Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Kaszankowy armaggedon.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:39, 12 Mar 2018    Temat postu: Kaszankowy armaggedon.

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami
UBW · 12 marca 2018 06:30

Trwa szacowanie strat po największej katastrofie w dziejach współczesnej Polski. Strażacy wydobywają martwe ciała ze zgliszczy budynków, policja walczy z agresywnymi tłumami głodujących ludzi, a miliardy Polaków, którzy z godnością usiłują przetrwać gehennę, układają sobie życie na nowo.

W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku...

Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła.

Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do marketu. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.

Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu. Kolejni z braku miejsca stawali na trawnikach, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze.

Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.

Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, LUDŹ..., LU...

Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” markecie rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku.

Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Aaaach! Krew to... czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? NIE! Gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty.

Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. A NIECH TO! Znowu twarde.

Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „Ty wywłoko, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.

Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej.

Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.

Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w markecie, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach.

O jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.

Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.

Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. CZY TO JUŻ NADSZEDŁ KRES CYWILIZACJI LUDZKIEJ!?

Ps. Zmieniony przeze mnie bo byly wulgaryzmy. Szkoda byloby zmarnowac swietny tekst drukujac te wpadki. Zatem poprawilem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:48, 17 Gru 2018    Temat postu:

Partyjzanci...

A więc stało się. Sytuacja dojrzała do rozwiązań ostatecznych. Magdalena Środa poinformowała, że pora organizować instytucje podziemne i zacząć się ukrywać. Spójrzmy kilka lat w przyszłość.

Literacka Nagroda Nobla dla Magdaleny Środy za monumentalne dzieło: ,,Dziennik wojenny". Oto fragmenty.

,,27 lipca. Długo oczekiwany dzień. Władza na uchodźstwie wydała oficjalne polecenie: schodzimy do podziemia. Petru poszedł do piwnicy po ziemniaki. Reszta zrozumiała rozkaz. Niesamowity, podniosły nastrój, atmosfera jedności. Aśka Scheuring-Wielgus rozdała kartki i spontanicznie, oddolnie śpiewamy pieśni patriotyczne: ,,O Tannenbaum", ,,Kalinka maja" i inne. Łzy same cisną się do oczu.

28 lipca. Po fali entuzjazmu, pojawia się pierwszy problem. Trzeba budować schrony przeciwlotnicze i kopać rowy. Nie ma chętnych. Wałęsa siedzi obok, obserwuje kto uchyla się od obowiązków i notuje coś na kartce. Pojawiają się różne pomysły rozwiązania impasu, urządzamy burzę mózgów. Kinga Gajewska proponuje żebyśmy poczytali Konstytucję, bo tam zawarte jest rozwiązanie każdego problemu, tylko trzeba dobrze zinterpretować. Ewa Kopacz łapie za łopatę, macha nią 5 razy, po czym informuje, że przekopała całą ziemię na 2 metry w głąb. Misiło proponuje żeby zrobić dziurę w ziemi za pomocą ładunków wybuchowych, rzuca więc zawleczkę. ,,A gdzie granat...?" - dopytuje Niesiołowski. ,,O ***...", konstatuje Misiło, po czym obaj wylatują w powietrze. Pierwsi męczennicy pisoskiego reżymu. Będzie nam ich brakowało.

29 lipca. Drugi dzień negocjacji. Postanawiamy powołać KTKRwCS - Komitet Towarzyszów Kopiących Rowy w Czynie Społecznym. Schetyna, zapytany czemu nie bierze się do roboty, odpowiada, że on jest w Komitecie Cieni. I sugeruje, że... ja, oraz Szczuka i Scheuring też powinniśmy brać się za łopatę. Ja mu na to, że jak śmie proponować kobietom wykonywanie tak ciężkich, typowo męskich prac fizycznych! Słyszę tylko, jak Boni pod nosem mruczy coś, że ,,feminizm kończy się kiedy trzeba wybudować schron przeciwlotniczy". Tak mu wyrżnęłam z liścia że aż by się Korwin zawstydził. Atmosfera bardzo się kwasi. Ale nie możemy pozwolić sobie na podziały w obliczu pisowskiej dyktatury. W geście dobrej woli zwołuję Konwent Czarnego Marszu i z koleżankami feministkami idziemy pozmywać naczynia.

7 sierpnia. Schrony pobudowane, naczynia pozmywane. Przystępujemy do konspiracji. Chowamy się w piwnicy zreprywatyzowanej kamienicy i nasłuchujemy.

9 sierpnia. Trzeci dzień w piwnicy. Trochę nudno. Dla zabicia czasu wymyślamy sobie pseudonimy konspiracyjne. Ja jestem ,,Magda Czwartek", Aśka jest Schleswig-Holstein, Myrcha to ,,Belzebub", Wałęsa - wiadomo. Przeżywamy pierwszy pisowski atak - napadają na nas 4 szczury nasłane na nas przez Kaczyńskiego. Na szczęście zobaczyły jedną z feministek bez makijażu i uciekły do kanału.

11 sierpnia. Wałęsa próbuje tymy rencamy podłączyć nam prąd w piwnicy. Póki co jednak musimy ręcznie wykonywać podziemne, nielegalne broszury. Komorowski bierze plik broszur, podchodzi do okienka w piwnicy i szeptem nawołuje do zapatrzonych w smartfony nastolatków: ,,PSSSST! Ej, ty! Do ciebie mówię! Chcesz pomóc demokracji i Konstytucji? Zapoznaj się z naszą ulotką, i rozdaj znajomym!" Młodzieniec nie odrywając wzroku od telefonu z grzeczności przyjmuje nasze broszury. Świętujemy. Jest jeszcze nadzieja w naszej młodzieży!!! Niestety, nasza radość jest przedwczesna. Kilka kroków dalej chłopak bierze jeszcze ulotkę reklamującą pizzerię i myjnię samochodową, po czym gniecie je wszystkie i wypieprza do najbliższego kosza. Głupi szczeniak. Efekt naszej całodziennej pracy idzie na marne.

12 sierpnia, świt. Hołdys budzi nas wszystkich i informuje, że słyszy nadlatujący samolot! Kładziemy się wszyscy na ziemi. Sekundy przedłużają się do wieczności. Koszmar. Kto tego nie przeżył, nigdy tego nie zrozumie. Nagle ulga. Samolot mija. Bomby nie spadają. To był tylko kolejny pasażerski.

13 sierpnia, noc. Po ciężkim dniu oczekiwania na atak reżymu (zniecierpliwiony Sikorski nawet wyszedł na chwilę i napisał kredą na chodniku obok piwnicy: ,,Tu się chowamy, atakujecie nas kurwa czy nie?!"), kładziemy się spać. Nagle, w środku nocy, pierwsza eksplozja. Potężny wybuch. Zrywamy się na równe nogi. Granat? Dynamit? Bomba? W powietrzu unosi się dziwna substancja. Zakładamy maski gazowe. Wątpliwości rozwiewa mecenas Roman: ,,Sorry, wymsknęło mi się". Otwieramy okno i śpimy dalej.

15 sierpnia. Mam dość patriarchalnego chrapania Lisa. Podejmuję decyzję o ewakuacji z piwnicy. Skradam się do pociągu, opuszczam Warszawę w wagonie bydlęcym i chowam się w lesie, pod namiotem. Reżim zmusza mnie swoim terrorem do rozbicia namiotu nad brzegiem jeziora, a do najbliższej Biedronki mam prawie 1.5 kilometra. Koszmar.

17 sierpnia. Zobaczył mnie wieśniak z pobliskiej zagrody. Kolejne chwile niepewności. Wyda mnie? Nie wyda?

18 sierpnia. Wydał mnie, Polak katolik. Podjeżdża pisowska straż. Wyciągam ręce i dramatycznie wołam: ,,Zakuwajcie mnie, antysemici! Pałujcie! Mordujcie! A Konstytucji NIE ZDRADZĘ!!!". Leśnik na to do mnie: ,,Cicho, babo, dostaniesz tylko mandat za rozbicie obozu w rezerwacie przyrody." Zawstydzona, zabieram obóz i wracam do kamienicy w piwnicy stolicy, gdzie czekają inni męczennicy prawicy.

19 sierpnia. Podejmujemy decyzję o kapitulacji i idziemy do KFC.

20 sierpnia. Zaskoczony Kaczyński przyjmuje naszą kapitulację. Nawet nie wiedział o naszej podziemnej rewolucji. ,,To znaczy Brudziński coś niby wspominał że się wszyscy w piwnicy schowaliście, ale myślałem że znowu sobie jaja robi" - zachichotał wesoło. Wszystko na darmo. Majka Ostaszewska zaprasza nas na stypę przy jarmużowej kawie ince. Wrócimy silniejsi!"

...

Kolejny wspolczesny swietny tekst apoka leptyczny. Pokazuje ze najciekawsze zjawiska teraz dzieja sie w mediach spolecznosciowych...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Tam gdzie nie ma już dróg... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy