Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
,,Mamo, nie płacz. Niedługo będę w Niebie"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:45, 30 Mar 2012    Temat postu:

Charlotte Frank / Süddeutsche Zeitung
Wdzięczność matki

Przed trze­ma laty 9-let­ni Leon do­stał nowe płuca. Matka wraca pa­mię­cią do tam­tych dra­ma­tycz­nych wy­da­rzeń.

Wła­ści­wie Iris J. chcia­ła tylko zwró­cić uwagę me­diów na zi­mo­we igrzy­ska dla osób po trans­plan­ta­cji, które od­by­ły się na po­cząt­ku marca w szwaj­car­skim An­ze­re. W za­wo­dach uczest­ni­czył także jej syn, 11-let­ni Leon. Trzy lata temu chło­piec po­myśl­nie prze­szedł trans­plan­ta­cję płuc. “Nasze serca prze­peł­nia nie­wy­obra­żal­na wdzięcz­ność i nie bar­dzo wiemy, komu mamy dzię­ko­wać“ - na­pi­sa­ła. Zda­nie za­in­try­go­wa­ło i za­po­cząt­ko­wa­ło wy­mia­nę ko­re­spon­den­cji, a potem spo­tka­nie. Oto re­la­cja z dłu­giej roz­mo­wy o naj­cen­niej­szym pre­zen­cie, jaki mo­że­my otrzy­mać od dru­gie­go czło­wie­ka: darze życia. – Wczo­raj zaj­rzał do nas syn są­sia­dów i za­py­tał, czy Leon może wyjść z nim na dwór. Sta­łam przy oknie i pa­trzy­łam, jak chłop­cy wsia­da­ją na ro­we­ry i gnają przez wieś. Cią­gle nie mogę uwie­rzyć, że syn ma nor­mal­ne dzie­ciń­stwo. Wła­śnie w ta­kich zwy­czaj­nych chwi­lach, przy wy­ko­ny­wa­niu róż­nych prac do­mo­wych nagle prze­peł­nia mnie uczu­cie wdzięcz­no­ści – opo­wia­da Iris J.

– W paź­dzier­ni­ku 2008 roku Leon za­czął dziw­nie po­ka­sły­wać. Po­cząt­ko­wo nie mar­twi­li­śmy się, ale gdy ka­szel się na­si­lił, le­karz skie­ro­wał nas do szpi­ta­la w Ham­bur­gu, żeby zro­bić sy­no­wi prze­świe­tle­nie płuc. Nie mie­li­śmy żad­nych złych prze­czuć do czasu, gdy po­ka­za­no nam kli­szę rent­ge­now­ską - płuca Leona były po­dziu­ra­wio­ne jak ser szwaj­car­ski. Nasze do­tych­cza­so­we życie legło w gru­zach. Nie wie­dzie­li­śmy, że naj­gor­sze do­pie­ro przed nami: kilka dni póź­niej Leon stra­cił wy­dol­ność od­de­cho­wą w lewym płucu, a 21 grud­nia - w pra­wym. Na­tych­miast prze­wie­zio­no go do kli­ni­ki uni­wer­sy­tec­kiej w Ha­no­we­rze, da­le­ko od domu. Od tej chwi­li nie opusz­czał nas lęk o syna.

– Leon tra­fił na od­dział in­ten­syw­nej te­ra­pii pe­dia­trycz­nej, gdzie le­czo­no naj­cięż­sze przy­pad­ki nie­wy­dol­no­ści od­de­cho­wej z ca­łych Niem­czech. Po prze­bu­dze­niu prze­żył szok. Leżał w po­ko­ju z trze­ma chłop­ca­mi, z któ­rych jeden znaj­do­wał się w sta­nie głę­bo­kiej śpiącz­ki. Po kilku ty­go­dniach le­ka­rze po­sta­wi­li wła­ści­wą dia­gno­zę. Oka­za­ło się, że Leon cier­pi na płuc­ną po­stać hi­stio­cy­to­zy ko­mó­rek Lan­ger­han­sa, bar­dzo rzad­ką, mało zba­da­ną cho­ro­bę, za­zwy­czaj koń­czą­cą się śmier­cią. Dia­gno­za nie zro­bi­ła na Le­onie więk­sze­go wra­że­nia. Cały wy­si­łek wkła­dał w prze­ży­cie ko­lej­ne­go dnia. Za­prza­ta­ły go bar­dzo prak­tycz­ne py­ta­nia: Dla­cze­go nie mogę wstać? Po co za­ło­żo­no mi sondę żo­łąd­ko­wą? Skąd się wzię­ły trud­no­ści z od­dy­cha­niem? Widać było, że wal­czy z cho­ro­bą ze wszyst­kich sił. Mogę sobie tylko wy­obra­zić, w jaką pa­ni­kę wpada czło­wiek, który nie może za­czerp­nąć po­wie­trza pełną pier­sią. Po­pra­wy nie przy­nio­sła ani ope­ra­cja, ani che­mio­te­ra­pia. Mu­sie­li­śmy za­de­cy­do­wać, czy zga­dza­my się na trans­plan­ta­cję, czy też bę­dzie­my ob­ser­wo­wać, jak nasze dziec­ko po­wo­li umie­ra.

– Dzi­siaj nie mogę się na­dzi­wić moim ów­cze­snym wa­ha­niom. Jed­nak nie jest łatwo pod­jąć de­cy­zję o prze­szcze­pie. Myślę, że moje obawy wy­ni­ka­ły z tego, że nie chcia­łam przy­spa­rzać Le­ono­wi dal­szych cier­pień. Poza tym ope­ra­cja wią­za­ła się z dużym ry­zy­kiem. Przed trans­plan­ta­cją od­by­li­śmy spo­tka­nie z chi­rur­giem, naszą ostat­nią na­dzie­ją. Pod­czas roz­mo­wy spo­koj­nie wy­li­czał różne nie­bez­pie­czeń­stwa: wy­so­ką śmier­tel­ność na stole ope­ra­cyj­nym, moż­li­wość od­rzu­ce­nia or­ga­nu przez or­ga­nizm w ciągu pierw­szych trzech mie­się­cy po za­bie­gu. Chi­rurg otwar­cie po­wie­dział, że udany prze­szczep prze­dłu­ży Le­ono­wi życie o pięć, do dzie­się­ciu lat. Le­karz ni­cze­go nie owi­jał przed nami w ba­weł­nę. Na ko­niec po­wie­dział zda­nie, które za­wa­ży­ło o wszyst­kim: “Od stro­ny me­dycz­nej trans­plan­ta­cja nie jest pro­ble­mem. Są jed­nak rze­czy na nie­bie i ziemi, któ­rych nie po­tra­fi­my wy­ja­śnić. Nawet naj­no­wo­cze­śniej­sza me­dy­cy­na nie jest w sta­nie pomóc, je­że­li za­brak­nie odro­bi­ny tej ta­jem­ni­czej ener­gii”. Wtedy ode­szły ode mnie wszyst­kie wąt­pli­wo­ści. Zro­zu­mia­łam, że w trans­plan­ta­cji cho­dzi nie tylko o wy­mia­nę cho­re­go or­ga­nu, lecz przede wszyst­kim o za­ufa­nie, na­dzie­ję i wolę życia. A tego Le­ono­wi nie bra­ko­wa­ło.

– Długo roz­ma­wia­li­śmy z synem, bo mu­siał wy­ra­zić zgodę na prze­szczep. Ku na­sze­mu za­sko­cze­niu - od­mó­wił. - Je­że­li wyjmą mi płuca, wtedy w ogóle nie będę mógł od­dy­chać - stwier­dził. Pod­cho­dził do ope­ra­cji bar­dzo prak­tycz­nie. Potem jed­nak za­py­tał: “A jak są zbu­do­wa­ne płuca?“ Le­ka­rze wy­ja­śni­li, że trans­plan­ta­cja jest ro­dza­jem pre­zen­tu od in­ne­go czło­wie­ka. Wtedy Leon od­parł: “Miło z jego stro­ny“ i zgo­dził się na prze­szczep. W lutym 2009 roku umiesz­czo­no go na li­ście ocze­ku­ją­cych.

– Ocze­ki­wa­nie jest ab­sur­dal­ne. Z jed­nej stro­ny czło­wiek jest pełen na­dziei, a z dru­giej obaw. Nie wie­dzie­li­śmy, jak długo przyj­dzie nam cze­kać i czy cho­ro­ba nie po­ko­na osła­bio­ne­go or­ga­ni­zmu. Naj­gor­sze jest to, że czło­wiek czeka na śmierć in­ne­go czło­wie­ka. Pew­ne­go razu na ko­ry­ta­rzu szpi­tal­nym spo­tka­łam matkę, z którą od mie­się­cy wi­dy­wa­ły­śmy się na od­dzia­le. Szła za łóż­kiem przy­kry­tym lnia­nym prze­ście­ra­dłem. Jej dziec­ko prze­gra­ło walkę z cho­ro­bą. “Twój syn także czeka na dawcę” - po­wie­dzia­łam do sie­bie.

– Po pię­ciu ty­go­dniach nad­szedł Ten Dzień. Był 30 marca, przed­po­łu­dnie, go­dzi­na 10.30, gdy za­dzwo­ni­li ze szpi­ta­la: “Za pół­to­rej go­dzi­ny przy­wio­zą sa­mo­lo­tem płuca”. Nagle opu­ści­ły nas wszyst­kie wąt­pli­wo­ści i strach. By­li­śmy nie­skoń­cze­nie wdzięcz­ni i czu­li­śmy głę­bo­ką więź z nie­zna­nym dawcą. Czło­wiek ten jest stale obec­ny w na­szym życiu. Bar­dzo prze­ży­wa­li­śmy ope­ra­cję Leona. Prze­szczep trwał sie­dem i pół go­dzi­ny. Potem otrzy­ma­li­śmy te­le­fon z in­for­ma­cją, że wszyst­ko po­szło po­myśl­nie. Na­stęp­ne­go dnia ob­ser­wo­wa­li­śmy na mo­ni­to­rze, jak Leon za­czął sa­mo­dziel­nie od­dy­chać. Po raz pierw­szy od mie­się­cy stra­ci­łam pa­no­wa­nie nad sobą.

– A potem zda­rzył się ko­lej­ny cud. Trzy dni po ope­ra­cji Leon wstał z łóżka i o wła­snych si­łach pod­szedł do bal­ko­nu. Wy­sta­wił buzię do słoń­ca i znowu był daw­nym Le­onem. Wpraw­dzie wie­czo­rem był czer­wo­ny jak burak, ale cóż to zna­czy, skoro wresz­cie mógł od­dy­chać pełną pie­sią? Nie­ca­łe trzy ty­go­dnie póź­niej wy­pi­sa­no go do domu.

– Tuż po trans­plan­ta­cji Leon po­wie­dział: “Chyba do­sta­łem płuca ja­kie­goś spor­tow­ca“. Chyba le­piej nie mógł opi­sać uczu­cia, kiedy wresz­cie mógł nor­mal­nie od­dy­chać. Dzię­ki nowym płu­com Leon znowu stał się żywym, we­so­łym dziec­kiem. Nie­za­leż­nie od po­go­dy każdą wolną chwi­lę spę­dzał na dwo­rzu - jeź­dził na ro­we­rze, za­czął grać w piłkę w swoim daw­nym klu­bie. Wczo­raj był w lesie i wró­cił z całym na­rę­czem “bar­dzo po­trzeb­nych” sę­ka­tych ga­łę­zi. Trze­ba było wi­dzieć, jak śmi­gał tej zimy na łyż­wach! Ema­no­wał z niego taki opty­mizm i ra­dość życia, że my do­ro­śli pa­trzy­li­śmy na niego pełni po­dzi­wu. Ze­szłe­go lata po­je­cha­li­śmy na Te­ne­ry­fę do bar­dzo ele­ganc­kie­go ho­te­lu. Leon na­zy­wał go “pa­ła­cem”. Gdy rano chcie­li­śmy dać mu le­kar­stwa, oka­zy­wa­ło się, że od go­dzi­ny pły­wał w ba­se­nie. Ran­kiem po ciu­chut­ku wy­my­kał się z po­ko­ju i zo­sta­wiał nam kar­tecz­kę z in­for­ma­cją, że po­szedł po­pły­wać. To jedna z ta­kich chwil, kiedy od­czu­wa­łam głę­bo­ką wdzięcz­ność do nie­zna­ne­go dawcy za dar dla mego syna.

– Na­tu­ral­nie nasze życie nie jest takie jak daw­niej. Z jed­nej stro­ny sta­ra­my się za­pew­nić sy­no­wi nor­mal­ne dzie­ciń­stwo, a z dru­giej uchro­nić go przed róż­ny­mi za­gro­że­nia­mi. Mamy świa­do­mość, że jego or­ga­nizm w każ­dej chwi­li może od­rzu­cić prze­szczep, a naj­mniej­sza in­fek­cja ozna­cza śmier­tel­ne za­gro­że­nie. Cią­gle mam w pa­mię­ci słowa chi­rur­ga, że nowe płuca star­czą na pięć, góra dzie­sięć lat. Pa­trząc na bez­tro­skie­go, po­god­ne­go syna cały czas zdaję sobie spra­wę, że już dawno mo­gło­by go nam za­brak­nąć. Od czasu trans­plan­ta­cji czas zy­skał dla nas zu­peł­nie inną war­tość. – Po raz pierw­szy opo­wie­dzia­łam o prze­ży­ciach mi­nio­nych lat. Nie łatwo wra­cać wspo­mnie­nia­mi do prze­szło­ści, ale in­tu­icja pod­po­wia­da mi, że po­win­nam opo­wie­dzieć o tym, co prze­ży­ła moja ro­dzi­na. Może w ten spo­sób zdo­łam wy­ra­zić wdzięcz­ność wobec wszyst­kich ludzi, któ­rzy nam po­mo­gli. Może moja opo­wieść skło­ni kogoś do chwi­li re­flek­sji i zo­sta­nia świa­do­mym dawcą na­rzą­dów? Dzię­ku­ję Pań­stwu, że ze­chcie­li­ście mnie wy­słu­chać – mówi matka Leona.

>>>>

Jakie piekne . I znowu belkot ,,przegral z rakiem'' ... Nikt tu nie przegral sa sami zwyciezcy . A rzekomo umarli sa w niebie z Bogiem ! Na ty to polega . Z Bogiem zwyciezaja wszyscy ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:02, 03 Maj 2012    Temat postu:

Czterolatek wygrał z rakiem, ale wciąż potrzebuje pomocy

Choć Dorota Gierczyńska i Roman Mach z Gałąźni Wielkiej wygrywają walkę o życie ich synka, ale ojciec chłopca stracił pracę, a cała rodzina gnieździ się w małym pokoju w mieszkaniu dziadków.

– To tylko stulejka. Od tego się nie umiera – uspokajał ich ordynator oddziału chirurgii dziecięcej. Dał dziecku zastrzyk i odesłał rodzinę do domu. Ból jednak nie mijał.

Maciek tracił siły i cierpiał jeszcze bardziej. Zrozpaczeni rodzice ostatecznie trafili na oddział pediatryczny w słupskim szpitalu. Lekarze wykonali mu USG i zdiagnozowali guza miednicy małej.

– To jest bardzo poważna sprawa. Musicie jechać na dalsze leczenie na oddział onkologii dziecięcej w klinice w Gdańsku – usłyszeli zszokowani rodzice.

Już po kilkunastu godzinach byli w Trójmieście, gdzie ponownie zbadano Maciusia, pobrano próbki tkanki do badania i podano mu pierwszą, ratującą życie chemię.

– Maciek był w bardzo złym stanie. Wkrótce okazało, że guz szybko rośnie i ma charakter raka złośliwego – opowiada pani Dorota.

Walka o zdrowie trzyletniego Maciusia zaczęła się 22 sierpnia ub. roku. Tego dnia chłopiec zaczął odczuwać silny ból. Gdy ból się nasilał, rodzice pojechali z synkiem do szpitala w Słupsku.

Choć chemia działa niszcząco na ciało chłopczyka, to jednak także powstrzymywała rozwój raka. Pod koniec grudnia 2011 roku gdańscy chirurdzy onkologiczni zdecydowali, że przeprowadzą operację Maćka, podczas której usunęli mu 95 procent komórek rakowych.

– Usunięcie pozostałych, zaatakowanych przez raka komórek wymagało bardzo precyzyjnej operacji. Lekarze z Gdańska bali się, że uszkodzą pęcherz naszego synka, więc zaczęli szukać pomocy u specjalistów za granicą – relacjonuje pani Dorota.

W tym celu rodzice razem z Maćkiem pojechali za granicę. NFZ sfinansował operację oraz koszt przejazdu.

- Pojechałem z nimi, aby ich wspierać. Było to możliwe dzięki pomocy finansowej wielu osób z Gałąźni Wielkiej i całej gminy, włącznie z wójtem, który dał nam tysiąc złotych – dodaje pan Roman.

Operacja się powiodła. Od tego czasu Maciek przeszedł serię kolejnych chemioterapii. W sumie ma ich za sobą już dziesięć. Choć nie odrosły mu jeszcze włosy, znowu jest wesołym i aktywnym chłopcem. Czuje się na tyle dobrze, że lekarze pozwalają mu przyjeżdżać na kilkudniowe przepustki do domu, gdzie bawi się z rocznym bratem Miłoszem.

– Ciągle jednak żyjemy w niepewności, bo lekarze uważają, że choroba może wrócić – zdradza pani Dorota.

Z powodów finansowych młodzi rodzice zrezygnowali ze stancji i wraz z dziećmi wrócili do mieszkania rodziców pani Doroty, gdzie z jej siostrą zajmują jeden pokój.

– Dopóki Maciek był zdrowy, pracowałem w firmie budowlanej, w której miesięcznie zarabiałem ponad 2 tysiące złotych. To starczało nam na utrzymanie i wynajęcie stancji. Gdy jednak zacząłem zastępować Dorotę w opiece nad Maćkiem i Miłoszem, aby trochę odpoczęła, mój pracodawca uznał, że za często biorę wolne i mnie zwolnił – opowiada pan Roman.

Rodzina utrzymuje się z 700 złotych zasiłku oraz tego, co zarobi pan Roman, gdy sprzeda obrobione przez siebie drewno na opał.

– Mąż cały czas szuka też pracy jako murarz, stolarz albo zawodowy kierowca, ale potencjalni pracodawcy oferują mu tak niskie wynagrodzenia, że za te pieniądze nie da się utrzymać rodziny, gdy się odliczy koszty dojazdu. Na dodatek jeden przejazd do kliniki w Gdańsku to wydatek rzędu 250 zł – mówi pani Dorota, choć ciągle wierzy, że w końcu szczęście się do nich uśmiechnie.

Zbigniew Marecki

>>>

No prosze jakie to piekne !




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:12, 08 Maj 2012    Temat postu:

Dramat rodziny. Bliźniaki cierpią na autyzm

Pod­czas jed­nej z wizyt le­kar­skich, le­karz stwier­dził, że chłop­cy (ze Świer­cze­wa, koło No­wo­gar­du), Kuba i Kac­per, mają au­tyzm. - Gdy usły­sza­łem dia­gno­zę: au­tyzm, po­my­śla­łam, że to cho­ro­ba ule­czal­na, a tak nie jest - mówi matka dzie­ci.

- Lu­dzie się spo­ty­ka­ją z nią i ko­men­tu­ją: "to roz­be­stwio­ne dzie­ci" - mówi ko­le­żan­ka matki bliź­nia­ków. Na pomoc ru­szy­li miesz­kań­cy wio­ski z panią soł­tys na czele.

>>>>

Choroby jakie dotykaja dzieci sa bardzo rozne i nie zawsze dotycza tylko ciala . Takze i psychiki ... Nie zawszecielesne sa te najgorsze !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:30, 09 Maj 2012    Temat postu:

Dramat dziecka. Ma kilkaset napadów w ciągu doby

Dziewczynka z Nowego Sącza cierpi na tak zwaną wczesną zmienną padaczkę katastroficzną. Cierpi na napady nawet kilkaset razy w ciągu doby. Jej rodzice się nie poddają. By ratować córkę zorganizowali zbiórkę nakrętek po napojach. - Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, że będzie miała pięć czy sto napadów. To intuicja, która budzi nas w nocy - mówi mama dziewczynki.

- Oddałam się opiece nad Mają, moje życie się wokół niej kręci - dodaje kobieta.

>>>>>

Kolejny rodzja cierpienia ktore jak widac jest zasluga i dla corki i dla matki a ktore Bóg wynagrodzi w niebie . Wszak to tez jakby praca cierpiec . Bo niby czym innym jest praca niz cierpieniem ? Wszak czlowiek moglby w tym czasie wypoczywac . Ale musi zarobic na zycie . A prymus to niby co ? Tez rodzaj cierpienia .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:24, 16 Maj 2012    Temat postu:

Chory na raka chłopiec zrezygnował z leczenia

9-let­ni Ryan Ken­ne­dy jest chory na nie­zwy­kle rzad­ką od­mia­nę raka mózgu. Za­czę­ło się w 2007 roku, kiedy chło­piec źle się po­czuł. Za­czął wy­mio­to­wać, cho­dzić z prze­krzy­wio­ną w lewą stro­nę głową i wpa­dać w ścia­ny. Ostat­nio czwar­to­kla­si­sta za­ko­mu­ni­ko­wał swo­jej matce dra­ma­tycz­ną de­cy­zję. Chło­piec po la­tach ope­ra­cji i bo­le­snych ku­ra­cji ogło­sił, że ma już dość i zde­cy­do­wał, że za­prze­sta­nie wszel­kie­go le­cze­nia.

>>>>

Tak . To jest prawdziwa Droga Krzyżowa . Trzeba mu powiedziec czy dla Boga nie zgodzilby sie jeszcze wytrwac ?
A lekarze niech dobrze zbadaja jakie leki podaja . Moze akurat na te ma alergie i organizm zle znosi . Mozna sprobowac inne . Wszak w USA jest pelno roznych . Nieraz zmiana leku powoduje ustanie objawow niepozadanych .
I znow o cierpieniu dzieci czyli niewinnych . Ala za to jest wyjatkowo duza nagroda w niebie ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:19, 26 Maj 2012    Temat postu:

Wzruszający film. Usłyszała własny oddech

Ta dziewczynka jeszcze niedawno nie słyszała. Kiedy ubezpieczyciel zgodził się kupić jej implant ślimakowy – "bioniczne ucho" – Sammie chciała, by jej przyjaciele i rodzina z pierwszej ręki dowiedzieli się o jej przeżyciach. Postanowiła prowadzić video-bloga. - Jestem tym podekscytowana, ale jednocześnie zdenerwowana - mówi.

Operacja była prosta, ale to, co nastąpiło potem było wzruszające. Następny klip w jej dzienniku pokazuje, jak Sammie podskakuje, kiedy audiolog aktywuje implant. Pierwsza rzecz którą usłyszała? Swój własny oddech.

Zaczęłam płakać, ponieważ to było tak przejmujące przeżycie. Nie miałam pojęcia, jak różnorakie mogą być dźwięki. Serce mi stanęło. Nie potrafię ubrać w słowa tego co czułam, widząc, że słyszy te wszystkie drobne dźwięki o których sądziliśmy, że nigdy nie będzie w stanie ich usłyszeć - mówi wzruszona dziewczynka.

>>>>

Jak pieknie :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:37, 27 Maj 2012    Temat postu:

Wielka Brytania: ta dziewczyna zje wszystko, co znajdzie na swojej drodze

Jane z Sudbury w hrabstwie Suffolk (Wielka Brytania) codziennie na nowo musi podejmować walkę o zdrowie i życie swojej córki. Jade cierpi na rzadką chorobę genetyczną, która powoduje u niej nienasycony apetyt i predyspozycje do znacznego przybierania na wadze – podaje mirror.co.uk.

Podczas gdy niektóre matki okazjonalnie pobłażają swoim dzieciom w jedzeniu słodyczy, Jane Hall wie, że w przypadku jej dziecka miałoby to katastrofalne skutki. Mimo że dziewczynka cały czas jest na diecie 750 kalorii dziennie, Jade w wieku 20 lat przy wzroście niewiele ponad 1,5 m waży 127 kg. Jeśli byłoby to zależne tylko od niej, dziewczyna mogłaby się "zajeść" na śmierć. Dla jej rodziny kontrola nad tym, co zjada Jade, jest ciągłą walką. - Jade może zjeść 12 dań i wciąż myśli, że głoduje. Jeśli jest bardzo zdesperowana, może zjeść mydło lub psie ciasteczko. Ponieważ jej ciało nie jest w stanie w wystarczający sposób przekształcać tłuszczu w mięśnie, musimy pilnować, by Jade była na diecie przez całe życie, inaczej stanie się tak gruba, że umrze – powiedziała jej matka.

U dziewczynki w wieku czterech lat zdiagnozowano zespół Prader-Willi’ego (PWS), który powoduje niekończący się nigdy apetyt i intensywne skurcze z powodu głodu. Mózg Jade nie wysyła sygnałów do jej ciała, że żołądek jest pełny. Dziewczyna cierpi z powodu słabszego rozwoju emocjonalnego, ma też problemy w nauce.

Chcąc powstrzymać dziecko przed wyjadaniem wszystkiego z szafek, Jane pozakładała na nie kłódki. Początkowo rodzice wierzyli Jade, gdy ta mówiła, że powstrzymuje się przed jedzeniem. Szybko okazało się jednak, że kieszenie w ubraniach dziecka pełne są papierków po cukierkach. Nawet gdy rodzice pokazywali Jade, co znaleźli, ta zaprzeczała, że coś jadła.

Tuż po narodzinach dziecko odmawiało przyjmowania pokarmu i przejawiało oznaki niedorozwoju. W trakcie badań lekarskich, które pozwoliłyby ustalić, co jej dolega, Jade była karmiona rurką. Jednakże w wieku 16 miesięcy jej apetyt wzmógł się i dziewczynka zaczęła gwałtownie przybierać na wadze. Powiększanie się wagi przebiegało równomiernie i w wieku siedmiu lat Jade ważyła 31,75 kg, w wieku 12 - już blisko 54. JDorastając, Jade plądrowała szafki i lodówkę, zjadała resztki i ciągle błagała o jedzenie.

Wyrażenie zgody na to, aby Jade odżywiała się sama, miałoby fatalne konsekwencje. Ponieważ jej metabolizm jest zbyt wolny, żeby spalić 100 kalorii dziewczyna musi przejść cztery mile. Każdego dnia Jade zjada od 750 do 950 kalorii. Spożywa tylko zdrowe jedzenie. Na śniadanie je owsiankę, kurczaka i sałatkę na obiad, a na kolację małą porcję tego, co zostało przygotowane dla rodziny. Mimo tego Jade wciąż tyje.

Innymi symptomami zespołu PWS są upór i napady złego humoru. – Każdy dzień pełen jest sporów. Jade powoduje okropne awantury. Czasami może płakać i krzyczeć przez dwie godziny najgłośniej jak tylko potrafi, a ja nie jestem w stanie nic zrobić, by ją uspokoić. Trzaska drzwiami i wyzywa wszystkich. Kiedyś wykopała nawet dziurę w łazience – dodaje Jane. Ponieważ Jade emocjonalnie nie znajduje się na poziomie odpowiednim dla jej grupy wiekowej, wybuchy i napady złego humoru utrzymają się u niej do 25. roku życia.

Ludzie z zespołem PWS mają także skłonności do depresji, więc rodzina Jade stara się otoczyć ją troską i opieką, kiedy ta czuje się smutna. – Musimy ciągle podkręcać ego Jade i przypominać jej jak bardzo jest kochana. Jeśli była grzeczna, kąpiemy ją w nagrodę, ale jeśli zje za dużo nie możemy jej za ostro zbesztać. Nie możemy jej powiedzieć, że jest gruba, ponieważ będzie strapiona – wyjaśnia Jane. Dla sióstr, które wyrosły ucząc się jak się opiekować Jade, radzenie sobie z jej stanem stało się drugą naturą. Spożywanie nieodpowiedniego jedzenia naprzeciwko Jane może spowodować problemy. Dziewczyny wiedzą też, że powinny stąpać ostrożnie, kiedy Jade jest smutna.

Obecnie Jade uczęszcza do lokalnego klubu dla młodych ludzi ze specjalnymi potrzebami, gdzie na kontrolowanym terenie może wejść w interakcje z innymi. Dla Jane te chwile przerwy są bardzo potrzebne.

Zespół PWS dotyka jedno na 25 tys. urodzeń w Wielkiej Brytanii.

>>>>

Jak widzicie rodzajow cierpienia jest naprawde mnostwo . Wszystkie one zblizaja do Boga ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:16, 07 Cze 2012    Temat postu:

Dramat małego dziecka. "Chciałabym, by było zdrowe"

11-miesięczny Julek z Bydgoszczy większość swojego życia spędził w szpitalu. Chłopiec waży 5 kg i jego problemem jest wiotkość mięśniowa, która powoduje trudności z oddychaniem. Tuż po urodzeniu nie potrafił ssać, więc był karmiony przez sondę. 24-godziny na dobę ktoś musi przy nim czuwać. - Wszyscy są przygotowani, by mu pomóc - mówi babcia chłopca.

- Chciałabym, by moje dziecko było zdrowe. Żebym mogła mu pomóc i żebyśmy mogli zrobić coś, by ułatwić mu komfort życia - mówi mama Julka.

>>>>

I znow cierpienie dzieci . Za grzechy swiata ! Tacy mali najwiecej dobra swoim cierpieniem osiagnac ! I uratowac od potepienia wielu ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:37, 19 Cze 2012    Temat postu:

Dramat dziewczynki. Otrzymała nową skórę

- Przy­go­to­wy­wa­li­śmy się do zro­bie­nia bar­be­cue. Część z nas była na ze­wnątrz. Pipi ba­wi­ła się na tra­wie i kiedy by­li­śmy za­ję­ci przy­pa­la­niem ka­wał­ka drew­na, becz­ka pie­cy­ka nagle eks­plo­do­wa­ła, a jej część ude­rzy­ła Pipi, która ba­wi­ła się około 3 metry od pie­cy­ka, po­wo­du­jąc opa­rze­nia na całym ciele - mówi matka dziew­czyn­ki. Ponad 80 proc. po­wierzch­ni ciała dziew­czyn­ki jest ob­ję­tych po­pa­rze­nia­mi.

- Ob­ra­że­nia były ogrom­ne. By­li­śmy wy­jąt­ko­wo za­nie­po­ko­je­ni. Jej stan był wów­czas kry­tycz­ny i nie mie­li­śmy żad­nej pew­no­ści, że prze­ży­je - po­wie­dział dok­tor, który za­opie­ko­wał się po­pa­rzo­ną dziew­czyn­ką.

Matka dziew­czyn­ki nie ak­cep­to­wa­ła żad­ne­go z roz­wią­zań pro­po­no­wa­nych przez le­ka­rzy. Po­ja­wia­ły się po­my­sły, aby tym­cza­so­wo prze­szcze­pić dziec­ku skórę zwie­rzę­cą, np. świni, lub użyć do prze­szcze­pów wła­snej, nie­usz­ko­dzo­nej skóry Pipi.

Dwa ty­go­dnie trwa­ło, zanim pod­ję­to de­cy­zję i po­sta­no­wio­no zro­bić coś, czego jesz­cze nigdy w Po­łu­dnio­wej Afry­ce nie pró­bo­wa­no zro­bić.

>>>>

Znow cierpienie dziecka ktoremu sens moze nadac tylko Bóg bo dla ludzi jest bez sensu . Ale czyz smierc Jezusa idac ta logika miala sens ??? A jednak Bóg jej nadal sens zbawczy . Tak jest z kazdym cierpieniem . Stad nie zadawajcie go i starjacie sie aby go nie bylo ale jak bedzie to Bóg nada mu sens ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:42, 22 Cze 2012    Temat postu:

, Dulcie Pearce,Angela Hagan / The Sun
Wspaniałomyślna córka

Kiedy Julie Min­ter pa­trzy na swoją córkę Terri Ca­lves­bert, prze­peł­nia ją po­czu­cie winy. Terri miała nie­ca­łe dwa latka, kiedy do­zna­ła po­pa­rzeń 90 proc. po­wierzch­ni ciała w wy­ni­ku po­ża­ru jaki wy­buchł w dzie­cię­cym po­ko­ju ich miesz­ka­nia w Ip­swich, po­nie­waż Julie przy­pad­ko­wo zo­sta­wi­ła tam tlący się pa­pie­ros.

Nosek, włosy, rącz­ki i uszy Terri po­chło­nę­ły pło­mie­nie. Kiedy stra­ża­cy zna­leź­li ją w ko­ły­sce, na po­cząt­ku są­dzi­li, że to czar­na pla­sti­ko­wa lalka.

Dziś 15-let­nia Terri na­le­ży do garst­ki szczę­śliw­ców, któ­rzy prze­ży­li tak roz­le­głe opa­rze­nia. Mu­sia­ła przejść ponad 40 prze­szcze­pów skóry.

Ale wy­pa­dek pra­wie znisz­czył jej re­la­cję z matką, która przez lata wi­dy­wa­ła ją tylko spo­ra­dycz­nie.

– Nikt nie może spra­wić, że będę się czuła go­rzej niż się czuję – mówi Julie (lat 35) w swoim pierw­szym wy­wia­dzie. – W każ­dej se­kun­dzie życia ża­łu­ję tego i cią­gle do tego wra­cam. Tyle prze­cier­pia­ła, i wszyst­ko prze­ze mnie.

Ak­tu­al­nie bez­ro­bot­na Julie opo­wia­da, jak po wy­pad­ku na 10 lat stra­ci­ła kon­takt z córką i miała myśli sa­mo­bój­cze z po­wo­du po­czu­cia winy na widok po­twor­nych ob­ra­żeń dziec­ka. Dziś ma nie­wie­lu przy­ja­ciół i nie utrzy­mu­je kon­tak­tu z ro­dzi­ca­mi, któ­rzy jed­nak re­gu­lar­nie wi­du­ją Terri.

Mimo to, jedną z nie­wie­lu osób, które nigdy Julie nie osą­dza­ły, jest wła­śnie jej wspa­nia­ło­myśl­na córka.

– Mo­gła­by z ła­two­ścią mnie znie­na­wi­dzić i nigdy wię­cej nie chcieć mnie wi­dzieć – przy­zna­je. – Któ­re­goś wie­czo­ra wy­sła­ła mi sms, że nie muszę za nic prze­pra­szać, bo to nie była moja wina i że za­wsze będę jej mamą. Czuję, że na nią nie za­słu­gu­ję. Jest nie­zwy­kła, całą moją siłę czer­pię wła­śnie z niej.

Julie roz­sta­ła się z ojcem Terri, Pau­lem Ca­lves­ber­tem dwa mie­sią­ce przed po­ża­rem. – Wy­pro­wa­dzi­łam się ze wspól­ne­go domu, ale tak bar­dzo tę­sk­ni­łam za Terri, więc wró­ci­łam i dalej miesz­ka­li­śmy wspól­nie z Pau­lem, jak przy­ja­cie­le – wy­ja­śnia. – Plan był taki, że znaj­dę wła­sne miesz­ka­nie i za­bio­rę ze sobą Terri.

Ale wszyst­ko przy­bra­ło tra­gicz­ny obrót wie­czo­rem 21 li­sto­pa­da 1998 roku, kiedy Paul (lat 3Cool był w pracy w fa­bry­ce. Julie sie­dzia­ła na par­te­rze z Terri, która nie chcia­ła za­snąć. – Za­wsze za­sy­pia­ła bez pro­ble­mu, więc nie ro­zu­mia­łam dla­cze­go nie chce się uspo­ko­ić – wspo­mi­na. – Nor­mal­nie nigdy nie pa­li­łam w domu, ale aku­rat tego wie­czo­ra tak zro­bi­łam. Nie wiem dla­cze­go tego dnia zro­bi­łam coś tak głu­pie­go.

– Odło­ży­łam pa­pie­ros w sy­pial­ni Terri kiedy do niej mó­wi­łam, a potem wy­szłam. Wciąż pła­ka­ła i pa­mię­tam, jak my­śla­łam sobie, że jeśli ją tam zo­sta­wię, to zmę­czy się pła­czem i za­śnie. Nie zo­sta­wi­łam pa­pie­ro­sa ce­lo­wo.

Ale kiedy płacz Terri się na­si­lił, Julie zdała sobie spra­wę że dzie­je się coś złego i po­szła na górę. Za­sta­ła pokój w pło­mie­niach, wy­peł­nio­ny gry­zą­cym czar­nym dymem. – Spa­ni­ko­wa­łam – mówi. – Nie wi­dzia­łam nic poza dymem i ogniem.

– Wy­krę­ci­łam 999, krzy­cza­łam coś, nawet nie pa­mię­ta­łam jaki mówi się pożar. Po­wie­dzia­łam: »Moja có­recz­ka jest w sy­pial­ni. Tam jest… ogień«. Pa­mię­tam jak po­bie­głam do kuch­ni, zła­pa­łam miskę, na­peł­ni­łam ją wodą i chlu­snę­łam do po­ko­ju, ale to nic nie dało. Wiele osób mó­wi­ło mi potem, że po­win­nam tam wejść i ją wy­nieść. Ale spa­ni­ko­wa­łam.

W po­ru­sza­ją­cym fil­mie do­ku­men­tal­nym ”The Girl With 90 % Burns” stra­żak Simon Bevan wspo­mi­na, jak zna­lazł Terri. „Nigdy nie wi­dzia­łem ni­ko­go z tak eks­tre­mal­ny­mi po­pa­rze­nia­mi. Była tak po­pa­rzo­na, że nie mo­głem od­giąć jej szyi, żeby prze­pro­wa­dzić re­ani­ma­cję, a jej ciało było twar­de jak skała. Nikt z nas nie spo­dzie­wał się, że Terri prze­ży­je.

Kiedy Julie opo­wia­da o chwi­li, w któ­rej pierw­szy raz po po­ża­rze zo­ba­czy­ła córkę, nie może po­wstrzy­mać szlo­chu. – Była tak opuch­nię­ta, że nie wie­dzia­łam nawet, czy to ona. Nie po­zwo­lo­no mi jej do­tknąć. To było prze­ra­ża­ją­ce.

Terri prze­wie­zio­no na od­dział po­pa­rzeń szpi­ta­la Chelms­ford, gdzie przy­je­chał Paul i ze­bra­li się po­zo­sta­li człon­ko­wie ro­dzi­ny. – Wy­szedł do nas le­karz i po­wie­dział, że dwa razy prze­sta­ła od­dy­chać, ale udało się ją re­ani­mo­wać. Za­py­tał nas: jeśli zda­rzy się to trze­ci raz, co mają robić? Po­pa­trzy­li­śmy na sie­bie za Pau­lem, ale żadne z nas się nie ode­zwa­ło. To mój tata od­po­wie­dział: ”Oczy­wi­ście zrób­cie znowu to samo”.

Ale trze­ci raz nie na­stą­pił. – Terri ma w sobie nie­sa­mo­wi­te­go ducha walki. Pa­mię­tam, jak Paul przy­tu­lał mnie i mówił: ”Stra­ci­łem żonę, a teraz stra­cę córkę”. Ani razu nie po­wie­dział, że to moja wina.

Julie opo­wia­da o punk­cie zwrot­nym w po­wro­cie córki do zdro­wia. – Sie­dzia­łam w fo­te­lu i trzy­ma­łam ją w ra­mio­nach, a ona spoj­rza­ła na mnie i po­wie­dzia­ła: mama. To było pierw­sze słowo jakie wy­po­wie­dzia­ła od ty­go­dni. Z ja­kichś przy­czyn po­czu­łam się przez to jesz­cze go­rzej. To była prze­cież moja wina, a ona pa­trzy­ła na mnie z mi­ło­ścią w oczach.

Dzię­ki pio­nier­skiej te­ra­pii pro­fe­so­ra Pe­te­ra Dzie­wul­skie­go z cen­trum po­pa­rzeń St An­drews w Chelms­ford, Terri pro­wa­dzi dziś tak nor­mal­ne życie, jak to moż­li­we.

Po po­ża­rze spę­dzi­ła pół roku w szpi­ta­lu, a potem za­miesz­ka­ła z ojcem, który dziś ma nową żonę, Nikki. Zre­zy­gno­wał z pracy, by móc w pełni zająć się córką.

Tym­cza­sem Julie na osiem lat stra­ci­ła kon­takt z córką – i czę­sto w tym cza­sie my­śla­ła o ode­bra­niu sobie życia. – Sa­mo­bój­stwo by­ło­by ego­izmem, prze­cież je­stem matką – przy­zna­je. – Ale mia­łam takie myśli. Tak bar­dzo ża­łu­ję utra­ty kon­tak­tu z Terri. Pró­bo­wa­łam się do niej ode­zwać kiedy była w pod­sta­wów­ce, ale opie­ka spo­łecz­na po­wie­dzia­ła, że nie po­win­nam tego robić. Lu­dzie my­śle­li o dobru Terri i uzna­li, że bę­dzie dla niej le­piej, jeśli będę się trzy­mać z da­le­ka. Ro­zu­mia­łam to.

Matka i córka spo­tka­ły się po­now­nie do­pie­ro czte­ry lata temu.

– Było tak, jak­by­śmy nigdy się nie roz­sta­wa­ły – mówi Julie z uśmie­chem. – Ści­ska­ły­śmy się i tu­li­ły­śmy. Potem na tro­chę znowu stra­ci­ły­śmy kon­takt, ale ostat­nio dużo smsu­je­my. Ze­szłe­go wie­czo­ra przez pra­wie czte­ry go­dzi­ny wy­mie­nia­ły­śmy smsy.

Mimo to, ostat­ni raz wi­dzia­ła dziew­czyn­kę dwa lata temu.

W fil­mie do­ku­men­tal­nym Terri przy­zna­je, że może wy­ba­czyć matce pożar, ale trud­no jej za­po­mnieć, że ta od­gry­wa­ła tak małą rolę w jej życiu kiedy była dziec­kiem. – Cza­sa­mi wra­cam do prze­szło­ści i myślę, że w ogóle nie po­win­na była palić w domu. Ale to w sumie nie jej wina. To co się stało nie jest ni­czy­ją winą – mówi na­sto­lat­ka.

Julie de­kla­ru­je, że nie­zwy­kła siła córki spra­wi­ła, że zdała sobie spra­wę, że sama musi po­grze­bać de­mo­ny prze­szło­ści. – Dotąd ła­twiej było mi uda­wać, że nie mam dziec­ka, bo lu­dzie mo­gli­by mnie osą­dzać, ale nie chcę już dłu­żej tak żyć. Je­stem dumna, że je­stem jej matką. Bar­dzo ją ko­cham i za­wsze będę ko­chać.

>>>>

To byl przeciez wypadek . Rownie sensowne bylaby nienawisc do kogos kto zamontowal kuchnie gazowa gdy ta po pewnym czasie wybuchla . Zlem jest swiadoma zbrodnia a nie wypadek . Ale dziecko jest doswiadczone cierpieniem . Rozne to moga byc cierpienia wszak i rak i kalectwo to wszystko jest udzialem w zyciu Boga na ziemi czyli Jezusa i bedzie narodzone w niebie . Te osoby w niebie maja najlepiej .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:35, 25 Cze 2012    Temat postu:

Ze szkoły prosto do domu dziecka.

Tylko 3 proc. wychowanków domów dziecka to sieroty. Niemal 80 proc. ma oboje rodziców. Opieszałość sądów i skomplikowana sytuacja prawna porzuconych dzieci sprawiają, że postępowania adopcyjne wydłużają się nawet do ośmiu lat. Maleje też liczba kandydatów na rodziców zastępczych. Państwo wciąż faworyzuje finansowo tradycyjne domy dziecka, mimo że to rodziny zastępcze osiągają lepsze wyniki wychowawcze. Bardziej naturalne placówki rodzinne otrzymują na dziecko średnio 1200 zł miesięcznie - domy dziecka 3200 zł - wynika z najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli.

To był zwykły dzień szkoły, ostatni przed feriami. 11-letni Sebastian wyszedł rano z domu w dobrym humorze. Cieszyła go perspektywa dwóch wolnych tygodni. W szkolnej bibliotece wypożyczył dwie siatki książek, które wieczorami miał czytać wspólnie z mamą. Niestety żadnej z niej nie przeczytał. Tego samego dnia bowiem ze szkoły odebrały go panie z opieki społecznej. Chłopiec był w takim szoku, że nawet nie zapłakał, w przeciwieństwie do nauczycielek w szkole.

"Nie było w historii świata przypadku, żeby to było dobre środowisko"

Problemy zaczęły się, gdy tata Sebastiana zachorował na cukrzycę i musiał mieć amputowaną nogę. Niedługo potem była potrzebna następna amputacja i kolejna wizyta w szpitalu. Wtedy właśnie MOPS stwierdził, że mama sama sobie z Sebastianem nie poradzi.

Sąd uznał, że w domu jest brudno, a matka nie zaspokaja podstawowych potrzeb dziecka, takich jak pomoc przy odrabianiu lekcji czy przygotowywanie posiłków. Według pracowników MOPS lodówka, owszem, była brudna, ale zawsze pełna. Nauczyciele natomiast stwierdzili, że Sebastian zawsze miał lekcje odrobione, a rodzice byli na każdym zebraniu w szkole. Najczęściej pojawiał się tata, ale gdy zachorował, przychodziła mama. Po wielu zmaganiach i kilkumiesięcznej rozłące z rodzicami, Sebastian wrócił do domu, który został wyremontowany. Ale ile to kosztowało zdrowia i nerwów i jego i rodziców.

Czy umieszczenie dziecka w placówce było konieczne? - Najgorsze jest to, że nikt nie pyta o zdanie dzieci. Nie bada się ich więzi z rodziną, która jest najważniejsza - mówi przewodnicząca Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej Joanna Luberdzka-Gruca. - Wychowanie instytucjonalne nie jest dobre dla dziecka. Powoduje, że dzieci mają poczucie wychowania w instytucji, a nie w rodzinie. Nie było w historii świata przypadku, żeby to było dobre środowisko - dodaje.

Polska jest jednym z nielicznych krajów w Europie, w których funkcjonują duże domy dziecka. W innych krajach bądź całkiem je zlikwidowano, bądź znacznie ograniczono liczbę dzieci, które w nich przebywają. Przykładem mogą być Włochy, gdzie liczba dzieci w nich przebywających nie może przekroczyć dziesięciu. Mało tego, że końca domów dziecka u nas nie widać, to dzieci które zostają w nich umieszczane, często trafiają tam z absurdalnych przyczyn.

Brudne naczynia w zlewie

Różę odebrano matce w szpitalu tuż po urodzeniu. Kobieta dostała środki na wstrzymanie pokarmu i kazano jej ścisnąć piersi. Podstawą do zabrania dziewczynki była opinia kuratora, który napisał, że w domu panuje bałagan, na stole leżą okruchy, w zlewie brudne naczynia, a matka jest niezaradna życiowo. Ojciec natomiast jest już w podeszłym wieku, ma 63 lata. Według sądu tata Róży jest pochłonięty pracą w gospodarstwie i nie miałby czasu zajmować się noworodkiem, mimo że z powodzeniem opiekuje się trójką starszego rodzeństwa dziewczynki.

Rodzice w końcu wygrali bitwę o dziecko, ale gdyby nie zainteresowanie mediów, rzecznika praw dziecka i rzecznika praw obywatelskich oraz mieszkańców wsi, którzy stanęli za rodziną murem sprawa mogłaby się skończyć tragicznie dla rodziny.

W polskich domach dziecka przebywa obecnie około 25 000 wychowanków. Według szacunków Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka, nawet 30 proc. z nich znalazło się tam przez kłopoty finansowe rodziców. - Małe mieszkanie, ubóstwo albo chwilowa niezaradność rodziców nie powinny być powodem zabierania dzieci ze swojego rodzinnego domu - uważa Michalak. Ale, niestety, tak właśnie jest.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej przeprowadziło w 2010 roku badania na temat przyczyn umieszczania dzieci w pieczy zastępczej, z których wynika, że 32 proc. dzieci ląduje tam przez bezradność rodziców naturalnych przy równoczesnym występowaniu problemów opiekuńczo-wychowawczych. 26 proc. to dzieci, których rodzice są biedni. 11 proc. znajduje się w placówce przez wystąpienie choroby w rodzinie (u dziecka lub u rodzica). 7 proc. wychowanków ma co najmniej jednego rodzica za granicą. Następne 7 proc. to dzieci, których rodzice nie mogą zapewnić odpowiednich warunków lokalowych. Ostatnia grupa (17 proc.) to dzieci z rodzin, w których pojawiła się przemoc domowa.

W wielu przypadkach wystarczy tylko popracować z rodziną. Tak jak to było w przypadku małej Róży. W jej rodzinie nie stwierdzono dysfunkcji, takich jak przemoc czy alkoholizm. Dzieci się dobrze uczą, są dowożone przez ojca do szkoły i bardzo związane z rodzicami. Taka rodzina kwalifikuje się do tego, by z nią popracować. I to wystarczy.

Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, która weszła w życie 1 stycznia 2012 r. wprowadza funkcję asystenta rodziny. W założeniu chodziło o stworzenie dodatkowej pomocy dla rodzin w rozwiązywaniu problemów wychowawczych, wspieraniu w prowadzeniu domu i innych codziennych czynnościach. Niestety, przepisy są źle skonstruowane. Według procedury rodzinę powinien najpierw ktoś zgłosić do ośrodka pomocy społecznej. Następnie wysłany tam pracownik ma przeprowadzić z rodziną wywiad. Po jego analizie może dopiero wnioskować do kierownika ośrodka pomocy społecznej o przydzielenie asystenta rodzinnego. Według ekspertów tu jednak tkwi źródło przyszłych problemów.

- Asystenci mieli być formą wsparcia dla rodziny, a nie konkurencją dla pracowników socjalnych. Żeby pracować z rodziną trzeba zdobyć jej zaufanie. Przed taką osobą rodzic z problemami nigdy się nie otworzy, bo się będzie bał, że nie dostanie świadczenia - uważa Joanna Luberdzka-Gruca.

Nie ma dla nich miejsca w placówkach resocjalizacyjnych

Wielkim problemem, z którym musi się borykać personel placówek opiekuńczo-wychowawczych jest umieszczanie w nich nieletnich, mających problemy z prawem. Dzieje się tak dlatego, że w placówkach resocjalizacyjnych brakuje miejsc. Wpływa to niekorzystnie na realizowany w domach dziecka proces wychowawczy, bo wychowankowie ci mają demoralizujący wpływ na pozostałe dzieci.

Tak było z jednym z wychowanków Domu Dziecka w Supraślu. Według kontroli przeprowadzonej przez NIK w czasie, gdy trafił do placówki, trwało postępowanie sądu rodzinnego w sprawie dotyczącej czynów karalnych: przemocy seksualnej dokonanej wobec małoletniej dziewczynki oraz postępowanie dotyczące znieważenia nauczyciela. - Pobyt wychowanka wywierał bardzo negatywny wpływa na realizowany w placówce program wychowawczy - oceniają wychowawcy placówki. - Nieletni swoim zachowaniem systematycznie demoralizował pozostałych wychowanków i stanowił realne zagrożenie dla ich zdrowia i życia, poprzez stosowanie przemocy fizycznej i psychicznej, zastraszanie młodszych dzieci.

W latach 2008-2011 w Domu Dziecka w Supraślu przebywało dwunastu podopiecznych, przeciw którym toczyły się postępowania w sprawach karnych. W innych domach dziecka jest podobnie.

- Wniosek dotyczący wyeliminowania przez powiaty przypadków długotrwałego przebywania w domach dziecka zdemoralizowanych nieletnich, skierowanych postanowieniem sądu do młodzieżowych ośrodków wychowawczych, młodzieżowych ośrodków socjoterapii czy schronisk dla nieletnich uważamy za słuszny i podejmowane już były próby wprowadzenia zmian w tym zakresie. Jednak propozycja powyższa nie spotkała się z aprobatą Parlamentu - tłumaczy Janusz Sejmej z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej .

MPiPS przewiduje poprawę standardu opieki w placówkach poprzez zmniejszenie do 14 wychowanków liczby przebywających w nich dzieci. Normy te są bardzo trudne do osiągnięcia, biorąc pod uwagę, że w wielu placówkach liczba miejsc nie została ograniczona do 30, co wynikało z poprzednich standardów.

Utrzymanie w rodzinie kosztuje znacznie mniej, niż w domu dziecka

- Lepszą formą opieki nad sierotami są rodziny zastępcze w stosunku do domów dziecka. Potwierdziły to w wielu krajach badania naukowe. Lepszą, przede wszystkim ze względu na osiągane wyniki wychowawcze, ale także tańszą dla państwa, jeśli chodzi o utrzymanie dzieci. Państwo w Polsce przeznacza około 1200 złotych na dziecko w rodzinie zastępczej i 3200 złotych w domu dziecka - tłumaczy Prezes NIK Jacek Jezierski. Pobyt w rodzinie kosztuje znacznie mniej niż w domu dziecka, bo odpadają koszty remontów, ogrzewania, pensje kierowcy, palacza itd. A te koszty będą jeszcze wyższe, bo liczba dzieci według standardów będzie spadała.

Do 2020 r. domy dziecka mają się stać placówkami tylko dla dzieci, które ukończyły 10 lat. Dzieci młodsze mają być wyłącznie pod opieką rodzin zastępczych. - Przy założeniu, że rodzina może mieć pod opieką do trójki dzieci, potrzeba około czterech tysięcy nowych rodzin - wylicza Joanna Luberdzka-Gruca. - A nawet więcej, bo powinny pojawić się także tzw. rodziny pomocowe, które brałyby dzieci na czas urlopu opiekunów.

- Niewątpliwie, jakby nie patrzeć, rodzinna opieka zastępcza jest dużo tańsza także w dalszej perspektywie. Dzieci wychowywane przez rodziny nie będą potrzebowały pomocy ośrodka pomocy społecznej, gdy dorosną. Zdobywają wykształcenie i na pewno poradzą sobie same w życiu - tłumaczy Joanna Luberdzka-Gruca.

"Rodzicielstwo zastępcze nie jest łatwą drogą"

Pracownicy socjalni alarmują, że z każdym rokiem zmniejsza się liczba kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych, np. w Sosnowcu w 2010 r. funkcjonowała tylko jedna rodzina zastępcza i nie utworzono żadnej nowej. Pomoc państwa jest znikoma, a akcje informacyjne - zachęcające do podjęcia wysiłku rodzicielstwa zastępczego - nieskuteczne.

- Rodzicielstwo zastępcze nie jest łatwą drogą. Dlatego mając wieloletnie doświadczenie, swoje i innych rodzin zastępczych, jestem pewien, że dla dalszego rozwoju idei rodzicielstwa zastępczego w Polsce potrzebne jest współdziałanie wielu środowisk i wielu ludzi - uważa Andrzej Olszewski, koordynator Ogólnopolskiej Kampanii Społecznej "Szukam domu", który sam jest rodzicem zastępczym.

Dzieci w rodzinach zastępczych potrzebują specjalnego traktowania. Często mają kłopoty w szkole i sprawiają problemy wychowawcze. Jest to spowodowane wcześniejszymi zaniedbaniami rodziców oraz poczuciem odrzucenia i pobytem w placówce.

- Dostałam dziś obuchem w łeb. Od trzech tygodni karmię małe kózki i owieczki butelką ze smoczkiem. Dzieci mi pomagają. Po prostu sielanka. Dziś Krzyś poszedł sam i w tajemnicy (bo samemu nie wolno) do koziarni i połamał małej owieczce nogi. Powyłamywał jej wszystkie stawy i spokojnie wrócił do domu udając, że był na sankach. Usiadł przed telewizorem i oświadczył, że dziś nie będzie mi pomagał. Owieczkę trzeba było zabić. Krzysia odesłaliśmy wcześniej spać. Gdy się już okazało, co zrobił oczekiwał kary i nawet pytał czy będzie musiał od nas odejść - wstrząsające wydarzenie opisuje na forum rodzinyzastepcze.home.pl jedna z matek zastępczych.

Jest coraz większy problem z kandydatami na rodziców zastępczych. Państwo w niewystarczającym stopniu finansuje taką formę opieki nad dziećmi, a także nie prowadzi żadnej akcji promocyjnej w tym kierunku. - Nie ma w Polsce czegoś takiego, jak inwestycja w promowanie idei rodziny zastępczej (np. tak jak było z emeryturami). Nie ma akcji promocyjnej, a jak już jest, to jakaś mała, chwilowa. To musi być inicjatywa długofalowa, a nie doraźna - tłumaczy Joanna Luberdzka-Gruca.

"Ta ustawa nie powstała po to, by zadowolić samorządy i żeby radni byli zadowoleni"

Maluchy przebywają zbyt długo w domach dziecka. - Podstawowym problemem systemu adopcyjnego w Polsce jest przewlekłość postępowań, spowodowana na ogół nieuregulowaną sytuacją prawną dzieci. Te postępowania adopcyjne trwają średnio 2,5 roku, ale zdarzają się, w skrajnych przypadkach, postępowania trwające nawet do 8 lat - uważa Jacek Jezierski.

- Ustawa z 9 czerwca 2011 roku o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej wyraźnie akcentuje rozumienie pobytu dziecka w placówce jako jedynie okresowej opieki nad dzieckiem. Jej celem jest jak najszybszy powrót dziecka do rodziny lub jego adopcja. Aby ocenić sytuację dziecka sporządzana jest co pół roku, a w przypadku dziecka do 3 roku życia nie rzadziej niż co trzy miesiące, okresowa ocena sytuacji dziecka. Po jej dokonaniu zespół, w skład którego wchodzą między innymi: pedagog, psycholog, wychowawca, dyrektor placówki (w przypadku pieczy rodzinnej odpowiednio rodzina zastępcza albo prowadzący rodzinny dom dziecka oraz koordynator rodzinnej pieczy zastępczej), asystent rodziny pracujący z rodziną dziecka, przedstawiciel ośrodka adopcyjnego, formułuje na piśmie opinię dotyczącą zasadności dalszego pobytu dziecka w pieczy zastępczej, a następnie ją do właściwego sądu - tłumaczy Janusz Sejmej z MPiPS.

- To nie jest ustawa, żeby zadowolić samorządy i żeby radni byli zadowoleni, ale żeby pomóc dzieciom i ich rodzinom. Trzeba to przyjąć, choć niektóre jej zapisy są niedoskonałe - tłumaczy Luberdzka-Gruca .

Joanna Luberdzka-Gruca zauważa, że od lat nie było premiera ani ministra pracy i polityki społecznej, który traktowałby problem na tyle poważnie, żeby się z nim zmierzyć. - Życzę sobie premiera, który byłby wyczulony na problemy społeczne, bo one są najważniejsze, a nie tylko budowa stadionów - mówi.

Bycie rodzicem zastępczym nie jest łatwym zadaniem. Wymaga wiele poświęcenia, troski i miłości. Ale daje też dużo satysfakcji stworzenia dziecku prawdziwego domu. Jedna z matek zastępczych pisze na forum dla rodziców zastępczych: - Mały przygotowuje się do komunii. Uczył się właśnie Przykazań Miłości. Gdy wyjaśniłam, że Boga należy kochać najbardziej na świecie, on spojrzał na mnie jak na kosmitkę i powiedział: - nie..., najbardziej na świecie to ja tylko ciebie kocham. Wiecie... dla takich chwil warto żyć...

Ewa Koszowska

>>>>

97 % dzieci ma jakiegos rodzica .
80 % obu ...
A 99,99999 jakas rodzine ...
Taki jest sklad w domach dziecka . Gdyby rodzina te dzieci wziela to problem spadl by 10 tysiecy razy albo wiecej .
Niestety takie sa realia ...
I co jest gorszym cierpieniem ? Rak czy dom dziecka ??? Nikt chyba nie powie ze brak rodzicow to cos jak ..mniejsze zlo'' a Korczakow nie ma wielu . Jak zawsze święci są nieliczni ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:54, 03 Lip 2012    Temat postu:

Dramat pięciolatki. Cierpi na rzadką chorobę

Każde dziec­ko zna i lubi smak cze­ko­la­dy. Ale nie pię­cio­let­nia Lola Raine z Bir­ming­ham w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Cho­ro­ba, na którą cier­pi, wy­klu­cza z jej diety m.​in. cze­ko­la­dę. Hi­sto­rię opi­sał ser­wis thesun.​co.​uk

Lola Raine cier­pi na rzad­ką cho­ro­bę - au­to­so­mal­ną re­ce­syw­ną tor­bie­lo­wa­tość nerek i wą­tro­by. Po­wo­du­je ona po­wsta­wa­nie tor­bie­li na korze i rdze­niach nerek oraz w wą­tro­bie. Cza­sa­mi tor­bie­le po­wsta­ją na sercu, czy mózgu.

Or­ga­ny dziew­czyn­ki są w coraz gor­szej kon­dy­cji. Gdyby zja­dła nawet ma­lut­ki ka­wa­łek cze­ko­la­dy, po­ziom po­ta­su w or­ga­ni­zmie mógł­by śmier­tel­nie się pod­wyż­szyć.

Sio­stra dziew­czyn­ki, 10-let­nia Ni­co­le, rów­nież cier­pia­ła na tą cho­ro­bę. Szczę­śli­wie, jest już po dwóch prze­szcze­pach i żyje w miarę nor­mal­nie.

Lola jest wpi­sa­na na listę ocze­ku­ją­cych na prze­szczep, jed­nak już dwu­krot­nie za­bieg był od­wo­ły­wa­ny. Do czasu, kiedy Lola do­sta­nie nowe nerki i wą­tro­bę, znaj­du­je się na spe­cjal­nej die­cie - może jeść tylko kieł­ba­sę, tosty i ma­ka­ron.

Mama dziew­czyn­ki wie­rzy, że Lola zo­sta­nie pod­da­na wkrót­ce trans­plan­ta­cji i, tak jak jej sio­stra, bę­dzie zdro­wa.

>>>>

Kolejny rodzaj cierpienia ! Ile ich juz diabel wymyslil ! Ale sa one jego kleska bo rodza swietych !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:31, 27 Lip 2012    Temat postu:

Dzięki determinacji swoich rodziców może chodzić

Ra­dość przez łzy w ro­dzi­nie cho­rej Amel­ki. 3-let­nia dziew­czyn­ka cier­pi na ar­to­gry­po­zę – wro­dzo­ną sztyw­ność sta­wów. Ro­dzi­ce szu­ka­li po­mo­cy w całej Pol­sce, zna­leź­li do­pie­ro za gra­ni­cą w jed­nym z nie­wie­lu ośrod­ków, który spe­cja­li­zu­je się le­cze­niem tej rzad­kiej cho­ro­by. Dzię­ki temu Amel­ka po­sta­wi­ła pierw­sze kroki. Jed­nak le­cze­nie nie jest tanie – po­chło­nę­ło już 50 ty­się­cy euro.

>>>>

To bardzo piekne ! :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:34, 03 Wrz 2012    Temat postu:

Chciał ocalić syna, żywioł porwał ich obydwu.

Pochodzący z Wielkiej Brytanii mężczyzna, przebywający z synem na wakacjach na Majorce, utonął wraz z chłopcem.

Tragedia rozegrała się u wybrzeży wyspy. Mężczyzna chciał ocalić syna, było już jednak za późno. Utonęli obaj.

>>>>

Tym razem przyklad milosci ojac do syna . Bóg zabral ich obu razem do siebie ! :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:01, 05 Wrz 2012    Temat postu:

Helen Rumbelow | The Times
The Times
Wychować mistrza

Ka­lec­two ich ukształ­to­wa­ło, lecz nie zmięk­czy­ło – ra­czej za­har­to­wa­ło jak stal. Te dzie­ci oraz ich ro­dzi­ce prze­szli wy­jąt­ko­wo trud­ną szko­łę życia, ale nie mają o to żalu do losu. Nawet jeśli wrócą z olim­pia­dy bez me­da­lu, wszy­scy za­słu­gu­ją na złoto.

Wy­mień­my parę czo­ło­wych pro­ble­mów, jakim muszą spro­stać ro­dzi­ce. Po pierw­sze fakt, że ich dzie­ci nie unik­ną trud­no­ści i cier­pie­nia. Po dru­gie to, że ich dziec­ko wy­róż­nia się spo­śród ró­wie­śni­ków w spo­sób, który dla każ­de­go dziec­ka byłby kosz­ma­rem. I po trze­cie, że po­cie­cha ma bzika na punk­cie spor­tu, nad­uży­wa­jąc usług tak­sów­kar­skich ro­dzi­ców, by zdą­żyć na tre­ning o 5 rano.

Oto nasz prze­wod­nik po wy­cho­wy­wa­niu zło­tych me­da­li­stów przy­go­to­wa­ny przez eks­per­tów we wszyst­kich tych trzech dzie­dzi­nach: ro­dzi­ców bry­tyj­skich pa­ra­olim­pij­czy­ków. Żeby wszyst­ko było jasne: żaden z ro­dzi­ców, z któ­ry­mi roz­ma­wia­li­śmy, nie uwa­żał się za eks­per­ta. Ale jest to dla mnie oczy­wi­stość. Roz­ma­wia­łam z kil­ko­ma i cho­ciaż twier­dzą, że są tacy sami jak inni, wiem, że nie są.

Zda­łam sobie z tego spra­wę bar­dzo szyb­ko, już pod­czas roz­mo­wy z Helen Ste­phens, matką Na­tha­na Ste­phen­sa (szan­se na złoty medal w rzu­cie oszcze­pem). Po­wie­dzia­ła, że nie ma wa­ka­cji, bo cały urlop po­świę­ca na ob­jazd po mię­dzy­na­ro­do­wych tur­nie­jach, tasz­cząc sprzęt spor­to­wy ("Ach, ale wi­dzia­łam tyle róż­nych bież­ni!"). Abo gdy Val Sim­mons, matka Ellie Sim­mons, naj­słyn­niej­szej na Wy­spach pa­ra­olim­pij­skiej pły­wacz­ki, opo­wia­da­ła o de­cy­zji sprzed sze­ściu lat, by w ty­go­dniu dzie­lić ro­dzi­nę na dwie czę­ści, dzię­ki czemu ona może miesz­kać z Ellie w po­bli­żu no­wo­cze­sne­go ba­se­nu w Swan­sea, zaś jej mąż po­zo­sta­je w Mi­dlands. – Było to swego czasu bo­le­sne cię­cie – mówi. Wtedy już wie­dzia­łam, że moja ro­dzi­na nie jest do­sko­na­ła: po cichu od­wio­dłam syna od piłki noż­nej, bo za­kłó­cał mi nie­dziel­ne drzem­ki.

Zda­łam też sobie spra­wę, że re­la­cja tych lu­dzie z nie­zwy­kło­ścią jest bar­dzo skom­pli­ko­wa­na. Do­świad­czy­li jej ja­snych i ciem­nych aspek­tów in­ten­syw­niej niż więk­szość z nas. W tym ty­go­dniu to­wa­rzy­szy­my im w oglą­da­niu jej po­zy­tyw­nych stron – być może zo­ba­czą swoje dzie­ci na po­dium. Nie wi­dzie­li­śmy tych ne­ga­tyw­nych – na przy­kład gdy nogi Na­tha­na Ste­phe­na zo­sta­ły oka­le­czo­ne w wy­pad­ku ko­le­jo­wym w dniu jego dzie­wią­tych uro­dzin, a matka "mo­dli­ła się tylko, żeby prze­żył i nadal był jej syn­kiem". Każdy z tych ro­dzi­ców miał swoje dra­ma­tycz­ne dni, gdy do­cie­ra­ło do nich, że ich dzie­ci czeka dużo trud­niej­sze życie. Dro­dze od nad­zwy­czaj złego do nad­zwy­czaj do­bre­go za­wdzię­cza­ją wiel­ką mą­drość.

1. Nie roz­piesz­czać

Za­sko­czy­ło mnie to, ale wszy­scy ro­dzi­ce, z któ­ry­mi roz­ma­wia­łam, spon­ta­nicz­nie użyli słowa "roz­piesz­czać", za­wsze po­prze­dzo­ne­go przy­słów­kiem "nigdy". Dzie­więć lat temu, gdy łucz­nicz­ka Da­niel­le Brown miała 15 lat, za­pa­dła na cho­ro­bę, która po­wo­do­wa­ła chro­nicz­ny ból w no­gach i sto­pach. Chwia­ła się tak bar­dzo, że "wy­glą­da­ła, jakby wy­pi­ła trzy litry al­ko­ho­lu" – mówi jej matka Eli­za­beth. Mimo to ro­dzi­ce po­zwo­li­li jej pójść na 50-ki­lo­me­tro­wy trek­king z ple­ca­kiem o na­gro­dę księ­cia Edyn­bur­ga.

– To okrop­nie bo­la­ło. Mama jej przy­ja­ciół­ki mar­twi­ła się o nią, ale córka miała w sobie dość za­cię­cia, żeby dojść do końca – opo­wia­da matka Da­niel­le. Pytam, czy po usły­sze­niu dia­gno­zy nie zro­bi­ła się bar­dziej opie­kuń­cza. – Nie. Zmar­twi­łam się, bo nie chcę, żeby cier­pia­ła. Ale musi żyć, a przez cho­ro­bę stała się tą osobą, jaką jest. Pły­wacz­ka Ellie Sim­monds, która ma dziś 17 lat, ści­ga­ła się z ró­wie­śni­ka­mi mimo kar­ło­wa­to­ści. – W wieku ośmiu lat pły­nę­ła z nimi łeb w łeb, cho­ciaż była dwu­krot­nie mniej­sza – opo­wia­da jej matka. – Tak bar­dzo lu­bi­ła to­wa­rzy­stwo, że wraz z przy­ja­ciół­mi chcia­ła być coraz lep­sza. Była go­to­wa sta­rać się dwa razy bar­dziej niż oni.

Mar­ga­ret Bar­rett od 40 lat pra­cu­je z ro­dzi­ca­mi nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci. Jest au­tor­ką książ­ki "You And Your Di­sa­bled Child" (Ty i twoje nie­peł­no­spraw­ne dziec­ko). Mówi, że dziś, gdy "roz­piesz­cza­nie" stało się współ­cze­sną za­ra­zą, na ro­dzi­cach nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci mo­gli­by się wzo­ro­wać wszy­scy inni ro­dzi­ce. Bar­rett twier­dzi, że więk­szość ludzi przy­zna­ła­by – gdyby od­wa­ży­li się na szcze­rość – że opa­no­wa­li sztu­kę uda­wa­nia bez­rad­no­ści, aby nie robić tego, do czego sami są zdol­ni, tylko nie mają ocho­ty. – Życie jest cięż­kie dla wszyst­kich, ale dzie­ci nie­peł­no­spraw­ne mają dużo trud­niej. Jed­nak jeśli je­ste­śmy za czę­sto wy­rę­cza­ni, prze­sta­je­my nawet pró­bo­wać – za­uwa­ża.

2. Nie wy­rę­czaj ich, pomóż im zro­bić to sa­mo­dziel­nie

Eli­za­beth Brown mówi, że za­wsze za­chę­ca­ła Da­niel­le do więk­sze­go wy­sił­ku, nawet jeśli było to bar­dzo bo­le­sne. – Kiedy miała trud­no­ści z wy­ko­na­niem ćwi­czeń fi­zy­ko­te­ra­peu­tycz­nych, nie sto­so­wa­li­śmy ta­ry­fy ulgo­wej. Mogła pła­kać, ale miała je wy­ko­nać. Kiedy coś go­tu­je, musi sta­nąć na krze­seł­ku. Ma robić to samo co jej sio­stry, tyle że wła­snym spo­so­bem. Bar­rett okre­śla to in­ny­mi sło­wa­mi: wszy­scy po­win­ni­śmy za­cząć trak­to­wać nasze role ro­dzi­ciel­skie ra­czej jako tre­no­wa­nie niż niań­cze­nie. – Po­zwól­my na­szym dzie­ciom do­trzeć tak da­le­ko, jak zdo­ła­ją, i nie in­ge­ruj­my, do­pó­ki nie osią­gną kresu swo­ich moż­li­wo­ści. Wtedy mo­że­my im pomóc w osią­gnię­ciu celu – ale nie róbmy tego za nich.

3. Do­strze­gaj­my w dziec­ku przy­szłe­go do­ro­słe­go

W dniu, gdy 17-let­ni dziś Na­than Ste­phens wró­cił ze szpi­ta­la, chciał ko­niecz­nie wstą­pić po dro­dze do szko­ły… Ma­rzył, aby jak naj­szyb­ciej stać się nor­mal­nym. W pierw­szym ty­go­dniu na­uczy­ciel wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go po­le­cił mu sie­dzieć z boku i pa­trzeć. – Na­than od­parł: "Mam zdro­we ra­mio­na. Niech mi pan po­zwo­li się wspi­nać, a jeśli spad­nę, mam do zła­ma­nia mniej niż inni" – opo­wia­da jego matka. Na­uczy­ciel się zgo­dził. Póź­niej bała się pa­trzeć, jak w wieku 10 lat zo­stał naj­młod­szym człon­kiem dru­ży­ny ho­ke­ja na pło­zach. – Na­than był drob­nym chłop­cem i śmi­gał po lo­dzie z fa­ce­ta­mi wa­żą­cy­mi 110 kg.

Kiedy pro­szę o ro­dzi­ciel­skie rady Helen Ste­phens, od­po­wia­da: – Tak samo jak z każ­dym innym dziec­kiem trze­ba im po­zwa­lać na po­peł­nia­nie błę­dów i wła­śnie to po­wstrzy­my­wa­nie się od in­ge­ren­cji jest naj­trud­niej­sze. Bar­rett twier­dzi, że trze­ba po­ko­nać wła­sne in­stynk­ty. – Chce­my je chro­nić, osła­niać i wszyst­ko im osła­dzać, ale na­le­ży z tym wal­czyć. Trze­ba w nich wi­dzieć przy­szłych do­ro­słych i od­po­wied­nio wy­po­sa­żyć ich na tę do­ro­słość. To bar­dzo trud­ne.

4. Nie o cie­bie tu cho­dzi

Ro­dzi­ce czę­sto po­peł­nia­ją grzech pro­jek­to­wa­nia wła­snych na­dziei i ma­rzeń na swoje dziec­ko. Val Sim­monds, matka Ellie, mówi jed­nak, że to nie jest od­po­wied­nia droga. Jej córka ma teraz osiem zło­tych me­da­li, a w wieku 14 lat jako naj­młod­sza osoba otrzy­ma­ła Order Im­pe­rium Bry­tyj­skie­go, ale ro­dzi­ce nigdy jej nie zmu­sza­li.

– Czło­wiek pływa nie dla­te­go, że musi, tylko dla­te­go, że chce. Kiedy Ellie była młod­sza i pły­wa­ła z przy­ja­ciół­mi, wi­dzia­łam, jak nie­któ­rzy inni ro­dzi­ce przy­mu­sza­ją swoje dzie­ci. Wszyst­kie zre­zy­gno­wa­ły w wieku 13 czy 14 lat. Ellie na pewno czę­sto my­śla­ła o godz. 5.30, że faj­nie by­ło­by po­spać jesz­cze pół go­dzi­ny, ale nigdy nie mu­sia­łam na­sta­wiać bu­dzi­ka ani jej na­ma­wiać.

5. Dziec­ko musi na­praw­dę chcieć

Kiedy stan Da­niel­le Brown się po­gor­szył, po­my­śla­ła, że spró­bu­je łucz­nic­twa, bo można to robić na sie­dzą­co. Na pierw­szym tre­nin­gu w ogóle jej nie wy­cho­dzi­ło. – Mąż wró­cił do domu i oświad­czył, że to stra­ta pie­nię­dzy – opo­wia­da jej matka Eli­za­beth. – Ale ona po­wie­dzia­ła, że jej się to po­do­ba. Przez pierw­sze sześć ty­go­dni mó­wi­łam jej, że musi za to pła­cić sama. Wy­da­wa­ła oszczęd­no­ści gro­ma­dzo­ne od dziec­ka. Po ja­kimś cza­sie zdo­by­wa­ła już na­gro­dę za na­gro­dą. Teraz Da­niel­le jest po­waż­ną kan­dy­dat­ką do zło­te­go me­da­lu.

Po­dob­nie było z tre­nin­ga­mi ho­ke­ja na pło­zach u Na­tha­na Ste­phen­sa. Po­nie­waż ćwi­czył razem z do­ro­sły­mi po za­mknię­ciu lo­do­wi­ska, trwa­ło to w nie­dzie­le do 10 albo przed 12 w nocy. Miał tylko 10 lat i nie­wąt­pli­wie było mu trud­no. – Uwiel­biał to – mówi jego matka Helen – ale po­wie­dzia­łam mu: "Wy­star­czy, że raz spóź­nisz się w po­nie­dzia­łek do szko­ły i ko­niec". Nigdy nie opu­ścił szko­ły w po­nie­dzia­łek.

6. Nie żałuj week­en­du mar­z­nąc na bo­isku

Eli­za­beth Brown wie, o czym mówi: – Je­stem asy­stent­ką na­uczy­cie­la od róż­nych przed­mio­tów w szko­le spe­cjal­nej i uwa­żam, że dzie­ci roz­wi­ja­ją się przez sport bar­dziej niż przez ja­ką­kol­wiek inną dzie­dzi­nę. Po­win­no się li­czyć nie to, czego nie po­tra­fią, tylko co po­tra­fią – ale to od ro­dzi­ców za­le­ży, czy je czymś za­in­te­re­su­ją.

Helen Ste­phens i jej mąż są ochot­ni­czy­mi tre­ne­ra­mi i wraz z wie­lo­ma in­ny­mi oso­ba­mi wy­stą­pią w pro­gra­mie "Pa­ra­olym­pic Bre­ak­fast Show" na Chan­nel 4. – Trze­ba wy­kro­ić na to czas. Mie­wa­my do czy­nie­nia z dzieć­mi, które to uwiel­bia­ją, ale prze­sta­ją przy­cho­dzić, bo ro­dzi­ce twier­dzą, że nie mają czasu ich przy­wo­zić. Mówię im, że po­win­ni się sta­rać stwa­rzać dzie­ciom jak naj­wię­cej moż­li­wo­ści.

7. Za­ak­cep­tuj los

Dar­rell Hynd jest ojcem 21-let­nie­go Sama i 17-let­nie­go Olly Hynda – dwóch pły­wa­ków, któ­rzy wkrót­ce po osią­gnię­ciu na­sto­let­nio­ści za­pa­dli na cho­ro­bę na­zy­wa­ną mio­pa­tią neu­ro­mię­śnio­wą, która osła­bia nogi. – Dia­gno­za to za­wsze szok, ale nie­peł­no­spraw­ność uczy nas, jak ją za­ak­cep­to­wać – mówi. – Taką po­sta­wę im wpa­ja­li­śmy. Sy­tu­acja jest, jaka jest. Mam wra­że­nie, że nie­peł­no­spraw­ne dzie­ci czę­ściej wy­kształ­ca­ją w sobie po­zy­tyw­ne po­dej­ście. Gdyby zna­leźć wspól­ną cechę tych ro­dzi­ców, by­ła­by nią ich po­sta­wa: pełni za­an­ga­żo­wa­nia, ale nie sen­ty­men­tal­ni. Sami wy­ro­bi­li w sobie te cechy. Helen Ste­phens mówi krót­ko: – By­wa­ło cięż­ko, ale pa­trzy­li­śmy w przy­szłość. Pa­trze­nie w prze­szłość w ni­czym nie po­ma­ga, a tylko wpę­dza w de­pre­sję. Na­than za­wsze mówi, że jest taką samą osobą jak wcze­śniej, tylko o kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów krót­szą. Za­wsze był pełen de­ter­mi­na­cji i myślę, że wy­pa­dek jesz­cze ją zwięk­szył. Życie jest krót­kie i cenne. Trze­ba z niego czer­pać peł­ny­mi gar­ścia­mi.

Jak pod­kre­śla Gar­rett: – Gdyby li­tość roz­wią­zy­wa­ła pro­ble­my, nie by­ło­by na świe­cie nie­peł­no­spraw­nych dzie­ci. Co zaś do Ellie, jej mama mówi: – W swo­jej gło­wie ma trzy metry wy­so­ko­ści. Gdyby ktoś chciał z nią po­roz­ma­wiać o "prze­zwy­cię­ża­niu prze­ciw­no­ści losu", nie wie­dzia­ła­by, o co mu cho­dzi.

>>>>>

Gdyby kalectwo nioslo tylko smutek i nic wiecej to na pewno Bóg by do niego nie dopuscil . Wlasnie o ta sile ze slabosci chodzi . Duch w slabosci ciala ) sie doskonali . Zreszta wszyscy maja problemy ze zdrowiem a im starsi tym wieksze . Zdrowie jest bardzo umowne . Przymus zasuwania do pracy co dzien aby sie utrzymac przy zyciu . Coz to jest ? Czy to nie jest jak przywiazanie do wozka inwalidzkiego ???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:38, 18 Wrz 2012    Temat postu:

Do końca walczył o swoje marzenia. Dawid Zapisek nie żyje.

Chory na rdzeniowy zanik mięśni Dawid Zapisek nie żyje. W ostatnich miesiącach cała Polska kibicowała mu w spełnianiu jego marzeń.

O śmierci 14-latka napisał "Dziennik Bałtycki". Chłopiec zmarł we wtorek o 9.55. Od jakiegoś czasu był bardzo słaby. Na jego facebookowym profilu w sobotę pojawił się wpis: "(...) nie mam już siły na nic. Do czego to wszystko prowadzi????".

>>>> DO BOGA !

W niedzielę zaś napisał: "Nie mogłem pojechać do Hospicjum...to Przyjaciele przyjechali do mnie. Usłyszałem,że to zawsze ja dawałem siłę innym - a teraz przyszła kolej na mnie... To ja jej potrzebuję. Dziękuję za ten dzień....Smile"

Dawid zachorował w wieku dwóch lat. Lekarze dawali mu cztery-pięć lat życia. 14-latek nigdy nie chodził, nie siadał. Ważył 10 zaledwie kilo. Od pewnego czasu musiał też korzystać w domu ze stacjonarnego koncentratora tlenu. "Żyję 'na kredyt' i na przekór laikom" - napisał wtedy na Facebooku.

Mimo nieuleczalnej choroby chłopiec miał swoje marzenia. Dwa największe, dzięki życzliwości wielu osób, udało się zrealizować. Młody fan Realu Madryt spotkał się ze swoim idolem - Ikerem Casillasem podczas treningu reprezentacji Hiszpanii w Gniewinie. Na własne oczy zobaczył też na Euro 2012 w Kijowie zwycięstwo Hiszpanii.

O Dawidzie usłyszała cała Polska. Po jego śmierci na Facebooku pojawiło się już ponad 700 wpisów. "Wyrazy szacunku dla rodziców - zrobiliście wszystko i znacznie więcej - w swoim wieku Dawid przeżył to czego wielu nigdy nie doświadczy"; "Na zawsze zostaniesz w moim sercu przyjacielu"; "Dawidku bądź naszym aniołem tam u Najwyższego" - to tylko niektóre z nich.

>>>>

Czyli niebo . Z niezykle duzymi zaslgami ... Teraz nie ma marzen ktorych spelnic nie moze . Bóg uznal ze juz dosc meki ... Czas na nagrode wieczna ...

A te slowa sa genialne :
Jestem pozytywnie zmęczony.
Jak rolnik po zniwach ! To sa zniwa ![/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:02, 08 Gru 2012    Temat postu:

Wspomnienia rodziców 13-miesięcznego Bolka

Ból, smutek, rozpacz i poczucie, że Bolek (13 mies.) mógłby żyć. Katarzyna i Grzegorz Kozikowscy z Białegostoku nie mogą pogodzić się ze śmiercią ich ukochanego synka. Może wciąż biegał by wesoło po domu, gdyby nie opieszałość i brak kompetencji lekarzy – mówią zrozpaczeni rodzice. Bo choć dziecko cierpiało na ostrą białaczkę szpikową, to żaden ze specjalistów ze szpitala nie zlecił odpowiednich badań i nie rozpoznał choroby... A maluszek zmarł. Sprawą zajęła się prokuratura.

Niedawno skończył roczek. Biegał, śmiał się, sam nakładał gwizdek na czajnik, dawał „cześć”, chociaż nikt wcześniej go tego nie uczył. – Pełen energii, uśmiechnięty – mówi przez łzy tata Bolka, Grzegorz Kozikowski.

Dramat zaczął się w niedzielę 18 listopada. To wtedy Boluś wstał z łóżeczka osowiały, nie chciał jeść, nie miał ochoty się bawić. Rodzice chłopczyka na drugi dzień z samego rana poszli do lekarza rodzinnego. Ten wystawił skierowanie do szpitala. Rodzice natychmiast pojechali do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego. – Lekarz zbadał Bolka i nakazał podawać elektrolity. Uznał, że nie potrzebna jest hospitalizacja. Nie zlecił też badań krwi – opowiada ojciec dziecka.

Ale stan Bolka nie poprawiał się. Już we wtorek, 20 listopada rodzice wezwali lekarza do domu, bo Bolek dosłownie przelewał im się przez ręce. Medyk ponownie wypisał skierowanie do szpitala, a do tego zalecił zrobienie badań krwi. – I znów pojechaliśmy do szpitala. A tam lekarz prześwietlił rączkę synka, bo zaczęła robić się bezwładna. I choć prześwietlenie nie wykazało złamania, wsadzono rączkę Bolka w gips. Domagaliśmy się badania krwi, ale go nie przeprowadzono. A potem okazało się, że ta bezwładna rączka to był wynik udaru krwotocznego – mówi tata chłopczyka.

Rodzice nie chcieli dłużej czekać. Dzień po wizycie w szpitalu zrobili badania krwi w prywatnej klinice. Wynik był przerażający: ostra białaczka szpikowa. – Po odebraniu badań pognaliśmy znów do szpitala. Lekarz dyżurny nie zajął się Bolkiem od razu, chociaż ten mocno cierpiał, zdenerwowałem się, bo Bolkowi siniały usta, przekląłem. Wtedy lekarz wezwał policję. Dopiero kolejny zajął się Bolkiem, ale było za późno. Mózg już nie pracował - relacjonuje pan Grzegorz.

Dziecko trafiło na oddział intensywnej terapii. W czwartek, 6 grudnia około 17 serce Bolka przestało bić. – Walczyliśmy do końca, z ogromną wiarą. On tak bardzo cierpiał, chciałem zabrać jego cierpienie na siebie, przekazać mu swoją siłę... Nie udało się – załamuje się tata – Wydaje mi się, że wystarczyło w porę zrobić badania krwi... Babcia Bolka o całej sprawie poinformowała prokuraturę.

Prokuratorzy zabezpieczyli dokumentację medyczną dotyczącą leczenia dziecka. Zostaną też powołani biegli, którzy ocenią prawidłowość leczenia chłopca. – Czasami ta choroba ma bardzo gwałtowny przebieg, czasami nie ma żadnych objawów. Dlatego lekarze mogli długo jej nie rozpoznać - tłumaczy pracowników Janusz Pomaski, dyrektor UDSK. Tyle że tu objawy były, w dodatku nie trwały chwilę...

....

Bledy sie zdarzaja wszedzie i na ogol nie sa karygodne . Po prostu takie same objawy maja rozne choroby . I jak leczy sie co innego to wynik jest wiadomy .
To raczej jest wypadek losowy niz wina .
Co do dziecka to po coz mialo by sie meczyc w tym bagnie . Teraz jest u Boga ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:08, 18 Lut 2013    Temat postu:

Emigrują dla córki

Oto przykład na to, jak wiele dla dobra swojego dziecka są w stanie zrobić kochający rodzice. Państwo Bratoniowie z Dolnego Śląska są go­towi zmienić całe swoje życie, opu­ścić Polskę, zostawić swoje wyma­rzone mieszkanie i rodzinę - wszyst­ko, by zapewnić swojej córeczce re­habilitację i leczenie. Trzyletnia Maja nie ma rąk ani nóg, które am­putowano po tym, jak dziewczynka zachorowała na sepsę. W Polsce ro­dzice cały czas słyszą o procedu­rach. Muszą zmierzyć się z lekarza­mi, niechęcią innych, a nawet opi­niami, że "nie ma już czego rehabili­tować". Swoją szansę widzą w Niemczech.

....

Takie moze byc zadanie zyciowe czlowieka . Zajmowanie sie chorym dzieckiem !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:32, 15 Kwi 2013    Temat postu:

Ekstremalna forma choroby, dziecko czeka na cud

Roona Begum, 18-miesięczna dziewczynka z Indii, cierpi na wodogłowie. W jej przypadku choroba przybrała ekstremalną formę, a rodzice są zbyt biedni, żeby zapewnić dziecku odpowiednie leczenie.

Rodzina dziewczynki mieszka w wiosce Jirania, na przedmieściach Agartali, stolicy regionu Tripura. Miejscowi lekarze przyznali, ze nie są w stanie pomóc dziecku.

Wodogłowie to zwiększenie objętości płynu mózgowo-rdzeniowego w układzie komorowym mózgu. Najczęściej spowodowane jest nieprawidłowym krążeniem płynu mózgowo-rdzeniowego będącego wynikiem wrodzonych wad anatomicznych. U dzieci i niemowląt choroba powoduje zwiększenie obwodu głowy, nadając jej kształt gruszki.

Chorobę można leczyć poprzez ściągnięcie płynu mózgowo-rdzeniowego lub zastosowanie układów zastawkowych, które umożliwiają przetaczanie płynu mózgowo-rdzeniowego z poszerzonych przestrzeni wewnątrzmózgowych do innej przestrzeni w ciele dziecka.

Koszt układów zastawkowych waha się od 300 do 1200 dolarów, ale rodziny nie stać na takie leczenie. Ojciec dziewczynki zarabia 2,75 dolarów dziennie przy produkcji cegieł.

Specjaliści oceniają, ze dziewczynce nadal można pomóc, ale zmiany dokonane prze wzrastające ciśnienie płynu mózgowo-rdzeniowego wewnątrz czaszki będą nieodwracalne.

...

Znow cierpienie dziecka . Niewinne za grzechy innych za zboczenia gwalty invitro i caly ten syf .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:41, 30 Kwi 2013    Temat postu:

Spełniło się marzenie chorego chłopca

To prawdziwa i niezwykła historia 12-letniego chłopca o imieniu Luka, który cierpi na zanik mięśni szkieletowych. Jego największym marzeniem było zobaczyć siebie w ruchu. Pomógł mu je spełnić fotograf ze Słowenii, Matej Peljhan.

Choroba uniemożliwia chłopcu normalne funkcjonowanie. Nawet najprostsze codzienne czynności są dla niego niemożliwe do wykonania. Jedyne co może zrobić samodzielnie, to niewielkie, powolne ruchy palcami u rąk. Dzięki temu może sterować swoim elektrycznym wózkiem inwalidzkim. W bardzo ograniczonym stopniu może także pisać.

Chłopiec rozumie jak poważna jest jego choroba, ale nie chce współczucia. Pragnie jedynie pozostać optymistą w tym trudnym dla niego okresie.

Jednym z jego największych marzeń było zobaczenie siebie, tak, jakby robił wszystkie rzeczy, które na codzień pozostają poza jego zasięgiem.

To marzenie pomógł mu spełnić fotograf ze Słowenii. Przy zmianie perspektywy, i dzięki odpowiedniej obróbce zdjęć, Matej Peljhan wykonał dla chłopca niesamowite zdjęcia.

Dzięki temu udało się osiągnąć to, co wcześniej wydawało się niemożliwym do spełnienia.

....

Bardzo piekne ! To wlasnie jest milosc !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:49, 15 Maj 2013    Temat postu:

Uratowano chorą dziewczynkę. To cud, o który modlili się rodzice

Le­ka­rze ze szpi­ta­la w Gur­ga­on (znaj­du­ją­ce­go się na przed­mie­ściach No­we­go Delhi) prze­pro­wa­dzi­li ope­ra­cję usu­nię­cia czę­ści płynu mó­zgo­wo-rdze­nio­we­go z głowy dziew­czyn­ki. Wcze­śniej gro­ma­dzą­cy się we­wnątrz czasz­ki płyn spo­wo­do­wał, że jej głowa uro­sła nie­mal­że dwu­krot­nie.
Ura­to­wa­no chorą dziew­czyn­kę. To cud, o który mo­dli­li się ro­dzi­ce

Dziec­ko czeka jesz­cze sze­reg ope­ra­cji, ale prio­ry­te­tem było zmniej­sze­nie ci­śnie­nia we­wnątrz czasz­ki dziew­czyn­ki. Po ope­ra­cji le­ka­rze nie kryli zdu­mie­nia. - Wszyst­ko udało się per­fek­cyj­nie, znacz­nie po­wy­żej na­szych ocze­ki­wań - przy­zna­li chi­rur­dzy w roz­mo­wie z re­por­te­rem AFP. Ob­ję­tość głowy dziew­czyn­ki zmniej­szy­ła się z 94 do 74 cm.

Ro­dzi­na dziew­czyn­ki po­cho­dzi z wio­ski Ji­ra­nia, na przed­mie­ściach Agar­ta­li, sto­li­cy re­gio­nu Tri­pu­ra. Miej­sco­wi le­ka­rze przy­zna­li, że nie są w sta­nie pomóc dziec­ku, a ro­dzi­ców nie było stać na ope­ra­cję. Po­mo­gła im fun­da­cja For­tis, dzia­ła­ją­ca w ra­mach sieci in­dyj­skich szpi­ta­li o tej samej na­zwie.

Wo­do­gło­wie to zwięk­sze­nie ob­ję­to­ści płynu mó­zgo­wo-rdze­nio­we­go w ukła­dzie ko­mo­ro­wym mózgu. Naj­czę­ściej spo­wo­do­wa­ne jest nie­pra­wi­dło­wym krą­że­niem płynu mó­zgo­wo-rdze­nio­we­go bę­dą­ce­go wy­ni­kiem wro­dzo­nych wad ana­to­micz­nych. U dzie­ci i nie­mow­ląt cho­ro­ba po­wo­du­je zwięk­sze­nie ob­wo­du głowy, na­da­jąc jej kształt grusz­ki.

Cho­ro­bę można le­czyć po­przez ścią­gnię­cie płynu mó­zgo­wo-rdze­nio­we­go lub za­sto­so­wa­nie ukła­dów za­staw­ko­wych, które umoż­li­wia­ją prze­ta­cza­nie płynu mó­zgo­wo-rdze­nio­we­go z po­sze­rzo­nych prze­strze­ni we­wnątrz­mó­zgo­wych do innej prze­strze­ni w ciele dziec­ka.

Koszt ukła­dów za­staw­ko­wych waha się od 300 do 1200 do­la­rów, ale ro­dzi­ny nie było na to stać. Oj­ciec dziew­czyn­ki za­ra­bia 2,75 do­la­rów dzien­nie przy pro­duk­cji ce­gieł. Gdyby nie pomoc fun­da­cji, dziec­ko ska­za­ne by­ło­by na śmierć.

>>>>

Bóg rzecz jasna moglby sam wszystko uleczyc tylko jaka by wtedy byla zasluga czlowieka ? Lekarze w ten sposob czynia dobru . Bóg daje im szanse .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:15, 16 Cze 2013    Temat postu:

Urodził się z połową serca. Rodzina walczy o jego życie

Lekarze z Polski nie chcą się podjąć operacji serca Kacperka, jedyna szansa to zagraniczna klinika. Chłopiec urodził się z połową serca. Rodzice walczą o życie Kacperka, szukają pomocy - informuje portal nowiny24.pl.

Kacperek Szyja z Czarnej koło Łańcuta urodził się z połową serduszka. I już od pierwszego dnia życia toczy o nie walkę. Chociaż ma zaledwie cztery latka ma za sobą trzy bardzo poważne operacje serca.

- A miał urodzić się zdrowy. Przez pierwsze miesiące ciąży słyszałam zapewnienia lekarzy, że urodzę zdrowe dziecko. Prawdopodobieństwo, że będzie inaczej miało wynosić jeden na milion - opowiada Jolanta Szyja, mama chłopca.

To były dla mamy Kacperka ważne zapewnienia, bo jej starszy, 6-letni dziś synek przyszedł na świat z wadą serca. Miał też problemy z tętnicą. Konieczna była szybka operacja. Udała się, choć zastawki aorty nie domykają się. Na szczęście, tylko nieznacznie, więc wada umożliwia mu w miarę normalne życie. Wskazana jest jedynie rehabilitacja.

Tylko pół serduszka

Kiedy wydawało się, że pani Jolanta najtrudniejsze chwilę ma już za sobą. Życie postawiło ją przed kolejnym, znacznie poważniejszym problemem. Drugi syn urodził się również z wadą serca, ale znacznie poważniejszą. Nie rozwinęła mu się lewa komora.

Taką wadę leczy się w trzech etapach. Ważne, aby każdy przeprowadzony był w określonym wieku dziecka. Kacperek ma za sobą dwa. Ostatni powinien odbyć się najpóźniej w trzecim roku życia. Tymczasem chłopczyk w maju skończył cztery latka. I nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie doszło do operacji.

- Usłyszałam nawet, że lekarze w Polsce nie podejmą się tej operacji. Problemem jest jego zbyt zwężona tętnica. Kacperek jest leczony w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Tutaj starano się ją rozszerzyć, ale niestety nie udało się. Lekarze oświadczyli mi, że nie podejmą się operacji synka z tak zwężoną tętnicą, bo jej po prostu nie przeżyje - mówi załamana pani Jolanta.

Serduszko coraz słabsze

Chłopczyk szybko rośnie. Z każdym dniem potrzebuje więcej energii. Jego serduszko coraz słabiej sobie radzi. - Sinieje. Bardzo szybko się męczy. Widać, że jedna komora nie daje już rady sama funkcjonować. Jeśli szybko nie przejdzie trzeciego etapu leczenia, synek umrze. Nadzieję dał jej jednak prof. Edward Malec z niemieckiej kliniki. Zapowiedział, że podejmie się operacji Kacperka.

- Stosuje on zupełnie inną metodę przy leczeniu wady serca, którą ma synek, niż polscy lekarze. Zapewnił mnie, że w ogóle mu nie przeszkadza, że dziecko ma zwężoną tętnicę. Przeprowadzi operację w drugiej połowie tego roku. A jak uda się mi się zebrać pieniądze na operację, to sprecyzuje datę - wyjaśnia mama chłopczyka.

Jego życie zależy więc od pieniędzy. A właściwie jest w rękach dobrych ludzi. Mąż pani Jolanty jest za granicą, ale zarabia tyle, że wystarcza na bieżące wydatki i rehabilitację synków. Ona ze względu na to, że chłopcy potrzebują stałej opieki, nie może podjąć pracy. Otrzymuje na synków zasiłki pielęgnacyjne. A operacja to koszt rzędu 150 tys. zł. Bez pomocy ofiarodawców chłopczyk jest więc bez szans.

- W tak krótkim czasie nie uda nam się uzbierać pieniędzy. Już raz Czytelnicy Nowin24 pomogli nam, kiedy musieliśmy przerwać rehabilitację ze względu na brak pieniędzy. Trzy lata temu poprosiliśmy ich o pomoc i spotkaliśmy się z błyskawiczną reakcją. Otrzymaliśmy 5 tys. zł. Wierzymy, że i tym razem nasz apel nie pozostanie bez echa. W tej chwili możemy jedynie liczyć tylko na ludzi wielkiego serca - mówi zrozpaczona pani Jolanta.

Pierwsi chętni do pomocy już są. Gminny Ośrodek Kultury i Rekreacji w Czarnej na 7 lipca zaplanował charytatywną imprezę plenerową w Medyni Głogowskiej.

- Podczas największej w naszej gminie imprezy - Jarmarku Garncarskiego - przeprowadzimy licytację wytworów od naszych rękodzielników. Czytelnicy Nowin, którzy na przykład malują obrazy lub wytwarzają nawet najdrobniejsze rzeczy, mogą również przyłączyć się do pomocy na rzecz Kacperka. Chcemy wystawić takie rzeczy, które będzie można zlicytować już za 5 zł. Zależy nam, żeby każdej osobie dać możliwość włączenia się do tej pomocy. Już teraz zapraszamy wszystkich na nasze Święto Garncarzy. Im więcej osób przyjdzie, tym szansa, że uda się uzbierać więcej pieniędzy na operację - zachęca Katarzyna Gargała z ośrodka kultury w Czarnej.

