Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Cywilizacja Bizantyjska .
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:27, 11 Wrz 2011    Temat postu: Cywilizacja Bizantyjska .

Właśnie ukazała się :

nowość - O wielości cywilizacji - Feliksa Konecznego - po angielsku Koneczny Feliks On the plurality of civilisations (O wielości cywilizacyj wydanie w języku angielskim)) Wydawca: Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski Rok wydania: 2011 a5, str. 348 cena: 43,00



Jest to wielka okazja dla swiata zapoznania sie z dzielem zycia tego wybitnego uczonego . Bo jak wiem jezyk polski jako najtrudniejszy na swiecie skutecznie blokuje dostep do Polski cudzoziemcom... Bez porownania bardziej niz mury czy granice...

Zatem rozpatrzmy przykladowa cywilizacje Bizantyjska na przykladzie Niemiec :

Sto lat potęgi Niemiec (zachwycaja sie wcale liczni )

Niemcy zadziwiają wszystkich. Otrząsają się po zniszczeniach wojennych, kryzysach i niemal bez przerwy są gospodarczo jednym z najsilniejszych państw świata. Co sprawia, że nasi zachodni sąsiedzi są taką potęgą? I czy z obecnej recesji uda im się wyjść obronną ręką?

>>>>>

Japonia tez wyszla... Kryzysy sa mobilizujace ! Stad histia Polski nie sklada sie z wydarzen milych i przyjemnych aby Polacy nie stali sie matolami... Po grzechu pierworodnym aby sie nie zdegenerowac trzeba byc pobudzonym do dzialania... Bo kazde dzialanie to walka a wiec cierpienie i ludzie jak nie musza to nie dzialaja i siev degeneruja... Co zreszta widac po tych samych Niemcach ...

Ostatnie dane z gospodarki Niemiec dają do myślenia. PKB wzrósł w II kw. 2011 r. o 2,8 proc. rdr, bez uwzględniania czynników sezonowych, po wzroście w I kw. o 5,0 proc. Z kolei Indeks PMI, określający koniunkturę w sektorze przemysłowym wyniósł w sierpniu 50,9 pkt wobec 52 pkt na koniec lipca. Spowolnienie daje się więc naszym zachodnim sąsiadom we znaki.

Podstawy gospodarki Niemiec są jednak bardzo silne. Niemcy są największą gospodarką Europy i czwartą co do wielkości gospodarką świata.

????? Czwarta ??? Policzmy :
1 USA
2 ChRL
3 Japonia
4 Indie
5 Niemcy
PIATA !!! Swiat sie zmienia !

Są drugim po Chinach największym eksporterem na świecie (przed USA). W 2010 roku sprzedały za granicę towary o wartości blisko 1,303 bln dolarów.

>>>>> To akurat wynika z tepoty ludzkiej ... Skoro duzy to silny ... To zludzenie . Singapur jest najwieksza potega a jest maly ! Nie jest atrakcyjny dla globalnych spekulantow bo trudno cos ugrac w tak malej skali ale ekonomicznie to ONI DOPIERO MAJA FUNDAMENTY !

Usługi odpowiadają za blisko 70 proc. niemieckiego PKB, przemysł za 29,1 proc., a rolnictwo jedynie za 0,9 proc. Niemcy są wiodącym producentem samochodów, maszyn ciężkich, metali i produktów przemysłu chemicznego, a także turbin wiatrowych i paneli do pozyskiwania energii słonecznej. Produkty niemieckie kojarzą się z trwałymi i dobrej jakości. Co sprawia, że tak jest? Cofnijmy się w czasie i prześledźmy drogę Niemiec do gospodarczej sławy. Historia pokazuje, że ten kraj potrafi wydobywać się z kłopotów!

Rewolucja przemysłowa w Niemczech

Europa, XIX wiek. To właśnie wtedy dzisiejsze Niemcy wkroczyły na drogę szybkiego wzrostu gospodarczego i modernizacji gospodarki, której podstawą był przemysł ciężki.

Bardzo dużą rolę w finansowaniu rozwoju i niemieckiego przemysłu odegrały banki. Wokół nich tworzyły się kartele przemysłowe. Pierwszym tworem tego typu była nekarska unia solna z 1828 roku. Do roku 1900 powstało 275 karteli, a do 1908 - już ponad 500.

>>>>>

Akurat kartele nie stworzyly potegi ... Raczej grabily ludnosc na swoja korzysc ... Ptega powstala MIMO karteli...

Nie można oczywiście zapomnieć o potężnym wpływie państwa w procesie industrializacji Cesarstwa Niemieckiego (powstałego w 1871 roku za sprawą Otto von Bismarcka) w czasach drugiej rewolucji przemysłowej. Rząd wspierał nie tylko przemysł ciężki, ale również manufaktury czy handel, gdyż chciał zapewnić dobrobyt we wszystkich landach Rzeszy.

???? Wspieral ??? Jak ???? Akurat z tego wspierania wyszla klapa ...

To za sprawą Bismarcka właśnie w latach 80. XIX wieku wprowadzono emerytury dla najbardziej zaawansowanych wiekowo obywateli, ubezpieczenie od wypadków, opiekę medyczną oraz zasiłki dla bezrobotnych. Były to podstawy tego, co dzisiaj nazwalibyśmy państwem opiekuńczym bądź socjalnym.

>>>>

Tak ! Tylko ze pamietajmy bylo to z WYRACHOWANIA Bismarck bal sie komunizmu i ze strachu chcial uspokic robotnikow aby nie poszli w rece komunistow tym sposobem poprzez przebieglosc wyciszyl w Niemczech walke klasowa... Trzeba przyznac ze to posuniecie znacznie zalagodzilo konflikty socjalne i Niemcy MIELI SPOKOJ W TYM WZGLEDZIE ! Dodatkowo ,,pomogla'' pruska tresura w armii ... Cale roczniki mlodych wychowane do bezmyslnego sluchania wniosly te ,,obyczaje'' w spoleczenstwo... Tak powstal pruski socjalizm zwany tez narodowym-socjalizmem (nazwa bledna ale nie wymyslil tego Hitler ! ).
Tak wiec Niemcy uzyskaly spokoj spoleczny co wyniklo nie z woli czynienia dobra a ze strachu !

Specjalnie dla rozwijającego się przemysłu ciężkiego Niemcy bardzo szybko rozwijali sieć dróg i kolei. Do roku 1880 połączono wszystkie ważne porty, miasta i ośrodki przemysłowe oraz wydobywcze. Ponad 9400 lokomotyw dzień w dzień przewoziło tysiące pasażerów i ton ładunku. Wtedy Niemcy wyprzedziły Francję.

Pod koniec XIX wieku Niemcy były wiodącym producentem węgla i stali. Do najważniejszych ośrodków przemysłowych należały Ruhry oraz Śląsk.

(Carl Benz na samochodzie swojej produkcji / XIX w. / AFP)


Potencjał przemysłowy był dla Niemców powodem do dumy. Już wtedy obywatele czuli, że pracują na potęgę własnego kraju, a jednocześnie chcieli pokonać Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Do tego, że wykorzystywanie kapitału ludzkiego się opłaca, doszli sami Niemcy w początkach XX wieku, kiedy to nawiązano efektywną współpracę przemysłu z uczelniami wyższymi. Efektem takiej współpracy było m.in. dojście do syntezy amoniaku, za którą współpracujący z zakładami BASF Fritz Haber otrzymał w 1918 roku Nagrodę Nobla.

Takie połączenie współpracy rządowej z bankami, przemysłowcami, handlowcami, ale również i wojskiem oraz wysiłkiem zwykłych obywateli okazało się dla ówczesnych Niemiec mieszanką doskonałą. Już w roku 1900 Niemcy były pierwszą gospodarką Europy, co - niestety - pomogło im podjąć decyzję o I i II wojnie światowej.

>>>>>

Z parcy Stefana Kurowskiego wynika ze po prostu Niemcy w tym okresie przyly tzw. ,, wielkie pchniecie'' czyli skok przemyslowy ... Kazdy kraj to przechodzil a pierwsza byla Brytania pozniej Francja Niemcy jeszcze pozniej ... To pchniecie polega na skokowym rozwoju przemyslu . Np. sa kraje w Afryce ktore tego jeszcze nie mialy.
Mowiac w skrocie - wygrana wojna z Francaj i wzrost przemyslu doprowadzil Niemcow do amoku do roskfitu szowinizmu w koncu rasizmu i ludobojstwa ... Czyli sukces byl przyczyna katastrofalnego upadku... Dlatego Polska miala taka historie aby uniknac pychy ... Teraz mozecie docenic co nam Bóg dal poprzez Naszą Matkę !

(Fabryka Opla z 1937 roku / AFP)


Szybka odbudowa po wojnie

Po dwóch przegranych wojnach wydawało się, że spustoszone Niemcy długo nie będą w stanie odbudować swojej potęgi. Nic bardziej mylnego. Nawet porażka i bezwarunkowa kapitulacja nie zatrzymały wielkiej lokomotywy niemieckiej. Republika Federalna Niemiec, zdewastowana w czasie największego konfliktu zbrojnego w historii, w latach 50. i 60. - z pomocą pieniędzy pompowanych przez Zachód w ramach Planu Marshalla - błyskawicznie się odbudowała.

>>>> I teraz macie jedno z anjwiekszych klamstw XX wieku rzekoma dobroczynnosc Planu Marshalla . Oto oficjalna propgandowa wersja :

Plan Marshalla to plan USA mający służyć odbudowie gospodarek krajów Europy Zachodniej po II wojnie światowej, obejmujący pomoc w postaci surowców mineralnych, produktów żywnościowych, kredytów i dóbr inwestycyjnych.

Program pomocy był realizowany przez 4 lata, od kwietnia 1948 do czerwca 1952. W tym czasie przekazano około 13 mld dolarów (co najmniej 107 mld dolarów według obecnych cen) w postaci pomocy technicznej i ekonomicznej, aby wesprzeć odbudowę gospodarek krajów europejskich, które dołączyły do Organizacji Europejskiej Współpracy Gospodarczej (OEEC).

>>>> Czyli wspanaily Plan Marshalla odrodzil Europe . Na ten wzor powstala UE ktora Plan Marshalla wziela za swoja podstawe i zalala Grecje Planem Marshalla we wlasnym wydaniu na 10 razy wieksza skale ... Bo Plan Marshalla dawal 3,25 mld $ rocznie gdy PKB Europy wynosil 300 mld $ rocznie czyli 1 % PKB a Grecja miala 10 % PKB rocznie . Niestety jakos nie wypalilo i Grecja jest bankrutem...
Co sie stalo ? Ano zaczynaja sie ale :

Bezpośredni wpływ Planu na tempo wzrostu gospodarczego gospodarek Europy Zachodniej, m.in. poprzez odbudowę zasobów kapitałowych czy projekty inwestycyjne, oceniany jest jako niewielki,

>>>> A jednak ,,niewielki wplyw''... To o co ten krzyk ?

natomiast podkreśla się efekty pośrednie poprzez wzrost wydajności pracy czy odbudowanie zaufania inwestorów dzięki ustabilizowaniu finansów publicznych i zwrotowi ku gospodarce rynkowej.

???? A co ma Plan Marshalla do wydajnosci ??? W koncu zostaje jakies enigmatyczne zaufanie ??? Czyli zagranie na psychologie ??? Jakos obecnie Bruksela gra na psychologie udajac ze ,,pomga'' Grecji i nic to nie daje ... Cos jak widac z tym Planem Marshalla sami nie wiedza w czym ,,pomogl''...

O CO CHODZI Z TYM PLANEM MARSHALLA ???
Jak zwykle siegnijmy do statystyk :
Niemcy dostaly 1333.555 mln $ ( czyli 1,3 mld)
ALE NIEMCY MUSIALY ZWROCIC ZAPOMOGI JAKIE IM DALI TUZ PO WOJNIE NA PRZETRWANIE w wysokosci:
1631.840 mln $ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zatem BILANS PLATNOSCI WYNIOSL:
MINUS !!! 298.285 $ !!!! :O))))
CZYLI NIEMCY W OKRESIE PLANU MARSHALLA MUSIELI DOPLACIC 300 mln $ zatem NIE MIELI ONI ZADNYCH DODATNICH KORZYSCI Z TEGO PLANU :O))))

A wiec jak zwykle gadki o uratowaniu Niemiec przez Plan Marshalla sa historyczna mistyfikacja...

NIEMCY BYLY NA MINUSIE W TYM OKRESIE I DLATEGO NASTAPIL U NICH TAKI SKOK ! Gdyby dostaly takie dotacje jak Grecja tez byly by bankrutem :O)))

Przez kolejne dwie dekady wiele regionów Europy Zachodniej doświadczało niespotykanego wcześniej wzrostu i dobrej koniunktury.

- Niemcy przy planowaniu posunięć gospodarczych kierują się zasadą długoterminowości, patrzą w przyszłość i planują z dużym wyprzedzeniem - mówi WP prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

(Volkswagen Beetle - jeden z najpopularniejszych samochodów w historii / Wikipedia)


Zaznacza, iż każdy land ma swój własny instytut badania sytuacji gospodarczej w świecie i w kraju. W rezultacie rząd ma co roku do dyspozycji kilkanaście raportów o stanie gospodarki Niemiec i świata. Często są to raporty o skrajnie sprzecznych wnioskach, a oceny są niejednorodne. Ale właśnie dzięki temu władze mają szersze spojrzenie na procesy i trendy zachodzące zarówno w kraju, jak i za jego granicami. Wykrywają długofalowe trendy i możliwe zagrożenia. Tak było wtedy i tak jest do dzisiaj.

???? Fajnie jest miec plany tylko nie sadze aby to samo z siebie powodowalo rozkwit ...

Bardzo ważne było poczucie solidarności narodu niemieckiego, który mógł i chciał pracować ciężko nad odbudową swojego państwa. Pracownicy bardzo często otrzymywali pensje minimalne. Najważniejsze jednak było odzyskane zaufanie do Niemiec spowodowane reformami i wprowadzeniem nowej waluty - marki.

- Niemcy jako naród to kraj ludzi solidnych, nie bojących się pracy i ciężko pracujących. Przekuli klęskę w sukces. Ludzie wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie uwikłać się ponownie w jakieś sojusze militarne, więc całą swoją energię i serce włożyli w gospodarkę. Bardzo pomogły reformy - podkreśla prof. Mączyńska, prezes PTE.

>>>>

Po prostu po II wojnie nie mieli wyjscia ... Pamietajmy ze to byly STREFY OKUPACYJNE ! Nie bylo panstwa ! Mogli albo wziasc sie do pracy albo zniknac jako kraj ... Sytuacja byla ekstremalna !

Odpowiedzialnym za reformy był Ludwig Erhard. Uważany przez wielu za jednego z ojców niemieckiego cudu gospodarczego. Erhard był początkowo ministrem gospodarki Bawarii, a w 1947 roku stanął na czele Sonderstelle Geld und Kredit - specjalnej komisji ekspertów, która przygotowywała reformę walutową. To on całą swoją uwagę poświęcił na ożywienie finansowe kraju.

Rezultatem był tzw. plan Homburga, przyjęty w kwietniu 1948 roku, który stanowił podłoże dalszych sukcesów gospodarczych kraju w kolejnych dekadach. Erhard wprowadził nową walutę - markę niemiecką. Zniesiono sztywne ceny i nadmierną kontrolę nad produkcją przemysłową, wprowadzoną w czasach wojny.

>>>>

Po prostu gospodarke wojenna typu radzieckiego zastapili wolnym rynkiem ... To od razu spowodowalo skok ...

- Reformy Erharda wprowadziły model społecznej gospodarki rynkowej. Narzucały fundamenty ustrojowe, ale w tych ramach - swoboda, hulaj dusza - twierdzi prof. Elżbieta Mączyńska. - Bardzo ważne jest poszanowanie konkurencyjności i wolności gospodarczej, a przede wszystkim - co jest chyba najbardziej istotne - dbałość o kształtowanie i egzekwowanie zapisów prawa.

Prof. Mączyńska podkreśla, iż dzięki takiemu poszanowaniu prawa w Niemczech przedsiębiorcy nie mają problemu z wyegzekwowaniem należności.

Dzięki planowi Marshalla ( czyli brakowi tego planu :O))) i reformom RFN zanotował wzrost produkcji przemysłowej w latach 1950 oraz 1951 na poziomie 25 oraz 18,1 proc. W 1960 roku produkcja przemysłowa była 2,5 raza większa od tej z roku 1950. PKB wzrósł w ciągu tej dekady o 2/3. Zatrudnienie zwiększyło się z 13,8 mln do 19,8 mln. W tym samym okresie stopa bezrobocia spadła z 10,3 proc. do 1,2 proc. O takich liczbach niejeden kraj mógł tylko pomarzyć.

>>>>

To wynikalo z ODBUDOWY . Jak sa fabryki i stoja i sa bezobotni ale WYKFALIFIKOWANI to wystarczy ich zatrudnic i mamy taki skok... W zadnych innych warunkach nic takiego nie nastapi ...

Kolejne dekady nie były już dla RFN tak pomyślne. Kryzys ropy z lat 70., a także rozdmuchane wydatki socjalne spowodowały znaczne spowolnienie tempa rozwoju Niemiec. Dopiero lata 80. i rządy Helmuta Kohla, wprowadzenie odpowiednich reform, spowodowały powolną poprawę sytuacji gospodarczej.

>>>>>

Ano wlasnie ! Skonczyla sie odbudowa skonczyly sie sukcesy ... Gospodarak utknela... Jednak cos bylo nie tak !

Unifikacja Niemiec i czasy współczesne

W 1987 roku udział RFN w globalnej produkcji sięgnął 7,4 proc. Dopiero po unifikacji i połączeniu się z Niemiecką Republiką Demokratyczną, nastąpiła zmiana orientacji gospodarczej, polegająca na zwiększeniu koncentracji gospodarczej i wykorzystaniu szans wynikających ze scalenia.

???? Jakie niby szanse wykorzystali ???

W kolejnych latach Niemcy zainwestowały blisko 2 biliony marek w tereny wschodnie, pomagając im w przejściu z systemu gospodarki centralnie planowanej do kapitalizmu rynkowego.

>>>>

A wiec znowu mityczny Plan Marshalla ??? I co ? I jak w Grecji !

Zdaniem prezes PTE, połączenie RFN i NRD było bardzo kosztownym zabiegiem. Wciąż podzielone są zdania, czy został on prawidłowo przeprowadzony. Jednak w dłuższej perspektywie z pewnością się opłacił. Niemcy Zachodnie dostały nowy potencjał do rozwoju, nowych ludzi, nowy obszar działalności gospodarczej.

:O))))

W ,,dluzszej perspektywie'' :O))) Czyli tak tuszuje TOTALNA KLESKE gigantycznego ,,planu Marshalla'' dla bylej NRD... 2 biliony marek stworzyly system bezrobocia i zasilkow socjalnych... Gospodarka
tam zanikla i powstaly olbrzymie slumsy utrzymywane z zasilkow ...
Naziole wygywaja tam wybory ... Pokazowy przyklad jak nie nalezy dzialac w gospodarce ...

(Fabryka Airbusa w Bremie / 1993 / AFP)
{mg]http://i.wp.pl/a/f/jpeg/27509/niemcy_airbus_fabryka_1993_brema_andre_durand_afp_400.jpeg[/img]

Niemcy silni rodziną?

W pierwszym kwartale 2011 roku gospodarka niemiecka zarejestrowała wzrost gospodarczy rok do roku na poziomie 1,5 proc. kwartał do kwartału. Wyniki gospodarcze poprawiły się na tyle, że przekroczyły już poziom sprzed kryzysu zapoczątkowanego w 2008 roku.

???? Wyniki przekroczyly ale poziom JEST NADAL NIZSZY !

Okazuje się, że ożywienie gospodarcze to zasługa wcale nie wielkich korporacji i gigantów przemysłowo-handlowych, ale właśnie małych i średnich firm, które potrafią się dostosować do potrzeb rynkowych. Wytwarzają one połowę niemieckiego PKB. Średnio każda taka firma jest obecna na rynku od blisko 70 lat.

>>>>> Tak bylo ZAWSZE ! Giganci zerowali na tych malych ...

Zmiany niemieckiego PKB w latach 1991-2011 (fot. tradingeconomy.com)
Widac znaczne spowolnienie po przyjeciu Euro - po 2001 a w 2008 wrecz zalamke;


W Niemczech prężnie działa Instytut Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Mannheim. Instytut ten wspiera te mniejsze firmy poprzez zapewnianie tzw. infrastruktury biznesowej, jak i doradztwa czy po prostu służy jako źródło informacji. Instytut bardzo blisko współpracuje z takimi przedsiębiorstwami.

- Wyznawana jest zasada - dajemy wędkę, a nie rybę. Jeśli np. firma w trudnym dla niej czasie dostanie pieniądze na przekwalifikowanie pracowników, to w przyszłości musi radzić sobie sama. W biedzie jej pomogą, ale potem niech nie przychodzi ponownie, tylko sama sobie radzi - mówi prezes PTE.

>>>> Jeden instytut nie pomoze takiemu mrowiu !!!

Natomiast zdaniem Bernda Venohra, niezależnego konsultanta w zakresie zarządzania, mocnymi stronami małych i średnich firm, działających na lokalnym rynku, jest ich koncentracja na długoterminowym przetrwaniu i lojalność wobec pracowników oraz dostawców.

Dla właścicieli takich firm ważne jest, aby przetrwały one nie kilka lat, ale do następnych pokoleń. To właśnie te przedsiębiorstwa, bardzo często przechodzące z ojca na syna, inwestują w badania, rozwój i sprzedaż, starając się za wszelką cenę zatrzymać wykwalifikowanych pracowników. To różni się od zachowania firm w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, które - gdy znajdują się w trudnej sytuacji i stoją w obliczu spadku zamówień - w pierwszej kolejności zwalniają pracowników. W Niemczech natomiast firmy te, które nie zwalniają swoich wykwalifikowanych pracowników, są w stanie szybciej odbić się od dna w momencie poprawy koniunktury.

>>>> Akurat w USA i Brytanii tez nie zwalniaja wykwalifikowanych tylko glownie ,,tymczasowych''...

- Idea rodzinnych przedsiębiorstw jest umocowana kulturowo. Niemiec był dumny, że może się pochwalić własną firmą - zaznacza szefowa PTE.

>>>> No bo sa one podstawa tak jak rodzina jest podstawa spoleczentwa ...

(Fabryka Audi / 2000 / AFP)


Niemcy, ach te Niemcy

Połączenie mocnego zaplecza finansowego, przemysłowego z wykwalifikowaną kadrą roboczą i poczuciem własnej wartości oraz dumy narodowej spowodowało, że Niemcy od ponad stu lat są potężną gospodarką światową.

>>>>> Oraz doprowadzilo do ludobojstwa ...

Wprawdzie ostatni, największy w historii kryzys finansowo-gospodarczy mocno dał się we znaki również naszym zachodnim sąsiadom, jednak siła gospodarki pozwoli im na odbudowę również i tym razem. Prognozy PKB na 2011 rok zakładają, iż gospodarka Niemiec rozwinie się o 2,5 proc., wobec 1,6 proc. oraz 1,7 proc. prognozowanych odpowiednio dla Francji i USA.

- To bardzo silna gospodarka, na pewno sobie poradzi - konkluduje Mączyńska.

>>>>>

No tak Zwiazek Radziecki tez mial byc silny i nawet niezwyciezony ...
Pamietajmy przy tym ze Niemcy wymieraja i to jest najpowazniejszy ich problem... Gospodarka moze i zostanie tylko ze to juz nie beda Niemcy ...
Mowiac w skrocie jakis kraj jest zawsze najsilniejszy ... Do 1871 byla to Brytania pozniej zaczely rosnac Niemcy ale w 1945 zastapily ich Stany .
Normalna kolej rzeczy imperia rodza sie i upadaja ... Tak bylo zawsze po takiej Asyrii nie ma prktycznie sladu a co to byla za potega podobnie Rzym itd ....
A Polska TRWA :O))) I to nas cieszy !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:34, 12 Paź 2011    Temat postu:

Willi Winkler / Süddeutsche Zeitung

Brunatne dziedzictwoOb­szer­na praca hi­sto­rycz­na po­świę­co­na kla­no­wi Qu­and­tów po­ka­zu­je, że jedna z naj­bo­gat­szych dy­na­stii prze­my­sło­wych w Niem­czech zbu­do­wa­ła ro­dzin­ne im­pe­rium na in­ten­syw­nej współ­pra­cy z re­żi­mem hi­tle­row­skim i wy­zy­sku ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych.

"Qu­andt nie był żad­nym »sym­pa­ty­kiem« sys­te­mu, jak okre­ślił go po woj­nie alianc­ki sąd de­na­zy­fi­ka­cyj­ny, a tym bar­dziej da­le­ko mu było do po­pie­ra­nia na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu. Nie po­mógł także Hi­tle­ro­wi w zdo­by­ciu wła­dzy - czy to fi­nan­so­wo, czy też w inny spo­sób". Wpraw­dzie po­wyż­sze słowa są wie­rut­nym kłam­stwem, ale jak by nie było padły z ust re­no­mo­wa­ne­go, nie­miec­kie­go hi­sto­ry­ka go­spo­dar­cze­go. Wil­helm Treue umie­ścił fi­lip­kę w obro­nie Günthe­ra Qu­and­ta w swo­jej pracy, wy­da­nej w 1980 roku. Wier­no­pod­dań­cza książ­ka pod ty­tu­łem "Her­bert Qu­andt. Przed­się­bior­ca trze­ciej ge­ne­ra­cji" nie tra­fi­ła do ksie­garń, ale ni­czym cenny tomik po­etyc­ki uka­za­ła się kosz­tem firm wcho­dzą­cych w skład grupy Qu­andt. (...) Wil­helm Treue nie ogra­ni­czył się do wy­bie­la­nia wi­ze­run­ku prze­my­słow­ców, ale za­pre­zen­to­wał rów­nież kilka opi­nii, po­ku­tu­ją­cych w ro­dzi­nie Qu­and­tów. "Dla­cze­go Hi­tler do­szedł do wła­dzy?" - za­py­tał hi­sto­ryk Her­ber­ta Qu­and­ta, zle­ce­nio­daw­cę pu­bli­ka­cji i syna twór­cy po­tę­gi Qu­and­tów. "Hi­tler zdo­był wła­dzę, po­nie­waż - i nie boję się tego otwar­cie po­wie­dzieć - w im­po­nu­ją­cy i ener­gicz­ny spo­sób wy­po­wie­dział zde­cy­do­wa­ną walkę ko­mu­ni­zmo­wi w Niem­czech" - padła od­po­wiedź.

Nie­ste­ty, Hi­tler na tym nie po­prze­stał. W 1933 roku kazał wsa­dzić do wię­zie­nia czło­wie­ka, który u schył­ku życia był jed­nym z naj­bo­gat­szych Niem­ców. Rze­ko­mo prze­my­sło­wiec wy­szedł na wol­ność do­pie­ro po czte­rech mie­sią­cach. Treue przy­pusz­cza, że być może Qu­and­ta uka­ra­no za to, że zbyt otwar­cie wy­ra­żał swe kry­tycz­ne po­glą­dy na temat Hi­tle­ra. W każ­dym bądź razie po wyj­ściu z wię­zie­nia był wstrzą­śnię­ty "skalą ła­ma­nia swo­bód oby­wa­tel­skich". Brzmi pięk­nie, zbyt pięk­nie bio­rąc pod uwagę, że Günther Qu­andt wstą­pił do NSDAP już 1 maja 1933 roku (numer le­gi­ty­ma­cji: 2 636 406) i wspie­rał fi­nan­so­wo par­tię fa­szy­stow­ską. Pod ko­niec 1940 roku przed­się­bior­ca zwró­cił się do pra­cow­ni­ków za­trud­nio­nych na te­ry­to­riach oku­po­wa­nych przez III Rze­szę na­stę­pu­ją­cy­mi sło­wa­mi: "W przeded­niu końca roku spo­glą­da­my w prze­szłość na bez­pre­ce­den­so­we suk­ce­sy na­szych wspa­nia­łych jed­no­stek We­hr­mach­tu na lą­dzie, w wo­dzie i w po­wie­trzu. I z ser­ca­mi prze­peł­nio­ny­mi wdzięcz­no­ścią pa­trzy­my z dumą na naj­wy­bit­niej­sze­go Niem­ca wszech­cza­sów: Na­sze­go uko­cha­ne­go führera!".

Tym­cza­sem po za­koń­cze­niu wojny prze­my­sło­wiec prze­ko­ny­wał, że w okre­sie III Rze­szy padł "ofia­rą naj­cięż­szych prze­śla­do­wań". Po la­tach oka­za­ło się, że Günther Qu­andt rów­nie in­ten­syw­nie współ­pra­co­wał z na­zi­sta­mi, co inny znany nie­miec­ki prze­my­sło­wiec Frie­drich Flick. Naj­wy­raź­niej suk­ce­sy go­spo­dar­cze za­skar­bi­ły Qu­and­tom rze­sze zwo­len­ni­ków, w tym także w krę­gach na­uko­wych. Naj­bo­gat­sza dy­na­stia prze­my­sło­wa Nie­miec przez wiele lat za­cho­wy­wa­ła głę­bo­kie mil­cze­nie na temat swo­ich po­wią­zań z wła­dza­mi III Rze­szy. Z całą pew­no­ścią Qu­and­to­wie są cią­gle jedną z naj­bar­dziej wpły­wo­wych i ta­jem­ni­czych ro­dzin, uni­ka­ją­cych jak ognia roz­gło­su me­dial­ne­go. Ich po­sta­wa zmie­ni­ła się czte­ry lata temu, gdy nie­miec­ka te­le­wi­zja pu­blicz­na wy­emi­to­wa­ła uho­no­ro­wa­ny wie­lo­ma na­gro­da­mi film w re­ży­se­rii Erica Frie­dle­ra "Mil­cze­nie ro­dzi­ny Qu­and­tów". Au­to­rzy do­ku­men­tu pró­bo­wa­li od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, dla­cze­go Qu­and­to­wie za­cho­wu­ją mil­cze­nie w spra­wie za­trud­nia­nia w swych za­kła­dach ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych i w jaki spo­sób udało im się zbu­do­wać tak po­tęż­ne im­pe­rium prze­my­sło­we.

Ste­fan Qu­andt, wy­bra­ny na rzecz­ni­ka ca­łe­go klanu oświad­czył, że Qu­and­to­wie nie chcą po­go­dzić się z fak­tem, iż "jeden kry­tycz­ny film zdo­mi­no­wał wi­ze­ru­nek ro­dzi­ny w świa­do­mo­ści opi­nii pu­blicz­nej". Wtedy to wnu­ko­wie Qu­and­ta zde­cy­do­wa­li się prze­rwać mil­cze­nie i zle­ci­li boń­skie­mu hi­sto­ry­ko­wi Jo­achi­mo­wi Schol­ty­sec­ko­wi na­pi­sa­nie hi­sto­rii domu Qu­andt w opar­ciu o ro­dzin­ne i fir­mo­we ar­chi­wa. Hi­sto­ry­ko­wi za­gwa­ran­to­wa­no pełną nie­za­leż­ność i brak ja­kich­kol­wiek na­ci­sków. Oka­zu­je się, że wynik trzy­let­nich badań hi­sto­rycz­nych jest znacz­nie mniej po­zy­tyw­ny dla Qu­and­tów niż mogli sami przy­pusz­czać.

Pod pew­ny­mi wzglę­da­mi pu­bli­ka­cja Jo­achi­ma Schol­ty­sec­ka ma bar­dziej oskar­ży­ciel­ską wy­mo­wę niż wy­da­na w 2002 roku książ­ka Rüdi­ge­ra Jung­blu­tha "Die Qu­andts". Nie­miec­ki dzien­ni­karz jako pierw­szy od­wa­żył się na­pi­sać kry­tycz­ną pracę o nie­miec­kich prze­my­słow­cach, zry­wa­jąc z laur­ko­wy­mi mo­no­gra­fia­mi po­kro­ju hi­sto­ry­ka Wil­hel­ma Treue`a. Zda­niem po­li­to­lo­ga Wil­hel­ma Hen­ni­sa wie­lo­let­nie mil­cze­nie Qu­and­tów nie było ich cechą ro­dzin­ną, a wręcz ko­niecz­nym wa­run­kiem, gwa­ran­tu­ją­cym po­wo­jen­ne suk­ce­sy go­spo­dar­cze Re­pu­bli­ki Fe­de­ral­nej Nie­miec. W 1971 roku ów­cze­sny mi­ni­ster fi­nan­sów Alex Möller (SPD) w kon­tek­ście "nie­po­ko­ją­cej sy­tu­acji fi­nan­so­wej" kraju ra­dził za­sto­so­wać me­to­dę gru­bej kre­ski: "Uwa­żam, że po­win­ni­śmy zna­leźć w sobie od­wa­gę i siłę, aby uznać okres wojny i dyk­ta­tu­ry fa­szy­stow­skiej za roz­dział za­mknię­ty. Je­stem prze­ko­na­ny, że taka po­sta­wa znaj­dzie po­par­cie w sze­ro­kich ma­sach na­sze­go spo­łe­czeń­stwa“. W efek­cie w Niem­cach stop­nio­wo doj­rze­wa­ło spóź­nio­ne po­czu­cie winy. W mię­dzy­cza­sie po­ja­wi­ło sie wiele kry­tycz­nych pu­bli­ka­cji na temat dzia­łal­no­ści Volks­wa­ge­na, Krup­pa, Flic­ka czy Deut­sche Bank w okre­sie na­zi­zmu. Przede wszyst­kim jed­nak do­szło do utwo­rze­nia fun­du­szu od­szko­do­waw­cze­go na rzecz by­łych ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych III Rze­szy.

W fa­bry­kach za­rzą­dza­nych przez Günthe­ra Qu­and­ta pra­co­wa­ło ponad 50 tys. ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych i więź­niów obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Prze­my­sło­wiec do­sko­na­le zda­wał sobie z tego spra­wę. Jego syn Her­bert rów­nież wie­dział w jak nie­ludz­kich wa­run­kach pra­co­wa­li ro­bot­ni­cy przy­mu­so­wi, aby za­pew­nić cią­głość pro­duk­cji i tym samym wzrost bo­gac­twa ro­dzi­ny. Wpraw­dzie Jo­achim Schol­ty­seck nie wy­po­wia­da się, jakie kon­kret­ne ko­rzy­ści eko­no­micz­ne osią­gnę­ły fa­bry­ki Qu­and­tów z nie­wol­ni­czej pracy ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych, jed­nak stwier­dza: "Po­mi­ja­jąc aspekt ko­rzy­ści eko­no­micz­nych za­trud­nie­nie pra­cow­ni­ków przy­mu­so­wych w gru­pie Qu­andt przy­bra­ło ogrom­ne roz­mia­ry i umoż­li­wi­ło dy­rek­cji za­kła­dów AFA (Ac­cu­mu­la­to­ren Fa­brik Ak­tien­ge­sel­l­schaft) (naj­więk­szy pro­du­cent ba­te­rii i aku­mu­la­to­rów w Eu­ro­pie - przyp. Onet.pl) i DWM (Deut­sche Waf­fen- und Mu­ni­tions­fa­bri­ken) czyli Nie­miec­kim Fa­bry­kom Broni i Amu­ni­cji in­ten­syw­ną pro­duk­cję zbro­je­nio­wą". Nie­kie­dy suche, na­uko­we okre­śle­nia brzmią zbyt tech­nicz­nie, gdy autor przed­sta­wia "ilo­ścio­we i ja­ko­ścio­we roz­mia­ry pracy przy­mu­so­wej". Z pew­no­ścią do aspek­tów ja­ko­ścio­wych na­le­żą na przy­kład in­for­ma­cje, że więź­nio­wie obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych za­trud­nie­ni w ber­liń­skiej fa­bry­ce Qu­and­tów - Per­tix "z głodu mie­sza­li z wodą i zja­da­li su­row­ce słu­żą­ce do pro­duk­cji ba­te­rii".

Jo­achim Schol­ty­seck unika fe­ro­wa­nia ocen mo­ral­nych w prze­ci­wień­stwie do filmu do­ku­men­tal­ne­go "Mil­cze­nie ro­dzi­ny Qu­and­tów". Z grupą współ­pra­cow­ni­ków hi­sto­ryk prze­ko­pał i do­kład­nie prze­ana­li­zo­wał pro­to­ko­ły po­sie­dzeń rad nad­zor­czych, ra­por­ty fir­mo­we, wy­ro­ki są­do­we i akta Ge­sta­po. W swo­jej książ­ce pisze, że hi­sto­ria firmy roz­po­czę­ła się w bran­den­bur­skim Prit­zwalk, gdzie fa­bry­kant tek­styl­ny Emil Qu­andt dzię­ki umie­jęt­nej i da­le­ko­wzrocz­nej po­li­ty­ce zo­stał do­staw­cą mun­du­rów dla armii pru­skiej i tym samym zwią­zał losy firmy ze wzlo­ta­mi i upad­ka­mi ca­łe­go kraju.

Włó­kien­ni­cza grupa prze­my­sło­wa stała się głów­nym do­staw­cą armii i zgod­nie z na­tu­rą rze­czy za­mó­wie­nia rosły w przeded­niu nowej wojny. Na długo przed wy­bu­chem II wojny świa­to­wej prze­mysł zbro­je­nio­wy zy­skał na zna­cze­niu i stał się ważną ga­łę­zią nie­miec­kiej go­spo­dar­ki. Gdy w Re­pu­bli­ce We­imar­skiej sza­la­ła in­fla­cja syn Emila Qu­and­ta - Günther mą­drze in­we­sto­wał ro­dzin­ny ka­pi­tał - wy­szu­ki­wał firmy, które wpa­dły w ta­ra­pa­ty fi­nan­so­we, ku­po­wał więk­szo­ścio­we pa­kie­ty akcji i w ten spo­sób two­rzył pod­wa­li­ny pod przy­szłe im­pe­rium Qu­and­tów. (...) Roz­wój ma­so­wej mo­to­ry­za­cji za­pew­nił ogrom­ny suk­ces za­kła­dom ba­te­rii i aku­mu­la­to­rów AFA, które wy­pra­co­wy­wa­ły naj­więk­sze zyski w całej gru­pie. Günther Qu­andt ko­rzy­stał także z ochron­nej po­li­ty­ki cel­nej na­zi­stów, jak rów­nież ich stra­te­gii go­spo­dar­czej, wspie­ra­ją­cej two­rze­nie wiel­kich za­kła­dów prze­my­sło­wych i kar­te­li.

Gdy w 1936 roku Hi­tler pod­jął de­cy­zję o prze­nie­sie­niu pro­duk­cji zbro­je­nio­wej z te­re­nów przy­gra­nicz­nych Nie­miec w głąb kraju, stało się jasne, że roz­po­czę­ły się przy­go­to­wa­nia do bli­skiej wojny. Qu­andt nie za­py­piał gru­szek w po­pie­le i in­ten­syw­nie roz­bu­do­wy­wał stan po­sia­da­nia. Zbro­ją­ce się na po­tę­gę Niem­cy chęt­nie brały na sie­bie całe ry­zy­ko pro­duk­cji, a jed­no­cze­śnie wy­stę­po­wa­ły w roli głów­ne­go od­bior­cy. Fa­bry­ki wcho­dzą­ce w skład grupy Qu­and­ta stały się waż­ny­mi do­staw­ca­mi dla nie­miec­kie­go prze­my­słu zbro­je­nio­we­go i od­bior­cą rzą­do­wych sub­wen­cji, np. przez pe­wien czas pro­duk­cja każ­de­go ka­ra­bi­nu typu Mau­ser była do­fi­nan­so­wa­na przez pań­stwo sumą 6,50 re­ich­sma­rek. Qu­andt nie mu­siał być pod­że­ga­czem wo­jen­nym, bo tak, czy ina­czej, jak to sfor­mu­ło­wał Jo­achim Schol­ty­seck "cele III Rze­szy były cał­ko­wi­cie zbież­ne z ce­la­mi eko­no­micz­ny­mi za­kła­dów zbro­je­nio­wych Qu­and­ta“, a "po­li­ty­ka zbro­je­nio­wa stwa­rza­ła moż­li­wość zwięk­sze­nia pro­duk­cji, a tym samym i zy­sków“. (…)

Wpraw­dzie boń­ski hi­sto­ryk prze­ko­ny­wu­ją­co do­ku­men­tu­je, że Günther Qu­andt nie był fa­na­tycz­nym na­zi­stą, ale jak żaden inny prze­my­sło­wiec czer­pał so­wi­te zyski dzię­ki współ­pra­cy z re­żi­mem na­zi­stow­skim. Qu­andt nie był także "sym­pa­ty­kiem" sys­te­mu, jak to okre­ślił alianc­ki sąd de­na­zy­fi­ka­cyj­ny w 1948 roku, lecz ko­la­bo­ra­to­rem z krwi i kości: "Pa­triar­cha ro­dzi­ny sta­no­wił część na­zi­stow­skie­go re­żi­mu". Rüdiger Jung­bluth w swo­jej książ­ce pisał, że Qu­andt uni­kał za­własz­cza­nia ży­dow­skich przed­się­biorstw. Tym­cza­sem Schol­ty­seck za­li­cza Qu­and­ta do dużej grupy prze­my­słow­ców, któ­rzy chęt­nie przej­mo­wa­li "ary­zo­wa­ne" fa­bry­ki ży­dow­skie, choć "świet­nie zda­wa­li sobie spra­wę z dra­ma­tycz­ne­go po­ło­że­nia ży­dow­skich wła­ści­cie­li. Mało tego, bez­względ­nie je wy­ko­rzy­sty­wa­li w celu prze­ję­cia skon­fi­sko­wa­ne­go przed­się­bior­stwa".

Naj­młod­szy syn Günthe­ra Qu­and­ta - Ha­rald za­miesz­kał po roz­wo­dzie ro­dzi­ców z matką, która wy­szła za mąż za Jo­se­pha Go­eb­bel­sa. Trud­no się dzi­wić, że chło­pa­ko­wi im­po­no­wa­ła wła­dza i wiel­ko­pań­ski styl życia na­zi­stow­skiej elity. Kiedy oj­ciec był za­ję­ty "ary­za­cją" ko­lej­nej fa­bry­ki Ber­lin-Er­fur­ter Ma­schi­nen­fa­brik, la­to­rośl rodu Qu­and­tów szpa­no­wa­ła w szko­le mo­to­cy­klem, a potem sa­mo­cho­dem, po­da­ro­wa­nym przez ojca. Tym­cza­sem ży­dow­scy wła­ści­cie­le "za­ry­zo­wa­ne­go" za­kła­du zo­sta­li de­por­to­wa­ni w 1941 roku do Lit­zman­n­stadt, a w li­sto­pa­dzie 1941 roku za­mor­do­wa­ni w Cheł­mie. Resz­tę ich ma­jąt­ku za­re­kwi­ro­wa­no na po­czet tzw. "po­dat­ku od uciecz­ki z Rze­szy".

Wcze­snym latem 1948 roku cze­ka­jąc na we­ry­fi­ka­cję izby orze­ka­ją­cej 67-let­ni Günther Qu­andt snuł plany na przy­szłość: "Wziąw­szy po uwagę, że w prze­szło­ści pa­ra­łem się róż­no­rod­ną dzia­łal­no­ścią, bę­dzie chyba moż­li­we zna­le­zie­nie no­we­go, waż­ne­go sta­no­wi­ska, na któ­rym dam upust mojej ener­gii". Wkrót­ce speł­ni­ło się pra­gnie­nie Qu­and­ta: prze­my­sło­wiec otrzy­mał z po­wro­tem fa­bry­ki, ku­pio­ne za zyski z prze­my­słu zbro­je­nio­we­go. Ogrom­ne długi, za­cią­gnię­te na mo­der­ni­za­cję za­kła­dów stop­nia­ły w wy­ni­ku re­for­my wa­lu­to­wej, a zgro­ma­dzo­ne su­row­ce stwo­rzy­ły ide­al­ne pod­wa­li­ny pod na­ro­dzi­ny nie­miec­kie­go cudu go­spo­dar­cze­go. Jo­achim Schol­ty­seck: "Ka­rie­ra Qu­and­tów. Nie­miec­ka dy­na­stia prze­my­słow­ców“, wy­daw­nic­two C.H. Beck, Mo­na­chium 2011 rok, 1184 stro­ny, 39,95 euro.

>>>>>

180 zlotych ! Ale oni maja w strefie euro ceny ! Tak chcieliscie zachodu a tam takie sa ceny . Ja absolutnie takich ksiazek nie jestem w stanie kupic ...

Tak podziwia ich swiat ze sukces a tutaj za tym kryje sie diabel ! Ilu Niemcow po takich ,,sukcesach'' poszlo do piekla... Nie mowie ze akurat Qandtowie . Oby nie ! Ale brak pokuty i rozliczenia z hiteleryzmem... Udawanie ze ,,nic nie bylo'' ... Konczy sie tragedia po smierci . Bo droga do Boga jest zablokowana a oznacza to wieczne potepienie ! I Niemcy maja gorzej niz ci z Rosji ! Ci z Rosji maja kwalifikacje ,,dzicy'' a dzikim z uwagi an niski poziom wiele sie wybacza . Niemcy to swiatowa czolowka pod wzgledem poziomu oswiaty i dostepnosci do kultury i wszystkiego... zatem nie ma tlumaczen ze mieli ciezko ... Powodzenie tutaj widac losu TAM nie widac . Tu jest troche lat TAM WIECZNOSC BEZ KONCA !!! Sami sobie ocencie o co warto sie starac !

Günther Qu­andt, fot. FORUM


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:52, 13 Sty 2012    Temat postu:

Malte Herwig / Süddeutsche Zeitung

Moralna katastrofa

Czasy nazistowskie zaliczają się do najlepiej zbadanych epok niemieckiej historii – ale lata, które po niej nastąpiły, już nie. Dopiero teraz okazuje się, że liczba byłych polityków z nazistowską przeszłością jest przerażająca.

Rząd federalny Niemiec przekopał się przez swe archiwa i wydał obszerny raport. Jest to odpowiedź władz na interpelację Partii Lewicy z ubiegłego roku. Jej wnioskodawcy, skupieni wokół deputowanego Jana Korte, w grudniu 2010 roku przedłożyli obszerny katalog pytań, dotyczących obchodzenia się z nazistowską przeszłością. Chodziło o kontynuację zajmowania stanowisk w ministerstwach i urzędach szczebla federalnego oraz krajowego, o ściganie nazistowskich przestępstw, o świadczenia odszkodowawcze i o finansowanie miejsc pamięci. Ujawniony w 2007 roku w archiwum federalnym w Berlinie dokument potwierdza przynależność byłego premiera krajowego Badenii-Wirtembergii Hansa Filbingera do NSDAP. Nowe badania rządu federalnego wykazały, że 26 federalnych ministrów i kanclerz było członkami organizacji nazistowskich.

Wysiłek badawczy był równy takiemu, jaki wiąże się z sporządzeniem pracy doktorskiej o tematyce historycznej, a rząd federalny starał się najwyraźniej zaprezentować jako wzorowy uczeń. Wiodące w przygotowywaniu raportu ministerstwo spraw wewnętrznych dwukrotnie prosiło o dodatkowy czas i przedstawiło teraz 118–stronicowy dokument, udostępniony "Süddeutsche Zeitung".

Wymienia on między innymi 26 federalnych ministrów i jednego kanclerza federalnego, którzy przed rokiem 1945 byli członkami NSDAP lub innych nazistowskich organizacji jak SS, SA i gestapo, wśród nich Horsta Ehmke, Waltera Scheela, Friedricha Zimmermanna i Hansa-Dietricha Genschera.

Informacje o ich członkostwie w NSDAP przedostało się już co prawda wcześniej do wiadomości publicznej dzięki badaniom naukowców lub dziennikarzy. Jednak było ono – również przez historyków – często kwestionowane. Niektórzy z inkryminowanych twierdzili, że nigdy nie składali wniosku o członkostwo i wbrew własnej woli znaleźli się w partii Hitlera. W każdym razie nigdy nie udowodniono, że takie zbiorowe przyjęcia bez wiedzy zainteresowanych rzeczywiście miały miejsce.

Zaprezentowane w raporcie stanowisko rządu federalnego jest takie, że byli ministrowie jak Genscher i Ehmke zostali mimo wszystko wciągnięci na listę. Ich członkostwo w NSDAP zostało w ten sposób, nie zważając na ich indywidualne wypowiedzi, w pewnym stopniu urzędowo potwierdzone.

Kreskę postawiono w sprawach odszkodowań. Partia Lewicy pytała się o wypłaty zadośćuczynień dla internowanych włoskich jeńców i nieżydowskich ofiar nazizmu z Europy Wschodniej. Zwięzła odpowiedź: "Rząd federalny nie widzi żadnego powodu, by rozważać takie odszkodowania". Inicjator interpelacji Korte nie chce się zadowolić taką odpowiedzią: – Ton jest taki, że Niemcy spłaciły swe zobowiązania, są mistrzami świata w przezwyciężaniu przeszłości i nie chcą być obciążane dalszymi pytaniami w sprawie zapomnianych ofiar – ocenia.

Wysiłek badawczy był znaczny. Wymienione w raporcie zasoby obejmują setki tysięcy akt personalnych byłych urzędników. Kwerendy w archiwum federalnym zabierały przeciętnie od 30 do 60 minut na osobę, obliczają autorzy dokumentu. Samo tylko sprawdzenie nazwiska w kartotece członkowskiej NSDAP wymagało 15 minut. Kwadrans przezwyciężania przeszłości to nie wydaje się być zbyt dużo, ale dolicza się on do sumy ogólnej. Z tego wynika, że rząd federalny dostarczył tylko próbki wyrywkowe i tym samym zasugerował dalsze badania.

"Bezprzykładna moralna katastrofa"

Dlaczego jednak autorzy najwyraźniej nawet w tak istotnym przypadku Genschera nie zadali sobie trudu sprawdzenia danych, pozostaje zagadką. Jako data przyjęcia do NSDAP podawany jest tutaj, tak jak w Wikipedii, rok 1945, podczas gdy kartoteka w archiwum federalnym wymienia rok 1944. W sprawie byłych członków NSDAP w Bundestagu lat 50. i 60. rząd federalny w ogóle nie chce się wypowiadać. Jak się twierdzi, nie ma żadnego powodu podejmowania badań, dotyczących innych organów konstytucyjnych.

Szczególnie wymowne jest natomiast wyliczenie dymisji, które nastąpiły w związku z obciążeniami nazistowskimi. W ministerstwie spraw zagranicznych, gdzie personel wyższej rangi jeszcze w 1952 roku w około 34 procentach stanowili byli członkowie NSDAP, zaledwie trzech urzędników zwolniono z powodu ich przeszłości w Trzeciej Rzeszy. W ministerstwie sprawiedliwości tylko jednego. Natomiast w latach 50. wytrwale ponownie przyjmowano do służby publicznej urzędników, których zwolniono wcześniej z powodu ich działalności w państwie hitlerowskim. Podstawą był tak zwany "paragraf 131", uchwalona w 1951 roku nowelizacja artykułu 131 konstytucji, według której osoby mniej obciążone mogły znów zostać urzędnikami. Liczby są szokujące: do 31 marca 1955 roku w ministerstwie obrony 77,4 proc. nominacji nastąpiło na podstawie "paragrafu 131", w ministerstwie gospodarki 68,3 proc., a w urzędzie prasy i informacji rządu federalnego 58,1 proc.

Dwanaście lat Trzeciej Rzeszy może należeć do najlepiej zbadanych epok niemieckiej historii, jak sugeruje wsparty setkami pozycji bibliograficznych raport. Nie dotyczy to w każdym razie obchodzenia się z nazistowską przeszłością po 1945 roku, kiedy to zbyt długo inicjatywa pochodziła tylko od organizacji skupiających zainteresowanych, naukowców i mediów. Nie darmo dopiero niedawno powołano komisje do badania historii takich państwowych organów, jak ministerstwo spraw zagranicznych , federalna służba wywiadowcza czy służby ochrony konstytucji. – Nadal w wielu miejscach nic nie rusza się z miejsca, wystarczy spojrzeć na krajowe urzędy ochrony konstytucji czy krajowe urzędy kryminalne – krytykuje Korte. Historia Republiki Federalnej jest w znacznej mierze historią demokratycznego sukcesu. Jednak raport rządu federalnego o obchodzeniu się z nazistowską przeszłością ponownie skłania do postawienia sobie pytania o to, jak można było przy pomocy niedemokratycznego personelu budować demokratyczne instytucje. – Odpowiedź ilustruje nie dająca się nie zauważyć obecność byłych narodowosocjalistycznych elit funkcyjnych w ministerstwach i agendach bezpieczeństwa wczesnej Republiki Federalnej – mówi Jan Korte. – Jej rozmiary można z dzisiejszej perspektywy określić jako bezprzykładną moralną katastrofę.

>>>>>

RFN zbudowali byli hitlerowcy to nie tajemnica . Zreszta NRD takze tylko ze tej stalinowskiej kloaki nikt juz nie broni ...
Ale bezkarnosc nazioli w RFN byla oczywista . Zreszta pozniej nastapil bunt bo dzieci wiedzialy co robili rodzice stad wziela sie ,,lewicowa'' fala zreszta malo chlubna bo skoro komunistyczna to dzieci nie bardzo okazaly sie lepsze od rodzicieli ...
A mimo to co by nie mowic Niemcy nie sa przeciez hitlerowskie . Nawet byli naziole nie byli w stanie zmienic ukladu sil na swiecie .

Widzicie co to znaczy pietno zbrodni przechodzace na dzieci z ojcow ! Polaska jest krajem BŁOGOSŁAWIONYM ! To jest wlasnie kraj Maryi ! :O)))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:10, 06 Lut 2012    Temat postu:

Klaus Wiegrefe / Der Spiegel

Zbrodniarze nigdy nieukarani

Masakra w Rowach Ardeatyńskich pod Rzymem, jaka miała miejsce w 1944 roku, była jedną z najcięższych niemieckich zbrodni wojennych we Włoszech. Dzisiaj wychodzi na jaw, że po wojnie dyplomaci kanclerza Adenauera skutecznie sabotowali zamiar ukarania sprawców.

Fit. Getty Images/FPM Przed rozpoczęciem II wojny w Rowach Ardeatyńskich pod Rzymem wydobywano tuf, służący do wytwarzania cementu. Teraz produkcja została wstrzymana, korytarze oświetlały jedynie słabe płomienie pochodni. Na zewnątrz, w popołudniowym słońcu 24 marca 1944 roku zwożono ciężarówkami wciąż nowych więźniów. Pod koniec zgromadzono tu już 335 mężczyzn, najmłodszy z nich miał piętnaście lat. Wszyscy byli Włochami. Niemieccy okupanci chcieli pomścić zamach na niemiecki oddział policji, dokonany dzień wcześniej przez komunistycznych partyzantów na Via Rasella w Rzymie. Ofiary owego odwetu wybrane zostały przypadkowo, większość siedziała wcześniej w więzieniu gestapo we włoskiej stolicy lub w więzieniach Wehrmachtu. Żadna z nich nie brała udziału w owym zamachu.

Około godziny 15.30 Niemcy zapędzają pierwszą piątkę do nieczynnych kamieniołomów. Hauptsturmführer SS pyta o nazwiska i skreśla je z trzymanej w ręku listy. Mężczyźni muszą uklęknąć w półmroku, esesmani strzelają im w kark. Następnie wprowadzonych zostaje kolejnych pięciu. Gdy drogę zaczyna zagradzać coraz więcej ciał, Niemcy układają zmarłych w stosy i każą wdrapywać się na nie tym, którzy za chwilę mają być straceni.

Egzekucja trwa do wczesnych godzin popołudniowych. Zbrodnia ta staje się szczególnie okrutna również dlatego, że mordercy wcześniej upili się i strzelają niecelnie. Wiele ofiar, jeszcze żywych, dusi się pod ciężarem padających na nie kolejnych zwłok. Na koniec esesmani wysadzają kamieniołomy w powietrze.

Ów akt przemocy, który przeszedł do historii zbrodni wojennych jako masakra w Rowach Ardeatyńskich, po 1945 roku stał się symbolem niemieckich niegodziwości popełnionych we Włoszech w latach Trzeciej Rzeszy. Dziś tamte wydarzenia przypomina ogromny pomnik ku czci ofiar wojennych, co roku czołowi włoscy politycy składają tutaj wieńce. Choć jednak do dzisiaj kultywuje się pamięć o tamtej zbrodni, faktem jest, że ani niemieckie, ani włoskie władze nie były nigdy zainteresowane ukaraniem sprawców. W 1948 roku w Rzymie jedynie Herberta Kapplera, szefa außenkommando w stolicy nad Tybrem, skazano na dożywotnie pozbawienie wolności.

Szukając przyczyn owej powściągliwości, berliński historyk Felix Bohr natknął się w Archiwum Politycznym Ministerstwa Spraw Zagranicznych na spektakularne dokumenty, które opublikował właśnie na fachowym portalu [link widoczny dla zalogowanych] przeznaczonym dla historyków. Chodzi tu o prowadzoną w 1959 roku korespondencję między niemiecką ambasadą w Rzymie a bońskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Pisma te z niespotykaną jednoznacznością dokumentują, jak niemieccy dyplomaci i placówki włoskie wspólnie chroniły ludzi Kapplera przed wymiarem sprawiedliwości. Celem owych działań było ”pożądane zarówno przez stronę niemiecką, jak i włoską uśpienie” owej kwestii – odnotował radca ambasady Kurt von Tannstein.

Tannstein w 1933 roku był członkiem NSDAP, a w czasach Joachima von Ribbentropa, ministra spraw zagranicznych w rządzie Hitlera, wstąpił do służby dyplomatycznej. Jako że poza nim sprawą Kapplera zajmowali się wyłącznie pracownicy MSZ mający za sobą nazistowską przeszłość, znalezisko Bohra rozpętało na nowo debatę wokół historii owego resortu. W 2010 roku komisja historyków opublikowała bestseller zatytułowany ”Urząd”, w którym chodziło głównie o rolę, jaką Ministerstw Spraw Zagranicznych odegrało w holokauście. Od tamtej pory historycy i dziennikarze badają kwestię, czy dyplomaci, którzy wiernie służyli Hitlerowi, reprezentowali potem wartości nowo powstałej Republiki Federalnej – czy też MSZ był władzą dążącą do darowania kar.

W przypadku Rowów Ardeatyńskich inicjatywa wyszła od włoskiego rządu. Jego dążenie do ukarania niemieckich zbrodni szybko jednak osłabło. Wielu sprawców żyło w RFN, a rządzący Włochami chrześcijańscy demokraci chcieli uniknąć ekstradycji. ”W dniu, gdy zostanie wydany pierwszy niemiecki zbrodniarz, zacznie się fala protestów w krajach, które zażądają ekstradycji zbrodniarzy włoskich” – ostrzegał jeden z czołowych dyplomatów w Rzymie. W końcu Włochy aż do 1943 roku stały po stronie Hitlera i zajęły część Bałkanów. Setki tysięcy ludzi padły tam ofiarą włoskiej przemocy.

Chrześcijańscy demokraci uważali ponadto, że dobre stosunki z Republiką Federalną, partnerem w NATO, oraz z jej kanclerzem Konradem Adenauerem ucierpiałyby po wszczęciu nowych postępowań sądowych. I nie chcieli również, by odżyła pamięć o komunistycznym ruchu oporu przeciwko Niemcom – na czym skorzystałaby zapewne czerwona opozycja we włoskim parlamencie. W 1958 roku zaczęło się więc wielkie sprzątanie w państwowej prokuraturze wojskowej. Tysiące akt zamknięto na klucz w archiwach. Rok później prokuratorzy wzięli po lupę masakrę w Rowach Ardeatyńskich – postępowanie przeciwko Kapplerowi nigdy nie zostało formalnie zakończone, ponieważ nie zdołano odnaleźć dwunastu podejrzanych przywódców SS i sędziów Wehrmachtu.

Naczelny prokurator Massimo Tringali pod koniec października wybrał się do niemieckiej ambasady w Rzymie. O jego zaskakująco szczerej wypowiedzi ambasador Manfred Klaiber informuje Bonn: ”Podczas rozmowy pułkownik Tringali dał jasno do zrozumienia, że strona włoska nie ma żadnego interesu w tym, by całą kwestię rozstrzeliwania zakładników we Włoszech, szczególnie w Rowach Ardeatyńskich, ponownie przedstawiać opinii publicznej. Z przyczyn dotyczących polityki wewnętrznej jest to niepożądane. Dlatego też byłby zadowolony, gdyby niemieckie placówki urzędowe po obowiązkowym starannym zbadaniu sprawy mogły zapewnić prokuraturę wojskową w Rzymie, że albo żaden z obwinionych już nie żyje, albo miejsc ich pobytu nie da się ustalić, albo też zidentyfikowanie owych osób z powodu niedokładnych danych nie jest możliwe. Gdyby jednak niemieckie placówki w oparciu o prowadzone śledztwo doszły do stwierdzenia, że wszyscy lub niektórzy z obwinionych nadal żyją i mieszkają na stałe w RFN, rząd federalny może, powołując się na niemiecko-włoską umowę o ekstradycji, oświadczyć, że żądane informacje nie mogą zostać udzielone, gdyż RFN zgodnie z powszechnymi zasadami nie wydaje swoich obywateli”.

Ambasador Klaiber, również, od 1934 roku, członek NSDAP, pracujący za Hitlera w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, dodał do tego w charakterze własnej opinii, że popiera ową "pełną zrozumienia prośbę”, która wymaga ”w miarę możliwości pozytywnej odpowiedzi".

Sympatia Klaibera dla sprawców była typowa dla młodej Republiki Federalnej. Częścią owego systemu był również fakt, że w bońskiej centrali MSZ obowiązek odpowiadania na prośby z Rzymu przejął Hans Gawlik, nierzucający się w oczy dyplomata, członek NSDAP od 1933 roku, a podczas wojny prokurator w Breslau, który podczas procesów norymberskich bronił przeróżnych dygnitarzy z SS. Później okazało się, że Gawlik wykorzystywał swoje stanowisko w resorcie spraw zagranicznych do ostrzegania byłych nazistów przed podróżowaniem za granicę, jeżeli po wojnie skazano ich tam zaocznie – po przyjeździe mogą bowiem zostać aresztowani. W tym kontekście nie dziwi bynajmniej, że w styczniu 1960 roku Gawlik napisał do ambasady, że w przypadku większości poszukiwanych "obecne miejsce pobytu jest niemożliwe do ustalenia", pozostaje również kwestią wątpliwą, czy owi mężczyźni "pozostali jeszcze w ogóle przy życiu". Jeden z pracowników ambasady zanotował: "Odpowiada to oczekiwanym rezultatom". Tymczasem wśród poszukiwanych był na przykład Carl-Theodor Schütz, dowodzący plutonami egzekucyjnymi w Rowach Ardeatyńskich. Niegdysiejszy hauptsturmführer SS służył obecnie nowej Republice w Federalnej Służbie Wywiadowczej.

Na owej liście znalazł się również Kurt Winden. Według informacji Kapplera, szefa außenkommando w Rzymie, prawnik ów brał udział w wybieraniu ofiar, czemu sam zainteresowany później zaprzeczał. W 1959 roku można było go bez trudu odnaleźć – mieszkaniec Nadrenii pracował jako główny doradca prawny Deutsche Bank we Frankfurcie nad Menem. W przypadku obersturmführera SS Heinza Thunata z akt wynika nawet, że Gawlikowi najpóźniej w 1961 roku znane było jego miejsce zamieszkania. Adres Thunata ”jest tutaj znany“ – napisał eks-nazista Gawlik do eks-nazistów Klaibera i Tannsteina. Ambasador Klaiber odpowiedział podobno Włochom, że ”na temat Thunata nie zostaną złożone żadne oświadczenia“. I tak się też stało. W lutym 1962 roku postępowanie w Rzymie zostało zawieszone.

Jedynie dwóch ludzi z listy sprawców musiało po wielu latach, gdy pokolenie zbrodniarzy w ich nowych obowiązkach zastąpiła już następna generacja, odpowiedzieć jednak za swoje czyny. Obaj, jak sami przyznali, brali udział w masakrze, obaj przez kilkadziesiąt lat żyli oficjalnie, przez nikogo nieniepokojeni, pod własnym nazwiskiem – Erich Priebke w Argentynie, Karl Hass przez pewien czas nawet we Włoszech. W 1998 roku zostali skazani na dożywotnie więzienie. Hass w międzyczasie zmarł, 98-letni obecnie Priebke mieszka w Rzymie, gdzie przebywa w domowym areszcie.

>>>>

Jak widzicie byli hitlerowcy stanowili potezna sile w RFN i nie mozna ich bylo lekcewazyc . Adenauer przypomne mlodym nie byl hitlerowcem a ich wiezniem ale jak doszedl do wladzy to sie wdal w uklady jak to sie zdarza bylym opozycjonistom zadnym wladzy i tak wyszlo . Ale faktycznie rezim hitlerowski mial olbrzymie poparcie i mocno byl osadzony w tym kraju . To nie Lbia czy Syria nie miejmy wyobrazen ze skoro rezim to Niemcy masowo byli przeciw !!! Z 50 % popieralo ze 25 % bylo obojetne i tylko jakies 25 % mozna uznac za przeciwnikow ! A poniewaz jest to kraj dycypliny wygladalo na niemal 100 % poparcie ...
Wszak nawet przeciwnicy Hitlera do wojska isc musieli i walczyc tez musieli ... Jest to zatem najbardziej winny narod swiata bo wyksztalocony najbardziej i nic im nie brakowalo ani wiedzy ani dostepu do Biblii ktora chyba poza bezdomnymi kazdy Niemiec byl w stanie kupic ... To nie dziki kraj bez kultury i wiedzy ... Stad osad ich jest surowy nie taki jak Rosjan ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:00, 24 Maj 2012    Temat postu:

Niemcy: nagrody za odwagę dla dziennikarzy z krajów poradzieckich

Dzien­ni­ka­rze i re­dak­cje z kra­jów b. ZSRR otrzy­ma­li w Ham­bur­gu na­gro­dy im. Gerda Bu­ce­riu­sa, za­ło­ży­cie­la li­be­ral­ne­go nie­miec­kie­go ty­go­dni­ka "Die Zeit". Wy­róż­nie­nia zo­sta­ły im przy­zna­ne za od­wa­gę w pracy dzien­ni­kar­skiej - in­for­mu­je agen­cja dpa.

Wśród lau­re­atów jest Olga Ro­ma­no­wa, blo­ger­ka "Echa Mo­skwy" i fe­lie­to­nist­ka ga­ze­ty "The New Times" (daw­niej "No­wo­je Wrie­mia"). Ro­ma­no­wa jest au­tor­ką ar­ty­ku­łów o sy­tu­acji w ro­syj­skich wię­zie­niach. W Rosji ma obec­nie miej­sce "we­so­ła re­wo­lu­cja", prze­bie­ga­ją­ca pod ha­słem "Rosja bez Pu­ti­na" - po­wie­dzia­ła lau­re­at­ka na uro­czy­sto­ści wrę­cze­nia na­gród.

Wy­róż­nie­nie otrzy­mał także Wa­le­ry Kar­ba­le­wicz, re­dak­tor na­czel­ny bia­ło­ru­skie­go pisma "Gra­ma­dzian­ska al­ter­na­ty­wa" (Oby­wa­tel­ska al­ter­na­ty­wa), uwa­ża­ny za jed­ne­go z naj­waż­niej­szych ko­men­ta­to­rów na Bia­ło­ru­si. Z kolei dzien­ni­kar­kę ra­dio­wą Cha­di­dżę Isma­iło­wą na­gro­dzo­no za ma­te­ria­ły de­ma­sku­ją­ce ko­rup­cję, nad­uży­cia wła­dzy i na­ru­sze­nia praw czło­wie­ka w Azer­bej­dża­nie.

Na li­ście lau­re­atów zna­lazł się także kau­ka­ski kwar­tal­nik "Dosz" (Słowo), ma­ją­cy biura w Mo­skwie i sto­li­cy Cze­cze­nii Gro­znym. Ty­go­dnik "Ukra­iń­skij Tyż­deń" do­stał na­gro­dę za "nie­za­leż­ność, am­bi­cję i od­wa­gę".

Łącz­na pula na­gród wy­nio­sła w tym roku 70 000 euro. Na­gro­dy im. Gerda Bu­ce­riu­sa przy­zna­wa­ne są od 2000 roku. "Die Zeit" na­le­ży do wio­dą­cych nie­miec­kich ty­go­dni­ków opi­nio­twór­czych. Współ­pra­cow­ni­kiem i wy­daw­cą pisma była zmar­ła dzie­sięć lat temu hra­bi­na Ma­rion Do­en­hoff. Po­cho­dzą­ca z Prus Wschod­nich dzien­ni­kar­ka an­ga­żo­wa­ła się od końca lat 60. w po­jed­na­nie z Po­la­ka­mi.

>>>>

Tutaj dopiero macie przyklad bizantynizmu ! Germancy utrzymuja rezim Putina kontraktami surowcowymi ... i daja nagrody ludziom niszczonym przez rezim za kase ktora jeszcze niedawno byla na ich kontach . To jest wlasnie szyt falszu ale i przebieglosci Bizancjum . Poza tym dodam ze jak wam wciskaja w mediach o tym jakoby w Rosji bylo ,,po bizntyjsku'' to sa brednie nieukow . To ze oni wzieli orla z Bizancjum ? Niedawno mieli sierp i mlot i gwiazde ... Symbole zmieniaja jak rekawiczki . Co zreszta tez jest znamienne . Pokazuje ze u nich nie ma cywilizacji to sa dzicy . Cywilizacja Bizancjum wymaga poziomu kultury . A Niemcy jak wiadomo przodowali w kulturze . I to jest wlasnie Bizancjum bo dawne Bizancjum tez przodowalo ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:18, 24 Maj 2012    Temat postu:

Niemieccy lekarze przepraszają za udział w zbrodniach nazistowskich.

Podczas swego kongresu zawodowego w Norymberdze, niemieccy lekarze przeprosili za udział w nazistowskich zbrodniach w czasach III Rzeszy. "Wyrażamy głęboki żal i prosimy o wybaczenie wszystkie ofiary i ich rodziny" - napisali w środę lekarze w "Deklaracji Norymberskiej".

"Te zbrodnie nie były wówczas działaniami pojedynczych lekarzy, lecz działaniami znacznej części środowiska medycznego" - głosi dokument.

Tegoroczny kongres niemieckich lekarzy zorganizowano w Norymberdze, mieście, którego historia jest wyjątkowo ściśle związana z hitlerowską dyktaturą. To właśnie tam odbywały się zjazdy NSDP, a po wojnie - proces nazistowskich zbrodniarzy.

>>>>>

Tak sie konczy gdy jest wysoki poziom wiedzy i kultury a brak moralnosci . Medycyna tych czasow w Niemczech jak cala nauka byla zdaje sie na NAJWYZSZYM swiatowym poziomie . Przeciez USA zawdzieczaly nauke emigrantom z Niemiec z czasow Hitlera .
Jak widzicie . Wiedza i nauka to bardzo malo . Zawsze ostatecznie liczy sie ile czlowiek ma w sobie milosci i dzicy z latwoscia przewyzszaja moralnie najwieksze cywilizacje .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:43, 18 Cze 2012    Temat postu:

Polityk CDU: wysadzić w powietrze berlińską Kolumnę Zwycięstwa

Polityk niemieckiej CDU, Heiner Geissler, uznał jeden z najbardziej znanych historycznych symboli Berlina, Kolumnę Zwycięstwa w Tiergarten, za "najgłupszy pomnik" w Niemczech i opowiedział się za wysadzeniem monumentu w powietrze. Kolumna Zwycięstwa to "symbol nacjonalizmu i militaryzmu" - powiedział Geissler agencji dpa, określając popularny pomnik mianem "kiczu z czasów epoki wilhelmińskiej" (II poł. XIX w.).

- To śmieszne, że pokazujemy dziś w formie pomnika i celebrujemy w centrum Berlina krwiożercze sceny. To godna zastanowienia bezmyślność - zauważył 82-letni chadek, należący do najbarwniejszych postaci swojej partii.

Jak poinformował w poniedziałek dziennik "Bild", Geissler w jednej z audycji telewizyjnych domagał się wysadzenia kolumny w powietrze. Pytany przez dziennikarza dpa, czy to prawda, odpowiedział: "Jeżeli potraktuje pan poważnie ironię. Za każdym przejawem ironii kryje się jednak poważna myśl".

Wyjaśnił, że chciał sprowokować dyskusję o wojennych pomnikach z czasów pruskich w Niemczech.

Kolumna Zwycięstwa powstała w latach 1865-1873, po serii militarnych zwycięstw Prus nad Danią (1864), Austrią (1866) i Francją (1870-71), które doprowadziły do powstania w środku Europy potężnego Cesarstwa Niemieckiego.

Na szczycie wysokiej na 67 metrów kolumny znajduje się pozłacana figura Wiktorii - bogini zwycięstwa. Mozaiki, którymi wyłożona jest budowla, nawiązują do kluczowych wydarzeń z niemieckiej historii. Początkowo kolumna stała przed budynkiem parlamentu - Reichstagiem. W 1939 roku przeniesiono ją na obecne miejsce.

>>>>

Istotnie pomnik militaryzmu pruskiego i agresywnego obledu ! Same zaborcze wojny . Ten szal wlasnie doprowadzil do Hitlera . Zadne tam teorie rasowe . Rasistow swirow jest na peczki i od tego nie wybuchaja takie zbrodnie . Niemcom ,,potwierdzilo sie'' ze bandyckie napasci sa ,,korzystne'' dla kraju ... Trudno jednakze je wysadzac sa one pomnikami glupoty ktora byla FAKTEM . I powinny byc jak ostrzezenie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:40, 16 Paź 2012    Temat postu:

Mateusz Zimmerman
Biznesmeni i naziści – niechlubne karty wielkich firm

Biz­nes bywał waż­niej­szy niż prawa czło­wie­ka, na zbrod­nie można było przy­my­kać oczy. Oto sze­reg słyn­nych firm, które w cza­sie rzą­dów Hi­tle­ra za­pi­sa­ły wsty­dli­we roz­dzia­ły swo­jej hi­sto­rii.

BMW: konie me­cha­nicz­ne i praca nie­wol­ni­cza

Już w la­tach 20. – kiedy wielu nie­miec­kim przed­się­bior­stwom za­glą­da­ło w oczy widmo plaj­ty – BMW za­ra­bia­ło na kon­trak­tach na do­sta­wę sil­ni­ków lot­ni­czych do ZSRR. Z kolei po wy­bu­chu wojny kon­cern stał się do­staw­cą Luft­waf­fe. Cała fa­bry­ka w Mo­na­chium zo­sta­ła prze­sta­wio­na na tory pro­duk­cji wo­jen­nej. Do 1945 r. firma wy­pro­du­ko­wa­ła ponad 30 tys. sil­ni­ków, pro­wa­dzi­ła też prace nad na­pę­dem od­rzu­to­wym i bro­nią ra­kie­to­wą. Wy­pusz­cza­ła rów­nież na rynek mo­to­cy­kle z cha­rak­te­ry­stycz­nym ko­szem.

Po­czy­na­jąc od roku 1941 r., bli­sko po­ło­wę siły ro­bo­czej BMW sta­no­wi­li róż­ne­go typu ro­bot­ni­cy przy­mu­so­wi: jeńcy wo­jen­ni czy więź­nio­wie obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Naj­więk­sza grupa po­cho­dzi­ła z sied­miu po­do­bo­zów KL Da­chau, któ­rych ko­man­da miały pra­co­wać wła­śnie przy mon­to­wa­niu i na­pra­wia­niu sil­ni­ków lot­ni­czych. Do wy­ko­rzy­sta­nia 30-ty­sięcz­ne­go kon­tyn­gen­tu ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych firma przy­zna­ła się do­pie­ro pod ko­niec lat 90.

Warto też wspo­mnieć, że silne po­wią­za­nia z na­zi­stow­skim re­żi­mem miał pa­triar­cha ro­dzi­ny Qu­and­tów (po­sia­da­cze spo­rej czę­ści udzia­łów w dzi­siej­szym BMW). Günther Qu­andt był jed­nym z prze­my­sło­wych po­ten­ta­tów Rze­szy, a jego in­te­re­sy ko­rzy­sta­ły za­rów­no na wy­własz­cza­niu ży­dow­skich przed­się­biorstw (na kilku po pro­stu po­ło­żył rękę), jak i na bli­skich re­la­cjach z na­zi­stow­ską ka­ma­ry­lą. Magda Rit­schel, nim zo­sta­ła żoną hi­tle­row­skie­go mi­ni­stra pro­pa­gan­dy Jo­se­pha Go­eb­bel­sa, przez osiem lat była zwią­za­na wła­śnie z Qu­and­tem se­nio­rem.

Dia­beł ubie­rał się u Bossa

Kiedy ko­lej­ne fale kry­zy­su i in­fla­cji prze­ta­cza­ły się przez Re­pu­bli­kę We­imar­ską, kra­wiec Hugo Boss le­d­wie ura­to­wał odzie­dzi­czo­ną po ro­dzi­cach fa­bry­kę od ban­kruc­twa. Wie­rzy­cie­le zo­sta­wi­li go z sze­ścio­ma ma­szy­na­mi do szy­cia, by mógł sta­nąć na nogi. Boss szył więc mun­du­ry dla po­li­cjan­tów i li­sto­no­szy. A w 1931 r. zo­stał człon­kiem-spon­so­rem par­tii na­zi­stow­skiej.

Do­star­czał jej tego, na czym znał się naj­le­piej: odzie­ży. SS, SA, Hi­tler­ju­gend – pier­wo­wzo­ry uni­for­mów dla tych or­ga­ni­za­cji wy­szły wła­śnie od Bossa. Przed doj­ściem na­zi­stów do wła­dzy pro­jek­tant za­ra­biał ponad 30 tys. marek rocz­nie, w pierw­szym roku wojny nie­miec­ko-so­wiec­kiej jego do­cho­dy były ponad stu­krot­nie wyż­sze (3,3 mln marek). Jesz­cze na po­cząt­ku 1945 r. fa­bry­ka Bossa szyła dla na­zi­stów za­ma­wia­ne mun­du­ry.

W pro­ce­sie de­na­zy­fi­ka­cyj­nym Hugo Boss zo­stał za­kwa­li­fi­ko­wa­ny jako ak­tyw­ny na­zi­sta. Tłu­ma­czył, że do­łą­czył do NSDAP, by ura­to­wać firmę – w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak był lo­jal­nym współ­pra­cow­ni­kiem i be­ne­fi­cjen­tem hi­tle­row­skich rzą­dów. Po­zba­wio­no go praw wy­bor­czych, od­su­nię­to od kie­ro­wa­nia przed­się­bior­stwem i ska­za­no na wy­so­ką grzyw­nę. Zmarł trzy lata po woj­nie – firma prze­trwa­ła, a jej spad­ko­bier­cy uczy­ni­li z Hugo Bossa markę o świa­to­wej re­no­mie.

O prze­szło­ści firmy zro­bi­ło się gło­śno do­pie­ro w la­tach 90. Oka­za­ło się przy tej oka­zji, że Hugo Boss ko­rzy­stał też pod­czas wojny z pracy przy­mu­so­wej – w sumie kil­ku­dzie­się­ciu jeń­ców wo­jen­nych i ok. 150 ro­bot­ni­ków z kra­jów pod­bi­tych przez Rze­szę.

Sie­mens: ubo­le­wa­my i pła­ci­my

Na po­cząt­ku obec­ne­go stu­le­cia BBC do­nio­sła, że Sie­mens chciał za­re­je­stro­wać w ame­ry­kań­skim urzę­dzie pa­ten­to­wym nazwę "Zy­klon" dla serii swo­ich urzą­dzeń do użyt­ku do­mo­we­go, m.​in. pie­cy­ków ga­zo­wych (!). Oczy­wi­ście od­po­wie­dzią była fala obu­rze­nia. Firma szyb­ko wy­co­fa­ła się z kosz­mar­ne­go po­my­słu.

Sko­ja­rze­nia były aż nadto oczy­wi­ste. W dru­giej po­ło­wie lat 30. Sie­mens stał się jed­nym z na­zi­stow­skich mo­no­po­li prze­my­sło­wych. Zaj­mo­wał bli­sko jedną trze­cią nie­miec­kie­go rynku elek­tro­tech­nicz­ne­go i za­trud­niał pra­wie 200 tys. ludzi, a wskaź­ni­ki te miały pod­czas wojny jesz­cze wzro­snąć.

Sie­mens ocho­czo ko­rzy­stał z nie­wol­ni­czej siły ro­bo­czej, m.​in. w obo­zie w Bo­br­ku (pod­obóz Au­schwitz). Więź­nio­wie wy­twa­rza­li tam głów­nie prze­łącz­ni­ki elek­trycz­ne do nie­miec­kich sa­mo­lo­tów i okrę­tów pod­wod­nych. Z kolei w po­do­bo­zach sku­pio­nych wokół Ra­vensbrück więź­niar­ki pra­co­wa­ły nad czę­ścia­mi elek­trycz­ny­mi do po­ci­sków V-1 i V-2.

Przez dzie­się­cio­le­cia firma utrzy­my­wa­ła, że poza wy­ra­że­niem "ubo­le­wa­nia" nie po­czu­wa się do fi­nan­so­wej od­po­wie­dzial­no­ści za ko­rzy­sta­nie z pracy przy­mu­so­wej w la­tach wojny. Ale pod ko­niec lat 90., idąc za przy­kła­dem Volks­wa­ge­na, Sie­mens utwo­rzył spe­cjal­ny fun­dusz od­szko­do­waw­czy dla ofiar pracy nie­wol­ni­czej. Od­szko­do­wa­nia z puli ponad 12 mln do­la­rów za­czę­to wy­pła­cać na po­cząt­ku obec­ne­go stu­le­cia.

Volks­wa­gen: wiel­ki in­ży­nier z brud­ny­mi rę­ka­mi

W prze­ci­wień­stwie do in­nych tu wy­mie­nio­nych, marka Volks­wa­gen jest "dziec­kiem" epoki na­zi­zmu. Po­mysł na "sa­mo­chód dla ludu" pod­rzu­cił Fer­di­nan­do­wi Po­rsche sam Hi­tler; pod­su­nął też in­ży­nie­ro­wi (wzo­ro­wa­ny na cze­cho­sło­wac­kiej ta­trze) "żu­ko­wa­ty" kształt auta. Pro­duk­cja KdF-wa­ge­nów ru­szy­ła w 1938 r. To był sa­mo­chód, na któ­rym opar­to po woj­nie słyn­ne­go "Gar­bu­sa".

Idea była na­stę­pu­ją­ca: stwo­rzyć sa­mo­chód, który bę­dzie kosz­to­wać nie­ca­ły ty­siąc marek i na który bę­dzie sobie mogła po­zwo­lić każda nie­miec­ka ro­dzi­na. Ku­sząc wizją wła­sne­go au­to­mo­bi­lu, na­zi­stow­skie wła­dze za­chę­ca­ły do od­kła­da­nia "pię­ciu marek na ty­dzień".

Ale warto pa­mię­tać, że Kübel­wa­gen, czyli coś w ro­dza­ju hi­tle­row­skie­go woj­sko­we­go jeepa, to także wyrób VW. W 1998 r. firma przy­zna­ła, że pod­czas wojny pra­co­wa­ło dla jej po­trzeb 15 tys. ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych – wielu spo­śród nich na spe­cjal­ne żą­da­nie fa­bry­ki. Pod ko­niec wojny bli­sko 80 proc. ro­bot­ni­ków Volks­wa­ge­na sta­no­wi­li więź­nio­wie!

Nie można też nie wspo­mnieć w kon­tek­ście Volks­wa­ge­na o roli rze­czo­ne­go Fer­di­nan­da Po­rsche – jed­ne­go z naj­słyn­niej­szych kon­struk­to­rów XX wieku. Przy­ło­żył on też rękę do naj­waż­niej­szych pro­jek­tów woj­sko­wych Rze­szy: czoł­gów Ty­grys, bom­bow­ca Jun­kers 88 czy po­ci­sku V-1. "Wiel­ki in­ży­nier" – jak go na­zy­wa­no na szczy­tach na­zi­stow­skiej wła­dzy – nie za­cho­wał czy­stych rąk.

Al­lianz: jak ubez­pie­czyć na­zi­stów

Hi­sto­ria dzi­siej­sze­go gi­gan­ta świa­ta fi­nan­sów sięga końca XIX w., za to na rządy na­zi­stów przy­pa­da jej wy­bit­nie nie­chlub­na karta. Pre­zes za­rzą­du Al­lianz, Kurt Schmitt, w la­tach 1933-35 był mi­ni­strem go­spo­dar­ki Rze­szy. Zresz­tą spół­ka już w 1930 r. była w zna­ko­mi­tych kon­tak­tach z NSDAP. Her­mann Göring bywał na obia­dach z sze­fa­mi firmy, a Al­lianz w trud­nych dla par­tii na­zi­stow­skiej cza­sach udzie­lał jej po­ży­czek.

Kurt Schmitt m.​in. za­ofe­ro­wał na­zi­stom do­ta­cję 10 tys. marek na kam­pa­nię wy­bor­czą. Oprócz po­sa­dy w rzą­dzie Hi­tle­ra był też ho­no­ro­wym człon­kiem SS, a kiedy opu­ścił sta­no­wi­sko mi­ni­ste­rial­ne, nada wspie­rał Him­m­le­ra (jako szef rady nad­zor­czej kon­cer­nu AEG) re­gu­lar­ny­mi do­ta­cja­mi.

Z kolei dy­rek­tor ge­ne­ral­ny Al­lianz, także zwią­za­ny z naj­bliż­szym oto­cze­niem Hi­tle­ra, od­po­wia­dał za za­blo­ko­wa­nie wy­pła­ty świad­czeń ubez­pie­cze­nio­wych na rzecz tych Żydów, któ­rzy ucier­pie­li pod­czas Nocy Krysz­ta­ło­wej – na­leż­ne im środ­ki prze­ję­ło pań­stwo.

Co zaś było naj­bar­dziej ha­nieb­ne: przed­się­bior­stwo ubez­pie­cza­ło wła­sność i per­so­nel na­zi­stow­skich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych i obo­zów śmier­ci, w tym Au­schwitz czy Da­chau. In­spek­to­rzy Al­lianz w celu oceny ry­zy­ka ubez­pie­cze­nio­we­go od­wie­dza­li te obozy – firma nie mogła więc nie wie­dzieć, w jakim pro­ce­de­rze uczest­ni­czy.

Ford: in­spi­ra­cja dla Führera

Rok przed wy­bu­chem wojny Henry Ford – wy­bit­ny przed­się­bior­ca sa­mo­cho­do­wy – zo­stał na­gro­dzo­ny przez Hi­tle­ra Or­de­rem Orła Nie­miec­kie­go. To było naj­bar­dziej pre­sti­żo­we od­zna­cze­nie, jakie Trze­cia Rze­sza mogła przy­znać cu­dzo­ziem­co­wi. Hi­tle­ro­wi nie cho­dzi­ło za­pew­ne tylko o czeki na 100 tys. marek, które Ford miał w zwy­cza­ju wrę­czać mu na uro­dzi­ny.

Him­m­ler już w la­tach 20. uwa­żał Forda za "jed­ne­go z naj­bar­dziej war­to­ścio­wych bo­jow­ni­ków na­szej spra­wy", a Hi­tler i wielu in­nych czo­ło­wych na­zi­stów – za "in­spi­ra­cję". Ame­ry­kań­ski ma­gnat sa­mo­cho­do­wy w la­tach 20. wy­da­wał ty­go­dnik, na ła­mach któ­re­go prze­dru­ko­wa­no m.​in. osła­wio­ne "Pro­to­ko­ły mę­dr­ców Sy­jo­nu". Sam zaś opu­bli­ko­wał cykl an­ty­se­mic­kich ar­ty­ku­łów "Mię­dzy­na­ro­do­wy Żyd" (au­tor­stwa póź­niej się wy­pie­rał).

Pod­czas wojny nie­miec­kie za­kła­dy firmy, Ford-We­rke, po­zo­sta­wa­ły wpraw­dzie for­mal­nie nie­zna­cjo­na­li­zo­wa­ne, ale w prak­ty­ce były pod kon­tro­lą na­zi­stow­skich władz. Pro­du­ko­wa­ły cię­ża­rów­ki dla armii oraz czę­ści do po­ci­sków V-2. Ko­rzy­sta­ły przy tym oczy­wi­ście z pracy nie­wol­ni­czej. Ame­ry­kań­ska cen­tra­la firmy o tym ra­czej na pewno nie wie­dzia­ła. Co nijak nie za­prze­cza temu, że same tylko za­ży­łe kon­tak­ty Henry’ego Forda z wła­dza­mi Trze­ciej Rze­szy chlu­by jego przed­się­bior­stwu nie przy­nio­sły.

Ge­ne­ral Elec­tric: in­te­res ponad fron­ta­mi

Ame­ry­kań­ska kor­po­ra­cja po­ja­wi­ła się na nie­miec­kim rynku na długo przed wojną, zdo­by­wa­jąc znacz­ne udzia­ły w kon­cer­nie elek­tro­tech­nicz­nym AEG oraz oświe­tle­nio­wym OSRAM. GE, za po­mo­cą mia­no­wa­nych przez sie­bie człon­ków za­rzą­dów, mogło wy­wie­rać znacz­ny wpływ na za­cho­wa­nia obu kon­cer­nów w ich wła­snym pań­stwie.

Jed­nym z bar­dziej skan­da­licz­nych prze­ja­wów tego wpły­wu było do­to­wa­nie fun­du­szu wy­bor­cze­go na­zi­stów. Od je­sie­ni 1932 r. do wio­sny roku na­stęp­ne­go – a więc w okre­sie de­cy­du­ją­cym o doj­ściu Hi­tle­ra do ab­so­lut­nej wła­dzy – na fun­dusz ów prze­ka­za­no ponad 2 mln marek. Kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy z tej puli przy­pa­dło na firmy, w któ­rych In­ter­na­tio­nal Ge­ne­ral Elec­tric było współ­wła­ści­cie­lem.

Po­nad­to kor­po­ra­cja zo­sta­ła w 1946 r. uka­ra­na przez ame­ry­kań­skie wła­dze. Po­wo­dem była zmowa Ge­ne­ral Elec­tric z za­kła­da­mi sta­lo­wy­mi Krup­pa – czyli jed­nym z fla­go­wych przed­się­biorstw na­zi­stow­skich Nie­miec. Jaki był cel zmowy? Cho­dzi­ło o re­gla­men­ta­cję wol­fra­mu, m.​in. po­przez usta­wia­nie cen tego su­row­ca, istot­ne­go dla pro­duk­cji wo­jen­nej. Po­wo­jen­ne grzyw­ny wy­mie­rzo­ne w Ge­ne­ral Elec­tric były jed­nak sym­bo­licz­ne.

IBM-De­ho­mag: po­li­czo­no, po­dzie­lo­no, wy­mor­do­wa­no

Na­zi­ści od po­cząt­ku swo­je­go pa­no­wa­nia uczy­ni­li prze­śla­do­wa­nie Żydów ele­men­tem obo­wią­zu­ją­cej ide­olo­gii. Ale naj­pierw mu­sie­li się do­wie­dzieć, jak Żydów zi­den­ty­fi­ko­wać i za­re­je­stro­wać. W opar­ciu o takie spisy można było naj­pierw wy­własz­czać i po­zba­wiać sta­no­wisk, a potem: de­por­to­wać do gett i obo­zów za­gła­dy.

Kom­pu­te­rów jesz­cze nie było – były za to karty per­fo­ro­wa­ne i tech­no­lo­gia ich sor­to­wa­nia. Do­star­czy­ło ich Trze­ciej Rze­szy no­wo­jor­skie IBM – to samo, które po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach miało się stać pierw­szo­pla­no­wym gra­czem na rynku kom­pu­te­rów oso­bi­stych.

Do III Rze­szy tra­fi­ły ponad dwa ty­sią­ce ma­szyn sor­tu­ją­cych IBM, a ko­lej­nych kilka ty­się­cy zna­la­zło się potem w pań­stwach oku­po­wa­nych. Za­rząd IBM był naj­praw­do­po­dob­niej świa­do­my, do czego się tych tech­no­lo­gii używa – zresz­tą zle­ce­nie od władz Rze­szy miało cha­rak­ter spe­cjal­ny, choć po­cząt­ko­wo urzą­dze­nia miały po­słu­żyć przy po­zor­nie nie­win­nym spi­sie lud­no­ści. IBM zo­bo­wią­za­ło się zresz­tą do re­gu­lar­ne­go ser­wi­so­wa­nia urzą­dzeń i szko­le­nia per­so­ne­lu, który miał je ob­słu­gi­wać. Na czele IBM stał wów­czas przed­się­bior­ca bez­względ­ny i sym­pa­ty­zu­ją­cy z na­zi­sta­mi: Tho­mas J. Wat­son. Przed­sta­wi­ciel­stwem IBM w Niem­czech, a nie­ba­wem: w całej oku­po­wa­nej przez hi­tle­row­ców Eu­ro­pie, stała się spół­ka De­ho­mag, prze­ję­ta uprzed­nio w la­tach kry­zy­su.

Zbie­ra­nie da­nych za po­mo­cą kart per­fo­ro­wa­nych i ma­szyn sor­tu­ją­cych naj­pierw było po­moc­ne na­zi­stom przy akcji ste­ry­li­za­cji osób upo­śle­dzo­nych, a potem ich eu­ta­na­zji. Urzą­dze­nia i tech­no­lo­gie IBM zna­la­zły też swoje miej­sce w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych i za­gła­dy. Ba­da­niom związ­ków ame­ry­kań­skiej kor­po­ra­cji ze zbrod­ni­czy­mi do­ko­na­nia­mi Hi­tle­ra po­świę­co­no książ­kę: "IBM i Ho­lo­caust" (aut. Edwin Black).

BASF i Bayer: dzie­dzic­two kom­bi­na­tu zbrod­ni

Trust IG-Far­ben, który miał się okryć nie­sła­wą w la­tach II wojny świa­to­wej, po­wstał w po­ło­wie lat 20., a w jego skład we­szło sześć wiel­kich firm z bran­ży che­micz­nej. Nazwy co naj­mniej dwóch spo­śród nich: Bayer i BASF – znamy do dziś.

Bez IG-Far­ben Hi­tler nie mógł­by pro­wa­dzić wojny, jaką sobie wy­ma­rzył. Prze­my­sło­we im­pe­rium do­star­cza­ło więk­szo­ści ma­te­ria­łów nie­zbęd­nych dla fron­tu: syn­te­tycz­ne­go kau­czu­ku i pa­li­wa, pro­chu czy ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Miało też pa­tent na cy­klon B (pro­du­ko­wa­ny przez firmę De­gesch, w któ­rej IG-Far­ben miało ponad 40-pro­cen­to­we udzia­ły) – a więc śro­dek, któ­re­go użyto do ma­so­we­go mor­do­wa­nia ludzi w ko­mo­rach ga­zo­wych.

Po woj­nie sze­fów IG-Far­ben oskar­żo­no pod­czas jed­ne­go z pro­ce­sów no­rym­ber­skich. Ale od więk­szo­ści za­rzu­tów ich unie­win­nio­no. A wielu spo­śród nich miało po­wró­cić do biz­ne­su już w re­aliach go­spo­dar­ki wol­no­ryn­ko­wej. Za po­wo­jen­nym od­ro­dze­niem BASF jako sa­mo­dziel­nej spół­ki stał Carl Wur­ster. W la­tach wojny na­le­żał do na­zi­stow­skiej elity prze­my­sło­wej, a po niej alian­ci wpraw­dzie go są­dzi­li, ale skoń­czy­ło się na od­da­le­niu za­rzu­tów.

Z kolei w 1956 r. do rady nad­zor­czej Bay­era zo­stał wy­bra­ny Fritz ter Meer. Spra­wa za­kra­wa­ła na skan­dal, bo ter Meer był zwią­za­ny z IG-Far­ben przez całe 20 lat ist­nie­nia kon­cer­nu. Pod­czas wojny brał udział w pro­jek­to­wa­niu obo­zów w Mo­no­wi­cach i Bunie (po­do­bo­zy Au­schwitz), a w No­rym­ber­dze ska­za­no go za udział w eks­pe­ry­men­tach pseu­do­me­dycz­nych wła­śnie w Oświę­ci­miu.

Ter Meer od­sie­dział le­d­wie dwa z sied­miu lat. A potem jego ha­nieb­na prze­szłość nie prze­szka­dza­ła, jak się zdaje, wielu innym fir­mom oprócz Bay­era – miał jesz­cze za­sia­dać w co naj­mniej kilku za­rzą­dach.

>>>>

To sa te ,,wspaniale'' koncerny ktore tak podziwiacie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:40, 06 Lis 2012    Temat postu:

Niezastąpieni zbrodniarze
Z akt niemieckiej Federalnej
Służby Wywiadowczej wynika, że
trzon powojennych służb
specjalnych tworzyli dawni
gestapowcy, esesmani, a nawet
zbrodniarze wojenni. Kanclerz
Konrad Adenauer był o wszystkim
dokładnie informowany i osobiście
zatwierdzał nominacje
pracowników wywiadu, służących
wcześniej w narodowo-
socjalistycznym aparacie terroru.
Carl-Theodor Schütz wydawał się
człowiekiem godnym najwyższego
zaufania. Pełniąc obowiązki agenta
o pseudonimie "Scherhag" nie
rozczarował zwierzchników
"zarówno w kategoriach ludzkich,
jak i politycznych. Jego postawa
nawet przez chwilę nie budziła
cienia podejrzeń". Ponadto
Schütza charakteryzuje
"wyważony, dojrzały charakter,
wrażliwa, pełna temperamentu
osobowość, wsparta gotowością
służenia za wzór pozostałym
współpracownikom".
Tyle krótka charakterystyka,
przechowywana w tajnych aktach
osobowych Federalnej Służby
Wywiadowczej, opatrzona
sygnaturą V-2978. Pod tą nad
wyraz pozytywną oceną,
sporządzoną pierwszego stycznia
1957 roku widnieje podpis nie
byle kogo, tylko Reinharda
Gehlena ówczesnego szefa służb
specjalnych.
Tymczasem ponad dziesięć lat
wcześniej, agent o "wyważonym,
dojrzałym charakterze i wrażliwej
osobowości" uczestniczył w
stopniu Hauptsturmführera SS w
masakrze 335 włoskich
zakładników w Rowach
Ardeatyńskich pod Rzymem. Na
jego rozkaz cywile musieli
podchodzić piątkami na miejsce
kaźni, klękać i ginąć od strzału w
tył głowy.
Masakra odbyła się 24 marca
1944 roku, trwała pięć godzin i
weszła do historii jako jedna z
największych zbrodni hitlerowskich
we Włoszech. Carl-Theodor Schütz
nigdy nie został pociągnięty do
odpowiedzialności. W nowej
Republice rozpoczął służbę w
nowopowstającym wywiadzie,
nazywanym od nazwiska jego
założyciela Organizacją Gehlena,
przekształconą w 1956 roku w
Federalną Służbę Wywiadowczą
(BND). Carl-Theodor Schütz nie
był luźnym współpracownikiem
zachodnieniemieckiej służby
wywiadowczej, jak zbrodniarz
Walter Rauff, czy Klaus Barbie.
Były Hauptsturmführer SS był
pełnoetatowym pracownikiem BND
i zajmował się szkoleniem nowego
pokolenia agentów.
Dawny esesman dołączył do
Organizacji Gehlena w 1952 roku i
"całkowicie spełnił, a wręcz
prześcignął najśmielsze
oczekiwania" przełożonych.
Szeroka wiedza i wieloletnie
doświadczenie w działalności
wywiadowczej predystynowały go
do "zajmowania stanowisk
kierowniczych", jak można
przeczytać w aktach osobowych
Schütza. Cztery lata później został
szefem kolońskiej placówki
wywiadowczej "Uran".
Schütz zdobył "długoletnie
doświadczenie" pnąc się po
szczeblach kariery w okresie III
Rzeszy. Napisany przez niego
życiorys, zachowany w aktach BND
uchyla nieco rąbka tajemnicy:
Carl-Theodor Schütz urodził się w
1907 roku w Mayen, w 1923 roku
zaczął działać w szeregach
niemieckch skautów, w 1931 roku
wstąpił do SS, a rok później został
członkiem NSDAP. Studiował
prawo, a od 1934 roku pracował
w gestapo w Trewirze. Wojna
przyspieszyła jego karierę: w 1939
roku oddelegowano go do
działalności kontrwywiadowczej w
Łodzi, w 1943 roku został szefem
placówki kontrwywiadowczej na
Rzym i pięć włoskich prowincji, a
w roku 1944 awansowano go do
stopnia radcy kryminalnego.
Najważniejszą nominację w
powojennej karierze otrzymał w
1950 roku, gdy organ
denazyfikacyjny zakwalifikował
byłego Hauptsturmführera SS jako
szeregowego "sympatyka" III
Rzeszy, nie obciążonego
współpracą z reżimem. Powyższa
ocena całkowicie zadowoliła
Reinharda Gehlena, bo jak napisał
później w swoich wspomnieniach
nie zatrudnił nikogo, kto nie
przeszedł pomyślnie procedury
denazyfikacji.
Hauptsturmführer SS Schütz nie
był jedynym nazistą, który po
wojnie zrobił karierę w szeregach
BND. Kierownictwo
zachodnioniemieckiego wywiadu
przez wiele lat patrzyło przez palce
na zbrodniczą przeszłość wielu
funkcjonariuszy. Dopiero po
upływie sześćdziesięciu lat BND
postanowiła rozliczyć się z
nazistowską przeszłością. Zajęła się
tym powołana w ubiegłym roku
niezależna komisja historyków,
wspierana przez "grupę badawczą
BND". Szef grupy naukowej
wydziału historii przy BND, Bodo
Hechelhammer uważa, że komisja
jest znakiem nowych czasów: –
Powołanie służby wywiadowczej
nie przewidywało rozrachunków z
historią.
Jak można się domyślić rozliczenie
z wywiadowczą przeszłością nie
odbywa się bez przeszkód. W
ubiegłym roku wiele krytyki
wzbudziła wiadomość, że w 2007
roku trafiły do niszczarki ważne
akta z okresu nazistowskiego. BND
tłumaczyła, że niszczenie
dokumentów "odbyło się zgodnie z
przepisami archiwizowania
dokumentacji bez sprawdzania ich
zawartości i związków z okresem
nazistowskim". Jednym słowem
chodziło o niedopatrzenie w
majestacie prawa. - Opinia
publiczna powinna dowiedzieć się
także o mniej chwalebnych
aspektach działalności służb
wywiadowczych, jeśli kierownictwu
BND naprawdę zależy na rzetelnym
rozliczeniu z brunatną przeszłością
- uważa historyk Bodo
Hechelhammer. - Z dzisiejszej
perspektywy trudno zaakceptować
argument, że powojenny wywiad
zatrudniał esesmanów i
zbrodniarzy wojennych, bo
potrzebował doświadczonych
fachowców.
Można odnieść wrażenie, że
kierownictwu BND naprawdę
zależy na wyjaśnieniu roli byłych
esesmanów i gestapowców w
szeregach powojennych służb
specjalnych. Odtajnione
dokumenty wywiadu RFN i Urzędu
Kanclerskiego pokazują obie
instytucje w niezbyt pozytywnym
świetle. Wśród upublicznionych
akt znalazły się m.in. teczki
osobowe Carla-Theodora Schütza
oraz protokoły z tajnych posiedzeń
komisji parlamentarnej,
odpowiedzialnej w latach
pięćdziesiątych za "nadzór" nad
służbami wywiadowczymi.
Dokumenty pokazują, jak to
możliwe, że zbrodniarz wojenny
Schütz bez większych przeszkód
zrobił zawrotną karierę w
szeregach powojennego wywiadu
młodej Republiki. Od dawna
wiedziano o jego brunatnej
przeszłości i trudnym charakterze,
ale przez wiele lat tolerowano jego
obecność z racji "szerokiej wiedzy
operacyjnej". Nie bez znaczenia
był fakt, że Schütz odgrażał się
swoim przełożonym wystąpieniem
na drogę sądową.
Akta są swoistą lekcją poglądową,
ukazującą zakłamanie panujące w
szeregach BND, ociężałość aparatu
biurokratycznego i fatalne skutki
braku skutecznych mechanizmów
kontrolnych. Z drugiej strony
dokumenty pokazują, że w BND
nie brakowało jednostek,
sprzeciwiających się zatrudnianiu
osób, obciążonych zbrodniczą
przeszłością.
Znane są przypadki, że werbunek
byłych członków gestapo odbywał
się za wiedzą i cichym
przyzwoleniem kanclerza Konrada
Adenauera. Gdy w połowie lat
pięćdziesiątych Organizację
Gehlena przekształcono w
Federalną Służbę Wywiadowczą,
były generał Wehrmachtu stojący
na czele powstającego właśnie
zachodnioniemieckiego wywiadu
przekonał rząd federalny do
przyjęcia w szeregi służby
państwowej byłych
funkcjonariuszy Głównego Urzędu
Bezpieczeństwa Rzeszy,
podlegających bezpośrednio
Heinrichowi Himmlerowi.
Reinhard Gehlen znalazł się pod
ogromną presją w skutek pisma
Urzędu Ochrony Konstytucji z
Nadrenii Północnej Westfalii.
Tamtejsi funkcjonariusze
alarmowali w lutym 1957 roku
rząd federalny, że w Federalnej
Agencji Nieruchomości w
Monachium - będącej przykrywką
BND - powszechnie praktykuje się
zatrudnianie członków rodzin
dawnych gestapowców. (…)
W odtajnionym przez Urząd
Kanclerski piśmie, skierowanym w
dniu 17 września 1957 roku do
Hansa Globke, sekretarza stanu i
najbliższego doradcy kanclerza
Adenauera, Gehlen uzasadniał
politykę personalną faktem, że
inne instytucje państwowe od
dawna praktykują zatrudnianie
byłych gestapowców. Tłumaczył, że
byłoby wysoce nierozsądne
pozbawianie wywiadu wsparcia ze
strony tak bardzo poszukiwanych
fachowców i odmawianie ich
zatrudnienia w szeregach służby
państwowej.
Służby specjalne pilnie potrzebują
ich wiedzy i kompetencji, gdyż
"gdyż dawni funkcjonariusze tajnej
policji jako jedyni przeszli fachowe
szkolenie pomocne w
rozpracowywaniu wrogów
państwa". Klaus-Dietmar Henke,
rzecznik niezależnej komisji
historycznej uważa powyższe
rozumowanie za absurdalne: – Do
czego Gehlen potrzebował
funkcjonariuszy, obciążonych
współpracą z nazistami, skoro
wielu z nich nie posiadało żadnych
kwalifikacji do pracy w wywiadzie?
Wprawdzie Reinhard Gehlen
twierdził, że miał "duże
zastrzeżenia" wobec wcześniejszej
działalności swoich podwładnych,
ale był zmuszony do korzystania z
ich wiedzy i doświadczenia.
Jednocześnie szef BND zapewniał,
że zatrudnia tylko te osoby,
których nie obciąża wina za
osobiście popełnione zbrodnie: "W
każdym indywidualnym przypadku
Federalna Służba Wywiadowcza
upewniała się, czy wobec dawnych
funkcjonariuszy nie jest
prowadzone postępowanie sądowe,
które stawiało ich wcześniejszą
działalność w negatywnym
świetle".
W tym samym czasie BND
prowadziło wewnętrzne
dochodzenie i prześwietlało
życiorysy byłych esesmanów,
zatrudnionych w wywiadzie.
Chodziło przy tym nie tylko o
sprawdzenie, którzy funcjonariusze
dopuścili się zbrodni
hitlerowskich, ale także o
wyjaśnienie statusu ich roszczeń
pracowniczych po zatrudnieniu w
szeregach BND. - Gdy chodziło o
świadczenia emerytalne, czy
wyższą grupę wynagrodzenia dawni
esesmani zrzucali maskę
powściągliwości i walczyli do
upadłego o swe prawa - wyjaśnia
historyk Bodo Hechelhammer.
Gehlen liczył, że uda mu się
zatrzymać wszystkich
zwerbowanych "fachowców".
Początkowo domagał się
zatrudnienia w służbie państwowej
trzydziestu funkcjonariuszy z
brunatną przeszłością. Później
zmniejszył ich liczbę do dziesięciu.
Urząd Kanclerski z dużą
ostrożnością podchodził do
polityki kadrowej szefa wywiadu.
Podejrzenia Konrada Adenauera
wzbudziło zatrudnienie agenta
Carla-Theodora Schütza w
szeregach Organizacji Gehlena.
Według dokumentów CIA kanclerz
osobiście interesował się
ówczesnym szefem depozytury
BND w Düsseldorfie i zażądał
wglądu w jego akta osobowe.
Niestety bez większego
powodzenia. Gehlen tłumaczył, że
cała dokumentacja znajduje się w
posiadaniu Brytyjczyków w
Londynie.
Z drugiej strony wybór Hansa
Globke na najbliższego
współpracownika, dowodzi, że
Konrad Adenauer stawiał wyżej
fachowość dawnych nazistów nad
skrupułami moralnymi. W
odpowiedzi na zarzuty o
przyjmowanie do rządu byłych
nazistów kanclerz mawiał "nie
wylewa się brudnej wody, gdy nie
ma czystej".
Hans Globke pracował w
nazistowskim ministerstwie spraw
wewnętrznych i zajmował się
tworzeniem ram prawnych
dotyczących prześladowania
Żydów, był także współautorem
komentarza do ustaw
norymberskich. Jak wynika z
dokumentów archiwalnych BND
kanclerz korzystał z doświadczenia
i wiedzy swego współpracownika,
dopóki miał pewność, że
nazistowska przeszłość
podwładnego nie odbije się
negatywnie na jego własnej
karierze politycznej.
BND podlegało bezpośrednio
kanclerzowi. Tym samym Adenauer
przejmował odpowiedzialność
polityczną za zatrudnianie
dawnych nazistowskich
urzędników, dygnitarzy i
gestapowców. Niedawno
odtajnione memorandum Urzędu
Kanclerskiego z 6 czerwca 1958
roku pokazuje, że kanclerz
popierał tego rodzaju politykę
kadrową z dwóch powodów. Z
jednej strony byli urzędnicy
nazistowscy dysponowali
fachowością, niezbędną do
pełnienia służby państwowej. Z
drugiej strony w szeregach policji i
w placówkach Urzędu Ochrony
Konstytucji w poszczególnych
krajach związkowych, a zwłaszcza
w Bawarii, Hesji, Dolnej Saksonii i
Nadrenii Północnej Westfalii, nie
brakowało byłych gestapowców i
esesmanów.
W dniu 11 czerwca 1958 roku o
godzinie 17 odbyła się w Urzędzie
Kanclerskim strategiczna narada z
udziałem Adenauera, Globkego,
Gehlena, kilku urzędników i
członków komisji parlamentarnej
nadzorującej działalnośc tajnych
służb.
Komisja składała się z
przewodniczących frakcji
parlamentarnych. Kanclerz dość
nieregularnie zwoływał posiedzenia
komisji. Gehlen pisze w swych
wspomnieniach, że komisja zawsze
okazywała "wiele zrozumienia i
wsparcia" dla jego pracy.
Politolożka Stefanie Waske uważa,
że gremium było "biernym, a
niekiedy wręcz destrukcyjnym
narzędziem kontrolnym".
Tajny potokół BND z posiedzenia
komisji w pełni potwierdza
powyższą ocenę. Posłowie nie
wyrazili żadnych zastrzeżeń
odnośnie przyjęcia w szeregi
służby państwowej byłych
członków nazistowskiego aparatu
terroru. Parlamentarzyści
wychodzili z założenia, że na
szczeblu federalnym, jak i landów
pracuje znacząca liczba byłych
nazistów. Jedynie kanclerz na
początku posiedzenia wyraził
"poważne wątpliwości natury
etycznej".
Adenauer ustąpił dopiero pod
naciskiem Gehlena, który
przekonywał, że hitlerowscy
weterani są niezbędni do
sprawnego funkcjonowania służb
specjalnych. W stenogramie
posiedzenia można przeczytać, że
"Pan Kanclerz Federalny wycofał
wcześniejsze zastrzeżenia i z racji
wyższej konieczności zaakceptował
propozycje BND w sprawie
zatrudnienia byłych
funkcjonariuszy gestapo w
szeregach służby państwowej".
Fakt, że Carl-Theodor Schütz nie
znalazł się w gronie
nominowanych nie wynikał z jego
uczestnictwa w zbrodniach
plutonów egzekucyjnych na terenie
Polski, czy w masakrze w Rowach
Ardeatyńskich pod Rzymem. Otóż
poszło o to, że Schütz napisał w
ankiecie osobowej, iż spędził
zaledwie jeden dzień w
amerykańskim obozie jenieckim.
W BND wiedziano, że powyższe
oświadczenie mija się z prawdą.
Prawnik doktor Neuland
odpowiadał za analizę kwalifikacji
zawodowych funkcjonariuszy
Organizacji Gehlena,
przyjmowanych w szeregi BND.
Neuland był jednym z nielicznych
pracowników wywiadu, którzy już
w 1957 roku bardzo krytycznie
podchodzili do brunatnej
przeszłości dawnych towarzyszy
Gehlena. Prawnik znalazł obszerne
akta procesowe wyższego sądu
okręgowego w Kolonii, który w
1933 roku skazał Schütza na
wieloletnią karę więzienia za
napaść z użyciem siły.
Po libacji alkoholowej ówczesny
Oberscharführer SS wspólnie z
kilkoma kompanami z SS wdarł się
do mieszkań przeciwników
politycznych i brutalnie pobił
rzekomych komunistów, wśród
których znajdowały się także
kobiety. Po lekturze akt
procesowych Neuland nie krył
obrzydzenia wobec nowego kolegi
i zanotował w jego aktach
osobowych: "Pomijając fakt, że jak
ustalił sąd poszkodowani nie byli
komunistami, lecz
socjaldemokratami... żaden
przyzwoity człowiek nie wyżywa się
zarówno na komunistach, jak i
przedstawicielach innych
ugrupowań politycznych, zwłaszcza
wówczas, gdy są całkowicie
bezbronni".
I pomyśleć, że jeszcze nie tak
dawno przełożeni stawiali Schütza
za "wzór do naśladowania". W
przekonaniu Neulanda postępek
Schütza w "swojej brutalności i
tchórzostwie daje haniebne
świadectwo jego postawy
życiowej". Gestapo chętnie
przyjmowało osobników pokroju
Schütza i szybko powierzało im
stanowiska kierownicze. We
wrześniu 1957 roku prawnik
ostrzegał, że Schütz wykazuje
"poważne zaburzenia osobowości"
i należy "uczynić wszystko, aby dla
dobra służby wywiadowczej jak
najszybciej pozbyć się go z
szeregów BND".
Tymczasem kierownictwo BND
postanowiło inaczej. Uznano, że
Schütz z racji kwalifikacji
zawodowych powinien zajmować
dotychczasowe stanowisko, a
potem nadal pracować w
strukturach Federalnej Służby
Wywiadowczej. Dział osobowy
obawiał się, że w razie zwolnienia
ze służby Schütz powoła się na
amnestię ogłoszoną przez Hitlera
w 1934 roku. Na jej mocy
wypuszczono z więzień
"narodowosocjalistycznych
aktywistów" oraz "sprawców
uszkodzeń ciała zadanych w
ferworze walki politycznej". Dzięki
amnestii wyszedł na wolność także
esesmański zabijaka Schütz.
Niestety używane w BND
formularze pozwalały prawnikom
na wyrażanie osobistych opinii, ale
jednocześnie zobowiązywały ich do
zachowania milczenia odnośnie
przestępstw objętych amnestią lub
przedawnieniem. ”Ocena moralna
jest jednoznaczna” - zawyrokował
jeden z pracowników działu kadr w
BND odnośnie przypadku Schütza.
Tymczasem przełożeni robili co
mogli, aby zapobiec złożeniu skargi
w sądzie pracy przez dawnego
esesmana.
Dopiero gdy w 1961 roku wybuchł
skandal w sprawie podwójnego
agenta Heinza Felfe (były oficer
SS, po wojnie wieloletni pracownik
Organizacji Gehlena i BND, okazał
się agentem KGB - przyp. Onet),
Reinhard Gehlen polecił dokładnie
prześwietlić życiorysy swoich
podwładnych. Hans-Henning
Crome, upoważniony do
przeprowadzenia dochodzenia
wewnętrznego dobrze pamięta, jak
poprosił Schütza o przybycie do
Monachium i skonfrontował go z
faktem służby w gestapo w
Trewirze: – Stanął przede mną
człowiek zapiekły w nienawiści, o
wyjątkowo mrocznym charakterze.
Były funkcjonariusz gestapo
uparcie twierdził, że w latach
1934-1939 pracował w
kontrwywiadzie. Hans-Henning
Crome wspólnie z kolegami
odnalazł dokumenty, z których
niezbicie wynikało, że Schütz
pracował także w wydziale
politycznym gestapo. Ponadto
pracownicy BND znaleźli dowody,
wskazujące na służbę Schütza
grupie zadaniowej, zajmującej się
zwalczaniem ruchu partyzanckiego.
Przyłapany na kłamstwie Schütz
bronił się tym, że przypadkowo
pomylił nazwy wydziałów.
Członkowie komisji uznali jego
tłumacznie za niewiarygodne, a w
aktach osobowych napisali: "Nie
można dopuścić, aby w BND
pracowali ludzie, służący w
Einsatzkommando bądź
Einsatzgruppen SS".
Ostatecznie w dniu 24 marca 1964
roku Carl-Theodor Schütz otrzymał
wypowiedzenie z "ważnych
powodów służbowych". Wtedy
zagroził złożeniem pozwu o
wszczęcie postępowania karnego
przeciwko Gehlenowi i innym
funkcjonariuszom BND z powodu
nakłaniania go do zatajania prawdy
przy rekrutowaniu w szeregi BND.
Dopiero po wypłaceniu 70 tys.
marek odprawy wywiad pozbył się
"wzorowego" pracownika.
Schütz tłumaczył swe
postępowanie tym, że już ćwierć
wieku temu "spuszczał manto
komunistom, którzy nadal są
wrogiem nr 1". Jego koledzy z
placówki w Kolonii mieli podobną
opinię. "Nie widzieli nic
nagannego w podawaniu
fałszywych faktów odnośnie
kariery zawodowej w okresie III
Rzeszy i wypierali ze świadomości
uczestnictwo w zbrodniach
nazistowskich" - można przeczytać
w raporcie wewnętrznym BND z
23 kwietnia 1965 roku. Autorzy
podsumowując pierwszą akcję
denazyfikacji w służbach
wywiadowczych dochodzą do
wniosku, że akcja oczyszczania
szeregów BND z byłych
gestapowców okazała się
"psychologicznym niewypałem".
Historyk Klaus-Dietmar Henke
uważa, że brak poczucia winy za
popełnione zbrodnie dodatkowo
umacniały wyrazy solidarności ze
strony starych towarzyszy broni. -
Wielu pracowników BND przeżyło
szok, gdy nagle kilkudziesięciu
kolegów musiało zrezygnować z
pracy w BND - opowiada. Wraz z
ich zniknięciem Federalna Służba
Wywiadowcza uznała problem
nazistów za rozwiązany. Krwawy
katalog przewinień Carla-Theodora
Schütza zniknął w jednej z teczek.
Emerytowany agent zmarł w 1985
roku w Kolonii nie ponosząc
odpowiedzialności za popełnione
zbrodnie.
Federalna Służba Wywiadowcza
wiedziała więcej niż chciała się
oficjalnie przyznać. Z protokołu z
1963 roku wynika, że Schütz
został przesłuchany w charakterze
świadka przez prokuraturę w
Dortmundzie w celu wyjaśnienia
okoliczności rozstrzelania
żydowskiego dentysty pod
Rzymem. Były esesman stwierdził
bez osłonek, że rozstrzelanie 335
osób w Rowach Ardeatyńskich w
dniu 24 marca 1944 roku było
działaniem odwetowym. W aktach
odnotowano, że prokurator
wyraźnie zapewnił Schütza, że
znajduje się poza wszelkimi
podejrzeniami. Na marginesie
protokołu jeden z pracowników
BND odręcznie napisał: "Miejmy
nadzieję, że ten wątek zostanie
dokładniej sprawdzony". Jak
można się domyślić - nie został.

....

To sa wlasnie kompromisy moralne . Adenauer wybral wladze zamiast przyzwoitosci . Pozniej tworzyl UE . Widzimy teraz owoce . Moralnosc ponad wszystko !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:10, 18 Gru 2012    Temat postu:

Sarah Mühlberger | Der Spiegel
Nasz słodki Hermi

Dzielnica w jednym z miast w Zagłę­biu Saary od 56 lat nosi imię nazi­stowskiego zbrodniarza, antysemi­ty wykorzystującego przymuso­wych robotników i wysyłającego ludzi do obozów. Mieszkańcy zaś walczą zacięcie, aby tak właśnie po­zostało. Większość z nich uważa go bowiem za swego dobroczyńcę.

Znajomi już go nie pozdrawiają na ulicy. Jego żonę zbesztano niedaw­no w klubie gimnastycznym. Oso­bie o podobnych zapatrywaniach w niejednej knajpce nie podadzą piwa, a w klubie ogrodniczym nie wypożyczą sieczkarni. 61-letni Chri­stoph Gottschalk i jego sojusznicy czują się we własnej dzielnicy jak ludzie wykluczeni ze społeczności. A wszystko to dlatego, że walczą, by ich fragment miasta nie nazy­wał się tak samo jak nazistowski zbrodniarz.

Völklingen w Zagłębiu Saary w 1956 roku postanowiło postawić po­mnik przemysłowcy i naziście Her­mannowi Röchlingowi (1872-1955) i nazwać jedną z dzielnic miasta jego imieniem. W Hermann-Röchling-Höhe, położonej idyllicz­nie na pagórku obok lasu, mieszka dzisiaj około 1300 osób. Społeczne centra miasta znajdują się daleko stąd, świat mógłby być w najlep­szym porządku – gdyby nie Gott­schalk i kilku jemu podobnych.

Ci bowiem uparcie przypominają, że Hermann Röchling był narodo­wym socjalistą skazanym za zbrod­nie przeciwko ludzkości, który w 1933 roku interweniował u Adolfa Hitlera, by zarządzane wówczas przez Ligę Narodów Terytorium Saary przestało wreszcie być "ży­dowskim rezerwatem". Jako przed­siębiorca podczas II wojny świato­wej wykorzystywał tysiące robotni­ków przymusowych i przy każdym przejawie nieposłuszeństwa kazał ich wysyłać do pobliskiego obozu karnego.

W Niemczech co chwila zaczyna się dyskusja na temat zmiany nazwy danej ulicy lub placu. Zwykle cho­dzi o takie, które noszą imiona osób prowadzących działalność ocenia­ną dzisiaj bardziej krytycznie niż kiedyś – ze względu na pełnioną przez nie rolę w czasach nazizmu lub dlatego, że miały poglądy anty­semickie. W Berlinie na przykład taka dysputa objęła ulicę Treitsch­kego (nacjonalista i apologeta nie­mieckiego militaryzmu – przyp. Onet). Ostatnio spore poruszenie wywołała sprawa placu Hindenbur­ga w Münster, referendum przepro­wadzone we wrześniu wśród miesz­kańców pokazało, że 60 procent z nich opowiada się za zmianą nazwy na "plac Zamkowy".

W Völklingen jest dokładnie odwrot­nie. Tutaj większość ludzi chce, by imię brunatnego patrona pozostało bez zmian. Przeszłość powinno się wreszcie zostawić w spokoju – stwierdziła pracownica miejscowej piekarni. Pewien makler z kolei wy­raził obawę, że ceny nieruchomości mogą spaść, "bo Hermann-Röchling-Höhe to przecież już znana marka". Kolejna pytana osoba boi się o przyszłość klubu pił­karskiego noszącego tę samą nazwę – kto bowiem zapłaci za nowe koszulki dla zawodników? A nadburmistrz z ramienia CDU, 60-letni Klaus Lorig, dawny nauczyciel historii, mówi, że trudno będzie uporać się z przeszłością, jeśli wy­maże się jak gumką wszystkie zwią­zane z nią nazwiska.

Christoph Gottschalk doskonale zna te argumenty. Przed niespełna trzema laty wraz z innymi miesz­kańcami powołał do życia inicjaty­wę obywatelską do sprawy zmiany nazwy. Myślał, że postępuje słusz­nie. Teraz siedzi w swoim domu w Hermann-Röchling-Höhe i spogląda bezradnie przez swoje okrągłe oku­lary. Pod przygotowaną petycją podpisało się zaledwie 200 osób.

Zagorzały nazista Hermann Röchling w oczach wielu mieszkań­ców jest przede wszystkim ich do­broczyńcą. Kiedyś w tutejszej "hucie", czyli wielkich zakładach produkujących odlewy żeliwne i stal, należących do rodziny Röchlin­gów, pracowało nawet 17 tysięcy ludzi. Dzisiaj jest to zabytek, wpisa­ny na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, odwiedzany rocznie przez 400 tysięcy turystów. Starsi mieszkańcy Völklingen opisu­ją Hermanna Röchlinga jako szefa, który rządził w zakładach żelazną ręką, ale po fajrancie objeżdżał na koniu miasto i wypytywał robotni­ków o ich samopoczucie. Utrzymy­wał kuchnie, które serwowały dar­mowe mleko dzieciom i kobietom, zbudował zakładowy szpital.

– I to wszystko ma nagle stać się nie­prawdą? – denerwuje się 56-letni Gabriel Theisen. Wraz z innymi mieszkańcami założył stowarzysze­nie o nazwie "Przyszłość Hermann-Röchling-Höhe". Słyszał, owszem, o robotnikach przymusowych i o tym, że Röchling wysyłał ich do obo­zów pracy. Ale "on sam ich przecież w żaden sposób nie maltretował", trzymał się jedynie zasad obowią­zującego ówcześnie systemu.

Nowa nazwa spowodowałaby utra­tę tożsamości tej części miasta – przestrzega 41-letni Torsten Krieg, rzecznik prasowy stowarzyszenia. – Młodzi ludzie nazywają ją dzisiaj po prostu "Hermi" – cieszy się Krieg. – To takie słodkie!

W czerwcu na zlecenie Lewicy rada miejska Völklingen miała zdecydo­wać o zmianie nazwy. Przyszło wtedy 150 wzburzonych obywateli, wielu z nich przyniosło ze sobą pla­katy z hasłem: "Hermann-Röchling-Höhe musi zostać". Przeciwnicy sta­rej nazwy zostali wybuczani, argu­menty obecnych na sali przedstawi­cieli skrajnie prawicowej NPD były nagradzane aplauzem. Nie może być tak, "żeby ze względu na kilku zwolenników zmiany decydowano ponad głowami wszystkich pozosta­łych mieszkańców, nie uwzględnia­jąc ich opinii".

Po zakończonym posiedzeniu przez dwie noce nie mogłem spać, stwier­dza 79-letni Fred Engel-Pollak z ini­cjatywy na rzecz zmiany nazwy. – Czułem się jak na nazistowskim wiecu.

Engel-Pollak urodził się w 1933 roku jako syn Żydówki z Völklin­gen, krewni ukryli go przed nazista­mi. Nazwanie dzielnicy imieniem Röchlinga uważał za rzecz niesły­chaną, ale tego, że w 2012 roku większość tutejszych mieszkańców walczy o pozostawienie owej nazwy, jak gdyby chodziło o cząst­kę duszy tego miasta, już zupełnie nie jest w stanie zrozumieć.

Lewica po raz kolejny wpisała ów temat do porządku dnia posiedze­nia rady miejskiej, które odbędzie się w grudniu. Aby uwolnić się od podejrzenia, że uprawia "dyktaturę mniejszości", opowiada się za prze­prowadzeniem ankiety wśród mieszkańców. Dla obrońców nazwy "Hermann-Röchling-Höhe" oznaczałoby to wygraną, głosowa­nia za zmianą po tutejszych lu­dziach nie ma co się spodziewać. Najprawdopodobniej więc wszyst­ko zostanie po staremu.

....

Niemcy sa gleboko umoczeni w hitleryzm . Zreszta to samo w Rosji . Te same gadki . A bo dobry czlowiek byl i szkole szpital zbudowal ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:44, 02 Sty 2013    Temat postu:

Mateusz Zimmerman
Biznesmeni i naziści – niechlubne karty wielkich firm

Biz­nes bywał waż­niej­szy niż prawa czło­wie­ka, na zbrod­nie można było przy­my­kać oczy. Oto sze­reg słyn­nych firm, które w cza­sie rzą­dów Hi­tle­ra za­pi­sa­ły wsty­dli­we roz­dzia­ły swo­jej hi­sto­rii.

Dia­beł ubie­rał się u Bossa

Kiedy ko­lej­ne fale kry­zy­su i in­fla­cji prze­ta­cza­ły się przez Re­pu­bli­kę We­imar­ską, kra­wiec Hugo Boss le­d­wie ura­to­wał odzie­dzi­czo­ną po ro­dzi­cach fa­bry­kę od ban­kruc­twa. Wie­rzy­cie­le zo­sta­wi­li go z sze­ścio­ma ma­szy­na­mi do szy­cia, by mógł sta­nąć na nogi. Boss szył więc mun­du­ry dla po­li­cjan­tów i li­sto­no­szy. A w 1931 r. zo­stał człon­kiem-spon­so­rem par­tii na­zi­stow­skiej.

Do­star­czał jej tego, na czym znał się naj­le­piej: odzie­ży. SS, SA, Hi­tler­ju­gend – pier­wo­wzo­ry uni­for­mów dla tych or­ga­ni­za­cji wy­szły wła­śnie od Bossa. Przed doj­ściem na­zi­stów do wła­dzy pro­jek­tant za­ra­biał ponad 30 tys. marek rocz­nie, w pierw­szym roku wojny nie­miec­ko-so­wiec­kiej jego do­cho­dy były ponad stu­krot­nie wyż­sze (3,3 mln marek). Jesz­cze na po­cząt­ku 1945 r. fa­bry­ka Bossa szyła dla na­zi­stów za­ma­wia­ne mun­du­ry.

W pro­ce­sie de­na­zy­fi­ka­cyj­nym Hugo Boss zo­stał za­kwa­li­fi­ko­wa­ny jako ak­tyw­ny na­zi­sta. Tłu­ma­czył, że do­łą­czył do NSDAP, by ura­to­wać firmę – w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak był lo­jal­nym współ­pra­cow­ni­kiem i be­ne­fi­cjen­tem hi­tle­row­skich rzą­dów. Po­zba­wio­no go praw wy­bor­czych, od­su­nię­to od kie­ro­wa­nia przed­się­bior­stwem i ska­za­no na wy­so­ką grzyw­nę. Zmarł trzy lata po woj­nie – firma prze­trwa­ła, a jej spad­ko­bier­cy uczy­ni­li z Hugo Bossa markę o świa­to­wej re­no­mie.

O prze­szło­ści firmy zro­bi­ło się gło­śno do­pie­ro w la­tach 90. Oka­za­ło się przy tej oka­zji, że Hugo Boss ko­rzy­stał też pod­czas wojny z pracy przy­mu­so­wej – w sumie kil­ku­dzie­się­ciu jeń­ców wo­jen­nych i ok. 150 ro­bot­ni­ków z kra­jów pod­bi­tych przez Rze­szę.

Sie­mens: ubo­le­wa­my i pła­ci­my

Na po­cząt­ku obec­ne­go stu­le­cia BBC do­nio­sła, że Sie­mens chciał za­re­je­stro­wać w ame­ry­kań­skim urzę­dzie pa­ten­to­wym nazwę "Zy­klon" dla serii swo­ich urzą­dzeń do użyt­ku do­mo­we­go, m.​in. pie­cy­ków ga­zo­wych (!). Oczy­wi­ście od­po­wie­dzią była fala obu­rze­nia. Firma szyb­ko wy­co­fa­ła się z kosz­mar­ne­go po­my­słu.

Sko­ja­rze­nia były aż nadto oczy­wi­ste. W dru­giej po­ło­wie lat 30. Sie­mens stał się jed­nym z na­zi­stow­skich mo­no­po­li prze­my­sło­wych. Zaj­mo­wał bli­sko jedną trze­cią nie­miec­kie­go rynku elek­tro­tech­nicz­ne­go i za­trud­niał pra­wie 200 tys. ludzi, a wskaź­ni­ki te miały pod­czas wojny jesz­cze wzro­snąć.

Sie­mens ocho­czo ko­rzy­stał z nie­wol­ni­czej siły ro­bo­czej, m.​in. w obo­zie w Bo­br­ku (pod­obóz Au­schwitz). Więź­nio­wie wy­twa­rza­li tam głów­nie prze­łącz­ni­ki elek­trycz­ne do nie­miec­kich sa­mo­lo­tów i okrę­tów pod­wod­nych. Z kolei w po­do­bo­zach sku­pio­nych wokół Ra­vensbrück więź­niar­ki pra­co­wa­ły nad czę­ścia­mi elek­trycz­ny­mi do po­ci­sków V-1 i V-2.

Przez dzie­się­cio­le­cia firma utrzy­my­wa­ła, że poza wy­ra­że­niem "ubo­le­wa­nia" nie po­czu­wa się do fi­nan­so­wej od­po­wie­dzial­no­ści za ko­rzy­sta­nie z pracy przy­mu­so­wej w la­tach wojny. Ale pod ko­niec lat 90., idąc za przy­kła­dem Volks­wa­ge­na, Sie­mens utwo­rzył spe­cjal­ny fun­dusz od­szko­do­waw­czy dla ofiar pracy nie­wol­ni­czej. Od­szko­do­wa­nia z puli ponad 12 mln do­la­rów za­czę­to wy­pła­cać na po­cząt­ku obec­ne­go stu­le­cia.

Volks­wa­gen: wiel­ki in­ży­nier z brud­ny­mi rę­ka­mi

W prze­ci­wień­stwie do in­nych tu wy­mie­nio­nych, marka Volks­wa­gen jest "dziec­kiem" epoki na­zi­zmu. Po­mysł na "sa­mo­chód dla ludu" pod­rzu­cił Fer­di­nan­do­wi Po­rsche sam Hi­tler; pod­su­nął też in­ży­nie­ro­wi (wzo­ro­wa­ny na cze­cho­sło­wac­kiej ta­trze) "żu­ko­wa­ty" kształt auta. Pro­duk­cja KdF-wa­ge­nów ru­szy­ła w 1938 r. To był sa­mo­chód, na któ­rym opar­to po woj­nie słyn­ne­go "Gar­bu­sa".

Idea była na­stę­pu­ją­ca: stwo­rzyć sa­mo­chód, który bę­dzie kosz­to­wać nie­ca­ły ty­siąc marek i na który bę­dzie sobie mogła po­zwo­lić każda nie­miec­ka ro­dzi­na. Ku­sząc wizją wła­sne­go au­to­mo­bi­lu, na­zi­stow­skie wła­dze za­chę­ca­ły do od­kła­da­nia "pię­ciu marek na ty­dzień".

Ale warto pa­mię­tać, że Kübel­wa­gen, czyli coś w ro­dza­ju hi­tle­row­skie­go woj­sko­we­go jeepa, to także wyrób VW. W 1998 r. firma przy­zna­ła, że pod­czas wojny pra­co­wa­ło dla jej po­trzeb 15 tys. ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych – wielu spo­śród nich na spe­cjal­ne żą­da­nie fa­bry­ki. Pod ko­niec wojny bli­sko 80 proc. ro­bot­ni­ków Volks­wa­ge­na sta­no­wi­li więź­nio­wie!

Nie można też nie wspo­mnieć w kon­tek­ście Volks­wa­ge­na o roli rze­czo­ne­go Fer­di­nan­da Po­rsche – jed­ne­go z naj­słyn­niej­szych kon­struk­to­rów XX wieku. Przy­ło­żył on też rękę do naj­waż­niej­szych pro­jek­tów woj­sko­wych Rze­szy: czoł­gów Ty­grys, bom­bow­ca Jun­kers 88 czy po­ci­sku V-1. "Wiel­ki in­ży­nier" – jak go na­zy­wa­no na szczy­tach na­zi­stow­skiej wła­dzy – nie za­cho­wał czy­stych rąk.

Al­lianz: jak ubez­pie­czyć na­zi­stów

Hi­sto­ria dzi­siej­sze­go gi­gan­ta świa­ta fi­nan­sów sięga końca XIX w., za to na rządy na­zi­stów przy­pa­da jej wy­bit­nie nie­chlub­na karta. Pre­zes za­rzą­du Al­lianz, Kurt Schmitt, w la­tach 1933-35 był mi­ni­strem go­spo­dar­ki Rze­szy. Zresz­tą spół­ka już w 1930 r. była w zna­ko­mi­tych kon­tak­tach z NSDAP. Her­mann Göring bywał na obia­dach z sze­fa­mi firmy, a Al­lianz w trud­nych dla par­tii na­zi­stow­skiej cza­sach udzie­lał jej po­ży­czek.

Kurt Schmitt m.​in. za­ofe­ro­wał na­zi­stom do­ta­cję 10 tys. marek na kam­pa­nię wy­bor­czą. Oprócz po­sa­dy w rzą­dzie Hi­tle­ra był też ho­no­ro­wym człon­kiem SS, a kiedy opu­ścił sta­no­wi­sko mi­ni­ste­rial­ne, nada wspie­rał Him­m­le­ra (jako szef rady nad­zor­czej kon­cer­nu AEG) re­gu­lar­ny­mi do­ta­cja­mi.

Z kolei dy­rek­tor ge­ne­ral­ny Al­lianz, także zwią­za­ny z naj­bliż­szym oto­cze­niem Hi­tle­ra, od­po­wia­dał za za­blo­ko­wa­nie wy­pła­ty świad­czeń ubez­pie­cze­nio­wych na rzecz tych Żydów, któ­rzy ucier­pie­li pod­czas Nocy Krysz­ta­ło­wej – na­leż­ne im środ­ki prze­ję­ło pań­stwo.

Co zaś było naj­bar­dziej ha­nieb­ne: przed­się­bior­stwo ubez­pie­cza­ło wła­sność i per­so­nel na­zi­stow­skich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych i obo­zów śmier­ci, w tym Au­schwitz czy Da­chau. In­spek­to­rzy Al­lianz w celu oceny ry­zy­ka ubez­pie­cze­nio­we­go od­wie­dza­li te obozy – firma nie mogła więc nie wie­dzieć, w jakim pro­ce­de­rze uczest­ni­czy.

Ford: in­spi­ra­cja dla Führera

Rok przed wy­bu­chem wojny Henry Ford – wy­bit­ny przed­się­bior­ca sa­mo­cho­do­wy – zo­stał na­gro­dzo­ny przez Hi­tle­ra Or­de­rem Orła Nie­miec­kie­go. To było naj­bar­dziej pre­sti­żo­we od­zna­cze­nie, jakie Trze­cia Rze­sza mogła przy­znać cu­dzo­ziem­co­wi. Hi­tle­ro­wi nie cho­dzi­ło za­pew­ne tylko o czeki na 100 tys. marek, które Ford miał w zwy­cza­ju wrę­czać mu na uro­dzi­ny.

Him­m­ler już w la­tach 20. uwa­żał Forda za "jed­ne­go z naj­bar­dziej war­to­ścio­wych bo­jow­ni­ków na­szej spra­wy", a Hi­tler i wielu in­nych czo­ło­wych na­zi­stów – za "in­spi­ra­cję". Ame­ry­kań­ski ma­gnat sa­mo­cho­do­wy w la­tach 20. wy­da­wał ty­go­dnik, na ła­mach któ­re­go prze­dru­ko­wa­no m.​in. osła­wio­ne "Pro­to­ko­ły mę­dr­ców Sy­jo­nu". Sam zaś opu­bli­ko­wał cykl an­ty­se­mic­kich ar­ty­ku­łów "Mię­dzy­na­ro­do­wy Żyd" (au­tor­stwa póź­niej się wy­pie­rał).

Pod­czas wojny nie­miec­kie za­kła­dy firmy, Ford-We­rke, po­zo­sta­wa­ły wpraw­dzie for­mal­nie nie­zna­cjo­na­li­zo­wa­ne, ale w prak­ty­ce były pod kon­tro­lą na­zi­stow­skich władz. Pro­du­ko­wa­ły cię­ża­rów­ki dla armii oraz czę­ści do po­ci­sków V-2. Ko­rzy­sta­ły przy tym oczy­wi­ście z pracy nie­wol­ni­czej. Ame­ry­kań­ska cen­tra­la firmy o tym ra­czej na pewno nie wie­dzia­ła. Co nijak nie za­prze­cza temu, że same tylko za­ży­łe kon­tak­ty Henry’ego Forda z wła­dza­mi Trze­ciej Rze­szy chlu­by jego przed­się­bior­stwu nie przy­nio­sły.

Ge­ne­ral Elec­tric: in­te­res ponad fron­ta­mi

Ame­ry­kań­ska kor­po­ra­cja po­ja­wi­ła się na nie­miec­kim rynku na długo przed wojną, zdo­by­wa­jąc znacz­ne udzia­ły w kon­cer­nie elek­tro­tech­nicz­nym AEG oraz oświe­tle­nio­wym OSRAM. GE, za po­mo­cą mia­no­wa­nych przez sie­bie człon­ków za­rzą­dów, mogło wy­wie­rać znacz­ny wpływ na za­cho­wa­nia obu kon­cer­nów w ich wła­snym pań­stwie.

Jed­nym z bar­dziej skan­da­licz­nych prze­ja­wów tego wpły­wu było do­to­wa­nie fun­du­szu wy­bor­cze­go na­zi­stów. Od je­sie­ni 1932 r. do wio­sny roku na­stęp­ne­go – a więc w okre­sie de­cy­du­ją­cym o doj­ściu Hi­tle­ra do ab­so­lut­nej wła­dzy – na fun­dusz ów prze­ka­za­no ponad 2 mln marek. Kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy z tej puli przy­pa­dło na firmy, w któ­rych In­ter­na­tio­nal Ge­ne­ral Elec­tric było współ­wła­ści­cie­lem.

Po­nad­to kor­po­ra­cja zo­sta­ła w 1946 r. uka­ra­na przez ame­ry­kań­skie wła­dze. Po­wo­dem była zmowa Ge­ne­ral Elec­tric z za­kła­da­mi sta­lo­wy­mi Krup­pa – czyli jed­nym z fla­go­wych przed­się­biorstw na­zi­stow­skich Nie­miec. Jaki był cel zmowy? Cho­dzi­ło o re­gla­men­ta­cję wol­fra­mu, m.​in. po­przez usta­wia­nie cen tego su­row­ca, istot­ne­go dla pro­duk­cji wo­jen­nej. Po­wo­jen­ne grzyw­ny wy­mie­rzo­ne w Ge­ne­ral Elec­tric były jed­nak sym­bo­licz­ne.

IBM-De­ho­mag: po­li­czo­no, po­dzie­lo­no, wy­mor­do­wa­no

Na­zi­ści od po­cząt­ku swo­je­go pa­no­wa­nia uczy­ni­li prze­śla­do­wa­nie Żydów ele­men­tem obo­wią­zu­ją­cej ide­olo­gii. Ale naj­pierw mu­sie­li się do­wie­dzieć, jak Żydów zi­den­ty­fi­ko­wać i za­re­je­stro­wać. W opar­ciu o takie spisy można było naj­pierw wy­własz­czać i po­zba­wiać sta­no­wisk, a potem: de­por­to­wać do gett i obo­zów za­gła­dy.

Kom­pu­te­rów jesz­cze nie było – były za to karty per­fo­ro­wa­ne i tech­no­lo­gia ich sor­to­wa­nia. Do­star­czy­ło ich Trze­ciej Rze­szy no­wo­jor­skie IBM – to samo, które po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach miało się stać pierw­szo­pla­no­wym gra­czem na rynku kom­pu­te­rów oso­bi­stych.

Do III Rze­szy tra­fi­ły ponad dwa ty­sią­ce ma­szyn sor­tu­ją­cych IBM, a ko­lej­nych kilka ty­się­cy zna­la­zło się potem w pań­stwach oku­po­wa­nych. Za­rząd IBM był naj­praw­do­po­dob­niej świa­do­my, do czego się tych tech­no­lo­gii używa – zresz­tą zle­ce­nie od władz Rze­szy miało cha­rak­ter spe­cjal­ny, choć po­cząt­ko­wo urzą­dze­nia miały po­słu­żyć przy po­zor­nie nie­win­nym spi­sie lud­no­ści. IBM zo­bo­wią­za­ło się zresz­tą do re­gu­lar­ne­go ser­wi­so­wa­nia urzą­dzeń i szko­le­nia per­so­ne­lu, który miał je ob­słu­gi­wać. Na czele IBM stał wów­czas przed­się­bior­ca bez­względ­ny i sym­pa­ty­zu­ją­cy z na­zi­sta­mi: Tho­mas J. Wat­son. Przed­sta­wi­ciel­stwem IBM w Niem­czech, a nie­ba­wem: w całej oku­po­wa­nej przez hi­tle­row­ców Eu­ro­pie, stała się spół­ka De­ho­mag, prze­ję­ta uprzed­nio w la­tach kry­zy­su.

Zbie­ra­nie da­nych za po­mo­cą kart per­fo­ro­wa­nych i ma­szyn sor­tu­ją­cych naj­pierw było po­moc­ne na­zi­stom przy akcji ste­ry­li­za­cji osób upo­śle­dzo­nych, a potem ich eu­ta­na­zji. Urzą­dze­nia i tech­no­lo­gie IBM zna­la­zły też swoje miej­sce w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych i za­gła­dy. Ba­da­niom związ­ków ame­ry­kań­skiej kor­po­ra­cji ze zbrod­ni­czy­mi do­ko­na­nia­mi Hi­tle­ra po­świę­co­no książ­kę: "IBM i Ho­lo­caust" (aut. Edwin Black).

BASF i Bayer: dzie­dzic­two kom­bi­na­tu zbrod­ni

Trust IG-Far­ben, który miał się okryć nie­sła­wą w la­tach II wojny świa­to­wej, po­wstał w po­ło­wie lat 20., a w jego skład we­szło sześć wiel­kich firm z bran­ży che­micz­nej. Nazwy co naj­mniej dwóch spo­śród nich: Bayer i BASF – znamy do dziś.

Bez IG-Far­ben Hi­tler nie mógł­by pro­wa­dzić wojny, jaką sobie wy­ma­rzył. Prze­my­sło­we im­pe­rium do­star­cza­ło więk­szo­ści ma­te­ria­łów nie­zbęd­nych dla fron­tu: syn­te­tycz­ne­go kau­czu­ku i pa­li­wa, pro­chu czy ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Miało też pa­tent na cy­klon B (pro­du­ko­wa­ny przez firmę De­gesch, w któ­rej IG-Far­ben miało ponad 40-pro­cen­to­we udzia­ły) – a więc śro­dek, któ­re­go użyto do ma­so­we­go mor­do­wa­nia ludzi w ko­mo­rach ga­zo­wych.

Po woj­nie sze­fów IG-Far­ben oskar­żo­no pod­czas jed­ne­go z pro­ce­sów no­rym­ber­skich. Ale od więk­szo­ści za­rzu­tów ich unie­win­nio­no. A wielu spo­śród nich miało po­wró­cić do biz­ne­su już w re­aliach go­spo­dar­ki wol­no­ryn­ko­wej. Za po­wo­jen­nym od­ro­dze­niem BASF jako sa­mo­dziel­nej spół­ki stał Carl Wur­ster. W la­tach wojny na­le­żał do na­zi­stow­skiej elity prze­my­sło­wej, a po niej alian­ci wpraw­dzie go są­dzi­li, ale skoń­czy­ło się na od­da­le­niu za­rzu­tów.

Z kolei w 1956 r. do rady nad­zor­czej Bay­era zo­stał wy­bra­ny Fritz ter Meer. Spra­wa za­kra­wa­ła na skan­dal, bo ter Meer był zwią­za­ny z IG-Far­ben przez całe 20 lat ist­nie­nia kon­cer­nu. Pod­czas wojny brał udział w pro­jek­to­wa­niu obo­zów w Mo­no­wi­cach i Bunie (po­do­bo­zy Au­schwitz), a w No­rym­ber­dze ska­za­no go za udział w eks­pe­ry­men­tach pseu­do­me­dycz­nych wła­śnie w Oświę­ci­miu.

Ter Meer od­sie­dział le­d­wie dwa z sied­miu lat. A potem jego ha­nieb­na prze­szłość nie prze­szka­dza­ła, jak się zdaje, wielu innym fir­mom oprócz Bay­era – miał jesz­cze za­sia­dać w co naj­mniej kilku za­rzą­dach.

>>>>

Kasa nie smierdzi . Bogacze sa pod tym wzgledem podatni bardziej . Stad najlepiej byc sredniakiem .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:59, 11 Sty 2013    Temat postu:

Szef niemieckiej SPD Gabriel: mój ojciec był aż do śmierci nazistą

Przewodniczący Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), znany z antyfaszystowskich i antyrasistowskich poglądów Sigmar Gabriel, ujawnił po raz pierwszy publicznie, że jego ojciec aż do śmierci pozostał zdeklarowanym nazistą.

"Biografia Gabriela jest typowa dla powojennej niemieckiej historii, ponieważ każda niemiecka rodzina musiała zmierzyć się z przeszłością z okresu nazistowskiej dyktatury" - pisze w dziennik "Sueddeutsche Zeitung", komentując wyznania Gabriela.

"Pokolenie roku 1968 musiało rozliczyć się z przeszłością swoich rodziców, a pokolenie 1989 roku z przeszłością swoich dziadków. Nikt nie mógł uciec od przeszłości" - czytamy w "SZ".

Zdeklarowany nazista

Sigmar Gabriel po rozwodzie rodziców od trzeciego do dziesiątego roku życia mieszkał u ojca.

O tym, że jego ojciec wyznaje nazistowską ideologię, dowiedział się dopiero w wieku 18 lat. Odbywając służbę wojskową, odwiedził ojca, który bardzo nalegał na wizytę syna w mundurze. Podczas tych odwiedzin znalazł wśród książek stojących na półkach publikacje o treści nazistowskiej. Po tym odkryciu zerwał na dwadzieścia lat wszelkie kontakty z ojcem.

Po jego śmierci w czerwcu ubiegłego roku Sigmar odkrył w piwnicy całe archiwum zawierające publikacje skrajnie prawicowe i rewizjonistyczne, w tym książki podważające niemiecką odpowiedzialność za hitlerowskie zbrodnie i Holokaust. W książce kwestionującej odpowiedzialność Niemców za zbrodnie w Auschwitz były liczne podkreślenia - opowiada Gabriel.

Dlatego został lewicowcem

Surowa atmosfera panująca w domu ojca była dla późniejszego szefa SPD impulsem do politycznego działania. W 1976 roku 17-letni Sigmar Gabriel wstąpił do socjaldemokratycznej młodzieżówki Falken (Sokoły), rok później do SPD.

W latach 80. socjaldemokrata pracował przez kilka lat z rzędu jako wolontariusz w byłych niemieckich obozach koncentracyjnych Auschwitz i na Majdanku. Pomagał przy remontach baraków, oprowadzał wycieczki i wygłaszał odczyty.

Sigmar Gabriel podkreśla, że jako dojrzały człowiek kilkakrotnie próbował nawiązać dialog z ojcem, jednak bez rezultatu. To, że podejmował takie próby, tłumaczy tym, że chociaż jego ojciec wyznawał nazistowską ideologię, to osobiście nie brał udziału w zbrodniach. - Inaczej rozmowa z nim byłaby niemożliwa - wyjaśnia.

Członek NSDAP

Walter Gabriel (rocznik 1921) był członkiem hitlerowskiej partii NSDAP, jednak ze względu na stan zdrowia (paraliż dziecięcy) nie uczestniczył w wojnie. Po wojnie był urzędnikiem samorządowym w RFN.

Omówienie rozmowy z Sigmarem Gabrielem ukazało się w najnowszym, dostępnym od czwartku wydaniu tygodnika "Die Zeit".

W latach 1999-2003 Gabriel był premierem landu Dolna Saksonia. Od 2009 roku stoi na czele SPD.

>>>

Az do smierci ! Oni nie zalowali zbrodni !!! Stad wielu jest w piekle a np. wsrod Rosjan byl zal i komunisci nie trafiali tak masowo do piekla tylko do czyscca ! Mlodzi w ramach buntu stawali sie czerwoni nie rozumiejac ze wybieraja nie alternatywe czy przeciwienstwo a blizniaczy satanizm ... Ale to mlodzi ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:33, 30 Sty 2013    Temat postu:

Mateusz Zimmerman
Hitler u władzy. Dziś Niemcy, jutro – cały świat

Nie zro­bił re­wo­lu­cji ani za­ma­chu stanu, a i tak rządy od­da­no mu do rąk. Chcie­li go okpić pre­zy­dent, kanc­lerz i ge­ne­rał - prze­chy­trzył ich wszyst­kich. 80 lat temu Hi­tler do­szedł do wła­dzy.

Jest 30 stycz­nia, do­cho­dzi go­dzi­na 11. Za chwi­lę nie­miec­ki pre­zy­dent Paul von Hin­den­burg po­wie­rzy misję two­rze­nia no­we­go rządu Adol­fo­wi Hi­tle­ro­wi.

Nie­ocze­ki­wa­nie na ko­ry­ta­rzu za­czy­na się kłót­nia. Wrzesz­czą na sie­bie Hi­tler i Al­fred Hu­gen­berg - ma­gnat pra­so­wy, kan­dy­dat na mi­ni­stra go­spo­dar­ki. Awan­tu­ra trwa ponad go­dzi­nę, a przez cały ten czas znie­cier­pli­wio­ny pre­zy­dent czeka w ga­bi­ne­cie. Kiedy wresz­cie dojdą do po­ro­zu­mie­nia, Hin­den­burg przy­wi­ta ich iro­nicz­ny­mi gra­tu­la­cja­mi. Z tru­dem bę­dzie skry­wać wście­kłość, nie wy­gło­si nawet zwy­cza­jo­we­go pre­zy­denc­kie­go prze­mó­wie­nia. - Moi pa­no­wie, z Bo­giem - na­przód! - powie tylko. Mało bra­ko­wa­ło, a nie miał­by kogo za­przy­się­gać.

Hi­tler, wy­stro­jo­ny we frak i cy­lin­der, za­rze­ka się, że bę­dzie rzą­dzić dla dobra ca­łe­go na­ro­du, a nie tylko par­tii na­zi­stow­skiej. Obie­cu­je przy­wró­cić sta­bil­ność par­la­men­tar­nym rzą­dom w ro­ze­dr­ga­nej re­pu­bli­ce. Za chwi­lę po­je­dzie do ber­liń­skie­go ho­te­lu Ka­iser­hof, a tłumy zwo­len­ni­ków będą wi­wa­to­wać na tra­sie jego prze­jaz­du.

Dwa mie­sią­ce wcze­śniej jedna z gazet pi­sa­ła: "Lu­dzie za­czę­li być głusi na naj­bar­dziej ku­szą­ce obiet­ni­ce [na­zi­stów]. Może na­stą­pić po­wrót Nie­miec do zdro­wia". Teraz pra­wi­cow­cy, któ­rzy do­pu­ści­li Hi­tle­ra do wła­dzy, gra­tu­lu­ją sobie, że "osa­czy­li" Hi­tle­ra i "wy­na­ję­li" go.

Pętlę na szyi re­pu­bli­ki za­dzierz­gnę­li lu­dzie, któ­rzy są­dzi­li, że są od Hi­tle­ra spryt­niej­si. Jak do tego do­szło?

Dwa­dzie­ścia rzą­dów roz­dar­tej re­pu­bli­ki

W li­sto­pa­dzie po­przed­nie­go roku na­zi­ści stra­ci­li dwa mi­lio­ny gło­sów, po­par­cie uro­sło na­to­miast kon­ser­wa­tyw­nym na­cjo­na­li­stom i ko­mu­ni­stom. Go­eb­bels, przy­szły mi­ni­ster pro­pa­gan­dy Rze­szy, od­no­to­wy­wał, że en­tu­zjazm w par­tii ma­le­je, po­ja­wia­ją się zmę­cze­nie i na­pię­cia. Wy­da­wa­ło się, że wpły­wy ha­ła­śli­wej i agre­syw­nej par­tii ma­le­ją.

W ciągu de­ka­dy prze­szła ona długą drogę. Po nie­uda­nym puczu mo­na­chij­skim w 1923 r. zo­sta­ła na krót­ko zde­le­ga­li­zo­wa­na, a jej przy­wód­ca - osa­dzo­ny w wię­zie­niu. Po­raż­ka Hi­tle­ra była po­zor­na. Przed sądem za­pre­zen­to­wał się jako pa­trio­ta-mę­czen­nik, a z za­są­dzo­nych pię­ciu lat nie od­sie­dział nawet roku. Wy­ko­rzy­stał ten czas, aby po­dyk­to­wać swój ma­ni­fest: "Mein Kampf".

- W nor­mal­nych wa­run­kach po­dob­ni osob­ni­cy eg­zy­stu­ją w spo­łecz­no­ściach jako nie­groź­ni wa­ria­ci - miał na­pi­sać o Hi­tle­rze jeden z hi­sto­ry­ków. Ale w Niem­czech po I woj­nie świa­to­wej dia­gno­za "nie­groź­ne­go wa­ria­ta" mogła tra­fić na po­dat­ny grunt. Kraj był słaby i roz­dar­ty. Ko­mu­ni­ści gro­zi­li czer­wo­ną re­wo­lu­cją, na­cjo­na­li­ści szu­ka­li win­nych klę­ski. Go­spo­dar­kę przy­du­sza­ły po­dyk­to­wa­ne w Wer­sa­lu re­pa­ra­cje wo­jen­ne. Hi­per­in­fla­cja ruj­no­wa­ła mi­lio­ny ro­dzin, a bez­ro­bo­cie się­ga­ło 20 proc. Kiedy za­czę­ły się po­ja­wiać symp­to­my po­pra­wy, Re­pu­bli­kę We­imar­ską zgniótł ogól­no­świa­to­wy kry­zys go­spo­dar­czy.

Nic dziw­ne­go, że za­czę­to uwa­żać de­sta­bi­li­za­cję po­li­tycz­ną za coś nor­mal­ne­go. W la­tach 1919-33 rzą­dzi­ło re­pu­bli­ką 20 rzą­dów, a tylko dwa par­la­men­ty nie zo­sta­ły roz­wią­za­ne przed­ter­mi­no­wo. Ko­lej­ne ga­bi­ne­ty mu­sia­ły się zma­gać nie tylko z za­ła­ma­niem go­spo­dar­czym, ale i z fa­la­mi ulicz­nej prze­mo­cy - rosły w siłę par­tyj­ne bo­jów­ki, zwłasz­cza ko­mu­ni­stycz­ne i na­zi­stow­skie.

W 1928 r. na­zi­ści zdo­by­li po­par­cie le­d­wie dwu­pro­cen­to­we. Latem 1932 r. mieli już ponad jedną trze­cią gło­sów. Hi­tler był w eu­fo­rii, wtedy po raz pierw­szy za­żą­dał fo­te­la kanc­le­rza dla sie­bie. Ale nadal go izo­lo­wa­no. - Nie mogę prze­ka­zać pełni wła­dzy jed­nej par­tii, zwłasz­cza par­tii uprze­dzo­nej wobec ludzi o in­nych po­glą­dach - oświad­czył pre­zy­dent Hin­den­burg. Użył zgrab­ne­go eu­fe­mi­zmu - już wtedy było po­wszech­nie wia­do­mo, że bo­jów­ki na­zi­stów po­peł­nia­ją mordy po­li­tycz­ne. Mało tego: już za­po­wia­da­no za­my­ka­nie prze­ciw­ni­ków po­li­tycz­nych w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych!

To­wa­rzy­sze broni i szara emi­nen­cja

Hin­den­burg trzy­mał więc Hi­tle­ra na dy­stans, ale też pusz­czał do niego oko: "Je­ste­śmy daw­ny­mi to­wa­rzy­sza­mi broni, bieg wy­da­rzeń może nas póź­niej po­now­nie zjed­no­czyć".

Pre­zy­dent od­wo­ły­wał się do wspól­no­ty do­świad­cze­nia I wojny świa­to­wej. On sam wsła­wił się jako ge­ne­rał pod­czas walk z Ro­sja­na­mi, potem zo­stał sze­fem szta­bu ge­ne­ral­ne­go. Hi­tler był tylko star­szym sze­re­go­wym, ale do­słu­żył się na fron­cie za­chod­nim dwóch od­zna­czeń. Ko­niec Wiel­kiej Wojny za­stał go w szpi­ta­lu woj­sko­wym - tra­fił tam ośle­pio­ny w wy­ni­ku ataku ga­zo­we­go.

Twier­dze­nie, że Niem­cy prze­gra­li wojnę nie na fron­cie, lecz wsku­tek ciosu "nożem w plecy", ukuł wła­śnie Hin­den­burg. Dla Hi­tle­ra ten mit stał się jed­nym z ide­olo­gicz­nych fun­da­men­tów. Hin­den­burg był sta­rym pru­skim mi­li­ta­ry­stą. Po­dob­nie jak Hi­tler szcze­rze nie cier­piał de­mo­kra­cji i ko­mu­ni­stów. W tej ukła­dan­ce "to­wa­rzy­szy broni" miał się po­ja­wić jesz­cze jeden ważny gracz: ge­ne­rał Kurt von Schle­icher - ofi­cer szta­bu ge­ne­ral­ne­go.

Schle­icher for­mal­nie był kimś w ro­dza­ju po­śred­ni­ka w kon­tak­tach mię­dzy rzą­dem a si­ła­mi zbroj­ny­mi. Mię­dzy wy­so­ki­mi ofi­ce­ra­mi błysz­czał zna­jo­mo­ścia­mi wśród ludzi po­li­ty­ki, a po­li­ty­cy trak­to­wa­li go jak rzecz­ni­ka armii. Ta zaś w nie­miec­kich wa­run­kach za­wsze była uwa­ża­na za po­li­tycz­ny pod­miot. W do­dat­ku Schle­icher przy­jaź­nił się z synem Hin­den­bur­ga i miał stały do­stęp do uszu pre­zy­den­ta. A ten po­zwa­lał, by go prze­ko­ny­wa­no. Nic dziw­ne­go, że Schle­icher wy­rósł na szarą emi­nen­cję ów­cze­snej sceny po­li­tycz­nej.

Po wy­bo­rach 1930 r., które zdo­mi­no­wa­ły par­tie skraj­ne, Schle­icher oba­wiał się dwóch re­wo­lu­cji: na­zi­stow­skiej i ko­mu­ni­stycz­nej, które po­grą­ży­ły­by Niem­cy w cha­osie. Szu­kał trwa­łej pra­wi­co­wej więk­szo­ści, ale wie­dział, że bez po­par­cia na­zi­stów jej nie zbu­du­je. Z kolei Hi­tler re­wo­lu­cji nie chciał, ale cią­gle nią stra­szył, tyle że jego par­tia nie była w sta­nie sama zbu­do­wać rządu. Kiedy więc za­pro­szo­no go do sto­li­ka, ne­go­cju­jąc jego udział we wła­dzy, zwie­trzył swoją szan­sę.

Ka­ru­ze­la z kanc­le­rza­mi

Ga­bi­net He­in­ri­cha Brüninga, który rzą­dził od marca 1930 r., był ata­ko­wa­ny przez wszyst­kich i za wszyst­ko. Wy­da­wał się bez­rad­ny wobec kry­zy­su i bez­ro­bo­cia, więc kanc­lerz mu­siał jeź­dzić po kraju po­cią­ga­mi z za­sło­nię­ty­mi ko­ta­ra­mi - ob­rzu­ca­no go ka­mie­nia­mi. Sta­wał się coraz bar­dziej za­leż­ny nie od po­dzie­lo­ne­go par­la­men­tu, lecz od Hin­den­bur­ga. Hi­tler z kolei ata­ko­wał Brüninga jako uoso­bie­nie "po­rząd­ku wer­sal­skie­go" w Niem­czech. Los kanc­le­rza przy­pie­czę­to­wa­ło wy­da­nie prze­zeń de­kre­tu o de­le­ga­li­za­cji SA i SS.

Hi­tler tak­tycz­nie się pod­po­rząd­ko­wał, cią­gle cze­kał w cie­niu. Do gry znów wszedł Schle­icher, który do­pro­wa­dził naj­pierw do dy­mi­sji jed­ne­go z mi­ni­strów, a potem do usu­nię­cia sa­me­go Brüninga. Obie­cał Hi­tle­ro­wi po­now­ną le­ga­li­za­cję SA i SS oraz kilka miejsc w rzą­dzie. W za­mian na­zi­ści mieli się po­wstrzy­mać od kry­ty­ki no­we­go ga­bi­ne­tu, któ­re­go sze­fem miał być skraj­ny kon­ser­wa­ty­sta i na­cjo­na­li­sta - Franz von Papen.

Tym­cza­sem jed­nak Hi­tler, ośmie­lo­ny nowym wy­bor­czym suk­ce­sem, po­sta­no­wił za­grać o pełną pulę. Za­żą­dał od Hin­den­bur­ga fo­te­la kanc­le­rza, ła­miąc przy­rze­cze­nie, że po­prze Pa­pe­na. Dru­gie pół­ro­cze 1932 r. stało pod zna­kiem ner­wo­wych prze­py­cha­nek mię­dzy "ga­bi­ne­tem ba­ro­nów" (jak na­zy­wa­no ary­sto­kra­tycz­ny rząd Pa­pe­na) a na­zi­sta­mi. Było przy tym jasne, że los ko­lej­nych rzą­dów za­le­ży wy­łącz­nie od de­cy­zji sę­dzi­we­go Hin­den­bur­ga i od pod­szep­tów tych, któ­rzy znaj­du­ją się wokół niego.

Zanim Schle­icher i Hin­den­burg uzna­li Pa­pe­na za nie­przy­dat­ne­go, kanc­lerz zdo­łał jesz­cze zbu­rzyć ko­lej­ną ba­rie­rę na dro­dze do dyk­ta­tu­ry. Zdy­mi­sjo­no­wał so­cjal­de­mo­kra­tycz­ny rząd Prus, re­zer­wu­jąc też dla kanc­le­rza sta­no­wi­sko ich pre­mie­ra. To otwo­rzy­ło na­zi­stom drogę do pru­skich urzę­dów.

Wresz­cie Schle­icher stra­cił cier­pli­wość. Oświad­czył, że armia nie ma za­ufa­nia do Pa­pe­na jako szefa rządu. Po raz ko­lej­ny oba­lił więc kanc­le­rza z tyl­ne­go sie­dze­nia - ale tym razem sam mu­siał zająć jego miej­sce. Szu­ka­jąc więk­szo­ści, po­sta­no­wił wbić klin w sam śro­dek par­tii na­zi­stow­skiej i przy­cią­gnąć do kon­ser­wa­tyw­ne­go rządu tych jej przed­sta­wi­cie­li, któ­rych uwa­żał za bar­dziej kom­pro­mi­so­wych niż Hi­tler.

"Jeśli par­tia się roz­le­ci, strze­lę sobie w łeb"

Schle­icher za­pro­po­no­wał więc tekę wi­ce­kanc­le­rza Gre­go­ro­wi Stras­se­ro­wi, uwa­ża­ne­mu za głów­ne­go ry­wa­la Hi­tle­ra w NSDAP. Go­eb­bels od­no­to­wy­wał w pa­mięt­ni­kach: "Zdra­da, zdra­da, zdra­da!". Hi­tler mówił: "Je­że­li par­tia się roz­le­ci, strze­lę sobie w łeb".

Ale Stras­ser oka­zał się za mięk­ki. Nie wie­dział też, że re­zy­gnu­jąc z buntu i tak pod­pi­su­je na sie­bie wyrok śmier­ci. Pół­to­ra roku póź­niej miał paść ofia­rą "nocy dłu­gich noży", czyli czyst­ki wśród par­tyj­nych to­wa­rzy­szy i do­wód­ców SA. Tym­cza­sem Hi­tler od­zy­skał ini­cja­ty­wę. I nie­ocze­ki­wa­nie po­łą­czył siły z do­pie­ro co od­su­nię­tym od rzą­dów Pa­pe­nem, gra­jąc tym razem prze­ciw Schle­iche­ro­wi!

Spo­tka­li się na po­cząt­ku stycz­nia. Hi­tler obie­cał, że usu­nie wszyst­kich "so­cjal­de­mo­kra­tów, ko­mu­ni­stów i Żydów z czo­ło­wych sta­no­wisk w Niem­czech". Papen nie pro­te­sto­wał. W do­dat­ku dał Hi­tle­ro­wi do zro­zu­mie­nia, że nie­miec­ka fi­nan­sje­ra po­par­ła­by rząd z nimi dwoma w skła­dzie.

Pa­ra­dok­sal­nie bo­wiem wy­bor­czy suk­ces ko­mu­ni­stów za­dzia­łał prze­ciw­ko nim. Oto grono wpły­wo­wych prze­my­słow­ców uzna­ło, że kon­ser­wa­ty­ści i li­be­ra­ło­wie nie za­bez­pie­cza­ją ich przed czer­wo­nym na­po­rem. Ma­gna­ci prze­my­słu po­sta­no­wi­li więc prze­nieść po­par­cie na hi­tle­row­ców.

Nosił wilk razy kilka…

Ale Papen był ko­lej­nym, który chciał wy­ko­rzy­stać wodza na­zi­stów do wła­snych celów. Wspa­nia­ło­myśl­nie za­re­zer­wo­wał dla sie­bie sta­no­wi­sko wi­ce­kanc­le­rza, li­cząc na to, że szyb­ko zmar­gi­na­li­zu­je Hi­tle­ra, a potem się go po­zbę­dzie, gdy ten się "zu­ży­je" u wła­dzy jak wielu wcze­śniej­szych sze­fów rządu.

Hin­den­burg, wcze­śniej scep­tycz­ny, dał się wresz­cie prze­ko­nać do kan­dy­da­tu­ry Hi­tle­ra. Z jed­nej stro­ny pod­rzu­co­no mu fał­szy­wą po­gło­skę, ja­ko­by Schle­icher szy­ko­wał za­mach stanu i "wy­wie­zie­nie pre­zy­den­ta do Prus Wschod­nich". Z dru­giej - na­zi­ści nie cof­nę­li się przed szan­ta­żem. Hin­den­burg i jego syn nie mieli bo­wiem zy­stych rąk - Göring za­gro­ził im ujaw­nie­niem tzw. skan­da­lu "Osthil­fe", czyli ko­rup­cyj­nych re­la­cji Hin­den­bur­ga z pru­ski­mi jun­kra­mi, oraz po­wią­za­ne­go z tą spra­wą oszu­stwa po­dat­ko­we­go.

Ist­nia­ła jesz­cze jedna wąt­pli­wość: czy no­we­go kanc­le­rza po­prze armia? Losy wa­ży­ły się do ostat­niej chwi­li. Hin­den­burg za­pro­po­no­wał w końcu tekę mi­ni­stra obro­ny lo­jal­ne­mu wobec Hi­tle­ra ge­ne­ra­ło­wi. 30 stycz­nia rano, po nie­prze­spa­nej nocy, Adolf Hi­tler był gotów do ode­bra­nia no­mi­na­cji.

Dziś Niem­cy - jutro cały świat

Trwa­łą, jak obie­cy­wał, ko­ali­cję roz­sa­dził już na­stęp­ne­go dnia - ale Hin­den­burg i tak roz­wią­zał dla niego par­la­ment. Go­eb­bels od­no­to­wał przed wy­bo­ra­mi: "Walka bę­dzie łatwa, radio i prasę mamy do swo­jej dys­po­zy­cji".

W tym okre­sie po­li­cja, wzmoc­nio­na pię­cio­ty­sięcz­ną rze­szą ochot­ni­ków z SA i SS, strze­la­ła już do prze­ciw­ni­ków na­zi­stów. Potem pod­pa­lo­no bu­dy­nek Re­ich­sta­gu, a pre­zy­dent po­słusz­nie asy­gno­wał hi­tle­row­ski de­kret o ochro­nie na­ro­du i pań­stwa. Prawa oby­wa­tel­skie, za­pi­sa­ne w kon­sty­tu­cji, zo­sta­ły za­wie­szo­ne. W marcu miał po­wstać pierw­szy obóz kon­cen­tra­cyj­ny w sta­rej pro­chow­ni w Da­chau.

Par­la­ment stał się ma­rio­net­ką. Po­słów wię­zio­no, a potem unie­waż­nia­no ich man­da­ty. Wpro­wa­dzo­no nad­zwy­czaj­ną usta­wę o "za­bez­pie­cze­niu Na­ro­du i Rze­szy od biedy". Teraz rząd Hi­tle­ra mógł przez czte­ry lata ogła­szać usta­wy, w tym bu­dżet, bez zgody par­la­men­tu - na pod­sta­wie tego aktu na­zi­ści mieli rzą­dzić aż do swo­je­go upad­ku. Do wy­bu­chu wojny par­la­ment miał uchwa­lić le­d­wie sie­dem aktów praw­nych, w tym osła­wio­ne usta­wy no­rym­ber­skie.

Schle­icher po­zo­sta­wał dla na­zi­stów nie­bez­piecz­ny - mu­sie­li go uśmier­cić pod­czas wspo­mnia­nej "nocy dłu­gich noży". Lo­jal­ny Papen po­zo­stał wi­ce­kanc­le­rzem aż do li­kwi­da­cji tej funk­cji, a potem był am­ba­sa­do­rem Trze­ciej Rze­szy. Unie­win­nio­ny w No­rym­ber­dze, zo­stał ska­za­ny na ro­bo­ty przy­mu­so­we pod­czas pro­ce­sów de­na­zy­fi­ka­cyj­nych. Hin­den­burg umarł w 1934 r. Pod ko­niec życia wie­rzył ponoć, że rządy na­zi­stów są tym­cza­so­we.

Żaden z nich trzech do pew­ne­go mo­men­tu nie wie­rzył, że daw­ne­go krzy­ka­cza z mo­na­chij­skiej pi­wiar­ni trze­ba trak­to­wać po­waż­nie. Wszyst­kich łą­czy­ło prze­ko­na­nie, że Hi­tle­ra można prze­chy­trzyć, za­pra­sza­jąc go do sto­li­ka. Żaden się nie spo­dzie­wał, że nowy gracz po pro­stu ten sto­lik prze­wró­ci. Na dzień przed śmier­cią Hin­den­bur­ga Hi­tler ogło­sił, że role pre­zy­den­ta i kanc­le­rza zo­sta­ną teraz po­łą­czo­ne w funk­cji Führera.

Nawet wów­czas mało kto trak­to­wał po­waż­nie wers z na­zi­stow­skie­go hymnu: "Dzi­siaj sły­szą nas Niem­cy, jutro - cały świat".

>>>>

Tak . Wiesniak z Bawarii wykiwal miszczow polityki z Berlina . To tez bylo upokorzenie ich . I zaczal ,,odzyskiwac'' swiat ...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Śro 17:37, 30 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:20, 11 Lut 2013    Temat postu:

"Próbowałam jedzenia dla Hitlera"


Dożywszy lat 95 Margot Woelk zdecydowała, że nadszedł czas, by podzielić się ze światem pewnym sekretem z czasów drugiej wojny światowej. Schorowana, ale wciąż jeszcze pełna życia wdowa jest zapewne ostatnią żyjącą członkinią grupy kobiet, które wiedziały na sto procent, że Adolf Hitler był wegetarianinem - ponieważ przez dwa i pół roku próbowały wszystkiego, co mu podawano do jedzenia.

Pani Woelk, która wciąż mieszka samodzielnie w mieszkaniu w Berlinie Zachodnim - w tym samym, w którym przyszła na świat w 1917 roku - nigdy wcześniej nie chciała opowiadać o latach wojny ze względu na cierpienia, fizyczne i psychiczne, z jakimi wiązały się te wspomnienia. Jednak przyjaciołom udało się w końcu ją namówić, by opowiedziała niezwykłą historię ewakuacji z Berlina do miasteczka Gross Partsch w Prusach Wschodnich - dziś to polski Parcz. Tam, zamiast odnaleźć bezpieczeństwo i spokój, trafiła do wschodniej kwatery Hitlera, znanej jako Wilczy Szaniec.

Margot Woelk w 1939 roku poślubiła swojego szefa z berlińskiego urzędu skarbowego. Został on później powołany do wojska, a po walkach uznany za zaginionego. Kiedy w 1942 roku kamienica, w której mieściło się mieszkanie Woelków, została zbombardowana, teściowa zaoferowała jej schronienie w jej domu na wsi. - Burmistrz był nazistą i zatelefonował do SS, by poinformować ich o moim przybyciu. Zaraz po moim przyjeździe zabrali mnie do Wilczego Szańca - opowiada.

SS-mani zaprowadzili Woelk to budynku na zewnątrz fortecy, gdzie czekało już tuzin innych młodych kobiet. - Powiedziały mi, że naszym obowiązkiem będzie próbowanie jedzenia serwowanego Hitlerowi - wspomina. - Oczywiście, że się bałam. Gdyby to jedzenie ktoś zatruł, nie byłoby mnie tu dziś. Musiałyśmy to jeść, nie miałyśmy wyboru.

Od 1941 roku do listopada 1944 roku, kiedy zbliżali się Rosjanie, Hitler spędził w Wilczym Szańcu 800 dni. Woelk musiała stawiać się do pracy codziennie. Wiedziała kiedy będzie próbować jedzenia, ponieważ osobisty pociąg Hitlera stał wówczas na stacji. - Próbowałyśmy jedzenia pomiędzy godziną 11 i 12 - mówi. - Dopiero kiedy wszystkie piętnaście z nas skończyło, SS zabierało posiłki i odwoziło je do kwatery głównej.

Przed podaniem dań Hitlerowi oczekiwano przynajmniej godzinę, na wypadek gdyby u testerek miały wystąpić jakieś szkodliwe symptomy. - Wszystko było wegetariańskie, serwowano mu najpyszniejsze świeże rzeczy, od szparagów po papryki i groszek podawane z ryżem, i sałatki. Ułożone na jednym talerzu, tak jak on później to dostawał.

Pomimo zastraszającej obecności SS, w czasie wojennego racjonowania żywności, kiedy mało kto oglądał świeże warzywa i owoce, takie jedzenia było prawdziwym rarytasem. - Smakowało znakomicie - to były najlepsze warzywa i owoce. Nie jadał mięsa i nie przypominam sobie też żadnych ryb. Napoje dostarczano gdzieś indziej - zabierało je SS, my nie musiałyśmy próbować napojów - zauważa.

Warunki życia testerek pogorszyły się po nieudanym zamachu na Hitlera przeprowadzonym w czerwcu 1944 roku przez Clausa von Stauffenbera. - Razem z żołnierzami oglądaliśmy w namiocie film, jakiś kilometr dalej. Nagle rozległ się huk - wspomina Woelk. - Potem nie wolno mi już było mieszkać z teściową. Zamknięto nas w budynku szkolnym, a w odwiedziny pozwalano chodzić tylko w weekendy, pod eskortą SS.

Kiedy stało się jasne, że Wilczy Szaniec wpadnie w ręce Rosjan, życzliwy żołnierz pomógł przeszmuglować Margot z powrotem do Berlina. - Wysoki stopniem oficer o nazwisku La Grange powiedział do mnie: "Uciekaj stąd, pakuj rzeczy" - mówi. - Wsadził mnie do pociągu Goebbelsa i wydostałam się stamtąd. Uratował mi życie. Teściowa powiedziała mi, że wszystkie inne dziewczyny zostały zastrzelone przez Rosjan.

Ale najgorsze dla Woelk miało dopiero nadejść, z dala od Wilczego Szańca. Jako zbiega ze służby poszukiwało ją SS i ledwo uniknęła pojmania - by wkrótce potem wpaść w ręce Rosjan, kiedy zajęto Berlin. - Zabrali mnie do mieszkania. Trzymali mnie tam przez dwa tygodnie, gwałcąc - mówi. - Nigdy potem nie mogłam mieć dzieci.

Po wojnie udało jej się ponownie znaleźć pracę w urzędzie skarbowym. Próbowała też wrócić do normalnego życia jako wojenna wdowa. - Dwudziestego siódmego marca 1946 roku otworzyłam drzwi chudemu mężczyźnie w mundurze, z bandażem na głowie - opowiada. Oczy rozbłyskują jej na to wspomnienie. -Powiedział: "Nie pamiętasz mnie?". To był mój mąż. Nie rozpoznałam go. Zemdlałam.

Jej mąż Kurt był jeńcem przetrzymywanym przez Rosjan w Gdańsku. Żyli razem do jego śmierci w 1990 roku.

...

Homoseksualista , wegetarianin wprawdzie narodowy ale socjalista . Postepowy czlowiek . Wedle ,,najlepszych" obecnych wzorcow zachodu .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:25, 06 Mar 2013    Temat postu:

Nowa praca nt. hitlerowskich zbrodni. "Kłamali, jeśli twierdzili, że o niczym nie wiedzieli"

Nowa ame­ry­kań­ska praca ba­daw­cza po­sze­rza wie­dzę o zbrod­niach na­zi­stów. Za­da­je też kłam tłu­ma­cze­niom, ja­ko­by zwy­kli oby­wa­te­le III Rze­szy nic nie wie­dzie­li o tym, czego w ich imie­niu do­pusz­cza­li się hi­tle­row­scy opraw­cy.

Geof­frey Me­gar­gee jest do­świad­czo­nym ba­da­czem Ho­lo­kau­stu. Ale to, co jemu i jego ko­le­gom udało się zgro­ma­dzić na prze­strze­ni 13 lat jest tak wstrzą­sa­ją­ce, że sam nie może w to uwie­rzyć.

Po ana­li­zie do­ku­men­tów i ze­znań świad­ków Me­gar­gee do­szedł do wnio­sku, że nie­miec­ki apa­rat za­gła­dy w cza­sach III Rze­szy był dużo bar­dziej roz­bu­do­wa­ny niż uwa­ża­no do tej pory.

Ame­ry­kań­ski na­uko­wiec był prze­ko­na­ny, że w całej Eu­ro­pie było około 7 ty­się­cy miejsc, w któ­rych nie­miec­cy na­zi­ści i ich sprzy­mie­rzeń­cy znę­ca­li się nad ludź­mi, zmu­sza­jąc ich do ka­torż­ni­czych robót, w któ­rych gło­dzi­li ich i za­bi­ja­li.

Jak się dziś oka­zu­je, w Eu­ro­pie było w okre­sie na­zi­zmu 42500 miejsc kaźni, w tym 30 ty­się­cy obo­zów pracy, ponad 1100 ży­dow­skich gett, pra­wie ty­siąc obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych i 500 domów pu­blicz­nych, w któ­rych zmu­sza­no ko­bie­ty do upra­wia­nia pro­sty­tu­cji.

Miej­sca kaźni w wielu nie­miec­kich mia­stach

Ko­le­ga Me­gar­ge­esa, Mar­tin Dean, wy­mie­nia w tym kon­tek­ście Ham­burg i Ber­lin. Twier­dzi, że w nie­miec­kich mia­stach były setki, a nawet ty­sią­ce ta­kich miejsc.

Ba­da­cze z Mu­zeum Pa­mię­ci Ho­lo­kau­stu "Ho­lo­caust Me­mo­rial Mu­seum" w Wa­szyng­to­nie oce­nia­ją, że ofia­ra­mi mor­der­czej ma­szy­ne­rii na­zi­stów padło 15-20 mi­lio­nów osób.

Me­gar­gee, Dean i ich ze­spół przej­rze­li i za­na­li­zo­wa­li na po­trze­by pracy nie­zli­czo­ne do­ku­men­ty; w tym wy­wia­dy z ponad 400 oca­la­ły­mi z Ho­lo­kau­stu, jak rów­nież prace ba­daw­cze na ten temat z kil­ku­na­stu kra­jów.

Ty­sią­ce in­nych miejsc kaźni

Zgro­ma­dzo­ny ma­te­riał jest do­wo­dem na to, że poza Au­schwitz i in­ny­mi wiel­ki­mi obo­za­mi kon­cen­tra­cyj­ny­mi, a także poza wiel­ki­mi get­ta­mi, ta­ki­mi jak choć­by Getto War­szaw­skie, znaj­do­wa­ło się ty­sią­ce in­nych miejsc kaźni.

- Takie miej­sca były wszę­dzie - uważa Dean, a jego ko­le­ga Me­gar­gee do­da­je, że "naj­póź­niej teraz jest jasne, że Niem­cy, któ­rzy twier­dzi­li, że o ni­czym nie wie­dzie­li, po pro­stu kła­ma­li".

Me­gar­gee uważa, że opra­co­wa­na obec­nie przez jego ze­spół lista obo­zów jest pra­wie kom­plet­na, a jeśli się wy­dłu­ży, to tylko w mi­ni­mal­nym stop­niu.

tagesschau.​de / Iwona D. Met­zner

red. odp.: An­drzej Paw­lak / du

>>>

Bardzo cenna praca ! Warto spisac wszelkie obozy z pelnymi statystykami ,,obrotu'' ... Biurokracja niemiecka zostawila mase papierzysk jest z czego korzystac . Ale pamietajmy ze i tam byla szara strefa !!!
A co do tego ze Niemcy wiedzieli . Tak ale sie bali . NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ . To bylo haslo .
Akurat Polska jest zaprzeczeniem Niemiec i Polacy NIE MOGA POJAC jak mozna dac sie tak brac za morde jak Niemcy i Rosjanie ...
To sa inne cywilizacje . Zwracam uwage za NIEKATOLICKIE ! Dla nas latwiej nieraz pojac Afryke niz sasiadow . Bo dzicy sa prosci ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:56, 22 Mar 2013    Temat postu:

80 lat temu powstał KL Dachau - pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny

22 marca 1933 r. z rozkazu Heinricha Himmlera w Dachau pod Monachium założono pierwszy nazistowski obóz koncentracyjny. Do 1945 r. przeszło przez niego 253 tys. więźniów różnej narodowości. Prawie połowa z nich zginęła.

"Dachau, 1933-1945 pozostanie na zawsze jako jeden z najstraszliwszych w historii symboli barbarzyństwa. Oddziały nasze zastały tam widoki, jęki tak straszne, że aż nie do uwierzenia, okrucieństwa tak ogromne, że aż niepojęte dla normalnego umysłu. Dachau i śmierć są synonimami" - zanotował amerykański oficer William Quinn, który w 1945 r. był świadkiem wyzwolenia KL Dachau.

Pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny założono na terenie byłej fabryki amunicji w oddalonym od Monachium o 15 km miasteczku Dachau już 22 marca 1933 r., niespełna dwa miesiące po przejęciu władzy w Niemczech przez Adolfa Hitlera (mianowano go kanclerzem 30 stycznia 1933 r.)

Obóz powstał na mocy rozkazu Heinricha Himmlera, regulowanego przez zapisy zawarte w przyjętym niecały miesiąc wcześniej, 28 lutego 1933 r., rozporządzeniu "o ochronie narodu i państwa". Oddanie KL Dachau zapowiadało zbrodnie dokonane przez Niemców na wielu narodach Europy, z Zagładą Żydów włącznie.

"Uczelnia dla młodych esesmanów"

Początkowo jednak, do czasu wybuchu II wojny światowej, KL Dachau stanowiło miejsce odosobnienia dla przeciwników reżimu nazistowskiego. Przetrzymywano w nim przede wszystkim komunistów i socjaldemokratów, ale także duchownych, homoseksualistów, kryminalistów oraz Romów i Żydów.

Jak podkreśla Jan Kosiński w książce "Niemieckie obozy koncentracyjne i ich filie", KL Dachau pełniło przed wojną także funkcję "uczelni dla młodych esesmanów", miejsca szkoleń personelu dla innych obozów.

W 1934 r. "praktykę" w Dachau odbył m.in. Rudolf Hoess, późniejszy komendant KL Auschwitz. Podczas pobytu w obozie Hoess znalazł się pod wpływem komendanta Theodora Eickego, zwolennika stosowania przez esesmanów przemocy fizycznej w stosunku do więźniów. - "'Szkoła z Dachau' okazała się w zasadzie swego rodzaju inicjacją, która miała uczynić esesmanów niewrażliwymi na ich własne uczucia i męki maltretowanych, a przede wszystkim zintegrować środowisko sprawców poprzez popełniane wspólnie zbrodnie" - tłumaczy Karin Orth. ("Biografia Rudolfa Hoessa").

Szkolenie wojskowe w Dachau przeszedł również jeden z głównych architektów Holokaustu, Adolf Eichmann.

Architektura obozu

W 1938 r., z uwagi na powiększającą się liczbę więźniów, Niemcy zaczęli rozbudowę obozu (zwiększono liczbę baraków do 34). "Baraki rozmieszczono w dwu rzędach po obu stronach alei wysadzonej topolami. Całość przedstawiała prostokąt, którego front tworzyły budynki administracyjne oraz areszt-bunkier; tu więźniów rozstrzeliwano, wykonywano kary chłosty, 'słupka' i inne formy egzekucji. W sąsiednich zabudowaniach znajdowały się: kuchnia, pralnia, łaźnia oraz magazyny odzieży, bielizny itp. Wolną przestrzeń między barakami a murowanymi budynkami kancelaryjnymi zajmował plac apelowy" - pisze Kosiński.

Obóz otoczony był drutami kolczastymi znajdującymi się pod wysokim napięciem. Zbliżanie się do nich na odległość mniejszą niż osiem metrów zwykle kończyło się śmiercią. Do więźniów strzelali wartownicy pełniący służbę na murowanych wieżach, wyposażonych w reflektory, telefony i karabiny maszynowe. Ogółem obozowa załoga SS liczyła ok. 4 tys. ludzi.

Eksterminacja polskich elit

Począwszy od 1939 r. do Dachau trafiały transporty z więźniami z wielu opanowanych przez III Rzeszę krajów. Stopniowo obóz stawał się miejscem kaźni polskich elit. Osadzano w nim inteligencję i księży. Łącznie w KL Dachau uwięziono 2720 duchownych, z czego aż 1780 stanowili Polacy (wyzwolenia nie przeżyło 868).

Więźniem KL Dachau był ksiądz Leon Stępniak, który przybył do obozu z Poznania 24 maja 1940 r. "Wszystkim kazano ustawić się piątkami, po czym asfaltową drogą biegnącą wzdłuż osiedla esesmańskiego - jak zbrodniarzy - pędzono nas pod eskortą uzbrojonych w karabiny SS-manów do odległego obozu" - tak zapamiętał pierwsze chwile po przyjeździe do Dachau polski duchowny. Jak pisał, zmęczonych więźniów naziści od razu zaprowadzili na plac obozowy, gdzie odbywały się apele.

Były one szczególnie ciężkie do zniesienia o świcie, gdy więźniom doskwierał chłód. "Człowiek wtedy cały kostniał i ogarniała go senność, apatia i chwilami się modlił o prędki koniec męczarni na tym świecie. Ponad kilkunastotysięcznym tłumem więźniów odzianych w pasiaki unosiły się opary z oddechów, przykra woń chorych ciał i bez przerwy stłumiony kaszel cierpiących płuc (). I tak ludzie stali w milczeniu posępni, owrzodziali na ciele, jakby wyrzuceni przez inną ludzkość na olbrzymie gnojowisko" - wspominał inny więzień obozu Aleksander Miedziejewski.

Polacy byli częstymi ofiarami nazistowskich eksperymentów pseudomedycznych przeprowadzanych w KL Dachau. Niemieccy lekarze zarażali zdrowych więźniów m.in. żółtaczką, malarią czy ropowicą. "Do celów lotniczych przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów. W czasie dużych mrozów na drewniane nosze kładziono nagich więźniów, po kilku jednocześnie i przywiązywano. Wynoszono ich na wiele godzin na zewnątrz" - pisze Anna Jagodzińska. ("Polscy księża w KL Dachau")

Głód

Oprócz eksperymentów medycznych i codziennych egzekucji zagrożeniem dla życia więźniów był głód, przyczyna wielu chorób. W obozowym jadłospisie nie było miejsca na wysokokaloryczne posiłki. Na śniadanie pito czarną, niesłodzoną kawę; na obiad jadano zupę ze zgniłych warzyw, a na kolację - chleb z margaryną (rzadziej z marmoladą).

Zwłoki zmarłych z głodu i chorób lub zabitych więźniów spalano w wybudowanym w 1940 r. krematorium. Trzy lata później wzniesiono kolejne, większe krematorium, tzw. barak X. Oba znajdowały się poza ogrodzeniem obozu.

Przybyłemu do KL Dachau 3 września 1940 r. Miedziejewskiemu szczególnie utkwił w pamięci napis "Arbeit macht frei" (praca czyni wolnym), umieszczony na bramie wejściowej do obozu. "Lecz nie było tam wolności, zaś od tej chwili znaczyło to, że głód, ciężkie roboty, nieludzkie tortury i śmierć będą twoim nieodłącznym towarzyszem, a wolność możesz uzyskać jedynie poprzez piec krematoryjny, bowiem obóz w Dachau wyznaczał więźniom trzy miesiące życia" - napisał we wspomnieniach.

Ćwierć miliona więźniów

Według ustaleń Kosińskiego, przez KL Dachau i jego filie przeszło ok. 253 tys. więźniów różnej narodowości, przy czym wyzwolenia nie doczekała blisko połowa z nich (podczas gdy obozowe statystyki podają liczbę 32 tys. śmiertelnych ofiar). Niektóre szacunki mówią o nawet ok. 150 tys. zmarłych i zabitych w Dachau więźniach.

Obóz z 33 tysiącami więźniów (w tym 15 tys. Polaków) został wyzwolony przez Amerykanów 29 kwietnia 1945 r. Po dotarciu na miejsce, ich oczom ukazał się makabryczny widok - stosy trupów leżały przed barakami (na spalenie w krematoriach czekało ogółem 7,5 tys. ciał). Aby unaocznić skalę nazistowskich zbrodni, Amerykanie pokazywali zamordowanych więźniów mieszkańcom Dachau.

Ci, którym udało się doczekać wyzwolenia, straszyli swoim wyglądem zewnętrznym - byli wychudzeni do granic wytrzymałości, zarośnięci, brudni.

Jak się później okazało, dzień, w którym doszło do oswobodzenia obozu miał być datą jego likwidacji. Decyzję w tej sprawie podjął 14 kwietnia 1945 r. Himmler. - Żaden więzień nie może dostać się żywy w ręce nieprzyjaciela - rozkazywał nazista.

Sprawcy ukarani

Wyzwolenie Dachau na tyle zaskoczyło personel obozu, że nie zdążył on uciec przed nadejściem wojsk amerykańskich. W związku z tym część esesmanów przebrała się w obozowe drelichy, licząc na to, że nie zostaną rozpoznani.

Szacunki mówią, że w dniu oswobodzenia obozu życie straciło nawet 560 nazistowskim strażników i żołnierzy Waffen SS. Część z nich padło ofiarą samosądów ze strony więźniów, jednak zdecydowaną większość zastrzelili amerykańscy żołnierze. Wydarzenie to przeszło do historii jako tzw. masakra załogi w Dachau.

Śmierci nie uniknęło także 36 wysokich rangą esesmanów (w tym komendant obozu Martin Weiss), sądzonych od 15 listopada tego roku przez Amerykański Trybunał Wojskowy w Dachau. 13 grudnia usłyszeli oni wyroki śmierci przez powieszenie; wykonano je w maju następnego roku.

....

Takie systemy musza miec obozy ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:17, 10 Cze 2013    Temat postu:

Niemcy: kariery byłych nazistów w resorcie sprawiedliwości

Po utwo­rze­niu RFN w 1949 roku w mi­ni­ster­stwie spra­wie­dli­wo­ści w Bonn na eks­po­no­wa­nych sta­no­wi­skach pra­co­wa­li przez wiele lat praw­ni­cy z na­zi­stow­ską prze­szło­ścią - po­in­for­mo­wa­ła dzi­siaj ko­mi­sja hi­sto­ry­ków po­wo­ła­na przez obec­ne kie­row­nic­two re­sor­tu.

- Na­zi­stow­ska prze­szłość nie sta­no­wi­ła po woj­nie żad­nej istot­nej prze­szko­dy w ka­rie­rze w za­chod­nie­miec­kim wy­mia­rze spra­wie­dli­wo­ści - po­wie­dział kie­ru­ją­cy nie­za­leż­ną ko­mi­sją hi­sto­ry­ków Man­fred Go­er­te­ma­ker w Ber­li­nie. Jak za­zna­czył, w la­tach 60. wszy­scy dy­rek­to­rzy de­par­ta­men­tów w za­chod­nio­nie­miec­kim re­sor­cie spra­wie­dli­wo­ści mieli za sobą ak­tyw­ną dzia­łal­ność w hi­tle­row­skich in­sty­tu­cjach.

Za­kres "oso­bo­wej kon­ty­nu­acji" w mi­ni­ster­stwie, ale także w są­dow­nic­twie i in­nych dzie­dzi­nach wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści przy­brał w po­wo­jen­nych dzie­się­cio­le­ciach "prze­ra­ża­ją­ce roz­mia­ry" - po­wie­dział hi­sto­ryk z Pocz­da­mu pod­czas pre­zen­ta­cji książ­ki "Die Ro­sen­burg. Das Bun­de­smi­ni­ste­rium der Ju­stiz und die NS-Ver­gan­gen­he­it" (Die Ro­sen­burg. Fe­de­ral­ne mi­ni­ster­stwo spra­wie­dli­wo­ści i na­zi­stow­ska prze­szłość), sta­no­wią­cej pod­su­mo­wa­nie rocz­nych prac ko­mi­sji. Ro­sen­burg to nazwa pa­ła­cu w Bonn, w któ­rym w la­tach 1950-1973 miało sie­dzi­bę mi­ni­ster­stwo spra­wie­dli­wo­ści.

Nie­miec­ki pi­sarz i pu­bli­cy­sta ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia Ralph Gior­da­no po­wie­dział, że wy­pie­ra­jąc po woj­nie ze świa­do­mo­ści i kwe­stio­nu­jąc od­po­wie­dzial­ność za zbrod­nie, Niem­cy "po raz drugi stali się winni". "Hi­tler umarł, lecz jego zły duch po­zo­stał" - pod­kre­ślił 90-let­ni pi­sarz, za­pro­szo­ny jako gość ho­no­ro­wy na pre­zen­ta­cję książ­ki. "Część za­chod­nio­nie­miec­kich elit była do lat 70. iden­tycz­na z eli­ta­mi na­zi­stow­ski­mi" - po­wie­dział Gior­da­no.

Jak za­zna­czył Go­er­te­ma­ker, rząd Kon­ra­da Ade­nau­era był prze­ciw­ny roz­li­cze­niom. Dla­te­go de­mo­kra­tycz­ne wła­dze mi­ni­ster­stwa, cho­ciaż do­brze znały prze­szłość swo­ich pod­wład­nych, nie uczy­ni­ły nic, by się ich po­zbyć. Uczest­ni­czą­cy w pra­cach ko­mi­sji Chri­stoph Saf­fer­ling wy­ja­śnił, że ów­cze­sne wła­dze RFN uza­sad­nia­ły ko­niecz­ność za­trud­nia­nia by­łych na­zi­stów bra­kiem nie­ob­cią­żo­nych prze­szło­ścią fa­chow­ców. - Rów­no­cze­śnie wła­dze nie zro­bi­ły nic, by skło­nić do po­wro­tu do Nie­miec emi­gran­tów. Wręcz prze­ciw­nie - tym, któ­rzy ucie­kli przed Hi­tle­rem, rzu­ca­no kłody pod nogi, gdy chcie­li wró­cić - za­uwa­żył Saf­fer­ling.

Au­to­rzy ra­por­tu pod­kre­śla­ją, że po za­koń­cze­niu wojny nie­mal żaden z sę­dziów i pro­ku­ra­to­rów, któ­rzy w cza­sach III Rze­szy wy­da­wa­li nie­spra­wie­dli­we wy­ro­ki, nie zo­stał po­cią­gnię­ty do od­po­wie­dzial­no­ści. Je­dy­ny wy­ją­tek sta­no­wił prze­pro­wa­dzo­ny w 1947 roku przez oku­pa­cyj­ne wła­dze ame­ry­kań­skie pro­ces, w któ­rym na karę do­ży­wot­nie­go wię­zie­nia ska­za­no mię­dzy in­ny­mi se­kre­ta­rza stanu w mi­ni­ster­stwie spra­wie­dli­wo­ści w la­tach 1941-1942 Fran­za Schle­gel­ber­ge­ra. Ze wzglę­du na zły stan zdro­wia ska­za­ny wy­szedł już w stycz­niu 1951 roku na wol­ność.

Au­to­rzy pu­bli­ka­cji po­da­ją wiele bul­wer­su­ją­cych przy­kła­dów kon­ty­nu­acji praw­ni­czych ka­rier przez osoby skom­pro­mi­to­wa­ne w cza­sach III Rze­szy. Wol­fgang Fra­en­kel, od 1962 roku pro­ku­ra­tor ge­ne­ral­ny RFN, ska­zał w 1942 roku na śmierć zło­dzie­ja dam­skiej to­reb­ki. Cho­ciaż sam osła­wio­ny pre­zes hi­tle­row­skie­go Try­bu­na­łu Lu­do­we­go Ro­land Fre­isler pro­sił ze wzglę­du na niską szko­dli­wość czynu oraz ogra­ni­cze­nie umy­sło­we prze­stęp­cy o ko­rek­tę wy­ro­ku, Fre­an­kel nie ustą­pił. Jak się oka­za­ło, Fra­en­kel wnio­sko­wał w cza­sie wojny o karę śmier­ci w 30 in­nych, naj­czę­ściej ba­ga­tel­nych spra­wach - kra­dzie­ży ro­we­ru czy żyw­no­ści. Ko­mi­sja Bun­de­sta­gu, która ba­da­ła spra­wę, nie do­pa­trzy­ła się w po­stę­po­wa­niu sę­dzie­go i pro­ku­ra­to­ra żad­nych uchy­bień.

Pod­czas 12-let­nich rzą­dów Hi­tle­ra w Niem­czech wy­ko­na­no 35 tys. wy­ro­ków śmier­ci - jedną trze­cią orze­kli sę­dzio­wie utwo­rzo­nych w 1933 roku sądów spe­cjal­nych.

Zda­niem nie­za­leż­nej ko­mi­sji hi­sto­rycz­nej ko­niecz­ne jest pro­wa­dze­nie dal­szych badań, by stwier­dzić, czy obec­ność by­łych na­zi­stów w apa­ra­cie spra­wie­dli­wo­ści mogła mieć wpływ na za­chod­nio­nie­miec­kie usta­wo­daw­stwo, na przy­kład po­dej­mo­wa­ne wie­lo­krot­nie próby do­pro­wa­dze­nia do przedaw­nie­nia zbrod­ni hi­tle­row­skich.

Gior­da­no na­zwał "farsą" pro­ce­sy zbrod­nia­rzy hi­tle­row­skich w RFN. Za kar­dy­nal­ny błąd uznał skon­cen­tro­wa­nie się apa­ra­tu ści­ga­nia na "płot­kach" w ro­dza­ju Johna Dem­ja­niu­ka, straż­ni­ka z obozu w So­bi­bo­rze, za­miast na "gru­bych ry­bach", pla­nu­ją­cych zbrod­nie w Głów­nym Urzę­dzie Bez­pie­czeń­stwa Rze­szy.

Mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści Sa­bi­ne Leu­theus­ser-Schnar­ren­ber­ger za­pew­ni­ła, że ko­mi­sja bę­dzie kon­ty­nu­ować prace. Zba­da­niem swo­jej prze­szło­ści za­in­te­re­so­wa­ne są także inne mi­ni­ster­stwa - po­wie­dzia­ła po­li­tyk li­be­ral­nej FDP.

>>>>

Prawda tez jest szeroki zasieg nazizmu . Gdyby usunac umoczonych w hitleryzm trzeba by obsadzic sady ludzmi z wyksztalceniem podstawowym .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:35, 17 Paź 2013    Temat postu:

"Sueddeutsche Zeitung": Niemcy mają obowiązek pochowania Priebkego

Nikt nie chce pochować w Rzymie hitlerowskiego zbrodniarza wojennego Ericha Priebkego, który zmarł w piątek w wieku 100 lat w areszcie domowym, gdzie odbywał karę dożywocia. Na żadną uroczystość nie zgadzają się ani władze Wiecznego Miasta, ani Kościół. "Hitlerowski zbrodniarz wojenny Erich Priebke, który dokonał podczas wojny masakry włoskich cywilów, był niemieckim oficerem działającym na niemiecki rozkaz, dlatego Niemcy mają moralny obowiązek pochowania go" - napisał dziennik "Sueddeutsche Zeitung".

"Zwłoki Priebkego traktowane są tak, jakby były wyjątkowo niebezpiecznymi skażonymi odpadami" - stwierdza największa niemiecka gazeta opiniotwórcza.

Priebke odbywał w Rzymie karę dożywocia w areszcie domowym za udział w masakrze 335 mieszkańców Wiecznego Miasta w marcu 1944 roku. Z powodu gwałtownych protestów i starć we wtorek w miasteczku Albano pod Rzymem przerwano uroczyści żałobne. Zwłoki przewieziono na wojskowe lotnisko w Rzymie. Nie wiadomo, gdzie zostaną pochowane. Niemiecki Henningsdorf, gdzie się urodził, odmawia przyjęcia trumny.

"Priebke przyczynił się do zatrucia stosunków między Niemcami a Włochami. O jego czynach pamięta się do dziś" - pisze "SZ". "Jednak Priebke pozostaje człowiekiem i także po śmierci należy traktować go jak człowieka" - zaznacza autor komentarza. "Nie trzeba nawet powoływać się na antycznych bogów, wystarczy zwykły szacunek dla godności człowieka" - uważa "SZ", dodając, że zasługuje na nią także najgorszy zbrodniarz.

Zdaniem "SZ" trudno wymagać od Włochów, by pogrzebali Priebkego. Jeżeli gmina żydowska w Rzymie domaga się, by zwłoki pochowano w miejscu urodzenia przestępcy, to Niemcy powinny - zdaniem "SZ" - przychylić się do tej prośby. Gazeta przypomina oburzenie Włochów, gdy władze niemieckie sprzeciwiały się zadośćuczynieniu byłych włoskich żołnierzy zmuszanych do pracy przymusowej. W sprawie Priebkego RFN mogłaby wykazać dobrą wolę - sugeruje gazeta.

"Berlin powinien pomóc w rozwiązaniu problemu pochówku Priebkego i równocześnie zatroszczyć się o to, by jego czyny nigdy nie zostały zapomniane" - konkluduje autor komentarza na łamach "Sueddeutsche Zeitung".

....

To dobre rozwiazanie . Niemcy sprzataja po sobie . Umarlych POGRZEBAĆ to przykazanie Kościoła . Nie swietych pogrzebac a umarlych . Kazdego .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:48, 18 Paź 2013    Temat postu:

August Oetker: mój ojciec był nazistą

Przez dzie­się­cio­le­cia Ru­dolf-Au­gust Oet­ker, szef kon­cer­nu spo­żyw­cze­go Dr. Oet­ker, wzdry­gał się przed roz­pra­co­wa­niem na­zi­stow­skiej prze­szło­ści firmy. Sześć lat po jego śmier­ci kon­cern ujaw­nia szcze­gó­ły z po­nu­rej epoki.

Bli­sko sie­dem dzie­się­cio­le­ci po za­koń­cze­niu II wojny świa­to­wej nie­miec­ki kon­cern spo­żyw­czy Dr.​Oetker z Bie­le­feld otwar­cie mówi o na­zi­stow­skiej prze­szło­ści firmy. - Mój oj­ciec był na­zi­stą - przy­zna­je Au­gust Oet­ker na ła­mach ty­go­dni­ka "Die Zeit". 69-let­ni syn i na­stęp­ca wie­lo­let­nie­go szefa kon­cer­nu, Ru­dol­fa-Au­gu­sta Oet­ke­ra, jest prze­wod­ni­czą­cym za­rzą­du firmy.

O ojcu Au­gust Oet­ker nie mówi dużo. Stwier­dza tylko: "Był pew­nie na­zi­stą, bo ukształ­to­wa­ły go czas i oj­czym Ri­chard Ka­se­low­sky". W mi­nio­ny po­nie­dzia­łek (14.10) uka­za­ła się książ­ka "Dr. Oet­ker i na­ro­do­wy so­cja­lizm". Ana­li­zę przy­go­to­wa­ną przez hi­sto­ry­ków zle­ci­ła i opła­ci­ła ro­dzi­na Oet­ker.

Ru­dolf-Au­gust Oet­ker (1916-2007) był zwią­za­ny z firmą od 1941 roku. Do 1944 pro­wa­dził ją jego oj­czym Ri­chard Ka­se­low­sky (1888-1944), który zgi­nął pod­czas na­lo­tu bom­bo­we­go. Po jego śmier­ci pro­wa­dze­nie kon­cer­nu prze­jął Ru­dolf-Au­gust Oet­ker.

Za życia od­ma­wiał roz­li­cze­nia się z prze­szło­ścią. - Nie chciał mówić o tych cza­sach - stwier­dza Au­gust Oet­ker. Oj­ciec długo utrzy­my­wał, że do Waf­fen SS do­stał się razem ze swoim klu­bem jeź­dziec­kim. We­dług "Die Zeit", jako czło­nek klubu jeź­dziec­kie­go był tylko w la­tach trzy­dzie­stych w for­ma­cji kon­nej bo­jó­wek SA. Do Waf­fen SS wstą­pił póź­niej do­bro­wol­nie. - Tak, był na­zi­stą - mówi Au­gust Oet­ker.

Książ­ka ujaw­nia, że Ka­se­low­sky, cała jego ro­dzi­na i firma po­no­si­ły od­po­wie­dzial­ność za sys­tem, w któ­rym dzia­ła­ły. Były fi­la­ra­mi na­zi­stow­skie­go spo­łe­czeń­stwa. Ro­dzi­na nie tylko nie uni­ka­ła kon­tak­tów z re­żi­mem, ale ich szu­ka­ła, czer­piąc z tego ko­rzy­ści. Także po 1945 roku oj­ciec był sym­pa­ty­kiem skraj­nie pra­wi­co­wej ide­olo­gii, mówi dzi­siaj jego syn Au­gust Oet­ker. - Ci lu­dzie są nimi do dzi­siaj. Oj­ciec nie był wy­jąt­kiem - przy­zna­je.

dpa / Elż­bie­ta Sta­sik

red. odp.: Iwona D. Met­zner

>>>>

Znowu to samo . Kolejny opetany do konca zycia naziol i zadnej skruchy . TYPOWE ! Stad Niemcy sa najgorsi na swiecie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:50, 22 Paź 2013    Temat postu:

Niemcy: historycy o uwikłaniu szefów koncernu Oetker w nazizm

Rodzina Oetkerów, właścicieli niemieckiego koncernu spożywczego, była w czasach Trzeciej Rzeszy mocno związana z nazistowskim reżimem - wynika z opracowania naukowego przedstawionego w Monachium przez Instytut Historii Współczesnej (IfZ).

Rodzina Oetkerów "była jednym z filarów nazistowskiego społeczeństwa, zabiegała o kontakty z przedstawicielami reżimu i korzystała z prowadzonej przez nazistów polityki" - czytamy w wydanej przez wydawnictwo C.H. Beck publikacji, która od poniedziałku jest dostępna w niemieckich księgarniach.

Firma utrzymywała bliskie kontakty z ruchem narodowosocjalistycznym, Wehrmachtem i SS, a w 1937 roku Adolf Hitler nadał jej tytuł "wzorowego narodowosocjalistycznego zakładu pracy" - piszą historycy.

August Oetker, do niedawna szef, a obecnie prezes rady doradczej koncernu, przyznał w zeszłym tygodniu w wywiadzie dla tygodnika "Die Zeit", że jego ojciec Rudolf-August Oetker był nazistą. Senior rodu odmawiał jakiejkolwiek dyskusji na temat swojej przeszłości. - Dzieci, dajcie mi spokój, to były straszne czasy - odpowiadał, nagabywany przez syna. Do swej śmierci w 2007 roku nie zdystansował się od brunatnej przeszłości.

Wręcz przeciwnie - jak wynika z badań historyków - Rudolf-August Oetker wspierał po wojnie byłych nazistów. Zatrudnił swojego przyjaciela z młodości - Rudolfa von Ribbentropa, syna ministra spraw zagranicznych III Rzeszy. Wspierał też finansowo weteranów elitarnej formacji Leibstandarte Adolf Hitler.

Dopiero dwa lata po śmierci ojca August Oetker zwrócił się do historyków renomowanego instytutu IfZ z prośbą o zbadanie wojennej przeszłości firmy. Opublikowana obecnie książka jest wynikiem ponadtrzyletniej pracy. Jak zapewniają historycy, Oetker, który finansował prace, nie miał żadnego wpływu na wyniki badań.

Z badań historyków wynika, że postacią, która odegrała istotną rolę w nawiązaniu kontaktów firmy z nazistami Hitlera, był ojczym Rudolfa-Augusta Oetkera, Richard Kaselowsky. Ożenił się on z matką Rudolfa-Augusta po śmierci jego ojca biologicznego i kierował koncernem w latach 1921-1944. Jak twierdzą historycy, był "wiernym wasalem i oddanym wielbicielem" Hitlera. Należał do Kręgu Przyjaciół Reichsfuehrera SS Heinricha Himmlera - grupy przemysłowców wspierających nazistów co roku kwotą miliona reichsmarek.

Dzięki kontaktom z reżimem koncern bogacił się na wywłaszczaniu Żydów; zarabiał też krocie na zamówieniach wojskowych, zaopatrując armię w proszek do pieczenia.

Od kontaktów z nazistami nie stronił też Rudolf-August, który przejął firmę po śmierci ojczyma podczas bombardowania Bielefeld w 1944 roku. Następca rodu był od 1945 roku członkiem NSDAP, a dwa lata później wstąpił na ochotnika do Waffen-SS, gdzie doszedł do stopnia Untersturmfuehrera SS (podporucznika). Uniknął służby frontowej, pracując w w urzędzie zaopatrzenia SS w Berlinie. Z dokumentów wynika, że Oetker był na szkoleniu w obozie koncentracyjnym w Dachau i miał tam kontakt z więźniami. Nie przeszkadzało mu to po wojnie utrzymywać, że nic nie wiedział o prześladowaniach.

Po wojnie Rudolf-August Oetker został na krótko internowany, jednak już w 1947 roku oficjalnie przejął kierowanie koncernem. Krytykowany, zwalał winę na ojczyma, jednak gdy w 1968 roku zbudował w Bielefeld z własnych funduszy muzeum sztuki, wymusił na władzach nazwanie go imieniem Richarda Kaselowsky'ego.

Koncern Oetkera należy do dziś do głównych niemieckich przedsiębiorstw. Od dawna nie ogranicza się do produktów żywnościowych, lecz działa także w branży żeglugowej, bankowej oraz w produkcji piwa i szampanów (Henkell). Do koncernu należy obecnie 400 firm, a ich roczny obrót szacuje się na blisko 11 mld euro.

...

Jak widzicie . Bogacze ktorych tak podziwiacie zbijali swoje fortuny w sojuszu z diablem .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:19, 25 Paź 2013    Temat postu:

Felix Bohr | Der Spiegel

Dymiące pole bitwy

Pod koniec II wojny światowej na niemieckich ulicach dochodziło do szokujących ekscesów i scen pełnych przemocy. Normalni dotąd obywatele nagle zaczęli się nawzajem zabijać. Opublikowane właśnie badania pokazują, jak dochodzi do tego, że zwykli ludzie zamieniają się w morderców.

16 lutego 1945 roku nad centrum Drezna unosiły się jeszcze opary dymu po nalotach bombowych aliantów, kiedy wachmistrz policji Franz Schnaubelt postanowił sprawdzić, co dzieje się z jego mieszkaniem. Okazało się jednak, że dom przy Ammonstraße był całkowicie spalony. Wtedy policjant zobaczył dwóch mężczyzn i kobietę, którzy wychodzili właśnie z piwnicy sąsiedniego budynku. Najwyraźniej plądrowali to, co pozostało z mieszkań.

Schnaubelt aresztował napotkanych, a wokół ich małej grupy już po chwili zgromadził się tłum sąsiadów i przechodniów. Rozpoczął się samosąd, związanych więźniów bito i obrzucano kamieniami. Schnaubelt wyciągnął broń, wystrzelił sześć razy, celował niedokładnie, ofiary zaczęły rzęzić. Wściekły tłum dalej rzucał kamieniami, aż tych troje przestało się poruszać.

Ukamienowanie ludzi w Niemczech? Ten haniebny czyn, jaki miał miejsce w Dreźnie, dziś wydaje się wręcz nieprawdopodobny, ale jest tylko jedną z tysięcy zbrodni popełnionych w końcowej fazie Trzeciej Rzeszy. Wśród ofiar byli żołnierze-dezerterzy, setki niemieckich cywilów oraz niemieckich Żydów, którzy zdołali się ukryć, a ponadto tysiące przymusowych robotników oraz więźniów obozów koncentracyjnych, którzy wiosną 1945 roku byli wysyłani na tak zwane marsze śmierci.

Historycy i przedstawiciele innych dyscyplin naukowych od dawna starają się zbadać, w jaki sposób doszło do tego, że całkiem zwyczajni Niemcy zostawali mordercami lub ich wspólnikami. Sven Keller z Instytutu Historii Współczesnej w Monachium znalazł właśnie parę odpowiedzi na to pytanie i w swojej publikacji udokumentował zapomniane przez wielu czyny.

Jako najważniejszą chyba przyczynę owych pełnych przemocy ekscesów w końcowej fazie II wojny światowej Keller wymienia radykalizację narodowosocjalistycznej ”wspólnoty narodowej”. Wielu Niemców wiosną 1945 roku obawiało się załamania systemu państwowego i zemsty ze strony zwycięzców. Nienawiść wyładowywała się na tych, którzy nie byli częścią owej ”wspólnoty narodowej”, w tym na więźniach obozów koncentracyjnych i przeciwnikach politycznych narodowych socjalistów. Reżim nazistowski rozniecał tę nienawiść, by odwrócić uwagę obywateli od klęski militarnej, jaką najpóźniej na przełomie 1944 i 45 roku widać już było całkiem wyraźnie. Funkcjonariusze nazistowskiego reżimu popełniali przestępstwa często całkiem świadomie na oczach opinii publicznej, aby zastraszyć społeczeństwo – a tym, którzy wciąż jeszcze wierzyli w ”ostateczne zwycięstwo” wmówić, że reżim jest wciąż zdolny do działania.

Również zmniejszanie się zapasów żywności sprzyjało zdaniem Kellera gotowości do przemocy w ostatnich miesiącach istnienia ”Tysiącletniej Rzeszy”. W marcu 1945 roku na Hildesheimer Marktplatz gestapo powiesiło co najmniej 50 przymusowych robotników, w większości Włochów. Aresztowano ich z powodu rzekomej kradzieży konserw, w rzeczywistości owe artykuły spożywcze podarowali im żołnierze Wehrmachtu.

Dzień wcześniej nadszedł ”rozkaz przeczesania okolicy”: funkcjonariusze policji porządkowej, SS, SA, zwykli członkowie NSDAP oraz mężczyźni z innych formacji utworzyli pierścień otaczający centrum miasta. Złodzieje i rabusie mieli zostać złapani na gorącym uczynku i natychmiast powieszeni.

Kiedy żadnego nie znaleziono, komisarz Heinrich Huck kazał urządzić egzekucję już aresztowanych ludzi, przeciwko którym nie zapadł jeszcze wyrok.

W ostatnich miesiącach wojny reżim nazistowski nie robił już żadnej tajemnicy ze swoich masowych zbrodni. Marsze śmierci i transporty tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych widoczne były w całym kraju. Kiedy trzem ocalałym w połowie kwietnia 1945 roku udało się uciec z wagonu towarowego na dworcu kolejowym w Pockau w Saksonii, czterech mieszkańców przygranicznej wioski Görsdorf wybrało się ”na polowanie” – jak napisano potem w aktach sądowych.

Krotko potem zatrzymali zbiegów w położonym nieopodal lesie. Szef żandarmerii z Pockau nie bardzo wiedział, co ma zrobić z tymi ludźmi, czterech mieszkańców Görsdorf wraz z dwoma policjantami zaprowadzili więc ich z powrotem do lasu i tam zabili.

Regionalnym i lokalnym działaczom nazistowskim wmówiono, że ich uprawnienia w ostatnich miesiącach wojny zostały rozszerzone. Niektórzy postanowili więc wykorzystać tę okazję, by pozbyć się dawnych wrogów.

Emerytowana nauczycielka Amalie Nothaft ze Schwanenkirchen w Bawarii przez wiele lat na przykład wywoływała niechęć szefa lokalnej komórki NSDAP i burmistrza – wstawiała się bowiem z dużą elokwencją za miejscową ludnością.

Na początku 1945 roku Nothaft została aresztowana. W ostatnich dniach wojny członkowie powiatowego kierownictwa NSDAP rozstrzelali starszą panią na jednym z mostów nad Dunajem. Jej ciało wrzucili do rzeki.

Również ataki bombowe aliantów przyczyniły się do eskalacji przemocy. W sprawie ukamienowania w Dreźnie trojga ludzi w 1945 roku sąd krajowy sześć lat później stwierdził krótko: należy uwzględnić fakt, że ”centrum Drezna przypominało wówczas dymiące pole bitwy”. Czyn ten został popełniony w sytuacji, kiedy ”wartość ludzkiego życia nie była ceniona tak, jak w normalnych czasach”. Wachmistrz Schnaubelt skazany został na siedem lat więzienia. Kto rzucał kamieniami, nigdy nie ustalono.

...

Upadek takiego plugastwa jak hitleryzm musial byc ohydny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:22, 11 Gru 2013    Temat postu:

Bawaria rezygnuje z "Mein Kampf"

Władze Bawarii nieoczekiwanie wycofały się z realizowanego od półtora roku projektu krytycznego wydania książki "Mein Kampf" Adolfa Hitlera, zapowiadając, że także po wygaśnięciu praw autorskich w 2015 roku będą blokować wszelkie próby jej opublikowania.

- Nie można kierować do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe wniosku o delegalizację (skrajnie prawicowej partii - red.) NPD, a następnie rozpowszechniać przy wykorzystaniu godła Bawarii książki Mein Kampf. Tego nie da się pogodzić - powiedział premier Bawarii Horst Seehofer.

Jak wyjaśnił polityk CSU, decyzję podjął po konsultacji z szefami bawarskich resortów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości - Joachimem Herrmannem i Winfriedem Bausbackiem. Książka podburza do waśni między narodami - powiedziała szefowa kancelarii premiera Bawarii Christine Haderthauer, dodając, że "projekt został wstrzymany". O stanowisku bawarskich władz poinformował w środę w internetowym wydaniu dziennik "Sueddeutsche Zeitung".

Półtora roku temu władze Bawarii zapowiedziały opublikowanie w 2015 roku krytycznego wydania książki Hitlera, opatrzonej naukowym komentarzem. Właścicielem praw autorskich do "Mein Kampf", które wygasają z końcem 2015 roku, 70 lat po śmierci autora, jest bawarskie ministerstwo finansów. Za krytycznym wydaniem książki opowiedział się w lutym br. także bawarski parlament.

Haderthauer zapowiedziała, że w przypadku podjęcia prób wydania "Mein Kampf" rząd bawarski także po 2015 roku będzie zawiadamiał prokuraturę o przestępstwie.

Opracowanie krytycznego wydania manifestu politycznego Hitlera powierzono renomowanemu Instytutowi Historii Współczesnej w Monachium. "Prace są już bardzo zaawansowane, jesteśmy tą decyzją zbulwersowani" - powiedziała rzeczniczka instytutu. Władze Bawarii zainwestowały w wydanie książki pół miliona euro.

Publikacja opracowana przez naukowców miała obalić mity, jakie narosły wokół "Mein Kampf", ograniczyć zainteresowanie komercyjnych wydawców publikacją książki Adolfa Hitlera, jak również zapobiec ewentualnemu wykorzystaniu jej w celach propagandowych, np. przez neonazistów.

- Naszym zadaniem jest rozbrojenie książki pełnej nienawiści i rasistowskiego obłędu - powiedział szef pięcioosobowego zespołu pracującego nad wydaniem Christian Hartmann.

Oprócz publikacji "Mein Kampf" z naukowym komentarzem planowane było również wydanie przeznaczone dla szkół. Rozważa się też wydanie w języku angielskim, w formie książki elektronicznej oraz audiobooka.

Hitler pisał "Mein Kampf" w 1924 r. w więzieniu w Landsbergu, odsiadując wyrok za udział w nieudanym puczu monachijskim w listopadzie 1923 r. Książka ta stała się podstawą nazistowskiej ideologii oraz propagandy III Rzeszy. Do końca wojny wydano ją w nakładzie ponad 12 mln egzemplarzy.

Bawarskie ministerstwo finansów dotychczas odmawiało zgody na publikację "Mein Kampf", tłumacząc to poczuciem odpowiedzialności i szacunkiem dla pamięci ofiar Holokaustu, jak również obawą, że taki krok spotkałby się ze wzburzeniem oraz niezrozumieniem w kraju i za granicą. Bawaria interweniowała także w przypadku prób wydania kontrowersyjnej książki w Polsce.

....

Idiotyzm . Robia wielki cyrk a to jest nudna kobyla zrozumiala dla historykow epoki tylko . Nienawisci to jest pelno w ksiazkach . Belkot LaVeya wychodzi bez problemu a jest bardziej szkodliwy bo bardziej zrozumialy . Uczelnie musza ja miec . Jak mozna pisac prace naukowe o Hitlerze nie majac do tego dostepu !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 3:13, 16 Sty 2014    Temat postu:

Żądają od polskiego rządu zadośćuczynienia za utracone mienie

Około 300 rodzin z Oświęcimia, Brzezinki i okolic, którym Niemcy zabrali domy i ziemię pod budowę obozu Auschwitz-Birkenau, żąda od polskiego rządu pieniędzy za utracone mienie - informuje "Gazeta Wyborcza".

280 rodzin dostało zadośćuczynienie od niemieckiego rządu. Kolejnych 300 już nie. Polski rząd odmówił odszkodowania, argumentując, że nie ma prawnej możliwości wypłaty. Rodziny zażądały więc odszkodowania od skarbu państwa, do którego należy Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ministerstwo wysyła poszkodowanych do sądu.

Stowarzyszenia Poszkodowanych przez III Rzeszę na rzecz Budowy Obozu KL Auschwitz-Birkenau chce, żeby każda rodzina dostała 40 tys. zł. Łączna suma roszczeń to 12 mln zł.

..

Wlasciwie to z jakiej racji Polska ma placic ? Czy to Polska ukradla ? Niemcy jak najbardziej .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:08, 26 Lut 2014    Temat postu:

Karolina Szarawarska | Onet
Jennifer Teege: wcześniej w mojej głowie panował bałagan, który doprowadził do kryzysu tożsamości

Dzień jak co dzień. Mieszkająca w Hamburgu 38-letnia Jennifer Teege przyszła do biblioteki. Na półkach szuka czegoś o depresji. Zamiast tego znajduje książkę zdradzającą sekret jej rodziny. W jednej chwili jej całe życie zmienia się na zawsze.

Na jaw wychodzi bowiem, że Jennifer jest wnuczką hitlerowskiego zbrodniarza wojennego. O tym, co w danej chwili czuła, jak sobie poradziła z tą świadomością i jak ważna jest wiedza o swoim pochodzeniu, rozmawiamy w Warszawie, do której przyjechała promować swoją książkę pt. "Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił".

Karolina Szarawarska: Kim jest Jennifer Teege?

Jennifer Teege: Poza tym, że jest wnuczką Amona Götha?

Tak. Opowiedz o sobie.

W wieku 7 lat zostałam adoptowana, co już wiele o mnie mówi. Wychowywałam się w Monachium, w normalnej rodzinie, z dwoma przybranymi braćmi. Zawsze byłam inna, moi bracia są blondynami, ja jestem czarnoskórą tyczką, ale nigdy to nie był dla mnie problem. Skończyłam szkołę w Niemczech. Później wyjechałam na studia do Paryża. Kontynuowałam je w Izraelu. Potem zajmowałam się różnymi rzeczami – pracowałam w telewizji, trochę w modzie, aż zostałam copyrighterką w agencji reklamowej. Mam męża i dwójkę dzieci. Ze względu na swoje dzieciństwo, niezwykle ważne jest dla mnie, że jestem matką. W wieku prawie 40 lat przypadkowo znalazłam w bibliotece, pośród tysięcy różnych książek, jedną o przeszłości mojej rodziny. Przeszłości, o której nie miałam pojęcia. Wtedy zaczęła się druga część mojego życia.

Z książki, którą znalazłaś, wynikało, że twoim dziadkiem był Amon Göth. Wiedziałaś kto to?

Kojarzyłam go z "Listy Szindlera", którą obejrzałam w czasie studiów w Izraelu, ale nie pomyślałabym, że może być moim krewnym. Odkrycie tej książki sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, kim były wszystkie bliskie mi osoby. Kim była moja mama, babcia? Kim był dziadek, którego nie znałam, ale który w całej tej strukturze rodzinnej był bardzo istotną postacią, ponieważ to nie tylko ojciec mojej mamy, ale też wielki dla niej ciężar, z którym zmagać się będzie do końca swojego życia. Amon Göth był też miłością mojej babci, w której przecież widziałam zupełnie inną kobietę niż tę z książki. Dzisiaj mój dziadek jest dla mnie bardziej postacią historyczną, ale oczywiście, zanim tak go zaczęłam postrzegać, nastąpił długi proces. Wcześniej w mojej głowie panował bałagan, jak się mówi po hebrajsku, który doprowadził do kryzysu tożsamości.

Jak pamiętasz ten dzień w bibliotece?

To był dzień, który podzielił moje życie na "przed" i "po". Pamiętam, że nie było to dramatyczne przeżycie z płaczem. Szok, jaki przeżyłam, nie był spowodowany nazwiskiem mojego dziadka na okładce książki i powiązaniem go z "Listą Szindlera", a tym, że była to książka o mojej matce, historii mojej rodziny, której nie znałam. W domu przeczytałam książkę od deski do deski i dopiero wtedy dotarło do mnie, jakie historyczne znaczenie miał mój dziadek. A przecież ja w dużym stopniu jestem związana z Żydami, mieszkałam w Izraelu i na pewno inaczej niż inni odbieram mentalność żydowską. Poczułam się tym wszystkim strasznie zmęczona. Do tego stopnia, że przez kolejny miesiąc nie byłam w stanie wstać z łóżka. O tym piszę dość szczegółowo w pierwszym rozdziale książki. Chciałam bowiem pokazać, jak bardzo moje życie wywróciło się do góry nogami.

Dlaczego tak późno dowiedziałaś się prawdy o swojej rodzinie?

Z moją biologiczną rodziną miałam kontakt, ale tylko do czasu, kiedy zostałam adoptowana, czyli do 7. roku życia. A kiedy jest się dzieckiem, to raczej rozmawia się o tym, co ma nastąpić za chwilę – będziemy się bawić czy idziemy do zoo. Dodatkowo okoliczności nie pozwalały na bliższy kontakt. Moja matka była w związku z mężczyzną, który ją bił, to nie było odpowiednie środowisko dla dziecka. Kolejny raz spotkałam się z mamą po kilkunastoletniej przerwie, kiedy ledwo przekroczyłam 20-tkę. Po tak długiej rozłące pojawiły się inne pytania, bardziej osobiste np. "dlaczego mnie oddałaś?". I nawet tych pytań nie zadałam, ponieważ byłam bardzo nieśmiała i najbardziej zależało mi na tym, żeby zrobić na niej dobre wrażenie. Chciałam pokazać, że coś dobrego ze mnie wyrosło, pochwalić się, że skończyłam studia, osiągnęłam jakieś cele… Moja matka też za dużo nie mówiła o sobie i może po prostu bałam się grzebać w przeszłości, bo nie chciałam naruszać jej prywatnej sfery. Wtedy też nie wiedziałam, że to będzie nasze jedyne spotkanie po latach.

Z czym było ci się najtrudniej uporać, kiedy poznałaś ten rodzinny sekret?

Na początku musiałam zmierzyć się z prawdą o mojej mamie, która ukryła przede mną przeszłość. Zastanawiałam się, jak stała się osobą, którą jest. Wygląda na to, że duży udział miał tu Amon Göth. Prawdopodobnie odziedziczyła po nim wiele, a to dlatego, że wychowywała ją moja babcia. To wszystko tworzy cały kompleks, jedno łączy się z drugim. Mój dziadek był jedną z jego części i mimo że nie żył, był odpowiedzialny za dużo rzeczy, które się wydarzyły w mojej rodzinie: uzależnienie od narkotyków mojej przyrodniej siostry, samobójstwo babci, depresję mamy… W szerszym kontekście o swoim dziadku myślałam jak o postaci historycznej, co z kolei wiązało się z moimi przyjaciółmi z Izraela. Pojawiło się wiele spraw do wyjaśnienia. Sama nie mogłam sobie z nimi poradzić, poszłam więc na psychoterapię.

Pomogła?

Z czasem nauczyłam się emocje zostawiać za drzwiami gabinetu. Kiedy skupiasz się na jednej rzeczy, to nie możesz normalnie funkcjonować, dlatego próbowałam się koncentrować na moim codziennym życiu, na obowiązkach w pracy, na moich synach, którzy wymagali troski, na tym, żeby zrobić zakupy w warzywniaku… Często jest tak, że zaprzątasz sobie głowę pytaniami, bo nie znasz na nie odpowiedzi, więc szukasz i szukasz. Teraz, kiedy wiele odpowiedzi znalazłam, nie muszę już tyle myśleć. Prawdopodobnie pomogło mi też to, że jestem trzecim pokoleniem po Holokauście oraz to, że zanim odkryłam prawdę, miałam swoje zwykłe życie. Punktem zwrotnym była wizyta w Krakowie. Wiedziałam, że muszę dać temu rozdziałowi miejsce, ale nie tak, żeby mnie to zdominowało.

Jak zmienił się obraz twojej rodziny "po"?

Moja matka nie jest tylko moja matką, ale kobietą z własną biografią, która nie miała lekkiego życia. Teraz mogę ja lepiej zrozumieć. Babcię zawsze bardzo lubiłam, ponieważ dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Byłam smutna, kiedy dowiedziałam się, co zrobiła, a raczej czego nie zrobiła w Płaszowie, gdzie obozem pracy kierował mój dziadek. Straciłam bowiem wizerunek kochanej babci. To było dla mnie bardzo trudne, żeby zachować miłość, którą żywiłam do niej jako dziecko, będąc równocześnie świadomą jej postępowania. Kiedy teraz myślę o swojej babci, zastanawiam się, jak bardzo ona reprezentuje społeczeństwo, które często przymyka oczy i jak bardzo jest to niebezpieczne.

Dlaczego napisałaś tę książkę?

Chciałam podzielić się tą historią. Sama kocham czytać, a ona jest niepowtarzalna. Dlaczego miałabym ją zabrać do grobu? To jest coś, co powinno być powiedziane. Po drugie – wiem, że pewnego dnia moi synowie musieliby się z nią skonfrontować, a jak coś jest znane, nie ma złej mocy sekretu, można sobie z tym poradzić. Po trzecie – nie chodzi tylko o tę opowieść, ale też przesłanie. A jest ono takie, że najważniejsza jest empatia. Mój dziadek jej nie miał, ale jego historia mnie czegoś nauczyła, dała mi coś pozytywnego. I dlatego ta książka jest ważna dla tych, którzy przeżyli Holokaust, ale też dla każdej innej osoby. Moja książka nie opowiada tylko o tym, że moim dziadkiem był Amon Göth. Jednym z kluczowych wątków jest tożsamość – to, kim jesteśmy, skąd pochodzimy, jak stajemy się tym, kim jesteśmy, czy mamy wybór w życiu? Wydaje mi się, że jej lektura daje do myślenia, sprawia, że zaczynamy pytać, a to nas rozwija. Kiedy się rozwijasz, stajesz się osobą, którą miałeś być. I to ci daje szczęśliwe życie.

Nie żałujesz czasami tego dnia w bibliotece?

Nie wiem, jak bym żyła, gdybym nie poznała tego sekretu mojej rodziny. Jeszcze zanim go poznałam, cierpiałam na depresję. Zostałam adoptowana i mimo że moja przybrana rodzina dała mi drugą szansę, byłam pozbawiona wielu rzeczy, które sprawiają, że jest się pewnym siebie. Wmawiałam sobie, że jestem czegoś warta, ale to poczucie beznadziejności jest tak mocno zakorzenione, że nie można się tego łatwo pozbyć. Na pierwszy rzut oka wygląda, że mam idealne życie – odnoszę sukcesy w pracy, nie mam problemów finansowych, mam kochającego męża i dzieci. Pomyślałabyś, że jestem mało pewna siebie? Nie, a mimo to zawsze w moim życiu była taka ciemna chmura, która zniknęła dopiero wtedy, kiedy odkryłam prawdę o swojej rodzinie. Twoja pewność siebie wychodzi z wiedzy o sobie, musisz znać siebie, żeby być szczęśliwym. Oczywiście wymagało to sporo czasu, kilku lat, ale wreszcie udało się i już nie cierpię na depresję. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie jest to uczucie.

Jesteś szczęśliwa?

Tak.

....

Tak to sa takie koszmary .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:33, 07 Mar 2014    Temat postu:

Grecja: prezydent Niemiec prosi o przebaczenie za zbrodnie wojenne

Prezydent Niemiec Joachim Gauck, oddając hołd ofiarom masakry dokonanej przez niemieckich żołnierzy w wiosce Lingiades w północno-zachodniej Grecji, poprosił o przebaczenie za zbrodnie popełnione przez jego rodaków w czasie wojny.

- Ze wstydem i bólem w imieniu Niemiec proszę rodziny pomordowanych o przebaczenie. Chylę głowę przed ofiarami straszliwych zbrodni - powiedział Gauck. Prezydent złożył wieniec pod pomnikiem upamiętniającym ofiary masakry. Towarzyszył mu prezydent Grecji Karolos Papulias.

W październiku 1943 roku oddział Wehrmachtu w odwecie za zabicie niemieckiego oficera przez partyzantów dokonał masakry mieszkańców wioski, zabijając ponad 80 osób, w tym ponad 30 dzieci. Niemiecka armia okupowała Grecję w latach 1941-44.

Prezydent zaznaczył, że czyn niemieckich żołnierzy był "brutalnym bezprawiem", dodając, że zarówno sprawcy, jak i niemieccy politycy w okresie powojennym nie mogli bądź nie chcieli się do tego przyznać.

Jak pisze agencja dpa, na jedynym żyjącym jeszcze naocznym świadku wydarzeń sprzed ponad 70 lat - Panajotisie Babuskasie gest niemieckiego prezydenta nie zrobił większego wrażenia. - To tylko słowa, które nic nie znaczą - powiedział. - Domagam się sprawiedliwości, czyli zadośćuczynienia - wyjaśnił mieszkaniec wioski, który w masakrze stracił rodziców.

W czwartek po spotkaniu z Gauckiem w Atenach Papulias wezwał Niemcy do jak najszybszego podjęcia rozmów o reparacjach wojennych oraz o spłacie pożyczki, udzielonej przez greckie banki III Rzeszy pod przymusem w czasie II wojny światowej.

- Grecja nigdy nie zrezygnowała z tych roszczeń - powiedział Papulias na wspólnej konferencji prasowej z Gauckiem.

Gauck odparł, że droga prawna dochodzenia tych roszczeń została wyczerpana. - Nie będę się wypowiadał na ten temat. A z pewnością nie zajmę innego stanowiska niż rząd - zaznaczył prezydent Niemiec, cytowany przez agencję dpa. Na nierozwiązany problem odszkodowań zwrócił uwagę w rozmowie z Gauckiem także lider opozycyjnej Koalicji Radykalnej Lewicy (SYRIZA) Aleksis Cipras.

Organizacje pozarządowe szacują wartość odszkodowań wojennych, jakich może domagać się Grecja, na 160 mld euro. Przymusowa pożyczka ma obecnie wartość kilku miliardów euro. Banki w okupowanej Grecji udzieliły w 1942 roku niemieckiemu Bankowi Rzeszy pożyczki, której wartość w 1945 roku wynosiła pół miliarda reichsmarek.

Strona niemiecka stoi na stanowisku, że roszczenia greckie zostały dawno temu zaspokojone. Zgodnie z umową z 1960 roku Republika Federalna Niemiec przekazała Grecji 115 mln marek niemieckich tytułem zadośćuczynienia dla poszkodowanych.

Gauck zapowiedział utworzenie funduszu, którego celem ma być finansowanie projektów upamiętniających wydarzenia z niemiecko-greckiej historii. Planowane jest też powołanie instytucji wspierającej współpracę między młodzieżą z obu krajów.

Piątek jest ostatnim dniem trzydniowej wizyty Gaucka w Grecji. Stosunki między obu krajami są od kilku lat napięte. Mieszkańcy Grecji obarczają Niemcy odpowiedzialnością za drastyczne obniżenie poziomu życia i wysokie bezrobocie w następstwie wdrażanego na wniosek UE i MFW programu radykalnych oszczędności. Podczas wizyty kanclerz Angeli Merkel w październiku 2012 roku przeciwko szefowej niemieckiego rządu na ulicach Aten demonstrowało kilkadziesiąt tysięcy osób.

...

Brawo !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:46, 19 Sie 2014    Temat postu:

Sylwia Cisowska | Onet
Panny z Hitlerjugend

Rzesza nie mogłaby powstać bez fanatycznego oddania kobiet, go­towych pójść w ogień za swoim wodzem. Nazistowska propagan­da wyznaczyła im szczególną rolę – rodząc i wychowując dzieci, decydowały o sile państwa w podobnym stopniu, co najnowsza militarna technologia.

Stworzenie Rzeszy liczącej 200 milionów czystych rasowo, aryj­skich obywateli – taki cel postawili przed sobą hitlerowcy. Co wię­cej, plan ten miał zostać zrealizowany zaledwie w ciągu kilkuna­stu lat. By urzeczywistnić marzenie Hitlera, niemieckie kobiety zostały sprowadzone do roli maszynek rodzących dzieci. Miały być wierne ideałom głoszonym przez führera i pokornie wycho­wywać kolejne pokolenia aryjskich wojowników. Ich wygląd miał mobilizować do wysiłku na rzecz Rzeszy oraz zachęcać do prokreacji. Nikt nie oczekiwał niczego więcej.

"Bądź prawdziwa, bądź przejrzysta, bądź niemiecka"

Bez fanatycznego poparcia ze strony Niemców, sukces polityczny Hitlera nigdy nie miałby miejsca. Naród, pielęgnujący w sobie po­czucie krzywdy po ustaleniach traktatu wersalskiego oraz zdru­zgotany kryzysem finansowym końca lat 20., bardzo łatwo dał się uwieść przez dyktatora. Opowieści o silnym państwie oraz ger­mańskiej potędze trafiły na szczególnie podatny grunt. Według planu Hitlera, droga ku chwale miała być usłana wysiłkiem i wy­rzeczeniami całego narodu. Szczególna rola w realizacji tego pro­jektu przypadła kobietom, na które charyzmatyczny wódz wpły­wał wyjątkowo silnie.

Chcąc zupełnie zapanować nad obywatelami, Rzesza musiała ich sobie wychować. Starsze pokolenie indoktrynowano zmasowaną propagandą, natomiast młodzież poddawano praniu mózgów w organizacjach młodzieżowych. W ten sposób niemieckim dziew­czynkom wtłoczono do głów, iż ich głównym zadaniem jest wspie­ranie ojczyzny poprzez rodzenie jej kolejnych obywateli.

Na temat praw kobiet Hitler miał dosyć jasne zdanie, które pod­kreślał wielokrotnie przy okazji najróżniejszych wystąpień. "Słowa o emancypacji są jedynie wymysłem żydowskiego umy­słu, a ich treść jest przepojona tym samym duchem" – głosił führer podczas jednego z wieców w 1934 roku. Nierówność płci była tak samo naturalna jak nierówność rasowa. W podobnym duchu wypowiadały się inne organy państwowe, w tym także prasa organizacji młodzieżowych. W gazetkach Hitlerjugend można było przeczytać: "Należy powstrzymać wśród dziewcząt pęd do nadmiernego pomnażania wiedzy na rzecz ich zdrowego rozwoju".

To właśnie szeroko rozumianym "zdrowym rozwojem" dziew­cząt miała zajmować się żeńska sekcja Hitlerjugend – Bund Deut­scher Mädel (BDM). Zgodnie z ustawą ogłoszoną w 1936 roku członkostwo w niej było obowiązkowe dla wszystkich dziewczy­nek pomiędzy 10 a 18 rokiem życia. Głównym celem działalności organizacji było kształtowanie charakteru podopiecznych w duchu narodowosocjalistycznym, o czym może świadczyć jej de­wiza – "Bądź prawdziwa, bądź przejrzysta, bądź niemiecka". Za najważniejsze zadanie, stojące przed kobietami, uznawano ma­cierzyństwo i do tego właśnie przygotowywać miał pobyt w szere­gach BDM.

Matka-Niemka

Dziecko, a w zasadzie wiele dzieci, było najlepszym, co mogło spo­tkać niemiecką kobietę. Wzorem do naśladowania stała się ro­dzinna Goebbelsów, a przede wszystkim żona ministra propagan­dy Magdalena – matka szóstki dzieci. Stała się ideologicznym wzorcem, do którego powinna dążyć każda Niemka. W tym wy­padku wartość kobiety określano jej płodnością. Niektóre panie w swoich wspomnieniach podkreślały, iż jako członkinie BDM ża­łowały, że nie urodziły się chłopcami i nie mogły "oddać swojego życia ojczyźnie do dyspozycji". Od najmłodszych lat dziewczyn­kom wpajano, iż jedynie wydając na świat potomstwo, mogą stać się społecznie użyteczne i dołączyć do grona narodowych bohate­rów. Aby jeszcze dobitniej to podkreślić, utworzono specjalne od­znaczenie państwowe – Krzyż Matek – przyznawane kobietom, które urodziły pięcioro dzieci .

Gimnastyka w Hitlerjugend

W przygotowaniu do roli matki pomagał program żeńskich szkół, z którego wycofano wszelkie "rozpraszające" przedmioty, a zastą­piono je np. robótkami ręcznymi czy też lekcjami z "zajęć kobie­cych i gospodarstwa". Gdyby tego było mało, uruchomiono także specjalną szkołę dla przyszłych żon, w której uczono między inny­mi odpowiedniego doboru męża według kryteriów rasowych. Po­nadto każda narzeczona SS-mana musiała przejść dodatkowy kurs, którego plan zatwierdzał sam Henrich Himmler.

Możliwość funkcjonowania kobiet poza rodziną została ograni­czona do minimum. Odebrano im prawo wykonywania niektó­rych zawodów takich jak, lekarz, dentysta, adwokat czy też na­uczyciel. Likwidowano damskie etaty urzędnicze, a na ich miej­sce zatrudniano mężczyzn. Przy pomocy ustawy drastycznie ogra­niczono również ilość kobiet na uczelniach wyższych. Od połowy lat 30. kobiety mogły stanowić jedynie 10 proc. studentów.

Fabryka Aryjczyków

W Rzeszy nie tylko umysły, ale również ciała obywateli należały do władzy. Dziewczynkom od najmłodszych lat wpajano, iż ich obywatelskim obowiązkiem jest bycie zdrową i kuszącą. Smukłe i wysportowane kobiety miały być chodzącym dowodem na krze­pę germańskiej rasy. Dodatkowo bardzo istotnym było, aby każda z pań swoim wyglądem zachęcała do prokreacji. Joseph Go­ebbels uzasadnienia takiego podziału ról dopatrywał się w natu­rze. – Zadaniem kobiety jest być piękną i rodzić dzieci – podkre­ślał w jednym z przemówień – samiczka ptaka stroi się dla sam­czyka i wysiaduje dla niego jaja, za to samiec troszczy się o poży­wienie, stoi na warcie i odpiera ataki wroga.

Oczywiście najcenniejszym materiałem genetycznym był ten aryj­ski i to właśnie o niego należało szczególnie dbać. Aborcja zosta­ła całkowicie zakazana – początkowo karano ją więzieniem, a w późniejszym czasie za usunięcie ciąży kobiecie groziła nawet kara śmierci. Aby aryjskie dzieci mogły przychodzić na świat w doskonałych warunkach, uruchomiono program Labensborn (niem. Źródło życia). W ramach jego realizacji na terenie całej Rzeszy utworzono domy opiekuńczo-porodowe, gdzie wszystkie ciężarne kobiety otaczano szczególną troską. Warunkiem akcep­tacji była oczywiście czystość rasowa dziecka i jego rodziców. Do placówek przyjmowano zarówno samotne kobiety, jak i żony SS-manów, które potrzebowały pomocy w czasie ciąży. W wypadku, gdy matka nie mogła lub też nie chciała opiekować się dzieckiem, mogła zostawić je pracownikom Labensbornu, którzy dbali o to, by wychować je zgodnie z narodowosocjalistycznymi ideałami.

Chociaż oficjalnie temu zaprzeczano, wiele wskazuje także, iż do placówek mogły zgłaszać się kobiety, które w ciąży jeszcze nie były, ale chciały pomóc Rzeszy, rodząc kolejnych Aryjczyków. Czyniło to z Labensbornów domy publiczne dla SS-manów pro­wadzone pod auspicjami państwa. Chętnych ponoć nie brakowa­ło, zwłaszcza iż wiele pań po cichu liczyło, że będzie dane im uro­dzić dziecko samego führera.

Panie Hitler, kocham pana

Kult i uwielbienie, jakim w Niemczech otaczano postać Hitlera, były prawdziwym ewenementem. Nietrudno zauważyć, iż najsil­niejsze uczucia wobec wodza żywiły właśnie kobiety. Dzięki pro­pagandzie oraz niezwykle konsekwentnej indoktrynacji wykształ­cono w nich poczucie niesłychanie silnej więzi z dyktatorem. Wiele z nich uznawało rządy Hitlera za prawdziwy dar od losu i najlepsze co mogło przydarzyć się Niemcom. W kontekście wodza nie cofano się przed takimi określeniami jak "nadojciec" czy nawet "bóg", gdyż tak faktycznie był odbierany. Adolf stało się jednym z popularniejszych imion nadawanych chłopcom, a podczas porodów wykrzykiwano nazwisko Hitler, by złagodzić bóle. Jednak uczucia wielu kobiet w stosunku do führera zdecydo­wanie przekraczały granice platonicznej sympatii.

Chociaż trudno w to uwierzyć, Hitler uchodził za niezwykle przy­stojnego mężczyznę i samą obecnością potrafił doprowadzać ko­biety do prawdziwej histerii. Działo się tak bez względu na ich wiek. Co ciekawe, wiele pań poproszonych o opisanie wyglądu führera, chociaż dobrze go znało, mówiło o typowym Aryjczyku - wysokim, niebieskookim blondynie. Magia propagandy zadziała­ła doskonale także i tym razem.

"Piękny Adolf" – jak nazywały go wielbicielki – otrzymywał setki listów miłosnych, które poza prośbami o autografy lub wsparcie w trudnej sytuacji życiowej, zawierały także propozycje matry­monialne. Określenia takie jak "kochane serduszko", "najserdecz­niejsza miłość" czy też "gorąco wytęskniony wilczek" nie stanowi­ły rzadkości w tej nietypowej korespondencji. Wiele kobiet wręcz błagało wodza o to, by spłodził im potomstwo, gdyż nie wyobraża­ły sobie, aby tak "wybitna postać" mogła pozostać bezdzietna.

Bezgraniczna miłość, jaką kobiety darzyły Hitlera, była w nich zaszczepiana od najmłodszych lat. Wizja rzeczywistości im pre­zentowana była jedyną, jaką znały i jedyną, jaką akceptowały. Z wiekiem fascynacja ta nie mijała, a wręcz umacniała się, będąc fundamentem pokolenia, które za swym wodzem bez wahania podążyło w głąb najmroczniejszej otchłani.
Pisząc tekst korzystałam m.in. z: "Dzieci Hitlera" (G. Knopp), "Seksualność w cieniu swastyki" (S. Maiwald) oraz "Historia społeczna III Rzeszy" (R. Grunberger)

...

Tak to były takie świry ... Kompletny absurd . Z tym że kompletnie nie zabawny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:04, 25 Sie 2014    Temat postu:

"Der Spiegel" o unikaniu kary przez zbrodniarzy hitlerowskich

Niemiecki tygodnik "Der Spiegel" nazywa "hańbą" niezdolność niemieckiego wymiaru sprawiedliwości do osądzenia i ukarania zbrodniarzy hitlerowskich w okresie powojennym. Większość wdrożonych w 2013 roku śledztw też zakończy się - zdaniem ty­godnika - fiaskiem.

"Der Spiegel" przypomina, że Centralny Urząd ds. Ścigania Zbrod­ni Nazistowskich w Ludwigsburgu skierował w zeszłym roku do niemieckich prokuratur łącznie 30 nowych spraw przeciwko byłym strażnikom obozów koncentracyjnych. W lutym bieżące­go roku policja przeszukała mieszkania 14 byłych esesmanów z Auschwitz, a trzech z nich - w wieku od 88 do 94 lat - aresztowa­ła.

Pół roku po tamtej akcji policyjnej widać, że nadzieja, iż dzięki wysiłkowi podjętemu w ostatniej chwili masowy mord w Au­schwitz zostanie przynajmniej częściowo ukarany, była złudze­niem - czytamy w obszernym materiale będącym wiodącym te­matem najnowszego wydania "Spiegla".

Niemal co tydzień zawieszane są kolejne postępowania ze wzglę­du na śmierć podejrzanych, ich niezdolność do uczestniczenia w procesie lub pomyłek śledczych. Jeden z rzekomych strażników nie należał do ekipy z Auschwitz, inny był już wcześniej ukarany przez polski sąd. Aresztowani w Badenii-Wirtembergii i Meklem­burgii byli strażnicy są już od dawna w domu - piszą autorzy. Liczba przypadków, w których prowadzone jest na poważnie śledztwo, stopniała do ośmiu; wyjątkowo niegodny rozdział powo­jennej historii Niemiec zdaje się zmierzać ku końcowi - podsumo­wuje "Der Spiegel" ostatnią falę postępowań przeciwko byłym zbrodniarzom.

"Der Spiegel" nazywa całą powojenną historię prawnych rozli­czeń z hitlerowskimi zbrodniami "hańbą". Powołuje się na bada­nia historyka Andreasa Eichmuellera, który obliczył, że spośród 6,5 tys. esesmanów służących w Auschwitz i którzy przeżyli wojnę, skazano w RFN - 29, a w NRD - 20.

Jak twierdzą autorzy materiału, ściganie i ukaranie zbrodniarzy zakończyło się fiaskiem nie dlatego, że politycy czy prawnicy rzu­cali ludziom dążącym do rozliczeń kłody pod nogi, lecz z powodu obojętności Niemców po 1945 r. Zwracają uwagę na wyniki ankie­ty przeprowadzonej przez Amerykanów w październiku 1945 r., z której wynika, że 20 proc. Niemców identyfikowało się z polity­ką Hitlera wobec Żydów, a kolejne 19 proc. uważało ją za przesa­dzoną, lecz zasadniczo słuszną.

"Der Spiegel" przypomina o znaczeniu rozpoczętego w grudniu 1963 r. procesu frankfurckiego przeciwko pracownikom obozu koncentracyjnego Auschwitz, zaznaczając, że sędziowie uczestni­czący w rozprawach otrzymywali pogróżki i byli szykanowani.

Prokuratorowi Fritzowi Bauerowi nie udało się jednak przeforso­wać stanowiska, że Holokaust nie był sumą wielu zabójstw, lecz jednym czynem. Przyjęcie tej interpretacji oznaczałoby, że każdy strażnik obozu mógłby być oskarżony o morderstwo, bez koniecz­ności udowadniania jego osobistej winy.

Odrzucenie tej tezy było przyczyną wielu późniejszych skandali. W jednym z procesów w 1982 r. oskarżony były strażnik tłuma­czył, że przywożeni do Auschwitz Żydzi nie wiedzieli, jaki czeka ich los, i nie zamierzali uciekać, dlatego nie można skazać go za uniemożliwianie im ucieczki.

"Der Spiegel" publikuje też wywiad z jednym ze strażników, wobec których prokuratura umorzyła ostatnio postępowanie. Po­chodzący z Serbii Jakob W. był skazany w 1948 r. przez sąd w Pol­sce. 19-letni folksdojcz - student architektury spod Belgradu - peł­nił od 1942 roku przez dwa i pół roku służbę jako strażnik w Au­schwitz. W rozmowie z dziennikarzami 91-letni były strażnik za­pewnia, że nikogo nie zabił. Nie czuje się też winny. - Zostawiali­śmy Żydom resztki naszego chleba - mówi dodając, że z więźnia­mi "zawsze uprzejmie rozmawiał" i nikogo nie bił.

...

Typowy biznatyjski rozdział moralności która rzekomo obowiązuje tylko prywatnie a na urzędzie to już nie . Ostatnio lansowana w Polsce jako ,,standardy zachodnie" ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:42, 22 Wrz 2014    Temat postu:

Adolf Hitler chciał zbudować w Berlinie "superstolicę"

Adolf Hitler chciał zmienić stolicę Niemiec, tak, aby była wyobra­żeniem potęgi Trzeciej Rzeszy. Utopijna wizja "superstolicy" jest tematem nowej wystawy w byłym nazistowskim bunkrze w Berli­nie. Niezrealizowany projekt obejmował m.​in. wybudowanie ba­zyliki dwukrotnie większej od Bazyliki św. Piotra w Watykanie.

Szczegółowo opracowany plan zakładał wybudowanie wzdłuż 8-kilometrowego bulwaru monumentalnych budynków i pomni­ków, które zdaniem Hitlera miały przetrwać ponad tysiąc lat.

Plany zostały opracowane przez architekta Alberta Speera, który uniknął kary śmierci w trakcie Procesów Norymberskich, po oświadczeniu, iż nie miał żadnej wiedzy na temat zagłady Żydów.

Jego plan nigdy nie został zrealizowany. Speer wyznaczył strefy, w których miano wyburzyć wszystkie istniejące budynki i przygo­tować plac budowy nowej stolicy, na wypadek, gdyby Niemcy wy­grali wojnę.

Zakładano, że prace budowlane będą postępować szybko, gdyż planowano wykorzystać aresztowanych Żydów do pracy niewol­niczej.

W ramach przebudowy Berlina miały powstać m.​in. "Ratusz Ludzi" - bazylika dwukrotnie większa od Bazyliki św. Piotra i naj­większy na świecie stadion.

...

Zostały tylko ruiny . Speer miał być tym kim Adolf być nie zdołał . Wielkim architektem . Adolf miał artystyczną duszę jak wiadomo . I takie projekty roił ...
Z punktu widzenia sztuki jest to horror . Za duże zbyt obrzydliwe pornograficzne. Świadczy o słabym guście . Dobra architektura nie polega na gigantyzmie i im większa tym lepsza . Liczy się piekno ... Ale jaki system taka architektura .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:31, 07 Paź 2014    Temat postu:

Dżihad cesarza Wilhelma

Cesarz Niemiec Wilhelm II indoktrynował jeńców wojennych wy­znania muzułmańskiego w wygodnych obozach, układał się z suł­tanem i obiecywał żołnierzom półksiężyca glorię zwycięstwa. Dlaczego jego plan się nie powiódł?
To zastanawiające, że przy obecnej drażliwej sytuacji politycznej na świecie tak mało osób zna historię Halbmondlager, czyli Obozu Półksiężyca, niewielkiego obozu dla jeńców wojennych z okresu I wojny światowej, zorganizowanego przez Niemców w Zossen pod Berlinem.

Obóz w Zossen w niczym nie przypominał typowych obozów je­nieckich znanych z historii, choćby dlatego, że zarezerwowany był dla muzułmanów. Od samego początku jeńcom żyło się tam relatywnie wygodnie, wręcz luksusowo. Niemcy zapewniali wię­zionym muzułmanom wszystko, czego potrzebowali, by swobod­nie praktykować swoją religię: jeńcy mieli dostęp do świętych tek­stów, mogli przestrzegać ramadanu, wybudowano im nawet me­czet – pierwszy na niemieckiej ziemi – w którym nauki wygłasza­li szanowani goście, wśród nich przywódcy duchowi i muzułmań­scy uczeni.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Obóz Półksiężyca był pio­nierskim przykładem humanitarnego traktowania jeńców wojen­nych, jakie później narzuciła Konwencja Genewska. Obóz w Zos­sen spełniał inne zadanie: był symbolicznym sercem ukochanego – i jak się później okazało nieudanego – projektu cesarza Niemiec Wilhelma II, który pragnął z muzułmańskich żołnierzy walczą­cych po stronie Francji i Wielkiej Brytanii uczynić bitnych dżiha­dystów, lojalnych wobec Niemiec. Choć autorzy niemieckich opra­cowań historycznych dość dokładnie opisali ten nietypowy obóz, dla reszty świata Zossen do niedawna pozostawał jedną z wielu zapomnianych opowieści z czasów wielkiej wojny. Przy okazji ob­chodów setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej powróciło za­interesowanie obozem i jego rolą w przebiegu konfliktu.

Nieoczekiwanym prorokiem cesarskiego dżihadu okazał się nie­miecki arystokrata, podróżnik i dyplomata Max von Oppenhe­im. 54-letni orientalista ze słynnej bankierskiej dynastii powrócił do ojczyzny po 20 latach podróży i badań na Wschodzie, i zanim jeszcze Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, zdołał przekonać kochającego Orient cesarza, że islam może być ich tajną bronią. Oppenheim wierzył, że dobrze naoliwiona machi­na propagandowa i sprawna kampania nienawiści sprowokują masowe powstanie muzułmańskie przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji na terytoriach kolonialnych, takich jak Indie, Indochiny czy północno-zachodnia Afryka.

- Wielu Niemców uważało go za maniaka – mówi historyk Euge­ne Rogan, autor książki "The Fall of the Ottomans", która ukaże się niebawem. – Miał dość osobliwe poglądy na muzułmanów, uważał, że można ich łatwo sprowokować do bezzasadnie ekstre­mistycznych zachowań.

Kajzer uwierzył Oppenheimowi na słowo i poprzysiągł sobie, że "rozjątrzy muzułmański świat" przeciwko Brytyjczykom. Tajny traktat między Niemcami i Imperium Otomańskim zawarty 2 sierpnia 1914 roku, zapoczątkował dziwaczne małżeństwo poli­tyczne Wilhelma II z sułtanem Mehmedem V. Tego samego dnia Oppenheim wprowadził się do swojego nowego biura w Berlinie, centrum zarządzania niemiecką propagandą dżihadu.

Głównym celem kampanii byli muzułmańscy jeńcy wojenni, któ­rzy bohatersko walczyli po stronie aliantów w pierwszych bi­twach I wojny światowej. Operacji sprzyjało umieszczenie ich w kontrolowanym środowisku, niedaleko kwatery głównej Oppen­heima. – Niemcy spodziewali się, że więźniowie szybko ulegną propagandzie. Liczyli, że grając na islamie, nastawią ich przeciw­ko państwom ententy – tłumaczy Rogan.

Muzułmańscy jeńcy wojenni od samego początku byli pionkami w cesarskim przedsięwzięciu na znacznie większą skalę. Na po­czątku listopada, gdy sułtan – za namową Niemiec – w meczecie w Konstantynopolu ogłosił Wielką Brytanię, Francję i Rosję wro­gami islamu, niemiecki ambasador w tym mieście poszedł jesz­cze dalej i z balkonu ambasady wygłosił ekstrawaganckie oświad­czenie.

Na balkonie towarzyszyło mu 14 muzułmańskich jeńców z Maro­ka, Algierii i Tunezji. Ich zadanie polegało na odczytaniu staran­nie spreparowanej odezwy po arabsku i turecku, i obiecanie tłu­mowi, że zabiorą niemiecki dżihad do Afryki Północnej. Po wystą­pieniu ambasadora jeńcy ponieśli ulicami miasta rozpartego na szezlongu Karla Emila Schabingera von Schowingena, współpra­cownika Oppenheima, zachęcając demonstrujących mieszkań­ców, by palili i plądrowali sklepy należące do Brytyjczyków i Francuzów. Gdy rozzuchwalona świta Schabingera wniosła do go do lobby jego hotelu, towarzyszący mu turecki policjant wypa­lił z pistoletu do zabytkowego angielskiego zegara stojącego na końcu holu, symbolicznie zwieńczając ten burzliwy dzień.

Spektakl nadał ton wysiłkom propagandy, bo sukces obozu jeniec­kiego Oppenheima był uzależniony od tego rodzaju precyzyjnie zaplanowanych ekscesów. Na terenie obozu przebywało nie wię­cej niż cztery – pięć tysięcy jeńców (choć żołnierzy muzułmań­skich lokowano też w sąsiednim obozie Weinberg, objętym pro­gramem propagandowym) – już sama nazwa wskazuje, że Obóz Półksiężyca był z rozmysłem wystylizowaną sceną teatralną dla globalnej widowni. Jak w programie dokumentalnym "The World's War" stacji BBC wyjaśnia niemiecka historyk Heike Lie­bau, Półksiężyc był "obozem na pokaz".

Niemcy drukowali kartki pocztowe przedstawiające jeńców upra­wiających sport i uczestniczących w obrzędach religijnych, czy uboju rytualnym zwierząt. Najważniejszym elementem propa­gandy był drewniany meczet w stylu otomańskim, z misternie zdobionymi drzwiami, szeroką kopułą i pojedynczym minare­tem. Zbudowano go, by "udowodnić, że Niemcy są prawdziwym przyjacielem islamu", tłumaczy Liebau. – Meczet nie powstał z pobudek religijnych, zbudowano go wyłącznie po to, by służył celom niemieckiej propagandy.

Biuro Oppenheima rozsiewało plotkę, że sam cesarz Wilhelm z własnej kieszeni zapłacił za kosztowną budowę.

- Wiemy, że jeńców odwiedzali różni mówcy, więc zapewne odby­wały się tam wykłady – mówi Rogan. – Owszem, meczet miał być miejscem kultu religijnego, ale piątkowe modły to przecież dosko­nała okazja do indoktrynacji politycznej i propaganda z pewno­ścią wykorzystywała tę platformę. Zbudowanie meczetu miało na celu coś więcej, niż tylko zapewnienie jeńcom wolności wyzna­wania religii. Chodziło o stworzenie miejsca, gdzie przekaz poli­tyczny zostanie wzmocniony autorytetem religijnym.

Niebywała troska, z jaką tworzono to jedyne w swoim rodzaju środowisko Obozu Półksiężyca to w dużej mierze zasługa pewne­go wyjątkowo zaangażowanego współpracownika biura Oppen­heima.

Szejk Salih al-Sharif, tunezyjski nacjonalista, trafił do Berlina z szeregów otomańskiego wywiadu. Dość szybko zwrócił na siebie uwagę, dostarczając Oppenheimowi dokument pt. "Dżihad to obo­wiązek", który później niemiecka prasa wykorzystywała, by do­wodzić, że to nie Niemcy wymyśliły świętą wojnę. Salih, zawsze odziany w tradycyjny burnus i z turbanem na głowie, wyróżniał się w biurze.

Jako niezachwiany zwolennik niepodległości Maghrebu, Salih bardzo poważnie traktował pracę jako propagandzista. Osobiście wizytował linię frontu – świadkowie donosili, że znad linii oko­pów w ziemi niczyjej co jakiś czas wyłaniał się jego turban, gdy Salih po arabsku przemawiał do muzułmanów walczących po stronie Francji. Z czasem nabrał takiej pewności siebie, że napi­sał nawet prywatny list do kajzera, w którym przekonywał, że prestiż Niemiec w arabskim świecie wiele by zyskał, gdyby ce­sarz oddał niemieckie kolonie we wschodniej i zachodniej Afry­ce. Wilhelm uprzejmie odmówił.

Z niemieckich źródeł historycznych wynika, że Salih z wielkim zaangażowaniem działał na rzecz muzułmańskiego obozu jeniec­kiego, gdzie realizował się jako przywódca duchowy. Wygłaszał mowy, nauczał, zainicjował wydawanie obozowej gazety propa­gandowej, "Al-Djihad", która po raz pierwszy ukazała się po arab­sku w marcu 1915 roku, i sam pisał do niej artykuły. Dbał też, by kongregacji niczego nie brakowało.

Wśród nagrań z przesłuchań z czasów I wojny światowej, opubli­kowanych niedawno w Turcji, znajdują się zeznania byłego jeńca Obozu Półksiężyca, Ahmeda bin Husseina, rolnika z Marra­keszu, który z wielkim entuzjazmem opisywał obozowe życie. "Zrobili nam nawet przyjemność i zorganizowali kuchnię. Nie po­dawali wieprzowiny, karmili nas dobrym mięsem halal, dawali pilaw, ciecierzycę, itp. Dali trzy koce, bieliznę, parę nowych butów, etc. Każdemu z nas. Raz na trzy dni prowadzili nas do łaźni i podcinali włosy". Dalej mężczyzna opisuje, jak do obozu przyjechali werbownicy. Jeszcze tego dnia wraz z tuzinem jeń­ców na ochotnika zgłosił się do walki w szeregach armii otomań­skiej. "Inni się bali", dodał.

Niemcy liczyli, że zapewniając muzułmańskim jeńcom luksusy, zdobędą ich zaufanie na tyle, że żołnierze przejdą na ich stronę i tłumnie zgłoszą się do udziału w świętej wojnie sułtana w kolo­niach. Sprytny plan, który niespodziewanie przyniósł odwrotny skutek. Bin Hussein, co warto odnotować, składał zeznania po tym, jak trafił do niewoli po raz drugi – schwytany przez tę samą stronę. Rogan podejrzewa, że był zamieszany w rebelię przeciw­ko nowym otomańskim dowódcom, co potwierdzałoby, że plan rekrutacyjny był nieskuteczny. – Z amerykańskich źródeł wyni­ka, że morale wśród tych żołnierzy było raczej niskie. Niemcy, którzy z początku dobrze ich traktowali, nagle wysłali ich na front, by walczyli w bardzo trudnych warunkach, w upale i suszy – tłumaczy badacz.

Ochotników z Obozu Półksiężyca i sąsiedniego Weinberg, którzy uwierzyli w propagandę, wcale nie było mało. Tylko do Bagdadu trafiło około trzy tysiące muzułmańskich rekrutów, gotowych podjąć walkę na frontach w Mezopotamii i Persji. – To nie byle co – podkreśla Rogan. – Tylko, że oni tak naprawdę nie wiedzieli, o co walczą. Raczej nie motywował ich dżihad. Prawdopodobnie obiecano im dobre traktowanie i chwałę.

Dlaczego nie motywował ich dżihad? Bardziej zasadne byłoby py­tanie o to, dlaczego w ogóle miałby to być dżihad. Jak zauważa Rogan, ta koncepcja od początku wydawała się mętna. – Co to za dżihad, który koncentruje się na trzech krajach Zachodu, a jedno­cześnie wyklucza trzy inne kraje Zachodu. Masz nienawidzić Wielkiej Brytanii i Francji, ale nie Niemiec, Bułgarii i Austrii. Jakże to tak? – zastanawia się Rogan. Jego zdaniem Oppenheim i garstka rozentuzjazmowanych orientalistów z jego kręgu po pro­stu żyli złudzeniami. – Mieli mylne przekonanie, że wszyscy mu­zułmanie zachowują się w jednakowo fanatyczny sposób: modlą się wspólnie, całymi zastępami, więc to oczywiste, że wszyscy myślą tak samo. Jeśli zdołasz obrócić to na swoją korzyść, zyskasz potęgę, którą wystarczy odpowiednio zmotywować i zmobilizo­wać. Tylko, że to tak nie działa.

- Muzułmanie to tacy sami ludzie jak inni. O ich gotowości zaan­gażowania się w coś tak niebezpiecznego, jak wojna decydują różne czynniki, jak choćby własny interes, obawy, czy zagroże­nia, z jakimi mają do czynienia. Nie wystarczy machnąć mie­czem czy Koranem i kazać im iść na wojnę.

Wiele mówiący wydaje powód, który motywował do bohater­skich działań pewnego jeńca Obozu Półksiężyca, nazwiskiem Mir Mast. Fascynującą historię muzułmanina "o twarzy człowieka, urodzonego, by przetrwać", przybliża prezenter David Olusoga w programie "The World's War". Mast, prosty wieśniak z górzyste­go pogranicza indyjsko-afgańskiego, został pojmany i trafił do Obozu Półksiężyca po tym, jak zdezerterował z szeregów koalicji podczas bitwy pod Neuve Chapelle w 1915 roku. Olusoga prześle­dził jego niezwykłe losy od chwili, gdy zgodził się wyruszyć w nie­bezpieczną misję do Kabulu, gdzie w imieniu Niemców miał prze­konać króla Afganistanu, by ten wycofał poparcie dla Wielkiej Brytanii. Jak się okazuje, Mast miał własny prywatny interes w wyprawie do Kabulu: to był jego powrót do domu.

Podobny przykład duchowego oporu ujawniają nagrania, doko­nane w ramach badania etnograficznego, prowadzonego w obo­zie w 1915 roku przez niemieckiego uczonego (badacz zgroma­dził 2600 nagrań więźniów w 250 językach). Jeden z jeńców, Chote Singh, recytuje do gramofonu wyuczone zdanie - "Niemiec­ki kajzer o mnie bardzo dba" - po czym zaczyna się śmiać.

Z zabawnej powieści angielskiego pisarza Talbota Mundy’ego "Hira Singh" z 1917 roku, wynika, że już w tamtym czasie świat kpił z muzułmańskiego obozu i naiwnych poglądów niemieckich orientalistów marzących o własnym dżihadzie. Krótka powieść wydana w odcinkach w amerykańskim czasopiśmie rozrywko­wym w 1917 roku, a rok później opublikowana w formie książko­wej w Londynie, opowiada historię sikhijskiego żołnierza pojma­nego przez Niemców w Marsylii na początku wojny. W Obozie Półksiężyca przebywało około 80 jeńców sikhijskich, bohater po­wieści i jego szwadron trafiają właśnie tam. Niemiecka propagan­da dżihadu ze względów oczywistych nie dotyczyła sikhów, dlate­go powieściowy Hira ciągle śmieje się z Niemców, którzy próbują wciskać mu muzułmańską ideologię – choć jeńcom niemuzułmań­skim zwykle podsuwano materiały mające na celu rozbudzenie w nich nacjonalistycznego poczucia niesprawiedliwości społecz­nej.

Mundy, który wiele podróżował po Indiach, Afryce i Bliskim Wschodzie, musiał mieć własne źródło informacji o życiu w obo­zie. Jego opisy dobrych warunków i cytaty z propagandowych gazet znalazły potwierdzenie w materiałach historycznych, jaki­mi obecnie dysponują badacze. Mundy pisze, że miejscowe kobie­ty i dzieci przychodziły popatrzeć na jeńców przez ogrodzenie, jak gdyby byli jakimiś egzotycznymi okazami – i to zupełnie prawdopodobne, bo o istnieniu obozu dużo się wtedy mówiło, a z dostępnych dziś dokumentów wynika, że już w 1915 roku jeńcy z Obozu Półksiężyca byli wywożeni do Berlina, by statystować w filmach.

Mundy cudownie wyśmiewa niemiecki obóz. Inteligentne, iro­niczne komentarze Hiry stanowią zabawną przeciwwagę dla pro­stackiej taktyki przymilania się, stosowanej w obozie. "Ani raz nie odwołali się do naszego poczucia sprawiedliwości. Apelowali do naszych brzuchów, do naszych sakiewek, żądzy i strachów, lecz nigdy do naszej prawości".

Wystawa w londyńskiej Brunei Gallery pt. "Empire, Faith and War: The Sikhs and World War One" rzuca nowe światło na cięż­ki los sikhów w czasie wojny. Można obejrzeć m.​in. jeden z nume­rów gazety propagandowej "Hindostan" wydawanej w Obozie Półksiężyca, w której publikowano historie, raporty, a nawet wiersze mające podsycić nienawiść do Brytyjczyków. Jednak zda­niem kuratora wystawy, Parmjit Singh, w przypadku sikhów nie­mieckie wysiłki nie przyniosły żadnych owoców. Ci w większości pozostali lojalni wobec Brytyjczyków.

To samo można powiedzieć o około 50 Irlandczykach, którzy jak wynika z niemieckich dokumentów, trafili do Obozu Półksiężyca w lecie 1915 roku. Niestety, nie czuli się tam najlepiej. Jeden z jeń­ców, szeregowy Cornelius Rahilly, wspominał: "Nad całym obo­zem unosił się paskudny, mdły zapach Wschodu. Niektórzy jeńcy ciągle tańczyli, aż wpadali w szał. Wytrzeszczone białe gałki oczne tych pół-dzikusów, ich fantastyczne wirowanie z nożami wprawiało człowieka w hipnozę. Zdawało się, że ogląda się pokaz mocy z piekła rodem".

Irlandczyków też próbowano karmić propagandą i wmawiano, że za niemieckimi działaniami stoi znacznie większa polityka im­perialna. Oni jednak okazali się odporni na indoktrynację, dlate­go w ciągu czterech miesięcy wszyscy opuścili Obóz Półksiężyca, "gdzie ich obecność wzbudzała zaniepokojenie", jak to w notatce określił jeden z członków obozowego kierownictwa.

Komendanci obozu szybko wyciągnęli wnioski z irlandzkiej lek­cji. Choć aspiracje polityczne związane z obozem porzucono już w 1917 roku, a większość jeńców po cichu wysłano do Rumunii, by pracowali na roli (szejk Salih wyjechał z Niemiec i zamieszkał w Szwajcarii) porażka tego przedsięwzięcia także dziś może być dla nas lekcją.

- Moim zdaniem ta historia jest pouczająca dlatego, że wielu ludzi do dziś myśli podobnie – tłumaczy Rogan. – Ludzie nadal wierzą, że muzułmanie mają skłonność do masowego fanaty­zmu.

...

Co jest bzdura bo ilosc swirow jest socjologicznie uwarunkowana wszedzie . Jednak w spolecznosci jednorodnej poslugujacej sie jezykiem arabskim liczacej okolo 700 mln ten 1 % to 7 milionow ... Gdy w Polsce to 380 tys . Stad gdy islamisci zjada do jednego kraju jest problem bo ich duzo .

...

Widzimy tu potwornosci Niemiec gotowi byli na kazda potwornosc byle wygrac . Jakby muzulmanie rozpoczeli maskre Anglikow i Francuzow bylo by super prawda ! Niby dla Niemiec ale sie nie udalo . Natomiast wyszlo w dzikim kraju Rosji ! Tam Niemcy wyslali Lenina ktory rozpoczal masakre . I wyszlo nadspodziewanie ! Rosja upadla ...
To w takiej atmosferze wyrosl Hitler . Bizancjum . Zadna metoda nie smierdzi byle do celu . Adolf poszedl do sciany on juz likwidowal milionami . A prywatnie byl wegetarianinem ... ,,Wrazliwy czlowiek" ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:31, 07 Paź 2014    Temat postu:

Dżihad cesarza Wilhelma

Cesarz Niemiec Wilhelm II indoktrynował jeńców wojennych wy­znania muzułmańskiego w wygodnych obozach, układał się z suł­tanem i obiecywał żołnierzom półksiężyca glorię zwycięstwa. Dlaczego jego plan się nie powiódł?
To zastanawiające, że przy obecnej drażliwej sytuacji politycznej na świecie tak mało osób zna historię Halbmondlager, czyli Obozu Półksiężyca, niewielkiego obozu dla jeńców wojennych z okresu I wojny światowej, zorganizowanego przez Niemców w Zossen pod Berlinem.

Obóz w Zossen w niczym nie przypominał typowych obozów je­nieckich znanych z historii, choćby dlatego, że zarezerwowany był dla muzułmanów. Od samego początku jeńcom żyło się tam relatywnie wygodnie, wręcz luksusowo. Niemcy zapewniali wię­zionym muzułmanom wszystko, czego potrzebowali, by swobod­nie praktykować swoją religię: jeńcy mieli dostęp do świętych tek­stów, mogli przestrzegać ramadanu, wybudowano im nawet me­czet – pierwszy na niemieckiej ziemi – w którym nauki wygłasza­li szanowani goście, wśród nich przywódcy duchowi i muzułmań­scy uczeni.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Obóz Półksiężyca był pio­nierskim przykładem humanitarnego traktowania jeńców wojen­nych, jakie później narzuciła Konwencja Genewska. Obóz w Zos­sen spełniał inne zadanie: był symbolicznym sercem ukochanego – i jak się później okazało nieudanego – projektu cesarza Niemiec Wilhelma II, który pragnął z muzułmańskich żołnierzy walczą­cych po stronie Francji i Wielkiej Brytanii uczynić bitnych dżiha­dystów, lojalnych wobec Niemiec. Choć autorzy niemieckich opra­cowań historycznych dość dokładnie opisali ten nietypowy obóz, dla reszty świata Zossen do niedawna pozostawał jedną z wielu zapomnianych opowieści z czasów wielkiej wojny. Przy okazji ob­chodów setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej powróciło za­interesowanie obozem i jego rolą w przebiegu konfliktu.

Nieoczekiwanym prorokiem cesarskiego dżihadu okazał się nie­miecki arystokrata, podróżnik i dyplomata Max von Oppenhe­im. 54-letni orientalista ze słynnej bankierskiej dynastii powrócił do ojczyzny po 20 latach podróży i badań na Wschodzie, i zanim jeszcze Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, zdołał przekonać kochającego Orient cesarza, że islam może być ich tajną bronią. Oppenheim wierzył, że dobrze naoliwiona machi­na propagandowa i sprawna kampania nienawiści sprowokują masowe powstanie muzułmańskie przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji na terytoriach kolonialnych, takich jak Indie, Indochiny czy północno-zachodnia Afryka.

- Wielu Niemców uważało go za maniaka – mówi historyk Euge­ne Rogan, autor książki "The Fall of the Ottomans", która ukaże się niebawem. – Miał dość osobliwe poglądy na muzułmanów, uważał, że można ich łatwo sprowokować do bezzasadnie ekstre­mistycznych zachowań.

Kajzer uwierzył Oppenheimowi na słowo i poprzysiągł sobie, że "rozjątrzy muzułmański świat" przeciwko Brytyjczykom. Tajny traktat między Niemcami i Imperium Otomańskim zawarty 2 sierpnia 1914 roku, zapoczątkował dziwaczne małżeństwo poli­tyczne Wilhelma II z sułtanem Mehmedem V. Tego samego dnia Oppenheim wprowadził się do swojego nowego biura w Berlinie, centrum zarządzania niemiecką propagandą dżihadu.

Głównym celem kampanii byli muzułmańscy jeńcy wojenni, któ­rzy bohatersko walczyli po stronie aliantów w pierwszych bi­twach I wojny światowej. Operacji sprzyjało umieszczenie ich w kontrolowanym środowisku, niedaleko kwatery głównej Oppen­heima. – Niemcy spodziewali się, że więźniowie szybko ulegną propagandzie. Liczyli, że grając na islamie, nastawią ich przeciw­ko państwom ententy – tłumaczy Rogan.

Muzułmańscy jeńcy wojenni od samego początku byli pionkami w cesarskim przedsięwzięciu na znacznie większą skalę. Na po­czątku listopada, gdy sułtan – za namową Niemiec – w meczecie w Konstantynopolu ogłosił Wielką Brytanię, Francję i Rosję wro­gami islamu, niemiecki ambasador w tym mieście poszedł jesz­cze dalej i z balkonu ambasady wygłosił ekstrawaganckie oświad­czenie.

Na balkonie towarzyszyło mu 14 muzułmańskich jeńców z Maro­ka, Algierii i Tunezji. Ich zadanie polegało na odczytaniu staran­nie spreparowanej odezwy po arabsku i turecku, i obiecanie tłu­mowi, że zabiorą niemiecki dżihad do Afryki Północnej. Po wystą­pieniu ambasadora jeńcy ponieśli ulicami miasta rozpartego na szezlongu Karla Emila Schabingera von Schowingena, współpra­cownika Oppenheima, zachęcając demonstrujących mieszkań­ców, by palili i plądrowali sklepy należące do Brytyjczyków i Francuzów. Gdy rozzuchwalona świta Schabingera wniosła do go do lobby jego hotelu, towarzyszący mu turecki policjant wypa­lił z pistoletu do zabytkowego angielskiego zegara stojącego na końcu holu, symbolicznie zwieńczając ten burzliwy dzień.

Spektakl nadał ton wysiłkom propagandy, bo sukces obozu jeniec­kiego Oppenheima był uzależniony od tego rodzaju precyzyjnie zaplanowanych ekscesów. Na terenie obozu przebywało nie wię­cej niż cztery – pięć tysięcy jeńców (choć żołnierzy muzułmań­skich lokowano też w sąsiednim obozie Weinberg, objętym pro­gramem propagandowym) – już sama nazwa wskazuje, że Obóz Półksiężyca był z rozmysłem wystylizowaną sceną teatralną dla globalnej widowni. Jak w programie dokumentalnym "The World's War" stacji BBC wyjaśnia niemiecka historyk Heike Lie­bau, Półksiężyc był "obozem na pokaz".

Niemcy drukowali kartki pocztowe przedstawiające jeńców upra­wiających sport i uczestniczących w obrzędach religijnych, czy uboju rytualnym zwierząt. Najważniejszym elementem propa­gandy był drewniany meczet w stylu otomańskim, z misternie zdobionymi drzwiami, szeroką kopułą i pojedynczym minare­tem. Zbudowano go, by "udowodnić, że Niemcy są prawdziwym przyjacielem islamu", tłumaczy Liebau. – Meczet nie powstał z pobudek religijnych, zbudowano go wyłącznie po to, by służył celom niemieckiej propagandy.

Biuro Oppenheima rozsiewało plotkę, że sam cesarz Wilhelm z własnej kieszeni zapłacił za kosztowną budowę.

- Wiemy, że jeńców odwiedzali różni mówcy, więc zapewne odby­wały się tam wykłady – mówi Rogan. – Owszem, meczet miał być miejscem kultu religijnego, ale piątkowe modły to przecież dosko­nała okazja do indoktrynacji politycznej i propaganda z pewno­ścią wykorzystywała tę platformę. Zbudowanie meczetu miało na celu coś więcej, niż tylko zapewnienie jeńcom wolności wyzna­wania religii. Chodziło o stworzenie miejsca, gdzie przekaz poli­tyczny zostanie wzmocniony autorytetem religijnym.

Niebywała troska, z jaką tworzono to jedyne w swoim rodzaju środowisko Obozu Półksiężyca to w dużej mierze zasługa pewne­go wyjątkowo zaangażowanego współpracownika biura Oppen­heima.

Szejk Salih al-Sharif, tunezyjski nacjonalista, trafił do Berlina z szeregów otomańskiego wywiadu. Dość szybko zwrócił na siebie uwagę, dostarczając Oppenheimowi dokument pt. "Dżihad to obo­wiązek", który później niemiecka prasa wykorzystywała, by do­wodzić, że to nie Niemcy wymyśliły świętą wojnę. Salih, zawsze odziany w tradycyjny burnus i z turbanem na głowie, wyróżniał się w biurze.

Jako niezachwiany zwolennik niepodległości Maghrebu, Salih bardzo poważnie traktował pracę jako propagandzista. Osobiście wizytował linię frontu – świadkowie donosili, że znad linii oko­pów w ziemi niczyjej co jakiś czas wyłaniał się jego turban, gdy Salih po arabsku przemawiał do muzułmanów walczących po stronie Francji. Z czasem nabrał takiej pewności siebie, że napi­sał nawet prywatny list do kajzera, w którym przekonywał, że prestiż Niemiec w arabskim świecie wiele by zyskał, gdyby ce­sarz oddał niemieckie kolonie we wschodniej i zachodniej Afry­ce. Wilhelm uprzejmie odmówił.

Z niemieckich źródeł historycznych wynika, że Salih z wielkim zaangażowaniem działał na rzecz muzułmańskiego obozu jeniec­kiego, gdzie realizował się jako przywódca duchowy. Wygłaszał mowy, nauczał, zainicjował wydawanie obozowej gazety propa­gandowej, "Al-Djihad", która po raz pierwszy ukazała się po arab­sku w marcu 1915 roku, i sam pisał do niej artykuły. Dbał też, by kongregacji niczego nie brakowało.

Wśród nagrań z przesłuchań z czasów I wojny światowej, opubli­kowanych niedawno w Turcji, znajdują się zeznania byłego jeńca Obozu Półksiężyca, Ahmeda bin Husseina, rolnika z Marra­keszu, który z wielkim entuzjazmem opisywał obozowe życie. "Zrobili nam nawet przyjemność i zorganizowali kuchnię. Nie po­dawali wieprzowiny, karmili nas dobrym mięsem halal, dawali pilaw, ciecierzycę, itp. Dali trzy koce, bieliznę, parę nowych butów, etc. Każdemu z nas. Raz na trzy dni prowadzili nas do łaźni i podcinali włosy". Dalej mężczyzna opisuje, jak do obozu przyjechali werbownicy. Jeszcze tego dnia wraz z tuzinem jeń­ców na ochotnika zgłosił się do walki w szeregach armii otomań­skiej. "Inni się bali", dodał.

Niemcy liczyli, że zapewniając muzułmańskim jeńcom luksusy, zdobędą ich zaufanie na tyle, że żołnierze przejdą na ich stronę i tłumnie zgłoszą się do udziału w świętej wojnie sułtana w kolo­niach. Sprytny plan, który niespodziewanie przyniósł odwrotny skutek. Bin Hussein, co warto odnotować, składał zeznania po tym, jak trafił do niewoli po raz drugi – schwytany przez tę samą stronę. Rogan podejrzewa, że był zamieszany w rebelię przeciw­ko nowym otomańskim dowódcom, co potwierdzałoby, że plan rekrutacyjny był nieskuteczny. – Z amerykańskich źródeł wyni­ka, że morale wśród tych żołnierzy było raczej niskie. Niemcy, którzy z początku dobrze ich traktowali, nagle wysłali ich na front, by walczyli w bardzo trudnych warunkach, w upale i suszy – tłumaczy badacz.

Ochotników z Obozu Półksiężyca i sąsiedniego Weinberg, którzy uwierzyli w propagandę, wcale nie było mało. Tylko do Bagdadu trafiło około trzy tysiące muzułmańskich rekrutów, gotowych podjąć walkę na frontach w Mezopotamii i Persji. – To nie byle co – podkreśla Rogan. – Tylko, że oni tak naprawdę nie wiedzieli, o co walczą. Raczej nie motywował ich dżihad. Prawdopodobnie obiecano im dobre traktowanie i chwałę.

Dlaczego nie motywował ich dżihad? Bardziej zasadne byłoby py­tanie o to, dlaczego w ogóle miałby to być dżihad. Jak zauważa Rogan, ta koncepcja od początku wydawała się mętna. – Co to za dżihad, który koncentruje się na trzech krajach Zachodu, a jedno­cześnie wyklucza trzy inne kraje Zachodu. Masz nienawidzić Wielkiej Brytanii i Francji, ale nie Niemiec, Bułgarii i Austrii. Jakże to tak? – zastanawia się Rogan. Jego zdaniem Oppenheim i garstka rozentuzjazmowanych orientalistów z jego kręgu po pro­stu żyli złudzeniami. – Mieli mylne przekonanie, że wszyscy mu­zułmanie zachowują się w jednakowo fanatyczny sposób: modlą się wspólnie, całymi zastępami, więc to oczywiste, że wszyscy myślą tak samo. Jeśli zdołasz obrócić to na swoją korzyść, zyskasz potęgę, którą wystarczy odpowiednio zmotywować i zmobilizo­wać. Tylko, że to tak nie działa.

- Muzułmanie to tacy sami ludzie jak inni. O ich gotowości zaan­gażowania się w coś tak niebezpiecznego, jak wojna decydują różne czynniki, jak choćby własny interes, obawy, czy zagroże­nia, z jakimi mają do czynienia. Nie wystarczy machnąć mie­czem czy Koranem i kazać im iść na wojnę.

Wiele mówiący wydaje powód, który motywował do bohater­skich działań pewnego jeńca Obozu Półksiężyca, nazwiskiem Mir Mast. Fascynującą historię muzułmanina "o twarzy człowieka, urodzonego, by przetrwać", przybliża prezenter David Olusoga w programie "The World's War". Mast, prosty wieśniak z górzyste­go pogranicza indyjsko-afgańskiego, został pojmany i trafił do Obozu Półksiężyca po tym, jak zdezerterował z szeregów koalicji podczas bitwy pod Neuve Chapelle w 1915 roku. Olusoga prześle­dził jego niezwykłe losy od chwili, gdy zgodził się wyruszyć w nie­bezpieczną misję do Kabulu, gdzie w imieniu Niemców miał prze­konać króla Afganistanu, by ten wycofał poparcie dla Wielkiej Brytanii. Jak się okazuje, Mast miał własny prywatny interes w wyprawie do Kabulu: to był jego powrót do domu.

Podobny przykład duchowego oporu ujawniają nagrania, doko­nane w ramach badania etnograficznego, prowadzonego w obo­zie w 1915 roku przez niemieckiego uczonego (badacz zgroma­dził 2600 nagrań więźniów w 250 językach). Jeden z jeńców, Chote Singh, recytuje do gramofonu wyuczone zdanie - "Niemiec­ki kajzer o mnie bardzo dba" - po czym zaczyna się śmiać.

Z zabawnej powieści angielskiego pisarza Talbota Mundy’ego "Hira Singh" z 1917 roku, wynika, że już w tamtym czasie świat kpił z muzułmańskiego obozu i naiwnych poglądów niemieckich orientalistów marzących o własnym dżihadzie. Krótka powieść wydana w odcinkach w amerykańskim czasopiśmie rozrywko­wym w 1917 roku, a rok później opublikowana w formie książko­wej w Londynie, opowiada historię sikhijskiego żołnierza pojma­nego przez Niemców w Marsylii na początku wojny. W Obozie Półksiężyca przebywało około 80 jeńców sikhijskich, bohater po­wieści i jego szwadron trafiają właśnie tam. Niemiecka propagan­da dżihadu ze względów oczywistych nie dotyczyła sikhów, dlate­go powieściowy Hira ciągle śmieje się z Niemców, którzy próbują wciskać mu muzułmańską ideologię – choć jeńcom niemuzułmań­skim zwykle podsuwano materiały mające na celu rozbudzenie w nich nacjonalistycznego poczucia niesprawiedliwości społecz­nej.

Mundy, który wiele podróżował po Indiach, Afryce i Bliskim Wschodzie, musiał mieć własne źródło informacji o życiu w obo­zie. Jego opisy dobrych warunków i cytaty z propagandowych gazet znalazły potwierdzenie w materiałach historycznych, jaki­mi obecnie dysponują badacze. Mundy pisze, że miejscowe kobie­ty i dzieci przychodziły popatrzeć na jeńców przez ogrodzenie, jak gdyby byli jakimiś egzotycznymi okazami – i to zupełnie prawdopodobne, bo o istnieniu obozu dużo się wtedy mówiło, a z dostępnych dziś dokumentów wynika, że już w 1915 roku jeńcy z Obozu Półksiężyca byli wywożeni do Berlina, by statystować w filmach.

Mundy cudownie wyśmiewa niemiecki obóz. Inteligentne, iro­niczne komentarze Hiry stanowią zabawną przeciwwagę dla pro­stackiej taktyki przymilania się, stosowanej w obozie. "Ani raz nie odwołali się do naszego poczucia sprawiedliwości. Apelowali do naszych brzuchów, do naszych sakiewek, żądzy i strachów, lecz nigdy do naszej prawości".

Wystawa w londyńskiej Brunei Gallery pt. "Empire, Faith and War: The Sikhs and World War One" rzuca nowe światło na cięż­ki los sikhów w czasie wojny. Można obejrzeć m.​in. jeden z nume­rów gazety propagandowej "Hindostan" wydawanej w Obozie Półksiężyca, w której publikowano historie, raporty, a nawet wiersze mające podsycić nienawiść do Brytyjczyków. Jednak zda­niem kuratora wystawy, Parmjit Singh, w przypadku sikhów nie­mieckie wysiłki nie przyniosły żadnych owoców. Ci w większości pozostali lojalni wobec Brytyjczyków.

To samo można powiedzieć o około 50 Irlandczykach, którzy jak wynika z niemieckich dokumentów, trafili do Obozu Półksiężyca w lecie 1915 roku. Niestety, nie czuli się tam najlepiej. Jeden z jeń­ców, szeregowy Cornelius Rahilly, wspominał: "Nad całym obo­zem unosił się paskudny, mdły zapach Wschodu. Niektórzy jeńcy ciągle tańczyli, aż wpadali w szał. Wytrzeszczone białe gałki oczne tych pół-dzikusów, ich fantastyczne wirowanie z nożami wprawiało człowieka w hipnozę. Zdawało się, że ogląda się pokaz mocy z piekła rodem".

Irlandczyków też próbowano karmić propagandą i wmawiano, że za niemieckimi działaniami stoi znacznie większa polityka im­perialna. Oni jednak okazali się odporni na indoktrynację, dlate­go w ciągu czterech miesięcy wszyscy opuścili Obóz Półksiężyca, "gdzie ich obecność wzbudzała zaniepokojenie", jak to w notatce określił jeden z członków obozowego kierownictwa.

Komendanci obozu szybko wyciągnęli wnioski z irlandzkiej lek­cji. Choć aspiracje polityczne związane z obozem porzucono już w 1917 roku, a większość jeńców po cichu wysłano do Rumunii, by pracowali na roli (szejk Salih wyjechał z Niemiec i zamieszkał w Szwajcarii) porażka tego przedsięwzięcia także dziś może być dla nas lekcją.

- Moim zdaniem ta historia jest pouczająca dlatego, że wielu ludzi do dziś myśli podobnie – tłumaczy Rogan. – Ludzie nadal wierzą, że muzułmanie mają skłonność do masowego fanaty­zmu.

...

Co jest bzdura bo ilosc swirow jest socjologicznie uwarunkowana wszedzie . Jednak w spolecznosci jednorodnej poslugujacej sie jezykiem arabskim liczacej okolo 700 mln ten 1 % to 7 milionow ... Gdy w Polsce to 380 tys . Stad gdy islamisci zjada do jednego kraju jest problem bo ich duzo .

...

Widzimy tu potwornosci Niemiec gotowi byli na kazda potwornosc byle wygrac . Jakby muzulmanie rozpoczeli maskre Anglikow i Francuzow bylo by super prawda ! Niby dla Niemiec ale sie nie udalo . Natomiast wyszlo w dzikim kraju Rosji ! Tam Niemcy wyslali Lenina ktory rozpoczal masakre . I wyszlo nadspodziewanie ! Rosja upadla ...
To w takiej atmosferze wyrosl Hitler . Bizancjum . Zadna metoda nie smierdzi byle do celu . Adolf poszedl do sciany on juz likwidowal milionami . A prywatnie byl wegetarianinem ... ,,Wrazliwy czlowiek" ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy