Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Indianie i święci.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:11, 03 Sty 2018    Temat postu: Indianie i święci.

Św. Turybiusz de Mogrovejo wybrał wierność Jezusowi, nie ideałom swoich czasów [Wszyscy Świetni]
Szymon Hołownia | 03/01/2018
Wikipedia | Domena publiczna
Komentuj



Udostępnij




Komentuj



Święty Turybiusz został świętym (a nie wicekrólem), bo potraktował Jezusa nie jak szwedzki stół, z którego wybiera ulubione smaki, potraktował Go poważnie.

Chrystus jest prawdą, nie zwyczajem. – św. Turybiusz de Mogrovejo



Gdy ktoś jest prawdziwym, a nie malowanym (albo wyłącznie nominowanym) pasterzem, nie może odpowiedzieć inaczej, gdy słyszy jak jego podwładni (księża i świeccy) usprawiedliwiają nieludzkie traktowanie bliźnich, mówiąc: „Cóż, tak to już jest, taki jest zwyczaj”.

Święty arcybiskup Turybiusz to jeden z tych (wcale nie tak licznych) katolików (i w ogóle – przybyszów z Europy), dzięki którym możemy jeszcze patrzeć w oczy potomkom rdzennych amerykańskich plemion. Które przez konkwistadorów traktowane były tak, jak dziś przez niektórych (niestety, również chrześcijan) traktowane są zwierzęta: jako narzędzie do pomnażania swojej siły i bogactwa, którym można rozporządzać jak rzeczą, bezkarnie zabić, karmić się świadomością swojej nad nimi wyższości.
Czytaj także: Św. Leopold Mandić – męczennik konfesjonału: Nie potrafiłem wzbudzić żalu u penitenta [Wszyscy Świetni]
Prawnik i szlachcic

Turybiusz (Toribio Alfonso de Mogrovejo), urodzony w 1538 r., z wykształcenia był prawnikiem (i to nie najgorszym, był profesorem prawa w Salamance i Oviedo). Pochodził z zamożnej, szlacheckiej rodziny. Z ludzkiego punktu widzenia walka o prawa ludzi z definicji przegranych nie była mu potrzebna po nic.

Mógł spokojnie dołączyć do licznej rzeszy tych swoich braci i sióstr, którzy lali krokodyle łzy wzruszenia podczas religijnych uroczystości, dawali sute ofiary na Kościół i obwieszali się z każdej strony krzyżami, finansując swój katolicki dobrobyt i bezpieczeństwo z krwi i rozbojów dokonywanych w imię Boga i Króla na amerykańskich Indianach.

Nie brakowało wówczas (oj, nie) takich, którzy wyjaśniali, że wiadomo: Jezus żył tych paręnaście wieków temu i nie znał dzisiejszych realiów, a w tych czasach krzyż musi sprzymierzyć się z mieczem, z władzą, z majątkiem. Tu i ówdzie trzeba iść na życiowy kompromis z „idealistycznym” przesłaniem Jezusa, zgodzić się, że ofiary muszą być. Ewangelia Ewangelią, ale eksterminować i wykorzystywać Indian można i trzeba, bo co poradzisz: „Tak się utarło, nie da się inaczej, taki jest przecież tu zwyczaj”.
Chrześcijaństwo i ryzyko

Dziś też mamy pod bokiem wielu takich, dla których chrześcijaństwo to rodzaj kulturowej, sentymentalnej nakładki na ich prywatne przyzwyczajenia, biznesy, polityki. Członkostwo w szacownym klubie, którego głównym celem jest obrona własnego stanu posiadania. Wydeptują posadzki kościołów, obsypują biskupów komplementami, walczą o wpisywanie, gdzie się da „wartości chrześcijańskich” i wzywają do rechrystianizacji kontynentu.

Gdy przychodzi jednak do konkretów, do miejsca, w którym wierność Ewangelii przestaje być dbaniem o mój własny komfort i bezpieczeństwo, gdy pojawia się – nieodłączne od niej – ryzyko, wtedy nagle okazuje się, że są rzeczy ważniejsze od wyraźnych, dobitnych poleceń Jezusa, nakazujących karmić głodnych, przyjmować obcych, odwiedzać więźniów, bez żadnych warunków wstępnych i dokonywania ocen.

Znów mamy to samo, co w czasach świętego Turybiusza: Ewangelia Ewangelią, ale jest jeszcze przecież zwyczaj, zdrowy rozsądek, racja stanu, cywilizacyjne zagrożenie, „ordo caritatis” itd. itp. etc.
Czytaj także: Bł. Maria Teresa Ledóchowska. Specjalistka od robienia wiele z niczego [Wszyscy Świetni]
Nauczyć się nowego świata

Święty Turybiusz został świętym (a nie wicekrólem), bo potraktował Jezusa nie jak szwedzki stół, z którego wybiera ulubione smaki, potraktował Go poważnie. Gdy – wbrew jego woli, przy jego stanowczych sprzeciwach – papież na wniosek króla mianował go (wówczas jeszcze świeckiego człowieka) arcybiskupem Limy i prymasem Peru, Turybiusz po przybyciu na miejsce (już jako ekspresowo wyświęcony ksiądz i biskup), zaczął od tego, że do pracy ruszył na piechotę, nauczając po drodze spotkanych ludzi, chrzcząc ich (to on ochrzcił podobno m.in. świętą Różę z Limy i świętego Marcina de Porres), poznając ich problemy.

Piesze wizytacje diecezji stały się w ogóle znakiem rozpoznawczym arcybiskupa. W czasie swoich rządów przeszedł sam, bez żadnego orszaku, tysiące kilometrów, wielokrotnie zapadając na tropikalne gorączki. Wiedział, że w kontaktach z ludźmi mówiącymi (i myślącymi) inaczej nie wystarczy głośniej mówić „po swojemu”, żeby się dogadać, trzeba nauczyć się ich świata.

Postępował tak, jak później choćby nasza rodaczka, święta Urszula Ledóchowska, która jadąc do pracy w kolejnych krajach, nie oczekiwała, że wszyscy nauczą się pięknego i dumnego języka Mickiewicza (albo chociaż kościelnej łaciny), a sama pilnie, miesiącami, uczyła się najpierw języka ludzi, wśród których miała żyć i działać. Turybiusz nauczył się czterech języków miejscowych indiańskich narodów, oficjalny katechizm wydany z jego inicjatywy był trójjęzyczny: po hiszpańsku i w językach Quechua i Aymara.
Zmarł podczas wizytacji duszpasterskiej

Był niestrudzonym organizatorem diecezjalnych synodów, próbując wciągnąć jak największą część duchowieństwa i kolonizatorów w poczucie, że nie przyjechali tu zużywać tę część świata, że Bóg nie pozwolił im wygrać tego całego złota, ziemi, ludzi w Lotto. Przypominał, że wszystko to nadal należy do Boga, a zadaniem Bożego Kościoła jest – czy będzie się to politykom albo biznesmenom podobało czy nie – widzieć obraz Stwórcy w dokładnie każdym człowieku.

Księżom robiącym (najczęściej nieludzkie) biznesy na konkwiście zapowiadał ekskomunikę. Nie może specjalnie dziwić, że krytyków miał co nie miara, a donosy na niego szły do Hiszpanii i papieża tonami. Zmarł w biegu, podczas kolejnej wizytacji duszpasterskiej, w marcu 1606 r. Beatyfikowano go w 1679., kanonizowano w 1726.
Żył zgodnie z logiką Królestwa

Kolejny święty, który wiedział, że nie jest studolarówką (czy jakiekolwiek nominały były wtedy w obiegu), że nie musi podobać się wszystkim. Wiedział – bo przecież stoi to jak wół w Ewangelii – że skoro żyjemy w epoce Nowego Testamentu, to już wcale nie (jak było w Starym) dobrobyt, władza, pokój i bezpieczeństwo są znakiem, że jest się blisko Boga (proszę zobaczyć, jaki to dobrobyt, władzę, pokój i bezpieczeństwo miał podczas pobytu na świecie Boży Syn).

Turybiusz wybrał wierność Jezusowi, nie ideałom swoich czasów i dlatego to on dziś jest święty, a o setkach i tysiącach podobnych mu urodzeniem, wykształceniem, pozycją społeczną arystokratów, prawników, duchownych – historia zapomniała zaraz po tym, jak zeszli z tego świata.

Prawda potwierdzająca się od dwóch tysięcy lat (również dziś w życiu naszych uczonych, pisarzy, showmanów, polityków, biznesmenów, gospodyń domowych, robotników, studentów): gdy bierzesz ślub ze swoją epoką – niechybnie umrzesz wraz z nią.

Życie czeka tych, co umieją już dziś, w naszych ziemskich realiach, żyć zgodnie z logiką Królestwa, które jest poza czasem. Dziś cały świat może pukać się w czoło, patrząc na wybory, których dokonujemy. Spokojnie: za jakiś czas będzie lamentować, dlaczego nie wystarczyło mu odwagi, by – gdy była na to pora – dokonywać innych.

...

Obrona Indian to cala epopeja! Zatem nowy twmat!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:51, 31 Sty 2018    Temat postu:

Nawrócony szaman – przekonał do wiary setki Indian. Będzie błogosławionym
Stefan Czerniecki | 31/01/2018

Ichio/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj 0
Kto z nas nie czytał „Winnetou”? Kto nie oglądał „Tańczącego z Wilkami”? Kto choć raz w życiu nie chciał pobiegać z łukiem niczym walczący o wolność Indianie? Dzisiaj rzecz o jednym z nich. Pouczająca historia drogi, jaką może przejść dusza szukająca Boga.

Przepastne pola. Rozległe trawiaste równiny. Gdzieniegdzie bardzo delikatnie pofałdowane, jakby na wzór naszych bieszczadzkich połonin. I wszędzie trawa, trawa, trawa. Idealne warunki do wypasu bydła. Także bizonów. To Pine Ridge – w Dakocie Południowej, niemal w samym środeczku Stanów Zjednoczonych. Sami mieszkańcy Pine Ridge nazywają swój dom „Oglala Oyanke”. To Indianie z plemienia Lakotów Oglala. Pine Ridge stanowi dziś ich rezerwat. Niespełna pół roku temu brali udział w mszy świętej celebrowanej na swojej ziemi. W jej trakcie uroczyście zainaugurowano beatyfikacyjny proces Czarnego Łosia.



Czarny Łoś – szaman i jego „koszule duchów”
Czytaliście „Winnetou”? Oglądaliście „Małego Wielkiego Człowieka”? Czy słynnego „Tańczącego z Wilkami”? Indianie, obozy pełne charakterystycznych tipi, piękne rumaki i bitwy o wolność. Dzisiejszy bohater także brał udział w takich bitwach. Mało tego – już jako trzynastolatek zaliczył swój pierwszy skalp. Na białym człowieku. Potem nie było wcale lepiej.

Czarny Łoś, bo o nim mowa, brał udział w walkach podczas tzw. masakry nad Wounded Knee, gdy wojskowe oddziały białych otworzyły ogień do broniących się Indian Lakota. Zabito także kobiety i dzieci. Przybywający na pomoc Czarny Łoś został ranny, ale zdołał się uratować.

Miał prawo czuć się winny. Polegli w liczbie 150 Indianie zaufali, że wyposażeni w tzw. „koszule duchów” otrzymane od Wielkiego Łosia uchronią się od śmierci. Nie uchronili się. Kto wie, czy właśnie nie wówczas, parający się do tej pory magią szaman po raz pierwszy nie zwątpił w drogę, którą obrał.

Czytaj także: Magia indiańskich plemion – niegroźna zabawa?


Szaman miał uzdrawiać
O tym, że będzie szamanem, dowiedział się mając ledwie 9 lat. To wtedy, zapadłszy na tajemniczą chorobę, straciwszy na kilka dni przytomność, otrzymał wizje. Widział zjawy i duchy, o których opowiadano mu przy ognisku. Lokalny czarownik stwierdził, że to znak. Ma zacząć zajmować się uzdrawianiem. Zaczął angażować się w ruch „Tańca Duchów”.

Jego członkowie wierzyli, że dzięki magicznym obrzędom uratują swoich współplemieńców oraz wygonią ze swojej ziemi białych. To właśnie wtedy Czarny Łoś zaczął szyć wspomniane „koszule duchów”. Miały chronić walczących przed pociskami. Dopiero po latach dowie się, jak bardzo się pomylił.

Gdy ruch oporu Lakotów został zdławiony, a sami Indianie musieli cofnąć się do stworzonych dla nich rezerwatów, Czarny Łoś zatrudnił się w cyrku. Tam wraz z trupą (do której należał m.in. Siedzący Byk, współautor indiańskiego zwycięstwa pod Little Bighorn) odtwarzał dla zgromadzonej gawiedzi świat, za którym tak bardzo tęsknił. Jego życie weszło w kolejny ostry zakręt.



Jak szaman nawrócił siebie i innych
Wreszcie poznaje Annę. Indiańską chrześcijankę. Będzie jego drugą żoną (pierwsza umiera przedwcześnie). Jego życie wchodzi w kolejny okres zmian. Rozpoczyna się okres fascynacji Bogiem. Jego świeża wiara od razu zostaje wystawiona na ciężką próbę. Umiera trójka jego dzieci (dwóch synów z pierwszego małżeństwa, a następnie jedno z małżeństwa z Anną). Wkrótce potem umiera i Anna. Samego Czarnego Łosia dopada gruźlica. Jednak świadkowie jego życia ani razu nie słyszą, żeby użalał się nad swoim losem. Nie narzekał. Nie pomstował.

Rzecz jasna, porzucił także magiczne praktyki szamanizmu. Przyjął chrzest. Na niedzielną Eucharystię przychodził nawet wówczas, gdy gruźlica bardzo poważnie utrudniała mu życie. Dodatkowo pracował jako świecki katecheta. Dla indiańskich ziomków stał się świadkiem. Nawrócony szaman przekonał do wiary przynajmniej 400 Indian swego klanu.

Jego proces beatyfikacyjny może świadczyć o tym, że to dopiero początek.

...

O tak! To jest to! Wlasnia znalazlem slynna dawniej ksiazke Ostatnią walkę Dakotów a tam prolog Ostatnia modlitwa szamana! Tytul pasuje jak zaden! Rzeczywiscie! Ostatnia modlitwa do Boga!

Tak Indianie! W Polsce odgrywali olbrzymia role w wychowaniu mlodziezy! Czytalem Borhardta wychowujacego sie na poczatku XX w i chcial byc Indininem. I ja tez tylko Winnetou i Old Shatterhand! Teraz juz pewnie zaniklo ale XX wiek mozna uznac w Polsce za indianski dla mlodziezy! Indianin to wzor nr 1!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiara Ojców Naszych Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy