BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:14, 23 Kwi 2024 Temat postu: Święty Wojciech |
|
|
Woj Chrystusowy
Tysiąc lat temu chodził po ziemi człowiek, który dostąpił chwały świętości, mimo iż nie sprawdził się jako biskup, nie pozwolono mu zostać zakonnikiem, na koniec zaś okazał się nieskutecznym misjonarzem. W większości swych ziemskich usiłowań poniósł klęskę. Jednak już w chwili śmierci człowiek ów stał się legendą i wzorem, niezwłocznie został wyniesiony na ołtarze, a kult jego rozpowszechnił się w całej christianitas, szczególnie w Polsce, której jest pierwszym patronem. Takie było jego za grobem zwycięstwo.
Nascitur purpureus flos Boemicis terris – tymi słowy rozpoczyna swój Żywot świętego Wojciecha św. Bruno z Kwerfurtu – rodzi się purpurowy kwiat na ziemi czeskiej. Chłopiec, który zostanie później biskupem Pragi, męczennikiem i świętym przyszedł na świat około 956 r. z ojca Sławnika, księcia libickiego i matki Strzeżysławy, niewiasty ze znakomitego rodu. Ojciec pochodził najprawdopodobniej z chorwackich książąt plemiennych.
Pierwotnym zamiarem rodziców było przeznaczenie chłopca do stanu duchownego, jednak po urodzeniu oczarowani wyjątkową urodą dziecka zdecydowali, iż szkoda by było oglądać tak urodziwego młodzieńca w sukni duchownej i przeznaczyli go dla świata. Imię, które mu nadano, miało potwierdzać rodzicielską decyzję; świadczyć o tym może chociażby jego etymologia: Wojciech (Woietech) to pociecha wojów (Woje-ciech – consolatio exercitus). Nic to jednak nie dało – chłopiec najwyraźniej został przeznaczony do życia w sutannie przez samego Boga. Wkrótce po urodzeniu ciężko zachorował i był bliski śmierci, dopiero ofiarowanie dziecka przez rodziców w kościele na ołtarzu Maryi i przeznaczenie go do stanu duchownego spowodowało powrót do zdrowia.
Być duchownym w wieku X znaczyło należeć do nielicznych, którym nieobca jest sztuka odczytywania znaków alfabetu. Kilkunastoletni Wojciech opuszcza około r. 972 rodzinne Libice i jedzie do Magdeburga, by tam pod opieką znanego wcześniej rodzicom arcybiskupa Adalberta (który w drodze na Ruś gościł na dworze Sławnika w r. 961 lub 962 udzielając m.in. małemu Wojciechowi sakramentu bierzmowania) wgłębiać się w arkana wiedzy w cieszącej się znakomitą sławą szkole katedralnej kierowanej przez jednego z największych luminarzy swego wieku, benedyktyna Oktryka. W Magdeburgu zostaje powtórnie bierzmowany przez swego opiekuna i przyjmuje jego imię. Imieniem Adalberta będzie odtąd nazywał go Zachód.
Opuścił szkołę wracając do Czech jako subdiakon, o czym zapewnia nas Kosmas, i tam dopiero z rąk biskupa świętego miasta Pragi przyjął zbroję rycerza Chrystusowego na przyszłe boje – czytamy u Kanapariusza.
W r. 982 zakończył życie biskup praski Dytmar. Umierał przedwcześnie, w potwornej rozpaczy i przerażeniu wykrzykując swe wyrzuty sumienia: nie był dobrym pasterzem, zaniedbał powołanie, nie zrobił nic dla krzewienia wiary w podległej mu diecezji. Podobno miał wizję swego potępienia. Wojciech, będący przy śmierci Dytmara, wyszedł z jego komnaty zdruzgotany. Tejże nocy worem odziany włosianym, z głową siwym popiołem posypaną, obchodził poszczególne kościoły, ubogim hojnie rozdawał, co miał i polecał siebie i sprawę swą w modlitwach Panu. Zmienił się tak, że nie poznawali go towarzysze zabaw i uciech. Sądzili jednak, iż szok wkrótce minie. Nie minął. Nie był to bowiem szok, chociaż przeżycie wryło mu się głęboko w pamięć, lecz opamiętanie. Pojął udzieloną mu lekcję – zrozumiał, jak nie wolno mu żyć.
Został wybrany następcą Dytmara. Wychowany w kulturze europejskiej, mówiący obcymi językami absolwent doskonałej szkoły miał po temu wszelkie predyspozycje zawodowe, może z wyjątkiem młodego wieku (około 26 lat). Niedawne „nawrócenie” i nowy sposób życia – imitatio Christi w duchu reformy kluniackiej czyniły zeń niekwestionowanego kandydata. Toteż 19 II 982 roku w Levý Hradec – miejscu gdzie wzniesiono pierwszy kościół w Czechach miał miejsce jednogłośny wybór: Kogóż innego jak nie ziomka naszego Wojciecha, którego czyny, szlachectwo, bogactwo i życie odpowiednie są dla tej godności. On najlepiej wie, dokąd sam winien dążyć, on również duszami roztropnie pokieruje.
O tak! Wiedział doskonale, dokąd dążyć należy i rad wiódłby tam dusze swoich diecezjan, gdyby tylko mu na to pozwolili. Jednak chrześcijanie w. X nosili krzyż na piersiach, ale rzadko kiedy w sercach. Kiedy konsekrowany 29 VI 983 roku w Weronie biskup Wojciech wrócił do Pragi, zgotowali mu gorące powitanie. Cieszyli się, że jest jednym z nich. Ale on nie był taki sam jak oni. Wkrótce się o tym przekonali.
Nowy biskup nie zamierzał powtarzać błędów starego. Wypowiedział bezpardonową wojnę zepsuciu panującemu w Pradze i w całych Czechach, odzwierciedlającemu wiernie rozkład życia chrześcijańskiego, który po upadku państwa Karolingów sięgał niemal dna. Kronikarze zgodnie wyliczają występki, którym nagminnie hołdowano: nierząd, niewłaściwe zawieranie małżeństw, wielożeństwo, cudzołóstwo, pijaństwo, morderstwa, również na nienarodzonych, niezgodne z chrześcijańskimi obyczajami grzebanie zmarłych w lasach lub na polach, praktyki pogańskie, zabobony, handel niewolnikami. Stan moralności duchowieństwa był podobnie tragiczny: lekceważono powołania, nie przestrzegano celibatu. Mówi Kosmas: To są rzeczy, których Bóg nienawidzi, tym zrażony św. Wojciech nas, owieczki swoje opuścił i wolał iść nauczać obce ludy. Kiedy bowiem spróbował naprawiać obyczaje, wszedł w ostry konflikt ze swoją owczarnią. Praga znienawidziła go – nie chciała tak gorliwego biskupa. Może i po jego stronie było trochę winy, może brakło mu cierpliwości. Sam żył przykładnie, od innych wymagał tego samego. Swą niecierpliwą dezaprobatą wszystkiego, co, owszem, złe, ale dotąd niepotępiane, antagonizował otoczenie. Ówczesna Praga potrzebowała innego biskupa: zręcznego, cierpliwego i przyziemnego dyplomaty-realisty.
Wojciech nie był graczem, miał duszę żołnierza, ale nie wodza. Chciał służyć, walczyć ze złem i grzechem, nie zaś podejmować strategiczne decyzje. Był świadom swej nieudolności, widział, że wysiłki jego najtroskliwszych rządów idą na marne, że więcej nawet sobie samemu szkody przynosi niż pożytku ludowi – podaje Kanapariusz. Dlatego uznał, że najlepszym dla wszystkich rozwiązaniem będzie opuszczenie Pragi. On nie nadaje się na biskupa, będzie się starał, aby zastąpił go ktoś lepszy. Ruszył do Rzymu szukać rady u papieża. Od tego właśnie momentu aż do śmierci nie przestanie podróżować, nigdzie nie mogąc (nie ze swojej zresztą winy) dłużej zagrzać miejsca.
W Rzymie spotkał młodziutkiego cesarza Ottona III. Pobudził go do zainteresowania się sprawami Słowiańszczyzny. W mającym się odrodzić cesarstwie świat słowiański mógł i powinien stać się łącznikiem Zachodu ze Wschodem, więzią tworzącą jedność. Aby to się jednak stało, Sclavinia musi stać się samodzielną jednostką i jako taka znaleźć pełnoprawne miejsce w gronie innych. Opowiadał czeski duchowny swojemu młodocianemu niemieckiemu przyjacielowi o wielkim władcy jednoczących się plemion polskich, opiekunie książąt libickich, Bolesławie zwanym Chrobrym, który niebawem miał stać się serdecznym przyjacielem ich obu.
Biskup Wojciech był w samym centrum najważniejszych wydarzeń, z jego zdaniem liczono się w cesarskim otoczeniu, na dworach książąt i biskupów. Mógł odegrać ogromną rolę w życiu społeczno-politycznym przełomu X i XI w. Jako współpracownik cesarza, czy księcia polskiego mógł wywierać decydujący wpływ na kształtowanie europejskiego porządku, budować wielkie, uniwersalne chrześcijaństwo. Ale nie to było jego celem. Pomny na słowa Pana, iż Królestwo Jego nie jest z tego świata, nie chciał poświęcać się budowaniu ziemskich władztw, pociągało go oderwanie się od światowego zgiełku i całkowite zatopienie w Chrystusie.
Całych pięć lat był rycerzem Chrystusa w klasztorze. Pomysł schronienia się w miejscu poświęconym kontemplacji podsunął mu papież Jan XV. Właściwym miejscem okazał się klasztor św. Bonifacego i św. Aleksego na Wzgórzu Awentyńskim. Tam znalazł wszystko, czego mu brakowało na biskupstwie. Ora et labora – powtarzał codziennie słowa reguły, sumiennie się do nich stosując; studium et silentium – niczego więcej nie chciał i nie potrzebował. Wszystko to, połączone z surową ascezą, dawało mu stracone w Pradze poczucie sensu obranej drogi. Przyjął święcenia zakonne, zamierzał pozostać w klasztorze na zawsze. Dlatego też nakaz powrotu na opuszczone stanowisko wydany przez metropolitę Willigisa przeżył boleśnie jako niekłamaną tragedię. Nade wszystko jednak był posłuszny.
Wrócił, lecz nie na długo. Nie było dlań miejsca w Pradze, gdzie sprawy wyglądały jeszcze gorzej. Zanosiło się na wojnę domową próbujących jednoczyć ziemie czeskie Przemyślidów ze zorientowanymi na Polskę Sławnikowicami. Nie chcąc zaogniać konfliktu swoją osobą, odchodzi ponownie. Nie wpłynęło to jednak na poprawę stosunków między konkurującymi rodami. Bolesław najechał dziedzinę Sławnikowiców i obległ Libice, w których było wówczas czterech synów Sławnika. Zapewnieniem bezpieczeństwa skłonił książąt do kapitulacji. Ci jednak, nie ufając obietnicom, schronili się wraz z rodzinami w kościele. Nie zważając na święte prawo azylu woje Bolesława wtargnęli do świątyni i dokonali rzezi wszystkich tam obecnych razem z żonami i dziećmi. Ludność Libic rozpędzono lub wzięto w niewolę, sam gród zrównano z ziemią. Ocaleli tylko Wojciech i Radzim przebywający wówczas w Rzymie oraz Sobiebor wojujący pod cesarzem przeciwko Lucicom. Ten ostatni udał się potem na dwór gnieźnieński i przyjął służbę u Chrobrego.
W takich warunkach kolejny powrót Wojciecha do Pragi był niemożliwością. Wciąż jednak pozostawał biskupem i dlatego sprawę jego oddano pod obrady synodu papieskiego. Ustalono tam, iż o losie pasterza zadecyduje owczarnia. Jeżeli będą domagać się jego przybycia, pod karą klątwy ma obowiązek wracać do Pragi, czego żądał metropolita. Jest to grzech – dowodził – że gdy każdy kościół jest poślubiony, jedynie Praga jest jak wdowa bez swego pasterza. Jeżeli jednak go nie zechcą, nie wróci do klasztoru, lecz zostanie episcopus gentium – i uda się z misją do pogan. Prażanie jednak nie po to zmuszali swego biskupa do dwukrotnego wyjazdu, by go teraz zapraszać. Nie chcemy Wojciecha – odpowiedzieli. Przyjął to z ulgą.
Wojciech zaczął więc jeździć do pogańskich osad jako misjonarz pod osłoną zbrojnej drużyny. Pachołkowie obalali bałwany i wycinali święte gaje, palili na stosach figury diabła-Swarożyca, a woje walili w pysk każdego, kto próbował oponować. Powstania pogańskie krwawo tłumiono. Była to niewątpliwie metoda skuteczna – barbarzyńska mentalność odczytywała ją bezbłędnie: jakże potężny musi być ten Jezus, skoro wszyscy przerażający nas bogowie i demony pierzchają na sam dźwięk Jego imienia, skoro Jego kapłani nie lękają się ich zemsty, ba! gardzą nimi.
Ten sposób nawracania, jakkolwiek skuteczny, był jednak nie do przyjęcia. Czy tego bowiem uczył Jezus? Czy tak nakazał ludzi do siebie przyprowadzać? Ewangelizacja kroczyła złą drogą. Święty Wojciech był tego w pełni świadom, toteż zdecydował się wyruszyć do pogańskich Prusów bez eskorty, jedynie z bratem Radzimem-Gaudentym i prezbiterem Benedyktem-Boguszą.
Bolesław Chrobry próbował odwieść go od szaleńczego zamiaru – Prusowie to krwiożercze plemię i zdecydowanie wrogie krzyżowi. Na nic się to zdało, determinacji Wojciecha nie można było złamać, a przy tym determinacja i odwaga człowieka, który podejmował się tak niebezpiecznej misji bez broni i prawie samotnie mogła imponować a nawet napawać lękiem, gdyż była czymś większym niż odwaga zbrojnego woja. Odesłał przydaną mu przez Bolesława eskortę pamiętając co mówił Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się abym nie został wydany żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Pamiętał karcące słowa Zbawiciela skierowane do zbyt porywczego sługi: Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Karolowe nawracanie mieczem rozprzestrzeniło się. Uczynieni w ten sposób chrześcijanami Sasi zaczęli później gwałtem i bezprawiem nawracać Słowian. Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc… Nie tego pragnął świątobliwy mnich. Chcę pójść do nich jako woj Chrystusowy uzbrojony w Słowo Pana – powiedział przekraczając pruską granicę.
Zginął jak żołnierz Jezusa. Zatrzymany i pobity przez pruską straż, a później postawiony przed sądem wiecowym w miejscowości Truso i deportowany z powrotem na polską stronę granicy z ostrzeżeniem, iż w przypadku powrotu czeka go śmierć, bynajmniej nie zamierzał rezygnować z misji. Pieszo ruszyli z powrotem do Prus. Najprawdopodobniej byli śledzeni, gdyż wkrótce zostali napadnięci przez zbrojną grupę pod przewodnictwem kapłanów, która dokonała rytualnego mordu na Wojciechu. Przyczyna tej śmierci nie daje się ostatecznie wyjaśnić. Najprawdopodobniej nie była nią jednak profanacja miejsca kultu pogańskiego jak chce najstarsza a zarazem najpopularniejsza teoria. Teza ta nie posiada uzasadnienia źródłowego. Przyjmuje się obecnie, iż zabójstwo było wykonaniem wyroku zawieszonego podczas sądu w Truso. W jej świetle Wojciechowy wybór męczeństwa był świadomy, wiedział bowiem, jakie konsekwencje grożą mu w razie wykrycia jego powtórnej obecności w Prusach.
Pierwsza fala kultu św. Wojciecha przeszła przez kraje Zachodu około roku 1000. Do grobu świętego męczennika zaczęły przybywać liczni pielgrzymi na czele z Ottonem III. Otrzymanymi od Bolesława Chrobrego relikwiami obdarował on wiele kościołów, ufundował również klasztor w Akwizgranie na cześć św. Wojciecha. Od niego wyszła inicjatywa kanonizacji.
Św. Wojciech został patronem Polski. Jego zasługi dla sprawy polskiej państwowości są nieocenione. To on, jeszcze za życia, zwrócił uwagę cesarza na polskiego księcia, w nim upatrując głównego wykonawcę uniwersalistycznych planów, co pozwoliło nieznanej dotąd Polsce zaprezentować swoje możliwości, bogactwo i znaczenie oraz wprowadziło ją w orbitę wpływów i interesów Zachodu. To on, po śmierci już, stał się czynnikiem sprawczym ustanowienia w Gnieźnie polskiego, niezależnego arcybiskupstwa, metropolii, która przetrwała, mimo iż wkrótce młode państwo przeżyło poważny kryzys wewnętrzny, najazd Brzetysława czeskiego spustoszył Wielkopolskę, a w zrujnowanej katedrze św. Wojciecha w Gnieźnie zamieszkały dzikie zwierzęta. Czesi uwieźli ciało Świętego do Pragi, gdzie za życia nie było dla niego miejsca. Ale św. Wojciech na zawsze pozostał w Polsce – w dziełach, którym patronował.
Jerzy Wolak
...
Nasz wspaniały swiety z początków naszych dziejów owiany mgłą tajemnicy z braku źródeł... Prusowie odrzucili dobro i skończyło się to ich zaglada... Ale Polscy go przyjęli już po męczeństwie i wydał wielkie owoce w naszym kraju. Nawet nie wiemy ile razy w historii nam pomógł. Dowiemy się na tamtym świecie!
Post został pochwalony 0 razy |
|