Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:02, 14 Mar 2012 Temat postu: Sięgaj tam gdzie wzrok nie sięga ! |
|
|
Wspinaczka wysokogorska . Ekstremalne zajecie . Jak to nazwac ? To nie sport to raczej styl zycia . I tu Polacy jak zwykle maja wielkie sukcesy :
Robert Kulig
Polscy alpiniści czekają na ratunek. "Nie chcemy tu siedzieć"
- Nie mamy ochoty tutaj siedzieć, bo atmosfera w obozie nie jest najlepsza. (...) Nie chcemy ryzykować schodzenia i poczekamy na poprawę pogody. Do czterech dni powinno wszystko wrócić do normy i damy radę - mówi Adam Bielecki, jeden z polskich alpinistów, którzy 9 marca zdobyli szczyt Gasherbrum I (8069 m - przyp. red.). Mężczyźni od tamtej pory z powodu odmrożeń i bardzo złej pogody nie mogli zejść do bazy położonej na wysokości 5000 metrów.
- Mamy wszystkie leki, opiekę medyczną, wiemy jak postępować z odmrożeniami. Stan zdrowia nie jest zły, ale cztery dni zejścia mogłyby troszkę skomplikować sprawę, dlatego wolimy posiedzieć i przeczekać, aż nas stąd wezmą - mówi Agnieszka Bielecka, która zajmuje się obsługą bazy. W rozmowie z Onetem dodaje też, że stan alpinistów jest dobry. - Adaś (Bielecki - przyp. red.) ma małe odmrożenia palucha, Janusz (Gołąb - przyp. red.) końcówkę nosa, ale nic nie zagraża ich życiu - podkreśla. Uczestnicy narodowej ekspedycji pod honorowym patronatem prezydenta Bronisława Komorowskiego, dzielą bazę z alpinistami międzynarodowej wyprawy, w składzie której są także Polacy - operator filmowy Dariusz Załuski i Tamara Styś.
Agnieszka Bielecka dodaje też, że alpinistom nie brakuje jedzenia i mają zapas "wszystkiego co jest potrzebne do przeżycia". - W tej chwili sytuacja wygląda tak, że chłopcy (Adam Bielecki oraz Janusz Gołąb) czekają razem z nami na helikopter na wysokości 5030 m n.p.m. w bazie - dodaje Bielecka.
Uczestnicy międzynarodowej wyprawy 9 marca atakowali szczyt w stylu alpejskim, od drugiego obozu na wysokości 6700 m. Kiedy Bielecki i Gołąb stanęli na wierzchołku o godz. 8.30, zespół Goeschla miał do szczytu jeszcze 400 m. Jego grupa atakowała szczyt zupełnie nową drogą, a Polacy wybrali tzw. drogę japońską od strony północno-zachodniej.
Bielecka przyznaje, że jej kompanami "nie ma tragedii", ale gorzej jest z grupą Goeschla. - Z drugą ekipą nie mamy kontaktu od 9 marca. Teraz czekamy na helikopter, żeby po nas przyleciał i jak będą dobre warunki to wleci wyżej, żeby zobaczyć co się stało z tą trójką. Ale szanse na szybką poprawę pogody i ich odnalezienie są marne. Nie ma po nich śladu - dodała.
O problemach w bazie w rozmowie z Onetem mówił też Adam Bielecki. - Nie mamy ochoty tutaj siedzieć, bo atmosfera w obozie nie jest najlepsza. Wspólnie z nimi (grupą Goeschla - przyp. red.) przygotowywaliśmy się do tej wyprawy, a nie możemy ich odnaleźć - powiedział. Dodał też, że alpiniści nie chcą ryzykować schodzenia i będą czekać na poprawę pogody. - Do czterech dni powinno wszystko wrócić do normy i damy radę - ocenił Bielecki.
Sukces polskich alpinistów. Zdobyli Gasherbrum I
Ekspedycja, pod honorowym patronatem prezydenta Bronisława Komorowskiego, 21 stycznia założyła bazę na wysokości 5030 m. Szczyt został zdobyty 49. dnia od rozpoczęcia akcji górskiej.
Piątkowe wejście polskich alpinistów jest drugim w historii udanym atakiem na ośmiotysięcznik w Karakorum w porze zimowej. W lutym ubiegłego roku Włoch Simone Moro z Kazachem Denisem Urubko i Amerykaninem Corym Richardsem stanęli na Gasherbrumie II (8035 m).
Bielecki i Gołąb finalny atak rozpoczęli z obozu trzeciego na wysokości 7040 m. Wspinali się tzw. drogą japońską od strony północno-zachodniej. Jak podkreślił 49-letni Hajzer, który oczekuje na kolegów w obozie II na 6450 m, o pełnym sukcesie będzie można mówić, gdy wszyscy zejdą do bazy, co było planowane na 10 lub 11 marca.
Czteroosobową wyprawę narodową (w bazie jest 33-letnia siostra Bieleckiego - Agnieszka) wspiera dwóch Pakistańczyków - Ali Sadpara i Shaheen Baig.
- Mała liczba członków ekipy powinna być naszym atutem. Wzorujemy się na duecie Urubko-Moro - zaznaczył przed rozpoczęciem ataku Gołąb, który może poszczycić się serią znakomitych wspinaczek o charakterze alpejskim. Jest laureatem prestiżowej nagrody Kolosy.
Zdobywanie najwyższych szczytów zimą to pomysł zmarłego w 2000 roku Andrzeja Zawady. Ojciec polskiego himalaizmu był m.in. kierownikiem wyprawy, która jako pierwsza weszła zimą (Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy 17 lutego 1980) na Mount Everest.
- W dużym stopniu to dzięki niemu Polacy należą do czołówki w zimowej wspinaczce wysokogórskiej. Chcemy nawiązywać do dobrych tradycji - wspomniał Hajzer, inicjator i animator projektu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015", autor pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę (8091 m). Jesienią 2011 roku zdobył piąty szczyt świata Makalu (8463 m) bez użycia tlenu.
Wielicki zwrócił uwagę, że uczestnicy ekspedycji świetnie wykorzystali tzw. okno pogodowe.
- Uważam, że trafienie w sprzyjające warunki atmosferyczne to połowa sukcesu. A ten jest naprawdę olbrzymi. Tym większy, że Bielecki i Gołąb zdobyli Gasherbrum I bez doświadczenia zimowego i ośmiotysięcznego. Kiedy powinni zwijać bazę, po wielodniowych oczekiwaniach na okno, oni stanęli na szczycie. Wielka sprawa - powiedział PAP 62-letni himalaista.
Wspomniał, że od strony południowej do szczytu zbliża się trzyosobowy zespół międzynarodowej wyprawy w składzie: Gerfried Goeschl (Austria), Cedric Hahlen (Szwajcaria) oraz Nissar Sadpara (Pakistan). - Jeżeli w piątek wejdą na wierzchołek, będą mieć także prawo do miana pierwszych zimowych zdobywców. Tu nie ma wyścigu na czas - wyjaśnił.
Od początku lutego ze względu na złą pogodę - opady śniegu, a przede wszystkim silne wiatry - uczestnicy polskiej ekspedycji większość dni spędzili w bazie. W połowie lutego, mimo bardzo trudnych warunków, udało się im założyć trzeci obóz na 7040 m. Temperaturze sięgała minus 35 stopni, a siła wiatru dochodziła do 80, a nawet 100 km/h.
- Wyszliśmy ze świadomością, że 26 i 27 lutego być może jakoś się przebijemy do obozu III. Niestety, nie przedarliśmy się. Zwiało nas z początku kuluara japońskiego z wysokości 6650 m. Sponiewierani i wymęczeni wróciliśmy do bazy - przypomniał Hajzer.
Na dziewięć spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi wspięli się zimą Polacy, w tym na jeden z Włochem Simone Moro. Niezdobyte o tej porze roku pozostały jeszcze trzy góry: Broad Peak (8047 m), Nanga Parbat (8126 m) i K2 (8611 m). Wszystkie leżą na terenie Pakistanu.
Na Gasherbrumie I jako pierwsi stanęli Amerykanie Andrew Kauffman i Pete Schoening w lipcu 1958 roku. Pierwsi Polacy, którzy w 1983 roku wspięli się w alpejskim stylu południowo-zachodnią ścianą na drugi co do wysokości - po K2 - szczyt pasma Karakorum, to Wojciech Kurtyka i Jerzy Kukuczka (zginął 24 października 1989 roku na Lhotse w Nepalu).
>>>>
Tak ! Twardy styl zycia i ofiary sa duze . Ale nic co trudne nie przychodzi latwo !
Baza polskich alpinistów, fot. Agna Bielecka
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:46, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Polscy himalaiści zdobyli Broad Peak zimą
Polscy himalaiści pierwsi na świecie zdobyli zimą Broad Peak - 12. szczyt świata. Ta znajdująca się w Karakorum na granicy Chin i Pakistanu góra ma wysokość 8051 metrów. Stanęli na niej Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek. Obecnie ekipa schodzi do bazy - ma do niej dotrzeć jutro.
W wyprawie Polskiego Związku Alpinizmu uczestniczyło w sumie pięć osób. Jej kierownikiem jest doświadczony himalaista Krzysztof Wielicki, który przebywa w bazie. Była to czwarta zimowa polska wyprawa w ten rejon i siódma w historii.
- O pełni sukcesu będzie można mówić, gdy zejdą szczęśliwie do bazy - mówi Artur Hajzer, kierownik programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015". Opowiada, że wyprawa trwa już dwa i pół miesiąca - tyle zajęła aklimatyzacja, przygotowanie do wejścia na szczyt i oczekiwanie na odpowiednie warunki pogodowe.
Artur Hajzer podkreśla, że wejście zimą jest szczególnie trudne ze względu na bardzo niskie temperatury i silne wiatry. - Taki dzień z umiarkowanym wiatrem i stosunkowo ciepły, bo było minus 36 stopni, był jedyny tej zimy. Grupa się idealnie wstrzeliła - mówi himalaista. Dodaje, że było to możliwe dzięki prognozom pogody przekazywanym satelitarnie do bazy.
Artur Hajzer podkreśla, że znajdujące się w Karakorum ośmiotysięczniki są uznawane za niezwykle trudne do zdobycie zimą, do tej pory uważano, że jest to wręcz niemożliwe. Dopiero w ostatnich kilku latach zaczęło się to udawać.
....
Brawo . Polska jak wiadomo jest potega w gorach !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:18, 06 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Niepokojące wieści ws. polskich himalaistów. Hajzer: nadzieja gaśnie
Polski himalaista Adam Bielecki razem z Aminem Ullahem i Shahaeenem Baigiem dotarli do bazy. Z obozu IV położonego na wysokości 7600 metrów zaczęli się wycofywać Artur Małek i Karim Hayyat - podał serwis polskihimalaizmzimowy.pl. Wcześniej informowano, że Małek razem z pakinstańskim himalaistą będą czekać do rana na uznanych za zaginionych Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego. - Szanse spadają dramatycznie - mówił wcześniej w TVN24 Artur Hajzer.
Ostatni kontakt z himalaistami miał Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy. Łączność z 58-letnim Berbeką nawiązał po godzinie trzeciej rano czasu polskiego, gdy obaj alpiniści byli w okolicach szczeliny pod wierzchołkiem. W mediach pojawiły się juz informacje, że Polacy mogli do niej wpaść - to tłumaczyłoby kłopoty z nawiązaniem kontaktu.
Berbeka i Kowalski szczyt Broad Peak zdobyli razem z Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem - ta dwójka zeszła do obozu na wysokości 7400 metrów. Bielecki zszedł już niżej, a Małek, który początkowo miał zostać na noc w bazie, również rozpoczął wędrówkę w dół. Jak czytamy w serwisie polskihimalaizmzimowy.pl, była to decyzja kierownika wyprawy.
Niepokojące są zapowiedzi ws. zmian pogodowych. Prognozy mówią, że jutro zamknie się okno pogodowe, a nad masywem rozpocznie się burza. - Burza nadejdzie jutro ok. godz. 10. Do tego czasu wszyscy himalaiści muszą być już na bezpiecznej wysokości - mówił tvn24.pl Artur Hajzer, twórca programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015". Obecnie warunki pogodowe są tam bardzo dobre. Zapadł jednak już zmrok.
W rozmowie z TVN24 Hajzer dodał też, że "szanse spadają dramatycznie". - Jesteśmy pełni obaw. Nadzieja gaśnie - ocenił. Stwierdził też, że jednym ze scenariuszy może być upadek himalaistów w szczelinę. - Jest jeszcze kilka innych, m.in. wychłodzenie organizmu przy temperaturze minus 35, ale... Poczekajmy - nadzieja umiera ostatnia, chociaż Wielicki upoważnił mnie do podania informacji, że Berbekę i Kowalskiego uznaje za zaginionych - powiedział Polskiej Agencji Prasowej.
Na poszukiwanie Berbeki i Kowalskiego wyruszył jakiś czas temu Pakistańczyk Karim Hayyata. - Dotarł on do wysokości 7700 m, ale nie natrafił na żaden ślad. Z bazy o północy wyszli w górę jeszcze dwaj inni współpracujący z wyprawą Pakistańczycy Shaheen Baig i Amin Ullah. Są już na wysokości ok. 7000 m. Pomogą w znoszeniu sprzętu, bo teraz wszyscy muszą jak najszybciej schodzić niżej, gdyż nadciąga burza - dodał Hajzer.
Wczoraj, po raz pierwszy w historii cztery osoby stanęły zimą na ośmiotysięczniku. Na niezdobyty o tej porze roku szczyt Broad Peak wspięli się: Kowalski, Bielecki, Małek i Berbeka.
Wielicki przyznał, że to on zaproponował Berbece udział w wyprawie. - Faktycznie, to był mój pomysł, który Artur Hajzer zaakceptował. Uważałem bowiem, że Maciek miał największe prawo do tego, aby wejść na Broad Peak, aby mógł dokończyć wspinaczkę sprzed ćwierćwiecza. Wówczas do szczytu zabrakło mu 23 metrów. Zaledwie 23 metry! - zaznaczył wybitny alpinista, który oglądał już Ziemię ze szczytu Broad Peak. Zdobył go w sprinterskim tempie 14 lipca 1984 roku, jako pierwszy na świecie, w ciągu jednego dnia (w 16 godzin).
Hajzer, zdobywca sześciu ośmiotysięczników (Manaslu, Annapurna, Sziszapangma, Dhaulagiri, Nanga Parbat, Makalu), mówiąc o Berbece, absolwencie Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, podkreślił: "Nestor himalaizmu, symbol przez duże »S«. Dokonał dwóch pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki, a w sumie miał w dorobku wcześniej pięć".
Z kolei pochodzący z Dąbrowy Górniczej Tomasz Kowalski to organizator i uczestnik kilkunastu wypraw górskich, m.in w Alpach, Andach, Alasce oraz Pamirze i Tien-Szanie. W 2010 roku przeszedł stukilometrowy trawers masywu Mount McKinley. W 2011 roku, w ciągu jednego sezonu zdobył cztery siedmiotysięczniki leżące na terytorium byłego Związku Radzieckiego, za co otrzymał wyróżnienie w konkursie Kolosy.
Dotychczas próby wejścia na wierzchołek o tej porze roku podejmowało sześć zespołów. Pierwszą w sezonie 1987/88 była ekspedycja polsko-kanadyjska pod kierownictwem Andrzeja Zawady. Podczas ataku szczytowego Berbeka ustanowił wówczas zimowy rekord wysokości w Karakorum - dotarł do przedwierzchołka Rocky Summit na 8028 m. Wyczyn ten został pobity dopiero po 23 latach, w 2011 roku na Gasherbrumie II (8035 m) przez zespół międzynarodowy Simone Moro (Włochy) - Denis Urubko (Kazachstan) - Cory Richards (USA).
Po 15-letniej przerwie próbę zdobycia Broad Peak podjęła w 2003 roku hiszpańska wyprawa Juanito Oiarzabala, następnie dwie włoskie prowadzone przez Moro (2007 i 2008) oraz dwie polskie kierowane przez Hajzera (2008/09 i 2010/11).
Na dziesięć spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi wspięli się Polacy, w tym na jeden z Włochem Moro. Niezdobyte pozostały jeszcze dwie góry - Nanga Parbat (8126 m) i osławiona K2 (8611 m).
>>>>
Takie powolanie . I niech nikt nie mowi ze to nie ma sensu . Dla Boga ma a to wystarczy . Jeden jest bohaterem w Afganistanie inny w gorach . I tu i tam mozna zginac . Ale jest to walka z wlasna slaboscia czyli bohaterstwo . Bóg lubi bohaterow . :O)))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:18, 08 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Zginął na Broad Peak próbując ratować przyjaciela? "Berbeka nigdy nie zostawiłby kolegi w górach"
Nadzieja już zgasła. Praktycznie nie ma szans na uratowanie polskich himalaistów, którzy zdobyli 8-kilometrowy szczyt Broad Peak. Wciąż nie wiadomo, co się stało podczas zejścia ze szczytu. Podobno Tomasz Kowalski (28 l.) opadł z sił, a Maciej Berbeka (59 l.) został, by mu pomóc... W ten sposób doświadczony himalaista wpadł w łapska tej mściwej góry. Bo przecież Berbeka niemal zdobył ją 25 lat temu. Zabrakło wtedy 12 metrów. Teraz pokonał górę, ale zapłacił za to najwyższą cenę - pisze "Super Express".
Czterech polskich himalaistów, jako pierwsi zdobyli zimą Broad Peak w Himalajach. Przy zejściu, na wysokości ponad 8 tys. metrów, trwała walka o przetrwanie. Po drodze coś się musiało wydarzyć, bo do obozu na wysokości 7400 m dotarło tylko dwóch: Adam Bielecki (30 l.) i Artur Małek (34 l.).
Dlaczego Tomek Kowalski i Maciej Berbeka zostali w tyle? Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy, powiedział, że "Tomek nie miał siły iść, został nag przełęczy". Jego zdaniem Maciek Berbeka spadł w szczelinę, próbując uratować kolegę.
Ryszard Gajewski (59 l.), himalaista i przyjaciel Maćka przekonany jest, że Berbeka "nigdy nie zostawiłby kolegi w górach". - Analizujemy zapisy rozmów godzina po godzinie i prawdopodobnie wynika z nich, że czekał na kolegę, który nie miał siły iść - mówi.
Berbeka i Kowalski schodzili całą noc w temperaturze -35 st.C. Nie mieli namiotów, a odcinek, który można przejść w godzinę, pokonywali przez osiem godzin.
Leszek Cichy (62 l.), himalaista, kolega zaginionego powiedział w RMF FM: "może ta góra była przeznaczona dla niego?".
Maciek Berbeka 6 marca 25 lat temu próbował zdobyć Broad Peak - zabrakło mu wówczas 12 metrów, ale zawrócił do bazy.
W górach zginął także ojciec Macieja, Krzysztof Berbeka - odpadł z półki skalnej w Alpach w 1964 r. Zmarł po kilku dniach w szpitalu w Zurychu na skutek obrażeń.
....
Zatem rysuje sie wspaniala historia ! Poswiecil zycie aby ratowac mlodego kolege . A wiec ofiara ! W tej sytuacji wiadomo dlaczego byla to najlepsza chwila aby pojsc do Boga ! To jak dobrowolna ofiara Jezusa . Ten rodzaj powolania zyciowego nadzwyczaj przypomia Drogę Krzyżową . A tak w ogole to kto kocha gory kocha ich Stwórcę ! To hold dla Boga nawet nieswiadomy .
...
A teraz jeszcze czekamy na wiesci o dwu bohaterach z Pakistanu ktorzy ruszyli na pomoc ! Ofiara wzmaga ofiare . Bohaterstwo jednych zacheca do niego drugich !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:49, 12 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Jacek Berbeka: Maciej i Tomek autentycznie kochali góry
- Maciej i Tomek autentycznie, naprawdę autentycznie kochali góry. Nie mogę pozwolić na to, żeby pozostali w widocznym miejscu. Wyprawy wychodzące na Broad Peak będą cały czas ingerować, patrzeć, oglądać - mówi w RMF FM Jacek Berbeka, brat polskiego himalaisty Macieja Berbeki.
5 marca podczas zejścia po zdobyciu Broad Peak Berbeka i Kowalski oddzielili się od 29-letniego Adama Bieleckiego (KW Kraków) oraz 33-letniego Artura Małka (KW Katowic) i nie zdołali powrócić na noc do obozu, co zmusiło ich do biwakowania w ekstremalnych warunkach na przełęczy 7900 m.
Pakistańczyk poszukujący zaginionych nie trafił jednak na żaden ślad. 8 marca kierujący ekspedycją Krzysztof Wielicki, przed opuszczeniem bazy (4900 m) przekazał w rozmowie telefonicznej, że Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zostali uznani za zmarłych.
Jacek Berbeka planuje zorganizować wyprawę, której celem będzie odnalezienie i pochowanie ciał himalaistów Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego, którzy zginęli po zimowym zdobyciu ośmiotysięcznika Broad Peak.
- Moja inicjatywa jest całkowicie rodzinno-przyjacielska. Nie jest to działalność medialna - podkreśla Jacek Berbeka.
Pożegnanie Berbeki i Kowalskiego
Rodziny i przyjaciele pożegnają w sobotę 16 marca w Zakopanem Macieja Berbekę, w Dąbrowie Górniczej Tomasza Kowalskiego, a także w Warszawie.
W sobotę o godz. 12 w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach odprawiona zostanie msza święta żałobna w intencji Berbeki, o czym poinformowała rodzina. Natomiast o godz. 19 w kościele pw. Najświętszej Rodziny przy ul. Krupówki przyjaciele pożegnają obu alpinistów.
Również tego samego dnia o godz. 16 w kościele pw. Zesłania Ducha Świętego w Dąbrowie Górniczej-Ząbkowicach odprawione będzie nabożeństwo za duszę Kowalskiego.
Także miłośnicy gór zapraszają wszystkich na wspólną modlitwę i mszę świętą w intencji Berbeki oraz Kowalskiego 16 marca o godz. 18 do kościoła Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich w Warszawie przy ul. Łazienkowskiej (nieopodal stadionu Legii i Torwaru). Przed nabożeństwem odprawione będą nieszpory. "Pożegnajmy wspólnie naszych kolegów" - zachęcają członkowie Klubu Wysokogórskiego.
Maciej Berbeka urodził się 17 października 1954 roku w Zakopanem. Był absolwentem Państwowego Liceum Technik Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem oraz Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Ratownik TOPR, przewodnik górski z licencją międzynarodowej federacji (UIAGM), zdobywca pięciu ośmiotysięczników, syn Krzysztofa Berbeki (1930-1964), do którego w latach 1960-1971 należał wysokościowy rekord Polski.
Nestor polskiego himalaizmu dokonał pierwszych zimowych wejść na Manaslu (w 1984 roku razem z Ryszardem Gajewskim), Czo Oju (1985 z Maciejem Pawlikowskim) oraz Broad Peak (5 marca z Adamem Bieleckim, Tomaszem Kowalskim i Arturem Małkiem). W 1988 roku był blisko zdobycia tej góry w stylu alpejskim z Aleksandrem Lwowem. Dotarł wtedy do przedwierzchołka Rocky Summit (8028 m) oddalonego od głównego szczytu o godzinę wspinaczki eksponowaną granią.
Jest pierwszym człowiekiem, który zimą przekroczył 8000 m n.p.m. w Karakorum. Patrzył na świat z Annapurny (8091 m) po wejściu nową drogą - południową ścianą, oraz z Mount Everestu (8850 m) - od strony chińskiej.
Tomasz Kowalski miał 27 lat. Pochodził z Dąbrowy Górniczej, był członkiem Klubu Wysokogórskiego Warszawa, a mieszkał w Poznaniu. W 2010 roku przeszedł 100 km trawers masywu Mount McKinley (6194 m - najwyższy szczyt Ameryki Północnej położony w górach Alaska).
"Jutro ruszamy w góry. Kolejna, ale naprawdę wyjątkowa wyprawa życia. Trzymajcie kciuki, bo jest okazja napisać kolejny rozdział historii himalaizmu" - tak 16 stycznia napisał na swoim blogu.
....
Kocha - ją góry a więc Boga . Nigdzie nie znikneli . Oni sa ! Teraz juz nie moga umrzec i moga przebywac w gorach ile chca . Podczas tej wyprawy beda tuz obok i beda pomagac . Warto o tym pamietac . :0)))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:21, 15 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Rosja: dwaj alpiniści z Polski i Iranu zaginęli na Elbrusie
Obywatele Polski i Iranu sześć dni temu zaginęli na Elbrusie, w Kabardo-Bałkarii, republice wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej. Jutro rano ratownicy przystąpią do ich poszukiwania - poinformowała agencja RIA-Nowosti. Z 23-letnim Polakiem rodzina nie może nawiązać kontaktu od 9 marca.
Rosyjska agencja powołała się na przedstawiciela Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych FR w Kabardo-Bałkarii Murata Ałażychowa.
- Dzisiaj o 15.30 czasu moskiewskiego (13.30 czasu polskiego) dyżurny Centrum Zarządzania Kryzysowego Głównego Zarządu Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych FR w Kabardo-Bałkarii otrzymał wiadomość o zaginięciu na Elbrusie dwóch zagranicznych turystów - z Polski i Iranu - przekazał rozmówca RIA-Nowosti.
Ałażychow wyjaśnił, że informacja ta pochodzi od ambasady RP w Moskwie, według której alpiniści zaginęli 9 marca. Dodał, że jutro na poszukiwanie zaginionych alpinistów wyruszy czterech ratowników wysokogórskich bazujących na Elbrusie.
O zaginięciu Polaka i Irańczyka poinformowała też inna rosyjska agencja - Interfax. Podała ona, że już rozpoczęto ich poszukiwania. Ta agencja powołała się na dyżurnego służb poszukiwawczo-ratowniczych na Elbrusie.
Ratownicy zamierzają przeczesać wszystkie możliwe kierunki wspinaczki alpinistów, w tym okolice Prijutu-11 i skał Pastuchowa. Na razie próbują ustalić, czy faktycznie Polak i Irańczyk wybrali się na Elbrus. Od 9 marca rodzina Polaka nie może nawiązać z nim kontaktu.
Poproszono więc o pomoc polską ambasadę w Moskwie. Nasi dyplomaci poinformowali rosyjskich ratowników o zaginięciu naszego rodaka. Jednak zorganizowanie akcji ratowniczej utrudnia fakt, że Polak i Irańczyk nie zgłosili swojej wyprawy w góry Kaukazu i nie podali trasy. Nie wiadomo wię,c czy rzeczywiście znajdują się w okolicach Elbrusa.
Rzecznik polskiej ambasady Grzegorz Teleśnicki wyjaśnił, że o zaginięciu Polaka placówka dowiedziała się od jego rodziny. Zaznaczył, że nie ma potwierdzenia, iż alpiniści wyruszyli w kierunku szczytu.
Elbrus położony jest w zachodniej części głównego łańcucha Kaukazu. Liczy 5642 m n.p.m. Jest najwyższym szczytem Rosji.
????
Znowu ? Co sie dzieje ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:00, 02 Kwi 2013 Temat postu: |
|
|
Na Elbrusie znaleziono zwłoki alpinistów z Polski i Iranu
Na zboczach Elbrusu odnaleziono zwłoki Polaka i Irańczyka - alpinistów, którzy zaginęli na początku marca - poinformowała agencja ITAR-TASS powołując się na przedstawiciela oddziału ratowniczego Abdullaha Gulijewa.
Według tego źródła 24-osobowa grupa ratowników transportuje teraz ciała po południowo-wschodnim zboczu.
- Sądząc z położenia ciał alpiniści odpadli od ściany podczas wspinaczki powyżej Skał Pastuchowa i na prawo od nich na wysokości 4900 metrów - powiedział Gulijew.
Polak i Irańczyk zaginęli na Elbrusie 9 marca. Agencja ITAR-TASS pisze, że informacja o ich zaginięciu nadeszła do elbruskiej służby ratunkowej 15 marca z polskiej ambasady.
Dopóki pogoda pozwalała, ratownicy szukali zaginionych turystów właśnie w tym rejonie. 16 marca na wysokości 4800 metrów znaleziono dwa plecaki.
W poniedziałek obiekt, który okazał się ciałem jednego z turystów, dostrzeżono z samolotu przy oblatywaniu Elbrusu. W rejon ten wysłano we wtorek grupę ratunkową.
Polak i Irańczyk nie zarejestrowali swojego wyjścia i nie podali trasy.
Elbrus położony jest w zachodniej części głównego łańcucha Kaukazu. Liczy 5642 m n.p.m. Jest najwyższym szczytem Rosji.
....
Niestety znowu .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:53, 23 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
80-letni Japończyk najstarszym zdobywcą Mount Everest
80-letni Japończyk Yuichiro Miura jest najstarszym człowiekiem, któremu udało się wejść na najwyższy szczyt świata - 8850-metrowy Mount Everest. Poinformowała o tym w Tokio rzeczniczka jego wyprawy.
Miura dotarł na szczyt o godzinie 9.00 czasu lokalnego. To było jego trzecie wejście na Mount Everest - mimo problemów z sercem. Dokonał tego wyczynu już w wieku 70 lat, a później także w wieku 75 lat.
Do czwartku najstarszym człowiekiem, który zdobył Mount Everest, był Nepalczyk Min Bahadur Sherchan. Dokonał on tej sztuki w wieku 76 lat.
....
No to niezle !!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 13:10, 25 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Tragedia na Kanczendzondze. Nie żyje pięciu himalaistów
Członkowie ekspedycji na himalajski szczyt Kanczendzonga - uznani zostali za zmarłych. Od poniedziałku, gdy rozpoczęli zejście ze szczytu - nie dawali znaku życia.
Za zmarłych uznano pięć osób - dwóch węgierskich wspinaczy, w tym najsłynniejszego w kraju himalaistę Zsolta Erossa, jednego południowokoreańskiego himalaistę oraz dwóch nepalskich szerpów, którzy pomagali sprowadzać ich na dół. Zejście z nepalskiego szczytu utrudniała zła pogoda. Dlatego na miejscu nie zdołano wysłać śmigłowca ratowniczego.
Węgrzy zdobyli szczyt 20 maja około godziny 18, a już dwie godziny później Zsolt Eross połączył się z bazą mówiąc, że źle się czuje i udało mu zejść ok. 60-100 m. Jak podaje gazeta.pl, z mężczyzną był Peter Kiss. Himalaiści spędzili noc na 8300 m. Rano poinformowali, że czują się lepiej i ruszają w drogę, jednak później łączność się przerwała.
Jak dotąd nie ma dokładnych informacji, co stało się z Koreańczykiem oraz dwoma Szerpami. Według gazety.pl, która cytuje węgierskie media, prawdopodobnie zginęli w lawinie.
Kanczendzonga to trzeci do wielkości szczyt świata. Szczyt położony jest we wschodniej części Himalajów, na granicy Indii i Nepalu. Ma wysokość 8586 metrów nad poziomem morza. Kilkakrotnie zdobywali ją Polacy. Ostatnio - w 2009 roku - Kinga Baranowska, jako pierwsza kobieta na świecie. W 1992 roku podczas zdobywania szczytu zaginęła Wanda Rutkiewicz. W 1996 roku uznano ją za zmarłą.
....
Oczywiscie jest to dramatyczny sport . Ostateczny . Ma w sobie majestat smierci .
Wymaga wielkich poswiecen . Budzi jednak szacunek .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:20, 03 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Polka na czele wyprawy na Nanga Parbat
Polka na czele międzynarodowej wyprawy na Nanga Parbat w Himalajach. Aleksandra Dzik - młoda himalaistka z Krakowa - będzie dowodziła zespołem 19 osób z dziewięciu krajów. Wszyscy zamierzają wyjść na mierzący 8126 metrów szczyt. Uczestnicy wyprawy są już w drodze do Pakistanu.
Aleksandra Dzik, mimo młodego wieku, na swoim koncie ma między innymi wejścia na ośmiotysięcznik Gasherbrum II oraz wszystkie pięć siedmiotysięczników byłego ZSRR. Dzięki temu jako pierwsza Polka uzyskała prestiżowy tytuł Śnieżnej Pantery.
Na wierzchołku Nanga Parbat w lecie stanęło niespełna 300 wypraw.
Pierwszymi Polakami na szczycie byli w 1985 roku Zygmunt Heinrich, Jerzy Kukuczka oraz Sławomir Łobodziński.
>>>>
To ilustracja potegi polskiej wspinaczki !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:23, 24 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Pakistan: jedna z ofiar terrorystów to członek grupy kierowanej przez Polkę
Wśród ofiar ataku terrorystycznego, do którego doszło w rejonie góry Nanga Parbat w Pakistanie, jest Litwin - członek wyprawy pod kierownictwem Polki - Oli Dzik. Do ataku przyznała się grupa o nazwie Jundullah, wcześniej organizująca ataki na pakistańskich szyitów.
Zidentyfikowano ofiary wczorajszego ataku terrorystycznego na bazę noclegową pod Nanga Parbat w Himalajach. W zamachu, do którego przyznali się talibowie, zginęło 9 turystów i jeden przewodnik. Ofiary to Amerykanin, trzech Ukraińców, dwóch obywateli Słowacji, dwóch Chińczyków, jeden Litwin i jeden Nepalczyk.
Członkowie grupy kierowanej przez Olę Dzik dzień przed atakiem wyszli z bazy w góry. Aktualnie oczekują na transport do stolicy Pakistanu - Islamabadu.
Akcja talibów miała być odwetem za naloty amerykańskich samolotów bezzałogowych w Pakistanie.
Pakistańska prowincja Gilgit-Baltistan, granicząca z Chinami i Kaszmirem, uważana była dotąd za w miarę bezpieczną. W ostatnich latach odnotowano tam jednak kilka ataków na członków mniejszości szyickiej. Zagraniczni turyści zostali zaatakowani po raz pierwszy.
- Ci cudzoziemcy to nasi wrogowie (...), będziemy w przyszłości dokonywać dalszych takich ataków - oświadczył rzecznik Jundullah, Ahmed Marwat, cytowany przez Reutera.
Atak potępił premier Nawaz Sharif. - Takie czyny, okrutne i nieludzkie, nie będą tolerowane. Podejmiemy wszelkie wysiłki, by Pakistan był bezpiecznym miejscem dla turystów - oświadczył premier.
>>>>
Bydlaki . To jest islamizm ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:02, 30 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Kłopoty polskich himalaistów, nie mogą wrócić do kraju
Nie widać końca problemów polskich himalaistów w Pakistanie. Nadal nie wiadomo, kiedy siedmioro Polaków ewakuowanych z bazy pod Nagna Parbat po zamachu terrorystycznym będzie mogło wrócić do kraju. W ataku zginęło 11 osób.
Większość z grupy kilkudziesięciu wspinaczy przebywających pod szczytem cudem uniknęła śmierci, bo wcześniej wyruszyła w wyższe partie gór.
W Islamabadzie są między innymi Jacek Teler i Aleksandra Dzik, która kierowała międzynarodową wyprawą na Nanga Parbat. Wszyscy są bezpieczni, ale wciąż czekają na cenny sprzęt, który pozostawili w bazie.
Daniel Piskorz, koordynator wyprawy mówi, że informacje płynące z Pakistanu są szczątkowe. Być może Polacy będą próbowali dostać się samolotem pakistańskiego wojska do Charkowa, a stamtąd wrócić do kraju.
W zamachu zginęło 11 osób. Terroryści wyprowadzili turystów z namiotu, związali ich linami i zamordowali strzałem w tył głowy. Pakistańska policja zatrzymała ponad 30 podejrzanych. 16 z nich wciąż przebywa w areszcie, pozostali wyszli na wolność.
Atak grupy terrorystycznej powiązanej z talibami miał być odwetem za naloty amerykańskich samolotów bezzałogowych w Pakistanie. Obszar Gilgit-Baltistan w pakistańskiej części kaszmiru uważany był dotąd za bezpieczną. W ostatnich latach dochodziło tam do pojedynczych ataków na członków mniejszości szyickiej. Zagraniczni turyści zostali zaatakowani po raz pierwszy.
....
Satanisci sie zorientowali ze sa obcokrajowcy to poszli na mord . Diabel nimi steruje .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:36, 09 Lip 2013 Temat postu: |
|
|
Wypadek polskich himalaistów na Gaszerbrum I. PZA wydał oświadczenie
Polski Związek Alpinizmu wydał oświadczenie w sprawie wypadku polskich himalaistów na Gaszerbrum I. Potwierdzono w nim, że jeden z himalaistów, Marcin Kaczkan, poinformował kierownika wyprawy, że Artur Hajzer nie żyje.
W komunikacie wydanym przez PZA czytamy m.in., że dwaj himalaiści wyszli z obozu III w niedzielę 7 lipca. W tym samym dniu Izabela Hajzer, żona polskiego wspinacza, otrzymała SMS od swojego męża, w którym napisał: "Marcin Kaczkan spadł kuluarem japońskim". Jak czytamy w oświadczeniu, od tego czasu nie udało się nawiązać kontaktu z Arturem Hajzerem.
Te informacje pokrywają się z wersją przedstawioną przez Krzysztofa Wielickiego, który mówił na antenie TVN24, że ostatni kontakt z Hajzerem zanotowano właśnie w niedzielę. W tym samym dniu, jak informuje PZA, rozpoczęto akcję ratunkową, którą dowodzi kierownik niemieckiej wyprawy Thomas Laemmle. Już w nocy himalaistom na pomoc wyszli tragarze wysokościowy, których silny wiatr i padający śnieg zawrócił do bazy.
W poniedziałek rano w obozie II ekipa rosyjskich wspinaczy znalazła Marcina Kaczkana. "Artur Hajzer nie żyje - powiedział Marcin Kaczkan w rozmowie przez radiotelefon z Thomasem Laemmle" - czytamy w oświadczeniu.
PZA informuje również, że w ciągu najbliższych godzin komunikaty z bazy komunikaty pod Gaszerbrumami "zweryfikują ostatecznie tę tragiczną wiadomość".
Wyprawa Hajzera i Kaczkana na Gaszerbrumy
Wyprawa Hajzera i Kaczkana miała dwa cele - Gaszerbrum I (8068 m) oraz Gaszerbrum II (8035 m). Obie góry nieraz były zdobywane jedna po drugiej, bez powrotu do bazy, a jedynie do obozu I. Nie dokonano natomiast pełnego trawersu masywów ze szczytu na szczyt łączącą je granią przez przełęcz Gaszerbrum Col (6400 m).
Jak podkreślał Hajzer, twórca projektu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015, wyprawa na Gaszerbrumy organizowana jest przez związek alpinizmu, ale nie korzysta ze wsparcia publicznego czy dotacji PZA. - Finansowana jest z naszych własnych środków i sponsorów - zaznaczył.
Hajzer z Jerzym Kukuczką 3 lutego 1987 roku dokonał pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę (8091 m). Spośród ośmiotysięczników zdobył też Manaslu (8156 m) w 1986 wraz z Kukuczką, Sziszapangmę (8013 m) w 1987 nową drogą z Wandą Rutkiewicz, Ryszardem Wareckim i Kukuczką, Dhaulagiri (8167 m) w 2008 i Nanga Parbat (8126 m) w 2010 - oba z Robertem Szymczakiem, a dwa lata temu Makalu (8481 m) z Adamem Bieleckim i Tomaszem Wolfartem.
>>>>
Ten styl zycia to Droga Krzyżowa . Bo istotnie jest to poszukiwanie Boga .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:31, 27 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Polscy alpiniści mają problem z zejściem z Elbrusu
Ministry''s Press ServicePolscy alpiniści mają problem z zejściem z góry Elbrus. Czterej Polacy weszli na zachodni wierzchołek tej najwyższej góry Kaukazu, jednak - jak informują rosyjskie media - nie mogą z niej zejść.
Polscy alpiniści zdobyli zachodni wierzchołek Elbrusu o wysokości 5642 metrów. Mają jednak problemy z orientacją w terenie i nie mogą zejść z góry. Ich przyjaciele poprosili rosyjskie Ministerstwo do Spraw Nadzwyczajnych o pomoc.
Na pomoc polskim alpinistom wyszło 12 rosyjskich ratowników górskich.
>>>
Niestety znowu !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:03, 24 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Nie żyje polski alpinista poszukiwany na Kaukazie. Ratownicy znaleźli jego ciało
Nie żyje polski alpinista poszukiwany na górze Kazbek na Kaukazie. Jego ciało na wysokości ponad 4 tys. metrów odnaleźli gruzińscy ratownicy. Trwają poszukiwania dwóch innych Polaków.
Rosyjskim służbom ratunkowym, które zaangażowały się w akcję, udało się dzisiaj użyć śmigłowca ratunkowego. Wleciał on na wysokość ponad 4 tys. metrów. Załoga zauważyła wtedy, że gruzińscy ratownicy znaleźli miejsce noclegu jednego z polskich alpinistów. Warunki pogodowe nie pozwolił natomiast Rosjanom na wysadzenia na miejscu swoich ratowników. Widząc na miejscu pomoc Gruzinów, przerwali akcję poszukiwawczą.
Gruzińscy ratownicy znaleźli ciało jednego polskiego alpinisty. Wciąż szukają natomiast dwóch młodych Polaków, którzy razem z nim wyruszyli w niedzielę na Kazbek. Ich los jest nieznany. Gruzini przerwali już dzisiejsze poszukiwania ze względu na warunki pogodowe. Akcja będzie kontynuowana jutro.
>>>>
Niestety kolejny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:55, 12 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
W słowackich Tatrach zginął wybitny taternik
W słowackich Tatrach zginął wybitny polski taternik i przewodnik tatrzański Władysław Cywiński - poinformował ratownik dyżurny TOPR Jakub Hornowski.
Cywiński miał 74 lata. Zginął w Dolinie Złomisk w słowackich Tatrach Wysokich. Jak podała Horska Zachranna Służba, o wypadku poinformował słowackich ratowników inny polski turysta, który widział spadającego taternika.
- Władysław Cywiński był moim instruktorem i mistrzem w fachu przewodnickim. Przekazał nam ogromną wiedzę. Był surowym i wymagającym egzaminatorem wielu pokoleń przewodników tatrzańskich - powiedział przewodnik tatrzański Zdzisław Chmiel, który był uczniem Cywińskiego.
Jak dodał, Cywiński był niezwykle sprawny fizycznie i miał niesamowitą kondycję. - Na kursie przewodnickim, podczas wycieczek szkoleniowych, ciężko było mu dotrzymać kroku. W czasach, gdy w grupie tatrzańskiej GOPR, a potem w TOPR nie korzystano tak często ze śmigłowca na wyprawach był zawsze w tej pierwszej grupie ratowników, która docierała na miejsce wypadku - wspomniał Chmiel. - Był doskonałym znawcą topografii Tatr. W naszym środowisku jest uznawany za następcę Witolda Paryskiego i myślę, że przerósł swojego mistrza. Dla wielu z nas był wzorem - podkreślił Chmiel.
Cywiński urodził się w Wilnie 12 sierpnia 1939 r. Z wykształcenia był inżynierem elektronikiem po Politechnice Gdańskiej. Od 1959 r. był taternikiem, a od 1967 r. przewodnikiem i ratownikiem tatrzańskim (początkowo ochotnikiem, od 1983 r. ratownikiem zawodowym), a później także instruktorem taternictwa.
Jako ratownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego brał udział w ponad trzystu wyprawach ratowniczych.
Uczestniczył w przejściu około 30 nowych dróg taternickich, a w 1975 r. w ciągu trzech i pół dnia dokonał samotnego przejścia grani głównej Tatr, co uważał za swoje największe osiągnięcie. Zdobył wszystkie szczyty i turnie w Tatrach. Brał udział w wyprawach w Hindukusz i Alpy.
W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Był autorem szczegółowych przewodników po Tatrach, w tym roku ukazał się ich osiemnasty tom "Granaty".
...
74 lata juz przezyl . Zatem zginal na polu walki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:37, 16 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Monika Witkowska o Mount Everest: obok wspinacza przeszło około 40 osób, nikt nie pomógł
Na całym Evereście jest około 150-200 ciał. Nie wiadomo dokładnie ile, bo nikt ich nie liczy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Monika Witkowska, tegoroczna zdobywczyni Mount Everestu. Po stronie tybetańskiej znajdują się zwłoki, traktowane jako znak orientacyjny. Nazwa wynika z zielonych, plastikowych butów, które tkwią cały czas na nogach właściciela, zmarłego tam w 1996 roku. W tym samym miejscu, 10 lat później, usiadł na chwilę Brytyjczyk, David Sharp. Jego śmierć wywołała burzę. Obok żyjącego wspinacza przeszło około 40 osób i żadna z nich nie udzieliła mu pomocy - opowiada. Niedawno ukazała się książka z jej wyprawy "Everest. Góra gór".
Ewa Koszowska: Ile kosztuje wyprawa na Mount Everest?
Monika Witkowska: Aż mi się słabo robi, jak sobie o tym przypominam. Od strony nepalskiej trzeba liczyć 30 tysięcy dolarów, i to w wersji niskobudżetowej, czyli bez prywatnego Szerpy, który o nas dba i pomaga we wnoszeniu rzeczy, przy ograniczonym tlenie i samodzielnym przygotowywaniu posiłków powyżej bazy. Oczywiście im więcej zapłacimy, tym będzie nam łatwiej, a w rozstawionym w bazie namiocie-świetlicy będziemy mogli liczyć na sztuczne kwiatki i dywan, żebyśmy nie czuli zimna od lodowego podłoża (u nas takich luksusów nie było). Trzeba mieć jednak świadomość, że Everest nie jest górą, którą sobie "kupimy", jak niektórzy myślą.
Jest taka opinia o Evereście, że "jak sobie zapłacę, to mnie wniosą".
- Nawet jeśli ktoś ma prywatnego Szerpę, też musi sam wejść i pokonać przeróżne bariery, zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Co do psychicznych, to znamienny jest przykład Irańczyka, który bał się przejść Icefall (owiany złą sławą odcinek lodowca pomiędzy bazą a obozem I). To trudny odcinek drogi, prawdziwy śnieżno-lodowy labirynt, pełen głębokich szczelin i seraków, które się mogą nam zwalić na głowę, niezależnie od tego, czy jesteśmy najlepszymi wspinaczami świata, czy mamy mniej doświadczenia. Irańczyk wymyślił sobie, że zapłaci za helikopter, który go przerzuci od razu do obozu II. No ale lider jego wyprawy (każdy zespół ma tzw. lidera) powiedział mu: "Jeśli nie jesteś w stanie przejść przez Icefall i przy tej okazji odpowiednio się aklimatyzować, jak też pokonać pewnych trudności, to nie możesz wejść na Everest, bo na to nie zasługujesz. Tak się Everestu nie zdobywa". No i facet musiał z wyprawy zrezygnować. Jednak nie ulega wątpliwości, że jak ma się więcej funduszy, to jest łatwiej.
Icefall to najtrudniejszy odcinek na Evereście?
- To taka rosyjska ruletka - uda się przejść albo nie. Aby zmniejszyć ryzyko, lepiej jest wychodzić w nocy, kiedy wszystko jest zmrożone. Ja musiałam czterokrotnie przejść Icefall. Wiedziałam, że jest niebezpieczny, ale był też jednym z powodów, dlaczego wybrałam stronę nepalską (od strony tybetańskiej takiego lodowca nie ma). Wiedziałam, że ryzykuję, ale ciekawość wygrała. I dobrze, bo to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam w swoich licznych podróżach. Niesamowite, co może stworzyć natura z lodu i śniegu. Ale psychicznie przejście Icefallu rzeczywiście jest obciążające.
U góry dochodzą inne obciążenia?
- Ryzyko jest wszechstronne. O lawinach i szczelinach wspomniałam, ale można też po prostu spaść. Największym niebezpieczeństwem jest jednak wysokość, powodująca m.in. grożącą śmiercią chorobę wysokościową.
Której wszyscy się boją?
- Tak, ale choroba wysokościowa jest jednak rozpoznawalna. Trudno zauważyć ją u siebie, bo do końca wydaje nam się, że jeszcze mamy siłę. To jest zdradzieckie, bo ciężko wyczuć moment, kiedy trzeba zawrócić. Ale ktoś, kto idzie z nami, może to zauważyć i w odpowiednim momencie namówić nas do "wycofu", może nas nawet sprowadzić, w efekcie - uratować. Gorzej z innymi przypadkami, na które też ma wpływ wysokość, a które stają się "cichymi zabójcami", bez jakichś wyraźnych symptomów. Mam tu na myśli zawały, zakrzepicę, udary. W tym roku na Evereście zginęło dziewięć osób, z czego część z takich niewyjaśnionych powodów. Ktoś się kładł spać i się nie budził, albo siadał na chwilę i już nie wstawał. W obozie IV, czyli w ostatnim, z którego wychodzi się na szczyt, w namiocie sąsiadującym z moim, zmarł chłopak, który zszedł ze szczytu. To był jego 12. ośmiotysięcznik. Zrobił wejście beztlenowe, wrócił do namiotu, położył się spać. Zaproponowano mu tlen, bo był rzeczywiście w kiepskim stanie, ale odmówił, bo chciał "tak bardzo sportowo". Po jakimś czasie okazało się, że chłopak nie żyje.
Sama też miałaś problemy.
- Męczył mnie straszny kaszel. Ale z tym mają wszyscy problemy, bo to jest częsta przypadłość w górach wysokich. Na kaszel na Evereście mówi się Khumbu cough - kaszel doliny Khumbu. U mnie był on w bardzo nasilonej formie i było tak, że się wręcz dusiłam. Bałam się, że przez ten kaszel nie wejdę na szczyt. Wchodziłam sama i po drodze spotkałam odpoczywających kolegów, którzy byli trochę przede mną. Jeden z nich - Amerykanin - przyznał się potem, że widząc w jakim jestem stanie obstawiał, że nie dam rady wejść na szczyt. Poza tym kaszlem, to kondycyjnie czułam się w miarę dobrze.
Reszta zespołu jak sobie radziła?
- Najbardziej sprawny w dole chłopak (obstawialiśmy że bardzo szybko wejdzie i zejdzie) miał u góry największe problemy. I tak jak mnie atak szczytowy zajął 13 godzin, tak jemu zajął 27 godzin. W naszej ekipie nie mieliśmy łączności radiowej, bo na Evereście za wszystko się płaci. Za sam fakt posiadania telefonu satelitarnego trzeba zapłacić 1000 dolarów, za radiotelefon 250 dolarów od sztuki. Nasza wyprawa w wersji niskobudżetowej oznaczała, że z radia nie korzystaliśmy. Jeżeli ktoś wychodził w góry, robił to na własną odpowiedzialność. W przypadku tego chłopaka wyjątkowo się denerwowałam - byłam wtedy w obozie 2000 metrów niżej i nie mogłam zrobić absolutnie nic, żeby mu pomóc. Niestety, w górach wysokich tak jest - nawet jeśli chodzi o akcję ratunkową - nikt nie zamierza ryzykować swojego życia. To jest bardzo przykre, ale jeśli ktoś kto się decyduje na ośmiotysięcznik, musi zakładać, że jest zdany sam na siebie. Dobrze, jest jeśli trafimy na partnerów, którzy zechcą w razie czego pomóc, ale lepiej na to nie liczyć.
Ty miałaś takich partnerów, którzy by ci pomogli, gdyby coś się stało?
- Nie. Na wyprawę pojechałam sama. Z resztą ekipy poznałam się dopiero na miejscu. Na ośmiotysięczniku ludzie są skupieni na sobie. Ja nie nazywałabym tego egoizmem. Ludzie mają tak dużą motywację, bo zapłacili tyle pieniędzy, przygotowywali się do tej wyprawy często latami, że nie fair byłoby obciążanie kogoś swoją osobą. Dobrze wiedziałam, że najprawdopodobniej nie mogę liczyć na innych. W momencie, kiedy działają instynkty przetrwania i gdy sytuacja jest naprawdę trudna, każdy przede wszystkim chce przeżyć. Poza tym na takich wysokościach organizm działa inaczej niż w dole. Człowiek jest spowolniony, obojętnieje na pewne rzeczy, ma problemy z oddychaniem, mózg przestaje racjonalnie pracować.
Ale oczywiście nie wszyscy są skupieni wyłącznie na sobie. Ja sama mam inne nawyki. Byłam wyszkolona w harcerstwie, a potem w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich, gdzie kładziony był duży nacisk na empatię i współpracę w górach, więc mam inne do tego podejście. Mam nadzieję, że osoby, które są ze mną w górach, mogą na mnie liczyć. Chociaż to łatwo mówić w tej chwili, w ciepłym pokoju, przy gorącej herbacie. Byłam jednak psychicznie przygotowana na to, że jestem w stanie odpuścić atak szczytowy, by komuś pomóc. Na szczęście nie było okazji, żeby to sprawdzić.
próbowało zdobyć Everest w tym samym czasie, co ty?
- W tym roku zezwolenia na wejścia od strony nepalskiej dostało 320 osób. Ile wystartowało do ataku szczytowego, trudno powiedzieć. Nikt takich statystyk nie robi. W międzyczasie, jeszcze w czasie aklimatyzacji, ludzie się wykruszają, rezygnują. Nagle dociera do nich, że jest ciężko, tęsknią do rodzin, mają dosyć. W dniu, kiedy wchodziłam na szczyt, spotkałam kilkanaście osób, nie więcej. Z naszego obozu wyszliśmy w piątkę, a po pół godzinie każdy szedł swoim tempem. Spotykaliśmy się przypadkowo, gdy ktoś odpoczywał. Myślałam, że koledzy dużo szybciej weszli. Okazało się, że odległości nie były jednak tak duże i na szczycie się z nimi spotkałam.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że okres wejść na Everest to właściwie tylko kwiecień - maj. W innych miesiącach jest albo monsun, albo zima, albo jakieś inne niesprzyjające warunki. Można próbować jeszcze jesienią, ale praktycznie nikt tego nie robi, bo jest bardzo mała szansa na wejście. W kwietniu nie atakuje się szczytu, tylko wszyscy się aklimatyzują. Na początku maja jest tzw. rest, czyli okres wypoczynku, regeneracji. Potem, kiedy otwiera się okno pogodowe, śledzone w komunikatach meteorologicznych, wiadomo, że to właśnie te kilka dni, na które wszyscy czekają. Wtedy rzeczywiście tworzy się zbitka tych, którzy chcą atakować szczyt. Natomiast w naszej ekipie nie poszliśmy na początku okna pogodowego, tylko na sam jego koniec. Denerwowaliśmy się, że może przeholowaliśmy, bo jak się zamknie, czyli zacznie wiać i padać, to nie będzie już drugiej szansy. Okazało się, że nasza cierpliwość jednak się opłaciła, bo dzięki temu mieliśmy Everest prawie wyłącznie dla siebie.
Nie obyło się bez ofiar.
- Wspominałam już o zmarłym chłopaku, który robił wejście beztlenowe. Inny, wspinacz z Bangladeszu, zmarł przy ataku szczytowym przede mną. Wiedziałam, że był jakiś wypadek, ale nie znałam szczegółów. W momencie, kiedy wchodziłam na szczyt, natknęłam się na "coś", co na początku wzięłam za namiot. Czasami jest tak, że wspinacze zostawiają tzw. depozyty. Jeżeli nie chce im się czegoś wnosić do góry np. butli z tlenem, to zostawiają w jakimś miejscu, żeby przy zejściu to wykorzystać czy zabrać. I myślałam, że ktoś sobie właśnie coś takiego zostawił. Poświeciłam latarką, bo to było w nocy. Byłam wtedy sama i okazało się, że to jest człowiek. Pierwsza myśl była taka, że trzeba sprawdzić, czy nie można mu jakoś pomóc. Myślałam, że odpoczywa, ale w momencie, kiedy go chciałam przewrócić, bo nie widziałam jego twarzy, jakiś Szerpa mnie dogonił i mówi: "On nie żyje. Zmarł dzień wcześniej". Bardzo przykro o tym mówić, człowiek szybko zapomina i wspina się dalej. Teraz, z pozycji dolin, mam do tego inne podejście. Niestety, na Evereście ludzie bardzo obojętnieją na takie przypadki.
Na Evereście od strony nepalskiej tych zwłok jest i tak stosunkowo mało.
- Na całym Evereście jest około 150-200 zwłok. Nie wiadomo dokładnie ile, bo nikt ich nie liczy. Jeżeli ktoś ginie nisko, to się zabiera zwłoki, ale jeżeli coś się dzieje u góry, to rzeczywiście tam zostają (w miarę możliwości w jakiejś szczelinie). Zazwyczaj o tym, co zrobić z ciałem, decyduje rodzina. Ściągnięcie ciała jest niesamowicie kosztowne. Rzadko kiedy rodzinę na to stać. Drugi argument jest taki, że większość wspinaczy chciałby po śmierci zostać w tym miejscu, które kocha.
Od strony tybetańskiej ciał jest więcej.
Nawet w tym roku był jeden przypadek, o którym mówił mi lider ekspedycji chińskiej. Jeden z chińczyków (którzy są bardzo zabobonni) minął po drodze chyba sześć różnych ciał. Był już prawie pod samym szczytem i odpuścił. Powiedział, że nie będzie wchodził na szczyt, bo tam zamieszkują duchy tych zmarłych osób i jeśli wejdzie na górę, to wtedy obróci się to przeciwko jego rodzinie i ściągnie na nią nieszczęście. Będąc pod szczytem, w pełni sił, nie wszedł na niego, godząc się, że formalnie Everest ma "nie zaliczony".
Po stronie tybetańskiej znajdują się słynne Zielone Buty.
- To zwłoki traktowane jako znak orientacyjny. Nazwa wynika z zielonych, plastikowych butów, które tkwią cały czas na nogach właściciela, zmarłego tam w 1996 roku. W tym samym miejscu, 10 lat później, w sąsiedztwie Zielonych Butów usiadł na chwilę Brytyjczyk, David Sharp. Jego śmierć wywołała burzę. Koło żyjącego wspinacza przeszło około 40 osób i żadna z nich nie udzieliła mu pomocy. Sytuacja była tym bardziej przykra, że osoby, które idąc na szczyt widziały, że ten człowiek żyje, nie zatrzymały się także w drodze powrotnej. Nikogo nie zastanowiło, że cały czas siedzi w tym samym miejscu. To wygląda w ten sposób, że wielu wspinaczy myśli: "Ja mu nie pomogę, bo nie dam rady, ale przecież idą za mną inni, to ktoś bardziej doświadczony się nim zajmie". Na początku wyprawy, jeszcze w czasie aklimatyzacji, zapytaliśmy naszego lidera, co zrobić, gdy widzimy takiego wspinacza, czy mamy pomagać. Lider powiedział wprost: "Decyzję zostawiam wam, ale pamiętajcie, że każdy podlega jakiejś agencji i nawet, jak ktoś jest sam, to ludzie z jego agencji są formalnie od tego, żeby jego wejście nadzorować". Z perspektywy czasu wiem, że ja na swoją agencję też nie mogłabym liczyć, bo nasz lider nie był z nami na górze. Został w obozie i nie wiedział, co się z nami dzieje, bo nie mieliśmy żadnych radiotelefonów.
Najbardziej dotknęła cię śmierć Aleksieja Bołotowa.
- To był dla mnie rzeczywiście trudny moment. Dwa tygodnie wcześniej razem siedzieliśmy w namiocie, piliśmy herbatę i robiliśmy wspólne zdjęcie. Na początku nie było wiadomo, kto zginął. W bazie mówiło się, że widziano spadające z 300 metrów ciało. Kiedy ginie ktoś obcy, oczywiście żal jest tej osoby, ale szybko zapominamy, bo jest anonimowa. Inaczej jest, gdy to ktoś, kogo znamy, wtedy dotyka nas to emocjonalnie. Poza tym Aleksiej była bardzo dobrym wspinaczem, w związku z tym zapala się czerwona lampka: "Jeśli giną wytrawni himalaiści, oznacza to, że ludzie mniej doświadczeni są jeszcze bardziej narażeni". To mnie nakręcało do tego, żeby się kontrolować i wyostrzyć zmysły, by zauważyć moment, gdy trzeba odpuścić.
Apetyt w górach dopisywał?
- Jadłam więcej, niż koledzy. Tyle że na takich wysokościach szybko gubi się kilogramy, bo organizm zjada sam siebie, zanikają mięśnie. Ja zgubiłam 10 kg. Chłopcy zrzucali nawet do 20 kg. Powinno się dużo jeść, żeby dostarczyć sobie energii.
Jedzenie nie było jednak za dobre.
- Nie jestem wymagająca (śmiech). Nie mieliśmy chleba, jedliśmy placki, na które już nie mogliśmy patrzeć. Mówię o jedzeniu w bazie, gdzie jest kucharz. W obozach powyżej bazy samemu trzeba sobie już pichcić. Wtedy jedzie się na liofizatach (pożywne dania gotowe), które są coraz lepsze. Problem jednak stanowi to, że na dużych wysokościach obniża się temperatura wrzenia wody - nie jest to 100 stopni, tylko dużo mniej. Będąc w Tatrach czy Alpach zalewamy torebkę i po 5 minutach mamy dobre, fajne jedzenie. Ale już w obozie IV na Evereście, na prawie 8000 m, nawet jak poczekamy 20 minut, to może się okazać, że ta żywność w ogóle nie dojdzie do siebie, będzie niedogotowana. Z kolei przy atakach szczytowych prawie każdy jedzie na żelach energetycznych. W tym przypadku trzeba uważać, żeby zabrać takie, które nie zamarzają. Wielu z tych batonów, które mamy w sklepach, jak u góry zamarzną, to ich nie ugryziemy. Mnie świetnie sprawdzała się chałwa - nawet przy największym mrozie dawała się przegryźć, była wysokoenergetyczna. A co do jedzenia w bazie, to ja próbowałam być cierpliwa, ale chłopcy mieli ochotę pobić kucharza. Zwłaszcza w momencie, kiedy dostaliśmy ryż z makaronem, bez żadnego sosu i jakichkolwiek dodatków. Kucharz chciał dobrze. Myślał, że ludzie z Zachodu tak jedzą i chciał nam zrobić przyjemność. Oczywiście brakowało świeżych owoców, warzyw. Nie mam nic przeciwko omletom co jakiś czas, ale w momencie kiedy codziennie, na każde bazowe śniadanie dostaje się omlet, i tak przez kilka tygodni, to każdemu może się znudzić.
Ale to właśnie specjalnie dla ciebie kucharz gotował jajka.
- Była rzeczywiście taka sytuacja. Trochę nieświadomie wystrzeliłam, że marzy mi się jajko na miękko. Nasz lider miał wobec mnie dług wdzięczności i gdy to usłyszał, zarządził, że kucharz ma ugotować takie jajko. Okazało się, że nie jest to proste. To nie jest tak, że włożymy sobie je na trzy i pół minuty i wychodzi super ugotowane jajko. W górach się to zmienia w zależności od wysokości i temperatury otoczenia. Na początku okazało się, że wszystkie przyniesione jaja są na twardo, czyli kucharz przeholował. Potem były na surowo. Trudno mu się było wstrzelić. Odpuściłam temat, tym bardziej, że pomysł z tym jajkiem na miękko traktowałam w formie żartu. Nasz lider wziął to jednak bardzo ambicjonalnie. Uparł się, że kucharz musi się nauczyć gotować jajko na miękko. W końcu, po długim czasie, udało się. Już po powrocie do domu sama zainteresowałam się tematem. Znalazłam informację naukową, że jajko na Evereście w temperaturze -10 stopni musi się gotować 20 minut.
Jakie masz zdanie o Szerpach?
- Mam bardzo dobre doświadczenia związane z Szerpami. Zależy od tego, jak ich traktujemy. Mimo, że nie miałam swoich prywatnych Szerpów, to dużo czasu z nimi spędzałam. Rozmawiałam z Szerpami z różnych agencji, przesiadywałam z nimi w namiotach. Tych, którzy byli związani z naszą agencją, wszystkich znałam po imieniu. To nie był dla mnie jakiś tam tragarz, który nosi ładunki do góry i śmieci z góry. To był człowiek, który ma rodzinę i w ten sposób na nią zarabia. Szerpowie, z którymi przebywałam, darzyli mnie sympatią. Wiedziałam, że mimo iż nie zapłaciłam za prywatnego Szerpę, jeżeli się coś wydarzy, na pewno mogę na nich liczyć. Przy ataku szczytowym jeden z nich oddał mi swoje rękawice. Widział, że moje są bardzo dobre, ale miałam problem z wpinaniem się w nich do poręczówki. I oddał mi swoje, które były pod tym względem lepsze. A jemu też były przecież potrzebne. Zdarzyło się też, że zgubiłam czekan. Powinnam sama po niego drałować, ale nie było problemu, Szerpa mi go przyniósł. Jakoś tak naturalnie wychodziło, że mimo, że Szerpowie nie musieli mi pomagać, nie mieli z tego żadnych korzyści finansowych, robili to za zwykłe "dziękuję". Jednak obserwując innych wspinaczy miałam wrażenie, że traktują Szerpów niczym służących, od których się wyłącznie wymaga.
Mówi się o tym, że Szerpowie zachowują się coraz gorzej.
Jak w każdym środowisku zawodowym tam, gdzie coś się rozwija na większą skalę, ludzie chcą zarobić coraz więcej. Natomiast ja bym tego nie uogólniała. Kilka razy byłam pod Everestem prowadząc grupy trekkingowe i korzystałam z pomocy Szerpów jako przewodników czy tragarzy. Po pierwsze, dużo osób myli pojęcie Szerpów. Nazywa się Szerpami wszystkich tragarzy, którzy tam funkcjonują, a to jest tylko pewna wydzielona grupa, należącą do grupy etnicznej Szerpów (można ich trochę porównać do naszych górali). Z drugiej strony wiadomo, że możliwość zarobienia napędza niewłaściwe zachowania. Pozostaje także pytanie do wspinaczy, czy my jesteśmy w porządku w stosunku do tych ludzi? Jest przyjęte na Evereście, że na koniec wyprawy zostawia się napiwki za obsługę bazy. W naszym przypadku miało to być 250 dolarów od osoby. Wiedzieliśmy o tym już przed wyprawą. Okazało się, że na osiem osób, z których składał się nasz zespół, zapłaciły tylko trzy. Szerpowie z bazy i tak nie dostawali dużych pieniędzy. Należało im się to, dwa miesiące na nas pracowali. Powiedzmy sobie szczerze, ci ludzie tym żyją, dla nich ten Everest jest raz w roku i każdy z nich ma na utrzymaniu wieloosobowe rodziny. Idą na wyprawę po to, żeby zarobić. Ktoś, kto krytykuje Szerpów powinien się zastanowić, czy sam jest w stosunku do nich w porządku.
Ale jest coś, co nawet Tobie w Szerpach przeszkadzało.
- (Śmiech). Już wiem, o czym mówisz - podejście do higieny. Idąc w góry wysokie trzeba zakładać, że nawet przez kilkanaście dni nie będzie się można myć. Z higieną jest trochę na bakier. Jednak w momencie, kiedy schodzi się do bazy, która jest naszym domem i można się odświeżyć, to trochę nam przeszkadzało, że Szerpowie się nie myją. Nie mają takiej potrzeby i to czuć. Mało tego, chodzą ciągle w tych samych ciuchach. Są oczywiście wyjątki - zwykle młodzi Szerpowie, którzy myją się częściej. Starsi - których ja bardzo cenię za lojalność, ideowe podejście do partnerstwa w górach i oddanie - jak wchodzą na górę w puchowym kombinezonie, tak samo chodzą w nim w bazie. Mimo, że mocno świeci słońce i można się przebrać w T-shirt i zrobić jakieś pranie, nie korzystają z tego. Oczywiście dawaliśmy im do zrozumienia, że przydałoby się doprowadzić do porządku. Pytaliśmy: "To co, ładna pogoda, kąpiecie się?", a oni na to, że "fakt, ładna pogoda, więc sobie na słoneczku pośpią".
A Ty sama jak dawałaś sobie radę z higieną w górach?
Poza chusteczkami nawilżającymi to można zapomnieć o myciu. Tam u góry, gdzie jest zimno i każda czynność jest problemem, człowiek obojętnieje na zapachy i szczegóły estetyczne. Lusterko schowałam już na początku wyprawy - stwierdziłam, że nie chcę się denerwować. Na pewno nie są to warunki dla kogoś, kto jest uczulony na punkcie swojego wyglądu. Poza tym człowiek na Evereście puchnie. Faceci mniej, kobiety bardziej. Atrakcyjność wizualna, powiedzmy sobie szczerze, spada. Do tego nie myte przez dłuższy czas włosy. Śpi się w czapce, chodzi się w czapce, bo zimno. A nawet jak można ją zdjąć, to włosy są w takim stanie, że lepiej tego nie robić. Cały czas są tłuste. Nawet jeśli już można je umyć, to trzeba sobie skalkulować, czy opłaca się zaryzykować przeziębienie, by mieć czystą głowę.
Ciało się wysusza?
- Pękają usta, skóra łuszczy się i przy każdym dotyku choćby ręki sypie się coś w rodzaju łupieżu. Łamią się bardzo paznokcie. Wielu osobom, mnie również, pękały opuszki palców - od wysuszenia i braku minerałów. Zaklejałam je przy użyciu Super Glue - taki sposób wspinaczy, który rzeczywiście świetnie działa. Jak by tego było mało, wszyscy chodzą zakatarzeni, zakasłani, no i dochodzą problemy fizjologiczne. W pewnym momencie człowiek się uzewnętrznia i rozmowa o tym staje się normalna. W naszej bazie podczas kolacji jeden z Amerykanów robił dochodzenie, czy też mamy hemoroidy, bo on ma i sprawia mu to duży problem. Ludzie mają też wymioty i biegunki. Jednemu z moich kolegów przydarzyła się w trakcie ataku szczytowego. Potem, jak już zeszliśmy, opowiadał nam, że dzięki tej biegunce miał motywację, żeby iść szybciej, by nie mieć nikogo za sobą. Na szczęście każdy wchodził oddzielnie. Normalnie mamy założoną uprząż, więc zdjęcie spodni byłoby bardzo kłopotliwe, ale on miał na wysokości pośladków klapkę na suwak, którą mógł w każdej chwili odpiąć i załatwić swoje potrzeby. Ale biegunki to na Evereście powszechny problem, poważny, bo człowiek szybko słabnie i się odwadnia. Niektórzy radzą sobie zakładając pampersy. Są różne sposoby. Natomiast jeśli chodzi o sikanie, to załatwia się to często nie wychodząc z namiotu, sikając do butelki. Nawet jak w namiocie śpi kobieta z mężczyzną, to musi się przemóc i nauczyć załatwiać do butelki, nie przejmując czyjąś obecnością. Tym bardziej, że tam nikogo kompletnie nie obchodzi, co inny robi. Poczucie wstydu totalnie zanika.
Co ze wspomaganiem farmakologicznym?
- Są pewne leki, które się stosuje w górach wysokich, żeby ułatwić aklimatyzację. Najpopularniejszy to Diuramid, na Zachodzie znany jako Diamox. Są różne szkoły. Amerykanie jadą na nich cały czas, większość polskich wspinaczy, w tym i ja, jesteśmy raczej za naturalnym przystosowaniem się organizmu do wysokości, bez wspomagania medykamentami. Co do mnie, to miałam też przy sobie Deksametazon w zastrzyku, czyli mocny steryd. Tak na wszelki wypadek, w razie potrzeby ratowania życia. Na przykład kiedy złamie się nogę, po wstrzyknięciu takiego sterydu można zmobilizować się, wstać i zejść do obozu. Na szczęście zastrzyk ten nie był potrzebny. Dyskusyjne jest natomiast branie sterydów na zasadzie dopingu. W gronie wspinaczy coraz częściej mówi się, że wiele osób, m.in. także tych ze światowej czołówki, idąc na nowe drogi, kiedy trzeba rzeczywiście szybko działać, używa tego typu środków. Jak na razie unika się nagłaśniania tego typu dyskusji, ale to jest taka sama dyskusja, jak środki dopingujące w innych dziedzinach sportu.
A tlen? Prawie każdy go używa.
- Ja bym nie traktowała dodatkowego tlenu z butli jako doping, choć fakt, na pewno jest z nim łatwiej niż bez. I nie chodzi tylko o ułatwienie oddychania, ale też o to, że bez tlenu jesteśmy dużo bardziej narażeni na odmrożenia, bo jest gorsza cyrkulacja krwi.
Od obozu III nawet Szerpowie wspomagają się tlenem z butli (fot. M. Witkowska)
Kluczowe jest jednak pytanie, z ilu butli z tlenem dana osoba korzystała? Czy używała go tylko przy ataku szczytowym i w niektórych momentach, czy cały czas wchodziła na tlenie, spała z tlenem itd. Każda butla z tlenem kosztuje około 500 dolarów. Nie każdego stać na to, żeby nakupić sobie dużo tych butli. Mnie nie było stać. Miałam obliczone, że mogę sobie pozwolić na dodatkowy tlen właściwie tylko na atak szczytowy, plus założyć niewielką rezerwę. Ale są osoby, które już od obozu II, czyli wysokości 6400 m, idą na tlenie, co z kolei ja uważam za jakąś pomyłkę (w sensie, że za wcześnie). Oczywiście jeżeli ktoś mi powie, ze był na Evereście bez dodatkowego tlenu, to ma z mojej strony wielki szacunek i uznanie. Z drugiej strony większym sukcesem jest wejść na szczyt z butlą, niż nie korzystać z niej, ale w efekcie nie wejść.
Himalaiści często wracają na Everest. Zdobywają "Dach świata" po kilka razy.
- Ci, którzy wchodzą, robią to z różnych przyczyn. Wracają przede wszystkim ci, którym wcześniej się nie udało, ale wciąż marzą o zdobyciu szczytu. Niektórzy wchodzą ponownie w charakterze przewodników, traktując to jako pracę (rekordzista - Szerpa ma na koncie 21 wejść). Ja drugiego wejścia nie planuję, z prostego powodu - braku funduszy, ale jak ktoś nie ma takich ograniczeń, to jego sprawa. Gdybym miała zapłacić znowu tyle pieniędzy, tylko po to, żeby pochwalić się, że byłam tam drugi. czy trzeci raz, to nie widzę w tym sensu, tym bardziej, że nic to w historii Everestu nie zmieni. Oczywiście ważne są przeżycia, ale tutaj pocieszę tych którzy na Everest z różnych przyczyn nie mają szansy wejść.Owszem, Everest jest najwyższy, co ma znaczenie, ale przeżycia jakie mamy w niższych górach, choćby w Sudetach czy Bieszczadach, są wcale nie mniej cenne.
Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska
Książka "Everest. Góra Gór" ukazała się nakładem wydawnictwa Bezdroża.
Monika Witkowska - podróżniczka (odwiedziła ponad 160 krajów świata), żeglarka (w rejsach morskich i oceanicznych przepłynęła ponad 30 tys. mil morskich), a także wielka miłośniczka gór.23 maja o godzinie 5.45 czasu nepalskiego Monika Witkowska stanęła na wierzchołku Mount Everestu.
....
Czlowiek ma przede wszystkim ratowac swoje zycie a na wysokosci 8000 m kazdy jest umierajacy ! Nie mozna wymagac zeby ledwie zywy ratowal kogokolwiek .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:01, 09 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Elżbieta Fijałkowska nie żyje. Polska alpinistka zginęła w słowackich Tatrach
Zmarła Elżbieta "Glajza" Fijałkowska. Polska taterniczka zginęła w słowackiej części Tatr.
Śmiertelny wypadek miał miejsce w masywie Czarnego Szczytu na wysokości ok. 2200 m n.p.m.
Ratownicy odnaleźli ciało w szczelinie brzeżnej. Pomoc wezwali trzej turyści. Ekipa ratunkowa na miejsce zdarzenia dostała się helikopterem.
Elżbieta "Glajza" Fijałkowska była jedną z najważniejszych postaci środowiska wspinaczkowego. Była m.in. członkiem Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego.
Polka wyróżniła się m.in. przejściem (w zespołach kobiecych) w Dolomitach i Wilderkaiser.
Urodzona w Łodzi często wspominała o swoim przywiązaniu do rodzinnego miasta. Jednocześnie podkreślała, że to "mniej cywilizowane miejsca", jak góry dawały jej poczucie samorealizacji.
Znajomi Glajzy z łódzkiego środowiska wspinaczkowego pożegnali ją słowami: "Osobistość świata wspinaczkowego. Dobry duch i pomysłodawczyni najważniejszych spotkań, które łączyły wszystkie pokolenia wspinaczy. Wolna, odważna i bezkompromisowa - nasza Glajza. Pozostanie w naszej pamięci jej siła, dobroć i radość życia. Elu, do zobaczenia!".
...
To jest dobra smierc na polu walki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:27, 24 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Polacy stanęli na szczycie Broad Peak
Broad Peak - polskihimalaizmzimowy.pl
Agnieszka Bielecka, Marek Chmielarski i Piotr Tomala zdobyli w czwartek Broad Peak (8051 m n.p.m). Wszyscy są uczestnikami wyprawy Polskiego Himalaizmu Zimowego im. Artura Hajzera.
Wyprawa ruszyła 10 czerwca. Za główny cel obrano zdobycie Broad Peak Middle (8011 m n.p.m). Początkowo szyki pokrzyżowała Polakom śnieżyca, która szalała na Broad Peak w dniach 16-19 lipca. Próba rozpoczęła się w nocy z 22 na 23 lipca. Zespół A w składzie Jarosław Gawrysiak, Kacper Tekieli, Grzegorz Bielejec, Krzysztof Stasiak musiał po kilkunastu godzinach zawrócić. Dzień później ruszył zespół B (Agnieszka Bielecka, Marek Chmielarski, Piotr Tomala) i tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie. Bielecka stała się tym samym trzecią Polką, która weszła na Broad Peak.
To pierwsza wyprawa Polaków na Broad Peak od pamiętnej próby z zeszłego roku. 5 marca na wierzchołku (8047 m) stanęli kolejno: 29-letni Adam Bielecki (KW Kraków), 33-letni Artur Małek (KW Katowice), 58-letni Maciej Berbeka (KW Zakopane) i 27-letni Tomasz Kowalski (KW Warszawa). Dwaj ostatni nie zdołali powrócić na noc do obozu. 8 marca zostali uznani za zmarłych.
Za: "Polskie Radio"
....
Brawo !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:51, 29 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Wyprawa na Broad Peak Middle. Polacy uratowali życie umierającemu mężczyźnie
Grupa polskich himalaistów uratowała życie umierającemu mężczyźnie - informuje strona Polski Himalaizm Zimowy.
"24 lipca ok. godz. 22, do polskiej messy w bazie wyprawy wszedł członek zespołu tajwańskiego z prośbą o pomoc umierającemu w obozie IV (ok.7500m) rodakowi" - czytamy w relacji grupy Polaków, którzy za cel obrali sobie zdobycie Broad Peak Middle.
Kiedy wiadomość o mężczyźnie dotarła do Polaków, część z nich przebywała już w obozie III. Trzech z nich było po udanym ataku szczytowym na główny wierzchołek Broad Peak.
"Kacepr Tekieli był w bazie. Skontaktował się z Krzyśkiem Stasiakiem, Grześkiem Bielejecem i Mariuszem Grudniem. Ten ostatni zna się na rzeczy, bo jest ratownikiem medycznym i górskim" - relacjonują. Okazuje się, że próby przekonania innych osób do akcji ratunkowej były daremne: "mimo tego, że proszeni o udział byli również rodacy umierającego Shahima" - opowiadają Polacy.
Grupę ratunkową postanowił wesprzeć Grzegorz Bielejec, który był zaledwie 24 godziny po ataku na Middle "oraz Marek Chmielarski, który po akcji szczytowej nie zdążył nawet wysuszyć butów".
"Po trzygodzinnej walce o znalezienie w nocy "czwórki", Maniek i Grzesiek dotarli do poszkodowanego, który znajdował się pod prowizoryczną opieką pary Meksykanów. Maniek zaaplikował mu niezbędne leki, a Grzesiek podał tlen".
Nazajutrz w godzinach porannych wrócił po Shahima jego osobisty tragarz wysokościowy, który sprowadził go do obozu III, a wieczorem do II.
"Akcja ratowania Tajwańczyka splotła się z problemami zdrowotnymi Krzyśka, któremu pomocy należało udzielać równolegle. 25 lipca rano stracił on poczucie równowagi i czuł się coraz gorzej. W tej sytuacji Maniek, który wrócił z nocnej akcji, bez zastanowienia zaaplikował koledze lek na obrzęk mózgu, a Piotr rozpoczął podawanie tlenu" - opowiadają.
"Po około godzinie przygotowań Piotr rozpoczął sprowadzanie Krzyśka. Wszelkie zakłócenia w podawaniu mu tlenu, spowodowane poluzowaniem maski itd. natychmiast odbijały się na stanie chorego, który zaprzestawał współpracy z ratującym. Po 9 godzinach akcji, Krzysiek, Piotr oraz Agnieszka znaleźli się pod ścianą, gdzie czekała na nich reszta polskiego zespołu z jedzeniem i piciem."
"Tego samego dnia wieczorem, do bazy dotarł Grzegorz, któremu akcja ratowania Tajwańczyka uniemożliwiła bezpieczne wyjście do ataku szczytowego na główny wierzchołek Broad Peak. Maniek i Marek z powodu późnej pory i sporego ładunku sprzętu spędzili noc w obozie II. Nazajutrz po zwinięciu całego polskiego ekwipunku z "dwójki", zeszli na dół, kończąc tym samym właściwą część wyprawy. W trakcie zejścia z dwójki Maniek aktywnie uczestniczył w sprowadzaniu poszkodowanego Tajwańczyka aplikując mu tlen i zastrzyki ratujące życie" - czytamy w relacji.
Broad Peak Middle
Broad Peak Middle to jeden z wielu wierzchołków potężnego masywu Broad Peak. Wysokość 8011 m. Masyw wznosi się na południowy wschód od K2.
...
Warunki ekstremalne to nie tylko tragedie . To też pomoc i bohaterstwo .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:00, 31 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Polacy zdobyli K2 - Janusz Gołąb na szczycie!
[link widoczny dla zalogowanych]
Polacy zdobyli K2! Na szczycie stanął Janusz Gołąb! Gołąb jest jednym z uczestników wyprawy kierowanej przez Marcina Kaczkana, w której uczestniczą też Artur Małek, Paweł Michalski i Piotr Snopczyński. O sukcesie poinformowano na Facebooku projektu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015.
Krótka informacja zamieszczona w portalu ok. 9.30 to wiadomość SMS-owa od Pawła Michalskiego z 31.07.2014 z godz. 7.46: "Jest sukces wyprawy!!! Janusz Gołąb na szczycie! Artur Małek i Paweł Michalski wycofali się 150 m poniżej szczytu (teraz w C4). Kaczkan wciąż próbuje. Szczegóły wkrótce".
Wyprawa wyruszyła z Polski 10 czerwca. Za cel obrali sobie zdobycie K2 (8611 m n.p.m. - druga najwyższa góra świata) drogą normalną, którą planowane jest zimowe zdobywanie góry podczas kolejnych ekspedycji.
Relacje można śledzić na stronie polskihimalaizmzimowy.pl oraz Facebooku wyprawy.
Janusz Gołąb - 46 lat. Członek Klubu Wysokogórskiego Gliwice. Wspina się od 1985 roku. Członek legendarnego "Wunder team", który na przełomie wieków dokonał serii najznakomitszych wspinaczek o charakterze alpejskim w historii polskiego alpinizmu. Były to między innymi zimowe przejścia ściany Troll Wall w Norwegii, Grandes Jorasses w masywie Mont Blanc, Eiger w Alpach. Nie brakowało ekstremalnych wspinaczek na Alasce, Grenlandii. Uczestnik głośnej wyprawy w góry Patagonii "Pepsi na Max". Zwieńczeniem alpejskich sukcesów było wytyczenie nowej drogi na wielkiej ścianie Kedar Dome w Himalajach Gharwalu. Janusz Gołąb jest laureatem prestiżowej nagrody Kolosy; odznaczony został Medalem Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe. 9 marca 2012 roku dokonał pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik Gasherbrum I w górach Karakorum.
...
Brawo ! Przecież to nie tylko wypadki ! To jest też satysfakcja z opanowania siebie !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:40, 14 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Symboliczny grób Heleny Dłuskiej po 93 latach od śmierci
Na cmentarzu zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem odsłonięto tablicę upamiętniającą taterniczkę i działaczkę społeczną Helenę Dłuską. Dłuska nie miała dotąd miejsca upamiętnienia; jej prochy sprowadzone z USA zaginęły.
Helena Dłuska była córką Bronisławy – starszej siostry noblistki Marii Skłodowskiej – Curie i Kazimierza. Dłuscy wybudowali m.in. sanatorium w Kościelisku oraz otworzyli w Aninie pod Warszawą prewentorium przeciwgruźlicze dla dzieci. Jedna z ulic w Zakopanem od października będzie nosiła imię Dłuskich.
- Po 93 latach od śmierci Heleny Dłuskiej w końcu możemy zapalić znicz na jej symbolicznym grobie. 16 października minie 105 rocznica nieszczęśliwego wypadku w Tatrach, przez który Helena musiała rozstać się z górską wspinaczką – podkreśliła inicjatorka odsłonięcia tablicy i nadania ulicy imienia Dłuskich Ewa Wójcik-Wichrowska.
Helena Dłuska urodziła się w 1892 r. w Paryżu. Od młodości była zakochana w Tatrach. Była jedną z pierwszych kobiet wspinających się w Tatrach. Jej pierwsze wejścia na tatrzańskie szczyty opisał twórca Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Mariusz Zaruski. Dłuska była człowiekiem wielu zainteresowań – studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz na Sorbonie geologię i matematykę.
Podczas samotnej wspinaczki na Kominach Strążyskich w 1909 r. doznała poważnej kontuzji stopy i musiała na zawsze rozstać się z wspinaczką. Mimo tego Helena działała podczas pierwszej wojny światowej zwalczając tyfus.
W 1920 r. Dłuska przeprowadziła się do Chicago, gdzie pracowała w redakcji "Dziennika Ludowego". W 1921 r. po wysłaniu artykułu prasowego o Górach Skalistych do Dziennika Ludowego, w swoim mieszkaniu Helena odkręciła najprawdopodobniej kurek od lampy gazowej trując się.
- Urna z prochami Heleny została sprowadzona do Polski, ale ze względu na zakaz grzebania samobójców na poświęconej ziemi, nigdy nie odbył się jej pogrzeb – mówiła Wójcik-Wichrowska.
Nigdy nie natrafiono na urnę z prochami Dłuskiej. Według oficjalnej wersji, urna zaginęła podczas powstania warszawskiego. Istnieją domysły, że prochy Heleny zostały w tajemnicy pogrzebane w grobowcu rodzinnym Skłodowskich na Powązkach lub właśnie na Pęksowym Brzyzku.
- To było dręczące poczucie niesprawiedliwości, że Helena dotąd nie była w żaden sposób upamiętniona. Dłuscy byli tak hojni dla całego społeczeństwa, darowali Polsce wszystko co mieli i nie zasłużyli na godną pamięć, nie mogli pogrzebać własnej córki – opowiadała Wójcik-Wichrowska.
Towarzyszka górskich wypraw Heleny, a zarazem jej kuzynka Irena Padlewska – Szydłowska starała się już w 1977 r. o symboliczny grób dla Dłuskiej, ale to się nie udało.
Tablica umieszczona na grobowcu Kazimierza Dłuskiego została wykonana według projektu zakopiańskiego artysty Stanisława Berbeki.
..
Tak tu tez trzeba upamietniac ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:59, 17 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
RMF FM: polski alpinista zginął w szwajcarskich Alpach
W Alpach Pennińskich zginął polski alpinista - informuje RMF FM. O sprawie powiadomiła szwajcarska policja. Jak dotąd nie podano jeszcze szczegółów.
Z informacji RMF FM wynika, że mężczyzna przebywał w Alpach wraz z czteroosobową grupą Polaków. Wspólnie próbowali zdobyć szczyt Stecknadelhorn; jego wysokość sięga 4241 m n.p.m.
Tragedia w Himalajach
To kolejna tragiczna wiadomość z udziałem polskich obywateli. We wtorek, w burzy śnieżnej, która nawiedziła nepalską część Himalajów, śmierć poniosło trzech Polaków.
Bardzo silne opady śniegu, spowodowane przez cyklon Hudhud, który w miniony weekend uderzył we wschodnią część Indii, we wtorek przeszły nad Himalajami w samym szczycie nepalskiego sezonu turystycznego.
Związek Agencji Trekkingowych Nepalu informuje, że zaginionych jest 85 osób. Liczbę zaginionych określono na podstawie list turystów i alpinistów, którzy udali się w ten rejon. Nie oznacza to, że wszyscy zaginieni zostali odcięci od świata przez lawiny, niektórzy mogli bowiem wcześniej opuścić zagrożony teren.
Skarbnik Związku Agencji Trekkingowych Nepalu, Gopal Babu Szresta powiedział, że 23 osoby zostały uratowane. 15 z nich przebywa w szpitalu w stolicy Nepalu, Katmandu. Babu Szresta, który uczestniczył wczoraj w poszukiwaniach zaginionych ze śmigłowców, powiedział, że turyści zostali odcięci na szlaku przez lawiny, a ratownicy nie mogą na razie do nich dotrzeć.
...
Tak trudny los ale sami wybrali .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:37, 22 Lis 2014 Temat postu: |
|
|
Katowice: pomnik ku czci alpinistów sfinansowany przez internautów
Ponad 360 darczyńców ofiarowało w internetowej zbiórce łącznie ponad 40 tys. zł na budowę pomnika ku czci siedmiu nieżyjących alpinistów z Klubu Wysokogórskiego w Katowicach. Pomnik ma stanąć w 2015 roku w katowickim Parku im. Tadeusza Kościuszki.
Zbiórka pieniędzy, jak poinformował Klub Wysokogórski w Katowicach, prowadzona była w ramach tzw. crowdfundingu. Jest to coraz popularniejszy sposób pozyskiwania przez internet funduszy na przedsięwzięcia biznesowe i kulturalne o ściśle sprecyzowanym celu. Zbiórka pieniędzy odbywa się na specjalnych platformach, w serwisach społecznościowych. Ta trwała 45 dni.
362 darczyńców podarowało na budowę pomnika ponad 40 tys. zł. - To więcej niż planowaliśmy zebrać. Kwotą niezbędną do tego, aby dopiąć budżet przedsięwzięcia było bowiem 30 tys. zł. To efekt wsparcia tego przedsięwzięcia przez wiele osób, w tym czołowych himalaistów. Teraz planujemy uzyskać pozwolenie na budowę, bo projekt pomnika jest gotowy – powiedział wiceprezes Klubu Wysokogórskiego w Katowicach Krzysztof Modliszewski.
Pomnik tworzyć będzie siedem nałożonych na siebie kamiennych bloków. Na każdym z nich znajdzie się podobizna jednego z tragicznie zmarłych alpinistów katowickiego Klubu Wysokogórskiego: Henryka Furmanika, Andrzeja Hartmana, Rafała Chołdy, Jana Nowaka, Mirosława "Falco" Dąsala, Jerzego Kukuczki i Artura Hajzera.
Członkowie Klubu mają nadzieję, że obelisk będzie gotowy na wiosnę przyszłego roku. "To będzie miejsce, gdzie rodziny i bliscy tych alpinistów będą mogli zapalić znicze, powspominać ich, pomodlić się i oddać im cześć" – informuje Klub Wysokogórski w Katowicach.
Inicjatywę budowy pomnika ku czci "Alpinistów z Klubu Wysokogórskiego w Katowicach, którzy w górach zostali na zawsze" katowiccy radni poparli uchwałą 29 października. Pomnik będzie, jak napisano w uzasadnieniu do uchwały, również "wyrazem wdzięczności za rozpropagowanie Katowic w świecie".
Grunt, na którym ma być usytuowany pomnik jest własnością miasta Katowice. Lokalizacja pomnika uzyskała pozytywną opinię śląskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków. Była ona konieczna, gdyż Park im. Tadeusza Kościuszki jest wpisany do rejestru zabytków.
...
Brawo pieknie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:12, 12 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Śmierć Polaka w Andach. Zginął przy próbie zdobycia Aconcagui
52-letni Polak zmarł podczas próby zdobycia znajdującej się w Argentynie Aconcagui, najwyższego szczytu obu Ameryk. O wypadku poinformowały władze argentyńskiej prowincji Mendoza, na terenie której znajduje się masyw.
Według przekazanych przez nie informacji ofiara wchodziła w skład kilkunastosobowej grupy z Polski, która - pod opieką przewodników - próbowała wejść na najwyższy szczyt obu Ameryk. I cel ten został osiągnięty.
Do wypadku doszło wczoraj po południu na samym szczycie Aconcagui, gdy grupa przygotowywała się do zejścia. Jedna osoba nagle straciła przytomność i mimo podjętej natychmiast reanimacji niestety zmarła. Personaliów ofiary nie ujawniono, lecz wiadomo, że zmarły miał 52 lata i pochodził z Warszawy.
Lokalne władze zapewniły, że jeśli tylko na to pozwoli pogoda, dzisiaj ratownicy zniosą ciało Polaka ze szczytu do bazy pod Aconcaguą.
...
Dla nich to jak smierc na polu walki !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:58, 13 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Magdalena Zagała
dziennikarka, autorka reportaży TV
Denis Urubko
Denis Urubko ma 42 lata. Odważny, utalentowany. Jeden z najlepszych, w pełni aktywnych himalaistów. Legenda w świecie ludzi gór. W Rosji traktowany jak szaleniec. Urubko od miesięcy starał się o polskie obywatelstwo. Od wczoraj jest Polakiem. Na Facebooku napisał – Wroclaw is my favorite city in Poland!
Denis Urubko zamieszkał na Dolnym Śląsku. Uroczystość nadania mu polskiego obywatelstwa zorganizowano wczoraj we wrocławskim urzędzie wojewódzkim. Dotąd miał obywatelstwo rosyjskie - urodził się w Niewinnomyssku na terenie północnego Kaukazu.
Himalaista ma imponujące osiągniecia. W ciągu dziewięciu lat zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczniki bez użycia butli z tlenem. W 2009 r. z Simone Moro jako pierwsi stanęli zimą na szczycie Makalu, a dwa lata później z Moro i Richardsem na Gaszerbrumie II. W ciągu 42 dni zdobył też wszystkie siedmiotysięczniki w byłym ZSRR i przyjął tytuł Śnieżnej Pantery. Za wytyczenie nowej drogi na południowo-wschodniej ścianie Czo Oju odznaczony został Złotym Czekanem.
Dlaczego chciał zostać Polakiem? W Rosji nikt nie interesuje się himalaistami, nawet jeśli są sławni. Przez wiele lat alpinizm był traktowany jako jedna z dyscyplin sportowych – była kadra, trenerzy, szkolenia. Ale to się skończyło bezpowrotnie. Dziś trudno jest zdobyć pieniądze na wyprawy, a himalaizm traktowany jest jak zajęcie dla szaleńca.
W wywiadach Urubko zawsze podkreślał, że najlepiej czuje się w trzech miejscach na świecie - w Polsce, we Włoszech i w Kraju Basków. Do Polski przyjeżdżał często. Był gościem wielu górskich festiwali, promował swoją książkę „Skazany na góry”. Jest szanowany, świetnie zna środowisko. Wspinacze cenią go za odwagę. W 2001 roku Na Lhotse pomógł Annie Czerwińskiej, rok później podczas wyprawy Krzysztofa Wielickiego na K2 uratował Marcina Kaczkana, który w czasie ataku szczytowego doznał obrzęku mózgu.
Dwa lata temu otrzymał tytuł instruktora wspinaczki i alpinizmu w Polskim Klubie Alpejskim. W przyszłości, po zakończeniu kariery Urubko chce założyć szkoły wspinaczkowe, trenować przyszłe pokolenia polskich himalaistów. Na razie przed nim kolejne wyzwanie - dostał zaproszenie na organizowaną przez Polaków w zimie 2015/2016 wyprawę na K2. Krzysztof Wielki wiedząc o staraniach rosyjskiego himalaisty o polski paszport mówił niedawno w wywiadach „Marzy mi się, żeby zrobić międzynarodową wyprawę zimową na K2, w skład której wejdzie Denis Urubkowski”.
>>>
Oczywiscie kazdy przyzwoity czlowiek chce byc Polakiem . Zreszta jak ktos zostaje Polakiem to nie traci swojej narodowosci . Taka mamy tradycje . Od razu mowie ... Polakami nazuywano WSZYSTKICH mieszkancow dawnej Rzeczypospolitej a bylo to wiele narodow Wschodu i Zachodu od H Olendrów po Tatarów .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:30, 25 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Paweł Michalski: jesteśmy cali, nie wszyscy mieli tyle szczęścia
W Himalajach zeszła dziś lawina - Reuters
Himalaista Paweł Michalski, który jest w bazie pod Mount Everestem, napisał, że razem z Jarosławem Gawrysiakiem są "cali i zdrowi". W wiadomości na swoim profilu na Facebooku dodawał: "Mieliśmy wiele szczęścia... niestety nie wszyscy mieli go tyle, co my... Jest wiele zniszczeń i ofiar. Ciężko w kilku słowach opisać to, co się tu dzieje…".
Jarosław Gawrysiak oraz Paweł Michalski biorą udział w ekspedycji "6 Summits Challenge". Fotograf wyprawy Kanadyjczyk Elia Saikaly zaraz po zejściu lawiny napisał na Facebooku, że nikomu z członków wyprawy nic się nie stało.
Silne trzęsienie ziemi, do którego doszło w Nepalu, wywołało lawinę, która zeszła w pobliżu najwyższego szczytu na świecie - Mount Everestu, raniąc co najmniej 30 osób, które przebywały w okolicy - poinformowali przedstawiciele lokalnych władz.
Zdaniem przedstawiciela nepalskiego związku himalaistów lawina zeszła w okolicy obozu, z którego wyrusza w dalszą drogę na szczyt większość ekspedycji. Jednak sam obóz nie został dotknięty przez żywioł.
Wstrząsy o sile 7,9 w skali Richtera, jakie nawiedziło okolice stolicy Nepalu, Katmandu były także odczuwalne w sąsiednich państwach - Indiach i Pakistanie. Epicentrum wstrząsów odnotowano przed południem czasu lokalnego, 80 km na wschód od miasta Pokhara w środkowej części kraju - podały amerykańskie służby geologiczne USGS. Trzęsienie ziemi miało miejsce na głębokości około 11 km.
....
To dobrze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:31, 25 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Paweł Michalski: jesteśmy cali, nie wszyscy mieli tyle szczęścia
W Himalajach zeszła dziś lawina - Reuters
Himalaista Paweł Michalski, który jest w bazie pod Mount Everestem, napisał, że razem z Jarosławem Gawrysiakiem są "cali i zdrowi". W wiadomości na swoim profilu na Facebooku dodawał: "Mieliśmy wiele szczęścia... niestety nie wszyscy mieli go tyle, co my... Jest wiele zniszczeń i ofiar. Ciężko w kilku słowach opisać to, co się tu dzieje…".
Jarosław Gawrysiak oraz Paweł Michalski biorą udział w ekspedycji "6 Summits Challenge". Fotograf wyprawy Kanadyjczyk Elia Saikaly zaraz po zejściu lawiny napisał na Facebooku, że nikomu z członków wyprawy nic się nie stało.
Silne trzęsienie ziemi, do którego doszło w Nepalu, wywołało lawinę, która zeszła w pobliżu najwyższego szczytu na świecie - Mount Everestu, raniąc co najmniej 30 osób, które przebywały w okolicy - poinformowali przedstawiciele lokalnych władz.
Zdaniem przedstawiciela nepalskiego związku himalaistów lawina zeszła w okolicy obozu, z którego wyrusza w dalszą drogę na szczyt większość ekspedycji. Jednak sam obóz nie został dotknięty przez żywioł.
Wstrząsy o sile 7,9 w skali Richtera, jakie nawiedziło okolice stolicy Nepalu, Katmandu były także odczuwalne w sąsiednich państwach - Indiach i Pakistanie. Epicentrum wstrząsów odnotowano przed południem czasu lokalnego, 80 km na wschód od miasta Pokhara w środkowej części kraju - podały amerykańskie służby geologiczne USGS. Trzęsienie ziemi miało miejsce na głębokości około 11 km.
....
To dobrze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:48, 28 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Dramatyczny apel Andrzeja Bargiela
Andrzej Bargiel, polski skialpinista i himalaista, wystąpił na Twitterze z dramatycznym apelem. Chodzi o jego siostrę - Elę Bargiel, która podobno przebywała w okolicach bardzo mocnego trzęsienia ziemi w Nepalu.
Siostra Andrzeja Bargiela od trzech miesięcy przebywa w Indiach. Pracowała tam w społecznej organizacji, ucząc w szkołach języka angielskiego. Stamtąd wybrała się jednak do Nepalu na religijny festiwal "Universal Religion Festiwal in Nepal" (miał się on odbywać w dniach 24-27 kwietnia w Kathmandu).
- Odwołano go akurat dwa dni przed trzęsieniem ziemi, ale Ela podobno była w tamtych okolicach. Nie mamy z nią kontaktu, bo tydzień temu został jej skradziony telefon. Dlatego kombinujemy i szukamy jakiegoś punktu zaczepienia - powiedział Andrzej Bargiel w rozmowie z Eurosport.Onet.pl.
- Skontaktowaliśmy się z ludźmi z Indii, których tam poznała. Jeden z kolegów tych znajomych powiedział, że widział ją po tym trzęsieniu ziemi w Katmandu, ale nie jest to potwierdzona informacja - dodał.
Polka była widziana po raz ostatni w Chitwan Park w Nepalu około 19 kwietnia (ok. pięciu godzin drogi od Kathmandu). Wcześniej była w Varnassi.
- Ostatnia wiadomość od Eli, jaką otrzymaliśmy 16 kwietnia 2015: "Jestem w Varnasi, a nastepnie udaje sie do Ktahmandu, potem do Pokhara" - mówił Bargiel.
Epicentrum trzesienia miało miejsce między Kathamandu i Pokhara.
Osiem milionów ludzi zostało dotkniętych katastrofalnym trzęsieniem ziemi, które w sobotę nawiedziło Nepal; 1,4 mln ludzi potrzebuje żywności - poinformowała ONZ.
Według nepalskiego rządu wskutek trzęsienia ziemi zginęło ponad 4,3 tys. osób, a około 8 tys. zostało rannych. W Nepalu i sąsiednich krajach wciąż odczuwane są wstrząsy wtórne. W Indiach, Tybecie i na zachodzie Chin w sumie życie straciły 73 osoby - podała agencja Xinhua.
W górach, gdzie znajdowały się setki wspinaczy, zginęło 18 osób. Wstrząsy o sile 7,8 w skali Richtera spowodowały zejście lawin w masywie najwyższej góry świata - Mount Everestu.
Było to najgorsze trzęsienie ziemi w Nepalu od ponad 80 lat; wstrząsy odczuwalne były w różnych częściach Indii, Bangladeszu, Tybetu i Pakistanu. Poprzednie trzęsienie, z 1934 r., miało siłę 8 i prawie kompletnie zniszczyło miasta Katmandu, Bhadgaun (Bhaktapur) i Patan.
...
Popieramy apel.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:21, 28 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Bargiel: Nikt nie zaangażował się w poszukiwania Ostrowskiego. Jest mi wstyd
Andrzej Bargiel
Andrzej Bargiel - Rafał Malko / Agencja Gazeta
W gorzkich słowach himalaista Andrzej Bargiel podsumowuje zakończoną wczoraj akcję poszukiwawczą polskiego skialpinisty Aleksandra Ostrowskiego. - Wstyd za tych wszystkich wspinaczy, którzy byli tam w tej bazie, bo nikt się w te poszukiwania nie zaangażował. Te standardy, które panują teraz w górach, są bardzo przykre - mówi w rozmowie z RMF FM.
Aleksander Ostrowski zaginął na zboczach Gaszerbrumu II (8035 m). Wcześniej, razem z Piotrem Śnigórskim, przeprowadzili nieudany atak szczytowy. Planowali pierwszy polski zjazdu na nartach z tego ośmiotysięcznika. Akcję poszukiwawczą oficjalnie zakończono wczoraj. Teren zaginięcia polskiego alpinisty został przeszukany, ale żadnych śladów nie znaleziono. Ze względu na trudne warunki pogodowe podjęto decyzję, że akcja nie będzie kontynuowana.
W akcję zaangażował się również Andrzej Bargiel - polski himalaista, który w chwili wypadku Ostrowskiego zdobywał Broad Peak i udanie zjechał z tego ośmiotysięcznika na nartach. O kulisach tej sprawy opowiedział Maciejowi Pałachickiemu z RMF FM. Jak czytamy, Bargiel chciał szukać zaginionego kolegi, ale na takie rozwiązanie nie zgodził się porucznik łącznikowy pakistańskiej armii.
- Nie udało nam się nigdzie wyjść i nie jestem z tego powodu zadowolony, zawsze zostaje jakiś niesmak - przyznał w rozmowie z Pałahickim.
W gorzkich słowach ocenił też całą sytuację. - Napatrzyliśmy się też, jak to wszystko wygląda i szczerze mówiąc, trochę mi wstyd za tych wszystkich wspinaczy, którzy byli tam w tej bazie, bo nikt się w te poszukiwania nie zaangażował - stwierdził.
- Te standardy, które panują teraz w górach, są bardzo przykre. Przez komercjalizację ludzie zrzucają całą odpowiedzialność na Szerpów i nikt nie ma poczucia, że można komuś pomóc. (...) Zupełnie nikt ze wspinaczy się w to nie zaangażował - ocenił.
Bargiel opowiedział również, jak doszło do tragedii na zboczu Gaszerbruma II. Według jego informacji Ostrowski i Śnigorski zjeżdżali z obozu. Jako pierwszy jechał Ostrowski, trawersował nad serakami i niestety urwała się jnarta, która go zabrała i wpadł razem z lawiną do szczeliny.
Cały wywiad z Andrzejem Bargiem można przeczytać w serwisie internetowym RMF FM.
Aleksander Ostrowski urodził się w 1988 roku w Wetlinie, wsi położonej w sercu Bieszczad. Był ratownikiem Grupy Bieszczadzkiej GOPR, członkiem krakowskiego Klubu Wysokogórskiego. W ubiegłym roku jako pierwszy Polak zjechał na nartach z Czo Oju (8201 m), a te zakładał na przydomowym pagórku, gdy miał trzy lata.
W czasie studiów wstąpił do klubu AZS Uniwersytet Jagielloński, ale - jak napisał na swojej stronie - z czasem przestało go bawić ściganie się w obcisłych strojach. Wtedy też z wycieczek w góry bardzo często wracał na nartach.
Wybierał coraz trudniejsze szlaki - najpierw w Tatrach, potem w Alpach. Ekstremalna pasja stała się jego sposobem na życie. W wymarzone Himalaje wyruszał samotnie, bo na zorganizowanie ekspedycji nie było pieniędzy. Fundusze zbierał m.in. poprzez portale crowdfundingowe.
>>>
Brak moralnosci dotyka wszystkiego.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|