Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 1:22, 17 Lut 2011 Temat postu: Najsłynniejsze akcje Armii Krajowej ! |
|
|
Ta akcja polskiego podziemia pozostawała w cieniu zamachu na Kutscherę. Powstańcy wykonali wyrok na słynącym z okrucieństwa esesmanie - Ernście Weffelsie - kacie z Pawiaka.
Więzienie przy ulicy Pawiej w Warszawie cieszyło się ponurą sławą w czasie okupacji hitlerowskiej. To wszystko, co znamy z niezliczonych filmów i seriali wojennych (począwszy od "Akcji pod Arsenałem", przez "Polskie drogi", a skończywszy na "Czasie honoru"), działo się naprawdę. Sadystyczni strażnicy, nieludzkie traktowanie, fatalne warunki sanitarne, głód i choroby zakaźne - taka była codzienność przetrzymywanych tam ludzi.
Samo więzienie zbudowano w pierwszej połowie XIX wieku. Od czasów powstania styczniowego przetrzymywano tam więźniów politycznych. Więzieniem śledczym - zarówno kryminalnym, jak i politycznym - był Pawiak do 1918 roku i taki też charakter zachował w Polsce niepodległej. Po kapitulacji Warszawy w 1939 roku cały kompleks przejęli Niemcy, a od marca 1940 roku podlegał on bezpośrednio Wydziałowi IV Tajnej Policji Państwowej, znanej bardziej jako gestapo. Większość przetrzymywanych tam osób trafiała do gmachu przy alei Szucha na przesłuchania, po których więźniowie wracali na Pawiak nierzadko z poważnymi urazami wewnętrznymi, połamanymi kończynami, wybitymi zębami, wyrwanymi paznokciami, a wielu z nich zostało zakatowanych na śmierć.
Wyrok na Weffelsa
"Pawiak pomścimy" - taki napis malowano na warszawskich murach w czasie okupacji. I nie było to tylko puste hasło. Najgorsi niemieccy sadyści znani byli wywiadowi Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej. Podziemne sądy po krótkich procesach wydawały wyroki śmierci na najbardziej znienawidzonych i wykazujących się wyjątkowym okrucieństwem nazistów. Największym problemem było jednak samo wykonanie wyroku, gdyż esesmani byli uzbrojeni, a poza tym pracowali i mieszkali w dzielnicy, która podlegała szczególnej ochronie policji i żandarmerii.
Jednym ze skazanych przez podziemny sąd zbrodniarzy był SS-Sturmmann Ernst Weffels - kierownik zmiany oddziału kobiecego na Pawiaku. Nawet jak na esesmana wykazywał się niespotykanym bestialstwem. Był groźny z innego jeszcze powodu. W śledztwie dotyczącym przekazywania grypsów na zewnątrz więzienia odkrył, że stoją za tym polscy lekarze więzienni. W tej sytuacji kierownictwo walki podziemnej wydało na Weffelsa wyrok.
Do akcji przygotowano się starannie. Ustalono najpierw, jaki tryb pracy mają strażnicy. Otóż pełnili oni dyżur przez 24 godziny, następnie mieli dzień odpoczynku, i znów całą dobę spędzali na służbie. Sprawdzono również, że esesmani są przewożeni na Pawiak z alei Szucha 23, a po zakończonej pracy odwożeni w to samo miejsce. Dopiero stamtąd wracali do swoich kwater. Wywiad polegał zatem na codziennej obserwacji ciężarówek przewożących strażników na Pawiak. Po pewnym czasie rozpoznano osobę odpowiadającą rysopisowi zbrodniarza.
Dalsza obserwacja wykazała, że Niemiec mieszka przy ulicy Koszykowej 6. Potwierdził to jeden z byłych więźniów Pawiaka, który rozpoznał Weffelsa. Ustalono, że esesman udaje się co drugi dzień na Szucha około godziny 12.00, a wraca około 14.00 następnego dnia. Dalsze obserwacje niczego nie zmieniły i 25 września 1943 roku zakończono ten etap akcji.
Agat w akcji
Cała operacja została przygotowana i przeprowadzona przez oddział dywersji bojowej Kierownictwa Dywersji AK (Kedywu), zwany Agat (od antygestapo). Głównym zadaniem pododdziału było wykonywanie wyroków śmierci wydawanych przez sądy państwa podziemnego. Pierwszą dużą akcję Agat przeprowadził 7 września 1943 roku - wykonał wyrok śmierci na komendancie Pawiaka Franzu Burcklu. Od tamtej pory żaden kat z gestapo czy SD (niemiecka Służba Bezpieczeństwa) nie mógł czuć się pewnie na ulicach Warszawy. Każde wyjście z domu, pomimo wzmocnionej ochrony, stało się dla oprawców niezwykle ryzykowne. Podobnie jak ludność stolicy, żyjąca w ciągłym lęku przed łapankami i rozstrzeliwaniami, również najbardziej sadystyczni hitlerowcy odczuli strach na własnej skórze.
Dowodzenie akcją "Weffels" objął podporucznik Kazimierz Kardaś (pseudonym "Orkan"). Miał on do dyspozycji czterech żołnierzy. 1 października 1943 roku o godzinie 9.00 w domu "Orkana" odbyła się odprawa, a o 11.00 żołnierze zaczęli pojedynczo opuszczać mieszkanie. Wykonanie wyroku miało odbyć się na rogu ulic Koszykowej i 6 Sierpnia (obecnie aleja Wyzwolenia). W okolicy znajdowały się główny gmach gestapo, dowództwo SS i policji oraz dwa bataliony Schutzpolizei. Weffels wyszedł z domu zgodnie z przewidywaniami, o godzinie 12.02. Po dwóch minutach, gdy znajdował się na skrzyżowaniu Koszykowej i 6 Sierpnia, podbiegł do niego "Orkan" i oddał w jego kierunku kilka strzałów z bliskiej odległości. Niemiec, choć został trafiony kilkoma pociskami, nie upadł. Mało tego - zaczął uciekać w stronę pobliskiego parku.
Zanim jednak tam dotarł, znów został trafiony przez podporucznika Kardasia, któremu skończyła się w tym momencie amunicja. Weffels skorzystał z tego, że Polak wymieniał akurat magazynek, i schronił się w parku. "Orkan" bez trudu odnalazł ciężko rannego esesmana i z bliskiej odległości strzelił mu w głowę, zabrał broń i dokumenty. Czterej pozostali żołnierze z ubezpieczenia toczyli w tym czasie walkę z zaalarmowanymi Niemcami. AK-owcy ostrzelali wojskowy samochód z kilkunastoma żołnierzami. Pojawił się też motocykl z przyczepą i trzema żandarmami, którzy szybko uciekli, gdy tuż za nimi wybuchł granat filipinka.
W całym zamieszaniu napatoczył się też nie wiadomo skąd granatowy policjant, który również uciekł w panice, kiedy zobaczył wycelowaną w siebie broń. Cały czas strzelając, polscy żołnierze wsiedli w końcu do samochodu i odjechali bezpiecznie z miejsca akcji. Po stronie polskiej nie zanotowano żadnych strat, nikt nie został nawet ranny.
Strach wśród oprawców
Akcja "Weffels" miała ogromny wydźwięk psychologiczny. I to zarówno wśród Polaków, jak i funkcjonariuszy niemieckiego aparatu terroru. Społeczeństwo podtrzymywała na duchu, dawała wyraźny sygnał, że polskie państwo działa. Niemcom natomiast uświadomiła, że ich zbrodnie nie są bezkarne i że żaden oprawca nie może być pewny dnia ani godziny. W biuletynie informacyjnym kierownictwa walki podziemnej ukazała się lakoniczna notatka dotycząca akcji "Weffels": "Dnia 1 X o godz. 12.05 w W-wie został zastrzelony SS-Sturmmann Ernst Weffels, kat i oprawca w więzieniu kobiecym na Pawiaku".
Ten spektakularny wyczyn oddziału Agat jest stosunkowo mało znany, gdyż przez lata pozostawał w cieniu najsłynniejszej akcji bojowej sprzed powstania – zamachu na szefa SS i Policji Franza Kutscherę. W niej również brał udział „Orkan”. Niestety, 6 maja 1944 roku został ciężko ranny w nieudanej akcji „Stamm” (była to próba likwidacji wysokiej rangi funkcjonariusza warszawskiego gestapo) i zmarł tego samego dnia w konspiracyjnym szpitalu w wieku 25 lat. W miejscu dawnego więzienia przy ulicy Pawiej mieści się obecnie muzeum.
Jakub Czarniak dla "Polski Zbrojnej"
>>>>>
Tutaj trzeba wyjasnic o co chodzi.Za kazdego takiego zastrzelonego zwyrodnialca hitlerowcy łapali mnóstwo przypdakowych ludzi i mordowali ,,za karę''...Dlatego AK nawet nie mogla likwidowac plotek bo w zamian gineli by Polacy.Jesli juz byla kara to na zwyrodnialca...Dzieki temu mimo ze zabili ilus niewinnych to jednak hitlerowcy sie bali i nie rozwijali w pelni ,,zdolnosci sadystycznych'' i w sumie starty spoleczenstwa byly MNIEJSZE...
A jeszcze lepsza metode wymyslil partyzant ... Porwali hitlerowca zalozyli worek na glowe zaprowadzili do lasu i ...
Powiedzieli : - Zabic mozemy cie w kazdej chwili.Na razie przezyjesz a dalszy twoj los bedzie zalezal od zachowania... I puscili...Osobnik ten do konca wojny dbal aby w jego okregu byl spokoj...
Tak uczcie sie historii!TAKIE BYLY REALIA!Teraz mlodym wciskaja najgorsze glupoty a ci wierza ze Polacy to mieli podczas okupacji Eldorado itp... Otoz i widzicie jakie Eldorado...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Śro 15:56, 22 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:38, 31 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Mateusz Zimmerman
Wysoka cena za śmierć kata Polaków
News Jego nazwisko stało się synonimem strachu dla Polaków. Każdy jego rozkaz oznaczał śmierć kilkuset osób. W końcu 12 odważnych ludzi postanowiło wziąć odwet. Ten chłodny poranek stał się początkiem prawdziwej męki…
News Poranek 1 lutego 1944 r., Aleje Ujazdowskie. Dziewczyna zawiesza pelerynę na ręku i przechodzi przez jezdnię. To pierwszy znak dla reszty oddziału. Za chwilę z rąk żołnierzy polskiego podziemia zginie "kat Warszawy", Franz Kutschera. Zasadzają się na niego już po raz drugi. Wiedzą, że samochód z Kutscherą jeździ tą trasą prawie codziennie. Ale cztery dni temu nie jechał.
Trzeba było zdać i ukryć broń, rozejść się po domach i znów czekać w olbrzymim napięciu na następną szansę... W międzyczasie wypadł z akcji zastępca dowódcy, "Żbik" (Jan Kordulski), postrzelony na ulicy przez niemieckiego żandarma. Zamiast niego pojawiają się w oddziale dwaj nowi bojowcy – okaże się niebawem, że ta zmiana będzie mieć poważne konsekwencje.
Cofnijmy się tu o kilka miesięcy by wyjaśnić, kim jest człowiek, na którego czekają żołnierze specjalnego oddziału AK "Pegaz" (przeciw-gestapo). Za co polskie państwo podziemne wydało na niego wyrok?
Porządki Kutschery – codzienna gra ze śmiercią
Norman Davies określał go mianem "wschodzącej gwiazdy SS". Parę miesięcy wcześniej sam Himmler mianował go szefem SS i policji w dystrykcie warszawskim. Kutschera, niespełna 40-letni Brigadeführer (odpowiednik generała brygady), zaskarbił sobie jego zaufanie nie tyle przez udział w kampanii francuskiej, co przez bezwzględne obchodzenie się z ludnością cywilną na podbitych przez Niemców terenach.
Wyróżniał się brutalnością zarówno w oddziałach antypartyzanckich Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, które działały na terenie ZSRR, jak i na stanowisku szefa SS i policji w okupowanym Mohylewie (dzisiejsza Białoruś). To stamtąd ściągnięto go do Warszawy. Miał spacyfikować miasto, w którym Niemcy czuli się coraz mniej bezpiecznie.
Moment nie był przypadkowy. Parę dni po jego nominacji Hans Frank – generalny gubernator – podpisał specjalne rozporządzenie o „zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”. W poprzednich latach terror miewał różne natężenie – teraz miał się stać codziennością. Z punktu widzenia okupanta Kutschera był właściwą osobą na właściwym miejscu.
Co się zmieniło wraz z jego przybyciem do Warszawy? Zaczęły się egzekucje ludzi przypadkowych. "Można było wyjść po mleko do najbliższego sklepiku i nie wrócić już do domu. Można było zostać wygarniętym z restauracji, sklepu, kościoła, z własnego mieszkania. Życie zamieniło się w codzienną grę ze śmiercią" – pisał historyk Tomasz Strzembosz.
Na tropie bezimiennego kata
Ginęło na rozkaz Kutschery po kilkaset osób tygodniowo. Nazwiska rozstrzelanych wyczytywano przez uliczne "szczekaczki", podając jednocześnie dla wzmocnienia efektu listy kolejnych zakładników, którzy mieli zginąć w razie powtórzenia działań skierowanych przeciw okupantowi. Te oczywiście się powtarzały, więc hitlerowcy rozstrzeliwali dalej.
Co gorsza: terror najwyraźniej przynosił skutek, bo liczba napadów na Niemców zaczęła spadać. Przywódcy polskiego podziemia stanęli przed poważnym dylematem. Powstrzymując się teraz od wystąpień przeciw okupantowi, mogliby oszczędzić warszawiakom kolejnych represji. Z kolei likwidacja odpowiedzialnego za dotychczasowe zbrodnie zadziałałaby znakomicie na ducha obywateli, ale mogłaby poskutkować kolejną falą egzekucji.
Zdecydowano w końcu, że tysięcy ofiar nie można pozostawić bez odpowiedzi. Ale najpierw trzeba było ustalić, kim jest "kat Warszawy". Bo na wielkich ulicznych plakatach z nazwiskami rozstrzelanych podpisywał się tylko funkcją – "dowódca SS i policji". Nadal brakowało nazwiska.
Hitlerowskiego dygnitarza namierzył "Raysk"” (Aleksander Kunicki) – szef wywiadu oddziału specjalnego „Agat” (anty-gestapo, później przemianowany właśnie na "Pegaz"). Któregoś dnia "Rayski" zauważył nieznanego wysokiego oficera w skórzanym płaszczu, wysiadającego z reprezentacyjnego opla przed siedzibą SS i policji w Alejach Ujazdowskich.
Potem okazało się, że samochód z tajemniczym pasażerem zajeżdża w to miejsce regularnie. Podejrzenia "Rayskiego" zestawiono wkrótce z innymi informacjami wywiadu – tak cel przestał być anonimowy. Na początku roku 1944 r. mieszkanie Kutschery przy al. Róż było już pod stałą obserwacją. Niebawem Kedyw (Kierownictwo Dywersji) Komendy Głównej AK zadecydował: wykonać wyrok jak najszybciej.
Dwanaścioro mężnych ludzi
Rozkaz wydał z samej góry płk. Emil Fieldorf "Nil" – dowódca Kedywu. Jego wykonanie powierzono I plutonowi oddziału "Pegaz". Kierować samą akcją miał 22-letni Bronisław Pietraszewicz "Lot".
Droga "Lota" do tego miejsca była charakterystyczna dla losów większości jego podwładnych. Zaczynało się od tajnego nauczania w ramach PET, poprzez mały sabotaż i harcerskie Szare Szeregi, aż do walki z bronią w ręku w Grupach Szturmowych. "Lot" brał wcześniej udział w kilku udanych akcjach, ale w tej po raz pierwszy miał samodzielnie dowodzić.
Wraz z "Misiem" (Michał Issajewicz, kierowca) i "Kruszynką" (Zdzisław Poradzki) to on miał wykonać wyrok na Kutscherze. Do tego doszło czterech ludzi ubezpieczenia, dwóch kierowców – w sumie dziewięciu żołnierzy – i trzy łączniczki. Nieoczekiwanie rankiem, przed drugim podejściem do akcji, okazało się, że brakuje choćby pistoletu dla "Alego" (Stanisław Huskowski). Dostał teczkę pełną granatów.
Dowódca zdejmuje kapelusz i to jest sygnał do kolejnych ruchów. Klamka zapada.
1 lutego, chwilę przed dziewiątą rano, wszyscy są na swoich pozycjach. Czekają, aż pojawi się cel. Pierwszy znak daje "Kama" (Maria Stypułkowska-Chojecka): samochód z Kutscherą wyjechał spod jego domu. "Dewajtis" (Elżbieta Dziębowska) wyjmuje z teczki białą torebkę. Hanka (Anna Szarzyńska-Rewska), stojąca na rogu parku Ujazdowskiego, odbiera sygnał i przekazuje go "Lotowi".
Łączniczki wywiązały się z zadania – teraz czas na strzelców. Dowódca zdejmuje kapelusz i to jest sygnał do kolejnych ruchów. Klamka zapada.
Likwidujemy, odpowiadamy ogniem… nie odskakujemy?
Kiedy opel z Kutscherą mija ul. Szopena, na Alejach Ujazdowskich zajeżdża mu drogę samochód prowadzony przez "Misia". Niemiecki kierowca włącza żółty reflektor, żądając zwolnienia pasa, ale "Miś" nie ustępuje. Oba wozy to hamują, to ruszają, w końcu stają naprzeciw siebie. Niemal pod budynkiem dowództwa SS i policji.
"Lot", który zdążył już podejść na odległość kilku kroków, pruje do Kutschery z pistoletu maszynowego. Poprawia jeszcze nadbiegający z drugiej strony ulicy "Kruszynka". Razem z "Misiem" wyciągają żywego jeszcze esesmana z tylnego siedzenia i to "Miś" dobija go strzałem z parabelki.
Teraz muszą znaleźć dokumenty – to warunek uznania akcji za skuteczną. Ale papierów nigdzie nie ma. Biorą to, co jest: teczkę i pistolet. Tymczasem wkracza do gry ubezpieczenie. "Olbrzym" (Henryk Humięcki), "Juno" (Zbigniew Gęsicki) i "Cichy" (Marian Senger) ostrzeliwują ze stenów budynki i posterunki wroga. Niemcy po kilkunastu sekundach odpowiadają coraz bardziej skoordynowanym ogniem.
To właściwy moment dla "Alego". Tyle że "Ali" nie może otworzyć teczki. Szarpie się z zamkiem, a innej broni oprócz granatów nie ma. Poddaje się. Biegnie w kierunku samochodów czekających na odskok oddziału na rogu Szopena.
"Lot" dwa razy obrywa w brzuch. W kanonadzie nikt nie słyszy, jak ciężko ranny dowódca zarządza odwrót, a nie ma już przy nim "Alego", który mógłby powtórzyć rozkaz. Wycofuje się "Miś", ale dostaje w głowę – krew płynie po twarzy, choć to tylko draśnięcie. Mniej szczęścia mają "Cichy" i "Olbrzym": pierwszego kula trafia w brzuch, drugiego – w płuco.
Droga przez mękę i pułapka na moście
Wreszcie cały oddział odskakuje. Do samochodu "Bruna" (Bronisław Hellwig) trafiają zdrowi: "Kruszynka” i "Ali”. "Sokół" (Kazimierz Sott) zabiera do mercedesa rannych. Dosiada się jeszcze na pl. Bankowym "Dokto" aks (Zbigniew Dworak), który ma odstawić rannych do szpitala Maltańskiego.
Tam jednak nikt na nich nie czeka, a lekarz dyżurny odmawia przyjęcia zamachowców, tłumacząc się brakiem chirurgów i wyposażenia niezbędnego do operacji. "Misia" można opatrzyć i wypuścić. "Olbrzym" nie wymaga zabiegu, więc trzeba mu tylko zapewnić dokumenty. Ale "Lot" i "Cichy" potrzebują operacji natychmiast. Wybór pada na szpital Przemienienia Pańskiego. Już w trakcie zabiegu pojawiają się tam policjanci.
"Sokół" i "Juno" mają ukryć podziurawiony kulami samochód. Ale popełniają błąd, próbując wrócić na drugi brzeg Wisły trasą, którą uprzednio przywieźli rannych. Na moście Kierbedzia wpadają w zasadzkę. Skaczą z przęsła mostu do Wisły, gdzie w końcu obu dosięgają kule.
Kiedy Niemcy wyłowią ciała, okaże się, że "Sokół" popełnił był kolejny błąd: miał przy sobie prawdziwe dokumenty. W jego mieszkaniu miała się odbyć odprawa po akcji – teraz jego rodzice mieli być nie tylko poinformowani o śmierci syna, ale też jak najszybciej ewakuowani z lokalu. Podjęto też decyzję o zabraniu "Lota" i "Cichego" ze szpitala, zanim dotrze do nich gestapo.
Gehenna rannych trwała, bo odmawiano ich przyjęcia w kolejnych placówkach. "Lotowi" i "Cichemu" najprawdopodobniej nie można było pomóc, ale nim pierwszy znalazł się w szpitalu Wolskim, drugi zaś w Maltańskim, kolejne przewozy po Warszawie przysparzały im niewysłowionych cierpień.
Wdało się zapalenie otrzewnej, transfuzje krwi nie mogły już pomóc. "Lot" umarł niemal dokładnie trzy doby od akcji, "Cichy" przeżył jeszcze dwa dni. Zaufani lekarze musieli jeszcze tuszować na ich zwłokach faktyczne przyczyny śmierci, by nie wzbudzić podejrzeń Niemców.
200 milionów za Hitlera czyli pokłosie
Wieść o zamachu rozeszła się po Warszawie błyskawicznie. Jedna z najgłośniejszych akcji Kedywu zakończyła się sukcesem, okupionym jednak straszliwą daniną krwi. Śmierć poniosła przecież blisko połowa uczestników zamachu (choć żaden z nich na miejscu). Zawiodła organizacja opieki lekarskiej dla ciężko rannych.
Osobny dramat przeżywał "Ali" – najpierw nie ze swojej winy nie dostał broni, a potem jego pech sprawił, że akcja przeciągnęła się ponad miarę i przybrała tak dramatyczny obrót. Po śmierci "Lota" "Ali" objął chwilowo dowodzenie I plutonem, ale był jedynym uczestnikiem akcji, którego nie przedstawiono po niej do odznaczenia bojowego.
"Katowi Warszawy" Niemcy organizują pożegnanie z trumną na lawecie. Ulice miasta i domy na trasie przemarszu konduktu zostają opróżnione. Okupant żąda krwi: nazajutrz po zamachu na Kutscherę ginie w Alejach Ujazdowskich 100 rozstrzelanych osób, a w ruinach getta – kolejne 200. Ale terror wkrótce osłabnie. To ostatnie tak masowe egzekucje przed powstaniem warszawskim.
"Mistrzowską robotę i odwagę" oddziału "Lota" chwalą w swoich wewnętrznych dokumentach nawet okupanci. "Na taki wyczyn mogła się zdobyć tylko świetnie zgrana organizacja" – pisze jeden z niemieckich oficerów. Niemcy nakładają na ludność Warszawy gigantyczną kontrybucję: 100 mln zł. Przedłużają godzinę policyjną. Ale wzrost morale ludności stolicy jest odczuwalny. Na Nowym Świecie na jednym z plakatów-obwieszczeń ktoś dopisuje: "100 milionów kontrybucji zabrał nam Kutschera – 200 chętnie damy, ale za… Hitlera".
>>>>
Jak widzicie mamy tutaj kalkulacje . Wprawdzie jak go zbijemy to hitlerowcy ,,za kare'' zmorduja kilkuset ale Kutschera mordowal tylu CO TYDZIEN czyli ,,opłaca się'' . Stad zabijanie zwyklych zolnierzy nie oplacalo sie bo nie mordowali a za nich byly by mordy . W ten sposob AK wystrzeliwala najgorszych bydlakow a na ich miejsce przychodzili goscie ktorzy mordowali ale nie tak duzo bo sie bali !!!
Takie zwyrodniale rachunki ! Do takiego stanu doszedl NAJBARDZIEJ WYKSZTAŁCONY NARÓD ŚWIATA Z NAJWIĘKSZĄ LICZBĄ DOKTORÓW ! A ktos powie USA ? A skad przyjechal Einstein i cala masa jego kolegow ??? Dopiero po tej emigracji USA wysunelu sie na czolo ... Wyksztalcenie jest naprawde niczym bez Boga a nawet staje sie wtedy potwornoscia bo daje pyche ! Czlowiek roi sobie ze jest NADczlowiekiem nad tymi zwyklymi pod-ludzmi ... Iluz mamy utytulowanych pyszalkow - wystarczy spojrzec na uczelnie oczywiscie nazywane wyzszymi bo sa nad - ...
I znow lekcja historii dla tych ktorzy szukaja wzoru w Polsce !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:32, 05 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Michał Issajewicz "Miś", bohater zamachów na Kutcherę nie żyje
Zmarł Michał Issajewicz ps. Miś - jeden z ostatnich żyjących uczestników zamachu na Franza Kutscherę. Miał 91 lat. W pamiętnej akcji Armii Krajowej z 1 lutego 1944 r. Issajewicz był tym, który strzałem z pistoletu dobił znienawidzonego przez Polaków szefa SS.
O śmierci Issajewicza poinformowała rodzina zmarłego. Bohater zamachu na Kutscherę zmarł w niedzielę w Warszawie po długiej i ciężkiej chorobie. Był więźniem obozu w Stutthofie, kawalerem Orderu Virtuti Militari, a także wielu innych odznaczeń wojennych i państwowych. Wyrok na znienawidzonego przez mieszkańców Warszawy szefa SS i policji na okręg warszawski Franza Kutscherę wydał szef Kedywu KG AK płk August Emil Fieldorf "Nil". Przeprowadzenie akcji powierzono zgrupowaniu "Agat" (późniejszy "Parasol").
Franz Kutschera objął funkcję dowódcy SS i policji na okręg warszawski 25 września 1943 roku i od razu zaostrzył represje wobec Polaków. Nastąpiły liczne egzekucje uliczne, którymi Kutschera chciał złamać warszawiaków. Wzrosła także liczba łapanek.
Kierownictwo Walki Podziemnej wprowadziło Kutscherę na listę osób do likwidacji. Pierwszą, nieudaną próbę przeprowadzenia akcji podjęto 28 stycznia 1944 r. Oddział "Lota", rozstawiony na stanowiskach w Alejach Ujazdowskich, nie doczekał się jednak przejazdu Kutschery.
Następną akcję zaplanowano na 1 lutego 1944 r. rano. Uczestniczyło w niej 12 osób: Bronisław Pietraszewicz "Lot" - dowódca akcji, Stanisław Huskowski "Ali", Zdzisław Poradzki "Kruszynka", Michał Issajewicz "Miś", Marian Senger "Cichy", Henryk Humięcki "Olbrzym", Zbigniew Gęsicki "Juno", Bronisław Hellwig "Bruno", Kazimierz Sott "Sokół", Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama", Elżbieta Dziębowska "Dewajtis", Anna Szarzyńska-Rewska "Hanka".
Znak do rozpoczęcia akcji, sygnalizujący wyjście Kutschery z domu w Alei Róż, dała Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama".
Kutschera miał do przejechania zaledwie 140 m - tyle dzieliło jego dom od dowództwa SS. Gdy dojeżdżał do bramy pałacu, drogę zajechał mu samochód kierowany przez "Misia". Kierowca Kutschery zwolnił, chcąc przepuścić intruza. Zwolnił również "Miś" i zatrzymał wóz. W chwili, gdy Niemiec usiłował go wyminąć, ruszył ponownie, blokując auto dowódcy SS. Do zatrzymanego wozu podbiegli "Lot" i "Kruszynka". Z odległości metra otworzyli ogień w kierunku Kutschery i ranili go.
Równocześnie na stanowiska wybiegł zespół ubezpieczający, a stojące na ul. Chopina samochody "Sokoła" i "Bruna" cofnęły się do rogu al. Ujazdowskich i al. Róż. Kutscherę dobił "Miś", który wyskoczył z wozu i strzałami z pistoletów wspierał osłonę akcji.
Niemcy otworzyli ogień z siedziby dowództwa SS i wszystkich okolicznych budynków. Ich kule raniły w brzuch "Lota" i "Cichego", a także "Olbrzyma". Niegroźny postrzał w głowę dostał "Miś", który wraz z "Kruszynką" wyciągnął ciało Kutschery z wozu i w pośpiechu szukał przy zabitym dokumentów. Kiedy nic nie znalazł, zabrał jego teczkę.
Pod silnym ostrzałem Niemców, uczestnicy akcji wycofali się do samochodów i uciekli wcześniej wyznaczonymi trasami.
W wyniku akcji na Kutscherę śmierć poniosło czterech jej uczestników. Gęsicki "Juno" i Sott "Sokół", otoczeni przez Niemców na Moście Kierbedzia, w czasie odprowadzania samochodu do garażu, skoczyli do Wisły, ginąc w jej nurtach. Ciężko ranni Pietraszewicz "Lot" i Senger "Cichy" zmarli kilka dni po zamachu.
Straty niemieckie wyniosły 5 zabitych i 9 rannych. Niemcy w odwecie za zabicie Kutschery nałożyli na Warszawę 100 mln zł kontrybucji, a dzień po zamachu, 2 lutego 1944 roku w alejach Ujazdowskich 21, w pobliżu miejsca przeprowadzenia akcji, rozstrzelali 100 zakładników. Była to jedna z ostatnich publicznych egzekucji przed wybuchem Powstania Warszawskiego.
>>>>
Chwala bohaterom . To byly czasy ! Gdzie skarjne bestialstwo tam i bohaterstwo tez olbrzymie :O))) Uczcie sie o nich zamiast tracic czas na to co serwuja media i na pseudociekawostki zwlaszcza o obecnych ,,postaciach'' . Bardziej poleżeć niz postać z takimi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:49, 25 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Mateusz Zimmerman | Onet
Ocalić przyjaciela
70 lat temu harcerze Grup Szturmowych przeprowadzili akcję pod Arsenałem. Dla Tadeusza "Zośki" Zawadzkiego - głównego organizatora tego przedsięwzięcia - sukces wojskowy nie mógł przyćmić osobistych tragedii.
"Mam zupełnie dosyć, jestem zupełnie skończony. Noc straszna i dzień beznadziejny" - wspominał Zośka oczekiwanie na tę akcję.
Harcerze wiedzieli ze swoich źródeł na Pawiaku, że ich aresztowany kolega jest katowany na Szucha i do więzienia wraca na noszach. Czekają na decyzję: odbijamy czy nie? Jest 26 marca 1943 r. Zośka po raz drugi w ciągu trzech dni koncentruje grupę pod Arsenałem. Czekają nerwowo przez pół godziny, przejeżdża niemiecka żandarmeria. Dosłownie w ostatniej chwili przed przejazdem więziennego samochodu, który bojowcy mają zatrzymać i uwolnić więźniów, przychodzi wiadomość: "Robimy".
Słychać gwizdek. Pokazuje się samochód. Rusza akcja, w której splatają się losy trzech przyjaciół ze szkolnej ławy: dwóch spróbuje ocalić trzeciego.
Przyjaciele
Przyjaciel pierwszy: Zośka, czyli Tadeusz Zawadzki. Pseudonim konspiracyjny dostał, bo zwracał na siebie uwagę dziewczęcą urodą. Jest w konspiracji praktycznie od początku wojny, wyrósł na jednego z najważniejszych ludzi warszawskiego Małego Sabotażu. Dostał honorowy pseudonim "Kotwicki", bo na swoim rodzinnym Mokotowie wymalował na murach najwięcej charakterystycznych kotwic polskiego podziemia. Jesienią 1942 r. kończy kurs podharcmistrza, zostaje dowódcą Grup Szturmowych Szarych Szeregów.
Przyjaciel drugi: Maciej Dawidowski. Po prostu - Alek, pseudonim pochodzi od drugiego imienia: Aleksy. Szefuje drużynie harcerskiej w hufcu Mokotów Górny (kierowanym przez Zośkę). Ojca Alka Niemcy rozstrzelali już w 1939 r., matkę wywiozą do Ravensbrück. W lutym 1942 r. Alek zdejmuje tablicę niemiecką z pomnika Mikołaja Kopernika. Otrzyma honorowy pseudonim: "Kopernicki", ale po tej akcji jest w Warszawie zdekonspirowany. Ukryje się się koło Góry Kalwarii, będzie się kontaktować przez listy. Potajemnie wróci do stolicy, dla Niemców będzie nieuchwytny.
Przyjaciel trzeci: Janek Bytnar, czyli Rudy. Ma na koncie zerwanie flagi z gmachu Zachęty i wymalowanie kotwic pod samym nosem gestapo: przy wylocie al. Szucha i na Pomniku Lotnika. Kiedy jesienią’42 powstają Grupy Szturmowe, Rudy zostaje dowódcą plutonu. Na początku 1943 r. podczas próby rozbrojenia zabija na Emilii Plater niemieckiego policjanta.
Wojna wybuchła parę miesięcy po tym, jak Zośka, Alek i Rudy zdawali maturę u Batorego - w jednej klasie. Wszyscy zaliczali tajny kurs podharcmistrzowski w tzw. szkole za lasem. Zośka i Rudy brali udział nie tylko w Małym Sabotażu, ale i akcjach tak głośnych jak "Wieniec II" (wysadzenie niemieckiego pociągu wojskowego).
Zośkę i Rudego połączyły kursy podharcmistrzowskie, Grupy Szturmowe i pęd do samorozwoju. Ich męska przyjaźń cementuje się szybko. Spędzają ze sobą całe dnie. Rudy czyta książki, uczy się angielskiego "z uporem maniaka" i mówi, że nie marnuje czasu. W sobotę wieczorem umawiają się przez telefon na spotkanie. Rano do drzwi Zośki zapuka Duśka, czyli siostra Rudego, i powie: "Wzięli Janka i ojca".
Wsypa
Niemcy przyszli do Bytnarów w nocy. Zrobili rewizję, także w piwnicy. Tam znaleźli coś w rodzaju "warsztatu" Małego Sabotażu: ulotki, nalepki, afisze, szablony do malowania kotwic, zerwane niemieckie flagi itp. Aresztowanych zabrali oczywiście na Pawiak do dalszych przesłuchań.
Cała wsypa była efektem błędu w konspiracyjnej sztuce. Zaczęło się od aresztowania innego z dowódców Grup Szturmowych, Heńka (Henryka Ostrowskiego). Znał on zawartość piwnicy Bytnarów, przede wszystkim jednak: Niemcy znaleźli u niego sporo dokumentów, w tym właśnie adres kryjówki. Była "spalona", więc natychmiast należało ją opróżnić.
Nie zrobiono tego, mimo całkiem niedawnych doświadczeń. Na początku lutego 1943 r. grupa harcerzy pod dowództwem Zośki opróżniała analogicznie "spalony" lokal przy Brackiej. Akcja, prowadzona w biały dzień i w ruchliwym miejscu, trwała dwie godziny i przyciągała uwagę gapiów. Ktoś zadzwonił po granatową policję. Doszło do wymiany ognia - Rudy był ranny w nogę, draśnięty został też Zośka. Najważniejsze materiały jednak ocalono.
Z relacji Zośki, jak i z "Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego, wynika, że po aresztowaniu Bytnarów pogrążył ich - zwłaszcza Rudego - Heniek. Rudy na łożu śmierci miał pretensje do Heńka, że ten "tak łatwo sypnął". W rzeczywistości Niemcy nie tyle zmusili Heńka do mówienia, co po prostu własne ustalenia przedstawiali przesłuchiwanemu Rudemu tak, jakby to Heniek był zdrajcą.
Rudy nie poznał więc prawdy przed śmiercią. A Zośce zdał sprawy tak, jakby zdradził ich towarzysz broni. Zośka z kolei przyjął wyznanie przyjaciela na wiarę. Po akcji pod Arsenałem, w której harcerze uwolnili również Heńka, miało się z czasem okazać, że nie był on niczemu winien.
Badanie
Niemcom bardzo się spieszyło. Wydawało im się, że intensywnym biciem wyciągną od Rudego adresy i nazwiska. W połączeniu z informacjami, które warszawscy gestapowcy znaleźli już w mieszkaniu Heńka, byłaby to dla nich wiedza bezcenna. Czterech-pięciu oprawców zaczęło okładać Rudego niemal natychmiast po tym, jak przywieziono go na Pawiak. Następnie było "badanie" na al. Szucha, w warszawskiej siedzibie gestapo.
Relacjonował Zośka: "Nieustanne bicie: na stojąco, po twarzy, głowie. Na stołku - kijem, pejczem i pięścią, i na leżąco - gdy mdlał - butami po brzuchu, między nogi i miażdżąc butami dłonie na kamiennej podłodze. Zemdlonego budzono do życia kopaniem w brzuch i deptaniem rąk". Przestali tłuc Rudego kijem dopiero wtedy, gdy złamali mu go na głowie.
Były trzy takie przesłuchania. Rudy wyparł się znajomości z Heńkiem, ale musiał też ukryć swoją niedoleczoną ranę po postrzale w udo ("pamiątka" z akcji na Brackiej). Nie miał wielkiego wyboru: "zrobił w spodnie, umazawszy sobie dokładnie uda". Wkrótce wobec wszystkich urazów spowodowanych torturami żaden z gestapowców nie byłby już w stanie nawet rozpoznać blizny na ciele Janka.
Rudy nie wydał nikogo.
Plan
Zośka, dowiedziawszy się o aresztowaniu przyjaciela, szybko próbował przekuł własną rozpacz w działanie. "Jeszcze nie koniec, jeszcze jest szansa, dziś jeszcze atakujemy samochód i odbijemy Janka" - relacjonował.
To była w równym stopniu miara desperacji, co zalążek planu. Zośka rankiem ogłosił alarm dla hufców Centrum i Południe. Zgłosił plan do swoich przełożonych, w tym do Orszy (Stanisława Broniewskiego). Pomysł był desperacki, a jego centralnym punktem było założenie, że więźniowie - a wśród nich Rudy - będą przewożeni jeszcze tego samego dnia z alei Szucha do więzienia na Pawiaku.
Zośka i Orsza spotkali się z kapitanem Mietkiem, który był zastępcą dowódcy Oddziałów Dyspozycyjnych Kedywu (podlegały mu Grupy Szturmowe). Ale wobec nieobecności dowódcy, Mietek odmówił wzięcia na siebie ciężaru tej decyzji.
Akcja więc była przygotowywana, ale czekała na zielone światło. Uczestnicy rozmieścili się już na pozycjach przy Arsenale, na zbiegu Długiej, Bielańskiej i Nalewek. 23 marca wycofano ich w ostatniej chwili - decyzja nie przyszła. Zośka, który miał kierować kolegami w polu, musiał ich odwołać. Trzy kolejne dni spędził dosłownie z palcem na spuście broni.
Kule walą po murze
Słychać gwizdek. Pokazuje się samochód. Zośka wyszarpuje pistolety i rusza na ulicę.
Ku swojemu zaskoczeniu widzi granatowego policjanta. Ten sięga po broń - Zośka musi strzelać. Zaskoczenie nie jest więc pełne. Kierowca więźniarki gestapo ma refleks: zamiast skręcić w Nalewki, gdzie czekają polscy harcerze, jedzie Długą. W kierunku szoferki fruną butelki zapalające - w ten sposób ma być zatrzymana więźniarka.
"Na ulicy leży cztery-pięć postaci. Jedne z nich palą się płomieniem" - będzie opisywać Zośka. Ale eskorta samochodu ostrzeliwuje się składnie - atakujący muszą się kryć przed kulami za arkadami budynku. Więźniarka wprawdzie płonie, ale oddala się od Arsenału. Wymiana ognia przedłuża się, z kilkudziesięciu sekund planowanej akcji robią się minuty.
"Słoń nie może sobie dać rady ze zdenerwowania ze stenem. Odbezpieczam mu broń. Wychyla się i wali seriami. Naprzód. Skaczemy przez druty kolczaste. Dobiegam do samochodu, patrzę przez wóz, nikogo, tylko szoferka pali się spokojnym płomieniem" - to znów opis Zośki. Ta jego szarża przesądza o losach akcji. Z samochodu zaczynają się wysypywać uwolnieni przez bojowców Polacy. Już ponad 20 osób, ale Rudego ciągle nie widać. Wreszcie jego twarz pokazuje się w głębi więźniarki, między ławkami.
Koledzy podnoszą go na ręce i wloką do samochodu. "Ogolona głowa, twarz zielono-żółta, zapadnięte policzki, olbrzymi siniec pod okiem, sine uszy. Każde dotknięcie go przez nas wywoływało krzyk bólu. Dłonie miał czarne i spuchnięte" - pisał Zośka.
Wreszcie ruszają. Rudy mówi: "Nie myślałem, że to zrobicie".
Cena sukcesu
Rudy był zmasakrowany. "Całe ciało od pasa do kolan miał koloru jak silnie opalone i spuchnięte. W wielu miejscach strupy i zakrzepła krew. Nie widać było sińców. Całe ciało równomiernie rozbite" - spisywał Zośka. Jeść Rudy właściwie nie mógł, choć nie miał nic w ustach od paru dni. Po raz pierwszy od aresztowania mógł oddać mocz - tylko dlatego, że przytrzymywali go koledzy.
Podczas akcji oberwał jeszcze w brzuch Buzdygan (Tadeusz Krzyżewicz) - nie można go było uratować. Później okazało się też, że Niemcy już po odskoku oddziału aresztowali Huberta (Hubert Lenk). Miał zostać skatowany w śledztwie, a potem zastrzelony w ruinach getta. Następnego dnia po Arsenale, w ramach represji za akcję polskiego podziemia, hitlerowcy rozstrzelali na Pawiaku 140 osób, doszło też do kilkunastu aresztowań (w tym: wywózek do obozów koncentracyjnych).
"Jęczał z bólu, jednocześnie mówiąc, jak jest szczęśliwy i jak jest cudownie" - pisał Zośka o Rudym po jego odbiciu. Kiedy jeden przyjaciel z troską pochylał się nad agonią drugiego, konał także trzeci.
Alek podczas akcji dowodził sekcją "granaty". Kiedy Niemcy na moment odcięli bojowcom drogę odwrotu, seria karabinowa przeorała mu brzuch. Zdołał jeszcze rzucić w kierunku Niemców dwa granaty, czym umożliwił kolegom odskok. Ale szybko okazało się, że nie ma dla niego nadziei. Pytał tylko, czy Zośka był zadowolony. Lekarze próbowali go ocalić, podczas arcytrudnej operacji wycięto mu kilka metrów jelit.
Rudego zdążyła jeszcze w Szpitalu Wolskim odwiedzić matka. Ostatnią dobę męczył się strasznie: "Tadeusz, Tadziu, jak boli, jak strasznie boli, już nie mogę, ratuj Tadeusz". Nie mógł jeść, a cokolwiek dostał do picia, wymiotował od razu. Umarł po południu. Alka śmierć zabrała w nocy, kilka godzin później.
Śladem przyjaciół
Alek dostał pośmiertnie Virtuti Militari V klasy, Rudy - Krzyż Walecznych. Obu też pośmiertnie awansowano. Matka Alka, Janina Dawidowska, jeszcze po wojnie miała nadzieję, że syn żyje gdzieś na Zachodzie. Szukała go, publikując ogłoszenia w emigracyjnej prasie. O śmierci syna poinformował ją listem jego ówczesny dowódca, Orsza.
Zośkę do spisania relacji "spod Arsenału" namówił ojciec i przyjaciele. Chcieli mu pomóc się podnieść po stracie przyjaciół. Według ojca Zośka nie mógł znieść, że "oni zginęli, a on żyje". Mówił o swoich utraconych przyjaciołach: "Wszystkich ich poumieszczałem na tamtym świecie, a sam sobie chodzę po ulicach".
Armia Krajowa zidentyfikowała oficerów gestapo, którzy torturowali Rudego. Półtora miesiąca po Arsenale Zośka zdążył osobiście zlikwidować jednego z nich.
W sierpniu 1943 r. Zośka podążył śladem przyjaciół. Podczas ataku na posterunek graniczny pod Wyszkowem dostał kulę prosto w serce.
Po śmierci Rudego, Alka i Zośki ich towarzysze broni nadali na ich cześć nowe nazwy swoim zgrupowaniom. Tak powstały harcerski batalion "Zośka", w tym batalionie: kompania "Rudy", a z kolei w kompanii: pluton "Alek". Koledzy z Szarych Szeregów chcieli zachować pamięć nie tylko o trzech żołnierzach podziemia, ale także - o trzech przyjaciołach.
Korzystałem m.in. z: "Kamienie na szaniec" (aut. Aleksander Kamiński), "Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939-1944 (aut. Tomasz Strzembosz), "Bohaterowie «Kamieni na szaniec» w świetle dokumentów (oprac. Tomasz Strzembosz).
>>>>
Kolejna slynna akcja !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:42, 20 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Kwiaty w 72. rocznicę akcji "Bollwerk"
Kombatanci i przedstawiciele władz Poznania złożyli w czwartek kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym akcję "Bollwerk". 72 lata temu żołnierze AK podpalili niemieckie magazyny w porcie rzecznym; był to największy atak ruchu oporu w Wielkopolsce w czasie II wojny światowej.
W nocy z 21 na 22 lutego 1942 roku żołnierze Wielkopolskiego Kierownictwa Związku Odwetu ZWZ AK, wspólnie z harcerzami, mieszkańcami poznańskiego Chwaliszewa, podpalili niemieckie magazyny żywności, broni i umundurowania w porcie nad Wartą. Do wywołania zapłonu wykorzystano specjalnie spreparowany piecyk elektryczny, uruchamiany przez mechanizm zegarowy.
W wyniku udanej akcji armia niemiecka poniosła straty o wartości 1,5 mln ówczesnych marek. Spowodowało to znaczne opóźnienia w zaopatrzeniu jej wojsk na froncie wschodnim.
Gestapo zidentyfikowało i zamordowało większość wykonawców akcji.
W 1982 roku przy ulicy Estkowskiego stanął upamiętniający to wydarzenie pomnik ufundowany przez mieszkańców miasta.
>>>
Pamietjamy ze tam ucisk byl szczegolnie brutalny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:57, 30 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Bohater powstania warszawskiego Stanisław Likiernik:
Pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - wspomina Stanisław Likiernik, żołnierz AK, uczestnik powstania warszawskiego w wywiadzie-rzece "Made in Poland". - To było zbyt kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki - mówi o powstaniu. Bohater walk w Warszawie krytycznie ocenia decyzję o rozpoczęciu powstania w stolicy 1 sierpnia 1944 r. - Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady! - twierdzi Stanisław Likiernik.
Stanisław Likiernik jest jednym z pierwowzorów postaci "Kolumba" z głośnej powieści Romana Bratnego "Kolumbowie rocznik 20". O swojej służbie w żoliborskim oddziale warszawskiego Kedywu oraz o powstaniu warszawskim Likiernik, rocznik 1923, syn oficera Wojska Polskiego, opowiada bez patosu, otwarcie i czasami brutalnie szczerze. Brał udział w akcjach dywersyjnych, a także w likwidacji zdrajców i Niemców.
Bez wyrzutów sumienia
- Raz czy dwa całą noc we śnie walczyłem, uciekałem, robiłem zasadzki. Tylko tyle. Nie miewam koszmarów, choć pamiętam rzeczy straszne, potworne, patrzę na nie w pamięci i boli mnie wszystko: oczy, dłonie, serce - mówi Likiernik.
Uważa, że podczas niemieckiej okupacji nie można było nic nie robić. Nie można było nie walczyć. Polemizuje w ten sposób z Piotrem Zychowiczem, który w książce "Obłęd '44" twierdzi, że akcje Armii Krajowej, a także innych organizacji konspiracyjnych wymierzone w Niemców jedynie nakręcały spiralę przemocy. Zdaniem Likiernika Niemcy i tak by mordowali Polaków.
Stanisław Likiernik wziął udział w głośnej likwidacji sadystycznego banschutza Karla Schmalza "Panienki", podczas akcji strzelił do jednego z Niemców. - Zabiłem go, ale to było jak pstryknięcie palcem. Fraszka. To przykre, co mówię, ale tak jest. Mnie to absolutnie nic nie kosztowało. Trzeba było to zrobić" - stwierdza Likiernik, dodając, że nikt przecież nie lubi zabijać, "ale jest rozkaz i koniec. Nie było metafizycznych rozterek".
- To jest tragiczny aspekt tego wszystkiego: zabijanie bez wyrzutów sumienia - stwierdza. Cieszy się jednak, że nie musiał strzelać do kogoś bezbronnego, patrząc mu w oczy.
...
Tu sumienie jest w porządku. Bestie się likwiduje. Tak nakazuje Biblia. Jest to Boże prawo. Większych bestii od hitlerowców trudno znaleźć.
Swoim rozmówcom - Emilowi Maratowi i Michałowi Wójcikowi mówi, że nie zdają sobie sprawy z tego, co to znaczyło przestać być zwierzyną łowną i zmienić się w myśliwego. Kiedy udało się odwrócić role i zapolować na Niemca "to było uczucie nieporównywalne z niczym". Akcje, w których brał udział nie były obowiązkiem, ale radością i wyznaje, że przez wiele lat po wojnie miał kłopoty z życiem bez adrenaliny.
...
To juz choroba skutek okupacji.
Likiernik sądzi, że podobne odczucia jak żołnierze Kedywu mieli powstańcy żydowscy w getcie warszawskim. Walcząc przestawali być niewolnikami. - Mówi się też o broni dla Żydowskiej Organizacji Bojowej, że AK nie dawała. Wtedy tej broni po prostu nie było. Gdzie była ta broń, którą mieliśmy na składzie, żeby ją komuś dawać? Gdzie? Dowód: jak wybuchło powstanie w sierpniu 1944, to sami nie mieliśmy broni - wyjaśnia bohater powstania.
...
Żydzi byli w 100% uzbrojeni. AK w 10 % . To kłamstwo po prostu bezczelne. Rzecz jasna niego dawali bo bron KOSZTUJE! A PODCZAS OKUPACJI KOSZTUJE GIGANTYCZNIE !
Marat i Wójcik pytają Likiernika o antysemityzm w szeregach AK. - Nigdy w życiu tego nie widziałem ani nie słyszałem. Rybicki (dowódca warszawskiego Kedywu) przyjął Aronsona, gdy ten uciekł z transportu do Treblinki. Nie było w Kedywie żadnego problemu na punkcie pochodzeniowym. O mnie Rybicki też wiedział. Moim zdaniem to absolutne bzdury o tym antysemityzmie w AK. Na pewno jakiś facet, jeden czy drugi, w AK był prywatnie antysemitą, ale że AK była antysemicka to bzdura - mówi powstaniec.
... To Wyborcza rozpowszechniala.
Stanisław Likiernik wywodzi się z rodziny o korzeniach żydowskich, czuje się Polakiem. - Powiedzenie "z pochodzenia Żyd" ma sens, ale mówienie o katoliku, którym był mój ojciec i którym ja jestem "polski Żyd", jest bez sensu i skandaliczne". Likiernik wskazuje, że przecież jego koledzy: Strasburger, Mueller, Breitkopf nigdy nie byli nazywani "polskimi Niemcami". - Ludzie mają prawo do wyboru narodu, do którego chcą należeć - twierdzi Stanisław Likiernik.
Bez broni, bez doświadczenia
Znaczna część rozmowy poświęcona jest powstaniu warszawskiemu, w którym Likiernik walczył. Rozmówca Marata i Wójcika twierdzi, że przed powstaniem jedynie 100-200 osób w Warszawie miało doświadczenie bojowe.
- Wiecie, że kamienica, w której generał Chruściel podpisał rozkaz rozpoczęcia powstania przetrwała? Nad główną bramą jest rzeźbiony orzeł, a nad bocznym baranie łby. Moim zdaniem generałowie za często używali bocznego wejścia - mówi Likiernik.
Bardzo krytycznie wypowiada się o decyzji podjęcia walki w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku. Przypomina jak Okulicki szantażował dowódcę AK, gen. Bora-Komorowskiego, że zarzuci mu brak patriotyzmu, jeśli powstanie nie wybuchnie, a Chruściel przedstawiając na kilka dni przed wybuchem powstania mizerny stan zaopatrzenia w broń wyjaśnił, że zostanie on zrekompensowany żądzą walki i "furią odwetu". Okulicki dodawał, że broń zdobywa się na nieprzyjacielu.
...
To juz prywatne oceny.
Stanisław Likiernik jest zdania, że ci, którzy parli do powstania i zdecydowali o jego wybuchu, nie działali racjonalnie, "byli chyba w amoku". - Jedynym końcem powstania, jaki sobie wyobrażaliśmy mogło być zabicie wszystkich albo w najlepszym razie wzięcie do niewoli i pewnie potem rozstrzelanie. Ale nie kapitulacja. Tak wtedy wszyscy myśleli - wspomina powstaniec.
Likiernik uważa, że o powstaniu warszawskim można mieć rozmaite opinie, "ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia. Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej - to nie jest tragedia? No to, co w takim razie jest tragedią? Dla mnie ktoś, kto neguje, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł".
Gdy Marat i Wójcik przywołują argumenty obrońców sensu powstania, że było konieczne ze względów moralnych i psychicznych a także wpłynęło wychowawczo na przyszłe pokolenia, Likiernik odpowiada: "Niedobrze mi się robi od takiego myślenia. Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady!".
Likiernik nie zgadza się z przywołanym przez jego rozmówców poglądem Jarosława Marka Rymkiewicza, że gdyby nie było powstania, Polacy zmarnieliby, ulegli degeneracji. Uważa bowiem, że opór wobec komunizmu i tak trwałby bez tego rozlewu krwi.
Polemizuje też z opinią Zdzisława Najdera, że dzięki powstaniu pokazaliśmy, że mamy honor i dumę. Bez niego nie byłoby też 'Solidarności'". - To było zbyt kosztowne. Kosztowne jeśli chodzi o ludzi, miasto, zabytki, jeśli chodzi o kulturę - twierdzi Stanisław Likiernik.
Marat i Wójcik przypominają, że gdy było otwierane Muzeum Powstania Warszawskiego, mówiono, że jest to muzeum polskiej walki o godność. Likiernik odpowiada: "Myśmy mieli godność, nigdy jej nie straciliśmy". Przywołuje działalność polskiego podziemia, udział żołnierzy polskich w walkach na prawie wszystkich frontach wojny, bardzo małą kolaborację Polaków w porównaniu z Czechami, Francuzami i Holendrami.
- Zatem ocalilibyśmy godność i bez powstania. A tak, owszem, godność zachowaliśmy, tylko potem zabrakło setek tysięcy ludzi, w tym moich najlepszych przyjaciół - podsumowuje.
Książka Emila Marata i Michała Wójcika "Made in Poland. Opowiada jeden z ostatnich żołnierzy Kedywu Stanisław Likiernik" ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
...
Oczywiście to są oceny po fakcie. Gdyby nie ogłoszono wybuchu nastąpił by spontanicznie i oddolnie. Po prostu psychologia. Ale warto poczytać o historii. Trzeba jednak odróżniać fakty od ocen. A oceny po latach o tych na bieżąco.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:24, 11 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Kraków: kwiaty w rocznicę zamachu na Koppego
Krakowianie uczcili w piątek uczestników nieudanego zamachu na dowódcę SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie Wilhelma Koppe, który był jednym z głównych organizatorów terroru wobec ludności cywilnej. W 70 rocznicę tego wydarzenia zostały złożone kwiaty pod tablicą przy ul. Powiśle.
Wilhelm Koppe w listopadzie 1943 r. został członkiem tzw. rządu Generalnego Gubernatorstwa. Był wyjątkowo bezwzględny. Na przełomie stycznia i lutego 1944 roku wydał rozkaz rozstrzelania 100 więźniów osadzonych w więzieniu na Montelupich w odwecie za nieudany zamach na generalnego gubernatora Hansa Franka.
Akcję, w której bezpośrednio wzięło udział 19 żołnierzy batalionu "Parasol" i pięć łączniczek, przeprowadzono 11 lipca 1944 r. ok. g. 9.20 na trasie przejazdu Koppego z Wawelu, gdzie kwaterował, do siedziby urzędu, w którym pracował. Akcja nie byłaby możliwa bez wsparcia kilkudziesięciu osób z Kedywu Okręgu Krakowskiego AK.
Sygnałem do rozpoczęcia ataku na pojazd hitlerowskiego dygnitarza miały być strzały zespołu odpowiedzialnego za wyeliminowanie samochodu z ochroną, ale tego dnia limuzynie Koppego nie towarzyszyła obstawa. Brak auta ochrony wywołał kilkusekundowe zawahanie. W tym czasie mercedes Niemca ominął ciężarówkę próbującą zatarasować mu przejazd i rozpoczął ucieczkę. Wybuchła strzelanina, w której zginął jadący z Koppem oficer kapitan Hoheisel.
Po akcji żołnierze "Parasola" rozpoczęli odwrót z Krakowa. Grupa powracająca samochodami została zaskoczona przez Niemców pod miejscowością Udórz na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. W strzelaninie zginęli: Wojciech Czerwiński "Orlik" i Stanisław Huskowski "Ali". Kilku żołnierzy zostało rannych, troje z nich: Halina Grabowska "Zeta", Tadeusz Ulankiewicz "Warski" i Bogusław Niepokój "Storch" zostało schwytanych przez Niemców i trafiło do więzienia w Krakowie, gdzie zostali zamordowani.
W sobotę w kościele oo. Kapucynów odprawiona zostanie uroczysta msza św. Odbędzie się też gra miejska „Śladami krakowskiego Kedywu” przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej i Małopolską Chorągiew Harcerzy ZHR, a także sesja historyczna.
Wilhelm Koppe nie został osądzony za zbrodnie dokonane podczas II wojny światowej. Zmarł w 1975 w Bonn w wieku 79 lat.
>>>
Kolejna slynna akcja . Pamietajmy ze naziole to bestie ktore sie odstrzeliwuje . Tu juz nie bylo wojny tylko walka BIOLOGICZNA o przetrwanie . Zupelnie juz ludzie nie czuja tego bestialstwa ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:35, 09 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
"Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec..." - spacer szlakiem Szarych Szeregów
8 kwietnia 2015, 17:04
26 marca 1943 roku, harcerze z Oddziału Specjalnego "Jerzy", odbili z rąk Gestapo swojego kolegę, towarzysza broni i dowódcę, Jana Bytnara "Rudego". Z tej okazji w najbliższą niedzielę będziemy mogli przespacerować się po Warszawie szlakiem Szarych Szeregów.
W trakcie spaceru usłyszymy o działalności i operacjach tej organizacji przeciwko okupantowi. Dowiemy się między innymi:
- Gdzie Alek Dawidowski udawał pijanego i kogo z tego powodu aresztowali Niemcy?
- Dlaczego "Jaś" w "Szarego Wilka" się zmienił?
- Który oddział uznawany jest za najdzielniejszy pośród walczących w Powstaniu Warszawskim?
- W którym miejscu spełnił się nocny koszmar Niemców?
- Dlaczego nie należy wierzyć słowom, nawet jeśli wyryte są w kamieniu?
- Która akcja warszawskiego podziemia była największa?
- Której jednostce, jako jedynej, udało się przejść w czasie Powstania trasę ze Starówki do Śródmieścia po powierzchni w zwartym szyku?
- Jak rowerzysta zniszczył niemiecką Victorię?
- Kto był tajną bronią Szarych Szeregów?
- Z którego miejsca "Orsza" rozpoczął Akcję pod Arsenałem?
- Dlaczego "Akcja pod Arsenałem" była szczególnie ważna?
- Gdzie, w czasie Powstania Warszawskiego wydarzył się cud i objawił się "Mojżesz"?
- Jak książę Andrzej Radziwiłł powstańców podejmował?
Spacer rozpocznie się 12 kwietnia, o godzinie 11.00 przy pomniku Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu. Koniec około dwóch godzin później przy Arsenale. Spacer poprowadzi przewodnik miejski Arkadiusz Żołnierczyk. Spacer jest darmowy, jednak każdy jeżeli chce, może zostawić napiwek dla przewodnika.
WawaLove.pl
...
To dobrze ze sa takie wydarzenia .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 11:29, 01 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
Rocznica: AK wykonało wyrok śmierci na "kacie Warszawy"
1 lutego 2016, 05:43
• 1 lutego w 1944 roku w centrum okupowanej Warszawy od kul żołnierzy Armii Krajowej zginął Franz Kutschera
• To była najbardziej spektakularna akcja polskiego podziemia
• Franz Kutschera organizował w stolicy uliczne egzekucje i łapanki
Wyrokiem sądu Polskiego Państwa Podziemnego Kutschera został skazany na śmierć - mówi Mirosław Czado z Muzeum Powstania Warszawskiego. Znany z okrutnych działań postanowił wprowadzić swoje metody na terenie Warszawy. Każdego tygodnia rozstrzeliwano 300 osób - mówi pracownik muzeum.
Historycy uważają, że należy mówić o "akcji" Kutschera, a nie o "zamachu". Dlaczego? Jak tłumaczą sami uczestnicy akcji, że zamach to może być na prezydenta Kennedy'ego, a na Kutscherę wydano wyrok śmierci i trzeba było go wykonać. Zamach to akcja nielegalna. Akcja na Kutscherę była przygotowana w najdrobniejszych szczegółach i trwała 1 minutę i 40 sekund.
Akcja AK była wyraźnym sygnałem, że Polskie Państwo Podziemne nie godzi się na terror w Warszawie. Wraz ze śmiercią Franza Kutschery Niemcy zaniechali takich metod. Następca Kutschery w Warszawie mówił, że nie chce skończyć tak jak jego poprzednik.
W akcji wzięło udział 9 żołnierzy i 3 łączniczki. Samochód z Franzem Kutscherą miał do przejechania zaledwie 140 metrów. Na tym odcinku trasy żołnierze AK doprowadzili do zderzenia z innym pojazdem. jeden z żołnierzy podszedł do auta szefa gestapo i oddał kilka strzałów do Kutschery. Wszystko działo się pod oknami dowództwa SS.
...
Tez wazne dbac o terminologie bo zaraz sie dowiemy ze AK uprawialo ,,terroryzm". Przypominam PANSTWO PODZIEMNE! PANSTWO RZADZI! PANSTWO WYDAJE WYROKI! Wiec jak jakas menda bedzie chciala rozglosu i ,,odkryje" cos w tym stylu to od razu uprzedzam zebyscie wiedzieli.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:03, 01 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Polska
Brawurowe akcje AK. O wielu z nich mogłeś nie słyszeć!
Brawurowe akcje AK. O wielu z nich mogłeś nie słyszeć!
Dzisiaj, 1 grudnia (15:46)
Akcja pod Arsenałem, akcja na 100 milionów, zamach na Franza Kutscherę – to tylko trzy z wielu bohaterskich dokonań Armii Krajowej. Wojciech Königsberg zebrał te najbardziej brawurowe w książkę, by upamiętnić 75. rocznicę powstania formacji. „Warto o tym pamiętać, bo nasza historia jest tak ciekawa, że trzeba ją pokazywać młodemu pokoleniu. Pamięć o bohaterach należy kultywować. Z naszej tożsamości także nasza przyszłość będzie wynikała” – podkreśla w rozmowie z RMF FM.
Brawurowe akcje AK. Okładka książki
/Materiały prasowe
Monika Kamińska: "AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej". Panie Wojciechu, w jakim znaczeniu pada w tytule pańskiej książki określenie brawurowe?
Wojciech Königsberg: Słowo brawura ma około 70 synonimów. Dla mnie brawura są to akcje, w których było pokazane męstwo, ale także akcje przemyślane. Każda akcja Armii Krajowej była brawurowa, ale w tym dobrym znaczeniu. W tym znaczeniu, że trzeba było pokazać właśnie męstwo, przygotowanie. Akcje były kilka tygodni opracowywane. Nie miałem na myśli tego negatywnego słowa brawura, która kończy się na przykład wypadkiem, jak brawurowa jazda. Tylko pozytywnie słowo brawura chciałem pokazać.
W książce nie zabrakło takich słynnych akcji jak akcja "Pod Arsenałem" czy zamach na Franza Kutscherę. Ale która z akcji opisanych przez pana, ale mniej znanych, zasługuje na to, żeby ją w jakiś sposób wyróżnić.
Bardzo ciekawą akcją, o której mało kto słyszał, jest akcja zatopienia parowca wiślanego, którym niemiecka grupa wracała z pacyfikacji jednej z wiosek i oddział AK-owski pod dowództwem "Argila" oraz oddział Batalionów Chłopskich zaatakował parowiec i ostrzelał. Jednostka została zatopiona. Też ciekawą akcją jest na przykład akcja rozbicia Baudienstu, czyli obozu prac koło Koluszek, gdzie oddział partyzancki Armii Krajowej uwolnił czterystu junaków, czyli młodych Polaków, którzy byli siłą zmuszani do pracy. O takich akcjach też trzeba pamiętać, bo na przykład po tym obozie nie ma już śladów tylko jedna tablica pamiątkowa o tym mówi albo jakieś grupy historyczne, które to wspominają. I chciałbym, żeby po prostu nie zginęła ta pamięć. Jest promowana w regionie, ale chciałbym, żeby cała Polska się dowiedziała o tych mniej znanych, ale bardzo skutecznych i brawurowych akcjach.
W książęce opisuje też pan akcje bez użycia broni, bez wystrzału... Np. gdy uwolniono więźniów w Lidzie.
Gdy AK robiła akcję uwolnienia więźniów, zawsze zakładano, że nie będzie użyta broń, bo wiadomo garnizony niemieckie, były duże, więc Armia Krajowa nie miała takiej siły, aby zbrojnie rozbić więzienie. Były takie przypadki, ale to rzadko się zdarzało i częściej opierano się na podstępie albo pozyskaniu do współpracy już osoby, która była w więzieniu. Czyli przekupienie strażnika, czasami jakiegoś oficera niemieckiego, a czasami po prostu jakiegoś Polaka, który współpracował. I w Lidzie po prostu bez jednego wystrzału dało się otworzyć więzienie, uwolnić więźniów, nikomu nic się nie stało. I właśnie te akcje, gdzie nie było ofiar po stronie wykonawców, gdzie nie było odwetu ze strony Niemców na ludności cywilnej, były najbardziej udanymi akcjami.
Tym bardziej, że w Lidzie nie wszystko poszło tak jak zaplanowano. A wracając jeszcze do akcji likwidacyjnych. 10% żołnierzy, członków AK to były kobiety. I w pana książce jest też jeden rozdział poświęcony kobietom. Szkoda, że tylko jeden. Gdyby pan mógł opowiedzieć o kobietach w AK i ich udziale w akcjach.
Akcja, o której pani wspominała, była taką dość tragiczną. Miała genezę tragiczną, bo jeden z konfidentów niemieckich wydał żołnierza-kobietę, która była w AK. Została aresztowana wraz z rodziną i została zamordowana przez Gestapo. Natomiast do likwidacji konfidenta zgłosiły się kobiety, jej koleżanki. I to był jedyny przykład, że akcję likwidacyjną zrobił oddział złożony wyłącznie z kobiet.
Jedyny?
Jedyny. Całą grupę i likwidacyjną, i osłonową stanowiły tylko i wyłącznie kobiety i właśnie w Warszawie Mieczysław Darmaszka został zastrzelony przez Irenę Bredel oraz Letę Elżbietę Ostrowską. Trzeba pamiętać te nazwiska, te panie naprawdę wykazały się męstwem. Przeprowadziły akcję. Nie było odwetu niemieckiego. Bardzo ciekawa akcja.
Opisując akcje zawsze wspomina pan, czy nastąpiła po niej akcja odwetowa czy nie? Najbardziej krwawy odwet po akcji AK?
Po zamachu na Franza Kutscherę kilkaset osób zostało zamordowanych, były rozstrzelania w Warszawie. Ale historycy do końca nie wiedzą, czy część tych egzekucji była następstwem likwidacji czy zaplanowanym wcześniej działaniem - likwidacji mieszkańców Warszawy. Niemcy egzekucje przeprowadzali każdego dnia. Część osób, które zostały po likwidacji Kutschery zastrzelone, była w ramach odwetu, a część - w ramach niemieckiej polityki terrorystycznej.
Kilka akcji opisanych w Pana książce znalazło się także w bardzo popularnym serialu "Czas honoru". To między innymi akcja "Góral" i zdobycie 110 mln złotych.
Armia Krajowa borykała się przez całą wojną z problemami finansowymi, brakowało na uzbrojenie, na opłacenie działalności swoich żołnierzy. W komendzie głównej podjęto decyzję, że należy przeprowadzić akcję na Bank Emisyjny, który był pod zarządem niemieckim i sierpniu 1943 roku przeprowadzono akcję, która planowano kilkanaście miesięcy. Po drodze oddział, który miał ją wykonać, został rozbity, dowódca AK - aresztowany, ale ostatecznie udało się przeprowadzić tę akcję. Była to największa akcja zaopatrzeniowa.
Na ulicy w Warszawie grupa żołnierzy uderzyła na konwój niemiecki przewożący pieniądze i zdobywa się - jak się oblicza - 120 mln złotych. Zostało to przekazane do komendy głównej i rozdzielone przez wydział, który się zajmował finansami.
Nie było po tej akcji odwetu.
Niemcy byli przekonani, że była to akt bandycki. W ramach tej akcji śmierć poniosło kilku polskich pracowników banku, którzy byli w tej furgonetce. Plus kilku Niemców którzy ochraniali ten konwój.
Polacy zginęli przez przypadek. Plan zakładał, że ostrzał będzie prowadzony pod innym kątem, ale niestety nie położyli się na ziemię i 4 pracowników banku zginęło. Przez to Niemiec byli przekonani, że to był napad bandycki, a nie działalność polskiego podziemia.
Ciekawą rzecz w Pana książce stanowią "ślady współczesności" dodane na końcu każdego rozdziału. To opis miejsca albo upamiętnienie wydarzenia lub osoby, która brała w tym udział. Tworzy pan taki swoisty szlak po akcjach AK.
Często przechodzimy obok jakiś pomników w mieście czy na wioskach, czasami są w lasach jakieś pomniki i nawet nie czytamy, co na nich jest napisane, a czasem przeczytawszy, nie wiemy dokładnie o co chodziło. Bardzo dużo jest tych pomników i to nie są zwykłe bryły wtopione w budynki, to ślady historii. Ślady historii, bohaterstwa, ale często niemieckiego odwetu.
Warto pamiętać, warto postawić symboliczny znicz na grobie oficera. Bo trzeba kultywować tę pamięć. Z naszej tożsamości także nasza przyszłość będzie wynikała.
Chcę upamiętniać tych bohaterskich żołnierzy Armii Krajowej i innych oddziałów, Batalionów Chłopskich. Warto o tym pamiętać, bo nasza historia jest tak ciekawa, że trzeba pokazywać młodemu pokoleniu, bo ja tę książkę kieruję do młodego pokolenia, że kiedyś było gorzej niż jest teraz. I trzeba o tym pamiętać.
Mieliśmy dla Was książki Wojciecha Königsberga „AK75. Brawurowe akcje Armii Krajowej” Aby ja otrzymać, trzeba było wysłać maila na adres [link widoczny dla zalogowanych]. Nagrodzimy pięć pierwszy osób, które zrobiły to tuż po godz. 17. Ze zwycięzcami skontaktujemy się telefonicznie.
Monika Kamińska
...
Ja byle szybszy! Juz od 6 lat mam temat
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 11:40, 25 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Akcja pod Arsenałem. Mija 75 lat od odbicia Jana Bytnara "Rudego" z rąk Gestapo
75 lat temu, 26 marca 1943 r. u zbiegu ulic Długiej i Bielańskiej w Warszawie w pobliżu budynku Arsenału członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów, pod dowództwem Stanisława Broniewskiego "Orszy", przeprowadzili akcję odbicia z rąk Gestapo Janka Bytnara "Rudego" i 20 innych więźniów.
...
Przypominajmy! To jest polski duch.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 10:06, 20 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Noc pod Celestynowem
Mieczysław Kurkowski „Mietek” - dowódca akcji pod Celestynowem. Źródło: Wikimedia Commons
Mieczysław Kurkowski „Mietek” - dowódca akcji pod Celestynowem. Źródło: Wikimedia Commons
75 lat temu, w nocy z 19 na 20 maja 1943 r., Grupy Szturmowe Szarych Szeregów odbiły pod Celestynowem 49 polskich więźniów przewożonych do Auschwitz.
Leżący 30 km od Warszawy Celestynów to miejscowość, o której nikt poza jej mieszkańcami nie słyszał do końca XIX w. Nawet gdy w latach 70. tamtego stulecia poprowadzono tu linię kolejową, odgrywała ona rolę bardzo lokalną; do 20 maja 1943 r. zmieniło się w tej kwestii bardzo niewiele. Przed wojną co prawda stał się całkiem popularnym letniskiem dla warszawiaków, ale w najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na senny klimat tej zagubionej wśród sosnowych lasów miejscowości. Podobnie jak II wojna światowa – w Celestynowie po prostu nie bardzo było o co toczyć wojnę. Do tego dnia.
Trzy minuty
Grupa mężczyzn, która tego dnia przed godz. 22 pojawiła się na stacji w Celestynowie, nie przypominała jednak letników, a już na pewno nie zachowywała się tak, jakby szukała wypoczynku. Młodzi mężczyźni koło dwudziestki rozeszli się wzdłuż torów i znikli gdzieś w zaroślach, kilku z nich pozostało na peronie i niedbale przechadzało się po nim, udając spóźnionych podróżnych – co w czasie okupacji, po godzinie policyjnej, nie było rozsądne. Ale też ci akurat mężczyźni nie należeli do rozsądnych. Należeli do Grup Szturmowych Szarych Szeregów – formacji oficjalnie podległej warszawskiemu Kedywowi AK.
Dowodził akcją „Mietek”, czyli Mieczysław Kurkowski. Był w towarzystwie dwudziestolatków dość stary, liczył sobie bowiem trzydzieści cztery lata, ale też był nieporównywalnie bardziej od nich doświadczony – miał stopień kapitana, był przeszkolonym saperem i brał udział w wojnie obronnej 1939 r. Ale i pozostali niedawno przechodzili przyspieszony kurs dywersji w praktyce. Dość wspomnieć, że niektórzy z nich zaledwie dwa miesiące wcześniej brali udział w słynnej akcji pod Arsenałem, w której wyniku odbito dwudziestu jeden uwięzionych Polaków. Tego dnia w Celestynowie bardzo liczyli na to, że wkrótce uwolnią ich znacznie więcej.
Trzy minuty. Tyle według informacji zdobytych poprzedniego dnia pociąg miał stać na stacji. Wiedziano niewiele więcej: akcja w Celestynowie była mieszaniną rutyny i improwizacji, operacją spontaniczną i nieprzepracowaną taktycznie. Nie wiedziano np. że przed przyjazdem pociągu więziennego na stacji pojawi się spory transport żołnierzy Wehrmachtu udających się na front wschodni. W przypadku włączenia się ich do akcji żołnierze AK byliby bez najmniejszych szans. Nie wiedziano też, w którym wagonie składu znajdują się więźniowie. Akowcy byli zmuszeni po prostu biegać wzdłuż pociągu i zaglądać w okna.
„Zośka” i inni
Po raz kolejny jednak się okazało, że brawura jest w stanie zrekompensować niedociągnięcia. „Chłopcy natychmiast zaczęli biegać wzdłuż pociągu w poszukiwaniu więźniów. Nagle Maciek zauważył gestapowca, który wyszedł przed pociąg. Chłopiec uniósł broń i strzelił. Z okien wagonów padały strzały, dookoła słychać było odgłos karabinów. Gestapowcy usiłowali zaryglować drzwi, rzucali granaty” – opisywał przebieg akcji Aleksander Kamiński w „Kamieniach na szaniec”. On akurat w walce nie uczestniczył, ale znał doskonale wszystkich uczestników, a zastępcą dowódcy był jeden z głównych bohaterów jego książki, Tadeusz Zawadzki „Zośka”.
Nawiasem mówiąc, i ta akcja pokazała, na jak zdolnego dowódcę Zawadzki się zapowiadał. Reagował na wydarzenia błyskawicznie. Kiedy pojawił się pociąg z Wehrmachtem, natychmiast kazał przerwać akcję i się ukryć. Gdy tylko żołnierze oddalili się na minimalną, bezpieczną odległość – sprawnie sterroryzował obsługę lokomotywy, zabezpieczając ją przed odjazdem. On też doskonale kierował, początkowo istotnie chaotycznym ogniem swoich ludzi. Bo akowcy nie pozostali, rzecz jasna, Niemcom dłużni. Przez blisko czterdzieści minut trwała ostra wymiana ognia, w której wyniku zginęło czterech konwojujących więźniów gestapowców, wśród Polaków zaś nikt nie został do tego momentu nawet ranny. Kamiński opowiadał dalej:
„Ktoś wrzucił do przedziału konwojentów granat i strzały padające z wagonów ucichły. W końcu, za pomocą łomu, zdołano otworzyć więźniarkę, uwalniając więźniów. +Zośka+ z niepokojem spojrzał w stronę pociągu z żołnierzami, lecz po chwili przekonał się, że nic się nie dzieje. Z więźniarki wychodzą ocaleni ludzie – czterdzieści dziewięć osób. Po czterdziestu minutach akcji uwalniającej i przeprowadzeniu więźniów w bezpieczne miejsca, +Zośka+ wydał znak powrotu do Warszawy”.
Na tym jednak akcja się nie zakończyła. Kiedy wyszedł już sygnał do odwrotu, z pociągu padły strzały; zginęło dwóch akowców. Byli to Stanisław Kotorowicz i Włodzimierz Stysło: jedyne po polskiej stronie ofiary tej jednej z najbardziej brawurowych akcji warszawskiego podziemia.
Sprawny odwrót do Warszawy był kolejnym sukcesem Zawadzkiego „Zośki”. I jednym z ostatnich. Kilka dni później brał jeszcze udział w wysadzeniu mostu kolejowego w Czarnocinie, a równo trzy miesiące po akcji pod Celestynowem zginął w ataku na niemiecką strażnicę pod Wyszkowem.
Wojciech Lada (PAP)
...
75 lat kolejnej slynnej akcji. Tym razem mamy tez harcerzy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:28, 19 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Jak polscy partyzanci zdobyli niemiecki garnizon
1529387220 A A A
19 czerwca 1943 roku polscy partyzanci z oddziału Armii Krajowej na Nowogródczyźnie zdobyli silnie bronione miasteczko Iwieniec rozbijając stacjonujące tam oddziały niemieckie i białoruskie. 150 powstańców uwolniło polskich więźniów, zdobyło duże ilości broni, amunicji i żywności, wyzwalając miasteczko na 18 godzin.
...
Wspaniała akcja!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:59, 07 Wrz 2018 Temat postu: |
|
|
7 września 1943 r. w Warszawie w wyniku akcji oddziału specjalnego Kedywu KG AK „Agat” zastrzelony został SS-Oberscharfuehrer Franz Buerkl, jeden z najbardziej bestialskich oprawców z Pawiaka. "Zboczeniec, morfinista, szwendał się po więzieniu zawsze zamroczony. On pierwszy zaczął mordować więźniów"
75 lat temu zastrzelony został 75 lat temu zastrzelony został Franz Buerkl. "Zamach na kata"
....
Chlubna akcja i bardzo madra. Bo mimo zemsty Niemcow i jednorazowym zamordowaniu ,,za karę" duzej liczby Polaków to jednak reszta Niemcow bala sie tak skonczyc i nie mordowali tak gorliwie. Zatem mniej osob zginelo.
Dlatego odstrzeliwano sadystow a nie kogo sie dalo. Rozum musi zawsze kierowac. To musicie zrozumiec bo za chwile was zastrzela ze AK to terrorysci i AlKaida bo tez ,,robili zamachy". Bo teraz tacy ,,naukowcy". AK rozumnie likwidowalo zwyroli a AlKaida w szatanskim opetaniu morduje kogo sie da. Alkaida to kto w tym zestawieniu? Oczywiscie tacy jak Hitler. To hitlerowcy w opetaniu mordowali masowo. To mozecie takim odpowiedziec. Teraz trzeba juz przewidywac oszczerstwa...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:33, 16 Cze 2019 Temat postu: |
|
|
75 lat temu przeprowadzono zamach na kata Pawiaka
75 lat temu, 15 czerwca 1944 r., z rąk żołnierzy polskiego podziemia zginął Herbert Junk. Kat Pawiaka miał pecha znaleźć się przypadkowo na Żoliborzu, gdzie operował oddział Stanisława Sosabowskiego „Stasinka” – elita akowskich elit Warszawy.
...
I to jest postawa! Polacy bynajmnie nie ,tylko' sie modlili! Bo wtedy mieli prawidlowo uksztaltowane umysly!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:22, 30 Cze 2019 Temat postu: |
|
|
75 lat temu żołnierze „Zośki” uwolnili więźniów z warszawskiego szpitala...
...szpitala Jana Bożego. 75 lat temu, 29 czerwca 1944 r., żołnierze batalionu „Zośka” uwolnili kilkunastu więźniów z warszawskiego szpitala Jana Bożego przy ul. Bonifraterskiej, blisko Starówki. Była to trzecia podobna akcja Armii Krajowej przeprowadzona w tym samym szpitalu w ciągu dwóch miesięcy.
...
Piekna akcja!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135911
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:59, 13 Sie 2019 Temat postu: |
|
|
75 lat temu Niemcy rozstrzelali Antoniego Kocjana, który rozszyfrował broń "V"
75 lat temu, 13 sierpnia, podczas ostatniej egzekucji więźniów Pawiaka, Niemcy rozstrzelali Antoniego Kocjana, inżyniera, oficera AK, więźnia Auschwitz. Po zwolnieniu z obozu kierował akcją rozszyfrowania tajnych broni niemieckich – V-1 i V-2.
...
Słynna akcja eliminacji zagrozenia ze strony rakiet V! Jak widzicie i za nia byla zaplacona cena! Bo te akcje robili ludzie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|