi naruszyli warunki pobytu przez pracę dla Forum Jedności w stanie Bihar w północno-wschodnich Indiach. Nath dodał, że całą grupę w poniedziałek przewieziono do Delhi, skąd mają zostać deportowani do kraju. Francuzów zatrzymano w odludnym, gęsto zalesionym regionie Biharu, w którym Forum Jedności zorganizowało spotkanie dla lokalnych wieśniaków. Misją tego ruchu społecznego, utożsamiającego się z doktryną non-violence, jest pomoc ludziom z najbardziej marginalizowanych społeczności w odzyskaniu kontroli nad podstawowymi zasobami naturalnymi, takimi jak ziemia, woda i las - twierdzi Forum Jedności.
Także maoiści domagają się dostępu do tych zasobów dla najbiedniejszych plemiennych wspólnot zagrożonych wywłaszczeniami. Rząd w Delhi określa zazwyczaj maoistowską partyzantkę jako największe wewnętrzne zagrożenie dla Indii. Rebelianci atakują często żołnierzy i policję, podkładając ładunki wybuchowe.
>>>>
Slusnie maoizm trzeba tepic . To bestialska ideologia ! W Chinach braku kilkaset MILIONOW ludzi dzieki maoizmowi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 12:57, 28 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Partyzanci ze "Świetlistego szlaku" zabili trzy osoby
Dwóch policjantów i żołnierz zginęło, a dwóch funkcjonariuszy zostało rannych w wyniku piątkowych starć między partyzantami ze "Świetlistego szlaku" (Sendero luminoso) a peruwiańskimi siłami bezpieczeństwa, do których doszło na południu kraju.
Jak poinformowało wojsko w komunikacie, patrol szukał funkcjonariuszy, którzy przed dwoma tygodniami zaginęli w regionie Cuzco. "Zintensyfikowano operacje na tym obszarze, mające na celu złapanie działających tam terrorystów" - czytamy w oświadczeniu.
Nieopodal miejsca, w którym wybuchły starcia, na początku kwietnia partyzanci porwali 36 pracowników szwedzkiej firmy Skanska i peruwiańskiego przedsiębiorstwa; domagali się okupu w wysokości 10 mln dolarów.
Uzbrojeni członkowie tego niegdyś bardzo silnego maoistowskiego ugrupowania partyzanckiego zestrzelili też śmigłowiec i najpewniej zabili sześciu członków sił bezpieczeństwa. To właśnie ich szukali w piątek żołnierze i policjanci.
Władze odpowiedzialnością za porwania, które wywołały oburzenie w kraju, obarczają filię "Świetlistego szlaku". We współpracy z handlarzami narkotyków działa ona w dolinach rzek Apurimac i Ene. Jest to największy obszar produkcji kokainy w Peru.
Zdobycie kontroli nad regionem, w którym według władz przebywa ok. 400 partyzantów, potrzebne jest prezydentowi Ollanta Humali do zrealizowania planów gospodarczych. Na pobliskich polach gazowych Camisea swój początek ma główny peruwiański gazociąg. W marcu Humala zapowiedział, że wkrótce rozpocznie się budowa drugiego rurociągu, który będzie zasilał kompleks petrochemiczny na wybrzeżu Pacyfiku. Kompleks ten może przyciągnąć zagraniczne inwestycje w wysokości 13 mld dolarów. "Świetlisty szlak" był w latach 80. i początkach lat 90. ub. wieku poważnym zagrożeniem dla władz państwowych. W walkach rebeliantów z siłami rządowymi zginęło ok. 70 tys. osób. Jednak ugrupowanie partyzanckie znacznie osłabło po aresztowaniu w 1992 r. jego przywódcy Abimaela Guzmana. Pod przywództwem Quispe Palomino grupa zdystansowała się od Guzmana. Obecnie według władz jest ona w sojuszu z kartelami narkotykowymi, które działają w regionie. W ciągu ostatnich trzech lat w starciach z partyzantami zginęło 60 członków sił bezpieczeństwa.
>>>>
Oto bestialski maoizm ... Kolejne sposob na ,,zabawianie'' ludzi za pomoca mordowania ich . Kto to wymyslil ? Diabel . Ktoz inny ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:42, 26 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Rebelianci na wschodzie Indii zabili 17 ludzi
Rebelianci we wschodnich Indiach, prawdopodobnie maoiści, dokonali napaści na konwój lokalnych władz i zabili 17 ludzi - podała indyjska policja. Jest też 24 rannych.
Do ataku doszło w stanie Ćhattisgarh, około 350 kilometrów na południe od Rajpuru. Napastnicy zablokowali drogę konarami drzew, a potem ostrzelali kolumnę samochodów - podała agencja Press Trust of India. Wśród zabitych są dwaj regionalni liderzy Indyjskiego Kongresu Narodowego, partii rządzącej, i pięciu policjantów.
Podejrzewa się, że napastnicy to miejscowi rebelianci, znani jako Naksalici, czy też maoiści bengalscy, walczący z władzą centralną od kilkudziesięciu lat i domagający się ziemi i pracy dla ubogich. Ich główną bazą jest stan Bengal Zachodni, ale obecnie działają na terenie całego kraju.
Ruch czerpie inspiracje z działalności Mao Tse-tunga (Mao Zedonga) oraz chińskiego komunizmu. Cieszy się poparciem ludności wiejskiej i plemiennej, ofiar przesiedleń i korupcji urzędniczej.
Premier Indii Manmohan Singh nazwał rebeliantów największym zagrożeniem wewnętrznym kraju.
....
Znowu komunistyczni mordercy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:07, 29 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Ofiara porwania z Londynu spotkała się z siostrą po 30 latach !!!
69-letnia Malezyjka Aishah Hahab, która przez ostatnie trzy dekady była przetrzymywana przez małżeństwo z sekty maoistów w ich domu w Londynie, miała wreszcie szansę spotkać się ze swoją siostrą.
73-letnia Kamar Mahtum przyleciała do siostry z Malezji. Wierzy, że jej siostra Aishah, która zniknęła ponad 30 lat temu w Londynie, będzie chciała kiedyś wrócić do rodzinnego domu w Malezji.
Ostatni raz rodzina widziała Aishah jako studentkę w latach siedemdziesiątych, tuż przed wyjazdem na stypendium do Londynu. Potem Aishah związała się z sektą maoistów i słuch po niej zaginął.
Po spotkaniu, Kamar powiedziała, że to była bardzo wzruszająca rozmowa. - Jestem szczęśliwa. Właśnie na to czekałam. Mogę teraz zabrać ze sobą do Malezji piękne wspomnienia. Wierzę też, że ostatecznie moja siostra będzie chciała wrócić do naszego domu w Malezji. Będziemy ją wszyscy przekonywać- wyznała Kamar.
Malezyjka przywiozła ze sobą list do siostry. "Aishah, bardzo cię kochamy i tęsknimy. Niesamowicie tęskniliśmy przez te wszystkie lata. W naszej rodzinie są wzloty i upadki. Zawsze podczas tych różnych wydarzeń rodzinnych myśleliśmy, że wszystko byłoby inne, gdybyś była z nami" - czytamy w liście.
O Aishah i dwóch innych kobietach zrobiło się głośno przed kilkoma dniami. Kobiety wyszły z niewoli w Londynie ponad cztery tygodnie temu, ale policja upubliczniła całą sprawę dopiero w czwartek 21 listopada, gdy aresztowano oboje podejrzanych. Małżeństwo związane z sektą maoistów rekrutowało młode kobiety. Jedna z więzionych zadzwoniła podczas nieobecności porywaczy do organizacji Freedom Charity i poprosiła o pomoc. Jak się uważa, jest to jeden z najosobliwszych i najbardziej rozciągniętych w czasie przypadków przymusowej służby domowej, jaki wykryto w Wielkiej Brytanii.
Według policji jest możliwe, że kobiety nie były poddane ograniczeniom fizycznym, ale nadzorcy zastosowali wobec nich "niewidzialne kajdanki" w postaci bicia i prania mózgu. Para ta, którą aresztowano pod zarzutem naruszenia przepisów imigracyjnych, była już zatrzymana w latach 70. w nieujawnionych na razie okolicznościach.
...
Maoizm to komunistyczna potwornosc .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:41, 28 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Odbito grupę peruwiańskich dzieci-żołnierzy
Odbito grupę peruwiańskich dzieci-żołnierzy
Odbito grupę peruwiańskich dzieci-żołnierzy - Thinkstock
Z rąk peruwiańskich rebeliantów ze "Świetlistego Szlaku" odbito 39 osób, w tym 26 dzieci - donosi agencja "AFP". Dzieci były przygotowywane do walki w partyzantce.
Peruwiańskie władze poinformowały, że z baz rebeliantów "Świetlistego Szlaku" uratowano 39 osób. Większość stanowią dzieci, które były szkolone, by w przyszłości walczyć po stronie rebeliantów.
Wiceminister Obrony Peru Ivan Vega potwierdził, że wśród uratowanych znajdują się dzieci w wieku od roku do 14 lat.
- Dzieci są szkolone w uprawie koki, a gdy ukończą 12 lat, kierowane są do służby w Świetlistym Szlaku - powiedział Vega. Rebelianci przetrzymują również kobiety, które zmuszane są do rodzenia kolejnych dzieci, które mają służyć w szeregach "Świetlistego Szlaku". Obóz kontrolowany jest przez lidera grupy Jose Quispe Palomino - donosi "AFP".
Uratowani Peruwiańczycy przebywają w bazie wojskowej Mazamari. Dzieci zostaną przekazane pod opiekę Ministerstwa Kobiet.
"Świetlisty Szlak" to maoistowska organizacja partyzancka działająca na terenie Peru. Ich celem jest obalenie oficjalnych władz i zastąpienie ich komunistycznymi rządami.
>>>
Maoistowskie potwory...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:37, 11 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Chiny ćwiczą inwazję na Tajwan? Mają replikę pałacu prezydenckiego
oprac.Adam Parfieniuk
10 sierpnia 2015, 17:52
Chiny mają na poligonie w Mongolii Wewnętrznej bazę szkoleniową, której elementy bardzo przypominają budynki rządowe na Tajwanie, w tym pałac prezydencki. Repliką siedziby władz Tajwanu Chiny pochwaliły się już w lipcu, gdy opublikowały krótkie wideo z manewrów wojskowych, jednak teraz, dzięki zdjęciom satelitarnym, na jaw wychodzą kolejne atrapy i proces ich powstawania.
Serwis The Diplomat przedstawił serię fotografii, która pokazała rozbudowę infrastruktury w bazie Zhurihe, w Mongolii Wewnętrznej. Najbardziej w oczy rzuca się fakt, że wiele z jej elementów przypomina budynki, które można znaleźć w centrum Tajpej na Tajwanie.
5 lipca chińska publiczna telewizja po raz pierwszy wyemitowała film, na którym można było dostrzec poligonową wersję tajwańskiego pałacu prezydenckiego. Budynek szturmem wzięli chińscy żołnierze. Gdy zostało to dostrzeżone przez media na wyspie, władze Tajwanu zareagowały oburzeniem. Rzecznik tamtejszego ministerstwa obrony uznał, że takie ćwiczenia są "absolutnie nie do przyjęcia". Strona chińska twierdziła, że manewry były "rutynowe" i nie chodziło w nich o "żaden konkretny cel".
Teraz, z serii satelitarnych fotografii opublikowanych przez The Diplomat, wynika, że atrapy w Mongolii Wewnętrznej zaczęto budować już w połowie 2013 roku, a zakończono na początku tego roku. Okazuje się także, że nie tylko pałac prezydencki został skopiowany.
Pałac, ministerstwo, liceum, koniczynka i Wieża Eiffela
Chińska armia chwali się, że poligony w bazie Zhurihe są największym terenem szkoleniowym w całej Azji, a przy okazji najnowocześniejszą infrastrukturą treningową, jaką posiada wojsko Państwa Środka.
Zarówno pałac prezydencki, jak i jego atrapa, mają po pięć pięter i wieżę nad wejściem. Konstrukcja na poligonie ma wymiary około 136 na 64 metry, wysokość wieży oszacowano po padającym cieniu na około 60 metrów. Dla porównania siedziba prezydencka na Tajpej ma 130 na 77 metrów, jej wieża ma 60 metrów. Oba budynki mają podobną biało-czerwoną fasadę oraz prostokątne nadbudówki w narożnych częściach.
W pobliżu repliki pałacu znajdują się kolejne dwa budynki, które przypominają te z okolicy prezydenckiej siedziby w Tajpej. Jeden z nich jest podobny do gmachu ministerstwa spraw zagranicznych (oryginał ma 100 na 60 metrów, a atrapa około 95 na 50 metrów). Kolejna konstrukcja, w kształcie litery "L", przypomina żeńskie liceum, którego boiska są największą otwartą przestrzenią w pobliżu pałacu prezydenckiego i mogłyby potencjalnie służyć jako lądowiska dla śmigłowców.
Oprócz tego, w Zhurihe znajduje się także atrapa węzła drogowego w formie koniczynki, na której wojsko może przećwiczyć poruszanie się w miejskim terenie. Internauci zwracają uwagę, że przypomina ono skrzyżowanie oddalone o osiem kilometrów od portu lotniczego Taizhong na Tajwanie. W bazie treningowej znajduje się także atrapa pasa startowego.
To jednak nie koniec, bo nieopodal wzniesiono także około 100-metrową konstrukcję, która bardzo przypomina... paryską Wieżę Eiffela, w oryginalne trzy razy wyższą. Nie wiadomo, do czego Chińczycy wykorzystują swoją replikę. Eksperci wskazują, że mogłaby mieć ona zastosowanie telekomunikacyjne w rozległej, liczącej tysiąc kilometrów kwadratowych bazie, ale nie widać na niej żadnych anten ani nadajników.
Pogrozić palcem Tajwanowi
Chiny już w przeszłości wykorzystywały do ćwiczeń wojskowych atrapy do złudzenia przypominające tajwańską infrastrukturę. W prowincji Gansu znajduje się replika cywilno-wojskowego lotniska Taizhong, o której władze na Tajwanie wiedzą od 1999 roku.
Pałac prezydencki na Tajwanie (fot. © CEphoto)
Pekin uważa Tajwan za zbuntowaną 23. prowincję od 1949 roku, gdy nacjonaliści z Kuomintangu pod presją zwycięskich komunistów opuścili kontynentalne Chiny i wyemigrowali na wyspę. Założyli na niej Republikę Chińską, z którą formalnie uznaje jedynie 21 państw na świecie. Chińska Republika Ludowa zastrzega, że w razie formalnego ogłoszenie niepodległości, zakłada możliwość zbrojnej interwencji na wyspie.
Nie można wykluczyć, że Chiny celowo "drażnią" Tajwan i grożą mu palcem w obliczu nadchodzących wyborów prezydenckich, rozpisanych na 2016 rok. Wiele wskazuje na to, że do władzy mogą dojść siły bardziej proniepodległościowe. Rządzący Kuomintang nie jest w stanie wyłonić silnego kandydata i według sondaży ma sporo do nadrobienia do Tsa Ing-wen z Demokratycznej Partii Postępu. Z badan opinii publicznej wynika także, że tradycyjna retoryka Kuomintangu o tym, że niepodległościowi politycy po przejęciu władzy wywołają wojnę z Pekinem, przestaje działać na Tajwańczyków, a szczególnie na młode pokolenie.
Nie może przemówić do wyobraźni tajwańskich władz mocniej niż szturm na "pałac prezydencki" podczas rokrocznych i największych ćwiczeń lądowych chińskiej armii, które w tym roku były nawet większe niż zwykle i brało w nich udział 10 brygad.
"Inwazja" może więc przypominać Tajwanowi, co może się stać, jeśli nowe władze zechcą ogłosić niepodległość. Infrastruktura w Mongolii Wewnętrznej dowodzi, że w razie takie ewentualności, chińscy wojskowi z pewnością nie zgubią się w gąszczu uliczek Tajpej.
...
To ciagle zbrodnicza komuna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:23, 19 Lip 2016 Temat postu: |
|
|
Krwawa zasadzka na policjantów. Maoiści zaatakowali w Indiach
wyślij
drukuj
łz, kaien | publikacja: 19.07.2016 | aktualizacja: 09:18 wyślij
drukuj
Lewicowi ekstremiści od kilkudziesięciu lat walczą z indyjskimi władzami (fot. YT)
Dziesięciu policjantów zginęło w zasadzce przypuszczonej przez maoistowskich rebeliantów w stanie Bihar, w północno-wschodniej części Indii. Władze przyznają, że to jeden z najkrwawszych takich ataków w tym roku.
Indie: maoiści porwali włoskich turystów
Jak relacjonuje agencja Reutera komunistyczni powstańcy zorganizowali spotkanie na szczycie wzgórza, wiedząc że będą widoczni przez policję. Ci wysłali przeciwko nim oddział około stu policjantów z elitarnej jednostki.
Maoiści wciągnęli funkcjonariuszy w trudny teren, w którym dodatkowo zostawili pułapki z minami i improwizowanymi ładunkami wybuchowymi. W wyniku eksplozji i strzelaniny zginęło ośmiu policjantów, a dwaj kolejni zmarli w szpitalu. Pięciu rannych ewakuowano śmigłowcami – oświadczył szef lokalnej policji P.K. Thakur.
Lata walk
Komunistyczni partyzanci od kilkudziesięciu lat walczą z indyjskim rządem. Główny teren ich działań to północno-wschodnia część kraju. To najbiedniejszy rejon Indii, w związku z czym ekstremiści mogą liczyć na wsparcie lokalnej ludności.
#wieszwiecej | Polub nas
Tylko w tym roku przemoc wywoływana przez lewicowych ekstremistów pochłonęła 236 ofiar, mniej więcej tyle samo co w całym ubiegłym roku. Niemal połowa zginęła w stanie Chhattisgarh, bogatym w surowce mineralne.
Reuters
...
Diabelska ideologia...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 15:29, 19 Sty 2017 Temat postu: |
|
|
Grabież organów w Chinach. Codziennie dla narządów zabijane są tam dziesiątki osób, przede wszystkim zwolenników Falun Gong
Tomasz Bednarzak
19 stycznia 2017, 10:26
Każdego dnia w Chinach dla narządów zabijane są dziesiątki osób, przede wszystkich zwolennicy represjonowanego ruchu Falun Gong, ale też chrześcijanie, Tybetańczycy, Ujgurzy. Szacuje się, że dokonywanych jest tam 60-100 tys. przeszczepów rocznie, o wiele więcej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Chińczycy zarabiają na tym miliardy dolarów - opowiadają w rozmowie z Wirtualną Polską David Matas i David Kilgour, kanadyjscy obrońcy praw człowieka, którzy od ponad 10 lat zajmują się grabieżą organów w Państwie Środka.
