Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:03, 04 Lis 2014 Temat postu: Sonderaktion . |
|
|
Kaźń profesorów
Mateusz Zimmerman
Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego zachęcał uczonych, by stawili się na wykład jak najliczniej. Nie mógł przypuszczać, że tych, którzy się zjawią, hitlerowcy wyślą do obozu koncentracyjnego.
Wchodzących do sali 66 im. Mikołaja Kopernika w budynku Collegium Novum Niemcy legitymowali. Zbliżało się południe, był 6 listopada 1939 roku.
Kilka dni wcześniej Obersturmbannführer (podpułkownik) SS Bruno Müller zapowiedział, że zamierza przeprowadzić wykład o "niemieckim punkcie widzenia w kwestii nauki i szkolnictwa wyższego". Wezwał do siebie rektora UJ, prof. Tadeusza Lehra-Spławińskiego.
Był wobec niego ujmująco grzeczny – pytał wręcz, czy taki wykład nie będzie kolidować z innymi planami władz uczelni. W efekcie rektor sam zachęcał uczonych, by się licznie stawili. Gdy "wykład" się zaczął, Muller już nie dbał o pozory.
Mówił krótko: "Zwołałem was, aby wam powiedzieć, że uniwersytet krakowski był zawsze ogniskiem antyniemieckich nastrojów". Zarzucił uczonym, że próbowali bez pytania "otworzyć uniwersytet, odbyć egzaminy, otworzyć zakłady". Na koniec dodał: "Zostaniecie aresztowani i posłani do obozu". Klasnął w ręce i do sali wdarli się umundurowani Niemcy.
To był początek kaźni uczonych Uniwersytetu Jagiellońskiego, która po wojnie miała być określana jako Sonderaktion Krakau. Dlaczego nikt z aresztowanych nie podejrzewał wówczas, że coś podobnego może się wydarzyć?
Niemcy widziani zza galicyjskich okularów
Niemcy pojawili się w Krakowie już 6 września. Niemal natychmiast zorganizowali defiladę na Rynku Głównym. Zaczęli wprowadzać okupacyjne zarządzenia: godzinę policyjną czy nakaz oddawania broni. Ale zachowywali się z początku dość poprawnie – dotyczyło to zarówno żołnierzy, jak i cywilów.
Postawili wartę przy grobie Józefa Piłsudskiego na Wawelu (ledwie na parę tygodni, ale z początku wrażenie było ogromne). Zapowiadali, że będą rządzić z respektem dla polskich tradycji i instytucji. Wezwali do normalnej pracy miejskich urzędników, zezwolili też na zajęcia w szkołach.
Kraków przynajmniej przez kilka pierwszych tygodni okupacji miał powody, by patrzeć na nich przez "austriacko-galicyjskie okulary" (określenie historyka Andrzeja Chwalby) – Niemcy nie robili nic, aby zburzyć swój obraz narodu cywilizowanego i kulturalnego.
Senat UJ w październiku postanowił rozpocząć rok akademicki. Do 4 listopada miały być prowadzone wpisy studentów, a wykłady miały się rozpocząć właśnie dwa dni później. Władze niemieckie o tym poinformowano, ale w żaden widoczny sposób nie zareagowały – same wszak zachęcały do powrotu do "normalnej pracy". Zdążyło się jeszcze odbyć nabożeństwo akademickie – a tego samego dnia rektora UJ wezwał do siebie podpułkownik Müller.
Mordowanie ukryte za eufemizmami
Na polskich terenach, podbitych od początku wojny, Niemcy dokładali wszelkich starań, aby zamaskować realizację tzw. akcji "Inteligencja" (Intelligenzaktion). Hitler już z dawna zapowiadał, że "przedstawiciele polskiej inteligencji muszą być wytępieni", bo "tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do rzędu niewolników".
Dowódcy Wehrmachtu usłyszeli od swojego wodza, że celem wojny jest "zniszczenie Polski bez reszty". Dlatego niemiecka armia, SS i inne służby miały uderzyć w te warstwy społeczeństwa, wokół których skupiałby się opór przeciw okupantom. Określano to eufemizmem: "polityczne oczyszczanie terytorium".
Już na początku wojny w Polsce szef RSHA (Głównym Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) Reinhard Heydrich orzekł, że cała "warstwa przywódcza" powinna być albo wysłana do obozów koncentracyjnych, albo poddana "akcji bezpośredniej" – czyli po prostu rozstrzelana. Polskich nauczycieli mieszkających w Rzeszy mordowano jeszcze przed rozpoczęciem wojny.
To samo działo się potem na ziemiach włączonych do Niemiec: na Śląsku, Pomorzu Gdańskim czy w "Kraju Warty". W miejscowościach przygranicznych zabijano cywilów podejrzewanych o to, że są "fanatycznymi Polakami" – a na takie miano można było sobie zasłużyć, np. podając polskim żołnierzom wodę. Ginęli w egzekucjach burmistrzowie i radni, księża i działacze społeczni. Rabowano biblioteki i muzea, niszcząc i kradnąc zbiory.
Akcja "Inteligencja" miała pochłonąć ok. 100 tys. ofiar. Ludzi mordowano w ustronnych miejscach, a zwłoki chowano w masowych grobach albo palono – tak, aby wiedza o losie aresztowanych nie przedostała się do polskiej opinii publicznej.
To, co miało się stać w Krakowie, nie miało w sobie nic z przypadku ani spontanicznego odwetu. Niemcy zastosowali wobec tutejszych uczonych taki sam podstęp, jakiego użyto kilkanaście dni wcześniej wobec blisko stu nauczycieli w Rypinie (dziś kujawsko-pomorskie) – ci zostali zaproszeni na "konferencję oświatową" w sprawie organizacji nowego roku szkolnego, a następnie aresztowani.
I tak potraktowano ich "łagodnie"
Profesorów wyprowadzano z sali dwójkami. Niemcy bili w twarz, szturchali kolbami, kopali. Językoznawca Stanisław Urbańczyk wspominał: "Nigdy w czasie swoich pięciowiekowych dziejów nie został uniwersytet tak sponiewierany".
Kilka kobiet, które były wśród zgromadzonych, zwolniono. Niemcy zgarnęli natomiast również asystentów i kilku studentów. Aresztowano uczonych nie tylko UJ, ale również Akademii Górniczej – ci znajdowali się na miejscu dlatego, że siedzibę ich uczelni Niemcy zdążyli już zająć na kwaterę władz Generalnego Gubernatorstwa. W sumie w rękach SS znalazło się 183 pracowników naukowych. Pod frontowym wejściem Collegium Novum uczonych zapakowano do ciężarówek i powieziono najpierw do więzienia na Montelupich, a potem do koszar na Mazowieckiej.
Niektórzy sądzili, że Niemcy chcą ich tylko zastraszyć. Parę dni wcześniej okupanci ostrzegali bowiem przed jakimikolwiek "demonstracjami" z okazji 11 listopada. Niejeden uczony miał nadzieję, że po tej dacie zostanie uwolniony. Zamiast tego aresztowani trafili najpierw do dwóch więzień we Wrocławiu. Tu jeszcze obowiązywał regulamin więzienny i panowały warunki trudne, lecz znośne. Jednak docelowym przystankiem dla większości z nich miał być obóz koncentracyjny.
Gdy wysiedli z pociągu, otoczył ich tłum esesmanów z karabinami. Uczonych pędzono szosą w nieznanym kierunku. Kto upadł albo pozostawał w tyle, był kopany, bity kolbami i obrzucany wyzwiskami. Potem i tak krakowscy naukowcy – jak wspominał jeden z nich – dowiedzieli się, że i tak potraktowano ich łagodnie.
Wreszcie mogli zobaczyć szlaban i bramę obozową z żelazną kratą, na której był napis: "Arbeit macht frei" (kojarzony głównie z obozem Auschwitz, choć Niemcy umieszczali go na bramach niektórych obozów koncentracyjnych już od 1933 r.). Byli w Sachsenhausen. Przybyłym nie stawiano żadnych zarzutów, nie prowadzono przeciw nim żadnych postępowań, nie mieli żadnych praw – znajdowali się pod władzą SS. Dostali czerwone trójkąty więźniów politycznych.
"Nie dajcie zmarnować naszej śmierci"
Ich sytuacja za drutami nie była typowa. Nie pędzono ich do niewolniczej pracy, jak większość innych więźniów. Nie zmuszano też do wielogodzinnego bezczynnego stania. Wystarczyły jednak codzienne szykany, fatalne obozowe wyżywienie, apele na mrozie podczas ostrej zimy 1939 roku i brak dostępu do leków i opieki medycznej, aby najstarsi i najbardziej słabowici naukowcy szybko znaleźli się w Sachsenhausen na skraju życia i śmierci.
Nawet oni starali się jednak nie tracić ducha. Mimo zakazu organizowali odczyty i dyskusje naukowe, prowadzili też kursy językowe. Prof. Urbańczyk wspominał, że "niejeden wyniósł z tych obozowych rozmów podnietę do nowych prac", które miał podjąć już na wolności.
Jednocześnie uwięzieni mieli świadomość swojej sytuacji – wielu próbowało przemycać w listach do rodziny swoją ostatnią wolę. Umierający prof. Stanisław Estreicher powiedział do kolegów: "Nie dajcie zmarnować naszej śmierci".
Rodziny naukowców niemal natychmiast po ich aresztowaniu uruchomiły swoje kontakty w całej Europie – zarówno naukowe, jak i polityczne. O akcji Niemców na UJ pisały z oburzeniem zachodnie gazety. Protestowali nawet Węgrzy i Włosi, wówczas przecież będący w sojuszu z Rzeszą. List z opisem aresztowania naukowców dotarł nawet do papieża Piusa XII – spisano go na kawałku materiału i przemycono do Watykanu w damskim futrze.
W lutym 1940 r. Niemcy zwolnili z obozu najstarszych uczonych (tj. urodzonych przed 1900 rokiem). Prawdopodobnie zadziałały nie tyle międzynarodowe protesty, co osobista interwencja Benito Mussoliniego u Hitlera. Młodszych naukowców przeniesiono do obozu w Dachau.
W Dachau wyglądali jak pająki
W nowym obozie musieli pracować. Najczęściej sprowadzało się to do zajęć bezsensownych, jak np. przesypywanie żużlu z miejsca na miejsce. Pracę symulowano, gdy esesman nie widział. Ktoś został pomocnikiem krawca, ktoś trafił do pracy w izbie chorych, ale wszyscy chcieli trafić do "szklarni".
Już za drutami obozu znajdowała się plantacja, będąca własnością SS (w praktyce: Himmlera, który zresztą przybył tu z wizytą). Hodowano tu rośliny, w szklarniach kwitły kwiaty, a nad całym komandem czuwał niezbyt krwiożerczy esesman. Praca nie była wyczerpująca i stwarzała dla osadzonych szansę na przetrwanie. Zwłaszcza, że poza tym żywiono ich podle – jeden z uczonych napisał, że "wyglądali jak pająki: duży rozdęty brzuch na cienkich nogach i klatka piersiowa z doskonale uwidaczniającymi się żebrami i kręgosłupem".
Choroby nie odpuszczały. Profesor Stanisław Skowron, zwolniony (tak jak większość młodszych uczonych) na przełomie 1940 i 1941 r., wspominał, że gdyby jego pobyt w Dachau trwał jeszcze tydzień-dwa, umarłby z pewnością.
Gdy tylko wrócił do Krakowa, musiał się regularnie meldować na Gestapo. Za pierwszym razem był jeszcze straszliwie opuchnięty po chorobie przebytej w obozie. Skowron relacjonował zachowanie Niemca, który siedział za biurkiem: "wyraził radość, że dłuższy pobyt w obozie posłużył mi znakomicie, że wyglądam doskonale, jak z pewnością nigdy przedtem. Przyznałem mu zupełną słuszność".
Ocalałym uczonym zabroniono w praktyce wykonywania zawodu. Mimo to wielu z nich włączyło się w program tajnego nauczania – tak jak np. historyk Kazimierz Piwarski, którego zwolniono jako ostatniego. W podziemiu uczył też historyk Józef Wolski – zmarł on w 2008 r. jako ostatni z krakowskich uczonych, którzy w 1939 r. padli ofiarą niemieckiego podstępu.
Blaszane pudełka i zbiorowisko szkieletów
Spośród 183 aresztowanych w Krakowie straciło życie – w obozie lub w konsekwencji pobytu za drutami – 20. Rodziny tych, którzy umarli w Sachsenhausen, otrzymały blaszane pudełka z ich popiołami.
Prawdopodobnie jako pierwszy (w Wigilię Bożego Narodzenia 1939 r.) odszedł Antoni Meyer, profesor Akademii Górniczej. Prof. Antoniemu Hoborskiemu (pierwszy rektor Akademii Górniczej), zanim umarł, amputowano odmrożone palce u nóg. Uczeni umierali na zapalenie płuc, na serce albo po prostu z wycieńczenia.
Dramatyczny był los naukowców pochodzenia żydowskiego. Dwóch Niemcy zatrzymali za drutami Sachsenhausen, by ich ostatecznie zgładzić. Trzeci, geograf Wiktor Ormicki, który już w Dachau przyznał się do swojego pochodzenia, został wysłany do kamieniołomu w Gusen (filia Mauthausen). Nie tylko niewolniczo pracował, ale cały czas uczestniczył w podziemnym życiu naukowym, skończył nawet rękopis swojej książki. Zamordowano go jesienią 1941 r., pozwoliwszy mu uprzednio wybrać, czy woli być powieszony, czy utopiony.
Umierali też niektórzy z tych, którzy zdołali powrócić do Krakowa (m.in. astronom Antoni Wilk czy historyk literatury Stefan Kołaczkowski) – nie mieli szans wrócić do zdrowia po obozowych przejściach. Z relacji wynika, że po powrocie wyglądali "jak trupy czy jak zbiorowisko szkieletów". Tak umarł m.in. Jan Włodek, dziekan Wydziału Rolniczego UJ, który za drutami starał się stanowić oparcie dla pozostałych więźniów. Po przybyciu do Krakowa zdołał nawet odwieźć do domu ledwie żywego Stefana Komornickiego (kustosza Muzeum Czartoryskich), a po paru dniach zapadł na obustronne zapalenie płuc.
Od 1999 roku UJ obchodzi w dniu 6 listopada Uniwersytecki Dzień Pamięci. Sala im. Mikołaja Kopernika oznaczona numerem 66 ma od lat innego patrona: Józefa Szujskiego i nosi numer 56. Do dziś odbywają się w niej wykłady.
...
Znow zludzenia ze Niemcy narod kulturalny . Ale nie cywilizowany a jesli juz to bizantyjsko . Tak NA NIC WIEDZA I KULTURA BEZ BOGA ! W ogole prosci ludzie najlepsi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:12, 14 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Uroczystości w rocznicę rozkazu o likwidacji polskiej inteligencji
Uczniowie szkół, mieszkańcy Łodzi i władze miasta uczcili rocznicę rozkazu o likwidacji polskiej inteligencji. O tym, że mój ojciec zginął na Brusie dowiedziałem się prawie po 70 latach - mówił, Tadeusz Krzemiński, syn zamordowanego przez Niemców urzędnika łódzkiego magistratu.
Uroczystości odbyły się przed symbolicznym obeliskiem znajdującym się na terenie byłego poligonu wojskowego na łódzkim Brusie. Okazały kamień z wmurowaną tablicą przywraca pamięć o Polakach pomordowanych na tym terenie przez Niemców w czasie II wojny światowej i przez funkcjonariuszy reżimu komunistycznego w okresie powojennym.
REKLAMA
Uczniowie szkół, mieszkańcy Łodzi, władze miasta złożyli tam kwiaty i zapalili znicze. W uroczystości uczestniczyli też członkowie Stowarzyszenia Miłośników Militariów "Kompanja Brus".
Jak wyjaśniają w łódzkim magistracie data 14 października nie jest przypadkowa. Tego dnia, w 1939 roku w Berlinie, na konferencji departamentów Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) i dowódców grup operacyjnych szef RSHA Reinhard Heydrich wydał rozkaz o likwidacji polskiej inteligencji.
Od kilku lat na terenie b. poligonu prowadzone są prace archeologiczne przez Uniwersytet Łódzki i łódzki magistrat. W efekcie badań ekshumowano 7 grobów masowych, które zawierają łącznie szczątki ponad 100 ofiar represji hitlerowskich i stalinowskich.
Pozyskano także ogromny zbiór zabytków ruchomych będący cennym źródłem do studiów nad życiem mieszkańców przedwojennej Łodzi. Część z nich udało się zidentyfikować. Były to głównie ofiary tzw. Inteligenzaktion, która miała miejsce w Łodzi w dniach 9 – 12 listopada 1939 r. oraz represji hitlerowskich z późniejszych lat wojny.
Obecny na środowych uroczystościach Tadeusz Krzemiński opowiadał, że jego ojciec Władysław pracował w wydziale podatkowym łódzkiego magistratu. W listopadzie 1939 roku Gestapo przyszło po niego do pracy. - Dowiedzieliśmy się o tym od jego kolegi, który przyniósł nam jego płaszcz, kapelusz i teczkę ojca. Ja miałem wówczas rok. Od tamtej chwili nie znaliśmy żadnego kolejnego kroku ojca - mówił.
Jak dodał, o tym, iż jego ojciec zginął na Brusie dowiedział się prawie po 70 latach, kiedy w 2008 roku odnaleziono tam obrączkę jego mamy, którą ojciec nosił. Odnalezione szczątki ofiar na Brusie zostały pogrzebane w symbolicznej mogile na cmentarzu pw. św. Wincentego (Na Dołach) przy ul. Smutnej w Łodzi.
...
Oni to juz planowali! System ,,naukowy". Zadnego spontanicznego mordowania.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:59, 13 Lis 2016 Temat postu: |
|
|
gosc.pl » Wiadomości » W Berlinie upamiętniono polskich księży zamordowanych w KL Sachsenhausen
W Berlinie upamiętniono polskich księży zamordowanych w KL Sachsenhausen
|
PAP |
dodane 13.11.2016 18:12
Something in between / CC 2.0
Polacy i Niemcy wspólnie upamiętnili w niedzielę polskich księży zamordowanych podczas wojny w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen i pochowanych w zbiorowej mogile na cmentarzu Altglienicke w Berlinie. Dopiero niedawno poznano ich nazwiska.
W zbiorowej mogile na cmentarzu komunalnym Altglienicke we wschodniej części miasta w zbiorowym grobie pochowanych jest 1284 więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, a także ofiar eutanazji i osób zamordowanych w hitlerowskim więzieniu Ploetzensee. Jest wśród nich 436 Polaków, w tym 18 księży.
Na trawniku, gdzie w latach 1940-1941 zakopane zostały urny z prochami ofiar, oznaczonym symbolicznymi krzyżami z biało-czerwoną szarfą i kartkami z nazwiskami, odbyła się w południe modlitwa w ich intencji. Odczytano nazwiska zamordowanych, na mogile zapłonęły znicze.
"Księża, a także inne ofiary, zostali zamordowani, ponieważ niemieccy sprawcy reprezentujący barbarzyński system odrzucili swoje człowieczeństwo i mianowali się nadludźmi, rasą panów" - powiedział jeden z inicjatorów uroczystości, Klaus Leutner.
Niemcy i Polacy powinni "kierować się uczuciem braterstwa, budując przyszłość opartą na pokoju i pojednaniu" - mówił ostrzegając, że "nacjonalizm prowadzi do nienawiści i śmierci".
Jak podkreślił, Niemcy ponoszą odpowiedzialność wobec swoich "polskich braci i sióstr". Cytował relacje świadków z KL Sachsenhausen, z których wynikało, że w ramach obozowych represji polscy księża musieli godzinami klęczeć, a esesmani polewali ich w tym czasie wodą.
Emerytowany inżynier Leutner natrafił przypadkiem - poszukując grobu polskiej robotnicy przymusowej Bronisławy Czubakowskiej, pochodzącej tak jak jego żona ze Zgierza - na dokumenty dotyczące zbiorowej mogiły i doprowadził do odnalezienia w archiwach nazwisk zamordowanych księży. Jak twierdzi, miejsce na cmentarzu było całkowicie zarośnięte trawą i krzakami.
"Czułem się jako Niemiec moralnie zobowiązany do przypomnienia niemieckiemu Kościołowi, że jego obowiązkiem jest upamiętnienie tego miejsca" - powiedział PAP Leutner podkreślając, że jest ateistą.
Pytany o to, czy trudno było skłonić Kościół do działania, powiedział, że był to "długi proces".
Jeden z polskich organizatorów, Paweł Woźniak, powiedział PAP, że w Berlinie istnieją co najmniej trzy cmentarze ze zbiorowymi mogiłami Polaków.
Uroczystość na cmentarzu Altglienicke zorganizowała Polska Misja Katolicka w Berlinie oraz berlińska parafia katolicka Chrystusa Króla. Wcześniej w pobliskim kościele parafialnym odbyła się msza święta.
W modlitwie uczestniczyli mieszkańcy Ełku oraz miejscowości na Kaszubach i spod Łodzi - miejsc, z których pochodzili zamordowani kapłani. Obecni byli także przedstawiciele ambasady RP oraz organizacji polonijnych.
...
Tez to bylo pozbawianie Polski elit..
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 12:21, 27 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
27 czerwca 1940 roku w ramach Akcji AB – w lesie koło wsi Lubzina hitlerowcy rozstrzelali grupę więźniów politycznych przywiezionych z więzienia na zamku w Rzeszowie
27 czerwca 2018 00:00
W lesie obok wsi Lubzina niedaleko Ropczyc rozstrzelano 83 lub 104 osób – żródła podają te dwie liczby ofiar. Wśród zmaordowanych było m.in. 42 członków podziemnych organizacji młodzieżowych, ludzie zaangażowani w działalność AK, Batalionów Chłopskich oraz Narodowej Organizacji Wojskowej. Wśród zamordowanych był między innymi major Władysław Bartosik, a także kobiety i prawdopodobnie grupka dzieci.
Akcja AB czyli Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna (niem. Ausserordentliche Befriedungsaktion), to akcja którą hitlerowcy przeprowadzili na terytorium Generalnego Gubernatorstwa między majem a lipcem 1940 roku. Miała ona charakter ludobójstwa, stanowiła kontynuację akcji „Inteligencja” (Intelligenzaktion) prowadzonej na okupowanych ziemiach polskich od września 1939. W ramach Akcji AB funkcjonariusze SS i policji niemieckiej zamordowali co najmniej 6500 Polaków – w tym ok. 3500 przedstawicieli polskich elit politycznych i intelektualnych oraz ok. 3000 przestępców kryminalnych.
...
Nasi meczennicy!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|