Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:55, 27 Wrz 2012 Temat postu: Polscy wynalazcy ! |
|
|
Tomasz Augustyniak
Polski Edison
Był wynalazcą pierwowzoru telewizora, kamizelki kuloodpornej i pionierem barwnego filmu. Został opisany przez Marka Twaina i odznaczony przez hiszpańskiego króla. Historia samouka z Podkarpacia, którego pomysły są wykorzystywane do dziś.
Dzwony kościoła San Jerónimo el Real w Madrycie biją, a spod świątyni odjeżdża procesja z królewską karetą. Jest 31 maja 1906 roku. Król Hiszpanii Alfons XIII właśnie ożenił się z angielską księżniczką Victorią. Na trasie przejazdu, między kościołem a królewskim pałacem, na małżonków czekają wiwatujące tłumy poddanych. Tego dnia nikt nie spodziewa się już bardziej elektryzującego wydarzenia, kiedy z okna jednego z budynków na dach karety spada bomba rzucona przez zamachowca-anarchistę.
Słychać huk wybuchu. Konie rozbiegają się w popłochu, kilku gwardzistów i gapiów pada martwych na ziemię, ale pojazd nie ulega zniszczeniu, a monarchowie wychodzą z zamachu cało. Później okaże się, że kareta Alfonsa XIII była wybita pancerzem kuloodpornym skonstruowanym według systemu niejakiego Jana Szczepanika, polskiego wynalazcy, który w nagrodę został odznaczony Orderem Izabeli Katolickiej i hojnie wynagrodzony. Kamizelka kuloodporna Szczepanika, której rozwinięciem był pancerz składała się z wielu warstw jedwabiu i cienkich stalowych blach. Sprawdzała się doskonale zarówno przeciwko kulom rewolwerowym, jak i sztyletom. Nie była jednak ani pierwszym ani najważniejszym wynalazkiem Jana Szczepanika, o którym jeden z historyków napisał, że był największym polskim wynalazcą. Opracował co najmniej kilkaset patentów, zajmował się automatyczną produkcją tkanin i gobelinów, przesyłaniem dźwięku i kolorowymi fotografiami, skonstruował automatyczny karabin i urządzenie ułatwiające pracę rzeźbiarzom. Był także jednym z pionierów telewizji.
Konstruktor i wiejski nauczyciel
Jan Szczepanik urodził się w 1872 roku w Rudnikach koło Mościsk na Podkarpaciu jako nieślubne dziecko Marianny Szczepanik, która osierociła go, gdy miał zaledwie rok. Jego wychowaniem zajęli się dziadkowie, rolnicy z podkrośnieńskiej wsi i ciotka Salomea z mężem Wawrzyńcem Gradowiczem. Mały Janek był ciekawy świata, a jego wyobraźnię rozpalały żołnierskie opowiadania przybranego ojca. W wieku kilku lat rozkręcał zabawki, z czasem także je budując. W latach osiemdziesiątych XIX wieku w okolicach Krosna budowano kolej podkarpacką, którą chłopak się zainteresował, wymyślając własny sposób układania torów.
Zbudował też wtedy własny model pociągu odkupiony później przez jednego z kolegów. Po ukończeniu szkoły w Krośnie przyszły wynalazca pojechał do gimnazjum w Jaśle, którego jednak nie skończył z powodu kłopotów z greką. Jedynym wyjściem dla niezamożnego młodzieńca pozostawało ukończenie seminarium nauczycielskiego w Krakowie, po którym został wiejskim nauczycielem uczącym głównie muzyki i śpiewu. Jak pisze biograf Szczepanika, profesor Władysław Jewsiewicki, podczas lekcji przyszły wynalazca zapominał czasem o uczniach i kreślił rysunki techniczne, zaś po godzinach uczył swoich wychowanków przyrody, majsterkowania i zasad higieny.
Młody Szczepanik był powszechnie uznawany za dziwaka, ale lubiany. Tak wspominał go jeden z pedagogów pracujących we wsi Lubatówka: "Postać Szczepanika zrobiła na mnie wtedy tak silne wrażenie, że do dziś widzę ją w wyobraźni. Był to smukły, dość wysoki mężczyzna, skromnie ale gustownie ubrany w ciemny garnitur, przez prawe ramię miał przewieszoną na rzemyku lornetkę. Nie siedział, a rozmawiał chodząc stale po mieszkaniu. Wyrażał się krótko i lakonicznie, robiąc często pauzy, gdyż miał minę człowieka, którego zajmują ważniejsze rzeczy niż omawianie drobiazgów".
Faktycznie, Szczepanik miał bardziej dalekosiężne plany niż uczenie wiejskiej młodzieży, zwłaszcza, że pensja ledwo wystarczała mu na utrzymanie. W końcu zrezygnował z posady i przeniósł się do znanego sobie Krakowa, gdzie zajął się produkcją i sprzedażą przyborów fotograficznych. Dorabiał jako korepetytor, jednocześnie zajmując się studiami nad statkami powietrznymi: najpierw sterowcami, później zaś – samolotami, którym wróżył wielką przyszłość. Nie były to jednak wszystkie rzeczy, które zaprzątały jego umysł.
Od maszyny tkackiej do telewizora
Pierwszy poważny wynalazek Jana był związany z przemysłem tkackim. W okolicach Krosna produkowano wówczas duże ilości tkanin żakardowych. Do ich wytwarzania potrzebne były szablony, których przygotowanie zajmowało wiele tygodni. Szczepanik zbudował więc maszynę, która skanowała wzór i przetwarzała go na impulsy elektryczne, które z kolei trafiały do maszyny dziurkującej tkaninę. Dzięki temu to, co wcześniej zajmowało tygodnie teraz udawało się zrobić w niecałą godzinę.
Mimo, że Towarzystwo Tkackie zainteresowało się wynalazkiem, przedsiębiorcy obawiali się, że jeśli zastosują wynalazek, to ceny spadną, a oni stracą znaczną część dochodów. Niezrażony niepowodzeniem konstruktor, zainspirowany fotografią, zaczął eksperymentować z mieszaniem świateł i barwnych ciał, co doprowadziło do wynalezienia telektroskopu – prototypu współczesnego telewizora. Przekazujące kolorowy obraz i dźwięk rządzenie zostało opatentowane w 1897 roku w brytyjskim urzędzie patentowym jako "aparat do reprodukcji obrazów na odległość za pośrednictwem elektryczności".
Stacja nadawcza, wyposażona w mikrofon, zamieniała obraz na impulsy elektryczne, zaś odbiornik ze słuchawką składał je ponownie w barwną całość. W roku 1898 Szczepanik otworzył pracownię w Wiedniu, gdzie zbudował inne urządzenie zamieniające obraz na impulsy elektryczne. W założeniu miało być ono używane do przesyłania przez ocean gazet za pośrednictwem kabla telefonicznego. Ubocznym efektem prac nad tymi konstrukcjami było wynalezienie fotokomórki, którą uznano jednak za nieprzydatną ciekawostkę, jak się później okazało - niełusznie.
