Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:28, 09 Maj 2012 Temat postu: Nałogi i uzależnienia ... |
|
|
Robert Kulig
W kasynie obstawili własne życie
- W grudniu przyszedł do nas stały klient, który przegrał całą wypłatę i oszczędności na święta. Po wyjściu z pracy zobaczyliśmy policję przed jednym z otaczających nas wieżowców. Jego przygoda z hazardem zakończyła się samobójczym skokiem – opowiada pracowniczka pewnego salonu gier w Katowicach. Ale nie tylko hazardziści przeżywają dramat związany z nałogiem.
- Na początku przychodził do nas, kiedy wracał z pracy. Za symboliczną kwotę kupował żetony i grał na maszynach. W tygodniu przegrywał około 100 złotych, ale spodobało mu się towarzystwo w naszym salonie – mówi pracowniczka salonu gier losowych w Katowicach. – Po kilku miesiącach zaczął odwiedzać nas codziennie, wrzucał do maszyny 50 złotych i, w zależności od szczęścia, wygrywał mniejsze lub większe sumy. Momentem przełomowym dla jego życia była wygrana 25 tys. złotych – dodaje.
Tak zaczęła się przygoda z hazardem 55-letniego Piotra. Jeszcze wtedy szczęśliwego męża i ojca 25-letniego syna, a zawodowo pracownika elektrociepłowni, gdzie był kierownikiem. Dzisiaj już nie jest tak szczęśliwy, utrzymuje się z zasiłku i chodzi na terapię dla osób uzależnionych.
- W salonie była niesamowita atmosfera, ludzie życzliwi, mili. Można było spokojnie wyjść wieczorem na spacer i zawsze się kogoś tam spotkało. Piwo i papierosy w chwili ekscytacji smakowały najlepiej. To chyba przez to mi się tak spodobało. Kiedy wydawało mi się, że poznałem system mojej ulubionej maszyny, miałem wrażenie, że chwyciłem Pana Boga za nogi. Niestety to pierwsza poważna wygrana doprowadziła mnie do obecnego miejsca. Po niej przychodziłem tam codziennie, jednej nocy przegrałem 30 tys. zł. Postawiłem na jedną maszynę całą swoją poprzednią wygraną i wypłatę. Stwierdziłem, że przecież da się wygrywać – opowiada pan Piotr w drodze na terapię grupową.
Po początkowych wygranych zarywał w salonie całe noce. Do pracy chodził coraz rzadziej, bo zapoznany w salonie gier lekarz wypisywał mu stale L4.
- Jak teraz na trzeźwo oceniam swoje zachowanie, to jest mi wstyd. Spędziłem w salonie prawie 3 lata. Codziennie, bez względu na pogodę, porę dnia i nocy. Najpierw grałem za swoje, później żona mi dawała pieniądze pod pretekstem naprawy samochodu, na końcu pożyczałem, aż stałem się persona non grata w salonie – mówi pan Piotr.
– Nawet nie pamiętam, kiedy dostałem wypowiedzenie z pracy. Potraktowałem to jak coś normalnego, siedzenie za biurkiem nie było dla mnie tak podniecające jak gra na automatach. Chciałem zrobić coś dla siebie, a teraz muszę się ratować – kończy w nerwach i dziękuje za rozmowę.
W salonie wszyscy go znali, był ceniony i szanowany. Pracowniczki mówiły, że mógł przegrać nawet 500 tys. złotych w ciągu wszystkich lat, kiedy przychodził do salonu. On sam nie pamięta, skąd brał pieniądze na gry hazardowe.
- Nie pytamy klientów, skąd mają pieniądze. Czasami przychodzą do nas drobni przestępcy, lekarze, prawnicy. Zawsze są przy groszu. Gdyby nie oni, my nie miałybyśmy pracy. Ale w sytuacjach, kiedy widzimy płaczącą żonę i dzieci, jak było w przypadku Piotra, kierowniczka wydaje decyzję o nieobsługiwaniu takiego klienta. Mówimy, że maszyna nie działa albo, że jest przerwa. Stracimy jego pieniądze, ale możemy mu uratować życie. Mamy nauczkę sprzed kilku lat. W grudniu 2009 roku przyszedł do nas stały klient, który przegrał całą wypłatę i oszczędności na święta. Po wyjściu z pracy zobaczyliśmy policję przed jednym z otaczających nas wieżowców. Jego przygoda z hazardem zakończyła się samobójczym skokiem – wspomina inspektor finansowy w katowickim salonie gier.
Rodzinna ruletka
Hazard, co wiadomo nie od dziś, dotyka całe rodziny. Uzależnieni grający w gry losowe bardzo często, nie zdając sobie z tego sprawy, wciągają w swoje problemy najbliższych.
W jednej z krakowskich grup wsparcia dla osób uzależnionych i współuzależnionych jest pani Weronika. Zdecydowała się na samotną terapię, kiedy zobaczyła, że problemy spowodowane zachowaniem męża nie dają jej spokoju.
- Mąż zawsze miał drobne pociągi do ryzyka. Dużo inwestował, często wyjeżdżał w najdalsze rejony świata. Wszędzie tam, gdzie było coś do zrobienia, on starał się wykładać pieniądze i inwestował. Najczęściej z dobrym skutkiem, a spółka się rozrastała. Raczej nie zdarzało mu się chybić w interesach. Dlatego tak bardzo kibicowałam mu, kiedy kolejny raz wykładał prywatne oszczędności, by wykupić grunt czy przejąć jakąś nieruchomość. Tak było przez 15 lat. W pewnym momencie zorientowałam się, że mąż swoje oszczędności inwestuje, ale nie przynosi to zysków, co było dziwne – mówi o swoich podejrzeniach pani Weronika.
Po kilku miesiącach życia w niepewności wynajęła detektywa, żeby sprawdził, gdzie mąż wydaje wspólne pieniądze. W pierwszej kolejności podejrzenia padły na kochankę, ale rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza.
- Okazało się, że mąż przez tydzień wynajmował hotel. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znajdował się on 2 km od naszego domu. Zamiast na spotkania biznesowe codziennie chodził do położonego obok kasyna. Siedział cały dzień lub noc, grał w pokera i wracał do hotelu. Tak przez cały tydzień obserwacji. Gdy wrócił do domu powiedział, że go okradli i nici z inwestycji – mówi Weronika.
Kłamstwa męża tuszujące jego nałóg były coraz częstsze. Przegrywał wielkie kwoty, a oszczędności topniały. Pani Weronika zadręczała się i wmawiała samej sobie, że nie jest wystarczająco dobra dla męża. Robiła wszystko, by zwrócić na siebie jego uwagę, a przed rodziną kłamała, mówiąc, że on cały czas wyjeżdża w delegację. Bała się prawdy i pogrążała się w depresji z powodu nałogu męża.
- Po kilku miesiącach takiego życia spotkałam się z dawną przyjaciółką, powiedziałam prawdę. Wiedziałam, że ona w rodzinie miała podobny przypadek. Dała mi namiary na placówkę odwykową, ale uznałam to za niepotrzebne. Jednak kiedy po pewnym czasie zadzwonił do mnie jeden z ich psychologów i omówiliśmy sytuację, zgodziłam się na rozpoczęcie terapii – mówi o swoim współuzależnieniu od hazardu Weronika.
- Teraz już wiem, gdzie jestem i staram się męża wyciągnąć z kasyna, ale to wyjątkowo trudne. On miesięcznie przegrywa średnio 10 tys. zł. Może założył sobie taki limit, ale wolałabym, żeby te pieniądze przeznaczył na coś innego, np. lepsze mieszkanie. To jednak jest choroba. Moja i jego, więc trzeba się leczyć, ale przede wszystkim zrozumieć problem – kończy.
Zakład: o żonę
W tej samej grupie wsparcia jest pan Krzysztof. On sam wszedł w nałóg. Bardzo kameralnie, wręcz został do niego oficjalnie zaproszony. Na jednym z koleżeńskich spotkań dowiedział się, że w biurze firmy gospodarza są rozgrywane turnieje pokera. Prywatne, nielegalne, ale za to w zaprzyjaźnionym towarzystwie i o niewielkie stawki. Na pierwszy turniej poszedł dla rozrywki, wyjątkowo z żoną. Później zaczął chodzić regularnie, a stawki rosły.
- Za pierwszym razem prawie cała noc grania kosztowała mnie zaledwie 100 zł. Było przyjemnie, miło. Zacząłem chodzić na pokera raz w tygodniu, regularnie przez 2 lata. W karty grali mężczyźni, a w salonie bawiły się kobiety i inni znajomi, którzy nie grali – opowiada swoją niewinnie zapowiadającą się historię Krzysztof.
- Po kilku miesiącach grania stawki podskoczyły do 1000 zł, a turniejów dziennie można było rozegrać ze trzy. Pieniądze stawały się konkretne, a ja zazwyczaj przegrywałem – dodaje. - Nie brałem do siebie przegranych, bo to były głównie dodatkowe środki, ale wtedy zorientowałem się, że żona się ode mnie odsuwa. Przestaje ze mną rozmawiać, nie obchodzę jej i jakoś wszystko waliło się na łeb – zwierza się Krzysztof. Po kolejnych miesiącach żona się wyprowadziła, zażądała rozwodu. Sprawa jest w toku.
- Najgorsze nie jest to, że przegrałem fortunę i teraz muszę się leczyć. Najbardziej boli mnie, że żona zamieszkała z moim kolegą, u którego rozgrywaliśmy pokera. Prawdopodobnie powodem było to, że on, w przeciwieństwie do mnie, cały czas wygrywał – puentuje Krzysztof.
Po drugiej stronie ruletki
Problemy z hazardem nie dotyczą tylko rodziny i najbliższych nałogowca. Pracownik kasyna, salonu gier czy „kafejki internetowej” z automatami powinien podchodzić do swojej pracy bez większych emocji. Jak jest naprawdę, wiedzą tylko sami zainteresowani, bo niewielu z nich chce rozmawiać o wyrzutach sumienia, towarzyszących im podczas wykonywania pracy. Ale jak pokazuje historia byłej pracowniczki jednej z „jaskiń hazardu”, życie obok swoich klientów także może być trudne do zniesienia. Ich problemy rodzinne, niekończące się zadłużania i płaczące żony z dziećmi na rękach, które wyzywają pracowników od najgorszych, często kończą się nieprzespanymi nocami.
- Pracowałam przez wiele lat w salonie gier. Zobaczyłam wszystkie fazy uzależnień. Na początku ludzie tłumaczyli swoje wizyty kłótnią z żoną lub chęcią rozrywki. Następnie powody były coraz bardziej pokrętne: kropla deszczu spadła w innym miejscu, bo rowerzysta mi zajechał drogę i musiałem się odprężyć. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby ich wizyty były sporadyczne, ale z dnia na dzień oni chcieli się odgrywać za przegrane, brali pożyczki, kredyty, składali przysięgi żonom. Moi byli klienci byli ludźmi bardzo wrażliwymi, szukający szczęścia w życiu, ale każde niepowiedzenie próbowali zamaskować grą. Bardzo często kończyło się to próbami samobójczymi, kiedy po kolejnej przegranej uświadamiali sobie, gdzie są – mówi Marta, była pracowniczka salonu gier, która nie wytrzymała napięcia związanego z pracą. Teraz jest aktywną działaczką w walce z uzależnieniami. Robi kursy terapeutyczne i stara się pomóc ludziom w problemach związanych z hazardem i innymi uzależnieniami.
Między prawdą a temidą
Wszystkie historie rozpoczęły się od niewinnych „jednorękich bandytów”, kiedy jeszcze kilka lat temu w Polsce było ponad 55 tys. takich maszyn. Teraz jest ich dużo mniej. Po nowelizacji prawa i ograniczeniach w wydawaniu koncesji można grać na ok. 20 tys. maszyn ustawionych w 264 punktach. Przynajmniej tych oficjalnych.
Ale wiadomo, że nasi rodacy są wyjątkowo kreatywni. Dlatego i tym razem brak zezwoleń nie stanowił bariery, by biznes się rozrastał. Jak grzyby po deszczu wyrastają działające na granicy prawa punkty gier nazywane dla niepoznaki „kafejkami internetowymi”. Te nie są rejestrowane, ponieważ stojące w nich maszyny są automatami prowadzącymi do serwisów internetowych. Oczywiście z ruletką, Black Jackiem czy pokerem, gdzie gra się realnymi pieniędzmi.
Prawdopodobnie z tego powodu lawinowo wzrośnie liczba uzależnionych od hazardu. Jak wskazują statystyki organizacji działających przeciwko uzależnieniom, w 2005 roku nałogowi gracze stanowili 0,5 proc. polskiej populacji. W 2012 roku szacuje się, że chorobą opisywaną jako „zaburzenie polegające na często powtarzającym się uprawianiu hazardu, który przeważa w życiu człowieka ze szkodą dla wartości i zobowiązań społecznych, zawodowych, materialnych i rodzinnych” dotkniętych jest 3 proc. Polaków.
- Szczegółowe statystyki nie są możliwe do ustalenia, ponieważ obecnie największym zainteresowaniem cieszą się gry on-line. W sieci wydajemy większość naszych pieniędzy, a będąc odcięci,nie próbujemy dostrzec świata rzeczywistego. Po pewnej fazie sukcesów, przychodzą straty, frustracja. Wszystko to w czterech ścianach, bez ingerencji osób trzecich – mówi Marcin Kamiński, psycholog.
- O ile w przypadku tradycyjnych kasyn, których w Polsce jest już zaledwie kilka, można zażądać od menadżera ustanowienia zakazu wstępu dla siebie samego, tak w przypadku gier on-line czy automatów rozmieszczonych w pubach już nie. To olbrzymie ryzyko zostania wchłoniętym przez nałóg – dodaje.
Zgodnie z wolą Ministerstwa Finansów, salony gier do 2015 roku mają zniknąć z rynku. Do dyspozycji hazardzistów zostaną tylko kasyna, w których już teraz prowadzona jest szczegółowa identyfikacja gości. Ale czy państwo pozwoli na utratę naprawdę wysokich wpływów do budżetu? W 2010 roku dochód z tytułu podatku wyniósł dokładnie 1 624 843 010,49 zł. Ile strat związanych z utratą rodziny, zdrowia i życia? Tego jeszcze nikt nie oszacował.
*Na prośbę terapeutów, imiona przedstawionych osób zostały zmienione.
>>>>
Tutaj mamy opisany koszmar nalogow i uzaleznien . Rzecz jasna jest on od diabla . Uzaleznienie to powolne samobojstwo stad tez nalezy laczyc te dwa zjawiska bo w sumie czy ktos zabija sie od razu czy po trochu na jedno wychodzi . Juz od dziecka trzeba ostrzegac . Nie widze innej drogi . Jesli ktos nie byl odpowiednio wychowany i probuje co z tego wyniknie to raczej wpadnie . Bo jak wiemy nalog chwyta blyskawicznie . Albo nie wchodzisz albo wchodzisz i juz nie wychodzisz . Tutaj oczywiscie nie negujac wysilkow lekarzy pomoc moze tylko Bóg . Ale jak wiemy nalogowcem juz sie jest do konca zycia na ziemi . Na tamtym swiecie uzaleznienie rzecz jasna znika . I tutaj nalezy sie modlic . To najlepsza pomoc bo od Boga ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:50, 09 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Miał miliony, umarł w biedzie - smutna historia milionera.
Pieniądze szczęścia nie dają. Dowodem na to jest smutny los pewnego portugalskiego milionera, który mimo bogactwa, zmarł w całkowitej samotności.
83-letni José Santos był jednym z najbogatszych mieszkańców Porto. Posiadał wiele nieruchomości w najbardziej ekskluzywnych dzielnicach miasta. Przez lata wynajmowania mieszkań i domów udało mu się zgromadzić pokaźną sumkę, a jego majątek szacuje się na wiele milionów euro. Sam jednak żył w biedzie, a nawet w nędzy. Mieszkał w bardzo skromnych warunkach, a z relacji sąsiadów wynika, że w deszczowe dni, z powodu przeciekającego dachu, spał z workiem na głowie.
Uchodził nie tylko za skrajnego skąpca, ale i samotnika - mimo że miał rodzinę, nie przyjmował żadnych wizyt i nie utrzymywał kontaktów z bliskimi. Ten dziwny tryb życia sprawił, że sędziwy Portugalczyk umarł w całkowitej samotności, co odkryto przypadkiem dopiero 10 dni po jego śmierci, kiedy jedna z jego lokatorek usiłowała zapłacić za wynajem mieszkania.
Historia portugalskiego milionera udowodniła, że pieniądze - nawet największe - nie dadzą nam szczęścia, jeśli jesteśmy samotni.
>>>>
Samotni BEZ BOGA !!!
A tutaj z kolei patologiczne uzaleznienie od bogactwa znane jako ,,skąpstwo'' opisane przez Moliera . To tez jest nalog jak widac patologiczny . Bo gdyby bogactwo przeznaczyl na biednych i sam mieszkal w biedzie to bylby swiety . Ale gdy sciskal bogactwo w garsci i zyl w biedzie to dewiacja .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:37, 30 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Miro Konkel,Mario Ludwiński
W imię korporacyjnego etosu
- W domu posiadałem realną władzę nagradzania i karania. I skrupulatnie z niej korzystałem – mówi Tomasz. Mężczyźnie drżą ręce. Odruchowo przyciska je do siebie, ale po chwili zdaje sobie sprawę ze znaczenia tego gestu. Odsuwa ręce i pozwala im dygotać.
Już od pierwszego spojrzenia świeżo ogolona głowa Tomasza kontrastuje z jego biznesowym ubiorem i eleganckim sposobem zachowania. – Nie wyśmiewam ani nie małpuję chorej osoby – szybko wyjaśnia. – Mój dobry znajomy niedawno stracił matkę przez tę chorobę. Ogolenie głowy traktuję jako symbol. Gdy codziennie rano idę do łazienki, spojrzenie w lustro staje się pigułką pokory. Przypomina mi o walce i o marzeniach, dla których tę walkę toczę. Chcę być czułym mężem i wyrozumiałym ojcem. Cieszyć się piknikiem przed domem, a nie myśleć o nierówno przyciętym trawniku. Chcę cenić ludzi z ich błędami, a nie pomimo nich.
Stadium początkowe – inicjacja
Historia Tomasza jest do pewnego momentu typowa. Rodzice wierzyli, że tylko piątki od góry do dołu na świadectwie zapewnią mu dobrą pracę i spokojne życie. Dlatego pilnowali, by lekcje na weekend odrabiał w piątek wieczorem, a w niedzielę powtarzał materiał z tygodnia.
– Pierwszy w klasie dostałem „promocję”, by przestać pisać ołówkiem i zacząć piórem wiecznym – wspomina. – Lubiłem mieć wszystko w porządku, bo to oznaczało spokój w domu. Gdy przychodzili do nas goście, rodzice chwalili mnie za wyniki w szkole. Byłem stawiany za wzór.
Zaraz po studiach Tomasz trafił do dobrej firmy. Otumaniony atmosferą wielkiego biznesu, w imię korporacyjnego etosu godzinami ślęczał nad projektami. Czuł, że znalazł swoje miejsce. Świat stworzony specjalnie dla niego.
- Kiedyś wracałem do domu o czwartej nad ranem – opowiada. – Musiałem skończyć raport, a ostatnie dane dostałem tuż przed północą. Było lato, puste ulice powoli budziły się do życia. Kilka osób stało na przystanku, czekając na pierwszy autobus. Podjechała odkryta śmieciarka. Zwolniła, ale nie zatrzymała się. Wyskoczył z niej młody człowiek w rękawicach. Ze śmietnika wyjął metalowy pojemnik, podbiegł do poruszającego się w żółwim tempie samochodu, sprawnie wysypał zawartość na pakę. Odniósł pusty pojemnik, wskoczył do środka i przybił piątkę z kierowcą. Nikt z ludzi czekających na autobus nawet nie obejrzał się za śmieciarką. Mnie natomiast zaintrygowała niemal piękna harmonia tej kilkunastosekundowej operacji. Dokładnie tak samo czułem się w swojej pracy: robiłem coś wartościowego i byłem w tym naprawdę dobry.
Jacek Santorski, psycholog biznesu, uważa, że nawet najbardziej satysfakcjonująca praca nie powinna być jedynym polem samorealizacji. Bo jeśli np. zostaniemy zwolnieni, nie pozostanie nic, dla czego warto byłoby żyć. Poza tym całkowite oddanie się obowiązkom grozi wypaleniem zawodowym.
- Na pytanie, co jest istotą zdrowia psychicznego, Freud odpowiedział: umieć kochać i pracować. A zatem trzeba przynajmniej próbować zachować równowagę między pracą a domem, między twardą rywalizacją a troską o relacje z ludźmi, między poczuciem obowiązku a weekendowym „resetem” – mówi Santorski.
Stadium wzrostu – progresja
Wreszcie przyszedł upragniony awans na stanowisko menedżerskie. Wtedy Tomasz przekonał się, że jego idealny świat ma wady. Byli nimi podwładni, którzy nie przejmowali się jakością pracy tak bardzo jak on.
– Gdy zespół niedostatecznie przykładał się do realizowanych zadań, próbowałem samodzielnie sztukować braki. Szybko mnie to przerosło, bo nawet najlepszy menedżer nie da rady poprawiać sześciu osób – przyznaje. – Apelowałem, by zwracali większą uwagę na to „jak” robią niż na to „co” robią. Widziałem w tym okazję do poprawy. Łatwy sukces, dostępny na wyciągnięcie ręki. Potraktowałem to jak życiowe wyzwanie. Przekonywałem, organizowałem szkolenia, motywowałem, w końcu zmuszałem. Ale ludzie byli wściekli i gdy tylko odwracałem głowę, złośliwie robili drobne rzeczy nie tak jak bym sobie życzył.
Tomasz czuł, że w ten sposób prędzej czy później zaliczy wpadkę tak efektowną jak fajerwerki na otwarcie Euro 2012. Postanowił więc poszukać pomocy. – Przejrzałem kilka książek o zarządzaniu zespołem. Poszedłem na szkolenie miękkich umiejętności menedżerskich. Umówiłem się nawet na spotkanie z psychologiem biznesu, ale wyszedłem stamtąd po kwadransie – mówi Tomasz. - Facet zaczął sugerować, że coś jest nie tak w moich relacjach z rodzicami. Powiedziałem mu, żeby zajął się prawdziwą pracą.
Efekty tych poszukiwań były mizerne, a dumę Tomasza rozrywał brak pożądanego poziomu pracy. Chodził rozdrażniony, ciągle miał do kogoś pretensje. Harmonia prysła, wyzwanie straciło blask. Przed rodzicami grał rolę człowieka sukcesu, bo nie chciał zobaczyć rozczarowania na twarzy matki. Jednak miał świadomość, że nie osiąga osobistych celów, nie realizuje w pełni swego potencjału. Najgorsze, że nie wiedział, gdzie popełnił błąd. Wszystko wydawało się w porządku, tak jak zawsze. Lecz ból był prawdziwy.
Zdaniem Katarzyny Lorenc, konsultantki i wiceprezes firmy badawczo-doradczej 4business&people, perfekcjonista łączy w sobie dwie z pozoru sprzeczne cechy: wysokie ambicje i niską wiarę we własne możliwości. Założył sobie, że ma być doskonały w każdej dziedzinie życia. A choć wszystko mu mówi, że to niemożliwe, zamiast obniżyć poprzeczkę oczekiwań względem siebie, zwielokrotnia wysiłki.
- Perfekcjonista dokładnie wie, jaki chce być, ale nie wie, czy taki się stanie. To sprawia, że pracuje jeszcze więcej i jeszcze ciężej, bez chwili wytchnienia, aż do wyczerpania – tłumaczy Lorenz. Jest na to rada – przewartościowania priorytetów. To jednak wymaga odwagi i pokory. - Poczucie wartości, wysoką samoocenę, satysfakcję trzeba czerpać z siebie, a nie z zewnętrznych dowodów sukcesu: akceptacji otoczenia, świadectw z czerwonym paskiem, kolejnych tytułów naukowych, podwyżek czy awansów – zaznacza Katarzyna Lorenz.
Czytaj dalej na kolejnej stronie: gdy perfekcjonizm w pracy nie wystarcza
Stadium złośliwe – inwazja
Z punktu widzenia Tomasza źródło jego kłopotów leżało poza nim. Zrobił więc to, co każdy rozsądny człowiek na jego miejscu – zaczął unikać problemu. – Postanowiłem przymykać oczy na fuszerki podwładnych. Sądziłem, że za jakiś czas ludzie sami zrozumieją, jak ważny jest sposób robienia rzeczy, docenią dbałość o szczegóły. Wmawiałem sobie, że przełożeni w końcu zareagują na ten oczywisty brak jakości. Ale dopóki raporty były drukowane, a rekordy w bazie danych uzupełniane, nikomu prócz mnie nie przeszkadzała apatia, minimalizm, otwarte lekceważenie niektórych procedur i zasad regulaminu – opowiada Tomasz. Płynął tydzień za tygodniem, a system nie upadał. - Uznałem więc, że skoro dyrektorzy tolerują taki stan rzeczy, to pewnie sami tak postępują. Przestałem więc mieć ambicje osiągania sukcesów w takim środowisku. Unikałem wyzwań, grałem bezpiecznie. I ku memu zdumieniu, atmosfera w zespole polepszyła się. Sam zacząłem czuć się lepiej - dodaje.
Napięcia z pracy przeniosły się na życie osobiste. Dom zaczął przypominać jednostkę wojskową. Syn z początku mocno się buntował, na co Tomasz reagował jeszcze większym przykręcaniem śruby. Żona próbowała z nim rozmawiać, przekonać, że to taki wiek, ale Tomasz był święcie przekonany o słuszności swojego postępowania. Przywoływał przykład siebie – jak jemu takie postępowanie pomogło w życiu..
– Wpadłem w logiczną pułapkę, dzięki której utrzymywałem pozytywny obraz siebie. To że w pracy wszystko się w końcu ułożyło, brałem za dowód skuteczności mojego podejścia. Pogodziłem się, że w pracy miałem ograniczone możliwości. W domu jednak posiadałem realną władzę nagradzania i karania. I skrupulatnie z niej korzystałem. Uważałem się oczywiście za dobrego ojca. Surowego, wymagającego – owszem – ale robiącego to z troski o przyszłość syna.
Tomaszowi drżą ręce. Odruchowo przyciska je do siebie, ale po chwili zdaje sobie sprawę ze znaczenia tego gestu. Odsuwa ręce i pozwala im dygotać. – Mogę się tylko cieszyć, że przebudzenie nastąpiło w ten sposób. Dzieci nie powinny brać na siebie problemów dorosłych. Nie darowałbym sobie, gdyby synowi coś się stało – mówi.
Po wprowadzeniu w rodzinie ostrej dyscypliny żona zabrała syna i odeszła od męża. Tomasz zaczął chodzić do psychologa. Prowadzi dziennik, w którym skrupulatnie zapisuje wykonywane ćwiczenia na przeramowanie myśli, modelowanie emocji i monitoring monologu wewnętrznego. Zapisał się na kurs gry na gitarze, aby mieć pozazawodowe źródło przekonania o własnej wartości. No i ogolił głowę, by mieć naoczny dowód sytuacji, w której się znalazł.
Andrzej Kropidłowski, trener i coach menedżerów, twierdzi, że dla takich ludzi jak Tomasz jest nadzieja. Bo zrobili już pierwszy krok na drodze do uwolnienia się od przymusu bycia doskonałym. Uświadomili sobie, że perfekcjonizm nie jest zaletą, ale wadą. A właściwie chorobą, na szczęście uleczalną.
- Ubocznym efektem przezwyciężania perfekcjonizmu jest budowa nowej hierarchii wartości, uzdrowienie relacji z innymi ludźmi oraz odnalezienie harmonii z samym sobą – przekonuje Kropidłowski. I dorzuca: zakrawa to na paradoks, ale efektywni i profesjonalni stajemy się dopiero wtedy, gdy praca przestaje być dla nas wartością nadrzędną. I gdy się nie wściekamy, że nasz nowy projekt nie jest na szóstkę, a tylko na czwórkę z plusem.
>>>>
To tez jest nalog . Jest ich jak widac mrowie . Widzicie tutaj zreszta ze to moze nie byc wina osoby . Skoro w chwili narodzin dziecka rodzice juz maja ,,plan'' jego kariery to trudno aby wyrosl na kogo innego . Tutaj jest tez rzecz podstawowa . Brak Boga . Zamiast Boga podstawiony jest sukces w zyciu . To oczywiscie niszczy osobowosc bo dusza jest ponad wszystko ziemskie i nic na ziemi nie moze byc celem dla duszy . Jest Nim tylko Bóg !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:13, 03 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Anonimowi alkoholicy spotkali się na Jasnej Górze
Blisko 30 tys. osób zgromadziło rozpoczęte w sobotę na Jasnej Górze doroczne spotkanie anonimowych alkoholików. Jak co roku osobom z problemem alkoholowym towarzyszą członkowie ich rodzin.
Zorganizowane po raz 24. Jasnogórskie Spotkania Anonimowych Alkoholików potrwają do niedzieli. Przebiegają pod hasłem „Rodzina silna trzeźwością”. Spotkania w Częstochowie celowo nie są nazywane pielgrzymką, ponieważ przybywają na nie nie tylko ludzie wierzący - podkreśla buro prasowe sanktuarium.
Jasnogórskie Spotkania AA rozpoczęły się, jak co roku, modlitwą w Kaplicy Matki Bożej. Głównymi punktami programu są mitingi dla anonimowych alkoholików, dla członków ich rodzin, dla dorosłych i młodszych dzieci osób z problemem alkoholowym. Są też mitingi dla tych, którzy zbyt wiele jedzą.
Spotkaniom towarzyszy bogaty program religijno-kulturalny. To np. prezentacja twórczości artystycznej, koncert, modlitwa drogi krzyżowej. Sobotnią część spotkania zakończy msza przed jasnogórskim szczytem, którą będzie celebrował biskup Antoni Długosz. W niedzielę środowisko AA zawierzy swoje problemy Matce Bożej.
Anonimowi Alkoholicy (AA – z angielskiego Alcoholics Anonymous) są wspólnotą kobiet i mężczyzn, którzy dzielą się nawzajem swoimi doświadczeniami, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu. To dobrowolne, samopomocowe grupy osób uzależnionych.
Wspólnota działa w ponad 150 krajach, tworząc blisko 120 tys grup. Nie ma oficjalnych statystyk, ale ocenia się, że w mitingach grup AA spotyka się ponad 3 mln alkoholików. W Polsce jest ponad 2 tys. takich grup. Jedynym warunkiem uczestnictwa w grupach AA jest chęć zaprzestania picia. Nie ma tu żadnych składek ani opłat, jedynie dobrowolne datki.
Z danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wynika, że w Polsce uzależnionych od alkoholu może być ok. 700-800 tys. osób (ok. 2 proc. populacji); problem dotyka ok. 1,5 mln dzieci z rodzin alkoholików i 1,5 mln dorosłych członków tych rodzin (rodzice, współmałżonkowie).
Szacuje się, że dwie trzecie członków rodzin alkoholików (ok. 2 mln osób) doświadczyło przemocy domowej na tym tle. Ponadto ilość osób "pijących szkodliwie" szacuje się w Polsce na ok. 2-2,5 mln osób (5-7 proc. populacji).
Specjaliści wskazują, że trudne jest oszacowanie ekonomicznego aspektu polskich problemów alkoholowych, czyli wysokości strat związanych z obecnością alkoholu w życiu Polaków. Zdaniem międzynarodowych ekspertów straty ekonomiczne związane z nadużywaniem alkoholu szacuje się w krajach Europy Zachodniej i w USA na poziomie 3-5 proc. produktu krajowego brutto.
>>>>
Oczywiscie zdani terapeuci nie pomoga tak jak Bóg ! Bo w nalogu njagorsza jest choroba duszy . W nalog nie wpada sie ot tak przypadkiem - oczywiscie poza sytuacaj gdy ktos specjalnie uzalezni osobe nieswiadoma badz dziecko podaja mu narkotyki itp. W przewazajacej mierze jednak mierze nalog dotyka ludzi swiadomych ktorzy chca ,,uciec'' od yzcia . Czyli maja problem duchowy . Fizyczne uzaleznie to tylko dodatek do problemu duchowego . Ten problem rozwiazac moze tyko Bóg .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:46, 09 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Dziwny problem kobiety. "Robiłam to dla zabawy"
Jak sama przyznaje, wszystko zaczęło się, kiedy była jeszcze w bardzo młodym wieku. - Nie miałam pojęcia, że mogę doświadczyć jakichkolwiek reperkusji związanych z moim zainteresowaniem się pornografią. Robiłam to tylko dla zabawy - opowiada dziś o swoim uzależnieniu. Mówi też, że od początku było wiadomo, że jej problem jest bardzo wstydliwy, bo o uzależnieniu od pornografii mówi się raczej w kontekście mężczyzn.
>>>>
To ze mezczyzni ulegja o wiele czesciej wynika po prostu z budowy mozgu . W tej dziedzinie mezczyzni sa bardziej narazeni z natury . Ale przeciez kobiety tak samo sa podatne na uzaleznienia i jak juz zaczna to tak samo wpadna . Chroni je tylko to ze z natury wykazuja mniejsze zainteresowania w tym kierunku . Tak wiec nie jest to fajna zabawa a nalog . I to nie sa ,,filmy dla doroslych'' . Bo doroslych tez uzalezniaja . To jest patologia . Redukcja do najbardziej prymitywnych doznan nie mowiac juz o zboczeniach . Zawsze najlatwiej wpasc w uzleznienia od prostackiej przyjemnosci typu strzele sobie pol litra i odlece ...
Natomiast trudniej uzlaeznic sie od przyjemnosci wymagajacych typu czytanie ksiazki . Teatr . Nawet kino jesli nie prostackie . Tu juz trzeba sie wysilic analizowac . Przyjemnosc gdy przychodzi jest na wyzszym poziomie . A to znaczy bardziej duchowa . Zawsze zatem szlachetniejsza .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:32, 03 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Miliarder mieszkał ze zwłokami żony
Właściciel firmy Tetra Pak Hans Kristian Rausing z żoną Evą tuż po ślubie w Londynie. Małżonkowie, oprócz tego, że w Wielkiej Brytanii mieli status miliarderów, znani byli z zamiłowania do narkotyków i dobrej zabawy. Dziedziczką ogromnej fortuny miała być Eva, niestety kobieta przedawkowała, a jej ciało po kilku dniach odnaleziono w ekskluzywnej wilii w centrum Londynu. W toku śledztwa Hans K. Rausing tłumaczył, że trzymał zwłoki żony w domu, bo był w szoku.
>>>>
Jak widzicie bogactwo jest najkrotsza droga do katastrofy zyciowej . Dlatego Jezus zalecal ubostwo co nie znaczy bynjamniej mieszkac pod mostem ale jak wyjasnia apostl - zyc tak jakby sie bylo ubogim . A zatem chodzi o nastawienie ducha . Nic sobie z bogactwa nie robic . To najlepszy sposob na zachowanie zdrowia fizycznego i psychicznego...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:02, 13 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Nadgodziny są niezdrowe, nie warto ich brać.
Pracując więcej niż osiem godzin dziennie, zwiększamy ryzyko wystąpienia chorób serca aż o 80 procent. Z danych wynika, że w Wielkiej Brytanii typowy tydzień pracy należy do jednych z najdłuższych.
Badania przeprowadzili naukowcy z Fińskiego Instytutu Zdrowia Zawodowego. Okazuje się, że na Wyspach pracuje się dość długo. Średnio tygodniowo mieszkańcy Wielkiej Brytanii pracują 42,7 godziny. Daje to trzecią lokatę, tylko w Austrii i Grecji liczba godzin jest większa. W Niemczech tygodniowo pracuje się średnio 42 godziny, w Danii 39,1.
Nadgodziny są niezdrowe
Pracujemy więc po godzinach, ryzykując własnym zdrowiem. Zdaniem fińskich naukowców praca po godzinach zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia chorób serca i udarów mózgu aż o 80 procent.
Materiał badawczy zebrany w Fińskim Instytucie Zdrowia Zawodowego robi wrażenie. Składa się z 12 badań zapoczątkowanych w 1958 roku. Łącznie przebadano ponad 22 tysiące osób z całego świata. Analiza życia zawodowego i stanu zdrowia tych osób potwierdziła, że ludzie pracujący więcej niż osiem godzin dziennie dużo częściej narzekali na choroby serca (od 40 do 80 proc. więcej przypadków).
Straszny stres
Główną przyczyną tej sytuacji jest stres towarzyszący nam całym dniami podczas pracy. - Długotrwałe narażenie na stres, złe nawyki żywieniowe i brak aktywności fizycznej składają się na obraz typowej osoby pracującej ponad normę. Takim ludziom po prostu brakuje czasu na sport czy odpoczynek - mówi dr Marianna Virtanen, kierująca zespołem badawczym.
W 2009 roku ten sam zespół badawczy odkrył związek pomiędzy intensywnym trybem pracy a ryzykiem wystąpienia demencji w wieku starszym. Zależność była mniej więcej porównywalna do tej powodowanej przez palenie papierosów.
Małgorzata Słupska
>>>>
Tak . Prca to nie wszystko ... Dajcie sobie luz ... I po co wam ta kasa . I tak juz nie uzywacie tego co macie i jeszcze Mao ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:27, 30 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Zostało ci 100 dni życia. Co z nimi zrobisz?
Po co awans, studia MBA i kolejny milion na koncie? Dlaczego się męczyć nad nowym produktem? Skąd presja, aby osiągać jak najlepsze wyniki? Pod celami biznesowymi menedżerowie chowają pytania o sens życia.
24 maja 2005 r. Eugene O’Kelly wszedł do gabinetu lekarskiego z zapełnionym kalendarzem i planami na następnych wiele lat. A już sześć dni później składał rezygnację ze stanowiska dyrektora generalnego KPMG. Wszystkie jego plany na dalsze życie musiały zamknąć się w 100 dniach. 53-letniemu menedżerowi zostało akurat tyle czasu, by uporządkować swoje sprawy. Skrupulatnie spisywał wszystko, co przez te 3,5 miesiąca robił, co myślał i czuł. A notatki złożyły się na niezwykle przejmującą książkę „Chasing dayling”, która pokazuje, że sukces to coś więcej niż kariera, awans, prestiż społeczny i członkostwo w ekskluzywnym klubie golfowym.
Nieuleczalna choroba i świadomość bliskiej śmierci. Prawda, że z tej perspektywy wszystko wygląda inaczej? Ale czy konieczna jest tragiczna diagnoza – np. rak płuc jak u O’Kelly’ego – by w zupełnie nowym świetle ujrzeć swoją pracę, ambicje, relacje z najbliższymi?
Bertrand Le Guern, prezes Petrolinvestu, przyznaje, że nie chciałby stanąć przed pytaniem: „Zostało ci 100 dni życia. Co z nimi zrobisz?”. Chyba żeby te 100 dni potraktować metaforycznie: jako dłuższy lub krótszy czas, który nam pozostał.
- Wcale nie trzeba otrzeć się o śmierć, aby zrozumieć, że czas jest dobrem limitowanym. I dlatego powinniśmy zrobić z niego jak najlepszy użytek – twierdzi Le Guern. – Taka refleksja dostępna jest każdemu, kto ma dobry kontakt z samym sobą i nie ucieka od pytań metafizycznych. Dla mnie każde urodziny to doskonały pretekst do zrobienia bilansu własnego życia i kariery.
Kiedyś szefowi Petrolinvestu wpadła w ręce mała książeczka – „Podręcznik mądrości tego świata” Józefa Bocheńskiego, który przekonuje, że między piętnastowiecznym „memento mori” a starorzymskim „carpe diem” nie ma żadnej sprzeczności. Według autora, przemijanie nie wyklucza czynu, a wręcz go nakazuje. Myśl o śmierci może być siłą napędową i źródłem pozytywnej motywacji.
- Zgadzam się z tym całkowicie – wyznaje menedżer. – W miarę upływu lat mój apetyt na życie rośnie: tyle rzeczy chciałbym jeszcze zobaczyć, posmakować, doświadczyć, zaznać. A przede wszystkim zrobić. Stąd całkowicie jest mi obca moda na tzw. downshifting, w której z grubsza chodzi o to, by zwolnić tempo, zjechać na boczny tor.
Nawet ludzie, którzy tryskają energią i pomysłami, często rezygnują z działalności biznesowej na rzecz osobistego rozwoju. Francuz nie zamierza iść w ich ślady. Chce natomiast brać przykład z tych doświadczonych menedżerów i przedsiębiorców, którzy już dawno mogliby przejść na zasłużoną emeryturę. Wolą jednak spróbować swych sił w kolejnych projektach, jakby nigdy nie mieli dość wyzwań, adrenaliny, ryzyka.
Pieniądze to nie wszystko
Motto prezesa Bertranda Le Guerna? Cytat z Ralpha Emmersona: „Zostawić świat nieco lepszym – lepszym o zdrowe dziecko, grządkę w ogrodzie lub lepsze warunki społeczne – to znaczy odnieść sukces”. Z kolei Artur Grześkowiak, wiceprezes i dyrektor handlowy firmy ubezpieczeniowej Gras Savoye Polska, odnajduje się w słowach zmarłego przed ponad rokiem Steve’a Jobsa: „Nie zależy mi na tym, by zostać najbogatszym człowiekiem na cmentarzu. Pójść spać, mogąc powiedzieć, że zrobiło się coś cudownego – to jest dla mnie ważne”. Żyjący w cieniu choroby, charyzmatyczny szef i współzałożyciel spółki Apple przez ponad 30 lat każdego poranka patrzył w lustro i pytał się siebie: „Gdyby dzisiaj był ostatni dzień mojego życia, czy chciałbym robić to, co dzisiaj mam zamiar zrobić?”. I kiedykolwiek odpowiedź brzmiała „nie” przez zbyt wiele dni z rzędu, wiedział, że musi coś zmienić.
- W przypadku Jobsa głównym motywem działania była świadomość przemijania i kruchości życia. Zarządzaniem czasem, niedopuszczanie do tego, by przepływał nam przez palce, koncentrowanie się wyłącznie na rzeczach najważniejszych, a rezygnowanie z błahostek – to jednak problem każdego przedsiębiorcy – mówi Grześkowiak. I dorzuca, że w słynnym zdaniu Jobsa chodzi o coś jeszcze. Mianowicie, że bogactwo samo w sobie nigdy nie daje szczęścia. Choć może być fantastycznym środkiem do jego osiągania, jeśli potrafimy wykorzystywać swoje pieniądze, majątek w dobry sposób – np. tworząc zdrowe środowisko pracy lub podejmując ważne i pożyteczne inicjatywy społeczne.
Podobnie myśli profesor Janusz Filipiak, założyciel i prezes krakowskiej spółki technologicznej Comarch. Odnosząc się do wspomnianej wypowiedzi Steve’a Jobsa, podkreśla, że ludzie interesów zorientowani na szybki zysk nie są w stanie wykreować rzeczywistych wartości.
- Dowolna kwota pieniędzy po kilkudziesięciu latach intensywnego oszczędzania, inwestowania lub zarabiania przestaje cieszyć – wskazuje prof. Filipiak. – Pieniądze trzeba wykorzystywać do tworzenia prawdziwych wartości, rozwoju firm, opracowywania innowacyjnych produktów. Przy czym sam kapitał nie wystarczy, trzeba jeszcze wykonać dużo pracy, mieć w sobie pasję.
Czytaj dalej na kolejnej stronie: 50 mln zł na koncie czy szczęście? Co jest ważniejsze dla ludzi biznesu?
Szef Comarchu jest zdania, że jeśli rozwijać biznes, to w perspektywie długofalowej. A ściślej – wielopokoleniowej. - Wartości weryfikuje czas. W grupie kapitałowej Comarch ciężko pracujemy, aby zbudować dużą międzynarodową korporację, która będzie zdolna przetrwać dziesięciolecia – oświadcza prezes Janusz Filipiak.
Daleki od zachwycania się Steve’em Jobsem jest Michał Gembal, dyrektor marketingu firmy Arcus, oferującej systemy do zarządzania drukiem i obiegiem informacji. Jak ocenia, twórca marki z nadgryzionym jabłkiem prowadził życie jednowymiarowe –zaprzedał się biznesowi i technologiom. Nawet swe ostatnie chwile spędził ze swymi współpracownikami, tworząc nowy produkt.
- Dla mnie jako menedżera odpowiedzialnego zarówno za siebie, jak i pracowników istotna jest jednak równowaga między życiem zawodowym i prywatnym – deklaruje dyrektor Gembal. – Zasadą, której przestrzegam, jest całkowite oddzielenie tych dwóch światów. Drugą – umiejętność stawiania i realizowania ambitnych celów. Kolejną – coś, o czym często mówił zmarły w tym roku Stephen Covey, autor „7 nawyków skutecznego działania”, czyli słynne „ostrzenie piły”.
Dyrektor marketingu Arcusa ostrzy swoją piłę, czyli regeneruje siły, podczas podróży, jeżdżąc na nartach, uprawiając turystykę górską i rowerową oraz sporty halowe. Zaś czas spędzony z żoną, dziećmi i przyjaciółmi uważa za równie ważny, jak ten, który przeznacza na pracę zawodową.
Michał Gembal przypomina, że tytuł książki wspomnianego Eugene’a O’Kelly’ego - „Chasing dayling” – nawiązuje do małżeńskiego zwyczaju, według którego ów menedżer po przyjściu z pracy rozgrywał z żoną partyjkę golfa. W ostatnich trzech miesiącach życia nie zarzucił ich wspólnej gry. Kochał swoją rodzinę, co sprawiało, że mimo tragicznej diagnozy mógł czuć się szczęśliwy. Odchodził z tego świata jako człowiek zawodowo i prywatnie spełniony.
Pęknięte życie
„Nie wiadomo, ile życia ci zostało: może tylko 100 dni, a może kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Co zrobisz z tym czasem?”. Ludzie biznesu często zadają sobie to pytanie. Tak przynajmniej twierdzi Maciej Benniewicz, socjolog, master coach i dyrektor programowy Norman Benett Academy. Zaznacza, że od wielu lat nie zdarzył mu się klient, który pod celami biznesowymi nie chowałby pytania o sens życia. Dlatego na jego sesjach executive coaching zamienia się zwykle w life coaching.
- Menedżer, który potwierdził się biznesowo, nie musi już niczego sobie udowadniać – mówi Benniewicz. – A im wyżej zaszedł, tym głębsze wydają się jego egzystencjalne poszukiwania. Stając przed wyborem: szczęście czy kolejne 50 milionów złotych na koncie, skłania się ku tej pierwszej opcji. Co nie musi oznaczać, że założy stadninę koni na Mazurach lub fundację dobroczynną. Może jeszcze bardziej oddać się pracy lub rozwijaniu swojego przedsiębiorstwa, ale przyświecają mu zupełnie inne cele niż dwudziestolatkowi, który marzy o własnym start-upie.
Coach podkreśla, że bilans życia, jaki robią sobie ludzie z topu, nie zawsze wypada pozytywnie. W wielu przypadkach ich sukcesy okupione są rozpadem małżeństwa, utratą kontaktu z dorastającym dzieckiem, brakiem czasu dla przyjaciół, nałogami, depresją, zrujnowanym zdrowiem.
- Wielu menedżerów, bez względu na płeć, mówi sobie: świetnie, że zadowoliłem zarząd, akcjonariuszy, klientów, ale czy zadowolony jestem również ja, czy zadowolona jest moja rodzina? – zauważa Maciej Benniewicz.
Za tymi dylematami, rozterkami, wątpliwościami – dodaje – kryje się pragnienie bycia spójnym na różnych płaszczyznach: zawodowej, prywatnej, intymnej, społecznej, politycznej, światopoglądowej, jakiejkolwiek zresztą. Bo człowiek pęknięty to człowiek nieszczęśliwy. Niezależnie od tego, ile zarabia, i jak bardzo trzęsie swoją firmą czy rynkiem.
>>>>
Oczywiscie zarabianie pieniedzy jest samo w sobie celem pracy okreslonej grupy ludzi . I to jest dobre o ile uczciwe . Sam Bóg mowi o tym w przypowiesci o talentach . Ale gdy to zajmuje 24 godziny na dobe to jest choroba ... Jesli ktos w pracy 8 godz pracuje a po wyjsciu zajmuje sie normalnym zyciem to w porzadku . Ale jak ktos caly dzien sie tym zjamuje ? To juz patologia ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:53, 06 Lut 2013 Temat postu: |
|
|
Poważne konsekwencje uzależnienia. Stracił wszystkie zęby
Uzależniony od coli 25-latek stracił wszystkie zęby. Mężczyzna pije osiem litrów napoju dziennie - informuje serwis manzil.newsvine.com.
Mimo wielokrotnych ostrzeżeń ze strony dentystów, Australijczyk William Kennewell nie zrezygnował z codziennego picia coli. W wieku 25 lat stracił wszystkie zęby i jest zmuszony do noszenia protezy.
Pracujący w hotelu Kennewell wciąż pije swój ulubiony słodki napój, choć boryka się z tego powodu z kolejną chorobą - zatruciem krwi.
....
Tak dziwaczne uzaleznienia tez sa . Uniezaleznic sie mozna od wszystkiego .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:36, 18 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Niemowlę w szpitalu z objawami wychłodzenia
Ponad 1,5 promila alkoholu w organizmie wykazało badanie u 20-letniej matki i ponad 2 promile u ojca 2-miesięcznego dziecka. Opiekunowie byli na libacji alkoholowej, a wraz z nimi mała dziewczynka. Rodzice trafili do policyjnego aresztu, a dziecko pod opiekę lekarzy.
Dziewczynka była zaniedbana i wychłodzona. Za narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. Wkrótce całość zebranych materiałów zostanie przekazana do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego.
Wczoraj po godz. 18.00 dyżurny puławskiej komendy otrzymał informację, że w Wojszynie młoda, nietrzeźwa para opiekuje się 2-miesięcznym dzieckiem.
Kiedy policjanci dojeżdżali na miejsce, zauważyli wyraźnie nietrzeźwego mężczyznę, który prowadził wózek z małym dzieckiem. Mężczyzna miał trudności z utrzymaniem równowagi, mówił bełkotliwie i czuć było od niego silną woń alkoholu, nie wykonywał poleceń policjantów. Tłumaczył, że idzie na przystanek, aby autobusem pojechać do Puław. W tym czasie temperatura powietrza wynosiła około -6 stopni.
Matka dziecka znajdowała się w domu nieopodal, gdzie odbywała się libacja alkoholowa. Policjantom nie potrafiła wskazać, gdzie znajduje się jej dziecko. Ona też była nietrzeźwa. Badanie na zawartość alkoholu 20-latki wskazało ponad 1,5 promila, natomiast 24-letni ojciec dziecka miał ponad 2 promile alkoholu w organizmie.
Rodzice nie byli w stanie zapewnić opieki dziecku, dlatego 2-miesięczna dziewczynka została zabrana karetką do szpitala. Według relacji lekarzy, dziecko było zaniedbane, wychłodzone i niedokrwione. Kobieta i mężczyzna zostali zatrzymani w policyjnym areszcie.
Za narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. Wkrótce całość zebranych materiałów zostanie przekazana do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego.
...
Nalogi naprawde sa straszne . Ci ludzie w tym sensie sa niewinni ze nie kontroluja czynow .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:46, 18 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Młodzi złodzieje w natarciu. "Kradzież? To tylko sport"
Okraść sąsiada albo staruszkę to obciach. Ale kradzież w supermarkecie czy oskubanie korporacji zaczyna być traktowane przez młodych ludzi jak rodzaj sportu ekstremalnego - pisze najnowszy "Przekrój".
Drobni złodzieje to już nie ci sami ludzie, przed którymi ostrzegały nas matki. Dziś kradną zarówno bezdomni, jak i studenci filologii. Różnią się tylko powody. Pierwsi najczęściej są motywowani przez głód. Drudzy - szukają adrenaliny i niespotykanych nigdzie emocji. Co ciekawe, badania dowodzą, że im lepszy status społeczny złodzieja, tym bardziej wartościowe lub luksusowe łupy.
Tacy złodzieje dla sportu uważają oczywiście, że nie robią nic złego. Pojawiają się np. tłumaczenia, że przecież nie kradną nikomu niczego w czasie imprezy. Zdarza się też traktowanie kradzieży jako partyzanckiej walki ze złym systemem. Zdaniem specjalistów, wszystkie te uzasadnienia po prostu mają zracjonalizować niemoralne postępowanie.
Co najczęściej pada łupem złodziei? W zdecydowanej czołówce są ubrania. Bo dzięki temu można modnie się ubrać, oszczędzając sporo pieniędzy, a nawet zarobić, sprzedając je na portalach aukcyjnych. Poza tym prym wiodą wszelkie drobne rzeczy, takie jak np. maszynki do golenia. Choć zdarzają się także kradzieże kubków z kawiarni czy produktów spożywczych z marketów.
Znamienne, że społeczne przyzwolenie na takie zachowania wzrasta. Przyznanie się do wyniesienia ze sklepu T-shirtu częściej spotka się z krótkim "spoko" niż z ostracyzmem wśród znajomych. A sami złodzieje mają o sobie dobre zdanie. - To nie jest robota dla amatorów - mówi jedna z rozmówczyń "Przekroju", dumna z tego, jak świetnie radzi sobie z oszukiwaniem sklepowych bramek.
Zdaniem doktora socjologii Tomasza Sobierajskiego, kradzieże dla sportu to rozpaczliwe wołanie młodego pokolenia o zwrócenie na nie uwagi. - To jest rodzaj buntu. Dorośli mają nas w nosie, więc my robimy ich w konia. Nie zależymy od nich, nie podlegamy im do końca - wyjaśnia naukowiec w wywiadzie dla tygodnika.
Jak zaznacza Sobierajski, wpływ takich drobnych kradzieży jest wyjątkowo destrukcyjny społecznie. - Budują poczucie zagrożenia, podważają zaufanie do sąsiadów lub poszczególnych grup społecznych. Efekty tego są wyczuwalne na co dzień. Gdy wchodzę do sklepu, nie jestem traktowany jak klient, tylko obserwowany jak potencjalny złodziej - podkreśla.
Tymczasem rząd proponuje, by zmienić limit kwotowy, jaki oddziela wykroczenie od przestępstwa. Zamiast 250 zł, miało by to być cztery razy więcej. Jeśli propozycja wejdzie w życie, poza definicją przestępstwa znajdą się rowery, telefony komórkowe czy używane laptopy. I choć policyjne statystyki dzięki temu się poprawią, to otworzą się nowe wrota dla drobnych przestępców.
Więcej w najnowszym "Przekroju".
....
,,Wszyscy kradna" . To sie robi nalog . Jak ,,wynoszenie" w PRL . Z tym ze to byl taki system . Ze malo placa a reszte se lud ,,dokradnie" . Towarzysz Lenin uznal ze to zapewnia spokoj komuchom bo kto kradnie siedzi cicho bo sie boi !!! Komunizm opieral sie wlasnie na zlodziejstwie . Stad nawet nie ma grzechu w tym okresie jak sie wynosilo bo taki byl system z zalozenia . Ale teraz ! Nie iddzcie ta droga . Chodzi o dusze . Czy umazali bysci twarze kupą dla sportu ? Nie . To dlaczego czyms gorszym paprzecie sumienia ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:01, 23 Kwi 2013 Temat postu: |
|
|
Cynamonowe wyzwanie, nowa niebezpieczna moda w sieci
Bierzesz do ust łyżkę sproszkowanej substancji, po czym zaczynasz parskać, krztusić się i pluć niczym smok. To cynamonowe wyzwanie, nowa moda wśród młodych ludzi, szybko rozprzestrzeniająca się w internecie. Ale uwaga - jest ona niebezpieczna, bowiem coraz więcej osób trafia do szpitali.
Lekarze przestrzegają przed nową "modą". Może prowadzić ona do zadławienia, podrażnienia gardła, kłopotów z oddychaniem czy nawet chemicznego zapalenia płuc. Wyzwanie polega bowiem na tym, że bierzemy do ust pełną łyżkę stołową cynamonu, połykamy i próbujemy wytrzymać minutę bez popijania wodą. W tym czasie osoba, która wzięła taką "dawkę" krztusi się, kaszle i pluje cynamonem na około.
Z najnowszego raportu medycznego w USA wynika, że w ostatnim czasie, w wyniku takiej zabawy do szpitali trafiło około 30 nastolatków. Liczba poszkodowanych wzrasta drastycznie - z 51 osób w 2011 roku do 222 w minionym roku - wynika z danych amerykańskiego centrum kontroli zatruć. Osoby z astmą lub innymi zaburzeniami oddechowymi są szczególnie zagrożone taką zabawą - głosi raport.
Tymczasem na YouTube znajdują się tysiące filmików z dziećmi i nastolatkami, które podejmują "wyzwanie". Jego rezultatem jest "pomarańczowe parsknięcie smoczego oddechu", jak zostało nazwane w sieci. Filmikom często towarzyszy histeryczny śmiech znajomych obserwujących próbę śmiałka.
Cynamon otrzymuje się z wysuszonej kory cynamonowca. Ma charakterystyczny słodkawo-korzenny, lekko piekący smak i silny aromat. Jeśli dostanie się do płuc, może spowodować ich podrażnienie.
Lekarze i pedagodzy apelują, aby rodzice zwracali uwagę, czy ich dzieci nie bawią się w cynamonowe wyzwanie. Przestrogą, ale i zarazem nadzieją na zaprzestanie tej niebezpiecznej mody, jest przypadek 16-letniej Dejah Reed z USA.
Dziewczyna po podjęciu cynamonowego wyzwania, trafiła do szpitala z ostrym podrażnieniem płuc. To najwyraźniej przemówiło jej do rozsądku, bowiem rozpoczęła po tym kampanię "nie dla cynamonowego wyzwania". Założyła też stronę nocinnamonchallenge.com, na której apeluje do nastolatków, aby nie podążały za niebezpieczną modą.
Dejah Reed do wyzwania podchodziła czterokrotnie, ostatni raz w lutym zeszłego roku. - Bardzo się śmiałam i kaszlałam, aż w końcu cynamon dostał się do moich płuc. Nie mogłam oddychać - mówi Reed.
Nastolatkę krztuszącą się cynamonem i wypluwającą pomarańczowy pył znalazł jej ojciec, który natychmiast zawiózł ją na pogotowie. Dziewczyna spędziła w szpitalu cztery dni. Opuściła go z inhalatorem, którego musi używać do dziś, za każdym razem, gdy ma problemy ze złapaniem tchu. Wcześniej nigdy nie miała astmy, ani problemów z oddychaniem.
Jak przyznała, o cynamonowym wyzwaniu przeczytała na Facebooku. Wydało jej się to wtedy fajne i chciała tego spróbować. Teraz wie, że "wyzwanie" nie jest ani trochę fajne, a bywa wręcz niebezpieczne.
...
Kolejny nalog . Jak widac mlodzi potrzebuja wyzwan nie bezstresowosci . Inaczej sami sobie wyznaczaja . Glupio .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:26, 31 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Ekspert: dzieci poniżej 4 roku życia nie powinny oglądać filmów w 3D
Dzieci poniżej 4 roku życia nie powinny oglądać filmów w technologii 3D - uważa dr hab. nauk med. Dorota Pojda-Wilczek z Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 5 Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
Pojda-Wilczek podkreśla, że widzenie przestrzenne rozwija się od urodzenia do ok. 3 roku życia i jest sumą wielu czynników, m.in. prawidłowego widzenia obuocznego, prawidłowego ustawienia oczu (bez wad wzroku jak np. zez), dobrej akomodacji, czyli dostosowywania oka na odległość do interesującego nas szczegółu.
- Oczy muszą być też prawidłowo zbudowane, nie może być zaćmy, zniekształceń obrazu związanych z nie wyrównaną wadą wzroku. Mózg musi otrzymywać dwa podobne obrazy bardzo dobrej jakości, wtedy może je złożyć w jeden - mówi Pojda-Wilczek.
O tym, że patrzymy na przedmioty pod różnymi kątami można się przekonać wykonując proste ćwiczenie: wystarczy wybrać sobie dowolny przedmiot a następnie spoglądając na niego, zamykać na zmianę - raz prawe, raz lewe oko. Podczas ćwiczenia obraz nam przeskakuje i można odnieść wrażenie, że widzimy przedmioty w różnej lokalizacji. Kiedy spoglądamy na przedmiot obojgiem oczu - ten sam przedmiot dostrzeżemy w kolejnym miejscu.
Ekspert podkreśla, że widzenie przestrzenne rozwija się bez naszej świadomości i wiele osób dorosłych może nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że nie widzi przestrzennie. Najczęściej wychodzi to podczas badań osób, które muszą wykazać się widzeniem obuocznym, by wykonywać np. zawód kierowcy, pracować na wysokości - czyli tam, gdzie ocena odległości jest ważna.
Zdaniem okulistki konieczne jest, by rodzice odpowiednio wcześnie zadbali o prawidłowy rozwój widzenia obuocznego.
- Dzieciom nad łóżeczkiem wiesza się zabawki, które one usiłują chwycić i to jest bardzo dobre ćwiczenie rozwijające koordynację oko-ręka. W ten sposób dzieci uczą się lokalizować przedmioty, odnajdywać je w przestrzeni i początkowo wydaje się to zabawne, że nie trafiają rączkami w te zabawki, ale po pewnym czasie ich precyzja się poprawia. Dziecko widzące przestrzennie potrafi pewniej się poruszać, np. chodzić po schodach bez trzymania się poręczy - mówi.
Widzenia przestrzennego można się nauczyć do piątego roku życia. Później najczęściej nie jest to już możliwe, gdyż "mózg zatraca plastyczność", dlatego osoby, które nie były badane pod tym kątem przez okulistę, mogą w późniejszych latach mieć problemy z dostrzeganiem efektów 3D a nawet uskarżać na zmęczenie, bóle głowy, nudności.
- Cały czas widzimy w 3D, tyle tylko, że jeśli mamy film na płaskim ekranie to widzimy płasko, natomiast, żeby zobaczyć głębię na ekranie trzeba ją stworzyć sztucznie. Jeśli więc ktoś w rzeczywistości nie widzi przestrzennie, to również w kinie, czy w telewizorze ze spreparowanym obrazem nie będzie widział w 3D - mówi Pojda-Wilczek. Dodaje, że rozszczepienie obrazów, które służy do postrzegania głębi na płaskich powierzchniach jest większe niż w rzeczywistości.
- Dlatego takie kino jest dla nas męczące, potrzebujemy specjalnych okularów i zmusza nas do troszkę innego patrzenia - mówi.
Okulistka uważa, że "nie należy się jednak bać kina trójwymiarowego, tylko, jeśli komuś jest w takich warunkach źle, to powinien zdjąć okulary i nie patrzeć".
- Natomiast absolutnie przeciwna jestem, by na filmy 3D zabierać dzieci poniżej czwartego roku życia. W tym wieku dzieci są na to za małe. Mają niewykształcone widzenie. Może to nie spowoduje uszkodzenia wzroku, ale może być dla dziecka męczące, a nawet prowadzić do bólu oczu i głowy - uważa.
....
W ogole dzieci trzeba pilnowac przed wszystkim co uzaleznia . Juz gapienie sie w TV caly dzien szkodzi .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:16, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Doroczne spotkanie anonimowych alkoholików na Jasnej Górze
26. Spotkania Anonimowych Alkoholików na Jasnej Górze rozpoczęły się w Częstochowie. Według biura prasowego sanktuarium w dwudniowym wydarzeniu – z udziałem członków rodzin anonimowych alkoholików - bierze udział łącznie ok. 20 tys. osób.
Tegoroczne spotkania przebiegają pod hasłem: "Postępuję drogą miłości". Celowo nie są nazywane pielgrzymką, ponieważ przybywają na nie nie tylko ludzie wierzący. Jasnogórscy paulini przypominają, że anonimowi alkoholicy to przede wszystkim wspólnota ludzi dzielących się doświadczeniami, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu.
Jasnogórskie Spotkania AA rozpoczęły się, jak co roku, modlitwą w Kaplicy Matki Bożej. Głównymi punktami programu są mitingi dla anonimowych alkoholików, dla członków ich rodzin, oraz dla dorosłych i młodszych dzieci osób z problemem alkoholowym. Są też mitingi dla tych, którzy zbyt wiele jedzą (tzw. jedzenie kompulsywne).
Spotkaniom towarzyszy program religijno-kulturalny. To np. prezentacja twórczości artystycznej związanej z ruchem AA czy droga krzyżowa na jasnogórskich wałach. Sobotnią część spotkania zakończy msza przed jasnogórskim szczytem pod przewodnictwem metropolity częstochowskiego abp. Wacława Depo. W niedzielę środowisko AA zawierzy swoje sprawy Matce Bożej.
Anonimowi Alkoholicy (AA – z angielskiego Alcoholics Anonymous) to dobrowolne, samopomocowe grupy osób uzależnionych. Historia spotkań AA na świecie sięga 1935 r. W stanie Ohio w USA dwaj alkoholicy: makler giełdowy Bill W. i chirurg dr Bob S. odbyli ze sobą kilka rozmów na temat swojego uzależnienia. Zauważyli, że w ten sposób pomagają sobie i zachowują abstynencję. Wkrótce powiększyli grono rozmówców. Swoje obserwacje spisali w 1939 r. w książce "Anonimowi Alkoholicy".
Wspólnota AA działa w ponad 150 krajach. Ocenia się, że w mitingach grup AA spotyka się ponad 3 mln alkoholików. W Polsce pierwsza samodzielnie działająca grupa AA powstała w 1974 r. Obecnie w całym kraju może być ponad 2 tys. takich grup. Warunkiem uczestnictwa w grupach AA jest chęć zaprzestania picia. Nie ma składek ani opłat, jedynie dobrowolne datki.
Z danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wynika, że w Polsce uzależnionych od alkoholu może być ok. 700-800 tys. osób (ok. 2 proc. populacji); problem dotyka ok. 1,5 mln dzieci z rodzin alkoholików i 1,5 mln dorosłych członków tych rodzin (rodzice, współmałżonkowie).
...
Z Bogiem najlepsza terapia !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:52, 17 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Bezkarność przyszłej mamy. Coraz więcej przypadków pijanych noworodków
Ewelina Potocka
Prokuratury w całej Polsce prowadzą postępowania w sprawach pijanych ciężarnych, które trafiły na porodówkę pod wpływem alkoholu. Pijane ciężarne rodzą pijane dzieci - rekordzista z Tomaszowa Mazowieckiego powitał świat z 4,5 promilami w organizmie. Jednak w takich przypadkach kobieta z reguły pozostaje bezkarna, ponieważ dla sądu liczy się moment popełnienia czynu zabronionego, a w kodeksie karnym nie ma paragrafu, który chroniłby dziecko poczęte od nagannej postawy własnej matki.
Weronika P. urodziła 1 maja 2013 roku. Noworodek miał zaburzenia oddychania i krążenia i 1,6 promila alkoholu w organizmie. Gdy przyszła matka trafiła na porodówkę miała 0,6 promila alkoholu we krwi.
To nie pierwszy raz, gdy 29-latka, mimo ciąży, sięgnęła po alkohol. Miała robić to regularnie przez całe dziewięć miesięcy. Dlaczego? Szczegóły wyjaśniać będzie sąd, ponieważ pod koniec września 2014 Prokuratura Rejonowa Gdańsk Wrzeszcz postawiła Weronikę P. w stan oskarżenia.
- Kobieta usłyszała zarzuty narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu poprzez spożywanie alkoholu w czasie ciąży i spowodowanie u dziecka, na skutek spożywania alkoholu, rozstroju na czas nie dłuższy niż siedem dni. To przestępstwo zagrożone karą od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności - wyjaśnia prok. Jolanta Janikowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz.
Weronika P. przyznała się do popełnienia zarzucanego czynu. Jej córka przebywa teraz w rodzinie zastępczej, ponieważ przed sądem rodzinnym toczy się postępowanie o ograniczenie kobiecie władzy rodzicielskiej.
Bóle na imprezie
34-latkę spod Gdańska bóle porodowe dopadły na imprezie. Przerażone koleżanki wezwały karetkę pogotowia do znajdującej się pod wpływem alkoholu ciężarnej. Gdy kobieta urodziła, okazało się, że jej syn jest pijany i ma we krwi 1,2 promila alkoholu.
- W tej sprawie postępowanie jest w fazie in rem, to znaczy, że kobieta nie usłyszała zarzutu, ponieważ nie dysponujemy stosowną opinią lekarską, która potwierdzałaby, że doszło do naruszenia.
Postępowanie potrwa więc jeszcze kilka miesięcy, nim nie zgromadzimy całego materiału dowodowego - dodaje prok. Janikowska.
Ciężarna w monopolowym
Głośna sprawa sprzed półtora roku. W sklepie monopolowym w Tomaszowie Mazowieckim zasłabła ciężarna, która przyszła z zamiarem zakupu kolejnej butelki wódki. Dziecko udało się uratować dzięki szybkiej interwencji lekarzy, chociaż noworodek był w bardzo złym stanie i natychmiast trafił pod respirator. Jak wykazały badania, ciężarna miała we krwi 5 promili alkoholu, zaś jej nowonarodzony syn powitał świat z 4,5 promilami.
I kolejna sytuacja. Z lutego 2014. Ciężarna 37-latka trafia do szpitala w Szczytnie z 2,5 promilami alkoholu we krwi. Po porodzie okazuje się, że jej dziecko także jest pijane i ma we krwi ponad dwa promile. Kobieta znana była lokalnej policji - okazało się, że Sąd Rejonowy w Szczytnie odebrał jej pięcioro dzieci oraz ograniczył prawa rodzicielskie.
Problem prawny
Prawnicy przyznają, że sytuacja jest trudna. Nadzieja na to, że bohaterki wyżej przytoczonych historii zostaną ukarane, jest raczej znikoma.
Zgodnie z art. 157a par.1 kodeksu karnego ten, kto powoduje uszkodzenie ciała dziecka poczętego lub rozstrój zdrowia zagrażający jego życiu, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch. Jednak paragraf trzeci tego samego artykułu wyłącza odpowiedzialność karną matki dziecka poczętego.
Jeśli ciężarna zostanie pobita i dziecko w jej łonie dozna uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia, sprawca może trafić za kratki. Jeśli jednak kobieta w ciąży spożywa alkohol i również powoduje uszkodzenia ciała lub rozstrój zdrowia, jest w tej sytuacji bezkarna.
- W takiej sytuacji na gruncie aktualnie obowiązujących przepisów prawa karnego pociągnięcie do odpowiedzialności karnej matki jest w zasadzie niemożliwe. Są sprawy, w których prokuratury starają się pociągnąć do odpowiedzialności stosując nie art. 157a, lecz art. 160 dotyczący narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jednak z reguły sprawy te kończą się uniewinnieniem, ponieważ art. 160 mówi o człowieku, a nie o dziecku poczętym. O tym problemie interpretacyjnym rozstrzygnął już zresztą jakiś czas temu Sąd Najwyższy - wyjaśnia dr Piotr Jóźwiak, prawnik i pracownik Instytutu Prawa Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Poznaniu.
Pamiętajmy jednak, że sprawami pijanych ciężarnych najpewniej zainteresuje się Sąd Rodzinny, który może pozbawić praw rodzicielskich. Niemniej nie ma wątpliwości, że prawo karne także powinno regulować kwestię odpowiedzialności ciężarnych względem noszonych w łonie dzieci.
- Mam poważne wątpliwości w tej sytuacji. Mamy kodeks karny, który chroni np. niewielkie pomniki czy znaki graniczne, za których zniszczenie lub znieważanie można zostać ukaranym. Oczywiście są to czyny zasługujące na potępienie, jednak wyczuwam tutaj dysonans. Z drugiej strony nie chronimy bowiem zdrowia czy życia dziecka poczętego, które moim zdaniem przedstawia wartość wyższą niż pomnik czy znak graniczny. Pewne proporcje są tutaj ewidentnie zachwiane - ocenia dr Piotr Jóźwiak.
Porażające statystyki
Według badań przeprowadzonych w 2008 roku przez Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych 12 proc. ankietowanych kobiet, które były w ciąży, sięgało po alkohol. To o 4,5 proc. mniej niż w 2005 roku, gdy PARPA po raz pierwszy przeprowadzała badania, jednak wskaźnik ten wciąż jest niepokojący.
Według innych badań socjologicznych z 2009 roku aż 29 proc. kobiet spożywających alkohol w ciągu ostatniego roku było w ciąży.
Badania pokazują, że kobiety są świadome, że nawet najmniejsza dawka alkoholu w ciąży może być szkodliwa dla rozwijającego się płodu - wiedzę taką deklaruje 83 proc. badanych, jednak jak wynika ze statystyk policyjnych i liczby postępowań prokuratorskich, w wielu przypadkach kobiety nie potrafią powstrzymać się od alkoholu.
- W mojej ocenie postępowań, które dotyczą pijanych ciężarnych, prowadzonych jest więcej niż kilka czy kilkanaście lat temu - potwierdza prok. Janikowska.
Co ciekawe, w ciąży rzadko pije się wódkę czy inne napoje alkoholowe. Zdecydowana większość ciężarnych pozwala sobie na wino, ewentualnie na piwo. "To przecież żaden alkohol", mówią.
Czym grozi spożywanie alkoholu w ciąży?
- Alkohol od lat jest uznanym teratogenem, czyli czynnikiem zewnętrznym wywołującym wady wrodzone. Jego spożycie przez ciężarną może powodować anomalie rozwojowe, zaburzenia funkcjonowania, opóźnienie wewnątrzmacicznego wzrostu lub śmierć płodu. Rodzaj uszkodzeń zależy od okresu ciąży, w którym ten teratogen zadziała - wyjaśnia dr Mirosław Jakubów, ginekolog-położnik z Kliniki Invicta we Wrocławiu.
Na podstawie przytoczonych statystyk można oszacować, że każdego roku w Polsce rodzi się około 900 dzieci cierpiących na Płodowy Zespół Alkoholowy (FAS). Dziecko z FAS cierpieć może m.in. na zaburzenia uwagi, problemy z pamięcią, słabe zdolności adaptacyjne, trudności w nauce i w komunikacji.
To jednak nie wszystko. Lekarze odnotowują także przypadki występowania objawów związanych z ekspozycją płodu na działanie etanolu noszące nazwę Spektrum Alkoholowych Uszkodzeń Płodu (FASD). Objawy te wykazuje 10 razy więcej dzieci, czyli około 9000.
Jak dodaj dr Jakubów: - Nie określono dawki alkoholu, która byłaby bezpieczna dla płodu, tak więc aby uniknąć nieuleczalnych zaburzeń rozwojowych u dziecka, należy zachować całkowitą abstynencję w czasie trwania ciąży.
Czy to aż tak trudne?
>>>
Nalogi NAPRAWDE SA TAK POTWORNE ZE NAWET DZIECKO NIE JEST WAZNE ! NPRAWDE ! Chyba to ze Kościół NIE UZNAJE czynu nalogowca za grzech MOWI WSZYSTKO ! Jesli cpa ,,bo musi" nie grzeszy ! Bo nie ma dobrowolnosci a nawet czesto swiadomosci . Grzech jest swiadomy i dobrowolny . Tylko wtedy gdy nie braliscie nigdy narkotykow a zaczynacie z wlasnej woli grzeszycie ciezko . Czyli pieklo .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:56, 20 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Historia piłkarza Igora Sypniewskiego, który toczył walkę z nałogiem
Grał na największych stadionach świata, ale to prawdziwe życie okazało się znacznie trudniejszą grą. Jego sportową karierę zniszczył alkoholowy nałóg. Choć może trafniej byłoby powiedzieć, że zrobił to sam, przez swoją głupotę. Dziś przeprasza tych, których zawiódł. Mówi o tym głośno, żeby przestrzec innych. "Wiadomości" TVP1 przedstawiły wstrząsającą historię piłkarza z łódzkich Bałut, Igora Sypniewskiego.
W barwach Panathinaikosu Ateny zagrał w Lidze Mistrzów i nawet strzelił gola Arsenalowi Londyn. Kibice go uwielbiali. – Co się wtedy czuje? No to wielka radość grać przy 65 tysiącach widzów na trybunach. Czy myślałem, że jestem na szczycie? Wtedy tak się właśnie myśli – mówił "Wiadomościom" Igor Sypniewski, który niedawno skończył 40 lat.
Wielki napis
– Na Stadionie Olimpijskim w Atenach, na wielkiej tablicy, widniał napis: "Sypniewski hat-trick". To było coś pięknego – dodaje Stefan Sypniewski, ojciec zawodnika.
Igor z łódzkich Bałut trafił na najsłynniejsze boiska świata. Polska, Grecja, Szwecja. Sypniewski był gwiazdą.
Dziś tylko ogląda pamiątki. O sobie mówi: "zasypany". Książka o takim tytule to jego spowiedź. – Po prostu alkohol mi przeszkodził we wszystkim i nic na to nie poradzę – podkreśla otwarcie.
Na kolejce górskiej
Jego życie to wzloty i upadki. Tych drugich było więcej. W 2008 roku Sypniewski nie bryluje już pod bramką przeciwnika. Wybryki pod wpływem alkoholu zaprowadziły go w końcu do łódzkiego sądu, a ten pokazał mu czerwoną kartkę i skazał na półtora roku więzienia. Sypniewskiemu nie udało się już potem wrócić do futbolu.
Od trzech lat nie pije. Mieszka z mamą w tym samym bloku, na łódzkich Bałutach, skąd wyruszył na podbój piłkarskiego świata. I walczy z depresją. – Jak wygląda mój dzień? Włączam internet, nie oglądam na razie telewizji, nieraz porozmawiam z mamą i kładę się spać – mówi. – Staram się nie pić i proszę Boga, żeby każdy dzień mi przyniósł to samo – kończy.
...
To jest wlasnie nalog ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:40, 27 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Rodziła pod wpływem amfetaminy. Dziecko walczy o życie
Do szpitala w Limanowej (woj. małopolskie) trafiła kobieta w zaawansowanej ciąży. Potem okazało się, że 27-latka była pod wpływem narkotyków. Nowo narodzone dziecko walczy o życie w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym.
- Kobieta trafiła do szpitala w Limanowej ok. 4 w nocy. 27-latka była w zaawansowanej ciąży, lekarze podjęli decyzję o cesarskim cięciu. Dopiero po porodzie, po pobraniu krwi do badania, odkryli u kobiety środki odurzające - mówi w rozmowie z WP.PL Katarzyna Cisło, oficer prasowy małopolskiej policji.
Narkotyki przedostały się także do krwiobiegu dziecka. Niemowlę zostało przetransportowane do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, gdzie walczy o życie.
- Po południu lekarze zgłosili nam sprawę, została ona już skierowana do Prokuratury Rejonowej w Limanowie. Kobiety jeszcze nie mogliśmy przesłuchać, ponieważ jest nieprzytomna - dodaje policjantka.
27-latka może usłyszeć zarzut narażenia dziecka na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia.
...
Nalogi naprawde sa potworne to nieczabawa w bycie na haju jak bredzi Warszawka .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:12, 16 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
11-latek wezwał policję, bo rodzice zabrali mu konsolę
11-latek z Zabrza wezwał policję do rodzinnej kłótni, na miejscu funkcjonariusze odkryli, że prawdziwym powodem wezwania była kara, jaką rodzice zastosowali przeciwko dziecku... konfiskata konsoli PlayStation.
Rodzice 11-latka twierdzili, że dziecko jest uzależnione od gier i zbyt mało czasu poświęca na naukę, dlatego postanowili schować przed nim sprzęt. Rozczarowany chłopiec uznał z kolei, że wezwanie policji do rodzinnej kłótni może pomóc mu odzyskać ulubioną zabawkę.
Policjanci ustalili szybko, że na miejscu wezwania nie toczy się żadna kłótnia i ograniczyli się do poradzenia rodzicom skorzystania z pomocy Ośrodka Profilaktyki Leczenia Uzależnień.
Czy interwencja policji doprowadziła do zwrotu konsoli 11-latkowi? Szczerze w to wątpimy.
...
Nalog to nie zarty ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:48, 27 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Hazard pociągnął mnie na dno
Łukasz Cielemęcki
reporter "Przeglądu Sportowego"
Koniec drogi hazardzisty, fot. iStock
Nazywam się Łukasz i jestem hazardzistą od 15 lat. Nie gram od 14 miesięcy. Liczę na to, że z każdym wpisem te cyferki będą rosnąć. To będzie oznaczało, że jeszcze chce mi się żyć, walczyć.
Siedziałem sam w domu. Gapiłem się bezcelowo w ścianę, a chwilę później zacząłem drzeć się wniebogłosy. Bo doszedłem do samego końca drogi, miejsca skąd nie ma dalej gdzie pójść. Ani w prawo, ani w lewo. Ani się cofnąć, ani do przodu. Kompletnie nic. Wierzyciele walili drzwiami i oknami, a ja mogłem tylko bezsensownie się drzeć. Głupie, nie? Wtedy właśnie zadzwonił telefon.
REKLAMA
Nieznany numer. Człowiek utopiony w długach, w pewnym momencie przestaje odbierać nieznane mu cyferki. Proste. To banki, firmy windykacyjne wydzwaniają z zapytaniem, kiedy otrzymają kasę. Jak oddać, jak się nic nie ma? Co mówić?
Do dziś nie wiem dlaczego, ale odebrałem połączenie. „Cześć, to Jarek. Jestem hazardzistą od trzydziestu lat. Dostałem twój numer od osoby, której na tobie zależy. Chcesz pogadać?”. To mniej więcej usłyszałem. „Ktoś sobie robi ze mnie jaja? A w sumie, co tam. Mogę gadać” pomyślałem. Po kilkunastu miesiącach mogę stwierdzić jedno. Te proste wciśnięcie zielonej słuchawki chyba życie mi uratowało, a przynajmniej je przedłużyło...
„Hazard to choroba śmiertelna. Zabije dzisiaj, za tydzień, za 20 lat. Ale zabije, nie martw się o to”. To mniej więcej streszczenie mojej pierwszej wizyty na spotkaniu Anonimowych Hazardzistów. Od tego czasu minęło prawie półtora roku. Żyję. I nie chcę cały czas uwierzyć w to, co usłyszałem. Problem w tym, że z każdym miesiącem tej wiary coraz mniej. Nie, żebym planował coś strasznego. To dla słabych. Po prostu im więcej czasu upływa, tym coraz bardziej dociera do głowy fakt, że wszystko co w życiu człowiek spieprzył, nie jest do końca do naprawienia. Oczywiście można się uśmiechać do ludzi, których jeszcze niedawno oszukiwało się wyłudzając pieniądze na hazard. Oni ten uśmiech nawet odwzajemnią. Tylko co z tego...
Gwoli ścisłości. Jestem hazardzistą uzależnionym od zakładów bukmacherskich. Dokładniej o tym kiedy indziej. Po miesiącach terapii antyhazardowej wiem jedno – to bez różnicy, czy łańcuch na życie zakładają bukmacherzy, śmierdzące budy z maszynami, kasyna, zdrapki, lotto. W grupie terapeutycznej było nas dziesięciu. Każdy uzależniony od czego innego. Z tego co wiem, tylko ja nie wróciłem do nałogu.
Nikogo nie chcę pouczać, na co uważać i czego się wystrzegać. Nie jest to również forma terapii, w ramach której oczyszczam siebie wyrzucając z wewnątrz syf, jaki trzymam w sobie od lat. Nie żalę się, nie chwalę. Nie radzę, nie oceniam. Może dzięki tym wpisom, choć jedna osoba zda sobie sprawę, że jest z nią źle. Bo hazard to straszna choroba, taka której do samego końca nie widać. Bo hazardzista do samego końca twierdzi, że jest zdrowy. Kiedyś dość obrazowo wytłumaczył mi ten upór w odrzucaniu nałogu psycholog. Jedno zdanie z tej swojej jajogłowej mowy przełożył na prosty język „Z hazardem jest jak z rozwolnieniem. Trzymasz, trzymasz, aż w końcu jak poleci, to koniec”.
U mnie poleciało. Od kilkunastu lat ma fajną pracę, całkiem nieźle zarabiam. Na koncie nie mam nic, pod poduszką również pusto. W ostatnich latach mój jedyny kontakt z bankiem polega na comiesięcznej egzekucji komorniczej pożyczek, które kiedyś zaciągnąłem na granie. Myślę, że w przybliżeniu przegrałem fajne mieszkanie w centrum Warszawy. Dużo? Dla jednego fortuna, bo poznałem ludzi na terapiach leczących to uzależnienie, którzy przez 5 tysięcy złotych spuszczonych w kiblu stali na parapecie w oknie na 10 piętrze. Dla innych to mieszkanie to nic. Pryszcz.
Zanim o nałogu, jeszcze jedna dygresja. Coś, co w pewien sposób tłumaczy tą pustkę, wytłumaczy to coś nie do naprawienia.Niedawno zakończyłem terapię antyhazardową. O niej później, najpierw tylko jej wyrywek. Pewnego dnia jak zwykle pojawiłem się na zajęciach. Odbywały się zawsze we wtorki i czwartki, trwały 2,5 godziny. Tym razem grupy nie prowadziła stała terapeutka (i całe szczęście), ktoś ją zastępował. Po krótkim wyjaśnieniu – dlaczego to ona będzie teraz dziesięciu chłopa wybijać hazard z głów – zabrała się do roboty. I szczerze w ciągu niespełna godziny zryła mu kompletnie głowę.
Zaczęła dość podstępnie oferując nam pewien rodzaj rozrywki, zabawy. „Wypiszcie na małych karteczkach, które ode mnie dostaliście pięć najważniejszych rzeczy w życiu. Rzeczy, które dla was liczą się najbardziej” powiedziała. Proste, no nie? Przecież każdy ma coś ważnego w życiu, coś czego broniłby do krwi ostatnie, czegoś, na czym mu zależy. Rzeczy dla których warto żyć. Rzeczy, które jeszcze kilkanaście lat temu wymieniłbym jednym tchem.Może ze mną jest coś nie tak, może hazard wyzbył mnie uczuć, marzeń, priorytetów, celów. Bo miałem z tymi karteczkami cholerny problem. Choć zaczęło się dobrze. Pierwszą zapełniłem szybko, praktycznie bez zastanowienia. „Zdrowie najbliższych mi w życiu osób”. I później schody. Szczęście najbliższych? No, ale w sumie to jest to samo. Nie miałem pojęcia, co dalej. Trochę to przykre. W sumie na tym etapie zadanie mogłoby się dla mnie skończyć. Wyprany z uczuć, potrzeb i celów gość siedzi i myśli. Wiele razy zastanawiałem się nad tym. I zastanawiam zresztą. Pewnych rzeczy nie da się naprawić. Nałóg zabrał mi pieniądze – żaden problem. Ale chyba bezpowrotnie wyssał ze mnie coś ważniejszego. Czegoś, co odróżnia nas, ludzi od zwierząt. Uczuć. Empatii. Oczekiwań… W tym miejscu chyba doszedłem do początku – może z tego powodu, to straszne zdanie usłyszane na pierwszym spotkaniu Anonimowych Hazardzistów, jest tak realne?Terapeutka dopiero zaczęła zabawę. Zerkałem na resztę kolegów. Też się męczyli. W końcu, po piętnastu minutach (paranoja, piętnaście minut na wydawałoby się tak proste zadanie) wszyscy byli gotowi. Terapeutka z uśmiechem na twarzy stwierdziła: „Wyobraźcie sobie, że jestem nałogiem hazardowym”. I zaczęła między nami krążyć, z każdą rundą zabierając po jednej kartce. Każdy oddawał. Najpierw najmniej ważną i tak stopniowo w górę hierarchii. Po każdej rundzie opisywaliśmy, co dla nas znaczy, to co przed chwilą nam zabrano. W końcu w ręce została mi jedna, ta najważniejsza. Też ją straciłem. Tak na marginesie, nie pamiętam dokładnie, co moi koledzy wypisywali, ale wiem jedno – nikt nie wspomniał o pieniądzach. Nieźle, co? Goście którzy przegrywali ogromne kwoty, teraz do szczęścia nie potrzebowali nawet grosza...Straciłem wszystkie karteczki. Reszta też. Terapeutka usiadła przy biurko, wzięła do ręki długopis i coś zaczęła wypisywać. Poskładała kilkanaście kartek w małe zwitki, wzięła je w obie dłonie. „Jako, że jestem dobrym nałogiem hazardowym, postanowiłam rozdać wam prezenty. Losujcie, każdy z was coś ode mnie otrzyma” krążyła między ludźmi.Odczytałem swoją. „Śmierć”. To dostałem. „Cóż, jak w zakładach bukmacherskich, tak i tu. Nie mam farta” pomyślałem.
Siedzący obok mnie kolega odczytał swoją. „Śmierć”. Następni podobnie: śmierć, śmierć, śmierć. Przez następne kilka minut wszyscy siedzieli w ciszy. Poważnie. Niczego już nie trzeba było omawiać.
Nie zapomnę pierwszej wizyty u psychologa. Była już dziewczyna zmusiła mnie do tego. Podczas godzinnej pogadanki pani w średnim wieku zadała kilka pytań testowych, chyba siedem z tego co pamiętam. Pomyślałem wtedy, że odpowiem szczerze. – Jak często pan obstawia? – padło pytanie. – No codziennie. – Czy pożyczał pan pieniądze na grę, – No pożyczałem. Na wszystkie pytania szczera odpowiedź. Tylko na te ostatnie, „Czy myślał pan kiedyś o samobójstwie” odpowiedziałem przeczącą. Zapadł wyrok: „Na siedem pytań, sześć razy odpowiedział pan twierdząco. Od trzech w górę zawsze diagnoza jest ta sama – patologiczny hazardzista. Kwalifikuje się pan na leczenie w zamkniętym ośrodku”. „Chyba ją porąbało” tak pomyślałem.
Na leczenie nie poszedłem. Przez kolejne sześć miesięcy przegrałem bardzo dużo, straciłem praktycznie wszystko, co kocham. To było jak finisz w maratonie. No i dotarłem do tego pokoju, do tego momentu, kiedy darłem mordę do ściany. Do tego końca drogi. To ta sraczka, o której mówił psycholog. Właśnie wtedy zadzwonił Jarek.
P.S. To dopiero początek historii. Będę tu wracał...
...
Niestety. Dla osob lubiacych cyfry obliczenia polecam gry niehazardowe. Np. Might and Magic jak ktos chce to tam moze sobie sie wyszalec z obliczeniami kasa itp. Bez ryzyka...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:25, 01 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
W ciąży ani kropli alkoholu
W ciąży ani kropli alkoholu - istock
Dziecko w brzuchu matki pije razem z nią - ostrzegają eksperci. W Niemczech rodzi się rocznie 10 tys. dzieci z wadami rozwojowymi wywołanymi spożywaniem napojów alkoholowych przez matkę w trakcie ciąży.
Wiele ciężarnych myśli, że łyk szampana lub kieliszek wina nie zaszkodzi płodowi. Tymczasem eksperci twierdzą, że jest inaczej. Z najnowszych badań Instytutu Roberta Kocha wynika, że co piąta kobieta w Niemczech spożywa w trakcie ciąży napoje alkoholowe i ryzykuje, że dziecko przyjdzie na świat z trwałymi wadami.
REKLAMA
Każdy kieliszek może zaszkodzić
Andrea Benjamins opiekuje się chorymi dziećmi w specjalnym centrum pediatrycznym w Hanowerze. Większość to właśnie dzieci z wrodzonymi wadami poalkoholowymi wywołanymi przez spożywanie alkoholu przez matkę w ciąży. - Wiele kobiet myśli, że jeden kieliszek szampana nie zaszkodzi, ale tak nie jest. Każdy kieliszek może zaszkodzić - ostrzega Benjamins.
Kobiety, które urodziły dzieci z ciężkimi schorzeniami, wcale nie musiały być nałogowymi alkoholiczkami. Wystarczy jedna weekendowa impreza, aby spowodować poważnie uszkodzenia płodu.
Zwiększyć świadomość
Według danych szacunkowych rocznie rodzi się w Niemczech 10 tys. dzieci z tzw. syndromem FASD (wady dziecka wywołane przez spożywanie alkoholu w ciąży - "DW"). Z tego u ponad dwóch tysięcy noworodków, chłopców i dziewczynek, zdiagnozowano wyjątkowo ciężką formę tego syndromu nazywaną FAS. Szkody wywołane przez alkohol są u nich widoczne i prowadzą do niesprawności fizycznej oraz psychicznej.
Dlatego międzynarodowe stowarzyszenie FASD - założone przez opiekunów oraz rodziców adopcyjnych - od lat angażuje się także w Niemczech na rzecz obowiązku umieszczania na butelkach ostrzeżeń przed spożywaniem napojów alkoholowych przez ciężarne. Niedawno pomysł ten poparli w Niemczech politycy chadeccy i socjaldemokraci.
- Ostrzeżenia powinny zajmować co najmniej połowę etykietki alkoholowej - mówi Gisela Michalowski, przewodnicząca FASD Niemcy. Obecny poziom świadomości o możliwych skutkach spożycia alkoholu w trakcie ciąży nie wystarcza, dodaje.
Konieczna szczególna opieka
Michalowski ma czworo własnych i czworo adoptowanych dzieci. Oprócz najmłodszej córki wszystkie dzieci mieszkają już poza domem. Mimo to jej 30-letni syn nadal wymaga opieki. - Jest inteligenty, ale nie radzi sobie wystarczająco w życiu codziennym - mówi Michalowski.
Dzieci z wadami wywołanymi przez alkohol są dla rodziców i opiekunów ogromnym wyzwaniem. Potrafią niespodziewanie uciekać, tracą panowanie nad sobą, mają niekontrolowane wybuchy złości i nie trzymają się ustalonych reguł. W Niemczech powstaje coraz więcej specjalnych placówek dla takich właśnie dzieci.
W Bad Bentheim w Dolnej Saksonii otwarto niedawno specjalne centrum, gdzie możliwe jest wczesne rozpoznanie syndromu FASD i przygotowanie odpowiedniej terapii. Również w szkołach trwa akcja informacyjna dla pedagogów. Dzieci z uszkodzeniami poalkoholowymi często są mało zrównoważone. Bywają okresy, kiedy uczą się bardzo dobrze, lecz nagle wydaje sią, jakby zdobyta wiedza poszła w niepamięć. Często nie radzą sobie również z zachowaniem dystansu wobec otoczenia lub nawiązaniem bliskich relacji. Poza tym nie wyciągają wniosków z poczynionych doświadczeń. Mają duże trudności z oceną ryzyka.
Nieodwracalne zmiany
Eksperci podkreślają, że syndrom alkoholowy u dzieci jest nieuleczalny, ponieważ trucizna, jaką zawiera alkohol, wywołuje trwałe uszkodzenia w mózgu, a często również w innych organach. Dzięki odpowiedniej terapii można jedynie załagodzić część objawów. Ważne są głównie terapie ruchowe.
Andrea Benjamins ostrzega, aby nie stawiać matek pod pręgierzem, ani też nie karać matek chorych dzieci. Często są to kobiety uzależnione od alkoholu, narkotyków lub psychicznie chore. - Niektóre zauważają dość późno, że są w ciąży - dodaje lekarka. Wyjątkowo fatalne skutki ma spożywanie alkoholu między trzecim a dwunastym tygodniem ciąży, kiedy kształtują się poszczególne organy.
...
To dosc oczywiste.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:21, 17 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Anonimowi Narkomani: organizacja, która pomaga wrócić do normalności
Anonimowi Narkomani pomagają wrócić do normalności - anonimowinarkomani.org
- Do końca życia będę uzależniony, ale ode mnie zależy czy będę czystym uzależnionym - tak mówi dwudziestokilkuletni Paweł, który walczy z nałogiem przy wsparciu "Anonimowych Narkomanów". To organizacja skupiająca ludzi, którzy chcą wrócić do normalnego życia.
Paweł miał zaledwie 13 lat, gdy zaczął brać. Zaczął od marihuany, później były amfetamina, ekstazy i dopalacze. Decyzję o poddaniu się terapii podjął, gdy stał się bezdomnym.
REKLAMA
Dopiero na ulicy zrozumiał, że jest uzależniony. Dziś wychodzi na prostą. Nie wyobraża sobie życia bez "Anonimowych Narkomanów". Mówi, że to jego rodzina.
- W ciągu ostatniego roku osiągnąłem więcej, niż przez całe swoje życie. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Udało się to dzięki wspólnocie, dzięki mityngom, na które czasami przychodziłem codziennie. Tam znalazłem zrozumienie, miłość i wsparcie - opowiada.
Chociaż Paweł odnosi terapeutyczne sukcesy, mówi, że musi bardzo uważać. Zdaje sobie sprawę z tego, że do końca życia będzie osobą uzależnioną.
- Narkomania to podstępna choroba. Każdego dnia mogę wrócić do brania. Może wydarzyć się coś tragicznego, co sprawi, że wrócę do nałogu. Jeżeli tak się stanie, to zdaję sobie sprawę z tego, że wrócę do tego samego momentu, w którym byłem przed leczeniem - mówi.
Wszyscy, którzy chcą przyjść na mityng "AN" powinni wejść na stronę [link widoczny dla zalogowanych] Tam można znaleźć wykaz spotkań. Odbywają się one w całym kraju. W niektórych miejscach nawet dwa razy dziennie.
...
Tak trzeba pomóc,
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:14, 10 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Umieścił swoje zdjęcie w sieci, żeby ostrzec wszystkich przed zażywaniem narkotyków
Umieścił swoje zdjęcie w sieci, żeby ostrzec wszystkich przed zażywaniem narkotyków - facebook.com/PoddyLikeABoss/
20-letni Jordan Blackburn przez trzy dni przebywał w śpiączce po zażyciu narkotyków na jednym z festiwali. Jego kolega zmarł z przedawkowania. Teraz Jordan opowiada swoją historię i przestrzega rówieśników - czytamy w portalu buzzfeed.com.
20-latek bawił się ze znajomymi na festiwalu Kendal Calling. Wszyscy brali narkotyki. Jordan i jego 18-letni kolega trafili do szpitala. Młodszy z nich zmarł.
REKLAMA
Blackburn przebywał w śpiączce farmakologicznej przez trzy dni. Gdy doszedł do siebie, udostępnił swoje zdjęcie z apelem, aby młodzi ludzie zastanowili się, czy warto eksperymentować z narkotykami. Fotografia nieprzytomnego chłopaka podłączonego do aparatury została udostępniona 3,5 tys. razy.
Policja zatrzymała cztery osoby podejrzane o handel narkotykami na terenie festiwalu.
...
Tak to ohyda.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:15, 21 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Nietypowe uzależnienia Polaków. Co do nich prowadzi?
akt. 21 sierpnia 2015, 10:00
Nie tylko narkotyki, alkohol, dopalacze czy papierosy. Pornografia, zakupy, praca, gry komputerowe i korzystanie z internetu – to kolejne współczesne zagrożenia, na które podatne jest społeczeństwo. Coraz więcej Polaków popada w nowe i nietypowe uzależnienia związane z rozwojem technologii i konsumpcyjnego stylu życia. Większość związana jest z używaniem internetu. – Uzależnienia behawioralne powodują izolację od społeczeństwa, co nie jest naturalne dla ludzi. Łatwo wtedy wpaść w załamanie psychiczne czy depresję – alarmuje psychoterapeuta Robert Rutkowski
Komputer i internet stały się głównymi narzędziami zarówno naszej pracy, jak i codziennej rozrywki. Jednakże specjaliści ostrzegają, że istnieje bardzo cienka linia pomiędzy normalnym korzystaniem z nowych technologii a popadnięciem w uzależnienie. Przestrzegają, że nałogi XXI-wieku mogą być równie groźne, co uzależnienia chemiczne, a ich przyczyny są podobne.
Dlaczego łatwo się uzależniamy?
- Uzależnienia behawioralne są równie niebezpieczne, jak te od środków chemicznych, a nawet bardziej. Mniej się o nich mówi, a dostęp do nich jest łatwiejszy i cieszą się one większym przyzwoleniem społecznym – uważa specjalista terapii uzależnień Anna Kułakowska.
- Istnieją dwie główne przyczyny, które powodują wszystkie nałogi – przyjemność i lenistwo człowieka. Zawsze chodzi o „łaskotanie zwojów mózgowych” – mówi w rozmowie z WP psychoterapeuta Robert Rutkowski. – Uzależnienia poprawiają nasz nastrój. Można to osiągnąć np. poprzez wysiłek fizyczny. Skutkuje on uczuciem spełnienia, orgazmem, co potwierdza większość sportowców. Jednakże nasz mózg z natury jest leniwy, dlatego idziemy na skróty – dodał.
Zdaniem Rutkowskiego wpływ na nasze skłonności do uzależnień ma nasza biologia i prawa natury, które nakazują naszemu umysłowi nie przepracowywać się i łatwo przyzwyczajać do pewnych zachowań. – Ludzki mózg łatwo przyzwyczaja się do wielu rzeczy, żeby „nie spuchnąć”. Od czasów człowieka pierwotnego urósł on aż trzykrotnie, a biologia oczekuje od nas przede wszystkim przedłużania gatunku. Największym problemem przy porodzie jest wyjście główki dziecka, dlatego w interesie człowieka nie jest coraz większa czaszka. Natura chce żebyśmy myśleli jak najmniej – zauważa psychoterapeuta.
Eksperci przestrzegają – nałogi nowego typu mogą prowadzić do kolejnych uzależnień. – Często u podstaw późniejszego alkoholizmu czy narkomanii leżą uzależnienia behawioralne – powiedział psychoterapeuta Krzysztof Tylski. Jego słowa potwierdza Anna Kułakowska. – Uzależnienia uwielbiają łączyć się w pakiety. Ma to związek z poszukiwaniem ulgi i potrzebą odczuwania coraz intensywniejszych doznań – stwierdziła.
Skalę zjawiska najlepiej potwierdza fakt, jak trudno jest skontaktować się z terapeutami w ciągu dnia. Zajęci są wizytami kolejnych pacjentów, a czas na rozmowę znajdują dopiero późnym wieczorem. Najnowsze badania CBOS potwierdzają, że Polacy coraz częściej popadają w uzależnienia behawioralne.
Uzależnienia behawioralne (fot. WP.PL)
Dzień bez pornografii nie do wytrzymania
- Przez ponad dekadę byłem uzależniony od pornografii i masturbacji. Poświęcałem temu co najmniej godzinę, w weekendy nawet do trzech godzin dziennie. Wydawało mi się to normalne i długo nie dostrzegałem swojego problemu – powiedział w rozmowie z WP Daniel, autor bloga nadopaminie.blogspot.com. Ze swojego uzależnienia zdał sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy chciał stworzyć normalny związek. – Erekcja nie występowała, nie działo się nic. Popadłem w kompletny dołek psychiczny – zwierza się.
W 2013 roku zaczął pisać bloga, co pomogło mu wyjść z uzależnienia. Założył blokady rodzicielskie w swoich przeglądarkach internetowych, zaczął żyć normalnie, odzyskał radość z życia seksualnego. Historia Daniela jest zarówno ostrzeżeniem, jak i inspiracją do wyjścia z nałogu dla innych. W ciągu roku otrzymuje kilkaset listów od osób mierzących się z podobną obsesją.
Najbardziej dramatyczna jest dla niego historia Roberta, którego uzależnienie również spowodowało impotencję. Jako nastolatek zaczął się masturbować oglądając pornografię – potrafił robić to nawet siedem razy dziennie. Seks nie sprawiał mu żadnej przyjemności i nie pomagała nawet viagra. Chcąc wzmocnić swoje doznania, zaczął sięgać nawet po filmy z udziałem zwierząt, gejów i osób transseksualnych, co zaprzeczało zupełnie jego preferencjom seksualnym. W celu odzyskania sprawności seksualnej poddał się zabiegowi obrzezania. Gdy to nie pomogło – lekarze proponowali mu implementację sztucznego penisa. Robert sięgnął dna. Pomoc Daniela i inspiracja jego historią pozwoliła mu wyjść z nałogu. – Obecnie wraz z żoną spodziewa się dziecka, co jest „wisienką na torcie” i potwierdzeniem, że to, co robię, ma sens – przyznaje bloger.
Uzależnienie od pornografii czy cyberseksu jest coraz bardziej powszechnym zjawiskiem. Brak szczegółowych i rzetelnych badań w tej dziedzinie wynika zdaniem Krzysztofa Tylskiego z tego, że seksualność jest najbardziej prywatną sferą naszego życia. – Jest to najbardziej intymny kawałek życia człowieka. Trudno się przyznać do masturbacji do utraty tchu – mówi psychoterapeuta. – Alkoholizm czy narkomania są łatwo widoczne. Osoby uzależnione od pornografii czy cyberseksu kryją się z tym – dodaje.
- Należymy do narodów, które wpisują w wyszukiwarkach frazy związane z erotyką i pornografią najczęściej na świecie – mówi Peter Nowak, twórca serwisu sexzniewolenie.pl. Potwierdzają to dane sprzed kilku lat amerykańskiej firmy Alexa, które wykazały, że Polacy są piątą co do wielkości klientelą jednego z największych serwisów pornograficznych na świecie – RedTube.com. Okazuje się, że ponad 7 milionów Polaków miesięcznie ogląda porno w sieci, co stanowi ponad 1/3 wszystkich osób z dostępem do sieci.
Specjaliści wskazują, skąd bierze się skłonność do uzależnień w tej materii. – Akty seksualne są niezwykle przyjemne. Jeśli dochodzi do tego brak pewności siebie i kompleksy, to masturbacja może zastąpić normalne relacje – mówi Krzysztof Tylski. Zwracają również uwagę na bardzo łatwy dostęp do treści pornograficznych. - Jest on powszechny i darmowy – to bardzo istotne przyczyny. Masturbacja i pornografia stają się środkiem do podwyższenia własnej wartości, zabicia stresu i frustracji. Zaczynają być lekiem na całe zło – uważa psychoterapeuta.
Zazwyczaj chorzy nie potrafią przyznać się przed sobą do swojego problemu, a do terapii próbują przekonać ich najbliżsi. – Często żona, której pożycie seksualne z mężem zanikło, przyłapuje go na masturbacji. Wtedy nałogowiec trafia na leczenie – zdradza Tylski. Co się dzieje przy braku podjęcia terapii w odpowiednim momencie? – Występuje potrzeba zwiększania doznań, a uzależniony chce przenieść treści porno do świata rzeczywistego. Stąd szybki, okazjonalny seks, wizyty w agencjach towarzyskich. To przyczyna rozkładu pożycia, kłopotów rodzinnych i małżeńskich – dodaje ekspert.
Za bardziej podatnych na uzależnienie od pornografii uważa się mężczyzn. Przyczyna zdaniem Anny Kułakowskiej jest prosta. – Mężczyźni są bardziej podatni na ten nałóg, ponieważ są większymi wzrokowcami niż kobiety – mówi dla WP.
Internet i komputer - dobrodziejstwa, które potrafią stać się przekleństwem
Według badań CBOS 0,12 proc. Polaków jest uzależnionych od internetu, co stanowi grono kilkuset tysięcy osób. Oprócz pornografii, internet potrafi uzależnić na wiele innych sposobów. Coraz więcej osób uzależnia się od przebywania na portalach społecznościowych czy z powodu gier komputerowych. – Nie podajemy organizmowi z zewnątrz substancji, które wprowadzą w stan euforii, natomiast podejmujemy działania, które powodują, że on sam wytwarza związki chemiczne dające nam przyjemność. Od potrzeby przebywania w tym stanie się uzależniamy – mówi Robert Rutkowski.
25-letni Andrzej całe swoje dnie podporządkowywał popularnej grze RPG, w której rywalizował online z innymi graczami. Plan jego dnia wyznaczały godziny i czas trwania kolejnych rozgrywek. Przyczyniło się do zaniedbywania bliskich, znajomych, otyłości, zawalenia dwóch kierunków studiów, a także nadużywania alkoholu podczas wieczornych rozgrywek. Przyznaje, że przestał troszczyć się nawet o swoją higienę – w końcu i tak nie wychodził z domu. – Moment otrzeźwienia przyszedł dopiero wtedy, kiedy mimo obietnicy, nie chciałem pomóc przyjacielowi. Sfrustrowany uznał, że to, co robię, jest chore i wyłączył prąd w domu. Moja agresywna reakcja i nerwy pokazały, że jest ze mną coś nie tak – przyznaje.
Temu zjawisku nie dziwi się zupełnie Rutkowski. – Sam mam 82-letniego pacjenta, który potrafi kilka dób spędzić przy komputerze grając w szachy przez internet – zdradza. – Żyjemy w czasach totalnego chodzenia na skróty. Nie ma powodów, żeby chodzić do sklepów, kasyna czy na spotkania ze znajomymi – wystarczy siedzieć w kapciach przed komputerem, żeby zrobić sobie dobrze. Jest to wyłącznie limitowane stanem konta. Nierzadko do pełni szczęścia wystarczy opłacenie prądu i stałego łącza internetowego – dodaje psychoterapeuta. - Anonimowość, natychmiastowość i powszechna dostępność – to główne przesłanki, które powodują, że tak łatwo jest nam się zatracić w korzystaniu z przestrzeni Internetowej – uważa Michał Pozdał, psychoterapeuta z Uniwersytetu SWPS.
- Nawiązując do kampanii: im bliżej dziecka, tym dalej od narkotyków – tak samo wygląda to w przypadku uzależnień związanych z internetem. Rodzice idą na łatwiznę i wolą działać według hasła reklamowego „kup tablet dziecku, będziesz miał święty spokój”, a jest to obieranie najprostszej drogi do siecioholizmu, co z najmłodszych lat afektuje na dorosłe życie. Potrzeby bycia kochanym, docenianym i lubianym są zaniedbywane w życiu rzeczywistym, a znajdują swoje ujście w wirtualnym świecie – zwraca uwagę Pozdał.
Terapeuci alarmują – skutki mogą być fatalne. - Człowiek jest zwierzęciem stadnym, a uzależnienia behawioralne powodują naszą izolację od społeczeństwa. To nie jest dla nas naturalne, w związku z czym łatwo wpaść w załamania psychiczne, depresje – mówi Rutkowski. - Społeczeństwo zaczyna żyć w sztucznym świecie, w którym wszystko jest super i zasługuje na like’a. Kiedy pojawiają się rzeczywiste problemy, ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Nastolatek nienauczony klasycznych relacji społecznych, prędzej wyśle zdjęcie z komunikatem na portal społecznościowy i popełni samobójstwo, niż poprosi kogoś o pomoc – ostrzega Pozdał.
Inne uzależnienia behawioralne: praca i zakupy
Jak wskazują badania CBOS blisko jedna piąta Polaków przyznaje, że uzależnienie od pracy stanowi dla nich realny problem. Specjaliści wskazują na niezwykle interesujący fakt - pracoholizm może wystąpić nie tylko u osób, które z powodzeniem wiodą swoje życie zawodowe. – Uzależnienie od pracy występuje u osób, którym świetnie wiedzie się w karierze zawodowej i odnoszą sukcesy, a powstająca wtedy przyjemność nakręca tych ludzi. Również pracownicy, którzy pracują po kilkanaście godzin dziennie, a i tak są, kolokwialnie mówiąc, „opieprzani”, są w grupie ryzyka. Ich organizm produkuje hormony szczęścia w ramach reakcji odwrotnej. I w tym przypadku również może dojść do pracoholizmu – analizuje Robert Rutkowski.
Uzależnienie od zakupów to przypadłość, zgodnie ze stereotypem, dotycząca głównie kobiet. – Zakupy dają frajdę i potrafią poprawiać humor w sytuacjach stresowych. Jesteśmy napędzani neurohormonami, które przynoszą euforię i które podczas zakupów wyłączają rozum. Stąd zjawisko zakupoholizmu – mówi Rutkowski.
Sposób na obronę – czujność i selektywność
Psychoterapeuci podkreślają, że w przypadku uzależnień behawioralnych, jak każdych innych, znaczenie ma zwyczajna podatność danych osób na wpadanie w nałogi, a także ich sytuacji życiowa, stres czy ciężkie przeżycia. Jednakże należy próbować obserwować własne zachowania i być wyczulonym. - Niestety, internet był, jest i będzie coraz bardziej ważny w naszym życiu. Wzbranianie się przed uzależnieniami jest trudne, właśnie dlatego, że jesteśmy leniwi i nastawieni na przyjemności. Dlatego musimy być czujni i selektywni, wobec tego, co przyjmujemy do naszego mózgu. On łatwo przyzwyczaja się i zapamiętuje nowe zachowania, które są tylko substytutami normalnego życia, stąd łatwo o uzależnienie – ostrzega Rutkowski.
Długość terapii, wystarczająca do pomocy choremu, jest kwestią mocno indywidualną, ale jest to długotrwały proces. - Terapia wymaga co najmniej kilku miesięcy i musi angażować nie tylko chorego, ale również jego najbliższe otoczenie – zdradza Michał Pozdał.
Mateusz Cieślak, Wirtualna Polska
...
Spoleczenstwo konsumpcyjne to spoleczenstwo uzaleznien. PODSTAWOWA ZASADA!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 16:38, 23 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Radio PiK
"Monarowisko" - zjazd osób uzależnionych
Wielki zjazd osób uzależnionych od narkotyków, dopalaczy lub alkoholu, jednoczący środowiska Monaru z całej Polski, odbywa się w Sarnich Błotach w gminie Śliwice - powiat tucholski.
Ponad tysiąc osób, które pokonały nałóg albo walczą z nim obecnie, spotkało się Sarnich Błotach, by rozmawiać o swoich problemach i planach, a także integrować się i wspólnie cieszyć.
Wielką impreza Monaru pod nazwą "Monarowisko" rozpoczęła się w piątek 21 sierpnia i zakończy się w niedzielę.
...
Trzeba pomagac.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:28, 06 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Paryż: trzy osoby zatrzymane w związku z narkotykiem "oddech diabła"
Tajemniczy narkotyk, mający zamieniać ludzi w zombie - Alex Malikov / Shutterstock
Paryska policja aresztowała dwie kobiety narodowości chińskiej oraz mężczyznę, którzy są podejrzani o użycie silnego narkotyku zwanego "oddechem diabła". Substancja stosowana jest do obezwładniania ofiar, które są następnie okradane. Jak pisze "The Telegraph" narkotyk zamienia ludzi w zombie.
Przypuszcza się, że zatrzymani należą do międzynarodowego gangu, który jest podejrzany m.in. o międzynarodowy obrót olbrzymimi pieniędzmi. Kobiety miały działać w XX dzielnicy Paryża i wdmuchiwać narkotyk twarz swoim ofiarom, które następnie były okradane. Narkotyk zawiera skopolaminę, niebezpieczny związek, który powstaje z ekstrakcji drzewa południowoafrykańskiego spokrewnionego z wilczą jagodą.
REKLAMA
Substancja ta była wcześniej używana przez Związek Radziecki oraz CIA w trakcie Zimnej Wojny jako tzw. serum prawdy. Również Joseph Mengele korzystał z tej substancji podczas przesłuchań. Narkotyk wywołując silne halucynacje, a w większych dawkach może powodować śmierć.
Paryska policja uważa, że narkotyk mógł zostać przetestowany na wielu nieświadomych Paryżanach. Obecne zatrzymanie to pierwszy tego typu zgłoszony przypadek w stolicy Francji. - Ofiarami były starsze osoby, zaczepione na ulicy przez jedną z kobiet - jak twierdzi cytowanie przez "The Telegraph" źródło paryskiej gazety "Le Parisien". - Kobiety miały namawiać ofiarę do spróbowania leku ziołowego - wyjaśnia źródło. Po zażyciu substancji ofiara zapadła w swego rodzaju stan hipnozy, następnie przestępcy skierowali ofiarę do domu, by ją okraść. W wyniku działania przestępców ofiara straciła gotówkę i cenne przedmioty o łącznej wartości 100 tys. euro.
Zatrzymani mieli działać w Paryżu od wiosny 2015 roku. Zostali aresztowani na stacji metra w tym tygodniu, po tym, jak znajomy jednej z ofiary zidentyfikował sprawców. Obie kobiety zaprzeczają postawionym im zarzutom.
Chińskie władze poinformowały francuskie służby, że trójka zatrzymanych należała do siatki kryminalnej, o zasięgu globalnym, która specjalizuje się w dostawach nieznanych bliżej substancji medycznych. Zatrzymania członków siatki kryminalnej miały miejsce również w Chinach i Korei Południowej. Paszporty kobiet wskazują na to, że ostatnio podróżowały do Madrytu i Meksyku.
...
Trafna nazwa. Nalogi sa od diabla.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:34, 09 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Wódka leje się w komendzie? Policja walczy z alkoholizmem w swoich szeregach
Arkadiusz Jastrzębski
9 października 2015, 13:45
Piją na służbie i po niej. Niektórzy twierdzą, że wódka wpisana jest wręcz w ten zawód. Problem z alkoholem ma co najmniej co szósty policjant. Ich przełożeni mówią: dość i wprowadzają obowiązkowe zajęcia na temat zgubnych skutków picia. Z psychologiem spotka się każdy ze 100 tys. funkcjonariuszy.
Medialne doniesienia o pijanych policjantach tylko z ostatnich miesięcy pokazują, że mundurowi nie są święci i, jak reszta Polaków, " za kołnierz nie wylewają". W sierpniu pijany policjant pełnił służbę w komisariacie w Zebrzydowicach. W lipcu kompletnie "zalany" funkcjonariusz zdemolował autem trzy inne samochody w Międzyrzeczu. W maju jadących zygzakiem policjantów zatrzymano w Bytowie i Łukowie. Najgłośniejsza była sprawa z Bielska-Białej, gdzie na piciu alkoholu w budynku komendy przyłapano szefa jednostki i jego dwóch zastępców.
Jak to wygląda w statystykach? - W 2013 roku odnotowaliśmy 65 przypadków pełnienia służby przez policjantów pod wpływem alkoholu oraz 119 zdarzeń drogowych spowodowanych przez nietrzeźwych funkcjonariuszy po pracy prywatnym autem. W roku 2014 było to odpowiednio: 51 i 107 przypadków - wyjaśnia kom. Iwona Kuc z Zespołu Prasowego Komendy Głównej Policji. Dodaje, że przyłapanych mundurowych przełożeni najczęściej zwalniali. - Zgodnie z art. 41 ust. 2 pkt 8 ustawy o Policji, czyli z uwagi na popełnienie czynu o znamionach przestępstwa, jeżeli popełnienie czynu jest oczywiste i uniemożliwia pozostanie policjanta w służbie - tłumaczy.
Piją więcej niż Kowalski?
Czy to liczby, które oddają faktyczną skalę problemu? Czy może wpadają tylko ci, którzy narazili się czymś kolegom albo przełożonym? To tajemnica, która pozostanie raczej za murami komend i komisariatów. Z pewnością na wizerunek pijącego policjanta wpływają filmy - chociażby słynna "Drogówka" Wojciecha Smarzowskiego - i wspomniane już przypadki nagłośnione przez media.
- To faktycznie może sprawiać wrażenie, że alkohol jest dużym problemem w policji. Każda taka sprawa jest szeroko komentowana przez ludzi. Tymczasem stróże prawa niekoniecznie częściej sięgają po alkohol niż przedstawiciele innych grup zawodowych, których praca wiąże się z ciągłym stresem, jak np. lekarze - mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA), która jako jedyna w Europie przygotowała raport na temat nadużywania alkoholu wśród funkcjonariuszy służb mundurowych.
Szczegóły raportu znane są tylko szefom policji. - Mogę powiedzieć jedynie, że w Polsce nadmiernie pije 18 proc. ludzi, a wśród policjantów ten wskaźnik tylko nieznacznie odbiega od średniej dla całego społeczeństwa. Choć faktycznie to zawód, który wiąże się z większym ryzykiem - tłumaczy dyrektor PARPA. Dodaje, że choć początkowo szefowie policji niechętnie patrzyli na pracę ekspertów od uzależnień, którzy starali się określić zakres problemu alkoholizmu wśród mundurowych, to ostatecznie przekonali się do projektu i zaczęli współdziałać.
Psycholog i terapia
Jeszcze przed opracowaniem raportu PARPA, KGP wdrożyła program "Trzeźwość w policji". Dzięki niemu funkcjonariusz, który podda się terapii ma gwarancję, że nie zostanie wyrzucony z pracy. - Komendanci zrozumieli, że lepiej pomóc uzależnionemu wcześniej niż czekać aż ktoś się "wywróci" i wyrzuci się go ze służby - podkreśla Krzysztof Brzózka.
Teraz czas na kolejny krok i profilaktykę. Z funkcjonariuszami i pracownikami cywilnym policji zajęcia prowadzić będą psycholodzy. - W ramach programu "Alkohol, a środowisko służby i pracy" do końca tego roku planowane jest przygotowanie grupy 46 psychologów. Zgodnie z założeniami zajęcia mają prowadzić wszyscy psycholodzy policyjni realizujący zadania w obszarze opieki psychologicznej i psychoedukacji. Szacuje się, że docelowo będzie to grupa ok. 80 ekspertów - zapowiada kom. Iwona Kuc.
Do końca 2019 roku Komenda Główna Policji chce objąć programem profilaktycznym ponad 100 tys. funkcjonariuszy i pracowników cywilnych. - Zajęcia trwać będą cztery godziny dydaktyczne, a w przypadku kadry kierowniczej - 8 - wyjaśnia kom. Kuc. Po roku 2020 szkolenie będzie powtarzane co kilka lat. Programem profilaktycznym objęci będą również nowi mundurowi.
Czy problem z alkoholem w policji uda się ograniczyć do minimum? - Niestety w Polsce wszyscy sięgamy po alkohol zbyt często. Tacy jesteśmy i to jest problem całego społeczeństwa, a nie jednej grupy zawodowej - odpowiada dyrektor PARPA.
...
Trzeba walczyc ze zlem nalogu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:36, 09 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
W Polsce jest ponad 100 tys. osób uzależnionych od narkotyków
Tomasz Gdaniec
9 października 2015, 08:13
Zaczyna się niewinnie. Od jednego „bucha” albo „chmury”. Później coraz trudniej uwolnić się z nałogu. Szacuje się, że w Polsce jest ponad 100 tys. osób uzależnionych od narkotyków. Problem coraz częściej dotyka uczniów. - Nałóg to nie tylko uzależnienie fizyczne, to również dewastacja osobowości – uważa Wojciech Mróz, psycholog.
- U mnie w domu panowała cholerna bieda, aż piszczało. Ojciec pił i bił nas wszystkich – mnie, moją siostrę i matkę. Pierwszy raz kolega mnie poczęstował, gdy mieliśmy 16 lat. Potrzebowałem akceptacji. Narkotyki pozwalały zapomnieć o problemach. Zaczęło się od marihuany. Skończyłem na heroinie. Teraz mam 30 lat i od sześciu lat jestem czysty – mówi Wirtualnej Polsce Michał, były narkoman.
Historii podobnych do Michała jest wiele. Jemu udało się wyjść z nałogu, ale nie każdy ma tyle siły i odwagi. Czym najczęściej odurzają się Polacy? Wbrew pozorom nie jest to heroina ani haszysz. Narkomani korzystają głównie z tego, co najłatwiej dostępne – leków antydepresyjnych, amfetaminy, metadonu oraz marihuany. Z przeprowadzonych badań wyłania się również obraz statystycznego polskiego narkomana. Zazwyczaj jest to osoba w wieku 25-34 lat, mieszkająca w Warszawie, Górnym i Dolnym Śląsku albo w Wielkopolsce. To tam najczęściej dochodzi do interwencji medycznych ratujących życie uzależnionych. Ile jest osób uzależnionych w całym kraju? Tego dokładnie nie wiadomo. Szacuje się, że problem ten może dotyczyć 100-120 tys. Polaków. Jak wygląda ich leczenie?
- Proces wychodzenia z narkomanii jest bardzo trudny. Wymaga od leczącego się silnej woli oraz wsparcia rodziny i przyjaciół. Rodzaje terapii różnią się w zależności od przejmowanych narkotyków. Najwięcej emocji wzbudza metoda opierająca się na zamianie środków. Dochodzi w niej do zamiany podawanych narkotyków na przepisane przez lekarza leki doustne, które w pierwszej kolejności mają zniwelować przyzwyczajenie fizyczne organizmu. Dopiero po takim odzwyczajeniu, np. heroiniści przechodzą na terapię abstynencką – mówi Wirtualnej Polsce Wojciech Mróz, psycholog.
Z badań przeprowadzony kilka lat temu przez Najwyższą Izbę Kontroli wynika, że niewiele bezpieczniejsze jest środowisko szkolne. Ponad 31 proc. uczniów było świadkiem zażywania narkotyków na terenie szkoły lub słyszało o tym z wiarygodnego źródła. Aż 17 proc. było świadkiem sprzedaży narkotyków na terenie szkoły lub o tym słyszało. Ponad 28 proc. ankietowanych nauczycieli przyznaje, że w ich szkołach istnieje problem zażywania narkotyków przez uczniów. W ponad 30 proc. szkół problemy z narkotykami wymagały interwencji policji, a co trzeci uczeń w wieku 17-18 przyznał się do zażycia marihuany. Jeśli jest ona tak powszechna to dlaczego jest zakazana?
- Marihuana posiada Tetrahydrokannabinol, tzw. THC. Jest to substancja odpowiedzialna za halucynacje. Zaburzenie stanów świadomości to główny, niepożądany skutek zażywania marihuany – wyjaśnia Wirtualnej Polsce Jerzy Fiałkiewicz z Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii.
Tylko w ubiegłym roku straż graniczna ujawniła przemyt ponad 312 kilogramów narkotyków o łącznej wartości ponad 12,5 mln złotych. Głównie haszyszu oraz amfetaminy.
...
Biznes szatana.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:38, 14 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Robert Biedroń: myślałem o samobójstwie, bo jestem gejem
Prezydent Słupska Robert Biedroń otwarcie wyznaje, że jest homoseksualistą. O koszmarach młodości również mówi bez ogródek. - Pamiętam dzień, kiedy z powodu tego, że jestem gejem chciałem się zabić - wyznał.
....
Kazdy nalog to powolne samobojstwo. Gdy mu sie czlowiek PODDAJE! Na tej drodze jest tez Biedron...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:16, 16 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Konflikt z prawem znanego kabareciarza
Trzech lat więzienia dla Bronisława Opałki, znanego jako Genowefa Pigwa, chce kielecka prokuratura. Śledczy zarzucają mu uprawę konopi indyjskich i produkcję marihuany. Artysta zasiadł dziś na ławie oskarżonych i prosił o łagodny wymiar kary.
- Nie mam nic do ukrycia. Tak jestem skonstruowany, że ten środek mi po prostu pomógł - powiedział Bronisław Opałko.
Proces Opałki odraczano już dwukrotnie. Najpierw na początku września. Rozprawa się nie odbyła, bo artysta przebywał w szpitalu psychiatrycznym w Morawicy pod Kielcami. W listopadzie z kolei okazało się, że problemy zdrowotne ma jeden z obrońców.
W styczniu na posesji znanego kabareciarza policja odkryła plantację konopi indyjskich. Zdaniem śledczych z pięciu krzaków wyprodukował ponad 200 gramów suszu. W uprawie mieli pomagać mu Jan K. i Wojciech J.
Artyście grożą trzy lata więzienia. Satyryk tłumaczył, że produkował narkotyki tylko na własny użytek.
...
To jakis dramat. Chyba depresja? Bo nie ohydny diler?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:48, 23 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Polska Times
Znany kabareciarz skazany na karę więzienia w zawieszeniu
Bronisław Opałko - Grzegorz Michałowski / PAP
Rok i osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata - taki wyrok usłyszał dziś znany kabareciarz, Bronisław Opałko, oskarżony o posiadanie i uprawianie konopi indyjskiej. Kielecki sąd wziął pod uwagę środki łagodzące, stąd niewielki wymiar kary - informuje "Polska Times".
W marcu bieżącego roku policjanci na terenie posesji Opałki znaleźli sześć krzaków konopi indyjskiej, susz oraz sprzęt potrzebny do uprawy marihuany. W związku z tym policjanci zatrzymali trzech mężczyzn: 63-letniego Opałkę oraz dwóch innych mężczyzn.
REKLAMA
Wszyscy od samego początku przyznali się do uprawiania konopi, a już na etapie postępowania prokuratorskiego chcieli dobrowolnie poddać się karze. Znany kabareciarz tłumaczył, że palenie marihuany działa na niego leczniczo i pomaga w rzuceniu choroby alkoholowej.
Dziś sąd wydając wyrok, wziął pod uwagę uzasadnienie Opałki. Ze względu na ograniczenie poczytalności oraz fakt, iż podejrzani nie byli wcześniej karani, decyzja sądu została złagodzona. Mężczyźni zostali skazani na rok i osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Dodatkowo każdy z nich musi zapłacić grzywnę w wysokości 6 tysięcy złotych oraz nawiązkę po tysiąc złotych na rzecz ośrodka do walki z uzależnieniami - czytamy na polskatimes.pl.
...
Jest uzalezniony. Kara jest tu bez sensu. KARA MA ODSTRASZYC A UZALEZNIONY NIE MOZE SIE WYSTRASZYC NO NALOG JEST SILNIEJSZY! PO DRUGIE CHORY PSYCHICZNIE JEST NIEPOCZYTALNY! NARKOMAN MA TO W PSYCHICE! CO ZA EKSPERCI SADOWI! I JESZCZE KASE BIO0RA!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|