BRMTvonUngern |
Wysłany: Nie 13:36, 16 Lut 2014 Temat postu: |
|
Walter Mayr | Der Spiegel
W przedsionku piekła
Mafia, robiąc intratne interesy na usuwaniu trujących śmieci, zatruła całą Kampanię. Rozszerza się afera z odpadami, chorymi na raka dziećmi i pozbawionymi skrupułów politykami. Ostrzeżenia byłego mafiosa i informacje amerykańskiej marynarki wojennej zostały zignorowane, na skutek czego niedaleko Neapolu rozgrywa się tragedia.
Carmine Schiavone był chrzczony dwa razy. Najpierw, jako noworodek, przez księdza, a później osobiście przez ojca chrzestnego, Luciano Liggio, capo di tutti capi sycylijskiej mafii.
– Drugi chrzest wyglądał tak – opowiada Schiavone. – Włożono mi do ręki święty obrazek i skropiono go kilkoma kroplami krwi. Potem został spalony przy słowach następującej formuły: "Będziesz się palić jak ten święty, jeśli zdradzisz braci albo sprzymierzeńców z cosa nostra".
Złożył tę przysięgę, poświęcił się wspólnej sprawie – i na koniec ją jednak zdradził. Po latach spędzonych jako przywódca podejrzanego klanu Casalesich w 1993 roku zmienił strony i wystąpił przed sądem jako świadek koronny w procesie przeciwko swoim towarzyszom. Przeciw "Sandokanowi", "Grubaskowi o północy", "Niemowlakowi" i jak tam jeszcze się ci wszyscy Casalesi nazywali.
Tak zwany proces Spartakusa w Neapolu zakończył się w 2010 roku szesnastoma wyrokami dożywocia. Zapadły one również dzięki zeznaniom Schiavonego, któremu w zamian wolno było rozpocząć nowe życie w zmienianych często miejscach pobytu i pod ochroną policji. Również tego ranka ma w kieszeni na wszelki wypadek "poprawiony" dowód tożsamości, wydany na zmienione nazwisko, z miejscem urodzenia w Libii.
Kiedy tak siedzi przed kominkiem w willi na prowincji, z kotem na kolanach, wygląda jak ktoś, kto zawarł pokój ze światem. Ale owa idylla jest złudna. Schiavonego obciąża trudny bilans jego wcześniejszego życia. On sam określa to tak: – Brałem udział w co najmniej pięćdziesięciu morderstwach, niektóre z nich sam zleciłem. Byłem wtajemniczony w 400 czy 500 innych.
Z siedemdziesięciu lat swego dotychczasowego życia eks-mafioso prawie połowę spędził w więzieniu lub areszcie domowym. Z prawnego punktu jego winy zostały odpokutowane. Mimo to w tych dniach bardziej niż kiedykolwiek dotąd znajduje się w centrum uwagi – z powodu zeznań, jakie złożył 7 października 1997 roku przed komisją śledczą w Rzymie. Sięgały tak głęboko, że trzymano je w tajemnicy – dopóki rzymski parlament nie uległ naciskom opinii publicznej i nie uchylił klauzuli tajności.
W tamtym przesłuchaniu nie chodziło o zwyczajne morderstwa jak w czasie wojny gangów w okolicach Neapolu, skąd pochodzi Schiavone, lecz o nieumyślne zabijanie przez skażenie gleby i wód gruntowych trującymi odpadami, jak z tego wszystkiego, co dotychczas wiadomo, nielegalnie, za to w sposób zapewniający maksymalne zyski postępował z nimi zwłaszcza klan Casalesich.
– Chodzi tu o wiele milionów ton śmieci – mówił Schiavone, były szef administracji organizacji mafijnej, występując przed posłami. – Wiem poza tym, że przyjeżdżały też ciężarówki z Niemiec, transportujące odpady nuklearne.
Brudne interesy robiono pod osłoną nocy i ochroną mafiosów w mundurach karabinierów. Świadek wskazał sądowi wiele składowisk takich odpadów – bowiem ludzie zamieszkali w owych okolicach ryzykowali, że "w ciągu najbliższych dwudziestu lat umrą na raka".
Od tego ponurego proroctwa Schiavonego wygłoszonego przed komisją śledczą minęło już szesnaście lat – i w tym czasie niczego nie zrobiono. Tym większe jest dzisiejsze oburzenie. Nie tylko z tego powodu, że według wypowiedzi ekspertów od chorób nowotworowych mnożą się oznaki potwierdzające, że były mafioso powiedział prawdę, lecz również dlatego, że wielu dygnitarzy o wysokiej randze i znanych nazwiskach już od połowy lat dziewięćdziesiątych musiało znać te zeznania, lecz kompletnie je zignorowali.
W centrum uwagi znaleźli się między innymi:
Giorgio Napolitano, wówczas minister spraw wewnętrznych i szef śledczych – dzisiaj prezydent Włoch;
Gennaro Capoluongo, według zeznań Schiavonego leciał z nim helikopterem na spotkanie na jednym z wysypisk – dziś szef włoskiego Interpolu;
Alessandro Pansa, wtedy w sztabie mobilnej policji, dziś szef włoskiej policji państwowej;
Nicola Cavaliere, w tamtym czasie – jak zeznał Schiavone – zajmował się w policji kryminalnej aktami tej sprawy, obecnie zastępca szefa wewnętrznych tajnych służb.
Podczas gdy we włoskiej telewizji ostrzega się już przed "nuklearnym inferno", miejscowi dygnitarze robią to samo, co dotychczas. Zwłaszcza prezydent Giorgio Napolitano – dla niego camorra jest "głównym aktorem" ekologicznej katastrofy niedaleko jego rodzinnego Neapolu, o swoim w tym udziale nic jednak nie wspomina. Wiceszef tajnych służb, Nicola Cavaliere ogłosił, że "nigdy bezpośrednio" nie zajmował się tą sprawą. A reszta osób obwinianych przez Carmine Schiavonego milczy albo też stara się uspokoić wzburzoną opinię publiczną.
Czy dziennikarz Roberto Saviano w swojej książce "Gomorra“ nie opisał już, jak mafia zamieniła południe Włoch w wysypisko śmieci dla bogatej północy? Skąd więc to całe dzisiejsze oburzenie? Czy możliwe jest, że to cwany eks-mafioso szerzy panikę, po to by państwo wydało miliardy na reaktywację zatrutej gleby, z czego najwięcej skorzystałaby mafia?
Może. Ale nawet to niewiele zmieniłoby w ciężarze zarzutów stawianych przez Schiavonego. Nikt przed nim nie mówił o transportach radioaktywnych odpadów. Nikt przed nim nie opisał tak dokładnie, jak przemysłowe śmieci z nielegalnych zakładów na północy przewożone są na południe, gdzie materiały zawierające azbest, dioksyny czy podobne substancje wpuszcza się do ziemi przez rowy wykopane przy budowie dróg.
Ilość odpadów nielegalnie usuwanych we Włoszech szacuje się na 11,6 milionów ton rocznie. Organizacja ekologiczna Legambiente ocenia, że podczas takich brudnych interesów w 2012 roku osiągnięto ponad 16 miliardów obrotu – jest to rzemiosło najwyraźniej odporne na kryzys. Przynajmniej dopóki mafijne klany oferują swoje usługi za ułamek ceny obowiązującej w oficjalnie działających firmach wywozu śmieci.
Mafia jest częścią Włoch – mówi Schiavone, Casalesi to "państwowy klan", a państwo kasuje swoje na owych interesach. To ciężkie oskarżenie, ale były mafioso twierdzi, że potrafi je udowodnić. Otwiera drzwi do pokoju, w którym trzyma dokumenty poukładane w skrzyniach. Grzebie w nich i przegląda kolejne strony, wymienia nazwiska, daty, miejscowości.
Wszystkie jego zeznania już od lat dziewięćdziesiątych są w posiadaniu Narodowego Urzędu Antymafijnego. Łącznie z nazwą mediolańskiej firmy pośredniczącej, która odegrała decydującą rolę w wartym miliardy euro transferze odpadów z północy na południe. – Ta część mojego oświadczenia została jednak uznana przez króla Giorgio za tajną – stwierdza Carmine Schiavone.
Król Giorgio? – Napolitano, wówczas minister spraw wewnętrznych – wyjaśnia. A kto stoi za firmą z Mediolanu? – Jednym ze wspólników był PB – Paolo Berlusconi.
To wiceprezes A.C. Milan, brat czterokrotnego premiera Silvio Berlusconiego, współuczestnik mafijnego biznesu z trującymi śmieciami – ale również nuklearnymi? Schiavone twierdzi tak publicznie. Sam Paolo Berlusconi mówi, że to "bujda“.
Ten kto jedzie na południe autostradą del Sole i skręci w Casercie tuż przed Neapolem, znajdzie się w miejscu, gdzie w ostatnich latach tysiące ciężarówek wyrzucało odpady przemysłowe – w cieniu Wezuwiusza. W samym środku krainy, której Goethe zatrzymał się podczas podróży na południe, zanim przeniósł na papier swój zachwyt "najżyźniejszą równiną świata".
Od tamtej pory czasy się diametralnie zmieniły. O "trójkącie śmierci" wokół miasta Acerra, w którym na świat przychodziły owce z dwiema głowami, brytyjskie pismo medyczne "The Lancet" donosiło już w 2004 roku. Później cały region na północ od Neapolu otrzymał przydomek "Terra dei fuochi", ziemia ognista. Zaczęły krążyć zdjęcia, na których można zobaczyć obszarpane dzieci przed czarnymi słupami dymu, unoszącego się nad dzikimi wysypiskami. Kiedy stało się jasne, ze jeszcze większe niebezpieczeństwo kryje się pod ziemią, okolica ta otrzymała kolejną nową nazwę: "kraina trucizn".
Arkadia Goethego to dzisiaj gęsta sieć osad, przetykanych zagonami kalafiorów i centrami handlowymi. Pełno tu prostytutek z Nigerii, świętych obrazów, ulicznych ołtarzyków i gór śmieci, na których można znaleźć wszystko – od butelki piwa po beczkę dioksyn. Tutaj, na tym kawałku sponiewieranej włoskiej ziemi, widać jednak maleńki barwny kleks: twierdzę otynkowaną równiutko w kolorze wanilii, otoczoną niczym UFO obcymi planetami.
To baza US Navy w Gricignano, otoczona zielenią, położona w połowie drogi między dwoma zatrutymi obszarami. Co oznacza, że wszyscy tutaj, również admirał Bruce Clingan, dowódca sprzymierzonych oddziałów na południową Europę i Afrykę, w swojej Villa Capri z widokiem na Wezuwiusz podlegają zaostrzonym rygorom. Wody z wodociągów nie wolno tu używać nawet do mycia zębów. Pije się tylko wodę mineralną, dotyczy to również kota komendanta.
Powody owych rygorystycznych zasad zostały z najwyższą starannością wyszczególnione w badaniach amerykańskiej marynarki wojennej, a większość Włochów poznała je dzięki raportowi zamieszczonemu w magazynie "L'Espresso". Tytuł owej publikacji brzmiał: "Neapol – napij się i umrzyj".
Na terenie wokół bazy, o powierzchni ponad tysiąca metrów kwadratowych, Amerykanie pobrali próbki ziemi, wody i powietrza. Odkryto 5281 zatrutych lub podejrzanych miejsc. 92 procent próbek wody z prywatnych studni poza terenem koszar wykazało "ryzyko zdrowotne w stopniu niedopuszczalnym". Wartości uranu w pięciu procentach przypadków były "niedopuszczalnie wysokie". Swoją ocenę sytuacji Amerykanie sformułowali następująco: "Z biegiem czasu stało się jasne, że niezdolność włoskich władz i prawodawstwa do zapewnienia sobie skuteczności, doprowadziło do obecnego położenia".
Jeśli któryś z żołnierzy postanawia zamieszkać poza terenem koszar, otrzymuje radę, by wybrał dom wielopiętrowy, w żadnym zaś wypadku nie wprowadzał się na parter. Na większej wysokości skażenie trującymi gazami jest bowiem mniejsze. Trzy tereny mieszkalne niedaleko bazy zostały ogłoszone strefą w całości zakazaną dla wojskowych i nie będzie tam już żadnych amerykańskich lokatorów.
Natomiast ponad 500 tysięcy Włochów w aglomeracji na północ od Neapolu, wszyscy ci, dla których jest to ich miejsce na ziemi, żyje tu nadal, jak długo się jeszcze da. Wieczorami bawią się w Złotym Hotelu w Marcianise, w samym środku zamkniętego dla Amerykanów terenu, i nie pytają po trzy razy, skąd pochodzą warzywa w ich insalata mista i gdzie pasła się bawolica, z której mleka sporządzono podaną na stół mozzarellę.
Większość produktów z tego terenu uważana jest nadal za bezpieczną, żniwa odbywają się tutaj kilka razy do roku. Są jednak dni, kiedy nawet doświadczeni mężczyźni, jak generał Sergio Costa z państwowego nadzoru leśnego, mają wrażenie, że zaglądają w "przedsionek piekła". Takie uczucie towarzyszyło mu, kiedy on i jego ludzie w listopadzie wykopali w Caivano, na siedmiu hektarach ziemi, pod polami pełnymi główek kapusty, beczki z trującymi substancjami. Kilku pracownikom po dotknięciu owych trucizn rozpuściły się plastikowe rękawiczki.
Dalej na zachód, w Giugliano, gdzie znajduje się chyba najstraszniejsze wysypisko odpadów Europy, pokryte trującym błotem i nasycone dioksynami, w budach skleconych z desek i w przyczepach koczuje 500 Romów. W miejscu, gdzie jak powiedział odpowiedzialny za te sprawy komisarz rządowy, powinien właściwie powstać "sarkofag taki jak w Czarnobylu", dla ochrony miejscowej ludności. Ale badania geologiczne przewidują, że finalna katastrofa wystąpi dopiero za pięćdziesiąt lat – do tego czasu trucizny "zatrują dziesiątki kilometrów kwadratowych ziemi i każdego, kto na niej żyje".
Antonio Marfella z neapolitańskiego Instytutu Badań nad Rakiem ubiera swoją diagnozę w język suchych danych: w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba zachorowań na nowotwór wzrosła wśród mężczyzn z prowincji Neapol o 47 procent. Rośnie zwłaszcza zapadalność na raka płuc, również wśród niepalących – to w Europie ogromnie rzadkie zjawisko. Region Kampanii wykazuje obecnie najwyższy w całych Włoszech wskaźnik bezpłodności, prowadzi również w liczbie przypadków ciężkiego autyzmu, wywołanego, jak przypuszczają specjaliści, przez wysoki poziom rtęci.
To, że autystyczne dzieci tupią teraz po kosztownym marmurze w willi aresztowanego bossa Casalesich, "Sandokana", jest dobrą wiadomością dla regionu położonego na północ od Neapolu – rezydencja została skonfiskowana i zamieniona na centrum socjalne dla autystów.
Także gdzie indziej widać oznaki nadziei: rozgniewani chłopi, którzy muszą teraz sprzedawać swoje podejrzane warzywa po śmiesznie niskich cenach, skrzyknęli się i rozmawiają o ekologicznym rolnictwie jako modelu przyszłości.
Ksiądz Maurizio Patriciello, proboszcz parafii w Caivano, jest w owym zatrutym pasie ziemi wokół Neapolu symbolem oporu, elokwentnym rebeliantem w sutannie, który znajduje posłuch, kiedy mówi, że nie może już znieść widoku "tych wszystkich białych dziecięcych trumienek". Dzisiejszego ranka powiesił przy ołtarzu fotografię dziewczynki, którą pogrzebał w ostatnich latach. Opowiada, jak tutejsi mieszkańcy zaczęli się bronić.
– Na początku nie mieliśmy pojęcia, co dzieje się w sąsiedniej parafii – mówi proboszcz. – Aż połączyliśmy siły. Od czasu, gdy liczymy zmarłych na raka, w okolicy szerzą się strach i rozpacz.
Ksiądz Maurizio walczy, pociesza i złości się niemal przez całą dobę. Zachęca wiernych, by zachowali czujność i wykazali się zmysłem obywatelskim. Dzieciom mówi, że powinny dokładnie patrzeć na ręce politykom i karabinierom. Przed senatem w Rzymie i przed Parlamentem Europejskim w Brukseli prosi o pomoc, stara się nawet o spotkanie z papieżem Franciszkiem.
Do niego, a także do prezydenta Giorgio Napolitano obrońcy praw człowieka skupieni wokół księdza Maurizio wysłali już 150 tysięcy pocztówek, na których widać matki ze zdjęciami ich martwych dzieci. Na marsz protestacyjny w Neapolu przyjechało ponad sto tysięcy ludzi – na znak solidarności z "ziemią ognistą".
Na jego czele biegła krucha i delikatna Anna. Jej synek Riccardo, "chłopiec, który zawsze się uśmiechał", miał dwadzieścia miesięcy, kiedy w 2009 roku umarł na białaczkę. Dzieci z tej okolicy zostały "zamordowane, rozumiecie?, zamordowane!" – wołała przed sceną w Neapolu, dodając: "Żądamy imion i nazwisk, nie tylko ludzi z camorry. Wszyscy powinni zapłacić za wielokrotne zabójstwo i zbrodnię przeciwko ludzkości".
"Morderca, morderca, morderca!" – wołał tłum za każdym razem, kiedy padało nazwisko Napolitano. Państwo i mafia "to jest mniej więcej to samo" – powiedział Carmine Schiavone przed parlamentarzystami w Rzymie.
Oczywiście – dodaje, siedząc przed kominkiem w swojej willi – wpływy Casalesich nie kończyły się i nadal nie kończą na północnej granicy Włoch. Mówił to podczas przesłuchań w Monachium i w Rzymie również ludziom z niemieckiego Urzędu Kryminalnego. – Mieliśmy swojego człowieka w Niemczech, który utrzymywał kontakty z tamtejszymi politykami. Między innymi za jego sprawą trujące odpady, również te radioaktywne, trafiły do firmy pośredniczącej w Mediolanie.
W Federalnym Urzędzie Kryminalnym w Wiesbaden potwierdzają, że w 1994 roku miało miejsce spotkanie z Schiavonem, jak również to, że chodziło o interesy Casalesich w Niemczech. Urzędnicy nie pamiętają natomiast rozmów o trujących czy wręcz nuklearnych śmieciach.
Carmine Schiavone jednak zapewnia, że w ołowianych kasetach około 50-centymetrowej długości dostarczany był materiał radioaktywny, "prawdopodobnie ze wschodnich Niemiec". – Zakopywano go na głębokości około dwudziestu metrów – ale sonda, za pomocą której próbowano to później zmierzyć, weszła tylko na sześć metrów.
Informacje podane przez Schiavonego są sprawdzane – twierdzi prefekt regionu Kampanii. Ale przy takich ilościach radioaktywnego materiału może to jednak trochę potrwać.
....
Mafia to samo zlo . |
|