Podróżujący po Europie amerykański pisarz Mark Twain odwiedził w tym czasie Austrię i usłyszawszy o Szczepaniku spotkał się z nim, ten z kolei przeprowadził dla niego pokaz działania swojego telektroskopu. W zamian zainteresowany postępem technicznym Twain opisał Szczepanika w dwóch tekstach napisanych dla nowojorskiego "The Century Illustrated Magazine" w sierpniu i listopadzie 1898 roku. Nazwał go "austriackim Edisonem", zwracał uwagę na niedobrą sytuację materialną młodego wynalazcy i wróżył mu ciekawą przyszłość.
U szczytu sławy
W 1900 roku Szczepanik otrzymał wezwanie do odbycia zaległej służby wojskowej. Trafił w ten sposób do Przemyśla, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, Wandę Dzikowską. 8 listopada 1902 wziął z nią ślub w Tarnowie, po którym młodzi małżonkowie zamieszkali w stolicy Austro-Węgier. Oprócz wiedeńskiej pracowni Jan był już wówczas właścicielem trzech fabryk gobelinów, które przynosiły pewne dochody i miał opinię człowieka bardzo zamożnego. Małżonkowie podróżowali po Europie, byli w Londynie i Paryżu, karierą Szczepanika interesowały się austriackie media. Prawdziwa sytuacja wynalazcy nie była jednak tak dobra, na jaką wyglądała.
Liczba zgromadzonych przez niego kosztownych urządzeń była olbrzymia, a wszystkie bardzo drogie w utrzymaniu. W dodatku promowanie wynalazków tkackich szło jak po grudzie, więc w końcu ich twórca około 1904 roku popadł w tarapaty, musiał wyprowadzić się z Wiednia i zamieszkać u rodziców żony. Nie dał jednak za wygraną. W Tarnowie zaprojektował elektryczny karabin i zajmował się zdjęciami oraz kolorowymi odbitkami. Ponieważ chciał mieć kontakt z niemieckimi wynalazcami, kiedy tylko pozwoliły na to finanse, zainwestował w niewielkie laboratorium w Dreźnie.
Przeprowadziwszy dziesiątki tysięcy doświadczeń chemicznych wyprodukował w końcu kolorową kliszę i papier odpowiedni do robienia odbitek. Choć udało mu się nawet uruchomić jego małą fabrykę w Szwajcarii, to zamówień było niewiele i interes trzeba było zwinąć. W międzyczasie stał się popularny w Hiszpanii, której król, wdzięczny za ratunek od śmierci w zamachu, od której ocaliła go kuloodporna tkanina Szczepanika, przyznał mu medal i nagrodę. Mimo to w 1907 roku wynalazca na dłuższy czas przerwał pracę. Przyczyną była rodzinna tragedia: trzyletni synek Szczepaników, Andrzej, podczas wizyty u rodziny w podtarnowskiej wsi utopił się w studni.
Pogrążony w żałobie ojciec podjął pracę dopiero po kolejnych trzech latach i zajął się pracą nad filmem dźwiękowym. W 1914 zdobył austriacki patent na urządzenie do zapisu dźwięku i aparat reprodukcyjny, a później zaczął prowadzić badania nad filmem barwnym, z którego miał być wkrótce znany. Żeby usprawnić prace, przeniósł laboratorium z Drezna do Berlina, gdzie było łatwiej o odpowiednie chemikalia. Skonstruowana przez Polaka kamera nagrywała filmy z użyciem trzech barwnych filtrów, dzięki czemu projektor odtwarzał zapis w naturalnych kolorach. Kolorowa kinematografia stała się ostatnią i największą pasją konstruktora telektroskopu.
Pracował nad nią również podczas I wojny światowej. Popularność przyniósł mu kolorowy film dokumentalny z operacji chirurgicznej w szpitalu Langenbeck-Virchow. Z powodu realistycznych, barwnych efektów podczas projekcji dochodziło do omdleń. Firmie Szczepanika udało się zrealizować jeszcze kilka kolorowych nagrań, jednak ich koszty były bardzo duże, a sam Szczepanik podupadł na zdrowiu. W 1926 berlińscy lekarze wykryli u niego raka. Żona i syn Zbigniew, których wezwano na miejsce, zdążyli jeszcze przewieźć ciało wynalazcy do Tarnowa, gdzie zmarł 18 kwietnia. Na jego pogrzeb przyszły tłumy mieszkańców miasta.
Rodzina walczy o dziedzictwo
Po śmierci Jana Szczepanika jego dorobkiem zajęła się żona Wanda i najstarszy syn Zbigniew, choć od samego początku towarzyszyły im kłopoty finansowe. Chcieli doprowadzić do końca ostatni zamysł wynalazcy poprzez popularyzację i rozwinięcie jego pomysłów dotyczących kolorowego kina. Niestety światowe koncerny filmowe nie dały się przekonać do ich planów – w tym czasie w kinie zaczynała się rewolucja dźwiękowa i to na tym skupiały się wysiłki branży. Dzięki uporowi i przedsiębiorczości spadkobiercom w 1928 roku w Berlinie udało się jednak zorganizować pokaz barwnych filmów. Mimo dobrych recenzji i powszechnego uznania nikt nie chciał zainwestować w kosztowny wynalazek.
Mówiło się, że amerykański Technicolor Motion Picture Corporation przygotowuje już tańsze rozwiązanie, zaś w tym samym roku firma Kodak zaprezentowała system nagrywania filmów "Kodacolor", w którym wykorzystywała między innymi osiągnięcia Szczepanika. Rodzinie nie pomogło to jednak materialnie. Z powodu wysokich kosztów patentów i własnych trudności finansowych wdowa musiała sprzedać wiele pozostałych po mężu urządzeń. Część wyposażenia wiedeńskiego laboratorium, między innymi induktory, baterie kondensatorow i transformator Tesli otrzymała Politechnika Lwowska. Podczas likwidacji pracowni jej dawny właściciel zadziwił po raz kolejny. Oprócz kolorowych projektów witraży i gobelinów znaleziono tam skrzypce Stradivariusa, które wdowa uznała za jedną z popularnych wówczas podróbek i jako taką sprzedała w Krakowie. Po pewnym czasie antykwariusz przysłał jej ponownie tę samą sumę, którą początkowo zapłacił wyjaśniając, że instrument był oryginalny i zarobił na nim więcej, niż się spodziewał.
Tymczasem synowie Szczepanika, Zbigniew i Bogdan, studenci Politechniki Lwowskiej, którzy od 1928 roku zbierali z przyjaciółmi fundusze, zbudowali z ich pomocą amatorskie laboratorium filmowe i razem ze znajomymi zaczęli kręcić krótkometrażowe filmy. Na kilkudziesięciu metrach taśmy uwiecznili sceny ruchu ulicznego we Lwowie, przejazd pociągu i fragmenty wyścigów samochodowych. Jeden z przyjaciół zainteresował ich działalnością polskie media. Artykuł, który napisał do warszawskiego tygodnika ilustrowanego "Naokoło Świata" przyciągnął uwagę przedsiębiorców, a młodzi Szczepanikowie poszli za ciosem. W studenckim mieszkaniu zorganizowali pokaz dla profesorów politechniki.
