Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:48, 15 Maj 2018    Temat postu:

Ma 69 lat, stracił obie nogi i właśnie… zdobył Mount Everest!
Dominika Cicha | 15/05/2018
XIA BOYU, BEZ NÓG NA EVEREST
AsiaWire/EAST NEWS
Udostępnij Komentuj
1975 rok. Xia Boyu po raz pierwszy wspina się na najwyższą górę świata. Z powodu burzy śnieżnej musi jednak zawrócić. Gdy jeden z kolegów traci plecak i zaczyna źle znosić niską temperaturę, oddaje mu swój śpiwór. Sam nie zauważa, że jego stopy robią się czarne.

Lekarze podejmują decyzję o amputacji. To jednak dopiero początek przeciwności, z którymi Xia Boyu będzie się musiał mierzyć przez kolejne 43 lata.

W 1996 r. – w wyniku chłoniaka – traci łydki. Ale kiedy na protezach czuje się prawie jak na własnych nogach, wraca do treningów. Wstaje o 5 rano i ćwiczy. Kilka razy w tygodniu jedzie też rowerem do – oddalonej o 43 km – góry, na którą może się wspinać. Gra w ping-ponga, kąpie się w zimnej wodzie, a zimą pływa na świeżym powietrzu. „Nawet kiedy jest minus 20 stopni Celsjusza, mogę wytrzymać przez godzinęˮ – opowiada. Wszystko po to, by przygotować się do starcia z górą, która go wzywa.

XIA BOYU, BEZ NÓG NA EVERESTGaleria zdjęć


Xia Boyu: 43 lata na Everest
Po raz pierwszy na protezach próbuje zdobyć Mount Everest w 2014 roku. Zawraca z powodu lawiny, która odbiera życie 16 szerpom. W 2015 r. zatrzymuje go trzęsienie ziemi w Nepalu. Ginie wówczas 22 ludzi mierzących się z Dachem Świata.

Rok później jest zaledwie 200 m od szczytu, ale znów przegrywa z pogodą. „Gdybym był sam – ze względu na starość i 40-letnie marzenie – mógłbym iść dalej, nie zważając na konsekwencje. Ale spojrzałem na pięciu szerpów. Oni patrzyli na mnie. Mieli rodziny. Postanowiłem się wycofaćˮ – opowiada.

Xia Boyu znów udowadnia, że porażka to tylko nowy początek. „Zdobycie tego szczytu jest moim marzeniem, muszę je spełnić. To też takie osobiste wyzwanie, rzucone mi przez los” – mówi agencji AFP.

Jego plany po raz kolejny krzyżuje… nepalskie prawo. W 2017 r. osoby niewidome oraz te, które przeszły podwójne amputacje, otrzymują zakaz wspinania się powyżej 6,5 tys. m. Później zapis zostaje jednak uznany za dyskryminację i unieważniony.

W końcu 13 maja 2018 r. Chińczyk spełnia największe marzenie i staje na Dachu Świata. „Dotarł na szczyt rano wraz z siedmiorgiem innych uczestników jego wyprawy” – informuje przedstawiciel organizatora Dawa Futi Sherpa.

Xia Boyu jest drugim w historii himalaistą, który dotarł na Mount Everest na protezach. 12 lat wcześniej dokonał tego Mark Inglis z Nowej Zelandii. Jest również jednym z najstarszych zdobywców tego szczytu.

...

Wspaniałe!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:57, 16 Maj 2018    Temat postu:

Ten mężczyzna cierpi na rzadką chorobę. Jego twarz wygląda, jakby się topiła

54-latek z Indii cierpi na bardzo rzadką chorobę – nerwiakowłókniowatość typu 1. W jej efekcie jego ciało jest pokryte wieloma guzami, a twarz wygląda tak, jakby się topiła. Mężczyzna jest też pozbawiony prawego oka i prawego ucha.

..

To jest tragedia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 8:24, 18 Maj 2018    Temat postu:

Niepełnosprawni dorośli a ubezwłasnowolnienie. Trudny i delikatny temat…
Błażej Kmieciak | 17/05/2018
OSOBA NIEPEŁNOSPRAWNA
Shutterstock
Udostępnij 7 Komentuj
Opieka nad dorosłymi osobami niepełnosprawnymi wymaga nie tylko pieniędzy i sprzętu rehabilitacyjnego. Czasem wiąże się z koniecznością podjęcia decyzji, których podjąć wcale nie chcemy...

Niepełnosprawni intelektualnie ofiarami oszustów
Na początek krótka historia. W pewnym szpitalu przebywał pan Jan, dla znajomych Janek. Od lat wracał do znanego sobie oddziału. Kojarzył lekarzy i pielęgniarki. Dzięki temu mniej się bał. Pan Jan był niepełnosprawny. Lekarze już w dzieciństwie zdiagnozowali u niego poważne upośledzenie umysłowe. Jan miał ponad czterdzieści lat. W rozmowie miało się jednak wrażenie, że słowa wypowiada pierwszak ze szkoły podstawowej.

Pewnego razu obok Jana w pokoju leżał Krzysiek. Niestety, nie był uczciwym człowiekiem, ale dla pana Jana to był ktoś: wysoki, potężny, świetnie grał w ping-ponga. Krzysiek poprosił Janka, by ten przez telefon kupił dla niego komputer. Zobowiązał się, że będzie spłacać raty, ale umowa miała być na Jana. Kurier przywiózł sprzęt. Pan Jan nie miał przy sobie dowodu osobistego, ale kiedyś zrobił jego ksero, co kurierowi wystarczało. Komputer zabrał Krzysztof. Na odchodne powiedział Janowi, że jednak spłacać rat nie zamierza.



Co to jest ubezwłasnowolnienie
Personel szpitala zastanawiał się, jak można kupić komputer na podstawie ksero dowodu osobistego. Rodzina pana Janka myślała o czymś innym. Pytała: Jak to się stało, że zawarł on umowę, będąc osobą ubezwłasnowolnioną. Co to oznacza?

Z Encyklopedii Prawa Medycznego można dowiedzieć się, że „Ubezwłasnowolnienie to pozbawienie osoby fizycznej zdolności do czynności prawnej całkowicie lub częściowo. Jego podstawą jest orzeczenie sądu”. W tym jednym zdaniu zawartych zostało kilka kluczowych informacji.

Ubezwłasnowolnienie:

– dotyczy tylko ludzi, u których zdiagnozowano określone zaburzenia psychiczne

– oznacza, iż konkretna osoba pozbawiona zostaje możliwości podejmowania skutecznych decyzji (całkowicie albo częściowo, a więc w pewnych tylko sytuacjach)

– decyzję taką podjąć może wyłącznie sąd na wniosek bliskich, jeżeli dana osoba „nie jest w stanie kierować swym postępowaniem” – jak czytamy w jednym z przepisów kodeksu cywilnego.



Obawy związane z ubezwłasnowolnieniem
Przepisy prawne to jednak nie tylko opasłe tomy kodeksów lub ustaw. Jak mawiał wybitny polski socjolog i prawnik, prof. Leon Petrażycki prawo jest częścią naszej psychiki. Gdy pojawia się jakiś dla nas istotny przepis, zaczynamy o nim myśleć, oceniamy go, a następnie działamy w konkretny sposób. Ubezwłasnowolnienie jest jednym z tych zjawisk, które mogą wywoływać silne emocje.

Część osób uznać może bowiem, że pozbawienie prawa do decydowania o sobie to w zasadzie śmierć cywilna. Inni z kolei dojdą do wniosku, że osoba zależna od opiekuna straci cały swój majątek. Jeszcze inni stwierdzą, że ubezwłasnowolnienie to to samo co umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym.

Obawy te nie są jednak do końca trafne. Ubezwłasnowolnienie pozbawia człowieka zdolności do prawnego działania. Inaczej rzecz ujmując: czyny, które będzie podejmować, nie będą miały ważnych dla niego skutków.

Wróćmy do naszego bohatera: pan Jan kupił komputer jako osoba ubezwłasnowolniona. Nie miał jednak do tego prawa. Umowa przez niego zawarta była nieważna. Gdyby jednak nie był ubezwłasnowolniony, wówczas pojawiłby się problem. Będąc dorosłą osobą dokonał zakupu, do czego formalnie miał prawo, ale intelektualnie i emocjonalnie nie był do tego przygotowany. Pozbawienie go przez opiekuna możliwości podejmowania wiążących decyzji uchroniło go przed odpowiedzialnością, której nie potrafił przewidzieć.



Potrzebna zmiana w prawie
Teoretycznie w tej sytuacji wszytko wygląda ok. Czy jednak nie jest to złamanie praw osoby niepełnosprawnej? Czy nie doznaje ona tutaj szkody? Pytania te są coraz głośniejsze, zwłaszcza od chwili, kiedy Polska przyjęła Konwencję o prawach osób niepełnosprawnych. Dokument ten – wydany przez Organizację Narodów Zjednoczonych – stanowczo zwraca uwagę, że wszystkie osoby winny być równe dla prawa, bez względu na doświadczaną niepełnosprawność.

Obawy dotycząc ubezwłasnowolnienia mają pewne uzasadnienie. Zdarzają się np. sytuacje, gdy na opiekuna osoby niepełnosprawnej wyznaczony zostaje ktoś na stałe mieszkający poza Polską. Spotkać się także można z przypadkami, kiedy sąd orzeka ubezwłasnowolnienie a jednocześnie nie wyznacza opiekuna. Czasem pojawiają się wątpliwości dotyczące osoby owego opiekuna. Co zrobić, kiedy np. ktoś ma być ubezwłasnowolniony z powodu problemów z hazardem, a jego opiekun jest uzależniony od alkoholu?

To m.in. dlatego coraz głośniej podkreśla się konieczność zmiany polskiego systemu prawnej opieki nad osobami niepełnosprawnymi, które nie potrafią same podejmować racjonalnych decyzji. Proponuje się zmianę modelu z opieki na wsparcie. To człowiek doświadczający niepełnosprawności ma decydować, kto będzie udzielać mu pomocy. Organizacje takie jak Helsińska Fundacja Praw Człowieka czy Polskie Stowarzyszenie Osób z Upośledzeniem Umysłowym od lat podkreślają, że zmiana prawa jest w tym obszarze konieczna. Nie ma bowiem obecnie np. rzetelnej kontroli sposobu sprawowania opieki nad osobą mająca przedstawiciela ustawowego.



Prawa osób ubezwłasnowolnionych
Od kilku lat obserwujemy zmiany w kwestii praw osób ubezwłasnowolnionych. Mogą one np.:

– same złożyć wniosek o zniesienie ubezwłasnowolniana

– nie zgodzić się na leczenie w szpitalu lub skierowanie do domu pomocy społecznej, jeśli rozumieją, w jakiej znajdują się sytuacji

– same żądać wypisu ze szpitala lub domu pomocy społecznej.

Warto także pamiętać, że opiekun prawny nie jest tutaj władcą osoby ubezwłasnowolnionej. Gdyby np. ktoś został z jakichś powodów opiekunem prawnym twórcy Microsoftu Billa Gatesa, to nie oznacza jeszcze, iż przejmuje jego ogromny majątek. Musi on bowiem regularnie przedstawiać sądowi sprawozdanie dotyczące sposób sprawowania opieki nad swoim podopiecznym.



Ubezwłasnowolnić dla dobra…
Jakiś czas temu odbyłem rozmowę z bliską mi osobą, która opiekuje się swoim dorosłym niepełnosprawnym dzieckiem. Kobieta powiedziała mi, że nigdy nie ubezwłasnowolni swojej córki. Jej zdaniem byłoby to zbyt wielkie wkroczenie w świat kogoś, kogo kocha. Ja spokojnie starałem się jej wytłumaczyć, że ubezwłasnowolnionej to działanie właśnie dla dobra jej córki, to ochrona w sytuacji, w której – podobnie jak pan Jan – mogłaby zostać oszukana przez kogoś, kto chce wykorzystać pewną nieporadność, jaka pojawia się u osób niepełnosprawnych intelektualnie.

Kobieta ta uznała jednak, że pozbawienie jej córki prawnej samodzielności byłoby czymś za daleko idącym. Jeszcze próbowałem ją przekonywać, ale w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że czas zamilknąć. Zacząłem ją bowiem sam ubezwłasnowolniać. Uznałem, że to ja najlepiej wiem, czego potrzebuje ona i jej dziecko…

Przekazanie praw opiekunowi osoby niepełnosprawnej bywa koniecznością. Tylko dzięki temu można ochronić kogoś przed skutkami zachowań, które mogą prowadzić np. do tragedii finansowej. Działanie to powinno być jednak ostatecznością i ta kobieta o tym wiedziała, a mnie przypomniała.

...

Dokladnie! TO NIE JEST NIEWOLNICTWO! NIE STAJE SIE TA OSOBA RZECZA! CZY ROSLINKA! Nadal trzeba spelniac jej prosby. Bo to tylko oznaca ze trzeba te osobe chronic zeby np. nie,, podarowala" mieszkania oszustowi. Ale jesli ta osoba lubi kwiaty to powinny wokol niej byc. Czy jesli ma inne potrzeby i zainteresowania! To jes sluzba tej osobie nie poczucie wladzy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:19, 18 Maj 2018    Temat postu:

Zgwałcił półtoraroczną dziewczynkę, która zmarła. Mocne słowa lekarza poruszyły cały świat.

Chciałoby się wierzyć, że świat jest miejscem pięknym i dobrym i nie ma na nim zła. Nieustannie jednak ujawnia się jakiś zwyrodnialec, który przypomina nam, że rzeczywistość jest daleka od ideału.

Jeden z takich potworów pokazał swoją twarz w Chile. 30-latek zgwałcił i zamordował małą dziewczynkę. Miała zaledwie rok i 7 miesięcy. Ta sprawa zbulwersowała świat.



Sąd jeszcze nie wydał wyroku, ale wszyscy liczą, że będzie to najwyższy możliwy wymiar kary – zostanie skazany na śmierć.

Lekarz, pod którego opiekę trafiła Amber Lazcano opublikował na facebooku post, w którym napisał, dlaczego według niego jej morderca i gwałciciel nie powinien dostać kary śmierci.



Lekarz pediatra, Alvaro Retamal, pracuje w szpitalu San Camilo, 12 km na północ od Santiago, stolicy Chile. To właśnie on zajmował się Amber, gdy trafiła do szpitala z poważnymi obrażeniami…

Ciocia i rodzice dziewczynki tłumaczyli, że dziewczynka się przewróciła, ale lekarze szybko się zorientowali, że tak poważnych ran nie mogła odnieść w wyniku upadku.

Z przerażeniem odkryli, że została brutalnie zgwałcona.

Amber opiekowała się ciotka, ponieważ matka była narkomanką. O opiekę nad dziewczynką starał się także jej wuj, ale Sąd nie przyznał mu opieki, z powodu faktu, że jest gejem.

I tak Amber trafiła do domu ciotki, gdzie spotkała ją tragedia i śmierć.



Doktor Retamal napisał na Facebooku, jak ciężkim przeżyciem dla niego i personelu szpitala było patrzenie jak mała dziewczynka walczy o życie i ostatecznie pokonuje ją śmierć. Mimo to nie uważa, że jej kat powinien zostać skazany na karę śmierci.

Jego słowa udostępnione zostały dziesiątki tysięcy razy. Treść postu lekarza:

„Łatwo jest popaść w złość i żądać kary śmierci dla takiego potwora.
To przestępca, który z pewnością zasługuje na karę śmierci za taką zbrodnię. Łatwo się z takim myśleniem zgodzić. Gdy Amber Lazcano leżała w szpitalu i walczyliśmy o jej życie, widzieliśmy jej delikatne ciało, małe rączki, w środku tego wszystkiego. Pogłaskałem ją po czole i powiedziałem, że musi żyć, bo świat już nie pozwoli, aby ktokolwiek ją skrzywdził…
Gdy miałem okazję mówiłem do niej spokojnym i czułym głosem: Posłuchaj mnie, żyj! Nie musisz się bać, świat jest pełen ludzi, którzy cię kochają. Na przykład ciocie i rodzice, którzy odwiedzali ją w szpitalu, którzy jechali z nią karetką, którzy opiekowali się nią w szpitalu w lPabellón, którzy ją operowali i oczywiście my wszyscy tutaj w szpitalu. Od strażnika po lekarzy, choć my staramy się odcinać emocjonalnie od naszych pacjentów, abyśmy mogli normalnie pracować.
Wszyscy płakaliśmy nad losem tego małego aniołka.
I my wszyscy liczymy na to, że jej oprawca poniesie za swoje czyny surową karę.
Amber w końcu odeszła z tego świata, który był dla niej w ostatnich dniach bardzo bolesny. Trzymałem ją za rękę gdy umarła. W tym momencie ją pobłogosławiłem, zrobiłem to, bo akurat byłem przy niej. Nie jestem księdzem, ani jej ojcem.
Dziś nie czuję potrzeby zabijania kogoś, ponieważ takie postępowanie nie rozwiązuje problemu. Uważam, że przede wszystkim powinniśmy zapobiegać takim zdarzeniom, które przytrafiło się Amber i wielu innym…
Łatwo jest żądać kary śmierci. Ale dlaczego całej naszej złości, którą teraz czujemy, nie zamienimy w miłość i chęć obrony wszystkich naszych dzieci? Tych, które nie mają rodziców, ale także tych, które milczą, tych których nie znamy lub nie chcemy znać, a które cierpią w milczeniu?
Powinniśmy się zorganizować i chronić nasze dzieci przed złem, które otacza nas na całym świecie. W ten sposób możemy stworzyć coś, co będzie pomagało nam wszystkim. Żądanie śmierci dla tego potwora przyniesie nam jedynie poczucie ulgi.”

...

Nieprawda. Uratuje inne dzieci a jego moze uratowac przed pieklem. Lekarz niech leczy a nie moralizuje. Nie ma kompetencji. U mnie nie ma zadnej zlosci. Kara smierci to czysta logika. Kto wam powiedzial ze jak ktos strzela zeby zabic to jest rozemocjonowany. Nie chcialbym takich zolnierzy. Trzeba myslec i wiedziec co sie robi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:46, 20 Maj 2018    Temat postu:

Rosjanin tworzył lalki ze zwłok dziewczynek. Zebrał 150 ciał
To nie miejska legenda, to się zdarzyło naprawdę. Profesor z Niżnego Nowogrodu ogarnięty był obsesją na punkcie martwych dziewczynek, które w osobliwy sposób próbował „przywrócić do życia”.
Rosjanin tworzył lalki ze zwłok dziewczynek. Zebrał 150 ciał
foto: AP/FOTOLINK/EAST NEWS
To nie miejska legenda, to się zdarzyło naprawdę. Profesor z Niżnego Nowogrodu ogarnięty był obsesją na punkcie martwych dziewczynek, które w osobliwy sposób próbował „przywrócić do życia”.


Na początku listopada 2011 roku ta historia wstrząsnęła Rosją. W mieście Niżny Nowogród specjalna jednostka policyjna, powołana do najcięższych przestępstw, wkroczyła do mieszkania 45-letniego Anatolija Moskwina, szanowanego profesora miejscowego uniwersytetu. Na miejscu funkcjonariusze dokonali przerażającego odkrycia. Do tej pory coś tak potwornego mogli zobaczyć jedynie w horrorach – a jednak to była prawda.

Jak to bywa na wschodzie Europy, ludzie od dawna wiedzieli swoje, ale nie byli skorzy do dzielenia się swoją wiedzą ze stróżami prawa. Po mieście krążyły jednak plotki. Szeptano, że ktoś wykopuje trupy z cmentarzy w całej okolicy. Wiedziano jednak, że nie każde zwłoki mogą liczyć na zainteresowanie cmentarnej hieny – przyciągają ją wyłącznie ciała zmarłych bardzo młodo dziewcząt.

Dyskusja na ten temat podczas jednego z pogrzebów w Niżnym Nowogrodzie odbiła się wyjątkowo szerokim echem. Musiało ono dotrzeć również do uszu władz. Skuteczni jak zawsze rosyjscy funkcjonariusze odkryli źródło plotek – mieszkanie Moskwina. Podobno na profesora donieśli jego rodzice, którzy pewnego dnia przyjechali do niego z niezapowiedzianą wizytą i ujrzeli rzeczy tak potworne, że nie zawahali się nasłać na własnego syna policję.

Lalki ze zwłok dziewczynek

Policjanci znaleźli w mieszkaniu 26 zmumifikowanych ciał dziewczynek i młodych kobiet. Najmłodsza zmarła w wieku 15 lat, najstarsza 26. Znajdowały się w trzech pokojach. Zwłoki nie były poupychane byle jak – siedziały na krzesłach, stosach książek i gazet, w eleganckich pozach.

Każde ciało Anatolij preparował osobiście – pod ręką zawsze miał wydrukowaną z internetu instrukcję mumifikacji. Trupy płukał w wodzie z solą i sodą. Jeśli proces rozkładu był zbyt zaawansowany, wypychał je szmatami i zakładał im woskowe maski.

Wszystkie mumie były ubrane w piękne, kolorowe stroje, niektóre nawet w suknie ślubne. Miały nawet makijaż. Przypominały wielkie lalki. Wyglądało to wszystko jak jakieś upiorne przyjęcie.

Faktycznie, Moskwin urządzał dla mumii party. Nalewał im herbatki, a do ich głów wsadzał maleńkie pozytywki, które grały melodyjkę dziecięcej piosenki o niedźwiadkach. Wyobrażał sobie, że dla niego śpiewają. Swoje makabryczne imprezy nagrywał na wideo. Do każdej z lalek zwracał się po imieniu.

Trudno w to uwierzyć, ale sąsiedzi przez lata nie dopatrzyli się w jego zachowaniu niczego podejrzanego. Zawsze uprzejmy i miły, bardzo inteligentny mężczyzna był lubiany w okolicy. Czasem tylko taszczył jakieś czarne worki do domu. Sąsiedzi, pytani, czy nie wyczuli dziwnego zapachu dolatującego z mieszkania Moskwina odpowiadali, że ich piwnice są tak przegniłe, że smród na klatce schodowej to coś najzupełniej normalnego.

Anatolij Moskwin - co kierowało kolekcjonerem ciał?

W toku śledztwa policjanci stwierdzili, że mieszkaniec Niżnego Nowogrodu przez ponad 20 lat zmumifikował około 150 zwłok. Podobno przed każdym „wykopaliskiem” spędzał noc, leżąc na grobie i próbując nawiązać mistyczny kontakt z duchem dziewczyny. O każdej starał znaleźć się przedtem jakieś informacje. Wierzył, że wykopując je z grobów może przywrócić je do życia – twierdził, że duchy błagały go o ratunek. Przebierał je w ładne stroje i malował, bo martwił się, że nadgniłe już ciała mogą wprawiać ich posiadaczki w zakłopotanie – chciał, by znów poczuły się piękne.

Zwłoki wyszukiwał na okolicznych cmentarzach, czemu sprzyjała jego praca. W środowisku naukowym profesor znany był jako specjalista od kultury celtyckiej i wielki znawca nekropolii, pisywał do poświęconemu temu zagadnieniu tygodnika. Redakcyjni koledzy nigdy nie zauważyli w jego pasji niczego dziwnego, choć jednocześnie zastanawiał ich czuły ton, z jakim Anatolij pisał o zmarłych młodych dziewczętach.

W jednym z artykułów Moskwin opisał niezwykły incydent, jaki przeżył w wieku 13 lat. Wracając ze szkoły, natknął się na kondukt pogrzebowy z trumną 11-letniej Natalii Pietrowej. Żałobnicy otworzyli trumnę i kazali mu… pocałować martwą dziewczynkę. Co więcej, matka dziewczynki nałożyła jemu i Natalii ślubne obrączki! W ten sposób Anatolij został poślubiony trupowi. Makabryczne zdarzenie z młodości musiało wywrzeć wpływ na jego „zainteresowania”. Oczywiście nie założył później rodziny – pozostał wierny swojej „żonie”, choć media w 2016 donosiły, że planuje poślubić żywą mieszkankę Niżnego Nowogrodu.

45-latek nie był nekrofilem – nie odkryto śladów wskazujących na spółkowanie z „lalkami”. Traktował je jak dzieci, nie jak kochanki. Profesor zawsze marzył o posiadaniu córki, czynił nawet kroki, by adoptować dziewczynkę, ale sąd nie zezwolił na to, bo był za biedny. Anatolij żadnej kobiety nigdy nie uśmiercił – miał styczność wyłącznie z martwymi ciałami.

Choć jego najbliższa rodzina i nieliczni przyjaciele wiedzieli, że odstaje od normy, nie wiedzieli o jego pasji i przez lata nie powiadomili ani policji, ani szpitala psychiatrycznego. Po aresztowaniu Moskwin stanął przed sądem, który uznał, że kwalifikuje się do oddziału zamkniętego. Uznany został za schizofrenika i przebywa w szpitalu do dziś.

Maciej Koprowicz

...

Nie czynil zla tylko dobro. Wedle swojego chorego umyslu. Ma byc traktowany z calym szacunkiem w tym zakladzie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:09, 20 Maj 2018    Temat postu:

„Kiedy życie daje ci wózek, znajdź sobie… skatepark”
Karolina Sarniewicz | 20/05/2018
TRICKI NA WÓZKU
Udostępnij Komentuj
„Ludzie nie rozumieją, że wózek jest częścią mojego ciała i kocham go” – mówi Aaron, młody mistrz świata w skatingu na wózkach inwalidzkich.

Kiedy był małym dzieckiem, Aaron „Wheelz” Fothernigham chciał zostać wyczynowym rowerzystą BMX. Dziś ma dwadzieścia siedem lat a koła, na których się przemieszcza, są nieco inne, ale dzięki specjalnemu projektowi firmy Box Wheelchairs może robić na nich to samo, co rowerzyści. Niepełnosprawny, chory od urodzenia na rozszczep kręgosłupa, uprawia w skateparkach wheelchair motocross, czyli freestyle na specjalnie przylegających do ciała wózkach inwalidzkich.



Wheelchair Motocross
„Zacząłem chodzić do skateparku, kiedy miałem 8 lat – opowiada w rozmowie z telewizją BBC. – Mój brat jeździ na BMX-ie i to on pomógł mi wejść na rampę po raz pierwszy. Po kilku upadkach zakochałem się w tym sporcie i zacząłem go uprawiać na wózku”. Pierwsze salto w tył zrobił 13 lipca 2006 roku, czyli w wieku piętnastu lat. Trzy lata później potrafił już wykonać podwójne.

Aaron nazywa siebie szczęściarzem, bo jak dotąd nie złamał sobie żadnej kości. Parę razy wprawdzie uszkodził sobie zęby, miał lekkie wstrząśnienie mózgu, ale – jak podkreśla – ryzyko to część zabawy.

„Najgorszą rzeczą w poruszaniu się na wózku nie jest to, jak sobie z tym radzisz, ale jak postrzegają cię ludzie. Nie rozumieją, że mój wózek jest częścią mojego ciała i naprawdę go kocham”.

Wyczyny Anglika Aarona, gdy z wiekiem stawał się na świecie bardziej rozpoznawalny, zainteresowały 14-letnią Lily z Walii. Poznali się, bo wystawił na sprzedaż swój stary wózek do skatingu, a ona chciała go kupić.

„Ten wózek zmienił moje życie – opowiada teraz Lily. – Pod jego wpływem i pod wpływem Aarona, który jest wspaniały w tym, co robi, też zaczęłam uprawiać ten sport”.



Jeśli nie widzisz wideo, kliknij TUTAJ

Czytaj także: Stephen zmienia życie dzieciaków bez rąk. I to w… ogrodowej szopie!


Aaron Fothernigham i Lily
Lily choruje na dziedziczną paraplegię spastyczną. Im jest starsza, tym jej kondycja się pogarsza. Za jakiś czas prawdopodobnie w ogóle nie będzie mogła chodzić. Bardzo z tego powodu cierpi, ale nie pozwala chorobie zapanować nad jej życiem.

„Jest energiczna i kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, od razu chciała pędzić do skateparku” – powiedział dla BBC Aaron.

Niedawno pojechała z Aaronem do Kalifornii, żeby wziąć udział w światowych mistrzostwach w skatingu na wózkach. Podczas gdy Aaron obronił swój tytuł mistrza świata, Lily zdobyła srebro jako pierwsza kobieta z Wielkiej Brytanii.

„Nie mogę w to uwierzyć, to nie wydaje się prawdziwe – powiedziała. – Może za rok wrócę i zdobędę złoto!”.

„Nie wiem, gdzie byłbym teraz bez WCMX – mówi Aaron. – Jestem wdzięczny, że mogę dzięki tej dziedzinie spełniać moje marzenia”. A Lily dodaje: „Dziękuję, że dałeś mi inspirację i wózek! Bez ciebie nigdy by mnie tu nie było”.

Aaron uśmiecha się zawadiacko i jednym zdaniem doradza widzom BBC, co zrobić, gdy w życiu pojawiają się trudności. „Kiedy życie daje ci wózek, znajdź sobie… skatepark. Po prostu!”.

...

To jest jak bitwa. Bitwa boli i nie ma na wojnie nic przyjemnego, ale jest chluba bohaterow.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:58, 22 Maj 2018    Temat postu:

Uklęknij przed raną drugiego człowieka. To najlepsze, co możesz zrobić…
Anna Malec | 22/05/2018
WSPARCIE PRZYJACIELA
Radu Florin/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj
Jest coś ponadludzkiego w takich doświadczeniach. To chwile, w których mamy wybór - możemy dać komuś odrobinę nadziei albo jeszcze bardziej go pogrążyć. Doświadczyć odradzającego się życia albo umierania. Spojrzeć z empatią i zrozumieniem albo z wypisaną w źrenicach niezachwianą oceną.

Sobota po południu. Stoję w kolejce do konfesjonału w jednym z moich ulubionych warszawskich kościołów. Sezon ślubny w pełni, nie trudno trafić w tym czasie na nowożeńców – szczęśliwych, uśmiechniętych, czasem przejętych.

Kolejka do spowiedzi była długa, załapałam się więc przy okazji na kazanie ślubne. Jednak jakby nie pasujące do całego ślubnego anturażu, bo o… cierpieniu. Wstrząsające. Tak bardzo, że pamiętam je do dziś, choć rzecz działa się przed miesiącem.

Ksiądz, bardzo życzliwy i najwyraźniej dobrze znający młodą parę, po serdecznym wstępie przeszedł do rzeczy. A rzecz dotyczyła ran. Temat przecież tak, nie ukrywajmy, dotkliwie znany każdemu.



Głęboko ukryte rany
Pomyślałam o wszystkich swoich głęboko schowanych przed światem, na co dzień niewidzących słońca, ranach. Jest coś symbolicznego w tym, że serce chronione jest przez żebra – jakby zamknięte za kratami. Otwierane w najbardziej intymnych i wyjątkowych momentach. Wtedy, kiedy czuje się bezpiecznie. Kiedy wie, że wpuszcza do środka kogoś, kto tej rany nie rozdrapie. Kto będzie wobec niej czuły. A przynajmniej taką mamy nadzieję.

I nie ma tu znaczenia, czy to rana obiektywnie swym rozmiarem porażająca, czy może to zaledwie draśnięcie. Jest. I tyle wystarczy, by nie pozwolić sobie przejść obok niej obojętnie, bez zauważenia.



Dać nadzieję albo ją odebrać
Znasz takie momenty, w których nie chcesz, by ktokolwiek się do Ciebie zbliżał? Kiedy czujesz, że boli Cię każdy, nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru, o dotyku nawet nie wspominając? Choć ubieram to w zbyt może poetyckie słowa, to mam wrażenie, że bez trudu możesz zlokalizować w swojej historii takie chwile.

Pamiętasz, czego wtedy potrzebowałeś? A co otrzymałeś?

A kiedy byłeś po drugiej stronie – jak się zachowałeś?

Jest coś ponadludzkiego w takich doświadczeniach. To chwile, w których mamy wybór – możemy dać komuś odrobinę nadziei albo jeszcze bardziej go pogrążyć. Doświadczyć odradzającego się życia albo umierania. Spojrzeć z empatią i zrozumieniem albo z wypisaną w źrenicach niezachwianą oceną. Możemy dać komuś delikatność i być do dyspozycji lub narzucić swoje przecież najlepsze na świecie rozwiązania.

Czytaj także: Drugi człowiek to zawsze inny świat. Zwiedzaj go z delikatnością


Uklęknij przed raną
Pamiętam jak dziś, choć to sytuacja sprzed lat, spotkanie z moją przyjaciółką. Mieszkałyśmy razem, więc widywałyśmy się codziennie, ale tego wieczoru naprawdę się spotkałyśmy! Ja płakałam, przeżywałam właśnie coś trudnego, mówiłam, jak bardzo mnie to dotyka, jaka jestem wobec tamtej sytuacji bezradna, a ona bez słowa słuchała, płacząc razem ze mną, i dając mi tylko to – absolutne przyjęcie i zwyczajną obecność. Kojącą bardziej niż jakiekolwiek słowo.

Jestem pewna, że gdyby w tym czasie zaczęła mnie przekonywać, że przecież wszystko się jeszcze ułoży, że może to wcale nie taka tragedia, jak mi się wydaje, że przesadzam, że „zobaczysz, będzie dobrze”, to moje serce zostałoby za zamkniętymi kratami żeber, pewnie jeszcze bardziej przestraszone.

I choć z perspektywy czasu wiem, że poziom mojej „tragedii” nie przystawał do skali jej przeżywania, to wtedy właśnie tak potrzebowałam na nią zareagować.

Właśnie to doświadczenie przypomniały mi słowa księdza w tamto sobotnie popołudnie. Najlepsze, co możemy zrobić, kiedy ktoś pokazuje nam swoją ranę, to uklęknąć przed nią. Bo to jest moment, kiedy ktoś decyduje się otworzyć przed nami najgłębsze doliny swojego wnętrza. To dowód zaufania i pragnienia obecności. To też miejsce, w którym oboje możemy doświadczyć prawdziwej miłości. A ona przecież potrafi leczyć najgłębsze rany.

...

Na ogol cierpienia nie da sie tak po prostu usunac...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 9:04, 26 Maj 2018    Temat postu:

Czy chciałbyś się kolegować z chorym psychicznie? To ważne pytanie
Ilona Przeciszewska | 26/05/2018
KOBIETA Z PARASOLEM
JW/Unsplash | CC0
Udostępnij 0 Komentuj
Etykiety typu świrus, dziwak, cudak czy oszołom... wciąż funkcjonują i mają ogromny wpływ na nasz stosunek do chorych psychicznie.

Chorzy psychicznie – niechęć czy empatia?
Mimo dużej chęci akceptacji jesteśmy raczej skłonni do piętnowania osób chorych psychicznie. Chcąc nie chcąc śmiejemy się z dziwacznych zachowań. Zdarza się nam również wydawać potępiające sądy. Mamy tendencje do odsuwania się od osób, które jakoś odbiegają od „normy” – bo przecież „kto z kim przystaje, taki się staje”.

Często uważamy, że osoba chora psychicznie sama jest sobie winna odrzucenia ze strony otoczenia. Nie widzimy tego, że jej zachowanie jest skutkiem wielu przebytych traum. Dużo wynika też z wrodzonych uwarunkowań. Z jakiegoś powodu jesteśmy skłonni empatyzować i wspierać osoby chore fizyczne, a nie wykazujemy takiej postawy wobec psychicznie chorych.

Nie powinien zatem dziwić fakt, że osoby chore psychicznie często wstydzą się swojej choroby. Już samo przyznanie się do korzystania z psychoterapii bywa trudne, nie wspominając wizyt u psychiatry, a tym bardziej w szpitalu “dla świrów”. Większość osób słusznie nie chce przyznawać się do korzystania z tego typu pomocy. Etykiety typu świrus, dziwak, cudak czy oszołom… wciąż funkcjonują i mają ogromny wpływ na nasz stosunek do chorych psychicznie.



Zrozumieć chorego
Naszą niechęć do osób chorych psychicznie może budzić ich odmienny sposób myślenia, przeżywania czy zachowania w danych sytuacjach. Trudno jest nam zrozumieć dlaczego ktoś cały czas jest smutny mimo “obiektywnego” szczęścia lub nieustannie myje ręce? Tym bardziej niezrozumiałe są dla nas cięższe objawy, powodujące oderwanie od rzeczywistości, takie jak urojenia czy halucynacje. Być może zrozumiemy dane objawy jeżeli przestaniemy je oceniać?

Kontakt z osobami chorymi psychicznie jest trudny i wymagający. Mają one często ubogie życie węwnętrzne. Niekiedy niemożliwe staje się zbudowanie satysfakcjonującej relacji z daną osobą. Podczas rozmowy może zalewać nas fala różnych nieprzyjemnych emocji, możemy czuć się po niej zmęczeni lub znudzeni. Zdarza się tak, że w relacji z osobą chorą psychicznie nie spotkamy się z naturalnymi zachowaniami interpersonalnymi, takimi jak wdzięczność za otrzymaną pomoc. To rodzi naturalną frustrację i wymaga cierpliwości.

Co więcej, osoby chore psychicznie budzą duży niepokój wśród społeczeństwa, ze względu na nieprzewidywalność ich zachowania. Oczywiście kontakt z osobą chorą psychicznie bywa niebezpieczny. Może nie być ona świadoma swojego zachowania lub nie radzić sobie z impulsami agresywnymi. Jest to jednak mały odsetek chorych psychicznie i zdarza się to zdecydowanie rzadziej niż powszechnie sądzimy.

Czytaj także: Choroba afektywna dwubiegunowa – jak z nią żyć?


Co to znaczy „być chorym psychicznie”?
Niekiedy mamy tendencje do wydawania opinii na temat choroby psychicznej bazując na kontakcie z jedną osobą, która jest chora. Tworzymy teorie na podstawie jednego przypadku. Mimo nielogiczności takiego myślenia, jesteśmy przekonani o swojej słuszności.

Powinniśmy zastanowić się nad tym, co tak naprawdę oznacza bycie chorym psychicznie. Często brak wiedzy “wypełniany” jest fałszywymi wyobrażeniami. Często pochodzą one z filmów lub opowieści, gdzie przedstawiane są skrajne przypadki lub nieprawdziwe historie. Gdy spróbujemy zdefiniować chorobę psychiczną, możemy mieć z tym duży kłopot. Jest to bardzo szerokie pojęcie. Jest wiele rodzajów i typów chorób psychicznych, różniących się objawami, długością ich trwania, nasileniem. Ponadto każda osoba inaczej radzi sobie z chorobą. Zależy to przede wszystkim od jakości podjętego leczenia oraz wsparcia społecznego. A zatem ta sama choroba może mieć zupełnie odmienny wpływ na codzienne funkcjonowanie danej osoby.

O chorobie psychicznej należy myśleć jako o pewnym kontinuum na skali zdrowie vs choroba. Nie ma wyraźnej granicy pomiędzy jednym a drugim. Można więc stwierdzić, że każdy z nas jest trochę chory i zdrowy. Poza tym choroba psychiczna jest bardzo dynamiczna. W zależności od danych wydarzeń życiowych jej objawy mogą się nasilać lub osłabiać. Być może doświadczyłeś stanów lękowych w stresującym okresie w pracy lub depresyjnego nastroju po poniesionej porażce?



Nasza „ciemna strona”
Warto uświadomić sobie, że kontakt z osobą chorą psychicznie konfrontuje nas z naszą “ciemną” stroną. Często uruchamia w nas myśli, emocje czy zachowania, których nie chcemy w sobie zobaczyć i poznać. Trudno jest dostrzec to, że mamy podobnie. Wolimy być tymi lepszymi. Niekiedy celowo spotykamy się z “wariatami”, aby podbudować swoją wartość. Myślimy – “nie jest ze mną tak najgorzej”. Niekiedy dajemy to odczuć danej osobie, dewaluujemy ją, a tym samym jeszczej bardziej osłabiamy już i tak kruche i chwiejne poczucie wartości.

Akceptacja i wsparcie osoby chorej psychicznie nie oznacza bynajmniej pobłażliwości dla jej zachowania, infantylizowania czy bagatelizowanie jej objawów. Powinniśmy zauważać to co się dzieje i komunikować to co widzimy nie wartościując jej zachowania. Dobrze też jest wskazać źródła specjalistycznej pomocy. Czasami nie chcemy uświadomić komuś takiej konieczności, nadmiernie obawiając się reakcji danej osoby.

W kontakcie z osobą chorą psychicznie nie możemy zapomnieć o naistotniejszym fakcie. Nie powinno umknąć nam to, że pod “dziwacznymi” objawami ukrywa się zraniony człowiek, który pragnie naszej miłości. Niekiedy tracimy tą perpektywą, uprzedmiatawiamy osoby chore, a co za tym idzie odrzucamy je. W ten sposób pogłebia się ich cierpienie. Choroba już sama w sobie powoduje społeczną izolację, a brak wsparcia i pomocy skutkuje podwójnym osamotnieniem. Spróbujmy zatem “nie uciekać”. Po czasie przekonamy się jak płynna jest granica między zdrowiem, a chorobą, a miłość może uleczyć to co słabe i niechciane.

...

To tez choroba a chorych z natury unikamy bo,, boimy sie zarazic"...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:22, 28 Maj 2018    Temat postu:

Wygrała w zawodach o życie. Historia nieustraszonej karateki
Hanna Kowalska | 27/05/2018
ANETA ZATWARNICKA
Onet News/YouTube
Udostępnij 106 Komentuj
Gdy czyta się historię Anety Zatwarnickiej, w głowie kłębią się myśli: „to się nie mogło wydarzyć”… A jednak. Trafiło jednak na zawodniczkę o ogromnym harcie ducha. Osobę, która nawet po tak wielkim ciosie powstała z podniesionym czołem i nie ustała w dawaniu innym ludziom dobra.

Aneta Zatwarnicka, instruktorka tradycyjnego karate z Zielonej Góry, posiadaczka czarnego pasa i licznych medali z zawodów ogólnopolskiej rangi, z pasji uczyniła swoją pracę. Uczyła dzieci karate, wkładając w to całe serce, co przynosiło wspaniałe owoce – dzieciaki ją uwielbiały i szybko robiły postępy. Mimo napiętego grafiku znajdowała również czas na naukę gry na pianinie i na perkusji. W planach miała jeszcze taniec i język chiński, co dzień opiekowała się babcią. Jej energia była niespożyta. Im więcej z siebie dawała, tym więcej jej miała.



Aneta Zatwarnicka. Nieustraszona
Mając 37 lat, żyła pełnią życia. Pewnego dnia jednak gorzej się poczuła. Myślała, że to grypa, więc położyła się do łóżka. Ale samopoczucie wciąż się pogarszało. Na jej twarzy, dłoniach i stopach zaczęły pojawiać się wybroczyny i zsinienie. Anetę zabrano do szpitala. Sytuacja z godziny na godzinę dramatycznie się zmieniała – kobieta zapadła w śpiączkę i stan krytyczny. Zdiagnozowano toczeń wielonarządowy, czyli chorobę autoimmunologiczną, w której kolejne organy zaczynają obumierać, organizm niszczy sam siebie. Nóg ani rąk nie udało się już uratować – trzeba było amputować dłonie i obie nogi od kolan w dół z powodu martwicy. Z tego samego powodu straciła także nos. Organy wewnętrzne również przestawały pracować, choroba postępowała tak szybko, że lekarze otwarcie mówili o nikłych szansach przeżycia. Respirator i dializowanie przez dwa miesiące podtrzymywały funkcje życiowe u Anety.

Lekarze dawali jej tylko kilka dni życia, ale Aneta – tak jak na macie, tak i w szpitalnym łóżku – nie zamierzała się poddać bez walki. Następowały po sobie dni dającej nadzieję poprawy i nagłych pogorszeń – przeciwnik Anety też nie chciał dać za wygraną. Ostatecznie jednak nieustraszone serce karateki zwyciężyło, nerki i płuca kobiety na nowo podjęły pracę. I choć decydujące starcie o samo życie zostało wygrane, to był to początek walki wymagającej jeszcze większej wytrwałości i wewnętrznej siły – walki z codziennością osoby niepełnosprawnej, codziennością sportowca pozbawionego teraz nawet choćby namiastki sportu.

Czytaj także: Karateka z Aleppo. Ma 6 lat i nie wie, jak wygląda świat bez wojny


Niepełnosprawność i karate?
Gdy wszystko, co w życiu robisz, bazuje na sprawności rąk i nóg, ich utrata jest ciosem, na myśl o którym aż przechodzą dreszcze. Wydaje się to ciężarem nie do udźwignięcia. Ale siła woli i waleczne serce zawodniczki i trenerki karate, wspierane kochającymi sercami rodziny, przyjaciół i osób ze środowiska sportowego potrafi przekroczyć granicę niemożliwego. Aneta dostała 600 kartek od karateków z Poznania z deklaracją „Walczymy razem i wygramy”, otrzymała także – tak potrzebne przy gigantycznych kosztach rehabilitacji i najprostszych nawet protez – wsparcie finansowe ze zbiórki organizowanej m.in. przez Annę Lewandowską, mistrzynię świata w karate, i jej małżonka Roberta Lewandowskiego oraz z innych akcji, robionych przez ludzi z całej Polski, których poruszyła ta historia. Świat sportu, zarówno tego wielkiego z pierwszych stron gazet, jak i amatorskiego, z klubów miejskich, skrzyknął się, by pomóc tej, która całe swoje życie poświęciła karate.

W 2016 roku, dwa lata po amputacji, Aneta zaczęła się przygotowywać do korzystania z protez z włókna węglowego, o tak „kosmicznej” konstrukcji (i zaawansowanej technologii), jaką widzieliśmy w protezach znanego biegacza Oscara Pistoriusa. Była pierwszą osobą w Polsce, która samodzielnie użyła takich protez, nie posiadając dłoni. Ich konstrukcja umożliwiła jej założenie protez bez pomocy osób trzecich. Są one też spełnieniem marzenia o powrocie do sportu – to przecież protezy, w których można biegać! Warto w tym miejscu dodać, że te zaawansowane technologicznie protezy wykonane zostały w pracowni w Świebodzinie, nie ustępując w niczym pierwowzorowi.

...

Naprawde poruszajace. Dla sportowca choroba ciala to dramat podwojny...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:19, 28 Maj 2018    Temat postu:

Alżbeta Lenska po operacji po pęknięciu tętniaka. „Byłam pewna, że Bóg zrobi co trzeba”
Redakcja | 28/05/2018
ALŻBIETA LEŃSKA
@betalenska/Instagram
Udostępnij 139 Komentuj
Alżbeta Lenska, aktorka filmowa i teatralna, po pęknięciu tętniaka przeszła skomplikowaną operację mózgu. Wszystko wygląda na to, że jej organizm szybko się regeneruje, a artystka dochodzi do siebie. Na swoim koncie na Instagramie poinformowała, że opuszcza szpital oraz że zaufała Bogu.

36-letnia aktorka to prywatnie żona Rafała Cieszyńskiego (również aktora) oraz mama dwójki dzieci – Zosi i Antoniego. Grała w takich produkcjach, jak m.in. : „Lejdis”, „Anioł Stróż”, „Kryminalni”, „Ojciec Mateusz”, „Oficerowie”. Jest także popularyzatorką zdrowego żywienia oraz aktywnego trybu życia.



Pęknięty tętniak
To właśnie Rafał Cieszyński jako pierwszy poinformował wszystkich o stanie swojej żony oraz zaapelował o modlitwę, wykorzystując jej konto w mediach społecznościowych [pisownia oryginalna]:

Piszę na stronie mojej żony, ponieważ wiem, że Ona sama by sobie tego życzyła. Widzę ile wiadomości przychodzi od was… Prowadziła swój Instagram systematycznie i szanowała każdego kto do niej napisał. Becia nie będzie przez jakiś czas mogła odpowiadać na wasze wiadomości. W środę miała bardzo poważną operację mózgu. Prosimy o modlitwę. Rafał Cieszyński #❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

Piszę na stronie mojej żony, ponieważ wiem, że Ona sama by sobie tego życzyła. Widzę ile wiadomości przychodzi od was… Prowadziła swój Instagram systematycznie i szanowała każdego kto do niej napisał. Becia nie będzie przez jakiś czas mogła odpowiadać na wasze wiadomości. W środę miała bardzo poważną operację mózgu. Prosimy o modlitwę. Rafał Cieszyński #❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
A post shared by Alżbeta Lenska (@betalenska) on May 20, 2018 at 1:52am PDT
Internauci oraz fani Alżbety zaczęli dopytywać i dociekać, jaki jest jej stan, co takiego się wydarzyło. Cieszyński nie wdawał się jednak w szczegóły. W sobotę 26 maja „Beta” sama zabrała głos i za pomocą Instagrama opisała przebieg zdarzeń tak, jak to zapamiętała.



„Przewróciłam się, wyłam z bólu”
We wtorek 15 maja planowo odgrywała swoją rolę w spektaklu „Kontrabanda” na deskach warszawskiego Teatru Komedia, gdy nagle poczuła bardzo silny ból głowy, po czym upadła na podłogę:

Zagrałam jeden akt, trochę byłam spięta, ale się podobało, kurtyna upadła, widownia poszła na przerwę, my w kulisach śmialiśmy się z tego co wyszło. Potem poszłam po schodach do garderoby (…). Coś strzeliło w głowie, nie mogłam oddychać, przewróciłam się, wyłam z bólu, nie wiedziałam co się dzieje… Jak przez mgłe pamiętam, że karetka przyjechała po mnie, byłam załamana, że inspicjent wyszedł na scenę i nie wiem co powiedział, ale odwołał drugi akt, a ludzie klaskali… [pisownia oryginalna]
Aktorka przyznaje, że niewiele pamięta z tamtego dnia. Utkwił jej jednak pewien szczególny obraz – związany z jej mężem oraz dziećmi:

Nic nie pamietam, karetki, przyjęcia, badania, ale pamiętam ze szpitala jedną rzecz – lekarz podszedł do mnie i czekał aż będę go słyszeć, za nim widziałam Rafała załamanego. Powiedział – pękł Pani tętniak w głowie, który całą krwią zalał Pani głowę, musimy operować natychmiast, nie wiem czy przeżyje Pani, a jeśli przeżyje, nie wiem co będzie. I wiecie co..? Pierwszy raz nie myślałam optymistycznie… płacząc kazałam Rafałowi przekazać Zosi i Antkowi „że ich kocham i niech im to przekaże”… [pisownia oryginalna]


„Byłam pewna, że Bóg zrobi co trzeba”
Alżbeta Lenska w kolejnej części swojej wiadomości do followersów nawiązuje do Boga. Wspomina również, że była… „gotowa”, choć nie precyzuje dokładnie na co. Podkreśla też, że znów jej stan ducha to optymizm.

We wtorek jak usłyszałam, że co się stało kazałam ucałować dzieci i byłam gotowa… I wiecie co??? Byłam pewna, że Bóg zrobi co trzeba!! Okazało się, że po tych strasznych dniach, powoli zaczęło się dobrze robić…Miałam słaby kontakt, ale pamiętam na OIOMIE, kiedy czułam się, że chwilę mówię, widząc Rafała mówiłam „MASZ BYĆ Z SIEBIE SZCZĘŚLIWY”! Nie ważne czy będę żyć, ale Tobie już wystarczy, masz robić to co robią szczęśliwi ludzie, weseli ludzie i się uśmiechać! I wiecie co? Przez chwilę myślałam, że to koniec, po chwili się jednak polepszyło, a teraz jest pełen optymizm:-) [pisownia oryginalna]


„Urodziłam się na nowo!”
Artystka wyjaśnia, dlaczego tak szczegółowo opisuje wszystko to, co ją spotkało. Zwraca się do fanów i namawia ich do tego, by w pełni wykorzystywali swoje życie, nie czekając na nic.

Dlaczego to piszę? Urodziłam się na nowo!! Jestem uśmiechnięta, pozytywna i mówię Wszystkim z którymi rozmawiałam – trzeba być uśmiechniętym!!! [pisownia oryginalna]

(…) Nigdy nie wiesz co się z życiem stanie, dlatego rób TO CO CZUJESZ!! Dziękuję Bogu i Wam za dobrą energię, myślę i wsparcie – Jestem z Wami i jestem lepsza niż wcześniej:-)Wyglądam dziwnie, nie chodzę jeszcze, wszystko po powoli się dzieje, ale wiecie co? Jestem SZCZĘŚLIWA:-) [pisownia oryginalna]

2…I wiecie co??? Byłam pewna, że Bóg zrobi co trzeba!! Okazało się, że po tych strasznych dniach, powoli zaczęło się dobrze robić…Miałam słaby kontakt, ale pamiętam na OIOMIE, kiedy czułam się, że chwilę mówię, widząc Rafała mówiłam „MASZ BYĆ Z SIEBIE SZCZĘŚLIWY”! Nie ważne czy będę żyć, ale Tobie już wystarczy, masz robić to co robią szczęśliwi ludzie, weseli ludzie i się uśmiechać! I wiecie co? Przez chwilę myślałam, że to koniec, po chwili się jednak polepszyło, a teraz jest pełen optymizm:-)Dlaczego to piszę? Urodziłam się na nowo!! Jestem uśmiechnięta, pozytywna i mówię Wszystkim z którymi rozmawiałam – trzeba być uśmiechniętym!!! Trzeba robić co się chcę, trzeba robić to o czym się marzy, nawet coś o czym się myśli, bo życie jest piękne:-)Kocham mojego męża i robimy wszystko razem!!! Kocham moje dzieci i nagle mam luz, żeby one się nie przejmowały i były szczęśliwe, czasem słuchając tego o co czasem proszę. Z kim nie rozmawiam, a kogo znam mówię – rób szczerze to czujesz, co wiesz, czego pragniesz nie ma sensu czekać!!! Nigdy nie wiesz co się z życiem stanie, dlatego rób TO CO CZUJESZ!! Dziękuję Bogu i Wam za dobrą energię, myślę i wsparcie – Jestem z Wami i jestem lepsza niż wcześniej:-)Wyglądam dziwnie, nie chodzę jeszcze, wszystko po powoli się dzieje, ale wiecie co? Jestem SZCZĘŚLIWA:-)Jestem dobra i mówię Wam jedno – POZYTYWIZM to coś co polepszam Wam wszystkim, Wy też tak potraficie:-)Dziękuję Wam, rodzinie i genialnej szpitalnej ekipie! Wszystko będzie dobrze, a dziś obchodzicie genialny dzień mamy. Ja jeszcze jestem w szpitalu, ale jestem uśmiechnięta, mój mężuś postanowił zrobić coś genialnego dla dzieci zamiast mnie, zaprosił ludzi i spędzą wspaniałą sobotę czyli Dzień Matki! Chyba mój pozytywizm zaczyna działać;-)Happy weekend & Love you #positive
A post shared by Alżbeta Lenska (@betalenska) on May 25, 2018 at 11:02pm PDT


1 na 3 osoby nie dojeżdża do szpitala
Dobre wieści oraz słowa wdzięczności przekazał także mąż Bety – Rafał Cieszyński. Na jego Instagramie czytamy między innymi:

Dziękuję wszystkim za wsparcie, modlitwę, dobre słowa. Czuliśmy i dalej czujemy całe dobro które jest skierowane w naszą stronę.
Podkreślił, że stan jego żony był bardzo poważny.

W przerwie między aktami Beta chwyciła się za głowę i upadła na podłogę. Jak się później dowiedzieliśmy nastąpiło pęknięcie b. dużego tętniaka w mózgu… 1 na 3 osoby nie dojeżdża po czymś takim do szpitala. Potem była bardzo trudna operacja i dziesięć dni najgorszego czasu w naszym życiu…
Pod postem Bety Lenskiej pojawiało się także sporo słów wsparcia. Jedna z jej fanek napisała:

Zuch Kobieta!Dużo zdrowia, jak widać ma Pani na tym świecie jeszcze wiele do zrobienia. I bardzo dobrze💙.Prosiłam Pani Anioła Stróża, by Pani nie opuszczał i robił, co może, by mogla Pani zostać zdrowa z rodzina. Udało się😊

...

Rzadko spotykane zaufanie Bogu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:19, 05 Cze 2018    Temat postu:

Muzułmański milioner zmarł na raka. Chorobę traktował jak „prezent”
Dodano: wczoraj 11:364 44071
Ali Banat
Ali Banat / Źródło: YouTube / OnePath Network
Muzułmański milioner, który oddał wszystkie swoje pieniądze na cele charytatywne, zmarł na raka. Ali Banat przekonywał, że chorobę traktował jak „prezent”, który pozwolił mu odmienić życie i „pożegnać się ze zbędnym luksusem”.



Ali Banat z Sydney w 2015 r. dowiedział się, że jest chory na raka. Lekarze dawali mu najwyżej 7 miesięcy życia. Według „Independent” mężczyzna zmarł w ubiegłym tygodniu. Filantrop i były biznesmen spędził ostatnie lata zbierając pieniądze dla chorych muzułmanów na całym świecie, jednocześnie walcząc ze śmiertelną chorobą.
Zanim Banat dowiedział się o swojej chorobie, żył w luksusie. Uwielbiał szybkie samochody i drogie ubrania. Po fatalnej diagnozie uświadomił sobie, że wyznaczył sobie „złe cele w życiu”. W krótkim nagraniu na YouTube mężczyzna wyjaśniał, że choroba okazała się dla niego prezentem. – To dar, ponieważ Allah dał mi szansę na zmianę – przyznał.

Gifted with Cancer - Ali Banat / Źródło: YouTube
Muzułmański milioner postanowił sprzedać swoje interesy i wyjechać do Togo. Tam wykorzystał swoje fundusze m.in. do budowy szkoły i utworzenia projektu dla muzułmanów Around The World (MATW). To rodzaj fundacji, której celem jest zbiórka funduszy na potrzeby lokalnej społeczności, m.in. wybudowanie nowej wioski i małego centrum medycznego. W ciągu ostatnich trzech lat zebrano prawie 600 tys. funtów.

...

Wspanialy czlowiek! Odpowiedzial na Głos Boga!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:29, 08 Cze 2018    Temat postu:

Dramatyczny wypadek 8-latka, rączka hamulca roweru wbiła mu się w brzuch.

Dramatyczny wypadek na Dolnym Śląsku. 8-letni chłopczyk podczas jazdy na rowerze wywrócił się tak niefortunnie, że rączka hamulca, zamontowana do kierownicy roweru, wbiła mu się w brzuch. Na miejsce pojechały dwa zastępy wyposażone w narzędzia hydrauliczne służące do rozcinania samochodów.

...

Dzieci cierpia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:31, 10 Cze 2018    Temat postu:

90-latka skatowana we własnym łóżku. Rodzina pokazuje zdjęcia i prosi o pomoc
09 czerwca 2018,

Iris Warner ma 90 lat Kiedy syn starszej kobiety przyszedł ją odwiedzić, zastał w domu bałagan, jakby doszło do włamania. Jednak dopiero w sypialni stanął przerażony. Znalazł matkę skatowaną we własnym łóżku. Żyjąca w Londynie rodzina opublikowała drastyczne zdjęcia po ataku, które mają pomóc w ujęciu sprawcy. Policja apeluje o informacje.

Wszystko wydarzyło się w domu staruszki w Londynie. 4 czerwca około południa nieprzytomną Iris Warner leżącą w łóżku znalazł jej syn. Kobieta miała posiniaczone całe ciało. Policja poinformowała, że jej życie "wisiało na włosku", kiedy trafiła do szpitala. Jej stan się poprawił, ale 90-latka nadal przebywa w szpitalu. Syn Warner, Jeffrey, powiedział, że rodzina jest przerażona atakiem. Rodzina zdecydowała się na opublikowanie drastycznych zdjęć przedstawiających obrażenia staruszki. Widać na nich niemal w całości siną twarz kobiety oraz posiniaczone ciało. Rodzina ma nadzieję, że uda się złapać sprawcę pobicia. Detektyw Saj Hussain oświadczył, że Warner została pobita i miała dwa krwiaki w mózgu. – Jej rodzina liczy na jakiekolwiek informacje, które pozwolą nam złapać tego mężczyznę – powiedział. Kobieta ledwo przeżyła pobicie

...

Ale przeszla!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:56, 11 Cze 2018    Temat postu:

2-latka schyliła się po bułkę. Ruchome schody ucięły jej palce

Do tragedii doszło w "Centrum Kowale" w Gdańsku. Dziewczynka zjeżdżała z rodziną ruchomymi schodami, gdy wypadła jej bułka. Kiedy próbowała ją podnieść, palce dostały się do ruchomej taśmy schodów.

...

Straszna tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:32, 11 Cze 2018    Temat postu:

Mimo niepełnosprawności pomaga innym. Teraz wyruszy rowerem do Rzymu [wywiad]
Anna Gębalska-Berekets | 11/06/2018
KAMIL MISZTAL
w PROTEZIE na ROWERZE/Facebook
Udostępnij
Kamil Misztal to sportowiec, który mieszka w Lublinie i jest prezesem fundacji „Krok do marzeń”. Jest też człowiekiem o ogromnym sercu – mimo że sam porusza się dzięki protezie, pomaga także innym ludziom.

Jest pomysłodawcą akcji „W protezie na rowerze”. To wyprawa, której celem jest pomoc podopiecznym fundacji oraz promocja aktywności osób z niepełnosprawnościami, które mimo trudności pięknie żyją, mają marzenia i pasje.

Już 2 lipca 2018 r. Kamil Misztal wyruszy przez Polskę, Czechy i Austrię do Rzymu. Do pokonania będzie miał blisko 3 tysiące kilometrów. O realizacji marzeń i pragnieniu niesienia pomocy innym opowiada Annie Gębalskiej-Berekets.



Dla mnie to normalne, że chodzę inaczej
Anna Gębalska-Berekets: Niepełnosprawny pomaga innym. Skąd u Pana taka potrzeba?

Kamil Misztal: Kilka lat temu zbierałem środki na moją wymarzoną protezę nogi. Było dużo różnego typu akcji charytatywnych: bale, koncerty, a przede wszystkim akcja zbierania nakrętek. Wszystko zakończyło się wielkim sukcesem. Wtedy pomyślałem, że fajnie by było w jakiś sposób odwdzięczyć się wszystkim za pomoc i spłacić „dług” wobec nich. Po drugie, wiedziałem, że jest bardzo dużo osób potrzebujących i pomyślałem – skoro mi się udało, to może uda się też zrobić inne akcje i pomóc innym.

I postanowił Pan założyć Fundację „Krok do Marzeń”…

Właśnie. Pomagamy zbierać środki na leczenie, rehabilitację, sprzęt ortopedyczny, promujemy aktywność fizyczną i sport wśród osób niepełnosprawnych. Spotykamy się także z młodzieżą w szkołach i mówimy o sporcie i osobach niepełnosprawnych, a także o ich potrzebach.

Jak stracił Pan nogę?

Gdy miałem rok i osiem miesięcy, wszedłem na piec kaflowy i poparzyłem całe nogi i dłonie. Obie nogi mi uratowano, później przechodziłem wiele operacji. Niestety, w prawej nodze mięśnie się nie rozwijały, a na stopie ciągle były rany, owrzodzenia i odciski. Lekarze stwierdzili, że najlepszym rozwiązaniem będzie amputacja. Zastanawiałem się prawie pół roku, ale podjąłem taką ciężką decyzję.

Był Pan wtedy bardzo młody…

Miałem 18 lat i to był jeden z najcięższych momentów. Z perspektywy czasu jednak uważam, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Do tej pory przeszedłem prawie 30 operacji, ale i zrealizowałem swoje marzenie o tym, że będę jednak chodzić.

„Nie mam nogi” – niezwykle trudno przyjąć to do wiadomości. Jak Pan sobie poradził z tym faktem psychicznie i fizycznie?

Dla mnie było czymś normalnym, że chodzę inaczej. Zresztą cały czas radziłem sobie, jak mogłem: w butach ortopedycznych, o jednej kuli, czasem zdarzało się o dwóch. W międzyczasie cały czas wierzyłem i walczyłem o to, aby normalnie chodzić. Po 30 operacjach i ponad 20 latach udało się to zrealizować. W dużej mierze dzięki temu, że zawsze podchodziłem z uśmiechem do wszystkiego, potrafiłem myśleć optymistycznie. Myślę, że dzięki temu było mi łatwiej pokonać tę drogę.






Przez świat na rowerze. Bez nogi
Skąd u Pana pomysł na wyprawę „W protezie na rowerze”?

Rower towarzyszył mi całe życie, nawet przed amputacją, gdzie noga nie była w pełni sprawna. Do szkoły zamiast pieszo, zawsze wybierałem rower. Przed amputacją jeździłem głównie krótkie dystanse: do szkoły czy do sklepu. Po amputacji byłem pewny, że już nigdy na rower nie wsiądę. Jak to, bez nogi na rowerze? W protezie? Tak wówczas myślałem. Ale przełamałem się i okazało się, że jeździ mi się świetnie. Od dzieciństwa marzyłem o długich podróżach rowerem, zawsze imponowali mi kolarze, uwielbiałem oglądać wyścigi kolarskie. Zawsze chciałem być jak oni. Po wszystkich operacjach, dzięki którym zacząłem normalnie chodzić, wsiadłem na rower i pokonywałem coraz większe dystanse. Wtedy też narodził się pomysł, aby połączyć długą podróż rowerem z akcją charytatywną i pomóc drugiemu człowiekowi.

W tym roku kolejna edycja. Komu będzie można pomóc?

26-letniemu Krzysztofowi Celejewskiemu, który w kwietniu uległ wypadkowi komunikacyjnemu. W jego wyniku stracił nogę. Chłopak miał wiele marzeń, które pękły jak bańka mydlana. Krzysztof jednak nie poddaje się i chce nadal być aktywny, pragnie się usamodzielnić i kontynuować pasję: lubi biegać. Podczas tej wyprawy zbieramy na protezę nogi dla Krzyśka oraz na dalszą jego rehabilitację.

Lubi Pan pomagać w realizacji pasji innych ludzi. A co jest Pana największą pasją?

Rower, kolarstwo. Na drugim miejscu piłka nożna. Zawsze lubiłem sport. Poza tym uwielbiam podróże oraz zwiedzanie różnych zakątków.






Skąd Pan czerpie tyle energii i siły na kolejne wyprawy i pomoc innym?

Od innych ludzi, z każdego ich dobrego słowa, wsparcia i uśmiechów. To daje mi mnóstwo energii, dzięki temu widzę, że to co robię ma sens. Motywuje mnie do dalszej, jeszcze cięższej pracy i dalszego pokazywania, że wszystkie nasze bariery są w głowie, a nie ciele. Można realizować swoje pasje mimo dysfunkcji i osiągać bardzo dobre wyniki sportowe. Miewam różne pomysły. Najczęściej coś wpada mi do głowy w najmniej oczekiwanym momencie.

Przygotowania do wyprawy można na bieżąco śledzić na facebookowym profilu akcji: „W protezie na rowerze” oraz na stronie internetowej fundacji: [link widoczny dla zalogowanych]

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:47, 13 Cze 2018    Temat postu:

We use cookies to improve our website and your experience when using it. By continuing to navigate this site, you agree to the cookie policy. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our cookie policy.
Aleteia.pl - pozytywna strona Internetu w Twojej skrzynce e-mail


Chciał(a)bym otrzymywać informacje od partnerów Aletei
Regulamin - potwierdzam przeczytanie i zgadzam się z jego zapisami.

Edycja Polska Modlitwa Redakcja poleca Newsletter Zaloguj się Szukaj
Ten chłopak to polski Nick Vujicic. Czego cię nauczy?
Marta Januszewska | 12/06/2018
PAWEŁ SZKUTNICKI
EAST NEWS
Udostępnij 109
Paweł nie tylko wzrusza i wzbudza współczucie. Także inspiruje i zdumiewa. Motywuje. Pokonuje swoje kolejne K2, czyli realizuje marzenia: skończyl szkołę, zdał maturę, wjechał ciężkim wózkiem na kopiec Kościuszki w Krakowie, założył fundację, by pomagać innym, podobnym sobie.

Jeżeli masz 15 lat, jesteś wysportowany, towarzyski i aktywny, jesteś harcerzem, ministrantem, szkolnym przewodniczącym i DJ-em organizującym dyskoteki, masz prawo przeżyć załamanie, gdy nagle wszystko to tracisz. Jeśli w ciągu paru dni doznajesz paraliżu niemal całego ciała z niewyjaśnionej przyczyny, masz prawo się bać. Masz prawo rozpaczać. Masz prawo się buntować.



Koniec. A może początek?
15-letni Paweł Szkutnicki z Mielca nie był przestraszony, gdy wstał rano 7 listopada 2000 roku z odrętwiałą lewą nogą. Podobnie jego mama. W końcu nocą zdarza się, że źle leżymy. Odrętwienie jednak nie ustąpiło. Co więcej, zaczęło postępować. Wieczorem rodzice zabrali syna na pogotowie. „To pewnie grypa” – usłyszeli i z receptą (oraz zawrotami głowy) Pawła odesłano do domu.

W nocy nastąpiło zatrzymanie moczu. Rano karetka odwiozła chłopaka na oddział neurologii do rzeszowskiego szpitala. W ciągu czterech dni nastąpiło u Pawła porażenie rąk i nóg. Nie mógł się samodzielnie poruszać ani oddychać, a rodzice usłyszeli, że ich dziecko w każdej chwili może umrzeć. Wtedy Paweł już się bał. Prosił mamę: „Zrób coś, zrób coś!”.


Czytaj także:
Po co się rodzą „niedoskonałe” dzieci?


Aniołowie. I Mama
Krystyna Szkutnicka, początkowo bezradna i też sparaliżowana sytuacją, zaczęła robić, co w jej mocy, by ratować syna. Ne ma chyba instytucji w Polsce, do której nie zwróciłaby się o pomoc. Tyle że wiele z nich tej pomocy odmówiło. Ale pani Szkutnickiej, ani tym bardziej Pawłowi, nie brakło determinacji. I zaufania. Bo nieraz trzeba było podejmować decyzję jak skok bez asekuracji – praktycznie przeprowadzić się do Ameryki, porzucić, wreszcie sprzedać wymarzony, nowy dom.

Dzięki tej wytrwałości (wyobrażacie sobie wypisywanie tysięcy listów, naklejanie znaczków, wysyłanie, odwiedzanie kolejnych urzędów, umawianie na rozmowy – a do tego codzienne domowe obowiązki, karmienie, mycie, układanie do snu i oczywiście towarzyszenie całkowicie zdanemu na nią synowi?), a także dzięki rzeszy dobrych ludzi, Paweł, dziś 32-latek mówi: „Jeżeli mam być taki, to na razie taki będę, ale jestem pewien, że wyzdrowieję”.



Świadectwo
Historię Pawła po raz pierwszy usłyszałam na koncercie „Jednego Serca Jednego Ducha”. Opowiedział o sobie ze sceny w Rzeszowie w 2011 roku. Rodzina Szkutnickich pojawiła się tam dzięki Janowi Budziaszkowi. Pomysłodawca największego w Polsce koncertu uwielbieniowego, perkusista Skaldów i świecki rekolekcjonista poznał Pawła… w Stanach Zjednoczonych. Chłopak przebywał tam na rehabilitacji, mieszkając z rodziną (za darmo) w domu opieki społecznej u sióstr benedyktynek, dla których Budziaszek prowadził rekolekcje. Spotkanie zaowocowało przyjaźnią trwającą do dziś.

Paweł Szkutnicki w książce „Cierpienie nauczyło mnie radości” wyznaje Jaromirowi Kwiatkowskiemu, że przestał wierzyć w przypadki. „Jestem pewien, że to Pan Bóg podsyła nam tych wszystkich ludzi. I że ta choroba też nie jest przypadkiem. Przytrafiła się akurat mnie, być może dlatego, że mam taką psychikę, iż jestem w stanie to wszystko znieść”. A mama Pawła mówiła na rzeszowskim koncercie: „Ja nawet żartuję nieraz, że Pan Bóg dał nam nieszczęście, a teraz zastanawia się, jak pomóc”.

Paweł nie tylko wzrusza i wzbudza współczucie. Także inspiruje i zdumiewa. Motywuje. Pokonuje swoje kolejne K2, czyli realizuje marzenia: skończył szkołę, zdał maturę, wjechał ciężkim wózkiem na kopiec Kościuszki w Krakowie, założył fundację, by pomagać innym, podobnym sobie.

Jan Budziaszek twierdzi, że dla Pawła Bóg przygotował podobną rolę, jaką odgrywa Nick Vujicic i zaprasza, by zaprzyjaźnić się z nim, a przekonamy się, że genialny plan na życie jest przewidziany dla każdego z nas.

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:44, 13 Cze 2018    Temat postu:

Śmierć, z której rodzi się życie… O śp. Agnieszce Pisuli – mamie 4 dzieci, lekarce – opowiada jej mąż
Anna Malec | 13/06/2018
AGNIESZKA PISULA
Kamil Szumotalski/ALETEIA
Udostępnij 269
W trakcie choroby mieliśmy mnóstwo pozytywnych znaków Bożych, świadectw, zapewnień, że będzie dobrze. Mówiłem sobie, że Bóg nie może być tak wredny i perfidny, że daje nam tyle znaków nadziei, a skończy się to źle. Nie wierzyłem, że Aga umrze.

Tuż po Wielkanocy, na profilach znajomych i nieznajomych, zobaczyliśmy posty z wyrazami współczucia po śmierci wtedy jeszcze nieznanej nam osoby. Niektórzy porównywali ją ze św. Joanną Berettą-Mollą, bo tak jak ona zdecydowała się urodzić mimo choroby nowotworowej. Abp Hoser podczas jej pogrzebu mówił, że do końca była ufna. Umierała w opinii świętości, choć tak trudno zrozumieć tę śmierć.

Dr Agnieszka Pisula – psychiatra, psycholog, psychoterapeutka, zmarła 27 marca br., w Wielki Wtorek. Spotkaliśmy się z jej mężem dwa tygodnie po jej śmierci, w ich domu. Oddajemy w Wasze ręce to poruszające świadectwo miłości, która sięga dalej i widzi więcej.



***

Anna Malec: Jaka była Pana żona?

Dr Tomasz Ginter: W zasadzie zawsze była uśmiechnięta. Ona miała taką twarz, że wyglądała na uśmiechniętą, nawet jak na mnie krzyczała! Do tego stopnia, że musiałem się nauczyć, kiedy jest zdenerwowana, trochę mi to zajęło. Ten uśmiech widać w zasadzie na wszystkich jej zdjęciach.



W internecie jest dużo opinii na temat Pana żony – nie tylko mówiących o tym, że była świetnym lekarzem czy terapeutą, ale podkreślających też to, że była ciepła, serdeczna, zainteresowana pacjentem, widziała więcej niż zwykły lekarz. W domu też taka była?

Aga była psychologiem i lekarzem z dwiema specjalizacjami – psychiatra dorosłych i psychiatra dzieci i młodzieży. Miała rentgen w oczach. Często wystarczyło jej jedno spojrzenie na człowieka, żeby powiedzieć, jakie ma zaburzenie. To zresztą nie dotyczyło tylko jej specjalności. Kiedyś przez telefon rozpoznała u córki przyjaciela boreliozę, której lekarze nie mogli zdiagnozować przez dwa miesiące.

Bywało, że bardzo przeżywała to, co się działo z pacjentami, oni też często do niej dzwonili. Na początku nawet się na to wściekałem. Ale ostatecznie podziwiałem ją za to.

Pamiętam, kiedy miał się narodzić nasz najstarszy syn. Adze odeszły już wody, byliśmy gotowi do wyjścia do szpitala, spakowani – ja już czekałem z kluczykami do samochodu, a ona stała przy stole i kończyła jeszcze opinię o jakimś pacjencie. A za pół godziny urodziła.

Rodziła zawsze szybko. Mówiła, że nie mogłaby rodzić 15 godzin, jak niektóre kobiety, bo by się znudziła i wyszła.



Jak się Państwo dowiedzieli o diagnozie?

Aga była już w czwartej ciąży. Dowiedzieliśmy się na przełomie listopada i grudnia zeszłego roku – najpierw, że jest duże podejrzenie nowotworu, potem wiedzieliśmy już, że to jest mięsak. Leczenie Aga zaczęła dopiero po Nowym Roku.



Lekarze proponowali Państwu przerwanie ciąży?

Jedna lekarka o tym wspomniała. Kiedy przyjechaliśmy do niej z diagnozą, a nie była to nasza pierwsza wizyta u niej, proponowała z dużym naciskiem, żebyśmy bardzo poważnie zastanowili się nad tym rozwiązaniem. To był 19., może 20. tydzień ciąży, więc zaleciła nam pospieszenie się z diagnozami, żeby do 22. tygodnia zdążyć.

Bardzo uderzyło nas to, że lekarka nie zaproponowała nam w tej sytuacji badania USG. Zbadała Agę na wyraźną jej prośbę. Żona robiła dobrą minę do złej gry, trzymała się dzielnie. Popłakała się dopiero po wyjściu z gabinetu. Do mnie to wszystko jakoś nie docierało.



Da się przygotować na taką sytuację? Przecież mieli Państwo świadomość, co to oznacza. Co będzie się działo, jeśli nie zdecydujecie się na aborcję.

Podejrzewam, że Aga miała dużo większą świadomość niż ja. Natomiast ona była zdecydowana, niezależnie od wszystkiego, by z tą chorobą walczyć. Zresztą, bardzo szybko nawiązaliśmy współpracę z fundacją Rak&Roll, która do końca się Agą opiekowała. Byliśmy cały czas wspierani mnóstwem przykładów matek, które miały nowotwór, przeżyły, urodziły zdrowe dzieci.

W momencie diagnozy usłyszeliśmy, że Aga ma złośliwego mięsaka w płucu, i w zasadzie nigdzie indziej. Na podstawie tych danych podejmowaliśmy decyzje. Leczenie – chemia, którą Aga brała, była złagodzona ze względu na ciążę.

Cały czas miała nadzieję, ale ta nadzieja była systematycznie podkopywana przez kolejne diagnozy, zwłaszcza przez ostatni rezonans głowy, gdzie wyszło 20 przerzutów. Podejrzewam, że ona już wtedy wiedziała, że to jest sprawa bardzo poważna. Ale wyszła z założenia, że to nic nie zmienia, że walczymy dalej.



W homilii pogrzebowej abp Hoser podkreślał, że Pana żona, którą poznał trzy tygodnie przed śmiercią, była niesamowicie spokojna i ufna, miała w sobie radość, którą można zrozumieć tylko w perspektywie wiary.

Aga rzeczywiście miała cały czas nadzieję i faktycznie normalnie żyła. Na początku terapii śmiała się, że ludzie się rozczarowują, kiedy do nas przychodzą, bo spodziewali się niemalże żywego trupa, a ona wyglądała jak zawsze.

Nawet po chemii, kiedy straciła włosy, poza tym faktem nie zmieniło się nic. Do ostatniego tygodnia, bo tydzień przed śmiercią miała trzy ataki padaczki, mówiła, że gdyby nie znała tej diagnozy, to i tak wszystko byłoby tak, jak teraz – somatycznie absolutnie nic się z nią nie działo. Ona była sprawna praktycznie do ostatniego tygodnia.



W życiu codziennym nic się nie zmieniło. Ale czy od czasu poznania diagnozy w jej życiu duchowym zauważył Pan jakieś zmiany?

Zmieniło się o tyle, że zmieniło się na bardziej. Aga zawsze była pobożną osobą, dużo bardziej niż ja – to ona ściągnęła mnie z powrotem do Kościoła, w bardzo mądry sposób, na zasadzie zachęcania i pokazywania.

Modliliśmy się więcej, odmówiliśmy nowennę pompejańską, ale mam wrażenie, że w jej religijności nie zmieniło się nic – wierzyła tak, jak zawsze. To była spokojna, pewna wiara, bez jakichś mistycznych uniesień, ale pełna bezpiecznej pewności, że Bóg nas kocha, wysłucha, że przyjmiemy to, co nam da.



Wiele osób w takich momentach, których doświadczyła Wasza rodzina, nie potrafi uwierzyć w to, że Bóg jest dobry. Jak Wam się udało nie zwątpić?

Bo trudno w to wierzyć, przyjąć to. Nasz młodszy syn zapytał, dlaczego Bóg chciał zabić mamę? Mam problem z wytłumaczeniem mu, że to wcale tak nie jest.

Ale tak naprawdę bez Boga to w ogóle nie miałoby sensu. Był człowiek, nie ma człowieka, koniec… Bez tej dalszej perspektywy, eschatologicznej, można usiąść i się załamać. Przyjęcie, że Bóg istnieje, ze wszystkimi konsekwencjami tego, że w Niego wierzymy, zakłada bezgraniczne zaufanie, o które w takiej sytuacji strasznie trudno, ale to właśnie ono daje dalszy sens życia.



Nosi Pan na ręku dwie obrączki…

Jedna moja, druga żony. Tę drugą założyłem w szpitalu, kiedy się z nią żegnałem. Już zabierano ciało do prosektorium i kazano mi zabrać wszystkie jej osobiste rzeczy. Zdjąłem tę obrączkę z palca Agi i założyłem ją na pierwsze miejsce, które mi przyszło do głowy, i tak noszę. Tak już pewnie zostanie.

Te obrączki przyszły na dwa dni przed naszym ślubem, bo jubiler się pomylił, i mieliśmy perspektywę, że w ogóle obrączek nie będzie, w związku z tym nie zdążyliśmy wygrawerować na nich napisów. Co roku obiecywaliśmy sobie, że je zrobimy…



Co miało na nich być?

Znalazłem na polskim pierścieniu z XIII wieku taki napis: „Bądź mój/moja na zawsze”. Te słowa planowaliśmy wygrawerować.



Wiele osób mówiło, że Pana żona umierała w opinii świętości. Wielu porównywało ją też do św. Joanny Beretty-Molli – liczba dzieci się zgadza, wiek podobny, zawód ten sam. Jak Pan na to reaguje?

Znaliśmy historię Beretty-Molli. Ale mówiłem sobie, że właśnie ze względu na te podobieństwa Aga może być spokojna, bo po co Panu Bogu druga taka sama? Śmialiśmy się z tego.

Ale faktycznie w czasie choroby ta święta nam towarzyszyła. Pojechaliśmy do kościoła, w którym są jej relikwie, i Aga znalazła w gazetce w kruchcie tłumaczenie jednego z listów św. Joanny do męża – przeczytałem go i stwierdziłem, że my w porównaniu do nich to jesteśmy jacyś poganie! Widać było, że u nich w rodzinie Bóg naprawdę był na pierwszym miejscu, ona się do niego odwoływała w zwyczajnych, codziennych rzeczach. I mówiłem do Agi: zobacz, Bóg bierze świętych, możesz być spokojna!

Natomiast Bogna, nasza najmłodsza córka, drugie imię ma właśnie na cześć Joanny. Kaplica szpitalna też była pod wezwaniem św. Joanny… Odmawialiśmy nowennę do niej. A na samym początku, kiedy usłyszeliśmy diagnozę, dostaliśmy też do domu jej relikwie.

Muszę przyznać, że trochę się bałem tej świętej… Ona stawiała nas w takiej perspektywie, że to się może skończyć źle. Miałem do niej ambiwalentny stosunek, ale też w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mam mówić „bądź wola Twoja”, że to Bóg decyduje.

Choć oczywiście chcieliśmy uniknąć tego losu.



Przy pierwszym spotkaniu ze św. Joanną powiedział Pan żonie, że jeszcze jej do niej daleko. Teraz też Pan tak myśli?

Nikt nie jest prorokiem we własnym domu, z takiej perspektywy – świętości, najtrudniej mi mówić. Oczywiście, byłbym niezwykle dumny, gdyby się okazało, że było mi dane dzielić życie ze świętą. Z drugiej strony, przypuszczam, ale to trochę egoistyczne przypuszczenie, że nie byłbym w stanie dźwignąć roli męża świętej, bo mi do świętości to brakuje bardzo dużo!

Kiedy patrzę z perspektywy czasu, to zauważam pewne rzeczy. Aga np. nigdy nie szła z ludźmi na zwarcie, nawet z tymi, którzy robili jej przykre rzeczy – ja się wściekałem, a ona zawsze konsekwentnie trwała przy swoim. Po drugie, Aga nigdy nikomu nie zrobiła żadnej krzywdy, inni też to potwierdzają.

Nasza przyjaciółka, też lekarka, powiedziała mi, że dokładnie w czasie, gdy Aga umierała, ona miała poczucie głębokiego zanurzenia w Bożej miłości, czuła, że jest niesamowicie kochana przez Boga, wchłaniana wręcz w tę miłość. Kasia była wtedy w domu. Dopiero, gdy zadzwoniłem do niej z wiadomością, że Aga nie żyje, zrozumiała, co znaczyło to poczucie.

Lekarka Agi tej nocy, kiedy ona zmarła, miała sen, w którym widziała Agę całą szczęśliwą, na kwietnej łące, w promieniach słońca.

Podobnie ksiądz, który już po śmierci modlił się o wskrzeszenie, też powiedział, że miał wizję Agi szczęśliwej i wtulonej w Chrystusa. Mówił, że nigdy nie miał tak szczęśliwej wizji osoby, za którą się modlił.

To jest to, co można powiedzieć obiektywnie. Obiektywnym znakiem jest też to, co się działo na pogrzebie. Ciąg kwiatów, jaki się na pogrzebach nie zdarza! Jeden stary grabarz pytał mnie, kto ważny był chowany, bo tylu ludzi jeszcze nie widział. Trzeba było poukładać kwiaty w alejce, bo nie mieściły się przy grobie.



Ta historia porusza ludzi z wielu krajów, kondolencje przesłała Wam m.in. Mary Wagner. To pokazuje, że Pana żona była ważna dla wielu osób.

Jestem poruszony tym, co się dzieje.

To jest pierwsza rzecz, o którą Agnieszka zadbała po śmierci – żebyśmy nie czuli się opuszczeni, żebyśmy nie martwili się o przyziemne rzeczy.

Dla niej było bardzo ważne, żebyśmy zawsze mieli jakąś finansową poduszkę bezpieczeństwa na różne nieprzewidziane okoliczności. Miała duży dyskomfort, kiedy okazywało się, że musimy likwidować kolejne lokaty, bo remont samochodu, bo konieczny remont w domu… Między innymi dlatego tyle pracowała.

I okazuje się, że po śmierci też się o to troszczy. Efekty są piorunujące, np. internetowa zbiórka na naszą rodzinę, zorganizowana przez naszą przyjaciółkę. Zupełnie się tego nie spodziewałem.



Czuje Pan teraz jej wsparcie? Modli się pan za wstawiennictwem swojej żony?

Za wstawiennictwem nie, raczej usiłuję z nią rozmawiać, mówić do niej tak po prostu, dziękować za to wszystko. Ja jestem asekurantem, myślę, że bezpieczniej dla niej, mimo wszystko, jest jeszcze modlić się za nią, bo nie wiemy tak naprawdę, czy ona jest już w niebie.

A jeśli jest już zbawiona, jest świętą, to wiem, że ta modlitwa i tak nie będzie zmarnowana. Wierzę, że ona pochyla się nad dziećmi, nad nami, ale takiej bezpośredniej obecności nie czuję, żadnych doznań mistycznych nie mam.

Wiem, że miłość sięga za grób, i ona kocha mnie nadal. Być może wychodzi z założenia, że mnie też jeszcze trzeba trochę wychować, i być może mówi – spokojnie, dasz radę sam.

Duże wsparcie, które odczytuję jako obecność Agi, dostałem od jej przyjaciółki Moniki. Wiem, że niektóre maile od niej są tak naprawdę bezpośrednio od Agi.

AGNIESZKA PISULAGaleria zdjęć


Czemu zdecydował się Pan na opowiadanie tej historii?

To, czego Aga dokonała, ta jej decyzja, z moim pełnym wsparciem (powiedziałem, że uszanuję każdą decyzję, którą ona podejmie), to jest olbrzymie świadectwo wiary, i z tego powodu chociażby nie można światła trzymać pod korcem.

Ja jeszcze nie rozumiem, co się stało, myślę, że to jeszcze do mnie nie dotarło, dlatego jestem w stanie normalnie funkcjonować, działać, mówić o tym.

Myślałem, że się rozsypię w czasie pogrzebu – ale nie. Potem urządzałem pokój dla małej (jeszcze po pogrzebie Agi córeczka była w szpitalu), więc jak mam zajęcie, to nie myślę o tym.

Widziałem już w trakcie choroby Agi wiele świadectw ludzi, którzy byli dalej od Kościoła, a którzy zaczynali się modlić, przez nią działała moc Boża. Tym bardziej wierzę, że po śmierci oręduje dużo mocniej, skuteczniej.



Świadectwem, i pewnie owocem Waszej decyzji jest też to, że Bogna, mimo diagnozy, urodziła się zupełnie zdrowa.

W przypadku Bogny, biorąc pod uwagę te wszystkie zagrożenia, te wszystkie rzeczy, które mogły być z nią nie tak – zagrożona ciąża, krwotok w trakcie ciąży, wiek Agi, strach o to, że zaszkodzi jej chemia, powikłania po cesarskim cięciu, a urodziło się zupełnie zdrowe dziecko, to jest ewidentny, wymodlony cud.

Nie powiem, że rozważaliśmy aborcję, ale z dużymi wątpliwościami musieliśmy to przemyśleć, uczciwie do tego podejść, choć z gigantycznym poczuciem winy od razu. Aga miała pełną świadomość, że jeśli usunie ciążę, a ona sama przeżyje, to nie daruje sobie tego do końca życia, bo będzie wiedziała, że żyje kosztem życia swojego dziecka.

Strasznie mnie irytuje, Agę zresztą też to denerwowało, jak się przedstawia nie tylko świętych, ale też różnych bohaterów, np. narodowych, jako ludzi bez skazy, odlanych z brązu. A tak nie jest. Oni są bohaterami pomimo wad, błędów i niedoskonałości, złych decyzji.

Dlatego też myślę, że powinniśmy to jasno powiedzieć – nie było tak, że wyszyliśmy z tego gabinetu i powiedzieliśmy twardo – nie, koniec, nie ma dyskusji. Musieliśmy się z tym skonfrontować, stanąć przed wyborem. Powiedzieliśmy tamtej lekarce, że chcemy prowadzić terapię tak, by uratować i matkę, i córkę.

W pewnym momencie Aga jasno postawiła sprawę i powiedziała – nie, nie mogłaby tego zrobić. Tylu ludzi się za nią modliło. Czuła też troskę i odpowiedzialność za innych, którzy w nią wierzą.



A kiedy już wiedzieliście, jak może się skończyć ta historia, czy pani Agnieszka przygotowywała w jakiś sposób dzieci, Pana, na swoją śmierć?

Powiem szczerze, że Aga chroniła nas wszystkich, w związku z czym nie mówiła dzieciom, że umiera. Ja też wierzyłem do ostatniej chwili, że nie umrze. Nawet usiłowałem ją reanimować. Od początku tej historii w ogóle nie dochodziła do mnie groza sytuacji.

W trakcie choroby mieliśmy mnóstwo pozytywnych znaków Bożych, świadectw, zapewnień, że będzie dobrze. Mówiłem sobie, że Bóg nie może być tak wredny i perfidny, że daje nam tyle znaków nadziei, a skończy się to źle. Nie wierzyłem, że Aga umrze.

Ale dzisiaj wydaje mi się, że Bóg w swojej mądrości chronił mnie przed tą świadomością, bo gdybym od początku wiedział, jak to się skończy, to bym nie wytrzymał, nie mógłbym być dla niej takim wsparciem, jakim byłem. Nie wytrzymałbym tego nerwowo, a wtedy to ona mnie musiałaby pocieszać i wspierać, a nie ja ją.

Podejrzewam, że zostało mi to oszczędzone ze względu na moje deficyty i niedoskonałości. To, na logikę biorąc, o ile logika ma tu w ogóle zastosowanie, ale musi przecież, Bóg dał nam rozum i logikę też po coś – to było chronienie mnie aż do momentu śmierci Agi.

Do mnie to nie docierało w zupełnie żaden sposób, do tej pory zresztą tak jest. Z jednej strony to wiem, ale jednak to nie dociera…



Co pan myśli, wracając do pustego pokoju, do tej przestrzeni, która była tak bardzo wspólna, a teraz jest tak bardzo pusta?

Momentami nie mam w głowie zupełnie nic. Wiem, że jej tam nie ma. Śpię z przyzwyczajenia po mojej stronie. Nie potrafię tego nazwać. Po prostu.

Niedawno przygotowywałem pokój dla Bogny. Kiedy sprzątałem biurko Agi w naszym gabinecie, tam była cała jej psychiatryczna biblioteka, to wprawiło mnie to w taki nienazwany smutek. Bo to zwijanie kolejnego kawałka naszego wspólnego życia.

Natomiast w przypadku sypialni, to jest zupełnie osobna kategoria i przeżycia na tyle wspólne i intensywne, że pewnie potrzeba na to jeszcze więcej czasu.

Jeszcze to we mnie nie wykiełkowało, nie pękło, nie wylało się.



Może na tym polega ta świadomość innej obecności?

Ja nie czuję żadnej obecności. Ale mam głębokie przekonanie, że z nami została.

...

Znow i wstrzasajace i wzruszajace.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 6:33, 20 Cze 2018    Temat postu:

Bacha i Chopina gra jedną ręką. Drugiej… nie ma
Dominika Cicha | 18/06/2018
NICHOLAS MCCARTHY
YouTube
Udostępnij
Pewnego razu, gdy nastoletni Nicholas McCarthy uczył się grać na pianinie, usłyszał z drugiego pokoju: „Mógłbyś ściszyć to radio?”. Jego kariera rozwinęła się błyskawicznie.

Kiedy Nicholas McCarthy próbował zapisać się do szkoły muzycznej, nie dopuszczono go do przesłuchań. „To było przygniatające doświadczenie – gra na pianinie była wszystkim, co chciałem robić. Czułem, że to będzie trudna walka, ale stałem się tylko bardziej zdeterminowany. Jestem z charakteru dosyć uparty” – mówi BBC.

Za drugim razem po prostu nie przyznał się wcześniej, że nie ma ręki.


Czytaj także:
Victoria – cudowna piosenkarka i pianistka bez… dłoni!


Nicholas McCarthy. Na początku był Beethoven
Wszystko zaczęło się w 2003 roku, kiedy Nicholas miał 14 lat. Przyjaciel zagrał dla niego jedną z sonat Beethovena. „Zakochałem się w niej i zdecydowałem, że właśnie tym chcę się zajmować” – stwierdza. Wcześniej marzył, żeby zostać szefem kuchni, dlatego rodzice uznali nowy pomysł za fanaberię. Ale keyboard w markecie kupili. „Zacząłem grać. Wychodziło mi to bardzo naturalnie” – opowiada The Telegraph. Rodzice zapisali go na prywatne lekcje. Nauczycielka – dostrzegając w nim niemały talent – zachęciła go, by zaaplikował do szkoły muzycznej. Za pierwszym razem się nie udało – nie został nawet dopuszczony do przesłuchania. Wszyscy pukali się z politowaniem w czoło, gdy mówił, że jeszcze kiedyś będzie grał prawdziwe koncerty.

W końcu, w wieku 17 lat, dostał się do szkoły Guidhall School of Music and Drama. Potem, w 2012 roku, skończył prestiżowy Royal College of Music. Był tam pierwszym pianistą bez jednej ręki. W całej 130-letniej historii akademii! Jak mówi prof. Vanessa Latarche, Nicholas „stał się dla wielu studentów ogromną inspiracją, pokazując, co można osiągnąć nawet z niepełnosprawnością”.

W 2011 r. pianista dołączył do orkiestry tworzonej przez osoby z niepełnosprawnościami. „Kilkoro muzyków, którzy są niewidomi lub niedowidzący, nie wierzyli, że gram jedną ręką. To był duży komplement” – wspomina. Wystąpili wspólnie podczas show na zakończenie paraolimpiady w 2012 r., u boku zespołu Coldplay. Niedługo później Nicholas rozpoczął indywidualne koncerty.






Czytaj także:
Prawonożna. Historia pierwszej na świecie pilotki bez rąk


Pianista bez prawej ręki
Występował już m.in. na scenach w Belgii, Holandii, RPA, Korei Południowej, Chinach, USA, Japonii, Kazachstanie, Francji. W jego repertuarze znajdują się utwory zaaranżowane specjalnie na lewą rękę, m.in. kompozycje Paula Wittgensteina, który sam stracił dłoń podczas pierwszej wojny światowej, a także utwory Prokofieva czy Ravela. Jak mówi, ma świadomość, że wielu ludzi przychodzi na koncerty z ciekawości, by zobaczyć „jak to możliwe?!”. Ale nie zraża się tym – często dostaje wiadomości, że zmotywował kogoś do walki o lepsze życie.

Oprócz rozwijania indywidualnej kariery, Nicholas przekazuje swoje umiejętności najmłodszym. Najchętniej gra dla nich, prosząc, by opowiedzieli mu o tym, co w tym czasie sobie wyobraziły. Ale jak to z dziećmi bywa – nie zawsze wychodzi tak, jak sobie zaplanuje. „Pewnego razu grałem Króla Olch Schuberta – mroczny, dość przerażający kawałek. A jednej dziewczynce przyszedł wtedy na myśl… wspaniały letni piknik – śmieje się. I dodaje: kiedy mogę kogoś zainspirować, jestem szczęśliwy”.

Gra jedną ręką wymaga ogromnej zręczności, refleksu i szybkości. Dlatego, aby pozostawać w dobrej kondycji, Nicholas biega minimum 5 kilometrów dziennie, a przy fortepianie siada na co najmniej 4 godziny.

nihcolasmccarthy.co.uk, The Telegraph, BBC, TED,

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:23, 21 Cze 2018    Temat postu:

Odnaleźli porwane dziecko. Po latach okazało się, że nie jest ich

Jednodniowe dziecko o swojsko brzmiącym nazwisku, Paul Joseph Fronczak, zostało skradzione ze szpitala w Chicago w 1964 roku. Ta straszna historia trafiła wtedy na nagłówki gazet w całej Ameryce. Dwa lata później porzuconego chłopca zidentyfikowano jako zaginionego niegdyś noworodka i przekazano uradowanym rodzicom. Wiele lat później Paul zaczął badać, co się stało. Był zszokowany tym, co znalazł.

Paul Fronczak miał 10 lat, gdy wyruszył na poszukiwania świątecznych prezentów w piwnicy rodziców. Odsunął kanapę, aby dostać się do umieszczonego za nią schowka. Tam odkrył trzy tajemnicze pudełka pełne listów, pocztówek i wycinków z gazet. Jeden z nagłówków brzmiał: "200 osób szuka skradzionego dziecka". Inny: "Matka prosi porywacza o zwrot dziecka". Na zdjęciach rozpoznał swoich rodziców. Wyglądali na zrozpaczonych i byli znacznie młodsi. Potem przeczytał, że ich syn, Paul Joseph, został porwany.

"O rany, to ja!" – pomyślał 10-latek. Podekscytowany odkryciem pobiegł na górę z garścią wycinków, by zapytać o nie matkę. Dora zareagowała gniewnie. Powiedziała mu, żeby nie węszył. "Tak, zostałeś porwany, odnaleźliśmy cię i to wszystko, co powinieneś wiedzieć" – powiedziała tylko. Paul wiedział, że nie poruszy już tego tematu. On również tego nie robił przez kolejne 40 lat. Ale ciekawość nie dawała mu spokoju. Często zakradał się do schowka, żeby poczytać więcej na ten temat.

26 kwietnia 1964 r. Dora Fronczak z Chicago urodziła syna o imieniu Paul. Następnego dnia kobieta przebrana za pielęgniarkę zabrała noworodka i zniknęła. Poszukiwanie porwanego dziecka gazety nazwały "największym polowaniem w historii Chicago". Chłopczyka nie udało się jednak odnaleźć. Nie pobrano mu jeszcze odcisków palców i stóp. Pozostało tylko zdjęcie przedstawiające kształt ucha chłopca. To właśnie ono okazało się kluczowe.

Fotografia wydawała się pasować do chłopca, który został porzucony w Newark (New Jersey) w lipcu następnego roku. FBI powiedziało Dorze i Chesterowi Fronczakom, że znaleziono ich dziecko. Radość rodziców była ogromna, ale niepewność pozostała. A przynajmniej w sercu Paula. – Zostałem znaleziony tak daleko, że wydawało się to niemożliwe – mówi mężczyzna.

W końcu w 2012 r. poprosił swoich rodziców o wymaz z policzków, by przeprowadzić badanie DNA. Wyniki potwierdziły jego obawy: nie był prawdziwym Paulem Fronczakiem. W jego sprawę zaangażowali się genealogowie genetyczni i po dwóch latach pracy nadszedł wielki dzień. Okazało się, że tak naprawdę nazywa się Jack Rosenthal. Urodził się 27 października 1963 r. jako jeden z zaginionych bliźniaków.

Jego siostra, Jill, do tej pory nie została znaleziona. Paul (który nie zamierza zmieniać imienia i nazwiska) dowiedział się, że w poprzedniej rodzinie był zaniedbywany i być może bity. Podejrzewa, że coś stało się Jill. Został porzucony, "ponieważ nie potrafili wyjaśnić, że został tylko jeden bliźniak". Mężczyzna nie ustaje w poszukiwaniach siostry i prawdziwego Paula. – W dniu, w którym go znajdę, dam mu jego akt urodzenia i odbiorę mój – podkreśla.

...

Wstrzasajace.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:03, 22 Cze 2018    Temat postu:

Pokochaj nie swoje dziecko. Każdy maluch potrzebuje rodzica!
Ewelina Dmitrowicz-Pieczyńska | 20/06/2018

Ferenc Horvath/Unsplash | CC0
Udostępnij 249
Kiedy nadszedł czas na pożegnanie, czteroletnia dziewczynka mocno trzymając mnie za rękę powiedziała: „proszę, zabierz mnie ze sobą”. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam ani jaki powinnam mieć w tym momencie wyraz twarzy, ani czy cokolwiek powiedzieć, ani w którą stronę patrzeć.

Miesiąc temu, na uroczystość Zesłania Ducha Świętego, arcybiskup szczecińsko-kamieński wystosował do wiernych list. Byłam mile zaskoczona jego treścią, słuchałam z przejęciem. Myślami wracałam do kilku wspomnień.



Samotne maluchy
Najpierw był Dom Małego Dziecka. Byłam jeszcze uczennicą, nastolatką, to było w czasie wycieczki szkolnej. Daliśmy dzieciakom prezenty i bawiliśmy się z nimi. Kiedy nadszedł czas na pożegnanie, czteroletnia dziewczynka mocno trzymając mnie za rękę powiedziała: „proszę, zabierz mnie ze sobą”. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam ani jaki powinnam mieć w tym momencie wyraz twarzy, ani czy cokolwiek powiedzieć, ani w którą stronę patrzeć. Stałam jak wryta. Wychowawczyni, która przy tym była, powiedziała, że one do wszystkich tak mówią. Nie pamiętam, czy się jakoś pożegnałam z tą dziewczynką i jak w końcu wyszłam.

Kilka lat później w szpitalu dziecięcym na oddziale onkologii poznałam rezolutnego dwulatka. Rodzice go nie odwiedzali, byli pozbawieni praw rodzicielskich. Krzyś był już w dwóch rodzinach zastępczych, niestety w każdej tylko przez jakiś czas. Mimo chemioterapii tryskał energią i uśmiechał się od ucha do ucha, gdy ktoś przychodził. Miał przepiękne oczy i rozbrajał tym uśmiechem tak, że rozpowiadałam wszystkim, że się zakochałam.

Nigdy nie zapomnę jednej sytuacji. Kiedy się z Krzysiem bawiłam, przyszła pielęgniarka i powiedziała, że musi mu zrobić wkucie w głowie. Mały zrozumiał z tego więcej niż ja. Widać było, że się boi i wie, że będzie bolało. Ale nie uciekał ani nie krzyczał. Zanim zdążyłam się zastanowić, co mogę dla niego w takiej chwili zrobić, sam do mnie podbiegł i złapał mnie za ręce. Nie ruszał głową, pozwalał pielęgniarce robić swoje, ściskał mi mocno dłonie i słuchał nieporadnych zapewnień, że zaraz będzie dobrze i znowu będziemy się bawić.

Kiedy było po wszystkim, ku mojemu zdziwieniu natychmiast otarł łzy, zaczął się śmiać, skakać po łóżeczku i zachęcać do wygłupów. Cieszyłam się bardzo, że z nim wtedy byłam, ale nie mogłam przestać się zastanawiać, ile razy to dziecko będzie w trudnych chwilach samo. Czy trafi na stałe do jakiejś rodziny zastępczej i ktoś będzie zawsze miał czas, żeby być przy nim w szpitalu?


Czytaj także:
Kto przytuli niechciane dzieci?


Samotni nastolatkowie
Remek – wychowanek domu dziecka, złośliwy nastolatek, przygarbiony, lubił grubiańskie żarty, zwłaszcza o alkoholikach. Widać było, że dokucza mu otyłość, a ciągle widywałam go zajadającego jakieś chipsy i batony. Pyskował i krytykował wszystko na każdym kroku. Nie potrafiłam się z nim dogadać. Czasem spędzał weekendy u dziadka. Raz widziałam ich w sobotę razem na mieście. Młody opowiadał coś dziadkowi z przejęciem. Bez grymasów, niechęci i różnych innych masek, które widywałam na co dzień w szkole. Chyba pierwszy raz zobaczyłam w nim wtedy dziecko.

Kamil – kolega z klasy Remka, uroczy chudzielec, trochę łamaga, miał jakąś wadę postawy. Wzbudzał sympatię wszystkich, typ dzieciaka, o którym ciotki mówią, że w przyszłości będzie przystojniaczkiem. Starał się uczyć, ale zawsze miał najwyżej trójki. Złościł się na to, czasami rzucał zeszyt na podłogę, siadał obrażony i kładł nogi na ławkę, „bo to nie fair, że znowu dostał dwóję”. „Słodki, ale kto weźmie do rodziny nastolatka” – pomyślałam kiedyś.



Wystarczy pokochać. Idź za tym wezwaniem
Ostatnio kolega opowiada mi, że dwa razy dziennie jeździ do domu dziecka jako wolontariusz. Pytam, co tam robi, może zajęcia z tańca? Odpowiada, że się po prostu z nimi bawi, bo dzieci potrzebują tylko i wyłącznie czasu.

Mocno się zastanawia, jak je przekonać do tego, żeby się uczyły, co zrobić, żeby chciały się uczyć. Mówię, że wydaje mi się, że ktoś by je musiał najpierw pokochać.


Czytaj także:
Najsłodsza córeczko, nie myśl, że Cię opuściłam…


Ci, którzy kochają i są kochani
Darię i Maćka poznałam krótko po tym, jak adoptowali dwuletniego Antka. Byli bardzo przejęci, niepewni, czy sobie poradzą. Pamiętam, jak opowiadali, że mały miał tak zaniedbane zęby, że musiał mieć leczenie pod narkozą. Wszystko się udało, po zabiegu czuł się dobrze. To taka niby drobnostka, ale kurczę, jak to dobrze, że od teraz rodzice będą czuwać nad tym, żeby dzieciak miał zdrowe zęby.

Na spacerze Daria powiedziała mi, że bardzo szybko zapomniała o tym, że młody jest adoptowany. „Tak naprawdę to o tym się w ogóle nie myślę, to jest po prostu moje dziecko”. Antoś już dorósł. Ma prawie cztery lata, chodzi do przedszkola, świetnie się rozwija, gada jak najęty.

Odezwałam się do znajomej, która została rodziną zastępczą dla dziewczynki z domu dziecka, w którym pracuje. Znała ją od urodzenia, ale mówi, że nie planowała tego. Na początku zaprowadzała ją na zajęcia dodatkowe, bo chciała ją usprawnić, żeby miała szansę na adopcję… Mijały miesiące i dziewczyny przywiązywały się do siebie. Od pomysłu, żeby zostać mamą do decyzji i dopełnienia wszystkich formalności minęły trzy lata.

– Malwa, mogę napisać coś o Tobie i Twojej córci? Jak Wam się żyje razem?

– Dobra. Ale muszę się chwilę zastanowić, co byś tam mogła napisać, bo już zapomniałam, że Alka kiedyś nie była ze mną.

Na drugi dzień dostałam wiadomość:

„Ala w październiku kończy 6 lat. U mnie jest od września 2017. W domu dziecka była bardzo spokojnym, wycofanym, zamkniętym w sobie dzieckiem. Ma upośledzenie umysłowe w stopniu umiarkowanym. Nie mówiła wcale. Zawsze trzymała się blisko osoby dorosłej. Bała się obcych, świata za murami. Dziś jest niesamowicie pogodna, otwarta na ludzi, sama inicjuje kontakt. Jest aktywna, zżyła się też z resztą rodziny. W przedszkolu opiekuńcza wobec dzieci. Mama to jej ulubione słowo i powtarza je na okrągło. Nawet obcym osobom na ulicy czy w sklepie pokazuje, że jestem jej mamą”.



Rodzicielstwo zastępcze – szansa na miłość
List biskupa, o którym pisałam na początku, przypominał, że 30 maja obchodzimy w Polsce Dzień Rodzicielstwa Zastępczego:

Siostry i bracia! Duch Święty uzdalnia człowieka do wyboru tego co trudne (…) Wielki szacunek i uznanie należy się wszystkim rodzicom, którzy pomimo przeciwności i trudu życia dbają i wychowują swoje dzieci(…) W sposób szczególny nasza wdzięczność należy się jednak tym, którzy tworzą dom dla dzieci, które przez różne koleje losu ich rodziców, szukają ciepła i akceptacji. To wam, rodzice zastępczy, winni jesteśmy głęboki pokłon, gdyż przyjmujecie pod dach waszego domu, a niejednokrotnie przecież pomiędzy wasze biologiczne dzieci, inne dzieci (…)

Jeśli była lub jest w was, drodzy rodzice, jakaś myśl, jakieś pragnienie udzielenia maluczkim swego domu i ciepła, jeśli w sercach waszych odczuwacie jakieś wezwanie do podjęcia rodzicielstwa zastępczego, to idźcie za tym wezwaniem (…)

...

Dzieci cierpia gdy nie maja milosci. Stad wazne aby mowic se maja Matkę w Niebie. I Ojca tez!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:32, 24 Cze 2018    Temat postu:

Niewidomy 13 letni Igor gra popularne piosenki na keyboardzie/pianinie

13 letni Igor jest niewidomy,lecz to nie powstrzymuje go przed prowadzeniem własnego kanału i spełnianiu się w swojej pasji - graniu na keyboardzie/pianinie (co wychodzi mu nieźle).

...

Wspaniale!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:29, 26 Cze 2018    Temat postu:

Ostatnia wola nauczycielki poruszyła internautów. Kościół wypełnił się datkami

Nauczycielka z USA zmarła po walce z nowotworem. Jej ostatnią wolą było kupienie przyborów szkolnych dla potrzebujących dzieci zamiast kwiatów na pogrzeb. Wola została spełniona, a kościół został wypełniony plecakami z datkami.

..

Bardzo piekne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:01, 29 Cze 2018    Temat postu:

15-miesięczna dziewczynka zginęła przez plaster przeciwbólowy

Foto: Facebook
Newquay. 15-miesięczną dziewczynkę zabił plaster przeciwbólowy
Horror rodziców 15-miesięcznej Amelii. Para obudziła się pewnego dnia rano i zorientowała się, że ich córka nie oddycha. Kiedy wezwali karetkę, na ratunek było już za późno. Sekcja zwłok wykazała, że śmierć dziewczynki spowodował plaster przeciwbólowy, który przykleił się do jej ciałka w nocy, kiedy spała razem z matką w jednym łóżku.
Amelia była zdrowym dzieckiem. Jej wyniki badań nie wykazywały niczego niepokojącego. Rodzice nie spodziewali się, że po 15 miesiącach stracą swoją ukochaną córeczkę.
Feralnej nocy dziewczynka spała w łóżku razem ze swoją mamą. Kobieta miała przyklejony do ciała plaster przeciwbólowy z fentanylem - lekiem, który jest 100 razy silniejszy od morfiny. Kiedy matka przytulała się do swojej córeczki podczas snu, plaster prawdopodobnie zsunął się i przyczepił do ciałka Amelii.

Następnego dnia rano dziewczynka nie dawała oznak życia. Rodzice Amelii Sara Talbot i Ben Cooper z Newquay w Wielkiej Brytanii wezwali karetkę pogotowia. Matka dziewczynki była w szoku. "Czy ja zabiłam własne dziecko?" – krzyczała. Powiedziała też lekarzom, że znalazła plaster przyczepiony do brzuszka dziewczynki.
Rodzice Amelii stanęli przed sądem. Sekcja zwłok wykazała, że w organizmie dziewczynki znajdowała się duża ilość fentanylu. Dawka środka przeciwbólowego okazała się dla dziewczynki śmiertelna. – Tego rodzaju substancja utrudnia oddychanie, powoduje spadek ciśnienia, a w niektórych przypadkach nawet atak serca – wyliczała przed sądem biegła patolog, która przeprowadziła sekcję zwłok. Amelia zmarła 6 czerwca 2016 roku. Postępowanie przed sądem trwa. Na razie nie wiadomo, jaką karę otrzymają rodzice dziewczynki.

..

Nie widze winy matki! Tragedia niezawiniona. A tak naprawde to Bóg uznal ze juz czas...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:18, 07 Lip 2018    Temat postu:

Andrea Bocelli: moje śpiewanie to wielki dar od Boga
Iwona Flisikowska | 01/07/2018
ANDREA BOCELLI
CHRISTIAN CHARISIUS / DPA
Udostępnij
Trudne doświadczenie bycia osobą niewidomą nie przeszkodziło też muzykowi w założeniu rodziny i byciu mężem i ojcem.

„Nie o to chodzi, aby mieć oczy, ale o to, aby naprawdę widzieć” – powiedział kiedyś na jednym ze spotkań po koncercie słynny tenor. Andrea Bocelli od lat fascynuje nas nie tylko niezwykłym i niepowtarzalnym talentem, ale też wielką siłą duchową, która jest w stanie „góry przenosić”. Dla niego to codzienne pokonywanie swoich ograniczeń, związanych z tym, że jest osobą niewidomą. Ale fakt ten nie przeszkodził artyście w rozwijaniu „swoich skrzydeł”: talentu muzycznego od wielu lat. Trudne doświadczenie bycia osobą niewidomą nie przeszkodziło też muzykowi w założeniu rodziny i byciu mężem i ojcem.



Bocelli na Światowych Dniach Młodzieży w Paryżu
Największe media francuskie nie przewidziały miliona młodych na Longchamp, w pobliżu wieży Eiffla, w sierpniu 1997 r. Nocne czuwanie przed spotkaniem z Papą Janem Pawłem II poruszyło wiele serc nie tylko mieszkańców Paryża, ale też całego świata. Niezwykłymi akcentami poranka oczekującego na spotkanie z Janem Pawłem były nie tylko „niebiańskie” śpiewy karmelitanek, ale porywający koncert dla tłumnie zebranej młodzieży na terenach Champ de Mars i Longchamp. Rewelacyjna gwiazda – ale nie gwiazdorska – wokalistka jazzowa Dee Dee Bridgwater. I wielka niespodzianka dla wszystkich: Andrea Bocelli.

To był jego pierwszy koncert dla tak szerokiej publiczności, młodego gremium z całego świata. I pierwszy koncert dla ukochanego Jana Pawła, do którego postaci i inspiracji wielokrotnie Bocelli w swojej twórczości nawiązywał i – cytując słowa artysty – „był również ojcem, prowadzącym przez życie”. Poczucie miłującego i wszechobecnego Ojca dostrzegamy też w przepięknej interpretacji tenora w utworze „The Lord Prayer” (ze słowami modlitwy „Ojcze Nasz”). Utwór został skomponowany przez Alberta Hay’a Malotte’a w 1935 roku. Wykonywało go wielu znanych artystów, takich jak słynna aktorka i piosenkarka Doris Day czy popularny zespół the Beach Boys, który nagrał wersję rockową.



Time To Say Goodbye
To chyba najbardziej rozpoznawalny utwór Bocellego i jest drugą wersją piosenki Con te partiro, zaśpiewanej w duecie ze znakomitą sopranistką Sahrą Brightman, częściowo w języku angielskim. Wersja ta ukazała się w ponad 12 milionach kopii na całym świecie! Przypomnijmy, że Bocelli debiutował w 1995 roku na Festiwalu Piosenki włoskiej w San Remo i od ponad 20 lat należy do ścisłej czołówki światowych tenorów.



W hołdzie Matce Bożej Fatimskiej
Niedawno pojawiło się w internecie zdjęcie Bocellego, który w zadumie, na klęcząco zbliża się do cudownej figury. Zdjęcie to pochodziło z oficjalnego profilu Sanktuarium w Fatimie, na którym Andrea Bocelii razem z żoną, w modlitewnym skupieniu przemierza na klęczkach Kaplicę Objawień.

Artysta przyjechał do Fatimy nie tylko po to, by zaśpiewać dla rzeszy wiernych (koncert był dla wszystkich bezpłatny). Muzyk został zaproszony jako gość honorowy na uroczystości z okazji stulecia objawień w Cova da Iria, która miała miejsce w Bazylice Świętej Trójcy. Andrea Bocelli w rozmowie z przyjaciółmi podkreślał, że przybył do Fatimy jako pielgrzym i też zupełnie zwyczajnie jako syn do kochającej Matki. „Swoje śpiewanie traktuję jako wielki dar i powołanie od Boga. Cieszę się, że to jest właśnie moja droga”.

...

Znakomite swiadectwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 8:56, 08 Lip 2018    Temat postu:

Molestowanie seksualne dzieci – tragedia przeżywana w samotności
Małgorzata Rybak | 03/07/2018
MOLESTOWANIE SEKSUALNE DZIECI
Shutterstock
Udostępnij
Dziecko, które dopiero uczy się zasad kierujących światem i relacjami między ludźmi, nie potrafi ocenić, czy dzieje mu się krzywda. Może odczuwać ból i upokorzenie, ale nie potrafi nazywać i porządkować tego, co się wydarza.

To tragedie przeżywane w samotności. Pęknięcia, które rozbijają dziecięcy świat na tysiące kawałków. Zostają na kolejne dziesiątki lat zakrytymi dla świata kulisami połamanych życiorysów, lęku, bezradności, autodestrukcji. Ogromnie trudno jest nauczyć się opowiadać o doświadczonej w dzieciństwie przemocy seksualnej i doznać uleczenia wyrządzonych przez nią ran.

Jednym z powodów milczenia w traumie i po traumie jest asymetria. To dorośli ustalają reguły. Oni też podobno wiedzą, co jest dobre i właściwe. Dziecko, które dopiero uczy się zasad kierujących światem i relacjami między ludźmi, nie potrafi ocenić, czy dzieje mu się krzywda. Może odczuwać ból i upokorzenie, ale nie potrafi nazywać i porządkować tego, co się wydarza. Nie umie też powiedzieć „nie”.


Czytaj także:
Sławomir Świerzyński: Byłem molestowany. Do dziś mam poczucie wstydu


Kiedy krzywdzi osoba najbliższa…
Jeśli sprawcą jest ojciec, dziadek, wujek czy inna osoba z rodziny, dyrektor szkoły, nauczyciel czy wreszcie ksiądz – są to osoby pozostające z dzieckiem w relacji autorytetu, w relacji władzy. To oni na co dzień określają, co jest dobre, a co złe. Na skutek skośności tej relacji dziecko czuje, że powinno się podporządkować, nawet jeśli taka osoba je krzywdzi.

Ofiary bywają zobowiązane do tajemnicy. Albo poprzez groźby („zabiję cię, jeśli komuś powiesz”), albo przez nakładane przyrzeczenia („to nasz mały sekret, nikt nie może o tym wiedzieć, bo tego nie zrozumie”). Szantaż może też polegać na pokazywaniu potencjalnych konsekwencji: „i tak nikt ci nie uwierzy”, „ja mogę wszystko, a ty nic”.

Wreszcie milczenie i niezdolność proszenia o pomoc wynika z przeżywanego głębokiego wstydu i upokorzenia. Molestowanie i wszelkie przejawy przemocy seksualnej dotyczą sfery tabu. Dochodzi także do przedziwnego transferu winy – to dziecko czuje się winne wydarzeń, w jakich uczestniczy. Nie rozumie, że to z nim ktoś obchodzi się źle, ale ma poczucie, że samo jest złe i brudne, i widocznie zasługuje na okropne traktowanie.

Jeśli krzywdzi osoba bliska, znaczy, że generalnie nikomu na świecie nie można już zaufać: ci, którzy są najbliżej, ranią najbardziej. Życie staje się nieznośnym, samotnym więzieniem. Choć przecież trwaniu tragedii w równej mierze sprzyja brak słuchacza. Zachowanie dziecka krzywdzonego radykalnie się zmienia – staje się wycofane i milczące, zaczynają się kłopoty w szkole, pogłębia się jego wyobcowanie w środowisku rówieśników.

Mimo to może być tak, że nikt w bliskim otoczeniu dziecka nie interesuje się, dlaczego tak się dzieje. Dziecko nie opowiada o potwornym ciężarze, jaki dźwiga, bo nie ma komu. Wokół siebie nie znajduje takiej osoby, która okazałaby mu wystarczająco wiele cierpliwości i uwagi, by mogło powiedzieć o tym, czego doświadczyło lub nadal doświadcza.


Czytaj także:
Nasze ciała są nietykalne. Kampania przeciwko molestowaniu


Papież Franciszek i nadużycia seksualne w Kościele
Ostatecznym przypieczętowaniem krzywdy staje się moment, gdy otoczenie dowiaduje się o traumie, ale ją lekceważy albo nakazuje dalsze milczenie – dla „dobra” krzywdziciela czy „dobra ogółu”. Cierpienie ofiary trwa tak długo, jak długo nie doczeka się zadośćuczynienia i jak długo sprawca pozostaje chroniony.

Podejście Papieża Franciszka do nadużyć w sferze seksualnej w Kościele budzi uznanie i nadzieję. Prawdziwe zajęcie się ofiarą oznacza, że ma ona możliwość opowiedzenia o krzywdzie i otrzymuje pomoc terapeutyczną; równie jednak ważne jest wyciągnięcie konsekwencji wobec krzywdziciela. Ewangelia mówi o gorszycielach dzieci ogromnie radykalnie – „lepiej byłoby uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42). Nie jest to zachętą ani do kary śmierci, ani samobójstwa, ale do zdecydowanego działania wobec sprawców krzywdy.

Ofiary nadużyć nie mogą być składane na ołtarzu „świętego spokoju”. Podobnie jak biskup bierny względem księdza-krzywdziciela – uwikłana w zło jest matka, gdy zgadza się na to, by mąż molestował dzieci oraz sąsiad czy znajomy, który wie o procederze, ale „umywa ręce”.

Pomoc po traumie i konsekwencje wobec krzywdziciela przywracają ofierze wiarę w Bożą obecność. Dopóki trwa krzywda, wydaje się On być kimś, kto dziecko opuścił – mimo że razem z nim cierpi. Bóg potrzebuje jednak wrażliwości i zdecydowania osób dorosłych, by kłaść kres nadużyciom względem dzieci, które rozdzierają jego serce.

...

Potwornosc niewyobrazalna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:44, 08 Lip 2018    Temat postu:

Mała Nikol pobita przez położną. ''Kobieta szarpała i uderzała noworodka''

Skandaliczne zachowanie położnej zarejestrowały kamery szpitala w Sofii w Bułgarii. Kobieta szarpała i uderzała noworodka pięścią. (...) Sędzia skazał kobietę na 18 lat więzienia. Rodzice dziewczynki domagali się dla kobiety dożywocia. Ich córka ma problem zdrowotne i cierpi na epilepsję.

...

Wielka tragedia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:32, 09 Lip 2018    Temat postu:

Świecące w ciemności. Historia radioaktywnych dziewczyn.

Setki kobiet od tej pracy dostało raka. Materiał o kobietach pracujących przy malowaniu wskazówek i tarcz zegarków. Produkcja dla wojska takie zegarek pomagał synchronizować działania nocne. Również były produkowane przyrządy lotnicze tego typu.

...

Wykorzystanie przez innych tez potworny dramat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:28, 15 Lip 2018    Temat postu:

Chorwackie media poruszone historią Marcina Żarneckiego z Nowego Targu

Powszechnie znany w Nowym Targu słabowidzący muzykant, grający m.in. na dudach i piszczałkach, stał się bohaterem chorwackich mediów. "Ten prawie niewidomy Polak przejechał na rowerze 700 kilometrów, aby po raz ostatni przed utratą wzroku spojrzeć na Morze Adriatyckie" - piszą.
Jego historię opisuje portal slavorum.org. Zaczęło się od przypadkowego spotkania. Łukasz Lisowski poznał 38-latka z Nowego Targu w Zagrzebiu i wzruszył jego historią. Jego córka Anamarija Tomasković pomogła Marcinowi i dała mu mieszkanie do odpoczynku. Podzieliła się też jego niewiarygodną historią na Facebooku, a temat podjęły chorwackie media.

- Kiedy spotykasz się z Marcinem i kiedy słyszysz, co on myśli, kiedy widzisz jego upośledzenie, ślepotę i tego ducha, to jest niesamowite - powiedziała Anamarija. - Powiedział nam, że niedługo będzie niewidomy, i że chce zobaczyć Morze Adriatyckie, zanim to się stanie, bo zobaczył Chorwację na YouTube i chociaż to było wspaniałe, chciał zobaczyć na własne oczy. Wybrał się w podróż na rowerze, ponieważ nie miał pieniędzy na autobus lub inny środek transportu. Kiedy go spotkaliśmy miał przy sobie 50 euro.

Nowi znajomi i ludzie wzruszeni historią nowotarżanina pokazali mu Chorwację. Na zdjęciu Marcin z nowymi przyjaciółmi, z którymi kibicuje Chorwacji na trwających w Rosji Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej.

...

Bo to jest wspaniałe.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 7:45, 18 Lip 2018    Temat postu:

5-letni Arek znów zawstydza turystów. Posprzątał w Tatrach na wózku
Dominika Cicha | 02/07/2018
CZYSTE TATRY
nakolkach.com
Udostępnij
Pamiętacie Arka - małego bohatera, który zimą wjechał na wózku nad Morskie Oko? Chłopczyk nie przestaje zaskakiwać. W ten weekend razem z mamą i wolontariuszami posprzątał szlak.

„Decydując się na udział w tej akcji, wiedziałam, jaki szlak będziemy sprzątać. Od niego wszystko się zaczęło i zasługuje na to, aby poświęcić mu swój czas i zadbać o to, co mamy najcenniejsze i najpiękniejsze. Wybraliśmy trasę nad Morskie Oko, nie mogło być inaczej – na blogu nakolkach.com pisze mama chłopca, Marzena Sadłoń.

Sobota należała do niej. „Jestem bardzo szczęśliwa, że udało nam się tam dotrzeć po raz kolejny. I tak Arek znów, tylko teraz w 95% dotarł tam z naszą pomocą. Podkreślam, gdyby ktoś znów twierdził, że dotarł tam sam. Ale jestem z niego bardzo dumna, bo gdzie tylko mógł łapał za koła i gnał do przodu”.

Czyste Tatry to ogólnopolski projekt zorganizowany już po raz siódmy przez Stowarzyszenie Czysta Polska. W jego ramach wolontariusze ruszają na tatrzańskie szlaki, żeby oczyszczać je ze śmieci i jednocześnie zachęcać turystów do dbania o środowisko. W tym roku w akcję zaangażowało się 7180 osób, zbierając łącznie 420 kg śmieci na 275 kilometrach.





Czytaj także:
Zdobywa górskie szczyty na… wózku inwalidzkim!


Śmiecenie w Tatrach to obciach!
„Chcemy, aby wszystko dotarło do takiego momentu, że wychodząc na szlak nie spotkamy po drodze ani jednego papierka. Czyste Tatry to nie tylko sprzątanie terenów gór, ale też edukacja! Śmiecenie to obciach! Zapamiętajcie. Ogromny obciach!” – podkreśla M. Sadłoń.

Niestety, choć akcja powinna wzbudzić wyrzuty sumienia u wielu turystów, Arek boleśnie przekonał się, że nie wszystkim zależy na czystych szlakach. „Niektóre osoby przechodzące obok nas chciały, abyśmy zabrali ich śmieci, bo skończyli np. jeść czy pić i czemu on ma to znosić w swoim plecaku jak może nam dać. Przecież ma pani worek, może to pani zabrać. A gdybym go nie miała, to co by się z tymi śmieciami stało?” – zastanawia się na blogu pani Marzena.

Jeżeli jesteś w stanie nieść plecak z jedzeniem to dlaczego nie jesteś w stanie znieść opakowań po nim do kosza, samochodu, zabrać ze sobą? To przecież już mniej waży i po zjedzeniu mamy więcej energii. Kompletnie tego nie rozumiem, czym wadzi pusty woreczek po kanapce czy butelka po wodzie? Nie rozumiem, dlaczego puszka po piwie jest taka bleee, kiedy w niej już go nie ma i ląduje w pobliskich zaroślach. Nie rozumiem, jak można świadomie wyrzucać papierek po czekoladzie, lodach, batonie itp. i jeszcze usprawiedliwiać się: „ooo wypadło, a tam nie chce mi się wracać”. Niestety taka sytuacja zdarzyła się na naszych oczach. Pani po zwróceniu uwagi wróciła się po papierek, ale bardzo była z tego powodu niezadowolona i nie jestem pewna, czy kiedy zniknęliśmy jej z pola widzenia nie pozbyła się go, już bez usprawiedliwiania.

Było nas wielu i każdy wracał z tej trasy z pełnym workiem. Najgorsze jest to, że wychodząc sprzątaliśmy obie strony drogi i wracając tą samą trasą praca nadal była.
„Do tej pory mam w głowie pytanie Arka: Mamo, dlaczego oni wyrzucają tu te śmieci? – wspomina pani Marzena. No właśnie: dlaczego?

....

Widzicie jasno ze ci co ich chca eliminowac bo to,, bezmozgi" sa najwartosciowsza czescia spoleczenstwa. Dzieje sie wielkie dobro wokol nich dlatego szatan napiera na eutanazje. Wszystko jasne raczej ciemne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:02, 18 Lip 2018    Temat postu:

Zdobywa górskie szczyty na… wózku inwalidzkim!
Anna Gębalska-Berekets | 29/06/2018
LAI CHI WAI
YouTube
Udostępnij
Jego pasją od zawsze była wspinaczka górska. Osiągnął w tej dyscyplinie mistrzostwo. Po wypadku został jednak sparaliżowany od pasa w dół i jego kariera wydawała się skończona. Ale Lai Chi-wai się nie poddał i postanowił zawalczyć o siebie i swoje marzenia.

Lai Chi-wai w 2011 roku uległ wypadkowi motocyklowemu i został sparaliżowany. To nie przeszkodziło mu jednak w spełnianiu marzeń. Przed tragicznym zdarzeniem mężczyzna był czterokrotnym zwycięzcą Mistrzostw Azji we wspinaczce górskiej. Diagnoza lekarzy o tym, że jest sparaliżowany od pasa w dół i nie będzie mógł chodzić, była dla jego rodziny oraz przyjaciół znakiem, że nie będzie mógł robić już tego, co najbardziej kocha. Jego kariera jako sportowca wydawała się przesądzona. On sam z czasem pogodził się ze swoim stanem zdrowia, ale nie chciał pozostać bierny.

Wspinaczki górskie to była jego pasja i zdawał sobie sprawę, że nie może z nich zrezygnować. Takie wyprawy zawsze dawały mu poczucie spełnienia i wewnętrznej wolności. A on nie chciał ze swoich upodobań rezygnować. Po pobycie w szpitalu i rehabilitacji zajął się boksowaniem na wózku inwalidzkim. W jego ocenie poprawiło to u niego koncentrację i sprawność, zwiększyło też pewność siebie. Jednak dopiero narodziny jego syna zdeterminowały go do tego, by powrócić do wspinaczki górskiej.



Lai Chi-wai – kolejny raz na Lion Rock
W 2014 roku obiecał sobie i znajomym, że dokona niemożliwego. Oświadczył, że chce wspiąć się na Lion Rock, tym razem na wózku inwalidzkim. Poinformował o tym fakcie na prowadzonym przez siebie profilu facebookowym. Na wieść o jego planach wiele osób stwierdziło, że Lai symbolizuje ducha Hong Kongu, ducha wolności, siły, jedności i wytrwałości. Rozpoczął solidne przygotowania. Najpierw wspinał się na pudłach, potem na ściankach. To ogromny trud, zwłaszcza, że trzeba utrzymać jeszcze wózek. Udało mu się jednak odnieść sukces. Po 5 latach od wypadku, 9 grudnia 2016 roku, dokonał niemożliwego. Wspiął się ponownie na górę Lion Rock, na wysokość ponad 495 metrów.


Czytaj także:
„Dla mnie to anioł”. Niepełnosprawny pomaga wybudować dom niepełnosprawnemu


Wspinaczka na wózku inwalidzkim
Jeden z trenerów wspinaczki górskiej w wywiadzie dla Sky Post powiedział również, że nigdy nie wyobrażał sobie, by ktoś na wózku inwalidzkim mógł dotrzeć na szczyt góry Lion Rock, która jest trudna do pokonania i nawet profesjonalista miałby problem, by ją zdobyć. Wymaga to bowiem wielu treningów i godzin przygotowania. Chi-wai zrobił to, będąc osobą niepełnosprawną i na dodatek musiał używać specjalistycznego sprzętu.

Lai ma jednak ogromną determinację w tym, co sobie zaplanuje. Gdy postawi sobie jakiś cel, to nic nie jest w stanie go powstrzymać. Bez względu jak trudne jest wyzwanie, on nigdy się nie poddaje. Wspinanie się to spełnienie jego marzeń. Po zdobyciu Lion Rock powiedział: „Mogłem pokazać moim przyjaciołom i kibicom, że pokonałem siebie, jestem na wózku inwalidzkim, a mogę rzucić wyzwanie innym sportowcom i robić to, co najbardziej kocham”. Dodał również na Facebooku wpis o następującej treści: „Najświeższe informacje, wózek inwalidzki odkryty na Lion Rock. Spełniłem swój cel. Powiedziałem, że będę się wspinał na Lion Rock i zrobiłem to teraz! Niemożliwe stało się możliwe!”.

Lai Chi-wai został nawet nominowany do prestiżowej nagrody sportowej Laurens. Żadnemu innemu Chińczykowi nie przyznano takiego wyróżnienia.


Źródła: reuters.com; odditycentral.com

...

Znow piekny przyklad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15, 16  Następny
Strona 14 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy