Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:27, 11 Wrz 2011 Temat postu: Cywilizacja Bizantyjska . |
|
|
Właśnie ukazała się :
nowość - O wielości cywilizacji - Feliksa Konecznego - po angielsku Koneczny Feliks On the plurality of civilisations (O wielości cywilizacyj wydanie w języku angielskim)) Wydawca: Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski Rok wydania: 2011 a5, str. 348 cena: 43,00
Jest to wielka okazja dla swiata zapoznania sie z dzielem zycia tego wybitnego uczonego . Bo jak wiem jezyk polski jako najtrudniejszy na swiecie skutecznie blokuje dostep do Polski cudzoziemcom... Bez porownania bardziej niz mury czy granice...
Zatem rozpatrzmy przykladowa cywilizacje Bizantyjska na przykladzie Niemiec :
Sto lat potęgi Niemiec (zachwycaja sie wcale liczni )
Niemcy zadziwiają wszystkich. Otrząsają się po zniszczeniach wojennych, kryzysach i niemal bez przerwy są gospodarczo jednym z najsilniejszych państw świata. Co sprawia, że nasi zachodni sąsiedzi są taką potęgą? I czy z obecnej recesji uda im się wyjść obronną ręką?
>>>>>
Japonia tez wyszla... Kryzysy sa mobilizujace ! Stad histia Polski nie sklada sie z wydarzen milych i przyjemnych aby Polacy nie stali sie matolami... Po grzechu pierworodnym aby sie nie zdegenerowac trzeba byc pobudzonym do dzialania... Bo kazde dzialanie to walka a wiec cierpienie i ludzie jak nie musza to nie dzialaja i siev degeneruja... Co zreszta widac po tych samych Niemcach ...
Ostatnie dane z gospodarki Niemiec dają do myślenia. PKB wzrósł w II kw. 2011 r. o 2,8 proc. rdr, bez uwzględniania czynników sezonowych, po wzroście w I kw. o 5,0 proc. Z kolei Indeks PMI, określający koniunkturę w sektorze przemysłowym wyniósł w sierpniu 50,9 pkt wobec 52 pkt na koniec lipca. Spowolnienie daje się więc naszym zachodnim sąsiadom we znaki.
Podstawy gospodarki Niemiec są jednak bardzo silne. Niemcy są największą gospodarką Europy i czwartą co do wielkości gospodarką świata.
????? Czwarta ??? Policzmy :
1 USA
2 ChRL
3 Japonia
4 Indie
5 Niemcy
PIATA !!! Swiat sie zmienia !
Są drugim po Chinach największym eksporterem na świecie (przed USA). W 2010 roku sprzedały za granicę towary o wartości blisko 1,303 bln dolarów.
>>>>> To akurat wynika z tepoty ludzkiej ... Skoro duzy to silny ... To zludzenie . Singapur jest najwieksza potega a jest maly ! Nie jest atrakcyjny dla globalnych spekulantow bo trudno cos ugrac w tak malej skali ale ekonomicznie to ONI DOPIERO MAJA FUNDAMENTY !
Usługi odpowiadają za blisko 70 proc. niemieckiego PKB, przemysł za 29,1 proc., a rolnictwo jedynie za 0,9 proc. Niemcy są wiodącym producentem samochodów, maszyn ciężkich, metali i produktów przemysłu chemicznego, a także turbin wiatrowych i paneli do pozyskiwania energii słonecznej. Produkty niemieckie kojarzą się z trwałymi i dobrej jakości. Co sprawia, że tak jest? Cofnijmy się w czasie i prześledźmy drogę Niemiec do gospodarczej sławy. Historia pokazuje, że ten kraj potrafi wydobywać się z kłopotów!
Rewolucja przemysłowa w Niemczech
Europa, XIX wiek. To właśnie wtedy dzisiejsze Niemcy wkroczyły na drogę szybkiego wzrostu gospodarczego i modernizacji gospodarki, której podstawą był przemysł ciężki.
Bardzo dużą rolę w finansowaniu rozwoju i niemieckiego przemysłu odegrały banki. Wokół nich tworzyły się kartele przemysłowe. Pierwszym tworem tego typu była nekarska unia solna z 1828 roku. Do roku 1900 powstało 275 karteli, a do 1908 - już ponad 500.
>>>>>
Akurat kartele nie stworzyly potegi ... Raczej grabily ludnosc na swoja korzysc ... Ptega powstala MIMO karteli...
Nie można oczywiście zapomnieć o potężnym wpływie państwa w procesie industrializacji Cesarstwa Niemieckiego (powstałego w 1871 roku za sprawą Otto von Bismarcka) w czasach drugiej rewolucji przemysłowej. Rząd wspierał nie tylko przemysł ciężki, ale również manufaktury czy handel, gdyż chciał zapewnić dobrobyt we wszystkich landach Rzeszy.
???? Wspieral ??? Jak ???? Akurat z tego wspierania wyszla klapa ...
To za sprawą Bismarcka właśnie w latach 80. XIX wieku wprowadzono emerytury dla najbardziej zaawansowanych wiekowo obywateli, ubezpieczenie od wypadków, opiekę medyczną oraz zasiłki dla bezrobotnych. Były to podstawy tego, co dzisiaj nazwalibyśmy państwem opiekuńczym bądź socjalnym.
>>>>
Tak ! Tylko ze pamietajmy bylo to z WYRACHOWANIA Bismarck bal sie komunizmu i ze strachu chcial uspokic robotnikow aby nie poszli w rece komunistow tym sposobem poprzez przebieglosc wyciszyl w Niemczech walke klasowa... Trzeba przyznac ze to posuniecie znacznie zalagodzilo konflikty socjalne i Niemcy MIELI SPOKOJ W TYM WZGLEDZIE ! Dodatkowo ,,pomogla'' pruska tresura w armii ... Cale roczniki mlodych wychowane do bezmyslnego sluchania wniosly te ,,obyczaje'' w spoleczenstwo... Tak powstal pruski socjalizm zwany tez narodowym-socjalizmem (nazwa bledna ale nie wymyslil tego Hitler ! ).
Tak wiec Niemcy uzyskaly spokoj spoleczny co wyniklo nie z woli czynienia dobra a ze strachu !
Specjalnie dla rozwijającego się przemysłu ciężkiego Niemcy bardzo szybko rozwijali sieć dróg i kolei. Do roku 1880 połączono wszystkie ważne porty, miasta i ośrodki przemysłowe oraz wydobywcze. Ponad 9400 lokomotyw dzień w dzień przewoziło tysiące pasażerów i ton ładunku. Wtedy Niemcy wyprzedziły Francję.
Pod koniec XIX wieku Niemcy były wiodącym producentem węgla i stali. Do najważniejszych ośrodków przemysłowych należały Ruhry oraz Śląsk.
(Carl Benz na samochodzie swojej produkcji / XIX w. / AFP)
Potencjał przemysłowy był dla Niemców powodem do dumy. Już wtedy obywatele czuli, że pracują na potęgę własnego kraju, a jednocześnie chcieli pokonać Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Do tego, że wykorzystywanie kapitału ludzkiego się opłaca, doszli sami Niemcy w początkach XX wieku, kiedy to nawiązano efektywną współpracę przemysłu z uczelniami wyższymi. Efektem takiej współpracy było m.in. dojście do syntezy amoniaku, za którą współpracujący z zakładami BASF Fritz Haber otrzymał w 1918 roku Nagrodę Nobla.
Takie połączenie współpracy rządowej z bankami, przemysłowcami, handlowcami, ale również i wojskiem oraz wysiłkiem zwykłych obywateli okazało się dla ówczesnych Niemiec mieszanką doskonałą. Już w roku 1900 Niemcy były pierwszą gospodarką Europy, co - niestety - pomogło im podjąć decyzję o I i II wojnie światowej.
>>>>>
Z parcy Stefana Kurowskiego wynika ze po prostu Niemcy w tym okresie przyly tzw. ,, wielkie pchniecie'' czyli skok przemyslowy ... Kazdy kraj to przechodzil a pierwsza byla Brytania pozniej Francja Niemcy jeszcze pozniej ... To pchniecie polega na skokowym rozwoju przemyslu . Np. sa kraje w Afryce ktore tego jeszcze nie mialy.
Mowiac w skrocie - wygrana wojna z Francaj i wzrost przemyslu doprowadzil Niemcow do amoku do roskfitu szowinizmu w koncu rasizmu i ludobojstwa ... Czyli sukces byl przyczyna katastrofalnego upadku... Dlatego Polska miala taka historie aby uniknac pychy ... Teraz mozecie docenic co nam Bóg dal poprzez Naszą Matkę !
(Fabryka Opla z 1937 roku / AFP)
Szybka odbudowa po wojnie
Po dwóch przegranych wojnach wydawało się, że spustoszone Niemcy długo nie będą w stanie odbudować swojej potęgi. Nic bardziej mylnego. Nawet porażka i bezwarunkowa kapitulacja nie zatrzymały wielkiej lokomotywy niemieckiej. Republika Federalna Niemiec, zdewastowana w czasie największego konfliktu zbrojnego w historii, w latach 50. i 60. - z pomocą pieniędzy pompowanych przez Zachód w ramach Planu Marshalla - błyskawicznie się odbudowała.
>>>> I teraz macie jedno z anjwiekszych klamstw XX wieku rzekoma dobroczynnosc Planu Marshalla . Oto oficjalna propgandowa wersja :
Plan Marshalla to plan USA mający służyć odbudowie gospodarek krajów Europy Zachodniej po II wojnie światowej, obejmujący pomoc w postaci surowców mineralnych, produktów żywnościowych, kredytów i dóbr inwestycyjnych.
Program pomocy był realizowany przez 4 lata, od kwietnia 1948 do czerwca 1952. W tym czasie przekazano około 13 mld dolarów (co najmniej 107 mld dolarów według obecnych cen) w postaci pomocy technicznej i ekonomicznej, aby wesprzeć odbudowę gospodarek krajów europejskich, które dołączyły do Organizacji Europejskiej Współpracy Gospodarczej (OEEC).
>>>> Czyli wspanaily Plan Marshalla odrodzil Europe . Na ten wzor powstala UE ktora Plan Marshalla wziela za swoja podstawe i zalala Grecje Planem Marshalla we wlasnym wydaniu na 10 razy wieksza skale ... Bo Plan Marshalla dawal 3,25 mld $ rocznie gdy PKB Europy wynosil 300 mld $ rocznie czyli 1 % PKB a Grecja miala 10 % PKB rocznie . Niestety jakos nie wypalilo i Grecja jest bankrutem...
Co sie stalo ? Ano zaczynaja sie ale :
Bezpośredni wpływ Planu na tempo wzrostu gospodarczego gospodarek Europy Zachodniej, m.in. poprzez odbudowę zasobów kapitałowych czy projekty inwestycyjne, oceniany jest jako niewielki,
>>>> A jednak ,,niewielki wplyw''... To o co ten krzyk ?
natomiast podkreśla się efekty pośrednie poprzez wzrost wydajności pracy czy odbudowanie zaufania inwestorów dzięki ustabilizowaniu finansów publicznych i zwrotowi ku gospodarce rynkowej.
???? A co ma Plan Marshalla do wydajnosci ??? W koncu zostaje jakies enigmatyczne zaufanie ??? Czyli zagranie na psychologie ??? Jakos obecnie Bruksela gra na psychologie udajac ze ,,pomga'' Grecji i nic to nie daje ... Cos jak widac z tym Planem Marshalla sami nie wiedza w czym ,,pomogl''...
O CO CHODZI Z TYM PLANEM MARSHALLA ???
Jak zwykle siegnijmy do statystyk :
Niemcy dostaly 1333.555 mln $ ( czyli 1,3 mld)
ALE NIEMCY MUSIALY ZWROCIC ZAPOMOGI JAKIE IM DALI TUZ PO WOJNIE NA PRZETRWANIE w wysokosci:
1631.840 mln $ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zatem BILANS PLATNOSCI WYNIOSL:
MINUS !!! 298.285 $ !!!! :O))))
CZYLI NIEMCY W OKRESIE PLANU MARSHALLA MUSIELI DOPLACIC 300 mln $ zatem NIE MIELI ONI ZADNYCH DODATNICH KORZYSCI Z TEGO PLANU :O))))
A wiec jak zwykle gadki o uratowaniu Niemiec przez Plan Marshalla sa historyczna mistyfikacja...
NIEMCY BYLY NA MINUSIE W TYM OKRESIE I DLATEGO NASTAPIL U NICH TAKI SKOK ! Gdyby dostaly takie dotacje jak Grecja tez byly by bankrutem :O)))
Przez kolejne dwie dekady wiele regionów Europy Zachodniej doświadczało niespotykanego wcześniej wzrostu i dobrej koniunktury.
- Niemcy przy planowaniu posunięć gospodarczych kierują się zasadą długoterminowości, patrzą w przyszłość i planują z dużym wyprzedzeniem - mówi WP prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
(Volkswagen Beetle - jeden z najpopularniejszych samochodów w historii / Wikipedia)
Zaznacza, iż każdy land ma swój własny instytut badania sytuacji gospodarczej w świecie i w kraju. W rezultacie rząd ma co roku do dyspozycji kilkanaście raportów o stanie gospodarki Niemiec i świata. Często są to raporty o skrajnie sprzecznych wnioskach, a oceny są niejednorodne. Ale właśnie dzięki temu władze mają szersze spojrzenie na procesy i trendy zachodzące zarówno w kraju, jak i za jego granicami. Wykrywają długofalowe trendy i możliwe zagrożenia. Tak było wtedy i tak jest do dzisiaj.
???? Fajnie jest miec plany tylko nie sadze aby to samo z siebie powodowalo rozkwit ...
Bardzo ważne było poczucie solidarności narodu niemieckiego, który mógł i chciał pracować ciężko nad odbudową swojego państwa. Pracownicy bardzo często otrzymywali pensje minimalne. Najważniejsze jednak było odzyskane zaufanie do Niemiec spowodowane reformami i wprowadzeniem nowej waluty - marki.
- Niemcy jako naród to kraj ludzi solidnych, nie bojących się pracy i ciężko pracujących. Przekuli klęskę w sukces. Ludzie wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie uwikłać się ponownie w jakieś sojusze militarne, więc całą swoją energię i serce włożyli w gospodarkę. Bardzo pomogły reformy - podkreśla prof. Mączyńska, prezes PTE.
>>>>
Po prostu po II wojnie nie mieli wyjscia ... Pamietajmy ze to byly STREFY OKUPACYJNE ! Nie bylo panstwa ! Mogli albo wziasc sie do pracy albo zniknac jako kraj ... Sytuacja byla ekstremalna !
Odpowiedzialnym za reformy był Ludwig Erhard. Uważany przez wielu za jednego z ojców niemieckiego cudu gospodarczego. Erhard był początkowo ministrem gospodarki Bawarii, a w 1947 roku stanął na czele Sonderstelle Geld und Kredit - specjalnej komisji ekspertów, która przygotowywała reformę walutową. To on całą swoją uwagę poświęcił na ożywienie finansowe kraju.
Rezultatem był tzw. plan Homburga, przyjęty w kwietniu 1948 roku, który stanowił podłoże dalszych sukcesów gospodarczych kraju w kolejnych dekadach. Erhard wprowadził nową walutę - markę niemiecką. Zniesiono sztywne ceny i nadmierną kontrolę nad produkcją przemysłową, wprowadzoną w czasach wojny.
>>>>
Po prostu gospodarke wojenna typu radzieckiego zastapili wolnym rynkiem ... To od razu spowodowalo skok ...
- Reformy Erharda wprowadziły model społecznej gospodarki rynkowej. Narzucały fundamenty ustrojowe, ale w tych ramach - swoboda, hulaj dusza - twierdzi prof. Elżbieta Mączyńska. - Bardzo ważne jest poszanowanie konkurencyjności i wolności gospodarczej, a przede wszystkim - co jest chyba najbardziej istotne - dbałość o kształtowanie i egzekwowanie zapisów prawa.
Prof. Mączyńska podkreśla, iż dzięki takiemu poszanowaniu prawa w Niemczech przedsiębiorcy nie mają problemu z wyegzekwowaniem należności.
Dzięki planowi Marshalla ( czyli brakowi tego planu :O))) i reformom RFN zanotował wzrost produkcji przemysłowej w latach 1950 oraz 1951 na poziomie 25 oraz 18,1 proc. W 1960 roku produkcja przemysłowa była 2,5 raza większa od tej z roku 1950. PKB wzrósł w ciągu tej dekady o 2/3. Zatrudnienie zwiększyło się z 13,8 mln do 19,8 mln. W tym samym okresie stopa bezrobocia spadła z 10,3 proc. do 1,2 proc. O takich liczbach niejeden kraj mógł tylko pomarzyć.
>>>>
To wynikalo z ODBUDOWY . Jak sa fabryki i stoja i sa bezobotni ale WYKFALIFIKOWANI to wystarczy ich zatrudnic i mamy taki skok... W zadnych innych warunkach nic takiego nie nastapi ...
Kolejne dekady nie były już dla RFN tak pomyślne. Kryzys ropy z lat 70., a także rozdmuchane wydatki socjalne spowodowały znaczne spowolnienie tempa rozwoju Niemiec. Dopiero lata 80. i rządy Helmuta Kohla, wprowadzenie odpowiednich reform, spowodowały powolną poprawę sytuacji gospodarczej.
>>>>>
Ano wlasnie ! Skonczyla sie odbudowa skonczyly sie sukcesy ... Gospodarak utknela... Jednak cos bylo nie tak !
Unifikacja Niemiec i czasy współczesne
W 1987 roku udział RFN w globalnej produkcji sięgnął 7,4 proc. Dopiero po unifikacji i połączeniu się z Niemiecką Republiką Demokratyczną, nastąpiła zmiana orientacji gospodarczej, polegająca na zwiększeniu koncentracji gospodarczej i wykorzystaniu szans wynikających ze scalenia.
???? Jakie niby szanse wykorzystali ???
W kolejnych latach Niemcy zainwestowały blisko 2 biliony marek w tereny wschodnie, pomagając im w przejściu z systemu gospodarki centralnie planowanej do kapitalizmu rynkowego.
>>>>
A wiec znowu mityczny Plan Marshalla ??? I co ? I jak w Grecji !
Zdaniem prezes PTE, połączenie RFN i NRD było bardzo kosztownym zabiegiem. Wciąż podzielone są zdania, czy został on prawidłowo przeprowadzony. Jednak w dłuższej perspektywie z pewnością się opłacił. Niemcy Zachodnie dostały nowy potencjał do rozwoju, nowych ludzi, nowy obszar działalności gospodarczej.
:O))))
W ,,dluzszej perspektywie'' :O))) Czyli tak tuszuje TOTALNA KLESKE gigantycznego ,,planu Marshalla'' dla bylej NRD... 2 biliony marek stworzyly system bezrobocia i zasilkow socjalnych... Gospodarka
tam zanikla i powstaly olbrzymie slumsy utrzymywane z zasilkow ...
Naziole wygywaja tam wybory ... Pokazowy przyklad jak nie nalezy dzialac w gospodarce ...
(Fabryka Airbusa w Bremie / 1993 / AFP)
{mg]http://i.wp.pl/a/f/jpeg/27509/niemcy_airbus_fabryka_1993_brema_andre_durand_afp_400.jpeg[/img]
Niemcy silni rodziną?
W pierwszym kwartale 2011 roku gospodarka niemiecka zarejestrowała wzrost gospodarczy rok do roku na poziomie 1,5 proc. kwartał do kwartału. Wyniki gospodarcze poprawiły się na tyle, że przekroczyły już poziom sprzed kryzysu zapoczątkowanego w 2008 roku.
???? Wyniki przekroczyly ale poziom JEST NADAL NIZSZY !
Okazuje się, że ożywienie gospodarcze to zasługa wcale nie wielkich korporacji i gigantów przemysłowo-handlowych, ale właśnie małych i średnich firm, które potrafią się dostosować do potrzeb rynkowych. Wytwarzają one połowę niemieckiego PKB. Średnio każda taka firma jest obecna na rynku od blisko 70 lat.
>>>>> Tak bylo ZAWSZE ! Giganci zerowali na tych malych ...
Zmiany niemieckiego PKB w latach 1991-2011 (fot. tradingeconomy.com)
Widac znaczne spowolnienie po przyjeciu Euro - po 2001 a w 2008 wrecz zalamke;
W Niemczech prężnie działa Instytut Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Mannheim. Instytut ten wspiera te mniejsze firmy poprzez zapewnianie tzw. infrastruktury biznesowej, jak i doradztwa czy po prostu służy jako źródło informacji. Instytut bardzo blisko współpracuje z takimi przedsiębiorstwami.
- Wyznawana jest zasada - dajemy wędkę, a nie rybę. Jeśli np. firma w trudnym dla niej czasie dostanie pieniądze na przekwalifikowanie pracowników, to w przyszłości musi radzić sobie sama. W biedzie jej pomogą, ale potem niech nie przychodzi ponownie, tylko sama sobie radzi - mówi prezes PTE.
>>>> Jeden instytut nie pomoze takiemu mrowiu !!!
Natomiast zdaniem Bernda Venohra, niezależnego konsultanta w zakresie zarządzania, mocnymi stronami małych i średnich firm, działających na lokalnym rynku, jest ich koncentracja na długoterminowym przetrwaniu i lojalność wobec pracowników oraz dostawców.
Dla właścicieli takich firm ważne jest, aby przetrwały one nie kilka lat, ale do następnych pokoleń. To właśnie te przedsiębiorstwa, bardzo często przechodzące z ojca na syna, inwestują w badania, rozwój i sprzedaż, starając się za wszelką cenę zatrzymać wykwalifikowanych pracowników. To różni się od zachowania firm w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, które - gdy znajdują się w trudnej sytuacji i stoją w obliczu spadku zamówień - w pierwszej kolejności zwalniają pracowników. W Niemczech natomiast firmy te, które nie zwalniają swoich wykwalifikowanych pracowników, są w stanie szybciej odbić się od dna w momencie poprawy koniunktury.
>>>> Akurat w USA i Brytanii tez nie zwalniaja wykwalifikowanych tylko glownie ,,tymczasowych''...
- Idea rodzinnych przedsiębiorstw jest umocowana kulturowo. Niemiec był dumny, że może się pochwalić własną firmą - zaznacza szefowa PTE.
>>>> No bo sa one podstawa tak jak rodzina jest podstawa spoleczentwa ...
(Fabryka Audi / 2000 / AFP)
Niemcy, ach te Niemcy
Połączenie mocnego zaplecza finansowego, przemysłowego z wykwalifikowaną kadrą roboczą i poczuciem własnej wartości oraz dumy narodowej spowodowało, że Niemcy od ponad stu lat są potężną gospodarką światową.
>>>>> Oraz doprowadzilo do ludobojstwa ...
Wprawdzie ostatni, największy w historii kryzys finansowo-gospodarczy mocno dał się we znaki również naszym zachodnim sąsiadom, jednak siła gospodarki pozwoli im na odbudowę również i tym razem. Prognozy PKB na 2011 rok zakładają, iż gospodarka Niemiec rozwinie się o 2,5 proc., wobec 1,6 proc. oraz 1,7 proc. prognozowanych odpowiednio dla Francji i USA.
- To bardzo silna gospodarka, na pewno sobie poradzi - konkluduje Mączyńska.
>>>>>
No tak Zwiazek Radziecki tez mial byc silny i nawet niezwyciezony ...
Pamietajmy przy tym ze Niemcy wymieraja i to jest najpowazniejszy ich problem... Gospodarka moze i zostanie tylko ze to juz nie beda Niemcy ...
Mowiac w skrocie jakis kraj jest zawsze najsilniejszy ... Do 1871 byla to Brytania pozniej zaczely rosnac Niemcy ale w 1945 zastapily ich Stany .
Normalna kolej rzeczy imperia rodza sie i upadaja ... Tak bylo zawsze po takiej Asyrii nie ma prktycznie sladu a co to byla za potega podobnie Rzym itd ....
A Polska TRWA :O))) I to nas cieszy !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 12:34, 12 Paź 2011 Temat postu: |
|
|
Willi Winkler / Süddeutsche Zeitung
Brunatne dziedzictwoObszerna praca historyczna poświęcona klanowi Quandtów pokazuje, że jedna z najbogatszych dynastii przemysłowych w Niemczech zbudowała rodzinne imperium na intensywnej współpracy z reżimem hitlerowskim i wyzysku robotników przymusowych.
"Quandt nie był żadnym »sympatykiem« systemu, jak określił go po wojnie aliancki sąd denazyfikacyjny, a tym bardziej daleko mu było do popierania narodowego socjalizmu. Nie pomógł także Hitlerowi w zdobyciu władzy - czy to finansowo, czy też w inny sposób". Wprawdzie powyższe słowa są wierutnym kłamstwem, ale jak by nie było padły z ust renomowanego, niemieckiego historyka gospodarczego. Wilhelm Treue umieścił filipkę w obronie Günthera Quandta w swojej pracy, wydanej w 1980 roku. Wiernopoddańcza książka pod tytułem "Herbert Quandt. Przedsiębiorca trzeciej generacji" nie trafiła do ksiegarń, ale niczym cenny tomik poetycki ukazała się kosztem firm wchodzących w skład grupy Quandt. (...) Wilhelm Treue nie ograniczył się do wybielania wizerunku przemysłowców, ale zaprezentował również kilka opinii, pokutujących w rodzinie Quandtów. "Dlaczego Hitler doszedł do władzy?" - zapytał historyk Herberta Quandta, zleceniodawcę publikacji i syna twórcy potęgi Quandtów. "Hitler zdobył władzę, ponieważ - i nie boję się tego otwarcie powiedzieć - w imponujący i energiczny sposób wypowiedział zdecydowaną walkę komunizmowi w Niemczech" - padła odpowiedź.
Niestety, Hitler na tym nie poprzestał. W 1933 roku kazał wsadzić do więzienia człowieka, który u schyłku życia był jednym z najbogatszych Niemców. Rzekomo przemysłowiec wyszedł na wolność dopiero po czterech miesiącach. Treue przypuszcza, że być może Quandta ukarano za to, że zbyt otwarcie wyrażał swe krytyczne poglądy na temat Hitlera. W każdym bądź razie po wyjściu z więzienia był wstrząśnięty "skalą łamania swobód obywatelskich". Brzmi pięknie, zbyt pięknie biorąc pod uwagę, że Günther Quandt wstąpił do NSDAP już 1 maja 1933 roku (numer legitymacji: 2 636 406) i wspierał finansowo partię faszystowską. Pod koniec 1940 roku przedsiębiorca zwrócił się do pracowników zatrudnionych na terytoriach okupowanych przez III Rzeszę następującymi słowami: "W przededniu końca roku spoglądamy w przeszłość na bezprecedensowe sukcesy naszych wspaniałych jednostek Wehrmachtu na lądzie, w wodzie i w powietrzu. I z sercami przepełnionymi wdzięcznością patrzymy z dumą na najwybitniejszego Niemca wszechczasów: Naszego ukochanego führera!".
Tymczasem po zakończeniu wojny przemysłowiec przekonywał, że w okresie III Rzeszy padł "ofiarą najcięższych prześladowań". Po latach okazało się, że Günther Quandt równie intensywnie współpracował z nazistami, co inny znany niemiecki przemysłowiec Friedrich Flick. Najwyraźniej sukcesy gospodarcze zaskarbiły Quandtom rzesze zwolenników, w tym także w kręgach naukowych. Najbogatsza dynastia przemysłowa Niemiec przez wiele lat zachowywała głębokie milczenie na temat swoich powiązań z władzami III Rzeszy. Z całą pewnością Quandtowie są ciągle jedną z najbardziej wpływowych i tajemniczych rodzin, unikających jak ognia rozgłosu medialnego. Ich postawa zmieniła się cztery lata temu, gdy niemiecka telewizja publiczna wyemitowała uhonorowany wieloma nagrodami film w reżyserii Erica Friedlera "Milczenie rodziny Quandtów". Autorzy dokumentu próbowali odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Quandtowie zachowują milczenie w sprawie zatrudniania w swych zakładach robotników przymusowych i w jaki sposób udało im się zbudować tak potężne imperium przemysłowe.
Stefan Quandt, wybrany na rzecznika całego klanu oświadczył, że Quandtowie nie chcą pogodzić się z faktem, iż "jeden krytyczny film zdominował wizerunek rodziny w świadomości opinii publicznej". Wtedy to wnukowie Quandta zdecydowali się przerwać milczenie i zlecili bońskiemu historykowi Joachimowi Scholtyseckowi napisanie historii domu Quandt w oparciu o rodzinne i firmowe archiwa. Historykowi zagwarantowano pełną niezależność i brak jakichkolwiek nacisków. Okazuje się, że wynik trzyletnich badań historycznych jest znacznie mniej pozytywny dla Quandtów niż mogli sami przypuszczać.
Pod pewnymi względami publikacja Joachima Scholtysecka ma bardziej oskarżycielską wymowę niż wydana w 2002 roku książka Rüdigera Jungblutha "Die Quandts". Niemiecki dziennikarz jako pierwszy odważył się napisać krytyczną pracę o niemieckich przemysłowcach, zrywając z laurkowymi monografiami pokroju historyka Wilhelma Treue`a. Zdaniem politologa Wilhelma Hennisa wieloletnie milczenie Quandtów nie było ich cechą rodzinną, a wręcz koniecznym warunkiem, gwarantującym powojenne sukcesy gospodarcze Republiki Federalnej Niemiec. W 1971 roku ówczesny minister finansów Alex Möller (SPD) w kontekście "niepokojącej sytuacji finansowej" kraju radził zastosować metodę grubej kreski: "Uważam, że powinniśmy znaleźć w sobie odwagę i siłę, aby uznać okres wojny i dyktatury faszystowskiej za rozdział zamknięty. Jestem przekonany, że taka postawa znajdzie poparcie w szerokich masach naszego społeczeństwa“. W efekcie w Niemcach stopniowo dojrzewało spóźnione poczucie winy. W międzyczasie pojawiło sie wiele krytycznych publikacji na temat działalności Volkswagena, Kruppa, Flicka czy Deutsche Bank w okresie nazizmu. Przede wszystkim jednak doszło do utworzenia funduszu odszkodowawczego na rzecz byłych robotników przymusowych III Rzeszy.
W fabrykach zarządzanych przez Günthera Quandta pracowało ponad 50 tys. robotników przymusowych i więźniów obozów koncentracyjnych. Przemysłowiec doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jego syn Herbert również wiedział w jak nieludzkich warunkach pracowali robotnicy przymusowi, aby zapewnić ciągłość produkcji i tym samym wzrost bogactwa rodziny. Wprawdzie Joachim Scholtyseck nie wypowiada się, jakie konkretne korzyści ekonomiczne osiągnęły fabryki Quandtów z niewolniczej pracy robotników przymusowych, jednak stwierdza: "Pomijając aspekt korzyści ekonomicznych zatrudnienie pracowników przymusowych w grupie Quandt przybrało ogromne rozmiary i umożliwiło dyrekcji zakładów AFA (Accumulatoren Fabrik Aktiengesellschaft) (największy producent baterii i akumulatorów w Europie - przyp. Onet.pl) i DWM (Deutsche Waffen- und Munitionsfabriken) czyli Niemieckim Fabrykom Broni i Amunicji intensywną produkcję zbrojeniową". Niekiedy suche, naukowe określenia brzmią zbyt technicznie, gdy autor przedstawia "ilościowe i jakościowe rozmiary pracy przymusowej". Z pewnością do aspektów jakościowych należą na przykład informacje, że więźniowie obozów koncentracyjnych zatrudnieni w berlińskiej fabryce Quandtów - Pertix "z głodu mieszali z wodą i zjadali surowce służące do produkcji baterii".
Joachim Scholtyseck unika ferowania ocen moralnych w przeciwieństwie do filmu dokumentalnego "Milczenie rodziny Quandtów". Z grupą współpracowników historyk przekopał i dokładnie przeanalizował protokoły posiedzeń rad nadzorczych, raporty firmowe, wyroki sądowe i akta Gestapo. W swojej książce pisze, że historia firmy rozpoczęła się w brandenburskim Pritzwalk, gdzie fabrykant tekstylny Emil Quandt dzięki umiejętnej i dalekowzrocznej polityce został dostawcą mundurów dla armii pruskiej i tym samym związał losy firmy ze wzlotami i upadkami całego kraju.
Włókiennicza grupa przemysłowa stała się głównym dostawcą armii i zgodnie z naturą rzeczy zamówienia rosły w przededniu nowej wojny. Na długo przed wybuchem II wojny światowej przemysł zbrojeniowy zyskał na znaczeniu i stał się ważną gałęzią niemieckiej gospodarki. Gdy w Republice Weimarskiej szalała inflacja syn Emila Quandta - Günther mądrze inwestował rodzinny kapitał - wyszukiwał firmy, które wpadły w tarapaty finansowe, kupował większościowe pakiety akcji i w ten sposób tworzył podwaliny pod przyszłe imperium Quandtów. (...) Rozwój masowej motoryzacji zapewnił ogromny sukces zakładom baterii i akumulatorów AFA, które wypracowywały największe zyski w całej grupie. Günther Quandt korzystał także z ochronnej polityki celnej nazistów, jak również ich strategii gospodarczej, wspierającej tworzenie wielkich zakładów przemysłowych i karteli.
Gdy w 1936 roku Hitler podjął decyzję o przeniesieniu produkcji zbrojeniowej z terenów przygranicznych Niemiec w głąb kraju, stało się jasne, że rozpoczęły się przygotowania do bliskiej wojny. Quandt nie zapypiał gruszek w popiele i intensywnie rozbudowywał stan posiadania. Zbrojące się na potęgę Niemcy chętnie brały na siebie całe ryzyko produkcji, a jednocześnie występowały w roli głównego odbiorcy. Fabryki wchodzące w skład grupy Quandta stały się ważnymi dostawcami dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego i odbiorcą rządowych subwencji, np. przez pewien czas produkcja każdego karabinu typu Mauser była dofinansowana przez państwo sumą 6,50 reichsmarek. Quandt nie musiał być podżegaczem wojennym, bo tak, czy inaczej, jak to sformułował Joachim Scholtyseck "cele III Rzeszy były całkowicie zbieżne z celami ekonomicznymi zakładów zbrojeniowych Quandta“, a "polityka zbrojeniowa stwarzała możliwość zwiększenia produkcji, a tym samym i zysków“. (…)
Wprawdzie boński historyk przekonywująco dokumentuje, że Günther Quandt nie był fanatycznym nazistą, ale jak żaden inny przemysłowiec czerpał sowite zyski dzięki współpracy z reżimem nazistowskim. Quandt nie był także "sympatykiem" systemu, jak to określił aliancki sąd denazyfikacyjny w 1948 roku, lecz kolaboratorem z krwi i kości: "Patriarcha rodziny stanowił część nazistowskiego reżimu". Rüdiger Jungbluth w swojej książce pisał, że Quandt unikał zawłaszczania żydowskich przedsiębiorstw. Tymczasem Scholtyseck zalicza Quandta do dużej grupy przemysłowców, którzy chętnie przejmowali "aryzowane" fabryki żydowskie, choć "świetnie zdawali sobie sprawę z dramatycznego położenia żydowskich właścicieli. Mało tego, bezwzględnie je wykorzystywali w celu przejęcia skonfiskowanego przedsiębiorstwa".
Najmłodszy syn Günthera Quandta - Harald zamieszkał po rozwodzie rodziców z matką, która wyszła za mąż za Josepha Goebbelsa. Trudno się dziwić, że chłopakowi imponowała władza i wielkopański styl życia nazistowskiej elity. Kiedy ojciec był zajęty "aryzacją" kolejnej fabryki Berlin-Erfurter Maschinenfabrik, latorośl rodu Quandtów szpanowała w szkole motocyklem, a potem samochodem, podarowanym przez ojca. Tymczasem żydowscy właściciele "zaryzowanego" zakładu zostali deportowani w 1941 roku do Litzmannstadt, a w listopadzie 1941 roku zamordowani w Chełmie. Resztę ich majątku zarekwirowano na poczet tzw. "podatku od ucieczki z Rzeszy".
Wczesnym latem 1948 roku czekając na weryfikację izby orzekającej 67-letni Günther Quandt snuł plany na przyszłość: "Wziąwszy po uwagę, że w przeszłości parałem się różnorodną działalnością, będzie chyba możliwe znalezienie nowego, ważnego stanowiska, na którym dam upust mojej energii". Wkrótce spełniło się pragnienie Quandta: przemysłowiec otrzymał z powrotem fabryki, kupione za zyski z przemysłu zbrojeniowego. Ogromne długi, zaciągnięte na modernizację zakładów stopniały w wyniku reformy walutowej, a zgromadzone surowce stworzyły idealne podwaliny pod narodziny niemieckiego cudu gospodarczego. Joachim Scholtyseck: "Kariera Quandtów. Niemiecka dynastia przemysłowców“, wydawnictwo C.H. Beck, Monachium 2011 rok, 1184 strony, 39,95 euro.
>>>>>
180 zlotych ! Ale oni maja w strefie euro ceny ! Tak chcieliscie zachodu a tam takie sa ceny . Ja absolutnie takich ksiazek nie jestem w stanie kupic ...
Tak podziwia ich swiat ze sukces a tutaj za tym kryje sie diabel ! Ilu Niemcow po takich ,,sukcesach'' poszlo do piekla... Nie mowie ze akurat Qandtowie . Oby nie ! Ale brak pokuty i rozliczenia z hiteleryzmem... Udawanie ze ,,nic nie bylo'' ... Konczy sie tragedia po smierci . Bo droga do Boga jest zablokowana a oznacza to wieczne potepienie ! I Niemcy maja gorzej niz ci z Rosji ! Ci z Rosji maja kwalifikacje ,,dzicy'' a dzikim z uwagi an niski poziom wiele sie wybacza . Niemcy to swiatowa czolowka pod wzgledem poziomu oswiaty i dostepnosci do kultury i wszystkiego... zatem nie ma tlumaczen ze mieli ciezko ... Powodzenie tutaj widac losu TAM nie widac . Tu jest troche lat TAM WIECZNOSC BEZ KONCA !!! Sami sobie ocencie o co warto sie starac !
Günther Quandt, fot. FORUM
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:52, 13 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Malte Herwig / Süddeutsche Zeitung
Moralna katastrofa
Czasy nazistowskie zaliczają się do najlepiej zbadanych epok niemieckiej historii – ale lata, które po niej nastąpiły, już nie. Dopiero teraz okazuje się, że liczba byłych polityków z nazistowską przeszłością jest przerażająca.
Rząd federalny Niemiec przekopał się przez swe archiwa i wydał obszerny raport. Jest to odpowiedź władz na interpelację Partii Lewicy z ubiegłego roku. Jej wnioskodawcy, skupieni wokół deputowanego Jana Korte, w grudniu 2010 roku przedłożyli obszerny katalog pytań, dotyczących obchodzenia się z nazistowską przeszłością. Chodziło o kontynuację zajmowania stanowisk w ministerstwach i urzędach szczebla federalnego oraz krajowego, o ściganie nazistowskich przestępstw, o świadczenia odszkodowawcze i o finansowanie miejsc pamięci. Ujawniony w 2007 roku w archiwum federalnym w Berlinie dokument potwierdza przynależność byłego premiera krajowego Badenii-Wirtembergii Hansa Filbingera do NSDAP. Nowe badania rządu federalnego wykazały, że 26 federalnych ministrów i kanclerz było członkami organizacji nazistowskich.
Wysiłek badawczy był równy takiemu, jaki wiąże się z sporządzeniem pracy doktorskiej o tematyce historycznej, a rząd federalny starał się najwyraźniej zaprezentować jako wzorowy uczeń. Wiodące w przygotowywaniu raportu ministerstwo spraw wewnętrznych dwukrotnie prosiło o dodatkowy czas i przedstawiło teraz 118–stronicowy dokument, udostępniony "Süddeutsche Zeitung".
Wymienia on między innymi 26 federalnych ministrów i jednego kanclerza federalnego, którzy przed rokiem 1945 byli członkami NSDAP lub innych nazistowskich organizacji jak SS, SA i gestapo, wśród nich Horsta Ehmke, Waltera Scheela, Friedricha Zimmermanna i Hansa-Dietricha Genschera.
Informacje o ich członkostwie w NSDAP przedostało się już co prawda wcześniej do wiadomości publicznej dzięki badaniom naukowców lub dziennikarzy. Jednak było ono – również przez historyków – często kwestionowane. Niektórzy z inkryminowanych twierdzili, że nigdy nie składali wniosku o członkostwo i wbrew własnej woli znaleźli się w partii Hitlera. W każdym razie nigdy nie udowodniono, że takie zbiorowe przyjęcia bez wiedzy zainteresowanych rzeczywiście miały miejsce.
Zaprezentowane w raporcie stanowisko rządu federalnego jest takie, że byli ministrowie jak Genscher i Ehmke zostali mimo wszystko wciągnięci na listę. Ich członkostwo w NSDAP zostało w ten sposób, nie zważając na ich indywidualne wypowiedzi, w pewnym stopniu urzędowo potwierdzone.
Kreskę postawiono w sprawach odszkodowań. Partia Lewicy pytała się o wypłaty zadośćuczynień dla internowanych włoskich jeńców i nieżydowskich ofiar nazizmu z Europy Wschodniej. Zwięzła odpowiedź: "Rząd federalny nie widzi żadnego powodu, by rozważać takie odszkodowania". Inicjator interpelacji Korte nie chce się zadowolić taką odpowiedzią: – Ton jest taki, że Niemcy spłaciły swe zobowiązania, są mistrzami świata w przezwyciężaniu przeszłości i nie chcą być obciążane dalszymi pytaniami w sprawie zapomnianych ofiar – ocenia.
Wysiłek badawczy był znaczny. Wymienione w raporcie zasoby obejmują setki tysięcy akt personalnych byłych urzędników. Kwerendy w archiwum federalnym zabierały przeciętnie od 30 do 60 minut na osobę, obliczają autorzy dokumentu. Samo tylko sprawdzenie nazwiska w kartotece członkowskiej NSDAP wymagało 15 minut. Kwadrans przezwyciężania przeszłości to nie wydaje się być zbyt dużo, ale dolicza się on do sumy ogólnej. Z tego wynika, że rząd federalny dostarczył tylko próbki wyrywkowe i tym samym zasugerował dalsze badania.
"Bezprzykładna moralna katastrofa"
Dlaczego jednak autorzy najwyraźniej nawet w tak istotnym przypadku Genschera nie zadali sobie trudu sprawdzenia danych, pozostaje zagadką. Jako data przyjęcia do NSDAP podawany jest tutaj, tak jak w Wikipedii, rok 1945, podczas gdy kartoteka w archiwum federalnym wymienia rok 1944. W sprawie byłych członków NSDAP w Bundestagu lat 50. i 60. rząd federalny w ogóle nie chce się wypowiadać. Jak się twierdzi, nie ma żadnego powodu podejmowania badań, dotyczących innych organów konstytucyjnych.
Szczególnie wymowne jest natomiast wyliczenie dymisji, które nastąpiły w związku z obciążeniami nazistowskimi. W ministerstwie spraw zagranicznych, gdzie personel wyższej rangi jeszcze w 1952 roku w około 34 procentach stanowili byli członkowie NSDAP, zaledwie trzech urzędników zwolniono z powodu ich przeszłości w Trzeciej Rzeszy. W ministerstwie sprawiedliwości tylko jednego. Natomiast w latach 50. wytrwale ponownie przyjmowano do służby publicznej urzędników, których zwolniono wcześniej z powodu ich działalności w państwie hitlerowskim. Podstawą był tak zwany "paragraf 131", uchwalona w 1951 roku nowelizacja artykułu 131 konstytucji, według której osoby mniej obciążone mogły znów zostać urzędnikami. Liczby są szokujące: do 31 marca 1955 roku w ministerstwie obrony 77,4 proc. nominacji nastąpiło na podstawie "paragrafu 131", w ministerstwie gospodarki 68,3 proc., a w urzędzie prasy i informacji rządu federalnego 58,1 proc.
Dwanaście lat Trzeciej Rzeszy może należeć do najlepiej zbadanych epok niemieckiej historii, jak sugeruje wsparty setkami pozycji bibliograficznych raport. Nie dotyczy to w każdym razie obchodzenia się z nazistowską przeszłością po 1945 roku, kiedy to zbyt długo inicjatywa pochodziła tylko od organizacji skupiających zainteresowanych, naukowców i mediów. Nie darmo dopiero niedawno powołano komisje do badania historii takich państwowych organów, jak ministerstwo spraw zagranicznych , federalna służba wywiadowcza czy służby ochrony konstytucji. – Nadal w wielu miejscach nic nie rusza się z miejsca, wystarczy spojrzeć na krajowe urzędy ochrony konstytucji czy krajowe urzędy kryminalne – krytykuje Korte. Historia Republiki Federalnej jest w znacznej mierze historią demokratycznego sukcesu. Jednak raport rządu federalnego o obchodzeniu się z nazistowską przeszłością ponownie skłania do postawienia sobie pytania o to, jak można było przy pomocy niedemokratycznego personelu budować demokratyczne instytucje. – Odpowiedź ilustruje nie dająca się nie zauważyć obecność byłych narodowosocjalistycznych elit funkcyjnych w ministerstwach i agendach bezpieczeństwa wczesnej Republiki Federalnej – mówi Jan Korte. – Jej rozmiary można z dzisiejszej perspektywy określić jako bezprzykładną moralną katastrofę.
>>>>>
RFN zbudowali byli hitlerowcy to nie tajemnica . Zreszta NRD takze tylko ze tej stalinowskiej kloaki nikt juz nie broni ...
Ale bezkarnosc nazioli w RFN byla oczywista . Zreszta pozniej nastapil bunt bo dzieci wiedzialy co robili rodzice stad wziela sie ,,lewicowa'' fala zreszta malo chlubna bo skoro komunistyczna to dzieci nie bardzo okazaly sie lepsze od rodzicieli ...
A mimo to co by nie mowic Niemcy nie sa przeciez hitlerowskie . Nawet byli naziole nie byli w stanie zmienic ukladu sil na swiecie .
Widzicie co to znaczy pietno zbrodni przechodzace na dzieci z ojcow ! Polaska jest krajem BŁOGOSŁAWIONYM ! To jest wlasnie kraj Maryi ! :O)))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:10, 06 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Klaus Wiegrefe / Der Spiegel
Zbrodniarze nigdy nieukarani
Masakra w Rowach Ardeatyńskich pod Rzymem, jaka miała miejsce w 1944 roku, była jedną z najcięższych niemieckich zbrodni wojennych we Włoszech. Dzisiaj wychodzi na jaw, że po wojnie dyplomaci kanclerza Adenauera skutecznie sabotowali zamiar ukarania sprawców.
Fit. Getty Images/FPM Przed rozpoczęciem II wojny w Rowach Ardeatyńskich pod Rzymem wydobywano tuf, służący do wytwarzania cementu. Teraz produkcja została wstrzymana, korytarze oświetlały jedynie słabe płomienie pochodni. Na zewnątrz, w popołudniowym słońcu 24 marca 1944 roku zwożono ciężarówkami wciąż nowych więźniów. Pod koniec zgromadzono tu już 335 mężczyzn, najmłodszy z nich miał piętnaście lat. Wszyscy byli Włochami. Niemieccy okupanci chcieli pomścić zamach na niemiecki oddział policji, dokonany dzień wcześniej przez komunistycznych partyzantów na Via Rasella w Rzymie. Ofiary owego odwetu wybrane zostały przypadkowo, większość siedziała wcześniej w więzieniu gestapo we włoskiej stolicy lub w więzieniach Wehrmachtu. Żadna z nich nie brała udziału w owym zamachu.
Około godziny 15.30 Niemcy zapędzają pierwszą piątkę do nieczynnych kamieniołomów. Hauptsturmführer SS pyta o nazwiska i skreśla je z trzymanej w ręku listy. Mężczyźni muszą uklęknąć w półmroku, esesmani strzelają im w kark. Następnie wprowadzonych zostaje kolejnych pięciu. Gdy drogę zaczyna zagradzać coraz więcej ciał, Niemcy układają zmarłych w stosy i każą wdrapywać się na nie tym, którzy za chwilę mają być straceni.
Egzekucja trwa do wczesnych godzin popołudniowych. Zbrodnia ta staje się szczególnie okrutna również dlatego, że mordercy wcześniej upili się i strzelają niecelnie. Wiele ofiar, jeszcze żywych, dusi się pod ciężarem padających na nie kolejnych zwłok. Na koniec esesmani wysadzają kamieniołomy w powietrze.
Ów akt przemocy, który przeszedł do historii zbrodni wojennych jako masakra w Rowach Ardeatyńskich, po 1945 roku stał się symbolem niemieckich niegodziwości popełnionych we Włoszech w latach Trzeciej Rzeszy. Dziś tamte wydarzenia przypomina ogromny pomnik ku czci ofiar wojennych, co roku czołowi włoscy politycy składają tutaj wieńce. Choć jednak do dzisiaj kultywuje się pamięć o tamtej zbrodni, faktem jest, że ani niemieckie, ani włoskie władze nie były nigdy zainteresowane ukaraniem sprawców. W 1948 roku w Rzymie jedynie Herberta Kapplera, szefa außenkommando w stolicy nad Tybrem, skazano na dożywotnie pozbawienie wolności.
Szukając przyczyn owej powściągliwości, berliński historyk Felix Bohr natknął się w Archiwum Politycznym Ministerstwa Spraw Zagranicznych na spektakularne dokumenty, które opublikował właśnie na fachowym portalu [link widoczny dla zalogowanych] przeznaczonym dla historyków. Chodzi tu o prowadzoną w 1959 roku korespondencję między niemiecką ambasadą w Rzymie a bońskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Pisma te z niespotykaną jednoznacznością dokumentują, jak niemieccy dyplomaci i placówki włoskie wspólnie chroniły ludzi Kapplera przed wymiarem sprawiedliwości. Celem owych działań było ”pożądane zarówno przez stronę niemiecką, jak i włoską uśpienie” owej kwestii – odnotował radca ambasady Kurt von Tannstein.
Tannstein w 1933 roku był członkiem NSDAP, a w czasach Joachima von Ribbentropa, ministra spraw zagranicznych w rządzie Hitlera, wstąpił do służby dyplomatycznej. Jako że poza nim sprawą Kapplera zajmowali się wyłącznie pracownicy MSZ mający za sobą nazistowską przeszłość, znalezisko Bohra rozpętało na nowo debatę wokół historii owego resortu. W 2010 roku komisja historyków opublikowała bestseller zatytułowany ”Urząd”, w którym chodziło głównie o rolę, jaką Ministerstw Spraw Zagranicznych odegrało w holokauście. Od tamtej pory historycy i dziennikarze badają kwestię, czy dyplomaci, którzy wiernie służyli Hitlerowi, reprezentowali potem wartości nowo powstałej Republiki Federalnej – czy też MSZ był władzą dążącą do darowania kar.
W przypadku Rowów Ardeatyńskich inicjatywa wyszła od włoskiego rządu. Jego dążenie do ukarania niemieckich zbrodni szybko jednak osłabło. Wielu sprawców żyło w RFN, a rządzący Włochami chrześcijańscy demokraci chcieli uniknąć ekstradycji. ”W dniu, gdy zostanie wydany pierwszy niemiecki zbrodniarz, zacznie się fala protestów w krajach, które zażądają ekstradycji zbrodniarzy włoskich” – ostrzegał jeden z czołowych dyplomatów w Rzymie. W końcu Włochy aż do 1943 roku stały po stronie Hitlera i zajęły część Bałkanów. Setki tysięcy ludzi padły tam ofiarą włoskiej przemocy.
Chrześcijańscy demokraci uważali ponadto, że dobre stosunki z Republiką Federalną, partnerem w NATO, oraz z jej kanclerzem Konradem Adenauerem ucierpiałyby po wszczęciu nowych postępowań sądowych. I nie chcieli również, by odżyła pamięć o komunistycznym ruchu oporu przeciwko Niemcom – na czym skorzystałaby zapewne czerwona opozycja we włoskim parlamencie. W 1958 roku zaczęło się więc wielkie sprzątanie w państwowej prokuraturze wojskowej. Tysiące akt zamknięto na klucz w archiwach. Rok później prokuratorzy wzięli po lupę masakrę w Rowach Ardeatyńskich – postępowanie przeciwko Kapplerowi nigdy nie zostało formalnie zakończone, ponieważ nie zdołano odnaleźć dwunastu podejrzanych przywódców SS i sędziów Wehrmachtu.
Naczelny prokurator Massimo Tringali pod koniec października wybrał się do niemieckiej ambasady w Rzymie. O jego zaskakująco szczerej wypowiedzi ambasador Manfred Klaiber informuje Bonn: ”Podczas rozmowy pułkownik Tringali dał jasno do zrozumienia, że strona włoska nie ma żadnego interesu w tym, by całą kwestię rozstrzeliwania zakładników we Włoszech, szczególnie w Rowach Ardeatyńskich, ponownie przedstawiać opinii publicznej. Z przyczyn dotyczących polityki wewnętrznej jest to niepożądane. Dlatego też byłby zadowolony, gdyby niemieckie placówki urzędowe po obowiązkowym starannym zbadaniu sprawy mogły zapewnić prokuraturę wojskową w Rzymie, że albo żaden z obwinionych już nie żyje, albo miejsc ich pobytu nie da się ustalić, albo też zidentyfikowanie owych osób z powodu niedokładnych danych nie jest możliwe. Gdyby jednak niemieckie placówki w oparciu o prowadzone śledztwo doszły do stwierdzenia, że wszyscy lub niektórzy z obwinionych nadal żyją i mieszkają na stałe w RFN, rząd federalny może, powołując się na niemiecko-włoską umowę o ekstradycji, oświadczyć, że żądane informacje nie mogą zostać udzielone, gdyż RFN zgodnie z powszechnymi zasadami nie wydaje swoich obywateli”.
Ambasador Klaiber, również, od 1934 roku, członek NSDAP, pracujący za Hitlera w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, dodał do tego w charakterze własnej opinii, że popiera ową "pełną zrozumienia prośbę”, która wymaga ”w miarę możliwości pozytywnej odpowiedzi".
Sympatia Klaibera dla sprawców była typowa dla młodej Republiki Federalnej. Częścią owego systemu był również fakt, że w bońskiej centrali MSZ obowiązek odpowiadania na prośby z Rzymu przejął Hans Gawlik, nierzucający się w oczy dyplomata, członek NSDAP od 1933 roku, a podczas wojny prokurator w Breslau, który podczas procesów norymberskich bronił przeróżnych dygnitarzy z SS. Później okazało się, że Gawlik wykorzystywał swoje stanowisko w resorcie spraw zagranicznych do ostrzegania byłych nazistów przed podróżowaniem za granicę, jeżeli po wojnie skazano ich tam zaocznie – po przyjeździe mogą bowiem zostać aresztowani. W tym kontekście nie dziwi bynajmniej, że w styczniu 1960 roku Gawlik napisał do ambasady, że w przypadku większości poszukiwanych "obecne miejsce pobytu jest niemożliwe do ustalenia", pozostaje również kwestią wątpliwą, czy owi mężczyźni "pozostali jeszcze w ogóle przy życiu". Jeden z pracowników ambasady zanotował: "Odpowiada to oczekiwanym rezultatom". Tymczasem wśród poszukiwanych był na przykład Carl-Theodor Schütz, dowodzący plutonami egzekucyjnymi w Rowach Ardeatyńskich. Niegdysiejszy hauptsturmführer SS służył obecnie nowej Republice w Federalnej Służbie Wywiadowczej.
Na owej liście znalazł się również Kurt Winden. Według informacji Kapplera, szefa außenkommando w Rzymie, prawnik ów brał udział w wybieraniu ofiar, czemu sam zainteresowany później zaprzeczał. W 1959 roku można było go bez trudu odnaleźć – mieszkaniec Nadrenii pracował jako główny doradca prawny Deutsche Bank we Frankfurcie nad Menem. W przypadku obersturmführera SS Heinza Thunata z akt wynika nawet, że Gawlikowi najpóźniej w 1961 roku znane było jego miejsce zamieszkania. Adres Thunata ”jest tutaj znany“ – napisał eks-nazista Gawlik do eks-nazistów Klaibera i Tannsteina. Ambasador Klaiber odpowiedział podobno Włochom, że ”na temat Thunata nie zostaną złożone żadne oświadczenia“. I tak się też stało. W lutym 1962 roku postępowanie w Rzymie zostało zawieszone.
Jedynie dwóch ludzi z listy sprawców musiało po wielu latach, gdy pokolenie zbrodniarzy w ich nowych obowiązkach zastąpiła już następna generacja, odpowiedzieć jednak za swoje czyny. Obaj, jak sami przyznali, brali udział w masakrze, obaj przez kilkadziesiąt lat żyli oficjalnie, przez nikogo nieniepokojeni, pod własnym nazwiskiem – Erich Priebke w Argentynie, Karl Hass przez pewien czas nawet we Włoszech. W 1998 roku zostali skazani na dożywotnie więzienie. Hass w międzyczasie zmarł, 98-letni obecnie Priebke mieszka w Rzymie, gdzie przebywa w domowym areszcie.
>>>>
Jak widzicie byli hitlerowcy stanowili potezna sile w RFN i nie mozna ich bylo lekcewazyc . Adenauer przypomne mlodym nie byl hitlerowcem a ich wiezniem ale jak doszedl do wladzy to sie wdal w uklady jak to sie zdarza bylym opozycjonistom zadnym wladzy i tak wyszlo . Ale faktycznie rezim hitlerowski mial olbrzymie poparcie i mocno byl osadzony w tym kraju . To nie Lbia czy Syria nie miejmy wyobrazen ze skoro rezim to Niemcy masowo byli przeciw !!! Z 50 % popieralo ze 25 % bylo obojetne i tylko jakies 25 % mozna uznac za przeciwnikow ! A poniewaz jest to kraj dycypliny wygladalo na niemal 100 % poparcie ...
Wszak nawet przeciwnicy Hitlera do wojska isc musieli i walczyc tez musieli ... Jest to zatem najbardziej winny narod swiata bo wyksztalocony najbardziej i nic im nie brakowalo ani wiedzy ani dostepu do Biblii ktora chyba poza bezdomnymi kazdy Niemiec byl w stanie kupic ... To nie dziki kraj bez kultury i wiedzy ... Stad osad ich jest surowy nie taki jak Rosjan ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:00, 24 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Niemcy: nagrody za odwagę dla dziennikarzy z krajów poradzieckich
Dziennikarze i redakcje z krajów b. ZSRR otrzymali w Hamburgu nagrody im. Gerda Buceriusa, założyciela liberalnego niemieckiego tygodnika "Die Zeit". Wyróżnienia zostały im przyznane za odwagę w pracy dziennikarskiej - informuje agencja dpa.
Wśród laureatów jest Olga Romanowa, blogerka "Echa Moskwy" i felietonistka gazety "The New Times" (dawniej "Nowoje Wriemia"). Romanowa jest autorką artykułów o sytuacji w rosyjskich więzieniach. W Rosji ma obecnie miejsce "wesoła rewolucja", przebiegająca pod hasłem "Rosja bez Putina" - powiedziała laureatka na uroczystości wręczenia nagród.
Wyróżnienie otrzymał także Walery Karbalewicz, redaktor naczelny białoruskiego pisma "Gramadzianska alternatywa" (Obywatelska alternatywa), uważany za jednego z najważniejszych komentatorów na Białorusi. Z kolei dziennikarkę radiową Chadidżę Ismaiłową nagrodzono za materiały demaskujące korupcję, nadużycia władzy i naruszenia praw człowieka w Azerbejdżanie.
Na liście laureatów znalazł się także kaukaski kwartalnik "Dosz" (Słowo), mający biura w Moskwie i stolicy Czeczenii Groznym. Tygodnik "Ukraińskij Tyżdeń" dostał nagrodę za "niezależność, ambicję i odwagę".
Łączna pula nagród wyniosła w tym roku 70 000 euro. Nagrody im. Gerda Buceriusa przyznawane są od 2000 roku. "Die Zeit" należy do wiodących niemieckich tygodników opiniotwórczych. Współpracownikiem i wydawcą pisma była zmarła dziesięć lat temu hrabina Marion Doenhoff. Pochodząca z Prus Wschodnich dziennikarka angażowała się od końca lat 60. w pojednanie z Polakami.
>>>>
Tutaj dopiero macie przyklad bizantynizmu ! Germancy utrzymuja rezim Putina kontraktami surowcowymi ... i daja nagrody ludziom niszczonym przez rezim za kase ktora jeszcze niedawno byla na ich kontach . To jest wlasnie szyt falszu ale i przebieglosci Bizancjum . Poza tym dodam ze jak wam wciskaja w mediach o tym jakoby w Rosji bylo ,,po bizntyjsku'' to sa brednie nieukow . To ze oni wzieli orla z Bizancjum ? Niedawno mieli sierp i mlot i gwiazde ... Symbole zmieniaja jak rekawiczki . Co zreszta tez jest znamienne . Pokazuje ze u nich nie ma cywilizacji to sa dzicy . Cywilizacja Bizancjum wymaga poziomu kultury . A Niemcy jak wiadomo przodowali w kulturze . I to jest wlasnie Bizancjum bo dawne Bizancjum tez przodowalo ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:18, 24 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Niemieccy lekarze przepraszają za udział w zbrodniach nazistowskich.
Podczas swego kongresu zawodowego w Norymberdze, niemieccy lekarze przeprosili za udział w nazistowskich zbrodniach w czasach III Rzeszy. "Wyrażamy głęboki żal i prosimy o wybaczenie wszystkie ofiary i ich rodziny" - napisali w środę lekarze w "Deklaracji Norymberskiej".
"Te zbrodnie nie były wówczas działaniami pojedynczych lekarzy, lecz działaniami znacznej części środowiska medycznego" - głosi dokument.
Tegoroczny kongres niemieckich lekarzy zorganizowano w Norymberdze, mieście, którego historia jest wyjątkowo ściśle związana z hitlerowską dyktaturą. To właśnie tam odbywały się zjazdy NSDP, a po wojnie - proces nazistowskich zbrodniarzy.
>>>>>
Tak sie konczy gdy jest wysoki poziom wiedzy i kultury a brak moralnosci . Medycyna tych czasow w Niemczech jak cala nauka byla zdaje sie na NAJWYZSZYM swiatowym poziomie . Przeciez USA zawdzieczaly nauke emigrantom z Niemiec z czasow Hitlera .
Jak widzicie . Wiedza i nauka to bardzo malo . Zawsze ostatecznie liczy sie ile czlowiek ma w sobie milosci i dzicy z latwoscia przewyzszaja moralnie najwieksze cywilizacje .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:43, 18 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Polityk CDU: wysadzić w powietrze berlińską Kolumnę Zwycięstwa
Polityk niemieckiej CDU, Heiner Geissler, uznał jeden z najbardziej znanych historycznych symboli Berlina, Kolumnę Zwycięstwa w Tiergarten, za "najgłupszy pomnik" w Niemczech i opowiedział się za wysadzeniem monumentu w powietrze. Kolumna Zwycięstwa to "symbol nacjonalizmu i militaryzmu" - powiedział Geissler agencji dpa, określając popularny pomnik mianem "kiczu z czasów epoki wilhelmińskiej" (II poł. XIX w.).
- To śmieszne, że pokazujemy dziś w formie pomnika i celebrujemy w centrum Berlina krwiożercze sceny. To godna zastanowienia bezmyślność - zauważył 82-letni chadek, należący do najbarwniejszych postaci swojej partii.
Jak poinformował w poniedziałek dziennik "Bild", Geissler w jednej z audycji telewizyjnych domagał się wysadzenia kolumny w powietrze. Pytany przez dziennikarza dpa, czy to prawda, odpowiedział: "Jeżeli potraktuje pan poważnie ironię. Za każdym przejawem ironii kryje się jednak poważna myśl".
Wyjaśnił, że chciał sprowokować dyskusję o wojennych pomnikach z czasów pruskich w Niemczech.
Kolumna Zwycięstwa powstała w latach 1865-1873, po serii militarnych zwycięstw Prus nad Danią (1864), Austrią (1866) i Francją (1870-71), które doprowadziły do powstania w środku Europy potężnego Cesarstwa Niemieckiego.
Na szczycie wysokiej na 67 metrów kolumny znajduje się pozłacana figura Wiktorii - bogini zwycięstwa. Mozaiki, którymi wyłożona jest budowla, nawiązują do kluczowych wydarzeń z niemieckiej historii. Początkowo kolumna stała przed budynkiem parlamentu - Reichstagiem. W 1939 roku przeniesiono ją na obecne miejsce.
>>>>
Istotnie pomnik militaryzmu pruskiego i agresywnego obledu ! Same zaborcze wojny . Ten szal wlasnie doprowadzil do Hitlera . Zadne tam teorie rasowe . Rasistow swirow jest na peczki i od tego nie wybuchaja takie zbrodnie . Niemcom ,,potwierdzilo sie'' ze bandyckie napasci sa ,,korzystne'' dla kraju ... Trudno jednakze je wysadzac sa one pomnikami glupoty ktora byla FAKTEM . I powinny byc jak ostrzezenie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:40, 16 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Mateusz Zimmerman
Biznesmeni i naziści – niechlubne karty wielkich firm
Biznes bywał ważniejszy niż prawa człowieka, na zbrodnie można było przymykać oczy. Oto szereg słynnych firm, które w czasie rządów Hitlera zapisały wstydliwe rozdziały swojej historii.
BMW: konie mechaniczne i praca niewolnicza
Już w latach 20. – kiedy wielu niemieckim przedsiębiorstwom zaglądało w oczy widmo plajty – BMW zarabiało na kontraktach na dostawę silników lotniczych do ZSRR. Z kolei po wybuchu wojny koncern stał się dostawcą Luftwaffe. Cała fabryka w Monachium została przestawiona na tory produkcji wojennej. Do 1945 r. firma wyprodukowała ponad 30 tys. silników, prowadziła też prace nad napędem odrzutowym i bronią rakietową. Wypuszczała również na rynek motocykle z charakterystycznym koszem.
Poczynając od roku 1941 r., blisko połowę siły roboczej BMW stanowili różnego typu robotnicy przymusowi: jeńcy wojenni czy więźniowie obozów koncentracyjnych. Największa grupa pochodziła z siedmiu podobozów KL Dachau, których komanda miały pracować właśnie przy montowaniu i naprawianiu silników lotniczych. Do wykorzystania 30-tysięcznego kontyngentu robotników przymusowych firma przyznała się dopiero pod koniec lat 90.
Warto też wspomnieć, że silne powiązania z nazistowskim reżimem miał patriarcha rodziny Quandtów (posiadacze sporej części udziałów w dzisiejszym BMW). Günther Quandt był jednym z przemysłowych potentatów Rzeszy, a jego interesy korzystały zarówno na wywłaszczaniu żydowskich przedsiębiorstw (na kilku po prostu położył rękę), jak i na bliskich relacjach z nazistowską kamarylą. Magda Ritschel, nim została żoną hitlerowskiego ministra propagandy Josepha Goebbelsa, przez osiem lat była związana właśnie z Quandtem seniorem.
Diabeł ubierał się u Bossa
Kiedy kolejne fale kryzysu i inflacji przetaczały się przez Republikę Weimarską, krawiec Hugo Boss ledwie uratował odziedziczoną po rodzicach fabrykę od bankructwa. Wierzyciele zostawili go z sześcioma maszynami do szycia, by mógł stanąć na nogi. Boss szył więc mundury dla policjantów i listonoszy. A w 1931 r. został członkiem-sponsorem partii nazistowskiej.
Dostarczał jej tego, na czym znał się najlepiej: odzieży. SS, SA, Hitlerjugend – pierwowzory uniformów dla tych organizacji wyszły właśnie od Bossa. Przed dojściem nazistów do władzy projektant zarabiał ponad 30 tys. marek rocznie, w pierwszym roku wojny niemiecko-sowieckiej jego dochody były ponad stukrotnie wyższe (3,3 mln marek). Jeszcze na początku 1945 r. fabryka Bossa szyła dla nazistów zamawiane mundury.
W procesie denazyfikacyjnym Hugo Boss został zakwalifikowany jako aktywny nazista. Tłumaczył, że dołączył do NSDAP, by uratować firmę – w rzeczywistości jednak był lojalnym współpracownikiem i beneficjentem hitlerowskich rządów. Pozbawiono go praw wyborczych, odsunięto od kierowania przedsiębiorstwem i skazano na wysoką grzywnę. Zmarł trzy lata po wojnie – firma przetrwała, a jej spadkobiercy uczynili z Hugo Bossa markę o światowej renomie.
O przeszłości firmy zrobiło się głośno dopiero w latach 90. Okazało się przy tej okazji, że Hugo Boss korzystał też podczas wojny z pracy przymusowej – w sumie kilkudziesięciu jeńców wojennych i ok. 150 robotników z krajów podbitych przez Rzeszę.
Siemens: ubolewamy i płacimy
Na początku obecnego stulecia BBC doniosła, że Siemens chciał zarejestrować w amerykańskim urzędzie patentowym nazwę "Zyklon" dla serii swoich urządzeń do użytku domowego, m.in. piecyków gazowych (!). Oczywiście odpowiedzią była fala oburzenia. Firma szybko wycofała się z koszmarnego pomysłu.
Skojarzenia były aż nadto oczywiste. W drugiej połowie lat 30. Siemens stał się jednym z nazistowskich monopoli przemysłowych. Zajmował blisko jedną trzecią niemieckiego rynku elektrotechnicznego i zatrudniał prawie 200 tys. ludzi, a wskaźniki te miały podczas wojny jeszcze wzrosnąć.
Siemens ochoczo korzystał z niewolniczej siły roboczej, m.in. w obozie w Bobrku (podobóz Auschwitz). Więźniowie wytwarzali tam głównie przełączniki elektryczne do niemieckich samolotów i okrętów podwodnych. Z kolei w podobozach skupionych wokół Ravensbrück więźniarki pracowały nad częściami elektrycznymi do pocisków V-1 i V-2.
Przez dziesięciolecia firma utrzymywała, że poza wyrażeniem "ubolewania" nie poczuwa się do finansowej odpowiedzialności za korzystanie z pracy przymusowej w latach wojny. Ale pod koniec lat 90., idąc za przykładem Volkswagena, Siemens utworzył specjalny fundusz odszkodowawczy dla ofiar pracy niewolniczej. Odszkodowania z puli ponad 12 mln dolarów zaczęto wypłacać na początku obecnego stulecia.
Volkswagen: wielki inżynier z brudnymi rękami
W przeciwieństwie do innych tu wymienionych, marka Volkswagen jest "dzieckiem" epoki nazizmu. Pomysł na "samochód dla ludu" podrzucił Ferdinandowi Porsche sam Hitler; podsunął też inżynierowi (wzorowany na czechosłowackiej tatrze) "żukowaty" kształt auta. Produkcja KdF-wagenów ruszyła w 1938 r. To był samochód, na którym oparto po wojnie słynnego "Garbusa".
Idea była następująca: stworzyć samochód, który będzie kosztować niecały tysiąc marek i na który będzie sobie mogła pozwolić każda niemiecka rodzina. Kusząc wizją własnego automobilu, nazistowskie władze zachęcały do odkładania "pięciu marek na tydzień".
Ale warto pamiętać, że Kübelwagen, czyli coś w rodzaju hitlerowskiego wojskowego jeepa, to także wyrób VW. W 1998 r. firma przyznała, że podczas wojny pracowało dla jej potrzeb 15 tys. robotników przymusowych – wielu spośród nich na specjalne żądanie fabryki. Pod koniec wojny blisko 80 proc. robotników Volkswagena stanowili więźniowie!
Nie można też nie wspomnieć w kontekście Volkswagena o roli rzeczonego Ferdinanda Porsche – jednego z najsłynniejszych konstruktorów XX wieku. Przyłożył on też rękę do najważniejszych projektów wojskowych Rzeszy: czołgów Tygrys, bombowca Junkers 88 czy pocisku V-1. "Wielki inżynier" – jak go nazywano na szczytach nazistowskiej władzy – nie zachował czystych rąk.
Allianz: jak ubezpieczyć nazistów
Historia dzisiejszego giganta świata finansów sięga końca XIX w., za to na rządy nazistów przypada jej wybitnie niechlubna karta. Prezes zarządu Allianz, Kurt Schmitt, w latach 1933-35 był ministrem gospodarki Rzeszy. Zresztą spółka już w 1930 r. była w znakomitych kontaktach z NSDAP. Hermann Göring bywał na obiadach z szefami firmy, a Allianz w trudnych dla partii nazistowskiej czasach udzielał jej pożyczek.
Kurt Schmitt m.in. zaoferował nazistom dotację 10 tys. marek na kampanię wyborczą. Oprócz posady w rządzie Hitlera był też honorowym członkiem SS, a kiedy opuścił stanowisko ministerialne, nada wspierał Himmlera (jako szef rady nadzorczej koncernu AEG) regularnymi dotacjami.
Z kolei dyrektor generalny Allianz, także związany z najbliższym otoczeniem Hitlera, odpowiadał za zablokowanie wypłaty świadczeń ubezpieczeniowych na rzecz tych Żydów, którzy ucierpieli podczas Nocy Kryształowej – należne im środki przejęło państwo.
Co zaś było najbardziej haniebne: przedsiębiorstwo ubezpieczało własność i personel nazistowskich obozów koncentracyjnych i obozów śmierci, w tym Auschwitz czy Dachau. Inspektorzy Allianz w celu oceny ryzyka ubezpieczeniowego odwiedzali te obozy – firma nie mogła więc nie wiedzieć, w jakim procederze uczestniczy.
Ford: inspiracja dla Führera
Rok przed wybuchem wojny Henry Ford – wybitny przedsiębiorca samochodowy – został nagrodzony przez Hitlera Orderem Orła Niemieckiego. To było najbardziej prestiżowe odznaczenie, jakie Trzecia Rzesza mogła przyznać cudzoziemcowi. Hitlerowi nie chodziło zapewne tylko o czeki na 100 tys. marek, które Ford miał w zwyczaju wręczać mu na urodziny.
Himmler już w latach 20. uważał Forda za "jednego z najbardziej wartościowych bojowników naszej sprawy", a Hitler i wielu innych czołowych nazistów – za "inspirację". Amerykański magnat samochodowy w latach 20. wydawał tygodnik, na łamach którego przedrukowano m.in. osławione "Protokoły mędrców Syjonu". Sam zaś opublikował cykl antysemickich artykułów "Międzynarodowy Żyd" (autorstwa później się wypierał).
Podczas wojny niemieckie zakłady firmy, Ford-Werke, pozostawały wprawdzie formalnie nieznacjonalizowane, ale w praktyce były pod kontrolą nazistowskich władz. Produkowały ciężarówki dla armii oraz części do pocisków V-2. Korzystały przy tym oczywiście z pracy niewolniczej. Amerykańska centrala firmy o tym raczej na pewno nie wiedziała. Co nijak nie zaprzecza temu, że same tylko zażyłe kontakty Henry’ego Forda z władzami Trzeciej Rzeszy chluby jego przedsiębiorstwu nie przyniosły.
General Electric: interes ponad frontami
Amerykańska korporacja pojawiła się na niemieckim rynku na długo przed wojną, zdobywając znaczne udziały w koncernie elektrotechnicznym AEG oraz oświetleniowym OSRAM. GE, za pomocą mianowanych przez siebie członków zarządów, mogło wywierać znaczny wpływ na zachowania obu koncernów w ich własnym państwie.
Jednym z bardziej skandalicznych przejawów tego wpływu było dotowanie funduszu wyborczego nazistów. Od jesieni 1932 r. do wiosny roku następnego – a więc w okresie decydującym o dojściu Hitlera do absolutnej władzy – na fundusz ów przekazano ponad 2 mln marek. Kilkadziesiąt tysięcy z tej puli przypadło na firmy, w których International General Electric było współwłaścicielem.
Ponadto korporacja została w 1946 r. ukarana przez amerykańskie władze. Powodem była zmowa General Electric z zakładami stalowymi Kruppa – czyli jednym z flagowych przedsiębiorstw nazistowskich Niemiec. Jaki był cel zmowy? Chodziło o reglamentację wolframu, m.in. poprzez ustawianie cen tego surowca, istotnego dla produkcji wojennej. Powojenne grzywny wymierzone w General Electric były jednak symboliczne.
IBM-Dehomag: policzono, podzielono, wymordowano
Naziści od początku swojego panowania uczynili prześladowanie Żydów elementem obowiązującej ideologii. Ale najpierw musieli się dowiedzieć, jak Żydów zidentyfikować i zarejestrować. W oparciu o takie spisy można było najpierw wywłaszczać i pozbawiać stanowisk, a potem: deportować do gett i obozów zagłady.
Komputerów jeszcze nie było – były za to karty perforowane i technologia ich sortowania. Dostarczyło ich Trzeciej Rzeszy nowojorskie IBM – to samo, które po kilkudziesięciu latach miało się stać pierwszoplanowym graczem na rynku komputerów osobistych.
Do III Rzeszy trafiły ponad dwa tysiące maszyn sortujących IBM, a kolejnych kilka tysięcy znalazło się potem w państwach okupowanych. Zarząd IBM był najprawdopodobniej świadomy, do czego się tych technologii używa – zresztą zlecenie od władz Rzeszy miało charakter specjalny, choć początkowo urządzenia miały posłużyć przy pozornie niewinnym spisie ludności. IBM zobowiązało się zresztą do regularnego serwisowania urządzeń i szkolenia personelu, który miał je obsługiwać. Na czele IBM stał wówczas przedsiębiorca bezwzględny i sympatyzujący z nazistami: Thomas J. Watson. Przedstawicielstwem IBM w Niemczech, a niebawem: w całej okupowanej przez hitlerowców Europie, stała się spółka Dehomag, przejęta uprzednio w latach kryzysu.
Zbieranie danych za pomocą kart perforowanych i maszyn sortujących najpierw było pomocne nazistom przy akcji sterylizacji osób upośledzonych, a potem ich eutanazji. Urządzenia i technologie IBM znalazły też swoje miejsce w obozach koncentracyjnych i zagłady. Badaniom związków amerykańskiej korporacji ze zbrodniczymi dokonaniami Hitlera poświęcono książkę: "IBM i Holocaust" (aut. Edwin Black).
BASF i Bayer: dziedzictwo kombinatu zbrodni
Trust IG-Farben, który miał się okryć niesławą w latach II wojny światowej, powstał w połowie lat 20., a w jego skład weszło sześć wielkich firm z branży chemicznej. Nazwy co najmniej dwóch spośród nich: Bayer i BASF – znamy do dziś.
Bez IG-Farben Hitler nie mógłby prowadzić wojny, jaką sobie wymarzył. Przemysłowe imperium dostarczało większości materiałów niezbędnych dla frontu: syntetycznego kauczuku i paliwa, prochu czy materiałów wybuchowych. Miało też patent na cyklon B (produkowany przez firmę Degesch, w której IG-Farben miało ponad 40-procentowe udziały) – a więc środek, którego użyto do masowego mordowania ludzi w komorach gazowych.
Po wojnie szefów IG-Farben oskarżono podczas jednego z procesów norymberskich. Ale od większości zarzutów ich uniewinniono. A wielu spośród nich miało powrócić do biznesu już w realiach gospodarki wolnorynkowej. Za powojennym odrodzeniem BASF jako samodzielnej spółki stał Carl Wurster. W latach wojny należał do nazistowskiej elity przemysłowej, a po niej alianci wprawdzie go sądzili, ale skończyło się na oddaleniu zarzutów.
Z kolei w 1956 r. do rady nadzorczej Bayera został wybrany Fritz ter Meer. Sprawa zakrawała na skandal, bo ter Meer był związany z IG-Farben przez całe 20 lat istnienia koncernu. Podczas wojny brał udział w projektowaniu obozów w Monowicach i Bunie (podobozy Auschwitz), a w Norymberdze skazano go za udział w eksperymentach pseudomedycznych właśnie w Oświęcimiu.
Ter Meer odsiedział ledwie dwa z siedmiu lat. A potem jego haniebna przeszłość nie przeszkadzała, jak się zdaje, wielu innym firmom oprócz Bayera – miał jeszcze zasiadać w co najmniej kilku zarządach.
>>>>
To sa te ,,wspaniale'' koncerny ktore tak podziwiacie...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:40, 06 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Niezastąpieni zbrodniarze
Z akt niemieckiej Federalnej
Służby Wywiadowczej wynika, że
trzon powojennych służb
specjalnych tworzyli dawni
gestapowcy, esesmani, a nawet
zbrodniarze wojenni. Kanclerz
Konrad Adenauer był o wszystkim
dokładnie informowany i osobiście
zatwierdzał nominacje
pracowników wywiadu, służących
wcześniej w narodowo-
socjalistycznym aparacie terroru.
Carl-Theodor Schütz wydawał się
człowiekiem godnym najwyższego
zaufania. Pełniąc obowiązki agenta
o pseudonimie "Scherhag" nie
rozczarował zwierzchników
"zarówno w kategoriach ludzkich,
jak i politycznych. Jego postawa
nawet przez chwilę nie budziła
cienia podejrzeń". Ponadto
Schütza charakteryzuje
"wyważony, dojrzały charakter,
wrażliwa, pełna temperamentu
osobowość, wsparta gotowością
służenia za wzór pozostałym
współpracownikom".
Tyle krótka charakterystyka,
przechowywana w tajnych aktach
osobowych Federalnej Służby
Wywiadowczej, opatrzona
sygnaturą V-2978. Pod tą nad
wyraz pozytywną oceną,
sporządzoną pierwszego stycznia
1957 roku widnieje podpis nie
byle kogo, tylko Reinharda
Gehlena ówczesnego szefa służb
specjalnych.
Tymczasem ponad dziesięć lat
wcześniej, agent o "wyważonym,
dojrzałym charakterze i wrażliwej
osobowości" uczestniczył w
stopniu Hauptsturmführera SS w
masakrze 335 włoskich
zakładników w Rowach
Ardeatyńskich pod Rzymem. Na
jego rozkaz cywile musieli
podchodzić piątkami na miejsce
kaźni, klękać i ginąć od strzału w
tył głowy.
Masakra odbyła się 24 marca
1944 roku, trwała pięć godzin i
weszła do historii jako jedna z
największych zbrodni hitlerowskich
we Włoszech. Carl-Theodor Schütz
nigdy nie został pociągnięty do
odpowiedzialności. W nowej
Republice rozpoczął służbę w
nowopowstającym wywiadzie,
nazywanym od nazwiska jego
założyciela Organizacją Gehlena,
przekształconą w 1956 roku w
Federalną Służbę Wywiadowczą
(BND). Carl-Theodor Schütz nie
był luźnym współpracownikiem
zachodnieniemieckiej służby
wywiadowczej, jak zbrodniarz
Walter Rauff, czy Klaus Barbie.
Były Hauptsturmführer SS był
pełnoetatowym pracownikiem BND
i zajmował się szkoleniem nowego
pokolenia agentów.
Dawny esesman dołączył do
Organizacji Gehlena w 1952 roku i
"całkowicie spełnił, a wręcz
prześcignął najśmielsze
oczekiwania" przełożonych.
Szeroka wiedza i wieloletnie
doświadczenie w działalności
wywiadowczej predystynowały go
do "zajmowania stanowisk
kierowniczych", jak można
przeczytać w aktach osobowych
Schütza. Cztery lata później został
szefem kolońskiej placówki
wywiadowczej "Uran".
Schütz zdobył "długoletnie
doświadczenie" pnąc się po
szczeblach kariery w okresie III
Rzeszy. Napisany przez niego
życiorys, zachowany w aktach BND
uchyla nieco rąbka tajemnicy:
Carl-Theodor Schütz urodził się w
1907 roku w Mayen, w 1923 roku
zaczął działać w szeregach
niemieckch skautów, w 1931 roku
wstąpił do SS, a rok później został
członkiem NSDAP. Studiował
prawo, a od 1934 roku pracował
w gestapo w Trewirze. Wojna
przyspieszyła jego karierę: w 1939
roku oddelegowano go do
działalności kontrwywiadowczej w
Łodzi, w 1943 roku został szefem
placówki kontrwywiadowczej na
Rzym i pięć włoskich prowincji, a
w roku 1944 awansowano go do
stopnia radcy kryminalnego.
Najważniejszą nominację w
powojennej karierze otrzymał w
1950 roku, gdy organ
denazyfikacyjny zakwalifikował
byłego Hauptsturmführera SS jako
szeregowego "sympatyka" III
Rzeszy, nie obciążonego
współpracą z reżimem. Powyższa
ocena całkowicie zadowoliła
Reinharda Gehlena, bo jak napisał
później w swoich wspomnieniach
nie zatrudnił nikogo, kto nie
przeszedł pomyślnie procedury
denazyfikacji.
Hauptsturmführer SS Schütz nie
był jedynym nazistą, który po
wojnie zrobił karierę w szeregach
BND. Kierownictwo
zachodnioniemieckiego wywiadu
przez wiele lat patrzyło przez palce
na zbrodniczą przeszłość wielu
funkcjonariuszy. Dopiero po
upływie sześćdziesięciu lat BND
postanowiła rozliczyć się z
nazistowską przeszłością. Zajęła się
tym powołana w ubiegłym roku
niezależna komisja historyków,
wspierana przez "grupę badawczą
BND". Szef grupy naukowej
wydziału historii przy BND, Bodo
Hechelhammer uważa, że komisja
jest znakiem nowych czasów: –
Powołanie służby wywiadowczej
nie przewidywało rozrachunków z
historią.
Jak można się domyślić rozliczenie
z wywiadowczą przeszłością nie
odbywa się bez przeszkód. W
ubiegłym roku wiele krytyki
wzbudziła wiadomość, że w 2007
roku trafiły do niszczarki ważne
akta z okresu nazistowskiego. BND
tłumaczyła, że niszczenie
dokumentów "odbyło się zgodnie z
przepisami archiwizowania
dokumentacji bez sprawdzania ich
zawartości i związków z okresem
nazistowskim". Jednym słowem
chodziło o niedopatrzenie w
majestacie prawa. - Opinia
publiczna powinna dowiedzieć się
także o mniej chwalebnych
aspektach działalności służb
wywiadowczych, jeśli kierownictwu
BND naprawdę zależy na rzetelnym
rozliczeniu z brunatną przeszłością
- uważa historyk Bodo
Hechelhammer. - Z dzisiejszej
perspektywy trudno zaakceptować
argument, że powojenny wywiad
zatrudniał esesmanów i
zbrodniarzy wojennych, bo
potrzebował doświadczonych
fachowców.
Można odnieść wrażenie, że
kierownictwu BND naprawdę
zależy na wyjaśnieniu roli byłych
esesmanów i gestapowców w
szeregach powojennych służb
specjalnych. Odtajnione
dokumenty wywiadu RFN i Urzędu
Kanclerskiego pokazują obie
instytucje w niezbyt pozytywnym
świetle. Wśród upublicznionych
akt znalazły się m.in. teczki
osobowe Carla-Theodora Schütza
oraz protokoły z tajnych posiedzeń
komisji parlamentarnej,
odpowiedzialnej w latach
pięćdziesiątych za "nadzór" nad
służbami wywiadowczymi.
Dokumenty pokazują, jak to
możliwe, że zbrodniarz wojenny
Schütz bez większych przeszkód
zrobił zawrotną karierę w
szeregach powojennego wywiadu
młodej Republiki. Od dawna
wiedziano o jego brunatnej
przeszłości i trudnym charakterze,
ale przez wiele lat tolerowano jego
obecność z racji "szerokiej wiedzy
operacyjnej". Nie bez znaczenia
był fakt, że Schütz odgrażał się
swoim przełożonym wystąpieniem
na drogę sądową.
Akta są swoistą lekcją poglądową,
ukazującą zakłamanie panujące w
szeregach BND, ociężałość aparatu
biurokratycznego i fatalne skutki
braku skutecznych mechanizmów
kontrolnych. Z drugiej strony
dokumenty pokazują, że w BND
nie brakowało jednostek,
sprzeciwiających się zatrudnianiu
osób, obciążonych zbrodniczą
przeszłością.
Znane są przypadki, że werbunek
byłych członków gestapo odbywał
się za wiedzą i cichym
przyzwoleniem kanclerza Konrada
Adenauera. Gdy w połowie lat
pięćdziesiątych Organizację
Gehlena przekształcono w
Federalną Służbę Wywiadowczą,
były generał Wehrmachtu stojący
na czele powstającego właśnie
zachodnioniemieckiego wywiadu
przekonał rząd federalny do
przyjęcia w szeregi służby
państwowej byłych
funkcjonariuszy Głównego Urzędu
Bezpieczeństwa Rzeszy,
podlegających bezpośrednio
Heinrichowi Himmlerowi.
Reinhard Gehlen znalazł się pod
ogromną presją w skutek pisma
Urzędu Ochrony Konstytucji z
Nadrenii Północnej Westfalii.
Tamtejsi funkcjonariusze
alarmowali w lutym 1957 roku
rząd federalny, że w Federalnej
Agencji Nieruchomości w
Monachium - będącej przykrywką
BND - powszechnie praktykuje się
zatrudnianie członków rodzin
dawnych gestapowców. (…)
W odtajnionym przez Urząd
Kanclerski piśmie, skierowanym w
dniu 17 września 1957 roku do
Hansa Globke, sekretarza stanu i
najbliższego doradcy kanclerza
Adenauera, Gehlen uzasadniał
politykę personalną faktem, że
inne instytucje państwowe od
dawna praktykują zatrudnianie
byłych gestapowców. Tłumaczył, że
byłoby wysoce nierozsądne
pozbawianie wywiadu wsparcia ze
strony tak bardzo poszukiwanych
fachowców i odmawianie ich
zatrudnienia w szeregach służby
państwowej.
Służby specjalne pilnie potrzebują
ich wiedzy i kompetencji, gdyż
"gdyż dawni funkcjonariusze tajnej
policji jako jedyni przeszli fachowe
szkolenie pomocne w
rozpracowywaniu wrogów
państwa". Klaus-Dietmar Henke,
rzecznik niezależnej komisji
historycznej uważa powyższe
rozumowanie za absurdalne: – Do
czego Gehlen potrzebował
funkcjonariuszy, obciążonych
współpracą z nazistami, skoro
wielu z nich nie posiadało żadnych
kwalifikacji do pracy w wywiadzie?
Wprawdzie Reinhard Gehlen
twierdził, że miał "duże
zastrzeżenia" wobec wcześniejszej
działalności swoich podwładnych,
ale był zmuszony do korzystania z
ich wiedzy i doświadczenia.
Jednocześnie szef BND zapewniał,
że zatrudnia tylko te osoby,
których nie obciąża wina za
osobiście popełnione zbrodnie: "W
każdym indywidualnym przypadku
Federalna Służba Wywiadowcza
upewniała się, czy wobec dawnych
funkcjonariuszy nie jest
prowadzone postępowanie sądowe,
które stawiało ich wcześniejszą
działalność w negatywnym
świetle".
W tym samym czasie BND
prowadziło wewnętrzne
dochodzenie i prześwietlało
życiorysy byłych esesmanów,
zatrudnionych w wywiadzie.
Chodziło przy tym nie tylko o
sprawdzenie, którzy funcjonariusze
dopuścili się zbrodni
hitlerowskich, ale także o
wyjaśnienie statusu ich roszczeń
pracowniczych po zatrudnieniu w
szeregach BND. - Gdy chodziło o
świadczenia emerytalne, czy
wyższą grupę wynagrodzenia dawni
esesmani zrzucali maskę
powściągliwości i walczyli do
upadłego o swe prawa - wyjaśnia
historyk Bodo Hechelhammer.
Gehlen liczył, że uda mu się
zatrzymać wszystkich
zwerbowanych "fachowców".
Początkowo domagał się
zatrudnienia w służbie państwowej
trzydziestu funkcjonariuszy z
brunatną przeszłością. Później
zmniejszył ich liczbę do dziesięciu.
Urząd Kanclerski z dużą
ostrożnością podchodził do
polityki kadrowej szefa wywiadu.
Podejrzenia Konrada Adenauera
wzbudziło zatrudnienie agenta
Carla-Theodora Schütza w
szeregach Organizacji Gehlena.
Według dokumentów CIA kanclerz
osobiście interesował się
ówczesnym szefem depozytury
BND w Düsseldorfie i zażądał
wglądu w jego akta osobowe.
Niestety bez większego
powodzenia. Gehlen tłumaczył, że
cała dokumentacja znajduje się w
posiadaniu Brytyjczyków w
Londynie.
Z drugiej strony wybór Hansa
Globke na najbliższego
współpracownika, dowodzi, że
Konrad Adenauer stawiał wyżej
fachowość dawnych nazistów nad
skrupułami moralnymi. W
odpowiedzi na zarzuty o
przyjmowanie do rządu byłych
nazistów kanclerz mawiał "nie
wylewa się brudnej wody, gdy nie
ma czystej".
Hans Globke pracował w
nazistowskim ministerstwie spraw
wewnętrznych i zajmował się
tworzeniem ram prawnych
dotyczących prześladowania
Żydów, był także współautorem
komentarza do ustaw
norymberskich. Jak wynika z
dokumentów archiwalnych BND
kanclerz korzystał z doświadczenia
i wiedzy swego współpracownika,
dopóki miał pewność, że
nazistowska przeszłość
podwładnego nie odbije się
negatywnie na jego własnej
karierze politycznej.
BND podlegało bezpośrednio
kanclerzowi. Tym samym Adenauer
przejmował odpowiedzialność
polityczną za zatrudnianie
dawnych nazistowskich
urzędników, dygnitarzy i
gestapowców. Niedawno
odtajnione memorandum Urzędu
Kanclerskiego z 6 czerwca 1958
roku pokazuje, że kanclerz
popierał tego rodzaju politykę
kadrową z dwóch powodów. Z
jednej strony byli urzędnicy
nazistowscy dysponowali
fachowością, niezbędną do
pełnienia służby państwowej. Z
drugiej strony w szeregach policji i
w placówkach Urzędu Ochrony
Konstytucji w poszczególnych
krajach związkowych, a zwłaszcza
w Bawarii, Hesji, Dolnej Saksonii i
Nadrenii Północnej Westfalii, nie
brakowało byłych gestapowców i
esesmanów.
W dniu 11 czerwca 1958 roku o
godzinie 17 odbyła się w Urzędzie
Kanclerskim strategiczna narada z
udziałem Adenauera, Globkego,
Gehlena, kilku urzędników i
członków komisji parlamentarnej
nadzorującej działalnośc tajnych
służb.
Komisja składała się z
przewodniczących frakcji
parlamentarnych. Kanclerz dość
nieregularnie zwoływał posiedzenia
komisji. Gehlen pisze w swych
wspomnieniach, że komisja zawsze
okazywała "wiele zrozumienia i
wsparcia" dla jego pracy.
Politolożka Stefanie Waske uważa,
że gremium było "biernym, a
niekiedy wręcz destrukcyjnym
narzędziem kontrolnym".
Tajny potokół BND z posiedzenia
komisji w pełni potwierdza
powyższą ocenę. Posłowie nie
wyrazili żadnych zastrzeżeń
odnośnie przyjęcia w szeregi
służby państwowej byłych
członków nazistowskiego aparatu
terroru. Parlamentarzyści
wychodzili z założenia, że na
szczeblu federalnym, jak i landów
pracuje znacząca liczba byłych
nazistów. Jedynie kanclerz na
początku posiedzenia wyraził
"poważne wątpliwości natury
etycznej".
Adenauer ustąpił dopiero pod
naciskiem Gehlena, który
przekonywał, że hitlerowscy
weterani są niezbędni do
sprawnego funkcjonowania służb
specjalnych. W stenogramie
posiedzenia można przeczytać, że
"Pan Kanclerz Federalny wycofał
wcześniejsze zastrzeżenia i z racji
wyższej konieczności zaakceptował
propozycje BND w sprawie
zatrudnienia byłych
funkcjonariuszy gestapo w
szeregach służby państwowej".
Fakt, że Carl-Theodor Schütz nie
znalazł się w gronie
nominowanych nie wynikał z jego
uczestnictwa w zbrodniach
plutonów egzekucyjnych na terenie
Polski, czy w masakrze w Rowach
Ardeatyńskich pod Rzymem. Otóż
poszło o to, że Schütz napisał w
ankiecie osobowej, iż spędził
zaledwie jeden dzień w
amerykańskim obozie jenieckim.
W BND wiedziano, że powyższe
oświadczenie mija się z prawdą.
Prawnik doktor Neuland
odpowiadał za analizę kwalifikacji
zawodowych funkcjonariuszy
Organizacji Gehlena,
przyjmowanych w szeregi BND.
Neuland był jednym z nielicznych
pracowników wywiadu, którzy już
w 1957 roku bardzo krytycznie
podchodzili do brunatnej
przeszłości dawnych towarzyszy
Gehlena. Prawnik znalazł obszerne
akta procesowe wyższego sądu
okręgowego w Kolonii, który w
1933 roku skazał Schütza na
wieloletnią karę więzienia za
napaść z użyciem siły.
Po libacji alkoholowej ówczesny
Oberscharführer SS wspólnie z
kilkoma kompanami z SS wdarł się
do mieszkań przeciwników
politycznych i brutalnie pobił
rzekomych komunistów, wśród
których znajdowały się także
kobiety. Po lekturze akt
procesowych Neuland nie krył
obrzydzenia wobec nowego kolegi
i zanotował w jego aktach
osobowych: "Pomijając fakt, że jak
ustalił sąd poszkodowani nie byli
komunistami, lecz
socjaldemokratami... żaden
przyzwoity człowiek nie wyżywa się
zarówno na komunistach, jak i
przedstawicielach innych
ugrupowań politycznych, zwłaszcza
wówczas, gdy są całkowicie
bezbronni".
I pomyśleć, że jeszcze nie tak
dawno przełożeni stawiali Schütza
za "wzór do naśladowania". W
przekonaniu Neulanda postępek
Schütza w "swojej brutalności i
tchórzostwie daje haniebne
świadectwo jego postawy
życiowej". Gestapo chętnie
przyjmowało osobników pokroju
Schütza i szybko powierzało im
stanowiska kierownicze. We
wrześniu 1957 roku prawnik
ostrzegał, że Schütz wykazuje
"poważne zaburzenia osobowości"
i należy "uczynić wszystko, aby dla
dobra służby wywiadowczej jak
najszybciej pozbyć się go z
szeregów BND".
Tymczasem kierownictwo BND
postanowiło inaczej. Uznano, że
Schütz z racji kwalifikacji
zawodowych powinien zajmować
dotychczasowe stanowisko, a
potem nadal pracować w
strukturach Federalnej Służby
Wywiadowczej. Dział osobowy
obawiał się, że w razie zwolnienia
ze służby Schütz powoła się na
amnestię ogłoszoną przez Hitlera
w 1934 roku. Na jej mocy
wypuszczono z więzień
"narodowosocjalistycznych
aktywistów" oraz "sprawców
uszkodzeń ciała zadanych w
ferworze walki politycznej". Dzięki
amnestii wyszedł na wolność także
esesmański zabijaka Schütz.
Niestety używane w BND
formularze pozwalały prawnikom
na wyrażanie osobistych opinii, ale
jednocześnie zobowiązywały ich do
zachowania milczenia odnośnie
przestępstw objętych amnestią lub
przedawnieniem. ”Ocena moralna
jest jednoznaczna” - zawyrokował
jeden z pracowników działu kadr w
BND odnośnie przypadku Schütza.
Tymczasem przełożeni robili co
mogli, aby zapobiec złożeniu skargi
w sądzie pracy przez dawnego
esesmana.
Dopiero gdy w 1961 roku wybuchł
skandal w sprawie podwójnego
agenta Heinza Felfe (były oficer
SS, po wojnie wieloletni pracownik
Organizacji Gehlena i BND, okazał
się agentem KGB - przyp. Onet),
Reinhard Gehlen polecił dokładnie
prześwietlić życiorysy swoich
podwładnych. Hans-Henning
Crome, upoważniony do
przeprowadzenia dochodzenia
wewnętrznego dobrze pamięta, jak
poprosił Schütza o przybycie do
Monachium i skonfrontował go z
faktem służby w gestapo w
Trewirze: – Stanął przede mną
człowiek zapiekły w nienawiści, o
wyjątkowo mrocznym charakterze.
Były funkcjonariusz gestapo
uparcie twierdził, że w latach
1934-1939 pracował w
kontrwywiadzie. Hans-Henning
Crome wspólnie z kolegami
odnalazł dokumenty, z których
niezbicie wynikało, że Schütz
pracował także w wydziale
politycznym gestapo. Ponadto
pracownicy BND znaleźli dowody,
wskazujące na służbę Schütza
grupie zadaniowej, zajmującej się
zwalczaniem ruchu partyzanckiego.
Przyłapany na kłamstwie Schütz
bronił się tym, że przypadkowo
pomylił nazwy wydziałów.
Członkowie komisji uznali jego
tłumacznie za niewiarygodne, a w
aktach osobowych napisali: "Nie
można dopuścić, aby w BND
pracowali ludzie, służący w
Einsatzkommando bądź
Einsatzgruppen SS".
Ostatecznie w dniu 24 marca 1964
roku Carl-Theodor Schütz otrzymał
wypowiedzenie z "ważnych
powodów służbowych". Wtedy
zagroził złożeniem pozwu o
wszczęcie postępowania karnego
przeciwko Gehlenowi i innym
funkcjonariuszom BND z powodu
nakłaniania go do zatajania prawdy
przy rekrutowaniu w szeregi BND.
Dopiero po wypłaceniu 70 tys.
marek odprawy wywiad pozbył się
"wzorowego" pracownika.
Schütz tłumaczył swe
postępowanie tym, że już ćwierć
wieku temu "spuszczał manto
komunistom, którzy nadal są
wrogiem nr 1". Jego koledzy z
placówki w Kolonii mieli podobną
opinię. "Nie widzieli nic
nagannego w podawaniu
fałszywych faktów odnośnie
kariery zawodowej w okresie III
Rzeszy i wypierali ze świadomości
uczestnictwo w zbrodniach
nazistowskich" - można przeczytać
w raporcie wewnętrznym BND z
23 kwietnia 1965 roku. Autorzy
podsumowując pierwszą akcję
denazyfikacji w służbach
wywiadowczych dochodzą do
wniosku, że akcja oczyszczania
szeregów BND z byłych
gestapowców okazała się
"psychologicznym niewypałem".
Historyk Klaus-Dietmar Henke
uważa, że brak poczucia winy za
popełnione zbrodnie dodatkowo
umacniały wyrazy solidarności ze
strony starych towarzyszy broni. -
Wielu pracowników BND przeżyło
szok, gdy nagle kilkudziesięciu
kolegów musiało zrezygnować z
pracy w BND - opowiada. Wraz z
ich zniknięciem Federalna Służba
Wywiadowcza uznała problem
nazistów za rozwiązany. Krwawy
katalog przewinień Carla-Theodora
Schütza zniknął w jednej z teczek.
Emerytowany agent zmarł w 1985
roku w Kolonii nie ponosząc
odpowiedzialności za popełnione
zbrodnie.
Federalna Służba Wywiadowcza
wiedziała więcej niż chciała się
oficjalnie przyznać. Z protokołu z
1963 roku wynika, że Schütz
został przesłuchany w charakterze
świadka przez prokuraturę w
Dortmundzie w celu wyjaśnienia
okoliczności rozstrzelania
żydowskiego dentysty pod
Rzymem. Były esesman stwierdził
bez osłonek, że rozstrzelanie 335
osób w Rowach Ardeatyńskich w
dniu 24 marca 1944 roku było
działaniem odwetowym. W aktach
odnotowano, że prokurator
wyraźnie zapewnił Schütza, że
znajduje się poza wszelkimi
podejrzeniami. Na marginesie
protokołu jeden z pracowników
BND odręcznie napisał: "Miejmy
nadzieję, że ten wątek zostanie
dokładniej sprawdzony". Jak
można się domyślić - nie został.
....
To sa wlasnie kompromisy moralne . Adenauer wybral wladze zamiast przyzwoitosci . Pozniej tworzyl UE . Widzimy teraz owoce . Moralnosc ponad wszystko !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:10, 18 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Sarah Mühlberger | Der Spiegel
Nasz słodki Hermi
Dzielnica w jednym z miast w Zagłębiu Saary od 56 lat nosi imię nazistowskiego zbrodniarza, antysemity wykorzystującego przymusowych robotników i wysyłającego ludzi do obozów. Mieszkańcy zaś walczą zacięcie, aby tak właśnie pozostało. Większość z nich uważa go bowiem za swego dobroczyńcę.
Znajomi już go nie pozdrawiają na ulicy. Jego żonę zbesztano niedawno w klubie gimnastycznym. Osobie o podobnych zapatrywaniach w niejednej knajpce nie podadzą piwa, a w klubie ogrodniczym nie wypożyczą sieczkarni. 61-letni Christoph Gottschalk i jego sojusznicy czują się we własnej dzielnicy jak ludzie wykluczeni ze społeczności. A wszystko to dlatego, że walczą, by ich fragment miasta nie nazywał się tak samo jak nazistowski zbrodniarz.
Völklingen w Zagłębiu Saary w 1956 roku postanowiło postawić pomnik przemysłowcy i naziście Hermannowi Röchlingowi (1872-1955) i nazwać jedną z dzielnic miasta jego imieniem. W Hermann-Röchling-Höhe, położonej idyllicznie na pagórku obok lasu, mieszka dzisiaj około 1300 osób. Społeczne centra miasta znajdują się daleko stąd, świat mógłby być w najlepszym porządku – gdyby nie Gottschalk i kilku jemu podobnych.
Ci bowiem uparcie przypominają, że Hermann Röchling był narodowym socjalistą skazanym za zbrodnie przeciwko ludzkości, który w 1933 roku interweniował u Adolfa Hitlera, by zarządzane wówczas przez Ligę Narodów Terytorium Saary przestało wreszcie być "żydowskim rezerwatem". Jako przedsiębiorca podczas II wojny światowej wykorzystywał tysiące robotników przymusowych i przy każdym przejawie nieposłuszeństwa kazał ich wysyłać do pobliskiego obozu karnego.
W Niemczech co chwila zaczyna się dyskusja na temat zmiany nazwy danej ulicy lub placu. Zwykle chodzi o takie, które noszą imiona osób prowadzących działalność ocenianą dzisiaj bardziej krytycznie niż kiedyś – ze względu na pełnioną przez nie rolę w czasach nazizmu lub dlatego, że miały poglądy antysemickie. W Berlinie na przykład taka dysputa objęła ulicę Treitschkego (nacjonalista i apologeta niemieckiego militaryzmu – przyp. Onet). Ostatnio spore poruszenie wywołała sprawa placu Hindenburga w Münster, referendum przeprowadzone we wrześniu wśród mieszkańców pokazało, że 60 procent z nich opowiada się za zmianą nazwy na "plac Zamkowy".
W Völklingen jest dokładnie odwrotnie. Tutaj większość ludzi chce, by imię brunatnego patrona pozostało bez zmian. Przeszłość powinno się wreszcie zostawić w spokoju – stwierdziła pracownica miejscowej piekarni. Pewien makler z kolei wyraził obawę, że ceny nieruchomości mogą spaść, "bo Hermann-Röchling-Höhe to przecież już znana marka". Kolejna pytana osoba boi się o przyszłość klubu piłkarskiego noszącego tę samą nazwę – kto bowiem zapłaci za nowe koszulki dla zawodników? A nadburmistrz z ramienia CDU, 60-letni Klaus Lorig, dawny nauczyciel historii, mówi, że trudno będzie uporać się z przeszłością, jeśli wymaże się jak gumką wszystkie związane z nią nazwiska.
Christoph Gottschalk doskonale zna te argumenty. Przed niespełna trzema laty wraz z innymi mieszkańcami powołał do życia inicjatywę obywatelską do sprawy zmiany nazwy. Myślał, że postępuje słusznie. Teraz siedzi w swoim domu w Hermann-Röchling-Höhe i spogląda bezradnie przez swoje okrągłe okulary. Pod przygotowaną petycją podpisało się zaledwie 200 osób.
Zagorzały nazista Hermann Röchling w oczach wielu mieszkańców jest przede wszystkim ich dobroczyńcą. Kiedyś w tutejszej "hucie", czyli wielkich zakładach produkujących odlewy żeliwne i stal, należących do rodziny Röchlingów, pracowało nawet 17 tysięcy ludzi. Dzisiaj jest to zabytek, wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, odwiedzany rocznie przez 400 tysięcy turystów. Starsi mieszkańcy Völklingen opisują Hermanna Röchlinga jako szefa, który rządził w zakładach żelazną ręką, ale po fajrancie objeżdżał na koniu miasto i wypytywał robotników o ich samopoczucie. Utrzymywał kuchnie, które serwowały darmowe mleko dzieciom i kobietom, zbudował zakładowy szpital.
– I to wszystko ma nagle stać się nieprawdą? – denerwuje się 56-letni Gabriel Theisen. Wraz z innymi mieszkańcami założył stowarzyszenie o nazwie "Przyszłość Hermann-Röchling-Höhe". Słyszał, owszem, o robotnikach przymusowych i o tym, że Röchling wysyłał ich do obozów pracy. Ale "on sam ich przecież w żaden sposób nie maltretował", trzymał się jedynie zasad obowiązującego ówcześnie systemu.
Nowa nazwa spowodowałaby utratę tożsamości tej części miasta – przestrzega 41-letni Torsten Krieg, rzecznik prasowy stowarzyszenia. – Młodzi ludzie nazywają ją dzisiaj po prostu "Hermi" – cieszy się Krieg. – To takie słodkie!
W czerwcu na zlecenie Lewicy rada miejska Völklingen miała zdecydować o zmianie nazwy. Przyszło wtedy 150 wzburzonych obywateli, wielu z nich przyniosło ze sobą plakaty z hasłem: "Hermann-Röchling-Höhe musi zostać". Przeciwnicy starej nazwy zostali wybuczani, argumenty obecnych na sali przedstawicieli skrajnie prawicowej NPD były nagradzane aplauzem. Nie może być tak, "żeby ze względu na kilku zwolenników zmiany decydowano ponad głowami wszystkich pozostałych mieszkańców, nie uwzględniając ich opinii".
Po zakończonym posiedzeniu przez dwie noce nie mogłem spać, stwierdza 79-letni Fred Engel-Pollak z inicjatywy na rzecz zmiany nazwy. – Czułem się jak na nazistowskim wiecu.
Engel-Pollak urodził się w 1933 roku jako syn Żydówki z Völklingen, krewni ukryli go przed nazistami. Nazwanie dzielnicy imieniem Röchlinga uważał za rzecz niesłychaną, ale tego, że w 2012 roku większość tutejszych mieszkańców walczy o pozostawienie owej nazwy, jak gdyby chodziło o cząstkę duszy tego miasta, już zupełnie nie jest w stanie zrozumieć.
Lewica po raz kolejny wpisała ów temat do porządku dnia posiedzenia rady miejskiej, które odbędzie się w grudniu. Aby uwolnić się od podejrzenia, że uprawia "dyktaturę mniejszości", opowiada się za przeprowadzeniem ankiety wśród mieszkańców. Dla obrońców nazwy "Hermann-Röchling-Höhe" oznaczałoby to wygraną, głosowania za zmianą po tutejszych ludziach nie ma co się spodziewać. Najprawdopodobniej więc wszystko zostanie po staremu.
....
Niemcy sa gleboko umoczeni w hitleryzm . Zreszta to samo w Rosji . Te same gadki . A bo dobry czlowiek byl i szkole szpital zbudowal ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:44, 02 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Mateusz Zimmerman
Biznesmeni i naziści – niechlubne karty wielkich firm
Biznes bywał ważniejszy niż prawa człowieka, na zbrodnie można było przymykać oczy. Oto szereg słynnych firm, które w czasie rządów Hitlera zapisały wstydliwe rozdziały swojej historii.
Diabeł ubierał się u Bossa
Kiedy kolejne fale kryzysu i inflacji przetaczały się przez Republikę Weimarską, krawiec Hugo Boss ledwie uratował odziedziczoną po rodzicach fabrykę od bankructwa. Wierzyciele zostawili go z sześcioma maszynami do szycia, by mógł stanąć na nogi. Boss szył więc mundury dla policjantów i listonoszy. A w 1931 r. został członkiem-sponsorem partii nazistowskiej.
Dostarczał jej tego, na czym znał się najlepiej: odzieży. SS, SA, Hitlerjugend – pierwowzory uniformów dla tych organizacji wyszły właśnie od Bossa. Przed dojściem nazistów do władzy projektant zarabiał ponad 30 tys. marek rocznie, w pierwszym roku wojny niemiecko-sowieckiej jego dochody były ponad stukrotnie wyższe (3,3 mln marek). Jeszcze na początku 1945 r. fabryka Bossa szyła dla nazistów zamawiane mundury.
W procesie denazyfikacyjnym Hugo Boss został zakwalifikowany jako aktywny nazista. Tłumaczył, że dołączył do NSDAP, by uratować firmę – w rzeczywistości jednak był lojalnym współpracownikiem i beneficjentem hitlerowskich rządów. Pozbawiono go praw wyborczych, odsunięto od kierowania przedsiębiorstwem i skazano na wysoką grzywnę. Zmarł trzy lata po wojnie – firma przetrwała, a jej spadkobiercy uczynili z Hugo Bossa markę o światowej renomie.
O przeszłości firmy zrobiło się głośno dopiero w latach 90. Okazało się przy tej okazji, że Hugo Boss korzystał też podczas wojny z pracy przymusowej – w sumie kilkudziesięciu jeńców wojennych i ok. 150 robotników z krajów podbitych przez Rzeszę.
Siemens: ubolewamy i płacimy
Na początku obecnego stulecia BBC doniosła, że Siemens chciał zarejestrować w amerykańskim urzędzie patentowym nazwę "Zyklon" dla serii swoich urządzeń do użytku domowego, m.in. piecyków gazowych (!). Oczywiście odpowiedzią była fala oburzenia. Firma szybko wycofała się z koszmarnego pomysłu.
Skojarzenia były aż nadto oczywiste. W drugiej połowie lat 30. Siemens stał się jednym z nazistowskich monopoli przemysłowych. Zajmował blisko jedną trzecią niemieckiego rynku elektrotechnicznego i zatrudniał prawie 200 tys. ludzi, a wskaźniki te miały podczas wojny jeszcze wzrosnąć.
Siemens ochoczo korzystał z niewolniczej siły roboczej, m.in. w obozie w Bobrku (podobóz Auschwitz). Więźniowie wytwarzali tam głównie przełączniki elektryczne do niemieckich samolotów i okrętów podwodnych. Z kolei w podobozach skupionych wokół Ravensbrück więźniarki pracowały nad częściami elektrycznymi do pocisków V-1 i V-2.
Przez dziesięciolecia firma utrzymywała, że poza wyrażeniem "ubolewania" nie poczuwa się do finansowej odpowiedzialności za korzystanie z pracy przymusowej w latach wojny. Ale pod koniec lat 90., idąc za przykładem Volkswagena, Siemens utworzył specjalny fundusz odszkodowawczy dla ofiar pracy niewolniczej. Odszkodowania z puli ponad 12 mln dolarów zaczęto wypłacać na początku obecnego stulecia.
Volkswagen: wielki inżynier z brudnymi rękami
W przeciwieństwie do innych tu wymienionych, marka Volkswagen jest "dzieckiem" epoki nazizmu. Pomysł na "samochód dla ludu" podrzucił Ferdinandowi Porsche sam Hitler; podsunął też inżynierowi (wzorowany na czechosłowackiej tatrze) "żukowaty" kształt auta. Produkcja KdF-wagenów ruszyła w 1938 r. To był samochód, na którym oparto po wojnie słynnego "Garbusa".
Idea była następująca: stworzyć samochód, który będzie kosztować niecały tysiąc marek i na który będzie sobie mogła pozwolić każda niemiecka rodzina. Kusząc wizją własnego automobilu, nazistowskie władze zachęcały do odkładania "pięciu marek na tydzień".
Ale warto pamiętać, że Kübelwagen, czyli coś w rodzaju hitlerowskiego wojskowego jeepa, to także wyrób VW. W 1998 r. firma przyznała, że podczas wojny pracowało dla jej potrzeb 15 tys. robotników przymusowych – wielu spośród nich na specjalne żądanie fabryki. Pod koniec wojny blisko 80 proc. robotników Volkswagena stanowili więźniowie!
Nie można też nie wspomnieć w kontekście Volkswagena o roli rzeczonego Ferdinanda Porsche – jednego z najsłynniejszych konstruktorów XX wieku. Przyłożył on też rękę do najważniejszych projektów wojskowych Rzeszy: czołgów Tygrys, bombowca Junkers 88 czy pocisku V-1. "Wielki inżynier" – jak go nazywano na szczytach nazistowskiej władzy – nie zachował czystych rąk.
Allianz: jak ubezpieczyć nazistów
Historia dzisiejszego giganta świata finansów sięga końca XIX w., za to na rządy nazistów przypada jej wybitnie niechlubna karta. Prezes zarządu Allianz, Kurt Schmitt, w latach 1933-35 był ministrem gospodarki Rzeszy. Zresztą spółka już w 1930 r. była w znakomitych kontaktach z NSDAP. Hermann Göring bywał na obiadach z szefami firmy, a Allianz w trudnych dla partii nazistowskiej czasach udzielał jej pożyczek.
Kurt Schmitt m.in. zaoferował nazistom dotację 10 tys. marek na kampanię wyborczą. Oprócz posady w rządzie Hitlera był też honorowym członkiem SS, a kiedy opuścił stanowisko ministerialne, nada wspierał Himmlera (jako szef rady nadzorczej koncernu AEG) regularnymi dotacjami.
Z kolei dyrektor generalny Allianz, także związany z najbliższym otoczeniem Hitlera, odpowiadał za zablokowanie wypłaty świadczeń ubezpieczeniowych na rzecz tych Żydów, którzy ucierpieli podczas Nocy Kryształowej – należne im środki przejęło państwo.
Co zaś było najbardziej haniebne: przedsiębiorstwo ubezpieczało własność i personel nazistowskich obozów koncentracyjnych i obozów śmierci, w tym Auschwitz czy Dachau. Inspektorzy Allianz w celu oceny ryzyka ubezpieczeniowego odwiedzali te obozy – firma nie mogła więc nie wiedzieć, w jakim procederze uczestniczy.
Ford: inspiracja dla Führera
Rok przed wybuchem wojny Henry Ford – wybitny przedsiębiorca samochodowy – został nagrodzony przez Hitlera Orderem Orła Niemieckiego. To było najbardziej prestiżowe odznaczenie, jakie Trzecia Rzesza mogła przyznać cudzoziemcowi. Hitlerowi nie chodziło zapewne tylko o czeki na 100 tys. marek, które Ford miał w zwyczaju wręczać mu na urodziny.
Himmler już w latach 20. uważał Forda za "jednego z najbardziej wartościowych bojowników naszej sprawy", a Hitler i wielu innych czołowych nazistów – za "inspirację". Amerykański magnat samochodowy w latach 20. wydawał tygodnik, na łamach którego przedrukowano m.in. osławione "Protokoły mędrców Syjonu". Sam zaś opublikował cykl antysemickich artykułów "Międzynarodowy Żyd" (autorstwa później się wypierał).
Podczas wojny niemieckie zakłady firmy, Ford-Werke, pozostawały wprawdzie formalnie nieznacjonalizowane, ale w praktyce były pod kontrolą nazistowskich władz. Produkowały ciężarówki dla armii oraz części do pocisków V-2. Korzystały przy tym oczywiście z pracy niewolniczej. Amerykańska centrala firmy o tym raczej na pewno nie wiedziała. Co nijak nie zaprzecza temu, że same tylko zażyłe kontakty Henry’ego Forda z władzami Trzeciej Rzeszy chluby jego przedsiębiorstwu nie przyniosły.
General Electric: interes ponad frontami
Amerykańska korporacja pojawiła się na niemieckim rynku na długo przed wojną, zdobywając znaczne udziały w koncernie elektrotechnicznym AEG oraz oświetleniowym OSRAM. GE, za pomocą mianowanych przez siebie członków zarządów, mogło wywierać znaczny wpływ na zachowania obu koncernów w ich własnym państwie.
Jednym z bardziej skandalicznych przejawów tego wpływu było dotowanie funduszu wyborczego nazistów. Od jesieni 1932 r. do wiosny roku następnego – a więc w okresie decydującym o dojściu Hitlera do absolutnej władzy – na fundusz ów przekazano ponad 2 mln marek. Kilkadziesiąt tysięcy z tej puli przypadło na firmy, w których International General Electric było współwłaścicielem.
Ponadto korporacja została w 1946 r. ukarana przez amerykańskie władze. Powodem była zmowa General Electric z zakładami stalowymi Kruppa – czyli jednym z flagowych przedsiębiorstw nazistowskich Niemiec. Jaki był cel zmowy? Chodziło o reglamentację wolframu, m.in. poprzez ustawianie cen tego surowca, istotnego dla produkcji wojennej. Powojenne grzywny wymierzone w General Electric były jednak symboliczne.
IBM-Dehomag: policzono, podzielono, wymordowano
Naziści od początku swojego panowania uczynili prześladowanie Żydów elementem obowiązującej ideologii. Ale najpierw musieli się dowiedzieć, jak Żydów zidentyfikować i zarejestrować. W oparciu o takie spisy można było najpierw wywłaszczać i pozbawiać stanowisk, a potem: deportować do gett i obozów zagłady.
Komputerów jeszcze nie było – były za to karty perforowane i technologia ich sortowania. Dostarczyło ich Trzeciej Rzeszy nowojorskie IBM – to samo, które po kilkudziesięciu latach miało się stać pierwszoplanowym graczem na rynku komputerów osobistych.
Do III Rzeszy trafiły ponad dwa tysiące maszyn sortujących IBM, a kolejnych kilka tysięcy znalazło się potem w państwach okupowanych. Zarząd IBM był najprawdopodobniej świadomy, do czego się tych technologii używa – zresztą zlecenie od władz Rzeszy miało charakter specjalny, choć początkowo urządzenia miały posłużyć przy pozornie niewinnym spisie ludności. IBM zobowiązało się zresztą do regularnego serwisowania urządzeń i szkolenia personelu, który miał je obsługiwać. Na czele IBM stał wówczas przedsiębiorca bezwzględny i sympatyzujący z nazistami: Thomas J. Watson. Przedstawicielstwem IBM w Niemczech, a niebawem: w całej okupowanej przez hitlerowców Europie, stała się spółka Dehomag, przejęta uprzednio w latach kryzysu.
Zbieranie danych za pomocą kart perforowanych i maszyn sortujących najpierw było pomocne nazistom przy akcji sterylizacji osób upośledzonych, a potem ich eutanazji. Urządzenia i technologie IBM znalazły też swoje miejsce w obozach koncentracyjnych i zagłady. Badaniom związków amerykańskiej korporacji ze zbrodniczymi dokonaniami Hitlera poświęcono książkę: "IBM i Holocaust" (aut. Edwin Black).
BASF i Bayer: dziedzictwo kombinatu zbrodni
Trust IG-Farben, który miał się okryć niesławą w latach II wojny światowej, powstał w połowie lat 20., a w jego skład weszło sześć wielkich firm z branży chemicznej. Nazwy co najmniej dwóch spośród nich: Bayer i BASF – znamy do dziś.
Bez IG-Farben Hitler nie mógłby prowadzić wojny, jaką sobie wymarzył. Przemysłowe imperium dostarczało większości materiałów niezbędnych dla frontu: syntetycznego kauczuku i paliwa, prochu czy materiałów wybuchowych. Miało też patent na cyklon B (produkowany przez firmę Degesch, w której IG-Farben miało ponad 40-procentowe udziały) – a więc środek, którego użyto do masowego mordowania ludzi w komorach gazowych.
Po wojnie szefów IG-Farben oskarżono podczas jednego z procesów norymberskich. Ale od większości zarzutów ich uniewinniono. A wielu spośród nich miało powrócić do biznesu już w realiach gospodarki wolnorynkowej. Za powojennym odrodzeniem BASF jako samodzielnej spółki stał Carl Wurster. W latach wojny należał do nazistowskiej elity przemysłowej, a po niej alianci wprawdzie go sądzili, ale skończyło się na oddaleniu zarzutów.
Z kolei w 1956 r. do rady nadzorczej Bayera został wybrany Fritz ter Meer. Sprawa zakrawała na skandal, bo ter Meer był związany z IG-Farben przez całe 20 lat istnienia koncernu. Podczas wojny brał udział w projektowaniu obozów w Monowicach i Bunie (podobozy Auschwitz), a w Norymberdze skazano go za udział w eksperymentach pseudomedycznych właśnie w Oświęcimiu.
Ter Meer odsiedział ledwie dwa z siedmiu lat. A potem jego haniebna przeszłość nie przeszkadzała, jak się zdaje, wielu innym firmom oprócz Bayera – miał jeszcze zasiadać w co najmniej kilku zarządach.
>>>>
Kasa nie smierdzi . Bogacze sa pod tym wzgledem podatni bardziej . Stad najlepiej byc sredniakiem .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:59, 11 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Szef niemieckiej SPD Gabriel: mój ojciec był aż do śmierci nazistą
Przewodniczący Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), znany z antyfaszystowskich i antyrasistowskich poglądów Sigmar Gabriel, ujawnił po raz pierwszy publicznie, że jego ojciec aż do śmierci pozostał zdeklarowanym nazistą.
"Biografia Gabriela jest typowa dla powojennej niemieckiej historii, ponieważ każda niemiecka rodzina musiała zmierzyć się z przeszłością z okresu nazistowskiej dyktatury" - pisze w dziennik "Sueddeutsche Zeitung", komentując wyznania Gabriela.
"Pokolenie roku 1968 musiało rozliczyć się z przeszłością swoich rodziców, a pokolenie 1989 roku z przeszłością swoich dziadków. Nikt nie mógł uciec od przeszłości" - czytamy w "SZ".
Zdeklarowany nazista
Sigmar Gabriel po rozwodzie rodziców od trzeciego do dziesiątego roku życia mieszkał u ojca.
O tym, że jego ojciec wyznaje nazistowską ideologię, dowiedział się dopiero w wieku 18 lat. Odbywając służbę wojskową, odwiedził ojca, który bardzo nalegał na wizytę syna w mundurze. Podczas tych odwiedzin znalazł wśród książek stojących na półkach publikacje o treści nazistowskiej. Po tym odkryciu zerwał na dwadzieścia lat wszelkie kontakty z ojcem.
Po jego śmierci w czerwcu ubiegłego roku Sigmar odkrył w piwnicy całe archiwum zawierające publikacje skrajnie prawicowe i rewizjonistyczne, w tym książki podważające niemiecką odpowiedzialność za hitlerowskie zbrodnie i Holokaust. W książce kwestionującej odpowiedzialność Niemców za zbrodnie w Auschwitz były liczne podkreślenia - opowiada Gabriel.
Dlatego został lewicowcem
Surowa atmosfera panująca w domu ojca była dla późniejszego szefa SPD impulsem do politycznego działania. W 1976 roku 17-letni Sigmar Gabriel wstąpił do socjaldemokratycznej młodzieżówki Falken (Sokoły), rok później do SPD.
W latach 80. socjaldemokrata pracował przez kilka lat z rzędu jako wolontariusz w byłych niemieckich obozach koncentracyjnych Auschwitz i na Majdanku. Pomagał przy remontach baraków, oprowadzał wycieczki i wygłaszał odczyty.
Sigmar Gabriel podkreśla, że jako dojrzały człowiek kilkakrotnie próbował nawiązać dialog z ojcem, jednak bez rezultatu. To, że podejmował takie próby, tłumaczy tym, że chociaż jego ojciec wyznawał nazistowską ideologię, to osobiście nie brał udziału w zbrodniach. - Inaczej rozmowa z nim byłaby niemożliwa - wyjaśnia.
Członek NSDAP
Walter Gabriel (rocznik 1921) był członkiem hitlerowskiej partii NSDAP, jednak ze względu na stan zdrowia (paraliż dziecięcy) nie uczestniczył w wojnie. Po wojnie był urzędnikiem samorządowym w RFN.
Omówienie rozmowy z Sigmarem Gabrielem ukazało się w najnowszym, dostępnym od czwartku wydaniu tygodnika "Die Zeit".
W latach 1999-2003 Gabriel był premierem landu Dolna Saksonia. Od 2009 roku stoi na czele SPD.
>>>
Az do smierci ! Oni nie zalowali zbrodni !!! Stad wielu jest w piekle a np. wsrod Rosjan byl zal i komunisci nie trafiali tak masowo do piekla tylko do czyscca ! Mlodzi w ramach buntu stawali sie czerwoni nie rozumiejac ze wybieraja nie alternatywe czy przeciwienstwo a blizniaczy satanizm ... Ale to mlodzi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:33, 30 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Mateusz Zimmerman
Hitler u władzy. Dziś Niemcy, jutro – cały świat
Nie zrobił rewolucji ani zamachu stanu, a i tak rządy oddano mu do rąk. Chcieli go okpić prezydent, kanclerz i generał - przechytrzył ich wszystkich. 80 lat temu Hitler doszedł do władzy.
Jest 30 stycznia, dochodzi godzina 11. Za chwilę niemiecki prezydent Paul von Hindenburg powierzy misję tworzenia nowego rządu Adolfowi Hitlerowi.
Nieoczekiwanie na korytarzu zaczyna się kłótnia. Wrzeszczą na siebie Hitler i Alfred Hugenberg - magnat prasowy, kandydat na ministra gospodarki. Awantura trwa ponad godzinę, a przez cały ten czas zniecierpliwiony prezydent czeka w gabinecie. Kiedy wreszcie dojdą do porozumienia, Hindenburg przywita ich ironicznymi gratulacjami. Z trudem będzie skrywać wściekłość, nie wygłosi nawet zwyczajowego prezydenckiego przemówienia. - Moi panowie, z Bogiem - naprzód! - powie tylko. Mało brakowało, a nie miałby kogo zaprzysięgać.
Hitler, wystrojony we frak i cylinder, zarzeka się, że będzie rządzić dla dobra całego narodu, a nie tylko partii nazistowskiej. Obiecuje przywrócić stabilność parlamentarnym rządom w rozedrganej republice. Za chwilę pojedzie do berlińskiego hotelu Kaiserhof, a tłumy zwolenników będą wiwatować na trasie jego przejazdu.
Dwa miesiące wcześniej jedna z gazet pisała: "Ludzie zaczęli być głusi na najbardziej kuszące obietnice [nazistów]. Może nastąpić powrót Niemiec do zdrowia". Teraz prawicowcy, którzy dopuścili Hitlera do władzy, gratulują sobie, że "osaczyli" Hitlera i "wynajęli" go.
Pętlę na szyi republiki zadzierzgnęli ludzie, którzy sądzili, że są od Hitlera sprytniejsi. Jak do tego doszło?
Dwadzieścia rządów rozdartej republiki
W listopadzie poprzedniego roku naziści stracili dwa miliony głosów, poparcie urosło natomiast konserwatywnym nacjonalistom i komunistom. Goebbels, przyszły minister propagandy Rzeszy, odnotowywał, że entuzjazm w partii maleje, pojawiają się zmęczenie i napięcia. Wydawało się, że wpływy hałaśliwej i agresywnej partii maleją.
W ciągu dekady przeszła ona długą drogę. Po nieudanym puczu monachijskim w 1923 r. została na krótko zdelegalizowana, a jej przywódca - osadzony w więzieniu. Porażka Hitlera była pozorna. Przed sądem zaprezentował się jako patriota-męczennik, a z zasądzonych pięciu lat nie odsiedział nawet roku. Wykorzystał ten czas, aby podyktować swój manifest: "Mein Kampf".
- W normalnych warunkach podobni osobnicy egzystują w społecznościach jako niegroźni wariaci - miał napisać o Hitlerze jeden z historyków. Ale w Niemczech po I wojnie światowej diagnoza "niegroźnego wariata" mogła trafić na podatny grunt. Kraj był słaby i rozdarty. Komuniści grozili czerwoną rewolucją, nacjonaliści szukali winnych klęski. Gospodarkę przyduszały podyktowane w Wersalu reparacje wojenne. Hiperinflacja rujnowała miliony rodzin, a bezrobocie sięgało 20 proc. Kiedy zaczęły się pojawiać symptomy poprawy, Republikę Weimarską zgniótł ogólnoświatowy kryzys gospodarczy.
Nic dziwnego, że zaczęto uważać destabilizację polityczną za coś normalnego. W latach 1919-33 rządziło republiką 20 rządów, a tylko dwa parlamenty nie zostały rozwiązane przedterminowo. Kolejne gabinety musiały się zmagać nie tylko z załamaniem gospodarczym, ale i z falami ulicznej przemocy - rosły w siłę partyjne bojówki, zwłaszcza komunistyczne i nazistowskie.
W 1928 r. naziści zdobyli poparcie ledwie dwuprocentowe. Latem 1932 r. mieli już ponad jedną trzecią głosów. Hitler był w euforii, wtedy po raz pierwszy zażądał fotela kanclerza dla siebie. Ale nadal go izolowano. - Nie mogę przekazać pełni władzy jednej partii, zwłaszcza partii uprzedzonej wobec ludzi o innych poglądach - oświadczył prezydent Hindenburg. Użył zgrabnego eufemizmu - już wtedy było powszechnie wiadomo, że bojówki nazistów popełniają mordy polityczne. Mało tego: już zapowiadano zamykanie przeciwników politycznych w obozach koncentracyjnych!
Towarzysze broni i szara eminencja
Hindenburg trzymał więc Hitlera na dystans, ale też puszczał do niego oko: "Jesteśmy dawnymi towarzyszami broni, bieg wydarzeń może nas później ponownie zjednoczyć".
Prezydent odwoływał się do wspólnoty doświadczenia I wojny światowej. On sam wsławił się jako generał podczas walk z Rosjanami, potem został szefem sztabu generalnego. Hitler był tylko starszym szeregowym, ale dosłużył się na froncie zachodnim dwóch odznaczeń. Koniec Wielkiej Wojny zastał go w szpitalu wojskowym - trafił tam oślepiony w wyniku ataku gazowego.
Twierdzenie, że Niemcy przegrali wojnę nie na froncie, lecz wskutek ciosu "nożem w plecy", ukuł właśnie Hindenburg. Dla Hitlera ten mit stał się jednym z ideologicznych fundamentów. Hindenburg był starym pruskim militarystą. Podobnie jak Hitler szczerze nie cierpiał demokracji i komunistów. W tej układance "towarzyszy broni" miał się pojawić jeszcze jeden ważny gracz: generał Kurt von Schleicher - oficer sztabu generalnego.
Schleicher formalnie był kimś w rodzaju pośrednika w kontaktach między rządem a siłami zbrojnymi. Między wysokimi oficerami błyszczał znajomościami wśród ludzi polityki, a politycy traktowali go jak rzecznika armii. Ta zaś w niemieckich warunkach zawsze była uważana za polityczny podmiot. W dodatku Schleicher przyjaźnił się z synem Hindenburga i miał stały dostęp do uszu prezydenta. A ten pozwalał, by go przekonywano. Nic dziwnego, że Schleicher wyrósł na szarą eminencję ówczesnej sceny politycznej.
Po wyborach 1930 r., które zdominowały partie skrajne, Schleicher obawiał się dwóch rewolucji: nazistowskiej i komunistycznej, które pogrążyłyby Niemcy w chaosie. Szukał trwałej prawicowej większości, ale wiedział, że bez poparcia nazistów jej nie zbuduje. Z kolei Hitler rewolucji nie chciał, ale ciągle nią straszył, tyle że jego partia nie była w stanie sama zbudować rządu. Kiedy więc zaproszono go do stolika, negocjując jego udział we władzy, zwietrzył swoją szansę.
Karuzela z kanclerzami
Gabinet Heinricha Brüninga, który rządził od marca 1930 r., był atakowany przez wszystkich i za wszystko. Wydawał się bezradny wobec kryzysu i bezrobocia, więc kanclerz musiał jeździć po kraju pociągami z zasłoniętymi kotarami - obrzucano go kamieniami. Stawał się coraz bardziej zależny nie od podzielonego parlamentu, lecz od Hindenburga. Hitler z kolei atakował Brüninga jako uosobienie "porządku wersalskiego" w Niemczech. Los kanclerza przypieczętowało wydanie przezeń dekretu o delegalizacji SA i SS.
Hitler taktycznie się podporządkował, ciągle czekał w cieniu. Do gry znów wszedł Schleicher, który doprowadził najpierw do dymisji jednego z ministrów, a potem do usunięcia samego Brüninga. Obiecał Hitlerowi ponowną legalizację SA i SS oraz kilka miejsc w rządzie. W zamian naziści mieli się powstrzymać od krytyki nowego gabinetu, którego szefem miał być skrajny konserwatysta i nacjonalista - Franz von Papen.
Tymczasem jednak Hitler, ośmielony nowym wyborczym sukcesem, postanowił zagrać o pełną pulę. Zażądał od Hindenburga fotela kanclerza, łamiąc przyrzeczenie, że poprze Papena. Drugie półrocze 1932 r. stało pod znakiem nerwowych przepychanek między "gabinetem baronów" (jak nazywano arystokratyczny rząd Papena) a nazistami. Było przy tym jasne, że los kolejnych rządów zależy wyłącznie od decyzji sędziwego Hindenburga i od podszeptów tych, którzy znajdują się wokół niego.
Zanim Schleicher i Hindenburg uznali Papena za nieprzydatnego, kanclerz zdołał jeszcze zburzyć kolejną barierę na drodze do dyktatury. Zdymisjonował socjaldemokratyczny rząd Prus, rezerwując też dla kanclerza stanowisko ich premiera. To otworzyło nazistom drogę do pruskich urzędów.
Wreszcie Schleicher stracił cierpliwość. Oświadczył, że armia nie ma zaufania do Papena jako szefa rządu. Po raz kolejny obalił więc kanclerza z tylnego siedzenia - ale tym razem sam musiał zająć jego miejsce. Szukając większości, postanowił wbić klin w sam środek partii nazistowskiej i przyciągnąć do konserwatywnego rządu tych jej przedstawicieli, których uważał za bardziej kompromisowych niż Hitler.
"Jeśli partia się rozleci, strzelę sobie w łeb"
Schleicher zaproponował więc tekę wicekanclerza Gregorowi Strasserowi, uważanemu za głównego rywala Hitlera w NSDAP. Goebbels odnotowywał w pamiętnikach: "Zdrada, zdrada, zdrada!". Hitler mówił: "Jeżeli partia się rozleci, strzelę sobie w łeb".
Ale Strasser okazał się za miękki. Nie wiedział też, że rezygnując z buntu i tak podpisuje na siebie wyrok śmierci. Półtora roku później miał paść ofiarą "nocy długich noży", czyli czystki wśród partyjnych towarzyszy i dowódców SA. Tymczasem Hitler odzyskał inicjatywę. I nieoczekiwanie połączył siły z dopiero co odsuniętym od rządów Papenem, grając tym razem przeciw Schleicherowi!
Spotkali się na początku stycznia. Hitler obiecał, że usunie wszystkich "socjaldemokratów, komunistów i Żydów z czołowych stanowisk w Niemczech". Papen nie protestował. W dodatku dał Hitlerowi do zrozumienia, że niemiecka finansjera poparłaby rząd z nimi dwoma w składzie.
Paradoksalnie bowiem wyborczy sukces komunistów zadziałał przeciwko nim. Oto grono wpływowych przemysłowców uznało, że konserwatyści i liberałowie nie zabezpieczają ich przed czerwonym naporem. Magnaci przemysłu postanowili więc przenieść poparcie na hitlerowców.
Nosił wilk razy kilka…
Ale Papen był kolejnym, który chciał wykorzystać wodza nazistów do własnych celów. Wspaniałomyślnie zarezerwował dla siebie stanowisko wicekanclerza, licząc na to, że szybko zmarginalizuje Hitlera, a potem się go pozbędzie, gdy ten się "zużyje" u władzy jak wielu wcześniejszych szefów rządu.
Hindenburg, wcześniej sceptyczny, dał się wreszcie przekonać do kandydatury Hitlera. Z jednej strony podrzucono mu fałszywą pogłoskę, jakoby Schleicher szykował zamach stanu i "wywiezienie prezydenta do Prus Wschodnich". Z drugiej - naziści nie cofnęli się przed szantażem. Hindenburg i jego syn nie mieli bowiem zystych rąk - Göring zagroził im ujawnieniem tzw. skandalu "Osthilfe", czyli korupcyjnych relacji Hindenburga z pruskimi junkrami, oraz powiązanego z tą sprawą oszustwa podatkowego.
Istniała jeszcze jedna wątpliwość: czy nowego kanclerza poprze armia? Losy ważyły się do ostatniej chwili. Hindenburg zaproponował w końcu tekę ministra obrony lojalnemu wobec Hitlera generałowi. 30 stycznia rano, po nieprzespanej nocy, Adolf Hitler był gotów do odebrania nominacji.
Dziś Niemcy - jutro cały świat
Trwałą, jak obiecywał, koalicję rozsadził już następnego dnia - ale Hindenburg i tak rozwiązał dla niego parlament. Goebbels odnotował przed wyborami: "Walka będzie łatwa, radio i prasę mamy do swojej dyspozycji".
W tym okresie policja, wzmocniona pięciotysięczną rzeszą ochotników z SA i SS, strzelała już do przeciwników nazistów. Potem podpalono budynek Reichstagu, a prezydent posłusznie asygnował hitlerowski dekret o ochronie narodu i państwa. Prawa obywatelskie, zapisane w konstytucji, zostały zawieszone. W marcu miał powstać pierwszy obóz koncentracyjny w starej prochowni w Dachau.
Parlament stał się marionetką. Posłów więziono, a potem unieważniano ich mandaty. Wprowadzono nadzwyczajną ustawę o "zabezpieczeniu Narodu i Rzeszy od biedy". Teraz rząd Hitlera mógł przez cztery lata ogłaszać ustawy, w tym budżet, bez zgody parlamentu - na podstawie tego aktu naziści mieli rządzić aż do swojego upadku. Do wybuchu wojny parlament miał uchwalić ledwie siedem aktów prawnych, w tym osławione ustawy norymberskie.
Schleicher pozostawał dla nazistów niebezpieczny - musieli go uśmiercić podczas wspomnianej "nocy długich noży". Lojalny Papen pozostał wicekanclerzem aż do likwidacji tej funkcji, a potem był ambasadorem Trzeciej Rzeszy. Uniewinniony w Norymberdze, został skazany na roboty przymusowe podczas procesów denazyfikacyjnych. Hindenburg umarł w 1934 r. Pod koniec życia wierzył ponoć, że rządy nazistów są tymczasowe.
Żaden z nich trzech do pewnego momentu nie wierzył, że dawnego krzykacza z monachijskiej piwiarni trzeba traktować poważnie. Wszystkich łączyło przekonanie, że Hitlera można przechytrzyć, zapraszając go do stolika. Żaden się nie spodziewał, że nowy gracz po prostu ten stolik przewróci. Na dzień przed śmiercią Hindenburga Hitler ogłosił, że role prezydenta i kanclerza zostaną teraz połączone w funkcji Führera.
Nawet wówczas mało kto traktował poważnie wers z nazistowskiego hymnu: "Dzisiaj słyszą nas Niemcy, jutro - cały świat".
>>>>
Tak . Wiesniak z Bawarii wykiwal miszczow polityki z Berlina . To tez bylo upokorzenie ich . I zaczal ,,odzyskiwac'' swiat ...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Śro 17:37, 30 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:20, 11 Lut 2013 Temat postu: |
|
|
"Próbowałam jedzenia dla Hitlera"
Dożywszy lat 95 Margot Woelk zdecydowała, że nadszedł czas, by podzielić się ze światem pewnym sekretem z czasów drugiej wojny światowej. Schorowana, ale wciąż jeszcze pełna życia wdowa jest zapewne ostatnią żyjącą członkinią grupy kobiet, które wiedziały na sto procent, że Adolf Hitler był wegetarianinem - ponieważ przez dwa i pół roku próbowały wszystkiego, co mu podawano do jedzenia.
Pani Woelk, która wciąż mieszka samodzielnie w mieszkaniu w Berlinie Zachodnim - w tym samym, w którym przyszła na świat w 1917 roku - nigdy wcześniej nie chciała opowiadać o latach wojny ze względu na cierpienia, fizyczne i psychiczne, z jakimi wiązały się te wspomnienia. Jednak przyjaciołom udało się w końcu ją namówić, by opowiedziała niezwykłą historię ewakuacji z Berlina do miasteczka Gross Partsch w Prusach Wschodnich - dziś to polski Parcz. Tam, zamiast odnaleźć bezpieczeństwo i spokój, trafiła do wschodniej kwatery Hitlera, znanej jako Wilczy Szaniec.
Margot Woelk w 1939 roku poślubiła swojego szefa z berlińskiego urzędu skarbowego. Został on później powołany do wojska, a po walkach uznany za zaginionego. Kiedy w 1942 roku kamienica, w której mieściło się mieszkanie Woelków, została zbombardowana, teściowa zaoferowała jej schronienie w jej domu na wsi. - Burmistrz był nazistą i zatelefonował do SS, by poinformować ich o moim przybyciu. Zaraz po moim przyjeździe zabrali mnie do Wilczego Szańca - opowiada.
SS-mani zaprowadzili Woelk to budynku na zewnątrz fortecy, gdzie czekało już tuzin innych młodych kobiet. - Powiedziały mi, że naszym obowiązkiem będzie próbowanie jedzenia serwowanego Hitlerowi - wspomina. - Oczywiście, że się bałam. Gdyby to jedzenie ktoś zatruł, nie byłoby mnie tu dziś. Musiałyśmy to jeść, nie miałyśmy wyboru.
Od 1941 roku do listopada 1944 roku, kiedy zbliżali się Rosjanie, Hitler spędził w Wilczym Szańcu 800 dni. Woelk musiała stawiać się do pracy codziennie. Wiedziała kiedy będzie próbować jedzenia, ponieważ osobisty pociąg Hitlera stał wówczas na stacji. - Próbowałyśmy jedzenia pomiędzy godziną 11 i 12 - mówi. - Dopiero kiedy wszystkie piętnaście z nas skończyło, SS zabierało posiłki i odwoziło je do kwatery głównej.
Przed podaniem dań Hitlerowi oczekiwano przynajmniej godzinę, na wypadek gdyby u testerek miały wystąpić jakieś szkodliwe symptomy. - Wszystko było wegetariańskie, serwowano mu najpyszniejsze świeże rzeczy, od szparagów po papryki i groszek podawane z ryżem, i sałatki. Ułożone na jednym talerzu, tak jak on później to dostawał.
Pomimo zastraszającej obecności SS, w czasie wojennego racjonowania żywności, kiedy mało kto oglądał świeże warzywa i owoce, takie jedzenia było prawdziwym rarytasem. - Smakowało znakomicie - to były najlepsze warzywa i owoce. Nie jadał mięsa i nie przypominam sobie też żadnych ryb. Napoje dostarczano gdzieś indziej - zabierało je SS, my nie musiałyśmy próbować napojów - zauważa.
Warunki życia testerek pogorszyły się po nieudanym zamachu na Hitlera przeprowadzonym w czerwcu 1944 roku przez Clausa von Stauffenbera. - Razem z żołnierzami oglądaliśmy w namiocie film, jakiś kilometr dalej. Nagle rozległ się huk - wspomina Woelk. - Potem nie wolno mi już było mieszkać z teściową. Zamknięto nas w budynku szkolnym, a w odwiedziny pozwalano chodzić tylko w weekendy, pod eskortą SS.
Kiedy stało się jasne, że Wilczy Szaniec wpadnie w ręce Rosjan, życzliwy żołnierz pomógł przeszmuglować Margot z powrotem do Berlina. - Wysoki stopniem oficer o nazwisku La Grange powiedział do mnie: "Uciekaj stąd, pakuj rzeczy" - mówi. - Wsadził mnie do pociągu Goebbelsa i wydostałam się stamtąd. Uratował mi życie. Teściowa powiedziała mi, że wszystkie inne dziewczyny zostały zastrzelone przez Rosjan.
Ale najgorsze dla Woelk miało dopiero nadejść, z dala od Wilczego Szańca. Jako zbiega ze służby poszukiwało ją SS i ledwo uniknęła pojmania - by wkrótce potem wpaść w ręce Rosjan, kiedy zajęto Berlin. - Zabrali mnie do mieszkania. Trzymali mnie tam przez dwa tygodnie, gwałcąc - mówi. - Nigdy potem nie mogłam mieć dzieci.
Po wojnie udało jej się ponownie znaleźć pracę w urzędzie skarbowym. Próbowała też wrócić do normalnego życia jako wojenna wdowa. - Dwudziestego siódmego marca 1946 roku otworzyłam drzwi chudemu mężczyźnie w mundurze, z bandażem na głowie - opowiada. Oczy rozbłyskują jej na to wspomnienie. -Powiedział: "Nie pamiętasz mnie?". To był mój mąż. Nie rozpoznałam go. Zemdlałam.
Jej mąż Kurt był jeńcem przetrzymywanym przez Rosjan w Gdańsku. Żyli razem do jego śmierci w 1990 roku.
...
Homoseksualista , wegetarianin wprawdzie narodowy ale socjalista . Postepowy czlowiek . Wedle ,,najlepszych" obecnych wzorcow zachodu .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:25, 06 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Nowa praca nt. hitlerowskich zbrodni. "Kłamali, jeśli twierdzili, że o niczym nie wiedzieli"
Nowa amerykańska praca badawcza poszerza wiedzę o zbrodniach nazistów. Zadaje też kłam tłumaczeniom, jakoby zwykli obywatele III Rzeszy nic nie wiedzieli o tym, czego w ich imieniu dopuszczali się hitlerowscy oprawcy.
Geoffrey Megargee jest doświadczonym badaczem Holokaustu. Ale to, co jemu i jego kolegom udało się zgromadzić na przestrzeni 13 lat jest tak wstrząsające, że sam nie może w to uwierzyć.
Po analizie dokumentów i zeznań świadków Megargee doszedł do wniosku, że niemiecki aparat zagłady w czasach III Rzeszy był dużo bardziej rozbudowany niż uważano do tej pory.
Amerykański naukowiec był przekonany, że w całej Europie było około 7 tysięcy miejsc, w których niemieccy naziści i ich sprzymierzeńcy znęcali się nad ludźmi, zmuszając ich do katorżniczych robót, w których głodzili ich i zabijali.
Jak się dziś okazuje, w Europie było w okresie nazizmu 42500 miejsc kaźni, w tym 30 tysięcy obozów pracy, ponad 1100 żydowskich gett, prawie tysiąc obozów koncentracyjnych i 500 domów publicznych, w których zmuszano kobiety do uprawiania prostytucji.
Miejsca kaźni w wielu niemieckich miastach
Kolega Megargeesa, Martin Dean, wymienia w tym kontekście Hamburg i Berlin. Twierdzi, że w niemieckich miastach były setki, a nawet tysiące takich miejsc.
Badacze z Muzeum Pamięci Holokaustu "Holocaust Memorial Museum" w Waszyngtonie oceniają, że ofiarami morderczej maszynerii nazistów padło 15-20 milionów osób.
Megargee, Dean i ich zespół przejrzeli i zanalizowali na potrzeby pracy niezliczone dokumenty; w tym wywiady z ponad 400 ocalałymi z Holokaustu, jak również prace badawcze na ten temat z kilkunastu krajów.
Tysiące innych miejsc kaźni
Zgromadzony materiał jest dowodem na to, że poza Auschwitz i innymi wielkimi obozami koncentracyjnymi, a także poza wielkimi gettami, takimi jak choćby Getto Warszawskie, znajdowało się tysiące innych miejsc kaźni.
- Takie miejsca były wszędzie - uważa Dean, a jego kolega Megargee dodaje, że "najpóźniej teraz jest jasne, że Niemcy, którzy twierdzili, że o niczym nie wiedzieli, po prostu kłamali".
Megargee uważa, że opracowana obecnie przez jego zespół lista obozów jest prawie kompletna, a jeśli się wydłuży, to tylko w minimalnym stopniu.
tagesschau.de / Iwona D. Metzner
red. odp.: Andrzej Pawlak / du
>>>
Bardzo cenna praca ! Warto spisac wszelkie obozy z pelnymi statystykami ,,obrotu'' ... Biurokracja niemiecka zostawila mase papierzysk jest z czego korzystac . Ale pamietajmy ze i tam byla szara strefa !!!
A co do tego ze Niemcy wiedzieli . Tak ale sie bali . NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ . To bylo haslo .
Akurat Polska jest zaprzeczeniem Niemiec i Polacy NIE MOGA POJAC jak mozna dac sie tak brac za morde jak Niemcy i Rosjanie ...
To sa inne cywilizacje . Zwracam uwage za NIEKATOLICKIE ! Dla nas latwiej nieraz pojac Afryke niz sasiadow . Bo dzicy sa prosci ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:56, 22 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
80 lat temu powstał KL Dachau - pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny
22 marca 1933 r. z rozkazu Heinricha Himmlera w Dachau pod Monachium założono pierwszy nazistowski obóz koncentracyjny. Do 1945 r. przeszło przez niego 253 tys. więźniów różnej narodowości. Prawie połowa z nich zginęła.
"Dachau, 1933-1945 pozostanie na zawsze jako jeden z najstraszliwszych w historii symboli barbarzyństwa. Oddziały nasze zastały tam widoki, jęki tak straszne, że aż nie do uwierzenia, okrucieństwa tak ogromne, że aż niepojęte dla normalnego umysłu. Dachau i śmierć są synonimami" - zanotował amerykański oficer William Quinn, który w 1945 r. był świadkiem wyzwolenia KL Dachau.
Pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny założono na terenie byłej fabryki amunicji w oddalonym od Monachium o 15 km miasteczku Dachau już 22 marca 1933 r., niespełna dwa miesiące po przejęciu władzy w Niemczech przez Adolfa Hitlera (mianowano go kanclerzem 30 stycznia 1933 r.)
Obóz powstał na mocy rozkazu Heinricha Himmlera, regulowanego przez zapisy zawarte w przyjętym niecały miesiąc wcześniej, 28 lutego 1933 r., rozporządzeniu "o ochronie narodu i państwa". Oddanie KL Dachau zapowiadało zbrodnie dokonane przez Niemców na wielu narodach Europy, z Zagładą Żydów włącznie.
"Uczelnia dla młodych esesmanów"
Początkowo jednak, do czasu wybuchu II wojny światowej, KL Dachau stanowiło miejsce odosobnienia dla przeciwników reżimu nazistowskiego. Przetrzymywano w nim przede wszystkim komunistów i socjaldemokratów, ale także duchownych, homoseksualistów, kryminalistów oraz Romów i Żydów.
Jak podkreśla Jan Kosiński w książce "Niemieckie obozy koncentracyjne i ich filie", KL Dachau pełniło przed wojną także funkcję "uczelni dla młodych esesmanów", miejsca szkoleń personelu dla innych obozów.
W 1934 r. "praktykę" w Dachau odbył m.in. Rudolf Hoess, późniejszy komendant KL Auschwitz. Podczas pobytu w obozie Hoess znalazł się pod wpływem komendanta Theodora Eickego, zwolennika stosowania przez esesmanów przemocy fizycznej w stosunku do więźniów. - "'Szkoła z Dachau' okazała się w zasadzie swego rodzaju inicjacją, która miała uczynić esesmanów niewrażliwymi na ich własne uczucia i męki maltretowanych, a przede wszystkim zintegrować środowisko sprawców poprzez popełniane wspólnie zbrodnie" - tłumaczy Karin Orth. ("Biografia Rudolfa Hoessa").
Szkolenie wojskowe w Dachau przeszedł również jeden z głównych architektów Holokaustu, Adolf Eichmann.
Architektura obozu
W 1938 r., z uwagi na powiększającą się liczbę więźniów, Niemcy zaczęli rozbudowę obozu (zwiększono liczbę baraków do 34). "Baraki rozmieszczono w dwu rzędach po obu stronach alei wysadzonej topolami. Całość przedstawiała prostokąt, którego front tworzyły budynki administracyjne oraz areszt-bunkier; tu więźniów rozstrzeliwano, wykonywano kary chłosty, 'słupka' i inne formy egzekucji. W sąsiednich zabudowaniach znajdowały się: kuchnia, pralnia, łaźnia oraz magazyny odzieży, bielizny itp. Wolną przestrzeń między barakami a murowanymi budynkami kancelaryjnymi zajmował plac apelowy" - pisze Kosiński.
Obóz otoczony był drutami kolczastymi znajdującymi się pod wysokim napięciem. Zbliżanie się do nich na odległość mniejszą niż osiem metrów zwykle kończyło się śmiercią. Do więźniów strzelali wartownicy pełniący służbę na murowanych wieżach, wyposażonych w reflektory, telefony i karabiny maszynowe. Ogółem obozowa załoga SS liczyła ok. 4 tys. ludzi.
Eksterminacja polskich elit
Począwszy od 1939 r. do Dachau trafiały transporty z więźniami z wielu opanowanych przez III Rzeszę krajów. Stopniowo obóz stawał się miejscem kaźni polskich elit. Osadzano w nim inteligencję i księży. Łącznie w KL Dachau uwięziono 2720 duchownych, z czego aż 1780 stanowili Polacy (wyzwolenia nie przeżyło 868).
Więźniem KL Dachau był ksiądz Leon Stępniak, który przybył do obozu z Poznania 24 maja 1940 r. "Wszystkim kazano ustawić się piątkami, po czym asfaltową drogą biegnącą wzdłuż osiedla esesmańskiego - jak zbrodniarzy - pędzono nas pod eskortą uzbrojonych w karabiny SS-manów do odległego obozu" - tak zapamiętał pierwsze chwile po przyjeździe do Dachau polski duchowny. Jak pisał, zmęczonych więźniów naziści od razu zaprowadzili na plac obozowy, gdzie odbywały się apele.
Były one szczególnie ciężkie do zniesienia o świcie, gdy więźniom doskwierał chłód. "Człowiek wtedy cały kostniał i ogarniała go senność, apatia i chwilami się modlił o prędki koniec męczarni na tym świecie. Ponad kilkunastotysięcznym tłumem więźniów odzianych w pasiaki unosiły się opary z oddechów, przykra woń chorych ciał i bez przerwy stłumiony kaszel cierpiących płuc (). I tak ludzie stali w milczeniu posępni, owrzodziali na ciele, jakby wyrzuceni przez inną ludzkość na olbrzymie gnojowisko" - wspominał inny więzień obozu Aleksander Miedziejewski.
Polacy byli częstymi ofiarami nazistowskich eksperymentów pseudomedycznych przeprowadzanych w KL Dachau. Niemieccy lekarze zarażali zdrowych więźniów m.in. żółtaczką, malarią czy ropowicą. "Do celów lotniczych przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów. W czasie dużych mrozów na drewniane nosze kładziono nagich więźniów, po kilku jednocześnie i przywiązywano. Wynoszono ich na wiele godzin na zewnątrz" - pisze Anna Jagodzińska. ("Polscy księża w KL Dachau")
Głód
Oprócz eksperymentów medycznych i codziennych egzekucji zagrożeniem dla życia więźniów był głód, przyczyna wielu chorób. W obozowym jadłospisie nie było miejsca na wysokokaloryczne posiłki. Na śniadanie pito czarną, niesłodzoną kawę; na obiad jadano zupę ze zgniłych warzyw, a na kolację - chleb z margaryną (rzadziej z marmoladą).
Zwłoki zmarłych z głodu i chorób lub zabitych więźniów spalano w wybudowanym w 1940 r. krematorium. Trzy lata później wzniesiono kolejne, większe krematorium, tzw. barak X. Oba znajdowały się poza ogrodzeniem obozu.
Przybyłemu do KL Dachau 3 września 1940 r. Miedziejewskiemu szczególnie utkwił w pamięci napis "Arbeit macht frei" (praca czyni wolnym), umieszczony na bramie wejściowej do obozu. "Lecz nie było tam wolności, zaś od tej chwili znaczyło to, że głód, ciężkie roboty, nieludzkie tortury i śmierć będą twoim nieodłącznym towarzyszem, a wolność możesz uzyskać jedynie poprzez piec krematoryjny, bowiem obóz w Dachau wyznaczał więźniom trzy miesiące życia" - napisał we wspomnieniach.
Ćwierć miliona więźniów
Według ustaleń Kosińskiego, przez KL Dachau i jego filie przeszło ok. 253 tys. więźniów różnej narodowości, przy czym wyzwolenia nie doczekała blisko połowa z nich (podczas gdy obozowe statystyki podają liczbę 32 tys. śmiertelnych ofiar). Niektóre szacunki mówią o nawet ok. 150 tys. zmarłych i zabitych w Dachau więźniach.
Obóz z 33 tysiącami więźniów (w tym 15 tys. Polaków) został wyzwolony przez Amerykanów 29 kwietnia 1945 r. Po dotarciu na miejsce, ich oczom ukazał się makabryczny widok - stosy trupów leżały przed barakami (na spalenie w krematoriach czekało ogółem 7,5 tys. ciał). Aby unaocznić skalę nazistowskich zbrodni, Amerykanie pokazywali zamordowanych więźniów mieszkańcom Dachau.
Ci, którym udało się doczekać wyzwolenia, straszyli swoim wyglądem zewnętrznym - byli wychudzeni do granic wytrzymałości, zarośnięci, brudni.
Jak się później okazało, dzień, w którym doszło do oswobodzenia obozu miał być datą jego likwidacji. Decyzję w tej sprawie podjął 14 kwietnia 1945 r. Himmler. - Żaden więzień nie może dostać się żywy w ręce nieprzyjaciela - rozkazywał nazista.
Sprawcy ukarani
Wyzwolenie Dachau na tyle zaskoczyło personel obozu, że nie zdążył on uciec przed nadejściem wojsk amerykańskich. W związku z tym część esesmanów przebrała się w obozowe drelichy, licząc na to, że nie zostaną rozpoznani.
Szacunki mówią, że w dniu oswobodzenia obozu życie straciło nawet 560 nazistowskim strażników i żołnierzy Waffen SS. Część z nich padło ofiarą samosądów ze strony więźniów, jednak zdecydowaną większość zastrzelili amerykańscy żołnierze. Wydarzenie to przeszło do historii jako tzw. masakra załogi w Dachau.
Śmierci nie uniknęło także 36 wysokich rangą esesmanów (w tym komendant obozu Martin Weiss), sądzonych od 15 listopada tego roku przez Amerykański Trybunał Wojskowy w Dachau. 13 grudnia usłyszeli oni wyroki śmierci przez powieszenie; wykonano je w maju następnego roku.
....
Takie systemy musza miec obozy ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:17, 10 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Niemcy: kariery byłych nazistów w resorcie sprawiedliwości
Po utworzeniu RFN w 1949 roku w ministerstwie sprawiedliwości w Bonn na eksponowanych stanowiskach pracowali przez wiele lat prawnicy z nazistowską przeszłością - poinformowała dzisiaj komisja historyków powołana przez obecne kierownictwo resortu.
- Nazistowska przeszłość nie stanowiła po wojnie żadnej istotnej przeszkody w karierze w zachodniemieckim wymiarze sprawiedliwości - powiedział kierujący niezależną komisją historyków Manfred Goertemaker w Berlinie. Jak zaznaczył, w latach 60. wszyscy dyrektorzy departamentów w zachodnioniemieckim resorcie sprawiedliwości mieli za sobą aktywną działalność w hitlerowskich instytucjach.
Zakres "osobowej kontynuacji" w ministerstwie, ale także w sądownictwie i innych dziedzinach wymiaru sprawiedliwości przybrał w powojennych dziesięcioleciach "przerażające rozmiary" - powiedział historyk z Poczdamu podczas prezentacji książki "Die Rosenburg. Das Bundesministerium der Justiz und die NS-Vergangenheit" (Die Rosenburg. Federalne ministerstwo sprawiedliwości i nazistowska przeszłość), stanowiącej podsumowanie rocznych prac komisji. Rosenburg to nazwa pałacu w Bonn, w którym w latach 1950-1973 miało siedzibę ministerstwo sprawiedliwości.
Niemiecki pisarz i publicysta żydowskiego pochodzenia Ralph Giordano powiedział, że wypierając po wojnie ze świadomości i kwestionując odpowiedzialność za zbrodnie, Niemcy "po raz drugi stali się winni". "Hitler umarł, lecz jego zły duch pozostał" - podkreślił 90-letni pisarz, zaproszony jako gość honorowy na prezentację książki. "Część zachodnioniemieckich elit była do lat 70. identyczna z elitami nazistowskimi" - powiedział Giordano.
Jak zaznaczył Goertemaker, rząd Konrada Adenauera był przeciwny rozliczeniom. Dlatego demokratyczne władze ministerstwa, chociaż dobrze znały przeszłość swoich podwładnych, nie uczyniły nic, by się ich pozbyć. Uczestniczący w pracach komisji Christoph Safferling wyjaśnił, że ówczesne władze RFN uzasadniały konieczność zatrudniania byłych nazistów brakiem nieobciążonych przeszłością fachowców. - Równocześnie władze nie zrobiły nic, by skłonić do powrotu do Niemiec emigrantów. Wręcz przeciwnie - tym, którzy uciekli przed Hitlerem, rzucano kłody pod nogi, gdy chcieli wrócić - zauważył Safferling.
Autorzy raportu podkreślają, że po zakończeniu wojny niemal żaden z sędziów i prokuratorów, którzy w czasach III Rzeszy wydawali niesprawiedliwe wyroki, nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Jedyny wyjątek stanowił przeprowadzony w 1947 roku przez okupacyjne władze amerykańskie proces, w którym na karę dożywotniego więzienia skazano między innymi sekretarza stanu w ministerstwie sprawiedliwości w latach 1941-1942 Franza Schlegelbergera. Ze względu na zły stan zdrowia skazany wyszedł już w styczniu 1951 roku na wolność.
Autorzy publikacji podają wiele bulwersujących przykładów kontynuacji prawniczych karier przez osoby skompromitowane w czasach III Rzeszy. Wolfgang Fraenkel, od 1962 roku prokurator generalny RFN, skazał w 1942 roku na śmierć złodzieja damskiej torebki. Chociaż sam osławiony prezes hitlerowskiego Trybunału Ludowego Roland Freisler prosił ze względu na niską szkodliwość czynu oraz ograniczenie umysłowe przestępcy o korektę wyroku, Freankel nie ustąpił. Jak się okazało, Fraenkel wnioskował w czasie wojny o karę śmierci w 30 innych, najczęściej bagatelnych sprawach - kradzieży roweru czy żywności. Komisja Bundestagu, która badała sprawę, nie dopatrzyła się w postępowaniu sędziego i prokuratora żadnych uchybień.
Podczas 12-letnich rządów Hitlera w Niemczech wykonano 35 tys. wyroków śmierci - jedną trzecią orzekli sędziowie utworzonych w 1933 roku sądów specjalnych.
Zdaniem niezależnej komisji historycznej konieczne jest prowadzenie dalszych badań, by stwierdzić, czy obecność byłych nazistów w aparacie sprawiedliwości mogła mieć wpływ na zachodnioniemieckie ustawodawstwo, na przykład podejmowane wielokrotnie próby doprowadzenia do przedawnienia zbrodni hitlerowskich.
Giordano nazwał "farsą" procesy zbrodniarzy hitlerowskich w RFN. Za kardynalny błąd uznał skoncentrowanie się aparatu ścigania na "płotkach" w rodzaju Johna Demjaniuka, strażnika z obozu w Sobiborze, zamiast na "grubych rybach", planujących zbrodnie w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy.
Minister sprawiedliwości Sabine Leutheusser-Schnarrenberger zapewniła, że komisja będzie kontynuować prace. Zbadaniem swojej przeszłości zainteresowane są także inne ministerstwa - powiedziała polityk liberalnej FDP.
>>>>
Prawda tez jest szeroki zasieg nazizmu . Gdyby usunac umoczonych w hitleryzm trzeba by obsadzic sady ludzmi z wyksztalceniem podstawowym .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:35, 17 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
"Sueddeutsche Zeitung": Niemcy mają obowiązek pochowania Priebkego
Nikt nie chce pochować w Rzymie hitlerowskiego zbrodniarza wojennego Ericha Priebkego, który zmarł w piątek w wieku 100 lat w areszcie domowym, gdzie odbywał karę dożywocia. Na żadną uroczystość nie zgadzają się ani władze Wiecznego Miasta, ani Kościół. "Hitlerowski zbrodniarz wojenny Erich Priebke, który dokonał podczas wojny masakry włoskich cywilów, był niemieckim oficerem działającym na niemiecki rozkaz, dlatego Niemcy mają moralny obowiązek pochowania go" - napisał dziennik "Sueddeutsche Zeitung".
"Zwłoki Priebkego traktowane są tak, jakby były wyjątkowo niebezpiecznymi skażonymi odpadami" - stwierdza największa niemiecka gazeta opiniotwórcza.
Priebke odbywał w Rzymie karę dożywocia w areszcie domowym za udział w masakrze 335 mieszkańców Wiecznego Miasta w marcu 1944 roku. Z powodu gwałtownych protestów i starć we wtorek w miasteczku Albano pod Rzymem przerwano uroczyści żałobne. Zwłoki przewieziono na wojskowe lotnisko w Rzymie. Nie wiadomo, gdzie zostaną pochowane. Niemiecki Henningsdorf, gdzie się urodził, odmawia przyjęcia trumny.
"Priebke przyczynił się do zatrucia stosunków między Niemcami a Włochami. O jego czynach pamięta się do dziś" - pisze "SZ". "Jednak Priebke pozostaje człowiekiem i także po śmierci należy traktować go jak człowieka" - zaznacza autor komentarza. "Nie trzeba nawet powoływać się na antycznych bogów, wystarczy zwykły szacunek dla godności człowieka" - uważa "SZ", dodając, że zasługuje na nią także najgorszy zbrodniarz.
Zdaniem "SZ" trudno wymagać od Włochów, by pogrzebali Priebkego. Jeżeli gmina żydowska w Rzymie domaga się, by zwłoki pochowano w miejscu urodzenia przestępcy, to Niemcy powinny - zdaniem "SZ" - przychylić się do tej prośby. Gazeta przypomina oburzenie Włochów, gdy władze niemieckie sprzeciwiały się zadośćuczynieniu byłych włoskich żołnierzy zmuszanych do pracy przymusowej. W sprawie Priebkego RFN mogłaby wykazać dobrą wolę - sugeruje gazeta.
"Berlin powinien pomóc w rozwiązaniu problemu pochówku Priebkego i równocześnie zatroszczyć się o to, by jego czyny nigdy nie zostały zapomniane" - konkluduje autor komentarza na łamach "Sueddeutsche Zeitung".
....
To dobre rozwiazanie . Niemcy sprzataja po sobie . Umarlych POGRZEBAĆ to przykazanie Kościoła . Nie swietych pogrzebac a umarlych . Kazdego .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:48, 18 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
August Oetker: mój ojciec był nazistą
Przez dziesięciolecia Rudolf-August Oetker, szef koncernu spożywczego Dr. Oetker, wzdrygał się przed rozpracowaniem nazistowskiej przeszłości firmy. Sześć lat po jego śmierci koncern ujawnia szczegóły z ponurej epoki.
Blisko siedem dziesięcioleci po zakończeniu II wojny światowej niemiecki koncern spożywczy Dr.Oetker z Bielefeld otwarcie mówi o nazistowskiej przeszłości firmy. - Mój ojciec był nazistą - przyznaje August Oetker na łamach tygodnika "Die Zeit". 69-letni syn i następca wieloletniego szefa koncernu, Rudolfa-Augusta Oetkera, jest przewodniczącym zarządu firmy.
O ojcu August Oetker nie mówi dużo. Stwierdza tylko: "Był pewnie nazistą, bo ukształtowały go czas i ojczym Richard Kaselowsky". W miniony poniedziałek (14.10) ukazała się książka "Dr. Oetker i narodowy socjalizm". Analizę przygotowaną przez historyków zleciła i opłaciła rodzina Oetker.
Rudolf-August Oetker (1916-2007) był związany z firmą od 1941 roku. Do 1944 prowadził ją jego ojczym Richard Kaselowsky (1888-1944), który zginął podczas nalotu bombowego. Po jego śmierci prowadzenie koncernu przejął Rudolf-August Oetker.
Za życia odmawiał rozliczenia się z przeszłością. - Nie chciał mówić o tych czasach - stwierdza August Oetker. Ojciec długo utrzymywał, że do Waffen SS dostał się razem ze swoim klubem jeździeckim. Według "Die Zeit", jako członek klubu jeździeckiego był tylko w latach trzydziestych w formacji konnej bojówek SA. Do Waffen SS wstąpił później dobrowolnie. - Tak, był nazistą - mówi August Oetker.
Książka ujawnia, że Kaselowsky, cała jego rodzina i firma ponosiły odpowiedzialność za system, w którym działały. Były filarami nazistowskiego społeczeństwa. Rodzina nie tylko nie unikała kontaktów z reżimem, ale ich szukała, czerpiąc z tego korzyści. Także po 1945 roku ojciec był sympatykiem skrajnie prawicowej ideologii, mówi dzisiaj jego syn August Oetker. - Ci ludzie są nimi do dzisiaj. Ojciec nie był wyjątkiem - przyznaje.
dpa / Elżbieta Stasik
red. odp.: Iwona D. Metzner
>>>>
Znowu to samo . Kolejny opetany do konca zycia naziol i zadnej skruchy . TYPOWE ! Stad Niemcy sa najgorsi na swiecie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:50, 22 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Niemcy: historycy o uwikłaniu szefów koncernu Oetker w nazizm
Rodzina Oetkerów, właścicieli niemieckiego koncernu spożywczego, była w czasach Trzeciej Rzeszy mocno związana z nazistowskim reżimem - wynika z opracowania naukowego przedstawionego w Monachium przez Instytut Historii Współczesnej (IfZ).
Rodzina Oetkerów "była jednym z filarów nazistowskiego społeczeństwa, zabiegała o kontakty z przedstawicielami reżimu i korzystała z prowadzonej przez nazistów polityki" - czytamy w wydanej przez wydawnictwo C.H. Beck publikacji, która od poniedziałku jest dostępna w niemieckich księgarniach.
Firma utrzymywała bliskie kontakty z ruchem narodowosocjalistycznym, Wehrmachtem i SS, a w 1937 roku Adolf Hitler nadał jej tytuł "wzorowego narodowosocjalistycznego zakładu pracy" - piszą historycy.
August Oetker, do niedawna szef, a obecnie prezes rady doradczej koncernu, przyznał w zeszłym tygodniu w wywiadzie dla tygodnika "Die Zeit", że jego ojciec Rudolf-August Oetker był nazistą. Senior rodu odmawiał jakiejkolwiek dyskusji na temat swojej przeszłości. - Dzieci, dajcie mi spokój, to były straszne czasy - odpowiadał, nagabywany przez syna. Do swej śmierci w 2007 roku nie zdystansował się od brunatnej przeszłości.
Wręcz przeciwnie - jak wynika z badań historyków - Rudolf-August Oetker wspierał po wojnie byłych nazistów. Zatrudnił swojego przyjaciela z młodości - Rudolfa von Ribbentropa, syna ministra spraw zagranicznych III Rzeszy. Wspierał też finansowo weteranów elitarnej formacji Leibstandarte Adolf Hitler.
Dopiero dwa lata po śmierci ojca August Oetker zwrócił się do historyków renomowanego instytutu IfZ z prośbą o zbadanie wojennej przeszłości firmy. Opublikowana obecnie książka jest wynikiem ponadtrzyletniej pracy. Jak zapewniają historycy, Oetker, który finansował prace, nie miał żadnego wpływu na wyniki badań.
Z badań historyków wynika, że postacią, która odegrała istotną rolę w nawiązaniu kontaktów firmy z nazistami Hitlera, był ojczym Rudolfa-Augusta Oetkera, Richard Kaselowsky. Ożenił się on z matką Rudolfa-Augusta po śmierci jego ojca biologicznego i kierował koncernem w latach 1921-1944. Jak twierdzą historycy, był "wiernym wasalem i oddanym wielbicielem" Hitlera. Należał do Kręgu Przyjaciół Reichsfuehrera SS Heinricha Himmlera - grupy przemysłowców wspierających nazistów co roku kwotą miliona reichsmarek.
Dzięki kontaktom z reżimem koncern bogacił się na wywłaszczaniu Żydów; zarabiał też krocie na zamówieniach wojskowych, zaopatrując armię w proszek do pieczenia.
Od kontaktów z nazistami nie stronił też Rudolf-August, który przejął firmę po śmierci ojczyma podczas bombardowania Bielefeld w 1944 roku. Następca rodu był od 1945 roku członkiem NSDAP, a dwa lata później wstąpił na ochotnika do Waffen-SS, gdzie doszedł do stopnia Untersturmfuehrera SS (podporucznika). Uniknął służby frontowej, pracując w w urzędzie zaopatrzenia SS w Berlinie. Z dokumentów wynika, że Oetker był na szkoleniu w obozie koncentracyjnym w Dachau i miał tam kontakt z więźniami. Nie przeszkadzało mu to po wojnie utrzymywać, że nic nie wiedział o prześladowaniach.
Po wojnie Rudolf-August Oetker został na krótko internowany, jednak już w 1947 roku oficjalnie przejął kierowanie koncernem. Krytykowany, zwalał winę na ojczyma, jednak gdy w 1968 roku zbudował w Bielefeld z własnych funduszy muzeum sztuki, wymusił na władzach nazwanie go imieniem Richarda Kaselowsky'ego.
Koncern Oetkera należy do dziś do głównych niemieckich przedsiębiorstw. Od dawna nie ogranicza się do produktów żywnościowych, lecz działa także w branży żeglugowej, bankowej oraz w produkcji piwa i szampanów (Henkell). Do koncernu należy obecnie 400 firm, a ich roczny obrót szacuje się na blisko 11 mld euro.
...
Jak widzicie . Bogacze ktorych tak podziwiacie zbijali swoje fortuny w sojuszu z diablem .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:19, 25 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Felix Bohr | Der Spiegel
Dymiące pole bitwy
Pod koniec II wojny światowej na niemieckich ulicach dochodziło do szokujących ekscesów i scen pełnych przemocy. Normalni dotąd obywatele nagle zaczęli się nawzajem zabijać. Opublikowane właśnie badania pokazują, jak dochodzi do tego, że zwykli ludzie zamieniają się w morderców.
16 lutego 1945 roku nad centrum Drezna unosiły się jeszcze opary dymu po nalotach bombowych aliantów, kiedy wachmistrz policji Franz Schnaubelt postanowił sprawdzić, co dzieje się z jego mieszkaniem. Okazało się jednak, że dom przy Ammonstraße był całkowicie spalony. Wtedy policjant zobaczył dwóch mężczyzn i kobietę, którzy wychodzili właśnie z piwnicy sąsiedniego budynku. Najwyraźniej plądrowali to, co pozostało z mieszkań.
Schnaubelt aresztował napotkanych, a wokół ich małej grupy już po chwili zgromadził się tłum sąsiadów i przechodniów. Rozpoczął się samosąd, związanych więźniów bito i obrzucano kamieniami. Schnaubelt wyciągnął broń, wystrzelił sześć razy, celował niedokładnie, ofiary zaczęły rzęzić. Wściekły tłum dalej rzucał kamieniami, aż tych troje przestało się poruszać.
Ukamienowanie ludzi w Niemczech? Ten haniebny czyn, jaki miał miejsce w Dreźnie, dziś wydaje się wręcz nieprawdopodobny, ale jest tylko jedną z tysięcy zbrodni popełnionych w końcowej fazie Trzeciej Rzeszy. Wśród ofiar byli żołnierze-dezerterzy, setki niemieckich cywilów oraz niemieckich Żydów, którzy zdołali się ukryć, a ponadto tysiące przymusowych robotników oraz więźniów obozów koncentracyjnych, którzy wiosną 1945 roku byli wysyłani na tak zwane marsze śmierci.
Historycy i przedstawiciele innych dyscyplin naukowych od dawna starają się zbadać, w jaki sposób doszło do tego, że całkiem zwyczajni Niemcy zostawali mordercami lub ich wspólnikami. Sven Keller z Instytutu Historii Współczesnej w Monachium znalazł właśnie parę odpowiedzi na to pytanie i w swojej publikacji udokumentował zapomniane przez wielu czyny.
Jako najważniejszą chyba przyczynę owych pełnych przemocy ekscesów w końcowej fazie II wojny światowej Keller wymienia radykalizację narodowosocjalistycznej ”wspólnoty narodowej”. Wielu Niemców wiosną 1945 roku obawiało się załamania systemu państwowego i zemsty ze strony zwycięzców. Nienawiść wyładowywała się na tych, którzy nie byli częścią owej ”wspólnoty narodowej”, w tym na więźniach obozów koncentracyjnych i przeciwnikach politycznych narodowych socjalistów. Reżim nazistowski rozniecał tę nienawiść, by odwrócić uwagę obywateli od klęski militarnej, jaką najpóźniej na przełomie 1944 i 45 roku widać już było całkiem wyraźnie. Funkcjonariusze nazistowskiego reżimu popełniali przestępstwa często całkiem świadomie na oczach opinii publicznej, aby zastraszyć społeczeństwo – a tym, którzy wciąż jeszcze wierzyli w ”ostateczne zwycięstwo” wmówić, że reżim jest wciąż zdolny do działania.
Również zmniejszanie się zapasów żywności sprzyjało zdaniem Kellera gotowości do przemocy w ostatnich miesiącach istnienia ”Tysiącletniej Rzeszy”. W marcu 1945 roku na Hildesheimer Marktplatz gestapo powiesiło co najmniej 50 przymusowych robotników, w większości Włochów. Aresztowano ich z powodu rzekomej kradzieży konserw, w rzeczywistości owe artykuły spożywcze podarowali im żołnierze Wehrmachtu.
Dzień wcześniej nadszedł ”rozkaz przeczesania okolicy”: funkcjonariusze policji porządkowej, SS, SA, zwykli członkowie NSDAP oraz mężczyźni z innych formacji utworzyli pierścień otaczający centrum miasta. Złodzieje i rabusie mieli zostać złapani na gorącym uczynku i natychmiast powieszeni.
Kiedy żadnego nie znaleziono, komisarz Heinrich Huck kazał urządzić egzekucję już aresztowanych ludzi, przeciwko którym nie zapadł jeszcze wyrok.
W ostatnich miesiącach wojny reżim nazistowski nie robił już żadnej tajemnicy ze swoich masowych zbrodni. Marsze śmierci i transporty tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych widoczne były w całym kraju. Kiedy trzem ocalałym w połowie kwietnia 1945 roku udało się uciec z wagonu towarowego na dworcu kolejowym w Pockau w Saksonii, czterech mieszkańców przygranicznej wioski Görsdorf wybrało się ”na polowanie” – jak napisano potem w aktach sądowych.
Krotko potem zatrzymali zbiegów w położonym nieopodal lesie. Szef żandarmerii z Pockau nie bardzo wiedział, co ma zrobić z tymi ludźmi, czterech mieszkańców Görsdorf wraz z dwoma policjantami zaprowadzili więc ich z powrotem do lasu i tam zabili.
Regionalnym i lokalnym działaczom nazistowskim wmówiono, że ich uprawnienia w ostatnich miesiącach wojny zostały rozszerzone. Niektórzy postanowili więc wykorzystać tę okazję, by pozbyć się dawnych wrogów.
Emerytowana nauczycielka Amalie Nothaft ze Schwanenkirchen w Bawarii przez wiele lat na przykład wywoływała niechęć szefa lokalnej komórki NSDAP i burmistrza – wstawiała się bowiem z dużą elokwencją za miejscową ludnością.
Na początku 1945 roku Nothaft została aresztowana. W ostatnich dniach wojny członkowie powiatowego kierownictwa NSDAP rozstrzelali starszą panią na jednym z mostów nad Dunajem. Jej ciało wrzucili do rzeki.
Również ataki bombowe aliantów przyczyniły się do eskalacji przemocy. W sprawie ukamienowania w Dreźnie trojga ludzi w 1945 roku sąd krajowy sześć lat później stwierdził krótko: należy uwzględnić fakt, że ”centrum Drezna przypominało wówczas dymiące pole bitwy”. Czyn ten został popełniony w sytuacji, kiedy ”wartość ludzkiego życia nie była ceniona tak, jak w normalnych czasach”. Wachmistrz Schnaubelt skazany został na siedem lat więzienia. Kto rzucał kamieniami, nigdy nie ustalono.
...
Upadek takiego plugastwa jak hitleryzm musial byc ohydny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:22, 11 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Bawaria rezygnuje z "Mein Kampf"
Władze Bawarii nieoczekiwanie wycofały się z realizowanego od półtora roku projektu krytycznego wydania książki "Mein Kampf" Adolfa Hitlera, zapowiadając, że także po wygaśnięciu praw autorskich w 2015 roku będą blokować wszelkie próby jej opublikowania.
- Nie można kierować do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe wniosku o delegalizację (skrajnie prawicowej partii - red.) NPD, a następnie rozpowszechniać przy wykorzystaniu godła Bawarii książki Mein Kampf. Tego nie da się pogodzić - powiedział premier Bawarii Horst Seehofer.
Jak wyjaśnił polityk CSU, decyzję podjął po konsultacji z szefami bawarskich resortów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości - Joachimem Herrmannem i Winfriedem Bausbackiem. Książka podburza do waśni między narodami - powiedziała szefowa kancelarii premiera Bawarii Christine Haderthauer, dodając, że "projekt został wstrzymany". O stanowisku bawarskich władz poinformował w środę w internetowym wydaniu dziennik "Sueddeutsche Zeitung".
Półtora roku temu władze Bawarii zapowiedziały opublikowanie w 2015 roku krytycznego wydania książki Hitlera, opatrzonej naukowym komentarzem. Właścicielem praw autorskich do "Mein Kampf", które wygasają z końcem 2015 roku, 70 lat po śmierci autora, jest bawarskie ministerstwo finansów. Za krytycznym wydaniem książki opowiedział się w lutym br. także bawarski parlament.
Haderthauer zapowiedziała, że w przypadku podjęcia prób wydania "Mein Kampf" rząd bawarski także po 2015 roku będzie zawiadamiał prokuraturę o przestępstwie.
Opracowanie krytycznego wydania manifestu politycznego Hitlera powierzono renomowanemu Instytutowi Historii Współczesnej w Monachium. "Prace są już bardzo zaawansowane, jesteśmy tą decyzją zbulwersowani" - powiedziała rzeczniczka instytutu. Władze Bawarii zainwestowały w wydanie książki pół miliona euro.
Publikacja opracowana przez naukowców miała obalić mity, jakie narosły wokół "Mein Kampf", ograniczyć zainteresowanie komercyjnych wydawców publikacją książki Adolfa Hitlera, jak również zapobiec ewentualnemu wykorzystaniu jej w celach propagandowych, np. przez neonazistów.
- Naszym zadaniem jest rozbrojenie książki pełnej nienawiści i rasistowskiego obłędu - powiedział szef pięcioosobowego zespołu pracującego nad wydaniem Christian Hartmann.
Oprócz publikacji "Mein Kampf" z naukowym komentarzem planowane było również wydanie przeznaczone dla szkół. Rozważa się też wydanie w języku angielskim, w formie książki elektronicznej oraz audiobooka.
Hitler pisał "Mein Kampf" w 1924 r. w więzieniu w Landsbergu, odsiadując wyrok za udział w nieudanym puczu monachijskim w listopadzie 1923 r. Książka ta stała się podstawą nazistowskiej ideologii oraz propagandy III Rzeszy. Do końca wojny wydano ją w nakładzie ponad 12 mln egzemplarzy.
Bawarskie ministerstwo finansów dotychczas odmawiało zgody na publikację "Mein Kampf", tłumacząc to poczuciem odpowiedzialności i szacunkiem dla pamięci ofiar Holokaustu, jak również obawą, że taki krok spotkałby się ze wzburzeniem oraz niezrozumieniem w kraju i za granicą. Bawaria interweniowała także w przypadku prób wydania kontrowersyjnej książki w Polsce.
....
Idiotyzm . Robia wielki cyrk a to jest nudna kobyla zrozumiala dla historykow epoki tylko . Nienawisci to jest pelno w ksiazkach . Belkot LaVeya wychodzi bez problemu a jest bardziej szkodliwy bo bardziej zrozumialy . Uczelnie musza ja miec . Jak mozna pisac prace naukowe o Hitlerze nie majac do tego dostepu !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 3:13, 16 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Żądają od polskiego rządu zadośćuczynienia za utracone mienie
Około 300 rodzin z Oświęcimia, Brzezinki i okolic, którym Niemcy zabrali domy i ziemię pod budowę obozu Auschwitz-Birkenau, żąda od polskiego rządu pieniędzy za utracone mienie - informuje "Gazeta Wyborcza".
280 rodzin dostało zadośćuczynienie od niemieckiego rządu. Kolejnych 300 już nie. Polski rząd odmówił odszkodowania, argumentując, że nie ma prawnej możliwości wypłaty. Rodziny zażądały więc odszkodowania od skarbu państwa, do którego należy Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ministerstwo wysyła poszkodowanych do sądu.
Stowarzyszenia Poszkodowanych przez III Rzeszę na rzecz Budowy Obozu KL Auschwitz-Birkenau chce, żeby każda rodzina dostała 40 tys. zł. Łączna suma roszczeń to 12 mln zł.
..
Wlasciwie to z jakiej racji Polska ma placic ? Czy to Polska ukradla ? Niemcy jak najbardziej .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:08, 26 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Karolina Szarawarska | Onet
Jennifer Teege: wcześniej w mojej głowie panował bałagan, który doprowadził do kryzysu tożsamości
Dzień jak co dzień. Mieszkająca w Hamburgu 38-letnia Jennifer Teege przyszła do biblioteki. Na półkach szuka czegoś o depresji. Zamiast tego znajduje książkę zdradzającą sekret jej rodziny. W jednej chwili jej całe życie zmienia się na zawsze.
Na jaw wychodzi bowiem, że Jennifer jest wnuczką hitlerowskiego zbrodniarza wojennego. O tym, co w danej chwili czuła, jak sobie poradziła z tą świadomością i jak ważna jest wiedza o swoim pochodzeniu, rozmawiamy w Warszawie, do której przyjechała promować swoją książkę pt. "Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił".
Karolina Szarawarska: Kim jest Jennifer Teege?
Jennifer Teege: Poza tym, że jest wnuczką Amona Götha?
Tak. Opowiedz o sobie.
W wieku 7 lat zostałam adoptowana, co już wiele o mnie mówi. Wychowywałam się w Monachium, w normalnej rodzinie, z dwoma przybranymi braćmi. Zawsze byłam inna, moi bracia są blondynami, ja jestem czarnoskórą tyczką, ale nigdy to nie był dla mnie problem. Skończyłam szkołę w Niemczech. Później wyjechałam na studia do Paryża. Kontynuowałam je w Izraelu. Potem zajmowałam się różnymi rzeczami – pracowałam w telewizji, trochę w modzie, aż zostałam copyrighterką w agencji reklamowej. Mam męża i dwójkę dzieci. Ze względu na swoje dzieciństwo, niezwykle ważne jest dla mnie, że jestem matką. W wieku prawie 40 lat przypadkowo znalazłam w bibliotece, pośród tysięcy różnych książek, jedną o przeszłości mojej rodziny. Przeszłości, o której nie miałam pojęcia. Wtedy zaczęła się druga część mojego życia.
Z książki, którą znalazłaś, wynikało, że twoim dziadkiem był Amon Göth. Wiedziałaś kto to?
Kojarzyłam go z "Listy Szindlera", którą obejrzałam w czasie studiów w Izraelu, ale nie pomyślałabym, że może być moim krewnym. Odkrycie tej książki sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, kim były wszystkie bliskie mi osoby. Kim była moja mama, babcia? Kim był dziadek, którego nie znałam, ale który w całej tej strukturze rodzinnej był bardzo istotną postacią, ponieważ to nie tylko ojciec mojej mamy, ale też wielki dla niej ciężar, z którym zmagać się będzie do końca swojego życia. Amon Göth był też miłością mojej babci, w której przecież widziałam zupełnie inną kobietę niż tę z książki. Dzisiaj mój dziadek jest dla mnie bardziej postacią historyczną, ale oczywiście, zanim tak go zaczęłam postrzegać, nastąpił długi proces. Wcześniej w mojej głowie panował bałagan, jak się mówi po hebrajsku, który doprowadził do kryzysu tożsamości.
Jak pamiętasz ten dzień w bibliotece?
To był dzień, który podzielił moje życie na "przed" i "po". Pamiętam, że nie było to dramatyczne przeżycie z płaczem. Szok, jaki przeżyłam, nie był spowodowany nazwiskiem mojego dziadka na okładce książki i powiązaniem go z "Listą Szindlera", a tym, że była to książka o mojej matce, historii mojej rodziny, której nie znałam. W domu przeczytałam książkę od deski do deski i dopiero wtedy dotarło do mnie, jakie historyczne znaczenie miał mój dziadek. A przecież ja w dużym stopniu jestem związana z Żydami, mieszkałam w Izraelu i na pewno inaczej niż inni odbieram mentalność żydowską. Poczułam się tym wszystkim strasznie zmęczona. Do tego stopnia, że przez kolejny miesiąc nie byłam w stanie wstać z łóżka. O tym piszę dość szczegółowo w pierwszym rozdziale książki. Chciałam bowiem pokazać, jak bardzo moje życie wywróciło się do góry nogami.
Dlaczego tak późno dowiedziałaś się prawdy o swojej rodzinie?
Z moją biologiczną rodziną miałam kontakt, ale tylko do czasu, kiedy zostałam adoptowana, czyli do 7. roku życia. A kiedy jest się dzieckiem, to raczej rozmawia się o tym, co ma nastąpić za chwilę – będziemy się bawić czy idziemy do zoo. Dodatkowo okoliczności nie pozwalały na bliższy kontakt. Moja matka była w związku z mężczyzną, który ją bił, to nie było odpowiednie środowisko dla dziecka. Kolejny raz spotkałam się z mamą po kilkunastoletniej przerwie, kiedy ledwo przekroczyłam 20-tkę. Po tak długiej rozłące pojawiły się inne pytania, bardziej osobiste np. "dlaczego mnie oddałaś?". I nawet tych pytań nie zadałam, ponieważ byłam bardzo nieśmiała i najbardziej zależało mi na tym, żeby zrobić na niej dobre wrażenie. Chciałam pokazać, że coś dobrego ze mnie wyrosło, pochwalić się, że skończyłam studia, osiągnęłam jakieś cele… Moja matka też za dużo nie mówiła o sobie i może po prostu bałam się grzebać w przeszłości, bo nie chciałam naruszać jej prywatnej sfery. Wtedy też nie wiedziałam, że to będzie nasze jedyne spotkanie po latach.
Z czym było ci się najtrudniej uporać, kiedy poznałaś ten rodzinny sekret?
Na początku musiałam zmierzyć się z prawdą o mojej mamie, która ukryła przede mną przeszłość. Zastanawiałam się, jak stała się osobą, którą jest. Wygląda na to, że duży udział miał tu Amon Göth. Prawdopodobnie odziedziczyła po nim wiele, a to dlatego, że wychowywała ją moja babcia. To wszystko tworzy cały kompleks, jedno łączy się z drugim. Mój dziadek był jedną z jego części i mimo że nie żył, był odpowiedzialny za dużo rzeczy, które się wydarzyły w mojej rodzinie: uzależnienie od narkotyków mojej przyrodniej siostry, samobójstwo babci, depresję mamy… W szerszym kontekście o swoim dziadku myślałam jak o postaci historycznej, co z kolei wiązało się z moimi przyjaciółmi z Izraela. Pojawiło się wiele spraw do wyjaśnienia. Sama nie mogłam sobie z nimi poradzić, poszłam więc na psychoterapię.
Pomogła?
Z czasem nauczyłam się emocje zostawiać za drzwiami gabinetu. Kiedy skupiasz się na jednej rzeczy, to nie możesz normalnie funkcjonować, dlatego próbowałam się koncentrować na moim codziennym życiu, na obowiązkach w pracy, na moich synach, którzy wymagali troski, na tym, żeby zrobić zakupy w warzywniaku… Często jest tak, że zaprzątasz sobie głowę pytaniami, bo nie znasz na nie odpowiedzi, więc szukasz i szukasz. Teraz, kiedy wiele odpowiedzi znalazłam, nie muszę już tyle myśleć. Prawdopodobnie pomogło mi też to, że jestem trzecim pokoleniem po Holokauście oraz to, że zanim odkryłam prawdę, miałam swoje zwykłe życie. Punktem zwrotnym była wizyta w Krakowie. Wiedziałam, że muszę dać temu rozdziałowi miejsce, ale nie tak, żeby mnie to zdominowało.
Jak zmienił się obraz twojej rodziny "po"?
Moja matka nie jest tylko moja matką, ale kobietą z własną biografią, która nie miała lekkiego życia. Teraz mogę ja lepiej zrozumieć. Babcię zawsze bardzo lubiłam, ponieważ dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Byłam smutna, kiedy dowiedziałam się, co zrobiła, a raczej czego nie zrobiła w Płaszowie, gdzie obozem pracy kierował mój dziadek. Straciłam bowiem wizerunek kochanej babci. To było dla mnie bardzo trudne, żeby zachować miłość, którą żywiłam do niej jako dziecko, będąc równocześnie świadomą jej postępowania. Kiedy teraz myślę o swojej babci, zastanawiam się, jak bardzo ona reprezentuje społeczeństwo, które często przymyka oczy i jak bardzo jest to niebezpieczne.
Dlaczego napisałaś tę książkę?
Chciałam podzielić się tą historią. Sama kocham czytać, a ona jest niepowtarzalna. Dlaczego miałabym ją zabrać do grobu? To jest coś, co powinno być powiedziane. Po drugie – wiem, że pewnego dnia moi synowie musieliby się z nią skonfrontować, a jak coś jest znane, nie ma złej mocy sekretu, można sobie z tym poradzić. Po trzecie – nie chodzi tylko o tę opowieść, ale też przesłanie. A jest ono takie, że najważniejsza jest empatia. Mój dziadek jej nie miał, ale jego historia mnie czegoś nauczyła, dała mi coś pozytywnego. I dlatego ta książka jest ważna dla tych, którzy przeżyli Holokaust, ale też dla każdej innej osoby. Moja książka nie opowiada tylko o tym, że moim dziadkiem był Amon Göth. Jednym z kluczowych wątków jest tożsamość – to, kim jesteśmy, skąd pochodzimy, jak stajemy się tym, kim jesteśmy, czy mamy wybór w życiu? Wydaje mi się, że jej lektura daje do myślenia, sprawia, że zaczynamy pytać, a to nas rozwija. Kiedy się rozwijasz, stajesz się osobą, którą miałeś być. I to ci daje szczęśliwe życie.
Nie żałujesz czasami tego dnia w bibliotece?
Nie wiem, jak bym żyła, gdybym nie poznała tego sekretu mojej rodziny. Jeszcze zanim go poznałam, cierpiałam na depresję. Zostałam adoptowana i mimo że moja przybrana rodzina dała mi drugą szansę, byłam pozbawiona wielu rzeczy, które sprawiają, że jest się pewnym siebie. Wmawiałam sobie, że jestem czegoś warta, ale to poczucie beznadziejności jest tak mocno zakorzenione, że nie można się tego łatwo pozbyć. Na pierwszy rzut oka wygląda, że mam idealne życie – odnoszę sukcesy w pracy, nie mam problemów finansowych, mam kochającego męża i dzieci. Pomyślałabyś, że jestem mało pewna siebie? Nie, a mimo to zawsze w moim życiu była taka ciemna chmura, która zniknęła dopiero wtedy, kiedy odkryłam prawdę o swojej rodzinie. Twoja pewność siebie wychodzi z wiedzy o sobie, musisz znać siebie, żeby być szczęśliwym. Oczywiście wymagało to sporo czasu, kilku lat, ale wreszcie udało się i już nie cierpię na depresję. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie jest to uczucie.
Jesteś szczęśliwa?
Tak.
....
Tak to sa takie koszmary .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:33, 07 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Grecja: prezydent Niemiec prosi o przebaczenie za zbrodnie wojenne
Prezydent Niemiec Joachim Gauck, oddając hołd ofiarom masakry dokonanej przez niemieckich żołnierzy w wiosce Lingiades w północno-zachodniej Grecji, poprosił o przebaczenie za zbrodnie popełnione przez jego rodaków w czasie wojny.
- Ze wstydem i bólem w imieniu Niemiec proszę rodziny pomordowanych o przebaczenie. Chylę głowę przed ofiarami straszliwych zbrodni - powiedział Gauck. Prezydent złożył wieniec pod pomnikiem upamiętniającym ofiary masakry. Towarzyszył mu prezydent Grecji Karolos Papulias.
W październiku 1943 roku oddział Wehrmachtu w odwecie za zabicie niemieckiego oficera przez partyzantów dokonał masakry mieszkańców wioski, zabijając ponad 80 osób, w tym ponad 30 dzieci. Niemiecka armia okupowała Grecję w latach 1941-44.
Prezydent zaznaczył, że czyn niemieckich żołnierzy był "brutalnym bezprawiem", dodając, że zarówno sprawcy, jak i niemieccy politycy w okresie powojennym nie mogli bądź nie chcieli się do tego przyznać.
Jak pisze agencja dpa, na jedynym żyjącym jeszcze naocznym świadku wydarzeń sprzed ponad 70 lat - Panajotisie Babuskasie gest niemieckiego prezydenta nie zrobił większego wrażenia. - To tylko słowa, które nic nie znaczą - powiedział. - Domagam się sprawiedliwości, czyli zadośćuczynienia - wyjaśnił mieszkaniec wioski, który w masakrze stracił rodziców.
W czwartek po spotkaniu z Gauckiem w Atenach Papulias wezwał Niemcy do jak najszybszego podjęcia rozmów o reparacjach wojennych oraz o spłacie pożyczki, udzielonej przez greckie banki III Rzeszy pod przymusem w czasie II wojny światowej.
- Grecja nigdy nie zrezygnowała z tych roszczeń - powiedział Papulias na wspólnej konferencji prasowej z Gauckiem.
Gauck odparł, że droga prawna dochodzenia tych roszczeń została wyczerpana. - Nie będę się wypowiadał na ten temat. A z pewnością nie zajmę innego stanowiska niż rząd - zaznaczył prezydent Niemiec, cytowany przez agencję dpa. Na nierozwiązany problem odszkodowań zwrócił uwagę w rozmowie z Gauckiem także lider opozycyjnej Koalicji Radykalnej Lewicy (SYRIZA) Aleksis Cipras.
Organizacje pozarządowe szacują wartość odszkodowań wojennych, jakich może domagać się Grecja, na 160 mld euro. Przymusowa pożyczka ma obecnie wartość kilku miliardów euro. Banki w okupowanej Grecji udzieliły w 1942 roku niemieckiemu Bankowi Rzeszy pożyczki, której wartość w 1945 roku wynosiła pół miliarda reichsmarek.
Strona niemiecka stoi na stanowisku, że roszczenia greckie zostały dawno temu zaspokojone. Zgodnie z umową z 1960 roku Republika Federalna Niemiec przekazała Grecji 115 mln marek niemieckich tytułem zadośćuczynienia dla poszkodowanych.
Gauck zapowiedział utworzenie funduszu, którego celem ma być finansowanie projektów upamiętniających wydarzenia z niemiecko-greckiej historii. Planowane jest też powołanie instytucji wspierającej współpracę między młodzieżą z obu krajów.
Piątek jest ostatnim dniem trzydniowej wizyty Gaucka w Grecji. Stosunki między obu krajami są od kilku lat napięte. Mieszkańcy Grecji obarczają Niemcy odpowiedzialnością za drastyczne obniżenie poziomu życia i wysokie bezrobocie w następstwie wdrażanego na wniosek UE i MFW programu radykalnych oszczędności. Podczas wizyty kanclerz Angeli Merkel w październiku 2012 roku przeciwko szefowej niemieckiego rządu na ulicach Aten demonstrowało kilkadziesiąt tysięcy osób.
...
Brawo !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:46, 19 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Sylwia Cisowska | Onet
Panny z Hitlerjugend
Rzesza nie mogłaby powstać bez fanatycznego oddania kobiet, gotowych pójść w ogień za swoim wodzem. Nazistowska propaganda wyznaczyła im szczególną rolę – rodząc i wychowując dzieci, decydowały o sile państwa w podobnym stopniu, co najnowsza militarna technologia.
Stworzenie Rzeszy liczącej 200 milionów czystych rasowo, aryjskich obywateli – taki cel postawili przed sobą hitlerowcy. Co więcej, plan ten miał zostać zrealizowany zaledwie w ciągu kilkunastu lat. By urzeczywistnić marzenie Hitlera, niemieckie kobiety zostały sprowadzone do roli maszynek rodzących dzieci. Miały być wierne ideałom głoszonym przez führera i pokornie wychowywać kolejne pokolenia aryjskich wojowników. Ich wygląd miał mobilizować do wysiłku na rzecz Rzeszy oraz zachęcać do prokreacji. Nikt nie oczekiwał niczego więcej.
"Bądź prawdziwa, bądź przejrzysta, bądź niemiecka"
Bez fanatycznego poparcia ze strony Niemców, sukces polityczny Hitlera nigdy nie miałby miejsca. Naród, pielęgnujący w sobie poczucie krzywdy po ustaleniach traktatu wersalskiego oraz zdruzgotany kryzysem finansowym końca lat 20., bardzo łatwo dał się uwieść przez dyktatora. Opowieści o silnym państwie oraz germańskiej potędze trafiły na szczególnie podatny grunt. Według planu Hitlera, droga ku chwale miała być usłana wysiłkiem i wyrzeczeniami całego narodu. Szczególna rola w realizacji tego projektu przypadła kobietom, na które charyzmatyczny wódz wpływał wyjątkowo silnie.
Chcąc zupełnie zapanować nad obywatelami, Rzesza musiała ich sobie wychować. Starsze pokolenie indoktrynowano zmasowaną propagandą, natomiast młodzież poddawano praniu mózgów w organizacjach młodzieżowych. W ten sposób niemieckim dziewczynkom wtłoczono do głów, iż ich głównym zadaniem jest wspieranie ojczyzny poprzez rodzenie jej kolejnych obywateli.
Na temat praw kobiet Hitler miał dosyć jasne zdanie, które podkreślał wielokrotnie przy okazji najróżniejszych wystąpień. "Słowa o emancypacji są jedynie wymysłem żydowskiego umysłu, a ich treść jest przepojona tym samym duchem" – głosił führer podczas jednego z wieców w 1934 roku. Nierówność płci była tak samo naturalna jak nierówność rasowa. W podobnym duchu wypowiadały się inne organy państwowe, w tym także prasa organizacji młodzieżowych. W gazetkach Hitlerjugend można było przeczytać: "Należy powstrzymać wśród dziewcząt pęd do nadmiernego pomnażania wiedzy na rzecz ich zdrowego rozwoju".
To właśnie szeroko rozumianym "zdrowym rozwojem" dziewcząt miała zajmować się żeńska sekcja Hitlerjugend – Bund Deutscher Mädel (BDM). Zgodnie z ustawą ogłoszoną w 1936 roku członkostwo w niej było obowiązkowe dla wszystkich dziewczynek pomiędzy 10 a 18 rokiem życia. Głównym celem działalności organizacji było kształtowanie charakteru podopiecznych w duchu narodowosocjalistycznym, o czym może świadczyć jej dewiza – "Bądź prawdziwa, bądź przejrzysta, bądź niemiecka". Za najważniejsze zadanie, stojące przed kobietami, uznawano macierzyństwo i do tego właśnie przygotowywać miał pobyt w szeregach BDM.
Matka-Niemka
Dziecko, a w zasadzie wiele dzieci, było najlepszym, co mogło spotkać niemiecką kobietę. Wzorem do naśladowania stała się rodzinna Goebbelsów, a przede wszystkim żona ministra propagandy Magdalena – matka szóstki dzieci. Stała się ideologicznym wzorcem, do którego powinna dążyć każda Niemka. W tym wypadku wartość kobiety określano jej płodnością. Niektóre panie w swoich wspomnieniach podkreślały, iż jako członkinie BDM żałowały, że nie urodziły się chłopcami i nie mogły "oddać swojego życia ojczyźnie do dyspozycji". Od najmłodszych lat dziewczynkom wpajano, iż jedynie wydając na świat potomstwo, mogą stać się społecznie użyteczne i dołączyć do grona narodowych bohaterów. Aby jeszcze dobitniej to podkreślić, utworzono specjalne odznaczenie państwowe – Krzyż Matek – przyznawane kobietom, które urodziły pięcioro dzieci .
Gimnastyka w Hitlerjugend
W przygotowaniu do roli matki pomagał program żeńskich szkół, z którego wycofano wszelkie "rozpraszające" przedmioty, a zastąpiono je np. robótkami ręcznymi czy też lekcjami z "zajęć kobiecych i gospodarstwa". Gdyby tego było mało, uruchomiono także specjalną szkołę dla przyszłych żon, w której uczono między innymi odpowiedniego doboru męża według kryteriów rasowych. Ponadto każda narzeczona SS-mana musiała przejść dodatkowy kurs, którego plan zatwierdzał sam Henrich Himmler.
Możliwość funkcjonowania kobiet poza rodziną została ograniczona do minimum. Odebrano im prawo wykonywania niektórych zawodów takich jak, lekarz, dentysta, adwokat czy też nauczyciel. Likwidowano damskie etaty urzędnicze, a na ich miejsce zatrudniano mężczyzn. Przy pomocy ustawy drastycznie ograniczono również ilość kobiet na uczelniach wyższych. Od połowy lat 30. kobiety mogły stanowić jedynie 10 proc. studentów.
Fabryka Aryjczyków
W Rzeszy nie tylko umysły, ale również ciała obywateli należały do władzy. Dziewczynkom od najmłodszych lat wpajano, iż ich obywatelskim obowiązkiem jest bycie zdrową i kuszącą. Smukłe i wysportowane kobiety miały być chodzącym dowodem na krzepę germańskiej rasy. Dodatkowo bardzo istotnym było, aby każda z pań swoim wyglądem zachęcała do prokreacji. Joseph Goebbels uzasadnienia takiego podziału ról dopatrywał się w naturze. – Zadaniem kobiety jest być piękną i rodzić dzieci – podkreślał w jednym z przemówień – samiczka ptaka stroi się dla samczyka i wysiaduje dla niego jaja, za to samiec troszczy się o pożywienie, stoi na warcie i odpiera ataki wroga.
Oczywiście najcenniejszym materiałem genetycznym był ten aryjski i to właśnie o niego należało szczególnie dbać. Aborcja została całkowicie zakazana – początkowo karano ją więzieniem, a w późniejszym czasie za usunięcie ciąży kobiecie groziła nawet kara śmierci. Aby aryjskie dzieci mogły przychodzić na świat w doskonałych warunkach, uruchomiono program Labensborn (niem. Źródło życia). W ramach jego realizacji na terenie całej Rzeszy utworzono domy opiekuńczo-porodowe, gdzie wszystkie ciężarne kobiety otaczano szczególną troską. Warunkiem akceptacji była oczywiście czystość rasowa dziecka i jego rodziców. Do placówek przyjmowano zarówno samotne kobiety, jak i żony SS-manów, które potrzebowały pomocy w czasie ciąży. W wypadku, gdy matka nie mogła lub też nie chciała opiekować się dzieckiem, mogła zostawić je pracownikom Labensbornu, którzy dbali o to, by wychować je zgodnie z narodowosocjalistycznymi ideałami.
Chociaż oficjalnie temu zaprzeczano, wiele wskazuje także, iż do placówek mogły zgłaszać się kobiety, które w ciąży jeszcze nie były, ale chciały pomóc Rzeszy, rodząc kolejnych Aryjczyków. Czyniło to z Labensbornów domy publiczne dla SS-manów prowadzone pod auspicjami państwa. Chętnych ponoć nie brakowało, zwłaszcza iż wiele pań po cichu liczyło, że będzie dane im urodzić dziecko samego führera.
Panie Hitler, kocham pana
Kult i uwielbienie, jakim w Niemczech otaczano postać Hitlera, były prawdziwym ewenementem. Nietrudno zauważyć, iż najsilniejsze uczucia wobec wodza żywiły właśnie kobiety. Dzięki propagandzie oraz niezwykle konsekwentnej indoktrynacji wykształcono w nich poczucie niesłychanie silnej więzi z dyktatorem. Wiele z nich uznawało rządy Hitlera za prawdziwy dar od losu i najlepsze co mogło przydarzyć się Niemcom. W kontekście wodza nie cofano się przed takimi określeniami jak "nadojciec" czy nawet "bóg", gdyż tak faktycznie był odbierany. Adolf stało się jednym z popularniejszych imion nadawanych chłopcom, a podczas porodów wykrzykiwano nazwisko Hitler, by złagodzić bóle. Jednak uczucia wielu kobiet w stosunku do führera zdecydowanie przekraczały granice platonicznej sympatii.
Chociaż trudno w to uwierzyć, Hitler uchodził za niezwykle przystojnego mężczyznę i samą obecnością potrafił doprowadzać kobiety do prawdziwej histerii. Działo się tak bez względu na ich wiek. Co ciekawe, wiele pań poproszonych o opisanie wyglądu führera, chociaż dobrze go znało, mówiło o typowym Aryjczyku - wysokim, niebieskookim blondynie. Magia propagandy zadziałała doskonale także i tym razem.
"Piękny Adolf" – jak nazywały go wielbicielki – otrzymywał setki listów miłosnych, które poza prośbami o autografy lub wsparcie w trudnej sytuacji życiowej, zawierały także propozycje matrymonialne. Określenia takie jak "kochane serduszko", "najserdeczniejsza miłość" czy też "gorąco wytęskniony wilczek" nie stanowiły rzadkości w tej nietypowej korespondencji. Wiele kobiet wręcz błagało wodza o to, by spłodził im potomstwo, gdyż nie wyobrażały sobie, aby tak "wybitna postać" mogła pozostać bezdzietna.
Bezgraniczna miłość, jaką kobiety darzyły Hitlera, była w nich zaszczepiana od najmłodszych lat. Wizja rzeczywistości im prezentowana była jedyną, jaką znały i jedyną, jaką akceptowały. Z wiekiem fascynacja ta nie mijała, a wręcz umacniała się, będąc fundamentem pokolenia, które za swym wodzem bez wahania podążyło w głąb najmroczniejszej otchłani.
Pisząc tekst korzystałam m.in. z: "Dzieci Hitlera" (G. Knopp), "Seksualność w cieniu swastyki" (S. Maiwald) oraz "Historia społeczna III Rzeszy" (R. Grunberger)
...
Tak to były takie świry ... Kompletny absurd . Z tym że kompletnie nie zabawny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:04, 25 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
"Der Spiegel" o unikaniu kary przez zbrodniarzy hitlerowskich
Niemiecki tygodnik "Der Spiegel" nazywa "hańbą" niezdolność niemieckiego wymiaru sprawiedliwości do osądzenia i ukarania zbrodniarzy hitlerowskich w okresie powojennym. Większość wdrożonych w 2013 roku śledztw też zakończy się - zdaniem tygodnika - fiaskiem.
"Der Spiegel" przypomina, że Centralny Urząd ds. Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu skierował w zeszłym roku do niemieckich prokuratur łącznie 30 nowych spraw przeciwko byłym strażnikom obozów koncentracyjnych. W lutym bieżącego roku policja przeszukała mieszkania 14 byłych esesmanów z Auschwitz, a trzech z nich - w wieku od 88 do 94 lat - aresztowała.
Pół roku po tamtej akcji policyjnej widać, że nadzieja, iż dzięki wysiłkowi podjętemu w ostatniej chwili masowy mord w Auschwitz zostanie przynajmniej częściowo ukarany, była złudzeniem - czytamy w obszernym materiale będącym wiodącym tematem najnowszego wydania "Spiegla".
Niemal co tydzień zawieszane są kolejne postępowania ze względu na śmierć podejrzanych, ich niezdolność do uczestniczenia w procesie lub pomyłek śledczych. Jeden z rzekomych strażników nie należał do ekipy z Auschwitz, inny był już wcześniej ukarany przez polski sąd. Aresztowani w Badenii-Wirtembergii i Meklemburgii byli strażnicy są już od dawna w domu - piszą autorzy. Liczba przypadków, w których prowadzone jest na poważnie śledztwo, stopniała do ośmiu; wyjątkowo niegodny rozdział powojennej historii Niemiec zdaje się zmierzać ku końcowi - podsumowuje "Der Spiegel" ostatnią falę postępowań przeciwko byłym zbrodniarzom.
"Der Spiegel" nazywa całą powojenną historię prawnych rozliczeń z hitlerowskimi zbrodniami "hańbą". Powołuje się na badania historyka Andreasa Eichmuellera, który obliczył, że spośród 6,5 tys. esesmanów służących w Auschwitz i którzy przeżyli wojnę, skazano w RFN - 29, a w NRD - 20.
Jak twierdzą autorzy materiału, ściganie i ukaranie zbrodniarzy zakończyło się fiaskiem nie dlatego, że politycy czy prawnicy rzucali ludziom dążącym do rozliczeń kłody pod nogi, lecz z powodu obojętności Niemców po 1945 r. Zwracają uwagę na wyniki ankiety przeprowadzonej przez Amerykanów w październiku 1945 r., z której wynika, że 20 proc. Niemców identyfikowało się z polityką Hitlera wobec Żydów, a kolejne 19 proc. uważało ją za przesadzoną, lecz zasadniczo słuszną.
"Der Spiegel" przypomina o znaczeniu rozpoczętego w grudniu 1963 r. procesu frankfurckiego przeciwko pracownikom obozu koncentracyjnego Auschwitz, zaznaczając, że sędziowie uczestniczący w rozprawach otrzymywali pogróżki i byli szykanowani.
Prokuratorowi Fritzowi Bauerowi nie udało się jednak przeforsować stanowiska, że Holokaust nie był sumą wielu zabójstw, lecz jednym czynem. Przyjęcie tej interpretacji oznaczałoby, że każdy strażnik obozu mógłby być oskarżony o morderstwo, bez konieczności udowadniania jego osobistej winy.
Odrzucenie tej tezy było przyczyną wielu późniejszych skandali. W jednym z procesów w 1982 r. oskarżony były strażnik tłumaczył, że przywożeni do Auschwitz Żydzi nie wiedzieli, jaki czeka ich los, i nie zamierzali uciekać, dlatego nie można skazać go za uniemożliwianie im ucieczki.
"Der Spiegel" publikuje też wywiad z jednym ze strażników, wobec których prokuratura umorzyła ostatnio postępowanie. Pochodzący z Serbii Jakob W. był skazany w 1948 r. przez sąd w Polsce. 19-letni folksdojcz - student architektury spod Belgradu - pełnił od 1942 roku przez dwa i pół roku służbę jako strażnik w Auschwitz. W rozmowie z dziennikarzami 91-letni były strażnik zapewnia, że nikogo nie zabił. Nie czuje się też winny. - Zostawialiśmy Żydom resztki naszego chleba - mówi dodając, że z więźniami "zawsze uprzejmie rozmawiał" i nikogo nie bił.
...
Typowy biznatyjski rozdział moralności która rzekomo obowiązuje tylko prywatnie a na urzędzie to już nie . Ostatnio lansowana w Polsce jako ,,standardy zachodnie" ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:42, 22 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Adolf Hitler chciał zbudować w Berlinie "superstolicę"
Adolf Hitler chciał zmienić stolicę Niemiec, tak, aby była wyobrażeniem potęgi Trzeciej Rzeszy. Utopijna wizja "superstolicy" jest tematem nowej wystawy w byłym nazistowskim bunkrze w Berlinie. Niezrealizowany projekt obejmował m.in. wybudowanie bazyliki dwukrotnie większej od Bazyliki św. Piotra w Watykanie.
Szczegółowo opracowany plan zakładał wybudowanie wzdłuż 8-kilometrowego bulwaru monumentalnych budynków i pomników, które zdaniem Hitlera miały przetrwać ponad tysiąc lat.
Plany zostały opracowane przez architekta Alberta Speera, który uniknął kary śmierci w trakcie Procesów Norymberskich, po oświadczeniu, iż nie miał żadnej wiedzy na temat zagłady Żydów.
Jego plan nigdy nie został zrealizowany. Speer wyznaczył strefy, w których miano wyburzyć wszystkie istniejące budynki i przygotować plac budowy nowej stolicy, na wypadek, gdyby Niemcy wygrali wojnę.
Zakładano, że prace budowlane będą postępować szybko, gdyż planowano wykorzystać aresztowanych Żydów do pracy niewolniczej.
W ramach przebudowy Berlina miały powstać m.in. "Ratusz Ludzi" - bazylika dwukrotnie większa od Bazyliki św. Piotra i największy na świecie stadion.
...
Zostały tylko ruiny . Speer miał być tym kim Adolf być nie zdołał . Wielkim architektem . Adolf miał artystyczną duszę jak wiadomo . I takie projekty roił ...
Z punktu widzenia sztuki jest to horror . Za duże zbyt obrzydliwe pornograficzne. Świadczy o słabym guście . Dobra architektura nie polega na gigantyzmie i im większa tym lepsza . Liczy się piekno ... Ale jaki system taka architektura .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:31, 07 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Dżihad cesarza Wilhelma
Cesarz Niemiec Wilhelm II indoktrynował jeńców wojennych wyznania muzułmańskiego w wygodnych obozach, układał się z sułtanem i obiecywał żołnierzom półksiężyca glorię zwycięstwa. Dlaczego jego plan się nie powiódł?
To zastanawiające, że przy obecnej drażliwej sytuacji politycznej na świecie tak mało osób zna historię Halbmondlager, czyli Obozu Półksiężyca, niewielkiego obozu dla jeńców wojennych z okresu I wojny światowej, zorganizowanego przez Niemców w Zossen pod Berlinem.
Obóz w Zossen w niczym nie przypominał typowych obozów jenieckich znanych z historii, choćby dlatego, że zarezerwowany był dla muzułmanów. Od samego początku jeńcom żyło się tam relatywnie wygodnie, wręcz luksusowo. Niemcy zapewniali więzionym muzułmanom wszystko, czego potrzebowali, by swobodnie praktykować swoją religię: jeńcy mieli dostęp do świętych tekstów, mogli przestrzegać ramadanu, wybudowano im nawet meczet – pierwszy na niemieckiej ziemi – w którym nauki wygłaszali szanowani goście, wśród nich przywódcy duchowi i muzułmańscy uczeni.
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Obóz Półksiężyca był pionierskim przykładem humanitarnego traktowania jeńców wojennych, jakie później narzuciła Konwencja Genewska. Obóz w Zossen spełniał inne zadanie: był symbolicznym sercem ukochanego – i jak się później okazało nieudanego – projektu cesarza Niemiec Wilhelma II, który pragnął z muzułmańskich żołnierzy walczących po stronie Francji i Wielkiej Brytanii uczynić bitnych dżihadystów, lojalnych wobec Niemiec. Choć autorzy niemieckich opracowań historycznych dość dokładnie opisali ten nietypowy obóz, dla reszty świata Zossen do niedawna pozostawał jedną z wielu zapomnianych opowieści z czasów wielkiej wojny. Przy okazji obchodów setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej powróciło zainteresowanie obozem i jego rolą w przebiegu konfliktu.
Nieoczekiwanym prorokiem cesarskiego dżihadu okazał się niemiecki arystokrata, podróżnik i dyplomata Max von Oppenheim. 54-letni orientalista ze słynnej bankierskiej dynastii powrócił do ojczyzny po 20 latach podróży i badań na Wschodzie, i zanim jeszcze Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, zdołał przekonać kochającego Orient cesarza, że islam może być ich tajną bronią. Oppenheim wierzył, że dobrze naoliwiona machina propagandowa i sprawna kampania nienawiści sprowokują masowe powstanie muzułmańskie przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji na terytoriach kolonialnych, takich jak Indie, Indochiny czy północno-zachodnia Afryka.
- Wielu Niemców uważało go za maniaka – mówi historyk Eugene Rogan, autor książki "The Fall of the Ottomans", która ukaże się niebawem. – Miał dość osobliwe poglądy na muzułmanów, uważał, że można ich łatwo sprowokować do bezzasadnie ekstremistycznych zachowań.
Kajzer uwierzył Oppenheimowi na słowo i poprzysiągł sobie, że "rozjątrzy muzułmański świat" przeciwko Brytyjczykom. Tajny traktat między Niemcami i Imperium Otomańskim zawarty 2 sierpnia 1914 roku, zapoczątkował dziwaczne małżeństwo polityczne Wilhelma II z sułtanem Mehmedem V. Tego samego dnia Oppenheim wprowadził się do swojego nowego biura w Berlinie, centrum zarządzania niemiecką propagandą dżihadu.
Głównym celem kampanii byli muzułmańscy jeńcy wojenni, którzy bohatersko walczyli po stronie aliantów w pierwszych bitwach I wojny światowej. Operacji sprzyjało umieszczenie ich w kontrolowanym środowisku, niedaleko kwatery głównej Oppenheima. – Niemcy spodziewali się, że więźniowie szybko ulegną propagandzie. Liczyli, że grając na islamie, nastawią ich przeciwko państwom ententy – tłumaczy Rogan.
Muzułmańscy jeńcy wojenni od samego początku byli pionkami w cesarskim przedsięwzięciu na znacznie większą skalę. Na początku listopada, gdy sułtan – za namową Niemiec – w meczecie w Konstantynopolu ogłosił Wielką Brytanię, Francję i Rosję wrogami islamu, niemiecki ambasador w tym mieście poszedł jeszcze dalej i z balkonu ambasady wygłosił ekstrawaganckie oświadczenie.
Na balkonie towarzyszyło mu 14 muzułmańskich jeńców z Maroka, Algierii i Tunezji. Ich zadanie polegało na odczytaniu starannie spreparowanej odezwy po arabsku i turecku, i obiecanie tłumowi, że zabiorą niemiecki dżihad do Afryki Północnej. Po wystąpieniu ambasadora jeńcy ponieśli ulicami miasta rozpartego na szezlongu Karla Emila Schabingera von Schowingena, współpracownika Oppenheima, zachęcając demonstrujących mieszkańców, by palili i plądrowali sklepy należące do Brytyjczyków i Francuzów. Gdy rozzuchwalona świta Schabingera wniosła do go do lobby jego hotelu, towarzyszący mu turecki policjant wypalił z pistoletu do zabytkowego angielskiego zegara stojącego na końcu holu, symbolicznie zwieńczając ten burzliwy dzień.
Spektakl nadał ton wysiłkom propagandy, bo sukces obozu jenieckiego Oppenheima był uzależniony od tego rodzaju precyzyjnie zaplanowanych ekscesów. Na terenie obozu przebywało nie więcej niż cztery – pięć tysięcy jeńców (choć żołnierzy muzułmańskich lokowano też w sąsiednim obozie Weinberg, objętym programem propagandowym) – już sama nazwa wskazuje, że Obóz Półksiężyca był z rozmysłem wystylizowaną sceną teatralną dla globalnej widowni. Jak w programie dokumentalnym "The World's War" stacji BBC wyjaśnia niemiecka historyk Heike Liebau, Półksiężyc był "obozem na pokaz".
Niemcy drukowali kartki pocztowe przedstawiające jeńców uprawiających sport i uczestniczących w obrzędach religijnych, czy uboju rytualnym zwierząt. Najważniejszym elementem propagandy był drewniany meczet w stylu otomańskim, z misternie zdobionymi drzwiami, szeroką kopułą i pojedynczym minaretem. Zbudowano go, by "udowodnić, że Niemcy są prawdziwym przyjacielem islamu", tłumaczy Liebau. – Meczet nie powstał z pobudek religijnych, zbudowano go wyłącznie po to, by służył celom niemieckiej propagandy.
Biuro Oppenheima rozsiewało plotkę, że sam cesarz Wilhelm z własnej kieszeni zapłacił za kosztowną budowę.
- Wiemy, że jeńców odwiedzali różni mówcy, więc zapewne odbywały się tam wykłady – mówi Rogan. – Owszem, meczet miał być miejscem kultu religijnego, ale piątkowe modły to przecież doskonała okazja do indoktrynacji politycznej i propaganda z pewnością wykorzystywała tę platformę. Zbudowanie meczetu miało na celu coś więcej, niż tylko zapewnienie jeńcom wolności wyznawania religii. Chodziło o stworzenie miejsca, gdzie przekaz polityczny zostanie wzmocniony autorytetem religijnym.
Niebywała troska, z jaką tworzono to jedyne w swoim rodzaju środowisko Obozu Półksiężyca to w dużej mierze zasługa pewnego wyjątkowo zaangażowanego współpracownika biura Oppenheima.
Szejk Salih al-Sharif, tunezyjski nacjonalista, trafił do Berlina z szeregów otomańskiego wywiadu. Dość szybko zwrócił na siebie uwagę, dostarczając Oppenheimowi dokument pt. "Dżihad to obowiązek", który później niemiecka prasa wykorzystywała, by dowodzić, że to nie Niemcy wymyśliły świętą wojnę. Salih, zawsze odziany w tradycyjny burnus i z turbanem na głowie, wyróżniał się w biurze.
Jako niezachwiany zwolennik niepodległości Maghrebu, Salih bardzo poważnie traktował pracę jako propagandzista. Osobiście wizytował linię frontu – świadkowie donosili, że znad linii okopów w ziemi niczyjej co jakiś czas wyłaniał się jego turban, gdy Salih po arabsku przemawiał do muzułmanów walczących po stronie Francji. Z czasem nabrał takiej pewności siebie, że napisał nawet prywatny list do kajzera, w którym przekonywał, że prestiż Niemiec w arabskim świecie wiele by zyskał, gdyby cesarz oddał niemieckie kolonie we wschodniej i zachodniej Afryce. Wilhelm uprzejmie odmówił.
Z niemieckich źródeł historycznych wynika, że Salih z wielkim zaangażowaniem działał na rzecz muzułmańskiego obozu jenieckiego, gdzie realizował się jako przywódca duchowy. Wygłaszał mowy, nauczał, zainicjował wydawanie obozowej gazety propagandowej, "Al-Djihad", która po raz pierwszy ukazała się po arabsku w marcu 1915 roku, i sam pisał do niej artykuły. Dbał też, by kongregacji niczego nie brakowało.
Wśród nagrań z przesłuchań z czasów I wojny światowej, opublikowanych niedawno w Turcji, znajdują się zeznania byłego jeńca Obozu Półksiężyca, Ahmeda bin Husseina, rolnika z Marrakeszu, który z wielkim entuzjazmem opisywał obozowe życie. "Zrobili nam nawet przyjemność i zorganizowali kuchnię. Nie podawali wieprzowiny, karmili nas dobrym mięsem halal, dawali pilaw, ciecierzycę, itp. Dali trzy koce, bieliznę, parę nowych butów, etc. Każdemu z nas. Raz na trzy dni prowadzili nas do łaźni i podcinali włosy". Dalej mężczyzna opisuje, jak do obozu przyjechali werbownicy. Jeszcze tego dnia wraz z tuzinem jeńców na ochotnika zgłosił się do walki w szeregach armii otomańskiej. "Inni się bali", dodał.
Niemcy liczyli, że zapewniając muzułmańskim jeńcom luksusy, zdobędą ich zaufanie na tyle, że żołnierze przejdą na ich stronę i tłumnie zgłoszą się do udziału w świętej wojnie sułtana w koloniach. Sprytny plan, który niespodziewanie przyniósł odwrotny skutek. Bin Hussein, co warto odnotować, składał zeznania po tym, jak trafił do niewoli po raz drugi – schwytany przez tę samą stronę. Rogan podejrzewa, że był zamieszany w rebelię przeciwko nowym otomańskim dowódcom, co potwierdzałoby, że plan rekrutacyjny był nieskuteczny. – Z amerykańskich źródeł wynika, że morale wśród tych żołnierzy było raczej niskie. Niemcy, którzy z początku dobrze ich traktowali, nagle wysłali ich na front, by walczyli w bardzo trudnych warunkach, w upale i suszy – tłumaczy badacz.
Ochotników z Obozu Półksiężyca i sąsiedniego Weinberg, którzy uwierzyli w propagandę, wcale nie było mało. Tylko do Bagdadu trafiło około trzy tysiące muzułmańskich rekrutów, gotowych podjąć walkę na frontach w Mezopotamii i Persji. – To nie byle co – podkreśla Rogan. – Tylko, że oni tak naprawdę nie wiedzieli, o co walczą. Raczej nie motywował ich dżihad. Prawdopodobnie obiecano im dobre traktowanie i chwałę.
Dlaczego nie motywował ich dżihad? Bardziej zasadne byłoby pytanie o to, dlaczego w ogóle miałby to być dżihad. Jak zauważa Rogan, ta koncepcja od początku wydawała się mętna. – Co to za dżihad, który koncentruje się na trzech krajach Zachodu, a jednocześnie wyklucza trzy inne kraje Zachodu. Masz nienawidzić Wielkiej Brytanii i Francji, ale nie Niemiec, Bułgarii i Austrii. Jakże to tak? – zastanawia się Rogan. Jego zdaniem Oppenheim i garstka rozentuzjazmowanych orientalistów z jego kręgu po prostu żyli złudzeniami. – Mieli mylne przekonanie, że wszyscy muzułmanie zachowują się w jednakowo fanatyczny sposób: modlą się wspólnie, całymi zastępami, więc to oczywiste, że wszyscy myślą tak samo. Jeśli zdołasz obrócić to na swoją korzyść, zyskasz potęgę, którą wystarczy odpowiednio zmotywować i zmobilizować. Tylko, że to tak nie działa.
- Muzułmanie to tacy sami ludzie jak inni. O ich gotowości zaangażowania się w coś tak niebezpiecznego, jak wojna decydują różne czynniki, jak choćby własny interes, obawy, czy zagrożenia, z jakimi mają do czynienia. Nie wystarczy machnąć mieczem czy Koranem i kazać im iść na wojnę.
Wiele mówiący wydaje powód, który motywował do bohaterskich działań pewnego jeńca Obozu Półksiężyca, nazwiskiem Mir Mast. Fascynującą historię muzułmanina "o twarzy człowieka, urodzonego, by przetrwać", przybliża prezenter David Olusoga w programie "The World's War". Mast, prosty wieśniak z górzystego pogranicza indyjsko-afgańskiego, został pojmany i trafił do Obozu Półksiężyca po tym, jak zdezerterował z szeregów koalicji podczas bitwy pod Neuve Chapelle w 1915 roku. Olusoga prześledził jego niezwykłe losy od chwili, gdy zgodził się wyruszyć w niebezpieczną misję do Kabulu, gdzie w imieniu Niemców miał przekonać króla Afganistanu, by ten wycofał poparcie dla Wielkiej Brytanii. Jak się okazuje, Mast miał własny prywatny interes w wyprawie do Kabulu: to był jego powrót do domu.
Podobny przykład duchowego oporu ujawniają nagrania, dokonane w ramach badania etnograficznego, prowadzonego w obozie w 1915 roku przez niemieckiego uczonego (badacz zgromadził 2600 nagrań więźniów w 250 językach). Jeden z jeńców, Chote Singh, recytuje do gramofonu wyuczone zdanie - "Niemiecki kajzer o mnie bardzo dba" - po czym zaczyna się śmiać.
Z zabawnej powieści angielskiego pisarza Talbota Mundy’ego "Hira Singh" z 1917 roku, wynika, że już w tamtym czasie świat kpił z muzułmańskiego obozu i naiwnych poglądów niemieckich orientalistów marzących o własnym dżihadzie. Krótka powieść wydana w odcinkach w amerykańskim czasopiśmie rozrywkowym w 1917 roku, a rok później opublikowana w formie książkowej w Londynie, opowiada historię sikhijskiego żołnierza pojmanego przez Niemców w Marsylii na początku wojny. W Obozie Półksiężyca przebywało około 80 jeńców sikhijskich, bohater powieści i jego szwadron trafiają właśnie tam. Niemiecka propaganda dżihadu ze względów oczywistych nie dotyczyła sikhów, dlatego powieściowy Hira ciągle śmieje się z Niemców, którzy próbują wciskać mu muzułmańską ideologię – choć jeńcom niemuzułmańskim zwykle podsuwano materiały mające na celu rozbudzenie w nich nacjonalistycznego poczucia niesprawiedliwości społecznej.
Mundy, który wiele podróżował po Indiach, Afryce i Bliskim Wschodzie, musiał mieć własne źródło informacji o życiu w obozie. Jego opisy dobrych warunków i cytaty z propagandowych gazet znalazły potwierdzenie w materiałach historycznych, jakimi obecnie dysponują badacze. Mundy pisze, że miejscowe kobiety i dzieci przychodziły popatrzeć na jeńców przez ogrodzenie, jak gdyby byli jakimiś egzotycznymi okazami – i to zupełnie prawdopodobne, bo o istnieniu obozu dużo się wtedy mówiło, a z dostępnych dziś dokumentów wynika, że już w 1915 roku jeńcy z Obozu Półksiężyca byli wywożeni do Berlina, by statystować w filmach.
Mundy cudownie wyśmiewa niemiecki obóz. Inteligentne, ironiczne komentarze Hiry stanowią zabawną przeciwwagę dla prostackiej taktyki przymilania się, stosowanej w obozie. "Ani raz nie odwołali się do naszego poczucia sprawiedliwości. Apelowali do naszych brzuchów, do naszych sakiewek, żądzy i strachów, lecz nigdy do naszej prawości".
Wystawa w londyńskiej Brunei Gallery pt. "Empire, Faith and War: The Sikhs and World War One" rzuca nowe światło na ciężki los sikhów w czasie wojny. Można obejrzeć m.in. jeden z numerów gazety propagandowej "Hindostan" wydawanej w Obozie Półksiężyca, w której publikowano historie, raporty, a nawet wiersze mające podsycić nienawiść do Brytyjczyków. Jednak zdaniem kuratora wystawy, Parmjit Singh, w przypadku sikhów niemieckie wysiłki nie przyniosły żadnych owoców. Ci w większości pozostali lojalni wobec Brytyjczyków.
To samo można powiedzieć o około 50 Irlandczykach, którzy jak wynika z niemieckich dokumentów, trafili do Obozu Półksiężyca w lecie 1915 roku. Niestety, nie czuli się tam najlepiej. Jeden z jeńców, szeregowy Cornelius Rahilly, wspominał: "Nad całym obozem unosił się paskudny, mdły zapach Wschodu. Niektórzy jeńcy ciągle tańczyli, aż wpadali w szał. Wytrzeszczone białe gałki oczne tych pół-dzikusów, ich fantastyczne wirowanie z nożami wprawiało człowieka w hipnozę. Zdawało się, że ogląda się pokaz mocy z piekła rodem".
Irlandczyków też próbowano karmić propagandą i wmawiano, że za niemieckimi działaniami stoi znacznie większa polityka imperialna. Oni jednak okazali się odporni na indoktrynację, dlatego w ciągu czterech miesięcy wszyscy opuścili Obóz Półksiężyca, "gdzie ich obecność wzbudzała zaniepokojenie", jak to w notatce określił jeden z członków obozowego kierownictwa.
Komendanci obozu szybko wyciągnęli wnioski z irlandzkiej lekcji. Choć aspiracje polityczne związane z obozem porzucono już w 1917 roku, a większość jeńców po cichu wysłano do Rumunii, by pracowali na roli (szejk Salih wyjechał z Niemiec i zamieszkał w Szwajcarii) porażka tego przedsięwzięcia także dziś może być dla nas lekcją.
- Moim zdaniem ta historia jest pouczająca dlatego, że wielu ludzi do dziś myśli podobnie – tłumaczy Rogan. – Ludzie nadal wierzą, że muzułmanie mają skłonność do masowego fanatyzmu.
...
Co jest bzdura bo ilosc swirow jest socjologicznie uwarunkowana wszedzie . Jednak w spolecznosci jednorodnej poslugujacej sie jezykiem arabskim liczacej okolo 700 mln ten 1 % to 7 milionow ... Gdy w Polsce to 380 tys . Stad gdy islamisci zjada do jednego kraju jest problem bo ich duzo .
...
Widzimy tu potwornosci Niemiec gotowi byli na kazda potwornosc byle wygrac . Jakby muzulmanie rozpoczeli maskre Anglikow i Francuzow bylo by super prawda ! Niby dla Niemiec ale sie nie udalo . Natomiast wyszlo w dzikim kraju Rosji ! Tam Niemcy wyslali Lenina ktory rozpoczal masakre . I wyszlo nadspodziewanie ! Rosja upadla ...
To w takiej atmosferze wyrosl Hitler . Bizancjum . Zadna metoda nie smierdzi byle do celu . Adolf poszedl do sciany on juz likwidowal milionami . A prywatnie byl wegetarianinem ... ,,Wrazliwy czlowiek" ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:31, 07 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Dżihad cesarza Wilhelma
Cesarz Niemiec Wilhelm II indoktrynował jeńców wojennych wyznania muzułmańskiego w wygodnych obozach, układał się z sułtanem i obiecywał żołnierzom półksiężyca glorię zwycięstwa. Dlaczego jego plan się nie powiódł?
To zastanawiające, że przy obecnej drażliwej sytuacji politycznej na świecie tak mało osób zna historię Halbmondlager, czyli Obozu Półksiężyca, niewielkiego obozu dla jeńców wojennych z okresu I wojny światowej, zorganizowanego przez Niemców w Zossen pod Berlinem.
Obóz w Zossen w niczym nie przypominał typowych obozów jenieckich znanych z historii, choćby dlatego, że zarezerwowany był dla muzułmanów. Od samego początku jeńcom żyło się tam relatywnie wygodnie, wręcz luksusowo. Niemcy zapewniali więzionym muzułmanom wszystko, czego potrzebowali, by swobodnie praktykować swoją religię: jeńcy mieli dostęp do świętych tekstów, mogli przestrzegać ramadanu, wybudowano im nawet meczet – pierwszy na niemieckiej ziemi – w którym nauki wygłaszali szanowani goście, wśród nich przywódcy duchowi i muzułmańscy uczeni.
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Obóz Półksiężyca był pionierskim przykładem humanitarnego traktowania jeńców wojennych, jakie później narzuciła Konwencja Genewska. Obóz w Zossen spełniał inne zadanie: był symbolicznym sercem ukochanego – i jak się później okazało nieudanego – projektu cesarza Niemiec Wilhelma II, który pragnął z muzułmańskich żołnierzy walczących po stronie Francji i Wielkiej Brytanii uczynić bitnych dżihadystów, lojalnych wobec Niemiec. Choć autorzy niemieckich opracowań historycznych dość dokładnie opisali ten nietypowy obóz, dla reszty świata Zossen do niedawna pozostawał jedną z wielu zapomnianych opowieści z czasów wielkiej wojny. Przy okazji obchodów setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej powróciło zainteresowanie obozem i jego rolą w przebiegu konfliktu.
Nieoczekiwanym prorokiem cesarskiego dżihadu okazał się niemiecki arystokrata, podróżnik i dyplomata Max von Oppenheim. 54-letni orientalista ze słynnej bankierskiej dynastii powrócił do ojczyzny po 20 latach podróży i badań na Wschodzie, i zanim jeszcze Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, zdołał przekonać kochającego Orient cesarza, że islam może być ich tajną bronią. Oppenheim wierzył, że dobrze naoliwiona machina propagandowa i sprawna kampania nienawiści sprowokują masowe powstanie muzułmańskie przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji na terytoriach kolonialnych, takich jak Indie, Indochiny czy północno-zachodnia Afryka.
- Wielu Niemców uważało go za maniaka – mówi historyk Eugene Rogan, autor książki "The Fall of the Ottomans", która ukaże się niebawem. – Miał dość osobliwe poglądy na muzułmanów, uważał, że można ich łatwo sprowokować do bezzasadnie ekstremistycznych zachowań.
Kajzer uwierzył Oppenheimowi na słowo i poprzysiągł sobie, że "rozjątrzy muzułmański świat" przeciwko Brytyjczykom. Tajny traktat między Niemcami i Imperium Otomańskim zawarty 2 sierpnia 1914 roku, zapoczątkował dziwaczne małżeństwo polityczne Wilhelma II z sułtanem Mehmedem V. Tego samego dnia Oppenheim wprowadził się do swojego nowego biura w Berlinie, centrum zarządzania niemiecką propagandą dżihadu.
Głównym celem kampanii byli muzułmańscy jeńcy wojenni, którzy bohatersko walczyli po stronie aliantów w pierwszych bitwach I wojny światowej. Operacji sprzyjało umieszczenie ich w kontrolowanym środowisku, niedaleko kwatery głównej Oppenheima. – Niemcy spodziewali się, że więźniowie szybko ulegną propagandzie. Liczyli, że grając na islamie, nastawią ich przeciwko państwom ententy – tłumaczy Rogan.
Muzułmańscy jeńcy wojenni od samego początku byli pionkami w cesarskim przedsięwzięciu na znacznie większą skalę. Na początku listopada, gdy sułtan – za namową Niemiec – w meczecie w Konstantynopolu ogłosił Wielką Brytanię, Francję i Rosję wrogami islamu, niemiecki ambasador w tym mieście poszedł jeszcze dalej i z balkonu ambasady wygłosił ekstrawaganckie oświadczenie.
Na balkonie towarzyszyło mu 14 muzułmańskich jeńców z Maroka, Algierii i Tunezji. Ich zadanie polegało na odczytaniu starannie spreparowanej odezwy po arabsku i turecku, i obiecanie tłumowi, że zabiorą niemiecki dżihad do Afryki Północnej. Po wystąpieniu ambasadora jeńcy ponieśli ulicami miasta rozpartego na szezlongu Karla Emila Schabingera von Schowingena, współpracownika Oppenheima, zachęcając demonstrujących mieszkańców, by palili i plądrowali sklepy należące do Brytyjczyków i Francuzów. Gdy rozzuchwalona świta Schabingera wniosła do go do lobby jego hotelu, towarzyszący mu turecki policjant wypalił z pistoletu do zabytkowego angielskiego zegara stojącego na końcu holu, symbolicznie zwieńczając ten burzliwy dzień.
Spektakl nadał ton wysiłkom propagandy, bo sukces obozu jenieckiego Oppenheima był uzależniony od tego rodzaju precyzyjnie zaplanowanych ekscesów. Na terenie obozu przebywało nie więcej niż cztery – pięć tysięcy jeńców (choć żołnierzy muzułmańskich lokowano też w sąsiednim obozie Weinberg, objętym programem propagandowym) – już sama nazwa wskazuje, że Obóz Półksiężyca był z rozmysłem wystylizowaną sceną teatralną dla globalnej widowni. Jak w programie dokumentalnym "The World's War" stacji BBC wyjaśnia niemiecka historyk Heike Liebau, Półksiężyc był "obozem na pokaz".
Niemcy drukowali kartki pocztowe przedstawiające jeńców uprawiających sport i uczestniczących w obrzędach religijnych, czy uboju rytualnym zwierząt. Najważniejszym elementem propagandy był drewniany meczet w stylu otomańskim, z misternie zdobionymi drzwiami, szeroką kopułą i pojedynczym minaretem. Zbudowano go, by "udowodnić, że Niemcy są prawdziwym przyjacielem islamu", tłumaczy Liebau. – Meczet nie powstał z pobudek religijnych, zbudowano go wyłącznie po to, by służył celom niemieckiej propagandy.
Biuro Oppenheima rozsiewało plotkę, że sam cesarz Wilhelm z własnej kieszeni zapłacił za kosztowną budowę.
- Wiemy, że jeńców odwiedzali różni mówcy, więc zapewne odbywały się tam wykłady – mówi Rogan. – Owszem, meczet miał być miejscem kultu religijnego, ale piątkowe modły to przecież doskonała okazja do indoktrynacji politycznej i propaganda z pewnością wykorzystywała tę platformę. Zbudowanie meczetu miało na celu coś więcej, niż tylko zapewnienie jeńcom wolności wyznawania religii. Chodziło o stworzenie miejsca, gdzie przekaz polityczny zostanie wzmocniony autorytetem religijnym.
Niebywała troska, z jaką tworzono to jedyne w swoim rodzaju środowisko Obozu Półksiężyca to w dużej mierze zasługa pewnego wyjątkowo zaangażowanego współpracownika biura Oppenheima.
Szejk Salih al-Sharif, tunezyjski nacjonalista, trafił do Berlina z szeregów otomańskiego wywiadu. Dość szybko zwrócił na siebie uwagę, dostarczając Oppenheimowi dokument pt. "Dżihad to obowiązek", który później niemiecka prasa wykorzystywała, by dowodzić, że to nie Niemcy wymyśliły świętą wojnę. Salih, zawsze odziany w tradycyjny burnus i z turbanem na głowie, wyróżniał się w biurze.
Jako niezachwiany zwolennik niepodległości Maghrebu, Salih bardzo poważnie traktował pracę jako propagandzista. Osobiście wizytował linię frontu – świadkowie donosili, że znad linii okopów w ziemi niczyjej co jakiś czas wyłaniał się jego turban, gdy Salih po arabsku przemawiał do muzułmanów walczących po stronie Francji. Z czasem nabrał takiej pewności siebie, że napisał nawet prywatny list do kajzera, w którym przekonywał, że prestiż Niemiec w arabskim świecie wiele by zyskał, gdyby cesarz oddał niemieckie kolonie we wschodniej i zachodniej Afryce. Wilhelm uprzejmie odmówił.
Z niemieckich źródeł historycznych wynika, że Salih z wielkim zaangażowaniem działał na rzecz muzułmańskiego obozu jenieckiego, gdzie realizował się jako przywódca duchowy. Wygłaszał mowy, nauczał, zainicjował wydawanie obozowej gazety propagandowej, "Al-Djihad", która po raz pierwszy ukazała się po arabsku w marcu 1915 roku, i sam pisał do niej artykuły. Dbał też, by kongregacji niczego nie brakowało.
Wśród nagrań z przesłuchań z czasów I wojny światowej, opublikowanych niedawno w Turcji, znajdują się zeznania byłego jeńca Obozu Półksiężyca, Ahmeda bin Husseina, rolnika z Marrakeszu, który z wielkim entuzjazmem opisywał obozowe życie. "Zrobili nam nawet przyjemność i zorganizowali kuchnię. Nie podawali wieprzowiny, karmili nas dobrym mięsem halal, dawali pilaw, ciecierzycę, itp. Dali trzy koce, bieliznę, parę nowych butów, etc. Każdemu z nas. Raz na trzy dni prowadzili nas do łaźni i podcinali włosy". Dalej mężczyzna opisuje, jak do obozu przyjechali werbownicy. Jeszcze tego dnia wraz z tuzinem jeńców na ochotnika zgłosił się do walki w szeregach armii otomańskiej. "Inni się bali", dodał.
Niemcy liczyli, że zapewniając muzułmańskim jeńcom luksusy, zdobędą ich zaufanie na tyle, że żołnierze przejdą na ich stronę i tłumnie zgłoszą się do udziału w świętej wojnie sułtana w koloniach. Sprytny plan, który niespodziewanie przyniósł odwrotny skutek. Bin Hussein, co warto odnotować, składał zeznania po tym, jak trafił do niewoli po raz drugi – schwytany przez tę samą stronę. Rogan podejrzewa, że był zamieszany w rebelię przeciwko nowym otomańskim dowódcom, co potwierdzałoby, że plan rekrutacyjny był nieskuteczny. – Z amerykańskich źródeł wynika, że morale wśród tych żołnierzy było raczej niskie. Niemcy, którzy z początku dobrze ich traktowali, nagle wysłali ich na front, by walczyli w bardzo trudnych warunkach, w upale i suszy – tłumaczy badacz.
Ochotników z Obozu Półksiężyca i sąsiedniego Weinberg, którzy uwierzyli w propagandę, wcale nie było mało. Tylko do Bagdadu trafiło około trzy tysiące muzułmańskich rekrutów, gotowych podjąć walkę na frontach w Mezopotamii i Persji. – To nie byle co – podkreśla Rogan. – Tylko, że oni tak naprawdę nie wiedzieli, o co walczą. Raczej nie motywował ich dżihad. Prawdopodobnie obiecano im dobre traktowanie i chwałę.
Dlaczego nie motywował ich dżihad? Bardziej zasadne byłoby pytanie o to, dlaczego w ogóle miałby to być dżihad. Jak zauważa Rogan, ta koncepcja od początku wydawała się mętna. – Co to za dżihad, który koncentruje się na trzech krajach Zachodu, a jednocześnie wyklucza trzy inne kraje Zachodu. Masz nienawidzić Wielkiej Brytanii i Francji, ale nie Niemiec, Bułgarii i Austrii. Jakże to tak? – zastanawia się Rogan. Jego zdaniem Oppenheim i garstka rozentuzjazmowanych orientalistów z jego kręgu po prostu żyli złudzeniami. – Mieli mylne przekonanie, że wszyscy muzułmanie zachowują się w jednakowo fanatyczny sposób: modlą się wspólnie, całymi zastępami, więc to oczywiste, że wszyscy myślą tak samo. Jeśli zdołasz obrócić to na swoją korzyść, zyskasz potęgę, którą wystarczy odpowiednio zmotywować i zmobilizować. Tylko, że to tak nie działa.
- Muzułmanie to tacy sami ludzie jak inni. O ich gotowości zaangażowania się w coś tak niebezpiecznego, jak wojna decydują różne czynniki, jak choćby własny interes, obawy, czy zagrożenia, z jakimi mają do czynienia. Nie wystarczy machnąć mieczem czy Koranem i kazać im iść na wojnę.
Wiele mówiący wydaje powód, który motywował do bohaterskich działań pewnego jeńca Obozu Półksiężyca, nazwiskiem Mir Mast. Fascynującą historię muzułmanina "o twarzy człowieka, urodzonego, by przetrwać", przybliża prezenter David Olusoga w programie "The World's War". Mast, prosty wieśniak z górzystego pogranicza indyjsko-afgańskiego, został pojmany i trafił do Obozu Półksiężyca po tym, jak zdezerterował z szeregów koalicji podczas bitwy pod Neuve Chapelle w 1915 roku. Olusoga prześledził jego niezwykłe losy od chwili, gdy zgodził się wyruszyć w niebezpieczną misję do Kabulu, gdzie w imieniu Niemców miał przekonać króla Afganistanu, by ten wycofał poparcie dla Wielkiej Brytanii. Jak się okazuje, Mast miał własny prywatny interes w wyprawie do Kabulu: to był jego powrót do domu.
Podobny przykład duchowego oporu ujawniają nagrania, dokonane w ramach badania etnograficznego, prowadzonego w obozie w 1915 roku przez niemieckiego uczonego (badacz zgromadził 2600 nagrań więźniów w 250 językach). Jeden z jeńców, Chote Singh, recytuje do gramofonu wyuczone zdanie - "Niemiecki kajzer o mnie bardzo dba" - po czym zaczyna się śmiać.
Z zabawnej powieści angielskiego pisarza Talbota Mundy’ego "Hira Singh" z 1917 roku, wynika, że już w tamtym czasie świat kpił z muzułmańskiego obozu i naiwnych poglądów niemieckich orientalistów marzących o własnym dżihadzie. Krótka powieść wydana w odcinkach w amerykańskim czasopiśmie rozrywkowym w 1917 roku, a rok później opublikowana w formie książkowej w Londynie, opowiada historię sikhijskiego żołnierza pojmanego przez Niemców w Marsylii na początku wojny. W Obozie Półksiężyca przebywało około 80 jeńców sikhijskich, bohater powieści i jego szwadron trafiają właśnie tam. Niemiecka propaganda dżihadu ze względów oczywistych nie dotyczyła sikhów, dlatego powieściowy Hira ciągle śmieje się z Niemców, którzy próbują wciskać mu muzułmańską ideologię – choć jeńcom niemuzułmańskim zwykle podsuwano materiały mające na celu rozbudzenie w nich nacjonalistycznego poczucia niesprawiedliwości społecznej.
Mundy, który wiele podróżował po Indiach, Afryce i Bliskim Wschodzie, musiał mieć własne źródło informacji o życiu w obozie. Jego opisy dobrych warunków i cytaty z propagandowych gazet znalazły potwierdzenie w materiałach historycznych, jakimi obecnie dysponują badacze. Mundy pisze, że miejscowe kobiety i dzieci przychodziły popatrzeć na jeńców przez ogrodzenie, jak gdyby byli jakimiś egzotycznymi okazami – i to zupełnie prawdopodobne, bo o istnieniu obozu dużo się wtedy mówiło, a z dostępnych dziś dokumentów wynika, że już w 1915 roku jeńcy z Obozu Półksiężyca byli wywożeni do Berlina, by statystować w filmach.
Mundy cudownie wyśmiewa niemiecki obóz. Inteligentne, ironiczne komentarze Hiry stanowią zabawną przeciwwagę dla prostackiej taktyki przymilania się, stosowanej w obozie. "Ani raz nie odwołali się do naszego poczucia sprawiedliwości. Apelowali do naszych brzuchów, do naszych sakiewek, żądzy i strachów, lecz nigdy do naszej prawości".
Wystawa w londyńskiej Brunei Gallery pt. "Empire, Faith and War: The Sikhs and World War One" rzuca nowe światło na ciężki los sikhów w czasie wojny. Można obejrzeć m.in. jeden z numerów gazety propagandowej "Hindostan" wydawanej w Obozie Półksiężyca, w której publikowano historie, raporty, a nawet wiersze mające podsycić nienawiść do Brytyjczyków. Jednak zdaniem kuratora wystawy, Parmjit Singh, w przypadku sikhów niemieckie wysiłki nie przyniosły żadnych owoców. Ci w większości pozostali lojalni wobec Brytyjczyków.
To samo można powiedzieć o około 50 Irlandczykach, którzy jak wynika z niemieckich dokumentów, trafili do Obozu Półksiężyca w lecie 1915 roku. Niestety, nie czuli się tam najlepiej. Jeden z jeńców, szeregowy Cornelius Rahilly, wspominał: "Nad całym obozem unosił się paskudny, mdły zapach Wschodu. Niektórzy jeńcy ciągle tańczyli, aż wpadali w szał. Wytrzeszczone białe gałki oczne tych pół-dzikusów, ich fantastyczne wirowanie z nożami wprawiało człowieka w hipnozę. Zdawało się, że ogląda się pokaz mocy z piekła rodem".
Irlandczyków też próbowano karmić propagandą i wmawiano, że za niemieckimi działaniami stoi znacznie większa polityka imperialna. Oni jednak okazali się odporni na indoktrynację, dlatego w ciągu czterech miesięcy wszyscy opuścili Obóz Półksiężyca, "gdzie ich obecność wzbudzała zaniepokojenie", jak to w notatce określił jeden z członków obozowego kierownictwa.
Komendanci obozu szybko wyciągnęli wnioski z irlandzkiej lekcji. Choć aspiracje polityczne związane z obozem porzucono już w 1917 roku, a większość jeńców po cichu wysłano do Rumunii, by pracowali na roli (szejk Salih wyjechał z Niemiec i zamieszkał w Szwajcarii) porażka tego przedsięwzięcia także dziś może być dla nas lekcją.
- Moim zdaniem ta historia jest pouczająca dlatego, że wielu ludzi do dziś myśli podobnie – tłumaczy Rogan. – Ludzie nadal wierzą, że muzułmanie mają skłonność do masowego fanatyzmu.
...
Co jest bzdura bo ilosc swirow jest socjologicznie uwarunkowana wszedzie . Jednak w spolecznosci jednorodnej poslugujacej sie jezykiem arabskim liczacej okolo 700 mln ten 1 % to 7 milionow ... Gdy w Polsce to 380 tys . Stad gdy islamisci zjada do jednego kraju jest problem bo ich duzo .
...
Widzimy tu potwornosci Niemiec gotowi byli na kazda potwornosc byle wygrac . Jakby muzulmanie rozpoczeli maskre Anglikow i Francuzow bylo by super prawda ! Niby dla Niemiec ale sie nie udalo . Natomiast wyszlo w dzikim kraju Rosji ! Tam Niemcy wyslali Lenina ktory rozpoczal masakre . I wyszlo nadspodziewanie ! Rosja upadla ...
To w takiej atmosferze wyrosl Hitler . Bizancjum . Zadna metoda nie smierdzi byle do celu . Adolf poszedl do sciany on juz likwidowal milionami . A prywatnie byl wegetarianinem ... ,,Wrazliwy czlowiek" ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|