Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:21, 29 Cze 2017 Temat postu: Bóg zatroszczy się o was... |
|
|
I znowu:
Akt oddania Jezusowi spisany przez ks. Dolindo Ruotolo. Nowe tłumaczenie
Redakcja | Czer 29, 2017
Shutterstock
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Ta przepiękna modlitwa została zapisana przez sługę Bożego w liście z dnia 6 października 1940 roku. Kapłan pisał go do Eleny Montelli, kobiety ze ścisłego grona swych córek duchowych, tak zwanych „Gołębic Eucharystycznych”.
J
ezus do duszy:
„Z jakiego powodu wzburzony ulegasz zamętowi? Oddaj Mi swoje sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę powiadam wam, każdy akt prawdziwego, ślepego, pełnego oddania się Mi przyniesie owoc, jakiego pragniecie i rozwiąże najbardziej napięte sytuacje.
Całkowicie zdać się na Mnie nie oznacza walczyć, denerwować się i rozpaczać, a jednocześnie prosić Mnie niecierpliwie, bym to Ja po twojej myśli przemienił wzburzenie w modlitwę. Całkowicie zdać się na Mnie znaczy zamknąć ze spokojem oczy duszy, odsunąć niespokojne myśli i zamęt, oddać się Mi, tak bym tylko Ja działał i powtarzać: «Ty się tym zajmij».
Zamartwianie się, denerwowanie, myślenie o konsekwencjach zdarzeń jest wbrew, zdecydowanie wbrew, oddaniu się Mi. To tak jak z dziećmi, które domagają się, by mamy zajęły się ich potrzebami, a jednocześnie same zaczynają się mieszać, utrudniając swoimi pomysłami im pracę.
Zamknij oczy i daj się ponieść prądowi mojej łaski. Zamknij oczy i nie myśl o bieżących sprawach, odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy; odpocznij we Mnie, ufając w Moją dobroć, a zapewniam cię na Moją miłość, że kiedy zwrócisz się do Mnie z tą dyspozycją: «Ty się tym zajmij», oddam się tej sprawie całkowicie, pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę.
I kiedy będę musiał poprowadzić cię inną drogą niż tą, którą zaplanowałeś, będę ci przewodnikiem, wezmę na ramiona, przeprowadzę cię, jak matka uśpione niemowlę na rękach, na drugi brzeg. To twój racjonalizm, tok rozumowania, zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę zająć się tym, co cię trapi, wprowadza zamęt i jest powodem trudnego do zniesienia bólu.
Ileż mogę zdziałać, zarówno w sprawach duchowych, jak i materialnych, kiedy dusza zwróci się do Mnie, spojrzy na Mnie mówiąc Mi: «Ty się tym zajmij», zamknie oczy i odpocznie.
Otrzymujesz niewiele łask, kiedy się zamartwiasz. Wiele zaś łask spada na ciebie, jeśli tylko twoja modlitwa jest pełnym zawierzeniem i oddaniem się Mi. W bólu i cierpieniu prosisz, bym działał, ale tak, jak ty tego chcesz… Nie zwracasz się do Mnie, a jedynie chcesz, bym się dopasował do twoich potrzeb i zamysłów. Nie jesteś chory, skoro prosząc lekarza o pomoc, sugerujesz mu leczenie.
Nie postępuj tak, ale módl się tak, jak was nauczyłem w „Ojcze Nasz”: «święć się imię Twoje», czyli bądź pochwalony, uwielbiony w mojej potrzebie; «przyjdź królestwo Twoje», czyli niech wszystko, co się dzieje, przyczynia się do stwarzania Twojego królestwa w nas i na świecie; «bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi», czyli to Ty wejdź i działaj w tej mojej potrzebie, tak jak według Ciebie będzie lepiej dla mojego życia wiecznego i doczesnego.
Jeśli powiesz mi naprawdę: «bądź wola Twoja», czyli jakbyś mówił: «Ty się tym zajmij», wkroczę z całą moją mocą i rozwiążę najtrudniejsze sytuacje. Proszę, widzisz, że choroba postępuje, zamiast zanikać? Nie burz się, zamknij oczy i ufnie powiedz: „niech się dzieje Twoja wola, Ty się tym zajmij”. Powiadam ci, że się tym zajmę, jak lekarz. Uczynię nawet cud, jeśli będzie to potrzebne.
Masz wrażenie, że stan chorego się pogarsza? Nie denerwuj się; zamknij oczy i mów: «Ty się zajmij». Powtarzam ci, że się tym zajmę, że nie ma potężniejszego lekarstwa niż moje działanie z miłości. Zajmę się tym tylko, kiedy zamkniesz oczy.
Jesteś niezmordowany, chcesz wszystko sam oszacować, o wszystkim samemu pomyśleć; zdajesz się na siły ludzkie, czy też gorzej, na człowieka, wierząc w jego pomoc. I to utrudnia Moje działanie. Och, jak bardzo pragnę twojego oddania, bym mógł ci błogosławić i w jakim smutku pogrążam się widząc, jak się miotasz! Szatan właśnie do tego dąży: byś był niespokojny, by oderwać cię od Moich działań i rzucić na pastwę ludzkich przedsięwzięć.
Ufaj zatem tylko Mi, odpocznij we Mnie, całkowicie się na Mnie zdaj. Czynię cuda proporcjonalnie do twojego pełnego oddania się Mi i oderwania się od twoich myśli. Rozrzucam skarby łask, kiedy jesteś ubogi, całkowicie. Kiedy posiadasz własne zasoby, nawet w niewielkiej mierze lub jeśli to ich szukasz, jesteś w zwykłym wymiarze i idziesz za ziemskim, naturalnym biegiem wydarzeń, w który często interweniuje Szatan. Żaden jeszcze racjonalista czy człowiek ciągle rozsądzający sprawy, nie uczynił cudów, nawet wśród świętych; kto zdaje się na Boga, postępuje w Jego stylu (po Bożemu).
Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, mów z zamkniętymi oczyma duszy: «Jezu, Ty się tym zajmij». Oderwij się od siebie, bo twój umysł jest napięty… Trudno dostrzec ci zło i zaufać Mi odrywając się od siebie. Postępuj tak w każdej trudności; róbcie tak wszyscy, a zobaczycie wielkie efekty i ciche cuda. Przysięgam wam na Moją miłość.
I Ja się tym zajmę, zapewniam was.
Módl się za każdym razem z tą gotowością oddania się, uzyskasz tak wielki pokój i owoce także wówczas, kiedy udzielę ci łaski złożenia ofiary ze swojego życia jako zadośćuczynienie i w imię miłości, co poniesie za sobą cierpienie.
Wydaje ci się to niemożliwe? Zamknij oczy i powiedz całą duszą: «Jezu, Ty się tym zajmij». Nie bój się, zajmę się i będziesz błogosławił Moje imię w uniżeniu. Tysiąc modlitw nie jest wartych tyle, co ten jeden akt oddania się: zapamiętaj to dobrze. Nie ma bardziej skutecznej nowenny niż ta”.
Tłumaczenie z oryginału: Joanna Bątkiewicz-Brożek
...
NORMALNIE TO JEST DO MNIE! NIEWIARYGODNE! Jezus mowi zeby dokladnie o NIC SIE NIE MARTWIC! O to czy jutro bedzie co jesc nawet! Co dopiero o emeryture! ZUS to opieranie sie na ludziach... Po prostu kompletnie nieodwolanie musze przestac sie martwic o cokolwiek! To jest od diabla... Naprawde rzecza bożą jest zaufanie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:44, 30 Cze 2017 Temat postu: |
|
|
Jezu, Ty się tym zajmij! Komu Jezus zostawił tę potężną modlitwę?
Joanna Bątkiewicz-Brożek | Czer 29, 2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Przejmująca jest spisana przez ks. Dolindo obietnica Jezusa: „Daję ci słowo, na Moją miłość, że się zajmę”. Bo „tysiąc modlitw nie jest wartych tyle, co ten jeden akt oddania”.
T
łumacząc przed kilku laty włoską książkę, natknęłam się na tych kilka słów: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Fakt, że zostawił je sam Jezus, zrobił na mnie wrażenie. Lakoniczny przypis, że „modlitwę spisał ks. Dolindo Ruotolo, mistyk z Neapolu” niewiele mi jednak mówił.
Zatrzymałam się nad wyłowioną w sieci informacją, że to do niego odsyłał penitentów „w trudnych sprawach” sam św. o. Pio. Kim więc był ten kapłan? I czemu to jemu Jezus zostawił tak potężną modlitwę? Podróż jego śladami i historia, z którą się zderzyłam, pozostaną we mnie do końca życia.
Czytaj także: Akt oddania Jezusowi spisany przez ks. Dolindo Ruotolo. Nowe tłumaczenie
Ks. Dolindo zza grobu: Ufaj Bogu!
Jest styczeń 2015 r. Przy via Salvatore Tommasi, w kościele Matki Bożej z Lourdes i św. Józefa w Neapolu, mimo rzęsistego deszczu, przed obłożoną wotami dziękczynnymi za wyproszone cuda czarną płytą nagrobka ks. Dolindo Ruotolo ustawia się kolejka ludzi. I każdy do grobu… puka.
„Kiedy tu przyjdziesz, zapukaj, nawet zza grobu odpowiem: ufaj Bogu!” – czyta mi Grazia Ruotolo, krewna sługi Bożego. – To z testamentu wuja. Nikomu za życia nie odmawiał. Enrico Medi, naukowiec, słuchał kazań ks. Dolindo na kolanach! Wielu trafiało tu z San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio ich wyrzucał: „Po co tu przyjeżdżacie!? Macie w Neapolu świętego kapłana, do niego idźcie!” – śmieje się elegancka, starsza już Włoszka. – Ludzie rozchwytywali jego książki, a setki osób wracały do Kościoła, nawet mafiozi”.
Ani grosza za mszę
Od świadków życia kapłana słyszę:
„Przed kamienicą padre stał wężyk ludzi. Biedota i bogaci, szewcy, bariści i profesorowie, politycy. Niektórzy się bali, bo wiedzieli, że czyta w ludzkich duszach” (Anna Smaldone, krewna św. Józefa Smaldone).
„Nigdy nie wziął ani centesimo za odprawienie mszy świętej. Taki ślub złożył Bogu. A kiedy odprawiał, czuliśmy obecność Jezusa” (prof. Umberto Cervo).
„Ojciec lał go i głodził przez czternaście lat. A kiedy zamykał dziecko w komórce ze szczurami, Dolindo modlił się za niego. Gdy poniżył go przełożony w seminarium, ks. Ruotolo błogosławił mu. Kiedy zdradziły go dwie córki duchowe, ukląkł przed nimi”.
On się świętym urodził! – Grazia nie kryje emocji. – Biegał w jednej, ciągle cerowanej sutannie. Gdy się ubrudziła, prał i nie raz wkładał mokrą, bo nie zdążyła wyschnąć. Połowę swojego obiadu codziennie zanosił biednym. Przytulał chorych na tyfus, cholerę. Poza św. Józefem Moscatim mało kto tak wtedy robił. Miał dar bilokacji. Z Jezusem prowadził długie rozmowy, czuł go i słyszał, a nawet z Nim śpiewał do mszy!*
Święte Oficjum: herezja?
Mistyk był na celowniku Świętego Oficjum. Zarzuty? Udawanie świętości, gromadzenie czcicieli, herezja. Oczyszczony z podejrzeń, ks. Dolindo jednak pozostaje zawieszony i przez kolejne 16 lat nie może odprawiać mszy świętej. Powód? „Wprowadza ksiądz do Kościoła nowości” – słyszy.
Te nowości – czyli m.in. komunia święta w Wielki Piątek, zaangażowanie świeckich w ewangelizację, Pismo Święte w domach, msza w języku narodowym – po 50 latach Kościół przyjmie w dokumentach soborowych. Zaś myśli ks. Dolindo o roli kobiet w Kościele znajdą swoje niemal lustrzane odbicie w liście Mulieris Dignitatem św. Jana Pawła II.
Książki z imprimatur
Ks. Dolindo jest autorem 220 tys. imaginette, obrazków z przesłaniem Jezusa do konkretnych osób, oraz 33 tomów komentarzy do Pisma Świętego (każdy po niemal dwa tysiące stron), a także wielu książek. Ich lektura dotyka tysiące osób. Opatrzone imprimatur Kościoła, ku zaskoczeniu połowy ówczesnego kolegium kardynalskiego, trafiają nagle na Indeks Ksiąg Zakazanych.
Sam św. Ojciec Pio napisze do ks. Dolindo: „Nic co wyszło spod twojego pióra, nie może zostać zaprzepaszczone!”. Książki wracają do łask, mimo zniesienia przez Pawła VI Indeksu, dopiero po śmierci kapłana (1970 r.). Niestety do dziś nie sposób ich wydostać poza granice Włoch. Mimo, że wola sługi Bożego była inna…
„Jezu, Ty się tym zajmij” – pilnie strzeżone
Dziennikarskie śledztwo w sprawie ks. Dolindo doprowadza mnie do jego rękopisów ukrytych w archiwach Apostolatury Wydawniczej w Neapolu. Oryginał aktu oddania „Jezu, Ty się tym zajmij” to pilnie strzeżony tu przez franciszkanki Niepokalanej skarb. Od pół wieku, poza postulatorem procesu beatyfikacyjnego, nikt z zewnątrz go nie oglądał. Emocje więc są!
Na nadszarpniętych czasem, pożółkłych kartkach dostrzegam datę 6 października 1940 r. (58 urodziny ks. Dolindo). Akt oddania jest częścią listu, który kapłan pisze do Eleny Montelli ze ścisłego grona córek duchowych, tak zwanych „Gołębic Eucharystycznych”.
Elena jest przykładem dylematów, jakimi zadręcza się współczesny człowiek. Księdza Dolindo spotyka w dniu bierzmowania. „Była niczym zdewastowana łąka i nagle zaczęła żyć świętą radością” – notuje kapłan. Jako dziecko Elena stroni od rówieśników. Jest chorowita, a rodzice spełniają jej zachcianki. Nagłą przemianę córki odbierają jako ich odrzucenie. Jej rezygnację z biżuterii jako niechlujstwo, a chęć życia Słowem Boga – fantazję.
Dziewczyna przeżywa udręki, ale przy ks. Dolindo pogłębia się jej życie duchowe – tak, że cierpienie, także fizyczne, oddaje „by współuczestniczyć w Męce Chrystusa, za Kościół, jego grzechy, za kapłanów i dusze błądzące”. Dzięki niej wielu ateistów przyjmuje chrzest. Ks. Dolindo, notując dla niej słowa Jezusa, nie przypuszcza, że staną się potężnym wsparciem także dla przyszłych pokoleń.
Akt oddania Jezusowi
Akt oddania ks. Dolindo zapisuje pod tytułem: „Nie chcę się niepokoić, mój Boże: ufam Tobie!”. Siłą tej modlitwy jest geniusz Jezusa, który zna każdego z nas z osobna. I to do ciebie i do mnie mówi:
W bólu i cierpieniu prosisz, bym działał, ale tak, jak ty tego chcesz… Nie zwracasz się do Mnie, a jedynie chcesz, bym się dopasował do twoich potrzeb i zamysłów. Nie jesteś chory, skoro prosząc lekarza o pomoc, sugerujesz mu leczenie.
Jezus prosi ciebie i mnie:
„Pozwól Mi działać”! Wtedy „wkroczy z całą Swoją mocą i rozwiąże najtrudniejsze sytuacje. (…) To twój racjonalizm, tok rozumowania, zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę zająć się tym, co cię trapi, wprowadza zamęt i jest powodem trudnego do zniesienia bólu. Ileż mogę zdziałać, zarówno w sprawach duchowych jak i materialnych, kiedy dusza zwróci się do Mnie, spojrzy na Mnie mówiąc Mi: „Ty się tym zajmij”, zamknie oczy i odpocznie.
Coś może tu bulwersować? Jezus oczekuje dyspozycji: „Ty się tym zajmij!” ma brzmieć niemal jak nakaz. Przejmująca jest spisana przez ks. Dolindo obietnica Jezusa: „Daję ci słowo, na Moją miłość, że się zajmę”. Bo „tysiąc modlitw nie jest wartych tyle, co ten jeden akt oddania”.
Więcej na ten temat w książce Joanny Bątkiewicz-Brożek „Jezu, Ty się tym zajmij! O. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda”, Wydawnictwo Esprit
*Cytaty pochodzą z powyższej książki
...
Potwierdzam! Bóg doslownie tak do mnie mowi na dodatek naprowadza mnie na TEN TEKST! Aby juz bylo na 100% pewne ze to nie ja sobie wymyslilem. Potwierdzenie OD KSIĘDZA! Bóg nie potrzebuje ,,przedsiebiorczosci" ludzkiej! W Raju nie bylo deficytu przedsiebiorczosci tylko nadmiar. Braklo postawy ,,nicnierobienia" bo Bóg wie lepiej. Nie dotykaj owocu to nie dotykaj. Teraz czlowiek ma sie uczyc ze Bóg czyni wszystko! Czlowiek tylko prosi! Po co czlowiek ma cos ,,robic" skoro Bóg moze wszystko? Jedna Istota wszechmocna wystarczy aby WSZYSTKO było. Bo jest wszechmocna!
Oczywiscie ,,nicnierobienie" dotyczy ,,urzadzania siebie w zyciu" a nie doslownie. Adam i Ewa mieli nie kombinowac a nie siedziec bez ruchu. Czynienie dobra TO NIE TO SAMO! co ustawianie sie w zyciu. Np. malarz ma malowac! A nie np. zabiegac o kase zeby miec dobrze. To jest wlasnie to zło. Prawidlowo jest. Ja bede malował A TY BOŻE ZAJMIJ SIE WSZYSTKIM! O to chodzi! Tworczosc zyciowa jest tym o co chodzi! Zabieganie o ustawienie sie nie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 10:33, 02 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Czy Maryja powiedziała mu, że Polak zostanie papieżem?
Karol Wojteczek | Lip 02, 2017
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Znaliście treść proroctwa, jakie miał otrzymać autor modlitwy "Jezu, Ty się tym zajmij"?
„Maryja do duszy: (…) Polska, dzięki nabożeństwom do Mego Niepokalanego Serca uwolni świat od straszliwej tyrani komunizmu (…). Powstanie z niej nowy Jan, który poza jej granicami, heroicznym wysiłkiem zerwie kajdany, nałożone przez tyranię komunizmu. Pamiętaj o tym. Błogosławię Polskę!” – taką to adnotację na obrazku z wizerunkiem Matki Bożej otrzymał hr. Witold Laskowski. Był 2 lipca… 1965 r.
Czytaj także: Jan Paweł II do Zbigniewa Brzezińskiego: Tyś spowodował mój wybór na papieża
Gdyby Janowi Pawłowi II przyszło zasiąść na Tronie Piotrowym w „czasach internetowych”, jak grzyby po deszczu wyrosłyby zapewne (i tak wyrastają) strony z proroctwami wieszczącymi ten historyczny moment. Wspólną cechą większości tych proroctw byłoby to, że powstałyby już po ogłoszeniu wyników konklawe. Podobnego rodzaju zjawisko zaobserwować mogliśmy po atakach terrorystycznych z 11 września czy katastrofie smoleńskiej.
W przypadku jednak Jana Pawła II za prawdziwością przynajmniej części zwiastujących jego pontyfikat proroctw przemawia autorytet osób, z których ust one padły (by wspomnieć choćby bł. ks. Bronisława Markiewicza). Jedną z takich osób był ks. Dolindo Ruotolo z Neapolu, porównywany dziś życiorysem i charyzmatami do św. o. Pio, a wiernym spoza Włoch znany głównie jako autor poruszającej modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij„.
Czytaj także: Jezu, Ty się tym zajmij! Komu Jezus zostawił tę potężną modlitwę?
Podobnie jak święty z San Giovanni Rotondo, również i ks. Dolindo prowadził bogatą korespondencję ze swoimi duchowymi dziećmi. Miał przy tym zwyczaj rozsyłania im obrazków z wizerunkami świętych i dopisanymi kilkoma zdaniami duchowego wsparcia. Na jednym z nich umieścił przytoczone wyżej proroctwo. Oryginalny obrazek, po wielu latach, odnalazł się w szafie pancernej zaprzyjaźnionego z Janem Pawłem II słowackiego biskupa, ks. Pawła Hnilicy. Ale poszukiwania tego niezwykłego skrawka papieru to już materiał na całkiem nowy tekst. ߘɀ
...
To musialo byc zupelnie prywatne objawienie bo dopiero teraz po fakcie o tym wiemy. Sluzy ono jednak do potwierdzenia prawdziwosci reszty. Oraz potwierdza DECYDUJACA ROLE POLSKIEGO NARODU W OBALENIU KOMUNY! POD PRZEWODEM JANA PAWLA II! Bo ze on przewodzil narodowi nie ma watpliwosci. Oczywiscie i inni mieli udzial. Np. Bóg pozwolil aby w tym czasie wladze w USA objal najwiekszy prezydent w historii... Takze wysuniecie Gorbaczowa i relatywnie ,,mało" krwawy(nigdy zlo nie jest małe! ale co innego tysiace ofiar a co innego jednak miliony) upadek komuny w latach 80tych. Ale rola Polski jak widac byla pierwszorzedna dzieki Bogu!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:08, 24 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Magda Frączek: Rejs, ale nie ta komedia
Magda Frączek | Lip 24, 2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Ciągnę linę najmocniej, jak potrafię, szarpię się, aby odmienić moje życie, żeby zła passa się skończyła. Dziwi mnie, że On przychodzi do mnie w epicentrum mojego lęku.
M
ój największy dystans występuje pomiędzy głową a sercem. Dużo rzeczy rozumiem, analizuję. Wielu spraw dociekam, do głębi. Intelekt pracuje jak rozpalony piec. Jak burza. Jak wicher. Jak ogień. Dramatycznym wydaje się to, że mimo kompletnej intelektualizacji wybranych sytuacji, obraz i tak jest niepełny. I żadne odkrycie mojego dumnego umysłu nie przybliża mnie do drugiej strony, drugiego brzegu.
Czytaj także: Magda Frączek: O trudnej miłości
Najgorzej, gdy ogarniasz umysłem swoje życie, ale serce szaleje jak pewna ciotka na weselu, i to tak mocno, że w którymś momencie Pan Młody zmuszony jest powiedzieć: „Proszę, abyście na jakiś czas usiedli przy stolikach. Ciotka uszkodziła parkiet”. Piszę do nas wszystkich, którzy są ekspertami w uszkadzaniu parkietu swojego serca: pamiętacie tę ewangelię o uczniach, którzy wsiedli do łodzi i chcieli przeprawić się na drugi brzeg?
O zmierzchu uczniowie Jego zeszli nad jezioro i wsiadłszy do łodzi, zaczęli się przeprawiać przez nie do Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wichru. Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się. On zaś rzekł do nich: To Ja jestem, nie bójcie się. Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast na brzegu, do którego zdążali. (J 6,16-21)
Pierwsza nauka, która płynie z tego tekstu jest taka, że nawet będąc rybakiem, na wodach swojego serca, nie możesz czuć się pewnie. Ono jest zdradzieckie, jak mówił pewien poeta Jeremiasz, którego wierszy nikt nie lubił słuchać. Nic nie poradzę na wielkie fale czy silne wiatry. Nie uciszą się tylko dlatego że tak mi się chce, tak samo jak niemowlę obudzone o północy, nie przestanie płakać, jeśli zrobię mu wykład o odpowiedzialności i zasadach ciszy nocnej.
Tak jak ja, również uczniowie chcieli znaleźć się na drugim brzegu. Zintegrować myśl z uczuciem. Być jednym i tym samym, a nie kimś na wzór: „Co innego myśli, co innego czuje, a jeszcze co innego robi”. W końcu nadchodzi moment przełomowy, a ściślej – Jezus. Trochę mnie to dziwi, że tyle czekał. Że nie wsiadł z nimi od razu. Być może nie było dla niego miejsca w tej uporządkowanej, racjonalnej łodzi pełnej mocnych argumentów.
Czytaj także: Jola Szymańska: Klucz do nawrócenia. O bagatelizowaniu osobistych kryzysów wiary
Dopiero, gdy trochę rzeczy się posypało, gdy wszelkie niezbite (dotąd) do-wody wpadły do wody, wkracza Ten, który jest miłością. Co za arogancja! Nie podpływa do nich czerwoną motorówką. Idzie po wodzie. Dla Niego nic nie jest zbyt trudne, zbyt mocne, zbyt podzielone.
Tamci boją się. Ja też się boję. Ciągnę linę najmocniej, jak potrafię, szarpię się, aby odmienić moje życie, żeby zła passa się skończyła. Dziwi mnie, że On przychodzi do mnie w epicentrum mojego lęku. W braku kontroli. W ucisku. W ciemności. W burzy, która składa mnie na łopatki tak, jak Japończyk origami.
Najlepiej brzmi to, jak się przedstawia: To Ja jestem, nie bójcie się. Braku kontroli. Ucisku. Ciemności. Burzy, która składa mnie na łopatki tak, jak Japończyk origami.
I gdy już powoli uświadamiam sobie, jaki jest dobry, jaki wspaniały tak bardzo, bardzo mocno, że aż bym chciała zaprosić Go do swojej łodzi, do tego pomąconego rejsu, On jeszcze raz rozwala system, robiąc większy cud. Bo oprócz cudu Obecności (tego, że jest i dlatego nie muszę się bać), sprawia, że znajduję się na drugim brzegu. Tam, gdzie najbardziej chciałam się znaleźć, i zarazem najbardziej nie mogłam. I odkrywam, że Tego, czego brakowało mi do połączenia rozumu z sercem był On. Że nie mogłam znaleźć tego własnymi sposobami.
Czytaj także: Magda Frączek: Awatar, czyli życie bez prawdziwych relacji
Bo ci, którym chcemy przebaczyć, są po drugiej stronie brzegu. Nasi ojcowie, nasze mamy, nasi mężowie, nasze żony, dzieci, nauczyciele, przyjaciele, którzy – nie wiadomo już dlaczego – stali się wrogami. Bo ci, za którymi tęsknimy, są po drugiej stronie zdjęcia. Bo ci, których chcemy zrozumieć, są po drugiej stronie.
Bo tylko Jeden przeprowadza ze śmierci do życia, z nienawiści do miłości, ze strachu do ufności. Łączy przeciwległe klimaty. Postanowił stać się pomostem nad przepaścią, abym czuła to, co myślę i była z tymi, których kocham.
...
Zawsze ufac Bogu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 9:58, 08 Paź 2017 Temat postu: |
|
|
Nie jesteś Bogiem, uświadom to sobie! Komentarz do Ewangelii
Ks. Łukasz Kachnowicz | Paźdź 08, 2017
©Lukasz Szwaj/Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Przestań być właścicielem. Oddaj to Bogu. Dzierżaw, ale nie przywłaszczaj sobie. To On zbudował winnicę i wie jaka powinna być.
„Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznie, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał”.
Jesteśmy tylko dzierżawcami, a nie właścicielami. Za obrazem winnicy mogą kryć się różne rzeczy: Kościół, świat, drugi człowiek, Twoje dzieci, współmałżonek, nasze życie. Łatwo jest uwierzyć, że mamy jakieś prawa własności do winnicy. Wystarczy, że przez chwilę została nam powierzona w opiekę, a my już myślimy, że to nasze i stajemy się roszczeniowi.
Kiedy wchodzę w rolę właściciela, to chcę ustawiać wszystko pod siebie, według swojego widzimisię, narzucać swoje zasady, podporządkowywać wszystko sobie i zwalczać to, co nie chce się podporządkować.
Czytaj także: List księdza do Pana Boga: nie chcę przesłodzonej wiary. Komentarz do Ewangelii
Wiem, jak powinien wyglądać Kościół, jak powinno się modlić, jak powinno się przeżywać swoją wiarę, a na co miejsca nie ma w Kościele, kto w nim może być, a kto nie… Dlaczego? Ależ oczywiście, że wiem, jaki powinien być świat. Ja bym go poukładał najlepiej. Wiem, co powinno być, a czego nie. Wiem, jacy powinni być ludzie, jak powinni myśleć, jak powinni żyć, jaki światopogląd powinien być ogólnoświatowy, a dla kogo nie ma miejsca.
Wiesz, jakie powinny być Twoje dzieci. Może chcesz, żeby grały na pianinie, tańczyły, znały przynajmniej trzy języki, najlepiej skończyły Oksford i były świetnie ustawione w życiu. Wiem, jakie powinno być moje życie, moja historia, jakie cechy charakteru powinienem mieć, a jakich nie. Chcę mieć wszystko zaplanowane i pod kontrolą.
Chcę wszystko trzymać w swoich rękach, bo to jest moje. Ba, nawet wobec Boga mam pokusę mówić: Ja wiem jaki On jest. Ile razy spotkałem się ze stwierdzeniem: Bóg chce/nie chce tego i tamtego… Bogu się podoba/nie podoba to i tamto… A tak naprawdę kryło się za tym: ja chcę/nie chcę… mi się podoba/nie podoba… Nawet Boga chcemy sobie przywłaszczyć, stać się właścicielami Jego myśli.
Ta Ewangelia jest nam bardzo potrzebna. Wcale nie chodzi o to, że Bóg przychodzi wyrywać nam z rąk to, co sobie przywłaszczyliśmy. On ratuje nas, Kościół, świat, drugiego człowieka przed nami samymi.
Kościół wcale nie byłby świętszy, gdyby wyglądał tak, jak my chcemy. Świat nie byłby lepszy, gdybyśmy poukładali go po swojemu. Ludzie nie staliby się lepsi, gdybyśmy to my ułożyli im życie, myślenie, światopoglądy. Wasze dzieci nie byłyby wcale szczęśliwe, gdyby zrealizowały wasze marzenia i plany na ich życie. Nasze życie nie byłoby szczęśliwsze, gdyby przebiegało według wszelkich naszych pomysłów na to, jakie powinno być.
Jestem przekonany, że im mniej to wszystko jest naszą własnością, tym lepiej. Owszem, jesteśmy dzierżawcami, a więc mamy coś do zrobienia, wnosimy coś od siebie, ale nie jesteśmy właścicielami.
W pierwszej chwili wydaje się, że wiem, jak to powinno być, żeby było dobrze, ale jak chwilę dłużej się nad tym zastanowię, to jestem przekonany, że nigdy nie ułożyłbym tego tak jak trzeba. Jestem przekonany, że ostatecznie zrobiłbym to źle. Do tego naprawdę trzeba być Bogiem, a ja nim nie jestem, choć nieraz staję przed taką pokusą, żeby zająć Jego miejsce.
Czytaj także: Jezus – najlepszy mówca motywacyjny świata. Komentarz do Ewangelii
Był taki raper, Magik, który w jednym ze swoich utworów rapował: „Jesteś Bogiem, uświadom to sobie, sobie”. Ta Ewangelia mówi coś kompletnie odwrotnego: „Nie jesteś Bogiem, uświadom to sobie, sobie”. I to jest dobre: dla Ciebie, dla Kościoła, dla świata, dla Twoich dzieci, dla innych ludzi, że Nim nie jesteś.
Niedawno prowadziłem dni skupienia dla anonimowych alkoholików i jeden z nich powiedział na jednym z mityngów zdanie, które szalenie mi się spodobało: „odpieprz się od siebie”. Myślę, że dzisiejsza Ewangelia mówi właśnie to: odpieprz się od siebie, od Kościoła, od świata, od swoich dzieci, od innych ludzi.
Przestań być właścicielem. Oddaj to Bogu. Dzierżaw, ale nie przywłaszczaj sobie. To On zbudował winnicę i wie, jaka powinna być. Księga Rodzaju mówi, że to, co On stwarza jest dobre. Bóg ma lepszy pomysł ode mnie i od Ciebie na Kościół, świat, ludzi i na nas samych.
I czytanie: Iz 5, 1-7
II czytanie: Flp 4, 6-9
Ewangelia: Mt 21, 33-43
..
Tak naprawde nie jestes wlascicielem siebie! Juz slowa ze ja naleze do siebie sa klamstwem! A realizowane w zyciu sa kradzieżą! Szatan ukradl siebie Bogu! Znowu mam objawienie! Zawsze gdy trzeba...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:15, 10 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Chrześcijaństwo to nie są zajęcia fitnessu. Dlaczego katolicy skupiają się na tym, co złe?
Karolina Sarniewicz | 10/11/2017
Bruno Nascimento/Unsplash | CC0
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Odruch oddawania Bogu wszystkiego, co trudne trzeba włożyć do przegródki podpisanej „Bezwarunkowe”. Bez tego będziemy zaledwie prężyć bicepsy przed lustrem albo użalać się nad swoją niemocą.
Katolickie skupienie na tym, co złe
Ostatnio parę razy zdarzyło mi się znaleźć w szerszym gronie katolików, którzy relacjonowali przeżycia z całego miesiąca. Opowiadali, jak każde z wydarzeń wpłynęło na ich spojrzenie na wiarę. Im więcej było tych doświadczeń, tym więcej samokrytyki, biczowania się, czy wyrzucania sobie tego, co się nie udało.
Każdy był wtedy najgorszy, słaby, niedobry, beznadziejny. Ktoś próbował – ale nie potrafił – wybaczyć, więc czuł się niegodny wszelkiego zrozumienia. Ktoś inny nie był miły tak bardzo, jak się starał – on też stawiał się na końcu kolejki najgorszych grzeszników.
Czytaj także: Jezu, co Ty o mnie myślisz? Odpowiedź roztapia serce
Z jednej strony całkowicie to podejście rozumiem. Chcemy być wobec Boga fair, kochamy Go, więc się staramy. Jesteśmy świadomi swoich słabości i chcemy się poprawiać. Z drugiej jednak strony miałam ochotę krzyknąć: przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Co z tego, że wam nie wyszło? Liczy się, że próbowaliście coś zmienić! Takie myślenie to nieustanna gonitwa za własnym ogonem. Za organiczną potrzebą zasłużenia na coś, co od fundamentu jest bezwarunkowe.
Błędne koło samonaprawiania
Często próbujemy wtedy robić z siebie superbohaterów. Wmawiając sobie, że nic nie czujemy, że jesteśmy silniejsi, niż nam się wydaje, chcemy zmusić się, żeby wybaczyć ludziom, którzy zrobili nam wielkie świństwa. Ojcom alkoholikom, rówieśnikom prześladowcom, czy – dajmy na to – nieuczciwym współpracownikom.
Gimnastykujemy się, żeby zrobić to na wszystkie sposoby, a kiedy się nie udaje, obwiniamy się, że jesteśmy za słabi i ulegamy innym pokusom. Od tego momentu coraz trudniej jest wyjść z błędnego koła. Poczucie winy generuje chęć naprawy – a naprawianie ciągle się nie udaje.
Co zatem zrobić, żeby w tę pułapkę nie wpadać?
Przede wszystkim: Boża łaska
Trzeba sobie przypomnieć, że to Bóg w tej relacji jest tym, który daje siłę. A jedyne, czego oczekuje, żeby móc zacząć działać, to nasze chęci. Że naprawdę jedyne, czego potrzeba, to żebyśmy przestali prężyć muskuły. Przestali łudzić się, że skoro tak bardzo chcemy wybaczyć lub kochać, zrobimy to sami siłą woli czy wytężaniem umysłu.
Trzeba myślenie o Bogu zacząć od Jego łaski. Sami tego nie zrobimy. Zrobi to za nas (w nas) Bóg, jeśli oddamy mu stery.
Chrześcijaństwo to nie jest bowiem relacja z zajęć fitnessu, gdzie sadystyczny trener gardłowym głosem nawołuje do działania i z rozkoszą patrzy, jak się pocimy. To raczej spotkanie z Kimś zaangażowanym w stylu: „Chce pani, żebym umówił panią na ten wywiad? Proszę tylko potwierdzić, a zaraz się załatwi”.
Tym samym mówienie o konieczności postępowania dobrze, bez wspominania o Bożej łasce, to nie tylko kompletna pomyłka, ale i zachęta do bezskutecznego masochizmu.
Czytaj także: Jezus dostaje to od niewielu osób…
Bogu wystarczy, żebyś chciał
Do dziś pamiętam, jak przerażona podczas pewnej modlitwy wstawienniczej usłyszałam, że żeby iść z moim życiem jakkolwiek do przodu, muszę z miejsca wszystkim wybaczyć. Propozycja spotkała się wszak z moim duchowym murem. Może i bym chciała, ale przecież nie potrafię. Jestem zbyt słabym człowiekiem, żeby na pstryknięcie palcem wymazać wszystko, co do dziś w dorosłym życiu ciągnie się za mną, jak mokre ślady na śniegu.
„Jasne – odpowiedziała na moje jęki prowadząca modlitwę. – Ale Bogu wystarczy, żebyś chciała, nie musisz niczego umieć”. I kazała powtarzać za sobą: „Twoją mocą w moim sercu stwórz dla niej/niego przebaczenie”.
Cały ciężar odszedł. Wystarczyło zaufać, że to wybaczenie przyjdzie i będzie szczere. A kiedy i gdzie? To już zupełnie nie moje zmartwienie.
Bóg mówi: Jestem do Twojej dyspozycji
W jednej z anegdot księdza Piotra Pawlukiewicza pojawiał się niewierzący pan, którego na łożu śmierci dopadł spowiednik.
– Żałujesz za grzechy?
– Nie – odpowiadał szczerze penitent.
– A żałujesz, że nie żałujesz?
– No jasne!
I to wystarczyło, żeby być rozgrzeszonym.
To brzmi banalnie, ale w praktyce banalne nie jest. Wychowywani od zawsze na uczynne dzieci ułożonych rodziców, świetnie (i dumnie) czujemy się w roli tych, którzy coś dają, działają, robią. Przyjmowanie pomocy – to coś, co ciężko nam przetrawić.
Jednak odruch oddawania Bogu wszystkiego, co trudne, już na samym początku trzeba włożyć do przegródki podpisanej „Bezwarunkowe”. Bez niego będziemy prężyć bicepsy przed lustrem albo użalać się nad swoją niemocą i obwiniać o coś, co notabene tkwi w naszej naturze.
Nieświadomy egocentryzm szybko zastąpi miejsce zachwytu nad Bogiem, który kocha tak bardzo, że załatwi za nas wszystko niemożliwe. I który od lat nie może się zza tego lustra wydostać, by wysłać Ci komunikat: „Kocham Cię takim, jakim Cię stworzyłem. Jestem do Twojej dyspozycji, jeśli tylko Ty też chcesz kochać więcej”.
...
Dokladnie. Czy choroba czy zguba to od razu mowie ze oddaje Bogu. A Bóg. To juz zalatwione. Zachowuj sie jakby juz tego NIE BYLO! I zawsze jest rozwiazane.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 11:20, 17 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Szukamy mieszkania, a na zdjęciu jednego z ogłoszeń: Maryja! Dalej już poszło migiem
Jarosław Kumor | 17/11/2017
Freepik.com | Wikipedia | Domena publiczna
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Na Anioł Pański wstawiłem ogłoszenie, a na Koronkę do Bożego Miłosierdzia tego samego dnia mieliśmy już dogadane warunki…
S
ytuacja zawodowa zmusza mnie i moją rodzinę do przeprowadzki. Wraz z żoną szukamy lokum do wynajęcia. Kryteria jasne, skonkretyzowane. Nowenna do św. Maksymiliana odprawiona (a jak wiadomo, Maksymilian i Maryja to zgrany duet), intencja cały czas towarzyszy nam na modlitwie.
Niezrozumiały niepokój
Kilka dni intensywnego dzwonienia pokazuje nam, że szukanie mieszkania na odległość to nie taka prosta sprawa. Cokolwiek by nam się spodobało, natychmiast jest zajmowane. Trzeba byłoby chyba wprowadzić się do kogoś znajomego, dzwonić i natychmiast jechać, oglądać i brać. Mieliśmy jednak jakąś dziwną pewność, że wszystko będzie dobrze, choć „deadline”, jaki sobie daliśmy zbliżał się wielkimi krokami.
Czytaj także: Najwyższa ofiara Heleny Kmieć. Mocne świadectwo pokazane w nowym filmie dokumentalnym
W końcu – jest! Ładne, nowoczesne, może nie tak duże jak byśmy chcieli, ale ilość pokoi się zgadza, cena do zniesienia, a co najważniejsze jestem akurat służbowo na miejscu i tego samego dnia mogę obejrzeć.
Przyjeżdżam, właścicielce z oczu patrzy raczej dobrze, robię parę dodatkowych zdjęć lokum, przesyłam żonie, w zasadzie wszystko OK, ale w sercu jakiś dziwny niedosyt. Wracam, postanawiamy odczekać chwilę. Modlimy się, by – jeśli właśnie to miejsce mamy wybrać – ten niepokój z serca odszedł. Niepokój, jak się później okazało, był słuszny i oznaczał: „wstrzymajcie się jeszcze chwileczkę”.
Maryja na zdjęciu z ogłoszenia
Odpowiedź była szybka. Tego samego wieczoru pojawia się ogłoszenie. Metraż większy, cena mniejsza, ładne, nowoczesne, a na zdjęciu dużego pokoju jeden szczegół. Na segmencie: nogi oraz skrawek białej i niebieskiej szaty. Jak nic Maryja!
Następnego dnia dzwonię i słyszę: „Tak, tak, to taka rodzinna pamiątka. Ale my to wszystko wysprzątamy, zabierzemy”. Odpowiadam: „OK, ale jeśli to możliwe, Maryję proszę zostawić”.
Jest piątek, a ja mogę być na miejscu dopiero we wtorek. Nikt na tzw. „gębę” nie czeka tak długo. Nikt z wyjątkiem właściciela mieszkania z Maryją na segmencie…
Przyjeżdżam we wtorek – jest! Stoi i pilnuje. Właściciel dziwi się dlaczego tak właściwie zgodził się poczekać. W międzyczasie odebrał furę telefonów i mieszkanie mógłby na „pewniaka” wynająć jeszcze tego samego dnia, w którym rozmawialiśmy pierwszy raz.
Umowa została podpisana, a właścicielowi pozostało odbieranie drugiej tury telefonów od tych samych ludzi, bo każdego odsyłał do czasu aż przyjadę, obejrzę i się zdecyduję. Doprawdy Matka Boża do spółki z Maksymilianem potrafi zadbać o swoich podopiecznych.
Czytaj także: Jak Wanda Półtawska jednym zdaniem postawiła mnie do pionu
Ekspresowa interwencja
Wynajęcie mieszkania w innym mieście oznaczało konieczność znalezienia lokatorów do naszego gniazdka w rodzinnej miejscowości. Te poszukiwania konsekwentnie odkładaliśmy do czasu, aż znajdziemy mieszkanie dla siebie. W międzyczasie była oczywiście modlitwa o dobrych ludzi, najlepiej znajomych, którzy wynajęliby nasze mieszkanie.
Na Anioł Pański wstawiłem ogłoszenie, a na Koronkę do Bożego Miłosierdzia tego samego dnia mieliśmy już dogadane warunki z koleżanką ze studiów i jej mężem…
Wyglądało to jak załatwienie pewnej formalności, którą odkłada się na ostatni czas, bo zajmie chwilkę. Matka Boża widocznie tak to widziała.
Dziękczynienie na Jasnej Górze
Tuż po operacji „przeprowadzka” pojechałem na Jasną Górę na narodową pielgrzymkę mężczyzn, by z jednej strony podziękować, a z drugiej zawierzyć Maryi nowy etap.
Od jednego z prelegentów, Mieczysława Guzewicza usłyszałem, że do Jezusa powinniśmy jako faceci przychodzić z takimi sprawami jak tygodniowe plany, projekty w pracy, zmiana samochodu – mamy wchodzić z papierami, kalendarzem, specyfikacjami przed Najświętszy Sakrament i pytać. Jezus się ucieszy, bo wreszcie będzie mógł pogadać na męskie tematy.
Pomyślałem, że w naszym przypadku chyba coś takiego nastąpiło. Przyszliśmy ot tak, z konkretną sprawą do Matki Bożej, a Ona wiadomo – wstawia się u Syna i tylko do niego prowadzi. I co tu dużo pisać – jest w tym bardzo skuteczna.
...
Bóg naprawde chce abyscie rzucili wszystko doslownie i powiedzieli TY PANIE SIE TYM ZAJMIJ! Tego brakuje. NIKT PRAWIE TAK NIE ROBI 99,99999% za pierwsze uwaza ,,ustawienie sie". I ,,ustwiaja sie" na ogol pod sciana...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:51, 19 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
„Życie wieczne to nie żart”. Jak umierał ks. Dolindo Ruotolo?
Joanna Bątkiewicz-Brożek | 19/11/2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Jak odchodził mistyk, któremu Jezus podyktował potężną modlitwę „Jezu, Ty się tym zajmij”? 19 listopada przypada rocznica śmierci ks. Dolindo.
K
apłana z Neapolu, któremu Jezus zostawił potężną modlitwę „Jezu, Ty się tym zajmij” nie trzeba już przedstawiać w Polsce. Po raz pierwszy zresztą, 19 listopada tego roku, w rocznicę śmierci kapłana, w Neapolu, oprócz Włochów, są też i Polacy właśnie. Salvatore, zakrystianin parafii św. Józefa i Matki Bożej z Lourdes przy via Salvator Tommasi, gdzie pochowany jest ks. Dolindo Ruotolo, już z daleka rozpoznaje polskich pielgrzymów:
– Od lipca średnio, od czterech do nawet dziesięciu osób jest tu z waszego kraju codziennie! Tylko mów im, żeby pukali do padre Dolindo! Żeby odpowiedź usłyszeli! – uśmiecha się neapolitańczyk.
„Kiedy tu przyjdziesz, zapukaj, ja nawet zza grobu odpowiem Ci: ufaj Bogu!” – to zdanie z duchowego testamentu ks. Dolindo córki duchowe kapłana przybiły do marmurowej płyty nagrobka swojego padre.
Kiedy wracam do ostatnich scen z jego życia i duchowego testamentu ks. Dolindo, za każdym razem z trudem powstrzymuję emocje.
Ostatnie lata życia ks. Dolindo
Choć jego życie to pasmo cierpień – od urodzenia przez 14 lat głodzony i bity do nieprzytomności przez ojca, pomiatany przez przełożonego w seminarium, zdradzony przez córki duchowe, wielokrotnie przesłuchiwany przez Święte Oficjum, więziony, a potem odgrodzony na ponad 19 lat od ołtarza, odrzucony przez to najpierw przez rodzinę i wytykany jak opętany na ulicach Neapolu – to jego kalwaria fizyczna zacznie się dekadę przed śmiercią.
1 listopada 1969 r. ks. Dolindo dostaje paraliżu połowy ciała. Mimo to nadal głosi do ośmiu kazań dziennie, spowiada, odwiedza szpitale, więzienia. Na ulicach nadal wytykają go palcem, ale wstrzymując niemal oddech: „Idzie święty kapłan!”. Mimo szykan, nigdy nie krytykuje Kościoła, a kocha go. Bo „Kościół to Jezus” – pisze. Trudno go z kimkolwiek pomylić: prawą ręką podpiera się laseczką i kurczowo trzyma różaniec. W lewej nosi własnoręcznie uszytą ze skaju torbę pełną kamieni. „To skarby dla zbawienia dusz, aniołeczki” – tłumaczy zaczepiającym go dzieciom.
Przy krętej via Salvator Rosa, w centrum miasta, gdzie mieszka mistyk, wiją się kolejki. Tłumy odsyłanych tu przez ojca Pio penitentów czekają choć na chwilę rozmowy. Ks. Dolindo nikomu nie odmawia. Nadal nocami pisze. Kończy największe dzieło, książkę o Maryi. Wtedy atakuje go szatan – bywa, że rzuca ks. Dolindo, jak ojca Pio, o ściany. W tym okresie często odwiedzają go aniołowie oraz sama Matka Boża.
Z ręcznych notatek Enziny Cervo, córki duchowej:
„(…) Skończył osiemdziesiąt osiem lat 6 października, a 1 listopada minęło dziesięć lat jego paraliżu; w sobotę 8 listopada, kiedy po Mszy Świętej pomagałam mu dojść do jego pokoiku drobnym kroczkiem, zatrzymał się i mówi: – Już nie umiem się utrzymać na nogach, ale nie martw się, Jezus podtrzymuje mnie swoją miłością. Odmówmy dziękczynne Ave Maria za to, że Matka Boża pozwala mi jeszcze odprawiać Msze Święte”.
Czytaj także: Jezu, Ty się tym zajmij! Komu Jezus zostawił tę potężną modlitwę?
Ks. Dolindo kilka dni przed śmiecią
13 listopada 1970 roku ks. Dolindo Ruotolo po raz pierwszy celebruje Eucharystię i udziela Komunii na siedząco. „Miałam wrażenie, że ojciec lada chwila upadnie” – pisze Enzina. Między wymianą opatrunków na poranionych nogach, mimo ciężkiego stanu, ks. Dolindo nie odmawia nikomu spowiedzi.
16 listopada 1970 roku, poniedziałek. Ks. Dolindo prosi, by pomoc mu wstać. Chce odprawić Mszę. – Nie może ojciec, jest ojciec chory – z bólem tłumaczy mu Enzina. „Dopiero kiedy sam stwierdził, że nie może już usiąść, nawet z moją pomocą, nieomal zapłakał. Powierzył się cały woli Bożej”.(…)
Środa, 18 listopada.
Prawie nic nie zjadł […]. cały czas się modlił, […] na głos, za Kościół, za Papieża i za księży, za dusze, nie zapominał o nikim. Odpowiadał tym, którzy przychodzili z odwiedzinami. – Ojcze – mówiłam mu – niech ojciec trochę odpocznie. A on mi odpowiadał: – Córko moja, módlmy się, bo życie wieczne to nie żart. […]
Czytaj także: Jezu, Ty się tym zajmij! Akt oddania Jezusowi ks. Dolindo Ruotolo. Nowe tłumaczenie
Śmierć ks. Dolindo Ruotolo
19 listopada 1970 roku, czwartek.
O świcie ojciec zaintonował Salve Regina i w pewnym momencie wpatrując się w górę powiedział: „Madonna mia! Jaka jesteś piękna! I jakby w ekstazie, trwał tak kilka chwil w ciszy. (…) Niesamowity pokój wyczuwało się wokół umierającego, jakiś rodzaj słodyczy i delikatności w ogniu tak wielkiego cierpienia!
Ks. Dolindo już nie przełyka, towarzyszący mu kapłan odmawia podania Komunii. „Ależ to był dla ojca ból, przeżywał przecież całe Misterium Paschy” – pisze Enzina. Jednak do mieszkania na Salvator Rossa po krótkim czasie puka inny kapłan, ks. Giovanni z Jezusem Sakramentalnym.
Uprzedziłam go, że ojciec już nie przełyka, ale on swoim donośnym głosem zapytał ojca, czy chce przyjąć Jezusa. – Tak! – odparł ojciec (…). Moja radość nie miała granic! Ojciec Dolindo był w stanie uniesienia, wielkiego wewnętrznego ukojenia, a gdy Jezus wypełniał to serce, które całe życie było dla Niego, wokół nas zaczął unosić się silny zapach lilii.
Godzina 17.13. Ksiądz Dolindo ma coraz niższy puls, który schodzi do trzydziestu dwóch uderzeń na minutę.
Pan Umberto (syn duchowy): – W pewnym momencie zerwał się z łóżka, rozpostarł szeroko ramiona. Jak dziecko, które wyciąga ręce do mamy i rzuca się jej naprzeciw wołając „och!” z zachwytem. I oddał ducha Bogu. Cinzia notuje: „Jego twarz była uśmiechnięta, wydawał się jaśniejący i pełen szczęścia, błogosławiony”.
Nad jego łóżkiem unosił się zapach lilii, wszystkie rany i blizny na nogach zniknęły w ciągu godziny.
W ostatnim liście do córek duchowych ks. Dolindo – przeczuwając swoje odejście – pisze kilka zdań, które brzmią jak swoisty testament duchowy kapłana:
Pocieszajcie ubogich, napełniajcie nadzieją tych, którzy zawodzą z powodu jej braku, przywróćcie ludziom wiarę, zróbcie wszystko, by pojednali się z Bogiem ci, którzy od Niego odeszli, albo też gorzej – którzy się przeciw Niemu zbuntowali w swoim bólu i żyją w mroku swojej ich świadomości, bez jakiegokolwiek pocieszenie, bez nadziei!
Relacje świadków pochodzą z książki „Jezu, Ty się tym zajmij. O. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda”, Joanna Bątkiewicz-Brożek, Wydawnictwo Esprit
...
Droga krzyzowa! Znak wielkiej swietosci!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:30, 29 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Wyobraź sobie, że Twoim szefem w pracy jest sam Bóg. Ta przypowieść Cię zaskoczy
Jarosław Kumor | 29/11/2017
Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Jeśli masz poczucie, że nikt Cię „nie najął do pracy w winnicy”, to Bóg chętnie to zrobi, jeśli tylko się zgodzisz pójść i pracować. Wynagrodzenie zawsze to samo – niebo.
Prowadziłem kiedyś na stronie mojej wspólnoty bloga, na którym napisałem tekst oparty o przypowieść o robotnikach w winnicy, którzy dostali po denarze, mimo że jedni przyszli do pracy na ostatnią godzinę, a inni pracowali cały dzień (Mt 20, 1-16). Myślałem wtedy naiwnie, że wyczerpałem temat – Pan Bóg daje niebo niezależnie od „stażu” bycia nawróconym… Rozpracowane, zaszufladkowane, odhaczone.
A przecież Słowo Boże jest żywe i choćbyśmy byli otrzaskani z jakimś fragmentem to nigdy nie zgłębimy go całkowicie.
Czytaj także: Jezus dostaje to od niewielu osób…
Bóg wychodzi z inicjatywą
To jest przypowieść o facetach. Stoją bezczynnie, są bezrobotni. Nie chce im się niczym zająć? Nie szukają zajęcia, bo o pracę i tak ciężko? Nie wiemy. W każdym razie pracodawca przychodzi do nich sam. Proponuje uczciwą zapłatę, nie jest wyzyskiwaczem. Układ jest w porządku. Idą pracować.
Jak się potem okazało, to było pierwsze i nie jedyne wyjście pracodawcy po robotników, ale za to jedyne, w którym pada kwota zapłaty za pracę. W pozostałych przypadkach mowa jest tylko o tym, że zapłata będzie uczciwa, a w przypadku tych, którzy przyszli tylko na ostatnią godzinę, o zapłacie w ogóle nie ma mowy.
Tak czy inaczej za każdym razem to szef wychodzi z inicjatywą. Tak jest z Panem Bogiem. Jeśli masz poczucie, że nikt cię „nie najął do pracy w winnicy”, to Bóg chętnie to zrobi, jeśli tylko się zgodzisz pójść i pracować.
Wynagrodzenie zawsze to samo – niebo. A jeśli nie widzisz „pracodawcy” wychodzącego po Ciebie na rynek, to nie miej pretensji do Boga, tylko pomyśl, co Cię zaślepia, że Go na tym rynku nie dostrzegasz.
Bóg wie, czego mi potrzeba
Wychodzenie szefa po pracowników jest w moim odbiorze bardzo wychowawcze. Właściciel winnicy od początku wie, czego komu potrzeba. Tym, których spotkał z samego rana potrzeba było wiedzieć, że dostaną za cały dzień pracy godziwego denara, który był wówczas normalnym dziennym wynagrodzeniem.
Tym, których spotkał w ciągu dnia obiecuje uczciwą zapłatę. Chce, by mu zaufali i dali się poprowadzić. W końcu tym ostatnim nie mówi o żadnej zapłacie, tylko daje kopniaka w tyłek pytając, dlaczego cały dzień są bezproduktywni. Czy nie są to sytuacje, które przeżywamy na co dzień w pracy czy w rodzinie?
Czytaj także: Czy mężczyzna musi zarabiać więcej od kobiety?
Czasami potrzebujemy obietnicy w jakimś projekcie – zapewnienia, że za tyle i tyle poświęconego czasu dostaniemy konkretną sumę. Czasami potrzebujemy, by ktoś nas poprowadził, byśmy przypadkiem za bardzo nie obrośli w piórka. Potrzebujemy kogoś zaufanego, kto będzie wiedział, jak nas nagrodzić.
W końcu czasami potrzebujemy przywołania do porządku, pewnego dyscyplinującego postawienia do pionu, kiedy nasza produktywność spadnie, zaczniemy zajmować się głupotami i marnować czas.
Szkoła pokory
Koniec końców i ci z obietnicą, i ci, którzy zaufali, i ci, którzy dostali kopa w tyłek, zostali wynagrodzeni dokładnie tak samo. Możemy się buntować na Bożą sprawiedliwość, która po ziemsku jest niesprawiedliwa. Ale z drugiej strony nie wiemy, czy ci robotnicy, którzy od początku wiedzieli, że dostaną denara, pracowali z werwą i nie ociągali się cały dzień, a ci, którzy dostali kopa, nie zostali tak napędzeni, że pracowali ze zdwojoną siłą.
Jest w tym wszystkim jeden szczegół, który pokazuje mi Boga uczącego pokory. Wypłatę pieniędzy zaczął od tych, pracujących najkrócej. Być może to z nich cieszył się najbardziej. Jak pasterz zostawiający 99 owiec i ratujący tę jedną, która się zgubiła.
Jeśli ktoś naśladuje autentycznie Chrystusa, nie będzie miał z tym problemu. Ale ludziom, którzy myślą, że są blisko Boga, a potem buntują się, że przyjmuje długoletnich grzeszników, Bóg w ten sposób pokazuje ich obłudę i odkrywa fałszywe intencje chodzenia za Nim.
To Bóg jest tu pierwszy i „może uczynić ze swoją własnością, co chce”.
...
Bóg naprawde zatroszczy sie o nas.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:37, 21 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
List Jezusa do Ciebie: Z mojego krzyża do Twojej samotności
Oleada Joven | 21/12/2017
Kamil Szumotalski/Aleteia
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Piszę do Ciebie, który nie zawsze wierzysz, że jestem obok, który patrzysz na mnie, lecz mnie nie widzisz. Jestem drogą, abyś z niej nie zboczył; prawdą, abyś nie popełnił błędu; życiem, abyś nie umarł.
Piszę z mojego krzyża do Twojej samotności. Do Ciebie, który wielokrotnie na mnie patrzyłeś, lecz mnie nie dostrzegałeś, słuchałeś mnie, lecz mnie nie słyszałeś. Do Ciebie, który tak wiele razy obiecywałeś mi, że będziesz podążał za mną, a jednak, nie wiedząc czemu, oddalałeś się od moich śladów, które pozostawiłem na świecie, abyś się nie zgubił.
Do Ciebie, który nie zawsze wierzysz, że jestem obok, który mnie szukasz, jednak mnie nie znajdujesz i czasami tracisz nadzieję na spotkanie ze mną. Do Ciebie, który czasami myślisz, że jestem jedynie wspomnieniem i nie rozumiesz tego, że ja żyję.
Czytaj także: Franciszek: Uznaj pustkę w swoim życiu i uczyń miejsce dla Jezusa
Jestem początkiem i końcem. Jestem drogą, abyś z niej nie zboczył; prawdą, abyś nie popełnił błędu; życiem, abyś nie umarł. Moim ulubionym tematem jest miłość i to ona była racją mojego życia i mojej śmierci.
Byłem wolny aż do końca. Miałem jasny cel i obroniłem go moją krwią, aby Cię zbawić. Byłem mistrzem i sługą, jestem wrażliwy na przyjaźń i od dawna czekam na tę Twoją.
Nikt, tak jak ja nie zna Twojej duszy, Twoich myśli, Twojego postępowania i bardzo dobrze wiem, jak wielką jesteś wartością. Wiem, że być może w oczach świata Twoje życie wydaje się niewiele warte, lecz wiem także, że masz bardzo wiele do dania i jestem pewien, że na dnie Twojego serca znajduje się ukryty skarb: poznaj siebie, a wtedy znajdziesz miejsce dla mnie.
Gdybyś wiedział od jak dawna dobijam się do drzwi Twego serca i nie otrzymuję odpowiedzi! Czasem cierpię, gdy mnie ignorujesz i, niczym Piłat, wydajesz na mnie wyrok skazujący. Cierpię również wtedy, gdy mnie się zapierasz, jak Piotr i gdy mnie zdradzasz, jak Judasz.
Dzisiaj proszę Cię, byś zjednoczył się z moim bólem, abyś wziął na siebie swój niewielki, w porównaniu z moim, krzyż. Proszę Cię o cierpliwość dla Twoich nieprzyjaciół, o miłość dla współmałżonka, o odpowiedzialność w stosunku do Twych dzieci, o tolerancję dla osób starszych, wyrozumiałość dla braci, współczucie dla cierpiących. Służ wszystkim, tak jak ja żyłem i czego Cię uczyłem.
Nie chciałbym znów ujrzeć Ciebie zbuntowanego, niepogodzonego, pławiącego się w egoizmie i pesymistycznych myślach. Chcę, by Twe życie było radosne, młode i chrześcijańskie. W momentach załamania, szukaj mnie, a na pewno mnie znajdziesz. Gdy czujesz się zmęczony, porozmawiaj ze mną, opowiedz mi o swoich problemach.
Zawsze, gdy sobie pomyślisz, że do niczego się nie nadajesz, nie załamuj się, nie poniżaj siebie, nie zapominaj, że będę potrzebował Twojej małości, aby wejść w duszę Twego bliźniego.
Za każdym razem, gdy poczujesz się samotnym w drodze, pamiętaj, że jestem przy Tobie. Nie przestawaj mnie prosić, bo ja nie przestanę Cię obdarowywać. Nie ustawaj w podążaniu za mną, gdyż ja nie ustanę w dotrzymywaniu Ci towarzystwa.
Nigdy Cię nie zostawię samemu sobie!
Czytaj także: List księdza do Pana Boga: nie chcę przesłodzonej wiary. Komentarz do Ewangelii
Artykuł opublikowany w portugalskiej edycji portalu Aleteia
...
To naprawde Jezus! Tylko On tak potrafi przemowic do serca czlowieka.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:24, 15 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
6 sytuacji, w których najmocniej działa Boża Opatrzność
Catholic Link | 15/01/2018
Udostępnij 1 Komentuj 0
Mój tata – ojciec 12 dzieci – żartobliwie nazywał takie podejście do życia „syndromem kontrolowanego szaleństwa opatrznościowego”. Zapamiętajcie te sytuacje, by ich nie przegapić w swoim życiu.
Nasz Ojciec Niebieski jest nie tylko wszechmogący, ale także nieskończenie miłosierny: w naszej nędzy jesteśmy bliscy Jego sercu. Kiedy Chrystus mówi nam w Ewangelii o Boskiej Opatrzności, przedstawia miłującego Ojca, któremu nie umyka nawet najmniejszy szczegół z naszego życia: „Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele w to bl u” (Mt 10, 29-30).
Tak jak fizyka to matematyka stosowana w praktyce, dla mnie Boża Opatrzność jest niczym innym jak Bożym Miłosierdziem objawiającym się w naszym codziennym życiu. Czasami jednak nie wiemy, jak mamy to rozumieć, nie pojmujemy, jak faktycznie to wygląda. Być może nawet wydaje nam się, że często „Bóg o nas zapomina” albo, że Jego Opatrzność nie jest tak „uważna” jak byśmy pragnęli. Ja osobiście nie miewam takich myśli, ale nie dlatego, żebym był kimś wyjątkowym czy też moja wiara mogła przenosić góry, lecz za sprawą kilku faktów składających się na moją osobistą historię.
Rodzina wielodzietna ma znaczenie
W związku z tym, że przyszedłem na świat w bardzo licznej rodzinie, jako najmłodsze z dwanaściorga dzieci nie wierzę w Bożą Opatrzność. Tak, to właśnie chciałem powiedzieć, nie wierzę. Ja mam całkowitą pewność, że ona istnieje i nieustannie działa w moim życiu.
Wychowanie dwanaściorga dzieci, zwłaszcza w latach 60. ubiegłego stulecia i to w Argentynie, mojej ojczyźnie, gdzie doszło do milionowej inflacji, nie wymaga wiary w Opatrzność, lecz pewności co do tego, że Bóg towarzyszy nam dosłownie w każdej sekundzie. Mój tata żartobliwie nazywał takie podejście do życia „syndromem kontrolowanego szaleństwa opatrznościowego”.
„Kontrolowanego”, ponieważ moi rodzice nie podejmowali podobnych aktów zawierzenia zbyt często. Zawsze starali się rozliczyć ze wszystkich należności i mieć czyste konto przed kolejnym tego rodzaju krokiem. „Szaleństwa” – ponieważ zdarzało się, że moi rodzice rzucali się w ramiona Opatrzności z zamkniętymi oczami wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Czasem dotyczyło to potrzeb absolutnie podstawowych, jak na przykład rozbudowa naszego, i tak już ogromnego, a dla nas jednak ciasnego, domu. Innym razem chodziło o sprawy drugorzędne, można by pomyśleć, że nawet zbyteczne, takie jak budowa wielkiego basenu w naszym dużym ogrodzie, abyśmy mogli zapraszać kolegów na wspólną zabawę czy wakacyjny wyjazd całą rodziną nad morze. „Opatrznościowego”, gdyż całą nadzieję pokładaliśmy w Opatrzności Bożej. Nigdy niczego nam nie brakowało, a było w domu 12 istot do wykarmienia, ubrania i wykształcenia. Czasami musieliśmy trochę zacisnąć pasa, ale nigdy niczego nam nie zabrakło.
Później trafiłem do Ruchu Szensztackiego, którego jednym z głównych charyzmatów jest „praktyczna wiara w Boską Opatrzność”. Kiedy usłyszałem to zdanie, pomyślałem: „To jest właśnie ruch dla mnie”. I nie pomyliłem się. Założyciel Ruchu Szensztackiego, ojciec Kentenich jest autorem przepięknej modlitwy, która bardzo celnie pokazuje, jak powinniśmy zawierzać Maryi:
Polegam Matko na Twej mocy i Twej dobroci. Ufam Tobie w dziecięcej mej prostocie. Ja wierzę i ufam w każdej doli Tobie i Twemu Dziecięciu, Przedziwna Pani. Amen.
Zanim przejdę do opisania tytułowych sytuacji, w których szczególnie objawia się Boża Opatrzność, chciałbym zwrócić uwagę na jej 3 ważne cechy:
1) Boża Opatrzność nas nie wyręcza: Bóg zna nas do głębi i wie, z czym sobie damy radę, a z czym nie. Jak mówi Św. Augustyn: „Musimy robić tyle, ile możemy, a prosić o to, co wykracza poza nasze możliwości”. Ale nie ma mowy o żadnych unikach, jak to mówią dzieci: „Nie wolno kantować”. Jeżeli my nie wypełniamy tego, co do nas należy, jakże możemy oczekiwać, że Bóg wykona swoją część!
2) Boża Opatrzność nas nie zniewala: Bóg nie prosi nas o rzeczy niemożliwe! Prosi nas wyłącznie o to, abyśmy wypełnili powierzone nam zadanie! Nic poza tym! Całą resztą On sam się zajmie!
Wyobraźmy sobie, że młodej Albance, która przybyła na indyjską ziemię kazano by założyć zgromadzenie skupiające 4500 członków i rozpowszechnione w 133 krajach. Nie ma wątpliwości, że ta biedna zakonnica głęboko by się zmartwiła przekonana, że podobne polecenie całkowicie ją przerasta. Bóg jednak zadziałał inaczej, mówiąc jej: „Idź i zajmij się najbiedniejszymi z biednych”.
I ona, Matka Teresa, którą wszyscy znamy i podziwiamy, tak właśnie postąpiła. Resztę zadania wziął na siebie On. To był Jego „wkład”. Na tym właśnie polega wspaniałość Bożej Opatrzności: zostawia nam wolność do działania i dążenia do rzeczy wielkich (Królestwa Bożego), podczas gdy On dokłada Swoją „cegiełkę”. I to jaką!
3) Boża Opatrzność nie działa wprost: wystarczy tutaj wspomnieć znaną już historię pewnego człowieka, który prosił Boga o ratunek w czasie powodzi. Przybyła straż pożarna, ale człowiek nie chciał wsiąść do łodzi, ponieważ oczekiwał pomocy od Boga. Następnie pojawił się oddział wojskowy, ale ten człowiek odmówił ofiarowanego miejsca w motorówce, ponieważ to od Boga oczekiwał pomocy. Na koniec przyleciał helikopter z policją, człowiek ten konsekwentnie odrzucił wyciągniętą rękę, gdyż pomocy oczekiwał wyłącznie od Boga. Po tym jak utonął, poszedł do nieba i spytał Go: Boże mój, dlaczego mnie porzuciłeś? Na co Bóg mu odpowiedział: Człowieku, wysłałem po Ciebie strażaków, wojsko i policję, a Ty wszystkich odrzuciłeś!
Po tym wstępie, zastanówmy się, w jakich chwilach wydaje nam się, że Bóg nie śledzi na bieżąco naszych potrzeb i nie ingeruje wtedy, gdy nam świat wali się na głowę!
1. Kiedy zło wygrywa
Wielu ateistów neguje istnienie Boga z powodu Jego pozornej obojętności wobec cierpienia i zła. Dlaczego nie ześle gromu z nieba, aby wytępić zło z tego świata? Jak może pozostawać niewzruszony w obliczu cierpienia całej rzeszy osób, które wzywają Jego pomocy? Na te pytania jest tylko jedna odpowiedź: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi, ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55, .
Na jakiej podstawie zakładamy, że na miejscu Boga wszystko urządzilibyśmy lepiej? Naszemu Bogu i Panu nie umyka nawet najmniejsze cierpienie, jakie nas dotyka na tej ziemi. Zapewne nierzadko dopuszcza On jakieś zło, by wydobyć z całej sytuacji jeszcze większe dobro. Nie zapominajmy, że największe Jego zwycięstwo, odkupienie ludzkości wzięło początek z niewyobrażalnej męki Jego Syna na krzyżu, czyli, jak mogłoby się wydawać, Jego największej porażce. Bóg zna liczbę naszych włosów na głowie! Ufajmy, że On (i tylko On w Swojej nieskończonej mądrości) wie, przed jakimi próbami może nas postawić i jakie zło dopuścić, aby pomnożyć dobro na świecie!
2. Kiedy przewracamy się tuż przed metą
Kiedy brak nam sił, kiedy czujemy, że nie stać nas już na nawet najmniejszy wysiłek, kiedy wszystkie nasze starania nie przynoszą oczekiwanego rezultatu, my prosimy Go o to, by postawił za nas ten ostatni krok i umożliwił nam w ten sposób osiągnięcie celu.
Czyż nie mamy często wrażenia, że Bóg nie dostrzega naszego trudu i powstrzymuje się od działania? Sami skrzętnie przechowujemy w pamięci każde nasze poświęcenie i wszelkie akty ofiarności, a Bóg w naszych oczach wydaje się pozostawać bierny i ostatecznie nie udaje nam się dotrzeć do mety.
W ośrodku opieki dla dzieci niepełnosprawnych pod wezwaniem św. Marcina z Tours w argentyńskim mieście San Rafael (prowincja Mendoza) usłyszałem przepiękną opowieść: Nadszedł 6 stycznia, święto Objawienia Pańskiego. Trójka kleryków współpracujących ze wspomnianym ośrodkiem postanowiła w przebraniu Trzech Króli złożyć wizytę podopiecznym.
Niestety, nie posiadali żadnych prezentów, jakie mogliby im ofiarować. [W wielu krajach hiszpańskojęzycznych dzieci otrzymują prezenty nie w Wigilię Bożego Narodzenia, ale właśnie 6 stycznia – przypis Redakcji]. Jedyne, co mogli zrobić, to obdarować je dodatkową porcją słodyczy przy śniadaniu następnego ranka. Pogodzili się z myślą, że w tym szczególnym dniu maluchy nie dostaną żadnych podarunków. Kiedy przestąpili próg ośrodka, ku swemu zdziwieniu, zobaczyli długi rządek bucików, które dzieciaki wystawiły w oczekiwaniu na prezenty.
Po uroczystym przywitaniu Króli podekscytowane maluchy poszły spać z niezachwianą nadzieją na to, iż o poranku ich buty nie będą puste. Zatroskani klerycy natomiast mieli bardzo niespokojną noc. Kiedy szykowali dla dzieci planowane nieco słodsze niż zwykle śniadanie, usłyszeli klakson na dziedzińcu. Dźwięk pochodził z wypełnionej prezentami ciężarówki, która przyjechała z odległej parafii. Okazało się, że zorganizowano tam kwestę na rzecz ośrodka i za zebrane fundusze zakupiono prezenty dla jego podopiecznych. Każde dziecko otrzymało nowiutki prezent przepięknie opakowany w złoty papier. Maluchy wykazały się większą wiarą niż klerycy, a przy okazji nauczyły ich ufać Bożej Opatrzności, która zawsze przewyższa nasze najśmielsze oczekiwania.
3. Kiedy krzyż, który dźwigamy nas przygniata
Lub też wtedy, gdy jego ciężar wydaje nam się absolutnie nie do zniesienia. Kiedy umarła nasza córka Cecilia, wraz z moją żoną Marianą zastanawialiśmy się, czy Pan Bóg naprawdę nas miłuje. Po co zesłał nam córkę, skoro później nam ją odebrał? Pożałował w międzyczasie swojej decyzji? Może na nią nie zasługiwaliśmy?
Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się wściekłem na słowa, które przy okazji kondolencji skierował do mnie pewien poczciwy przyjaciel, pragnąc podnieść mnie na duchu. Przypomniał mi słowa z Księgi Hioba: „Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!”. Ten mój biedny przyjaciel ledwo uszedł wtedy z życiem! Klucz do zrozumienia mojej sytuacji znalazłem w jeszcze prostszych i bardziej do mnie przemawiających słowach pewnego świętego kapłana:
„Czyż oracz musi prosić rolę o zgodę na orkę? Nie! A po co ją orze? Po to, by wydała ona jeszcze większy plon!”. W pierwszej chwili też się nieco obruszyłem na to stwierdzenie, ale z biegiem czasu zrozumiałem, że tak właśnie się dzieje. Bóg jest mądrzejszy!
4. Kiedy grzeszymy
Szczególnie gdy jesteśmy wielkimi grzesznikami, tak jak w moim przypadku. Jak Bóg może pragnąć coś mi ofiarować, jeżeli ja się od Niego odwracam? Jak to jest, że w tej chwili nie strąca mnie do piekła? To właśnie w takich momentach Boża Opatrzność jeszcze bardziej „zabiega” o naszą skruchę i nawrócenie.
Przypomnijmy sobie powrót syna marnotrawnego, kiedy ojciec dostrzegł go z daleka i wybiegł mu na spotkanie, a następnie przytulił go i obsypał pocałunkami. To nie znaczy oczywiście, że mamy grzeszyć, aby otrzymać coś od Boga, ale nawet gdyby nasze grzechy były czerwone jak krew, prośmy Boga o łaskę prawdziwego żalu i powrotu do Kościoła. On nie może się nas doczekać!
5. Kiedy mamy być narzędziem w rękach Opatrzności
Zapewne czasami spotykasz jakiegoś skrajnie ubogiego żebraka czy też schorowaną i niedołężną staruszkę, a na ich widok żal Ci ściska serce. Poprzez tego typu sytuacje działa w Twoim wnętrzu Boża Opatrzność! Porusza Twoimi uczuciami nie po to, abyś się roztkliwiał, a wzruszając ramionami rzucił: „Niech Bóg ma ich w opiece!”.
W takich momentach masz być narzędziem w Bożych rękach! Ofiaruj coś tej osobie! Jeżeli nic nie masz, po prostu ją przytul! Jeżeli niewiele posiadasz, daj jej choć cząstkę z Twego niedostatku! Bóg postawił ją na Twej drodze, abyś zaoferował jej pomoc.
W październiku ubiegłego roku papież Franciszek kanonizował księdza Brochero, argentyńskiego kapłana, który zmarł w 1914 roku. Ks. Józef Gabriel del Rosario Brochero objął parafię na głębokiej prowincji w miejscowości Villa del Tránsito. Wśród mieszkańców roiło się od przestępców. Z niewyczerpaną cierpliwością, ten niezwykły kapłan zaopiekował się swoją owczarnią pozbawioną pasterza. Ufundował Dom Rekolekcyjny i jak on sam mawiał: „Nikt mi się nie wymknął” – każdy mieszkaniec jego ukochanej wioski bez wyjątku odbył ćwiczenia duchowe.
Na tym nie kończą się dokonania ks. Brochero: na terenie swojej parafii zainicjował on budowę szkoły dla dziewcząt, prace przy regulacji biegu rzeki, aby zapewnić miasteczku dostęp do wody, budowę pierwszego urzędu pocztowego wyposażonego w telegraf, a także dzieło, które przetrwało do dziś – budowę drogi łączącej wioskę Villa del Tránsito z miastem Córdoba, od którego wcześniej pozostawała ona całkowicie odcięta.
Legenda głosi, że w czasach, kiedy ks. Brochero mieszkał w Córdobie zawsze, gdy podchodził do niego jakiś żebrak, oddawał mu wszystkie pieniądze jakie miał przy sobie, nawet jeżeli to oznaczało dla niego konieczność pieszego powrotu na plebanię katedralną.
Bóg prosi nas, abyśmy byli narzędziami Jego Miłosierdzia, kiedy stawia nam przed oczy nieszczęścia, które potrafimy dostrzec i które przypominają nam, jak bardzo „łakniemy i pragniemy sprawiedliwości”! W takich sytuacjach musimy ufać, że skoro Bóg postawił nas przed wyzwaniem, zapewni nam również sposób, byśmy mogli mu sprostać!
6. Kiedy już odważymy się zaufać
Zdarzają się takie chwile, kiedy naprawdę pokładamy ufność w Bożej Opatrzności, można powiedzieć, że oddajemy skok w przepaść wiary i… nic się nie dzieje! Nie otrzymujemy pomocy. Dlaczego tak długo nie nadchodzi? Dlaczego Bóg dał nam wystarczającą odwagę na skok, a potem zamiast nas złapać w locie, odsunął Swoją dłoń, zostawiając nas w zawieszeniu? «Przecież powiedział: „Jestem Synem Bożym”» (Mt 27,43).
Cierpimy i zamartwiamy się, często nie dlatego, że nie otrzymujemy tego, czego pragniemy, ale dlatego, że obawiamy się postawić Boga w niewygodnej sytuacji, jeżeli nie zaingeruje na naszą prośbę! Nie wolno nam zapominać, że Bóg postrzega czas inaczej niż my. On odnajduje się w bezmiarze wieczności, podczas gdy my jesteśmy zanurzeni w czasie! To, co możemy uczynić to odnawiać w sobie ufność i ponownie błagać Go o rychłą pomoc.
Kilka kwestii do osobistego rozważania:
Jak wygląda moja ufność w Bożą Opatrzność? Czy któryś z omawianych punktów jest mi szczególnie bliski? Potrafię rozpoznać i dziękować Bogu za konkretne znaki w moim życiu? Jestem posłusznym narzędziem Opatrzności w świecie?
Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia
...
Czyli Bóg nie daje pisarzowi powiesci tylko pióro i papier mowiac krotko.Np. mi wlasnie wysiadl tablet. I gdzie ja teraz bede jezdzil po Łodzi zimno brzydko itd. I co i nic! Ciekawe co Bóg zrobi. Wieczorem sie zepsul. Nas drugi dzien...Dowiaduje sie...Zepsul ci sie tablet? Tu sa! SKLEP ZA ROGIEM!!! Osoba ktora tam chodzi na zakupy typu mleko chleb! Oczywiscie trzeba jeszcze sprawdzic w internecie! IDEALNY! PARAMETRY JESZCZE WYZSZE NIZ MYSLALEM! Oczywiscie zabawne wydarzenia byly! Zgubili klucz do gabloty! Nie mogli otworzyc:-) Za pare godzin w koncu jak przyszedl pracownik przyniosl z magazynu. A przy kasie...Za duza suma! W gablocie nie zmienili ceny! 115 zlotych mniej!!!! JESTEM W SZOKU BO PALCEM NIE KIWNALEM A TABLET PRAKTYCZNIE SAM PRZYSZEDL DO DOMU!
Ja mam pisac a nie myslec o szukaniu tabletu czy kasy!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:00, 04 Lut 2018 Temat postu: |
|
|
Jeśli będziemy dla siebie ludźmi, Bóg będzie z tego robił cuda. Komentarz do Ewangelii
Ks. Łukasz Kachnowicz | 04/02/2018
Alex Iby/Unsplash CC0
Udostępnij 33 Komentuj 0
Przez kilka lat bycia księdzem zauważyłem, że największą siłą mojego kapłaństwa jest zwykłe bycie człowiekiem dla innych. Na przykład w konfesjonale nie trzeba być ojcem Pio, żeby działy się cuda.
Zazwyczaj teściowe pojawiają się w żartach. Pewnie sami znacie kilka z nich. Ponoć nawet św. Grzegorz z Nyssy miał mówić, że kiedy Bóg ma do wyboru wskrzesić umarłego albo pogodzić teściową z zięciem, to woli umarłych wskrzeszać. Bo to jest łatwiejsze.
Tym razem teściowa pojawia się w Ewangelii. Apokryfy biblijne pokazują ją jako kobietę dominującą i pełną gniewu. A więc jednak od dawien dawna teściowe nie mają dobrej opinii.
Czytaj także: W każdym z nas siedzi demon, który chce odbierać nadzieję. Komentarz do Ewangelii
Wspomniany Grzegorz z Nyssy uznawał uzdrowienie teściowej Piotra za jeden z największych cudów Jezusa. No tak, teściowa, która usługuje swojemu zięciowi to może być wydarzenie na miarę przemienienia kilkuset litrów wody w wino podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Faktycznie, wieczorem u drzwi domu Piotra, w którym zatrzymał się Jezus stało już całe miasteczko. Po okolicy rozeszła się wiadomość, że jest tu Ten, który dokonuje cudów.
Jeżeli wierzyć Apokryfom, to faktycznie dla Piotra obserwującego całą sytuację, czymś niesamowitym było, że Jezus, jak mówi Ewangelia, podszedł do jego teściowej. Podszedł, podniósł ją i ujął za rękę. Teściową. I co? I stał się cud. Wstała i usługiwała im. I to nie jest żart.
Wyobraźcie sobie, że Piotr nie potrafił z nią rozmawiać, schodził jej z drogi. Człowiek chory bywa także rozdrażniony. Podejść do teściowej w gorączce to może być szczyt heroizmu. A Jezus właśnie to robi. Chwyta ją za rękę. Nie, nie przesyła jej żadnej energii. On okazuje jej czułość. To wystarczyło, żeby dominująca, gniewana kobieta wstała i zaczęła usługiwać swojemu zięciowi.
Piotr patrzy dzisiaj na Jezusa, jak Ten robi cud, choć robi go tak bardzo po ludzku, bo to jest bardzo ludzkie podejść do kogoś i chwycić go za rękę. Może, żeby działy się wokół nas wielkie cuda nie potrzeba żadnej cudowności, a odrobina człowieczeństwa, ludzkich odruchów i czułości. Może ludzie zaczną się zmieniać, my zaczniemy się zmieniać, świat zacznie się zmieniać, kiedy będziemy po prostu dla siebie ludzcy. Może tego nauczył Jezus Piotra: wystarczyło, żebyś podszedł i chwycił za rękę swoją teściową.
Kiedyś mój znajomy zadzwonił do mnie w pilnej sprawie. Jego ojczym umierał w szpitalu. Jego najbliższym zależało na tym, żeby się wyspowiadał, przyjął sakrament chorych. Mężczyzna jednak nie chciał przyjąć księdza, był jakoś wewnętrznie pokłócony z Kościołem. Mój znajomy zapytał mnie: Nie wiem, co mamy robić. Przyjedziesz? – Przyjadę. Najwyżej mnie wygoni – odpowiedziałem.
Jadąc do szpitala próbowałem wymyślić jakąś strategię, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Kiedy wszedłem na salę, po prostu podszedłem, przywitałem się, siadłem na krzesełku obok łóżka i spytałem się: „Jak się pan ma?”. Potem powiedziałem, że jestem księdzem. Nie musiałem go do niczego przekonywać. Przyjął sakramenty.
Mój znajomy ksiądz, kiedy szedł na pierwszą parafię, wielu mówiło mu, że z tym proboszczem nic się nie da zrobić. On jednak nie nastawił się negatywnie do swojego proboszcza. Wręcz przeciwnie. No i zaczęły dziać się cuda, wiele fantastycznych rzeczy okazało się możliwych na tej parafii.
Czytaj także: Nie potrzebujesz łatwego życia. Ale życia, które ma sens. Komentarz do Ewangelii
Przez kilka lat mojego bycia księdzem zauważyłem, że największą siłą mojego kapłaństwa jest zwykłe bycie człowiekiem dla innych. W konfesjonale nie trzeba być o.Pio, żeby działy się cuda. Więcej w tym czasie zadziało się cudów za sprawą empatii, współczucia, życzliwości, otwartości, niż za sprawą jakichś charyzmatycznych modlitw, które też w moim kapłaństwie miały miejsce.
Myślę, że Bóg dał nam podstawowe narzędzie do czynienia cudów: nasze człowieczeństwo. Tak, człowieczeństwo jest cudowne i ma w sobie Bożą moc. Jeśli będziemy dla siebie ludźmi, po prostu dobrymi ludźmi, to On będzie z tego robił cuda.
I czytanie: Hi 7, 1-4. 6-7
II czytanie: 1 Kor 9, 16-19. 22-23
Ewangelia: Mk 1, 29-39
...
Byc dobrym w zyciu codziennym a Bóg uczyni wszystko! Niczego innego Bóg nie wymaga.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:51, 11 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
To się nazywa ufać obietnicy!
Jarosław Kumor | 10/03/2018
DŁOŃ STARUSZKA I DZIECKA
Shutterstock
Udostępnij 48 Komentuj 0
Wyobraź sobie. Masz 20 lat. Lekarze stwierdzają u Ciebie lub Twojej żony bezpłodność, ale Bóg składa Ci obietnicę. Będziesz mieć syna. Jak myślisz? Gdzie byś był po 11 latach bezskutecznego czekania? Być może tam, gdzie Abraham, który za namową żony zaczął próbować po swojemu i przespał się ze służącą (sic!).
W Słowie Bożym dużo jest fragmentów, w których Bóg mówi, że jest wierny swoim obietnicom. Dobrze widać tę wierność w historii Mojżesza czy Dawida. Być może zastanawiasz się, jaką obietnicę złożył Bóg Tobie i czy w ogóle miało to miejsce… A jeśli nie to dlaczego… Być może to kwestia Twojej otwartości.
Czytaj także: Kiedy wiara chrześcijanina staje się magiczna? Sprawdź
Abraham. Obietnica totalnie niedorzeczna
Ale prawdziwa „jazda” zaczyna się wtedy, gdy już obietnicę od Boga otrzymasz. Tę „jazdę” widać jaskrawo w historii Abrahama. Po tym gdy Bóg kazał mu zwinąć cały dobytek i w wieku 75 lat ruszać z bliskimi w drogę nie wiadomo dokąd, jego życie zostało totalnie powywracane.
Gdy ówczesny Abram spełnił Bożą prośbę, ruszył w drogę i w efekcie nie miał żadnego stałego lądu, ciepłego gniazdka, w którym mógłby się zaszyć i w spokoju doczekać swoich dni, Bóg złożył mu chyba najbardziej niedorzecznie brzmiącą w jego przypadku obietnicę – że on i jego żona, która być może już nawet nie pamiętała, kiedy przechodziła menopauzę, będą mieli potomstwo!
Jest tylko jeden haczyk w tej i każdej innej Bożej obietnicy – termin wykonania zna tylko Bóg i nie ma zamiaru tą informacją z kimkolwiek się dzielić. To chyba słuszne, bo wyobraźmy sobie, że Abraham zna datę i godzinę poczęcia swojego syna. To byłby układ na zasadzie: obiecałeś, dałeś termin, nie muszę być czujny, po prostu poczekam. Tu chodziło o co innego. Abraham, czekając na wypełnienie obietnicy, musiał mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Trwało to 25 lat, a po drodze z czujnością Abrahama bywało różnie.
Bóg sobie poczeka
Wyobraź sobie. Masz 20 lat. Lekarze stwierdzają u Ciebie lub Twojej żony bezpłodność, ale Bóg składa Ci obietnicę. Będziesz mieć syna. Jak myślisz? Gdzie byś był po 11 latach bezskutecznego czekania? Być może tam, gdzie Abraham, który za namową żony zaczął próbować po swojemu i przespał się ze służącą (sic!).
Czytaj także: Biblia może zmienić każde małżeństwo. Każde
Niby syn jest, ale Bogu absolutnie nie o to chodziło. Abrahamowi zabrakło wyczulenia i wierności Panu, który obietnicy wcale nie złamał tylko wciąż czekał. I pomyśl: mija 25 lat. Masz już prawie 50-tkę na karku i w końcu Bóg swoją obietnicę spełnia. Dzieje się to w momencie, w którym nie masz już najmniejszych wątpliwości, że to On za tym stoi.
U Abrahama było jeszcze trudniej, bo on miał 100 lat, gdy urodził mu się syn, ale z drugiej strony to było jeszcze bardziej oczywiste, że za wypełnieniem obietnicy potomstwa stoi tylko Bóg.
Po ludzku cała historia jest kompletną niedorzecznością. Żaden ziemski czynnik nie mógł sprawić, by Abraham i Sara mieli jeszcze dziecko. Tego nie dało się wytłumaczyć. Otóż to – Bóg poczekał i spełnił obietnicę w momencie niewytłumaczalnym, w którym nikt już nie będzie wątpił, że to tylko i wyłącznie Jego zasługa.
Bóg wpada z wizytą
Tych 25 lat oczekiwania ma swoją osobliwą puentę. Moglibyśmy pomyśleć, że po ćwierćwieczu Abrahamowi powinno pozostać w sercu tylko zgorzknienie i żal do Boga, że go oszukał.
Tymczasem jest w Księdze Rodzaju scena, która jaskrawo pokazuje mi postawę niemal stuletniego już Abrahama wobec Boga. W 18 rozdziale sam Bóg przychodzi do Abrahama w gościnę! Jest to spotkanie pełne przejmującej symboliki.
Wystarczy zauważyć, że Bóg przychodzi w osobie trzech mężczyzn, do których Abraham najpierw zwraca się w liczbie pojedynczej, a dopiero później w liczbie mnogiej. To być może zbyt śmiały wybieg, ale skojarzenie z Trójcą Świętą wydaje się ewidentne.
Jednak kluczem w całej historii jest dla mnie postawa Abrahama, który wie, że w jego gościach przychodzi do niego sam Bóg. Dlatego gości ich u siebie w najlepszy możliwy sposób – każe Sarze upiec chleb z najlepszej mąki, wybiera najpiękniejsze cielę, jest przejęty wizytą tych Bożych przybyszów.
Bóg widzi, że w Abrahamie nie ma absolutnie żadnej postawy życzeniowej. Nie ma w nim też zniechęcenia i zrezygnowania, ale jest zapał, by gościć Boga w swoim życiu jak najlepiej. Tego samego Boga, który 25 lat temu złożył obietnicę i ciągle jej nie spełnił.
Czytaj także: Jim Caviezel: „Bóg w waszym życiu pośle was do różnych miejsc”
Do mnie też Bóg wpada!
Do mnie Bóg przychodzi przynajmniej co tydzień w Eucharystii, a codziennie w Swoim Słowie. Jak Go goszczę? Jaka jest moja postawa? W Abrahamie nie było pytań typu: “Ile jeszcze mam czekać?” lub stwierdzeń: “Nie warto być gorliwym. To i tak nic nie da”.
Abraham był gorliwy, a Bóg we wspomnianym 18. rozdziale Księgi Rodzaju zapewnił go, że za rok wróci, a on będzie miał już wtedy syna.
To jest odpowiedź Boga na gorliwość i cierpliwość w oczekiwaniu. Jeśli On coś obiecuje, to nie ma możliwości, by tego nie wypełnił. Ale zrobi to najpewniej dopiero wtedy, gdy po ludzku nic już nie będzie możliwe. Abraham inspiruje… A to przecież tylko wycinek jego niesamowitej historii.
...
Dokladnie! Ufac niezlomnie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:52, 28 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Aneta Bańkowska
Chciała udowodnić dzieciom, że Bóg istnieje. Rozpędziła auto i uderzyła w słup
184856
Młoda mama z amerykańskiego stanu Georgia chciała pokazać dzieciom, że Bóg je ochroni, jeśli w niego uwierzą. Kobieta zapewniła maluchy, że nic im się nie stanie, zamknęła oczy i rozpędzona wjechała w betonowy słup.
REKLAMA
Na szczęście ani dzieci, ani matka nie odniosły żadnych obrażeń. 25-latka trafiła jednak do aresztu. Bahari Shaquille Warren usłyszała dwa zarzuty związane z okrucieństwem wobec dzieci. Kobieta wyszła na wolność za kaucją i czeka na rozprawę w domu.
Bahari przyznała, że chciała udowodnić dzieciom istnienie Boga. Maluchy w wieku 5 i 7 lat miały dzięki wypadkowi przekonać się, że wiara będzie je chronić - podaje "Daily Mail".
REKLAMA
Mama powiedziała nam, że jeśli wierzymy w Boga, nic nam się nie stanie - powiedziało policjantom jedno z dzieci.
Druga z pociech opisała też, jak Bahari zachowywała się podczas wypadku. Ze słów dziewczynki wynika, że kobieta zamknęła oczy i powtarzała "bla, bla, bla, kocham Boga".
Pierwsza rozprawa w sprawie 25-latki jest zaplanowana na środę. Do tego czasu dzieci pozostaną pod opieką babci.
..
A to jest fake news? Jakos jestem niebywale wierzacy ale dzieci omijam szerokim lukiem aby czasem nie potracic... Czy ktos tu nie robi debili z wierzacych?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 8:07, 18 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Dziś Jezus pyta praktykujących: na ile jesteśmy wierzący? Komentarz do Ewangelii Obraz Ks. Łukasz Kachnowicz | 05/08/2018
Udostępnij
Słuchamy Ewangelii, a w głowach mamy i tak swoje rozwiązania, swoje schematy, swoje myślenie…
n mówił im o Królestwie Bożym, a oni zobaczyli, że idąc za Nim mogą się najeść do syta. On ich nauczał, a oni czekali, kiedy ich znowu nakarmi . Mówi im wprost, że szukają Go tylko dlatego, że chcą chleba, a On im chce dać pokarm, który syci nieskończenie bardziej niż chleb.
Czytaj także: Jezus mówi do dusz: Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi
Przez chwilę się zainteresowali i pytają Go o to, co robić, żeby pełnić dzieła Boże. O, to już jest prawdziwie pobożne pytanie. Chyba chwycili, o co chodzi. Jezus mówi im o tym, że chodzi o to, żeby w Niego wierzyli. A oni znowu wracają do sprawy chleba: jak nas nakarmisz, to będziemy skłonni wierzyć…
On im cierpliwie dalej tłumaczy, że On jest tym chlebem, na który tak naprawdę czekają. Więc wołają: Dawaj nam tego chleba zawsze! Ale czy mieli na myśli to samo, o czym mówił im Jezus? Trochę wątpię. On jednak po raz kolejny wzywa ich do wiary.
Ta Ewangelia pokazuje prawdę o tym, że wcale nie jest łatwo iść za Jezusem. Wielokrotnie rozmijamy się z Nim w naszym myśleniu. Ale przede wszystkim widzę w tej Ewangelii Jego cierpliwą miłość.
Jezus wie, że ma przed sobą ludzi, tylko ludzi. Nie słyszę w Jego głosie pretensji wobec ludzi, że myślą po ludzku. Słyszę Jezusa, który pokazuje prawdę: zobaczcie, na tym wam tak naprawdę zależy. Nie szukacie tak naprawdę Królestwa Bożego. Ale mimo to zaprasza ich do wiary, próbuje ją w nich wzbudzić.
Głosi im Dobrą Nowinę o tym, że ich kocha i chce uczynić ich życie naprawdę szczęśliwym . Nawet jeśli po chwili znów okazuje się, że oni dalej myślą w swoich kategoriach, On dalej pokazuje im perspektywę wiary.
To jest dialog, który Bóg stara się nieustannie toczyć z każdym z nas. Czasem ten dialog bardziej przypomina walkę wewnętrzną. Idziemy za Nim z naszym ludzkim myśleniem, z ludzkimi potrzebami. Chcemy dobrze zjeść, porządnie się ubrać, mieć dobrą pracę, zarabiać przyzwoite pieniądze, urządzić się w życiu.
Modlimy się, ale tak naprawdę nie pozwalamy, żeby ta modlitwa nas przemieniała. Słuchamy Ewangelii, a w głowach mamy i tak swoje rozwiązania , swoje schematy, swoje myślenie, itp. Interesuje nas to, co uznajemy za dobre dla siebie. Tego od Niego oczekujemy. Wybieramy z tego, co On mówi to, co nam pasuje.
I tu objawia się nasza niewiara. Niewiara, która jest udziałem wielu z nas, ludzi deklarujących się jako wierzący, ludzi pobożnych. On to wie, a mimo wszystko nie rezygnuje z tego, żeby głosić nam Ewangelię. Dalej będzie się zmagał z naszą niewiarą, będzie ją znosił. Bo naprawdę nas kocha.
Czytaj także: List księdza do Pana Boga: nie chcę przesłodzonej wiary. Komentarz do Ewangelii
I czytanie: Wj 16, 2-4. 12-1
II czytanie: Ef 4, 17. 20-24
Ewangelia: J 6, 24-35
...
Istotnie podejscie typu: Ewangelia Ewangelia a ,,sprawy trzeba zalatwiac po swojemu" jest horrendalne. Swiadczy ze Boga w zyciu kompletnie nie ma.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|