Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Miłość i małżeństwo .
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:14, 16 Wrz 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: Spowiedź pantofla!
Szymon Majewski | Wrz 15, 2017
East News/Getty Image
Komentuj


Udostępnij 1k    

Komentuj


Czyli życie towarzyskie kontra życie rodzinne.


S
iedzę z moim kolegą, świeżo upieczonym na wolnym ogniu mężem, ja po ślubie trzy tygodnie, on dwa miesiące. I on nagle:

„Wiesz, że lubię piłkę, wiesz, że lubię? Gram pięć razy w tygodniu, proszę ja ciebie, grałem przed ślubem, i chcę grać po ślubie, ale Agata mówi, że to przesada, że powinienem, rzadziej grać! O nie, nie dam sobie wejść na głowę! Nie!”.

To mówił gość, który właśnie, ot dał sobie wejść na głowę, ba! Wziął sobie dopiero co na głowę cały świat. „Nie dam sobie wejść na głowę” – mówi mąż, który ma właśnie dziecko w drodze, mieszkanie w drodze, pracę w drodze. On myślał, że będzie tak sam jak było w liceum!?

Nie będzie, kochani! Nie będzie! Będzie daleko od liceum! Sami to sobie wychodziliście i cudownie wyrandkowaliście!
Kiedy sadziłem w podskokach na randkę z moją szczupłonogą przyszłą żoną, wiedziałem, że już jestem zakochany po uszy, ale nie wiedziałem, że oto biegnę z kwiatami na spotkanie totalnej zmiany!

Totalnej zmiany mojego życia.

Bo gdy rok później, a tak to się potoczyło, odcinałem pępowinę mojej córki Zosi (w myśl zasady, jestem przy zapłodnieniu, to jestem i przy porodzie) to zaczynałem całkowicie inny film. Kiedy zostajesz młodym ojcem, to jakby z filmu romantycznego wskoczyć do przygodowego filmu drogi z elementami science fiction!
Czytaj także: Szymon Majewski: Na Dzień Ojca polecam… bycie ojcem

Archiwum autora

Gdy dzieciak ma kolkę, żona migrenę, garnek kaszkę, a mleko kożuch to nie ma żadnych kompromisów. Tu jeńców nie biorą. I gdzie tu czas na to, żeby grać z kolegami w karty albo piłkę!?

Chyba w jakimś innym Matriksie?! Nie ma takiej rzeczywistości, bo jeżeli kochasz to pomagasz, to jesteś w tym po uszy.

Dlatego gdy kolega powiedział mi o tym, że skoro grał pięć razy w tygodniu i nie chce z tego zrezygnować, to wiedziałem, że jak życie go nie zmieni to zmieni go… żona. Na innego.

Oczywiście, warto wtedy usiąść przy okrągłym (lub jak kto woli kwadratowym) stole i ustalić te przestrzenie bycia dla siebie. Ponegocjować i wyjdzie pewnie z tego, że panowie raz lub dwa razy w tygodniu wyjdziecie na piłkę. Jak będziecie mieli siły. Ja nie miałem. Nasze mieszkanko na Ursynowie (30 m kw.) dzieci latające w kółko, garnki nad stołem, chodziki pod stołem, koparka Antosia nad głową, a ja próbowałem pisać coś do radia jedną nogą bujając wózek z Zosią.

Żeby dzieci się choć wyszalały i wyprodukowały cudowne megadżule energii, wypuszczałem je na korytarz. Cudowni sąsiedzi godzili się na to. Ja siedziałem pisząc na kartce, Zosia i Antek robili kilometry od kaloryfera do okna.

Ja po prostu nie miałem kiedy wyjść. Zniknąłem z towarzyskiej rozkładówki na parę lat. Przez kolegów zostałem namaszczony na PANTOFLA!

Bo koledzy byli na mnie źli, a ja rzeczywiście wrosłem w tapetę i boazerię domową.
Czytaj także: Jestem ojcem. Spędzam z dziećmi tyle czasu, ile się da. To chyba normalne, nie?

Archiwum autora

Często ten czas dla młodego ojca to rozterka pomiędzy byciem „menem” czy „pantofelmenem”.

Tak, jestem, byłem zdeklarowanym pantoflem! Wsuwką, wkładką, sandałem. Sandałem, półbutem i kaloszem.

A może bardziej dziecięcym bucikiem. I choć może, nie zaliczyłem paru bankietów i nie wytarłem paru trotuarów – jest mi teraz z tym dobrze bo byłem w każdym „kaszkowym” momencie życia moich dzieci.

A teraz za to sobie odbijam! Po pięćdziesiątce. Wychodzę w piątek o 20.00 i wracam o 23.00. Czasem nawet o 23.15.

Szymon „Pantofel” Majewski

...

Rozterki mlodego męża.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:59, 16 Wrz 2017    Temat postu:

Miłość na odległość – czy to się w ogóle może udać?
Katarzyna Wyszyńska | Wrz 15, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Może Drogi Czytelniku zastanawiasz się nad sensownością takiej relacji, może już w niej jesteś, ale masz tego dość? Czy bycie razem na odległość w ogóle ma sens?
Miłość na odległość, czy to oksymoron?
Straty
Pierwsze dwa lata naszej relacji spędziliśmy oddaleni od siebie o około 200 km. Było trudno. Było tęskno. Prawdę mówiąc, kilkakrotnie zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby zakończyć tę znajomość.
To kosztuje – czas, energię, a także dosłownie, kosztują bilety na pociąg i rachunki telefoniczne! Nie ma częstych randek, nie poznajemy za dobrze swoich rodziców czy przyjaciół, nie cieszymy się bliskością fizyczną. Trud takiej relacji jest dość oczywisty, tęsknota męcząca, mogłabym wymieniać wiele innych minusów, ale… Szczerze mówiąc, twierdzę, że owszem, to ma sens.
Czytaj także: 14 etapów małżeństwa, na które warto cierpliwie czekać
Zyski
Z wszystkich tych niedogodności, można wyjść obronną ręką. Randek może nie ma wiele, ale za to jakie! W związku z tym, że spotkania planowaliśmy z wyprzedzeniem, zawsze staraliśmy się wykorzystać wspólny czas atrakcyjnie i „na maksa”.
Rozłąka w ogóle sprawia, że ten czas, który mamy razem, jest jakby bardziej odświętny, celebrowany. Zdecydowanie bardziej go doceniamy, dzięki czemu zyskuje dodatkowy smaczek, radość wyczekanej nagrody.
Brak bliskości fizycznej na co dzień (szczególnie w okresie zakochania, gdy jest ona tak ważna) staraliśmy się zastąpić bliskością duchową i emocjonalną. Wiele tematów poruszyliśmy podczas kilkugodzinnych telefonicznych rozmów, czasem trwających do samego rana. Skupiliśmy się na budowaniu więzi i poznawaniu siebie tak, jak mogliśmy – dużo dowiadując się o sobie dzięki pisaniu długich maili, czy też bardziej romantycznych tradycyjnych listów.
Taka forma komunikacji pomaga wyrazić siebie w sposób zupełnie wyjątkowy, pomaga ponazywać i uporządkować swoje myśli, czasem nawet teraz po nią sięgamy. Kolejną zaletą było to, że prześcigaliśmy się w kreatywnych prezentach. Staraliśmy się sprawiać sobie niespodzianki, które przypominałyby nam o sobie na co dzień, na przykład kalendarz z osobistym wpisem czy ciekawym cytatem praktycznie na każdy dzień w roku! Poza tym, czas między kolejnymi spotkaniami inwestowaliśmy w relacje z przyjaciółmi i znajomymi, a także na zajęcia dodatkowe, czyli swój własny rozwój. Będąc w związku, korzystaliśmy więc z dobrze pojętej wolności.
Czytaj także: Piszemy do siebie listy. Nie tylko miłosne!
Perspektywa
Tak minęły dwa lata, po których w końcu się przeprowadziłam. Nasza relacja się zmieniła, ewoluowała, nie zmieniło się jednak to, że chcemy być razem.
Nadszedł więc czas narzeczeństwa i małżeństwa. Z tej perspektywy widzę, że wyszliśmy obronną ręką z próby, jaką niewątpliwie jest rozłąka. Jeśli więc wahasz się, czy warto ciągnąć taką relację – to dobrze, warto się nad tym zastanowić.
Mój znajomy wielokrotnie jechał do swej lubej „po raz ostatni”, a jednak spotkanie z nią zmieniało zamiar rozstania (niedługo będzie świętował 15 rocznicę ślubu). Uważam, że miłość na odległość ma sens, ale…
Jest kilka ale. Prawdziwą weryfikacją jest rzeczywiste spotkanie. Ważna jest trzeźwa analiza: jak przeżywamy taką relację? Czy nie jest ona nie tylko na odległość, ale po prostu wirtualna? I co najważniejsze, czy ostatecznie dążymy do tego, żeby po pewnym czasie (indywidualnie dobranym) zamieszkać w jednym mieście? Czy jesteśmy w stanie znieść rozłąkę, bo rzeczywiście warto czekać? Czy łączy nas miłość?
Jeśli tak, pocieszeniem i dobrym podsumowaniem będzie cytat z pewnej książki:
Rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia – małą gasi, a wielką roznieca. (Richard Paul Evans)

...

Taka jest wrecz najsilniejsza!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:36, 17 Wrz 2017    Temat postu:

Co daje małżeństwu bycie we wspólnocie? Oto (co najmniej) 5 dobrych owoców
Iwona Jabłońska | Wrz 17, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Małżeństwo samo w sobie już jest wspólnotą dwojga kochających się osób. Niektórym małżonkom to wystarcza. Inni szukają osób o podobnych wartościach, między innymi po to, żeby wzrastać duchowo.


K
iedy modliłam się o dobrego męża, przynależałam już do jednej ze wspólnot w Kościele. Prosiłam wtedy Boga, żeby mężczyzna, który będzie moim mężem także należał do tej samej formacji. Panu Bogu chyba spodobał się ten pomysł, bo tak właśnie uczynił.

Dlaczego zależało mi na tym? Trudno mi sobie wyobrazić obecność we wspólnocie bez męża. Kiedy przeżywam jakieś usłyszane słowo, ewentualnie coś, co mnie bardzo porusza, wtedy wiem, że mogę się z Nim podzielić i On mnie zrozumie. Poza tym podejrzewam, że trudno byłoby mi uczestniczyć w spotkaniach gdybyśmy razem nie należeli, tym bardziej, że mamy dwójkę małych dzieci i chyba byłabym ciągle „rozerwana” pomiędzy wspólnotą, a rodziną.
Czytaj także: Jaka wspólnota dla małżeństwa?


Jakie owoce przynosi nam wspólnota?

1. Świadectwo
Jeszcze w narzeczeństwie pomagały nam świadectwa innych par przygotowujących się do ślubu, jak również świadectwa małżonków. Podobnie jest teraz. Szczególnie lubimy słuchać doświadczenia małżeństw z długim stażem.

2. Ciągłe obcowanie ze Słowem Bożym
Wspólnota jest dla nas mobilizacją, żeby otworzyć Pismo Święte. Ktoś może pomyśleć, że do tego nie trzeba przecież jakiejś wielkiej zachęty. Natomiast rzeczywistość jest taka, że często sprawy Boże odkładamy na później, jest przecież tyle codziennych obowiązków i złodziei czasu. Dlatego przynależność do wspólnoty pomaga nam słuchać słowa Bożego przynajmniej raz w tygodniu.
Czytaj także: Modlitwa, która jest relacją



3. Pogłębia więź i jedność małżeńską
Ile razy Pan Bóg łamał nasz egoizm i kruszył mury po wspólnotowych spotkaniach. Nie jestem w stanie zliczyć, a mamy tylko nieco ponad dwuletni staż małżeński. Zdarza się, że przeżywamy jakiś trudniejszy czas, każde z nas wtedy ma swoje racje i one są najtrafniejsze! Wtedy często na liturgii słowa jest czytany taki fragment, bądź poruszany taki temat, który staje się odpowiedzią na pozostające bez wyjaśnienia kwestie. Nie raz pojednanie następowało właśnie po takim spotkaniu.

4. Pielęgnowanie osobistej relacji z Panem Bogiem
Nasza wspólnota kładzie duży akcent na rozwijanie indywidualnej relacji z Panem Bogiem. Nie bez powodu pierwsze przykazanie brzmi „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Tu nie chodzi tylko o bogów wyznawanych w innych religiach, ale moim bogiem może stać się także mój mąż, jak również ja mogę stać się bogiem dla Niego. A przecież najważniejsze jest stawianie Pana na pierwszym miejscu. Wówczas czerpiemy z najczystszego źródła miłości i taką też miłość dopiero możemy dawać sobie na wzajem. Bez tego trudno jest prawdziwie kochać.
Czytaj także: Franciszek: Radosna tęsknota za Bogiem popycha nas do zmiany



5. Wsparcie i modlitwa wspólnotowych braci
Kiedy ktoś z nas przeżywa trudniejszy czas, wtedy wspólnota modli się za tę osobę bądź za małżonków. Owoce modlitwy wstawienniczej są ogromne! W końcu w Piśmie Świętych jest napisane:

Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich. (Mt 18, 19-20).

Zatem jaką moc ma modlitwa 30 osób!

My akurat należymy do wspólnoty neokatechumenalnej. Jest wiele kontrowersji wokół tej formacji, podobnie zresztą jak wokół innych grup. Skoro jest atak, znaczy, że dzieje się dobro.
Czasem jak wpadnę przypadkowo na czyjąś wypowiedź, to zastanawiam się, czy autor kiedykolwiek miał okazję uczestniczyć w spotkaniu. To jest miejsce dla nas na dzień dzisiejszy, a gdzie będziemy jutro?

Nie wiem. Niech Pan Bóg prowadzi. Często właśnie przynależność do wspólnoty pomaga nam wybierać takie drogi, które prowadzą do Niego.

Św. Paweł mówił, że „wiara rodzi się z tego, co się słyszy” (Rz 10,17). My właśnie czujemy, że nasza wiara narodziła się dzięki przynależności do wspólnoty, dzięki temu, że możemy słuchać słowa i świadectw. A to wszystko pomaga nam budować naszą relację.

...

Kazda pomoc potrzebna!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:29, 18 Wrz 2017    Temat postu:

Mężczyzna z odciętą pępowiną
Błażej Kmieciak | Wrz 18, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Na pierwszym miejscu ma być Bóg, zaraz po Nim małżonek, a dopiero potem dzieci oraz rodzice.

Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce – mówi św. Paweł Apostoł.

Zdanie to przypomniałem jakiś czas temu pewnemu mężczyźnie. Przybył on do mnie wraz ze swoją żoną. Potrzebowali porady, pewnej interwencji w doświadczanym ewidentnie kryzysie.


Mama kontra żona?

Jak się okazało rozpoczęła go bardzo silna kłótnia, jaka zaistniała między żoną tego pana, a jego mamą. Oskarżała ona swoją synową o brak należytej troski o zdrowie jej „jedynego synka”. Z kolei synek ten w trakcie kłótni, niestety, nie stanął w sposób jednoznaczny za żoną. Próbując tłumaczyć mamę jej charakterem i miłością macierzyńską coraz bardziej oddalał się od swojej żony, powodując u niej wyraźny ból.

Pojawienie się tytułowej „pępowiny” najczęściej dotyczy mężczyzny. Zwykło się mówić, że Włosi stanowią najliczniejszą reprezentację w tej grupie. Najdłużej mieszkają z rodzicami, a do tego ich mamy mają temperament, nad którym bardzo trudno zapanować. Innymi słowy, synowa ma tak długo trudno, aż sama stanie się teściową. Trudno powiedzieć, ile jest prawdy w tych twierdzeniach.

Faktem jednak jest, iż emocjonalna pępowina zostaje najczęściej u mężczyzn słabych, kiedyś byśmy powiedzieli chromych. Mamy roztaczają nad nimi parasol bezpieczeństwa. Znam sytuacje, w których to młody chłopak, w wieku 17 lat ugotował pierwszy raz wodę na herbatę: mama bała się, że się poparzy. W innym przypadku pewien czterdziestolatek w zasadzie nic w kuchni zrobić nie potrafił. Był słabego zdrowia i mama we wszystkim go wyręczała.
Czytaj także: List młodej mamy do teściowej


Ze ślubem w tle

Osławiona pępowina ma szczególne znaczenie w kontekście ślubu. W filmie „Sposób na teściową” Jane Fonda stara się pokazać, że to ona, a nie Jennifer Lopez jest dominującą kobietą w życiu jej jedynego syna.


W komedii tej da się wyczuć, że wygranie z chorymi zachowaniami sfrustrowanej, przyszłej teściowej są możliwe nie tylko dzięki hartowi ducha przyszłej synowej, ale przede wszystkim dzięki stanowczej postawie mężczyzny. Stanowczość wysuwa się tutaj na pierwsze miejsce jako kluczowa cecha.

W innym z filmów, w jakich grała Jennifer Lopez, a mianowicie w produkcji „Powiedz tak” widać, że emocjonalne uzależnienie mężczyzny od kobiety dotyczyć może nie tylko własnej matki. W obrazie tym widać, jak Matthew McConaughey nie potrafi stanowczo i jednoznacznie przyznać się do pozornego charakteru uczuć, jakie żywi do swojej narzeczonej, co istotne bardzo bogatej kobiety, która ma jednak konkretną wizję jego przyszłości.



Czytaj także: Natalia Białobrzeska: Synku, nauczę cię być mężczyzną

Dopiero, powiedzielibyśmy stanięcie w prawdzie tuż przed ślubem pozwala na zakończenie chorego układu.

Warto w tym miejscu przypomnieć także inny przykład. Myślę tutaj o postaci, jaką gra Eddie Murphy w komedii „Książę w Nowym Jorku”. Ma on wszystko. Może mieć kilkadziesiąt żon. Rodzice chcą ofiarować mu dosłownie połowę swojego królestwa. On natomiast decyduje się wyjechać, by znaleźć kobietę, która pokocha jego, a nie portfel i władzę, jaką posiada.



Czytaj także: Facet, podejmij wreszcie tę decyzję!
Działanie wymaga

Dr Wanda Półtawska w książkach „Samo życie” oraz „Z prądem i pod prąd” kilkakrotnie przywoływała przykłady młodych małżeństw, które niestety dość szybko się rozpadły.

Scenariusz w tym wypadku był następujący: było młode małżeństwo, któremu rodziło się dziecko, ono dość dużo płakało w nocy, a więc mąż przenosił się „na chwilę” do domu rodziców, by się wyspać do pracy. Chwila ta następnie się utrwalała, w przeciwieństwie do małżeństwa, które się rozpadało.

Mariola oraz Piotr Wołochowiczowie bardzo jednoznacznie określają podobną postawę. W swojej ostatniej wspólnej książce (Mariola zmarła w 2016 r.) pt „I nie zmarnować życia”, podkreślają, że „pępowina” pojawia się wówczas, gdy całkowicie zatracimy priorytety.

Na pierwszym miejscu ma być Bóg, zaraz po Nim małżonek, a dopiero potem dzieci oraz rodzice. Tu jednak mała uwaga na koniec. To mężczyzna musi szczególnie utrwalać wspomniane priorytety. Czemu? Dr Henryk Wieja w książce „Moc błogosławieństwa ojca” zwraca uwagę, że to mężczyzna będzie przed Bogiem zdawał sprawę z życia własnej rodziny. Lepiej się przygotować.

...

Trzeba miec prawidlowo poukladane.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:11, 18 Wrz 2017    Temat postu:

Zanim powiesz do męża: nawet nie wiesz, co ja czuję…
Zyta Rudzka | Wrz 18, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Mówienie o uczuciach, jak wszystko, wymaga treningu.


N
awet codzienne uczucia małżeńskie bywają tak intensywne, że jesteś wobec nich bezbronna.

Mąż przychodzi z pracy, coś burknie, nie słucha, co mówisz. Zaniepokojona pytasz: Coś w pracy? On nie odpowiada. Nadal milczy. Przecież widzę, że coś się stało, drążysz. Pewnie znowu szef coś Ci powiedział, rzucasz już mniej troskliwym głosem, bo czujesz ten mur miedzy wami. Jesteś coraz bardziej podminowana: Zacznij ze mną gadać albo zmień robotę! Ja tak dłużej nie wytrzymam, wybuchasz. I to ma być małżeństwo?! Ja nawet nie wiem, co się z Tobą dzieje?!

Ale chyba nie tylko mąż nie chce powiedzieć, co jest grane. To, co mówi żona, to nie jest budowanie mostu, tylko muru. Z każdym zdaniem przepaść robi się większa.

Dwoje najbliższych ludzi, którzy przestali rozmawiać o tym, co czują, a mówią tylko o tym, co kto ma zrobić, co trzeba kupić.
Czytaj także: Poznaj sposób na szczęśliwe małżeństwo od Mienmiuaif
Nazywaj uczucia. Te złe i te dobre

Dopuść do głosu uczucia – dom będzie domem, a nie miejscem zamieszkania. Jeżeli milczysz, unikasz mówienia, tłumisz w sobie trudne emocje – to zamykasz się również na odczuwanie dobrych uczuć. Nie potrafisz przepracować swoich wewnętrznych demonów, a tym samym, w jakimś sensie, oddajesz im władzę nad tym, co się dzieje z Tobą i twoim małżeństwem.
Czytaj także: Daj mężowi kredyt zaufania
Dobra rozmowa wymaga dobrego czasu

Ty masz prawo do rozmowy z mężem o uczuciach, ale on ma prawo do milczenia – w tym momencie, po ciężkim dniu. Chcesz, żeby mąż po przyjściu z pracy natychmiast był domowy. Żeby się włączył w prace, planowanie, działanie. A on potrzebuje tego jet lag, momentu, kiedy coś tam sobie w sobie zresetuje i ułoży. Inna sprawa, że u niektórych mężczyzn przejście na czas domowy nigdy nie następuje. I to też jest temat do rozmowy o uczuciach!

Nigdy nie mów w pretensji: Nawet nie wiesz, co ja czuję!

A niby skąd ma to wiedzieć? Ty sama też często, nie wiesz, co tak naprawdę czujesz.

Pragniesz zademonstrować uczucia w teatralnej, histerycznej formie, a mąż ma być widzem? Przedstawienie szybko się skończy, teatrzyk się zamknie i każde wróci do swojej samotności.
Czytaj także: Adwokat uratował małżeństwo swojego klienta za pomocą kartki papieru…
Chcesz rozmawiać, dziel się emocjami

Przymus odbiera chęć dzielenia się emocjami. Powiedz: Pogadajmy. Pójdźmy tylko we dwoje na spacer, proszę, bardzo tego chcę.

Trudne emocje nie są zagrożeniem – to zielone światło.

Mruga na Ciebie. Rusz się. Nie stój w miejscu. Idź. Musisz ruszyć dalej, coś zmienić. Nieprzyjemne uczucia wspierają.

Kiedy utrudniają, to znaczy, że musisz się nimi zaopiekować. Dopuścić je do głosu. Dosłownie. Co ja właściwie czuję? Powiedz to najpierw sobie.

Coś jest nie w porządku. Czuję jakiś nieokreślony niepokój, jakieś napięcie, które nie pozwala mi zasnąć. Coś, co sznuruje mi usta. Zamiast szukać pomocy, zamykam się, uciekam w siebie.

Albo coś mnie rozsadza od wewnątrz. Mam ochotę wyć, rzucić talerzem, krzyknąć na dziecko, przegonić psa. I czasem tak właśnie robię!

To wspaniale, że nie zaprzeczasz, że coś w Tobie nieprzyjemnego „kotłuje”, „wrze”. Teraz masz następne zadanie. Nazwij to.
Uczucia wyrażaj w pierwszej osobie

Ja! Jestem smutna. Złoszczę się. Wstydzę się. Czuję się beznadziejna.

Jeżeli nadasz imię emocji, to tak jakbyś zobaczyła nagle znak drogowy, którędy masz dalej iść. Czuję złość. Ok. Do kogo? Dlaczego? Co się nie udało? Ciągle się nie udaje? Co jest przeszkodą? Coś w mężu? Jakaś cecha, z którą walczę i walczę? Mówiłam mu o tym tysiąc razy. Może trzeba zmienić słowa? Po co właściwie chcę o to walczyć?

A może te bitwy o worek ze śmieciami w przedpokoju, to jest przykrywka tego, że już tak dawno mnie nie cmoknął w policzek? To może ja go ucałuję. Co mi szkodzi? No dobra ! Cmok – cmok. I już jest lepiej! Już lżej się rozmawia, a śmieci się same wynoszą.
Czytaj także: Chcesz lepiej rozumieć bliskich? Zostań żyrafą!
Nazwanie uczuć, pomaga ujawnić je w lepszy sposób

Mąż cały czas Cię poucza. Dlaczego ser na tej półce w lodówce, widziałaś jak zaparkowałaś – jutro ruszysz i porysujesz lakier. Czujesz się, jak dziecko. Jak zła uczennica. Czujesz gniew, irytację, smutek. Być może jest tam wszystkiego po trochu.

Powiedz: Jest mi smutno. Czuję się cały czas krytykowana. On może powiedzieć; ale ja cię nie krytykuję, tylko chcę dla ciebie lepiej. A Ty: Ale ja to odbieram tak, że ty wcale nie chcesz dla mnie lepiej. Bardziej troszczysz się o karoserię niż o mnie.

I tu już źle. Bo czasami wrzucamy wstęp: „Czuję , że…” i natychmiast przestajemy mówić o uczuciach, tylko wrzucamy fragmenty książki zażaleń, jakieś fragmenty podjazdowej wojenki.

Czasami mąż nie rozumie: o co Ci chodzi z tymi wszystkim emocjami? Wtedy trzeba powiedzieć.

Skoro już musisz mnie pouczyć, gdzie ser ma według Ciebie leżeć. To powiedz mi o tym, ale nie dotykając sera, ale dotykając mnie. Przytul mnie. Poczuję się ważniejsza, niż ten ser. Tego mi trzeba. Bo tak to mam wrażenie, że jestem stażystką na dziale z nabiałem, a ty kierownikiem supermarketu. A ty jesteś moim ukochanym i jedynym. I chcę, żebyś też tak na mnie patrzył, i tak do mnie mówił.

Unikaj mówienia: Sprawiasz, że czuję się, jak ekspedientka. Robisz wszystko, żeby mnie wkurzyć. Byłam w takim dobrym nastroju, a ty wróciłeś zły. Dzięki! Teraz ja też czuję się kiepsko. I trzask drzwiami. Miała być wymiana emocji, a jest jak dawniej.
Czytaj także: Małżeńskie win-win: Jak skutecznie negocjować z mężem?
Nie szukaj sprawcy, szukaj rozwiązania, czyli małżeńskiego pojednania

Może poczułaś się źle, bo jest wieczór i zaczęłaś odczuwać zmęczenie, głód, irytację, bo dzieciaki skaczą po głowie, a miały usiąść do lekcji. Powodów może być dużo. Mówienie o uczuciach, jak wszystko, wymaga treningu.

Warto powiedzieć mężowi, że się tego uczysz.

Wiesz, nie chcę Ci nic narzucać. Tylko próbuję, chyba może i nawet nieudolnie, pokazać co czuję. Nie dlatego, żeby moje było na wierzchu. Tylko dlatego, że chcę być bliżej Ciebie. Najbliżej.

Nieprzyjemne emocje bywają początkiem nowego, świeżego początku. Ale trzeba oddać im głos.

...

Zdecydowanie trzeba madrosci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:27, 19 Wrz 2017    Temat postu:

Jak nie zakochać się w mężu przyjaciółki
Luz Ivonne Ream | Wrz 19, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Niewierność między parami znajomych to najgorsza twarz zdrady.


N
ie, to nie jest odcinek telenoweli. To prawdziwe życie i zdarza się częściej, niż sobie wyobrażamy. Mąż, który dopuścił się zdrady z przyjaciółką i vice versa. Przyjaciółką? Tak, tak jak czytacie, z przyjaciółką. Jak mówią, mając takie „przyjaciółki”, aż chciałoby się mieć wrogów.

Od wielu lat doradzam małżeństwom i po prostu nie przywykłam do tego rodzaju informacji. Jako kobieta, jestem oburzona, kiedy dzieją się takie rzeczy. Przede wszystkim złości mnie, że my, kobiety, traktujemy się w ten sposób. A co gorsza, że taka nielojalność może pochodzić ze strony przyjaciółki.
Czytaj także: Niebezpieczne związki, czyli jak nie uległam pokusie


Niewierność zawsze boli

Ale kiedy zdradza Cię osoba, której ufałaś bezgranicznie, z którą dzieliłaś sekrety, której otworzyłaś drzwi do Twojego domu i serca, cios boli bardziej. Nie warto!

W którym momencie przekracza się tę granicę? W relacjach przyjacielskich, kiedy pary spędzają razem każdą wolną chwilę, wyjeżdżają razem na wakacje, itp., istnieją podstawowe zasady ostrożności i wzajemnego szacunku, których nigdy nie powinno się łamać. Podam niektóre:

1. Unikaj żartów lub rozmów z podtekstem seksualnym. Udowodniono, że przyjaciele – w parach – prowadzący tego typu rozmowy są bardziej skłonni wpaść pomiędzy sobą w sidła niewierności, bo mogli za bardzo uchylić drzwi.

2. Kiedy wspólnie uczestniczycie w imprezach czy spotkaniach, gdzie się tańczy, pamiętajcie, że tańczenie z cudzym małżonkiem jest niewłaściwe. Tym bardziej, jeśli są to romantyczne ballady, przy których taniec zaprasza do kontaktu cielesnego. Przesada? Nic z tych rzeczy! To zwykła przezorność i zdrowy rozsądek.

3. Kiedy przechodzisz kryzys małżeński albo emocjonalny, nie spotykaj się na osobności z mężem Twojej przyjaciółki, żeby znaleźć pocieszenie. Jeśli chcesz jego rady, spotkaj się z nim, ale wraz z Twoim ukochanym.

4. Uważaj na swój sposób ubierania. Kiedy idziesz na spotkanie z grupą znajomych, nie potrzebujesz wzbudzać pożądania, ani namiętności nikogo, kto nie byłby Twoim mężem. Jeśli chcesz się ubierać seksownie i prowokacyjnie, rób to, ale tylko dla swojego męża i na osobności. Czyżby Twoje poczucie własnej wartości było tak niskie, że potrzebujesz, żeby inni cię pożądali, aby poczuć się wartościowa?
Czytaj także: Czy to już zdrada… Dwa kroki, by uratować zaufanie



5. Unikaj spotkań na osobności. Nie ma potrzeby, żebyś widywała się z mężem przyjaciółki na osobności, żeby napić się kawy. Po to tylko, żeby niewinnie porozmawiać, myśląc, że nic się nie dzieje. Mówię ci: tak, dzieje się i to natychmiast.

6. Unikaj rozmów sam na sam i dotyku. To znaczy, pocałunki i drobne czułości, chociaż pozornie mogą być wyrazem subtelności, mają wiele ukrytych znaczeń i nie jest tak, że nigdzie nie prowadzą. Jeśli chcesz okazać, jak czuła jesteś, rób to przy udziale swojego męża, który na pewno tego pragnie.

7. Jeśli będąc w grupie znajomych zorientujesz się, że zaczynasz czuć pociąg albo mieć do kogoś słabość, natychmiast się wycofaj! To znak, że coś w Tobie i/albo w Twoim małżeństwie wymaga czujności. Bądź szczera i porozmawiaj o tym ze swoim mężem. Razem w dojrzały sposób stawicie czoła temu problemowi. Lepiej na czas omówić sytuację i ją naprawiać, niż później cierpieć z powodu konsekwencji braku należytej uwagi.

8. W grupie znajomych par pamiętaj, że jesteś jej przyjaciółką. Bądź jesteście przyjaciółmi w obrębie pary. Braterska przyjaźń pomiędzy kobietą i mężczyzną, która po jakimś czasie nie przerodzi się w coś więcej jest teoretycznie możliwa, ale w praktyce to bardzo trudne. Więc powtarzam, podstawa to zastosowanie środka ostrożności.
Czytaj także: List do kochanki mojego męża



9. Uważaj na swój język, werbalny i niewerbalny. Mężczyzna – pomimo że w jego naturze leży bycie łowcą – z trudnością wykona pierwszy krok w kierunku kobiety, jeśli wcześniej nie otrzyma milczącego znaku, że jest chętna/dostępna.

10. Jeśli myślisz, że potrzebujesz adrenaliny, którą dostarczają sporty ekstremalne, takie jak niewierność, nie wchodź do łóżka męża kogoś innego, nawet jeśli go zdobędziesz. Lepiej skocz na bungee albo ze spadochronem, ale nigdy nie rzucaj się w objęcia cudzego męża. Jesteś zamężna, ale wydaje ci się, że potrzebujesz doświadczyć różnych przeżyć? Nie masz prawa zaspokajać tych pragnień z małżonkiem osoby trzeciej. Tym bardziej, Twojej przyjaciółki. Bądźmy rozsądni!

11. Jako osoby zamężne mamy obowiązek małżeński. To znaczy, nasze pragnienia, myśli, spojrzenia, słowa, czyny i całe nasze ciało mają właściciela, tylko jedynego i na zawsze.
Czytaj także: Jak ślubna obrączka przypomniała mi, że nie doceniałam męża



Bez wątpienia, nikt nie jest wolny od pokus. Nigdy nie mów nigdy, bo droga jest długa i zdarzyć się może wiele. Wszyscy jesteśmy zdolni do wszystkiego.

Dlatego lepiej dmuchać na zimne. Lepiej przesadzić, niż później żałować, że nie było się dostatecznie przezornym. Musimy uważać, by nie robić czegoś, co odbiera nam godność, jako dzieciom Bożym.


Czytaj także: Jak uratować małżeństwo – przed zdradą i po niej

Artykuł pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia.

...

Szatan kusi niebywale zwlaszcza na roznych wypoczynkach gdzie czlowiek sie rozluznia na dodatek alkohol. Jest to wstretne i powinno was odpychac samo z siebie gdy was nachodzi pokusa zeby jakis ,,seks".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:16, 20 Wrz 2017    Temat postu:

PS Kocham Cię!… Dlaczego warto pisać listy miłosne?
o. Aquinas Guilbeau | Wrz 19, 2017
Stocksy
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Mój przyjaciel znalazł narzeczeńską korespondencję swoich dziadków. I wtedy dotarło do mnie, że czasy SMS-ów i czatów zabrały nam coś ważnego.


S
iedziałem w pociągu do Filadelfii. Na stacji w New Jersey dosiadła się do mnie starsza kobieta. Wracała do domu z lotniska, gdzie pożegnała lecącego za granicę męża.

Kobieta zdjęła płaszcz i usiadła, zabezpieczając laskę między naszymi siedzeniami. Po chwili zaczęła szperać w torebce i wyjęła… iPada. Byłem pod wrażeniem. „Jedziesz, babcia!”, pomyślałem.
Czytaj także: Co mężowie powinni wiedzieć o „uzależnieniu” ich żon od smarfona


Miłosna korespondencja

Chwilę zajęło, nim połączyła się z wi-fi w pociągu. Kiedy się udało, natychmiast zaczęła wysyłać do kogoś wiadomości. Nie dbała o swoją prywatność, pisząc na dużym ekranie na oczach pasażerów. Rzuciłem okiem na jej wiadomości. Były to… miłosne komunikaty do męża. Wiele z nich stale pojawiało się i znikało na ekranie. „Kocham Cię, skarbie”, „Już tęsknię”, „Nie mogę się doczekać, aż wrócisz do domu”, „Gdziekolwiek bym nie była, jesteś częścią mojego życia”. To było naprawdę wzruszające i przez chwilę byłem wdzięczny, że mam szansę być świadkiem takiej małżeńskiej miłości.

Nagle połączenie z internetem (jak to zwykle bywa w niektórych miejscach) zostało przerwane. Kobieta odebrała więc połączenie – dzwonił jej mąż. Przez telefon kontynuowali wymianę krótkich wyznań miłosnych. „Nie zapomnij zadzwonić, jak wylądujesz”, „Bądź ostrożny”, „Kocham Cię”. Kiedy po kilku minutach wi-fi znów zaczęło działać, kobieta rozłączyła się i wróciła do pisania.

Kiedy tak jechaliśmy do Filadelfii, a ona wysyłała wiadomości, przyszło mi na myśl coś smutnego. Czy tylko ja jeden mogę być świadkiem tej miłości? Jasne, ich dzieci i przyjaciele wiedzą o ich lojalności i zaangażowaniu. Ale czy wiedzieli o uczuciach tej pary, czułych wyznaniach i młodości wciąż nasycającej ich dojrzałą miłość? Z pewnością powinni o tym wiedzieć, tak, jak ja. Ale jak mogą się o tym dowiedzieć? Czy przeczytają te wiadomości? Wygląda na to, że nie.
Czytaj także: 14 etapów małżeństwa, na które warto cierpliwie czekać


Odnalezione listy

Gdy spoglądałem na te krótkie wyznania, przypomniała mi się historia, którą opowiedział mi niedawno mój przyjaciel. Wraz z rodzeństwem odnalazł listy miłosne, które wymieniali między sobą jego dziadkowie w okresie narzeczeństwa.

Dla mojego przyjaciela te listy były jak otwarcie okna na nieznane dotychczas aspekty jego rodzinnej historii. Wiedział o wzajemnej miłości swoich dziadków, ale nie słyszał nic o głębi ich uczuć ani wyrafinowanym sposobie ich wyrażania. Dziadkowie, wówczas zaledwie 20-letni, pisali do siebie w sposób zbliżony do poezji. Były to głębokie refleksje o życiu, małżeństwie, świecie, dzieciach i przyszłości ze wszystkimi jej niewiadomymi. Każde z nich w szczególności pisało o tej drugiej osobie, dzieląc jej myśli, nadzieje i marzenia. Dzieli się też obawami, ale z ufnością wobec Opatrzności.

I znów pomyślałem o kobiecie siedzącej obok mnie. Czy ona i jej mąż pisali kiedykolwiek do siebie? Czy zachowali te listy? Miałem nadzieję, że tak. Chciałbym, żeby ich dzieci i wnuki nauczyły się tego o ich miłości, co ja przed chwilą.
Czytaj także: Czy dziś jeszcze „ludzie listy piszą”?


Powiedz o tym w liście

Dzięki tym listom mój przyjaciel nauczył się wiele o kulturze w XIX-wiecznej Europie, gdzie jego dziadkowie dorastali zanim wojna zniszczyła ich kraj. Ale, co ważniejsze, listy zaszczepiły w nim (lata po śmierci dziadków) prawdziwe poczucie, że jego rodzice, rodzeństwo i on urodzili się z głębokiej i czułej miłości.

Pamiętając o tej historii, jeszcze raz pomyślałem o kobiecie siedzącej obok mnie. Czy ona i jej mąż pisali kiedykolwiek do siebie? Czy zachowali te listy? Miałem nadzieję, że tak. Chciałbym, żeby ich dzieci i wnuki nauczyły się tego o ich miłości, co ja przed chwilą.

Kochasz swojego męża? Kochasz swoją żonę? Powiedz o tym w listach. A potem zachowaj je i ofiaruj w dniu rocznicy albo innej rodzinnej okazji. Ukryj je, ale w miejscu, w którym mogą być znalezione. Pewnego dnia, gdy oboje odejdziecie do Pana, wasze dzieci i wnuki znajdą te listy i zaczerpną z ich lektury. Dowiedzą się nieznanych szczegółów z waszego życia, ale – co ważniejsze – nauczą się więcej o miłości, z której się narodziły.

...

Niebywale wazny aspekt milosci!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:17, 20 Wrz 2017    Temat postu:

Przyjaciele mogą ocalić twoje małżeństwo

Dzisiaj, 20 września (15:45)

Grono zaufanych przyjaciół, bliskie więzi z dalszą rodziną - wszystko to może pomóc twojemu małżeństwu. Wyniki badań psychologów z University of Texas w Austin pokazują, że bliscy nam ludzie mogą znacznie zmniejszyć stres zwiazany z konfliktami ze współmałżonkiem, mogą nawet ograniczyć ryzyko chorób, które z takimi - czesto nieuniknionymi - napięciami w domu się wiążą. Pisze o tym na swej stronie internetowej czasopismo " Social Psychological and Personality Science".
Przyjaciele mogą ocalić twoje małżeństwo
/Monique Wuestenhagen/Themendienst/DPA /PAP/EPA

Autorzy pracy po raz pierwszy postanowili sprawdzić związek między konfliktami w domu, kontaktami z przyjaciółmi i rodziną, a poziomem hormonu stresu, kortyzolu. Do udziału w eksperymencie zaproszono 105 młodych par, które miały prowadzić dzienniczki, w których małżonkowie opisywali wszelkie przeżywane w domu sytuacje konfliktowe, a także częstotliwość i jakość kontaktów z przyjaciółmi i członkami dalszej rodziny. Kluczowe znaczenie miały próbki śliny zbierane przez uczestników eksperymentu rano i wieczorem przez sześć kolejnych dni.

Badania poziomu zawartego w ślinie kortyzolu pozwalały ocenić poziom stresu małżonków. Autorzy pracy podkreślają, że choć praktycznie każda para przeżywa sytuacje konfliktowe, dobre kontakty z przyjaciółmi, czy dalszą rodziną potrafią poważnie obniżyć poziom odczuwanego w związku z nimi stresu. Współmałżonkowie, którzy wspominali o satysfakcji związanej z bliskimi kontaktami z przyjaciółmi czy rodziną, którzy wiedzieli, że w trudnych chwilach mogą się do nich zwrócić, odbierali konflikty małżeńskie jako mniej stresujące. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, by stwierdzić, że może to mieć dla trwałości małżeństwa znaczenie kluczowe.

Wyraźnie widać, że sieć bliskich nam osób może pełnić rolę buforu przed szkodliwym, psychologicznym wpływem codziennych małżeńskich konfliktów - mówi szefowa zespołu badawczego prof. Lisa Neff z Department of Human Development and Family Sciences UT Austin. Utrzymywanie grona bliskich przyjaciół może pomóc przetrwać rodzinne burze - dodaje. Obniżenie poziomu stresu może z kolei wiązać się ze zmniejszeniem czynników ryzyka takich problemów zdrowotnych jak nadwaga, bezsenność, depresja, a nawet choroby serca.

Co ważne, ogólne liczba przyjaciół, czy członków rodziny, z którymi badani się spotykali, nie miała praktycznie żadnego znaczenia dla zdolności opanowywania stresu. Jak w wielu innych sprawach i tu nie ilość się liczy, lecz jakość. Istotna jest możliwość szczerej rozmowy i przedyskutowania problemów z kimś, kto naprawdę jest nam życzliwy i oddany.

Nawet zwykłe, codzienne, konfliktowe sytuacje mogą być dla naszej psychiki bardzo obciążające - dodaje prof. Neff. Okazuje się jednak, że związek między domowymi konfliktami i poziomem hormonu stresu praktycznie zanika, gdy mamy satysfakcjonujące kontakty z siecią bliskich znajomych - zaznacza. Wniosek, by po ślubie nie zaniedbywać przyjaciół i rodziny, wydaje się oczywisty.

(ph)
Grzegorz Jasiński

...

Na tym polega przyjazn...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 2:12, 25 Wrz 2017    Temat postu:

Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie
Marta Brzezińska-Waleszczyk | Wrz 24, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Skoro mąż widział mnie przy porodzie i po nim — taką zmasakrowaną, potrzebującą pomocy we wstaniu z łóżka, prysznicu i toalecie — i nadal jesteśmy razem, to jesteśmy w stanie przetrwać wszystko.


C
iało kobiety po porodzie, nieważne czy naturalnym, czy przez cesarskie cięcie, jest jak pole bitwy po rozegraniu się na nim wojny stulecia, przejechaniu czołgów i przemarszu armii. Jest jedną wielką masakrą, o czym chyba nie trzeba nikogo przekonywać, zwłaszcza kobiet, które mają „to” już za sobą.

Oczywiście, że nie chcę nikogo straszyć, oczywiście, że to pewne uogólnienie, bo niektóre panie przechodzą przez poród dość lekko, szybko wracając do formy i odzyskując pełną sprawność i samodzielność. Ale często tak różowo nie jest.
Czytaj także: 10 zdjęć kobiet, które właśnie urodziły. Tak wygląda prawdziwa radość z bycia mamą


Kobieta po porodzie bezbronna jak dziecko

Tych kilka pierwszych godzin, dni po porodzie to czas, kiedy kobieta staje się niemal tak bezbronna i zależna od innych, jak dziecko, które dopiero co sprowadziła na świat. Potrzebuje pomocy w tak prozaicznych czynnościach, jak wstanie z łóżka i pójście do toalety, nie wspominając już o zmianie bielizny czy wzięciu prysznica. To czas, w którym nieocenione jest wsparcie nie tylko personelu medycznego, ale także najbliższych, przede wszystkim męża.

„Co?! Mąż ma mnie myć, zmieniać podpaski? Wolne żarty!” – pomyślisz pewnie w pierwszym odruchu. Też tak myślałam. Dopóki nie trafiłam do szpitala i to jeszcze na długo przed porodem.

Bez wdawania się w zbędne szczegóły, w połowie ciąży wylądowałam w szpitalu, a po serii specjalistycznych badań zostałam dosłownie unieruchomiona. Nie mogłam usiąść na łóżku, samodzielnie zjeść, nie wspominając już o wszystkich innych sprawach, w których wymagałam pomocy. Proza życia. Od higienicznej klęski i śmierci głodowej wybawił mnie mąż. Bo kto inny miał to zrobić, jeśli pielęgniarki nie paliły się z pomocą?
Czytaj także: Pana dziecko to cud! Proszę zrobić zdjęcie!


Kobieca solidarność na porodówce

Tak, wiem, bezduszne pielęgniarki to też nie zawsze reguła. Zdarzają się kobiety o złotym sercu, które bez słów rozumieją potrzeby ciężarnej pacjentki (albo położnicy). Na takie trafiła Jill Krause, autorka parentingowego bloga Babie Rabies.com. Na swojej stronie na Facebooku opisała sytuację, która spotkała ją w szpitalu po urodzeniu kolejnego dziecka.

Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy pielęgniarek, które poszły ze mną do łazienki tuż po urodzeniu kolejnego dziecka. Ten moment, kiedy byłam skrajnie zmęczona, przestraszona, niepewna. Mój brzuch zrobił się galaretowaty, a po wstydliwości nie zostało nic. Ale one traktowały mnie z niezwykłą godnością i życzliwością – napisała blogerka.

Wsparcie, które otrzymała ze strony pielęgniarek, porównała do opieki, jaką otaczane były dawniej położnice, o które troszczyły się wszystkie kobiety z wioski. Nawet jeśli była to tylko chwila, moment, kiedy pielęgniarka poszła z nią do toalety, pokazała, jak przytwierdzić do bielizny chłodzący kompres i pomogła jej to zrobić.

Tą niezwykle intymną, a jednocześnie piękną, bo pokazującą kobiecą solidarność i zrozumienie chwilę, uchwycił na fotografii przyjaciel Jill. Dzięki zdjęciu blogerka przypomina sobie tamten moment, czuje nawet zapach odkażających środków, pamięta wdzięczność, jaką czuła do pielęgniarek i apeluje do rodzących kobiet, by pozwalały sobie w takich chwilach pomóc.

Czytaj także: Bodyguard na porodówce. Co mi dało bycie wraz z żoną przy porodach?


Mąż – osobisty pielęgniarz po porodzie

Rodziłam mojego synka już w innym szpitalu. W takim, w którym pielęgniarka spędziła przy moim łóżku pierwszą noc po porodzie (następną na składanym fotelu przetrwał mąż). Dała mi jeść, podawała dziecko do karmienia, odkładała. Pomogła pójść do toalety, umyła. Owszem, to krępujące, ale mnie nauczyło wdzięczności i wielkiego szacunku dla pielęgniarek. Ale także nauczyło mnie przyjmowania pomocy.

Również od mojego męża, który szybko musiał ją zastąpić i w pierwszych dniach po porodzie stał się moim osobistym pielęgniarzem. To kontrowersyjna sprawa. Na tyle, że niektórzy przekonują nawet, że mężczyzna nie może towarzyszyć kobiecie podczas porodu, bo — nie daj Boże — jeszcze za dużo zobaczy, coś mu się „przestawi” w głowie, a wtedy życie seksualne pary legnie w gruzach. Oczywiście, nie twierdzę, że dla odmiany facet powinien z lekarską precyzją śledzić postępy w porodzie, bo przecież nie to jest jego rolą i raczej nie tego oczekuje od niego kobieta.

Dziś jednak myślę, że obecność mojego męża, jego wsparcie i pomoc przy tych wszystkich medycznych okołoporodowych okolicznościach zbliżyła nas do siebie. I mówiąc może nieco z przymrużeniem oka, ale jednak – umocniła, bo skoro widział mnie taką zmasakrowaną, to naprawdę nic już nie jest nam straszne.

...

Tak to jest jak bitwa. Wiekszosc mezczyzn nie bralo udzialu w bitwie na szczescie. Natomiast kazda rodzaca tak. I zawsze z obrazeniami! Nie ma ,,bez krwi"! Tymczasem tak jakby to bylo ,,normalne"...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 6:32, 25 Wrz 2017    Temat postu:

Kontrakt małżonków – jak wygląda i kiedy powinniście go podpisać?
Marlena Bessman-Paliwoda | Wrz 25, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Podpisywanie czegokolwiek w małżeństwie nie kojarzy się najczęściej pozytywnie, bo przywodzi na myśl np. podpisywanie intercyzy lub papierów rozwodowych. Jest jednak kontrakt, który warto w pewnym momencie podpisać.

Jesteśmy aktywnym małżeństwem. Mając małe dzieci i pracę, angażujemy się w wiele inicjatyw. Lubimy to i nie chcemy rezygnować z posługi we wspólnocie czy przy organizacji kursów ewangelizacyjnych. Oznacza to jednak wiele spotkań, przemyśleń, dopinania szczegółów, a co za tym idzie – dużo czasu.

W pewnym momencie zauważyliśmy, że stanowczo za mało czasu spędzamy tylko ze sobą lub jesteśmy już tak zmęczeni, że nie mamy ochoty nawet porozmawiać. Po jednej z rozmów „naprawczych” stworzyliśmy kontrakt małżeński. Brzmi poważnie i odstraszająco? Spokojnie, to tylko pozory. Ale od początku!
Czytaj także: Notatniki. Czyli o zbawiennym działaniu zapisywania życia. Proste i skuteczne!




Kontrakt małżeński – co to takiego?

W naszym przypadku jest to zwykła żółta karteczka, na której spisaliśmy sobie absolutne minimum dla nas, abyśmy czuli radość w naszym małżeństwie. Przegadaliśmy na poważnie czego każde z nas potrzebuje, by w naszym związku czuć się dobrze.

Co na niej jest? Z mojej strony pojawiły się np. punkty dotyczące samotnego odpoczynku poza domem, a ze strony mojego męża przede wszystkim były to postulaty o dbanie o czas tylko dla nas – bez gości, pracy czy ustalania domowego budżetu.

Kontrakt małżeński, który proponujemy, jest to po prostu wpisanie przysięgi małżeńskiej w konkretne czyny.
Czytaj także: 7 pomysłów na ożywienie małżeństwa


Nasz kontrakt – co na nim jest?

1. Co najmniej dwa razy w miesiącu robimy sobie wieczór tylko dla nas, „domową randkę”.

Jako, że nie oglądamy telewizji (co jest bardzo na plus dla relacji w ogóle), często wtedy oglądamy jakiś film lub przegadujemy masę spraw, ale dotyczących nas samych, a nie dzieci, prowadzenia domu czy pracy.

2. Czas tylko dla siebie (czas osobno) – dajemy sobie przestrzeń odpoczynku w ciszy od całego świata.

Jedno z nas zajmuje się dziećmi, a drugie ma czas na własne przemyślenia. Dla mnie najczęściej jest to adoracja Najświętszego Sakramentu lub spacer. Budujemy w ten sposób bazę swoich myśli, którymi przy herbacie się dzielimy i po prostu… wyłączamy się z wielu spraw dnia codziennego.

3. Mówimy o sobie dobrze. Zawsze.

Niby nic wielkiego, ale jest to bardzo twórcza siła dla małżeństwa. Pozytywnie nastraja i nastawia w stosunku do siebie. Nie przychodziło nam to nigdy szczególnie trudno, ale nazwanie tego głośno zmobilizowało jeszcze bardziej do mówienia o sobie dobrze.
Czytaj także: Boisz się, że Twoje małżeństwo będzie nieudane? Wypróbuj tych 5 ćwiczeń i… przestań się martwić


Jak przygotować kontrakt małżeński?

1. Porozmawiajcie

Wybierzcie czas tylko dla siebie, by móc spokojnie porozmawiać bez świadków. Przygotujcie się też, że potrzeby drugiej strony wcale nie muszą się wam podobać. Nastawcie się na słuchanie i dajcie sobie taką przestrzeń.

2. Wybierzcie minimum

Wybierzcie z całej puli waszych wniosków z rozmowy to, co stanowi absolutne minimum dla waszego małżeństwa. W kontrakcie nie spisujcie swoich „marzeń, oczekiwań”, ale to, co faktycznie będziecie realizować. Kontrakt ma bowiem stać się trampoliną, która będzie was wybijała ku kolejnym krokom w małżeństwie.

3. Zanotujcie w punktach Wasze wnioski

To jak wasz kontrakt zostanie spisany, zależy już tylko od was. Nasz wisiał długo na tablicy obok kalendarza i wszystkich domowych przypominajek, ale w taki sposób, aby nikt poza nami go nie czytał. My wiedzieliśmy, co jest w środku, ale codzienne patrzenie na „żółtą karteczkę” mobilizowało do pamiętania o tym, co przecież… podpisaliśmy.

...

Slyszymy o tym tylko z okazji jakichs klotni czy wrecz nienawisci. Tymczasem moze to byc swego rodzaju gra.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:51, 25 Wrz 2017    Temat postu:

Prowadzisz firmę z mężem? Jak nie zastąpić miłości pracą
Zyta Rudzka | Wrz 25, 2017
Marti Sans/Stocksy United
Komentuj

0

Udostępnij 2    

Komentuj

0
 




Większość małych i średnich firm to przedsiębiorstwa rodzinne. Budując markę warto pamiętać o kapitale założycielskim. Nie są to pieniądze, ale wartości rodzinne. Kiedy emocjonalny kapitał pary jest ważniejszy niż zakładowy, rodzina nigdy nie stanie się tylko firmą, w której miłość wrzuca się w koszty.


I
wona i Jurek mają dwie córki, psa i kota, a od kilku lat firmę cateringową.

– Wcześniej oboje pracowaliśmy w korporacji i od razu zauważyłam plusy pracy z Jurkiem: mąż nie będzie ze mną rywalizował, ja go też nie chcę wygryźć. Kiedy miałam nieprzespane nocne przez choroby córek, nie musiałam się tłumaczyć, że jestem niewyspana i gorzej pracuję. Zawsze było dla nas ważne, żeby przynajmniej dwa razy w roku wyjeżdżać na rekolekcje dla rodzin. Teraz jest to łatwiejsze niż dawniej – opowiada Iwona.
Czytaj także: Rekolekcje małżeńskie są niebezpieczne. Wiesz dlaczego?
Wspólnicy czy rodzice?

– Jednak w pewnym momencie zaczęły się problemy ze starszą córką. Była już w drugiej klasie i nagle zaczęła się zachowywać jak przedszkolak. Marudziła, często czegoś ode mnie chciała, przestała sobie robić kanapki, a nawet zaczęła mówić, jak maleńkie dziecko, ale kiedy kupiła sobie butelkę ze smoczkiem i odstawiła swój ulubiony kubek musiał pojawić się psycholog – mówi Iwona.

Okazało się, że ja i mąż w domu byliśmy bardziej wspólnikami, niż rodzicami. Kompletnie nie widzieliśmy tego, że przy kolacji raportowaliśmy sprawy z całego dnia, a przy śniadaniu planowaliśmy. Tak bardzo niósł nas entuzjazm budowania czegoś od podstaw.

Historia Iwony i Jurka znalazła szybko szczęśliwe zakończenie. Zaczęli świadomie oddzielać życie rodzinne od zawodowego. Ale w wielu małżeństwach zniszczenie rodzinnych więzi zauważa się dopiero, kiedy trudno je odbudować. Biznes familijny ma swoje plusy, ale często rywalizuje z wartościami rodzinnymi.

Często kiedy pracujemy ramię w ramię, miłosne rozmowy niespiesznie ustępują tym biznesowym. Zaczynamy postrzegać męża, jako wspólnika, dobrego lub złego.

Troska przejawia się w rzeczowej pochwale lub krytyce.

Pojawia się zmęczenie, znużenie i spadek atrakcyjności. Emocjonalna bliskość, która daje siłę do zawodowej pracy, wyparowuje. Łatwo przegapić ten krytyczny moment dla małżeństwa, bo przecież interesy idą dobrze!
Czytaj także: Kłótnie w małżeństwie – jak robić to dobrze?


Życie zawodowe i rodzinne. Naucz się je rozdzielać

Stół w rodzinie Iwony i Jurka właściwie nie różnił się od ich biurka w pracy. Przy nim zapadały ustalenia, rozmowy o terminach, kontrahentach. Na to destrukcyjne pomieszanie zareagowała córka.

Jej zachowanie było wołaniem o pomoc. Zauważ mnie. Porozmawiaj ze mną. Zaopiekuj się mną. Bądź mamą. Bądź tatą. Nie pytaj tylko: Co tam w szkole? Porozmawiaj ze mną o głupotach.

Najczęściej tych sygnałów ostrzegawczych nie widać. Pojawiają się później, często za późno. Kiedy orientujemy się, że straciliśmy kontakt z dorastającymi dziećmi, a one nie chcą się do nas zbliżyć. A kolejna kupiona im rzecz, niczego nie zmienia. Kiedy odkrywamy w małżeństwie samotność, brak czułości, a nawet niewierność.

Zarządzanie uczuciami i finansami można pogodzić. Nie chodzi o to, żeby zakazać sobie rozmów służbowych w domu. To po prostu na dłuższą metę nie działa.

To, że się wyczuwamy emocjonalnie, wcale nie oznacza, że będzie nam łatwiej „współbrzmieć” jako partnerzy biznesowi.

Wyznaczenie granic rodzina – dom, warto zacząć od porządków w firmie.
Czytaj także: Własna firma vs rodzina – da się to pogodzić?


Kto jest szefem?

W każdej spółce ważne jest zarządzanie. Kiedy prowadzimy przedsiębiorstwo z mężem, łatwo o błędy, bo przecież znamy się jak łyse konie, wyczuwamy i rozumiemy w pół słowa.

To, co w domu działa intuicyjnie, empatycznie, w firmie nawet dwuosobowej nie. Musimy wiele rzeczy jasno ustalić i spisać. Szczegółowo i klarownie określić podział obowiązków, ról, postępowanie w sprawie sporów, kto podejmuje ostateczną decyzję, w jakich zakresach.

Niejasne ustalenia powodują kłótnie, narastanie pretensji i urazów, które rezonują na miłosne relacje. Kłótnia z kolegą z pracy jest awanturą z mężem. Nie da się tego sztucznie oddzielić.

Ale zbyt dużo reguł gasi kreatywność i twórcze ryzyko, które pomaga w biznesie. Dobrze, żeby każdy miał swój obszar do całkowitego zarządzania i decydowania.

Nawet w małych sprawach. Zapobiega to poczuciu uzależnienia od partnera, odświeża, dodaje motywacji, zaangażowania, daje poczucie niezależności i wolności.
Czytaj także: Małżeńskie win-win: Jak skutecznie negocjować z mężem?


W firmie, jak w rodzinnie – w razie kłopotów, szukaj rozwiązań, a nie winnego.

Wszelkie urazy czy niejasności lepiej zgłaszać szybciej niż później. Bardzo ważna jest uważność. Gdzie teraz jestem i w jakiej roli. Rozmowy firmowe w czasie domowych obiadów oraz zwroty typu: Kochanie, przejrzyj jeszcze ten raport, bo twój żuczek mógł się pomylić, nie służą powadze ani rodziny, ani przedsiębiorstwa.

Kiedy ktoś pyta: Jak wy możecie ze sobą wytrzymać 24 na 24? To niezależnie od intencji ciekawskiego, podziw albo zazdrość, warto zastanowić się nad tym, by zdrowo zniknąć sobie z oczu. Mieć oddzielnych przyjaciół, pasje. Jeden weekend w miesiącu warto spędzić oddzielnie.
Czytaj także: 7 rzeczy, z których musisz zrezygnować, by mieć szczęśliwe małżeństwo


Ważny czas dla siebie

Jako psycholog uważam, że łatwiej zorganizować orzeźwiający odpoczynek od siebie, niż doprowadzić do integracji pary, która pochłonięta robieniem kariery i zarabianiem pieniędzy zbyt oddaliła się od siebie, mimo że pracuje ramię w ramię.

Liczą się też drobne chwile wolności na przykład na zakupach. Rozdzielamy się w centrum handlowym i spotykamy po trzech godzinach.

Zadbajmy o potrzebę oddzielności, izolacji, samotności, wtedy łatwiej docenimy i bliskość rodzinną i pracę w parze. Papużki-nierozłączki najpierw jedzą sobie z dziubków, a potem wyrywają sobie pióra.

Jak przetrwać w dobrej rodzinie, która oprócz typowych wyzwań mierzy się jeszcze z budowaniem marki? Recepta jest prosta.

Kiedy emocjonalny kapitał pary jest ważniejszy niż zakładowy, rodzina nigdy nie stanie się tylko firmą, w której miłość wrzuca się w koszty.

...

Tez sa pulapki w dobrej przeciez sprawie wlasnej firmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:34, 26 Wrz 2017    Temat postu:

Gdy wiara dzieli małżeństwo
Małgorzata Rybak | Wrz 26, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Czy to możliwe, że małżeństwo bardzo religijnych osób nie poradzi sobie z kryzysem? Niestety tak. Wówczas, gdy wiara stanie się narzędziem walki.
Bez perspektyw

Były to jedne z najtrudniejszych warsztatów dla małżeństw, z jakimi przyszło mi się zmierzyć, jako osobie współprowadzącej. Odbywały się w bardzo małym gronie. Niemalże zostały odwołane, zorganizowane w okolicznościach, w których wszystko było wyzwaniem, łącznie z odległością do przebycia, bo wydarzenie miało miejsce poza granicami Polski.

Modliliśmy się bardzo w dniach poprzedzających start programu, bo wiedzieliśmy, że zderzymy się wśród uczestników z sytuacją po ludzku bez perspektyw na happy end. Małżeństwo osób wierzących, zaangażowanych w bardzo poważny ruch w Kościele, z gromadką dzieci i pewnym już stażem lat spędzonych razem. W separacji. W relacji tak napiętej, że, jak mówiło jedno z nich, tylko zabójstwo drugiej połowy rozwiązałoby sprawę. To jednak wyjście nie było możliwe z przyczyn – no właśnie – religijnych.


Jak to możliwe?

Przychodzi do głowy automatycznie: jak to możliwe, że religijność nie uchroniła tej pary przed kryzysem? Statystyki przecież mówią, że małżeństwa ludzi wierzących rozpadają się rzadziej. I tu również odpowiedź nasuwa się sama: wszystko zależy od tego, jak przeżywana jest wiara. Niestety, w wersji zranionej, wykrzywionej i jako karykatura życia religijnego – może doprowadzić do krachu relacji.
Czytaj także: Kryzys rodziny? Tak, ale…

Dzieje się tak, gdy każdy z małżonków ma swojego własnego Boga. To taki Bóg, który broni w relacji tylko mnie. Przede wszystkim broni mojej świętej racji, moich zranionych uczuć i moich własnych potrzeb. Moich przekonań odnośnie funkcjonowania całego świata i naszego domu, które „przy Jego pomocy” zamieniam na uniwersalne dogmaty. Tam nie ma miejsca na inność. Tam nie zmieści się także nigdzie wolność drugiego – mojego męża, mojej żony.

„Przy Jego pomocy” napisałam w cudzysłowie, bo w takiej sytuacji sprawa nie tyle polega na oczekiwaniu pomocy Boga (w tym wypadku – On miałby stawiać żonę czy męża pod sąd i wymusić zmianę), ale raczej na używaniu Go dla własnego interesu. Dla podbudowania własnego „ja” i wzmocnienia swojego autorytetu, by na drugim wymusić zachowania, które nas zadowolą.


Dwóch bogów

Tak więc dom może stać się polem bitwy dwóch bogów. Boga, do którego modli się żona i boga, którego czci mąż. W imię takiego boga mąż i żona robią sobie nawzajem niekończące się rachunki sumienia. Modlitwa też wygląda w charakterystyczny sposób: „Zrób coś z nim”, „Zmień ją wreszcie, bo nie da się tak dłużej wytrzymać”.

Tymczasem zdrowe przeżywanie wiary w związku zawsze jednoczy, nie dzieli. Głębia wiary wyraża się miarą pokory. Pierwszym, co robi Pan Jezus, zaproszony do mojego życia, to inspiruje we mnie ciekawość, współczucie i gotowość na przyjęcie drugiego człowieka – Jego wspaniałego i ukochanego dziecka.
Czytaj także: Dwoje w ciemnościach… Co robić, gdy związek przechodzi kryzys

Moją misją w małżeństwie nie jest go ani zmieniać, ani naprawiać. Bóg nie zleca mi pokazania osobie, z którą się wiążę na całe życie, jaka ma być, kim ma się stać. Mogę zawsze szukać w sobie tego, co będzie dla drugiej strony dobre, pomocne, wspierające rozwój. Mogę próbować zrozumieć i zaakceptować kwestie, których zrozumieć jeszcze nie umiem. Mogę wspierać słabości męża czy żony swoimi talentami. To jednak jest droga zupełnie różna od odrzucania, potępiania albo osądu.


Miłość, która przekracza siebie

Nie wiem, jak potoczyły się losy tamtego małżeństwa. Podejrzewam, że się rozsypało, ponieważ oboje byli tak przekonani o tym, iż Pan Bóg trzyma stronę każdego z nich, że nie było tam miejsca na dialog. A przecież Bóg, który tak niesamowicie wymyślił małżeństwo, jako ścieżkę codziennej, rozwijającej i pozwalającej przekraczać siebie miłości, jest ostatnim zainteresowanym wygraną i przegraną w małżeńskich sporach.

Jak pisze ks. Szymczak w naszej wspólnej książce „Raz się żyje”: On zawsze stoi po stronie małżeństwa. Co oznacza, że jest po stronie męża i żony razem: szczęśliwych, wolnych, skłonnych bardziej do pytań niż sądów nad drugim. Jest z nimi, by chronili swoją więź ponad zwycięstwa małych „świętych racji”.

...

Bardzo ale to bardzo ostroznie z mieszaniem wyznan. Naprawde gdy jeszcze dojdzie roznica cywilizacji moze byc bardzo niedobrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:46, 26 Wrz 2017    Temat postu:

Czy internetowe grupy wsparcia wspierają Twoje małżeństwo?
Natalia Białobrzeska | Wrz 26, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Nasz glob, dzięki internetowi, skurczył się do rozmiarów 5,5 calowego ekranu, którym zarządzamy jedną ręką. I to mnie fascynuje. To skrócenie dystansu. Te możliwości. To poczucie, że mogę poznać skrawek czyjegoś życia, na innym kontynencie, za pomocą jednego klika „obserwuj”.
Media społecznościowe to nowa rzeczywistość, bardzo, bardzo realna. To na facebooku, youtubie, twitterze, tinderze, snapchacie, instagramie i kilkunastu innych miejscach gromadzących społeczności, o których nie mam zielonego pojęcia, ludzie utrzymują znajomości, zawierają zupełnie nowe, dzielą się swoją codziennością, często intymną taką jak przebieg porodu, wrzucają setki swoich zdjęć, przemyśleń, które jeszcze naście lat temu zostawiliby dla najbliższych lub swojego pamiętnika, kończą wieloletnie przyjaźnie, zdradzają się, a nawet poznają swoich życiowych partnerów.
Internet skraca dystans
Nasz glob, dzięki internetowi, skurczył się do rozmiarów 5,5 calowego ekranu, którym zarządzamy jedną ręką. I to mnie fascynuje. To skrócenie dystansu. Te możliwości. To poczucie, że mogę poznać skrawek czyjegoś życia, na innym kontynencie,, za pomocą jednego klika „obserwuj”. I że to nie jest pozbawione prawdy. Doskonale pamiętam, jak przeżyłam śmierć męża młodziutkiej Emily , jak poczułam ogromny smutek i motywację do modlitwy za małżeństwo Shaytardów, kiedy im się posypało i jak ostatnio nie schodził mi uśmiech z twarzy, kiedy moja ulubiona blogerka ogłosiła, że spodziewa się szóstego dziecka! Z jednej i z drugiej strony ekranu są emocje i uczucia. Warto o tym pamiętać, kiedy samemu tworzy się treści lub kiedy się je komentuje.
Czytaj także: Jedno wiem na pewno: po drodze kogoś zawiodę


Facebookowe tzw. grupy wsparcia
I właśnie dlatego, że to wszystko jest bardzo, bardzo realne, staje się śliskim gruntem. Z lekką grozą obserwuję facebookowe tzw. grupy wsparcia dla par. Te, w których administratorzy pozwalają na „rozwiązywanie” małżeńskich problemów, za pomocą kilkuset znaków w komentarzu, w obecności zupełnie nieznanych i niezaangażowanych w sprawę użytkowników, bez wiedzy współmałżonka. Przypomina mi to ogromne lodowisko, o naprawdę cienkiej nawierzchni, na którą wpadło kilka tysięcy realnych ludzi, z realnymi problemami, którzy tupią nogami z bezsilności i złości, licząc na realną pomoc.
W pewnym sensie rozumiem skąd to zjawisko. Po pierwsze, bo tak jest łatwiej. Nie trzeba się konfrontować z człowiekiem, tym dotykalnym. Wszystko odbywa się na bezpieczną odległość monitora. Jak zrobi się niewygodnie, to można usunąć post i udawać, że nic się nie wydarzyło. Po drugie, można to zrobić kompulsywnie, w emocjach, między usypianiem dziecka, a obiadem. Można przedstawić tylko swoją wersję wydarzeń i trochę się wybielić, albo dać sobie upust żalu i zebrać solidarne lajki od innych. Nie trzeba podejmować decyzji o zmianie, na żmudny proces, jakim jest terapia. W internecie wszystko leci bach, bach: „mój mąż jest wrednym chamem!”, enter i poszło. Po trzecie, można to zrobić za jego plecami. Regularne wizyty w poradni i nieco nadszarpnięty budżet, trudniej ukryć.
Czytaj także: Jola Szymańska: Trzy pytania o prywatność w internecie


Internet nie zapomina
Nasz glob naprawdę się skurczył. Zamknięta grupa, tajemniczy nick na forum internetowym, nie są żadną gwarancją prywatności. Nie starczy mi palców u obu rąk, by zliczyć znajomych i znajomych znajomych, na których problemy małżeńskie trafiłam przez przypadek w sieci. Wywlekane szczegóły ze wspólnego pożycia, z relacji z teściami czy nawet ze spowiedzi. Przeczytałam o ich życiu więcej, niż usłyszałabym przy kawie (co w tej drugiej opcji byłoby zrozumiałe, bo nie jesteśmy w zażyłych relacjach). Mogłabym te posty skopiować, upublicznić, wysłać ich mężom, opłacić rubrykę w jakimś szmatławcu, żeby puścił to do druku. Ba, mogłoby to samo zrobić kilka tysięcy innych członków grupy. Przeczytałam dziesiątki odpowiedzi Halinek i innych Olinek, zapewne pisanych w dobrej wierze, ale zupełnie sprzecznych, emocjonalnych, opartych na własnych (często przykrych) doświadczeniach, wystukiwanych być może na „tronie”, albo podczas wizyty u fryzjerki.
Żaden rozsądny terapeuta nie zdecyduje się na pomoc, w formie internetowej dyskusji na forum, bo to tak nie działa.
Oczywiście problemem nie są hasła, regulaminy i lojalność całej reszty świata, ale nasze rozumienie jednego: „ślubuję ci uczciwość małżeńską”.
Czytaj także: Kontrakt małżonków – jak wygląda i kiedy powinniście go podpisać?
Małżeństwo w realu
Najznakomitsi chirurdzy świata, doskonalą swój fach, ćwicząc narzędziami operacyjnymi na surowym jajku, tak, by obrać skorupkę, nie uszkadzając cienkiej błonki jaja. W końcu później pracują na żywym organizmie.
Dobrze, a nawet wspaniale byłoby, gdybyśmy nasze małżeńskie ciało traktowali z taką powagą i drżeniem. Nie wystawiali na uszczerbek i emocje nieznanych osób, które nie są wstanie wejść w naszą sytuację i zaangażować się na poważnie, biorąc za swoje słowa odpowiedzialność. Gdybyśmy pisali o tym „ciele”, mając zgodę drugiej strony, z szacunku i uczciwości właśnie.
Jest coś czego internet i media społecznościowe nigdy, ale to nigdy nam nie dadzą, nawet jeśli w przyszłości będziemy mogli komunikować się za pomocą hologramów. Otóż nigdy nie dadzą nam spotkania, twarzą w twarz, dotykalnego, namacalnego. Takiego, w którym uścisk dłoni ma w sobie siłę lub słabość. Takiego, w którym jest zapach naszych ulubionych perfum. Takiego, w którym przytulenie daje ciepło. A pocałunek ciarki. Tego nie da się zastąpić żadnym zdjęciem, słowem, filmikiem, emotikonem czy gifem. Dlatego szukajmy wsparcia tam, gdzie je naprawdę znajdziemy. I traktujmy siebie wzajemnie jak jajko.

...

Wszystko dobre co pomaga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:40, 26 Wrz 2017    Temat postu:

Mieszkamy razem przed ślubem, ale żyjemy w czystości. Dostaniemy rozgrzeszenie?
ks. Artur Stopka | Wrz 26, 2017

Haley Powers/Unsplash | CC0
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Z dwojga narzeczonych jedna osoba dostała rozgrzeszenie, a druga nie. Skąd się wzięły różne decyzje spowiedników? I o co chodzi z okazją do grzechu?
Mieszkają razem, ale w czystości

Taka sytuacja: Są zaręczeni, ślub zaplanowany wiosną przyszłego roku. Studiują i pracują w Warszawie, a do domu rodzinnego każde z nich ma co najmniej 100 km. Dotychczas mieszkali osobno i chcieli to kontynuować. Współżycie postanowili zacząć dopiero po zawarciu małżeństwa. To dla nich ważne. Są praktykującymi katolikami, więc przystępują do spowiedzi.

Po wakacjach okazało się, że nie są w stanie znaleźć dwóch osobnych kwater w granicach ich możliwości finansowych. Znaleźli natomiast mieszkanie do wynajęcia w przystępnej cenie, postanowili więc zamieszkać razem, nie zmieniając decyzji o zachowaniu czystości przedmałżeńskiej.
Czytaj także: Podpisaliśmy umowę o zachowaniu czystości przedmałżeńskiej

Podczas spowiedzi jedno z nich otrzymało rozgrzeszenie, drugie nie. Drugi spowiednik uznał, że są narażeni na pokusę i ciężko im będzie wytrwać w czystości. Teraz są w kropce. Nie wiedzą, czy mają szukać kolejnego spowiednika, który również drugiej osobie udzieli rozgrzeszenia czy też czekać aż do spowiedzi przedślubnej.
Czy okazja jest już grzechem?

To jeden z wielu przykładów pokazujących, jak ważne jest przy sprawowaniu sakramentów, zwłaszcza sakramentu pokuty i pojednania to, do czego bardzo mocno wzywa papież Franciszek – indywidualne podejście. Papież nie wzywa do laksyzmu ani do lekceważenia grzechu, jednak odrzuca stanowczo kazuistykę i rygoryzm.

Nie brak księży, którzy każde wspólne zamieszkanie przed ślubem uważają za bliską okazję do grzechu i przypominają, że samo dobrowolne narażanie się na taką okazję jest grzechem.

Tego rodzaju stanowisko łatwo też znaleźć w dostępnych internecie tekstach niektórych moralistów.

Twierdzą oni, że dotyczy to również wspólnego mieszkania przy faktycznym zachowaniu czystości przedmałżeńskiej.
Nie wódź nas na pokuszenie

Przywołują jako uzasadnienie dostępną w podręcznikach teologii moralnej zasadę, która mówi, że „Nigdy nie wolno dobrowolnie i bez uzasadnionego etycznie powodu narażać się na bliską okazję do grzechu ani też w niej trwać”.

Przestrzegając przed zbytnią pewnością siebie przypominają oni słowa św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (10,12). Odwołują się też do zawartej przez Jezusa w modlitwie „Ojcze nasz” prośby „Nie wódź nas na pokuszenie”.
Czytaj także: Moda na czystość. Czym jest Ruch Czystych Serc?

Podkreślają też, że do momentu połączenia sakramentalnym węzłem małżeńskim narzeczeni nie są małżeństwem, nie powinni więc w żadnej sferze życia postępować jak mąż i żona, nie tylko w sprawie współżycia seksualnego.
Dlaczego akurat „ta” okazja ma być grzeszna?

Są jednak kapłani, którzy wskazują, że zgodnie z zaleceniami Soboru Trydenckiego penitent ma obowiązek wyznać okoliczności czynu, ponieważ mogą one w sposób decydujący wpływać na to, czy mamy do czynienia z grzechem ciężkim czy lekkim.

W opisanym wyżej przypadku na przykład istotne jest, czy decyzja o wspólnym zamieszkaniu podczas przygotowań do zawarcia małżeństwa, była w pełni swobodna. Wiele wskazuje, że nie. Narzeczeni nie chcą zgrzeszyć przeciwko czystości, ani nie dążyli do tego, aby (nawet bez współżycia seksualnego), podejmować wspólne życie prowadzone jak mąż i żona. Szukali innego rozwiązania, ale nie znaleźli.

Kwestia okazji do grzechu (zarówno bliskiej, jak i dalszej) dotyczy przecież nie tylko szóstego przykazania. A nawet gdyby ograniczyć się tylko do niego, można postawić pytanie, czy samo posiadanie komputera podłączonego do internetu jest bliską okazją do popełnienia grzechu oglądania pornografii?

Z pewnością jest to grzeszne narażanie się na grzech dla kogoś uzależnionego od pornografii, ale dla ludzi wolnych od takiego nałogu – nie. Świat pełen jest okazji do grzechu, czy jednak zawsze sprawdza się zasada „okazja czyni złodzieja”? Czy każdy, kto wchodzi do sklepu, kradnie? Czy każdy kierowca łamie przepisy (choć wsiadając do pojazdu ma do tego mnóstwo okazji)?
Zgorszenie?

Niektórzy spowiednicy zwracają również uwagę na jeszcze jeden aspekt opisanej sytuacji. Wskazują, że nawet jeśli narzeczeni wspólnie mieszkając, wytrwają w czystości aż do ślubu, to ich postawa może stanowić zgorszenie dla innych, którzy zechcą ich naśladować, nie mając wystarczająco silne woli, aby nie ulec pokusie.
Czytaj także: Opuściłem niedzielną mszę. Muszę iść do spowiedzi? Za każdym razem?

Również w tej kwestii niezbędne jest zbadanie okoliczności, czy faktycznie niebezpieczeństwo nakłonienia innych do podjęcia ryzykownej, prowadzącej do grzechu decyzji istnieje.
Można czy nie można?

Papież Franciszek tłumaczył kiedyś, co to jest kazuistyka. Wyjaśnił, że jest ona właśnie tym, „do czego uciekają się wszyscy ci, którzy uważają, że mają wiarę”, a znają tylko jej treść. Tak więc, „gdy mamy do czynienia z chrześcijaninem”, który tylko pyta, czy „wolno coś czynić i czy Kościół mógłby to a to uczynić”, to znaczy, że „albo nie ma wiary, albo jest ona zbyt słaba” – powiedział.

W lutym br. powiedział wprost, że chrześcijanin powinien być wolny od kazuistyki, ponieważ „bardzo jasno widzimy, że droga Jezusa prowadzi od kazuistyki do prawdy i miłosierdzia”.

Zwrócił też uwagę, że w kategoriach „można”, „nie można”, „jak daleko wolno, a jak daleko nie wolno” traktowali wiarę faryzeusze, którzy byli według Chrystusa obłudnikami.

„W Bogu sprawiedliwość jest miłosierdziem a miłosierdzie jest sprawiedliwością” – przypomina Franciszek. To prawda, którą szczególnie mocno trzeba pamiętać w konfesjonale. Niezależnie od tego, czy jest się spowiednikiem, czy penitentem.

...

Nie bardzo rozumiem z czego sie spowiadali? Z mieszkania? Nie jest ono grzechem Smile Spowiadamy sie z WYLACZNIE z grzechow. Gdyby ,,ryzyko" bylo grzechem to mycie okien na 10 pietrze byloby ryzykiem samobojstwa i to duzym nieprawdaz? Albo mieszkanie w okolicy burdelu. Ryzyko pokusy.

Tu jest tylko sprawa przykladu. Jesli dwoje wsrod znajomych uchodzacych za katolikow mieszka razem bez slubu to na pewno bedzie reakcja: A widzicie? Katolicy i seks bez slubu. To my tez mozemy. Tylko i wylacznie ta kwestia jest problemem.

Chyba wieksze ryzyko seksu jest na miejscu rozrywki typu disco czy na wczasach niz we wspolnym mieszkaniu gdzie proza życia, jakies suszace sie gacie brudne talerze, ubikacje trzeba umyc. To wszystko raczej nie tworzy jakiegos klimatu rozpusty.

Zatem jedyne ale to przyklad dla ludzi ktorzy powszechnie rozumuja wspolne mieszkanie jako seks a nikt nie chodzi przeciez po sasiadach tlumaczac ze seksu to miedzy nami nie ma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 8:59, 28 Wrz 2017    Temat postu:

Mąż: Camino zmieniło mnie bardziej, niż miesiące kursów i wiele książek
Mateusz Stolarski | Wrz 27, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Ruszyliśmy z żoną na Camino. Pierwsze wspólne – tylko my i trasa do Santiago. Było pięknie, było trudno i było inaczej niż sobie wyobrażałem. Nie zamieniłbym jednak tego czasu na żadne Chorwacje, Grecje i Teneryfy.
Nietypowa podróż poślubna

To był piękny miodowy miesiąc. Od początku naszej relacji wiedzieliśmy, że po ślubie chcemy ruszyć w drogę do Santiago de Compostela (z hiszpańska i w skrócie znanym jako Camino de Santiago). Zresztą, nie pierwszy raz odwiedziliśmy grób św. Jakuba Apostoła. Za to pierwszy raz – jako małżeństwo.

Tym, co napiszę, złamię zmowę milczenia wokół mitu „idealnej” podróży poślubnej. Nie zawsze jest sielankowo. I moim zdaniem nie musi być. W naszym wypadku poza tym, że był to piękny czas, był to trudny czas.

Bo nie wszystko podczas wędrówki jest przyjemne. Kolejne kilometry i kilogramy na plecach dają się we znaki. Do tego dochodzą nie zawsze komfortowe warunki w albergues (czyli schroniskach dla pielgrzymów). To wystawia na próbę charaktery „najcudowniejszej” żony i „najwspanialszego” męża.
Czytaj także: Camino: narzeczeńskie rekolekcje w drodze
Dlaczego warto ? Okiem męża

Skoro nie było idealnie, to dlaczego twierdzę, że nie zamieniłbym tej podróży na żadną inną? Powody są co najmniej trzy.
Zweryfikowałem obraz siebie.

Był to czas weryfikacji naszych oczekiwań i spojrzenia na siebie i świat. To właśnie camino (czyli droga) zmieniło mnie bardziej niż miesiące kursów i wiele książek. Ono zmieniło także nasze małżeństwo. Zobaczyłem wyraźniej moje słabości – niecierpliwość, egoizm i perfekcjonizm. Zobaczyłem, że nie jestem idealnym mężem. I nigdy nie będę. I co najważniejsze – moja żona tego nie oczekuje.


Zacząłem słuchać mojej żony

Właśnie, to jest dowód na to, że naprawdę warto słuchać. Moja żona nie oczekuje ideału – ona wybrała mnie, a nie wymyślonego supermana. Przekonałem się też, że stereotypy się nie sprawdzają. A kobiety, jeśli mówią „nie”, to zazwyczaj oznacza „nie”.
Czytaj także: To nie Droga jest trudnością. To trudności są Drogą

„Nieba bym Tobie przychylił” – mówimy. I ja też bym dla mojej żony tak zrobił. Tylko co z tego, jeśli ona wcale tego nie chce? Droga boleśnie otworzyła mi oczy (i uszy) na to, czego pragnie moja żona. Pozwoliła mi zobaczyć różnicę pomiędzy tym, co JA CHCĘ zrobić dla mojej żony, a tym czego ONA CHCE. Naprawdę warto SŁUCHAĆ drugiej osoby. Szczególnie, gdy już NAPRAWDĘ ma dosyć wyręczania i pomagania jej we wszystkim.


Doświadczyłem, że nie jestem zbawicielem.

Bo np. pogody nie zmienię. Co z tego, że w całej Hiszpanii jest upał. Co z tego, że żona pragnie w głębi serca poopalać się na hiszpańskim słońcu. A akurat u nas jest max. 24 stopnie i czasem słońce, czasem deszcz. I choćbym zmówił tysiąc litanii. I choćbym przejrzał setki prognoz, to pogody nie zmienię.

Nie jestem w stanie spełnić wszystkich pragnień mojej żony. I nigdy nie będę w stanie. Niby to wiedziałem, ale widocznie potrzebowałem przekonania się o tym w praktyce. Może po to, żeby pamiętać, że to Jezus jest Zbawicielem, a nie ja. A małżeństwo nie polega na tym, żebyśmy dla siebie byli wybawicielami, ale byśmy razem patrzyli ku Niebu i tam szli.

To, co zyskałem podczas camino warte było odrobiny trudu. I chwała Bogu, że nie była to „idealna” podróż poślubna. Dzięki temu jesteśmy bliżej siebie – jesteśmy lepszym małżeństwem.

...

Zalezy co kto lubi oczywiscie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:04, 28 Wrz 2017    Temat postu:

Małżonkowie do końca wierni przysiędze. Jak działa Wspólnota Sychar?
Anna Gębalska-Berekets | Wrz 28, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Sychar zajmuje się ratowaniem związków małżeńskich. I to nie tylko tych będących w kryzysach, ale również po rozwodzie.


W
spólnota niesie parom duchową pomoc i wsparcie, którego potrzebują opuszczeni małżonkowie trwający przy złożonej w dniu ślubu przysiędze. Charyzmatem jest tu wiara w to, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania, każdy bowiem może się nawrócić. Potrzeba jedynie aktu woli.
Czytaj także: Mediacje rodzinne. Żeby rozwodów było mniej…

Historie „Sycharków” pokazują, że z Bożą pomocą dzieją się sytuacje niewytłumaczalne – na przykład świadectwo Ani i Andrzeja, którzy wrócili do siebie po 13 latach, pozostając przez ten czas w sformalizowanych związkach cywilnych.
Sychar: skąd taka nazwa?

Nazwa wzięła się od miasteczka Sychar, gdzie według Ewangelii św. Jana (J 4,6-1Cool Samarytanka rozmawiała przy studni z Jezusem. Kobieta miała pięciu mężów, a później żyła z mężczyzną, który nie był jej mężem.

Wspólnota świadczy o tym, że jakkolwiek sytuacje: rodzinna czy osobista nie byłyby skomplikowane, możliwe są do rozwiązania na mocy sakramentu, jaki małżonkowie wzajemnie nakładają na siebie przed Bogiem, czyniąc także i Jego świadkiem przysięgi małżeńskiej.
Co robią „Sycharki”

Założycielami wspólnoty Sychar byli Andrzej Szczepaniak oraz ks. Jan Pałyga SAC. Pierwsze spotkanie odbyło się w grudniu 2003 roku w parafii pw. św. Wincentego Pallotiego w Warszawie przy ulicy Skaryszewskiej.

„Sycharki” czekają na swych mężów i żony nie będąc biernymi. Podejmują codzienne obowiązki, dbają o własny rozwój, zajmują się dziećmi i modlą się za swoich współmałżonków, którzy ich opuścili i weszli w inne związki.
Czytaj także: Adwokat uratował małżeństwo swojego klienta za pomocą kartki papieru…

Wielu z członków wspólnoty doświadczyło, że kryzys i odejście współmałżonka pomimo wszystko może okazać się łaską, czasem zrozumienia siebie i zbliżenia się do Boga oraz wejścia z Nim w głębszą i bardziej osobistą relację.
W Polsce i za granicą

Mimo orzeczonych jednostronnych rozwodów (członkowie nie zgadzają się na rozwód, będąc wiernymi złożonej przysiędze) trwają w miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej. Niektórzy 2 lata, inni 20 lat, jeszcze inni przez całe życie aż do śmierci, która rozdziela małżonków. Bóg bowiem widzi małżonków zawsze razem od momentu ich ślubu – „a tak nie są już dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył tego człowiek niech nie rozdziela”.

Ogniska Sycharu działają m.in. w Warszawie, Poznaniu, Żorach, Zielonej Górze, Opolu, Gdańsku, Krakowie, Szczecinie, Bydgoszczy, Rychwałdzie k. Żywca, Lublinie, Skierniewicach, a nawet u Polonii w Bonn (przy Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech) i w Chicago.
Formy pomocy są różnorodne

„Sychar” prowadzi różne formy pomocy dla małżonków sakramentalnych, m.in. warsztaty „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia”, spotkania w ogniskach Wiernej Miłości Małżeńskiej, rekolekcje lokalne i ogólnopolskie, organizuje pielgrzymki, modlitwy za pomocą Skype’a, turnusy „Wakacje z Sycharem”, z którego korzystają także dzieci.
Czytaj także: To jedno proste pytanie ocaliło moje małżeństwo

Działania wspólnoty zostały pobłogosławione przez abp. Henryka Hosera, a także przez biskupów poszczególnych diecezji, w których działają ogniska. 14 marca 2012 roku decyzją Episkopatu Polski na krajowego duszpasterza wspólnoty został powołany ks. Paweł Dubowik z diecezji opolskiej.
Rekolekcje dla „niesakramentalnych”

W maju 2017 roku wraz z Misjonarzami Krwi Chrystusa zostały zorganizowane rekolekcje dla małżonków sakramentalnych żyjących w związkach niesakramentalnych, którzy pragną powrócić na drogę wypełnienia przysięgi.

„Towarzyszenie małżonkom sakramentalnym żyjącym w związkach niesakramentalnych powinno być ukierunkowane na pojednanie i powrót do siebie małżonków sakramentalnych. Ważne, by to pojednanie dotyczyło partnerów z związków niesakramentalnych i całych rodzin” – zauważa Andrzej Szczepaniak. „Zerwanie z grzechem jest tu najważniejsze” – dodaje.
Czytaj także: Niesakramentalni, którzy znaleźli swoje miejsce w Kościele

Wspólnota „Sychar” stara się prowadzić takie osoby na spotkanie z Jezusem, na drogę pojednania z Nim, współmałżonka sakramentalnego. Prowadzi rekolekcje, połączone z modlitwą, świadectwami i pomocą psychologiczną.

Tegoroczne ogólnopolskie rekolekcje „Sycharu” odbędą się w połowie października. Pierwsze z nich w Porszewicach koło Łodzi, drugie zaś na Górze św. Anny. Prelegentem będzie ks. Grzegorz Polok. Tematem przewodnim: „Zrozumieć siebie, pokochać innych”. Szczegóły dostępne są na stronie internetowej wspólnoty: [link widoczny dla zalogowanych]

...

Cenna dzialalnosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:14, 28 Wrz 2017    Temat postu:

Pan młody w akcji! Zniszczył garnitur, uratował człowieka
Dominika Cicha | Wrz 28, 2017

Hatt Photography | Facebook | Fair Use
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Clayton i Brittany na długo zapamiętają swoją ślubną sesję zdjęciową. Bilans: zniszczony garnitur, uratowany chłopiec i dwa świetne zdjęcia. Było warto!

Kanadyjski park położony nad rzeką, dobre światło i wpatrzona w siebie para – warunki do sesji zdjęciowej były idealne. Ale kiedy nowożeńcy omawiali z fotografem ostatnie szczegóły, w pobliżu pojawiła się grupka dzieciaków.

Clayton Cook czuł, że zabawa niesfornej trójki bez opieki dorosłego (i to nad brzegiem rzeki!) nie wróży nic dobrego. Gdy jego żona sama pozowała do portretów, ukradkiem spoglądał więc na dzieciaki. Nagle zdał sobie sprawę, że zamiast trojga z nich, na brzegu stoi tylko dwoje.
Czytaj także: Gdy panna młoda usłyszała pytanie fotografa, zalała się łzami [zdjęcie]

Najmłodszy chłopiec wpadł do wody. Nie było widać jego twarzy, walczył z całych sił, żeby utrzymać się na powierzchni. Clayton nie zastanawiał się ani chwili. Wskoczył do rzeki i wyciągnął malca. Na szczęście dziecko czuło się dobrze i niedługo potem odeszło ze starszym rodzeństwem.

W chwili, w której pan młody wskoczył do wody, fotograf Darren Hatt wcisnął spust migawki. Zdjęcie, które (wraz z gratulacjami dla Claytona) opublikował na Facebooku, obiega internet. Użytkownicy mediów społecznościowych nie szczędzą pod nim wyrazów szacunku i podziwu.

Panna młoda w pierwszej chwili pomyślała, że skok męża to tylko ślubny żart. Kiedy zdała sobie sprawę, co naprawdę się stało, była w szoku. W wywiadzie dla CTV News stwierdziła, że bezinteresowność Claytona i jego szybkie działanie to jedne z cech, które sprawiły, że się w nim zakochała. Błyskawiczna akcja w parku tylko utwierdziła ją w małżeńskim wyborze.

Szkoda tylko, że Brittany i jej reakcja nie zmieściły się w kadrze. Cookowie mieliby jedną z najpiękniejszych ślubnych fotografii w historii!
Czytaj także: Miało być skromnie, wyszło jak z bajki. Niezwykły ślub bezdomnych

Źródła: ctvnews.ca, bbc.com, huffingtonpost.com

...

Takie to przezycia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:54, 29 Wrz 2017    Temat postu:

Myśli Matki Teresy, które pomogą Wam z radością przeżywać małżeństwo
Gelsomino del Guercio | Wrz 29, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Proste pytania i jeszcze prostsze odpowiedzi bywają najlepszym drogowskazem. Chcesz się przekonać?


M
odlitwa i kilka myśli św. Matki Teresy z Kalkuty na temat małżeństwa. Drobne „rady” dla par, które postanowiły wspólnie zmierzyć się z przyszłością, zostały wybrane z listów i wystąpień Świętej.


Modlitwa za rodzinę

Ojcze Niebieski, dałeś nam na wzór Świętą Rodzinę z Nazaretu. Umiłowany Ojcze, pomóż nam przemienić naszą rodzinę na Jej wzór, by panowała w niej miłość i pokój, by była do głębi kontemplacyjna, w pełni eucharystyczna i pełna radości.

Pomóż nam wytrwać razem w radości i w cierpieniu poprzez modlitwę w rodzinie. Naucz nas dostrzegać Jezusa w członkach naszej rodziny, a szczególnie odkrywać Twoje oblicze ukryte w ich ubóstwie.

Niech Eucharystyczne Serce Jezusa uczyni nasze serca łagodnymi i pokornymi jak Jego i pomoże nam spełniać nasze rodzinne obowiązki w świętości.

Spraw, byśmy się wzajemnie kochali tak, jak Bóg kocha nas, każdego dnia bardziej i byśmy sobie wzajemnie wybaczali tak, jak Ty przebaczasz nasze grzechy.

Umiłowany Ojcze, pomóż nam przyjmować to wszystko, co dostajemy od Ciebie i z wielkim uśmiechem oddawać to wszystko, co nam zabierasz.

Niepokalane serce Maryi, przyczyno naszej radości, módl się za nami.

Święty Józefie, módl się za nami.

Święci Aniołowie Stróże, stójcie zawsze przy nas, prowadźcie i chrońcie nas.

Amen
Czytaj także: Zaskakujące pytanie dziennikarza i doskonała riposta Matki Teresy


Zgadnij …

Jaki dzień jest najpiękniejszy? Dzisiaj.

Co najłatwiej zrobić? Błąd.

Co jest największą przeszkodą? Strach.

Co jest największym błędem? Poddać się.

Co jest źródłem całego zła? Egoizm.

Co jest najlepszą rozrywką? Praca.

Co jest największą porażką? Zniechęcenie.

Kto jest najlepszym nauczycielem? Dzieci.

Jaka potrzeba jest najsilniejsza? Komunikowania się.

Co czyni nas najszczęśliwszymi? Poczucie, że jesteśmy potrzebni innym.

Co jest największą tajemnicą? Śmierć.

Co jest najgorszą wadą? Zły humor.

Kto jest najniebezpieczniejszy? Kłamca.

Jakie uczucie jest najbardziej niszczące? Uraza.

Co jest najpiękniejszym darem? Przebaczenie.

Co jest najniezbędniejsze? Ciepło.

Jaka droga jest najszybsza? Właściwa.

Jakie uczucie jest najprzyjemniejsze? Wewnętrzny spokój.

Jak najlepiej się bronić? Uśmiechem.

Co jest najskuteczniejszym lekarstwem? Optymizm.

Co przynosi największą satysfakcję? Spełnienie obowiązku.

Co jest największą siłą na świecie? Wiara.

Kto jest najbardziej potrzebny? Rodzice.

Co jest najpiękniejsze ze wszystkiego? Miłość.
Czytaj także: Anna Dymna: Pomaganie to jest zwykła rzecz [wywiad]




Znajdź czas …

Znajdź czas na zastanowienie.

Znajdź czas na modlitwę.

Znajdź czas na śmiech. Śmiech jest źródłem siły. Jest największą siłą na świecie. Jest muzyką duszy.

Znajdź czas na zabawę.

Znajdź czas na kochanie i bycie kochanym.

Znajdź czas na dawanie. W nim tkwi tajemnica wiecznej młodości. Dawanie jest przywilejem, który dał nam Bóg. Dzień jest zbyt krótki, by być egoistą.

Znajdź czas na czytanie.

Znajdź czas na przyjaźń.

Znajdź czas na pracę. Praca jest źródłem mądrości. Jest drogą do szczęścia. Jest ceną sukcesu.

Znajdź czas na dobroczynność. Ona jest kluczem do raju.

(Napis znaleziony na ścianie Domu Dzieci w Kalkucie)
Czytaj także: Do czego została stworzona kobieta?




Lata lecą…

Pamiętaj zawsze, że na skórze pojawiają się zmarszczki, włosy siwieją, a dni stają się latami.

Ale to, co jest ważne, nie zmienia się; twoja siła i twoje przekonania nie mają wieku. Twój duch jest klejem dla każdej pajęczyny.

Za każdą linią mety jest linia startu.

Za każdym sukcesem jest inne rozczarowanie.

Dopóki żyjesz, czuj się żywą.

Jeśli brakuje ci tego, co robiłaś dotąd, wróć do tego.

Nie żyj pożółkłymi fotografiami. Bądź wytrwała nawet wtedy, gdy wszyscy oczekują, że się wycofasz.

Nie pozwól zardzewieć żelazu, które masz w sobie.

Żyj tak, żeby ludzie darzyli cię nie współczuciem, lecz szacunkiem.

Kiedy z racji upływu lat nie będziesz w stanie biegać, chodź szybkim krokiem.

Kiedy nie będziesz mogła chodzić szybkim krokiem, po prostu chodź. A kiedy nie będziesz mogła chodzić, podpieraj się laską. Pamiętaj, nigdy się nie zatrzymuj!
Czytaj także: Chcesz odnieść mądry sukces? Nie popełnij błędu króla Salomona


Artykuł pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia

...

Ekspertka od dobra...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:51, 01 Paź 2017    Temat postu:

A co, jeśli mój współmałżonek zmieni się po ślubie?
Anna Gębalska-Berekets | Wrz 30, 2017
Pexels | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Gdy jesteśmy zakochani widzimy same zalety tej drugiej osoby. Nawet jeśli dostrzegamy wady, próbujemy je sobie wytłumaczyć.
Marzenia kontra rzeczywistość

Stojąc na ślubnym kobiercu jesteśmy pełni nadziei, dobrych myśli, marzeń, nie tylko co do tego, co nas spotka, ale również w stosunku do drugiej osoby. Rzeczywistość nie raz płata figla. Wymarzony książę z bajki przemienia się w siedzącego na kanapie z piwem w ręku lenia, a księżniczka w zrzędzącą istotę stawiającą wymagania i nieakceptującą jakichkolwiek starań.


Domowe pielesze

Anna spotykała się Łukaszem około 4 lat. Po rocznym okresie narzeczeństwa wzięli ślub. Piękna biała suknia, garnitur, kwiaty, ceremonia ślubna, cudowne wesele. Przed ślubem razem spędzali każdy wolny czas, weekendy.

Mieszkali w miejscowościach oddalonych od siebie o 10 km. Łukasz traktował Anię jak księżniczkę: kwiaty, prezenty, czułe słówka, odwoził z pracy do domu. Po ślubie okazało się, że słabo się tak naprawdę znali. Ania gorzej radziła sobie z przyzwyczajeniami męża: bałaganiarstwem, lenistwem i upodobaniem do gier komputerowych, nad którymi przesiadywał do późnych godzin nocnych.
Czytaj także: „Początek Wieczności”: Dla nas źródłem radości jest miłość!

Sytuacja pogorszyła się, gdy na świat przyszło dziecko. Łukasz wracał później do domu, nie angażował się w opiekę nad dzieckiem, tłumacząc, że: „od wychowywania jest żona”. Unikał bliskości, był stale nieobecny. „Zagroziłam rozwodem i przeniosłam się do rodziców” – mówi Ania. Przez miesiąc rozmawiali na neutralnym gruncie, poza domem.

„Powiedziałam wprost, co mnie boli, zaproponowałam rozmowy i terapię. Wiele moich znajomych było tak rozczarowanych po ślubie, że się rozwiodło. My postanowiliśmy nie poddać się tak łatwo. Ta praca wciąż trwa”. Łukasz, jak sam przyznaje, zaczął traktować Anię jako własność i służącą, a nie jak żonę i partnerkę. Jak zauważa specjalista Radosław Jerzy Utnik, ślub może wzmacniać dotychczasową relację, jeśli jest świadomą deklaracją, tak chcę być z Tobą, nikogo nie szukam. Wtedy daje poczucie bezpieczeństwa. O związek jednak trzeba dbać, bo nie jest dany raz na zawsze. Problem pojawia się wówczas, gdy partnera traktujemy jako własność a małżeństwo jak więzienie i ograniczenie.


Czy można poprawić jakoś nadszarpnięte relacje?

Zawsze warto dbać o swojego współmałżonka. Kupić jakiś prezent, przygotować niespodziankę. Czemu nie? Randki małżeńskie to ciekawa inicjatywa na ponowne zainteresowanie się sobą, możliwość opuszczenia domu i codziennych, rutynowych obowiązków.
Czytaj także: Małżeńskie „fair play”. Jak się zdrowo spierać

Docenienie współmałżonka nie tylko w wyjątkowych sytuacjach, ale i codziennych sprawach. Podstawą w krytycznych wydawałoby się sytuacjach niech będzie szczera rozmowa. Nie chodzi o ostrą wymianę zdań, ale spokojne wytłumaczenie tego, co nas boli, irytuje, czego nam brakuje. Jeśli pojawią się emocje, to dobrze – rzecz ludzka. Przed ślubem widzimy często wyobrażenie tej drugiej osoby, tego co nam się podoba. Ale nie do końca zdajemy sobie sprawę, czym jest prawdziwa miłość. Kierują nami bardziej oczekiwania i traktowanie relacji jako swojego rodzaju transakcji. W małżeństwie także mamy prawo mieć własną przestrzeń, a jeśli z czegoś rezygnujemy to w sposób wolny, z miłości dla drugiej osoby.


Dlaczego trudniej sobie radzimy po ślubie?

Zaczynamy traktować drugą osobę jak własność. Tzw. osiadanie na laurach nie poprawia sytuacji. Terapeuci zauważają trzy zasadnicze kwestie, wokół których narasta najwięcej sporów: seks, pieniądze i dzieci.

Harville Hendrix, terapeuta małżeński, zauważa, że wszelkie niewypowiedziane oczekiwania i potrzeby piętrzą się i narastają. Chodzi więc o to, by przede wszystkim rozmawiać, szukać rozwiązań i poświęcać uwagę zamiast żyć marzeniami i iluzją.

Nierealne wyobrażenia, narastające frustracje są prawdziwymi przeszkodami w wypracowaniu wspólnego celu. Konflikty czy różnice zdań są nieuniknione (jak w każdej relacji), ale ważne jest zaufanie, szczerość, stworzenie mimo wspólnego życia, także małej, indywidualnej przestrzeni zapewniającej samorealizację. Samorozwój jest również ważny, by kroczyć wspólną drogą życiowego spaceru ramię w ramię, a nie przeciwko sobie. Potrzebny jest złoty środek, a już szczególnie jest potrzebny właśnie w małżeństwie.

...

Nie tyle sie zmieni co ukaze w prawdzie! Dlatego trzeba naprawde poznac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:38, 01 Paź 2017    Temat postu:

Wspólny poród? Tak, ale…
Pola Madej-Lubera | Wrz 29, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Nie ulegajmy presji, że mężczyzna musi zostać przy porodzie do końca.

Czy naprawdę obecność męża przy porodzie niesie ze sobą same korzyści?


Facet będzie rodził z Tobą

Dobrze pamiętam swój pierwszy poród. Podobnie jak niejedna przyszła matka, spędziłam 9 miesięcy na przygotowaniach merytorycznych. Wkraczając w progi szpitala ze skurczami czułam się więc doskonale przygotowana i uzbrojona w wiedzę – tyle przeczytanych książek, blogów, zaliczona szkoła rodzenia i rozmowy z koleżankami. Głowę miałam pełną wyobrażeń o rodzeniu dzieci i… roli mężów w tym procesie. Oczywiście, zgodnie z panującym ostatnio trendem, uległam sugestii i uznałam, że mój mąż MUSI uczestniczyć w całym porodzie, jakżeby inaczej. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wcześniej zapytać go o zdanie.
Czytaj także: Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie


Mąż pielęgniarką

Wkrótce czeka mnie trzeci poród, więc ponownie zainteresowałam się tematem udziału faceta w narodzinach dziecka. Zgadzam się z ogólną tezą, wzięcie spraw narodzin dziecka w ręce przez obojga małżonków wzmacnia więzi pomiędzy nimi i że pomaga mężczyźnie odnaleźć się w nowej ojcowskiej roli, a także docenić wysiłek kobiety. Ale czy na pewno twój facet musi brać na siebie rolę pielęgniarza?


Myślałam, że poród będzie bolał, ale nie wiedziałam jak bardzo będzie krępujący

Dużo się mówi o bólu, krzyku, odejściu wód płodowych. Nikt natomiast nie mówi o NAPRAWDĘ KRĘPUJĄCYCH sytuacjach, które się w czasie porodu mogą przytrafić.

Każdy człowiek, każdy facet ma inną wrażliwość na sprawy fizjologiczne, na widok krwi, na… naturalne zapachy czy dźwięki. I nie każdy jest na tyle wyluzowany, by czuć się komfortowo w sytuacji, gdy jego żona rodzi.

Znam małżeństwa, które granice swobody mają mocno przesunięte w stosunku do mojej własnej rodziny. Korzystają wspólnie z toalety, mężowie golą swoje żony „tam” w zaawansowanej ciąży, bo przecież ona sama nie dosięgnie.

Inny z kolei kolega stał przez cały poród z kamerą przy kroczu małżonki i dumnie wszystko filmował. Wierzę, że tym ludziom takie doświadczenia dają szczęście i budują pomiędzy nimi bliskość.

Ale nie oznacza to, że każdy powinien tego spróbować, bo taka aktualnie jest tendencja. W mediach społecznościowych napotykamy głównie wyidealizowane relacje z porodów domowych, czy nawet sesje zdjęciowe stylizowane na reportaż z porodowych sal. Najczęściej pokazują one pełne emocji twarze, pary trzymające się za ręce, i wzruszonego faceta pochylonego nad mokrym noworodkiem. Tego typu obrazy wraz z narracją promowaną w szkołach rodzenia utrwalają tylko w nas fałszywe przeświadczenie, że poród rodzinny to fantastyczna przygoda pełna emocji i zbawienna rzecz dla małżeństwa. A przecież nie zawsze tak to wygląda…
Czytaj także: Nie zemdlałem i bardzo sobie to chwalę. Jak przeżyć poród rodzinny


Zamiast obmywać krew, podaj jej szklankę wody

Są rzeczy, które mężowie wykonują w czasie narodzin dziecka dużo lepiej od przecinania pępowiny, podawania podpasek czy wycierania krwi cieknącej po łydkach żony. Jakie? Zacznijmy od transportu. To naprawdę istotny element porodu! Ja do pierwszego porodu zawiozłam się sama. Do dziś nie rozumiem, dlaczego to zrobiłam, ani nie pamiętam gdzie zaparkowałam. Wydawało mi się, że bez sensu budzić małżonka. Absurd?

Rodząca kobieta – przykro mi to mówić – nie myśli. Jej mózgiem rządzi oksytocyna i inne hormony, które powodują, że potrafi podejmować skrajnie irracjonalne decyzje. I właśnie do tego potrzebny jest przy jej boku facet. Żeby ją bezpiecznie zawieźć, żeby nieść jej torbę, żeby w torbie znaleźć dokumenty, żeby za kobietę myśleć.

Przy drugim porodzie mój mąż stanął na wysokości zadania, dowiózł mnie do szpitala cało i zdrowo, w dodatku w szalonym tempie, dzięki czemu obeszło się bez rodzenia na fotelu pasażera. I wierzcie mi, rajd przez zakorkowane miasto dużo bardziej zbudował między nami więź, niż poprzednie „fizjologiczne” doświadczenia porodowe.
Czytaj także: 10 zdjęć kobiet, które właśnie urodziły. Tak wygląda prawdziwa radość z bycia mamą


Jak mąż może pomóc nam przy porodzie?

Wywieranie presji na partnerze, naleganie, by uczestniczył w porodzie do samego końca, może mieć skutki odwrotne do zamierzonych. Zamiast bliskości mamy skrępowanie i poczucie winy.

Mimo że mój mąż okazał się zarazem odporny i wrażliwy, to – co tu dużo mówić – drugi poród, w którym uczestniczył w znacznie mniejszym stopniu (nie było czasu, bo wszystko trwało kwadrans) oboje znieśliśmy zdecydowanie lepiej: jako para, jako rodzina, jako małżeństwo. I nie chodzi wcale o to, że facet biorący udział w porodzie widzi rzeczy, których nie powinien, przez co kobieta mu wydaje się potem mało atrakcyjna.

Moim zdaniem to nie tak. Bywa, że faceci widząc nasze cierpienie, boją się potem zwyczajnie nas dotknąć przez dłuuuuugi czas. Pół wanny krwi, która przy niektórych porodach wylewa się z kobiety, na mężczyznach często robi druzgocące wrażenie. Skoro mowa o krwi – nie jestem zwolenniczką uczestniczenia mężów w toalecie położnic.

Wiem, że czasem nie ma wyjścia (mój dziadek przyjmował kilka porodów domowych swojej żony i jakoś relacja małżeńska dziadków na tym nie ucierpiała). Wiem też, że poza salą porodową bywają w życiu sytuacje, gdzie jedno z małżonków musi pielęgnować drugie. Chciałabym myśleć, że wówczas wygląda to tak romantycznie jak w filmie „Malowany Welon”, gdy Edward Norton umierał na cholerę, a jego filmowa żona się nim opiekowała.

Niestety, nie zawsze tak jest, a pielęgnowanie małżonka w chorobie to dla wielu par próba, która nie kończy się pomyślnie. Perspektywa sytuacji intymnych z którymi BYĆ MOŻE będziemy musieli się zmierzyć w przyszłości, nie oznacza zaś, że musimy robić poligon doświadczalny z porodu.
Czytaj także: Jakie prawa mam na porodówce?


Tata jest potrzebny

Mój połóg wyglądał tak, że nie mogłam się ruszyć z miejsca przez ponad dobę, ponieważ przetaczano mi krew. Nie muszę chyba wdawać się w szczegóły, by opisać, jak bardzo marzyłam wtedy o prysznicu czy choćby zmianie koszuli. A jednak, nie przyszło mi do głowy angażować w te sprawy swojego męża. I bardzo się z tego cieszę!

Wysłałam go do apteki po herbatkę laktacyjną i do domu po wygodniejszą poduszkę. Według mnie facet podczas porodu i połogu doskonale sprawdza się jako asystent. Poprawianie posłania, podawanie picia, spełnianie zachcianek, które niekiedy pojawiają się zupełnie niespodziewanie (nalanie wody do wanny, wymasowanie stóp, związanie włosów i zgaszenie światła, to tylko niektóre pomysły). Co jeszcze?

Informowanie rodziny o postępach (żeby rodząca nie musiała odbierać SMS-ów) i bycie rzecznikiem rodzącej przed personelem szpitala, to kolejna bardzo ważna rola dla faceta. I gdy dziecko się już urodzi – mąż jest od chwalenia, trzymania za rękę, przytulania oraz ewentualnego tłumaczenia w imieniu położnicy personelowi szpitala decyzji medycznych dotyczących dziecka (na przykład jeżeli nie chcemy malucha szczepić w pierwszej dobie albo nie mamy ochoty dokarmiać go mieszanką, a personel bardzo nalega). Te wszystkie czynności są ogromnym wsparciem dla kobiety i moim zdaniem, rola męża się w nich zawiera. Oglądanie łożyska i wycieranie krwi to według mnie zadanie dla pielęgniarek i położnych.
Czytaj także: Szymon Majewski: Na Dzień Ojca polecam… bycie ojcem


A jeśli jednak chcecie rodzić razem…

Oczywiście, są małżeństwa, które jak już wspomniałam, funkcjonują w takiej bliskości fizycznej, że dosłownie nic co ludzkie nie jest im obce. Ale nawet wówczas polecam przed przystąpieniem do wspólnego rodzenia co najmniej jedną wizytę w parze u ginekologa i porządny kurs w szkole rodzenia.

Ciężarnym radzę dziesięć razy rozważyć wybór szpitala, by mimo wszystko mieć możliwość wdrożenia „planu B”, gdy rolę „rodzącego” męża przejmie położna. Szukajcie szpitala, w którym personel pomoże się po trudach porodu ogarnąć, który wesprze w opiece nad dzieckiem i nauczy karmienia piersią, by wasz facet mógł skupić się na robieniu pamiątkowych zdjęć i przynoszeniu Wam kwiatów.

Cały czas uważacie, że poród we dwoje jest dla was? To jeszcze obejrzyjcie amatorskie filmiki z porodów na Youtube. Nie te wyidealizowane, ale te prawdziwe. Ja już jako nastolatka obejrzałam film instruktażowy o rodzeniu dzieci dla studentów medycyny – z próżniociągiem, kleszczowy i naturalny. I wierzcie mi – nawet po tym mocnym doświadczeniu, nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, gdy poczułam u siebie pierwsze skurcze parte. Najlepiej więc przygotować się na to, że wszystko pójdzie inaczej niż sobie zaplanowaliście. Jeśli poród z mężem widzicie jako wzbogacający wspólny wysiłek i romantyczną bliskość w trudach – raczej nastawcie się na kompletną odwrotność takiego scenariusza.

...

To wszystko musi byc zalezne od sytuacji i potrzeb!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:29, 01 Paź 2017    Temat postu:

Małżeńskie sacrum – wtedy dzieją się wspaniałe rzeczy!
Maciej Jabłoński | Paźdź 01, 2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Każdy chrześcijanin wie, że modlitwa jest ważnym i integralnym elementem chrześcijaństwa. To „wrota”, których przekroczenie skutkuje nawiązaniem relacji i rozmową z Bogiem.

Kiedy małżeństwa razem się modlą i wspólnie wchodzą w tę sferę sacrum, zaczynają się dziać wspaniałe rzeczy. Z żoną często tego doświadczamy, dlatego zagłębię się w temat na naszym przykładzie.


Jeszcze bardziej zjednoczeni

Modląc się wspólnie stajemy się sobie bliżsi i mocniejsi jako małżeństwo. Moje serce i oczy radują się, kiedy widzę moją żonę „na kolanach” stającą w pokorze przed Bogiem, aby u Niego interweniować, dziękować i prosić za nas i naszą rodzinę. Jest to moment wielkiej intymności, kiedy razem stajemy przed Bogiem zupełnie nadzy „duchowo”, oddając Mu nasze życie, naszą codzienność i siebie nawzajem.


Wola Boża wobec nas staje się jaśniejsza

We współczesnym, zagonionym świecie bardzo łatwo jest zgubić tę „najlepszą ścieżkę”. Jako małżeństwo zadajemy sobie pytanie, czy to, co robimy jest na pewno zgodne z Bożym planem na nasze życie i rodzinę. Wspólna modlitwa do Ducha Świętego o pomoc w podejmowaniu właściwych decyzji obfituje w owoce. Między innymi efektem takiego rozeznawania jest nasz blog.

Zanim powstał, od dawna toczyliśmy rozmowy na temat tego, jak wykorzystać nasze talenty, żeby przy tym dzielić się doświadczeniem Boga w naszym życiu. Pomyśleliśmy o założeniu bloga. Odpowiedź z góry przyszła szybko i potwierdziła natchnienie na jednych z naszych wspólnotowych rekolekcji, gdzie wiele razy przewijało się słowo z Ewangelii o talentach. Wracając z Nich już wiedzieliśmy, że czas coś z tym zrobić…
Czytaj także: Ta modlitwa może zmienić Twoje małżeństwo
Uporządkujmy priorytety

Kiedy razem wchodzimy w tę sferę sacrum, łatwiej jest nam odciąć się od „prozy życia”. Dzięki temu nabieramy „świeżego” spojrzenia na naszą codzienność i lepiej dostrzegamy to, co jest najważniejsze, mogąc dokonać korekty aktualnych priorytetów.

Czasem zapominamy, Kto jest najważniejszy w naszym małżeństwie, ale ten Ktoś nie zapomina i czasem przez modlitwę (lub jej brak) przypomina nam, gdzie jest Jego miejsce w naszej rodzinie. Mamy wtedy okazję doświadczać tego, o czym mówił św. Augustyn: „Jak Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu”.


Dostajemy dostęp do „niebiańskich zasobów”

Jezus powiedział: „O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię”. (J 14,14). Kiedy oddajemy nasze małżeństwo Chrystusowi i wspólnie prosimy o miłość i jedność w nim, to minimalizują się ograniczenia wynikające z naszych ludzkich słabości.

„Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie” (Mt 18,19) – oczywiście wszystkiego, co jest w oczach Pana dobre i potrzebne dla naszego małżeństwa.


Zyskujemy „dobry dzień”

„Jeśli Pan nie wybuduje domu, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą”. (Ps 127).

W naszym małżeństwie namacalnie prawie każdego dnia doświadczamy tych słów psalmisty. Dzień, który rozpoczynamy małżeńską modlitwą jest skrajnie różny od tego, w którym o tym zapominamy. Kiedy zaczynamy go z Bogiem dużo łatwiej jest nam dziękować, przepraszać i kochać siebie nawzajem.
Czytaj także: Modlitwa do św. Józefa Robotnika: byśmy w naszej pracy też spotykali Jezusa

Walka z egoizmem nie jest wtedy taka trudna, a pokłady cierpliwości „o niebo” (dosłownie) większe. Natomiast dni, których nie zaczynamy małżeńską modlitwą, szybko przeradzają się we wzajemne oskarżanie, wypominanie i korzystanie z języka dalekiego od „języka miłości”.

Niebo jest gotowe do działania w naszym imieniu. Niesamowite rzeczy czekają na małżeństwa, które razem się modlą. Kiedyś jeden z księży powiedział nam, że największą moc ma modlitwa małżonków za siebie oraz rodziców za dzieci, ja bym do tego dodał jeszcze wspólną modlitwę, do której zachęcam wszystkich małżonków.

...

Tak przeciez swietosc pomaga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:29, 03 Paź 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
Straciła męża w Las Vegas. "Uratował mi życie, sam został postrzelony w plecy"
Straciła męża w Las Vegas. "Uratował mi życie, sam został postrzelony w plecy"

Wczoraj, 2 października (23:22)

Zidentyfikowano kilka ofiar strzelaniny w Las Vegas, podczas której zginęło co najmniej 58 osób, a ponad 500 zostało rannych. Życie stracił m.in. mieszkaniec stanu Tennessee, 29-letni Sonny Melton. Jego żona opublikowała w mediach społecznościowych poruszający wpis.

Sonny Melton - pielęgniarz z Jackson-Madison County General Hospital - przyjechał na festiwal country w Las Vegas wraz z żoną Heather Gulish Melton. Po ataku kobieta wyznała, że mąż uratował jej życie: osłonił ją, gdy zaczęła się strzelanina, a sam został postrzelony w plecy.

Jestem załamana i wciąż nie wierzę w to, co się stało. Mój mąż Sonny był człowiekiem o wielkim sercu, najlepszym, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Ocalił moje życie, stracił swoje - napisała kobieta na Facebooku.

...

To jest milosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:34, 05 Paź 2017    Temat postu:

To sprawia, że jeszcze bardziej kocham żonę
Marcin Gomułka | Paźdź 05, 2017
@poczatekwiecznosci.pl/Instagram
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Za każdym razem, kiedy wzbraniamy się, odkładamy w czasie albo po prostu o tym zapominamy, tak naprawdę rezygnujemy z doświadczenia największego cudu Miłosierdzia Bożego. Co nim jest?
Tylko dla prostaczków

Jeżeli zranimy kogoś, kogo kochamy, zwykle nie czekamy wielu lat, aby powiedzieć „przepraszam”. I choć w teorii wydaje się to bardzo proste, nastręcza współczesnemu człowiekowi wiele trudności. Głównie z tego względu, że my tak naprawdę nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że swoim postępowaniem możemy kogoś zasmucić. W większości przypadków zapominamy, że ostatecznie Tym Kimś jest sam Bóg.

Jezus mówi, że aby przeżyć życie w pełni, musimy stać się jak dzieci. Ale co to znaczy? Dzisiejsze wspomnienie dobitnie pokazuje mi, że zgodnie ze Słowem, tajemnice Królestwa objawione zostały prostaczkom. I nie chodzi wcale o ukończenie przez małą Helenkę jedynie kilku klas szkoły podstawowej, tylko o dziecięcą ufność i poddanie się Jego woli. Kiedy dzieje się to przy kratkach konfesjonału, wtedy może zaistnieć największy cud Miłosierdzia Bożego.
Czytaj także: Bomba, która prowadzi do spowiedzi…


Nie potrzebuję spowiedzi!

Znam wielu, którzy mówią, że nie potrzebują sakramentu pokuty i pojednania. Nie znam jednocześnie nikogo, kto po dobrej spowiedzi nie kocha bardziej. Niewiele chwil może się równać z pięknem doświadczenia bliskości małżeńskiej, za każdym razem, kiedy rozgrzeszony wracam skruszonym sercem do serca żony. Powstaje pytanie – dlaczego tak bardzo nie chcemy doświadczyć cudu Miłosierdzia Bożego?

Pewien doświadczony krakowski spowiednik opowiedział kiedyś historię, gdy któregoś razu wrócił na chwilę do swojego pokoju i właśnie w tym momencie zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się kobiecy głos: „Mój ojciec umiera, prosi o spowiedź”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ów kapłan zdążył ze swoją posługą dosłownie w ostatniej godzinie, a petent spowiadał się pierwszy raz od 70 lat (ostatni raz przed swoim ślubem). Skoro październik, to różaniec – jego córka modliła się na nim w intencji nawrócenia taty przez kilkadziesiąt lat.


Punkt zwrotny

Moja mama modliła się za mnie „tylko” kilkanaście. W każdym razie, tak się złożyło, że jedną z moich najważniejszych spowiedzi w życiu przeżyłem w Łagiewnikach. Żyłem wtedy na peryferiach Kościoła. Kilka tygodni wcześniej zostałem poproszony o zostanie ojcem chrzestnym, mimo że dla rodziców dziecka bezwzględną wartość stanowiło zalecane przez doktrynę życie zgodnie z wiarą i przystępowanie do sakramentów. Z jednej strony byłem zaskoczony ich – jak się później okazało – wiarą w miłosierdzie dla mnie, z drugiej, odpowiadając na prośbę pozytywnie, nie chciałem być tylko „wujkiem chrzestnym od prezentów”.
Czytaj także: Jak żyć z Bogiem na co dzień? I jak zjednoczyć wiarę z życiem?

Na dwa dni przed wspomnianym chrztem byłem w Krakowie i dziwnym zbiegiem okoliczności znalazłem się niedaleko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, które „zaczęło mnie wołać”. W głębi serca nadal słyszę to zaproszenie: „Jeśli nie teraz, to kiedy? Odwagi!”. Odważyłem się i… to wystarczyło. Bo choć zasadnicze nawrócenie dokonało się ostatecznie kilkanaście miesięcy później, tamto łagiewnickie doświadczenie było jak wybuch, który zatrząsł fundamentami mojego ówczesnego życia.


Największy cud Miłosierdzia Bożego

Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud Miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone — nie tak jest po Bożemu, cud Miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni (Dz 1448).

Za każdym razem, kiedy wzbraniamy się, odkładamy w czasie, zapominamy o spowiedzi, tak naprawdę rezygnujemy z doświadczenia największego cudu Miłosierdzia Bożego. Przecież każdy chce, by w jego życiu zdarzały się cuda. Ty też? To co, idziemy do spowiedzi?

...

Nie jest mozliwa milosc oddzielnie od Boga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:07, 06 Paź 2017    Temat postu:

Małżeństwo – tego zachowania nie lekceważ!
Iwona Jabłońska | Paźdź 05, 2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Im dłużej narasta w nas frustracja, tym trudniej powiedzieć przepraszam, wybaczam, kocham...


C
zasem w małżeństwie zdarzają się trudniejsze chwile – to normalne i myślę, że potrzebne. Wówczas zaczynamy wyjaśniać, rozmawiać o tym, jakie są nasze potrzeby, co jest powodem wycofania… Mamy wtedy szansę rozwijać się, wzrastać jako para i pielęgnować naszą relację. Są jednak momenty i zachowania, na które trzeba zwrócić szczególną uwagę.
Ciche dni – cichy zabójca

Może dosadnie powiedziane, ale taka jest prawda. Ciche dni – brzmi niewinnie, ale tak naprawdę to dziesiątki godzin, setki minut i tysiące sekund, które są zmarnowane! Przyznam, że przez 4 lata związku z Maciejem nie zdarzyło nam się nie rozmawiać kilka dni na skutek konfliktu, a konfliktów było sporo. Co najwyżej zmarnowaliśmy z tego powodu godzinę, ewentualnie dwie. To chyba łaska, że mamy takie parcie na „turbo pojednanie”.

Wracając do cichych dni… Skoro małżonkowie, narzeczeni czy para ze sobą nie rozmawiają, oznacza to, że sprawa nie została przegadana, kwestie niewyjaśnione, każde z nich żyje w przekonaniu, że ma rację. Przez te kilka dni pielęgnuje w sobie to przekonanie, a następnie po prostu zaczynają rozmawiać, bo trzeba przecież jakoś żyć.

Później schemat się powtarza.

W wersji optymistycznej po cichych dniach następuje konstruktywna rozmowa. Ten cichy zabójca jest o tyle niebezpieczny, że może przerodzić się w ciche tygodnie, miesiące siejąc spustoszenie w związku i wprowadzając obojętność.
Czytaj także: Nasze małżeństwo ratuje…sowa!

Nie poddawajmy się mu! Czasem cicha godzina czy dwie są potrzebne, żeby emocje opadły, czy żeby przygotować się do rozmowy. Ale nie ciche dni, i co gorsza tygodnie.

Dlaczego zabójca? Zabija poczucie więzi, bezpieczeństwa, poczucie bycia ważnym i kochanym przez drugą osobę i wreszcie zabija umiejętność kochania.

Im dłużej narasta w nas frustracja, tym trudniej powiedzieć przepraszam, wybaczam, kocham…
A jeśli to dziś?

Zapewne nie raz słyszeliście, że paruzja tuż tuż. I prawda jest taka, że koniec świata każdego dnia coraz bliżej. Aczkolwiek chyba wszyscy mamy już dystans do tych „przepowiedni” i „proroctw” – według niektórych miało to nastąpić w 2000 roku, według innych 23 września 2017. Pomiędzy tymi datami zapewne jeszcze kilka razy.
Niemniej jednak kiedyś to nastąpi. Zadawaliście sobie takie pytanie – „a jeśli to dziś?”. Mnie się zdarzyło i wiecie co? Spanikowałam!

Przecież tyle rzeczy nie powiedziałam jeszcze osobom, których kocham i tyle już powiedziałam za dużo… No i jeszcze nie jestem na tyle nawrócona, żeby spotkać się z Panem.

Te myśli stawiają mnie do pionu. Albo kiedy czytam jakiś artykuł, gdzie jedno z małżonków umiera – niekoniecznie w podeszłym wieku. Wiem, to są trudne tematy, ale realne. Ile razy „ocieram się” o tego typu wydarzenia, tyle razy zaczynam żałować wypowiedzianych słów, i tych niewypowiedzianych, niepotrzebnych sporów, przejawów egoizmu, tzw. fochów i wielu innych sytuacji.
Czytaj także: Najważniejsze zadanie ojca? Odpowiada tata 10 dzieci


Żyć tak, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim

Na pewno słyszeliście to zdanie. Mnie ono bardzo porusza, ale tylko kiedy je słyszę. Później zapominam, a szkoda. Przyznam, że ile razy piszę jakiś wpis na bloga, przeżywam swoje mini nawrócenie, bo to jest czas, kiedy mogę pochylić się nad wszystkim, co dla mnie ważne.

Jest w tym wszystkim dobra nowina – już dziś możemy zacząć od nowa! Możemy bardziej kochać, więcej dziękować, mniej narzekać, być dla siebie milsi, robić coś dla drugiego, możemy codziennie stawać się lepsi.

Mamy do tego wszystkie narzędzia, które nam to ułatwią. Ja w tym celu korzystam z modlitwy, takiej spontanicznej – na cito – kiedy jest potrzeba. Często też proszę mojego Anioła Stróża o pomoc, a On zawsze chętnie mi pomaga.

...

Nie nalezy czekac az dojdzie do ostatecznosci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:55, 11 Paź 2017    Temat postu:

Obrączka to elementarz noszony na palcu. Przypomina ważną zasadę małżeńską
Anna Gębalska-Berekets | 10/10/2017
Petr Ovralov/Unsplash | CC0
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Podczas kazania kapłan zapytał ludzi, dlaczego obrączka jest okrągła? Czemu nie kwadratowa lub owalna? To tylko kwestia wygody czy może coś więcej? O wiele więcej!


„N
ic piękniejszego nad życie, w życiu nic ponad miłość” – wielu z nas zapewne słyszało te słowa. Zewnętrznym wyrazem miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej są obrączki. Symbolizują wewnętrzną więź między kobietą a mężczyzną.
Obrączka: miłość i wierność

Trudno o piękniejszy obraz ludzkiego szczęścia niż ten wyrażony przed ołtarzem, gdzie serca dwojga ludzi są związane miłością. Nie ma większego blasku niż ten bijący od obrączek pobłogosławionych przez kapłana, które młodzi wzajemnie nakładają sobie w obecności wszystkich zebranych na uroczystości.

Mają być widocznym symbolem zawarcia związku małżeńskiego i przypominać o jego trwałości.
Czytaj także: Chłopie, po co Ci wspólnota? Dziesięcina, spowiedź, spotkania. A gdzie w tym żona?
Małżonek „noszony” na palcu

Pamiętam jak mój tata kiedyś ściągnął obrączkę. Przy pracach mechanicznych mogłaby ulec zniszczeniu. Wtedy mama natychmiast to spostrzegła i nawet trochę posprzeczała się z tatą. Od tamtej pory zawsze ją nosił. Był ostrożny, żeby jej nie uszkodzić.

A ja, słysząc to całe zajście, wyobrażałam sobie wtedy mojego tatę uważającego by nie uszkodzić obrączki – tak jakby wówczas „nosił” moją mamę na rękach. Kiedy ja sama wychodziłam za mąż, nie mogło być inaczej.
Obrączka: tylko pamiątka?

Obecnie mam wrażenie, że wśród ludzi obrączka nie ma już takiego znaczenia. Często słyszę od znajomych, że jest tylko symbolem czy pamiątką. Chowana jest zatem do szuflady, zastępowana pierścionkiem czy w ogóle zdejmowana z palca. Niekiedy jej noszenie staje się wręcz wstydliwe lub staroświeckie.

Jakieś trzy lata temu podczas kazania w sanktuarium w Leśniowie usłyszałam, jak kapłan mówiąc o sakramencie małżeńskim zapytał ludzi, dlaczego obrączka jest okrągła? Potem dopytywał czemu nie kwadratowa czy owalna, ale właśnie okrągła.

Można by powiedzieć, że taka pasuje na palec, ale przecież palec u każdego człowieka ma nieco inny kształt. Okrągłość oznacza łagodność, dobroć, dążenie do pojednania i tacy powinniśmy być w małżeństwie. To taki elementarz noszony na palcu. W momencie opuszczenia przez małżonka, jest przypomnieniem o wyborze jakiego się dokonało.
Czytaj także: Małżeństwo – tego zachowania nie lekceważ!
Na prawej czy lewej dłoni?

Zwyczaj noszenia obrączki sięga jeszcze starożytności i choć najstarsze wykonane z żelaza pochodzą z Egiptu, to za kolebkę uznaje się kulturę rzymską. Początkowo noszono je na lewym palcu serdecznym. Istniało bowiem przekonanie, że ten konkretny palec połączony jest z sercem – viena amoris (żyła miłości).

Zwyczaj ten jest zachowany na przykład w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Francji i Kanadzie. Teraz obrączkę nosi się zazwyczaj na palcu serdecznym prawej dłoni. Tak jest przykładowo w Niemczech, Austrii, Hiszpanii i w Polsce. Przyjęło się, że na lewej dłoni obrączkę noszą osoby, które owdowiały.
Ucałuj obrączkę

Warto wspomnieć, że w Kościele zwyczaj ofiarowania sobie obrączek został usankcjonowany dopiero w XIII wieku. Do czasu pierwszej wojny światowej było też tak, że do noszenia obrączek zobligowane były jedynie kobiety. Rozcinano wówczas obrączkę i ofiarowywano mężczyźnie udającemu się na wojnę. Miało to przypominać o wartości danego słowa i odpowiedzialności za nie.

Piękne są dziś zwyczaje ucałowania obrączek przed ich założeniem, czy też grawerowanie na ich wewnętrznej stronie sentencji, imienia współmałżonka lub daty ślubu.

W czasach nietrwałości małżeństw, rosnącej fali rozwodów i liberalnego podejścia do wierności małżeńskiej obrączka nadal przypomina o nierozerwalności związku. Jest symbolem powiązanych losów dwojga kochających się ludzi.

...

Symbol jest po to aby umacnial rzeczywistosc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:48, 11 Paź 2017    Temat postu:

Karolina Strojecka: Praca nad związkiem to… zaciekawienie nim i dbanie o niego
Krystyna Romanowska | 11/10/2017
Evgenij Yulkin/Stocksy United
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Jeżeli terapia małżeńska powoduje, że jedna osoba odchodzi, to znaczy, że to była zła terapia czy zła relacja? – z Karoliną Strojecką, psychologiem i psychoterapeutką z CBTSeksuolog rozmawia Krystyna Romanowska.


K
rystyna Romanowska: Związek w kryzysie. Ona (albo on) decyduje się na terapię. Druga strona nie chce ani terapii własnej ani tym bardziej terapii par. Jakie mogą być scenariusze rozwoju sytuacji?

Karolina Strojecka: Terapia tylko jednej osoby zaburza system, czyli status quo związku. Może się okazać, że więź, która ich łączy nie przetrwa tej próby. Zamiast rozciągnąć się jak gumka recepturka i po naciągnięciu wrócić na miejsce, rozerwie się.

Ale co ma robić ta strona, która czuje, że potrzebuje terapii? Zrezygnować z niej dla „dobra małżeństwa”?

Jeżeli mąż nie chce iść na terapię, a my czujemy motywację to idźmy na nią same! Zrezygnowanie z terapii jest znacznie gorszym rozwiązaniem, bo nasili jeszcze konflikt między małżonkami. Osoba chcąca zmiany poświęci się i zacznie odczuwać coraz silniejszą złość i frustrację. Pozbawienie siebie możliwości decydowania o sobie to błędne koło, które unieszczęśliwia wszystkie zainteresowane osoby. Moim zdaniem lepszym wyborem jest terapia indywidualna jednego z małżonkow niż tkwienie w sytuacji, która nam nie odpowiada. Efekty terapii jednej osoby mogą pozytywnie wpłynąć na parę.

Czy pozytywne zmiany jednej osoby z pary pod wpływem terapii są dobrym bodźcem dla tej drugiej i zachęcają do udania się na terapię? A może wręcz przeciwnie?

Udana terapia jednej osoby jest motywacją do zmiany dla drugiej. Dzieje się tak we wszystkich bliskich relacjach nie tylko w związkach, często rodzeństwo lub przyjaciele pacjenta decydują się na psychoterapię.
Czytaj także: Kryzys w małżeństwie? Możesz go przezwyciężyć!

Co z sytuacją, jeżeli terapia powoduje, że jedna z osób decyduje się odejść ? To niewłaściwa terapia czy zły związek?

Psychoterapeuta nie podejmuje decyzji za pacjenta. To pacjent jest ekspertem od swojego życia i ma ten cudowny przywilej kierowana swoimi losami. Jeżeli tak zdecydował po przepracowaniu swoich wątpliwości to wspieram go w tej decyzji.

Warto przekonywać drugą stronę, żeby poszła na terapię?

Bardzo trudno jest przekonać kogoś do pracy nad sobą. Zdecydowanie najlepszym przykładem jesteśmy my sami. Gdy powołujemy się na własne doświadczenia jesteśmy najbardziej wiarygodni i wtedy możemy zmotywować drugą osobę. Dlatego jeżeli ktoś chce przekonać męża, żonę, przyjaciela, ojca, matkę itp. polecam, by sam się najpierw zgłosił. „Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”. (M. K. Gandhi)

Czy fakt, że druga strona nie chce pracować nad wspólną relacją jest wystarczającym powodem, żeby się rozstać?

Jeżeli szukamy pretekstu do rozstania – to tak. A jeżeli zależy nam jeszcze na stawiającym opór – trzeba to przegadać. Może nie chce pracować nad relacją na terapii, ale jest chętny do pracy w parze. Może trzeba mu podsunąć ten artykuł …
Czytaj także: Kryzys rodziny? Tak, ale…

Co to właściwie znaczy „praca nad związkiem”? Ktoś kiedyś powiedział, ze jak słyszy „praca nad związkiem” to już wie, że ci ludzie powinni się rozstać…

Myślę, że to bardzo romantyczne podejście, że nad związkiem nie trzeba pracować. Jestem realistką i moim zdaniem należy pracować nad łączącą dwoje ludzi relacją przez cały czas jej trwania. My się zmieniamy, więc i nasze związki. Słowo praca może się kojarzyć pejoratywnie, więc można je zamienić na zaciekawianie się swoim związkiem i dbanie o niego, czyli o łączącą nas więź.

Czego najbardziej boi się druga (ta niepracująca nad sobą) strona? Ze mąż/żona się zmieni, stanie się silna, odejdzie?

Druga osoba nieświadoma tego, jak wygląda terapia, obawia się, że jest „obgadywana”. Boi się, jak zostanie oceniona przez terapeutę, zdiagnozowana. Każdy z nas obawia się, że coś robi źle, że w jakimś zakresie jest gorszy, działa nieprawidłowo. W takiej sytuacji te lęki wychodzą ze zdwojoną siłą. Nasilają się, bo ta osoba nie zna terapeuty. Fantazjuje i wyobraża sobie, co się dzieje za drzwiami gabinetu, a te wyobrażenia przybierają katastroficzną formę, np. że partner opisuje go terapeucie w przykrych, raniących słowach.

A nie opisuje?

Z reguły tak się nie dzieje, bo konflikt lojalności nie pozwala pacjentowi oczerniać swojego ukochanego i o nieobecnym partnerze rozmawiamy podczas terapii indywidualnej jedynie w kontekście przeżyć osoby obecnej na terapii. Gdy mój klient opowiada podczas sesji, że jego druga połowa sceptycznie wypowiada się na temat terapii, omawiam to szczegółowo i zachęcam, by pacjent porozmawiał na ten temat z ukochanym/ukochaną.

Dla mnie bardzo ważne jest, by mieć w partnerze pacjenta „koterapeutę”, który będzie wspierał zmiany zachodzące w moim kliencie, a nie je dewaluował. Wtedy pacjent nie będzie sabotował terapii. Gdy terapeutyzowana osoba zaczyna się rozwijać, jest np. bardziej samodzielna, pewna siebie, u drugiej osoby pojawia się lęk przed odrzuceniem. Obnażają się jej kompleksy, objawy niskiej samooceny. Na szczęście, jeżeli terapia idzie dobrze i związek jest rozwojowy to lęki znikają, a w zamian pojawia się większa bliskość i porozumienie. A małżonkowie żyją długo i szczęśliwie…

...

Absurdem jest rozbijac malzenstwo bo kryzys. Jak jest kryzys ekonomiczny to nikt nie rozwala swojej firmy! Tylko chce przetrwac. To czemu niszcza malzenstwo?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:40, 16 Paź 2017    Temat postu:

Syndrom pustego gniazda, czyli o konsekwencjach przecinania pępowiny
Zuzanna Górska-Kanabus | 16/10/2017

Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Małżonkowie częściej się ze sobą kłócą i nie potrafią rozwiązywać sporów w satysfakcjonujący dla siebie sposób. Tym samym zamiast odczuwać radość i spełnienie w związku, czują porażkę i frustrację.

Zuzanna Górska-Kanabus: Zaczyna się rok akademicki. Dzieci wyjeżdżają na studia, często do innej miejscowości. Rodzice zostają w domu sami i pojawia się u nich tzw. syndrom pustego gniazda. Czym charakteryzuje się to zjawisko?

Sabina Zalewska*: Syndrom pustego gniazda to zespół objawów występujących w rodziców, gdy ich dzieci się usamodzielniają i opuszczają dom rodzinny. Objawia się on głównie tym, że małżonkowie częściej się ze sobą kłócą i nie potrafią rozwiązywać sporów w satysfakcjonujący dla siebie sposób. Tym samym zamiast odczuwać radość i spełnienie w związku, czują porażkę i frustrację. Mają więcej czasu dla siebie, a nie potrafią ze sobą przebywać. Obecność współmałżonka zamiast cieszyć, drażni.

Zdarza się, że niezależnie od siebie zaczynają także wspierać usamodzielniające się dziecko, nie konsultując tego ze sobą. Najczęściej za plecami drugiej strony pomagają finansowo lub w inny sposób dzieciom, nie uzgadniając tego wzajemnie.

Innym objawem syndromu jest silne poczucie pustki i samotności. Czasem przekształcające się w stany depresyjne. Jest to jedno z najboleśniejszych doświadczeń w syndromie pustego gniazda. Małżonkom generalnie bardzo trudno odnaleźć się w nowej sytuacji. Powinni zacząć na nowo budować silną relację małżeńską, ale mają z tym kłopot. Skupieni wcześniej na dzieciach, ich potrzebach, opiece, mają problem z tym, aby na nowo całą swoją uwagę przenieść na własny związek.
Czytaj także: Po roku pracy nad sobą czujemy się w małżeństwie szczęśliwsi i sobie bliżsi


Pustka i samotność po wyjeździe dziecka na studia

Każdy w takim samym stopniu jest narażony na doświadczenie tego syndromu?

Wszystko zależy od wielu czynników. Na przykład od tego, czy dom opuszcza pierwsze dziecko, czy ostatnie lub to z którym czują się silniej związani np. poprzez jego chorobę w dzieciństwie. Jeżeli jeszcze pracują, to koncentrują się też na innych czynnościach, niż tylko opieka nad potomstwem, a wtedy słabiej odczuwają syndrom pustego gniazda.

Istotne jest także, co jest powodem opuszczenia domu przez dzieci. Jeśli studia czy praca, to rodzice potrafią to szybko przepracować. Jeśli zaś związek, to jest to dla nich trudniejsze. Zazwyczaj matkom trudniej pogodzić się z usamodzielnianiem synów. Jeśli jeszcze pragną oni założyć własną rodzinę, to sprawa zaczyna się bardziej komplikować. Niewiele matek akceptuje wybór synów co do partnerki.

Wiąże się to z tym, że rodzice nie mogą wytrzymać bólu, który pojawia się ponieważ dzieci, dla których tak wiele zrobili, po prostu odchodzą, ponieważ inny człowiek stał się dla nich ważniejszy. Zamieniają oni ból w złość, którą przerzucają na zięcia lub synową i w ten sposób łagodzą doświadczenie bólu. To normalne, że dzieci opuszczają rodziców, ale nie oznacza, że to nie może boleć i że tego bólu nie powinno się wyrażać.
Czytaj także: Przepisu na szczęśliwe małżeństwo nie ma, ale są szczęśliwe małżeństwa. Jak to osiągnąć?


Nauka opuszczania

Trzeba pamiętać, że relacje rodzice – dzieci są zróżnicowane i dynamiczne. Kontakty między rodzicami i dziećmi charakteryzują się tym, że więzi bez przerwy na nowo należy w nich odcinać. Ten proces można przedstawić za pomocą obrazka cebuli, jak powtarza prof. Mirosława Dzienianowicz-Nowak: wierzchnie warstwy na nowo odchodzą – myśli się, że już pożegnano się ze stratą – ale zaraz zauważa się, że nowe fazy odchodzenia są przed nami i musimy się z nimi pogodzić.

Dla rodziców i ich dorastających dzieci głównym zadaniem w okresie młodzieńczym jest nauczenie się wzajemnego opuszczania, aby odnaleźć się w nowej sytuacji, zbudować nowe relacje rodzinne, a przede wszystkim, by stworzyć na nowo własną tożsamość.

Jak mogą sobie pomóc rodzice doświadczający syndromu pustego gniazda?

Zwrócić się ku sobie. Zauważyć pozytywne strony bycia tylko we dwoje. Realizować marzenia, rozwijać zainteresowania i samorealizować się. W końcu teraz zaczynają mieć na to czas. Wzajemne relacje małżonków także ulegają przemianie. Stają się dla siebie oparciem, osobami, na które mogą liczyć w sytuacjach trudnych, zwłaszcza w chorobie. Większość małżeństw stara się kształtować pozytywne relacje pomiędzy sobą. Z czasem zauważają pojawiającą się w nich radość i zadowolenie z nowego stanu rzeczy.
Czytaj także: Mieszkanie z rodzicami po ślubie – tak czy nie?


Kiedy potrzebna pomoc terapeuty?

Jaka radę dałabyś dzieciom, których rodzice nie radzą sobie z syndromem pustego gniazda?

Aby byli cierpliwi. Ten okres jest przejściowy. Rodzice muszą się do niego przyzwyczaić. Czasem jednak stan poczucia samotności i osamotnienia w tym okresie jest tak duży, iż małżonkowie samodzielnie nie są w stanie przepracować zmian w tej fazie ich życia. W takim przypadku potrzebna jest pomoc terapeutyczna.

*Sabina Zalewska: doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, wykłada na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej. Psycholog rodziny. Pracuje w Archidiecezjalnej Poradni Dewajtis.

...

Zagrozenia jak widac sa rozne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:30, 17 Paź 2017    Temat postu:

Twój mąż nie musi modlić się tak, jak Ty
Małgorzata Rybak | 17/10/2017
Shutterstock
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Spotykam w swoim zaangażowaniu na rzecz rodziny różne żony. Czasem skarżą się na swoich mężów, że tamci się nie rozwijają, nie prowadzą życia duchowego na satysfakcjonującym (je) poziomie, nie starają się o sprawy fundamentalne, za mało się modlą, a przez co również ich codzienna aktywność na polu rodzinnym i domowym pozostawia wiele do życzenia.
Żony, nie zmuszajcie mężów do modlitwy!

W tej grupie znajdują się niestrudzone misjonarki, które przyprowadzają mężów na kolejne rekolekcje, warsztaty i spotkania modlitewne, mając nadzieję skłonić ich do duchowego przebudzenia i gorliwości. Często ze skutkiem dokładnie odwrotnym, ponieważ, jak wiadomo, przymus nie jest przyjacielem otwierania się na to, co nowe.

Podzieliłabym się z kobietami, które martwią się w taki sposób o życie duchowe w swoich mężów, trzema refleksjami.

Pierwsza, to że małżeństwo nie polega na kierowaniu drugim, także w sensie jego rozwoju duchowego. To tak naprawdę wspólna droga, na której możemy sobie nawzajem towarzyszyć. O ile nie zaakceptujemy podstawowych różnic między nami – jak to, czy wolimy kawę, czy herbatę i w jaki sposób smarujemy chleb masłem – nie ma w ogóle sensu próbować rozmawiać o duchowości. Prawdopodobnie bowiem poranimy siebie nawzajem, popadając w osądy i próbując przerobić zwyczaje i sposób przeżywania wiary drugiej strony na swoją modłę. A jest to sfera tak osobista, że sprawiając sobie nawzajem ból komentarzami i ocenami, możemy nie umieć już wrócić do rozmowy na jej temat w przyszłości.
Czytaj także: Obrączka to elementarz noszony na palcu. Przypomina ważną zasadę małżeńską


Duchowość inna dla kobiet i mężczyzn

Druga myśl – to że duchowość ma rodzaj: męski i żeński. Dla kobiet wiąże się bardziej z przeżyciem uczuciowym i potrzebą doświadczania bycia w relacji, najlepiej cały czas. Dla mężczyzny, który ma większą trudność w rozpoznawaniu swoich uczuć czy wyrażaniu ich, po pierwsze wiara jest sferą bardzo prywatną. Po drugie – rozumianą bardziej zadaniowo, jako dialog, w którym podejmuje się kluczowe decyzje czy szuka konkretnych odpowiedzi.

Pięknie o tym opowiada „Chata” W. P. Younga. Mężczyzna, zraniony grzechem pierworodnym, dąży do niezależności. Kobieta – do relacji, przy czym problem polega na tym, że w relacji szuka potwierdzenia własnej tożsamości („ku mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad Tobą” Rdz 3, 16). Dla kobiety w relacji z Bogiem przychodzi komunikat: „jesteś kochana”, który wyzwala ją z potrzeby nieustannego szukania na to dowodów ze strony męża. Mężczyzna w relacji z Bogiem odkrywa wolność, jaka paradoksalnie wynika z zależności i wyrywa go z bólu samowystarczalności i konieczności ciągłego potwierdzania siebie.
Czytaj także: Czy wspólna modlitwa pomaga małżeństwom?


Modlitwa mężczyzny

Skoro są to drogi tak różne – to choć zewnętrzne formy przeżywania wiary mogą być zbieżne, jak msza święta czy modlitwa – to, co dzieje się w sercu kobiety i mężczyzny pozostaje czymś głęboko osobistym i indywidualnym. Więc nie, on nie musi tak, jak Ty.

I wreszcie trzecia myśl. Zamiast wpędzać męża w zawstydzenie albo gonić do modlitwy – usiądź wieczorem w fotelu z Pismem Świętym albo różańcem. Niech Twoje wyciszenie pośród burz życia wniesie pokój do Waszego domu. A potem niech ten wyniesiony z modlitwy pokój wyrazi się dobrym słowem, wdzięcznością dla męża, kubkiem herbaty przyniesionym dla niego. Spokojem, gdy pojawiają się w życiu waszej rodziny problemy.

Te gesty powiedzą Twojemu mężowi o tym, że modlitwa ubogaca, a wiara wnosi coś istotnego w wasze życie. I opowiedzą mu o tym bardziej niż kolejne ulotki o rekolekcjach i wydarzeniach.

A jeśli nadal będzie wolał spotykać się z Bogiem w garażu nad otwartą maską samochodu – nie ingeruj w to. Zbuduje to w waszym małżeństwie piękną przestrzeń wzajemnego szacunku i wolności. Pan Bóg zna wszystkie przeszkody i zranienia, które kształtują wiarę twojego męża. Zamiast pokazywać mu, że według ciebie w dziedzinie spraw dotyczących wiary jest „słaby” (czego tak naprawdę nie wiesz), możesz go wspierać i inspirować, gdy doceniasz wszelkie dobro, jakie wnosi do waszego życia. Każde. Materialne, duchowe, emocjonalne czy mierzone jego pracą. Mów o tym dzieciom, wyciągaj na światło dzienne. To wiara w praktyce.

...

Przymuszanie do praktyk religijnych naprawde jest destrukcyjne. Pogarsza duchowosc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:07, 17 Paź 2017    Temat postu:

Afera z nianią, czyli jak nie dopuścić do zdrady
Jennifer Grant | 17/10/2017
Trinette Reed/Stocksy United
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Pokusa niespodziewanie może być siłą mobilizującą dla małżeństwa.



Moja rada: skłoń się ku małżeństwu, uciekaj od pokusy. Nawet jeśli masz ochotę zrobić odwrotnie. Katherine Willis Pershey
Zanim zdradzisz, czyli okazja nie musi czynić złodzieja

Aktorka Eva Amurri Martino, córka Susan Sarandon, napisała kiedyś na swoim blogu „Happily Eva After” notkę pod tytułem „Niania-gate 2.0”, w której opowiedziała historię byłej opiekunki swojej córeczki. Pod nieobecność Evy, niania wysłała jej mężowi SMS-a, nakłaniając go do zdrady.

Tak mniej więcej wyglądał kres wielu znanych małżeństw, choćby Arnolda Schwarzennegera, Jude’a Law, Bena Afflecka.

Mąż Amurri Martino – były piłkarz, komentator sportowy w telewizji NBC, Kyle Martino – dopisał jednak do tej historii inne zakończenie. Doprowadził do konfrontacji z nianią, zwolnił ją i o wszystkim opowiedział żonie.

Publicystka Katherine Willis Pershey z pewnością zaaprobowałaby takie rozwiązanie. W swojej książce („Very Married: Field Notes on Love and Fidelity”), zachęca pary do bezwzględnej szczerości, gdy coś – lub ktoś – zagraża ich małżeństwu.

Jak pisze, kilka lat temu sama zadurzyła się w znajomym i choć nigdy mu o tym nie powiedziała ani nie zrobiła nic w tym kierunku, uznała, że sprawa jest poważna i wymaga zdecydowanej reakcji. Pisze:

Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy: o wszystkim powiedziałam mężowi. Nawet jeśli nie było o czym mówić, och, ależ byłam zadowolona, że idę do niego z czystym sumieniem! – rozmowa niosła ze sobą pewne ryzyko. Czy Benjamina nie zrani fakt, że jego żona, choć nie uległa pokusie, jednak jej doświadczyła? Tak, zraniło go to. Ale zniósł ten ból, bo zrozumiał, że jestem godna jego zaufania. Sprawdzono mnie i wyszłam z tej próby zwycięsko.

Willis Pershey powiedziała mi, że najlepsza rada dla mężów i żon, zainteresowanych kimś innym, to „skłonić się ku małżeństwu, uciekać od pokusy”. Choć przyznaje, że często ma się ochotę zrobić odwrotnie.
Czytaj także: 10 wyjątkowych małżeństw ze świata showbiznesu


Dlaczego ludzie zdradzają

Zdradzają i kobiety i mężczyźni, przy czym, w przeciwieństwie do powszechnej opinii, panie robią to równie często, jak panowie.

Jednak powody, dla których zdradzają kobiety, są inne. Mężczyźni szukają seksu, a kobieta, która zdradza, pragnie emocjonalnej bliskości i akceptacji.

Sabine Miller*, odpowiedzialna za zakupy odzieżowe w dużym domu handlowym i matka dwójki dzieci, wyznaje, że kilka lat temu miała wielką ochotę zdradzić męża.

Kiedy dzieci chodziły jeszcze do przedszkola, oboje z mężem byliśmy tak wyczerpani obowiązkami związanymi z opieką nad nimi, naszą pracą zawodową i koniecznością znalezienia „czasu dla rodziny”, że dla nas dwojga zostawało naprawdę niewiele – opowiada Miller. – Zaczęliśmy się od siebie oddalać.


Czytaj także: Podejrzewasz męża o zdradę? Zanim spakujesz mu walizki, przeczytaj ten tekst



Kiedy jeden z handlowców, z którym pracowała – sama przyznaje, że był „zabójczo przystojny” – zaczął się nią interesować, poczuła się, jak mówi, fantastycznie.

Do niczego nie doszło – mówi. – Ale byłam przerażona tym, jak świetnie się przy nim czułam i jak wyczekiwałam spotkań z nim. Wiedziałam, że muszę trzymać się mocno przysięgi złożonej mężowi.

Miller mówi, że po tym „zagrożeniu niewiernością”, kiedy czuje się niedoceniona lub oddala się od męża, zaczyna z nim rozmawiać.

„Zamiast zostawić rzecz w spokoju albo, co gorsza, gotować się wewnętrznie, mówię Markowi, co czuję. Staramy się zapewnić sobie czas we dwoje, żeby być znów razem”.
Czytaj także: Jak uratować małżeństwo – przed zdradą i po niej


Zdrada. Niepokojące znaki

Specjalista od spraw małżeńskich John Gottman napisał, że „nieszczęśliwe małżeństwa są do siebie podobne” i podążają „tą samą, szczególną spiralą w dół, aż do smutnego końca”.

Pierwszy próg, jaki napotyka para niesiona z prądem małżeńskich zawirowań, składa się z czterech fatalnych metod interakcji, które udaremniają próby porozumienia”, pisze Gottman. „W miarę umacniania się tych nawyków, mąż i żona skupiają się coraz bardziej na eskalowaniu uczucia negacji i napięcia w małżeństwie. W końcu stają się głusi na wzajemne próby pojednania. Każdy kolejny jeździec Apokalipsy przygotowuje drogę następnemu, podstępnie tratując małżeństwo, które przecież zaczęło się tak obiecująco.

Według Gottmana, ci czterej „jeźdźcy” to krytykowanie, pogarda, zachowanie defensywne i izolowanie się. Pogarda, jak pisze, jest najgorsza z całej czwórki, a syci się „długo podsycanym negatywnym myśleniem o partnerze”. Wśród oznak pogardy wymienia wyzwiska, przewracanie oczami i inne przejawy niechęci. Pogarda zatruwa, ostrzega Gottman.
Czytaj także: Zapomniałem obrączki. Czego nauczyła mnie ta lekcja?


Jak zmienić bieg spraw

Nawet kiedy pogarda i pozostali „jeźdźcy” zagościli w domu na stałe, jest jeszcze nadzieja. Gottman radzi, by mąż i żona uruchomili „mechanizmy naprawcze”, nawet gdyby miało to oznaczać trudne rozmowy. Słowa, wypowiadane nawet „z irytacją albo z bólem”, według Gottmana są skutecznym lekarstwem na małżeńskie rany.

Jakie to mechanizmy? „Szczęśliwe małżeństwa używają podczas kłótni pewnych zdań i czynności, by zapobiec wymknięciu się spraw spod kontroli”, pisze. Te pojednawcze gesty działają jak klej, który spaja małżeństwo w trudnym chwilach.



Polecane przez Gottmana mechanizmy naprawcze:

1. Komentowanie procesu komunikacji zdaniami: „Proszę, pozwól mi skończyć”, „Odbiegamy od tematu” lub „To rani moje uczucia”.

2. Komentowanie na bieżąco tego, co się dzieje, zamiast wypominania dawnych uraz poniewczasie.

3. Przypominanie partnerowi, że podziwiasz go i współczujesz z nim, nawet jeśli właśnie się kłócicie.

4. Stosowanie wyrażeń w rodzaju „Tak, rozumiem” lub „Mów dalej” w trakcie rozmowy. Gottman twierdzi, że są to „małe psychologiczne pieszczoty, w których stabilne pary osiągają mistrzostwo”.

Na koniec warto wiedzieć, że choć nie zawsze da się uniknąć małżeńskich kłótni czy pokus, można wybrać sposób, jak sobie z nimi poradzimy. A wspólna walka przeciwko czemuś, co zagraża małżeństwu, choć niełatwa, wydaje się być najlepszym sposobem na przetrwanie.

Na zakończenie notki „Niania-gate 2.0” Amurri Martino pisze, jak historia przebiegłej niani wpłynęła na jej relacje z mężem.

O dziwo, to kuriozalne doświadczenie z nianią zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Mieliśmy chwile pełne ogromnego napięcia, ale też była to przygoda.

Cóż, które dobre małżeństwo nie jest przygodą?
Czytaj także: Wreszcie wybaczyłam mężowi. Nie mogłam zrobić nic lepszego. Dla siebie

* imię i nazwisko zmienione dla zachowania anonimowości

...

Prawdziwy zwiazek to wzmocni. Niestety glupie kobiety mysla ze jak ukradna meza to odniosa sukces zyciowy ze byly ,,lepsze". Szatan mąci. Ale to tez sprawdzian czy malzenstwo jest prawdziwe. Co to za malzenstwo gdy jedna kobieta na kiwniecie palcem je niszczy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:39, 20 Paź 2017    Temat postu:

Szymon Majewski: Krótki tekst o miłości
Szymon Majewski | 09/12/2016

Udostępnij
Komentuj

Drukuj

Czyli jak i kiedy się żenić na okładkach magazynów?

Kolekcjonuję wzrokiem okładki kolorowych magazynów i zawsze jest tak: Tylko u nas! Para Roku! Sabrina i Sebastian i gorący materiał o ich miłości! I bonus: zdjęcia ze ślubu…

Czytam, że poznali się i pokochali na planie programu „Szalejące parkiety”, połączyło ich wspólne selfie, ona – tancerka, kocha go za luz i wrażliwość, on – aktor, ją za pewność siebie i za to, że płacze przy zachodach słońca.

Potem następuje gorąca sesja w Pałacu na Wodzie, kolejne foty to wizyta w ich sypialni, w której jak pisze redakcja „wykuwał się sukces Pary Roku”.

Są małżeństwem już… dwa miesiące! Planują sześcioro dzieci!

Niestety, pół roku później magazyn „Pakiety i Panele Sukcesu” informuje:

„Dramat! Sabrina uciekła od Sebastiana do Janusza – hodowcy koni”.

Już bez wspólnej sesji. Na razie…
Czytaj także: Nie mów, że miłość w Twoim małżeństwie się wypaliła. Bo miłość to Ty



Myślę sobie wtedy, kurczę, przynajmniej Sabrina i Sebastian będą mieli pamiątkę, a może bardziej wstydliwą dokumentację nagłego porywu serca i chęci przekucia tego do razu na okładkę. Oczywiście, może to też się przekłada na fejm tak zwany i ilość zaproszeń na Galę Lakiery do Paznokci, Tygodnia Szminki i Złotych Róż i Goździków.

Sam chodzę, sam bywam i boję się brzmieć tu jak emeryt i pan z siwą brodą na puszczy, ale czy nie można trochę poczekać? Rok, dwa, trzy lata? Pobyć razem w tym małżeństwie albo bez i wtedy – hop na okładki!

Uwierzcie mi, naprawdę znam w szołbiznesie ludzi, którzy przestali być ze sobą gdy gazeta z ich twarzami właśnie się drukowała! Czyli ich związek był słabszy od farby drukarskiej i krótszy niż cykl wydawniczy.

I co potem, chodzisz po ulicach i mijasz te kioski ze sobą w objęciach tej, z którą już nie jesteś?

Oczywiście, ten papier potem ląduje w śmietniku albo drukują na nim inną Parę Roku, ale… Dlaczego się nie powstrzymać chwilę? Upewnić? Czy to jest to, czy nie?

Dlatego wprowadziłbym tu pewne regulacje prawne dla młodych małżeństw i par szołbiznesowych:

6 miesięcy razem – pierwsze wspólne selfie na FB.

1 rok – drugie selfie.

2 lata – filmowa relacja ze spaceru w Łazienkach na Instagramie.

5 lat – Ustawka w Łazienkach dla portalu „Co w trawie piszczy”.

10 lat – Wizyta i wywiad w Radiu Love Info.

I… 20 lat – dopiero wtedy, okładka dla magazynu „Panele i Parkiety Sukcesu”.

PS. Dla potrzeb tekstu imiona Sebastiana i Sabriny są zmienione co nie oznacza, że takie sytuacje nie istnieją.

...

Caly ten szolbiznes pisemkowy to niestety tylko chodzi o kase. Jedna jedyna mysl jak zwiekszyc naklad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 3 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy