Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Najsłynniejsze akcje Armii Krajowej !

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Powstanie to ofiarny stos ...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:22, 17 Lut 2011    Temat postu: Najsłynniejsze akcje Armii Krajowej !

Ta akcja polskiego podziemia pozostawała w cieniu zamachu na Kutscherę. Powstańcy wykonali wyrok na słynącym z okrucieństwa esesmanie - Ernście Weffelsie - kacie z Pawiaka.

Więzienie przy ulicy Pawiej w Warszawie cieszyło się ponurą sławą w czasie okupacji hitlerowskiej. To wszystko, co znamy z niezliczonych filmów i seriali wojennych (począwszy od "Akcji pod Arsenałem", przez "Polskie drogi", a skończywszy na "Czasie honoru"), działo się naprawdę. Sadystyczni strażnicy, nieludzkie traktowanie, fatalne warunki sanitarne, głód i choroby zakaźne - taka była codzienność przetrzymywanych tam ludzi.


Samo więzienie zbudowano w pierwszej połowie XIX wieku. Od czasów powstania styczniowego przetrzymywano tam więźniów politycznych. Więzieniem śledczym - zarówno kryminalnym, jak i politycznym - był Pawiak do 1918 roku i taki też charakter zachował w Polsce niepodległej. Po kapitulacji Warszawy w 1939 roku cały kompleks przejęli Niemcy, a od marca 1940 roku podlegał on bezpośrednio Wydziałowi IV Tajnej Policji Państwowej, znanej bardziej jako gestapo. Większość przetrzymywanych tam osób trafiała do gmachu przy alei Szucha na przesłuchania, po których więźniowie wracali na Pawiak nierzadko z poważnymi urazami wewnętrznymi, połamanymi kończynami, wybitymi zębami, wyrwanymi paznokciami, a wielu z nich zostało zakatowanych na śmierć.

Wyrok na Weffelsa

"Pawiak pomścimy" - taki napis malowano na warszawskich murach w czasie okupacji. I nie było to tylko puste hasło. Najgorsi niemieccy sadyści znani byli wywiadowi Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej. Podziemne sądy po krótkich procesach wydawały wyroki śmierci na najbardziej znienawidzonych i wykazujących się wyjątkowym okrucieństwem nazistów. Największym problemem było jednak samo wykonanie wyroku, gdyż esesmani byli uzbrojeni, a poza tym pracowali i mieszkali w dzielnicy, która podlegała szczególnej ochronie policji i żandarmerii.

Jednym ze skazanych przez podziemny sąd zbrodniarzy był SS-Sturmmann Ernst Weffels - kierownik zmiany oddziału kobiecego na Pawiaku. Nawet jak na esesmana wykazywał się niespotykanym bestialstwem. Był groźny z innego jeszcze powodu. W śledztwie dotyczącym przekazywania grypsów na zewnątrz więzienia odkrył, że stoją za tym polscy lekarze więzienni. W tej sytuacji kierownictwo walki podziemnej wydało na Weffelsa wyrok.

Do akcji przygotowano się starannie. Ustalono najpierw, jaki tryb pracy mają strażnicy. Otóż pełnili oni dyżur przez 24 godziny, następnie mieli dzień odpoczynku, i znów całą dobę spędzali na służbie. Sprawdzono również, że esesmani są przewożeni na Pawiak z alei Szucha 23, a po zakończonej pracy odwożeni w to samo miejsce. Dopiero stamtąd wracali do swoich kwater. Wywiad polegał zatem na codziennej obserwacji ciężarówek przewożących strażników na Pawiak. Po pewnym czasie rozpoznano osobę odpowiadającą rysopisowi zbrodniarza.

Dalsza obserwacja wykazała, że Niemiec mieszka przy ulicy Koszykowej 6. Potwierdził to jeden z byłych więźniów Pawiaka, który rozpoznał Weffelsa. Ustalono, że esesman udaje się co drugi dzień na Szucha około godziny 12.00, a wraca około 14.00 następnego dnia. Dalsze obserwacje niczego nie zmieniły i 25 września 1943 roku zakończono ten etap akcji.

Agat w akcji

Cała operacja została przygotowana i przeprowadzona przez oddział dywersji bojowej Kierownictwa Dywersji AK (Kedywu), zwany Agat (od antygestapo). Głównym zadaniem pododdziału było wykonywanie wyroków śmierci wydawanych przez sądy państwa podziemnego. Pierwszą dużą akcję Agat przeprowadził 7 września 1943 roku - wykonał wyrok śmierci na komendancie Pawiaka Franzu Burcklu. Od tamtej pory żaden kat z gestapo czy SD (niemiecka Służba Bezpieczeństwa) nie mógł czuć się pewnie na ulicach Warszawy. Każde wyjście z domu, pomimo wzmocnionej ochrony, stało się dla oprawców niezwykle ryzykowne. Podobnie jak ludność stolicy, żyjąca w ciągłym lęku przed łapankami i rozstrzeliwaniami, również najbardziej sadystyczni hitlerowcy odczuli strach na własnej skórze.

Dowodzenie akcją "Weffels" objął podporucznik Kazimierz Kardaś (pseudonym "Orkan"). Miał on do dyspozycji czterech żołnierzy. 1 października 1943 roku o godzinie 9.00 w domu "Orkana" odbyła się odprawa, a o 11.00 żołnierze zaczęli pojedynczo opuszczać mieszkanie. Wykonanie wyroku miało odbyć się na rogu ulic Koszykowej i 6 Sierpnia (obecnie aleja Wyzwolenia). W okolicy znajdowały się główny gmach gestapo, dowództwo SS i policji oraz dwa bataliony Schutzpolizei. Weffels wyszedł z domu zgodnie z przewidywaniami, o godzinie 12.02. Po dwóch minutach, gdy znajdował się na skrzyżowaniu Koszykowej i 6 Sierpnia, podbiegł do niego "Orkan" i oddał w jego kierunku kilka strzałów z bliskiej odległości. Niemiec, choć został trafiony kilkoma pociskami, nie upadł. Mało tego - zaczął uciekać w stronę pobliskiego parku.

Zanim jednak tam dotarł, znów został trafiony przez podporucznika Kardasia, któremu skończyła się w tym momencie amunicja. Weffels skorzystał z tego, że Polak wymieniał akurat magazynek, i schronił się w parku. "Orkan" bez trudu odnalazł ciężko rannego esesmana i z bliskiej odległości strzelił mu w głowę, zabrał broń i dokumenty. Czterej pozostali żołnierze z ubezpieczenia toczyli w tym czasie walkę z zaalarmowanymi Niemcami. AK-owcy ostrzelali wojskowy samochód z kilkunastoma żołnierzami. Pojawił się też motocykl z przyczepą i trzema żandarmami, którzy szybko uciekli, gdy tuż za nimi wybuchł granat filipinka.

W całym zamieszaniu napatoczył się też nie wiadomo skąd granatowy policjant, który również uciekł w panice, kiedy zobaczył wycelowaną w siebie broń. Cały czas strzelając, polscy żołnierze wsiedli w końcu do samochodu i odjechali bezpiecznie z miejsca akcji. Po stronie polskiej nie zanotowano żadnych strat, nikt nie został nawet ranny.

Strach wśród oprawców

Akcja "Weffels" miała ogromny wydźwięk psychologiczny. I to zarówno wśród Polaków, jak i funkcjonariuszy niemieckiego aparatu terroru. Społeczeństwo podtrzymywała na duchu, dawała wyraźny sygnał, że polskie państwo działa. Niemcom natomiast uświadomiła, że ich zbrodnie nie są bezkarne i że żaden oprawca nie może być pewny dnia ani godziny. W biuletynie informacyjnym kierownictwa walki podziemnej ukazała się lakoniczna notatka dotycząca akcji "Weffels": "Dnia 1 X o godz. 12.05 w W-wie został zastrzelony SS-Sturmmann Ernst Weffels, kat i oprawca w więzieniu kobiecym na Pawiaku".

Ten spektakularny wyczyn oddziału Agat jest stosunkowo mało znany, gdyż przez lata pozostawał w cieniu najsłynniejszej akcji bojowej sprzed powstania – zamachu na szefa SS i Policji Franza Kutscherę. W niej również brał udział „Orkan”. Niestety, 6 maja 1944 roku został ciężko ranny w nieudanej akcji „Stamm” (była to próba likwidacji wysokiej rangi funkcjonariusza warszawskiego gestapo) i zmarł tego samego dnia w konspiracyjnym szpitalu w wieku 25 lat. W miejscu dawnego więzienia przy ulicy Pawiej mieści się obecnie muzeum.

Jakub Czarniak dla "Polski Zbrojnej"

>>>>>

Tutaj trzeba wyjasnic o co chodzi.Za kazdego takiego zastrzelonego zwyrodnialca hitlerowcy łapali mnóstwo przypdakowych ludzi i mordowali ,,za karę''...Dlatego AK nawet nie mogla likwidowac plotek bo w zamian gineli by Polacy.Jesli juz byla kara to na zwyrodnialca...Dzieki temu mimo ze zabili ilus niewinnych to jednak hitlerowcy sie bali i nie rozwijali w pelni ,,zdolnosci sadystycznych'' i w sumie starty spoleczenstwa byly MNIEJSZE...
A jeszcze lepsza metode wymyslil partyzant ... Porwali hitlerowca zalozyli worek na glowe zaprowadzili do lasu i ...
Powiedzieli : - Zabic mozemy cie w kazdej chwili.Na razie przezyjesz a dalszy twoj los bedzie zalezal od zachowania... I puscili...Osobnik ten do konca wojny dbal aby w jego okregu byl spokoj...
Tak uczcie sie historii!TAKIE BYLY REALIA!Teraz mlodym wciskaja najgorsze glupoty a ci wierza ze Polacy to mieli podczas okupacji Eldorado itp... Otoz i widzicie jakie Eldorado...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Śro 15:56, 22 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:38, 31 Sty 2012    Temat postu:

Mateusz Zimmerman
Wysoka cena za śmierć kata Polaków

News Jego nazwisko stało się synonimem strachu dla Polaków. Każdy jego rozkaz oznaczał śmierć kilkuset osób. W końcu 12 odważnych ludzi postanowiło wziąć odwet. Ten chłodny poranek stał się początkiem prawdziwej męki…

News Poranek 1 lutego 1944 r., Aleje Ujazdowskie. Dziewczyna zawiesza pelerynę na ręku i przechodzi przez jezdnię. To pierwszy znak dla reszty oddziału. Za chwilę z rąk żołnierzy polskiego podziemia zginie "kat Warszawy", Franz Kutschera. Zasadzają się na niego już po raz drugi. Wiedzą, że samochód z Kutscherą jeździ tą trasą prawie codziennie. Ale cztery dni temu nie jechał.

Trzeba było zdać i ukryć broń, rozejść się po domach i znów czekać w olbrzymim napięciu na następną szansę... W międzyczasie wypadł z akcji zastępca dowódcy, "Żbik" (Jan Kordulski), postrzelony na ulicy przez niemieckiego żandarma. Zamiast niego pojawiają się w oddziale dwaj nowi bojowcy – okaże się niebawem, że ta zmiana będzie mieć poważne konsekwencje.

Cofnijmy się tu o kilka miesięcy by wyjaśnić, kim jest człowiek, na którego czekają żołnierze specjalnego oddziału AK "Pegaz" (przeciw-gestapo). Za co polskie państwo podziemne wydało na niego wyrok?

Porządki Kutschery – codzienna gra ze śmiercią

Norman Davies określał go mianem "wschodzącej gwiazdy SS". Parę miesięcy wcześniej sam Himmler mianował go szefem SS i policji w dystrykcie warszawskim. Kutschera, niespełna 40-letni Brigadeführer (odpowiednik generała brygady), zaskarbił sobie jego zaufanie nie tyle przez udział w kampanii francuskiej, co przez bezwzględne obchodzenie się z ludnością cywilną na podbitych przez Niemców terenach.

Wyróżniał się brutalnością zarówno w oddziałach antypartyzanckich Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, które działały na terenie ZSRR, jak i na stanowisku szefa SS i policji w okupowanym Mohylewie (dzisiejsza Białoruś). To stamtąd ściągnięto go do Warszawy. Miał spacyfikować miasto, w którym Niemcy czuli się coraz mniej bezpiecznie.

Moment nie był przypadkowy. Parę dni po jego nominacji Hans Frank – generalny gubernator – podpisał specjalne rozporządzenie o „zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”. W poprzednich latach terror miewał różne natężenie – teraz miał się stać codziennością. Z punktu widzenia okupanta Kutschera był właściwą osobą na właściwym miejscu.

Co się zmieniło wraz z jego przybyciem do Warszawy? Zaczęły się egzekucje ludzi przypadkowych. "Można było wyjść po mleko do najbliższego sklepiku i nie wrócić już do domu. Można było zostać wygarniętym z restauracji, sklepu, kościoła, z własnego mieszkania. Życie zamieniło się w codzienną grę ze śmiercią" – pisał historyk Tomasz Strzembosz.

Na tropie bezimiennego kata

Ginęło na rozkaz Kutschery po kilkaset osób tygodniowo. Nazwiska rozstrzelanych wyczytywano przez uliczne "szczekaczki", podając jednocześnie dla wzmocnienia efektu listy kolejnych zakładników, którzy mieli zginąć w razie powtórzenia działań skierowanych przeciw okupantowi. Te oczywiście się powtarzały, więc hitlerowcy rozstrzeliwali dalej.

Co gorsza: terror najwyraźniej przynosił skutek, bo liczba napadów na Niemców zaczęła spadać. Przywódcy polskiego podziemia stanęli przed poważnym dylematem. Powstrzymując się teraz od wystąpień przeciw okupantowi, mogliby oszczędzić warszawiakom kolejnych represji. Z kolei likwidacja odpowiedzialnego za dotychczasowe zbrodnie zadziałałaby znakomicie na ducha obywateli, ale mogłaby poskutkować kolejną falą egzekucji.

Zdecydowano w końcu, że tysięcy ofiar nie można pozostawić bez odpowiedzi. Ale najpierw trzeba było ustalić, kim jest "kat Warszawy". Bo na wielkich ulicznych plakatach z nazwiskami rozstrzelanych podpisywał się tylko funkcją – "dowódca SS i policji". Nadal brakowało nazwiska.

Hitlerowskiego dygnitarza namierzył "Raysk"” (Aleksander Kunicki) – szef wywiadu oddziału specjalnego „Agat” (anty-gestapo, później przemianowany właśnie na "Pegaz"). Któregoś dnia "Rayski" zauważył nieznanego wysokiego oficera w skórzanym płaszczu, wysiadającego z reprezentacyjnego opla przed siedzibą SS i policji w Alejach Ujazdowskich.

Potem okazało się, że samochód z tajemniczym pasażerem zajeżdża w to miejsce regularnie. Podejrzenia "Rayskiego" zestawiono wkrótce z innymi informacjami wywiadu – tak cel przestał być anonimowy. Na początku roku 1944 r. mieszkanie Kutschery przy al. Róż było już pod stałą obserwacją. Niebawem Kedyw (Kierownictwo Dywersji) Komendy Głównej AK zadecydował: wykonać wyrok jak najszybciej.

Dwanaścioro mężnych ludzi

Rozkaz wydał z samej góry płk. Emil Fieldorf "Nil" – dowódca Kedywu. Jego wykonanie powierzono I plutonowi oddziału "Pegaz". Kierować samą akcją miał 22-letni Bronisław Pietraszewicz "Lot".

Droga "Lota" do tego miejsca była charakterystyczna dla losów większości jego podwładnych. Zaczynało się od tajnego nauczania w ramach PET, poprzez mały sabotaż i harcerskie Szare Szeregi, aż do walki z bronią w ręku w Grupach Szturmowych. "Lot" brał wcześniej udział w kilku udanych akcjach, ale w tej po raz pierwszy miał samodzielnie dowodzić.

Wraz z "Misiem" (Michał Issajewicz, kierowca) i "Kruszynką" (Zdzisław Poradzki) to on miał wykonać wyrok na Kutscherze. Do tego doszło czterech ludzi ubezpieczenia, dwóch kierowców – w sumie dziewięciu żołnierzy – i trzy łączniczki. Nieoczekiwanie rankiem, przed drugim podejściem do akcji, okazało się, że brakuje choćby pistoletu dla "Alego" (Stanisław Huskowski). Dostał teczkę pełną granatów.

Dowódca zdejmuje kapelusz i to jest sygnał do kolejnych ruchów. Klamka zapada.

1 lutego, chwilę przed dziewiątą rano, wszyscy są na swoich pozycjach. Czekają, aż pojawi się cel. Pierwszy znak daje "Kama" (Maria Stypułkowska-Chojecka): samochód z Kutscherą wyjechał spod jego domu. "Dewajtis" (Elżbieta Dziębowska) wyjmuje z teczki białą torebkę. Hanka (Anna Szarzyńska-Rewska), stojąca na rogu parku Ujazdowskiego, odbiera sygnał i przekazuje go "Lotowi".

Łączniczki wywiązały się z zadania – teraz czas na strzelców. Dowódca zdejmuje kapelusz i to jest sygnał do kolejnych ruchów. Klamka zapada.

Likwidujemy, odpowiadamy ogniem… nie odskakujemy?

Kiedy opel z Kutscherą mija ul. Szopena, na Alejach Ujazdowskich zajeżdża mu drogę samochód prowadzony przez "Misia". Niemiecki kierowca włącza żółty reflektor, żądając zwolnienia pasa, ale "Miś" nie ustępuje. Oba wozy to hamują, to ruszają, w końcu stają naprzeciw siebie. Niemal pod budynkiem dowództwa SS i policji.

"Lot", który zdążył już podejść na odległość kilku kroków, pruje do Kutschery z pistoletu maszynowego. Poprawia jeszcze nadbiegający z drugiej strony ulicy "Kruszynka". Razem z "Misiem" wyciągają żywego jeszcze esesmana z tylnego siedzenia i to "Miś" dobija go strzałem z parabelki.

Teraz muszą znaleźć dokumenty – to warunek uznania akcji za skuteczną. Ale papierów nigdzie nie ma. Biorą to, co jest: teczkę i pistolet. Tymczasem wkracza do gry ubezpieczenie. "Olbrzym" (Henryk Humięcki), "Juno" (Zbigniew Gęsicki) i "Cichy" (Marian Senger) ostrzeliwują ze stenów budynki i posterunki wroga. Niemcy po kilkunastu sekundach odpowiadają coraz bardziej skoordynowanym ogniem.

To właściwy moment dla "Alego". Tyle że "Ali" nie może otworzyć teczki. Szarpie się z zamkiem, a innej broni oprócz granatów nie ma. Poddaje się. Biegnie w kierunku samochodów czekających na odskok oddziału na rogu Szopena.

"Lot" dwa razy obrywa w brzuch. W kanonadzie nikt nie słyszy, jak ciężko ranny dowódca zarządza odwrót, a nie ma już przy nim "Alego", który mógłby powtórzyć rozkaz. Wycofuje się "Miś", ale dostaje w głowę – krew płynie po twarzy, choć to tylko draśnięcie. Mniej szczęścia mają "Cichy" i "Olbrzym": pierwszego kula trafia w brzuch, drugiego – w płuco.

Droga przez mękę i pułapka na moście

Wreszcie cały oddział odskakuje. Do samochodu "Bruna" (Bronisław Hellwig) trafiają zdrowi: "Kruszynka” i "Ali”. "Sokół" (Kazimierz Sott) zabiera do mercedesa rannych. Dosiada się jeszcze na pl. Bankowym "Dokto" aks (Zbigniew Dworak), który ma odstawić rannych do szpitala Maltańskiego.

Tam jednak nikt na nich nie czeka, a lekarz dyżurny odmawia przyjęcia zamachowców, tłumacząc się brakiem chirurgów i wyposażenia niezbędnego do operacji. "Misia" można opatrzyć i wypuścić. "Olbrzym" nie wymaga zabiegu, więc trzeba mu tylko zapewnić dokumenty. Ale "Lot" i "Cichy" potrzebują operacji natychmiast. Wybór pada na szpital Przemienienia Pańskiego. Już w trakcie zabiegu pojawiają się tam policjanci.

"Sokół" i "Juno" mają ukryć podziurawiony kulami samochód. Ale popełniają błąd, próbując wrócić na drugi brzeg Wisły trasą, którą uprzednio przywieźli rannych. Na moście Kierbedzia wpadają w zasadzkę. Skaczą z przęsła mostu do Wisły, gdzie w końcu obu dosięgają kule.

Kiedy Niemcy wyłowią ciała, okaże się, że "Sokół" popełnił był kolejny błąd: miał przy sobie prawdziwe dokumenty. W jego mieszkaniu miała się odbyć odprawa po akcji – teraz jego rodzice mieli być nie tylko poinformowani o śmierci syna, ale też jak najszybciej ewakuowani z lokalu. Podjęto też decyzję o zabraniu "Lota" i "Cichego" ze szpitala, zanim dotrze do nich gestapo.

Gehenna rannych trwała, bo odmawiano ich przyjęcia w kolejnych placówkach. "Lotowi" i "Cichemu" najprawdopodobniej nie można było pomóc, ale nim pierwszy znalazł się w szpitalu Wolskim, drugi zaś w Maltańskim, kolejne przewozy po Warszawie przysparzały im niewysłowionych cierpień.

Wdało się zapalenie otrzewnej, transfuzje krwi nie mogły już pomóc. "Lot" umarł niemal dokładnie trzy doby od akcji, "Cichy" przeżył jeszcze dwa dni. Zaufani lekarze musieli jeszcze tuszować na ich zwłokach faktyczne przyczyny śmierci, by nie wzbudzić podejrzeń Niemców.

200 milionów za Hitlera czyli pokłosie

Wieść o zamachu rozeszła się po Warszawie błyskawicznie. Jedna z najgłośniejszych akcji Kedywu zakończyła się sukcesem, okupionym jednak straszliwą daniną krwi. Śmierć poniosła przecież blisko połowa uczestników zamachu (choć żaden z nich na miejscu). Zawiodła organizacja opieki lekarskiej dla ciężko rannych.

Osobny dramat przeżywał "Ali" – najpierw nie ze swojej winy nie dostał broni, a potem jego pech sprawił, że akcja przeciągnęła się ponad miarę i przybrała tak dramatyczny obrót. Po śmierci "Lota" "Ali" objął chwilowo dowodzenie I plutonem, ale był jedynym uczestnikiem akcji, którego nie przedstawiono po niej do odznaczenia bojowego.

"Katowi Warszawy" Niemcy organizują pożegnanie z trumną na lawecie. Ulice miasta i domy na trasie przemarszu konduktu zostają opróżnione. Okupant żąda krwi: nazajutrz po zamachu na Kutscherę ginie w Alejach Ujazdowskich 100 rozstrzelanych osób, a w ruinach getta – kolejne 200. Ale terror wkrótce osłabnie. To ostatnie tak masowe egzekucje przed powstaniem warszawskim.

"Mistrzowską robotę i odwagę" oddziału "Lota" chwalą w swoich wewnętrznych dokumentach nawet okupanci. "Na taki wyczyn mogła się zdobyć tylko świetnie zgrana organizacja" – pisze jeden z niemieckich oficerów. Niemcy nakładają na ludność Warszawy gigantyczną kontrybucję: 100 mln zł. Przedłużają godzinę policyjną. Ale wzrost morale ludności stolicy jest odczuwalny. Na Nowym Świecie na jednym z plakatów-obwieszczeń ktoś dopisuje: "100 milionów kontrybucji zabrał nam Kutschera – 200 chętnie damy, ale za… Hitlera".

>>>>

Jak widzicie mamy tutaj kalkulacje . Wprawdzie jak go zbijemy to hitlerowcy ,,za kare'' zmorduja kilkuset ale Kutschera mordowal tylu CO TYDZIEN czyli ,,opłaca się'' . Stad zabijanie zwyklych zolnierzy nie oplacalo sie bo nie mordowali a za nich byly by mordy . W ten sposob AK wystrzeliwala najgorszych bydlakow a na ich miejsce przychodzili goscie ktorzy mordowali ale nie tak duzo bo sie bali !!!
Takie zwyrodniale rachunki ! Do takiego stanu doszedl NAJBARDZIEJ WYKSZTAŁCONY NARÓD ŚWIATA Z NAJWIĘKSZĄ LICZBĄ DOKTORÓW ! A ktos powie USA ? A skad przyjechal Einstein i cala masa jego kolegow ??? Dopiero po tej emigracji USA wysunelu sie na czolo ... Wyksztalcenie jest naprawde niczym bez Boga a nawet staje sie wtedy potwornoscia bo daje pyche ! Czlowiek roi sobie ze jest NADczlowiekiem nad tymi zwyklymi pod-ludzmi ... Iluz mamy utytulowanych pyszalkow - wystarczy spojrzec na uczelnie oczywiscie nazywane wyzszymi bo sa nad - ...
I znow lekcja historii dla tych ktorzy szukaja wzoru w Polsce !



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:32, 05 Mar 2012    Temat postu:

Michał Issajewicz "Miś", bohater zamachów na Kutcherę nie żyje

Zmarł Mi­chał Is­sa­je­wicz ps. Miś - jeden z ostat­nich ży­ją­cych uczest­ni­ków za­ma­chu na Fran­za Kut­sche­rę. Miał 91 lat. W pa­mięt­nej akcji Armii Kra­jo­wej z 1 lu­te­go 1944 r. Is­sa­je­wicz był tym, który strza­łem z pi­sto­le­tu dobił znie­na­wi­dzo­ne­go przez Po­la­ków szefa SS.

O śmier­ci Is­sa­je­wi­cza po­in­for­mo­wa­ła ro­dzi­na zmar­łe­go. Bo­ha­ter za­ma­chu na Kut­sche­rę zmarł w nie­dzie­lę w War­sza­wie po dłu­giej i cięż­kiej cho­ro­bie. Był więź­niem obozu w Stut­tho­fie, ka­wa­le­rem Or­de­ru Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri, a także wielu in­nych od­zna­czeń wo­jen­nych i pań­stwo­wych. Wyrok na znie­na­wi­dzo­ne­go przez miesz­kań­ców War­sza­wy szefa SS i po­li­cji na okręg war­szaw­ski Fran­za Kut­sche­rę wydał szef Ke­dy­wu KG AK płk Au­gust Emil Fiel­dorf "Nil". Prze­pro­wa­dze­nie akcji po­wie­rzo­no zgru­po­wa­niu "Agat" (póź­niej­szy "Pa­ra­sol").

Franz Kut­sche­ra objął funk­cję do­wód­cy SS i po­li­cji na okręg war­szaw­ski 25 wrze­śnia 1943 roku i od razu za­ostrzył re­pre­sje wobec Po­la­ków. Na­stą­pi­ły licz­ne eg­ze­ku­cje ulicz­ne, któ­ry­mi Kut­sche­ra chciał zła­mać war­sza­wia­ków. Wzro­sła także licz­ba ła­pa­nek.

Kie­row­nic­two Walki Pod­ziem­nej wpro­wa­dzi­ło Kut­sche­rę na listę osób do li­kwi­da­cji. Pierw­szą, nie­uda­ną próbę prze­pro­wa­dze­nia akcji pod­ję­to 28 stycz­nia 1944 r. Od­dział "Lota", roz­sta­wio­ny na sta­no­wi­skach w Ale­jach Ujaz­dow­skich, nie do­cze­kał się jed­nak prze­jaz­du Kut­sche­ry.

Na­stęp­ną akcję za­pla­no­wa­no na 1 lu­te­go 1944 r. rano. Uczest­ni­czy­ło w niej 12 osób: Bro­ni­sław Pie­tra­sze­wicz "Lot" - do­wód­ca akcji, Sta­ni­sław Hu­skow­ski "Ali", Zdzi­sław Po­radz­ki "Kru­szyn­ka", Mi­chał Is­sa­je­wicz "Miś", Ma­rian Sen­ger "Cichy", Hen­ryk Hu­mięc­ki "Ol­brzym", Zbi­gniew Gę­sic­ki "Juno", Bro­ni­sław Hel­l­wig "Bruno", Ka­zi­mierz Sott "Sokół", Maria Sty­puł­kow­ska-Cho­jec­ka "Kama", Elż­bie­ta Dzię­bow­ska "De­waj­tis", Anna Sza­rzyń­ska-Rew­ska "Hanka".

Znak do roz­po­czę­cia akcji, sy­gna­li­zu­ją­cy wyj­ście Kut­sche­ry z domu w Alei Róż, dała Maria Sty­puł­kow­ska-Cho­jec­ka "Kama".

Kut­sche­ra miał do prze­je­cha­nia za­le­d­wie 140 m - tyle dzie­li­ło jego dom od do­wódz­twa SS. Gdy do­jeż­dżał do bramy pa­ła­cu, drogę za­je­chał mu sa­mo­chód kie­ro­wa­ny przez "Misia". Kie­row­ca Kut­sche­ry zwol­nił, chcąc prze­pu­ścić in­tru­za. Zwol­nił rów­nież "Miś" i za­trzy­mał wóz. W chwi­li, gdy Nie­miec usi­ło­wał go wy­mi­nąć, ru­szył po­now­nie, blo­ku­jąc auto do­wód­cy SS. Do za­trzy­ma­ne­go wozu pod­bie­gli "Lot" i "Kru­szyn­ka". Z od­le­gło­ści metra otwo­rzy­li ogień w kie­run­ku Kut­sche­ry i ra­ni­li go.

Rów­no­cze­śnie na sta­no­wi­ska wy­biegł ze­spół ubez­pie­cza­ją­cy, a sto­ją­ce na ul. Cho­pi­na sa­mo­cho­dy "So­ko­ła" i "Bruna" cof­nę­ły się do rogu al. Ujaz­dow­skich i al. Róż. Kut­sche­rę dobił "Miś", który wy­sko­czył z wozu i strza­ła­mi z pi­sto­le­tów wspie­rał osło­nę akcji.

Niem­cy otwo­rzy­li ogień z sie­dzi­by do­wódz­twa SS i wszyst­kich oko­licz­nych bu­dyn­ków. Ich kule ra­ni­ły w brzuch "Lota" i "Ci­che­go", a także "Ol­brzy­ma". Nie­groź­ny po­strzał w głowę do­stał "Miś", który wraz z "Kru­szyn­ką" wy­cią­gnął ciało Kut­sche­ry z wozu i w po­śpie­chu szu­kał przy za­bi­tym do­ku­men­tów. Kiedy nic nie zna­lazł, za­brał jego tecz­kę.

Pod sil­nym ostrza­łem Niem­ców, uczest­ni­cy akcji wy­co­fa­li się do sa­mo­cho­dów i ucie­kli wcze­śniej wy­zna­czo­ny­mi tra­sa­mi.

W wy­ni­ku akcji na Kut­sche­rę śmierć po­nio­sło czte­rech jej uczest­ni­ków. Gę­sic­ki "Juno" i Sott "Sokół", oto­cze­ni przez Niem­ców na Mo­ście Kier­be­dzia, w cza­sie od­pro­wa­dza­nia sa­mo­cho­du do ga­ra­żu, sko­czy­li do Wisły, ginąc w jej nur­tach. Cięż­ko ranni Pie­tra­sze­wicz "Lot" i Sen­ger "Cichy" zmar­li kilka dni po za­ma­chu.

Stra­ty nie­miec­kie wy­nio­sły 5 za­bi­tych i 9 ran­nych. Niem­cy w od­we­cie za za­bi­cie Kut­sche­ry na­ło­ży­li na War­sza­wę 100 mln zł kon­try­bu­cji, a dzień po za­ma­chu, 2 lu­te­go 1944 roku w ale­jach Ujaz­dow­skich 21, w po­bli­żu miej­sca prze­pro­wa­dze­nia akcji, roz­strze­la­li 100 za­kład­ni­ków. Była to jedna z ostat­nich pu­blicz­nych eg­ze­ku­cji przed wy­bu­chem Po­wsta­nia War­szaw­skie­go.

>>>>

Chwala bohaterom . To byly czasy ! Gdzie skarjne bestialstwo tam i bohaterstwo tez olbrzymie :O))) Uczcie sie o nich zamiast tracic czas na to co serwuja media i na pseudociekawostki zwlaszcza o obecnych ,,postaciach'' . Bardziej poleżeć niz postać z takimi ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:49, 25 Mar 2013    Temat postu:

Mateusz Zimmerman | Onet
Ocalić przyjaciela

70 lat temu har­ce­rze Grup Sztur­mo­wych prze­pro­wa­dzi­li akcję pod Ar­se­na­łem. Dla Ta­de­usza "Zośki" Za­wadz­kie­go - głów­ne­go or­ga­ni­za­to­ra tego przed­się­wzię­cia - suk­ces woj­sko­wy nie mógł przy­ćmić oso­bi­stych tra­ge­dii.

"Mam zu­peł­nie dosyć, je­stem zu­peł­nie skoń­czo­ny. Noc strasz­na i dzień bez­na­dziej­ny" - wspo­mi­nał Zośka ocze­ki­wa­nie na tę akcję.

Har­ce­rze wie­dzie­li ze swo­ich źró­deł na Pa­wia­ku, że ich aresz­to­wa­ny ko­le­ga jest ka­to­wa­ny na Szu­cha i do wię­zie­nia wraca na no­szach. Cze­ka­ją na de­cy­zję: od­bi­ja­my czy nie? Jest 26 marca 1943 r. Zośka po raz drugi w ciągu trzech dni kon­cen­tru­je grupę pod Ar­se­na­łem. Cze­ka­ją ner­wo­wo przez pół go­dzi­ny, prze­jeż­dża nie­miec­ka żan­dar­me­ria. Do­słow­nie w ostat­niej chwi­li przed prze­jaz­dem wię­zien­ne­go sa­mo­cho­du, który bo­jow­cy mają za­trzy­mać i uwol­nić więź­niów, przy­cho­dzi wia­do­mość: "Ro­bi­my".

Sły­chać gwiz­dek. Po­ka­zu­je się sa­mo­chód. Rusza akcja, w któ­rej spla­ta­ją się losy trzech przy­ja­ciół ze szkol­nej ławy: dwóch spró­bu­je oca­lić trze­cie­go.

Przy­ja­cie­le

Przy­ja­ciel pierw­szy: Zośka, czyli Ta­de­usz Za­wadz­ki. Pseu­do­nim kon­spi­ra­cyj­ny do­stał, bo zwra­cał na sie­bie uwagę dziew­czę­cą urodą. Jest w kon­spi­ra­cji prak­tycz­nie od po­cząt­ku wojny, wy­rósł na jed­ne­go z naj­waż­niej­szych ludzi war­szaw­skie­go Ma­łe­go Sa­bo­ta­żu. Do­stał ho­no­ro­wy pseu­do­nim "Ko­twic­ki", bo na swoim ro­dzin­nym Mo­ko­to­wie wy­ma­lo­wał na mu­rach naj­wię­cej cha­rak­te­ry­stycz­nych ko­twic pol­skie­go pod­zie­mia. Je­sie­nią 1942 r. koń­czy kurs pod­harc­mi­strza, zo­sta­je do­wód­cą Grup Sztur­mo­wych Sza­rych Sze­re­gów.

Przy­ja­ciel drugi: Ma­ciej Da­wi­dow­ski. Po pro­stu - Alek, pseu­do­nim po­cho­dzi od dru­gie­go imie­nia: Alek­sy. Sze­fu­je dru­ży­nie har­cer­skiej w hufcu Mo­ko­tów Górny (kie­ro­wa­nym przez Zośkę). Ojca Alka Niem­cy roz­strze­la­li już w 1939 r., matkę wy­wio­zą do Ra­vensbrück. W lutym 1942 r. Alek zdej­mu­je ta­bli­cę nie­miec­ką z po­mni­ka Mi­ko­ła­ja Ko­per­ni­ka. Otrzy­ma ho­no­ro­wy pseu­do­nim: "Ko­per­nic­ki", ale po tej akcji jest w War­sza­wie zde­kon­spi­ro­wa­ny. Ukry­je się się koło Góry Kal­wa­rii, bę­dzie się kon­tak­to­wać przez listy. Po­ta­jem­nie wróci do sto­li­cy, dla Niem­ców bę­dzie nie­uchwyt­ny.

Przy­ja­ciel trze­ci: Janek Byt­nar, czyli Rudy. Ma na kon­cie ze­rwa­nie flagi z gma­chu Za­chę­ty i wy­ma­lo­wa­nie ko­twic pod samym nosem ge­sta­po: przy wy­lo­cie al. Szu­cha i na Po­mni­ku Lot­ni­ka. Kiedy je­sie­nią’42 po­wsta­ją Grupy Sztur­mo­we, Rudy zo­sta­je do­wód­cą plu­to­nu. Na po­cząt­ku 1943 r. pod­czas próby roz­bro­je­nia za­bi­ja na Emi­lii Pla­ter nie­miec­kie­go po­li­cjan­ta.

Wojna wy­bu­chła parę mie­się­cy po tym, jak Zośka, Alek i Rudy zda­wa­li ma­tu­rę u Ba­to­re­go - w jed­nej kla­sie. Wszy­scy za­li­cza­li tajny kurs pod­harc­mi­strzow­ski w tzw. szko­le za lasem. Zośka i Rudy brali udział nie tylko w Małym Sa­bo­ta­żu, ale i ak­cjach tak gło­śnych jak "Wie­niec II" (wy­sa­dze­nie nie­miec­kie­go po­cią­gu woj­sko­we­go).

Zośkę i Ru­de­go po­łą­czy­ły kursy pod­harc­mi­strzow­skie, Grupy Sztur­mo­we i pęd do sa­mo­roz­wo­ju. Ich męska przy­jaźń ce­men­tu­je się szyb­ko. Spę­dza­ją ze sobą całe dnie. Rudy czyta książ­ki, uczy się an­giel­skie­go "z upo­rem ma­nia­ka" i mówi, że nie mar­nu­je czasu. W so­bo­tę wie­czo­rem uma­wia­ją się przez te­le­fon na spo­tka­nie. Rano do drzwi Zośki za­pu­ka Duśka, czyli sio­stra Ru­de­go, i powie: "Wzię­li Janka i ojca".

Wsypa

Niem­cy przy­szli do Byt­na­rów w nocy. Zro­bi­li re­wi­zję, także w piw­ni­cy. Tam zna­leź­li coś w ro­dza­ju "warsz­ta­tu" Ma­łe­go Sa­bo­ta­żu: ulot­ki, na­lep­ki, afi­sze, sza­blo­ny do ma­lo­wa­nia ko­twic, ze­rwa­ne nie­miec­kie flagi itp. Aresz­to­wa­nych za­bra­li oczy­wi­ście na Pa­wiak do dal­szych prze­słu­chań.

Cała wsypa była efek­tem błędu w kon­spi­ra­cyj­nej sztu­ce. Za­czę­ło się od aresz­to­wa­nia in­ne­go z do­wód­ców Grup Sztur­mo­wych, Heńka (Hen­ry­ka Ostrow­skie­go). Znał on za­war­tość piw­ni­cy Byt­na­rów, przede wszyst­kim jed­nak: Niem­cy zna­leź­li u niego sporo do­ku­men­tów, w tym wła­śnie adres kry­jów­ki. Była "spa­lo­na", więc na­tych­miast na­le­ża­ło ją opróż­nić.

Nie zro­bio­no tego, mimo cał­kiem nie­daw­nych do­świad­czeń. Na po­cząt­ku lu­te­go 1943 r. grupa har­ce­rzy pod do­wódz­twem Zośki opróż­nia­ła ana­lo­gicz­nie "spa­lo­ny" lokal przy Brac­kiej. Akcja, pro­wa­dzo­na w biały dzień i w ru­chli­wym miej­scu, trwa­ła dwie go­dzi­ny i przy­cią­ga­ła uwagę ga­piów. Ktoś za­dzwo­nił po gra­na­to­wą po­li­cję. Do­szło do wy­mia­ny ognia - Rudy był ranny w nogę, dra­śnię­ty zo­stał też Zośka. Naj­waż­niej­sze ma­te­ria­ły jed­nak oca­lo­no.

Z re­la­cji Zośki, jak i z "Ka­mie­ni na sza­niec" Alek­san­dra Ka­miń­skie­go, wy­ni­ka, że po aresz­to­wa­niu Byt­na­rów po­grą­żył ich - zwłasz­cza Ru­de­go - He­niek. Rudy na łożu śmier­ci miał pre­ten­sje do Heńka, że ten "tak łatwo syp­nął". W rze­czy­wi­sto­ści Niem­cy nie tyle zmu­si­li Heńka do mó­wie­nia, co po pro­stu wła­sne usta­le­nia przed­sta­wia­li prze­słu­chi­wa­ne­mu Ru­de­mu tak, jakby to He­niek był zdraj­cą.

Rudy nie po­znał więc praw­dy przed śmier­cią. A Zośce zdał spra­wy tak, jakby zdra­dził ich to­wa­rzysz broni. Zośka z kolei przy­jął wy­zna­nie przy­ja­cie­la na wiarę. Po akcji pod Ar­se­na­łem, w któ­rej har­ce­rze uwol­ni­li rów­nież Heńka, miało się z cza­sem oka­zać, że nie był on ni­cze­mu wi­nien.

Ba­da­nie

Niem­com bar­dzo się spie­szy­ło. Wy­da­wa­ło im się, że in­ten­syw­nym bi­ciem wy­cią­gną od Ru­de­go ad­re­sy i na­zwi­ska. W po­łą­cze­niu z in­for­ma­cja­mi, które war­szaw­scy ge­sta­pow­cy zna­leź­li już w miesz­ka­niu Heńka, by­ła­by to dla nich wie­dza bez­cen­na. Czte­rech-pię­ciu opraw­ców za­czę­ło okła­dać Ru­de­go nie­mal na­tych­miast po tym, jak przy­wie­zio­no go na Pa­wiak. Na­stęp­nie było "ba­da­nie" na al. Szu­cha, w war­szaw­skiej sie­dzi­bie ge­sta­po.

Re­la­cjo­no­wał Zośka: "Nie­ustan­ne bicie: na sto­ją­co, po twa­rzy, gło­wie. Na stoł­ku - kijem, pej­czem i pię­ścią, i na le­żą­co - gdy mdlał - bu­ta­mi po brzu­chu, mię­dzy nogi i miaż­dżąc bu­ta­mi dło­nie na ka­mien­nej pod­ło­dze. Ze­mdlo­ne­go bu­dzo­no do życia ko­pa­niem w brzuch i dep­ta­niem rąk". Prze­sta­li tłuc Ru­de­go kijem do­pie­ro wtedy, gdy zła­ma­li mu go na gło­wie.

Były trzy takie prze­słu­cha­nia. Rudy wy­parł się zna­jo­mo­ści z Heń­kiem, ale mu­siał też ukryć swoją nie­do­le­czo­ną ranę po po­strza­le w udo ("pa­miąt­ka" z akcji na Brac­kiej). Nie miał wiel­kie­go wy­bo­ru: "zro­bił w spodnie, uma­zaw­szy sobie do­kład­nie uda". Wkrót­ce wobec wszyst­kich ura­zów spo­wo­do­wa­nych tor­tu­ra­mi żaden z ge­sta­pow­ców nie byłby już w sta­nie nawet roz­po­znać bli­zny na ciele Janka.

Rudy nie wydał ni­ko­go.

Plan

Zośka, do­wie­dziaw­szy się o aresz­to­wa­niu przy­ja­cie­la, szyb­ko pró­bo­wał prze­kuł wła­sną roz­pacz w dzia­ła­nie. "Jesz­cze nie ko­niec, jesz­cze jest szan­sa, dziś jesz­cze ata­ku­je­my sa­mo­chód i od­bi­je­my Janka" - re­la­cjo­no­wał.

To była w rów­nym stop­niu miara de­spe­ra­cji, co za­lą­żek planu. Zośka ran­kiem ogło­sił alarm dla huf­ców Cen­trum i Po­łu­dnie. Zgło­sił plan do swo­ich prze­ło­żo­nych, w tym do Orszy (Sta­ni­sła­wa Bro­niew­skie­go). Po­mysł był de­spe­rac­ki, a jego cen­tral­nym punk­tem było za­ło­że­nie, że więź­nio­wie - a wśród nich Rudy - będą prze­wo­że­ni jesz­cze tego sa­me­go dnia z alei Szu­cha do wię­zie­nia na Pa­wia­ku.

Zośka i Orsza spo­tka­li się z ka­pi­ta­nem Miet­kiem, który był za­stęp­cą do­wód­cy Od­dzia­łów Dys­po­zy­cyj­nych Ke­dy­wu (pod­le­ga­ły mu Grupy Sztur­mo­we). Ale wobec nie­obec­no­ści do­wód­cy, Mie­tek od­mó­wił wzię­cia na sie­bie cię­ża­ru tej de­cy­zji.

Akcja więc była przy­go­to­wy­wa­na, ale cze­ka­ła na zie­lo­ne świa­tło. Uczest­ni­cy roz­mie­ści­li się już na po­zy­cjach przy Ar­se­na­le, na zbie­gu Dłu­giej, Bie­lań­skiej i Na­le­wek. 23 marca wy­co­fa­no ich w ostat­niej chwi­li - de­cy­zja nie przy­szła. Zośka, który miał kie­ro­wać ko­le­ga­mi w polu, mu­siał ich od­wo­łać. Trzy ko­lej­ne dni spę­dził do­słow­nie z pal­cem na spu­ście broni.

Kule walą po murze

Sły­chać gwiz­dek. Po­ka­zu­je się sa­mo­chód. Zośka wy­szar­pu­je pi­sto­le­ty i rusza na ulicę.

Ku swo­je­mu za­sko­cze­niu widzi gra­na­to­we­go po­li­cjan­ta. Ten sięga po broń - Zośka musi strze­lać. Za­sko­cze­nie nie jest więc pełne. Kie­row­ca więź­niar­ki ge­sta­po ma re­fleks: za­miast skrę­cić w Na­lew­ki, gdzie cze­ka­ją pol­scy har­ce­rze, je­dzie Długą. W kie­run­ku szo­fer­ki fruną bu­tel­ki za­pa­la­ją­ce - w ten spo­sób ma być za­trzy­ma­na więź­niar­ka.

"Na ulicy leży czte­ry-pięć po­sta­ci. Jedne z nich palą się pło­mie­niem" - bę­dzie opi­sy­wać Zośka. Ale eskor­ta sa­mo­cho­du ostrze­li­wu­je się skład­nie - ata­ku­ją­cy muszą się kryć przed ku­la­mi za ar­ka­da­mi bu­dyn­ku. Więź­niar­ka wpraw­dzie pło­nie, ale od­da­la się od Ar­se­na­łu. Wy­mia­na ognia prze­dłu­ża się, z kil­ku­dzie­się­ciu se­kund pla­no­wa­nej akcji robią się mi­nu­ty.

"Słoń nie może sobie dać rady ze zde­ner­wo­wa­nia ze ste­nem. Od­bez­pie­czam mu broń. Wy­chy­la się i wali se­ria­mi. Na­przód. Ska­cze­my przez druty kol­cza­ste. Do­bie­gam do sa­mo­cho­du, pa­trzę przez wóz, ni­ko­go, tylko szo­fer­ka pali się spo­koj­nym pło­mie­niem" - to znów opis Zośki. Ta jego szar­ża prze­są­dza o lo­sach akcji. Z sa­mo­cho­du za­czy­na­ją się wy­sy­py­wać uwol­nie­ni przez bo­jow­ców Po­la­cy. Już ponad 20 osób, ale Ru­de­go cią­gle nie widać. Wresz­cie jego twarz po­ka­zu­je się w głębi więź­niar­ki, mię­dzy ław­ka­mi.

Ko­le­dzy pod­no­szą go na ręce i wloką do sa­mo­cho­du. "Ogo­lo­na głowa, twarz zie­lo­no-żół­ta, za­pad­nię­te po­licz­ki, ol­brzy­mi si­niec pod okiem, sine uszy. Każde do­tknię­cie go przez nas wy­wo­ły­wa­ło krzyk bólu. Dło­nie miał czar­ne i spuch­nię­te" - pisał Zośka.

Wresz­cie ru­sza­ją. Rudy mówi: "Nie my­śla­łem, że to zro­bi­cie".

Cena suk­ce­su

Rudy był zma­sa­kro­wa­ny. "Całe ciało od pasa do kolan miał ko­lo­ru jak sil­nie opa­lo­ne i spuch­nię­te. W wielu miej­scach stru­py i za­krze­pła krew. Nie widać było siń­ców. Całe ciało rów­no­mier­nie roz­bi­te" - spi­sy­wał Zośka. Jeść Rudy wła­ści­wie nie mógł, choć nie miał nic w ustach od paru dni. Po raz pierw­szy od aresz­to­wa­nia mógł oddać mocz - tylko dla­te­go, że przy­trzy­my­wa­li go ko­le­dzy.

Pod­czas akcji obe­rwał jesz­cze w brzuch Buz­dy­gan (Ta­de­usz Krzy­że­wicz) - nie można go było ura­to­wać. Póź­niej oka­za­ło się też, że Niem­cy już po od­sko­ku od­dzia­łu aresz­to­wa­li Hu­ber­ta (Hu­bert Lenk). Miał zo­stać ska­to­wa­ny w śledz­twie, a potem za­strze­lo­ny w ru­inach getta. Na­stęp­ne­go dnia po Ar­se­na­le, w ra­mach re­pre­sji za akcję pol­skie­go pod­zie­mia, hi­tle­row­cy roz­strze­la­li na Pa­wia­ku 140 osób, do­szło też do kil­ku­na­stu aresz­to­wań (w tym: wy­wó­zek do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych).

"Ję­czał z bólu, jed­no­cze­śnie mó­wiąc, jak jest szczę­śli­wy i jak jest cu­dow­nie" - pisał Zośka o Rudym po jego od­bi­ciu. Kiedy jeden przy­ja­ciel z tro­ską po­chy­lał się nad ago­nią dru­gie­go, konał także trze­ci.

Alek pod­czas akcji do­wo­dził sek­cją "gra­na­ty". Kiedy Niem­cy na mo­ment od­cię­li bo­jow­com drogę od­wro­tu, seria ka­ra­bi­no­wa prze­ora­ła mu brzuch. Zdo­łał jesz­cze rzu­cić w kie­run­ku Niem­ców dwa gra­na­ty, czym umoż­li­wił ko­le­gom od­skok. Ale szyb­ko oka­za­ło się, że nie ma dla niego na­dziei. Pytał tylko, czy Zośka był za­do­wo­lo­ny. Le­ka­rze pró­bo­wa­li go oca­lić, pod­czas ar­cy­trud­nej ope­ra­cji wy­cię­to mu kilka me­trów jelit.

Ru­de­go zdą­ży­ła jesz­cze w Szpi­ta­lu Wol­skim od­wie­dzić matka. Ostat­nią dobę mę­czył się strasz­nie: "Ta­de­usz, Ta­dziu, jak boli, jak strasz­nie boli, już nie mogę, ratuj Ta­de­usz". Nie mógł jeść, a co­kol­wiek do­stał do picia, wy­mio­to­wał od razu. Umarł po po­łu­dniu. Alka śmierć za­bra­ła w nocy, kilka go­dzin póź­niej.

Śla­dem przy­ja­ciół

Alek do­stał po­śmiert­nie Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri V klasy, Rudy - Krzyż Wa­lecz­nych. Obu też po­śmiert­nie awan­so­wa­no. Matka Alka, Ja­ni­na Da­wi­dow­ska, jesz­cze po woj­nie miała na­dzie­ję, że syn żyje gdzieś na Za­cho­dzie. Szu­ka­ła go, pu­bli­ku­jąc ogło­sze­nia w emi­gra­cyj­nej pra­sie. O śmier­ci syna po­in­for­mo­wał ją li­stem jego ów­cze­sny do­wód­ca, Orsza.

Zośkę do spi­sa­nia re­la­cji "spod Ar­se­na­łu" na­mó­wił oj­ciec i przy­ja­cie­le. Chcie­li mu pomóc się pod­nieść po stra­cie przy­ja­ciół. We­dług ojca Zośka nie mógł znieść, że "oni zgi­nę­li, a on żyje". Mówił o swo­ich utra­co­nych przy­ja­cio­łach: "Wszyst­kich ich po­umiesz­cza­łem na tam­tym świe­cie, a sam sobie cho­dzę po uli­cach".

Armia Kra­jo­wa zi­den­ty­fi­ko­wa­ła ofi­ce­rów ge­sta­po, któ­rzy tor­tu­ro­wa­li Ru­de­go. Pół­to­ra mie­sią­ca po Ar­se­na­le Zośka zdą­żył oso­bi­ście zli­kwi­do­wać jed­ne­go z nich.

W sierp­niu 1943 r. Zośka po­dą­żył śla­dem przy­ja­ciół. Pod­czas ataku na po­ste­ru­nek gra­nicz­ny pod Wy­szko­wem do­stał kulę pro­sto w serce.

Po śmier­ci Ru­de­go, Alka i Zośki ich to­wa­rzy­sze broni nada­li na ich cześć nowe nazwy swoim zgru­po­wa­niom. Tak po­wsta­ły har­cer­ski ba­ta­lion "Zośka", w tym ba­ta­lio­nie: kom­pa­nia "Rudy", a z kolei w kom­pa­nii: plu­ton "Alek". Ko­le­dzy z Sza­rych Sze­re­gów chcie­li za­cho­wać pa­mięć nie tylko o trzech żoł­nier­zach pod­zie­mia, ale także - o trzech przy­ja­cio­łach.

Ko­rzy­sta­łem m.​in. z: "Ka­mie­nie na sza­niec" (aut. Alek­san­der Ka­miń­ski), "Akcje zbroj­ne pod­ziem­nej War­sza­wy 1939-1944 (aut. To­masz Strzem­bosz), "Bo­ha­te­ro­wie «Ka­mie­ni na sza­niec» w świe­tle do­ku­men­tów (oprac. To­masz Strzem­bosz).

>>>>

Kolejna slynna akcja !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:42, 20 Lut 2014    Temat postu:

Kwiaty w 72. rocznicę akcji "Bollwerk"

Kom­ba­tan­ci i przed­sta­wi­cie­le władz Po­zna­nia zło­ży­li w czwar­tek kwia­ty pod po­mni­kiem upa­mięt­nia­ją­cym akcję "Bol­l­werk". 72 lata temu żoł­nie­rze AK pod­pa­li­li nie­miec­kie ma­ga­zy­ny w por­cie rzecz­nym; był to naj­więk­szy atak ruchu oporu w Wiel­ko­pol­sce w cza­sie II wojny świa­to­wej.

W nocy z 21 na 22 lu­te­go 1942 roku żoł­nie­rze Wiel­ko­pol­skie­go Kie­row­nic­twa Związ­ku Od­we­tu ZWZ AK, wspól­nie z har­ce­rza­mi, miesz­kań­ca­mi po­znań­skie­go Chwa­li­sze­wa, pod­pa­li­li nie­miec­kie ma­ga­zy­ny żyw­no­ści, broni i umun­du­ro­wa­nia w por­cie nad Wartą. Do wy­wo­ła­nia za­pło­nu wy­ko­rzy­sta­no spe­cjal­nie spre­pa­ro­wa­ny pie­cyk elek­trycz­ny, uru­cha­mia­ny przez me­cha­nizm ze­ga­ro­wy.

W wy­ni­ku uda­nej akcji armia nie­miec­ka po­nio­sła stra­ty o war­to­ści 1,5 mln ów­cze­snych marek. Spo­wo­do­wa­ło to znacz­ne opóź­nie­nia w za­opa­trze­niu jej wojsk na fron­cie wschod­nim.

Ge­sta­po zi­den­ty­fi­ko­wa­ło i za­mor­do­wa­ło więk­szość wy­ko­naw­ców akcji.

W 1982 roku przy ulicy Est­kow­skie­go sta­nął upa­mięt­nia­ją­cy to wy­da­rze­nie po­mnik ufun­do­wa­ny przez miesz­kań­ców mia­sta.

>>>

Pamietjamy ze tam ucisk byl szczegolnie brutalny .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:57, 30 Cze 2014    Temat postu:

Bohater powstania warszawskiego Stanisław Likiernik:

Pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - wspomina Stanisław Likiernik, żołnierz AK, uczestnik powstania warszawskiego w wywiadzie-rzece "Made in Poland". - To było zbyt kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki - mówi o powstaniu. Bohater walk w Warszawie krytycznie ocenia decyzję o rozpoczęciu powstania w stolicy 1 sierpnia 1944 r. - Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady! - twierdzi Stanisław Likiernik.

Stanisław Likiernik jest jednym z pierwowzorów postaci "Kolumba" z głośnej powieści Romana Bratnego "Kolumbowie rocznik 20". O swojej służbie w żoliborskim oddziale warszawskiego Kedywu oraz o powstaniu warszawskim Likiernik, rocznik 1923, syn oficera Wojska Polskiego, opowiada bez patosu, otwarcie i czasami brutalnie szczerze. Brał udział w akcjach dywersyjnych, a także w likwidacji zdrajców i Niemców.

Bez wyrzutów sumienia

- Raz czy dwa całą noc we śnie walczyłem, uciekałem, robiłem zasadzki. Tylko tyle. Nie miewam koszmarów, choć pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - mówi Likiernik.

Uważa, że podczas niemieckiej okupacji nie można było nic nie robić. Nie można było nie walczyć. Polemizuje w ten sposób z Piotrem Zychowiczem, który w książce "Obłęd '44" twierdzi, że akcje Armii Krajowej, a także innych organizacji konspiracyjnych wymierzone w Niemców jedynie nakręcały spiralę przemocy. Zdaniem Likiernika Niemcy i tak by mordowali Polaków.

Stanisław Likiernik wziął udział w głośnej likwidacji sadystycznego banschutza Karla Schmalza "Panienki", podczas akcji strzelił do jednego z Niemców. - Zabiłem go, ale to było jak pstryknięcie palcem. Fraszka. To przykre, co mówię, ale tak jest. Mnie to absolutnie nic nie kosztowało. Trzeba było to zrobić" - stwierdza Likiernik, dodając, że nikt przecież nie lubi zabijać, "ale jest rozkaz i koniec. Nie było metafizycznych rozterek".

- To jest tragiczny aspekt tego wszystkiego: zabijanie bez wyrzutów sumienia - stwierdza. Cieszy się jednak, że nie musiał strzelać do kogoś bezbronnego, patrząc mu w oczy.

...

Tu sumienie jest w porządku. Bestie się likwiduje. Tak nakazuje Biblia. Jest to Boże prawo. Większych bestii od hitlerowców trudno znaleźć.

Swoim rozmówcom - Emilowi Maratowi i Michałowi Wójcikowi mówi, że nie zdają sobie sprawy z tego, co to znaczyło przestać być zwierzyną łowną i zmienić się w myśliwego. Kiedy udało się odwrócić role i zapolować na Niemca "to było uczucie nieporównywalne z niczym". Akcje, w których brał udział nie były obowiązkiem, ale radością i wyznaje, że przez wiele lat po wojnie miał kłopoty z życiem bez adrenaliny.

...
To juz choroba skutek okupacji.

Likiernik sądzi, że podobne odczucia jak żołnierze Kedywu mieli powstańcy żydowscy w getcie warszawskim. Walcząc przestawali być niewolnikami. - Mówi się też o broni dla Żydowskiej Organizacji Bojowej, że AK nie dawała. Wtedy tej broni po prostu nie było. Gdzie była ta broń, którą mieliśmy na składzie, żeby ją komuś dawać? Gdzie? Dowód: jak wybuchło powstanie w sierpniu 1944, to sami nie mieliśmy broni - wyjaśnia bohater powstania.

...

Żydzi byli w 100% uzbrojeni. AK w 10 % . To kłamstwo po prostu bezczelne. Rzecz jasna niego dawali bo bron KOSZTUJE! A PODCZAS OKUPACJI KOSZTUJE GIGANTYCZNIE !

Marat i Wójcik pytają Likiernika o antysemityzm w szeregach AK. - Nigdy w życiu tego nie widziałem ani nie słyszałem. Rybicki (dowódca warszawskiego Kedywu) przyjął Aronsona, gdy ten uciekł z transportu do Treblinki. Nie było w Kedywie żadnego problemu na punkcie pochodzeniowym. O mnie Rybicki też wiedział. Moim zdaniem to absolutne bzdury o tym antysemityzmie w AK. Na pewno jakiś facet, jeden czy drugi, w AK był prywatnie antysemitą, ale że AK była antysemicka to bzdura - mówi powstaniec.

... To Wyborcza rozpowszechniala.

Stanisław Likiernik wywodzi się z rodziny o korzeniach żydowskich, czuje się Polakiem. - Powiedzenie "z pochodzenia Żyd" ma sens, ale mówienie o katoliku, którym był mój ojciec i którym ja jestem "polski Żyd", jest bez sensu i skandaliczne". Likiernik wskazuje, że przecież jego koledzy: Strasburger, Mueller, Breitkopf nigdy nie byli nazywani "polskimi Niemcami". - Ludzie mają prawo do wyboru narodu, do którego chcą należeć - twierdzi Stanisław Likiernik.

Bez broni, bez doświadczenia

Znaczna część rozmowy poświęcona jest powstaniu warszawskiemu, w którym Likiernik walczył. Rozmówca Marata i Wójcika twierdzi, że przed powstaniem jedynie 100-200 osób w Warszawie miało doświadczenie bojowe.

- Wiecie, że kamienica, w której generał Chruściel podpisał rozkaz rozpoczęcia powstania przetrwała? Nad główną bramą jest rzeźbiony orzeł, a nad bocznym baranie łby. Moim zdaniem generałowie za często używali bocznego wejścia - mówi Likiernik.

Bardzo krytycznie wypowiada się o decyzji podjęcia walki w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku. Przypomina jak Okulicki szantażował dowódcę AK, gen. Bora-Komorowskiego, że zarzuci mu brak patriotyzmu, jeśli powstanie nie wybuchnie, a Chruściel przedstawiając na kilka dni przed wybuchem powstania mizerny stan zaopatrzenia w broń wyjaśnił, że zostanie on zrekompensowany żądzą walki i "furią odwetu". Okulicki dodawał, że broń zdobywa się na nieprzyjacielu.

...

To juz prywatne oceny.

Stanisław Likiernik jest zdania, że ci, którzy parli do powstania i zdecydowali o jego wybuchu, nie działali racjonalnie, "byli chyba w amoku". - Jedynym końcem powstania, jaki sobie wyobrażaliśmy mogło być zabicie wszystkich albo w najlepszym razie wzięcie do niewoli i pewnie potem rozstrzelanie. Ale nie kapitulacja. Tak wtedy wszyscy myśleli - wspomina powstaniec.

Likiernik uważa, że o powstaniu warszawskim można mieć rozmaite opinie, "ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia. Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej - to nie jest tragedia? No to, co w takim razie jest tragedią? Dla mnie ktoś, kto neguje, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł".

Gdy Marat i Wójcik przywołują argumenty obrońców sensu powstania, że było konieczne ze względów moralnych i psychicznych a także wpłynęło wychowawczo na przyszłe pokolenia, Likiernik odpowiada: "Niedobrze mi się robi od takiego myślenia. Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady!".

Likiernik nie zgadza się z przywołanym przez jego rozmówców poglądem Jarosława Marka Rymkiewicza, że gdyby nie było powstania, Polacy zmarnieliby, ulegli degeneracji. Uważa bowiem, że opór wobec komunizmu i tak trwałby bez tego rozlewu krwi.

Polemizuje też z opinią Zdzisława Najdera, że dzięki powstaniu pokazaliśmy, że mamy honor i dumę. Bez niego nie byłoby też 'Solidarności'". - To było zbyt kosztowne. Kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki, jeśli chodzi o kulturę - twierdzi Stanisław Likiernik.

Marat i Wójcik przypominają, że gdy było otwierane Muzeum Powstania Warszawskiego, mówiono, że jest to muzeum polskiej walki o godność. Likiernik odpowiada: "Myśmy mieli godność, nigdy jej nie straciliśmy". Przywołuje działalność polskiego podziemia, udział żołnierzy polskich w walkach na prawie wszystkich frontach wojny, bardzo małą kolaborację Polaków w porównaniu z Czechami, Francuzami i Holendrami.

- Zatem ocalilibyśmy godność i bez powstania. A tak, owszem, godność zachowaliśmy, tylko potem zabrakło setek tysięcy ludzi, w tym moich najlepszych przyjaciół - podsumowuje.

Książka Emila Marata i Michała Wójcika "Made in Poland. Opowiada jeden z ostatnich żołnierzy Kedywu Stanisław Likiernik" ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

...

Oczywiście to są oceny po fakcie. Gdyby nie ogłoszono wybuchu nastąpił by spontanicznie i oddolnie. Po prostu psychologia. Ale warto poczytać o historii. Trzeba jednak odróżniać fakty od ocen. A oceny po latach o tych na bieżąco.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:24, 11 Lip 2014    Temat postu:

Kraków: kwiaty w rocznicę zamachu na Koppego

Kra­ko­wia­nie uczci­li w pią­tek uczest­ni­ków nie­uda­ne­go za­ma­chu na do­wód­cę SS i po­li­cji w Ge­ne­ral­nym Gu­ber­na­tor­stwie Wil­hel­ma Koppe, który był jed­nym z głów­nych or­ga­ni­za­to­rów ter­ro­ru wobec lud­no­ści cy­wil­nej. W 70 rocz­ni­cę tego wy­da­rze­nia zo­sta­ły zło­żo­ne kwia­ty pod ta­bli­cą przy ul. Po­wi­śle.

Wil­helm Koppe w li­sto­pa­dzie 1943 r. zo­stał człon­kiem tzw. rządu Ge­ne­ral­ne­go Gu­ber­na­tor­stwa. Był wy­jąt­ko­wo bez­względ­ny. Na prze­ło­mie stycz­nia i lu­te­go 1944 roku wydał roz­kaz roz­strze­la­nia 100 więź­niów osa­dzo­nych w wię­zie­niu na Mon­te­lu­pich w od­we­cie za nie­uda­ny za­mach na ge­ne­ral­ne­go gu­ber­na­to­ra Hansa Fran­ka.

Akcję, w któ­rej bez­po­śred­nio wzię­ło udział 19 żoł­nie­rzy ba­ta­lio­nu "Pa­ra­sol" i pięć łącz­ni­czek, prze­pro­wa­dzo­no 11 lipca 1944 r. ok. g. 9.20 na tra­sie prze­jaz­du Kop­pe­go z Wa­we­lu, gdzie kwa­te­ro­wał, do sie­dzi­by urzę­du, w któ­rym pra­co­wał. Akcja nie by­ła­by moż­li­wa bez wspar­cia kil­ku­dzie­się­ciu osób z Ke­dy­wu Okrę­gu Kra­kow­skie­go AK.

Sy­gna­łem do roz­po­czę­cia ataku na po­jazd hi­tle­row­skie­go dy­gni­ta­rza miały być strza­ły ze­spo­łu od­po­wie­dzial­ne­go za wy­eli­mi­no­wa­nie sa­mo­cho­du z ochro­ną, ale tego dnia li­mu­zy­nie Kop­pe­go nie to­wa­rzy­szy­ła ob­sta­wa. Brak auta ochro­ny wy­wo­łał kil­ku­se­kun­do­we za­wa­ha­nie. W tym cza­sie mer­ce­des Niem­ca omi­nął cię­ża­rów­kę pró­bu­ją­cą za­ta­ra­so­wać mu prze­jazd i roz­po­czął uciecz­kę. Wy­bu­chła strze­la­ni­na, w któ­rej zgi­nął ja­dą­cy z Kop­pem ofi­cer ka­pi­tan Ho­he­isel.

Po akcji żoł­nie­rze "Pa­ra­so­la" roz­po­czę­li od­wrót z Kra­ko­wa. Grupa po­wra­ca­ją­ca sa­mo­cho­da­mi zo­sta­ła za­sko­czo­na przez Niem­ców pod miej­sco­wo­ścią Udórz na Wy­ży­nie Kra­kow­sko-Czę­sto­chow­skiej. W strze­la­ni­nie zgi­nę­li: Woj­ciech Czer­wiń­ski "Orlik" i Sta­ni­sław Hu­skow­ski "Ali". Kilku żoł­nie­rzy zo­sta­ło ran­nych, troje z nich: Ha­li­na Gra­bow­ska "Zeta", Ta­de­usz Ulan­kie­wicz "War­ski" i Bo­gu­sław Nie­po­kój "Storch" zo­sta­ło schwy­ta­nych przez Niem­ców i tra­fi­ło do wię­zie­nia w Kra­ko­wie, gdzie zo­sta­li za­mor­do­wa­ni.

W so­bo­tę w ko­ście­le oo. Ka­pu­cy­nów od­pra­wio­na zo­sta­nie uro­czy­sta msza św. Od­bę­dzie się też gra miej­ska „Śla­da­mi kra­kow­skie­go Ke­dy­wu” przy­go­to­wa­na przez In­sty­tut Pa­mię­ci Na­ro­do­wej i Ma­ło­pol­ską Cho­rą­giew Har­ce­rzy ZHR, a także sesja hi­sto­rycz­na.

Wil­helm Koppe nie zo­stał osą­dzo­ny za zbrod­nie do­ko­na­ne pod­czas II wojny świa­to­wej. Zmarł w 1975 w Bonn w wieku 79 lat.

>>>

Kolejna slynna akcja . Pamietajmy ze naziole to bestie ktore sie odstrzeliwuje . Tu juz nie bylo wojny tylko walka BIOLOGICZNA o przetrwanie . Zupelnie juz ludzie nie czuja tego bestialstwa ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:35, 09 Kwi 2015    Temat postu:

"Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec..." - spacer szlakiem Szarych Szeregów
8 kwietnia 2015, 17:04
26 marca 1943 roku, harcerze z Oddziału Specjalnego "Jerzy", odbili z rąk Gestapo swojego kolegę, towarzysza broni i dowódcę, Jana Bytnara "Rudego". Z tej okazji w najbliższą niedzielę będziemy mogli przespacerować się po Warszawie szlakiem Szarych Szeregów.

W trakcie spaceru usłyszymy o działalności i operacjach tej organizacji przeciwko okupantowi. Dowiemy się między innymi:
- Gdzie Alek Dawidowski udawał pijanego i kogo z tego powodu aresztowali Niemcy?
- Dlaczego "Jaś" w "Szarego Wilka" się zmienił?
- Który oddział uznawany jest za najdzielniejszy pośród walczących w Powstaniu Warszawskim?
- W którym miejscu spełnił się nocny koszmar Niemców?
- Dlaczego nie należy wierzyć słowom, nawet jeśli wyryte są w kamieniu?
- Która akcja warszawskiego podziemia była największa?
- Której jednostce, jako jedynej, udało się przejść w czasie Powstania trasę ze Starówki do Śródmieścia po powierzchni w zwartym szyku?
- Jak rowerzysta zniszczył niemiecką Victorię?
- Kto był tajną bronią Szarych Szeregów?
- Z którego miejsca "Orsza" rozpoczął Akcję pod Arsenałem?
- Dlaczego "Akcja pod Arsenałem" była szczególnie ważna?
- Gdzie, w czasie Powstania Warszawskiego wydarzył się cud i objawił się "Mojżesz"?
- Jak książę Andrzej Radziwiłł powstańców podejmował?

Spacer rozpocznie się 12 kwietnia, o godzinie 11.00 przy pomniku Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu. Koniec około dwóch godzin później przy Arsenale. Spacer poprowadzi przewodnik miejski Arkadiusz Żołnierczyk. Spacer jest darmowy, jednak każdy jeżeli chce, może zostawić napiwek dla przewodnika.

WawaLove.pl

...

To dobrze ze sa takie wydarzenia .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:29, 01 Lut 2016    Temat postu:

Rocznica: AK wykonało wyrok śmierci na "kacie Warszawy"
1 lutego 2016, 05:43
• 1 lutego w 1944 roku w centrum okupowanej Warszawy od kul żołnierzy Armii Krajowej zginął Franz Kutschera
• To była najbardziej spektakularna akcja polskiego podziemia
• Franz Kutschera organizował w stolicy uliczne egzekucje i łapanki

Wyrokiem sądu Polskiego Państwa Podziemnego Kutschera został skazany na śmierć - mówi Mirosław Czado z Muzeum Powstania Warszawskiego. Znany z okrutnych działań postanowił wprowadzić swoje metody na terenie Warszawy. Każdego tygodnia rozstrzeliwano 300 osób - mówi pracownik muzeum.

Historycy uważają, że należy mówić o "akcji" Kutschera, a nie o "zamachu". Dlaczego? Jak tłumaczą sami uczestnicy akcji, że zamach to może być na prezydenta Kennedy'ego, a na Kutscherę wydano wyrok śmierci i trzeba było go wykonać. Zamach to akcja nielegalna. Akcja na Kutscherę była przygotowana w najdrobniejszych szczegółach i trwała 1 minutę i 40 sekund.

Akcja AK była wyraźnym sygnałem, że Polskie Państwo Podziemne nie godzi się na terror w Warszawie. Wraz ze śmiercią Franza Kutschery Niemcy zaniechali takich metod. Następca Kutschery w Warszawie mówił, że nie chce skończyć tak jak jego poprzednik.

W akcji wzięło udział 9 żołnierzy i 3 łączniczki. Samochód z Franzem Kutscherą miał do przejechania zaledwie 140 metrów. Na tym odcinku trasy żołnierze AK doprowadzili do zderzenia z innym pojazdem. jeden z żołnierzy podszedł do auta szefa gestapo i oddał kilka strzałów do Kutschery. Wszystko działo się pod oknami dowództwa SS.

...

Tez wazne dbac o terminologie bo zaraz sie dowiemy ze AK uprawialo ,,terroryzm". Przypominam PANSTWO PODZIEMNE! PANSTWO RZADZI! PANSTWO WYDAJE WYROKI! Wiec jak jakas menda bedzie chciala rozglosu i ,,odkryje" cos w tym stylu to od razu uprzedzam zebyscie wiedzieli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:03, 01 Gru 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Brawurowe akcje AK. O wielu z nich mogłeś nie słyszeć!
Brawurowe akcje AK. O wielu z nich mogłeś nie słyszeć!

Dzisiaj, 1 grudnia (15:46)

Akcja pod Arsenałem, akcja na 100 milionów, zamach na Franza Kutscherę – to tylko trzy z wielu bohaterskich dokonań Armii Krajowej. Wojciech Königsberg zebrał te najbardziej brawurowe w książkę, by upamiętnić 75. rocznicę powstania formacji. „Warto o tym pamiętać, bo nasza historia jest tak ciekawa, że trzeba ją pokazywać młodemu pokoleniu. Pamięć o bohaterach należy kultywować. Z naszej tożsamości także nasza przyszłość będzie wynikała” – podkreśla w rozmowie z RMF FM.
Brawurowe akcje AK. Okładka książki
/Materiały prasowe

Monika Kamińska: "AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej". Panie Wojciechu, w jakim znaczeniu pada w tytule pańskiej książki określenie brawurowe?

Wojciech Königsberg: Słowo brawura ma około 70 synonimów. Dla mnie brawura są to akcje, w których było pokazane męstwo, ale także akcje przemyślane. Każda akcja Armii Krajowej była brawurowa, ale w tym dobrym znaczeniu. W tym znaczeniu, że trzeba było pokazać właśnie męstwo, przygotowanie. Akcje były kilka tygodni opracowywane. Nie miałem na myśli tego negatywnego słowa brawura, która kończy się na przykład wypadkiem, jak brawurowa jazda. Tylko pozytywnie słowo brawura chciałem pokazać.

W książce nie zabrakło takich słynnych akcji jak akcja "Pod Arsenałem" czy zamach na Franza Kutscherę. Ale która z akcji opisanych przez pana, ale mniej znanych, zasługuje na to, żeby ją w jakiś sposób wyróżnić.

Bardzo ciekawą akcją, o której mało kto słyszał, jest akcja zatopienia parowca wiślanego, którym niemiecka grupa wracała z pacyfikacji jednej z wiosek i oddział AK-owski pod dowództwem "Argila" oraz oddział Batalionów Chłopskich zaatakował parowiec i ostrzelał. Jednostka została zatopiona. Też ciekawą akcją jest na przykład akcja rozbicia Baudienstu, czyli obozu prac koło Koluszek, gdzie oddział partyzancki Armii Krajowej uwolnił czterystu junaków, czyli młodych Polaków, którzy byli siłą zmuszani do pracy. O takich akcjach też trzeba pamiętać, bo na przykład po tym obozie nie ma już śladów tylko jedna tablica pamiątkowa o tym mówi albo jakieś grupy historyczne, które to wspominają. I chciałbym, żeby po prostu nie zginęła ta pamięć. Jest promowana w regionie, ale chciałbym, żeby cała Polska się dowiedziała o tych mniej znanych, ale bardzo skutecznych i brawurowych akcjach.

W książęce opisuje też pan akcje bez użycia broni, bez wystrzału... Np. gdy uwolniono więźniów w Lidzie.

Gdy AK robiła akcję uwolnienia więźniów, zawsze zakładano, że nie będzie użyta broń, bo wiadomo garnizony niemieckie, były duże, więc Armia Krajowa nie miała takiej siły, aby zbrojnie rozbić więzienie. Były takie przypadki, ale to rzadko się zdarzało i częściej opierano się na podstępie albo pozyskaniu do współpracy już osoby, która była w więzieniu. Czyli przekupienie strażnika, czasami jakiegoś oficera niemieckiego, a czasami po prostu jakiegoś Polaka, który współpracował. I w Lidzie po prostu bez jednego wystrzału dało się otworzyć więzienie, uwolnić więźniów, nikomu nic się nie stało. I właśnie te akcje, gdzie nie było ofiar po stronie wykonawców, gdzie nie było odwetu ze strony Niemców na ludności cywilnej, były najbardziej udanymi akcjami.

Tym bardziej, że w Lidzie nie wszystko poszło tak jak zaplanowano. A wracając jeszcze do akcji likwidacyjnych. 10% żołnierzy, członków AK to były kobiety. I w pana książce jest też jeden rozdział poświęcony kobietom. Szkoda, że tylko jeden. Gdyby pan mógł opowiedzieć o kobietach w AK i ich udziale w akcjach.

Akcja, o której pani wspominała, była taką dość tragiczną. Miała genezę tragiczną, bo jeden z konfidentów niemieckich wydał żołnierza-kobietę, która była w AK. Została aresztowana wraz z rodziną i została zamordowana przez Gestapo. Natomiast do likwidacji konfidenta zgłosiły się kobiety, jej koleżanki. I to był jedyny przykład, że akcję likwidacyjną zrobił oddział złożony wyłącznie z kobiet.

Jedyny?

Jedyny. Całą grupę i likwidacyjną, i osłonową stanowiły tylko i wyłącznie kobiety i właśnie w Warszawie Mieczysław Darmaszka został zastrzelony przez Irenę Bredel oraz Letę Elżbietę Ostrowską. Trzeba pamiętać te nazwiska, te panie naprawdę wykazały się męstwem. Przeprowadziły akcję. Nie było odwetu niemieckiego. Bardzo ciekawa akcja.

Opisując akcje zawsze wspomina pan, czy nastąpiła po niej akcja odwetowa czy nie? Najbardziej krwawy odwet po akcji AK?

Po zamachu na Franza Kutscherę kilkaset osób zostało zamordowanych, były rozstrzelania w Warszawie. Ale historycy do końca nie wiedzą, czy część tych egzekucji była następstwem likwidacji czy zaplanowanym wcześniej działaniem - likwidacji mieszkańców Warszawy. Niemcy egzekucje przeprowadzali każdego dnia. Część osób, które zostały po likwidacji Kutschery zastrzelone, była w ramach odwetu, a część - w ramach niemieckiej polityki terrorystycznej.

Kilka akcji opisanych w Pana książce znalazło się także w bardzo popularnym serialu "Czas honoru". To między innymi akcja "Góral" i zdobycie 110 mln złotych.

Armia Krajowa borykała się przez całą wojną z problemami finansowymi, brakowało na uzbrojenie, na opłacenie działalności swoich żołnierzy. W komendzie głównej podjęto decyzję, że należy przeprowadzić akcję na Bank Emisyjny, który był pod zarządem niemieckim i sierpniu 1943 roku przeprowadzono akcję, która planowano kilkanaście miesięcy. Po drodze oddział, który miał ją wykonać, został rozbity, dowódca AK - aresztowany, ale ostatecznie udało się przeprowadzić tę akcję. Była to największa akcja zaopatrzeniowa.

Na ulicy w Warszawie grupa żołnierzy uderzyła na konwój niemiecki przewożący pieniądze i zdobywa się - jak się oblicza - 120 mln złotych. Zostało to przekazane do komendy głównej i rozdzielone przez wydział, który się zajmował finansami.

Nie było po tej akcji odwetu.

Niemcy byli przekonani, że była to akt bandycki. W ramach tej akcji śmierć poniosło kilku polskich pracowników banku, którzy byli w tej furgonetce. Plus kilku Niemców którzy ochraniali ten konwój.

Polacy zginęli przez przypadek. Plan zakładał, że ostrzał będzie prowadzony pod innym kątem, ale niestety nie położyli się na ziemię i 4 pracowników banku zginęło. Przez to Niemiec byli przekonani, że to był napad bandycki, a nie działalność polskiego podziemia.

Ciekawą rzecz w Pana książce stanowią "ślady współczesności" dodane na końcu każdego rozdziału. To opis miejsca albo upamiętnienie wydarzenia lub osoby, która brała w tym udział. Tworzy pan taki swoisty szlak po akcjach AK.

Często przechodzimy obok jakiś pomników w mieście czy na wioskach, czasami są w lasach jakieś pomniki i nawet nie czytamy, co na nich jest napisane, a czasem przeczytawszy, nie wiemy dokładnie o co chodziło. Bardzo dużo jest tych pomników i to nie są zwykłe bryły wtopione w budynki, to ślady historii. Ślady historii, bohaterstwa, ale często niemieckiego odwetu.

Warto pamiętać, warto postawić symboliczny znicz na grobie oficera. Bo trzeba kultywować tę pamięć. Z naszej tożsamości także nasza przyszłość będzie wynikała.

Chcę upamiętniać tych bohaterskich żołnierzy Armii Krajowej i innych oddziałów, Batalionów Chłopskich. Warto o tym pamiętać, bo nasza historia jest tak ciekawa, że trzeba pokazywać młodemu pokoleniu, bo ja tę książkę kieruję do młodego pokolenia, że kiedyś było gorzej niż jest teraz. I trzeba o tym pamiętać.
Mieliśmy dla Was książki Wojciecha Königsberga „AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej” Aby ja otrzymać, trzeba było wysłać maila na adres [link widoczny dla zalogowanych]. Nagrodzimy pięć pierwszy osób, które zrobiły to tuż po godz. 17. Ze zwycięzcami skontaktujemy się telefonicznie.


Monika Kamińska

...

Ja byle szybszy! Juz od 6 lat mam temat Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:40, 25 Mar 2018    Temat postu:

Akcja pod Arsenałem. Mija 75 lat od odbicia Jana Bytnara "Rudego" z rąk Gestapo

75 lat temu, 26 marca 1943 r. u zbiegu ulic Długiej i Bielańskiej w Warszawie w pobliżu budynku Arsenału członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów, pod dowództwem Stanisława Broniewskiego "Orszy", przeprowadzili akcję odbicia z rąk Gestapo Janka Bytnara "Rudego" i 20 innych więźniów.

...

Przypominajmy! To jest polski duch.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:06, 20 Maj 2018    Temat postu:

Noc pod Celestynowem
Mieczysław Kurkowski „Mietek” - dowódca akcji pod Celestynowem. Źródło: Wikimedia Commons
Mieczysław Kurkowski „Mietek” - dowódca akcji pod Celestynowem. Źródło: Wikimedia Commons
75 lat temu, w nocy z 19 na 20 maja 1943 r., Grupy Szturmowe Szarych Szeregów odbiły pod Celestynowem 49 polskich więźniów przewożonych do Auschwitz.

Leżący 30 km od Warszawy Celestynów to miejscowość, o której nikt poza jej mieszkańcami nie słyszał do końca XIX w. Nawet gdy w latach 70. tamtego stulecia poprowadzono tu linię kolejową, odgrywała ona rolę bardzo lokalną; do 20 maja 1943 r. zmieniło się w tej kwestii bardzo niewiele. Przed wojną co prawda stał się całkiem popularnym letniskiem dla warszawiaków, ale w najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na senny klimat tej zagubionej wśród sosnowych lasów miejscowości. Podobnie jak II wojna światowa – w Celestynowie po prostu nie bardzo było o co toczyć wojnę. Do tego dnia.

Trzy minuty

Grupa mężczyzn, która tego dnia przed godz. 22 pojawiła się na stacji w Celestynowie, nie przypominała jednak letników, a już na pewno nie zachowywała się tak, jakby szukała wypoczynku. Młodzi mężczyźni koło dwudziestki rozeszli się wzdłuż torów i znikli gdzieś w zaroślach, kilku z nich pozostało na peronie i niedbale przechadzało się po nim, udając spóźnionych podróżnych – co w czasie okupacji, po godzinie policyjnej, nie było rozsądne. Ale też ci akurat mężczyźni nie należeli do rozsądnych. Należeli do Grup Szturmowych Szarych Szeregów – formacji oficjalnie podległej warszawskiemu Kedywowi AK.

Dowodził akcją „Mietek”, czyli Mieczysław Kurkowski. Był w towarzystwie dwudziestolatków dość stary, liczył sobie bowiem trzydzieści cztery lata, ale też był nieporównywalnie bardziej od nich doświadczony – miał stopień kapitana, był przeszkolonym saperem i brał udział w wojnie obronnej 1939 r. Ale i pozostali niedawno przechodzili przyspieszony kurs dywersji w praktyce. Dość wspomnieć, że niektórzy z nich zaledwie dwa miesiące wcześniej brali udział w słynnej akcji pod Arsenałem, w której wyniku odbito dwudziestu jeden uwięzionych Polaków. Tego dnia w Celestynowie bardzo liczyli na to, że wkrótce uwolnią ich znacznie więcej.

Trzy minuty. Tyle według informacji zdobytych poprzedniego dnia pociąg miał stać na stacji. Wiedziano niewiele więcej: akcja w Celestynowie była mieszaniną rutyny i improwizacji, operacją spontaniczną i nieprzepracowaną taktycznie. Nie wiedziano np. że przed przyjazdem pociągu więziennego na stacji pojawi się spory transport żołnierzy Wehrmachtu udających się na front wschodni. W przypadku włączenia się ich do akcji żołnierze AK byliby bez najmniejszych szans. Nie wiedziano też, w którym wagonie składu znajdują się więźniowie. Akowcy byli zmuszeni po prostu biegać wzdłuż pociągu i zaglądać w okna.

„Zośka” i inni

Po raz kolejny jednak się okazało, że brawura jest w stanie zrekompensować niedociągnięcia. „Chłopcy natychmiast zaczęli biegać wzdłuż pociągu w poszukiwaniu więźniów. Nagle Maciek zauważył gestapowca, który wyszedł przed pociąg. Chłopiec uniósł broń i strzelił. Z okien wagonów padały strzały, dookoła słychać było odgłos karabinów. Gestapowcy usiłowali zaryglować drzwi, rzucali granaty” – opisywał przebieg akcji Aleksander Kamiński w „Kamieniach na szaniec”. On akurat w walce nie uczestniczył, ale znał doskonale wszystkich uczestników, a zastępcą dowódcy był jeden z głównych bohaterów jego książki, Tadeusz Zawadzki „Zośka”.

Nawiasem mówiąc, i ta akcja pokazała, na jak zdolnego dowódcę Zawadzki się zapowiadał. Reagował na wydarzenia błyskawicznie. Kiedy pojawił się pociąg z Wehrmachtem, natychmiast kazał przerwać akcję i się ukryć. Gdy tylko żołnierze oddalili się na minimalną, bezpieczną odległość – sprawnie sterroryzował obsługę lokomotywy, zabezpieczając ją przed odjazdem. On też doskonale kierował, początkowo istotnie chaotycznym ogniem swoich ludzi. Bo akowcy nie pozostali, rzecz jasna, Niemcom dłużni. Przez blisko czterdzieści minut trwała ostra wymiana ognia, w której wyniku zginęło czterech konwojujących więźniów gestapowców, wśród Polaków zaś nikt nie został do tego momentu nawet ranny. Kamiński opowiadał dalej:

„Ktoś wrzucił do przedziału konwojentów granat i strzały padające z wagonów ucichły. W końcu, za pomocą łomu, zdołano otworzyć więźniarkę, uwalniając więźniów. +Zośka+ z niepokojem spojrzał w stronę pociągu z żołnierzami, lecz po chwili przekonał się, że nic się nie dzieje. Z więźniarki wychodzą ocaleni ludzie – czterdzieści dziewięć osób. Po czterdziestu minutach akcji uwalniającej i przeprowadzeniu więźniów w bezpieczne miejsca, +Zośka+ wydał znak powrotu do Warszawy”.

Na tym jednak akcja się nie zakończyła. Kiedy wyszedł już sygnał do odwrotu, z pociągu padły strzały; zginęło dwóch akowców. Byli to Stanisław Kotorowicz i Włodzimierz Stysło: jedyne po polskiej stronie ofiary tej jednej z najbardziej brawurowych akcji warszawskiego podziemia.

Sprawny odwrót do Warszawy był kolejnym sukcesem Zawadzkiego „Zośki”. I jednym z ostatnich. Kilka dni później brał jeszcze udział w wysadzeniu mostu kolejowego w Czarnocinie, a równo trzy miesiące po akcji pod Celestynowem zginął w ataku na niemiecką strażnicę pod Wyszkowem.

Wojciech Lada (PAP)

...

75 lat kolejnej slynnej akcji. Tym razem mamy tez harcerzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:28, 19 Cze 2018    Temat postu:

Jak polscy partyzanci zdobyli niemiecki garnizon
1529387220 A A A
19 czerwca 1943 roku polscy partyzanci z oddziału Armii Krajowej na Nowogródczyźnie zdobyli silnie bronione miasteczko Iwieniec rozbijając stacjonujące tam oddziały niemieckie i białoruskie. 150 powstańców uwolniło polskich więźniów, zdobyło duże ilości broni, amunicji i żywności, wyzwalając miasteczko na 18 godzin.

...

Wspaniała akcja!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:59, 07 Wrz 2018    Temat postu:

7 września 1943 r. w Warszawie w wyniku akcji oddziału specjalnego Kedywu KG AK „Agat” zastrzelony został SS-Oberscharfuehrer Franz Buerkl, jeden z najbardziej bestialskich oprawców z Pawiaka. "Zboczeniec, morfinista, szwendał się po więzieniu zawsze zamroczony. On pierwszy zaczął mordować więźniów"

75 lat temu zastrzelony został 75 lat temu zastrzelony został Franz Buerkl. "Zamach na kata"

....

Chlubna akcja i bardzo madra. Bo mimo zemsty Niemcow i jednorazowym zamordowaniu ,,za karę" duzej liczby Polaków to jednak reszta Niemcow bala sie tak skonczyc i nie mordowali tak gorliwie. Zatem mniej osob zginelo.
Dlatego odstrzeliwano sadystow a nie kogo sie dalo. Rozum musi zawsze kierowac. To musicie zrozumiec bo za chwile was zastrzela ze AK to terrorysci i AlKaida bo tez ,,robili zamachy". Bo teraz tacy ,,naukowcy". AK rozumnie likwidowalo zwyroli a AlKaida w szatanskim opetaniu morduje kogo sie da. Alkaida to kto w tym zestawieniu? Oczywiscie tacy jak Hitler. To hitlerowcy w opetaniu mordowali masowo. To mozecie takim odpowiedziec. Teraz trzeba juz przewidywac oszczerstwa...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:33, 16 Cze 2019    Temat postu:

75 lat temu przeprowadzono zamach na kata Pawiaka

75 lat temu, 15 czerwca 1944 r., z rąk żołnierzy polskiego podziemia zginął Herbert Junk. Kat Pawiaka miał pecha znaleźć się przypadkowo na Żoliborzu, gdzie operował oddział Stanisława Sosabowskiego „Stasinka” – elita akowskich elit Warszawy.

...

I to jest postawa! Polacy bynajmnie nie ,tylko' sie modlili! Bo wtedy mieli prawidlowo uksztaltowane umysly!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:22, 30 Cze 2019    Temat postu:

75 lat temu żołnierze „Zośki” uwolnili więźniów z warszawskiego szpitala...

...szpitala Jana Bożego. 75 lat temu, 29 czerwca 1944 r., żołnierze batalionu „Zośka” uwolnili kilkunastu więźniów z warszawskiego szpitala Jana Bożego przy ul. Bonifraterskiej, blisko Starówki. Była to trzecia podobna akcja Armii Krajowej przeprowadzona w tym samym szpitalu w ciągu dwóch miesięcy.

...

Piekna akcja!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:59, 13 Sie 2019    Temat postu:

75 lat temu Niemcy rozstrzelali Antoniego Kocjana, który rozszyfrował broń "V"

75 lat temu, 13 sierpnia, podczas ostatniej egzekucji więźniów Pawiaka, Niemcy rozstrzelali Antoniego Kocjana, inżyniera, oficera AK, więźnia Auschwitz. Po zwolnieniu z obozu kierował akcją rozszyfrowania tajnych broni niemieckich – V-1 i V-2.

...

Słynna akcja eliminacji zagrozenia ze strony rakiet V! Jak widzicie i za nia byla zaplacona cena! Bo te akcje robili ludzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wybić się na Niepodległość! / Powstanie to ofiarny stos ... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy