,,Mamo, nie płacz. Niedługo będę w Niebie"
Idź do strony Poprzedni 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 Następny
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 11:48, 04 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Ewelina Potocka | Onet
Papież Franciszek pobłogosławił pierwsze na Pomorzu hospicjum dla dzieci
Dzieci będą mogły spędzać czas w kinie, w ogrodzie zimowym, w pokoju zmysłów lub w świetlicy z kominkiem -
W Gdyni otwarto pierwszy na Pomorzu stacjonarny dom hospicyjny dla dzieci. Bursztynowa Przystań to nowoczesny obiekt składający się z komfortowych pokoi dla chorych, gabinetów lekarskich, kina, ogrodu zimowego, świetlicy z kominkiem. Budowę hospicjum wspiera pierwsza dama Anna Komorowska i Rzecznik Praw Dziecka. Gratulacje i błogosławieństwo napłynęło do Gdyni od samego papieża Franciszka.
- Troska o dzieci chore, często nieuleczalnie, staje się dla miasta powinnością. Naszym marzeniem było stworzenie miejsca przypominającego dom. Bursztynowa Przystań ma pozwolić dzieciom i ich bliskim choć na chwilę zapomnieć o chorobie. Stworzyliśmy pokoje dla rodzin, które mogą mieszkać obok chorego, jest kuchnia, czyli elementy zwykłego domu - mówił podczas uroczystości otwarcia prezydent Gdyni Wojciech Szczurek.
Wieści o budowie nowego hospicjum na Pomorzu dotarły także do Watykanu. W specjalnym liście do prezydenta Gdyni papież Franciszek przekazuje pozdrowienia oraz błogosławi hospicjum i wszystkich, którzy przyczynili się do jego powstania.
Bursztynowa Przystań powstała przede wszystkim dzięki ludziom dobrej woli. - Główne źródło finansowania budowy hospicjum to 1% podatków przekazywanych Stowarzyszeniu Hospicjum im. Św. Wawrzyńca. Gdyński samorząd przekazał teren pod budowę - działkę wielkości ponad 4 tys. metrów kwadratowych oraz dotację celową wysokości 3,5 mln złotych - tłumaczy Sebastian Drausal z Urzędu Miasta Gdyni.
W hospicjum znajduje się 15 pokoi dla chorych, gabinety lekarskie i zabiegowe. Dzieci będą mogły spędzać czas w kinie, w ogrodzie zimowym, w pokoju zmysłów lub w świetlicy z kominkiem. W budynku znajduje się także basen, pomieszczenia rehabilitacyjne, sale do terapii indywidualnej i grupowej. Jest także kaplica, kuchnia, jadalnia i aneks szkolny. W nowym budynku znajdzie się również Poradnia Medycyny Paliatywnej i Leczenia Bólu. Koszt budowy obiektu wyniósł osiem mln zł.
...
Pierwsze !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:53, 27 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Rozpaczliwy apel matki do złodzieja: oddaj nam wózek!
W Wigilię w Katowicach doszło do bezczelnej kradzieży. W samochodzie, który uprowadzili złodzieje, znajdował się specjalistyczny wózek, który niezbędny jest do funkcjonowania dwuletniej, niepełnosprawnej Tosi. Dziewczynka cierpi na przewlekłą niewydolność oddechową, wózek pozwalał na transport dziewczynki, która sama nie jest w stanie się poruszać. Zrozpaczona matka dziecka za pomocą internetu apeluje: złodzieju oddaj wózek!
....
Tak tutaj skutek kradziezy jest szczegolnie upiorny bo wozek drozszy niz samochod .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:55, 27 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Całe miasteczko spełniło marzenie umierającej 8-latki
Przed domem 8-letniej Laney, umierającej na raka, w sobotę wieczór zebrały się tysiące ludzi, by spełnić jedno z jej ostatnich życzeń: by usłyszeć śpiewających kolędników.
Jej historia zdołała dotknąć tak wiele serc. Jej uśmiech zdawał się oświecać cały pokój, w którym się znajdowała, a jej siła i odwaga – całe miasteczko. Taka wspaniała dziewczynka! W świąteczny poranek Laney przegrała swoją 7-miesięczną walkę z rakiem.
...
Przestancie pieprzyc o przegrywaniu walki z rakiem . Dziecko idzie do nieba w rytmie koled o narodzeniu Boga ! Jakie to piekne !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:07, 27 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Łukasz Razowski | Onet
Przez łzy do szczęścia
W wózek półrocznego Alka uderzył samochód. Chłopiec cudem przeżył. Mimo poważnej niepełnosprawności syna, Joanna Palica walczy o to, by chłopiec miał normalne życie. Co więcej, chce pomagać też innym dzieciom i ich rodzicom. Potrzebuje jednak wsparcia.
To zdarzyło się w Warszawie. W wózek półrocznego Alka na przejściu dla pieszych uderzyło rozpędzone auto. Chłopczyk wypadł z wózka i uderzył główką o asfalt… Przez dwa miesiące lekarze walczyli o jego życie. Przeszedł wiele operacji. Niestety, zmiany w głowie na skutek urazu były nieodwracalne. Diagnoza: niedowład czterokończynowy, wodogłowie pourazowe, padaczka pourazowa, ślepota korowa.
Początki były trudne. Rehabilitacja, terapie, turnusy, szpitale, lekarze, kontrole, ciągłe wyjazdy, poszukiwanie kolejnych specjalistów i jakiegoś bodźca do kolejnego działania. Postępy Alka były niewielkie.
Punktem zwrotnym w ich życiu było umieszczenie Alka w przedszkolu terapeutycznym.
- Okazało się, że moje dziecko doskonale odnajduje się w nowej roli – mówi pani Joanna.- Wstaje codziennie o 5.00 rano i woła niewyraźnie „do przedszkola”! Z uśmiechem na ustach przekracza jego próg. I z uśmiechem na ustach opuszcza przedszkole po całym dniu zajęć.
Nagle coś drgnęło i nastąpił długo wyczekiwany przełom. Pobyt w przedszkolu okazał się zbawienny. Chłopiec zaczął powtarzać pojedyncze słówka, chociaż wielu twierdziło, że nigdy nie będzie mówił.
- Tak pojawił się pomysł założenia fundacji, która wspierać ma rozwój dzieci z niepełnosprawnością sprzężoną. KOOCHAM (czyt. Kócham) – bo tak brzmiały pierwsze słowa Alka. Głównym celem organizacji jest utworzenie przedszkola specjalnego z pełną rehabilitacją i niezbędnymi terapiami dopasowanymi indywidualnie do potrzeb każdego dziecka – mówi pani Joanna.
Nowoczesne przedszkole terapeutyczne ma usprawniać chore maluchy, zarówno w sferze ruchowej, jak i emocjonalnej. Do przedszkola trafić mają dzieci, które ze względu na problemy zdrowotne, nie mogą korzystać z edukacji w przedszkolach ogólnodostępnych.
Niestety, bez wsparcia finansowego od zwykłych ludzi chore dzieci i ich rodziny o takiej pomocy mogą tylko pomarzyć… Pani Joanna natrafia na biurokratyczno–urzędniczy mur.
- Zwracałam się o pomoc do wielu instytucji państwowych, wszędzie jednak słyszałam, że nie zajmują się tego typu działaniami – gorzko stwierdza Palica. - Czekam na jakieś konkursy, ale żeby otrzymać jakiekolwiek dofinansowanie, trzeba działać na rynku już kilka lat, albo mieć za sobą doświadczenie, albo duże przepływy finansowe na koncie bankowym. A ja nie spełniam żadnego z tych kryteriów. Jestem jedynie matką chorego dziecka, która stara się zapewnić edukację i jemu i innym dzieciom w podobnej sytuacji.
Rozkładając bezradnie ręce, zadaje pytania, na które próżno oczekiwać odpowiedzi - dlaczego rodzice chorych dzieci są zdani tylko na siebie? Dlaczego ich dzieci spychane są poza margines społeczeństwa? Dlaczego nikt nie chce dać im szansy na rozwój?
- Na szczęście jestem wystarczająco zmotywowana i te pieniądze muszę gdzieś po prostu znaleźć! – zaznacza pani Joanna. - Podjęliśmy już pierwsze zobowiązania - na 20 lat wydzierżawiliśmy budynek pod przedszkole w Izabelinie, w gminie Nieporęt. Musimy go jeszcze wyremontować i przystosować do potrzeb naszych podopiecznych. Prace nad dokumentacją architektoniczną są już na ukończeniu. Za moment składamy wniosek o pozwolenie na budowę. Wierzę w ludzi i liczę na to, że nasza inicjatywa znajdzie poparcie wśród społeczeństwa! Mam nadzieję, że uda nam się znaleźć sponsorów, którzy pomogą nam uruchomić placówkę.
Zwłaszcza że na taką placówkę czekają nie tylko dzieci, ale i ich rodzice…
- Zapisanie mojego syna do takiego przedszkola da mu możliwość nie tylko kontynuowania dotychczasowej terapii na odpowiednim poziomie, ale przede wszystkim wejścia w grupę społeczną, kontaktu z rówieśnikami, czego nie jestem w stanie zapewnić mu w domu – przyznaje Sylwia Janachowska–Buzarewicz, mama dwuletniego Mikołaja cierpiącego na czterokończynowe porażenie mózgowe, zaćmę obuoczną całkowitą, małogłowie, małoocze. - Mając dziecko z tak ciężką, sprzężoną niepełnosprawnością, bardzo trudno jest znaleźć placówkę na odpowiednim poziomie, oferującą szerokie spektrum zajęć terapeutycznych, rozumiejącą potrzeby takich dzieci jak mój syn.
Tym bardziej że pomoc, jaką dałoby to przedszkole, zarówno dzieciom, jak i ich rodzinom, jest nieoceniona i zwyczajnie skuteczna!
- Od roku Alek jest w przedszkolu. I z pewnością był to ten bodziec, który pozwolił chłopcu na zrobienie wielkiego postępu w rozwoju – zauważa Wanda Drożdż, która od momentu wypadku ćwiczy dziecko. - Alek musiał się komunikować, żeby nawiązać więzi z kolegami z grupy. Zaczął też "czworakować", żeby móc przemieszczać się po sali w przedszkolu w poszukiwaniu zabawek.
Z kolei Aneta Joanna Kopeć, pedagog specjalny, często spotyka się z niepełnosprawnymi dziećmi oraz ich rodzinami i doskonale rozumie powagę problemu.
- Każda z tych rodzin zastanawia się nad wyborem miejsca, w którym dziecko otrzyma opiekę terapeutyczną, niezbędne wsparcie pedagogiczne, odpowiednią rehabilitację, a przy tym wszystkim będzie najnormalniej w świecie szczęśliwe – mówi. - Niestety takich miejsc jest wciąż za mało, rodzice nie mają zbyt wielkiego wyboru. W swojej pracy każdego dnia obserwuję szybsze postępy rozwojowe dzieci, które znalazły swoje miejsce w grupie rówieśniczej. Przedszkole dla dziecka jest zazwyczaj drugim domem.
Jak zaznacza, pomysł Pani Joanny jest szczególnie ważnym przedsięwzięciem, które powinno bez wahania uzyskać poparcie każdego, kto nie jest obojętny na ludzki los, a zwłaszcza los niewinnych, chorych dzieci.
- Wiele z tych maluchów niestety nigdy nie dowie się, jak by to mogło być, gdyby... Walczmy o te dzieci! Wszyscy! One zasługują na lepszy los. Zasługują na szansę! – apeluje Wanda Drożdż.
Wyzwanie podjęła Joanna Palica. Ale na realizację tego planu wpływ może mieć również każdy z nas. Pomóc można nawet niewielkim nakładem…
- Byłoby super, gdyby udało mi się przekonać sponsorów, ale i zwykłych ludzi, że wpłata nawet symbolicznej kwoty na rzecz naszego przedszkola może zdziałać naprawdę cuda, bo przecież przysłowiowe ziarnko do ziarnka… - mówi mama Alka - Mam nadzieję, że uzbiera się suma, która pozwoli uruchomić placówkę i powalczyć o zdrowie chorych dzieci, które tak naprawdę są od nas zależne w stu procentach, więc kto, jeśli nie my, zdrowi ludzie, jest w stanie im pomóc?
A jeśli uda się otworzyć jedną, wzorcową placówkę… kto wie, może uda się i kolejne?
- Zapraszamy do odwiedzenia naszego profilu na Facebooku – mówi Joanna Palica. - Przekonajcie się, kim jesteśmy, jak działamy i ile gotowi jesteśmy poświęcić, aby powstało coś wyjątkowego, w zamian za bezcenny uśmiech na twarzy dziecka ...
....
Kolejne cierpiace dziecko ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:46, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Wózek małej Tosi odnaleziony!
Apel podziałał. Ktoś podrzucił wózek: Powiedzcie im, że się znalazł
Po apelu, znalazł się wózek. Ktoś zostawił go pod blokiem. Odnalazło się także auto
Odnalazł się specjalistyczny wózek, skradziony razem z autem w Wigilię w Katowicach. Ktoś podrzucił go pod blok, w którym mieszka niepełnosprawna dziewczynka.
- Ktoś podrzucił wózek pod blok, w którym mieszka dziecko. Mężczyzna z zasłoniętą twarzą podszedł do mnie i powiedział tylko, żeby przekazać rodzinie dziewczynki, że wózek jest pod klatką - mówi na antenie TVN24 świadek zdarzenia. Prawdopodobnie wózek oddał złodziej. Nie ma jednak szczegółowych informacji na ten temat.
Wózek został zwrócony w dobrym stanie. - Nie jest zniszczony, został zwrócony złożony, tak jak spakowaliśmy go do samochodu - mówi matka dziecka.
Jak podaj TVN24, odnalazło się również skradzione auto. - W nocy ktoś zadzwonił na policję z informację, że nie może wyjechać samochodem z wąskiej osiedlowej uliczki, bo przejazd blokuje źle zaparkowane auto. Okazało się, że jest to pojazd skradziony w Wigilię matce niepełnosprawnej dziewczynki.
W Wigilię w Katowicach doszło do bezczelnej kradzieży. W samochodzie, który uprowadzili złodzieje, znajdował się specjalistyczny wózek, który niezbędny jest do funkcjonowania dwuletniej, niepełnosprawnej Tosi. Dziewczynka cierpi na przewlekłą niewydolność oddechową, wózek pozwalał na transport dziewczynki, która sama nie jest w stanie się poruszać. Zrozpaczona matka dziecka za pomocą internetu apelowała: złodzieju oddaj wózek!
...
Widzicie ! Zlodziejom sumienke wrocilo ! Dzieki apelowi . To tez cieszy . Na pewno zastanowia sie nad tym co robia . Dlatego Bóg dopuscil . Dzieki biednemu dziecku moze unikna strasznej kary po smierci .
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Sob 16:50, 28 Gru 2013, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:01, 30 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Fundacja Hospicyjna wspiera chorych i bliskich nie tylko z okazji świąt
Z czym musiała zmierzyć się Aleksandra, która samotnie wychowuje nieuleczalnie chorego synka? Jak ze stratą ukochanego męża Janka uporała się Katarzyna? Co wywołało uśmiech na twarzy 7-letniego Kubusia, któremu niedawno amputowano rączkę? - Hospicjum, to nie tylko śmierć, to też życie - przekonuje Fundacja Hospicyjna, która wspiera chorych i ich najbliższych.
6 grudnia każde dziecko czeka na Mikołaja. Michał nie dostał ani zabawek, ani słodyczy. Ma 17 lat. To może chociaż książkę jakąś? Też nie. Ale Mikołaj go nie ominął. Jest u niego każdego dnia. Zawsze solidnie go obdarowuje. Swoją całą uwagą, miłością, cierpliwością. Poświęca mu życie. Brzmi wzniośle? Jest w tym trochę patetyzmu. Ale reszta to codzienność mamy chorego na porażenie mózgowe Michała.
- Jeszcze rok temu byliśmy na organizowanych przez hospicjum mikołajkach. Postanowiłam wskoczyć w czerwony strój i zrobić sobie z Michałkiem takie zdjęcie. Fotografie były prezentami dla rodziców. Taka pamiątka - wspomina Aleksandra, mama chłopca.
W tym roku na mikołajki nie pojechali. Michał, 17- letni syn Oli, czuje się dużo gorzej. - Bywają lepsze i gorsze dni. Nauczyłam się cieszyć tymi lepszymi i nie rozpamiętywać tych złych. Pogodziłam się z jego chorobą - mówi mama chłopca.
Proces ten trwał jednak wiele lat. Początkowo nic nie wskazywało, że Michał będzie tak ciężko chory. A przynajmniej w pierwszych pięciu minutach jego życia. Tak ocenili lekarze, dając mu 10 punktów w skali Apgar. Radość była ogromna. Ale trwała krótko. Nie minęła doba i chłopiec zaczął sinieć, miał problemy z oddychaniem. - Zabrali mnie na oddział septyczny, a jego na OIOM. Nie powiedzieli mi, że dziecko jest w tak ciężkim stanie, że leży w inkubatorze, że został już nawet ochrzczony - wspomina Ola.
Michał przeżył. Wszyscy wrócili do domu. Chłopiec był pod opieką neurologa. - Wiedzieliśmy, że będzie odrobinę opóźniony w rozwoju, ale wierzyliśmy, że nie aż tak bardzo, że nadrobi. Poradzi sobie - mówi Ola. Gdy Michał miał trzy miesiące, trafił znów do szpitala. - Miał zapalenie płuc. Okazało się, że jest wrodzone. Lekarze zwrócili też uwagę, że synek ma mocno zaciśnięte piąstki, że nawet jak śpi, to ma rączki wzdłuż ciała, a nie jak inne niemowlaki - nad głową - wspomina Ola.
Wkrótce usłyszała dramatyczną diagnozę: porażenie mózgowe. - Byłam załamana. Z trudem pogodziłam się z chorobą. A Michałek był radosnym dzieckiem. Zaczynał chodzić, mówił pojedyncze słowa, uśmiechał się, próbował sam jeść. Bawił się i uwielbiał oglądać bajki - mówi mama.
Z roku na rok choroba zaczęła jednak postępować. Coraz częstsze napady padaczkowe spustoszyły organizm chłopca. - Najgorszy był ten 48-minutowy. Nie można było go w ogóle zatrzymać. Lekarze wprowadzili Michałka w sztuczną śpiączkę, żeby go wyciszyć. Byliśmy w szpitalu ponad miesiąc. Potem lekarze zdecydowali, że trzeba operować. Rozszczepili mu półkule mózgowe. Michał miał wtedy 12 lat. I od tamtej pory jest już innym chłopcem - mówi mama.
"Ja go nigdzie nie oddam. Co wy sobie myślicie!"
Dziś Michał nie mówi, nie chodzi, samodzielnie nie siedzi, musi być wspomagany aparaturą medyczną (jest karmiony dojelitowo, ma także założony zewnętrzny cewnik moczowy). - Nie lubi krzyku, hałasu. Lubi sobie leżeć w swoim łóżku. Rozluźnia się najlepiej, gdy masuję mu stopy - mówi Ola. Mama poświęciła się opiece nad synem. Z mężem rozwiodła się 10 lat temu. Do pewnego czasu pomagała jej babcia. Ale zachorowała.
- Byłam z nią bardzo zżyta. Babcia objęta była opieką hospicjum domowego. Na łożu śmierci namówiła... Nie - poprawia się Ola. - Znałam babcię, ona pewnie wymusiła na pielęgniarce, żeby się mną zajęli. Tydzień po jej śmierci zadzwonili. Przekonywali, że zabiorą Michałka na oddział, że odpocznę, że pomogą. Oburzyłam się. Czego wy chcecie?! Ja go nigdzie nie oddam. Co wy sobie myślicie! Rzuciłam słuchawką. Po miesiącu zadzwonili znów. Spokojnie powiedzieli, że nie chcą mi zabrać Michała. Zaoferowali domowe hospicjum. Dziś dziękuję, że byli tacy uparci, bo widzę, jak bardzo mi pomagają - mówi.
Ola z Michałem mają na swoim koncie 45 długich pobytów w szpitalu. - Tych krótkich, trzydniowych, już nie liczę. Gdyby nie Domowe Hospicjum dla Dzieci im ks. E. Dutkiewicza SAC i Fundacja Hospicyjna, których Michał jest podopiecznym od 2008 roku, byłoby ich znacznie więcej. Teraz lekarz, pielęgniarka przyjeżdżają do nas. A jak nam trzeba do lekarza, to wolontariusz przyjedzie, pomoże mi znieść Michałka i zawieźć specjalnym samochodem - mówi. Ola robi wszystko, by łagodzić ból syna i dbać, by żył w jak najbardziej komfortowych warunkach. Mieszka z mamą w Pruszczu Gdańskim. Babcia Michała w jednym pokoju, Ola z synem w drugim. - Pokój nie jest dobrze dostosowany, bo to są duże koszty - przyznaje. - Ale nie chcę narzekać. Jest dobrze - zapewnia od razu.
Bo Ola na nic nie narzeka. Mimo iż sama choruje na odłuszczycowe zapalenie stawów, dla syna stara się być uśmiechnięta każdego dnia. Ze względu na bardzo absorbującą opiekę nad nim, nie ma czasu należycie zadbać o swoje zdrowie. - Michał jest najważniejszy - mówi.
Fundacja Hospicyjna powstała 10 lat temu. Gdy ją zakładano, miała wesprzeć borykające się z trudnościami finansowymi Hospicjum w Gdańsku. W ciągu tych lat objęło jednak opieką ponad 100 tego typu placówek w całej Polsce. Rosnące potrzeby osób związanych z hospicjum sprawiły, że fundacja rozszerzyła swoją działalność o kolejne formy opieki. Szczególną troską otoczyła dzieci, również te, których rodzeństwo lub rodzice są albo byli pacjentami ośrodków opieki paliatywnej.
- Mówiąc o żałobie, często w pierwszej chwili myślimy o żałobie dorosłego człowieka. Tymczasem śmierć najbliższej osoby głęboko dotyka serca dziecka i zmienia jego życie. Kiedy umiera jedno z rodziców lub rodzeństwo, trudne emocje targające dorosłymi członkami rodziny powodują, że ból dziecka bywa pomijany - tłumaczy Alicja Stolarczyk, prezes Fundacji Hospicyjnej.
Podkreśla, że obok cierpienia duchowego osieroconych dzieci jest jeszcze inne, równie dotkliwe. W rodzinie, która traci swojego głównego żywiciela, drastycznie pogarsza się sytuacja materialna. - Dziecko przeżywające dramat żałoby dodatkowo doświadcza wówczas wykluczenia społecznego z powodu biedy. Swoją "inność" odczuwa zwłaszcza w szkole, w gronie rówieśników. Czuje się nie tylko smutne, ale i samotne. Często w takiej sytuacji pojawiają się problemy z nauką. Podobnie bywa, kiedy w rodzinie jest dziecko przewlekle i nieuleczalnie chore. Dla zdrowego rodzeństwa może to oznaczać nie tylko biedę i wysoki poziom niepokoju w codziennym życiu, ale i mniejszą uwagę rodziców, którzy z konieczności skupiają większość energii na chorym dziecku - dodaje Alicja Stolarczyk.
- Pod opiekę Fundacji Hospicyjnej trafiłam 6 lat temu. Mąż chorował na raka. Miałam małe dzieci i pracę. Ktoś im powiedział, że nie daję już z tym wszystkim rady. Zaproponowali hospicjum dla Janka. Nie chciałam. Kategorycznie nie. Wiedziałam, że już go stamtąd nie zabiorę. Broniłam się. Nie odpuścili. Pomoc przyszła do domu. Łóżko, pomoce medyczne. Lekarz, pielęgniarka, psycholodzy - dla mnie i dzieci. Przygotowali nas na najgorsze. Bez nich bym chyba zwariowała - mówi Katarzyna z Gdańska.
Wsparcie szło z każdej strony. Rodzina, sąsiedzi, przyjaciele. Ale to psycholog z hospicjum fundacji wytłumaczył Kasi, że nie może się bać, a przynajmniej okazywać tego przy dzieciach. - Uczył mnie, że w mamie muszą znaleźć oparcie. Ryczałam po nocach, a w ciągu dnia byłam twarda - opowiada. Któregoś dnia Dawid (12-letni wtedy syn Kasi) wstał i oświadczył, że nie idzie do szkoły.
- Przyśniła mi się babcia (męża mama, która nie żyje) i powiedziała, że za 7 dni przyjdzie po tatę - mówił zdenerwowany. Kasia tłumaczyła, że to tylko sen. Zapewniała, że tata jeszcze nie umrze, żeby się nie bał. Z domowego kalendarza i tak zniknęła kartka z owym "siódmym" dniem. Wylądowała w koszu. Tak, żeby na pewno nie nastał.
Ale nastał. - Nad ranem przyszła moja sąsiadka Kasia. Miała klucze, bo często pomagała mi rano w opiece nad mężem i wyprawieniem dzieci do szkoły. Delikatnie mnie obudziła i powiedziała: "Kasiu, już po wszystkim. Wstań spokojnie. Janek odszedł. Już jest w niebie...". Byłam w szoku, bo ciągle leżałam w niego wtulona - wspomina Kasia. - Ja się zawsze bałam tego momentu. Zastanawiałam się, czy dostanie krwotoku, czy będzie krzyczał. A on się wtulił i odszedł. Kasia mi powiedziała, że wyglądaliśmy trochę jak Romeo i Julia. Ja spałam, a on umarł obok mnie - opowiada drżącym głosem.
Dawid jeszcze długo po śmierci ojca był rozgoryczony. Miał żal do mamy. - Ja nie mogłam w to uwierzyć. W ten potworny zbieg okoliczności. I ten żal syna... Że przecież mi mówił. Wiedział. Ostrzegał. A ja nic nie zrobiłam. To było takie trudne... - opowiada.
Z pogrzebu męża Kasia niewiele pamięta. Może poza tym, że tyle ludzi było. - Janek, przecież my tak sobie zwyczajnie żyliśmy, skąd tylu znajomych? - pytała męża w duchu. I jeszcze tę drogę pamięta. Marzyła, by cmentarz był na końcu świata. Szła i wspominała życie z Jankiem.
- Miałam 19 lat jak się pobraliśmy. Janek był zawsze dla mnie taki dobry. Pokochał mnie z tymi moimi chorymi nogami (Kasia jest niepełnosprawna - przyp. red.). Zaczęliśmy się starać o dziecko. Siedem lat to trwało. Ja już nawet o adopcji myślałam. Ale kto by chciał dać dziecko niepełnosprawnej matce? I jak już traciłam nadzieję, udało się. Zaszłam w ciążę. Urodził się nasz Dawid. Później mieszkanie dwupokojowe udało się nam zdobyć. I na świat przyszła Agnieszka. Wszystkie te chwile mignęły mi w oczach przez drogę - opowiada Kasia.
"Codziennie na cmentarzu byłam"
Swoje życie z Jankiem Kasia porównuje do skoków po górach. - Wszystkie problemy przeskakiwałam. Tylko choroby Janka nie udało się przeskoczyć - mówi. Ostatni rok Jan pracował za granicą. Wrócił wychudzony. - To dlatego Kasiu, że tam nie ma twojego bigosu i ciasta - tłumaczył żonie. Ale Kasia zaprowadziła go na badania. Wyniki były złe. Kasia rozmawiała z lekarzem. - Nim cokolwiek powiedział, zapytał, ile mamy dzieci. Wiedziałam już, że dobrze nie jest - mówi. Diagnoza: rak drobnokomórkowy. Zaczęło się w pachwinie, później zaatakował nerki, wątrobę i głowę.
Kasia opowiada, że najtrudniej było jej kilka dni po pogrzebie. - Wszyscy się rozjechali, a ja zostałam w tym strachu. Codziennie na cmentarzu byłam. Ale mój Janek ot tak mnie nie zostawił - wspomina.
Zawsze był zapalonym graczem w totolotka. - Nigdy nic nie wygrał. Niedługo przed śmiercią poprosił o obstawienie kilku zakładów. Trafił i odebrał 7 tysięcy złotych. To ja mu później za te 7 tysięcy pomnik wystawiłam - wzrusza się Kasia. - W domu to on wszystko załatwiał. Zeszłam raz do piwnicy. Miałam piec nastawić. A tam wszędzie kartki z instrukcjami, co i jak mam robić. Rachunki też mi przygotował na kilka miesięcy w przód - opowiada Kasia.
Ale chwil smutku, żalu i zwątpienia nie udało jej się uniknąć. Miała wtedy wsparcie bliskich. - Hospicjum też mnie nie zostawiło. Nawet po śmierci Janka. Psycholog przyszedł. Rozmawiał. Tłumaczył. Że komuś zmarł tata, innemu mama. Że nie jestem sama. I to mi pomogło. Wzięłam się w garść. Dla dzieci - tłumaczy.
Dziś opowiada im jak najwięcej o tacie. Dawid sam dobrze pamięta ojca. Agnieszka mniej, ale jest do niego bardzo podobna. - Jak skóra zdjęta. Ona nawet sama mówi: "mama, bo ja jestem cały Jaśko" - opowiada Kasia. Żal jej, że dzieci nie nacieszyły się ojcem. I taki wielki smutek ją ogarnia, jak zbliżają się święta.
W 2006 roku Fundacja Hospicyjna stworzyła Fundusz Dzieci Osieroconych. Jest to inicjatywa o zasięgu ogólnopolskim. Swoją opieką obejmuje dzieci, w których dzieciństwo, wraz z utratą najbliższej osoby lub nieuleczalną chorobą w rodzinie, wplotła się hospicyjna rzeczywistość.
- W funduszu płaczemy razem z osieroconymi dziećmi, ale... w nocy. Dni mamy po brzegi wypełnione pracą, by mimo wielkiej straty, z którą muszą się one mierzyć, mogły w przyszłość spoglądać z nadzieją. Rocznie w ramach funduszu, pomagamy finansowo i merytorycznie ponad 700 dzieciom w całej Polsce, m.in. prowadząc doroczne akcje charytatywne, organizując wakacyjny wypoczynek oraz otaczając naszych podopiecznych opieką psychologiczne. Sporo? Chcielibyśmy pomagać dużo większej liczbie - mówi Justyna Ziętek koordynator Funduszu Dzieci Osieroconych.
- Staramy się reagować jak najszybciej. Gdy dowiedzieliśmy się, że w szpitalu w Gdańsku leży mały Kubuś, zaangażowaliśmy się w pomoc dla niego. Chłopiec stracił rok temu mamę. Teraz sam przeszedł ciężką operację amputacji całej rączki. W poranek 6 grudnia zaprzyjaźniony z Fundacją Hospicyjną Święty Mikołaj odwiedził Kubusia w szpitalu - mówi Agnieszka Król-Pogorzelska z Fundacji Hospicyjnej. Pomoc Kubie zaoferowały również okoliczne szkoły i ludzie dobrej woli.
- Kuba niesamowicie się ucieszył. Tylu prezentów chyba jeszcze nie dostał. Zapomniał na chwilę o chorobie. O tej rączce tylko czasem wspomina - mówi Jarosław, tata Jakuba. Zapewnia jednak, że jego syn, jak na swoje 7 lat, naprawdę dużo rozumie. - To nie była łatwa rozmowa. Bo jak właściwie powiedzieć synowi, że będzie miał amputowaną rączkę? Początkowo w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Wyszedłem z pokoju, gdy zauważyłem, że nie chce rozmawiać. Wróciłem po chwili. Miał łzy w oczach, ale powiedział, że skoro musi tak być, to się zgadza - opowiada Jarosław.
Kuba choruje na malformację tętniczo-żylną. Urodził się z jedną rączką większą od drugiej. - Gdy miał 3 latka na szyi pojawiła się plamka, która powiększała się i rozchodziła na całą rękę. Z biegiem lat stawała się coraz grubsza - wspomina.
Ostatnio Kuba ważył 22 kg, a jego lewa ręka 4-5 kg. Serce musiało pracować cztery razy mocniej, żeby zaopatrzyć ją w krew. Jego wydolność zmniejszała się z dnia na dzień. Lekarze postawili sprawę jasno: albo ręka, albo życie Kuby. Ojciec chłopca stanął przed trudną decyzją. Ale rok temu odeszła mama Jakuba. Nie mógł narażać życia syna.
- Po śmierci mojej partnerki załamałem się. To był dla mnie cios. Miałem żal, że to wszystko spadło na mnie. W końcu przyszło otrzeźwienie. Powiedziałem sobie: mam trzech synów. Mam dla kogo żyć. Oni nie mają nikogo poza mną. Muszę o nich walczyć - wspomina.
Operacja Kuby odbyła się 20 listopada. Trwała 22 godziny. - Nie zmrużyłem oka. Stan Kuby był bardzo poważny. Wiele ryzykowaliśmy - wspomina tata chłopca. Chłopcu amputowano całą lewą rękę z obręczą barkową, obojczykiem, łopatką i mięśniami klatki piersiowej. W przyszłości nie będzie do czego przyczepić protezy. To dlatego decyzja była tak trudna. Ojciec jednak wie, że zrobił właściwie. - Kuba ma dopiero 7 lat. Całe życie przed nim - mówi.
Teraz chłopiec dochodzi do siebie w Klinice Chirurgii i Urologii Dzieci i Młodzieży w Szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku. Marzy o tym, by wrócić jak najszybciej do domu w Krzyżu Wielkopolskim. Do babci, wujków. Chce już pobawić się ze swoimi starszymi braćmi. Nie może się również doczekać szkoły. Do tej pory miał indywidualne nauczanie, bo łatwo łapał infekcje. Zamiast na boisko z kolegami, chodził na spokojne spacery z tatą. Lekarze mówią, że za pół roku Kuba będzie mógł grać w piłkę.
- Spełniłem swoje marzenie. Uratowałem życie syna. Teraz on będzie mógł spełniać swoje - mówi Jarosław. - Mama na pewno byłaby z niego dumna - dodaje.
Nie pomożemy wszystkim, ale zawsze warto próbować
W tym, by przywracać uśmiech dzieciom, samotnych rodziców wspiera Fundacja Hospicyjna. Dzięki zdobytym przez Fundusz Dzieci Osieroconych środkom wsparła do tej pory 5,5 tys. dzieci. Dzieci objęte opieką otrzymują wyprawki szkolne, prezenty na Dzień Dziecka i z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Fundacja Hospicyjna organizuje także wakacyjne wyjazdy wypoczynkowo-terapeutyczne, wyposaża dzieci w wyprawki szkolne, finansuje zajęcia pozalekcyjne, ukierunkowane na wyrównanie szans edukacyjnych lub rozwój talentów.
Na pomoc czekają już kolejni podopieczni, w nadziei, że w ich trudnym życiu, wraz z naszą obecnością, pojawi się odrobina radości i poczucia bezpieczeństwa. Roczny koszt pomocy jednemu dziecku to 1500 zł. Tylko w pomorskim mamy 120 dzieci pod opieką i wciąż ich przybywa - mówi Agnieszka Król-Pogorzelska z Fundacji Hospicyjne.
Mama Michała skromnie przyznaje, że marzy o remoncie łazienki, albo chociaż o małej wannie, bo Michał bardzo się rozluźnia w wodzie. Mama Agnieszki i Dawida chciałaby kupić im nowy komputer, bo ten stary, który dostali jeszcze gdy żył ich tata, często się psuje. Marzenia Kuby już się spełniły. Tata myśli teraz o jego braciach, zapalonych piłkarzach, którzy pod choinką chcieliby znaleźć profesjonalne halówki.
- My w fundacji też mamy marzenia świąteczne. Żeby móc pomagać przez cały rok, zarówno hospicjum, jak i osieroconym dzieciom. Żeby każde potrzebujące dziecko mogło na nas liczyć. Wiemy, że nie pomożemy wszystkim, ale zawsze warto próbować - podsumowuje Agnieszka Król-Pogorzelska.
FUNDACJA HOSPICYJNA
KRS 0000201002
Nr konta: 72 1540 1098 2001 5562 4727 0001
Magda Serafin, Wirtualna Polska
....
To sa sprawy nadprzyrodzone . Objawienia ktore sie spelniaja bo to nie zabawa to sorawy ostateczne . Milknie glupkowaty swiat wesolkow medialnych .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:02, 14 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
9-miesięczna Madzia walczy o życie i rodzinę
Trwa walka z czasem - stan 9-miesięcznej Madzi, dla której szukaliśmy nowego domu, pogorszył się. Dziewczynka potrzebuje nowej wątroby.
Duże, niebieskie oczy błagające o miłość. - Można się w niej zakochać od pierwszego wejrzenia - stwierdza pani Anna, opiekun prawny dziewczynki.
Półtora roku temu państwo Anna i Przemysław Boguszowie z Sosnowca, rodzice 3,5-letniego dziś Piotrusia, stworzyli pogotowie rodzinne. Zdawali sobie sprawę, jakie ta decyzja niesie za sobą konsekwencje. Od tamtej pory już trójce dzieci znaleźli nowe rodziny. Magda trafiła do domu państwa Bogusz w czwartym dniu swojego życia. Para poruszyła niebo i ziemię, by znaleźć prawdziwy dom dla cierpiącej na rzadką chorobę genetyczną Madzi. Wada polega na zaniku dróg żółciowych. Jedynym ratunkiem dla dziecka jest przeszczep wątroby.
Małżonkowie, do czasu adopcji Magdy, pozostają jej prawnymi opiekunami. Jednak dziewczynka nie może już dłużej przebywać pod ich domem, bo tak stanowią przepisy. Dlatego w listopadzie pani Anna zwróciła się do mediów z dramatycznym apelem o pomoc w znalezieniu dla małej nowych, kochających rodziców.
Odzew był ogromny. Do naszej redakcji napisali nawet Polacy mieszkający w Londynie. - Bardzo poruszyła mnie jej historia i zastanawia się czy jestem w stanie jej pomóc? - pyta pani Roma.
Początkowo emocje wzięły górę i tuż po emisji reportaży i publikacji tekstów rozdzwoniły się telefony. - Gdy wyjaśniliśmy parom co ich czeka, że spocznie na nich ogromna odpowiedzialność za sprawowanie opieki nad chorym dzieckiem - rezygnowali. Gdy wyjaśniłam jednej z kobiet, że decyzja o adopcji wiąże się z rezygnacją z pracy lub zapewnieniem stałej opieki dziecku to podziękowała - wspomina pani Anna.
Wreszcie udało się wytypować kilka rodzin. - Te pary spełniają wszystkie wymogi, by móc adoptować Magdę - zdradza Małgorzata Małkiewicz z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sosnowcu. Państwo Boguszowie odliczają dni do 22 stycznia. - Wtedy odbędzie się rozprawa sądowa i najprawdopodobniej zapadnie decyzja w tej sprawie. Jesteśmy dobrej myśli - podkreśla pani Anna.
Teraz trwa wyścig z czasem - bitwa toczy się o życie dziecka. Pod koniec grudnia stan Madzi się pogorszył do tego stopnia, że konieczna była hospitalizacja. Obecnie mała przebywa w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
Jej stan można określić jako ciężki, dlatego opiekunowie Magdy podjęli współpracę z krakowskim Stowarzyszeniem Pomocy Chorym Dzieciom "Liver". - Liczy się teraz każdy dzień.
Stowarzyszenie może przesłać zgłoszenie do ośrodków znajdujących się poza granicami naszego kraju, gdzie możliwy będzie przeszczep wątroby - informuje Onet pani Anna. Najpierw jednak stan zdrowia Magdy musi się ustabilizować. Madzia jest na aktywnej liście osób zakwalifikowanych do przeszczepu, ale czas działa na naszą niekorzyść, a telefon wciąż milczy - opowiada kobieta.
>>>
Nie jest powiedziane ze musi przezyc ! To raczej zadanie dla zyjacych ABY ZDOBYC ZASLUGE W PRZYSZLYM ZYCIU .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:28, 20 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Koszmar 15-latki. Ma już za sobą 14 operacji
15-letnia Gosia, która urodziła się z całym zespołem wad rozwojowych, ma za sobą już 14 operacji. Każdego roku musi drżeć o swoje zdrowie. - Najbardziej mnie męczą jej smutne oczy i ten strach , który człowieka paraliżuje. Strach, który się widzi w oczach tego dziecka – mówi pani Ewa, matka Gosi.
Dziewczynka wcale jednak nie ma zamiaru narzekać. - Moje największe marzenie, to... no na pewno: być zdrową - wyznaje, a w jej oczach już nie widać strachu.
...
Wzruszajace cierpienie ale to za wasze ohydne grzechy . Juz niedlugo Jezus wroci .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:37, 23 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
9-latek pisze list do RPD: "Błagam o pomoc, mam 18 tys. długu".
"Błagam o pomoc, pomóżcie mi. Jestem chory na astmę, a moja mama nie pracuje. Jesteśmy biedni, nie stać nas na spłacenie 18 tysięcy długu" - taki dramatyczny list napisał do Rzecznika Praw Dziecka 9-letni Kacper z Warszawy. Do treści listu dotarła telewizja Superstacja.
Chłopiec ma 18 tysięcy złotych długu. Odziedziczył bowiem spadek po dziadku, który - jak się okazało - nie zostawił żadnych pieniędzy, lecz dług bankowy. Teraz 9-latka ściga komornik.
Zmarły kilka lat temu dziadek chłopca pozostawił po sobie dług bankowy. Sąd Okręgowy dla Warszawy-Pragi orzekł, że spadkobiercą jest 9-letni obecnie Kacper. Rodzice chłopca, wiedząc o długu zmarłego, zrzekli się bowiem prawa do dziedziczenia. Nie wiedzieli, że powinni zrzec się tego prawa także w imieniu swojego syna. Sąd uznał wówczas, że właśnie 9-letni chłopiec musi uregulować dług.
Jak ustaliła telewizja Superstacja zdesperowany 9-letni Kacper napisał list do Rzecznika Praw Dziecka: "Nazywam się Kacper i mam 9 lat. Moja mama i ja mamy ogromy problem. Bez Pana pomocy nie poradzimy sobie i nie wiem jak dalej będziemy żyć. Mój dziadek umarł i dostałem po nim spadek, ale okazało się, że to nie spadek, a dług, który wynosi 18 tys. złotych. Moja mama nie przyjęła tego spadku, ale sąd nie powiedział, że i w moim imieniu może odrzucić spadek. I teraz cały dług przeszedł na mnie, a ja mam tylko 9 lat. Błagam o pomoc, pomóżcie mi w tej sprawie. Zajmijcie się mną. Jestem chory na astmę, a moja mama nie pracuje, bo ciągle się nami opiekuje. Jesteśmy biedni, nie stać nas na spłacenie tak ogromnego długu. Proszę, niech mi Pan pomoże." - napisał Kacper w liście, do którego dotarła reporterka telewizji Superstacja.
- Nie wiem co mam zrobić, jestem w krytycznej sytuacji - mówi Superstacji matka chłopca Ewa Kownacka. - Nie mam pieniędzy, żeby cokolwiek oddać. Łzy mi lecą, bo nie wiem, co mam zrobić - dodaje matka zadłużonego 9-latka.
Co zrobić, by zabezpieczyć dzieci przed niechcianym spadkiem?
Jak mówi Mikołaj Zdyb, radca prawny z kancelarii prawniczej D. Dobkowski sp. k., stowarzyszonej z KPMG, jeśli rodzic odrzucił spadek, jego dzieci automatycznie stają się kolejnymi spadkobiercami – w takiej sytuacji przyjmuje się fikcję prawną, że dzieci dziedziczą tak jakby ich rodzice nie dożyli otwarcia spadku.
Mikołaj Zdyb tłumaczy, że gdy dowiemy się o przynależnym nam spadku, możemy podjąć trzy decyzje: przyjąć spadek wprost czyli bez ograniczenia odpowiedzialności za długi, przyjąć spadek z dobrodziejstwem inwentarza czyli z ograniczeniem odpowiedzialności za długi spadkowe lub spadek odrzucić (wówczas w ogóle nie dziedziczymy).
– Druga ewentualność – przyjęcie spadku z dobrodziejstwem inwentarza jest formą zabezpieczenia spadkobiercy w sytuacji gdy długi spadkowe mogą przewyższać wartość aktywów spadkowych. Zgodnie z prawem, na złożenie oświadczenia o przyjęciu spadku wprost lub z dobrodziejstwem inwentarza bądź na złożenie oświadczenia o odrzuceniu spadku jest pół roku od śmierci spadkodawcy. Przy założeniu, że sprawa jest niesporna, aby przyjąć lub odrzucić spadek wystarczy złożyć stosowne oświadczenie przed notariuszem – mówi Mikołaj Zdyb.
Jeżeli rodzic odrzucił spadek obciążony długami, dziecko, które wstąpiło na jego miejsce może również odrzucić spadek. Problem pojawia się jeżeli dziecko jest niepełnoletnie. W takiej sytuacji to jego rodzice muszą najpierw wystąpić do sądu rodzinnego o wyrażenie zgody na odrzucenie spadku przez dziecko. Jeżeli sąd udzieli takiej zgody, dopiero wówczas rodzice mogą odrzucić spadek w imieniu dziecka przed notariuszem.
Nie jest jednak tak, że małoletnie dziecko, które nie odrzuciło spadku musi zawsze płacić za – jak w przypadku wspomnianego w tekście chłopca – długi dziadka. - Jest ono bowiem osobą, która nie ma pełnej zdolności do czynności prawnych. Kodeks cywilny przewiduje dla takich osób szczególną ochronę polegającą na tym, że jeżeli taka osoba nie złoży w terminie 6 miesięcy od śmierci spadkodawcy żadnego oświadczenia o przyjęciu lub odrzuceniu spadku, to uznaje się, że jest to równoznaczne z przyjęciem spadku z dobrodziejstwem inwentarza – akcentuje Mikołaj Zdyb.
W praktyce oznacza to, że taka osoba będzie odpowiadać za długi spadkowe z ograniczeniem do wartości aktywów spadkowych, czyli tylko w tych granicach, w jakich się wzbogaciła przyjmując spadek. - Wartość aktywów i długów spadkowych jest ustalana na wniosek spadkobiercy przez komornika, który sporządza spis inwentarza spadkowego, a następnie z udziałem biegłych wycenia przedmioty wchodzące w skład spadku - podsumowuje radca prawny.
Źródło: Superstacja, WP.PL
...
Koszmar ale Warszawka nie ma czasu na zajmowanie sie takimi bzdurami jak podle przepisy i krzywda ludzi . Kto dopcha sie do eurostolkow ! To jest superwazne !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:51, 25 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Bartłomiej Bonk: lekarze zasłaniają się procedurami
- Nie mogę powiedzieć, że los mi tak ułożył życie. Tak zdecydowali ludzie. To jest piekło - mówi w RMF FM Bartłomiej Bonk, sztangista, którego córka urodziła się z poważnym niedotlenieniem mózgu. - Lekarze zasłaniają się procedurami. Dopóki będą stawiali siebie na pierwszym miejscu, a pacjent będzie tylko towarem, nic się nie zmieni - dodaje.
Bonk pytany o zdrowie córki, która urodziła się z poważnym niedotlenieniem mózgu, mówi, że dziewczynka sześć pierwszych miesięcy spędziła w czterech różnych szpitalach.
- Teraz, na szczęście, ona jest już z nami w domu. Jej stan zdrowia nie poprawia się na tyle, na ile byśmy sobie tego życzyli. Cały czas jest w ciężkim stanie, ale stabilnym. Oddycha sama, z oddychaniem nie ma żadnych problemów. My robimy wszystko, żeby jej pomagać, żeby jak najlepiej się czuła w domu - zaznacza Bonk.
Sztangista przyznaje, że nikt w leczeniu córki - ani NFZ, ani szpital - nie pomaga. - Julcia ma zasądzone przez sąd pieniądze na czas trwania procesu i dzięki nim możemy stworzyć jej warunki takie, których ona potrzebuje w domu. Nie oszukujmy się - ani ja, ani żona nie jesteśmy robotami, więc też potrzebujemy pomocy z zewnątrz. Przy takim dziecku trzeba 24 godziny na dobę czuwać - mówi.
Bonk odnosi się również do ostatnich tragicznych sytuacji w szpitalach w Polsce. Jak ta we Włocławku, gdzie bliźniaki przyszły na świat martwe. W ocenie Bonka do takich sytuacji dochodzi przez zaniedbania ludzi.
- Oni sobie, nie wiem, nie zdają sprawy z tego, że to pacjent jest najważniejszy w szpitalu, a nie ordynator czy jakikolwiek lekarz. Dopóki lekarze nie będą stawiali pacjenta na pierwszym miejscu, to do takich sytuacji będzie dochodziło. Trzeba o tym mówić głośno, że takie sytuacje są, się zdarzają. Może lekarze jakieś konsekwencje w końcu będą ponosić - mówi sztangista.
- Lekarze się zasłaniają procedurami. Ale dopóki lekarze będą stawiali siebie na pierwszym miejscu - przyszedł pan ordynator i nam zakomunikował wprost, że to jest jego oddział i to jego zdanie jest najważniejsze - no to się nic nie zmieni. Kompletnie nie słucha tego, co mówi pacjent, stawia siebie na pierwszym miejscu, a pacjent jest po prostu chyba tylko towarem czy rzeczą do zarabiania pieniędzy dla niego, do jego kieszeni. Muszą sobie zdać sprawę z tego, że to pacjent jest najważniejszy w szpitalu - puentuje Bonk.
....
Kolejne cierpiace dziecko z roznych powodow .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:50, 13 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Zmarła córka Bartłomieja Bonka
Bartłomiej Bonk - Newspix
W czwartek rano zmarła jedna z córek bliźniaczek Bartłomieja Bonka – Julia. Dziewczynka urodziła się z poważnym niedotlenieniem mózgu, dlatego rodzina sztangisty wytoczyła w ub. roku proces o odszkodowanie przeciw opolskiemu szpitalowi położniczemu.
Wiadomość o śmierci dziecka potwierdził w rozmowie z Polską Agencją Prasową trener Budowlanych Opole i Bonka Ryszard Szewczyk. Poinformował, że Julia zmarła o godz. 5 rano w domu, gdzie od wielu miesięcy miała zapewnioną opiekę. - O przyczyny trudno było dziś Bartka pytać, gardło ścisnęło mnie i jemu. Wiem tylko, że on i jego żona serca i dusze włożyli w to, by uratować to dzieciątko – dodał Szewczyk.
Bartłomiej Bonk nie chciał o sprawie rozmawiać.
Poród córek-bliźniaczek Bartłomieja Bonka odbył się w listopadzie 2012 r. w Samodzielnym Specjalistycznym Zespole Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Opolu. Pierwsza z dziewczynek przyszła na świat w dobrym stanie, druga - po 45 minutach - w złym, z ostrym niedotlenieniem mózgu. Powołana przez szpital wewnętrzna komisja uznała, że prowadzący poród lekarze popełnili błędy polegające m.in. na niepodjęciu decyzji o cesarskim cięciu. Dyrekcja szpitala złożyła w tej sprawie doniesienie do prokuratury, a dwóch lekarzy straciło stanowiska.
Na początku ub. roku rodzina Bonków złożyła pozew cywilny o odszkodowanie przeciw opolskiemu szpitalowi domagając się 2 mln zł zadośćuczynienia i 200 tys. zł odszkodowania, 10 tys. zł miesięcznie renty dla córki oraz ustalenia odpowiedzialności za skutki błędu lekarskiego. Proces w tej sprawie ruszył pod koniec lipca 2013 roku. Sprawa toczy się w wydziale cywilnym opolskiego sądu, który już na początku - w lipcu - zobowiązał szpital do comiesięcznego płacenia na rzecz córki sztangisty renty w wysokości 8,5 tys., uwzględniając tym samym tzw. wniosek o zabezpieczenia powództwa.
Bonk, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Londynie, przez kilka miesięcy po narodzinach córek trenował, jak powiedział jego trener, mniej intensywnie i krócej. Mimo to we wrześniu ub. roku zdobył mistrzostwo Polski w kat. 105 kg; w październiku brązowy medal mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów we Wrocławiu; a w listopadzie tytuł mistrza Polski w zawodach drużynowych w Polkowicach z klubem Budowlani Opole.
Rodzinę Bonków w ostatnim roku w walce o zdrowie Julii wspierały środowiska sportowe. Np. cały dochód ze sprzedaży biletów na październikowe mistrzostwa świata IWF w podnoszeniu ciężarów, które odbyły się we Wrocławiu, został przekazany na rehabilitację dziewczynki. Julia była też jednym z trójki dzieci, dla których zbierano pieniądze na X Opolskiej Gali Żużla na Lodzie – charytatywnej imprezie, która odbyła się w styczniu. Pieniądze z tej ostatniej imprezy – jak informowali jej organizatorzy – Bonkowie zdecydowali się jednak przekazać innym dzieciom tłumacząc, że otrzymują już wsparcie z innych źródeł i fundacji.
...
Jest u Boga ! Spelnila zyciowe zadanie ! Tak Bóg postanowil . Nie potrzeba jej juz wiecej sie meczyc tu . Widzimy ze tylko Bóg odpowiada na pytania o sens ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:17, 27 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Bliźniaczkom z Janikowa grozi kalectwoCzwartek, 27 lutego 2014, źródło:Super Express
Niepokojącą wiadomość przekazał "Super Express". Z informacji gazety wynika, że bliźniaczkom z Janikowa grozi kalectwo. - Stan córek się pogorszył. Bez fachowej rehabilitacji mogą skończyć na wózkach inwalidzkich - mówi mama dziewczynek Wiesława Dąbrowska.
Olga i Daria urodziły się 8 października 2003 roku. Były zrośnięte dolną częścią kręgosłupa. W Polsce nie podjęto się operacji leczenia. Król Arabii Saudyjskiej Abdullah Ibn Abdulaziz al Saud zafundował operację wartą 1,5 mln dol. Dziewczynki rozdzielono.
Na łamach "SE" mama dziewczynek mówi, że przez siedem lat nie mogła się doprosić badań kontrolnych. Twierdzi, że zostały one wykonane dopiero jesienią w Arabii Saudyjskiej. Tymczasem dziewczynkom bez stałej kontroli lekarskiej może grozić kalectwo.
...
Kolejne cierpiace z Jezusem dzieci ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:13, 07 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Spełnili marzenie chorego chłopca i zaprosili go na mecz
Chłopiec, który traci wzrok, pokonał pół globu, by zobaczyć swoją ulubioną drużynę. Drużyna przekazała mu bilety na jeden z jej ostatnich meczów. Rodzice postanowili pokazać mu wszystko, co się da, zanim chłopiec straci wzrok.
Jedenastoletni Louis Corbett mieszka w Nowej Zelandii i cierpi na postępującą degeneratywną chorobę oczu. Jest wielkim fanem Boston Celtics i to właśnie zawodnicy postanowili zaprosić fana na mecz.
- Pięć tygodni temu nawet nie marzyliśmy o czymś takim. Ale oto jesteśmy. Zwiedziliśmy siedzibę Google, potem San Francisco, Disneyland, a teraz jesteśmy w Bostonie - mówi ojciec chłopca Tim Corrbett.
Podczas pobytu chłopca w Bostonie przyjrzą się mu specjaliści.
>>>
Jak pieknie ! :O)))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:03, 04 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
7-letni Chen Xiatian chory na raka mózgu: oddał nerki .
Chen Xiatian, 7-latek śmiertelnie chory na nowotworowy guz mózgu, poprosił matkę, by ratowała swoje życie godząc się na przeszczep jego nerek. Kobieta pilnie potrzebowała dawcy. - Moim jedynym pocieszeniem jest to, że w pewnym sensie moje dziecko żyje nadal będą częścią mnie - mówi zrozpaczona matka, Zhou Lu.
Chorobę u chłopca zdiagnozowano gdy miał zaledwie 5 lat. W trakcie, trwającej dwa lata walki o życie dziecko straciło wzrok. Lekarze podkreślają, że nie byli w stanie pomóc. Choroba, z powodu której cierpiał jest nieuleczalna. W międzyczasie ciało dziecka uległo stopniowemu paraliżowi.
Kilka miesięcy przed zgiagnozowaniem chłopca, u matki wykryto przewlekłe zapalenie nerek. Również ta choroba nie jest uleczalna. Lu Yuanxiu, babcia chłopca przyznaje, że matce było bardzo trudno pogodzić się z sytuacją. - To do mnie w pierwszej kolejności, a nie do matki zwrócili się lekarze. Moja córka kategorycznie odmówiła, to była jej pierwsza reakcja - tłumaczy.
O rozmowie babci z lekarzami dowiedział się mały Chen Xiatian. Świadomy, że nie zostało mu dużo czasu poprosił matkę, by ratowała się godząc na przeszczep jego własnych organów wewnętrznych.
Chłopiec zmarł 2 kwietnia. Od dziecka pobrano nereki i wątrobę. Poza matką, biorcą jest 21 -letnia kobieta i 27-letni mężczyzna.
- Decyzja 7-latka daje szansę na lepsze życie innym ludziom - podkreśla rzecznik szpitala Yi Tai. Wszyscy trzej biorcy czują się dobrze. Nie ma jednak pewności jak z psychologicznego punktu widzenia matka poradzi sobie z sytuacją.
...
Tak dzieci sa wspaniale . A on jest u Boga ! Zal to by byl gdyby tu mial zyc w tym syfie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:50, 14 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Nie żyje 19-latek, kóry zebrał ponad 3 miliony na leczenie innych
Stephen Sutton, który zbierał pieniądze na leczenie chorych dzieci, zmarł w środę rano w wieku 19 lat.
"Moje serce pęka z dumy, ale też pęka z bólu. Mój odważny, bezinteresowny, inspirujący syn odzedł spokojnie we śnie we wczesnych godzinach porannych, w środę 14 maja" - napisała matka chłopca na jego profilu na Facebooku, który śledziło ponad 960 tys. fanów.
Stephen walczył z nowotworem jelita grubego od 15. roku życia. Mimo złych rokowań do końca pozostawał optymistą. Ciągle powtarzał, że pomaganie innym to dla niego najlepsze lekarstwo, a swoją historią dzielił się w sieci.
Niesamowitym podejściem do życia 19-latkowi udało się zarazić innych ludzi, którzy zaczęli wpłacać pieniędze na organizację opiekującą się dziećmi z nowotworem. Hojność darczyńców przerosła wszelkie oczekiwania, gdyż na koncie fundacji są już 3,2 mln funtów.
Agata C.
>>>
Poszedl DO BOGA :O))) ON W ZYCIU WYGRAL A WY ?!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:28, 20 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
Nieprawidłowości w przewozie niepełnosprawnych dzieci? Rodzice żądają wyjaśnień
Zaniepokojeni rodzice niepełnosprawnych dzieci z Czeladzi interweniują u władz miasta. Ich zastrzeżenia budzi praca przewoźnika odpowiedzialnego za przewiezienie dzieci do szkół w Będzinie i Dąbrowie Górniczej. Skarga rodziców trafiła do Wydziału Edukacji Urzędu Miasta w Czeladzi - organu odpowiedzialnego za przewóz dzieci. Rodzice wytykają przewoźnikowi liczne uchybienia - dotyczą one m.in. niekompetencji przewoźnika i osoby sprawującej opiekę nad dziećmi oraz notorycznego okłamywania rodziców.
Niepokojące sygnały o niewłaściwej opiece nad dziećmi pojawiły się już we wrześniu. Wtedy podenerwowani rodzice czekali na swoje pociechy ponad dwie godziny. Z relacji czeladzian wynika, że zamiast o godz. 14, uczniowie wrócili do domów po godz. 16:20. - Wtedy opiekunka wytłumaczyła, że stali w Dąbrowie Górniczej w korku, co było niezgodne z prawdą. Zostaliśmy wtedy zapewnieni przez urzędników, że sytuacja więcej się nie powtórzy, bo przewoźnik został upomniany i zdyscyplinował swoich pracowników. Ale do dziś nie wiemy, gdzie wówczas były nasze dzieci - wspomina Agnieszka Furtak, mama jednego z uczniów.
Podobne zdarzenie miało miejsce 7 kwietnia. Opiekunka (sprawująca nad dziećmi opiekę w czasie przejazdu z domu do szkoły - przyp. red.) odebrała dzieci ze szkoły o godz. 13:25. Planowo powinny one dotrzeć do domów około godz. 14. Godzinę później matki uczniów skontaktowały się z pracownikami szkoły. - Otrzymałyśmy wówczas informację, że dzieci wyjechały o godz 13:25 - tłumaczy Barbara Fiołna, mama jednej z uczennic.
Rodzice powiadomili Wydział Edukacji Urzędu Miasta w Czeladzi. Urzędniczka zadzwoniła do przewoźnika, po czym poinformowała rodziców, że według jego relacji "dzieci są już dawno w domu". Przewoźnik mijał się z prawdą. - Urzędniczce już więcej nie udało się dodzwonić do przewoźnika - opowiada pani Agnieszka.
Córka pani Agnieszki - Laura dotarła do domu o godz. 15:20, a Maxim - syn pani Barbary o godz. 15"25. - Do dzisiaj nie wiemy, co działo się z naszymi dziećmi w tym czasie. Maxim i Laura są dziećmi niemówiącymi, więc nie mogą niczego opowiedzieć ani się poskarżyć - rozkładają bezradnie ręce mamy.
Podobne, przykre doświadczenie ze współpracy z przewoźnikiem ma inna czeladzianka. Kilka miesięcy temu jej głuchoniemą córkę kierowca przywiózł pod niewłaściwy adres. - Następnie nowa opiekunka zaprowadziła Kasię pod jakieś drzwi, nacisnęła dzwonek i odeszła pozostawiając Kasię samą bez opieki nim otworzyły się drzwi. Drzwi otworzyła obca kobieta, Kasia się przestraszyła i zaczęła płakać, więc pani ta wzięła ją za rękę i chodziła po osiedlu szukając jej mamy. Dopiero po dłuższej chwili ktoś rozpoznał Kasię - relacjonuje kobieta.
Rodzice żądają wyciągnięcia konsekwencji wobec nieodpowiedzialnego przewoźnika.
"Stanowczo żądamy wyegzekwowania od przewoźnika zatrudnienia kompetentnej opiekunki, mającej przygotowanie do opieki nad dziećmi niepełnosprawnymi, jak miało to miejsce w ubiegłym roku.
Oczekujemy, ni mniej ni więcej, dochowania podstawowych standardów polegających na natychmiastowym telefonicznym informowaniu rodziców, jeżeli opóźnienie przekracza 15 minut oraz na wykonywaniu połączenia (jeden sygnał) do rodzica na chwilę przed przywiezieniem dziecka, co nie podnosi opiekunowi rachunku za telefon, a rodzicowi daje czas na spokojne odebranie dziecka" napisali w skardze rodzice niepełnosprawnych dzieci.
Władze miasta o sprawie wiedzą. - Problem został poruszony podczas poniedziałkowej sesji rady miejskiej. Zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki musimy rozeznać sprawę. Nie chcemy podejmować pochopnych decyzji. Wysłuchamy obu stron - mówi Karolina Juryniec, doradca ds. PR burmistrz Czeladzi.
>>>
To tez forma cierpienia .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:11, 05 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
13-latka zostawiła swoim bliskim "list" na odwrocie lustra
Rodzice zmarłej na raka 13-letniej Atheny Orchard z brytyjskiego Leicester byli zdumieni, gdy w pokoju dziewczynki znaleźli zostawioną przez nią wiadomość. Niezwykłą historię opisuje "Daily Mail".
Athena Orchard zmarła w zeszłym tygodniu. Przez rok walczyła z kostniakomięsakiem, złośliwym nowotworem tkanki kostnej. Chorobę zdiagnozowano, gdy Athena miała 12 lat, po tym, gdy zemdlała podczas Świąt Bożego Narodzenia. Przeszła operację kręgosłupa i wielomiesięczną chemioterapię.
Po śmierci 13-latki rodzice znaleźli w jej pokoju napisaną przez nią markerem na odwrocie lustra wiadomość. Okazało się, że nastolatka w sekrecie zostawiła swoim bliskim - rodzicom i dziewięciorgu rodzeństwa (sześciu siostrom i trzem braciom) - długi list. - Choroba zabrała jej siły i włosy, ale nie pozytywne nastawienie do życia - mówi matka dziewczynki.
"Każdy dzień jest wyjątkowy, więc wykorzystajcie go jak najlepiej. Jutro możecie się dowiedzieć, że jesteście śmiertelnie chorzy. Życie jest złe, jeśli takie je sami uczynicie" - napisała Athena. Jej matka przyznaje, że nie była w stanie doczytać listu córki do końca. - To było zbyt bolesne. Każde słowo rozdzierało mi serce - mówi.
"Szczęście zależy od nas samych. Może w moim przypadku nie będzie szczęśliwego zakończenia, ale pamiętajcie, że każde życie ma cel" - pisała 13-latka.
Athena długo walczyła z chorobą. W końcu była tak słaba, że nie była w stanie wstać z łóżka. Odeszła w domu, otoczona rodziną. - Czytając zostawioną przez Athenę wiadomość, czujemy jakby wciąż była z nami - mówią jej wzruszeni rodzice.
...
Choroba daje wielka madrosc . Szkoda ze ateistyczny Zachod zablokowal jej widzenie Boga . Wtedy pojela by sens .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 17:25, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Stephane Antiga pomoże spełnić marzenie chorego chłopca
Trener polskich siatkarzy Stephane Antiga poprowadzi żeńską drużynę UKS Sokół 43 w charytatywnym meczu z kadrą Śląska kadetek, który 10 czerwca rozegrany zostanie w Katowicach. Celem imprezy jest zrealizowanie marzenia chorego 8-letniego Maksa.
Chłopiec chce zobaczyć warszawski Stadion Narodowy i pojechać na mecz Borussii Dortmund.
Charytatywna impreza siatkarska w katowickim Gimnazjum nr 19 odbędzie się po raz trzeci. Dwa razy gościł na niej poprzedni selekcjoner męskiej reprezentacji Andrea Anastasi, a hala "pękała w szwach".
W drugim wtorkowym spotkaniu zagrają nauczyciele gimnazjum i słuchacze pobliskiej szkoły policji.
W trakcie imprezy Fundacja Mam Marzenie przeprowadzi licytację sportowych pamiątek. Będzie można też zapłacić za pełnienie funkcji asystenta Antigi podczas meczu.
Maks jest pacjentem Oddziału Onkologii, Hematologii i Chemioterapii w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka ŚUM w Katowicach-Ligocie.
...
Brawo ! Popieramy
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:07, 11 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
3-latka zmarła w samochodzie, prokuratura wszczęła śledztwo
Prokuratura w Rybniku wszczęła śledztwo w sprawie śmierci trzyletniej dziewczynki, którą - według wstępnych ustaleń policji - ojciec pozostawił w upale na kilka godzin w samochodzie. Mężczyzny dotąd nie udało się przesłuchać.
Śledztwo dotyczy narażenia małoletniej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz nieumyślnego spowodowania śmierci - poinformowała zastępca prokuratura rejonowego w Rybniku Malwina Pawela-Szendzielorz.
Prokurator dodała, że ojciec dziewczynki przebywa w szpitalu, gdzie trafił jeszcze we wtorek. - Mężczyzna nie został jeszcze przesłuchany - powiedziała Pawela-Szendzielorz.
Dodała, że wstępne wyniki sekcji zwłok dziecka będą znane w czwartek.
Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że we wtorek dziewczynkę zostawił w aucie ojciec. Miał on prawdopodobnie zawieźć dziecko rano do przedszkola, ale o nim zapomniał i pojechał do pracy; dziecko przebywało w upale, w zamkniętym samochodzie, przez kilka godzin. Kiedy mężczyzna przyszedł po ośmiu godzinach z pracy i zobaczył córkę w aucie, próbował ją reanimować. Na miejsce wezwano pogotowie i policję.
...
To tragedia nie zbrodnia . Ludzie nie rozumieja . Oni teraz maja do konca zycia pieklo . Ale winy nie ma gdy ktos nie rozumie co robi .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:34, 02 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Chory na raka 5-letni chłopiec spełnił marzenie. Na jeden dzień został policjantem
Spełniło się marzenie chorego na raka chłopca. 5-letni Wojtek z Olkusza na jeden dzień został policjantem. W miasteczku policyjnym odbyła symulacja akcji łapania złodzieja, którą dowodził właśnie Wojtek, na co dzień pacjent oddziału onkologicznego Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka. - Zabrałem złodzieja i zamknąłem go do więzienia - podsumował akcję pełen dumy chłopiec.
...
Tak Cóż tu mówić . Choroba wyzwala dobro
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:13, 11 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Mała Stella z Kielc cierpi na niezwykle rzadką chorobę. Apel o pomoc
Rodzina apeluje o pomoc - Echo Dnia
Na tę chorobę cierpi tylko kilkoro dzieci w Polsce, niewiele na świecie. Mama dziewczynki robi wszystko by ona normalnie żyła. Błaga o pomoc w zebraniu pieniędzy na operację.
U ich 4-letniej córki lekarze zdiagnozowali bardzo rzadką wadę wrodzoną. Na tę przypadłość cierpi zaledwie kilkoro dzieci w Polsce. Rodzice Stelli proszą o pomoc w zebraniu pieniędzy na pilną operację, która uratuje wzrok dziewczynki i umożliwi jej swobodne oddychanie nosem.
- Nigdy nie sądziliśmy, że będziemy musieli w ten sposób błagać o pomoc, ale sami nie damy sobie rady. Tylko jeden lekarz w Polsce podjął się operacji. Wyznaczył termin na koniec sierpnia. Jak najszybciej musimy zebrać około 11 tysięcy złotych, a to przekracza nasze możliwości - mówi Agnieszka Tarnowska z Kielc, mama chorej Stelli.
Jedyna taka szansa
Stella zmaga się ze szczeliną skośną twarzoczaszki i rozszczepem podniebienia. Jej kręgosłup jest poważnie uszkodzony. Dopiero w wieku 3 lat zaczęła stawiać pierwsze kroki.
Dziewczynka nie ma wykształconych nerwów i przewodów słuchowych. Dzięki implantowi wszczepionemu do pnia mózgu powoli uczy się rozpoznawać dźwięki i wypowiadać pierwsze słowa.
– Gdy zdiagnozowano chorobę, dowiedzieliśmy się, że jest osiemnastym dzieckiem na świecie dotkniętym tą przypadłością – mówi mama dziewczynki.
Mimo że batalia o słuch Stelli nie jest jeszcze zakończona, rodzice musieli podjąć kolejną walkę: na szali jest wzrok dziewczynki. Dziecko nie może swobodnie oddychać nosem, ponieważ ma bardzo skrzywioną przegrodę nosową i przerośniętą małżowinę. Skutkuje to nawracającymi infekcjami oka, które grożą poważnymi kłopotami ze wzrokiem. Podawane miesiącami antybiotyki nie tylko źle wpływają na oczy, ale też mocno nadwerężają domowy budżet.
Kilkanaście razy dziennie dziewczynka ma wykonywany masaż oka, ponieważ jej kanały łzowe nie funkcjonują tak, jak powinny. Jedyną szansą dla Stelli jest z trudem wywalczona operacja w Warszawie. Za zabieg w prywatnej klinice trzeba jednak słono zapłacić.
Walka z czasem
Do niedawna życie Stelli było ciągłym poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: co jej tak naprawdę dolega? Dziewczynka jeździła od szpitala do szpitala, badali ją różni specjaliści i dopiero po dwóch latach znalazł się ktoś, kto wreszcie postawił trafną diagnozę. Pomoc znaleźli w Światowym Centrum Słuchu Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Kajetanach.
- W trakcie ciąży wszyscy zapewniali, że wada nie będzie miała dużego wpływu na jej życie. Nikt nie umiał wytłumaczyć, skąd wzięły się problemy ze słuchem. My sami myśleliśmy, że Stella reaguje na niektóre dźwięki. Wiedziała na przykład, że ktoś zamyka drzwi. Później dowiedzieliśmy się, że głuche dzieci są po prostu bardziej wyczulone na dotyk. Ona tylko czuła drganie, które kojarzyła z drzwiami. Nie słyszała nic – mówi Agnieszka Tarnowska.
Wiadomość o tym, że Stella nie ma nerwów słuchowych, była dla rodziców potwornym ciosem.
- Został nam rok na znalezienie lekarza, który podejmie się operacji wszczepienia implantu, dzięki któremu córka będzie mogła słyszeć. Razem z procesorem kosztował 25 tysięcy euro. Jedynym wyjściem była kosmicznie droga operacja w Niemczech. Po ośmiu miesiącach starań uzyskaliśmy refundację z Narodowego Funduszu Zdrowia – kontynuuje opowieść mama dziewczynki.
Kolejnym wyzwaniem stała się rekonstrukcja nosa. Przy operacji muszą być lekarze kilku specjalności. Żadna odwiedzona klinika nie miała takiego zaplecza. Wreszcie z trudem dotarli do lekarza, który jest jednocześnie chirurgiem ogólnym, chirurgiem plastykiem i laryngologiem. Podjął się operacji, ale trzeba za nią zapłacić.
Proszą o pomoc
- Stella wymaga stałej opieki. Muszę uważać, żeby nie doznała urazu głowy, bo przesunięcie implantu grozi porażeniem nerwów twarzy. Ciągłe operacje i badania kontrolne w klinikach uniemożliwiają mi podjęcie stałej pracy. Na rehabilitację jeździmy do ośrodka w Kajetanach, ponieważ tylko tam jest specjalista, który może ustawiać parametry procesora. Moi rodzice nie żyją, więc pomagali nam tylko rodzice męża. Jednak koszty leczenia nas w końcu przerosły – tłumaczy mama dziewczynki.
- Podczas pobytów w szpitalach spotykaliśmy rodziny, które zaciągały ogromne kredyty, żeby ratować zdrowie swoich dzieci. Jeśli będzie trzeba, zrobimy to samo. Wierzymy jednak, że znajdą się ludzie, którzy pomogą nam zebrać tę sumę – mówi Agnieszka Tarnowska.
...
11tys . TAK MAŁO ? I NFZ ODMÓWIŁ ? JĄ ROZUMIEM 11 MLN ! ALE 11 TYS ? TAKICH PSEUDOSZCZEDNOSCI NIE POPIERAMY !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:08, 16 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Ojciec w żałobie po zmarłym dziecku, poprosił użytkowników w internecie o pomoc w edycji jedynego zdjęcia córeczki
W ubiegły weekend Nathen Steffel na jednym z portali napisał wzruszającą prośbę. Poprosił użytkowników strony o cyfrową przeróbkę zdjęcia swojej ukochanej córeczki Sophie, która żyła tylko sześć tygodni.
Dziewczynka przyszła na świat z poważną chorobą, naczyniakiem wątroby. Lekarze do samego końca dzielnie walczyli o życie dziewczynki. Sophie znalazła się na liście osób oczekujących na nową wątrobę. Niestety, zmarła w wyniku powikłań związanych z naczyniakiem.
Rodzice o chorobie córki dowiedzieli się z USG. Wtedy nie zdawali sobie sprawy, w jak poważnym jest stanie.
Sophia nie opuściła szpitala nawet na moment. Ojciec dziewczynki, Nathen Steffel, zapragnął mieć zdjęcie córki bez rurek podtrzymujących życie. Pomogli mu w tym wzruszeni historią użytkownicy jednego z portali. Stworzyli piękne zdjęcia Sophie, na których dziewczynka jest zdrowa, uśmiechnięta.
- Pragnąłem mieć chociaż jedno zdjęcie córki. Byłem zaskoczony, jak wiele osób zaangażowało się, by nam pomóc. Mamy zamiar powiesić kilka naszych ulubionych zdjęć i rysunków – powiedział wzruszony ojciec.
...
Widzicie gdy bestialskie media mordują narodzonych tu pilnujący ojciec chce chociaż zdjęcia .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:27, 29 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
Poruszająca historia półtorarocznej Magdy. Operacja zakończona sukcesem
Operacja Magdy zakończyła się sukcesem
Wygrana wojna o życie i szczęście półtorarocznej Madzi. Historię dziewczynki opisywaliśmy już w zeszłym roku. Przebywającą w pogotowiu rodzinnym Magdę mógł uratować tylko przeszczep wątroby. Jej prawni opiekunowie rozesłali apele do mediów i na portalach społecznościowych. Poruszeni internauci zaoferowali pomoc. Dziś Madzia ma nową rodzinę, przeszła operację i wycieńczające organizm leczenie.
Od urodzenia dziewczynka przebywała w pogotowiu rodzinnym prowadzonym przez państwa Annę i Przemysława Bogusz z Sosnowca. W drugim tygodniu życia u dziecka wykryto wadę genetyczną polegającą na zaniku dróg żółciowych. Jedynym ratunkiem był przeszczep wątroby. Boguszowie poruszyli niebo i ziemię, by dziewczynka wyzdrowiała i znalazła nową rodzinę. Maleńka nie mogła pozostać z rodziną dłużej, bo tak stanowią przepisy.
Po tym jak Boguszowie zaapelowali do mediów o nagłośnienie sprawy, akcja pomocy małej nabrała niesamowitego tempa. Gotowość do otoczenia małą opieką zgłosili internauci z Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Kanady. Odzew przerósł najśmielsze oczekiwania małżonków. Wytypowano kilka rodzin, które spełniały wymogi formalne, by móc w przyszłości adoptować Magdę.
W październiku zeszłego roku Magda została wpisana na listę osób oczekujących na przeszczepienie organu. Dwa miesiące później stan dziewczynki pogorszył się do tego stopnia, że konieczna była hospitalizacja. Magda trafiła do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, uruchomiono specjalne konto, na które wpływały pieniądze na leczenie dziecka. Po wielomiesięcznym leczeniu w tym miesiącu dziewczynka została wypisana ze szpitala.
Dziś patrząc na roześmianą buzię Madzi aż trudno uwierzyć, że na początku roku stoczyła dramatyczną walkę o życie. Magda przezwyciężyła chorobę, przetrwała skomplikowaną operację, ciężkie leczenie i obecnie przebywa w nowym domu. Decyzją sądu nowymi opiekunami prawnymi Madzi zostali małżonkowie pozostający w stałym kontakcie z rodziną Bogusz: pani Natalia i pan Mariusz.
- Wszyscy są już w domu i mogą się cieszyć swoim rodzinnym szczęściem. Nadal się kontaktujemy, pani Natalia regularnie przesyła nam zdjęcia radosnej Madziulki - zdradza pani Anna Bogusz.
...
Bardzo pięknie . Cierpiące dzieci wbrew namimowi mediów to nie bezwartościowe potworki do aaborcji i eutanazji a najbardziej wartościowe ludzie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:02, 31 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Chłopiec urodził się bez piszczeli i stawów. Dziś 2,5-letni Bartek chodzi
Bartek urodził się bez kości piszczelowych, lewego stanu kolanowego i skokowego. Jeszcze rok temu potrafił tylko raczkować, opierając się na rękach. Lekarze w Polsce chcieli amputować mu nogi poniżej kolan tuż po urodzeniu, ale rodzice się nie zgodzili. W USA udało im się znaleźć pomoc i nogi Bartka zostały uratowane. - Stwierdziłam, że musimy spróbować wszystkiego, zanim podejmiemy ostateczną decyzję - tłumaczy matka chłopca.
...
Brawo rodzice ! Ale nie liście na uznanie mediów oni mają swoich idoli rodziców którzy ,,litościwie" mordują własne dzieci ! To jest wzór dla tych gnoi !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:05, 01 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
5-miesięczna dziewczynka walczy o życie. Ojca aresztowano
Na trzy miesiące aresztowano ojca 5-miesięcznej Anastazji, która trzy tygodnie temu trafiła do jednego z poznańskich szpitali z poważnymi obrażeniami głowy wskazującymi na pobicie. - Jak opisuje pogotowie, dziecko upadło na łóżko z wysokości 60 cm. Było nieprzytomne, trafiło na oddział intensywnej terapii. Miało obrażenia centralnego układu nerwowego. Objawy narastały, wobec czego trzeba było wykonać trepanację czaszki - wyjaśnia Sylwia Świdzińska, zastępca dyrektora Szpitala im. Krysiewicza.
Policja zwraca uwagę, że nie był to pierwszy przypadek, gdy dziewczynka doznała obrażeń przebywając z ojcem. W maju, wówczas niespełna trzymiesięczną Anastazję przywieziono do szpitala z siniakami, wstrząśnieniem mózgu i podbitym okiem.
...
Własni rodzice potrafią krzywdzić adoptować eutanazowac invitrować ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:04, 05 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Głos Koszaliński
Tata i sześcioro maluchów spod Białogardu potrzebują pomocy
Sześciorgiem dziećmi opiekuje się w tej chwili jedynie tata
Na początku lipca po ciężkiej chorobie zmarła mama sześciorga dzieci - czterech dziewczynek i dwóch chłopców w wieku 13, 11, 9, 7, 5 lat oraz rocznego malucha. Teraz wszyscy potrzebują pomocy - informuje "Głos Koszaliński".
- Dziećmi opiekuje się w tej chwili jedynie tata - opowiada historię rodziny Terpiłowskich Maciej Niechciał, wójt gminy wiejskiej Białogard.
Ojciec - Piotr Terpiłowski - razem z dziećmi mieszka w miejscowości Zagórze. To niewielkie sołectwo na terenie gminy Białogard. Mają trzypokojowe mieszkanie, które jest jednak współwłasnością aż ośmiu osób, w tym babci dzieci ze strony zmarłej mamy.
- Obecna sytuacja rodzinna, wiążąca się z powrotem teściowej i dwójki jej dzieci do mieszkania, powoduje konieczność opuszczenia lokalu przez osieroconą rodzinę - mówi dalej wójt.
Krótko mówiąc, Piotr Terpiłowski i jego sześcioro pociech za chwilę może stracić dach nad głową. Na szczęście w akcję pomocy włączyli się mieszkańcy gminy, a także samorządowcy. Wsparcie jest jednak wciąż potrzebne.
Rodzina utrzymuje się w tej chwili tylko z pomocy udzielanej jej przez Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Białogardzie. Przez ostatni rok ojciec dzieci nie pracował. Opiekował się chorą żoną i dziećmi, przede wszystkim najmłodszą córką.
- Sytuacja rodzinna, ale przede wszystkim finansowa, uniemożliwia tej rodzinie uzyskanie mieszkania we własnym zakresie. Zaproponowaliśmy im więc zamieszkanie w lokalu wymagającym przeprowadzenia generalnego remontu i dostosowania do potrzeb rodziny. To właściwie dwa mieszkania - zapewnia Maciej Niechciał.
Gmina jednak nie może, przynajmniej w najbliższym czasie, dokonać wszystkich niezbędnych prac. - W imieniu rodziny i własnym prosimy więc wszystkich o wparcie w prowadzonych działaniach. Udzielenie pomocy stworzy osieroconej rodzinie szansę na przetrwanie i godne życie - apelują w białogardzkim urzędzie gminy do ludzi chcących wesprzeć samotnego ojca sześciorga maluchów.
Możesz pomóc
Pomoc finansową można przekazać na rachunek: BGŻ S.A. WARSZAWA O/BIAŁOGARD NR: 72 2030 0045 1110 0000 0197 7900
a także do:
Parafii Rzymskokatolickiej pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Białogardzie ul. Dąbrowszczaków 5, 78 - 200 Białogard, Pekao SA 1 Oddział w Białogardzie nr konta 48 1240 3666 1111 0000 4344 9767 z dopiskiem: "Pomoc na cele charytatywno-opiekuńcze dla Piotra Terpiłowskiego z Zagórza".
>>>
Brak matki to dla dziecka gorzej niz choroba .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:34, 11 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Tragiczny wypadek Polaków w Portugalii. Dzieci czekają na bliskich
Kilkuletnie dzieci polskiego małżeństwa, które zginęło w sobotę w Portugalii po upadku z urwiska, zostaną jeszcze w tym tygodniu przewiezione do kraju. Zajmie się tym ich rodzina z Polski - poinformował ambasador RP w Lizbonie Bronisław Misztal.
Tragiczna śmierć małżeństwa z Polski jest jednym z głównych tematów mediów w Portugalii. O okolicznościach wypadku, który nastąpił w sobotę wieczorem na Cabo da Roca, w najdalej na zachód wysuniętym punkcie Europy kontynentalnej, informują w poniedziałek niemal wszystkie media w tym iberyjskim kraju.
Ofiarami wypadku byli około 30-letni obywatele Polski, którzy od kilku lat mieszkali w aglomeracji lizbońskiej. Ich dwoje dzieci w wieku 5 i 6 lat, które były na miejscu zdarzenia, przekazano tymczasowo jednemu ze stołecznych ośrodków opiekuńczych. Stały kontakt z dziećmi mają przedstawiciele polskiego konsulatu w Lizbonie.
Jak poinformował Misztal, dzieci ofiar wypadku spędziły pierwszą noc na terenie gminy Sintra pod opieką psychologów i zespołu medycznego. W niedzielę trafiły do ośrodka dla dzieci.
- Mamy stały kontakt z ich wychowawczynią. W ośrodku został im przydzielony osobny pokój. Maluchy czują się dobrze. Już wczoraj wspólnie się bawiły. Z racji znajomości języka portugalskiego bardzo dobrze się zintegrowały z resztą przebywających w tej placówce dzieci - powiedział.
Według dyplomaty w ciągu najbliższych 24 godzin należy spodziewać się przybycia do Lizbony polskich członków rodziny dzieci.
Do wypadku z udziałem polskiego małżeństwa doszło w sobotę wieczorem podczas robienia zdjęć w pobliżu latarni morskiej na Cabo da Roca, koło miasta Sintra. Ofiary spadły z ponad 80-metrowego klifu w miejsce trudno dostępne dla ekip ratowniczych. Ciała udało się wydobyć dopiero w niedzielę przed południem.
- Wspólnie z burmistrzem Sintry koordynowaliśmy telefonicznie akcję wydobycia ciał naszych obywateli. Była ona bardzo trudna z uwagi na silny wiatr i ciemności, i musiała zostać przerwana na kilka godzin. Akcja została wznowiona w niedzielę rano. W chwili obecnej policja bada okoliczności tragicznego zdarzenia - dodał Misztal.
...
Dzieci potrzebuja opieki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 9:06, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Tu się żyje
Monika Witkowska
Dzieci podczas Wakacyjnej Kropli Szczęścia
Trochę dziwne to kolonie. Nie zauważa się głów bez włosów, blizn po operacjach, rozmaitych niesprawności. Po tabletki dzieci wyciągają ręce jak po cukierki. I naprawdę, naprawdę chciałyby przyjechać jeszcze raz.
- Mam dzisiaj urodziny! - chwali się 12-letni Antek. Niewidomy (efekt nowotworu) - ale tutaj, na Wakacyjnej Kropli Szczęścia, to nic szczególnego. - Ciociu, przyjdę potem na zastrzyk! - krzyczy 7-letnia Marylka. Starsze dzieci robią sobie zastrzyki same, mówią, że to proste. Na ogół zastrzykiem jest uzupełniany przy guzach mózgu hormon wzrostu.
Do ośrodka wczasowego w Mąchocicach Kapitulnych koło Kielc przyjechało w tym roku 68 dzieci. Wakacyjna Kropla Szczęścia to kolonie organizowane przez działającą przy Klinice Onkologii Centrum Zdrowia Dziecka fundację "Nasze Dzieci".
Jaki masz ogon?
Jak mówi Marcin Bucyk, jeden z opiekunów (dla dzieciaków wujek), dziecko ma tu odpocząć, także od nadopiekuńczych rodziców. - W domu siedzi chronione niczym pod kloszem, ogranicza je mnóstwo zakazów, a tu się wreszcie może uwolnić – dodaje. Na zwykłe kolonie dzieci onkologiczne raczej nie pojadą. Odstając od grupy zachowaniem, sprawnością albo wyglądem, źle by się czuły. W szkołach też bywa różnie. - Część naszych dzieci nie chodzi do szkoły tylko dlatego, że inne dzieci ich nie akceptują - opowiada Monika Drogosiewicz, lekarka w Klinice Onkologii CZD. Tutaj widzą, że nie są jedynymi. Mogą sobie porozmawiać: ja mam zeza, krótszą nogę, nie mam ręki albo oka... Wreszcie nie są osamotnione, wzajemnie się rozumieją – mówi.
To, że dzieci chore są wymieszane z tymi, które już zakończyły leczenie, ma znaczenie motywujące: skoro ja jestem chory, a kolega jest zdrowy, to mogę wyzdrowieć. Za zdrowe uważa się dzieci, które przeżyły 5 lat od zakończenia leczenia i nie miały tzw. wznowy. W przypadku dzieci rokowania są zwykle bardziej optymistyczne niż u dorosłych, z choroby wychodzi ok. 70 proc. leczonych w polskich szpitalach.
Kierowniczka kolonii, Katarzyna Sierpotowska, zwana tutaj Kaśką-kierowniczką wyjaśnia strategię kolonijnej opieki: - Traktujemy ich może nie tyle jako zdrowe, ile samodzielne. Oni wszyscy sami się tu myją, ubierają, piorą skarpetki. Jeśli mają problemy, oczywiście pomagamy, ale nie wyręczamy. Mają próbować.
Choroba to temat, którego na koloniach się unika. Bo, jak mówi opiekująca się jedną z grup Marzena Kwiek, tu nikt nie myśli o przyszłości. Żyje tu i teraz. Inna sprawa, że dzieciaki same o niej mówią, choć bez użalania się, raczej na zasadzie wymiany informacji, kto jaką chemię brał, kto przeszedł wznowę, kto ma jaki "ogon" (potoczna nazwa tzw. dojścia centralnego robionego na piersi, pozwalającego uniknąć kolejnych wkłuć). - Te dzieci są świadome swojej choroby - mówi Katarzyna Sierpotowska. - Nawet dzisiaj jedna dziewczynka dowiedziała się od mamy, że ma złe wyniki. Wtedy trzeba dziecko zająć. Jakąś pracą, zabawami.
Najgorzej, gdy dzieciak dostanie wiadomość, że odszedł kolega z oddziału. Wtedy ważne jest, aby z nim posiedzieć. Nawet nie mówiąc zbyt wiele. Liczy się obecność.
Synku, dlaczego nie tęsknisz
Kolonii dzień kolejny. Hasłem dnia jest Dziki Zachód. Przy malowaniu herbów wyróżnia się Marek, właściciel albumu pełnego rysowanych przez siebie grafik związanych z kulturą Japonii - w której zresztą nigdy nie był. Marzą mu się studia na ASP, ale musi poprawić oblaną przez chorobę maturę. Marek pomaga młodszym. Chociaż czasem trudno powiedzieć, kto tu jest młodszy od kogo. Radek, który ma 21 lat, przyzwyczaił się, że dają mu 12. Co Radek będzie robił przez resztę lata? Nic. Będzie siedział w domu, bo we wsi, w której mieszka, żadnych atrakcji nie ma.
Radek wcale nie jest najstarszy. O rok starszy Kamil ma porażenie mięśni twarzy, trudno zrozumieć, co mówi. Nie przeszkadza mu to w grze w szachy (w czym Kamil jest równie świetny). Martwi się, że go nie wezmą na kolejne kolonie, bo będzie już za stary.
Z prac w grupach wyłamuje się chuda dziewczynka. – Jestem Ala. Kotek mi zdechł, mama mi umarła - wita się, wyrzucając potok słów. Biologiczna mama się nią nie interesowała, adopcyjna przed koloniami zmarła. – Wczoraj na wycieczce kupiłam jej aniołka – mówi Ala i smutnieje, ale zaraz się wypogadza. – Fajnie było na wyciecze. Zwiedzaliśmy Park Miniatur. A kotka będziemy mieć nowego. Tato mi obiecał. Trochę za tatą tęsknię.
Na tęsknienie na koloniach raczej miejsca nie ma. Zmorą wychowawców są wydzwaniający rodzice, nie rozumiejący, że dziecko nie odbiera, bo jest zajęte. Kiedy wieczorem udaje się im w końcu dziecko złapać, zaczynają je wpędzać w poczucie winy: jak to, nie tęsknisz? Kończy się płaczem, problem ma opiekun. - W ubiegłym roku mieliśmy rodziców, którzy nie mogąc zrozumieć, że ich córka nie odzywa się, bo jest tak zaabsorbowana tym, co się dzieje, podejrzewali, że podajemy jej jakieś leki - wspomina Katarzyna Sierpotowska.
Oczywiście, telefony wychowawców czy lekarzy są dla rodziców dostępne. Choć odwiedziny u dzieci są im odradzane; muszą mieć świadomość, że do innego dziecka nikt nie przyjedzie. - Poza tym idea kolonii jest też taka, żeby na te dwa tygodnie dać też oddech rodzicom - mogą poświęcić czas pozostałym dzieciom, mogą pojechać gdzieś na urlop – opowiada Katarzyna Sierpotowska.
Inną sprawą jest, że nie zawsze potrafią. Wygrywa poczucie zobowiązania.
Na bank - idę!
Poproszono rodziców, aby nie dawali na kolonie tabletów czy laptopów. Telewizja? Niby jest, ale i tak się jej nie włącza. Oglądanie filmów było w ramach Wieczoru Filmowego. Jest basen. Na którym dzieciaki szaleją, ochlapują się, i to nawet te, które pływać nie umieją, bo basen jest płytki. W pewnym sensie spełnia funkcje rehabilitacyjne, daje możliwość wyładowania nadmiaru energii.
Antek już wybiega myślami w przyszłość. - Jutro będzie dyskoteka. Nie mogę się doczekać, bo chcę zatańczyć z Kamilą. To moja miłość... Kamila jest jedną z opiekunek. Lubi Antka, ale tylko lubi. I rozumie.
Poza tym: Antek jest dumny, bo Kamila zorganizowała Dzień Szalonego Chemika. Będąc z zawodu chemiczką, pokazała różne ciekawe doświadczenia. 13-letnia Gosia chce się pochwalić, że śpiewa w rockowym zespole, Ela z wykrzywionymi nóżkami deklaruje, że jak dorośnie, to zostanie policjantką. Kulminacyjnym punktem programu jest gra terenowa. Najsilniejszy chłopak bierze na barana najmniejszego, nie ma poganiania czy złości, że ktoś coś opóźnia. Kadra dba, aby nie rozbudzać przesadnego instynktu rywalizacji, że ważne jest to, by zadanie zrobiła cała grupa. Kolonijna olimpiada też była tak pomyślana, aby wszystkim dać szansę. - Kiedy jednej z dziewczyn wręczałam medal, to się rozpłakała - relacjonuje Katarzyna Sierpotowska. - Pytam ją, dlaczego płacze, a ona na to, że nigdy nie marzyła, że zdobędzie medal.
Na koniec dnia jest jeszcze impreza urodzinowa Antka. Wprawdzie jako niewidomy nie może zobaczyć odtwarzacza, który dostał w prezencie, za to z radością go obmacuje. Jest tort – wielki, dla wszystkich. Zanim pójdą spać, dyskutują jeszcze o zaplanowanej na kolejny dzień wycieczce na Łysicę. Te, które chcą iść, mają zapytać panią doktor, czy się zgadza. - One są rozsądne - mówi Monika, lekarka. - Jak czują, że nie dojdą, to się nie zgłaszają. Na liście mam 32 osoby, choć pięciorgu będzie ciężko. Jak nie wejdą, trudno, przynajmniej spróbują. Rozmowę przerywa jedno z dzieci: - Ja to na bank idę! Przecież muszę dać z siebie wszystko!
Bo o pokonywanie barier w dużej mierze chodzi. Paweł, 16-latek, który od czasów operacji, 3 lata temu, panicznie bał się wody, na koloniach się przełamał. Wielu rzeczy się bał: wysokości, ale w końcu wyciągiem krzesełkowym pojechał, paintballu, ale koledzy go wyciągnęli. - Na tym właśnie polega moc tych kolonii, że dzieciaki są w stanie w siebie uwierzyć. Różne ułomności przekładają się na kompleksy, trzeba ich więc motywować, pokazywać, że potrafią, że muszą się starać - opowiada Marta, psycholog.
Kilka lat temu był na koloniach chłopiec bez szans na wyzdrowienie. Dzielnie w nich uczestniczył. W pewnym momencie stan jego zdrowia nagle się pogorszył (co nie miało nic wspólnego z programem koloni). Nie prosił, by wezwać rodziców - jak przyjadą, to go z kolonii zabiorą. Kaśka - kierowniczka zapakowała chłopca do samochodu i zawiozła do Centrum Zdrowia Dziecka, obiecując, że jak go naprawią (tak się w kolonijnym slangu mówi), to go przywiezie z powrotem. Minęły dwa dni i wrócił. Bardzo chciał.
Buziak Zosi
Miejscem zebrań 14-osobowej kadry – zwykle dopiero koło północy - jest pokój Kaśki-kierowniczki. Z Łysicą może być problem, bo zanosi się na deszcz, trzeba wypisać dzieciom dyplomy… Mimo pory są pełni zapału. O dobrych wolontariuszy nie jest łatwo, bo - jak mówi Katarzyna Sierpotowska - wymagany przez kuratorium kurs wychowawców kolonijnych może zrobić każdy, ale nie każdy ma serce. Wykształcenie nie ma znaczenia - ona sama jest po AWF, Rafał i Marcin po pedagogice specjalnej, ale np. Kasia Jakóbik to krytyk teatralny. - Opiekunami muszą być ludzie empatyczni, mający naturalną chęć pomocy - precyzuje Monika - lekarka. Nagrodą za naprawdę ciężką pracę, stres i niedospanie jest uścisk dłoni kierowniczki plus jakaś książka. - Co roku mówię sobie, że to ostatni raz, a tymczasem to już moje 18. kolonie - śmieje się Monika, lekarka. Marzena, opiekunka dodaje, że motywuje ją coś takiego, jak pierwszy buziak od Zosi. To był przełom, bo wcześniej Zosia była bardzo nieufna, wręcz agresywna, a teraz - spokojna, ciągle chce się przytulać. Kaśka wspomina chłopca na wózku, który zrobił pierwsze od operacji samodzielne cztery kroki. Marta, psycholog dodaje: - Najpierw widzę te dzieciaki w szpitalu - smutne, przestraszone, pod kroplówkami, a potem na koloniach - szczęśliwe, biegają i robią to wszystko, co dzieci w ich wieku powinny robić, a co choroba im odbiera.
Marcin, opiekun na 9 już koloniach, tłumaczy, że nie jest tu z poczucia obowiązku, nie wypełnia żadnej misji, nie zamierza zostać świętym. Po prostu lubi tu być. Rafał Zakrzewski (kadrowicz po raz piąty) dodaje, że dla niego są to najlepiej wykorzystane dwa tygodnie w roku. - Z jednej strony mam wokół siebie mnóstwo dobra, z drugiej szansę na najlepsze spożytkowanie swoich umiejętności - opowiada. Lata bez kolonii nie wyobraża sobie Marzena (5 razy na koloniach). I dodaje, że od dzieci na tych dziwnych koloniach dostają więcej, niż dają im.
Choć kadra pracuje społecznie, to kolonie nie są tanie. Choćby ze względu na warunki sanitarne ośrodek musi trzymać pewien poziom, do tego dochodzi transport, atrakcje, materiały do zajęć, leki, a bywa, że i ubrania, bo dzieciom z najbiedniejszych rodzin ich często brakuje. Co roku powtarza się więc ten sam fatalny scenariusz: czy będą, pewności brak. Dotychczas finalnie zawsze się udawało.
(Imiona dzieci zostały zmienione.)
Dla chcących pomóc
Numer konta Fundacji Nasze Dzieci, przy Klinice Onkologii w Centrum Zdrowia Dziecka: PKO SA, 72 1240 1109 1111 0010 0910 5420
...
Tak te dzieci mają podobieństwo do ukrzyżowanego Jezusa ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:04, 23 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Tata niewidomej Alicji przejechał pół tysiąca kilometrów na rowerze. Prosi o pomoc dla córki
470 km wytrwałości, a w głowie tylko jeden cel - dojechać i uratować córkę. Tak swoją rowerową podróż z Radomia do Gdańska opisywał Sławomir Adamczyk, ojciec niewidomej, dwuletniej Alicji.
Córka Sławomira Adamczyka, dwuletnia Alicja mieszka w Radomiu. Już w czasie ciąży lekarze zdiagnozowali u dziewczynki niedorozwój tarcz wzrokowych. Oznaczało to, że Alicja będzie niewidoma, a świat odbierać będzie za pomocą pozostałych zmysłów. Szczęśliwie nie jest to choroba nieuleczalna. Wadę małej Alicji można usunąć w sposób operacyjny. Niestety, jest to bardzo kosztowny zabieg. Przeprowadza się go tylko w jednej klinice na świecie - w indyjskim New Delhi. Wydatki związane z przelotem, operacją oraz opieką pooperacyjną szacuje się na 100 tys. zł.
- Szukaliśmy różnych sposobów pomocy, znaleźliśmy tylko jeden: leczenie komórkami macierzystymi. W Polsce jest możliwe leczenie komórkami macierzystymi, ale nie taką dysfunkcję, jaką ma Alicja. Znaleźliśmy klinikę New Delhi w Indiach, w której po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną lekarze wyrazili zgodę na leczenie komórkami macierzystymi - powiedziała Patrycja Adamczyk, mama chorej dwulatki.
Adamczyk wyruszył w swoją rowerową podróż 15 września z Radomia do Gdańska. W ten sposób chciał rozpropagować zbiórkę pieniędzy na operację swojej córki. Jak twierdzi Gdańsk został wybrany nieprzypadkowo. Jest to duże nowoczesne miasto, które znajduje się na końcu Polski. Jadąc spotykał się z ludźmi, informował o akcji zbierania pieniędzy oraz rozklejał plakaty. Wszystko, aby pomóc swej chorej córce odzyskać wzrok.
Trasa podróży rowerowej liczyła blisko pół tysiąca kilometrów, a po drodze odwiedził takie miejscowości jak Warka, Góra Kalwaria, Warszawa, Legionowo, Płońsk, Rypin, Brodnica, Kwidzyn, Tczew. Od początku rowerowej eskapady udało się zebrać 24 tys. zł, czyli prawie trzy razy więcej niż było na koncie przed akcją. Nadal do uzbierania pełnej kwoty brakuje ponad 60 tys.
Wpłaty na konto Alicji można dokonywać na konto o nr 24 1050 1793 1000 0091 4323 7031 z dopiskiem "Dla Alicji". W Internecie założono stronę internetową informująca o akcji, pomocy dla niewidzącej dziewczynki oraz o sposobach wsparcia dla rodziny - Pomagam Alicji.
....
To jest miłość ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:00, 24 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Dramatyczna walka o życie małego Antosia. Każdy z nas może pomóc!
W grudniu po raz pierwszy mały Antoś pojawił się w szpitalu, a dziś to praktycznie jego drugi dom. Chłopiec ma 18 miesięcy i rzadkiego raka mózgu. Szansą na odzyskanie zdrowia jest leczenie za granicą, które jest bardzo kosztowne.
- Wszystko zaczęło się w grudniu, kiedy trafiliśmy z Antosiem do szpitala w Puławach. Maluch cały czas ostro wymiotował i płakał. Lekarze stwierdzili, że ma larwy glisty ludzkiej i na to był leczony, po tygodniu wróciliśmy do domu, ale nie na długo. Kilka dni później znowu byliśmy w tym samym szpitalu, z tymi samymi objawami – mówi w rozmowie z WP.PL babcia dziecka, Barbara Wolska.
Antoś po raz kolejny był leczony kroplówkami w szpitalu Puławskim na oddziale zakaźnym. Jednak już wtedy pani pediatra, która zajmowała się chłopcem, powiedziała w rozmowie prywatnej z babcią Antosia, że podejrzewa guza. Na rezonans magnetyczny maluch musiałby czekać pół roku. W końcu udało się uzyskać skierowanie do Kliniki Dziecięcej w Lublinie, dziś Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego.
Tam Antoś na rezonans także musiał poczekać. Badanie wykonano po około półtora miesiąca, bo lekarze upierali się na robienie innych i nie słuchali próśb rodziców o rezonans, który mógł wykluczyć objawy neurologiczne - ostre wymioty i płacz dziecka. Poza tym Antoś normalnie się rozwijał, jak każde dziecko w jego wieku, lekarze nie mieli powodów do diagnozy guza.
Lekarz neurologii, po badaniu chłopca, nie widziała podstaw do badań neurologicznych. Zareagowano dopiero, gdy lekarze byli świadkami ataku bólu dziecka – chłopiec płakał, wyrywał sobie włosy.
- Rezonans odbył się 15 kwietnia, a już 16 dr Podkowiński zadecydował o operacji. Guz miał rozmiar 9x7x5 cm – zajmował całą prawą półkulę mózgu Antosia. Przez to lekarze nie widzieli nic na zdjęciach USG, myśleli, że guz jest po prostu mózgiem – mówi babcia chłopca.
Osoba dorosła z guzem takiego rozmiaru już by nie żyła – dziecko miało nie zarośnięte jeszcze ciemiączko, dzięki czemu przeżył. Operacja trwała wiele godzin i była bardzo trudna. W jej trakcie doszło do krwotoku, wylewu krwi do mózgu – trzeba było ratować życie Antosia. Lekarz wyciął guza na tyle, na ile umiał do niego dotrzeć.
- Gdyby nie trzeba było czekać tak długo na badania, to być może rak nie zdążyłby zająć tak dużej powierzchni mózgu. Lekarz powiedział, że rozrasta on się w bardzo szybkim tempie – mówi babcia.
W lublinieckiej placówce, która bada guzy, wydano diagnozę - jest to glejak; na ten typ nowotworu zastosowano chemię, niestety jeszcze podczas pobytu Antosia w Lublinie na oddziale Onkologii Dziecięcej okazało się, że wynik badania jest błędny. Potwierdziło to badanie wycinków guza w Klinice w Warszawie. Okazało się, że to AT/RT (Atypowy nowotwór teratoidny (rabdoidny) – z angielskiego AtypicalTeratoidRhabdoid Tumor, AT/RT), czyli bardzo rzadki nowotwów wieku dziecięcego. Antoś trafił do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Podczas badań w Warszawie okazało się, że w głowie chłopca pozostały resztki guza i powstały już nowe ogniska. Kolejna operacja odbyła się 1 lipca, jednak część nowotworu nie została wycięta, ze względu na jej niebezpieczne dla życia umiejscowienie.
Dziecko przeszło w sumie pięć chemioterapii, jednak nie przynosiły one efektów. Rodzina zwróciła się z prośbą o pomoc do amerykańskiego specjalisty.
- Profesor, który leczy w Bostonie i Minnesocie dostał od nas dokumentację i zdjęcia z wykonanych badań. Jedyne co mógł nam powiedzieć, to tyle że trzeba powtórzyć badanie histopatologiczne z potwierdzeniem wyniku INI 1. Bo według profesora AT/TR zupełnie inaczej reaguje na chemię. Powinien przynajmniej spowolnić rozwój choroby, a u Antosia wciąż się rozrasta – mówi Barbara Wolska.
Amerykański specjalista zalecił kolejne badania, jak się okazuje – bardzo trudno dostępne. Obecnie znajomi całej rodziny poszukują placówki, w której wykonano by badanie potwierdzające lub zaprzeczające, że jest to konkretny guz.
- Jest kilka możliwości, które właśnie sprawdzamy. Najbliżej będzie chyba szpital w Niemczech. Ostatnio znajoma usłyszała, że być może wykonywane są takie badania w prywatnej placówce w Polsce. Szukamy już wszędzie – mówi babcia chłopca.
Antoś miał zaplanowaną kolejną chemię, jednak rodzice nie wyrazili na nią zgody – stan dziecka się przecież w ogóle nie poprawia. Od zakończenia ostatniej terapii chłopiec praktycznie w ogóle nie je, jest karmiony przez worki żywieniowe i od niedawna przez sondę. Podczas całego leczenia chłopiec znacznie schudł.
Rodzina walczy o życie Małego Rycerza na wszelkie dostępne sposoby – szukają miejsc, w których mogą wykonać potrzebne badania, konsultują się z specjalistami z całego świata.
- Dopóki nie zdiagnozujemy dokładnie raka, stoimy w miejscu. Ale Antoś ciągle walczy, nie podda się. Zresztą jest silny jak babcia, więc musi być dobrze – mówi Barbara Wolska. Antoś jest podopiecznym Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” oraz Fundacji „Nasze Dzieci” przy Klinice Onkologii w Centrum Zdrowia Dziecka. Zebrane środki są przeznaczone na jego leczenie i badania.
Pieniądze można wpłacać na konta:
Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” Bank BPH S.A.15 1060 0076 0000 3310 0018 2615 Bank BPH S.A. 61 1060 0076 0000 3310 0018 2660 tytułem: 24897 – Ratajczyk Antoni – darowizna na pomoc i ochronę zdrowia.
FUNDACJA ' NASZE DZIECI ' przy Klinice Onkologii w IP CZD Al. Dzieci Polskich 20 lok. 120A, 04-730 Warszawa Bank PEKAO S.A. 76 1240 1109 1111 0010 1163 7630 tytułem: ANTONI RATAJCZYK.
KONTO DO PRZELEWÓW ZAGRANICZNYCH SWIFT CODE: ( TRZEBA WPISAĆ WSZYSTKO ) PKO PPL PW IBAN PL 76 1240 1109 1111 0010 1163 7630 tytułem: ANTONI RATAJCZYK.
...
Kolejne dziecko cierpiące ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|