Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:51, 02 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Wybuch butli z gazem. Niepełnosprawny przez dwie godziny czołgał się, by prosić o pomoc
1 godz. 40 minut temu
Wybuch butli z gazem w domu w miejscowości Janikowo Kolonia w gminie Górowo Iławeckie w woj. warmińsko-mazurskim. Ranny, samotnie mieszkający 70-letni niepełnosprawny mężczyzna musiał dwie godziny czołgać się do najbliższego sąsiada z prośbą o pomoc. Informację dostaliśmy na Gorącą Linię RMF FM.
Mężczyzna został przewieziony do szpitala (zdj. ilustracyjne)
/Marcin Czarnobilski /Twoje Zdrowie
REKLAMA
Mężczyzna ma poparzone ręce. Jego życiu na szczęście nic nie zagraża. Jest też osłabiony przebytym dystansem.
Siła wybuchu wyrzuciła go na zewnątrz. 70-latek z niedowładem nóg musiał po bardzo trudnym, błotnistym terenie czołgać się do sąsiada. Zajęło mu to dwie godziny.
Sami strażacy mieli problem z dojechaniem potem do pozostałości jego domu. Mimo że jechali tylko lekkimi wozami, ostatnie pół kilometra musieli pokonać pieszo z powodu błota.
70-latek jest teraz w szpitalu w Bartoszycach. Zostanie mu udzielona pomoc socjalna.
Gorąca Linia RMF FM jest do Waszej dyspozycji! Przez całą dobę czekamy na informacje od Was, zdjęcia i filmy.
Możecie dzwonić, wysyłać SMS-y lub MMS-y na numer 600 700 800, pisać na adres mailowy [link widoczny dla zalogowanych] albo skorzystać z formularza [link widoczny dla zalogowanych]
(mpw)
Piotr Bułakowski
...
Niebywale cierpienie i wyczyn!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:30, 03 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Lekarze uratowali życie mężczyźnie, który zjadł 639 gwoździ
Dzisiaj, 3 listopada (12:0
639 gwoździ zjadł mężczyzna, który trafił do jednego ze szpitali w Kalkucie w północno-wschodnich Indiach. Wymiotował i skarżył się na ogromny ból brzucha. Lekarze uratowali mu życie wykonując trwającą blisko dwie godziny operację. W zabiegu pomógł im... magnes.
Na szczęście zjedzone przez 48-latka gwoździe nie uszkodziły jego układu pokarmowego. W sumie ważyły 1,3 kg.
Gwoździe w większości mają ponad 2 cale (ponad 5 cm). Są ostre. Na szczęście w przewodzie pokarmowym nie było żadnej perforacji - powiedział chirurg dr Siddhartha Biswas.
48-latek jest chory na schizofrenię. Jak się okazało, oprócz gwoździ zjadał także... glebę.
Stan mężczyzny jest stabilny. Pozostaje pod obserwacją.
"Daily Mail"
RMF24.pl
...
Tak straszne potrafia byc choroby.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:22, 07 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Jak zawiodłem się na Bogu, a On zawiódł się na mnie. Wiara z rakiem w tle
Jarosław Dobrzyński | 06/11/2017
Shutterstock
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Wykrzyczałem niemal jednym tchem: „Gniewam się, bo nie rozumiem, dlaczego na to cierpienie pozwalasz, gdy mówisz jednocześnie, że mnie kochasz i troszczysz się o mnie!”.
Bóg zawodzi Jonasza
Księga Jonasza jest jakby dla mnie napisana. Jonasz powołany przez Boga, aby szedł nawracać Niniwę, kraj swoich wrogów, bierze nogi za pas i ucieka w przeciwnym kierunku. Bóg jednak go zawraca i delikatnie mówiąc „podwozi” do Niniwy. Jonasz głosi więc przez 40 dni: „Jeżeli Niniwa się nie nawróci, to nie zostanie z niej kamień na kamieniu”. Chodzi po mieście i w kółko to powtarza. Następnie zadowolony wychodzi na pobliskie wzgórze i siada, aby obejrzeć spektakl pod tytułem „Zagłada Niniwy”.
Czeka go jednak niemiła niespodzianka, spektakl odwołany, bo miasto się nawraca. Jonasz natomiast dostaje udaru słonecznego. „Wiedziałem, że tak będzie, bo jesteś litościwy nawet dla wrogów. Czyż nie dlatego uciekłem w przeciwną stronę?”– narzeka, obolały i zawiedziony. Bóg cierpliwie tłumaczy mu, dlaczego nie zesłał zniszczenia i pyta – „Gniewasz się?”. A Jonasz odpowiada: „Tak, gniewam się śmiertelnie”. I to właśnie zdanie zapadło mi głęboko w pamięć.
Bóg zawodzi mnie
Dysproporcja osób dyskutujących jest tak wielka, że stwierdzenie Jonasza –„gniewam się na Ciebie śmiertelnie” – jest po prostu śmieszne i niedorzeczne. To tak, jakbyśmy dyskutowali z mrówką, którą ratujemy przed niebezpieczeństwem. Mrówka jest na nas wkurzona i za chwilę będzie chciała nam dokopać. Śmiertelnie.
Czytaj także: Trzech świętych gniewnych i wściekłych
Myśl ta wpadła mi do głowy i zajęła miejsce w podświadomości. Mijały lata, w czasie których wiele się działo w moim życiu. Pojawiła się również choroba, która zaczęła mi na poważnie zagrażać. Przyszły kolejne chemie i kolejne porażki, gdy okazywało się, że „obcy”, który zadomowił się we mnie, nie chce mnie opuścić. Organizm był coraz słabszy, a nadzieja na wyleczenie coraz mniejsza. Zaczęło się wkradać w moje serce zniechęcenie i rezygnacja. Aż kiedyś, jadąc samochodem na długiej trasie wyłączyłem radio. Ni stąd ni zowąd przypomniała mi się Księga Jonasza i owa scena z pytaniem „Gniewasz się?”. Nagle poczułem, jak Bóg realnie zadaje to pytanie właśnie mnie.
Ja zawodzę Boga
„Gniewasz się na Mnie? Gniewasz się, że masz w sobie obcego?”. Wrażenie, że pytanie zostało zadane w tej chwili właśnie mi, było piorunujące. Wywracające moją jaźń do góry nogami.
Moja reakcja była jednak odruchowa i natychmiastowa. „Nie, nie gniewam się, skądże. To Ty jesteś Bogiem i wiesz lepiej, co jest dla mnie dobre. Wiesz lepiej niż ja, kiedy zdjąć mnie z tego świata”. Odpowiedź dobrego, wyćwiczonego przez lata, poprawnego chrześcijanina. I w tym momencie poczułem się tak, jakby Pytający spojrzał na mnie smutnymi oczami. Pełnymi miłości, ale jednak i zawodu.
Gniewam się!
Wtedy w odruchu serca zawołałem za Jonaszem. „Tak, gniewam się śmiertelnie!!! Dosłownie i w przenośni! Gniewam się, bo nie rozumiem dokąd zmierzam, bo nie rozumiem, dlaczego mnie to trafiło! Bo nie rozumiem, dlaczego moje dni są już krótkie, a tak chciałbym wychować dzieci, doczekać się wnuków i cieszyć się nadal życiem i rodziną! Gniewam się, bo nie rozumiem, dlaczego na to cierpienie pozwalasz, gdy mówisz jednocześnie, że mnie kochasz i troszczysz się o mnie!”.
Czytaj także: Jak po chrześcijańsku towarzyszyć choremu? 10 przykazań dla chorych i opiekunów
Wykrzyczałem to niemal jednym tchem. Uświadomiłem sobie, że krzyczę w bólu i rozpaczy. Chwila ta trwała mgnienie oka lub wieczność. Jednak po niej przyszło zrozumienie. Bóg chce, bym był wobec niego sobą. Bym był szczery, nie dusił swego bólu i przerażenia. Chce bym je wypowiedział. Wypłakał swoją bezradność. Wykrzyczał swój gniew, przestał się Go bać i po cichu w myślach Mu złorzeczyć. Mój gniew niczego Mu nie ujmuje, niczego Mu nie zabiera. Za to przyznanie się do niego i wypowiedzenie na głos jest dla mnie jak spuszczenie powietrza z nadmiernie napompowanego balona. Uwalnia, uspokaja, ma wręcz uzdrawiającą moc.
Jak zostałem królikiem
Chciałbym powiedzieć, że zostałem wtedy uzdrowiony, jednak tak się nie stało. Dalej jechałem tym samym samochodem, dalej byłem tak samo chory. Odtąd jednak miałem w sobie poczucie, że naprawdę nie jestem sam, że jestem w dobrych rękach.
Również wtedy, gdy po kilku latach od tego zdarzenia, usłyszałem z ust lekarza – „Panie Jarosławie, w ciągu 2, 3 lat należałoby pozamykać swoje sprawy, choć wie Pan, każdy jest inny i trudno coś na sto procent powiedzieć”. Przyjąłem te słowa ze smutkiem, ale już bez gniewu i obłędnego miotania się pośród pytań „dlaczego?”. A po miesiącu dostałem od tego samego lekarza telefon. „Mamy nowy rodzaj kuracji. Jeżeli chce Pan być królikiem, zapraszam”. Boże, kto by nie chciał! Odpowiedziałem: „Biorę, nawet jeżeli wyrosną mi uszy i mały ogonek!”.
Właśnie mijają 4 lata, odkąd jestem uwolniony. Organizm się regeneruje. Dostałem szansę, dostałem nowe życie. Zeszła ze mnie depresja, mój stały towarzysz tamtych lat. Wypuściłem dzieci z domu, do mego życia weszły wnuczki. Jest dobrze.
...
Autentyczna historia. Nawet nie ma co komentowac jak sie nie przezylo.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:26, 08 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Wszystko jest dźwiękiem. Opowieść o słynnej głuchej perkusistce
Magdalena Galek | 08/11/2017
Steve Parsons / POOL / AFP
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Mówią o niej „Beethoven naszych czasów”. W szkole muzycznej nauczyciel zapytał ją: „Jak ty to sobie wyobrażasz? W muzyce podstawą jest słuch”. Evelyn Gleenie udowadnia, że uszy to niejedyna droga do doświadczania dźwięków.
Grała z Björk, Bobbym McFerrinem i Markiem Knopflerem. Koncertuje z najlepszymi dyrygentami, orkiestrami i artystami. Wystąpiła na Otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Nagrała ponad 30 albumów, otrzymała 3 nagrody Grammy i zagrała ponad 2500 koncertów w 50 krajach. Evelyn Glennie jest pierwszym muzykiem, który zrobił solową karierę jako perkusista. Jej wyjątkowość polega również na tym, że tworzy muzykę, choć jest całkowicie głucha.
Sielskie dzieciństwo Evelyn Glennie
Urodziła się na farmie w Aberdeen na północy Szkocji w 1965 roku. Z dwoma starszymi braćmi spędzali tam idylliczne dzieciństwo: dużo czasu na świeżym powietrzu, więź z naturą, doświadczanie pór roku.
Mieliśmy w domu pianino, które było raczej dekoracją niż instrumentem – Evelyn wspomina swój pierwszy kontakt z muzyką – ale to wystarczyło, by rozpalić zainteresowanie dziecka. Wspinałam się na stołek i uderzałam w klawisze.
Czytaj także: Niesłysząca wokalistka podbiła serca widzów „Mam Talent”
Słuch zaczęła tracić w wieku 8 lat. To był powolny proces. Nerwy w uchu stopniowo niszczały. Czy to sprawiło, że świat tego szczęśliwego dotychczas dziecka się zawalił? „Kiedy jesteś w tym wieku, nie myślisz o tym, że tracisz słuch albo stajesz się głucha – mówi perkusistka w autobiograficznym filmie Co artyści robią cały dzień? (ang. What do artists do all day?). – Ciało całkowicie adaptuje się i znajduje inne sposoby, aby sobie z tym radzić”.
Jak słyszą głusi?
W wieku 12 lat jej narząd słuchu był już całkowicie niesprawny. Nie przeszkadzało jej to jednak w muzykowaniu. Do tego stopnia, że zdecydowała się pójść do szkoły muzycznej.
Kiedy zaczynałam naukę w Ellen Academy, jeden z nauczycieli zadał mi pytanie: „Jak ty to sobie wyobrażasz? W muzyce podstawą jest słuch… W jaki sposób będziesz słyszeć dźwięki?”. Zapytałam: „A jak pan je słyszy?”. Powiedział: „Chyba uchem”. Wtedy odrzekłam: „Ja chyba też. Ale słyszę je też dłońmi, ramionami, kośćmi czaszki, brzuchem, klatką piersiową, nogami…”.
Evelyn po stracie słuchu odkryła, że nie tylko instrumenty rezonują, ale także ciało wibruje i odbiera wibracje. To sprawiło, że zdjęła aparat słuchowy i zaczęła używać ciała jako wielkiego ucha. Zawsze gdy gra, nawet na scenach najbardziej prestiżowych sal koncertowych, ma bose stopy – aby lepiej czuć dźwięki.
Czytaj także: Nie widzi, nie słyszy. Ale mecz przeżywa silniej niż niejeden kibic [WIDEO]
„Wyrwała z zawiasów” drzwi do Królewskiej Akademii Muzycznej
Gdy miała 17 lat, wysłała papiery do Królewskiej Akademii Muzycznej. Usłyszała: „Nie możemy Cię przyjąć. Nie mamy pojęcia, jak karierę muzyczną może zrobić głuchy muzyk”. Evelyn nie przekonał ten argument. Odpowiedziała: „Jeśli nie przyjmiecie mnie z tego powodu, zamiast wziąć pod uwagę umiejętność grania i to, jak rozumiem i kocham sztukę tworzenia dźwięków, należałoby się porządnie zastanowić nad tym, na jakiej podstawie przyjmujecie innych kandydatów”.
W rezultacie – po egzaminach – została przyjęta. Co więcej, w Wielkiej Brytanii zmieniła się od tego momentu rola szkół i akademii muzycznych. Już nie można odmówić nikomu podejścia do egzaminu na podstawie okoliczności zewnętrznych, np. dlatego, że nie ma rąk czy nóg. Dzięki temu w szkołach muzycznych pojawiło się wielu ciekawych uczniów, którzy grają dziś w zawodowych orkiestrach.
Straciłam słuch. Jestem lepszym słuchaczem
Moja kariera i życie polegały na słuchaniu w najgłębszym sensie – mówi Evelyn. – Utrata słuchu oznaczała dla mnie to, że mam nauczyć się słuchać inaczej, odkrywać cechy dźwięku, o których istnieniu nie wiedziałam. Utrata słuchu uczyniła mnie lepszym słuchaczem.
Czytaj także: Trzylatek gra z orkiestrą symfoniczną! „To dar od Boga” – mówią rodzice
W ten sposób Evelyn odkryła swoją misję: nauczyć ludzi słuchać. Poprawić komunikację i spójność społeczną, zachęcając wszystkich do odkrywania nowych sposobów słuchania.
Kiedy słuchamy siebie nawzajem – mówi Evelyn – ogromnie ważne jest, abyśmy sprawdzali, jak to robimy. Abyśmy używali ciała jako rezonatora. I abyśmy przestali osądzać.
...
Niepelnosprawnosc to tylko dodatkowa przeszkoda.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 10:34, 12 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Mówią o nim "człowiek z dwiema głowami". "Chciałbym połknąć garść tabletek i się nie obudzić"
Mówią o nim "człowiek z dwiema głowami". "Chciałbym połknąć garść tabletek i się nie obudzić"
Wczoraj, 11 listopada (21:09)
Pewien Tajlandczyk cierpi z powodu guza tak bardzo, że jak sam mówi, chciałby już umrzeć. Guz urósł mu do takiego rozmiaru, że wygląda to tak, jakby mężczyzna miał dwie głowy. Nie może spać i ma straszne bóle. 71-letni Jaroon Suanmali zaprzestał leczenia już lata temu, gdy skończyły mu się pieniądze.
Jaroon Suanmali z Tajlandii zauważył guza 10 lat temu. Zgłosił się do lekarza, ale pieniądze na leczenie szybko mu się skończyły i musiał opuścić szpital.
Ale teraz narośl jest tak duża, że 71-latek w nocy nie może zasnąć, a w ciągu dnia cierpi niewyobrażalne bóle.
Chciałbym, żeby ktoś dał mi garść tabletek, po których bym się już nie obudził. Nazywają mnie "człowiekiem z dwiema głowami" - powiedział Suanmali.
Pogłoski o dwugłowym człowieku rozniosły się i jego tropem ruszyli reporterzy. Odnaleźli go w jego domu - niewielkiej chacie z blachy na przedmieściach Thale Chupsorn.
Byli zaskoczeni, że mimo wieku i choroby wciąż jest czynny zawodowo. Pracuje, by mieć na tabletki uśmierzające ból. Synowie dają mu, ile mogą, ale to wciąż za mało.
Dziennikarze zorganizowali zbiórkę pieniędzy na leczenie 71-latka. On sam stracił nadzieję i nie wierzy, by nawet jeśli się uda zebrać odpowiednią sumę, lekarze go wyleczyli.
...
To jest bohater!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:13, 15 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Argentyński sprzątacz w wypadku stracił nogi. Franciszek sprowadził go do Watykanu
Beata Zajączkowska | 15/11/2017
Andres Beltramo | Notimex | AFP
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
„Musimy się poznać. Jeśli ja nie pojadę do Argentyny, ty musisz przyjechać do Watykanu” – usłyszał w lipcu Maximiliano Acuña. Papież zadzwonił do niego po tym, jak w wyniku wypadku stracił obie nogi. Papieska obietnica właśnie się spełniła.
I wtedy zadzwonił papież Franciszek
„Takich ludzi, jak ja mało kto zauważa. Jestem śmieciarzem, a teraz na dodatek kaleką. Franciszek dodał mi sił do życia” – mówi mężczyzna wspominając lipcowy telefon od papieża. Było to cztery miesiące po wypadku.
Czytaj także: „Nie mogę chodzić ani mówić” – napisał papieżowi Gabriel. Niedługo potem miał niespodziewaną wizytę
Jak zwykle o świcie sprzątał ulice Buenos Aires, gdy nagle wjechał w niego rozpędzony samochód. Uderzenie było tak wielkie, że zmiażdżyło mu obie nogi. Nie było rady, lekarze musieli je amputować.
„Było to straszne doświadczenie, wiedziałem, że muszę zebrać się do życia dla moich pięciorga dzieci, jednak brakowało mi sił – wspomina Argentyńczyk. – Życie na wózku stało się koszmarem. Patrzyłem na siebie wyłącznie jako na ciężar dla moich bliskich. Wtedy właśnie zadzwonił papież Franciszek”.
Musisz przyjechać do Watykanu
Papież udzielił mu swego błogosławieństwa i dodał otuchy. Rozmawiali kilkanaście minut. Na zakończenie powiedział: „Musimy się poznać. Jeśli ja nie pojadę do Argentyny, ty musisz przyjechać do Watykanu”.
W realizacji całego przedsięwzięcia pomógł Gustavo Vera, argentyński związkowiec od lat zaprzyjaźniony z Franciszkiem. To on też wpadł na pomysł, by upamiętnić ofiarę Maximiliano przez ogłoszenie na 22 marca – dzień jego wypadu – Argentyńskiego Dnia Sprzątaczy.
Czytaj także: „Papież nie bał się mnie objąć”. Opowieść człowieka zdeformowanego przez chorobę
Stanąłem twarzą w twarz z Franciszkiem
Spotkanie z papieżem odbyło się po środowej audiencji ogólnej (8 listopada). Wraz z Maximiliano przyjechała delegacja jego kolegów z pracy.
Franciszek powiedział mi, że muszę być silny, że mam dla kogo żyć. Mówił, że jestem dla innych przykładem tego, jak się podnosić z trudności i że przede mną jest jeszcze całe życie, podczas którego muszę być wzorem dla innych, a przede wszystkim dla moich dzieci – mówi mężczyzna.
Wyznaje, że spotkanie z papieżem było bardzo wzruszające. „Po wypadku stałem na granicy życia i śmierci. Wtedy na nowo poczułem miłość Boga, teraz papież dodał mi nadziei” – podkreśla. Franciszek serdecznie go wyściskał. Udzielił też swego błogosławieństwa.
Na plac świętego Piotra przyjechałem na wózku, miałem już jednak na nogach protezy. Gdy robiliśmy zdjęcia z papieżem, zapragnąłem wstać. Udało się! Stanąłem twarzą w twarz z Franciszkiem. Było to bardzo emocjonujące. Dla mnie przede wszystkim była to jednak zapowiedź tego, że kiedyś stanę na nogi i zacznę normalnie chodzić – wyznaje Maximiliano Acuña.
...
Meczennik...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:10, 15 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Facet musi walczyć do końca. Pokazał mi to prawdziwy chłop ze wsi
Stefan Czerniecki | 15/11/2017
Gus Moretta/Unsplash | CC0
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
„Gdy już wszystko w życiu poukładałem i chciałem nacieszyć się córkami i wnukami, przyszła choroba. Takie życie. Ale nie będę siedział i o śmierci myślał” – powiedział pan Jan.
List do prawdziwego faceta
Dostałem list. List od Przyjaciela. Mężczyzny, który – co tu wiele ukrywać – jest dla mnie swego rodzaju inspiracją. Kochający mąż, troskliwy ojciec trójki dzieci, właściciel firmy. Nie często o tym mówi, ale wiem, że nie miał łatwego życia. I to poczynając od spraw osobistych, rodzinnych po zawodowe.
Mimo to pozostał ciepły i serdeczny. I coś jeszcze: nieznoszący pozorowania. Zaradny, męski, twardy facet. Zawsze powstający. Po naszemu, panowie: najlepszy towarzysz do pójścia na piwo na długie męskie rozmowy. To od niego był ten list. Nie mogłem się doczekać, aż go przeczytam.
Marek pisze w nim o pewnym spotkaniu. Spotkaniu, które utwierdziło go w kierunku obranej przed laty drogi. Sam się głowiłem, co takiemu facetowi jak on może być jeszcze potrzebne w tym potwierdzeniu. W utwierdzeniu siebie samego o słuszności misji, jakiej się podjął. Przecież tak po mojemu, to już jest przysłowiowym „debeściakiem”. Co takiego mogło być w tym spotkaniu, o którym napisał w liście?
Czytaj także: Mężczyźni! Chodźmy do kościoła, jesteśmy tam potrzebni!
„Prawdziwy, siwy mędrzec”
„Niedawno jadąc trasą, na której nie miałem planów się znaleźć, zabrałem na stopa pewnego jegomościa. Pan miał na imię Jan…” – zaczyna w liście Marek. „Okazało się, że jedzie do miasta naświetlać komórki rakowe. Ucieszył się, że go zabrałem. To wiele skróciło mu drogę”.
Potem następuje przepiękny w swej męskiej prostocie i oszczędności opis pasażera: „Wiek 66 lat. Prawdziwy czerstwy mężczyzna ze wsi, który poprzez swoje życiowe doświadczenie oraz to, że nie „pęka” mimo trudności, stał się dla mnie jeszcze jednym życiowym drogowskazem. Tego dnia był mi naprawdę potrzebny. Rozmawiało nam się wspaniale. Jechałem z prawdziwym, siwym mędrcem”.
Czy walka z rakiem boli?
Co tak zainspirowało Marka? Tłumaczy kilka linijek później. „Pan Jan mówi do mnie tak: «Wie Pan… Mam cztery córki, ale nie mam pretensji do Pana Boga. Jak dzisiaj patrzę na tych facetów, co to dookoła, to już te dziewczyny lepsze». Uśmiałem się. Potem opowiedział mi o swoim życiu. 38 lat w małżeństwie z tą samą żoną, o której mówił z wielką troską. Martwił się, że zostaje sama, gdy on jeździ do szpitala. Zaimponowało mi strasznie, że wszystko miał zaplanowane i rozsądnie rozwiązane. Mimo choroby nadal utrzymywał 3 krowy na gospodarce. I to tylko po to, by mieć się czym zajmować. I znów cytat z Pana Jana: «Bo facet musi walczyć do końca».
„Całe życie był cieślą i stwierdził, że gdyby nie ta choroba, to „jeszcze by po rusztowaniach biegał”. Wspomniał o swoim ukochanym psie, z którym chodził na dalekie spacery. Pies zdechł niedawno. Ze starości. Od kilku tygodni nie chodził już ze swoim Panem, tylko czekał na niego w bramie…
Wtedy go zapytałem – pisze dalej Marek – czy zabiegi, na które jeździ, są bolesne. Odpowiedział rozbrajająco i z uśmiechem: «Niespecjalnie, ale wolałbym ten czas spędzić na spotkaniu z przyjaciółmi»”.
Czytaj także: Siłownia Ewangelizacyjna w Łodzi. Największe ciężary nie są na sztangach, tylko na sercu
Choroba przyszła niespodziewanie
I gdy już wszystko sobie poukładał…
Rok temu na św. Jana wyprawił z żoną swoje imieniny. Zamówił piękny namiot, pod którym spotkali się goście, a wśród nich rodzina i sąsiedzi. Opowiadał, że była przepiękna Noc Świętojańska, a oni rozmawiali i śmiali się do samego rana. Wszystko w świetle powieszonych pod namiotem latarenek.
„I gdy już wszystko w życiu poukładałem i chciałem nacieszyć się córkami i wnukami, przyszła choroba. Takie życie. Ale nie będę siedział i o śmierci myślał”. Marek wie, że to nie były tylko słowa. „Postawa Pana Jana nie zdradzała ani trawiącej go choroby, ani wieku. Mimo tego, że miał na sobie pieluchę o czym sam mi powiedział, był nadal czujnym, zdyscyplinowanym i zwartym mężczyzną. Jednocześnie pełnym humoru i otwartości. Typ prawdziwego życiowego wojownika, który walczy i nie poddaje się do końca – bez względu na okoliczności. Jeden z tych wyjątkowych ludzi, którzy zjednują sobie szacunek i sympatię od pierwszych chwil znajomości”.
Męska przyjaźń jest święta
Na koniec Marek przechodzi do sedna całej tej historii. Na moment, na który podczas lektury całego listu czekałem od początku. Kulminację opowieści o prawdziwym i zahartowanym męskim sercu. „Podczas całej naszej podróży Pan Jan nie zdradzał swojej religijności. Zapewne zauważył, że gdy wsiadał, ja akurat odmawiałem Różaniec. Na koniec, gdy podjechaliśmy już pod szpital, wyciągnął pieniądze, chcąc zapłacić za przejazd. Gdy kategorycznie odmówiłem, zapytał mnie, jak w takim razie może mi się odwdzięczyć. Odpowiedziałem, żeby się za mnie modlił”. I wtedy się wydarzyło…
„W oczach Pana Jana pojawiły się łzy. Odparł ze wzruszeniem, że jest gorliwym katolikiem i będzie od tego dnia mówił za mnie różaniec. Obiecałem, że ja będę robił dokładnie to samo w jego intencji. Ten twardy chłop wysiadał ze łzami w oczach i machał do mnie, gdy odjeżdżałem.
Ja też ciągle jestem pod wrażeniem tego spotkania i wspominam je ze wzruszeniem. Zaprzyjaźniliśmy się z Panem Janem przez tę godzinę, chociaż nigdy więcej w życiu się nie spotkamy. Pomyślałem sobie, że męska przyjaźń jest święta i jest to jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie mogą spotkać człowieka. Prawdziwe braterstwo może rozkwitnąć nie tylko w walce o wspólną sprawę, w szkolnej ławie czy gdzieś w okopach. Czasami wystarczy chwila, abyśmy poczuli się prawdziwymi Braćmi. Będę się modlił za Pana Jana, do kiedy tylko mi starczy sił. I wszystkich czytających ten tekst proszę o to samo”.
Koniec listu. Skończyłem czytać. Już nic nie napiszę. Po co? W męskim dziale miały być krótkie teksty. Tak obiecywałem. I tak będzie lepiej.
...
Absolutnie wspaniale dlatego Bóg daje.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:01, 16 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Życie z niepełnosprawnością nie ma sensu? Zobacz tę wystawę!
Joanna Operacz | 16/11/2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Mówisz, że jesteś zdrowy, umiesz mówić i chodzić, i masz dzisiaj doła? Obejrzyj tę wystawę!
Życie z niepełnosprawnością – ma sens?
Ewa jest gadułą i duszą towarzystwa. Kiedy kogoś poznaje, zasypuje go pytaniami. Uśmiecha się od ucha do ucha i mówi ludziom, że ich kocha. Ewa jest bardzo niska i ma orzeczoną niepełnosprawność umysłową.
Ulubiona koszulka Mateusza to ta z kotwicą Polski Walczącej. Jej właściciel jest patriotą – chodzi na Marsze Niepodległości i inne manifestacje rocznicowe. Drugą pasją Mateusza są mecze piłkarskie. Ma Zespół Downa.
Wiktor podczas sesji fotograficznej, której był bohaterem, nie powiedział nic na swój temat. Jego upośledzenie jest tak zaawansowane, że chociaż ma 43 lata, nigdy nie nauczył się mówić ani chodzić. Mama Wiktora, zapytana o najlepsze motto dla niego, powiedziała: „Jestem taki, jaki mam być”.
Piotr ćwiczy karate, Grażyna kocha śpiewać, a życie Karola nakręca rap.
Czytaj także: Niepełnosprawny youtuber: Czujesz się bezsilny? Pomagaj innym!
Kocham cię, życie
Zdjęcia 14 dorosłych osób z niepełnosprawnością umysłową składają się na wystawę „Kocham cię, życie”, którą przygotowało Bractwo Małych Stópek. Przy każdym portrecie znalazło się zdanie, które najlepiej podsumowuje danego bohatera. Bo niepełnosprawność, choć jest ważną i nieraz trudną częścią życia tych osób, nie definiuje ich jako ludzi.
Plansze z fotografiami (71 na 45 cm) można bezpłatnie wypożyczyć i wystawić np. w swoim mieście, szkole albo parafii. Do tej pory wystawa odwiedziła kilkadziesiąt miejscowości w Polsce. Wypożyczały ją między innymi osoby prowadzące zbiórki podpisów pod projektem usunięcia przesłanki eugenicznej z ustawy antyaborcyjnej.
Czytaj także: Na noszach i plecach przyjaciół. Zdobyli szczyt Tatr, choć nie chodzą
Galeria zdjęć
Umieją kochać
„Czasem można usłyszeć, że życie osób niepełnosprawnych, zwłaszcza niepełnosprawnych intelektualnie, nie ma sensu i jest pełne cierpienia, a oni sami stanowią tylko obciążenie dla swoich rodzin. „Chcieliśmy pokazać, jak ci ludzie potrafią się cieszyć z życia, jak umieją kochać i ile radości dają tym, którzy mają z nimi do czynienia” – mówi Anna Piotrowska z Bractwa Małych Stópek.
„Nie wszyscy jesteśmy idealni, mamy różne osobowości i różne problemy, ale musimy siebie nawzajem kochać. Bo miarą człowieczeństwa jest nasz stosunek do drugiego człowieka, zwłaszcza tego słabszego”.
Ma sens
54-letnia Iwona, jedna z bohaterek wystawy, podczas robienia zdjęć ciągle śpiewała „Życie jest piękne, życie ma sens” (występuje z tą piosenką w Zespole Piosenki Naiwnej). „To powalający tekst dla kogoś, kto jest zdrowy, a czasem narzeka na swoją sytuację” – mówi ks. Tomasz Kancelarczyk, prezes Bractwa Małych Stópek.
...
Trzeba w koncu skonczyc z obledem sprawnosci fizycznej ktorej nikt naprawde NIE MA! Braki SA ZADANIEMN NA ZYCIE A NIE ZMARNOWANYM ZYCIEM! Kto madry zaprogramowal by gre gdzie bohater zaczyna na 100 poziomie? Zaczyna na pierwszym i ma dojsc do 100. A zatem jest slaby i nic prawie nie potrafi czyli jest NIEPELNOSPRAWNY! A gdy juz jest w pelni sprawny aby pokonac ostatniego zwyczajowo najsilniejszego potwora GRA SIE KONCZY! Gra dotad ma sens DOPOKI NIE POTRAFIMY JESZCZE CZEGOS ZROBIC! Jak juz potrafimy wszystko gra jest NUDNA! Tak samo jest w zyciu KTOREGO GRY SA UPROSZCZONYM MODELEM!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:33, 27 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Kwiaty i kartki urodzinowe od zmarłego ojca: Żyj pełnią życia. Będę przy Tobie!
Kwiaty i kartki urodzinowe od zmarłego ojca: Żyj pełnią życia. Będę przy Tobie!
Dzisiaj, 27 listopada (09:26)
Zanim zmarł, zadbał o to, by jego córka przez kolejne pięć lat dostawała w dniu swoich urodzin bukiet kwiatów i kilka ciepłych słów od niego. Bailey Sellers właśnie obchodziła 21. urodziny i po raz ostatni dostała kwiaty i kartę urodzinową od zmarłego przed laty taty: "Bądź szczęśliwa i żyj pełnią życia. Będę przy Tobie na każdym kroku".
Bailey Sellers z Knoxville w Stanach Zjednoczonych właśnie skończyła 21 lat. To było jednak gorzkie święto. Były to jej ostatnie urodziny, kiedy dostała bukiet kwiatów i kartkę z życzeniami od zmarłego taty.
Ojciec Bailey zmarł na raka pięć lat temu, gdy ona miała 16 lat. Przed śmiercią, zdając sobie sprawę z tego, że odchodzi, zadbał o to, by jego kochana córeczka nadal otrzymywała od niego urodzinowe życzenia.
21. urodziny były ostatnią taką okazją, o czym Bailey napisała na Twitterze: "To bukiet z okazji 21. urodzin. Ostatni. Tatusiu, tak bardzo za Tobą tęsknię".
Dołączyła zdjęcia kwiatów i karki urodzinowej od taty. Oto jego ostatnie słowa:
"Bailey, to mój ostatni list do Ciebie do czasu, kiedy znowu się spotkamy. Nie chcę, byś z mojego powodu dalej wylewała łzy, kochana, bo ja jestem już w lepszym świecie. Jesteś i zawsze będziesz dla mniej najważniejsza. To Twoje 21. urodziny, chcę, żebyś zawsze szanowała mamę i siebie samą. Bądź szczęśliwa i żyj pełnią życia. Będę przy Tobie na każdym kroku. Spójrz, a mnie zobaczysz".
(j.)
...
Jest tuz obok duchem. To przeciez wazniejsze niz kartki.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:51, 28 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
Camino na wózku! Czworo polskich niepełnosprawnych pójdzie do Santiago de Compostela
Przemysław Radzyński | 28/11/2017
fot. Dominik Cegielski
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Lękasz się wyzwań? To spójrz na tych ludzi: sprawnych i niepełnosprawnych, którzy pokazują, jak łamać bariery.
Do Santiago de Compostela: marzenie
Wszystko zaczęło się w czasie jednego z postojów na tegorocznej pielgrzymce do Częstochowy. Adam i Natalia – małżeństwo z rocznym stażem – podzielili się swoim marzeniem. Chcieliby wybrać się na pielgrzymkę do Santiago de Compostela.
Czytaj także: Mąż: Camino zmieniło mnie bardziej, niż miesiące kursów i wiele książek
Po krótkiej debacie okazało się, że nie tylko oni, jednak nikt tej sprawy nie potraktował dość poważnie. Mimo to zasiane ziarenko kiełkowało w sercu Kamila. Wiedział, że skoro nie daje mu to spać, to musi to być od Ducha Świętego.
Byłem na Camino i wiedziałem, że to będzie hardcore podniesiony do kwadratu. Pielgrzymka do Częstochowy, w porównaniu z Santiago, to był spacerek po parku. W Hiszpanii czekają nas różne tereny, błota, bagna – mówi Kamil Syc, katecheta i założyciel Fundacji „Żyć Miłością”.
Camino z niepełnosprawnymi
Ale im bardziej ta idea wydawała się mu szalona, tym bardziej był przekonany, że trzeba ją zrealizować. „W Polsce nikt jeszcze tego nie zrobił – przynajmniej na taką skalę, na jaką my planujemy to zrobić”.
W ten sposób Kamil stał się koordynatorem inicjatywy „Camino bez barier”, czyli pielgrzymki do Sanktuarium św. Jakuba czterech osób niepełnosprawnych i ich opiekunów.
W tej akcji nie chodzi tylko o naszą pielgrzymkę. Zwrócimy uwagę na to, że ludzie słabi powołani są do wielkich czynów. A przede wszystkim pokażemy, że niepełnosprawność nie stanowi żadnych barier, o ile pokonamy bariery we własnych głowach. Tyczy się to zarówno osób niepełnosprawnych jak i pełnosprawnych – podkreśla Kamil.
Potrzebne wsparcie wyprawy
Kamil był na Camino w roku 2010. Zna realia pielgrzymowania. Razem z Katolickim Stowarzyszeniem Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół „Klika” opracował kosztorys wyprawy – potrzebują 63 tys. zł.
Najdroższe będą bilety lotnicze oraz noclegi i wyżywienie dla całej ekipy, a także dostawki do wózków inwalidzkich potrzebnych do poruszania się po drogach nie asfaltowych. Do tego trzeba doliczyć różne części zamienne do wózków – np. dętki czy opony.
Czytaj także: Przeszedł camino… na jednej nodze!
Potrzebny będzie także wynajem samochodu, który odciążyłby pełnosprawnych pchających wózki, zabierając ich bagaże oraz namioty, bo nie we wszystkich schroniskach będzie mogła przenocować cała grupa, zwłaszcza z niepełnosprawnymi.
Pieniądze zbierają na różne sposoby. Wystąpili m.in. w teleturnieju w TVP 1 „Rodzina wie lepiej” i organizują zbiórkę crowdfundingową na zrzutka.pl. Prowadzą swój fanpage. Niedawno uruchomili swoją stronę internetową [link widoczny dla zalogowanych]
Wyzwanie fizyczne i przeżycie duchowe
W logo wyprawy, oprócz symbolicznych wózka inwalidzkiego i pielgrzymiej muszli, jest też gołąbek. „Będziemy pielgrzymować z konkretną intencją – o pokój; o pokój dla Polski, o pokój dla świata” – mówią uczestnicy „Camino bez barier”.
Aktualnie spotykają się raz w miesiącu – zaczynają od adoracji Najświętszego Sakramentu i dzielenia się Słowem Bożym. Spotkania odbywają się w różnych miejscach. Są na nie zapraszani wszyscy chętni, którzy chcieliby spotkać się i porozmawiać z uczestnikami projektu. Tym sposobem chcą promować inicjatywę w różnych kręgach. „Wspólnymi siłami staramy się tą ideą zapalić całą Polskę” – mówi Kamil.
Pomysł wspierają Jasiek Mela i Magdalena Buczek, a wiele wskazuje na to, że ta inicjatywa nie skończy się na sierpniu 2018. Już teraz ma tak duży potencjał, że prawdopodobnie będą kolejne edycje „Camino bez barier”.
Ekipa zdecydowała się na trasę północną, czyli Camino Norte. Wystartują z Oviedo i w ciągu ok. 3 tygodni do Santiago de Compostela przejdą ok. 320 km.
Chcemy, żeby było to przede wszystkim przeżycie duchowe, żeby ta droga nas w jakiś sposób przemieniła – dodaje Kamil.
...
Wartosc takich wyrzeczen jest olbrzymia. Duchowa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:57, 02 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Mój dziadek zmarł podczas naszego wesela: przekleństwo czy błogosławieństwo?
Karolina Piech | 02/12/2017
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Nadchodzi moment, w którym razem z Maćkiem klękamy w zakątku sali i modlimy się przez łzy, najgoręcej jak potrafimy o cud. Przez cały czas, od momentu upadku Dziadka na podłogę, duża część gości weselnych modli się za Niego różańcem.
C
hyba w życiu każdego człowieka zdarzają się sytuacje, na które nie ma on wpływu, a co gorsza, są one niemile widziane. Wtedy stawiamy sobie pytanie, dlaczego to MI się przytrafiło?! Ale jeżeli jesteś chrześcijaninem, możesz doszukiwać się głębszego sensu cierpienia, które zsyła na Ciebie Bóg.
Wymarzony on, wymarzony ślub
Przychodzę na studia – niedaleko od rodzinnego domu. Poznaje wielu wspaniałych ludzi, nawiązują się między nami przyjaźnie, ale jedna relacja wydaje się być wyjątkowa. To „wydaje się” przeobraża się w rzeczywistość i po roku studiowania na moim serdecznym palcu u prawej ręki błyszczy pierścionek zaręczynowy. Wspaniały początek!
Czytaj także: Dlaczego odwołałam ślub i dlaczego chcę o tym opowiadać
Po półtora roku od tej pięknej chwili stoimy przed Panem Bogiem wśród rodziny, bliskich nam księży i naszych przyjaciół. Ceremonia ślubna jest idealna, wymarzona – wszystko tak, jak miało być, a nawet piękniej. Towarzyszą nam cudowne uczucia, przepełnieni miłością do siebie nawzajem, a zarazem do Pana Boga, który jest dla nas tak łaskawy, że pozwala nam w stosunkowo młodym wieku, bo w wieku 22 lat, pobrać się, pełni radości zaczynamy wesele. To było popołudnie, wieczór i noc pełne uśmiechów i szczęścia.
Czas stanął w miejscu
Wtedy zbliżała się godzina 00.00. Zazwyczaj o tej porze zaczynają się oczepiny, wraz z podziękowaniami dla najbliższych. My postanowiliśmy podziękowania przełożyć na 22.00. Więc czas wzruszeń i wdzięczności dla rodziców, świadków, dziadków i chrzestnych był za nami. I w tym momencie czas się zatrzymuje…
Mój Dziadziuś w trakcie tańca przewraca się na podłogę. Od tej pory pamiętam wszystko jak przez mgłę. Po ludzku tragedia, szok, żal, smutek. Dziadziuś cały czas jest resuscytowany przez jedną z cioć, która jest pielęgniarką.
Nadchodzi moment, w którym razem z Maćkiem klękamy w zakątku sali i modlimy się przez łzy, najgoręcej jak potrafimy o cud. Wtedy też z wielką miłością Maciej, jako głowa rodziny, zawierza nasze małżeństwo Świętej Rodzinie. Przez cały czas, od momentu upadku Dziadka na podłogę, duża część gości weselnych modli się za Niego różańcem.
Kiedy karetka zabiera Dziadziusia czekamy w niepewności na telefon od Taty. Niestety okazuje się, że Dziadziuś nie zdążył dojechać do szpitala… Nie było histerii, nie było spazmów. Przyjęliśmy to z wielkim spokojem.
Czytaj także: Jak na pierwszą randkę poszłam… na wesele
Boży plan
Następnego dnia pojawiło się pytanie z wyrzutem do Pana Boga: dlaczego MY?! Oczywiście, było to ciężkie doświadczenie, ale teraz, z perspektywy czasu, potrafimy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało. Widzimy, że Pan zaplanował to na długo przed ślubem.
Zazwyczaj śluby zaczynają się w późniejszych godzinach. Nasz zaczął się o 15.00, więc czasu na zabawę, mimo wszystko było dużo. Kolorem przewodnim całej uroczystości był kolor fioletowy, który jest używany również podczas pogrzebów (Dziadziuś miał pogrzeb w tym samym kościele, w którym mieliśmy ślub). W Ewangelii, jaką wybraliśmy, przewijał się motyw śmierci (fragment „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”).
Zdążyliśmy podziękować Dziadkowi za całe Jego dobro, bo godzina podziękowań została wyznaczona na 22.00, a nie o północy. W trakcie, kiedy Dziadziuś odchodził z tego świata otoczony był modlitwą różańcową, odchodził wśród najbliższych. Odkąd pamiętam, Dziadziuś powtarzał, że jak On będzie umierał, to będą Mu grać, a on będzie odchodził w zabawie i tańcu.
Wszystko ma swój sens
Teraz już wiemy, dlaczego MY. Mogliśmy, choć przez tak mały nasz udział, przyczynić się do najpiękniejszej chwili dla Dziadka. To, co wtedy wydawało nam się smutne i bez sensu, teraz ten sens odzyskało. Pan każdą, nawet najgorszą sytuację, potrafi obrócić w dobro. A czy jest większe dobro niż pomoc w możliwości oglądania przez bliską nam osobę Boga twarzą w twarz?
Dzięki tej sytuacji w dniu naszego ślubu zawierzyliśmy nasze małżeństwo Świętej Rodzinie i zrozumieliśmy, że nie zawsze będzie tak, jak sobie wymarzymy. Co wcale nie oznacza, że będzie gorzej.
...
Rozumiem ze smierc na weselu to oczywiscie gigantyczny szok ale istotnie to jest dar. Ewidentnie Bóg chcial dobrej smierci. W dobrym miejscu przeciez!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:59, 08 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
W 2008 roku usłyszał, że ma wirusa HIV. Siedem lat później okazało się, że to pomyłka
W 2008 roku usłyszał, że ma wirusa HIV. Siedem lat później okazało się, że to pomyłka
Dzisiaj, 8 grudnia (11:34)
54-letni mężczyzna w chińskiej miejscowości Chengdu zamierza pozwać dwa centra diagnostyczne, które błędnie wykryły w jego organizmie wirusa HIV. Twierdzi, że przez to "przez siedem lat czekał na śmierć".
Zdj. ilustracyjne
/Ton Koene /PAP/EPA
W 2008 roku Zhong Xiaowei miał być zbadany przed swoim ślubem. Pobrano mu krew, którą następnie przesłano do centrum medycznego. Zhong został zdiagnozowany z wirusem HIV.
Mężczyzna zdecydował, że nie chce się leczyć, gdyż woli umrzeć szybko. Odmówił przyjmowania darmowych leków na wirus HIV i postanowił "czekać na śmierć".
Przez następne siedem lat Zhong przeszedł 13 testów w centrum diagnostycznym. Ani razy jednak nie dostał ich wyników. Dopiero w 2015 roku okazało się, że mężczyzna jest zdrowy i nie jest nosicielem wirusa.
Jak zaznacza laboratorium, pierwsza próbka krwi prawdopodobnie należała do kogoś innego i musiało dojść do pomyłki.
Centrum diagnostyczne w Chengdu przeprosiło mężczyznę. Z kolei laboratorium, w którym badano próbki, twierdzi że zajmowało się jedynie analizą krwi, która została do nich przysłana i nie odpowiada za pomyłki centrów diagnostycznych.
(az)
..
Ale przeszedl!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:38, 11 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Jestem niepełnosprawna i nie pozwalano mi być wolontariuszką. Aż do ŚDM
Redakcja | 11/12/2017
Jeffrey Bruno/ALETEIA
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Pamiętam, jakim ciosem było odsunięcie mnie od loterii fantowej na dwa dni przed piknikiem rodzinnym. Ponoć nie poradziłabym sobie… Światowe Dni Młodzieży pokazały mi życie, w którym nie istnieje wyrażenie „nie da się”!
K
iedy wpadłam na pomysł wysłania zgłoszenia do centrum wolontariatu? Chyba po kolejnej konferencji na temat Światowych Dni Młodzieży, zorganizowanej przez moją uczelnię.
Niepełnosprawna, więc sobie nie poradzę?
Jak dotąd, z powodu mojej niepełnosprawności byłam raczej pomijana we wszelkiego rodzaju przedsięwzięciach. Pamiętam, jak płakałam po nocach, kiedy po raz kolejny nie widziano mnie w roli wolontariuszki podczas Festiwalu Piosenki Maryjnej, organizowanego przez moją parafię. Pamiętam, jakim ciosem było odsunięcie mnie od loterii fantowej na dwa dni przed piknikiem rodzinnym. Ponoć nie poradziłabym sobie…
Czytaj także: Camino na wózku! Czworo polskich niepełnosprawnych pójdzie do Santiago de Compostela
Dlaczego więc z wolontariatem Światowych Dni Młodzieży miałoby być inaczej? Jednak dzięki wspaniałemu koordynatorowi sympozjów i konferencji na temat ŚDM, ks. Maciejowi Ostrowskiemu, który nie widział problemu w moich ograniczeniach, powoli zaczynałam wierzyć w swoje możliwości. Z pewną obawą, ale w końcu wypełniłam kwestionariusz osobowy, oczywiście zaznaczając w nim, że jestem osobą niepełnosprawną.
Odpowiedź długo nie nadchodziła, więc straciłam już nadzieję, że mnie zakwalifikowano. Jednak w ostatnich dniach maja 2016 przyszedł mail zwrotny. Przeczytałam go raz, drugi, trzeci, nie do końca wierząc w to, że jego treść informowała o przyjęciu mnie do grona wolontariuszy na czas ŚDM w Krakowie.
No bo jak to tak? Ci co znają mnie od lat, wolą udawać, że mnie nie ma, natomiast ktoś, kto zna mnie jedynie z kwestionariusza, zaufał mi tak bardzo, że nie widział problemu, aby zapalić przede mną zielone światło?!
Dałam radę!
Odebrałam wiadomość – to do mnie należał teraz kolejny ruch, by wykorzystać szansę najlepiej, jak umiem. Jakiś czas później dowiedziałam się, że zostanę przydzielona do pomocy podczas Festiwalu Młodych. Co za radość. Ale i lęk, czy czegoś nie zawalę…
Zanim znalazłam się w Krakowie, miałam przedsmak tego, co wydarzy się na miejscu podczas tygodnia w mojej diecezji, gdzie także udało mi się dostać na wolontariat. (Tutaj należą się wielkie podziękowania dla parafialnej koordynatorki, która zaufała mi i moim możliwościom).
W tym czasie dodatkowo gościłam w moim domu dwójkę Włochów, godząc obowiązki wolontariusza diecezjalnego ze szkoleniami przed wydarzeniami w Krakowie, na które dojeżdżałam ponad 80 kilometrów w jedną stronę. Do dzisiaj nie wiem, jakim cudem udało mi się to wszystko połączyć…
Czytaj także: Nie ma nic, więc sprzeda… własną brodę. Cel: ŚDM w Panamie
Do samego Krakowa dotarłam z dużym opóźnieniem, bo dopiero w niedzielne popołudnie, 24 lipca. Odebrałam adres zakwaterowania i pakiet wolontariusza z charakterystyczną, niebieską koszulką, która stała się moim podstawowym ubiorem przez następny tydzień. Moja posługa była czystą przyjemnością, dzięki dwóm współlokatorkom do tańca i do różańca oraz Magdzie, koordynatorce naszego zespołu działającego przy AGH– cudownej, empatycznej osobie.
Dzięki zespołowi wiele się nauczyłam, a przede wszystkim poznałam swoje możliwości w kontaktach z ludźmi. Przekonałam się też o tym, że niewyraźna mowa nie musi być problemem w relacjach międzyludzkich – jeżeli ktoś naprawdę chce mnie zrozumieć, to zrozumie. I nie ma znaczenia, czy mówię po polsku, angielsku czy po chińsku.
Franciszek: recepta na bycie szczęśliwym
Spotkanie z papieżem Franciszkiem – zarówno na krakowskich Błoniach, jak i w podwielickich Brzegach – było jednym z najmocniejszych przeżyć. Najbardziej wzruszającą dla mnie chwilą był Jego przyjazd na Błonia tramwajem z osobami dotkniętymi niepełnosprawnością, czyli takimi jak ja. Moment, w którym przejechał tuż obok mojego sektora z ręką wyciągniętą w geście pozdrowienia, zapamiętam do końca swoich dni.
W czasie ŚDM powiedział do nas tak wiele pięknych słów, które w przypływie emocji nie do końca do mnie wówczas dotarły. Dlatego po powrocie do domu, już na spokojnie, przeczytałam i przeanalizowałam wszystkie Jego przemówienia. Do dziś bardzo często sięgam do książki „Między kanapą a odwagą. Wszystko, co powiedział Papież podczas Światowych Dni Młodzieży”, którą ktoś podarował mi na urodziny. Wiem, że zawsze znajdę w niej prostą receptę na bycie szczęśliwą.
Światowe Dni Młodzieży sporo mi dały. Pokazały mi życie, w którym nie istnieje wyrażenie „nie da się”, zaś podstawą jest wzajemne zaufanie na sto procent. Ale przede wszystkim udowodniły mi, że można robić to, co się lubi, nie „dlatego, że…”, ale „mimo wszystko”. Mimo własnych ograniczeń i przeciwności losu. Do końca życia pozostanę wdzięczna Najwyższemu za mój ŚDM.
Czytaj także: „Obraz nieba na ziemi”. Wspólnoty L’Arche, gdzie ludzie żyją zgodnie z najpiękniejszymi wartościami
Karolina Pławny – Dąbrowa Górnicza, diecezja sosnowiecka. Ma 27 lat, na co dzień animator salezjański. Podczas ŚDM była wolontariuszką zarówno w swojej parafii, jak i podczas wydarzeń centralnych w Krakowie.
Świadectwo Karoliny pochodzi z książki „Młodość – projekt życia”.
...
Widzicie jak wazne sa wyzwania.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:25, 13 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Matt Damon przeżywa rodzinny dramat. I prosi swoich fanów o modlitwę
Redakcja | 13/12/2017
nicolas Genin CC BY SA 2.0
Matt Damon au 66ème Festival de Venise
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Aktor Matt Damon przechodzi ciężkie chwile – musi stawić czoła chorobie swojego ojca, Kenta Damona.
Amerykański aktor Matt Damon (którego właśnie można oglądać w filmie Suburbicon wyreżyserowanym przez jego przyjaciela – George’a Clooneya), zdradził w wywiadzie dla telewizji Extra, że jego ojciec jest poważnie chory.
Matt Damon prosi o modlitwy
By wesprzeć rodzinę w tych trudnych chwilach, 47-letni aktor poprosił swoich fanów o modlitwę. Powiedział:
Przyjmiemy wszystkie wasze modlitwy, więc ślijcie je do nas!
Oświadczenie wywołało wielkie poruszenie, zwłaszcza że Matt nigdy nie mówił publicznie o swojej wierze.
Jego ojciec Kent Damon cierpi na szpiczaka, złośliwy nowotwór szpiku. Chorobę zdiagnozowano sześć lat temu i wtedy Matt mówił publicznie o tym, że niepokoi się o zdrowie ojca. Opowiadał mediom, „że w ostatnich latach stracił kilku bliskich przyjaciół – z powodu raka” i boi się, że straci też ojca. O ile choroba wydaje się postępować powoli, jeśli wierzyć słowom Matta, walka ojca z rakiem wpłynęła na pracę i aktywność aktora. W kwietniu Matt odwołał swój udział w ceremonii wręczenia nagród BAFTA, by móc być przy ojcu.
Czytaj także: Córeczko, kiedy mnie już nie będzie…
„To wspaniale być jego ojcem”
Najnowszy film z Mattem Damonem Downsizing („Pomniejszenie”), w polskich kinach będzie można oglądać od 12 stycznia. Mamy nadzieję, że ojciec będzie mógł jeszcze długo śledzić karierę aktora. W 2011 roku wyznał:
Ma wszystko, czego można oczekiwać od syna. To wspaniałe być jego ojcem…
Wielu chorych w walce z rakiem, obok terapii medycznej, wsparcia szuka u świętych, modli się do nich o pomoc w uporaniu się z lękiem, o ulgę, uzdrowienie. Na przykład do św. Rity, patronki spraw beznadziejnych, proszonej o pomoc w przypadku guzów, św. Agaty albo św. Aldegundy z Maubeuge. W intencji chorych bliskich możemy także odmawiać nowennę do Peregryna Laziosi, patrona nieuleczalnie chorych na nowotwory.
Czytaj także: Modlitwa do św. Antoniego Marii Klareta za osobę cierpiącą na nowotwór
Artykuł pojawił się we francuskiej edycji Aletei
...
Kazde cierpienie jest cenne.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:03, 14 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Śmiertelnie groźny sen. Operacja może "zdjąć" z 13-latki "klątwę Ondyny"
Wczoraj, 13 grudnia (15:46)
13-letnia Ania od dziecka nie może samodzielnie oddychać w czasie snu. Operacja przeprowadzona w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Olsztynie ma sprawić, że w końcu pożegna się z respiratorem i rurką tracheotomijną, którą ma od początku życia.
Ania cierpiąca na "klątwę Ondyny"
/Piotr Bułakowski (RMF FM) /
Klątwa Odyny to wyjątkowo rzadka choroba genetyczna. Jej nazwa pochodzi od boginki występującej w mitologii nordyckiej - Ondyny. Według legendy Ondyna zakochała się w zwykłym śmiertelniku, który był jej niewierny. Za karę rzucono na niego klątwę, która sprawiła, że aby móc oddychać, musiał o tym pamiętać. Tym samym, gdy zapadł w sen, zmarł.
>>>CO TO JEST KLĄTWA ONDYNY?<<<
Sen to najgorsza część życia 13-letniej Ani. Dziewczynka, gdy śpi, przestaje oddychać. Wszystkie noce spędza więc w domu podłączona do respiratora. Każdej nocy jest stres, budzenie się, sprawdzanie, czy wszystko działa. Operacja może jej dać spokojny, zdrowszy sen. Nie będzie już musiała mieć rurki tracheotomijnej, którą ma od urodzenia - mówi pani Katarzyna, mama Ani. Trochę się boję operacji, ale cieszę się, że będzie, bo mam szansę na normalne oddychanie - powiedziała przed operacją naszemu reporterowi 13-latka.
Operacja, którą przeprowadzono w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym polegała na wszczepieniu specjalnych elektrod. Dotarliśmy do nerwów przeponowych, które wchodzą potem do klatki piersiowej. Na nerwy założono elektrody, które w połączeniu z generatorami stymulacji będą przekazywały impulsy. Jest to pierwsza operacja w Polsce z powodu tego zespołu niekontrolowanego oddechu. 13-letnia Ania w nocy musi być cały czas pod kontrolą. Przypadków "klątwy Ondyny" na świecie jest zaledwie kilkaset - powiedział naszemu reporterowi profesor Wojciech Maksymowicz, szef kliniki neurochirurgii.
Stymulacja nerwu przeponowego prowadzi do podnoszenia się przepony i uzyskujemy czynność oddechową. Sprzęt niestety nie jest tani, kosztuje 317 tysięcy złotych, ale jest pewność, że jest to w pełni bezpieczne, bo takie musi być - wyjaśnia Jakub Wasiak, ekspert do spraw neuromodulacji.
Marzeniem 13-latki jest pływanie. Lekarze liczą, że uda się je niedługo spełnić. Ania lubi pływać, ale teraz jest to niemożliwe, ponieważ woda wlewa się przez rurkę tracheotomijną. Po operacji oddech będzie prawie fizjologiczny. Przez najbliższe dni będziemy regulować stymulację, żeby mieć pewność, że wszystko działa i dziewczynka jest bezpieczna - mówi neurochirurg dr Łukasz Grabarczyk.
(ag)
Piotr Bułakowski
...
Cierpienie dzieci wzrusza szczegolnie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:52, 14 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
„To tylko włosy, kochanie”. Tata nie może znieść smutku córki, więc…
Dominika Cicha | 14/12/2017
YouTube
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Mała Riley dotyka gładkiej głowy. Marzy, że wydarzy się cud i któregoś dnia – tak jak wszystkim koleżankom – wyrosną jej warkoczyki.
Na razie jednak musi spróbować uwierzyć rodzicom, że jest wyjątkowa. A oni robią wszystko, by tak się stało. Przykład?
„Podzielę się z Wami jednym z wielu powodów, dla których jestem tak bardzo zakochana w moim mężu…” – napisała niedawno na Facebooku mama dziewczynki, Chelsea Sylvaria.
Wczoraj żartowałam sobie z Riley, wymieniając wszystkich, których kocham: kocham Riley, kocham Gavina, kocham Graysona itd. Riley spojrzała na mnie i zapytała: „Czy kochasz siebie?”. Natychmiast odpowiedziałam: Oczywiście, że tak, zawsze powinno się kochać siebie! Czy ty kochasz siebie? Riley odpowiedziała łagodnie: „Nie”.
Chalsea zadrżała, ale nie chciała przerywać rozmowy z córką. Zapytała ją, z czym ma kłopot. „I wtedy ona wypowiedziała mój najgorszy strach: Nie kocham siebie, ponieważ nie mam włosów. (Riley ma łysienie plackowate; mamy nadzieję, że uda nam się ją wychować na silną, pewną siebie i kochaną)”.
Czytaj także: Najważniejsze zadanie ojca? Odpowiada tata 10 dzieci
Chcesz, żeby tata zgolił głowę?
Wieczorem mama dziewczynki podzieliła się swoimi obawami z mężem. A on przytulił Riley do siebie i głaszcząc ją po łysej główce powiedział:
Dave: Kochanie, wiesz, jak bardzo mamusia i tatuś cię kochają? Bardziej niż wszystko inne na całym, szerokim świecie. Jak możesz się tak czuć? Tylko tak powiedziałaś czy naprawdę tak się czujesz?
Riley: Tylko tak powiedziałam.
Dave: Jesteś pewna? Nie powinnaś mówić takich rzeczy, malutka, jesteś wyjątkową dziewczynką. Wiesz, jak bardzo jesteś wyjątkowa? Spójrz na mnie. Jesteś najbardziej wyjątkową dziewczynką na całym świecie. Włosy nie mają znaczenia. Wiem, że chciałabyś mieć włosy. Tatuś też chciałby, żebyś je miała, ale kocham cię tak samo, bez względu na wszystko. Tak samo mamusia i wszyscy inni.
Po chwili Dave wpadł na niezwykły pomysł. Co zrobił? Zobaczcie sami!
To nie wszystko. Choć rodzice na co dzień powtarzają Riley, że jest silna i piękna, czasem pozwalają jej się naprawdę tak poczuć. Spójrzcie tylko na zdjęcia. Z taką braterską eskortą dziewczynka wygląda jak prawdziwa księżniczka!
...
Wspanialy przyklad.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:08, 14 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Lekarze zdjęli z Ani "klątwę Ondyny". 13-latka przespała noc bez respiratora
Dzisiaj, 14 grudnia (09:07)
13-letnia Ania, która cierpi na niezwykle rzadką chorobę - klątwę Ondyny - po raz pierwszy w życiu przespała noc bez respiratora. Wszystko dzięki przeprowadzonej wczoraj w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Olsztynie operacji wszczepienia stymulatora, który reguluje oddech.
Ania tuż przed operacją wszczepienia stymulatorów
/Piotr Bułakowski (RMF FM) /
Córka po raz pierwszy przespała noc bez respiratora, teraz życie zmieni się o 500 procent. Życie będzie łatwiejsze. Noce przede wszystkim będą spokojniejsze. Ania miała marzenie, żeby pływać, teraz na pewno będzie chodziła na zajęcia na basen. Od dziecka w nocy oddychała z pomocą respiratora, teraz będzie można spać poza domem, nie pilnować godziny, żeby wrócić na czas. Można będzie zasnąć w samochodzie, czy nawet samolocie - powiedziała naszemu reporterowi o poranku Pani Katarzyna, mama Ani.
Dziewczynka przespała całą noc spokojnie. My jesteśmy trochę bardziej zmęczeni, obserwowaliśmy wszystko, czuwaliśmy. Wszystko wygląda, że jest dobrze. Udało nam się zaprogramować stymulator, żeby oddech był jak najbardziej optymalny. Ania będzie teraz pod obserwacją i niedługo wróci do domu i nie będzie już musiała używać respiratora - mówi neurochirurg dr Łukasz Grabarczyk.
>>>CO TO JEST KLĄTWA ONDYNY?<<<
Operacja, którą przeprowadzono w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym polegała na wszczepieniu specjalnych elektrod. Dotarliśmy do nerwów przeponowych, które wchodzą potem do klatki piersiowej. Na nerwy założono elektrody, które w połączeniu z generatorami stymulacji będą przekazywały impulsy. Jest to pierwsza operacja w Polsce z powodu tego zespołu niekontrolowanego oddechu. 13-letnia Ania w nocy musi być cały czas pod kontrolą. Przypadków "klątwy Ondyny" na świecie jest zaledwie kilkaset - mówi profesor Wojciech Maksymowicz, szef kliniki neurochirurgii.
Stymulacja nerwu przeponowego prowadzi do podnoszenia się przepony i uzyskujemy czynność oddechową. Sprzęt niestety nie jest tani, kosztuje 317 tysięcy złotych, ale jest pewność, że jest to w pełni bezpieczne, bo takie musi być- wyjaśnia Jakub Wasiak, ekspert do spraw neuromodulacji.
Nazwa choroby pochodzi od boginki występującej w mitologii nordyckiej - Ondyny. Według legendy Ondyna zakochała się w zwykłym śmiertelniku, który był jej niewierny. Za karę rzucono na niego klątwę, która sprawiła, że aby móc oddychać, musiał o tym pamiętać. Tym samym, gdy zapadł w sen, to zmarł.
(ag)
Piotr Bułakowski
...
Znakomicie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:26, 14 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Urodziła się z sercem na zewnątrz. „Dzielna wojowniczka”
Marta Brzezińska-Waleszczyk | 14/12/2017
BBC News
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Ektopia to niezwykle rzadka wada. Vanellope Hope Wilkins, która urodziła się z sercem na zewnątrz, jest prawdopodobnie pierwszym człowiekiem w Wlk. Brytanii, który przeżył mimo tego schorzenia.
Historia Vanellope Hope Wilkins to piękna opowieść o sile i woli życia, jakie mają w sobie małe dzieci. U dziewczynki stwierdzono poważną wadę. Ektopia – bo tak nazywa się schorzenie, które powoduje, że serce dziecka wykształca się… poza jego organizmem – jest niezwykle rzadką chorobą. Jak szacują lekarze – taki przypadek odnotowywany jest zaledwie kilka razy na milion, a większość dzieci, u których diagnozuje się ektopię przychodzi na świat martwa.
Czytaj także: Henio żył rok. To był najpiękniejszy rok w naszym życiu
Serce na zewnątrz
„Kiedy na badaniu USG zobaczyliśmy małe serduszko bijące poza organizmem, byliśmy w szoku. Nie wiedzieliśmy, co się stanie” – wspominają Naomi Findlay i Dean Wilkins, rodzice dziewczynki. Kiedy badanie prenatalne wykazało schorzenie, lekarze zaproponowali rodzicom aborcję. „Zaoferowano nam zakończenie ciąży, tłumaczono, że szanse na przeżycie są niewielkie. Nikt, z wyjątkiem nas, nie wierzył, że może się udać” – wspominają rodzice.
Rodzice zdecydowali się jednak na kontynuację ciąży. Naomi mówiła, że nie mogłaby poddać się aborcji. „Widziałam serce bijące w 9. tygodniu, nieważne, w którym miejscu bijące, jak mogłabym to zrobić?” – wspominała kobieta.
Termin porodu, pierwotnie wyznaczony na Boże Narodzenie, musiał zostać przyspieszony – dziewczynka przyszła na świat 22 listopada w Glenfield Hospital w Leicester w Wielkiej Brytanii. I niecałą godzinę po narodzinach została poddana operacji, a o jej życie walczył aż 50-osobowy zespół medyczny złożony z ginekologów, kardiochirurgów, anestezjologów, neonatologów i położnych.
Czytaj także: Marzył, żeby przeżyć jeszcze jedne święta. Jego Boże Narodzenie odbyło się w listopadzie
Dzielna wojowniczka
Vanellope Hope Wilkins przeszła jeszcze kolejne dwie operacje, których celem było przeniesienie serca do klatki piersiowej. Jeden z lekarzy opiekujących się małą pacjentką w rozmowie z BBC przyznał, że początkowo szanse dziewczynki nie wyglądały zbyt dobrze. Ale po operacjach jej stan jest stabilny, a Vanellope nieźle rokuje.
Lekarze ze szpitala, w którym przyszła na świat dziewczynka są przekonani, że to jedyna osoba w Wielkiej Brytanii, której udało się przeżyć pomimo ektopii. Oczywiście, to nie jest happy end, bo ryzyko – przede wszystkim infekcji – istnieje nadal. Ale nadzieje daje ogromny postęp w dziedzinie medycyny i rozwój technologii, takich jak druk 3D czy wykorzystanie tkanek macierzystych.
Rodzice Vanellope mówią o córce, że jest dzielną wojowniczką i stawia czoła przeciwnościom. Stąd też jej imię, nawiązujące do produkcji Disney’a „Ralph Demolka”, w której wojowniczka na końcu zamienia się w księżniczkę.
*Źródło: BBC.com
...
Dokladnie. Ci urodzeni z ciezkimi wadami to urodzeni do walki.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:38, 21 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Nick Vujicic i jego… poczwórne błogosławieństwo!
Dominika Cicha | 20/12/2017
facebook.com/nickvujicic Fair Use
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
„Mam pecha – myślałem. Nigdy nie poznam normalnego życia, nie będę miał żony ani dzieci. Zawsze będę ciężarem dla ludzi wokół mnie” – pisał przed laty. Dziś Nick Vujicic jest tatą 2 chłopców i...
C
hoć urodził się bez rąk i nóg, spełnia kolejne marzenia. Pisze książki, porywa tłumy podczas motywacyjnych wystąpień, ewangelizuje. Podróżuje po świecie, pływa, skacze ze spadochronem, surfuje i gra w golfa. Ale przede wszystkim Nick Vujicic spełnia się jako kochający mąż i ojciec czwórki dzieci!
W 2012 roku ożenił się z przepiękną Japonką, Kanae Miyaharą. Rok później urodził się ich pierwszy syn – Kiyoshi James, a w 2015 r. drugi – Dejan Levi. 20 grudnia 2017 r. na świat przyszły bliźniaczki – Olivia i Ellie.
To nie koniec niespodzianek! Dziewczynki urodziły się dokładnie w dniu urodzin swojej mamy, a Nick o podwójnym szczęściu dowiedział się w… Dniu Ojca!
Nick Vujicic i Kanae Miyahara
Jako młody chłopak Nick bał się że, nigdy nie założy rodziny.
Wątpiłem, czy kiedykolwiek będę miał żonę. Wątpiłem, czy spotkam kogoś, kto zechce mnie pokochać i być ze mną do końca życia, bo jestem księciem z bajki z brakującymi kończynami. Widząc, że innym niczego nie brakuje, myślałem, że nie mam szans w konkurencji z innymi mężczyznami o kobietę. Myślałem, że nigdy nie znajdę mojej księżniczki – mówił w jednym z wywiadów.
Ale w końcu ją znalazł! Choć brzmi to jak początek słodkiej bajki, Nick i Kanae naprawdę zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia! „Dla mnie Nick nie był gorszy. (…) W momencie, w którym go zobaczyłam, jego oczy, uśmiech, pomyślałam: jaki on przystojny! Dla mnie Nick jest naprawdę księciem z bajki. Może nie jest idealny na zewnątrz, ale dla mnie jest idealną drugą połówką” – przekonuje Kanae.
„To było jak impuls. Gdy ona stała przy mnie, miałem poczucie, że wszystko jest na właściwym miejscu – dopowiada Nick. – Ona jest największym marzeniem, które mi się spełniło”.
...
Trzeba go przypomniec!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 14:23, 23 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
Pracuje z dziećmi z autyzmem. Pokopana, podrapana i oskarżana. Ale trwa
Lidia Konar | 23/12/2017
Shutterstock
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Początki były trudne. Wracałam do domu wykończona. Każdy incydent jest związany z ogromnym stresem, ale na każdym kroku mam świadomość, że to jest żywy człowiek, nawet jeżeli rzuca się na ciebie z pazurami i zębami. Dziecko w szale to taka siła psychotyczna, nadludzka, trochę jak w egzorcyzmach – mówi Ania, od niemal 8 lat pracująca z maluchami z autyzmem.
Lidia Konar: Od kilku dobrych lat masz wyjątkowy zawód – przedszkolanki dzieci autystycznych. Co cię zainspirowało do tej pracy?
Ania: Przypadkiem trafiłam do przedszkola. Koleżanka dała mi znać, że potrzebują kogoś na wolontariat i powiedziała, żebym zabrała ze sobą buty na zmianę. No i pojechałam tam. W tym czasie trzy osoby też przyszły na wolontariat, bo starały się o pracę, ale to mi zaproponowano umowę i tak zostałam. Pracuję od stycznia 2010 roku. Początki były trudne. Wracałam do domu wykończona, ale powoli wdrażałam się do pracy z dziećmi z autyzmem.
Czytaj także: O. Tomasz Nowak OP: w zakonie niesłusznie oskarżono mnie o alkoholizm. Wytrwałem i przebaczyłem
Jednym z większych problemów, z jakim borykają się osoby pracujące z uczniami z autyzmem, jest agresja i tzw. incydenty, które są na porządku dziennym. Opowiedz trochę więcej o tym.
Niektórzy ludzie myślą, że za mało pracuję, bo 5 godzin dziennie i pewnie się obijam. Jednak nasze przedszkole to nie przechowalnia. Mamy konkretną pracę do wykonania. Bywają przypadki, gdy rodzic przychodzi do przedszkola i mówi: „Moje dziecko zachowuje się agresywnie. Coś musiało się stać w przedszkolu, że on jest taki inny”.
Albo mama twierdzi, że dziecko jest grzeczne w domu i dziwi się, że w przedszkolu bije, gryzie. Nie jest lekko. Można przeczytać 100 książek o autyzmie i nic to nie da. Trzeba popracować z takimi dziećmi. Przede wszystkim każde dziecko jest inne i każdego dziecka trzeba się nauczyć oddzielnie. Nauczyciel jest wtedy w stanie przewidzieć, kiedy dojdzie do incydentu. Jeżeli znamy przyczyny agresywnego zachowania, mamy możliwość nad tym zachowaniem pracować.
Czy jest to problem w komunikacji, czy jest to problem sensoryzmów, czy jest to efekt przymusów i natręctw lub potrzeby autostymulacji. Czasami jest taka zagwozdka, że nie wiadomo, co spowodowało incydent i się kombinuje. W końcu ktoś wpada na pomysł, że może by zmierzyć dziecku temperaturę, a tam 40°C. Każdy incydent jest związany z ogromnym stresem, ale na każdym kroku mam świadomość, że to jest żywy człowiek, nawet jeżeli rzuca się na ciebie z pazurami i zębami. Dziecko w szale to taka siła psychotyczna, nadludzka, trochę jak w egzorcyzmach.
Trzeba konsekwentnie pracować nad takim zachowaniem, żeby się nie pojawiało. Najtrudniej jest, jeżeli zachowanie dziecka nas zaskoczy, nawet jeżeli mamy określoną procedurę, którą stosujemy krok po kroku, gdy dziecko zaczyna cię atakować, pluć na ciebie, kopać, gryźć, drapać, rzucać przedmiotami. Zależy też jak dziecko funkcjonuje – jak nisko, to trudno o rezultat, jeżeli chodzi o wymuszanie, autoagresję i agresję skierowaną na zewnątrz, na innych ludzi czy przedmioty.
Te wyżej funkcjonujące też potrafią rzucać stołami i krzesłami, ale praca nad nimi przynosi lepsze efekty. Ze starszymi pracują też mężczyźni i jak jest incydent, to się ich woła. Jest szansa, że dziecko autystyczne może w miarę normalnie funkcjonować w społeczeństwie. U każdego miara jest inna. Ważne, żeby wymagać, nie zostawiać ich samym sobie.
Czytaj także: On zdradził, a ona się nie poddała. Potem wspólnie zawalczyli o swoje małżeństwo. Świadectwo
Przeżyłaś kilka lat rzucania stołami, kopania, drapania i wtedy przyszła większa próba…
Tak. Nie dość, że wyszłam z pracy podrapana, to dyrekcja mi zasugerowała, że może coś w moim zachowaniu było nie tak, skoro u dziecka wystąpił wybuch agresji. Nie miałam poczucia, że zrobiłam dziecku krzywdę, a jednak to oskarżenie było trudnym do przejścia doświadczeniem.
Jeszcze dodatkowo po incydencie mieliśmy trochę wolnego. Czułam się okropnie, bo nie mogłam natychmiast skonfrontować się z sytuacją. Wiedziałam, kiedy podobne zachowanie może wystąpić, więc wymyśliłam sobie, że zaproszę dyrekcję do sali, żeby była w tym momencie, gdy dochodzi do trudnych zachowań. Niestety, plan się nie ziścił, bo chłopiec był grzeczny.
Dopiero po dwóch tygodniach przypadkiem doszło do wybuchu w tym czasie, kiedy dyrekcja była w sali. Od tego momentu sprawa przybrała inny obrót. Dziękowałam Bogu, że tak się stało.