Kabinę projekcyjną zbudowano w kuchni, a okienka wycięto drzwiach. Widzowie byli zachwyceni. Jeden z profesorów dał studentom listy polecające do dwóch banków, dzięki czemu udało im się uzyskać dotację w wysokości 15 tysięcy złotych. W 1932 roku nawiązali kolejne kontakty z biznesmenami, dzięki których pomocy firma „Laboratorium doświadczalne Szczepanik-Film” przeniosła się na Marszałkowską w Warszawie. W kilka lat młodzi przedsiębiorcy zbudowali nowe kamery, a ciągle niewystarczające finanse uzupełniali robiąc filmy krótkometrażowe, które warszawskie kina Atlantic i Stylowy wyświetlały jako ciekawostki przed głównymi seansami. W ten sposób stołeczna widownia obejrzała takie kolorowe dziełka jak "Ogród zoologiczny", "Gdynia" czy "Spław w Czeremoszu". Te filmowe dodatki powszechnie nazywano "szczepanikami". W 1934 roku Zbigniew i Bogdan intensywnie szukali inwestorów, rozmawiając z niemieckimi przedsiębiorcami, ale nie przyniosło to efektów. Rok później premiera amerykańskiego filmu "Becky Sharp" zrealizowanego w tańszej technologii Technicoloru oznaczała dla ich firmy katastrofę.
Laboratorium było odtąd skazane na powolną degenerację, a dzieła zniszczenia dopełnila druga wojna światowa. Pomieszczenia firmy zostały zniszczone, a resztki sprzętu zajęła niemiecka Agfa – na poczet przedwojennych długów za taśmę filmową. Ostatnie pamiątki po działalności Szczepaników spłonęły w powstaniu warszawskim. O postaci wielkiego wynalazcy zaczęto ponownie mówić dopiero w ostatnich latach. W 2003 roku w Tarnowie powstała Fundacja imienia Jana Szczepanika, która za zadanie stawia sobie pielęgnowanie jego pamięci i organizuje warsztaty dla młodzieży. Wydano też kilka publikacji, dzięki którym podkarpacki konstuktor nie został zapomniany.
>>>>
Tak ! Herosi techniki ! Technika tez ma swoj wymiar bohaterski ! :O)))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:22, 11 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Tomaszewski
Projekt Orion
Budowa atomowego statku kosmicznego, który projektował między innymi polski matematyk, mogła znacznie skrócić podróże międzyplanetarne i umożliwić wyprawę do gwiazd. Choć pojazd nigdy nie powstał, to z prac nad nim nie zrezygnowano.
Statek kosmiczny wielkości wieżowca i o ładowności transatlantyku, napędzany wybuchami tysięcy bomb atomowych – taki przerażający pomysł mógł powstać tylko podczas zimnej wojny. Pracowali nad nim twórcy amerykańskiej bomby termojądrowej, w tym Stanisław Ulam, członek lwowskiej szkoły matematycznej, który na stałe do USA wyjechał w 1939 roku. Stworzony przez nich projekt nie tylko powstał, ale także o mało nie został zrealizowany. Ulam i jego koledzy rozpoczęli swoje prace już podczas drugiej wojny światowej, kiedy mieli za zadanie projektować samoloty i rakiety napędzane energią jądrową. Potrzeba pokojowego wykorzystania śmiercionośnego wynalazku, jakim była bomba atomowa jeszcze się wzmogła po zrzuceniu bomb na Hiroszimę i Nagasaki, ale o budowie statków kosmicznych napędzanych energią nuklearną zaczęto na serio myśleć dopiero w 1957 roku, kiedy Związek Radziecki wystrzelił Sputnika 1 – pierwszego sztucznego satelitę Ziemi.
Międzygwiezdna arka
Amerykańska opinia publiczna była wystraszona wystrzeleniem pierwszego Sputnika. Powszechnie obawiano się, że Rosjanie swoją przewagę na orbicie wykorzystają militarnie i zapanują nad światem, więc pomysły Stanisława Ulama, który udowadniał, że budowa rakiet z atomowym napędem jest możliwa, padły na podatny grunt. Pomógł także przypadek. W 1957 roku eksplozja niewielkiej bomby atomowej testowanej w ramach operacji "Plumbbob" wyrzuciła w górę ważącą prawie tonę stalową pokrywę. Z danych zebranych przez naukowców wynikało, że osiągnęła ona prędkość co najmniej dwukrotnie przewyższającą prędkość potrzebną do opuszczenia Ziemi. Ulam razem ze swoim kolegą, C. J. Everettem, mieli już wówczas gotową koncepcję pulsacyjnego napędu termojądrowego. Ich prace otrzymały status tajnego eksperymentu, a system zaprojektowany przez twórców amerykańskiej bomby atomowej miał konkurować z tradycyjnymi rakietami projektowanymi przez Wernhera von Brauna. Prace, prowadzone pod kryptonimem "Orion", zostały rozpoczęte po wystrzeleniu Sputnika, ale jeszcze zanim zatwierdzono amerykański program kosmiczny oparty na chemicznych rakietach. Kierowali nim fizycy Ted Taylor i Freeman Dyson, którzy zatrudnili dodatkowo około pięćdziesięciu naukowców i inżynierów. Statek kosmiczny Ulama i Everetta miał być napędzany bombami atomowymi wyrzucanymi z pokładu i detonowanymi za pojazdem. Energia wybuchu miała uderzać w specjalną płytę umieszczoną z tyłu. Mimo, że każda z bomb generowałaby temperaturę wielokrotnie większą niż panująca na powierzchni Słońca, to eksperymentalnie udowodniono, że takie wybuchy mogą popychać statek, nie niszcząc go. Powinien być jednak odpowiednio duży. Postanowiono zatem zbudować olbrzymi statek kosmiczny ze stali i aluminium, ważący co najmniej kilka tysięcy ton. Największy z projektowanych pojazdów miał ważyć 8 milionów ton i móc pomieścić małe miasto. Nazywano go międzygwiezdną arką i nie było w tym ani odrobiny przesady, bo ambicje jego twórców sięgały daleko. Dzięki potędze energii jądrowej międzygwiezdna wersja "Oriona" miała osiągać 10 procent prędkości światła. Inżynierowie robili wszystko, żeby zaprojektować konstrukcję, która mogła być zbudowana przy użyciu technologii z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Taki pojazd mógłby bardzo tanio wynosić w przestrzeń tysiące ton ładunku, stanowiącego aż połowę jego masy. Podczas gdy koszt wyniesienia na orbitę okołoziemską jednego kilograma tradycyjnymi metodami wynosi od kilku do kilkudziesięciu tysięcy dolarów, to międzyplanetarny "Orion" dokonałby tego za kilka dolarów, zaś koszt w wypadku wersji międzygwiezdnej wynosiłby zaledwie 30 centów. Te wyliczenia całkowicie deklasowały rakiety von Brauna.
Mars i Wenus na początek
Plany były bardzo ambitne. Nowa technologia miała pozwolić nie tylko na wysyłanie w przestrzeń sond i sztucznych satelitów. Do 1968 roku twórcy "Oriona" zamierzali wysłać załogowe wyprawy na Marsa, Wenus i do księżyców Saturna za niewielką część tego, co wydano później na program Apollo. Pierwsze plany lądowania na Marsie zakładały wysłanie tam atomowego statku z około 50 osobami na pokładzie. Program wydawał się realistyczny. Ted Taylor, projektant bomb atomowych i jeden z kierowników projektu, powiedział w 2002 roku telewizji BBC, że członkowie jego ekipy święcie wierzyli, że będzie im dane osobiście oglądać z bliska pierścienie Saturna. Konstruktorzy mieli jednak do rozwiązania pewien poważny problem. Chodziło o możliwe napromieniowanie ziemi i opad radioaktywny po starcie "Oriona". Obliczenia dotyczące opadów promieniotwórczych nie były zachęcające. Szacowano, ze każdy start spowoduje śmierć popromienną statystycznie od jednej do dziesięciu osób. Oznaczało to pewność, że każda misja kogoś zabije. Żeby temu przeciwdziałać, proponowano, by statek w pierwszej fazie lotu był wynoszony w górę za pomocą konwencjonalnych materiałów wybuchowych, żeby wystrzelać go z jednego z biegunów Ziemi lub na jej orbicie po to, by promieniowanie nie dotarło na powierzchnię. Obliczono jednak, że wystrzelenie tak potężnej rakiety z niskiej orbity wytworzyłoby impuls elektromagnetyczny zdolny zniszczyć wiele komputerów i satelitów. Start musiałby więc nastąpić z dala od Ziemi, jednak i to było technicznie osiągalne już w latach sześćdziesiątych.
Śmierć projektu
Mimo, że realizacja Projektu Orion umożliwiłaby loty kosmiczne dużo tańsze, niż te realizowane obecnie, to twórcy projektu stracili poparcie polityków. Chodziło o możliwą szkodliwość energii atomowej, wokół której zmienił się wówczas klimat. Tysiące ludzi na całym świecie protestowały w ulicznych demonstracjach przeciwko dalszym eksperymentom z bombami atomowymi, a rządy zaczynały im ulegać. Ostatecznie z prac nad napędem jądrowym w lotach kosmicznych zrezygnowano po podpisaniu antyatomowego traktatu w 1963 roku.Jego autorzy wyrażali absurdalne obawy przed zanieczyszczeniem promieniowaniem próżni kosmicznej i tak wypełnionej przecież cząstkami radioaktywnymi.
Dwa lata później program definitywnie zamknięto, a rozgoryczony Freeman Dyson pisał w naukowym magazynie "Science" o jego śmierci, podkreślając, że został zamknięty z powodów politycznych. W artykule opublikowanym w 1968 w miesięczniku "Physics Today" dodawał, że twórcy "Oriona" nigdy nie dostali zielonego światła, nikt nie może być więc pewien, czy ich obliczenia były właściwe. "Nie jestem przeciwnikiem programu Apollo. Lepszy taki, niż żaden. Ciągle jednak uważam, że rakieta Saturn V tak się ma do statku Orion jak statki powietrzne z lat trzydziestych do Boeinga 707. Pierwsze latające statki były wielkie, wątłe i mogły zabrać absurdalnie mało ładunku w stosunku do swojego rozmiaru, podobnie, jak statki Apollo" – twierdził. Rakiety von Brauna ostatecznie zwyciężyły jednak w politycznej rozgrywce. Dyson pocieszał się myślą, że podróż do gwiazd przyszłym odpowiednikiem "Oriona" z pewnością będzie warta zachodu dla mieszkańców przeludnionej Ziemi XXII wieku.
Szansa na zmartwychwstanie
Tymczasem pod koniec XX i na początku XXI wieku pomysł wykorzystania napędu atomowego w podróżach kosmicznych był wiele razy udoskonalany. W latach siedemdziesiątych Amerykanie testowali system NERVA. Zgodnie z jego założeniami silnik pojazdu kosmicznego miał opierać się na pracy reaktora jądrowego, który z kolei podgrzewałby gazy napędzające rakietę. Eksperymentalne silniki zostały zbudowane, przetestowane i nawet przygotowane do montażu w prawdziwych statkach kosmicznych, jednak administracja prezydenta Nixona anulowała program. Niedługo później nad pomysłem podobnym do "Oriona" pracowali członkowie Brytyjskiego Towarzystwa Międzyplanetarnego. Projekt Dedal zakładał wysłanie bezzałogowej sondy do odległej o niecałe 6 lat świetlnych Gwiazdy Barnarda. Zbudowany na ziemskiej orbicie statek miał osiągnąć aż 12 procent prędkości światła i dotrzeć do celu w ciągu około 50 lat. Na pokładzie miało się znajdować kilkanaście próbników, które miały zostać wystrzelone w kierunku gwiazdy lub planet wokół niej krążących. Dane byłyby następnie przesłane na macierzysty statek, a stamtąd – na Ziemię. Brytyjczycy przygotowali jednak czysto teoretyczny model – ani dostępne wtedy, ani współczesne technologie nie są wystarczające do realizacji tych planów, więc projekt wylądował w szufladzie i czeka na lepsze czasy.
Kiedy wydawało się, że budowniczy sond kosmicznych i załogowych statków już zawsze będą skazani na konwencjonalny napęd, nadszedł rok 1989. Pomysł Stanisława Ulama odkurzyła NASA i amerykańscy wojskowi. Nowy projekt otrzymał nazwę Longshot. Nie było już wprawdzie mowy o misji załogowej, ale w zamian zaproponowano wysłanie automatycznej sondy do układu Alpha Centauri. Próbnik z pulsacyjnym napędem termojądrowym miał rozwinąć 4,5 procent prędkości światła i znaleźć się u celu po stu latach od rozpoczęcia podróży. Być może to właśnie tak długi planowany czas misji zadecydował o tym, że nigdy nie zdecydowano się na jej realizację. Mimo prześladującego twórców „Oriona” pecha ciągle tworzy się kolejne, coraz bardziej nowoczesne koncepcje bazujące na ich odkryciach. Od lat dziewięćdziesiątych naukowcy z Uniwersytetu Pensylwanii opracowują dwie kolejne wersje projektu Dedal. Jedna z nich zakłada wykorzystanie jako katalizatora antymaterii. Napędzany z jej udziałem pojazd miałby osiągnąć odległość od Słońca 10 tysięcy razy większą niż Ziemia w ciągu 50 lat.
Do gwiazd za sto lat
Wysyłanie sond na tak wielkie odległości wymusiłoby na inżynierach opracowanie bardzo zaawansowanych systemów sztucznej inteligencji. Roboty musiałyby same wybierać cele swoich badań i analizować wyniki. Opóźnienie transmisji danych na Ziemię, nawet przy wykorzystaniu światła laserowego, byłoby liczone w latach. Może dlatego w 2003 roku NASA zaczęła planować nieco bliższe wyprawy. Rozpoczęty wtedy Projekt Prometeusz, korzystając z najnowszych osiągnięć techniki, miał – podobnie jak "Orion" – wykorzystywać napęd jądrowy. NASA zamierzała go użyć przy budowie sond badających księżyce Jowisza. Na przygotowania wydano ponad 400 milionów dolarów, jednak i tym razem z projektu zrezygnowano – już po dwóch latach. Rozpoczynaniu kolejnych nie sprzyja trwający kryzys gospodarczy, ale naukowcy wciąż mają w zanadrzu wielkie plany. W tym roku amerykański Departament Obrony i NASA rozpoczęły program "100 Year Starship" – chcą finansować pomysły prywatnych firm i osób, które umożliwią międzygwiezdne loty w ciągu najbliższego stulecia. Na wrześniowym spotkaniu entuzjastów tego pomysłu naukowcy rozmawiali o tym, jak wcielić w życie pomysły rodem ze „Star Treka”, a Projekt Orion zajmował w ich dyskusjach poczesne miejsce. Do tej pory odtajniono tylko część dotyczących go dokumentów i niewykluczone, że władze USA nadal biorą pod uwagę wykorzystanie osiągnięć jego twórców. Takie kraje jak Chiny czy Indie interesują się wykorzystaniem napędu jądrowego w swoich programach kosmicznych, dlatego lepiej trzymać rękę na pulsie.
>>>>
Tak Lwow to byla naukowa potega !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:56, 18 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Skłodowska PRL-u
Matka taki miała charakter, że zajmowała się swoją robotą, nie wtrącała się do polityki, nie dbała o splendor, czy państwowe odznaczenia. Image nie był dla niej najważniejszy, dlatego tak niewielu wie, jak dużo zrobiła. Myślę, że nawet dzisiaj musiałaby mieć menadżera – mówi Jerzy, syn Janiny Adamczyk, leciwej chemiczki, która wymyśliła formułę płynu "Ludwik", a klej ze słoików przelała do tubek.
O Janinie Adamczyk głośniej zrobiło się tylko na chwilę. W ubiegłym roku pani Janina Skończyła sto lat. Do krakowskiego Domu Pomocy Społecznej, gdzie obecnie mieszka, tradycyjnie (przy takich okazjach) przyjechali przyjaciele, telewizja, przedstawiciele lokalnych władz. Z pozoru zwykła uroczystość, którą obchodzą stulatkowie. Kwiaty, tort, życzenia kolejnych stu lat, błyski fotograficznych fleszy i krótkie wzmianki w gazetach. Tym razem było inaczej. Były rzecz jasna kwiaty i życzenia, ale krótkie notki w porannych dziennikach ustąpiły miejsca dużym reportażom w poważnych, opiniotwórczych tygodnikach. W sumie nic dziwnego, bo przecież sto lat kończyła matka "Ludwika" - jak nazwali ją dziennikarze - popularnego płynu do mycia naczyń.
Z tym "Ludwikiem" to nie do końca wiadomo jak jest. Janina na początku lat sześćdziesiątych rozpoczęła pracę w krakowskim zakładzie Inco, a pierwszy "Ludwik" niewiele później opuścił mury tego przedsiębiorstwa, ale nie w Krakowie, a w Górze Kalwarii. Produkcja "Ludwika" w Krakowie rozpoczęła się dopiero w latach 80., kiedy pani Janina była już na emeryturze. Patent na "środek do mycia naczyń stołowych i kuchennych" należy nie do Janiny, a do inżynierów z Góry Kalwarii - Hanny Majchert i Zbigniewa Kordy.
Jerzy, syn Janiny Adamczyk, dokumentom nie przeczy, ale jest przekonany, że miętowa formuła tak dziś popularnego płynu do mycia naczyń, powstała w Krakowie, w laboratorium jego matki. Potem rzeczywiście kierownictwo Inco podjęło decyzję, by płyn robić w Górze Kalwarii, a tam zatrudnieni inżynierowie opatentowali wynalazek.
- Matka nigdy o to nie dbała. Poza tym nie mogła opatentować swoich wynalazków, bo wymyślanie nowych formuł miała wpisane w umowę o pracę i dostawała za to premię. Zresztą nigdy jej na tym nie zależało. Myślę, że i dziś musiałaby mieć menadżera – mówi Jerzy Adamczyk.
Jak było dokładnie raczej się już nie dowiemy. Janina Adamczyk za kilka miesięcy skończy 102 lata. Trzyma się całkiem dobrze. Fizycznie – nie jest przykuta całymi dniami do łóżka, w asyście to nawet na krótki spacer wyjdzie, posiedzieć na ławce na świeżym powietrzu. Ale pamięć już szwankuje, jak dokładnie było z "Ludwikiem" seniorka już nie powie. Jerzy mówi, że to też nie takie ważne, że firma ładnie się zachowała, pamiętała o setnych urodzinach matki i przysłała kosz upominków swojej byłej pracownicy. A "Ludwik" to tylko epizod, bo matki życiorysem można obdarować kilka osób. I tu akurat ma rację.
Czas okupacji
Janina na świat przyszła w 1911 roku i właściwie od razu zostaje półsierotą. Kilka miesięcy po urodzeniu córki umiera matka Janiny, gdy dziewczynka skończy pięć lat będzie już pełną sierotą, bo w czasie pierwszej wojny światowej straci ojca. Wychowuje ją ciotka, potem wspiera wuj - były legionista. Wuj umiera na nowotwór, wysoko ubezpieczony na życie, ale Janina niewiele z tego skorzysta. Jest 1939 rok, właśnie Hitler rusza na Polskę, wybucha kolejna wojna. Janina właśnie skończyła studia na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, co już jest dużym sukcesem, jak na tamte lata.
Udziela korepetycji, ale kiedy Niemcy napadają na Polskę, od razu schodzi do podziemia. Nie zdążyła jeszcze założyć rodziny, zna biegle niemiecki, nieźle francuski, więc jeszcze w 1939 roku zostaje kurierem Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej w randze podporucznika. Wozi pieniądze i broń również przez granicę. Do 1941 roku jest dla Niemców nieuchwytna. W czasie tzw. wielkiej wsypy, w marcu 1941 roku, wpada na kolejnym trzecim kotle. Ona i najbliższa rodzina trafiają do więzienia.
- To był temat tabu, matka niechętnie i niedużo rozmawiała o latach konspiracji. Na początku trafiła na Montelupich, była torturowana, ale na przesłuchaniach nikogo nie wsypała. Potem wywieźli ją do Ravensbrück – opowiada Jerzy Adamczyk.
Koniec wojny zastanie Janinę właśnie w obozie. To też był przez lata temat tabu, nie była zbyt wylewna, nie wracała do przykrych wspomnień. Jerzy sporo dowiedział się od jej znajomych, ludzi ze szpitala dla kombatantów, gdzie leczyła się matka. Lekarze na każdym kroku podkreślają, że "każdy dzień ma darowany". W Ravensbrück naziści poddawali więźniarki eksperymentom medycznym. Janinie wstrzykiwali wszy z tyfusem do nóg. Szukali szczepionki.
- Matce udało się przeżyć. W obozie spędziła cztery lata. Nie chciała na leczenie na Zachód, wróciła do Polski. Na piechotę. Przez Magdeburg, Frankfurt, Krzyż. Do Krakowa – opowiada syn.
Jerzy na świat przyszedł w 1947 roku. Matka ma wtedy 36 lat i pracuje w Krakowskim Przedsiębiorstwie Aptek. Przygotowuje gotowe leki dla aptek w Laboratorium Galenowym, potem nadzoruje wykonywanie leków specjalistycznych w aptekach. Tak do końca lat 50., z dala od bieżącej polityki i kłopotów. Ludowa władza też jakoś dawnej kurierce ZWZ daje spokój. Co prawda zdegradowali ją z kierowniczego stanowiska, ale nie wzywają na przesłuchania, nie męczą. Może procentuje jeszcze przedwojenna znajomość z czasów studiów z Józefem Cyrankiewiczem i Edwardem Ochabem?
Specjalizacja: eksperymenty
Przychodzą lata 60. Pani Janina przenosi się z aptek do Zjednoczonych Zakładów Chemii Gospodarczej Inco. Szukają tam chemików do laboratorium kontroli jakości, mają wymyślać lepsze formuły swoich produktów. Janina zna języki, ma śledzić zachodnie trendy i szukać nowych opracowań. To czas rozwoju dla całego INCO, które rozszerza asortyment produkcji.
W krakowskim Inco robią wtedy m.in. pasty do podłóg i do butów. Te do podłóg nieporęczne,tradycyjne, sprzedawane w metalowych puszkach. Im lepsze tym twardsze, jak skała - najpierw trzeba rozgrzać w wodzie, dopiero potem nakładać na podłogę. Przekleństwo niejednej gospodyni domowej. Janina Adamczyk eksperymentuje i wymyśla pastę, której nie trzeba rozgrzewać, od razu jest w emulsji, ale z dobrą jakością wosku.
Z kolei te do butów przekłada do tub, wymyśla kolorystyczne wariacje. Na Zachodzie jednak trwa chemiczna rewolucja, nowoczesne detergenty wchodzą do domów. I Janina skupia na nich swoją uwagę.
Wtedy też powstaje "Ludwik". Dlaczego "Ludwik"? Legenda mówi, że dlatego, bo chwilę wcześniej "Przekrój" ruszył z kampanią, która miała zachęcić panów do pomagania w domu. Hasło "Ludwiku do rondla" ładnie się przyjęło. Nazwać płyn "Ludwikiem" miało więc sens.
Wcześniej jednak trzeba było dobrze dobrać składniki, żeby płyn nie szkodził ludziom. A różnie wtedy mieszali, Jerzy Adamczyk pamięta jak ludzie wtedy kpili, że taki i taki szampon powinien stosować ten, kto chce wyłysieć, takie to były mikstury. "Ludwik" był inny. W składzie olejek miętowy – dla zapachu olej kokosowy – żeby płyn nie niszczył rąk. Produkcja płynu rusza w 1964 roku w Górze Kalwarii. Patent, jak wiemy, należy do kogoś innego. Rzeczywiście inżynierowie coś poprawili w formule Janiny.
Jerzy Adamczyk: - "Ludwik" to był tylko epizod. I wcale nie najważniejsze odkrycie matki
Były jeszcze pasty do butów w tubach, były też pasty do torebek, ale z lanoliną do skór i galanterii luksusowej, oraz pasty koloryzujące, ale tak, żeby nie brudzić ubrań. Dużym osiągnięciem były pasty płynne oraz emulsje samopołyskowe. Dobrze do dzisiaj jest znana wśród kierowców pasta ścierna "Automax", używana np. do renowacji lakierów. Janina przelała też klej ze słoików do tubek, po sześciu latach eksperymentów. W Bolesławcu zbudowano cały zakład, który produkował kleje biurowe w tubkach. Ale i to nie było najważniejsze.
- Matka, wraz z całym zespołem wymyśliła tarcze do szlifowania i cięcia metali na szlifierkach wysokoobrotowych. To był jej największy i najważniejszy wynalazek. Dostała za to Nagrodę Państwową I Stopnia i jedyne odznaczenie państwowe – mówi syn pani Janiny.
Na odznaczenie mówiło się "chlebowe", bo kto go miał, dostawał wyższą emeryturę. W Polsce Ludowej był to dodatek dziesięcioprocentowy, dziś – złotówka. Profitów za wymyślanie nowych produktów Janina Adamczyk też nie ma, na swoje nazwisko nie opatentowała żadnego wynalazku. Pomysły nie były jej własnością, ona – za wymyślanie nowych formuł – dostawała premie. I nie narzekała.
Czas giełdy
Syn: Była już na emeryturze, to była jakaś połowa lat dziewięćdziesiątych. Mama zainteresowała się giełdą, zainwestowała pięć tysięcy. W domu maklerskim była najstarszym graczem, wpadała tam z konkretnymi zleceniami, sama dokonywała wszystkich analiz. W półtora roku pomnożyła tę kwotę do prawie 28 tysięcy złotych, a nie był to już czas łatwych zarobków.
Od kilkunastu lat Janina Adamczyk mieszka w Domu Pomocy Społecznej. W ubiegłym roku skończyła sto lat. Gdy przyjechali dziennikarze i samorządowcy, gdy były życzenia, kwiaty i błyski fotograficznych fleszy Janina trochę chorowała. Grypa co chwila wracała, nie dawała jej spokoju. Ale teraz od półtora roku pani Janina nie miała nawet kataru. Za kilka miesięcy skończy 102 lata.
>>>>
I prosze ! W dodatku kobieta ! Kobiety z natury sa mniej wynalazcze bo wynalzczosc to nic innego jak zdobywanie i opanowywanie swiata zewnetrzenego . A to rola meska . Co nie znaczy ze nie ma kobiet wynjadujacych czy nawet ze jest ich malo . Mniej .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:26, 14 Kwi 2013 Temat postu: |
|
|
USA: zmarł prof. Koprowski, twórca szczepionki przeciw polio
Twórca pierwszej na świecie szczepionki przeciw wirusowi polio, urodzony w Polsce profesor Hilary Koprowski zmarł w czwartek w swoim domu w Filadelfii. Miał 96 lat - podała w niedzielę agencja AP, cytując jego syna.
Christopher Koprowski powiedział AP, że ojciec od kilku miesięcy chorował. Zmarł w czwartek w domu, w którym mieszkał od 1957 roku.
Profesor Hilary Koprowski urodził się w Warszawie 5 grudnia 1916 r. Był lekarzem wirusologiem i immunologiem.
Studia medyczne ukończył, uzyskując dyplom na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też w konserwatorium muzycznym w Warszawie oraz w Akademii Św. Cecylii w Rzymie. Od 1939 r. przebywał poza Polską, od 1944 r. - w USA. Tam opracował pierwszą w świecie szczepionkę przeciwko wirusowi polio, wywołującemu chorobę Heinego-Medina.
Po raz pierwszy szczepionka Koprowskiego została podana 27 lutego 1950 r., zaś pierwsze masowe szczepienie miało miejsce w roku 1958 r. w Kongo. Dzięki wygodnej, doustnej formie podawania, w ciągu zaledwie sześciu tygodni zaszczepiono ponad 250 tysięcy dzieci i niemowląt.
W 1959 r. prof. Koprowski zorganizował akcję przekazania Polsce 9 milionów dawek tej szczepionki, dzięki czemu liczba zachorowań zmniejszyła się z ponad tysiąca w 1959 r. do 30 w 1963 r. Opublikował ponad 880 prac naukowych, był członkiem licznych prestiżowych stowarzyszeń naukowych, od 1957 r. do 1991 r. kierował Instytutem Wistar w Filadelfii.
Jak pisze AP, pod jego kierownictwem ta niezależna instytucja badawcza opracowała szczepionkę przeciw różyczce, dzięki której udało się zwalczyć tę chorobę w wielu częściach świata. W tym okresie Instytut opracował również skuteczniejszą szczepionkę przeciw wściekliźnie.
Prof. Koprowski był dyrektorem Instytutu Biotechnologii i Zaawansowanej Medycyny Molekularnej oraz Centrum Neurowirusologii na Uniwersytecie Thomasa Jeffersona w Filadelfii. Założył Fundację Koprowskich, której zadaniem jest wspieranie polsko-amerykańskiej współpracy naukowej. Był również autorem utworów muzycznych.
W roku 1998 został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Doktorat honoris causa przyznały mu m.in. Akademia Medyczna w Poznaniu (1998) i w Warszawie (2000). Rada Miasta Stołecznego Warszawy w dniu 24 maja 2007 r. przyznała mu tytuł Honorowego Obywatela. Był też kawalerem Orderu Uśmiechu. 28 listopada 2008 r. został doktorem honoris causa Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Choć profesor mieszkał i pracował na stałe w Stanach Zjednoczonych, uważał się za Polaka, który jedynie pracuje za granicą. Wspierał polską naukę, ufundował stypendium na pobyty dla młodych naukowców z Polski w czołowych instytutach badawczych w USA. 4 września 2008 roku odbyła się uroczystość nadania imienia Profesora Hilarego Koprowskiego Gdańskiemu Parkowi Naukowo-Technologicznemu. Głównym gościem honorowym był sam patron.
Prof. Koprowski był członkiem zagranicznym PAN, profesorem nadzwyczajnym Thomas Jefferson University. Jego żoną była cytolog i lekarka Irena Koprowska, zmarła w sierpniu ub.r.
- Był świetnym ojcem, oryginalnym i charyzmatycznym - powiedział Christopher Koprowski. - To najwspanialszy człowiek, którego kiedykolwiek poznałem - dodał.
....
Kolejny zasluzony wynalazca .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:10, 24 Wrz 2015 PRZENIESIONY Pią 17:07, 27 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Józef Brożek. Para w ruch
Emilia Padoł
Dziennikarka Onetu
Józef Brożek - Materiały prasowe
Nowoczesny samochód, łódź parowa, automatyczny warsztat tkacki, protezy rąk i nóg, do tego liczne zegary – wszystkie te innowacje zrodziły się w umyśle i dłoniach jednego człowieka. Sławiony przez Czechów, którzy uznali go za swojego krajana, przy tym niemal zupełnie zapomniany nad Wisłą – w swojej ojczyźnie. Kto? Józef Brożek: wynalazca, konstruktor, Polak.
Przyszedł na świat w 1782 r. - rok później niż George Stephenson, brytyjski inżynier, znany twórca lokomotywy parowej. Brożek często nazywany jest jego "polskim", "czeskim" czy "śląskim" odpowiednikiem. Obaj prawie w tym samym czasie zaprojektowali maszyny parowe: Stephenson w 1814 swoją lokomotywą, Brożek, rok później, samochód osobowy – bo tak dzisiaj należałoby nazwać jego innowacyjny powóz z napędem parowym. I faktycznie, Brożek w Europie kontynentalnej był porównywalnym, jeśli nie większym geniuszem. Nie mógł jednak liczyć na wsparcie majętnych sponsorów, jego praca nie trafiła na podatny grunt. Schyłek życia polskiego wynalazcy był rozpaczliwy.
Natomiast z brakiem zrozumienia Józef musiał oswajać się już od najmłodszych lat. Urodzony w Bierach na Śląsku Cieszyńskim, jako syn miejscowego młynarza Mikołaja i jego żony Marii, od dzieciństwa interesuje się mechaniką. Majsterkuje przy kołach młyńskich, za każdym razem wywołując irytację ojca. Ten, nie potrafiąc docenić pomysłowości syna, niszczy jego konstrukcje. Talent chłopca dostrzega jednak jezuita ks. Leopold Szersznik, wizytator szkolny. Dzięki jego pomocy Józek ma szansę uczyć się w gimnazjum w Cieszynie, gdzie rozwija swoje zainteresowania, m.in. konstruuje drewniane zegary, starannie odmierzające rytm mijających minut.
W 1803 roku rozpoczyna kolejny etap swojego życia – wędruje pieszo do Brna. Tam przez dwa lata studiuje mechanikę i matematykę. W 1805 roku dociera do Pragi, znowu na własnych nogach. Jest słuchaczem na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Praskiego, na życie zarabia naprawiając zegarki. Rok później znajduje zatrudnienie w praskim Instytucie Politechnicznym (późniejsza Politechnika Czeska w Pradze) – jako mechanik i zegarmistrz. Placówką kieruje Franciszek Józef Gerstner, fizyk i inżynier, konstruktor maszyn parowych. Trudno przecenić te okoliczności. To dzięki nim Brożek zapisze się w historii nie tylko jako utalentowany konstruktor zegarów (także bardzo precyzyjnych, jak ten dla praskiego Instytutu Astronomicznego), autor automatycznego warsztatu tkackiego, maszyny do szlifowania zwierciadeł, wreszcie konstruktor zaawansowanych protez rąk i nóg, dla inwalidów i weteranów wojennych, ale także architekt nowoczesnego samochodu.
17 września 1815 r. Józef Brożek prezentuje swoje przełomowe dzieło – pierwszy czterokołowy wóz z napędem parowym, pionierski pojazd o zwartej budowie, z lekkim, nowoczesnym silnikiem, pozwalającym na start maszyny bez uprzedniego rozruchu ręcznego czy użycia koła zamachowego. Pojazd za każdym razem może poruszać się przez kilkanaście minut, co i tak jest nie lada przełomem. Pokaz wynalazku gromadzi tłumy gapiów, ale brakuje wśród nich chętnych do okazania finansowego wsparcia polskiemu wynalazcy. "Samochód Brożka" nie ma szans trafić do produkcji.
Dwa lata później Józef demonstruje inny rewolucyjny pojazd – łódź z silnikiem parowym. Jednak w czasie kolejnego, organizowanego z bodaj jeszcze większą pompą pokazu, ginie szkatułka, do której Brożek chował zbierane za wstęp publiczności pieniądze. Pogrążony w długach wynalazca popada w rozpacz – pieniądze choć w części mogły pokryć piętrzące się należności, będące oczywistą konsekwencją budowy tak skomplikowanych maszyn. W akcie desperacji Józef niszczy swoje parowe wynalazki, na zawsze już porzucając pomysł ich konstruowania.
Umiera w 1835 roku w stolicy Czech, pogrążony w biedzie i zapomnieniu. Zostaje pochowany na Cmentarzu Olszańskim w Pradze.
Józef Brożek był bohaterem jednego z opowiadań Zofii Kossak-Szczuckiej, krótką formę poświęcił mu też Gustaw Morcinek. W Polsce dedykowano mu jeden szlak turystyczny i tablicę pamiątkową w Gminnym Ośrodku Kultury w Bierach. Niewiele. Czesi pamiętają o nim lepiej, z dumą uznając za swojego rodaka. Nadają jego nazwisko szkołom, nakręcili film o polskim wynalazcy (poprzedzony książką), dekadę temu powstał tam także krótki dokument o Brożku.
Często podkreśla się, że Józef Brożek nie mógł wiedzieć o pracach nad maszynami parowymi, które prowadził Georg Stephenson, bo Polak zaczął konstruować je wcześniej niż Brytyjczyk. Co by było, gdyby znalazł się sponsor chętny wesprzeć wynalazki Brożka? Czy głośno mówiłoby się o tym, że Polak zbudował pierwszy nowoczesny samochód? Pozostaje nam tylko gdybanie. I pamięć, którą winni jesteśmy Józefowi Brożkowi.
>>>
Nieznana historia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:10, 24 Wrz 2015 PRZENIESIONY Pią 17:08, 27 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Stefan Bryła . "Trzeba myśleć i trzeba pracować"
Jakub Sarna
Redaktor Onet Wiadomości
Stefan Bryła - Materiały prasowe
W 1929 roku do małej miejscowości w okolicy Łowicza ciągnęły pielgrzymki budowniczych i konstruktorów z całego świata. I choć ciężko było im wymówić nazwę miejscowości, przyjeżdżali, by zobaczyć znajdującą się tam przeprawę, która została zbudowana w zupełnie nieznany wówczas sposób. Most w Maurzycach na rzece Słudwi zaprojektowany przez Stefana Bryłę był pierwszym mostem na świecie o konstrukcji spawanej. Była to prawdziwa rewolucja techniczna.
Zastosowana przez wybitnego polskiego inżyniera metoda pozwalała na znaczne obniżenie wagi konstrukcji, oszczędność surowca oraz szybszą realizację inwestycji. Most był lżejszy o 20 procent od budowli o podobnych parametrach wykonanych metodą nitową. Fakt ten nie uszedł uwadze największych światowych firm budowlanych. Bryła zyskał międzynarodowe uznanie w dziedzinie spawania. Zaowocowało to powołaniem do elitarnego grona członków międzynarodowej Komisji Mostów i Konstrukcji Inżynierskich. Ale zainteresowania polskiego inżyniera były znacznie szersze.
Pionier z Krakowa
Stefan Bryła urodził się w Krakowie w 1886 roku. Był czołowym inżynierem swoich czasów. Jego pionierska praca w dziedzinie spawalnictwa zmieniła myślenie konstruktorów. Wykształcenie uzyskał na lwowskiej politechnice. Doktorat obronił w wieku 23 lat. Swoje umiejętności doskonalił na uczelniach w Paryżu i Londynie oraz w zakładach konstrukcji stalowych w całej Europie, a także w Kanadzie i USA. W 1921 roku został mianowany profesorem zwyczajnym na swojej macierzystej uczelni. Przez lata kierował tam Katedrą Budowy Mostów. Związany był także z Politechniką Warszawską, gdzie prowadził Katedrę Budownictwa Konstrukcyjnego, a potem był dziekanem Wydziału Architektury.
Był tytanem pracy, co odzwierciedla jego motto: "trzeba myśleć i trzeba pracować". Jego dorobek obejmuje ponad 250 prac naukowych. Stworzył pierwsze na świecie przepisy spawania konstrukcji stalowych dla Ministerstwa Robót Publicznych, na których wzorowały się kraje całego świata. Spod jego pióra wyszły też pierwsze podręczniki spawalnictwa.
Od Nowego Jorku po Warszawę
Jego prace znane były na całym świecie. Był autorem budynku angielskiego Towarzystwa Ubezpieczeń "Prudential", który stał się symbolem nowoczesnej Warszawy lat 30. ubiegłego wieku. 66-metrowy budynek był wówczas najwyższym budynkiem w Polsce i drugim w Europie. Mimo że podczas wojny został trafiony ponad tysiącem pocisków, przetrwał.
Cieszący się międzynarodowym uznaniem profesor Bryła współpracował przy budowie najwyższych w tamtych czasach budynków, m.in. nowojorskiego drapacza chmur Woolworth Building, który wówczas nie miał sobie równego na całym świecie. Do tej pory wieżowiec ze swoimi 241 metrami jest w dwudziestce najwyższych budynków Nowego Jorku.
Wiele dzieł konstruktora mijamy codziennie w drodze do pracy. Poza wspomnianym "Prudentialem", spod jego ręki wyszły budynki Muzeum Narodowego oraz Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, a także Dom Bez Kantów przy Krakowskim Przedmieściu. Profesor Bryła zaprojektował również gmach Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. Budynki jego autorstwa znajdziemy ponadto w Łodzi, Katowicach czy w Mielcu.
Inżynier i żołnierz
Światowej sławy inżynier był też gorącym patriotą. Brał udział w walkach o Lwów w 1918, bronił Warszawy przed Armią Czerwoną w 1920 roku. Po wybuchu II wojny światowej zaangażował się w działalność podziemną. Należał do Związku Walki Zbrojnej oraz do Armii Krajowej, dla której opracował instrukcję, jak burzyć stalowe mosty. Przygotował także plan odbudowy Polski z powojennych zniszczeń. Nie porzucił działalności dydaktycznej. Prowadził tajne kursy z zakresu architektury. Bryła od wczesnych lat 20. był związany z lwowskim środowiskiem chrześcijańskiej demokracji. W latach 1926–1935 sprawował mandat poselski. Końcem 1943 roku został zadenuncjowany przez jednego ze swoich studentów, który okazał się być politycznym przeciwnikiem znakomitego inżyniera oraz zapalonym komunistą. Hitlerowcy rozstrzelali go wraz z rodziną 3 grudnia 1943 roku.
W 1964 roku Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa ustanowił nagrodę imienia Stefana Bryły. Wyróżnienie przyznawane jest za innowacyjność oraz osiągnięcia w dziedzinie konstrukcji budowlanych. Amerykańskie Towarzystwo Spawalnicze w 1995 roku uhonorowało profesora Bryłę za spawany most na rzece Słudwi. Konstrukcja, która dala mu przepustkę do światowej sławy, stoi do dziś. Znajduje się przy drodze krajowej nr 92 między Łowiczem a Kutnem. Most używany był do 1977 roku. Obecnie przesunięto go nieco w górę rzeki, a jego miejsce zajęła nowa przeprawa. Dzieło profesora Bryły spełnia rolę pomnika techniki.
>>>
Ciekawy temat.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:24, 10 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Zmarł Juliusz Łukasiewicz. Jego tunele aerodynamiczne pomogły USA zdobyć Księżyc
Jednym z jego najważniejszych osiągnięć był projekt unikalnej, stosowanej do dziś konstrukcji pierwszego na świecie hipersonicznego tunelu aerodynamicznego Mach 4.5. Od powstania tunelu na początku lat 60. ubiegłego wieku wykonano w nim ponad 50 tys. testów.
...
To osiagniecie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136595
Przeczytał: 58 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:49, 31 Sty 2020 Temat postu: |
|
|
Henryk Magnuski - to on wymyślił walkie-talkie
Dokładnie dzisiaj przypada 111 rocznica urodzin Henryka Magnuskiego, polskiego inżyniera i wynalazcy, właściciela 30 patentów i wielu publikacji w USA, który często określany jest ojcem krótkofalówki. (...) Henryk Magnuski urodził się 30 stycznia 1909 roku w Warszawie.
...
Wart przypomnienia...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|