Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:20, 25 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
26 stycznia - Dzień Islamu w Kościele katolickim
Pod hasłem "Ku prawdziwemu braterstwu między muzułmanami i chrześcijanami", w poniedziałek 26 stycznia obchodzony będzie XV Dzień Islamu w Kościele katolickim. Dzień modlitw poświęcony islamowi ustanowiła w 2001 roku Konferencja Episkopatu Polski.
Organizatorami Dnia Islamu, tradycyjnie po zakończeniu Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, są Komitet ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego Konferencji Episkopatu Polski i Rada Wspólna Katolików i Muzułmanów.
Dzień Islamu nawiązuje do tegorocznego przesłania Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, kierowanego do wyznawców islamu na zakończenie ramadanu - muzułmańskiego miesiąca postu. Hasłem tegorocznego Dnia Islamu są słowa "Ku prawdziwemu braterstwu między muzułmanami i chrześcijanami".
Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego kard. Jean-Louis Tauran zachęca w nim do podjęcia wspólnego wysiłku budowania pokoju i pojednania zwłaszcza tam, gdzie chrześcijanie i muzułmanie wspólnie cierpią z powodu okrucieństwa wojny.
"Oby nasza przyjaźń zawsze inspirowała nas do współpracy w mądrym i roztropnym stawianiu czoła tym licznym wyzwaniom. W ten sposób przyczynimy się do zmniejszenia napięć i konfliktów oraz do rozwijania dobra wspólnego. Pokażmy również, że religie mogą być źródłem zgody z pożytkiem dla całego społeczeństwa” – napisał w przesłaniu kard. Tauran.
Zachęca w nim też, "by modlitwa, pojednanie, sprawiedliwość, pokój i rozwój pozostały naszymi priorytetami dla pomyślności i dobra całej rodziny ludzkiej".
Ogólnopolskie obchody Dnia Islamu, będą miały miejsce, jak co roku, w Warszawie. Na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego odbędzie się sesja naukowa i jubileuszowa. Spotkanie rozpocznie przewodniczący Komitetu KEP ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi bp Romuald Kamiński. Następnie przedstawiciele obydwu religii czytać będą Pismo Święte i Koran, modlić się i dyskutować.
Bp Kamiński powiedział PAP, że tegorocznym obchodom Dnia Islamu, będzie towarzyszyć refleksja nad tym, co udało się dokonać w dialogu międzyreligijnym przez piętnaście lat. "Ale chcemy też nawiązać do tych trudnych wydarzeń, które miały miejsce w Europie i na całym świecie" - zaznaczył. Biskup dodał, że udział w obchodach tego jubileuszu zapowiedziała spora grupa muzułmańska, a także przedstawiciele ambasad państw islamskich.
Obchodom - podkreślił bp Kamiński - oprócz sesji naukowej, towarzyszyć będzie modlitwa "o dar lepszego zrozumienia, dar pokoju i wzajemnego szacunku wobec drugiego człowieka".
Dzień Islamu w Kościele katolickim w Polsce obchodzony jest od 2001 roku. Ustanowiono go decyzją Konferencji Episkopatu Polski jako dzień modlitw poświęcony islamowi. Organizację ogólnopolskich obchodów powierzono Radzie Wspólnej Katolików i Muzułmanów oraz Komitetowi ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego KEP. Współpracuje z nimi Instytut Dialogu Kultury i Religii UKSW i Akcja Katolicka Diecezji Warszawsko-Praskiej.
Rada Wspólna Katolików i Muzułmanów powstała w 1997 r. i stawia sobie za cel propagowanie dialogu między wyznawcami tych dwóch religii. Jest organizacją oficjalnie uznaną przez KEP. To w odpowiedzi na prośbę katolickiej strony Rady Episkopat podjął w 2000 r. decyzję o obchodzeniu Dnia Islamu w Kościele katolickim w Polsce 26 stycznia każdego roku.
Pierwszy Dzień Islamu w Kościele katolickim odbył się w kościele pod wezwaniem św. Marcina w Warszawie. Mszę św. w intencji pokoju i poszanowania życia ludzkiego odprawił wówczas bp Tadeusz Pikus, delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. dialogu katolików i muzułmanów, członek Zarządu Głównego Rady Wspólnej Katolików i Muzułmanów.
Komitet ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi działa w ramach Rady do Spraw Dialogu Religijnego KEP. Pierwszym przewodniczącym Komitetu był bp Tadeusz Pikus. Od 2007 roku jest nim bp Romuald Kamiński biskup pomocniczy z Ełku.
Liczbę wyznawców islamu w Polsce ocenia się na 20-25 tys. osób.
...
Tak . Dobro jest ciche .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:41, 26 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Dziś Dzień Islamu w Kościele katolickim
Referat o Państwie Islamskim i stosunku do niego muzułmanów - to jeden z punktów obchodów 15. Dnia Islamu w Kościele katolickim w Polsce. To unikatowe w skali świata przedsięwzięcie Episkopatu Polski. Biskupi chcą, aby dzień ten był zawsze przede wszystkim "dniem modlitw poświęconych islamowi".
Centralne uroczystości odbędą się na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Na uczelni zaplanowano całodniowe spotkanie, w ramach którego oprócz modlitw przewidziano sesję naukową i spotkanie rocznicowe.
Tematyka Dnia Islamu zawsze nawiązuje do aktualnego przesłania Papieskiej Rady do spraw Dialogu Międzyreligijnego, kierowanego do wyznawców islamu na zakończenie ramadanu.
Tym razem Watykan zaproponował jako motyw przewodni słowa: "Ku prawdziwemu braterstwu między muzułmanami i chrześcijanami". Stolica Apostolska zaapelowała przy okazji do muzułmanów o podjęcie wspólnego wysiłku budowania pokoju i pojednania.
Dzień Islamu w Kościele katolickim zainicjowali ludzie świeccy. W latach dziewięćdziesiątych z pomysłem spotkań z muzułmanami wyszła warszawska Fundacja Dzieło Odbudowy Miłości. Organizacja zajmuje się działalnością charytatywną i przedsięwzięciami na rzecz budowania pokoju między ludźmi.
Dziś nad całością czuwają Rada Wspólna Katolików i Muzułmanów oraz Episkopat Polski.
...
Tak pamietajmy ze niedlugo bedziemy jednoscia ! Takze z islamem (wyznania w jezyku polskim piszemy z malej katolicyzm , zydzi , islam itp. takie sa zasady ) .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 13:17, 25 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Lekarze twierdzą, że to był cud. Dziecko urodziło się wewnątrz worka owodniowego
Cudowny poród: dziecko urodziło się wewnątrz worka owodniowego
Wcześniak, który przyszedł na świat otoczony workiem owodniowym, został okrzyknięty przez lekarzy "cudem medycznym" - informuje "Metro".
Silas urodził się przez cesarskie cięcie trzy miesiące przed planowaną datą. Lekarze ze szpitala w Kalifornii byli zaskoczeni, gdy zauważyli, że noworodek leży skulony w nienaruszonym worku owodniowym i oddycha przez łożysko. Zazwyczaj ta naturalna osłona zostaje zniszczona podczas porodu.
Lekarze szybko wyjęli noworodka, ale jak sami przyznają, taki widok był dla nich czymś zupełnie nowym. Również dla matki dziecka było to niepowtarzalne przeżycie.
Mały Silas, mimo że jest wcześniakiem, ma się dobrze i przed końcem marca wróci do domu.
...
Dla Boga nie ma nic niemozliwego
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:43, 02 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Noworodek nie dawał oznak życia. Osiem minut później wydarzył się cud - justgiving.com/theonicu/
Rodzice małego Theo byli pewni, że dziecko jest martwe. Tuż po porodzie nie dawało bowiem znaków życia. Jednak osiem minut później wydarzył się cud - informuje "Daily Mirror".
Mały Theo urodził się przez cesarskie cięcie. Zaraz po narodzinach nie oddychał, a jego serce przestało pracować. Lekarze ze szpitala w Norwich natychmiast przystąpili do akcji reanimacyjnej. Gdy zrozpaczeni stracili nadzieję, stała się rzecz niezwykła - serce chłopca zaczęło bić.
Ciąża przebiegała prawidłowo i nic nie zapowiadało tak dramatycznego porodu. Podczas akcji ratunkowej dziecko zaczęło sinieć i istniała obawa, że będzie miało uszkodzony mózg. Na szczęście teraz, po pięciu miesiącach od tych wydarzeń, rozwija się prawidłowo.
Rodzice prowadzą zbiórkę w internecie na zakup specjalistycznego inkubatora - takiego samego jak ten, który uratował życie małego Theo.
~Ewa : Brawo Rodzice. Niech im życiu Pan Bóg błogosławi i dzieciątku :)Oby więcej takich wiadomości
~Dzięki PANU BOGU!+AMEN!+ : W Polsce,też-takie cuda się zdarzały!+
...
Wszystko w reku Boga .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:35, 10 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Uratowali 18-miesięczne dziecko z lodowatej rzeki. Wcześniej słyszeli tajemnicze głosy
Uratowali 18-miesięczne dziecko z lodowatej rzeki. Wcześniej słyszeli tajemnicze głosy - foxnews.com
18-miesięczne dziecko zostało uratowane po 14 godzinach z samochodu, który wpadł do rzeki w stanie Utah. Do wypadku doszło w odludnym miejscu i dopiero po wielu godzinach wędkarz dostrzegł unoszące się na powierzchni wody auto. Wydobyte dziecko w stanie krytycznym trafiło do szpitala. Jego matka kierująca samochodem utonęła.
Dziewczynka wisiała w swoim foteliku tuż nad taflą lodowatej wody. Woda była tak zimna, że czworo policjantów i strażaków biorących w akcji trafiło do szpitala z objawami hipotermii. Służby wciąż nie wiedzą, dlaczego samochód zjechał do rzeki.
Na jaw wyszły jednak nowe fakty. Czterech policjantów, niezależnie od siebie zeznało, że słyszeli kobiecy głos z wnętrza samochodu wzywający pomocy. To zdumiewające, gdyż matka w tym czasie już nie żyła, a 18-miesięczne dziecko nie mogło się komunikować z funkcjonariuszami.
...
Czyli cud ! Matka po smierci wezwala pomoc dla dziecka . O tym naucza Kosciół ze swieci obcuja z nami REALNIE ! Są obok . Ci z czyscca tez !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:44, 22 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Prof. Janusz Skalski o uratowaniu Adasia: to była sytuacja absolutnie cudowna
Ewa Koszowska
22 kwietnia 2015, 07:14
O dwuletnim Adasiu, który przeżył hipotermię ze skrajnie niską temperaturą, rozpisywały się media na całym świecie. Chłopiec wyszedł w środku nocy w samej piżamie z domu w podkrakowskich Racławicach i o mało nie zamarzł.
- To były zwłoki. W momencie, kiedy trafia do nas pacjent, który nie ma żadnych odruchów neurologicznych, cech krążenia i oddechu, to mamy prawo określić taki stan jako zwłoki. W niektórych wypadkach byłoby niegodnym człowieka, żeby takiego pacjenta reanimować. W tym wypadku to dziecko miało szansę - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Janusz Skalski. Według profesora uratowanie Adasia było cudem.
Profesor wspomina także przypadek z lat 80, kiedy do szpitala trafiło bardzo wychłodzone dziecko, które wpadło do studzienki kanalizacyjnej. - Pół godziny znajdowało się pod powierzchnią wody. Zanim trafiło do szpitala, upłynęła godzina. Podłączyliśmy wtedy krążenie pozaustrojowe. To dziecko bez szwanku przeżyło tę cała akcje i na własnych nogach poszło do domu - opowiada. Właśnie ukazała się książka prof. Janusza Skalskiego "Mam odwagę mówić o cudzie" wyd. Znak.
..
Lekarze tylko pomagają Bogu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:20, 21 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Pierwszy taki przypadek w historii. 18-letnia nosicielka wirusa HIV jest zdrowa
akt. 21 lipca 2015, 12:28
18-letnia Francuzka, zakażona wirusem HIV we wczesnym dzieciństwie, od 12 lat jest zdrowa i nie wykazuje żadnych oznak infekcji, choć nie bierze żadnych leków - pisze "BBC News" w relacji z obrad Międzynarodowego Stowarzyszenia AIDS (IAS) w Vancouver. To pierwszy taki udokumentowany przypadek na świecie dziecka żyjącego z wirusem HIV. I chociaż nie można mówić o całkowitym wyleczeniu choroby, naukowcy mają nowe nadzieje związane z dziewczynką.
Francuzka urodziła się w 1996 r. i została zakażona wirusem przez swą matkę, która była jego nosicielką. Mogło do tego dojść zarówno podczas porodu, jak i wkrótce po narodzinach. Gdy skończyła trzy miesiące, lekarze zastosowali u niej kurację antyretrowirusową złożoną z czterech leków.
Dziewczynka była leczona przez 5 lat, wtedy jej rodzice z nieznanych powodów zaprzestali dalszego podawania jej leków. Kiedy zbadano ją rok później, lekarze nie stwierdzili w jej organizmie występowania wirusa HIV. Postanowiono wtedy uszanować decyzję rodziców i jedynie monitorowano stan dziewczynki.
Od lat nic nie zmieniło się w stanie zdrowia młodej Francuzki. Z najnowszych badań, przeprowadzonych 12 lat po odstawieniu leków, kiedy skończyła 18 lat, wciąż nie widać oznak infekcji. Wirus HIV nadal może się u niej ukrywać, ale występuje w tak niewielkich ilościach, że nie można go wykryć we krwi dostępnymi metodami. Obecnie liczba wirusów w jej organizmie jest tak mała, że nie można ich wykryć.
- Pacjentka nie jest wyleczona, ale mamy do czynienia z trwałą remisją. Badania należałoby prowadzić na większej grupie dzieci - tłumaczy australijska wirusolog z Melbourne University Sharon Lewin. Zdaniem innych ekspertów jeden przypadek to faktycznie za mało, by mówić o przełomie i dlatego potrzebne są szeroko zakrojone eksperymenty.
Prof. Lewin dodaje, że przypadek Francuzki potwierdza jednak przede wszystkim to, że warto zastosować leczenie antyretrowirusowe tak wcześnie, jak tylko jest to możliwe. Ostrzega jednak, że nie można już mówić o jej wyleczeniu, gdyż wirus znowu może zacząć się namnażać.
Dr Asier Saez-Cirion z Instytutu Pasteura w Paryżu podkreśla, że tego rodzaju wieloletnie remisje infekcji po odstawieniu leków możliwe są u dorosłych, jak i u dzieci. Potrzebne są jednak dłuższe obserwacje. Przed ponad dwoma laty w USA wydawało się, że wolna od infekcji jest tzw. Mississippi baby, której również odstawiono leki. Jednak po 27 miesiącach zakażenie wirusem HIV znowu się nasiliło.
W Instytucie Pasteura monitorowanych jest 14 dorosłych pacjentów zakażonych wirusem HIV, którzy średnio od 10 lat nie zażywają żadnych leków antyretrowirusowych. Jeden z nich już od ponad 13 lat nie wykazuje żadnych objawów nawrotu infekcji.
- Wiemy, że remisje zakażenia wirusem HIV są możliwe, ale zdarza się to bardzo rzadko - podkreśla dr Saez-Cirion.
...
Nie ma przypadków są tylko znaki Boga.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:44, 31 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Młody Chilijczyk przeżył upadek z 17. piętra. "Nie pamiętam, jak spadałem"
23-latek z Chile przeżył upadek z 17. piętra. W trakcie imprezy wyszedł na balkon, stracił równowagę i spadł z wysokości 40 metrów. Tuż nad ziemią uderzył w blaszany dach wiaty kryjącej samochody. Przebił ją, uderzył w maskę jednego z aut i osunął się na ziemię.
Mężczyznę w stanie krytycznym przewieziono do szpitala. Choć lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, po tygodniu opuścił szpital. Pamiątką po feralnym upadku została złamana noga.
- Nie pamiętam, jak spadałem. Obudziłem się dopiero w szpitalu - mówił po powrocie na miejsce wypadku.
...
Znowu cud. Wszystko w reku Boga.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:49, 14 Paź 2016 Temat postu: |
|
|
swidnica.gosc.pl » Wiadomości z diecezji » Piorun go nie zabił
Piorun go nie zabił
ks. Roman Tomaszczuk
dodane 14.10.2016 13:14
Jarek i Iwona Szymańscy
Powinien zginąć nie tylko on, ale tez jego córka i nienarodzony wnuk.
Meteorolodzy przekonują: „Pioruny często uderzają w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od zasięgu występowania burzy. "Grom z jasnego nieba" może nas trafić nawet tam, gdzie tego się najmniej spodziewamy, przy czystym niebie. Czasem dochodzi też do wyładowania atmosferycznego bez pomocy chmury burzowej. Dzieje się to podczas kolizji skrajnie różnych mas powietrza na bardzo niewielkim obszarze, dosłownie kilkunastu metrów oraz tam, gdzie mamy do czynienia z nagromadzeniem się ładunków elektrycznych. Wyładowania tego typu są rzadkie i zwykle ani się ich nie słyszy, ani też nie widzi”.
Tym, razem było widać i słychać.
Niewielu pamięta jaka była pogoda 25 czerwca w Burkatowie. Ci którzy znają Jarka Szymańskiego – wiedzą to doskonale: było słonecznie, początek wakacji, doskonały dzień na relaks. Taki też był plan: grillowanie.
Gospodarzami byli Iwona i Jarek, popołudniu dołączyli do nich: ich córka i grupa przyjaciół. Na ruszt wrzucono: kiełbaski, karkóweczkę i pstrąga. – Po niego właśnie podszedłem – wspomina Jarek. – Był dla córki, więc ona tez była blisko. Na tarasie siedziała reszta.
– Zobaczyłam światło, błysk, trudno to opisać, krystaliczna światłość, biały ogień. Rozległ się potężny huk – opisuje Iwona. Inni pamiętają to samo. – Modliłam się gorąco: Panie nie zabieraj ich, nie teraz. Oddałam swoje życie jezusowi, wiele się dzieje Bożego w naszym życiu. Odkrywamy Miłosiernego, a jednak prosiłam: nie dzisiaj! Jeszcze nie! – przyznaje.
Zarówno Jarek jak i córka, Małgosia rażeni piorunem zesztywnieli i upadli na ziemię. Odrzuciło ich. Stracili przytomność.
W całym zdarzeniu brał udział jeszcze ktoś: rosnący pod sercem mamy Wojtek. Małgorzata była w ósmym miesiącu ciąży.
SMS o treści: „Proszę o modlitwę w intencji Jarka i jego córki w 8 miesiącu ciąży, którego w okolicy Świdnicy poraził piorun. Mama i dziecko – stan dobry, a Jarek jest na oddziale poparzeń w Poznaniu” – obiegł lotem… błyskawicy, najpierw kościelne środowiska regionu, ale wkrótce także Polski i połowy świata. – Według wszelkich reguł medycznych tego dnia, o tej godzinie powinno zakończyć się moje życie, ale też życie mojej córki i mojego nienarodzonego jeszcze wnuka – mówi Jarek, gdy staje przed kolejną grupą wiernych, by dać świadectwo miłości.
– Jezus dał nam drugą szansę, wierze, że to z powodu planów co do naszego życia – dodaje, a potem opowiada o swoim leczeniu w Poznaniu. Wspomina ordynatora, który podczas porannego obchodu zatrzymywał się każdego dnia przy jego łóżku, żeby rzucić jedno zdanie: To cud. – Ten człowiek musi mieć wielkie poparcie tam w górze, bo nie powinno go być wśród żywych – wyjaśniał zdziwionym studentom.
– Ja natomiast za odchodzącymi wołałem wyciągając na wierzch mój szkaplerz: – To jest moje poparcie, to jest moja ochrona – wspomina Jarek.
– Nikt nie potrafi wyjaśnić mojego szybkiego powrotu do zdrowia – mówi rażony piorunem. – Zaraz po zdarzeniu, miałem spalone włosy na głowie i pręgę, która szła w dół, z kolei na brzuchu mojej córki pręga miała kształt krzyża. Podłużne znamię widać też na skórze naszego wnuka, ale z tygodnia na tydzień, od dnia narodzin, 4 września, jest coraz słabsze – relacjonuje, a jego żona, Iwona sięga po telefon. Na zdjęciach widać wyraźnie naznaczony brzuch ciężarnej.
Kiedy Szymańscy dają świadectwo swojej miłości do Jezusa, wspominają jeszcze o jednym: nie zawsze tak było.
Więcej, od niedawna tak jest. Wcześniej nie mieli wiary żywej, od czasu swego nawrócenia widzą jednak działanie Boga w swoim życiu, a piorun to jeszcze jeden dowód, że Bóg chce się nimi posługiwać. – Dlatego każdemu kto chce słuchać chętnie opowiadamy o tym zdarzeniu – mówi Iwona. – To co się stało umocniło i tak naszą wielką miłość do Jezusa i Jego Matki, ufamy, że Jego miłosierdzie dotyka każdego człowieka – podsumowuje.
...
Wspaniala historia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:51, 16 Lis 2016 Temat postu: |
|
|
gosc.pl » Wiadomości » Tatry: Spadł 800 metrów z lawiną i przeżył!
Tatry: Spadł 800 metrów z lawiną i przeżył!
wt /tatromaniak.pl
dodane 16.11.2016 13:25
Obserwatorium Skalnate pleso w masywie Łomnicy
Kristo / CC 3.0
Niezwykle szczęśliwy finał wypadku lawinowego pod Łomnicą.
Do wypadku doszło w niedzielę, 13 listopada. Mężczyzna spadł z lawiną spod samego szczytu Łomnicy. Najprawdopodobniej sam wywołał oberwanie mas śniegu. O wypadku Horską Zachranną Slużbę poinformował brat poszkodowanego turysty.
Ze względu na złe warunki atmosferyczne nie udało się wystartować śmigłowcem. W czasie akcji do ratowników dodzwonił się mężczyzna porwany przez lawinę. Przekazał, że jest ranny w głowę i rękę. Poszkodowanego udało się zlokalizować w Dolinie Łomnickiej. Miał ogólne obrażenia i wychłodzony organizm.
Uratowany może mówić o ogromnym szczęściu - spadł z lawiną w 800-metrowe urwisko, a jednak przeżył.
...
Kto nie ma zginac ten nie zginie...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:05, 18 Gru 2016 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Przeżył katastrofę lotniczą, bo zamienił się miejscami z dziennikarzem. "Bóg dał mi drugą szansę"
Przeżył katastrofę lotniczą, bo zamienił się miejscami z dziennikarzem. "Bóg dał mi drugą szansę"
Dzisiaj, 18 grudnia (07:40)
Piłkarz zespołu Chapecoense Alan Ruschel przyznał, że przeżył katastrofę lotniczą 28 listopada, ponieważ zamienił się miejscami z jednym z dziennikarzy. "Bóg dał mi drugą szansę" - powiedział 27-letni obrońca.
Miejsce katastrofy lotniczej w Kolumbii
/LUIS EDUARDO NORIEGA A. /PAP/EPA
Ruschel miał miejsce w tylnej części maszyny, którą zespół brazylijskiej ekstraklasy podróżował do Medellin na pierwszy mecz finału Copa Sudamericana z Atletico Nacional.
Dyrektor klubu Cadu Gaucho poprosił mnie, żebym usiadł gdzie indziej, żeby z tyłu mogli razem usiąść wszyscy dziennikarze. Na początku nie chciałem, ale potem Jackson Follman namówił mnie, żebym usiadł tuż za nim. Tylko Bóg potrafi wyjaśnić, dlaczego przeżyłem. Dał mi drugą szansę - powiedział Ruschel.
Follman także przeżył katastrofę, choć z powodu odniesionych obrażeń trzeba było amputować mu nogę. Trzecim ocalałym piłkarzem Chapecoense był Neto. Pozostałych 19, którzy lecieli do Kolumbii, poniosło śmierć. Na pokładzie było 77 osób, z których zginęło 71.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że w samolocie skończyło się paliwo.
Nie pamiętam nic z wypadku. Kiedy mi powiedziano, co się wydarzyło, to było jak koszmarny sen. Ze skrawków informacji, które do mnie docierają, zaczynam coś rozumieć. Staram się o tym nie rozmawiać, unikam oglądania wiadomości, ale z tego co słyszałem, przyczyną była chciwość pilota - dodał Ruschel.
...
Dokladnie. Kto nie ma umrzec nie umrze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:58, 22 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
2-latek wypadł z piątego piętra w Sosnowcu
oprac.Katarzyna Bogdańska
akt. 22 marca 2017, 11:34
We wtorek wieczorem z balkonu mieszkania na piątym piętrze wypadł niespełna dwuletni chłopiec. Dziecko trafiło do szpitala.
Jak powiedziała rzeczniczka sosnowieckiej policji st. asp. Sonia Kepper, do wypadku doszło we wtorek późnym popołudniem na osiedlu Środula. Dwulatek i jego czteroletnia siostra byli pod opieką 71-letniego pradziadka.
- Kiedy na krótką chwilę spuścił z oczu dzieci, wychodząc do sąsiedniego pomieszczenia, dziewczynka podłożyła pod drzwi drobne sprzęty domowe, które pozwoliły jej dosięgnąć do klamki drzwi balkonowych. Kiedy je otworzyła, na balkon wszedł chłopczyk, który zmieścił się między szczeblami balustrady i spadł na ziemię - relacjonowała policjantka.
Dziecko przewieziono do szpitala; okazało się, że wypadek zakończył się bardzo szczęśliwie. - Po przebadaniu okazało się, że pomimo upadku na ziemię z tak dużej wysokości ma tylko stłuczone płuco, nie ma innych obrażeń. Lekarze określają stan chłopczyka jako stabilny. Zapowiadają, że będzie hospitalizowany przez kilka dni - dodała Kepper.
Jak mówi policja, wszystko wskazuje na to, że był to nieszczęśliwy wypadek. O tym, czy pradziadek będzie jednak odpowiadać za narażenie dzieci na niebezpieczeństwo, zdecyduje ostatecznie prokuratura. 71-latek był trzeźwy. To zupełnie normalna rodzina, a pradziadek jest całkowicie sprawną osobą - mówią policjanci.
Policjanci apelują do opiekunów, by starali się zapobiegać podobnym sytuacjom. - Jak widzimy, do podobnego wypadku może dojść podczas zaledwie chwili nieuwagi - podsumowała Kepper.
PAP
...
Kto ma nie zginac ten nie zginie. Bóg strzeze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 13:47, 11 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
W telefonie policjanta pojawił się obraz Maryi. Nikt nie wie, skąd się wziął
dk. Greg Kandra | Lip 11, 2017
Unknown / Fair use
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Pierwszy cud maryjny w telefonie komórkowym? Zapewne nie. Ale nie ma żadnego racjonalnego wyjaśnienia pojawienia się tego przedstawienia Maryi w telefonie.
O
to historia, którą na swoim koncie na Facebooku opublikował ks. Patrick Longalong, proboszcz jednej z parafii na Brooklynie. Dzielę się nią z Wami za jego przyzwoleniem:
Pewien nowojorski policjant zobaczył nagle w swoim telefonie obraz Matki Bożej trzymającej na ręku Dzieciątko Jezus.
Co to takiego?! – dziwił się.
Ks. Patrick wyjaśnia, co się wydarzyło dalej:
Znajomy podesłał mi to zdjęcie, pytając, czy znam ten obraz, i oznajmiając, że to długa historia. Powiedziałem mu, że zdjęcie przedstawia Matkę Bożą Karmiącą Mlekiem. Wówczas wyjaśnił mi, dlaczego o to pytał.
Jego znajomy, policjant z Nowego Jorku, robił komórką zdjęcia członkom swojej rodziny, lecz kiedy chciał sprawdzić ich jakość, okazało się, że zniknęły wszystkie zdjęcia za wyjątkiem tego jednego.
On sam zdjęcia tego nie rozpoznał. Co więcej, nie mógł sobie przypomnieć, żeby w ogóle je kiedykolwiek zrobił. Tak go ta sprawa zaaferowała, że zabrał swojego iPhone’a do sklepu firmowego Apple’a, aby zapytać, czy zdjęcie mogło zostać przypadkowo przez kogoś przesłane. W sklepie usłyszał, że nie ma żadnego śladu przypadkowego transferu zdjęcia, i że w związku z tym musiało ono powstać w jego telefonie.
Policjant zaczął rozpytywać członków rodziny, przyjaciół i znajomych księży, czy pomogliby mu ustalić, co to za obraz. Nikt nie potrafił mu pomóc. Ciągnęło się to aż dwa lata, aż pokazał zdjęcie mojemu przyjacielowi, a ten wysłał je do mnie. Ja je rozpoznałem.
To Matka Boża Karmiąca Mlekiem (ang. Our Lady of the Milk, hiszp. Nuestra Señora de la Leche) z najstarszego sanktuarium maryjnego w USA. Zdjęcie wyglądało na zrobione przez kogoś, kto sam odwiedził to sanktuarium, znajdujące się w miejscowości St. Augustine na Florydzie.
Jednak właściciel telefonu zaprzecza, jakoby kiedykolwiek tam się pojawił. Nie ma więc żadnego racjonalnego wyjaśnienia pojawienia się tego przedstawienia Maryi w telefonie.
A oto jak wygląda obraz Maryi znajdujący się w sanktuarium na Florydzie:
....
Jesli nie cud to znak bez watpienia!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:49, 20 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
Jego serce stanęło na dwadzieścia minut. Mówi, że spotkał Jezusa
Redakcja | Gru 05, 2016
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Cokolwiek to wydarzenie miałoby znaczyć, lekarze nie potrafią go racjonalnie wyjaśnić.
P
odczas szkolnej lekcji wychowania fizycznego Zack Clemens źle się poczuł i doznał zatrzymania akcji serca. Sytuacja była dla wszystkich dużym zaskoczeniem, bo 17-latek z Brownwood (Teksas, USA) prowadził zdrowy i aktywny tryb życia.
Jego serce zatrzymało się na dwadzieścia minut. Chłopak został natychmiast przewieziony do szpitala, gdzie przez kolejne trzy dni pozostawał w stanie zbliżonym do śpiączki. Potem nagle się wybudził, jakby nic wcześniej się nie stało.
Jednak najdziwniejsze miało się dopiero wydarzyć.
Po wybudzeniu Zack opowiedział rodzicom, Billy’emu i Theresie, co działo się z nim przez tych dwadzieścia minut, w których pozostawał w stanie śmierci klinicznej.
Zack twierdzi, że widział mężczyznę z długimi włosami i brodą. Jest przekonany, że rozpoznał w nim twarz Jezusa. Jezus miał położyć chłopcu dłoń na ramionach i utwierdzić go, że wszystko będzie dobrze.
Czytaj także: Zion – najmłodszy na świecie pacjent, który otrzymał obie dłonie [wideo]
Długie dwadzieścia minut, podczas których serce Zacka nie pracowało oraz jego nagłe ozdrowienie wprawiły zajmujących się młodym pacjentem lekarzy w prawdziwe osłupienie. Nie potrafili wytłumaczyć, co działo się z chłopcem, a przede wszystkim w jaki sposób zdołał przeżyć brak krążenia.
Tutaj możecie zobaczyć fragment serwisu amerykańskiej telewizji CBS FDW, która jako pierwsza poinformowała o tym przypadku:
[link widoczny dla zalogowanych]
Nawet najbardziej sceptyczna z możliwych hipotez wyjaśniających historię Zacka udowadnia, że życie ma w sobie o wiele większe pokłady siły, niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić. Dlatego zasługuje na to, by je szanować, chronić i dbać o nie na wszelkie możliwe sposoby. Nawet wtedy, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna.
Tekst pochodzi z portugalskiej edycji portalu Aleteia
...
Bezcenne przezycie. Nie ma granicy jak widzicie miedzy tym i tamtym Swiatem To dobrze!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:37, 26 Paź 2017 Temat postu: |
|
|
Zatrzymać najcenniejsze chwile. Wzruszające zdjęcia bliźniaków, z których jedno żyło tylko 11 dni…
Natalia Białobrzeska | 26/10/2017
Lindsey Brown | Fair Use
Komentuj
0
Udostępnij 1
Komentuj
0
Zdjęcia są zatrzymanymi wspomnieniami. Zdjęcia bliźniaków Williama i jego siostry są przypomnieniem 11 najszczęśliwszych dni życia, bo razem. Wzruszająca dokumentacja...
N
ależę do osób z rozwiniętą empatią, więc jak kogoś słucham, albo oglądam, albo czytam, to przeżywam. Tym razem bardzo tego nie chciałam. Skuliłam się w sobie jak jeż, żeby te emocje do mnie nie dotarły. Próbowałam podejść do tematu „na sucho”, z dystansem, profesjonalnie. Patrząc na te zdjęcia szybko zrozumiałam, że to tak jakbym chciała powiedzieć „nie rusza mnie to”. Tylko, że byłaby to nieprawda. A skoro tu jesteś, to popłaczmy razem. Kto wie, może ta historia coś w nas zmieni?
Krótka historia cudu
A wszystko wydarzyło się w grudniu 2016 roku. Bożonarodzeniowy cud. Oto Lindsey i Matthew Brentlinger, po kilkuletnich staraniach o dziecko, oczekują narodzin bliźniaków. Niestety na półmetku ciąży, szczęśliwi rodzice słyszą diagnozę, że jedno z bliźniąt ma nieoperacyjną wadę serca i prawdopodobnie nie dożyje narodzin. To gdzie ten „bożonarodzeniowy cud”?
Siedemnastego grudnia mama trzyma w swoich ramionach syna i córkę. Serca obu bliźniąt biją. Jedno, nie wiadomo jak długo, ale wiadomo, że niewystarczająco. To musiał być niewyobrażalnie trudny dzień. Oto Lindsey patrzy na nowonarodzone życie, oczekiwanego synka i nie może zrobić absolutnie niczego, by je zatrzymać. Wita i żegna się w tym samym momencie.
Całuje, gładzi po delikatnej buzi, próbując zachować smak, zapach i dźwięk każdej drobnej chwili. Tuli, karmi, ogrzewa, śpiewa i drży, bo nie wie, która kołysanka będzie tą ostatnią. W tej sytuacji nikt nie dziwiłby się rodzicom, gdyby poczuli się złamani, bez nadziei i pogrążeni w smutku. A jednak Lindsey i Matthew powiedzieli, że dzień, w którym wrócili wszyscy do domu był wyjątkowy.
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!
Galeria zdjęć
11 dni. Jak zatrzymać najcenniejsze chwile
Próbuję odtworzyć w pamięci moje minione 11 dni życia. Spróbuj ze mną. Co robiłeś, co jadłeś, co mruczałeś pod nosem, ile razy powiedziałeś mężowi/żonie i dzieciom, że ich kochasz, do ilu przyjaciół napisałeś „dobrze, że jesteś”, kogo przytuliłeś, jak często spoglądając w lustro uśmiechałeś się do siebie, o co się modliłeś, jakie kroki postawiłeś, by zrealizować swoje małe marzenie?
Moja odpowiedź jest przygnębiająca: wiem mniej więcej, niestety „więcej” nie pamiętam. Bo żeby skupić się na tym z czego uplecione jest życie, czyli na momentach, tych niespektakularnych i codziennych, to trzeba zwolnić, z czegoś zrezygnować, czasem wręcz zatrzymać się i nieustannie wzbudzać w sobie wdzięczność.
William żył 11 dni. Jego rodzice mogli być z nim tylko tyle. I ani minuty dłużej.
Co zrobili?
– Staraliśmy się, najlepiej jak tylko mogliśmy, skupić na radości tego wspólnego czasu i na tworzeniu wspomnień. Byliśmy na to gotowi i czuliśmy Boże błogosławieństwo w tym czasie poznawania naszego syna.
A co jeśli dzisiaj dowiedziałbyś się, że najbliższe 11 dni – będą Twoimi ostatnimi?
Czytaj także: Wielodzietni rodzice na Instagramie. Profile, które pokochasz
Zdjęcie, czyli złapana chwila
Ogromną wyobraźnią serca wykazał się przyjaciel Lindsey i Matthew, który zasugerował rodzicom, jak cenne może być udokumentowanie krótkiego życia ich synka i znalazł fotografkę, która podjęła się tej trudnej sesji. Dzięki temu możemy dziś poznać historię małego Williama.
Fotografie chwytają za serce i wyciskają łzy, bo wiemy, że rodzice już nie tulą swojego synka, że jego siostra ma cudownego anioła stróża, ale na tej bliźniaczej więzi powstała rysa, której nie da się wymazać. Jednak te zdjęcia pełnią rolę szczególną i bezdyskusyjną. Są zatrzymanymi wspomnieniami. Przypomnieniem 11 najszczęśliwszych dni życia, bo razem – powiedział Matthew.
Na początku tego roku, przez ponad miesiąc, każdego dnia robiłam jedno zdjęcie. Łapałam to co chciałam, żeby ze mną zostało. Po roku miałam wydrukować mój fotograficzny dziennik. Choć nie zrealizowałam planów, nadal mam w sobie przekonanie, że byłby to bezcenny album. Że warto do projektu wrócić, by te X dni przeżyć uważniej, by były najszczęśliwszymi w moim życiu.
...
Cale zycie jest cudem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 8:40, 28 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Chłopiec wprawił w osłupienie cały tramwaj! A jego siostra doświadczyła cudu…
Stefan Czerniecki | 28/03/2018
CHŁOPIEC W AUTOBUSIE
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Historia, o której dzisiaj chcę napisać, rozchodzi się po świecie pocztą pantoflową. Zachwyceni świadkowie tego wydarzenia przekazują wieść dalej. Potem ci następni opowiadają ją swoim znajomym, sąsiadom. Tak trafiła do ks. Jarosława Cieleckiego. A ten przekazał ją nam. Dziś pora na Ciebie.
To wydarzyło się zupełnie niedawno. Na południu Włoch. Na Sycylii. W Palermo. Nie pisano o tym w gazetach. Nie mówiono w wiadomościach. Nie poświęcono temu audycji radiowych.
Tego dnia świeciło piękne słońce. Słupki rtęci wskazywały 12 stopni Celsjusza. Dla mieszkańców Palermo zima jednak nadal trwała. Przyzwyczajeni raczej do temperatury z okolic trzydziestu stopni wciąż chodzili w swoich puchowych kurtkach, pokonując odcinki swego pełnego ulicznego rozgardiaszu miasta. Każdy do swoich zajęć. Do pracy, do szkół. Skuterami, samochodami, część pieszo.
Tego dnia część wybrała jazdę tramwajem. Ci nie mieli prawa wiedzieć, że tę jazdę zapamiętają najprawdopodobniej do końca życia.
Chłopiec z Biblią w ręku
W tramwaju nie było wielu pasażerów. Pozostawały jeszcze wolne miejsca siedzące. Każdy z jadących pogrążony był w swoich sprawach. Pani z przodu czytająca gazetę. Jakiś starszy pan z pieskiem. Młody elegancki mężczyzna nerwowo przeglądający telefon. Był tam jednak ktoś jeszcze. Z tyłu pojazdu siedział ojciec z dwójką swoich dzieci. Córeczką i synkiem. Córka grzecznie siedząc na kolanach ojca spokojnie obserwowała mijane za oknem uliczki. Jechała w milczeniu. Tymczasem siedzący przed nimi samodzielnie chłopiec, na oko kilkunastoletni, niecierpliwie się wiercił.
– Proszę Państwa! – odezwał się nagle donośnym głosem. – Muszę wam coś powiedzieć!
– Ci…. – szybko uciszył go siedzący za nim tata. – Nie jesteśmy sami.
– Ale ja muszę… – odpowiedział zniecierpiany syn i po chwili znów głośno oznajmił. – Proszę Państwa, muszę wam powiedzieć, że Chrystus chce, byśmy potraktowali Ewangelię na serio.
Dopiero teraz rozglądający się po sobie współpasażerowie dostrzegli, że na kolanach siedzącego z tyłu tramwaju chłopca leży Biblia. Widząc, że ludzie zwrócili uwagę na to, co mówi, zadowolony z siebie chłopiec, wołał dalej.
– To bardzo ważne! Musimy czytać Ewangelię i wcielać ją w życie. Przecież Bóg po coś ją nam dał!
– Albo zaraz się uciszysz, albo ja to zrobię! – głośny syk ojca przeszedł przez cały wagon. Nikt już nie zajmował się swoimi sprawami. Teraz w tramwaju było już tylko dwóch aktorów. Syn głoszący Ewangelię i usiłujący go uciszyć ojciec. Innych głosów nie było.
Chłopak na chwilę umilkł. Nie minęło jednak kilka chwil, jak ponownie uniósł głowę i poważnym tonem zaczął wołać:
– To jest naprawdę bardzo ważne. Ewangelia Jezusa jest naszym skarbem. Poczytajcie chociażby o…
– Dość tego! – wtem ojciec wstał. Usadziwszy córeczkę samodzielnie na siedzeniu, ruszył w kierunku syna. – Doigrałeś się!
– Tato, nie… Nie bij go…
Czytaj także: Lourdes. Cuda ludzkich serc
Głuchoniema jednak mówi!
Ojciec momentalnie zatrzymał się. Spojrzał na proszącą go córkę. W jego oczach pojawiły się łzy. Ludzie nie mieli pojęcia, co tak naprawdę przed chwilą się wydarzyło. Oglądali dalej całą tę scenę w napięciu. Mężczyzna wrócił do córki i przytulił ją z całej siły.
Nikt w tramwaju nie miał prawa wiedzieć, że oto na ich oczach przemówiło głuchonieme od urodzenia dziecko. Dziewczynka za sprawą cudu przemówiła. Przy świadkach.
Podobnie nikt w tramwaju nie miał prawa wiedzieć, że tego mężczyznę od pewnego już czasu drażniły tematy Pana Boga. Nie mógł spokojnie wysiedzieć przy bijących kościelnych dzwonach. Nie wytrzymywał, gdy w pracy pojawiały się tematy kościoła. Zwykle albo wybuchał, albo po prostu wychodził.
Teraz też chciał wyjść. A następnie ukarać syna za niesubordynację. Stało się inaczej. Za kilka przystanków wyszedł. Ale już jako zupełnie inny człowiek. Z początku nie do końca rozumiejący, co tak naprawdę się wydarzyło. Jakiego cudu był właśnie świadkiem. I kto tego cudu dokonał.
Cuda na co dzień
Tego typu cudów możemy być świadkami znacznie częściej. I pewnie jesteśmy. Nie będą o nich nam mówić w telewizyjnych wiadomościach. Nie przeczytamy o nich w gazetach. Nie posłuchamy w radioodbiornikach. I może dobrze. Może tak właśnie ma być. Przecież ten świat nie jest w naszym władaniu. Wprost przeciwnie. Jest we władaniu kogo innego. A naszym celem ma być inny. Zupełnie inny. Lepszy.
Dobrze jest pamiętać, że dobry Bóg przemawia w ciszy. Nieustannie. Wybierając sobie co bardziej mężnych i odważnych spośród nas. Jak choćby tego chłopca z tramwaju. Z Biblią w ręku.
...
To dopiero cud podwojny!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:21, 01 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Pełna cudów opowieść o wierze matki i wskrzeszeniu jej syna
Redakcja | 01/04/2018
TONĄCY MĘŻCZYZNA
Shutterstock
Udostępnij 51 Komentuj 0
John omal nie utonął w lodowatej wodzie. Jego stan był krytyczny, a lekarze bliscy stwierdzenia zgonu. Matka chłopca, Joyce Smith, wołała: „Boże, nie odbieraj mi syna”.
Czternastoletni John wraz z przyjaciółmi weszli na zamarznięte jezioro. Tafla nie wytrzymała. Dwóm chłopcom udało się wydostać z mającej cztery stopnie Celsjusza wody, trzeciego – syna Joyce – z lodowatej otchłani wydobyto po dwudziestu minutach. Z medycznego punktu widzenia nie miał szans na przeżycie, a prowadzący reanimację lekarz był gotów stwierdzić zgon chłopca. Matka wezwała na pomoc Najlepszego Lekarza. Co było dalej? Przeczytaj fragment książki Joyce Smith „Niemożliwe”.
„Jestem matką Johna Smitha! Dotarłam!” – powiedziałam, gdy tylko otworzyły się przesuwane drzwi oddziału ratunkowego. Ledwie wpadłam do środka, a podszedł do mnie wysoki, dobrze zbudowany strażak z gęstymi, jasnymi włosami o rudawym odcieniu. Na błyszczącej tabliczce na piersi miał napisane: „Jeremey Hallrah”. „Czekałem na panią” – powiedział. „Proszę iść ze mną”. Uśmiechnął się blado. Myślę, że starał się dodać mi otuchy, ale ten wymuszony uśmiech przypominał bardziej gorzki grymas. Nie jest dobrze – pomyślałam. Strażacy w szpitalu?
„Boże, proszę, nie odbieraj mi syna!”
Z trudem przełknęłam ślinę, pociągnęłam nosem i kazałam sobie trzymać nerwy na wodzy. Gdy strażak poprowadził mnie w prawo, ledwie zauważyłam znajdującą się po lewej poczekalnię pełną przyszłych pacjentów i ich rodzin. Przeszliśmy przez podwójne drzwi, które trzeba było wcześniej odblokować, i znaleźliśmy się na korytarzu. Całą jego prawą stronę zajmowały przesuwane, szklane drzwi poszczególnych sal. Omiotłam je wzrokiem, zastanawiając się, na którym łóżku znajduje się John. Ale po zaledwie trzech metrach Jeremey skręcił w lewo, do malutkiego gabinetu prywatnych konsultacji. Jego beżowe ściany były puste, jeśli nie liczyć krzyża, który wisiał smutno nad kilkoma krzesłami dla gości. Popatrzyłam na strażaka pytającym wzrokiem. Dlaczego znalazłam się w tym pokoju? Gdzie był mój syn? Dlaczego miałam czekać?
[…] Opadłam na krzesło. Ściskając i rozluźniając pięści, modliłam się do Boga:
Panie, proszę. Proszę, nie odbieraj mi syna. Boże! Jezu! Nie możesz zabrać Johna. Proszę, proszę. Boże, proszę. Pozwól mu z tego wyjść.
Ogarnęło mnie drżenie. Zamknęłam oczy i starałam się nie zemdleć, nie zwymiotować ani nie zacząć krzyczeć ile sił w płucach. Po kilku minutach do gabinetu weszła lekko przygarbiona, bardzo szczupła i wątła zakonnica. Przyodziana w biało-szary habit, wyglądała na sześćdziesięciokilkuletnią osobę. Na jej twarzy malowała się troska, a oczy błyszczały współczuciem.
Czytaj także: Ksiądz opowiada o ostatnich chwilach życia żandarma bohatera. Poruszające świadectwo
Modlitwa matki nad umierającym synem
„Kochanie, tak ogromnie mi przykro” – powiedziała najżyczliwiej, jak tylko było można. Usiadła na krześle obok mnie i ujęła moje dłonie w swoje. W oczach zebrały mi się łzy. Westchnęłam ciężko. Panie, nie pozwól mu umrzeć – modliłam się wciąż w myślach. – Nie pozwól mu umrzeć. […]
Po raz kolejny poczułam wszechogarniającą chęć, żeby zacząć krzyczeć, i musiałam mocno ze sobą walczyć, by zachować pozory opanowania. Moje modlitwy przybrały formę szlochu. […]
Minęło prawie czterdzieści minut od chwili, gdy Cindy poinformowała mnie o wypadku. Powoli podniosłam się z miejsca, rozpaczliwie potrzebując informacji i jednocześnie obawiając się ich treści […]. Bardziej czułam, niż widziałam, że pielęgniarki patrzą na mnie z troską i ze smutkiem.
„Zobaczyłam dwie poszarzałe stopy syna…”
Pomieszczenie było pełne ludzi […]. Potem mój wzrok padł na łóżko na kółkach, które stało naprzeciwko mnie, na drugim końcu sali. Ze ścian zwieszał się sprzęt medyczny, a tuż nad łóżkiem dyndało jakieś urządzenie z reflektorem. John leżał nieruchomo pod okryciami i rurkami. Gdy na niego spojrzałam, zobaczyłam tylko dwie poszarzałe stopy.
U szczytu łóżka stała pielęgniarka Alex Gibbons. Dłonią ściskała dużą, czarną poduszeczkę, którą – jak się domyśliłam – wtłaczała powietrze w usta i płuca Johna. Nawet na chwilę nie podniosła na mnie wzroku; koncentrowała się na moim synu. Monitory dziwnie milczały. Ale moją uwagę przykuł przede wszystkim olbrzymi mężczyzna o szerokich barkach i nabrzmiałych mięśniach, który niezmordowanie reanimował Johna. Był to Keith Terry. Z jego czerwonej z wysiłku twarzy lały się strugi potu, a przód kitla i miejsca pod pachami były zupełnie mokre. Keith nie zwalniał ani na sekundę.
Do reanimacji mego syna wzięli największego faceta w całym szpitalu, by go całkiem zmiażdżył – pomyślałam. Wiedziałam, że w „normalnych” warunkach reanimacja jest jedną z najbrutalniejszych rzeczy, jakie można zrobić człowiekowi. Często zdarza się, że prowadząca ją osoba niechcący łamie ofierze żebra, siniaczy jej klatkę piersiową i zasadniczo robi z niej krwawą miazgę. Obawiałam się, że jeśli woda z jeziora nie zabiła Johna, to zrobi to ten facet.
Czytaj także: Tych 7 rzeczy nie zapomnij powiedzieć bliskim przed śmiercią!
„Boże, nie pozwól mu umrzeć. Tylko nie mój syn”
Jeremey poprowadził mnie w stronę krzesła stojącego mniej więcej w połowie sali i poprosił, abym usiadła. Zakonnica stanęła za moimi plecami i położyła mi dłonie na barkach. Czułam, że Cindy stanęła tuż przy niej. Po kilku chwilach w sali pojawiła się Mary Sander, mama Josha. Przycupnęła przy mnie i położyła mi rękę na ramieniu. Wsparcie tych kobiet dodawało mi otuchy i rozgrzewało moje serce. Doceniałam ich obecność. Ale nie chciałam tam być! Nie chciałam być kimś, kto potrzebuje pocieszenia! Nie chciałam, aby mój syn leżał bez ruchu na szpitalnym łóżku. Po mojej twarzy spływały strumienie łez, gdy w ciszy patrzyłam na pełną determinacji pracę Keitha. Wydawało mi się, że czas się zatrzymał; upływające minuty nie miały już żadnego znaczenia. Z trudem rejestrowałam odgłosy wydawane przez ludzi wokół mnie.
Panie, bardzo Cię w tej chwili potrzebuję. Bardziej niż czegokolwiek innego. To wszystko było zbyt surrealistyczne. Nie mogłam przestać płakać. Te stopy… One nie wyglądają tak, jak powinny wyglądać. Boże, nie pozwól mu umrzeć. Tylko nie mój syn. Nie zabieraj mi go.
[…] „Jestem doktor Sutterer” – powiedział mężczyzna życzliwie i spokojnie, po czym westchnął głęboko i nieprzyjemnie zamilkł. Po chwili znów odezwał się cicho, a ja odniosłam wrażenie, że chciał powiedzieć coś innego, ale zmienił zdanie. „Może pani podejść i porozmawiać z synem” – oznajmił.
Czytaj także: Wskrzeszenia umarłych. Możliwe czy nie?
Monitor pracy serca Johna – i samo serce – ożyły
Dziwne – pomyślałam. To zdanie wprawiło mnie w zakłopotanie. Spodziewałam się, że doktor udzieli mi jakichś informacji, przekaże wieści na temat rozwoju sytuacji, powie o podjętych działaniach, które miały pomóc Johnowi. Wytarłam oczy i z wahaniem pokiwałam głową. A potem wstałam. Krok do przodu. Z trudem przełknęłam ślinę. Kolejny krok. Keith i Alex cały czas koncentrowali się na swojej pracy – pompowali, uciskali, odliczali. Kolejny krok i znalazłam się u stóp łóżka, na którym leżał John.
Prawie nie widziałam jego twarzy; przesłaniała ją maseczka resuscytatora i plątanina rurek. Koc i Bair Hugger zakrywały resztę ciała, a spod nich wychodziły rurki i przewody, które biegły ku kilku różnym urządzeniom. Położyłam ręce na stopach Johna. Były zimne jak lód. W tym momencie wiedziałam, że muszę z desperacją zwrócić się ku mojemu Panu. Muszę złapać się Go i trzymać bardzo mocno. […] „Wierzę, że Bóg jest tym, za kogo się podaje, i wierzę, że potrafi uczynić wszystko, co deklaruje”. Wiedziałam, że Duch Święty wskrzesił Jezusa Chrystusa z martwych i że ta moc jest dostępna również dla nas, dzieci Bożych.
Nagle wszystko wokół mnie zniknęło; byłam tylko ja, Jon i Bóg. Głosem, który wydawał mi się cichutki, a tak naprawdę wybrzmiał głośno w sali, na korytarzu i na całym oddziale ratunkowym, oświadczyłam:
Wierzę w Boga, który potrafi czynić cuda! Duchu Święty, przyjdź i tchnij życie w mojego syna!
Westchnęłam z jękiem i zamknęłam oczy. I w tej sekundzie usłyszałam dźwięk cudu. Bip… bip… bip… Monitor pracy serca Johna – i samo serce – ożyły.
NIEMOŻLIWE, KSIĄŻKA
*Fragment książki „Niemożliwe” (wyd. eSPe), nad którą patronat medialny objął serwis Aleteia.pl
**Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl
...
Przepiekne.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 23:19, 04 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
12 godzin w kanalizacji. Ratownicy: jego ocalenie to „wielkanocny cud”
Aleksandra Gałka | 04/04/2018
CHŁOPIEC W KANALE
@CBSNews/Twitter
Udostępnij 26 Komentuj 0
13-letni Amerykanin Jesse Hernandez bawił się w niedzielę 1 kwietnia wraz innymi dziećmi w jednym z miejskich parków w Los Angeles. Nagle nieszczęśliwie wpadł do kanału ściekowego, z którego po trwającej 12 godzin akcji ratunkowej udało się go wydobyć. Ratownicy przyznali, że ocalenie chłopca jest tak nieprawdopodobne, że można określić je „wielkanocnym cudem”.
Tylko modliłem się do Boga, by mi pomógł oraz bym nie umarł – powiedział Jesse dziennikarzom, z którymi spotkał się po tym, jak ochłonął po wypadku.
12 godzin w kanalizacyjnych rurach
Rzecznik straży pożarnej w Los Angeles Brian Humphrey podczas wcześniejszej konferencji prasowej opowiedział o szczegółach tego wypadku.
13-latek bawił się z innymi dziećmi w Griffith Park – jednym z parków w Los Angeles, gdzie jego rodzina zrobiła sobie wielkanocny piknik.
Chłopiec stał na deskach przykrywających wejście do kanału ściekowego, które pozostało po zlikwidowanym budynku sanitarnego. W pewnym momencie jedna z nich załamała się pod chłopcem, po czym dziecko wpadło z wysokości blisko 8 metrów do rwącego strumienia nieczystości.
Po prostu spadłem w dół – prąd zabrał mnie ze sobą – relacjonował Jesee w rozmowie z CBS2 News. – Zatrzymałem się, ponieważ mały tunel zaczął robić się coraz mniejszy, więc szybko stanąłem na nogi.
W tym właśnie miejscu Jessee spędził 12 godzin, przyjmując na siebie spływające nieczystości.
Kompani Jessego natychmiast pobiegli zawiadomić dorosłych, wśród nich także rodzinę chłopca, która wezwała pomoc, korzystając z ratunkowego numeru telefonu w USA – 911.
Jesse także miał ze sobą telefon komórkowy, który zaginął jednak w czeluściach kanału. Chłopiec przyznał, że pozostawiony sam sobie, nie mając znikąd pomocy, stracił nadzieję.
Myślałem o tym, że umrę – wspomina 13-latek.
Czytaj także: Baby w górach, czyli o ratowniczkach TOPR
Pływające roboty z kamerami
Akcja ratunkowa była niezwykle trudna. Uczestniczyło w niej 100 ratowników. Niektórzy sami przyznawali, że nie dowierzali w jej powodzenie.
Najpierw skupiono się na zlokalizowaniu chłopca. Udało się to przy pomocy kamer, które umieszczono w specjalnych pływających robotach.
Kluczowe okazało się odkrycie śladów dłoni chłopca na ścianie jednej z rur kanalizacyjnych. Ratownicy spenetrowali łącznie 734 metry kanałów.
Ostatecznie udało się go odnaleźć w odległości około 1,2 km od miejsca zniknięcia.
Według relacji jednego z członków ekipy ratunkowej – Adela Hagekhalila, po zdjęciu pokrywy włazu ratownicy od razu usłyszeli wołanie o pomoc. Opuścili gumowy przewód, który chłopiec chwycił i natychmiast udało się wydostać.
Czytaj także: Pielęgniarka, która uratowała kilkanaście tysięcy kobiet i dzieci
Poprosił o komórkę
Gdy tylko znalazł się na powierzchni, poprosił o telefon komórkowy, aby zawiadomić rodzinę. To była jego pierwsza myśl, choć ledwie uszedł z życiem, spędził 12 godzin w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach, w kanałach, w których panowały całkowite ciemności.
Przetransportowano go do szpitala, gdzie jego stan określono jako dość dobry.
Choć chłopiec spędził pod ziemią 12 godzin, dla członków jego rodziny czas poszukiwań wydawał się znacznie dłuższy.
Miałem wrażenie, że trwa to ponad 20 godzin. Tylko czekanie, czekanie. Żadnej odpowiedzi – skomentował ojczym chłopca, Arturo Ramirez. – Im dłużej czekasz, tym bardziej zaczynasz myśleć o innych rzeczach.
Czytaj także: 6 sytuacji, w których najmocniej działa Boża Opatrzność
Źródło: CBS2News, PAP
...
Mocne przeżycie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 10:03, 07 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Wielkanocny cud. Lekarze odłączyli chłopca od aparatury, a on „zmartwychwstał”
Beata Zajączkowska | 06/04/2018
DYLAN ASKIN,COMA,EASTER
CLIC Sargent via Facebook | Fair Use
Udostępnij Komentuj
„Nie jestem bardzo wierząca, ale jak inaczej spojrzeć na to, czego doświadczyliśmy, jak nie na wielkanocny cud?” – mówi matka chłopca.
Dwa lata temu nie dawano mu najmniejszych szans i chciano odłączyć od aparatury podtrzymującej życie. Dzisiaj Dylan jest zdrowy, a mama nazywa go „wielkanocnym cudem”.
Nie miał prawa przeżyć
Według lekarzy Dylan Askin nie miał prawa przeżyć. Organizm dwulatka zaatakował bardzo rzadki i zarazem agresywny rak. Diagnoza brzmiała – histiocytoza komórek Langerhansa. Cysty rakowe zżerały płuca. W piorunującym tempie się rozrastały, doprowadzając chłopca do całkowitej niewydolności oddechowej.
Nie był w stanie samodzielnie wziąć choćby najmniejszego oddechu. Przez kilka miesięcy był wentylowany. Organizm chłopca nie odpowiadał na żadną z wdrażanych terapii. Po badaniach przeprowadzonych w Queens Medical Hospital w Nottingham, gdzie Dylan był leczony, stwierdzono, że aż 80 proc. jego płuc zaatakowanych jest przez raka. Wdało się jeszcze bakteryjne zapalenie płuc powodujące kolejne powikłania w postaci bardzo wysokiej gorączki.
Czytaj także: Bóg znów zadziałał przez Maryję. Kolejne uznane uzdrowienie w Lourdes
Odłączyć od aparatury
Lekarze stwierdzili, że dalsza terapia nie przyniesie polepszenia stanu zdrowia i zdecydowali o odłączeniu dziecka od aparatury podtrzymującej życie, uznając jego dalsze leczenie za uporczywą terapię. Po chwilach buntu zgodzili się na to także rodzice. 36-letni Mike i 29-letnia Kerry wyznali, że nie mogli już patrzeć na cierpienie swego synka. Postanowili go jednak pięknie pożegnać.
25 marca 2016 roku do szpitala przyjechała cała najbliższa rodzina i przyjaciele. Odbył się chrzest Dylana, podłączonego do skomplikowanej aparatury medycznej, plątaniny tub i rurek. Wzruszającej ceremonii towarzyszył miarowy szum respiratora. Nikt wówczas o tym nie myślał, ale był to Wielki Piątek.
Niedziela prawdziwego zmartwychwstania
Wyznaczono datę odłączenia Dylana od machinerii pomagającej mu oddychać. Przy jego łóżku stali rodzice, trzymając synka za ręce. Pielęgniarka zaczęła powoli podawać leki uśmierzające. Lekarz spoglądał na monitor pokazujący pracę serca i poziom saturacji. Na jego twarzy pojawił się szok, gdy nagle zaczął odczytywać totalnie inne parametry.
Dylan zaczął się budzić, jego serce normalnie pracować, a saturacja wróciła do normy zdrowego człowieka… Wstrzymano procedurę. Wszyscy byli w szoku. Matka płakała. Niespodziewane przez nikogo polepszenie stanu zdrowia okazało się zaskakujące, ale i trwałe. Była Niedziela Zmartwychwstania.
W ciągu następnych dni stan chłopca na tyle się poprawił, że 16 maja został wypisany ze szpitala i wrócił do domu. W kolejnych miesiącach przeszedł chemioterapię. Kilka dni temu brytyjscy lekarze autorytatywnie stwierdzili, że jest całkowicie zdrowy. Stąd dopiero teraz świat dowiedział się o tym wielkanocnym cudzie.
Tak to, co się wydarzyło, nazywa mama Dylana:
Nie jestem bardzo wierząca, ale jak inaczej spojrzeć na to, czego doświadczyliśmy, jak nie na wielkanocny cud – mówi wzruszona kobieta. – Starszemu z moich synów, Bryce’owi, powiedziałam, że Dylan zrobił to, co Jezus: po czasie męki i śmierci powstał z martwych.
Dla całej rodziny Askin Wielkanoc już na zawsze będzie oznaczała podwójne zmartwychwstanie.
...
Zbrodniarzom nie udalo sie go zamordowac! Wspaniale!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:41, 26 Sie 2021 Temat postu: |
|
|
Zespół nie zagra w klubie gejowskim. Muzykowi ukazał się Jezus i zabronił!!!
Tęczowe Wesele zaplanowano na piątek w klubie HAH i miał na nim zagrać zespół weselny. Ale nie zagra, bo “jednemu z członków zespołu we śnie ukazał się Pan Jezus i zabronił mu grać dla nas coverów Madonny”.
...
HOHOHOHO! Szok!
Dostapili wielkiej łaski! Chrystus ustrzegl ich od wielkiego grzechu!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|