Jaka była reakcja twoich kolegów i koleżanek z pracy na tę sytuację?
Nikt o tym nie wiedział. To była rozmowa w cztery oczy. W tej chwili jest dobrze, jest zaufanie. To niesamowite, ale w naszej pracy liczy się człowiek, jako pracownik jest doceniony. Każdy może się rozwijać na różnych polach. Organizujemy koncerty –chłopaki tworzą zespół. Robimy wystawy, przedstawienia. Wydajemy biuletyn, mamy stronę internetową i konto na Facebooku.
Każdy ma swoją działkę, za którą jest odpowiedzialny i rozwija się w swoim kierunku. Raczej jak ktoś zaczyna u nas pracować, to zostaje na stałe. Mamy fajnych kolegów, też już tu długo pracują, są pomocni. Jan gra na gitarze, śpiewa, Wiesiek rysuje i śpiewa, Paweł rysuje, robi z kartonu rzeźby, a także swobodnie pracuje w programach graficznych, Andrzej interesuje się teatrem.
Bez pasji i zaangażowania chyba dawno by cię nie było w tej szkole?
Dzieciaki są cudowne. Dają w kość, ale dodają też niesamowitej energii. Cieszy mnie, jak nasza praca przynosi efekty, które bywają niesamowite. Ważna jest systematyka i konsekwencja. Jest radość, jak się widzi postęp u chłopca, który na początku nie mówi, nie komunikuje się, ma problem z kontaktem wzrokowym.
Teraz siedzi na krześle, patrzy na ciebie, uśmiecha się i śpiewa piosenkę. Ten, kto tego nie doświadczył, nie wie, jaka to radość.
Na potrzeby tego materiału imiona bohaterów zostały zmienione.
...
Praca cierpienie. Inne podibne to opieka nad dziecmi wykolejonymi najczasciej z winy rodzicow. To jest jazda po psychice. A z dziecmi kryminalnymi po wyrokach? Dla najtwardszych.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:18, 30 Gru 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Jej twarz "topi się", ale nie zgadza się na operację
Jej twarz "topi się", ale nie zgadza się na operację
1 godz. 12 minut temu
Mimo że z powodu choroby straciła wzrok, 63-letnia Wiang Boonmee z Tajlandii nie zgadza się na operację, która mogłaby jej pomoc. Boi się, że mogłaby jej nie przeżyć.
Kobieta od dziecka cierpi na nerwiakowłókniakowatość - chorobę genetyczną, która powoduje deformację jej ciała. Jej twarz "topi się", jej usta i nos stały się bezkształtne. Z tego powodu Tajka straciła też wzrok.
Kobieta przeprowadziła się ostatnio do Bangkoku. Mimo złego stanu zdrowia, stara się pracować. Zarabia na życie, sprzedając na ulicznym stoisku kwiaty.
Z kobietą skontaktowali się przedstawiciele służby zdrowia. Zaproponowali jej zabieg usunięcia guzów.
63-latka nie chce jednak przejść operacji. Cierpię na to od tak dawna, że nie pamiętam nawet, jak było wcześniej. Udało mi się przeżyć, jestem zdrowa i mam pracę. Mogę się nie obudzić po operacji, boję się, że jej nie przeżyję - tłumaczy.
"Daily Mail"
...
Poganie nieswiadomie ale wspolpracuja z Bogiem. Tu widzicie krzyż.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 12:25, 03 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Chora na raka wzięła wymarzony ślub. Na 18 godzin przed śmiercią
Chora na raka wzięła wymarzony ślub. Na 18 godzin przed śmiercią
1 godz. 50 minut temu
31-letnia Heather Lindsay bała się, że nigdy nie będzie jej dane być panną młodą. Dzięki przyjaciołom i rodzinie mogła poślubić ukochanego Davida. Jak się okazało, słowa przysięgi małżeńskiej były ostatnimi, jakie wypowiedziała. Na drugi dzień zmarła.
/foto. Christina Lee/Facebook /
Heather Lindsay i David Mosher poznali się w 2015 roku na kursie tańca w Connecticut w Stanach Zjednoczonych. To była miłość od pierwszego spojrzenia.
Rok później Heather dowiedziała się, że ma raka piersi. Wtedy David jej się oświadczył. Chciałem, żeby wiedziała, że nie jest sama w walce z rakiem - powiedział Davic telewizji NBC. Para wybrała nawet datę ślubu - 30 grudnia 2017 roku.
Niestety, kilka dni później lekarze poinformowali narzeczonych, że Heather cierpi na bardzo agresywną odmianę nowotworu. Stwierdzili, że kobieta ma przed sobą najwyżej rok życia. Byliśmy załamani. Całe nasze życie koncentrowało się wokół walki z rakiem. Kilka miesięcy później nowotwór zaatakował całe ciało. Nie mogła już nawet samodzielnie oddychać - wspomina David.
Stan Heather zaczął się gwałtownie pogarszać. Wtedy zwierzyła się przyjaciółce ze swoich obaw, że nie dożyje dnia ślubu. David, bez chwili namysłu, przyspieszył ślub. Wyznaczył nową datę na dzień przed wigilią Bożego Narodzenia.
Przyjaciele, rodzina, a nawet lekarze zareagowali wspaniale. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem przewieźli Heather na łóżku do przyszpitalnej kaplicy, by mogła poślubić mężczyznę swojego życia. I tak słowa przysięgi małżeńskiej były ostatnimi, jakie wypowiedziała. 18 godzin później Heather odeszła.
/Christina Lee/Facebook /
Christina, która była świadkiem, zrobiła parze młodej zdjęcia, które obiegły cały świat. Te zdjęcia będą mi do końca życia przypominać, o tym co zawsze wszystko przezwycięża - o miłości - powiedział David.
...
Tez piekne.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 10:04, 05 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
I że cię nie opuszczę aż do śmierci… Ich przysięga okazała się pożegnaniem
Dominika Cicha | 05/01/2018
@christina.lee.photography/Instagram
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
„Na naszym ślubnym zdjęciu wygląda tak, jak maratończyk przekraczający linię mety” - zamyśla się David. Jego żona zmarła zaledwie 18 godzin po ślubie.
Poznali się dwa lata temu na lekcjach swingu. „Od tamtej chwili byliśmy nierozłączni” – opowiada David. Po kilku miesiącach oboje byli pewni, że znaleźli osobę, której chcą ślubować wierność i miłość. Aż do śmierci.
Heather Mosher: Mam raka piersi
W 2016 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, David usłyszał od dziewczyny: „Mam raka piersi”. Nie wiedziała, że na ten sam dzień zaplanowane były jej… zaręczyny. W związku z chorobą David zdecydował, że odłoży je na później? Nic takiego. „Powiedziałem sobie: ona musi wiedzieć, że nie będzie podążać tą drogą sama” – wspomina.
O swojej bezgranicznej miłości zapewnił ją w bajkowym stylu. „Para koni, karoca – wszystko zaaranżowałem na tę jedną noc. Po przejażdżce oświadczyłem się jej w świetle latarni ulicznej”.
Niestety, bajka skończyła się kilka dni później, kiedy badania wykazały, że nowotwór Heather jest niezwykle agresywny. Od tego czasu – jak opowiada David – ich życie było wręcz konsumowane przez raka. We wrześniu 2017 roku pojawiły się przerzuty do mózgu. Potem Heather nie była już w stanie samodzielnie oddychać. Lekarze dali jej czas do października.
Czytaj także: „W zdrowiu i w chorobie…” – jak małżeństwo trwające pięć dni pokonało raka
Heather i David Mosherowie. 18 godzin
Ale Heather pokazała, że chce walczyć, bo ma do spełnienia jeszcze jedno marzenie. Przetrwała październik i listopad. Został zaledwie miesiąc do ślubu, zaplanowanego na 30 grudnia.
David usłyszał jednak od lekarza: „Jeśli naprawdę chcesz się z nią ożenić, zrób to szybciej”. Narzeczeni zdecydowali, że pobiorą się dokładnie rok po zaręczynach. W kaplicy szpitala St. Francis Hospital w Hartford (USA).
22 grudnia 2017 roku Heather miała na sobie białą suknię i perukę. Oddychała przy pomocy respiratora. Przy jej łóżku czuwała rodzina i najbliżsi przyjaciele. Jej ostatnimi słowami była przysięga małżeńska.
Zmarła 18 godzin później.
Jej przyjaciółka i świadkowa, Christina Karas, która uchwyciła ten wzruszający dzień na zdjęciach, napisała: „Skąd wiem, że Bóg jest autentyczny? Wypełniał ją radością, mimo że z pozoru jej ciało zawodziło. Zdecydowała, że pozwoli Bogu, by ją niósł, zamiast marnować ostatnie godziny na złość wobec Niego, że pozwolił na chorobę. A On ją zaniósł. Zaniósł do domu”.
David podkreśla: „Jest moją największą miłością i choć teraz ją tracę, nie tracę jej na zawsze”. Jak dodaje, „Heather powiedziała: chcę walczyć. To zasada, którą przyjmuję. Ona walczyła do końca i ja też będę walczył do swojego końca”.
Pogrzeb Heather odbył się 30 grudnia. Dokładnie tego dnia, w którym pierwotnie miała wyjść za Davida.
Źródło: wfsb.com
...
Zycie jest wieczne, zatem ich zwiazek przetrwa czas!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 13:04, 06 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
Mimo że nie ma głosu, śpiewa. Jak to możliwe?
Karolina Sarniewicz | 06/01/2018
YouTube
Komentuj
Udostępnij
Komentuj
Jak to się stało, że tłumy, które kiedyś go szykanowały, teraz wzruszają się na jego koncertach?
N
iemożliwe nie istnieje – od dziś to nie będzie już popularne hasełko, które znowu zdenerwuje Cię, kiedy poczujesz, że to, co dzieje się w Twoim życiu, jest ponad Twoje siły. Wystarczy, że poznasz Isaiaha – osiemnastoletniego rapera, który urodził się bez szczęki.
Kiedy jego mama zaszła w ciążę, lekarze twierdzili, że Isaiah nigdy nie wstanie z łóżka, a do tego będzie głuchy i niewidomy, bo nieuleczalna choroba miała spowodować, że każdy organ dziecka będzie się mieścił w nieodpowiednim miejscu. Po jego narodzeniu jednak stał się cud, bo nic podobnego się nie wydarzyło. Isaiah widzi i ma świetny słuch, ale do pełnej sprawności brakuje mu kilku rzeczy – nie jest w stanie mówić, a ze światem komunikuje się za pomocą swojego telefonu. Żeby oddychać i jeść, używa specjalnej aparatury medycznej.
„To strasznie trudne nie wiedzieć, jak długo będzie żyło twoje dziecko. Ile czasu spędzi jeszcze z tobą na ziemi – powiedziała mama Isaiaha w rozmowie z telewizją BBC. – Ale on żyje na całego, tak jakby chciał w pełni wykorzystać cały czas, który ma”.
I właśnie ta afirmacja dla życia, z której znany jest Isaiah, sprawiła, że postanowił spełnić swoje największe marzenie o zostaniu… raperem.
Czytaj także: Nie mówcie, że jest inspirująca. Ale posłuchajcie jej unikalnej muzyki!
Isaiah Acosta. Nie może mówić, a rapuje
Jak to możliwe? Wystarczy, że głosu użyczy mu znany raper Trap House, który interpretuje piosenki przez niego napisane. Ich teksty są niezwykle przejmujące, bo opowiadają o tragedii, jaką jest choroba Isaiaha i o jego poczuciu wyobcowania i odrzucenia, kiedy nieznajomi wytykają go palcami na ulicy, a on nie może im nic odpowiedzieć.
„Rówieśnicy dokuczali mojemu synowi w każdej szkole, w jakiej był – mówi mama. – Byli dla niego po prostu okrutni. Mówili, że nie powinien się urodzić, szykanowali w mediach społecznościowych. Nie rozumieli, że mimo tego, jak wygląda i że nie mówi, jest prawdziwym człowiekiem, który rozumie i czuje. A on rozumie i czuje bardziej, niż wydaje się nawet mnie. Bo kiedy mu dokuczali, to on pocieszał mnie, bo twierdził, że to mnie te komentarze sprawiały największą przykrość”.
Czytaj także: Syn w niezwykły sposób pomaga choremu na Alzheimera ojcu!
Dzięki tej niezwykłej symbiozie, jaką udało się stworzyć obu artystom, obaj doświadczają niesamowitych emocji. Dla Isaiaha to niepowtarzalna możliwość wypowiedzenia tego, co czuje i co latami tłumił. Dla Trap Housa, jak sam mówi, szalenie wzruszająca możliwość bycia narzędziem do zrobienia czegoś wielkiego. Bo ciężko wyobrazić sobie ważniejsze zadanie, niż bycie głosem kogoś milczącego.
„Kiedy słyszymy te piosenki w radiu – opowiada mama – Isaiah chce, żebym skakała i klaskała. A mnie jest bardzo ciężko to robić, bo się rozczulam. Pamiętam, jakie emocje i zdarzenia stoją za tymi tekstami. Trudno mi się przy nich bawić, bo wiem, że są o prawdziwej osobie”.
Już miliony ludzi obejrzały na Youtubie piosenkę „Oxygen to fly” autorstwa Isaiaha Acosty, a występom na żywo towarzyszy ogromny entuzjazm publiczności. W planach jest więc już nagranie kolejnych utworów oraz trasa koncertowa. Dzięki niej jeszcze więcej ludzi usłyszy wreszcie głos Isaiaha.
...
To jest walka
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:00, 09 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Świat
Szpital nie udzielił pomocy 21-latce, bo nie było wolnych łóżek. Kobieta zmarła
Szpital nie udzielił pomocy 21-latce, bo nie było wolnych łóżek. Kobieta zmarła
24 minuty temu
Tragiczne wydarzenie w Wielkiej Brytanii. W zeszłym roku młoda kobieta zmarła po przedawkowaniu tabletek odchudzających. Jak wykazało śledztwo, kobiecie odmówiono pomocy w szpitalu, gdyż wszystkie łózka były zajęte.
Bethany Shipsey
/Facebook
21-letnia Bethany Shipsey z Worcester zmagała się z traumą, gdyż została zgwałcona przez swojego byłego partnera. By poradzić sobie z problemami, trafiła do placówki psychiatrycznej. Od momentu traumatycznego przeżycia, 21-latka zaczęła mieć obsesję na punkcie swojej wagi. Zaczęła nadużywać tabletek na odchudzanie, bo bardzo chciała zrzucić nadwagę.
Pewnego dnia kobieta wzięła za dużo tabletek. Wtedy napisała SMS-a do swojej przyjaciółki. Właśnie przedawkowałam tabletki. Jestem przerażona, by komukolwiek powiedzieć, bo to już mój 15 raz - napisała.
Kobieta pojechała do szpitala. Na miejscu okazało się, że w kolejce jest też kilku innych pacjentów, a wszystkie łóżka na oddziale intensywnej opieki są zajęte. Był to jeden z najbardziej pracowitych dni, jakie widziałem w ciągu kilku lat mojej pracy w szpitalu - tłumaczył jeden z lekarzy.
Po 20 minutach czekania na swoją kolej kobieta straciła przytomność, a chwilę później zmarła.
Podczas śledztwa wykazano kilka nieprawidłowości. Przykładowo, lekarze w szpitalu odesłali kobietę, gdyż nie wiedzieli, jak bardzo niebezpieczne mogą być tabletki, które zażyła. Zamiast skonsultować się z toksykologiem, uznali że stan innych pacjentów jest gorszy i to nimi trzeba się zająć w pierwszej kolejności.
Wykazano także, że psychiatrzy, którzy się nią opiekowali, twierdzili że kobieta nie jest "typem samobójcy", pomimo tego, że 14 razy wcześniej przedawkowała szkodliwe dla niej środki. Śledztwo w tej sprawie będzie kontynuowane.
...
Czy rzeczywiscie mieli tylu pacjentow? To naprawde meczennica.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:28, 09 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
„Przez Twoje Przenajświętsze Rany”. Modlitwa we wszelkiej chorobie i boleści
Aleteia | 09/01/2018
Mike | CC0
Udostępnij
Komentuj
Drukuj
Wyjątkowa modlitwa za cierpiących: o uzdrowienie z choroby, z wszelkich ran duszy i ciała oraz o uwolnienie od depresji. Można ją odmawiać jako pojedynczą modlitwę lub w formie nowenny.
Ojcze przedwieczny, ofiaruję Ci Przenajświętsze Rany Naszego Pana Jezusa Chrystusa za uzdrowienie ran naszych ciał i dusz (3 razy).
Panie Jezu, składam w Twoich Przenajświętszych Ranach wszystkich chorych. Ty, który Twoim Słowem i dotknięciem Twoich rąk uleczyłeś niewidomych, paralityków, trędowatych i wielu, wielu innych chorych.
Wiarą ożywieni, my również przychodzimy prosić za tych chorych, których imiona teraz wspominamy.
(Wymień imiona tych chorych, za których się modlisz)
Prosimy Cię, Panie, abyś przez Twe Przenajświętsze Rany uzdrowił zasmucone serca i uwolnił je od depresji.
Udziel, Panie, przez Twe Przenajświętsze Rany, wytrwałości w modlitwie, pomimo typowego dla choroby zniechęcenia.
Przez Twoje Przenajświętsze Rany obdarz łaską pokory, aby przyjąć pomoc specjalistów, krewnych i przyjaciół.
Przez Twoje Przenajświętsze Rany udziel odporności na ból i siły do znoszenia trudów leczenia.
Panie Jezu, który przyjąłeś na siebie nasze cierpienie i znosiłeś nasze bóle, błagamy Cię za naszych chore siostry i chorych braci: umacniaj ich cierpliwość i rozbudzaj ich nadzieję, aby zdołali, z Twoim błogosławieństwem i pomocą, pokonać chorobę i powrócić do pełni zdrowia.
Panie, pełni ufności, składamy w Twoich Przenajświętszych Zbawczych Ranach również nasze własne choroby.
Udziel nam łaski zrozumienia ulotności tego życia i świadomości, iż najcięższą ze wszystkich chorób jest grzech.
Obyśmy pojęli, że ludzkie cierpienie dopełnia Twoją Zbawczą Mękę.
Przez Twoje Przenajświętsze Rany, uwolnij nas od chorób.
Przez Twoje Przenajświętsze Rany, ulecz rany naszych ciał i dusz.
Amen.
Autor: Ks. Reginaldo Manzotti
Czytaj także: Modlitwa za wstawiennictwem św. Łucji: Stój na straży moich oczu i mojej wiary
Czytaj także: Zwyczaj, który przemieni Twój dzień. Modlitwa ofiarowania poranka
Tekst opublikowany w portugalskiej edycji portalu Aleteia
...
W cierpieniu nie zapominajmy o modlitwie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 0:00, 10 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Sport
Tragiczna śmierć 29-letniego piłkarza. Wystąpił na mistrzostwach świata, zdobył ważną bramkę
Tragiczna śmierć 29-letniego piłkarza. Wystąpił na mistrzostwach świata, zdobył ważną bramkę
Dzisiaj, 9 stycznia (19:12)
W wieku 29 lat zmarł na białaczkę piłkarz reprezentacji Hondurasu Juan Carlos Garcia. W kadrze narodowej swojego kraju rozegrał 34 mecze, wystąpił m.in. w mistrzostwach świata 2014 w Brazylii.
Juan Carlos Garcia
/SONG KYUNG-SEOK /PAP/EPA
jj
O śmierci zawodnika poinformowała we wtorek piłkarska federacja Hondurasu.
Białaczkę zdiagnozowano u niego w lutym 2015 roku, gdy był jeszcze graczem angielskiego Wigan Athletic. Oprócz tego klubu Garcia reprezentował barwy m.in. hiszpańskiego CD Tenerife, gdzie był wypożyczony z Wigan.
W reprezentacji Hondurasu do 2015 roku rozegrał 34 mecze i zdobył jedną bramkę - w wygranym 2:1 spotkaniu z USA w eliminacjach MŚ 2014.
Wystąpił na mundialu w Brazylii, gdzie Honduras odpadł w fazie grupowej.
...
To jego krzyż.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:44, 11 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
Dziadek żegna się z wnuczką. Wkrótce oboje odejdą
Dzisiaj, 11 stycznia (15:35)
Lekarze nie dają jej już żadnej nadziei. Zanim nadejdzie lato, Ally Parker straci dwie najbliższe osoby: 5-letnią córeczkę oraz swojego ojca. Kobieta opublikowała na Facebooku wzruszające zdjęcie, na którym widać, jak umierający dziadek żegna się ze swoją chorą na raka wnuczką.
Już niedługo, być może w odstępnie tygodni Ally Parker z Pensacola na Florydzie straci najbliższe jej sercu osoby. Swoim bólem podzieliła się z innymi, publikując na Facebooku zdjęcie córeczki Braylynn i swojego taty Seana.
W grudniu zeszłego roku lekarze zdiagnozowali u dziewczynki raka mózgu. Rodzina pokładała wiele nadziei w medycynie alternatywnej, jeździła z Braylynn do Meksyku, ale jej stan pogarszała się w zatrważającym tempie i 5-latka jest dziś w hospicjum. Lekarze twierdzą, że pozostało jej zaledwie kilka dni życia.
Ojciec Ally cierpi na ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne. Jemu zostały tygodnie życia.
W ciągu nadchodzących dni będę zmuszona odprawić pogrzeb mojej pięknej, małej córeczki. Za kilka miesięcy, być może nawet tygodni, mojemu tacie - napisała zrozpaczona Ally na Facebooku.
(j.)
...
Wstrzasajace a jednak wspaniale.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:19, 13 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
Eric Clapton traci słuch
Wczoraj, 12 stycznia (20:26)
Legendarny muzyk Eric Clapton przyznał, że traci słuch. Co dalej z jego karierą?
Eric Clapton /WARREN TODA /PAP/EPA
Eric Clapton/WARREN TODA /PAP/EPA
72-letni brytyjski muzyk rockowy i bluesowy udzielił wywiadu telewizji BBC 2. Powiedział, że dalej planuje koncertować, choć widzi, że się starzeje.
Tracę słuch, mam szumy w uszach, ręce też już dobrze mi nie pracują - przyznaje Clapton. Wyraził nadzieję, że ludzie nadal będą chcieli przychodzić na jego występy, dodając żartobliwie, że i dla niego jest zdumiewające, iż wciąż żyje.
Przez lata Clapton, oprócz wielkiego talentu, był kojarzony z rozrywkowym trybem życia. Nie unikał alkoholu i narkotyków.
Eric Clapton to brytyjski muzyk rockowy i bluesowy, gitarzysta, kompozytor i wokalista. Początki jego popularności sięgają lat 60., kiedy m.in. przyjął propozycję grania w The Yardbirds, a następnie w Bluesbreakers. W 1966 roku Clapton wraz z Jackiem Brucem i Gingerem Bakerem założył legendarną kapelę Cream. W 1970 roku zdecydował o rozpoczęcie kariery solowej.
Jego wielkie przeboje to m.in. "Tears in heaven", "Cocaine" i "Layla".
...
Potworne dla muzyka.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:11, 13 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
Zaledwie 30-letni ojciec bliźniąt ma Alzheimera. Jego dzieci też mogą być chore
51 minut temu
Ma zaledwie 30 lat i już zdiagnozowano u niego Alzheimera. Ojciec półtorarocznych bliźniąt, Brytyjczyk Daniel Bradbury, wie że zostało mu kilka lat życia. Co więcej, istnieje 50-procentowe prawdopodobieństwo, że jego dzieci również są mogą mieć zmutowany gen PSEN1, wywołującą wczesną formę tej choroby.
We wrześniu ubiegłego roku Daniel Bradbury dowiedział się, że ma Alzheimera. Wtedy uświadomił sobie, iż odziedziczył mutację genu po swoim ojcu, który zmarł w wieku zaledwie 36 lat na demencję. Lekarze ostrzegli mężczyznę, że może to oznaczać, iż także jemu zostało zaledwie kilka lat życia.
Niestety, istnieje aż 50-procentowe prawdopodobieństwo, że dzieci mężczyzny także są nosicielami zmutowanego genu. Bliźnięta Lola i Jasper mają teraz półtora roku. Na razie są za małe, by przeprowadzić u nich testy.
Staram się o tym nie myśleć, żyję codziennym życiem. Chcemy, by były takie dni, gdy w ogóle nie mówimy o Alzheimerze - mówi 30-latek. Przyznaje, że choroba dotyka nie tylko jego, ale także całą rodzinę. Nie wiem, ile czasu mi zostało, zanim choroba całkiem mną zawładnie. Staram się być tak dobrym ojcem, jak to tylko możliwe, tak długo, jak się da. Chcę, żeby moje dzieci, gdy dorosną, pamiętały, jakiego wspaniałego miały ojca - podkreśla.
Mężczyzna już teraz cierpi na chwilowe utraty pamięci, ma problemy z utrzymaniem równowagi. Pierwsze niepokojące sygnały zaczęły się pojawiać, gdy jego partnerka była w ciąży. Nie zdecydował się jednak wtedy na zrobienie badań.
Pół roku temu stan mężczyzny się pogorszył. Miałem problemy z koncentracją w pracy, byłem jak w letargu, ciągle o czymś zapominałem - wspomina.
Wtedy znów udał się do lekarzy i usłyszał druzgocącą diagnozę. Byliśmy zdruzgotani. Szczególnie trudno znieśliśmy wiadomość, że dzieci mogą odziedziczyć tę mutację - mówi jego partnerka, Jordan.
The Sun
(mpw)
...
Znow poruszajaca historia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|