Proceder grabieży organów od więźniów politycznych w Chinach badacie od ponad dekady. Jakie były okoliczności i wasza motywacja, kiedy podejmowaliście decyzję, by zaangażować się w tę dramatyczną sprawę?
David Matas: - W moim przypadku był to splot różnych powodów. Przede wszystkim zawodowo zajmuję się prawami człowieka i prowadziłem inne, podobne śledztwa. Wiedziałem, że ciężko było oczekiwać od mediów, organizacji pozarządowych czy polityków, że zrobią coś w tej sprawie, ponieważ wymagała ona ogromnej pracy dochodzeniowej. Z doświadczeń swojej kariery oraz historii Holokaustu wiem, że jeśli łamane są prawa człowieka, ludzie muszą o tym głośno mówić i protestować. Wiedziałem, że z powodu represji w Chinach, nie jest to możliwe na miejscu, trzeba to robić poza Chinami. Kiedy zaczynałem swoją pracę, nie wiedziałem, czy te oskarżenia są prawdziwe - moim celem było ustalenie, co naprawdę się tam dzieje. Kiedy odkryliśmy prawdę, musieliśmy działać dalej, by zatrzymać ten proceder.
David Kilgour: - Przez dwa lata byłem sekretarzem stanu Kanady ds. Azji i Pacyfiku i wtedy zgłosili się do mnie przedstawiciele społeczności Falun Gong. Byłem w Chinach kilka razy, ale przyznaje, że nie podnosiłem tego problemu wystarczająco stanowczo, choć czułem w kościach, że dzieje się tam coś strasznego. Byłem jednak oficjalnym przedstawicielem kanadyjskich władz, więc miałem związane ręce. Lecz kiedy w 2006 roku zdecydowałem, by nie startować w kolejnych wyborach, i zostałem poproszony o zajęcie się tą sprawą, sumienie nakazywało mi, żeby się jej podjąć. Minęło dziesięć lat i ciągle się tym zajmujemy. Podkreślam przy tym, że robimy to nieodpłatnie i nie jesteśmy praktykującymi członkami ruchu Falun Gong, choć mamy ogromny szacunek do tej społeczności.
Kiedy chińskie władze zaczęły na masową skalę pobierać organy od więźniów sumienia?
DK: - Falun Gong jest zakazane i represjonowane od 1999 roku, ale grabież organów rozpoczęto dwa lata później i trwa to do dziś. Nie znaleźliśmy żadnych dowodów na ten proceder przed 2001 rokiem.
Dlaczego właśnie w tym czasie?
DM: - Myślę, że zdecydowała o tym kombinacja kilku czynników. Jednym z nich było przejście z socjalizmu państwowego do kapitalizmu, co skutkowało tym, że rząd zmniejszył fundusze dla systemu opieki zdrowotnej, który w rezultacie musiał znaleźć alternatywne źródła finansowania. Drugim najważniejszym czynnikiem były masowe aresztowania członków Falun Gong. Ich bliscy nie wiedzieli, co się z nimi dzieje i gdzie trafiają, więc była to grupa, w którą łatwo było uderzyć i stanowiła niewyczerpane źródło organów. Poza tym system był na to przygotowany, bo już wcześniej organy pobierano od więźniów skazanych na śmierć.
DK: - Kobieta, której udało się wydostać z jednego z chińskich więzień, opowiadała mi, że spotykała tam praktykujących Falun Gong, którzy odmawiali podawania swojej tożsamości, bo chcieli chronić swoje rodziny i przyjaciół. Więc tatuowano im na ramieniu czterocyfrowy numer. Przypomina to panu coś?
Na świecie jest wiele krwawych reżimów, ale tylko Chiny zabijają więźniów na masową skalę, by pobrać od nich organy do przeszczepów. Dlaczego?
DM: - Przypadek Chin jest nietypowy. Przede wszystkim to potężne mocarstwo, które uważa, że jego globalna siła daje mu immunitet, którego nie mają inne państwa. Ponadto, z jednej strony to dyktatura komunistyczna, co oznacza, że nie ma tam demokratycznej kontroli i rządów prawa, a rządzący ciągle mają totalitarną mentalność. Z drugiej strony, w gospodarce panuje drapieżny kapitalizm, w którym nie obowiązują żadne zasady etyczne. Do tego należy dodać, że Chiny są krajem stosunkowo zamożnym, gdzie transplantologia jest dość dobrze rozwinięta, czego nie można spodziewać się po zacofanym państwie.
DK: - Poza tym z historii komunistycznych Chin wiemy, że mniej więcej co 10 lat władze w Pekinie rozpoczynają jakąś walkę. W 1958 roku był wielki skok naprzód, w 1966 roku rewolucja kulturalna, i tak dalej. Znajdują sobie kozła ofiarnego, a ruch Falun Gong doskonale się do tego nadawał, bo nie tylko można było zabić jego członków, ale również zarobić na ich organach.
Protest przeciwko grabieży organów w Chinach przed olimpiadą w Pekinie w 2008 r. (fot. AFP)
Jakie są liczby obrazujące skalę grabieży organów w Chinach?
DM: - Według zaktualizowanych w czerwcu ubiegłego roku naszych szacunków Chiny dokonują 60-100 tys. przeszczepów rocznie, o wiele więcej niż ktokolwiek inny na świecie. Zarabiają na tym co roku 8-9 miliardów dolarów.
Jak duża różnica jest między tymi szacunkami a oficjalnymi liczbami podawanymi przez władze?
DK: - Chiński rząd twierdzi, że dokonuje około 10 tys. przeszczepów rocznie, zatem to jest kolosalna różnica, a proszę mi wierzyć, że nasze szacunki są bardzo ostrożne. Właściwie wszystko, co zawarliśmy w czerwcowej aktualizacji naszego raportu, pochodzi z informacji zdobytych od chińskich szpitali rządowych. Więc to nie jest coś, co sobie wymyśliliśmy. Jeżeli weźmiemy 60 tys. i podzielimy to przez 365 dni, otrzymamy liczbę ponad 160 przeszczepów dziennie. Oznacza to, że każdego dnia w Chinach dla organów zabijane są dziesiątki osób. To już są proporcje Holokaustu.
Ofiarą padają przede wszystkim zwolennicy Falun Gong, których liczbę przed represjami szacowano nawet na 100 milionów. Ale nie tylko oni.
DK: - Chrześcijanie, Tybetańczycy, muzułmanie (ujgurskiego pochodzenia - przyp. red.). Ogromnie się cieszę, że w ostatnich miesiącach chrześcijańskie media w końcu zauważyły, że chrześcijanie też są mordowani. Choć tak naprawdę to nie ma znaczenia, czy ktoś jest zwolennikiem Falun Gong, muzułmaninem, buddystą czy kimkolwiek, bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Mam jednak nadzieję, że zwiększona uwaga mediów pozwoli w końcu wywrzeć na chiński rząd odpowiednio dużą presję, by z tym skończył.
Chiński rząd przez lata nie ukrywał, że pobiera organy od więźniów skazanych na śmierć. Czy powinniśmy odseparować to od tragicznego losu zwolenników Falun Gong i więźniów sumienia, czy może to są dwie strony tego samego problemu?
DM: - Nie do końca. Osobiście jestem przeciwko karze śmierci, tym bardziej przeciwko pobieraniu organów od osób skazanych na śmierć, ponieważ jest to żerowanie na ich bezsilności. Jednak nie można tego porównywać do zabijania niewinnych ludzi, którzy nie zrobili nic złego, a są mordowani tylko dlatego, bo się z nimi nie zgadzasz.
W 2015 roku Pekin ogłosił jednak, że kończy z oficjalnym pobieraniem organów od kryminalistów skazanych na śmierć. Czy powinniśmy wierzyć w te zapewnienia?
DK: - To całkowita propaganda.
DM: - Kiedy aktualizowaliśmy nasz raport, zaczęliśmy pracę we wrześniu 2015 roku, więc po tym, jak chińskie władze oficjalnie miały zakończyć pobieranie organów od skazańców. Nie odnotowaliśmy jednak żadnej znaczącej zmiany. Musimy spojrzeć na historię Chińskiej Partii Komunistycznej, która wielokrotnie zaprzeczała nawet dobrze udokumentowanym faktom, jak masakra na placu Tiananmen czy wielki głód. Jeżeli chodzi o transplantologię, to do 2006 roku Chińczycy twierdzili, że wszystkie organy pochodzą od dobrowolnych dawców, mimo że nie mieli w ogóle systemu donacji. Potem utrzymywali, że narządy są od więźniów skazanych na karę śmierci, ale szybko się zorientowali, że nie było to dobrze odbierane, więc znowu wrócili do propagandy o systemie donacji.
Chińczycy twierdzą, że w ostatnich latach stali się liderem w Azji jeżeli chodzi o dobrowolnych dawców narządów.
DK: - Władze w Pekinie najwyraźniej wierzą, że ludzie na Zachodzie są tak głupi, że uwierzą we wszystko, co mówią. Choć prawda jest taka, że niektórzy przedstawiciele środowisk transplantologicznych rzeczywiście to kupują. My wskazujemy, by patrzeć na zebrane przez nas fakty, a nie propagandę. A te fakty, które zresztą w większości zostały zdobyte z oficjalnych źródeł, jasno pokazują, że twierdzenia władz to bzdury.
Protest zwolenników Falun Gong w Waszyngtonie (fot. AFP)
DM: - W ramach naszego śledztwa dzwoniliśmy do chińskich centrów donacji, pytając, ilu mają dawców. Często nikt nie odbierał, albo słyszeliśmy, że jesteśmy pierwszymi, którzy dzwonią, a jeśli otrzymywaliśmy odpowiedzi, to podawane liczby były tak niskie, że statystycznie nieznaczące. Więcej ludzi pracuje przy rejestrowaniu dawców niż jest samych dawców. Musimy pamiętać, że Chińczycy kulturowo są niechętni ofiarowywaniu narządów. Co prawda istnieją sytuacje, gdy ubogim rodzinom płaci się, by móc pobrać od ich umierających bliskich organy do przeszczepu, ale pozyskane w ten sposób narządy w żaden sposób nie umożliwiają dokonania kilkudziesięciu czy stu tysięcy transplantacji rocznie.
DK: - W Chinach istnieje cała sieć obozów pracy, rozmawialiśmy z osobami, które były tam więzione. Największą tragedią jest, że można tam trafić bez żadnego wyroku sądu, wystarczy wniosek policji. To system, który wprost wywodzi się od Józefa Stalina i Adolfa Hitlera. Załóżmy, że David zgłasza się do chińskiej placówki transplantologicznej i mówi, że potrzebuje przeszczepu wątroby. Wtedy szukają wśród więźniów pasującego dawcy i pobierają od niego organ.
Czy chińscy pacjenci są w ogóle świadomi tego, że narządy, które są im przeszczepiane, pochodzą od zabitych w tym celu więźniów?
DK: - Ogromna większość nie, bo chińskie władze nigdy nie wspominają o więźniach politycznych, co najwyżej mówią o kryminalistach. Poza tym w Chinach istnieje silna cenzura, jest blokada informacyjna.
A zwykli Chińczycy mają w ogóle łatwy dostęp do przeszczepów, czy jest to przywilej jedynie dla bogaczy i przedstawicieli partii?
DK: - Dla ludzi mieszkających w Chinach narządy rzeczywiście są tańsze, ale wciąż kosztują bardzo wiele pieniędzy. Znaleźliśmy w Chinach szpitale, które podają ceny przeszczepów, ale większość jednak negocjuje ich koszt.
DM: - Można powiedzieć, że w Chinach to bogaci dostają organy, a biedni są ich dostarczycielami. Tam nie ma powszechnego systemu opieki zdrowotnej, usługi medyczne są realizowane nie w zależności od potrzeb, ale posiadanej gotówki.
A co z obcokrajowcami? Turystyka transplantacyjna jest mocno promowana przez Chińczyków, tylko czy zagraniczni pacjenci zdają sobie sprawę, skąd pochodzą przeszczepy?
DM: - Powinni, ale wielu ludzi w Chinach i poza nimi świadomie odwraca wzrok. Poza tym cały system jest ukryty za parawanem. Jedynymi osobami, które mogą zobaczyć na własne oczy, co się dzieje, to strażnicy w więzieniach. Ale oni przecież niczego nie ujawnią. Inni widzą tylko zwłoki albo organy, niekoniecznie wiedząc, do kogo należały. Żadne dokumenty nie są dostępne, a na pewno dla nikogo z zewnątrz. Tak czy inaczej, lekarze powinni informować pacjentów, którzy potrzebują przeszczepu, że jeśli udadzą się do Chin, to ktoś może zginąć, żeby oni mogli dostać organ. To się jednak nie dzieje. Proszę mi wierzyć, że liczba pacjentów, którzy byliby gotowi pogodzić się zabójstwem zdrowej osoby, by oni sami mogli żyć dłużej, byłaby stosunkowo niewielka.
Protest na Tajwanie przeciwko grabieży organów w Chinach (fot. AFP)
Dlaczego większość społeczności międzynarodowej woli milczeć na temat grabieży organów w Chinach?
DK: - To skomplikowany problem. Z jednej strony świat nie chce o tym wiedzieć. Część lekarzy ze środowiska transplantologicznego świadomie odwraca wzrok. Kilka miesięcy temu niektórzy z nich pojechali na konferencję do Pekinu i wizytowali kilka szpitali, oczywiście wybranych przez władze. Po powrocie po prostu ogłosili, że teraz w Chinach wszystko jest już w porządku. Jak można być tak głupim i naiwnym? Kiedy wyszedł nasz pierwszy raport pewien człowiek z Australii, nie będę wymieniał jego nazwiska, utrzymywał, że to wszystko propaganda Falun Gong. Od dziesięciu lat krytykuje nas bez podawania żadnych faktów, ale w tym czasie regularnie jeździ do Chin na koszt tamtejszych władz. To żałosne.
DM: - To ogólny problem z łamaniem praw człowieka. Ludzie mają tendencję do mówienia, że to nie dotyczy nas ani naszego kraju. Wielu nigdy nie słyszało o Falun Gong, a jeżeli już, to ruch ten jest tak szaklowany przez komunistyczne władze, że są zdezorientowani. Myślą, że to polityczny spór, a nie problem łamania praw człowieka. Z mojego doświadczenia wiem, że bardzo ciężko jest zaangażować ludzi w coś, co dzieje się bardzo daleko. Bardziej interesuje ich, czy sąsiad kosi trawnik, niż że gdzieś w odległym kraju są zabijane niewinne osoby.
Co zatem świat może i powinien zrobić, by walczyć z tym zbrodniczym procederem?
DK: - Przede wszystkim zachęcamy wszystkich do odwiedzenia strony endorganpillaging.org (End Organ Pillaging, Zakończyć Grabież Organów - przyp. red.), gdzie można podpisać się pod petycją i zobaczyć, co można zrobić, by pomóc. To międzynarodowa koalicja przeciwko temu procederowi, w skład której wchodzi też organizacja Lekarzy Przeciwko Przymusowej Grabieży Organów (DAFOH), która w ubiegłym roku była nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. Chcę podkreślić, że nie chcemy karać pacjentów, uderzać w osoby zdesperowane, ale należy wprowadzić regulacje, które uniemożliwiają turystykę transplantacyjną do Chin. Przykładem jest Tajwan, skąd kiedyś jeździło do Chińskiej Republiki Ludowej mnóstwo pacjentów. Ale w 2015 roku wprowadzono prawo, które tego zakazuje, karze pośredników, a lekarzom odbiera prawo do wykonywania praktyki. Dlaczego Polska lub Kanada nie mogą przyjąć podobnych regulacji?
DM: - Myślę, że należy wymienić tu dwie kwestie. Pierwszą jest ciągłe, publiczne podnoszenie tego problemu i wywieranie presji na chińskie władze na jak najwyższym szczeblu. Drugą, jest unikanie jakiegokolwiek współudziału w tym procederze. Karanie pośredników, uniemożliwienie kształcenia transplantologów, którzy potem wracają do Chin, gdzie partycypują w grabieży organów, zakaz importu narządów, uświadamianie pacjentów, że przeszczep dla nich oznacza zabicie człowieka.
Czy nie jest tak, że bardzo trudno jest udowodnić komuś, że pojechał do Chin, aby otrzymać przeszczep?
DM: - Wręcz przeciwnie. Każdy, kto potrzebuje transplantacji musi być pod opieką lekarzy przed i po zabiegu. Musi przyjmować leki, które zmniejszają ryzyko odrzucenia organu. Tak więc wszystkie osoby, które jadą za granicę po przeszczep, są dobrze znane lekarzom ze środowiska transplantacyjnego w swoim kraju. To czego potrzebuje Polska i inne państwa, to system obowiązkowego informowania władz o takich pacjentach.
DK: - Niestety obecnie na całym świecie są jeszcze tylko dwa państwa, które uchwaliły przepisy analogiczne do tych obowiązujących na Tajwanie - to Izrael i Hiszpania. Ale jest grupa krajów, która jest bliska wprowadzenia takich regulacji. Mamy nadzieję, że wkrótce zrobi to Kanada. Rzeczywiście ta liczba jest strasznie mała, ale zauważamy, że powoli dochodzimy do punktu zwrotnego. Dzięki międzynarodowej koalicji przeciwko grabieży organów i dziennikarzom, którzy o tym piszą, coraz więcej ludzi jest świadoma tego problemu. Myślę, że to może doprowadzić do zmiany polityki przez partię komunistyczną, która uzna, że daje to jej zbyt negatywny rozgłos. Ludzie mówią, że w przypadku Chin strategia wskazywania i piętnowania nie (ang. naming and shaming) daje rezultatów. Ale moje doświadczenia są wręcz przeciwne, bo na władze w Pekinie rzeczywiście można wpłynąć w ten sposób, zwłaszcza jeżeli jesteś z zewnątrz.
Przykłady?
DM: - Odkąd zajmujemy się tą sprawą, Chiny uchwaliły nowe przepisy - choć ich nie przestrzegały - że na pobranie organów wymagana jest zgoda dawcy, przyjęły regulacje, które premiują przy przeszczepach zwykłych Chińczyków, utworzyły system rejestracji szpitali i określiły, które mogą dokonywać transplantacji. Mamy wiele informacji, że chińskie władze zacierały też ślady, co na pewno nie jest pozytywnym rezultatem naszych działań, ale pokazuje, że bacznie je śledzą. Co więcej, nawet fabrykowali dokumenty, które miały zaprzeczać naszym ustaleniom.
Informacje dotyczące nielegalnego pozyskiwania organów od więźniów sumienia w Chinach dostępne są też na stronach david-kilgour.com i organharvestinvestigation.net.
...
TO CIAGLE JEST KOMUNA WBREW KLAMSTWOM MEDIOW! ZBRODNJCZY REZIM ATEISTYCZNY! NIE MA BOGA WSZYSTKO WOLNO! Takie sa skutki odrzucenia Boga. Tego uczy XX wiek. ZADNYCH STOSUNKOW Z PEKINEM!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 11:28, 14 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Bob Fu: tajny agent Boga. Być chrześcijaninem w Chinach to zgoda na prześladowania
Ewa Rejman | Lip 14, 2017
VOA/Wikipedia
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Działanie w „podziemiu”, ukrywanie się, więzienia, prześladowania, tortury, obozy pracy, przymusowe aborcje… Oto krzyż, jaki przyjmują na siebie chińscy chrześcijanie, gdy odważnie wybierają Chrystusa.
W
Chinach żyje obecnie kilkadziesiąt milionów chrześcijan różnych wyznań. Dozwolona jest wyłącznie działalność grup zatwierdzonych i ściśle kontrolowanych przez państwo. Pozostali chrześcijanie muszą zejść do „podziemia” i nieustannie narażeni są na prześladowania. Bob Fu także dzielił ich los.
Przywódcy tzw. cywilizowanych państw przy okazji oficjalnych spotkań zawsze mają problem z Chinami. Jak sprytnie załatwiać interesy i jednocześnie nie wywoływać oburzenia opinii publicznej, do której przedostają się informacje na temat łamania podstawowych praw człowieka w tym kraju? Historia Boba Fu oburza i oburzać powinna.
Reklama
Czytaj także: Czy w niedalekiej przyszłości może dojść do podpisania porozumienia pomiędzy Stolicą Apostolską i Chinami?
Wróg narodu chińskiego
Pochodzi z ubogiej wiejskiej rodziny, ale dzięki ciężkiej pracy i poświęceniu bliskich udało mu się dostać na uniwersytet. Marzył o byciu prawnikiem, ale władze zdecydowały, że pozwolą mu tylko uczyć angielskiego. Pod koniec lat 80. wydawało się, że Chiny mają szansę dołączyć do państw demokratycznych, wystąpienia studentów w Pekinie potwierdzały te nadzieje. Bob Fu w swoim środowisku głośno wzywał do protestów i reformy kraju.
Wraz ze swoja dziewczyną Heidi i tysiącami innych studentów był na placu Tiananmen kilka dni przed pamiętną masakrą. Heidi miała poważne problemy z jelitami, dlatego zdecydowali się pojechać do szpitala. W tym czasie armia zabiła kilka tysięcy ludzi.
Po 4 czerwca 1989 roku nie było już powrotu do dawnej rzeczywistości. Dotychczasowi przyjaciele odwrócili się od Boba nie chcąc przysparzać sobie problemów, a on sam coraz bardziej pogrążał się w żalu i nienawiści. Stał się – jak kazano mu napisać w zeznaniach – „wrogiem narodu chińskiego”.
Cena chrześcijaństwa
Pewnego razu kolega podsunął mu biografię Hsi Zizhi’ego – konfucjańskiego uczonego, który nawrócił się po przeczytaniu Biblii. Bob słyszał wcześniej o ludziach, którzy „wierzą w Jezusa”, ale nigdy nie poznał żadnego z nich bliżej i nie interesował się ich religią. Ta lektura i rozmowa z wierzącym Amerykaninem sprawiły jednak, że zapragnął zostać chrześcijaninem. W tym momencie wiedział, że odkrył prawdę swojego życia, ale nie miał pojęcia jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za podążanie za tą prawdą.
Wiarą w Jezusa Chrystusa szybko zaczął dzielić się ze znajomymi z uniwersytetu. Był nie dość ostrożny. Dowiedziano się, że rozdaje zakazane ulotki ewangelizacyjne, czyli „uprawia nielegalną działalność religijną”. Od tej pory musiał liczyć się z byciem pod ciągłą obserwacją. Stał się „tajnym agentem Boga”.
Czytaj także: Ci Koptowie mogli wyrzec się wiary i przeżyć. Wszyscy odmówili…
Władze chciały narzucić swoje zwierzchnictwo wszystkim wspólnotom chrześcijańskim. Pewnego dnia, kiedy Bob Fu pojawił się na nabożeństwie, do akcji wkroczyli „urzędnicy religijni” informując, że od tej pory będą mieć nowego pastora.
Ten od razu wygłosił przemówienie o amerykańskim imperializmie. O Jezusie nie wspomniał ani słowem. Dotychczasowy pastor został aresztowany, a władze nie pozwoliły nawet zabrać do szpitala jego żony, która dostała zawału serca. Lekarze mieli zresztą przykazane, aby nie udzielać tego dnia pomocy w okolicy kościoła.
W końcu na ciężką próbę zostali wystawieni Bob i jego żona Heidi. Aresztowano ich i trafili do przerażającego więzienia, nie wiedząc, kiedy i czy w ogóle stamtąd wyjdą
Nielegalne dziecko i ucieczka w ostatnim dniu
Wypuszczono ich po dwóch miesiącach. Kiedy spotkali się po długiej rozłące dopuścili się straszliwego aktu buntu, obywatelskiego nieposłuszeństwa w sypialni. Współżyli ze sobą, choć wiedzieli, że mogą zostać rodzicami. Nie mieli wymaganego i wydawanego przez władzę na piśmie pozwolenia na dziecko. Był rok 1997.
Heidi zaszła w ciążę. Wiedziała, że jeśli ktoś się o tym dowie i doniesie, zostanie wykonana przymusowa aborcji, nawet gdyby był to już dziewiąty miesiąc. Od tej pory musieli chronić życie swoje i dziecka. Dzięki pomocy przyjaciół udało im się wyjechać na „wycieczkę” do Hongkongu. Departament stanu USA dowiedział się o ich sytuacji, ale odwlekał obiecywaną pomoc nie chcąc psuć relacji z Chinami. Przedostali się do USA w ostatnim dniu pracy hongkońskiego rządu przed przekazaniem Hongkongu Chińczykom.
China Aid
Heidi, Bob i ich mały synek byli uratowani, ale milionom rodaków w kraju nadal groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Mimo dzielącej ich odległości współcierpieli dowiadując się o kolejnych przypadkach aresztować i pobić.
Bob poprzez założoną przez siebie organizację China Aid starał się zainteresować problemem wpływowych polityków, rozmawiał nawet z prezydentem Bushem. Podczas takich spotkań zawsze padały słowa o konieczności obrony praw człowieka, wzajemnym zrozumieniu i nadziejach na poprawę sytuacji. Tymczasem z Chin docierały kolejne przerażające wieści.
Czytaj także: Piekło chrześcijan w pakistańskim getcie
Miliony nieopowiedzianych historii
Yi Ling z Kościoła południowochińskiego spędziła w więzieniu trzynaście lat. Była w tym czasie bita, przypalana papierosami, głodzona, zmuszana do zażywania narkotyków, rażona pałkami elektrycznymi.
Liu Xianzhi za „wywrotową działalność”, czyli praktykowanie swojej wiary, trafiła do obozu „reedukacji przez pracę”, w którym torturowano ją na najbardziej okrutne sposoby. Nie przeżyłaby tam długo. Miejscowi chrześcijanie, ryzykując własne życie, zorganizowali jej ucieczkę ciężarówką, ukryli ją pod stosem zgniłych liści. Dzięki interwencji amerykańskiego Ambasadora Nadzwyczajnego do spraw Międzynarodowej Wolności Religijnej Johna Hanforda udało jej się przedostać do USA.
Bob i Heidi zaprosili ją do siebie na Boże Narodzenie. Bardzo wolnym krokiem podeszła do choinki wpatrując się w migające światełka. Zdjęła je i w ciągu kilku sekund rozebrała na części po czym złożyła na nowo. „W obozie pracy składałam te lampki przez szesnaście godzin na dobę” – wyjaśniła. Właśnie te, pakowane do takich samych kartonów.
Gao Zhisheng był adwokatem broniących chrześcijan przed rządem. Z tego powodu stracił uprawnienia do wykonywania zawodu, nieustannie przeszukiwano jego dom, agenci złapali nawet i głodzili jego najmłodszego syna, aby wydobyć z niego informacje. Wreszcie wtrącono Gao do aresztu, gdzie poddawano go torturom.
Chen Guangcheng dokumentował aborcje, do których zmusza się w Chinach nawet trzydzieści tysięcy kobiet dziennie. Wraz z rodziną został aresztowany, a jego dom zupełnie zniszczono. Sprawa przyciągnęła światową uwagę z powodu… Batmana! Zagrał go aktor Christian Bale, który Guanchenga nazwał „swoim osobistym bohaterem”.
Będąc w Chinach wraz z ekipą filmową chciał się z nim spotkać, ale nie dopuścili do tego podstawieni przez władzę ludzie. Wywiązała się szarpanina, a zajście opisały światowe media. Powstał problem z dziedziny public relations – jak promować film z gwiazdorem kojarzącym się z prześladowanym Guanchengiem?
Wymieniłam cztery nazwiska z kilkudziesięciu milionów chińskich chrześcijan. Chrześcijan niewygodnych, których nazwiska i historie wielu wolałoby ukryć, bo są wyrzutem sumienia i mogą przerażać opinię publiczną. Oby przerażali jak najskuteczniej i oby opinia publiczna, tak osłuchana z okrucieństwami, nie zatraciła jeszcze zdolności oburzania się.
...
To ciagle wstretna obrzydliwa komuna. Dlatego nie znosze tego kraju.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135913
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:59, 03 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Restrykcyjna polityka zmusiła ich do porzucenia córki. Spotkali ją po 22 latach
Restrykcyjna polityka zmusiła ich do porzucenia córki. Spotkali ją po 22 latach
Dzisiaj, 3 stycznia (10:52)
Pewna para z Chin została zmuszona do oddania swojej córeczki w ramach restrykcyjnej polityki posiadania jednego dziecka. Dziewczynka została adoptowana przez małżeństwo ze Stanów Zjednoczonych. Po 22 latach Kati mogła poznać swoich biologicznych rodziców. Moment ten zarejestrowała kamera telewizji BBC, która przygotowała na ten temat reportaż.
Kati Pohler urodziła się w 1995 roku. Rodzice porzucili ją, gdy miała zaledwie trzy dni. Powodem była obowiązująca w Chinach od 34 lat restrykcyjna polityka posiadania jednego dziecka. Prawo to zostało zniesione w 2015 roku. Nie chcieliśmy jej zostawić, ale nie mieliśmy wyboru - powiedziała w rozmowie z "New York Times" biologiczna matka Qian Fenxian.
Ojciec dziewczynki Xu Lida dokładnie pamięta ten dzień. Ucałowałem ją. Wiedzieliśmy, że to nasze pożegnanie z córką. Ostatnie co pamiętam to to, że płakała - wspomina.
Rodzice zostawili Kati list. Pisali w nim, jak bolesne było dla nich rozstanie i wyrazili nadzieję, że kiedyś się spotkają.
Kati została adoptowana przez Kena i Ruth Pohler ze Stanów Zjednoczonych. Zawsze była ciekawa swoich korzeni. Pytała rodziców o swoje pochodzenie.
Już jako małe dziecko ciągle zadawałam mamie pytanie, z czyjego brzucha wyszłam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie z jej - opowiada Kati. Urodziłam Cię w moim sercu - miała odpowiadać jej Ruth.
Dlatego 10 lat po adopcji rodzina postanowiła odszukać biologicznych rodziców dziewczynki. Ken i Ruth byli poruszeni listem, jaki przy noworodku zostawili biologiczni rodzice. Ale przyznają też, że bali się utraty córki. Wysłali poprzez agencję adopcyjną wiadomość do chińskich rodziców Kati. Jej samej nic nie powiedzieli. Co więcej dostali informację zwrotną, o której córce także nic nie wspomnieli. Bali się, że jest na to jeszcze za mała. O tym, że odnaleźli jej biologicznych rodziców, powiedzieli jej dopiero rok temu. I zaczęli przygotowania do spotkania.
W końcu nadszedł ten moment. Kati spotkała się z biologicznymi rodzicami po 22 latach w grudniu zeszłego roku w Chinach. Jej historia została opowiedziana w reportażu telewizji BBC.
...
Maoisci zamordowali SETKI MILIONOW DZIECI!!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|