Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:03, 13 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
KNF ostrzega: przestępcy wyłudzają dane osobowe, a potem kredyty
Dane osobowe przekazane np. osobom prowadzącym przez internet rzekomą rekrutację do pracy w domu mogą posłużyć do przestępstw, m.in. związanych z wyłudzaniem kredytów bankowych - ostrzega Urząd Komisji Nadzoru Finansowego w środę w komunikacie.
W związku z tym urząd zaleca bezwzględne chronienie swoich danych osobowych.
UKNF wskazał, że od pewnego czasu napływają do tej instytucji sygnały wskazujące na znaczne ryzyko związane z zakładaniem rachunków bankowych, bądź uzyskiwaniem kredytów bankowych z wykorzystaniem informacji wyłudzonych od obywateli, głównie przez internet. Chodzi o tzw. phishing, który polega m.in. na wysyłaniu do użytkowników bankowości internetowej fałszywych maili z prośbą o podanie danych autoryzacyjnych lub umieszczaniu w mailach linku z przekierowaniem do fałszywej strony internetowej banku.
Jednym z mechanizmów zgłaszanych przez poszkodowanych tym procederem jest gromadzenie podstawowych danych osobowych, adresów, numerów dowodów tożsamości w ramach procesu rzekomej rekrutacji do pracy "w domu". Potencjalnie fałszywi pracodawcy wymagają podania tych informacji i dokonania przelewu drobnej kwoty (np. 1 zł) na wskazany przez nich rachunek bankowy.
"Tym sposobem na podstawie wyłudzonych danych osobowych próbują założyć rachunki bankowe bądź pozyskać kredyty, a w niektórych przypadkach, jako mechanizm weryfikacji tożsamości wykorzystywane są przez banki właśnie przelewy pochodzące z innego rachunku bankowego danej osoby" - napisano w komunikacie.
UKNF wyjaśnił, że tym samym pokrzywdzony staje się dłużnikiem banku z tytułu uzyskanego kredytu. Poza tym w przypadku założenia rachunku bankowego z wykorzystaniem jego danych osobowych, przez rachunek ten mogą być transferowane pieniądze pochodzące z przestępstw.
"W związku z powyższym, niezmiernie istotne jest zwrócenie uwagi na konieczność nieujawniania w sytuacjach wzbudzających jakiekolwiek wątpliwości swoich danych, w szczególności tych zapisanych w dowodzie osobistym" - podkreśla UKNF.
Urząd wskazał, że bardzo niebezpieczne może być też przeprowadzanie na zlecenie nieznanych osób operacji przelewu środków z wykorzystaniem własnego rachunku bankowego (często w zamian za wynagrodzenie). Osoba, która dokonuje takiej transakcji, nie wie bowiem, czy środki nie pochodzą z przestępstwa, ani tym bardziej, w jakim celu są one przekazywane.
Szczególnie niebezpieczne jest dokonanie wypłaty otrzymanej kwoty przelewu i następnie przekazanie jej za pośrednictwem banku lub instytucji płatniczej. "W przypadku, gdyby rzeczywiście przekazywane środki pochodziły z przestępstwa, jakakolwiek styczność z nimi, a w szczególności przyjęcie ich na własny rachunek bankowy, może zostać uznane za samoistne przestępstwo bądź współudział w przestępstwie" - ostrzega urząd.
Urząd zaleca, by przy korzystaniu z bankowości internetowej zachowywać odpowiednie standardy bezpieczeństwa. Brak stosowania się do tych zasad stwarza znaczne zagrożenia, np. dostępu do rachunku osób nieuprawnionych. Zdarza się, że użytkownicy bankowości internetowej nieświadomie wchodzą na fałszywe strony bankowe lub reagują na prośby o podanie mailem danych osobowych i danych do logowania. "Zastosowanie się do takich poleceń może spowodować nawet całkowitą utratę zgromadzonych na rachunku środków" - ostrzega UKNF.
"W razie zaistnienia symptomów opisanych powyżej konieczne jest przekazanie szczegółowych informacji do banku bądź instytucji płatniczej prowadzącej rachunek, które są zobowiązane w zakresie swojej działalności do powiadamiania o przestępstwie odpowiednich organów państwa" - sugeruje UKNF.
....
Zaraz cos tu smierdzi ! To banksterzy pozyczaja na ,,dane" nie na DOKUMENT ?! Toz jest to jawny wspoludzial w oszustwie ! Przychodzi koles bez dokumentow i pozycza ? Toz kretyn by sie zorientowal ! KTO POZYCZA BEZ DOKUMENTOW SAM JEST WINIEN I TRACI !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:18, 31 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
"Fakt.pl": Spowiedź bankowca: tak oszukiwałem klientów
Liczyły się tylko pieniądze. Robiłem wszystko, żeby zdobyć ich jak najwięcej - w rozmowie z Faktem przyznaje ze skruchą 37-letni mężczyzna, który przez długie lata był pracownikiem największych polskich banków. Teraz jak najszybciej chce o tym wszystkim zapomnieć. - Żyłem z oszukiwania ludzi. W końcu powiedziałem sobie: dość.
Oszuści czają się na nas na każdym kroku. Aż trudno w to uwierzyć, ale ich ofiarą możemy paść nawet... w banku. Jakby nie było bank to instytucja zaufania publicznego. Tyle, że jak mówi nam skruszony sprzedawca, dla pracowników banków klient jest łakomym kąskiem. I wielu bankowców jest w stanie zrobić naprawdę wiele, by wyciągnąć od niego jak najwięcej pieniędzy. Bo jakby nie było, ich zarobki zależą od tego, jak dużo produktów bankowych, często drogich i niepotrzebnych, uda się wcisnąć nic nieświadomemu klientowi.
- W banku można naprawdę dobrze zarobić - zdradza były bankowiec. - Trzeba działać bez skrupułów, a pieniądze będą się mnożyć błyskawicznie. A wszystko dzięki prostym sztuczkom i naiwności klientów, którzy bezgranicznie ufają pracownikom banków.
- Najwięcej można zarobić na kartach kredytowych, jednak nie jest łatwo namówić na nie ludzi. Klienci często boją się, że szybko wpadną w gigantyczne długi. Jest na to bardzo prosty sposób. Kłamałem, że karta kredytowa jest obowiązkowa przy założeniu konta w banku. Jeśli ktoś już na pierwszy rzut oka wydawał mi się naiwny, pozwalałem sobie na więcej. Wciskałem ludziom karty kredytowe i mówiłem, że to zwykła karta płatnicza.
Prawdziwą żyłą złota dla bankowców są jednak kredyty. - Mało który klient wczytuje się w umowę kredytową, ludzie rezygnują już po kilku pierwszych stronach, dlatego mogłem wmówić im dosłownie wszystko. Normą było ubezpieczenie - zdradza były bankowiec.
- Tłumaczyłem, że jest po prostu konieczne. Zdarzało mi się też wcisnąć emerytowi ubezpieczenie od utraty pracy. Aż trudno uwierzyć, jak ludzie potrafią być naiwni. Lista pułapek, jakie bankowcy zakładają na klientów polskich banków jest długa: zatajanie wysokich opłat i prowizji, podsuwanie do podpisu dokumentów in blanco, sprzedawanie ryzykownego funduszu inwestycyjnego, jako lokaty. Pracownicy banków głównie czają się na emerytów, którzy nieraz powierzają im oszczędności całego życia. Ale potrafią - jak widać - oszukać każdego.
..
Nawrocenie zawsze niezwykle cieszy ! )))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:25, 29 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Julia Wizowska | Onet
Kochanie, kredyt zostawiam tobie
Onet
O tym, że żaden urząd stanu cywilnego nie wiąże tak mocno jak bank, przekonali się Marek i Kasia. Byli już małżonkowie, którzy po rozwodzie chcieli podzielić mieszkanie kupione na kredyt.
Specjaliści alarmują: liczba rozwodów w Polsce wciąż się zwiększa. W 2013 r. rozwiodło się ponad 64 tys. par. Z nich 15,6 tys. par z najkrótszym stażem małżeńskim (to o połowę więcej niż w 1990 r.) oraz 17 tys. ze stażem ponad 20 lat (trzykrotnie więcej niż 20 lat wcześniej). Tyle że w obecnych czasach, gdy większość z rodzin ma zaciągnięty kredyt hipoteczny, nie wystarczy rozwieść się, by zamknąć rozdział wspólnych zobowiązań finansowych. Trzeba jeszcze załatwić sprawę z bankiem. A to jest czasem trudniejsze niż sam rozwód. Zwłaszcza, gdy frank szwajcarski drożeje.
Nie zwalnia z kredytu
- Umowa o kredyt hipoteczny zawarta z bankiem w czasie trwania małżeństwa nie przestaje obowiązywać w przypadku rozwodu czy podziału majątku - wyjaśnia Marcin Zadrożny, aplikant adwokacki. Oznacza to, że mimo orzeczonego rozwodu byli małżonkowie w dalszym ciągu wspólnie odpowiadają przed bankiem. Bo dla instytucji finansowej nie ma znaczenia, czy para jest wciąż razem. Ważne jest, że razem się zadłużała.
Nie wiedział o tym były mąż Kasi. Albo nie chciał wiedzieć. A może wiedział, ale się tym nie przejmował. Fakty są jednak takie, że po niemal pięciu latach małżeństwa oświadczył, że odchodzi do innej. Pakuje się do walizki, a całą resztę majątku zostawia - niech już jej będzie - byłej żonie. Tyle że razem z dobytkiem zostawił Kasi długi.
- Sprawa była o tyle dla mnie trudna, że on po rozwodzie po prostu zniknął. Zmienił numer telefonu, wyprowadził się. Zupełnie nie obchodziło go to, że zostały nam do załatwienia sprawy, których nie rozstrzygnął sąd - mówi Kasia.
Sąd nie nakazuje
Wśród tych spraw była właśnie ta dotycząca nieruchomości. Mieszkanie pary kupione zostało na kredyt. Przez trzy lata małżeństwo sumiennie spłacało raty. Ale dla jednej osoby mieszkanie było za duże, rata zaś zbyt wysoka. Kasia chciała przeprowadzić podział wspólnego, z byłym mężem majątku, po czym wynająć dla siebie mniejszy lokum. Ale były małżonek nawet nie myślał o tym, by godzić się na przejęcie długu. Kasia liczyła więc na to, że sąd rozstrzygnie sprawę. Ale tak się nie stało.
Jak tłumaczy Marcin Zadrożny, sąd z urzędu nie dokonuje podziału majątku rozwodzącej się pary. Może to jednak zrobić na wniosek jednego z małżonków. Jednak z zastrzeżeniem: drugi małżonek musi wyrazić zgodę na zaproponowany podział. W przeciwnym razie sąd nie dokona podziału majątku w wyroku orzekającym rozwód.
Niezależnie jednak od wyroku sądu dług ciąży na obojgu także po rozwodzie. Jeśli nawet sąd wskaże, który z małżonków ma spłacić dług (albo w jakiej wysokości odpowiada za niego każde z byłych małżonków), to bank wcale nie musi kierować się wskazówką sądu. Jeśli jeden z małżonków nie wywiąże się z zobowiązań, bank może domagać się spłaty od drugiego.
Nie spłaca rat
Z taką sytuacją spotkała się Ilona. Kobieta złożyła pozew rozwodowy z orzeczeniem o winie męża. Jak twierdzi, małżonek niejednokrotnie ją zdradzał. Ale gdy jeszcze związek małżeński tryskał szczęściem, para zaciągnęła kredyt na dom. Oboje zarabiali nieźle: on z 7 tys. zł miesięcznie, ona 5 tys. zł. Po kilku latach stało się tak jak się stało i kobieta wniosła sprawę o rozwód.
- Sąd wskazał byłego męża jako osobę, która ma spłacać kredyt, bo on ma większą zdolność kredytową. Ja się wyprowadziłam, mi to było na rękę. Umówiliśmy się, że dom przypada byłemu mężowi, a ja otrzymuję zwrot wydatków - opowiada Ilona. Po jakimś czasie kobieta dostała z banku pismo informujące o tym, że raty kredytu hipotecznego nie są spłacane, a ona jest współkredytobiorcą, więc podjąć się spłacania musi ona. - Mój były miał kłopoty finansowe w firmie, więc ostatnie o czym pamiętał, była spłata kredytu. Tym bardziej, że kredyt był zaciągnięty we frankach szwajcarskich. Przez to wysokość rat koszmarnie urosła! - żali się Ilona.
Kłopoty z frankami
Kredyty w szwajcarskiej walucie wywołały ostatnio nie lada zamieszanie. Kilka lat temu klienci masowo wybierali hipotekę we frankach. W rzeczywistości kredyty udzielane były w złotych, ale spłacano je w przeliczeniu do aktualnego kursu obcej waluty. A ten był bardzo korzystny - frank kosztował niewiele ponad 2 zł.
Obecnie za szwajcarską walutę trzeba zapłacić nawet półtora raza więcej. Skutkiem tego wysokość zadłużenia hipotecznego wielu osób przekracza wartość kupionego mieszkania. Kredytobiorcy są oburzeni. Kredyty w obcej walucie ma dziś ponad 700 tys. Polaków. Z nich kilka procent - a niedługo może być więcej - nie spłaca zadłużenia. Część zamierza złożyć przeciwko bankom pozew, jak zrobił to pan Tomasz Sadlik.
Sadlik oskarża Raiffeisen Bank o to, że w trakcie udzielania kredytu placówka nie poinformowała go rzetelnie o ryzyku związanym z zadłużeniem w obcej walucie. W rezultacie, po sześciu latach spłacania rat, mężczyzna ma dług dwukrotnie wyższy, niż w momencie podpisywania umowy z bankiem. Dlatego domaga się anulowania umowy kredytowej albo przewalutowania jej na złote. Sąd rozpatruje sprawę.
Nie da się przenieść
Kredyt w obcej walucie przysparza także niemałych kłopotów osobom rozwodzącym się. Gdyby Kasia odnalazła kontakt z byłym mężem, a on zechciałby przedyskutować kwestię zadłużonej nieruchomości, mieliby przed sobą teoretycznie dwie opcje: przepisać dług i mieszkanie na jednego z małżonków albo sprzedać nieruchomość i z uzyskanych pieniędzy spłacić kredyt.
Jeżeli jedno z byłych małżonków chce przepisać dług na siebie, to może to zrobić w myśl przepisów kodeksu cywilnego. Zgodzić się na to musi drugi małżonek i bank. - W praktyce wygląda to tak, że byli małżonkowie prowadzą negocjacje z bankiem co do przejęcia długu przez jednego z nich, w rezultacie czego dochodzi do zawarcia aneksu do umowy kredytowej - wyjaśnia Marcin Zadrożny.
Jednak bank nie zawsze się zgadza. Przyczyną odmowy może być mała zdolność kredytowa drugiego małżonka albo... wysoka kwota kredytu zaciąganego w obcej walucie.
Może wynająć?
- Po trzech latach spłacania mam oddać bankowi ponad 400 tys. zł - mówi Kasia. Kobieta chciała mieszkanie sprzedać, konsultowała się w tej sprawie z bankiem. - To jest jednak niemożliwe, bo, po pierwsze, potrzebuję zgody byłego męża, Marka, a po drugie, specjaliści ocenili wartość mieszkania na 250 tys. zł. Nawet po sprzedaniu go nie starczy pieniędzy na spłacenie całości kredytu - wyjaśnia klientka. Bank nie wyraził więc zgody na sprzedaż nieruchomości. Zwłaszcza, że zdolność kredytową Kasia ma. Ale jeśli frank szwajcarski będzie drożał, zdolność kredytowa kobiety będzie malała.
Z kolei, kiedy Iwona otrzymała z banku powiadomienie o zaległych ratach, wpadła na pomysł, by wynająć zadłużony dom. Marcin Zadrożny zaznacza, że w takim wypadku należy mieć zgodę wszystkich właścicieli nieruchomości. A mąż Iwony się zgodził. Jest tylko jeden problem. - W tym momencie rata wynosi 8,5 tys. zł. A wynajmiemy cały dom maksymalnie za 4 tys. zł. Musielibyśmy też ponieść koszty wynajęcia dwóch mieszkań, do których się przeprowadzimy. Nie opłaca się - mówi Iwona. Pewnie będzie musiała wynająć dom "na części", choć zrobi to niechętnie. - Dostaliśmy propozycję wynajęcia garażu na warsztat samochodowy. I od robotników, co pracują w okolicy, na zamieszkanie w dwóch pokojach. Ale wynajmowanie kawałków domu, który był budowany dla rodziny, to takie poniżające! - mówi kobieta. Płacenie rat, dwukrotnie wyższych od zakładanych na początku, jest jednak niemożliwe.
Dlatego kobieta również rozważa wniesienie sprawy z bankiem do sądu. Jeżeli Tomasz Sadlik wygra, będzie miała otwarte drzwi. Ona i wielu innych zadłużonych w obcej walucie.
...
Banksterzy was zwiaza nierorezwalnym wezlem ... kredytowym . A nawet szubienicznym ... Widzicie tu potwornosci zachodu . Wezel malzenski sluzy im do ... wyduszania kasy ... Dlatego jak zachod cos mowi typu prawa autorskie ocieplenie gender seksedukacja ... TO ZAPAMIETAJCIE ZE ZAWSZE CHODZI O KASE ! POD SZCZYTNYMI HASLAMI BRUDNE INTERESY
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:01, 27 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Ewelina Potocka | Onet
Nieuczciwe kantory. Zaniżają ceny, bo… mogą
Jeśli nie doszło do wprowadzenia w błąd klienta, transakcja w kantorze jest wiążąca
Co zrobić, gdy nieuczciwi właściciele kantorów celowo zaniżają ceny walut? Najlepiej wymienić pieniądze w innym kantorze. Jednak nie zawsze jest to możliwe. Przekonał się o tym nasz Czytelnik.
Pan Jakub z Gdańska zajmuje się obsługą grup międzynarodowych. Często zdarza mu się spacerować z zagranicznymi gośćmi po centrum miasta. Niedawno jego uwagę zwrócił fakt, że niektóre kantory na ul. Długiej drastycznie zaniżają ceny walut.
"Jako że było już po godzinie 18:30, na ul. Długiej otwarte były tylko dwa kantory. Jeden po prawej stronie od Złotej Bramy, zaraz za restauracją Green Way. Drugi kawałek dalej, po lewej stronie koło lodów Soprano. Zanim zdążyłem zareagować, kilka osób zdążyło wymienić (na szczęście drobne sumy) pieniądze. Kurs kupna euro we wspomnianym kantorze wynosił 3,15 zł! Próbowałem zainterweniować już po wymianie i poprosić o zwrot wymienionych pieniędzy. Niestety bez skutku. Następnego dnia nie dałem za wygraną i spróbowałem dowiedzieć się, o co chodzi. Jednak na próby dociekania, dlaczego w kantorze kurs jest o ponad 1 zł niższy niż średni kurs tego dnia w innych miejscach, kasjer odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem: "Bo taki mamy kurs", pisze w liście do redakcji nasz Czytelnik.
Negatywny wizerunek
Rzeczywiście, wybrane kantory zaniżają kursy walut według własnego widzimisię. Dzieje się tak jednak w każdym dużym mieście w Polsce, szczególnie w miejscach, gdzie pojawia się wielu zagranicznych turystów.
"Niestety, takie oszukańcze praktyki powodują niechęć wśród zagranicznych turystów odwiedzających Gdańsk. Stereotyp Polaka - złodzieja wraca do świadomości odwiedzających nas gości, co niestety może odbyć się niekorzystnie nie tylko na wizerunku miasta, Polski, ale również na mniejszej ilości gości z zagranicy w przyszłości" - dodaje pan Jakub.
- Nie mamy na to wpływu. Takie są prawa wolnego rynku. Niewiele więcej mogę w tej sprawie powiedzieć - rozkłada ręce Antoni Pawlak, rzecznik prasowy Prezydenta Gdańska.
- A czy takie praktyki wpływają na wizerunek Gdańska? - dopytujemy.
- Nie sądzę - odpowiada krótko Antoni Pawlak.
Zaniżanie jest legalne
O komentarz poprosiliśmy eksperta z Federacji Konsumentów.
- Kantory mogą swobodnie kształtować kursy wymiany walut. Wynika to ze swobody zawierania umów - nikt drugiej strony nie przymusza do zawarcia transakcji w danym kantorze - tłumaczy Piotr Czepulonis, prawnik z Federacji Konsumentów.
I dodaje: - Naruszeniem może być za to przedstawianie oferty mogącej wprowadzać w błąd, np. nieodpowiadające rzeczywistości wartości na tablicy wymiany walut. Osoba wprowadzona w błąd może się uchylić od skutków zawartej transakcji, a zatem żądać zwrotu przekazanej w kantorze waluty.
Problem jednak w tym, że na tzw. koziołkach wystawionych na deptaku kantory te podają średni kurs walut danego dnia. Dopiero po wejściu do lokalu z elektronicznej tablicy odczytujemy, że waluta skupowana jest o wiele taniej niż w innych kantorach. Informacja jest więc podana, a ci, którzy jej nie doczytają, tracą na wymianie.
- O ile nie doszło do wprowadzenia w błąd klienta, transakcja jest wiążąca i nie można się z niej wycofać - uzupełnia Piotr Czepulonis.
....
Handel pieniadzem zawsze prowadzil do chciwosci ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 1:34, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Gazeta Bankowa
Kredyt do śmierci i jeszcze dłużej
Polski nadzór finansowy wspiera banki i tym samym umywa ręce od pomocy kredytobiorcom.
Procesy sądowe frankowiczów zwróciły uwagę na problem ochrony systemowej konsumentów usług finansowych w Polsce, a także na problem upadłości konsumenckiej. Jak podała Krajowa Rada Komornicza, w roku 2013 z powodu niespłacanych długów wystawiono na licytację ponad 8 tysięcy mieszkań i 3 tysiące domów. To ponad dwukrotnie więcej niż w roku 2012. Niektórzy zdesperowani bankruci szukają sprawiedliwości w sądach, inni w pomocy społecznej. Najmniej jest takich, którzy korzystają z instytucji, jaką jest upadłość konsumencka, ale nie tylko dlatego, że bywa mylnie kojarzona z windykacją. Dodatkową przeszkodą jest silne zawężenie prawa pod względem podmiotowym - osób, wobec których można ogłosić taka upadłość, jak i pod względem przedmiotowym (w grę wchodzi wyłącznie upadłość likwidacyjna). Kryterium upadłości w Prawie upadłościowym i naprawczym jest nieostre - mieszczą się w nim okoliczności "wyjątkowe" i "niezależne od dłużnika".
- Wobec iluzoryczności instytucji prawnej "upadłości konsumenckiej" dług będzie ciążył na kredytobiorcy aż do jego śmierci. W polskim systemie prawnym po śmierci kredytobiorcy jego dług może obciążyć dzieci i rodzinę. Przykro to powiedzieć, ale stosunki prawne w tym zakresie prowadzą często do zjawiska "przemocy finansowej". Część sektora finansowego generuje zyski, wykorzystując ludzkie nieszczęścia i wyzyskując przymusową sytuację. Wątpliwe jest istnienie w Polsce: równowagi sił pomiędzy wierzycielem i dłużnikiem, sprawiedliwej odpowiedzialności za problem braku możliwości spłacania długu. Państwo wspiera prawnie stronę silniejszą. Ciężar i koszty sądowego dochodzenia sprawiedliwości są przerzucone na słabszego - mówi Stanisław Adamczyk, makler, niezależny badacz rynku finansowego, autor analizy "Społeczna odpowiedzialność sektora bankowego z perspektywy kredytów w CHF udzielanych w latach 2004-2008". Uważa on, że część banków może być współodpowiedzialna za problemy ze spłatą kredytów we frankach szwajcarskich osób, które zawierały umowy w okresie największej popularności tego produktu.
- Jeśli dojdzie do zdarzeń losowych uniemożliwiających spłatę kredytu, a bank komorniczo przejmie nieruchomość, to różnica pomiędzy wartością zobowiązania frankowego a kwotą uzyskaną ze sprzedaży nieruchomości i dotychczasowymi spłatami, na mocy BTE będzie egzekwowana z innego majątku kredytobiorcy - dodaje.
Bankowy tytuł egzekucyjny został ustanowiony po to, aby chronić interesy wierzycieli (banków) i przyspieszyć windykację na wypadek niespłacania długu. Jest to jaskrawy przykład asymetrii sił. A co z konsumentami?
Rząd planuje znowelizować dotychczasowe Prawo upadłościowe i naprawcze i przyjąć nową regulację - Prawo restrukturyzacyjne. Projekt założeń projektu ustawy Ministerstwo Sprawiedliwości przekazało do konsultacji społecznych. Zakłada on "udrożnienie" postępowania upadłościowego i poszerzenie kręgu podmiotów, które będą mogły skorzystać z nowych przepisów. Może to zmniejszyć skalę "wypychania na margines" życia społecznego osób, które w przeszłości podjęły błędne decyzje finansowe. W projekcie zapisano, że "w postępowaniu obejmującym likwidację majątku dłużnika przy likwidacji mieszkania upadłemu zostanie na jego wniosek wydzielona kwota odpowiadająca przeciętnemu czynszowi najmu lokalu mieszkalnego za okres od 12 do 24 miesięcy".
Jak wynika z dokumentu, zmiany mają "zmierzać do uregulowania sytuacji ekonomicznej konsumenta w sposób, który umożliwi mu powrót do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie (tzw. nowy start)". Wygląda więc na to, że zdesperowani dłużnicy otrzymaliby "deskę ratunku" od państwa. Ustawodawca proponuje też wprowadzenie możliwości tymczasowego pokrywania kosztów postępowania przez Skarb Państwa w przypadku, gdy majątek dłużnika ani jego bieżące wynagrodzenie nie wystarczają na pokrycie tych kosztów. Takie są założenia projektu, który po konsultacjach społecznych w styczniu został skierowany pod obrady Rady Ministrów. Do Sejmu ma trafić jesienią.
Nie wszyscy wierzą w dobre intencje autorów zmian. Niektórzy z ubolewaniem zauważają, że "dopiero jak problemu nie udało się ukryć, rząd zaczął wykonywać jakieś pozorowane ruchy". Jak to się stało, że po całych latach ignorowania problemu frankowych kredytobiorców teraz dopiero pojawiają się próby zmiany prawa czy wypełniania obowiązków przez nadzór finansowy? Niektórzy obserwatorzy przypominają o zbliżających się wyborach. Projekt ma wyciszyć niesprzyjające nastroje społeczne, markując działania podjęte na rzecz pomocy kredytobiorcom. Jednak zdaniem ekspertów czytając ten akt, nie można oprzeć się wrażeniu, że jest on tworzony tak naprawdę do ochrony nie tyle dłużnika, ile banku, który tego kredytu udzielał.
Zapytany przez "Gazetę Bankową" Związek Banków Polskich niestety nie udzielił odpowiedzi na pytanie o swoje zaangażowanie w konsultacje prawne przy tworzeniu projektu, Komisja Nadzoru Finansowego również. O ile postawa ZBP może być zrozumiała, pytanie o to, kogo chroni polski nadzór finansowy, wciąż powraca. Co robiła KNF podczas boomu na kredyty frankowe, ostrzegany dwukrotnie o wysokim ryzyku przez Szwajcarski Bank Narodowy? Tak i teraz, już po czasie, KNF dogląda raczej interesu banków i ich akcjonariuszy niż kredytobiorców. W Polsce brakuje silnego, niezależnego politycznie, niedziałającego z pozycji konfliktu interesów organu chroniącego wyłącznie interesy konsumentów usług finansowych.
Należy tu podkreślić, że na rynkach rozwiniętych istnieją wyspecjalizowane agendy rządowe, których wyłącznym celem jest ochrona konsumenta przed siłą gigantycznych korporacji wykorzystujących stosunki finansowe do generowania nadprzeciętnych zysków. Najlepszym przykładem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, gdzie po kryzysie "sub-prime" wywołanym w 2008 r. m.in. właśnie przez agresywne "sprzedawanie" kredytów hipotecznych osobom gorzej sytuowanym i nieposiadających wystarczającej wiedzy finansowej powołano Biuro ds. Ochrony Finansowej Konsumenta (Bureau of Consumer Financial Protection).
Na ten dość specyficzny sposób rozwiązania problemów dłużnika w postaci dofinansowania do wynajmu zwrócili uwagę obserwatorzy dość tajemniczo wprowadzanego Funduszu Mieszkań na Wynajem Banku Gospodarstwa Krajowego. Pytany przez "Gazetę Bankową" kilka miesięcy temu Piotr Kuszewski z BGK dość mgliście tłumaczył, skąd posiada pewność popytu i sukcesu tego przedsięwzięcia. Oczywiście jest to wynik tajemnych badań rynkowych. Powstaje pytanie, czy wyniki tych badań były jedynym gwarantem, czy też czasem nie był to plan, według którego zapotrzebowanie 20 tysięcy wyeksmitowanych dłużników spotka się z możliwością wykorzystania pustych 20 tysięcy mieszkań pod skrzydłami BGK (za pieniądze Skarbu Państwa), przynajmniej na najbliższe 24 miesiące planowane w ustawie - aż do wyborów.
Co po tych dwóch latach? W projekcie mowa jest o tym, że "interes wierzyciela nie będzie naruszony, ponieważ osoby fizyczne zachowują zdolność do dalszej pracy zarobkowej oraz do spłaty swoich zobowiązań na dalszych etapach życia". Powstaje tu kluczowe pytanie: dlaczego profesjonalny przedsiębiorca może zbankrutować i uciec w ten sposób przed długami, a nieprofesjonalna osoba fizyczna takiej szansy nie ma? Dlaczego odmawia się prawa "drugiej szansy" osobom, które znalazły się w tarapatach finansowych przez czynniki leżące poza ich kontrolą? Być może w Polsce warto się zastanowić nad instytucją "bankructwa strategicznego", która sprawnie funkcjonuje w części stanów USA.
W Polsce działa już kilka stowarzyszeń łączących klientów banków, którzy czują się pokrzywdzeni po tym, jak wzięli kredyt we frankach szwajcarskich i nie mogą ich spłacić. W swoich procesach przeciwko bankom frankowicze podnoszą przede wszystkim, że banki nie informowały ich o ryzyku, jakie towarzyszyło kredytowi, do którego wzięcia byli zachęcani (bądź robiły to niedostatecznie). Dziś, z pewnym opóźnieniem wkraczać zaczyna w ten temat nadzór. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów ukarał niedawno dwa banki: PKO BP i Getin Noble Bank za niewłaściwą politykę informacyjną wobec klientów, z którymi zawierały umowy na ryzykowne produkty. Kary nie dotyczą tylko kredytów w obcej walucie, ale też produktów ubezpieczeniowo-oszczędnościowych (polisolokaty). Niewykluczone, że może właśnie wybucha bunt klientów wobec banków, które dopuściły się nieuczciwych praktyk rynkowych. Wydaje się, że klienci właśnie "obudzili się" i nabierają odwagi do walki z większymi od siebie - bankami. Po aferach finansowych WGI (toczy się od 7 lat) i Amber Gold przyszła kolej na baczne przyglądanie się bankom.
Mimo tego nadal słychać opinie, że katastrofa części frankowiczów jest "medialną propagandą". Nie jest to prawdą. Niektórzy z nich nie tylko spłacali raty kredytu w kwotach, których się nie spodziewali, a nawet stracili swój dom i wciąż muszą spłacać kredyt na jego zakup. W szczytowym zaś okresie powodzenia frankowych kredytów w Polsce faktycznie mieliśmy do czynienia z propagowaniem tych kredytów przez banki i zachęcaniem przez bankowych specjalistów sprzedaży do zawierania umów na produkt, który okazał się ryzykowny dla klienta. Jednocześnie zadziwiająco mało skutecznie informowano o związanych z nimi niebezpieczeństwach.
UOKiK tłumaczy, że każdy klient ma prawo do poznania istotnych cech produktu. Kluczową sprawą w przypadku oburzonych frankowiczów jest to, czy klienci byli świadomi ryzyka, jakie brali na siebie przy okazji zawierania umowy na frankowy kredyt.
- Jeśli konsument nie inwestował znaczących kwot na rynku finansowym i nie ma choć niewielkiego doświadczenia, może nie objąć swoim umysłem ryzyka takiego produktu. Czasami nawet tego ryzyka nie rozumie, gdy mu to ryzyko krótko wytłumaczymy - mówił Stanisław Adamczyk na seminarium naukowym w jednej z warszawskich szkół wyższych, gdzie prezentował swoją analizę. - Finansistom wydaje się, że wszyscy tak jak oni powinni być świadomi ryzyka walutowego - mówił wtedy.
Niespłacanie długów w bankach jest oczywiście także problemem dla samych wierzycieli. Na egzekucji komorniczej majątku w kredycie komornik zarabia nawet do 15 proc. jego wartości. Jest to stratą zarówno dla dłużnika, jak i banku.
Komisja Nadzoru Finansowego pod koniec ubiegłego roku opublikowała raport, w którym uznała za nieuzasadnioną ewentualną możliwość przewalutowania kredytów denominowanych we franku szwajcarskim na złotówki według kursu z dnia udzielenia kredytu. W raporcie tym napisano, że "łączna strata sektora bankowego z tytułu przewalutowania (różnica pomiędzy wynikiem zrealizowanym na koniec czerwca br. a wynikiem, jaki powstałby po przewalutowaniu) wyniosłaby 44,4 mld zł, przy czym poszczególne banki poniosłyby straty w wysokości od 0,1 mld zł do blisko 7,0 mld zł".
W raporcie Komisja stanęła wyraźnie po stronie banków, broniąc gigantycznych zysków ich zagranicznych akcjonariuszy. Jednym z argumentów KNF przeciwko przewalutowaniu kredytów jest "nierówne traktowanie klientów posiadających kredyt walutowy i złotowy" i straty dla polskiego państwa z tytułu konieczności dofinansowania "stratnych banków". Jest to błędne rozumowanie. Dlaczego państwo polskie ma gwarantować zyski i ceny akcji właścicieli banków? W gospodarce rynkowej przedsiębiorcy powinni płacić za swoje błędy. Szczególnie powinni za błędy zapłacić właściciele banków udzielających kredytów we franku, a nieinformujących o ryzyku kursowym zgodnie z najwyższym poziomem staranności zawodowej. W publikacji nie rozważano, co można zrobić z problemami klientów frankowych.
Do tej pory nadzór finansowy nie zauważał nierówności w pozycjach klient - bank przy zawieraniu umów na kredyty we franku szwajcarskim, a teraz reaguje na katastrofę finansową co najmniej nieadekwatnie. W mediach natomiast dyskutuje się na temat tego, czy państwo powinno pomagać frankowiczom. Sugeruje się również, że taka pomoc odbywałaby się kosztem podatników, którzy musieliby ponosić skutki ryzyka "kilku tysięcy frankensteinów".
Jest to typowy zabieg socjotechniczny. Za przewalutowanie kredytów we franku szwajcarskim nie zapłaciliby podatnicy, tylko akcjonariusze banków. Ich zapłata (czyli strata) nastąpiłaby wskutek spadku notowań ceny akcji na GPW lub innych giełdach, na których są notowane. Konieczność tworzenia dodatkowych rezerw na straty - z tytułu unieważnienia klauzul walutowych doprowadziłaby do "wyparowania części kapitału własnego" i wówczas - wobec spadku wskaźników wypłacalności - banki musiałyby zostać dokapitalizowane. Na pewien okres musiałby zmienić się kierunek przepływu strumieni pieniężnych, a w związku z tym banki i akcjonariusze zapomnieliby o sowitych dywidendach i trzeba byłoby przeprowadzić emisję akcji, aby podwyższyć kapitał. Wówczas Skarb Państwa mógłby nabyć znaczący pakiet ich akcji po korzystnej cenie. Ziściłoby to w pewnym stopniu postulaty części ekonomistów dotyczące "repolonizacji banków".
Ewa Tylus, Anna Raciniewska
...
Ochrona jest glownie bidnych bankow ... zagranicznych ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:41, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Restrukturyzacja a`la Chuck Norris. Czyli: jak bank może zniszczyć Ci życie.
Czy banki działające w Polsce powinny przestrzegać przepisów prawa? Choć pytanie wydaje się niedorzeczne dla osób spoza branży finansowej, bankowcom wydaje się, że są poza prawem.
No bo przecież taki na przykład Kodeks Cywilny, a więc najważniejszy akt prawny regulujący stosunki społeczno-ekonomiczne powstał w 1964 roku. Czyli prawie trzydzieści lat zanim na dobre pojawiły się w Polsce banki (w obecnej formie). Skoro tak – wydumali sobie niektórzy bankowcy – to nas on nie dotyczy… Czy to oznacza, że wobec niekompetencji, czy też nieodpowiedzialności banków jesteśmy bezbronni? Czy banki w swojej działalności mogą nie stosować się do prawa, które stanowią zapisy Kodeksu Cywilnego? Z pewnością tak być nie powinno. Ale w praktyce – spotykam się z tym co dzień.
Poniższe zarzuty wobec banków to efekt moich obserwacji branży, w której działam już ponad 20 lat. Dla lepszego zobrazowania problemu, w niniejszej publikacji odniosę się do porównania zawodu bankowca z innym zawodem publicznego zaufania: z lekarzem. W tym celu wykorzystam m.in. opracowanie znalezione w Internecie pt. „Odpowiedzialność karna, cywilna i zawodowa lekarza”, autorstwa doktora nauk medycznych magistra prawa Tomasza Jurka.
Lekarz słono płaci za błędy zawodowe. A co z błędami bankowców?
Nikt nie ma wątpliwości, jakie znaczenie ma dla życia i zdrowia pacjenta ma fachowa opieka medyczna. Za błędy medyczne lekarzowi grozi nawet odpowiedzialność karna. W cytowanym opracowaniu znalazłem m.in. tradycyjną definicję błędu (autorstwa Bolesława Popielskiego), którą można zastosować do każdej dziedziny:
„Błędem jest postępowanie (działanie bądź zaniechanie) wbrew podstawowym, powszechnie uznawanym zasadom współczesnej (aktualnej) wiedzy w danej dziedzinie.”
Spróbujmy przenieść powyższe na grunt bankowy. Jakie szkody może swojemu klientowi wyrządzić bank, poprzez nieprofesjonalne działanie; w tym: za ewidentny błąd zawodowy? Takim błędem z pewnością będzie wpakowanie klienta na minę w postaci toksycznego kredytu własnej produkcji (patrz: opcje walutowe, kredyt we frankach przy bardzo niskim kursie tej waluty wobec złotówki). Ale także wykazanie się pełną ignorancją przy ewentualnej restrukturyzacji zadłużenia. W ten sposób tysiące porządnych Polaków stało się bankrutami, a wielu przedsiębiorców musiało ogłosić upadłość (co było ze szkodą także dla ich pracowników i kontrahentów). Upadłości firm powodują również istotne straty dla gospodarki, a co za tym idzie - dla Skarbu Państwa. Pragnę zauważyć, że Kodeks Cywilny przewidział pewne działania szkodliwe społecznie, które z całą pewnością można przypisać bankom. Jednak, w praktyce, zdecydowana większość sporów sądowych klientów z bankami rozstrzygana jest na korzyść instytucji finansowych.
Trefne produkty banków
W jednej ze swoich publikacji pt. „Bank: przyjaciel, czy śmiertelny wróg przedsiębiorcy” (była też publikowana na WP.pl) wymieniam trzy najbardziej toksyczne produkty kredytowe banków. Są nimi wymienione wcześniej opcje walutowe i kredyty we frankach oraz kredyty w rachunku bieżącym udzielane podmiotom gospodarczym na 12 miesięcy. Intuicja podpowiada, że jeśli kredytobiorca, biorąc jeden z tych produktów, poniósł znaczące straty (być może nawet zbankrutował) pomimo przykładnego wywiązywania się z umowy kredytowej, to winą za powyższe należy obciążyć bank. Obecnie jednak całe piwo musi wypić klient, a nie bank – co przeczy podstawowej zasadzie bezpieczeństwa konsumenta. Czy coś na ten temat znajdziemy w Kodeksie Cywilnym? Oczywiście, że tak! Cytuję poniżej stosowne, obowiązujące obecnie zapisy K.c.:
„ Odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny Art.449`1 1. Kto wytwarza w zakresie swojej działalności gospodarczej (producent) produkt niebezpieczny, odpowiada za szkodę wyrządzoną komukolwiek przez ten produkt. (…) 3. Niebezpieczny jest produkt nie zapewniający bezpieczeństwa, jakiego można oczekiwać, uwzględniając normalne użycie produktu. (…)”
Nie znalazłem nigdzie dopisku „nie dotyczy banków”… Trzymając się wprost cytowanych powyżej zapisów: jeśli spłacamy kredyt zgodnie z umową i po pewnym czasie – wskutek wadliwości tego kredytu - wpadamy w ogromne problemy finansowe, z których nie da się wyjść i których nie mogliśmy przewidzieć – wina leży po stronie „producenta”, czyli banku. Dlaczego ten oczywisty fakt nie jest brany w Polsce pod uwagę? Bankowość to bodajże jedyna dziedzina gospodarki, gdzie winą za wady fabryczne towaru obciąża się wyłącznie klienta. Jak więc banki odżegnują się od winy się w opisanej sytuacji? Zawsze w ten sam sposób:
przecież widziały gały, co brały…
W ten sposób może się jednak wyłgać każdy producent trefnego towaru – klient przecież zakupu dokonał z własnej, nieprzymuszonej woli. Każdy produkt może mieć wady ukryte, ale zawsze odpowiada za nie producent, a nie konsument. Poza sytuacją, kiedy „producentem” jest bank.
Przejdźmy do kolejnego tematu, w którym bankom można dużo zarzucić. Mam na myśli restrukturyzację. Bankowcy uganiają się za klientami, którym można wcisnąć jakiś produkt kredytowy. Atakują z każdej pozycji, na dodatek udając wielką sympatię wobec upatrzonej ofiary. Stosunek pracowników tego banku, do klienta, który ma potem problem ze spłatą zobowiązania – a może się to zdarzyć niemal każdemu – ulega gwałtownemu ochłodzeniu. Bo kredyt trzeba spłacać i basta; bardzo rzadko pracownik banku „pochyla się” nad sytuacją klienta, aby mu pomóc znaleźć rozwiązanie. A tym rozwiązaniem jest fachowo przeprowadzona restrukturyzacja zadłużenia.
Procedury – wielka miłość i tarcza banków
Jak więc powinna wyglądać restrukturyzacja? Najprościej opisane jest tego typu działanie na stronie internetowej jednego z banków (nazwijmy go „Bankiem X”).
Cytuję: „Co zrobić jeśli masz problem ze spłatą kredytu? Bank – w wyniku ustaleń prowadzonych z kredytobiorcą – może proponować różne rozwiązania warunków spłaty kredytu, mające na celu jak najlepsze ich dopasowanie do możliwości klienta”.
Pięknie brzmi, nieprawdaż? Problem jest w tym, że ten sam bank ma w nosie problemy klienta i jeśli ten zgłasza się z prośbą o „dopasowanie spłaty kredytu do bieżących możliwości”, Bank X mówi – NIE, zasłaniając się „obowiązującym procedurami” lub „aktualną polityką”. Tylko, czy ukochane przez banki „procedury” mogą być sprzeczne z prawem polskim? Chodź odpowiedź jest oczywista to jak na razie, na to pozwalamy.
Jak faktycznie wyglądają „ustalenia prowadzone z kredytobiorcą”, mającym problem ze spłatą kredytu w banku, o którym mowa powyżej? Jest to
restrukturyzacja a`la Chuck Norris
Znacie ten kawał? Pan Bóg postanowił stworzyć świat w siedem dni. Chuck Norris dał mu trzy… Podobnie wygląda procedura bezwzględnej, „przyspieszonej” restrukturyzacji w Banku X. Nawet przy znaczących kwotach kredytu w rachunku bieżącym (może to być kredyt nawet na kilkaset tysięcy złotych), udzielonego przez ten bank przedsiębiorcy, Bank X daje kredytobiorcy na spłatę zobowiązania maksimum 24 miesiące. Nie bacząc na to, że może to doprowadzić do upadłości firmę, którą prowadzi kredytobiorca. Na dodatek bank ten w okresie restrukturyzacji znacząco podnosi marżę kredytu, nawet o 50%.
Jak się z tego typu działania tłumaczą pracownicy banku?
Sorry, takie mamy procedury…
Tu muszę nadmienić, że podobne sposoby „restrukturyzacji” można też znaleźć w paru innych bankach, Bank X nie jest tu niechlubnym wyjątkiem… Przeanalizujmy opisane działanie pod kątem zgodności z prawem polskim.
Zarzut numer 1. Opisane działanie banku jest niezgodne z Ustawą o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Cytuję:
„Art. 16. 1. Czynem nieuczciwej konkurencji w zakresie reklamy jest w szczególności: (…) 2) reklama wprowadzająca klienta w błąd i mogąca przez to wpłynąć na jego decyzję co do nabycia towaru lub usługi;”
Przecież potencjalny kredytobiorca, mając pełną wiedzę, w jaki sposób przeprowadzana będzie restrukturyzacja przez kredytodawcę, mógłby wybrać inny bank. Na przykład PKO BP, który niemal zawsze idzie klientom na rękę, współpracując z nimi aktywnie przy ustalaniu zasad restrukturyzacji dopasowanej do możliwości kredytobiorcy. Podobnie, bardzo przyjaźnie do swoich klientów nastawione są niedoceniane w Polsce banki spółdzielcze.
Zarzut numer 2. Opisane działanie banku jest niezgodne z zasadami współżycia społecznego. Jest to czyn niezgodny z prawem, o czym mówi Kodeks Cywilny. Cytuję:
„Art. 5. Nie można czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. Takie działanie lub zaniechanie uprawnionego nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony.”
Jak to rozumieć? Przytoczę tu komentarz znaleziony w Internecie. Autora nie znam, ale trudno się nie zgodzić z jego opinią:
„Jest rzeczą oczywistą, iż od odpowiedzialności za szkodę nie może być zwolniony jej sprawca, tylko dlatego, że będzie powoływał się na przysługujące mu prawo podmiotowe i na działanie w ramach tego prawa, jeżeli działanie to było sprzeczne ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem prawa lub z zasadami współżycia społecznego.”
Niefachowo przeprowadzona restrukturyzacja może zakończyć się dla danej firmy katastrofą: upadłością firmy, utratą źródła dochodu przez przedsiębiorcę oraz jego pracowników, a nawet - bankructwem rodziny osoby (osób) prowadzących tę firmę. Nastąpi to w sytuacji, kiedy przedsiębiorca utraci płynność finansową z powodu zbyt wysokich obciążeń, związanych z obsługą kredytu po restrukturyzacji.
Zarzut numer 3. Opisane działanie banku jest ewidentnym błędem zawodowym, działaniem niezgodnym z wiedzą bankową.
Co na temat technik restrukturyzacji mówi aktualna wiedza bankowa? Tu pozwolę sobie oddać głos dr Krzysztofowi Czerkasowi, który jest niewątpliwie jednym z najwybitniejszych praktyków i zarazem teoretyków polskiej bankowości. W opracowaniu „Finansowanie inwestycji komercyjnych w Polsce”, autorstwa Krzysztofa Czerkasa, czytamy: „Restrukturyzacja przez bank kredytu może przybrać wiele form zależnych od specyfiki konkretnego projektu i formy prawnej przedsiębiorstwa. W ramach restrukturyzacji kredytu bank może zaproponować nowe warunki spłaty zadłużenia. Nowe warunki spłaty zadłużenia wobec banku mogą przewidywać: • Odroczenie terminu spłaty całości lub części należności bez jej redukcji; • Zmianę sposobu spłaty kredytu; • Obniżenie oprocentowania; • Zawieszenie naliczania odsetek od dnia podpisania porozumienia o restrukturyzacji zadłużenia i deklarację umorzenia, pod warunkiem spłaty przez kredytobiorcę bankowi pozostałej części zadłużenia; • Redukcję części lub całości odsetek; • Rezygnację z naliczania i dochodzenia odsetek za okres postępowania egzekucyjnego.”
Czy w tej sytuacji tego typu działanie banku – na dodatek wykonywane z pełną świadomością - nie powinno być tak samo karane, jak ma to miejsce przy błędach lekarskich?
To jeszcze nie koniec zarzutów wobec sposobu „restrukturyzacji” przeprowadzanych przez niektóre banki. Jak się okazuje, nie dość, że bank narzuca kredytobiorcy wyłącznie „przyspieszoną restrukturyzację”, której klient może nie przetrzymać, to na dodatek chce na nieszczęśniku więcej zarobić. Jak? Podnosząc znacząco oprocentowanie w stosunku do ustaleń zawartych w umowie kredytowej. Możemy w tej sytuacji postawić kolejny, bardzo poważny zarzut kredytodawcy: bank osiąga dodatkowy dochód w sposób nieuprawniony, tj. wykorzystując sytuację przymusową kredytobiorcy. A jest to także czyn niezgodny z prawem.
Zarzut numer 4. Opisane działanie banku ma znamiona wyzysku, zwanego potocznie „lichwą”.
Cytuję kolejny artykuł z Kodeksu Cywilnego:
„Art. 388. Przesłanki wyzysku § 1. Jeżeli jedna ze stron, wyzyskując przymusowe położenie, niedołęstwo lub niedoświadczenie drugiej strony, w zamian za swoje świadczenie przyjmuje albo zastrzega dla siebie lub dla osoby trzeciej świadczenie, którego wartość w chwili zawarcia umowy przewyższa w rażącym stopniu wartość jej własnego świadczenia, druga strona może żądać zmniejszenia swego świadczenia lub zwiększenia należnego jej świadczenia, a w wypadku gdy jedno i drugie byłoby nadmiernie utrudnione, może ona żądać unieważnienia umowy.”
Podaję jeszcze definicję „przymusowego położenia” w odniesieniu do kredytobiorców. „Przymusowe położenie „Przymusowe położenie jest sytuacją, w której kredytobiorca nie ma możliwości zawarcia umowy na dogodnych, równych warunkach. Przymusowa sytuacja może być wywołana poprzez naglący termin lub jakąś ważną okoliczność osobistą.” Opisane powyżej techniki z zakresie restrukturyzacji, wynikające ze stosowanych przez niektóre banki „procedur” to podawanie tonącemu brzytwy miast koła ratunkowego. Na dodatek – jest to czyn dokonywany z pełną świadomością. Być może tak sobie bankowcy kombinują: gość pewnie nie przetrzyma długo, to przynajmniej trochę jeszcze na nim zarobimy, dopóki nie padnie…
Jak długo będziemy na to pozwalać?
Czy maksyma znana z medycyny: „Primum non nocere”, nie powinna mieć zastosowania we wszystkich branżach, w tym przede wszystkim w przypadku wykonywania zawodu publicznego zaufania?
Krzysztof Oppenheim
Nieruchomości Boża Krówka
...
Tak . Szokujace jest to ze cwaniacy z bankow oszukuja zwyklych ludzi i ... wszystko w porzo !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:15, 01 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Wrobieni w kredyt
Każdego roku w całej Polsce setki osób dostają wezwania do spłaty pożyczek, których nigdy nie zaciągali. Niestety wrobić kogoś w kredyt nadal jest u nas dziecinnie łatwo.
Jelenia Góra. Pan Wojciech i Pani Stefania o tym, że mają do spłacenia jakieś kredyty dowiedzieli się od komornika, który stanął u ich drzwi. Jak się okazało bez ich wiedzy ktoś zaciągnął na ich nazwiska cztery pożyczki. Jedną na 12 tys. zł na pana Wojciecha, pozostałe trzy opiewające na 23 tys. zł na jego partnerkę. Pożyczki zaciągnięte były w Bielawie, Katowicach, Gdańsku i Mysłowicach, choć w części tych miejsc jeleniogórzanie nigdy nawet nie byli. I choć początkowo wyglądało to jak głupi żart, sytuacja wcale zabawna nie jest. Sprawa trafiła do sądu. - Walczymy, ale udowadnianie, że nie jesteśmy wielbłądami jest trudne i absurdalne - skarży się pan Wojciech.
Opole. O niezapłaconym kredycie na kwotę blisko 10 tys. zł pan Mariusz także dowiedział się od komornika. Okazało się, że na jednym z popularnych serwisów aukcyjnych ktoś zakupił elektronikę na raty, podając w formularzy jego imię, nazwisko, PESEL i numer dowodu osobistego. Tylko adres się nie zgadzał, ale tym mało kto się przejął. Na podstawiony adres przychodziły przesyłki, a z czasem monity z banku i wezwania do zapłaty, które oszuści wyrzucali do kosza. Gdy doszło do wszczęcia postępowania egzekucyjnego o zaciągniętym kredycie dowiedział się prawdziwy właściciel nazwiska.
Lublin. W podobnej sytuacji znalazł się pan Eliasz, rezydent jednego z lubelskich domów opieki społecznej, choć w jego przypadku windykator zdążył już zająć konto bankowe. Poruszający się na wózku emeryt zapewnia, że w życiu żadnej pożyczki nie zaciągał, a mimo to decyzją e-sądu został wezwany do zapłaty 1300 zł. Mężczyzna i jego bliscy są zbulwersowani całą sprawą.
To tylko trzy historie, które w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zostały nagłośnione przez media. Wszyscy bohaterowie padli ofiarą naciągaczy. Niestety jak się okazuje wzięcie pożyczki na czyjeś nazwisko jest dziecinnie proste. Wystarczy imię, nazwisko, PESEL i numer dowodu. W jeszcze gorszej sytuacji znajdziemy się, gdy zgubimy dowód tożsamości, a ten wpadnie w nieodpowiednie ręce. Każdego roku w całej Polsce setki osób dostaje wezwania do spłaty pożyczek, których nigdy nie zaciągali.
Od strony prawnej...
Co w sytuacji gdy zostaniemy już postawieni przed faktem dokonanym, a do naszych drzwi zapuka komornik? Czy kiedy np. zgubiliśmy dowód osobisty, a nie zgłosiliśmy tego faktu policji czy bankowi, jesteśmy na straconej pozycji? Czy szanse na obronę mamy tylko wtedy gdy dopełniliśmy wszelkich formalności? Niekoniecznie. - Z punktu widzenia podejmowania czynności formalnych w celu obrony naszych praw nie ma to istotnego znaczenia - uspokaja mecenas Maciej Krakowiński z Kancelarii Adwokackiej. - Wcześniejsze zawiadomienie policji ułatwi nam udowodnienie, że to nie my zaciągnęliśmy kredyt - tłumaczy i szczegółowo wyjaśnia, co należy w takiej sytuacji zrobić.
- W obydwu przypadkach najpierw trzeba ustalić u komornika, jaki tytuł wykonawczy jest podstawą egzekucji komorniczej. Chodzi o bankowy tytuł egzekucyjny nadany przez sąd na podstawie ksiąg bankowych, który umożliwia egzekwowanie roszczeń przez komornika. Obronę można podjąć przez złożenie do sądu pozwu o pozbawienie tytułu wykonawczego wykonalności, w którym będziemy kwestionować zawarcie przez nas umowy kredytu, a co za tym idzie obowiązku zapłaty określonej sumy pieniędzy. W pozwie należy również sformułować wniosek o wstrzymanie egzekucji, ewentualnie wnieść o zawieszenie postępowania egzekucyjnego. Na nasz wniosek sąd powoła biegłego grafologa, który zweryfikuje autentyczność podpisów - objaśnia mecenas.
Czytaj dalej na stronie 2: złodzieje tożsamości...
- Można również złożyć zażalenie na postanowienie o nadaniu klauzuli wykonalności. Tutaj termin wynosi siedem dni od momentu, w którym dowiedzieliśmy się o fakcie jej nadania. Drugim krokiem może być zawiadomienie prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Wszczęcie postępowania będzie istotnym sygnałem dla sądu i komornika, świadczącym o braku zaciągnięcia przez nas kredytu - tłumaczy Krakowiński.
Statystyki mówią same za siebie. W ubiegłym roku udaremniono 6 286 prób wyłudzeń kredytów na łączną kwotę 308,1 mln zł. Tylko w czwartym kwartale ub.r. takich prób było 1 860 (80,1 mln zł) - czytamy w raporcie InfoDOK Związku Banków Polskich. Rekordzista chciał wyłudzić w woj. łódzkim 5,1 mln zł. W sumie od 2008 r. udało się udaremnić przestępstwa o wartości 2 mld zł, których próbowano dokonać przy pomocy fałszywych dokumentów.
Złodzieje tożsamości
- Dzięki coraz powszechniejszej praktyce szybkiego zastrzegania utraconych dokumentów w bankach, wykorzystywanie cudzej tożsamości do wyłudzenia kredytu jest zdecydowanie trudniejsze. Pamiętajmy, że liczba oszustw poza systemem bankowym jest nadal wielokrotnie wyższa niż tych, które dotyczą samych banków - powiedział Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich na konferencji poświęconej wyłudzeniom.
Powód jest jeden: poziom zabezpieczeń. Choć w bankach jest on znacznie wyższy i trzeba się namęczyć, by wyłudzić kredyt na czyjeś nazwisko (często ten proceder wymaga zaangażowania osób trzecich, pełniących rolę tzw. słupów), nie oznacza to, że jest to niewykonalne. Za przestrogę niech posłuży przypadek 41-latka z Gdyni, którego policja zatrzymała w maju zeszłego roku.
Jak się okazało oszust kradł dane podobnych do siebie mężczyzn, a potem podszywając się pod nich, wyrabiał sobie dowody osobiste w urzędach na terenie całej Polski. Na ich podstawie zaciągał pożyczki, wyłudzając w ten sposób ponad 500 tys. zł. Pracownikom, którzy ich udzielali trudno było się doszukać podstępu w legalnie wydanym i nie wzbudzającym wątpliwości dokumencie tożsamości. Wpadł, kiedy wyrabiał kolejny dowód w Kielcach. Był na tyle zaskoczony, że nie potrafił odpowiedzieć na pytanie o nazwisko. Okazało się, że do swojego procederu wykorzystywał kilkadziesiąt tożsamości mężczyzn z całego kraju. Policjanci znaleźli u niego 115 dowodów osobistych wystawionych na 47 nazwisk.
W jaki sposób pozyskiwał dane? Tu wykazywał się perfidią. Dawał w lokalnej prasie ogłoszenia o pracę, szukając mężczyzn fizycznie podobnych do siebie. Następnie w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej udawał, że podpisuje z nimi umowę wstępną, spisując wszystkie dane z dowodów osobistych. W dalszej kolejności upodabniał się do ludzi z dowodów i wyrabiał sobie na ich dane dokumenty tożsamości.
To jeden ze sposobów. Jeszcze łatwiej jest wziąć kredyt z parabanku, zwłaszcza na stosunkowo małe kwoty, gdzie pracownicy niezbyt szczegółowo sprawdzają klientów. Kolejny "numer" to dokonywanie zakupów przez internet, jak miało to miejsce w przypadku poszkodowanego z Opola. Jak więc możemy się zabezpieczyć? Jest kilka sposobów.
Nie daj się oszustom
W przypadku zgubionego dokumentu tożsamości w pierwszej kolejności powinniśmy ten fakt zgłosić. W tym celu powiadamiamy urząd gminy, prosząc jednocześnie o wyrobienie nowego dokumentu. Jeśli mamy podejrzenie, że został on skradziony, zgłaszamy ten fakt policji. Aby zwiększyć bezpieczeństwo klientów, Związek Banków Polskich uruchomił ogólnopolską bazę danych, z której korzystają banki oraz wiele innych firm, które podłączyły się do systemu, np. operatorzy telekomunikacyjni, wypożyczalnie samochodów czy hotele. W systemie Dokumenty Zastrzeżone zarejestrowało się już ponad 1,3 mln użytkowników.
Dokumenty można zastrzec w każdej placówce swojego banku, a ten przekazuje informację wszystkim instytucjom zrzeszonym w systemie. Od 1 stycznia 2014 r. działa również jeden, wspólny numer do zastrzegania kart kredytowych. Klienci banków, którzy utracą swoją kartę mogą ją zablokować dzwoniąc pod 828 828 828. Numer działa przez całą dobę, zarówno w Polsce jak i poza granicami kraju.
Jeśli nie zgubiliśmy dokumentu tożsamości, a chcemy sprawdzić czy przypadkiem nikt na nasze nazwisko nie zaciągnął kredytu w banku lub SKOK-u, mamy prawo raz na pół roku zamówić bezpłatny raport na swój temat w Biurze Informacji Kredytowej. Należy jednak pamiętać, że nie dotyczy on instytucji parabankowych.
Należy przede wszystkim zwracać uwagę na to gdzie i komu powierzamy nasze dane. Niestety nadal częstą praktyką jest zostawianie dowodów pod zastaw w ośrodkach np. sportowych czy wypożyczalniach. Jeśli trafimy na nieuczciwą osobę możemy mieć kłopoty. - Dane osobowe są obecnie cennym towarem - przestrzega Wojciech Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych.
>>>
Z drugiej strony SPRAWDZIC TOZSAMOSC OSOBY BIORACEJ KREDYT TEZ LATWO ! Dlaczego banksterzy nie wnikaja ? Bo nie zalezy im na tym !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:41, 06 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Kontrowersyjny bankowiec z Holandii znaleziony martwy
Schmittmann był krytykowany za swoją pracę w ABN Amro -
Były topowy bankowiec z Holandii został znaleziony martwy w swojej posiadłości w miejscowości Laren. W domu policja odkryła także zwłoki jego żony oraz córki. Z ustaleń funkcjonariuszy wynika, że doszło tam do "rodzinnej tragedii".
Jan Peter Schmittmann jest w Holandii postacią kontrowersyjną. 57-letni biznesmen był krytykowany za wzięcie wysokiej odprawy po upadku, a następnie nacjonalizacji banku Abn Amro.
Mężczyzna wraz z rodziną zostali odnalezieni martwi w swoim domu przez starszą córkę. Ta powiadomiła o dramacie policję. Z przekazanych przez funkcjonariuszy informacji wynika, że prowadzone są już czynności w celu ustalenia co tak naprawdę zdarzyło się w mieszkaniu holenderskiego biznesmena. Policja wykluczyła, że na śmierć rodziny mogły wpłynąć pieniądze, które kilka lat temu otrzymał Schmittmann.
...
I tyle mu przyszlo z tej kasy . Dlatego nigdy nie zazdrosccie im kasy . To sa biedni ludzie w niewoli chciwosci . Co z jego dusza teraz ??? Modlitwa post jalmuzna w jego intencji .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:11, 22 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
dr Maciej Krzak | Biznes.pl
Ryzykowne instytucje udające banki, czyli bankowość cienia
Reuters
Rola banków w gospodarce stopniowo słabnie od lat, gdyż wielkie przedsiębiorstwa już od dawna zastępują pożyczki bankowe poprzez emisje obligacji na rynku finansowym. Taka forma zewnętrznego finansowania jest tańsza od bankowego.
Jednak także małe i średnie firmy zaczynają omijać banki, a nawet zdarza się to konsumentom. Pomaga im w tym bankowość w cieniu: oprócz niższych kosztów obsługi pożyczek mogą liczyć na większą przychylność instytucji parabankowych.
Proces wydaje się przyśpieszać po globalnym kryzysie finansowym lat 2007-09, a przyczyną jest splot dwóch czynników. Pierwszym są nowe regulacje w sektorze bankowym, których celem jest zapewnienie jego większego bezpieczeństwa, ale podwyższają one koszty operacji, więc pogarszają jego pozycję konkurencyjną. Drugi to bezpośrednia konkurencja ze strony finansowych instytucji niebankowych. Te procesy zachodzą w trzech obszarach, z których dwa stanowią kanon klasycznej bankowości: udzielanie kredytów i dokonywanie płatności. Trzecim jest handel instrumentami finansowymi. Skoncentrujmy na się na pierwszym elemencie.
Nie istnieje jednoznaczna definicja bankowości w cieniu i łatwiej jest określić, czym nie jest niż czym jest. Termin ukuto pierwotnie, aby opisać działalność różnych struktur stworzonych przez wielkie banki, aby obejść regulacje bankowe i móc obracać mało zrozumiałymi i skomplikowanymi instrumentami, wykreowanymi w procesie sekurytyzacji, czyli przekształcania zwykłych pożyczek w instrumenty o standardowej wielkości, którymi można handlować. Financial Stability Board (FSB - Rada Stabilności Finansowej) [i] zalicza do bankowości w cieniu dowolny rodzaj pośrednictwa finansowego, który ma miejsce poza systemem bankowym, jest zatem bardzo pojemna.
Wydawałoby się, że bankowość w cieniu, od której zaczął się globalny kryzys finansowy w 2007 r. powinna stracić na znaczeniu po jego zażegnaniu. To wszak przez takie operacje w tarapatach znalazły się tak szacowne instytucje, jak Citigroup, Royal Bank of Scotland, Fortis czy Commerzbank. Nic jednak bardziej mylnego; rozwija się świetnie. W dużej mierze zawdzięcza to nowym regulacjom narzuconym na banki komercyjne, które mają sprawić, że będą bezpieczniejsze niż dotąd.
Na przykład, nowe zasady księgowania mają utrudnić przerzucanie ryzykownych aktywów do struktur nie włączonych do bilansów banków, takich jak SIV albo SPV [ii], a ściągały one środki z rynku finansowego poprzez emisje krótkoterminowych bonów komercyjnych po czym kupowały instrumenty pochodne oparte na różnego rodzaju kredytach w tym przede wszystkim hipotecznych. Teoretycznie były one oddzielnymi bytami od banków, ale w trakcie kryzysu bardzo szybko okazało się, że mogą przetrwać jedynie dzięki zastrzykom funduszy z macierzystych banków, które ostatecznie zostały zmuszone do ich przejęcia, aby swoim imieniem zagwarantować wypłacalność środków i powstrzymać nawałnicę wyprzedaży ich zobowiązań. Skala tych ratunków była tak ogromna, że same banki popadły w problemy z wypłacalnością, a świadomi tego klienci pozbywali się obligacji i akcji tych banków. Co ważniejsze, banki muszą teraz utrzymywać znacznie więcej kapitału w relacji do aktywów - notabene, proces dokapitalizowania nie zakończył się jeszcze w Europie (o czym pisałem tydzień temu). To oznacza, że mogą pożyczać mniej środków. W związku z nowymi regulacjami pojawiły się także silne bodźce do ograniczania długoterminowych kredytów, gdyż nowe regulacje wymagają ich przynajmniej częściowego finansowania długoterminowymi depozytami, a od nich trzeba płacić wyższą stopę procentową niż od depozytów krótkoterminowych, nie mówiąc już o nieoprocentowanych rachunkach bieżących.
Życie nie znosi próżni. Na opuszczony przez banki teren wkroczyły instytucje parabankowe, np. zarządzania aktywami, należące do dużych towarzystw ubezpieczeniowych, które bez pośrednictwa banków udzielają kredytów przedsiębiorstwom. Towarzystwa ubezpieczeniowe, a szczególnie fundusze emerytalne, mają długoterminowe zobowiązania, bo odkłada się w nich na starość. Nie są regulowane jak banki, bo nie ubiegają się o licencje bankowe. Posunęły się one dalej i pośredniczą między inwestorami z wolnymi funduszami a firmami, które potrzebują kredytów a za usługi pobierają prowizję. Do tej grupy należą coraz popularniejsze pożyczki zwane P2P, tzn. między podobnymi firmami. Ryzyko ponosi wtedy kredytodawca. Bezpośrednie udzielanie sobie kredytów rozwija się szybko, choć startuje z niskiej bazy; pojawiły się strony internetowe, gdzie dopasowuje się kredytodawców i kredytobiorców. Największa z nich, Lending Club, zdołała w 2013 udzielić pożyczek na kwotę 4 mld USD, dwukrotnie więcej niż w 2012.
FSB szacuje, że wszystkie formy pożyczania pieniędzy przez bankowość w cieniu stanowią około jednej czwartej wszystkich aktywów finansowych, podczas gdy w bankach jest ich połowa całości. Te dane nie obejmują firm ubezpieczeniowych i funduszy emerytalnych, a wtedy wolumen pożyczek w bankowości w cieniu zbliży się do wolumenu w bankach.
Paradoksalnie, instytucjom regulacyjnym pasują bezpośrednie pożyczki pod pewnymi względami, obie strony bowiem zawierają kontrakt między sobą, zatem inwestorzy będą musieli wziąć stratę na siebie w wypadku niewypłacalności dłużnika. System finansowy nie byłby nią obciążony. Pośrednik jedynie administruje portfelem kredytów imieniu inwestorów za co pobiera opłatę, ale nie ponosi ryzyka kredytowego w odróżnieniu od banku, który przecież zawiera oddzielne umowy z oszczędzającymi (depozyt) i pożyczkobiorcami (kredyt), kiedy pośredniczy między nimi. Statystyki wskazują również, ze formy bankowości w cieniu, które najbardziej martwią regulatorów czyli kredytowanie przy pomocy różnych pozabilansowych wehikułów, powoli zanikają. Sugeruje to, że system finansowy jest regulowany we właściwym kierunku pod względem okiełznania ryzyka, ale czy tak jest istotnie okaże się dopiero z czasem.
[i] FSB powołano do życia w kwietniu 2009 jako następcę Financial Stability Forum, które zostało założone przez ministrów finansów i prezesów banków centralnych G7, zrzeszającej największe rozwinięte gospodarki świata.
[ii] SIV - Special Investment Vehicle, SPV - Special Purpose Vehicle. Tak na ogół określano twory, przy których pomocy banki pozbywały się kredytów hipotecznych w procesie ich sekurytyzacji.
...
FSB Nazwa mowi sama za siebie . Granica miedzy powazna bankowoscia a piramidami finansowymi juz dawno sie zatarla .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:35, 05 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Raport: praca w banku to stres .
Praca w banku jest źródłem stresu, który wywołują: wielozadaniowość, złe relacje z przełożonymi, rotacja na stanowiskach - uważają pracownicy banków przebadani na zlecenie m.in. Solidarności. Niemal co trzeci ankietowany korzystał z pomocy psychologa.
Wyniki badań pracowników banków przedstawiono w czwartek na konferencji zorganizowanej w siedzibie śląsko-dąbrowskiej Solidarności.
Raport powstał m.in. na zlecenie Krajowego Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność. Badania były prowadzone od października ubiegłego roku do maja tego roku, na terenie całego kraju. Na pytania odpowiadało ok. 1,1 tys. osób zatrudnionych w bankach, w których znajdują się zakładowe i międzyzakładowe organizacje związkowe, głównie "S".
- Ponad 90 proc. badanych pracowników banków odpowiedziało, że praca jest dla nich dużym źródłem stresu - powiedział autor raportu dr Mateusz Warchał z firmy specjalizującej się w psychologii pracy i doradztwie. Dodał, że wśród czynników stresogennych wymieniali m.in. wielozadaniowość, pogorszenie relacji przełożony-podwładny, fluktuację zatrudnienia, brak identyfikacji z firmą oraz duże naciski na efekty finansowe.
Badani wskazywali, że w związku ze stresem w pracy 80 proc. z nich odczuwało dolegliwości psychosomatyczne a ok. 30 proc. skorzystało z porad psychologów i lekarzy psychiatrów. Wśród innych oznak trudnej sytuacji w pracy wymieniano zmęczenie, brak satysfakcji i motywacji do pracy. Tylko 2 proc. - jak poinformował autor raportu - oceniło atmosferę w pracy jako "dobrą" (pozostali ocenili ją jako "poprawną" lub "złą").
Jak mówił Warchał, celem raportu jest zwrócenie uwagi pracodawców na ten problem. - Sektor usług i banków kładzie szczególny nacisk na wyniki finansowe, stąd inwestor czy pracodawca też są zestresowani i tego stresu nie unikniemy. W tym wypadku tracą jednak obie strony, ponieważ przedłużający się stres, jeśli jest zbyt silny i długo się utrzymuje, może prowadzić do wyniszczenia organizmu i chorób oraz zmniejszenia efektywności w pracy - powiedział.
Według uczestników konferencji sytuacja pracowników branży bankowej zaczęła się zmieniać wraz z nadejściem kryzysu ekonomicznego. - Od momentu kiedy mamy do czynienia z kryzysem światowym, sytuacja pracowników bankowości pogorszyła się znacznie. Wcześniej takich skarg na standardy pracy nie było aż tyle - powiedział PAP przewodniczący Krajowego Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność Alfred Bujara.
Zdaniem dyrektora zespołu prasowego Związku Banków Polskich dr. Przemysława Barbricha, pracownicy sektora bankowego lubią swoją pracę a banki dbają o pracowników. - Oczywiście, jak przy każdego rodzaju pracy jaką wykonujemy, jest ona związana z określonym stresem i na pewno ten kryzys panujący w USA czy w Europie - bo nie w Polsce, w której nie mamy do czynienia z kryzysem - może wpływać na jakąś niepewność wśród pracowników. Nie przesadzałbym jednak, że w porównaniu z innymi branżami ten stres w bankowości jest większy - powiedział.
Barbrich dodał, że w środowisku bankowym od bardzo długiego czasu utrzymywany jest stały poziom zatrudnienia a praca w sektorze bankowym należy do jednej z "najbardziej stabilnych na rynku". - Jeśli nawet zdarzają się fluktuacje, to one wynikają raczej z konsolidacji na rynku bankowym (łączenia się banków), wtedy część pracowników, która w danym momencie traci pracę najczęściej znajduje ją w innych instytucjach - bankowych, gospodarczych, czy samorządowych - dodał Barbrich.
W raporcie pracownicy bankowości wskazali też dobre strony pracy w tej branży, są to m.in.: podnoszenie kwalifikacji zawodowych, liczne szkolenia.
Organizatorami konferencji, podczas której zaprezentowano raport "Stres w bankach", są: region śląsko-dąbrowskiej Solidarności, Krajowy Sekretariat Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność, Centrum Badawcze Społecznego Dialogu Pracy Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach.
...
Jak widzicie banki to nie biznes dla pracownikow . Tylko dla zarzadow i wlascicieli .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:37, 07 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
W. Brytania: pierwszy bankier przyznał się do manipulacji stopą Libor
Wysoki rangą pracownik jednego z brytyjskich banków przyznał się do uczestnictwa w manipulacjach mających na celu zaniżanie lub zawyżanie międzybankowej stopy procentowej LIBOR - poinformowała telewizja BBC. To pierwszy taki przypadek w Wielkiej Brytanii.
LIBOR (London Interbank Offered Rate) to stopa procentowa oferowanych depozytów i kredytów na rynku międzybankowym w Londynie. Jest wyznaczany dla różnych walut np. dolara, franka, jena i w wielu przypadkach stanowi podstawę do ustalania oprocentowania kredytów. Dlatego też pełni istotną rolę w światowym systemie finansowym.
Źródła informacji nie zdradzają tożsamości bankiera ani nazwy banku, w którym był on zatrudniony.
Ujawniony przypadek przyznania się jednego z bankierów do manipulowania wskaźnikiem jest pierwszym w Wielkiej Brytanii. Wcześniej do udziału w manipulacjach przyznało się dwóch bankierów w USA.
W raporcie z września 2012 roku brytyjski rząd oszacował, że wartość transakcji zawartych w powiązaniu ze stopą LIBOR mogła wynieść 800 bln funtów.
Według niektórych źródeł, manipulacje stopą LIBOR mogły mieć miejsce nawet od początku lat 90. XX wieku. Afera ujrzała światło dzienne w 2012 roku, a pierwszą ofiarą stał się Bank Barclays, który musiał zapłacić łącznie ponad 400 mln dolarów kar nałożonych przez brytyjskie i amerykańskie władze.
W kolejnych miesiącach śledztwo w sprawie manipulacji zaowocowało karami nałożonymi na szereg innych banków i instytucji finansowych, m.in. UBS, RBS, Deutsche Bank, JP Morgan czy Lloyds.
...
I to sa wlasnie banksterzy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:45, 24 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Reporter Polski
Lichwa
Pan Jan, 78-letni mężczyzna, 13 lat temu podżyrował sąsiadce pożyczkę - 700 złotych. Trzy miesiące później dostał wezwanie do zapłaty. Sąsiadka terminowo wpłaciła bowiem tylko pierwszą ratę. Kolejne dwie wpłacone zostały po terminie. Okazało się, że pożyczkodawca naliczał 7 proc. odsetek dziennie za każdy dzień zwłoki w spłacie pożyczki, a kwota, która wpłynęła od sąsiadki pana Jana została zaksięgowana jako odsetki, a nie spłata kapitału. W konsekwencji – komornik zajmował z emerytury pana Jana i jego sąsiadki po ok. 300 zł miesięcznie. Mimo to – dług nie malał, lecz powiększał się. Po kilku latach spłaty przedstawiono p. Janowi, że jego dług wobec firmy – pożyczkodawcy wynosi blisko 100 tys. złotych. Wierzyciel zażądał licytacji mieszkania i eksmisji starszego pana.
...
Tak jak przed wiekami . Co ja mowie gorzej .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:13, 04 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Pobicie wiceszefa KNF związane ze sprawą SKOK Wołomin?
Dwóch spośród trzech mężczyzn podejrzanych o ciężkie pobicie wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego Wojciecha Kwaśniaka zostało aresztowanych - dowiedziała się PAP w Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Mokotów. Według nieoficjalnych informacji Radia ZET pobicie miało związek z decyzjami prezesa KNF względem SKOKU Wołomin.
- Trzem mężczyznom postawiono zarzuty związane z pobiciem zastępcy przewodniczącego KNF. Dwaj z nich zostali tymczasowo aresztowani. Bliższych informacji na ten moment nie mogę udzielić - powiedział szef mokotowskiej prokuratury Paweł Wierzchołowski.
Śledztwo w tej sprawie trwa od kwietnia 2014 roku. Trzej mężczyźni pod koniec października usłyszeli zarzuty czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego oraz naruszenia ciała. Grozi za to od roku do lat 10 pozbawienia wolności.
Śledczy nie ujawniają innych szczegółów sprawy. Według nieoficjalnych informacji Radia ZET pobicie Kwaśniaka w maju tego roku miało związek z decyzjami prezesa KNF względem SKOKU Wołomin - w trakcie audytu przeprowadzonego przez Komisję wyszło na jaw, że SKOK Wołomin miał udzielać kredytów pod zastaw działek o znacznie niższej wartości niż kwota pożyczki. Później te kredyty nie były spłacane.
- Śledztwo jest kontynuowane, w tym tygodniu wykonywane będą kolejne czynności dowodowe. Mając na uwadze dobro niniejszego śledztwa oraz konieczność zapewnienia prawidłowego toku postępowania na obecnym etapie żadne dodatkowe informacje dotyczące tej sprawy nie będą udzielane" - powiedział PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak.
Pod koniec października sąd aresztował prezesa SKOK Wołomin Mariusza G. i wiceprezesa Mateusza G. Mężczyźni zostali zatrzymani na polecenie Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wlkp. W ramach śledztwa w sprawie działania na szkodę kierowanej przez nich firmy. Usłyszeli zarzuty działania na szkodę SKOK Wołomin oraz działania w zorganizowanej grupie przestępczej w latach 2009-14, której celem było uzyskiwanie pożyczek i kredytów z tej kasy przez podstawione osoby. Grozi im do ośmiu lat więzienia.
Według śledczych za wiedzą podejrzanych podstawione osoby przedkładały podrobione zaświadczenia o zatrudnieniu i wysokości zarobków oraz akty notarialne stanowiące zabezpieczenie pożyczek i kredytów na nieruchomościach o znacznie zawyżonej wartości. To pozwalało uzyskiwać wysokie kredyty i pożyczki. Według prokuratury w ten sposób podejrzani są współodpowiedzialni za zaciągnięcie ponad 200 pożyczek na łączną kwotę ponad 300 mln zł, czym działali na szkodę SKOK Wołomin.
Podejrzani nie przyznali się do winy i zaprzeczyli, aby brali udział w tym procederze. Sprawą tzw. słupów, czyli osób, na które wyłudzano pożyczki ze SKOK Wołomin zajmuje się Prokuratura Warszawa–Praga.
Członkowie zarządu SKOK Wołomin zatrzymani
47-letni Mariusz G. i 35-letni Mateusz G. są kolejnymi podejrzanymi w śledztwie dot. działalności zarządu tej kasy. Postępowanie prowadzi od kilku miesięcy Prokuratura Okręgowa w Gorzowie. W kwietniu gorzowski sąd aresztował wiceprezes SKOK Wołomin Joannę P. i mężczyznę związanego z tą instytucją. Oboje nadal przebywają w areszcie.
Joanna P. usłyszała wówczas zarzut działania na szkodę firmy, natomiast druga z osób – Piotr P. ma zarzut udziału w wyłudzaniu kredytów. Obojgu zarzucono też udział w zorganizowanej grupie przestępczej, Piotr P. dodatkowo jest podejrzany o kierowanie grupą. Aktualnie zarzuty w tej sprawie usłyszało 41 osób.
Śledztwo zostało wszczęte w maju 2013 roku, po tym jak podczas innego postępowania dot. wyłudzenia kredytów z gorzowskiego oddziału PKO ustalono, że wielomilionowe kredyty wyłudzano także ze SKOK Wołomin. Dotychczas w tym śledztwie prokuratura ustaliła, że kredyty SKOK Wołomin wypłacał na podstawie nierzetelnej dokumentacji, przez co osoby zarządzające firmą działały na jej szkodę.
...
Co to za banksterzy ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:17, 04 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Banatrix - mBank i Związek Banków Polskich ostrzegają przed wirusem, który podmienia numer konta bankowego
Cyberprzestępczość - Reuters
Banatrix to nowa odmiana złośliwego oprogramowania, którego działania wymierzone są w klientów banków korzystających z bankowości internetowej. Jego zadaniem jest podmiana numerów kont bankowych, jakie pojawią się w przeglądarce internetowej uruchomionej na zainfekowanym komputerze - w ten sposób może dojść do przelania środków na rachunek podstawiony przez przestępców.
Nowe zagrożenie dokładnie opisał na początku września CERT Polska, opisując je jako ewolucję oprogramowania VBKlip i nadając roboczą nazwę Banatrix. Praca VBKlip polegała na podmianie numeru konta bankowego skopiowanego do schowka np. za pomocą komendy ctrl+c - w ten sposób internauta chcący wykonać przelew, kopiował dane z faktury i do danych przelewu wklejał już podstawiony przez hakerów numer.
Banatrix nie opiera się już na schowku systemowym Windows, a zamiast tego przeczesuje zawartość aktualnie wyświetlanej w przeglądarce internetowej strony [link widoczny dla zalogowanych] (zagrożenie dotyczy wszystkich przeglądarek działających w systemie Windows). Jeśli trojan znajdzie ciąg cyfr odpowiadających numerowi konta bankowego, podmienia je na podstawione.
Banatrix - czy jestem zagrożony?
Realność zagrożenia potwierdził komunikat Związku Banków Polskich z dnia 7 października, a wczoraj swoich klientów ostrzegał przed nim mBank. Na szczęście od czasu zweryfikowania zagrożenia 41 z 55 antywirusów już jest w stanie je wykryć. Ze strony użytkownika wskazane jest uważne sprawdzanie danych przy zatwierdzaniu operacji kodem zabezpieczającym. Jeśli na tym etapie zauważymy, że numer konta został podmieniony, mBank zachęca do skorzystania ze swojej infolinii (0801300800 lub 0426300800), a CERT do zgłaszania zdarzenia wraz z podaniem podstawionego numeru konta bankowego - prawdopodobnie założonego przez przestępców na podstawioną osobę - informacja o tym i zablokowanie go pozwoli na uchronienie mniej ostrożnych internautów.
...
Uwazajcie !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:07, 18 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Gazeta Bankowa
Bankructwo cywilizowane
Państwo wbrew stanowisku banków ułatwia konsumentom totalnie zadłużonym ogłoszenie kontrolowanej upadłości.
Pani Katarzyna z Podkarpacia samotnie wychowująca niepełnosprawnego nastoletniego syna, w 2008 r. zaciągnęła kredyt w wysokości 80 tys. złotych na mieszkanie, denominowany we frankach szwajcarskich. Dziś jej zadłużenie przekroczyło 140 tys. zł, a ona nie jest już w stanie go spłacić, bo straciła pracę w jedynym większym zakładzie w swojej okolicy. Na pomoc banku kobieta nie ma co liczyć, bo to tam namówiono ją na franka, ale liczy na nowe przepisy o upadłości konsumenckiej, które pozwoliłyby jej wyrwać się z pętli długów i zacząć życie od nowa.
- Gdyby ta pani żyła w Stanach Zjednoczonych albo w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie bank zabrałby jej mieszkanie, za to ona zostałaby bez długu. Ale żyje w Polsce, więc może stracić mieszkanie, a gdy będzie ono mniej warte niż dług, kredyt i tak będzie musiała spłacić. Takie jest prawo, które lepiej zabezpiecza interesy banku niż klienta - mówi Paweł Dobrowolski, ekonomista biorący udział w pracach nad nowelizacją ustawy o upadłości konsumenckiej. - Nowe prawo upadłościowe było konieczne. Bo mamy w miarę nowoczesny system kredytowy, pozwalający konsumentowi zadłużać się. Jednak do tej pory, gdy ten konsument stawał się niewypłacalny, zderzał się z XIX-wiecznymi w swej istocie przepisami o upadłości konsumenckiej, których celem było karać dłużników i likwidować ich majątek, by jak najpełniej zaspokoić wierzycieli. To absurd, który de facto szkodził państwu - dodaje ekonomista.
Ciasna furtka do upadłości
Otwarta pięć lat temu furtka dla Polaków do formalnego ogłoszenia upadłości konsumenckiej okazała się bardzo ciasna i niewielu zdołało przez nią przejść. Na kilka tysięcy złożonych w sądach wniosków formalnie "zbankrutowało" ledwie 60 osób. Bo szansę na przychylny wyrok sędziego miał tylko ten, kto po pierwsze dysponował własnym majątkiem nieobciążonym hipoteką, i po drugie - komu garb długów wyrósł z powodów od niego niezależnych, czyli np. ciężkiej choroby albo oszustwa, którego padł ofiarą. W drodze inicjatywy poselskiej zaproponowano zmianę przepisów, które w praktyce kompletnie się nie sprawdzały.
- W porównaniu do starej ustawy to rewolucja - mówi mec. Adam Sójka z poznańskiej kancelarii upadłośćkonsumencka.pl. - Ponad 90 proc. osób zgłaszających się do naszej kancelarii w celu przeprowadzenia procesu upadłościowego według starych przepisów, nie spełniało jej warunków. Głównie chodziło o wymóg posiadania majątku. Innymi słowy dłużnik, aby móc ogłosić upadłość, musiał posiadać własny majątek na pokrycie niemałych opłat związanych z postępowaniem upadłościowym oraz z tzw. ubóstwem masy. Gdy dłużnik nie miał takiego majątku, albo miał np. nieruchomość, ale z hipoteką, sąd z automatu oddalał wniosek bankruta - dodaje mec. Sójka. - To był grzech główny starej ustawy, który czynił z niej fasadę. Nieżyciowych było jeszcze kilka innych warunków, w tym długi okres planu spłaty i nieuchronność utraty dachu nad głową. Przez to wielu dłużników spychanych było na margines życia społecznego, do szarej strefy, a w najlepszym wypadku na emigrację. Nie korzystał na tym nikt, ani państwo, ani obywatel, no może jedynie wierzyciele - dodaje prawnik.
Ustawodawca usunął więc zaplątanym w długi obywatelom największe kłody spod nóg na drodze do odzyskania wypłacalności. Do tego uproszczone zostały procedury, kilkukrotnie obniżono opłatę sądową, a w wyjątkowych sytuacjach będzie można ją umorzyć. - Ta zmiana prawa oznacza duży postęp, ale nie naprawia wszystkiego - uważa Dobrowolski. - Banki wciąż mają znaczną przewagę nad polskim klientem, przede wszystkim w kwestii ryzyka. To klient ponosi ryzyko wzrostu oprocentowania kredytu, spadku wartości mieszkania. Klient staje się swoistym bankowym niewolnikiem. Przykład? Zadłużona w banku para rozwodzi się i mimo deklaracji, że jedno z małżonków przejmuje dług, bank może nie zwolnić z długu współmałżonka. Ba, sędzia da rozwód, nawet kościół, ale nie bankier. Ten woli mieć obie osoby na haczyku - dodaje ekonomista.
To duży problem i też wymaga zmian. Ale na to potrzeba czasu, bo opór bankowej materii wciąż jest duży i na kompleksowe zmiany, adekwatne do dzisiejszych czasów, nie ma jeszcze zgody. Dzięki dawkowaniu zmian w prawie upadłościowym, projekt gładko przeszedł przez parlament. Ustawa trafiła na stół Prezydenta RP, który podpisał ją na początku września, co oznacza, że po trzech miesiącach, czyli jeszcze w tym roku, zacznie ona obowiązywać. A więc jeszcze przed Bożym Narodzeniem szansę na upadłość konsumencką uzyska każdy niewypłacalny dłużnik, o ile "nie zadłużył się ponad swe możliwości z rażącej niedbałości bądź z premedytacją".
Bankom nie w smak
Zmiana przepisów o konsumenckiej upadłości bulwersuje środowisko bankowe. Związek Banków Polskich skrytykował wiele zapisów. Za nieuzasadnione uznał skrócenie maksymalnego okresu wykonywania planu spłaty wierzycieli przez dłużnika z pięciu do trzech lat. To swoisty okres próby - przekonywali parlamentarzystów przedstawiciele ZBP. - Zadłużony konsument wywiązując się w tym czasie z zobowiązań ma przekonać o swojej solidności. Dopiero rezultatem tego ma być umorzenie niewykonanych zobowiązań - grzmieli obrońcy starych przepisów. Ale trudno w tym nie dostrzec prostej kalkulacji ekonomicznej wierzycieli. Wszak przez pięć lat można "wycisnąć" z dłużnika większą kwotę niż w ciągu trzech. Finansistom nie spodobało się też dwukrotne wydłużenie (do 24 miesięcy) okresu pokrywania z funduszu masy upadłości czynszu na wynajem mieszkania dla dłużnika, w przypadku gdyby jego dotychczasowe mieszkanie zostało sprzedane na spłatę długów, co pod rządami nowej ustawy wcale nie będzie takie oczywiste. Banki i firmy pożyczkowe obawiają się, że doprowadzi to do zbyt dużego "uszczuplenia masy upadłości" i powiększenia ich straty.
Ale to nie wszystko. Ułatwienie konsumentom procesu bankrutowania oznacza dla banków więcej pracy i być może spadek zysków. Teraz bankowcy wnikliwiej będą musieli prześwietlać klientów, którzy przyjdą pożyczyć pieniądze. To oznacza wzrost kosztów i prawdopodobny spadek liczby udzielonych kredytów. Zresztą nowe prawo upadłościowe odbije się na puli już udzielonych kredytów. Eksperci zapowiadają, że w najbliższym roku wzrośnie liczba niespłacanych kredytów hipotecznych, więc banki pod presją liberalizacji prawa upadłościowego, zechcą się ich pozbywać, żeby ograniczyć straty. A ponieważ wiele kredytowanych mieszkań już dziś jest mniej warta niż kredyt, za jaki kupili je kredytobiorcy, masowa wyprzedaż upadłościowa może te spadki jeszcze pogłębić.
Przedstawiciele banków i firm pożyczkowych zaproponowali, aby umożliwić zadłużonemu konsumentowi zawarcie układu z wierzycielami już na samym początku postępowania. Zdaniem bankierów pozwoliłoby to zmniejszyć wydatki ponoszone w toku upadłości i uniknąć uszczuplenia funduszów masy upadłości. Ale taka propozycja nie przekonuje zwolenników liberalizacji. Zawieranie układu na wczesnym etapie postępowania upadłościowego może nie być korzystne dla dłużników, bo takie układy bez ingerencji sądów mogą skończyć się zawarciem "porozumienia" pod dyktando największego wierzyciela, którym jest zazwyczaj bank. Jak to w praktyce może działać, przekonała się Magdalena Hodak. Jej bank dążył do podpisania "ugody", która de facto podwyższała jej zobowiązanie, pod presją licytacji jej domu za trzy czwarte wartości - o 15 proc. kosztów komorniczych.
W sukurs bankom i firmom pożyczkowym idzie prof. dr hab. Feliks Zedler, kierownik Katedry Prawa Prywatnego SWSP, twórca starej ustawy o upadłości konsumenckiej. W wywiadach prasowych podkreśla niebezpieczeństwa związane z liberalizowaniem konsumenckiego prawa upadłościowego, twierdząc, że umarzanie kosztów postępowania będzie dużym obciążeniem dla budżetu państwa, a tym samym dla kieszeni podatników. Poza tym, zdaniem prof. Zedlera, nowe prawo upadłościowe stwarza okazję do nadużyć i zamieni postępowanie upadłościowe wobec osób fizycznych w "umarzalnię zobowiązań". - Może też sprzyjać kształtowaniu się w części społeczeństwa nieodpowiedzialnych postaw w sprawach finansowych - ostrzega prof. Feliks Zedler.
Obaw tych nie podziela pani Katarzyna z Podkarpacia. - Po pierwsze, oddłużenie nie jest dostępne dla lekkomyślnego dłużnika, po drugie, nie wszystkie długi są zawinione przez dłużnika i nie można dodatkowo go za nie karać. Szczególnie dzieci, które w tym kraju długi dostają w spadku - przekonuje pani Katarzyna.
Jest jeszcze jeden argument. Wątpliwy przykład, jaki daje państwo, kiedy samo bezkarnie zadłuża się ponad miarę, a obywatelowi nie pozwala…
Longina Grzegórska-Szpyt
...
Tracicie dom A ODSETKI I TAK TRZEBA PLACIC !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:34, 22 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Gazeta Finansowa
Rekordowe kary za kursowy skandal
Znamy już kary za manipulację kursami walutowymi, której w ubiegłym roku dopuszczali się pracownicy największych banków świata. Sześć podmiotów zapłaci w sumie 4,3 mld USD na rzecz regulatorów rynku finansowego w USA, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii.
Potajemna działalność traderów najwięcej, bo 1,02 mld USD, kosztowała Citigroup. O 6 mln grzywny mniej musi zapłacić JP Morgan. Pozostali winni nadużyć to: UBS (800 mln USD kary), grupa Royal Bank of Scotland (634 mln USD), HSBC Holdings (618 mln USD), Bank of America (250 mln USD) oraz Barclays, który negocjuje ugodę z odpowiednim organem.
Złodziejska "Drużyna A"
Dochodzenie amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości, Rezerwy Federalnej i brytyjskiego Urzędu ds. Poważnych Oszustw trwa, można więc spodziewać się kolejnych wezwań do zapłaty za machinacje, które miały doprowadzić do strat w wysokości 5,3 biliardów dolarów.
Śledczy ujawnili ich dowody, publikując zapisy rozmów prowadzonych przez spekulantów na czatach o nazwach typu "Trzech muszkieterów" lub "Drużyna A". Duża ilość używanych tam wulgaryzmów i całkowity brak skrupułów traderów wzajemnie gratulujących sobie zysków kosztem klientów mogą szokować. Brytyjski Urząd Nadzoru Finansowego (FCA) zakończył badanie manipulacji kursami ponad dwa razy szybciej niż w ujawnionej dwa lata temu podobnej sprawie Liboru, jednak nie wszystkim spodobało się nieujawnienie liczby osób uprawnionych do odszkodowania.
Jak karać?
Dyrektor Departamentu Usług Finansowych stanu Nowy Jork (DFS) Benjamin Lawsky skrytykował działania FCA jako zbyt łagodne. Prawdopodobnie z tego powodu Barclays, mimo że podlega DFS, wolał poddać się śledztwu Brytyjczyków. Inne banki miały jeszcze więcej szczęścia, ponieważ zostały zmuszone jedynie do "dokonania przeglądu" swoich praktyk. Wśród 30 takich instytucji jest m.in. drugi największy gracz na rynku międzynarodowej wymiany walutowej - Deutsche Bank. Przed grzywną uchronił się także Credit Suisse.
Wypowiadający się dla Bloomberga londyński prawnik Stevie Loughrey nie bez racji twierdzi, że kary za brak kontroli nad bankami w ich obecnym wymiarze nie zapewniają poszkodowanym odpowiedniej rekompensaty, a rzeczywiste zadośćuczynienie pokrzywdzonym klientom wymagałoby od regulatorów znacznie większego wysiłku. Być może adekwatnym rozwiązaniem byłyby indywidualne pozwy przeciw konkretnym oszustom. Jak na razie w rezultacie wykrycia niedozwolonych praktyk zwolniono, zawieszono lub skłoniono do rezygnacji z pracy ponad 30 traderów.
Niechlubny rekord
Początkowo śledztwo dotyczyło jedynie manipulacji kursem walut, z czasem zostało rozszerzone o przypadki wykorzystywania tajnych informacji i pobierania wygórowanych prowizji przez działy sprzedaży usług. Kary wyznaczone przez FCA są rekordowo wysokie. To także pierwszy przypadek, w którym regulator zawarł ugodę z grupą banków. Do tej pory najwyższa zasądzona przez FCA grzywna wynosiła 160 mln funtów (243 mln USD). Otrzymał ją szwajcarski bank UBS za manipulację wysokością oprocentowania depozytów i kredytów na rynku międzybankowym w Londynie.
Musiał on zwrócić 134 mln franków szwajcarskich zarobione dzięki, jak określono to w werdykcie, "poważnym naruszeniom" zasad rynku walutowego. UBS musiał także zgodzić się na ograniczenie maksymalnej wysokości wynagrodzeń swoich ekspertów od wymiany zagranicznej i metali szlachetnych. Tamtejszy urząd kontrolny Finma wciąż prowadzi dochodzenie w sprawie 11 pracowników banku. Wbrew oficjalnym deklaracjom o gotowości do współpracy z odpowiednimi organami niewykluczone, że podobnym restrykcjom wraz z postępem śledztwa zostanie poddany Barclays.
Cień Liboru
Minęły dwa lata od rozstrzygnięć w kwestii manipulacji stopą procentową kredytów na londyńskim rynku - zwaną w skrócie Libor. Jest ona używana w transakcjach, których całkowita wartość opiewa na 300 biliardów USD. Do tej pory dwanaście firm otrzymało w sprawach związanych z Liborem i jego pochodnymi kary w wysokości ponad 6,5 mld USD, z czego około 1,5 mld USD przypadło na sam UBS. Afera zwróciła uwagę na konieczność przyjrzenia się stawkom stosowanym przez handlowców w różnych branżach - od naftowej do obrotu kamieniami szlachetnymi.
Jak mówi przewodniczący amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych (CFTC) Aitan Goelman, w morzu przepływającej przez rynki gotówki trudno dostrzec nieprawidłowości w kursach walutowych. Jednak bez ustalanych codziennie stawek wymiany pieniądza jednego kraju na inny nie działałyby np. fundusze emerytalne. Dlatego każdy przypadek manipulacji nimi ma wymierny wpływ na całość światowej gospodarki i podważa zaufanie do systemu, którego wszyscy jesteśmy elementem. Patrząc na korespondencję bohaterów afery, chyba nawet nie przeszło im to przez myśl.
dr Kordian Kuczma
...
Malych zlodziei wsadzaja duzym sie klaniaja . Ta prawda jest odwieczna .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:25, 23 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Padł ofiarą hakerów. Stracił 100 tysięcy złotych
Katarzyna Nylec
Padł ofiarą hakerów. Stracił 100 tysięcy złotych
100 tysięcy złotych zniknęło z konta przedsiębiorcy z Piekar Śląskich. - Straciliśmy z żoną wszystkie oszczędności życia, a bank nie poczuwa się do odpowiedzialności - załamuje ręce pan Stanisław. Bank nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nie ma dowód potwierdzających, że przelewy były nieautoryzowane - bronią się przedstawiciele Eurobanku.
Stanisław Biskup z Piekar Śląskich od kilkunastu lat prowadzi biuro doradztwa podatkowego. W sierpniu chciał zapłacić przelewem rachunek za telefon. Podczas próby wykonania transakcji system informował go, że dane są błędne. Trzecia próba zakończyła się niepowodzeniem. Postanowił więc zalogować się na drugie konto, które posiada w innym banku. Operacja powiodła się bez żadnych problemów.
Po pracy wrócił do domu. Spodziewał się, że konto Eurobanku zablokowano z powodu trzykrotnych nieudanych prób logowania. Uruchomił domowy komputer, z którego od razu zalogował się na konto. Z przerażeniem odkrył, że z konta zniknęło 100 tysięcy złotych! - Zgromadziliśmy na nim z żoną wszystkie oszczędności życia. Ktoś tego samego dnia wykonał trzy przelewy na dwa konta - wspomina ofiara oszustów.
Tego samego dnia telefonicznie złożył reklamację i powiadomił o sprawie policję. - Co zastanawiające, wieczorem pracownik bank zadzwonił do mojej żony, która jest współwłaścicielem konta, by potwierdzić jej dane. Tłumaczono to "działaniem prewencyjnym". Kpią sobie z nas chyba. Prewencja kilka godzin po dokonanym włamaniu? Przecież od kilku godzin nie mieliśmy już pieniędzy na koncie! - denerwuje się mężczyzna.
Od tamtej pory trwa wymiana korespondencji między poszkodowanym klientem a bankiem. Eurobank wystąpił nawet do pana Stanisława z prośbą o udostępnienie dysku. - Zaproponowali przeprowadzenie własnej ekspertyzy, ale z wiadomych względów nie wyraziłem na to zgody. Komputer oddałem policjantom - wspomina.
Przedstawiciele banku sugerowali nawet, że odpowiedzialne za tę sytuację jest złośliwe oprogramowanie zainstalowane na komputerze mężczyzny. Piekarzanin zapewnia: - Mój prywatny laptop posiada aktualny program antywirusowy z włączoną zaporą, bo z racji wykonywanego zawodu przykładam do tego szczególną wagę.
Dochodzenie w sprawie pod nadzorem prokuratury prowadzi piekarska policja. - Dysk trafił do badań. Ustalamy kto dokonanych przelewów i kto jest właścicielem kont bankowych, na które te pieniądze przelano - wyjaśnia Dagmara Wawrzyniak, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Piekarach Śląskich.
Tymczasem bank nie widzi podstaw do oddania Biskupom pieniędzy. - Nie ma dowodów potwierdzających, że kwestionowane przelewy były nieautoryzowane. Klient nie umożliwił bankowi wykonania analizy swojego komputera. Bank nie otrzymał też kopii ekspertyzy policyjnej tego komputera ani pisemnej odmowy wydania tej ekspertyzy klientowi. Bank ustalił natomiast, że kwestionowane przez klienta transakcje zostały zatwierdzone przez prawidłowe wskazanie tokena oraz że nie zostały złamane zabezpieczenia informatyczne banku - przekonuje Anna Kula z Eurobanku.
...
To tak sobie moze zniknac kasa ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:23, 31 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Pozew zbiorowy przeciwko bankowi Credit Agricole
Pozew zbiorowy przeciwko bankowi Credit Agricole prawomocnie przyjęty przez sąd okręgowy we Wrocławiu. Wszystkie osoby, które w latach 2004 - 2009 zaciągnęły tam kredyt hipoteczny i musiały podpisać ubezpieczenie niskiego wkładu własnego, będą miały możliwość odzyskania zapłaconych składek. Wraz z odsetkami.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przyznał nam rację. Stwierdził, że zapisy, w umowie ubezpieczenia były niekorzystne dla klientów banku - podkreśla prawnik Krzysztof Jaworski, reprezentujący poszkodowanych. Chodziło o takie rozwiązania, w których płatnikiem ubezpieczenia był kredytobiorca, a uposażonym bank.
Pierwsza rozprawa już w nowym roku. Klienci mogą jeszcze przyłączać się do pozwu zbiorowego. Z kolei podpisujący umowy z bankiem powinni sprawdzać ich zapisy w Rejestrze Klauzul Niedozwolonych na stronie UOKIK.
...
Kolejne pomysly bankow .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:07, 28 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
„Przez franka nie śpię po nocach”
Julia Wizowska
Dziennikarka Onetu
- Klienci, którym doradziłem fundusz inwestycyjny, stracili pieniądze. Strasznie się przejmowałem. Tak samo teraz z frankiem – doradca finansowy opowiada o kredytach w walucie, zadłużeniu w bankach i nacisku na Szwajcarów.
Trudno znaleźć doradcę finansowego, który chciałby porozmawiać o franku. Większość nie odpowiada na wiadomości z propozycją wywiadu. Inni się rozłączają, gdy pada pytanie o zarzuty klientów. Kolejni proszą o czas do namysłu i już nigdy się nie odzywają. Albo chcą razem z rzecznikiem prasowym ułożyć odpowiedzi na pytania. „Franek” jest teraz tematem drażliwym. Doradcy finansowi, na których spadł grad krytyki, unikają go jak mogą. Zgadza się na rozmowę jeden. Jak mam pana podpisać, pytam. - Z imienia i nazwiska, Michał Asman – mówi. - Nie będę chował głowy w piasek.
Półtora do jednego
„Jestem prekursorem, który wprowadził sposób porównywania kredytów walutowych ze złotowym. Ten sposób skutecznie praktykuję już od 1999 r.” – tak prezentuje siebie na portalu zawodowym. W zawodzie, jak zdradza w rozmowie, znalazł się przez przypadek. Przyszedł do niego, specjalisty od samochodów, kolega i spytał, czy warto brać kredyt na auto. Zaczął badać: rynek, giełda, hossa, bessa. Aż się wciągnął. Obliczał kursy, badał tabelki, kreślił zależności walut. - Do 2003 roku byłem za kredytami w euro. Klientom mówiłem: słuchajcie, Polska nie ma nic wspólnego z frankami, bo zależy on od gospodarki szwajcarskiej. Polska ma się dostosowywać do europejskiej waluty – opowiada.
Jednak niedługo potem na polskie salony wkroczył frank. Postanowił go zbadać. - Zrobiłem analizę kursu franka od 1996 roku, żeby sprawdzić, jak Szwajcarzy utrzymywali swoją walutę w stosunku do euro. Zauważyłem, że obojętnie, ile euro kosztuje w stosunku do dolara, między frankiem a euro jest zawsze ten sam stosunek – mniej więcej półtora do jednego. Mówiłem wtedy: Szwajcarzy manipulują swoim kursem w stosunku do euro. Jeśli waluta za bardzo zyskiwała, to obniżali stopy procentowe, jeśli spadała – podwyższali. W ten sposób utrzymywali kurs franka w stałym pasmie wahań – mówi. Kilka miesięcy temu miał, jak to nazywa, przeczucie. Spojrzał na wykres kursu franka i pomyślał sobie: ci Szwajcarzy to coś kombinują. - Miałem rację – chwali się teraz. Ale też smuci. - Przez tego franka to po nocach spać nie mogę. Dlaczego? Bo sam się oszukałem na ich opinii – mówi.
Boom
W 2008 roku na swoim blogu opublikował obliczenia. Porównał kredyt we frankach ze złotówkowym. Wyszło mu, że szwajcarska waluta przez cały okres kredytowania musiałaby kosztować 3,3696 zł, by kredyt walutowy zrównał się ze złotówkowym i przestał się opłacać. Pisał, że to niemożliwe. W 2014 roku opublikuje tekst pt. „Frank szwajcarski jest najbardziej ryzykowną walutą świata!!!” .Wtedy jednak, w czasach boomu na hipotekę we „franciszkach”, uważała tak większość ekspertów finansowych. Nie ma obaw. Bez ryzyka. Brak konsekwencji. - Zawsze uważałem, że Szwajcarzy nigdy nie odpuszczą swojej waluty. Ale kto się spodziewał, że po kryzysie finansowym nastąpi konflikt na Ukrainie? Albo że Rosja będzie miała problemy? Ja się nie spodziewałem. Ekonomiści się nie spodziewali. Banki również. Gdybym wiedział, że Szwajcarzy odpuszczą walutę, nie pozwoliłbym brać kredytów we frankach – tłumaczy się.
Nazywa siebie pośrednikiem między tymi, co kredyt biorą, a tymi, co udzielają. W okresie boomu na franki przychodzili do niego klienci, głównie z poleceń, i mówili: chcę hipotekę w szwajcarskiej walucie. Bo kredyt tańszy. Oprocentowanie niższe. Raty mniejsze. - Niektórzy w ogóle nie chcieli słyszeć o innej walucie niż frank. A ja najbardziej się denerwuję, gdy ktoś traktuje mnie jak sprzedawcę. Wolałbym, by człowiek przyszedł do mnie ze swoją umową z bankiem, sprawdziłbym. Doradził, czy warto brać kredyt gotówkowy, czy potrzebne jest ubezpieczenie. Ludzie natomiast przychodzą do mnie, kiedy już namieszają w swoich portfelach. Zgłasza się kobieta: zarabia 3 tys. zł, tyle samo oddaje na raty i pyta, co robić. Albo małżeństwo: mają jeden kredyt, drugi i jeszcze się zastanawiają, czy w jakimś funduszu pieniędzy nie zainwestować. Bo ludzie chcą szybko. Nie, że dobrze, oszczędnie. Szybko. A potem chodzą i płaczą. Wtedy klienci mi mówili: chcemy we franku, bo to bezpieczna waluta. A ja do franka podchodziłem jak do euro. No, bo frank jest przywiązany do euro. Więc na chłopski rozum: jeśli kurs euro może się wahać, to dlaczego frank nie? – mówi.
Czy doradziłby swoim znajomym i rodzinie kredyt we franku? - Ależ doradzałem. Siostra moja ma. Co prawda, chciała potem przewalutować. Mają też znajomi, sam im załatwiałem. Ale nikt teraz nie ma do mnie pretensji. Bo to nie jest tak, że chciałem ich oszukać, wciskając franka, tylko sam święcie wierzyłem w to, co mówiłem – dodaje.
Banki i giełda
Powtarza: spać nie mogę po nocach, denerwuję się przez tego franka, sam się na nim oszukałem. Opowiada, jak kiedyś doradził klientom, by wpłacili gotówkę na fundusz inwestycyjny. Po roku stracili kilka tysięcy. Chodził wtedy sam nieswój. W końcu postanowił, że przejmie stery nad pieniędzmi i odzyska, co klienci stracili. A teraz ten frank. Nie śpi, około północy wysyła maila. „Wszystko wskazuje na to, że miałem rację” - pisze. Wkleja przetłumaczony w translatorze Google'a fragment anglojęzycznego artykułu o presji wywieranej na szwajcarskie banki. - Opinia światowa powinna wpłynąć na Szwajcarię. Bo jeśli nikt z tym nic nie zrobi, to będzie jak w latach 70., kiedy frank zyskał na wartości i już na tym poziomie został. Gdy sytuacja się uspokoi, trzeba będzie zmusić szwajcarskie banki do przywrócenia poprzedniego kursu waluty – mówi.
Czyta zagraniczne artykuły o kryzysie franka. Przekłada je w internetowym tłumaczu. Dowiaduje się, że oprócz Polaków banki szturmują także Hiszpanie. - A tak naprawdę, za tą sprawą nie stoją banki, tylko agencje rankingowe i rynki walutowe. Bo to one manipulują rynkiem. Teraz przeczytałem, że przez wahania kursu franka zwiększyła się liczba transakcji, czyli kłopoty waluty przyciągnęły inwestorów. I czemu nikt nie krytykuje banku szwajcarskiego namawiającego do zakupu ich waluty i robienia transakcji? - pyta.
Rzadziej pojawia się w mediach. Publikuje na blogu, ale ostatnio ktoś w komentarzach napisał, żeby i bloga zamknąć. - Chyba komuś nadepnąłem na odcisk - uważa. Może dlatego, że publikuje prawdę, zastanawia się. A pisze, że to nie kredytobiorcy powinni się obawiać, tylko ci, co inwestują w szwajcarską walutę. Albo że Szwajcarzy manipulują kursem franka do euro. - Szwajcarom zawsze było na rękę, że na świecie uważało się ich walutę za bezpieczną. Bo czy kryzys, czy nie, nikt nie wypłaca pieniędzy z ich banków – mówi.
Zarobek
Gdy kurs franka skoczył w połowie stycznia, kredytobiorcy wpadli w panikę. Posypały się oskarżenia. Doradców obwiniano o naciąganie na kredyty w walucie, banki – o czerpanie zarobku z różnicy w kursie. - Jeśli bank pożycza w walucie, to w walucie przyjmuje rozliczenia. I jest mu wszystko jedno, czy waluta akurat kosztuje 2 zł, czy 3 zł, czy może 5 zł. Gdyby kredytów udzielał we frankach, a raty przyjmował w złotówkach, szybko zbankrutowałby – mówi. To na czym zarabiają banki? - Na marży. A ona jest stała. Porównywalna dla kredytów złotówkowych i walutowych – wyjaśnia. A doradcy finansowi na czym zarabiają? - Nie wiem jak inni - mówi. - A pan? - pytam. Śmieje się. Zmienia temat.
- Najlepszym rozwiązaniem dla "frankowiczów" jest teraz wydłużenie okresu kredytowania – mówi. Czy państwo powinno zainterweniować w obronie kredytobiorców? - Nie ma co robić paniki - mówi. Trzeba odczekać dwa czy trzy miesiące i zobaczyć. - Ale powiem pani jedną rzecz – zagaja. - Dziś dzwonili do mnie znajomi, którym pomogłem wziąć kredyt we frankach. Powiedzieli: słuchaj, jeśli się zsumuje wszystkie raty i porówna je z kredytem w złotówkach, to i tak okazuje się, że płacimy mniej. To by dowodziło, że miałem rację: w ciągu kilkudziesięciu lat nieraz wystąpią wahania kursu. Raz kredyt we frankach będzie tańszy, raz droższy, ale w najgorszym wypadku wyrówna się ze złotówkowym. I wie pani co, po tym telefonie to się uspokoiłem.
...
W bankach tez sa ludzie . I maja sumienie . I to nie jest tak ze jak ludzie straca to oni sa zachwyceni . Sumienie gryzie . Bez Boga NIGDZIE SOBIE NIE PORADZA !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:01, 05 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Radio Rzeszów
Klienci banku stracili ponad 550 tysięcy złotych - trwa śledztwo
Klienci banku stracili ponad 550 tysięcy złotych - trwa śledztwo - Shutterstock
Prokuratura Rejonowa w Łańcucie wszczęła dziś śledztwo w sprawie malwersacji w punkcie kasowym Banku Spółdzielczego w Husowie w powiecie łańcuckim. Klienci Banku stracili ponad 550 tysięcy złotych. Poszkodowanych jest 19 osób, którzy mieli na swoich kontach od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych - poinformował Polskie Radio Rzeszów prokurator Krzysztof Ciechanowski.
Prokuratura łączy fakt malwersacji z samobójczą śmiercią kasjerki punktu w Husowie. Kobieta w miniony piątek przeszła na emeryturę, a samobójstwo popełniła w poniedziałek. Była jedynym pracownikiem punktu, mieszkanką tej wioski, tak jak wszyscy poszkodowani.
Osoby, które do tej pory były przesłuchiwane w charakterze świadków twierdzą, że kasjerka wystawiała im potwierdzenia wpłat. Nie wiadomo co mogło się stać z pieniędzmi, kobieta bowiem nie żyła ponad stan. Prokuratura nie chce ujawniać więcej szczegółów, ze względu na dobro śledztwa, które znajduje się na początkowym etapie.
...
Znow fajne wiez ci z ban kuf .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:14, 24 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Prof. Witold Modzelewski: Janusz Piechociński mi groził
Spotkałem się z groźbami - powiedział były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski w wywiadzie na antenie TVN24. - [Janusz Piechociński] powiedział, że jeśli będę występował przeciwko bankom, to on mnie o coś oskarży - stwierdził. PSL zapewnia, że Modzelewskiemu "nic nie grozi".
Prof. Modzelewski uściślił, że słowa padły podczas spotkania w studiu TVP Info, a groźba "oskarżenia" pojawiła się dwukrotnie. Modzelewski w programie "Jeden na jeden" zarzucił rządowi zaangażowanie po "jednej stronie" w sprawie frankowiczów. Ostatnio krytykował postępowanie rządu w sprawie pomocy kredytobiorcom, zauważając w jego działaniu zbieżność z interesami banków, zamiast próby ulżenia frankowiczom. Dodał, że nie oskarża wicepremiera, ale zaznaczył, że słowa zostały "publicznie powiedziane".
Wiceprzewodniczący Rady Naczelnej Polskiego Stronnictwa Ludowego Stanisław Żelichowski powiedział na antenie TVN24, że nie sądzi, żeby Modzelewskiego ktoś straszył. Obiecał wyjaśnić w rozmowie z Modzelewskim, czego ten się obawia i zapewnił, iż nic mu nie grozi. Janusz Piechociński obiecał odnieść się do zarzutów po wtorkowym posiedzeniu rządu.
Kłopoty frankowiczów
Szacuje się, że Polacy spłacają ponad pół miliona kredytów denominowanych we franku szwajcarskim. Wielu ma ogromne kłopoty z terminowym spłacaniem rat. Pomysły dot. pomocy frankowiczom nie brakuje.
Najpierw pojawiła się propozycja Komisji Nadzoru Finansowego podzielenia kredytu i ryzyka walutowego między banki a klientów. Później światło dzienne ujrzał prezydencki pomysł utworzenia funduszu zadłużeniowego.
Propozycja nadzoru nie zadowala jednak wszystkich kredytobiorców. Cześć kredytobiorców podkreśla, że ich rata po przewalutowaniu na złotówki będzie jeszcze wyższa. Dodają też, że głównym problemem są niedozwolone zapisy, które znalazły się w umowach kredytowych, a nie finansowa pomoc dla klientów banków.
Swój pomysł przedstawiła też prezydencka administracja. Chodzi o fundusz zadłużeniowy. Pomysł padł podczas spotkania Bronisława Komorowskiego oraz ministra finansów Mateusza Szczurka. Po tym spotkaniu prezydencki minister Olgierd Dziekoński podkreślił, że konieczne są systemowe rozwiązania, które ułatwią zadłużonym wakacje kredytowe.
!!!
To bnksterzy i ZSL ida razem ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:53, 03 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Pracownicy BNP Paribas Bank Polska wszczęli spór zbiorowy z bankiem
W trakcie negocjacji prowadzonych z zakładowymi organizacjami związkowymi dotyczących planowanej redukcji zatrudnienia w związku z połączeniem BNP Paribas Bank Polska z Bankiem Gospodarki Żywnościowej, trwających od 10 lutego 2015 roku, jak dotąd nie zostało osiągnięte porozumienie. Pracownicy wszczęli spór zbiorowy, poinformował bank w komunikacie.
"W związku z tym, że bank w dniu 2 marca 2015 roku, poinformował organizacje związkowe działające w banku o nieuwzględnieniu zgłoszonych żądań, zgodnie z art. 7 ust. 1 ustawy z dnia 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych (Dz. U. z 1991 r., Nr 55, poz. 236, ze zm.), między bankiem a jego pracownikami został wszczęty spór zbiorowy (ze skutkiem od dnia wystąpienia przez organizacje związkowe działające w banku z żądaniami wobec banku)" – czytamy w komunikacie.
Zarząd banku dołoży należytej staranności, aby osiągnąć porozumienie z organizacjami związkowymi w celu zaoferowania godziwej rekompensaty pracownikom objętym planem redukcji zatrudnienia, podano także.
BNP Paribas Bank Polska podał, że 27 lutego 2015 roku dwie organizacje związkowe działające w banku formalnie wystąpiły z żądaniami w tej sprawie. Żądania organizacji związkowych obejmują: prawo do dodatkowych odpraw pieniężnych dla pracowników, z którymi nastąpi rozwiązanie stosunku pracy w ramach grupowego zwolnienia lub odpowiednio w razie konieczności rozwiązania przez pracodawcę stosunku pracy z pracownikiem indywidualnie z przyczyn niedotyczących pracowników, oraz prawo do premii restrukturyzacyjnej dla wszystkich pracowników.
Kilka dni temu „Rzeczpospolita" podała, że według jej informacji nawet 23% załogi łączonych banków niebawem może otrzymać wypowiedzenia od swojego pracodawcy. Oznacza to, że pracę straci 1900 osób spośród 8271 zatrudnionych. Zmiany obejmą również zmniejszenie liczby placówek o 118., tj. o 19% obecnej sieci. Banki nie komentowały tych doniesień.
Na początku grudnia 2013 roku grupa BNP Paribas i grupa Rabobank ogłosiły podpisanie umowy dotyczącej przejęcia pakietu 98,5% akcji BGŻ za kwotę 4,2 mld zł.
25 lutego także akcjonariusze BNP Paribas Bank Polska oraz Banku BGŻ przyjęli uchwały wyrażającą zgodę na połączenie.
BGŻ jest uniwersalnym bankiem komercyjnym od lat zajmującym miejsce wśród największych banków w Polsce. Specjalizuje się w finansowaniu rolnictwa, gospodarki żywnościowej oraz infrastruktury regionalnej.
BNP Paribas Bank Polska należy do grupy BNP Paribas, wiodącej europejskiej instytucji finansowej o międzynarodowym zasięgu. Grupa BNP Paribas prowadzi działalność w zakresie m.in. bankowości detalicznej, korporacyjnej, inwestycyjnej oraz zarządzania aktywami i majątkiem.
...
Strajk w banku ! Rzadkosc !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:08, 03 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Banki bezkarnie skubią klientów
Chociaż banki zdzierają z nas coraz więcej z tytułu opłat i prowizji, nadzór finansowy temu nie przeciwdziała. A przychodzi nam już płacić nawet za wypłatę swoich pieniędzy w bankomatach – informuje „Gazeta Polska Codziennie”.
W tym roku czeka nas fala podwyżek, bo banki będą chciały zrekompensować sobie spadające przychody z tytułu niższych stóp procentowych, niższej sprzedaży kredytów hipotecznych, wprowadzeniu ujemnych stóp LIBOR. I chociaż prowizje i opłaty w bankach w Polsce należą do najwyższych w Europie, to prowizyjne eldorado trwa latami, a banki są bezlitosne w ściąganiu haraczy. Ponadto zaczynają wprowadzać opłaty za pobieranie pieniędzy w bankomatach. Aby klienci nie zorientowali się, jak są oskubywani, banki rozbudowały tabele opłat i prowizji do kilkustronicowych broszur zapisanych drobnym makiem.
Banki są bezkarne, bo polskie przepisy nie zawierają katalogu opłat i prowizji, jakie bankowcom wolno pobierać.
...
Super fajnie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 9:35, 12 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Witold Modzelewski krytykuje propozycję banków
Utworzenie funduszy - stabilizacyjnego i restrukturyzacji - nie zmienia sytuacji dłużników hipotecznych - uważa były wiceminister finansów Witold Modzelewski. Prawnik, który sprzyja kredytobiorcom, negatywnie ocenia propozycje przedstawione przez banki.
Modzelewski uważa, że propozycja sektora bankowego prędzej czy później wywoła reakcję władzy, która jego zdaniem chciała nakłonić sektor bankowy do samodzielnego uregulowania sprawy. Według prawnika władza została zignorowana.
Gość Polskiego Radia 24 zaznacza, że pomysł Związku Banków Polskich na rozwiązanie problemu kredytów w obcych walutach, odbije się negatywnie na samych bankach. Największym długookresowym problemem banków, może być utrata zaufania. Banki detaliczne niszczą swój wizerunek, rzetelnego i godnego zaufania partnera.
Jedno z proponowanych rozwiązań, zakłada utworzenie specjalnego Funduszu Wsparcia Restrukturyzacji Kredytów Hipotecznych. To forma pomocy dla wszystkich osób spłacających kredyty zaciągnięte na mieszkanie. Chodzi o osoby które mają przejściowe problemy ze spłacaniem zadłużenia z powodów losowych. Bankowcy chcą też utworzyć Sektorowy Fundusz Stabilizacyjny, który dopłacałby do rat kredytowych w sytuacji znaczącego umocnienia się szwajcarskiej waluty.
...
Wladza nieograniczona rodzi pyche i egoizm .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 12:40, 16 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Co zrobić, aby po śmierci bank oddał pieniądze naszym bliskim?
Jarosław Sadowski
Szacuje się, że na kontach bankowych osób zmarłych może zalegać nawet 15 mld zł. Aby taki los nie spotkał naszych oszczędności warto stworzyć spis instytucji finansowych, który poinformuje naszych spadkobierców gdzie powinni ich szukać.
Expander zachęca również do składania w bankach dyspozycji na wypadek śmierci, co znacznie ułatwi naszym bliskim odzyskanie pieniędzy tam ulokowanych. Jeśli natomiast nie mamy wysokich oszczędności warto rozważyć zabezpieczenie rodziny za pomocą ubezpieczenia na życie.
Pieniądze zmarłych zalegają w bankach z prostej przyczyny – nie zgłaszają się po nie spadkobiercy. Czasami dana osoba po prostu nie miała nikogo bliskiego, kto mógłby domagać się spadku. Niejednokrotnie zdarza się jednak tak, że spadkobiercy są, ale po prostu nie wiedzą o istnieniu danego konta. Nikt nie pyta przecież wszystkich możliwych instytucji czy prowadziły jakieś produkty finansowe zmarłego. Zgłaszają się głównie do tych, których dokumenty znajdą w jego mieszkaniu. Na przestrzeni lat umowy mogą jednak ulec zniszczeniu.
Spis instytucji finansowych
W ostatnim czasie pojawił się pomysł, aby pieniądze zmarłych, po które nikt się nie zgłosił do banku, były przekazywane organizacjom pozarządowym. Jeśli wolimy jednak, aby oszczędności po śmierci trafiły do naszych bliskich, powinniśmy stworzyć spis wszystkich posiadanych produktów finansowych. Warto w nim uwzględnić w jakich instytucjach posiadamy lokaty, konta bankowe, ubezpieczenia na życie, jednostki funduszy inwestycyjnych, obligacje, akcje oraz inne aktywa. Co ważne, taka lista może być pomocna także dla nas samych. Dla przykładu jeśli mamy kilka rachunków, czasami zdarza się, że o niektórych zapominamy. To zwykle kończy się problemami wynikającymi z zaległości w regulowaniu opłat za konto czy kartę. Spis powinien więc uchronić nas przed takim zagrożeniem. Najlepiej, aby zawierał on przynajmniej nazwy instytucji z usług których korzystamy.
Dyspozycja na wypadek śmierci
Oprócz poinformowania spadkobierców gdzie mają szukać naszych oszczędności, możemy również ułatwić im szybkie przejęcie pieniędzy. Standardowo bank wypłaci oszczędności zmarłego dopiero wtedy, gdy rozstrzygnięte zostanie postępowanie spadkowe. Starając się o wypłatę nasi bliscy będą musieli przedstawić w banku odpis prawomocnego postanowienia sądu o stwierdzeniu nabycia spadku albo wypis zarejestrowanego aktu poświadczenia dziedziczenia, sporządzony przez notariusza. Zanim jednak uda się te dokumenty uzyskać może minąć nawet ponad pół roku.
Możemy jednak sprawić, że bank będzie miał obowiązek przekazać nasze oszczędności wskazanym przez nas osobom bez potrzeby czekania na decyzję sądu. W tym celu należy w banku złożyć tzw. dyspozycję na wypadek śmierci. Trzeba jednak mieć na uwadze kilka rzeczy. Po pierwsze, wyznaczona przez nas osoba lub osoby i tak same muszą zgłosić się do banku i poinformować o naszej śmierci. Po drugie, za pomocą takiej dyspozycji pieniądze można przekazać wyłącznie swojej rodzinie (małżonkowi, wstępnym, zstępnym i rodzeństwu). Po trzecie, ograniczona jest też kwota. Suma wypłat dla wszystkich wskazanych przez nas osób nie może przekroczyć 20-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw bez wypłat nagród z zysku. Obecnie taki maksymalny limit wynosi więc ok. 78 tys. zł.
Ubezpieczenie na życie
W kontekście śmierci problemem wielu młodych rodziców może być jednak brak oszczędności, które mogliby zostawić swoim dzieciom. Nierzadko po prostu nie zdążyli jeszcze odłożyć zbyt wiele. Rozwiązaniem ich problemu jest ubezpieczenie na życie. Dzięki niemu ochrona w postaci wysokich świadczeń jest zapewniona od razu, zaraz po rozpoczęciu opłacania składek lub kilkumiesięcznym okresie karencji. Warto też dodać, że nie należy obawiać się tego, że wydając środki na ochronę pozbawiamy się możliwości gromadzenia oszczędności. Na rynku funkcjonują bowiem ubezpieczenia dające nie tylko ochronę, ale również gwarantujące zwrot wpłaconych pieniędzy w przypadku, gdy ubezpieczony nie umrze w określonym terminie. Dla przykładu 30-latek może ubezpieczyć się na kwotę 200 000 zł płacąc co miesiąc np. 173,92 zł. Jeśli po dwudziestu latach nadal będzie żył, ubezpieczyciel odda mu jego pieniądze, czyli 41 740 zł (20 lat * 12 miesięcy * 173,92 zł). Może też wybrać zwykłe ubezpieczenie bez zwrotu, ale z niższą składką wynoszącą np. 69,22 zł.
Ubezpieczenie na życie może też być dobrym zabezpieczeniem bliskich jeśli spłacamy kredyt hipoteczny. Jeśli jest to kredyt we frankach to nasi bliscy mogą być zmuszeni nawet do odrzucenia spadku, ponieważ wysokość zadłużenia niejednokrotnie przewyższa wartość mieszkania. Również i ten problem pozwala rozwiązać ubezpieczenie na życie. Jego zaletą jest to, że świadczenie wypłacone wskazanej przez nas osobie nie wchodzi w skład masy spadkowej. Dlatego nawet jeśli nasza rodzina będzie zmuszona do odrzucenia spadku, to i tak będzie mogła zatrzymać pieniądze z ubezpieczenia.
...
Widzicie o ile rzeczy trzeba sie na tej Ziemi martwic . Dzien w dzien .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:16, 27 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Pomyłka, która może cię drogo kosztować
Aleksandra Brodziak
Dziennikarz Onetu
- Shutterstock
Wpisujesz dane odbiorcy, numer konta i robisz przelew. Okazuje się jednak, że doszło do pomyłki i zamiast zapłacić ratę hipoteczną, zasiliłeś konto obcej osobie. Co wtedy? Wtedy możesz mieć problem, bo bank wcale nie musi ci pomóc. Mało tego, czasami „obdarowany” niekoniecznie ma ochotę zwrócić pieniądze. Jedynym wyjściem jest wówczas skierowanie sprawy do sądu.
Pani Barbara zamierzała wpłacić ratę hipoteczną do banku. - Nigdy nie robię przelewów przez internet, bo nie za specjalnie umiem to robić. Co miesiąc dokonuję wpłaty przekazem. I tak też było trzy miesiące temu. Spieszyłam się do lekarza i chciałam szybko załatwić wszystkie bankowe sprawy. Niestety, pomyliłam się z jedną cyfrą i pieniądze zamiast do banku trafiły na jakieś obce konto. Było to w sumie 1400 zł. Dowiedziałam się o tym dopiero wtedy, gdy przyszło upomnienie za ratę – opowiada 48-letnia kobieta.
REKLAMA
Poprosiła bank o pomoc, ten się zgodził, choć z dużymi oporami, bo uważał, że to oczywista pomyłka klienta, nie placówki. Cała procedura też trwała dość długo. - Okazało się bowiem, że odbiorca przelewu wydał już pieniądze i nie miał z czego zwrócić. Bank stwierdził, że nic więcej zrobić nie może. Bałam się, że jedyne, co mi pozostało, to oddanie sprawy do sądu. Byłam załamana, bo wiedziałam, że to kolejny wydatek. Nie dość, że musiałam zapłacić ratę raz jeszcze, to trzeba byłoby wydać kolejne pieniądze na rozprawę. Przecież nie jestem milionerką i nie stać mnie na to. Na szczęście stał się cud i po wielu tygodniach dostałam z powrotem swoje pieniądze – opowiada pani Barbara.
Kliknąć łatwo, cofnąć trudno
Niestety, podobnych przypadków jest dużo więcej. W każdym banku bez wyjątku. W roztargnieniu, często mechanicznie wpisujemy numer konta, nie sprawdzając czy zgadzają się wszystkie cyfry. Moment nieuwagi może nas sporo kosztować. I pieniędzy, i nerwów. W przypadku pani Barbary pomyłka zakończyła się happy endem, choć kilka tygodni niepewności obfitowały w zdenerwowanie i obawy.
Nie zawsze jednak wpisanie błędnego numeru powoduje komplikacje. Czasami system informuje, że nie istnieje konto o określonej sekwencji liczb i można od razu sprostować pomyłkę. Gorzej, gdy numer konta istnieje, wówczas przelew z naszego banku na to konto wyjdzie. System bankowości elektronicznej weryfikuje bowiem tylko poprawność numeru, nie sprawdza natomiast, czy zgadzają się dane i adres.
Nawet jeśli zdarzy się nam pomyłka, ale ją szybko zauważymy, nie wpadajmy od razu w panikę. W niektórych bankach, można taki przelew cofnąć. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy mBank. - W sytuacji, gdy klient przeleje pieniądze na niewłaściwe konto, ma możliwość szybkiego cofnięcia takiego przelewu, jeśli nie został on jeszcze wykonany przez bank, to znaczy w sytuacji, jeśli środki nie zostały przekazane na rachunek odbiorcy. Może to zrobić samodzielnie z poziomu serwisu transakcyjnego bankowości elektronicznej (w zakładce „operacje zaplanowane” dostępna jest opcja anulowania przelewu) lub za pośrednictwem call center – informuje Marta Rutkowska z biura prasowego mBanku. Zawsze jednak w momencie, gdy przelew został już przekazany z banku klienta do odbiorcy, anulowanie go nie jest już możliwe.
Za błędy trzeba płacić. Ile?
Nie wszystkie banki spieszą z pomocą. Te, które jej odmawiają, zazwyczaj powołują się na orzeczenie Sądu Najwyższego z grudnia 2008 roku, które mówi, że bank ma obowiązek wykonać zlecenie zgodnie z jego przeznaczeniem oraz zasadami pożycia społecznego. Nie mają więc prawnego obowiązku odzyskiwania źle przelanych pieniędzy.
Za błędy trzeba płacić
- Odpowiedzialność za poprawne wypełnienie przelewu spoczywa na kliencie. Bank identyfikuje odbiorcę po numerze konta i nie ma obowiązku kontroli zgodności numeru konta z nazwą odbiorcy na przelewie. Reguluje to ustawa o usługach płatniczych – wyjaśnia Paweł Mróz, dyrektor Biura Bankowości Detalicznej Deutsche Bank Polska.
Co wtedy, gdy na cofnięcie przelewu jest za późno? - Bank zazwyczaj oferuje pomoc klientowi, gdy ten zgłosi się z prośbą o pomoc w odzyskaniu płatności. Nie jest to jednak reklamacja, bo nie ma do niej podstaw, a jedynie dyspozycja. Wówczas bank podejmuje komunikację z bankiem odbiorcy w tej sprawie. Z kolei bank odbiorcy zwróci płatność pod warunkiem uzyskania zgody na wyksięgowanie środków z rachunku odbiorcy lub na mocy zapisów umownych, które mogą regulować takie działania – wyjaśnia Paweł Mróz z Deutsche Banku.
Co więcej, za taką pomoc może pobrać opłatę. Według bankowców, wdrożenie dodatkowej procedury z winy klienta wymaga dodatkowej pracy banku. Przykładowo mBank pobiera 100 zł, Deutsche Bank 60 zł. Ale tylko wtedy, gdy pieniądze wrócą na konto klienta. - Bank nie ma jednak prawa bez zgody właściciela konta ingerować w środki, które znajdują się na jego rachunku – twierdzi Marta Rutkowska z mBanku. Oznacza to, że jeśli „obdarowany” powie „nie”, bank nie może go zmusić do oddania pieniędzy.
Dyspozycję do banku w związku z pomyłką w przelewie klient może zgłosić w ciągu 13 miesięcy od momentu zaistnienia okoliczności. Po tym czasie osoba, na konto której trafiły pieniądze, może ich już nie posiadać. Wówczas, nawet gdy sprawa trafi do sądu, ten może uznać, że brak jest podstaw do uznania reklamacji czy dyspozycji.
Gdy obdarowany nie chce oddać
„Kto bez podstawy prawnej uzyskał korzyść majątkową kosztem innej osoby, obowiązany jest do wydania korzyści w naturze, a gdyby to nie było możliwe, do zwrotu jej wartości" - tak mówi kodeks cywilny. Oznacza to więc tyle, że osoba przypadkowo „obdarowana” ma obowiązek zwrotu nieoczekiwanej wpłaty, bo jest to bezpodstawne wzbogacenie. W rzeczywistości nie zawsze jednak chce. Wszak przecież nie prosiła o taki prezent. Co wtedy?
- Jeżeli więc występuje problem z odzyskaniem pieniędzy od osoby, do której przez omyłkę trafiły, to sprawa może mieć kontynuację w sądzie z powództwa cywilnego. Banki jednak nie są stroną w takiej sprawie – twierdzi Paweł Mróz. Klient musi więc sam walczyć o zwrot pieniędzy.
- Często jednak, gdy bank nie chce pomóc, albo wyczerpał swoje możliwości, klient rezygnuje z dalszej walki o swoje pieniądze. Często słyszę, że sąd to ostateczność, bo każdy proces generuje koszty i że dla kilkuset złotych nie warto się denerwować – mówi Tomasz Okulicki z kancelarii radców Legis. - Szkoda, że dziś niektóre banki ustawiają się tyłem do klienta. O wiele większym zaufaniem cieszą się te, które nie muszą czegoś, a robią, aniżeli te, które ściśle trzymają się przepisu – podkreśla.
Jak radzą eksperci – by nie dochodziło do takich sytuacji – należy wykonywać przelewy w spokoju, sprawdzać wielokrotnie dane odbiorcy i poprawność konta.
- Po takiej przygodzie jaką miałam, dziś sprawdzam każdy przekaz wiele razy – zapewnia pani Barbara. - Pieniądze to jedno, a duży stres to drugie. Nigdy w życiu nie chciałabym powtórki z podobnej sytuacji – reasumuje.
...
Super . Jeszcze bank moze powiedziec ze to go nie obchodzi.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:18, 03 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Pożyczasz w sieci? Możesz stracić majątek
Aleksandra Brodziak
Dziennikarz Onetu
- Shutterstock
Masz dług? Nie szukaj pomocy w internecie. Krzysztof tak właśnie zrobił. Nie dość, że nie spłacił swoich zobowiązań, to je powiększył i stracił mieszkanie.
46-letni Krzysztof miał dwie niespłacone pożyczki. W sumie 20 tys. zł. Gdy stracił pracę, nie miał na bieżące opłaty, nie mówiąc o zobowiązaniach bankowych. Zaczęły się problemy.
REKLAMA
Pojawiły się upomnienia i telefony z banków. Oba wkrótce wypowiedziały umowę. Inne nie chciały pożyczyć, bo jego historia w BIK przestała być imponująca. Krzysztof, bojąc się komorników, w desperacji próbował pożyczyć pieniądze od znajomych. Raz się udało, innym razem nie. Wpadł na pomysł, by swoją historię opisać w internecie. Błyskawicznie otrzymał odpowiedzi od firm oferujących chwilówki. Wziął dwie, ale nie udało mu się spłacić ich na czas. Zadłużył się więc dodatkowo. Gdy po raz drugi zaufał „doradcom” z sieci, zgłosiła się firma, która pośredniczy w pożyczkach od prywatnych osób. Zdecydował się. Zastawem było 2-pokojowe mieszkanie.
Wierzyciel wkrótce nieruchomość zabrał, bo Krzysztof spóźnił się z ratami. Jego dług nie tylko się nie zmniejszył, to jeszcze stracił dach nad głową. - A wystarczyło poszukać pracy, dogadać się z bankiem i dziś nie pamiętałbym, że miałem 20 tys. zł do zapłacenia. Teraz mam ponad 35 tys. zaległości, windykatorów na karku, nie mam mieszkania i próbuję na nowo ułożyć swoje życie na wygnaniu – mówi Krzysztof, który od kilku miesięcy pracuje na „czarno” w zakładzie pakującym warzywa, w Anglii.
Internet – pomoc szybka i łatwa?
- Obecnie 2,38 mln Polaków nie płaci swoich zobowiązań terminowo. Zdecydowana większość popadła w problemy finansowe z przyczyn od siebie kompletnie niezależnych. Kryzys na rynku, który spowodował problemy w prowadzonej działalności gospodarczej, utrata pracy, choroba osoby najbliższej – mówi prawnik Karolina Jakubowska z Kancelarii Prawnej Lexperto. Według niej szukanie rozwiązania powyższych problemów na forach internetowych niesie ze sobą dwa główne zagrożenia.
- Po pierwsze, osoby udzielające się na forach nie są profesjonalistami, nie mają wiedzy w zakresie finansów i prawa. Udzielenie przez innego użytkownika forum błędnej informacji, co do sposobu postępowania, zwłaszcza w przypadku kiedy przeciwko osobie zadłużonej toczy się już postępowanie sądowe albo egzekucyjne, może mieć bardzo negatywne konsekwencje, jak np. brak możliwości złożenia środka odwoławczego – wyjaśnia druga prawnik tej kancelarii, Magdalena Miland.
- Po drugie, osoby udzielające się na forach to często przedstawiciele osób albo firm udzielających pożyczek prywatnych, albo tzw. chwilówek – dodaje. Podkreśla, że osoby takie wykorzystując strach i desperację osoby zadłużonej, oferują pozornie korzystne i szybkie wyjście z sytuacji - pożyczkę. Szybko, łatwo, bez formalności, bez BIK, dyskretnie. Jednak bardziej uważna lektura warunków kredytowania sprawia, że zachwyt mija. Przy takich pożyczkach rzeczywista roczna stopa oprocentowania wynosi nawet kilka tysięcy procent (sic!).
Co to znaczy dla pożyczającego? - Że pożyczając nawet drobną sumę, np. 300 zł, pożyczkodawca zażąda zwrotu np. 30 tys. zł. To nie jedyne niebezpieczeństwo skorzystania z oferty pożyczki prywatnej. Coraz częściej pożyczkodawca oferuje nam pożyczkę, jednocześnie żądając dodatkowego zabezpieczenia jej spłaty poprzez przeniesienie do czasu zwrotu pożyczki własności mieszkania dłużnika na własność pożyczkodawcy. Jest to tzw. przewłaszczenie na zabezpieczenie. A zatem w chwili udzielenia pożyczki pożyczkodawca staje się właścicielem nieruchomości pożyczkobiorcy. W przypadku nieterminowej spłaty pożyczki - pożyczkobiorca traci swoją nieruchomość. Nie jest do tego nawet konieczne postępowanie sądowe ani egzekucyjne – wyjaśnia zawiłości prawne przedstawicielka Lexperto.
Surowe banki i „pomocne” parabanki
- Od dłuższego czasu ze zgrozą obserwuję, że zaostrzenie polityki udzielania kredytów bankowych powoduje także gwałtowny wzrost sektora bardzo drogich pożyczek pozabankowych. Klienci, którzy mają stosunkowo niewielkie poślizgi w spłatach, albo kiedyś je mieli - powyżej 30 dni, czasem ok. 60 dni, dziś nie mają właściwie szans na pomoc. Rozwiązaniem byłby tu tani kredyt konsolidacyjny, być może także z zabezpieczeniem na nieruchomości dłużnika. W ten sposób wszyscy byliby szczęśliwi i udałoby się uniknąć wielu tragedii. Bank ma klienta, sprzedał produkt, być może nie najtańszy, bo i ryzyko większe (choć to oczywiście zysk dla banku), a klient nie popadałby w dalsze problemy finansowe – twierdzi Łukasz Białkowski, właściciel kancelarii finansowej, który od ponad 11 lat zajmuje się pomocą osobom zadłużonym.
Jak wyjść z pętli zadłużenia?
Według raportu InfoDług przygotowanego przez BIG InfoMonitor łączna kwota zaległych płatności klientów podwyższonego ryzyka, odnotowanych w Rejestrze Dłużników BIG oraz w BIK, na koniec grudnia 2014 roku wyniosła 40,94 mld zł. Kwota zadłużenia zmniejszyła się na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy o ponad 613 mln zł. Nie oznacza to, że jest dużo lepiej. Nadal w bazie znajduje się 2,38 mln klientów podwyższonego ryzyka i o 1,1 mld wzrosło zadłużenie w stosunku do 2013 roku. Najbardziej zadłużona osoba w Polsce ma aż 117,5 mln długu.
- Skoro jednak tacy ludzie nie mają szans na finansowanie bankowe, a często popadają w klasyczną pętlę zadłużenia, odwracają się od sektora bankowego i dalej szukają finansowania, by opłacić zaległości, które z czasem stają się coraz większe – wyjaśnia Białkowski. - Zaciąganie takich pożyczek to nic innego jak przedłużanie agonii. Zawsze powtarzam, skoro nie stać kogoś na pożyczkę bankową, to w jaki sposób chce spłacić pożyczkę oprocentowaną 1500 proc. RRSO? Matematyki nie da się oszukać, bo na spłatę można przeznaczyć tylko tyle, ile ma się w portfelu – podkreśla.
Co nagle, to po diable
Kamil Trembacz z Grupy eBroker radzi, by o kłopotach w pierwszej kolejności poinformować bank. Pierwszym krokiem powinno być czasowe zawieszenie rat.
Radzi, by nie korzystać z chwilówek w momencie, kiedy już mamy „nóż na gardle". - Jeżeli dziś brakuje nam 500 zł na ratę kredytu, to po skorzystaniu z szybkiej pożyczki, za miesiąc będziemy musieli mieć 500 zł na spłatę kolejnej raty oraz ok. 600 zł na spłatę chwilówki. Suma zobowiązań na ten czas wzrośnie jednorazowo ze stałych 500 zł na 1100 zł. Po dwóch miesiącach takich prób okaże się, że mimo znikomej spłaty zobowiązania wobec banku, wygenerowaliśmy nowe zadłużenie na kwotę ok. 1750 zł, z wysokimi odsetkami i bardzo krótkim terminem spłaty. Tak wygląda początek pętli kredytowej – wyjaśnia.
- Jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś, kto przez dłuższy czas nie był w stanie regularnie płacić swoich zobowiązań, będzie robił to nadal. Osoby udzielające pożyczek prywatnych zazwyczaj nie liczą na to, że odzyskają swoje pieniądze. Zależy im głównie na przejęciu rzeczy, którą klient przedstawi jako zabezpieczenie. Może to być np. samochód, ale pożyczkodawcy nastawieni są przede wszystkim na nieruchomości – podkreśla.
Dodaje jednocześnie, że Polacy nagminnie nie czytają umów, co wykorzystują firmy zajmujące się pośredniczeniem między pożyczkobiorcami a prywatnymi pożyczkodawcami. - Tego typu umowy w większości przypadków skonstruowane są w ten sposób, że pożyczający zawsze jest wygranym. Pożyczkobiorca albo będzie płacił wysokie raty, albo będzie zmuszony oddać przedmiot będący zabezpieczeniem pożyczki – podsumowuje.
Wsparcie dla zadłużonych
Na pomoc dłużnikom, którzy w efekcie zostają wykluczeni przez system bankowy i system prawny, od kilku lat przychodzi Stowarzyszenie Program Wsparcia Zadłużonych. Jak twierdzi jego prezes Roman Pomianowski, ludzie w tarapatach finansowych, szczególnie zagrożeni działaniami windykacyjnymi, egzekucją komorniczą, działają pod ogromną presją. Szukają desperacko pomocy w sposób możliwie najprostszy – nie wychodząc z domu, bo z jednej strony wstyd, np. rozmawiać z bliskimi, znajomymi, ale także w sposób najtańszy. W Polsce brakuje profesjonalnego systemu powszechnego, dostępnego doradztwa i nie chodzi bynajmniej tylko o porady prawne. Mamy bowiem sytuację dość paradoksalną – wąską specjalizację, z którą spotykają się poszukujący pomocy – idą do prawnika i rozmawiają wąsko o problemach prawnych, idą do psychologa i to samo – wąska specjalizacja. Dłużnikowi potrzeba szerszej perspektywy i pomocy, bo problem jest bardzo złożony i wielopłaszczyznowy – wyjaśnia Pomianowski.
Stowarzyszenie Program Wsparcia Zadłużonych od ponad 4 lat proponuje trudną, ale konstruktywną strategię: możliwe wczesne rozpoznanie, akceptację problemu i zadaniowe oraz kompleksowe podejście do problemu. Stawiamy na edukację, nie tylko dłużników, ale ich otoczenia, często najbliższych oraz doradztwo – interdyscyplinarne - psychologa, prawnika, doradcy windykacyjnego, specjalisty od spraw upadłości konsumenckiej, a także doradcy finansowego w zakresie budżetu domowego. Ściśle współpracujemy ze Wspólnotą Dłużników Anonimowych, a w przygotowaniu mamy aktywne działania mediacji pozasądowych pomiędzy dłużnikiem a wierzycielem - wylicza prezes, prowadzący jednocześnie blog, na którym szeroko wyjaśnia psychologię zadłużenia.
>>>
Lichwa was tylko wykonczy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:40, 12 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Frankowicze protestowali przed sejmem. "Nie oczekujemy pieniędzy od państwa"
Michał Fabisiak
akt. 12 czerwca 2015, 15:54
Przed gmachem polskiego parlamentu odbył się dziś protest osób zadłużonych we frankach szwajcarskich. - Chcemy przekazać społeczeństwu, że nie oczekujemy od państwa żadnej pomocy finansowej. Nasz podstawowy postulat dotyczy tego, aby w Polsce przestrzegane było prawo - tłumaczył Wirtualnej Polsce Piotr Dembny ze stowarzyszenia Pro Futuris, które było organizatorem protestu.
Zdaniem Dembnego w umowach kredytowych frankowiczów są zapisy uznane prawomocnymi wyrokami sądów za niewiążące. - Banki nie respektują tych wyroków, dlatego chcemy przedstawić nasz problem parlamentarzystom, bo odnosimy wrażenie, że nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć na czym on polega - tłumaczył rozmówca WP.
Do manifestujących wyszli m.in. parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Manifestacja była również odpowiedzią na informację o samobójstwie mężczyzny, który targnął się na swoje życie. Zrobił to, bo nie mógł spłacić kredytu. O śmierci samobójcy jako pierwsze poinformowało Radio Zet. Do tragedii doszło w Bielsku-Białej. Samobójca, 35-letni ochroniarz, zastrzelił się podczas pracy, gdy pilnował jednostki wojskowej. Do tego czynu skłoniła go zła sytuacja finansowa, co potwierdziła prokuratura. Mężczyzna zostawił żonę i 6-letnią córkę. Rodzina odziedziczyła po nim również dług.
Matka zmarłego powiedziała Radiu ZET, że winę za śmierć jej syna ponosi bank, który kilka miesięcy temu zagroził rodzinie eksmisją. Jak dowiedziała się "Rzeczpospolita" w związku z samobójstwem bank wstrzymał egzekucję długu. Jego wartość wynosi obecnie około 400 tys. złotych.
Od 2008 roku wartość franka szwajcarskiego wzrosła dwukrotnie. Zdaniem posiadaczy kredytów, obniżka stóp procentowych oraz likwidacja tak zwanych spredów nie wpłynęła znacząco na wysokość rat.
...
SKOKI SKOIKI a tu widzicie co sie dzieje.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:30, 15 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Częste płacenie za granicą kartą to rozrzutność
Niedziela, 14 czerwca 2015, źródło:Newseria.pl
fot.WP.PL / fot: sxc.hu
Korzystanie za granicą ze standardowej, przypisanej do konta karty rozliczeniowej, której walutą jest złoty, może być kosztowne. Podobnie jak wypłata gotówki z bankomatów. Do ceny przewalutowania, po niekoniecznie korzystnym kursie, dochodzi często prowizja za te operacje, co może zwiększyć ich koszty nawet o kilkanaście procent. Dlatego planując zagraniczne wakacje, lepiej zawczasu pomyśleć o koncie walutowym i dołączonej do niego karcie oraz na wyjazd dodatkowo wziąć ze sobą również trochę gotówki.
- Najwygodniej i najtaniej jest płacić za granicą kartami walutowymi - przekonuje Michał Szafrański, autor bloga "Jak oszczędzać pieniądze". - Karta taka może być wydana przez polski bank do rachunku, który jest prowadzony w euro czy dolarach. Mając ją, nie poniesiemy opłat za przewalutowanie.
Jak wynika z rankingu przygotowanego przez portal ekontobankowe.pl, rachunki walutowe są prowadzone przez większość działających w Polsce banków. Różnią się oprocentowaniem, kosztami za: prowadzenie, kartę płatniczą, przelewy, korzystanie z bankomatów oraz rodzajem udostępnianej waluty, wysokością spreadów (kosztów przewalutowania), koniecznością posiadania konta osobistego w konkretnej instytucji finansowej, bądź jej brakiem.
- Gdy jadę do kraju, w którym pieniądzem rozliczeniowym jest euro, to płacę kartą w tej właśnie walucie - tłumaczy Szafrański. - Jeżeli jest to inny kraj, np. Chorwacja, to wtedy prowadzę rozliczenia w dolarach, dlatego że organizacja MasterCard także rozlicza się z moim bankiem w amerykańskiej walucie. Dzięki temu nie ponoszę dodatkowych opłat za przewalutowanie.
Jak podkreśla, najmniej korzystnym rozwiązaniem jest płacenie polską kartą debetową rozliczaną w złotych. Takie transakcje bank za każdym razem przeliczy na krajową walutę po swoim, niezbyt korzystnym dla użytkownika, kursie. Dodatkowo pobierze od tego prowizję. Oznacza to uszczerbek dla budżetu w wysokości od 3 do 11 proc. Jak podkreśla ekspert, korzystanie ze zwykłej karty może być uzasadnione przy krótkich wyjazdach. Wybierając się na dłuższy wypoczynek, lepiej jednak posługiwać się kartami walutowymi, podpiętymi do kont walutowych. Warto pomyśleć, jak proponuje bloger, o założeniu konta w kantorze internetowym.
- Kupując walutę w wirtualnym kantorze, praktycznie nie przepłacamy - mówi ekspert. - O ile w dużych polskich bankach zdarza się, że spread jest dosyć wysoki, to w kantorach internetowych, w przypadku euro, zazwyczaj nie przekracza kilku groszy - argumentuje.
Kosztowne będzie także korzystanie z bankomatów. Często doliczana jest do tego prowizja - stała kwota lub procent transakcji. Niektóre banki wprawdzie oferują taką możliwość bez prowizji, ale kurs bankowy może nie być korzystny dla klienta.
- Jeżeli za granicą zamierzamy pobierać pieniądze z bankomatu, to trzeba wcześniej dowiedzieć się, ile za taką operację bank nam dodatkowo policzy - wskazuje autor bloga "Jak oszczędzać pieniądze". - Koszty takich operacji w niektórych bankach sięgają nawet 6-7 proc., co w połączeniu z na przykład z wysoką prowizją za wypłatę pieniędzy z bankomatu może zwiększyć wartość zagranicznych zakupów nawet o kilkanaście procent - ostrzega Michał Szafrański.
Dobrym rozwiązaniem może być również kupienie obcej waluty przed wyjazdem w kantorze stacjonarnym lub internetowym. Takie operacje warto z kolei planować z pewnym wyprzedzeniem i wymieniać pieniądze, gdy kurs jest najbardziej korzystny.
- Jeżeli jedziemy do kraju, w którym jest inna waluta rozliczeniowa, warto mieć przy sobie także uniwersalną, czyli euro lub dolara, aby na miejscu wymienić ją na lokalną. To w szczególności jest polecane, gdy planujemy odwiedzić kilka krajów - przekonuje Michał Szafrański. - Moja optymalna polityka walutowa, gdy wybieram się na wakacje, wygląda tak, że przede wszystkim zabieram zawsze trochę gotówki, na przykład 500 euro. Jeżeli jadę do kraju, w którym walutą rozliczeniową jest euro, to płacę kartą walutową w euro. Jeżeli to jest inny kraj, wtedy płacę kartą walutową rozliczaną w dolarach.
...
Uważajcie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136434
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:25, 17 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Dziennik Gazeta Prawna": banki płacą hakerom za milczenie
Banki płacą okup hakerom - Shutterstock
Przestępcy regularnie i z sukcesem atakują systemy informatyczne instytucji finansowych. Te często zgadzają się na okup i zamiatają sprawę pod dywan – czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
Zdaniem cytowanych przez gazetę ekspertów, sektor bankowy nie jest wystarczająco przygotowany na ataki cyberprzestępców. Te zdarzały się i zdarzają na całym świecie, ale zaatakowane instytucje nie zawsze się do tego przyznają. Na ogół dogadują się z przestępcą i sprawa zostaje zamieciona pod dywan.
REKLAMA
Nieraz też banki wynajmują innych hakerów, by wyśledzili atakującego.
...
Ja dziekuje ale jadro ciemnosci.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|