Kacperek jest podopiecznym Fundacji na rzecz dzieci z wadami serca CorInfantis. Pieniądze na operację można wpłacać na nr konta: 86 1600 1101 0003 0502 1175 2150 z dopiskiem "Kacper Szyja".

....

Znow nieszczescie jest zrodlem dobra .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:28, 27 Lip 2013    Temat postu:

** dane usunięte **

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:07, 13 Sie 2013    Temat postu:

12-latek zakażony śmiercionośną amebą. Pasożyt pożera jego mózg

12-letni chłopiec walczy o życie w jednym ze szpitali w Miami. W jego mózgu lekarze znaleźli śmiercionośną amebę Naegleria fowleri. Chłopiec został zainfekowany śmiercionośnym pierwotniakiem, gdy bawił się w zanieczyszczonej wodzie.

Ameba prześlizguje się przez nos w momencie np. płukania i bardzo szybko przegryza błony śluzowe, aby dostać się do komórek mózgowych.

W lipcu br. zabójczy pasożyt zaatakował 12-letnią Kali Hardig. Dziewczynka przez ponad miesiąc była w stanie krytycznym. Po podaniu eksperymentalnego leku lekarzom udało się opanować infekcję. Do zakażenia doszło najprawdopodobniej podczas zabawy w parku wodnym w Willow Springs w Little Rock w USA.

Do zakażenia może dojść w kontakcie z ciepłą stojącą wodą. Pierwsze objawy pojawiają się od jednego do siedmiu dni. Chorzy cierpią na bóle głowy, wymioty i gorączkę. Mogą pojawić się także drgawki, halucynacje i problemy z koncentracją.

Choroba zwykle doprowadza do śmierci w ciągu 72 godzin. Między 2001, a 2010 rokiem odnotowano 32 przypadki tej choroby. Do tej pory infekcję przeżyły jedynie trzy osoby.

>>>>

Znow cierpienie dzieci !



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Wto 18:09, 13 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:05, 26 Sie 2013    Temat postu:

Nie żyje chłopiec zakażony śmiercionośną amebą

Zachary Reyna, 12-latek zakażony śmiercionośną amebą nie żyje. Chłopiec został zainfekowany śmiercionośnym pierwotniakiem, gdy bawił się w zanieczyszczonej wodzie.

Na portalu społecznościowym, który informował o stanie dziecka napisano, że "dla Zaca bitwa się skończyła, ale wygrał wojnę". Godzinę później poinformowano, że chłopiec jest wciąż podłączony do respiratora, żeby jego organy mogły być przekazane do transplantacji. "Choć Zac odszedł, to uratuje życie wielu innych osób" - napisano.

>>>

Bóg go wzial do siebie ! Juz koniec cierpienia dla niego !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:16, 25 Paź 2013    Temat postu:

Tomasz Pajączek | Onet
Nastolatka chora na raka napisała książkę, żeby pomóc innym

Na co dzień mieszka w Bolesławcu, ale przez ostatnie półtora roku jej drugim domem był Instytut Matki i Dziecka w Warszawie, gdzie Celina Foryś prowadząc nierówną walkę z rakiem walczyła o powrót do zdrowia. W czasie długiego leczenia napisała książkę – opowiadanie dla dzieci o przygodach zaczarowanych owadów. Napisała książkę by dodać otuchy innym dzieciom zmagającym się z chorobą nowotworową, a przy okazji spełniła swoje marzenie, bo jej opowiadanie o niezwykłych bohaterach zostało wydane.

Wszystko zaczęło się w listopadzie 2011 roku, kiedy Celinka – jak mówią o niej rodzice – miała 12 lat. Dziewczynę zaczęła boleć noga. – Nasza córka grała w piłkę na wuefie i myśleliśmy z żoną, że to zwykłe stłuczenie, dlatego bolące kolano zaczęliśmy smarować maścią – mówi tata Celiny Waldemar Foryś.

Ale to nie było zwykłe stłuczenie. Po 2-3 dniach pojawił się duży guz pod kolanem. – Poszliśmy do lekarza, który skierował nas na biopsję do Wrocławia – opowiada Waldemar Foryś. Diagnoza była szokująca. Rak. Nowotwór kości i to w dodatku złośliwy. Świat całej rodziny wywrócił się do góry nogami.

- Dostaliśmy skierowanie na leczenie do Warszawy, do Instytutu Matki i Dziecka. I zaczęło się – wraca pamięcią tata Celinki. Pierwszą operację dziewczynka przeszła w marcu 2012 roku. Usunięto jej piszczel i wstawiono endoprotezę. Nowotwór dał jednak przerzuty i zaatakował prawe płuco. Podczas drugiej operacji w czerwcu 2012 roku guzy z prawego płuca zostały usunięte. Przez moment wyniki dziewczyny były dobre, do czasu aż pojawiły się guzy na lewym płucu i potrzebna była kolejna operacja. Ostatni zabieg Celina przeszła w sierpniu ubiegłego roku.

– Na dziś wyniki córki są zadowalające, nie ma przerzutów, ale co 5-6 tygodni i tak musimy jeździć na konsultację do Warszawy, trzymamy kciuki – dodaje Waldemar Foryś, który ze swojej córki jest po prostu dumny, bo Celinka w czasie choroby nie załamała się, choć jak sama przyznaje bardzo się bała.

Żeby nie myśleć o nowotworze, o przyjmowaniu chemii, o czekających ją kolejnych operacjach – Celina zaczęła pisać i spełniać swoje najskrytsze marzenia. – Zawsze marzyłam żeby napisać opowiadanie dla dzieci – mówi Celina, uśmiechnięta 14-latka, która miesiąc temu wróciła do szkoły.

Dzielną Celinę w pisaniu książki wspierała pani Kasia, nauczycielka, z którą dziewczyna zaprzyjaźniła się w szpitalu. – Przeniosłyśmy się w świat fantazji, czego efektem jest ta książka "Owadzi przyjaciele i tajemnica Wróżkowego Korzenia" – mówi Katarzyna Gondek-Wieczorek. I tak powstały przygody owadzich bohaterów, mieszkańców magicznej Purchawkowej Łąki. – Ta książka sprawiła, że nie myślałam o chorobie, o tym, że jestem w szpitalu. Czasami aż trudno było się oderwać i wrócić do rzeczywistości – mówi Celinka.

Dziewczyna ma nadzieję, że opowiadanie, które stworzyła pomoże innym dzieciom, które podobnie jak ona chorują na raka. – Zbieram zasuszone owady od dawna i bardzo je lubię. Zawsze czytam tę książkę przed badaniami, którymi cały czas bardzo się stresuję, ale to opowiadanie zawsze mi pomaga – dodaje Celinka.

Każdy, kto przeczyta opowiadanie Celinki pozna jej magicznych przyjaciół – biedronkę Manię, pajączka Hyzia, mrówki Kasię i Asię czy pasikonika Kajtka. – To jest niesamowita dziewczyna, pełna energii i optymizmu – mówi Bartłomiej Dajer z Fundacji Rosa.

- Prowadzimy projekt "kartka ze szpitala" i w czasie jednej z edycji zgłosiła się do nas Celinka z pomysłem napisania opowiadania. Podjęliśmy decyzję, że pomożemy jej wydać tę książkę. I tak też się stało – dodaje Dajer.

Część nakładu trafi do sprzedaży, część będzie dystrybuowana w szpitalach. Pierwsze egzemplarze swojego opowiadania Celina rozdała pacjentom Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej we Wrocławiu.

To podczas tego spotkania książkę Celiny pacjentom kliniki przeczytał znany aktor Jarosław Boberek, który nie krył wzruszenia. – Kiedyś sam zbierałem chrząszcze. Jesteśmy świadkami narodzin nowej gwiazdy literatury. Dziękuję ci, że będę mógł przeczytać to, co napisałaś – mówi Boberek.

I zaczął czytać. A później rozległy się brawa. Brawa dla niezwykłej Celinki.

....

To jest W S P A N I A Ł E !!! Ile tu dobra !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:32, 18 Lis 2013    Temat postu:

Tomasz Pajączek | Onet
Mali pacjanci z kliniki na Bujwida spotkają się z papieżem

Mali pa­cjen­ci już szy­ku­ją nie­spo­dzian­kę dla Ojca Świę­te­go
30 li­sto­pa­da o go­dzi­nie 11.30 dzie­ci chore na raka spo­tka­ją się z pa­pie­żem Fran­cisz­kiem na pry­wat­nej au­dien­cji w Wa­ty­ka­nie. Mali pa­cjen­ci już szy­ku­ją nie­spo­dzian­kę dla Ojca Świę­te­go.

We wro­cław­skiej kli­ni­ce he­ma­to­lo­gii dzie­cię­cej od­li­cza­ne są już dni do spo­tka­nia z pa­pie­żem. – To bę­dzie fan­ta­stycz­ne, bo bę­dzie­my tylko my, czyli dzie­ci i pa­pież. Wia­do­mo, że każdy chce je­chać, ale ze wzglę­du na ogra­ni­czo­ną licz­bę miejsc po­ja­dą tylko dzie­ci, które są w naj­trud­niej­szej sy­tu­acji, ale któ­rych stan zdro­wia bę­dzie po­zwa­lał na po­dróż – mówi prof. Ali­cja Chy­bic­ka, kie­row­nik Kli­ni­ki Trans­plan­ta­cji Szpi­ku, On­ko­lo­gii i He­ma­to­lo­gii Dzię­cie­cej we Wro­cła­wiu.

Obec­nie two­rzo­na jest lista dzie­ci, które wsią­dą do au­to­ka­ru. A trze­ba pa­mię­tać, że w całym kraju pod opie­ką kli­ni­ki jest pra­wie 2 ty­sią­ce pa­cjen­tów. – Wybór jest na­praw­dę trud­ny – do­da­je prof. Chy­bic­ka. Szcze­gól­nie, że do Wa­ty­ka­nu po­je­dzie je­dy­nie 40-oso­bo­wa de­le­ga­cja, a oprócz dzie­ci będą to także ich ro­dzi­ce oraz opie­ku­no­wie.

Choć jesz­cze nie wia­do­mo kto po­je­dzie, dzie­ci już ma­lu­ją ry­sun­ki dla pa­pie­ża. Grupa, która zo­sta­nie wy­bra­na na pewno je do­star­czy. Dzie­ci mają też przy­go­to­wać spe­cjal­ną pio­sen­kę, którą za­śpie­wa­ją pod­czas spo­tka­nia z Fran­cisz­kiem.

Au­to­kar z Wro­cła­wia do Wa­ty­ka­nu wy­ru­szy 29 li­sto­pa­da. W pro­gra­mie spo­tka­nia z pa­pie­żem za­pla­no­wa­no 2 noc­le­gi w Rzy­mie – żeby dzie­ci mogły wy­po­cząć. Pa­pież Fran­ci­szek ma­łych pa­cjen­tów kli­ni­ki he­ma­to­lo­gii przyj­mie 30 li­sto­pa­da o 11.30. Za­rów­no po­dróż jak i noc­le­gi sfi­nan­su­je fun­da­cja "Na ra­tu­nek dzie­ciom z cho­ro­bą no­wo­two­ro­wą".

Do­kład­nie 9 lat temu dzie­ci z Wro­cła­wia spo­tka­ły z pa­pie­żem Janem Paw­łem II. Kilka lat póź­niej były też na spo­tka­niu z Be­ne­dyk­tem XVI.

>>>

Bardzo wzruszajace !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:17, 27 Lis 2013    Temat postu:

Ta choroba wymazuje osobowość i doświadczenia

Evelyn Kealy, 2-letnia dziewczynka z Wielkiej Brytanii, cierpi na niezwykle rzadką przypadłość, która powoduje swoiste wymazywanie tożsamości i wszystkiego tego, czego Evelyn uczy się w ciągu dnia.

Choroba nosi nazwę syndromu Westa i jest nieczęsto spotykaną dolegliwością będącą odmianą epilepsji. W dodatku niebezpieczną dla życia. W najgorszym momencie dziewczynka - u której syndrom Westa zdiagnozowano w wieku 3 miesięcy - miała 200 ataków w ciągu dnia, które powodowały, że zapominała wcześniej wyuczonych odruchów - nie była zdolna choćby do śmiania się, a zabawki, którymi wcześniej się bawiła, nie wzbudzały już takiego zainteresowania. Podobnie było z jedzeniem - nie lubiła już smakołyków, które uwielbiała jeść wcześniej. Lekarze, którzy tak złych wyników badań EEG nigdy wcześniej nie widzieli, dawali jej wówczas niespełna rok życia.

Dziewczynka wymaga całodobowej opieki. Rodzice zdradzają serwisowi dailymail.co.uk, że po każdym epizodzie choroby czują się tak, jakby ich dziecko rodziło się na nowo i jakby mieli do czynienia z noworodkiem - za każdym razem innym.

Dla rodziny Kealy pojawiła się jednak nadzieja w postaci nowego leku. Systematycznie zażywany przez Evelyn spowodował, że napady choroby znacznie straciły na nasileniu.

Syndrom Westa dotyka jedną na 4 tysiące osób. Objawia się spazmami, które z ataku na atak stają się coraz silniejsze. Często bywa mylony ze zwykłą kolką i trwa zaledwie kilka sekund.

...

Kolejne cierpiace dzieci .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:46, 30 Lis 2013    Temat postu:

Papież Franciszek przyjął grupę polskich dzieci chorych na raka

Papież Franciszek przyjął na audiencji grupę 25 polskich dzieci chorych na raka, pacjentów Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu. Papież mówił, że cierpienia najmłodszych są niewytłumaczalne.

Niektóre z dzieci i nastolatki, przybyłe do Watykanu z rodzicami i opiekunami, są w ciężkim stanie.

Podczas spotkania w Sali Konsystorza Franciszek podziękował polskim pielgrzymom za wizytę. - Dziękuję za wasze modlitwy za Kościół - powiedział. Podkreślił, że cierpienia dzieci są niewytłumaczalne.

Następnie papież pobłogosławił po kolei wszystkie dzieci i rozmawiał z każdym osobno.

Dzieci wręczyły mu własnoręcznie przygotowane prace plastyczne. Papież szczególnie zainteresował się kolażem przedstawiającym świętego Franciszka. Od osób towarzyszących chorym dowiedział się, że dziecko, które wykonało tę pracę, nie dożyło do audiencji.

Przyjazd chorych z rodzicami i opiekunami zorganizowano we współpracy z wrocławską Fundacją na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową. W spotkaniu z papieżem uczestniczył rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak.

...

Cierpienie dzieci ma wyjatkowo potezna moc zbawcza .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:22, 02 Gru 2013    Temat postu:

Ewelina Potocka | Onet
Niemy krzyk. Gdy rodzice walczą o dziecko

Fot. Thinkstock - Thinkstock

Statystyki jednoznacznie pokazują, że coraz więcej polskich małżeństw rozpada się. Rozwieść się jest łatwo - można to zrobić na jednej rozprawie. Trudniej jest, gdy w grę wchodzi los dzieci. Zbyt często stają się one kartą przetargową, przedmiotem, którym podczas procesu przerzucają się zwaśnione strony. O traumie pięcioletniego Piotrusia/Kubusia cała Polska dowiedziała się, gdy mały został wyrwany z porannego snu, ponieważ, zgodnie z decyzją sądu, ojciec miał prawo zabrać go z domu matki. Pojawił się tam w asyście kuratorów i policji, osób nieznanych maluchowi. Ta głośna historia to czubek góry lodowej. Dramaty rodzinne dzieją się wszędzie i coraz częściej. I wszyscy zapominają, że w obliczu konfliktu rodziców, nikt nie cierpi tak bardzo, jak dziecko.

"Mamuniu, ratuj!", krzyczał pięcioletni Piotruś wyrwany z łóżeczka, ubrany tylko w piżamkę, pamiętnego 5 lipca 2011 roku. Z samego rana do mieszkania B.L., matki chłopca, wtargnęli policjanci, kuratorzy i ojciec dziecka, którzy, zgodnie z decyzją Sądu Rejonowego w Gdańsku, mieli odebrać dziecko matce jako tzw. zabezpieczenie roszczenia przed ostatecznym wyrokiem przyznającym jednej ze stron opiekę nad dzieckiem.

B.L. była roztrzęsiona. W materiale TVP Gdańsk opisywała to zdarzenie ze łzami w oczach: - Po prostu wtargnęli obcy ludzie, w tym człowiek, którego on tak się bardzo boi, z którym nie ma żadnej więzi. (…) Dziecko usiadło tylko na swoim łóżeczku, ani nieumyte, ani nieubrane, bez śniadania. Ja błagałam, żeby dali mi się z nim pożegnać…

Skonfliktowani

B.L. i prof. K.J. to psycholodzy. Pobrali się, niedługo potem urodził się ich syn Jakub Piotr. Matka nazywa go drugim imieniem, dla ojca jest to Kuba.

Małżeństwo rozpadło się w 2007 roku. Według relacji B.L., mąż miał się nad nią znęcać psychicznie, był wybuchowy. K.J. twierdził zaś, że żona była niedojrzała, nieodpowiedzialna, niesamodzielna.

Konflikt narastał. W aktach jest mowa o przemocy fizycznej. W grudniu 2008 roku K.J. miał zrzucić żonę ze schodów, w wyniku czego założono mu Niebieską Kartę. K.J. komentował to w wywiadzie dla "Wprost" jako "powszechnie stosowana praktyka przez dość pokaźną grupę rozwodzących się kobiet". Ostatecznie w sądzie zapadł wyrok uniewinniający mężczyznę.

To był dopiero początek wieloletniej walki byłych małżonków o Piotrusia/Kubusia. Walki, o której dowiedziała się cała Polska, ale której prawdziwe powody znają tylko zwaśnione strony.

Po rozwodzie, w 2010 roku, sąd powierzył opiekę nad dzieckiem matce, a ojciec mógł spotykać się z synem w wyznaczonych terminach. Te spotkania były dramatyczne - dziecko wpadało w panikę, płakało, histeryzowało, za wszelką cenę nie chciało nawet zbliżyć się do ojca (nagrania z tych spotkań ciągle krążą w internecie). W efekcie K.J. nie spędzał z dzieckiem ani chwili, ponieważ nie dochodziło do "przekazania" chłopca. Dlaczego tak się działo? To miał zbadać sąd.

RODK w akcji

W 2008 roku sąd zlecił zbadanie sprawy Rodzinnemu Ośrodkowi Diagnostyczno-Konsultacyjnemu w Elblągu. W swojej opinii RODK wskazał, że ojciec może samodzielnie zajmować się dzieckiem. Zaskoczona matka nie zgodziła się z tą opinią. Podejrzewała, że została ona zmanipulowana. Przed oczyma miała bowiem obraz dziecka, które histeryzuje na widok ojca. Napisała więc zażalenie do sądu, który ostatecznie zlecił zbadanie sprawy innemu RODK (w Chojnicach). Ten, w 2010 roku, podtrzymywał poprzednią decyzję i dodał, że to z winy matki dziecko tak bardzo boi się ojca, a także, że matka wykorzystuje władzę rodzicielską przeciwko ojcu.

Wkrótce potem ojciec złożył w sądzie wniosek o pozbawienie matki praw rodzicielskich oraz wnioskował, by na czas postępowania dziecko pozostało pod jego opieką. Argumentował, że żona nie nadaje się do opieki nad dzieckiem, jest mało zrównoważona emocjonalnie, ma z synem niezdrową, symbiotyczną więź. Głos w sprawie zabrał wymiar sprawiedliwości - sędzia Anna Pałkiewicz przyznała rację ojcu.

Ostatecznie, w 2011 roku, doszło do wspomnianego wcześniej odebrania dziecka siłą w ramach "zabezpieczenia roszczeń". Matka zaskarżyła to postanowienie, ale Sąd Okręgowy w Gdańsku je oddalił.

To było jedyne rozwiązanie

Sytuacja została nagłośniona w mediach, a głos w sprawie zabrało wielu specjalistów. Ówczesny minister sprawiedliwości, Krzysztof Kwiatkowski, poruszony sprawą deklarował, że sam sprawdzi, czy w tym przypadku działano prawidłowo. Pod lupę miały pójść decyzje sądu oraz działania kuratorów. W sprawie głos zabrali także psychologowie z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego, którzy zbierali podpisy pod listem w obronie praw pięciolatka. Z kolei specjaliści z zakresu psychologii dziecięcej twierdzili, że nie do zaakceptowania jest siłowe odebranie dziecka.

Rozmawialiśmy z obiema stronami konfliktu. Nie przytaczamy bezpośrednio wypowiedzi, ponieważ nie zostały one autoryzowane. W rozmowie ojciec Kuby zapewniał nas, że dwa lata temu, gdy doszło do odebrania dziecka, nie miał innego wyjścia. Argumentował, że była żona nie chciała z nim rozmawiać. Do tego nałożyła się "nagonka medialna", o której pisał w oświadczeniu wydanym w lipcu 2011. K.J. twierdzi, że walczył o syna trzy lata, a była żona i jej rodzina nie dopuszczały go do dziecka. Czuł, że musi walczyć do końca.

- Rodzice i dorośli, którzy mają dziecko chronić, wprowadzają sytuację utraty poczucia bezpieczeństwa i zagrożenia. Dziecko tej sytuacji nie rozumie, dla niego bycie z mamą jest dobre. Pytanie, czy to był jedyny sposób, by przerwać sytuację, która w dalszej perspektywie mogła być zagrażająca dla rozwoju dziecka - komentuje dr Magdalena Śniegulska, psycholog dziecięcy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.

I dodaje: - Jeśli tak, to należy zrobić wszystko, aby minimalizować jej negatywne skutki. Ważne jest budowanie od nowa bezpieczeństwa i zaufania do dorosłych. Każda z tych spraw (dot. walki o prawa do opieki nad dziećmi, przyp. red.) jest inna i trudno się wypowiadać. Możemy mówić o założeniach teoretycznych i o tym, jakie to niesie za sobą zagrożenia i konsekwencje, ale czasami rzeczywiście musimy się narazić na dramaty.

Matka nie składa broni

Matka i jej najbliżsi do dziś nie mogą się pogodzić z tym, co się stało. Pytają: jak to możliwe, że sąd wydawał wyroki na podstawie starych opinii RODK? Dlaczego dziecko nie miało przeprowadzonych aktualnych badań psychologicznych? Matka uważa także, że sędzia Anna Pałkiewicz jest stronnicza. Jednak wnioski matki dotyczące wyłączenia sędzi od sprawy (ostatni złożono w czerwcu 2013 roku) zostały odrzucone. Rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku zapewnia przy tym, że każda z odmownych decyzji była kontrolowana przez sąd odwoławczy.

W tej chwili B.L. widuje się z synem w weekendy oraz w tygodniu, ale dąży do rozszerzenia kontaktów z dzieckiem. Ojciec chłopca przekonywał nas, że nie utrudnia kontaktów, wręcz chce, by było ich więcej. Niedawno złożył wniosek o zmianę zabezpieczenia, którego przedmiotem są kontakty matki z dzieckiem. Jednak wniosek ten oddalono.

Tyle oficjalnie. Jednak z prywatnych rozmów nie trudno wywnioskować, że między stronami cały czas nie ma zgody. Najbliżsi B.L. twierdzą, że ojciec utrudnia współpracę, a chłopiec pragnie nieustannych kontaktów z matką, czego potwierdzeniem mają być listy - laurki pisane do "mamuni". K.J. podkreśla zaś, że była żona i jej rodzina są "zatopieni we własnej prawdzie" i nie chcą zaakceptować rzeczywistości.

Akta tej sprawy mają w tej chwili kilkadziesiąt tomów. A to jeszcze nie koniec. Sprawa nadal się toczy - z wniosku ojca o pozbawienie władzy rodzicielskiej matki i odwrotnie, z wniosku matki o pozbawienie władzy rodzicielskiej ojca. Jak udało nam się jednak dowiedzieć, K.J. złagodził niedawno swoje stanowisko - w miejsce pozbawienia władzy rodzicielskiej domaga się ograniczenia władzy rodzicielskiej matce.

- Nie doszło do zakończenia postępowania i wydania orzeczenia kończącego - dziecko pozostaje u ojca na podstawie postanowienia z dnia 22 marca 2011 roku o udzieleniu zabezpieczenia w ten sposób, że czasu do prawomocnego zakończenia postępowania ustalono miejsce pobytu dziecka przy

ojcu - tłumaczy Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Winne prawo?

- Przypadek rodziców-psychologów skonfliktowanych o opiekę nad małoletnim Piotrusiem/Kubusiem wskazuje, że nawet wiedza psychologiczna nie wystarcza do rozwiązania problemów związanych z podziałem tej opieki po rozpadzie związku i że inne mechanizmy przyczyniają się do tego, że konflikt ten nadal trwa. W mojej ocenie zasadnicza przyczyna tkwi w systemie obowiązującego prawa rodzinnego, które jest konfliktogenne np.: domaga się ustalenia, który z rodziców posiada lepsze predyspozycje opiekuńczo-wychowawcze, czy też ustalenia jednego miejsca zamieszkania dziecka - komentuje dr Barbara Gujska, prezes Stowarzyszenia "Stop Manipulacji".

W ostatnich latach w ogniu krytyki znalazły się Rodzinne Ośrodki Diagnostyczno-Konsultacyjne, których metody działania są przestarzałe, a orzekanie w sprawach rodzinnych, zdaniem Prokuratury Generalnej, niezgodne z konstytucją (RODK zostały powołane na mocy ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich w celu opiniowania dzieci, które weszły w konflikt z prawem).

- RODK powinny być zostawione do pełnienia roli, którą wyznaczył im ustawodawca, czyli opiniować w sprawach nieletnich zagrożonych demoralizacją - komentuje Łukasz Mazur, mediator z Mazowieckiego Stowarzyszenia Mediatorów. - Trudno jest, by osoby szkolone do oceniania i proponowania rozwiązań stały się bezstronne, co jest wymagane od biegłych.

Jak dodaje dr Barbara Gujska: - Przychylam się do postulatu Forum Matek i ruchu społecznego "Dzielny tata", które chcą likwidacji tych anachronicznych instytucji. Badania skonfliktowanych rodziców powinny mieć miejsce w wyjątkowych sytuacjach i być prowadzone przez biegłych posługujących się rzetelną wiedzą psychologiczną, a nie dogmatycznymi przekonaniami. Potrzebne jest stworzenie systemu doboru biegłych psychologów i pedagogów podnoszącego jakość wydawanych przez nich opinii. Uważam, że powinny być specjalistyczne 3-letnie studia podyplomowe dla osób chcących pełnić funkcję biegłego.

Gdy dziecko staje się kartą przetargową

Historia Kubusia/Piotrusia to jedna z tysiąca skomplikowanych spraw rodzinnych i przykład na to, jak bardzo rodzice nie potrafią ze sobą rozmawiać. Wymiar sprawiedliwości nie ułatwia tego dialogu.

Od 2005 roku gwałtownie wzrosła liczba rozwodów w Polsce, a co za tym idzie konfliktów, w których "najcenniejszym dobrem" jest dziecko. Jeszcze w 2004 roku raporty Głównego Urzędu Statystycznego mówiły o 56 tysiącach rozwodników. Tymczasem rok później liczba ta wzrosła do 67 600, by przez kolejne lata utrzymywać się na średnim poziomie 65 tysięcy. Specjaliści przekonują, że nawet jedna trzecia polskich małżeństw kończy się rozwodem. Najczęściej rozwodzą się małżeństwa bezdzietne i młode (według demografów z Uniwersytetu Łódzkiego grupa ta stanowi 37,9 procent rozwodników) oraz ci, którzy mają tylko jedno małoletnie dziecko (39,2 procent rozwodników).

Rozwód to bardzo ciężki czas dla wszystkich członków rodziny. Chociaż rozwodzą się dorośli, dziecko nie do końca rozumie, na czym polega rozstanie i nie potrafi wyobrazić sobie, jak wyglądać będzie jego życie. Zdarza się, że powstaje poczucie, iż rodzic rozwiódł się także z dzieckiem. A to boli najbardziej.

Rodzice kłócą się, kładą sobie kłody pod nogi, a w tym wszystkim zapominają o dzieciach. Stają się one cennymi przedmiotami, o które trzeba walczyć.

- Rozwodowi towarzyszą bardzo silne emocje związane z poczuciem straty, zawodu. Bardzo jest trudno sobie z nimi poradzić. Uświadomienie sobie, że zawiniły obie strony, wymaga bardzo dużej dojrzałości. W momentach silnego stresu często ich brakuje i dziecko staje się kartą przetargową w procesie sądowym. Ważne, by pokazywać, że da się rozwieść przy najmniejszym uczestnictwie dziecka. Coraz częściej zdarzają się rodzice, którzy wiedzą, że chcą się rozwieźć. Przychodzą do mnie i mówią, że chcą, żeby rozwód był do zniesienia przez dzieci. Proszą o pomoc. To jest wielka zmiana w naszym społeczeństwie. Utrzymanie racjonalnego myślenia w takiej sytuacji jest trudne, dlatego potrzeba osoby z zewnątrz, która spojrzy na sprawę chłodnym okiem - przekonuje dr Śniegulska.

Dziecko bez znaczenia

Co jednak z tymi dorosłymi, którzy nie potrafią się ze sobą porozumieć i racjonalnie podejść do rozwodu? Co z tymi, nad którymi górę biorą emocje, niespełnione ambicje, a spokoju nie daje zaznać urażona duma?

- W większości przypadków rodzice są racjonalni i to nie wyklucza przekonania, że walka jest prowadzona w imię dobra dziecka. To dla niego walczą przed sądem. Winą za negatywne skutki konfliktu obarczają przede wszystkim drugą stronę, a swoje działania postrzegają jako dobre i konieczne - mówi Łukasz Mazur.

Te sytuacje rozwodowe są najtrudniejsze, bo, paradoksalnie, w nich dziecko ma najmniejsze znaczenie.

- Gdyby obowiązywała zasada opieki zrównoważonej, to swoista rywalizacja między rodzicami o dominację w wychowaniu dziecka nie miałaby miejsca. Ważną rolę może odegrać mediacja w opracowaniu tzw. umowy rodzicielskiej, np.: gdy odległość zamieszkania jednego z rodziców jest zbyt duża, by na przykład dziecko mogło być tydzień u matki i tydzień u ojca - komentuje dr Barbara Gujska.

Mediator w obliczu konfliktu

Mediacja rzeczywiście jest jedną z najważniejszych metod stosowaną wobec skonfliktowanych rodziców/rozwodników. Ciągle jednak jest to metoda mało popularna.

- Mediacja, w odróżnieniu od sprawy sądowej, jest nieformalna i poufna, a mediatora nie można powołać jako świadka w sprawie - tłumaczy Łukasz Mazur. - Mediator jest osobą bezstronną i godną zaufania, a jego rolą jest zarządzanie konfliktem. To między innymi oznacza takie prowadzenie rozmów, które pomoże we wzajemnym zrozumieniu potrzeb i intencji oraz wypracowaniu ze stronami rozwiązań dających szanse na zakończenie konfliktu i przywrócenie wzajemnego zaufania stron. W sytuacji zawarcia porozumienia, podpisana przez strony i mediatora ugoda zatwierdzona przez sąd jest równoważna wyrokowi sądu. Ma natomiast tę przewagę nad porozumieniem zawartym przed sądem, że osoby podjęły na siebie zobowiązania bez presji sądu czy adwokata. Takie rozwiązanie z mojego doświadczenia jest bardziej trwałe i sprawa egzekwowania zapisów ugody najczęściej nie trafia znowu do sądu.

W przypadku rodziców Kuby do mediacji jeszcze nie doszło. Pełnomocnik B.L. sygnalizował taką możliwość, ale wniosek nie został złożony.

"To jest moja historia"

Dziś Kuba ma 133 cm wzrostu i, jak twierdzi ojciec, jest jednym z najlepszych uczniów w klasie. Chodzi do szkółki piłkarskiej, bierze udział w szkolnych przedstawieniach. Ojciec opisuje go jako żywe, energiczne, rozgadane dziecko. Tymczasem ojczym dziecka twierdzi, że podczas tygodniowych wakacji, które chłopiec spędził z rodziną matki, Kuba miewał zmienne nastroje i prezentował skrajne postawy - od apatii po nadpobudliwość.

W głowie tego dziecka nadal panuje zamęt. Psycholog dziecięcy twierdzi jednak, że dramaty z dawnych czasów nie muszą odbijać się na tym, jak będzie wyglądała dorosłość takiego człowieka.

- To nie jest tak, że przeżycie jakiejś strasznie trudnej sytuacji determinuje nasze późniejsze życie. To może mieć wpływ, ale prawda jest taka, że ludzie przeżywają niezwykle bolesne, tragiczne wydarzenia w życiu i potrafią sobie z tym radzić. Mówią: to jest moja historia. Ja o tym nie zapominam, ale to nie znaczy, że nie mogę patrzeć w przyszłość z ufnością - komentuje dr Śniegulska.

Pytanie tylko, czy Kuba i tysiące innych dzieci, które w dzieciństwie walczyć musiały z traumami, jakie zgotowali im rodzice, poradzi sobie z ciężarem swoich historii w dorosłym życiu.

...

Cierpienie dzieci to nie tylko rak . Znacznie wieksze zadaja ,,nowoczesni" rodzice co to przysiegi malzenskiej nie dotrzymuja .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 2 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy