Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:07, 01 Lut 2012 Temat postu: Komunizm to oczywisty dowód na istnienie diabła . |
|
|
Komunizm system tak jednostajny ze nawet wielkie roznice miedzy cywilizacjami nie powoduja ze on sie niedzy nimi rozni . Wszedzie to samo i tak samo . Roznice sa tylko w stopniu zaawansowania . W PRL byl on niedokonczony w Kambodzy doszli do konca . Niemal caly narod zginal . Agresja komuny z Wietnamu paradokslanie powestrzymala tottalna zaglade.
Tutaj mamy akurat wersje Bułgarska :
Prezydent Plewnelijew uczcił pamięć ofiar komunizmu
Prezydent Bułgarii Rosen Plewnelijew uczcił w środę pamięć ofiar komunizmu, podkreślając, że "poznanie i zrozumienie niedawnej historii jest koniecznym warunkiem akceptacji wartości, na których zbudowane jest społeczeństwo".
- 1 lutego 1945 roku na śmierć skazano 147 przedstawicieli bułgarskiej elity politycznej - przypomniał Plewnelijew w przemówieniu przed pomnikiem ofiar w Sofii. - Ich śmierć jest symbolem represji wobec narodu bułgarskiego. Niezależnie od naszego dążenia do tego, by patrzeć przed siebie, nie otwierać ponownie starych ran, prawda o komunistycznym reżimie jest żywa w naszej pamięci, w pamięci naszych rodziców, w społeczeństwie. Faktów nie należy zapominać - podkreślił. Plewnelijew przeciwstawił się głosom w społeczeństwie bułgarskim, postulującym zamknięcie tej karty historii. - XX wiek był epoką ideologicznie motywowanej przemocy politycznej, w Europie jej ofiarami padły miliony. (...) w Europie czci się pamięć i historię w jej całości, a u nas wciąż słyszy się apele o zapomnienie przeszłości - powiedział. - Przyznanie się do błędów przeszłości i uczczenie pamięci ofiar w znacznie większym stopniu zjednoczy społeczeństwo, niż je podzieli - uznał prezydent.
Pamięć ofiar komunizmu uczczono również w mieście Stara Zagora, w środkowej Bułgarii, gdzie znajduje się jedyny pomnik duchownych prawosławnych, rozstrzelanych w pierwszych dniach po objęciu władzy przez komunistów.
Dzień pamięci ofiar komunizmu obchodzony jest oficjalnie w Bułgarii po raz drugi. Centroprawicowy gabinet premiera Bojko Borysowa podjął decyzję o jego ogłoszeniu w styczniu 2011 roku na wniosek byłych antykomunistycznych prezydentów Żeliu Żelewa i Petyra Stojanowa. Dzień 1 lutego wybrano dla upamiętnienia ofiar tzw. Trybunału Narodowego - specjalnego sądu karnego, działającego w latach 1944-1945. Trybunał wydał 9155 wyroków, w tym 2618 wyroków śmierci. W Bułgarii skazano łącznie 10907 przedstawicieli przedwojennych władz kraju, wojskowych, przedstawicieli biznesu, intelektualistów. Pierwsze wyroki, skazujące na śmierć brata cara Borysa III, Kiriła Sakskoburggotskiego, regentów niepełnoletniego następcy tronu Symeona, byłego premiera Nikoły Muszanowa i 17 ministrów, wydano właśnie 1 lutego 1945 roku.
>>>>
A wiec to samo . Mordy mordy mordy . Smierc smierc smierc . Nic innego . Wszedzie to samo . Po co uczyc sie o takich potwornosciach ??? Po to samo po co oglada sie DOBRE horrory (bo glupie po to aby sie posmiac z farby nie pasujacej kolorem do krwi ) aby poznac zarysy piekla . Bo to system od diabla . Przedsionek piekla ktore jest nieporownanie straszliwsze ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 13:34, 18 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Włochy: Dustin Hoffman na rzecz ratowania komunistycznego dziennika
Dustin Hoffman wziął udział w kampanii, której celem jest uratowanie komunistycznego włoskiego dziennika "Il Manifesto". Na stronie internetowej gazety zamieszczono zdjęcia amerykańskiego aktora z jej egzemplarzem w ręku oraz hasło: "Ja czytam, a wy?".
Hoffman jest pierwszą gwiazdą światowego formatu , która przystąpiła do akcji ratowania zagrożonego upadkiem „Il Manifesto”. Założony w 1969 roku dziennik boryka się z ogromnymi problemami finansowymi. Jedną z ich przyczyn są cięcia w dotacjach z budżetu państwa na skutek rządowego programu oszczędnościowego. W obliczu groźby upadku redakcja zaapelowała do czytelników, by przysyłali swe zdjęcia z jej egzemplarzem w ręku. Jednym z czytelników okazał się aktor znany z ról w filmach "Absolwent" i "Rain Man". Na zdjęciach widać, jak Dustin Hoffman rozkłada dziennik, czyta go i podnosi dwa palce w geście zwycięstwa.
>>>>>
NIC Z TEGO KOMUNIZM NIE WYGRA ! POJDZIE NA SMIETNIK HISTORII . JUZ OBECNIE SA TYLKO RESZTKI !
Widzicie tutaj bestialskie oblicze Holywood ! To sa komunisci ! Zwolennicy bestialskiej ideoligii ...
Pismidlo to istne Il Mefisto . Utoworzone przez KGB nie mialo czytelnikow totez radzieccy musieli wykupywac naklady aby prosperowalo . Po upadku komuny kasa z KGB sie skonczyla . Ale jak widzimy PANSTWO ITALIA ZACZELO DOTOWAC TE BREDNIE ! ZLO MUSI BYC nawet jak nikt nie czyta . Dzis juz euro-komuna bankrutuje i nie ma kasy na takie cus to wezwali agentow z USA ...
Jak widzicie glupota jest wasze przekonanie ze komunizm to Rosja . Tamci ,,komunisci'' to oligarchowie odwolujacy sie do resentymentow a wiec uczuc nad ktorymi nie panuje rozum ... Mącą w glowach staruszkom zalujacym ZSRR a sami trzepia kase jak kapitalisci ...
Prawdziwa komuna jest na zachodzie . Rozni masoni eurokraci szolbiznesowcy ... Czy Hofman nie powinien sie zapoznac z prokuratorem za propagowanie zbrodniczej ideologii ??? To za talibanizm idzie sie do Guantanamo a za komunizm co ? NIC ??? Gdzie tu sprawiedliwosc ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:44, 13 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Niemcy: fundusz na pomoc byłym wychowankom domów dziecka w d. NRD
Niemiecki rząd federalny i władze wschodnich krajów związkowych będą finansowo wspierać ofiary przemocy fizycznej i psychicznej w domach dziecka w dawnej NRD. Rząd w Berlinie zatwierdził w środę powołanie funduszu na ten cel w wysokości 40 mln euro.
Od 1 lipca byli wychowankowie domów dziecka i zakładów poprawczych w dawnym komunistycznym państwie wschodnioniemieckim będą mogli liczyć na sfinansowaną przez władze pomoc terapeutyczną, opiekę medyczną i pielęgnacyjną, a także świadczenia rentowe za pracę fizyczną. Fundusz ma funkcjonować przez pięć lat, a maksymalna wartość wsparcia na jednego poszkodowanego to 10 tys. euro.
Według minister ds. socjalnych w landzie Meklemburgia-Pomorze Przednie Manueli Schwesig ustanawiając fundusz, władze proszą ofiary nadużyć o wybaczenie. Eksperci szacują, że między 1949 a 1990 r. blisko 400 tysięcy osób doznało przemocy fizycznej i psychicznej w NRD-owskich domach dziecka i zakładach wychowawczych. Wychowankowie twierdzili, że poddawano ich przymusowym lodowatym kąpielom, głodzono, bito i molestowano seksualnie. Wielu do dziś odczuwa psychiczne skutki traumatycznych przeżyć.
W lipcu ubiegłego roku powołano fundusz odszkodowawczy dla byłych wychowanków domów dziecka z Niemiec zachodnich, opiewający na 120 mln euro. Jest on sfinansowany przez władze federalne, kraje związkowe i Kościoły.
>>>>
No tak ,,pruski'' komunizm . Jeden z potworniejszych modeli w kolekcji potwornosci ....
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:59, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Czechosłowacka bezpieka łapała uciekinierów na Zachód na... fikcyjnej granicy
Czeski Urząd Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunistycznych (UDV) ujawnił szczegóły prowokacji czechosłowackiej bezpieki, która po komunistycznym przewrocie w 1948 r. zbudowała fałszywą granicę z Niemcami Zachodnimi, by chwytać niedoszłych uciekinierów za żelazną kurtynę.
- Akta sprawy liczą już 10 tysięcy stron, ale postępowanie przebiega opornie, ponieważ świadkowie wydarzeń niechętnie wracają do tamtych czasów - powiedział na konferencji prasowej dyrektor podległego czeskiej policji kryminalnej UDV Pavel Bret.
Całą akcję prowadzono pod kryptonimem "Kamień". Fałszywe instalacje graniczne zostały ustawione na przedpolach rzeczywistej granicy z Niemcami, między innymi w okolicach Mariańskich Łaźni, Domażlic i Vszerub. Funkcjonowały one do połowy 1951 roku.
Po drugiej stronie fikcyjnej granicy na uciekinierów czekali funkcjonariusze Bezpieczeństwa Państwowego (StB) przebrani w mundury niemieckich celników. Dowozili ich następnie do rzekomego przedstawiciela CIA, który częstował uciekinierów amerykańskimi papierosami i autentyczną whisky z dodatkiem środka prowokującego do zwierzeń. Zeznający, w przekonaniu, że są już na terytorium Niemiec Zachodnich, wyczerpująco opowiadali o swej antykomunistycznej działalności i zaangażowaniu w nią innych osób. Rezultatem były dalsze aresztowania i surowe wyroki skazujące.
Wykładający na uniwersytecie w Bostonie amerykański historyk czeskiego pochodzenia Igor Lukesz powiedział dziennikowi "Mlada Fronta Dnes", że spotkał się z jednym z zatrzymanych w ramach tej prowokacji. - Jest więcej takich ludzi. Nie chcą wracać do przeszłości, bo największym ciosem było dla nich nie to, że padli ofiarą oszustwa, ale to, że wydali swoich najbliższych. To był szalony, diabelski pomysł służb specjalnych - twierdzi Lukesz.
Według niego dwaj spośród inicjatorów wspomnianej prowokacji nadal żyją, w tym jeden za granicą. Obu wiedzie się bardzo dobrze.
Vladimir Vaszulka, który w UDV zajmuje się sprawą fałszywych granic, zapoznał dziennikarzy z konkretnym przykładem. - Chodzi o rodzinę, która zdecydowała się uciec na Zachód. Potem ojciec został skazany na śmierć, uciekł z więzienia i przedostał się nielegalnie do Niemiec. To jeden z kluczowych świadków w tej sprawie - powiedział.
Vaszulka mówi, że mimo utajnienia akcji "Kamień" informacja o utworzeniu fałszywej granicy przedostała się do opinii publicznej. Dlatego w 1951 roku całe przedsięwzięcie zawieszono. Jego historię odtworzono dzięki ocalałym dokumentom ministerstwa spraw wewnętrznych.
- Nie znamy jeszcze dokładnej liczby ludzi, których uwięziono na fałszywej granicy. Jesteśmy w fazie opracowywania danych. Postawienie winnych przed sądem byłoby jednak zadośćuczynieniem dla ofiar komunizmu - uważa Pavel Bret.
>>>>
Wyobrazacie sobie skale abberacji ? Po co im to bylo ? Aby bylo kogo wsadzac ? Jak widzicie Korea Pln nie jest dziwna. To po prostu komuna system diabla...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:22, 11 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Komunistyczny reżim przez 26 lat handlował ludźmi
RFN wykupywała więźniów z NRD aż do upadku muru berlińskiego w 1989 r. Zachód kierował się względami humanitarnymi, NRD - ekonomicznymi. Cała sprawa była politycznie bardzo delikatna. Kanclerz Konrad Adenauer musiał osobiście wyrazić na to zgodę. W najściślejszej tajemnicy 2 października 1963 r. ośmiu więźniów z NRD wydostało się na wolność. Autokarem przejechali niemiecko-niemiecką granicę na przejściu Wartha-Herleshausen. Komunistyczny reżim otrzymał za nich dokładnie 205 tys. marek.
Był to początek procederu, który trwał aż do upadku muru berlińskiego. Obecnie poświęcona jest mu wystawa "Freigekauft - Wege aus der DDR-Haft" ("Wykupieni - drogi z enerdowskiego więzienia"), zorganizowana przez Miejsce Pamięci w dawnym obozie przejściowym Marienfelde, która czynna będzie do marca 2013 r.
Ekspozycja opiera się na losach 6 osób i rodzin, które więzione były z przyczyn politycznych. Między innymi na losie rodziny Kolbe z Drezna, która w październiku 1973 r. okrężną drogą przez Czechosłowację i Austrię chciała przedostać się na wolność. Próba ta się nie powiodła, rodzice trafili do więzienia. W maju 1975 r. zostali wykupieni, lecz dopiero po 4 miesiącach mogli wziąć w ramiona swych dwóch synów, którzy byli już na Zachodzie. Co przeżywali w tym okresie, można dowiedzieć się z filmów wideo nakręconych z członkami rodziny.
Dyskretne zabiegi adwokatów
Zasadą było, że żadne informacje na temat wykupywania więźniów nie miały przenikać do wiadomości publicznej w obydwu częściach Niemiec. Dlatego wykupieni więźniowie zobowiązani byli do zachowania milczenia. To nie powstrzymało oczywiście spekulacji, lecz nie było w ich sprawie żadnej oficjalnej reakcji władz. Za kulisami pertraktowali dwaj adwokaci: Wolfgang Vogel (na wschodzie) i Juergen Stange (na zachodzie). Na wystawie w Marienfelde można obejrzeć fragmenty korespondencji, jaką prowadzili przez lata, czy posłuchać ich w nagraniach z udziałem profesjonalnych spikerów.
Język tych listów jest suchy jak w korespondencji handlowej. Sprawia to dość dziwne wrażenie, bo wiadomo, że chodziło przecież o ludzkie losy. "Pozostała lista znajduje się obecnie w stadium weryfikacji. Pod względem liczby osób niemożliwa jest jeszcze żadna konkretyzacja", pisał Vogel do swego kolegi Stangego 20 sierpnia 1973 r. Jakby targowano się o zwykły towar, który miał zmienić właściciela.
- W procederze tym duże znaczenie odgrywały kryteria takie jak sytuacja rodzinna, stan zdrowia czy zawód - informuje kierowniczka Miejsca Pamięci w Marienfelde, Bettina Effner. - Lekarze i inżynierowie byli więcej warci - wskazuje na wyrachowanie enerdowskiego reżimu.
Dwa razy w więzieniu
Z enerdowskiego więzienia trudniej było wyrwać się ludziom, którzy mieli dobry zawód, ponieważ potrzebni byli do pracy w NRD. Na własnej skórze doświadczyła tego lekarka Renate Werwigk z okolic Berlina. W roku 1963 roku chciała przedostać się na Zachód tunelem, którym już wcześniej uciekł jej brat. Lecz Stasi dowiedziała się o planowanej ucieczce i Renate Werwigk i jej rodzice zostali osadzeni na kilka lat w więzieniu.
Po wyjściu na wolność Renate Werwigk nawiązała kontakt z mecenasem Wolfem, który nie mógł jej dać żadnej nadziei na opuszczenie NRD. Napomknął tylko, że wyjściem byłby kolejny pobyt w więzieniu. Po tym, jak Renate Warwigk nie powiodła się kolejna próba ucieczki przez Bułgarię do Turcji z fałszywym paszportem, w 1967 roku lekarka ponownie trafiła do więzienia. W rok później władze RFN i NRD dokonały wymiany: w zamian za jej wyjazd do Niemiec Zachodnich zwolniony został jeden z enerdowskich szpiegów. Zapłacono dodatkowo 100 tys. marek.
Pomoc Kościoła ewangelickiego
Aby jednak nie powstało wrażenie, że przez niemiecko-niemiecką granicę odbywa się handel ludźmi, rząd RFN zlecił charytatywnej organizacji Kościoła ewangelickiego Diakonisches Werk załatwianie kwestii finansowych związanych z wykupem więźniów. Kościół w Niemczech Zachodnich już od roku 1957 wspierał materialnie parafie w Berlinie Wschodnim.
Na płaszczyźnie politycznej za kontakty w sprawie wykupu więźniów odpowiedzialne było Ministerstwo Spraw Ogólnoniemieckich, które w roku 1969 przemianowano na Ministerstwo Spraw Wewnątrzniemieckich. W tym okresie wielce zasłużył się prawnik Ludwig Rehlinger, który w obszernym wywiadzie opowiada o swojej działalności.
"Teraz jesteście obywatelami RFN"
Do upadku muru w enerdowskich więzieniach znalazło się 87 tys. obywateli NRD podejmujących próby ucieczki na Zachód, lub będących w oczach enerdowskiego reżimu elementami "niepewnymi" politycznie. Prawie 34 tys. "wrogów socjalizmu", jak ich określano w NRD, zostało wykupionych przez Niemcy Zachodnie. Tylko transport pierwszych ośmiorga uiszczono gotówką, potem rozwinął się handel wymienny: ludzi za towar. W zależności od tego, jakie deficyty wykazywał akurat rynek NRD, dostarczano produkty spożywcze lub ropę naftową. Czasami były to nawet brylanty.
Wykupywanie ludzi było formą pozyskiwania dewiz - uważa kuratorka wystawy Lucia Halder. Przez zachodnią granicę do NRD trafiły bowiem dobra wartości ponad 3 miliardów marek. To była cena wolności, jaką płacono za Niemców z NRD, którzy trafiali najpierw do obozu przejściowego w Giessen. Kierownikiem tej placówki był Heinz Doerr, który przybyszy witał zdaniem: "Drogie Panie, drodzy Panowie! Teraz jesteście obywatelami Republiki Federalnej Niemiec".
Marcel Fuerstenau / Małgorzata Matzke
red.odp.: Iwona D. Metzner
>>>>
Jak widzicie zachod szedl na takie ,,biznesy'' ... Polowania na ludzi staly sie w NRD przemyslem dewizowym . Specjalnie zamykali towar aby potem ,,odsprzedac''... NRF okryl sie hanba ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:26, 24 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Włochy: starania o beatyfikację byłego premiera Aldo Moro.
Diecezja rzymska poparła starania o beatyfikację byłego premiera Włoch Aldo Moro, zamordowanego w 1978 roku przez Czerwone Brygady. Papieski wikariusz kardynał Agostino Vallini zaaprobował wybór postulatora, który będzie gromadził niezbędną dokumentację.
Dziennik "Corriere della Sera" podał w poniedziałek, że decyzja kardynała Valliniego to początek procedury, poprzedzającej zgodnie z wymogami prawa kanonicznego otwarcie procesu beatyfikacyjnego.
Papieski wikariusz dla diecezji rzymskiej poparł kandydaturę księdza Nicoli Giampaolo na postulatora przyszłego procesu, wskazaną przez fundację, zajmującą się badaniem dorobku i życia Moro. Fundacja ta rozpoczęła już wcześniej zbieranie podpisów poparcia dla inicjatywy krzewienia "opinii świętości" chadeckiego polityka, porwanego i zabitego przez lewackich terrorystów.
Obecnie postulator będzie mógł zebrać wszystkie materiały potrzebne do złożenia wniosku o otwarcie procesu beatyfikacyjnego. Według największej włoskiej gazety jest świadectwo cudu uzdrowienia za wstawiennictwem Moro, złożone przez nieżyjącego już kardynała Francesco Colasuonno. Nie wyklucza się również, że były premier może zostać uznany za męczennika.
Aldo Moro, urodzony w 1916 roku, zaczął działalność publiczną jako profesor prawa na uniwersytecie w Bari, na południu Włoch. Był jednym z przywódców Chrześcijańskiej Demokracji. Najważniejsze stanowiska w tej partii zajmował od 1959 do 1976 roku. Od lat 50. był kolejno ministrem sprawiedliwości, oświaty, ministrem spraw zagranicznych oraz wewnętrznych. Dwukrotnie, w latach 1963-1968 i 1974-1976, był premierem Włoch.
Dramat chadeckiego polityka, którym żył niemal cały świat, rozpoczął się rano 16 marca 1978 roku. Samochód, którym Moro, ówczesny przewodniczący Chrześcijańskiej Demokracji jechał do Izby Deputowanych na zaprzysiężenie rządu Giulio Andreottiego został zatrzymany na rzymskiej via Fani. Terroryści zastrzelili pięciu członków jego ochrony, a następnie go uprowadzili. Do porwania byłego szefa rządu przyznały się natychmiast Czerwone Brygady. Terroryści poinformowali również o rozpoczęciu "procesu ludowego" swego zakładnika.
19 marca dramatyczny apel o uwolnienie polityka i swego osobistego przyjaciela wystosował Paweł VI. Były premier Andreotti ujawnił po latach, że papież był gotów nawet zapłacić okup i że w Watykanie zbierano pieniądze na ten cel.
W kolejnych dniach ogłoszono treść kilku listów Moro do przedstawicieli władz i rodziny, napisanych pod presją terrorystów, w których zakładnik sugerował, że może zostać uwolniony, jeśli z więzień zostaną wypuszczeni bojówkarze Czerwonych Brygad. Nalegał również na podjęcie nacisków przeciwko przyjętej przez władze stanowczej linii postępowania, wykluczającej wszelkie negocjacje z terrorystami.
Z każdym dniem listy, jakie rozsyłał (w sumie w czasie ośmiu tygodni niewoli napisał ich ponad 80) były coraz bardziej dramatyczne i było w nich coraz więcej błagalnych próśb o pomoc i spełnienie żądań porywaczy. Oni zaś domagali się uznania przez władze ich organizacji i zwolnienia z więzień trzynastu towarzyszy.
W następnym komunikacie 15 kwietnia Czerwone Brygady powiadomiły o zakończeniu "procesu" byłego premiera i wydanym na niego wyroku śmierci.
Ówczesny premier Andreotti odmawiał podjęcia jakichkolwiek negocjacji. W odpowiedzi porywacze ogłosili: "kończymy batalię rozpoczętą 16 marca wykonując wyrok".
9 maja 1978 roku, po 55 dniach od porwania, w Rzymie w pobliżu siedziby chadecji w bagażniku zaparkowanego samochodu znaleziono zwłoki byłego premiera, zabitego kilka godzin wcześniej.
Od trzydziestu lat sprawa porwania Aldo Moro jest jednym z najgoręcej dyskutowanych we Włoszech czarnych rozdziałów najnowszej historii. Nie milknie debata nad celowością przyjętej w dniach jego uprowadzenia bardzo sztywnej linii postępowania, wykluczającej jakiekolwiek rozmowy z terrorystami. Trwa dyskusja nad postawą rządu, oskarżanego już wtedy o to, że "złożył w ofierze" porwanego polityka. Nie brakuje również opinii na temat poważnych zaniedbań policji, która nie szukała go we właściwy sposób.
>>>>
Kolejna ofiara czerwonych . Jakos tak mowia ,,terrorysci'' ,,Czerwone Brygady'' ... I lud sie nie domysli ze chodzi o komunistow ...
Oczywiscie bzdura jest zarzucanie ze nie negocjowali z bandytami . TO OCZYWISTOSC . Do bandytow sie strzela ... Raczej nalezy zapytac o tych co rozmawiaja i uprawiaja hazard moralny . Piersze przykazanie wojny z terrorem TO NIE ULEGAC SZANTAZOWI !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:12, 25 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie
Ponad dwa tysiące ludzi z kłosami zboża w dłoniach przemaszerowało ulicami Kijowa do Pomnika Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach 1932-33. Historycy szacują, że tragedia ta mogła pochłonąć nawet 10 milionów istnień.
"W tamtych czasach mógł nas uratować chleb. Teraz uratuje nas pamięć" – głosiły napisy na transparentach. Idący w marszu mówili, że jednoczy ich pamięć, która żyje w historiach rodzinnych z czasów Wielkiego Głodu.
- Moja mama urodziła się w 1920 r. Pierwszy głód przyszedł, gdy miała 12 lat. Opowieści o głodzie słyszałam od dzieciństwa. Jestem przekonana, że celem Wielkiego Głodu było zniszczenie narodu ukraińskiego – powiedziała pani Łada, która kroczyła w marszu, trzymając w rękach przyozdobiony świecą bochenek chleba.
Mimo że od czasów Wielkiego Głodu minęły dziesięciolecia, ten okrągły, ciemny, żytni chleb do dziś jest na Ukrainie symbolem dostatku. Dotyczy to przede wszystkim osób starszych, które idąc w gości wręczają czasem gospodarzom właśnie bochen chleba. W sobotę te bochenki kładziono pod pomnikiem ofiar głodu.
- Nie czuję chęci zemsty, ale czuję taką wewnętrzną złość, że odpowiedzialni za wywołanie głodu do dziś nie zostali za to ukarani. Dlaczego Rosja, która uznaje się za spadkobierczynię ZSRR, nie potępiła głodu? Dlaczego my, Ukraińcy, pozwalamy sobie na to, by głosować w wyborach na komunistów, którzy doprowadzili do głodu? Dusza boli, kiedy na to patrzę – mówiła Hanna, rozdająca przed Pomnikiem Ofiar Wielkiego Głodu ulotki informujące o tragedii.
W obchodach Dnia Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu, który przypada w ostatnią sobotę listopada, wzięli udział politycy opozycji, nie było jednak przedstawicieli władz. Prezydent Wiktor Janukowycz, który uważa, że Wielki Głód nie był ludobójstwem na narodzie ukraińskim, lecz "wspólną tragedią" wszystkich mieszkańców Związku Radzieckiego, złożył hołd ofiarom tragedii dzień wcześniej.
Dzień Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu oficjalnie obchodzony jest na Ukrainie dopiero od kilkunastu lat, jednak wydaje się, że zdobył już ważne miejsce w kalendarzu istotnych dla Ukraińców dat. Wytworzył też nową tradycję, zgodnie z którą w ostatnią listopadową sobotę w oknach domów zapalane są świece. W internetowych sieciach społecznościowych zamiast zdjęć profilowych młodzi ludzie umieszczają fotografie płonących świec.
W czasach komunistycznych przez Ukrainę przetoczyły się trzy fale głodu: z początku lat 20., w latach 1946-47 i najtragiczniejszy w skutkach - Wielki Głód z lat 1932-33. Sztucznie wywołany głód nastąpił w kraju, który od stuleci był jednym z największych producentów zboża na świecie, i w czasie, gdy ZSRR wysyłał ogromne ilości zboża za granicę.
Zdaniem historyków głód na Ukrainie wymierzony był w chłopstwo, które masowo występowało przeciwko kolektywizacji. Walcząc z oporem, w 1932 r. w ZSRR wprowadzono prawo o ochronie własności państwowej, które pozwalało na rozstrzelanie człowieka za zabranie jednego kłosa z należącego do kołchozu pola.
....
Wielki Glod to czesc nieodlaczna ,,ekonomii" komunizmu . W Rosji byl wiele razy . Np . w 1921. Dzis zapomniany bo komuna zwalila na ,,wojne" . Tymczasem Rosja wyszla z I wojny w 1917 . Wiec glod 4 lata pozniej to wylaczna zasluga komuny . I tak wszedzie . Czy Wietnam czy Kambodza czy Korea . Wszedzie glod . Jest to widomy znak odrzucenia Boga . Nie ma Boga nie ma zycia . Jest pieklo . Juz tu na ziemi .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:46, 30 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
90 lat temu powstał Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich
30 grudnia 1922 r. na I Zjeździe Rad utworzono nowe państwo związkowe - Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. W istniejącym do 1991 r. ZSRR komuniści zainstalowali i utrwalili totalitarny system rządów, który przyniósł śmierć milionom ludzi.
"Władza we wszystkich krajach wchodzących w skład nowego imperium sprawowana była, w gruncie rzeczy, przez rosyjską partię komunistyczną, mającą swoje główne ośrodki decyzyjne w Moskwie. Terenowe oddziały partii bolszewickiej przeniknęły do wszystkich dziedzin życia publicznego (...). Każda organizacja o najbardziej nawet niewinnym charakterze podlegała teraz kontroli partii komunistycznej. Tak powstało pierwsze w historii państwo rządzone przez jedną partię" – charakteryzuje rządy komunistów w ZSRR amerykański sowietolog Richard Pipes ("Komunizm").
W listopadzie 1917 r. w wyniku przewrotu, który przeszedł do historii pod nazwą rewolucji październikowej (według kalendarza juliańskiego obowiązującego w Rosji przewrót miał miejsce w nocy z 24 na 25 października), władzę w Rosji przejęli bolszewicy z Włodzimierzem Leninem na czele. Proklamowali oni powstanie nowe państwa - Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W następnym roku Rosja radziecka otrzymała konstytucję.
Propaganda komunistyczna przedstawiała przewrót bolszewicki 1917 r. jako "decydujący etap wielkiej rewolucji agrarnej i walki o posiadanie ziemi między chłopstwem a właścicielami ziemskimi", naturalną konsekwencję procesu dziejowego, dopełnienie sensu historii.
Jednym z pierwszych posunięć bolszewików po przejęciu władzy była rozprawa z tzw. wrogami ludu przy zastosowaniu brutalnych metod terroru. W tym celu w grudniu 1917 r. utworzono tajną policję – Ogólnorosyjską Nadzwyczajną Komisję do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy (WCzKa; Czeka), na czele której stanął Feliks Dzierżyński. Ofiarami bolszewików padli m.in. członkowie carskiej rodziny ze zdetronizowanym Mikołajem II na czele. Zamordowano ich 17 lipca 1918 r. w Jekaterynburgu.
Początkowo Lenin planował eksport rewolucji na Zachód, jednak latem 1920 r. pochód Armii Czerwonej do ogarniętych nastrojami komunistycznymi Niemiec został zatrzymany przez Wojsko Polskie. W związku z tym bolszewicy zmienili plany i przystąpili do wdrażania komunizmu w powstałym niedawno państwie sowieckim. Jego kształt terytorialny zależał od wyniku trwającej od 1917 r. rosyjskiej wojny domowej (między bolszewikami i tzw. białymi).
Na terenach zajętych przez Armię Czerwoną bolszewicy instalowali własne rządy, proklamując hasło "władza w ręce rad". Na zajętych terytoriach tworzono sowieckie republiki i okręgi autonomiczne. Oprócz RFSRR do 1920 r. powstały m.in. Ukraińska SRR i Białoruska SRR. W latach 1920-1922 istniała w północno-wschodniej Azji Republika Dalekiego Wschodu.
Głównym problemem dla bolszewików było określenie zakresu uprawnień poszczególnych regionów (republik) w ramach federacji, którą w niedalekiej przyszłości planowano utworzyć. Jednym z narodów nierosyjskich, który domagał się od bolszewików regulacji związanych z przyszłą państwowością, byli Gruzini. W lutym 1921 r. na terytorium Gruzji wkroczyła Armia Czerwona, a zwolennicy daleko idącej autonomii państwa zostali poddani sowieckim represjom.
W grudniu 1922 r. bolszewicy proklamowali Federację Zakaukaską, w skład której – oprócz Gruzji – weszły Armenia i Afganistan. Sekretarzem zakaukaskiego komitetu RKP(b) został Sergo Ordżonikidze, bliski współpracownik Stalina, który w tym samym roku objął kierownictwo Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików) – RKP(b). W 1925 r. zmieniła ona nazwę na Wszechzwiązkową Komunistyczną Partię (bolszewików) – WKP(b).
Na X Zjeździe RKP(b) w marcu 1921 r. pełniący obowiązki komisarza ludowego ds. narodowościowych Stalin wyjaśniał, że federacja republik powinna być państwem z dominującą rolą sowieckiej Rosji. Przyszły dyktator dążył do przyłączenia republik do RSFRR przy zachowaniu ich ograniczonej autonomii. "Zdaniem Stalina nierosyjskie socjalistyczne republiki radzieckie razem z republikami autonomicznymi, okręgami, a także obwodami, muszą zjednoczyć się z państwem wielkorosyjskim pod przywództwem bolszewików" – wyjaśnia David Marples w "Historii ZSRR".
Stanowisko Stalina kłóciło się z głoszoną jeszcze niedawno przez bolszewików zasadą samostanowienia narodów, co było m.in. powodem jego krytyki przez Lenina. Prace nad przyszłym kształtem związku federacyjnego prowadziła powołana po X Zjeździe specjalna komisja, której przewodził Walerij Kujbyszew.
30 grudnia 1922 r. uczestnicy I Zjazdu Rad w Moskwie zatwierdzili utworzenie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Deklaracja o powstaniu ZSRR z tego samego dnia głosiła, że jest on dobrowolnym zjednoczeniem równouprawnionych narodów. "Nowe państwo związkowe będzie godnym ukoronowaniem założonych już w październiku 1917 r. podstaw pokojowego współżycia i braterskiej współpracy narodów, stanie się ono prawdziwą ostoją przeciwko światowemu kapitalizmowi i nowym zdecydowanym krokiem na drodze do zjednoczenia ludzi pracy wszystkich krajów w jedną światową Socjalistyczną Radziecką Republikę" – zapisano w dokumencie.
Najważniejsze decyzje dotyczące ZSRR należały do Wszechzwiązkowego Zjazdu Rad.
Głównym organem ustawodawczym ZSRR był Centralny Komitet Wykonawczy, w skład którego wchodziła Rada Narodowości i Rada Związku. Sesje CKW urządzano trzy razy do roku, a w skład jego prezydium wchodziło 21 osób.
Władzę wykonawczą sprawowała Rada Komisarzy Ludowych. Jej pierwszym szefem został Lenin. "Centralny rząd w Moskwie otrzymał decydujący głos w sprawach obronności, budżetu państwa, bezpieczeństwa narodowego, kontroli granic, handlu z zagranicą, reprezentowania państwa na arenie międzynarodowej i transportu" – wylicza Marples.
Jak wyjaśnia, rzeczywista władza kierownicza w ZSRR należała tylko i wyłącznie do partii komunistycznej. „Na papierze konstytucja (podobnie jak konstytucja Stalina z 1936 r.) nie budziła większych zastrzeżeń, ponieważ nie wynikało z niej, na czym tak naprawdę polega istota moskiewskich rządów, czy też wrodzona skłonność postleninowskich przywódców partyjnych do skupiania całej władzy we własnych rękach (...). To nie Rady Delegatów, ale partia rządziła ZSRR i sterowała jej polityką” – zauważa historyk.
31 stycznia 1924 r. ogłoszono konstytucję ZSRR.
Po śmierci Lenina, która nastąpiła 10 dni przed wejściem w życie ustawy zasadniczej, w ZSRS rozgorzała walka o władzę – w jej wyniku odsunięto od rządów Lwa Trockiego, a państwem kierował tzw. triumwirat: Stalin, Lew Kamieniew i Grigorij Zinowjew.
Ostatecznie pierwszą osobą w państwie stał się Stalin, który zaprowadził w nim totalitarne rządy oparte na terrorze. RStalin miał przed sobą trzy ściśle ze sobą powiązane cele: zbudowanie potężnego przemysłu, skolektywizowanie rolnictwa i doprowadzenie społeczeństwa do stanu całkowitej uległości. Realizacja tych ambitnych zamierzeń spowodowała kryzys w kraju, który powoli dochodził do siebie po zniszczeniach spowodowanych przez pierwszą wojnę światową, rewolucję i wojnę domową. Stalin nie bardzo się tym wszystkim przejmował, ponieważ kryzysy ekonomiczne i społeczne stanowiły pożywkę reżimów komunistycznych – tłumaczy Pipes.
Lata 30. XX stulecia to okres stalinowskich represji, które nasiliły się zwłaszcza w latach 1937-1938 (tzw. Wielki Terror), kiedy to – jak wynika z sowieckich dokumentów - aresztowano ponad 1,5 mln osób, z czego ok. 700 tys. rozstrzelano. Procesy przed sądami doraźnymi najczęściej kończyły się karą śmierci lub dożywotnim zesłaniem do łagrów.
Czystki nie ominęły elit partyjnych i wojskowych – Stalin krwawo rozprawił się m.in. z Zinowjewem i Kamieniewem, a także z marszałkiem Michaiłem Tuchaczewskim. Represjonował także duchowieństwo wydając rozkazy zamordowania ponad 100 tys. duchownych.
Ofiarami Stalina były także tysiące Polaków – według niektórych szacunków do 1938 r. NKWD zamordowało nawet 140 tys. Polaków – obywateli sowieckiego państwa; Polaków represjonowano także po wybuchu II wojny światowej, czego przykładem była zbrodnia katyńska dokonana w 1940 r. na prawie 22 tys. obywatelach polskich, głównie oficerach Wojska Polskiego, urzędnikach państwowych i inteligencji.
"Bezprecedensowemu zabijaniu żywych towarzyszyła kampania zwalczania wolności słowa, której celem było wywołanie wrażenia jednomyślności w społeczeństwie; niszczono więc ludzi zarówno fizycznie, jak i umysłowo" – pisał Pipes.
Terror komunistyczny w Związku Radzieckim ustał dopiero z chwilą śmierci Stalina w 1953 r. Stephane Courtois w "Czarnej księdze komunizmu" pisze, że zbrodnie komunizmu w ZSRR pochłonęły życie 20 milionów ludzi (z czego 11 mln zmarło wskutek głodu) oraz trudną do ustalenia liczba ofiar sowieckich deportacji, zesłań, pracy w łagrach.
ZSRR rozpadł się 8 grudnia 1991 r. na mocy układu białowieskiego podpisanego przez przywódców Rosji - Borysa Jelcyna, Białorusi - Stanisława Szuszkiewicza, i Ukrainy – Leonida Krawczuka.
Terytorium Związku Radzieckiego zajmowało ponad 22 mln km kw. powierzchni i rozciągało się od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne i – dalej na Wschód – docierało do Oceanu Spokojnego. W chwili rozpadu, zamieszkiwany przez ok. 293 mln ludzi ZSRR składał się z 15 republik narodowych: Rosyjskiej Federacyjnej SRR, Ukraińskiej SRR, Białoruskiej SRR, Uzbeckiej SRR, Kazachskiej SRR, Gruzińskiej SRR, Azerbejdżańskiej SRR, Litewskiej SRR, Mołdawskiej SRR, Łotewskiej SRR, Kirgiskiej SRR, Tadżyckiej SRR, Armeńskiej SRR, Turkmeńskiej SRR i Estońskiej SRR.
11 byłych republik sowieckich kontynuuje współpracę w ramach powstałej 21 grudnia 1991 r. Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP).
W czasach istnienia ZSRR w ramach największej z republik związkowych - RSFRR - funkcjonowały następujące Autonomiczne Socjalistyczne Republiki Radzieckie (ASRR): Baszkirska, Buriacka, Czeczeńsko-Inguska, Czuwaska, Dagestańska, Jakucka, Kabardyjsko-Bałkarska, Kałmucka, Karelska, Komijska, Maryjska, Mordwińska, Północnoosetyjska, Tatarska, Tuwińska i Udmurcka.
Sukcesorem Związku Radzieckiego, a zarazem największym państwem powstałym po jego rozpadzie jest Federacja Rosyjska.
....
Kraj zombi . Panstwo potworne . Wlasciwie antypanstwo . Mistyczne cialo szatana . Przedsionek piekla .
Poza tym dodam ze w tym dniu bolszewicy stali sie sowietami . Do tego dnia mowimy bolszewicy od niego sowieci .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:00, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Mateusz Zimmerman | Onet
Wielki pomnik małego donosiciela
Dla stalinowskiej propagandy chłopiec, który doniósł na własnego ojca, był bohaterem. Dla wrogów komunizmu - żywym dowodem na odczłowieczenie tego systemu. Ile się do dziś ostało z mitu Pawlika Morozowa?
Początek lat 30. Gierasimowka w obwodzie swierdłowskim na Uralu jest zapadłą wsią. Otaczają ją obozy pracy i specposiołki - osiedla przymusowych zesłańców, pozostające pod stałym nadzorem sowieckiej bezpieki.
To w tej wsi we wrześniu 1932 r. zostają znalezione ciała dwóch chłopców. Zamordowani to Pawlik i Fiedia Morozowowie. Pawlik był starszy, miał 14 lat. Był organizatorem i liderem miejscowego oddziału pionierów, czyli czerwonej organizacji dla najmłodszych.
Parę miesięcy wcześniej Pawlik miał zdobyć lokalną sławę. Zadenuncjował bowiem przed OGPU własnego ojca, Trofima Morozowa. Ten bowiem - jako przewodniczący lokalnego Sowietu - fałszował dokumenty, które następnie "sprzedawał bandytom i wrogom państwa radzieckiego". Trofim Morozow trafił błyskawicznie pod sąd. Dostał 10 lat obozu, w którym potem i tak został rozstrzelany.
Na syna-donosiciela spadła zemsta. Pawlika i jego brata zakłuli nożami (według różnych wersji) sąsiedzi, stryjowie albo dziadkowie-kułacy. Morderców dosięgła oczywiście potem "ludowa sprawiedliwość" w postaci plutonu egzekucyjnego.
Taką mniej więcej historię opowiadała radziecka propaganda, przedstawiając Pawlika jako męczennika i nieodrodne "dziecię socjalistycznej rewolucji".
Nawet jeśli ojca lub matkę przyłapię…
"Walczył z wrogiem / i pokazał innym, jak to robić. / Wobec całej wioski / Zdemaskował własnego ojca" - mówiły słowa ówczesnej piosenki nie byle jakiego autorstwa. Napisał je Siergiej Michałkow, późniejszy autor słów hymnu Związku Radzieckiego.
Kult małego donosiciela miał wiele twarzy. Pawlik Morozow pojawiał się w twórczości poetyckiej (vide: Stiepan Szczipaczow), a jego wizerunek gościł zarówno na obrazach, jak i pudełkach od zapałek. Stawiano popiersia i pomniki Morozowa, a jego nazwiskiem zwano ulice. Szkołę w Gierasimowce, do której chodził Pawlik, zmieniono w sanktuarium-muzeum. Miało je odwiedzać po kilkanaście szkolnych wycieczek dziennie.
Rok po śmierci Pawlika Morozowa gazety w Charkowie pisały o innym chłopcu - "małym bohaterze łanów socjalistycznych" - który zatrzymał "złodzieja socjalistycznej własności". Złodziejem był jakiś chłop, który obcinał kłosy z żyta.
"Nawet jeśli ojca lub matkę przyłapię na kradzieży kłosków, natychmiast powiadomię wydział polityczny" - mówił z kolei jeden z młodocianych bohaterów tekstu w "Prawdzie". Dzieci komunistycznej rewolucji miały regularnie szpiegować swoich rodziców. Splatało się w tych ponurych historiach kilka zjawisk: kolektywizacja wsi, powszechne donosicielstwo i kult męczennika za sprawę, bez którego żaden totalitaryzm nie mógł się obejść.
Nie ma państwa bez donosu
Jak pisze autor książki o donosicielstwie w czasach stalinowskich, Pawlik Morozow nie był wyjątkiem, lecz "typowym wytworem radzieckiej rzeczywistości" tego okresu. O ile jeszcze dekadę wcześniej nie uprawiano donosicielstwa na masową skalę, o tyle już w latach 30. - kiedy Stalin podporządkował sobie całkowicie partię bolszewicką i państwo - stało się ono integralnym elementem życia.
Pojawił się w radzieckim kodeksie karnym osławiony artykuł 58, który miał posłużyć do uwięzienia i zamordowania milionów ludzi na podstawie oskarżeń o czyny "kontrrewolucyjne", "pomoc międzynarodowej burżuazji" czy "antysowiecką agitację". Jeden z ustępów tego nieludzkiego przepisu czynił przestępstwo z niezłożenia donosu. Donosicielstwo było wcześniej "tylko" pożądaną praktyką - od tego momentu stało się jeszcze jednym narzędziem zniewolenia.
Pod koniec lat 20. Stalin rozpoczął przymusową kolektywizację wsi. Terror służb spadł na co bardziej zamożnych rolników, których właśnie wówczas zaczęto nazywać kułakami. Podobnie chłopów średnio- i małorolnych, którzy protestowali przeciw obowiązkowym dostawom ziarna i włączaniu do kołchozów ich gospodarstw, rozstrzeliwano albo deportowano wraz z rodzinami. Ta polityka ściągnęła na Związek Radziecki sztuczny głód, który najbardziej mordercze rozmiary przybrał na Ukrainie.
Kolektywizacja stworzyła nowy rodzaj "przestępców": tzw. kłosokradów. Wielu chłopów nocami po prostu zbierało ziarno ręcznie, rozpaczliwie próbując znaleźć lukę w systemie obowiązkowych kontyngentów i zapewnić rodzinie wyżywienie. To o takich przypadkach mieli donosić dzielni pionierzy - a "przestępców" skazywano potem na 10-letnie wyroki za "przywłaszczenie mienia socjalistycznego".
Kolektywizacja nie była jedynym eksperymentem komunistów. Innym była próba uniezależniania dzieci od "burżuazyjnej" rodziny na rzecz podporządkowania ideologii. Skądinąd słusznie założono, że im mniej w życiu dzieci będzie rodzinnego domu, tym bardziej staną się one podatne na ideologiczną tresurę. To w takich warunkach mit Pawlika Morozowa mógł trafić na podatny grunt.
Jak się tworzy męczennika
Mit nie musiał być prawdziwy - wystarczyło, że była w nim odrobina prawdy. Warto w tym kontekście przypomnieć, w jaki sposób własny mit męczennika wykreowali naziści.
Pod koniec lat 20. w Berlinie młody hitlerowski działacz Horst Wessel wplątał się w romans z 18-letnią prostytutką. Szybko wprowadził się do jej mieszkania, co z kolei nie spodobało się właścicielce, która zaczęła się domagać niezapłaconego czynszu. Wkrótce między nią a Wesselem doszło do paru scysji. Być może nie tylko na tle czynszu, bo wiadomo, że właścicielka odziedziczyła po mężu komunistyczne sympatie.
Niebawem Horst Wessel został zastrzelony w drzwiach wspomnianego mieszkania przez komunistycznego działacza. Naziści szybko wzięli Wessela na sztandary jako męczennika ruchu i duchowego patrona walki z "czerwonym zagrożeniem". Pieśń-hołd "Horst Wessel Lied" miała się wkrótce stać nieformalnym hymnem III Rzeszy.
Historia Wessela też była dyskusyjna i fakty szybko zostały z niej zastąpione wyobrażeniami. Jego zabójstwo mogło równie dobrze wynikać z kłótni o dziewczynę albo z próby wymuszenia na nim zaległego czynszu. Ale zwłaszcza po tym, jak Hitler doszedł do władzy i naziści wzięli pod but wszystkie środki masowego przekazu, "kłamstwo tysiąc razy powtórzone stało się prawdą". Przed stosowaniem tej zasady, którą najdosadniej wyraził Goebbels, również radziecka propaganda nigdy się nie wzbraniała.
Kilka miesięcy po śmierci Pawlika Morozowa obwodowy komitet na Uralu zebrał od partyjnej góry cięgi za to, że nie zdołał jego zabójstwa propagandowo wykorzystać. To wtedy w wydziale propagandy radzieckiego KC zapadła decyzja o tym, że mały donosiciel ma się pojawiać w prasie, książce i filmie (np. niedokończony obraz Siergieja Eisensteina).
Jeden z sekretarzy meldował, że "pisarz Boczin otrzymał zlecenie napisania sztuki i zobowiązał się skończyć ją do lutego 1933 roku", a plakat z wizerunkiem Morozowa będzie rozklejony w nakładzie "nie mniejszym niż sto tysięcy egzemplarzy". Maksym Gorki, twórca i główny propagator socrealizmu, uznał Pawlika Morozowa za "jeden z małych cudów naszej epoki" i domagał się wzniesienia w Moskwie jego pomnika.
Donosiciel złożony na nowo
Ostatecznie wzniesiono w różnych miastach trzy - tyle że wszystkie dopiero po II wojnie światowej. Co zaś najbardziej groteskowe: okazało się, że do honorowej księgi pionierów wpisano Pawlika Morozowa dopiero w roku… 1956, a więc prawie ćwierć wieku po jego śmierci. Wtedy też została wystawiona opera "Za prawdę, za szczęście" - oczywiście o Morozowie. To pokazuje, że druga fala kultu tej postaci była sterowana dokładnie tak samo jak pierwsza.
Mit Morozowa próbowano zdekonstruować na fali pierestrojki. Emigracyjny pisarz i dziennikarz Jurij Drużnikow poświęcił mu całą książkę. Ustalił np. że chłopiec raczej nie nosił czerwonej chusty pionierów, która była jego nieodłącznym atrybutem na obrazach i plakatach. Po prostu za życia Pawlika nie było jeszcze w Gierasimowce pionierskiej młodzieżówki, więc zwyczajnie nie mógł do niej należeć.
Okoliczności czynu, który zapewnił chłopcu sławę, stały się bardziej wieloznaczne. Jego donos na ojca miał być faktem, ale bynajmniej nie stały za nim względy ideologiczne. Do zadenuncjowania Trofima Morozowa miała Pawlika namówić matka, która chciała się odegrać na mężu za to, że porzucił ją wraz z czwórką dzieci. Pawlik znienawidził ojca właśnie za to. Kiedy Trofim Morozow stanął przed sądem, jego syn miał powiedzieć: "Był moim ojcem, ale nie uważam go już za ojca".
Dopiero po skazaniu Trofima Morozowa jego syn wraz z bratem Fiedią zaczął podobno donosić na okolicznych chłopów - już to oskarżając ich o ukrywanie ziarna, już to o "antysowiecką propagandę" przeciw kołchozom. A śmierć Pawlika i jego brata miała być skutkiem powszechnej i dość prozaicznej kłótni między rówieśnikami, która przybrała tragiczny obrót.
Dopiero wtedy OGPU podjęło decyzję, by oskarżyć o zabójstwo resztę rodziny Morozowów i obsadzić ją w roli "kułaków"- "reakcjonistów", którzy zemścili się na dzielnym pionierze. Postawiwszy im taki zarzut, nie trzeba było nawet udowadniać im winy - wystarczyło zacytować którąś z aktualnych mów towarzysza Stalina.
Co zostało po donosicielu?
Muzeum Pawlika Morozowa w Gierasimowce po erozji ZSRR podupadło - tak jak wiele reliktów poprzedniego systemu. Wycieczki już tu nie przyjeżdżały. Nie musiały. Budynek, który był do tego czasu oczkiem w głowie lokalnych władz, mało co się nie zawalił.
Prawie dekadę temu w muzeum postanowiono tchnąć nowego ducha. Instytut Społeczeństwo Otwarte, czyli tamtejszy odłam fundacji miliardera George’a Sorosa, postanowił zreanimować placówkę jako muzeum kolektywizacji wsi i represji okresu stalinowskiego.
Pawlik Morozow nie jest już bohaterem, a wspomnienie jego mitu w cywilizowanym świecie zawsze stanowiło wyłącznie przestrogę. Warto pamiętać, że George Orwell, pisząc "Rok 1984", nie musiał się odwoływać li tylko do własnej wyobraźni. To przecież w państwie radzieckim rodzina miała się stać "jakby przedłużeniem Policji Myśli", a ludzie po trzydziestce mieli się bać własnych dzieci. Rzeczywistość systemu, który z ochotą szczuł dzieci na własnych rodziców, poprzedziła literacką fikcję.
Wykorzystałem i cytowałem m.in.: "5% prawdy. Donos i donosiciele w czasach stalinowskiego terroru" (aut. Francois-Xavier Nérard), "Szepty. Życie w stalinowskiej Rosji" (aut. Orlando Figes) i "Rosyjskie mity" (aut. Jurij Drużnikow).
...
Komunistyczny satanizm w calej pelni . Jeden z najbardziej przerazajacych gwaltow na naturze ! Tak sie konczy gwalcenie wiezi rodzinnych . A nie jest to jakas odlegla historia . Wszak obecnie zachod to wlasnie robi . Zabiera sie za gwalcenie pojecia rodziny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:24, 08 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Jak władze PRL udzielały schronienia lewicowym i arabskim terrorystom?
Władze PRL mają wiele grzechów na sumieniu - jednym z nich jest udzielanie schronienia arabskim i lewicowym terrorystom. Pod skrzydłami komunistycznych władz zamachowcy lizali rany po atakach, przechodzili szkolenia wojskowe, a nawet handlowali bronią. Kto mógł liczyć na opiekę Polski Ludowej i jej służb specjalnych? Część tajemnicy została ujawniona.
Z zamachami terrorystycznymi jest zazwyczaj podobnie: najpierw rozlega się huk, zaraz po nim pojawiają się szok i panika, a krew zlewa się z pyłem, gruzem i krzykami ludzi. Przerażeni są wszyscy: ranni, bliscy zabitych, naoczni świadkowie, gapie - oddzieleni od miejsca tragedii czy to policyjnym kordonem, czy szklanymi ekranami telewizorów. Niektórzy muszą jednak zachować trzeźwość umysłu - zacząć śledztwo, zająć się rannymi, przetrząsnąć zgliszcza w poszukiwaniu cudem ocalałych czy wreszcie - zająć oficjalne stanowisko polityczne, złożyć kondolencje, wyrazić szok, oburzenie i głęboki smutek.
Wśród tych ostatnich zawsze, gdziekolwiek nie doszłoby do zamachu, są władze naszego kraju. Jednak, jak udowodnili m.in. dziennikarze śledczy Witold Gadowski i Przemysław Wojciechowski, Polska w kwestii terroryzmu ma sporo na sumieniu. Co prawda nie ta dzisiejsza, nowa, zrodzona 1989 roku, ale jej poprzedniczka - Polska Rzeczpospolita Ludowa.
Schronienie dla terrorystów
Z dokumentów zachowanych z czasów PRL wynika, że ziemie między Odrą a Bugiem szczególnie przypadły do gustu Palestyńczykom, związanym silnie z Organizacją Wyzwolenia Palestyny, a jeszcze silniej, wręcz nierozerwalnie, z jej radykalnym, zbrojnym ramieniem - organizacją Czarny Wrzesień. Powstała ona, by uczcić pamięć ofiar masakry w obozach palestyńskich we wrześniu 1970 roku, której dokonały jordańskie wojska na rozkaz króla Husajna I. Była to krwawa zemsta za wcześniejszy, nieudany zamach na życie monarchy.
Miejsca, w którym swój początek wzięła spirala przemocy na Bliskim Wschodzie (aby później rozlać się także na Zachód), można by szukać jeszcze długo i najprawdopodobniej bezskutecznie. Dużo łatwiej wyznaczyć poszczególne punkty, które ją podkręcały i przyspieszały. Jednym z nich był zamach na grupę izraelskich sportowców w 1972 roku w Monachium podczas igrzysk olimpijskich.
Niedługo później, bo w połowie lat 70., władze PRL miały zawrzeć tajny pakt z przywództwem Al-Fatah, czyli zwierzchnikami zamachowców Czarnego Września - tak przynajmniej wynika z informacji amerykańskiego wywiadu, na które powoływał się "Wprost" już w 2001 roku. "Wy nie podkładacie u nas bomb, a my w zamian dajemy Wam schronienie, legalizujemy jako studentów i przyznajemy stypendia". Deklaracja ta otworzyła bramę wjazdową do Polski Ludowej wielu ludziom, którzy do krajów Zachodu nie mieli wstępu - chyba że od razu za kratki więzienia o zaostrzonym rygorze. Zjechali więc do nas Abu Daud (jeden z przywódców Czarnego Września), Abu Nidal (przywódca al-Fatah), Monzer al-Kasser (syryjski handlarz bronią), Gudrun Ensslin (jedna z założycielek Frakcji Czerwonej Armii) a nawet uznawany w owym czasie za najgroźniejszego terrorystę na świecie Ilijicz Ramirez Sanchez, zwany "Szakalem" lub "Carlosem".
Oficjalnie odwiedzali nadwiślańskiego demoluda w celach rekreacyjnych lub rekonwalescencyjnych, by lizać rany po zamachach na ich życia, nieoficjalnie - przechodzili szkolenia w jednostkach wojskowych ("Wprost" w 2001 roku wyliczał wśród nich Zamość, Dęblin, Nowe Miasto nad Pilicą, Mińsk Mazowiecki i Kiejkuty), robili interesy, a niekiedy nawet - jak Abu Daud w 1981 roku - padali ofiarą zamachów. Ten ostatni, ukrywający się w Polsce pod nazwiskiem Mahdi Tarik Shakir, został poważnie raniony w stołecznym hotelu "Victoria" przez nieznanego zamachowca. Został szybko wyekspediowany do kliniki w Berlinie. Między innymi dlatego, że dziennikarze zbyt natarczywie dopytywali o jego tożsamość i cel pobytu w Polsce.
- Mieli brudne ręce. Przymykaliśmy na to oko, byle tylko nie robili brudnej roboty u nas. Dochodzili do siebie, leczyli się u nas po wykonanych przez siebie zamachach i szkolili się przed kolejnymi - wspominał w rozmowie z reporterami "Superwizjera" generał Czesław Kiszczak.
Handel bronią
Wielki Brat oczywiście doskonale wiedział o tym, że jego młodsza siostra, Polska Ludowa, gości u siebie czołowe "gwiazdy" z listy najbardziej poszukiwanych terrorystów świata - w końcu sam dwoił się i troił, żeby udzielić im wsparcia, gdy tylko tego potrzebowali. Jednak o tym, w co "bawią się" najważniejsi ludzie zza żelaznej kurtyny, wiedział również Wujek Sam. Czy (a jeśli tak, to w jaki sposób) próbował interweniować, a przynajmniej naciskać na wydanie w jego ręce arcyposzukiwanych terrorystów, nie do końca jeszcze wiadomo. Pewnym jest natomiast, że gdy prezydent George H. W. Bush szykował się do wizyty w Polsce, CIA zażądała od jej władz wydalenia cieszących się złą sławą gości. Skutek był niemal natychmiastowy, bo groźba wpisania PRL na czarną listę państw wspierających terroryzm wzięła górę nad niepisanymi układami z podejrzewanymi o terroryzm.
Na gościnności się jednak nie skończyło. Z cichych układów z organizacjami terrorystycznymi Polska Ludowa czerpała jeszcze inne korzyści. Gen. Czesław Kiszczak przyznał bowiem, że PRL handlowała bronią z organizacjami już wtedy uznawanymi za terrorystyczne. - Musieliśmy ją gdzieś sprzedać - tłumaczył.
Z Polski płynęła więc rzeka broni (m.in. pistoletów maszynowych RAK i granatów) i amunicji, która rozwidlała się i znajdowała ujście w różnych miejscach na Bliskim Wschodzie. Jednym z pośredników był stały bywalec hotelu "Victoria", Monzer al-Kasser, Syryjczyk, blisko związany z reżimem Hefeza al-Asada i poszukiwany na całym świecie handlarz bronią. Innym - wspomniany już Abu Nidal, którego firma SAS Trade and Investment, również zaopatrywała jego bliskowschodnich kamratów w broń. Działała ona wprawdzie tylko cztery lata, od 1983 do 1987 roku, kiedy to została zlikwidowana pod naciskami CIA.
Tajemnice PRL
- Takie rzeczy się zdarzały, niestety wiemy o tym bardzo mało poza samym faktem, że tego typu kontakty miały miejsce i że wszystkie kraje bloku, nie tylko Polska, wspierały generalnie terrorystów arabskich - mówił w rozmowie z Polską Agencją Prasową dr Antoni Dudek, historyk IPN, gdy w 2006 roku Były naczelnik wydziału kontrwywiadu w lubelskiej SB Janusz Gembala ujawnił, że kontrwywiad SB w Lublinie miał "pod opieką" kilkunastu członków arabskiej organizacji terrorystycznej Czarny Wrzesień.
Niedługo później Witold Gadowski i Przemysław Wojciechowski rozpoczęli prace nad książką na temat polskich związków ze światowym terroryzmem. Przejrzeli tysiące stron dokumentów i dotarli m.in. do samego Abu Dauda. W rezultacie swojego dziennikarskiego śledztwa stwierdzili: "Dotarliśmy do miejsca, w którym z całą odpowiedzialnością możemy powiedzieć, że nie byłoby Czarnego Września, Abu Dauda, 'Carlosa' i Frakcji Czerwonej Armii - RAF, gdyby nie inspiracja, pomoc i opieka ze strony komunistycznych służb specjalnych ze Związku Sowieckiego, NRD. Węgier, Rumunii, Jugosławii, Bułgarii, Czechosłowacji i... PRL. Zgromadzone przez nas dokumenty pozwalają na oskarżenie komunistycznych przywódców o świadomą pomoc i wsparcie świadczone dla zbrodniczych organizacji terrorystycznych".
Ile podobnych tajemnic skrywały władze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej? Jaka ich część ujrzała już światło dzienne? Jaka jeszcze czeka na wygrzebanie z lamusa? A jaką zabrali (lub zabiorą) ze sobą do grobów decydenci sprzed kilku dekad?
To wszystko zależy. Od determinacji ludzi, który nie chcą grzebać przeszłości, ale grzebać w niej. I chęci (bądź jednostkowych interesów) tych, którym kiedyś zależało na jej ukryciu, a dziś nie mają już nic do stracenia - członków establishmentu za czasów, gdy żelazna kurtyna dzieliła świat na pół. Tych, którzy zechcą znów uchylić jej rąbka.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
....
Komuna jest absolutnie niemoralna . Gdyby to im pasowalo do strategii to szkolili by pedofilow w ich procederze .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:10, 12 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
"Der Spiegel": pacjenci szpitali w byłym NRD królikami doświadczalnymi
Tygodnik "Der Spiegel" na podstawie nieujawnianych dotąd dokumentów opisuje w najnowszym numerze proceder, który polegał na testowaniu niesprawdzonych jeszcze leków zachodnich koncernów farmaceutycznych na pacjentach szpitali w dawnej NRD bez wiedzy chorych.
Według tygodnika władze komunistyczne wykorzystywały obywateli NRD jako "króliki doświadczalne" do eksperymentowania z około 600 lekami przed ich wprowadzeniem na rynek, m.in. lekami kardiologicznymi i służącymi do chemoterapii.
Na przykład firma Schering płaciła rocznie za te usługi największej klinice uniwersyteckiej Berlina wschodniego Charite do 6 milionów ówczesnych marek zachodnich.
Laboratoria Boehringera (obecnie grupa Roche) - pisze "Der Spiegel" - testowała na pacjentach tej kliniki uniwersyteckiej bez ich wiedzy i zgody m.in. Erytropoetynę ("Epo").
Z kolei Bayer wypróbowywał na alkoholikach w stanie delirium tremens preparat mający poprawiać krążenie krwi.
Tygodnik pisze, że konsorcja farmaceutyczne oferowały średnio NRD-owskiej służbie zdrowia 800 tysięcy marek zachodnich na każdą serię eksperymentów z nowym lekiem. Dzięki temu - wyjaśnia "Der Spiegel" - unikały u siebie "problemów etycznych" związanych z wypróbowywaniem nowych leków przed ich wprowadzeniem na rynek.
W szpitalach i klinikach po wschodniej stronie muru berlińskiego zamiast zgody pacjenta na wypróbowanie na nim nowej terapii wystarczał podpis lekarza prowadzącego i jednego świadka.
Niektóre z tych eksperymentów z zachodnimi lekami doprowadziły do zgonu chorych, wobec czego po pewnym czasie władze NRD przestały wyrażać zgodę na ich przeprowadzanie.
"Der Spiegel" wymienia przypadki zgonów, które nastąpiły w trakcie tych eksperymentów w klinikach Berlina Wschodniego i Magdeburga.
....
Komunizm jako system odrzucajacy Boga jest calkowicie niemoralny . Z czlowiekiem mozna zrobic wszystko jak jest ,,zysk".
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:50, 22 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Między piekłem a niebem
Olena często powtarza: - Zawisnęliśmy między piekłem a niebem. I dodaje: A człowiek coraz starszy, potrzebuje stabilizacji. Długo w takim zawieszeniu nie wytrzyma. Ni tu, ni tam. Mówi to niby smutno, ale jednak z nadzieją. W sumie nic innego jej nie zostało.
Piekło jest tam. Na Ukrainie, w Charkowie, wtedy jeszcze w granicach radzieckiego państwa. Olena i Władek tam się urodzili, pożenili, na świat przyszedł ich syn - Maksym. Władek jest stomatologiem, Olena - inżynierem budownictwa. Żyje im się nawet dobrze, Maksym rośnie zdrowo. Coś jednak wisi w powietrzu.
W niewyjaśnionych okolicznościach ginie ich szwagierka. Zwęglone ciało ludzie znajdują w parku. Rusza śledztwo, ale jakoś tak niemrawo, jakby śledczym wcale nie chodziło o znalezienie winnych. W końcu sprawę umarzają. Zeznania świadków, które mogły coś nowego wnieść do śledztwa, zostają przez prokuratorów uznane za zbyt fantastyczne.
Charków plotkuje, że w śmierć kobiety zamieszany jest syn partyjnego dygnitarza, a szatniarz z restauracji, co ponoć za dużo wiedział, nieszczęśliwie wypadł z okna. To Związek Radziecki, lata siedemdziesiąte. Władza swoje wie. Prokurator zamyka sprawę, akta odkłada na półkę. Mają zarosnąć kurzem.
Pogrzeb był piękny. Nie taki, jak zwykle, że "maszyna" podjeżdża pod bramę cmentarza, wyciągają trumnę i szybko do dołu. Orszak idzie przez miasto, trumnę mężczyźni niosą na własnych barkach, przechodzą pod siedzibą partii. Później KGB wezwie ojca Władka na przesłuchanie, będzie szukała prowodyra tej demonstracji. Władka też się czepiają. On stomatolog i poeta. Wiersze pisze emocjonalne, wprost, a takich partyjni nie lubią czytać.
Olena: - I jakoś tak ta tragedia zaważyła na naszym życiu. Później już nic nie było jak trzeba.
Telegram: wracajcie do piekła
Kawałek nieba uchyla Gorbaczow. Ogłasza pierestrojkę, człowiek radziecki może starać się o wizę, wyjechać na Zachód. Olena i Władek wybierają Kanadę. Podoba im się tam, chcą zostać na stałe, są już "w procedurze".
I wtedy przychodzi telegram z piekła: Dmitrij, brat Władka jest w szpitalu. Ktoś go dotkliwie pobił.
Potem drugi telegram: Dmitrij nie żyje. Z ojcem źle.
Wracają na Ukrainę. Po pięciu latach w niebie.
Tu znowu piekło, bo Ukraina już niepodległa, ale mentalność wciąż radziecka. Zmienił się ustrój, ale ludzie u władzy pozostali ci sami. Charków znów plotkuje, że Dmitrij zginął, bo wpadł na trop tych, którzy przed laty odebrali życie jego żonie. Pobili go i się z tego nie wylizał. Winnych znów brak. Nikt specjalnie wynikami śledztwa się nie przejmuje, każdy robi swoje biznesy. Sprawa znów zostaje umorzona, akta odłożone do archiwum.
Olena i Władek zaczynają widocznie komuś wadzić. Nachodzi ich milicja, później jakieś zbiry wyrzucają ich z mieszkania, zabierają dokumenty. Biją Władka tak, że trafia do szpitala, ale dla śledczych to znów za mały powód, żeby wszcząć dochodzenie. Wydzwaniają głuche telefony, ktoś "życzliwy" mówi - dla takich jak wy nie ma tu miejsca.
- Wytrzymaliśmy trzy lata, ale ile można żyć w strachu. Uciekliśmy - mówi Olena.
W 2001 roku przekroczyli granicę z Polską. Liczyli, że tu znajdą swoje niebo.
Koszykowa 16
W Polsce pierwsze kroki kierują do Czerwonego Krzyża, potem do ośrodka dla uchodźców w Podkowie Leśnej, do Urzędu ds. Cudzoziemców na Koszykowej 16 w Warszawie. Złożyli dokumenty o przyznanie statusu uchodźcy. W Polsce chcieliby zostać na stałe, żyć jak ludzie, co pracują uczciwie, płacą podatki i do lekarza mogą pójść, jak łamie w kościach.
Najważniejsza w tej wyliczance jest praca. Przed laty do ośrodka dla uchodźców dzwoni mężczyzna. Szuka kogoś zaufanego, kto zaopiekuje się jego schorowaną i leciwą już matką. Gwarantuje dach nad głową i parę groszy. Olena i Władek przyjmują propozycję i przeprowadzają się do małego domku na granicy Pruszkowa i Ożarowa. Olena opiekuje się staruszką. Kobieta po kilku latach umiera, ale syn, który znalazł ich w ośrodku pozwala im zostać w domu. Tylko za rachunki. Żeby je opłacić Olena najmuje się do opieki, sprzątania. Jest ciężko, ale jakoś dają radę. Zawsze ktoś wyciągnie do nich pomocną dłoń.
Po drugie - lekarz. Przede wszystkim dla Władka. Wiersze pisze, z pamięci recytuje, szczegółów z piekła pamięta nawet więcej niż Olena. Tyle, że w głowie ma mętlik. Lekarze stwierdzili u niego chorobę psychiczną, skutek pobicia sprzed lat. Władek musi być pod stałą opieką kogoś drugiego. Bez żony nie dałby sobie rady.
I trzecie - podatki. Nie płacą, bo w Polsce wciąż są nielegalnie. To już dwanaście lat.
Niebo - odmowa dostępu
Biurokraci długo wałkowali ich przypadek, a sprawa oparła się na kilku sądowych instancjach. W 2006 roku Olena i Władek dowiedzieli się, że niebo odmawia im dostępu. Nie dostali zezwolenia na zamieszkanie na czas określony, a sąd zobowiązał ich do opuszczenia terytorium Polski. Decyzja otrzymała status natychmiastowej wykonalności. Rok później sąd wyższej instancji uznał, że ze względu na zdrowie Władka, małżeństwa nie można odstawić na granicę. Olena i Władek liczyli wtedy, że dostaną zgodę choćby na pobyt tolerowany, ale urzędnicy i na to się nie zgodzili. Ostatni wyrok jest z 2008 roku.
- Zawisnęliśmy między niebem a piekłem. W takiej próżni, w której dłużej żyć się nie da. Na Ukrainę nie chcemy wracać, tam tylko został nasz strach. Tu jest teraz nasz dom, nasze życie. Mamy już swoje lata. Potrzebujemy stabilizacji. Nie możemy tak tkwić. Ni tu, ni tam - mówi mimo wszystko pogodnie Olena.
Urzędnicy w ubiegłym roku ogłosili dla takich jak oni abolicję, ale okazało się, że Olena i Władek nawet nie spełniają formalnych warunków, żeby przystąpić do procedury. Olena wtedy jeszcze zagryzła zęby. Nerwy puściły jej w listopadzie.
Władek znowu trafił do szpitala psychiatrycznego, a ona jak ten stróż, dzień w dzień przy jego łóżku. Z pracą też krucho, do tego ile można żyć niewidocznym, bez skrawka papieru potwierdzającego tożsamość. Olena ruszyła w pielgrzymkę po urzędach, ministerstwach, prawnikach. Pomóżcie - prosiła wszędzie. Z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka odesłali ją do Straży Granicznej. Poszła, choć niektórzy odradzali.
- Jeszcze sobie napytasz biedy, wezmą się za was i wywiozą na Ukrainę - mówili.
Komendant najpierw jej wysłuchał. Potem przyjechał do Władka. W szpitalu sam wypełnił formularze, szesnaście stron urzędowego pisma. Dostali tymczasowe zaświadczenia o tożsamości, bo do tej pory żyli bez dokumentów. Dostali zasiłek, bo żyć przecież z czegoś trzeba, a Olena całe dnie spędza teraz w szpitalu, przy Władku. Złożyli też nowy wniosek o nadanie statusu uchodźcy. Od 5 marca znów są w procedurze. Czekają. Ale niebo znów jest trochę bliżej.
- Żyjemy nadzieją. Dlatego iskierka nie gaśnie - mówi Olena.
Bo ich niebo jest w tym małym domku, gdzie po jednej stronie ulicy jest Pruszków, a po drugiej już Ożarów. Manny z nieba nie ma, czasem ciężko, że tylko zapłakać można. Ale są dobrzy ludzie co zginąć nie pozwolą. Listonosz, który z portfela wyciągnie sto złotych i da, żeby na święta nie siedzieli przy pustym stole. Zakonnice, które odwiedzą, pocieszą dobrym słowem, paczkę podarują. Sąsiedzi, którzy krzywdy zrobić nie dadzą. Przyjaciele, co do szpitala zajrzą z Władkiem wiersze recytować.
- My w tej swojej trudnej sytuacji szukamy dobrych stron. I znajdujemy je właśnie u ludzi, co kciuki za nas trzymają, pomogą. Nie z litości, a z czystej sympatii, przyjaźni nawet - mówi Olena.
A gdzie dobrzy ludzie, tam dobry dom. Niebo można powiedzieć.
...
Oto komuna ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:32, 31 Maj 2013 Temat postu: |
|
|
Fakt.pl: Bezpieka miała mafię na Zachodzie. Mordy, kradzieże, napady
Napady na jubilerów i banki, morderstwa, skrzynie wyładowane złotem i kosztownościami, a na usługach pospolici przestępcy. Specsłużby Polski Ludowej założyły własną... mafię na Zachodzie! Dziennik "Fakt" ujawnia tajemnicę tajnej akcji, którą po latach zaczęto określać mianem afery "Żelazo".
1971 rok. Sala wystawowa w Katowicach. Wśród gości wielu partyjnych aparatczyków z samym sekretarzem PZPR Edwardem Gierkiem. Działacze zadowoleni i roześmiani. Według relacji świadków - obwieszeni kosztownościami, ganiali się po sali niczym małe dzieci. A czego tam nie było! Kolie wysadzane drogocennymi kamieniami, naszyjniki ze szmaragdami, wisiory z brylantami. Skąd taki skarb w biednym i smutnym PRL-u? Z przestępstwa, które zleciła i zaplanowała na polecenie władz sama bezpieka.
Zobacz więcej: Bezpieka miała mafię na Zachodzie. Mordy, kradzieże, napady
Aby poznać jego mechanizmy, musimy się cofnąć o ponad 10 lat. Wtedy to służący w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego Kazimierz Janosz dostał nietypowy rozkaz. Wraz z braćmi kazano mu osiedlić się na Zachodzie. Wybrali Hamburg. Tam przez kilka lat "uśpieni" agenci Kazimierz, Mieczysław i Jan Janoszowie dla przykrywki prowadzili restaurację.
Gdy już zadomowili się w Niemczech - przyszedł czas na działanie. Plan zakładał, że bracia stworzą grupę przestępczą, która będzie zbierała środki na... funkcjonowanie bezpieki w Polsce. I tak też się stało. Szajka zaczęła napadać na sklepy jubilerskie, obrobiła też bank. Zamordowano jubilera, zginął też policjant i braciom Janoszom zaczął palić się grunt pod nogami.
W 1969 r. szefostwo bezpieki podjęło decyzję o wycofaniu szajki do Polski. Przed powrotem założyli fikcyjną firmę, która nabyła kosztowności, za które miała zapłacić później. Przestępcom zaproponowano udział w zyskach pół na pół i gwarancję nietykalności, jeśli i w PRL-u zdarzyłoby im się być na bakier z prawem. Janoszowie zgromadzili łupy, które zajmowały dwa wagony.
Było tam około 200 kg złota oraz siedem kontenerów srebra. Gdy skarb dotarł do Polski - w dziwnych okolicznościach bardzo szybko się rozszedł wśród partyjnych dygnitarzy. Janoszowie dostali tylko część obiecanych pieniędzy.
Po tym, gdy osiedli w Polsce - nadal zlecano im przestępstwa za granicą. W 1984 r. nadszedł kres ich bezkarności. Mimo ochrony ze strony MSW - Kazimierz Janosz trafił do więzienia za pospolite przestępstwo. Jego brat Mieczysław pojechał do stolicy, aby interweniować w MSW. Gdy usiłowano go spławić - zaczął głośno opowiadać o tajemnicach akcji "Żelazo".
Sprawy nie dało się wyciszyć, ale kary były śmieszne. Odpowiedzialnych za akcję albo wyrzucono z... partii, albo udzielono im nagany. Kilka lat później zaczął się proces prywatyzacji polskiego przemysłu z użyciem m.in.... zagranicznego kapitału.
....
Tak dziala komuna ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:38, 16 Lip 2013 Temat postu: |
|
|
Squattersi z ul. Worcella donoszą do prokuratury na policję
Krakowscy squattersi skarżą się w prokuraturze na działania policji. Osoby zamieszkujące pustostan przy ulicy Worcella twierdzą, że zostały pobite przez interweniujących funkcjonariuszy. Do zdarzenia miało dojść podczas oficjalnego otwarcia squatu w weekend.
Jak zaznacza Sylwester - jedna z ofiar pobicia - policjanci wobec pokojowo nastawionych mieszkańców byli bardzo agresywni. - Podkopywali nas po nogach, zadawali ciosy w kręgosłup, przyciskali nas do maski radiowozu a to wszystko, gdy byliśmy skuci w kajdankach - mówi Sylwester.
Patrol policji został wezwany przez sąsiadów pustostanu, którzy twierdzili, że w budynku trwa libacja alkoholowa, wyjaśnia nadkomisarz Katarzyna Cisło. Jak zaznacza, w małopolskiej policji wszczęte zostało już wewnętrzne postępowanie w sprawie interwencji. - Wszystkie dokumenty w tej sprawie przekażemy do prokuratury - mówi nadkomisarz Cisło.
W squacie mieszka obecnie 10 osób. W budynku przebywają wbrew woli właściciela, ale sami uporządkowali zaniedbany pustostan i chcą organizować tam wykłady, koncerty oraz warsztaty. W sobotę planują manifestację przeciwko agresji funkcjonariuszy przed komisariatem krakowskiej policji.
????
Skomunizowali sobie ,,pustostan" wbrew woli wlasciciela i urzadzili popijawe ? Na takie numery zgody nie ma ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:35, 20 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Zygmunt Bauman: jestem oczarowany papieżem Franciszkiem
Socjolog i filozof Zygmunt Bauman powiedział dziennikowi "L’Osservatore Romano", że jest "oczarowany" tym, co robi papież Franciszek. Wyraził opinię, że jego pontyfikat jest wielką szansą nie tylko dla Kościoła katolickiego, ale i dla całej ludzkości.
Watykański dziennik przedstawił urodzonego w Polsce i mieszkającego od lat w Wielkiej Brytanii socjologa jako "wielki autorytet wśród interpretatorów kondycji człowieka w naszych czasach".
- Odrzucenie sztywnych obowiązujących reguł i zdolność Jorge Mario Bergoglio do dotykania serc ludzi przypominają podobną postawę Jana XXIII - podkreślił Bauman. Dodał: "Obecny papież jest nieustraszony w swym sposobie postępowania".
Z uznaniem socjolog wypowiedział się o podróży Franciszka na wyspę Lampedusa, dokąd przypływają uchodźcy z Afryki, a także o tych jego wystąpieniach, w których krytykuje zglobalizowany świat.
- Bergoglio potrafi odnieść się do duchowości typowej w naszych czasach; do zwolenników "Boga osobistego". Bo oni nie są zbyt zainteresowani moralnymi nakazami wprowadzonymi przez reprezentantów instytucji religijnych, ale pragną znaleźć sens we fragmentaryczności ich egzystencji - ocenił Zygmunt Bauman.
Przyznał też: "Osobiście z wielką nadzieją i niecierpliwością oczekuję na wydarzenia tego pontyfikatu".
Podkreślił, że wielkie wrażenie zrobiło na nim też podejście papieża z Argentyny do kwestii dialogu. Zauważył, że Franciszek pojmuje dialog nie jako dobieranie sobie rozmówców myślących w podobny sposób, jak on, ale jako konfrontację z całkowicie innym punktem widzenia.
- W takim przypadku może naprawdę zdarzyć się to, że osoby prowadzące dialog będą skłonne do zmiany własnych idei - powiedział socjolog i filozof. W jego opinii, właśnie taki rodzaj konfrontacji jest teraz bardzo potrzebny, by rozwiązać wielkie problemy.
- Pomyślmy o kwestiach związanych z różnicami między bogatymi a znaczną częścią ludności świata, która wciąż żyje w ubóstwie lub o konieczności zaprzestania niepohamowanego wykorzystywania zasobów planety - przypomniał Bauman w rozmowie z watykańskim dziennikiem.
Wyzwaniem określił też konieczność znalezienia alternatywy dla obecnego modelu rozwoju, który w jego opinii jest "nie do obrony".
...
Taaa . Widzimy tutaj falszywa propagande o Franciszku jako tym ktory rzekomo odrzuca struktury Kościoła i wprowadza jakies ,,inne" dotychczas potepione prady . Jest to pochwala diabelska w stylu. Wspanialy papiez ktory wreszcie skonczyl w Watykanie ze zbrodniami przestepstwami i pedofilia w Watykanie . Znaczy za Benedykta byla to jaskinia zla ... Nie mozemy dac sie nabrac na takie prostackie chwyty . Niedawno Italia przezywala szal z pogrzebem Priebkego ktorego nikt chowac nie chce . Bauman dzialal w komunistycznym SS i nie tylko ze nie ma szalu ale jeszcze robi za filozofa . Widzicie zboczenie komunistycznego zachodu . Nazizm to wszelkie zlo a komunizm to drobne bledy na drodze ku swietlanej przyszlosci . Swietlanej bo oswieca ja niosacy swiatlo ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:42, 27 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Portugalia: komuniści mają więcej nieruchomości niż inne partie
Portugalska Partia Komunistyczna (PCP) jest najbogatszym ugrupowaniem politycznym w kraju, jeśli brać pod uwagę posiadane nieruchomości. Wszystkie budynki tej partii wyceniane są na ponad 17,5 mln euro.
Badanie, ile warte są partyjne nieruchomości, przeprowadziła główna publiczna stacja telewizyjna Portugalii RTP1. Według ustaleń dziennikarzy, potwierdzonych przez ugrupowania polityczne, łączna wartość obiektów należących w tym kraju do partii przekracza kwotę 30 mln euro.
Największym posiadaczem nieruchomości wśród ugrupowań politycznych są komuniści. 286 należących do nich obiektów zlokalizowanych jest niemal we wszystkich dystryktach Portugalii. Wartość nieruchomości PCP opiewa na kwotę przekraczającą 17,5 mln euro.
Jak wyjaśnił lider PCP Jeronimo de Sousa, większość należących do partii budynków została jej przekazana w formie darowizny.
Dwa największe ugrupowania parlamentarne Portugalii – socjaldemokraci (PSD) i socjaliści (PS) mają wspólnie prawie o połowę mniej budynków niż komuniści. Łącznie są one posiadaczami 149 budynków o wartości 12,9 mln euro. 78 obiektów PSD wycenianych jest na 4,9 mln euro, a 71 nieruchomości PS na 8 mln euro.
Pozostałe partie polityczne znacznie odbiegają od PCP, PSD i PS pod względem liczby nieruchomości. Wchodzący w skład koalicji rządowej ludowcy (CDS-PP) mają zaledwie 13 budynków, z kolei opozycyjny Blok Lewicy (BE) zaledwie jeden – usytuowaną w Lizbonie siedzibę partii. Wartość budynków obu tych ugrupowań wynosi odpowiednio 236 tys. i 665 tys. euro.
W tym roku do sądu w Lizbonie wpłynął wniosek obywatelskiego “Ruchu Białej Rewolucji”, który domaga się nałożenia na partie polityczne obowiązku płacenia podatku od nieruchomości. Obecnie wynosi on w Portugalii 0,5 proc. wartości budynku.
- To niesprawiedliwe i sprzeczne z konstytucją, aby partie polityczne były zwolnione z obowiązku płacenia podatków, które obciążają portugalskie społeczeństwo - powiedział Pedro Pinto, przewodniczący “Ruchu Białej Rewolucji”.
W 230-osobowym parlamencie Portugalii socjaldemokraci mają 108 deputowanych, socjaliści – 74, CDS-PP – 24, komuniści – 14, Blok Lewicy – ośmiu, a Zieloni – dwóch.
...
Jak zwykle ... Partie komunistyczne niby walczace o biedakow byly najbogatsze . Skad ? Z ropy i gazu ! To co kradna teraz putinowcy dawniej szlo na rozprzestrzenianie komuny na swiecie . Szerokimi garsciami dotowali partie komunistyczne ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:14, 16 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Podczas zimnej wojny na granicy Austrii i ówczesnej Czechosłowacji zginęło prawie 800 osób
W czasach zimnej wojny na granicy Austrii z ówczesną Czechosłowacją zginęło blisko 800 ludzi - poinformowała dzisiaj agencja dpa, powołując się na ustalenia Instytutu Badania Skutków Wojen im. Ludwiga Boltzmanna w Wiedniu.
Z badania niedostępnych wcześniej dokumentów czechosłowackiej tajnej policji wynika, że 129 uciekinierów zginęło przy próbach sforsowania tej granicy, a 648 pełniących tam służbę żołnierzy poniosło śmierć wskutek wejścia na miny lub popełniło samobójstwo - powiedział dyrektor instytutu Stefan Karner. Według niego "granica ta była bardziej krwawa niż wewnątrzniemiecka".
Liczącą 453 kilometry długości granicę patrolowało do 8 tys. czechosłowackich żołnierzy.
W przeglądanych przez Karnera i jego współpracowników dokumentach występowały przypadki zagryzienia uciekinierów przez psy, wykrwawienia się na śmierć na zaporach z drutu kolczastego i wzajemnego strzelania do siebie wyczerpanych psychicznie żołnierzy.
Pas ochronny wzdłuż granicy rozciągał się na odległość do 12 kilometrów, "co oznacza, że strażujący żołnierze obserwowali niejednokrotnie swe ofiary przez lornetkę godzinami lub nawet przez cały dzień" - zaznaczył Karner. Dodał, iż na psychice wielu z nich nie mogło to nie pozostawić śladów, ale "badanie motywów i przyczyn zgonów wśród żołnierzy zostało dopiero zapoczątkowane".
Pod względem technicznym granica ta była porównywalna z granicą NRD z Niemcami Zachodnimi - podobnie jak tam dostęp do niej blokowały pola minowe, światło sprzężonych reflektorów i potrójny rząd zapór z drutu kolczastego, przy czym przez rząd środkowy płynął prąd o wysokim napięciu.
Podsumowaniem dotychczasowych badań Karnera i jego współpracowników jest wydana na początku listopada w Austrii książka "Stój! Tragedie przy żelaznej kurtynie - utajnione akta".
...
Kolejne upiorne fakty z komuny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:02, 23 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Obchody Dnia Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu z lat 30. na Ukrainie
Dziesiątki tysięcy świec zapłonęły w Kijowie w Dniu Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu lat 1932-33, który według historyków doprowadził do śmierci co najmniej 3,5 miliona ludzi. Ulicami ukraińskiej stolicy przeszedł kilkutysięczny marsz żałobny.
Następnie przed pomnikiem ofiar Wielkiego Głodu odprawiono nabożeństwo za dusze zmarłych. Uczestniczący w niej ludzie trzymali w rękach znicze, oraz kłosy zboża.
- Ukraińcy stali się ofiarami niespotykanego w świecie okrucieństwa. Tutaj, na Ukrainie, padł jakiś szatański rekord tego okrucieństwa. Zauważmy, że do dziś nie znamy pełnych rozmiarów tej tragedii - mówił podczas uroczystości historyk Wadym Skuratiwsky.
Ukraiński dysydent Jewhen Swerstiuk zwrócił uwagę, że w takich obchodach jak sobotnie powinny uczestniczyć nie tysiące, lecz dziesiątki tysięcy ludzi.
- Społeczeństwo jest zmęczone i obojętne wobec swojej historii. Naród męczy się, gdy ciągle jest okłamywany tak jak Ukraińcy dziś - powiedział.
W popołudniowych i wieczornych uroczystościach nie uczestniczyli przedstawiciele najwyższych władz Ukrainy. Prezydent Wiktor Janukowycz, wraz ze swoimi trzema poprzednikami - Leonidem Krawczukiem, Leonidem Kuczmą i Wiktorem Juszczenką - złożył wieńce przed pomnikiem ofiar Głodu w godzinach porannych.
W czasach komunistycznych Ukrainę dotknęły trzy fale głodu: na początku lat 20., potem 30. i w latach 1946-47. Najtragiczniejszy w skutkach był Wielki Głód z lat 1932-33, w którego najgorszych chwilach dziennie umierało do 25 tys. ludzi.
Klęska głodu doprowadziła do tego, że pustoszały całe wsie. Zdarzały się także przypadki kanibalizmu. Z głodu umierali dorośli, ale szczególnie cierpiały dzieci. Ocenia się, że życie straciła jedna trzecia z nich.
Wielki Głód nastąpił w jednym z najżyźniejszych krajów Europy w czasie pokoju, gdy ZSRR eksportował ogromne ilości zboża. Na Ukrainie zboże, a następnie cała żywność, były konfiskowane przez władze.
W 1932 r. w ZSRR wprowadzono prawo o ochronie własności państwowej, które pozwalało na rozstrzelanie człowieka tylko za zabranie jednego kłosa z należącego do kołchozu pola. Obowiązywał także dekret o całkowitej blokadzie wsi z powodu rzekomego sabotowania obowiązkowych dostaw zbóż.
Pragnąc przeżyć, wielu chłopów łamało zakaz opuszczania wsi i uciekało do miast, gdzie obowiązywały przydziały żywnościowe dla pracujących. Podejmowano próby ucieczki do Rosji, jednak ukraińskie granice obstawione były przez wojsko.
W ocenie historyków głód wywołano sztucznie, by złamać opór chłopstwa wobec kolektywizacji. Na Ukrainie opór ten był największy.
...
Glod towarzyszy komunie patrz Korea . Skutek wladzy bez ograniczen . Na Ukrainie nastapila dodatkowo ,,kara" za opor .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:13, 07 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Sean McMeekin: Dzięki największej w historii grabieży bolszewicy utrzymali się u władzy
Za złupione w Rosji i sprzedawane na Zachodzie złoto bolszewicy kupowali sprzęt wojenny, dzięki czemu mogli stłumić bunty ludności chłopskiej i utrzymać się u władzy – pisze amerykański historyk Sean McMeekin w książce "Największa grabież w historii".
Grabież ta - jak pisze autor - nie budziła zbyt wielkiego zainteresowanie historyków, choć bolszewicy wydarli wrogom klasowym znacznie więcej złota, srebra, klejnotów niż naziści ofiarom Holokaustu.
W pierwszych latach po rewolucji październikowej Rosja bolszewicka nie wytwarzała niczego, co można by sprzedać za granicę. Bolszewicy dysponowali tylko skonfiskowanym złotem i innymi metalami szlachetnym, czy diamentami. To właśnie za nie kupowali broń i materiały wojenne.
Jest to – jak stwierdza autor - klucz do zrozumienia największej zagadki rewolucji rosyjskiej: jak to się stało, że bolszewicy mając przeciwko sobie cały świat i pozostawiający za sobą ruinę, zdołali mimo to utrzymać się przy władzy.
Zaraz na początku swoich rządów bolszewicy zlikwidowali wszystkie prywatne banki i zaczęli obrabowywać wszystkie depozyty bankowe.
"Praw własności odmawiano każdemu uznanemu w latach czerwonego terroru za wroga ludu: kułakom, bogaczom, oficerom białych, podejrzanym elementom, mieńszewickim kontrrewolucjonistom".
Powstał specjalny urząd - Gochran, gromadzący skonfiskowane metale, kamienie szlachetne i dzieła sztuki. Do końca 1921 r. Gochran zgromadził dobra o wartości dzisiejszych 45 mld dolarów.
Gdy sprzedano już zapasy carskiego złota, w 1922 roku bolszewicy obrabowali prawosławne monastyry i ławry. Poprzedzili tę akcję brutalną kampanią propagandową. Wykorzystując klęskę głodu na Powołżu, rzucili mające ugodzić w Cerkiew (prowadzącą zresztą akcję pomocy dla głodujących) i usprawiedliwić rabunek - hasło: "Zamień złoto na chleb".
Jak pisze autor było to hasło kłamliwe: 20 miliardów dolarów (według dzisiejszej wartości) uzyskanych w 1921 roku ze sprzedaży złota poszło nie na pomoc głodujących, lecz na import strategiczny, zbrojeniowy. Także na zakup luksusowych artykułów żywnościowych i części zamiennych do rządowych rolls-royce'ów.
Grabież dóbr cerkiewnych objęła także ikony. Wiele z nich kupowali obcokrajowcy. Olof Aschberg, szwedzki finansista, kluczowa postać w bolszewickich transakcjach zrabowanym złotem, kupił 277 ikon; przekazał je później sztokholmskiemu muzeum. Większość ikon została zniszczona podczas rozbierania ich na czynniki pierwsze w celu pozyskania pereł, złota i srebra.
Bolszewicy dysponowali złotem i innymi kosztownościami na sumę dzisiejszych 160 mld dolarów. "Byłoby to aż nadto na zapoczątkowanie światowej rewolucji, o jakiej marzyli Lenin i Trocki, gdyby ów łup wykorzystano na ten cel. Bolszewicy budzili jednak tak wielką niechęć w narodzie, (…) że większość skarbów Rosji musieli pospiesznie wydać za granicą na broń niezbędną im do utrzymania się przy władzy".
Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów, zawierający ogromne kontrakty na dostawy płacone zrabowanym złotem.
23 listopada 1918 roku misja bolszewicka podpisała w Sztokholmie kontrakt na dostawy sprzętu wojskowego, m.in. silników lotniczych. Rząd szwedzki oparł się naciskom Francji i Wielkiej Brytanii, by ograniczyć bolszewickie transakcje i wydalić handlową misję bolszewicką. "Każde z tych posunięć wywołałoby głośnie sprzeciwy szwedzkich kręgów biznesowych, które zawarły z bolszewikami intratne umowy" - pisze Sean McMeekin.
Szwedzi wprawdzie zgodzili się na zakaz skupu i sprzedaży papierowych rubli, ale nie złota, co umożliwiło bolszewikom nawiązanie kontaktów z zachodnimi rynkami kapitałowymi.
Brytyjski premier Lloyd George na konferencji w San Remo w kwietniu 1920 roku stwierdził, że handel z Rosją "położy kres bestialstwom, grabieżom, brutalności bolszewizmu prędzej niż jakakolwiek inna metoda", a Francuzi i Włosi zgodzili się z tą argumentacją. Została otwarta droga do rozmów z bolszewicką misją, na czele której stał Leonid Krasin, kluczowa postać prowadząca transakcje z Zachodem, na temat wznowienia stosunków handlowych.
W miesiąc później Krasin podpisał w Sztokholmie z konsorcjum Nydqusit i Holm wielki kontrakt kolejowy na dostawę lokomotyw i wagonów, wartości dzisiejszych 20 mld dolarów.
Sean McMeekin zauważa, że zwrot w polityce Zachodu wobec Rosji bolszewickiej dokonał się w momencie, gdy polska armia podjęła ofensywę przeciw Armii Czerwonej. W lipcu 1920 roku w Londynie i w Sztokholmie złożone zostały zamówienia na medykamenty, a także na tkaniny mundurowe dla Armii Czerwonej. W 1920 r. na samą odzież dla Armii Czerwonej wydano 3-4 mld dolarów.
Wiktor Kopp, handlowy agent bolszewików, kupił w listopadzie 1920 roku w Niemczech kilkaset tysięcy karabinów. Jak podaje autor w 1920 roku zakupiono za zrabowane złoto sprzęt wojskowy za 20 mld dzisiejszych dolarów. Na szczęście dla Polski, dostawy były realizowane już po zawarciu rozejmu.
Masowy napływ broni i materiałów wojennych przyczynił się znacznie do uśmierzenia masowych buntów chłopskich. A właśnie jesienią i zimą 1920 r. wybuchły one z nową siłą na Ukrainie, Syberii, Kaukazie, Powołżu i guberni tambowskiej.
Autor pisze o wyposażeniu dowodzonej przez Tuchaczewskiego armii tłumiącej bunt w guberni tambowskiej: "Kawaleria jeździła teraz w importowanych siodłach, ciężarówkom nie brakowało opon, świec zapłonowych i części zamiennych, można było też wykorzystywać najbardziej zaawansowane technologicznie zagraniczne samoloty bojowe do penetracji terenu i bombardowań".
Zdaniem Sean McMeekina, gdyby nie sprzedaż carskiego złota, za które sfinansowano import sprzętu wojskowego reżim sowiecki prawdopodobnie przegrałby wojny chłopskie w latach 1920-1922.
"Strach Lenina przed gniewem chłopów znalazł odzwierciedlenie w błyskawicznym wzroście wypływu metali szlachetnych z Rosji zimą 1920-1921 (...) Szwedzka mennica przetapiając zrabowany rosyjski kruszec, umożliwiła bolszewickiemu złotu dotarcie do londyńskiego City" - pisze amerykański historyk. Od maja 1920 do marca 1921 roku mennica przetopiła 70 ton carskiego złota. Na nowych sztabach nie było już rosyjskich znaków. W ten sposób "wyprano" złoto.
"Przez całe lato i jesień 1921 roku, gdy ich współobywatele masowo głodowali, bolszewicy wciąż sprowadzali samoloty, samochody, karabiny i działa wraz z butami wojskowymi i mundurami dla Armii Czerwonej. Owszem importowali też żywność – lecz nie tyle zboże czy ziarno na przyszłe zasiewy w rejonach głodu (…) co luksusowe towary dla samych siebie" - pisze amerykański historyk.
W 1928 roku zaczęła się wielka sprzedaż arcydzieł dawnego malarstwa ze zbiorów rosyjskich. Wśród 450 obrazów były m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa, Tintoretta, van Dycka. "Pod koniec lat dwudziestych galerie, sklepy antykami i domy aukcyjne w Berlinie, Wiedniu i Sztokholmie opływały w zrabowane rosyjskie przedmioty, od diamentów i rubinów, po proste przedmioty z brązu i drzewa (...) do tego dochodziły tysiące prawosławnych ikon" - zauważa Sean McMeekin.
Amerykański milioner Armand Hammer organizował kiermasze "skarbów Romanowów", wśród nich były nich słynne jajka Fabergé. Inny biznesmen Andrew Mellon kupił wiele obrazów z Ermitażu. Autor pisze, że nabywcy zrabowanych dzieł sztuki, zapewne nie mieli świadomości czemu posłużą pieniądze z ich sprzedaży.
"Dziś jednakże nie ma już najmniejszej wątpliwości, że wyrastające jak grzyby po deszczu mordercze kołchozy, huty i zakłady zbrojeniowe były finansowane w przeważającej mierze ze sprzedaży dzieł sztuki i antyków kupowanych przez zachodnich kolekcjonerów" - pisze Sean McMeekin.
Książka "Największa grabież w historii. Jak bolszewicy złupili Rosję" ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
....
To opisal I Bunicz w ksiazce Poligon szatana . Nic nowego . Widzicie jak goscie z USA pisza ksiazki na tematy juz dawno znane i sa przedrukowywani w Polsce jako nowosc ! I ZGARNIAJA TANTIEMY ZA PRAWA AUTORSKIE !!!
Z zadnego innego kraju ksiazki nie przetlumacza . Stad USA forsuja bandyckie ustawy autorskie .Polecam przede wszystkim Bunicza ktorego zdaje sie zamordowali a oczywiscie nie zaszkodzi jak i ta ksiazke przeczytacie !
pl.scribd.com/doc/75479934/H-Bunicz-I-Poligon-szatana-Z%C5%82oto-partii
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:45, 10 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Byli więźniowie urządzili w zakładzie karnym muzeum
Byli niemieccy więźniowie polityczni kupili zakład karny w Cottbus, w którym w czasach NRD odbywali kary pozbawienia wolności, i urządzili w budynkach byłego więzienia muzeum, mające przekazywać wiedzę o dyktaturze komunistycznej.
Dziś miało miejsce uroczyste otwarcie Centrum Praw Człowieka w Cottbus (Chociebuż) w Brandenburgii. Pierwszym zrealizowanym projektem jest wystawa "Chmury w kratkę", przedstawiająca losy więźniów z ich perspektywy - podał dziennik "Der Tagesspiegel".
W zakładzie karnym w Cottbus przetrzymywanie byli więźniowie polityczni, których władze NRD zamierzały deportować do RFN w zamian za dewizy. Za zwolnienie jednego aresztowanego władze NRD żądały kwot sięgających 100 tys. marek niemieckich. Do upadku reżimu NRD-owskiego na jesieni 1989 roku rząd RFN wykupił 34 tys. uwięzionych opozycjonistów i osób złapanych przy próbach ucieczki z Niemiec Wschodnich na Zachód.
Istniejące od 1860 roku w tym miejscu więzienie zostało zamknięte przez władze Brandenburgii w 2002 roku. Pomysł przekształcenia opuszczonych budynków osławionego zakładu karnego w muzeum wyszedł od byłych więźniów. Założone przez nich stowarzyszenie kupiło w 2011 roku teren o powierzchni 22 tys. metrów kwadratowych. Organizatorzy placówki otrzymali dotacje z budżetu, jednak wiele prac wykonano w czynie społecznym.
Na czerwiec 2014 roku planowane jest zorganizowanie na terenie byłego więzienia Święta Wolności Demokracji. W programie imprezy jest między innymi opera Ludwiga van Beethovena "Fidelio", której akcja rozgrywa się w więzieniu w Sewilli.
....
Nasuwa sie refleksja czy opozycjonisci z Polski mimomze jest wiecej dali by rade kupic wiezienie z tych srodkow jakie maja ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:24, 11 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Radni PO z Elbląga zaapelowali o usunięcie pomnika Janka Krasickiego
Radni Platformy Obywatelskiej z Elbląga zaapelowali do władz miasta o usunięcie pomnika działacza PPR i sowieckiego komsomolca Janka Krasickiego. W ich ocenie pomnik, stojący przed jedną ze szkół, stanowi "punkt zapalny" dla lokalnej społeczności.
W apelu klub radnych PO przypomniał niedawne obalenie przed demonstrantów pomnika Lenina w Kijowie. W ocenie radnych te sceny pokazały, że Ukraińcy chcą zerwać z postsowiecką przeszłością. "W naszej elbląskiej historii także mamy taki punkt zapalny" - napisali. Jak dodali, jest nim pomnik "sowieckiego agitatora Janka Krasickiego, który dumnie stoi przed szkołą przy ul. Rycerskiej".
Przewodnicząca klubu PO w elbląskiej radzie miasta Małgorzata Adamowicz powiedziała, że odwołanie się do wydarzeń w Kijowie miało pokazać, jakie skutki ma pozostawienie w przestrzeni publicznej postsowieckiego reliktu.
Jak podkreśliła, radni otrzymują wiele sygnałów od elblążan domagających się likwidacji pomnika Janka Krasickiego. W jej ocenie, w przeciwnym razie może dojść do samowolnego niszczenia lub bezczeszczenia pomnika, a sprawcy narażą się na odpowiedzialność karną.
Radna przypomniała, że interpelację w sprawie usunięcia pomnika Krasickiego PO składała na sierpniowej sesji rady miasta, ale wniosek nie został dotychczas zrealizowany.
Prezydent Jerzy Wilk (PiS) oceniał wówczas, że "nikt nie powinien takich pomników niszczyć ani dewastować, albowiem jest to część naszej historii". Wyrażał też nadzieję, że Muzeum Elbląskie znajdzie odpowiednie miejsce, aby zabezpieczyć i zakonserwować pomnik. To - zdaniem prezydenta Elbląga - byłoby najlepsze rozwiązanie.
Przewodniczący elbląskiej rady miasta Janusz Nowak (SLD) powiedział, że w pełni zgadza się z tamtą opinią prezydenta miasta. - Jeśli faktycznie pomnik budzi kontrowersje i przeszkadza ludziom w tym miejscu, to trzeba go przenieść - ocenił.
Zdaniem Nowaka sprawa usunięcia pomnika pojawia się w dyskusjach radnych co parę lat, bo nikt nie podjął dotąd wiążących decyzji. - Trzeba do tego wrócić, uzgodnić z prezydentem tryb, w jakim to będzie zrobione i zakończyć temat - stwierdził.
Wilk przypomniał, że w poprzedniej kadencji jako radny opozycji złożył interpelację w sprawie usunięcia pomnika oraz zmiany nazwy skweru im. Janka Krasickiego. "Niestety głosami radnych PO, która miała wówczas większość w radzie, projekt tej uchwały został zdjęty z obrad sesji" - napisał w oświadczeniu.
Wilk wyraził radość, że za jego prezydentury radni PO przemyśleli swoje stanowisko i uznali, że pomnik komunistycznego działacza nie powinien stać w tak eksponowanym miejscu. Przypomniał, że pomnik figuruje w ewidencji miejsc pamięci narodowej i podlega Radzie Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa. Poinformował, że został już wystosowany wniosek do tej instytucji o wydanie opinii w sprawie planowanych zmian.
Prezydent powtórzył, że w jego ocenie działacz komunistyczny nie może być patronem młodzieży. Zaznaczył jednak, że jest przeciwny burzeniu jakichkolwiek pomników. "Udało mi się przekonać dyrekcję Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu, by w tej instytucji znalazło się miejsce na usunięty sprzed szkoły pomnik" - oświadczył.
Janek Krasicki ps. "Kazik" (1919-43) był stalinowskim agitatorem i funkcjonariuszem Komsomołu we Lwowie, następnie członkiem PPR, grup dywersyjnych i Gwardii Ludowej, uczestnikiem walki o władzę wewnątrz partii komunistycznej. W okresie PRL kreowano go na rzekomego bohatera walk o niepodległość Polski i wzór patriotyzmu dla młodzieży.
...
To trzeba zlikwidowac nie przeniesc . Do muzeum totalitaryzmu najwyzej o ile to ma wartosc artystyczna . Przez okragly stol Polska nie calkiem wyszla z komuny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:51, 17 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Niewolnice Towarzysza Bala
Były niezwykle inteligentnymi dziewczynami, które miały przed sobą świetlaną przyszłość. Mimo to dały się omamić i musiały żyć przez trzy dekady w królestwie mroku i strachu.
Według policji kobiety padły ofiarą koszmarnej psychicznej i fizycznej przemocy, de facto stając się niewolnicami ekstremistycznej politycznej sekty.
Wspólnotą ową kierował Aravindan Balakrishnan – wielbiciel przewodniczącego Mao, chińskiego przywódcy komunistycznego, zwany przez swych wyznawców Towarzyszem Bala. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że trzy kobiety, pozornie cieszące się wolnością, przez cały czas były więzione przez chimerycznego guru i skute ”niewidzialnymi kajdankami”.
Jedna z kobiet, 57-letnia obecnie Josephine Herivel, była utalentowaną młodą skrzypaczką. Jej ojciec pracował czasie wojny w Bletchley Park i walnie przyczynił się do złamania nazistowskiego szyfru Enigma. Herivel zerwała kontakty z rodziną w połowie lat 70., wkrótce po przyjeździe do Londynu z rodzinnego Belfastu, gdzie jej ojciec wykładał na Queen’s University. Gdy zmarł dwa lata temu, Josephine została pominięta w testamencie, a w nekrologach wspomniano tylko o dwóch córkach zmarłego zamiast o trzech.
69-letnia dziś Aishah Wahab również miała przed sobą obiecującą karierę. W 1967 roku otrzymała stypendium i przybyła z rodzinnej Malezji na studia do Londynu. Tam poznała Towarzysza Bala, uległa jego urokowi i prędko straciła kontakt z rodziną. Trzecią osobą uratowaną przez policję oraz pracowników organizacji walczącej z niewolnictwem jest 30-letnia Rosie Davies. Ponad dwukrotnie młodsza od pozostałych kobiet, spędziła całe swoje życie w maoistycznej sekcie. Nie wiadomo jednak, kto jest jej ojcem.
Jej matka, Sian Davies, uczyła się w Cheltenham Ladies College, a następnie skończyła prawo. Niedługo po podjęciu kolejnych studiów w London School of Economics poznała Towarzysza Bala. W wigilię Bożego Narodzenia 1996 roku, kiedy Rosie miała zaledwie 13 lat, Sian wypadła w tajemniczych okolicznościach z okna łazienki na pierwszym piętrze. Cała wspólnota mieszkała wówczas w należącym do gminy budynku w Herne Hill w południowym Londynie.
Sian Davies przez siedem miesięcy leżała w śpiączce w londyńskim szpitalu. Jej krewni, którzy próbowali dowiedzieć się, gdzie przebywa, usłyszeli, że wyjechała w podróż do Indii i przesyła pozdrowienia. Gdy zmarła na skutek odniesionych obrażeń, władze nie zainteresowały się losem jej osieroconej córki Rosie.
Wiele wskazuje na to, że Towarzysz Bala utrzymywał wspólnotę w ryzach dzięki swej charyzmie, nawet gdy rewolucyjny zapał lat 60. i 70. już dawno zgasł.
73-letni Balakrishnan oraz jego 67-letnia żona Chanda zostali aresztowani w związku z podejrzeniami o zmuszanie do niewolniczej pracy, a następnie zwolnieni za kaucją. Służby wpadły na ich trop dzięki informacji przekazanej organizacji Freedom Charity, z którą policja wspólnie prowadzi śledztwo. Spekuluje się, że osobą, która zadzwoniła z prośbą o interwencję, była Herivel. Ujawnienie tej sprawy wywołało w Wielkiej Brytanii ogromne poruszenie.
Balakrishnan przez wiele lat działał niemal zupełnie niepostrzeżenie. Przyjechał do Wielkiej Brytanii z Singapuru w 1963 roku w wieku 23 lat, gdy otrzymał stypendium British Council. Rozpoczął studia na London School of Economics, gdzie jednym z najpopularniejszych wykładowców był ówczesny pupil brytyjskich socjalistów, Ralph Miliband – ojciec Eda Milibanda, dzisiejszego lidera Partii Pracy.
LSE była rajem dla skrajnych lewicowców, dzięki czemu Balakrishnan szybko odnalazł się w nowym środowisku. Zaczął aktywnie działać w komunistycznych kółkach, protestujących przeciw ”opresyjnym” reżimom w południowowschodniej Azji.
Rewolucja wisiała w powietrzu, a Balakrishnan niestrudzenie sławił przewodniczącego Mao. Swoje konferencje rozpoczynał, pozdrawiając lidera chińskich komunistów gestem zaciśniętej pięści.
- Balakrishnan był osobą charyzmatyczną i władczą - wspomina David Vipond, który sympatyzował wówczas z komunistami i spotykał się z Singapurczykiem na zebraniach. - Ich kierownictwo miało dużo pieniędzy. Jadali wystawnie. Balakrishnan nie uważał się za przedstawiciela ”plebsu”, ale za grubą rybę.
Począwszy od założenia marksistowsko-leninowskiej Komunistycznej Partii Brytanii w 1968 roku Balakrishnan był jednym z jej prominentnych członków. Już wówczas przejawiał ”sekciarskie” zachowania. - Dawał nam odczuć, że nie spełniamy jego wymagań - opowiada Vipond. - Spaliśmy tylko po trzy, cztery godziny dziennie. Jeżeli ktoś opuścił zebranie, po czym tłumaczył, że jest wykończony i zaspał, był oskarżany o burżuazyjną, imperialistyczną mentalność. Właśnie w ten sposób zastraszali ludzi, uniemożliwiali im odejście. Mówili nam, że kierujemy się własnym interesem i zdradzamy lud.
W październiku 1971 roku Balakrishnan poślubił swą towarzyszkę walki, 25-letnią Chandę Pattni, Tanzankę o hinduskich korzeniach, która studiowała historię w Londynie. Małżonkowie zamieszkali najpierw w północnym Londynie, a rok później przenieśli się na południe.
Niebawem założyli w Brixton księgarnię, która nosiła nazwę ”Robotniczego Instytutu Marksistowsko-Leninowskiej Myśli Mao Tse-tunga”. Trudno było ją pomylić z czterema pozostałymi działającymi wówczas w Brixton lewackimi księgarniami: jej okna zdobiły chińskie komunistyczne flagi, a w środku znajdowały się gigantyczne plakaty z Mao, w tym jeden wysoki na 6 metrów.
Towarzysz Bala i jego wyznawcy paradowali po ulicach z czerwonymi książeczkami Mao oraz odznakami. Nawet wyprawę do sklepu po jedzenie traktowali jako ”akt polityczny”.
W 1974 roku Balakrishnan został wydalony z Komunistycznej Partii Brytanii za złamanie partyjnej dyscypliny, a ściślej ”działalność separatystyczną”. Innymi słowy, postanowił iść własną drogą.
W ramach odwetu wydał nakładem swego Instytutu Robotniczego broszurkę, w której nazwał członków swej dawnej partii ”faszystami”. Rozstanie nie było zatem wielkim zaskoczeniem. Balakrishnan zaczął wmawiać około setce swych wyznawców, że Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wkrótce podbije ”kapitalistyczny, imperialistyczny Zachód” i przyniesie chłopską rewolucję.
Zadaniem członków ruchu było przygotowanie się do tego przewrotu, a polegało ono głównie na pilnowaniu księgarni. Siły Zachodu czaiły się wszędzie. Kiedy pewnego razu ulicą przejeżdżał wóz strażacki, jeden z młodych klientów księgarni usłyszał, że to element ”psychologicznej wojny”. - A syreny nie były nawet włączone - wspomina ponad pięćdziesięcioletni dziś mężczyzna.
Sian Davies dołączyła do grupy około 1973 roku. Miała wówczas chłopaka, ale zafascynowana światem maoistowskiej komuny zerwała zarówno z nim, jak i z rodziną. Kiedy ukończyła w 1975 roku LSE, nie było już z nią praktycznie żadnego kontaktu.
Wahab prawdopodobnie należała już wtedy do wspólnoty. Jej siostra, 73-letnia Kamar Mahtum, która nie widziała jej od 1967 roku, przyleciała niedawno do Londynu z Malezji na potajemne spotkanie z Wahab, zorganizowane przez policję i pracowników organizacji charytatywnej. Po kilku latach od wstąpienia do sekty Wahab przestała pisać listy do domu – przywódca kazał jej odciąć się od rodziny.
Josephine Herivel, zwana Josie, podobnie jak dwie pozostałe kobiety przyjechała do Londynu na studia, ale wkrótce dała się wciągnąć w pełen paranoi i urojeń świat Balakrishnana. Herivel odebrała swą ostatnią nagrodę za wybitne osiągnięcia muzyczne w 1974 roku w Belfaście, i niedługo potem przestała odzywać się do bliskich.
Kiedy królowa Elżbieta przybyła do Brixton w 1977 roku na uroczystości z okazji jej Srebrnego Jubileuszu, trasa parady przebiegała tuż obok księgarni. Tłumy wiwatowały na zewnątrz, a maoiści siedzieli w środku, trzymając swoje Czerwone Książeczki.
W tym samym roku singapurskie władze ustaliły, że Balakrishnan oraz jego wspólnicy, głównie koledzy ze studiów w Londynie, planują przewrót mający na celu obalenie przywódcy Singapuru, Lee Kuana Yew. Bala został pozbawiony obywatelstwa, co oznacza, że obecnie nie można go deportować do Singapuru. Nie wiadomo, czy posiada paszport jakiegoś innego kraju.
W latach 70. Balakrishnan i jego żona byli ośmiokrotnie aresztowani za rozmaite wykroczenia. Do więzienia trafili także ich współpracownicy. W 1976 roku dwaj ”towarzysze” – absolwent studiów inżynierskich z Malezji oraz pracownik metra londyńskiego z Barbadosu – zostali skazani na 12 miesięcy więzienia za napaść na funkcjonariuszy, jakiej dopuścili się, gdy odwiedzali Balakrishnana w zakładzie karnym. Z pewnością nie zaskarbili sobie sympatii sądu, wznosząc podczas rozprawy okrzyki ”niech żyje przewodniczący Mao!”.
Punktem zwrotnym okazał się przeprowadzony w 1978 roku nalot. Władze straciły cierpliwość i zamknęły księgarnię. Grupa rozpadła się, a kilku jej członków zostało deportowanych.
- Zastanawiałem się, co się z nimi stało, gdy nagle zniknęli pod koniec lat 70. - wspomina 58-letni Paul Flewers, należący wówczas do konkurencyjnego lewicowego ugrupowania. - Podejrzewam, że po nalocie na księgarnię kilku z nich deportowano jako nielegalnych imigrantów, a Balakrishnan postanowił odtąd działać w ukryciu.
Spora część członków wspólnoty wyjechała, ale trzy kobiety zostały z Balakrishnanem. W sierpniu 1978 roku Herivel, Wahab i Davies – oraz trzy inne towarzyszki – stanęły przed londyńskim sądem, oskarżone o utrudnianie pracy policji i napaść na funkcjonariuszy.
Każdej z kobiet postawiono po 13 zarzutów i choć wszystkie zostały uznane za winne, zwolniono je warunkowo – za wyjątkiem Davies, którą jednak również wypuszczono, zaliczając jej na poczet kary 14 dni spędzonych w areszcie śledczym.
Po zakończeniu procesu Towarzysz Bala oraz jego wyznawcy na dłuższy czas usunęli się w cień. Przerwali milczenie na krótko, by opublikować nowy manifest w obronie Mao w 1984 roku – w momencie, gdy chińscy przywódcy zwrócili się ku kapitalizmowi.
Rok wcześniej urodziła się Rosie Davies. Dziewczynka miała dość osobliwe dzieciństwo: wychowywała się w komunie złożonej z jej matki, Balakrishnana (który może być jej ojcem, choć nie jest to pewne), jego żony oraz dwóch pozostałych kobiet.
Choć jej narodziny zostały oficjalnie zarejestrowane, Rosie najprawdopodobniej nigdy nie została posłana do szkoły. Gdy wspólnota przeprowadzała się do kolejnych domów, nikt nie zwrócił na to uwagi.
Losy komuny w kolejnych 13 latach wciąż są owiane tajemnicą. Dopiero niedawno wyszło na jaw, że pewien zaniepokojony sąsiad kontaktował się z radą Lambeth w sprawie dziewczynki, która nigdy nie chodziła do szkoły. Potem sektę Balakrishnana dotknęła tragedia: Davies wypadła z okna łazienki na pierwszym piętrze domu komunalnego, doznając złamania kręgów szyjnych. Miała wtedy 44 lata.
Siedem miesięcy później zmarła w szpitalu King’s College w Lambeth. Jej rodzina usłyszała od Balakrishnana lub jego wyznawczyń, że Sian ”podróżuje po Indiach” i przesyła pozdrowienia.
Selena Lynch, koroner okręgu Southwark prowadząca śledztwo w sprawie zgonu Davies, ostro skrytykowała członków wspólnoty, wskazując, że nie jest w stanie zrozumieć, jak mogło dojść do tego wypadku.
- Chciałam przesłuchać wszystkich mieszkańców domu, bo mieliśmy do czynienia z zagadkową śmiercią, nie da się tego inaczej opisać. Wciąż nie potrafię wyjaśnić, jak ona wypadła z tego okna, i dlaczego w ogóle je otwierała, gdy na zewnątrz było tak zimno - podkreśla Lynch.
Wszyscy członkowie grupy zeznali, że Davies wypadła przez okno, gdy się kąpała, a potem prosiła ich, by nie mówić jej rodzinie o wypadku – nie chciała bowiem martwić krewnych.
W filmie dokumentalnym stacji ITN poświęconym śmierci Davies znalazły się ujęcia pokazujące Balakrishnana i jego towarzyszki. Jest to jedyny znany materiał filmowy, na którym widać członków komuny. Później zniknęli oni bez śladu na kolejne 14 lat, do czasu, aż Herivel odważyła się zadzwonić z rozpaczliwą prośbą o pomoc, a policja uwolniła kobiety. Mimo to wciąż do końca nie wiadomo, co działo się przez te wszystkie lata, ani jakie przestępstwa może mieć na sumieniu przywódca sekty.
Mahtum nie dowiedziała się od siostry, jak dokładnie wyglądało życie za zamkniętymi drzwiami pod adresem 1C Peckford Place w Brixton – w ostatnim miejscu zamieszkania wspólnoty.
Po spotkaniu z siostrą Mahtum powiedziała dziennikarzom, że Wahab była w dobrym nastroju. Rozmawiały po angielsku, nie w języku malajskim, a Wahab nie wspominała o warunkach, w jakich mieszkała z pozostałymi więzionymi kobietami, ani też o ich domniemanym prześladowcy. - Gdy spytałam ją, co tam się działo, nagle zamilkła - relacjonuje Mahtum. - Za wszelką cenę próbowała mnie przekonać, że jest szczęśliwa. Mówiła: ”Mam tu przyjaciół, pracuję tutaj. Wykonuję ważną pracę”, ale nie chciała zdradzić, czym się zajmuje. Za każdym razem, gdy się uśmiechałam, mówiła: ”Och, jak ja kocham twój uśmiech. Nie rób smutnej miny, uśmiechnij się”.
Mahtum instynktownie wyczuła, że jej młodsza siostra potrzebuje pomocy. Wahab zapewniała jednak, że wcale nie uskarża się na samotność w Londynie i może liczyć na wsparcie życzliwych osób. - Aishah powiedziała: ”Mam wszystko, czego mi trzeba, moi przyjaciele mnie karmią, moi przyjaciele mnie kochają, ja też ich kocham, a oni mi pomagają”.
- Kiedy to powiedziała - dodaje Mahtum - to w moim odczuciu próbowała dać mi do zrozumienia… że da sobie radę bez nas, tak jak przez ostatnie 40 lat. Że nie jesteśmy dla niej wcale tacy ważni. Byłam bardzo zawiedziona.
Pozostałe dwie kobiety prawdopodobnie również spotkają się ze swymi rodzinami. To, co powiedzą krewnym, jak również policji, bez wątpienia będzie miało wpływ na dalszy przebieg śledztwa.
Balakrishnan trzymał kobiety w niewoli przez ponad trzy dekady. Na przestrzeni lat zmarnowano mnóstwo okazji, by przerwać ten koszmar. Skończył się on dopiero teraz, dzięki interwencji władz, których Towarzysz Bala tak szczerze nienawidził.
...
Typowy komunizm ! Niewolnictwo ! Komunizm to nie nowy ustroj a kumulacja patologii wszystkich poprzednich . Ze wspolnoty pierwotnej wzial poziom kultury maksymalnie niski ze starozytnosci niewolnictwo z feudalizmu zaleznosc lenna z kapitalizmu wyzysk z imperializmu imperializm . Z wszystkiego to co najgorsze .
A ten jakie ma nazwisko ! Bal ! Baal ! Znowu wychodzi szatan .
Belzebub - Baal zebab . Baal = wladca zebub = mucha (owad w Palestynie odpowiednik muchy) Wladca much . Czlowieka wcale nie drecza najbardziej lwy czy tygrysy a ... owady !!! Zawsze ! Najwiecej zabiegow ochronnych
ludzie poswiecaja walce z owadami a w krajach goracych to juz nieustannie bo to sie mnozy w tempie szaranczy . Istotnie jest to od diabla . Dokuczliwe owady wziely sie z grzechu pierworodnego . Owady w raju byly TYLKO piekne jak motyle . Po grzechu nastapila degeneracja .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 2:26, 16 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Aldi i Volkswagen korzystały z pracy więźniów byłej NRD
Reuters
Wiodące niemieckie firmy, między innymi sieć supermarketów Aldi i producent samochodów Volkswagen, zaopatrywały się w towary lub wykorzystywały komponenty wyprodukowane przez pracowników przymusowych byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, jak wynika z raportu, jednak obie firmy twierdzą stanowczo, że nie robiły tego świadomie.
Badania przeprowadzone przez instytucję rządową (BStU) odpowiedzialną za archiwa wschodnioniemieckiej tajnej policji Stasi wykazały, że wykorzystywanie pracy więźniów w latach 70. i 80. XX wieku odbywało się na znacznie większą skalę, niż wcześniej przyznawały zachodnie firmy.
Raport może okazać się pomocny dla ofiar starających się o odszkodowania.
W 2012 roku szwedzki gigant meblowy IKEA przeprosił za wykorzystywanie przymusowej siły roboczej przy produkcji niektórych mebli.
Koncern, podobnie jak tysiące innych zachodnich firm, zlecał produkcję państwowym firmom zza Żelaznej Kurtyny, gdzie koszty pracy były niższe. Niektóre z tych państwowych firm korzystały z pracy więźniów.
- Badania wykazały, że przypadek IKEA to jedynie wierzchołek góry lodowej - powiedziała rzeczniczka BStU. - Niektórzy więźniowie byli zmuszani do pracy wbrew woli i w warunkach zagrażających ich zdrowiu.
Około 10 procent osadzonych w więzieniach NRD to byli więźniowie polityczni. Państwo załamało się po upadku Muru Berlińskiego w listopadzie 1980 roku, a rok później nastąpiło zjednoczenie Niemiec Wschodnich i Zachodnich.
Niemiecki nadawca telewizyjny ARD, który otrzymał egzemplarz okazowy raportu, poinformował, że sieć tanich supermarketów Aldi zaopatrywała się w produkty producenta wyrobów pończoszniczych z NRD wykorzystującego do pracy więźniarki.
ARD przekazał też informację, że producent samochodów Volkswagen wykorzystywał części, takie jak światła przeciwmgielne, światła tylne i pompy wycieraczek przedniej szyby w swoich modelach Golf i furgonetkach wyprodukowane przez wschodnioniemiecką firmę VEB Fahrzeugelektrik Ruhla, a z dokumentów byłej NRD wynika, że firma wykorzystywała pracę więźniów.
"To prawda, że w trakcie kontaktów handlowych ze Wschodnimi Niemcami nawiązaliśmy współpracę z państwowym producentem wyrobów pończoszniczych firmą Esda Thalheim - napisała Aldi w oświadczeniu. - Tylko dzięki przeprowadzonemu w zeszłym roku przez bawarskie radio dochodzeniu dowiedzieliśmy się, że Esda Thalheim zlecała część swojej produkcji więzieniu dla kobiet Hoheneck".
Poza tym Aldi poinformowała, że jej ówczesny pracownik odwiedził fabrykę Esda Thalheim w połowie lat 80. i nie zauważył nic, co wskazywałoby na zlecanie na zewnątrz jakiejkolwiek części produkcji, nie mówiąc już o wykorzystywaniu więźniów.
"Potępiamy najwyraźniej powszechną we Wschodnich Niemczech praktykę wykorzystywania przymusowej pracy więźniów" - oświadczyła firma.
Volkswagen poinformował, że nie wiedział ani wówczas, ani teraz, w jakim oddziale wschodnioniemieckiej fabryki były produkowane poszczególne części i nie miał też świadomości, że wykorzystywano pracę więźniów.
"Volkswagen nigdy nie sugerował, ani świadomie nie aprobował wykorzystywania więźniów we wschodnioniemieckich firmach, nie mówiąc już o czerpaniu z takiej pracy zysków" - napisała firma.
- Każdy, kto zaczyna robić interesy z państwem totalitarnym nigdy nie może mieć pewności, w jakich okolicznościach powstają produkty - powiedział telewizji ARD Roland Jahn, szef BStU.
Jahn nakłania firmy do otwarcia archiwów i finansowania dalszych badań, które mogą pomóc osobom pokrzywdzonym w uzyskaniu odszkodowań.
...
Komuna nie ma zadnej moralnosci i kapitalisci jak widac tez . Bo komuna TO NIE JEST PRZECIWIENSTWO DZIKIEGO KAPITALIZMU ! TO DZIKI KAPITALIZM DO POTEGI ! NA MA(R)KSA ! KAPITALISCI WYKORZYSTUJA LUDZI ? TO MY KOMUNISCI TYM BARDZIEJ ICH WYKORZYSTAMY DLA NASZYCH CELOW I OBOZY PRACY ! Owszem w kapitalizmie tu i tam odkrywaja taki oboz . W KOMUNIE SA ONE SYSTEMEM !!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 2:52, 16 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
NRD handlowała krwią pobieraną przymusowo od więźniów
W NRD więźniowie odbywający kary pozbawienia wolności byli zmuszani do oddawania krwi, którą następnie za dewizy sprzedawano na Zachodzie - podała niemiecka telewizja publiczna ARD.
Redakcja audycji "Raport aus Mainz" powołuje się na najnowszą publikację urzędu ds. akt służby bezpieczeństwa państwa (Stasi) byłej NRD, która ma ukazać się w najbliższy poniedziałek.
Z raportu wynika, że krew była kupowana przez Czerwony Krzyż w Bawarii, a pośrednikiem w tych transakcjach była jedna ze szwajcarskich firm. Przymusowe pobieranie krwi organizowano w zakładach karnych w Graefentonna w Turyngii oraz Waldheim w Saksonii.
Ówczesny zastępca dyrektora instytutu krwiodawstwa w Erfurcie, Rudolf Uhlig, przyznał, że akcje oddawania krwi w zakładach karnych miały miejsce. - Opłacało się to, bo za każdym razem mieliśmy od 60 do 70 dawców - powiedział. Z dokumentów w archiwach Stasi wynika, że akcje nie były dobrowolne. Z tego powodu w kilku przypadkach pielęgniarki odmówiły uczestniczenia w pobieraniu krwi.
- Ubolewamy nad tym, że w latach 80. doszło do takich sytuacji - oświadczył bawarski Czerwony Krzyż. Obecnemu kierownictwu nie udało się ustalić, czy wiedziano, że kupowana w NRD krew pochodzi od więźniów.
Z publikacji wynika ponadto, że zachodnioniemieckie firmy korzystały w znacznie większym stopniu niż dotychczas uważano z przymusowej pracy NRD-owskich więźniów. Liczne firmy w RFN, w tym sieć tanich sklepów Aldi, zamawiały towary w firmach na terenie NRD, które zatrudniały więźniów.
W 2012 roku szwedzki koncern meblowy IKEA przyznał, że wiedział, iż w firmach w NRD, z którymi kooperował, pracowali więźniowie. Szef urzędu ds. Stasi Roland Jahn powiedział, że IKEA "była tylko wierzchołkiem góry lodowej". Jak obliczył autor opracowania Tobias Wunschil, rocznie obroty NRD-owskich firm, wykorzystujących pracę więźniów, wynosiły 200 mln marek zachodnioniemieckich.
W audycji "Raport aus Mainz" podano, że Aldi współpracował z producentem rajstop - kombinatem VEB Esda Thalheim, który zatrudniał kobiety z zakładu karnego Hoheneck. Firma zapewniła, że nie wiedziała o tym.
...
Znowu upiory komuny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:10, 21 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Komuniści uczcili pamięć Lenina w 90. rocznicę jego śmierci
Setki zwolenników Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) i innych ugrupowań lewicowych przyszły na Plac Czerwony w Moskwie, aby uczcić pamięć Włodzimierza Lenina. W tym dniu przypada 90. rocznica jego śmierci.
Uczestnicy manifestacji, wśród których byli liderzy KPRF, deputowani do Dumy Państwowej i członkowie parlamentów regionalnych, złożyli wieńce i kwiaty przed mauzoleum Lenina, gdzie wciąż znajduje się zmumifikowane ciało przywódcy przewrotu bolszewickiego z 1917 roku i twórcy ZSRR.
Kwiaty złożono też na grobie Józefa Stalina przed murem kremlowskim.
Szef KPRF Giennadij Ziuganow oświadczył, że Lenin "na zawsze pozostanie w sercach i umysłach całej ludzkości". Zauważył, że "w każdej poważnej bibliotece na świecie znajduje się zbiór dzieł Włodzimierza Iljicza Lenina". - W ciągu swoich niespełna 54 lat napisał 55 tomów. Jest najbardziej czytanym i studiowanym politykiem współczesności - oznajmił.
Według lidera KPRF "to Lenin jako pierwszy na planecie postanowił zbudować królestwo sprawiedliwości nie w niebiosach, lecz na Ziemi. - To on jako pierwszy na świecie stworzył partię nowego typu, która przejęła zburzone w I wojnie światowej imperium i zbudowała wielkie państwo związkowe, gdzie najważniejsza była praca, sprawiedliwość i humanizm - skonstatował.
Ziuganow podkreślił, że rozwój Rosji "możliwy będzie tylko wtedy, jeśli będzie się opierać na jej tysiącletniej historii, unikatowej polityce Lenina, stalinowskiej modernizacji i zdobyczach wielkiej rewolucji kulturalnej".
Podniosłą atmosferę obchodów rocznicy śmierci Lenina komunistom zakłócił przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski, który zażądał pochowania ciała ich wodza na nowo otwartym Federalnym Cmentarzu Wojskowym w Mytiszczach, 4 km na północny wschód od Moskwy.
- Zawsze domagaliśmy się likwidacji całego cmentarza na Placu Czerwonym - nie tylko mauzoleum Lenina, ale także grobów z tyłu mauzoleum i w murze kremlowskim. W Mytiszczach starczy miejsca dla wszystkich - podkreślił Żyrinowski.
- Utrzymanie jego ciała kosztowało już setki milionów rubli. A on przyniósł nam tyle nieszczęść. Do dzisiaj nie możemy się podnieść. Unicestwiono całą inteligencję, Cerkiew, przemysł i armię; sprowokowano II wojnę światową. Jeśli nie byłoby komunistów, nie byłoby też Hitlera - wskazał lider LDPR.
Za przeniesieniem ciała Lenina na cmentarz i likwidacją nekropolii na Placu Czerwonym opowiedział się też rzecznik praw człowieka FR (ombudsman) Władimir Łukin. - Plac Czerwonym nie jest miejscem na cmentarz. Problem ten powinien być prędzej czy później rozwiązany. Uzdrowi to sytuację w Rosji - oświadczył.
Z badań socjologicznych wynika, że około 70 proc. Rosjan chce, by ciało Lenina zostało usunięte z mauzoleum na Placu Czerwonym i pochowane w ziemi. Kwestia ta powraca w Rosji regularnie od upadku ZSRR, szczególnie przy okazji rocznicy śmierci Lenina. Żaden rosyjski przywódca nie miał jednak jak dotąd odwagi podjąć decyzji w tej sprawie, gdyż Lenin jest bardzo szanowany wśród ludzi starszych. KPRF w wyborach parlamentarnych regularnie zdobywa kilkanaście procent głosów, podobnie jak jej lider w wyborach prezydenckich.
Do pochowania Lenina nawołuje też rosyjska Cerkiew prawosławna. Wszelako Kreml niezmiennie twierdzi, że nie ma na razie planów usunięcia ciała Lenina z mauzoleum.
Legendarna obrończyni praw człowieka Ludmiła Aleksiejewa podkreśla, że nie dojdzie do modernizacji ani demokratyzacji Rosji, dopóki z Placu Czerwonego nie zostaną usunięte ciało Lenina i szczątki Stalina.
Nekropolia w Mytiszczach, wzorowana na Cmentarzu Narodowym w Arlington koło Waszyngtonu, ma być panteonem narodowym, gdzie będą chowani przywódcy Rosji, wybitni wojskowi, kombatanci wojenni, a także bohaterowie Związku Radzieckiego i Federacji Rosyjskiej. Jako pierwszy 27 grudnia 2013 roku spoczął tam Michaił Kałasznikow, słynny konstruktor broni strzeleckiej, w tym najpopularniejszego w świecie karabinu automatycznego AK-47.
Decyzję o budowie cmentarza podjął w 1953 roku rząd ZSRR, jednak pomysł nie został wówczas urzeczywistniony. W 2001 roku powrócił do niego prezydent Władimir Putin, wydając dekret o utworzeniu panteonu. Budowa nekropolii rozpoczęła się w 2008 roku. Pochłonęła 4 mld rubli (ok. 122 mln dolarów).
Zajmujący 55 hektarów cmentarz otwarto 21 czerwca 2013 roku. Pochowano tam wówczas szczątki nieznanego żołnierza, który w latach II wojny światowej poległ koło Smoleńska. Zakłada się, że nekropolia, obliczona na 40 tys. grobów, będzie głównym cmentarzem Rosji przez co najmniej 200 lat. Przy jej projektowaniu planowano, że z czasem do panteonu w Mytiszczach przeniesione zostaną szczątki osób pochowanych na Placu Czerwonym i w murze kremlowskim, w tym Lenina, Stalina i innych przywódców ZSRR. Jednak decyzji w tej sprawie na razie nie podjęto.
...
Zyrynowski jak madrze ! Kto by sie spodziewal . To cieszy ze 70 % nie chce potwornej mumii . Istotnie jest to znak szatana na Rosji . Dopoki jest promieniuje zlem na kraj . A turysci ? Mozna im zbudowac inna sensowniejsza atrakcje typu budynek samowar ktory bedzie dymil czy cos . Lud takie lubi a samowar to symbol Rosji . Wiec zgodnie z tradycja i turystyka a bez satanizmu .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:51, 06 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Czarnogóra: na fresku Marks, Engels i Tito smażą się w piekle
Fresk w cerkwi w Podgoricy
Komunistyczny przywódca Jugosławii Josip Broz Tito oraz Karol Marks i Fryderyk Engels smażą się w piekle na fresku w cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego w Podgoricy. A obok nich obecni czarnogórscy politycy i ludzie w turbanach.
Wszyscy na potępienie zasługują według cerkwi Zmartwychwstania za "nienawiść do Kościoła prawosławnego". W pobliżu nich na czerwonym tle symbolizującym piekło, w paszczy Lewiatana giną kapłani.
Bogate malowidła w nowo wybudowanej cerkwi w stolicy Czarnogóry już ściągnęły na siebie krytykę - przeciwnicy aktualizacji historycznej twierdzą, że Cerkiew nie powinna mieszać się do polityki.
36-letni kapłan Branko Vujaczić zauważa, że do jego cerkwi przybywa więcej ludzi, odkąd w październiku ukończono fresk. Nic straszliwego w jego symbolice nie dostrzega, widzi w nim ducha nie tak dawnych czasów. - Mówiąc uczciwie, nie należę do tych, którzy rozpoznają na nim Marksa i Titę, ja nawet nie pamiętam, jak Marks wygląda. Wiem jednak, że fresk odmalowuje ducha tych czasów, kiedy toczyła się walka z Bogiem - powiedział.
W czasach komunistycznej Jugosławii lektura dzieł Marksa i Engelsa, ojców założycieli marksizmu, autorów "Manifestu komunistycznego" z 1848 r. oraz twórców naukowego socjalizmu, była obowiązkowa.
Z rozpoznaniem przedstawionych osób na fresku nie ma najmniejszych problemów 43-letni protojerej Velibor Dżomić. - Widzę na tym fresku Titę, Marksa, Engelsa i innych wrogów Chrystusa - mówi. Zastrzega, że "każdy ma prawo do własnej interpretacji" i dodaje, że "sztuka jest sama w sobie cudem".
Na fresku uwieczniono w piekle również osobistości współczesne. Znalazł się tam m.in. przewodniczący parlamentu czarnogórskiego i partii socjaldemokratycznej Ranko Krivokapić, który gniew Cerkwi zaskarbił sobie, oskarżając ją o nielegalne działania, wtrącanie się do polityki oraz atakując metropolitę Czarnogóry i biskupa Cetinje, Amfilochiusza.
Serbska Cerkiew w Czarnogórze dość często angażowała się w sprawy polityczne, zwłaszcza po odłączeniu się w 2006 roku Czarnogóry od Serbii. Biskup Amfilochiusz często występował z ostrą krytyką proniepodległościowego przywództwa kraju i nie wahał się też otwarcie źle mówić o katolicyzmie i islamie.
Historyczne aktualizacje w cerkiewnych freskach znaleźć można nie tylko w podgorickiej cerkwi Zmartwychwstania. W monastyrze w Ostrogu do piekła trafili razem z Judaszem, który zdradził Chrystusa, Hitler, Lenin i Tito.
...
Prosto jasno pogladowo .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:04, 20 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Tara Bahrampour | The Washington Post
Dziecko z piekła
Znalazł kochających rodziców, a mimo to na zawsze pozostanie sierotą z Sighetu. Dorosły dzisiaj Izidor Ruckel rumuńską politykę wobec porzuconych dzieci określa mianem "holokaustu".
Ktoś przysłania okna, a stara taśma wideo zaczyna się kręcić. W zawilgoconym pokoju tuziny nagich dzieci o ogolonych głowach przycupnęły stłoczone, we własnych odchodach, wokół wiaderka z nieapetycznie wyglądającą papką. Jedna z dziewczynek ciągnie za sobą zdeformowaną nogę; przemieszcza się po wilgotnej podłodze, podtrzymując się ramionami. Kilkoro malców siedzi kiwając się tam i z powrotem albo uderza głowami o ścianę.
Te ujęcia trudno oglądać nawet dziś, choć nakręcono je przeszło dwie dekady temu. Po zburzeniu muru berlińskiego dyktatorskie reżimy Europy Wschodniej zaczęły się rozpadać jak domki z kart. W kilka miesięcy po egzekucji Nicolae Ceausescu, zachodni dziennikarze odkryli piekło rumuńskich sierocińców. Mieszkało w nich około 180 tys. dzieci. Reportaż ABC "20/20" sprawił, że setki Amerykanów zapragnęło pomóc udręczonym sierotom.
Niektórzy z tych Amerykanów zebrali się w październikowe popołudnie 2012 roku w sali Homewood Suites w Davidson, w Północnej Karolinie, wraz ze swoimi adoptowanymi dziećmi. Dziewczynki i chłopcy przywiezieni niegdyś z dalekiej Rumunii są już nastolatkami, a nawet młodymi dorosłymi. Opuścili ojczyznę w tak młodym wieku, że niewiele z niej zapamiętali. Ale w tym pokoju jest ktoś, kto pamięta aż za dobrze.
– Patrzcie, a to Izidor, w czerwonym sweterku – ktoś wypatrzył na ekranie chłopczyka o szerokim uśmiechu. Sfilmowany dzieciak skończył dziesięć lat, choć jest tak bardzo niedożywiony, że wygląda na znacznie mniej. Izidor Ruckel ma teraz 32 lata i wciąż jest drobną osobą o głębokim spojrzeniu, z włosami ściętymi na jeżyka. To z jego powodu odbywa się to spotkanie.
W dzieciństwie żelazna determinacja pomogła mu wydostać się z sierocińca i znaleźć amerykańskich rodziców. Po adopcji nie zapomniał o towarzyszach niedoli – walczył o lepszą przyszłość również dla nich. Dziś, jako dorosły, zabiega o godne życie dla tysięcy rumuńskich sierot. Chciałby pomóc tym dzieciom w ten sam sposób, który sprawdził się w jego przypadku: przedstawiając ich los szerokiej publiczności. (…) Na własnej skórze doświadczył, jak skutecznym narzędziem bywa kamera. Wraz z innym adoptowanym Rumunem Izidor postanowił nakręcić kolejny, współczesny dokument o rumuńskich sierotach. Spotkanie, w którym uczestniczymy, ma na celu zbiórkę datków na ten cel. Potrzeba około 30 tys. dolarów.
Ekipa ABC przyjechała do sierocińca, w którym mieszkał Izidor, w zimny poranek 1990 roku i dostała się do środka mimo sprzeciwów zaskoczonego stróża. Nie był to pierwszy dom dziecka, jaki zobaczyli w Rumunii amerykańscy filmowcy, lecz niewątpliwie ten należał do najgorszych. – Wyglądał jak przytułek dla osób psychicznie chorych – wspomina Janice Tomlin, producentka obecna przy kręceniu dokumentu. – Zobaczyliśmy dzieci w kaftanach bezpieczeństwa, maluchy pozamykane w klatkach… Sfilmowaliśmy chłopca, który praktycznie umierał z głodu.
Pod rządami Ceausescu aborcję i antykoncepcję wyjęto spod prawa, a kobiety skłaniano do rodzenia co najmniej pięciorga dzieci, by zapewnić rekrutów dla wojska i siłę roboczą dla narodu. Mnóstwo maluchów trafiło wtedy do sierocińców, w tym wiele osób niepełnosprawnych, ponieważ ich rodzice nie mieli środków, by utrzymać tak liczną gromadkę. W Sighetu sieroty obejmowały Amerykanów za nogi. Był tam Marin, śniady romski chłopczyk o zaraźliwym uśmiechu; Ana, niewidoma i przykuta do łóżka, za to obdarzona pięknym głosem dziewczynka; oraz Izidor, kulawy malec o płonącym spojrzeniu.
Dokument zaszokował amerykańskich widzów i doprowadził do fali zagranicznych adopcji: do rodzin za oceanem trafiło potem wiele sierot z Rumunii i z bloku wschodniego. – Telefony się urywały – opowiada Tomlin, która sama przysposobiła dwie dziewczynki. (…)
Pewnie dlatego, że żył w otoczeniu tak wielkiej brutalności, Izidor najlepiej zapamiętał ten wieczór, gdy ktoś okazał mu trochę serca. Pielęgniarka zainterweniowała, widząc, że chłopiec jest okrutnie bity za drobne przewinienie. Powstrzymała oprawcę i chcąc rozweselić dziecko, zabrała je na chwilę do siebie. Wtedy Izidor po raz pierwszy opuścił sierociniec. Zobaczył osiedla i ludzi na ulicach. Poczuł na twarzy płatki śniegu. – Wydawało mi się, że ta przechadzka trwa bez końca, choć szliśmy może pięć minut – wspomina. – Byłem taki szczęśliwy. A gdy [pielęgniarka] otwarła przede mną drzwi domu, w środku wszystko pachniało jedzeniem. Wyczuwałem gołąbki, pulpety… wyczułem miłość.
Ta jedna noc rozbudziła w nim wielkie pragnienia. Może Izidor był drobny i ułomny, lecz potrafił walczyć o swoje. Dlatego, gdy w sierocińcu pojawili się Amerykanie, wiedział, jak zaznaczyć swoją obecność. "Pamiętam, jak uczepił się mojej nogi i zmusił mnie, bym z nim usiadł – opisał później John Upton, kalifornijski producent, który pośredniczył w procesie adopcyjnym wielu dzieci z sierocińca w Sighetu. – Z pomocą tłumacza powiedział mi, że chce wydostać się z tego piekła".
Kilka miesięcy później w miejsce filmowców pojawiły się dwie kobiety z San Diego. Jedną z nich była Marlys Ruckel. Od razu zwróciła uwagę na dziesięciolatka, który wyglądał na lat sześć i miał na sobie dziewczęcy sweter i buciki. – Ta słodka twarzyczka i te wielkie ciemne oczy – opowiada z rozczuleniem. – "Która z was zechce być moją mamusią?", zapytał.
W domu Ruckelów, na przedmieściach San Diego, Izidor dorastał wraz z trzema biologicznymi córkami amerykańskiej pary oraz z upośledzoną fizycznie i umysłowo dziewczynką, również z Sighetu. Wydawało się, że rumuński chłopiec trafił do swojego raju. Miał własny pokój, dostatek jedzenia, psa i kota, mamę i tatę. A jednak większość jego przyjaciół została tam, w Rumunii, i musiała dalej tłoczyć się wokół wiaderka z papką. – Izidor nie mógł sobie z tym poradzić – wspomina matka. – Dręczyły nas cienie tych, którym nie udało się wyjechać. Dla syna byli braćmi i siostrami.
Gdy tylko nauczył się angielskiego, zaczął domagać się uratowania pozostałych dzieci. Upton sprowadził kilkoro wychowanków Sighetu do USA, naginając niektóre przepisy, byle tylko wywieźć sieroty z Rumunii. Niewidoma Ana o pięknym głosie została adoptowana przez parę z Michigan. Elena, dziewczynka ze zdeformowaną nogą, znalazła dom w Luizjanie. Marin, romski chłopiec, pojechał do rodziny z kalifornijskiego Grass Valley. Sześcioro innych dzieci adoptowali mieszkańcy Wirginii.
Tymczasem Izidor chłonął amerykańską kulturę. Pod wpływem rodziców przyjął chrześcijaństwo, znalazł sobie nowych przyjaciół. W nastoletnich czasach nad chłopcem zaczęły zbierać się ciemne chmury. – Zatęskniłem za ojczyzną – opowiada. – Nie radziłem sobie ze złością, nie nauczono mnie, jak otrzymywać i odwzajemniać miłość. Stałem się nieznośny, rodzice strasznie mnie irytowali, pamiętam, jak im mówiłem: "Chcę wrócić do sierocińca!". (…)
Nastoletni Izidor zrobił się porywczy, wulgarny wobec matki, agresywny wobec ojca. Ostatecznie wyprowadził się z domu, rzucił szkołę, zaczął pić alkohol i palić marihuanę, choć równocześnie miał dość zdrowego rozsądku, by utrzymać pracę w barze szybkiej obsługi. Wkrótce po swoich 18. urodzinach dowiedział się, że rodzice mieli poważny wypadek samochodowy. Wstrząśnięty tym zdarzeniem pogodził się z bliskimi, przestał brać narkotyki i znowu zaczął chodzić na msze. A jednak tęsknota za Rumunią nie dawało mu spokoju i kiedy tylko program "20/20" zaproponował mu wyjazd do Sighetu, ochoczo na to przystał. Miał wtedy 21 lat.
– Przygotowali się na jego przyjazd – opowiada Tomlin, producentka uczestnicząca w zdjęciach z 2001 roku. – Dzieci poubierano w niedzielne wdzianka, zorganizowano występy z udziałem kucyka i psa, wychowankowie śpiewali, ktoś wręczył bukiet… Krótko mówiąc, wszystko to budziło podejrzenia.
Sierociniec kojarzył się Izidorowi z cierpieniem, lecz także z osobliwym uczuciem błogości. Tak dobrze było znów tu być. A jednak nie potrafił pogodzić się z faktem, że dzieci nadal muszą tyle znosić. Z uwagi na jego status specjalnego gościa pozwolono mu przespacerować się po ośrodku. Chodził od pokoju do pokoju, gdzie zobaczył to, czego nie pokazano amerykańskim kamerom: dzieci bite, w kamizelkach bezpieczeństwa, uderzające głowami o ścianę i taplające się w odchodach. (…)
Tymczasem producenci "20/20" mieli dla Izidora niespodziankę: udało im się namierzyć biologicznych rodziców chłopaka i zaaranżowano spotkanie. Rodzina mieszkała w zrujnowanym domu w miasteczku Tasnad, pięć godzin drogi od Sighetu. To tutaj wychowywało się rodzeństwo Izidora. Chociaż rozmawiali za pośrednictwem tłumacza, chłopakowi nie udało się opanować żalu i bólu. – Porzuciliście mnie – oskarżał. – Tam, gdzie trafiłem, dzieci były bite. Nie było ogrzewania… Czy zdajecie sobie sprawę, że Sighetu to piekło?
Biologiczni rodzice mieli argumenty na swoją obronę: chłopiec miał problemy z nogą i pielęgniarka w szpitalu sama zaproponowała im takie rozwiązanie. Nie mieli pieniędzy na odwiedziny. Nie wiedzieli, że w sierocińcu jest aż tak źle. Nic z tego, co mu powiedzieli, nie ukoiło jego gniewu. (…) Po tamtej wizycie od razu zadzwonił do Ameryki. – Wracam do domu – oznajmił adopcyjnym rodzicom. Z powrotem u Ruckelów wydawał się odmieniony. Był spokojniejszy, nabrał pewności siebie. – Powiedział nam wtedy: "Rany, jaki jestem wam wdzięczny za to, że mnie stamtąd wyciągnęliście" – opowiada matka. – Od tamtej pory jesteśmy sobie znowu naprawdę bliscy. (…)
Jest Amerykaninem i nim nie jest. Jest Rumunem i nie-Rumunem. W obu językach mówi z silnym akcentem. Gdzie się nie znajdzie, czuje się odmieńcem, cierpi z powodu osamotnienia. Wieczorem jedzie autobusem do Wal-Martu, na nocną zmianę. Trzy dni w tygodniu dorabia w warsztacie przy lotnisku. Pracuje 62 godziny tygodniowo, a z zarobionych pieniędzy starcza mu zaledwie na jedzenie i na czynsz dwupokojowego mieszkania. (…)
Może i wyjechał ze sierocińca w 1991 roku, lecz nigdy nie zerwał z przeszłością. Utrzymuje kontakty z wychowankami z Sighetu, z tymi, co wyjechali oraz z innymi, mieszkającymi w Rumunii. Izidor stał się nawet kimś w rodzaju łącznika w sieci współtworzonej przez rodziców, dzieci i działaczy społecznych zaangażowanych w rumuńskie adopcje. Jeśli ktoś w Ameryce zainteresowałby się losem tych sierot, z pewnością usłyszy: "A czy już rozmawiałeś z Izidorem Ruckelem?".
Dlatego trudno się dziwić, że w październiku ubiegłego roku to właśnie Izidor Ruckel opowiedział swoją historię rumuńskim władzom. W Bukareszcie zgromadzili się deputowani skłonni wysłuchać głosów na rzecz zniesienia zakazu międzynarodowych adopcji, jaki obowiązuje dzisiaj w Rumunii. Na to spotkanie przybyło wielu wychowanków sierocińców, przyjechali często z bardzo daleka – z Włoch, a nawet z Nowej Zelandii. Izidor komunikował się z posłami za pośrednictwem Skype’a.
Przygotował dramatyczne wystąpienie. Porównał życie w rumuńskim sierocińcu do "holokaustu", wytknął rządowi, że nie potrafi zapewnić sierotom godnego życia. Ostrzegał, że w Rumunii nikt nie podejmie się adopcji dzieci z niepełnosprawnością fizyczną czy umysłową. Dla takich maluchów pozostaje los "trzymanych w klatkach więźniów". (…) W trakcie przemowy Izidora w bukaresztańskiej sali posiedzeń panowała cisza. Gdy mówca wypowiedział ostatnią kwestię, nie był jeszcze ukontentowany. Zorientowawszy się, że senator odpowiedzialny za wprowadzenie zakazu adopcji w czasie jego wystąpienia na chwilę opuścił obrady, zaatakował go z całą gwałtownością. – No i gdzie się pan podziewał? Powinien się pan wstydzić za wychodzenie w trakcie czyjejś wypowiedzi – grzmiał. Senator tłumaczył się "pilną sprawą do załatwienia".
Po tym wszystkim Izidor miał jednak złe przeczucia. I rzeczywiście, mimo jego ognistej przemowy i mimo zachęt ze strony Parlamentu Europejskiego, rumuński prawodawca utrzymał w mocy zakaz międzynarodowych adopcji, 60 głosami przeciwko 40. Ramona Popa, rzeczniczka Rumuńskiego Urzędu Adopcyjnego zaznaczyła, że choć reprezentowana przez nią instytucja nie sprzeciwia się międzynarodowym adopcjom jako takim, to jednak poprzedni stan prawny był nie do przyjęcia z powodu niejasnych procedur. Od ostatniej wizyty Izidora w Rumunii – przekonywała – rząd zamknął wiele domów dziecka, a na mocy prawa z 2005 roku sieroty mogą teraz liczyć na dobrą opiekę psychologów i pracowników socjalnych. – Trafiają do mniejszych ośrodków szanujących prawa dziecka – podkreślała Popa. – Jeśli Izidor przyjedzie do nas raz jeszcze, przekona się, że warunki u nas bardzo się poprawiły.
Izidor wcale w to nie wierzy. Twierdzi, że obejrzał niedawno materiał świadczący o tym, że jest wręcz przeciwnie niż podają w Bukareszcie. (…) Dlatego zamierza pojechać do Rumunii jeszcze przed Wielkanocą. Zebranie kwoty 30 tys. dolarów pozostaje odległą perspektywą, na razie wychowanek z Sighetu chciałby zaoszczędzić na bilet lotniczy oraz zdobyć środki, by utrzymać się za granicą przez kilka miesięcy. W tym celu zwiększył liczbę godzin pracy do 77 tygodniowo i wziął sobie współlokatora. (…)
W ramach nowego ubezpieczenia medycznego, jakie musiał zaoferować mu Wal-Mart od 1 stycznia tego roku, Izidor liczy na sfinansowanie nowej szyny dla chorej nogi. Ostatnio cena sprzętu rehabilitacyjnego odrobinę spadła, lecz cena 960 dolarów pozostaje dla mężczyzny zaporowa. – Czasem marzę o tym, że się obudzę i będę w stanie zgiąć tę nogę – zwierza się Izidor. – Że zrobię to tak, jak Forrest Gump. Pamiętacie tę scenę? Biegnie, a obręcze same spadają mu z nóg.
Na razie Izidor może tylko podwinąć nogawkę i umocnić starą, zniszczoną szynę kawałkiem papieru.
....
Komunistyczne ,,sierocince" .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:54, 17 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Więźniowie polityczni w NRD byli zmuszani do pracy
Władze NRD wykorzystywały więźniów politycznych do pracy przymusowej w zakładach produkujących towary na rynki zachodnie - wynika z opracowania przedstawionego w Berlinie. Autorzy szacują liczbę poszkodowanych na od 180 tys. do 200 tys. osób.
Praca przymusowa była kierowanym przez państwo systemem obliczonym na polityczne prześladowanie więźniów i ich eksploatację ekonomiczną - powiedział kierownik zespołu badawczego Christian Sachse.
Raport powstał z inicjatywy Związku Stowarzyszeń Ofiar Komunistycznej Dyktatury. Badania sfinansował szwedzki koncern IKEA, który w 2012 roku jako pierwszy przyznał się do sprowadzania z NRD mebli wykonywanych przez wschodnioniemieckich więźniów.
Z pracy osób osadzonych w zakładach karnych korzystało około 600 wschodnioniemieckich przedsiębiorstw. Więźniowie wytwarzali między innymi pościel, narzędzia, rajstopy i reflektory, przeznaczone na rynek RFN. Jak twierdzi Urząd do spraw Akt Stasi, w latach 80. obroty firm wykorzystujących pracę więźniów sięgały 200 mln marek niemieckich (ponad 102 mln euro) rocznie.
Niemiecki minister sprawiedliwości Heiko Maas zapowiedział podwyższenie od przyszłego roku o 20 proc. świadczeń dla byłych więźniów politycznych. Dodatek do emerytury wynosi obecnie maksymalnie 250 euro miesięcznie i przysługuje osobom, które spędziły z przyczyn politycznych w więzieniu co najmniej 180 dni. Świadczenie wypłacane jest poszkodowanym od 2007 roku.
>>>
Bez zbrodni nie ma komuny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:04, 27 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
W dawnym więzieniu NKWD odnaleziono szczątki blisko 1000 osób, m.in. polskich żołnierzy
We Włodzimierzu Wołyńskim, na terenie byłego więzienia NKWD, w ostatnich tygodniach odkryto szczątki blisko 1000 osób. Wśród nich są polscy żołnierze i policjanci - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Badania na terenie grodziska dawnego zamku, gdzie w latach 1939-56 znajdowało się więzienie NKWD, prowadzi polsko-ukraińska grupa naukowców.
- Na razie znaleźliśmy szczątki ok. 950 osób. Są wśród nich polscy żołnierze, ale także osoby cywilne. Znalezione na miejscu łuski z pistoletu TT wskazują, że zostali zabici przez NKWD w 1940 i 1941 r. - mówi kierujący ekipą ukraińskich archeologów Aleksiej Złatogorski.
Jak relacjonuje kierownik prac dr Dominika Siemińska, odkryto dwie jamy grobowe, a ujawnione szczątki są w bardzo złym stanie - zostały przysypane wapnem.
Ekshumacje potrwają jeszcze kilka tygodni. Ukraińcy wstępnie ustalili, że pozostałości ciał będą ponownie pochowane 23 września na tamtejszym cmentarzu komunalnym. Mogiła zostanie zaś upamiętniona.
We Włodzimierzu w ostatnich latach znaleziono już szczątki kilkuset osób: Polaków, Ukraińców i Żydów - przypomina gazeta.
...
Kolejne komunistyczne bestialstwo ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:19, 30 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
W Rumunii rozpoczyna się "symboliczny proces"
W latach 50. i 60. w więzieniu w Rymniku na południowym wschodzie Rumunii przetrzymywano setki więźniów politycznych i stosowano wobec nich najokrutniejsze tortury. Teraz w tym kraju rozpoczyna się "symboliczny proces", który przez dyrektora Instytutu Badania Zbrodni Komunizmu porównywany jest do procesów norymberskich.
W całym kraju do 1989 roku komunistyczne służby pozbawiły wolności z przyczyn politycznych ponad 600 tys. osób. Blisko 20 proc. z nich nie przeżyło uwięzienia. Teraz w Rumunii rozpoczyna się "symboliczny proces". Były naczelnik więzienia został oskarżony o zbrodnie ludobójstwa. 25 lat po obaleniu dyktatury.
- Do tej pory nie udało nam się osądzić komunizmu. Ani pod względem prawnym, ani symbolicznym. Proces, który zaczynamy - z zachowaniem pewnych proporcji - będzie można porównać do procesów norymberskich - mówi prezes Rumuńskiego Instytutu Badania Zbrodni Komunizmu.
...
Tak szkoda ze tak pozno ale takie byly uklady ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|