Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:13, 19 Mar 2015    Temat postu:

Wlk. Brytania: przez głupi żart jest niższa o kilkanaście centymetrów

Niewinny żart skończył się tragicznie. 50-latek zjeżdżający po poręczy na stacji Holborn w Londynie wpadł na kobietę i uszkodził jej kręgosłup. Poszkodowana przed sądem zeznała, że straciła kilkanaście centymetrów wzrostu - informuje "Daily Mirror".

50-letni Frans Bekker, zjeżdżając po poręczy, wpadł w grupę kobiet. Jedna z nich straciła równowagę i upadła. Po przewiezieniu do szpitala okazało się, że ma uszkodzony kręgosłup. Po rehabilitacji zauważyła, że jest o kilkanaście centymetrów niższa.

Bekker, zawodowy żołnierz, przyznał się do spowodowania wypadku. Przed sądem mówił, że był to głupi żart i nie spodziewał się, że może komuś zrobić krzywdę. Grozi mu do sześciu miesięcy pozbawienia wolności.

..

Po to sa zasady zeby ,,przez glupote" czlowieka nie zniszczyc .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:41, 21 Mar 2015    Temat postu:

Rodzice na moment stracili córeczkę z oczu. Dwulatka wypadła przez okno
Violetta Baran
21 marca 2015, 11:55
Chwila nieuwagi rodziców sprawiła, że niespełna dwuletnia dziewczynka wypadła przez okno. Maleństwo trafiło do szpitala. Gdy karetka zabierała dziecko, było przytomne.

- Około godziny 10.50 otrzymaliśmy informację o tym, że małe dziecko wypadło z okna na drugiej kondygnacji jednego z budynków w Piastowie - opowiada Wirtualnej Polsce komisarz Dorota Nowak, oficer prasowy komendanta powiatowego policji w Pruszkowie.

Jak doszło do tego zdarzenia? Z tłumaczeń rodziców dziewczynki wynika, że robili porządki w mieszkaniu, zostawili uchylone okno. Maleństwo wykorzystało chwilę nieuwagi rodziców i wdrapało się na parapet.

Policjanci przebadali rodziców alkomatem - oboje byli trzeźwi.

Wszystko wskazuje na to, że był to zwykły nieszczęśliwy wypadek. To tylko wskazuje na to, jak bardzo musimy być czujni opiekując się małymi dziećmi - mówi Wirtualnej Polsce kom. Nowak.

...

Niestety . Trzeba przynajmniej jakies siatki w oknach poki dziecko nie dorosnie . Zwlaszcza w wiezowcach ,


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:41, 24 Mar 2015    Temat postu:

Jak podają światowe media, na południu Francji miał miejsce wypadek samolotu Airbus A320 linii Germanwings. Samolot leciał z hiszpańskiej Barcelony do niemieckiego Dusseldorfu. Maszyna, która uległa katastrofie, należała do najstarszych we flocie tego przewoźnika.

Jak zaznacza Flightradar24, samolot Airbus A320, który uległ wypadkowi, był jednym z najstarszych we flocie tych linii i został dostarczony przez producenta w 1990 roku.

Germanwings to spółka córka koncernu Lufthansa, która obsługuje głównie loty krajowe w Niemczech oraz połączenia europejskie. W ostatnich miesiącach o tym przewoźniku było głośno głównie ze względu na strajki pracowników tej firmy. Zarówno właściciele (Lufthansa), jak i Germanwings zabrały już głos w sprawie katastrofy.

Germanwings A320 D-AIPX is one of the oldest A320 with serial number 0147 and was delivered in Nov 1990 #4U9525 pic.twitter.com/SW9ykvWtnW
— Flightradar24 (@flightradar24)marzec 24, 2015

Germanwings poinformowało na swoim oficjalnym koncie na Twitterze, że kiedy tylko otrzyma ostateczne informacje na temat katastrofy, przekaże je opinii publicznej.

Lufthansa podała z kolei, że nie ma jeszcze informacji, co wydarzyło się z lotem 4U9525. "Składam najserdeczniejsze wyrazy współczucia rodzinom i przyjaciołom naszych pasażerów i załogi" - napisano na Twitterze.

"We do not yet know what has happened to flight 4U 9525. My deepest sympathy goes to the families and friends of our passengers and crew 1/2
— Lufthansa (@lufthansa)March 24, 2015

"We do not yet know what has happened to flight 4U 9525. My deepest sympathy goes to the families and friends of our passengers and crew 1/2
— Lufthansa (@lufthansa)March 24, 2015

...

Jak nie islamisci to katastrofy nie myslcie ze zycie bedzie tu wieczne ... Trzeba kiedys przejsc na tamten swiat ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:30, 01 Kwi 2015    Temat postu:

"Postaw na Lewka". Chory Paweł czeka na Twoją pomoc
Robert Kulig
1 kwietnia 2015, 11:02
Paweł Lewek jest już po kilku re-amputacjach kończyn. Niestety, z powodu choroby, która rozwija się bardzo szybko, czekają go kolejne. By pomóc w rehabilitacji i leczeniu mężczyzny, grupa MK Team organizuje piknik charytatywny. Każdy może dołączyć do pomocy i "postawić na Lewka".

- Paweł zmaga się z chorobą Buergera, która polega na obumieraniu naczyń włosowatych, powodując martwicę tkanek. Choroba, mimo stosowania wielokrotnego leczenia szpitalnego, pozbawiła go dwóch nóg na wysokości uda oraz trzech palców u dłoni. Niestety, choroba Pawła jest ciągle postępuje - mówi Wirtualnej Polsce Klaudia Kapica, współorganizator akcji.

Grupa MK Team postanowiła zaangażować się w organizację biegu charytatywnego „Postaw na Lewka”.

. - Impreza będzie miała charakter pikniku, który MK team wraz z innymi osobami z pasją i dobrym sercem postanowił zorganizować dla ciężko chorego Pawła. Patronat nad naszą imprezą objął prezydent miasta Katowice, Marcin Krupa. – dodaje Klaudia.

- Aktualnie Paweł przygotowuje się do kolejnych re-amputacji, których od 2006 roku (kiedy to choroba dała pierwsze oznaki) przeszedł już kilkanaście. Paweł jest bardzo dzielnym człowiekiem, ma fantastyczne poczucie humoru i jest świetnym przyjacielem – słyszymy dalej.

- Każdy kto chce dołączyć do pikniku, może wpłacić wpisowe na bieg - 30 zł. Dla jednych to niewiele dla innych troszkę więcej. Wierzymy jednak, że biegacze w tym dniu kierować będą się sercem i ten dzień spędzą razem z nami, a przede wszystkim z Pawłem. Podczas pikniku odbędą się biegi na 5, 10 i 15 km – kończy Klaudia Kapica.

W akcji pomaga fundacja Cała Naprzód, której podopiecznym jest Paweł. Misją fundacji jest niesienie wsparcia osobom znajdującym się w trudnej sytuacji zdrowotnej i finansowej, głównie poprzez przygotowywanie i realizację charytatywnych imprez kulturalnych oraz sportowych, z których dochód przeznaczany jest na pomoc tym osobom, przede wszystkim na prowadzenie terapii i zakup sprzętu medycznego. „Cała Naprzód” kieruje się zasadą poszanowania godności, praw i wolności człowieka, zasadami pomocniczości, niezależności, przyjaźni oraz ideą dobra wspólnego.

Impreza odbędzie się 9 maja w Katowicach. Więcej informacji na stronie [link widoczny dla zalogowanych]

Robert Kulig, Wirtualna Polska

...

Tak niektorzy to przechodza ... Droge Krzyzowa ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:51, 02 Kwi 2015    Temat postu:

Babcia struła rodzinę gorącą czekoladą sprzed 25 lat
2 kwietnia 2015, 08:17
77-letnia kobieta z okolic Vicenzy we Włoszech znalazła w domu saszetki z czekoladą do picia, której przydatność do spożycia minęła 25 lat. Przyrządziła całej rodzinie i przyjaciołom gorący napój z mlekiem. Kobieta z mężem, synem, dwójką wnuków i przyjaciółmi, trafili do szpitala z objawami ostrego zatrucia pokarmowego.

Jako pierwszy biegunka zaatakowała męża kobiety. Potem wszyscy trafili na ostry dyżur z objawami bardzo silnego zatrucia. Jak podało "Corriere Del Veneto" dwoje dzieci przebywało w szpitalu przez trzy tygodnie. Ich życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.

Jak podała policja, przyczyną zatrucia była czekolada w saszetkach, której okres przydatności minął w 1990 roku. Kobieta kupiła ją "kilka lat wcześniej, pod koniec lat 80.". Potem włożyła czekoladę do kredensu i o niej zapomniała.

Jak donosi "Il Giornale Di Vicenza", kobieta nabyła czekoladę w okresie, kiedy "Margaret Thatcher była jeszcze premierem Wielkiej Brytanii".

Prokuratorzy zastanawiają się nad oskarżeniem kobiety o spowodowanie uszkodzeń ciała.

...

Tu juz moze jakas demencja . Bedzie miala wyrzuty sumienia .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:24, 02 Kwi 2015    Temat postu:

Ostrów Wielkopolski: Wezwał pomoc do wypadku. Trafił do więzienia zamiast sprawcy

W kwietniu zeszłego roku w Ostrowie Wielkopolskim kierowca koparki, próbując przejechać w poprzek trasy, doprowadził do zderzenia z citroenem. W wypadku zginęła jedna osoba. W areszcie przebywa jednak nie operator maszyny, a jej właściciel, choć to nie on spowodował wypadek.

Co więcej, to on jako pierwszy miał wezwać pogotowie i udzielać pomocy poszkodowanym. Prokuratura jednak sprawę widzi zupełnie inaczej i bez sprawdzenia wszystkich dowodów przypisuje panu Remigiuszowi winę za zaistniałą sytuację.

Mężczyzna od 11 miesięcy siedzi w areszcie. Choć dowody potwierdzają, że próbował on udzielić pomocy poszkodowanym, prokuratura zdaje się to bagatelizować.

Żona pana Remigiusza twierdzi, że cała sytuacja wynika z faktu, iż sprawę wypadku prowadzi żona policjanta, z którym mężczyzna miał kiedyś zatarg.

...

Czyli mimo ze ma nieprzyjemna sytuacje bo nikt nie chcialby wypadku z udzialem jego maszyny , mimo ze robil co mogl jest karany . To jest cierpienie niezasluzone ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:21, 07 Kwi 2015    Temat postu:

Michał czeka na dawcę serca. Lekarze: jego stan to wynik niewyleczonej grypy

Miesiąc temu 23-letni Michał był okazem zdrowia. Teraz ma skrajną niewydolność serca. Jest to wynik niewyleczonej grypy - informuje TVP Łódź. Michał musi przejść przeszczep. Czeka na dawcę.

Nagle poczuł się źle. Był w drodze do domu. - Wyszło, że mam stan przedzawałowy lub zawał, dzięki czemu po szybkiej reakcji lekarza trafiłem do szpitala - wspomina. Dzisiaj żyje dzięki podłączeniu do sztucznych komór serca. Lekarze są zdania, że stan jego zdrowia to efekt powikłania po przebytej chorobie.

- Prawdopodobnie jakiś czynnik zadecydował, np. wirus, że po jakimś czasie Michał sam zaczął niszczyć komórki własnego serca - tłumaczy TVP Łódź profesor Mariusz Kuśmierczyk.

Niewielkie są szanse na to, by serce pacjenta zregenerowało się. Michał czeka na dawcę, by dostać szansę na powrót do swojego dawnego życia.

Przeszczep serca?

W październiku minionego roku australijscy chirurdzy ogłosili, że jako pierwsi przeszczepili pacjentowi serce, które przestało bić w ciele dawcy – informował serwis "BBC News/Health".

W odróżnieniu od nerek, wątroby czy innych narządów, serce do przeszczepu zawsze pobierano tylko od osoby z zachowanym krążeniem krwi, u której stwierdzono śmierć mózgu. Takie serce umieszcza się w pojemniku z lodem i przechowuje najwyżej około czterech godzin. Tymczasem zespół z St Vincent's Hospital w Sydney "ożywił", a następnie przeszczepił serce, które przestało bić 20 minut przed pobraniem.

Technika, którą posłużyli się Australijczycy polega na pobraniu "martwego" serca i umieszczeniu go w maszynie przywracającej jego czynność, zwanej "heart–in–a–box"("serce w pudełku"). Serce jest ogrzewane, przywraca się jego bicie, a odżywczy płyn zmniejsza uszkodzenie tkanek.

Pierwszą pacjentką, której przeszczepiono tak potraktowany narząd jest 57-letnia Michelle Gribilas, cierpiąca na wrodzoną niewydolność serca. Operacja miała miejsce ponad dwa miesiące wcześniej. Obecnie pacjentka twierdzi, że czuje się o dziesięć lat młodsza i jest teraz "inną osobą".

Zespół z Sydney przeprowadził jeszcze dwie dalsze udane operacje, korzystając z "martwego" serca.

Specjaliści uważają, że dzięki technice "heart – in – a – box" można będzie zwiększyć liczbę dostępnych serc do przeszczepu o około 30 proc. i poprawić jakość terapii. Wcześniej metodę ogrzewania i odżywania narządów przed przeszczepem zastosowano w celu podniesienia jakości przeszczepów płuc i wątroby.

>>>

Pamietajmy ze nie kazdy musi doczekac . Nie zabijemy przeciez kogos ,,dla serca" ... To ze cos sie da zrobic nie znaczy ze do tego dojdzie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:14, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Niebo zgwałconych aniołów dziennik iracki część 2
Witold Gadowski
dziennikarz, pisarz, poeta

Lalish jest miejscem, którego nie da się porównać z niczym na świecie. Kobiety jazydów są piękne i tajemnicze, ich tragedię mogą opowiedzieć tylko słowa, które najtrudniej jest z siebie wydobyć, często śmierć jest tu najlepszym zakończeniem

Wjeżdżamy w góry. Coraz mniej samochodów, coraz więcej wąsatych mężczyzn. Słychać inny niż w Erbilu dialekt : kurmandżi.

Pojawiają się niewielkie budynki o strzelistych, promieniście biegnących ku górze wieżyczkach. To domy kultu jednej z najbardziej intrygujacych i tajemniczych religii na świecie – jazydów. Wierzą w to, ze Bóg stworzył świat i opiekę nad nim powierzył siedmiu aniołom, najbardziej poważają anioła o imieniu Melek Taus (Anioł Paw), który za bunt został zesłany do piekła, ale tam ugasił ogień swoimi łzami – jego rola jest bardzo tajemnicza, bowiem jazydzi wierzą w to, że okazał się najbardziej miłującym Boga aniołem, który najlepiej przeszedł próbę na jaką swoje anioły wystawił Bóg.

W ciągu wieków wyznawcy innych religii Aniołowi – Pawiowi zaczęli przypisywać cechy szatana. Zwłaszcza muzułmanie obarczyli jazydów winą za oddawanie czci....szatanowi.

Jazydzi żyją, na swój niezwykle tajemniczy i skomplikowany sposób. W zeszłym roku fanatycy z ISIS wdarli się do miasteczka Sindżar i zmasakrowali mieszkających tam jazydów. Dziesiątki tysięcy wyznawców tej religii schroniło się na świętej górze Sindźar.

Kiedy ISIS zdobył milionowy Mosul, mieszkający w okolicy jazydzi znaleźli się w śmiertelnym zagrożeniu. Islamiści Al Baghdadiego najbardziej nienawidzą właśnie ich.

O ile chrześcijanin ma w Państwie Iraku i Lewantu trzy drogi wyjścia: przejście na islam, okup lub wyjazd, to jazydzi stoją wobec alternatywy: islam albo śmierć.

Według relacji naszych rozmówców jazydzi w istocie nie mają żadnego wyjścia.

- Kiedy nawet zmieniamy religię i przechodzimy na islam, to wtedy strzelają nam w głowę mówiąc : no teraz, jako prawowierny, pójdziesz do raju. - opowiada Ahmed, staruszek z sumiastymi wąsami, jazyda.

Tuż przed Lalish, świętym miejscem jazydów, wysiadamy z samochodu, dalej pójdziemy pieszo i...bez butów.

Wedle wierzeń jazydów tu ziemia jest święta i nie można deptać jej butami. Jazydzi nigdy nie spluwają na ziemię, nie jedzą kapusty, nie noszą granatowych strojów, mężczyźni nie golą wąsów. Oddają cześć słońcu, ziemi, gwiazdom, wiatrowi i co najważniejsze – ogniowi.

Miejsce jest jakby żywcem wyjęte z pieknej opowieści.

Niewielkie stare, kamienne domy tworzą wiodący w góry labirynt. Początkowo myślimy, że miasteczko jest całkowicie wymarłe, rychło jednak pojawiaja się pierwsi bosonodzy ludzie, dzieci o pięknych twarzach, tajemniczo uśmiechnięte kobiety w chustach, milczący mężczyźni.

Jest ranek, zimno jak na iracką wiosnę, stopy marzną, z podziwem patrzę na ludzi, którzy w Lalish przez cały rok chodzą boso.

Napiłbym się kawy...naraz przed nami wyrasta chłopczyk o pięknych, wielkich oczach, w dłoniach trzyma imbryk z kawą, do niewielkich filiżanek nalewa kapkę szatańsko mocnego naparu – skąd wiedział?!

Nawet nie zauważamy kiedy wokół ns pojawia się tłum usmiechnietych ludzi. Subtelnie nas dotykają, zapraszają na rozmowę, kawę, są delikatni, przyjaźni. Po chwili otwiera się worek z niesamowitymi opowieściami. Mówią nam o losie jazydzkich kobiet – przerażającym, są traktowane przez fanatyków z ISIS jak zwierzęta. Jazydki są sprzedawane na targu niewolnic w Mosul, gwałcone, biciem zmuszane do seksu.

Dla jazydki utrata dziewictwa jest odebraniem sensu życia – wyjaśnia nam Farhang, który od kilku dni jest naszym przewodnikiem po froncie.

Tu kobieta, zawierając małżeństwo, musi być dziewicą. Ponad dwieście jazydzkich kobiet, na górze Szingar, rzuciło się w przepaść, aby tylko nie wpaść w łapy ludzi z ISIS – dodaje.

Idziemy w górę, wokól świętego kamienia krążą mężczyźni i kobiety, wznoszą w górę ręce, całują kamień, modlą się.

Nagrywamy wstrząsanjące wywiady. Jeden z mężczyzn uciekł właśnie z Mosulu, opowiada o życiu w panstwie rządzonym wedle regul al Baghdadiego. Mnożą się przerażające opisy bezprawia, dzikości, okrucieństwa...po prostu działającego realnie zła.

Kiedy wchodzimy do tysiącletniej świątyni jazydów mamy wrażenie jakbyśmy wniknęli w nierealny świat. Labirynt ciemnych pieczar, korytarzyki wypełnione kolorowymi chustami zawiązanymi na supeł (każdy z nich oznacza jakieś życzenie), kilkusetletnie amfory. Wraz z Maćkiem i Michalem udaje nam się wejść na najbardziej tajemniczy poziom świętego miejsca, do podziemnej pieczary, w której bije święte źródło Zym Zym.

Zamykam oczy i rzucam kamień przed siebie...niestety nie wpada do otworu zwanego niebem. Trafia do piekła.

Płonie ogień, siedzi przy nim brodaty mężczyzna w zawoju na głowie. Słychać jego głośny lament, to szejch jazydów...opowiada aniołom o męczeństwie swoich współwyznawców. Nie przeklina jednak prześladowców, po prostu płacze, lamentuje.

Godzinę później, w rozległej izbie wyłożonej pysznym dywanem, spotykamy się z jazydzką starszyzną. Wśród jazydów ścisle przestrzega się podziały na grupy społeczne, które na Zachodzie mylnie nazywane są kastami. Szejchowie, Pirsowie i Miridowie żenią się tylko w obrebie własnej grupy. Kobieta jazydzka nie może wyjść za mąż za człowieka wyznającego inna religię.

Jazydzi nie chcą mówić o swoim systemie wierzeń, z rozmów wnioskujemy jednak, że uznają Mojżesza i Mahometa za ważnych proroków, Jezusa Chrystusa uznają za wcielonego anioła. Wierzą w jednego Boga, uznają, że pieko już – dzięki Aniołowi – Pawiowi – nie istnieje, wierzą też w reinkarnację. Ciekawy system ich wierzeń trwa już od prawie trzech tysięcy lat. Nie chcą ekspansji swojej religii, pragną jedynie spokoju.

Przy podłużnym stole jemy wspólny posiłek, wszyscy czerpia łyżkami z wielkich mis wypełnionych wspaniałą baraniną i ryżem, każdy dostaje czerwona zupę z pomidorów. Wyborne.

Jazydzki nauczyciel z pobliskiej wioski wiezie nas do trzech sióstr, którym właśnie udało się uciec z islamskiej niewoli. Trzy kobiety wyglądają poważnie, są blade, najstarsza z nich ma dwadzieścia cztery lata, najmłodsza, której twarz okala piękna burza rudych włosów – czternaście. Opowiadają o tym jak były bite, poniżane. Nie chcą mówić o szczegółach.

Nie mogą przy swoich bliskich opowiadać o wielokrotnych gwałtach – wyjaśnia Farhang.

-Ja już nie chce żyć – spokojnie mówi kobieta o smutnych, ciemnych oczach. Ma dwadzieścia lat, wygląda na czterdzieści. Średnia z sióstr jest ciągle pilnowana, aby nie popełniła samobójstwa.

Moje życie skończyło się w Mosulu – wyjaśnia spokojnie.

Nie potrafię nawet wyobrazić sobie co widziały te niesamowite, piękne i wypalone oczy.

„Bohaterowie” z ISIS sprzedają sobie jazydzkie kobiety po sto dolarów, kiedy już nasycą się nimi i nikt nie chce je odkupić, zabijają je podrzynając im gardła.
Jedna z kobiet opowiada jak na jej oczach podrzynano gardła jazydzkim mężczyznom i ich ciała wrzucano do rzeki.

Moja koleżanka uderzyła w twarz terrorystę, który chciał ją zgwałcić, została obita kijami, gdy na chwilę spuszcili ją z oczu, podcięła sobie żyły. Wtedy ISIS zwołał wszystkie jazydzkie kobiety z okolicy i ciało samobójczyni rzucono głodnym psom na pożarcie. Tak będzie jeśli, któraś z was zrobi to samo, ostrzegał nas islamski oficer – opowiada najstarsza z sióstr.

W leżącym niedaleko od Lalish obozie dla uchodźców Baadra słuchamy następnych świadków. Opowiadają o kobiecie, która błagała o oddanie jej trzyletniego dziecka. W końcu jeden z oficerów ISIS zgodził się to zrobić. Najpierw jednak musiała zjeść obiad z islamistami. Pierwszy kęs sprawił, że wypluła słodkie mięso i zemdlała....

Inna kobieta wykupiła z Mosulu ciało swego męża, islamiści przyjęli ją grzecznie podali obfity posiłek. Po jedzeniu poprosiła o oddanie ciała. - Już to zrobiliśmy – zaśmiał się „wojownik proroka”. Zjadła własnego męża.

Po opowieści o wyjmowaniu dziecka z przeciętego brzucha ciężarnej kobiety... kończą mi się papierosy. Muszę wyjść z namiotu.

Patrzę na goręjące słońce, piekne zielone góry, krajobraz, który zapiera dech i coś mówię...do wiatru, słońca i ciszy.

...

Tak. Oni to przeszli...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:39, 13 Kwi 2015    Temat postu:

Oklahoma: policjant zastrzelił podejrzanego, myląc broń z paralizatorem

Policja z Tulsy, w Oklahomie ujawniła nagranie z tragicznego zdarzenia, do którego doszło drugiego kwietnia. Podczas próby zatrzymania podejrzanego o handel narkotykami, funkcjonariusz omyłkowo użył broni palnej, zamiast paralizatora i śmiertelnie postrzelił obezwładnianego mężczyznę.

Czterdziestoletni Eric Harris został śmiertelnie postrzelony przez emerytowanego funkcjonariusza policji, po pieszym pościgu oraz obezwładnieniu. Nagranie pokazuje, jak Harris sprzedaje amunicję oraz półautomatyczny pistolet funkcjonariuszowi pracującemu incognito.

Gdy na miejsce zdarzenia dociera patrol i podejmuje próbę zatrzymania, podejrzany zaczyna uciekać, a następnie stawia opór podczas próby obezwładnienia. Jak poinformowała policja, emerytowany funkcjonariusz, pomagający w zatrzymaniu, zamierzał użyć paralizatora, jednak omyłkowo sięgnął po pistolet. Postrzelony mężczyzna zmarł na miejscu. Policja uważa, że mógł być pod wpływem narkotyków.

...

Będzie się gryzl do końca życia. Jeśli nie ma strasznego zaniedbania to wypadek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:01, 13 Kwi 2015    Temat postu:

10-latek skłamał, że został pobity. Rodzice skatowali niewinnego człowieka

Dziecko okłamało rodziców, że zostało pobite. Ci skatowali niewinnego człowieka - youtube.com/watch?v=h-i2SonWUFs

Bezdomny mężczyzna znajduje się w śpiączce farmakologicznej po tym, jak został brutalnie pobity na stacji benzynowej w Filadelfii. Wcześniej rzekomo miał uderzyć 10-letniego chłopca - podaje "The Independent".

Chłopiec poskarżył się rodzicom, że zostało uderzony przez bezdomnego, gdy pomagał nalewać benzynę. Zdenerwowana matka pojawiła się na stacji i zażądała nagrania z monitoringu. Nie było na nim widać takiej sytuacji. Kobieta pojechała do domu i wróciła na miejsce z w towarzystwie kilku osób uzbrojonych w młotki i drewniane pałki.

Moment ataku na mężczyznę zarejestrował monitoring. Grupa rzuciła się na bezdomnego, biła go młotkiem i kopała po głowie. W zdarzeniu uczestniczyły też dzieci.

Policja natychmiast znalazła agresorów. 34-latek i jego 24-letnia partnerka zostali zatrzymani pod zarzutem usiłowania morderstwa. Podczas śledztwa nie znaleziono żadnych dowodów na to, by bezdomny uderzył dziecko. Funkcjonariusze proszą świadków o pomoc i upubliczniają nagranie z monitoringu.

...

Koszmar przeżył.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:04, 27 Kwi 2015    Temat postu:

Nick Vujicic, który nie ma rąk i nóg, będzie motywował tysiące ludzi na stadionie w Poznaniu
Zenon Kubiak
27 kwietnia 2015, 11:30
Nick Vujicic to jeden z najbardziej znanych na świecie mistrzów sztuki motywacji. 30 kwietnia pojawi się na INEA Stadionie, aby przekonywać, że każdy może spełnić swoje największe marzenia. Już sprzedano blisko 30 tysięcy biletów.

Nick Vujicic urodził się bez obu rąk i nóg, jedynie z jedną zdeformowaną stopą. Początkowo nie mógł uczęszczać do zwykłej szkoły, ponieważ prawo stanu Wiktoria w Australii zakazywało tego dzieciom niepełnosprawnym fizycznie, ale gdy prawo się zmieniło, Vujicic był jednym z pierwszych niepełnosprawnych uczniów zapisanym do szkoły razem z pełnosprawnymi.

Dzisiaj Nick Vujicic to żywy dowód na to, że nawet tak duża niepełnosprawność nie musi być przeszkodą w prowadzeniu normalnego życia. Mężczyzna pomimo braku rąk i nóg jest samodzielny. Przy pomocy zdeformowanej stopy potrafi pić ze szklanki, czesać się, golić, myć zęby, pisać, posługiwać się komputerem i telefonem, a nawet grać w golfa, surfować czy grać na perkusji.

Prywatnie Vujicic jest spełnionym mężem i ojcem, a świat zna go jako wybitnego mówcę motywacyjnego przyciągającego na swoje spotkania prawdziwe tłumy. Gdy odwiedził Brazylię, seria jego wystąpień zapełniła aż 16 stadionów!

Teraz Vujicic odwiedzi Polskę, chociaż zaproszenie go nie było łatwym zadaniem dla organizatorów.

- O zaproszenie Nicka zabiegaliśmy od dawna, wreszcie w czerwcu 2014 r. dostaliśmy telefon z Singapuru, że Nick Vujicic jest gotowy się z nami spotkać i porozmawiać – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Krzysztof Sandomierski z firmy Milewski & Partnerzy, która jest głównym organizatorem wydarzenia. – Okazał się bardzo otwartą, ciepłą osobą, ale przekonały go dwa argumenty. To, że bardzo prosiliśmy oraz fakt, że Polska jest krajem bardzo katolickim. Są bowiem kraje, w których Nickowi zabroniono mówić o Bogu i wartościach chrześcijańskich, które są dla niego bardzo ważne – dodaje.

30 kwietnia Vujicić na scenie na poznańskim stadionie pojawi się wraz z innymi cenionymi na świecie mówcami motywacyjnymi. Wśród prelegentów pojawią się także m.in. Jakub B. Bączek, trener mentalny reprezentacji polskich siatkarzy, która w zeszłym roku wywalczyła mistrzostwo świata oraz Łukasz Jakóbiak, na co dzień znany jako autor internetowego talk show „20m2”.

Wydarzenie pod nazwą „Życie bez ograniczeń” na INEA Stadionie będzie jednocześnie finałem konkursu, w ramach którego zostaną spełnione marzenia czterech wybranych osób. Imprezę urozmaicą też występy muzyczne, spektakl teatralny i inne atrakcje.

Wydarzenie odbędzie się 30 kwietnia w godz. od 10 do 21. Bilety kosztują od 130 do 900 zł. Wszystkie najtańsze wejściówki w cenach 130 i 180 zł już zostały wyprzedane.

- Szacujemy, że bilety kupiło już od 27 do 30 tysięcy osób – mówi Sandomierski.

...

Wspaniale.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:53, 11 Maj 2015    Temat postu:

Autystyczna dziewczyna wyrzucona z samolotu. "Pilot czuł się niekomfortowo"

Autystyczna dziewczyna wyrzucona z samolotu. "Pilot czuł się niekomfortowo" -

youtube.com/watch?t=119&v=4rOUQjqVnyQ

Rodzice 15-letniej dziewczyny wyrzuconej z samolotu linii United Airlines domagają się odszkodowania i zapowiadają, że pójdą do sądu walczyć o swoje dobre imię. Pilotujący samolot kapitan awaryjnie lądował, a nastolatką zajęła się policja. Twierdził, że czuł się niekomfortowo, gdy dziewczyna dostała ataku - informuje serwis news.com.au.

15-letnia Juliette podróżowała ze swoimi rodzicami liniami United Airlines. Problemy zaczęły się, gdy odmówiła zjedzenia posiłku podawanego w klasie ekonomicznej i zaczęła głośno krzyczeć. Matka, żeby ją uspokoić, poprosiła personel o podanie jej czegoś z menu dla pierwszej klasy, gdyż dziewczyna ma swoje ulubione dania. W końcu spełniono jej prośbę, ale to nie skończyło sprawy. Samolot awaryjnie lądował w Salt Lake City w stanie Utah, a rodzina opuściła maszynę w asyście policji.

Matka Juliette zapytała funkcjonariuszy, co było powodem usunięcia z samolotu. Jeden z przybyłych policjantów powiedział, że pilot czuł się niekomfortowo z awanturującą się pasażerką. Obawiał się też, że 15-latka może stwarzać zagrożenie dla innych. W samolocie znajdowało się ponad 170 osób.

Matka Juliette twierdzi, że obawy kapitana były bezpodstawne. Dziewczynę szybko udało się uspokoić i nie stwarzała zagrożenia, bo siedziała pomiędzy rodzicami, którzy stale mieli na nią oko. Jak zapowiada zdenerwowana matka, sprawa będzie miała swój finał w sądzie. Rzecznik United Airlines uważa, że personal zachował się profesjonalnie i działał zgodnie z procedurami.

...

Sprawa jest trudna. Choroba nie choroba a jak ktoś halasuje nad pilotem to strach...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:49, 21 Maj 2015    Temat postu:

„Postawili mnie w przedpokoju z krzesłem, uścisnęli mi rękę i powiedzieli: powodzenia życzymy”
Magdalena Zagała
dziennikarka, autorka reportaży TV

Afganistan, fot. archiwum prywatne Mariusza Saczka

Starszy plutonowy Mariusz Saczek jest weteranem wojennym. 27 lipca 2010 r. w Afganistanie Rosomak, którym jechał z sześcioma innymi żołnierzami wjechał na minę - pułapkę. W wyniku wybuchu Saczek miał w trzech miejscach złamany kręgosłup, uszkodzony rdzeń kręgowy. To spowodowało niedowład nóg. Porusza się na wózku i o kulach. „Nie mam do nikogo pretensji o to, co wydarzyło się na misji. Pojechałem jako żołnierz, pod flagą Polski. Łopotała cały czas nad moją głową. Ale w sytuacji w jakiej się potem znalazłem oczekiwałem pomocy ze strony państwa. I jej nie dostałem” - mówi.

Magdalena Zagała: Co przesądziło o tym, że zdecydował się pan pójść na wojnę z Ministerstwem Obrony Narodowej?
REKLAMA


Mariusz Saczek: Bezduszność. Ludzie z MON przyjeżdżali do mnie do szpitala. Robili sobie ze mną zdjęcia, zapewniali, że wszystko będzie dobrze, ciągle słyszałem: „Proszę się nie martwić”. Zostawiali mi swoje wizytówki. Mam ich masę. Ale kiedy potrzebowałem pomocy i zacząłem dzwonić, to jakoś albo nie mieli czasu, albo nie odbierali. Kiedy zaczęły pisać o mnie gazety, to im się przypomniało, że jestem. Wtedy zaczęli dzwonić, mówili: „Trzeba było przyjść, porozmawiać, my byśmy tę sprawę załatwili w ciągu doby, tygodnia. Co to tam było? Wózek za 12 tysięcy zł. Panie Mariuszu nie trzeba było iść z tym do gazety”.

Nie mam do nikogo pretensji o to, co się wydarzyło na misji. Nie pojechałem tam przecież na wycieczkę krajoznawczą. Pojechałem jako żołnierz, pod flagą Polski. Łopotała cały czas nad moją głową. Ale w sytuacji w jakiej się potem znalazłem oczekiwałem pomocy ze strony państwa. I jej nie dostałem.

A robiłem wszystko zgodnie z przepisami. Dziewięć miesięcy po wypadku napisałem wniosek o wózek inwalidzki. Byłem w takim stanie, że nie mogłem zrobić ani jednego kroku samodzielnie i na ten wózek czekałem trzy lata od wypadku i dwa lata od złożenia wniosku. I pewnie jeszcze dłużej bym na niego czekał gdyby nie szum medialny. Po publikacji tekstu w gazecie decyzja o przyznaniu mi go zapadła w ciągu doby.

Co się działo tego dnia? Jak doszło do wybuchu tej miny?

Kiedy został ogłoszony alarm byłem na stołówce. Poszedłem do swojego campa, pobrałem dodatkowe umundurowanie, amunicję, wyposażenie. Mieliśmy 15 minut by stawić się pod dyżurką oficera. Nasz przełożony dostał zadanie wyjazdu do miejsca, gdzie został odnaleziony ładunek wybuchowy, to było jakieś 15 km poza bazą.

Mieliśmy zabezpieczyć teren do momentu rozbrojenia tej miny-pułapki. Pojechaliśmy chyba pięcioma pojazdami. W naszym Rosomaku było siedem osób. Przełożeni podjęli decyzję, że jedziemy tam szybko, bez zachowania dodatkowych zasad bezpieczeństwa, bez rozpoznania, bo było dość blisko. Przejechaliśmy przez bramę, rozmawialiśmy. Samego momentu wybuchu nie pamiętam. Pierwszy przebłysk świadomości miałem dopiero, gdy przenosili mnie na noszach ze szpitala do samolotu.

Okazało się, że wjechaliśmy na kompleksowo przygotowaną pułapkę, była założona przed tą miną, którą mieliśmy zabezpieczać. Wybuchła pod nami. Nasz Rosomak jeśli się w trudnym terenie wywróci się, wieża od razu odpada. Podwozie ma wiele mankamentów, nie jest wyposażone w dodatkowe płyty powodujące rozproszenie fali uderzeniowej na boki pojazdu. Siedziałem w przedziale desantowym. Ta mina wybuchła pode mną. Wszyscy „oberwali”, ale ja najmocniej. Mam złamany kręgosłup i uszkodzony rdzeń. Trzech kolegów miało też złamane kręgosłupy, ale na szczęście nie uszkodziło im rdzenia, inni mieli otwarte złamania nóg, stracili częściowo słuch. Większość z nich pracuje nadal w wojsku.

Kiedy dotarło do pana, że nie będzie pan chodził?

Przez pierwszy rok wciąż się łudziłem, że mój stan jest przejściowy. Po roku okazało się, że nie wrócę do dawnej sprawności. Stałem się zakładnikiem własnego ciała. Na początku ciężko mi było bardzo pogodzić się z tym, że o najprostsze rzeczy trzeba prosić. Mam takie poczucie, że moja rodzina nie może na mnie liczyć, trudno to zaakceptować mężczyźnie.

Dopadały mnie czarne myśli, miałem stany depresyjne, myśli samobójcze, jak każdy kto wraca z misji po ciężkich przejściach. Zadawałem sobie pytania: dlaczego nie wróciłem cały?, dlaczego mnie to spotkało? Czasem nawet myślałem, że lepiej by było gdybym nie wrócił.

W szpitalu, kiedy już wyszedłem z tego najgorszego stanu dostałem taki zwykły wózek jakim się wozi staruszków, kiedy przyjmuje się ich na oddział. Nie było powietrza w kołach, dali mi go i usłyszałem: „Radź sobie”.

A kiedy dostałem weekendową przepustkę na wyjście ze szpitala to pojawił się problem. Mogę pobyć poza szpitalem, tylko jak mam wyjść? Jak mam się poruszać? Nikt nie pomyślał, że będę potrzebował wózka. Musiałem pisać wniosek do komendanta szpitala, żeby mi go na dwa dni wypożyczył.

Kiedy dostał pan wypis ze szpitala wózka inwalidzkiego wciąż panu nie miał. Jak pan sobie bez niego radził?

Przy odbieraniu karty wypisu usłyszałem „Musi pan zostawić wózek na oddziale”, zapytałem „Jak mam dostać się do karetki?” Pielęgniarka zgodziła się, bym mógł jeszcze wyjątkowo z niego skorzystać i odwieźli mnie na izbę przyjęć i wypisów. Kiedy przyjechałem karetką do domu, do mieszkania ratownicy medyczni zanieśli mnie na krześle, postawili mnie w przedpokoju z tym krzesłem, uścisnęli mi rękę i powiedzieli: „Powodzenia życzymy”. I tak zostałem na tym krześle w mieszkaniu, w bloku bez windy...

Miałem do wyboru, albo męczyć się bez windy i świat oglądać przez szybę, albo iść po kredyt. Wziąłem z żoną kredyt. Sprzedałem to mieszkanie, dołożyłem część pieniędzy z odszkodowania i kupiliśmy mały domek z ogródkiem. Potem trzeba było go przystosować, tak by nie miał barier.

Ustawa o pomocy dla weteranów, zapewnia leczenie, leki, rehabilitację, pomoc psychologa, świadczenia finansowe. Jak ta ustawa działa w praktyce?

Wracamy po ciężkich urazach, niepełnosprawni, po amputacjach, na wózkach. Na papierze, w ustawie o weteranach jest gwarantowana pomoc, ale w praktyce bywa z tym bardzo różnie. Ta ustawa w obecnym brzmieniu jest może i dobra, ale dla osób, których uszczerbek na zdrowiu to 20 proc., 30 proc. To jest taki uszczerbek, którego można nabawić się grając w piłkę. Dla takich osób są te turnusy w sanatorium, są jakieś podstawowe leki bezpłatne. Ale w przypadku poważnych uszkodzeń neurologicznych - dla osób po amputacjach, u których orzeczono 60- 80 proc. uszczerbku albo 100 proc. - ta ustawa pozostawia wiele do życzenia, ta pomoc jest niewystarczająca.

Był pan zadowolony z leczenia w wojskowych szpitalach, z rehabilitacji?

Po wypadku miałem pięć operacji. Byłem w Bagram, w Gazni, potem w Ramstein. Stamtąd przetransportowali mnie do Warszawy. Trafiłem do Wojskowego Instytutu Medycznego, ale na krótko. Przebywałem tam pięć dni i to był najbardziej traumatyczny okres w moim życiu. Mój stan był taki, ze nie mogłem ruszyć głową na poduszce. W Ramstein leżąc dwadzieścia dni cały czas miałem dostęp do morfiny ze względu na przewlekły, niesamowity ból. W Warszawie dostałem tabletkę ketonalu. Rodzina wymogła na dyrekcji szpitala przeniesienie mnie do Bydgoszczy do innego wojskowego szpitala.

W polskich szpitalach od samego początku na każdej wizycie wciąż słyszałem słowa: „Adaptacja do wózka”. Bo tak jest najtaniej, najprościej i najszybciej. Myślałem, że ten wózek to ma być etap przejściowy, a docelowo będą mnie rehabilitować, żebym miał szansę żyć bez wózka.

Do czasu, kiedy płynęły pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia miałem rehabilitację. Po kilku miesiącach skończyły się pieniądze z NFZ, ministerstwo też nie płaciło. Doszło do takiej sytuacji, że miałem tylko godzinę rehabilitacji dziennie, reszta to było leżenie w łóżku i patrzenie w sufit.

Po opuszczeniu szpitala w Bydgoszczy, od razu stamtąd trafiłem do 21 Wojskowego Szpitala Uzdrowiskowo - Rehabilitacyjnego w Busku- Zdroju. Część tego pobytu pokryło NFZ, dwa turnusy należały mi się po misjach, MON za to zapłacił, a potem rehabilitowałem się prywatnie. Ministerstwo nie ma ośrodków specjalistycznych np. neurologicznych, wszystkie są tzw. ogólnorozwojowe, żeby móc się dobrze rehabilitować niestety trzeba płacić z własnej kieszeni. Od 2012 roku zacząłem prywatną rehabilitację pod Bydgoszczą w ośrodku „Neuron”, który specjalizuje się w typowej rehabilitacji neurologicznej, do tego leki, prywatne konsultacje neurologiczne - to wszystko kosztowało mnie około 100 tysięcy zł.

Nie ma dobrej opieki ze strony MON?

Jedyne co MON robi, to nas wszystkich, niezależnie od schorzeń wysyła do Lądka- Zdroju na rehabilitację i mają „odhaczone”. Byli, skorzystali, rehabilitowali się. Takie jest podejście, a że tam nie ma specjalistycznej rehabilitacji, to już nikogo nie interesuje. W tym ośrodku nie ma nawet wind, żadnych podjazdów. Osoby niepełnosprawne takie jak ja, tam nie odnajdą się. A w telewizji pokazuje się ładne obrazki, przekaz jest taki: „O nasi weterani uśmiechnięci, zadowoleni”. Taka jest wojskowa propaganda. Nie sztuka otworzyć Dom Weterana w Lądku- Zdroju, który tak naprawdę nie jest przystosowany do potrzeb weteranów. Mija się to z jakimkolwiek celem. W MON nie ma koordynatorów, którzy nadzorują, co się dzieje z leczeniem weterana, oczywiście są różne departamenty, Inspektorat Służby Zdrowia, ale każdy z nas zdany jest tylko na siebie.

Absurdem jest, że w ramach obowiązujących przepisów wszystko dzieje się na wniosek zainteresowanego. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: żołnierz doznaje ciężkiego urazu głowy i w wyniku tego ma poważne zaburzenia psychiczne. Nie ma rodziny, bliskich, a potrzebuje pomocy. Czy taka osoba, sama będzie o nią wnioskowała skoro nie jest w stanie sama podejmować racjonalnych decyzji? A procedury są takie, że o każdy rodzaj leczenia, terapii, żołnierz musi sam wnioskować.

Ale przecież są procedury medyczne w MON dotyczące weteranów?

Procedura sprawdza się tylko w przypadku żołnierzy, którzy przeszli operacje amputacji nóg. W takich przypadkach MON ma ustaloną ścieżkę postępowania. Mają jakiś szablon, co zrobić, żeby taki żołnierz dostał protezę. A jak to są już jakieś inne schorzenia – skomplikowane wady wzroku, słuchu, urazy ortopedyczne, schorzenia neurologiczne – to już nikt nie wie, jak się do tego zabrać.

A ilu jest obecnie weteranów z najpoważniejszymi urazami?

Bodajże 12 ze 100 proc. uszczerbkiem na zdrowiu w całej Polsce. Zamiast nas pchać do takiego Lądka- Zdroju wystarczyłoby gdyby MON podpisał umowy z profesjonalnymi ośrodkami rehabilitacji neurologicznych czy ortopedycznej i tam nas wysłał pięć, sześć razy w roku. Wtedy byłaby szansa, by nas usprawnić na ile się da, byśmy mogli jakoś funkcjonować. Ale MON mówi, że przepisy na coś takiego nie pozwalają. Nikt jeszcze nie wpadł na to, by je zmienić. I takich absurdów jest dużo więcej.

Kwestionuje pan też to, że MON nie ubezpiecza swoich żołnierzy należycie.

Tak. Nie ma ubezpieczenia z tytuły odpowiedzialności cywilnej. Wyjeżdżając na misję zostaliśmy ubezpieczeni tylko od następstw nieszczęśliwych wypadków (NNW). Z tej polisy dostałem 280 220 tysięcy zł. Po dwóch latach podniesiono wartość tego odszkodowania jeszcze o 70 tysięcy zł. Łącznie dostałem 290 tysięcy zł.

Przed wyjazdem wiedział pan o tym, że MON ubezpiecza tylko od NNW?

Tak. Ale te kwoty z NNW są zmienne. Kolega, który miał wypadek miesiąc wcześniej niż ja, dostał o 100 tysięcy zł mniej odszkodowania, a jest po amputacji nogi.

Poza odszkodowaniem z NNW dostał pan jeszcze jakieś pieniądze z MON?

Tak. 12 tysięcy zł odszkodowania, z tytułu utraty zdolności do pracy i samodzielnej egzystencji. Do tego dostałem 37 tysięcy zł – to był zwrot poniesionych kosztów leczenia, z faktur, które przedstawiłem. Od tego musiałem zapłacić jeszcze podatek dochodowy.

Domaga się pan 3 mln zł?

Wie pani, jak wyglądało moje pierwsze wyjście z mieszkania, kiedy wróciłem ze szpitala? Przyszli koledzy i z krzesłem mnie wynieśli przed blok. Dlatego walczę w sądzie, bo nie godzę na takie traktowanie.

Ludzie myślą może, że jak chcę zrobi jakiś „skok na kasę”, otóż nie. Nie wyceniłem na tyle swojego zdrowia. To są wyliczenia oparte na podstawie dotychczasowych wydatków pomnożonych przez średnią wieku – miałem wypadek w wieku 33 lat- to różnica wychodzi jakieś 42 lat, bo średnia wieku życia mężczyzny to jest 75 lat, stąd taka kwota.

Walczę o sprawiedliwość, o godne traktowanie żołnierza. Najgorsza była znieczulica urzędników, jak dzwoniłem i pytałem co z tym moim wózkiem?, to słyszałem „Proszę pana to są pieniądze publiczne, to jest wózek za 12 tysięcy”. Sugerowano mi, że przecież można kupić wózek za 500 zł. Sam sobie przecież nie wybrałem wózka za 12 tysięcy zł, bo taki mi się spodobał. Dobrał mi go specjalista. Tyle kosztuje dostosowany do moich potrzeb profesjonalny wózek inwalidzki, bym mógł pokonywać bariery.

Moja sytuacja jest taka, że bez żony, matki, bliskich, nie wiem jakbym sobie poradził. Dwie niezależne komisje wydały orzeczenia, że jestem niezdolny do samodzielnej egzystencji. Żyję z rodziną „od pierwszego do pierwszego” i modlę się by mój stan nie pogarszał się, bo na leczenie innych chorób, powikłań po tym urazie kręgosłupa, nie mam pieniędzy.

Leczy się pan nadal? Rehabilituje?

Nie stać mnie na niezbędne leki. Na rehabilitację nie jeżdżę od dwóch lat, bo nie mam czym za nią zapłacić. Rehabilituję się tylko doraźnie dwa razy w roku. To taka rehabilitacja ambulatoryjna. Dojeżdżam 12 km do jednego z ośrodków. Orzeczono u mnie 100% uszczerbku na zdrowiu. Jestem rencistą, dostaję ponad 3 tysiące zł, w tym jest dodatek 600 zł w ramach ustawy o weteranach. Według mnie ten dodatek, to jest jedyny wymierny przywilej wynikający z tej ustawy.

Mam 38 lat, troje dzieci na utrzymaniu. Do wysokości tej renty nie miałbym żadnych zastrzeżeń gdybym ją dostawał mając wiek emerytalny. Staję przed wyborem: albo leczę się i rehabilituję, albo nam nie starcza na życie, dzieci chodzą głodne, no nie wiem... Wybrałem utrzymanie rodziny, przestałem się leczyć.

Pana stan zdrowia się pogarsza?

Z leczeniem stoję w miejscu. Chodzę o kulach. Ale mogę przejść maksymalnie 200, 300 metrów potem muszę usiąść na wózek. Nie daje rady dłużej iść. Zakupy, spacer, wyjazdy – jest mi dużo łatwiej, kiedy poruszam się na wózku. W domu też korzystam z wózka, kiedy jestem sam, bo przeniesienie szklanki herbaty, jak idę o kulach nie jest możliwe. To są takie rzeczy, których zdrowi nie dostrzegają. Minęło kilka lat, ale wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że jestem w takim stanie. Choć na szczęście nie mam przerwanego rdzenia kręgowego. Mój problem polega na tym, że mam bardzo poważnie zaburzone przewodnictwo układu nerwowego, moje czucie jest ograniczone, tak samo jest z motoryką.

Szukał pan eksperymentalnych terapii?

Tak. W Szwajcarii znalazłem szpital, w którym są wykonywane operacje wszczepienia elektrycznego stymulatora, który poprawia przewodnictwo układu neurologicznego. Nawiązałem kontakt z osobami, które mają wszczepione te stymulatory w Polsce i wszyscy są bardzo zadowolone, robią duże postępy, choć wśród nich były takie, które poruszały się tylko na wózku nie mając zachowanej prawidłowej fizjologii, a teraz próbują chodzić już o kulach. Napisałem pismo do MON w tej sprawie. W ówcześnie istniejącym Inspektoriacie Wojskowej Służby Zdrowia mój wniosek leżał osiem miesięcy. Zasięgano opinii różnych lekarzy, neurologów, neurochirurgów. W końcu w grudniu dostałem pismo, że sprawę przekazują do I Szpitala Wojskowego w Lublinie celem realizacji. Pojechałem do komendanta szpitala. Powiedział, że jest otwarty na współpracę i wypisał mi wniosek do NFZ o wyrażenie zgody na pokrycie kosztów tej operacji w Szwajcarii, bo z MON nie dostał pieniędzy. Od maja do grudnia czekałem na zgodę, żebym mógł wystąpić do NFZ z wnioskiem o zabieg za granicą. NFZ odpisał, że lekarz z tytułem dr nie może wypełnić takiego wniosku. Musi to być dr hab., bądź profesor. Pokazałem to pismo komendantowi szpitala w Lublinie, a on mi powiedział „No skąd ja panu wezmę profesora?” I znowu czekanie, przerzucanie się pismami. W końcu wyznaczyli prof. Trojanowskiego. Na wizytę u niego przez NFZ czekałem dwa miesiące. Przedstawiłem mu sprawę, przeczytał całą moją dokumentację medyczną, ten wniosek, i powiedział mi, że tego wniosku nie może wypisać, a jedynie go zaopiniować. Profesor Trojanowski jest krajowym konsultantem w dziedzinie neurologii i tu jest konflikt interesów, ktoś go może podejrzewać o korupcję. I znowu byłem w punkcie wyjścia, szukałem innego lekarza. Znalazłem w końcu profesora, który wypełnił mi ten wniosek. Teraz z NFZ dostałem dwa pisma, że jest to proceduralnie realizowane. Nie wiem jak długo znowu będę czekał? I jaki będzie efekt?

Przed wyjazdem na misje wiedział pan, jak MON opiekuje się weteranami?

Nie. Byłem na Bałkanach i byłem w Afganistanie. Każdy z nas bierze dwie możliwość pod uwagę: albo wróci cały i zdrowy, albo zginie. Nikt z nas nie myśli, że może wrócić poważnie ranny, czy jako inwalida.

Leki są bezpłatne, według załącznika do ustawy, który ma to gwarantować weteranom.

W sądzie przestawiłem faktury za leczenie, rehabilitację, mówiłem ile wydaję na leki, bo wcale nie jest tak, że wszystkie leki są bezpłatne. Płacę za nie, bo tych, które zażywam nie ma na liście w załączniku do ustawy o weteranach. Idę do lekarza, on wypisuje mi receptę pisze tam symbol PO, biorę legitymację weterana i idę do apteki i tam płacę, więc niech mi nikt nie „wciska”, że leki dla nas są za darmo. Tylko jeden lek w tej chwili mam bezpłatny, za całą resztę płacę. A wcześniej, od kiedy jestem w takim stanie, to ten lek nie był na liście i też za niego musiałem płacić. Rozmawiam z innymi kolegami weteranami, którzy mają inne dolegliwości i oni również płacą za leki.

Ile pan co miesiąc wydaje pieniędzy w aptece?

Kiedy zażywałem leki regenerujące, neurologiczne to wydawałem od 500- 700 zł. Był czas kiedy musiałem mieć ostrzykiwane botoksem mięśnie wtedy płaciłem dodatkowo 1000 zł miesięcznie. Zrezygnowałem z tego, bo mnie nie stać. Nie zażywam też leków regenerujących układ neurologiczny. Opakowanie kosztuje 300 zł, dodatkowo zastrzyki 100 zł.

Ta lista leków to fikcja? W tym załączniku jest ograniczona ilość leków i to nie zawsze tych specjalistycznych?

Tak. Próbowałem się dowiedzieć dlaczego tak jest, dlaczego na przykład leków, które zażywam nie mogę dostać bezpłatnie. Usłyszałem od urzędnika z Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia, że są ograniczenia. W ten sposób przeciwdziała się nadużyciom ze strony weteranów, bo MON obawia się, że rodziny na weteranów będą kupować leki bezpłatnie, dlatego te załączniki zostały przygotowane przez NFZ.

Dla mnie to jest chore podejście. Sam sobie recepty nie wypisuję, robi to tylko lekarz, który ponosi za to pełną odpowiedzialność. Jestem osobą z neurologicznymi dolegliwościami, nie będę kupował leków onkologicznych, ale stanowisko MON jest takie, że mogą zdarzać się takie sytuacje. Powiedział mi o tym jeden z najwyższych urzędników w Inspektoriacie Służby Zdrowia, który się zajmował przygotowaniem między innymi ustawy dla weteranów od strony medycznej.

Jest też taki dziwny zapis w ustawie, że leki są bezpłatne według załącznika, ale tylko w związku z obrażeniami, ranami powstałymi w wyniku służby na misji, w jednostce. Na choroby współistniejące, które będą z czasem być może się u nas pojawiać, będąc następstwem tych pierwotnych urazów, ustawa nie przewiduje opieki medycznej. Nikt nie bierze pod uwagę tego, że takie pogorszenie naszego stanu zdrowia może wystąpić. Armia umywa ręce. Dostaliśmy niby opiekę za te wypadki na misji, a co potem z nami będzie, to już nikogo nie interesuje.

A ilu jest wszystkich weteranów w Polsce?

Około 800 osób. Takich z poważnym uszczerbkiem na zdrowiu - od 50 do 100 proc. - to jest nas naprawdę garstka. MON powinien rozwiązać ten problem, bo taka sytuacja trwa od lat. Ktoś powinien w końcu skalkulować rzetelnie ile kosztuje leczenie tych poważnych urazów, jakie leki są potrzebne, jak długo taki żołnierz powinien mieć specjalistyczną rehabilitację, czy mogą wystąpić jakieś powikłania po urazie i kto będzie pokrywał w przyszłości te koszty.

I jeśli po takiej analizie okazałoby się, że Ministerstwa nie stać na profesjonalne leczenie, to powinni nas ubezpieczyć od odpowiedzialności cywilnej i sprawa byłaby załatwiona. Ale MON stwierdził, że wykupienie OC dla żołnierzy będzie za drogie. Tak naprawdę Polski nie stać, by wysyłać swoich żołnierzy na misje, a po powrocie jeszcze ich leczyć. Ale nikt nie chce powiedzieć tego głośno.

Jak wygląda życie weterana?

Największą grupą poszkodowanych są szeregowi i korpus podoficerów młodszych, bo ci żołnierze wyjeżdżają poza bazy. Oficerowie są za biurkiem w schronie. Po 12 latach szeregowy jest zwalniany „do cywila”, nie ma dla niego miejsca w armii, taką mamy ustawę.

A jeśli po misji ma jakiś uszczerbek na zdrowiu, to przecież trudno mu znaleźć pracę, bo co on może robić? Być kierowcą, ochroniarzem. Osoby z poważnymi problemami zdrowotnymi czy inwalidy nikt do takiej pracy nie zatrudni. A nawet gdy szeregowy dostanie rentę, to nie są duże pieniądze, jak się wielu osobom wydaje. To są śmieszne kwoty. O takich zwykłych żołnierzach MON nie myśli.

Liczy pan, że wygra w sądzie? Na jakim etapie jest proces?

W tej chwili sąd powołał biegłych, którzy mają ocenić mój stan zdrowia, oszacować koszty leczenia, rehabilitacji. Zobaczymy, co będzie dalej. Wiem jedno, nie poddam się. Jeśli trzeba będzie sprawa trafi do Strasburga, tam będę dochodził swoich praw. Uważam, że każdy zakład pracy ponosi odpowiedzialności za swojego pracownika. Poświęciłem zdrowie dla ojczyzny, ryzykowałem życie, ale nie domagam się niczego nadzwyczajnego, oczekuję minimum empatii od urzędników.

Dziękuję za rozmowę.

****

Zgodnie z polskim prawem poszkodowani weterani mają prawo do szeregu uprawnień w zakresie opieki zdrowotnej - leczenia poza kolejnością, leczenia bezterminowego, bezpłatnych leków i wyrobów medycznych, świadczeń specjalistycznych bez skierowania.

Ustawa przyznaje weteranom poszkodowanym także zapomogi bez względu na wiek, ulgi na przejazdy komunikacją miejską i krajową, dodatek do renty lub emerytury oraz pierwszeństwo w zatrudnianiu w jednostkach podległych MON. Wszyscy weterani mają prawo do bezpłatnej pomocy psychologicznej poza kolejnością, dodatkowego urlopu wypoczynkowego, zapomogi po ukończeniu 65 lat i umieszczenia poza kolejnością w Domu Weterana.

...

Wojna to cierpienie i nie wolno jeszcze do niego dokladac dodatkowego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:27, 23 Maj 2015    Temat postu:

Nie żyje 5-latek, który wpadł do studzienki

- istock

Tragiczny finał wypadku w Brzegu na Opolszczyźnie. Zmarł pięcioletni chłopiec, który w niedzielę wpadł do źle zabezpieczonej studzienki na placu budowy – dowiedział się dziennikarz RMF FM.

Chłopiec po wypadku został przewieziony do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Był w stanie ciężkim. Utrzymywano go w stanie śpiączki farmakologicznej.
REKLAMA


Kierownik budowy, na której doszło do wypadku, usłyszał juz zarzut nieumyślnego narażenia na utratę życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu wskutek niedopełnienia obowiązków.

Dziecko wpadło do studzienki kilka metrów w dół. Nim je wyciągnięto, kilka minut leżało w wodzie.

...

Teraz ci budowlancy beda mieli horror do konca zycia w sumieniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:29, 04 Cze 2015    Temat postu:

Panama City: 1,5-roczna dziewczynka zmarła w samochodzie. Zapomniała o niej mama

Kobieta przypomniała sobie o dziecku dopiero, gdy wróciła do auta ok. godz. 15 - Thinkstock

Nie żyje 1,5-roczna dziewczynka, pozostawiona na kilka godzin w samochodzie przez swoją mamę. Kobieta zapomniała o dziecku i poszła do pracy. Wszystko wydarzyło się w amerykańskim Panama City na Florydzie - informuje "The Independent".

18-miesięczna dziewczynka została w samochodzie na osiem godzin, temperatura mogła dojść nawet do 80 stopni Celsjusza. Na zewnątrz było tego dnia bardzo gorąco, temperatura dochodziła do 28 stopni Celsujsza. Jak donosi brytyjski dziennik, mama dziecka - Jamie Buckley jest nauczycielką w szkole w Panama City. Według wstępnych ustaleń, kobieta przyjechała na szkolny parking o godz. 7.30, wysiadła z auta i na cały dzień udała się do pracy.

Mała Reagan spała w foteliku. Kobieta przypomniała sobie o dziecku dopiero, gdy wróciła do auta ok. godz. 15. Przeżyła tak duży szok, że nie była w stanie reanimować dziecka.

Tylko w tym roku w Stanach Zjednoczonych z przegrzania w samochodzie zmarła trójka dzieci.

...

Glopta bezmyslnosc i cale dalsze zycie ma w bolu... Biedna. To nie bylo celowe...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:53, 13 Cze 2015    Temat postu:

Stracił obie ręce, ale nie zrezygnował z marzeń. Historia Bartka Ostałowskiego
12 czerwca 2015, 19:26
Bartek Ostałowski nie tylko przełamał stereotypowe myślenie o ludziach niepełnosprawnych, ale też stał się wzorem dla innych. Osiem lat temu stracił w wypadku obie ręce. Jechał motocyklem, gdy z bocznej podporządkowanej drogi wyjechał nagle samochód. Chłopak uderzył w barierkę. Teraz jest jedynym kierowcą bez rąk na świecie, który startuje w drifcie.



- Od zawsze wiedziałem, że chcę jeździć i się ścigać. Już będąc małym dzieckiem śledziłem Kuliga, Kuzaja. Jeszcze kończyłem studia, już myślałem, żeby pojechać na Tor Poznań, żeby spróbować się przejechać. Można powiedzieć, że miałem taki jasny cel, na końcu widziałem siebie jako zawodnika startującego w zawodach - opowiada.

Nie potrafił wyobrazić sobie innego życia. - Po wypadku był bardzo duży dyskomfort psychiczny, że rzeczywiście już nie będę mógł jeździć. Myślałem, że straciłem ręce, czyli atrybut kierowcy, więc chyba wszystko się skończyło. To, co czułem po wypadku, to była masakra. Wszystkich rzeczy musiałem zacząć się uczyć od nowa, jak dziecko - opowiada Bartek Ostałowski.

Jak sam mówi, miał dwie opcje: albo pozostać biernym, albo coś zrobić. - W końcu stwierdziłem, że nie chcę cały czas siedzieć i patrzeć w telewizor, że chcę nauczyć się jeździć, chcę wrócić na studia, chcę po prostu być aktywny - dodaje.

Chłopak zdecydował, że nie zrezygnuje ze swojej pasji. Sam przygotowywał swój pierwszy samochód, którym zamierzał startować w imprezach sportowych. Musiał od nowa nauczyć się prowadzić auto. Pomagał mu w tym Stanisław Kmiecik, artysta malarz, który urodził się bez rąk.

- On na początku nie dawał sobie rady w wielu kwestiach, ale moja praca polegała właśnie na tym, by go tego nauczyć. Dużo ćwiczył i jak już teraz widzimy, daje sobie z tym radę - mówi Kmiecik.

Bartek stopniowo realizuje swoje marzenia. Zdobył licencję pilota rajdowego, a niedawno uzyskał licencję profesjonalnego zawodnika startującego w zawodach driftowych. Przełomem w jego życiu był pobyt w amerykańskiej klinice, która zajmuje się rehabilitacją osób, po amputacji kończyn. Uczył się w niej, jak samodzielnie funkcjonować.

- Tam mówią, że to ty masz się za siebie zabrać i masz zrobić wszystko, by być samodzielnym i byś to ty mógł jeszcze komuś pomóc. Jak na przykład byliśmy w ogrodzie, to oni nagle do mnie zwracali się z prośbą bym przyniósł grabie, a jak już udało mi się je przynieść, to mówili, żebym im pomógł i grabił z nimi. Tam nie było gotowych odpowiedzi na wszystko, ale szukaliśmy rozwiązań na bieżąco. To mnie nauczyło, że teraz, gdy pojawia się sytuacja, której nie mam przetrenowanej, to muszę stawić jej czoła, coś wymyślić i jakoś sobie z nią poradzić - opowiada Bartek.

Młody mężczyzna spotkał na swojej drodze wiele osób, które mu pomogły. Teraz on sam udziela się charytatywnie. Na jednym z torów wyścigowych pokazuje dzieciom niepełnosprawnym intelektualnie, że mogą żyć aktywnie.

- Chodzi o to, by do takich osób przyjechała osoba, która przeszła coś podobnego. Do mnie przyjechała Kasia Rogowiec. Ona wtedy była mistrzynią w biathlonie w paraolimpiadzie, miała podobną dysfunkcję, też straciła ręce i pokazała mi, że żyje, że realizuje się w sporcie. I to był dla mnie taki pozytywny "kopniak". Pojawiło się u mnie takie światełko w tunelu, że rzeczywiście to jeszcze nie jest koniec mojego życia. Teraz to ja chciałbym w ten sposób pomóc komuś - kończy Bartek.

...

To jest walka. Nie tylko pole bitwy i bomby.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:47, 17 Cze 2015    Temat postu:

Fundacji Jaśka Meli Poza Horyzonty
Co Ty wiesz o protezach? Fundacja Jaśka Meli Poza Horyzonty rozpoczyna niezwykły tour po Polsce

Spotkanie edukacyjne w Poznaniu przygotowane przez Fundację Jaśka Meli Poza Horyzonty - Materiały prasowe

W Poznaniu trwa właśnie pierwsze z serii edukacyjnych spotkań przygotowanych przez Fundację Jaśka Meli Poza Horyzonty, których celem jest przybliżenie szerszemu gronu odbiorców problemu odzyskiwania sprawności przez osoby po amputacjach kończyn. Dzięki akcji każdy na własnej skórze będzie mógł poczuć to, czego doświadcza osoba, która po raz pierwszy zakłada protezę i uczy się powrotu do dawnej sprawności, utraconej najczęściej w konsekwencji tragicznego wypadku lub choroby.

Akcja skierowana jest do niemal 15 tys. pracowników przedsiębiorstw w kilku miastach Polski, w których 6 września wystartuje Poland Business Run. W wybranych lokalizacjach w centrach biznesowych w Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu, Warszawie i Łodzi, w ciągu najbliższych trzech miesięcy będzie można spotkać wolontariuszy Fundacji, którzy informować będą o tym, jak przebiega cały proces protezowania i rehabilitacji osób po amputacjach. W tym celu przygotowane zostały specjalne urządzenia, które w dużym stopniu oddają sposób funkcjonowania prawdziwych protez i pozwalają wczuć się osobie pełnosprawnej w sytuację podopiecznych Fundacji.

Zakładając na nogi specjalny "chodzik", chętni będą mieli okazję doświadczyć trudności, jakie wiążą się z rehabilitacją i powrotem do zdrowia, maszyna bowiem imituje sposób poruszania się na właściwych protezach. Utrudniony kontakt z podłożem, konieczność ciągłego panowania nad balansem ciała, ponowna nauka chodzenia - wszystkiego tego doznamy, zakładając "chodzik" na nogi. Wolontariusze Fundacji udzielają przy tym informacji na temat długiego i żmudnego procesu rehabilitacji nie tylko fizycznej, ale również psychicznej swoich podopiecznych.

- Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, z jakimi trudnościami borykają się ludzie po amputacjach i trudno nam z empatią i właściwym zrozumieniem wczuć się w ich sytuację. Chcemy dać szansę ludziom, którzy biegną razem z nami w największym charytatywnym biegu biznesowym w Polsce, aby zrozumieli na czym polega nasza praca i jak swoim zaangażowaniem w bieg pomagają innym. W organizowanym przez nas od 4 lat Poland Business Run chodzi nie tylko o zbiórkę pieniędzy na nowe protezy dla osób po wypadkach, ale również o nadzieję, wsparcie i zrozumienie, którymi dzielą się uczestnicy tego wydarzenia - mówi Agnieszka Pleti, Dyrektor Fundacji Jaśka Meli Poza Horyzonty.

Po Poznaniu, jeszcze w czerwcu przyjdzie czas na Kraków, a następnie Wrocław, Warszawę i Łódź.
434a2073-545d-4c0f-bd66-2db9232c132f Materiały prasowe


Poland Business Run to charytatywny bieg biznesowy w formie sztafety, który rozpoczyna się jednocześnie w różnych miastach Polski. Celem inicjatywy jest pomoc podopiecznym Fundacji Jaśka Meli Poza Horyzonty, wspierającej osoby, które w wyniku różnych zrządzeń losu zostały poddane amputacji.

W 2014 roku w jego ramach odbyły się: Kraków Business Run, Poznań Business Run i Katowice Business Run, Łódź Business Run i Warszawa Business Run. Łącznie wzięło w nich udział prawie 10 tys. osób i zebrano blisko 750 tys. zł, dzięki którym możliwa była pomoc 18 podopiecznych Fundacji.

...

Swiadczy dobro w tej sytuacji...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:07, 17 Cze 2015    Temat postu:

Kelner zamiast białego wina podał detergent. Mężczyzna zmarł

Mężczyzna zmarł po wypiciu detergentu - Shutterstock

Mężczyzna zmarł po tym, jak poprosił o szklankę białego wina w kawiarni i został przypadkowo poczęstowany detergentem do zmywarek – podaje "Independent".

50-letni Andres Lorente poczuł ostre pieczenie w przełyku po wypiciu szklanki wina w barze Raconet w hiszpańskim regionie Castellón. Natychmiast wezwano pogotowie, które próbowało reanimowac mężczyznę.
REKLAMA


Niestety rozwiedziony ojciec dwójki dzieci zmarł z powodu oparzeń wewnętrznych w Szpitalu Comarcal de Vinaròs.

Według hiszpańskiego dziennika "Es", detergent "został wlany do pustej butelki po winie, którą pracownik przez przypadek umieścił w lodówce".

Według lokalnej gazety "El Periódico Mediterraneo", hiszpańska policja prowadzi śledztwo, a właściciel kawiarni został aresztowany.

...

To bedzie mial wyrzuty do konca zycia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 14:17, 25 Cze 2015    Temat postu:

Nauka mowy na nowo - życie po amputacji krtani


Jak wygląda życie po amputacji krtani, ile czasu trwa nauka mówienia - m.in. o tym mówi lekarz laryngolog-foniatra i pacjent, który przeszedł zabieg wszczepienia protezy głosowej.

- Najtrudniejsze (po zabiegu usunięcia krtani) to odnaleźć się na nowo, w nowej rzeczywistości, utrata możliwości porozumiewania się z otoczeniem powoduje olbrzymią zmianę w życiu - mówi lekarz laryngolog, foniatra Joanna Zimmer-Nowicka.
REKLAMA


Jak zaznacza, podstawą pomocy takiemu pacjentowi jest rehabilitacja. - Foniatria ma ważne miejsce w onkologii, od wielu lat uczymy pacjentów porozumiewania się przy pomocy mowy zastępczej, mowy przełykowej, a od ponad 10 lat korzystamy z wszczepiania protez głosowych - mówi Zimmer-Nowicka.

Najczęstszą przyczyną usunięcia krtani jest choroba nowotworowa, rzadziej powodem są urazy. Dzięki postępowi radioterapii coraz mniej osób musi być tak radykalnie leczonych.

Nauka mowy po takich zabiegach przebiega na dwa sposoby. Pierwszy, tzw. metoda przełykowa, jest bardzo żmudny i trwa około sześciu miesięcy. Uważa się, że efekty tej metody są gorsze od rehabilitacji chirurgicznej, gdyż gotowość do mówienia jest mniejsza. Drugi sposób to nauka mowy zastępczej za pomocą wszczepionej protezy.

...

Tak to walka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:24, 14 Lip 2015    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
Zabił kobietę. Myślał, że potrącił łosia
Mężczyzna śmiertelnie potrącił kobietę i zbiegł z miejsca zdarzenia. Myślał, że potrącił łosia. - Shutterstock

Mężczyzna, który spowodował śmiertelny wypadek pod Choroszczą (województwo podlaskie), stanie przed sądem - donosi bialystokonline.pl. 43-latek był przekonany, że potrącił łosia.

Do Sądu Rejonowego w Białymstoku wpłynął akt oskarżenia.

Wypadek miał miejsce w grudniu zeszłego roku pod Choroszczą. 43-letni Roman T. potrącił kobietę, która poboczem drogi prowadziła rower. Mężczyzna nie zatrzymał się i wrócił do domu. Kiedy na miejsce przyjechała policja (zawiadomiona przez innego kierowcę), kobieta już nie żyła.

Roman T. sam zgłosił się na policję. Myślał, że feralnej nocy potrącił łosia i dopiero żona poinformowała go o tym, że w tym samym miejscu zginęła kobieta. Mężczyzna twierdzi, że nie zauważył pieszej i stąd jego przekonanie o tym, że potrącił zwierzę.

43-latek odpowie za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym i ucieczkę z miejsca zdarzenia - czytamy na łamach portalu.

>>>

W kazdym razie to tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:34, 16 Lip 2015    Temat postu:

Łęczyca: roczne dziecko wypadło z okna na pierwszym piętrze bloku

Łęczyca: roczne dziecko wypadło z okna na pierwszym piętrze bloku - Norbert Litwiński / Onet

Roczna dziewczynka wypadła z okna na pierwszym piętrze bloku w Łęczycy w Łódzkiem - informuje RMF FM. Z wielonarządowymi obrażeniami została przewieziona do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.

Jak czytamy na stronie radia, prawdopodobnie był to nieszczęśliwy wypadek. Dziecko było pod opieką mamy i babci. Obie kobiety były trzeźwe.

...

Wypadki się zdarzają. Mimo to będą miały do końca życia wyrzuty sumienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:39, 22 Lip 2015    Temat postu:

Trwa walka z czasem. 15-letni Wojtek czeka na przeszczep płuc
22 lipca 2015, 09:51
Trwa walka o o życie 15-letniego Wojtka z Zielonej Góry. Chłopak w środę leci na konsultację lekarską do Wiednia. Dzięki pomocy Polaków Wojtek, wychowywany samotnie przez ojca, dostał już przenośny koncentrator tlenu i uzbierał pieniądze na bardzo kosztowną operację przeszczepu płuc.



– Stan zdrowia Wojtka się pogarsza. Z tego powodu przyśpieszona została wizyta w Wiedniu, dokąd poleci na konsultacje ws. przeszczepu. Jak dobrze pójdzie, to być może tam zostanie do operacji – mówił na antenie TVP Info ojciec 15-latka.

Wojtek cierpi na mnogie przetoki tętniczo-żylne naczyń płucnych. Choroba powoduje ciężkie problemy z oddychaniem. Dzięki pomocy darczyńców Wojtek ma małe, przenośne urządzenie do oddychania. Udało się uzbierać też 120 tys. zł na przeszczep w wiedeńskiej klinice.

...

Nie zabijemy kogoś dla płuc. Trzeba to zostawić Bogu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:49, 23 Lip 2015    Temat postu:

Słowacja: nie żyje dwuletnia dziewczynka zostawiona w rozgrzanym aucie

Słowacja: nie żyje dwuletnia dziewczynka zostawiona w rozgrzanym aucie - Shutterstock

Tragedia na południu Słowacji. 56-letni ojciec zostawił w rozgrzanym samochodzie, w pełnym słońcu, swoją dwuletnią córeczkę. Niestety dziecka nie udało się uratować – informuje portal Aktuality.sk.

Dramat rozegrał się na ulicy Janko Krala w Nitrze. Ojciec dziewczynki miał ją zawieźć do przedszkola, jednak zapomniał. Dopiero po powrocie z pracy zorientował się, że jego dziecko nadal znajduje się na tylnym siedzeniu samochodu.

Choć ratownicy przybyli na miejsce bardzo szybko, to dziewczynki nie udało się uratować. Sprawę śmieci dwulatki bada słowacka policja – napisał portal Aktuality.sk

Zamknięty samochód pozostawiony na słońcu zamienia się w szklarnię. – W tak ekstremalnych temperaturach pozostawienie dziecka nawet na kilka minut w rozgrzanym samochodzie może być niebezpieczne – podkreśla Martina Vitkova, ratownik medyczny.

Jeśli przechodnie zobaczą w zamkniętym samochodzie dziecko, powinni reagować natychmiast i wezwać odpowiednie służby.

Według statystyk na całym świecie od 1998 roku w rozgrzanych samochodach zmarło ponad 570 dzieci. Trzy czwarte z nich nie miało nawet dwóch lat.

...

Człowiek jest głupi. Ile razy można mówić?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:17, 25 Lip 2015    Temat postu:

Protest rowerzystów na trasie Tylmanowa-Krościenko nad Dunajcem

Protest rowerzystów na trasie Tylmanowa-Krościenko nad Dunajcem - Shutterstock

Kierowcy będą musieli się liczyć z utrudnieniami w ruchu na drodze wojewódzkiej numer 969 w stronę Nowego Targu. Rowerzyści planują akcję protestacyjną na turystycznej trasie Tylmanowa - Krościenko nad Dunajcem.

Protest jest związany z niedawnym wypadkiem rowerzysty Zbigniewa Ziemianka. W kwietniu tego roku jadąc do pracy, został potrącony przez samochód dostawczy. Doznał poważnych obrażeń ciała.
REKLAMA


Teraz między innymi cierpi na zanik pamięci i wymaga długiej oraz kosztownej rehabilitacji. Rowerzyści solidaryzując się z poszkodowanym, pokonają tę samą trasę, którą codziennie jeździł do pracy.

Przejazd rozpocznie się o godzinie 14.00 i potrwa do 16.00. W ten sposób uczestnicy akcji chcą przede wszystkim przypomnieć o konieczności budowy infrastruktury rowerowej oraz o uwzględnieniu pasa dla rowerów przy przebudowie drogi wojewódzkiej.

Finałem akcji będzie piknik charytatywny zorganizowany przez Komitet Społeczny "Razem dla Was", na którym będą zbierane pieniądze na dalsze leczenie poszkodowanego.

...

Dotknęło go straszne cierpienie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:02, 25 Lip 2015    Temat postu:

Chory na raka poeta mieszka w polonezie. Potrzebuje pomocy
25 lipca 2015, 09:07
Pisze wiersze i książki. Gra też na akordeonie i śpiewa. Dopóki mógł pracować, wynajmował mieszkanie. Teraz cały swój dobytek umieścił w… polonezie, który służy mu za kuchnię i sypialnię. Pan Roman Gaweł jest poważnie chory. Mężczyzna wierzy, że znajdzie wydawcę. Wtedy dochód ze sprzedaży książek mógłby przeznaczyć na operację i na własny kąt. Pomóc może każdy z nas.



Pan Roman Gaweł miał raka nerki. Organ wycięto, ale guz pozostawił po sobie spustoszenie. Pomóc może tylko kosztowna operacja. Szkopuł w tym, że jedynym źródłem utrzymania poety jest zasiłek dla chorych, który wynosi 550 zł. Rok temu pan Roman walczył o mieszkanie socjalne, ale Urząd Dzielnicy Śródmieście w Warszawie odmówił. Mężczyzna wierzy, że znajdzie wydawcę. Wtedy dochód ze sprzedaży książek mógłby przeznaczyć na operację i na własny kąt. Ale pomóc może każdy z nas. Numer konta można znaleźć na stronie fundacjadzieci.org.

...

Tak to też walka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:36, 31 Lip 2015    Temat postu:

Kobieta z Dominikany płacze "krwawymi łzami". Lekarze są bezradni


Yahaira Ferreira z Dominikany cierpi na rzadką przypadłość. Z jej oczu płyną "krwawe łzy". Lekarze nie są w stanie wskazać przyczyny tego zaburzenia.

Yahaira, która jest matką trójki dzieci, przypomina sobie, że jej problemy zaczęły się od nawracających bólów głowy. Tym z czasem zaczęło towarzyszyć krwawienie z oczu. - Wiem, kiedy zanosi się na krwawienie z oczu, bo poprzedza je ból głowy. Zaczyna się powoli, ale z czasem ból staje się coraz silniejszy i moje oczy krwawią. A kiedy krwawią, nic nie widzę. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje - opowiada Yahaira.

...

Rozne sa cierpienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:27, 06 Sie 2015    Temat postu:

"Proszę, nie róbcie mi krzywdy". 12-letni chłopiec ukrył się w szafie podczas włamania

"Proszę, nie róbcie mi krzywdy". 12-letni chłopiec ukrył się w szafie podczas włamania - istock

12-letni chłopiec z Arizony był sam w domu, kiedy do drzwi zaczęło pukać dwóch włamywaczy. Nastolatek nie chciał otworzyć im drzwi, schował się w szafie i stamtąd zadzwonił na numer alarmowy. Dzięki błyskawicznej reakcji dyspozytora, policja dotarła do domu, kiedy włamywacze odkryli, że dziecko ukryło się w szafie - informuje "Daily Mail".

Władze ujawniły zapis rozmowy chłopca z dyspozytorem, który odebrał zgłoszenie o włamaniu. "Daily Mail" podaje, że początkowo mężczyzna myślał, że rozmawia z młodą kobietą, dzwoniącym okazuje się jednak 12-letni chłopiec. Mężczyzna próbuje dowiedzieć się, gdzie dokładnie znajduje się 12-latek. - Jestem w szafie w sypialni - mówi chłopiec, którego danych nie ujawniono.
REKLAMA


Kiedy włamywacze orientują się, że nie są sami w domu, dyspozytor słyszy przerażony głos 12-latka. "Proszę, nie róbcie mi krzywdy" - mówi chłopiec. Okazuje się, że w drzwiach szafy nie ma blokady, a włamywacze weszli do pokoju, w którym znajdował się chłopiec.

Jak pisze "Daily Mail" wszystko kończy się dobrze, ponieważ dyspozytor dzięki współpracy z chłopcem błyskawicznie wzywa policję do domu 12-latka.

31- i 36-letni włamywacze zostali aresztowani.

...

Kazde przestepstwo wiaze sie z szeregiem krzywd na przyklad takich jak ta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:43, 07 Sie 2015    Temat postu:

Kobieta bez dłoni i stóp. Jej filmy oglądają tysiące osób
7 sierpnia 2015, 14:40
Jennifer Griffin osiem lat temu w wyniku infekcji musiała poddać się amputacji dłoni i nóg. Mimo to żyje aktywnie, a nawet założyła fundację, która pomaga osobom, w podobnej sytuacji. Jej filmy na YouTube, pokazujące jak wykonuje codzienne czynności, oglądają tysiące osób.



W 2007 roku Jennifer była pół roku po ślubie, a jej kariera nabierała rozpędu. Wszystko szło dobrze, aż pewnego dnia zachorowała. Infekcja żołądka przedostała się do krwi i za jej pośrednictwem ogarnęła całe ciało. Przez całe tygodnie była bliska śmierci. Ostatecznie lekarze amputowali jej dłonie i nogi od połowy piszczeli. Nim wróciła do pracy, przez dziewięć miesięcy uczyła się, jak chodzić na protetycznych stopach i jak żyć bez dłoni.

W czasie tego procesu Griffin bardzo się zmieniła. Nie tylko fizycznie, lecz także psychicznie i emocjonalnie.

Kobieta zaczęła wrzucać na YouTube filmy z codziennych aktywności. Pokazywała, jak ćwiczy jogę czy pilates oraz jak wykonuje zwyczajne czynności. Jej filmy zyskiwały kolejne wyświetlenia - w końcu ponad 100 tysięcy. Wtedy Griffin zrezygnowała z pracy i założyła fundację pomagającą wrócić do aktywnego życia osobom po amputacjach.

Od kiedy Griffin założyła fundację Play, pomogła ona ponad 50 osobom - w większości młodym. Organizacja chce fundować rocznie 10 grantów, które mają pozwolić osobom po amputacjach robić to, co dziś wielu wydaje się niemożliwe.

...

To pomaga bardzo wszystkim osobom jakolwiek niesprawnym. Praktycznie nie teoria.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:12, 10 Sie 2015    Temat postu:

Stracił wzrok, wciąż naprawia auta. "Po 20 latach pracy wiem, jak pachnie zużyty olej"


Mechanik Christopher Goodman z Salem w Oregonie musi polegać na węchu, ponieważ nie widzi. Dostrzega światło, ale już nie zarysy przedmiotów. Mimo to postanowił nadal zajmować się tym, co kocha i czym zajmował się zawodowo, zanim stracił wzrok. Christopher ukończył kurs dla niewidomych i zgłosił się do pracy w warsztacie samochodowym. - Pracuje już trzeci miesiąc i wciąż mnie zaskakuje swoimi umiejętnościami - chwali go szef.

Chris wie, że naprawiając auta jak dawniej, przeciera ścieżki innym niepełnosprawnym. Chce ich przekonać, że też dadzą radę. - Chcę im pokazać, że jeśli chcą coś robić, powinni się na tym skupić, wziąć do roboty i na pewno się uda - przekonuje.

...

Pieknie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135925
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:19, 11 Sie 2015    Temat postu:

Brak dachu nad głową, nowotwór, choroba dziecka - fatum nad rodziną z Barwałdu
akt. 11 sierpnia 2015, 14:28
Na dom rodziny Giełdoniów spadło drzewo, pozbawiając ich dorobku całego życia. - Wciąż mamy jeszcze siebie - przyznaje z nadzieją pan Andrzej, ojciec sześciorga dzieci. To jednak nie koniec dramatu.

Pan Giełdoń choruje na nowotwór płuc, jego żona musiała zrezygnować z pracy, by zająć się najmłodszym, chorym synem. - Dziecięce marzenia to: lalka, rower, piłka... Moje dzieci chciałyby nie stracić taty i mieć dach nad głową - mówi z żalem.

Pięć lat czekali na wycinkę drzewa, które zagrażało ich bezpieczeństwu. Ze względu na brak pieniędzy na jego usunięcie, zwrócili się o pomoc do strażaków. - Przyjechali, popatrzyli, stwierdzili, że drzewo jest bezpieczne - mówi pan Giełdoń. Po jednej z nawałnic w lipcu ich dom zniszczyła topola. Rodzina miała dużo szczęścia, że nie zawaliła się ściana pokoju, w którym spało czworo dzieci. Mogłoby dojść do jeszcze większej tragedii.

Zniszczony dom to tylko kropla w morzu problemów rodziny Giełdoniów. Głowa rodziny, pan Andrzej od kilku lat zmaga się z nowotworem płuc. - Choroba odebrała mi siły, odczuli to też wszyscy nasi bliscy - przyznaje. Zanim zachorował, prowadził zakład stolarski. Później stwierdzono jego całkowitą niezdolność do pracy i obecnie pobiera rentę w wysokości 440 zł. Po przeprowadzeniu serii badań lekarze wykryli u niego kolejne guzki. - To nie ja pokonuję nowotwór, tylko on mnie - dodaje ze smutkiem.

Giełdoniowie żyli skromnie, lecz byli szczęśliwi. Jak sami przyznają, wiązali koniec z końcem. Radość do ich życia wprowadzały dzieci: Jasiek, Wojtek, Samanta, Andżelika i Oliwia. Gdy pani Zofia Giełdoń zaszła w kolejną ciążę, spędziła sześć miesięcy w szpitalu. Syn Antoś urodził się jako wcześniak z obustronnym zapaleniem płuc. Lekarze informowali rodziców o kolejnych chorobach: zespole zaburzeń oddychania, astmie, atopowym zapaleniu skóry, zakażeniu układu moczowego, alergiach pokarmowych. Pani Giełdoń musiała zrezygnować z pracy, by zająć się dzieckiem, ponieważ mąż nie był w pełni sił. Kiedyś oboje pracowali na utrzymanie rodziny, dziś żadne z nich nie może sobie na to pozwolić.

Obecnie mieszkają u matki pani Zofii i w osiem osób dzielą jeden pokój. Takie rozwiązanie nie sprawdzi się jednak na długo, ponieważ dzieci muszą mieć warunki do nauki. Ta tragedia wpłynęła szczególnie na najmłodszych członków rodziny. Wszyscy znajdują się pod opieką psychologa, który zachęca ich do tego, by się nie poddawać.

Rodzina państwa Giełdoniów zwróciła się do nas o pomoc: Zawalił nam się dom, jednak z pomocą dobrych ludzi nie zawali się nam świat. Rozbiórka domu i jego odbudowa to koszt ponad 170 tys. zł.

Jak przyznała w rozmowie z Wirtualną Polską prezes fundacji "Kawałek Nieba" Alicja Szydłowska, do tej pory udało się zebrać 23 630 zł. To wciąż niewielka kwota. Urząd Miasta Kalwarii Zebrzydowskiej wystosował na swojej stronie internetowej "Apel do ludzi dobrych serc", podano w nim numer konta, na który można wpłacać pieniądze dla rodziny z Barwałdu. Gmina nie dysponuje wystarczającymi środkami, by pokryć całość kosztów. Również na Facebooku utworzono grupę "Pomóżmy Zosi odbudować dom", gdzie na bieżąco zamieszczane są informacje o sytuacji rodziny.

Aby wesprzeć rodzinę Giełdoniów można również wpłacać datki na numer konta Fundacji Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”: 31 1090 2835 0000 0001 2173 1374 z dopiskiem “320 pomoc dla rodziny Giełdoń”

Wioletta Popowska, Wirtualna Polska

...

To nie fatum to jakis znak, ze to dobrzy ludzie,


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 14, 15, 16  Następny
Strona 5 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy