Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Tak Bóg odkupił człowieka .
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:00, 04 Kwi 2017    Temat postu:

Widzicie, o ludzie, waszego Zbawiciela, waszego Króla, ukoronowanego boleścią, aby wyzwolić wam głowę od tylu grzechów, które w niej się burzą? Nie myślicie, jakich cierpień doznała Moja niewinna głowa, aby zapłacić za was, za wasze coraz okropniejsze grzechy myśli, które przekształcają się w czyn? Wy, którzy się obrażacie nawet wtedy, gdy nie ma ku temu powodu, popatrzcie na Króla znieważonego – a jest Bogiem – w Jego szyderczym płaszczu, z podartej purpury, z berłem z trzciny i w koronie cierniowej. Już jest umierający, a jeszcze zadają Mu mocne ciosy rękami i szyderstwami.

To ludzie sprawili. Nie jakas ,,obiektywna koniecznosc"... To okrucienstwo to obraz ludzkiego wnetrza. To co ludzie maja w srodku to wychodzi na zewnatrz. Dlatego przyjscie Zbawiciela musialo byc tak zakonczone...

Ani to nie wzbudza w was litości. Jak żydzi nadal pokazujecie Mi pięści i krzyczycie: “Precz, precz, nie mamy innego Boga niż Cezara”. O, bałwochwalcy, którzy nie czcicie Boga, lecz siebie samych i tego, który pośród was jest najbardziej despotyczny. Nie chcecie Syna Bożego. Nie udziela wam bowiem pomocy w waszych zbrodniach. Bardziej usłużny jest szatan. Chcecie więc szatana. Boicie się Syna Bożego. Jak Piłat. A gdy Go odczuwacie, że spada na was ze Swą potęgą, by was poruszać przez głos sumienia, który robi wam wyrzuty w Jego imieniu, pytacie jak Piłat: “Kim jesteś?”

Nadludzka madrosc tych slow... Widac ze Jezus. Mamy tutaj zasade ,,socjologii" w mysl ktorej zwycieza najbrutalniejszy i lud go czci. Ile przykladow w historii! Stad bestie na czele wladzy... Ludzie szukaja ,,pomocy" w swoich brudnych zamiarach i tu pojawia sie szatan. Bóg nigdy nie pomoze w czyms takim. I tacy ludzie ,,chronia sie pod opieke" demonow i bestii. Czy to mafii czy systemu, partii itd. A jak Jezus sie pojawia to udaja... Kim jestes? Co to jest prawda? To jest obluda a nie pytanie...

Kim jestem, wiecie to. Nawet ci, którzy Mnie odrzucają, wiedzą, że jestem i Kim jestem. Nie kłamcie. Dwadzieścia wieków Mnie otacza i wyjaśnia wam, Kim jestem, i poucza was o Moich cudach. Piłat bardziej zasługuje na przebaczenie. Nie wy, którzy posiadacie dziedzictwo dwudziestu wieków chrześcijaństwa, aby podtrzymać waszą wiarę lub wpoić wam ją. A tymczasem nie chcecie o tym wiedzieć. Jednak wobec Piłata byłem bardziej surowy niż wobec was. Nie odpowiedziałem mu. Z wami rozmawiam. A pomimo to nie udaje Mi się przekonać was, że to Mnie powinniście [okazywać] cześć i posłuszeństwo.

To falsz bo czlowiek doskonale wie ,,Czy jest prawda?". Wybiera jednak ,,co innego". Piłat poganin mial mniej winy. Obecni ,,chrzescijanie" jakie maja wytlumaczenie? Sa gorsi wrecz...

Nawet teraz oskarżacie Mnie, iż to Ja sam jestem przyczyną zniszczenia Mnie w was, bo was nie wysłuchuję. Mówicie, że przez to tracicie wiarę. O, kłamcy! Gdzież macie wiarę? Gdzie macie waszą miłość? Kiedyż to modlicie się i żyjecie miłością i wiarą? Jesteście wielcy? Pamiętajcie, że tacy jesteście, bo Ja na to zezwalam. Jesteście anonimami pośród tłumu? Pamiętajcie, że nie ma innego Boga oprócz Mnie. Nikt nie jest większy ode Mnie ani [nie może być] przede Mną. Oddajcie Mi więc ten kult miłości, który Mi się należy, a wysłucham was, abyście nie byli już dziećmi z nieprawego łoża, lecz synami Bożymi.

Wszystko co macie jest od Boga. Kto was stworzyl? Ludzie obludnie oskarzaja ze to zasady Boga sa zle a nie oni. To wszystko falsz aby uzasadnic swoje zlo.

A oto ostatni wysiłek Piłata, by ocalić Mi życie, jeśli przyjmiemy, że można je było uratować po biczowaniu bezlitosnym i bez opamiętania. Pokazuje Mnie tłumowi: “Oto Człowiek!” W Piłacie wzbudzam ludzką litość. Ufa więc w litość zbiorową. Jednak wobec zatwardziałości, która trwa, i wobec groźby, którą się wysuwa, nie potrafi wykonać czynu nadprzyrodzenie sprawiedliwego, a przez to dobrego, i powiedzieć: “Uwalniam Go, bo jest niewinny. Wy jesteście winni i jeśli się nie rozejdziecie, poznacie surowość Rzymu”. To by powiedział, gdyby był sprawiedliwy, nie zastanawiając się nad złą przyszłością, która by z tego mogła dla niego wyniknąć.

Dokladnie! Niewinny! Zwalniam Go! A jak podskoczycie to kości będą połamane. WLADZA MA STAC NA STRAZY STRAZY SPRAWIEDLIWOSCI! I MOZE ZABIJAC JAK JAKIES TLUMY CHCA DOBRO ZNISZCZYC! Nadstawianie policzka z Ewangelii to jest DO ZGODY, nie do bicia. Jesli ktos uderzy cie w policzek A PRZYJDZIE ŻAŁUJĄC to nadstaw mu drugi DO ZGODY! Taki byl ceremonial pojednania pocalunkiem. W zadnym razie nie znaczy to ze nalezy wspierac zbrodnie. Wtedy Pilat zrobil by dobrze bo dal Jezusa zbrodniarzom, chca bic to nadstawic policzek. Absurd! WLADZA MA PELNIC SWOJ OBOWIAZEK! Zlem jest gdy nie pelni.

Piłat nie jest prawdziwie dobry. Dobry jest Longin, bo – choć mniej znaczący od pretora i mniej chroniony w drodze, otoczony nielicznymi żołnierzami i wrogim tłumem – ośmiela się bronić Mnie, pomagać Mi. Zezwala Mi na wypoczynek, na umocnienie Mnie przez współczujące niewiasty. Pozwala, by Cyrenejczyk Mi pomógł, i wreszcie – by Mama była u stóp Krzyża. To był bohater sprawiedliwości, a przez to staje się bohaterem Chrystusa.

Tam byl zolnierz Longinus. Nizej niz Pilat ale dowodzil. I dzieki niemu te wszystkie dobre rzeczy sie zdarzyly. I NIC MU NIE ZROBILI! Nie bal sie. Gdy ludzie wybieraja sprawiedliwosc zlo ucieka. Bo jest slabe...

Wiedzcie o tym – o ludzie, którzy zajmujecie się jedynie waszym dobrem materialnym – że Bóg zaspokaja nawet potrzeby materialne, gdy widzi, że jesteście wierni sprawiedliwości pochodzącej od Boga. Zawsze wynagradzam tego, kto działa w sposób prawy. Bronię tego, kto Mnie broni. Kocham go i przychodzę mu z pomocą. Zawsze jestem Tym, który powiedział: “Ktokolwiek da szklankę wody w Moje imię, otrzyma nagrodę”. Temu, kto Mi da miłość – wodę orzeźwiającą Moje wargi Boskiego Męczennika – daję samego Siebie, a więc opiekę i błogosławieństwa.»

Zajmowanie sie ,,kariera" jest glupotą, bo Bóg sie o to troszczy. A tu jeszcze ludzie robia swinstwa ,,aby sie zabezpieczyc"... Kto sie troszczy o dobro temu Bóg pomaga. Natomiast w zadnym źle Bóg nie bedzie uczestniczyl. Trzeba miec swiadomosc ze wszystkim rzadzi Bóg i zaden ,,przypadek" nie spadnie na nikogo i mu nie zaszkodzi. Bo to nie chaos, przypadek, nonsens itd. tylko Bóg ostatecznie decyduje. I nie trzeba sie martwic. Czynic dobro a reszte Bóg doda.

Pilat typowy czlowiek. Ja na pierwszym miejscu. A Bóg w cieniu... Tragedia ogoonoludzka...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:20, 07 Kwi 2017    Temat postu:

24. JUDASZ Z KARIOTU PO ZDRADZIE

Napisane 31 marca 1944. A, 2445-2461

[por. Mt 27,3-10; Dz 1,18n] Widzę Judasza. Jest sam. Ma na sobie jasnożółtą szatę i jest przepasany czerwony sznurem. Mój wewnętrzny informator uprzedza mnie, że niedawno ujęto Jezusa i że Judasz, który uciekł zaraz po tym, jest teraz wydany na pastwę sprzecznych myśli. Rzeczywiście, Iskariota wygląda jak dzikie zwierzę, rozwścieczone i tropione przez sforę psów. Każdy podmuch wiatru poruszający liście, jakikolwiek szelest na drodze, szmer źródła sprawiają, że się zrywa, odwraca, podejrzliwy i przerażony, jakby się czuł doganiany przez kata. Odwraca głowę, trzymając ją spuszczoną, wykręca szyję, wodzi oczyma, jak ktoś, kto chce zobaczyć, a boi się ujrzeć. Gdy gra światła księżycowego wytwarza cień o wyglądzie człowieka, wytrzeszcza oczy, odskakuje w tył, sinieje jeszcze bardziej niż dotąd, zatrzymuje się na chwilę i potem ucieka bardzo szybko. Wraca znowu w to samo miejsce, skręca w inne ulice aż inny hałas, jakaś gra światła go nie zatrzyma i nie sprawi, że umknie w innym kierunku.


A teraz o Judaszu. Macie wglad w dusze zdrajcy. A WIEC WIELU JEST TAKICH! I bynajmniej nie donosiciele. Wszyscy łajdacy. To czul Stalin Hitler a teraz np. Putin. STRRRACH! Przed ludzmi... ale i demony tu dzialaja...

W swej szalonej wędrówce idzie tak do miasta, lecz wrzawa tłumu ostrzega go, iż jest blisko domu Kajfasza. Wtedy podnosi ręce do głowy, pochyla się, jakby te krzyki były kamieniami, które go dosięgają, i ucieka, ucieka. W swej ucieczce idzie uliczką prowadzącą prosto do domu, w którym spożyli Wieczerzę. Gdy znajduje się naprzeciw niego, [rozpoznaje dom] po źródle płynącym w tej części drogi. Płacz wody, która spada kropla po kropli do małego kamiennego zbiornika, słaby podmuch wiatru, który wciska się w tę wąską uliczkę, wydając jakby stłumiony jęk, muszą mu się wydawać płaczem Tego, którego zdradził, i skargą Torturowanego. Zatyka uszy, aby nie słyszeć, i ucieka z zamkniętymi oczyma, aby nie widzieć tych drzwi, przez które przed kilkoma godzinami wszedł wraz z Nauczycielem i wyszedł, aby przyprowadzić uzbrojonych mężczyzn dla ujęcia Go.

Cala natura wydaje sie wrogiem...

W tym biegu na oślep potrąca błąkającego się psa – pierwszego psa, jakiego widzę, odkąd mam wizje. Wielki i kosmaty szary pies warczy usuwając się, gotowy rzucić się na tego, kto mu przeszkadza. Judasz otwiera oczy i natyka się na fosforyzujące źrenice, które go przeszywają. Widzi biel odsłoniętych zębów i jakby diabelski śmiech. Wydaje okrzyk przerażenia. Pies, który być może bierze to za krzyk groźby, rzuca się na niego i obydwaj tarzają się w pyle: Judasz pod spodem, sparaliżowany ze strachu, a pies – na wierzchu. Gdy zwierzę porzuca swą zdobycz, uznaną być może za niegodną walki, Judasz krwawi z powodu dwóch lub trzech ukąszeń, a jego płaszcz ma szerokie rozdarcia.

Demony opetuja zwierzeta jak mowi Ewangelia o stadzie swin. Szatan jest wrogiem łajdakow. Chce ich zguby. Tylko glupiec mysli ze jak bedzie sluchal szatana to ten go ,,polubi". Absurd.

Został ugryziony w policzek, dokładnie w tym miejscu, w które pocałował Jezusa. Policzek krwawi i krew plami przy szyi żółtą szatę Judasza. Krew tworzy rodzaj obroży, nasącza czerwony sznur, ściskający szatę przy szyi, i czyni go jeszcze bardziej czerwonym. Judasz podnosi rękę do policzka, patrzy za psem, czy się oddalił, lecz ten czyha na niego w jakichś otwartych drzwiach.

Znamienne w policzek...

Szepcze: «Belzebub!»

I wydając nowy okrzyk, ucieka, ścigany jakiś czas przez psa. Ucieka aż do małego mostku, blisko Getsemani. Tutaj – albo z powodu zmęczenia pościgiem, albo z powodu wstrętu do wody, bo jest wściekły – pies porzuca swą zdobycz i warcząc wycofuje się. Judasz – który skoczył do potoku, aby wziąć kamienie i rzucać nimi w psa – widząc, że się oddalił, rozgląda się wokół siebie. Zauważa, że woda sięga mu do połowy łydek. Nie troszcząc się o swe coraz bardziej namoczone ubranie, schyla się i pije wodę, jakby paliła go gorączka. Myje krwawiący policzek, który musi mu sprawiać ból. W blasku pierwszego przebudzenia jutrzenki wychodzi na brzeg z drugiej strony, jakby jeszcze bał się psa i nie ośmielał się powrócić do miasta. Idzie kilka metrów.


Belzebub czyli wladca much. Mial swiadomosc ze to demon...

Staje przy wejściu do ogrodu oliwnego. Rozpoznając miejsce, krzyczy:

«Nie! Nie!»

Potem jednak – nie wiem pod wpływem jakiej nieprzepartej siły lub sadyzmu szatańskiego i zbrodniczego – idzie tam. Szuka miejsca, w którym doszło do ujęcia. Droga ścieżki poruszona licznymi stopami, trawa zdeptana w pewnym miejscu i krew na ziemi, być może Malchosa, wskazują mu, że to tu pokazał Niewinnego katom.

Patrzy, patrzy... a potem wydaje chrapliwy krzyk i odskakuje w tył. Krzyczy:

«Ta krew, ta krew!...»


Zbrodniarza ciagnie na miejce zbrodni kto? Szatan...

I pokazuje... wyciągniętym ramieniem... Komu?... I celuje wskazującym palcem. W coraz mocniejszym świetle ukazuje się jego twarz, ziemista i upiorna. Wygląda jak szalony. Ma wywrócone i błyszczące oczy, jakby majaczył. Jego włosy, splątane biegiem i przerażeniem, wydają się stać na głowie. Obrzęknięty policzek wykręca mu usta w szyderczym uśmiechu. Podarta szata, okryta krwią, zmoczona, zabłocona, czyni go podobnym do żebraka. Jego płaszcz – także podarty i zabłocony – zwisa mu z ramion jak łachman i omotuje go. Krzyczy:

«Ta krew, ta krew!...»

Cofa się, jakby ta krew stała się przybierającym morzem, które go zalewa. Judasz upada na wznak i rani sobie głowę o kamień. Wydaje jęk bólu i strachu.

«Kto tu?» – woła.

Musiał pomyśleć, że ktoś go przewrócił, aby go uderzyć. Odwraca się z przerażeniem. Nie ma nikogo! Wstaje. Teraz krew kapie też z karku. Czerwone koło powiększa się na szacie. Krew nie spada na ziemię, bo jest jej mało, lecz pochłania ją szata. Teraz wydaje się, że sznur jest już na szyi.


STRACH! Grzech to zycie w strachu. To pieklo na ziemi.

Idzie. Odnajduje ślady ognia rozpalonego przez Piotra u stóp drzewa oliwnego. Nie wie, że to Piotr go rozpalił, i sądzi, że tutaj był Jezus. Woła:

«Precz! Odejdźcie!»

Ma dwie ręce wyciągnięte do przodu i zachowuje się tak, jakby odpychał dręczącą go zjawę. Ucieka i dociera akurat do skały Agonii. Teraz świt jest już wyraźny i pozwala widzieć od razu i dobrze. Judasz zauważa złożony płaszcz Jezusa, pozostawiony na skale. Rozpoznaje go. Chce dotknąć. Boi się. Wyciąga rękę i odsuwa. Chce. Nie chce. Jednak ten płaszcz nieodparcie go przyciąga.

Jęczy: «Nie! Nie!»

A potem mówi:

«Tak, na szatana! Tak, chcę go dotknąć. Nie boję się! Nie boję się!»

Mówi, że się nie boi, lecz przerażenie sprawia, że szczęka zębami. Odgłos gałązki oliwnej – którą wiatr poruszył ponad jego głową i uderza teraz o sąsiedni pień – sprawia, że Judasz znowu krzyczy. A jednak robi wysiłek i chwyta płaszcz. Śmieje się. To śmiech szaleńca, demona, śmiech histeryczny, łamiący się, ponury, nie kończący się, bo pokonał swój strach. Mówi:

«Nie boję się Ciebie, Chrystusie. Już się nie boję. Tak bardzo bałem się Ciebie, bo wierzyłem, że jesteś Bogiem i silnym. Teraz już się Ciebie nie boję, bo Ty nie jesteś Bogiem. Ty jesteś biednym wariatem, słabym. Nie potrafiłeś się bronić. Nie zamieniłeś mnie w popiół ani nie wyczytałeś w moim sercu zdrady. Moje obawy!... Głupie!... Kiedy mówiłeś, nawet wczoraj wieczorem, sądziłem, że wiesz... Ty jednak nic nie wiedziałeś. To mój strach nadawał prorockie znaczenie Twoim zwykłym słowom. Jesteś niczym. Pozwoliłeś się sprzedać, wskazać, ująć, jak mysz w swej dziurze. Twoja moc!... Twoje pochodzenie!... Cha! Cha! Cha! Błazen! Silny jest szatan! Silniejszy od Ciebie! On Cię pokonał. Cha! Cha! Cha! Prorok! Mesjasz! Król Izraela! I Ty zapanowałeś nade mną na trzy lata! Zawsze z lękiem w sercu!... I musiałem kłamać, aby sprytnie Cię zmylić, gdy chciałem rozkoszować się życiem! Ale nawet gdybym kradł i cudzołożył – bez całej przebiegłości, jaką się posługiwałem – Ty i tak nic byś mi nie zrobił. Strachliwy! Wariat! Tchórz! Masz! Masz! Masz! Źle zrobiłem, że nie uczyniłem z Tobą tego, co robię z Twoim płaszczem, aby się zemścić za czas, kiedy trzymałeś mnie jako niewolnika, ze strachu. [To był] strach zajęczy!... Masz! Masz! Masz!»


Obrzydli ale jakze madre! Łajdacy czynia podlosc i ze strachem wyczekuja kary Boga... A jak piorun nie wali od razu to mowia. Boga nie ma! I zbrodnie ich coraz wieksze. Np. Kreml bo Rosja jest naocznym przykladem zla dobrze widocznego. I widzimy wiele przykladow Syria itd.

Oczywiscie Bóg biciem nie zmusza do siebie. Tak robi mafia. Bo to system diabla. Bóg oznacza dobrowolne pojscie ku milosci. Milosci nie ma inaczej niz w wolnosci. A oczywiscie łajdactwo samo sie wykonczy. Tak jak i Judasz. Doskonale znamy jego koniec.

Wstretne smutne ale jest rzeczywistoscia i tez trzeba poznac.

Znakomita koncepcja. Jezus rozjasniony i gładki, Judasz przyciemniony i pomarszczony i od dołu wykrecony jak wąż. Jezus wyprostowany. Znakomita symbolika i ujecie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:23, 11 Kwi 2017    Temat postu:

Przy każdym “masz!”, usiłuje ugryźć i rozedrzeć sukno płaszcza. Mnie go w rękach. Kiedy to robi, rozkłada go i wtedy ukazują się plamy, które go moczą. Judasz zatrzymuje się w swoim szale. Patrzy bacznie na plamy. Dotyka. Wącha. To krew... Rozwija cały płaszcz. Dobrze widać odcisk pozostawiony przez dwie zakrwawione ręce, gdy [Jezus] przykładał sukno do twarzy.

«Ach!... Krew! Krew! Jego... Nie!»

Judasz rzuca płaszcz i rozgląda się wokół siebie. Na skale także – tam, gdzie Jezus opierał się plecami, kiedy pocieszał Go anioł – jest ciemna plama wyschniętej krwi.

«Tam!... Tam!... Krew! Krew!...»


Znakomity opis niestety stanu ohydnego. Jest to oblakanie wynikle ze zla. Przypomina Hitlera i wielu wielu innych tyranow. To nie uszkodzenie mozgu to destrukcja duszy.

Spuszcza oczy, żeby na to nie patrzyć, i dostrzega trawę całą zaczerwienioną od krwi, która na nią spadła. Ta wygląda, z powodu rozpuszczającej ją rosy, jakby spadła tu przed chwilą. Jest czerwona i błyszczy w pierwszych promieniach słońca.

«Nie! Nie! Nie! Nie chcę widzieć! Nie mogę widzieć tej krwi! Na pomoc!»

I podnosi ręce do gardła i traci panowanie, jakby się topił w morzu krwi.

«Odejdź! Odejdź! Zostaw mnie! Zostaw! Przeklęty! Ale ta krew to morze! Pokrywa ziemię! Ziemię! Ziemię! I na ziemi nie ma dla mnie miejsca, bo nie mogę patrzeć na krew, która ją okrywa. Jestem Kainem Niewinnego!»


Stan ktory juz jest pieklem na Ziemi. Gdy umrze bez skruchy to jest pieklo juz wieczyste.

Sądzę, że to w tej chwili wstąpiła w jego serce myśl o samobójstwie. Twarz Judasza budzi lęk. Rzuca się ze stoku i biegnie między drzewami oliwnymi, nie wracając drogą, którą przybył. Wygląda, jakby ścigały go dzikie zwierzęta. Powraca do miasta. Owija się płaszczem. Na ile tylko potrafi, usiłuje zakryć swe zranienie i twarz. Idzie do Świątyni. Zdążając w jej stronę, na skrzyżowaniu, znajduje się twarzą w twarz z łotrami wlokącymi Jezusa do Piłata. Nie może się cofnąć, bo tłum biegnący, aby się napatrzeć, napiera mu na plecy. Judasz, przy swoim wysokim wzroście, przewyższa ich mocno i widzi, i spotyka wzrok Chrystusa...

Spotyka Jezusa...

Dwa spojrzenia splatają się na chwilę. Potem Chrystus idzie dalej, związany, bity. Judasz pada na wznak, jakby stracił przytomność. Tłum depcze go bezlitośnie, a on nie reaguje. Woli widocznie podeptanie przez wszystkich ludzi niż napotkanie tego wzroku. Kiedy bogobójcze ujadanie minęło go wraz z Męczennikiem i kiedy droga jest wolna, wstaje i biegnie do Świątyni. Potrąca i niemal przewraca strażnika stojącego przy bramie w obrębie murów. Przybywają inni strażnicy, aby zakazać szaleńcowi wejścia, lecz on jak wściekły byk rozgramia wszystkich. Jednego z nich – który czepia się go, aby mu przeszkodzić wtargnąć do sali Sanhedrynu, gdzie są jeszcze wszyscy zgromadzeni na dyskusji – chwyta za gardło, dusi i porzuca. Jeśli nie jest martwy, to z pewnością kona już u stóp trzech schodów.

W szale potepienia wrecz morduje.

«Wasze pieniądze, przeklęci!... nie chcę ich!» – krzyczy, stojąc pośrodku sali, w miejscu, gdzie był Jezus. Wygląda jak demon, który wydostał się z piekła. Zakrwawiony, rozczochrany, rozpalony obłędem, ze śliną na ustach, z rękami jak szpony... Krzyczy, jakby szczekał, tak jego głos jest skrzekliwy, ochrypły, wyjący.

«Wasze pieniądze, przeklęci, nie chcę ich. Zgubiliście mnie. Doprowadziliście mnie do popełnienia największego grzechu. Jak wy, jak wy jestem i ja przeklęty! Zdradziłem Krew niewinną. Niech na was spadnie ta Krew i moja śmierć. Na was... Nie! Ach!...»


Wielu zdradza dla pieniedzy a wszyscy dla korzysci takiej czy innej...

Judasz widzi zakrwawioną posadzkę.

«Nawet tu, nawet tu jest krew? Wszędzie! Wszędzie jest Jego krew! Ileż krwi ma Baranek Boży, żeby nią okryć całą ziemię i nie umrzeć? I to ja ją rozlałem! Za waszą namową. Przeklęci! Przeklęci! Przeklęci na wieczność! Przekleństwo tym murom! Przekleństwo tej zbezczeszczonej Świątyni! Przekleństwo Arcykapłanowi - bogobójcy! Przekleństwo niegodnym kapłanom, fałszywym doktorom, obłudnym faryzeuszom, okrutnym żydom, podstępnym uczonym w Piśmie! Przekleństwo mnie! Mnie! Przekleństwo! Mnie! Weźcie wasze pieniądze i niech ścisną wam gardło tak, jak mnie sznur.»


Zły rozpoznaje zło w innych! Bynajmniej nie mysli ze sa dobrzy. Zli czesto wytykaja innym zlo...

I rzuca sakiewkę w twarz Kajfaszowi. Odchodzi z krzykiem, a monety – po uderzeniu Kajfasza i zakrwawieniu jego ust – dźwięcząc, rozsypują się po podłodze.

Nikt nie ośmiela się zatrzymać Judasza. Wychodzi. Biegnie drogami. I nieszczęśliwie spotyka dwa razy Jezusa – kiedy On idzie do Heroda i kiedy powraca od niego. Porzuca centrum miasta, podążając przypadkowymi uliczkami, najnędzniejszymi, i znowu znajduje się naprzeciw domu wieczernika. Jest całkowicie zamknięty, jakby opuszczony.


W twarz Kajfaszowi! Czyli waznemu z tej mafii a nikt nie ruszyl w obronie. Tak demoniczna byla to scena...

Zatrzymuje się, patrzy.

«Matka! – szepcze – Matka!...»

Stoi niezdecydowany...

«Ja też mam matkę! I zabiłem syna jednej matce!... A jednak... chcę wejść... zobaczyć tę izbę. Tam nie ma krwi...»


Widzicie co sie dzieje z lotrami. STANOWCZO ODRADZAM WAM WOBR ZLA! ZEBY SOBIE ,,RADZIC W ZYCIU". To jest samobojstwo.

Matka ostatnia nadzieja łotrów. To nie przypadek. Ostatnia szansa Judasza. Bóg kieruje go do Matki BO ONA JEST OSTATNIĄ NADZIEJĄ NAJGORSZYCH! I TU MAMY KOBIECOŚĆ PRZED KTÓRĄ NAWET BÒG USTĘPUJE! Tak. Nawet Jezus... Bóg uznal ze dla tych najgorszych ostatnia szansa ma byc Matka... Osoba najblizsza na ziemi ktora widac fizycznie, bo Bóg jest ukryty. A wiec łatwiejsza do pojęcia. A tu TA MATKA jeszcze...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:08, 14 Kwi 2017    Temat postu:

Uderza w drzwi, raz... drugi raz... Pani domu idzie otworzyć i uchyla drzwi. Spogląda przez szparę... A widząc wzburzonego mężczyznę, którego nie potrafi rozpoznać, krzyczy i próbuje zamknąć. Lecz Judasz jednym pchnięciem ramienia otwiera drzwi na oścież i wchodzi, przewracając przerażoną niewiastę.

Czyli to byla obca kobieta a on mial omamy...

Biegnie ku małym drzwiom, prowadzącym do [sali] wieczernika. Otwiera. Wchodzi. Piękne słońce przedostaje się przez szeroko otwarte okna. Judasz wzdycha z ulgą. Idzie. Tutaj wszystko jest spokojne i ciche. Naczynia stoją jeszcze tam, gdzie były. To zrozumiałe, że nikt się nimi nie zajmuje w tej chwili. Można by sądzić, że zaraz ktoś zasiądzie do posiłku.

Judasz podchodzi do stołu. Patrzy, czy nie ma wina w amforach. Jest. Pije chciwie bezpośrednio z amfory, którą podnosi obiema rękami do ust. Potem siada i opiera głowę na ramionach skrzyżowanych na stole. Nie zauważył, że usiadł dokładnie na miejscu Jezusa i że ma przed sobą kielich, który Mu posłużył do [sprawowania] Eucharystii. Trwa nieruchomo jakiś czas. Wreszcie uspokaja się dyszenie wywołane długim biegiem. Potem podnosi głowę. Widzi kielich. Rozpoznaje miejsce, na którym siedzi.


Szok! Z TEGO kielicha!

Zrywa się jak oszalały. Jednak kielich go przyciąga. Ma jeszcze na dnie nieco czerwonego wina i słońce, odbijając się w metalu (to chyba srebro), sprawia, że ciecz błyszczy.

«Krew! Krew! Tu także krew! Jego Krew! Jego Krew!... “Czyńcie to na Moją pamiątkę!... Bierzcie i pijcie. To jest Moja Krew... Krew nowego przymierza, która za was zostanie wylana...” Ach! Jestem przeklęty! Dla mnie nie może już ona być wylana, dla zmazania mojego grzechu. Nie proszę Go o przebaczenie, bo On nie może mi przebaczyć. Dalej! Dalej! Nie ma miejsca, gdzie Kain - bogobójca mógłby zaznać spoczynku. Na śmierć! Na śmierć!...»


To sie dzieje w jego duszy! Zebyscie dobrze zrozumieli. To nie Bóg mu to zrobil to on sam! Jego dusze mozna porownac w sensie moralnym do pluc gruźlika. Ruina. I to sa skutki. Jak popsuty ale chodzacy sprzet wykonuje bezsensowne ruchy tak zniszczona dusza dziala oblednie! A nie moze sie zepsuc ze stanie na zawsze bo dusza jest niesmiertelna! Wiec miota sie w obledzie po wieki wiekow! To jest pieklo...

Wychodzi. Znajduje się naprzeciw Maryi, stojącej w drzwiach pomieszczenia, w którym pożegnał Ją Jezus. Słysząc hałas, ukazała się. Miała może nadzieję ujrzeć Jana, którego nie ma od tak wielu godzin. Jest blada, jakby utraciła krew. Ma oczy, które boleść czyni jeszcze bardziej podobnymi do oczu Jej Syna. Judasz spotyka to spojrzenie, które dostrzega go z taką samą przygnębioną i świadomą znajomością, z jaką Jezus patrzył na niego w drodze. Wydaje okrzyk: «Och!» – i, przerażony, przylega do muru.

Spotyka Matkę. TĄ! Jak mowilem OSTATNIA NADZIEJA! DLATEGO BÓG doprowadza do tego spotkania. I co Ona powie?

«Judaszu! – mówi Maryja – Judaszu, po coś przyszedł?»

To te same słowa, które wypowiedział Jezus, i wypowiedziane z bolesną miłością. Judasz przypomina je sobie i wydaje okrzyk.


To samo co Jezus! Bo przeciez te slowa sa najlepsze w tej chwili! Jezus nie uzyl ich przypadkiem. BOLESNA MIŁOŚĆ! Nie chodzi o cos w stylu. Po co to przyszedles idz z powrotem. Tylko CZEGO TAK NAPRAWDĘ CI POTRZEBA? CZEGO POTRZEBUJESZ W TEJ SYTUACJI?

«Judaszu – powtarza Maryja – coś uczynił? Na tak wiele miłości odpowiedziałeś zdradą?»

Ona mowi prawde. Po prostu. Nie ma innej drogi. Łotr musi przyjac prawde inaczej nie ma to sensu.

Głos Maryi jest drżącą pieszczotą. Judasz chce uciec. Maryja woła go głosem, który nawróciłby nawet demona:

«Judaszu! Judaszu! Zatrzymaj się! Zatrzymaj się! Posłuchaj! Mówię ci to w Jego imię: okaż skruchę, Judaszu. On przebacza...»


I sama odpowiada czego mu potrzeba. Po co powinien przyjsc! PO PRZEBACZENIE! To byla ostatnia szansa mu dana. Matka ale oczywiscie nie Ona zbawia. Skierowala go do Zbawcy.

Judasz jednak ucieka. Głos Maryi, Jej wygląd były uderzeniem łaski albo raczej niełaski, bo on się opiera. Odchodzi pospiesznie.

I oczywiscie tu nie ma dobrego zakonczenia. To jest ,,syn zatracenia". Jak wielu niestety innych. Tak dusza to najbardziej skomplikowana sprawa, I nie ma łatwo. Jak juz jest popsuta ciezko naprawic. Dlatego tak wazny jest kierunek zycia. Aby bylo ono codziennym wyborem DOBRA. Matka prowadzi do Niego czyli do Boga.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 13:33, 14 Lut 2018    Temat postu:

Spotyka Jana, biegnącego do domu po Maryję. Wyrok został ogłoszony. Jezus idzie na Kalwarię. To chwila, aby przyprowadzić Matkę do Jej Syna. Jan rozpoznaje Judasza, choć niewiele pozostało z tego niedawno tak pięknego Judasza.

«Ty tutaj? – mówi Jan z widoczną odrazą. – Ty tutaj? Bądź przeklęty zabójco Syna Bożego! Nauczyciel został skazany. Ciesz się, jeśli potrafisz, i zejdź z drogi. Idę po Matkę. Niech Ona, twoja druga Ofiara, cię nie spotka, gadzie.»


Jan nie jest tak doskonaly jak Matka bo juz nie o przebaczeniu mowi a o tym jak ohydny jest Judasz.

Judasz ucieka. Okrywa sobie głowę połami płaszcza, zostawiając jedynie szparę na oczy. Ludzie – niewiele ludzi, którzy nie są u Pretora – umykają przed nim, jakby widzieli szaleńca. Na takiego wygląda.

Błąka się po polach. Wiatr przynosi od czasu do czasu echo wrzawy tłumu, podążającego ze złorzeczeniem za Jezusem. Za każdym razem, gdy echo dochodzi do Judasza, wyje on jak szakal.


Grzech ciezki łączy sie z obledem...

Sądzę, że naprawdę szaleje, bo uderza rytmicznie głową o kamienne murki. Albo opanowała go wścieklizna, bo kiedy widzi jakąkolwiek ciecz: wodę, mleko niesione przez dziecko w naczyniu, oliwę płynącą z bukłaka, wyje, wyje i krzyczy:

«Krew! Krew! Jego Krew!»


To juz przedsionek piekla.

Chciałby się napić ze strumyków, ze źródeł, lecz nie może, bo woda wydaje mu się krwią. Mówi więc:

«To jest krew! To jest krew! Zatapia mnie! Pali mnie! Mam w sobie ogień! Jego Krew, którą dał mi wczoraj, stała się we mnie ogniem! Przekleństwo mnie i Tobie!»


Cos takiego pali w piekle...

Wchodzi na pagórki otaczające Jerozolimę i schodzi z nich. Jego oko nieodparcie podąża ku Golgocie. I dwa razy widzi z daleka pochód wspinający się na wzgórze. Patrzy i wyje.

[Pochód] już jest na szczycie. Judasz też jest na szczycie małego wzniesienia pokrytego oliwkami. Wszedł tu, otwierając prosty zamek, jakby był tu panem lub co najmniej bywalcem. Mam wrażenie, że Judasz nie troszczy się zbytnio o dobra bliźniego. Stojąc pod drzewem oliwnym, na skraju urwiska, patrzy w stronę Golgoty. Widzi, jak podnoszą krzyże. Pojmuje, że Jezus jest ukrzyżowany. Nie widzi ani nic nie słyszy. Majaczenie jednak lub czar szatana sprawiają, że Judasz widzi i słyszy tak, jakby był na szczycie Kalwarii.


Poddal siesie oczywiscie niewoli diabla.

Patrzy, patrzy, jakby miał halucynacje. I miota się:

«Nie, nie! Nie patrz na mnie! Nie mów do mnie! Nie wytrzymuję tego. Umieraj, umieraj, przeklęty! Niech śmierć zamknie te oczy, które budzą we mnie lęk, te usta, które mnie przeklinają. Ja też Cię przeklinam, ponieważ mnie nie ocaliłeś.»


Bluznierstwa...

Jego twarz jest tak dzika, że nie można na nią patrzeć. Dwie strugi śliny płyną z jego wyjących ust. Ukąszony policzek posiniał i spuchł, co deformuje mu twarz. Posklejane włosy, bardzo czarna broda – która wyrosła mu w tych godzinach – jest jak posępny knebel na policzkach i brodzie. Wreszcie, oczy!... Kręcą się, wywracają, są fosforyzujące. Oczy demona. Zrywa z pasa sznur z grubej czerwonej wełny, opasujący go trzy razy. Sprawdza jego wytrzymałość, okręcając go wokół oliwki i ciągnąc ze wszystkich sił. Wytrzymał. Jest mocny. Szuka drzewa oliwnego zdatnego na jego potrzeby. Jest. Ta – która pochyla się nad urwiskiem z czupryną w nieładzie – będzie dobra. Wchodzi na drzewo. Solidnie mocuje węzeł na najgrubszej gałęzi, zwisającej w powietrzu. Zrobił już pętlę. Ostatni raz spogląda na Golgotę, potem wsuwa głowę w pętlę. Teraz wydaje się, jakby miał dwie czerwone obroże wokół szyi. Siada na urwisku, a potem jednym ruchem ześlizguje się w dół.

Kazdy grzech to faktycznie samobojstwo.

Pętla zaciska się. Walczy kilka minut. Wywraca oczami, brak powietrza czyni go czarnym. Otwiera usta, żyły na szyi nabrzmiewają i czernieją. Cztery lub pięć razy kopie w powietrze, w ostatnich konwulsjach. Potem usta otwierają się. Język zwisa czarny i obśliniony, gałki otwartych oczu wychodzą z orbit, ukazując przekrwione białka oczu, źrenice zaś uciekły do góry. Umarł. Silny wiatr, który zerwał się przed bliską burzą, kołysze tym makabrycznym wahadłem i obraca nim jak straszliwym pająkiem, wiszącym na nici pajęczej sieci.

Wizja się skończyła i mam nadzieję szybko zapomnieć o tym wszystkim, gdyż – zapewniam was – był to widok straszliwy.


Tak koncza zdrajcy... Istotnie ohydne. Tu mamy rzeczywistosc piekla. Ono istnieje i jak widac nie jest puste. Nikt nie idzie tam przypadkiem. Ale czlowiek jest zawziety takze we wlasnym unicestwieniu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:10, 16 Lut 2018    Temat postu:

25. GDYBY JUDASZ RZUCIŁ SIĘ DO STÓP MATKI, MÓWIĄC: "LITOŚCI" – LITOŚCIWA PRZYGARNĘŁABY GO JAK RANNEGO

Ciąg dalszy tego samego dnia. A, 2461-2465

Mówi Jezus:

«To straszne, lecz nie bezużyteczne. Zbyt wielu sądzi, że Judasz zrobił coś mało znaczącego. Niektórzy nawet mówią, że jest zasłużony, gdyż bez niego nie dokonałoby się Odkupienie i że dlatego jest on usprawiedliwiony przed obliczem Boga.

Zaprawdę powiadam wam, że gdyby Piekło jeszcze nie istniało ze swoimi strasznymi mękami, zostałoby stworzone dla Judasza, jeszcze straszniejsze, wieczne, gdyż ze wszystkich grzeszników i potępionych on jest najbardziej potępiony i grzeszny i dla niego na wieki nie będzie złagodzenia potępienia.


Judasz to najgorszy z ludzi! Tak! Tylko dla niego byloby stworzone gdyby nie istnialo!

Wyrzuty sumienia mogły go ocalić, gdyby dzięki nim zaczął żałować. Ale on nie chciał żałować. Do pierwszej zbrodni zdrady – jeszcze wybaczalnej z powodu wielkiego miłosierdzia, które jest Moją pełną miłości słabością – dołączył bluźnierstwa, opór wobec głosów Łaski, które jeszcze chciały do niego mówić przez wspomnienia, przez przerażenie, przez Moją krew, przez Moje spojrzenie, przez ślady ustanowionej Eucharystii, przez słowa Mojej Matki. Wszystkiemu się przeciwstawił. Chciał się opierać, jak chciał zdradzić, jak chciał złorzeczyć, jak chciał się zabić. To wola liczy się – czy to w dobru, czy w złu.

Wyrzuty sumienia strach wskazowki Matki... To wszystko mialo mu pomoc w nawroceniu. On odrzucil!

Jeśli ktoś upada, nie chcąc upaść, przebaczam. Popatrz na Piotra. Zaparł się. Dlaczego? Nie wiedział tego dokładnie nawet on. Czy Piotr był nikczemny? Nie. Mój Piotr nie był nikczemny. Na oczach kohorty i straży świątynnej miał odwagę zranić Malchosa, aby Mnie bronić, i ryzykował, że zostanie za to zabity. Potem uciekł, nie chcąc tego uczynić. Potem się zaparł, nie chcąc tego uczynić. Umiał potem wytrwać i postępować naprzód krwawą drogą Krzyża, Moją Drogą, aż do [własnej] śmierci krzyżowej. Potrafił potem bardzo dobrze świadczyć o Mnie, aż do poniesienia śmierci za swą nieugiętą wiarę. Bronię Mojego Piotra. To było ostatnie pobłądzenie jego człowieczeństwa. Wola duchowa nie była jednak obecna w tym momencie. Spała, przytępiona przez ciężar człowieczeństwa. Kiedy się obudziła, nie chciała trwać w grzechu i pragnęła być doskonałą. Natychmiast mu przebaczyłem.

Bo Piotr pragnal dobra! Byl na nie nastawiony!

Judasz nie chciał. Mówisz, że wydawał się szalony i wściekły. To była wściekłość szatańska. Jego przerażenie na widok psa – zwierzęcia rzadkiego, szczególnie w Jerozolimie – pochodziło stąd, że od niepamiętnych czasów przypisywano szatanowi tę formę dla ukazywania się śmiertelnikom. W księgach magicznych ciągle mówi się o tym, że jedną z ulubionych form ukazywania się szatana jest forma tajemniczego psa albo kota, albo kozła. Judasz, będący już ofiarą przerażenia zrodzonego przez swoją zbrodnię, przekonany, iż należy do szatana z powodu swojego przestępstwa, widział go w tym wałęsającym się zwierzęciu.

Co mialo go wystraszyc i nawrocic!

Kto jest winny, we wszystkim dostrzega cienie strachu. To sumienie je wytwarza. Szatan potem podsyca te cienie – które mogą jeszcze pomóc sercu dojść do skruchy – i czyni z nich straszliwe zjawy, prowadzące do rozpaczy. Rozpacz zaś prowadzi do ostatniej zbrodni: samobójstwa. Po co rzucać zapłatę za zdradę, jeśli to pozbycie się jest jedynie owocem złości i nie jest umocnione przez uczciwą chęć nawrócenia się? Wtedy dopiero pozbycie się owoców zła staje się zasługujące. Ale tak jak on to zrobił – nie. Zbyteczna ofiara.

Wyrzuty sumienia maja nawracac!

Moja Matka – a była przemawiającą Łaską i Skarbniczką, rozdającą przebaczenie w Moje Imię – powiedziała mu: “Żałuj, Judaszu. On przebacza...” O, czy bym mu przebaczył?! Gdyby rzucił się do stóp Matki, mówiąc: “Litości!”, Ona, Litościwa, przygarnęłaby go, jak rannego. Na jego szatańskie rany – przez które Nieprzyjaciel wszczepił w niego Zbrodnię – rozlałaby łzy, zbawcze łzy. Przyprowadziłaby go do Mnie, do stóp Krzyża, trzymając za rękę, aby szatan nie mógł go schwytać, a uczniowie – uderzyć. Przyprowadziłaby go, aby Moja Krew spłynęła najpierw na niego, największego z grzeszników. I stałaby, Ona, cudowna Kapłanka, na Swoim ołtarzu, między Czystością i Grzechem, bo jest Matką dziewic i świętych, ale także Matką grzeszników.

Ona ma olbrzymie dary zwlaszcza nawracania grzesznikow i nawet taki najgorszy bylby zbawiony. Bo miłosierdzie Boga jest nieskończone!

On jednak nie chciał. Zastanawiajcie się nad potęgą woli, której jesteście absolutnymi władcami. Przez nią możecie mieć Niebo lub Piekło. Rozważcie, co znaczy trwać w grzechu.

Wolna wola!

Ukrzyżowany ma ręce rozwarte i przebite, aby powiedzieć wam, że was kocha. On nie chce, nie może was uderzyć, bo was kocha. Woli raczej zrezygnować z możliwości objęcia was – co jest jedynym bólem Jego przeszytego bytu – niż posiadać wolność ukarania was. Ten Ukrzyżowany – przedmiot boskiej nadziei dla ludzi żałujących i chcących porzucić grzech – staje się dla nie nawracających się podem takiego strachu, że każe im bluźnić i uciekać się do przemocy wobec samego siebie. [I stają się] zabójcami swego ducha i swego ciała z powodu trwania w grzechu; a wygląd Łagodnego – który zgodził się na złożenie Siebie w ofierze w nadziei zbawienia ich – nabiera wyglądu przerażającego widma.

Ten Najłagodniejszy, nikogo nie karze. I staje sie dla lotrow tym wiekszym oskarzeniem!

Mario, płaczesz z powodu tej wizji. Ale jest Piątek Męki, córko. Musisz cierpieć. Do cierpień z powodu udręk Moich i Maryi powinnaś dołączać twój ból goryczy, jaką rodzi widok grzeszników, którzy pozostają grzesznikami. To było Naszym cierpieniem. Musi być i twoim. Maryja cierpiała i cierpi jeszcze z tego powodu, jak z powodu Moich udręk. Dlatego powinnaś i to wycierpieć. Teraz odpocznij. Za trzy godziny będziesz cała należeć do Mnie i Maryi. Błogosławię cię, fiołku Mojej Męki i męczennico Maryi.

Rola cierpienia dusz wybranych. Łączą się oni z Chrystusem ukrzyzowanym aby ratowac grzesznikow przed pieklem. Szczegolnie w piatki a zwlaszcza w Wielki Piątek. To cierpienie bedzie ich chlubą w Raju. Bohaterstwo w walce o dusze.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:44, 20 Lut 2018    Temat postu:

26. MARYJA MUSI USUNĄĆ [DZIEŁO] EWY

Napisane 2 i 5 kwietnia 1944. A, 2466-2485

Jezus mówi:

«Para Jezus-Maryja jest przeciwieństwem pary Adam-Ewa. Jest Ona przeznaczona do usunięcia całego dzieła Adama i Ewy i przyprowadzenia z powrotem natury ludzkiej do stanu, w jakim była, gdy została stworzona: bogata w łaskę i we wszelkie dary udzielone jej przez Stwórcę. Natura ludzka doznała całkowitego odrodzenia dzięki dziełu pary Jezus - Maryja. Oni stali się nowymi Rodzicami Ludzkości. Cały poprzedni czas został unicestwiony. Czas i historia człowieka liczy się od tego momentu, kiedy nowa Ewa, przez całkowitą zmianę stworzenia, wydaje ze Swego nieskalanego łona, za sprawą Pana Boga, nowego Adama.


To jest znana juz od dawna zasada teologii. Nowy Adam i Nowa Ewa. Nowi bo postąpili odwrotnie niz ,,starzy". I to przywrocilo porzadek swiata.

Ale aby unicestwić dzieła dwojga pierwszych [ludzi], przyczyny śmiertelnej choroby, stałego okaleczenia, zubożenia, więcej: nędzy duchowej – bo po grzechu Adam i Ewa znaleźli się pozbawieni całego bogactwa nieskończonego, danego im przez Świętego Ojca – musieli Ci Dwoje następni postępować we wszystkim i przez wszystko w sposób przeciwstawny do sposobu działania Dwojga pierwszych. Stąd doprowadzenie posłuszeństwa do doskonałości, która [wyraża się w] unicestwieniu siebie i złożeniu w ofierze ciała, uczuć, myśli, woli, by przyjąć to wszystko, czego chce Bóg. Stąd też doprowadzenie czystości do absolutu, dla którego ciało... Czym było ciało dla Nas Dwojga, czystych? Zasłoną z wody na tryumfującym duchu, pieszczotą wiatru dla ducha-króla; szkłem, które oddziela ducha-pana, ale nie psuje go; porywem, który podnosi, a nie ciężarem, który przygniata. Tym było ciało dla Nas. Mniej ciążące i wrażliwe niż szata lniana, lekka substancja stojąca między światem i blaskiem ja nadludzkiego, środkiem dla czynienia tego, czego chciał Bóg. Niczym więcej.

Ciało u Nich bylo jak cienkie szklo! Bo tak je duch przytlaczal! Oczywiscie nie trzeba mowic o wielkosci Duszy Jezusa i Maryi...

Czy się kochaliśmy? Oczywiście. Doskonałą miłością była Nasza miłość. Nie jest miłością, o ludzie, głód zmysłowy, który was popycha, by się nasycić pożądliwie ciałem. To jest rozwiązłość. Nic więcej. To prawda, bo kochając się w ten sposób – wy to uważacie za miłość – nie potraficie się znosić, pomagać sobie, przebaczać sobie. Czym więc jest wasza miłość? Jest nienawiścią. Jest tylko szałem paranoicznym, który popycha was do tego, by woleć smak zepsutych potraw niż zdrowy, wzmacniający pokarm szlachetnych uczuć. Mieliśmy doskonałą miłość – My, czyści, doskonali. Ta miłość obejmowała Boga w Niebie i z Nim [była] zjednoczona, jak są złączone gałęzie z pniem, który je odżywia. Rozszerzała się i zniżała, udzielając odpoczynku, schronienia, pożywienia, umocnienia dla ziemi i dla jej mieszkańców. Nic nie było pozbawione tej miłości: ani Nasi bliźni, ani istoty niższe, ani roślinność, ani wody, ani ciała niebieskie. Nawet źli nie byli wykluczeni z tej miłości. Oni bowiem także, chociaż martwi, byli przecież zawsze członkami wielkiego ciała Stworzenia i dlatego widzieliśmy w nich – chociaż oszpecony i zhańbiony ich nikczemnością – święty wizerunek Pana, który na Swój obraz i podobieństwo ich ukształtował.

To co ludzie nazywaja miloscia to zwykla chemia mowiac po prostu. Cos prostackiego. Jak u zwierzat. U nich to zreszta starczy. Czlowieka poniza. Prawdziwa miłość to ta z Ewangelii.

Ciesząc się z dobrymi, płacząc nad niedobrymi, prosiliśmy – miłość czynna bowiem wyraża się w błaganiu, by otrzymać opiekę dla tego, kogo się kocha. Prosiliśmy więc za dobrych, żeby ciągle stawali się lepszymi, żeby coraz bardziej zbliżali się do doskonałości Dobrego, który nas kocha z Niebios. Modliliśmy się za tych, którzy chwieją się między dobrocią i nikczemnością, żeby się umocnili i potrafili wytrwać na świętej drodze. Modliliśmy się także za złośliwych, aby Dobroć przemówiła do ich ducha, powaliła ich może blaskiem swej potęgi, ale [po to], by ich nawrócić do Pana, ich Boga. Kochaliśmy, jak nikt inny nie kochał. Wprowadziliśmy miłość na szczyty doskonałości, aby po brzegi napełnić Naszym oceanem miłości otchłań wydrążoną przez przeciwieństwo miłości Pierwszych [rodziców]. Oni bowiem kochali siebie bardziej niż Boga, chcąc mieć więcej, niż było dozwolone, i stać się większymi niż Bóg. Dlatego do czystości, posłuszeństwa, miłości, oderwania od wszelkich bogactw ziemskich: ciała, władzy, pieniądza – triady szatana, przeciwstawnej triadzie Bożej: wierze, nadziei, miłości – musieliśmy dołączyć stałe praktykowanie wszystkiego, co było przeciwstawne do sposobu działania pary Adam - Ewa. Nienawiści, nieczystości, gniewowi i pysze – czterem nikczemnym żądzom – [przeciwstawiliśmy] cztery przeciwne im cnoty święte: męstwo, umiarkowanie, sprawiedliwość, roztropność.
...

"Seks wladza kasa". To znacie. Jest od szatana. Bylo juz w starozytnosci! Nic nowego. Stara ohyda. Ziemia byla kompletnie spustoszona. Deficyt milosci. Jezus i Maryja wypelniaja ten straszny brak Sobą! Kochają za cala ludzkosc.

A chociaż bardzo wiele – ze względu na Naszą bezgranicznie dobrą wolę – było Nam łatwo zrobić, to jedynie Odwieczny wie, w jakim stopniu było bohaterstwem spełnianie tego w niektórych chwilach i w niektórych wypadkach. Chcę powiedzieć tu tylko o jednym, [odnoszącym się do] Mojej Matki, nie do Mnie. Chcę mówić o nowej Ewie, która odrzuciła już od najmłodszych lat pochlebstwa używane przez szatana. On bowiem chciał Ją nakłonić do ugryzienia owocu i do odczucia tego jego smaku, który uczynił szaloną towarzyszkę Adama. Pragnę mówić o nowej Ewie, która nie ograniczyła się do odrzucenia szatana, ale pokonała go, miażdżąc go pragnieniem posłuszeństwa, miłości, czystości tak rozległej, że on, Przeklęty, został nią zmiażdżony i poskromiony. Ale szatan nie pozostał pod piętą Mojej Matki, Dziewicy. O nie, podnosi się! Ślini się i pieni, ryczy i bluźni. Ale jego ślina sączy się w dół, ale jego ryk nie dotyka atmosfery otaczającej Moją Świętą. Ona nie czuje smrodu i nie słyszy demonicznych chichotów. Nie widzi, nie widzi nawet obrzydliwej śliny odwiecznego Gada, bo harmonijne [dźwięki] niebiańskie i zapachy niebieskie tańczą, zakochane, wokół pięknej i świętej Osoby; bo Jej oko – czystsze od lilii i bardziej zakochane niż u gruchającej turkaweczki – wpatruje się jedynie w Jej Odwiecznego Pana, którego jest Córką, Matką i Oblubienicą.[/color][/b]

Maryja za zycia nie tkwila pod kloszem. Szatan atakowal Ją tym mocniej ze nie odnosil ZADNEGO! sukcesu! Z furia. I nic. Ona jest bezgrzeszna!

Kiedy Kain zabił Abla, usta jego matki wypowiedziały przekleństwa – które podsunął jej duch odłączony od Boga – przeciw swemu najbliższemu bliźniemu: przeciw synowi swego łona, sprofanowanego przez szatana i skażonego nieczystą żądzą. I to przekleństwo było plamą w królestwie moralności ludzkiej, jak zbrodnia Kaina była plamą w królestwie zwierzęcego człowieka. Krew na ziemi, przelana ręką braterską! Pierwsza krew, która przyciąga jak tysiącletni magnes wszelką krew, wylewaną ręką człowieka z ludzkich żył. Przekleństwo ziemi wypowiedziane ludzkimi ustami. Czyż ziemia nie była już wystarczająco przeklęta z powodu człowieka zbuntowanego przeciw swemu Bogu, muszącego poznawać trudy, ciernie i twardość gleby, susze, grady, mrozy, upały? A przecież została stworzona jako doskonała i wyposażona w doskonałe pierwiastki, aby stać się miejscem zamieszkania miłym i pięknym dla człowieka, jej króla.

Grzech Kaina jeszcze pogorszyl sytuacje czlowieka. I zyjemy teraz w zniszczonym ubogim swiecie. Pelnym cierpien. A kazdy grzech pograza jeszcze bardziej. Bo gdyby grzech ludzki chociaz spadl do mniejszego poziomu Bóg szybko by zatrzymal to wszystko, zeby utrwalic ludzi w stanie dobra i usunac wszelkie cierpienie! Wszelkie! Nawet trud oddychania co robimy instynktownie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:00, 23 Lut 2018    Temat postu:

Maryja musi usunąć [dzieło] Ewy. Maryja widzi drugiego Kaina: Judasza. Ona wie, że Judasz jest Kainem dla Jej Jezusa – drugiego Abla. Wie, że krew drugiego Abla została sprzedana przez tego Kaina i już ma być przelana. Ale nie przeklina. Kocha i przebacza. Kocha i wzywa ponownie.

Czyli nie do pojecia. Jak mozna kochac morderce syna? Potwora wlasciwie.

O, Macierzyństwo Maryi Męczennicy! Macierzyństwo wzniosłe, dziewicze i Boskie! Tym ostatnim to Bóg Cię obdarzył! A z tego pierwszego Ty, Matko Święta, Współodkupicielko, uczyniłaś dar. Ty bowiem, Ty jedyna, potrafiłaś w owej godzinie, z sercem rozdartym przez bicze, które Mi rozszarpały ciało, powiedzieć Judaszowi tamte słowa. Ty, jedynie Ty, potrafiłaś w tamtej godzinie – czując już krzyż rozdzierający Ci serce – kochać i przebaczać.

Nikt z ludzi poza Jezusem oczhwiscie, Judasza nie kochal TYLKO ONA! Byl to dar Boga ale i Jej wybor!

Maryja - nowa Ewa, uczy was nowej religii, skłaniającej miłość do przebaczenia temu, kto zabija syna. Nie bądźcie jak Judasz, który przed tą Nauczycielką Łaski zamyka serce i w rozpaczy mówi: “On nie może mi przebaczyć”. Przez to poddał w wątpliwość [prawdziwość] słów Matki Prawdy, a tym samym – Moje słowa, które zawsze powtarzały, iż przyszedłem po to, aby zbawić, a nie po to, aby zgubić. [Przyszedłem], aby przebaczyć temu, kto przychodzi do Mnie skruszony.

To wszystko ma nam dac do myslenia o co w zyciu tak naprawde chodzi.

Maryja, nowa Ewa, także Ona otrzymała od Boga nowego syna, “za Abla zabitego przez Kaina”. Nie otrzymała go jednak po chwili gwałtownej radości, która uśmierza ból oparami zmysłów i zmęczeniem zaspokojenia. Otrzymała go w godzinie boleści całkowitej, u stóp szubienicy krzyża, pośród rzężeń Umierającego, który był Jej Synem; pośród obelg bogobójczego tłumu oraz boleści niezasłużonej i całkowitej, bo nawet Bóg już Jej nie pocieszał.

Nie miala bolesnej ciazy ale za to miala smierc Syna, ktoda bolala bardziej njz wszystkke ciaze! Boleść całkowita!

Nowe życie zaczyna się dla Ludzkości i dla poszczególnych ludzi przez Maryję. Szkołą dla was są Jej cnoty i Jej sposób życia. A w Jej bólu – który przyjął wszystkie oblicza, nawet przebaczenia zabójcy własnego Syna – jest wasze zbawienie.»

Jezus mówi: «Któregoś dnia powiem ci jeszcze o Kainie i o Prarodzicach. Wiele można powiedzieć i rozważać.»

5 kwietnia 1944


Matka jest wzorem dla nas. Pokazuje w sposlb doskonaly jak postepowac.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:18, 27 Lut 2018    Temat postu:

27. JAN PRZYCHODZI PO MATKĘ

Napisane 7 kwietnia 1944. A, 2485-2494

Widzę umiłowanego [ucznia] – jeszcze bledszego niż wtedy, gdy był z Piotrem na dziedzińcu u Kajfasza. Być może tam blask rozpalonego ognia odbijał się ciepłem na policzkach. Teraz ma wygląd człowieka wychudzonego chorobą, poważną i pozbawiającą krwi. Jego twarz wyłania się z liliowej tuniki jak oblicze topielca, tak bardzo jego bladość jest sina. Oczy ma także przyćmione, włosy matowe, w nieładzie, a zarost, który pojawił się w tych godzinach, otacza jasną zasłoną policzki i brodę, nadając temu jasnowłosemu wygląd jeszcze bledszy. Nie ma w nim już nic ani z łagodnego, radosnego Jana, ani z Jana niespokojnego, który przed chwilą w porywie gniewu na twarzy ledwie powstrzymał się przed pobiciem Judasza.

Puka do drzwi domu i – kiedy ktoś z wnętrza pyta, kto puka, w obawie, by nie znaleźć się znowu twarzą w twarz z Judaszem – odpowiada:

«To ja, Jan.»

Drzwi się otwierają. Wchodzi. On także idzie od razu do wieczernika, nie odpowiadając pani [domu], która pyta:

«Cóż to się dzieje w mieście?»

Zamyka się od środka i upada na kolana przy miejscu, na którym siedział Jezus, i płacze, wzywając Go boleśnie. Całuje obrus w miejscu, gdzie Nauczyciel trzymał Swe złożone ręce, głaszcze kielich, który Jezus trzymał w Swych dłoniach... A potem mówi:

«O, Boże Najwyższy, pomóż mi! Pomóż mi powiedzieć to Matce! Nie mam odwagi, a przecież muszę to powiedzieć. To ja muszę o tym powiedzieć, bo zostałem sam!»


Widzimy ze im bardziej ktorys uczen kochal Jezusa tym wieksza byla jego bolesc.

Wstaje i rozmyśla. Dotyka kielicha, aby zaczerpnąć sił z przedmiotu, który trzymał Nauczyciel. Rozgląda się wokół... Widzi w kącie, tam gdzie Jezus go położył, ręcznik, którym posłużył się Nauczyciel, aby wytrzeć ręce po obmyciu im nóg, i – jeszcze inny, którym się przepasał. Bierze je, składa, głaszcze, całuje. Stoi jeszcze, niepewny, pośrodku pustego pomieszczenia. Mówi: «No, dalej!» – ale nie idzie w stronę drzwi. Przeciwnie, powraca do stołu. Bierze kielich, a z kąta – połamany przez Jezusa chleb, którego kawałek wziął i podał umoczony Judaszowi. Całuje to i bierze razem z dwoma ręcznikami. Trzyma [zabrane rzeczy] przyciśnięte do serca jak relikwie. Powtarza: «No, dalej!» – i idzie ku małym schodkom. Wchodzi na górę, pochylony, krokiem niepewnym i chwiejnym. Otwiera, wychodzi.

«Janie, przyszedłeś?»

Maryja pojawiła się w drzwiach Swej izby, opierając się o futryny, jakby nie miała siły ustać. Jan podnosi głowę i patrzy na Nią. Chciałby mówić i otwiera usta, lecz nie udaje mu się [wydobyć słowa]. Dwie wielkie łzy płyną mu po policzkach. Pochyla głowę, zawstydzony swą słabością.

«Chodź tutaj, Janie, nie płacz. Nie powinieneś płakać, bo Ty zawsze Go kochałeś i uszczęśliwiałeś. Niech to cię pocieszy.»


Nie nalezy zatem nigdy popadac w rozpacz.

Te słowa otwierają tamy jego łzom. Płacze tak silnie i tak głośno, że nadchodzi gospodyni, Maria Magdalena, małżonka Zebedeusza i inni...

«Chodź do Mnie, Janie» – Maryja odrywa się od futryny, ujmuje go za przegub dłoni i ciągnie do środka Swej izby, jakby był dzieckiem. Zamyka cicho drzwi, aby zostać z nim sama.

Jan nie reaguje. Lecz kiedy czuje na głowie drżącą dłoń Maryi, pada na kolana, kładąc na podłodze przedmioty, które przyciskał do serca. Z twarzą przy ziemi, trzymając kraj szaty Maryi przy wstrząsanej [płaczem] twarzy, szlocha:

«Przebacz! Przebacz! Matko, przebacz!»

Maryja stoi wyprostowana i smutna, z jedną ręką na sercu, a z drugą – zwieszoną wzdłuż ciała. Mówi do Jana głosem rozdzierającym:

«Cóż Ja mam tobie wybaczyć – tobie, biedne dziecko? Co? Tobie!?»


Trudno nawet cos dodac. To chwila cierpienia.

Jan podnosi głowę, ukazując się takim, jaki jest, bez jakiegokolwiek śladu męskiej dumy. To twarz biednego, zapłakanego dziecka, które krzyczy:

«...że Go opuściłem!... że uciekłem!.. że Go nie broniłem! O, mój Nauczycielu! O, Nauczycielu, przebacz! Powinienem był umrzeć przed opuszczeniem Ciebie! Matko, Matko, kto mi teraz uspokoi sumienie?»

«Pokój, Janie. On ci przebacza, już ci przebaczył. On nigdy nie zważał na twoją słabość. On cię kocha.»

Maryja wypowiada te krótkie zdania z przerwami, jakby oddychała z trudnością, trzymając rękę na głowie Jana, a drugą – na Swym biednym sercu, które bije mocno z niepokoju.


Maryja pociesza ale nke jest wcale spokojna. Cierpienie przeszywa cala duszę!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:28, 02 Mar 2018    Temat postu:

«Ale ja wczoraj wieczorem nie potrafiłem Go nawet zrozumieć... i spałem, chociaż On prosił nas o wsparcie naszym czuwaniem. Zostawiłem Go samego, mojego Jezusa! A potem uciekłem, kiedy ten przeklęty przyszedł ze swymi łotrami...»

«Janie, nie przeklinaj. Nie żyw nienawiści, Janie. Pozostaw Ojcu wydanie sądu.


Czyli nawet Judasza nie przeklinaj!

Posłuchaj: gdzie On teraz jest?»

Jan znowu upada twarzą do ziemi i płacze jeszcze głośniej.

«Odpowiedz, Janie. Gdzie jest Mój Syn?»

«Matko... ja... Matko, On jest... Matko...»

«Jest skazany, wiem o tym. Pytam cię: gdzie jest w tej chwili.»

«Uczyniłem wszystko, co możliwe, ażeby mnie zobaczył... Usiłowałem udać się do możnych, aby uzyskać łaskę, aby On... aby mniej cierpiał... aby nie zadali Mu wiele cierpienia...»

«Nie kłam, Janie, nawet z litości dla Matki. Nie uda ci się to... to daremne. Ja wiem. Od wczorajszego wieczora towarzyszyłam Mu w Jego bólu. Ty tego nie widzisz, ale Moje ciało jest porozrywane przez biczowanie, na Moim czole znajdują się ciernie, czułam uderzenia... wszystko. Ale teraz... już nie widzę. Teraz nie wiem, gdzie jest Mój Syn skazany na krzyż!... na krzyż!... na krzyż!... O, Boże, daj Mi siły! On musi Mnie widzieć. Nie powinnam odczuwać [i ujawniać] Mojego bólu dopóki trwa Jego ból. Kiedy potem wszystko... się skończy, wtedy odbierz Mi życie, Mój Boże, jeśli chcesz. Teraz, nie. Przez wzgląd na Niego – nie... aby Mnie widział. Chodźmy, Janie. Gdzie jest Jezus?»


Widzimy ze oklamywanie nawet z litosci nie jest dobre. Prawda zawsze jest najlepsza.
Matka odczula kazde uderzenie w Jezusa poniewaz byla z nim zjednoczona w sposob doskonaly.

«Wyszedł z domu Piłata. Ta wrzawa to tłum, który krzyczy wokół Niego, związanego, stojącego na schodach Pretorium, czekającego na krzyż lub idącego już na Golgotę.»

«Uprzededź twą matkę, Janie, i inne niewiasty. I chodźmy. Weź ten kielich, ten chleb, te ręczniki... Połóż je tutaj. Będą dla nas pociechą... później... i chodźmy.»

Jan zbiera z podłogi przedmioty i wychodzi zawołać niewiasty. Maryja, czekając na niego, przykłada do twarzy ręczniki, jakby chciała na nich znaleźć pieszczotę ręki Swego Syna. Całuje kielich i chleb i układa wszystko na półce. Zakłada welon, okrywając nim głowę i owijając go wokół szyi, i otula się płaszczem, który opada Jej nawet na oczy. Nie płacze, lecz drży. Wydaje się, że brak Jej powietrza, tak ciężko oddycha, z otwartymi ustami. Jan wchodzi z zapłakanymi niewiastami.

«Zamilknijcie, córki! Pomóżcie Mi nie płakać! Chodźmy.»

I wspiera się na Janie, który prowadzi Ją i podtrzymuje, jakby była niewidoma.

...

Nawet w takim cierpieniu Matka nie rozpacza.

Wizja na tym się kończy. Jest 12.30 (to znaczy 11.30 według czasu słonecznego). Potem, od godziny 13.00 do 16.00 (czasu słonecznego), byłam przygnębiona, nie w półśnie, lecz w wyczerpaniu tak silnym, że nie potrafiłam ani mówić, ani się poruszać, ani otworzyć oczu. Mogłam jedynie cierpieć i nic nie wiedzieć, choć w moim cierpieniu stale rozmyślałam nad agonią Jezusa. Niespodziewanie, o godz. 16.00, ujrzałam, myśląc o Jego przybitych dłonih, jak umierał Jezus – tylko to: [samą] śmierć. Odwraca głowę w lewo, w prawo, w ostatnim skurczu. Wydaje ostatnie, głębsze westchnienie. Porusza ustami, w próbie wypowiedzenia słowa, ale – ponieważ nie potrafi tego uczynić, zamienia się ono w głęboki lament, przechodzący w jęk, który zostaje przerwany przez śmierć. I tak pozostaje: z przymkniętymi oczami i z uchylonymi ustami. Przez chwilę ma głowę jeszcze wyprostowaną, sztywną na szyi, jakby w wewnętrznym spazmatycznym skurczu. Następnie opada do przodu, na prawo. Nic więcej.[/color][/b]

Valtorta tez wspolcierpiala!

Potem odzyskałam siły, lecz bardzo nikłe, aż do 19.00; a później – [wszystko] na nowo, w półśnie straszliwym, aż do północy. Nie miałam pociechy przez żadną wizję. Jestem sama jak Maryja przy grobie. Nie ma wizji, nie ma słów i bardzo cierpię. Aby się trochę pocieszyć, opisuję wygląd Jezusa, który wczoraj wieczorem znowu pokazał mi Swoje pożegnanie z Maryją przed Wieczerzą.

Jezus był już na kolanach, u stóp Maryi, i trzymał Ją w objęciach, kładąc głowę na Jej kolanach. Czasem podnosił głowę, by spojrzeć na Matkę. Światło lampy o trzech ramionach, postawionej w rogu stołu, blisko krzesła Maryi, całkowicie oświetlało twarz mojego Jezusa. Matka, przeciwnie, pozostawała bardziej w cieniu, bo światło było za Nią. Jezus jednak był dobrze oświetlony.


Jezus jedyna pociecha.

Zatracałam się w kontemplowaniu Jego twarzy, obserwując najdrobniejsze szczegóły. I powtarzam to jeszcze raz. Włosy przedzielone na środku głowy i spadające długimi puklami na ramiona. Błyszczące, delikatne, uczesane, koloru płomieniście jasnego, szczególnie na końcach mają odcień miedzi. Czoło wysokie, bardzo piękne, gładkie. Skronie lekko wklęsłe, na których lazurowe żyły kładą się lekkim cieniem w kolorze indygo, przezierającym spod bardzo białej skóry, specyficznie białej, jak u niektórych osób, które mają jasne rudawe włosy: mleczna biel lekko przechodząca w kolor kości słoniowej, lecz z odcieniem błękitnawym. Skóra bardzo delikatna wygląda jak płatek białej kamelii. Jest tak delikatna, że widać przez nią najdelikatniejszą żyłkę; a tak wrażliwa, że wszelkie przeżycie wyraża się na niej przez intensywną bladość lub żywą czerwień. Jezusa zawsze widziałam bladego, tylko lekko opalonego przez słońce z powodu Jego stałych wędrówek po Palestynie.

Dokladny opis Jezusa. Wlosy jasne skora blada wrecz biala!

Maryja jest jeszcze bledsza, bo żyła bardziej ukryta w domu. Jej biel jest bardziej różowa, Jezusa zaś – w odcieniu kości słoniowej z błękitnawymi odbiciami. Nos – długi i prosty, lekko zakrzywiony w górze, na wysokości oczu: bardzo piękny nos, delikatny i dobrze ukształtowany. Oczy – głębokie i bardzo piękne, koloru, który zawsze określałam jako bardzo ciemny szafir. Brwi i rzęsy – gęste, lecz nie przesadnie, długie, piękne, błyszczące, ciemnokasztanowe, ze złotymi błyskami na końcu każdego włoska. U Maryi są bardzo jasnokasztanowe, delikatniejsze i o wiele jaśniejsze, tak jasne, że niemal blond. Jezus ma usta kształtne, raczej małe, wyraziste, podobne do [ust] Matki. Wargi normalnej wielkości, niezbyt wąskie (...) ani niezbyt wydatne. Pośrodku są okrągłe i zaznaczają się pięknym kształtem. Ich kąciki niemal znikają, sprawiając, że usta wydają się mniejsze, niż są w rzeczywistości, i bardzo piękne. Zdrowa czerwień [warg] kontrastuje z regularnym uzębieniem, silnym, o zębach raczej smukłych i bardzo białych. Zęby Maryi są mniejsze, regularne i tak samo ułożone.

Policzki ma szczupłe, lecz nie wychudzone. Owal bardzo wąski, podłużny, bardzo piękny, z kośćmi jarzmowymi niezbyt wydatnymi. Zarost gęsty na brodzie, dzielący się w dwóch punktach; pofalowany, otacza usta, nie przykrywając ich, aż do niższej wargi i wznosi się, coraz krótszy, ku policzkom. Na wysokości ust broda staje się bardzo krótka, ograniczając się do nadawania cienia, przypominającego miedziany pył na bladości policzków. Tam gdzie jest gęsta, ma kolor ciemnej miedzi: blond rudawy przyciemniony. Wąsy też są niezbyt gęste i krótkie, tak że ledwo przysłaniają górną wargę, między nosem a ustami, i kończą się w kącikach ust. Uszy – małe, ładnie uformowane i nie odstające.


Jezus i Maryja to Wzory obu plci. Min. to oznacza ze czlowiek zostal stworzony na Nasz obraz i podobienstwo... Podobienstwo Jezusa i Maryi.

Moja miłość stawała się głębsza i pełna współczucia dla cierpienia Jezusa, kiedy patrzyłam na Niego, tak pięknego wczorajszego wieczoru, i przypominałam sobie, jak zniekształconego widziałam Go, kiedy ukazywał mi się podczas Swojej Męki lub po niej. I kiedy widziałam Go pochylonego, z twarzą na piersi Maryi, jak dziecko potrzebujące pieszczot, zadawałam sobie raz jeszcze pytanie, jak to zrobili ludzie, by rzucić się na Niego, tak łagodnego i tak dobrego we wszystkich Swych działaniach, zdobywającego serca już samym Swym wyglądem. Widziałam Jego piękne dłonie, smukłe i blade, otaczające biodra Maryi, talię Maryi, ramiona Maryi, i mówiłam sobie: “Wkrótce zostaną przebite gwoździami!”, i cierpiałam. Nawet mniej baczni obserwatorzy widzą, że cierpię.

W obliczu takiego Piękna zbrodnia jawi sie jeszcze ohydniej.

Tak pragnęłam, aby ojciec przyszedł, bo wydawało mi się, że w przeciwnym razie moje serce pękłoby lub ustało, i wydaje mi się, że minął wiek, odkąd przyjęłam Jezusa. Na szczęście to już druga nad ranem, sobota, i zbliża się godzina Komunii św. Jestem jednak sama. Jezus milczy, Maryja milczy, Jan milczy. Miałam przynajmniej nadzieję na jego [słowa]. Nic. Całkowita cisza i całkowita ciemność. To naprawdę pustka.

Cierpienie w piatek dzien męki Jezusa... Jak i dzis jest piatek Wielki Post.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:55, 06 Mar 2018    Temat postu:

[por. Mk 15,20, J`9,17]

Po Swoim skazaniu Jezus stoi, strzeżony przez żołnierzy, oczekując na krzyż nie dłużej niż pół godziny, być może jeszcze mniej. Potem Longin, obarczony kierowaniem egzekucją, wydaje rozkazy.

Zanim jednak wyprowadzono Jezusa na zewnątrz, na drogę, aby dać Mu krzyż i wyruszyć w drogę, Longin spojrzał na Niego dwa lub trzy razy, z ciekawością już zabarwioną współczuciem. Spojrzał jak ktoś, dla kogo pewne rzeczy nie są nowością. Podszedł do Jezusa z żołnierzem, ofiarowując Mu pokrzepienie: kubek wina, jak sądzę, bo wlewa z prawdziwej wojskowej manierki płyn koloru jasnoróżowego.


Dowodca rzymski okazuje wspolczucie! To wazne! Kazdy ruch jest wazny!

«To Ci dobrze zrobi. Musisz być spragniony i na dworze jest słońce, a droga daleka.»

Jezus odpowiada:

«Niech Bóg wynagrodzi cię za litość, ale nie pozbawiaj się tego.»

«Przecież jestem zdrowy i silny... a Ty... nie odmawiam sobie... A chętnie to zrobię w tym wypadku, aby Cię pokrzepić... Jeden łyk... aby mi pokazać, że nie nienawidzisz pogan.»

Jezus już nie odmawia i pije łyk płynu. Ma rozwiązane ręce, nie ma już trzciny ani chlamidy, więc może to Sam uczynić. Potem odsuwa [manierkę], choć napój zimny i dobry przyniósłby ulgę w gorączce, która już ujawnia się w zaczerwienieniach, rozpalających Jego blade policzki i w Jego wargach wysuszonych i spękanych.


Jezus pije aby dobro uczynione przez tego czlowieka odnioslo skutek!

«Weź. Weź. To woda i miód. Wzmacnia. Gasi pragnienie... Budzisz we mnie litość... tak... litość... To nie Ciebie należałoby zabić spośród Hebrajczyków... Cóż!... Ja Ciebie nie nienawidzę... i postaram się, żebyś nie cierpiał bardziej niż to konieczne.»

Jezus jednak już nie pije... a rzeczywiście jest spragniony... To straszliwe pragnienie tych, którzy utracili krew i gorączkujących... Wie, że to nie jest napój odurzający i chętnie by się napił. Nie chce jednak mniej cierpieć. Wiem – tak jak pojmuję, że to, co mówię jest dzięki wewnętrznemu światłu – iż bardziej niż woda z miodem umacnia Jezusa litość Rzymianina.


Widac ze Jezus przyjmuje pragnienie jako cierpienie za ludzki grzech!

«Niech Bóg ci wynagrodzi błogosławieństwami za to wsparcie» – mówi. I potrafi jeszcze się uśmiechnąć... bolejącym uśmiechem Swych ust opuchniętych, zranionych. Porusza nimi z trudnością także dlatego, że pomiędzy nosem a prawą kością jarzmową jest silna opuchlizna – [spowodowana przez] mocne uderzenie drągiem, które otrzymał na wewnętrznym dziedzińcu, po biczowaniu.

To bylo wielkie pocieszenie!

[por. Łk 23,32] Przybywa dwóch łotrów, z których każdy otoczony jest jedną dekurią żołnierzy. To godzina wymarszu. Longin wydaje ostatnie rozkazy.

Centuria rozstawiona w dwóch szeregach, w odległości trzech metrów od siebie, wychodzi na plac, gdzie druga centuria utworzyła kwadrat dla odepchnięcia tłumu, aby nie przeszkadzał pochodowi. Na małym placu znajdują się już ludzie na koniach: dekuria kawalerii z młodym podoficerem, który dowodzi. Mają oznaki [rzymskie]. Jakiś żołnierz idący pieszo trzyma za uzdę śniadego konia centuriona. Longin wsiada na siodło i zajmuje swe miejsce na przedzie, w odległości dwóch metrów od jedenastu kawalerzystów.

..

Ciekawe potwierdzenie dekuria to 10 zolnierzy i dowodca czyli 11. Tak jest w rzymskich podrecznikach woskowych i tu jest potwierdzenie. A pisze to kobieta czyli osoba z dala od wszelkiej armii nie tylko w czasach Rzymu. Pisze co widzi.

[por. J 19,17] Przynoszą krzyże: dla dwóch łotrów – krótsze; dla Jezusa – o wiele dłuższy. Szacuję, że część pionowa ma nie mniej niż cztery metry. Widzę, jak przynoszą już cały krzyż.

Czytałam na ten temat... kiedy [jeszcze mogłam] czytać... przed wielu laty, że krzyż został uformowany na Golgocie i że podczas drogi skazańcy nieśli na ramionach dwie belki. To możliwe, lecz ja widzę krzyż prawdziwy, już wykonany, solidny, z ramionami doskonale połączonymi z główną belką i dobrze umocowanymi gwoździami i śrubami. Jeśli pomyśli się, że krzyż musiał wytrzymać wielki ciężar, jakim jest ciało dorosłego człowieka, i utrzymywać go nawet w czasie ostatnich konwulsji, także mocnych, rozumie się, że nie mógł on być montowany na szczycie wąskim i niewygodnym, jakim jest Kalwaria.


Rozni ,,madrzy" zmieniaja krzyze na belki. Nie sluchajcie ich. To byly krzyze.

[por. J 19,19-22; Mt 27,37; Mk 15,26; Łk 23,38] Przed podaniem Jezusowi krzyża zawieszają Mu na szyi tabliczkę z napisem: “Jezus Nazarejczyk, Król Żydów”. Sznur, na którym ona wisi, zaczepia się o koronę powodując, że porusza się i drapie miejsca, w których jeszcze nie ma zadraśnięć, i wbija się w nowe miejsca, zadając nowy ból i sprawiając, że znowu płynie krew. Ludzie śmieją się sadystyczną radością, znieważają, bluźnią.

Sadystyczna radocha! To bylo zwyrodnienie tych ,,ludzi" wyrazne. I nie tylko ich. Ono wystepuje u zlych zawsze. Podlosc raduje sie krzywda i bólem...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:19, 09 Mar 2018    Temat postu:

Teraz są gotowi i Longin daje rozkaz wymarszu:

«Najpierw Nazarejczyk, za Nim – dwóch złoczyńców. Jedna dekuria wokół każdego, siedem innych – na skrzydłach, jako wzmocnienie. Jeśli któryś żołnierz zrani śmiertelnie skazańców, odpowie za to.»


Jak jest rozkaz to jest porzadek. Wiele zalezy od dowodcy!

A nawiasem mowiac 9 dekurii.
Czyli 9 x 11 = 99 plus centurion daje 100. Czyli centuria. Jednak jedna dekuria mogla byc gdzie indziej a wtedy 111. Tak jest w podreczniku rzymskim. Albo jeszcze inaczej. 8 dekurii pieszych i jedna jazdy razem 9.

Jezus schodzi po trzech schodach, prowadzących z sieni na plac. Od razu widać, że jest ogromnie osłabiony. Chwieje się schodząc po trzech stopniach. [Ruchy] krępuje Mu krzyż spoczywający na ramieniu, całym poranionym; tabliczka, która porusza się z przodu, i jej sznur wrzynający się w szyję; kołysanie, w jakie wprawia ciało długa część krzyża, podskakującego na stopniach i na nierównościach podłoża.

Żydzi śmieją się, widząc Go zataczającego się jak pijany. Krzyczą do żołnierzy:

«Popchnijcie Go! Niech upadnie! W proch bluźniercę!»


Żydzi sa okrutni dla ofiar co widac do dzis. Oczywiscie na calym Wschodzie nie ma litosci dla ofiar ale im Bóg objawil miłosierdzie! A Wschodowi nie! Zatem ich wina jest szczegolna.

Lecz żołnierze robią jedynie to, co muszą. To znaczy rozkazują Skazanemu iść środkiem drogi. Longin spina konia ostrogami i pochód powoli rusza w drogę. Longin chciałby też przejść jak najszybciej, idąc na Golgotę trasą najkrótszą, bo nie jest pewny wytrzymałości Skazańca. Lecz te rozwścieczone męty – a nazwać ich tak to jeszcze dla nich zaszczyt – nie chcą tego. Ci, którzy byli najbardziej przebiegli, są już na przedzie, na skrzyżowaniu, tam, gdzie droga się rozwidla, idąc albo przy murach, albo ku miastu. Są wzburzeni, wrzeszczą, widząc, że Longin zamierza iść drogą przy murach.

«Nie wolno ci! Nie wolno! To niezgodne z prawem! Prawo mówi, że skazańcy muszą być widziani w mieście, w którym zgrzeszyli!»

Żydzi zamykający pochód pojmują, że tam na przedzie próbuje się ich pozbawić ich prawa, i dołączają swe krzyki do wrzasku kompanów.


Widowisko byloby za krotkie! Za malo przyjemnosci sadystycznej!

Dla zachowania spokoju Longin skręca w drogę wiodącą ku miastu i przemierza kawałek. Daje jednak znak dekurionowi, aby się do niego zbliżył (mówię “dekurion” tylko dlatego, że to żołnierz z jakimś stopniem, być może nazwalibyśmy go ordynansem) i mówi mu coś po cichu. Ten wraca do tyłu kłusem i po kolei przekazuje rozkaz dowódcy każdej dekurii. Następnie powraca do Longina, aby powiedzieć, że wykonał [polecenie]. W końcu wraca na swe miejsce, do szeregu za Longinem.

Byl jeszcze jakis zastepca czy poslaniec w centurii.

Jezus posuwa się naprzód, zadyszany. Każda dziura w drodze jest pułapką dla Jego chwiejącej się stopy i udręką dla Jego poranionych ramion, dla Jego głowy ukoronowanej cierniem, na którą pada prostopadle słońce, nadmiernie rozpalone. Chowa się ono wprawdzie od czasu do czasu za zasłonę z ołowianych chmur, lecz nawet ukryte nie przestaje palić. Jezus jest przekrwiony ze zmęczenia, od gorączki i od upału. Myślę, że nawet światło i krzyki muszą Go dręczyć. On jednak nie może zakryć sobie uszu, aby nie słyszeć wulgarnych krzyków. Przymyka oczy, by nie widzieć drogi oślepiającej z powodu silnego słońca... Musi je jednak otwierać, bo potyka się o kamienie i o dziury. Za każdym razem, kiedy się potyka, odczuwa ból, bo gwałtownie porusza krzyżem, który uderza o koronę, przemieszcza się na poranionym ramieniu, poszerza rany i zwiększa cierpienie.

Calkowite przyjecie cierpienia za zbawienie swiata. Wzor dla nas.

Żydzi nie mogą Go już uderzać bezpośrednio, a mimo to leci jeszcze jakiś kamień i dosięga uderzenie kijem. Kamienie – szczególnie na małych placach wypełnionych tłumem; uderzenia natomiast – na zakrętach, na małych uliczkach. Na nich Jezus pnie się w górę, pokonuje schody, czasem jeden, czasem trzy, czasem więcej, z powodu stałych różnic poziomów miasta. Tam pochód z konieczności zwalnia i zawsze jest kilku chętnych, którzy odważnie stawiają czoła rzymskim włóczniom, aby zadać nowe uderzenie Jezusowi udręczonemu już ponad miarę.

To nie byla grupka zwyrodnialcow. Wina byla powszechna.

Żołnierze osłaniają Go, jak mogą, ale nawet broniąc Go, uderzają Go, bo długie drzewce włóczni, którymi wywijają w tak niewielkiej przestrzeni, potrącają Jezusa i [sprawiają, że się] potyka. Lecz doszedłszy do pewnego punktu, żołnierze wykonują bezbłędny manewr i – pomimo krzyków oraz gróźb – pochód skręca nagle drogą prowadzącą bezpośrednio ku murom, co bardzo skraca wędrówkę do miejsca kaźni.

Czyli skrocili droge.

Jezus coraz bardziej dyszy. Pot płynie po Jego twarzy a także – krew, wypływająca z ran spowodowanych przez koronę cierniową. Kurz przykleja się do Jego wilgotnej twarzy i znaczy ją dziwnymi plamami, gdyż jest teraz i wiatr. Jego podmuchy są nagłe, po dłuższych przerwach. Wtedy opada pył, który z powodu tłumu wzbił się tumanami, wciskając brud do oczu i gardła.

Przy Bramie Sędziowskiej znajduje się już wielu stłoczonych [ciekawskich]. Ci przewidujący już o wczesnej porze zajęli dobre miejsca, by widzieć. Przed dojściem tam Jezus już by się przewrócił. Jedynie szybkie działanie żołnierza, na którego niemalże upadł, przeszkodziło Jezusowi znaleźć się na ziemi. Motłoch śmieje się i krzyczy:

«Zostawcie Go! Wszystkim mówił: “Powstańcie!”. Niech teraz sam się podniesie...»


Zolnierz ratuje Go przed upadkiem! Kazde dobro sie liczy! Ten zolnierz mozecie byc pewni zostal zbawiony!

Za bramą znajduje się strumyk i mały most. To nowe utrudnienie dla Jezusa, który musi przejść po rozszczepionych deskach, powodujących silne podskakiwanie długiej belki krzyża. I nowe źródło pocisków żydowskich... Kamienie potoku lecą i uderzają biednego Męczennika...

Zawziete zło. Gdyby to byla tylko grupka u wladzy to by sie nie wydarzylo. Podlosc jednak ogarniala wiekszosc wrecz. Stad i wina powszechna.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:43, 13 Mar 2018    Temat postu:

Zaczęła się wspinaczka na Kalwarię. Droga z rozrzuconych kamieni jest odsłonięta, bez jakiegokolwiek cienia. Prowadzi bezpośrednio do szczytu.

Kiedy jeszcze mogłam czytać, wyczytałam, że Kalwaria miała tylko kilka metrów wysokości. Możliwe. Z pewnością nie jest to góra. Jest to jednak wzgórze nie niższe niż w Lungarni góra Krzyży – tam gdzie znajduje się Bazylika S. Miniato we Florencji. Powie się: “O! To nic takiego!” Tak, to nic takiego dla kogoś, kto jest zdrowy i silny. Wystarczy jednak mieć słabe serce, aby odczuć, czy to jest mało czy dużo!... Wiem, że po chorobie serca – a była to niewielka słabość – nie mogłam wejść na to wzniesienie bez wielkiego cierpienia i musiałam się zatrzymywać co chwila, a przecież nie miałam na ramionach tego brzemienia. A sądzę, że Jezus miał serce bardzo chore, zwłaszcza po ubiczowaniu i poceniu się krwią... i rozmyślam tylko nad tymi dwoma sprawami.


I o tym pamietajcie gdy czytacie ze droga byla krotka a gorka niska...

Jezus odczuwa więc dotkliwy ból idąc w górę, a ponadto z powodu ciężaru krzyża, który – tak długi – musi być też bardzo ciężki. Natyka się na wysunięty kamień. Wyczerpany podnosi stopę niewystarczająco wysoko i upada. Przewraca się na prawe kolano, choć udaje Mu się podeprzeć przy pomocy lewej ręki. Tłum wydaje radosne okrzyki...

Jezus wstaje. Idzie naprzód, coraz bardziej pochylony i zadyszany, przekrwiony, palony gorączką...


I to jest miara trudnosci.

Kołysząca się przed Nim tabliczka zasłania Mu widok. Jego długa szata, teraz – gdy idzie pochylony – dotyka ziemi z przodu, przeszkadzając Mu w marszu. Jezus więc potyka się znowu i upada na dwa kolana, kalecząc się ponownie tam, gdzie jest już zraniony. Krzyż zaś, wysuwając Mu się z rąk, upada i uderza Go silnie w plecy. Zmusza Go to do pochylenia się. Jezus podnosi go i na nowo mozolnie wkłada na ramiona. Gdy to robi, widać wyraźnie na Jego prawym ramieniu ranę zadaną ocieraniem przez krzyż, który otwarł też liczne rany spowodowane biczowaniem. [Krzyż] zrobił z nich jedną [wielką ranę]. Sączy się z niej woda i krew, tak że tunika jest cała poplamiona w tym miejscu. Ludzie nawet klaszczą. Są szczęśliwi widząc Jego tragiczne upadki...

To sie podobalo!

Longin przynagla i żołnierze – lekkimi pchnięciami sztyletami – zmuszają biednego Jezusa do postępowania naprzód. Podejmują marsz, coraz powolniejszy mimo wszystkich wysiłków. Jezus tak się zatacza w Swym marszu, iż wydaje się zupełnie pijany. Uderza to o jeden, to o drugi szpaler żołnierzy, zajmujących całą drogę. Ludzie zauważają to i krzyczą:

«Jego nauka uderzyła Mu do głowy! Zobaczcie, zobaczcie, jak się chwieje!»

Inni zaś – ci, którzy nie są zwykłym ludem, lecz kapłanami i uczonymi w Piśmie – śmieją się szyderczo:

«Nie! To uczty w domu Łazarza jeszcze Mu uderzają do głowy. Dobre były? Teraz jedz nasz pokarm...»

I [słychać] inne, podobne zdania.


,, Humor"... Szatanski...

Longin, który odwraca się od czasu do czasu, lituje się i nakazuje kilkuminutowy postój. Pospólstwo tak go znieważa, że centurion rozkazuje oddziałom atakować. Tłum ustępuje na widok włóczni błyszczących i groźnych, odsuwa się z krzykiem i schodzi tu i tam z góry.

Krew rozwsciecza...

Widzę, jak wychodzi zza ruin – być może są to jakieś zawalone murki – mała grupa pasterzy. Zrozpaczeni, wstrząśnięci, zakurzeni, obdarci. Przywołują do siebie Nauczyciela siłą swych spojrzeń. Jezus odwraca głowę. Widzi ich... Utkwił w nich wzrok, jakby to były oblicza aniołów. Wydaje się, że gasi pragnienie i wzmacnia się tymi łzami. Uśmiecha się...

Ponownie pada rozkaz wymarszu. Jezus przechodzi tuż obok pasterzy i słyszy ich udręczony płacz. Odwraca z trudem głowę pod brzemieniem krzyża i znowu się uśmiecha...


Poklon pasterzy. Kolejny. Pierwszy byl po Narodzeniu.

Jego pociechy: dziesięć twarzy, postój w palącym słońcu... A potem zaraz ból trzeciego całkowitego upadku. Tym razem to nie jest potknięcie: Jezus przewraca się z powodu nagłej utraty sił, z powodu omdlenia. Upada, uderzając twarzą o porozrzucane kamienie. Pozostaje w pyle, pod krzyżem, który na Niego się przewrócił. Żołnierze usiłują Go podnieść, lecz On wydaje się martwy. Idą donieść o tym centurionowi. W czasie gdy idą i wracają, Jezus odzyskuje przytomność. Powoli z pomocą dwóch żołnierzy – z których jeden podnosi krzyż, a drugi pomaga Skazanemu wstać – podnosi się i staje na nogach. Jest naprawdę wyczerpany.

To nie byly jakies tam potkniecia...

«Zróbcie tak, żeby umarł dopiero na krzyżu!» – krzyczy tłum.

«Jeśli wcześniej doprowadzicie do Jego śmierci, odpowiecie przed Prokonsulem, pamiętajcie! Winny musi żywy dojść na miejsce stracenia» – mówią żołnierzom najważniejsi z uczonych w Piśmie.

Ci przeszywają ich okrutnymi spojrzeniami, lecz z powodu karności nie odzywają się. Longin odczuwa tę samą obawę, co żydzi, że Chrystus umrze w drodze, i nie chce mieć kłopotów. Nie ma potrzeby przypominania mu o tym. Wie, jakie jest jego zadanie jako dowodzącego egzekucją, i dopilnuje tego. Podejmuje odpowiednie kroki. Wprowadza w błąd żydów, którzy ze wszystkich stron góry weszli na drogę i pobiegli nią do przodu. Zlani potem, wdrapując się – ażeby przejść poprzez rzadkie i cierniste krzewy góry, wysuszonej i spalonej – wpadają na zwaliska, które ją tarasują, jakby to było miejsce wyrzucania śmieci z Jerozolimy. Nie troszczą się o nic więcej jak tylko o to, żeby nie przeoczyć żadnego dyszenia Męczennika, któremu zabrakło tchu, żadnego z Jego bolesnych spojrzeń, żadnej, nawet bezwiednej oznaki cierpienia. Nie lękają się o nic innego jak tylko o to, że nie zajmą dobrego miejsca. Longin daje rozkaz, żeby udać się dalej drogą najdłuższą, która wznosi się spiralnie na szczyt, i dlatego marsz jest dłuższy.


Problemem jest to,, aby nie umarl" bo przepisy...

Wydaje się ona ścieżką, która z powodu częstego chodzenia po niej przekształciła się w drogę dosyć wygodną. Skrzyżowanie z drugą drogą odbywa się gdzieś w połowie góry. Widzę, że wyżej droga bezpośrednia przecina się cztery razy z tą, o wiele mniej stromą, która za to jest o wiele dłuższa. Na tej drodze również są ludzie. Idą nią w górę, lecz nie uczestniczą w okrutnej wrzawie opętańców, idących za Jezusem po to, ażeby cieszyć się z Jego udręk. Są to w większości niewiasty we łzach i z zasłonami na twarzach oraz kilka małych grup mężczyzn. Są naprawdę bardzo małe. Znajdują się o wiele bardziej w przedzie niż niewiasty. Tracę ich z oczu, gdy droga okrąża górę. Tutaj Kalwaria ma rodzaj wybrzuszenia z jednej strony, a z drugiej jakby się osuwała. Mężczyźni znikają za kamienistym miejscem i już ich nie widzę.

Usiłuję dla oddania wyglądu tej góry narysować jej kształt. Potrzebowałabym jednak większej kartki, bo na tej mam zbyt mało miejsca.


Na tej drodze sa dobrzy ludzie i o to chodzilo aby wyminac te bestie. Pokaz ludzkiego bestialstwa które jest do dzis. A ludzie dobrzy sa mniejszoscia. Ta droga krzyzowa to obraz swiata.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:41, 16 Mar 2018    Temat postu:

Ludzie, którzy szli za Jezusem, wyją wściekle. Piękniejszy był dla nich widok Jego upadków. Rozdzielają się [na grupy], nieprzyzwoicie złorzecząc Skazańcowi i tym, którzy Go prowadzą. Jedni udają się w pogoń za karnym pochodem, a inni – niemalże biegiem wspinają się drogą szybką, aby powetować sobie zawód zajęciem doskonałego miejsca na szczycie.

[por. Łk 23,27-31] Niewiasty, które idą płacząc, odwracają się słysząc krzyki. Widzą, że pochód skręca w ich stronę. Zatrzymują się więc. Przywierają do stoku w obawie, że gwałtowni żydzi strącą je w dół. Jeszcze mocniej opuszczają zasłony na twarze. Jest też jedna, całkowicie zakryta jak muzułmanka. Ma odsłonięte tylko bardzo czarne oczy. Ich szaty są bogate i mają do swej obrony starszego człowieka potężnej budowy, owiniętego płaszczem tak, że nie rozpoznaję jego twarzy. Widzę jedynie długą brodę, raczej siwą, wysuwającą się spod ciemnego płaszcza.


Kobiety nie chodzily same! Do dzis jest tak u Arabow ze najlepiej jak jest mezczyzna.

Kiedy Jezus podchodzi do nich, szlochają głośniej i pochylają się w głębokich ukłonach. Potem idą stanowczym krokiem naprzód. Żołnierze mają zamiar odepchnąć je włóczniami, lecz ta, która jest okryta jak muzułmanka, odchyla na chwilę zasłonę przed dowodzącym. Przybył on na koniu, żeby zobaczyć nową przeszkodę, lecz daje rozkaz, aby ją przepuścić.

Kobiety jak widzicie zachowuja sie inaczej. Agresja to glownie mezczyzni.

Nie mogę ujrzeć ani jej twarzy, ani jej szaty, bo odkryła zasłonę z szybkością błyskawicy, a jej szata jest całkowicie ukryta pod płaszczem, opadającym aż do ziemi, ciężkim, zupełnie zamkniętym całym rzędem zapinek. Widzę jedynie jej dłoń, którą na chwilę wysunęła spod niego, by odchylić zasłonę. Dłoń ma białą i piękną, oczy – bardzo ciemne. Tyle tylko widać. Musi to być z pewnością ważna dama i wpływowa, bo adiutant Longina natychmiast ulega.

Czyli z waznego domu jest. Zakryta chyba dlatego zeby nie narazac tego rodu?

Niewiasty podchodzą z płaczem do Jezusa. Upadają na kolana u Jego stóp, On zaś zatrzymuje się, zdyszany... a jednak potrafi się jeszcze uśmiechnąć do tych współczujących niewiast i do męża, który je eskortuje i odkrywa oblicze, by się ukazać. To Jonatan. Jego jednak straż nie przepuszcza. Tylko niewiasty. Jedna z nich to Joanna, małżonka Chuzy. Jest bardziej wyniszczona niż wtedy, gdy była umierająca. Czerwone ma tylko ślady łez, a całe śnieżnobiałe oblicze z jej łagodnymi czarnymi oczyma, tak teraz błyszczącymi, stało się ciemnofioletowe jak niektóre kwiaty. Ma w dłoniach srebrną amforę i ofiarowuje ją Jezusowi, lecz On odmawia. Zresztą Jego zadyszka jest tak wielka, że nie mógłby nawet pić. Lewą ręką ociera pot i krew. Spływa Mu ona do oczu, sączy się po czerwonych policzkach i szyi, z żył nabrzmiałych przez dyszące bicie serca, moczy całą Jego szatę na piersi.

Jest oczywiscie znane z Ewangelii spotkanie z placzacymi niewiastami.

Inna niewiasta – która ma obok siebie młodą służącą ze skrzyneczką w rękach – otwiera ją i wyciąga z niej bardzo biały, czworokątny ręcznik i ofiarowuje go Odkupicielowi. Jezus przyjmuje go. Ponieważ jednak nie może Swą jedyną wolną ręką otrzeć się sam, niewiasta, pełna litości, pomaga Mu. Uważając, żeby nie poruszyć Jego korony, przykłada tkaninę do twarzy. Jezus przyciska świeże płótno do biednej twarzy i trzyma je, jakby znajdował w tym wielkie pokrzepienie.

Otarcie twarzy zapewne znane jako stacja drogi krzyzowej z Weroniką.

Potem oddaje tkaninę i mówi:

«Dziękuję, Joanno... dziękuję, Niko... Saro... Marcelo... Elizo... Lidio... Anno... Walerio... i tobie... Lecz... nie płaczcie... nade Mną... córki... Jerozolimy... lecz nad grzechami... waszymi i... waszego miasta... Błogosław... Joanno... że nie masz... już dzieci... Widzisz... to zmiłowanie Boga... nie... nie mieć teraz dzieci... bo... one cierpią... przez to. A ty też... Elizo... lepiej... tak... niż [żeby były] pomiędzy bogobójcami... A wy... matki... płaczcie nad... waszymi synami, bo... ta godzina nie przejdzie... bez kary... I to jakiej kary, skoro tak postępują z Niewinnym... Będziecie wtedy płakać... że poczęłyście... karmiłyście i... że miałyście jeszcze... dzieci... Matki... w tym momencie... zapłaczą, bo... zaprawdę, mówię wam... szczęśliwy będzie... kto wtedy... pierwszy... upadnie... pod ruinami. Błogosławię was... Idźcie... do domu... módlcie się... za Mnie. Żegnaj, Jonatanie... zabierz je stąd...»


Te przerwy oznaczaja ze Jezus nie mogl mowic normalnie! Widzimy ze niekiedy lepiej nie miec dzieci! Bóg wie kiedy. To spotkanie bylo oczywiscie pocieszeniem.

I Jezus rusza w dalszą drogę, pośród przenikliwego płaczu niewiast i przekleństw żydów.

Jest znowu zlany potem. Żołnierze także są spoceni i dwóch innych skazańców, bo słońce tego burzowego dnia pali jak płomień, a rozpalone zbocze góry dołącza się do żaru słońca. Jakie musiało być działanie słońca na wełniane ubranie Jezusa, dotykakające ran ubiczowania, można sobie łatwo wyobrazić i przerazić się... On jednak nie wypowiada ani jednej skargi. Jedynie – choć droga jest o wiele wolniejsza i nie ma na niej rozrzuconych kamieni, tak niebezpiecznych dla Jego wlokących się stóp – Jezus coraz bardziej się zatacza. Potrąca to jeden, to drugi rząd żołnierzy i pochyla się coraz bardziej ku ziemi. Wymyślają więc – żeby usunąć tę niedogodność – obwiązanie Go w pasie sznurem, którego dwa końce trzymają tak, jakby to były lejce. Tak, to Go podtrzymuje, ale nie odbiera Mu Jego brzemienia. Przeciwnie, sznur – zahaczając o krzyż – stale przesuwa go na ramieniu i sprawia, że uderza w koronę, która już uczyniła na czole Jezusa krwawiący tatuaż. W dodatku sznur ociera w pasie, gdzie znajduje się tak wiele zranień, i z pewnością muszą się one otwierać na nowo. Także biała tunika nabiera w pasie koloru różowego. Chcąc pomóc, zadają Mu jeszcze większe cierpienie.


Bo taka pomoc na odległosc sznura wiecej szkodzi niz pomaga. To tez zreszta symbol jak to ludzie ,, pomagaja".

Droga prowadzi dalej, okrążając górę, Dochodzi do ścieżki stromej. Maryja z Janem znajduje się w miejscu, które zaznaczyłam na rysunku. Jan przyprowadził Ją w to zacienione miejsce chyba po to, aby trochę odpoczęła. To miejsce najbardziej strome na całej górze. Tu jest tylko ta droga. Zbocze opada stromo w dół, a w górę stromo się wznosi. Z tego powodu okrutnicy nią gardzą. Jest tutaj cień, bo to – jak się wydaje – strona północna. Maryja, oparta o stok, jest z dala od słońca. Stoi, opierając się o ziemię – [jeszcze] na nogach, lecz już wyczerpana. Jest w Swej ciemnoniebieskiej szacie, niemal czarnej. Ciężko oddycha, jest blada jakby była martwa.

Kolejna stacja drogi krzyzowej spotkanie Matki.

Jan patrzy na Nią z pełną rozpaczy litością. On także utracił wszelki ślad koloru. Jest ziemisty, ze zmęczonymi i mocno rozwartymi oczyma. Nieuczesany, policzki zapadnięte, jakby był chory. Inne niewiasty: Maria i Marta, siostry Łazarza, Maria Alfeuszowa i Maria, małżonka Zebedeusza, Zuzanna z Kany, pani domu [wieczernika] i jeszcze inne, których nie znam, stoją na środku drogi i patrzą, czy Pan nadchodzi. Zobaczywszy zbliżającego się Longina, biegną z tą wiadomością do Maryi. Maryja, podtrzymywana za łokieć przez Jana, odrywa się, dostojna w Swym bólu, od zbocza góry i pewnym krokiem wchodzi na środek drogi. Usuwa się dopiero po przybyciu Longina, który z wysokości konia patrzy na tę bladą niewiastę i tego, który Jej towarzyszy: jasnowłosego, bladego o łagodnych niebieskich oczach, jak Ona. Longin potrząsa głową, mijając Ją w grupie jedenastu jeźdźców.

Nikt tak nie pociesza Jezusa jak Matka. Ktora wspolcierpi. Bo trudno wyrazic bol istoty doskonalej. Z zasady logicznej musi byc na jej miare. Skoro szczescie odczuwa w pelni to i ból tez w pełni. A Matka wlasnie jest stworzona doskonale. Nie ma wad. Co oznacza tez i olbrzymi ból niezany nam wobec mordu na Jej Dziecku.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:38, 20 Mar 2018    Temat postu:

Maryja próbuje jeszcze przejść pomiędzy idącymi pieszo żołnierzami. Ci jednak – ponieważ jest im gorąco i śpieszą się – chcą Ją odepchnąć włóczniami, tym bardziej że z kamienistej drogi lecą kamienie w proteście dla tak wielkiej litości. To znowu żydzi rzucają je, dorzucając przekleństwa z powodu zatrzymania się z litościwymi niewiastami. Mówią:

«Szybko! Jutro jest Pascha. Trzeba wszystko skończyć przed wieczorem! Wspólnicy! Lekceważycie nasze Prawo! Ciemięzcy! Śmierć najeźdźcom i ich Chrystusowi! Kochają Go! Patrzcie, jak Go kochają! Weźcie Go więc sobie! Weźcie Go do waszego przeklętego miasta! Odstępujemy wam Go! Nie chcemy Go! Padlina – bydlętom! Trąd – trędowatym!»


Zachowanie zydow oczywiscie jest reprezentacja grzechu wszystkich ludzi. Bez zadnych watpliwosci. Dotyczy jednak rowniez konkretnego historycznego ludu. I mowi nam tez jacy oni są.

Znużony Longin spina wierzchowca, a za nim podąża innych dziesięciu żołnierzy na koniach, ruszając na ujadającego i znieważającego go człowieka. Ten jednak po raz drugi ucieka.

[por. Mt 27,32; Mk 15,21; Łk 23,26] W tym momencie Longin zauważa stojący wóz. Z pewnością podjechał tam z ogrodów znajdujących się u stóp góry i czeka ze swoim załadunkiem jarzyn, aż tłum przejdzie, aby dotrzeć do miasta. Sądzę, że również nieco ciekawości Cyrenejczyka i jego synów spowodowało, że doszli aż tutaj, bo wcale nie musieli tego robić. Dwaj synowie leżą na stosie jarzyn, patrzą i śmieją się z uciekających żydów. Mężczyzna zaś – mąż o potężnej budowie, mający jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt lat – stoi przy ośle, który ze strachu chce się cofnąć. Patrzy uważnie na pochód.


Cyrenejczyk z rodzina zajmowal sie sprawami.

Longin przygląda mu się. Sądzi, że może mu się przydać i nakazuje mu: «Człowieku, podejdź tutaj.»

Cyrenejczyk udaje, że nie słyszy, lecz z Longinem nie ma żartów. Powtarza rozkaz takim głosem, że mąż rzuca lejce synom i podchodzi do centuriona.


Rzymianie pamietajmy byli nadludzmi! Owszem mozna bylo ich zabic ale wtedy nastepowala zemsta Rzymu. Nie odpuscili! Stad Rzymianie wyraznie panowali i wszyscy byli nizej.

«Widzisz tego człowieka?» – pyta go. Mówiąc to, odwraca się, aby pokazać Jezusa, i widzi, że Maryja błaga żołnierzy, aby pozwolili Jej przejść. Zdjęty litością woła:

«Pozwólcie przejść tej Niewieście!»


Mimo ze surowy bylo w nim dobro.

Potem dalej rozmawia z Cyrenejczykiem:

«On już dalej nie może iść z takim brzemieniem. Jesteś silny. Weź jego krzyż i zanieś go na miejsce, na sam szczyt.»

«Nie mogę... Mam osła... jest uparty... chłopcy nie potrafią go utrzymać.»

Ale Longin mówi:

«Ruszaj, jeśli nie chcesz stracić osła i zarobić dwudziestu razów za karę.»

Cyrenejczyk już się nie ośmiela reagować. Woła do chłopców:

«Idźcie szybko do domu i powiedzcie, że zaraz przyjdę!»


Jak widzicie z Rzymem nie ma dyskusji. Ale tu akurat wladza dobra. Na dobre mu to wyszlo.

Potem idzie w stronę Jezusa. Dochodzi do Niego akurat w chwili, gdy odwraca się On do Swojej Matki. Jezus dopiero teraz zauważył, że Maryja idzie w Jego kierunku. Szedł bowiem tak pochylony i z oczami niemal zamkniętymi, jakby był ślepy. Woła:

«Mamo!»

To pierwsze słowo, odkąd jest dręczony, wyrażające Jego cierpienie. W tym bowiem słowie jest wyznanie wszystkiego: całej Jego straszliwej udręki ducha, psychiki i ciała. To przejmujący i rozdzierający krzyk dziecka, które umiera osamotnione, otoczone dręczycielami, pośród najgorszych tortur... i które boi się już nawet Swego własnego oddechu. To skarga dziecka, majaczącego, wstrząsanego przez wizje koszmarów... I chce mamy, mamy... bo już sam Jej pocałunek koi żar gorączki, Jej głos przegania zjawy, a Jej uścisk czyni śmierć mniej przerażającą...

...

Matko! To slowo wystarczy aby wyrazic wszystko.

Maryja unosi rękę do serca, jakby zadano Jej cios sztyletem. Lekko się chwieje, lecz opanowuje się. Przyspiesza kroku i idzie z ramionami wyciągniętymi do Swego umęczonego Syna, wołając:

«Synu!»

A mówi to w taki sposób, że kto nie ma serca hieny, ten czuje, jak mu się ono kraje, pod wpływem takiego bólu.


Bo te slowa sa po to! To wszystko dzieje sie zeby poruszyc zbrodniarzy! Aby ich zbawic nie zniszczyc. To jest milosc nieprzyjaciol. I to jest obraz dla kazdego. Kazdy ma matke! 100%. Ci zbrodniarze tez mieli matki. Stad jesli któregos to poruszylo to dlatego ze przypomnial sobie swoja matke.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pią 10:45, 23 Mar 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:41, 23 Mar 2018    Temat postu:

Widzę, że nawet pośród Rzymian jest pełne litości poruszenie... A przecież są to wojskowi, przyzwyczajeni do mordów, naznaczeni bliznami... Lecz słowa: “Mamo!” i “Synu!”, brzmią zawsze tak samo dla wszystkich, którzy – powtarzam – nie są gorsi od hien. Wszędzie są wypowiadane i rozumiane, wszędzie wywołują przypływ litości...

Rzymianie to nie dzisiejsi Wlosi! Patrzymy na nich przez pryzmat kuktury czasow poznych. Jesli podbibili swiat to nie poezja. To byli brutalni prostacy. Zreszta prostackie myslenie ulatwia dzialanie. Klapki na oczy i do przodu. A komu sie nie podoba to na krzyż. Tak podbili swiat. Jednak ta prostota okazala sie tez dobra. Bo nie bylo w nich dewiacji cywilizacyjnych. I tutaj widzimy ze potrafia sie wzruszyc.

Cyrenejczyk odczuwa tę litość... Widzi, że Maryja nie może pocałować Syna z powodu krzyża i że po wyciągnięciu ramion opuściła je, przekonana, że nie może tego uczynić. Patrzy tylko na Jezusa, próbuje się uśmiechnąć Swym męczeńskim uśmiechem, aby Go pocieszyć, podczas gdy Jej drżące wargi piją Jego łzy. On zaś, przekręcając głowę pod jarzmem krzyża, też usiłuje się do Niej uśmiechnąć i posłać pocałunek Swymi biednymi wargami, zranionymi i popękanymi od ciosów i gorączki. Cyrenejczyk, widząc to, spieszy się, aby wziąć krzyż. Robi to z delikatnością ojca, aby nie potrącić korony i nie ocierać ran.

Juz nie przymuszony! Zrozumial. I tak wy macie w zyciu. To jest do kazdego przeslanie.

Maryja jednak nie może pocałować Swego Syna... Nawet najlżejsze dotknięcie byłoby męką dla porozrywanej skóry, dlatego powstrzymuje się od tego. Poza tym... najświętsze uczucia mają głęboką wstydliwość i pragną szacunku lub przynajmniej współczucia. Tutaj zaś jest ciekawość, a przede wszystkim – pogarda. Całują się tylko ich dwie udręczone dusze.

Nie mozna okazywac miłosci w takich warunkach...

Orszak ponownie rusza w drogę pod naporem napływającego tłumu wściekłych ludzi. Napierają oni i rozdzielają Ich. Odpychają Matkę w stronę zbocza góry, wystawiając Ją na pośmiewisko całego ludu...

Widzimy ze zwyrodnialcy.

Teraz za Jezusem podąża Cyrenejczyk z krzyżem. Jezusowi, uwolnionemu od tego brzemienia, idzie się łatwiej. Bardzo głośno oddycha, często podnosi rękę do serca, jakby odczuwał wielki ból, ranę w okolicy mostkowo-sercowej. Teraz nie ma już związanych rąk, dlatego może odgarnąć za uszy włosy, które spadały z przodu, całkiem posklejane od krwi i potu. Robi to, aby odczuć powietrze na Swym posiniałym obliczu. Rozluźnia sznur na szyi, który sprawia Mu ból przy oddychaniu... Lecz Jego marsz jest już łatwiejszy.

Prawdziwa pomoc.

Maryja usunęła się z niewiastami. Potem idzie z tyłu pochodu, kiedy już przeszedł, a następnie, skrótem, kieruje się na szczyt wzniesienia, unikając obelg krwiożerczego motłochu. Teraz gdy Jezus jest swobodny, ostatni łuk góry pokonują już dość szybko i są blisko wierzchołka całkowicie przepełnionego wykrzykującymi ludźmi.

Longin zatrzymuje się i rozkazuje, aby wszyscy, bez litości, zostali usunięci niżej po to, żeby szczyt, miejsce egzekucji, był wolny. Połowa centurii wykonuje bezlitośnie rozkaz, wbiegając na małą przestrzeń i spychając wszystkich, którzy się na niej znajdują, posługując się w tym celu sztyletami i włóczniami. Pod gradem uderzeń płazem i ciosów żydzi uciekają z wierzchołka. Chcieliby wszyscy znaleźć miejsce na wyrównanym terenie, który znajduje się poniżej. Jednak ci, którzy już tam są, nie ustępują i wśród ludzi dochodzi do okrutnych bójek. Wszyscy wydają się szaleni.


Rzymianie sie nie patyczkowali. Zreszta ci zwyrodnialcy nie zasluzyli.

Jak to powiedziałam w zeszłym roku, szczyt Kalwarii ma kształt nieregularnego trapezu, lekko wzniesionego jednym bokiem. Od niego góra stromo opada aż do połowy swojej wysokości. Na tym małym miejscu są już gotowe trzy głębokie dziury wyłożone cegłami lub łupkami. Specjalnie je wykonano. Blisko nich są kamienie i ziemia, gotowe dla zamocowania krzyży. Inne dziury natomiast są zasypane kamieniami. Domyślam się, że opróżniają je w zależności od tego, ile ich potrzeba.

Na trapezoidalnym wierzchołku – od strony, gdzie góra nie opada [bardzo stromo] – jest coś w rodzaju platformy, formującej na łagodnym wzniesieniu drugi mały plac. Z niego wychodzą dwie szerokie ścieżki, które okrążają szczyt, tak że jest on odizolowany i wzniesiony [ponad nie] o co najmniej dwa metry ze wszystkich stron.

Żołnierze, którzy zepchnęli tłum ze szczytu, kładą kres bójkom zdecydowanymi uderzeniami włóczni i torują przejście, aby orszak mógł bez przeszkód przejść pozostały ostatni odcinek drogi. Pozostają tam, tworząc zaporę. Tymczasem trzej skazańcy – otoczeni żołnierzami na koniach i chronieni z tyłu przez drugą połowę centurii – dochodzą do punktu, w którym muszą się zatrzymać: do stóp naturalnej płaszczyzny, podwyższonej, która formuje wierzchołek Golgoty.

Kiedy to się dzieje, zauważam Maryję i – nieco w tyle – Joannę, małżonkę Chuzy, z czterema damami, które widziałam wcześniej. Inne wycofały się. Musiały to zrobić same, bo Jonatan jest tam, za swoją panią. Nie ma już tej, którą my nazywamy Weroniką – a do której Jezus mówił: “Niko”. Nie ma też jej służącej ani tej całkowicie zakrytej damy, której żołnierze byli posłuszni. Widzę Joannę, starszą kobietę, którą nazywają Elizą, Annę i dwie inne jeszcze, których nie potrafię zidentyfikować. Za tymi niewiastami i Mariami widzę Józefa i Szymona, synów Alfeusza, oraz Alfeusza, syna Sary, z grupą pasterzy. Walczyli z tymi, którzy chcieli ich odepchnąć, znieważając ich. Jednak siła tych mężczyzn – powiększona przez miłość i ból – okazała się tak gwałtowna, że zwyciężyli, tworząc wolne półkole.


Mestwo zwycieza! A pasterze to nie dzieci pasace gęsi we wiosce nad rzeka, tylko osoby chodzace ze stadami owiec roznych ludzi za oplata! I nocujacy z tymi masami zwierzat gdzies na odludziu! Sila sie wtedy wyrabia!

Tchórzliwi żydzi potrafili tylko wznosić pod ich adresem okrzyki [domagające się] śmierci i wyciągać pięści. Ale nic więcej, bo kije pasterzy mają sęki i są ciężkie... i nie brak siły i celów [uderzeń] tym dzielnym [ludziom]. I nie mylę się tak ich określając. Trzeba bowiem prawdziwej odwagi, żeby pozostać – przeciw wszystkim tym wrogim ludziom – w grupie tak nielicznej, rozpoznanej jako Galilejczycy lub wierni Galilejczykowi. To jedyne miejsce z całej Kalwarii, na którym nie bluźni się Chrystusowi!

Mineli 2000 lat a zydzi tacy sami jak widzimy ostatnio na przykladzie ! Ten sam lud. Gdy widza slabszego szał obelg i zniewazania. Gdy w strachu nie ma wiekszych tchorzy. I to jest obraz czlowieka nikczemnego. W kazdym ludzie nikczemnicy sa tacy wlasnie.

Góra o trzech zboczach, które łagodnie zstępują ku dolinie, jest jednym wielkim ludzkim mrowiskiem. Ziemi, żółtawej i ogołoconej, już nie widać. Pod słońcem, które się pojawia i znika, wydaje się ona ukwieconą łąką z różnokolorowymi koronami kwiatów, tak są stłoczone nakrycia głowy i płaszcze noszących je sadystów. Za strumieniem, na drodze, inne skupisko, poza murami – jeszcze inne. Na najbliższych tarasach – kolejne. Reszta miasta – naga... pusta... milcząca. Wszystko jest tutaj: cała miłość i cała nienawiść; całe Milczenie, które kocha i przebacza; cała Wrzawa, która nienawidzi i złorzeczy.

To jest poemat i widzicie ten poetycki jezyk. Valtorta to poetka i tak sformulowala te objawienia.

Podczas gdy mężczyźni wyznaczeni do egzekucji przygotowują narzędzia i kończą opróżnianie dziur [w ziemi], żydzi – którzy schronili się w kącie, naprzeciw kilku Marii – ubliżają skazańcom czekającym w swoim kwadracie. Znieważają nawet Matkę:

«Śmierć Galilejczykom! Śmierć! Galilejczycy! Galilejczycy! Przeklęci! Śmierć galilejskiemu bluźniercy! Przybijcie do krzyża też łono, które Go nosiło! Precz stąd żmije, które rodzą demony! Na śmierć! Oczyśćcie Izrael z niewiast, które się łączą z kozłami!...»


Szok! Do dzis jednak zniewazaja Matkę. Od,, kawalow" o Niej opowiadanych w Izraelu mozg staje. To sa żmijdzi.

Longin, który zsiadł z konia, odwraca się i widzi Matkę... Rozkazuje uciszyć tę wrzawę. Połowa centurii, która była za skazanymi, naciera na motłoch i całkowicie oczyszcza drugą część placu. Żydzi umykają z góry, depcząc się nawzajem. Jedenastu jeźdźców schodzi z koni. Jeden z żołnierzy bierze wszystkie konie – oprócz tego, który należy do centuriona. Prowadzi je do cienia, za zbocze, które oznaczyłam [na rysunku] jako B.

Centurion kieruje się ku szczytowi. Joanna, małżonka Chuzy, zatrzymuje go. Podaje mu amforę i sakiewkę, a potem odchodzi z płaczem w tę stronę, gdzie znajdują się inni.


Rozumiem ze pieniadze za to ze pozwoli napic sie skazancowi?

Tam, w górze, wszystko jest przygotowane. Wchodzą skazańcy. Jezus przechodzi jeszcze raz blisko Matki, która wydaje jęk. [Zaraz jednak] usiłuje go stłumić, podnosząc płaszcz do ust. Żydzi, widząc to, drwią z Niej.

Jęk byl odruchem natury. Ona go nie chciala. Bol wyrazany raduje sadystę i chce wiecej! To jest ohyda... Widzicie męstwo Matki.

Jan, łagodny Jan, który obejmuje ramieniem Maryję, aby Ją podtrzymać, odwraca się z groźnym spojrzeniem. Jego oczy wręcz fosforyzują. Gdyby nie musiał chronić niewiast, sądzę, że rzuciłby się któremuś z tych nikczemników do gardła. Zaledwie skazani weszli na nieszczęsną płaszczyznę, a już otaczają ich żołnierze z trzech stron. Pozostaje wolna tylko strona najwyższa.

Tez odruch slusznego gniewu.

Centurion daje Cyrenejczykowi polecenie oddalenia się. Ten odchodzi teraz niechętnie, nie z powodu sadyzmu, lecz z miłości. Staje przy Galilejczykach, dzieląc z nimi zniewagi, którymi tłum zasypuje niewielką liczbę wiernych Chrystusowi.

Dwóch łotrów, bluźniąc, rzuca na ziemię krzyże. Jezus milczy. Bolesna droga zakończyła się.


Koniec drogi w sensie doslownym ale nie męki. Widzimy ze Cyrenejczyk zmienil sie bardzo na dobre! Dlatego zreszta tu byl! I po to sa organizowane dzis liczne drogi krzyzowe! Zeby zmienic dusze a nie na pamiatke! To jest moc przemiany.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:47, 27 Mar 2018    Temat postu:

29. UKRZYŻOWANIE

Napisane 27 marca 1945. A, 11666-11727

[por. Mt 27,33-34; Mk 15,22-23] Czterech muskularnych mężczyzn, którzy wyglądają mi na żydów – i to żydów godnych krzyża bardziej niż skazańcy, z pewnością pochodzących z tej samej kategorii, co biczujący – wskakuje ze ścieżki na miejsce kary. Mają na sobie krótkie tuniki bez rękawów. W rękach – gwoździe, młotki i sznury. Pokazują je skazanym, drwiąc z nich. Tłum ogarnia szał okrucieństwa.


Wymierzajacy,, sprawiedliwosc" juz na oko wygladaja na pierwszych ktorzy powinni pojsc do egzekucji. Tak czesto bywa...

Centurion podaje Jezusowi amforę, aby napił się mieszaniny wina z mirrą, łagodzącej ból. Jezus odmawia. Dwóch złoczyńców, przeciwnie, pije chciwie. Potem umieszczają amforę o szerokim brzegu blisko wielkiego kamienia, niemal na szczycie wzniesienia.

Jezus bierze na siebie dobrowolnie kare za grzechy ludzi! Nie unika niczego!

Dają skazańcom nakaz rozebrania się. Dwaj łotrzy czynią to bez żadnego zawstydzenia. Zabawiają się nawet, zwróceni w kierunku tłumu, przybierając nieprzyzwoite pozy. [Odwracają się] szczególnie do grupy kapłanów, całych w bieli swych lnianych szat, którzy powrócili powoli na swe niewielkie miejsce, poniżej. Wykorzystali swe stanowiska, aby wcisnąć się na to miejsce. Do kapłanów przyłączyło się dwóch lub trzech faryzeuszy oraz inne wybitne osobistości, które nienawiść [do Chrystusa] czyni przyjaciółmi. I widzę osoby znane, takie jak faryzeusz Giokana i Izmael, uczony w Piśmie Sadok, Eliasz z Kafarnaum...

Kaci podają skazańcom trzy szmaty, aby nimi przewiązali pachwiny. Łotrzy biorą je z najstraszliwszymi bluźnierstwami. Jezus, który rozbiera się powoli z powodu bólu zranień, odmawia. Być może myśli, że będzie mógł zachować krótkie spodenki, jakie miał na Sobie w czasie biczowania. Kiedy jednak nakazują Mu je zdjąć, wyciąga rękę, aby żebrać u katów o szmatę dla zakrycia Swojej nagości. To naprawdę Unicestwiony – aż do konieczności proszenia zbrodniarzy o gałgan.


Obnazenie jest PONIZENIEM! Juz od Raju gdzie poczuli sie ponizeni bo byli nadzy. To jest skutek grzechu...

Maryja jednak ujrzała to i zdjęła długi, delikatny, biały welon, który osłaniał Jej głowę pod ciemnym płaszczem – a w który wylała już tyle łez. Zdejmuje go, nie upuszczając płaszcza. Daje go Janowi, aby go podał Longinowi dla Jej Syna. Centurion bierze welon bez stawiania przeszkód. Gdy Jezus ma się całkowicie rozebrać, odwraca się nie do tłumu, lecz w tę stronę, gdzie nie ma nikogo, ukazując plecy poorane siniakami, ciemnymi strupami i pęcherzami, krwawiącymi przez otwarte rany. Longin podaje Mu matczyny welon. Jezus go rozpoznaje. Owija nim biodra wiele razy i dobrze umocowuje, aby nie spadł... I na len skąpany dotąd jedynie łzami spadają pierwsze krople krwi, bo liczne zranienia ledwie osłonięte skrzepłą krwią otwarły się – gdy się pochylił, aby zdjąć sandały i odłożyć szaty – i krew zaczyna płynąć na nowo.

Jezus zatem byl osłonięty welonem Matki. Było to skutkiem modlitwy do Boga Maryi aby to ponizenie zostalo oszczedzone. Stad Bóg nakazal i nawet zgraja mordercow nic nie mogla zrobic.

Teraz Jezus odwraca się do tłumu i widać, że także klatka piersiowa, ramiona, nogi zostały uderzone biczami. Na wysokości wątroby – ogromnej wielkości siniec, a pod lewym łukiem żebrowym, we wnętrzu fioletowego koła, jest siedem wypukłych śladów, zakończonych siedmioma krwawiącymi rozdarciami... Okrutne uderzenie biczem w tej tak wrażliwej okolicy przepony... Kolana potłuczone przez powtarzające się upadki – które rozpoczęły się zaraz po ujęciu Jezusa, a skończyły się dopiero na Kalwarii – są czarne od krwiaków i otwarte na rzepce. Szczególnie na prawym kolanie jest wielkie krwawiące odarcie.

Umęczony...

Tłum naigrawa się z Niego, tworząc rodzaj chóru:

«O, piękny! Najpiękniejszy z synów ludzkich! Córy Jeruzalem uwielbiają Ciebie...»

I intonują na melodię psalmu:

«Mój umiłowany jest promienny bielą i rumiany, wyróżnia się spośród tysięcy. Głowa Jego – to złoto, Jego włosy jak gałęzie palmy, jedwabiste jak pióra kruka. Oczy Jego są jak gołębice nad potokami, kąpiące się nie w wodzie, lecz w mleku. Policzki Jego jak zagony wonnych ziół, wargi Jego jak lilie ociekające najcenniejszą mirrą. Ręce Jego są jak praca złotnika, ozdobione różowym cyrkonem. Tors Jego to kość słoniowa, przetykana żyłkami szafiru. Jego nogi doskonałe kolumny z białego marmuru na podstawach ze złota. Dostojeństwo Jego równe Libanowi, wspanialszy jest od wysokiego cedru. Język Jego jest słodyczą i cały jest pełen powabu!»


Skrajne bestialstwo! Spiewaja biblijne MODLITWY ABY WYSMIAC! Coz moze byc bardziej zwyrodnialego?!

I śmieją się, i krzyczą:

«Trędowaty! Trędowaty! Musiałeś uprawiać nierząd z jakimś bóstwem, skoro Bóg tak Cię uderzył? Szemrałeś może przeciw świętym Izraela jak Miriam, siostra Mojżesza, skoro tak zostałeś ukarany? O! O! Doskonały! Ty jesteś Synem Bożym? Ależ nie! Jesteś poronionym płodem szatana! Mamona jest silniejsza od Ciebie. Ty... Ty... jesteś szmatą bezsilną i odrażającą!»


Dno zwyrodnienia! Juz chocby sam widok powinien ich poruszyc a dla nich to zabawa!

[por. Mt 27,38; Mk 15, 27-28; Łk 23, 33; J 19,18] Złoczyńcy są już przyczepieni do krzyży i ustawieni na miejscach: jeden po prawej, a drugi po lewej stronie w odniesieniu do miejsca przeznaczonego dla Jezusa. Krzyczą, złorzeczą, przeklinają... zwłaszcza, gdy niosą ich [krzyże] do dziur, bo wtedy doznają wstrząsów, a sznury rozcinają ich nadgarstki. Ich bluźnierstwa przeciw Bogu, przeciw Prawu, Rzymianom i żydom są straszliwe.

Zloczyncy jeszcze obaj byli w tym momencie źli. Dopiero potem jeden sie zmienil.

Teraz kolej na Jezusa. On, Łagodny, kładzie się na drzewie. Dwaj złoczyńcy tak się buntowali, że czterech katów – którym nie udało się wykonać [zadania] – musiało wezwać na pomoc żołnierzy, aby ich trzymali, żeby kopnięciami nie odsuwali dręczycieli, przymocowujących ich przeguby. Lecz przy Jezusie nie potrzebują pomocy. On kładzie się i umieszcza głowę tam, gdzie Mu każą. Rozwiera ramiona tak, jak Mu nakazali; wyciąga nogi tak, jak Mu polecili. Troszczy się jedynie o odpowiednie umieszczenie welonu.

To jest oddanie Siebie za grzechy...

Teraz Jego długie ciało, szczupłe i białe, odróżnia się od ciemnego krzyża i żółtawej ziemi. Dwóch oprawców siada Mu na piersiach, aby utrzymać Go nieruchomo. Myślę o ucisku i cierpieniu, jakie musi odczuwać pod ich ciężarem. Trzeci bierze Jego prawe ramię, trzymając je jedną ręką w pierwszej części przedramienia, a drugą – za czubki palców. Czwarty ma już w ręce długi zaostrzony gwóźdź, o trzonie czworokątnym, zakończony główką okrągłą i płaską, szeroką jak dawny grosz. Patrzy, czy wykonany już w drzewie otwór odpowiada złączu promieniowo-łokciowemu nadgarstka. Pasuje. Kat przykłada koniec gwoździa do przegubu, podnosi młotek i uderza po raz pierwszy.

Tutaj inaczej niz zwykle dodatkowe bestialstwo. Gwoździe...

Jezus, który miał zamknięte oczy, wydaje okrzyk i kurczy się pod wpływem najwyższego bólu. Otwiera oczy zalane łzami. Musi odczuwać straszliwe cierpienie... Gwóźdź bowiem przenika, przerywając mięśnie, żyły, nerwy, krusząc kości...

Maryja odpowiada na krzyk Swego torturowanego Syna jękiem, który ma w sobie coś ze skargi podrzynanego baranka, i zwija się, jak złamana, obejmując głowę rękoma. Jezus, aby Jej nie dręczyć, już więcej nie krzyczy. Trwają uderzenia, systematyczne, okrutne, żelaza w żelazo... a pomyślmy, że pod spodem przyjmują je żywe członki.


Ona wspolcierpiala. I tutaj musicie pamietac ze Jezus i Maryja mieli ciala niepokalane. A to oznacza DOSKONAŁE! Czuly w sposob doskonaly. A ZATEM BÓL TEŻ! Wy praktycznie nic nie czujecie bo cialo ludzkie zdeformowane grzechem ma slabe czucie! Tak wiec nie porownujcie siebie! Jak byscie odzczuwali bol majac ciala doskonałe? ! Nie da sie opisac. Dlatego nikt nigdy nie cierpial tak mocno jak Jezus i Maryja! Nie da sie tego sobie wyobrazic!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:02, 30 Mar 2018    Temat postu:

Prawa ręka jest przybita. Przechodzą do lewej. Otwór nie odpowiada nadgarstkowi. Biorą więc sznur, związują lewy przegub i ciągną aż do wywichnięcia i rozerwania ścięgien i mięśni. Nie liczą się z tym, że rozrywają skórę, już poprzecinaną sznurami w czasie ujęcia. Druga ręka także bardziej cierpi, bo jest naciągana i wokół jej gwoździa powiększa się dziura. Teraz otwór jest już na początku śródręcza, blisko przegubu. Godzą się z tym i przybijają, gdzie mogą, to znaczy pomiędzy kciukiem a pozostałymi palcami, dokładnie w środku śródręki. Tam gwóźdź wchodzi łatwiej, lecz sprawia większy ból, gdyż musi przeciąć ważne nerwy. Palce [tej ręki] pozostają nieruchome, gdy tymczasem przez palce w ręce prawej przechodzą skurcze i drżenia, wskazując na ich żywotność. Jezus jednak nie wydaje już okrzyków, lecz tylko chrapliwy jęk, pod wargami mocno zaciśniętymi, a łzy bólu spadają najpierw na drewno, a potem – na ziemię.

Brakowalo długości to naciagneli. Calkowite bestialsrwo.

Teraz kolej na stopy. W odległości więcej niż dwóch metrów od krańca krzyża jest mały klin, z ledwością wystarczający na jedną stopę. Przykładają do niego stopy, aby zobaczyć, czy miara jest dobra, a ponieważ jest nieco za nisko i stopy dochodzą doń z trudnością, ciągną biednego Męczennika za kostki. Zranienia ocierają się o chropowate drewno, korona cierniowa zmienia położenie i wyrywa znowu włosy, grożąc upadkiem. Jeden z katów uderzeniem pięści umieszcza ją z powrotem na miejscu...

I znowu naciagneli...

Teraz ci, którzy siedzieli na piersi Jezusa, wstają, aby usiąść na kolanach. Jezus bowiem wykonuje mimowolny ruch, podkurczając nogi na widok błyszczącego w słońcu, bardzo długiego gwoździa. Jest on dwa razy dłuższy i grubszy od tych, które służyły do [przybicia] rąk. I kaci ciążą na poobdzieranych kolanach i uciskają biedne nogi, pokryte ranami. Dwóch innych w tym czasie wykonuje swą pracę, o wiele trudniejszą, polegającą na przybiciu jednej nogi [założonej] na drugą. Usiłują połączyć razem dwa złączenia stępu.

Chociaż uważają, by trzymać stopy nieruchomo przy kostkach i przy dziesięciu palcach, blisko klina, stopa, która jest na wierzchu, przemieszcza się z powodu wstrząsów wywołanych przybijaniem. Muszą więc niemal wyjąć gwóźdź, ponieważ trzeba go przesunąć trochę bardziej do środka. Z powodu przebicia prawej stopy, po zagłębieniu się w części miękkie [lewej stopy], gwóźdź jest już stępiony. I uderzają, uderzają, uderzają... Słychać tylko przeraźliwe odgłosy uderzania młota o główkę gwoździa, bo na całej Kalwarii są tylko oczy i uszy wysilone, by dostrzec jakiś gest lub odgłos i nimi się nacieszyć...


Gwozdz sie stepil co oznacza ze nie chce wchodzic. Trudno opisac ból podczas tego.

Ponad głuchym odgłosem żelaza słychać niemą skargę gołębicy: ochrypły jęk Maryi, która się pochyla coraz bardziej i bardziej przy każdym uderzeniu, jakby młot uderzał Ją – Matkę - Męczennicę. I widać, że jest niemal złamana tą udręką. Ukrzyżowanie budzi przerażenie. Jest równe biczowaniu co do bólu, okrutniejsze jednak, kiedy się nań patrzy, widać bowiem gwoździe zagłębiające się w żywych tkankach. Jest jednak krótsze. Biczowanie wyczerpuje swą długością.

Matka współcierpiąca.

Dla mnie agonia w Ogrodzie, Biczowanie i Ukrzyżowanie są najbardziej straszliwymi chwilami. Ukazują mi całą męczarnię Chrystusa. Jego śmierć przynosi mi ulgę, bo mówię sobie: “To koniec!”. Tamte [męczarnie] nie są końcem. One są dopiero początkiem nowych cierpień.

Sama smierc byla ulgą.

Teraz wloką krzyż w pobliże dziury. Podskakuje on na nierównej ziemi, wstrząsając biednym Ukrzyżowanym. Podnoszą krzyż, który dwa razy wyślizguje się podnoszącym go. Jeden raz nagle wypada. Za drugim razem upada na prawe ramię. Zadaje to straszliwą męczarnię Jezusowi, gdyż wstrząs, jakiego doświadcza, przemieszcza zranione członki. Kiedy zaś pozwalają opaść krzyżowi do dziury, unieruchomiają go kamieniami i ziemią, kołyszą nim we wszystkie strony. Wywołuje to stałe przesuwanie się biednego Ciała, zawieszonego na trzech gwoździach. Cierpienie musi być przerażające.

A tu jeszcze przemieszczanie calego krzyza na miejscemiejsce. Kolejne tortury.

Cały ciężar ciała przesuwa się w przód i w dół, przez co dziury poszerzają się, szczególnie ta w lewej ręce. Powiększa się również dziura w stopach i krew płynie mocniej. Krew spływa ze stóp wzdłuż palców na ziemię i po drzewie krzyża. Krew zaś z dłoni płynie po przedramionach, bo – z powodu ułożenia – są wyżej niż przeguby i pachy. Spływa po łokciach i po pachach aż do pasa. Korona – którą krzyż kołysze, zanim zostanie umocowany – porusza się, gdyż głowa odciągana jest do tyłu. Powoduje to silniejsze wbijanie się w kark wielkiego węzła cierni, kończącego kolczastą koronę. Potem [korona] powraca i powoduje, że czoło jest bezlitośnie kłute i drapane.

Wszystko powoduje cierpienie.

Wreszcie krzyż staje na miejscu i pozostaje już tylko męczarnia wiszenia na nim. Wstawiają też [krzyże] złoczyńców, którzy umieszczeni pionowo, drą się jakby ich zarzynano żywcem. Cierpią mękę zadawaną przez powrozy, które przecinają nadgarstki i sprawiają, że ręce stają się czarne, a żyły nabrzmiałe jak sznury. Jezus milczy. Tłum jednak nie milczy. Przeciwnie, podejmuje na nowo swój piekielny wrzask.

Dla zwyrodnialcow to atrakcyjne widowisko.

[por. Mt 27,35-36; Mk 15,24; J 19,23-24] Teraz wzgórze Golgoty ma swe trofeum i swą gwardię honorową. Na krańcu najwyższym – krzyż Jezusa. Obok – dwóch rzezimieszków. Połowa centurii zbrojnych żołnierzy – u stóp, wokół szczytu. Wewnątrz tego kręgu uzbrojonych mężczyzn [widać] dziesięciu jeźdźców, którzy zeszli z koni i grają w kości o ubrania skazańców.

Mysla o korzysciach. Ubrania robione ręcznie to nie obecne na maszynach. Sa z 10 razy dtozsze.

Między krzyżem Jezusa a tym z prawej stoi Longin. Wygląda jakby pełnił wartę honorową przy Królu Męczenników. Druga połowa centurii wypoczywa. Znajdują się pod wodzą adiutanta Longina na ścieżce po lewej stronie i na miejscu poniżej, gotowi do udzielenia pomocy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Żołnierze okazują niemal całkowitą obojętność. Jedynie czasem ktoś podnosi wzrok na ukrzyżowanych.

Longin, przeciwnie, obserwuje wszystko zaciekawiony i zainteresowany. Porównuje, osądza w umyśle. Porównuje ukrzyżowanych, a szczególnie – Chrystusa z widzami. Jego przenikliwe oko nie traci żadnego szczegółu i aby lepiej widzieć ręką przysłania oczy od słońca, które musi go razić.


Widzimy ze dowodca rzymski jest madry. Nie gapi sie bezmyslnie. Widok zaczyna do niego przemawiac. I zmieniac go wewnetrznie.

To słońce jest naprawdę dziwne: czerwieniejąco żółte jak pożar. A potem nagle wydaje się, że pożar zgasł, bo chmura czarna jak smoła wyłania się zza judejskich szczytów i szybko przebiega niebo, i znika za innymi górami. A kiedy słońce powraca, jest tak intensywne, że oko tylko z trudem może je znieść.

Przyroda dostosowuje sie do sytuacj moralnej.

Rozglądając się, widzi tuż pod uskokiem Maryję, z obliczem rozdartym i zwróconym ku Swemu Synowi. Woła jednego z grających żołnierzy i mówi:

«Jeśli Matka chce podejść z synem, który Jej towarzyszy, niech przyjdzie. Przyprowadź Ją i pomóż Jej.»


Czyli dowodca sam wychodzi z propozycja. Zrozumial ze to jest potrzebne.

I Maryja z Janem, którego uważa się za Jej “syna”, wchodzi małymi schodkami, wykutymi w skale tufowej, jak sądzę. Przechodzi poza kordon żołnierzy, aby dojść do stóp krzyża. Stoi jednak w pewnej odległości od niego, żeby Jezus mógł Ją widzieć i żeby Ona mogła widzieć Syna. Tłum zaraz wylewa na Nią najbardziej obraźliwe zniewagi, dołączając je do bluźnierstw przeciw Jej Synowi. Ona jednak, z wargami drżącymi i sinymi, usiłuje tylko Jego umocnić, rozdartym uśmiechem, na którym osuszają się łzy, jakich żadna siła woli nie zdoła zatrzymać w oczach.

Otoczona morzem bestialstwa. Zadnego szacunku tu nie bylo. Oczywiscie kto nie przezyl nie potrafi sobie nawet wyobrazic. Jej cierpienie zwyklego czlowieka by zabilo. Bylo takie jak Jezusa bo natura ludzka byla u Nich taka sama.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:57, 30 Mar 2018    Temat postu:

[por. Mt 27,39-44; Mk 15, 29-33; Łk 23,35] Ludzie – począwszy od kapłanów, uczonych w Piśmie, faryzeuszy, saduceuszy, herodian i im podobnych – urządzają sobie dla rozrywki spacer, krążąc jakby na karuzeli: wchodzą do góry stromą ścieżką, idą wokół wzniesionego wierzchołka i schodzą inną drogą lub odwrotnie. Przechodząc blisko szczytu, po drugim małym placu, nie zaniedbują bluźnierczych słów skierowanych do Umierającego. Wszelka nikczemność, okrucieństwo, cała nienawiść i szaleństwo, wszystko, do czego zdolny jest ludzki język, wychodzi falami z tych piekielnych ust. Najbardziej rozwścieczeni są członkowie Świątyni i faryzeusze, którzy ich wspomagają.

«I cóż? Ty, Zbawco rodzaju ludzkiego, dlaczego nie zbawiasz Siebie? Opuścił Cię Twój król Belzebub? Wyparł się Ciebie?» – krzyczy trzech kapłanów.

A zgraja żydów woła:

«Ty, który nie dalej niż pięć dni temu, z pomocą demona, kazałeś przemówić Ojcu... Cha! Cha! Cha! Miał Cię uwielbić! Czemu nie przypomnisz Mu o Jego obietnicy?»

A trzej faryzeusze:

«Bluźnierca! Zbawiał innych mówiąc, że robi to z Bożą pomocą! A nie potrafi ocalić samego Siebie! Chcesz, aby Ci wierzono? Uczyń więc cud. Nie potrafisz, co? Teraz masz przybite ręce i jesteś nagi.»

I saduceusze oraz herodianie:

«Uważajcie na czary, wy, którzyście zabrali Jego odzienie! On ma w Sobie krew piekielną!»

Tłum chóralnie:

«Zstąp z krzyża, a uwierzymy w Ciebie. Ty, który burzysz Świątynię... Szaleniec!... Spójrz tam, na chwalebną i świętą Świątynię Izraela. Jest nietknięta, o profanatorze! A Ty umierasz.»

Inni kapłani:

«Bluźnierca! Ty, Synem Bożym? W takim razie zejdź stamtąd. Ciskaj w nas gromami, jeśli jesteś Bogiem. Nie boimy się Ciebie i plujemy na Ciebie.»

Inni, którzy przechodzą i potrząsają głowami:

«On potrafi tylko płakać. Ocal Siebie, jeśli to prawda, że jesteś Wybranym!»

A żołnierze:

«Ocal więc Siebie! Zmieć na proch tę straszliwą hołotę! Tak! Hołota imperium – tym jesteście, żydowskie kanalie. Zrób to! Rzym umieści Cię na Kapitolu i będzie Cię czcił jak bóstwo!»

Kapłani wraz z ich kompanami:

«Słodsze były ramiona niewiast niż krzyża, prawda? Ale spójrz: one już są gotowe Cię przyjąć, te Twoje... (tu wypowiadają haniebne słowo). Masz całe Jeruzalem, aby Ci służyło za swata.»

I gwiżdżą jak woźnice. Inni ciskają kamieniami:

«Zamień je w chleby, Ty, który rozmnażasz chleb.»

Inni – przedrzeźniając ‘hosanna’ z niedzieli palmowej – rzucają gałązki i krzyczą:

«Przeklęty ten, który przychodzi w imię Demona! Przeklęte jego królestwo! Chwała Syjonowi, który wyrywa go spośród żyjących!»

Jeden z faryzeuszy staje naprzeciw krzyża, wyciąga do Jezusa pięść, ustawiając palce w kształcie rogów, i odzywa się:

«”Powierzam Cię Bogu Synaju” – mówiłeś. Teraz Bóg Synaju dla Ciebie przygotowuje ogień wieczny. Dlaczego nie wzywasz [pasterza] Jonasza, aby Ci oddał dobrą przysługę?»

A inny:

«Nie zniszcz krzyża uderzeniami Swej głowy. Musi służyć Twoim wiernym. Cały legion umrze na Twoim drzewie. Przysięgam Ci to na Jahwe. A na początek umieścimy na nim Łazarza. Zobaczymy, czy teraz odbierzesz go śmierci.»

«Tak! Tak! Chodźmy po Łazarza. Przybijmy go z drugiej strony krzyża!»

Potem jak papugi powtarzają powoli słowa Jezusa: «Łazarzu, mój przyjacielu, wyjdź na zewnątrz! Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić.»

«Nie! On powiedział do Marty i Marii, Swoich kobiet: “Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem!” Cha! Cha! Cha! Zmartwychwstanie nie potrafi odrzucić śmierci i Życie umiera!»

«Oto Maria i Marta. Zapytajmy je, gdzie jest Łazarz, i chodźmy go poszukać.»


Caly zwyrodnialy,, koncert" z ktorego nie ma nic do analizy. Belkot bestii.

I podchodzą do niewiast, pytając zuchwale:

«Gdzie jest Łazarz? W pałacu?»

Przerażone niewiasty ukryły się za pasterzami, Maria Magdalena jednak podchodzi – odnajdując w cierpieniu dawną śmiałość z czasu grzechu – i mówi:

«Idźcie! Znajdziecie w pałacu rzymskich żołnierzy i pięciuset uzbrojonych mężczyzn z moich ziem i oni wykastrują was jak stare kozły, przeznaczone na posiłki dla niewolników obracających młyńskie kamienie.»

«Bezczelna! To tak mówisz do kapłanów?»

«Świętokradcy! Niegodziwcy! Przeklęci! Odwróćcie się! Za wami macie już – ja je widzę – języki piekielnych płomieni!»

Nikczemnicy odwracają się, naprawdę przerażeni, tak jest przekonywujące twierdzenie Marii [Magdaleny].


Rzucili sie na kobiety bo mysleli ze uciekna a tu jak widac postawa Marii Magdaleny ich przerazila. Bo to tchorze.

Za sobą nie mają jednak płomieni, lecz przy plecach – rzymskie włócznie dobrze naostrzone. Istotnie, Longin dał rozkaz drugiej części centurii, która odpoczywała, aby zainterweniowała. Kłują więc pośladki pierwszych lepszych, jakich znajdują. Ci uciekają z krzykiem. Połowa centurii pozostaje, by zatarasować wejście z dwóch dróg i uczynić zaporę dla małej polany. Żydzi złorzeczą, lecz Rzym jest silniejszy.

Magdalena opuszcza swój welon – podniosła go bowiem, aby mówić do znieważających ją – i powraca na swoje miejsce. Inni dołączają do niej.


Z Rzymem nie ma zartow.

[por. Łk 23,39-43; Mt 27,44; Mk 15,32] Tymczasem łotr z lewej strony kontynuuje zniewagi z wysokości krzyża. Wygląda, jakby chciał zebrać wszelkie bluźnierstwa bliźnich. Wypowiada je wszystkie, mówiąc na koniec:

«Zbaw Siebie i zbaw nas, jeśli chcesz, abyśmy Ci uwierzyli. Chrystus, Ty? Jesteś szaleńcem! Świat należy do spryciarzy, a Bóg nie istnieje. Ja istnieję. To prawda... i wszystko mi wolno. Bóg? Blagi! Wymyślone, abyśmy byli spokojni. Niech żyje nasze ja! Tylko ono jest królem i bogiem!»

Drugi łotr – ten z prawej, który ma Maryję niemal u swych stóp, ale nie patrzy ani na Nią, ani na Chrystusa – od jakiejś chwili płacze, szepcząc: “matka”. Potem mówi [do drugiego złoczyńcy]:

«Zamilcz. Nie boisz się Boga nawet teraz, gdy taką karę cierpisz? Dlaczego znieważasz Tego, który jest dobry? Jego kara jest większa od naszej, a On nic złego nie uczynił.»

Drugi jednak nadal złorzeczy.


I tutaj jeden lotr sie zmienia!

Jezus milczy. Ciężko oddycha z powodu wysiłku, jaki wywołuje Jego pozycja, z powodu gorączki i stanu Jego serca oraz układu oddechowego – wyniku ubiczowania, któremu został poddany w tak gwałtownej formie, oraz z powodu krwawego potu, wywołanego głębokim lękiem [w Ogrójcu]. Usiłuje znaleźć ulgę, zmniejszając ciężar znoszony przez stopy, i podciąga się mocą ramion. Być może robi to dla przezwyciężenia kurczu, jaki już dręczy stopy i ujawnia się przez drżenie mięśni. To samo drżenie dotyka włókien ramion, które są w tej wymuszonej pozycji. Muszą być zlodowaciałe na końcach, bo są wyżej i nie ukrwione. Krew z trudem dochodzi do nadgarstków i wylewa się przez dziury po gwoździach, pozostawiając palce bez krążenia. Szczególnie palce lewej ręki są już jak obumarłe i pozostają bez ruchu, zamknięte ku dłoni. Nawet palce stóp ujawniają męczarnię. Szczególnie wielkie palce – być może dlatego, że ich nerwy są mniej zranione – podnoszą się i opuszczają, odchylają.

Następnie tułów ujawnia cały Swój ból ruchem szybkim, lecz nie głębokim, który bardziej męczy niż przynosi ulgę. Żebra, bardzo szerokie i [odpowiednio] oddalone od siebie – bo struktura tego Ciała jest doskonała – są teraz odchylone ponad miarę, z powodu pozycji przyjętej przez ciało i z powodu obrzęku płuc, który z pewnością już się utworzył w ich wnętrzu. Nie zmniejsza to jednak wysiłku związanego z oddychaniem i cały brzuch pomaga ruchem przeponie, coraz bardziej sparaliżowanej.

Przekrwienie i duszenie się wzrasta z minuty na minutę. Wskazuje na to siny kolor, podkreślający wargi rozpalone różem przez gorączkę, i czerwono-fioletowe naprężenia, które malują szyję wzdłuż napuchniętych żył. Powiększają się one na policzkach ku uszom i skroniom. Nos jest wyostrzony i pozbawiony krwi, a oczy zagłębiają się w kole – sinym tam, gdzie brak krwi, która wypłynęła z powodu korony.

Pod lewym łukiem żebrowym widać ślad uderzenia, rozszerzający się od czubka serca, nieregularnie, lecz gwałtownie. Od czasu do czasu, z powodu wewnętrznej konwulsji, przepona drży głęboko. Ujawnia się to przez całkowite rozprężenie skóry w zależności od tego, gdzie może się ona rozciągnąć na tym biednym, poranionym i umierającym Ciele.

Twarz ma już wygląd taki, jaki oglądamy na zdjęciach Całunu [Turyńskiego] – z nosem skrzywionym i spuchniętym z jednej strony. Również to – że prawe oko jest niemal zamknięte, z powodu opuchlizny tej strony – powiększa podobieństwo. Usta natomiast są otwarte. Na górnej wardze jest rana, teraz zamieniona w strup.

Pragnienie wywołane utratą krwi, gorączką i słońcem musi być tak dotkliwe, że Jezus mimowolnym ruchem pije krople potu i łez, a także krople krwi, które spływają z czoła aż na wąsy. Dzięki temu zwilża język... Korona cierniowa przeszkadza Mu oprzeć się o trzon krzyża, aby mógł zawisnąć na ramionach i odciążyć stopy. Całe plecy i okolica nerek wyginają się. Powyżej miednicy są one oderwane od drzewa krzyża, z powodu siły bezwładu. Sprawia ona, że zawieszone ciało Jezusa ciąży do przodu.


Opis stanu Jezusa oczywiscie przerazajacego. Wyglad jak z Całunu Turyńskiego bo to oczywiscie ten calun w ktory bylo owiniete Ciało Jezusa.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:41, 30 Mar 2018    Temat postu:

Żydzi, wyrzuceni poza małą polanę, nie zaprzestają zniewag, a nie skruszony łotr powtarza je jak echo. Drugi, patrząc teraz na Matkę z coraz większą litością, płacze i szorstko mu odpowiada. Zauważa bowiem, że i Ją dotykają obelgi:

«Milcz! Przypomnij sobie, że też się zrodziłeś z niewiasty. Pomyśl, że nasze [matki] płakały z powodu swych synów... to były łzy wstydu... bo my jesteśmy łotrami. Nasze matki umarły... Chciałbym ją prosić o przebaczenie... Ale czy mogę? Była święta... Zabiłem ją bólem, jaki jej zadawałem... Jestem grzesznikiem... Kto mi wybaczy? Matko, w imię Twego umierającego Syna, proszę, módl się za mną.»


Matka przypomniala mu jego matke i to go poruszylo.

Maryja podnosi na chwilę udręczoną twarz i patrzy na tego nieszczęśnika, który dzięki wspomnieniu o swej matce i patrzeniu na Matkę [Jezusa], zbliża się do nawrócenia. Maryja wydaje się głaskać go Swym gołębim spojrzeniem.

Nie musi nic mowic. Matka nawraca samym spojrzeniem.

Dyzma płacze mocniej, co jeszcze bardziej pobudza do szyderstw jego kompana i tłum. Ludzie z tłumu krzyczą:

«Brawo! Weź Ją za matkę. W ten sposób będzie miała dwóch synów przestępców!»

A drugi łotr dodaje:

«Ona cię kocha jako pomniejszoną kopię Swego umiłowanego.»

[por. Łk 23,34] Jezus mówi po raz pierwszy: «Ojcze, wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią!»

Ta modlitwa zwycięża wszelki strach u Dyzmy.


Mial na imie Dyzma a dokladnie chyba Dyzmas.

Ośmiela się spojrzeć na Chrystusa i mówi:

[por. Łk 23,42] «Panie, wspomnij na mnie, gdy będziesz w Swoim królestwie. Ja słusznie tu cierpię. Okaż mi jednak miłosierdzie i daj mi pokój poza tym życiem. Jeden raz słyszałem Cię, jak przemawiałeś, lecz odrzuciłem Twe słowo. Teraz się nawracam. Z moich grzechów nawracam się przed Tobą, Synu Najwyższego. Wierzę, że przychodzisz od Boga. Wierzę w Twoją moc. Wierzę w Twe miłosierdzie. Chrystusie, przebacz mi w imię Twej Matki i Twego Najświętszego Ojca.»


Spowiedz skrucha i prosba o wybaczenie.

Jezus odwraca się i patrzy na niego z głęboką litością. Potem uśmiecha się – wciąż pięknie, choć usta są udręczone. Mówi:

«Mówię ci: dziś będziesz ze Mną w Raju.»


Nie tylko wybaczenie ale wrecz świętość! To mozliwe tak szybko!

Nawrócony łotr uspokaja się, a nie znając już modlitw, których nauczył się w dzieciństwie, modli się powtarzając akt strzelisty:

«Jezu Nazarejski, królu żydów, miej litość nade Mną. Jezu Nazarejski, królu żydów, ufam Tobie. Jezu Nazarejski, królu żydów, wierzę w Twoje Bóstwo.»


Modli sie jak potrafi. To tez wzorwzor dla nas.

Drugi [łotr] kontynuuje bluźnierstwa.

[por. Mt 27,45; Mk 15,33; Łk 23,44] Niebo ogarnia coraz większy mrok. Trudno jest słońcu przebić się przez chmury. Nakładają się warstwami coraz ciemniejszymi, białymi, zielonawymi. Wznoszą się, rozdzielają, zgodnie z kaprysami zimnego wiatru, który co jakiś czas przemierza niebo, potem opada na ziemię, a następnie znowu milknie. Powietrze jest bardziej złowrogie, kiedy wicher milknie – zduszony i martwy – niż kiedy dmie, porywisty i szybki.

Światło, najpierw nadmiernie żywe, staje się zielonawe. Twarze przyjmują dziwny wygląd. Żołnierze w hełmach i zbrojach – najpierw błyszczących, a teraz ogarniętych zielonawym światłem, pod spopielałym niebem – ukazują swe profile twarde, jakby wyrzeźbione. Żydzi o twarzach, włosach i brodach przeważnie brunatnych wydają się topielcami, tak ich twarze stają się ziemiste. Niewiasty są jak posągi z niebieskawego śniegu, z powodu bladości, którą podkreśla światło.


Natura podkresla zlo, potwornosc ale i wznioslosc chwili.

Jezus staje się straszliwie siny, jakby zaczynał się rozkładać, jakby już był martwy. Głowa zaczyna Mu opadać na pierś. Gwałtownie zaczyna Mu brakować sił. Drży, pomimo spalającej Go gorączki. I w Swej słabości, szepcze słowo, jakie najpierw wypowiedział w głębi serca: “Mamo!”

«Mamo!»

Wyszeptuje to cicho, w westchnieniu, jakby już odczuwał lekkie majaczenie, przeszkadzające Mu w opanowaniu, jakiego chciałaby Jego wola. A Maryja za każdym razem nie może się powstrzymać, by nie wyciągnąć rąk do Niego, jakby Mu chciała pomóc.


Ona caly czas przy Nim. I nie musiala wcale byc fizycznie obecna obok. Tutaj jednak byla. Tak wielki zwiazek miłości musial powodowac wspolodczuwanie. Bo jesli kocha sie mocno to i odczuwa sie wszystko co ta Osoba. A tu jest miłość idealna. Bez żadnego braku.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:38, 30 Mar 2018    Temat postu:

Okrutni ludzie śmieją się z tego dotkliwego bólu Umierającego i z Tej, która go dzieli. Zza pasterzy, którzy są na małym niskim placu, wychodzą i wspinają się znowu kapłani i uczeni w Piśmie. Kiedy żołnierze chcą ich zepchnąć, reagują mówiąc:

«Czyż nie ma tam Galilejczyków? My też powinniśmy tam być, aby sprawdzić, czy sprawiedliwości stało się zadość. Nie możemy tego dojrzeć z daleka, w tym dziwnym świetle.»

Rzeczywiście wielu zaczyna się przejmować światłem, które właśnie ogarnia wszystko, i niektórzy odczuwają strach. Żołnierze także spoglądają w niebo. Widzą rodzaj tak ciemnego stożka, że wygląda, jakby był z łupków. Wyrasta jak sosna zza szczytu. Wygląda jak trąba morska. Wznosi się, wznosi. Wydaje się wydzielać coraz czarniejsze chmury, jakby to był wulkan wypluwający dym i lawę.


Zjawiska pogodowe podkreslajace chwile.

[por. J 19,26] To w tym świetle, zanikającym i przerażającym, Jezus oddaje Jana Maryi, a Maryję – Janowi. Pochyla głowę – bo Matka, aby lepiej widzieć, podeszła bliżej krzyża – i mówi do Niej:

«Niewiasto, oto Twój syn.»

[A do Jana:]

«Synu, oto twoja Matka.»

Maryja ma twarz jeszcze bardziej wstrząśniętą po tych słowach. Są one testamentem Jej Jezusa, który nic nie dał Swej Matce, tylko człowieka; a przez miłość do człowieka pozbawia Ją Człowieka-Boga, zrodzonego z Niej. Ale Ona, biedna Matka, usiłuje płakać tylko w milczeniu, bo przecież nie może, nie może płakać... Łzy płyną pomimo wysiłków, jakie czyni, by je zahamować, pomimo rozdzierającego uśmiechu, który utrwaliła na Swych wargach dla Jezusa, aby Go umocnić...


Te slowa znacza bardzo wiele! Maryja traci Syna-Boga aby otrzymac synow ludzi. Dla ich zbawienia.

Cierpienia nie przestają wzrastać, a światła coraz bardziej ubywa. W tym świetle, już ciemnogranatowym, wychodzą zza żydów Nikodem i Józef. Mówią:

«Usuńcie się!»

«To niemożliwe! Czego chcecie?» – pytają żołnierze.

«Przejść. Jesteśmy przyjaciółmi Chrystusa.»

Przywódcy kapłanów odwracają się:

«Kto ośmiela się określać przyjacielem buntownika?» – pytają oburzeni.

A Józef odpowiada śmiało:

«Ja, dostojny członek Wielkiej Rady, Józef z Arymatei, Starszy, i mam ze sobą Nikodema, przywódcę żydów.»

«Kto staje po stronie buntownika, jest buntownikiem.»

«A kto staje po stronie morderców jest mordercą, Eleazarze, synu Annasza. Żyłem sprawiedliwie. Teraz jestem stary i bliski śmierci. Nie chcę stać się niesprawiedliwym teraz, kiedy Niebo zniża się już nade mną, a z nim – Sędzia Przedwieczny.»

«A ty, Nikodemie? Zadziwiasz mnie!» [ – mówi Eleazar.]

«Ty mnie też... i to jedną rzeczą: że Izrael jest tak zepsuty, iż nie umie rozpoznać Boga» [– odpowiada Nikodem.]

«Napawasz mnie wstrętem.»

«Zatem odsuń się i pozwól mi przejść. Proszę tylko o to.»

«Abyś się bardziej zanieczyścił?»

«Jeśli nie zanieczyściłem się pozostając przy was, nic nie może mnie już bardziej zanieczyścić. Żołnierzu, dla ciebie jest sakiewka i pismo jako przepustka» [– mówi Nikodem] i podaje najbliżej stojącemu dekurionowi sakiewkę i tabliczkę woskową.

Dekurion czyta i mówi do żołnierzy:

«Pozwólcie przejść tym dwom.»


Widzimy ze Rzymianie byli skorumpowani. Co chwile trzeba w lapę. Widzimy tu tez dwu sprawiedliwych Józefa z Arymatei i Nikodema.

Józef i Nikodem podchodzą do pasterzy. Nie wiem nawet, czy Jezus ich widzi, w tej gęstniejącej mgle, Swoimi oczyma już ogarniętymi agonią. Oni jednak widzą Go i płaczą, nie zważając na nikogo, choć na nich spadają obelgi kapłanów.

Cierpienia Jezusa są coraz silniejsze. Ciało doświadcza pierwszych wygięć tężcowych, a każdy wrzask tłumu jeszcze je pogłębia. Zamieranie włókien mięśni i nerwów rozszerza się od umęczonych kończyn do tułowia, coraz bardziej utrudniając oddychanie, osłabiając ruchy przepony i czyniąc nierównomiernym uderzenia serca. Barwa twarzy Chrystusa przechodzi kolejno od intensywnie czerwonej do bladozielonkawej, jak u człowieka umierającego od utraty krwi. Usta poruszają się z coraz większym trudem, bo nadwerężone nerwy [i mięśnie] szyi oraz samej głowy – które dziesiątki razy służyły jako dźwignia dla całego ciała, opierając się na poprzecznej belce krzyża – rozszerzają skurcz aż do szczęki. Gardło, nabrzmiałe z powodu zatkanych tętnic szyjnych, musi boleć i rozszerzać obrzęk aż do języka. Jest on jakby powiększony, a Jego ruchy – powolne. Kręgosłup – nawet wtedy gdy skurcze tężcowe nie wyginają go w całkowity łuk od karku do bioder, opartych jako najwyższe punkty o trzon krzyża – wygina się coraz bardziej do przodu, bo członki stają się coraz cięższe, jak w martwym ciele.


Mamy tutaj nawet ze strony medycznej opis agonii. Widocznie Valtorta miala wiedze.

Ludzie widzą niewiele i niewyraźnie, bo światło jest teraz w kolorze ciemnopopielatym. Jedynie ci, którzy stoją u stóp krzyża, mogą jeszcze widzieć dobrze.

Jezus w pewnej chwili całkiem bezwładnie [osuwa się] do przodu i w dół, jakby był martwy. Nie oddycha już, nieruchoma głowa zwisa do przodu. Ciało powyżej bioder jest całkowicie odchylone i wraz z ramionami tworzy kąt. Maryja krzyczy:

«On umarł!»

To tragiczny krzyk, który rozchodzi się w ciemnym powietrzu. I Jezus naprawdę wygląda jak umarły. Inny krzyk niewieści odpowiada [okrzykowi Maryi] i w grupie niewiast widzę poruszenie. Potem jakieś dziesięć osób oddala się. Niosą coś, czego nie potrafię dojrzeć. Odchodzą. Zamglone światło jest bardzo słabe. Można by rzec, że wszystko otacza gęsty obłok wulkanicznego popiołu.


Chrystus opadł całkowicie z sił. Już wygląda, że to śmierć.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:44, 30 Mar 2018    Temat postu:

«To niemożliwe – krzyczą kapłani i żydzi. – To tylko pozór, abyśmy się oddalili. Żołnierzu, ukłuj Go włócznią! To dobre lekarstwo, żeby Mu przywrócić głos.»

Ponieważ żołnierz tego nie robi, grad kamieni i brył ziemi leci ku krzyżowi, uderzając Męczennika i spadając na rzymskie zbroje.

“Lekarstwo” – jak mówią ironicznie żydzi – dokonało “cudu”. Z pewnością jakiś kamień uderzył bezpośrednio w ranę dłoni lub nawet głowy, bo ciskano nimi w górę. Jezus wydaje żałosny jęk i odzyskuje przytomność. Klatka piersiowa zaczyna poruszać się z wielkim trudem. Odwraca głowę ze strony prawej na lewą, szukając pozycji, w której by mniej cierpiał. Nie znajduje nic poza jeszcze większym cierpieniem.

Niebywali zwyrodnialcy...

[b][color=blue]Wspiera się znowu z wielkim trudem na Swych umęczonych stopach, znajdując siłę w Swej woli, tylko w niej. Jezus zastyga na krzyżu. Potem prostuje się, jakby był człowiekiem zdrowym, w pełni sił. Podnosi oblicze, patrząc z otwartymi oczyma na ludzi u Swych stóp, na odległe miasto, które ledwie widać. To niewyraźna biel we mgle. Widzi czarne niebo, z którego znikł wszelki lazur i jakikolwiek ślad światła.

I ku niebu zamkniętemu, zwartemu, niskiemu, wydającemu się ogromną płytą ciemnego łupku, kieruje głośny okrzyk. Siłą Swej woli i potrzebą Swej duszy pokonuje przeszkodę, wywołaną przez zesztywniałe szczęki, powiększony język, napuchnięte gardło, i woła:

[por. Mt 27,46; Mk 15,34] «Eloi, Eloi, lamma sebakteni!» (Słyszę, że tak wymawia).

Żeby takim krzykiem dać poznać ojcowskie opuszczenie, musi czuć, iż umiera – i to w całkowitym opuszczeniu przez Niebo.

Przed śmiercią czlowiek nagle nabiera sił na chwilę. A tu dobrowolne opuszczenie przez wszystkich. .

[b][color=blue]Ludzie śmieją się i drwią. Znieważają Jezusa:

«Bóg nie wie, co z Tobą zrobić! Demony są przeklęte przez Boga!»

Inni krzyczą:

[por. Mt 27,49; Mk 15,36] «Zobaczymy, czy Eliasz, którego wzywa, przyjdzie Go ocalić.»

A inni:

[por. Łk 23,36] «Dajcie Mu trochę octu, aby sobie przepłukał gardło. To dobre na głos! Eliasz czy Bóg – a nie wiadomo, czego chce ten szaleniec – są daleko... Trzeba [silnego] głosu, aby usłyszeli!»

I śmieją się jak hieny lub jak demony. Jednak żaden żołnierz nie podaje octu i nikt z Nieba nie przychodzi Go pocieszyć. To agonia Wielkiej Ofiary: samotna, całkowita, okrutna, nawet nadprzyrodzenie okrutna.

Calkowite opuszczenie...

[b][color=blue]Rozpaczliwy ból, który przytłoczył Go już w Getsemani, nadciąga jak lawina. Zalew grzechów całego świata uderza niewinnego rozbitka, aby Go zalać goryczą. A przede wszystkim powraca odczucie, że Bóg opuścił Go, że Jego modlitwa nie wznosi się ku Niemu... Uczucie to jest bardziej krzyżujące niż sam krzyż, bardziej budzące rozpacz niż wszelka tortura. I to jest końcowa udręka: ta, która przyspiesza śmierć. Wyciska bowiem z porów ostatnie krople krwi, miażdży ostatnie włókna serca, dopełnia tego, co pierwsze poznanie tego opuszczenia rozpoczęło: śmierć.

Doznanie opuszczenia przez Boga z Raju! Adam i Ewa poczuli co znaczy ,, bez Boga". To jest smierc i pieklo. Chrystus wzial to na siebie i pokonal!

[b][color=blue]To jest pierwsza przyczyna śmierci mojego Jezusa, o Boże, któryś uderzył Go z powodu nas! Czymże staje się stworzenie opuszczone przez Ciebie?... z powodu Twojego opuszczenia? Albo szaleje, albo umiera. Jezus nie mógł oszaleć, bo Jego inteligencja była Boska. Ta Jego duchowa inteligencja zwyciężyła nad całkowitym urazem Uderzonego przez Boga. Umarł więc. Śmierć, Najświętsza Śmierć, Śmierć całkowicie niewinnego. Umarł ten, który był Życiem, zabity przez opuszczenie i przez nasze grzechy.

Wynika z tego logicznie ze Chrystus nie mogl umrzec bez tego opuszczenia! Kto jest zawsze z Bogiem nie moze umrzec! Jezus nie podlegal grzechowi pierworodnemu.

[b][color=blue]Ciemność stała się jeszcze gęstsza. Jerozolima całkowicie ukryła się. Nawet zbocza samej Kalwarii wydają się znikać. Widać tylko szczyt, jakby ciemności go wznosiły, aby przyjął jedyne, ostatnie ocalałe światło, umieszczając je – jak na ofiarę ze swoim Boskim trofeum – na obrusie z ciekłego onyksu, aby widziała ją i miłość, i nienawiść.

I z tej światłości, która nie jest już światłem, dochodzi bolesny głos Jezusa:

[por. J 19,28-30] «Pragnę!»

Rzeczywiście jest wiatr, rozbudzający pragnienie nawet u zdrowych. Wiatr stały, teraz gwałtowny, nasycony pyłem, zimny, przerażający. Myślę o bólu, jaki zadał swoim gwałtownym podmuchem płucom, sercu, gardłu Jezusa, Jego członkom zlodowaciałym, zdrętwiałym, zranionym. Zaprawdę wszystko się sprzysięgło, aby dręczyć Męczennika.

[por. Mt 27,48; Mk 15,36; J 19,29-30] Żołnierz podchodzi do wazy, do której pomocnicy katów wlali ocet z żółcią. Płyn ten przez swą gorycz wzmaga wydzielanie śliny u skazańców. Bierze gąbkę, macza ją w cieczy, wkłada ją na cienką, ale sztywną trzcinę, która stoi przygotowana w pobliżu. Podaje gąbkę Umierającemu. Jezus wypręża się, spragniony, ku zbliżającej się gąbce. Można by rzec: głodne dziecko, szukające matczynej piersi.

Slowo Pragne oznacza tez ze Chrystus pragnie zbawic wszystkich.

[b][color=blue]Maryja widzi to i z pewnością o tym myśli, bo jęczy, wspierając się na Janie:

«O! A Ja nie mogę Mu dać nawet kropli Moich łez... O! Moje piersi, dlaczego już nie dajecie mleka? O! Boże, dlaczego, dlaczego tak nas opuszczasz? Jeden cud dla Mojego Syna! Niech Mnie uniesie, abym zaspokoiła Jego pragnienie Moją krwią, bo nie mam już mleka...»

Matka która kocha doskonale...

[b][color=blue]Jezus, który ssał chciwie cierpki i gorzki napój, odwraca głowę ze wstrętem. Napój ten musi palić Jego poranione i popękane wargi. Odwraca się, osuwa się, opada. Całe ciało ciąży na stopach i ku przodowi. Zranione kończyny odczuwają straszliwy ból, otwierając się pod ciężarem wiotczejącego ciała. Nie ma już żadnego ruchu dla ulżenia w tej boleści. Od miednicy w górę wszystko jest oderwane od drewna i tak pozostaje.

Głowa zwisa ku przodowi tak ciężko, że szyja wydaje się podcięta w trzech miejscach: na gardle, całkowicie zapadniętym, oraz w dwóch miejscach mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego. Oddech jest coraz bardziej dyszący i przerywany. To już raczej nierównomierne rzężenie niż oddech. Od czasu do czasu atak dotkliwego kaszlu wywołuje pojawienie się na wargach piany w kolorze lekko różowym. Przerwy pomiędzy dwoma wydechami stają się coraz dłuższe. Brzuch już się nie porusza. Jedynie tors jeszcze się podnosi, lecz z wielką trudnością i bólem... Paraliż płucny zaznacza się coraz mocniej.

I nadchodzi coraz cichsze, zamieniające się w dziecięcą skargę wołanie: «Mamo!»

A Nieszczęśliwa szepcze:

«Tak, Mój Skarbie, jestem tutaj.»

A kiedy coraz bardziej zamglony wzrok sprawia, że Jezus mówi: «Mamo, gdzie jesteś? Nie widzę Cię już. Czy Ty też Mnie opuściłaś?» – to już nie jest nawet słowo, lecz szept z ledwością słyszany przez kogoś, kto raczej sercem niż słuchem, zbiera wszystkie westchnienia Umierającego. Maryja odpowiada:

«Nie, nie, Synu! Ja Cię nie opuszczam! Posłuchaj Mnie, Mój umiłowany... Mama jest tutaj, Ona jest tutaj... i jedyną Jej męką jest to, że nie może podejść tam, gdzie jesteś...»


Matka nigdy nie opuszcza. Matka wie nawet bez slow co chce Dziecko. I oczywiscie widziec Dziecko w takiej sytuacji... Tego nie da sie wyrazic. Jak Ona cierpiala...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:44, 30 Mar 2018    Temat postu:

To udręka... I Jan płacze, nie panując nad sobą. Jezus musi słyszeć jego szloch, lecz nic nie mówi. Myślę, że bliska śmierć sprawia, iż mówi, jakby majaczył, i nie wie nawet, co mówi, i nie pojmuje, niestety, ani matczynej pociechy, ani miłości Umiłowanego.

W Swej ludzkiej naturze przezywa smierc w pelni...

[por. Mt 27,54; Mk 15,39; Łk 23,47] Longin bezwiednie porzucił postawę spoczynku. Najpierw z rękoma skrzyżowanymi na piersi i przestępując z nogi na nogę, z powodu długości oczekiwania, dawał odpoczynek to jednej, to drugiej nodze. Teraz zaś wyprężył się w pozycji na baczność. Lewą rękę trzyma na mieczu, prawą – przy boku, jakby był na stopniach cesarskiego tronu. Usiłuje nie okazywać wzruszenia. Jednak jego twarz zmienia się w wysiłku, jaki czyni, aby przezwyciężyć wzruszenie. W jego oczach błyszczy łza, którą powstrzymuje jedynie żelazna dyscyplina.

Zmienia go to przezycie calkowicie!

Inni żołnierze przestali grać w kości. Wstali, nakładają hełmy, które służyły do potrząsania kośćmi. Stoją w grupie, milczący, uważni, blisko małych schodów, wyżłobionych w tufowej skale. Inni pełnią służbę i nie wolno im zmieniać pozycji. Wyglądają jak posągi. Jednak jeden z najbliżej stojących, który słyszy słowa Maryi, mruczy coś pod nosem i potrząsa głową.

Oni tez przezywaja pozytywny niepokoj. Bo Rzymianie wsrod ludow tych czasow byli jeszcze najlepsi.

[por. J 19, 30] Cisza. A potem wyraźne w całkowitej już ciemności słowa:

«Wszystko jest wykonane!»


Zbawienie oczywiscie dokonane.

I potem dyszenie coraz bardziej rzężące, z coraz dłuższymi przerwami milczenia. Czas mija w tym niespokojnym rytmie. Życie powraca, gdy powietrze przeszywa ciężki oddech Umierającego... Życie zamiera, gdy tego bolesnego dźwięku już nie słychać.

Cierpi się słysząc Go... cierpi się nie słysząc Go... Mówi się: “Dość już tego cierpienia!” i mówi się też: “O, Boże! Żeby to nie był Jego ostatni oddech!”


Naprawde! Bo Valtorta to nie tylko ogladala. Przezywala!

Wszystkie Marie płaczą z głowami skierowanymi ku ziemistemu wzniesieniu. Słychać dobrze ich szloch, bo teraz cały tłum zamilkł, aby uchwycić rzężenie Umierającego. Jeszcze chwila milczenia, a potem – modlitewne słowa, wypowiedziane z nieskończoną słodyczą:

[por. Łk 23,46] «Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha Mego!»


Modlitwa wzor dla nas co robic. Co dzien nie tylko gdy smierc.

Znowu chwila ciszy. Rzężenie staje się lekkie. To już tylko westchnienie, które wydobywa się z warg i gardła.

A potem ostatnia konwulsja Jezusa – konwulsja straszna. Wydaje się, że chce zerwać z drzewa ciało, które jest do niego przytwierdzone trzema gwoździami. Przebiega trzy razy od stóp do głowy, ogarnia wszystkie biedne udręczone nerwy, podnosi niezwyczajnie trzy razy brzuch. Powiększa się on, jakby wywróciły się w nim wnętrzności, a potem obniża się i zapada, jakby był pusty. [Konwulsja] podnosi, napina, [a potem] tak mocno ściska klatkę piersiową, że skóra zapada się między żebra. Te, naprężone, pokazują się spod skóry i otwierają na nowo rany po biczowaniu. Jezus odrzuca gwałtownie w tył głowę – jeden, dwa, trzy razy – uderzając nią mocno o drzewo. Zaciskają się w jednym skurczu wszystkie mięśnie twarzy, wywołując wykrzywienie ust na prawo. Otwierają się, rozszerzają i powiększają powieki, pod którymi widać krążące gałki oczne i ukazuje się twardówka. Całe ciało napręża się. W ostatnim z trzech skurczów jest ono wygiętym, drgającym łukiem, na który trudno patrzeć bez przerażenia.


Sam opis jest straszny...

[por. Mt 27,50; Mk 15,37] A potem potężny, tak niespodziewany okrzyk wyrywa się z tego wyczerpanego ciała. Przeszywa powietrze ten “donośny głos”, o którym mówią Ewangelie, a który jest pierwszą sylabą słowa:

«Mamo!...»


OSTATNIE SŁOWO BOGA CZŁOWIEKA W ZIEMSKIM ŻYCIU! Tak bardzo Ona jest wazna.

A potem nic...

Głowa opada Mu na pierś, ciało przechyla się do przodu, drżenie ustaje i nie ma już oddechu. Skonał.


Śmierć. Ściągnięta przez grzech pierworodny dotknęła Boga. Po to tylko jednak aby ja pokonac. Nie z gory z pozycji mocy. Ale jako czlowiek. Na dole. Tez umierajac. Tak Bóg zaplanowal. Tak zbawił świat.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:45, 31 Mar 2018    Temat postu:

[por. Mt 27,51] Ziemia odpowiada na krzyk Tego, którego zabito, budzącym lęk hukiem. Wydaje się, jakby tysiąc gigantycznych rogów wydawało jeden dźwięk. Na ten przerażający akord nakładają się oddzielne i rozdzierające nuty błyskawic – znaczących niebo we wszystkich kierunkach. Spadają na miasto, na Świątynię, na tłum. Sądzę, że byli ludzie rażeni piorunami, gdyż biły one w tłum. Błyskawice są jedynym, nieregularnym światłem, pozwalającym coś widzieć.

Byli tacy co zgineli tego dnia w katastrofach i to wcale nie ci najgorsi. Raczej ci co nie byli az tak zwyrodniali dostali szanse na czysciec.

A potem nagle, gdy trwają jeszcze wyładowania piorunów, ziemia trzęsie się w wirze cyklonowej wichury. Trzęsienie ziemi i trąba powietrzna łączą się, by spuścić apokaliptyczną karę na bluźnierców. Szczyt Golgoty kołysze się i tańczy, jak taca w ręku szaleńca. Wstrząsy wywołują drżenie i falowanie i tak potrząsają trzema krzyżami, iż wydaje się, że je przewrócą.

Natura zadrzala w sposob naturalny! Po TAKIEJ śmierciśmierci.

Longin, Jan, żołnierze chwytają się, czego mogą, jak mogą, żeby nie upaść. Jan jedną ręką trzyma się krzyża, a drugą podtrzymuje Maryję, która z powodu bólu i wstrząsów, opadła na jego pierś. Inni żołnierze – zwłaszcza ci z boku wzniesienia – musieli uciec na środek, aby nie spaść ze wzgórza. Złoczyńcy krzyczą z przerażenia. Tłum woła jeszcze głośniej i chciałby uciec, lecz nie może. Ludzie upadają jedni na drugich, depczą się, wpadają w szczeliny ziemi, odchodzą od zmysłów.

Trzy razy powtarza się trzęsienie ziemi i trąba powietrzna, a potem martwy świat całkowicie nieruchomieje. Tylko błyskawice, lecz bez grzmotów, znaczą jeszcze niebo i oświetlają żydów. Uciekają we wszystkich kierunkach, z rękami we włosach lub wyciągniętymi przed siebie, lub wzniesionymi ku niebu, aż dotąd pogardzanemu, którego teraz się lękają. Ciemność zmniejsza się nieco pod wpływem przebłysku światła, wspomaganego przez milczące i magnetyczne wyładowania. Pozwala to zobaczyć wielu leżących na ziemi – nie wiem, czy martwych, czy też nieprzytomnych. Jeden dom płonie w obrębie murów. Płomienie wznoszą się prosto w nieruchomym powietrzu, wyrzucając swą żywoczerwoną barwę w ciemny popiel atmosfery.


Wystraszyli sie dopiero fizycznych skutkow jak padli zabici i ranni... Byl to jednak naturalny skutek ich zbrodni. Gdyby Bóg nie powstrzymal to bylby koniec swiata! Po TAKIEJ zbrodni oczywisty.

Maryja podnosi głowę z piersi Jana i patrzy na Swego Jezusa. Woła Go, bo źle Go widzi w słabym świetle Swymi biednymi oczyma, zalanymi łzami. Trzy razy woła Go:

«Jezu! Jezu! Jezu!»

Po raz pierwszy, odkąd jest na Kalwarii, woła Go Jego imieniem. Wreszcie w błysku, tworzącym jakby koronę wokół Golgoty, widzi Go znieruchomiałego, całego pochylonego do przodu. Głowę ma tak wygiętą do przodu i na prawo, że policzkiem dotyka ramienia, a żeber – Swą brodą. Wtedy pojmuje. Wyciąga ręce, które drżą w mrocznym powietrzu, i wydaje okrzyk:

«Mój Synu! Mój Synu! Mój Synu!»


Matka ciagle cierpi!

Potem słucha... Ma otwarte usta, wydaje się, że chce usłyszeć nawet nimi. Tak samo i oczy ma szeroko otwarte, aby widzieć, widzieć... Nie może uwierzyć, że Jej Jezusa już nie ma... Również Jan patrzy i słucha, i rozumie, że wszystko jest skończone. Chwyta rękami Maryję i usiłuje Ją oddalić, mówiąc:

«Już nie cierpi.»

Zanim jednak apostoł skończył to zdanie, Maryja, która zrozumiała, wyzwala się, robi obrót, pochyla się ku ziemi i podnosi ręce do oczu z okrzykiem:

«Nie mam już Syna!»

Potem chwieje się i upadłaby, gdyby Jan nie przygarnął Jej do serca. Uczeń siada następnie na ziemi, aby Ją lepiej podtrzymać, dopóki nie zastąpią go Marie.


Trudno opisac to cierpienie.

Istotnie, już nie zatrzymują ich stojący wyżej kołem żołnierze. Teraz, gdy żydzi już pouciekali, zgromadzili się na małym placu, który jest niżej, i komentują wydarzenie.

[por. Mt 27,55-56; Mk 15,40-41; Łk 23,49; J 19,25] Magdalena siada tam, gdzie był Jan, i niemal kładzie Maryję na swych kolanach. Obejmuje rękoma Jej ramiona i klatkę piersiową, całuje Jej blade oblicze, wsparte o litościwe ramię. Marta i Zuzanna obmywa Jej skronie i nozdrza gąbką i płótnem umoczonymi w occie. Szwagierka całuje Jej ręce, wołając Ją rozdzierającym głosem. A kiedy Maryja otwiera oczy i patrzy na nią spojrzeniem przytępionym boleścią, [Maria Alfeuszowa] mówi do Niej:

«Córko, umiłowana córeczko, posłuchaj... powiedz mi, że mnie widzisz... Ja jestem twoją Marią... Nie patrz tak na mnie!...»


Nieznane fragmenty o kobietach ktore oczywiscie tez wtedy dzialaly tylko nie bylo opisu. Ale teraz jest.

Kiedy pierwszy szloch otwiera usta Maryi i kiedy spadają pierwsze łzy, ona, dobra Maria Alfeuszowa, mówi:

«Tak, tak, płacz... Tutaj, razem ze mną... jak przy mamie, moja biedna, święta córko.»

A kiedy słyszy, że Maryja mówi: «O, Mario! Mario! Czy widziałaś?» – Maria Alfeuszowa odpowiada: «Tak! Tak... ale... ale... córeczko, o! Córko!...»

Stara Maria nie potrafi zrobić nic innego, więc płacze łzami rozpaczy. Jak echo wtórują jej inne, to znaczy Marta i Maria [Magdalena], matka Jana oraz Zuzanna.

Innych litościwych niewiast już nie ma. Myślę, że odeszły – a z nimi pasterze – kiedy usłyszały krzyk Maryi...


Maryja wspolcierpiala ale byla tez pocieszana przez dobre kobiety. Dobrych kobiet bylo wiecej niz dobrych mezczyzn bo w Ewangelii mamy przeciez placzace niewiasty litujace sie. A mezczyzn raczej jako zwyrodnialych psychopatow. Bo tez tak jest i w zyciu. Z natury wiecej jest zwyrodnialcow mezczyzn. Matka oczywiscie przebywala wsrod kobiet. I tutaj cenny material dokladnie pokazujacy od strony Maryi. Ewangelia jest o Jezusie z oczywistych wzgledow. Ona cierpiala caly czas i to tez po Jego smierci!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:30, 31 Mar 2018    Temat postu:

[por. Łk 23,48] Żołnierze rozmawiają między sobą.

«Widziałeś żydów? Teraz się bali.»

«I bili się w piersi!»

«Najbardziej przerażeni byli kapłani!»

«Co za strach! Przeżyłem już trzęsienia ziemi, ale takiego jak to – nigdy. Popatrz, na ziemi pozostało wiele pęknięć.»

«I ziemia osunęła się o kawał wzdłuż całej drogi.»

«A na niej są ciała.»

«Zostaw je! O tyle węży mniej.»

«O! Inny pożar! Na polach...»


Strach do nich najbardziej przemowil. Teraz rozumiecie po co sa tragedie. Bo po dobroci nie sluchacie...

«Ale czy On rzeczywiście nie żyje?»

«Nie widzisz? Wątpisz w to?»

[por. Mt 27,57-58; Mk 15,42-45; Łk 23,50-52, J 19,38] Zza skały ukazuje się Józef i Nikodem. Z pewnością ukryli się za górą, aby umknąć przed piorunami. Idą do Longina.

«Chcemy [zabrać] Ciało.»

[por. J 19,31] «Jedynie Prokonsul je przyznaje. Idźcie. I to szybko. Słyszałem, że żydzi zamierzają udać się do Prokonsula i otrzymać pozwolenie na połamanie Mu nóg. Nie chciałbym, żeby Go znieważyli.»

«Skąd o tym wiesz?»

«Z raportu chorążego. Idźcie. Czekam na was.»

Obydwaj idą pośpiesznie w stronę stromej drogi i znikają.


Dowodca rzymski ponagla bo nie chce zadnego łamania! Tak sie nawrocil!

[por. J 19,34-37] Wtedy Longin podchodzi do Jana i mówi mu coś, czego nie rozumiem. Potem bierze włócznię od żołnierza. Patrzy na niewiasty. Wszystkie zajmują się Maryją, która powoli odzyskuje siły. Wszystkie zwrócone są plecami do krzyża.

Longin staje naprzeciw Ukrzyżowanego, dobrze rozważa cios, a potem zadaje go. Szeroka włócznia wnika głęboko od dołu w górę, od prawej strony na lewą. Jan – który walczy pomiędzy pragnieniem patrzenia i przerażeniem tym widokiem – odwraca na chwilę głowę.

«Zrobione, przyjacielu – mówi Longin. – Tak będzie lepiej... To jak jeźdźcowi... i bez łamania kości... To naprawdę był Sprawiedliwy!»


Co dziwne to byl akt miłosierdzia! Dla nas to bezczeszczenie zwlok. Ale to poganie! Nie pojmuja! Widzicie tutaj co znaczy ze Bóg ocenia intencje! Chcial dobrze choc nie bylo to dobre. Ale Bóg liczy jako dobro!

Z rany sączy się wiele wody i zaledwie strużka krwi, która już krzepnie. Sączy się – powiedziałam. Zaledwie bowiem wydobywa się przez wyraźne cięcie, które pozostaje nieruchome. Gdyby Jezus jeszcze oddychał, wtedy to rozcięcie otwierałoby się i zamykało przez ruch klatki piersiowej i brzucha.

Czyli slynne krew i woda. Biel i czerwien. Jak na obrazie Faustyny. Jak flaga Polski! Dokladnie takie sa barwy narodowe Narodu Wybranego! Czerwien to barwa wladzy np. cezara ale i krola. Biel to kaplanstwo. Zarowno krol jak i kaplan rozdzielaja łaski. Czyli nagradzaja. Lub nie. I te strumienie sa symbolem łask plynacych do ludzi od Jezusa. Czyli zbawienia! Zbawienie wystarczy wlasciwie. Wiecej juz wam nie potrzeba bo jestescie w Niebie. To zbawienie jest przez krzyz.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:22, 31 Mar 2018    Temat postu:

[por. Mt 27,51-53; Mk 15,38; Łk 23,45] ...Podczas gdy na Kalwarii wszystko zachowuje swój tragiczny wygląd, ja dołączam do Józefa i Nikodema, którzy schodzą skrótem, najszybciej jak mogą. Są niemal na dole, gdy spotykają Gamaliela. Nieuczesany, bez nakrycia głowy, bez płaszcza, we wspaniałej szacie ubrudzonej ziemią i porozrywanej przez ciernie. Gamaliel wspina się, biegnąc i dysząc, z rękami we włosach, rzadkich i raczej siwych, jak u starszego człowieka. Rozmawiają ze sobą, nie zatrzymując się.

«Gamalielu! Ty?»

«Ty, Józefie! Opuszczasz Go?»

«Ja? Nie. Ale dlaczego tutaj i w takim stanie?»

«Straszna rzecz! Byłem w Świątyni! Znak! Świątynia cała otwarta! Zasłona purpurowa i hiacyntowa zwisa rozdarta! Święte Świętych jest odsłonięte! Klątwa na nas!»


Przedarcie takie samo jak podarcie dokumentu. Staje sie historia. Nie obowiazuje. Tutaj oznacza ze Boga juz nie ma w świątyni żydowskiej. Ich kult jest bezsensowny. To oczywiste. Żywy Bóg stał się Sam Ofiarą! Glupota jest zatem ubijac rytualnie jakies baranki. Po co komu? To byl tylko symbol Tej Ofiary. Gdy Ona nastapila symbole sa bez sensu.

Mówił, cały czas biegnąc w kierunku szczytu, oszalały przez to, czego doświadczył.

Obydwaj patrzą, jak się oddala... patrzą na siebie... mówią razem:

«”Te kamienie zadrżą na Moje ostatnie słowa!” Obiecał mu to!...»

Przyspieszają kroku, zdążając do miasta. Na polach, pomiędzy wzgórzem a murami i dalej jeszcze błąkają się, w nadal trwających ciemnościach, ludzie o otępiałym wyglądzie... Krzyki, płacze, skargi... Kilku mówi:

«Jego Krew spłynęła ogniem!»

Inni:

«Pośród piorunów Jahwe się objawił, aby przekląć Świątynię!»

[por. Łk 27,52-53] Inni jęczą:

«Groby! Groby!»

Józef chwyta kogoś, kto uderza głową o mur. Woła go po imieniu, ciągnąc przez chwilę za sobą przez miasto:

«Szymonie, cóż ty opowiadasz?»

«Zostaw mnie! Ty też jesteś umarły! Wszyscy umarli! Wszyscy wyszli [z grobów]! I przeklinają mnie!»

«Oszalał» – mówi Nikodem.

Zostawiają go i idą szybko do Pretorium. Miasto jest wydane na pastwę przerażenia. Ludzie biegają, bijąc się w piersi, odskakują w tył lub odwracają się przerażeni, słysząc za sobą głos lub krok.


Taki byl stan tuz po...

W jednej z tak licznych mrocznych archiwolt zjawienie się Nikodema, odzianego na biało – bo, aby iść szybciej, zdjął na Golgocie swój ciemny płaszcz – sprawia, że jakiś faryzeusz wydaje okrzyk trwogi i ucieka. Potem widząc, że to Nikodem, obejmuje go za szyję z dziwną wylewnością, wołając:

«Nie przeklinaj mnie! Moja matka mi się ukazała i powiedziała: “Bądź przeklęty na zawsze!”»

A potem słania się na ziemię ze słowami:

«Boję się! Boję się!»


To te potwory co tak wrzeszczaly teraz w obledzie. Pieklo ujrzeli.

«Ależ oni są wszyscy szaleni!» – mówią obydwaj.

Dochodzą do Pretorium i dopiero tutaj, podczas oczekiwania na przyjęcie przez Prokonsula, Józefowi i Nikodemowi udaje się poznać przyczynę tego przerażenia. Wiele grobów otwarło się przez trzęsienie ziemi. Niektórzy ludzie przysięgali, że widzieli szkielety, które na krótką chwilę przybierały ludzki wygląd i odchodziły, oskarżając winnych bogobójstwa i przeklinając ich. Pozostawiam tych dwóch przyjaciół Jezusa w atrium Pretorium. Weszli tu bez jakichkolwiek problemów i głupiej odrazy lub lęku przed zanieczyszczeniem.


To juz doswiadczenie piekla.

...Powracam na Kalwarię, przyłączając się do Gamaliela, który – już wyczerpany – pokonuje ostatnie metry. Zbliża się, bijąc się w piersi. Dochodzi do pierwszego z dwóch małych placów i rzuca się na ziemię. Długa biała sylwetka na żółtawej ziemi. Jęczy:

«Znak! Znak! Powiedz mi, że mi wybaczasz! Jeden jęk, tylko jeden jęk, żeby mi powiedzieć, że mnie słyszysz i że mi wybaczasz.»


To raczej strach niz skrucha.

Mam wrażenie, że – według niego – Jezus jeszcze żyje. Z błędu wyprowadza go dopiero żołnierz, trącając go włócznią i mówiąc do niego:

«Wstań i zamilknij. To daremne. Trzeba było o tym myśleć wcześniej. A ja, poganin, mówię ci: Ten, któregoście ukrzyżowali, był naprawdę Synem Boga!»


Rzymianin uwierzyl.

«Umarł? Umarłeś? O!...»

Gamaliel podnosi przerażoną twarz, usiłuje coś zobaczyć – tam, na szczycie, w świetle zachodu. Widzi mało, ale wystarczająco dużo, żeby zrozumieć, iż Jezus nie żyje. Dostrzega też litościwą grupę, pocieszającą Maryję: Marie i Jana, stojących po lewej stronie, pod krzyżem, całych zapłakanych. Longin zaś stoi po prawej, w postawie podniosłej i pełnej szacunku.

Gamaliel rzuca się na kolana, wyciąga ramiona i krzyczy:

«To byłeś Ty! To byłeś Ty! Nie możemy uzyskać przebaczenia. Domagaliśmy się Twojej Krwi na nas... I ona wznosi okrzyk ku Niebu, a Niebo nas przeklina... O! Lecz Ty byłeś Miłosierdziem!... Mówię Ci, ja – złamany rabbi Judy: “Twoja Krew na nas – z litości”. Pokrop nas nią! Bo jedynie ona może nam wyjednać przebaczenie...»


Ciekawe! Prosi o wybaczenie.

I płacze. A potem, ciszej, wyznaje swą tajemną udrękę:

«Mam wymagany znak... Lecz całe wieki ślepoty duchowej pozostają na moim wewnętrznym wzroku i – wbrew obecnej woli – podnosi głos moja pyszna myśl wczorajsza... Litości dla mnie! Światłości świata! W ciemnościach, które Cię nie zrozumiały, spuść jeden z Twoich promieni! Jestem starym żydem wiernym temu, co uznawałem za sprawiedliwe, a co było błędem. Teraz jestem wypalonym wrzosowiskiem bez żadnego ze starych drzew dawnej Wiary, bez żadnego zasiewu, bez łodygi nowej Wiary. Jestem wysuszoną pustynią. Zdziałaj cud! Niech w tym biednym sercu starego upartego Izraelity wyrośnie kwiat, który ma Twoje imię. Ty, Wyzwoliciel, przeniknij moje biedne myśli, więźniarki formułek. Izajasz rzekł: “...Za grzechy nasze zapłacił i wziął na Siebie grzechy wielu.” O! Mój także, Jezusie z Nazaretu...»


Wyglada na nawroconego. Wyznaje pustke judaizmu! Tak widoczna i dzis...

Wstaje. Patrzy na krzyż, który widać coraz wyraźniej w powracającym świetle. Potem odchodzi pochylony, postarzały, upokorzony, złamany. Na Kalwarię powraca cisza, przerywana tylko czasem łzami Maryi. Dwaj łotrzy, wyczerpani strachem, już się nie odzywają.

Widzimy co sie dzialo. Wygladali jak szaleni. Ale czyz byli normalni podczas drogi krzyzowej? To nie jest oczywiscie uszkodzenie mozgu tylko zwyrodniale sumienie. Ujrzeli pieklo. I ono tak wyglada. Blakaja sie po nim jak szaleni. To jednak jest deprawacja ducha nie choroba. A ci zamordowali Zbawiciela! To dopiero ,, dokonanie zyciowe".


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Sob 20:26, 31 Mar 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:46, 06 Mar 2019    Temat postu:

[por. Mk 15,45] Nikodem i Józef powracają szybko mówiąc, że mają zgodę Piłata. Jednak Longin, który nie ufa łatwo, wysyła do Prokonsula żołnierza na koniu, aby się też dowiedział, co ma uczynić z dwoma łotrami. Żołnierz odjeżdża. Powraca szybko z rozkazem wydania [ciała] Jezusa i połamania nóg pozostałym – z woli żydów.

Widzimy ze armia. To nie moze byc ze ktos mowi ze jest rozkaz i jest rozkaz. To musi byc przelozony! Solidna armia a nie dziadostwo.

[por. J 19,32] Longin woła czterech katów, którzy tchórzliwie przykucnęli pod skałą i jeszcze są przerażeni wydarzeniem. Nakazuje im uśmiercić dwóch łotrów uderzeniami maczug. Dyzma nie protestuje. Kiedy – po połamaniu mu goleni – zadają mu gwałtowny cios maczugą w serce, kończy swoje rzężenie w wypowiadając w połowie imię “Jezus”. Drugi – wypowiada straszliwe przekleństwa. Ich rzężenie jest straszliwe...

Oni ponosza SPRAWIEDLIWĄ!!! kare! Przypominam! Dyzma idzie natychmiast do nieba! Co pokazuje jak bezcenna jest kara śmierci! Moze zastapic czysciec i od razu skruszony łotr idzie do nieba. A w innych przypadkach ratuje od piekla! A na pewno znacznie zmniejsza ból czyscca! Zawsze jest ona dobrem! Tak! DOBREM! Sprawiedliwosc jest dobra!

[por. Mk 15,46, Łk 23,53] Czterech katów chciałoby się też zająć Jezusem i zdjąć Go z krzyża, lecz Józef i Nikodem nie pozwalają na to. Józef zdejmuje płaszcz i mówi Janowi, by uczynił to samo. Ma trzymać drabiny, na które wspinają się z prętami do wyciągania gwoździ i obcęgami. Maryja wstała drżąca, podtrzymywana przez niewiasty. Podeszła do krzyża. W tym czasie żołnierze odchodzą, po wypełnieniu zadania. Longin, przed odejściem stamtąd na niższy plac, odwraca się z wysokości konia, aby spojrzeć na Maryję i Ukrzyżowanego.

Potem słychać tętent kopyt brzmiący na kamieniach i uderzenia broni o zbroję. Oddala się coraz bardziej.


Oczywiscie takim nie wolno tak samo potraktowac Niewinnego!

Zdjęli lewą rękę. Ramię opada wzdłuż Ciała, które teraz zwisa oderwane w połowie [od krzyża]. Mówią Janowi, aby także się wspiął, pozostawiając drabiny niewiastom.

Jan wchodzi na drabinę, na której dotąd stał Nikodem. Przekłada sobie ramię Jezusa na szyję i trzyma je tak, całkowicie oparte na swoim ramieniu. Obejmuje swoim ramieniem ciało Jezusa w pasie. Jego rękę trzyma za koniuszki palców, aby nie dotknąć straszliwego rozdarcia lewej ręki, które jest niemal otwarte. Gdy wyjęto gwóźdź z nóg Jezusa, bardzo trudno jest już Janowi trzymać i podnosić Ciało swego Nauczyciela, między krzyżem a własnym ciałem. Maryja usiadła już u stóp krzyża, odwrócona do niego plecami, aby przyjąć Swego Jezusa na kolana.


Znane z Drogi Krzyżowej zdjęcie z krzyża...

Najtrudniej jednak jest zdjąć prawe ramię. Pomimo wszystkich wysiłków Jana Ciało Jezusa zwisa całkowicie do przodu. Główka gwoździa jest głęboko zanurzona w ciele. Dwóch współczujących mężczyzn wyciąga gwóźdź z trudem, jakby nie chcąc bardziej zranić Jezusa. Wreszcie chwytają go obcęgami i wyjmują bardzo powoli...

Jan trzyma cały czas Jezusa pod pachami, z głową opuszczoną na swe ramię, podczas gdy Nikodem i Józef chwytają Go: jeden za uda, a drugi za kolana. Trzymając Go w ten sposób, ostrożnie schodzą po drabinach.


Z szacunkiem i delikatnością...

Po zejściu na ziemię chcieliby położyć Go na prześcieradle, jakie umieścili na płaszczach. Ale Maryja chce Go [przyjąć]. Rozpięła Swój płaszcz w ten sposób, że zwisa z jednej strony i na rozchylonych kolanach, by przygotować kołyskę dla Swego Jezusa. Uczniowie zawracają, by Jej dać Syna, którego ukoronowana głowa opada w tył, a ramiona zwisają ku ziemi. Poranione ręce ocierałyby się o ziemię, gdyby litościwe niewiasty nie przytrzymały ich ze współczuciem, aby temu zapobiec.

Matka chce wziac Dziecko na ręce...

Teraz jest na kolanach Matki... Wygląda jak duże, zmęczone dziecko, śpiące spokojnie na matczynych kolanach. Maryja obejmuje Go prawym ramieniem, które przełożyła pod rękami Swego Syna, a lewym – objęła Mu brzuch, aby podtrzymać Go w biodrach. Głowa spoczywa na matczynym ramieniu. Woła Jezusa... Woła Go rozdzierającym głosem. Potem odrywa Go od ramienia i głaszcze lewą ręką. Chwyta i rozkłada ręce, a przed ich skrzyżowaniem, całuje je i płacze nad ranami. Potem głaszcze policzki, szczególnie tam, gdzie są sińce i opuchlizna. Całuje zapadnięte oczy, usta, które pozostały lekko wykrzywione na prawo i uchylone. Chciałaby uporządkować Mu włosy, jak zrobiła to z brodą, na której skrzepła krew. Robiąc to jednak napotyka ciernie. Kłuje się, zdejmując koronę. Chce to jednak zrobić sama, tylko Ona, jedyną ręką, którą uwolniła. Odpycha wszystkich, mówiąc:

«Nie! Nie! Ja! Ja!»


Pieta...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:22, 08 Mar 2019    Temat postu:

I czyni to z taką delikatnością, że wydaje się, jakby miała w dłoni delikatną główkę nowo narodzonego dziecka. A kiedy już zdjęła tę straszliwą koronę, pochyla się, aby wyleczyć pocałunkami wszystkie zadraśnięcia wywołane cierniami. Swą drżącą ręką rozdziela włosy znajdujące się w nieładzie, układa je, płacze i przemawia cichutko. Palcami wyciera łzy, które spadają na biedne, zlodowaciałe ciało, okryte krwią. Myśli, że oczyści je Swymi łzami i welonem, w który Jezus ma nadal owinięte lędźwie. Ciągnie ku Sobie jeden jego kraniec i zaczyna czyścić i osuszać święte Ciało. Nie przestaje głaskać Mu twarzy, a potem rąk, a następnie potłuczonych kolan, a potem znowu wraca, by osuszyć Ciało, na które spadają Jej liczne łzy. Kiedy to czyni, Jej ręka napotyka na otwarty bok. Mała dłoń, okryta delikatnym płótnem, niemal cała wchodzi do szerokiego otworu rany. Maryja pochyla się, aby w zapadającym półmroku spojrzeć i widzi... widzi otwarty bok i serce Swego Syna. I wtedy wydaje przejmujący okrzyk. Wydaje się, jakby miecz otwierał Jej serce. Wydaje okrzyk, a potem opada na Syna i Ona także wydaje się martwa. Idą Jej z pomocą, pocieszają, chcą odebrać Boskiego Umarłego. Ona jednak krzyczy:

[por. Mt 27,59; J 19,38] «Gdzie, gdzież Cię położę? W jakim miejscu, które byłoby bezpieczne i godne Ciebie?»


Doskonała miłość Matki.

Józef – cały pochylony w pełnym szacunku ukłonie i z otwartą dłonią przy piersi – mówi:

«Chcę Cię pocieszyć, Niewiasto! Mój grób jest nowy i godny kogoś wielkiego. Daję Mu go. A Nikodem, mój przyjaciel, już zaniósł do grobu wonności, które chce sam ofiarować. Jednak proszę Cię, ponieważ zapada zmrok, pozwól nam to uczynić... To dzień Przygotowania. Bądź dobra, o święta Niewiasto!»


Józef z Arynatei oczywiscie! On mial grob gdyz wtedy tez trzeba bylo go oplacic.

Także Jan i niewiasty proszą w podobny sposób i Maryja pozwala im wziąć Swego Syna z kolan i wstaje, zatroskana. Oni tymczasem owijają Go w prześcieradło. Prosi tylko:

«O! Róbcie to ostrożnie!»


Nie tylko Ciało Boga wymaga szacunku! Kazde cialo czlowieka.

Podnoszą Zwłoki owinięte w prześcieradło i leżące na płaszczach, spełniających rolę noszy. Nikodem i Jan trzymają za ramiona, a Józef – za nogi.

Idą drogą w dół. Schodzą w kierunku grobu: Maryja podtrzymywana przez Swą szwagierkę i przez Magdalenę, a za Nią – Marta, Maria, żona Zebedeusza, i Zuzanna. Niewiasty te zabrały gwoździe, obcęgi, koronę, gąbkę i trzcinę.

Na Kalwarii pozostają trzy krzyże. Środkowy jest pusty. Na dwóch pozostałych widać ich umierające trofea.


Zdjęcie z krzyża i zabranie Ciała rozwazamy podczas Drogi Krzyżowej jako stację. Tu masmy opis bardziej szczegolowy.

«A teraz – mówi Jezus – dobrze uważajcie. Oszczędzę Ci [dziś] opisu złożenia do grobu. Zrobiłaś to zresztą dobrze ubiegłego roku 19 lutego 1944. Użyjcie więc go i ojciec M. niech umieści na jego końcu płacz Maryi, który przekazałem kiedyś: 4 października 1944. Następnie umieścisz to, co jeszcze zobaczysz. To są nowe fragmenty Męki. Trzeba je umieścić bardzo dobrze, na właściwym miejscu, aby nie spowodować zamieszania lub nie pozostawić jakiejś przerwy.»

Nie wszystko bylo jak widac jej objawione na raz!

30. GRÓB JÓZEFA Z ARYMATEI. STRASZLIWA UDRĘKA MARYI. NAMASZCZENIE CIAŁA ZBAWICIELA

Napisane 19 lutego i 4 października 1944. A, 1913-1921 i 3733-3749.

[por. Mt 27,59-61; Mk 15,46-47; Łk 23,53-55; J 19,40-42] Mówić o tym, co ja odczuwam, byłoby daremne. Zrobiłabym jedynie wykład o moim cierpieniu, które nie ma żadnej wartości w porównaniu z cierpieniem, jakie widzę. Opisuję je więc bez komentarzy na swój własny temat.

Towarzyszę w złożeniu do grobu naszego Pana.


Teraz z kolei mamy opis zlozenia do grobu.

Mały orszak po zejściu z Kalwarii, znajduje u jej stóp, wykuty w górze, grób Józefa z Arymatei. Wchodzą tam pełni czci z Ciałem Jezusa.

Widzę grób wykonany następująco.

Jest to pomieszczenie wykute w kamieniu, w głębi ukwieconego ogrodu. Przypomina grotę, jednak wykonała go ludzka ręka. Jest tu pomieszczenie grobowe, w ścisłym tego słowa znaczeniu, z wnękami (wykonanymi odmiennie niż w katakumbach). Są to rodzaje okrągłych otworów, które wnikają w kamień, jak – aby to sobie jakoś wyobrazić – dziury w ulu. Na razie wszystkie są puste. Widać pusty oczodół każdej wnęki: czarna plama na szarości kamienia.


Grób kuty w kamieniu wiec bardzo drogi na pewno. Nie sadze aby biedacy byli tak chowani wtedy. Józef z Arymatei jako czlowiek madry dobrze rozumial ze to dla niego ŁASKA!!! ze moze oddac tak cenny grob Jezusowi a nie ze on łaskawie daje! I kazdy powinien o tym pamietac ze jak daje Bogu ofiare to jest nie dla Boga zaszczyt! To jest dobre dla ofiarowujacego.

Miecze boleści przebijają Serce Matki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:28, 12 Mar 2019    Temat postu:

Przed tym pomieszczeniem grobowca jest coś w rodzaju przedsionka. Pośrodku – kamienny stół do namaszczeń. Na nim układają Ciało Jezusa w całunie. Wchodzi tu też Jan i Maryja. Nikt więcej, bo to pomieszczenie przygotowawcze jest małe i gdyby weszły też inne osoby, nie można by się już poruszyć. Pozostałe niewiasty są przy drzwiach lub raczej przy otworze wejściowym, bo nie ma rzeczywistych drzwi.

Dwaj niosący odsłaniają Jezusa. Podczas gdy przy świetle dwóch pochodni przygotowują na rodzaju półki, w kącie, opaski i wonności, Maryja pochyla się nad Swym Synem i płacze. Znowu ociera Go welonem, którym On ma wciąż opasane lędźwie. Ciało Jezusa doznaje tego jedynego obmycia: matczynymi łzami. Nawet jeśli są wielkie i obfite, służą jedynie do powierzchownego i częściowego usunięcia kurzu, potu i krwi z tego umęczonego Ciała.


Obmycie łzami matki... Jest to chyba zupelnie nieznane wydarzenie. A przeciez przemawiajace do glebi duszy...

Maryi wciąż nie dość głaskania zlodowaciałego Ciała. Z delikatnością jeszcze większą niż gdyby dotykała nowo narodzonego dziecka bierze biedne, rozerwane dłonie, ściska je w Swoich rękach, całuje palce, prostuje je. Usiłuje połączyć wargi rozchylone przez rany, jakby po to, by je uleczyć, aby mniej bolały. Dotyka Swych policzków tymi dłońmi, które już nie potrafią głaskać, i jęczy, jęczy w Swym straszliwym bólu. Prostuje i łączy stopy, które są tak zwiotczałe, jakby były śmiertelnie znużone z powodu długiej drogi pokonanej dla nas. Ale zostały zbytnio przesunięte na krzyżu – szczególnie lewa stopa, która pozostaje płaska, jakby nie było w niej kostki. Potem powraca do Ciała i głaszcze je, tak zimne i tak już zesztywniałe.

Smierc bliskiego i dla nas jest wstrzasem. Jednak nie ma porownania do tego co Ona przeżyła...

Znowu widzi rozerwanie od włóczni. Teraz, gdy Zbawiciel leży na plecach na płaskim kamieniu, rana jest odkryta i otwarta jak usta. Pozwala lepiej zobaczyć jamę klatki piersiowej. Koniuszek serca widać dokładnie pomiędzy mostkiem i lewym łukiem żebrowym. Około dwa centymetry wyżej znajduje się nacięcie, spowodowane ostrzem włóczni w osierdziu i w sercu, długie na dobre półtora centymetra. Zewnętrzne otwarcie prawego boku ma co najmniej siedem centymetrów.

WIDAĆ BYŁO OTWARTE SERCE!

Maryja znowu wydaje okrzyki jak na Kalwarii. Odnosi się wrażenie, że to Ją przeszywa włócznia, tak zwija się w bólu, podnosząc ręce do serca, przebitego jak serce Jezusa. Ileż pocałunków dla tej rany! Biedna Mama!

Jak drobne sa nasze cierpienia...

Potem powraca do odwróconej głowy i prostuje ją, bo pozostała lekko odgięta w tył i silnie – na prawo. Usiłuje zamknąć powieki, które uporczywie lekko się otwierają. Zamyka otwarte usta, skurczone i lekko wykrzywione na prawo. Czesze włosy, które jeszcze wczoraj były piękne, a teraz stały się plątaniną, ciężką od krwi. Rozplątuje kosmyki najdłuższe, wygładza je palcami, zwija, aby im nadać formę delikatnych włosów Jej Jezusa, tak jedwabistych i skręconych. I nie przestaje jęczeć, bo przypomina Go sobie, jak był dzieckiem... To główny powód Jej boleści: wspomnienie dzieciństwa Jezusa, Jej miłości do Niego, Jej troskliwości o Niego, która lękała się nawet żywszego powiewu powietrza na małe Boskie stworzonko, i porównanie z tym, co Mu teraz uczynili ludzie.

Zawsze i zawsze porownanie z dziecięctwem...

Zadaje mi ból Jej skarga i gest, kiedy mówi, jęcząc:

«Co oni Ci zrobili, co Ci zrobili, Synu Mój?»

Ponieważ nie może patrzeć na Niego, zesztywniałego, nagiego, leżącego na kamieniu, bierze Go w ramiona. Wsuwa jedno ramię pod Jego barki, a drugą ręką przyciska Go do Swej piersi i kołysze Go takim ruchem, jak w grocie narodzenia. Wszystko to wywołuje mój płacz i ból taki, jakby ktoś ręką dotykał mi serca.


Znowu pieta. Nie tylko pod krzyzem ale i nad grobem.

Matka stoi przy kamieniu namaszczenia i głaszcze, rozważa, jęczy i płacze. Drżące światło pochodni oświetla chwilami Jej twarz. Widzę wielkie łzy toczące się po bardzo bladych policzkach wyniszczonej twarzy. I słyszę bardzo wyraźnie wszystkie słowa, choć zaledwie szeptane wargami... Prawdziwa rozmowa matczynej duszy z duszą Swego. Otrzymuję nakaz zapisania jej:

«Biedny Synu! Ileż ran!... Jakżeś Ty cierpiał! Spójrz, co Ci zrobili!... Jakżeś Ty zimny, Synu! Twoje palce są lodowate i tak nieruchome! Wydają się połamane. Nigdy – nawet w najgłębszym śnie dziecięcym ani w okresie Twego trudu rzemieślnika – nie były tak bezwładne... I jakże są zlodowaciałe! Biedne ręce! Daj je Twojej Mamie, Mój Skarbie, miłości święta, Moja miłości! Spójrz, jak one są przebite!


Rozmowa w duchu! Wyrazona slowami abysmy ja pojeli. Zblizamy sie w ten sposob do Boga oddalajac od zła i grzechu. Ona jest w pełni czlowiekiem my nie! Ona jest nam potrzebna aby stac sie czlowiekiem! Dokladnie! Bez pomocy sobie nie poradzimy! Pomocy od Boga przez Nią.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:11, 15 Mar 2019    Temat postu:

Ależ, spójrz, Janie, jakie rozdarcie! O! Okrutni! Tu, tutaj, daj Twej Mamie tę poranioną rękę. Niech Ci ją uleczę. O! Nie zadam Ci bólu... Użyję pocałunków i łez, i Mojego oddechu, i Mojej miłości, i ogrzeję Ci je. Daj Mi pieszczotę, Synu! Ty jesteś lodem, a Ja płonę od gorączki. Moją gorączkę złagodzi Twój lód, a Twój lód zniknie pod wpływem Mojej gorączki. Jedną pieszczotę, Synu! Od tak niewielu godzin Mnie nie głaszczesz, a one wydają Mi się wiekami. Bywały miesiące bez Twoich pieszczot, a zdały Mi się godzinami. Zawsze bowiem czekałam na Twój powrót i z każdego dnia robiłam godzinę, a z każdej godziny – minutę, aby sobie powiedzieć, że byłeś daleko nie od jednego czy kilku miesięcy, lecz tylko od kilku dni, lecz tylko od kilku godzin.

To jest przyklad dla nas. Najwieksze szczescie to po prostu być z Bogiem! Po prostu to jest tylko wypowiedziec bo gdy sie tego doswiadcza to jest to nie do opisania!

Dlaczego teraz czas tak się wlecze? O! Nieludzka udręka! Bo Ty jesteś martwy! Zabili Cię! Nie ma Ciebie już na ziemi! Już nie! Dokąd poślę Moją duszę, ażeby szukała Twojej i objęła ją? Bo znaleźć Ciebie, posiadać Ciebie, odczuwać Ciebie było życiem Mojego ciała i Mojego ducha. W jakimkolwiek miejscu szukam Ciebie na fali Mojej miłości, nie znajduję Cię już, już Cię nie znajduję! Pozostają Mi po Tobie te zimne zwłoki, te zwłoki bez duszy! O, duszo Mojego Jezusa, o duszo Mojego Chrystusa, o duszo Mojego Pana, gdzie jesteś? Dlaczego odebraliście duszę Memu Synowi, okrutne hieny zjednoczone z szatanem? A dlaczego Mnie nie ukrzyżowaliście razem z Nim? Czy się lękaliście drugiej zbrodni? (Jej głos staje się coraz mocniejszy, bardziej rozdzierający.) A czymże by było dla was zabicie biednej niewiasty, skoro nie zawahaliście się zabić Boga, który stał się Ciałem? Nie popełniliście drugiej zbrodni? Czyż jest coś okrutniejszego od pozostawienia przy życiu matki, po zabiciu jej syna?»

Jest to Matka doskonała! Czyli zadna nie jest tak zwiazana z dzieckiem jak Ona!

Matka, która – podnosząc głos, wzniosła też oblicze – teraz znów się pochyla nad zgaszoną twarzą [Jezusa] i znowu mówi cichutko, tylko do Niego samego:

«W grobie, przynajmniej tutaj, w środku, bylibyśmy razem, jak byliśmy razem w agonii na drzewie. Razem wędrowalibyśmy – poza to życie, na spotkanie Życia. Ale skoro nie mogę iść za Tobą w podróży poza życie, mogę pozostać tutaj i czekać na Ciebie.»


Smierc oznaczala by dla Maryi Niebo! I koniec rozłąki z Jezusem. Ale z uwagi na nas zgadza sie pozostac jeszcze na ziemi aby byc podpora rodzacego sie Kościoła. Trwalo to okolo 20 lat. W tym momencie ma Ona okolo 50 lat oczywiscie czas nie zmienia Jej wyglądu! Bo nie podlega grzechowi pierworodnemu. Czyli wyglada tak samo.

Prostuje się i mówi głośno do obecnych:

«Oddalcie się, wszyscy. Ja zostaję. Zamknijcie Mnie tutaj z Nim. Czekam na Niego. Co mówicie? Że to niemożliwe? A dlaczego to niemożliwe? Gdybym umarła, czyż nie leżałabym tutaj u Jego boku, czekając na rozpad ciała? Będę u Jego boku, lecz na kolanach. Tak trwałam, gdy On kwilił, delikatny i różowy, w noc grudniową. Będę tu teraz w tę noc świata, który nie ma już Chrystusa. O, prawdziwa noc! Nie ma już Światła!... O! Noc lodowata! Miłość umarła! Co mówisz, Nikodemie? Że się zanieczyszczam? Jego krew nie jest nieczysta. Nie zanieczyściłam się rodząc Go. Ach! Jakże przyszedłeś, Ty, Kwiat Mojego łona, nie rozrywając włókien, lecz naprawdę jak wonny narcyz, który rozkwita z duszy macierzystej bulwy i wydaje kwiat, nawet jeśli ziemia jej nie dotknęła. Dziewicze kwitnienie, które w Tobie się wypełnia, o Synu! Przyszedłeś z objęcia Niebios i zrodziłeś się w wylaniu niebieskiego blasku.»


Prawdziwa noc swiata bo bez Jezusa ... Naprawde Go nie bylo przez te 2 dni...

Bolejąca Matka pochyla się znowu nad Synem. Pozostaje odizolowana od wszystkiego, co nie jest Nim. Szepcze cichutko:

«Ale Ty, Synu, czy Ty sobie przypominasz tę wspaniałą szatę, która ogarniała wszystko, kiedy Twój uśmiech rodził się dla świata? Czy pamiętasz to błogosławione światło, które Ojciec zesłał z Niebios dla otoczenia tajemnicą Twego zakwitnięcia i ukazania Ci mniej odrażającym tego mrocznego świata – Tobie, który jesteś Światłością i przychodziłeś od Światłości Ojca i Ducha Pocieszyciela?


Ten swiat jest odrazajacy! Jakby ktos jeszcze mial watpliwosci? Ludzkie nie oznacza dobra! Bardziej ludzki swiat to bardziej ohydny! Swiat ma byc bardziej Boga a nie czlowieka!

A teraz?... Teraz jest noc i chłód... Jaki chłód! Jaki chłód! Cała drżę od niego. Jest zimniej niż w tę noc grudniową. Wtedy radość z posiadania Ciebie ogrzewała Mi serce. I było dwoje kochających Ciebie... Teraz... Teraz... Jestem sama... i Ja też umieram. Będę Cię jednak kochać podwójnie: za tych, którzy tak mało Cię umiłowali, że opuścili Cię w chwili boleści, i będę Cię kochać za tych, którzy Cię znienawidzili. Za cały świat będę Cię kochać, o Synu.

Matka wynagradza Synowi brak milosci ludzi! To jest do nas! My tez mamy task robic!

Nie będziesz odczuwał chłodu świata. Nie, nie odczujesz go. Nie otworzyłeś Mi wnętrzności, aby się narodzić. Aby Ci jednak nie było zimno, jestem gotowa rozerwać je sama i zamknąć Cię w objęciu Mojego łona. Pamiętasz, jak to łono Cię kochało, mały pulsujący kiełku?... To zawsze to samo łono. O! To Moje prawo i Mój obowiązek Matki. To Moje pragnienie. Tylko Matka może je posiadać i może mieć dla Syna miłość wielką jak wszechświat.»

Miłość Matki mozna porownac tylko do wszechświata. Tej Matki na pewno. Związek dziecka z matką jest najsilniejszym na swiecie. Jest to zwiazek miłości. Dlatego jest tez wzorem miłości. Kochać jak matka dziecko to szczyt. A kochać nigdy nie mozna za bardzo! Zatem nigdy nie osigniemy tu na ziemi stanu zadowalajacego w miłosci.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy