Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
,,Mamo, nie płacz. Niedługo będę w Niebie"
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:47, 29 Paź 2010    Temat postu: ,,Mamo, nie płacz. Niedługo będę w Niebie"

Wujek, my już się nie spotkamy. Już niedługo będę w Niebie. Tylko nie mów mamie, bo będzie jej przykro - o tym, czego uczą nas nieuleczalnie chore dzieci i jak rozumieją śmierć, rozmawiamy z ks. pallotynem Pawłem Dobrzyńskim z hospicjum dla dzieci „Promyczek” prowadzonym przez Fundację Anielska Przystań.



„Najczęściej świadomie odchodzą dzieci z nowotworami. Z jednym z takich chłopców dowcipkowaliśmy prawie do końca. W pewnym momencie ten maluch był już zmęczony, bo nadchodził koniec. Ale on wciąż się śmiał”, opowiada dr Marek Karwacki w książce "Weź, pokochaj smoka. Rzecz o umieraniu dzieci". Dzieci mają świadomość, czym jest śmierć?

- Jest różnica w umieraniu między dziećmi onkologicznymi, prawie do końca zachowującymi świadomość, a tymi, które mają zaburzenia neurologiczne czy wady genetyczne uniemożliwiające prawidłowe funkcjonowanie mózgu. W dużym stopniu od stanu zdrowia dziecka zależy, jak przygotuje się na odejście. Pamiętam 14-latka, który z detalami zaplanował, jak będzie wyglądał jego pogrzeb. Chciał, żeby mama miała niebieską bluzkę i nie płakała. Inna dziewczynka poszła o krok dalej, planując nawet strój w jakim będzie leżała w trumnie. Goście byli ubrani na biało, każdy trzymał w ręce różę, którą pod koniec ceremonii pogrzebowej rzucał na trumnę.

Skąd w tych dzieciach potrzeba tak drobiazgowego planowania?

- Z ogromnej świadomości tego, że odchodzą. Poddają swoje życie analizie, kończą stare sprawy – godzą się na przykład z rodzeństwem, z którym byli w konflikcie – i planują, co dalej. Dla nich jest bardzo ważne, że mogą decydować, jak będzie wyglądał pogrzeb. W ten sposób przygotowują na moment odejścia nie tylko siebie, ale i rodziców.

Nieuleczalnie chore dzieci szybciej rozwijają się duchowo i intelektualnie. Widzą, kiedy ich stan się pogarsza. Że wcześniej były siły, biegali, skakali, a teraz nie są w stanie nawet podnieść się z łóżka. Na oddziałach onkologicznych w szpitalu dzieci otwarcie rozmawiają ze sobą o chorobach i to zwykle wtedy, gdy nie ma przy nich rodziców. A kiedy w ciągu dnia jest nagle akcja „Sprzątamy korytarz” – przykrywka często stosowana przez personel szpitalny, żeby inne dzieci nie widziały, że z sali wywożone jest zmarłe dziecko – to doskonale zdają sobie sprawę, że któreś z nich nie żyje. Nieraz słyszę: „O, wujek, zobacz, znów o jednego z nas mniej”.



Traktują śmierć jak każdy inny temat?

- Tak naprawdę rzadko w sposób bezpośredni rozmawia się z dziećmi o śmierci. Dzieci mówią o niej na swój sposób, sporządzając prywatny testament. Nie taki jak dorośli, którzy spisują swoją ostatnią wolę. Tylko pokazują, że umierają, rozdając rzeczy, które są im szczególnie bliskie. Pamiętam dziewczynkę, która marzyła o tym, by dostać dużą lalkę pod choinkę. Rodzice spełnili jej marzenie, ale ona drugiego dnia świąt oddała zabawkę koleżance. Powiedziała jej: „Masz, ta lalka nie będzie mi już nigdy potrzebna”. Wkrótce potem zmarła.

Inną 6-letnią dziewczynkę zaprosiłem kiedyś na modlitwę uzdrowienia. Przyjechała do mnie aż z Olsztyna. Przed powrotem do domu złapała mnie mocno za szyję i przytuliła. Powiedziałem jej, żeby się nie martwiła, bo niedługo do niej przyjadę. Popatrzyła na mnie i powiedziała: „Wujek, my się już nie spotkamy. Już niedługo będę w Niebie. Tylko nie mów mamie, bo będzie jej przykro”. Te dzieci doskonale wiedzą, że odejdą, i wyczuwają moment, w którym to się stanie.

Jak przygotowujecie je do odejścia? Uspokajacie, mówiąc o aniołkach i Niebie?

- To one same o nich mówią. Nieraz przychodzą z prośbą: „Mamo, powiedz mi trochę o Niebie”. Albo rysują rodzinę i siebie malują już jako aniołka. I proszę mi wierzyć, że robią tak już nawet bardzo małe dzieci, trzy- czy czteroletnie. Być może wiąże się to trochę z naszą kulturą. Tym, że obchodzimy Wszystkich Świętych i kiedy przy grobach dziecko pyta rodziców „Gdzie oni są?”, mając na myśli zmarłych, zwykle słyszy odpowiedź: „W Niebie, wśród aniołków”. To wszystko gdzieś w tych dzieciach potem zostaje.



„Mieliśmy trzyipółletniego chłopca, który bardzo mądrze rozmawiał z matką o śmierci. Płakał, ale nie dlatego, że umiera, tylko dlatego, że mama będzie płakała”, opowiadał dr Januszaniec w „Pokochaj smoka”.

- Faktycznie większość umierających dzieci bardziej troszczy się o rodziców niż o siebie. Nieraz martwią się, pytają: „Mamo, a czy tam, w Niebie, my się rozpoznamy? Bo przecież ja już będę wtedy starsza, ty też”. Jednak nigdy nie spotkałem się z sytuacją, w której dziecko umierało w krzyku, ostatkiem sił broniąc się przed śmiercią. Przeważnie odchodzą w spokoju, są pogodzone ze sobą i światem. Natomiast często obserwuję – i to zarówno w przypadku maluchów, jak i starszych dzieci – jak bardzo troszczą się o swoich rodziców. Pytają: „Mamo, tato, czy poradzicie sobie, kiedy mnie nie będzie? Obiecajcie, że nie będziecie płakać”.

Pamiętam 16-latka, którego samotnie wychowywała mama. Chłopiec miał jeszcze troje młodszego rodzeństwa. Brakowało w domu ojca, więc przed rozpoznaniem choroby chłopiec przejmował obowiązki głowy domu. To poczucie odpowiedzialności za rodzinę było w nim tak silne, że kiedy umierał, nie martwił się tym, że odchodzi, ale co stanie się z jego rodziną. I czy mama poradzi sobie bez jego pomocy. Takie sytuacje zdarzają się dość często.

Dzieci nieuleczalnie chore są więc bardziej dorosłe od samych dorosłych?

- Coś takiego. Doskonale pamiętam ośmioletnią dziewczynkę, która kiedy umierała, powiedziała mamie: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Tylko trzeba mocno wierzyć w Pana Jezusa”. Niestety rodzice nie zawsze potrafią rozmawiać z dzieckiem o śmierci.

Nawet jeśli całymi dniami wspólnie przebywają w domu, poruszają wyłącznie bieżące sprawy – jak praca, obiad – nie otwierając się na poważne tematy. To sprawia, że lęk, wątpliwości, żal czy poczucie straty tłumione są zarówno przez rodziców, jak i dziecko. Staram się zawsze pomóc stworzyć tę nić komunikacji, żeby nie było tematów tabu. Dzięki temu dziecko nie umiera w emocjonalnym osamotnieniu i ma szansę podzielić się z rodzicami tym, co czuje.

Jeśli ta nić porozumienia jest, to dziecko zawsze zwraca się ze swoimi obawami czy wątpliwościami do rodziców?

- Niekoniecznie. Ono jest trochę ordynatorem na oddziale i samo wybiera sobie osobę, z którą chciałoby porozmawiać. Nieraz jest to bliski kolega czy rodzeństwo. Powtarzam rodzicom, żeby w takich momentach nie czuli się niedowartościowani i odsunięci na boczny tor. I żeby uszanowali decyzję dziecka.



Jednak dzieci podskórnie wiedzą, jak bardzo rodzicom jest ciężko.

- Te dwie strony zawsze się uzupełniają. Bo kiedy dziecko widzi, że rodzice sobie emocjonalnie nie radzą, samo staje się odważniejsze. Jakby chciało ratować sytuację. W chwili jednak kiedy umiera, to rodzice stają na wysokości zadania, mobilizują siły i są przy dziecku. Pamiętam mamę, która powiedziała, że nie chce, żeby ktokolwiek z hospicjum przyjeżdżał jak będzie umierał jej dwuletni synek. Wspólnie z mężem chciała położyć się na łóżku przy dziecku i zawołać osoby z hospicjum dopiero wtedy, gdy umrze. Tak też zrobiła.

Wszyscy rodzice są przygotowani na to, by towarzyszyć dziecku w chwili, kiedy przyjdzie je pożegnać?

- To zależy. Pamiętam dziewczynkę, która umierała w swoim pokoju w obecności całej rodziny. Włączyli jej ulubioną bajkę, śpiewali kołysankę, mama brała na ręce i tuliła. Do poręczy łóżka przywiązany był jej ukochany balonik. Ta dziewczynka była świadoma wszystkiego, co się wokół niej działo. Słyszała najbliższych, widziała ich, choć oczy miała zamknięte. Na chwilę przed śmiercią otworzyła je i spojrzała na rodzinę. Zaraz potem zmarła.

Pamiętam też rodziców, którzy nie pozwalali odejść swojemu dziecku, kazali do końca walczyć. Powtarzali córce, że jest ich jedynym dzieckiem i nie może odejść. Obserwowałem, jak to dziecko mobilizuje wszystkie swoje siły, by żyć i spełnić oczekiwania rodziców. Widziałem, ile kosztuje je to cierpienia i energii. Poprosiłem więc rodziców, żeby pozwolili swojej córce odejść. Powiedzieli: „Paulinko, bardzo cię kochamy. Ale jeśli sama tego chcesz, pozwalamy ci odejść”. Niedługo potem dziewczynka zmarła. Ale zdarzały się sytuacje, że dziecko było szarpane na łóżku. Mama krzyczała, darła piżamkę dziecka, nikt nie wiedział, co się dzieje. To pokazywało kompletne nieprzygotowanie rodziców do tego, by pożegnać się z dzieckiem, które umiera.



Rodzice mają też żal do siebie?

- Nieraz tak. Prowadzę grupy wsparcia dla rodziców zmarłych dzieci. I czasem słyszę od nich, że nie rozmawiali z dzieckiem o śmierci lub że w chwili kiedy umierało, powiedzieli na głos: „Umiera”. Więc gdy jedni żałują, że nie rozmawiali, drudzy nie mogą pogodzić się z tym, że powiedzieli za dużo. Niektórzy uważają, że mogli zrobić coś więcej, że coś przeoczali i dlatego ich dziecko zmarło a inni, że zrobili za dużo i mogli wcześniej zabrać dziecko do domu, by nacieszyło się rodziną, swoim pokojem i zabawkami.



Osobom wierzącym łatwiej przygotować się na śmierć dziecka?

- Nie zawsze tak jest. Czasem łatwiej im zaakceptować tę sytuację, ale tylko dlatego, że głęboko wierzą, że spotkają się ze swoim dzieckiem po śmierci. Ale ogólnie oceniając, to wcale nie jest im łatwiej. Mają ogromny żal, często pretensję do Pana Boga o to, co się stało. Nieraz pytają: „Panie Boże, dlaczego zabierasz nam nasze jedyne dziecko?”. Więc ten bunt i żal również występuje u osób wierzących. Często kierowany jest on w odwecie na Boga czy lekarzy, że czegoś nie dopatrzyli. Albo na samych siebie, że coś przeoczyli.



Może dzieciom jest łatwiej?

Pamiętam dziewczynę, która poprosiła kogoś z rodziny, by dzień po tym jak umrze, wysłała sms-a do wszystkich przyjaciół. Brzmiał tak: „Dziękuję wam za wszystko. Jesteście aniołami. Już wiem, jak tam jest. I powiem wam, że Pan Bóg jest wspaniały. Do zobaczenia, po tamtej stronie ”.

Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Domowe Hospicjum Dziecięce „Promyczek” prowadzone przez Fundację Anielska Przystań prosi o wsparcie, by mogło przyjmować więcej dzieci i otoczyć je jak najlepszą opieką.

Fundacja Anielska Przystań – NZOZ Domowe Hospicjum Dziecięce „Promyczek”: ul. Żeromskiego 6; 05-400 Otwock; KRS 0000336442; NIP113-2777- 973; Regon 142009873; konto 34-1240-1037-1111-0010-2851-5903

>>>>>

Tak jak mowilem dzieci musza uspokajac rodzicow ktorzy wpadaja histerie.Dochodzi do tego ze ledwie zywa corka wygladajaca jak szkielet nie moze umrzec aby nie gniewac rodzicow ktorzy bez sensu domagaja sie ,,nie poddawaj sie'' i .. walcz''... I dziecko sie meczy...
A dlaczego dzieci mowia ze beda w niebie?BO BĘDĄ!Bóg im to objawia.
Czyz On moglby trzymac dzieci w niepewnosci?Gdy nie maja ciezkich grzechow a nawet lekkich tylko jakies niedoskonalosci?
NIEBO JEST SZEROKO OTWARTE!
Wiec czego chca rodzice?Aby dziecko wchodzilo w to bagno jakie jest tutaj?Te bestialstwa i zwyrodnienia?PO CO?Skoro Bóg mowi NIEBO!
To juz nie ma nic do roboty.Rodzice mysla po ziemsku jakby po smierci nic nie bylo.A DOPIERO TAM TO JEST ŻYCIE!




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:21, 01 Lis 2010    Temat postu:

-Kiedy umiera ktoś bliski, najpierw jest ból, tak straszny, że ciężko oddychać, a potem pytanie: "Dlaczego?". Tyle że nie ma na nie odpowiedzi...

Żadna nie daje ukojenia. Wtedy trzeba spytać siebie: "Po co?". Bo przecież wszystko dzieje się po coś. To przynosi ulgę, pozwala się pożegnać – mówi Iza Tomala, która straciła trójkę dzieci.

Pamiętam, że przez blisko 5 lat nie mogłam patrzeć na czerwone maskotki. Nad inkubatorami moich dzieci w szpitalu wisiał czerwony słonik. Widok podobnego sprawiał, że wszystko wracało, ból, żal, ciężko było oddychać – mówi Iza Tomala. Ładna, subtelna, ze spojrzeniem pełnym ciepła. Trudno uwierzyć, że los ją tak bardzo doświadczył, że tyle przeżyła. 10 lat temu urodziła pięcioraczki. Trójka dzieci umarła. Dwójka pozostałych miała nie chodzić, nie mówić, nie słyszeć. Lekarze powtarzali jej to jak mantrę. Ona jednak walczyła o nie z całych sił.


Jak przeżyć śmierć dziecka? Czytaj więcej w Onet.pl

– Pamiętam też taką sytuację, że jestem u lekarza i w poczekalni bawi się dziewczynka. Patrzę na nią i myślę sobie, jaka ona podobna do Alicji, i wtedy jej mama woła: "Ala, nie wolno, chodź tutaj!". To było jak cios w serce. Odwróciłam głowę, łzy same płynęły po policzkach – wspomina kobieta. Oczy zaczynają jej się szklić. Po chwili milczenia dodaje: – Bo najbardziej zabolała mnie właśnie śmierć Ali. Hania i Tomuś umierali na moich rękach, mogłam im powiedzieć na do widzenia, że ich kocham, że zawsze będą w moim sercu i że idą do nieba, gdzie będzie im dobrze.

Ala umarła, kiedy akurat mnie nie było w szpitalu. Umarła nagle, bez pożegnania. Przez 5 lat miałam wyrzuty sumienia, że ją zostawiłam, że nie było mnie przy niej, że nie mog-łam jej powiedzieć tego wszystkiego najważniejszego – mówi drżącym głosem kobieta.

***

Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, była najszczęśliwsza na świecie. Długo starali się z mężem o dziecko. W końcu zdecydowali się na terapię hormonalną. – Pamiętam pierwsze badanie USG i minę lekarza, który mi je wykonywał – wspomina. – Wystraszyłam się. Spytałam, czy coś nie tak z dzieckiem, a on odpowiedział, że wszystko dobrze, tyle tylko, że nie z dzieckiem, a z piątką dzieci. Zrobiło mi się słabo. Owszem, bardzo pragnęłam dziecka, ale jednego, dwóch, a nie pięciu. Szok na szczęście szybko minął i zaczęłam cieszyć się z tego, że już niebawem moje niewielkie mieszkanie w Świdnicy zaludni się gromadką dzieci – opowiada.


W drugim miesiącu ciąży trafiła do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Wtedy pierwszy raz pomyślała: "A jak stanie się jakieś nieszczęście, jak urodzę chore dzieci?". Ale zaraz potem przyszła myśl, że tak nie wolno, że trzeba wierzyć i myśleć, że wszystko będzie dobrze.


W piątym miesiącu na świat przyszły jej pięcioraczki. – Były takie maleńkie, takie słabe i niewinne. Czułam, że jest coś nie tak, ale nie dopuszczałam do siebie złych myśli – mówi.

Przez pierwszy tydzień nie rozmawiała z lekarzami o stanie ich zdrowia. Po prostu była z nimi i cieszyła się każdą wspólnie spędzoną chwilą. Postanowiła, że dopóki żyją, da im tyle miłości, ile tylko jest w stanie im dać. Głaskała je po rączkach, główce. Leżały w inkubatorze, podłączone do skomplikowanej aparatury, i miały problem z oddychaniem. Każda minuta była niewiadomą.

Pierwszy cios nadszedł dwa tygodnie później. Umarła Hania. – Płakałam. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego właśnie moje maleństwo, dlaczego mnie to spotyka. Nie wiedziałam wte-dy jeszcze, że to dopiero początek pasma nieszczęść – pani Iza zawiesza głos. Po chwili ciszy, podnosi głowę, oczy jej się szklą... – Tydzień później umarł Tomuś. Cios równie bolesny co wcześniej i równie niezrozumiały. W myślach prosiłam Boga o zdrowie pozostałych dzieci, by za chwilę pytać, dlaczego za-brał mi moje szczęście, dlaczego pozbawił życia takie niewinne istoty. W głowie matki, która traci dzieci, dzieją się różne rzeczy. Tak było też ze mną. Kilka dni zajęło mi uświadomienie sobie, że nie mogę się poddać, nie mogę płakać i użalać się nad sobą, bo mam jeszcze trójkę dzieci, które na mnie liczą.

Wtedy zaczęła z nimi roz-mawiać. Mówiła o nich: "moje małe kochane twardzielki" i opowiadała o swoim dzieciństwie, o przyszłości, śpiewała kołysanki, czytała bajki. Była z nimi po 14 godzin dziennie. Mieszkała w przyszpitalnym hotelu i odchodziła od inkubatorów tylko, by położyć się spać.

– Mijały kolejne miesiące, a trzy moje córeczki wciąż były w szpitalu. Ciągle pojawiały się jakieś komplikacje, operacje i diagnozy. Sala łódzkiego centrum stała się moim domem. Nie wyobrażałam sobie przyjechać do Świdnicy, do rodziny, na dłużej niż dwa dni. Wiedziałam, że dzieci mnie potrzebują. Zwłaszcza że one czuły moją obecność, uśmiechały się na mój widok. Byłam im potrzebna.

***

Mijały tygodnie. Pani Iza z coraz większym optymizmem patrzyła w przyszłość. Kiedy dziewczynki miały 8 miesięcy, przestała się bać o ich życie. W końcu samodzielnie oddychały, były po kilku udanych operacjach. Wydawało się, że wszystko będzie już dobrze. I wtedy życie znów postanowiło ją doświadczyć.

– Śmierć Ali zniszczyła mnóstwo nadziei, która była w moim sercu – mówi pani Iza. – To była taka pogodna dziewczynka. Ciągle wywijała nóżkami i tak cudnie się uśmiechała. Miała żyć, a umarła. Dziś myślę, że umarła, bo nie było mnie przy niej. Pojechałam na dwa dni do domu i swą nieobecnością pozwoliłam jej odejść. Przez te miesiące tyle razy ją reanimowano, tyle razy była na granicy, a jednak wracała do mnie, mimo że cierpiała. Wracała, bo ja tego chciałam, tak bardzo chciałam, by żyła. Wiem też, że żyła te wszystkie miesiące po to, by pomóc swoim siostrzyczkom. Gdyby umarła wcześniej, ja wcześniej wróciłabym z Centrum do domu, a tu dzieci nie miałyby takiej rehabilitacji jak tam.



***


W Łodzi spędziła jeszcze siedem miesięcy. Kiedy Zosia i Marysia miały półtora roku, wróciły do domu. Lekarze jednak przestrzegali ją przed zbytnim optymizmem. Mówili, że dziewczynki nie będą się normalnie rozwijać, że będą miały problemy z chodzeniem, że nie będą widzieć, mówić. Pani Iza przytaknęła, ale wiedziała swoje. Godziny rehabilitacji, kontrola okulistyczna i jej wielki zapał, że musi zrobić wszystko, by dziewczynki były zdrowe, przyniosły efekt. Zosia zaczęła pierwsza gaworzyć, robiła nieporadne kroki, ale z czasem udawało jej się przejść cały pokój. Podobnie Marysia. Kiedy miały 3 lata, nikt, kto nie wiedział, co przeszły, nie poznałby tego po nich. Rozwijały się prawidłowo. Ciągle biegały krzyczały, śmiały się. Żywe srebra.

– To nie był jedyny cud, jaki wtedy mi się zdarzył. Byłam w ciąży. Też wbrew logice i temu, co mówili lekarze. Bałam się, najbardziej kolejnej mnogiej ciąży. Kiedy jednak okazało się, że pod sercem noszę jedno dziecko, czekałam na nie jak na cud. Zuzia urodziła się zdrowa, w ogóle nie choruje, a ze starszymi siostrami doskonale się dogaduje. Nie mogą wręcz bez siebie żyć – opowiada.

Dziś starsze dziewczynki chodzą do czwartej klasy. Noszą silne okulary – i to jedyna pozostałość po tym, co przeszły. Ich młodsza siostra w przyszłym roku idzie do I Komunii Świętej.

***

Temat śmierci w domu pani Izy pojawia się często. Wciąż pielęgnowana jest pamięć o Hani, Tomusiu i Ali.

– Dziewczynki kiedyś powiedziały mi: "Wiesz, mamuś, masz trzy aniołki w niebie i trzy aniołki przy sobie". Innym razem, kiedy odszedł ich dziadek, stwierdziły, że teraz dziadziuś obiera jabłka dla wnuków w niebie – wspomina i opowiada, że bardzo często w rozmowach czy zabawach pojawiają się zmarłe dzieci. Dziewczynki chcą, by o nich mówić, by opowiadać im, jakie były, i ona to robi. Wciąż pamięta ich wyraz twarzy, maleńkie rączki...

– Czujemy ich obecność, ciągle są obok, czuwają nad siostrami i patrzą, jak sobie tu żyjemy. Chcą, byśmy się uśmiechały, byśmy były szczęśliwe, i my staramy się tak żyć – mówi pani Iza i po chwili dodaje, że po stracie kogoś ukochanego nie należy pytać : "Dlaczego?". To pytanie bez dobrej odpowiedzi.

Warto spytać: "Po co?". Bo przecież wszystko w życiu dzieje się po coś. – Ja wiem jedno: moje dzieci chcą, bym zajęła się życiem tu, na ziemi, i przeżyła je najlepiej, jak potrafię. I ja to robię. Po to, by kiedyś, kiedy już spotkamy się w niebie, one powiedziały: "Mamo jesteśmy z Ciebie dumne".

Autor: Małgorzata Moczulska
Źródła: Polska Gazeta Wrocławska

>>>>>

No i tu widzicie rzecz oczywista ktora dla dzieci jest oczywista a dla ,,dorslych'' jest NIEZNANA.Oto trzy dzieci na ziemi BAWIA sie z trzema dziecmi z nieba!!!I NIE WIDZA W TYM NIC DZIWNEGO.To oczywiste!Nawet nie zadaja pytan...A ,,dorosli''?Nic nie widza nic nie slysza...To skutek czasto brudnego sumienia a w najlepszym razie zaabsorobowania kwestiami materialnymi...A dzieci o czystych sercach widza to co trzeba!A to jest nic dziwnego.Jezus mowil - Badzcie jako DZIECI gdyz tylko do TAKICH nalezy Królestwo Niebieskie...
Ukrywanie przed dziecmi tematu smierci jest narzucaniem im strachu doroslych , ktorego dzieci nie maja.Dzieci smierci sie nie boja.
Zwracam uwage co mowia dzieci:
teraz dziadziuś obiera jabłka dla wnuków w niebie ...
Czyli niebo nie jest jakims dziwnym niesamowitym przezyciem nie wiadomo czego.Niebo jest tym do czego akzdy teskni.W niebie masz uczucie:WRESZCIE ZNALAZLEM TO ZA CZYM CALE ZYCIE TESKNILEM...
Bo to oczywiste.Bóg stworzyl czlowieka do nieba i tam czlowiek odnajduje to co zgubil w Raju...Wszystko sie zgadza!
>>>>>
Zreszta ja sam mam tak ze ilekroc jade do rodziny to juz jest mniej osob.Jedni umieraja mlodzi rozchodza sie po swiecie...I niby powinienem czuc sie w pustoszejacym domu smutny i zalamany ze juz sie nie wroca te czasy kiedy wszyscy zyli i byli razem i bylismy mlodzi itp.
NIC Z TEGO...
Im pusciej u rodziny tym ja sie tam lepiej czuje!Niewatpliwie swietych obcowanie.I trzeba tu dodac ze dopoki ludzie zyja to a klotnie nieporozumienia - a nawet jak nie krzycza na siebie to tlumia w sobie rozne pretensje - wszak wiemy jak jest.Tymczasem po smierci tego NIE MA!Ludzie z nieba nigdy sie na was nie obraza ani nie pokloca.To wy mozecie chowac urazy oni nie!Kto by chowal uraze bedac w niebie?O co?O jakie zalosne dobra ziemskie?Oni tam maja takie dobra ze byscie wpadli w rozpacz widzac co uwazacie za bogactwo i szczyt nieosiagalnych marzen...Oni zycza tylko dobrze i tylko pomagaja.Trzeba tylko sluchac glosu duszy.A do tego trzeba CISZY .Nie jest to mozliwe ze sluchawkami na uszach caly dzien z ,,wspolczesna'' muzyka...Lub trajkoczac caly czas aby wiecje.W halasie nie uslyszycie swietych z nieba.Ze wzgledu na was a nie na nich.To wy jestescie nieprzygotowani do sluchania...
Tak to sa rzeczy o ktorych nie snilo sie filozofom.Ale one sa prawdziwe...
Jedyne prawdziwe!To za czym gonia ludzie to zludzenia.Nie warto gonic zludzen skoro tak wielkie dobro czeka aby je wziac.Trzeba tylko chciec!

:O))))))


Iza Tomala


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:58, 09 Lut 2011    Temat postu:

Jaś ma 5 lat. Od kiedy zdiagnozowano u niego nowotwór złośliwy, szpitale stały się jego domem. Rodzice chłopca (oboje pracują w policji) od dwóch lat walczą o jego życie. Szansą jest terapia w klinice w Tybindze w Niemczech. Będzie to możliwe dzięki polskim i niemieckim mundurowym.
komentuj

Przed chorobą Jaś, jak większość 3-latków, chodził do przedszkola, bawił się z innymi dziećmi, łatwo nawiązywał z nimi kontakty. Lubił, kiedy czytano mu bajki. Zbierał dinozaury i książki o nich. Lubił wędkować i w wolnym czasie cała rodzina musiała jeździć z nim na ryby. Tuż przed chorobą nauczył się jeździć na rowerze. Był radosnym i ciekawym świata dzieckiem. Dzisiaj jego życie wygląda zupełnie inaczej.

Diagnoza

Najpierw rodzice zauważyli u niego powiększony węzeł chłonny na szyi, a później rozbolał go brzuszek. W maju 2009 roku, po badaniach okazało się, że Jaś ma 10-centymetrowego guza nadnercza. Przewieziono go do Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej w Lublinie, gdzie zdiagnozowano nowotwór złośliwy nauroblastoma, i rozpoczęto leczenie. Najpierw chemioterapia, operacje usunięcia guza i przerzutów w szpitalu we Wrocławiu, później kolejna chemia i terapia izotopowa MIBG 131, tym razem w szpitalu w Gliwicach. W grudniu 2009 r. autoprzeszczep szpiku kostnego i kolejna, tym razem bardzo agresywna, chemioterapia.

Kiedy już leczenie miało się zakończyć, zauważono na szyi kolejnego guza. We Wrocławiu go usunięto, ale biopsja wykazała progresje choroby. - Wtedy prof. Kowalczyk, specjalista z Lublina, krajowy konsultant ds. onkologii, powiedział, żebym na własną rękę szukała możliwości leczenia dziecka za granicą terapią przeciwciał monoklinalnych, tzw. anty Gd2 – mówi Edyta. Możliwości leczenia chłopca w kraju wyczerpią się za kilka miesięcy. Teraz jest w trakcie chemioterapii, następnie będzie musiał przejść kolejną operację usunięcia pozostałości po guzach we Wrocławiu i kolejną terapię izotopowa w Gliwicach oraz drugi już przeszczep szpiku kostnego w Lublinie. Tym razem dawcą szpiku będzie jedno z rodziców. Które z nich, okaże się dopiero po badaniach zgodności.

Idąc za radą profesora Kowalczyka, zaczęła szukać możliwości leczenia syna za granicą. Trudno było dotrzeć do szpitali i lekarzy zajmujących się terapią przeciwciał monoklonalnych. Klinika w Austrii odmówiła leczenia jej syna, więc trzeba było uruchomić wszystkie kontakty. Edyta i Marcin Kowalik od wielu lat pracują w Policji w Lublinie. Międzynarodowe kontakty policjantów okazały się w tym przypadku bardzo pomocne i skuteczne.

Jedną z klinik specjalizujących się w tej terapii jest klinika w Tybindze. Dzięki kontaktom policjantów z Międzynarodowego Stowarzyszenia Policji (Internatonal Police Association) udało się nawiązać kontakt z profesorem Langiem, który zgodził się przyjąć Jasia na leczenie. Będzie on pierwszym dzieckiem w Polsce, które wyjedzie na takie zagraniczne leczenie. Obecne leczenie Jasia w kraju stanowi zalecenie profesora Langa i jest podstawą do przyjęcia go na dalsze leczenie w Niemczech. Terapia w klinice w Niemczech może potrwać od 6 miesięcy nawet do 1,5 roku. Rodzice chłopca starają się o jej dofinansowanie z Narodowego Funduszu Zdrowia.

Zupełnie inna rzeczywistość

W ciągu tych dwóch lat w życiu Jasia zmieniło się wszystko. Szpitale w całym kraju, setki badań i zabiegów, skutki chemioterapii, do tego ból i strach – trudno sobie wyobrazić, jak z tym wszystkim radzi sobie 5-latek. Choroba sprawiła, że Jaś szybko wydoroślał. Na zdjęciu, choć buzia dziecięca, zza okularów spoglądają oczy „doświadczonego” człowieka. Jaś wie i rozumie, że lekarze, szpitale, operacje, leki i dieta są mu potrzebne. Czasem tylko zada pytanie: „Mamo, czy ja wyzdrowieję?” - I wtedy jest naprawdę ciężko – mówi Edyta Kowalik, ale wie, że jej syn dostał szansę na wyzdrowienie.

Ani trochę nie dziwi więc, że w trakcie choroby jego ulubioną zabawą stała się zabawa w lekarza. Bawią się razem z mamą i swoją 3-letnią siostrą Amelką– tak na niby chodzą na wizyty lekarskie, robią zastrzyki, badania, np. tomograf, usg. Dzieciństwo Amelki też jest trochę inne niż jej rówieśników, także „wydoroślała”. Chociaż tęskni i czasem płacze, to wie, że musi zostać na dłużej z babcią, bo rodzice muszą być w szpitalu. Wie, że Jaś choruje, że boli go brzuszek, a kiedy przejeżdżają obok szpitala, to wie, że leży tam jej braciszek. Kiedy Jaś wymiotuje po chemioterapii, to przychodzi, głaszcze go po główce i podaje mu chusteczki. Kiedy Jaś wraca do domu, to wspólnie oglądają "Sąsiadów” - pomysłowych majsterkowiczów Pata i Mata, albo ich ulubioną bajkę "Ratatuj” - historię o tym, że warto mieć marzenia, bo niektóre się spełniają. - Mój syn bardzo lubi zespół Depeche Mode i ma dwa marzenia, pierwsze to pójść na ich koncert, a drugie to grać tak jak oni – mówi Edyta i dodaje, że ostatnio Jaś zapragnął grać na gitarze elektrycznej, takiej prawdziwej, z „piecem”. Co mogła zrobić mama w takiej sytuacji. Pożyczyła od swojego brata gitarę, by jej syn mógł nauczyć się na niej grać. - Jednak największym marzeniem mojego syna i nas wszystkich jest to, by wyzdrowiał – dodaje Edyta Kowalik.

Państwo Kowalik z powodu choroby syna musieli przeorganizować swoje życie. Po przeszczepie szpiku u Jasia, kiedy odporność jego organizmu była bardzo obniżona, w domu zapanował 3-miesięczny "reżim” - ścisłe ustalone reguły, do których wszyscy musieli się zastosować. - Najpierw musieliśmy zrobić generalny remont, odmalować mieszkanie, kupić nowe łóżka, wyrzucić stare dywany i kwiaty, kupić nową pościel, przeprowadzić generalne sprzątanie – opowiada Edyta. - Każda drobna infekcja mogła zakończyć się tragicznie dla mojego syna. Nikt nie mógł w tym czasie odwiedzać państwa Kowalików.

Jaś w trakcie terapii musi być na specjalnej diecie lekkostrawnej, nie może jeść smażonego, świeżych warzyw i owoców, muszą one być gotowane. Oprócz tego Jaś zażywa specjalne suplementy, sok na bazie wyciągu z ziół, żywe kultury bakterii. Wszystko to kosztuje. Do tego inne leki, ostatnio na poparzenia buzi i przełyku po chemioterapii.

Nie mogą też nic zaplanować, bo pobyt Jasia w domu zależy od jego wyników po chemii. Jeżeli są złe, zostaje w szpitalu, jeżeli dobre, to jest kilka dni w domu. Od tego też zależy leczenie, więc państwo Kowalik nie wiedzą, kiedy pojadą do Wrocławia na operację, kiedy do Gliwic na izotopy promieniotwórcze, nie znają dokładnej daty przeszczepu, a od niego zależy leczenie w klinice w Tybindze. Wszystko zmienia się z minuty na minutę, jak tylko są kolejne wyniki badań Jasia. Wszyscy żyją „na walizkach”, nawet Amelka, bo przecież kiedy rodzice jadą do szpitala, ona jedzie do babci.

Szczęście w nieszczęściu

Jaś spędza większość czasu w szpitalach. Czasem jest z nim Edyta, czasem jej mąż Marcin. Wyjeżdżają z nim do Wrocławia, do Gliwic, często są tam wiele dni. Oboje pracują w Policji, ona w Komendzie Wojewódzkiej Policji, on w IV Komisariacie Policji w Lublinie. Trudno poradzić sobie z taką sytuacją, pracować trzeba, a dziecka nie można zostawić samego w obcym mieście, w szpitalu, gdzie będzie operowane. Wiele zależy od dobrej woli ludzi. Edyta i Marcin mają szczęście, dzięki zrozumieniu i dobroci przełożonych zawsze jedno z nich może być z synem. Kiedy Marcin ma w grafiku pierwszą zmianę, Edyta idzie do pracy na popołudnie i odwrotnie. Dzięki temu mogą pogodzić pracę i leczenie syna.

- Wszyscy wspierają nas jak mogą – mówi Edyta. - Kiedy Jaś zachorował, pracowałam w wydziale dochodzeniowo-śledczym, moi przełożeni i koledzy, także z innych wydziałów, zrzekli się swoich premii i przekazali je na leczenie Jasia.

Kiedy Edyta wyjeżdża z synem na leczenie poza Lublin, koledzy potrafią "zrzucić się” na przejazd i pobyt w innym mieście, pomagają załatwić zakwaterowanie. Wielu policjantów z innych jednostek i wydziałów w rocznych zeznaniach podatkowych odlicza 1% podatku na leczenie Jasia. - Wszyscy dzwonią i pytają o Jasia i Amelię, czy czegoś potrzebujemy, czy mogą jakoś pomóc – mówi Edyta i dodaje, że oboje z mężem mają szczęście, że pracują, tu gdzie pracują.

Koledzy są bardzo zaangażowani w pomoc dla Jasia, organizują zbiórki pieniędzy, mecze charytatywne. A kiedy w szpitalu w Lublinie kazano państwu Kowalik na własną rękę szukać leczenia za granicą, to koledzy z pracy także szukali takich możliwości za pośrednictwem swoich znajomych. Policjanci zrzeszeni w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Policji uruchomili swoje kontakty w Niemczech. Zwrócili się z prośbą o pomoc do niemieckich policjantów, którzy próbując pomóc, dzwonili do kliniki w Tybindze, do skutku starając skontaktować się z profesorem Langiem. - Dzięki pomocy niemieckich policjantów mój Jaś dostanie dużą szansę na wyzdrowienie, na drugie życie – mówi Edyta Kowalik, która spotkała się pod koniec stycznia w Poznaniu z niemieckimi policjantami, gdzie miała okazję im podziękować. Zaoferowali oni swoją pomoc także w trakcie jej pobytu w Niemczech podczas terapii Jasia. Będą starali się pomóc organizacyjnie i w porozumiewaniu się po niemiecku z lekarzami.

Edycie trudno bez wzruszenia mówić o dobroci ludzi i pomocy, którą otrzymała ona i jej chory synek. "Dziękuję" - choć to tak niewiele, to musi wyrazić całą jej wdzięczność, której i tak nie da się opisać słowami, dla wszystkich tych, którym na sercu leży zdrowie jej 5-letniego syna. (zel, jks)

Justyna Stachniewicz

>>>>>>

Widzimy ilu ludzi dzieki chorobie korzysta okazujac serce.Inaczej zyli by w skorupie w egoizmie w obledzie i absurdzie...Dlaego Bóg pozwala na takie choroby dla dobra glownie tych KTORZY MAJA OKAZJE POMOC CHOREMU!Dlatego nie ograniczajmy pomocy tylko do zabawek itp. ale niech dziecko pozna Boga! W tym wieku juz moze miec I Komunię!Jak widac powyzej z tamtych przykladow dzieci znakomicie rozumieja Biblie i widza Boga trzeba im tylko pokazac!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:43, 14 Lut 2011    Temat postu:

Kolejna historia:

9-letni Maciek Konstanski opiekuje się ciężko chorymi rodzicami. Jego mama cierpi na stwardnienie rozsiane, a ojciec na tzw. dystrofię mięśniową, czyli zanik mięśni rąk i nóg. - Namawiamy go, żeby bawił się z rówieśnikami na podwórku, on jednak zaraz wraca do domu, żeby zapytać, czy nie trzeba nam w czymś pomóc – mówi Ryszard Konstanski, ojciec Maćka. Sprawą zainteresowała się reporterka programu TVP „Celownik” Ewa Pasztaleniec. Wirtualna Polska przyłączyła się do akcji pomocy rodzinie Konstanskich.

Maciek miał trzy lata, kiedy po raz pierwszy, pod nadzorem ojca, ugotował dla całej rodziny zupę pomidorową. Ponieważ stan rodziców ulegał pogorszeniu, chłopiec podejmował się nowych zajęć. Obecnie 9-latek zmywa naczynia, sprząta, robi zakupy, pierze, zdarza mu się nawet opłacać rachunki w banku. Nie zaniedbuje przy tym szkoły.

Ojciec Maćka przyznaje, że wielokrotnie wspólnie z żoną pytali chłopca, czy nie jest mu za ciężko: - Nie wiem, skąd on to wziął, ale tłumaczył nam, że babcia Ela, która już nie żyje, powiedziała mu z góry, że ma się nami opiekować. I on chce dotrzymać danego jej słowa.

Wirtualna Polska rozmawiała z Maćkiem. Chłopiec tłumaczył nam, że bardzo lubi troszczyć się o rodziców. – Już zawsze będę im pomagał – twierdzi.

Mama chłopca, Jolanta Konstanska, od kilku lat cierpi na postępujące stwardnienie rozsiane. Ma niesprawne nogi i rękę, jak również poważne problemy z kręgosłupem, przez co nie jest w stanie wykonywać wielu domowych czynności. Również kończyny pana Ryszarda, z powodu zaniku mięśni, odmawiają współpracy. Mężczyzna w domu chodzi przy pomocy balkoniku, zaś po ulicy jeździ na wózku inwalidzkim. Rodzicom od poniedziałku do piątku w godz. 10-14 zajmuje się opiekunka z MOPS-u, jednak kiedy Maciek wraca ze szkoły, to on pomaga rodzicom.

- Maciek wpadł niedawno na pomysł, żeby zrobić nam na kolację zapiekanki. Poprosił tylko, żebym podyktował mu potrzebne składniki, a on pójdzie do sklepu kupić produkty. Ponieważ wie też, że my, w przeciwieństwie do niego, lubimy cebulę, więc część zapiekanek przygotował z cebulą, specjalnie dla nas – mówi pan Ryszard.

Rówieśnicy Maćka różnie reagują na jego odpowiedzialność i zaangażowanie w niesienie rodzicom pomocy. Jak opowiada Wirtualnej Polsce ojciec chłopca, dochodziło do sytuacji, w których koledzy naśmiewali się z „kalectwa rodziców”. Maciek wyrobił w sobie jednak przekonanie, że niepełnosprawni są często nawet bardziej wartościowi od pełnosprawnych, gdyż – jak sobie tłumaczy – inaczej nie zdobyliby aż tylu medali, a to przecież wymaga od nich nie lada poświęcenia.

Oboje rodzice zdają sobie sprawę, że nadejdzie czas, kiedy Maciek będzie chciał założyć własną rodzinę. – Planujemy usunąć się wtedy w cień, przenieść się do domu opieki – mówi pan Ryszard. Takiej myśli nie dopuszcza jednak do siebie Maciek. - Powtarza, że co z tego, że będzie miał dzieci, ale będzie miał również rodziców i nawet gdyby gdzieś wyjechał, zapewni im opiekę. Taki syn to fenomen – mówi pan Ryszard. Dodaje, że nieraz, patrząc na chłopca, marzy o tym, żeby wszystko wyglądało inaczej: - To jest smutne, kiedy facet nie może wyjść z synem na dwór i pograć w piłkę czy robić innych rzeczy, które ojciec z synem powinien robić.

Oboje rodzice Maćka są na rencie, dostają również dodatek pielęgnacyjny. Marzy im się wyjazd na rehabilitację – teraz dwa razy w tygodniu mają ćwiczenia finansowane przez MOPS – co ze względu na zły stan zdrowia jest niewystarczające. Zdarzało się, że pan Ryszard dostawał współfinansowanie na dwutygodniowy wyjazd rehabilitacyjny. W tym roku również złożył podanie o taki wyjazd.

– Jak dostaję, to zawsze wyjeżdżam z Maćkiem, żeby wypoczął, połowił ryby. W ubiegłym roku niestety nie dostałem współfinansowania, więc musiałem się zapożyczyć, gdyż bardzo chciałem pojechać z synem w Bory Tucholskie, bo bardzo o tym marzył. Staram się mu dawać jak najwięcej – mówi pan Ryszard. Samodzielne sfinansowanie wyjazdu kosztowałoby rodzinę ok. 2 tys. zł, co dla nich jest sporym wydatkiem.

- Marzę o tym, żeby rodzice wyjechali do sanatorium i wyzdrowieli – mówi Wirtualnej Polsce Maciek.

Rodzinę Konstanskich odwiedziła reporterka TVP „Celownik” Ewa Pasztaleniec. Jak mówi, choć dom przepełniony jest miłością, widać, że mieszkańcy znajdują się w trudnej sytuacji finansowej. – Ojciec Maćka jeździ na wózku, ma podkurcze rąk. Kiedy wychodzi na spacer, Maciek pomaga mu założyć buty, czapkę czy kurtkę. Mamie chłopca wszystko trzeba podać, bo sama się nie podniesie – mówi. Chcesz pomóc rodzinie Konstanskich? Szczegółowe informacje znajdziesz na stronie programu TVP„Celownik”.

Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

>>>>>

Tak to jest wlasnie istota zycia!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Czw 19:14, 17 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:35, 10 Maj 2011    Temat postu:

Niezwykły prezent umierającej matki dla trzylatki

Chora na rzadką odmianę raka Angielka Katrina Hobbs tworzy "Przewodnik życia", w którym chce zawrzeć wiadomości i rady dla swojej trzyletniej córki Elli - informuje serwis telegraph.co.uk.

25-letnia Katrina zdaje sobie sprawę z tego, że jej stan jest bardzo poważny. Mimo tego nie załamała się - choroba dodała jej sił do walki o to, by jej córka czuła jej obecność i wsparcie, nawet wówczas, gdy Katrina przegra walkę z rakiem.

Kobieta stworzyła serię porad, które mają pomóc Elli w razie życiowych problemów. "Przewodnik życia" zawiera także kartki okolicznościowe, na których gratuluje córce zdanych egzaminów, wyjścia za mąż czy narodzin dziecka. Jak informuje "Daily Mirror", matka nagrała również pięciominutowe życzenia z okazji każdych urodzin córki.

- Wiem, że kiedy Elli będzie starsza, będzie musiała stawić czoła wielu problemom, wtedy jednak może mnie już nie być przy niej - mówi Katrina.

Kobieta jest zdeterminowana, by mimo choroby wypełnić rolę matki do końca - nawet jeśli przekaźnikiem jej rad i słów wsparcia dla córki będzie papier czy nagranie wideo.

>>>>>

No jakie piekne ! Sadza po chorobie a takze po trosce o dziecko to nawet jak umrze to pojdzie do nieba bo takie przypadki tak sie koncza ! Zatem ZDANYCH ZMARTWIEN ! :O))) Z nieba mozna sie lepiej opiekowac dzieckiem niz na ziemi ! Oczywiscie zachodni materilisci i bezboznicy nic o tym nie wiedza i biedne kobiety sie martwi a nie ma o co ! W Polsce u starszych jest zupelnie inaczej !
Sam bylem na pogrzebie sasiada robotnika i jak go chowali to tym momencie pogoda tak sie poparwila - wyszlo takie slonce ze trudno bylo tego nie znac za radosc nieba ! I za jakis czas slysze ze wdowa mowi o tym ze maz jest nadal obecny w domu... Jak pierwszy raz zeszla do piwnicy bo do tej pory chodzil maz - a zamek w piwnicy byl wadliwy wlozyla klucz i za pierwszym razem otworzyla :O)))) Co jest cudem biorac pod uwage ten koslawy zamek ! A ona mowi ze to zmarly maz tak pokierowal reka :O))))
Takich swiadectw jest mnostwo ! Druga sasiadka znow modlila sie za meza bezboznika aby poszedl do kosciola... Poszedl do spowiedzi nagle a potem zmarl :O))) Czyli znow radosc ! A zwracam uwage ze to dwie najblizsze sasiadki w takim wieku ! Reszta to mlodzi ... To nie jest tak ze wybralem dwa przypadki z calej Łodzi ! Fakt zapewne jest taki ze mam takich sasiadow jak trzeba bo Bóg tak zrzadzil...
Ale pokazuje to ze nie jest to nic wyjatkowego a jest to NORMA !
:O))))
Świętych obcowanie ! W Polsce to zawsze bylo tylko ostatnio z uwagi na bezboznictwo z zachodu biedacy traca rozeznanie duchowe stajac sie ,,amerykancami'' na wlasna szkode...
Tak wiec Z BOGIEM NIE MA SMUTNO !!! Nie ma sie co martwic ze sie umrze ! Jesli ktos bedzie w niebie to dziecko nie bedzie sierota !
Najlepuej kupic figure Naszej Matki i powiedziec dziecku - to jest teraz Twoja Matka ! Ona jeszcze bardziej sie zaopiekuje !
:O))))))



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:58, 30 Lip 2011    Temat postu:

Odszedł bohaterski ojciec !!!

Jego sprawą żyła Polska - zmarł samotny ojciec 4 dzieci

Jan Szweda, samotny ojciec czwórki dzieci, zmarł w Bydgoszczy. Mężczyzna stał się znany w kraju, gdy świadomy swej śmiertelnej choroby, rozpoczął poszukiwania nowej rodziny dla swych dzieci.

Jan Szweda sam wychowywał czwórkę dzieci: Laurę, Dawida, Mateusza i Norberta. Najmłodsza dziewczynka ma 7 lat, a najstarszy - 14-letni Norbert, cierpi na zespół Downa.

U mężczyzny rok temu zdiagnozowano złośliwy nowotwór płuc. Świadomy postępów choroby i groźby śmierci zdecydował się w czerwcu publicznie zaapelować o pomoc w znalezieniu nowej rodziny dla swoich dzieci.

- Chciałbym, żeby nie rozdzielano dzieci po mojej śmierci. Żeby zaopiekowali się nimi dobrzy ludzie - podkreślał mężczyzna.

Prośba spotkała się odzewem kilkunastu rodzin. Na początku lipca wybrano małżeństwo, posiadające już troje dzieci, ale dysponujące możliwościami przyjęcia do swojej rodziny czwórki rodzeństwa i jednocześnie odpowiadające kryteriom określonym przez ojca. Nowych opiekunów zaakceptowały także dzieci.

W wyborze pomogli Szwedzie pracownicy ośrodka adopcyjnego. Bardzo mu zależało, na tym, żeby to była zwyczajna rodzina - powiedziała Maria Oliver, dyrektorka Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Bydgoszczy.

Biologiczna matka dzieci cierpiała na chorobę alkoholową. Kilka lat temu mężczyzna wystąpił o pozbawienie jej praw rodzicielskich. Od tamtej pory kobieta zerwała wszelkie kontakty z rodziną.

!!!!!!!

Tak to jest bohaterstwo ! Nie gwiazdorstwo media co gorsza sejm czy rzad ! Bóg wcale nie wymaga ,,uratowania swiata'' . Normalne zycie to calkiem wystarczy !!!
Tutaj nie trzeba przekonywac ze poszedl do nieba bo spelnil swoj ojcowski obowiazek !!!
Nausuwa sie tez refleksja ze milosc jaka nazywamy ,,matczyną'' istnieje tez u ojcow... Ogolnie rzecz jasna matki maja ja niezywkle silna ale ojcowie tez moga ja miec bardzo silna... A nawet niektorzy ojcowie silniejsza niz wiele matek ktore porzucaja dzieci ... Tylko statystycznie kobiety maja duzo silniejsza milosc do dzieci natomiast poszczegolne przyklady sa rozne...
I koniecznie nalezy sprostowac tutaj przekonanie ze teraz to dzieci sa przegrane bo nie maja ojca... Z nieba mozna sie bardziej opiekowac dzieckiem niz na ziemi ! Wiem ze nie widac ! Kwestii duchowych nie widac ale one sa i to mocniej ! ONE SA NAPRAWDE REALNE A TO CO NIBY REALNE TO TYLKO CIEN !!!
Ojciec z nieba bedzie sie zatem opiekowal tymi dziecmi tak ze nie straca a zyskaja :O))) To sa piekne historie ! Takie prawdziwe ! Jak widac zadne powiesci im nie dorownuja !!! :O)))


Na zdjęciu Mateusz, Dawid, Laura i Jan Szweda


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 13:41, 14 Wrz 2011    Temat postu:

Jak zwykle dzieci sa rozumniejsze od doroslych :

Dramat sześciolatki. "Jest dzielna. Nie marudzi"

6-letnia mieszkanka Sunderland w Wielkiej Brytanii, Sarah Chapman, cierpi na rzadką chorobę genetyczną powodującą schorzenia skóry – donosi dailymail.co.uk. Pęcherze na całym ciele, swędzenie oraz ogromny ból to objawy spowodowane przez.....słońce. - Jest mi tak bardzo smutno, kiedy widzę, jak cala rodzina opala się, bawi w ogrodzie, a Sarah nie może do nas dołączyć. Jest taka dzielna, dobrze rozumie swoją chorobę i nie marudzi - opowiada matka dziewczynki.
Sarah jest jedną z nielicznych osób w UK, które cierpią na niezwykle rzadką, genetyczną wadę Porphyria Erythropoietic (EPP), której skutkiem są problemy ze skórą.Przy każdym wyjściu na słońce dziewczynka już po kilku minutach odczuwa nieprawdopodobny ból i swędzenie, a na jej ciele pojawiają się pęcherze. Aby tego uniknąć, Sarah musi zakładać specjalny kombinezon chroniący ciało, czapkę z daszkiem oraz brać ze sobą parasol, aby dodatkowo ochronić się przed promieniami. Brytyjka musi szczelnie okrywać swoje ciało za każdym razem, gdy wychodzi na zewnątrz w słoneczną pogodę. Deszcz i zimno są więc dla niej prawdziwym wybawieniem.

Mama dziewczynki Gillian po raz pierwszy uświadomiła sobie problem córki, kiedy Sarah miała trzy lata i jej ręka niespodziewanie zaczęła puchnąć.

- Natychmiast zabraliśmy ją do szpitala na testy, wtedy lekarz powiedział, że mała ma na coś alergię, poprosił nas o spisanie rzeczy, które córka ostatnio jadła, wreszcie okazało się, że z jej dietą jest wszystko w porządku, a uczulenie jest spowodowane słońcem - opowiada pani Chapman.

Według lekarzy choroba dziewczynki jest konsekwencją wady genetycznej.

Cała rodzina każdego dnia stara się jak najbardziej ulżyć Sarah w cierpieniu. Jej rodzice kupili już specjalny samochód z przyciemnianymi szybami redukującymi ilość odbijających się od szyby promieni słonecznych .

- Jest mi tak bardzo smutno, kiedy widzę, jak cala rodzina opala się, bawi w ogrodzie, a Sarah nie może do nas dołączyć. Jest taka dzielna, dobrze rozumie swoją chorobę i nie marudzi. Sama mówi, że nie będzie wychodzić, że zostanie w domu - opowiada mama dziewczynki.

W Wielkiej Brytanii prowadzi się dużo badań nad EPP, ich celem jest zwiększenie świadomości ludzi o tej chorobie. Wiele osób, w tym m.in. rodzice Sarah, angażuje się w pomoc w zdobyciu środków na takie badania.

>>>>>

To wspaniale jak dzielnme sa dzieci ! A pamietajmy ze w niebie czeka nagroda i odszkodowanie za wszelkie kalectwa takze umyslowe tak ze osoby takie dostaja od Boga tyle ze nawet nie wyobrazacie sobie tego szczescia . OPLACA SIE BYC KALEKA !!! Moze to niepojete ale tu trzeba miec spojrzenie Boga !!! Szkoda ze ta dziewczynka nie wie jak bardzo z nia jest Bóg bo zachod jest ateistyczny... A tak znala by od razu sens ostateczny ! :O))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:46, 09 Paź 2011    Temat postu:

Dramat kobiety, tymczasowo traci pamięć

Gdyby nie apa­rat, nie pa­mię­ta­ła­by, co ro­bi­ła z dziec­kiem za­le­d­wie kilka go­dzin wcze­śniej. Katie Booth cier­pi na tym­cza­so­wą utra­tę pa­mię­ci. Co­dzien­nie re­je­stru­je swoim iPo­dem nawet naj­prost­sze czyn­no­ści. I tak kil­ka­dzie­siąt razy w ciągu 24 go­dzin - czy­ta­my w ser­wi­sie mirror.co.uk.

Pro­ble­my Katie za­czę­ły się w 2008 roku, gdy była w czwar­tym mie­sią­cu ciąży. Pew­ne­go dnia zwy­kła mi­gre­na prze­ro­dzi­ła się w wiel­ki ból. W szpi­ta­lu oka­za­ło się, że ma tęt­nia­ka mózgu, który za­gra­żał jej życiu. Po skom­pli­ko­wa­nej ope­ra­cji lewa część ciała była czę­ścio­wo spa­ra­li­żo­wa­na. Przez dłuż­szy czas nie od­zy­ski­wa­ła przy­tom­no­ści. Kiedy ją od­zy­ska­ła, le­ka­rze za­pew­nia­li, że dziec­ko uro­dzi się zdro­we. Kiedy El­liot przy­szedł na świat, tym­cza­so­wa utra­ta pa­mię­ci krót­ko­trwa­łej za­czę­ła o sobie dawać znać coraz czę­ściej.

- Nie mia­łam po­ję­cia, że kon­dy­cja mojej pa­mię­ci jest tak zła. Gdy za­czę­łam za­uwa­żać, że mam w niej pewne luki, wszyst­ko stało się jasne. Za­po­mi­na­łem wy­raź­ne frag­men­ty dnia. Wy­star­czy­ło kilka go­dzin wstecz - mówi Booth dla por­ta­lu ga­ze­ty "Mir­ror".

Od sierp­nia 2009 roku re­je­stru­je nawet zwy­czaj­ne, co­dzien­ne sy­tu­acje ży­cio­we. Dziś jej dom jest pełen zdjęć z El­lio­tem - pod­czas za­ba­wy, wi­zy­ty u fry­zje­ra czy spa­ce­ru.

- Kiedy mój na­rze­czo­ny Jo­na­than pyta, jak minął dzień, wy­cią­gam apa­rat i wszyst­ko sobie przy­po­mi­nam. Dzię­ki temu nie za­po­mi­nam, jaka je­stem szczę­śli­wa - koń­czy Booth.

>>>>>

Jak widzicie rodzaje cierpienia sa bardzo rozne ... Jedni traca pamiec inni musza użerać sie w Gimnazjum z mlodymi chulami inni jada no wojnne z terroryzmem ... Co jest najgosze ??? Dal kazdego najlepsze jest to co ma bo czegos szkodzacego duszy Bóg nie dopuści Surprised))))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:44, 14 Paź 2011    Temat postu:

Takiego bólu nikt inny nie może sobie wyobrazić.

Rodzice zmarłych dzieci wypuścili w niebo na Rynku Głównym w Krakowie baloniki z imionami. W sobotę obchodzony będzie Międzynarodowy Dzień Dziecka Utraconego.

Uroczystość w Krakowie zorganizowało Małopolskie Hospicjum dla Dzieci. Jak tłumaczy jego wiceprezes Wojciech Glac, dzień obchodzony jest jako wspomnienie wszystkich dzieci, które zmarły, także tych, które odeszły pod opieką hospicjów z powodu nieuleczalnych chorób.

Rodzice spotkali się na mszy św. w Bazylice Mariackiej, odprawionej przez kapelana hospicjum ks. Andrzeja Kukłę. Potem wysłuchali hejnału z Wieży Mariackiej, który został dedykowany przez krakowskich strażaków "ku pokrzepieniu serc rodziców dzieci, które odeszły i stąpają po niebieskich obłokach".

Po hejnale uczestnicy spotkania wypuścili w niebo baloniki z imionami dzieci, które zmarły, a znajdowały się pod opieką krakowskiego hospicjum.

- Sprawujemy opiekę w ramach grupy wsparcia dla rodziców i rodzeństwa w żałobie, obecnie uczestniczy w tej opiece około 15 rodzin - poinformował Glac. - Pomagamy rodzinom po stracie dziecka, tak długo, jak jest im to potrzebne - dodał.

Jak zaznaczył, w piątkowej uroczystości wzięli udział rodzice, rodziny dzieci, personel medyczny, wolontariusze i przyjaciele hospicjum. Była ona też otwarta dla innych rodziców, którzy utracili swoje dzieci.

Małopolskie Hospicjum dla Dzieci jest organizacją pożytku publicznego, sprawującą opiekę nad nieuleczalnie chorymi dziećmi i ich rodzinami w całej Małopolsce. Obecnie pod opieką MHD, w swoich domach pozostaje blisko 40. małych pacjentów.

W sobotę w krakowskim Parku Jordana także odbędzie się wypuszczanie baloników w niebo z imionami zmarłych dzieci. Zostanie też zaprezentowany projekt Pomnika Dziecka Utraconego, który stanie na jednym z krakowskich cmentarzy. Pod nim rodzice, którzy nie mają grobu własnego dziecka, będą mogli zapalić znicz.

>>>>

Tak do nieba ! Bo dzieci te sa w niebie a jednoczesnie sa OBOK rodzicow . Nie widac ich bo sa duszami ale to nie zanczy ze ich nie ma ! Sa i to bardzij niz gdyby zyly :O)))




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pon 17:51, 17 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:16, 15 Paź 2011    Temat postu:

Kraków: ma powstać Pomnik Dziecka Utraconego

Kil­ka­dzie­siąt ba­lo­ni­ków z imio­na­mi dzie­ci utra­co­nych w wy­ni­ku po­ro­nie­nia po­szy­bo­wa­ło w so­bo­tę w niebo z kra­kow­skie­go Parku Jor­da­na. Pod­czas ob­cho­dów Dnia Dziec­ka Utra­co­ne­go za­pre­zen­to­wa­no pro­jekt po­mni­ka, który miał­by sta­nąć na jed­nym z cmen­ta­rzy pa­ra­fial­nych.

Po­mnik Dziec­ka Utra­co­ne­go za­pro­jek­to­wa­ła war­szaw­ska rzeź­biar­ka Maria Owczar­czyk. Bę­dzie on nie­mal bliź­nia­czy, jak ten, który stoi już w Miel­cu, ale w Kra­ko­wie zo­sta­nie wy­ko­na­ny w innej skali. Przed­sta­wia dwie klę­czą­ce po­sta­ci po­chy­lo­ne do sie­bie gło­wa­mi, a mię­dzy nimi le­żą­ce dziec­ko. - To bę­dzie sym­bo­licz­ny grób, je­dy­ne miej­sce w Kra­ko­wie, w któ­rym osoby, które z róż­nych przy­czyn nie mogły po­cho­wać swo­ich dzie­ci, będą mogły w spo­ko­ju za­pa­lić znicz. Dla­te­go za­le­ży nam na tym, żeby miej­scem lo­ka­li­za­cji po­mni­ka był cmen­tarz, a nie park czy skwer - po­wie­dzia­ła ani­ma­tor­ka Kra­kow­skiej Grupy Wspar­cia dla Ro­dzi­ców po Star­cie Ka­ta­rzy­na Suma – Wój­cik.

Ini­cja­to­rzy bu­do­wy po­mni­ka ze wzglę­du na obo­wią­zu­ją­ce prze­pi­sy nie otrzy­ma­li zgody Za­rzą­du Cmen­ta­rzy Ko­mu­nal­nych na jego po­sta­wie­nie na któ­rejś z miej­skich ne­kro­po­lii, dla­te­go roz­po­czę­ły się roz­mo­wy z przed­sta­wi­cie­la­mi Ko­ścio­ła, by po­wstał on na jed­nym z kra­kow­skich cmen­ta­rzy pa­ra­fial­nych. ”Mamy na­dzie­ję, że uzy­ska­my wspar­cie ze stro­ny me­tro­po­li­ty kra­kow­skie­go kard. Sta­ni­sła­wa Dzi­wi­sza” – mó­wi­ła Suma – Wój­cik.

Bu­do­wa po­mni­ka ma być fi­nan­so­wa­na ze skła­dek. W so­bo­tę za­ło­żo­ny zo­stał spo­łecz­ny ko­mi­te­tu, który bę­dzie zbie­rał fun­du­sze.

15 paź­dzier­ni­ka to mię­dzy­na­ro­do­wy Dzień Dziec­ka Utra­co­ne­go. Jak pod­kre­śla­ją or­ga­ni­za­to­rzy kra­kow­skich ob­cho­dów cho­dzi o to, by ro­dzi­ce któ­rzy na co dzień nie mówią o swo­ich utra­co­nych dzie­ciach, bo wciąż jest to spo­łecz­ne tabu, mogli za­ma­ni­fe­sto­wać, jak ważne są dla nich te dzie­ci, sym­bo­licz­nie je po­że­gnać i przejść krok dalej w ża­ło­bie.

Kra­kow­skie ob­cho­dy zor­ga­ni­zo­wa­ły: Sto­wa­rzy­sze­nie Ro­dzi­ców po Po­ro­nie­niu, Kra­kow­ska Grupa Wspar­cia dla Ro­dzi­ców po Star­cie i Fun­da­cja "By dalej iść" z My­sło­wic

>>>>>

Kolejna znakomita inicjatywa pokzujaca ze ,,plod'' to jest DZIECKO ! To wazne w tych czasach ...




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pon 17:53, 17 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:54, 17 Paź 2011    Temat postu:

Na mysłowickim Rynku do nieba wypuszczone zostały baloniki z imionami utraconych dzieci

Z oka­zji ob­cho­dów Dnia Dziec­ka Utra­co­ne­go, or­ga­ni­zo­wa­nych przez Fun­da­cję "By dalej iść" na my­sło­wic­kim Rynku do nieba wy­pusz­czo­ne zo­sta­ły ba­lo­ni­ki z imio­na­mi utra­co­nych dzie­ci.

>>>>>

Tak bo sa w niebie :O)))

Fot. PAP/An­drzej Gry­giel (Onet/nz)




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:23, 21 Paź 2011    Temat postu:

Dramatyczna walka o życie. "Była bez szans"

Choć po uro­dze­niu le­ka­rze nie da­wa­li jej szans na prze­ży­cie, to jed­nak teraz Oli­wia ma pra­wie pięć lat. Co­dzien­nie wal­czy z cięż­ką cho­ro­bą: nie widzi, nie mówi, ma po­ra­że­nie mó­zgo­we. O życie dziew­czyn­ki wal­czą jej ro­dzi­ce. Jed­nak co­mie­sięcz­na re­ha­bi­li­ta­cja jest droga i gdyby nie pomoc do­brych ludzi, to nie mo­gli­by dziś pa­trzeć na uśmiech swo­jej córki. Nie wia­do­mo jed­nak, czy pie­nię­dzy wy­star­czy nawet do końca roku.

>>>>>

Widzimy ile dobra wyzwalaja w ludziach niepelnosprawni . Nigdy by sie to nie zdarzylo gdyby oni nie potrzebowali pomocy . Stad Bóg godzi sie aby oni byli wsrod nas . Inaczej by ich zabral do siebie . Sa zatem ze wzgledu na innych i sa okazja do dobra ... Surprised)))))



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:14, 17 Lis 2011    Temat postu:

Kasia ma 21 lat i waży 32 kg. Czy los oszczędzi jej życie?

Kiedy Kasia była dzieckiem, jej kości pękały przy każdym, nawet najmniejszym uderzeniu. W liceum zaczęła poruszać się na wózku inwalidzkim. Na co dzień musi nosić specjalny gorset - kręgosłup nie jest w stanie udźwignąć jej ciała, choć w wieku 21 lat waży tylko 32 kg. W kwietniu dowiedziała się, że ma raka.

Kasia jest jedną z kilkunastu osób w całej Polsce, które cierpią na zespół Jadassona. U niej ta choroba ma jednak najcięższy przebieg. 21-letnia kobieta ma kości jak siedemdziesięciolatka, niedowład lewej strony ciała, zniekształconą szczękę, czerwone plamy na skórze. Jedna z nich zajmuje prawie połowę twarzy. Kasia jest całkowicie uzależniona od innych: potrzebuje pomocy, kiedy chce wyjść do toalety czy przygotować posiłek. Choć, jak podkreśla, jedną ręką potrafi zrobić sobie kanapkę i zawiązać buta. Na tym jednak jej samodzielność się kończy.

- Już po urodzeniu widać było, że coś jest "nie tak" - opowiada mama Kasi, Elżbieta Wolińska. - Córka miała znamiona na twarzy, łzy leciały jej tylko z prawego oka, poruszała tylko prawą ręką i nogą. Jeździłyśmy od szpitala do szpitala, w końcu w Zamościu skierowano nas do Centrum Zdrowia Dziecka - mówi pani Wolińska.

- Nawet osoba, która w ogóle nie zna się na medycynie, po obejrzeniu jej zdjęć rentgenowskich spostrzegłaby, że to nie jest "zdrowy" obraz - mówi dr Elżbieta Jelonek z Warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka, która opiekowała się Kasią od 3 roku życia. - Ona ma złamanie na złamaniu, dziesiątki tysięcy złamań i deformacji. Trudno powiedzieć, że jej szkielet tworzą kości. To raczej jakiś twór kostnopodobny - mówi lekarka.

Oprócz tego, że kości Kasi tak łatwo się łamały, promieniował z nich jeszcze ogromny ból. To dlatego mała nie chciała uczyć się chodzić. Kiedy miała pięć lat, padła ostateczna diagnoza. - "Jadasson" nie brzmiało to wtedy dla mnie tak strasznie - mówi Kasia. - Miałam zniekształconą szczękę i krótszą lewą nogę. Pękały mi kości, ale mimo to cieszyłam się, że mimo bólu mogę się samodzielnie poruszać - wyjaśnia. Jeździła na turnusy rehabilitacyjne do Centrum Zdrowia Dziecka, starała się w miarę "normalnie" żyć.

- Kiedy Kasia miała siedem lat, wykryliśmy u niej raka żuchwy - mówi dr Elżbieta Jelonek. Udało się go usunąć. Wiązaliśmy to z jej chorobą zasadniczą - osoby z Zespołem Jadassona mają zwiększone ryzyko zachorowania na nowotwór - mówi dr Jelonek.

12 lat i problemy z chodzeniem

W wieku 12 lat Kasia dostała pierwszą kulę, bo lewa noga była za krótka, żeby utrzymać cały ciężar ciała. Trzy lata później - drugą. Bo kręgosłup jeszcze bardziej się skrzywił i bez dodatkowych podpór Kasia nie mogłaby się samodzielnie poruszać. Dziewczyna nadal często się "łamała". - Ciągle tylko gips, ściąganie gipsu, potem znowu gips. I tak w kółko - wspomina. - Pamiętam, jak lekko "klapnęłam" na krześle. Nawet nie upadłam! Złamałam wtedy kość udową w lewej nodze - mówi ze zdziwieniem. Kiedy Kasia miała 17 lat, wózek stał się już koniecznością - kości tak krzywo się zrastały, że nie mogły już utrzymać ciężaru jej ciała.

Między kolejnymi pobytami w szpitalach Kasia kontynuowała naukę, uczyła się do matury. Zdała. - Przygotowywałam nawet do niej koleżanki - mówi z dumą. Ani słowa o tym, jak było trudno. Zupełnie inaczej ten okres wspomina jej lekarka. - Kasia wykonała wtedy nadludzki wysiłek - mówi dr Jelonek. - Wtedy sądziłam, że nawet jeśli skończy szkołę średnią, nie zda tej matury, to i tak będzie to ogromny sukces. Ale ona tak się zawzięła, że zdała. Mimo towarzyszącego jej ciągle potwornego bólu i konieczności regularnych przyjazdów na rehabilitację. Kasia przygotowywała się do egzaminu, a my szukaliśmy dla niej ośrodka, która zajmie się jej usprawnianiem. Po ukończeniu 18 roku życia formalnie nie może już korzystać z usług Centrum Zdrowia Dziecka. Na szczęście udało mi się uzyskać zgodę Narodowego Funduszu Zdrowia na kontynuowanie rehabilitacji w naszym szpitalu - opowiada lekarka.

(fot. Archiwum prywatne)

Po maturze Kasia wyznaczyła sobie kolejny cel: studia. Mimo tego, że marzyła o ekonomii, rozpoczęła dwuletni kurs w studium informatycznym. Stwierdziła, że z dyplomem technika informatyka szybciej znajdzie pracę, którą będzie mogła wykonywać "na wózku". Tę decyzję podjęła ze świadomością, że choroba wciąż niszczy jej organizm - kręgosłup był już w tak złym stanie, że musiała zacząć nosić specjalny gorset, a w pozycji siedzącej wytrzymuje jednorazowo maksymalnie cztery godziny. Lekarze mówią, że to cud, że w żadnym miejscu nie doszło do przerwania rdzenia kręgowego.

"Jej kręgosłup jest tak powyginany..."

Mama Kasi opowiada, jak podczas wizyty w szpitalu jedna z lekarek chciała opisać swoim studentom przypadek jej córki. Pani Doktor zaczęła: "Ona nie może samodzielnie siedzieć, bo jej kręgosłup jest tak powyginany, że przypomina paragraf..." - i bezradnie zaczęła kreślić w powietrzu dziwne szlaczki. "Nie, ja nie potrafię wam tego wytłumaczyć. Musicie sami to zobaczyć" - stwierdziła. Gorset pomaga utrzymać te "szlaczki" w jednej linii. - To taka skorupa, z ciepłą otulinką - opowiada Kasia. - Problem jest tylko w lecie, bo wtedy strasznie się pocę. Za to na zimę jest "w sam raz" - śmieje się. Tylko dzięki tej "skorupie" kobieta może siedzieć na wózku wyprostowana. Jednak po kilku godzinach zaczyna się dusić; wtedy mama zdejmuje Kasi gorset i kładzie ją na łóżku. - Mogę się obejść bez niego tylko "na leżąco". Przyzwyczaiłam się już - mówi Kasia. Przyzwyczaiła się też do tego, że jeśli gorset jest krzywo zapięty, zaczyna uciskać na nerwy i wtedy bardzo drętwieją jej różne części ciała. Od dwóch lat (bo tyle Kasia żyje już ze swoją "skorupą") kobieta mniej je. Bo gorset ściska nie tylko kręgosłup, ale też narządy wewnętrzne, w tym żołądek. - Po zjedzeniu jednej kanapki czuję się, jakbym pochłonęła pięć obiadów naraz - śmieje się Kasia.

Kobieta wychowała się w Szczebrzeszynie. Przyjechała do Warszawy na studia dlatego, że tylko tutaj pracują lekarze, którzy wiedzą, jak ją leczyć. To właśnie w Warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka Kasia przechodzi rehabilitację. Na początku mieszkała w stolicy sama. Jej mama, która pracowała w Szczebrzeszynie jako przedszkolanka, z pensji w wysokości 1400 zł musiała utrzymać siebie, chorego męża, Kasię (jej szkoła jest finansowana przez NFZ, ale kobieta potrzebuje też pieniędzy na lekarstwa) i opłacić mieszkanie w Szczebrzeszynie. Nie wystarczyło już na opiekunkę dla Kasi.

Upokorzenie

Z pomocą przyszła Fundacja Anny Dymnej "Mimo Wszystko", która opłaciła jej pomoc pielęgniarską. Opiekunka mogła przychodzić na trzy godziny dziennie. Oznaczało to, że tylko trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczorem Kasia mogła oddać mocz. Bo sama nie jest w stanie przemieścić się na toaletę czy się umyć. - To było upokarzające - opowiada pani Wolińska. - Godzina 16.00. Dzwoni Kasia, i mówi, że bardzo chciałaby się wypróżnić, a opiekunka przyjdzie dopiero za cztery godziny... I co ja miałam zrobić, będąc prawie 300 km od Warszawy? Ze świadomością, że moje dziecko żyje w takich warunkach, a ja nie jestem w stanie jej pomóc? - pyta ze łzami w oczach. Zrezygnowała z pracy, przyjechała do Konstancina. Wynajęła pokój w pobliżu ośrodka, w którym przebywa Kasia. Przychodzi do niej o 7.30, wychodzi o 22.00. Obecnie jest na zwolnieniu lekarskim, ale od nowego roku przechodzi na emeryturę.
Po tym okresie Kasi została "pamiątka" - kamica nerkowa. Wywołana zbyt rzadkim oddawaniem moczu.
W lutym tego roku pojawiły się nowe dolegliwości - nadmierne pocenie się w nocy. Kasia dosłownie "pływała" w łóżku, do tego dochodziły jeszcze ataki duszności. Okazało się, że to rak. Dokładnie rak rdzeniasty tarczycy, jeden z najbardziej złośliwych nowotworów. - Kiedy usłyszałam diagnozę, przed oczami stanęły mi wszystkie znane osoby, aktorzy i aktorki, którzy umarli na raka. Pomyślałam, że ja też umrę - mówi Kasia. Przez miesiąc płakała. Później zaczęła walczyć. Operacyjnie usunięto jej całą tarczycę i siedem węzłów chłonnych. Nie oznacza to jednak, że może zapomnieć o chorobie. W jej szyi pojawił się nowy guzek. Na razie nie został zdiagnozowany jako nowotwór, jednak ani Kasia, ani lekarze nie mogą być spokojni - poprzednia narośl, z powodu której trzeba było usunąć kobiecie tarczycę, też na początku nie wykazywała cech nowotworu. Pojawianiu się kolejnych przerzutów nie można też zapobiec za pomocą chemioterapii, bo ten rodzaj raka jest na nią odporny, ani radioterapii, bo mogłaby ona wywołać odwrotny skutek; przy skłonności do nowotworzenia, związanej z Zespołem Jadassona, mogłoby to zwiększać ryzyko powstania przerzutów.

O krok od śmierci

Kasia już raz była bliska śmierci. W worku osierdziowym, który otacza serce, nagromadziło się zbyt dużo płynu. W "normalnych" ilościach wspomaga on pracę serca. U Kasi zebrało się go tyle, że zaczął on je "podduszać". Kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Operację ratującą życie przeprowadzono jeszcze w tej samej dobie. Udało się, ale podczas usuwania płynu z osierdzia, została przebita opłucna. I teraz tam zaczyna gromadzić się płyn, który także może - jak mówią lekarze - "znowotworzyć się". Płynu nie można odessać, nie działają też nań leki, które zażywa Kasia. Jeśli sytuacja się nie zmieni, być może trzeba będzie usunąć jedno płuco.

- Kasia cały czas żyje w poczuciu zagrożenia własnego życia. To mądra kobieta, ma świadomość tego, co dzieje się z jej ciałem. Jednak nadal potrafi cieszyć się każdą chwilą darowaną jej przez ten świat. To godne podziwu tym bardziej, że sytuacja finansowa tej rodziny jest katastrofalna – mówi dr Elżbieta Jelonek.

Dlatego Kasia zbiera pieniądze na mieszkanie w Warszawie. I to nie z powodu chęci wyrwania się do „dużego miasta”, czy, jak mówią niektórzy, chęci wykorzystania swojego kalectwa, "ustawienia się" na przyszłość. Bez tego mieszkania przyszłość Kasi trudno sobie w ogóle wyobrazić. W czerwcu 2012 roku kończy szkołę i będzie musiała wyprowadzić się z internatu, w którym teraz mieszka. Jak mówi jej lekarka, "Kasia nie może mieszkać w Szczebrzeszynie. Zagrożenie przerzutami nowotworowymi ciągle jest realne, musi pozostawać pod stałą kontrolą w warszawskich szpitalach. Tylko tu znajdują się specjaliści, którzy mogą udzielić jej niezbędnej pomocy, i to nie tylko w przypadku problemów onkologicznych. Ze względu na zespół Jadassona i mnogość problemów terapeutycznych jakakolwiek pomoc lekarska – czy to chirurgiczna, czy nawet leczenie zachowawcze które pomogłoby ustabilizować pracę jej nerek, musi być prowadzone wieloprofilowo, z zakresu różnych specjalności medycznych, przez lekarzy o ogromnym doświadczeniu, znających specyfikę jej choroby. Jakikolwiek błąd może okazać się tragiczny, a specjaliści z jej rodzinnego miasta nie mają doświadczenia z tego typu przypadkami" - tłumaczy doktor Jelonek.

Chodzi też o dostęp do usług medycznych – Kasia nie może korzystać na długich dystansach z publicznego autobusu czy pociągu. Jak mówi dr Jelonek, "Przy braku własnego środka lokomocji w dobie obecnego kryzysu finansowego w służbie zdrowia nikt nie zapewni Kasi stałego transportu sanitarnego na trasie Szczebrzeszyn-Warszawa." I zaznacza, że na dłuższych dystansach Kasia może podróżować jedynie w pozycji leżącej: "Wielopłaszczyznowa skrajna deformacja kręgosłupa, co prawda stabilizowana gorsetem, daje niewyobrażalne dolegliwości bólowe , grozi powikłaniami płucnymi i sercowymi, nie można więc ryzykować takich 'wypraw'" - tłumaczy doktor Jelonek.

Zbiórka pieniędzy na mieszkanie

Fundusze, którymi dysponuje Kasia, to 520 zł renty i pensja mamy – na razie 1400 zł, od nowego roku 920 zł emerytury. Ojciec ze swojej renty kupuje leki dla siebie. - Jest bardzo chory. Wiele lat temu zapadł w śpiączkę cukrzycową, czego skutkiem jest ciężka charakteropatia. To jest już inny człowiek. Pamiętam, że kiedy Kasia była malutka, przyjeżdżał z nią do Centrum Zdrowia Dziecka na rehabilitację. Dziś on sam potrzebuje pomocy – mówi dr Jelonek.

Wyjściem z tej sytuacji mogłaby być sprzedaż dwupokojowego mieszkania w Szczebrzeszynie - za te pieniądze można byłoby kupić mniejsze mieszkanie w Warszawie lub na obrzeżach miasta. Takie rozwiązanie jest jednak niemożliwe - ojciec nie przeprowadzi się do Warszawy. Matki i córki nie stać nawet na wynajem mieszkania. Nie mają też możliwości dodatkowego zarobku – mama opiekuje się Kasią dwadzieścia cztery godziny na dobę, córka przy obecnym stanie zdrowia też nie może na siebie zarobić. Z tych samych powodów nie mogą też wziąć kredytu ma mieszkanie - wtedy nie musiałyby zbierać od razu aż tak dużej sumy.

Kasia próbowała pracować. Opisywała już ulotki dla supermarketów, pomagała w sklepie, pracowała przez internet. Jednak przez częste wizyty w szpitalu musiała z tego zrezygnować. - Nikt nie chce takiego pracownika. Ja sama nie wiem, kiedy znowu wyląduję w szpitalu - mówi Kasia. W zbieraniu pieniędzy pomogła jej Fundacja Anny Dymnej. Na zorganizowanym dla Kasi koncercie udało się zgromadzić 70 tys. zł. Jeśli dodać do tego wpłaty od pojedynczych darczyńców, na koncie jest ok. 100 tys. zł. Dla Kasi to ogromna kwota, jednak wciąż za mało, żeby kupić mieszkanie. Jeszcze rok temu była szansa, że kobieta po wpłaceniu 60 tys. zł dostanie mieszkanie socjalne. Nie udało się. Pieniądze, które wpływają na konto Kasi, "nadzoruje" Fundacja Normalna Przyszłość. Podpisała ona z Kasią umowę, zgodnie z którą pieniądze zgromadzone na tym koncie będą mogły zostać przeznaczone tylko i wyłącznie na zakup mieszkania - nie na leki, wynajem lokalu czy jakikolwiek inny cel.

Kasia wierzy, że się uda. I stara się żyć pełnią życia. Pilnie się uczy: jest najlepszą uczennicą na swoim roku, przewodniczącą szkoły. Jest bardzo lubiana w klasie. Utrzymuje też kontakt ze swoimi koleżankami ze Szczebrzeszyna. Kocha psy, kiedy była bardziej sprawna, czynnie działała w Stowarzyszeniu Zwierzęta Ludziom, które zajmuje się między innymi prowadzeniem zajęć z dogoterapii. Teraz pomaga Stowarzyszeniu tylko przez internet. I ciągle szuka osób, które mogłyby jej pomóc. Wysyła maile do mediów, prowadzi własną stronę internetową. Pisała nawet do deweloperów z pytaniem, czy nie zgodziliby się dla niej obniżyć ceny mieszkania. Nie dostała żadnej odpowiedzi.

"Moje ciało pęka jak szkło, ale ja się nie poddaję" - napisała o sobie kiedyś.

Anna Korzec, Wirtualna Polska

Chcesz pomóc Kasi? Możesz wpłacić pieniądze na konto:

Fundacja Normalna Przyszłość, Al. Stanów Zjednoczonych 53, 04-028 Warszawa. Numer konta: 42 1440 1299 0000 0000 1064 6812 W TYTULE "DLA KASI WOLIŃSKIEJ"

Strona internetowa Katarzyny Wolińskiej.

>>>>>

Kolejna ktora idzie Drogą Krzyżową z Jezusem . Tutaj od razu wyjasnijmy . Bóg nie zsyla chorob a tylko ich nie likwiduje w niektorych wypadkach czyli przyzwala gdy to wychodzi na dobre . Bóg nie stworzyl chorob - sa one wynikiem zepsucia natury skutkiem grzechu pierworodnego - czyli to czlowiek sciagnal na siebie choroby ... Z tego Bóg jednak wyciaga dobro . Bóg nie moze JESZCZE TERAZ zlikwidowac chorob gdyz czlowiek musi poniesc skutki swoich dzialan inaczej bylo by to falszowaniem rzeczywistosci . Robisz zle a masz dobrze ... Bóg jest Bogiem prawdy nie falszu . Ale i choroby zostana zniesione a juz w tym wieku znikna wszystkie ciezkie ich odmiany :O))) To juz ostatnie lata aby zdobyc zasluge cierpieniem ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:24, 02 Gru 2011    Temat postu:

Dramat chorej dziewczynki. Trwa walka z czasem

Choruje na raka od trzeciego roku życia. Pomóc może jej tylko przeszczep szpiku kostnego. Sytuacja jest dramatyczna, bo na znalezienie dawcy zostało zaledwie dwa miesiące - informuje TVP Info. Lekarze apelują o oddawanie szpiku kostnego. Dawcą może zostać każdy, warunkiem jest dobry stan zdrowia i chęć pomocy innym.

Kiedy Maja miała trzy lata choroba po raz pierwszy dała o sobie znać. Chemioterapia nic nie pomogła. Jedynym ratunkiem pozostał przeszczep szpiku.

>>>>

Niewinne dzieci swoim cierpieniem wielu ratuaj od piekla ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:10, 15 Gru 2011    Temat postu:

Dramat trzyletniej Oli. Trwa walka o jej życie

W Lalinie w woj. podkarpackim razem z rodzicami mieszka trzyletnia Ola. Jej dramat rozpoczął się już niedługo po urodzeniu. U dziewczynki zdiagnozowano po kolei szereg chorób: najpierw zapalenie płuc, potem gronkowca, sepsę, padaczkę i w końcu guza mózgu. Po operacji okazało się, że dziewczynka ma niedowład. Rodzice się nie poddają i walczą o życie swojej córki. Ale zaczyna brakować im pieniędzy na bardzo drogie leczenie.

>>>>

Kolejne dziecko ktore współcierpi z Chrystusem ! Za grzechy swiata !


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Czw 16:35, 15 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:36, 01 Sty 2012    Temat postu:

Katarzyna Janiszewska / Polska The Times

Dziecięca Fantazja spełniała marzenia

"Polska Gazeta Krakowska": Dla 4-letniej Julki, ślicznej, małej blondyneczki, to były pierwsze święta w rodzinnym domu w Golkowicach koło Wieliczki. Chora na ostrą białaczkę dziewczynka większość życia spędziła w szpitalach.

Przeszła mnóstwo bolesnych punkcji. Gdzieś w szpitalnej świetlicy bawiła się mówiącą lalką. I zamarzyła, by mieć taką na własność. Marzenie Julki i innych dzieci od wielu lat pomaga spełnić Fundacja Dziecięca Fantazja.

Wczoraj jej pracownicy rozdawali prezenty w Małopolsce.

Julka razem z młodszą siostrzyczką Laurą, uśmiechnięte od ucha do ucha, w oknie wyczekiwały gości. - Powiedziałam im o wszystkim 15 minut temu, bo inaczej nie miałabym spokoju - śmieje się Monika Haller, mama dziewczynek.

Radości było co niemiara. Julka ledwo zdążyła rozpakować jeden prezent, a już brała się za otwieranie kolejnej wielkiej paki. Na dywanie lądowały klocki, puzzle, słodycze i w końcu upragniona mówiąca lalka. - Niech mi ciocia pomoże - prosiła Julka rozrywając tekturowe pudło. - A gdzie tu są akcesoria? - dopytywała rezolutnie.

Pani Monika też nie kryła wzruszenia. - Julka zmieniła się w chorobie - opowiada. - Przez cierpienie, stres zrobiła się nerwowa. Była bardzo dzielna. Za to przez pobyty w szpitalach nabrała śmiałości, nie boi się ludzi. Taka z niej mała rozrabiaka, pięciu minut nie usiedzi spokojnie. Jest radosna, żywiołowa.

Kolejny przystanek na drodze spełniania marzeń to podkrakowskie Wrząsowice. Tu mieszkają Łukasz i Wiktor z rodzicami. Dla 6-letniego Wiktora chorego na rdzeniowy zanik mięśni świat zamyka się w czterech ścianach pokoju. Chłopiec nie wstaje z łóżka. Uwielbia resorówki i marzył o zdalnie sterowanym samochodzie. Gdy niebieski, terenowy wóz stanął na dywanie, aż mu się oczy śmiały. Choć obsługa joysticka sprawiała pewne problemy, nie dawał za wygraną.

- Chłopcy nie mogli się doczekać - opowiada Maria Juszczak, mama. - W czwartek powtarzali: "Niech ten dzień szybciej mija, żeby już było jutro".

15-letni Łukasz zmaga się z rozszczepem kręgosłupa. Chłopiec porusza się na wózku. Uczy się w III klasie gimnazjum w Krakowie. Codziennie kierowca dowozi go na lekcje. Dlatego Łukaszowi przyda się telefon komórkowy. Tak aby mógł się skontaktować z rodzicami, zadzwonić po transport.

- Ten jest super, dotykowy, takie są teraz modne - cieszył się chłopak. - Zaraz rozkminię, co on ma fajnego, może jakieś ciekawe gry.

Chłopcy dostali też całą górę zabawek i gier - klocki lego, puzzle, monopoly, scrabble. Wiktor czeka na jeszcze jeden prezent: ogrodową huśtawkę, na której będzie mógł spędzać letnie dni.

W czwartek udało się też spełnić marzenia 12-letniej Małgosi z Połomu Małego (pow. brzeski), która choruje na neuroblastomę. Dziewczynka marzyła o telefonie komórkowym, ubraniach i upominkach dla rodzeństwa. Zaś 6-letni Kuba z Gładyszowa (pow. gorlicki), chory na ostrą białaczkę, dostał rower i zdalnie sterowane auto.

Fundacja Dziecięca Fantazja pomaga spełniać marzenia dzieci nieuleczalnie chorych. Przez osiem lat działalności udało jej się wywołać uśmiech na buziach ponad 2 tys. dzieciaków. Na chwilę radości czeka ich jeszcze ponad 400, cały czas napływają kolejne zgłoszenia. Marzenia są bardzo różne, od skromnego akwarium czy zabawki, przez sprzęt elektroniczny, po wyjazd do Disneylandu. Udaje się je spełniać dzięki kwestującym wolontariuszom i sponsorom.

- Przykute do łóżka dzieci nie mają wielu powodów do uśmiechu - zauważa Patrycja Wróbel z zarządu fundacji. - Nawet drobne prezenty pomagają im na chwilę zapomnieć o problemach. Chcemy nagłaśniać akcję, by docierać nie tylko do dzieci w szpitalach, ale przede wszystkim do tych, które nie opuszczają domów - tłumaczy.

>>>>>

Będą się śmiać w niebie które mają PEWNE w przeciwieństwie do innych którzy walczą aby zasłużyć !

Fot. Jan Hubrich / Polskapresse


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:47, 10 Sty 2012    Temat postu:

Zmarła twórczyni Hospicjum dla Dzieci "Nadzieja"

Po długiej i ciężkiej chorobie zmarła założycielka i wieloletnia dyrektor Hospicjum dla Dzieci "Nadzieja" w Toruniu Olena Bożemska - poinformował we wtorek miejscowy urząd miasta.

Bożemska przez lata pomagała dotkniętym chorobami dzieciom i rodzinom. Wraz z mężem założyła stowarzyszenie wspierające leczenie dzieci z porażeniem mózgowym, następnie Fundację Społeczno-Charytatywną "Pomoc Rodzinie i Ziemi" i Hospicjum dla Dzieci "Nadzieja". Hospicjum powstało 10 lat temu. Placówka, pod której opieką jest około 40 młodych pacjentów, posiada m.in. 15-łóżkowy oddział pielęgnacyjno-opiekuńczy, a także roztacza opiekę nad chorymi w ich domach. Pieczę nad chorymi sprawują lekarze rożnych specjalności, pielęgniarki, rehabilitanci, psycholog, pedagog, terapeuta i pracownik socjalny.

Bożemska w 2004 r. została uhonorowana Nagrodą Prezydenta Torunia w kategorii "troska o człowieka", a w 2011 r. marszałek województwa kujawsko-pomorski przyznał jej nagrodę w kategorii "działalność i zaangażowanie na rzecz drugiego człowieka". Od wielu lat Bożemska zasiadała w jury toruńskich edycji konkursu dla nastolatków "Ośmiu wspaniałych", którego ideą jest promowanie pozytywnych zachowań, działań, postaw dzieci i młodzieży oraz upowszechnianie młodzieżowego wolontariatu. Pogrzeb założycieli i dyrektorki hospicjum "Nadzieja" odbędzie się w sobotę w Toruniu.

>>>>>

I znowu sie powtarza . Ktos czynil dobrze a zmarl po ciezkiej chorobie jak papiez . przede wszystkim jak JEZUS ! To sa rzeczy Boga ktore kazdy zrozumie po smierci ale przypomne ze cierpienie jest praca i ZASLUGA !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:00, 12 Sty 2012    Temat postu:

W październiku 2010 r. u 17-letniej wówczas Jenni wykryto nowotwór mózgu (gwiaździak). Lekarze z Salt lake City dawali jej 30 proc. szans na przeżycie kolejnych 2 lat. Dodali, że leczenie ją ubezpłodni. - To ją wzburzyło - opowiada matka dziewczyny Diana Phillips, dodając, że Jenni była jej trzecim z ośmiorga dzieci.

W marcu guzy zaczęły się kurczyć.

W maju Jenni dowiedziała się, że jest w ciąży. Onkolog stwierdził, że albo dojdzie do aborcji i kontynuacji leczenia, albo zostanie ono wstrzymane i guzy mogą znowu zacząć rosnąć.

Jenni nigdy nie uznawała aborcji. Czym się martwiła? Tym, że jej dziecko może ucierpieć z powodu dwóch cykli chemioterapii.

Miesiąc przed „osiemnastką” Jenni urodziła zdrowego chłopca, któremu po dziadkach nadano imiona Chad Michael Po porodzie młoda mama powiedziała pielęgniarce:

- Zrobiłam, co do mnie należało. Teraz moje dziecko będzie bezpieczne.

Jednocześnie lekarze stwierdzili, że nowotwór powiększył się i zajął kręgosłup. Nic już nie dało się zrobić. Dwa tygodnie później Jenni zmarła.

Jej ostatnim życzeniem było, aby dziecko położono obok niej. i choć rak odebrał jej oczy, dziewczyna w ostatnich słowach stwierdziła: „W pewnym sensie mogę je zobaczyć”.

Mały Chad Michael będzie wychoywany przez swego ojca, 19-letniego Nathana Wittmana, którego wspomagać będą dziadkowie maleństwa.

A matka Jenni nosi teraz tatuaż z imieniem córki i oraz skrótem; „John 15:13”. To oznaczenie biblijnego wersetu, który mówi: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy kto życie oddaje za przyjaciół swoich“.

>>>>

I znowu bohaterstwo ale typowo kobiece i tylko kobietom dostepne . Sens tego jest taki ze poszla do nieba w niewyobrazalnym szczesciu a dzieki niej CALA rodzina ma ulatwiona tam droge ! Same korzysci ! Bo z Bogiem tak zawsze ! :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:00, 15 Sty 2012    Temat postu:

Zabawa choinkowa dla dzieci z hospicjum

Około 160 osób wzięło w niedzielę w Białymstoku udział w zabawie choinkowej dla podopiecznych Białostockiego Hospicjum dla Dzieci i prowadzącej go Fundacji "Pomóż im”. Byli to pacjenci, byli pacjenci, ich rodziny oraz lekarze i wolontariusze.

Na to doroczne spotkanie zapraszani są pacjenci będący pod opieką hospicjum i fundacji, ich zdrowe rodzeństwo, podopieczni, którzy wyzdrowieli, a także osoby z grupy wsparcia w żałobie, pacjenci w trakcie leczenia onkologicznego i po takim leczeniu. Przyjechali z całego województwa podlaskiego z rodzinami, dziadkami, babciami. Przyszli także lekarze i wolontariusze wspierający fundację i hospicjum. Białostockie Hospicjum dla Dzieci nie jest placówką stacjonarną. Hospicjum tworzy zespół lekarzy, pielęgniarek, specjalistów, którzy dojeżdżają do chorych dzieci, które przebywają w swoich domach w regionie. Dzięki specjalistycznej opiece w domach nie muszą przebywać w szpitalach. Hospicjum prowadzi Fundacja "Pomóż im" - jedna z placówek, na którą mieszkańcy regionu chętnie przeznaczają swój 1 proc. odpisu od podatku. Hospicjum ma pod opieką 24 osoby.

Dr hab. Katarzyna Muszyńska-Rosłan z Kliniki Onkologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, przewodnicząca Rady Fundacji "Pomóż im" powiedziała, że takie spotkania jak niedzielne mają zawsze duże znaczenie dla wszystkich. - To jest spotkanie specjalne, bo spotykają się dzieci chore, zdrowe, rodzice tych dzieci, opiekunowie, wolontariusze, wszyscy, grupa ludzi, którym zależy, żeby życie dzieci w jakiś sposób poszkodowanych przez los było ciekawsze, weselsze - powiedziała lekarka, która pracuje również w hospicjum dla dzieci.

Rocznie Fundacja "Pomóż im" ma kontakt z około dwustoma dziećmi: to pacjenci Kliniki Onkologii Dziecięcej(byli i obecni) oraz podopieczni Białostockiego Hospicjum dla Dzieci - dodała Muszyńska-Rosłan.

W trakcie zabawy choinkowej dzieci, także niektóre poruszające się na wózkach, tańczyły razem z bajkowymi postaciami poloneza, brały udział w grach i zabawach.

Rodzice podkreślali w rozmowach, że takie spotkania mają dla nich i dla ich dzieci bardzo duże znaczenie, bo integrują środowisko, dzieci mają szanse wyjść z domu, bo nierzadko nie mogą sobie na to pozwolić - ze względu na chorobę. Przy takich okazjach mogą poznać inne dzieci, pobawić się z nimi, a rodzice wymieniają doświadczenia, wszyscy wspierają siebie nawzajem.

6-letniemu Norbertowi najbardziej na choince podobała się postać "Budzika", który bawił się z dziećmi. Na zabawie choinkowej był po raz pierwszy. Przyjechał z rodzicami z Suwałk. - Dużo naszych dzieci nie może uczestniczyć w zabawach, jeśli nie mogą chodzić do szkoły czy przedszkola, a tutaj mogą spotkać się i pobawić z innymi. To inne niż codzienność, dzieci mają dość szpitala, więc fajnie się spotkać - powiedziała mama Norberta Aneta Piekarska.

Na choince była też Bogusława Karpowicz z Białegostoku, której zmarłe dziecko było pod opieką hospicjum. Rodzina cały czas ma kontakt z hospicjum. Podkreśliła, że cały czas otrzymuje z tej placówki wsparcie, które jest dla niej najważniejsze. 13-letni Kuba z Suwałk po raz pierwszy był na takiej zabawie. Jego mama powiedziała, że chłopiec jest w trakcie chemioterapii doustnej, więc mógł wyjść z domu, co wcześniej nie było możliwe. Sam Kuba mówił, że wiele dzieci tutaj zna i cieszy się, że się z nimi spotkał. - Tu jest dużo atrakcji - dodał.

>>>>

Oczywiscie dobra rzecza jest robic takie zabawy dzieciom ale nikt im nie da takiej radosci jak Bóg ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:48, 17 Sty 2012    Temat postu:

Życie i śmierć dziecka z rzadką chorobą poruszyła tysiące ludzi

Walka z chorobą dwulatka z Louizjany, który dzielnie zmagał się z rzadką chorobą dotknęła dziesiątki tysięcy internautów - informuje serwis nydailynews.com.

Tripp Roth, u którego zostało zdiagnozowane pęcherzowe oddzielanie się naskórka (łac. epidermolysis bullosa), powszechnie nazywane EB, zmarł w ramionach matki w sobotę. Courtney Roth - matka dziecka - napisała na swoim blogu - "EBing a Mommy" - poświęconym dwuletnim zmaganiom z chorobą: "Tripp dostał swoje skrzydełka" - oznajmiając tym samym czytelnikom o śmierci maleństwa.

EB powoduje ogromne pęcherze występujące w dowolnym miejscu na skórze, zwykle w pobliżu ust i oczu. Ludziom z tą chorobą brakuje białka, które spaja warstwy skóry.

Chorobę Trippa rozpoznano zaraz po urodzeniu chłopca. Wtdy matka zaczęła pisać blog o tej dolegliwości w celu podniesienia świadomości o EB. Jej strona w ostatnim czasie miała 3 mln odsłon miesięcznie.

- Śmierć Trippa nastąpiła w zaledwie kilka minut. Ostatnie tchnienie wydał w moich ramionach, w swoim ulubionym miejscu - czytamy na blogu Courtney.

Roth, która była samotną matką, zrezygnowała z pracy, by móc opiekować się synkiem, była zalewana wsparciem od internautów. Jej stronę na Facebooku "Modlitwa za Trippa" "lubiło" ponad 40 tys. ludzi.

"Dziękujemy za dzielenie się Tripem z nami" - napisał jeden z internautów. - Mniej niż trzy lata na tym świecie i udało mu się poruszyć tysiące istnień - dodał.

>>>>>

Sami widzicie ile dobra jest ze zla . Dlatego Bóg dopuszcza . Inaczej po co ? To jest dla was okazja pokazac ze jestescie ludzmi a nie konsumpcyjnym bydlem .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:59, 23 Sty 2012    Temat postu:

Australia: zginęła wciągnięta przez falę, gdy ratowała syna

Zwy­kły dzień na plaży za­mie­nił sie w tra­ge­dię po tym, jak ko­bie­ta uto­nę­ła wcią­gnię­ta przez falę, pró­bu­jąc ra­to­wać syna i jego przy­ja­ciół - czy­ta­my w ser­wi­sie news.​com.​au.

Sa­ni­ta­riu­sze de­spe­rac­ko wal­czy­li w Urqu­harts Bluff w po­bli­żu Aireys Inlet w po­łu­dnio­wej Au­stra­lii, by ura­to­wać 36-let­nią Dal­las, matkę De­me­ta La­ti­fo­glu, jed­nak ko­bie­ta zmar­ła w szpi­ta­lu. Pani La­ti­fo­glu i jej syn pły­wa­li z szóst­ką przy­ja­ciół obok nie­strze­żo­nej plaży. Dzie­ci ba­wi­ły się w wo­dzie i matka my­śla­ła, że po­pły­nę­ły za da­le­ko, więc po­pły­nę­ła za nimi aby przy­wo­łać je z po­wro­tem - po­wie­dzia­ła przy­ja­ciół­ka ro­dzi­ny Ersin Ko­nu­kal­di.

Im dalej ko­bie­ta od­pły­wa­ła od brze­gu, tym dalej dzie­ci się od­da­la­ły. Nagle matka, znik­nę­ła wcią­gnię­ta przez falę.

Sier­żant z miej­sco­wej po­li­cji - Kevin War­bur­ton po­wie­dział, że na zda­rze­nie za­re­ago­wa­ło dużo ga­piów, któ­rzy szyb­ko chwy­ci­li deski sur­fin­go­we i wsko­czy­li do wzbu­rzo­ne­go morza, pró­bu­jąc ura­to­wać ko­bie­tę, zanim przy­bę­dą ra­tow­ni­cy.

Sze­ściu sur­fe­rów, mu­sia­ło sko­rzy­stać z po­mo­cy ra­tow­ni­ków, by móc wró­cić ich ło­dzią na brzeg. Pani La­ti­fo­glu zo­sta­ła wy­cią­gnię­ta z wody przez ekipę z he­li­kop­te­ra, który zo­stał we­zwa­ny na ra­tu­nek. Ko­bie­ta była w wo­dzie przy­naj­mniej 15 minut.

We­dług miesz­kań­ców, od­ci­nek plaży, obok któ­rej do­szło do wy­pad­ku jest miej­scem idy­licz­nym, bar­dzo po­pu­lar­nym wśród tu­ry­stów. Jed­nak rów­nież nie­bez­piecz­nym z po­wo­du zmien­nych wia­trów.

Plaża zo­sta­ła za­mknię­ta po tra­ge­dii. Ope­ra­tor po­go­to­wia ra­tun­ko­we­go po­wie­dział, że do akcji przy­stą­pio­no zaraz po zgło­sze­niu. Uru­cho­mio­no od­dzia­ły lą­do­we, wodne i lot­ni­cze. Do­tar­cie do ko­bie­ty z lądu za­ję­ło ok 10 minut, jed­nak­że przy­by­cie łodzi ra­tun­ko­wej zo­sta­ło opóź­nio­ne do 15 minut, z po­wo­du zmien­nych wa­run­ków na morzu.

- To dużo czasu jak na prze­by­wa­nie w wo­dzie, zwłasz­cza gdy jest się w stre­su­ją­cej sy­tu­acji - oznaj­mił pra­cow­nik po­go­to­wia - in­for­mu­je ser­wis news.​com.​au.

>>>>

To jest milosc rodzicielska ! :O)))
Czyli niebo dla niej :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:14, 28 Sty 2012    Temat postu:

Amputowano mu ręce i nogi. Czeka na pomoc

Dwuletni Bartek urodził się z zespołem Downa, a potem zachorował na ciężką sepsę, po której lekarze musieli amputować mu ręce i nogi. Rodzice otrzymali już pomoc finansową i kupią chłopcu pierwsze protezy - wiadomo jednak, że będą potrzebne następne.

>>>>

W miare wzrostu . Moze da sie skonstruwac regulowane tak aby mozna bylo wydluzac w miare wzrostu ??? To by obnizylo koszty ? Oczywiscie nie na zawsze te jedne protezy ale wiemy ze dziecku trzeba zmieniac co rok ubrania . A takie protezy kosztuja ... Gdyby dalo sie zmieniac co pare lat to juz i tak duza oszczednosc . A jak sie nie da to zawsze jest okazja do czynienia dobra . Wy zawsze wiecej skorzystacie niz ten co dostaje ! Takie sa zasady ktore ustalil Bóg ! I one ciesza :O)) ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:11, 18 Lut 2012    Temat postu:

Powstaną placówki dla nieuleczalnie chorych

Fundacja Małopolskie Hospicjum dla Dzieci chce wybudować w Krakowie-Nowej Hucie Centrum Opieki Wyręczającej nieuleczalnie chorych dzieci oraz Międzynarodowe Centrum Szkoleniowe Opieki Paliatywnej.

Jak poinformował na piątkowej konferencji prasowej szef medyczny organizacji Krzysztof Nawrocki, w piętrowym budynku ma być miejsce, gdzie rodzice będą mogli zostawić na krótki okres swoje pociechy - na 10-14 dni, aby odpocząć psychicznie, mieć czas na załatwienie spraw odkładanych "na potem". - Ile każdy z nas może wytrwać, sypiając trzy godziny na dobę? Ciężko jest, jednak miłość nie pozwala powiedzieć dziecku: do godz. 23 cię kocham, później muszę spać. Nie można tego zrobić. Gdy taki rodzic, prędzej czy później, chociaż chwilę nie odpocznie, sam będzie wymagał opieki - powiedział kapelan hospicjum o. Tomasz Żychowicz.

W piętrowym budynku mają się też znaleźć specjalistyczne przychodnie, integracyjne przedszkole, a także "śluza". Będzie to miejsce, w którym rodzice nieuleczalnie chorych dzieci po wypisaniu ich ze szpitala będą mogli nauczyć się właściwej opieki nad nimi. W planach jest także Międzynarodowe Centrum Szkoleniowe Opieki Paliatywnej nad Dziećmi. Mają się tam kształcić kadry medyczne, i nie tylko, z Europy Wschodniej, głównie terenu b. ZSRR.

Jak wyjaśnił wiceprezes organizacji Wojciech Glac, jeśli wszystko pójdzie po dobrej myśli, to budowa ruszy jesienią 2012 r., a otwarcie nastąpi za dwa lata. Koszt inwestycji - 10 mln zł. Obecnie trwają negocjacje z miastem na temat przekazania odpowiednich gruntów w okolicach Szpitala im. Stefana Żeromskiego po preferencyjnej cenie.

Według informacji, udzielonej przez dyrektora Wydziału Skarbu Urzędu Miasta Krakowa Martę Witkowicz, miasto jest bardzo przychylne tej inicjatywie, a rozmowy w tej sprawie są bardzo zaawansowane. Jednak przekazanie gruntu z bonifikatą (według propozycji 90-proc.) musi odbyć się za zgodą Rady Miasta Krakowa. Może się ona tym zająć już na najbliższym posiedzeniu 7 marca.

Małopolskie Hospicjum dla Dzieci działa od 2006 r. Jego celem jest niesienie pomocy nieuleczalnie chorym małym pacjentom i ich bliskim w domach na terenie Małopolski. Obecnie pod ich opieką znajduje się blisko 40 pacjentów, a także rodziny po stracie dziecka, które mogą liczyć na opiekę, uczestnicząc w grupach wsparcia.

>>>>

No i brawo tylko popierac !!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:14, 18 Lut 2012    Temat postu:

Choroba małej dziewczynki. "Rozpoczął się nasz dramat"
Dramat małej Igi. Cierpi na poważną chorobę

Mała Iga urodziła się z rzadką chorobą. Jej rodzice doprowadzili do wykonania już dwóch operacji, które kosztowały po 40 tysięcy euro. Na kolejne ich nie stać, ale robią wszystko, by pomóc swojemu dziecku. - Rozpoczął się nasz dramat, który wywrócił nasze życie do góry nogami. Mieliśmy plany, które prysnęły jak bańka mydlana. Nasze życie to przeplatanie się smutku z radością - mówi matka dziewczynki.

- Wypłakałem się za wszystkie czasy - mówi ojciec Igi.

>>>>>

Tak . To dramat ale jednak nie jest on smutny . Smutne jest pieklo ...
Kazde cierpienie ma sens jak uczy Kościół . Bóg mogby zabrac ta dziewczynke do nieba a tam nie ma juz cierpienia ... Ale ile dobra jest gdy rodzice sie staraja i gdy inni pomagaja . Dzieki tej chorobie ktora jest od diabla jak wszystkie ale Bóg zamienia ja na dobro . Jako pokute za grzechy ktorych jest tyle na swiecie i jako okazje dla naszych zaslug ktorych mamy tak malo ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:29, 24 Lut 2012    Temat postu:

Babcia i macocha zabiły dziewięciolatkę

Bab­cia i ma­co­cha za­bi­ły 9-let­nią dziew­czyn­kę, zmu­sza­jąc ją do bie­ga­nia przez 3 go­dzi­ny bez prze­rwy. Dziew­czyn­ka zmar­ła z od­wod­nie­nia, a ko­bie­ty zo­sta­ły oskar­żo­ne o za­bój­stwo - czy­ta­my na dailymail.​co.​uk.

Jak do­no­si po­li­cja 46-let­nia Joyce Har­din Gar­rard i 27-let­nia Jes­si­ca Mae Har­din z hrab­stwa Eto­wah w Ala­ba­mie ka­za­ły dziew­czyn­ce bie­gać bez prze­rwy przez 3 go­dzi­ny, aż ta nie za­sła­bła z po­wo­du od­wod­nie­nia. Miała to być kara za kłam­stwo dziew­czyn­ki, która nie chcia­ła się przy­znać do zje­dze­nia ba­to­ni­ka. Ma­co­cha we­zwa­ła po­go­to­wie, po tym jak zo­ba­czy­ła, że dziew­czyn­ka się nie rusza. W ubie­gły pią­tek po po­łu­dniu za­bra­no ją do szpi­ta­la, gdzie po dwóch dniach zmar­ła.

Sze­ryf hrab­stwa Eto­wah ode­brał kon­do­len­cje od oby­wa­te­li po­ru­szo­nych tra­ge­dią. - Bar­dzo smut­ne jest, kiedy pa­trzy­my jak ro­dzi­na roz­pa­cza po śmier­ci córki i wnucz­ki po czym do­wia­du­je­my się, że tej śmier­ci można było za­po­biec. Moje myśli i mo­dli­twy są z tą ro­dzi­ną - mówi sze­ryf Todd En­tre­kin.

Gar­rard i Har­din prze­by­wa­ją w lo­kal­nym wię­zie­niu, wy­zna­czo­no za nie kau­cję w wy­so­ko­ści 500 ty­się­cy do­la­rów.

>>>>

Wyglada na sadystyczna glupote ... Ale dziewczynka przeszla Drogę Krzyżową i poszla do Boga . Teraz przebacza bezmyslnym oprawczyniom ktore i tak beda mialy ciezkie zycie z wlasnym sumieniem ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:52, 10 Mar 2012    Temat postu:

Wielka Brytania: poroniła 14 razy, w końcu spotkało ją szczęście

32-let­nia Maria Prid­mo­re i jej part­ner John Foran przez 13 lat sta­ra­li się o upra­gnio­ne dziec­ko. Pierw­szy raz za­szła w ciążę, mając 19 lat. Nie­ste­ty do­szło do po­ro­nie­nia i dra­mat ko­bie­ty cią­gnął się przez ko­lej­ne lata. Maria Prid­mo­re po­ro­ni­ła w sumie czter­na­ście razy - pisze dailymail.​co.​uk. 16 stycz­nia Marii udało się uro­dzić có­recz­kę.

W 2003 roku uro­dzi­ła mar­twą dziew­czyn­kę, Shan­non, na­to­miast w 2009 roku wy­da­ła na świat przed­wcze­śnie syna o imie­niu Kia, który zmarł nie­speł­na dwa ty­go­dnie póź­niej. - Po tych wszyst­kich po­ro­nie­niach i stra­cie na­szych na­ro­dzo­nych dzie­ci, stra­ci­li­śmy na­dzie­ję – po­wie­dzie­li Maria i John. – To było strasz­ne, życie w cią­głym bólu i ża­ło­bie. Sta­ra­li­śmy się tyle razy, jed­nak cią­głe po­ro­nie­nia w dużym stop­niu od­bi­ły się na na­szym związ­ku.

Tra­gicz­ne prze­ży­cia po­waż­nie wpły­nę­ły także na zdro­wie Marii. Zanim skoń­czy­ła 30 lat, dwu­krot­nie do­zna­ła udaru. W końcu ona i John pod­ję­li de­cy­zję, że prze­sta­ną sta­rać się o dziec­ko. Nie­dłu­go póź­niej, oka­za­ło się jed­nak, że ko­bie­ta znowu jest w ciąży.

- To był szok, nawet nie mie­li­śmy od­wa­gi ma­rzyć, że tym razem nam się uda, by­li­śmy przy­go­to­wa­ni na ko­lej­ną stra­tę – po­wie­dzia­ła Maria.

W do­dat­ku u ko­bie­ty zdia­gno­zo­wa­no nad­ci­śnie­nie tęt­ni­cze i za­ka­że­nie pa­cior­kow­cem – po­wo­do­wa­ły one za­bu­rze­nia pracy ło­ży­ska i nie­do­sta­tecz­ne od­ży­wia­nie płodu. Za­le­co­no jej co­dzien­ne przyj­mo­wa­nie aspi­ry­ny – by za­po­biec za­to­rom we krwi i zmniej­szyć za­gro­że­nie po­ro­nie­niem lub przed­wcze­snym po­ro­dem otrzy­my­wa­ła także za­strzy­ki Cle­xa­ne na roz­rze­dze­nie krwi.

Maria mu­sia­ła po­zo­sta­wać w łóżku przez cały okres ciąży, wy­łą­cza­jąc co­ty­go­dnio­we wi­zy­ty kon­tro­l­ne u le­ka­rza.

16 stycz­nia przez ce­sar­skie cię­cie na świat przy­szła Mia, na kilka dni przed pla­no­wa­nym ter­mi­nem po­ro­du. Mimo na­głej ko­niecz­no­ści do­ko­na­nia za­bie­gu ce­sar­skie­go cię­cia, dziew­czyn­ka jest zdro­wa.

- Nie po­tra­fię opi­sać sło­wa­mi tego, co czuję – po­wie­dział oj­ciec dziew­czyn­ki, 35-let­ni John Foran.

- Jej na­ro­dzi­ny nie re­kom­pen­su­ją w pełni tego, co wy­da­rzy­ło się w ciągu ostat­nich trzy­na­stu lat, nie za­po­mni­my o tam­tych stra­tach. Ale teraz wszyst­ko wy­da­je się być ła­twiej­sze i bycie matką jest wspa­nial­sze, niż kie­dy­kol­wiek sobie wy­obra­ża­łam – po­wie­dzia­ła szczę­śli­wa mama. – Nasza hi­sto­ria po­ka­zu­je, że nigdy nie na­le­ży tra­cić na­dziei.

>>>>

No i brawo ! To jest matczyne podejscie a nie ,,aborcja'' . I bez obaw te wszystkie dzieci sa w niebie . W swoim czasie wszyscy sie poalcza i rodzian bedzie w pelni szczescia juz Bóg o to zadba :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:45, 18 Mar 2012    Temat postu:

Artur Maciaszczyk

W tyskim hospicjum nie ma czasu na odpoczynek

Pomagają różnie – jedni opiekują się pacjentami, inni kwestują na rzecz budowy siedziby hospicjum, kolejni zajmują się wspieraniem np. osieroconych dzieci. Jedno jest pewne - każdy wolontariusz w hospicjum im. św. Kaliksta I w Tychach ma pełne ręce roboty.

Praca jest ciężka ale satysfakcjonująca- bo liczy się to, że można komuś pomoc. – Zawsze wybrzmiewało w moim sercu żeby zostać wolontariuszem, ale też zawsze brakowało mi odwagi aby zrobić krok w tym kierunku. Pewnego dnia podczas ogłoszeń w parafii Św. Jana Chrzciciela w Tychach usłyszałam, że jest organizowany kurs dla wolontariuszy i pomyślałam, że jest to właśnie dla mnie – mówi Ewa Czekaj, wolontariuszka, która współpracuje z tyską placówką już rok i zajmuje się opieką nad terminalnie chorymi. – Ten rok w hospicjum był rokiem innym. Z innymi wartościami i nowym spojrzeniem na drugiego człowieka i na rolę hospicjum, o której myślę, że z perspektywy czasu nic nie wiedziałam – dodaje wolontariuszka. Najtrudniejszą pracą w hospicjum jest opieka nad pacjentami. Tyska placówka od 2005 roku buduje swoją siedzibę, głównie z jednego procenta podatku i kwest. Na tą chwilę wolontariusze opiekują się chorymi w ich domach. – Obecnie pod opieką hospicjum znajduje się ponad 40 osób – mówi Ilona Słomian, prezes hospicjum im. św. Kaliksta I. – Niestety, u nas opieka jest krótka, nasi pacjenci nie żyją długo – dodaje. Placówka udziela pomocy osobom w terminalnym stanie. – Pod naszą opieką znajdują się chorzy, którzy mają zakończone leczenie onkologiczne. Nasza opieka to głównie opieka przeciwbólowa – zaznacza pani prezes. Niestety, średnia wieku osób znajdujących się pod opieką hospicjum obniża się, teraz wynosi około 50 lat. W zeszłym roku do placówki trafiła 21-letnia dziewczyna. – Nasi pacjenci znajdują się pod opieką hospicjum około 3 miesiące – dodaje Ilona Słomian.

Trudno jest sobie tak na prawdę wyobrazić pielęgnację pacjenta w ostatnim stadium choroby nowotworowej i to, jak duży komfort może sprawić obecność drugiego człowieka. – Inaczej spojrzałam na opiekę nad pacjentem. Tak na prawdę nie wiedziałam, że to są ludzie chorzy na raka, że tak ważne jest być przy drugim człowieku, niwelować w ten sposób jego strach, ból ale też trwać z nim i z jego rodziną do samego końca – mówi Ewa Czekaj.

Tyskie hospicjum nie zajmuje się tylko pacjentami – ale i ich rodzinami. Przy hospicjum działa grupa wsparcia dla rodzin osieroconych – organizowane są wyjazdy integracyjne, spotkania w plenerze i majówki. Można też skorzystać ze wsparcia psychologicznego. Co roku 6 grudnia, dzieci pacjentów otrzymują prezenty.

Placówka ciągle zbiera fundusze na budowę siedziby hospicjum – To jest priorytet. Chodzi o miejsce dla tych, którzy nie mają już możliwości wyleczenia się. Co nie znaczy, że nie mają możliwości życia w zgodzie ze sobą, z własnymi potrzebami i poczuciem, że jakość ich życia jest najbardziej odpowiednia jaka może być – mówi Justyna Rutkowska, psycholog z tyskiej placówki. W zeszłym roku z jednego procenta podatku placówka otrzymała ponad 569 tys. złotych. Na chwilę obecną budowa siedziby kosztowała już ponad 5 mln złotych, a do jej zakończenia potrzeba jeszcze drugie tyle.

>>>>

Tak ! jakie to piekne ! Tyle dobra . I bynajmniej nic tutaj nie jest beznadziejne . Wecz przeciwnie to jakby izba porodowa . Przejscie do LEPSZEGO ŻYCIA . Bo TAM juz chorob nie ma ani wad genetycznych anin zadnego cierpienia ! :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:06, 18 Mar 2012    Temat postu:

Dramat dziewczynki. Urodziła się z połową serca

Urodziła się z połową serca. Lekarze mówią, że to cud, że żyje i się rozwija. Półtoraroczna Maja z Różniątowa (woj. opolskie) woli walki ma więcej niż niejeden dorosły. - Jedna komora musi pracować za dwie. Serduszko jest malutkie. Z tego powodu ma cały czas niedotlenienie. Nie może braknąć sił, Majusia jest najważniejsza - mówi mama małej dziewczynki. - Boimy się, co będzie dalej. Niestety, serduszka nie można kupić - dodaje babcia Mai.

>>>>>

I kolejny taki przypadek z chorym dzieckiem ! Dziecko a juz cierpi za grzechy swiata . Bo te wady sa wynikiem grzechow ludzi . Niczego innego !



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:44, 23 Mar 2012    Temat postu:

Fundacja "Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci" prowadzi warsztaty dla uczniów

Pra­cow­ni­cy i wo­lon­ta­riu­sze Fun­da­cji "Wro­cław­skie Ho­spi­cjum dla Dzie­ci" pro­wa­dzą pre­lek­cje-warsz­ta­ty w szko­łach Dol­ne­go Ślą­ska.

Lu­to­wy po­ra­nek. Ze­spół Szkół Pod­sta­wo­wych nr 3 w Kłodz­ku. Sala wy­peł­nio­na dzieć­mi, kil­ko­ro na­uczy­cie­li. Jakie cechy po­wi­nien mieć wo­lon­ta­riusz? pada py­ta­nie. A dzie­ci od­waż­nie i mą­drze od­po­wia­da­ją: Wraż­li­wość, mą­drość, po­czu­cie hu­mo­ru, wie­dzę o świe­cie, umieć ob­ró­cić smu­tek w żart, nie wsty­dzić się. A póź­niej wszy­scy wspól­nie ry­su­ją ta­kie­go wo­lon­ta­riu­sza i te trud­ne do po­ka­za­nia, abs­trak­cyj­ne okre­śle­nia oka­zu­ją się nie być prze­szko­dą dla dzie­cię­cej wy­obraź­ni. To jedna z wielu pre­lek­cji-warsz­ta­tów jakie pro­wa­dzą w szko­łach Dol­ne­go Ślą­ska pra­cow­ni­cy i wo­lon­ta­riu­sze Fun­da­cji "Wro­cław­skie Ho­spi­cjum dla Dzie­ci". Po­mysł po­ja­wił się na­tu­ral­nie. Wro­cław­skie Ho­spi­cjum dla Dzie­ci jest je­dy­nym ho­spi­cjum dzie­cię­cym w całym wo­je­wódz­twie, więc do­brze by było, gdyby dzie­ci z Dol­ne­go Ślą­ska wie­dzia­ły o nim pod­sta­wo­we rze­czy: że jest do­mo­we, czyli że nie­ule­czal­nie chore dzie­ci są w swo­ich do­mach i to do nich przy­jeż­dża­ją le­ka­rze i pie­lę­gniar­ki; że nie­ule­czal­nie chore dziec­ko to może być też dziec­ko po wy­pad­ku, a nie tylko chore neu­ro­lo­gicz­nie, on­ko­lo­gicz­nie czy ge­ne­tycz­nie. I żeby ta wie­dza dzia­ła­ła w dwie stro­ny – niech do Fun­da­cji tra­fia­ją ro­dzi­ny, które mają chore dzie­ci, ale też lu­dzie, któ­rzy mogą i chcą pomóc Fun­da­cji. Nie uni­ka­my trud­nych te­ma­tów – mó­wi­my o umie­ra­niu, po­ka­zu­je­my zdję­cia na­szych pa­cjen­tów. Ale wa­ży­my słowa i sta­ra­my się po­ka­zać jasną stro­nę – nie­sie­nie po­mo­cy, dzia­ła­nie, tro­skę o in­nych. Po­ka­zu­je­my nasze logo – domek z małą dło­nią ści­ska­ją­cą kciuk – i opo­wia­da­my jak co­dzien­nie me­dy­cy wy­ru­sza­ją do pa­cjen­tów.

Dzie­ci chęt­nie słu­cha­ją o po­ma­ga­niu, do­wia­du­ją się, że to nie musi być pomóc bez­po­śred­nio cho­re­mu, ale też jego ro­dzeń­stwu, ro­dzi­com, pomoc w or­ga­ni­zo­wa­niu akcji po­zy­sku­ją­cych środ­ki w Fun­da­cji – kon­cer­tów, fe­sty­nów, za­wo­dów spor­to­wych. Mó­wi­my, że to wspól­ne dzia­ła­nie jest po­tę­gą. Że w sumie ma­łych sił jest wiel­ka siła. I na po­twier­dze­nie tego ro­bi­my ćwi­cze­nie, które robi wra­że­nie na wszyst­kich – li­ce­ali­stach i ze­rów­ko­wi­czach. Na­zy­wa się ono: jak dwoma pal­ca­mi pod­nieść cał­kiem ro­słe­go ko­le­gę.

Kon­takt uła­twia też to, że wiele szkół bie­rze udział w ak­cjach pro­wa­dzo­nych przez Fun­da­cję. W „Na­kręt­ki dla Ho­spi­cjum” jest za­an­ga­żo­wa­nych pra­wie 230 szkół z wo­je­wódz­twa. Zbie­ra­ją na­kręt­ki i inne pla­sti­ki, które póź­niej są sprze­da­wa­ne do re­cy­klin­gu. To świet­na akcja, która po­ka­zu­je jak zwy­kły przed­miot, dzię­ki na­szej uwa­dze, za­mie­nia się w cenną rzecz, która prze­kła­da się na re­al­ną pomoc. Wszy­scy zy­sku­ją – pod­opiecz­ni Fun­da­cji, mali i duzi zbie­ra­cze, śro­do­wi­sko. Inna akcja, w któ­rej udział bie­rze ponad setka szkół to Pola Na­dziei. W przy­szkol­nych i przy­przedsz­kol­nych ogród­kach rosną od je­sie­ni żon­ki­le, które wio­sna będą kwe­sto­wa­ne. Wio­sną szko­ły będą or­ga­ni­zo­wać kier­ma­sze, fe­sty­ny i Żółte Mar­sze. A wszyst­ko to, by po­ka­zać, że ho­spi­cjum to życie i ra­dość z tego, co dzi­siaj nam dane. I by za­szcze­pić na­tu­ral­ne bycie z ludź­mi cho­ry­mi i dla ludzi cho­rych, by być wraż­li­wy­mi na po­trze­by in­nych – słab­szych. Fun­da­cja "Wro­cław­skie Ho­spi­cjum dla Dzie­ci" nie mo­gła­by dzia­łać bez po­mo­cy. Przy akcji „Na­kręt­ki dla Ho­spi­cjum” bar­dzo po­ma­ga­li i po­ma­ga­ją nadal osa­dze­ni z Za­kła­du Kar­ne­go nr 1 we Wro­cła­wiu, a dwaj z nich na co dzień pra­cu­ją w Fun­da­cji. Jest wielu prak­ty­kan­tów, sta­ży­stów, stały ze­spół wo­lon­ta­riu­szy, po­ja­wia­ją się firmy i osoby in­dy­wi­du­al­ne. Dzię­ki nim Fun­da­cja może opie­ko­wać się ponad setką cięż­ko cho­rych dzie­ci. A ma­rze­niem jej pra­cow­ni­ków jest, aby na każde zgło­sze­nie, że ktoś po­trze­bu­je po­mo­cy móc od­po­wie­dzieć "Oczy­wi­ście. Za­pra­sza­my, na pewno po­mo­że­my".

>>>>

No i brawo ! Widzimy ile dobra sie wyzwala z sytucji w ktorej pozornie zdanego dobra nie ma !



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:21, 25 Mar 2012    Temat postu:

Córka będzie ich oczami. "To nasz mały cud"

- To nasz mały cud - mówią rodzice o córce, która kiedyś będzie ich oczami. Anna i Robert Ponichterowie z Gdyni, rodzice małej Kornelii, są niewidomi. Robią, co mogą, żeby żyć jak inni, ale nie jest to łatwe. Nie wszystko da się zrobić bez pomocy innych. Marzą m.in. o zamianie swojego mieszkania na inne -

>>>>

Kolejna wzruszajac historia ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 1 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy