Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:56, 20 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
"Rzeczpospolita": Pomnik, który opowie
Chcemy oddać niewyobrażalną liczbę ofiar komunizmu: 100 milionów osób - mówi "Rzeczpospolitej" Janusz Kapusta, rysownik, członek polskiego zespołu, który wygrał konkurs na projekt pomnika w Toronto upamiętniającego ofiary komunizmu.
Jak zaznacza, to dobrze, że monument będzie stał przed parlamentem w Toronto, bo pomnik, który opowie o komunizmie powinien być w eksponowanym miejscu.
- Przy projektowaniu staraliśmy się oddać niewyobrażalną liczbę ofiar komunizmu – sto milionów ludzi z całego świata. A słychać głosy, że i ta liczba jest zaniżona – podkreśla Kapusta.
Wskazuje, że pomnik powstaje w Kanadzie, bo to kraj, do którego w czasach komunizmu przyjeżdżało wiele osób zza żelaznej kurtyny; dosyć łatwo było dostać tam azyl.
Szczęśliwie na naszym projekcie zaczęło zależeć też kanadyjskim władzom i dzięki temu jest szansa, że monument uda się postawić w ciągu roku – dodaje Kapusta.
Jak mówi, oprócz niego, zwycięski zespół projektantów tworzą architekci: Voytek Gorczynski i Andrzej Pawlik.
Kapusta jest również scenografem oraz rysownikiem "Plusa Minusa" – weekendowego wydania "Rz".
...
W samych Chinach brakuje 600 mln ludzi . Bedzie 700 mln. ofiar minimum ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:23, 23 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Fania Kapłan i zamach na ślepo
Mateusz Zimmerman
Nienawidziła Lenina i uważała go za zdrajcę rewolucji. Tylko czy rzeczywiście próbowała go zabić sama?
Przy wyjściu z moskiewskiej fabryki Michelsona kłębił się spory tłumek. Przemówienia Lenina, które skończyło się przed chwilą, słuchali z uwagą wszyscy robotnicy. Spodziewali się, że wódz bolszewików powie coś o poprawie zaopatrzenia Moskwy w żywność. Ten wygłosił jednak emocjonalną mowę na temat "burżuazyjnej demokracji", w której "wszystko sprowadza się do grabieży". Kiedy skończył wystąpienie, pomachał zebranym i udał się do wyjścia.
Przy Leninie nie było ochroniarzy, bo przywódca bolszewików od jakiegoś czasu upierał się, że w ten sposób łatwiej mu będzie pozyskiwać ludzi dla sprawy rewolucji. Lenin zatrzymał się jeszcze na chwilę rozmowy z grupą kobiet – parę kroków przy samochodzie, w którym czekał na niego szofer Stiepan Gil.
Gil zeznawał później: "Zobaczyłem wysuniętą z tłumu kobiecą rękę z browningiem. Padły trzy strzały, skoczyłem natychmiast w tę stronę, skąd strzelano. Strzelająca kobieta rzuciła mi pod nogi rewolwer i zniknęła w tłumie. Rewolwer leżał u moich stóp, przy mnie nikt go nie podnosił. Poprawka: kobiecą rękę z browningiem zobaczyłem dopiero po pierwszym strzale".
Fania przyznaje się od razu
Pod fabryką zaczęła się panika. Ludzie rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Lenin leżał nieruchomo twarzą do ziemi. Szofer umieścił go na tylnym siedzeniu auta i powiózł nie do szpitala, lecz na Kreml. Ranny mocno krwawił, ale był w stanie o własnych siłach wejść do mieszkania. Na miejscu nie było żadnego lekarza – ci opatrzyli Lenina dopiero nad ranem. Był 30 sierpnia 1918 roku.
Domniemana sprawczyni zamachu była już wtedy w rękach Czeki. W jaki sposób ją schwytano?
Na miejscu był zastępca komisarza politycznego jednej z dywizji Armii Czerwonej, niejaki Batulin. Z jego relacji wiadomo, że nieopodal fabryki dostrzegł stojącą pod drzewem kobietę, która spokojnie paliła papierosa – co oficerowi wydało się przynajmniej podejrzane. Kazał jej iść z sobą.
"Czemu strzelaliście do towarzysza Lenina?" – zapytał w końcu. Odparła: "A czemu chcecie to wiedzieć?". Odwieziono ją na komisariat. Tam została zidentyfikowana jako Fania Kapłan. Miała 28 lat, choć wyglądała na wiele starszą.
Przyznała się, ale nie było żadnych dowodów na jej udział w zamachu. Została odwieziona na Kreml i zamknięta w piwnicy. Na polecenie sekretarza Jakowa Swierdłowa – wówczas w praktyce głowy państwa radzieckiego – zaczęli ją przesłuchiwać najważniejsi funkcjonariusze Czeki, a także ludowy komisarz sprawiedliwości Dmitrij Kurski. Chcieli wiedzieć, do jakiej organizacji należy Fania Kapłan i kto ją przekonał do zamachu na Lenina. Ale niedoszła zabójczyni nikogo nie wskazała.
11 lat katorgi
Kapłan była członkinią Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, która w 1917 r. wprawdzie pokonała bolszewików w wolnych wyborach do tzw. Konstytuanty – ale ci doprowadzili do rozłamu wśród eserowców i część spośród nich (lewicową) wykorzystali do październikowego przejęcia władzy. Prawicowi eserowcy nie mogli się z tym pogodzić.
Urodziła się jako Fania Jefimowna Rojtman i była córką żydowskiego nauczyciela w guberni wołyńskiej. Ledwie jako 16-latka, pochłonięta ideałami anarchistycznymi, próbowała dokonać w Kijowie zamachu na tamtejszego generał-gubernatora (1906). Ale bomba, której ona i jej koleżanki zamierzały użyć, eksplodowała przedwcześnie w wynajętym pokoju hotelowym. Fania została ranna. Carski sąd skazał ją na karę śmierci, którą potem zamieniono na dożywotnią katorgę.
Trafiła najpierw do Malcewa (k. Orła), a potem do akatujskiego ciężkiego więzienia (wschodnia Syberia, dawna kopalnia srebra). Wyrok odbywała w kajdanach, których nie zdejmowano. Została wypuszczona dopiero po rewolucji lutowej. Wróciła ze zsyłki jako wrak człowieka: zapadła na przewlekłe bóle głowy, właściwie oślepła. Ale katorga nie sprawiła, że jej poglądy złagodniały – wręcz przeciwnie. Więzienne znajomości zbliżyły ją właśnie do eserowców.
Najgorętsze miesiące 1917 roku w Rosji spędziła w sanatorium dla byłych katorżników. Zdążyła jeszcze przez przyjaciół załatwić sobie operację wzroku, dzięki której jej wada zmniejszyła się do 15 dioptrii. Odmówiła dołączenia do rodziny, która podczas jej zsyłki wyemigrowała do USA – za to już niebawem przyłączyła się do grupy, która zamierzała przeprowadzić zamach na Lenina.
Pudło z kilku kroków
Fania Kapłan na przesłuchaniu powiedziała jednak, że zamachu dokonała samodzielnie. "Dzisiaj strzelałam do Lenina. Strzelałam z własnego przekonania. Ile razy strzelałam – nie pamiętam. Z jakiego rewolweru strzelałam – nie powiem… Strzelałam dlatego, że uważam Lenina za zdrajcę rewolucji" – to wyjątki z jej zeznań złożonych jeszcze w dniu jej schwytania.
Cały problem polegał na tym, że – jak pisze biograf Lenina Dmitrij Wołkogonow – przesłuchano w sumie 18 świadków, na miejscu zamachu były tłumy ludzi, ale nie znaleziono nikogo, kto widział na własne oczy, jak Fania Kapłan podnosi browninga i strzela! Jeden ze świadków pamiętał natomiast, że "ostrych, suchych dźwięków", które usłyszał, nie wziął nawet za strzały; raczej za odgłos uruchamianego silnika.
Zagadkowe były też losy rewolweru, który miała porzucić na miejscu zamachu – został on znaleziony dopiero po kilku dniach(!) przez jednego z członków partii bolszewickiej. Na miejscu znaleziono ponoć cztery łuski – ale strzały słyszano tylko trzy... (Dwie kule trafiły Lenina, jedna zgruchotała łokieć przypadkowej kobiecie).
Niemal zupełna ślepota Fanii Kapłan raczej komplikuje niż ułatwia ocenę tego tajemniczego epizodu. Strzelec nie zdołał zabić Lenina z odległości paru kroków. – co wskazywałoby, że miał naprawdę spore problemy ze wzrokiem. Jest też mało prawdopodobne, aby jakakolwiek grupa spiskowców powierzyła komuś takiemu jak Fania Kapłan wykonanie tak ważnej misji.
Zupełnie fantastyczna wydaje się teoria, wedle której zamach był od początku do końca inscenizacją – bo i taka się pojawiła. Nie pasuje do niej prosty fakt: dzień po zamachu Lenina badało kilku lekarzy i żaden nie miał problemu ze stwierdzeniem obecności kuli w jego ciele. Trudno natomiast wykluczyć, że Fania Kapłan po prostu dała się złapać i wzięła na siebie całą winę, aby nikt inny ze spiskowców nie ucierpiał (co i tak się nie udało).
Kult Lenina i czerwony terror
Bolszewickie władze nie zamierzały nawet specjalnie dochodzić, kto był prawdziwym zamachowcem. Nie doszło do rozprawy sądowej, na której ktoś miałby próbować udowodnić winę Fanii Kapłan. Ona sama nie spodziewała się ani litości, ani sprawiedliwości.
Życiu Lenina żadne niebezpieczeństwo nie zagroziło, choć brakowało niewiele. Jedna kula weszła pod łopatką, uszkadzając płuco i powodując krwotok do opłucnej. Utkwiła w szyi nad prawym obojczykiem. Druga przebiła bark, złamała kość i zatrzymała się w lewym barku. Jedną z tych kul wyjęto dopiero w 1922 roku. Po zamachu bolszewicy zaczęli propagować kult Lenina na skalę wcześniej nienotowaną.
Zamach przyniósł skutek, którego Fania Kapłan nie mogła się spodziewać. Jeszcze latem 1918 r. władzę bolszewicką w Rosji trudno było choćby nazwać reżimem. Miała ona przeciw sobie, jak pisze sowietolog Richard Pipes, "praktycznie wszystkie warstwy ludności, z wyjątkiem własnego aparatu". Próba zabójstwa Lenina dała natomiast bolszewikom pretekst do rozpętania "czerwonego terroru", wymierzonego nie tylko w "kułaków, popów i białogwardzistów", ale w całe społeczeństwo.
Bolszewicy złapali drugi oddech. "Krasnaja Gazeta" – organ prasowy Armii Czerwonej – wzywała: "Bez miłosierdzia, bez litości likwidujemy setki naszych wrogów. Niech będą ich tysiące, niech utoną we własnej krwi. Za krew Lenina – niech płyną strumienie krwi burżujów".
Zwłoki miały być zniszczone bez śladu
By zgładzić Fanię Kapłan, wystarczył rozkaz wydany komendantowi straży kremlowskiej. Kat dowiedział się o nim dosłownie z godziny na godzinę. Sekretarz Swierdłow dokładnie go poinstruował: Kapłan ma być zabita w garażu, a w tle musi pracować silnik samochodowy, aby nie było słychać strzałów. Zwłoki mają być zniszczone bez śladu.
Kapłan została zastrzelona 3 września nad ranem. Kat zaraportował: "Wyrok wykonałem ja, komunista, marynarz Floty Bałtyckiej, komendant moskiewskiego Kremla, Paweł Dmitrijewicz Małkow – własnoręcznie".
Uczestnikiem i świadkiem egzekucji był… artysta. Demian Biedny, bolszewicki poeta, wzywał w swoich wierszach do mordowania "białego robactwa"; już niebawem miał się stać ulubionym artystą Trockiego i Stalina. Kiedy czekiści skończyli już torturować Fanię Kapłan, a komendant Małkow strzelił jej w tył głowy, poeta Biedny wraz z nim spalił ciało zabitej – prawdopodobnie w beczce po ropie.
>>>
Potwornosci komuny .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:57, 28 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Rumunia: początek procesu byłego szefa obozu pracy oskarżonego o ludobójstwo
Przed sądem w Bukareszcie rozpoczął się we wtorek proces byłego komendanta komunistycznego obozu pracy Iona Ficiora, któremu zarzuca się odpowiedzialność za śmierć 103 więźniów politycznych w latach 1958-1963.
"Izolacja, w barakach zimno nie do wytrzymania, okrutne kary fizyczne, niewystarczające wyżywienie, odmowa opieki medycznej (...); ustanowiony przez Iona Ficiora reżim nie zapewniał nawet minimum warunków do przeżycia" - napisano w akcie oskarżenia.
Obecny na sali 87-letni Ficior nie zabrał głosu podczas pierwszej rozprawy; następna ma odbyć się 22 maja.
Mężczyzna był w latach 1958-1963 p.o. komendanta i komendantem obozu pracy w miejscowości Periprava w delcie Dunaju na wschodzie Rumunii. W obozie tym przebywało do 2 tys. więźniów. Na początku października 2013 roku władze rumuńskie potwierdziły istnienie w pobliżu dawnego obozu pracy zbiorowej mogiły kryjącej szczątki więźniów.
Ficior został zapamiętany przez skazańców z powodu swojego sadyzmu; wielokrotnie osobiście uczestniczył w ich dręczeniu. W latach 1953-1971 był komendantem lub zastępcą komendanta różnych więzień i obozów.
W Rumunii z powodów politycznych w latach 1945-1989 uwięziono ponad 600 tys. ludzi. Skalę ich cierpień zaczęto ujawniać zaledwie przed kilku laty.
Ficior jest drugim komunistycznym oficjelem sądzonym za zbrodnie przeciwko ludzkości. Proces byłego naczelnika jednego z najbrutalniejszych więzień w komunistycznej Rumunii, Alexandru Visinescu, rozpoczął się we wrześniu 2014 roku. Oskarżony jest on o ustanowienie w więzieniu Ramnicu Sarat, którym kierował w latach 1956-1963, "reżimu eksterminacji"; grozi mu dożywocie.
Termin ludobójstwo został określony w Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa uchwalonej 9 grudnia 1948 roku. Obejmuje zbrodnie "popełnione z zamiarem zniszczenia jako takiej, w całości lub częściowo, grupy narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej". Nie figurują w definicji ludobójstwa grupy polityczne. Według ekspertów powodem tego była niechęć niektórych państw, w tym ZSRR, do objęcia ich tym terminem jako osobnej kategorii.
...
Pamiętajcie że tu nie chodzi o jakiegoś sadyste. Tacy są wszędzie. TO SYSTEM! Zbrodnicze ideolgie to już wyższy poziom zbrodni.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:29, 25 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Niemcy: Komputer składa strzępki akt STASI. Sensacje już w pierwszych dokumentach
Niemcy: Komputer składa strzępki akt STASI. Sensacje już w pierwszych dokumentach - Shutterstock
Do tej pory podarte akta enerdowskiej bezpieki mozolnie składano ręcznie. Z pracą tą poradził sobie teraz komputer. Już w pierwszych dokumentach mowa o Polsce.
Po latach prób i niepowodzeń uczeni Instytutu Frauenhofera dokonali przełomu: jak pisze berliński dziennik "Tagesspiegel", po raz pierwszy komputer złożył strzępki akt wschodnioniemieckiej służby bezpieczeństwa STASI, podartych przez jej pracowników po upadku berlińskiego muru. Dotychczas składane były ręcznie, co trwało lata.
REKLAMA
Plany drakońskich represji
Już pierwsze zrekonstruowane przez komputer dokumenty zawierają sensacyjne informacje. Wynika z nich, że reżim NRD w najwyższym stopniu zaniepokojony protestami "Solidarności" w Polsce, planował w latach 80-tych surowe represje. Na wypadek, gdyby także we wschodnich Niemczech doszło do podobnych demonstracji, planowana była zaostrzona obserwacja blisko 10 tys. osób i natychmiastowe aresztowanie dwóch tysięcy opozycjonistów.
Wśród potencjalnych aresztowanych znajdowali się znani krytycy reżimu, tacy jak Gerd i Ulrike Poppe, Bärbel Bohley czy Wolfgang Templin. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego zarzucało im, że "swoimi aktywnościami w massmediach mobilizują wrogie i negatywne siły w NRD".
Duże zainteresowanie z zagranicy
Przejęcie odtwarzania zniszczonych dokumentów przez komputer może znacznie przyspieszyć ten proces. Na rekonstrukcję ciągle jeszcze czekają tysiące worków ze strzępkami akt STASI. Sukces uczonych Instytutu Frauenhofera natychmiast wzbudził ogromne zainteresowanie zagranicą. Według informacji Instytutu zapytania napływają z całego świata - nie tylko z archiwów, ale też z policji i urzędów finansowych, które także chcą zrekonstruować dokumenty podarte ręcznie lub w niszczarce.
...
Komunistyczny horror.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:49, 06 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Tell i martwy dzik
Wejścia do cel więzienia Stasi w dzielnicy Hohenschönhausen - John Macdougall / AFP
W latach komunizmu Stasi porwała w RFN około 400 krytyków reżimu i osób, które wcześniej uciekły na Zachód. Ten ponury rozdział historii NRD dopiero teraz zostaje wyświetlony.
Było wpół do ósmej, gdy Walter Linse 8 lipca 1952 roku wyszedł z domu, by udać się do pracy. Przed secesyjną willą w berlińskiej dzielnicy Lichterfelde stała taksówka z włączonym silnikiem, w środku siedzieli dwaj mężczyźni. Linse nie widział, jak ci dwaj ludzie za jego plecami dali znak swoim wspólnikom stojącym na ulicy. Jeden z nich zagadnął go i poprosił o ogień, po czym nagle rzucił się na niego i zaczął dusić. Napadnięty zdołał się uwolnić i pobiegł w kierunku taksówki, nie przeczuwając, że czekają tam na niego porywacze. Napastnik dogonił go, obezwładnił i wepchnął do auta. Drugi prześladowca uderzył go w głowę.
REKLAMA
Wielu świadków widziało ów napad. Opel ruszył z na pół otwartymi drzwiami, z których wystawały nogi Linsego. Leżąc z twarzą na podłodze, próbował się bronić, wtedy porywacz strzelił mu w łydkę, żeby podkurczył wreszcie nogi.
Mężczyźni wysypali na ulicę stalowe kolce, aby zatrzymać samochód dostawczy, który z głośnym trąbieniem wszczął pościg. Jego kierowca poddał się dopiero wówczas, gdy zaczęto do niego strzelać. Zaalarmował patrol policyjny, który ruszył za porywaczami. Opel dotarł już jednak do granicy sektorów. Przejechał pędem pod otwartym szlabanem i zniknął we wschodniej części podzielonego miasta.
Walter Linse, szef działu ekonomicznego antykomunistycznej organizacji praw człowieka o nazwie Komisja Śledcza Liberalnych Prawników, kolejne miesiące spędził w owianych złą sławą piwnicznych celach więzienia Stasi w ówczesnej berlińskiej dzielnicy Hohenschönhausen.
Morderstwo w majestacie prawa
We wrześniu 1953 roku sowiecki sąd wojskowy skazał go na śmierć za rzekome szpiegostwo, propagandę antyradziecką i stworzenie antyradzieckiej organizacji. Linse został przewieziony do Moskwy i rozstrzelany w nocy 15 grudnia w więzieniu Butyrki. Tak oto przestępstwo, które zaczęło się letniego poranka na spokojnej ulicy w Berlinie, zakończyło się morderstwem w majestacie prawa.
Jak nazwać państwo, które wynajmuje liczną grupę karanych wcześniej niebezpiecznych przestępców, by wraz z nimi zaplanować i przeprowadzić porwanie. Państwem bezprawia? Czy to właściwa nazwa dla reżimu, który uprowadzonego człowieka zamyka w maleńkiej celi w piwnicy, śmierdzącej kałem, moczem i chlorem, każdej nocy wlecze na przesłuchanie i przerywa je dopiero wtedy, gdy więzień z powodu źle opatrzonej rany postrzałowej stracił zbyt wiele krwi? Którego minister bezpieczeństwa nie odmawia sobie przyjemności wzięcia od czasu do czasu osobiście udziału w przesłuchaniu?
Określenie "państwo bezprawia" jest dla mnie zbyt ogólne – powiedziałby pewnie na to Gregor Gysi. Tak jak jesienią, kiedy w Turyngii przyszli partnerzy koalicyjni spierali się o prawidłową klasyfikację historyczno-polityczną dawnej NRD. Szef frakcji Lewicy przyznał wówczas, że w kraju tym "panowało bezprawie, nawet duże", lecz czy z tego powodu było to państwo bezprawia? Jego zdaniem nie. "Uważamy jednomyślnie, że nie należy używać takiego określenia".
Gysiemu i jego towarzyszom chodzi o uratowanie rzekomo pozytywnego "antyfaszystowsko-demokratycznego" trzonu powstałej z ruin NRD. W ich interpretacji wschodnioniemieckie państwo było w gruncie rzeczy dobrym, godnym projektem, który dopiero później w sprzeczności i odejściu od pierwotnych zamiarów wynaturzył się i przekształcił w dyktaturę. Co jest godne ubolewania.
Przypadek Waltera Linsego podpada chyba pod kategorię "duże bezprawie", jakie występuje w każdym kraju, również demokratycznym, jak Republika Federalna Niemiec. Lecz mit o dobrych korzeniach NRD to legenda, i to fałszywa. Bezprawie było w tym kraju nie błędem systemu, lecz warunkiem istnienia owego od początku totalitarnego reżimu.
Państwo bezprawia
Dowodzą tego akcje porywania ludzi przez Stasi w latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych, są one bowiem symptomatyczne dla zbrodni państwowych w stalinowskiej fazie powstawania NRD. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego zleciło uprowadzenie około 400 osób z RFN i Berlina Zachodniego. Na niektórych napadano, podobnie jak na Linsego, innych ogłuszano, upijano lub za pomocą oszustwa zwabiano na Wschód, gdzie potem często na długie lata znikali w lochach tajnych służb lub zostawali skazani na śmierć.
Obecnie ów ciemny rozdział zimnej wojny po raz pierwszy został dokładnie zbadany naukowo. Młoda berlińska historyczka Susanne Muhle przez sześć lat przebijała się przez potężne stosy akt i przewertowała 300 tysięcy dokumentów – raportów szpicli, protokołów z przesłuchań, scenariuszy porwań Stasi, wschodnioniemieckich dokumentów procesowych, zachodnioniemieckich akt śledczych i sądowych, artykułów prasowych, wspomnień ludzi.
Na ponad 600 stronach swojej książki Muhle dokumentuje to wszystko, co tworzyło państwo bezprawia NRD: kłamstwo, przemoc i morderstwa, płatne zlecenia dla przestępców, warunki w więzieniach i metody przesłuchań kojarzące się z torturami, konfabulowane zarzuty, inscenizowane procesy oraz wyroki śmierci, dyktowane sądom już w pierwszym dniu rozprawy przez Komitet Centralny SED.
Fakt, że uciekinierzy z NRD i krytycy jej reżimu z Berlina Zachodniego znikali nagle w sektorze radzieckim, był w podzielonym mieście w latach pięćdziesiątych doświadczeniem, które wryło się głęboko w zbiorową pamięć. Uprowadzenie Waltera Linsego było wprawdzie spektakularnym przypadkiem, ale bynajmniej nie odosobnionym.
Dwa dni po zniknięciu adwokata przed ratuszem w Schönebergu zebrało się 25 tysięcy rozgniewanych ludzi na manifestacji protestacyjnej, podczas której Ernst Reuter, burmistrz Berlina żądał natychmiastowego uwolnienia Linsego. Szpicle Stasi wmieszali się między demonstrantów i meldowali później swoim szefom: "Z tłumu buchała fanatyczna wściekłość. Złość wyładowywała się w okrzykach skierowanych przeciwko SED. Przyszła kolej na Reutera. Zaczął ostro, wyraził swoje wzburzenie i stwierdził: miara się przepełniła. Tłum szalał".
Dopiero w latach dziewięćdziesiątych, po upadku muru berlińskiego, Walentin Falin, ówczesny ambasador radziecki w RFN, potwierdził, że Walter Linse został porwany na zlecenie radzieckich tajnych służb, ponieważ był podobno agentem francuskiego wywiadu. Było to fałszywe twierdzenie w celu własnej obrony. W 1996 roku Linse został oficjalnie zrehabilitowany w Moskwie jako "ofiara represji politycznych". W tym przypadku Stasi i jej pomocnicy byli więc tylko usługodawcami na rzecz Wielkiego Brata w Moskwie.
Na własną rękę
W większości przypadków Stasi działała jednak na własną rękę. Oprócz przeciwników reżimu i pracowników enerdowskich organów bezpieczeństwa, którzy uciekli na Zachód, na ich celownik trafiali głównie prawdziwi lub domniemani współpracownicy zachodnich wywiadów. Reżim SED w swojej paranoi widział wszędzie szpiegów. Zwykła rozmowa z zachodnim wywiadem mogła zostać zaklasyfikowana jako szpiegostwo, nawet jeśli dla uciekinierów z NRD w zachodnioniemieckiej procedurze przyjmowania uchodźców była ona obowiązkowa.
Friedrich Böhm (*), z zawodu mistrz kowalski, uciekł w 1950 roku do Berlina Zachodniego i trzy lata później został pełnoetatowym pracownikiem francuskiego wywiadu. W 1954 roku zauważyła go Stasi. Rok później, w ramach operacji "Tegel", wysłała ośmiu tajnych współpracowników (TW) i osoby kontaktowe (OK), by przeniknęli oni do otoczenia Böhma.
Po pięciu miesiącach TW "Konsul" zaproponował, by uprowadzić go do Berlina Wschodniego. Stasi wyraziła zgodę, mimo że nie miała tu żadnego punktu zaczepienia. TW zameldowali, że Böhm z rezerwą traktuje kobiety i jest wstrzemięźliwy w piciu. Postanowiono zwabić go w pułapkę, potraktować chloroformem i ogłuszyć za pomocą worka z piaskiem. Operacja została jednak odwołana.
Ministerstwo dowiedziało się w międzyczasie, że Böhm najwyraźniej liczył się z możliwością porwania. Swoje mieszkanie wyposażył w urządzenie alarmowe, połączone z najbliższym posterunkiem policji. Miał też wyszkolonego psa wartowniczego, nosił przy sobie dwa pistolety i nie korzystał z publicznych środków komunikacji, lecz wyłącznie z taksówek i swego prywatnego samochodu.
Martwy dzik na drodze
W 1958 roku zaktywizował się jednak Wydział Główny II/3. Teraz Böhm miał zostać zwabiony do pułapki w lesie, gdzie nasłany na niego TW "Tell" pracował jako pomocnik leśniczego. Böhm spacerował tam czasem z psem i brał z lasu piasek do swoich klatek z ptakami. Umówiono się w końcu na następujący plan: będzie tam czekać na niego trzech mężczyzn przebranych za robotników leśnych, którzy położą na drodze martwego dzika, by zmusić Böhma do zatrzymania samochodu. Wtedy napadną na niego, zawiną ofiarę w płachtę namiotową i dostarczą przygotowaną wcześniej śluzą przez rowy i zasieki z drutu kolczastego do NRD.
Operacja rozpoczęła się rankiem 2 października. Oddział porywaczy nie zdołał wprawdzie na czas umieścić na drodze dzika, lecz trzem mężczyznom udało się zatrzymać Böhma wymierzonym w niego pistoletem. Ten bronił się, lecz porywacze zaczęli okładać go gumowymi pałkami. Podczas szamotaniny Böhma trafiła kula. Odgłos strzału i wołanie o pomoc utonęły w burzliwym porannym deszczu.
Ofiarę związano i wrzucono do volkswagena kombi. Porywacze usunęli z miejsca zdarzenia ślady krwi i zabrali ze sobą samochód Böhma. Zostawili na miejscu dzika, płachtę, psa i rozbite okulary uprowadzonego, dając tym samym ważne wskazówki zachodnioberlińskim śledczym.
Böhma przewieziono zaplanowaną trasą do NRD i tam w listopadzie 1959 roku został on skazany przez sąd okręgowy we Frankfurcie nad Odrą na dożywotnie więzienie za szpiegostwo. Dopiero czternaście lat po swoim porwaniu mógł wrócić do Republiki Federalnej, po tym, jak wykupił go zachodnioniemiecki rząd.
Dla Stasi pracownik francuskiego wywiadu stanowił skomplikowany przypadek, ponieważ nie mieścił się w standardowych metodach porwań. Wybieranym środkiem był w nich zazwyczaj alkohol. W swoim "planie operacyjnym" uprowadzenia z Berlina Zachodniego uciekiniera z NRD Wernera Zachera (*) ministerstwo wyliczyło starannie granice tolerancji tajnego informatora o kryptonimie "Paleta", który miał dokonać porwania. "»Paleta« wytrzymuje, nie zataczając się, następujące dawki: 12 normalnych kieliszków 40-procentowego alkoholu i 6 piw, co dla Z. wystarczy. Dostał instrukcję, by po ok. 7-8 wódkach zacząć się chwiać, by utrzymać Z. w stałym napięciu. Kiedy Z. będzie chciał wstać, TW "»Udo« ma zamówić kolejną wódkę".
Między 1950 a 1989 rokiem Ministerstwo Bezpieczeństwa współdziałało z około 624 tysiącami nieoficjalnych współpracowników (NW) – dla szefa Stasi Ericha Mielkego była to "główna broń w walce z wrogiem". Około trzech procent z nich było zatrudnionych do aktywnego "zwalczania przeciwników" i do 1968 roku prowadzonych jako TW. Choć stanowili jedynie niewielką grupę wśród NW, byli budzącym strach "długim ramieniem Stasi", aktywnym również poza granicami NRD.
Gangsterzy na usługach Stasi
Ministerstwo rekrutowało swoich tajnych porywaczy ze środowiska gangsterskiego. Mniej więcej połowa z opisanych przez Susanne Muhle w jej badaniach w chwili werbunku miała za sobą jeden lub więcej pobytów w więzieniu. Kryminalne środowisko podzielonego Berlina oferowało Stasi niewyczerpany rezerwuar "interesujących pod względem operacyjnym" kontaktów.
Czołowym współpracownikiem stał się w połowie lat pięćdziesiątych Hans Wax (TW "Grzmot"). Prowadził on warsztat samochodowy przy ulicy Kanta w Berlinie Zachodnim, finansowany przez nielegalny handel, kradzieże aut i włamania. Wax, rocznik 1927, przebywał wcześniej w amerykańskiej niewoli, potem zaś został skazany na cztery lata ciężkiego więzienia i wypuszczony przed czasem za dobre sprawowanie.
W 1955 roku został zarekomendowany Stasi przez znajomego, który pracował jako TW. "Hanne to człowiek czynu, który niewiele mówi – twierdził tenże. – Jego czyny dowodzą, że postawione przed nim zadania wypełnia nie tylko z siłą, lecz również z dobrym, wielkim namysłem. Dobrze strzela też z pistoletu".
W kolejnych latach Wax i jego dwaj wspólnicy (TW "Teddy" i "Błyskawica") stali się w całej Stasi najbardziej skutecznym oddziałem terrorystycznym i porywającym ludzi. Grupa skupiona wokół TW "Grzmota" uprowadziła trzy osoby z Berlina Zachodniego i RFN.
Demonstracja komunistycznej władzy
Jesienią 1955 roku Wax i jego ludzie staranowali na autostradzie w pobliżu Kassel samochód Wernera Riekera, którego Stasi uważała za agenta organizacji Gehlen, poprzedniczki Federalnej Służby Wywiadowczej BND. Jeden z porywaczy trzymał lewarek, który wyglądał w półmroku jak pistolet maszynowy. Potem jednak rzeczywiście zaczęto strzelać. Rieker, w stanie kwalifikującym go do szpitala, został wrzucony do bagażnika mercedesa Waxa i wywieziony do NRD. Kilka miesięcy później sąd w Berlinie Wschodnim skazał go na piętnaście lat więzienia.
Dla reżimu SED i Ministerstwa Bezpieczeństwa – "tarczy i miecza partii" – uprowadzenia stanowiły istotną demonstrację komunistycznej władzy. Miały doprowadzić do destabilizacji przeciwnika ideologicznego na Zachodzie, zastraszyć krytyków reżimu i potencjalnych uciekinierów. "Władza klasy robotniczej jest tak wielka i sięga tak daleko – pisał w 1955 roku Ernst Wollweber, minister bezpieczeństwa – że każdy zdrajca zostanie sprowadzony z powrotem lub otrzyma sprawiedliwą karę w swojej rzekomo bezpiecznej kryjówce".
Większość uprowadzeń miała miejsce w latach pięćdziesiątych. Wraz z budową muru berlińskiego w 1961 roku reżim SED ustabilizował się i liczba porwań zmalała. Stasi jednak nie zrezygnowała całkowicie z owej sprawdzonej metody aż do 1989 roku.
Z okazji igrzysk olimpijskich w 1972 roku Monachium jeszcze raz zorganizowała wielką akcję. VIII Główny Wydział umieścił w bawarskiej stolicy grupę NW "Rajdowcy" – miała tam przygotować mieszkanie na "zakwaterowanie w izolacji" jednej osoby, a także wielką skrzynię transportową i pojazd z dużym bagażnikiem. Wszystko to na wypadek, gdyby któryś z członków enerdowskiej drużyny olimpijskiej poważył się na próbę ucieczki – co jednak się nie stało.
....
Zahut tolerowal ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:23, 12 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Süddeutsche Zeitung
My, dzieci z enerdowskich poprawczaków
Gueffroy podkreśla, że żadne pieniądze nie zwrócą jej zniszczonej młodości - Shutterstock
Kerstin Gueffroy spędziła młodość w wielu enerdowskich zakładach wychowawczych o zaostrzonym rygorze. Do dzisiaj zmaga się ze skutkami brutalnego łamania charakterów przez bezwzględnych pedagogów, pragnących za wszelką cenę wychować ich na "nowego, socjalistycznego człowieka".
Kerstin Gueffroy jeździ po całym kraju, promując swą książkę. 47-letnia kobieta od wielu lat spotyka się z młodzieżą i opowiada o "socjalistycznych metodach wychowawczych" w enerdowskich domach dziecka i poprawczakach. Te spotkania kosztują ją wiele wysiłku. Na rozmowę wybrała kawiarenkę w Monachium, położoną na zacisznym dziedzińcu. W przerwie między kolejnymi papierosami opowiada o usankcjonowanym bezprawiu i przemocy w enerdowskich placówkach wychowawczych.
REKLAMA
"Die Süddeutsche Zeitung": Wychowanie do pracy w kolektywie było głównym elementem wykuwania nowego socjalistycznego człowieka w enerdowskich poprawczakach. Mając 14 lat, poznała pani smak pracy na akord. Zapłatą były papierosy i pasta do zębów.
Kerstin Gueffroy: Dziewczęta dostawały po trzy przydziałowe papierosy dziennie. Jeśli miałam dyżur w kuchni, wynosiłam chleb i wymieniałam go na fajki.
Jak trafiła pani do poprawczaka?
Byłam tak zwanym "trudnym dzieckiem". Moczyłam się w nocy do piętnastego roku życia, nie potrafiłam podporządkować się dyscyplinie szkolnej, byłam skonfliktowana z matką i rodzeństwem. W wieku siedmiu lat po praz pierwszy trafiłam na oddział psychiatryczny. Nocne moczenie uznano za przejaw "zaburzeń funkcjonalnych".
Skąd wzięły się pani problemy?
Psycholodzy uważają, że dzieci moczą się w nocy, kiedy płacze ich dusza. Zachowałam mgliste wspomnienia z czasów dzieciństwa, ale dobrze pamiętam, że siostra mogła siadać na kolanach mamy, a ja nie. Stawałam na głowie, żeby zasłużyć na jej miłość. Raz przytargałam w tornistrze trzy brykiety węgla ze szkolnej kotłowni. Dostałam straszną burę, bo książki i zeszyty były ubrudzone pyłem węglowym.
Wiedziała pani, że matka zamierza panią oddać do zakładu wychowawczego?
Nie miałam o tym zielonego pojęcia. Usłyszałam, że jedziemy na wycieczkę. Mama wcześniej spakowała walizkę. Po przyjeździe do ośrodka powitała nas wychowawczyni - wielka jak szafa, o surowym wyrazie twarzy. "Ach, oto nasza Kerstin" - powiedziała. Szukałam wzrokiem matki, ale już jej nie było. Nawet się ze mną nie pożegnała.
Pracowała pani w kuchni. Oficjalnie wychowankowie dostawali wynagrodzenie za ciężką pracę.
Podobno przed opuszczeniem poprawczaka miałam na koncie 200 marek wschodnich, ale nigdy nie zobaczyłam ich na oczy. Za pieniądze zarobione przez wychowanków kupowano artykuły higieniczne i przydziałowe papierosy.
Przebywała pani w wielu ośrodkach wychowawczych. Opisała je pani w książce "Piekło Torgau". Dlaczego umieściła pani w tytule akurat ten poprawczak?
Bo nie da się go porównać z żadnym innym zakładem wychowawczym dla tzw. trudnej młodzieży. Brutalne metody wychowawcze łamały charakter nawet najbardziej niepokornych wychowanków. Przebywałam w Torgau od 13 sierpnia do 6 grudnia 1984 roku. Te cztery i pół miesiąca odcisnęły głębokie piętno na moim życiu.
Do tej pory pamięta pani dokładny czas pobytu w Torgau?
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym przyjechałam i opuściłam poprawczak. Dom wychowawczy o zaostrzonym rygorze powstał z inicjatywy Margot Honecker. W Torgau umieszczano młodzież z innych poprawczaków, sprawiających problemy wychowawcze. Wylądowałam w Torgau z powodu rzekomej organizacji masowej ucieczki. Tymczasem byłam zbyt strachliwa, by odważyć się na taki krok.
Jak wyglądał dzień powszedni w Torgau?
Wystarczyły trzy dni, bym stała się potulna jak trusia. Na powitanie ogolono mi głowę na łyso, musiałam rozebrać się do naga przed wychowawcą. Potem profilaktyczne zamknięto mnie na trzy dni w izolatce. Przez cały czas znajdowałyśmy się pod obserwacją wychowawców, nie wolno było odzywać się niepytanym. Po pracy czekały nas "zajęcia sportowe". Karą za złe wykonanie jakiegoś ćwiczenia było 150 pompek. Obowiązywał system odpowiedzialności zbiorowej - za wykroczenie jednostki karano całą grupę. Nocą biedaczka dostawała cięgi od koleżanek. Pamiętam, jak jedna z dziewczyn odmówiła zjedzenia salcesonu na śniadanie. Za karę dostała dodatkową porcję. Gdy zwróciła jedzenie, musiała zjeść salceson z własnymi wymiocinami.
Po osiągnięciu pełnoletniości opuściła pani poprawczak i znalazła pracę w Berlinie. Czy był to pierwszy krok w kierunku upragnionej samodzielności?
Nie do końca. Pracę i mieszkanie załatwił mi Urząd ds. Młodzieży. Później byłam zdana tylko na siebie. Często płakałam, czułam się przeraźliwie samotna. W poprawczaku zawsze nam mówiono, co mamy robić, nikt nie myślał o rozwoju naszej osobowości. W NRD na pierwszym miejscu stawiano dobro kolektywu, nie jednostki. Pewnego dnia wieczorem odwiedziła mnie matka z ojczymem. Przywieźli łóżko, żebym miała na czym spać. Zobaczyłyśmy się po raz pierwszy od wielu lat. Mama zachowywała się tak, jakbyśmy rozstały się kilka godzin temu: "Cześć, przywieźliśmy łóżko." Potem wyszła bez słowa pożegnania.
Pracowała pani w zakładach ślusarskich. Jakie to uczucie zarobić samemu pierwsze pieniądze?
Byłam dumna jak paw. Na pierwszą wypłatę dostałam na rękę ponad tysiąc marek. Poszłam do komisu, gdzie wisiał od kilku tygodni prześliczny, fioletowy sweterek. - Kosztuje 300 marek - uprzedziła sprzedawczyni. - Wiem, proszę zapakować - poprosiłam. W drodze do domu zajrzałam do delikatesów i kupiłam dziesięć słoików Nudossi, takiej enerdowskiej Nutelli. Pamiętam, że kosztowały majątek - 30 marek. W drodze do domu zjadłam cały słoiczek. Nikt nie uczył wychowanków domów dziecka rozsądnego gospodarowania pieniędzmi. Pod koniec miesiąca nie miałam nawet 22,66 marek na czynsz.
Wystarczyły trzy dni, bym stała się potulna jak trusia. Na powitanie ogolono mi głowę na łyso, musiałam rozebrać się do naga przed wychowawcą. Potem profilaktyczne zamknięto mnie na trzy dni w izolatce
Jak to się stało, że po upadku muru jako jedyna przyszła pani do pracy?
Wieczorem telewizja pokazała tłum wschodnioberlińczyków czekających pod przejściem granicznym przy Bornholmer Straße. Na konferencji prasowej członek Biura Politycznego SED Günter Schabowski poinformował o natychmiastowym otwarciu granic.
Nie chciała pani przespacerować się do Berlina Zachodniego?
Pomyślałam, że to jakiś telewizyjny żart i poszłam spać.
A następnego ranka?
Trochę byłam zdziwiona, że tramwaj był wymieciony z ludzi. Szefowa zapytała: a co ty tu jeszcze robisz? W zakładzie nie ma żywej duszy, wszyscy są po zachodniej stronie. Zmykaj tam jak najszybciej, zanim znowu zamkną granicę.
I przeszła pani do lepszego świata?
Pamiętam, że następnego ranka było bardzo mroźno. Razem z mężem i dwuletnim dzieckiem staliśmy wiele godzin w tasiemcowej kolejce na przejściu granicznym. Byłam w czwartym miesiącu ciąży. Poczułam się źle i pojechałam taryfą do domu. Taksówkarz był tak rozpuszczony, że nie chciał przyjąć marek wschodnioniemieckich, bo tego dnia wszyscy płacili mu markami zachodnimi.
Na co pani wydała powitalne kieszonkowe od władz RFN?
Odłożyłam do skarpety. Przed urodzeniem drugiego dziecka pojechałam do Berlina Zachodniego i spełniłam swoje marzenie - kupiłam stolik do przewijania firmy Penaten, a dla starszego synka plastikową koparkę. Resztę pieniędzy zamierzałam przywieźć z powrotem, ale w sklepie muzycznym odkryłam płytę z utworami Neny. W pracy zawsze słuchałam zachodniej rozgłośni radiowej, gdzie często puszczali jej piosenki. Zaszalałam i wydałam 16,10 marek zachodnioniemieckich na płytę.
Urlop macierzyński skończył się w 1991 roku i chciała pani wrócić do pracy.
Niestety usłyszałam, że mój stary zakład przestał istnieć. Początkowo myślałam, że budynek wysadzono w powietrze i firma przeniosła się na inne miejsce. Szybko wyprowadzono mnie z błędu. Wyjaśniono, że zakład przeszedł pod kuratelę Urzędu Powierniczego. Na otarcie łez dostałam odprawę w wysokości 1500 marek zachodnioniemieckich.
I wysłano panią do urzędu pracy.
Nie miałam pojęcia, co to takiego. W NRD nikt nie znał bezrobocia. Kazano mi przynieść świadectwa szkolne. Wtedy zaczęłam się bać.
Czego?
Na dokumentach widniał stempel "Zakład wychowawczy Hummelshain" a na świadectwach pracy: "Socjalistyczny przodownik pracy" i takie tam. To automatycznie obniżało moją wartość rynkową w oczach społeczeństwa zachodniego. Poprosiłam urzędniczkę, żeby skierowała mnie na kurs dla pracowników administracyjno-biurowych, ale początkowo uznała, że jestem za głupia.
Zaczęła pani od stanowiska stażystki.
Praca w biurze dawała mnóstwo radości i satysfakcji. Po zburzeniu muru berlińskiego i zjednoczeniu na rynku pracy była nadwyżka siły roboczej, dlatego chwytałam się różnych zajęć. Zależało mi na znalezieniu stałej pracy, by zabezpieczyć finansowo dzieci. Chciałam sobie udowodnić, że jestem coś warta i nie muszę żyć na garnuszku państwa.
Dlatego, że pomoc państwa budziła negatywne skojarzenia?
Przez długi czas państwo decydowało o jakości mego życia. Postanowiłam, że nigdy więcej nie będę zdana na jego łaskę.
Koniec końców pracowała pani jako listonoszka po 70 godzin tygodniowo, do tego była pani samotną matką dwójki dzieci.
Bardzo cieszyłam się z tej pracy. Najpierw miałam umowę na dwa lata, potem dostałam umowę na czas nieokreślony. Ciężko było utrzymać trzy osoby z jednej pensji.
Zarabiała pani 1100 euro netto - to niewiele jak na matkę samotnie wychowującą dwoje dzieci.
Nie chciałam, by chłopcy stracili kolegów z podwórka, dlatego za wszelką cenę starałam się zatrzymać mieszkanie. Miesiącami żywiłam się samymi jabłkami. Mieliśmy 25 euro na tydzień. Dzieci czasami nie potrafiły zrozumieć moich obaw. Pewnego dnia położyłam pensję na stole. Starszy syn odliczył prawie 900 euro na czynsz, młodszy 97 euro na prąd. Wtedy zrozumieli, jak mało zostaje nam na życie.
Czy spotkała się pani z pomocą?
Doświadczyłam wiele ludzkiej życzliwości. Od koleżanki z pracy, która "przez pomyłkę" piekła na niedzielne obiady za dużą pieczeń. Raz przed Wigilią znalazłam na progu mieszkania dwie skrzynki z konserwami, kosz owoców, gęś i choinkę. Dwóch kolegów z pracy zorganizowało zbiórkę, byśmy mogli świętować Boże Narodzenie.
Pewnego razu, jadąc do sanatorium, przejechała pani przez Torgau - miejsce okrutnych wspomnień z młodości.
Nigdy nie rozmawiałam z moimi bliskimi o piekle poprawczaków. Przejeżdżając obok tablicy z nazwą miejscowości, poczułam, że brakuje mi powietrza i nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.
To był początek wieloletniej terapii. Z czego pani żyła?
Przez rok byłam na zwolnieniu lekarskim. Mój psycholog powiedział, że powinnam złożyć wniosek o rentę. Nie mieściło mi się w głowie. Ja i renta? Byłam taka szczęśliwa, że wreszcie mam stałą pracę. Lekarz wysłał dokumenty bez mojej wiedzy i pewnego dnia otrzymałam orzeczenie o przyznaniu renty chorobowej. Byłam zaszokowana. Całe życie ciężko pracowałam. Czułam się, jakbym wpadła w wielką otchłań bez dna. (...)
Nie myślała pani o tym, by ubiegać się o rekompensatę finansową za zniszczoną młodość?
Żadne pieniądze nie zadośćuczynią doznanym cierpieniom. Poza tym renta dla ofiar reżimu komunistycznego przysługuje osobom, które spędziły w więzieniu co najmniej pół roku. Na otarcie łez otrzymałam 1500 euro odszkodowania.
W jaki sposób uporała się pani z traumą poprawczaka?
Wspólnie z terapeutką odważyłam się pojechać do Torgau. Razem przewertowałyśmy moją teczkę w Urzędzie ds. Akt Stasi. Długo nie mogłam uporać się z zawartością akt. Chłopcy wracali ze szkoły, a ja siedziałam w kuchni zalana łzami. Wydawało mi się, że znowu mam 16 lat i siedzę za karę w izolatce.
W internecie i miejscu pamięci "Torgau", stworzonym na terenie dawnego poprawczaka poznała pani inne ofiary enerdowskiego systemu wychowawczego.
Bardzo mi pomogło, że nie tylko ja jedna zmagam się z podobną traumą. Wcześniej sądziłam, że moje przeżycia są jak film science fiction. Nie ma sensu o nich opowiadać, bo i tak nikt mi nie uwierzy. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zabrałam siostrę oraz starszego syna do dawnego poprawczaka w Torgau. Postanowiłam im udowodnić, że mówię najszczerszą prawdę. (…)
...
Pruski komunizm...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:25, 23 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Kukiz o Zandbergu: Noszenie Marksa nie różni się od Hitlera na piersiach
Paweł Kukiz - Rafał Guz / PAP
- Wydawało mi się, że to człowiek ideowy. Jednak kiedy zobaczyłem go w koszulce z Marksem, zmieniłem zdanie - tak Paweł Kukiz odniósł się do pytania dziennikarzy o Adriana Zanbderga. Zdjęcie przedstawiciela Partii Razem z Marksem obiegło portale społecznościowe po wtorkowej debacie kandydatów.
Kukiz stwierdził, że Zanbderg jest "zagrożeniem z punktu widzenia demokracji". - Początkowo nie miałem pojęcia, kim jest Adrian Zandberg. Wydawało mi się, że jest to człowiek ideowy. Ale kiedy zobaczyłem go w koszulce z Marksem na piersiach... - mówił muzyk. - Pamiętam trochę komunizmu, mój dziadek został zamordowany przez bolszewików we Lwowie. Nie widzę różnicy między noszeniem portretu Marksa, a portretem Hitlera na piersiach.
REKLAMA
Gdy dziennikarze spytali Kukiza, jak mają się te słowa do jego występów w przeszłości chociażby w nazistowskim mundurze stwierdził, że to "konwencja artystyczna".
...
Sczery komunista,.. Szczery kanibal. Chce was zjesc...
Sama szczerosc nie jest celem. Hitler tez byl szczery i robil to co mowil.
Nie kazdego szczerego i wiernego ideologii nalezy szanowac. Rozum musi tez oceniac JAKIM ZASADOM TO ON JEST TAK WIERNY! Komuniz moze popierac albo bandyta typu Putin albo debil.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 18:21, 01 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Zmarł Guenter Schabowski - członek władz NRD, który "otworzył mur"
akt. 1 listopada 2015, 15:56
Nie żyje Guenter Schabowski - były członek władz partyjnych NRD, który 9 listopada 1989 roku swoją nieprzemyślaną wypowiedzią doprowadził do upadku muru berlińskiego. 86-letni były działacz Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED) zmarł w niedzielę w domu opieki w Berlinie.
Informację podała agencja DPA, powołując się na wdowę po polityku. Schabowski był od dawna chory, wymagał stałej opieki i nie występował publicznie - pisze "Spiegel online".
Na konferencji prasowej w Berlinie 9 listopada 1989 roku jako członek biura politycznego SED Schabowski informował dziennikarzy o decyzjach władz dotyczących ułatwień dla obywateli NRD w podróżach na Zachód. Na pytanie jednego z dziennikarzy, od kiedy obowiązują nowe przepisy, Schabowski odpowiedział bez zastanowienia: "Natychmiast, bez zwłoki". W rzeczywistości nowe ustalenia miały zostać podane do wiadomości publicznej znacznie później.
Rozpowszechniona natychmiast przez media zachodnioniemieckie informacja wywołała reakcję łańcuchową - tysiące obywateli NRD rzuciły się do przejść granicznych, a zdezorientowane służby graniczne, po początkowym oporze i ze względu na brak rozkazów od przełożonych, otworzyły granice, co przypieczętowało los komunistycznych władz NRD.
Schabowski został w 1990 roku wykluczony z Partii Demokratycznego Socjalizmu PDS (obecnie Lewica), w którą przekształciła się SED. W przeciwieństwie do wielu dygnitarzy ze wschodnich Niemiec akceptował moralną odpowiedzialność za komunistyczne przestępstwa. W 1997 roku został skazany na trzy lata więzienia. Sąd w Berlinie uznał go współodpowiedzialnym za śmierć uciekinierów zabitych podczas prób sforsowania muru berlińskiego. W 2000 roku został ułaskawiony.
..
Tak rozleciala sie komuna. A wtedy Putin ogladal to z rezydentury KGB i byl wsciekly! PRZECIEZ MAMY CZOLGI? DLACZEGO NA TO POZWALAMY! POJECHAC NA NICH CZOLGAMI I ZALATWIONE!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:29, 08 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
Der Spiegel
Emeryci RAF-u
Członkowie Frakcji Czerwonej Armii na zdjęciu z 31 pażdziernika 1968 roku od lewej:Thorwald Proll, Horst Soehnlein, Andreas Baader i Gudrun Ensslin oczekują na ogłoszenie wyroku przed sądem w Frankfurcie nad Menem w z oskarżenia o podpalenie dwóch domów towarowych - Manfred Rehm / PAP
Niegdyś walczyli z imperializmem, dzisiaj zaś dawni terroryści, podeszli już w latach, sami walczą o przetrwanie. Nie mając środków do życia, utrzymują się z pomocy znienawidzonego państwa lub stają się pospolitymi bandytami. Niektórym jednak udało się wrócić do społeczeństwa.
Terrorystom na emeryturze nie jest lekko. W czasach, gdy uprawiali swoją partyzantkę, nie płacili składek emerytalnych. Kiedy się potem ukrywali, również nie mogli zadbać o swoje zabezpieczenie na starość. A ci, którzy przez wiele lat siedzieli w więzieniu, nie mieli okazji wykupić sobie ubezpieczenia na życie czy postarać się o wygodne, wolne od barier architektonicznych mieszkanie na potem.
Tak od strony finansowej wygląda sytuacja, w jakiej znaleźli się obecnie dawni członkowie Frakcji Czerwonej Armii. 45 lat po jej pierwszych akcjach byli terroryści zaczynają stopniowo wchodzić w wiek emerytalny. I wtedy stają przed całkowicie mieszczańskim problemem: potrzebują recepty na biedę ludzi starych.
Czy mają teraz przyjąć pieniądze od państwa, które niegdyś zwalczali? Urządzić sobie egzystencję, pobierając zasiłek dla bezrobotnych, odwiedzać regularnie biura pośrednictwa pracy, a gdy osiągną już wymagany wiek – żyć z minimalnej emerytury?
A może lepiej będzie znowu napadać na transporty z pieniędzmi? Te opcję wybrali, jak się obecnie okazało, trzej dawni członkowie RAF-u: Daniela Klette, Burkhard Garweg i Ernst-Volker Staub. Pod koniec grudnia, uzbrojeni w broń szybkostrzelną i panzerfaust, zaatakowali w Wolfsburgu furgonetkę przewożącą pieniądze, lecz ponieśli klęskę. Podobne zdarzenie miało miejsce jeszcze w styczniu 2015 roku w Groß Mackenstedt koło Bremy. Również wtedy sprawcy uciekli bez łupu.
Ich walka trwa najwyraźniej nadal i nie jest wcale łatwiejsza. – Życie w nielegalności jest znacznie droższe niż to legalne – mówi o swoich dawnych towarzyszach niegdysiejszy człowiek RAF-u Peter-Jürgen Boock.
Posiwiali rewolucjoniści dokonują bilansu życiowego
Prawie wszyscy emerytowani terroryści niechętnie opowiadają o nieudanej rewolucji i swoich późniejszych losach, niezależnie od tego, czy pytania zadaje dziennikarz czy prokurator. Nie chcą, by ich sprawy zostały wyciągnięte na światło dzienne, słusznie bowiem obawiają się, że znowu znajdą się pod pręgierzem opinii publicznej, choć dawno już odpokutowali za swoje czyny. Nawet jeśli dzisiaj swoją dawną walkę zbrojną postrzegają krytycznie, nadal bronią własnych moralnych racji.
– Gdy już raz było się w RAF-ie, pozostaje się w nim na zawsze – stwierdza jedna z założycielek tej organizacji, która wystąpiła z niej już w 1974 roku. – Wielu uważa cię za interesującą i egzotyczną – opisuje swoje doświadczenia – ale tak naprawdę przeważają złe strony.
Ona na przykład z powodu swojej przeszłości nie mogła znaleźć pracy, i jak mówi, "ludzie, którzy nie mieli o niczym pojęcia, stale pytali: czy pani też kogoś zastrzeliła?".
Na progu starości wiele osób dokonuje życiowego bilansu. Dla posiwiałych rewolucjonistów to smutne przedsięwzięcie. Są naznaczeni klęskami, jakich doznali. Nie doszło do światowej rewolucji komunistycznej, za której awangardę się uważali. Kolektywna porażka połączyła się z osobistą: 26 członków Frakcji Czerwonej Armii zostało skazanych na dożywocie.
Z biegiem lat ich solidarność doznała uszczerbku, najpierw w więzieniu, a potem na wolności. Podjętą przez znaczną część byłych terrorystów próbę przepracowania przeszłości z pomocą psychoterapeutów, na grupowych sesjach, które miały trwać przez siedem lat, storpedowali zwolennicy twardej linii.
W kwestii traktowania własnej historii zdania są podzielone. Na przykład Brigitte Mohnhaupt, przywódczyni drugiego pokolenia RAF-u, obstaje przy starych propagandowych kłamstwach swojej organizacji. Inni natomiast, jak Karl-Heinz Dellwo, który w 1975 roku uczestniczył w pojmaniu zakładników w ambasadzie niemieckiej, mają potrzebę wyjaśnienia dawnych spraw i złożenia samokrytyki. Do wspólnego przepracowania przeszłości nie doszło.
Być może zadanie zmierzenia się z tym problemem przerosło siły ludzi, którzy po odbyciu długich kar więzienia musieli znowu znaleźć sobie miejsce w społeczeństwie. Wielu z nich udało się stanąć na nogi, dzięki pomocy osób o takich samych poglądach, przyjaciół i rodziny.
1661838c-1302-47b5-aef9-6978456fa42d Zdjęcia członków RAF na policyjnym liście gończym - od lewej górny rząd: Andreas Baader, Ulrike Meinhof, Gudrun Ensslin and Ronald Augustin. dolny rząd od lewej: Jan-Carl Raspe, Klaus Juenschke, Ilse Stachowiak i Irmgard Mueller - PAP
Zdjęcia członków RAF na policyjnym liście gończym - od lewej górny rząd: Andreas Baader, Ulrike Meinhof, Gudrun Ensslin and Ronald Augustin. dolny rząd od lewej: Jan-Carl Raspe, Klaus Juenschke, Ilse Stachowiak i Irmgard Mueller
Resocjalizacja była skuteczna
Manfred Grashof z grupy założycielskiej Frakcji Czerwonej Armii po szesnastu latach spędzonych za kratami aż do emerytury pracował spokojnie jako technik w berlińskim teatrze Grips. Karl-Heinz Dellwo przesiedział dwadzieścia lat, dzisiaj zaś jest dyrektorem finansowym hamburskiego wydawnictwa Laika i publikuje książki oraz filmy wideo na temat rewolucyjnej teorii i praktyki. Knut Folkerts z drugiej generacji RAF-u po osiemnastu latach więzienia pracuje jako księgowy. Peter-Jürgen Boock napisał wiele książek o swojej przeszłości w RAF-ie i żyje dziś w położonym na uboczu gospodarstwie wiejskim we Włoszech – w dużej mierze z emerytury swojej żony.
Kiedy Birgit Hogefeld, centralna postać trzeciego pokolenia RAF-u, w 2011 roku po osiemnastu latach została zwolniona z więzienia, była ostatnim członkiem Frakcji Czerwonej Armii, który odzyskał wolność. Jeszcze jako więźniarka pracowała w jednym z wydawnictw we Frankfurcie, skończyła również zaoczne studia psychologii społecznej i literaturoznawstwa.
Dawni rewolucjoniści, którym udało się znaleźć porządną pracę, są jednak w mniejszości. W procesie przeciwko Verenie Becker, która brała udział w zamordowaniu niemieckiego prokuratora generalnego Siegfrieda Bubacka sąd wezwał na świadków przedstawicieli drugiego pokolenia RAF-u. Günter Sonnenberg podał, że żyje z pomocy społecznej, to samo stwierdził Rolf Heißler. Również Brigitte Mohnhaupt, która mieszka w Karlsruhe i nosi nowe nazwisko, nie ma pracy i pobiera zasiłek dla bezrobotnych.
Jedna z osób, które niegdyś popierały tę terrorystyczną organizację i odwiedzały jej członków w więzieniu, zaobserwowała, że "to, jak żyje się dziś ludziom RAF-u, zależy od ich pochodzenia społecznego". – Byłym terrorystom, którzy wywodzą się z mieszczańskich rodzin i są przez nie wspierane lub coś po nich dziedziczą, jest oczywiście łatwiej. Mężczyznom zaś żyje się wyraźnie lepiej niż kobietom.
Jeszcze w więzieniu odwiedzały ich pełne podziwu wielbicielki, na wolności zaś znaleźli sobie młode przyjaciółki. Kobiety, które kiedyś były w RAF-ie, żyją natomiast zwykle w samotności i izolacji.
Z laską inwalidzką w logo
Żaden z dawnych terrorystów nie popełnił już później poważnego przestępstwa, ich resocjalizacja okazała się więc skuteczna. Wyjątkiem jest jedynie gorączkowo poszukiwane obecnie trio Staub-Klette-Garweg.
Wygląda na to, że frakcja emerytów żyje wraz ze swoją legendą gdzieś w północnych Niemczech. Możliwe, że mają tam parę osób, które dyskretnie ich popierają. Dawni rewolucjoniści stali się pospolitymi przestępcami.
Musieli jednak zauważyć, że wraz z wiekiem zaczyna brakować sił również do rabowania, a nerwy i rozwaga słabną. Staje się to problemem, gdy jak dawniej używa się ciężkiej broni. Podczas napadu w Wolfsburgu jeden ze sprawców zapomniał nałożyć maskę, dzięki czemu można było sporządzić jego portret pamięciowy. W Groß Mackenstedt koło Bremy napastnicy oddali trzy strzały, nie udało im się jednak dostać do wnętrza furgonetki, stracili więc cierpliwość i uciekli bez łupu.
Lewicowy dziennik "taz", który żądał niegdyś amnestii dla członków RAF-u, obecnie wyśmiewa się jedynie z owych ostatnich Mohikaninów. Jeden z jego nagłówków brzmiał: "Przestępczość wśród seniorów wyraźnie wzrosła". Do tego zaprezentowano nowe logo Frakcji Czerwonej Armii: pięcioramienną czerwoną gwiazdę, w której środku karabin maszynowy zastąpiła inwalidzka laska.
...
Demoniczne opetanie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:26, 19 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Dostojnik Cerkwi: z pochowaniem Lenina nie trzeba się spieszyć
PAP
dodane 19.02.2017 09:30 Zachowaj na później
Popiersie Lenina
Henryk Przondziono /Foto Gość
Dostojnik rosyjskiej Cerkwi prawosławnej metropolita Hilarion oświadczył w sobotę, że choć ciało przywódcy bolszewików Włodzimierza Lenina nie powinno spoczywać na Placu Czerwonym, to nie należy się spieszyć z jego pochówkiem, by nie podzielić społeczeństwa.
Hilarion, metropolita wołokołamski, kierujący Wydziałem Zewnętrznych Stosunków Kościelnych w Patriarchacie Moskiewskim, mówił o tym na konferencji historycznej zorganizowanej pod patronatem Cerkwi w stulecie rewolucji lutowej i upadku caratu w Rosji.
"Nie ma dla niego miejsca w centrum Moskwy, nie ma miejsca dla tej zabalsamowanej mumii przed murem Kremla, jednak myślę, że jest to kwestia czasu. Nie powinniśmy przyspieszać wydarzeń" - powiedział przedstawiciel Cerkwi. Jego zdaniem nie należy "podejmować jakichś działań, które mogą podzielić społeczeństwo".
Metropolita ocenił, że obecnie najważniejsze jest, by w Rosji "ludzie żyli spokojnie, by silna władza mogła prowadzić kraj w przyszłość drogą ewolucji, a nie rewolucji". Hilarion podkreślił, że "bezbożne władze", które przejęły kontrolę nad Rosją w 1917 roku, doprowadziły do zniszczenia "jedno z największych państw chrześcijańskich w Europie".
Konferencja poświęcona ofiarom wydarzeń z 1917 roku była częścią uroczystości, jakie odbywają się w moskiewskim soborze Chrystusa Zbawiciela w sobotę i niedzielę. Po obradach historyków otwarto wystawę poświęconą prześladowaniom duchowieństwa. W niedzielę zwierzchnik Cerkwi patriarcha Cyryl odprawi nabożeństwo żałobne upamiętniające ofiary represji.
W bieżącym roku przypada 100 lat od wydarzeń, które w 1917 roku całkowicie zmieniły Rosję i wpłynęły na losy krajów wchodzących w skład ówczesnego imperium. W wyniku rewolucji lutowej obalony został carat i powstał rząd tymczasowy. Później, w listopadzie (według starego stylu) doszło do zbrojnego przejęcia władzy przez bolszewików.
Badania opinii społecznej wskazują, że wielu Rosjan nie ma wyraźnych opinii na temat rewolucji lutowej. W sondażu przeprowadzonym przez niezależne Centrum Lewady około jedna trzecia ankietowanych nie miała zdania na temat tych wydarzeń. 45 proc. uznało, że rewolucja ta nie miała samodzielnego znaczenia, a była wstępnym etapem późniejszej rewolucji październikowej, jak określane było przejęcie władzy przez bolszewików.
Z sondaży wynika też, że postać Lenina wywołuje wśród Rosjan coraz mniej emocji - w badaniu ze stycznia br. 34 proc. ankietowanych przyznało, że odnosi się do niego obojętnie, a dalszych 12 proc. nie miało zdania.
...
Trzeba wreszcie pochowac monstrum. Komunistyczne wódu zombi. A rewolucja w Rosji byla tylko jedna zgodnie z zasadami historii. Zatem nie bylo zadnej ,,lutowej" tylko po prostu Rewolucja Rosyjska. Wydarzenia historii piszemy duzymi o ile pamietam bo to nazwy wlasne. II Wojna Światowa. A nie ogolna niekoreslona wojna swiatowa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 9:57, 29 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
gosc.pl → Wiadomości → Przyznał się do ponad 100 zamachów, w których zginęło 1500-2000 ludzi
Przyznał się do ponad 100 zamachów, w których zginęło 1500-2000 ludzi
PAP
dodane 28.03.2017 15:13
Ilich Ramirez Sanchez (zdj. z 2004 r.)
PAP/EPA/STR
Sąd we Francji we wtorek skazał urodzonego w Wenezueli terrorystę Carlosa-Szakala (właśc. Ilich Ramirez Sanchez) na karę dożywotniego więzienia za przeprowadzenie krwawego zamachu w Paryżu w 1974 roku, w którym dwie osoby zginęły, a 34 zostały ranne.
Carlos odbywa już podwójny wyrok dożywocia za serię morderstw i zamachów przeprowadzonych w latach 70. i 80. w imię rewolucji komunistycznej i dla sprawy palestyńskiej. O kolejne orzeczenie dożywotniego pozbawienia wolności wnioskował w poniedziałek prokurator Remi Crosson du Cormier.
Ramirez Sanchez oskarżony był o rzucenie ręcznego granatu w rejonie handlowym w paryskiej dzielnicy Łacińskiej. W wybuchu zginęły wtedy dwie osoby, a 34 zostały ranne. Obecnie 67-letni skazany twierdził, że stawianych mu zarzutów nie popierają żadne dowody, a on sam jest niewinny.
Zapytany przez sąd o zawód odpowiedział, że jest "zawodowym rewolucjonistą". Nosi imię nadane mu przez ojca, lewicowego adwokata, na pamiątkę wodza bolszewickiej rewolucji, Włodzimierza Iljicza Lenina.
W wywiadzie z listopada 2011 r. dla jednego z wenezuelskich dzienników Szakal przyznał się do przeprowadzenia ponad 100 zamachów, w których zginęło łącznie 1500-2000
ludzi. W więzieniu przebywa od ponad 20 lat.
W 2011 roku został skazany na dożywotnie więzienie za współudział w czterech zamachach we Francji, w których zginęło 11 osób, a ponad 140 zostało rannych. Wcześniej zasądzono mu karę dożywocia za zamordowanie w 1975 roku w Paryżu dwóch francuskich policjantów i ich informatora.
...
,,Romantyczny" komunizm. Jaka ideologia taki romantyzm. Widze ze ojciec winien zrobil z syna potwora. Bez Boga wszystko jest diabelstwem nawet romantyzm.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:37, 12 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Ponad 100 dzieci wykorzystanych seksualnie. Żyły w sekcie w Norwegii
Ponad 100 dzieci wykorzystanych seksualnie. Żyły w sekcie w Norwegii
Dzisiaj, 12 maja (08:50)
Norweska policja prowadzi dochodzenie w sprawie wykorzystywania seksualnego około 70 dzieci, w większości dziewczynek poniżej 16. roku życia. Główny oskarżony to 40-letni mężczyzna, jednak według śledczych, podejrzanych jest w sumie około 80 mężczyzn. Wszyscy byli członkami sekty religijnej działającej na gminy Tysfjord – pisze gazeta VG.
Sekta działała w Tysfjord w północnej Norwegii
/S. Zankl /PAP/EPA
Sprawa przemocy i gwałtów wyszła na jaw latem 2016 roku, kiedy część ofiar postanowiła przerwać milczenie i opowiedziała o swoich przejściach prasie.
Do większości przypadków przemocy doszło kilkadziesiąt lat temu, w kilku - były to bliższe nam czasy, ale dopiero teraz milczenie o tym, co działo się w zamkniętej sekcie w Tysfjord w północnej Norwegii zostało przerwane.
Według relacji ofiar i świadków, młode dziewczęta były wykorzystywane seksualnie przez mężczyzn, członków grupy chrześcijańskiej.
W grudniu zeszłego roku policja zatrzymała mężczyznę w wieku ok. 40 lat. Został oskarżony o dokonanie pięciu gwałtów. Norweska policja nadal prowadzi dochodzenie w sprawie tego, co działo się w Tysfjord. Z jej ustaleń wynika, że w sekcie doszło do 120 przypadków wykorzystania seksualnego. Ofiarami w większości były dziewczynki w wieku od 7 do 16 lat, udokumentowano też kilka przypadków wykorzystania chłopców.
Niektórzy zdecydowali się w końcu nam opowiedzieć w szczegółach o tym, co przeszli - powiedział gazecie VG szef policji Øyvind Rengård. Dodał, że podejrzanych w tej sprawie jest ponad 80 mężczyzn.
...
W tych komunach to czeste.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:42, 18 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
50 lat temu komuniści dali zielone światło do interwencji zbrojnej w Czechosłowacji
Alexander Dubček. Fot. PAP/EPA
Alexander Dubček. Fot. PAP/EPA
„Nie możemy pogodzić się z tym, aby wrogie siły spychały Wasz kraj z drogi socjalizmu” – stwierdzali 50 lat temu, 16 lipca 1968 r., zebrani w Warszawie przywódcy części państw komunistycznych. Ich oświadczenie było zapowiedzią interwencji w Czechosłowacji, kraju budującym „socjalizm z ludzką twarzą”.
Początek lata 1968 r. w państwach Układu Warszawskiego upływał w bardzo napiętej atmosferze. W PRL trwały wewnątrzpartyjne rozliczenia zapoczątkowane rok wcześniej, po klęsce państw arabskich w wojnie sześciodniowej. Z Zachodu docierały echa studenckich wystąpień przeciwko dotychczasowemu ładowi społecznemu i klasie politycznej. W tym samym czasie społeczeństwa żyjące w warunkach tzw. realnego socjalizmu oraz pod kontrolą „wielkiego brata” z uwagą obserwowały wydarzenia w Czechosłowacji. Proces reform społecznych, ekonomicznych i politycznych rozpoczętych w Czechosłowacji, po objęciu w styczniu 1968 r. przez Aleksandra Dubčeka stanowiska I sekretarza KC KPCz, budził coraz większe obawy reżimów komunistycznych.
„Kontrrewolucja”
Ze szczególnym niepokojem na wydarzenia w Pradze spoglądał przywódca ZSRS Leonid Breżniew i jego otoczenie. Ich głównym celem było zachowanie społecznego i politycznego status quo zarówno w ich kraju, jak i państwach tzw. demokracji ludowej oraz trwanie na stanowiskach. Stabilność Układu Warszawskiego była ważna również z uwagi na pierwsze, jeszcze wówczas niewielkie, przebłyski pewnego odprężenia w stosunkach z USA i Europą Zachodnią. Pewien niepokój i zdziwienie wywoływało też w Moskwie pojawienie się w ZSRS tzw. ruchu dysydenckiego. Było to zjawisko o zasięgu czysto symbolicznym, lecz i tak stanowiło pewien przełom w postrzeganiu społeczeństwa poddanego totalitarnej presji Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego.
23 marca 1968 r. w Dreźnie odbyło się spotkanie przywódców ZSRS, NRD, PRL, Bułgarii, Węgier oraz Czechosłowacji. Przedstawiciele tego ostatniego kraju występowali w Dreźnie w charakterze oskarżonych. Leonid Breżniew w przemówieniu skierowanym do przywódców „bratnich” partii z Polski, Węgier, Bułgarii, NRD i CSRS, odnosząc się do sytuacji w Czechosłowacji, użył określenia „kontrrewolucja”: „Uważamy, że jest to początek kontrrewolucji, zorganizowanej, zręcznie działającej, która nie spotyka się z niezbędną odprawą. Jeśli riposta nie nadchodzi, wówczas zagrożona jest kierownicza rola partii, a być może nawet samo istnienie KPCz”.
Z jego słów wyłania się obawa przed takim samym rozwojem sytuacji w Czechosłowacji, jaki wydarzył się na Węgrzech w 1956 r. W ocenie tej poparli go pozostali uczestnicy rozmów z wyjątkiem przedstawicieli KPCz. W kolejnych tygodniach trwał proces wymiany kadr na szczytach partii komunistycznej.
W czechosłowackich mediach mnożyły się wezwania do dalej idących reform. Breżniew zaś czuł się zwodzony zapewnieniami Dubčeka, że kontroluje sytuację i nie pozwoli dopuścić do zbyt wyraźnych przemian.
Podczas spotkania w Dreźnie przywódca PZPR Władysław Gomułka wciąż musiał się zajmować nadal niewygasłym buntem młodzieży i studentów. Wprawdzie nie stanowił on zagrożenia dla jego władzy, ale mógł zostać wykorzystany w partyjnych grach przeciwko dalszemu trwaniu Gomułki na stanowisku I sekretarza. Owe zakulisowe rozgrywki, głównie w wykonaniu Mieczysława Moczara i jego zwolenników, opierały się na licytowaniu, który z działaczy partyjnych będzie utrzymywał władzę silniejszą ręką.
Nastroje marca 1968 r. w połączeniu z atmosferą Praskiej Wiosny mogły więc zagrozić dotychczasowemu porządkowi politycznemu w PRL. Wśród zrewoltowanej młodzieży popularne stawało się hasło „Cała Polska czeka na swojego Dubčeka”. Gomułka więc już przed spotkaniem w Dreźnie uznawał, że konieczne jest zmuszenie Czechosłowacji do powstrzymania przemian politycznych i rezygnacji z budowania „socjalizmu z ludzką twarzą”. Jego opinię podzielała większość przywódców państw Układu Warszawskiego.
Coraz cieplejsza wiosna
W czasie gdy przywódcy innych państw rozważali, jak poradzić sobie z „kontrrewolucją”, Praska Wiosna stawała się coraz odważniejsza.
6 kwietnia 1968 r. Komitet Centralny Komunistycznej Partii Czechosłowacji przyjął opracowywany od kilku miesięcy program szerokiej liberalizacji politycznej. Zapowiadał on rozszerzenie swobód obywatelskich, m.in. przez możliwość zakładania w pełni niezależnych od partii stowarzyszeń. Planowano również liberalizację środków masowego przekazu i ograniczenie wpływów bezpieki. Elementem demokratyzacji miało być też znormalizowanie stosunków z represjonowanym Kościołem oraz wzmocnienie federacyjnego charakteru państwa.
W Pradze wciąż nikt nawet nie rozważał zmian w dotychczasowej polityce zagranicznej Czechosłowacji, czyli wystąpienia z RWPG i Układu Warszawskiego. Kierownictwo partii i sam Dubček wiedzieli, że takie działania muszą oznaczać sowiecką interwencję i tym samym powrót do dawnej, dogmatycznej wersji systemu socjalistycznego. Unikano nawet jakiejkolwiek otwartej krytyki wobec ZSRS lub innych państw komunistycznych. Nastroje te wyrażali jednak zwykli obywatele Czechosłowacji, protestując na ulicach Pragi przeciwko represjom wobec uczestników buntów w marcu 1968 r. Rząd PRL nazwał te protesty „kampanią antypolską”.
List z Warszawy
W maju Dubček zdecydował się na krok, który miałby ostatecznie rozstrzygnąć tlącą się w partii konkurencję między zwolennikami liberalizacji a spadkobiercami dawnego, „konserwatywnego” kursu. W maju zapowiedział zwołanie nadzwyczajnego zjazdu partii. Miał on się odbyć we wrześniu 1968 r. Późną wiosną wydarzenia przyspieszyły. Wojska Układu Warszawskiego rozpoczęły manewry, których celem było zastraszenie władz Czechosłowacji. Postawę Czechów i Słowaków podsumowywał na kartach swojego dziennika Jerzy Kisielewski: „Zdumiewająca rzecz z tymi Czechami. Uważano ich u nas zawsze za oportunistów, kombinatorów i bojaźliwców. Tymczasem odezwał się w nich solidny austro-węgierski legalizm; mają swój legalny rząd i nie zamierzają się go wyrzekać”.
Podobne poglądy dominowały wśród polskich intelektualistów. Szczególnie zachwycała ich zwiększająca się w Czechosłowacji przestrzeń wolności słowa, tak bardzo ograniczona w PRL, szczególnie po marcu 1968 r.
15 lipca 1968 r. Gomułka ostatecznie pokonał partyjnego konkurenta, Mieczysława Moczara. Tego dnia słynny „partyzant” został odwołany z funkcji szefa MSW. Gomułka mógł więc spokojnie skupić się na sprawie Czechosłowacji i wesprzeć wysiłki jego sowieckich towarzyszy. Już 14 lipca w Warszawie zebrali się przywódcy niektórych państw socjalistycznych: PRL, ZSRS, Węgier, NRD i Bułgarii. W przeciwieństwie do marcowego spotkania w Dreźnie w spotkaniu nie wzięli udziału reprezentanci władz w Pradze. Przeciwko naciskom na Czechosłowację opowiedziały się Albania oraz Rumunia i podobnie jak pozostająca poza Układem Warszawskim Jugosławia nie wzięły udziału w warszawskiej konferencji.
O atmosferze spotkania i kierunku zapadających na nim decyzji zdecydowało wystąpienie samego Breżniewa: „Jeżeli realna stała się groźba przekształcenia partii komunistycznej Czechosłowacji w jakąś inną organizację – w partię socjaldemokratyczną czy drobnoburżuazyjną – to to już godzi w interesy nie tylko komunistów czechosłowackich, nie tylko narodu czechosłowackiego, ale godzi w interesy całego systemu socjalistycznego, całego ruchu komunistycznego”.
W praktyce było to sformułowanie obowiązującej przez kolejne dwie dekady doktryny Breżniewa. Zakładała ona ograniczoną suwerenność krajów socjalistycznych w imię nadrzędnej zasady „internacjonalizmu socjalistycznego”, czyli pełnej dominacji Kremla nad państwami satelickimi zarówno w sferze polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej. Równie radykalnie wypowiadał się Walter Ulbricht z NRD: „Obecny rząd Czechosłowacji nie jest już rządem robotniczo-chłopskim!”.
Uczestnicy spotkania postanowili zakończyć obrady oświadczeniem w formie listu do władz Czechosłowacji. Mimo że było ono utrzymane w tonie bardziej umiarkowanym niż przemówienie Breżniewa, to jednak stanowiło wyraźne ostrzeżenie wobec: „Nie możemy [...] pogodzić się z tym, aby wrogie siły spychały Wasz kraj z drogi socjalizmu i stwarzały groźbę oderwania Czechosłowacji od wspólnoty socjalistycznej. To nie jest bowiem tylko Wasza sprawa. To jest wspólna sprawa wszystkich partii komunistycznych i robotniczych oraz państw złączonych sojuszem, współpracą i przyjaźnią. [...] Nigdy nie dopuścimy, aby imperializm w sposób pokojowy czy niepokojowy, od wewnątrz czy od zewnątrz, dokonał wyłomu w systemie socjalistycznym i zmienił na swą korzyść układ sił w Europie” – jak czytamy w oświadczeniu z 16 lipca 1968 r.
Dubček i jego otoczenie bardzo spokojnie zareagowali na list bratnich przywódców. Przywódca wciąż podtrzymywał, że partia pod jego kontrolą nie zamierza burzyć solidarności krajów socjalistycznych. List umocnił również poparcie społeczne dla Dubčeka i nowych władz partii oraz nadzieje na jeszcze dalej idące zmiany.
Tymczasem już pod koniec lipca rozpoczęły się bezpośrednie przygotowania do inwazji. Rozmowy sowiecko-czechosłowackie, do których doszło w tym samym czasie w Černej nad Cisą, a także spotkanie przywódców sześciu państw Układu Warszawskiego w Bratysławie 3 sierpnia stwarzały wrażenie, iż Kreml mimo wszystko nie będzie dążył do eskalacji konfliktu. Były to jednak tylko pozory mające zamaskować rzeczywiste decyzje zapadające na Kremlu. W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. rozpoczęła się inwazja na Czechosłowację.
Spotkanie w Warszawie i wygłoszone w jego trakcie wystąpienie Breżniewa symbolicznie zdeterminowały wydarzenia w kolejnych tygodniach, lecz również porządek w stosunkach między Kremlem a jego satelitami. Dopiero w 1989 r. rzecznik sowieckiego MSZ stwierdził, że doktryna Breżniewa przestała obowiązywać. „Mamy teraz doktrynę Sinatry. On śpiewał taką piosenkę, +I Did It My Way+. Więc niech każdy kraj decyduje sam, jaką drogę obierze” – stwierdził Giennadij Gierasimow.
Wydarzenia te miały także swój wymiar symboliczny. Paryska „Kultura” porównała je z konferencją w Monachium, na której jesienią 1938 r. zdecydowano o losach Czechosłowacji ponad głowami jej mieszkańców.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/
...
Dzis Brezniew wyje z bolu w piekle ale nie ma dla niego ratunku. A jaki to byl wielki boss. Zycie szybko mija i po bossie. A potem trzeba sie rozliczyc! I zaczyna sie pieklo. Niech sie ucza rozni,, wazni".
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:38, 21 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Niechlubna operacja "Dunaj" zdarzyła się okrągłe 50 lat temu. To był straszak wykorzystywany w naszym stanie wojennym po festiwalu Solidarności.
Mija dokładnie 50 lat od inwazji na Czechosłowację
...
Czolgami wystraszyc ludzi. Dokladnie taki byl caly ,,sens" tego. Sowieckie prostactwo. Dzis Brezniew wyje w piekle co wiemy z objawien. Inni towarzysze jako podwladni moga byc w czysccu ale to zalezy od indywidualnych przypadkow.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:04, 21 Paź 2018 Temat postu: |
|
|
Tysiące radioaktywnych odpadów na dnie Morza Karskiego
Nawet kilka tysięcy zbiorników zawierających radioaktywne odpady, a nawet całe atomowe łodzie podwodne, znaleźli rosyjscy badacze na dnie Morza Karskiego. To pamiątka po radzieckiej marynarce.
.,.
,,Pamiatki" po komunizmie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:05, 15 Sty 2021 Temat postu: |
|
|
Paul Kengor ukazuje demoniczne oblicze marksizmu i jego rewolucyjne dążenia
Data publikacji: 2020-12-22 20:00
Data aktualizacji: 2020-12-22 20:17:00
WIADOMOŚCI
Fot. You Tube / Michael Knowles
O diabelskiej stronie marksizmu i satanistycznych fascynacjach Karola Marksa opowiada najnowsza książka Paula Kengora – katolika, profesora nauk politycznych w Grove City College w Pensylwanii.
Ta licząca 461 stron praca, zatytułowana Devil and Karl Marx („Diabeł i Karol Marks”), szczegółowo omawia życie i twórczość ojca komunizmu, przy czym niektóre jego wypowiedzi były przez lata celowo zatajane, zwłaszcza w literaturze sowieckiej, gdyż zbyt dosłownie dotyczyły one świata duchowego.
W jednym ze swych wierszy Marks napisał na przykład: „Utraciłem niebo. Wiem to dobrze. Moja dusza, kiedyś wierna Bogu, jest wybrana dla Piekła” (The Pale Maiden, 1837). W innym pisze on też o „tańcu śmierci dzięki mieczowi sprzedanemu mi przez szatana” (The Player, 1841).
Według ustaleń autora, Karol Marks był złym synem, złym ojcem i złym małżonkiem. Na ironię zakrawa fakt, że głosząc „wyzwolenie uciśnionych”, sam zatrudniał pomoc domową, którą źle traktował; nie tylko nie płacił jej w ogóle wynagrodzenia, ale często po prostu ją gwałcił. Kengor zauważył, że był to zły znak na przyszłość dla całych krajów, których rządy komunistyczne postępowały podobnie wobec swych poddanych, nie płacąc im należytego wynagrodzenia i łamiąc ich prawa.
Jak wiadomo marksizm i komunizm dążyły do podporządkowania sobie całego świata. Na szczególną uwagę w książce zasługuje mało znana penetracja amerykańskich środowisk kościelnych przez różne agentury z Moskwy. Amerykańskich idealistów chrześcijańskich próbowano zwabić za pomocą komunistycznych haseł o równości wszystkich ludzi i wyzwoleniu ich spod ucisku kapitalizmu oraz haseł „teologii wyzwolenia”. Zdaniem profesora dało się na to nabrać wielu duchownych, a nawet biskupów, szczególnie ze wspólnot protestanckich, a niektórzy hierarchowie popadali nawet w herezje, gdyż marksizm w ostatecznym rozrachunku prowadził do ateizmu.
Autor wiąże „rewolucję seksualną” w Ameryce lat sześćdziesiątych z zastąpieniem marksizmu tradycyjnego przez „kulturowy i seksualny”. W takiej formie jest on nadal głoszony na niektórych uniwersytetach amerykańskich, np. w Columbii czy w Berkeley, gdzie naucza się go jako „teorii krytycznej” (critical theory). W naszych czasach bowiem klasyczny marksizm w ogóle już nie przemawia do robotników amerykańskich. Na przykład z badań przeprowadzonych przed poprzednimi wyborami prezydenckimi wynika, iż prawie wszyscy robotnicy USA głosowali na Donalda Trumpa, bo jego program bardziej im odpowiadał.
Zapoczątkowany w Europie w pierwszej połowie XX wieku „marksizm kulturowy i seksualny” znalazł podatny grunt w amerykańskich środowiskach liberalnych. Autor książki zajął się losami założycieli tzw. szkoły frankfurckiej (1918-39). Szczegółowo przeanalizował życie i idee jednego z jej twórców – psychiatry i polityka Wilhelma Reicha (1897-1957) z Austrii, który w 1939 wyemigrował do USA, z jednej strony uciekając przez niemieckim antysemityzmem i holokaustem, a drugiej z powodu przekonania, że „system komunistyczny w ZSRS jest zbyt sztywny”.
Celem amerykańskiej „rewolucji seksualnej” miały być „fundamentalne zmiany” (fundamental transformations) w życiu mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Ciekawe, że tego samego określenia „fundamentalne zmiany” użył Barack Obama, absolwent Columbii, w swym przemówieniu na rozpoczęcie urzędowania w 2009 roku.
Jedną z teoretyczek i działaczek tego nowego nurtu była Kate Millett (1934-2017), wykładowczyni w Berkeley (doktorat w Columbii). Napisała ona kilka książek i artykułów o potrzebie zmian kulturowych, m.in. Theory of Sexual Politics i On the Loop. Dla amerykańskich feministek stała się ona swego rodzaju „wielką kapłanką Ruchu”.
Wtedy też powstał nowy „manifest” amerykańskiej i światowej „rewolucji seksualnej”, który swoją formą przypominał niektóre modlitwy katolickie. Miał on za zadanie zniszczyć dotychczasową kulturę chrześcijańską, zwłaszcza w odniesieniu do takich podstawowych pytań jak „kim jest człowiek” i do wzorca „rodziny patriarchalnej”.
Manifest wyglądał mniej więcej tak:
Liderka (L): Dlaczego jesteśmy tutaj?
Uczestniczki (U): Aby dokonać rewolucji.
L: Jakiego rodzaju rewolucji?
U: Rewolucji kulturalnej.
L: Jakiego rodzaju rewolucji kulturalnej?
U: Zniszczenia patriarchatu.
L: Jak możemy to uczynić?
U: Przez zniszczenie monogamicznej rodziny amerykańskiej.
L: W jaki sposób?
U: Przez promocję (…) aborcji i związków LGBTQ.
Otoczona wielbicielkami „wielka kapłanka” i ikona feminizmu, która znalazła się nawet na okładce amerykańskiego tygodnika „Time”, Millett w życiu codziennym miała jednak zupełnie inną twarz. W toku wielogodzinnych rozmów z autorem książki jej siostra Mallory, obecnie praktykująca katoliczka, wyraziła przekonanie, iż „Kate była opętana przez diabła”. – Czasami bałam się, czy po prostu nie wyjmie ona noża, aby mnie zabić – zwierzyła się Mallory.
Wspomniała też o dramatach dawnych wielbicielek swej siostry, które na starość przeżywały duchową pustkę, „czuły dotkliwą samotność, gdy zostawały same w domu na noc, bez dzieci i wnuków, które wcześniej złożyły na ołtarzu aborcji”.
W styczniu 2017, po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta, odbył się „marsz kobiet na Waszyngton”, na którego czele szła znana z „gorącego lata” 1968 inna liderka „rewolucji seksualnej” Angela Davis (ur. w 1944). Ta była członkini Komunistycznej Partii USA i laureatka sowieckiej Nagrody Leninowskiej (w 1979) też zmieniła swoją orientację na rzecz „marksizmu kulturowego”, a zwłaszcza „wyzwolenia kobiet”. W marszu wzięły udział tysiące kobiet, maszerujących pod hasłami m.in. „praw kobiet”, „wolności dla LGBTQ” i „równości dla gender” (gender equality).
...
Scisle rzecz biorac to heglizm. Bo marksizm to scisle rzecz biorac tepy ekonomizm. Ekonomia rzadzi wszystkim. Takie lgbt nic o tym nie mowi. Choc wszycy oni czcza Marksa. W dialektyce chodzi o konflikt i macie go! Kobiety mezczyzni czarni biali homo hetero ludzie zwierzatka dzieci rodzice itd. itp. Oni wyszukuja setki konfliktow i zawsze podburzaja.
Ale oczywiscie w potocznej mowie dla niefachowcow ujdzie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136444
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:50, 25 Cze 2021 Temat postu: |
|
|
Jerzy Gąssowski: Meksykańscy rycerze, czyli Viva Cristo Rey! -
Na łamach naszego portalu nie tak dawno miałem przyjemność wspomnieć w kilku słowach o ludowo katolickich powstaniach w Wandei podczas rewolucji we Francji. W tym artykule pójdziemy nieco za ciosem, aczkolwiek przeniesiemy się do lat 20 XX wiecznego Meksyku. Przyjrzymy się nieco bliżej...
...
Nie ma co wiazac eksterminacji ludu przez rewolucjonistow z Kościołem. W guberni tambowskiej nie bylo przeciez pewnie chlopow o łacińskiej formacji duchowej. Tylko prosci dzicy Rosjanie i co? Lenin Tuchaczewski ich gazem!
W Afganistanie wybuchl bunt gorali i pasterzy islamskich itd. To raczej konflikt z natura. Tam gdzie lud zyje wolny w naturze zboczone zarzadzenia rewolucji szczegolnie mocno uderzaja w ich swiat. Miasto jest jednak sztuczne tu az tak sie nie odczuwa. Jak ktos chodzil do pracy w prywatnej fabryce a potem upanstwowili to nie jest taki szok jak miec gospodarstwo i wyladowac w kolchozie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|