Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:21, 07 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Nie czekaj na „drugą połówkę”! Nie warto…
Iwona Jabłońska | 07/04/2018
ZAKOCHANI, DŁONIE
Alvin Mahmudov/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Pamiętam, jak przez wiele lat razem z moją kuzynką śmiałyśmy się, kiedy przychodziła wiosna, że „parowańce” się reaktywują. Wszędzie pary – w parkach, na ulicach, w restauracjach… Słodko! Ale nie dla wszystkich. Z jednej strony się z tego śmiałam, ale z drugiej myślałam sobie – „kiedy ja dołączę do grona parowańców…?”.
Żyj dzisiaj, a nie w marzeniach
Ktoś, kto pragnie mieć męża, żonę, rodzinę tęskni za tym codziennie. Jednak nie można uczynić z tego czegoś, co zabiera nam radość z dnia dzisiejszego. To trochę tak, jak w tej opowieści pt. „Będę szczęśliwy, kiedy…” – znajdę męża/żonę. Gdy już jest, myślę sobie, że będę szczęśliwy, kiedy pojawi się dziecko… Kiedy już jest – … gdy będziemy mieć mieszkanie, dom, lepszy samochód, lepszą pracę… itd. Smutne. Nie ma nic złego w marzeniach, pragnieniach czy dążeniach, ale jeśli ten cel usuwa sprzed oczu wszystko to, co ważne TERAZ, to trudno będzie dogonić szczęście.
Tak naprawdę ten czas, który jest nam dany właśnie dziś już nigdy nie wróci – dzisiejszy dzień, dzisiejsza okazja do uśmiechu, do rozmowy z kimś, do pomocy, odpoczynku… Życie składa się z chwil, które są ulotne, więc warto cieszyć się tym, co dziś. Kiedyś usłyszałam takie zdanie, które mną wstrząsnęło: „Gdybyś miał jutro obudzić się TYLKO z tym, za co podziękowałeś wczoraj…”.
Żyj, a nie czekaj
Kiedy słucham różnych „love story”, najczęściej dostrzegam, że ten Ktoś pojawia się niespodziewanie, kiedy jesteśmy nazwijmy to „pogodzeni” ze swoją samotnością. Sama mam podobne doświadczenie. Kiedy zaczęłam żyć z myślą, że fajnie, jak Ktoś się pojawi, a jak nie, to też fajnie – to właśnie wtedy pojawił się mój mąż. W międzyczasie cały czas modliłam się o dobrego męża.
Myślę też, że kiedy przestajemy potocznie mówiąc fixować się na to, żeby koniecznie być z kimś – jesteśmy bardziej sobą, mniej spięci, uśmiechnięci, skupiamy się na czymś innym – wówczas znika pewien mur, przez który trudno się przebić. Ten mur składa się z naszych wyobrażeń o samym sobie – jaka powinnam być, żeby ktoś mnie pokochał? Co jeszcze muszę zrobić, żebym został zauważony? Odpowiedzi są proste – bądź sobą – to jest najlepsza wersja Ciebie, w której zakocha się ten jedyny/ta jedyna.
Realizuj swoje pasje, poznawaj nowych ludzi, spotykaj się ze znajomymi, nie zamykaj się w domu – to doda Ci pozytywnej energii i sprawi, że będziesz o krok bliżej, żeby w kolejnym, a być może jeszcze w tym sezonie dołączyć do grona „parowańców”.
Czytaj także: Książę z bajki nie istnieje. Dzięki Bogu!
Nie przegap swojej miłości
Czekając na miłość swojego życia, można nawet ją przegapić. Czasem mamy wyobrażenie współmałżonka tak doprecyzowane, że nie widzimy, że Ktoś obok nas może okazać się bardzo dobrym „kandydatem” na męża/żonę. Ja prawie „przegapiłam” swojego męża. Bardzo długo czekałam na miłość życia. Wiele lat samotnej drogi zaprowadziło mnie do punktu, w którym dokładnie wiedziałam (albo raczej wydawało mi się, że wiedziałam) jak mój mąż ma wyglądać – zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie.
Kiedy poznałam Macieja, nie wiązałam z Nim żadnych planów, oprócz czysto koleżeńskich. Modliłam się wówczas o dobrego męża z tymi wszystkimi cechami, które chciałam, aby miał. W zasadzie On wszystkie posiadał, oprócz jednej – najważniejszej dla mnie i fundamentalnej – był niewierzący, a konkretnie ponad 10 lat poza Kościołem. Skoro tak było, nie dawałam szans na jakiekolwiek rozmowy o ewentualnym związku. Wszystko gasiłam.
Nagle przyszło przebudzenie. Jestem (bynajmniej tak się postrzegam;) osobą wierzącą, zatem ten człowiek w moim życiu to nie przypadek, ani ja w Jego życiu też nie pojawiłam się przypadkowo. Zatem zaczęłam zadawać Bogu szereg pytań i prosić o znaki i nawrócenie dla Macieja, jeśli mamy wejść w relację. Długo nie musiałam czekać. W swoich poszukiwaniach Boga Maciej znalazł się w kościele, w takiej samej wspólnocie co ja i zaczął odkrywać i doświadczać tego, co było mi bliskie… I pomyśleć, że prawie przegapiłam coś tak wspaniałego!
Czytaj także: Czy mój syn ożeni się z kobietą podobną do mnie?
Bóg o Tobie pamięta
Fajnie byłoby wyjść z kimś na wiosenny spacer, na randkę… pewnie! Jeśli masz takie pragnienie, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie. Ale jeśli jeszcze na to czekasz to wiedz, że Bóg o Tobie pamięta i być może dlatego jeszcze teraz tego nie doświadczasz.
Może to głupie, ale On zna Ciebie lepiej niż Ty siebie i wie, co dobre dla Ciebie. Korzystaj z tego czasu – rozwijaj swoje pasje, ciesz się dniem dzisiejszym, bądź wdzięczny za ten czas, a na jutro czekaj z nadzieją.
Polecam też modlić się o dobrego męża/żonę, wychodzić do świata i mieć oczy szeroko otwarte! Powodzenia!
...
Zmartwianie sie ze ktos bedzie sam jest niedobre.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:03, 09 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Przyjaźń z kolegą z pracy? Uważaj, to stąpanie po cienkim lodzie
Ashley Jonkman | 09/04/2018
Mężczyzna i kobitea wspólnie przeglądają informacje na tablecie
Alberto Bogo / Stocksy
Udostępnij Komentuj
Damsko-męska przyjaźń w pracy może przerodzić się w coś więcej… Psychologowie ostrzegają.
Czy to jest przyjaźń, czy to już…
„Muszę o tym powiedzieć Markowi, nie uwierzy w ten raport!” – Mark był pierwszą osobą w pracy, której Trish mówiła o wszystkim, co się działo w biurze. Bez względu na to, czy chodziło o pikantne ploteczki, pogłoski o cięciach czy rozmowę z wiecznie niezadowolonym szefem. Trish zawsze dzieliła się z wszystkim z Markiem. Powoli, acz konsekwentnie stawali się sobie coraz bliżsi, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Ich relacja na początku była czysto platoniczna. Mieli podobny zakres obowiązków w firmie, ale on miał dłuższy od niej staż. Trish zawsze mogła liczyć na pomoc Marka – zarówno jeśli chodziło o realizację zadań w pracy czy nawiązywanie kontaktów z klientami, jak i o relacje ze współpracownikami czy przełożonym. W pracy spędzali ze sobą coraz więcej czasu, biegali do swoich biurek, aby dzielić się nowinkami w firmie, razem jedli lunch.
Taki przyjaciel w pracy to coś cudownego, zawsze jest ktoś, z kim można omówić nowe pomysły – Trish mogła liczyć na wsparcie Marka. Trzymali sztamę – to ważne w pracy, ale trudne do kontrolowania.
Raz na jakiś czas wysyłali sobie maile po godzinach pracy. Kiedy jednak relacja zaczęła się zmieniać i ewoluować od dyskusji wyłącznie na tematy zawodowe do rozmów o życiowych partnerach, Trish doszła do wniosku, że to nie jest do końca uczciwe. Tym bardziej, że Mark coraz częściej poruszał temat swojego małżeństwa i opowiadał, jak bardzo nieszczęśliwy czuje się w tym związku. Chcąc nie chcąc, Trish stała się jego powierniczką.
Pewnego wieczoru, po spotkaniu służbowym, ich relacja nabrała innego wymiaru. Mark dał do zrozumienia, że chce, aby łączyły ich nie tylko relacje zawodowe. Trish postanowiła zignorować sygnały wysyłane przez mężczyznę – przecież ma żonę! Poczuła, że to najwyższy czas, aby wyznaczyć granicę.
Czytaj także: Praca tylko w pracy… Po godzinach jesteś wolna!
Profesjonalizm a zbyt bliskie relacje
Badania dotyczące przyjaźni damsko-męskiej w pracy nie są jednoznaczne. Jedno z nich, przeprowadzone przez Office Max w 2011 roku pokazuje, że 50 proc. pracowników przyznaje się do takich relacji w biurze. Okazuje się, że przyjaźń w pracy między kobietą a mężczyzną może pomóc w karierze. Jeśli mamy osobę, na którą zawsze możemy liczyć i która będzie nas wspierać w trudnych sytuacjach, o wiele lepiej rozwijamy się zawodowo i radzimy sobie ze stresem. Taka relacja dostarcza wzajemnych korzyści i bywa bezcenna.
Gorzej, jeśli taka przyjaźń zaczyna wypierać nasze związki z życia pozazawodowego. Bo choć przyjaźnie w pracy zazwyczaj zaczynają się niewinnie, wiele z nich prowadzi do czegoś więcej.
Frank Gunzburg, psychoterapeuta rodzin, jest przeciwnikiem bliskich relacji w pracy:
„Wierzę, że takie związki mogą być platoniczne, ale to igranie z ogniem. Bardzo często powtarza się taki scenariusz: przez wiele lat relacja jest platoniczna, ale pewnego razu jedna osoba lub oboje przyjaciół przekraczają granicę, a ich uczucia wymykają się spod kontroli. I nawet jeśli nie mamy tutaj do czynienia z aspektem fizycznym, to i tak w relację przyjacielską wkraczają emocje” – wyjaśnia Gunzburg.
Inny terapeuta rodzin, Tim Dakin z Sacramento również przestrzega przed niebezpieczeństwem przyjaźni damsko-męskiej w pracy. „Cała ta relacja tworzy ryzyko przekroczenia granic i prowadzi do zamieszania – powiedział w rozmowie z dziennikarzami Huffington Post. – Takim przyjaciołom może się wydawać, że wszystko jest jasne, bo nie przekraczają granicy cielesnej. Jednak rozwijają oni więź emocjonalną z drugą osobą – podkreślił, dodając: – Często nie zdają sobie sprawy, do czego może to doprowadzić”.
Czytaj także: Jaka praca daje najwięcej satysfakcji? Sprawdziliśmy badania
I że cię nie opuszczę…
Polski sondaż CBOS pokazuje, że najwięcej – 34 procent – romansów miało początek w pracy, podczas gdy w kręgu znajomych i przyjaciół – 25 procent. To nic dziwnego, skoro w pracy spędzamy co najmniej jedną trzecią życia i spotykamy tam zwykle ludzi podobnych do siebie, mających podobne zainteresowania. Środowisko pracy sprzyja niewierności. Z badania przeprowadzonego w 2014 roku przez serwis Praca.pl wynika, że aż 40 proc. Polaków miało romans w pracy, z czego dla prawie co czwartej osoby taka relacja skończyła się wyborem na całe życie.
W pracy poznali się 32-letnia Magda i 35-letni Paweł. Pracowali razem w wydawnictwie. On – specjalista ds. marketingu, ona – redaktorka, bardzo nieśmiała. Zainteresowali się sobą na jednej z firmowych imprez. Magda zaimponowała Pawłowi znajomością wszystkich scen z filmów Tarantino, którego on uwielbiał. Przez kolejne tygodnie wymieniali się uwagami o filmach, przesyłali sobie podczas pracy maile z linkami i innymi ciekawostkami.
„To były początki naszej przyjaźni. Przez trzy lata Paweł był moim najbliższym kumplem w pracy – wspomina Magda. – Zawsze mogłam na niego liczyć, razem świętowaliśmy sukcesy i wspierał mnie w trudnych momentach” – dodaje. Później ich relacja wyszła poza mury firmy. „Moja kuzynka zaprosiła mnie na wesele. Takie imprezy zawsze były dla mnie koszmarem, musiałam się wszystkim tłumaczyć, dlaczego nie mam jeszcze męża, dzieci itp. Wszystkie ciotki po kolei mnie pytały, kiedy moja kolej i wytykały mi mój wiek” – opowiada.
Pomyślała, że tylko Paweł może ją uratować. Zapytała, czy z nią pójdzie i pomoże zamknąć usta ciotkom. „Wtedy wszystko się szybko potoczyło, jak w filmie. Na weselu bawiłam się świetnie, Paweł jest doskonałym tancerzem. Na początku udawaliśmy parę, ale kiedy ja złapałam welon, a on muszkę i zatańczyliśmy, poczułam, że coś się zmienia” – wspomina.
Od tego dnia spędzali ze sobą czas nie tylko w pracy, ale i w weekendy, a rok później wzięli ślub. Magda podkreśla, że przyjaźń, która przerodziła się w miłość, wiele zmieniła w jej życiu zawodowym na plus. „Paweł zmotywował mnie, żeby poszukać lepszej pracy i od paru miesięcy nie pracujemy już razem. Bardzo mi tego brakuje, ale cieszę się, że podjęłam wyzwanie” – opowiada Magda.
Czytaj także: Przysięga małżeńska jak pacierz na dobranoc. To działa!
Warto być ostrożnym
W przypadku Trish sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Nie zdziwiło jej, kiedy Mark próbował sprowadzić ich relację do poziomu fizycznego. Była to jednak dla niej trudna sytuacja, która ją mocno poruszyła. Udało się jej odwrócić zaloty Marka, ale cała sytuacja zniszczyła ich relację. Trish przeciwstawiła się przyjacielowi i powiedziała, że wszystko skończone. To było bolesne i niezręczne, ale niezbędne, aby podkreślić, że nie miała nic wspólnego z kryzysem w małżeństwie Marka.
Trish i Mark pracowali dalej razem, ale nigdy już nie było tak jak wcześniej. Skończyły się SMS-y i maile na tematy prywatne, skończyły się również wspólne lunche i dyskusje o sytuacji w biurze. Mark przestał żywić tak gorącą sympatię do Trish, ale była to dla niej niewielka cena za poczucie własnej godności, ale też i za to, że jednak mogli nadal razem pracować.
Mimo że przyjaźnie damsko-męskie w pracy zdarzają się bardzo często i wcale nie muszą oznaczać niebezpieczeństwa, warto postępować ostrożnie.
Aby relacje ze współpracownikami były naprawdę właściwe i bezpieczne, dobrze jest poznać małżonka z realnego życia z przyjaciółmi z firmy. Zamiast telefonować do domu z tekstem, że wrócimy z pracy później, bo poszliśmy ze współpracownikami na kręgle, można poprosić męża, aby przyłączył się do zabawy i poznał znajomych z pracy.
Kolejnym niezbędnym elementem jest pozostawienie „domowych dramatów” w domu. Nic bardziej nie tworzy niewłaściwej więzi emocjonalnej między ludźmi, niż obgadywanie współmałżonka przed kolegą z pracy. Jeśli któryś z bliskich współpracowników ma współmałżonka, warto zadbać o to, aby relacje od samego początku były jasne. Przyjaciel w pracy to wiele korzyści, ale nie można dopuścić, by łatwiejszy dostęp do kserokopiarki czy dobre towarzystwo podczas lunchu nie prowadziły do przekreślenia prawdziwego związku.
...
Biologia jest bardzo silna i naprawde trzeba sie strzec. I nie chodzi tylko o was. Ten drugi moze sie zadurzyc i co wtedy?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:43, 12 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
„To jest dobry moment na rozwód” – usłyszała po wypadku męża
Joanna Operacz | 12/04/2018
WYPADEK ROWEROWY
Shutterstock
Udostępnij 54 Komentuj 0
Francuzka Sophie miała 25 lat, kiedy wyszła za mąż. Osiem miesięcy po ślubie jej mąż miał wypadek rowerowy, po którym został niepełnosprawny. Pracownica pomocy społecznej doradziła jej wtedy, żeby się rozwiodła.
Cedric po wypadku długo był w śpiączce. Wybudzał się powoli i mozolnie. Kiedy już można było się z nim porozumieć, okazało się, że nie pamięta nic z tego, co wydarzyło się w ostatnim roku. Nie pamiętał nawet swojego ślubu. Asystentka socjalna powiedziała wtedy Sophie: „Ma pani całe życie przed sobą. Mąż może zostać na zawsze w stanie wegetatywnym. Będzie naprawdę trudno z nim żyć. Powinna pani pomyśleć o tym, co będzie dalej. Jeśli chce pani go zostawić, teraz jest na to dobry moment”.
Kobieta po 16 latach relacjonuje: „Powiedziałam sobie wtedy: nie ma mowy, żebym go zostawiła! Cedric jest moim mężem. Mężczyzna, za którego wyszłam, ma uraz mózgu”. Jej świadectwa można wysłuchać w krótkim filmie umieszczonym na stronie Opus Dei (Sophie jest współpracowniczką Dzieła).
Czytaj także: Wielka katechizacja świata, czyli o co chodzi w Opus Dei?
Mój mąż mnie nie pamięta
Nie było jej łatwo. Nie mogła zrozumieć, jak mogło się stać coś tak strasznego. Nie wiedziała, jak się zachować. Przecież takie sytuacje przytrafiały się innym ludziom, nigdy jej samej. „Mogłabym się zbuntować, ale wiedziałam, że konsekwencją będzie żal i złość, i że to mnie zniszczy. Albo mogłabym przyjąć to, co się dzieje – chociaż do końca tego nie rozumiem” – tłumaczy.
„Wiara pomogła mi dostrzec, że kiedyś to wszystko zrozumiem. I że niezależnie, co się stanie, Bóg jest miłością. Jeśli On do tego dopuścił, zrobił tak dla większego dobra, które mam odkryć” – wspomina. Ta decyzja była jak wotum zaufania.
Rób to, co powinieneś
W trudnych chwilach pomocą była dla niej książka założyciela Opus Dei św. Josemarii Escrivy „Droga”, a zwłaszcza zdanie: „Rób to, co powinieneś, skupiony na tym, co robisz”. „Po takim wypadku, jakiemu uległ mój mąż, próbujesz uciec, puszczasz wodze wyobraźni, zaczynasz myśleć, że nie dasz rady. Tkwisz w przeszłości i nie chcesz wracać do chwili obecnej” – opowiada. Prosta rada, żeby zająć tym, co „tu i teraz”, jest dla niej do dzisiaj najważniejszą wskazówką w codziennych zmaganiach.
Czytaj także: Co mówią ich oczy – historie osób w śpiączce, komunikujących się za pomocą CyberOka
Jak płaczę, to płaczę
Sophie ma teraz 41 lat. Jest architektem wnętrz, ale kilka lat temu zrezygnowała z pracy, żeby zająć się dziećmi i mężem. Mają z Cedrikiem czworo dzieci w wieku od dziesięciu do trzech lat. Stan mężczyzny stale się poprawia, nigdy nie nastąpiło pogorszenie. Dom został przystosowany do potrzeb osoby jeżdżącej na wózku inwalidzkim, więc Cedric może robić wiele rzeczy, np. sprzątać i opiekować się dziećmi. Jednak wiadomo, że zawsze będzie niepełnosprawny. Jak mówi Sophie, oboje „uczą się w szkole realizmu”. Na przykład wiedzą już, że nigdy nie będzie samodzielnie chodził i że zawsze będzie miał słabą pamięć.
„Nie powiedziałabym, że wszystko wygląda różowo. Czasem Cedric też się buntuje, ma dość. Zawsze mówię, że łzy nas nie zabiją, że czasem dobrze nam robią. Choć jest mężczyzną, ma prawo płakać. Ja też, chociaż mam wojowniczą naturę, jak płaczę, to po prostu płaczę” – mówi Sophie.
Najważniejsze to kochać
Ich dzieci są bardzo dojrzałe jak na swój wiek i potrafią cieszyć się życiem. Sophie mówi, że nie boi się o nie. Musi je jednak nauczyć, jak bronić się przed niemądrymi uwagami ludzi: „W społeczeństwie, które ubóstwia i chroni dzieci, danie dzieciom niepełnosprawnego ojca bywa odbierane z oburzeniem. Jednak my wiemy, że najważniejsze to kochać i być kochanym. A Cedric ma wszystko, czego potrzebuje, by być dobrym ojcem”.
Czytaj także: Komunia dla niepełnosprawnych intelektualnie? Oczywiście, że tak!
Ponieważ tutaj jesteś…
…mamy do Ciebie małą prośbę. Liczba użytkowników Aletei szybko rośnie, czego nie można powiedzieć o naszych przychodach z reklam - ale to jest problem, z którym boryka się wiele mediów elektronicznych. Niektóre z nich oferują więc swoim odbiorcom płatny dostęp do treści. To nie jest dobre rozwiązenie dla Aletei - naszą misją jest ewangelizacja i inspirowanie do lepszego chrześcijańskiego życia, dlatego chcemy docierać do jak największej liczby osób. Natomiast bardzo byśmy chcieli zredukować liczbę reklam na naszym portalu, lecz to nie jest możliwe do czasu, kiedy pozwolą nam na taki ruch inne źródła przychodu. Jak widzisz, nadal potrzebujemy Twojego wsparcia. Dbanie o jakość Aletei wymaga od nas nie tylko ciężkiej pracy, ale także znaczących nakładów finansowych. Będziemy kontynuować naszą misję, jednak jeśli możesz nam w tym pomóc, wspierając nas finansowo, będziemy za to ogromnie wdzięczni, a Aleteia będzie się mogła dalej rozwijać.
...
Szok ze ktos moze doradzac porzucenie w nieszczesciu ale taki jest Zachod.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 5:39, 14 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
6 etapów związku. Sprawdź, na którym jesteś
Sabina Zalewska | 13/04/2018
PARA
Stephen Cook/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj 0
Aby związek przetrwał, ważne jest, by na etapach jego trwania odbyło się pogłębienie wzajemnej relacji. Nieodłącznymi elementami związku, oprócz oddania i wierności, są także kryzysy. Odgrywają one ważną rolę.
Życie ludzkie, w tym i życie w związku, jest procesem dynamicznym, ciągle się rozwijającym i napotykającym wciąż nowe trudności. Człowiek rozwija „psychiczną” mapę swego cyklu życiowego. Przez cały bieg życia jest świadomy swego wieku, zdaje sobie sprawę, jak się mają jego poszczególne zdarzenia życiowe w relacji do zmiany. Jak każda dynamiczna rzeczywistość, i związek ma swoje etapy.
Romantyczne początki. Różowe okulary
Zdecydowanie jedną z najpiękniejszych faz związku są jego początki. Wtedy zakochanie sprawia, że na świat patrzy się przez różowe okulary. Druga osoba wydaje się nie mieć wad, a świat wokół jest piękny i kolorowy. Małe nieporozumienia bywają natychmiast zażegnane. Nie ma wielkich awantur. Strony związku całkowicie siebie akceptują.
Małe rysy na szkle. Małe rozczarowania
Pierwszy kryzys przychodzi wraz z wkroczeniem w kolejny etap związku. Wtedy „otwierają się oczy” i strony zaczynają dostrzegać, że druga osoba nie jest idealna. Zauważają, że irytują ich zachowania, a niektóre stają się nawet niemożliwe do zaakceptowania. Zakochani zaczynają się rozczarowywać drugą osobą. Zastanawiają się, czy warto inwestować w ten związek.
Czytaj także: O dwojgu takich, co poznali się w kościele
Zajęcie pola rywala
On i Ona już się poznali. Wiedzą, czego się po sobie spodziewać. Zaczynają się prawdziwe trudności. W tym okresie strony w związku sprawdzają przestrzeń własną i starają się sprawdzić, jak wiele mogą zająć przestrzeni drugiej osoby. Dochodzić może do kłótni „o władzę”, które mogą prowadzić do rozpadu związku lub ustalenia granic.
Co dalej? Czy warto?
Na tym etapie On i Ona decydują, czy związek przetrwa. Zadają sobie pytania: Co dalej? Czy warto? Ciągłe nieporozumienia i walka wystawiają związek na prawdziwą próbę i mogą poważnie nadwyrężyć siłę zbudowanej relacji.
Nadchodzi wtedy kulminacyjny etap związku. Wiele par nie jest w stanie inwestować nadal w relację, czego konsekwencją jest decyzja o rozstaniu. Para staje przed wyborem: czy dalej budować uczucie, czy pogodzić się z rozpadem związku.
Czytaj także: Jestem w związku. Czy nie mogę mieć przyjaciela przeciwnej płci?
Czas na porozumienie
Jeśli para z sukcesem przetrwa czwarty etap związku, może odetchnąć z ulgą. Najtrudniejszy etap kryzysowy ma już za sobą. On i Ona ponownie zbliżają się do siebie, budując znacznie silniejszą więź niż na początku.
Świadomi już swoich niedoskonałości, gotowi są zaakceptować drugiego człowieka takim, jakim jest. Trud włożony w pokonywanie trudności procentuje. Umacnia relacje i sprawia, że są silniejsze niż na początku drogi przebytej razem. Wypracowanie porozumienia, które jest satysfakcjonujące dla obu stron sprawia, że czują się bezpieczniej.
Empatia i wsparcie
Zaufanie i akceptacja cechują ostatnią fazę rozwoju związku. Empatia pojawiająca się w dojrzałym już związku wzmacnia go i rozwija. Obie strony mają w sobie wewnętrzną intencję by czuć, że ich emocje i potrzeby są dla partnera ważne, że je rozumie, że może je przed nim uzewnętrznić.
Empatia zbliża więc dwoje ludzi do siebie, bo pozwala im siebie wzajemnie lepiej rozumieć. Gdy druga strona zdaje sobie sprawę z potrzeb drugiego, to jest w stanie udzielić mu wsparcia. Zwłaszcza w sytuacji trudnej. To pogłębia relację i buduje głęboką więź.
Aby związek przetrwał, ważne jest, by na etapach jego trwania odbyło się pogłębienie wzajemnej relacji. Nieodłącznymi elementami związku, oprócz oddania i wierności, są także kryzysy. Odgrywają one ważną rolę. Pozwalają skłonić do pracy nad relacją w związku i pracy nad sobą.
W ten sposób, zmieniając się, para dochodzi do dojrzałej i satysfakcjonującej relacji. Bardzo ważne jest, aby droga, którą kroczy dwoje ludzi miała ten sam, jasno sprecyzowany cel: stworzenie długoletniego, stałego związku, opartego na wzajemnym zaufaniu i bliskości.
...
Znajomosc zasad pomaga.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 11:38, 15 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
„Rozwód przez internet”? Duńczykom przestało się to podobać
Joanna Operacz | 15/04/2018
ROZWÓD
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Rozwód przez internet, szybki i tani, nie jest wcale dobrym pomysłem - doszły do wniosku władze Danii.
Rozwód w Danii jest teraz łatwy jak pstryknięcie palcami. Jeśli małżonkowie chcą się rozejść, muszą jedynie złożyć wniosek w urzędzie i wpłacić 500 koron (około 260 zł). Jeśli tylko jedna strona chce rozwodu, jest on orzekany po półrocznej separacji.
Kliknij: rozwód
Od 2013 r., żeby się rozwieść, nie trzeba nawet wychodzić z domu. Wystarczy pobrać formularz ze strony internetowej urzędu, wypełnić go i wysłać mailem, a opłatę zrobić przelewem. Można na przykład pokłócić się z mężem w poniedziałek wieczorem, a przed końcem tygodnia być już po rozwodzie. Nie ma znaczenia to, ile lat małżonkowie są po ślubie i czy mają dzieci – wystarczy, że zadeklarują chęć rozstania. W Danii rozwodzi się obecnie 57% małżeństw (na niechlubnym pierwszym miejscu w Europie jest Portugalia ze współczynnikiem rozwodów 71%).
Czytaj także: On zdradził, a ona się nie poddała. Potem wspólnie zawalczyli o swoje małżeństwo. Świadectwo
Trzy miesiące
Duński parlament doszedł jednak do wniosku, że szybki rozwód nie jest dobrym rozwiązaniem. Przyjął ustawę zaproponowaną przez ministerstwo ds. dzieci i spraw społecznych, która zakłada, że małżeństwa mające dzieci będą musiały poczekać trzy miesiące na orzeczenie rozwodu. Dostaną ten czas na przemyślenie decyzji i będą mogły skorzystać z bezpłatnego poradnictwa rodzinnego.
Chcemy dać małżonkom przestrzeń, by mogli stanąć na nogi i nie podejmować decyzji pochopnie – powiedziała szefowa ministerstwa Mai Mercado.
Ministerstwo zbadało, że Duńczycy często rozwodzą się z powodu niezbyt poważnych konfliktów, które można by rozwiązać znacznie mniej drastycznymi sposobami. Przepisy zaczną obowiązywać w 2019 r. Do trzymiesięcznego „okresu refleksji” nie będą zobowiązane bezdzietne pary i osoby, które padły ofiarą przemocy ze strony współmałżonków.
Rozwód przez SMS
Kiedy pięć lat temu Dania wprowadziła „rozwód przez internet”, komentatorzy pisali, że łatwiej się rozwieść jedynie w Arabii Saudyjskiej – pod warunkiem, że jest się mężczyzną. Zgodnie z obowiązującym tam muzułmańskim prawem, żeby oddalić żonę, wystarczy jej trzykrotnie powiedzieć: „Rozwodzę się z tobą”. W 2009 roku pewien Saudyjczyk wysłał to zdanie żonie SMS-em, a sąd w mieście Dżudda uznał, że dopełnił on formalności rozwodowych, tworząc w ten sposób precedens. (O potrójnym talaq pisaliśmy TUTAJ).
Jedna rozprawa
A jak jest w Polsce? Niewiele lepiej niż w Danii. Jeśli małżonkowie dojdą do porozumienia w sprawie rozstania, zwykle wystarcza jedna rozprawa sądowa – niezależnie, co było przyczyną konfliktu i czy para ma dzieci. Osoby, które planują albo rozważają rozstanie, nie mogą liczyć na wsparcie psychologa ani mediatora. Wielokrotnie zwracała na to uwagę m.in. Fundacja Mamy i Taty, podkreślając, że jedna trzecia rozwiedzionych uważa później ten krok za zbyt pochopny, wiele osób swoją sytuację po rozwodzie jako gorszą niż przed rozwodem oraz że rozstania rodziców mają traumatyzujący wpływ na dzieci.
...
Skandynawia to jedna wielka patologia. Ludziom trzeba tlumaczyc ze jesli rozwala dlugoletni zwiazek to juz nigdy normalni nie beda. Nawet przy konkubinatach dlugotrwalych jedynym wyjsciem jest slub bo zwiazek jest juz zbyt mocny. Tak to dziala.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:24, 15 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Lepiej się pokłócić niż uciec w milczenie, czyli kilka słów o „fochu”
Zyta Rudzka | 15/04/2018
FOCH
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Napisała do mnie czytelniczka: „Kwiecień jest tradycyjnie miesiącem ciszy. Co roku mąż chce przeforsować majówkę u jego kolegi w Augustowie. Ja z dzieciakami mamy inny pomysł, i co z tego?”. No więc odpowiadam.
„Mój mąż obraża się. Zupełnie jak dziecko – napisała do mnie czytelniczka. – Nie umie rozmawiać, ustalać kompromisów czy po prostu coś uzgodnić. Nie! Musi być tak, jak on chce. A jak nie to – foch! Trzaska drzwiami, zamyka się u siebie albo wychodzi. Tego, co ja powiem, on nie słyszy. Albo nie chce usłyszeć, albo tak usłyszy, żeby jemu było na rękę.
Czasami szybko mu przechodzi. Ale niestety, w sprawach ważnych taka cisza może nawet trwać i trzy tygodnie. Kwiecień jest tradycyjnie miesiącem ciszy. Co roku mąż chce przeforsować majówkę u jego kolegi w Augustowie. Ja z dzieciakami mamy inny pomysł, i co z tego? Nawet już nie chce mi się proponować. I tak wiem, że pan mąż zamknie usta na kłódkę, przemówi dopiero, jak ja już się zgodzę na Augustów”.
Mąż obrażalski
Zacznę od nazwy. Żaden pan mąż. Ten mężczyzna ma zapewne imię i radzę go używać.
Widzę, że w tym domu wszyscy są ważni, ale mąż jakby ważniejszy. Nie chce być w realnym kontakcie z żoną i dziećmi. Woli wymuszać swoje pomysły i wizje.
Mąż obraża się jak dziecko, ale dlaczego ma dorosnąć, skoro ciszą może sobie wymusić wszystko, co chce?
Ale trzeba wiedzieć, że te infantylne fochy wcale nie są tak dziecięco bezkarne. Ciche dni to bierna agresja. To wymuszanie, przymuszanie, egzekwowanie.
Oczywiście, wszystko może odbywać się pod płaszczykiem uszczęśliwiania. On wie, czego rodzinie do szczęścia potrzeba. Ano, Augustowa! Tam pięknie, tam świeże powietrze, tam kolega grilluje od rana do nocy, a że żona źle się czuje, a dzieci się nudzą, to już mniej ważne.
W ten sposób nikt w rodzinie nie może być sobą, bo musi odgrywać role, które on wyznacza, a raczej wymusza swoim milczeniem.
Czytelniczka dalej pisze, że oczywiście mąż nie tyle jest dyktatorem, co bardziej kierownikiem. Czasami na coś się zgadza, co ona wymyśli. No, łaskawca. Ale być może tylko wtedy, kiedy i jemu to w jakiś sposób pasuje?
Problem w tym, że ta elastyczność decyzji nie działa w drugą stronę. Żona i dzieci muszą się zgadzać cały czas.
Foch jak pistolet
Mąż gra ciszą. Foch jest jak pistolet przy skroni. Trzeba ustąpić.
Z maila wyczytałam też, że małżeństwo było u psychologa w sprawie problemów z dzieckiem. I tak jakoś ona się zdradziła, że mąż to lubi sobie zafundować wszystkim ciche dni. Terapeuta zaproponował, żeby przez miesiąc bardziej uważnie komunikowali się i próbowali utrzymać dialog. Mąż potakiwał, wydawał się przejęty, a po wyjściu z gabinetu – obraza!
Zasyczał: „Dlaczego mu o tym powiedziałaś?!”.
Strzelił focha i nastała cisza. Do domu wprawdzie wracali tym samym metrem, ale on usiadł na końcu wagonu.
Jak przerwać ciszę?
Może nie przerywać. Nie wdzięczyć się na siłę. Nie przekupywać obrażalskiego, pichcąc co on lubi, na przykład. Ciche dni to rodzaj kary. Ale od ciebie zależy, czy podejmiesz pokutę. Czy będziesz pokazywała, że przeżywasz, jesteś smutna, zagniewana.
A może reagować na focha jakby go nie było. Być zadowoloną, nie skupiać się na milczącym, na zagniewanym, na obrażalskim, tylko szukać radości gdzie indziej.
Może przymierze z dziećmi, wspólne gry i chichy, a obrażalski niech słyszy, że ta cisza, którą funduje jest jak bumerang, wraca do niego i w niego uderza.
Najgorzej pokazać, że foch jest jak nóż, wbija nam się w plecy i cierpimy. Bo wtedy agresor jest pewny, że jego broń działa. Jest skuteczna, i dlatego właśnie będzie jej częściej używał.
Warto poinformować obrażalskiego, że to, co on robi, to repertuar rodem z piaskownicy. Dziecięcy, a nie męski. Foch to ucieczka, zamknięcie się w sobie.
Ciche dni wcale nie muszą świadczyć o konflikcie małżeńskim. To mogą być problemy, które osoba obrażająca się ma ze sobą samą. I wtedy potrzeba nie tyle terapii par, ile pracy nad sobą, żeby nie tyle lepiej się komunikować, nauczyć się dostrzegać uczucia innych, ale po prostu nie niszczyć sobie związków.
Milczenie to cicha przemoc
Istnieją badania naukowe potwierdzające wpływ biernej agresji na zdrowie.
Kobiety, których mężowie są niedostępni emocjonalnie, powtarzają, że kiedy on nic nie mówi, ja czuję się tak, jakbym nie istniała dla niego. Była nieważna. Odczuwają silne psychosomatyczne dolegliwości. Czują się obolałe, bo przecież symbolicznie ciągle walą głową w ten mur męskiej obojętności.
Boli je kark, dół brzucha, mogą mieć biegunki, cierpieć na bezsenność, skoki ciśnienia związane ze stresem. Do tego dochodzi brak koncentracji, galopada myśli, stany lękowe – wszystko to nie sprzyja również aktywności zawodowej.
On milczy, ale ty przemów mu do serca. Powiedz, co czujesz, kiedy on milczy. Czuję się nieważna, opuszczona, niekochana, zastraszona, przezroczysta, karana. Twoje milczenie mnie boli. Cierpię. Kiedy nic nie mówisz, odsuwasz się ode mnie. Nie chcę tego. Czuję się niekochana.
Cisza narzuca dystans, który potem trudno skrócić. Po prostu może zabraknąć słów i gestów, które by zbliżyły męża i żonę do siebie, w sposób niewymuszony dla żadnej ze stron. Spontaniczny i miłosny.
A może tak pokłócić się z mężem. Naruszyć to jego milczenie. Kłótnia pozwala się wypowiedzieć, nawet w ostrej formie. Wyrzucić gniew, żal i pretensje. I dlatego, paradoksalnie, kłócąc się nie tylko zaznaczamy swoje stanowisko, ale też zbliżamy się do siebie.
...
Cisza tez moze byc pozytywna a moze negatywna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:50, 15 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Byli parą, chcieli się pobrać. Ale Bóg chciał od nich innych ślubów
Łukasz Kobeszko | 14/04/2018
JAVIER OLIVERA
@KustraD/Twitter
Udostępnij Komentuj
Bóg planuje nasze losy według skomplikowanych algorytmów. Przekonała się o tym pewna para narzeczeńska z Argentyny. Gdy zaczęli ze sobą chodzić, w najśmielszych marzeniach nie przypuszczali, jak zakończy się ich związek... Poznajcie historię Trinidad i Javiera.
Trinidad Maria Guiomar i Javier Olivera byli zakochaną parą studentów. Dzieje ich znajomości nie zakończyły się klasycznym happy endem: pobrali się, żyli długo i szczęśliwie w kochającej się rodzinie. Ale też nie doszły do punktu, w którym dawne romantyczne uniesienia zamieniły się w pretensje i konflikty prowadzące do rozstania.
Jaka była „trzecia droga” latynoamerykańskich narzeczonych? Można powiedzieć, że dalej są ze sobą, choć w ramach nietypowego związku.
Czytaj także: Z redakcji do karmelu. Historia młodej dziennikarki, która trafiła za klauzurę
Zwyczajne początki
Argentyńczycy znali się od dzieciństwa. Ich rodzice, praktykujący katolicy, byli zaprzyjaźnieni i mieszkali w tej samej dzielnicy Buenos Aires. Po liceum Javier postanowił, wzorem wielu swoich rówieśników, wybrać się w kilkumiesięczną podróż z plecakiem po kontynencie.
W tym czasie przeżywał okres buntu wobec wiary i zupełnie porzucił praktyki religijne Gdy wrócił do domu, zapisał się na wydział prawa. Trinidad Maria, jego koleżanka ze szkoły podstawowej wybrała ten sam wydział, ale na innym uniwersytecie w Buenos Aires. Drogi młodych ponownie się przecięły. Wkrótce zostali parą.
Na początku znajomości Javier zapytał Trinidad, czy zamierza zachować dziewictwo do ślubu. Przyznał, że bardzo zdeterminowana odpowiedź dziewczyny, w dodatku udzielona za pomocą logicznej i konsekwentnej argumentacji bardzo go zaskoczyła.
Uważałem wtedy, że to jakieś dziwne, kościelne przesądy. Byłem wtedy zbuntowany, ale w jakiś sposób taka postawa zaczęła mi imponować. Spotkałem kobietę potrafiącą bronić tego, w co wierzyła i jednocześnie bardzo inteligentną – przyznał Javier.
Początek przełomu
Trinidad Maria obracała się w środowisku chrześcijańskim, czytała i dyskutowała o wielu książkach religijnych, o kulturze, sztuce i filozofii. Świat ten zaczął wciągać Javiera, w zasadzie nie było dnia, aby nie prowadzili rozmów o sensie życia lub istnieniu Boga.
W tym czasie para postanowiła, że tuż po zakończeniu studiów wezmą ślub. Stopniowo chłopak zaczął powracać do wiary, uczęszczać na niedzielną liturgię, modlić się. Narzeczeni odmawiali również wspólnie różaniec.
Rodzina Trinidad została pewnego dnia zaskoczona decyzją starszego brata, który postanowił wstąpić do seminarium. Dla narzeczonych było to szokiem – pomimo że żyli już blisko Boga, pomysł wydawał im się niezrozumiałym radykalizmem i rezygnacją z kariery.
Stwierdziliśmy wręcz, że miał szalony pomysł, że wyrzekł się szczęścia. Ale z drugiej strony, po kilku dniach przyszła refleksja – co by się stało, gdyby Bóg chciał tego od nas? No i pierwsza odpowiedź brzmiałaby „nie, przecież byliśmy parą i zamierzaliśmy się pobrać” – opowiadał Javier.
Czytaj także: Marzyła o rodzinie – Bóg wysyłał ją do zakonu. Jak 30-letnia Ewa zareagowała?
Ku nowej drodze
Decyzja przyszłego szwagra nie dawała jednak chłopakowi spokoju. Przez kilka tygodni w jego głowie kołatało pytanie: a może Bóg mnie też wzywa? W końcu opowiedział o tym narzeczonej. Trinidad stwierdziła, że… ona również od kilku tygodni intensywnie myśli o życiu konsekrowanym.
Młodzi zdecydowali się porozmawiać z zaprzyjaźnionym zakonnikiem-spowiednikiem. Ten odpowiedział w sposób prosty: to sprawa pomiędzy Bogiem a każdym z was. Nikt nie może ingerować w wasze dusze, sami musicie podjąć decyzję w sercach.
Trinidad przyznała, że od tego czasu minęły jeszcze dwa lata, po których Bóg w pełni pokazał jej, czym jest wybór życia konsekrowanego. W 2008 roku złożyła śluby wieczyste w Zgromadzeniu Sióstr Jezusa Miłosiernego, przyjmując imię Siostry Marii od Mądrości. Dzisiaj mieszka w domu zakonnym w diecezji Fréjus-Toulon w południowej Francji. Na podstawie własnych przeżyć napisała książkę „¿Alguna vez pensaste? El llamado de Cristo” („Czy kiedykolwiek o tym myślałeś? Wezwanie Chrystusa”).
W tym samym roku w argentyńskiej diecezji San Rafael święcenia kapłańskie przyjął ks. Javier. Obecnie wykłada teologię w seminarium i prowadzi poczytnego bloga „Que no te la cuentel” („Nie musisz o tym mówić”).
To była wielka łaska, że się poznaliśmy, a później wybraliśmy taką drogę – widać, że Opatrzność Boża bierze pod uwagę każdy detal. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi i nasze rodziny przyjaźnią się, jak przed laty – opowiada siostra Maria.
...
Bóg zawsze wie lepiej!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Nie 19:51, 15 Kwi 2018, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 8:16, 17 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
10 rad jak być dobrą synową
LaFamilia.info | 16/04/2018
MATKA Z SYNOWĄ
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Jeśli mimo wszystko trudno jest Ci zaakceptować zachowanie swojej teściowej, pamiętaj: to matka Twojego męża, dlatego zawsze należy jej się ogromny szacunek i uznanie.
Teściowe nie mają najlepszej prasy… To o nich krążą dowcipy i złośliwe legendy. Ale każda relacja ma dwie strony. I synowe często też dolewają oliwy do ognia. Dlatego poniżej kilka wskazówek, jak zbudować dobrą relację z mamą Twojego małżonka.
Wyobraź sobie, że sama jesteś teściową…
W przyszłości, kiedy dzieci dorosną, to my zamienimy się w teściowe… O jakbyśmy chcieli, żeby nasze dzieci i przyszłe synowe dobrze się z nami obchodzili… I co, jak widzisz siebie jako teściową, jakie uczucia się w Tobie obudziły? Zazdrość? Strach? Kompleksy z powodu wieku? A może niepokój, że zostaniesz sama… I co, łatwiej jest Ci teraz rozumieć zachowanie mamy swojego męża?
Czytaj także: Teściowa? Wolałabym „przyszywana mama”
Każdy na swoim miejscu
Ani mama nie może wejść w rolę żony, ani żona w rolę matki. Każda z nich ma swoje zadania i nie możecie konkurować o większą uwagę małżonka/syna. Jeśli toczycie walką o zainteresowanie i wpływy tego samego mężczyzny, ta wojna do niczego dobrego nie doprowadzi.
Teściowe mają wady. Synowe też…
Niestety egoizmem, zazdrością, fochami nic się nie zyska. Wręcz przeciwnie. Wiele można stracić. Czas się przyznać, że nie jesteśmy idealne i też mamy wady i same często wywołujemy niepotrzebne konflikty.
Zaoferuj jej swoją pomoc
Czy mogę ci jakoś pomóc? – magiczne pytanie, które od czasu do czasu synowa powinna zadawać swojej teściowej. I nie chodzi tylko o udawanie troski, ale prawdziwą postawę służby. Takie zachowanie może mocno ocieplić Wasze relacje.
Czytaj także: Jak pokochać trudną teściową?
Teściowie Cię potrzebują
Oni kochają swojego syna i chcą dla niego jak najlepiej. Dlatego warto zaakceptować fakt, że jesteście jedną rodziną i postarać się o ciekawe spędzanie czasu. Wyjdź z inicjatywą wspólnego spaceru, wyjścia na lody. Zwłaszcza gdy na świecie są już wnuki, warto zadbać o dobrze razem spędzony czas.
Nadopiekuńczy dziadkowie
Wiele relacji z teściami pogarsza się, kiedy na świecie pojawiają się dzieci. Przyczyną jest ogromna miłość, jaką dziadkowie zalewają swoje wnuki… Wtedy okazuje się nagle, że macie też inne metody wychowawcze. W takich sytuacjach trzeba delikatnie z dziadkami rozmawiać i zwracać im uwagę. Ale nigdy nie palić mostów i przekreślać relacji. Dziadkowie są bardzo ważni dla wnuków!
Nie skarż się Twojemu mężowi
Twoja mama mi powiedziała… A Twoja żona to zrobiła to… Skarżenie się na siebie nawzajem nie przyniesie nic dobrego. Nie dopuść do sytuacji, kiedy to Twój mąż musi stawać pomiędzy Wami i rozwiązywać Wasze konflikty.
Czytaj także: Synowa vs. teściowa. Gra o tron?
Nie porównuj ich z Twoimi rodzicami
Unikaj komentarzy, w których porównujesz teściów z Twoimi rodzicami, stawiając tych drugich zawsze w lepszym świetle. Nikt przecież nie lubi być porównywany do innych.
Nie konkuruj z nią w kuchni
Wiadomo, są rzeczy, które mamy robią najlepiej i nikt ich nie potrafiłby zastąpić. Dlatego nie konkurujcie ze sobą w kuchni. Bo dla twojego męża najlepszy rosół zawsze pewnie będzie ten od mamy… Ty możesz jedynie poprosić teściową, by Cię nauczyła tak dobrze gotować…
Kiedy jednak relacje są bardzo trudne…
Jeśli mimo wszystko trudno jest ci zaakceptować zachowanie swojej teściowej, pamiętaj to matka twojego męża, dlatego zawsze należy jej się ogromny szacunek i uznanie.
Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia
...
To tylko uzgodnienia o tesciowej a nie zawsze wystepujace objawy!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 6:36, 18 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Jak uleczyć złamane serce?
Talita Rodrigues | 17/04/2018
Natasha Grigel / Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Złamane serce sprawia, że instynkt, na którym zwykle polegacie, prowadzi was na manowce. Nie możecie ufać temu, co on wam podpowiada.
Chyba każdy w jakimś momencie swojego życia miał złamane serce. M. już jako mała dziewczynka wszystko sobie zaplanowała. Miała poznać męża w wieku 22 lat, zaręczyć się i wyjść za mąż w wieku 24. Stało się inaczej. Kiedy miała 23 lata nie spotkała męża, lecz przeżyła swoje pierwsze miłosne rozczarowanie.
M. była bardzo religijna, co tydzień chodziła do kościoła i tam właśnie zobaczył ją pewien chłopak. Jeszcze tego samego dnia odnalazł ją w mediach społecznościowych, zaczęli do siebie pisać, wreszcie umówili się w realu. M. była przekonana, że oto spotkała tego jedynego, na którego czekała całe życie. Po miesiącu byli parą. Chłopak zaczął też razem z nią chodzić na niedzielną mszę i wszedł we wspólnotę, w której M. była od małego.
Czytaj także: Książę z bajki nie istnieje. Dzięki Bogu!
Po kilku miesiącach oświadczył się. M. nigdy nie zapomni tej chwili. Była w siódmym niebie. I oto nagle, trzy miesiące później – koniec. Chłopak powiedział, że M. mu się podoba, ale już jej nie kocha. M. przeżyła rozstanie tak boleśnie, że przez wiele miesięcy nie potrafiła myśleć o niczym innym.
Bolesne rozstanie
Dlaczego? Dlaczego ta silna, zdecydowana dziewczyna tym razem nie potrafiła wykorzystać swoich emocjonalnych zasobów, które przecież tyle razy pozwalały jej przetrwać trudne chwile? Dlaczego tak wielu z nas nie potrafi się otrząsnąć z miłosnego rozczarowania? Dlaczego mechanizmy, dzięki którym potrafimy stawić czoła wszelkim wyzwaniom, wobec złamanego serca są całkowicie bezradne?
Odpowiedź jest prosta. Złamane serce sprawia, że instynkt, na którym zwykle polegacie, prowadzi was na manowce. Nie możecie ufać temu, co on wam podpowiada.
Zrozumienie, dlaczego związek się rozpadł, jest oczywiście bardzo ważne, żeby iść do przodu. Niemniej często się zdarza, że kiedy otrzymujemy proste i uczciwe wyjaśnienie, odrzucamy je. Cierpienie uczuciowe wywołane przez niepowodzenie w miłości jest tak dramatyczne, że jesteśmy przekonani, że przyczyna musi być równie dramatyczna. I tak snujemy domysły, wymyślamy nieprawdopodobne teorie. M. była przekonana, że musiało się zdarzyć coś szczególnego i obsesyjnie starała się odkryć, co. Godzinami rozpamiętywała każdą chwilę z narzeczonym, rozkładała związek na czynniki pierwsze, szukając jakichś poszlak. A ich po prostu nie było.
Rozstania nie można wyjaśnić, trzeba je zaakceptować
Miłosne rozczarowanie jest znacznie bardziej podstępne, niż to się może wydawać. Badania pokazują, że rozstanie z obiektem uczuć uruchamia w naszym mózgu te same mechanizmy, które aktywują się w przypadku głodu narkotykowego. M. była „na głodzie”, a ponieważ nie mogła spotykać się z byłym narzeczonym, jej umysł próbował zaspokoić potrzebę kontaktu, wytwarzając wspomnienia. Instynkt podpowiadał jej, że próbuje rozwiązać zagadkę, a w istocie brała swoją codzienną „działkę”.
To dlatego tak trudno posklejać złamane serce. Jeśli macie złamane serce, nie możecie go zignorować. Rozczarowania nie da się pokonać natychmiast. To walka, a najpotężniejszą w niej bronią jest rozum.
Żadne wyjaśnienie rozstania nie będzie zadowalające. Nic nie złagodzi cierpienia, które odczuwamy. Trzeba je przyjąć i tyle. I nie rozpamiętywać, bo jedynym, czego potrzebujecie, by wyleczyć się z uzależnienia od romantycznej miłości, jest zaakceptowanie, że związek się skończył. Lepiej się nie łudzić. Dla kogoś, kto ma złamane serce, nadzieja może być niszcząca.
Czytaj także: List do dziewczyny, która złamała serce mojemu synowi
Miłosne rozczarowanie jest złożonym zranieniem psychologicznym, które ma wpływ na wiele sfer naszej osobowości. Aktywna i towarzyska M. straciła nie tylko narzeczonego. Ucierpiał także jej związek ze wspólnotą, w której dorastała i która żywiła jej wiarę. Dziewczyna czuła, że po rozstaniu w jej życiu pozostała ogromna pustka, ale nie potrafiła dostrzec, że zostało jej coś znacznie więcej niż zwykła pustka. A to kluczowa sprawa, ponieważ dzięki temu możemy się nauczyć leczyć z rozczarowań.
Wypełnić pustkę
Aby uleczyć złamane serca, trzeba odszukać te pustki w naszym życiu i wypełnić je. To może być pustka w naszej tożsamości – wówczas trzeba odnaleźć siebie, nadać sens swojemu życiu. Albo pustka w relacjach międzyludzkich, albo w aktywności.
Trzeba nadać sens całemu cierpieniu, unikając powierzchownego szukania wyjaśnień i idealizowania obiektu uczuć. I uznać, że to po prostu nie była właściwa osoba.
Trudno jest przezwyciężyć miłosne rozczarowanie, ale jeśli nie damy się zwieść cierpieniu umysłu i podejmiemy leczenie, na pewno nam się powiedzie.
Czytaj także: Porażka czy lekcja życia? Sprawdź, czy umiesz uczyć się na błędach!
Jeśli ktoś z waszych znajomych ma złamane serce, współczujcie mu. Wsparcie otoczenia, przyjaciół bardzo pomaga się dźwignąć. Bądźcie cierpliwi, ponieważ zapewne wyleczenie zabierze więcej czasu, niż wam się wydaje.
A jeśli tym razem padło na was, wiedzcie, że nie będzie łatwo, że to walka w waszym umyśle. Żeby wyjść z niej zwycięsko, musicie naprawdę chcieć. Ale macie wszelką potrzebną broń i wygracie. To minie!
Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia
...
Dlatego nie mieszkamy razem spotykamy sie w czystosci stosujemy narzeczenstwo zeby nie bolalo. A jak ktos,, po swojemu" kombinuje to potem bol jest straszny.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 8:44, 20 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Niech ktoś inny patrzy na zegarek, czyli w czym pomogą konsultanci ślubni
Ewa Maciąg | 20/04/2018
KONSULTANT ŚLUBNY
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj 0
Ślub na łonie natury albo w odrestaurowanej cegielni? A może z niebanalnym motywem przewodnim? Jeśli marzysz o nietypowym przyjęciu weselnym albo przerasta cię wizja organizacji wesela, możesz poprosić o pomoc specjalistów.
Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.
Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia , ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!
Ślub – planować samemu czy ze specjalistą?
„Najmodniejsze są teraz przyjęcia w stylu boho – mówi Anna Piwońska, konsultantka z agencji Perfect Day Wedding Planners, członek Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Konsultantów Ślubnych. – Czyli w starej stodole albo folwarku, w surowych, loftowych wnętrzach. Z zielonymi, naturalnymi dekoracjami, polnymi kwiatami. Panna młoda w koronkach i wianku, pan młody w garniturze, nie w smokingu” – opowiada. Wielką popularnością cieszą się też wesela na łonie natury, pod namiotami w ogrodach.
Jednak trzeba pamiętać, że koszt takiego przyjęcia jest naprawdę niebagatelny, trzeba mieć w zasięgu ok. 100 tys. złotych. Ale organizacja czy konsultacja skromniejszych przyjęć nie musi być taka droga. Wszystko zależy od pomysłu, agencji i wymagań pary młodej (godzina ok. 300 zł). Na co generalnie można liczyć?
Czytaj także: Małżeństwo z 30-letnim stażem zdradza sekret szczęśliwej relacji
W czym pomagają konsultanci ślubni?
Wszyscy specjaliści od organizacji i koordynacji ślubów deklarują kompleksową pomoc.
Od znalezienia odpowiedniego miejsca na uroczystość, zespołu, fotografa, firmy cateringowej po negocjacje cen z wykonawcami (np. dekoracji) i odpowiednie pożegnanie gości po przyjęciu.
Doradzają, jak uniknąć gaf i najlepiej wybrnąć z trudnych sytuacji. Pomagają ułożyć menu tak, aby pogodzić wegetarian i tradycjonalistów, podpowiadają, jak zorganizować bar, by zabawa mogła trwać do rana, tłumaczą, dlaczego gazowane napoje i mocne alkohole najlepiej umieścić na oddzielnych stołach albo przy barze (bo tak jest nie tylko bardziej elegancko, ale też… zdrowo). Przede wszystkim jednak pomagają urządzić wesele w niebanalnym stylu.
Przyjęcie musi mieć swój motyw przewodni, a konsultanci mają mnóstwo pomysłów. Takim motywem może być kolor, wzór, roślina, styl, kraj, symbol wspólnej pasji… Ulubiony film albo książka pary młodej. Wspólny element pojawia się na zaproszeniu, powraca w dekoracjach i dodatkach, wydruku menu. Jest niezwykle ważny, jak się okazuje.
Czytaj także: 7 weselnych pułapek budżetowych i rady, jak ich uniknąć
Ile to kosztuje?
Jednak z konsultantek wspomina przyjęcie z motywem… brzozy. „Młode drzewka, zielone listki na stołach dały efekt wiosennej świeżości, goście po wejściu na tak udekorowaną salę uśmiechali się i jakoś swobodniej zaczęli zachowywać” – wspomina.
Ciekawą propozycją jest też ślub w stylu… eko. Tym zajmują się Magdalena Pawlik i Aleksandra Boniecka, które prowadzą portal tobedziepieknyslub.pl. „Ślub w stylu eko polecamy fanom ekologicznego stylu życia, zdrowego odżywiania. Jest coraz więcej miejsc w całej Polsce, gdzie można zorganizować taki ślub.
Bardzo modne są odrestaurowane stare budynki gospodarskie, ceglarnie, fabryczki. Można ustawić drewniane stoły i ławy. Pary mogą się włączyć w organizację i zrobić własnoręcznie np. zaproszenia na papierze czerpanym lub dekoracje. Wykorzystujemy kwiaty doniczkowe, polne kwiaty, maki, niezapominajki, trawy, mchy, pnącza, wszelkiego rodzaju zioła. Po przyjęciu wręczamy gościom np. sadzonki drzewek. Jest to absolutny hit. W menu zwykle są potrawy z produktów bio, żadnych cytrusów. Często lokalne trunki, np. piwo niepasteryzowane z beczki albo domowe wino” – opowiadają.
Ile trzeba mieć w portfelu, by myśleć o takim ślubie? Uwzględniając wszystkie koszty (catering, muzyka, fotograf, dekoracje…) minimum 40 – 50 tysięcy złotych.
Czytaj także: Pomysł na oryginalne wesele, tylko dla odważnych!
Jak królowa brytyjska
Jeśli na wasz ślub przyjeżdżają goście z zagranicy czy innego miasta, konsultanci wezmą na siebie dopilnowanie organizacji ich noclegu i pobytu. A jeśli ślub bierze para, którą różni wyznanie czy kultura, w jakiej się wychowali, fachowcy pomogą tak zorganizować przyjęcie, by pogodzić wszystkie elementy i uniknąć wpadek.
Ważne jest też przygotowanie atrakcji przyjęcia. Konsultanci często namawiają do nagrania krótkich filmów ze wspomnieniami pary, anegdotami, jak się nowożeńcy poznali, pokochali… To zawsze jest miłym, wzruszającym, a często też zwyczajnie zabawnym akcentem, który rozluźnia atmosferę początku przyjęcia. „Modne są też fotobudki, w których można sobie spontanicznie zrobić zdjęcia z innymi gośćmi. Fajerwerki, wypuszczanie świecących balonów z helem. Proponujemy między innymi na weselach wiele atrakcji kulinarnych jak: sushi, stoły rybne, live cooking, stół z lokalnymi przysmakami: serami, wędlinami, trunkami, obowiązkowo musi się znaleźć także candy bar pełen słodyczy w kolorze i motywie przewodnim” – mówi Anna Piwońska.
„Poradziłam się konsultantki i bardzo się z tego potem cieszyłam – mówi Marta. – W salonie ślubnym ekspedientka namawiała mnie do zakupu długiej sukni, sięgała do ziemi. Konsultantka przestrzegła mnie, że to błąd, suknia powinna sięgać dwa centymetry ponad ziemię, inaczej potykałabym się o nią albo ciągle myślała, by ją podtrzymywać.
Przestrzegła, żeby stoły były okrągłe, a nie prostokątne i żeby nie numerować ich, tylko nadać np. romantyczne nazwy. Numerowanie wprowadza niepotrzebne skojarzenie z hierarchią, a nie chcemy, by ktoś z gości poczuł się niedoceniony.
Dobrą radą było też to, by tort podać na deser po obiedzie, a nie czekać do północy” – mówi Marta. Anna Piwońska potwierdza, że to ważne wskazówki. „Staramy się dopilnować, by nie dochodziło do takich banalnych, a jednak istotnych dla całej atmosfery przyjęcia błędów. Często musimy przypominać na przykład, że oczepiny nie są najlepszym momentem na podziękowania rodzicom. Albo że najpierw podajemy przystawkę, potem zupę.
Lepiej jest zaangażować dobrego DJ-ja niż nie do końca dobry zespół. Sprawdzamy, czy parkiet jest wystarczająco duży w stosunku do liczby gości. I czy na pewno oświetlenie zostało perfekcyjnie dopracowane, bo jest dla klimatu miejsca kluczowe. Czy menu zostało wydrukowane jak należy, z uwzględnieniem wegetarian, obcokrajowców…
Zwracamy także uwagę na to, czy przed przygotowaniem oficjalnego zaproszenia zostało wysłane do gości tzw. Save the date, czyli zawiadomienie o ślubie. Każdy gość musi poczuć się jak królowa brytyjska, wtedy wesele jest udane. I kiedy widzę szczęście nie tylko w oczach pary młodej, ale też rodziców…” – mówi Anna Piwońska.
Jeśli zastanawiacie się nad zaangażowaniem konsultanta ślubnego, warto pamiętać też o tym, że nie jest to mały wydatek, ale zaoszczędzicie mnóstwo nerwów i czasu. Ktoś inny będzie cały czas patrzył na zegarek i kontrolował szczegóły. A one jak wiadomo są najważniejsze.
...
Slub to wielkie nerwy zatem moze byc przydatne wziecie firmy uslugowej zwlaszcza gdy rodzina jest olbrzymia. Czy tez jakies instytucje typu cala jednostka wojskowa przychodzi. Jesli trzeba wiekszej organizacji.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 10:03, 25 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Szukasz idealnego męża? Oto kilka konkretów
Monika Anna Jałtuszewska | 25/04/2018
ZAKOCHANA PARA
Pexels | CC0
Udostępnij Komentuj
Wysoki (co najmniej 185 cm), przystojny jak Ryan Gosling, wysportowany jak Robert Lewandowski, mądry jak dr Jacek Pulikowski i bogaty jak Bill Gates – oto mąż idealny. A teraz schodzimy na ziemię.
Twój przyszły mąż. Ktoś, z kim spędzisz resztę swojego życia. Na dobre i na złe. Dobrze byłoby, gdyby był idealny albo chociaż całkiem niezły, prawda? Wiele kobiet patrzy na swoich chłopaków/narzeczonych i zastanawia się: czy to właśnie TEN? Czy na pewno chcę się zestarzeć z tym gościem?
Mądra odpowiedź na to pytanie nie będzie prosta. Nie istnieje, niestety, zestaw cech męża idealnego dla każdej kobiety, ale na niektóre rzeczy należy zwrócić szczególną uwagę.
Priorytety
Zacznijmy od najważniejszego. Po czym możesz rozpoznać dobry materiał na męża? Po tym, że to nie Ty jesteś dla niego na pierwszym miejscu. Fajnie, gdy facet za Tobą szaleje, ale jeszcze lepiej, gdy szaleje za… Bogiem. Jeśli Bóg jest dla niego na pierwszym miejscu, uwaga! – trafiłaś na mądrego faceta.
Potem dopiero Ty. A dalej cała reszta świata. Można buntować się na taki układ, ale wierz mi, że to jedyny słuszny. Pierwsza nie jest relacja z mamusią, kumplami czy rodzeństwem. Zawsze pierwsza jest relacja z Bogiem, a za nim Ty i to, co Was łączy.
Taka dojrzała hierarchia jest niezbędna w konfliktowych sytuacjach, które czekają Was po ślubie. Nie myślisz chyba, że kłótnie Was ominą? Nawet powtarzając na okrągło „najważniejsze, że się kochamy”, nie unikniecie przeciwności na Waszej wspólnej drodze. Stabilne fundamenty pomogą Wam stworzyć trwałe małżeństwo. Jeśli dobrze ustawicie priorytety, będziecie odporni na wszystkie zawirowania czekające na Was w przyszłości.
Czytaj także: Jak zniszczyć mężczyznę swojego życia
Pan Mąż
Dobry mąż powinien panować. Spokojnie, nie chodzi o traktowanie żony jak służącej. Dobry i mądry mąż powinien panować… nad sobą. We wszystkich wymiarach. Powinien umieć zapanować nad swoimi emocjami i popędami. Bez tego nie możemy mówić o dojrzałości. I trudno zbudować dojrzałą relację.
Jeśli Twój ukochany jest panem samego siebie, to bez względu na to, co się wydarzy masz pewność, że będzie dla Ciebie oparciem. Taki mężczyzna zatroszczy się o panowanie nad tym, co Was otacza. Chętnie zajmie się rzeczami, na które Ty nie masz wpływu, tylko po to, żebyś Ty czuła się bezpieczna i zaopiekowana. Czy nie byłoby miło mieć pewność, że mąż otoczy Cię silnym ramieniem? Z takim mężczyzną warto iść przez życie, nawet gdyby Wasza droga miała okazać się wyjątkowo trudna.
Lody waniliowe lub czekoladowe
Udane małżeństwo powinno być jednością. To brzmi prosto, ale walka o jedność bywa trudna. Osiągnięcie jedności będzie możliwe tylko wtedy, gdy będziecie mieli mocne, wspólne fundamenty. Nie da się zbudować domu na piasku. To, że jesteś fanką lodów o smaku czekoladowym, a Twój przyszły mąż woli waniliowe, raczej nie wpłynie na jedność w Waszym małżeństwie.
Ale jeśli wyznajecie inny światopogląd, nie łączą Was wspólne wartości i wspólna wiara – może być bardzo trudno. Może być to nawet niemożliwe. Pamiętaj, że czas przed ślubem jest po to, by odkryć to, co Was łączy. Zastanów się, czy to wystarczy, by zbudować związek, który przetrwa całe życie.
Pan Idealny nie istnieje. Nie istnieje też zestaw cech, które powinien posiadać. Na domiar złego niedoskonałość jest w każdym z nas. W Tobie też! Jak dobrze jest przyznać, że małżeństwo to związek dwóch niedoskonałych ludzi.
...
Zdecydowanie jesli kobieta chce byc wazniejsza od Boga to katastrofa pewna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 9:47, 28 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Mężowie, kochajmy nasze żony!
Maciej Jabłoński | 28/04/2018
TANIEC
Brooke Cagle/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Nigdy nie pozwól, żeby twoja żona musiała konkurować z kimkolwiek lub czymkolwiek (na tym świecie) o twoją miłość i uwagę.
Mężowie kochajmy nasze żony! Nasza postawa wpływa nie tylko na nasze małżeństwo i ukochane kobiety, ale także na nasze dzieci i przyszłe pokolenia. Tak jak kochasz swoją żonę, tak uczysz swoich synów, jak traktować kobiety i uczysz swoje córki tego, czego powinny oczekiwać od mężczyzn. Zróbmy wszystko, aby nasze żony i rodziny otrzymywały od nas to, co najlepsze. Pytanie, jak to robić?
Otwarta i szczera komunikacja
Dobra komunikacja znaczy dla małżeńskiej relacji tyle samo, co oddychanie dla płuc. Bądź gotowy odłożyć smartfon na bok lub zamknąć komputer i zaangażować się w rozmowę ze swoją żoną. Zdecydowana większość kobiet ma częstszą potrzebę rozmowy niż tożsama potrzeba mężczyzny. Spraw, aby komunikacja z twoją żoną stała się priorytetem. Każde twoje słowo i czyn buduje lub osłabia jej zaufanie do ciebie. W rozmowie bądź otwarty i szczery, a sprawisz, że twoja żona będzie czuła się przy tobie bezpieczna, kochana i szanowana.
Ochrona (fizyczna i emocjonalna)
Powinieneś być tym, który ociera łzy żony, a nie tym, który je powoduje! Żyj tak, żeby twoja żona czuła się przy tobie najbezpieczniej na świecie. Miej odwagę walczyć o swoją rodzinę i wiarę, jednak do tego często będziesz potrzebował siły większej niż twoja własna.
Jest taki jeden święty (niejeden pewnie), który chętnie pomaga w takich sprawach – Święty Józef. Kto, jak nie on – który swoją męskością i postawą do kobiety swojego życia, bije wszystkie rekordy. Widać, że tam na pierwszym miejscu był Bóg, stąd odwaga, żeby na przekór wszystkiemu i wszystkim podjąć po ludzku tak nieracjonalne wyzwanie.
Nam czasem trudno jest być takim „twardzielem” jak on, dlatego nie zapominajmy, że mamy wielkiego orędownika w niebie. Mi „trudno zapomnieć”, ponieważ urodziłem się w jego wspomnienie, więc jest mi szczególnie bliski i zawsze mogę na niego liczyć.
Czytaj także: Przyznaję, małżeństwo nie jest dla mnie
Twój czas (postaw zarówno na jakość, jak i na ilość)
Czas jest „walutą” każdej relacji, więc inwestuj jak najwięcej czasu w swoje małżeństwo. Nigdy nie pozwól na to, żeby twoja żona poczuła, że bardziej niż na niej zależy ci na twojej karierze czy hobby.
Musisz zarabiać na rodzinę, jednak nie wykorzystuj swojej pracy jako pretekstu do nieobecności w domu. Kiedy jesteś w domu, to bądź w nim obecny i nie rozpraszaj się TV lub smartfonem. Pracuj ciężko, ale pamiętaj, że najważniejsze, czego twoja rodzina od Ciebie potrzebuje to… twoja obecność.
Wielokrotnie łapię się na tym, że zerkam na telefon co jakiś czas – niby normalna sprawa, szczególnie w dzisiejszych czasach! – ale sprawa staje się nienormalna, kiedy co chwila dostaję „upomnienie” od żony bądź pytanie „czy jestem” albo „gdzie teraz jestem”. Dla naszych dzieci też często najatrakcyjniejszą zabawką zaczyna stawać się telefon – a mówi się, że one są odbiciem zachowań swoich rodziców… Znacie to, Panowie?
Zabiegaj stale o nią
Większość z nas daje naszym żonom to, co ma najlepszego na samym początku relacji, a później z biegiem czasu osiada na laurach. Pozwalamy na to, żeby romans przygasł, a każda żona chce czuć się najbardziej kochana w oczach swojego męża. Zasługuje na nieustanną adorację i troskę z naszej strony.
Okazuj jej to codziennie, a zobaczysz niesamowite owoce. Naprawdę nie trzeba wiele. Masz do dyspozycji np. mały bloczek kolorowych karteczek i długopis. Zostaw rano, wszędzie gdzie wiesz, że zajrzy jakieś miłe słowa typu „jesteś wyjątkowa”, „kocham Cię jeszcze bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro” – to akurat tekst mojej żony . Sam wiesz najlepiej, jak sprawić, żeby twoja kobieta czuła, że wciąż o nią zabiegasz i że ją kochasz.
Czytaj także: 5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo
Stawiaj ją na drugim miejscu
Tak jak Józef postaw Boga na pierwszym miejscu, a będziesz w stanie zrobić wiele dla swojej żony, wbrew swoim wszelkim egoistycznym zachowaniom, „widzimisiom” i innym przeszkodom do tego, żeby bardziej kochać swoją żonę każdego dnia. Postaw Go na pierwszym miejscu, a zobaczysz cuda w Waszej relacji. Zaraz później postaw Ją.
Nigdy nie pozwól, żeby twoja żona musiała konkurować z kimkolwiek lub czymkolwiek (na tym świecie) o twoją miłość i uwagę. „Twoje oczy niech zawsze będą tylko dla niej”. Dawaj jej to, co masz w sobie najlepszego, a Wasza relacja rozkwitnie jak wszystko to, co widzisz teraz za oknem.
Takiej wiosny w relacji Wam i sobie życzę.
...
Trzeba okazywac milosc.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 7:52, 02 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Małżeństwo z rozwodem i narkotykami w tle. „Tylko z Bogiem mamy szansę”
Marlena Bessman-Paliwoda | 01/05/2018
KARUZELA
Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Historia Agnieszki i Błażeja to dobry scenariusz na film. Pragnienie szczęścia przeplata się tu z tragediami przeszłości i wyborów, które niekoniecznie do szczęścia prowadzą. Ostatecznie jednak widzimy, że nawet trudne doświadczenia mogą doprowadzić do pokoju serca i spokoju w domu, gdy w zakamarki swoich oczekiwań i roszczeń wpuści się światło Boga.
Z Agnieszką i Błażejem, małżeństwem, które po rozwodzie chce budować na skale, rozmawiamy o ich życiu sprzed spotkania Boga i dziś – gdy formują się razem we wspólnocie.
Marlena Bessman-Paliwoda: Do rozwodu i Waszego powrotu do siebie dojdziemy. Zaczniemy od początku – jak doszło do tego, że Agnieszka i Błażej stali się małżeństwem?
Agnieszka: Bardzo prozaicznie. Zwykła historia. Na dyskotece, ale to Błażej ty opowiedz, bo od razu wiedziałeś, że będę twoją żoną.
Błażej: Trzydzieści sekund. Zobaczyłem Agnieszkę jeszcze daleko… i wiedziałem, że to ta kobieta. Co ciekawe, i mnie, i Agnieszki miało nie być w tym miejscu, a jednak tam się spotkaliśmy. Miała taki niebieski sweterek. To ten niebieski sweterek! (śmiech).
Agnieszka: Zatańczyliśmy, a potem trzy godziny rozmawialiśmy. Miałam do niego takie zaufanie. Gdybym miała świadomość, co będzie w przyszłości… To była szybka znajomość. Trzy miesiące i zaręczyny, sześć miesięcy i ślub.
Po pół roku Waszej znajomości bierzecie ślub…
A: I to na początku tylko cywilny.
B: Był nasz ślub, a ja zaraz wyjechałem na misję do Syrii. Dowiedziałem się już tam, że Agnieszka jest w ciąży.
A: Brzmi jak wariactwo, ale tak było. W tym wszystkim były nasze emocje, niedomówienia. Trzy lata później wzięliśmy ślub kościelny, bo ja bardzo tego pragnęłam. Przeszkadzało mi, że nie mieliśmy ślubu kościelnego. Mówiłam Błażejowi, że jak weźmiemy ślub kościelny to już wszystko będzie super, ja się zmienię, bo już będę mogła pójść do komunii, do spowiedzi. Będzie mi lżej, nasze małżeństwo będzie lepsze, bo tak to kłótnie… Czegoś w naszym małżeństwie brakowało. Czepiałam się Błażeja o wszystko.
Czytaj także: 5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo
„Nie mieliśmy fundamentu”
Po ślubie kościelnym było lepiej?
A: Z jednej strony tak – byłam w pełni w Kościele, co było szczęściem, z drugiej – emocje zostały bez zmian. Ja zobaczyłam to dopiero niedawno. Obwiniałam Błażeja, a dopiero niedawno dojrzałam do tego, by zobaczyć, że ja też popełniałam błędy. Wyżywałam się na nim, znęcałam psychicznie. On mi się często podporządkowywał. A widzisz – w kwestii wiary nie robiłam nic, nie miałam delikatności, by o tym rozmawiać. Nie mieliśmy fundamentu. Jak w przypowieści – budowaliśmy na piasku.
Każdy z nas zaczął myśleć tylko o sobie. Ja myślałam o swoich potrzebach, Błażej o swoich. Nie patrzyliśmy wzajemnie, czego potrzebuje ta druga osoba. Chcieliśmy pilnować tylko spełniania swoich oczekiwań.
B: Pracowałem w wojsku i byłem psychicznie wymęczony. Nie mogłem Agnieszce o wielu rzeczach powiedzieć, to mi się kotłowało w głowie, nie radziłem sobie z tym…
A: A ja dokładałam do tego kotła. Nie widziałam jego cierpienia, tylko swoje, że ja ciągle w domu, z dziećmi, że sama muszę wszystko, że on nie widzi mojego trudu, poświęcenia, pracy… całe litanie to były. W końcu odpuściłam i poszłam całą sobą w macierzyństwo.
B: Zaczęliśmy się oddalać. Wymienialiśmy komendy. Mieliśmy wiele rzeczy niewypowiedzianych, ja coś miałem w sobie przeciwko Agnieszce, ona przeciwko mnie. Nie było u nas rozmowy, tylko kłótnia, frustracja. Nie słuchaliśmy siebie, tylko szukaliśmy potwierdzenia swoich racji.
A jak doszło ostatecznie do decyzji o rozwodzie?
A: W pewnym momencie Błażej pękł i nie było źle, ale było… tragicznie. Okazało się, że nie znałam jego przeszłości. Często mnie ostrzegał, żebym nie narzekała, bo on może być gorszy.
B: Jako młodziak byłem związany z grupą przestępczą, a na misję wyjechałem, bo dostałem wybór: wojsko albo więzienie. Oczywiste, że wybrałem wojsko. Agnieszce coś przebąkiwałem o swojej przeszłości, ale nie wiedziała wszystkiego. Jak ją poznałem, to chciałem mieć dobre, na pewno lepsze życie niż do tej pory. Zerwałem z tymi wybrykami do czasu, jak w domu dawałem radę. Wszystko pękło, kiedy w domu się sypało, w pracy podobnie. Nie dałem rady i wróciłem do starych, znanych mi ścieżek.
Czytaj także: Kryzys w małżeństwie? Zajrzyj na stronę Ratuj Rodzinę
„Rozum karze odejść, serce mówi: zostań!”
Wszystko się sypie, a Ty zaplanowałeś remont?
B: Odpuściłem wszystko. Ale szukałem ratunku. Agnieszka zawsze chciała, abym zrobił remont, w końcu się za to wziąłem. Chciałem, aby coś – cokolwiek – było dobrze.
A: Wyjechałam z córkami, by spokojnie tu zrobił ten remont, ale po jego zachowaniu widziałam, że coś się zmieniło. Zbywał mnie. Wcześniej nie było pięknie między nami, ale ostatecznie dopytywał o córki, a tutaj… wracam po dwóch miesiącach, a remont nie był skończony.
Do starych znajomych wróciłeś właśnie w czasie remontu?
B: Tak, Agnieszki nie było w domu, miałem dużo czasu dla siebie. Pojawili się starzy znajomi, stare interesy, zaczęło się mieszać. Do narkotyków wróciłem. Sam zacząłem brać. Wszystko zaczęło się psuć, ale ja tego nie widziałem. Miałem na mieście nawet swoją ksywkę. Wszyscy z tego środowiska mnie znają, policja też.
A: Zaczęły się kłamstwa, na których go nakrywałam, dziwne zachowanie, powroty w środku nocy, częste telefony. Do tego doszły problemy z pieniędzmi. Nagle jego wypłata zaczęła znikać z konta. Dobrze pamiętam wyścigi do bankomatu po pieniądze… Nie rozumiałam, co się dzieje, ale zaczęłam być bardziej czujna. Po sześciu miesiącach byłam w małżeństwie detektywem, ale nie podejrzewałam, ze to może być problem z narkotykami.
W pewnym momencie teściowa zwróciła mi uwagę, że to może narkotyki. Narkotyki? Nie, nie. Zaczęłam mu jednak przeszukiwać kieszenie. Znalazłam raz, drugi. Wtedy się zaczęło. To były dwa dramatyczne lata. Miałam taką wolę walki – chciałam go z tego wyrwać, gdzieś muszę pójść, coś zrobić.
Potem jednak… widziałam, że moja granica tolerancji się poszerzała – no tak, kolejne kłamstwo, kolejne jego nocne wyjście. Szukałam pomocy dla siebie. Wszyscy doradzali mi, abym odeszła od niego, łącznie z terapeutą, do którego chodziłam. Rozum mówił – odejdź, bo co za życie dla mnie, dla dzieci? A serce – kochałam go, wiedziałam, że on nie jest takim człowiekiem. Krzyczałam do niego: „To nie jesteś ty!” Na moich oczach umierał – fizycznie, duchowo, emocjonalnie, razem z nim umierała cała nasza rodzina. Były awantury, policja. Męczyliśmy się ze sobą. I właśnie – po dwóch latach tej batalii, postanowiłam się z nim rozstać.
Czerwiec 2017 roku to Wasz rozwód. Miało być lepiej, wszystko miało się rozwiązać…
A: W czerwcu był nasz rozwód, a w październiku w naszym kościele było świadectwo zapraszające na Kurs Alfa. Świadectwo mówił Tomek, który był po rozwodzie, a dziś żyje ze swoją rodziną, żoną. Błażeja nie było, wyjechał do Niemiec, ale ja chciałam szukać Boga. Następnego dnia on jednak się pojawił z tych Niemiec, więc skorzystałam z okazji i spytałam: „Pójdziesz ze mną na ten kurs?”, a on powiedział, że tak.
„Dopiero po rozwodzie zrozumiałam przysięgę małżeńską”
Twoja była żona przychodzi do Ciebie i pyta, czy pójdziesz z nią na jakiś kurs, by szukać razem Boga, a Ty się… zgadzasz bez zastanowienia?
B: Dla mnie to była szansa. Chciałem odzyskać rodzinę, uwierzyć w Boga. Tak naprawdę… czekałem na takie słowa.
A: Nie poznawałam go. Próbowałam go namówić na terapię – raz go zaciągnęłam i nic, nic to nie dało. Na kursie jednak on… on chciał tam być. Czasami było tak, że on mnie tam ciągnął.
B: Czekałem na te wtorki. Te wieczory we mnie wlewały nadzieję, nie wiem jak to określić. Nawet po pobiciu, po którym trafiłem do szpitala, opowiadałem tam chłopakowi o kursie, o tym, jaką czuję wolność. On też zapragnął szukać Boga.
A: Byłam w szoku. Byłam „wierząca”, ale niedowierzająca. Jeszcze przed kursem trafiały do mnie różne świadectwa, ale czy to mogłoby dotyczyć mnie? Potem trafiła do mnie konferencja o domu budowanym na skale, o tym, że Kościół dopuszcza separację, a nie rozwód. Przysięga małżeńska do mnie zaczęła trafiać… dopiero teraz. Myślałam, że chcę być wierna tej przysiędze, mimo rad, by być z kimś innym, by ułożyć sobie życie na nowo. Ja już czekałam tylko na cud. Widziałam, że komuś zależało, aby nas rozdzielić. Oboje doświadczyliśmy przemiany myślenia i patrzenia na nasze własne postępowanie i wybory. Bez obwiniania innych o to, co nas spotyka.
Czytaj także: Ta para staruszków w kilka minut pokazała mi, czym jest małżeństwo
Jak wygląda teraz Wasze życie? Na nowo małżeńska sielanka?
A: Nie ma sielanki (śmiech). Widzimy, jak dużo mamy do przepracowania i wyjaśnienia. Są małe kryzysy, ale teraz uczymy się z tym walczyć, radzić sobie. Modlimy się razem z dziećmi. Mieliśmy już takie sytuacje, że emocje brały górę – pamiętam, że raz wyszłam wtedy z kuchni i zaczęłam się modlić. Kiedy wróciłam, byłam spokojna, nie miałam już w sobie tylu negatywnych emocji, a Błażej powiedział, że obiad jest dobry. On też ochłonął, tak po prostu. Wcześniej, Marlena, to wyglądało tak, że ja wpadałam w furię, a Błażej ostatecznie wychodził i nie wracał – czasami pół nocy, czasami na kilka dni.
B: Dziś mówimy o nas. Wcześniej tego nie było. Jesteśmy we wspólnocie.
A: Bóg o nas zawalczył. My dziś chcemy walczyć, by być przy Nim. To scala nas jako małżeństwo i jako rodzinę.
...
Oczywiscie nie zyczymy przezyc ekstremalnych ale tez sie zdarza.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 7:52, 02 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Małżeństwo z rozwodem i narkotykami w tle. „Tylko z Bogiem mamy szansę”
Marlena Bessman-Paliwoda | 01/05/2018
KARUZELA
Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Historia Agnieszki i Błażeja to dobry scenariusz na film. Pragnienie szczęścia przeplata się tu z tragediami przeszłości i wyborów, które niekoniecznie do szczęścia prowadzą. Ostatecznie jednak widzimy, że nawet trudne doświadczenia mogą doprowadzić do pokoju serca i spokoju w domu, gdy w zakamarki swoich oczekiwań i roszczeń wpuści się światło Boga.
Z Agnieszką i Błażejem, małżeństwem, które po rozwodzie chce budować na skale, rozmawiamy o ich życiu sprzed spotkania Boga i dziś – gdy formują się razem we wspólnocie.
Marlena Bessman-Paliwoda: Do rozwodu i Waszego powrotu do siebie dojdziemy. Zaczniemy od początku – jak doszło do tego, że Agnieszka i Błażej stali się małżeństwem?
Agnieszka: Bardzo prozaicznie. Zwykła historia. Na dyskotece, ale to Błażej ty opowiedz, bo od razu wiedziałeś, że będę twoją żoną.
Błażej: Trzydzieści sekund. Zobaczyłem Agnieszkę jeszcze daleko… i wiedziałem, że to ta kobieta. Co ciekawe, i mnie, i Agnieszki miało nie być w tym miejscu, a jednak tam się spotkaliśmy. Miała taki niebieski sweterek. To ten niebieski sweterek! (śmiech).
Agnieszka: Zatańczyliśmy, a potem trzy godziny rozmawialiśmy. Miałam do niego takie zaufanie. Gdybym miała świadomość, co będzie w przyszłości… To była szybka znajomość. Trzy miesiące i zaręczyny, sześć miesięcy i ślub.
Po pół roku Waszej znajomości bierzecie ślub…
A: I to na początku tylko cywilny.
B: Był nasz ślub, a ja zaraz wyjechałem na misję do Syrii. Dowiedziałem się już tam, że Agnieszka jest w ciąży.
A: Brzmi jak wariactwo, ale tak było. W tym wszystkim były nasze emocje, niedomówienia. Trzy lata później wzięliśmy ślub kościelny, bo ja bardzo tego pragnęłam. Przeszkadzało mi, że nie mieliśmy ślubu kościelnego. Mówiłam Błażejowi, że jak weźmiemy ślub kościelny to już wszystko będzie super, ja się zmienię, bo już będę mogła pójść do komunii, do spowiedzi. Będzie mi lżej, nasze małżeństwo będzie lepsze, bo tak to kłótnie… Czegoś w naszym małżeństwie brakowało. Czepiałam się Błażeja o wszystko.
Czytaj także: 5 zagrożeń, na które szczególnie narażone jest katolickie małżeństwo
„Nie mieliśmy fundamentu”
Po ślubie kościelnym było lepiej?
A: Z jednej strony tak – byłam w pełni w Kościele, co było szczęściem, z drugiej – emocje zostały bez zmian. Ja zobaczyłam to dopiero niedawno. Obwiniałam Błażeja, a dopiero niedawno dojrzałam do tego, by zobaczyć, że ja też popełniałam błędy. Wyżywałam się na nim, znęcałam psychicznie. On mi się często podporządkowywał. A widzisz – w kwestii wiary nie robiłam nic, nie miałam delikatności, by o tym rozmawiać. Nie mieliśmy fundamentu. Jak w przypowieści – budowaliśmy na piasku.
Każdy z nas zaczął myśleć tylko o sobie. Ja myślałam o swoich potrzebach, Błażej o swoich. Nie patrzyliśmy wzajemnie, czego potrzebuje ta druga osoba. Chcieliśmy pilnować tylko spełniania swoich oczekiwań.
B: Pracowałem w wojsku i byłem psychicznie wymęczony. Nie mogłem Agnieszce o wielu rzeczach powiedzieć, to mi się kotłowało w głowie, nie radziłem sobie z tym…
A: A ja dokładałam do tego kotła. Nie widziałam jego cierpienia, tylko swoje, że ja ciągle w domu, z dziećmi, że sama muszę wszystko, że on nie widzi mojego trudu, poświęcenia, pracy… całe litanie to były. W końcu odpuściłam i poszłam całą sobą w macierzyństwo.
B: Zaczęliśmy się oddalać. Wymienialiśmy komendy. Mieliśmy wiele rzeczy niewypowiedzianych, ja coś miałem w sobie przeciwko Agnieszce, ona przeciwko mnie. Nie było u nas rozmowy, tylko kłótnia, frustracja. Nie słuchaliśmy siebie, tylko szukaliśmy potwierdzenia swoich racji.
A jak doszło ostatecznie do decyzji o rozwodzie?
A: W pewnym momencie Błażej pękł i nie było źle, ale było… tragicznie. Okazało się, że nie znałam jego przeszłości. Często mnie ostrzegał, żebym nie narzekała, bo on może być gorszy.
B: Jako młodziak byłem związany z grupą przestępczą, a na misję wyjechałem, bo dostałem wybór: wojsko albo więzienie. Oczywiste, że wybrałem wojsko. Agnieszce coś przebąkiwałem o swojej przeszłości, ale nie wiedziała wszystkiego. Jak ją poznałem, to chciałem mieć dobre, na pewno lepsze życie niż do tej pory. Zerwałem z tymi wybrykami do czasu, jak w domu dawałem radę. Wszystko pękło, kiedy w domu się sypało, w pracy podobnie. Nie dałem rady i wróciłem do starych, znanych mi ścieżek.
Czytaj także: Kryzys w małżeństwie? Zajrzyj na stronę Ratuj Rodzinę
„Rozum karze odejść, serce mówi: zostań!”
Wszystko się sypie, a Ty zaplanowałeś remont?
B: Odpuściłem wszystko. Ale szukałem ratunku. Agnieszka zawsze chciała, abym zrobił remont, w końcu się za to wziąłem. Chciałem, aby coś – cokolwiek – było dobrze.
A: Wyjechałam z córkami, by spokojnie tu zrobił ten remont, ale po jego zachowaniu widziałam, że coś się zmieniło. Zbywał mnie. Wcześniej nie było pięknie między nami, ale ostatecznie dopytywał o córki, a tutaj… wracam po dwóch miesiącach, a remont nie był skończony.
Do starych znajomych wróciłeś właśnie w czasie remontu?
B: Tak, Agnieszki nie było w domu, miałem dużo czasu dla siebie. Pojawili się starzy znajomi, stare interesy, zaczęło się mieszać. Do narkotyków wróciłem. Sam zacząłem brać. Wszystko zaczęło się psuć, ale ja tego nie widziałem. Miałem na mieście nawet swoją ksywkę. Wszyscy z tego środowiska mnie znają, policja też.
A: Zaczęły się kłamstwa, na których go nakrywałam, dziwne zachowanie, powroty w środku nocy, częste telefony. Do tego doszły problemy z pieniędzmi. Nagle jego wypłata zaczęła znikać z konta. Dobrze pamiętam wyścigi do bankomatu po pieniądze… Nie rozumiałam, co się dzieje, ale zaczęłam być bardziej czujna. Po sześciu miesiącach byłam w małżeństwie detektywem, ale nie podejrzewałam, ze to może być problem z narkotykami.
W pewnym momencie teściowa zwróciła mi uwagę, że to może narkotyki. Narkotyki? Nie, nie. Zaczęłam mu jednak przeszukiwać kieszenie. Znalazłam raz, drugi. Wtedy się zaczęło. To były dwa dramatyczne lata. Miałam taką wolę walki – chciałam go z tego wyrwać, gdzieś muszę pójść, coś zrobić.
Potem jednak… widziałam, że moja granica tolerancji się poszerzała – no tak, kolejne kłamstwo, kolejne jego nocne wyjście. Szukałam pomocy dla siebie. Wszyscy doradzali mi, abym odeszła od niego, łącznie z terapeutą, do którego chodziłam. Rozum mówił – odejdź, bo co za życie dla mnie, dla dzieci? A serce – kochałam go, wiedziałam, że on nie jest takim człowiekiem. Krzyczałam do niego: „To nie jesteś ty!” Na moich oczach umierał – fizycznie, duchowo, emocjonalnie, razem z nim umierała cała nasza rodzina. Były awantury, policja. Męczyliśmy się ze sobą. I właśnie – po dwóch latach tej batalii, postanowiłam się z nim rozstać.
Czerwiec 2017 roku to Wasz rozwód. Miało być lepiej, wszystko miało się rozwiązać…
A: W czerwcu był nasz rozwód, a w październiku w naszym kościele było świadectwo zapraszające na Kurs Alfa. Świadectwo mówił Tomek, który był po rozwodzie, a dziś żyje ze swoją rodziną, żoną. Błażeja nie było, wyjechał do Niemiec, ale ja chciałam szukać Boga. Następnego dnia on jednak się pojawił z tych Niemiec, więc skorzystałam z okazji i spytałam: „Pójdziesz ze mną na ten kurs?”, a on powiedział, że tak.
„Dopiero po rozwodzie zrozumiałam przysięgę małżeńską”
Twoja była żona przychodzi do Ciebie i pyta, czy pójdziesz z nią na jakiś kurs, by szukać razem Boga, a Ty się… zgadzasz bez zastanowienia?
B: Dla mnie to była szansa. Chciałem odzyskać rodzinę, uwierzyć w Boga. Tak naprawdę… czekałem na takie słowa.
A: Nie poznawałam go. Próbowałam go namówić na terapię – raz go zaciągnęłam i nic, nic to nie dało. Na kursie jednak on… on chciał tam być. Czasami było tak, że on mnie tam ciągnął.
B: Czekałem na te wtorki. Te wieczory we mnie wlewały nadzieję, nie wiem jak to określić. Nawet po pobiciu, po którym trafiłem do szpitala, opowiadałem tam chłopakowi o kursie, o tym, jaką czuję wolność. On też zapragnął szukać Boga.
A: Byłam w szoku. Byłam „wierząca”, ale niedowierzająca. Jeszcze przed kursem trafiały do mnie różne świadectwa, ale czy to mogłoby dotyczyć mnie? Potem trafiła do mnie konferencja o domu budowanym na skale, o tym, że Kościół dopuszcza separację, a nie rozwód. Przysięga małżeńska do mnie zaczęła trafiać… dopiero teraz. Myślałam, że chcę być wierna tej przysiędze, mimo rad, by być z kimś innym, by ułożyć sobie życie na nowo. Ja już czekałam tylko na cud. Widziałam, że komuś zależało, aby nas rozdzielić. Oboje doświadczyliśmy przemiany myślenia i patrzenia na nasze własne postępowanie i wybory. Bez obwiniania innych o to, co nas spotyka.
Czytaj także: Ta para staruszków w kilka minut pokazała mi, czym jest małżeństwo
Jak wygląda teraz Wasze życie? Na nowo małżeńska sielanka?
A: Nie ma sielanki (śmiech). Widzimy, jak dużo mamy do przepracowania i wyjaśnienia. Są małe kryzysy, ale teraz uczymy się z tym walczyć, radzić sobie. Modlimy się razem z dziećmi. Mieliśmy już takie sytuacje, że emocje brały górę – pamiętam, że raz wyszłam wtedy z kuchni i zaczęłam się modlić. Kiedy wróciłam, byłam spokojna, nie miałam już w sobie tylu negatywnych emocji, a Błażej powiedział, że obiad jest dobry. On też ochłonął, tak po prostu. Wcześniej, Marlena, to wyglądało tak, że ja wpadałam w furię, a Błażej ostatecznie wychodził i nie wracał – czasami pół nocy, czasami na kilka dni.
B: Dziś mówimy o nas. Wcześniej tego nie było. Jesteśmy we wspólnocie.
A: Bóg o nas zawalczył. My dziś chcemy walczyć, by być przy Nim. To scala nas jako małżeństwo i jako rodzinę.
...
Oczywiscie nie zyczymy przezyc ekstremalnych ale tez sie zdarza.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 11:03, 02 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Gdy mąż nie spełnia twoich potrzeb
Małgorzata Rybak | 01/05/2018
MĘŻCZYZNA
Nicolas Lobo/Unsplash | CC0
Udostępnij Komentuj
Po ziemi chodzi wiele smutnych kobiet, które za swoje nieszczęście obwiniają mężczyzn. Czasami kryzysy w małżeństwie są naprawdę przytłaczające. Czasem jednak coś nie działa na poziomie przeżywania siebie jako kobiety i jako człowieka i rzutuje na związek. Wówczas wina za przeżywane niezadowolenie zostaje przypisana mężowi, który „zawiódł”.
Mój mąż jest inny, niż chciałam
Ela marzyła całe życie o tym, by mąż podawał jej kawę do łóżka. Parzy ją jednak sama i skrzętnie to marzenie skrywa. Gdyby mąż ją kochał, byłaby przecież pierwszą osobą, o której rano myśli i której pragnie sprawić radość.
Marzena bardzo chciałaby wyjść gdzieś z domu i nie gotować obiadu chociaż raz w tygodniu. Mąż i dzieci w niedzielę nic nie muszą robić, a dla niej, poza wyjściem do kościoła, jest to taki sam dzień jak inne. Pociesza się, że najważniejsze, że wszyscy są razem, a jej pragnienia przecież nie są tak ważne. Tylko czasem wybucha i wypowiada litanię pretensji, że o niej to nikt nie myśli.
Frustracja pojawia się tam, gdzie nie zostaje zaspokojona jakaś potrzeba. Ela potrzebuje gestu czułości ze strony męża, Marzena – zmiany otoczenia.
Czytaj także: Co daje wewnętrzną siłę? 10 odpowiedzi, które pomogą Ci zrozumieć siebie
Jak traktujesz swoje potrzeby?
Kobiety miewają szczególny kłopot z nazywaniem i traktowaniem na serio swoich potrzeb, mimo że często powodem małżeńskich konfliktów jest ich poczucie, że owe potrzeby są ignorowane. Najczęściej jednak są pierwszymi osobami, które nie dostrzegają, czego potrzebują – czego wyrazem jest i styl planowania dnia, i zachowanie względem najbliższych.
Kobieta potrafi wziąć sobie na głowę tyle, by się zajechać – a kiedy widzi, że katastrofa zbliża się w sposób nieunikniony, dołożyć jeszcze drugie tyle zadań. Inni widzą, jak świetnie daje radę. Kłopotem jest tylko to, że ona sama w środku jest maleńką dziewczynką, która czeka na to, by ją ktoś uratował. Posadził na fotel, podał kawę i książkę, przykrył nogi kocem.
Jeśli kobieta doświadczała w dzieciństwie dużych deficytów w dziedzinie troski o potrzeby, nie nauczyła się, że ma prawo do ich zaspokajania. Zaczyna się to na tak podstawowym poziomie jak potrzeby fizyczne: zjeść i wypić, a nawet znaleźć czas na wyjście do toalety (tu kobiety często mają kłopot i mit „Matki Polki” niestety utrwala destrukcyjne schematy, według których im bardziej kobieta siebie zaniedbuje i nadużywa, to znaczy, że tym bardziej kocha). Równie ważne są potrzeby emocjonalne: wytchnienia, bezpieczeństwa, przynależności, bycia kochaną itd.
Mała, zraniona dziewczynka
Niedobrze się dzieje, jeśli kobieta, dorastając, wewnętrznie zatrzymuje się na poziomie zranionej, niezauważonej, małej dziewczynki, która oczekuje, by zaspokojenie jej potrzeb przyszło z zewnątrz. Wiele żon niestety znajduje się w sytuacji królewny uwięzionej w wieży, zamkniętej na klucz za metalową kratą. Marzy im się czułość, uczta pełna dobrodziejstw i zwiedzanie świata, a mają chłód zimnych ścian, suchy kawałek chleba i rozwodnioną więzienną zupę oraz widok za oknem. Nie widzą, że kluczyk jest w drzwiach po ich stronie.
Potrzeba przeżycia w relacji do siebie, że jestem kimś ważnym i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za moje potrzeby. Po pierwsze, mogę zrobić coś dla siebie sama. Jeśli pragnę w niedzielę pojechać do zajazdu na wsi, gdzie kucharz wybawi mnie od gotowania, to znajduję takie miejsce i przedstawiam propozycję rodzinie.
Po drugie, mogę komunikować moje potrzeby w postaci próśb (nie chodzi o roszczenia ani żądania). „Marzy mi się, żebyś w sobotę przyniósł mi kawę do łóżka”. Na ogół mąż będzie przeszczęśliwy, że może sprawić radość swojej żonie – i to w tak prosty sposób.
Przyjąć z wdzięcznością
Pozostaje jeszcze pytanie o potrzeby, których mąż nie potrafi spełnić. Nie pamięta o naszych prośbach; nie ma pojęcia, jak się do nich odnieść. Trzeba uświadomić sobie, że druga osoba może nie umieć wyjść naprzeciw naszym potrzebom mimo najszczerszych chęci. „Nie umie” – nie oznacza złej woli. Tym łatwiej zbudować wzajemną więź, im szybciej zaakceptujemy ten brak w drugim. Wzajemna troska nie polega przecież na obowiązku zaspokajania potrzeb drugiej strony.
Warto otworzyć także oczy na sposób, w jaki mąż obdarowuje żonę „po swojemu” – przyjąć z wdzięcznością to, co potrafi i co jest dla niego ważnym wyrazem miłości.
...
Zamiatanie problemow pod dywan nigdy jeszcze nie pomoglo...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:00, 14 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Zobaczcie, ile rzeczy macie jeszcze do zrobienia PRZED ślubem!
Cecilia Zinicola | 14/05/2018
ZAKOCHANA PARA
Shutterstock
Udostępnij Komentuj
Stań się ekspertem we wszystkim, co dotyczy osoby, z którą zamierzasz dzielić życie. Dowiedz się, co lubi, co sprawia jej przyjemność. Zapamiętaj, czego nie znosi i próbuj tego unikać. Przyjmij ją z jej powołaniem i dokładaj wszelkich starań, by u twego boku mogła się rozwijać i pomnażać swoje talenty.
Drodzy Czytelnicy! Ślub to dla wielu wymarzony i wyczekany moment, określany jako ten najważniejszy w życiu. Chcemy, wraz ze specjalistami i naszymi autorami, pomóc Wam przygotować się do Waszej wspólnej małżeńskiej drogi.
Publikujemy teksty w ramach „Aleteiowego kursu przedmałżeńskiego”. Nie wystawiamy zaświadczenia , ale mamy nadzieję, że nasze teksty pomogą Wam „żyć bardziej” już teraz, u progu Waszego wspólnego życia, a także po „sakramentalnym TAK”! Korzystajcie, przekazujcie dalej, a przede wszystkim – kochajcie się mocno!
Do zbudowania odpowiedzialnego związku z drugim człowiekiem nie wystarczy zakochanie. Zanim się pobierzemy, musimy ze sobą pobyć, poznać się i ocenić, w jakim stopniu nasz pomysł na wspólne życie ma szanse powodzenia. To etap stawiania fundamentów pod miłość, od którego zależeć będzie nasze przyszłe szczęście.
Róbcie wspólnie coś dla przyjemności i relaksu!
COUPLE
Public Domain
Ważne, by narzeczeni byli przyjaciółmi i żeby czerpali przyjemność z jakiegoś wspólnego hobby.
Według niektórych psychologów kryzys w wielu małżeństwach powstaje wtedy, gdy nasza pamięć rejestruje wyłącznie negatywne wspomnienia. Przyjaźń łącząca zakochanych pomaga budować stabilną i pełną czułości relację, a także generuje całą masę dobrych wspomnień i pozwala snuć plany na przyszłość.
Korzystajcie ze wspólnych pieniędzy!
BUDGET
Sergey Peterman - Shutterstock
Temat ten jest powodem częstych spięć w codziennym życiu małżeńskim. Jak twierdzi Gottman, „niezależnie od tego, czy ich konto ma się dobrze, czy też muszą zaciskać pasa, wiele par kłóci się o pieniądze”.
Kluczem do pokonania tego konfliktu jest ustalenie budżetu, który oboje zatwierdzicie, a w rozmowie o waszych troskach, potrzebach i priorytetach jako pary poszukacie rozwiązań dla problemów finansowych. Uda się wam dzięki temu uniknąć wielu niewłaściwych decyzji.
W tej sytuacji powinien sprawdzić się pomysł wspólnego budżetu narzeczonych, którym będą dysponowali przy okazji różnych wypadów czy też posiadanie wspólnych oszczędności na przykład pod kątem kupna przyszłego domu.
Marzenia o miejscu, gdzie będziecie mieszkać, urządzanie go w wyobraźni, przeglądanie pism o wystroju wnętrz bez wątpienia was do siebie zbliżą i wzmocnią waszą więź.
Czytaj także: Tego nigdy nie mówcie narzeczonym!
Przejdźcie wspólnie przez jakiś kryzys
EMILIE RHAUPP-CC
„Kryzys” oznacza okazję do zmiany i wzrastania. W każdej relacji następują kryzysy, które przeżywane właściwie stają się źródłem siły dla zakochanych i cementują ich związek.
Kryzysy w narzeczeństwie pozwalają dogłębnie się poznać, gdyż odsłaniają nasze mocne i słabsze strony.
Jeżeli wasz związek ma się rozwijać, koniecznie musicie akceptować się wzajemnie takimi, jacy jesteście. W przypadku, gdy pewne cechy drugiej strony, przykładowo różnice światopoglądowe, przeszkadzają wam na tyle, iż nie wyobrażacie sobie dzielić z tą osobą życia w dalszej perspektywie, zdecydowanie najrozsądniej będzie zerwać relację na tym etapie. Kompletnie iluzoryczne jest zakładanie, że ktoś zmieni się po ślubie. Stanowi ono niezmiennie początek końca wielu związków małżeńskich.
Nauczcie się czekać
Całkowite fizyczne oddanie się drugiej osobie ma potężną moc więziotwórczą. Może ona bezpośrednio zaważyć na waszej indywidualnej decyzji, czy wiązać się z kimś na całe życie, czy też nie.
Istnieje również ryzyko, że w waszej relacji ograniczycie się do wymiaru fizycznego i nie uda się wam poznać drugiej strony w całej jej złożoności, to znaczy z jej talentami, wyznawanymi wartości, lękami, obawami czy radościami. Mitem jest twierdzenie, że warto sprawdzić swoje dopasowanie pod względem seksualnym. Akt intymny przeżywany w narzeczeństwie nie jest żadnym gwarantem harmonijnego pożycia na etapie małżeństwa, gdyż głębokie porozumienie między małżonkami zależy od całej gamy czynników.
Jeżeli pragniecie, aby wasze zbliżenia były przyjemne, czułe i jednoczące naprawdę warto poczekać. Nie chodzi oczywiście o to, by ignorować popęd seksualny, tylko o to, by nauczyć się kontrolować go z miłości do drugiej osoby. Podejmując decyzję o niepodejmowaniu współżycia przed ślubem, już teraz ćwiczycie się w wierności. W ten sposób po zawarciu małżeństwa będziecie mogli oddać się sobie nawzajem w całej pełni i rozkoszować się intymnością nie tylko w wymiarze cielesnym, ale również duchowym.
Czytaj także: Narzeczeństwo to piękny czas w życiu. Ale w sumie dlaczego?
Spędzajcie czas z przyjaciółmi i bliskimi
Karen Warfel - CC
Nasze dogłębne poznanie drugiej osoby nie może ograniczać się do tego, co ona mówi. Zakłada konieczność przyjrzenia się temu, jak żyje, jak traktuje swoich przyjaciół, członków rodziny, kolegów z pracy, a także jak postrzega i odnosi się do nas samych oraz jak radzi sobie w różnych sytuacjach życiowych.
To, jak układają się stosunki z innymi naszego przyszłego męża lub przyszłej żony wiele o nim /o niej mówi jako osobie. Warto się zastanowić czy chcę, aby moje dzieci były do niej podobne i czy pragnę spędzić z nią resztę życia.
Kiedy się z kimś wiążemy, przyjmujemy go z całą jego historią i właściwymi mu okolicznościami: jego najbliższymi, jego wyobrażeniami o własnej przyszłej rodzinie, jego kontaktami z otoczeniem. Jednocześnie warto pamiętać o tym, by skonfrontować się również z opinią drugiej strony na temat naszej rodziny i znajomych.
Pielęgnujcie osobistą i głęboką więź
Shutterstock
Jedną z cech gatunku ludzkiego jest intymność, czyli nasze życie wewnętrzne. Całkowite oddanie się sobie oznacza wejście we wnętrze drugiego, a do tego niezbędna jest komunikacja, czyli dzielenie się swoimi nastrojami, emocjami, uczuciami, opiniami, planami, itp.
Etap narzeczeństwa to doskonała okazja, by dużo ze sobą przebywać i rozmawiać. Poprzez uważny i otwarty dialog będziemy mogli upewnić się co do naszej decyzji o ślubie, zapewni nam on bowiem dostęp do wewnętrznego świata drugiego. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie omówić wszystkich tematów ani poznać się pod każdym względem, ale z pewnością szczere rozmowy pomogą nam określić, w jakim stopniu jesteśmy dobrani.
Małżeństwo to związek dwóch osób, które nie zatracając swojej indywidualności, funkcjonują jako jedność. Jest ona możliwa właśnie dzięki komunikacji i udziale w wewnętrznym świecie współmałżonka.
Im więcej się ze sobą porozumiewamy, tym związek, który tworzymy – nasze „my” – będzie bogatszy i silniejszy. Jeżeli natomiast nasza komunikacja będzie zdawkowa, z pewnością odbije się to na naszej więzi.
Czytaj także: W małżeństwie postawcie na przyjaźń!
Weźcie udział w kursie przedmałżeńskim
COUPLE BIBLE
By Dream Perfection | Shutterstock
Mnóstwo nieporozumień bierze się z nieświadomości w kwestii licznych różnic istniejących między kobietami a mężczyznami na poziomie biologicznym. Objawiają się one między innymi w zachowaniu, mentalności czy podejściu do życia. Doświadczenie wielu par potwierdza, że poznanie drugiej płci przez pryzmat jej odmienności okazuje się niezwykle cenne w pokonywaniu różnych przeszkód. Pozwala przyszłym małżonkom także lepiej się zrozumieć i ugruntować łączące ich uczucie. Na drodze do małżeństwa na równi z przygotowaniem teoretycznym i rozumowym podejściem do tematu stoi formacja na poziomie emocjonalnym. Warto posłuchać tego, co mają do powiedzenia doświadczeni małżonkowie, aby cierpliwie uczyć się kochać, obserwować, jak rozwija się nasza więź, nasz dialog oraz nasze porozumienie.
Z fizycznego punktu widzenia sposób doświadczania własnej cielesności, mechanizmy odpowiedzialne za podniecenie, jej dynamika, reakcje i zachowania w poszczególnych fazach aktu seksualnego są różne u kobiet i u mężczyzn. Ponadto pary planujące w przyszłości zostanie rodzicami obowiązkowo muszą posiąść wiedzę z zakresu swojej płodności.
Sfera uczuciowa to kolejna płaszczyzna, na której mężczyzna i kobieta powinni się spotkać w ramach przygotowania do małżeństwa. Bardzo ważne jest jeszcze przed ślubem nauczyć się wyrażać swoje uczucia drugiej osobie tak, aby czuła się kochana i doceniana. Umiejętność ta okaże się kluczowa na etapie małżeńskim, szczególnie w napiętych czy trudnych momentach, jakim będzie trzeba sprostać.
Na koniec rada genialna w swej prostocie, ale przynosząca wspaniałe owoce w życiu małżeńskim: stań się ekspertem we wszystkim, co dotyczy osoby, z którą zamierzasz dzielić życie. Dowiedz się, co lubi, co sprawia jej przyjemność, zapamiętaj, czego nie znosi i próbuj tego unikać. Przyjmij ją z jej powołaniem i dokładaj wszelkich starań, by u twego boku mogła się rozwijać i pomnażać swoje talenty.
...
Nigdy nie mozna uczynic zbyt wiele dobra.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 5:50, 15 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
O miłości w małżeństwie na serio
Tak na Serio | 14/05/2018
TAK NA SERIO
Udostępnij Komentuj
Mówi się o kryzysie małżeństwa. Naprzeciw temu wychodzą organizatorzy Tygodnia Modlitw za Powołanych do Małżeństwa. Będą mówić o małżeństwie bez tabu!
Zauroczenie, zakochanie to piękne okresy pełne ekscytujących emocji. Motyle w brzuchu, trzy metry nad ziemią i w głowie tylko jedna myśl: „On!”, „Ona”. To bardzo ważny i potrzebny czas na drodze do miłości dojrzałej. O tej właśnie chcemy mówić podczas naszych corocznych spotkań w ramach tygodnia modlitw za powołanych do małżeństwa.
Kilka słów o „Tak na Serio”
„Tak na Serio” to inicjatywa, która zrodziła się 5 lat temu. Na spotkaniu młodzieży w dniu modlitw o powołania kapłańskie jeden z uczestników zauważył, że potrzeba takiego dnia dla powołanych do małżeństwa. Długo nie trzeba było czekać, aby wywołany temat wszedł w życie. Od pięciu lat, począwszy od Uroczystości Zesłania Ducha Świętego, przez cały tydzień, w Parafii NMP Matki Zbawiciela na Warszawskim Mokotowie odbywają się konferencje i spotkania dla powołanych do małżeństwa. Codziennie podczas mszy świętej wierni modlą się w konkretnych intencjach: za małżonków w kryzysie, za pragnących mieć potomstwo, za kobiety, za mężczyzn. Ta dość młoda inicjatywa szybko rozrosła się i zadomowiła w innych miejscach Polski: Kraków, Bielsko-Biała, Oborniki Śląskie i Bagno oraz poza granicami naszego kraju: Sodliget (Węgry), Brasław (Białoruś).
Czytaj także: „Tak na serio” – Tydzień Modlitw za Powołanych do Małżeństwa
O małżeństwie bez tabu!
W ramach „Tak na Serio” poruszanych jest wiele tematów zarówno dla singielek/singli, poszukujących ukochanego/ukochanej, jak i dla tych, którzy już są w relacji narzeczeńskiej czy małżeńskiej. Każdy znajdzie coś dla siebie. Tak jak w relacji nie powinno być tematów tabu – podobnie w ramach „Tak na serio” – można posłuchać o bardzo przyjemnych sprawach, jak randkowanie w małżeństwie, ale również o rzeczach trudnych – jak problemy z poczęciem dziecka czy kryzysy w związku. Wszystkie jednak mają wspólny mianownik – miłość na serio i relacja oparta na solidnym fundamencie, która podczas burzy znajduje w nim schronienie.
Świat potrzebuje świadectw pięknych małżeństw
W dobie ogromnego natłoku informacji i zagłuszaczy wielu ludzi nie słyszy głosu Boga. Na szczęście, Pan mówi też przez ludzi i bardzo często doświadczamy Go dopiero, kiedy zetkniemy się z drugim człowiekiem, który żyje blisko Niego. Podobnie rzecz ma się z małżeństwami – świat potrzebuje dobrych świadectw, czasem z niełatwymi historiami, ale zawsze pełnych wiary i ufności, co ostatecznie prowadzi do pojednania i przebaczenia. Podczas spotkań „Tak na Serio” wielokrotnie można usłyszeć podobne historie. W programie znajduje się również czas poświęcony dla narzeczonych, gdyż dobre przygotowanie do ślubu jest nieodłącznym elementem budowania szczęśliwej relacji.
Czytaj także: Wspólna modlitwa = większa miłość?
„Tak na Serio” tuż tuż
Od 20 do 27 maja odbędą się konferencje i warsztaty w ramach tygodnia modlitw za powołanych do małżeństwa. Już pierwszego dnia, w niedzielę Zesłania Ducha Świętego, małżonkowie będą mieli okazję wrócić pamięcią do ich wyjątkowego dnia i odnowić przyrzeczenia małżeńskie. W tegorocznym programie także o tym, jak być dobrym mężczyzną dla swojej kobiety i jak być dobrą kobietą dla swojego mężczyzny.
Podczas konferencji zatytułowanej: „Kiedy myślisz, że nie ma już nadziei. Da się to jeszcze poskładać”, nasi prelegenci podpowiedzą małżonkom, jak skutecznie wyjść z kryzysu. Oprócz wyżej wymienionych spotkań czeka nas sesja pytań i odpowiedzi w tematyce naprotechnologii, podczas której specjalista z tej dziedziny będzie rozwiewał wątpliwości i odpowiadał na nurtujące pytania. 26 maja, w sobotę warsztaty dla par dotyczące pracy nad temperamentem. Te i wiele innych ciekawych wydarzeń czeka uczestników tegorocznej edycji „Tak na Serio”. Oprócz warsztatów, na które trzeba się zapisywać, spotkania są otwarte. Zaproszeni są wszyscy, którzy czują się powołani do małżeństwa: zarówno poszukujący, narzeczeni i małżonkowie.
*Szczegóły wydarzenia na profilu Tak na Serio na Facebooku oraz na stronie internetowej
...
Co oczywiste o takie sprawy trzeba zadbac.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:07, 15 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Jak sprawić, by dbanie o dom nie stało się ważniejsze od dbania o małżeństwo?
Monika Anna Jałtuszewska | 14/05/2018
MAŁŻEŃSTWO, REMONT
Shutterstock
Udostępnij Komentuj 0
Niedziela. Żona wychodzi z dzieckiem do kościoła na mszę świętą. Mąż zostaje. „Muszę naprawić płot” – zapewnia. Brzmi znajomo? To niedobrze.
Po długiej (zbyt długiej!) zimie nastała wiosna. Dla wielu to wyczekany czas, w którym mogą oddać się ulubionym pracom w ogrodzie czy na działce. Żony przypominają mężom o konieczności odmalowania płotu, przystrzyżenia trawy czy zrobienia porządku w garażu. Z kolei część panów wykorzystuje takie prace jako pretekst do… ucieczki przed żoną. Wbrew pozorom to częste i groźne zjawisko. Jak sprawić, by dbanie o dom nie stało się ważniejsze od dbania o małżeństwo?
Priorytety
Niedziela. Trzyosobowa rodzina. Żona z dzieckiem wychodzi do kościoła na mszę świętą. Mąż zostaje. „Muszę naprawić płot” – zapewnia. Brzmi znajomo? Jeśli niedziela w Twoim domu wygląda podobnie, warto postawić sobie kilka pytań.
Co jest moim priorytetem? Czy budowanie relacji z bliskimi jest dla mnie najważniejsze? Czy naprawa płotu była bezwzględnie konieczna akurat tego dnia, czy mogła poczekać? I w końcu: czy to zachowanie wynika z perfekcjonizmu, czy może jest ucieczką przed żoną, przed dzieckiem?
Do perfekcji
Mam wrażenie, że taka postawa grozi zwłaszcza mężczyznom. „Pomóc” im mogą w tym perfekcjonizm i… skąpstwo. Czyż nie jest tak, że lubimy mieć kontrolę nad każdym projektem? Czy często mamy kłopot ze zlecaniem obowiązków? No tak, przecież uważamy, że wszystko zrobimy najlepiej.
Albo, żeby podbudować swoje ego, będziemy ostatkiem sił naprawiać ten nieszczęsny płot. Tylko po to, by później móc powiedzieć – zrobiłem to sam. Pytanie: jakim kosztem? Świat się nie zawali, jeśli zlecisz komuś czasochłonną pracę, a zaoszczędzony czas spędzisz z rodziną. Oczywiście, w miarę możliwości finansowych. Świat nie skończy się także, jeśli niedzielę poświęcisz najbliższym, a płot naprawisz w inny dzień.
Czytaj także: Mężowie, kochajmy nasze żony!
Rodzina w ogrodzie
Nie mówię, że prace w ogrodzie oznaczają katastrofę w świecie relacji. Może Twoja żona i dzieci uwielbiają razem z Tobą grzebać w ziemi? Znam rodziny, którym wielką radość sprawia takie wspólne spędzanie czasu. Jeśli chcesz nawiązać bliski kontakt z dziećmi, jest to świetny pomysł na wolne popołudnia. Pod warunkiem, że cała rodzina lubi takie prace. Bez pretensji o to, że „znowu siedzimy całą sobotę w ogrodzie? Po co?!”.
Ważne, by wszystkim sprawiało to frajdę! To przecież doskonały sposób, by nauczyć dzieci szacunku do pracy. Taka postawa może przybrać oczywiście inne formy.
Zbyszek wybawiciel
Nie uważam też, że facet musi wykonywać wszystkie „męskie” prace w domu i ogrodzie. Mądry mężczyzna to ten, który w zależności od swoich możliwości finansowych potrafi ocenić, co warto wykonać samodzielnie, a co należy już zlecić komuś innemu. Tak, by wykorzystać swój wolny czas i poświęcić go najbliższym.
Odpowiednie ustalenie priorytetów może otworzyć nam oczy. Jedna niedziela spędzona osobno nie zrujnuje od razu Waszej relacji. Ale takie „mijanie się” przez wiele lat może przynieść opłakane skutki. Budujmy to, co najważniejsze.
...
Absurdem jest popsuc wszystko przez skupienie sie na materializmie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 7:48, 18 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Bycie superżoną nie przychodzi naturalnie. Przynajmniej nie u mnie
Jola Szymańska | 17/05/2018
JOLA SZYMAŃSKA
fot. Anna Nycz
Udostępnij Komentuj
Coraz bardziej uświadamiam sobie, że nie potrafię być superżoną. I nawet się cieszę. Widzę, jak wiele jeszcze przed nami.
Przez 8 lat mieszkałam sama. Nauczyłam się być sama ze sobą. Nauczyłam się sama cieszyć, sama sprzątać, sama robić zakupy, sama smucić. Liczyć tylko na siebie. Mieć ostatnie zdanie i dbać o swoje interesy.
Jednocześnie miałam świadomość, że być żoną to być dla kogoś obok. Uznawać kompromis za sukces. Nie tylko wymagać, ale też wspierać. Nie tylko brać, ale też dawać.
Wiedziałam to w teorii. I byłam przekonana, że to nie może być trudne. Że to czysta przyjemność. Ale w praktyce średnio mi ta przyjemność wychodzi.
Prozaiczna strona rzeczywistości
Pierwsza rzecz, która stosunkowo szybko rzuciła mi się w oczy to fakt, że nie potrafię pomagać. Nie, że „nie chcę” pomóc. Ja po prostu nie zauważam momentu, w którym pomoc się przydaje.
Zaczęło się od tego, że dziwił mnie fakt, że mój mąż zawsze chce mnie odwieźć czy zawieźć samochodem, choć jest na drugim końcu miasta. Sam z siebie robi mi kanapki. I ciągle dopytuje, czego potrzebuję.
Na początku miałam wrażenie, że robi mi to na złość. Że chce pokazać, że sama sobie nie radzę. No, bo po co pomagać, skoro ktoś radzi sobie sam?
Rozumiałam pomaganie jako rozwiązywanie konkretnych problemów i przeskakiwanie przeszkód, ale zwyczajne ułatwianie komuś życia? Tak po prostu?
Inicjatywa ogarniająca
Po drugie, zawsze byłam minimalistką. Mieszkałam w małych pokojach, miałam w nich niewiele przedmiotów, a takie czynności jak sprzątanie czy pranie wynosiły jakieś 10% obecnej skali sprzątania i prania.
Niestety, mój mózg nie złapał tej zmiany i nadal często nie zauważa potrzeby działania. Myślenie o świecie wokół, a właściwie o człowieku obok, wcale nie jest proste. I nie spada samo z nieba. Przynajmniej w moim przypadku.
Mamy różne języki miłości, różne priorytety, różne upodobania. Kamil kocha porządek, dla mnie bardzo ważne jest światło i wystrój wnętrza. On odpoczywa aktywnie, ja muszę wyłączyć świadomość i leżeć. On jest mistrzem cierpliwości, mnie irytuje źle położona koszulka. I cały czas łapię się na myśleniu o sobie, a nie o nas.
Uniwersytet życia razem
Małżeństwo pokazuje mi, że jestem bardzo przeciętnym człowiekiem. O bardzo przeciętnych zdolnościach do kochania drugiego. Ale cieszę się z tego.
Cieszę się, że mogę dawać. Że jestem potrzebna. Że mogę nauczyć się uważności na drugą osobę. Że nie jest to wiedza tajemna, ale bardzo konkretne skille, nad którymi mogę pracować. Że nie jestem prymuską. Że zamiast gadania i idealizowania, mogę skonfrontować się z realną, codzienną miłością.
A w niej zawsze zdarzają się potknięcia.
...
Samotnosc jest tez forma zycia i jak ktos wiele lat tak zyl to potem trudno wejsc w inna. Dlatego najlepiej przejsc z zycia w domu rodzicow do zycia w malzenstwie. Wtedy jest płynnie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 7:38, 21 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Pieniądze nie są ważniejsze niż Twój związek. Finansowe randki
Marlena Bessman-Paliwoda | 21/05/2018
BUDŻET DOMOWY
Shutterstock
Udostępnij 0 Komentuj
Finanse są często tematem tabu. A jeśli już się za nie zabieramy, to zazwyczaj traktujemy to niemal jako zło konieczne i ciężkie, skomplikowane sprawy. Wcale nie musi tak być. Chciałabym ten mit odczarować i pokazać, że zarządzanie swoimi pieniędzmi wcale nie musi być trudne i nudne, a rozmowy o finansach nie muszą się kończyć kłótnią. Stąd np. pomysł finansowej randki przy dobrej kolacji czy winie.
70% polskich par kłóci się o pieniądze. Paradoksalnie bardzo często wcale nie chodzi o same pieniądze. W rzeczywistości kłócimy się o coś zupełnie innego. „Podobno są pary, które pomimo bałaganu w finansach są szczęśliwe, ale łatwiej się żyje, jeśli ma się podobne potrzeby i wspólne cele”. Drogą ku temu mogą być finansowe randki. Czym są i jak mają wyglądać?
Marlena Bessman-Paliwoda: Małżeństwa kłócą się o pieniądze. O co tak naprawdę w takiej kłótni chodzi?
Alicja Zalewska-Choma*: Paradoksalnie bardzo często wcale nie chodzi o same pieniądze. W rzeczywistości kłócimy się o różne potrzeby, wyobrażenia i przyzwyczajenia. Dlatego tak ważne jest, żeby to sobie uzmysłowić i nad tym pracować. Nie twierdzę, że to prosta sprawa. Szczególnie na początku może być ciężko, ale wspólne ustalenie zasad i priorytetów umocni każdą relację. Poza tym unikanie takiej rozmowy nie sprawi, że sporne kwestie finansowe znikną. Po prostu będą czekały (często rozrastając się i „przelewając” na inne obszary) zamiecione pod dywan.
Dlatego warto sobie uzmysłowić, jakie każdy z nas ma inne podejście do pieniędzy, do ich wydawania, oszczędzania i pomnażania. Trzeba się zastanowić, co jest dla nas ważne, a w których obszarach możemy zrezygnować z niektórych przyzwyczajeń etc.
Jestem zakochana, mam jeszcze motyle w brzuchu i czy już powinnam podjąć temat pieniędzy?
Wydaje mi się, że ciężko tu o sztywne rady, że najlepiej rozmawiać o tym miesiąc po zaręczynach albo w pierwszym tygodniu małżeństwa. To bardzo indywidualna sprawa, ale trzeba pamiętać, że to niesamowicie ważna składowa udanego związku. Podobno są pary, które pomimo bałaganu w finansach są szczęśliwe, ale łatwiej się żyje, jeśli ma się podobne potrzeby i wspólne cele.
Oczywiście to nic złego, że ma się różne podejście np. do inwestycji czy oszczędzania. Nie musimy we wszystkim zgadzać się w 100%. Chodzi jednak o wypracowanie wspólnej drogi, kompromisu, który zadowoli obie strony.
Jeśli jednak jesteśmy już małżeństwem kilka(naście) lat, to każdy moment jest dobry. Trzeba tylko umówić się na finansową randkę, dobrze do niej przygotować i nie pozwolić, żeby emocje nas kontrolowały.
Czytaj także: Finanse w małżeństwie – kto powinien trzymać kasę?
Finansowa randka – jak się do tego zabrać?
Jak konkretnie zabrać się do finansowej rozmowy – przygotować tabele, spisy wydatków, listę marzeń? Brzmi nieco sztywno, dla niektórych może nawet śmiesznie.
Jak już wcześniej wspomniałam, proponuję umówić się na finansową randkę, a właściwie na kilka. Jeśli nigdy nie rozmawialiśmy otwarcie o pieniądzach, nie łudźmy się, że uda nam się ogarnąć ten temat w jeden wieczór.
Wszystko zależy też od stopnia zaangażowania związku. Rozmowa małżeństwa z kilkunastoletnim stażem, dwójką dzieci i kredytem hipotecznym będzie wyglądała inaczej niż narzeczeństwa, które nie ma nawet wspólnego budżetu.
Ale podstawowa zasada jest taka sama: trzeba się do takiej randki dobrze przygotować, umówić na konkretny termin (kiedy nikt nie będzie nam przeszkadzał lub będzie niskie prawdopodobieństwo) i pamiętać, że wspólnie da się rozwiązać każdy problem.
Co dalej?
Na pierwsze spotkanie warto zrobić opis obecnej sytuacji finansowej i zastanowić się, co jest dla nas najważniejsze. Jakie są nasze wartości, np. czy chcemy mieć dom, czy podróżować? Czy jedno i drugie? Kto powinien więcej zarabiać? Czy to w ogóle jest dla Was istotne? Kto zajmie się dziećmi (jeśli się pojawią)? Czy oddamy je do żłobka/przedszkola, czy jedno z nas z nimi zostanie? Nie trzeba jednak jeszcze nic ustalać. Chodzi po prostu o rozpracowanie tego, co nam siedzi w sercu i głowie.
Czyli w zasadzie „pierwsza randka finansowa” to jest to, co nam w sercu i duszy gra.
Tak. Na kolejnej randce trzeba zdecydować, co jest priorytetem, a co może być zrealizowane, gdy inne, ważniejsze cele będą już osiągnięte. To powinny być realne, mierzalne i umiejscowione w czasie plany. Ostatnie spotkanie powinno dotyczyć konkretów, dokładnego planu jak osiągnąć ważne dla nas cele.
Oczywiście ten harmonogram nie jest sztywny, niektórzy będą potrzebowali większej liczby spotkań. Ważne, żeby pracować w swoim tempie i cały czas pamiętać, że pieniądze są tylko elementem w związku (i wcale nie najważniejszym).
Czytaj także: Krucho z pieniędzmi, a tu propozycja by popracować w niedzielę. Co robić? Świadectwo
Domowy budżet
Czego unikać w czasie rozmowy o pieniądzach? Łatwo się tu zagalopować: „ty zarabiasz mniej”, „ty za dużo wydajesz”.
Dokładnie. Tym bardziej, że niełatwo rozmawiać o pieniądzach zupełnie bez emocji. Dlatego trzeba pamiętać o tym, żeby skupiać się na tym, co łączy, a nie na tym, co dzieli. Należy unikać bezpośrednich oskarżeń i czepiania się o drobne sprawy. Zamiast używać ogólników typu „za mało oszczędzamy”, „nie potrafisz zarządzać finansami”, „wydajesz za dużo na…”, lepiej skupiać się na konkretnych sytuacjach. Jednak nie chodzi o wytykanie błędów drugiej strony, a próbę wypracowania wspólnego rozwiązania.
Jeśli jednak emocje sięgają zenitu i atmosfera się zagęszcza, lepiej zrobić kilka minut przerwy lub nawet odłożyć dyskusję na później.
Spodobało mi się, jak zachęcasz, by trudy małżeńskiej narady o finansach osłodzić. Ma to być mile spędzony czas razem, może przy winie, przed wspólnym filmem.
Wydaje mi się, że w naszej kulturze finanse są często tematem tabu. A jeśli już się za nie zabieramy, to zazwyczaj traktujemy to niemal jako zło konieczne i ciężkie, skomplikowane sprawy. Wcale nie musi tak być. Chciałabym ten mit odczarować i pokazać, że zarządzanie swoimi pieniędzmi wcale nie musi być trudne i nudne, a rozmowy o finansach nie muszą się kończyć kłótnią. Stąd np. pomysł finansowej randki przy dobrej kolacji czy winie.
Pomocą w całej „rodzinnej polityce finansowej” jest prowadzenie budżetu domowego. I znowu brzmi sztywno. Jak prowadzić budżet domowy w dynamicznej rodzinie, w zagonieniu, wyrywaniu wolnego czasu? Jak prowadzić budżet bezboleśnie?
Wbrew pozorom to wcale nie taka ciężka sprawa. Oczywiście nie od razu Rzym zbudowano i nasz budżet nie od razu będzie idealny, ale droga do uporządkowania swoich finansów może być całkiem przyjemna. Pierwsza i podstawowa zasada jest taka, że budżet domowy musi być dopasowany do naszych potrzeb. Oczywiście można się inspirować rozwiązaniami u innych, ale to nam musi odpowiadać jego forma, częstotliwość zajmowania się nim etc. Zaczynając pracę ze swoimi finansami trzeba się zastanowić:
– gdzie będziemy tworzyć taki budżet (w zeszycie, aplikacji, excelu),
– jak będzie wyglądała struktura naszego budżetu (kategorie i poszczególne kolumny),
– kiedy będziemy go planować,
– kiedy będziemy spisywać wydatki itd.
Zdaję sobie sprawę, że na początku może się to wydawać trudnym zadaniem, ale wystarczy rozłożyć sobie cały proces budżetowania na mniejsze kroki i powoli dążyć do celu.
*Alicja Zalewska-Choma – autorka książki „Finanse domowe krok po kroku” oraz strony oszczednicka.pl, gdzie pokazuje, jak racjonalnie zarządzać budżetem domowym i nie zbankrutować, kiedy powiększa się rodzina.
...
Jak juz dochodzi do szarpaniny o kase to malzenstwo jest w stanie krytycznym.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 8:53, 26 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Czy miłość bez seksu jest czymś naturalnym?
Katarzyna Wyszyńska | 25/05/2018
MIŁOŚĆ
Dani Vivanco/Unsplash | CC0
Udostępnij 77 Komentuj
Czy można oderwać seks od miłości? Tak - gdy sami go spłycamy, używając kogoś, odrywamy się od miłości. Nie, bo wiążemy się z tym kimś niewidoczną nicią, oplatamy siecią emocji, „chemii”, pamięci.
Miłość bez seksu
Jest czymś naturalnym. Tak wyglądają prawie wszystkie nasze relacje. Tak kochamy naszych rodziców, dzieci, babcie, brata. Znamy tylko taką miłość, gdy dorastamy. Do czasu, gdy pojawia się ona lub on.
Poznajemy się, tego „obcego”, z całkiem „odległej galaktyki” rodzinnej, płciowej, niekiedy kulturowej. To właśnie ta osoba staje się z czasem bliższa niż jakakolwiek inna na świecie. To właśnie ta relacja została podniesiona jako jedyna do rangi sakramentu. I tylko ta ma kontekst seksualny.
Czy może istnieć seks bez miłości?
Odpowiedź wydaje się, na pierwszy rzut oka, oczywista. Pewnie nie trzeba daleko szukać, by znaleźć przykłady z własnego otoczenia. Bez wątpienia, jeśli ktoś przełamie pewne bariery, łatwiej będzie mu przełamać i kolejne. Można w życiu poprzestać na płytkich, przygodnych relacjach. Nie zdając sobie nawet sprawy, jakie zagrożenia albo po prostu jakie ograniczenia sami sobie przez to narzucamy. A może za czym tak naprawdę gonimy?
Chemiczny koktajl
Zatrzymajmy się na początku tylko na poziomie fizjologicznym. Podczas intymnego zbliżenia w ciele człowieka dokonuje się prawdziwa chemiczna eksplozja. Są endorfiny, dające poczucie radości, przyjemności i satysfakcji – jak po dobrze wykonanym treningu.
Jest również uzależniająca dopamina – pobudzająca ośrodek nagrody w mózgu, ten sam, który aktywuje również kawa, czekolada czy kokaina. W końcu oksytocyna, „miłość” w roztworze, która w naszym mózgu wzmacnia poczucie intymności i więzi, przywiązania. Czy to do dziecka podczas karmienia piersią, czy do partnera podczas współżycia.
Dwie historie, dwa dramaty
Przypomina mi się historia sprzed wielu lat, gdy pewna znajoma zadzwoniła z płaczem po rozstaniu z chłopakiem. Nieudolnie próbowałam ją pocieszyć, tłumaczyć na spokojnie, pokazać szerszą perspektywę. W odpowiedzi usłyszałam tylko: „Ty nic nie rozumiesz, on był moim pierwszym…!”. Tu było źródło bólu. Związali się mocniej, więc i poranili się mocniej. Zdrada uczucia, zaufania, wstyd odartej intymności. Na etapie, na którym można było sobie tego spokojnie oszczędzić, bo choć ona oczyma wyobraźni widziała już ich wspólny dom i gromadkę dzieci, nie byli przecież nawet zaręczeni.
Pamiętam też inną rozmowę, z inną koleżanką. Wałkowałyśmy temat relacji z pewnym mężczyzną. Jej skrajne odczucia, które przeżywała, mając świadomość, że nic poważnego z tego nie będzie, że „z tej mąki chleba nie będzie”, ale… Emocje, poczucie związania z nim było bardzo silne.
Nawet w kiepskiej relacji seks podtrzymuje więź. Nawet gdy związek nie jest zobowiązujący, seks już jest. Oczywiście, to „tylko” seks i sam nie wystarczy na dłuższą metę. Niepotrzebnie jednak wydłuża i mami tam, gdzie można by już skończyć. Utrudnia obiektywizm. To prosty i znany mechanizm – im więcej zainwestujesz, tym trudniej będzie ci się wycofać.
Coś więcej niż tylko ciało
A przecież człowiek to nie tylko fizjologia, nie samo ciało. To istota duchowa. Dlatego seks może być nie tylko aktem, zjednoczeniem fizycznym, ale również spotkaniem dwóch osób. Z całą mnogością ich charakterów, potrzeb, temperamentów. Z całym bogactwem ich ducha. Pozwoleniem komuś i sobie na bycie sobą, tak po prostu i tak do końca. Nagim ciałem, nagim duchem, nagim ja. Bez udawania.
W takiej intymności zjednoczenie ciał może iść w parze z niesamowitym zjednoczeniem ducha, umacniającym jedność w wielu innych aspektach. Jednocześnie taki wymiar jest nieosiągalny „z byle kim, byle gdzie”. Wtedy to rzeczywiście jakby „tylko” seks. Mógłby być „aż”, ale sami siebie tego pozbawiamy.
Czy więc można oderwać seks od miłości? Tak – gdy sami go spłycamy, używając kogoś, odrywamy się od miłości. Nie, bo wiążemy się z tym kimś niewidoczną nicią, oplatamy siecią emocji, „chemii”, pamięci. Warto się nad tym zastanowić, zanim się w te nici wplącze.
...
Czlowiek wytworzyl patologiczne formy typu prostytucja. Dlatego trzeba to wszystko poodrozniac. Kopulacja nazywamy instynktowne stosunki w swiecie zwierzat ktorymi nie kieruje rozum. U ludzi to mozliwe chyba tylko u mocno chorych psychicznie. Naturalnie jednak jest to swiadomy wybor. I tutaj juz mamy miłosc i malzenstwo. Ale sa i patologie. Stosunki tylko dla przyjemnosci czy dla korzysci. Nie wystepuje tu milosc a jednoczesnie nie ma mowy o zwierzecej kopulacji. Po prostu patologia.
Milosc zas na ogol w przytlaczajacej wiekszosci nie ma nic wspolnego z seksem. Od,, ukochanych" rzeczy czy miejsc az po Ostateczność czyli Boga. To rozne rodzaje milosci.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 7:52, 29 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
We use cookies to improve our website and your experience when using it. By continuing to navigate this site, you agree to the cookie policy. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our cookie policy.
Aleteia.pl - pozytywna strona Internetu w Twojej skrzynce e-mail
A co jeśli zakocham się w kimś, kto nie jest moim mężem czy narzeczonym?
Annalisa Teggi | 28/05/2018
DONNA, PENSARE, RELAX
Shutterstock
Udostępnij 11 Komentuj
Niewątpliwie, tak się zdarza. Od nas zależy, czy pozwolimy się w to wciągnąć, czy raczej potraktujemy jako szansę, by zachować szczęście, jakie daje wierność w relacji.
Bardzo lubię pewien niezwykły obraz Andrew Wyetha, na którym tylko pozornie nie ma życia: otwarte okno, wiatr unosi cieniuteńkie firanki, za oknem krajobraz pełen światła. To najbardziej udany wizerunek ludzkiej duszy, jaki znam. Bo czyż nie jest ona właśnie takim oczekiwaniem, ciągle otwartym na świat? I jak tylko poczuje powiew czegoś nowego, świeżego, pięknego, ulatuje w powietrze.
Miłość jest wyzwaniem
Jesteśmy oczekiwaniem, ponieważ jesteśmy nadzieją. Drzwi naszego „ja” są – lub powinny być – zawsze otwarte lub przynajmniej uchylone, tak, by wiatr, który wieje na świecie, mógł się przez nie przedostać. Bo ten wiatr to także Duch. Nasze zmysły służą do odbierania bodźców z zewnątrz, całe nasze jestestwo jest skierowane na zewnątrz, nieustanie chłonie to, czego mu „brak”. Jesteśmy utkani z tęsknoty, która nie przeminie, póki nie znajdziemy się w Raju.
Ten wstęp może się wydać nazbyt poetycki, ale doszłam do wniosku, że tylko tak mogę wprowadzić temat, przy którym łatwo o złośliwość lub bigoterię. Niedawno „Huffington Post” zaproponował swoim czytelnikom temat: czy i kiedy można sobie pozwolić na zakochanie, jeśli jest się w stałym związku lub w małżeństwie.
Artykuł przytacza porady i opinie światowych ekspertów, z którymi trudno się nie zgodzić, jak choćby te słowa Ryana Howesa, psychologa z Pasadeny:
„To, że jest się w stałym związku, wcale nie oznacza, że nagle przestaje się spotykać czy dostrzegać fascynujące osoby”.
Spróbujmy sięgnąć do korzeni tego stwierdzenia. Para narzeczonych czy małżonków to przecież nie klatka zawieszona w próżni. To byłoby przeciwieństwo miłości. Żadne z nas nigdy nie przestanie, miejmy nadzieję, odczuwać fascynacji światem zewnętrznym, ponieważ ten „wiatr” jest wezwaniem. W gruncie rzeczy każdy powiew piękna jest głosem stworzyciela, który zwraca się do nas.
A zatem, gdyby miało się zdarzyć – a zdarza się! – że poczujemy się zauroczeni kimś, kto nie jest naszym mężem czy narzeczonym, należy przede wszystkim unikać przywiązywania do tego epizodu zbyt wielkiej wagi (a to właśnie robimy, przesadnie skupiając się na obawie, że zgrzeszyliśmy). Co w takim razie robić? Trzeźwo ocenić sytuację. „Miłość porusza świat” pisał Dante. Planem Stworzyciela jest wieczne przyciąganie. W naszej naturze leży podatność na przyjmowanie znaków Dobra, które przemawia do nas przez to, co piękne, zdumiewające, sprawiedliwe. Zgoda, OK. Ale do czego wzywają mnie te znaki? I tu leży sedno problemu.
Miłość, najbardziej „gwałtowne” z uczuć, przedstawiano zawsze jako siłę zewnętrzną wobec osoby – Amora strzelającego z łuku. Człowiek zdawał sobie sprawę z tego, że Miłość nie jest czymś, czym można kierować, lecz czymś, co nas dopada, „przydarza się”. A to dlatego, że jest wezwaniem, z którym musi się mierzyć nasza wolność.
Czytaj także: Małżeństwo z 30-letnim stażem zdradza sekret szczęśliwej relacji
Paolo i Francesca nie byli szczęśliwi
Miłość zderza się zawsze z wielką i straszną tajemnicą – z wolnością.
Jeśli zauważmy, że rośnie w nas fascynacja kimś, kto nie jest mężem czy narzeczonym, z pewnością pojawi się faza wyrzutów sumienia. „Dlaczego zwróciłam na niego uwagę?”, „To zdrada?”, „Już go nie kocham?”. I nie ma nic gorszego niż samotne roztrząsanie tych pytań. Łatwo wtedy o dramatyzowanie drobnostek, ale i bagatelizowanie rzeczywiście niewłaściwych zachowań.
Konieczne jest spojrzenie z zewnątrz. Każdy z nas zna siebie i wie, kto z otoczenia będzie najlepszym doradcą: przyjaciółka, znajomy ksiądz, psycholog.
Pomóc mogą także przyjaciele, którzy co prawda nie są z krwi i kości, ale potrafią świetnie rozjaśnić spojrzenie. Ja, z racji osobistego skrzywienia, wracam do Dantego. Wszyscy znają słynną historię Paola i Franceski z „Boskiej Komedii”. Nieszczęśni kochankowie pokazują, co się dzieje, kiedy miłość rezygnuje z wolności (czy lepiej: z wolnej woli). Delikatny wietrzyk staje się wtedy huraganem, który porywa bezwolne dusze. A rozwiązłość, zwykle kojarzona z pełnymi ruchu obrazami seksu, okazuje się być paraliżem. Przestajemy być wówczas podmiotem działania, pozwalamy sobą targać, nie stawiamy oporu.
Francesca miała męża i nie ulega wątpliwości, że nie był to chodzący ideał. Potem pojawił się Paolo, a ona nie mogła się nie zakochać. „To nie moja wina, nie miałam wyboru” – tłumaczy. Brzmi wspaniale, prawda? Jest pewien szczegół, o którym wielu zapomina: w V księdze „Piekła” Francesca nigdy nie jest podmiotem swoich działań. Czy to nie tragiczne, kiedy miłość sprowadza się do czegoś, co pozbawia nas jakiejkolwiek władzy? Prawdziwa miłość jest źródłem ekscytującej, szlachetnej, odważnej siły. Rozwiązłość to jej przeciwieństwo: to wir, który wciąga nas jak muchę porwaną przez prąd.
Czytaj także: Jak przeżyć zdradę… finansową
Miłość to wybór
Oceniając nasze zachowanie, i nie gorsząc się niepotrzebnie słabościami, powinniśmy więc postawić sobie jedno pytanie: „Gdzie jest moje dobro, kiedy kocham?”.
Moje dobro nie polega na tym, że popłynę z prądem, że ulegnę instynktom. Mam być podmiotem wezwania, które przyniosło mi tchnienie Ducha. Jak Anioł, który pojawił się w domu Maryi. Na to wezwanie kiedyś odpowiedziałam „tak” całą moją wolnością, ciałem, myślą, słowami i czynami. Moje „ja” dojrzewało w narzeczeństwie i małżeństwie, zrodziło się we mnie coś nowego, co wzrasta w wiernej relacji z „ty”.
I to właśnie się liczy. Na tym powinniśmy się ciągle koncentrować, a kiedy stracimy to z oczu, zdobywać ponownie. Małżeństwo nie traci na wartości przez nieporozumienia, potknięcia, upadki. Prawdziwa miłość musi pozostać wolnym wyborem przez cały czas, jaki jest nam (razem) dany. Miłość musi przejść próbę ognia. Zasługuje na to, by każdego dnia odważnie od nowa ją wybierać. Zasługuje na to, by nie traktować jej jako coś oczywistego. A chwilowe zauroczenie może być okazją, by po raz kolejny postawić sobie pytanie: „Na czym mi zależy? Gdzie moja przyszłość rysuje się jasno?”.
...
Trzeba uwazac. Takze z osobami w habitach plci przeciwnej. Mozecie stac sie narzedziem szatana poprzez kuszenie. Nie nalezy w to wchodzic. Ktos jest sympatyczny. Wspaniale. Wszyscy powinni byc tacy! Dlaczego mamy byc odpychajacy? Ale od tego do,, seksu" drogi NIE MA! Niestety ludzie szukaja nowych,, doznan" i gdy moralnosc slaba upadaja.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 6:29, 30 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Czy mówienie publicznie, że szukam męża to akt… desperacji?
Zuzanna Górska-Kanabus | 30/05/2018
KOBIETA
Caitlyn Hastings/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj
Jeżeli rzeczywiście jest tak, że chcesz wyjść za mąż i stworzyć świetne małżeństwo, to mówienie innym o tym nie jest oznaką desperacji, a mądrości. Dzięki dzieleniu się z innymi swoimi celami i marzeniami zwiększasz szanse na ich realizację.
Znajoma singielka: Zuza, bardzo podobają mi się Twoje teksty o singielkach. Myślisz, że mogę je udostępniać na swoim koncie w mediach społecznościowych?
Ja: Jeżeli uważasz je za dobre, to czemu nie. Coś Cię blokuje?
ZS: No, bo jak będę udostępniać teksty dla singielek, to inni będą wiedzieć, że jestem sama i szukam faceta.
Ja: I co w tym złego? Przecież to prawda – jesteś sama i chciałabyś spotkać tego Jedynego.
ZS: No, nie chcę wyjść na desperatkę.
Mówienie o swoich celach zwiększa szansę na ich realizację
Jeżeli rzeczywiście jest tak, że chcesz wyjść za mąż i stworzyć świetne małżeństwo, to mówienie innym o tym nie jest oznaką desperacji, a mądrości. Dzięki dzieleniu się z innymi swoimi celami i marzeniami zwiększasz szansę na ich realizację.
Pomyśl, gdy szukasz pracy marzeń, to rozmawiasz z innymi, pytasz ich czy o czymś ciekawym nie słyszeli, prosisz o polecenie. Tak samo postępujesz, gdy szukasz dobrego lekarza, hydraulika czy miejsca na wakacje. Czy w ten sposób wychodzisz na desperatkę?
Jeżeli w takich sprawach zasięgasz opinii innych, to czemu nie poprosić o pomoc w szukaniu dobrego kandydata na męża? W końcu małżeństwo to o wiele poważniejsza decyzja niż wybór pracy, lekarza czy miejsce odpoczynku. Pracę czy lekarza możesz zmienić, a męża nie.
Czytaj także: Nieśmiała singielko! Pozwól zabrać się na randkę…
A czemu by nie skorzystać ze… swatki;)
Ludzie chętnie pomagają, a swatanie jest dla nich ekscytujące. Wystarczy, że powiesz: „Słuchaj, bardzo chciałabym spotkać miłość mojego życia/ kogoś fajnego/ przyszłego męża. Jakbyś znał(a) fajnego i wolnego mężczyznę, to ja z chęcią go poznam i się spotkam”.
I choć te słowa czasem trudno przechodzą przez gardło (dla mnie wypowiedzenie ich było nie lada wyzwaniem), to reakcja na nie jest zazwyczaj pozytywna. Najtrudniej powiedzieć je za pierwszym razem.
Gdy zdecydowałam się poprosić znajomych o pomoc w szukaniu męża, na początek wybrałam moją siostrę. Tak naprawdę to nigdy wprost nie rozmawiałyśmy o tym, czy kogoś szukam czy nie. Uznałam, że warto to zmienić. Mimo że, czuję się przy niej bezpiecznie i zawsze miałam jej wsparcie, to i tak odczuwałam lęk i miałam ściśnięte gardło, gdy rozpoczęłam z nią rozmowę.
„D., słuchaj może znasz jakiegoś fajnego i wolnego faceta. Albo może jakaś Twoja koleżanka zna? Z chęcią się spotkam i go poznam. Wiesz, bardzo chciałabym założyć rodzinę, a wcale nie tak łatwo poznawać nowych mężczyzn. Możesz mi pomóc?”.
Później o to samo zapytałam mojego szwagra, brata ciotecznego, a następnie różnych bliższych i dalszych znajomych (do których miałam zaufanie). Im więcej osób pytałam, tym stawało się to łatwiejsze. Za każdym razem odczuwałam pewien stres, w końcu odsłaniałam fragment siebie i bałam się odrzucenia, ale nigdy nic takiego nie nastąpiło. Wszyscy reagowali ze zrozumieniem i zaangażowaniem. Czasami odpowiadali od razu, czasem dzwonili za kilka dni. Czasem dorzucali kilka rad (najtrudniejsze były rady mojej ciotki odnośnie mojego stylu ubierania się – gdy ochłonęłam po jej słowach, to musiałam przyznać, że miała trochę racji).
Czytaj także: Singielko, co łączy mężczyzn, z którymi się wiązałaś?
Randka w ciemno
W większość wypadków na moją prośbę odpowiadali, że albo nie znają nikogo wolnego, albo że owszem znają kogoś, ale według nich ta osoba się nie nadaje do związku. Ufałam ich opinii. Najcenniejsze w tym było to, że czułam, że chcą mi pomóc. Ich zaangażowanie było autentyczne.
Raz poszłam na randkę w ciemno. Zorganizował ją mój przyjaciel – zakonnik z zakonu klauzurowego (sic!). Gdy poprosiłam go o pomoc, po kilku dniach do mnie zadzwonił i powiedział, że popytał swoich współbraci czy znają jakiegoś młodego i wolnego chłopaka, który szuka żony. Okazało się, że tak. Zrobili wywiad, okazało się, że on też z chęcią by się spotkał. Dali mu więc mój numer telefonu, on zadzwonił i któregoś dnia spotkaliśmy się. Choć nic z tego nie wyszło, to ta randka w ciemno okazała się całkiem fajna i dobrze ją wspominam.
Być może hasło „randka w ciemno” wywołuje w Tobie złe skojarzenia. Ale tak naprawdę czym różni się od randki z chłopakiem poznanym w serwisie randkowym czy na imprezie? Moim zdaniem jest nawet bezpieczniejsza, w końcu Twoi znajomi wiedzą coś o nim. Jeżeli między Wami nie zaiskrzy, to po prostu nie będziecie kontynuować znajomości. Nikt nie będzie miał Ci tego za złe.
Jeżeli chcesz założyć rodzinę, to musisz chodzić na randki. Nie bój się, poproś o pomoc. Jestem pewna, że bliskie Ci osoby będą chciały Ci pomóc i dać wsparcie.
...
Rzecz oczywista ze szukanie to cos normalnego. Aby szukac trzeba tez mowic. Nie ma tu nic dziwacznego.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 12:43, 07 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Zdrada. Czy jeszcze nas szokuje, czy przyzwyczailiśmy się, że tak bywa?
Błażej Kmieciak | 07/06/2018
ZDRADA MAŁŻEŃSKA
Shutterstock
Udostępnij 1
Powoli zakładamy, że przysięga małżeńska ma małą gwiazdkę, która przewiduje różne wyjątki od wierności w małżeństwie.
Ból bycia zdradzonym
Od pewnego czasu, zaczynając zajęcia z etyki i prawa, zadaję studentom pewne pytanie. Stwierdzam: „Jak byście nazwali osobę, która zdradza swojego partnera?”. Odpowiedzi są różne, jedne słabsze, inne mocniejsze. Następnie pytam: „Czy waszym zdaniem zdrada jest przestępstwem?”. Tutaj przez chwilę jest najczęściej cisza. Studenci po wstępie z prawa wiedzą, że żaden z polskich kodeksów nie „widzi” takiego przestępstwa, jak zdrada.
Jednocześnie jednak u znacznej większości z nich dostrzec można bardzo mocne przekonanie, zgodnie z którym zdrada jest czymś złym, czymś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Są oczywiście poglądy, które z podobnym stwierdzeniem by dyskutowały.
Kilka lat temu opublikowany został tekst pt. „Niewierność zapisana w genach”. Jego autorki zaznaczały, że pojawia się coraz więcej przykładów badań, które wskazują, iż to określone geny odpowiadają m.in. za produkcję hormonów, np. dopaminy, odpowiadających za pojawienie się zachowań ryzykownych oraz przyjemności, której wspomnienie jest utrwalane w naszej pamięci. Jesteśmy zatem skazani na zdradę? Samo spodziewanie się przyjemności to stanowczo za mało. Musi pojawić się tutaj decyzja.
Czytaj także: Jak przeżyć zdradę… finansową
Obrazy zdrady
Wojciech Wypler w książce pt. „Anatomia zdrady” stwierdził, że „zdrada jest blizną, która ma bardzo ważną, adaptacyjną funkcję: przypomina o tym, co się stało, dlaczego się stało i jak się stało”. Jego zdaniem „pamiętanie o krzywdzie (ale nie jej rozpamiętywanie!) jest cenne. Dzięki niemu w przyszłości w podobnej sytuacji, jeśli taka będzie miała miejsce, możesz zareagować szybciej i bardziej zdecydowanie”.
W jednej z ostatnich scen filmu „Love Actually” („To właśnie miłość”) widz dostrzec może spojrzenie kobiety czekającej na swojego męża razem z ich dziećmi. Z treści tego kinowego hitu wiemy, że wcześniej (przynajmniej emocjonalnie) zdradził on swoją żonę z młodą koleżanką w pracy. Ona doskonale dostrzegła w trakcie firmowej imprezy moment, w którym spojrzeli na siebie. Nicholas Sparks w książce „Pamiętnik” stwierdził, że „kobieta doskonale wie, gdy mężczyzna patrzy jej w oczy i widzi kogoś innego”.
Zdrada, taki sam ból
Czy cierpienie zdradzanych kobiet i mężczyzn jest inne? Czy inaczej boli ich serce? Teoretycznie można powiedzieć, że jest to możliwe. W kobiecie jest ból i cierpienie, czasem wręcz przez lata rozpamiętywane. Doskonale pokazuje to fabuła filmu „Gra w serca”. Kobieta żyjąca z mężem od kilkudziesięciu lat, tuż przed kolejną rocznicą ślubu zaczyna mu przypominać, jak bardzo cierpiała, gdy prawie odszedł do ich wspólnej znajomej.
Jak jednak widzi to mężczyzna? Z jednej strony może przybrać postawę Richarda Gera, który w filmie „Niewierna” decyduje się zakończyć romans swojej żony poprzez zastosowanie przemocy. Są jednak także inne obrazy.
Michał Bajor w dwóch śpiewanych przez siebie piosenkach pokazuje świat mężczyzny, który cierpi. W utworze „Popołudnie” słyszymy taką oto opowieść narratora, obserwującego parę w barze zakochanych: „On coś mówił głupawego. Niewidzialny siadłem obok. Ona tak wpatrzona w niego, że już być przestała sobą. I poczułem żal do losu, że jest miłość, ta prawdziwa. Żal niemądry, że w ten sposób nigdy na mnie nie patrzyłaś. By im nie przeszkadzać, cicho zamykałem baru drzwi. To był fatalny dzień. Nie chcę więcej takich dni”.
Po chwili ciszy Bajor dodaje „Tą kobietą byłaś ty”. Z kolei w utworze „Ja, wbity w kąt” artysta wciela się w rolę męża, który obserwuje, jak jego żona tańczy z innym mężczyzną i ma ewidentny „żal do losu”, że on tam jest. Pojawia się następnie wewnętrzny monolog właśnie zdradzanego męża. „A ja, wbity w kąt, śmiem dostrzegać stąd każdy szczegół tej zabawy. A ja, wbity w mrok. Szalony mam wzrok i do piekła tylko krok (…) A ja, wbity w kąt, śmiem dostrzegać stąd, te zabiegi, te przedbiegi. A ja, wbity w plusz fotela tuż, tuż, pić mój wstyd zaczynam już”.
Wierność jest sexy
Zdrada jest zjawiskiem paradoksalnym. Z jednej strony powoduje niepojęte cierpienie, ból i stratę. Francuski pisarz André Maurois zaznaczył niegdyś, że człowiekowi łatwiej jest znieść śmierć lub nieobecność kogoś bliskiego niż właśnie zdradę.
Z drugiej jednak strony, patrząc na życiorysy kolejnych gwiazd światowego kina, już nie dziwi nas, że ta lub tamta sława ekranu ma kolejną partnerkę, męża lub oficjalnego kochanka. Powoli zakładamy, że przysięga małżeńska ma małą gwiazdkę, która przewiduje różne wyjątki od wierności w małżeństwie.
Pewne hiszpańskie przysłowie przypomina jednak ważną zasadę „Gdy mężczyzna ma dwie Panie – to co najmniej jednej kłamie”. Wydaje się, że pamięta o tym od lat Paul Newman stwierdzając w jednym z wywiadów: „Ludzie dziwią się, że od 27 lat jestem wierny żonie. Ale dlaczego miałbym szukać hamburgera, skoro mam pod ręką befsztyk”.
Podobne świadectwa padają także w Polsce. Paweł Domagała w jednym z wywiadów właśnie zdaniem dotyczącym wierności zaskoczył Kubę Wojewódzkiego. W trakcie jego programu aktor ten stanowczo zaznaczył, „jak za dwadzieścia lat na rozmowę z panem przyjadę motorem, a obok będzie czekała moja dwudziestoletnia dziewczyna, to proszę, żeby mnie z tego publicznie rozliczyć”. Ten młody aktor zadaje pytanie bezcenne: „Co mnie określa bardziej jako mężczyznę, niż wierność przysiędze, jaką się złożyło?”.
...
To zawsze judaszostwo coz z tego zd mniejsze...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:02, 08 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
„I żyli długo i szczęśliwie”, czyli jak na co dzień realizować przysięgę małżeńską?
Natalia Białobrzeska | 27/08/2016
ZABAWA
Pexels | CC0
Udostępnij 2
Jestem kilka lat po ślubie. Łatwo mi mówić, więc powiem, że jeszcze nam się chce.
Przysięga małżeńska to konkret
Ślubuję Ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Od tego wszystko się zaczyna. Spełnia się marzenie małej dziewczynki snującej się po domu w sukience mamy, z papierową koroną na głowie i z niewidzialnym księciem u boku. Spełnia się wizja dojrzewającego chłopca – bycia głową, sterem i superbohaterem dla najbliższych.
Nie pijemy wcale, nie pijemy wcale, pocałunek był niedbale! Gorzko! Gorzko!
Miłość, czułość, namiętność, szczęście – to słowa klucze. Kolejny kieliszek wzniesiony w górę, kolejne życzenie i błogosławieństwo, by ziściła się bajkowa przepowiednia: „…żyli razem długo i szczęśliwie”.
W końcu światła gasną, goście rozjeżdżają się do swoich codziennych spraw. Zaczyna się życie. I wszyscy zaciskają mocno kciuki, żeby nowożeńcy już nie tylko żyli długo i szczęśliwie, ale żeby w ogóle żyli razem, bo każdy wie, jak jest.
Czytaj także: 6 typów odchodzenia dorosłych dzieci od rodziców i budowania nowej więzi
Ślub miłości
Pierwsza papierowa rocznica, a potem z górki: kwiatowa, cukrowa, srebrna i tak dalej. Rok za rokiem. Odhaczone, odfajkowane, zrobione. „I nie opuszczę ciebie…”, słowo dotrzymane. Można odetchnąć.
Lubię czasem pogdybać w myśl zasady memento mori i zadać sobie pytanie, co by było gdybym jutro rano obudziła się przed bramą św. Piotra i miała odpowiedzieć, jak tam z moim ślubem miłości.
Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Paradoksalnie, im dłuższy staż małżeński, tym mniejsze wzajemne i społeczne wymagania. Piękni, młodzi, zakochani, odpuszczający sobie. Pod małżeńskim dywanem zaczyna śmierdzieć od ilości zamiecionych spraw. Wspólne łóżko jest już całkiem osobne. Rodzinny egzemplarz Biblii trudno dojrzeć spod warstwy kurzu. Zanik małżeńskiego mięśnia serca zatrzymuje krążenie w tym jednym, sakramentalnym ciele. Odnajdujemy się w roli rodziców, wujków, dziadków, emerytów, a gubimy się w pierwszoplanowej roli naszego życia, czyli małżonków. Jakoś leci.
Sto lat! Sto lat niech żyją nam!
Jestem kilka lat po ślubie. Łatwo mi mówić, więc powiem, że jeszcze nam się chce. Chce nam się gadać o swoich potrzebach, chce nam się mobilizować do zmian, do marzeń. Chce nam się kłócić i przebaczać. Chce nam się chuchać i dmuchać na miłość, jak na najbardziej drogocenną porcelanę. Chce nam się przytulać, rozmawiać do późnych godzin nocnych i wskrzeszać raz po raz gesty czułości. Nie jesteśmy wariatami z Nibylandii. Jest nas więcej!
Marta i Krzysiek, kiedy są razem, nie zachowują się jak para dobrych kumpli, ale jak zakochani. Kasia i Łukasz – łączy ich codzienne, wspólne klękanie do modlitwy. Marta i Marcin – śniadanie do łóżka, kwiaty, biżuteria, romantyzm to ich sposób na rutynę. Jadzia i Wojciech – choć złote gody już za nimi, mówią, że są dla siebie jak chleb powszedni.
To małżeństwa, które tworzą sztukę kochania. A sztukę należy doceniać i być z nią w kontakcie. To oni są solą, która nadaje smak. Są inspiracją i nadzieją, że mimo życiowych sztormów, mimo że codzienność zdaje się być scenariuszem tragikomedii, ten dom zbudowany z wiary, nadziei i miłości nie runie.
Ślubuję Ci miłość wierność, uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Od tego wszystko się zaczyna i jeśli jest tego coraz więcej, coraz częściej i coraz bardziej, to okaże się, że nawet nasze życie może mieć coś z baśni i zakończy się happy endem.
....
Kazdy przezywa inaczej.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:25, 09 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
W narzeczeństwie nie zapomnijcie o… ślubie!
Iwona Jabłońska | 09/06/2018
TANIEC
Pexels | CC0
Udostępnij 8
Narzeczeństwo to piękny czas. Wspólne oczekiwanie na jeden z ważniejszych dni w życiu sprawia, że jest to bardzo wyjątkowy okres. Jednak w ferworze zabiegania i przygotowań weselnych trzeba się mocno pilnować, żeby nie zapomnieć o... ślubie.
Weselne szaleństwo
Wybór sali weselnej, menu, dekoracji, hotelu dla gości, pierwszego tańca… Te i wiele innych rzeczy związanych z organizacją wesela często spędzają sen z powiek i stają się priorytetem. Pamiętam nasze przygotowania. Wszystko skrupulatnie notowane w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie – nasze propozycje, wydatki, terminy, rzeczy do zrobienia…
To naturalne, że każdy chce, żeby ten jedyny dzień wyglądał perfekcyjnie. My też tego chcieliśmy, ale w tych przygotowaniach chcieliśmy zachować zdrowy dystans. Dlatego też np., gdy zdecydowaliśmy się na konkretną salę weselną, obejrzeliśmy kilka zdjęć i wybraliśmy po prostu kolor przewodni.
Pozostałe elementy – dekoracje, kwiaty – zostawiliśmy w rękach właścicieli restauracji. Menu wybraliśmy ekspresowo, żeby zbytnio nie roztrząsać, co komu może posmakować. Dla ponad 130 gości trudno znaleźć złoty środek, a z drugiej strony przy ponad 10 przystawkach, 4 daniach gorących, deserach, winach, stołach wiejskich i miejskich , każdy znajdzie coś dla siebie.
A w całym zamieszaniu łatwo zgubić sens tego dnia…
Czytaj także: Zobaczcie, ile rzeczy macie jeszcze do zrobienia PRZED ślubem!
Bo do tańca trzeba dwojga
Jedyną rzeczą, o którą kłóciliśmy się regularnie w związku z organizacją wesela był pierwszy taniec. Mieliśmy zajęcia z instruktorką oraz piękną i romantyczną choreografię do piosenki Eda Sheerana. Ponieważ ja uwielbiam tańczyć, to chciałam, żeby było idealnie, dlatego też zamęczałam wówczas jeszcze mojego narzeczonego nadprogramowymi próbami, co wprowadzało napięcie i odbierało radość z czegoś, co jest raczej dla zabawy.
Później trochę odpuściłam i spotkaliśmy się pośrodku – po prostu ustalaliśmy wspólnie, ile prób danego dnia wykonamy.
Taniec wyszedł super, a my byliśmy bardzo zadowoleni. Jeśli chodzi o taniec, to jak w piosence Budki Suflera – do niego trzeba dwojga i na tym warto skupić się przed ślubem, zagłębiając się bardziej w to, w rytm czego chcemy „tańczyć” po ślubie, jako małżonkowie – czy mamy jeden fundamentalny rytm, czy chcemy faktycznie dotrzymać kroku na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozłączy…
Radosne przedłużenie świętowania
Spotkanie z rodziną, zabawa, wesele jest fantastycznym czasem i jak to się często mówi w kościele pod koniec mszy ślubnej – radosnym przedłużeniem świętowania. Radosnym przedłużeniem świętowania zaślubin!
To właśnie zaślubiny i wszystko, co się za nimi kryje, powinny znaleźć się w centrum naszych przygotowań.
Jest na to wiele sposobów. Jednym z nich są porządne nauki przedmałżeńskie w formie warsztatowej. Najczęściej taki rodzaj przygotowań niesie ze sobą spotkania narzeczonych face to face i dialog… Przy okazji porusza się szereg tematów nie tylko przyjemnych, ale także trudnych i kontrowersyjnych, a zatem potrzebnych do lepszego poznania potrzeb i planów ukochanej osoby.
Po co ślubujemy?
Warto zadać sobie też pytanie, jakie znaczenie dla nas ma ślub. Czy jest to tylko element tradycji rodzinnej, a może ludowej? Czy faktycznie tego dnia chcemy zaprosić Boga do naszej relacji i wierzymy, że na mocy Sakramentu On już zawsze będzie stał po naszej stronie i to On będzie tym, który na modlitwie będzie dowiadywał się jako pierwszy o naszych radościach i smutkach…? Czy mamy podobne zdanie na temat ślubu? Czy totalnie odmienne? Jakie mamy oczekiwania wobec naszego wspólnego życia – faktycznie traktujemy na serio sakrament, czy po prostu zobaczymy, jak będzie później…?
Narzeczeni, zachęcam Was gorąco do poruszania równie gorących tematów i życzę Wam, żeby Wasze wesele stało się radosnym przedłużeniem świętowania zaślubin.
...
Przygotowywanie sie nie jest celem! Przygotowujemy sie do celu!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 8:45, 13 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Nie tylko „pomocnik”. Staję w obronie mężczyzny!
Katarzyna Wyszyńska | 13/06/2018
MĄŻ POMAGA ŻONIE
Shutterstock
Udostępnij 0
My, kobiety, również nie dostrzegamy zaangażowania naszych ukochanych. Szczególnie gdy są to mało efektowne rzeczy, jak zabranie samochodu do myjni, opłacenie rachunków, ogarnięcie ubezpieczenia.
Pamiętacie ten wiralowy komiks, czemu mężczyzna nie powinien pomagać w domu?
Czytaj także:
Czy chodzi o to, aby mąż pomagał żonie w domu? Nic z tych rzeczy!
To jego obowiązek i wspólna odpowiedzialność, a nie pomoc w ramach „nadgodzin”. Jego popularność z pewnością wynika z tego, że ma dużo wspólnego z prawdą i dotyka problemu obecnego w wielu domach, na każdej szerokości geograficznej. Nic dziwnego, że łatwo się nim zachwycić, jest taki życiowy, ale także… taki tendencyjny.
Czego nauczyła mnie samotna podróż
Wracam do niego, bo z całą mocą przypomniał mi się ostatnio w pewnych wyjątkowych okolicznościach. Przygotowywałam się do podróży. Nie pierwszy raz przecież, a jednak czułam się jak totalny nowicjusz. Oto pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałam ruszyć na niedługą co prawda, ale daleką wyprawę, zupełnie bez męża i dzieci! Cieszyłam się na samą myśl o locie, podczas którego będę mogła spać lub oglądać film całkowicie beztrosko!
Wieczorem, dzień przed wylotem, mąż zapytał mnie, czy już wymieniłam pieniądze. Oczywiście że nie, więc zamiast pakować walizkę, prędko poleciałam do kantoru. „Gdzie je spakujesz?” – zagadnął, gdy wróciłam. „Jak to gdzie, do portfela” – odpowiedziałam, jakby to była najoczywistsza oczywistość. „No pięknie Kasia, jak cię okradną, to będziesz całkiem bez grosza. Rozłóż je w częściach, w kilku miejscach”.
Logiczne, trzeba przyznać. Potem kolejne pytania, kolejne sprawy, łącznie z tymi już na miejscu destynacji – całe mnóstwo nowych odkryć, aspektów podróży, które jakoś do tej pory mi umykały. Ubezpieczenie, odprawa, wydruk dokumentów, plan podróży. Jak, gdzie i czym dojechać na nocleg. Jak, gdzie i czym poruszać się na miejscu. Brakowało mi nawet tych małych, lekko irytujących pytań, czy na pewno wzięłam to czy tamto (bo czy rzeczywiście wzięłam? Nikt teraz tego nie sprawdził!), albo tego małego, obowiązkowego towarzysza każdego wyjazdu – żelu do dezynfekcji rąk, z którego trochę się śmieję, ale jednak używam. Gdy go mam, czyli jeśli mąż weźmie.
Czy mąż mi pomaga?
Te wszystkie sprawy, o które nie muszę się zwykle martwić. O których jak się okazuje, nie myślę już do tego stopnia, że zapomniałam o ich istnieniu. Od tych kilkunastu lat, odkąd jesteśmy parą, zajmuje się nimi ktoś za mnie. Czasem sobie nawet ponarzekam, niezadowolona z jakości „usługi” – w końcu skoro to nie moja odpowiedzialność, to mogę się powymądrzać, że można szybciej, taniej, łatwiej.
Obiecuję, przynajmniej przez jakiś czas, już nie będę! Super, że się tak uzupełniamy i cieszę się, że nie muszę o wszystkim pamiętać. Rzeczywiście, mąż nie jest „tylko” moim pomocnikiem. Jednak mogę też powiedzieć, że w pewnych obowiązkach domowych owszem, pomaga mi. W naszym domu za pewne rzeczy odpowiadam ja, a za inne on. Czy chciałabym, żeby czasem zauważył, że trzeba zrobić coś więcej? Owszem, chciałabym. Czy oczekuję tego? Nie, bo serio, facet nie dostrzega pewnych rzeczy, nawet jak znajdują się pod jego nosem (patrz: mężczyzna szukający nożyczek w szufladzie albo garnka z obiadem w lodówce).
Zasada obustronności
Dobra wiadomość jest taka, że mimo wszystko jest się w stanie wiele nauczyć! Z czasem mój mąż naprawdę zaczął dostrzegać więcej. Z czasem ja zaczęłam bardziej luzować. Nasze wrażliwości przenikają się, zyskując nową jakość dla nas obojga.
Czy to znaczy, że regularnie wstawia pranie? Zapewne wstawiłby je, gdyby kosz był pełen lub w szafie nie znalazłby świeżej pary skarpetek. Do tych dwóch krytycznych momentów jednak prawie nigdy nie dochodzi, bo ja wstawiam pranie wcześniej. Trudno, żebym miała o to do niego pretensje…
Choć owszem, łatwiej jest skupić się na tym, czego nasz współmałżonek nie robi, niż dostrzec to, z czego się wywiązuje. Lecz nie zapominajmy, że ta zasada działa w obie strony – my, kobiety, również nie dostrzegamy zaangażowania naszych ukochanych. Szczególnie gdy są to mało efektowne rzeczy, jak zabranie samochodu do myjni, opłacenie rachunków, ogarnięcie ubezpieczenia. Jasne, można dyskutować co do częstotliwości tych obowiązków w porównaniu z choćby codziennym odbieraniem dzieci z przedszkola.
Zachowajmy jednak pewną sprawiedliwość. Dobrze by było, gdyby obie strony były na siebie uważne, również na te najmniejsze rzeczy. W sekrecie powiem, że szczera wdzięczność i ich docenienie może pociągnąć kolejne.
...
Pomoc to nie jest dobre slowo na wspolne zycie. Bo sugeruje ze to raz kiedy. Raz na rok to moze pomoc obcy. Tu mamy spelnianie obowiązkow.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 18:49, 17 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Ich miłość przerwała wojna. Odnaleźli się po 72 latach
Anna Gębalska-Berekets | 17/06/2018
ODNALEZIONY WALC
YouTube
Udostępnij 244
Niezwykła historia tych dwojga, kochających się wciąż ludzi pokazuje, że wszystko jest możliwe, a w życiu nie ma przypadków.
Barbara Kulińska-Żugajewicz i Andrzej Budzyński to obecnie starsi ludzie. Gdy w 2016 roku, po tylu latach odnowili swoją znajomość, pani Barbara miała 88 lat, a pan Andrzej 90. Poznali się w 1943 roku. Brat pani Barbary, Włodzimierz, zaprosił kolegę do siebie do domu. I tak to się wszystko zaczęło. Pan Andrzej zakochał się od „pierwszego wejrzenia”. Zaręczyli się i planowali wspólną przyszłość. Ich marzenia przerwał nieuchronnie wybuch Powstania Warszawskiego.
Nie zdążyli się nawet pożegnać. Pani Barbara, z wykształcenia psycholog kliniczny, była sanitariuszką w Konstancinie-Jeziornie, pan Andrzej zaś żołnierzem batalionu „Baszta” na warszawskim Mokotowie.
Barbara i Andrzej. Rozdzieliła ich wojna
W wyniku działań wojennych stracili ze sobą kontakt. Żyli w przekonaniu, że każde z nich poniosło śmierć. Założyli swoje rodziny, ale oboje owdowieli. Pan Andrzej został profesorem chemii i przez wiele lat prowadził zajęcia na amerykańskich uniwersytetach. Zrobił karierę naukową i do dziś mieszka na ranczu w Pensylwanii. Pani Barbara pozostała w Konstancinie-Jeziornej.
Pewnego dnia przeglądając stronę internetową Muzeum Powstania Warszawskiego, pan Andrzej natknął się na artykuł o pani Barbarze, w którym to wspominała tragiczne powojenne momenty swojego życia. Gdy mężczyzna zobaczył, że jego ukochana nadal żyje, postanowił nawiązać z nią kontakt. Napisał list. W jednym z telewizyjnych wywiadów kobieta wspomina, że był to bardzo dziwny list. Na kopercie widniało jej imię i nazwisko, a dalej jedynie znaki zapytania. W lewym górnym rogu zaś umieszczona była pieczątka, a tam napis: „Andrzej Budzyński, Stany Zjednoczone”. Jak przyznała, wtedy ogromnie się wzruszyła. Postanowiła, że odpisze. Niedługo potem pan Andrzej przyleciał do niej na spotkanie do Klarysewa (dzielnica Konstancina-Jeziornej). Gdy zobaczył miłość swojego życia, na nowo odnalezioną, popłakał się.
Czytaj także:
Miłość za drutami. Uciekli z Auschwitz, spotkali się po 39 latach
„Odnaleziony walc” to film, który trzeba zobaczyć!
Pani Barbara na spotkanie po latach przygotowała panu Andrzejowi niezwykłą niespodziankę. Pokazała mu dowód jego miłości, ofiarowany jej jeszcze przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Były to nuty skomponowanego specjalnie dla niej utworu: walca.
O historii ich życia i odzyskanej miłości powstał nawet w 2016 roku film dokumentalny: „Odnaleziony walc”. To wspomnienia dawnych lat, rejestr rozmów doświadczonych przez różne wydarzenia ludzi. Nie brakuje im jednak humoru ani radości życia. Film pokazuje ich czułe gesty, miłość i wzajemną troskę. Pięknym i szczerym rozmowom towarzyszą spacery w miejsca im szczególnie bliskie i ważne.
W jednym z momentów nagranych na filmie pani Barbara pyta o powód odwiedzin pana Andrzeja, zwłaszcza, że musiał pokonać tak dużą odległość, męczącą dla osoby w sędziwym wieku. On zaś odpowiedział:
Ja przyjeżdżam do Polski, by być blisko Ciebie, bo jesteś częścią mojego życia, a twoja obecność uzupełnia moją egzystencję.
Mężczyzna proponował także pani Barbarze przeprowadzkę do Stanów Zjednoczonych czy chociażby odwiedziny. Niestety, obecny stan jej zdrowia na to nie pozwala. Mają jednak ze sobą kontakt. Telefonują do siebie, piszą listy, a co około pół roku pan Andrzej przylatuje do Polski. Póki co nie chcą mówić o przyszłości. Zdają sobie sprawę ze swojego wieku i tego, że któregoś dnia może jednego z nich zabraknąć. Nie chcą jednak o tym myśleć. Ich optymizm i radość chwyta za serce i wzrusza. Po tylu latach na nowo odzyskali siebie i swoją wzajemną miłość, bowiem ta „prawdziwa miłość nie wyczerpuje się nigdy, im więcej dajesz, tym więcej ci jej zostaje” (Antoine de Saint-Exupery).
...
Prosze bardzo!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 8:59, 22 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Przełom, czyli kryzys. Jak urodzenie dziecka wpływa na związek?
Joanna Operacz | 21/06/2018
KRYZYS W RODZINIE
Shutterstock
Udostępnij 25
Warto wiedzieć, że taki kryzys – większy czy mniejszy – nadejdzie. Jak człowiek wie, co go czeka, jest w stanie się do tego przygotować. Kiedy robi się trudno, trzeba zacząć od wezwania kogoś do pomocy przy dzieciach, np. babci, opiekunki czy kogoś, kto ugotuje albo posprząta.
Cudowne wydarzenie, jakim są narodziny dziecka, bywa czasem początkiem kryzysu w związku. Wbrew pozorom, przy drugim dziecku jest raczej trudniej niż łatwiej – mówi Katarzyna Głowacka, mama i babcia, autorka bloga Mama w Dużym Brązowym Domu w rozmowie z Joanną Operacz.
Problemy z dziećmi przyczyną małżeńskich kryzysów
Kasiu, czy na kursach przedmałżeńskich mówiłaś narzeczonym, że pojawienie się dziecka może być trudnym momentem dla związku?
Prowadziłam takie kursy przez prawie 20 lat i zawsze starałam się o tym mówić. A teraz, kiedy razem z mężem współprowadzę rekolekcje dla małżeństw we wspólnocie Emmanuel, widzę, że dwie najczęstsze przyczyny kryzysów małżeńskich to problemy z dziećmi i problemy z teściami.
Przecież narodziny dziecka to wielkie szczęście. Skąd tu nagle kryzys?
Dwoje ludzi, którzy są sobie bardzo bliscy i znają się jak łyse konie (teraz do ślubu najczęściej idą osoby, którzy żyją ze sobą od kilku albo nawet kilkunastu lat), odkrywa, że wszystko się zmieniło. Pojawia się silna presja związana z lękiem o dziecko – czy sobie poradzę, czy maluch zachowuje się normalnie. Do tego dochodzi notoryczne zmęczenie spowodowane niewyspaniem, zwłaszcza u kobiety. Młodzi rodzice nie są do tego przyzwyczajeni. To może prowadzić do napięć. Człowiek przemęczony nie ma ochoty wyjaśniać swoich motywacji, tylko krzyczy. Mąż nie ma ochoty tłumaczyć, dlaczego nie odstawił talerza do zlewu, a żona krzyczy, że przecież prosiła go tysiąc razy i że teraz nie tylko musi przewinąć płaczące dziecko, ale jeszcze ma na głowie ten talerz. Drobne i w sumie głupie rzeczy się zbierają, aż w końcu rusza lawina, która niestety nierzadko prowadzi nawet do rozstania.
Pewno każdy zna mężczyzn, którzy nie zdali tego egzaminu i odeszli w siną dal…
Narodziny dziecka raczej nie były jedynym powodem. Ale na pewno młody tata musi zrozumieć, że kiedy kobieta staje się matką, cały świat się jej zawala, a na gruzach powstaje nowy. Musi jej pozwolić oswoić się z tą nową sytuacją. Mężczyzna przez chwilę – tylko przez chwilę! – zajmuje wtedy drugie miejsce. Niech się nie obraża, tylko niech będzie blisko, nawet jeśli żona rzuci kapciem albo brzydkim słowem, albo się rozpłacze. Niech ją wspiera w każdej decyzji, np. czy chce karmić piersią, czy ma w tej sprawie emocjonalną blokadę. Cokolwiek powie czy zdecyduje, jest cudowna – i tego się trzymajmy. Ma też prawo przez jakiś czas gorzej wyglądać i być obolała i zmęczona.
Teraz coraz więcej młodych mam ma depresję poporodową. Nawet jeśli to nie jest jakaś ciężka postać depresji, przez pierwsze trzy do sześciu tygodni może być trudno.
Depresja poporodowa
Pamiętam swoje odkrycie z czasu, kiedy nasza najstarsza córka była malutka – że mogę chodzić w domu w starych podkoszulkach męża. Jak się coś uleje czy przesiąknie, to wyrzucę; a w domu przecież „nikt nie widzi”. Młode mamy chyba czasem nie doceniają tego, jak ważne jest dbanie o siebie.
Musimy pamiętać, że nasi mężowie są otoczeni w pracy zadbanymi, atrakcyjnymi kobietami. Nawet jeśli są najukochańsi, najcudowniejsi i najuczciwsi, zwracają na to uwagę.
Dwa lata temu umieściłam na swoim blogu tłumaczenie amerykańskiego kodeksu dla żon z lat 50. o tym, jak witać męża wracającego z pracy. To miał być żart i ciekawostka. Były tam takie rady, jak np. „Przed powrotem męża połóż się na kwadrans i odpocznij, abyś wyglądała świeżo i rześko. Popraw włosy i makijaż”, „Nie witaj go problemami, nie narzekaj, jeśli spóźnił się na obiad”. Zadziwiły mnie odpowiedzi, jakie wtedy dostałam i nadal ciągle jeszcze dostaję. Kobiety pisały, że nikt im do tej pory nigdy nie mówił, jakie to ważne, żeby mężczyzna czuł się dobrze w domu.
Dziś przecież jesteśmy uczone, że dobrze jest wtedy, kiedy facet czuje się jak parobek albo jak giermek. Nie chodzi o to, żeby mu usługiwać jak panu i władcy, ale o to, żeby w domu była dobra atmosfera i żeby żona ładnie wyglądała – na przykład żeby zmieniła zaplamioną bluzkę na czystą. Sama mam pięcioro dzieci, więc dobrze wiem, że kiedy po całym dniu opiekowania się dziećmi widzimy wreszcie dorosłą osobę, która mogłaby przejąć część obowiązków, mamy ochotę rzucić się na nią i ordynować: przewiń, sprzątnij, wytrzyj. Ale tak nie może być!
Ważne jest też to, jaki poziom umysłowy prezentujemy. Czasem bardzo trudno jest znaleźć chwilę na przeczytanie czegoś czy zorientowanie się, co słychać na świecie. Ale na przykład karmienie piersią to fantastyczna okazja do nadrobienia zaległości w lekturze czy na naukę języka obcego. Jeżeli mąż ma o czym porozmawiać z ukochaną i miło mu na nią popatrzeć, to kryzysy mniej się nie ugruntowują i łatwiej jest z nich wyjść. Bo mężowi zależy na tym, żeby być ze swoją atrakcyjną połówką.
Kobiety po urodzeniu dzieci często nie doceniają też chyba więzi seksualnej?
Ten temat pojawia się wszędzie na forach dyskusyjnych poświęconych problemom po urodzeniu dziecka – że współżycie się zmienia, że nie jest łatwo. Wiadomo, że kobieta jest zmęczona i wreszcie chciałaby pójść spać, a tu nagle ma wykrzesać z siebie entuzjazm, żeby pobyć z mężem właśnie w ten sposób. Poza tym dobrze pamięta końcówkę ciąży i poród i niekoniecznie ma ochotę znowu wchodzić w to samo.
Nie ma na to łatwych recept. Są tylko trudne. Ze strony męża potrzeba dużo delikatności, wyrozumiałości, poczucia humoru. Ale potrzeba też nieco hojności ze strony żony. My, kobiety lubimy, kiedy mężowie mówią, że nas kochają, i przynoszą nam kwiaty; a dla naszych mężczyzn dowodem miłości jest to, że z nimi współżyjemy. Współżycie łagodzi też wiele napięć. Poza tym nawet jeśli na początku byłyśmy niechętne, to jednak kiedy już się przytulimy, zwykle ochota na bliskość wzrasta.
Natomiast jeśli idzie o lęk przed ciążą, to nie warto niepotrzebnie przedłużać karmienia piersią. Najlepiej karmić do czasu, kiedy dziecko skończy rok, i odstawić. Wtedy wraca normalna płodność i można się obserwować. Kiedy czujemy się paniami własnego ciała, zmniejsza się obawa przed kolejną ciążą. Musimy pamiętać, że rodzicami jesteśmy tylko przez kilkanaście lat, a małżonkami – do końca życia.
Czytaj także:
Depresja poporodowa. Przemiana kobiety w matkę bywa bolesna…
Kolejne dziecko, kolejny kryzys?
Przy drugim dziecku już jest z górki?
Powiedziałabym nawet, że kryzys jest wtedy większy. Pierwsze dziecko jest nowością i łatwiej nam przetrwać różne kryzysy. Ale kiedy trzeba się jednocześnie zająć dwojgiem małych dzieci, które mają różne potrzeby, możemy mieć wrażenie, że kompletnie sobie nie radzimy. Dlatego, niestety, wiele małżeństw na tym etapie zniechęca się do posiadania dzieci. Nie wiedzą, że przy kolejnym byłoby łatwiej.
Trudny moment trwa zwykle kilka tygodni, a potem zaczyna się taka fajna rutyna. Ale przez te kilka tygodni warto uważać, żeby nie zabrnąć w jakąś ślepą uliczkę, z której potem trudno będzie wyjść.
Jak przygotować się na kryzys po urodzeniu dziecka?
Przede wszystkim warto wiedzieć, że taki kryzys – większy czy mniejszy – nadejdzie. Jak człowiek wie, co go czeka, jest w stanie się do tego przygotować. Kiedy robi się trudno, trzeba zacząć od wezwania kogoś do pomocy przy dzieciach, np. babci, opiekunki czy kogoś, kto ugotuje albo posprząta. Żeby mama mogła spojrzeć na świat inaczej niż przez brudną pieluchę. Możemy wcześniej pomyśleć, kogo będziemy wtedy prosili o pomoc, i jaką ingerencję w życie naszej rodziny dopuszczamy. Warto też pytać znajomych. Chyba każdy zna małżonków, których podziwia i którzy nie są rozczarowani swoim rodzicielstwem. Dobrą receptą na kryzysy jest bycie w dobrym środowisku – katolickiej wspólnocie albo po prostu grupie znajomych, którzy są w podobnej sytuacji. Jeśli widzimy, że nasze małżeństwo wisi na włosku, koniecznie trzeba poszukać fachowej pomocy.
Na kursach radziłam narzeczonym, żeby w miarę możliwości dali sobie kilka miesięcy na to, żeby pobyć tylko we dwoje, zanim wejdą w rodzicielstwo. Bo małżeństwo to jest naprawdę zupełnie coś innego niż nawet długi związek partnerski.
Czytaj także:
Kryzys w małżeństwie? Możesz go przezwyciężyć!
Teściowie – przyjaciele czy wrogowie?
Często bywa tak, że stosunki z teściami, które wcześniej były przyjazne albo przynajmniej poprawne, drastycznie się pogarszają po urodzeniu dziecka.
To jest ogromny problem. Chyba dlatego, że dzisiaj jest tak mało rodzin wielodzietnych. Osoby, które zostają dziadkami, na ogół mają jedno, czasem dwoje dorosłych dzieci. Od lat są stęsknione za maluchem, więc łapczywie się rzucają na wnuczę. Zwłaszcza babcie są bardzo zaborcze w swojej miłości. Zaczynają ingerować, próbują wychowywać dziecko po swojemu. Najlepiej jeszcze przed porodem omówić ten temat z dziadkami w delikatny i miły sposób powiedzieć im, czego od nich oczekujemy, a czego nie.
Obawa przed kryzysem w związku to chyba częsty powód niechęci młodych mężczyzn do małżeństwa i posiadania dzieci?
Takie obawy są częste. Ale jeszcze większym problemem jest to, że dzisiaj mężczyźni chyba nie do końca wiedzą, czego się od nich oczekuje jako od mężów i ojców. Mają narzuconą narrację, że powinni się stać kimś w rodzaju drugiej mamy albo zastępczej mamy. Powinni robić to samo co ona. Tymczasem nie do wszystkich mężczyzn przemawia wizja rozkosznego niemowlęcia, które można nosić i przewijać. Dziecko w pierwszych latach życia najbardziej potrzebuje matki i najbardziej się z nią identyfikuje. Dopiero gdzieś w siódmym roku życia odkrywa, że ma tatę. W sensie: mężczyznę, a nie przystawkę do mamy, który podczas jej nieobecności może coś tam zrobić.
Słowo „kryzys” ma też nieco zapomniane pozytywne znaczenie – „przełom”. Czy kryzys w związku też może być dobry?
Pojawienie się dziecka jest cezurą w życiu. Jak każda cezura, jest kryzysem. To od nas zależy, czy to będzie doświadczenie pozytywne, czy negatywne.
...
Warto wiedziec zeby nie zrobic jakiegos glupstwa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 18:34, 24 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Udowadnia, że dla miłości nie ma rzeczy niemożliwych. Robi makijaż… niewidomej żonie
Monika Anna Jałtuszewska | 24/06/2018
MĄŻ ROBI MAKIJAŻ ŻONIE
YouTube
Udostępnij
Historia tego małżeństwa to piękny przykład tej uniwersalnej prawdy. Mąż zakochany w swojej żonie może zrobić dosłownie wszystko, by po raz kolejny zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Nawet pół wieku po ślubie…
Mona i Des Manahanowie są małżeństwem od 56 lat. Mieszkają w Waterford w Irlandii. Z pozoru niczym się nie wyróżniają spośród par, jakie mijamy codziennie na ulicy. Siwe włosy, zmarszczki, zgarbiona postawa… Jest jednak jeden szczegół, na pierwszy rzut oka niewidoczny, który czyni ich relację wyjątkową.
W pewnym momencie wzrok Mony zaczął się szybko pogarszać. Co za tym idzie, nie mogła już sama się malować. Czuły na potrzeby żony Des wiedział, jak bardzo to dla niej ważne. Zależało mu, by ukochana, pomimo problemów ze zdrowiem, wciąż czuła się wyjątkowo.
Zbliżały się urodziny Mony. Dzień, w którym chciała wyglądać pięknie. Postanowiła skorzystać z pomocy doświadczonej makijażystki. Urodzinowy make-up wykonała Rosie – profesjonalistka, będąca w branży już wiele lat. Nigdy jednak nie widziała czegoś podobnego… Podczas robienia makijażu obecny był również Des. Ku zaskoczeniu wszystkich wziął pędzle w dłoń i nieśmiało spróbował wykonać makijaż żonie. „Jest w tym bardzo naturalny. Ma talent” – chwali go Rosie. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw, również Des. Odkrył w sobie umiejętności, których nigdy by się nie spodziewał. Wszystko po to, by służyć swej chorej żonie.
Moja niewidoma żona musi się czuć wyjątkowo
Od tamtej pory zaczął regularnie robić jej makijaż. Mona czuje się przez to wyjątkowo, a przy okazji oboje mają niezły ubaw. O tej wzruszającej historii szybko zaczęło robić się głośno. W pewnym momencie usłyszał o niej makijażysta Kim Kardashian – Mario Dedivanovic. Natychmiast rzucił do swojego menedżera: „Chcę tę dwójkę na moich zajęciach w Londynie”. Bardzo zależało mu na tym, by poznać Monę i Desa. I tak się stało. Para staruszków wyruszyła do Londynu na profesjonalny kurs makijażu, u jednej ze światowych sław tej branży. „Wtedy uświadomiłam sobie, że dzieje się coś niezwykłego” – wspomina Mona.
Z czułością wspominają lata swej młodości i pierwsze randki. Pomimo 56-letniego stażu małżeńskiego nadal są wobec siebie czuli i romantyczni. „Nie zmieniła się ani trochę” – mówi Des, trzymając w dłoniach ich ślubną fotografię. „Gdy byliśmy młodzi, próbowałem jej zaimponować, śpiewając jak Nat King Cole” – kontynuuje. Do dziś gra na pianinie i śpiewa swojej 84-letniej żonie. A ona wciąż to docenia – na szczęście słuch ma nieco lepszy niż wzrok.
„W jednej rzeczy się zgadzamy: mniej znaczy więcej” – mówi Des. „Nie chcę widzieć mojej żony z tysiącem dziwnych rzeczy na twarzy”. Jest zwolennikiem delikatnego makijażu, jedynie podkreślającego urodę. „Uważa, że jestem piękna taka, jaka jestem” – dodaje Mona.
...
I tak wlasnie okazuje sie milosc!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|