Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:31, 11 Gru 2012 Temat postu: Śmierć . |
|
|
Sondaż: większość Polaków wolałaby umrzeć niespodziewanie
Prawie trzy czwarte Polaków (71 proc.) chciałoby umrzeć w sposób niespodziewany, a tylko jedna piąta (20 proc.) wolałaby przygotować się do śmierci. W ciągu 10 lat ubyło osób często myślących o śmierci; co czwarty nie zastanawiał się nad nią nigdy - wynika z sondażu CBOS.
Z badań CBOS wynika, że wprawdzie niemal trzy czwarte Polaków (72 proc.) deklaruje, że myśli o śmierci, jednak większości z nich (52 proc.) zdarza się to rzadko. Co czwarty (28 proc.) twierdzi, że nigdy nie zastanawiał się nad tymi sprawami. W ciągu ostatniej dekady ubyło osób deklarujących, że myślą o śmierci często (od 2001 r. spadek o 9 punktów - do 20 proc.), a przybyło takich, którym w ogóle się to nie zdarza (o 6 punktów - do 28 proc.).
Problematyka śmierci w większym stopniu absorbuje uwagę kobiet, osób starszych, gorzej wykształconych i źle oceniających swoje warunki materialne.
Prawie trzy czwarte Polaków (71 proc.) chciałoby umrzeć w sposób niespodziewany, a tylko jedna piąta (20 proc.) wolałaby przygotować się do śmierci. Wolę nagłej śmierci częściej wyrażają osoby z wykształceniem zasadniczym zawodowym, gorzej sytuowane i rzadziej praktykujące religijnie.
Na pytanie, jak wyobrażają sobie własną śmierć i co byłoby dla nich w tej chwili najważniejsze, 59 proc. Polaków odpowiedziało, że chciałoby umrzeć we śnie. Dla połowy (50 proc.) ważne jest, aby ich zgon nie był poprzedzony długim cierpieniem. Dość dużej grupie zależy też na możliwości pożegnania się z rodziną i przyjaciółmi (32 proc.), wyspowiadania się i przyjęcia sakramentów (29 proc.) oraz na tym, by umrzeć we własnym domu (25 proc.). Obecność bliskiej osoby za jedną z trzech najistotniejszych spraw uznało tylko 15 proc. ankietowanych, a zachowanie świadomości i estetycznego wyglądu ciała - po 7 proc.
Ci, którzy chcieliby mieć czas na przygotowanie się do śmierci, niemal powszechnie odczuwają potrzebę pożegnania się z bliskimi (81 proc. z tej grupy). Około dwóch trzecich chciałoby wyspowiadać się i przyjąć sakramenty (71 proc.) oraz uporządkować sprawy majątkowe (62 proc.). Mniej osób z tej grupy za ważne uznaje naprawienie relacji międzyludzkich i rozwiązanie konfliktów (42 proc.) i zapewnienie sobie miejsca na cmentarzu (24 proc.). Jedna dziesiąta (10 proc.) chciałaby spełnić swoje marzenie lub wyjechać w podróż życia.
Na szczegółowe pytanie o miejsce, w którym chcieliby umrzeć, 66 proc. Polaków odpowiedziało, że we własnym domu. Co dwunasty (8 proc.) wolałby śmierć w szpitalu, a nieliczni (4 proc.) – w innym miejscu, np. na wyjeździe zagranicznym, na łonie natury, w wypadku, w pracy. Jedna piąta ankietowanych (22 proc.) nie ma zdania na ten temat.
Większą wagę do społecznego aspektu śmierci przywiązują ankietowani zamożniejsi i lepiej wykształceni - relatywnie częściej odczuwają oni potrzebę pożegnania się z bliskimi, a nawet śmierci u boku bliskiej osoby. Badani gorzej wykształceni i mniej zamożni częściej niż pozostali woleliby zakończyć życie we własnym domu, z kolei osoby bardziej zaangażowane religijnie za jedną z ważniejszych spraw uznają wyspowiadanie się i przyjęcie sakramentów.
Spośród ankietowanych deklarujących prawicowe poglądy polityczne do śmierci chciałby przygotować się 28 proc., jako lewicowe - 21 proc., a centrowe - 16 proc. Umrzeć w sposób niespodziewany chciałoby 72 proc. osób o poglądach lewicowych, 76 proc. o centrowych i 65 proc. o prawicowych. Poglądy polityczne miały też wpływ na deklarację woli śmierci we śnie - chciałoby jej 68 proc. ankietowanych o poglądach lewicowych i 63 proc. o centrowych, a o prawicowych - 48 proc.
Zdaniem CBOS fakt, że większość badanych chciałaby umrzeć nagle i niespodziewanie, "doskonale oddaje społeczną skalę tanatycznego lęku".
"Oddalanie od siebie myśli o śmierci, niechęć do jakichkolwiek przygotowań na jej okoliczność dowodzi, jak się wydaje, prawdziwości słów Alberta Camusa: »człowiek jest jedynym stworzeniem, które nie zgadza się być tym, czym jest«" - konkluduje CBOS.
>>>>
Niestety smierc budzi strach . Ale glupota jest nieprzygotowac sie . Przeciez to przejscie na tamten swiat . Do Boga . Jak sie przygotujesz nie bedzie szoku . Ale procent tych co chca sie przygotowac wynoszacy 20 to raczej REALNY wskaznik liczby katolikow w Polsce . Reszta to poganstwo . Z tym ze nie wiadomo co oni mysla o ,,przygotowaniu'' ? Zrobic testament rozdzielic majatek ? To tez niezbyt Boże podejscie . Ale zalozmy ze chodzi im o przygotowanie WLASNE na smierc a nie majtku ...
Ja akurat juz przezylem . Myslalem ze zgine bo na przejsciu dla pieszych samochody skrecaly . Oddalem sie Bogu i nic sie nie stalo tylko szok bo jednak kierowca uwazal i nie najechal . Ale tak jakby juz przezylem .
To dla mnie nie nowosc .
Bóg radzi aby kazdy sen byl jakby smiercia o czym pisal Mickiewicz a rano jak narodziny . To pomaga ... W koncu trzeba kiedys isc do Boga .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:01, 30 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
Co byś zrobił, gdyby zostały Ci trzy lata życia?
Przemysław Sałek | Czer 29, 2017
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„Chciałbym być milszy i bardziej uczynny” – słyszałem od osób pogodzonych już ze zbliżającą się śmiercią.
W czerwcowym dodatku do magazynu psychologicznego „Charaktery” („Trening psychologiczny”) Ted Vander Clute napisał, że w wyniku choroby zaczął się zastanawiać, w jaki sposób by żył, gdyby zostały mu tylko trzy lata życia. Czy pracowałby mniej albo więcej? Czy zmieniłby relacje, w których aktualnie się znajduje? Czy zrobiłby rzeczy, których do tej pory bał się spróbować? Czy może spędzałby więcej czasu z ludźmi, których kocha? Autor przywołał także książkę australijskiej byłej pielęgniarki Bronnie Ware „Czego najbardziej żałują umierający”.
Czytaj także: Litza: Bałem się – kolejnego dziecka, przeprowadzek, kolejnego miesiąca [wywiad]
Oto pięć rzeczy, opisanych przez Bronnie Ware, których jest najczęściej żal na łożu śmierci:
Szkoda, że nie miałem odwagi żyć tak, jak chciałam, a nie tak, jak oczekiwali inni.
Szkoda, że tak dużo pracowałem.
Szkoda, że nie miałem odwagi okazywać uczuć.
Żałuję, że straciłem kontakt z przyjaciółmi.
Szkoda, że nie pozwoliłam sobie być szczęśliwym człowiekiem.
Być milszym i bardziej uczynnym
W swoim życiu miałem epizod, w którym byłem wolontariuszem w hospicjum. Nie był to długi okres – niecałe dwa tygodnie w wakacje. Podczas tego krótkiego czasu spędzonego w ośrodku dla nieuleczalnie chorych dało się jednak łatwo zauważyć, że właśnie tych wspomnianych pięciu rzeczy najbardziej jest żal, gdy już czujemy zbliżający się koniec naszej ziemskiej przygody.
Do tego dodałbym jednak jeszcze jedną myśl: żal, że po prostu nie byliśmy milsi i bardziej uczynni dla innych ludzi. Słyszałem to m.in. od policjanta, który słynął wśród lokalnej społeczności ze swojej surowości, kierowniczki oddziału bankowego, rybaka oraz emerytki.
Wszystkim tym pacjentom hospicjum towarzyszyło podobne odczucie. W ostatnim czasie również do mnie często wracają różne życiowe sytuacje i żałuję, że zwyczajnie nie byłem bardziej uprzejmy i serdeczny w stosunku do innych osób. Domyślam się, że w chwili zbliżającej się śmierci ta myśl będzie jeszcze silniejsza. Staram się o tym stale pamiętać.
Wspomniany we wstępie Ted Vander Clute zachęca nas także do podjęcia eksperymentu myślowego i próby zastanowienia się – jak bym żył, gdyby zostało mi jedynie trzy lata życia? Warto czasem wrócić do przywołanych we wstępie pytań. Odpowiedzi mogą nam wskazać interesujące kierunki, w których powinniśmy podążać.
...
Wobec smierci wielu zmienia zycie na dobre...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 9:11, 20 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
Żałoba. Jakich słów pocieszenia unikać
Gemma Hartley i Gosia Paculanka | Sier 19, 2017
Blasius Erlinger/Getty Images
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Trudno jest znaleźć słowa pocieszenia, gdy ktoś opłakuje stratę ukochanej osoby. Niektóre, mimo dobrych intencji, mogą przynieść efekt odwrotny od zamierzonego.
O
soba pogrążona w żałobie, choć fizycznie obok, psychicznie znajduje się często w równoległym, odizolowanym świecie rozpaczy i bólu. Potrzebuje wsparcia tych, których strata dotknęła w mniejszym stopniu. Nie ma złotej reguły na to, co powiedzieć, by pocieszyć. Każdy żałobę przeżywa na swój sposób, w zależności od wyznawanej religii, wiary w życie po śmierci. Bliska osoba mogła odejść niespodziewanie, z własnej woli lub po długiej chorobie. Czasami za wcześnie, czasami bez pożegnania, skłócona z tymi, którzy ją teraz opłakują. Każda śmierć jest dotkliwa.
Często czujemy się bezsilni i niepewni w obliczu osoby opłakującej zmarłego. Naturalnym odruchem jest chęć pocieszenia. W takich chwilach niezwykle trudno jest dobrać słowa. Te, które nasuwają się automatycznie nie zawsze mogą pomóc. Jeśli nigdy nie doświadczyliśmy bólu nieodwracalnej utraty, nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jakiego pocieszenia potrzebuje druga osoba. Jeśli doświadczyliśmy podobnej tragedii, nigdy nie odczujemy dokładnie tego samego bólu. Poniżej najczęstsze „słowa pocieszenia”, które mogą być dotkliwe, pomimo najszczerszych intencji wypowiadających je osób.
Czytaj także: Zachwyć się życiem! Ono wcale nie jest długie…
„To część planu Bożego. Wszystko dzieje się nie bez powodu”
Jeśli druga osoba jest niewierząca, takie stwierdzenie może w niej wywołać złość lub utwierdzić w przekonaniu, że w takiego Boga nie warto wierzyć. Nawet jeśli wiesz, że druga osoba jest religijna, to takie wyklepane zdanie niewiele jej pomoże. Zwłaszcza zaraz po stracie. Usłyszeć, że śmierć ukochanej osoby jest elementem planu miłosiernego Boga, w momencie kiedy zawalił się świat, tylko dokłada cierpienia. Taka osoba może odnieść wrażenie, że jej ból jest nieistotny w obliczu planu Bożego – to nie do końca podnosi ją na duchu.
Osoby pogrążone w żałobie potrzebują współczucia, które dosłownie znaczy wspólne odczuwanie, jedna strona dzieli się bólem, a druga ten ból przyjmuje. Ojciec Rodger Landry, kapelan Catholic Voices USA mówi: „Często nie staramy się współczuć w bólu z drugą osobą, ale zmniejszyć jej ból lub pocieszyć. Dlatego w większości przypadków, nasze działania osiągają odwrotny efekt, druga osoba jeszcze bardziej pogrąża się w bólu, bo czuje się nierozumiana”. Podobnego zdania jest psycholog Barbara Drążkiewicz: „To nie przynosi ulgi, najważniejsza jest obecność innych osób, nawet milcząca”.
– Każdy komentarz sugerujący, że Bóg chciał, by ukochana osoba odeszła nie jest dobry i brzmi świętoszkowo. Nie pomaga – mówi Terry Bryan, instruktor teatralny z Kalifornii. – Nie staraj się przekonywać, że wiesz lepiej od osoby pogrążonej w żałobie, że Twoja bliskość z Bogiem daje Ci wiedzę o planach Bożych, której oni nie mają.
„Teraz jest w lepszym miejscu”
Nawet dla chrześcijan nie jest łatwo tego słuchać w momencie śmierci bliskiej osoby. Kiedy zmarł dorosły syn Marii nie mogła słuchać tego stwierdzenia. – Właśnie, że nie, on powinien był być na Ziemi, wychowywać dzieci, które dostał w darze od Boga.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?
Nadzieja, że bliski jest w Niebie nie zmniejsza bólu osób za nim tęskniących. Nawet najgorliwsi chrześcijanie nie mogą być pewni tego, co dokładnie dzieje się po śmierci. Ojciec Landry zwraca uwagę, że „oprócz kanonizowanych świętych i ochrzczonych niemowląt, nie możemy być pewni tego, gdzie udają się ludzie po śmierci”.
Szczególnie trudne jest to dla niewierzących, którzy nie wierzą, że ich ukochani są w „lepszym miejscu”. – Dla niewierzącej osoby śmierć to koniec istnienia. Taka osoba nie wierzy, że po śmierci się spotkają – mówi psycholog Barbara Drążkiewicz. – Dodatkowo, jeśli dawało się ukochanej osobie wszystko, co najlepsze za życia, to można mieć wątpliwości, czy po śmierci rzeczywiście będzie jej jeszcze lepiej. A co, jeśli taka osoba za nami tęskni?
„Bóg daje nam tyle, ile możemy udźwignąć”
Kiedy jesteś pogrążony w rozpaczy, niezdolny do stania na równych nogach, ostatnią rzeczą jaką chcesz usłyszeć jest to, że właśnie tyle bólu jest dla ciebie przewidziane. Prawda jest taka, że żałoba zawsze jest cięższa niż możemy udźwignąć, nawet jeśli udało nam się stanąć na nogi, to jednak się chwiejemy. Może i chcesz, żeby brzmiało to jako zachęta, ale często może to drugą osobę rozwścieczyć i oddalić od Boga. – Nie cierpię, kiedy ktoś mi tak mówi – mówi pisarka Ashley Austrew. – Czasami strata jest za ciężka do udźwignięcia, i wcale mnie nie pociesza, że podobno jestem lub powinnam być w stanie dać sobie z tym radę albo że Bóg istnieje i starannie odmierza ilość bólu, którą mnie obdaruje.
Według Barbary Drążkiewicz, mówienie osobom słabym psychicznie, że Bóg ich kocha nie przynosi ulgi, one nie są odporne na takie dramaty.
„Przynajmniej dożyli starości/żyli pełnią życia”
Fakt, że zmarły żył długo lub żył pełnią życia nie zmniejsza bólu, może natomiast pogłębić dziurę, jaka pozostała po jego odejściu. Kiedy Jennifer Lizza, pisarka z New Jersey straciła babcię była załamana, czuła że straciła najlepszą przyjaciółkę. – Tak wiele osób mówiło „przynajmniej dożyła starości”, złościło mnie to, dlaczego jej wiek miał zmniejszyć mój ból po jej stracie?
Czytaj także: Depresja – czym tak naprawdę jest i jak ją rozpoznać?
Maria z Krakowa, mama 2-letniej Izabelli, straciła parę dni temu ojca w wieku 65 lat. Napisała na Facebooku: „Tato, mówią, że przynajmniej zanim odszedłeś poznałeś swoją wnuczkę, ale to tak boli, to takie niesprawiedliwe, nadal nie mogę uwierzyć, że cię nie ma, że nigdy już nie zobaczysz, jak będzie się uczyć czytać, już nigdy nie odbierzesz jej ze szkoły. Kochany tato, za wcześnie odszedłeś, za młodo. Kocham cię i tęsknię”.
„Czas leczy rany”
Nie tylko to nie pomaga, ale może być nieprawdziwe. Nie ma ograniczeń czasowych w żałobie i każdy przeżywa ją na swój sposób. Czasami podnosimy się z żałoby, a czasami ona z nami pozostaje, zmienia się i ewoluuje wraz z naszym życiem. – Żałoby nie można rozpatrywać w kategoriach łatwo-trudno – mówi Josh Nieubuurt, nauczyciel z Okinawy, który usłyszał to zdanie przy łożu śmierci swojego ojca. – Jest to złożona sprawa. Żałoba nigdy nie jest łatwiejsza, z czasem jest bardziej znośna. Żałoba jest żałobą, ale z czasem i doświadczeniem ewoluuje wraz z człowiekiem.
Według psycholog Barbary Drążkiewicz przekonywanie kogoś, że ból z czasem minie może wywołać złość i myśli: ty mnie nie rozumiesz, czas mi tu nie pomoże, bo tej bliskiej osoby już nie mam i mieć nigdy nie będę.
Niezwykle trudno dobrać słowa, by ulżyć osobie cierpiącej nad stratą bliskiego. Czasami najlepiej jest uświadomić sobie, że nie można nic powiedzieć, aby „poprawić sytuację”. Żałoba jest procesem, który nie toczy się po prostej, przewidywalnej linii. Nie ma sposobu, by nieomylnie wiedzieć, co przechodzi drugi człowiek w danej chwili oraz czego dokładnie potrzebuje.
Co więc powiedzieć?
Najprostsze rozwiązania są najodpowiedniejsze. „Jest mi bardzo przykro z powodu twej straty” trudno jest zinterpretować inaczej niż dosłownie. A jeśli dobrze znasz tę osobę to zaproponuj, że będziesz dzwonić, przyniesiesz posiłek, pomożesz w organizacji pogrzebu czy innych sprawach. Twoja przyjaźń i obecność może być najlepszym pocieszeniem.
Czytaj także: I że Cię nie opuszczę aż do śmierci – ciąg dalszy historii Emily Meyers
Jak powiedział ojciec Landry: „Przeważnie podczas żałoby najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić to po prostu być dla i wraz z osobami pogrążonymi w żałobie. Nasza milcząca obecność mówi drugiej osobie, że nie muszą cierpieć w samotności. W naszym milczeniu mogą dosłyszeć mądrość szepczącą, że w takich sytuacjach nie ma magicznych słów, od których ból znika jak za dotknięciem różdżki”.
Psycholog Barbara Drążkiewicz dodaje, że „jeśli staramy się pocieszyć drugą osobę, nawet nieudolnie, to ta osoba wyczuje nasze intencje. Najważniejsza jest obecność innych osób, ich życzliwe współczucie, współcierpienie jest najbardziej kojące dla kogoś, kto stracił bliską osobę. Bardzo pomagają listy, w których życzliwe osoby wyrażają swoje współczucie i wspominają bliską utraconą osobę. Poczucie, że nie jest się samemu w cierpieniu jest najlepszym lekarstwem”.
Spróbuj być na wyciągnięcie ręki, zapewnij o swojej modlitwie. Powiedz albo napisz, że myślisz o nich. Ważne, żeby dać odczuć drugiemu człowiekowi, że o nim nie zapomniałaś, nawet jeśli tak jak wielu z nas, nie do końca wiesz, co powiedzieć.
...
Bóg wie lepiej a zmarli nie przestaja istniec. Coz moze byc lepszego?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:40, 09 Paź 2017 Temat postu: |
|
|
Czy i jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?
Sabina Zalewska | Paźdź 09, 2017
Shutterstock
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Często my, rodzice, decydujemy się na myślenie magiczne. Jeśli o czymś nie mówimy, to tego nie ma. Trywializujemy problem i pomniejszamy go.
Kto się boi mówić o śmierci?
Wielu rodziców zadaje sobie pytanie, czy i po co rozmawiać z dziećmi o śmierci? Czy w ogóle jest to potrzebne? Może lepiej ich nie narażać na takie emocje?
Czego boją się rodzice? Najczęściej tego, że sami nie stawią czoła odpowiedzi na pytania dziecka. Sami boją się odpowiedzieć na pytania dotyczące przemijalności życia. Dzisiejsza cywilizacja skutecznie chroni nas przed zetknięciem się ze śmiercią i refleksją nad nią. Dlatego ulegając temu trendowi, wielu zastanawia się, czy mówić dziecku o śmierci, a jeśli tak, to kiedy i w jaki sposób.
Często my rodzice decydujemy się na myślenie magiczne. Jeśli się o czymś nie mówimy, to tego nie ma. Trywializujemy problem i pomniejszamy go. Używamy specyficznego języka: „babcia jest u aniołków”, „rybka zasnęła”. Pomaga nam to nie dotknąć problemu bezpośrednio. Ale taki sposób mówienia chroni bardziej nas niż dziecko!
Czytaj także: Jak rozmawiać z dzieckiem o zagrożeniach związanych z przemocą seksualną?
Starość jest normalna
Współczesność afirmuje piękno, młodość i zdrowie. Nikt się nie chce przyznać do przemijalności. Jest w nas silny strach przed nią. Kolejny krem na zmarszczki, kolejna operacja, stwierdzenia „nie wyglądasz na swoje lata”. Nie potrafimy się z nim pogodzić i staramy się temu zaprzeczyć. W takim duchu społecznej pogoni za „młodością” wychowują się nasze dzieci.
Starość jest źle postrzegana przez społeczeństwo. Nie lubimy jej, boimy się jej. Kojarzy się z samotnością. Końcem wszystkiego. Wiele wyników badań pokazuje, że akceptujemy tylko starych „swoich”. Oni są dobrzy i mądrzy, kochani. A inni, „obcy” starzy, uciążliwi, natarczywi, zbyt wścibscy.
Kiedyś człowiek rodził się i umierał w DOMU, wśród bliskich i sąsiadów. Zabierano dzieci na modlitwy przy zmarłym, na pogrzeby. Dzieci uczyły się oswajać „śmierć” i emocje z nią związane. Rodzice pomagali im w tym, racjonalizując ich doświadczenia, tłumacząc, przytulając. Były to przeżycia trudne, ale do oswojenia. Dziecko uczyło się o swojej przemijalności. Racjonalizowało sobie uczestnictwo w tym wielkim kręgu: od narodzin do śmierci.
Czytaj także: Straciłam dziecko… Czy mogę być jeszcze szczęśliwą mamą?
Zrozumieć śmierć
Współczesne bajki i gry nie pomagają dziecku w zrozumieniu śmierci. Wręcz oddalają tę myśl. W bajkach bohaterowie giną i cudownie ożywiają, przejeżdża ich samochód, spłaszczają się, by po chwili powstać płaskim jak naleśnik. Wychodzą z okna wysokiego budynku, upadają na ziemię i wstają. Wywołuje to salwy śmiechu.
Dziecko nie odróżnia realności od fikcji. Z badań wynika, że jeśli nawet jest to charakterystyczne dla pewnego wieku, to brak tego rozeznania przesuwa się i na dalsze etapy rozwojowe i, co przerażające, utrwala się. Podobnie działają gry komputerowe. Jeśli bohater, w którego wciela się dziecko (i jak wiemy z badań bardzo się z nim utożsamia) ma do wykorzstania „kilka” żyć, to w dziecku utrwala się przeświadczenie, że pewne czynności życiowe można powtórzyć, np. krzywdę wyrządzoną drugiej osobie, chorobę, budowę domu, kształtowanie charakteru itd. Ma się wręcz moc stwórczą, podobną do Boga.
Nie chcemy wywoływać traumy?
Dzisiaj wszyscy uciekamy od myśli o śmierci. Wręcz panicznie jej się boimy. Nie mówimy o tym, nie zabieramy dzieci na pogrzeby, do szpitala. Nie oswajamy się z tą myślą i nie potrafimy oswoić z nią naszych dzieci. Bronimy się wręcz, używając argumentu: „nie chcemy w nich wywoływać traumy”. A ze śmiercią bliskich zetkną się prędzej czy później. Jeśli później, trudniej będzie im poradzić sobie ze stratą.
W poradni spotykam wiele dorosłych osób, które nie radzą sobie z etapami żałoby. Zawieszają się na którymś z jej etapów i nie mogą pójść dalej. Jest to stan coraz częściej spotykany. Jeśli nie radzimy sobie z tym jako rodzice, to nie potrafimy tym bardziej pomóc w radzeniu sobie z tym naszemu dziecku. Grozi to tym, że gdy dziecko dorośnie, także nie będzie umiało sobie poradzić ze stratą.
Przeraża nas wizja pustki, samotności, lęku i niebytu. Zmarnowania niejako tego, co było: doświadczenia, ciężko wypracowanej pozycji społecznej, nauki, zgromadzonych środków materialnych.
Dlatego tak ważne jest, aby z dziećmi rozmawiać o śmierci. Wystarczy przeczytać „nie oróżowioną” bajkę o „Dziewczynce z zapałkami” lub „Śpiącej Królewnie”. Być przy emocjach dziecka i starać się odpowiadać na wszystkie jego pytania. To przygotowuje do zmierzenia się z tym problemem, który i tak kiedyś się pojawi. Nie jesteśmy nieśmiertelni…
...
Najlepiej naturalnie gdy to wyniknie w zyciu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 10:44, 25 Paź 2017 Temat postu: |
|
|
Psycholog z Puckiego Hospicjum: najgorsze jest odchodzenie w samotności
Katarzyna Szkarpetowska | 24/10/2017
Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
To niezwykle ważne przesłanie dla nas, którzy mamy tego życia jeszcze trochę więcej aniżeli nasi pacjenci. Zaniedbane relacje, niestety, nie zawsze da się naprawić w ciągu kilku miesięcy, dni czy też jednego spotkania – mówi Magdalena Mikulska, psychoonkolog z Puckiego Hospicjum.
Katarzyna Szkarpetowska: Jako psycholog i psychoonkolog Puckiego Hospicjum towarzyszy Pani osobom umierającym. Jak, w obliczu zbliżającej się śmierci, te osoby patrzą na życie? Co ważnego mówią?
Magdalena Mikulska: Wspominają to życie. Zarówno chwile radosne, jak i gorzkie. Na przykład wśród naszych pacjentów znajduje się wielu ludzi morza. I to są z jednej strony opowieści pasjonujące – o odwiedzanych miejscach i przeżytych historiach, a z drugiej strony naznaczone rysą rozłąki z najbliższymi – oddzielnymi świętami, brakiem obecności w ważnych momentach i uroczystościach. Najczęściej jednak pacjenci mówią o relacjach z innymi, więc chyba to musi być w życiu ważne – jeśli nie najważniejsze…
A marzenia? Czy osoby, których życie dobiega kresu, poruszają temat marzeń?
Marzenia w hospicjum to długi i piękny temat. Oczywiście, marzeniem wielu pacjentów byłoby nie chorować, wrócić do domu, coś ważnego dla siebie jeszcze zrobić. Nie każde można zrealizować. Jednak, tak jak lubię mówić o „nadziejkach” – małych nadziejach na tu i teraz, tak lubię rozmawiać z pacjentami o tych małych (lub większych) marzeniach, ale co ważne – do zrealizowania na już. Jakby Boże Narodzenie miało być właśnie dzisiaj. No, najpóźniej jutro.
Świadkiem spełniania jakich marzeń była Pani w hospicjum?
Najróżniejszych. Pamiętam troje pacjentów, którzy podczas pobytu zaprzyjaźnili się ze sobą. Pewnego letniego dnia zapragnęli tortu truskawkowego. Ale takiego z cukierni, z ozdobami etc. Jaki to był piękny dzień! Od rana rozmowy o tym, jaki ten tort powinien być, jak powinien smakować, kto ma go kupić (to także było ważne dla nich, że z własnych pieniędzy go zakupią). I wreszcie, gdy wolontariuszka poszła po ten tort, to jaka była jego celebracja! Oczywiście, został podzielony wśród wszystkich pacjentów i personelu. I mieliśmy małe piękne święto w zwyczajnym dniu.
Pamiętam także marzenie żony jednego z pacjentów. W wyniku długiej choroby ona stała się w ich związku bardziej jak pielęgniarka, opiekunka, aniżeli kobieta, a trzeba zaznaczyć, że byli to młodzi ludzie. I bardzo pragnęła tej fizycznej bliskości z mężem, zanim on odejdzie. Bała się jednak powiedzieć mu o tym.
Czytaj także: Ewa Błaszczyk: Z histerii nic nie wynika [wywiad]
Dlaczego się bała? Miała przecież prawo pragnąć fizycznej bliskości z ukochanym.
Bała się, że w pewien sposób może go urazić. Oczywiście, po rozmowie z mężem okazało się, że i on za tym tęskni. I w hospicjum nadrobili trochę tej bliskości. Szczególne marzenie pacjenta, które zapadło mi mocno w pamięć, to marzenie dotyczące jego umierania. Nie chciał umierać w pokoju, ale w ogrodzie. Był początek lata, piękna pogoda. Zrealizowaliśmy jego marzenie. Odchodził wśród zieleni, na świeżym powietrzu.
Ks. Kaczkowski mówił, że na łożu śmierci ludzie żałują zaniedbanych relacji, tego, że nie kochali wystarczająco mocno.
Tak, zdecydowanie tego żałują najbardziej. To niezwykle ważne przesłanie dla nas, którzy mamy tego życia jeszcze (prawdopodobnie) trochę więcej aniżeli nasi pacjenci. Zaniedbane relacje, niestety, nie zawsze da się naprawić w ciągu kilku miesięcy, dni czy też jednego spotkania. Co ciekawe, to o tych relacjach mówią także bliscy chorujących. Że jeszcze więcej i bardziej by chcieli. Albo, że nie było dobrze, a teraz jest jakoś nijak – bo ojciec umiera, a wybaczyć wyrządzone przez niego krzywdy jest trudno. Proszę jedynie, nie oceniajmy tutaj nikogo. Każdy żyje tak, jak potrafi najlepiej.
Utkwiło mi mocno w pamięci takie zdanie, które ks. Jan powtarzał za Tischnerem – że ważne jest, jak człowiek przeżywa cierpienie, ale jeszcze ważniejsze jest to, z kim je przeżywa.
Obecność innych dla nas i nasza dla innych nadaje sens całemu życiu, a w momencie cierpienia i śmierci jest pewnego rodzaju podsumowaniem i dowodem na to, jak to życie zostało przeżyte. Obserwując śmierć naszych pacjentów, często w mojej głowie pojawia się myśl, że jakie życie, takie odchodzenie. Bardzo trudne i często niespokojne jest odchodzenie w samotności, ale nie tej z wyboru – że nie chcę umierać na oczach bliskich i wolę na przykład, żeby byli w pokoju obok, lecz takiej z konieczności – gdy nie ma po kogo zadzwonić, by o nadchodzącej śmierci poinformować.
Dla rodziny, przyjaciół osoby umierającej, spotkania w hospicjum zazwyczaj są trudne. Takie osoby nie do końca wiedzą, jak się przy chorym zachować, co powiedzieć… O co w takiej sytuacji warto zadbać? Jak się do takiego spotkania przygotować?
Zawsze powtarzam, że ten chory w łóżku dalej jest tym samym człowiekiem, którym był kilka miesięcy wcześniej. Być może z innymi potrzebami, ale z tą samą godnością. I można przez to spotkanie dać się mu poprowadzić. Zaufać, że on wie, czego chce, czego potrzebuje. I rozmawiać, jak z tym, którego znałam wcześniej. A jeżeli coś będzie nie tak… no cóż, najwyżej dostaniemy trochę od chorego po nosie. I dobrze, bo to człowiek – ze wszelkimi emocjami. Nie lalka, za którą teraz wszyscy podejmują decyzje i wiedzą lepiej. Idziesz do chorego? Idź jak na spotkanie. Z otwartością na drugiego człowieka.
Czytaj także: Podaruj książkę pacjentom hospicjum!
Po czym poznać, że śmierć jest blisko?
Najpierw zmienia się zachowanie chorego. Coraz mniej go interesuje, coraz mniej rozmawia. Jego przestrzeń często zaczyna ograniczać się do przestrzeni jego łóżka. Na kilka, kilkanaście godzin przed śmiercią zmienia się wygląd – wyostrzają się rysy twarzy, pojawia się jakby delikatna linia na środku nosa, stopy i dłonie stają się bardziej chłodne i mogą pojawić się zasinienia, co oznacza, że krążenie w organizmie spowalnia.
Chory przestaje oddawać mocz, przestają pracować nerki. Zmienia się oddech, na coraz rzadszy. Bardzo często chory już wtedy nie rozmawia, wydaje się, że nie ma z nim kontaktu. Jestem w tym stwierdzeniu bardzo ostrożna. Często widziałam, jak chory „bez kontaktu” reaguje na to, co mówią do niego jego bliscy. I może mieć to realny wpływ na jakość jego umierania.
Czy pacjenci przeczuwają śmierć?
Nie wiem. Wiem, że niektórzy o niej mówią, inni nie. Wielu mówi o tym, że odwiedzili ich bliscy zmarli… I to dawało im spokój.
Ks. Kaczkowski opowiadał kiedyś o umierającej kobiecie, która tuż przed swoją śmiercią poprosiła, aby wytłumaczył jej bliskim, że ona im na złość nie umiera. Jak pomóc tym, którzy zostają?
Bliscy chorującego przeżywają całe spektrum emocji. Warto pamiętać, że na każdym etapie można skorzystać z pomocy psychologa czy psychoonkologa. Dla siebie samego, aby lepiej zrozumieć, co się ze mną dzieje i umieć sobie z tym radzić, ale też dla chorego. Uporządkowane moje emocje mogą dać mojemu bliskiemu większy spokój. Żałoba to ważny czas, którego nie trzeba przeżywać w samotności.
Czy w pracy, którą Pani wykonuje, wiara w Boga ma znaczenie? Czy pomaga?
Zapewne ta praca dotyka pewnego rodzaju mistycyzmu i duchowości. Otwartość na to doświadczenie bywa pomocna. Warto jednak pamiętać, że nie z każdym chorym o religii rozmawiam, ale z każdym mogę rozmawiać o duchowości, bo ona jest elementem życia każdego z nas. A stąd już o krok do rozmów o sensie życia. I być może o relacjach i bliskości.
...
Tu tez mozna pomoc.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:37, 01 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Konrad Kruczkowski: Śmierć ma cenę
Konrad Kruczkowski | 01/11/2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Mam 31 lat i więcej niewiary niż wiary. Śmierć staje się ostateczna.
1.
Pierwsze spotkanie ze śmiercią: mam pięć lat i w telewizji słyszę, że AIDS jest nieuleczalne. Wybucham płaczem, bo skoro tak, to wszyscy umrzemy. Kto wtedy zaopiekuje się moimi zabawkami?
2.
Mam dziewięć lat, jestem ministrantem, a śmierć ma swoją cenę. Ksiądz proboszcz, kiedy jest pogrzeb, dzieli się z nami ofiarą. Jeśli jest nas dwóch, śmierć kosztuje 10 zł; jeśli czterech – już tylko piątkę. Zdarza się, że pogrzeb wchodzi w konflikt ze szkołą – wtedy zwalniamy się z lekcji, bo szkoda okazji.
3.
Przy ołtarzu dwudziestu, może trzydziestu chłopców. Mamy lat dziesięć, dwanaście i więcej. Zmarł nasz kolega. Ten z lepszych. Dobrze grał w piłkę, bronił mnie przed starszymi, bardzo życzliwy. Wpadł pod samochód: sto metrów w powietrzu, cztery tygodnie bez przytomności.
4.
Słyszę głos taty: – Muszę rozmienić pieniądze dla ministrantów.
Przeciskam się przez tłum, dla którego jestem przeźroczysty i który nie ustępuje. Szukam rodziców, ale utykam metr przed otwartą trumną. Ktoś mnie szarpie za rękę, wyciąga na korytarz, przytula za mocno. Duszę się. Nie rozumiem, nie zgadzam się i duszę. Nie tak miałem pożegnać się z babcią.
Tydzień później, miesiąc i rok, zza drzwi łazienki słyszę mamę. Płacze i mówi:
– Dlaczego mnie zostawiłaś?
Czytaj także: Memento mori. Czaszka na biurku naprawdę odmieniła moje życie
5.
Studiuję teologię. Wierzę „w świętych obcowanie”. Na własny użytek mówię o świętych nieuznanych, a przed egzaminami modlę się do bliskich: „Wiem, mało się uczyłem, to kolejny raz. Ale pomóżcie, załatwcie”. Na historii filozofii i metafizyce pomagają. Łacina przerasta nas wszystkich.
6.
Rodzi się moja córka. Pierwszy raz myślę, że nie jestem niezniszczalny. Muszę dbać o siebie, żeby dbać o nią.
7.
Po latach przerwy i milczenia odwiedzam nauczyciela, który mnie uratował. Odwiedzam go w domu, później w szpitalu. Opowiadam o tym, że dostaję nagrody, nie głoduję, że mam dobre życie.
– To dzięki panu, panie Jerzy. Naprawdę.
Płaczemy obaj.
W szpitalu brakuje kabli. Obiecuję, że przyniosę własne – będziemy mogli obejrzeć Wołoszańskiego. Odwlekam, bo życie, bieg, ważniejsze sprawy, a Wołoszański nie ucieknie przez weekend.
W dniu pogrzebu – w kościele, w którym 20 lat temu śmierć kosztowała pięć złotych – postanawiam nie odkładać ludzi na później.
Czytaj także: „Poszłam z Panem Bogiem na kawę”. Niezwykła opowieść o Ani Przybylskiej
8.
Mam 31 lat i więcej niewiary niż wiary. Śmierć staje się ostateczna. Kiedyś bałem się ateizmu, bo skoro śmierć jest ostateczna, po co się starać? Jest inaczej: nie ma nieba, piekła, świętych i potępionych, miłosierdzia ani nagrody – zostaje tylko życie. Jedno, skończone w czasie.
9.
Tęsknię za nimi. Kiedy nie wierzę – tęsknię bardziej.
...
Ateizm jest potworny. Osobnicy ktorzy uwazaja ze tyle beda mieli z zycia ile nahapia a potem do piachu, ida po trupach zeby nagrabic. W Rosji jak zwykle widac najlepiej.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:01, 02 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
„Dobrze żyć – to wiele. Dobrze umrzeć – to wszystko”. Apostolstwo Dobrej Śmierci
Eryk Łażewski | 02/11/2017
Obraz Matki Bożej Dobrej Śmierci z kościoła seminaryjnego pw. Wniebowzięcia NMP i św. Józefa Oblubieńca przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
W Polsce do Apostolstwa Dobrej Śmierci należy już 400 tysięcy osób. A jest ono o wiele liczniejsze, bo działa na całym świecie.
Miesiąc listopad to czas, w którym przypominamy sobie o śmierci. Są jednak ludzie, którzy starają się o niej pamiętać stale, a nawet się do niej przygotować. Są to członkowie Apostolstwa Dobrej Śmierci. Jego oficjalna nazwa brzmi następująco: Stowarzyszenie Matki Bożej Patronki Dobrej Śmierci.
Należeć do niego może każdy. Są tylko 2 warunki przyjęcia:
– wyrażenie swojej dobrowolnej i osobistej zgody (nikt nie może tego zrobić za nas)
– wpisanie się do Księgi Stowarzyszenia, co oznacza oddanie się pod opiekę Matki Bożej Patronki Dobrej Śmierci.
Wpisać się mogą nie tylko katolicy, lecz także inni chrześcijanie, a nawet niewierzący.
Czytaj także: Modlitwa o dobrą śmierć
Apostolstwo Dobrej Śmierci i pomoc Patronki
Zgoda i wspomniany wpis stanowią jednak tylko pierwszy stopień przynależności do Apostolstwa. Drugi stopień to – oprócz zgody i wpisu – również zobowiązanie się do odmawiania rano i wieczorem 3 modlitw „Zdrowaś Maryjo”, a po ich zakończeniu wezwań: „Matko Boża, Patronko Dobrej Śmierci – módl się za nami. Święty Józefie – módl się za nami”.
Trzeci i ostatni stopień to praktyki dwóch wcześniejszych stopni, a także:
– codzienny wieczorny rachunek sumienia,
– przynajmniej jedna w miesiącu spowiedź i komunia święta,
– co najmniej raz w miesiącu refleksja nad godnym przygotowaniem się do śmierci.
Dlaczego warto należeć do Apostolstwa Dobrej Śmierci? Choćby dlatego, że za jego członków codziennie są odprawiane msze święte, a w ostatnich chwilach życia na pewno przyjdzie im z pomocą sama Maryja – Patronka Dobrej Śmierci. W dniu wpisu i jeszcze 6 razy w roku można też uzyskać odpust zupełny.
Jak się zapisać do Apostolstwa
Aby jednak zdobyć owe dobra duchowe, trzeba – raz jeszcze to podkreślmy – wpisać się do Księgi Stowarzyszenia. Znajduje się ona w jego centrali, czyli w Sanktuarium Maryjnym mieszczącym się w Górce Klasztornej koło Piły. Zgłoszenie wysyłamy pocztą tradycyjną lub elektroniczną na adresy:
– Apostolstwo Dobrej Śmierci, Górka Klasztorna, 89-310 Łobżenica;
– lub też: [link widoczny dla zalogowanych]
Oczywiście, jeżeli przyjedziemy do Górki Klasztornej, możemy do Stowarzyszenia zgłosić się osobiście. Jest też numer telefonu, pod który można dzwonić w sprawie zapisu: (67) 286-00-38.
Przy zapisie listownym lub telefonicznym wystarczy podać swoje imię i nazwisko. Choć jeśli wypełnimy formularz na stronie Apostolstwa, będziemy musieli przekazać dodatkowe informacje. Warto to zrobić, choćby po to, aby otrzymywać pełen świadectw nawróceń biuletyn „Nadzieja i Życie”. I choć – jak widać – Apostolstwo nie jest klasyczną wspólnotą, to jego członkowie mogą się spotykać na „swoich” mszach świętych, rekolekcjach czy dniach skupienia.
Czytaj także: Poradnik dobrego umierania
Dodajmy tu, że choć w Polsce do Stowarzyszenia Dobrej Śmierci należy już 400 tysięcy osób, to jest ono jednak o wiele liczniejsze, bo działa na całym świecie. Jego główna siedziba znajduje się we Francji, w Sanktuarium Matki Bożej w Montligeon.
Skoro zaś Aleteia jest portalem o chrześcijańskim stylu życia, wyjątkowo dobrze zabrzmią w niej słowa dewizy Apostolstwa: „Dobrze żyć – to wiele. Dobrze umrzeć – to wszystko”. Módlmy się słowami poniższej modlitwy właśnie o to „wszystko”.
Modlitwa o dobrą śmierć
Ukochany mój, Panie Jezu Chryste, wspomnij na ból i gorycz, którymi rozdarte Twe Serce na Krzyżu, przestało bić. Spraw, niech w mojej ostatniej godzinie, w chwili, gdy serce zamilknie na zawsze, zachowam w duszy doskonałą miłość, prawdziwy żal, żywą wiarę i niezłomną nadzieję w twoje miłosierdzie. Amen.
O, Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do ciebie uciekamy. Ucieczko grzesznych i Patronko dobrej śmierci, bądź z nami w godzinę naszego konania. Wyjednaj nam żal doskonały, szczerą skruchę, odpuszczenie naszych grzechów, godne przyjęcie Świętego Wiatyku, umocnienie Sakramentem Chorych, abyśmy z ufnością mogli stanąć przed sprawiedliwym, ale i miłującym Sędzią, naszym Bogiem i Zbawicielem. Amen.
O, Święty Józefie, mój dobry Ojcze i Opiekunie Kościoła świętego, ratuj mnie zawsze, a zwłaszcza w tej chwili, kiedy dusza moja będzie bliska opuszczenia ciała. Wyjednaj mi łaskę oddania ducha, podobnie jak Ty, w łączności z Jezusem i Maryją.
Jezu, Maryjo, Józefie Święty, w ręce Wasze oddaję duszę moją teraz i w godzinę mojej śmierci.
Amen.
...
Czytalem ich pismo. Bardzo uduchowione.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:13, 02 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Poradnik dobrego umierania
Alina Petrowa-Wasilewicz | 02/11/2017
Wikipedia | CC BY 4.0
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Choć nasi przodkowie – jak każdy z nas – nie mogli nabrać rutyny w umieraniu, stworzyli unikalną szkołę przechodzenia na drugą stronę istnienia, dzięki której obietnica wieczności uśmierza lęk i mówi, że śmierć jest przecież częścią życia.
Nic dwa razy się nie zdarza
I zapewne z tej przyczyny
Zrodziliśmy się bez wprawy
I umrzemy bez rutyny
– śpiewała Łucja Prus. Trudno nie zgodzić się z Wisławą Szymborską, autorką tekstu – umierania nie da się ćwiczyć, bo nie jesteśmy bohaterami gier komputerowych, którzy mają w zapasie kilka egzystencji. Umieranie to wydarzenie jednostkowe i niepowtarzalne. A jednak…
Nasi przodkowie doby staropolskiej mieli przeciwne zdanie. Byli głęboko przekonani, że można, a nawet koniecznie trzeba nauczyć się umierania, gdyż trzeba żyć i to dobrze, a na koniec także dobrze, po Bożemu, pożegnać się z doczesnością.
Nasi przodkowie oswojeni ze śmiercią
Skąd taki pomysł? Może stąd, że ludzie sprzed stuleci byli ze śmiercią oswojeni. Trudno im się dziwić – nękały ich choroby, zarazy, zwane morowym powietrzem, wojny i najazdy, kataklizmy ze szczególnym uwzględnieniem pożarów.
Kobiety umierały w połogu, co trzecie dziecko nie dożywało dojrzałości, ludzie, którzy przeżyli trzydzieści, czterdzieści lat uznawani byli za osoby w poważnym wieku. Wyjeżdżając w podróż pakowali nasi przodkowie także śmiertelne całuny oraz konsekrowane Hostie, które w razie potrzeby miały stać się wiatykiem, czyli zaopatrzeniem w drodze do Pana Boga.
Śmierć, zwana też kostuchą, przedstawiana pod postacią kościotrupa z kosą w dłoni, była jak apodyktyczna stara krewna, zasiadająca do codziennych posiłków z rodziną. Domownicy obchodzili ją z daleka, unikali i bardzo się jej bali, ale nie próbowali jej wyprosić.
Była w końcu częścią ich życia i nawet jeśli to życie stawało się lekkomyślne, jeśli ktoś chciał na moment zapomnieć o jej istnieniu, wystarczyło, że wpadał do sąsiada, który miał w domu czaszkę ku codziennemu odświeżeniu pamięci o sprawach nieuchronnych i ostatecznych – śmierci, sądzie, piekle i niebie.
Śmierć pewna, godzina niepewna
Szedł taki staropolak do kościoła i widział te same czaszki i piszczele, tańce śmierci, w których, uwzględniając całkowicie demokratyczne reguły, tańczył cesarz, papież z biskupami, rycerze i strojne damy. W tymże kościele regularnie słyszał kazania nawołujące do nawrócenia, a gorliwi kaznodzieje prześcigali się w malowaniu straszliwych obrazów piekielnych otchłani. Oczywiście, ku przestrodze i przypomnieniu.
Nie było ucieczki od owej prawdy ani prób zagłuszania czy znieczulenia. Ludziom doby staropolskiej wciąż brzmiało w uszach „przeraźliwe echo trąby żałosnej do wieczności wzywającej” – jak pisali pobożni skrybowie…
Nasi przodkowie nie owijali w bawełnę i odważnie, z otwartą przyłbicą, mierzyli się z tą prawdą, pamiętając, że „mors certa, hora incerta” – śmierć pewna, godzina niepewna. Znali prostą zasadę, obowiązującą w zaświatach – „bonis bona, malis malo” – dobrym dobro, złym zło.
Czytaj także: Sąd ostateczny. To nie jest wizja, która ma zniechęcać
Sztuka umierania
A ponieważ byli ludźmi głęboko wierzącymi, chcieli dobrze przygotować się na tę ostatnią, najważniejszą podróż swojego życia. I kupowali podręczniki, dziś rzekłoby się – poradniki, dobrego umierania, bo chcieli opanować tę sztukę – ars moriendi. Że było to bardzo ważne dla wielu, świadczy fakt, że podręczniki te, wydawane w Europie od XIV wieku (być może od epidemii dżumy, która spustoszyła kontynent), a sto lat później także w Polsce, były prawdziwymi bestsellerami. Nie książki kucharskie, romanse rycerskie i inne czytadła, a właśnie książki uczące sztuki umierania.
Co zawierały te podręczniki? Autor „Nauki umierania chrześcijańskiego” Jan Januszowski, który w czasie szalejącej w Krakowie zarazy stracił żonę i pięcioro dzieci, oswaja najpierw czytelników z myślą o odejściu, radzi im nie przywiązywać się do doczesności i zbliżać się do niebieskiej ojczyzny.
Przestrzega jednak przed lękiem przed śmiercią, bo to przeszkoda w harmonijnej wędrówce ku Bogu. Gdyż myśl o śmierci ma pomagać w stawaniu się lepszym za życia, bo dobra śmierć może nastąpić tylko po dobrym, sensownym życiu.
Takie wzorowe przygotowanie przegoni wysłanników piekieł, którzy w ostatniej chwili kuszą duszę, próbując ściągnąć ją w ogniste czeluście. Autor poradnika zachęca, żeby konający naśladował Pana Jezusa, modlił się, polecał duszę Bogu, przebaczał prześladowcom, znalazł opiekuna dla rodziny, który zajmie się nią po odejściu. I jeszcze przypomina ważną rzecz: u kresu człowiek zostanie sam i pewnie mógłby potwierdzić, że istotnie nic dwa razy się nie zdarza…
Czytaj także: Smutek nieodbytych rozmów
Śmierć doskonała
Na rycinach pobożnych książek, na obrazach w kościołach i klasztorach staropolscy malarze przedstawiali śmierć wzorową. Odchodzący z padołu łez leży w łóżku, otoczony rodziną i służbą, w niektórych wersjach ksiądz odprawiał w pobliżu mszę świętą na zaimprowizowanym ołtarzu.
Dla widza było oczywiste, że główny bohater się wyspowiadał, został opatrzony sakramentami, a wcześniej uporządkował swoje sprawy doczesne, spisując testament. Nieraz dodawano postaci diabłów, próbujących wyrwać duszę dla siebie, ale też anioły, w tym św. Michała oraz świętych – najczęściej św. Barbarę, patronkę dobrej śmierci, oraz św. Józefa, Matkę Bożę, a nad głowami wszystkich rozwierające się niebiosa z Trójcą Świętą.
Wszystko było jasno wyłożone, wyjaśnia się ponury wydźwięk powiedzenia „śmierć w butach”, czyli nagłej, bez przygotowania i spowiedzi, a nie dostojnej i namaszczonej.
Czytaj także: Jeszcze kiedyś się spotkamy! Poruszająca historia krótkiego małżeństwa
Pompa funebris, czyli przepych pogrzebowy
Umierał człowiek, ale nie był to koniec jego obecności. Trzeba było nieboszczyka odprawić, a im był dostojniejszy, tym wspanialszy był jego pochówek. Kondukt do kościoła, uroczysta Eucharystia, odprowadzenie trumny na cmentarz.
Od czasów Zygmunta Starego pisano drobiazgowe scenariusze tego ostatniego „wystąpienia publicznego” dostojnego nieboszczyka. Bogato ozdobiony katafalk, procesje ze świecami, śpiewy hymnów, służba i wojsko. Na uroczystości przybywali krewni, sąsiedzi, znajomi z dalekich nawet okolic, dlatego pogrzeby wstrzymywano i po kilka tygodni.
W pogrzebie hetmana koronnego Józefa Poniatowskiego uczestniczyło dziesięciu biskupów, sześćdziesięciu kanoników, tysiąc dwustu siedemdziesięciu pięciu księży obrządku łacińskiego i czterystu trzydziestu unickiego. Nie licząc świeckich.
Czytaj także: Obiad zwany stypą. Urządzać czy odpuścić?
Trzeba było, rzecz jasna, po takich uroczystościach dobrze ugościć uczestników, słuchając panegiryków domorosłych wierszokletów, wysławiających pod niebiosa cnoty nieboszczyka. A potem ufundować godny zmarłego nagrobek. Fortunę kosztował taki pogrzeb, toteż zastrzegano w testamentach, by pochówek był skromny i krewni nie rujnowali się na ową pompę funebris, czyli przepych pogrzebowy.
Prosiła o powściągliwość w swym testamencie matka króla Jana III Sobieskiego, poleciła, by pochowano ją jak najubożej. Kochający syn spełnił jej wolę – zorganizował jej skromny pogrzeb. Po czym niezwłocznie jeszcze jeden, już na miarę swoich królewskich możliwości, a majątek do dyspozycji miał ogromny.
Od pogrzebu Stefana Batorego utrwalił się niepowtarzalny polski zwyczaj – umieszczanie przy trumnie podobizny nieboszczyka. Już nie on, a jego podobizna patrzyła na najbliższych. I zapraszała na ucztę. Ach, co to były za uczty, jakie teatrum…
Można sobie wyobrazić, że obecność tylu ludzi łagodziła ból, zaś kościelne freski, przedstawiające błękit wypełniony aniołami, postaciami świętych, Matki Bożej i krzyżem Jezusa, dzięki któremu powrót do Boga stał się możliwy, dawały nadzieję. Potrafili umierać nasi przodkowie. Mądrze mobilizowali się do dobrego życia, nie umierali pokątnie, zostawiali sobie czas na opłakiwanie i żałobę. Choć jak każdy z nas nie mogli nabrać rutyny w umieraniu, stworzyli unikalną szkołę przechodzenia na drugą stronę istnienia, dzięki której obietnica wieczności uśmierza lęk i mówi, że śmierć jest przecież częścią życia.
...
Jesli srednia zycia byla 3 razy krotsza to rzecz jasna czlowiek 3 razy czesciej spotykal sie ze smiercia. Jak srednia wieku 27 a teraz 81. Wtedy zreszta umierali w kazdym wieku a dzis glownie emeryci. 20 latek obecnie czuje sie pewnie ze jeszcze pozyje wtedy mogl umrzec jutro...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:14, 03 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Moja mama umarła i zabrała cząstkę mnie. Dlaczego Bóg wtedy milczał?
Wojciech Teister | 02/11/2017
Shutterstock
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
W czasie odchodzenia i po śmierci mojej mamy, oprócz wiary w zmartwychwstanie, pamiętam też ogromny ból i mnóstwo pytań do Boga, który milczał, jak nigdy wcześniej. Byłem na Niego wściekły.
T
o miał być tekst o „Smutku” C. S. Lewisa i jego żałobie po stracie ukochanej osoby. Moje doświadczenie straty miało być tylko tłem. Im dłużej zbierałem się do napisania, tym mocniej nabierałem przekonania, że powinienem powiedzieć też coś o własnej żałobie, bo podzielam sporą część odczuć Lewisa, a to oznacza, że – chociaż każda żałoba jest inna – to prawdopodobnie jest więcej osób, z którymi mam wspólnotę doświadczeń. Pisanie o żałobie Lewisa byłoby dla mnie wygodnym parawanem, za którym mógłbym skryć moje pytania i uczucia.
Czytaj także: „Córeczko, ja umieram”. Kolejne święta bez Mamy. Niosę ją w sobie, opowiadam, uobecniam
Moja mama umiera
Moja mama zmarła w styczniu 2015 r., po półtorarocznej nierównej walce z rozsianym nowotworem. O tym, że zbliża się nieuniknione rozstanie, wiedzieliśmy co najmniej od listopada, kiedy rak zaatakował nie tylko kości, ale i płuca. Mieliśmy czas, by się do tej chwili przygotować i zrobiliśmy to najlepiej jak umieliśmy.
Bardzo dobrze pamiętam ostatnie Boże Narodzenie, ostatni poświąteczny, rodzinny wypad w Beskidy. Mama była już bardzo słaba, a widok jej cierpienia sprawiał, że trzeba było podejmować walkę, by powstrzymać łzy. Nie zawsze się udawało. Ale też wiele mówiliśmy sobie o wzajemnej miłości. I był to czas niezwykle piękny i cenny.
Gdy 15 stycznia trafiła do szpitala, było już bardzo źle, ale wierzyliśmy, że mamy jeszcze przynajmniej kilka tygodni, a może i miesięcy. Nie mieliśmy. Mama zmarła nad ranem 21 stycznia. Mieliśmy to szczęście, że całą rodziną byliśmy tej nocy z nią, w szpitalnym pokoju.
Odeszła i zabrała część mnie
To była chyba najtrudniejsza i najbardziej okupiona cierpieniem łaska, jaką dotąd otrzymałem. Ale jednak łaska. I chociaż do dziś wszystko we mnie drży na wspomnienie tamtej nocy, to dziękuję Bogu za to, że mogliśmy być wtedy razem.
Później przyszedł czas żałoby. Wydaje się, że kiedy choroba idzie w stronę śmierci i diagnoza nie zostawia wątpliwości, to można się do tego czasu przygotować. Nieprawda. Wszelkie przygotowania są niczym wobec śmierci.
I chociaż trzeba te przygotowania podjąć, to śmierć zawsze przychodzi w złym momencie dla tych, którzy doświadczają rozstania. Wcześniej zajmowałeś się odchodzącą osobą, starałeś się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Teraz jej nie ma, jest natomiast ogromna wyrwa w twoim życiu.
I nie ma się co oszukiwać. Jeśli dwoje ludzi łączy relacja miłości – małżeńskiej, rodzicielskiej czy jakiejkolwiek innej, to śmierć zabiera też część tożsamości tej drugiej, nieumierającej osoby.
Bo właśnie miłość jest tym, co upodabnia nas do Boga – sprawia, że między odrębnymi osobami zaczyna rodzić się jakiś rodzaj jedności. Nie jest to jedność doskonała, tak jak w Trójcy Świętej, bo i miłość ludzka doskonałą nie jest. A jednak jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga i właśnie w miłości to podobieństwo realizuje się najdobitniej.
Czytaj także: Dlaczego Bóg nie zlikwidował cierpienia, a Syna oddał na krzyż?
Dlaczego Bóg milczał?
Pamiętam z tego okresu przytłaczające doświadczenie milczenia Boga. Zadawałem Mu mnóstwo pytań o sens, o to, dlaczego w takim momencie, o skrajną z mojego punktu widzenia niesprawiedliwość, jaka dotknęła moją mamę. O sens tak wielkiego cierpienia.
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Bóg nigdy wcześniej nie był tak milczący. Pokłóciliśmy się wtedy wiele razy. Choć w zasadzie to nie były kłótnie, ale jednostronne wygarnianie Mu tego, co się stało.
Lewis napisał w „Smutku” takie słowa:
Nie grozi mi (tak myślę) utrata wiary w Boga. Prawdziwe niebezpieczeństwo polega na tym, że można zacząć wierzyć w tak straszne rzeczy o Nim. Nie obawiam się, że dojdę do wniosku „A więc Boga nie ma wcale”, lecz „A więc Bóg jest taki. Przestań się łudzić”.
Wściekły na Boga
Kiedy czytałem „Smutek” po raz pierwszy, na wiele lat przed własną żałobą, te słowa wydawały mi się przejawem słabości wiary Lewisa. Wracając do nich w chwili, gdy sam doświadczałem straty, mogłem się pod nimi śmiało podpisać.
I trzeba tu zrobić jasne rozróżnienie: nie miałem wątpliwości, że Bóg ma wobec nas plan zbawienia, że nie dopuszcza do niczego, co OSTATECZNIE prowadzi nas do dobra. Zarzut wobec Niego polegał na tym, że środki, jakich używa, by doprowadzić nas do celu, są absolutnie niesprawiedliwe. Byłem na Niego wściekły. Po prostu wściekły.
W tym czasie pojawiały się osoby, które – ze szczerego i dobrego serca – starały się mnie pocieszyć albo tłumaczyć to teologicznie: przecież Bóg sam pozwolił, by Jego Syn umarł na krzyżu. Problem w tym, że w tamtej sytuacji to nie pomagało.
Jestem po wieloletniej formacji we wspólnocie, po 5 latach studiów teologicznych i naprawdę wiem, że Jezus wziął na siebie nasze cierpienie. Problemem jest to, że między wiedzą, a namacalnym doświadczeniem cierpienia jest daleka droga i kiedy patrzysz na cierpienie kogoś, kogo kochasz, wtedy wiedza schodzi na drugi plan. Kiedy ten ktoś jest ci zabrany, jedynym adresatem pytań o sens tego wszystkiego jest Bóg.
Czytaj także: Duchowa pomoc w żałobie. Jak nie stracić z oczu chrześcijańskiej nadziei?
Żałoba i milcząca obecność
I chociaż wiesz, że On nie jest winien tej śmierci, to jednak w tyle głowy pozostaje pytanie – dlaczego akurat w tym przypadku nie dał łaski uzdrowienia? Jedynym, co realnie w tym czasie pomagało, nie były tzw. „dobre rady”, ale obecność i bliskość drugiej osoby. Z mojego punktu widzenia – zdecydowanie milcząca obecność.
Każdy przeżywa umieranie bliskiej osoby i czas po tej śmierci inaczej. To był mój czas smutku. Bez czarnych ubrań, natomiast pełny wewnętrznych przeżyć. Czas mierzenia się z tęsknotą i porządkowania uczuć, aż do momentu, gdy zostały ukojone na tyle, by uznać, że Bóg nie ponosi żadnej odpowiedzialności za tę śmierć.
Co więcej – nieustannie w tych trudnych chwilach nam towarzyszył. Właśnie milczącą obecnością, której oczekiwałem od innych. Paradoks polegał na tym, że tylko od Niego domagałem się odpowiedzi.
Światło Zmartwychwstałego i koniec żałoby
I chociaż nie przyszła odpowiedź na moje zarzuty, to z czasem Bóg dał kilka wyraźnych sygnałów, że u mamy wszystko dobrze. Subtelnych, nie nachalnych. Ale bardzo wyrazistych. Jednym z nich jest mój syn, który narodził się rok po śmierci mamy. Ale to już inna historia.
Moja żałoba skończyła się po kilku miesiącach – w Wielkanoc 2015 r., kiedy razem z żoną zapaliliśmy od paschału znicz i pojechaliśmy w środku tej jedynej nocy w roku na cmentarz, by nad grobem mamy ogłosić, że Jezus Chrystus zmartwychwstał.
To był moment, w którym złość na Boga minęła. Po prostu.
Tak rozumiem wieczność
Z perspektywy czasu widzę jedno – jesteśmy utkani z miłości Boga i nasze życie przeplatają w wielu miejscach nici życia innych osób. Ich śmierć jest bolesnym wyrwaniem fragmentu płótna naszego życia. Chociaż tę wyrwę można z czasem załatać, to wciąż pozostaje wyrwą. Załataną, owszem, ale daleką od oryginalnego piękna.
Bo miłość ma to do siebie, że nie można braku konkretnej osoby zastąpić inną. Każdy jest wyjątkowy. Tę dziurę może utkać na nowo jedynie Bóg, który przywróci utracony fragment i uczyni płótno naszego życia jeszcze pełniejszym.
Chyba tak rozumiem wieczność – jako czas, w którym Bóg przywraca nas do relacji z tymi, których kochaliśmy i umieszcza to w relacji miłości Trójcy Świętej, dzięki czemu nasza niedoskonała miłość przezwycięża nasze ograniczenia. Dla mnie to ma sens. Tego nie bylibyśmy w stanie osiągnąć tutaj, własnymi siłami.
...
Jak najbardziej realne przezycia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:13, 04 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Czy Ty też boisz się śmierci?
Marcin Gomułka | 04/11/2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Początek listopada nieodzownie łączy się z pytaniami dotyczącymi ludzkiego przemijania. Zadajemy je sobie, czy wypieramy ze świadomości?
Paraliżujący strach przed śmiercią
Bywało, że bardzo bałem się śmierci. Z perspektywy czasu, wydaje się, że to naturalne dla ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne z jednej strony lub boją się potępienia ze względu na ich doczesne życie z drugiej. Byłem (jestem!) wątpiącym grzesznikiem, więc siłą rzeczy przez większość życia, gdzie się nie obejrzałem, miałem przed oczyma plakietki z napisem: „grozi piekłem”.
Izolacja, nieumiejętność budowania relacji, uzależnienia, niskie poczucie własnej wartości nigdy nie pomagały mi w zakończeniu tego „festiwalu oskarżeń”. Odwlekanie decyzji o nawróceniu potęgowało napięcie w już i tak „niesamowicie trudnym” życiu Piotrusia Pana. Strach przed śmiercią paraliżował: „A co, jeśli to dziś?”, „Powinienem był iść do spowiedzi!”.
Cóż, na całe szczęście Bóg w jedynie sobie wiadomym i najbardziej odpowiednim czasie dotarł do mojego serca ze Słowem: „Nie chcę Twojej śmierci, chcę żebyś się nawrócił i miał życie!” (Ez 33, 11).
Najważniejszy dzień w życiu
Moja noc przedślubna. Usłyszane słowa, które dzisiaj nadal są bardzo mocną pieczęcią w mojej pamięci: „Ale wiesz, że to nie jest najważniejszy dzień w Twoim życiu?”. Konsternacja, która trwa jakieś pół sekundy. Odpowiedź: „Wiem”. Bogu dziękuję za łaskę wiary w to, że nawet ślub z kobietą moich marzeń, to jeden z najpiękniejszych, ale tylko przystanek na drodze do nieba.
Czytaj także: Czy i jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?
Często zadaję ludziom pytanie, czy wiedzą o tym, że dzień śmierci to najważniejszy dzień w naszym życiu. Bo jeśli chrześcijanin twierdzi, że tak nie jest, to czas najwyższy, by zacząć pytać własnego serca: „dlaczego?”.
„Jeszcze nie teraz”, „na starość”, „jak się dorobię” – ile ludzi, tyle motywacji, do odpuszczenia walki o naszą teraźniejszość, czyli – ni mniej, ni więcej – świętość. Tylko dlatego, że życie wieczne kojarzymy wyłącznie ze swego rodzaju wynagrodzeniem za nasze ziemskie starania. Tymczasem jedynym znanym mi sposobem wiary w „pokonanie śmierci” jest nieustanne oczekiwanie przyjścia Pana – w Słowie, w Eucharystii, w drugim człowieku.
Czy boisz się śmierci?
Początek listopada nieodzownie łączy się z pytaniami dotyczącymi ludzkiego przemijania. „Czy boisz się śmierci?” – pytanie o takiej treści usłyszałem ostatnio z ust nastolatki i choć było zaskakujące ze względu na wiek pytającej, to nie miałem wątpliwości, co odpowiedzieć.
(J 14,1-2) Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele.
Lęk przed śmiercią jest naturalny – boimy się bólu, rozłąki z bliskimi, braku „biletu do raju”. Powyższe słowa Jezusa to jednak klucz do zrozumienia chrześcijańskiego pokoju serca w związku z utratą ziemskiego życia. Wszak będąc mężem i ojcem mógłbym nie ustawać w zadawaniu pytań w stylu: „Co się stanie z moją żoną i dziećmi?!”.
Parafrazując powyższy fragment Janowej Ewangelii, Jezus mówi do każdego z nas: „Boisz się śmierci? Zachowaj spokój i zaufaj Ojcu”. Bóg i Jego obietnica jest większa od naszych braków w miłości – głównego powodu naszego lęku przed tym, co nieuniknione.
Warto w tym listopadowym czasie zastanowić się nad tym, jak – jako chrześcijanin – podchodzę do własnej śmierci. I zadać sobie to pytanie, być może po raz pierwszy w życiu: czy uważam ostatni dzień mojej ziemskiej wędrówki za najważniejszy w życiu?
...
Cos takiego przezylem wiec wiem ze nie boli. Raczej przestaje bolec. To jest ogarniajaca czlowieka lekkosc jakby tracil wage. Czego niby sie bac?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 10:36, 13 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Żałoba. Jak wspierać bliskich?
Zuzanna Górska-Kanabus | 13/11/2017
Shutterstock
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Śmierć bliskiej osoby znajduje się na szczycie listy najbardziej stresujących wydarzeń w życiu. Jak wspierać tych, którzy doświadczają tych trudnych emocji?
Śmierć bliskich – najtrudniejsze wydarzenie
Śmierć bliskiej osoby znajduje się na szczycie listy najbardziej stresujących wydarzeń w życiu. Doświadczenie straty wraz ze świadomością, że tu na ziemi spotkanie nie jest już możliwe, wyzwala liczne i silne emocje – tęsknotę, żal, smutek, gniew, lęk, niepokój. Uświadamia też kruchość życia i śmiertelność, o której na co dzień się nie myśli. To wszystko prowadzi do ogólnego rozbicia emocjonalnego i konieczności zorganizowania swojego życia na nowo, już bez osoby, która odeszła.
Oswojenie się z nową rzeczywistością wymaga czasu i przeżycia żałoby, którą Elisabeth Kubler-Ross podzieliła na pięć etapów:
zaprzeczenie i szok,
dezorganizacja zachowania,
bunt,
smutek i depresja,
akceptacja i pogodzenie się ze stratą.
Czytaj także: Żałoba. Jakich słów pocieszenia unikać
Wsparcie na każdym etapie żałoby
Faza szoku i zaprzeczenia następuje po dowiedzeniu się, że ktoś bliski nie żyje. Na tym etapie, często pojawia się poczucie odrealnienia, niedowierzanie, że to dzieje się naprawdę. Osoba, przeżywająca stratę, może działać jak automat. Zachowywać się tak, jakby ta sytuacja jej nie dotknęła. Może też sprawiać wrażenie otępiałej, nieobecnej.
Co możesz zrobić: Możesz wspierać osobę w żałobie przy załatwianiu formalności lub zadbać, aby miała co jeść (zrobić jej zakupy, ugotować obiad). Najważniejsze jest jednak to, abyś jej nie oceniał za brak wrażliwości. Emocje pojawiają się później.
Czytaj także: Śmierć dziecka – czy to może mieć jakiś sens?
Następna pojawia się dezorganizacja zachowania. Emocje smutku, żalu, tęsknoty zaczynają dochodzić do głosu i powodują, że czasem trudno osobie przeżywającej żałobę sprostać codziennym obowiązkom. Jej myśli i emocje są skoncentrowane na osobie zmarłej. Może doświadczać poczucia winy lub krzywdy, a także izolować się od innych.
Co możesz zrobić: Po prostu bądź i słuchaj. Taka osoba potrzebuje przeżyć swoje emocje, opowiedzieć o nich, zostać wysłuchaną i zrozumianą. Tak naprawdę często wystarczy Twoja życzliwa obecność. Nie pocieszaj na siłę, ani nie próbuj jej rozweselać. Towarzyszenie to największy dar, jaki możesz dać.
Kolejnym etapem jest bunt. Osoba przeżywająca stratę bliskiej osoby zaczyna doświadczać różnych rodzajów złości, którą ukierunkowuje na Boga, los, a nawet na osobę zmarłą. Może ją też kierować na siebie. Złości może towarzyszyć zazdrość o szczęście innych osób, a nawet zawiść.
Co możesz zrobić: Nie wchodź w polemiki. Osoba na etapie buntu nie będzie skłonna do dyskusji. Możesz za to stawiać granice z miłością, pokazując jej momenty, gdy zapędza się w swojej złości. Możesz też próbować delikatnie zmienić jej perspektywę np. pokazując, że warto docenić czas, który miała ze zmarłym, a nie koncentrować się na tym, co straciła. Pamiętaj jednak, że próby zmiany perspektywy mogą spowodować, że złość zostanie ukierunkowana na Ciebie. Na tyle, na ile umiesz, nie bierz tego do siebie.
Czytaj także: I że Cię nie opuszczę aż do śmierci – ciąg dalszy historii Emily Meyers
Po złości, pojawia się smutek i depresja. Osoba, przeżywająca żałobę, jest pogrążona w żalu i smutku – nic jej nie cieszy. Zaniedbuje siebie i relacje z innymi. Przyszłość widzi w czarnych barwach. Ponownie, jak w przypadku dezorganizacji zachowania, pojawia się uczucie zmęczenia i wyczerpania. Taka osoba może czuć się niezrozumiana i opuszczona przez innych.
Co możesz zrobić: Unikaj stwierdzeń w stylu ogarnij się, ile można przeżywać żałobę. Najlepszą rzeczą, którą możesz zrobić, to okazać akceptację, zrozumienie i miłość takiej osobie. Po prostu z nią być. Jest to bardzo trudne, ale często okazuje się pomocne w poradzeniu sobie ze smutkiem i depresją.
Na koniec pojawia się akceptacja i pogodzenie się ze stratą. To jak wyjście z tunelu. Osoba przeżyła stratę i jest gotowa wrócić do życia towarzyskiego, rodzinnego i zawodowego. Ma w sobie również gotowość do budowania swojego życia na nowo już bez bliskiego, który odszedł. Dlatego też często podejmuje ona nowe role i zadania.
Co możesz zrobić: Uciesz się, że bliska Ci osoba przeżyła stratę. Nie wracaj w rozmowach do jej zachowania na wcześniejszych etapach radzenia sobie z żałobą. Bądź przy niej i wspieraj ją w budowaniu życia na nowo.
...
Nie ma lepszego wsparcia niz swiadomosc ze Bóg wie lepiej.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:39, 13 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Kościół i samobójcy
ks. Artur Stopka | 13/11/2017
Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Samobójstwo jest zawsze aktem drastycznym, który zwraca uwagę nie tylko na tego, kto je popełnia, ale również na jego ostatni przekaz. Niektórzy targnięcie na własne życie uważają za równoznaczne z wiecznym potępieniem. Są też tacy, którzy uznają je za akt odwagi, a czasami nawet bohaterstwo. Co na ten temat mówi Kościół katolicki?
Długo panowało wśród wierzących chrześcijan przekonanie, że samobójcy nie powinni mieć kościelnego pogrzebu, winni być chowani w niepoświęconej ziemi, najlepiej gdzieś pod płotem cmentarza. Wszak odbierając sobie życie, popełnili grzech śmiertelny, więc nie mają co liczyć na zbawienie.
...
BO WTEDY JESZCZE CHODZILO O POGANSKA EUTANAZJE! Nie traktujmy tak jakby to bylo wspolczesnie. Starozytnosc uwazala za normalne ze czlowiek sam decyduje kiedy umrzec. DLATEGO CHRZESCIJANIE OSTRO TO TEPILI I SLUSZNIE! Nie chodzilo o chorych psychicznie tylko pogan!
Jednak zanim jeszcze nauka wypowiedziała się na temat stanu, w jakim ludzie dopuszczają się targnięcia na swoje życie, znaleźli się w Kościele ludzie, którzy nie byli przekonani o tym, że samobójcy automatycznie i na sto procent lądują w piekle. Na przykład św. Jan Maria Vianney, słynny proboszcz z Ars żyjący w XIX w., gdy pewien człowiek rzucił się z mostu do rzeki, tak pocieszał jego zapłakaną żonę: „Między mostem a wodą miał jeszcze dość czasu, aby prosić o Boże miłosierdzie”.
Samobójstwo Sokratesa
...
???????!!!!!! KIEDY?
Teolog i socjolog ks. Andrzej Zwoliński w książce „Samobójstwo jako problem osobisty i publiczny” przypomina historię samobójstwa Sokratesa. Przed wypiciem trucizny poprosił on przyjaciela, aby w jego imieniu spłacił dług (dokładnie chodziło o koguta). Komentując tę opowieść, ks. Zwoliński wskazuje, że w swej prośbie filozof zawarł prostą prawdę: wszystko jest ważne dla umierającego. Zostawia testament, aby uregulować swe niedokończone sprawy i działania.
!!!!???
NIEPRAWDA! SOKRATES TO BYL MORD SADOWY!!! NIE ROZPOWSZECHNIAJCIE FALSZU O SAMOBOJSTWIE! SKAZALI GO NA SMIERC! NIESWIADOMY LUD NIE ZNAJACY HISTORII ZACZNIE BREDZIC O SAMOBOJSTWIE SOKRATESA! JESZCZE TEGO BRAKUJE!
A wiec uwaga SKAZALI GO NA WYPICIE TRUCIZNY! Znacie pseudosady czyli bandytow w togach np. w Katalonii. To byl taki ,,wyrok".
Samobójca często kreśli ostatnie słowa w formie listu czy haseł, które mają wyjaśnić jego działanie, niekiedy usprawiedliwić. Zawsze takie słowa dla tych, którzy pozostali, są ważne, bo są świadectwem ostatnich myśli umierającego – zauważa.
W tym kontekście samobójstwo jest czasami wybieraną przez niektórych ludzi drogą, aby zwrócić się do innych z ważnym przesłaniem, które bez tak drastycznego aktu pozostałoby niedostrzeżone lub przemilczane. Pojawia się jednak pytanie o moralny aspekt takiego aktu.
...
Nie wolno sie np. podpalac.
Katechizm o samobójstwie
Katechizm Kościoła katolickiego kwestią samobójstwa zajmuje się w artykule poświęconym piątemu przykazaniu Dekalogu – „Nie zabijaj”. Przypomina, że nie jesteśmy właścicielami życia, które Bóg nam powierzył. „Nie rozporządzamy nim” – stwierdza stanowczo.
Odrzuca też zdecydowanie pogląd, że „Targnięcie się na własne życie leży w ludzkiej naturze”, który można znaleźć np. w popularnej książce Paulo Coelho „Weronika postanawia umrzeć”.
Jest dokładnie odwrotnie. „Samobójstwo zaprzecza naturalnemu dążeniu istoty ludzkiej do zachowania i przedłużenia swojego życia”. Co więcej, jest głęboko sprzeczne z właściwie pojmowaną miłością siebie, o której mówi przykazanie wskazane przez Jezusa jako najważniejsze zaraz po przykazaniu miłości Boga. Jest także naruszeniem przykazania miłości bliźniego, „ponieważ w sposób nieuzasadniony zrywa więzy solidarności ze społecznością rodzinną, narodową i ludzką, wobec których mamy zobowiązania”. Przede wszystkim jednak samobójstwo jest sprzeciwem wobec miłości Boga żywego.
Czytaj także: Zabija więcej osób niż wojny czy kataklizmy. Z roku na rok ofiar przybywa
Samobójstwo zdecydowanie złe
Święty Jan Paweł II w encyklice „Evagelium vitae” traktującej „o wartości i nienaruszalności życia ludzkiego” nie tylko uznał samobójstwo za zawsze moralnie niedopuszczalne w takiej samej mierze, jak zabójstwo, ale przypomniał, iż Tradycja Kościoła niezmiennie je odrzucała jako czyn zdecydowanie zły (odesłał do dzieł św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu).
Tej obiektywnie negatywnej oceny samobójstwa nie zmieniają według papieża uwarunkowania psychologiczne, kulturowe i społeczne, które mogą skłonić człowieka do jego popełnienia, choć mogą one łagodzić lub wyeliminować „odpowiedzialność subiektywną”. Katechizm dodaje, że mogą ją zmniejszyć ciężkie zaburzenia psychiczne, strach lub poważna obawa przed próbą, cierpieniem lub torturami.
Czytaj także: Michael Patrick Kelly: dlaczego nie popełniłem samobójstwa [wywiad]
Samobójstwo – bohaterstwo czy ucieczka?
Od czasów starożytnych aż do dziś można spotkać poza chrześcijaństwem opinie, że samobójstwo jest nie tylko czymś godziwym i dopuszczalnym, ale nawet traktowanie go jako przejawu odwagi i bohaterstwa. Tego typu poglądy były w Kościele bardzo ostro odrzucane.
Wybitny polski teolog, filozof i pedagog o. Jacek Woroniecki OP, w drugim tomie „Katolickiej etyki wychowawczej”, nie przebierał w słowach:
Ludzie są nieraz skłonni widzieć w samobójstwie bohaterstwo i dowód wielkiego męstwa. Rzeczywiście, aby zadać sobie śmierć, potrzeba pewnej dozy panowania nad sobą, nad strachem przed tym, co czeka po śmierci, nad odrazą do bólu. Ale motywem każdego samobójstwa jest zawsze ucieczka przed czymś, czego się człowiek obawia bardziej niż zadania sobie śmierci. Z konieczności należy więc dojść do wniosku, że jest ono w istocie zawsze raczej aktem tchórzostwa i małoduszności, przy pewnych pozorach męstwa i odwagi”.
Moralista z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego, ks. Antoni Bartoszek tłumaczył kiedyś, że samobójstwo nie jest przejawem odwagi, lecz zawsze jest aktem desperacji. Przejawem tego, że człowiek nie widzi innego wyjścia w swoim życiu.
To może wynikać z lęku przed odpowiedzialnością albo ze strachu przed okolicznościami, w jakich człowiek się znalazł – wyjaśnił.
Czytaj także: Ponad 100 samobójstw rocznie. Dlaczego młodzi ludzie odbierają sobie życie?
..
Jest to oczywiscie tchorzostwo lub choroba psychiczna. Hitler czy Judasz byli odwazni? Bzdura kompletna. Narobic zła i sie zabic jak po ciebie ida... Ale ,,bohaterstwo".
Nadzieja zbawienia dla samobójców
Rozwój psychologii sprawił, że w podejściu Kościoła do samobójstwa nastąpiło przesunięcie akcentów. O ile dawniej koncentrowano się przede wszystkim na złamaniu piątego przykazania Bożego, o tyle aktualnie bierze się pod uwagę, że liczne czynniki, które popychają człowieka do zamachu na własne życie, sprawiają, iż rodzą się wątpliwości, czy faktycznie w tym momencie działał w pełni świadomie.
Konsekwencją tej zmiany podejścia jest nie tylko odprawianie pogrzebów samobójców i chowanie ich w poświęconej ziemi.
..
Tylko ty chorych! Nie tych od eutanazji!
Katechizm wskazuje:
Nie powinno się tracić nadziei dotyczącej wiecznego zbawienia osób, które odebrały sobie życie. Bóg, w sobie wiadomy sposób, może dać im możliwość zbawiennego żalu. Kościół modli się za ludzi, którzy odebrali sobie życie.
To logiczne i zrozumiałe, ponieważ – jak stwierdził papież Franciszek dokładnie w dniu drugiej rocznicy wyboru na Stolicę Piotrową – „nie ma żadnego grzechu, którego Bóg nie może przebaczyć”.
...
Tym bardziej ze mamy tyle bestii chocby aborcyjnych. Wobec ogromu bestialstwa ludzkiego wysylanie chorych psychicznie do piekla jest absurdem.
Ale sie mylilem piszac! Szatan szalal!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:58, 25 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Niebo to jest radość i euforia! [sobotnia Ewangelia przy kawie]
Katarzyna Szkarpetowska i Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB | 25/11/2017
Shutterstock
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Osobiście odkryłem, że życie ze świadomością przemijania bardzo mocno uczy pokory i empatii. Człowiek szybko zaczyna realistycznie oceniać swoje możliwości i dostrzegać troski oraz problemy drugiego człowieka.
K
atarzyna Szkarpetowska: Jaką ma Ksiądz intuicję na temat tego, jak będzie wyglądało życie po śmierci? Jak Ksiądz sobie wyobraża „bycie uczestnikiem zmartwychwstania”?
Ks. Przemek KAWA Kawecki SDB: Pamiętam, że jako dziecko i młody chłopak nie byłem zbytnio przekonany, czy chcę spędzić całą wieczność na śpiewaniu rachitycznego alleluja, a tak kojarzyło mi się niebo. Mając w uszach alleluja z niedzielnej mszy, była to wręcz wizja katastroficzna i przerażająca (śmiech). Dopiero kiedy zacząłem modlić się uwielbieniem, odkryłem piękno perspektywy, jaką maluje nam choćby księga Apokalipsy. Niebo to radość, euforia, chwała! To piękna przyszłość. Innej opcji nie zakładam.
Ewangelia, którą dzisiaj rozważamy, zapewnia nas, że „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych”. Zapewnienie to jedno, a lęk przed śmiercią to drugie. Ksiądz boi się śmierci?
Odkąd towarzyszyłem przy śmierci mojemu ojcu, przestałem bać się śmierci. Boję się natomiast, chyba jak każdy, cierpienia. Dlatego modlę się o łaskę dobrej, spokojnej śmierci. Optymalnie, gdyby dokonało się to około setnego roku mojego życia, najlepiej w moim własnym łóżku albo mazurskim lesie (śmiech). Patrząc na cierpienie mojego ojca, wywołane chorobą nowotworową, myślałem tylko o jednym – że po drugiej stronie czeka na niego dobry Bóg, który otrze każdą łzę. Teraz żyję nadzieją, że kiedyś, wolni od zepsucia śmierci, spotkamy się nowi, piękni, czyści w niebieskim Jeruzalem.
Czytaj także: Bóg lubi modlitewnych narwańców [sobotnia Ewangelia przy kawie]
Śmierć nie jest „swoja”, jest „obca”. Nasz lęk przed nią to tak naprawdę lęk przed nieznanym. Co w śmierci może nas przerażać, a co mimo wszystko nie powinno? Lęk przed czym, z chrześcijańskiego punktu widzenia, jest irracjonalny?
Lider legendy polskiego punkrocka, Tomek Budzyński, powiedział kiedyś w tym temacie kapitalną myśl: „Trzeba żyć ze śmiercią na ramieniu każdego dnia. Paradoksalnie współczesna kultura, która jest «kulturą śmierci», w ogóle o niej nie mówi. Śmierć i cierpienie przychodzą nam z pomocą, bo człowiek może się w końcu opamiętać i nawrócić”. Tych kilka zdań dało mi kiedyś bardzo do myślenia i wiem, że choć są mocne, i może nawet dla wielu skandaliczne, to jednak bardzo prawdziwe.
Osobiście odkryłem, że życie ze świadomością przemijania bardzo mocno uczy pokory i empatii. Człowiek szybko zaczyna realistycznie oceniać swoje możliwości i dostrzegać troski oraz problemy drugiego człowieka. A jaki lęk jest irracjonalny z chrześcijańskiego punktu widzenia? Przekonanie, że nasze życie dobiega końca dwa metry pod ziemią.
Zdarza nam się mówić, że chcielibyśmy być przy swojej śmierci nieobecni, ale – jak wiemy – jest to niemożliwe, swoją śmierć, jak mówił ks. Jan Kaczkowski, trzeba przeżyć, najlepiej godnie i z klasą. O co warto zadbać już teraz, żebyśmy w momencie śmierci nie musieli wstydzić się za samych siebie?
Święty Jan Bosko proponował w swoich dziełach wychowawczych tzw. ćwiczenie dobrej śmierci. Młodzież miała przeżyć jeden dzień w miesiącu w taki sposób, jakby był to ich ostatni dzień życia. Oprócz solidnie przeżytej spowiedzi, św. Jan Bosko zachęcał młodych, aby zadbali o relacje z bliskimi, pisząc do nich list; aby uporządkowali swoje rzeczy, wprowadzili porządek w codzienne życie. W ten prosty sposób święty wychowawca uczył ich pięknie żyć i pięknie umierać. Nie dziwi zatem fakt, że np. w 1942 roku kapelan więzienia w Dreźnie, który widział ponad tysiąc trzysta egzekucji, po zgładzeniu pięciu salezjańskich wychowanków z Poznania zapisał, że tego dnia spotkał młodych, świętych ludzi z Polski. Poruszyła go postawa tych chłopaków, którzy pełni pokoju poszli na śmierć jak na spacer. Jak na spotkanie z kimś bliskim.
Kim dla siebie będziemy tam, po tej drugiej stronie? Czy nasze ziemskie relacje, więzi, które teraz budujemy, TAM będą miały znaczenie?
Choć pozostaje to wielką tajemnicą, to wiele jest takich fragmentów w Ewangelii, które mówią o tym, że relacje, które teraz tworzymy, w istotny sposób mogą wpłynąć na nasze życie po śmierci. Warto zatem czytać Ewangelię, zapoznawać się z przesłaniem treści, które są w niej zawarte i uwzględniać je w swoich ziemskich kalkulacjach.
...
Nie dac sie powiedziec ,,jak" tam bedzie... BO NIE MA USTALONEGO PLANU!!! TO JEST WOLNOSC! Gdyby Bóg ,,zorganizowal" wam TO BY NIE BYLO WASZE! Zatem na pytanie jak tam jest. Odpowiedz brzmi TAK JAK SOBIE PRZYGOTUJECIE!!! Zauwazcie ze w piekle to samo!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:56, 02 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Kultura
Wiesław Gołas trafił do szpitala. "Koledzy mi umierają"
Wiesław Gołas trafił do szpitala. "Koledzy mi umierają"
Dzisiaj, 2 stycznia (15:45)
Wiesław Gołas kilka lat temu przeszedł zawał. Od tego czasu musi na siebie bardzo uważać. Kilka dni temu trafił do szpitala - poddał się serii badań. Wiesław Gołas niedawno skończył 87 lat.
Aktor Wiesław Gołas
/Jakub Kamiński /PAP
Tuż po swoich urodzinach Wiesław Gołas gorzej się poczuł i trafił do szpitala. Miałem serię bardzo uciążliwych badań, ale już wróciłem do domu. Na razie rokowania są optymistyczne - mówi "Dobremu Tygodniowi" aktor.
Gwiazdor choruje na serce już od kilku lat. W 2008 roku przeszedł poważny zawał i odtąd musi się oszczędzać. Regularnie przyjmuje leki. Ale - niestety - to nie są jedyne kłopoty zdrowotne 87-letniego Gołasa. Latem przeszedł operację żylaków i do dziś - jak przyznaje - ma problemy z chodzeniem. Zabieg nie był specjalnie bolesny, ale teraz za daleko nie mogę iść - żalił się tygodnikowi pan Wiesław.
>>>CZY BÓL W KLATCE PIERSIOWEJ OZNACZA ZAWAŁ?<<<
Jak przyznaje, bardzo rzadko opuszcza domowe zacisze. Najlepiej czuje się w swoim fotelu. Troskliwą opieką otacza go ukochana żona, Maria. Na każde zawołanie jest także córka Agnieszka.
Aktor Wiesław Gołas
/ Tomasz Gzell /PAP
Choć artysta fizycznie czuje się już lepiej, wciąż nie jest w najlepszej formie psychicznej. Koledzy mi odchodzą, umierają, za dużo tych smutków dookoła - żali się "Dobremu Tygodniowi".
Mocno przeżył śmierć 10 lat od siebie młodszego Wojciecha Młynarskiego w marcu 2017 roku. We wrześniu natomiast żegnał na Powązkach innego przyjaciela, Wiesława Michnikowskiego.
Dobry Tydzień/ Interia
...
Koledzy odchodza bo cel zyvia jest TAM nie tu! Na szczescie paruzja blisko.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:57, 09 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
Wyobraziłam sobie mój pogrzeb. To uratowało mi życie!
Małgorzata Rybak | 09/01/2018
Jerry Kiesewetter/Unsplash | CC0
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Napisano już wiele tekstów o noworocznych postanowieniach albo ich braku, o energii, jaką niosą ze sobą czyste kartki kalendarza, a także o braku magicznych wytrychów, które przerobią stare nawyki na nowe ścieżki. Ja chciałabym się podzielić z Wami jedną rzeczą, którą zrobiłam na początku stycznia zeszłego roku. Nie wiedziałam, że tak dobrze przygotuje mnie na ogrom zmian: i tych szalenie trudnych, i tych pozytywnych, jakie wydarzyły się w moim życiu.
Poszłam na swój pogrzeb
Z
robiłam coś, o czym wspominał niedawno w swoim tekście Maciek Gnyszka – wybrałam się na swój własny pogrzeb. Wzięłam bardzo na serio propozycję takiego ćwiczenia z książki znanej mi od dłuższego czasu (7 nawyków skutecznego działania Stephena Coveya).
Wyobraziłam sobie, że przychodzę na swoje własne ostatnie pożegnanie, odbywające się trzy lata później. W pierwszym tygodniu stycznia każdego dnia pisałam do siebie, co chciałabym usłyszeć na swój temat od jednej ważnej osoby. Pojawił się oczywiście mąż, każde z naszych dzieci, ówcześni współpracownicy, przyjaciele – i ja sama.
Uświadomiłam sobie wiele rzeczy. Po pierwsze, że istnieje rozbieżność pomiędzy tym, jak działam teraz i jak chciałabym działać. Że moje zachowania tworzą określoną spuściznę i mają ogromny wpływ na życie innych. Mogą jego jakość znacznie podnosić, ale także ją pogarszać. Mogę wspierać i budować, a także ranić i niszczyć. Wszystko, co robię, ma znaczenie i nie ma spraw neutralnych, które nie dotykają systemu naczyń połączonych, jakim jesteśmy, będąc w bliskich relacjach.
Czytaj także: A jak wyglądałoby Twoje życie, gdyby Pan Bóg podarował Ci drugą szansę?
Blisko potrzeb najbliższych mi osób
Zbawiennym okazało się niepodjęcie styczniowego zrywu, którego rozrzut sięgałby pewnie odchudzania i wynalezienia rakiety wchodzącej w nadświetlną z jednej strony, a z drugiej – opracowania strategii sprzątania domu lub lepszego zarządzania czasem. Zamiast tego udało mi się stanąć bardzo blisko potrzeb ludzi, bez których moje życie nie miałoby sensu. I przez ich pryzmat spojrzeć na siebie samą.
Było to doświadczenie niezwykłe. Postawiło mnie przed pytaniem o cel mojego życia. Łatwiej go sformułować, gdy skonfrontujemy się, choćby w wyobraźni, z jego końcem. Covey używa przepięknej metafory wchodzenia po drabinie: można całe życie pokonywać kolejne stopnie, ćwiczyć umiejętności i realizować zamierzenia. Jednakże jak strasznie byłoby odkryć, że cała energia poszła na wspinanie się po drabinie przystawionej do niewłaściwej ściany.
Zapytanie siebie o to, jak chcielibyśmy, by wyglądało nasze życie we wspomnieniach naszych najbliższych i nas samych, gdy nas już zabraknie, pozwala zrewidować, czy dobrze zidentyfikowaliśmy swoją ścianę do wspinaczki.
Czytaj także: W nowym roku postanawiam… kochać siebie!
Chronić wartości
Ćwiczenie odkryło przede mną zresztą więcej, niż myślałam. Pokazało, że kieruje mną imperatyw, by nigdy nikogo nie zawieść – a więc próbuję dokonać rzeczy niemożliwej. Dzięki temu zaczęłam tworzyć w sobie przestrzeń na niezadowolenie innych ludzi i ich trudne emocje, po to, by mieć większą wolność świadomego wyboru osób, którym zawodu nie chciałabym naprawdę sprawić. Na mapie mojego życia pojawiły się wyraźne granice, które chronią najcenniejsze wartości i najdroższych ludzi.
Bez pytania o to, co jest celem twojego życia, nie da się sensownie planować, wyznaczać ścieżek rozwoju i podejmować postanowień. Kruchość życia, jakiej doświadczyłam w tamtym pamiętnym pierwszym tygodniu stycznia, przewartościowała po kolei wszystko. Pytam siebie od tamtego czasu, w jaki sposób to, co robię czy podejmuję dzisiaj, pomaga mi dotrzeć tam, gdzie jestem ja z przyszłości. Czy to, co robię teraz, przybliża mnie do moich życiowych celów.
Z mojego telefonu odinstalowałam Facebooka, by nie marnować czasu. Zamiast pytać siebie o to, ile dzisiaj chcę zrobić, pytam siebie także o to, jak chciałabym być dla innych. Aby to, co robię, służyło najważniejszym relacjom, a nie unieważniało obecność innych z powodu ilości podjętych zobowiązań.
A gdy nadeszła godzina próby i rozsypały się projekty i relacje, którym poświęciłam szmat czasu i serca, noga za nogą mogłam iść przez piekło wokół mnie w stronę latarni, jaką było tamte styczniowe odkrycie kluczowych ludzi, celów i wartości. Mój pogrzeb uratował moje życie.
...
Memento mori to juz stare haslo... Sluzylo ono wlasnie temu aby spojszec na cale swoje zycie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:14, 04 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
STYL ŻYCIA
Tych 7 rzeczy nie zapomnij powiedzieć bliskim przed śmiercią!
Redakcja | 04/03/2018
Kristin Duvall | Stocksy United
Udostępnij 0 Komentuj 0
Na długo nim ostatnie słowa będą potrzebne, podajemy wspaniały sposób na upewnienie się, że niczego nie żałujesz.
„Ostatni list” – wdzięczność i miłość
Nikt nie lubi myśleć o śmierci, czy to swojej własnej, czy ukochanej osoby. Ale częścią żałoby może być radość i wdzięczność z powodu tego, że znaliśmy wspaniałą osobę lub mieliśmy wspaniałe życie. Dlatego doktor Stanfordu, VJ Periyakoil, która specjalizuje się w wielokulturowych studiach nad starzeniem i geriatrii, stworzyła Projekt „List Przyjaciół i Rodziny Stanforda” – żeby pomóc nam pozbyć się wszystkich potencjalnych żali i zamiast tego pobudzić nas do wdzięczności i miłości.
W zeszłym roku Periyakoi i jej zespół stworzyli w ośmiu językach darmowy szablon „ostatniego listu”, który każdy może wykorzystać, aby wyrazić uznanie, przebaczenie i wdzięczność wobec swojej rodziny i przyjaciół, zanim umrą.
Wzór zawiera siedem, jak nazywa je Periyakoil, „zadań weryfikujących życie”.
Zadania „weryfikujące życie”
Zadanie 1: Podziękuj ważnym w twoim życiu osobom.
Zadanie 2: Przypomnij sobie wspaniałe momenty ze swojego życia.
Zadanie 3: Przeproś tych, których kochasz, jeżeli ich zraniłeś.
Zadanie 4: Przebacz tym, których kochasz, jeśli oni zranili ciebie.
Zadanie 5: Wyraź swoją wdzięczność za wszelką miłość i troskę, którą otrzymałeś.
Zadanie 6: Powiedz swoim przyjaciołom i rodzinie jak bardzo ich kochasz.
Zadanie 7: Poświęć chwilę, by się pożegnać.
Czytaj także: 14 łóżek do umierania. S. Michaela Rak, jej wileńskie hospicjum i list do Boba Dylana
Chociaż list każdego jest inny, zwłaszcza z uwagi na różnice rasowe, etniczne, klasowe czy inne czynniki kulturowe, Periyakoil odnotowała pewne powtarzające się motywy między różnymi listami.
Obejrzyj oficjalny film Projektu List Przyjaciół i Rodziny Stanforda, na którym pacjenci czytają fragmenty swoich listów:
Czego żałujemy?
W artykule, który niedawno ukazał się w gazecie The New York Times, Periyakoil pisze: „Emocją, którą ludzie najczęściej wyrażają, jest żal: żal, że nigdy nie mieli wystarczająco dużo czasu, żeby odbudować zniszczoną przyjaźń; żal, że nigdy nie powiedzieli swoim przyjaciołom i rodzinie, jak bardzo im na nich zależy; żal, że zostaną zapamiętani przez swoje dzieci, jako przesadnie krytyczne matki albo rygorystyczni, autorytarni ojcowie”.
Inne powszechne uczucia to duma z dziecka, spóźnione przeprosiny i wybaczenie krzywd.
Periyakoil zapewnia czytelników, że najlepszy czas, żeby napisać swój list to ten, kiedy wciąż jesteśmy zdrowi. To szansa, żeby wypowiedzieć coś, czego moglibyśmy nigdy nie wyznać głośno ludziom, których cenimy w życiu najbardziej. List może być szczególnie wartościowy dla osób nieco bardziej powściągliwych, ale prawda jest taka, że wszyscy możemy pozwolić sobie na więcej miłości i wdzięczności, nie tylko zanim odejdziemy, ale także w naszym codziennym życiu.
Co robisz ze skończonym listem, którego napisanie wymaga wiele odwagi, zależy od Ciebie.
„Po napisaniu listu możesz od razu podzielić się z nim ze swoimi bliskimi” – pisze Periyakoil. – „Możesz także przechować go w bezpiecznym miejscu lub u zaufanej osoby, tak, żeby trafił do Twojej rodziny w przyszłości. Niektórzy ludzie wolą używać listu jako żyjącego świadectwa, będącego ich spuścizną i aktualizować go w miarę upływu czasu” – dodaje autorka projektu.
Możesz zainspirować się niektórymi przykładami zaprezentowanymi w zamieszczonym w internecie filmie. Bez względu na to, czy zdecydujesz się spisać swoje myśli czy nie, podziwiamy Periyakoil i jej zespół za wspieranie tego rodzaju refleksji i wdzięczności – które tylko mogą wnieść więcej miłości do czyjegoś życia.
Czytaj także: Czy wiesz, czego umierający żałują najbardziej? Nie jest za późno, zmień swoje życie
Czytaj także: Czy Ty też boisz się śmierci?
Artykuł pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia
...
To oczywiscie wstrzas i musi byc lagodzony.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 11:01, 05 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Dlaczego dziecko nie może iść na pogrzeb?
Zyta Rudzka | 05/03/2018
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Z troski o dobro dziecka robimy rzeczy, które wcale mu nie służą.
Ta historia zaczyna się źle. Na zawał umiera młody mężczyzna. Jego dziesięcioletni syn Jacek jest w drużynie siatkarskiej z synem mojej przyjaciółki. Rodzice dzieci zbierają się, by zebrać pieniądze na wieniec i ustalić delegację na pogrzeb.
Dziesięciolatek na pogrzebie?
I nagle okazuje się, że do kościoła i na cmentarz pójdą sami dorośli, a nikt z kolegów osieroconego Jacka. Dlaczego? Żeby nie bolało.
Padały różne argumenty:
To za wcześnie, by dziecko konfrontować z taką tragedią. To nie pogrzeb staruszka. Tam wszyscy będą wyć z rozpaczy! Dlaczego moje dziecko ma na to wszystko patrzeć. Potem nie będzie spać po nocach. Może mieć lęki. Zacząć źle się uczyć. Myślimy o Jacku i serce nam pęka z żalu. Współczujemy, ale mamy obowiązek zadbać o komfort psychiczny własnego dziecka.
Przyjaciółka wróciła do domu, mąż ją poparł.
– Nasz Mateusz jest za wrażliwy. Będzie się bał, że któreś z nas nagle umrze. Córka kolegi po śmierci babci zaczęła mieć tiki.
Zadzwonili do mnie.
– A co na to Mateusz?
Nie wiedzieli. Tak bardzo troszczyli się o jego samopoczucie, że zapomnieli zapytać się, jak się czuje?
Przyszłam do nich i zaczęliśmy rozmawiać rodzinnie.
Czytaj także: Czy i jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?
Chronić dziecko. Ale jak?
Syn powiedział tylko, że kiedyś upadł na treningu i to Jacek pobiegł do sklepu i kupił jakąś mrożonkę, żeby schłodzić łokieć. Pojawiły się drobne wątpliwości. Zobaczyliśmy również Jacka.
Ochraniacie swoje dziecko, powiedziałam. To piękne i naturalne.
Ale życie to czasem też gra zespołowa. Wasz syn i Jacek grają w jednej drużynie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jacek stracił ojca. Teraz potrzebuje swoich kumpli z drużyny bardziej na pogrzebie niż na boisku.
Jeżeli w otoczeniu dziecka coś się złego wydarza, nie warto tego ukrywać, bagatelizować lub umniejszać: żeby nie bolało.
Zabrać dziecko na pogrzeb? Pójść z nim do szpitala do umierającej babki, odmienionej chorobą?
Wszystkie te pytania są pochodną innego: – Na jakiego człowieka chcemy wychować swoje dziecko? Brzmi patetycznie, ale warto je zadać, jeżeli świadomie przyglądamy się swojemu rodzicielstwu.
Czy chcemy, by dziecko umiało współczuć, nawiązywać bliskie i szczere relacje. Budując takie właśnie związki z ludźmi musimy wystawić się na nieprzyjemne sytuacje, dodatkowy stres. Mam wątpliwości, czy nadmierna opiekuńczość polegająca na odgradzaniu dziecka od bolesnych spraw jest polisą na szczęśliwe życie.
Czy wyrośnie na dorosłego, który umie konfrontować się ze złymi rzeczami, które mu się na pewno przydarzą. Czy potrafi być empatyczny, wrażliwy. Wyjść poza swoją strefę komfortu, by pomóc drugiej osobie. Jeżeli będzie miał z tym kłopot, to pojawią się trudności w życiu i miłosnym, rodzinnym i zawodowym.
Czytaj także: Córeczko, kiedy mnie już nie będzie…
Życie pod kloszem nie rozwiązuje problemów
Rodzic chyba nie powinien być dostawcą szybkiego znieczulenia. Lepiej gdyby był przewodnikiem po czasie chaosu emocjonalnego. Najgorsze jest milczenie. Bo wiadomo, że coś się stało. I pewnie to jest tak straszne, że rodzice o tym nie mówią. Dziecko to wyczuwa, staje się coraz bardziej zestresowane. Nie ma jeszcze takiego aparatu intelektualnego, żeby się samemu wyciszyć, przepracować niechciane uczucia. Zaopiekować się swoją bezradnością.
I właśnie ta cisza nad grobem może powodować utratę poczucia bezpieczeństwa. Pojawiają się lęki przed śmiercią, depresje, problemy w wieku dojrzałym.
Oswajanie dziecka z tematem śmierci nie oznacza zadawania cierpienia. Czasami nie śmierć bardziej przeraża dziecko, ale nadmierny paniczny lęk rodzica.
Jak ja mam to wszystko przekazać? Co mówić, a czego jeszcze nie? Nieuchronności śmierci nie da się przekazać słowami. To doświadczenie wewnętrzne i uczucia z tym związane będą w dziecku długo pracowały.
Czytaj także: Ostatni list. Pożegnaj się z bliskimi
Rozmawiaj. Szczerze
Taki dziesięciolatek wcale nie musi mówić, że się tym przejmuje. Może maskować niepewność śmiechem, obojętnością, uciekaniem od tematu. Ważne, żeby dostał wyraźny komunikat, że dorośli też czasem nie wiedzą, jak się zachować. A przecież nieważne jest, jak się zachowujemy, ważne co czujemy. Czasami śmiejemy się, kiedy chce nam się płakać. Albo tak bardzo tęsknimy za rozmową, a nie możemy wykrztusić słowa.
Tak też się zdarza.
Dobrze jest przytulić, coś dobrego ugotować, powiedzieć, że sami się źle z tym czujemy.
Rozmowa o pogrzebie jest konieczna. Inaczej rozmawiamy z dzieckiem, które już uczestniczyło w pochówku. Inaczej z tym, które nie widziało jeszcze trumny, otwartego grobu, sypania piachu, świadkowało rozpaczy innych ludzi.
Powiedzieć, że płacz jest normalny, pokazuje, że zmarła osoba była kochana.
Nie lekceważyć: Co ty jesteś taki smutny. Przecież to nie twój ojciec umarł?
Nie karać za śmiech, może być nerwicowy.
Iść z dzieckiem na pogrzeb. Być blisko.
Czytaj także: Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć
Kochanie to nie prewencyjna ochrona, ale pomoc w zrozumieniu świata
Moja przyjaciółka powiedziała:
Chcę, żeby mój syn przeżywał tylko radość, zadowolenie, euforię, ale żeby mu było kiedyś lepiej – teraz czasami musi mu być gorzej. Wiara pomogło mi odkryć w sobie siłę, by nie być nadmiernie opiekuńczą matką. Całą rodziną wierzymy, że tata Jacka jest teraz w niebie. Jego ciało umarło, ale dusza jest nieśmiertelna.
Ta historia się źle zaczęła, a jak się skończyła?
Trudno mówić o happy endzie, kiedy widzi się drużynę dziesięcioletnich siatkarzy stojących z kolegą przy trumnie jego ojca. Ale mam wiarę, że niekiedy zła historia jest początkiem wielu dobrych.
...
Jest to bledne pojmowanie dziecka. Dziecko zyje raczej beztrosko w tym wieku i nie martwi sie o przyszlosc. Co ze mna bedzie jak tatus zmarl. To raczej przyjdzie pozniej. Nic nie pomoze ze opusci pogrzeb. Bo przeciez nie ukryja ze ojca nie ma. Po prostu to musi byc lekcja aby zawsze ufac Bogu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 9:23, 23 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Czy prosić księdza o modlitwę nad urną niewierzącego podczas świeckiego pogrzebu?
Ks. Artur Stopka | 23/03/2018
POGRZEB Z URNĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Zmarł człowiek. Mimo że był ochrzczony, chciał mieć świecki pogrzeb. Rodzina postanowiła uszanować jego wolę, jednak chciała też zaprosić księdza, aby pomodlił się nad urną zmarłego. Okazało się jednak, że księża odmawiają…
W zamian księża proponują odprawienie za zmarłego mszy świętej w dowolnym terminie, ale żaden nie chce przyjść, aby odmówić modlitwę za zmarłego w czasie uroczystości związanych z jego pochowaniem. Dlaczego?
Czy odmawiając właśnie takiej posługi duchowni nie tracą okazji, aby przyciągnąć kogoś do Kościoła, obudzić w kimś wiarę? Czy odmowa modlitwy nad urną człowieka, który chciał mieć świecki pogrzeb, nie jest zniechęcaniem ludzi do chrześcijaństwa?
Czytaj także: Dla kogo jest pogrzeb katolicki?
W jedności z Kościołem
Ks. Arkadiusz Chwastyk, kanonista, absolwent rzymskiego uniwersytetu papieskiego Gregorianum, udzielając Katolickiej Agencji Informacyjnej wywiadu na temat przepisów pogrzebowych obowiązujących w Kościele katolickim, stwierdził stanowczo:
Prawo do pogrzebu kościelnego przynależy z natury wszystkim ochrzczonym.
Wyjaśnił, że uprawnienie do otrzymania pogrzebu kościelnego wynika nie tylko z obowiązku społeczności chowania zmarłych, ale także z godności, jaką człowiek otrzymuje przez fakt przyjęcia wiary i sakramentu chrztu.
Zaraz jednak przypomniał słowa żyjącego w piątym wieku papieża Leona Wielkiego, który oświadczył: „Z kim za życia nie jesteśmy w komunii, z tym nie możemy być w komunii po śmierci”. Wynika z nich, że już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa uznawano za bardzo ważne pozostawanie zmarłego w jedności z Kościołem, aby mógł być po chrześcijańsku pogrzebany.
Ks. Chwastyk otrzymał również pytanie, czy katolicki pogrzeb może mieć osoba ochrzczona, deklarująca się jako „niewierząca”.
Jeśli „niewierzący” świadomie odrzucił wiarę chrześcijańską i ta postawa niewiary jest znana innym w taki sposób, że nie można mieć wątpliwości, powinien być pozbawiony pogrzebu kościelnego – odpowiedział.
Ks. Piotr Kubiak z kurii diecezji zielonogórsko-gorzowskiej powiedział kiedyś jasno i dobitnie: „Pogrzeb powinien poświadczać związek zmarłego z Chrystusem i Kościołem”.
Czytaj także: Pogrzeb, kremacja, ekshumacja. Jakie jest stanowisko Kościoła?
Bez przemycania
Dyskusja na temat religijnych pogrzebów osób deklarujących się jako ateiści toczyła się m.in. po śmierci znanego kardiochirurga i polityka Zbigniewa Religii (zmarł dziewięć lat temu, 8 marca 2009 r.).
„Profesor Religa do końca głosił pogląd, że jest ateistą. Gdyby rodzina zaczęła się dla niego domagać pogrzebu w rycie katolickim, Kościół powinien odmówić. I to wcale nie oznaczałoby braku szacunku dla jego poglądów, sugestii, że zostanie potępiony” – mówił ks. Dariusz Kowalczyk, wówczas prowincjał wielkopolsko-mazowiecki jezuitów, a dzisiaj dziekan Wydziału Teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.
Szacunek dla woli zmarłego wymaga, aby pogrzeb, który ma być świecki, faktycznie nie zawierał w żaden sposób „przemycanych” elementów religijnych. Próby spełniania próśb niektórych członków rodziny, aby ksiądz „Przynajmniej pomodlił się nad trumną” czy nad urną, raczej nie przyciągają nikogo do wiary, a często traktowane są przez uczestników uroczystości jako „wprowadzenie zmarłego na siłę do kościoła”.
Sprawa nie jest bagatelna, skoro dochodzi do sytuacji, w których ktoś prosi o zastrzeżenie w kartotece parafialnej, że pragnie „pogrzebu bez księdza”.
Nie ma natomiast żadnych przeciwwskazań, aby za deklarującego ateizm zmarłego nie tylko intensywnie modlić się prywatnie, ale również aby zamawiać w jego intencji msze święte. Wręcz przeciwnie, polecanie go Miłosierdziu Bożemu ma głęboki sens i z pewnością nie jest sprzeczne z jego wolą dotyczącą świeckiego pochówku. Jest wyrazem wiary osoby modlącej się lub o modlitwę proszącej, a nie zmarłego.
..
Wtedy ksiadz idzie na pogrzeb jako zwykly uczestnik. Proste. Zamiast na czele tam gdzie ludzie. To nie zamiesza w glowach.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 11:55, 26 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Piotr Kalsztyn
Co ludzie mówią przed śmiercią? Pielęgniarki słyszały ostatnie słowa tysiące razy
Umierający często żałują, że zbyt ciężko pracowali. Czasami mają po prostu ochotę na ulubiony napój.
Pielęgniarki ze szpitala uniwersyteckiego w Stoke-on-Trent opowiedziały, co słyszą od pacjentów, chwilę przed tym, jak ci umierają. Kobiety pracują na oddziale opieki paliatywnej. Osoby, które tam trafiają, wiedzą, że nie ma dla nich lekarstwa.
Często mówią o sprawach prozaicznych. Proszą o filiżankę herbaty albo chcą ostatni raz zobaczyć ukochanego zwierzaka. Podkreślali również, że umieranie jest naprawdę zupełnie inne, niż pokazują to w telewizji.
Starsza para poprosiła o zsunięcie łóżek. Chcieli przed śmiercią być blisko siebie. Leżeli 10 dni po prostu trzymając się za ręce. Staruszkowie śpiewali też razem ulubioną piosenkę.
Wśród słów, które słyszały pielęgniarki, były również wypowiadane przemyślenia na temat życia. Pacjenci narzekali, że jest ono zbyt krótkie. Żałują często, że zbyt ciężko pracowali. Pracując nie przejmowali się swoim stanem zdrowia, który się pogarszał, a na emeryturze nie mogli robić tego, o czym wcześniej marzyli.
Naukowcy także przyjrzeli się zachowaniu ludzi śmiertelnie chorych. Osoby, które wiedzą, że zbliża się koniec ich życia, zamiast być przygnębionymi, są nastawione do życia pozytywnie. Sprawdzili posty na blogu osób nieuleczalnie chorych. Były one zaskakująco podnoszące na duchu. Liczba pozytywnych słów rosła, gdy śmierć była coraz bliższa – informuje New Zealand
..
A co niby zaskakujacego? Bóg wzywa do siebie porzadnych ludzi wiec juz czuja radosc. Depresyjna to jest rozrywka zachodniego szolbizu. Totez i co chwila ktorys pada z przedawkowania.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 18:41, 01 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
DUCHOWOŚĆ
Stań przy pustym grobie Pana obok Marii Magdaleny i módl się tym pięknym hymnem
Redakcja | 01/04/2018
Alexander Andreyevich Ivanov, Wikimedia Commons
Udostępnij 230 Komentuj 0
Choć kalendarz liturgiczny wspomina św. Marię Magdalenę 22 lipca, również Wielkanocny poranek warto uczcić przepięknym hymnem sławiącym tę niezwykłą kobietę – ucznia Chrystusa i pierwszego świadka pustego grobu.
Hymn do Marii Magdaleny na poranek Wielkiej Nocy
Mario Magdaleno Święta!
Wspólna nam ciąży udręka!
Ja także szukam ciała Jego
W otchłani mego serca martwego.
Gdzież są te opowieści,
Barwne sceny z przypowieści
I potok słów z ust Jego
Gdy w wielkiej boleści
Tęsknie szukam Króla mego!
Wyglądam Jego cudów,
Wydostać się nie mogę
Z kajdanów nocy mojej.
Palce mam całe we krwi,
a Zły ze mnie sobie drwi.
O Święta ma ukochana,
Wolą Jego ze szponów
zastępu demonów wyrwana,
Niech On i we mnie
poskromi Szatana.
Mario Magdaleno,
proszę Ciebie ufnie,
Podziel się ze mną Twą wiarą,
Kiedy mi jej braknie.
Namaść mnie tym balsamem,
który Królestwo obwieszcza,
wysłuchaj prośby mojej,
obmywszy stopy Mistrza.
Nie dozwól mi ustać w błaganiach,
O święta ma Droga,
Niechajże w Jego ranach
Znajdzie mnie rozkosz błoga.
Towarzysz mi na spotkaniu,
Weselu i zaślubinach,
Wskaż gdzie jest Oblubieniec,
gdyż trwam w poszukiwaniu.
Na mrocznych ścieżkach świata,
Którego ruina przygniata
Ogarniam pustym wzrokiem
Krwawy pejzaż szeroki.
W miłość serca Twego,
Do źródła prowadź bijącego,
Gdzie zdrowie nasze jest,
Gdyż z oczu straciłem je.
W służbie innym niezrównana,
Spośród apostołów zostałaś wybrana.
Tyś pierwsza świadkiem Zmartwychwstałego,
powrotu Syna Namaszczonego
Zawróć mnie z niecnej drogi,
Od śmierci wybaw mnie
I spraw, by Kamień grobowy
Po grzechach mych przetoczył się.
O święta Mario z Magdali,
W radości Twej udział mieć chcę,
Przez Ciebie Chrystus nawiedza mnie.
On mnie po imieniu wzywa,
Ja wtedy Jego Imię odkrywam,
Widzę je w oczach bliźniego
Dziecka nawet najmniejszego.
We wszystkich moich braciach
I w Bogu moich siostrach
Każda dusza zagubiona
stać przed Nim może skruszona
Tyś przy Nim wiernie trwała,
I nigdy nie opuszczała.
Tyś wzorem dla mnie do naśladowania
Jako świadek Zmartwychwstania.
O Święta Mario z Magdali!
Twoja miłość mnie prowadzi
Do źródła szczęścia Twego,
Chrystusa Zmartwychwstałego.
Tekst opublikowany we francuskiej edycji portalu Aleteia
...
Smierc pokonana!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 9:12, 08 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Czy to moralne: przestać leczyć i pozwolić umrzeć? Odpowiedzi na 7 ważnych pytań
Joanna M. Kociszewska | 06/07/2018
TERAPIA UPORCZYWA
Shutterstock
Udostępnij 24
Zespół ekspertów ds. bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski opublikował niedawno dokument na temat terapii daremnej (inaczej nazywanej uporczywą) chorych poddawanych intensywnej terapii. Wyjaśnia w nim trudne kwestie związane z leczeniem w ostatnim etapie życia. Co z niego wynika dla każdego z nas? Co powinniśmy na ten temat wiedzieć?
Czy śmierć może być godna? Co to znaczy?
Definicje godnej śmierci bywają różne. Kościół mówi: „człowiek ma prawo umrzeć w spokoju największym z możliwych i z należną mu ludzką i chrześcijańską godnością”. To cytat za watykańską Kartą Pracowników Służby Zdrowia.
Przywołują ten dokument również eksperci Episkopatu, pisząc:
Ochrona godności umierania oznacza poszanowanie chorego w ostatniej fazie życia, z wykluczeniem zarówno przyśpieszenia śmierci (eutanazja), jak i jej opóźniania poprzez tak zwaną uporczywą terapię.
Nie skracamy życia. Bóg, nie my, jest jego Panem. Ale też nie walczymy za każdą cenę o każdą jego godzinę. Wierzymy, że nasze życie zmienia się, ale nie kończy. Tu, na ziemi, mamy jednak zwykle jeszcze jakieś sprawy do załatwienia. Każdy ma prawo do tego, by mieć spokój, czas i siły na domknięcie swojego życia i jego spraw.
Co to jest terapia uporczywa?
Rozwój medycyny pozwolił nam wspomagać lub zastępować pracę różnych narządów. To cenne środki, często ratujące życie. Ale można je wykorzystywać nie tyle do ratowania życia, co do sztucznego przedłużania umierania. Eksperci Episkopatu piszą, że terapia uporczywa to „podtrzymywanie czynności narządów nieprzynoszące korzyści pacjentowi”. Nikogo i niczego wtedy nie ratujemy. Jedynie nie pozwalamy człowiekowi umrzeć.
Gdy mowa o korzyści, nie chodzi o aspekt utylitarny czy relatywizację, lecz o brak korzyści medycznej w postaci klinicznej poprawy stanu zdrowia (…) lub też w postaci uwolnienia od cierpienia doświadczanego przez pacjenta – czytamy dalej.
Mówiąc najkrócej: działań medycznych można zaprzestać wtedy, gdy nie przynoszą one korzyści medycznych. Nie dlatego, że życie człowieka wydaje się nie mieć sensu czy wartości, albo dlatego, że uznajemy je za „bezużyteczne”. Nasze życie ma wartość i sens także wtedy, gdy nie przynosi społeczeństwu wymiernych korzyści.
Kto ma o tym zdecydować?
„Sytuacja, w której lekarz uznaje, że nie jest w stanie przywrócić funkcji, doprowadzić do poprawy zdrowia i uratować życia, powinna prowadzić do konsultacji z innymi lekarzami i jeżeli to możliwe z pacjentem, w której wyniku zostanie wspólnie podjęta medycznie kompetentna decyzja o zaprzestaniu terapii daremnej”.
To ważne przypomnienie: chory, jeśli jest w stanie, ma prawo wiedzieć, co się z nim dzieje i współdecydować o tym, co z nim zostanie zrobione. Ma prawo też wiedzieć, że umiera. Nie wolno go pomijać.
Kiedy można odmówić leczenia?
„Etycznie odpowiedzialne ratowanie pacjenta w stanie krytycznym przyjętego do szpitala rozpoczyna się od umieszczenia go w oddziale intensywnej terapii i podłączenia do dostępnej aparatury podtrzymującej życie” – piszą eksperci Episkopatu.
Chory w ciężkim stanie, jeśli wymaga przyjęcia na intensywną terapię, zazwyczaj powinien być przyjęty i leczony. Żeby zdecydować, że w jakimś przypadku terapia byłaby daremna, trzeba mieć czas, żeby ocenić sytuację. Najpierw należy wykonać badania i podjąć leczenie.
Lekarz ma świadomość moralnego obowiązku stosowania dostępnych środków zwyczajnych, a więc pożytecznych dla pacjenta w każdej sytuacji i wchodzących w zakres podstawowej opieki – czytamy w dokumencie.
Może być tak, że lekarze są przekonani, że przyjęcie pacjenta, w jego konkretnej sytuacji zdrowotnej, na oddział intensywnej terapii byłoby równoznaczne z podjęciem terapii uporczywej. Decyzja taka jednak powinna być podejmowana „przez lekarzy przygotowanych, doświadczonych i nie mających żadnych wątpliwości co do obiektywnie beznadziejnych rokowań czy też bezsilności medycyny w danym przypadku”.
Czy to moralne: przestać leczyć?
Eksperci napisali:
Jeżeli lekarz uczynił to, co tu i teraz możliwe wobec nieodwracalnie postępującego zanikania procesów życiowych pacjenta, to ani on sam, ani otoczenie nie może uznać za niemoralną decyzji o zaprzestaniu dalszej terapii, czyli o rezygnacji ze stosowania środków nieproporcjonalnych do sytuacji.
To bardzo ważna uwaga. Jeśli lekarz zrobił to, co mógł, to rezygnując ze stosowania uporczywej terapii „nie uważa się w ten sposób za sędziego życia czy śmierci, ale daje wyraz swemu człowieczeństwu, profesjonalizmowi i odpowiedzialności etycznej”.
Lekarz nie jest Bogiem, medycyna nie jest wszechmocna, a my jesteśmy śmiertelni.
Dlaczego leczenie może być złe?
Pierwszy powód jest najbardziej oczywisty: „przedłuża lub potęguje cierpienia pacjenta i narusza jego godność przez uprzedmiotowienie”. To znaczy: przestajemy widzieć w człowieku człowieka z jego ludzkimi potrzebami.
Eksperci piszą także, że „utrudnia ukazywanie w pełni ludzkiego i chrześcijańskiego zrozumienia przemijalności życia oraz nieuchronności śmierci”, a u bliskich chorego „może pojawiać się wrażenie, że człowiek z użyciem współczesnych osiągnięć medycyny jest panem życia i śmierci; z trudem zostaje przyjęty fakt, że człowiek umiera”.
Pogodzenie się z faktem, że wszyscy jesteśmy śmiertelni, jest trudne. Zwłaszcza dzisiaj, gdy kontakt ze śmiercią nie jest dla nas naturalny. Dla wierzących w Chrystusa śmierć nie jest jednak końcem a bramą do wieczności. I ostatnim obowiązkiem, który trzeba dobrze wypełnić. Upieranie się przy terapii tam, gdzie nie ma już szans jej powodzenia, może odebrać człowiekowi i jego bliskim możliwość bycia razem w tym kluczowym dla nich czasie.
Jaką pomoc powinien otrzymać chory, jeśli zrezygnujemy z leczenia?
Rezygnacja z uporczywej terapii nie może też oznaczać opuszczenia pacjenta w zakresie podstawowych form opieki – piszą eksperci Episkopatu.
Wymieniają np. przeciwdziałanie odleżynom, podawanie środków przeciwbólowych, odżywianie i nawadnianie oraz wentylację, także w sposób sztuczny. Chodzi o czynności, które podtrzymują podstawy życia, oraz o to, by zapewnić choremu komfort.
Zdarza się, że chory nie jest w stanie jeść i pić. Składniki odżywcze i woda powinny mu w takiej sytuacji być dostarczone w inny sposób, tak żeby człowiek nie cierpiał lub nawet nie umarł z głodu lub pragnienia. Taki jest cel podejmowanych działań: niepowiększanie cierpień i uniknięcie sytuacji, w której przyczyną śmierci byłaby nie tyle ciężka choroba, co nasze zaniechanie.
Inne działania będą konieczne, gdy człowiek może żyć jeszcze tygodnie czy miesiące, a inne, gdy chodzi o kilka dni. Ale nie wolno tego zaniedbać.
...
Nie mozna przerywac naturalnego procesu umierania leczeniem. Np. Staruszka 90lat. Wysiadaja na raz nerki pluca serce a tu przeszczep nerek pluc serca watroby! Niemozliwe? A moze ma miliardy stac ja! Organizm mowi ze koniec a tu na sile wszystko wymieniaja. Rozumiecie ze to jest ohydneo. Nienaturalne.
Jednak teraz mamy raczej groze inna przyspieszania zgonu dla organow. Zwlaszcza dzieci z wadami. I to jest tragedia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:06, 12 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Okazuje się, że po zainicjowaniu autodestrukcji w tzw. "fali wyzwalającej" śmierć komórek rozprzestrzenia się podobnie jak pożary lasów z prędkością 30 mikrometrów na minutę ( 2 milimetry na godzinę ).
Naukowcy pierwszy raz zaobserwowali jak rozprzestrzenia się śmierć po komórkach
...
Istotnie tak to wyglada gdy ktos widzial np. w szpitalu a takze na wykresach.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 8:55, 26 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Straciłeś bliską osobę? Oto 4 prawdy biblijne, które pomogą ci w okresie żałoby Obraz Jorge Luis Zarazúa | 20/08/2018
Udostępnij
Są w Piśmie Świętym księgi, w których możesz szukać pokrzepienia w tych bolesnych momentach.
o śmierci kogoś bliskiego czujemy się osamotnieni i zagubieni, a myśl o tym, że sami kiedyś umrzemy, potęguje nasze przygnębienie. Nie dają nam spokoju pytania: Co się dzieje ze zmarłymi? Czy wraz ze śmiercią wszystko się kończy? Zostanie po nas jakiś ślad? Spotkamy się ponownie z naszymi bliskimi? Jak może wyglądać nasza relacja z tymi, którzy odeszli i fizycznie nie ma ich już obok nas?
W poszukiwaniu odpowiedzi zajrzyjmy do Pisma Świętego, czyli Słowa Boga, które pokrzepia i niesie nadzieję.
Czytaj także: „Życie wieczne to nie żart”. Jak umierał ks. Dolindo Ruotolo?
1. Śmierć to nie koniec
Nasze ciało owszem umiera, ale nasza dusza nie przestaje istnieć, gdyż jest nieśmiertelna. Kohelet wprowadza nas w tajemnicę umierania słowami: „Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości” (Koh 12, 1) zanim „wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał” (Koh 12, 7).
Pesymistom, którzy sądzą, że „urodziliśmy się niespodzianie i potem będziemy, jakby nas nigdy nie było” (Mdr 2, 2a) oraz upadającym na duchu w zetknięciu ze śmiercią przekonanym, że „ciało obróci się w popiół, a duch się rozpłynie jak niestałe powietrze” (Mdr 2, 3), autor Księgi Mądrości przypomina, że „ dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności” (Mdr 2, 23), zapewniając jednocześnie, że „dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka” (Mdr 3, 1).
Dalej czytamy, że „zdało się oczom głupich, że [sprawiedliwi] pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju” (Mdr 3, 2-3).
Przesłanie to w pełni koresponduje z nauczaniem Jezusa w Nowym Testamencie. Na przykład z przypowieści o bogaczu i Łazarzu dowiadujemy się, że (Łk 16, 19-30): „Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama” (Łk 16, 22). O Łazarzu tymczasem słyszymy z ust naszego ojca w wierze, Abrahama, że „ teraz on tu doznaje pociechy ” (Łk 16, 25).
Swoistą otuchę znajdujemy też w opisie śmierci Szczepana, pierwszego męczennika: „Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: «Panie Jezu, przyjmij ducha mego!». A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno: «Panie, nie poczytaj im tego grzechu!». Po tych słowach skonał” (Dz 7, 59-60).
Podobny wydźwięk mają słowa z Księgi Apokalipsy: „A gdy [Baranek] otworzył pieczęć piątą, ujrzałem pod ołtarzem dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie mieli” (Ap 6, 9).
Wspomniani męczennicy, pomimo tego, że zostali straceni ze względu na swoją wierność Chrystusowi, stoją pod ołtarzem żywi, jak głosi Księga Apokalipsy. Dlatego też w rozmowie z saduceuszami Jezus może zaświadczyć, że „ Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych ; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (Łk 20, 3.
W oparciu o cytowane fragmenty możemy nabrać przekonania, iż nasi zmarli krewni i przyjaciele są w ciągłej relacji z Bogiem . Dla żadnego katolika nie powinny być zaskoczeniem słowa św. Pawła: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeśli bowiem żyć w ciele – to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem” (Flp 1, 21-23).
Potwierdza to z krzyża sam Chrystus, zwracając się do jednego z ukrzyżowanych wraz z Nim łotrów: „Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju »” (Łk 23, 43).
2. Nasza więź z bliskimi zmarłymi trwa nadal
Mając w pamięci, że Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych (Łk 20, 3, możemy śmiało powiedzieć, że nasza relacja z tymi, którzy odchodzą, nie zostaje przerwana . Choć fizycznie nie możemy ich zobaczyć, list do Hebrajczyków pomaga nam pojąć ten wymiar rzeczywistości, którego nie potrafimy uchwycić wzrokiem. Czytamy w nim, że mamy dokoła siebie mnóstwo świadków w osobie tych, którzy poprzedzili nas w wierze: Abla, Noego, Abrahama czy Mojżesza (por. Hbr 12, 1).
Autor Listu do Hebrajczyków w wielu innych miejscach nawiązuje do życia po śmierci:
Wy natomiast przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu, do Pośrednika Nowego Testamentu – Jezusa, do pokropienia krwią, która przemawia mocniej niż [krew] Abla (Hbr 12, 22-24).
Zwróćmy uwagę, iż w niebieskim Jeruzalem pośród niezliczonej liczby aniołów, odbywa się „uroczyste zebranie pierworodnych mieszkańców Nieba”, a Boga, sędziego ludzkości, otaczają duchy sprawiedliwe, które już osiągnęły doskonałość.
Podążając za przykładem sługi proroka Elizeusza przywołanym w 2 Księdze Królewskiej (2 Krl 6, 8-23), pozostaje nam błagać Boga o to, by, otworzył nasze oczy, abyśmy nie zatrzymywali się na tym, co widzialne, abyśmy przejrzeli i zrozumieli, że nasi bliscy nie opuścili nas i oni również nas otaczają na podobieństwo świadków (Hbr 12, 1).
Kiedy sługa męża Bożego wstał rano i wyszedł, oto wojsko razem z końmi i rydwanami otaczało miasto. Wtedy sługa jego powiedział do niego: «Ach, panie! Jakże postąpimy?». Odpowiedział: «Nie lękaj się, bo liczniejsi są ci, co są z nami, aniżeli ci, co są z nimi». Potem Elizeusz modlił się tymi słowami: «Panie! Racz otworzyć oczy jego, aby widział». Pan otworzył oczy sługi, a on zobaczył: oto góra pełna była ognistych rumaków i rydwanów otaczających Elizeusza (2 Krl 6, 15-17).
Możemy modlić się o tę łaskę następująco: „ Panie, otwórz mi oczy, abym ujrzał, że moi ukochani zmarli nie opuścili mnie zupełnie; abym zrozumiał, że przebywam nieustannie w ich obecności. Panie, spraw, bym przejrzał!”.
Inna forma łączności ze zmarłymi to modlitwa wstawiennicza, jak na przykład ta wspomniana w 2 Księdze Machabejskiej:
… oddali się modlitwie i błagali, aby popełniony grzech został całkowicie wymazany. (…) [Mężny Juda] uczyniwszy zaś składkę pomiędzy ludźmi, posłał do Jerozolimy około dwu tysięcy srebrnych drachm, aby złożono ofiarę za grzech. Bardzo pięknie i szlachetnie uczynił, myślał bowiem o zmartwychwstaniu. Gdyby bowiem nie był przekonany, że ci zabici zmartwychwstaną, to modlitwa za zmarłych byłaby czymś zbędnym i niedorzecznym, lecz jeśli uważał, że dla tych, którzy pobożnie zasnęli, jest przygotowana najwspanialsza nagroda – była to myśl święta i pobożna. Dlatego właśnie sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu (2 Mch 12, 42-46).
Dla nas najwspanialszą formą takiej ofiary przebłagalnej jest ofiara eucharystyczna, czyli msza święta. Składamy ją nieustannie, aby nasi bliscy zmarli także zostali „uwolnieni od grzechu”.
Czytaj także: Co porabia anioł stróż po naszej śmierci?
3. Śmierć ciała jest przejściowa: zmartwychwstaniemy!
Śmierć fizyczna to bolesne doświadczenie. Nasz Pan płakał nad odejściem swego przyjaciela Łazarza (J 11, 35-36), którego szczerze miłował. W obliczu dramatu śmierci ukochanej osoby, Jezus wskazuje na siebie jako Zmartwychwstanie i Życie:
Jezus rzekł do niej: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» (J 11, 25-26).
Dlatego nie powinno być w naszych sercach miejsca na rozpacz ani beznadzieję: „Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy co do tych, którzy umierają, abyście się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim” (1 Tes 4, 13-14).
Z pragnienia zjednoczenia z Chrystusem wynika ogromne znaczenie jakie dla katolików ma Eucharystia, na której, w perspektywie zmartwychwstania, słuchamy Słowa Bożego i karmimy się Ciałem i Krwią Chrystusa.
Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne , a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie (J 6, 54-57).
4. Ponownie się spotkamy z naszymi bliskimi zmarłymi
Ta nadzieja ma swoje źródło w Piśmie Świętym i jest odzwierciedleniem pragnień, jakie nosimy w sercach. Pełni ufności opieramy je na historii 7 braci i ich matki, umęczonych podczas powstania Machabeuszy (2 Mch 7):
Król przywołał matkę i namawiał ją, aby chłopcu udzieliła zbawiennej rady. Po długich namowach zgodziła się nakłonić syna.Kiedy jednak nachyliła się nad nim, wtedy wyśmiewając okrutnego tyrana, tak powiedziała w języku ojczystym: «Synu, zlituj się nade mną! W łonie nosiłam cię przez dziewięć miesięcy, karmiłam cię mlekiem przez trzy lata, wyżywiłam cię i wychowałam aż do tych lat. Proszę cię, synu, spojrzyj na niebo i na ziemię, a mając na oku wszystko, co jest na nich, zwróć uwagę na to, że z niczego stworzył je Bóg i że ród ludzki powstał w ten sam sposób. Nie obawiaj się tego oprawcy, ale bądź godny braci swoich i przyjmij śmierć, abym w czasie zmiłowania odnalazła cię razem z braćmi » (2 Mch 7, 26-29).
Jak widzimy, ta dzielna kobieta pozostaje nieugięta w swojej nadziei na to, iż odzyska swoich synów w dniu zmiłowania.
Przytoczone fragmenty Słowa Bożego mają moc pocieszyć nas w smutku i pokrzepić nasze serca w czasie żałoby. Będą nam pomocą zarówno po stracie kogoś bliskiego, jak i pozwolą nam z ufnością i spokojem oczekiwać własnej śmierci.
...
Zdecydowanie nie nalezy robic tragedii ostatecznej z takiej smierci. To jest w istocie ateizm bo sugeruje ze to koniec i juz nic dalej nie bedzie. Tymczasem jest to cierpienie SKONCZONE W CZASIE! A NIEBO NIESKONCZONE!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:49, 28 Paź 2018 Temat postu: |
|
|
Jedyne pytanie, na które będzie trzeba odpowiedzieć w momencie śmierci
Claudio de Castro | 20/10/2018
HEAVENS GATE
2jenn | Shutterstock
Udostępnij 715
I to Bóg o to zapyta.
Cóż to za radość wejść do kaplicy adoracji Najświętszego Sakramentu wypełnionej modlącymi się. Oni kochają Jezusa i są tam ze względu na Niego. W takich momentach zwykłem prosić: „Panie, daj im to, o co Cię proszą”.
Czytaj także:
Tuż przed śmiercią napisała list. „Mam 27 lat, nie chcę odchodzić”
Czuję się mały i nic nie wiedzący w Jego obecności. On jest nieśmiertelny, ja nie. On jest miłością, ja nie. On jest miłosierdziem i prosi, bym i ja był miłosierny.
Wiele lat temu pewien ksiądz powiedział w kazaniu takie zdanie o miłości: W dzień, w który odejdziecie z tego świata i spotkacie się z Bogiem, On zada wam tylko jedno pytanie: Czy kochałeś?
Pod wpływem tej myśli zacząłem się zastanawiać nad definicją miłości, jaką znajdujemy w Piśmie Świętym. Oto jeden z najważniejszych fragmentów:
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma (1 Kor 13, 4-7).
Wiedząc to, zapytuję samego siebie: Czy rzeczywiście kochałem? I zdaję sobie sprawę, że brakuje we mnie prawdziwej miłości, takiej, która przebacza i wszystko kocha. Dlatego tak często odwiedzam Jezusa w Najświętszym Sakramencie, gdyż On jest miłością.
Czasami Jezus jest tam taki samotny, że aż mnie boli gdzieś głęboko w duszy. Bywa jednak i tak, że kaplica jest zbyt mała, aby pomieścić wszystkich, którzy chcą być z Jezusem.
Właśnie sobie coś przypomniałem! Skończyła się święta godzina i wszedłem do kaplicy, aby pozdrowić Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Tyle tu pokoju…. Panujący tu nastrój wprowadza cię w modlitwę i adorację. Tutaj podnosisz swój wzrok i wpatrujesz się w Niego.
Oto On. Król królów. Pokorny. Cichy. Nic nie mówi. Przebywa w Najświętszym Sakramencie z własnej woli. Więzień miłości. Pozostaje tu, aby dać nam okazję zbliżenia się do Niego.
Mogę Cię o coś prosić? Gdy pójdziesz zobaczyć Jezusa w Najświętszym Sakramencie, powiedz Mu: „Claudio przesyła pozdrowienia”. Wiesz, że uwielbiam Go zaskakiwać, prawda?
Jakże dobry jest Jezus!
Cytaty za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, wydanie trzecie poprawione, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań-Warszawa, 1990.
...
Oczywiscie milosc wlasciwie pojeta.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 9:30, 29 Paź 2018 Temat postu: |
|
|
Ukryta modlitwa w ostatnim wezwaniu pozdrowienia anielskiego
Elizabeth Zuranski | 22/10/2018
Liz West | Flickr CC
Udostępnij 490
Matka Boża będzie z nami, jeśli jej pozwolimy.
„Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej”.
Tych słów nauczyłam się w dzieciństwie. Nauczyłam się wymawiać dźwięki i odpowiednio rozmieszczać pauzy; opanowałam nawet sztukę łączenia mojego głosu z głosami innych ludzi we wspólnej modlitwie błagalnej. Jednak pewnego dnia, po latach odmawiania pozdrowienia anielskiego okazało się, że w ostatnich słowach modlitwy Zdrowaś Maryjo ukryte jest wezwanie.
Dwa rodzaje śmierci
Mówiąc „w godzinę śmierci naszej” prosimy Maryję, aby modliła się za nami w najważniejszym momencie życia, kiedy dusza opuszcza ciało i staje przed naszym Panem. To chwila, kiedy rozciąga się przed nami wieczność, na dobre lub na złe.
Wydaje mi się jednak, że „godzina śmierci naszej” może oznaczać coś więcej. Rok czy dwa temu modliłam się, ćwicząc w siłowni na bieżni. W pewnym momencie ogarnęła mnie łaska refleksji – są dwa rodzaje śmierci! Istnieje nie tylko śmierć cielesna, lecz także śmierć „starego człowieka”, o którym mówi nam św. Paweł – „stary człowiek” to ta część mnie, która odwraca się od Boga, a przywiązana jest do siebie i grzechu.
Czyż i w takiej chwili nie potrzebujemy wspomożenia ze strony Matki Najświętszej?
Teraz rozumiem to wezwanie w Zdrowaś Maryjo w taki oto sposób: módl się za mną teraz; módl się za mną w godzinie mojej śmierci fizycznej; i módl się za mną w czasie mojej małej, codziennej śmierci – śmierci dla siebie, w godzinie, kiedy jestem wezwana do pogrzebania „starego siebie”, po to abym – umarła dla grzechu – mogła zmartwychwstać do pełni życia w Chrystusie.
Nasze codzienne „śmierci”
Jak pisze św. Paweł w Liście do Efezjan:
Zewleczcie z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem (…), a obleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy.
Czyż to rozstanie ze „starym człowiekiem” w nas nie jest rodzajem śmierci? Śmierci, której się również boimy, i przed którą na co dzień uciekamy? Czasami kusi mnie myśl, że jednorazowa ofiara męczeństwa nie jest tak trudna jak perspektywa codziennego poświęcenia własnej woli.
I tu właśnie wspomaga nas Matka Boża. Mogę się do niej uciekać z własną słabością, lękami i obawami przed przyszłością. Módl się za nami TERAZ – gdy przeżywam swoje problemy, niepokoje i zmagania. I módl się w godzinę śmierci mojej – w te wszystkie godziny śmierci mojego „starego ja” oraz w godzinie ostatniej, kiedy stanę na sądzie wiecznym.
Tak jak pozostała z Chrystusem do końca, tak i nam będzie towarzyszyć, jeśli jej pozwolimy. Maryja pragnie podtrzymywać nas w chwilach naszych codziennych śmierci, abyśmy w naszej ostatniej godzinie zwycięsko stanęli przed Chrystusem.
Nasze zmagania są prawdziwe i naprawdę mają znaczenie! Jednak nie jesteśmy w stanie osiągnąć zwycięstwa na własną rękę. Módlmy się więc gorliwie, w szczerości i ufności do naszej wiernej Matki.
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen
...
Warto o tym pamietac.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:44, 05 Lis 2018 Temat postu: |
|
|
Kilka rad kard. Krajewskiego, jak być gotowym na śmierć
Anna Artymiak | 05/11/2018
RADY DUCHOWE KONRADA KRAJEWSKIEGO
Grzegorz Galazka/SIPA/SIPA/East News
Udostępnij 44
Pewnego dnia kard. Krajewski zapytał Franciszka: „Ojcze Święty, jak bronisz się przed tymi wszystkimi pokusami?”. Odpowiedział: „Konradzie, ja mam wodę święconą koło łóżka. Kiedy się budzę, robię znak krzyża, kiedy idę spać, robię znak krzyża. Kiedy wychodzę z apartamentu, robię znak krzyża. Jak wiele litrów wody święconej potrzeba papieżowi!”.
Jałmużnik papieski kard. Konrad Krajewski 24 października objął swój rzymski kościół tytularny pw. Matki Bożej Niepokalanej na Eskwilinie. W polskich mediach ukazały się zaledwie krótkie wzmianki z tej uroczystości. Warto u początku listopada wrócić do jego homilii, którą wtedy wygłosił. W niej bowiem podzielił się swoimi kilkoma prostymi i cennymi radami duchowymi, co jemu pomaga codziennie być gotowym na spotkanie Pana. Wyraził tym też słowa pociechy i umocnienia dla rodziców zmarłego zaledwie dwa dni wcześniej Ignasia, który przebywał w Rzymie na specjalistycznym leczeniu.
Śmierć jak złodziej
Piękny spokojny wieczór tworzył niepowtarzalny rodzinny, przyjacielski klimat. „Ksiądz Konrad”, jakim nadal pozostał dla osób przychodzących do niego codziennie rano na mszę św. do bazyliki św. Piotra, zgodnie ze swoim zwyczajem homilię całkowicie poświęcił Ewangelii z dnia, a była to przypowieść z Ewangelii wg św. Łukasza o słudze oczekującym Pana.
„Tego wieczoru spróbujmy pokontemplować dzisiejszą Ewangelię. Co pragnie powiedzieć nam Pan właśnie dziś wieczór – zwrócił się do zebranych. – On prosi nas, byśmy byli gotowi, bo śmierć przychodzi jak złodziej. Nikt nie wie kiedy, gdzie i jak. Jedyną rzeczą pewną jest to, że przyjdzie. Dziś wieczór dobrze o tym wie dwoje młodych rodziców, którzy są z nami, których syn zmarł dwa dni temu. Śmierć przyszła jak złodziej. Są to rodzice Ignacego”.
„Co mamy zrobić, żeby czuwać?” – zapytał zebranych kard. Krajewski i dał im trzy wskazówki:
1. Codzienna lektura czytań z dnia
„Pierwszym mistrzem, który nauczył mnie naprawdę wiele, jak być gotowym wobec Pana, był jeden kardynał. Kardynał Deskur, wielki przyjaciel Jana Pawła II. Nie wiem, czy pamiętacie – zaraz po wyborze Jan Paweł II udał się do Gemelli, by odwiedzić swojego przyjaciela, który miał wylew. Ten kardynał wzywał mnie każdego wieczoru do siebie. Już był leżący. Wiecie po co? By mu przeczytać Ewangelię z następnego dnia.
Mówił mi: Konradzie, z czym położę się spać, z tym się obudzę. Jeśli pójdę spać ze słowem Bożym, wstanę ze słowem Bożym. Jeśli położę się pijany, obudzę się z bólem głowy.
Kiedy byłem kapelanem Polikliniki Umberto I i rano przychodziłem na mszę do niego, on wyciągał z Ewangelii zdanie, motto, powiedzenie, które mi radził nieść przez cały dzień”.
„Dziś obudziłem się o 5 rano – mówił dalej kard. Krajewski – i od razu przyszła mi ta myśl: Konradzie, musisz być gotowy. Musisz być gotowy. Spróbowałem to zdanie rozgryźć przez cały dzień, w drodze do biura. Czasem je zapominam. Muszę więc ponownie otworzyć i przeczytać Ewangelię, bo dzień był tak intensywny, że zapomniałem. Przed pójściem spać staram się przypomnieć sobie jeszcze raz, co dzisiejsza Ewangelia mi mówi? I to mi pomaga być gotowym przed Panem”.
2. Codzienna msza? To za mało
Jednocześnie jałmużnik papieski przestrzegł, że samo uczestnictwo w codziennej Eucharystii nie wystarczy, jeśli z niej „nie wychodzi się z Jezusem”.
„Nie wiem, czy wiecie – wyznał – ale moim poprzednikiem był Judasz. Wiele stuleci temu jeden z apostołów był jałmużnikiem, otrzymywał pieniądze z kolegium apostolskiego. Po Eucharystii, po umyciu nóg, wyszedł. Wszyscy myśleli, że poszedł rozdać pieniądze ubogim. Tymczasem wziął je, by sprzedać Jezusa.
Nie wystarcza Eucharystia. Trzeba wyjść z kościoła razem z Jezusem jako żywe tabernakulum. Nieść Jego obecność, gdziekolwiek się udam, tak, by „nie przysłonić Go moim charakterem, ale pokazać Go poprzez mój sposób mówienia, reagowania, patrzenia, odpowiadania. By być naprawdę Jego nośnikiem. Kto mnie dotyka, powinien dotykać Jezusa. Już nie mnie”.
3. Codzienna adoracja Najświętszego Sakramentu.
Tej praktyki ks. Konrad nauczył się od papieża Franciszka, który na początku pontyfikatu wyznał, że każdego dnia od 19 do 20 idzie do kaplicy przed Najświętszy Sakrament, by się „opalać”, by nabrać siły.
„Godzinę. Godzinę, by mówić, być z Jezusem. Ja też od lat go naśladuję. Ustaliłem sobie godzinę. Przyznam się wam – na początku było to bardzo trudne. Bardzo się uspokoiłem. Mam trudny charakter, gwałtowny, charakter trochę silny. Wszystko ma być zrobione natychmiast. Tymczasem nie. Ta chwila modlitwy daje mi wiele pokoju. Czasem wystarczy być obecnym. Nic nie mówić. Później zaczynam mówić o moich współpracownikach, o moich przewinieniach, o łaskach otrzymanych”.
Jałmużnik powtórzył tu często cytowane słowa papieża Franciszka, który wyznał, że zdarza mu się po trudnym intensywnym dniu zasnąć przed tabernakulum. Ale jak to tłumaczy sam Ojciec Święty: „Lepiej przed Panem niż przed telewizorem”.
„To mi uzmysławia, że to On ma być na pierwszym miejscu. I wszystko w moim życiu się układa” – dodał kardynał.
4. Różaniec
Odnosząc się do św. Jana Pawła II, papieski jałmużnik wyznał: „Ostatnia rzecz, która mi bardzo pomaga być gotowym, by mieć lampy zapalone, jak mówi Ewangelia, by być zawsze czuwającym, to różaniec. Tu jest mistrz papieskich ceremonii, maestro Piero Marini, on jest świadkiem, że często Jan Paweł II podnosił rękę, tak że sekretarze musieli brać różaniec z ręki, bo on pozdrawiał osoby. Podczas pewnej audiencji wyjął różaniec z kieszeni sutanny i powiedział: oto najprostszy egzorcyzm, który istnieje na świecie. Zapamiętajcie!”.
Jałmużnik wyznał: „To mi pomaga bardzo, ponieważ mogę medytować życie Jezusa, tajemnice, używam słów Archanioła Gabriela. Modlę się, prosząc Maryję, żeby modliła się za mną w trudnych momentach mojego życia”.
5. Znak krzyża
Następnie kard. Krajewski wspomniał jeszcze jedną praktykę, którą zaczerpnął od papieża Franciszka: czynienie znaku krzyża wodą święconą.
„On zaraz po swoim wyborze zwołał wszystkich kardynałów do Kaplicy Paulińskiej. Powiedział tak: Drodzy bracia kardynałowie: miło być z wami, ale powiem wam od razu – pierwszym kuszonym przez diabła jestem ja, kolejni jesteście wy”.
„Pewnego dnia zapytałem: Ojcze Święty, jak bronisz się przed tymi wszystkimi pokusami? Odpowiedział mi: Konradzie, ja mam wodę święconą koło łóżka. Kiedy się budzę, robię znak krzyża, kiedy idę spać, robię znak krzyża. Kiedy wychodzę z apartamentu, robię znak krzyża. Jak wiele litrów wody święconej potrzeba papieżowi!
Więc szybko kupiłem pojemniczki na wodę święconą i mam je w pokoju, w mieszkaniu, także w biurze. I to mi pomaga być gotowym i zawsze pamiętać o Jego obecności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Ponieważ jestem słaby, jestem bardzo słaby i bez tej pomocy nie jestem w stanie dalej żyć”.
...
Podstawowa kwestia. Bo kazdy przejdzie na tamten swiat.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:45, 25 Gru 2018 Temat postu: |
|
|
Nasza tradycja: przed świętami na grobach bliskich. Jak możemy pomóc zmarłym?
Eryk Łażewski | 22/12/2018
CMENTARZ ZIMĄ
Stanisław Kowalczuk/EAST NEWS
Udostępnij 127
Listopad to miesiąc, który skłania do intensywniejszej niż zwykle pamięci o zmarłych. Natomiast w grudniu znać o sobie daje inna nasza polska tradycja: odwiedzanie grobów bliskich przed świętami Bożego Narodzenia.
Pamięć jednak to za mało. Nie pomaga w cierpieniach czyśćcowych. A jak można naprawdę pomóc, i to nie tylko w listopadzie czy grudniu? Dwoma tradycyjnymi praktykami: modlitwą i postem.
Modlitwa
Zacznijmy od modlitwy. Oczywiście, każda przyniesie ulgę duszom, jeżeli tylko wypowiadana jest w tym celu (w tej intencji). Jednak nie z każdą modlitwą złączony jest odpust: darowanie kar doczesnych (tymczasowych), które znoszą dusze w czyśćcu.
Czytaj także:
Dusze czyśćcowe według 13 mistyczek: są smutne i cierpią
Wynika z tego jasny wniosek: gdy chcemy pomóc zmarłym, odmawiajmy w ich intencji modlitwę z odpustem. Może on być całkowity lub częściowy. Częściowy to darowanie części kary; całkowity to usunięcie jej w ogóle. I choć niektóre odpusty przeznaczone są tylko dla dusz czyśćcowych, to jednak w przypadku większości odpustów możemy wybrać, czy pozyskujemy je dla siebie czy dla zmarłych.
Odpusty
Jeżeli chodzi o odpust zupełny wyłącznie dla duszy, to przypomnijmy, że od 1.11. do 2.11 uzyskamy go jedynie za nawiedzenie kościoła bądź kaplicy i odmówienie w świątyni „Ojcze Nasz” i „Wierzę”. A gdy w okresie od 1.11 do 8.11 włącznie przyjdziemy na cmentarz i pomodlimy się tam za zmarłych, również uzyskamy wspomniany odpust.
Co do odpustów zupełnych, które zatrzymujemy dla siebie lub ofiarujemy za dusze, to jest wiele praktyk modlitewnych z którymi owe odpusty są złączone. Wydaje się, że spośród tych praktyk najłatwiejszymi są:
odmówienie koronki do Miłosierdzia Bożego przed Najświętszym Sakramentem wystawionym lub znajdującym się w tabernakulum,
co najmniej półgodzinna, pobożna lektura Pisma Św.
Wspomnijmy też o odmawianiu różańca (w kościele, kaplicy, zakonie, „pobożnym stowarzyszeniu”) lub o minimum 3-dniowym pobycie na rekolekcjach.
Zdobyty w jeden z wymienionych sposobów (lub inaczej) odpust zupełny możemy przeznaczyć do uwolnienia zmarłego z jego cierpień w czyśćcu. Pamiętajmy o tym, że aby odpust zupełny był skuteczny, musimy nie być przywiązani do żadnego grzechu (nie akceptować go i nie popełniać). Oprócz tego trzeba: wyspowiadać się, przyjąć Komunię św. i pomodlić się w comiesięcznej intencji papieskiej. Aby nie mieć żadnych wątpliwości, 2 ostatnie warunki najlepiej wypełnić w dniu zyskiwania odpustu. I dodajmy, że możemy otrzymać go tylko raz dziennie.
Inaczej jest z odpustem cząstkowym, który da się zdobyć wiele razy i nie jest związany z żadnymi warunkami. Inaczej mówiąc, musimy tylko pobożnie wypełnić daną czynność i już mamy odpust! Nazywa się on „cząstkowym”, gdyż uwalnia nas (lub zmarłego) od części należnej kary. I zaznaczmy, że wprost do dusz skierowany jest odpust otrzymany za:
pobyt kiedykolwiek na jakimkolwiek cmentarzu i modlitwę tam,
odmówienie Jutrzni i Nieszporów z brewiarzowego „Oficjum za zmarłych”.
Omawiany odpust da nam też wiele modlitw. Wymieńmy tylko niektóre: „Anioł Pański”, „Aniele Boży, Stróżu mój”, „Pod Twoją obronę”, „Bogurodzica”, „Apel Jasnogórski”, „Wielbi dusza moja Pana (Magnificat)”, „Z dawna Polski Tyś Królową”, „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo”, „Witaj, Królowo”, „Do ciebie, św. Józefie, uciekamy się”.
Również pozyskamy odpust cząstkowy, czyniąc pobożnie znak krzyża i wypowiadając odpowiednie słowa lub też odprawiając modlitewne rozmyślanie. No i na wiele innych sposobów.
Czytaj także:
Czy modlitwa za zmarłych ma sens? Skąd o tym wiemy?
Post
Na koniec wspomnijmy o poście. Najpierw go zdefiniujmy: post to czasowe powstrzymanie się od jedzenia i picia wszystkich lub tylko niektórych pokarmów, ewentualnie ograniczenie ilości tego, co spożywamy, lub też rezygnacja z innych, godziwych przyjemności.
Jak to wygląda w praktyce? Możemy pościć w ogóle nic nie jedząc i pijąc dzień czy dwa. Możemy pościć tradycyjnie: o chlebie i wodzie. Możemy w końcu odmawiać sobie ulubionych potraw np. kawy, lub nie najadać się do syta.
Co do godziwych przyjemności, to np. zrezygnujmy (w ramach postu) z kolejnego odcinka serialu lub też przestańmy nałogowo oglądać asortyment sklepów internetowych.
Oczywiście wszystko to musimy czynić w intencji zmniejszenia mąk dusz czyśćcowych. Po to więc, aby swym cierpieniem niejako „zastąpić” ich cierpienie.
...
Bardzo dobra tradycja.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:37, 10 Kwi 2021 Temat postu: |
|
|
Bardzo piekna śmierć Krzysztofa Krawczyka! Jak rzadko! U artysty powinna byc piekna. Pieknie mowil ze teraz czeka tylko na spotkanie z Bogiem i jak szybko Bóg go zabral! Bo byl swietny czas! Takie nawrocenie! Znakomita wiadomosc dla rodziny! Tu naprawde nie ma sie czego bac o dusze! To bylo lagodne przejscie.
A co ciekawe jednoczesnie zmarl jego przyjaciel! Widocznie bardzo byli zwiazani! Bóg tez potrafi zabrac dwie osoby zeby nie robic tragedii rozlaki. Moze pociagnal przyjaciela tez do Boga?! Tego nie wiem.
Ale naprawde to glebokie piekno.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:08, 19 Kwi 2021 Temat postu: |
|
|
Znów możliwe pożegnanie w rodzinie Krzysztofa Krawczyka. Jego brat jest w ciężkim stanie...
Ewa Krawczyk przekazała, że brat Krzysztofa Krawczyka jest w ciężkim stanie. Według relacji wdowy mężczyzna nie wie o śmierci piosenkarza. Rodzina obawia się najgorszego.
!!!
Moze to naprawde byla milosc i jeden bez drugiego nie mogl żyć? Bóg takich powoluje na raz gdyz milosc jest wszystkim! Kto ja osiaga moze odejsc.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:36, 07 Maj 2021 Temat postu: |
|
|
Zmarł brat Krzysztofa Krawczyka. Miał 70 lat
"Dzisiaj zmarł brat Krzysztofa Krzysztofa, śp. Andrzej Krawczyk, artysta-malarz, miał 70 lat" - poinformowała rodzina mężczyzny. Legendarny piosenkarz Krzysztof Krawczyk zmarł miesiąc wcześniej, na początku kwietnia.
..
Tez byl artysta tylko malarzem! Nigdy nie dowiedzial sie o smierci brata!!! Jestem niemal pewien ze Bóg zabral ich razem bo ten co by zostal odczuwal by rozstanie jako karę! Moze byc taki zwiazek miedzy bracmi! Powinien nawet. Raczej obojetnosc nie jest normalna. Wykonywanie powolania artystycznego ma uszlachetniac czlowieka i tu widac to nastapilo. Alternatywana ,droga' to znacie satanizm bluznierstwa i pieklo. Takich patusow pseudoartystow znacie. Nie wiadomo po co.
Tu mamy piekne dwie smierci. Takie jak powinny byc.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|