Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Gdy nagle dotyka sstraszne cierpienie ...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:40, 11 Wrz 2016    Temat postu:

„Zapłacił potworną cenę za pasję życia”. Wspomnienie o Krzysztofie Millerze
wyślij
drukuj
kf, pszl | publikacja: 10.09.2016 | aktualizacja: 21:25 wyślij
drukuj
Krzysztof Miller odszedł w wieku 54 lat (fot. arch. PAP/Artur Reszko)
Przyjaciele i świat mediów wspominają Krzysztofa Millera, tragicznie zmarłego w piątek fotoreportera wojennego. Od kilkunastu lat pracował dla „Gazety Wyborczej”. Uwiecznił w kadrze prawie wszystkie wojny współczesnego świata. Dokumentował między innymi konflikty w Afganistanie, Czeczenii, państwach afrykańskich, Gruzji i Bośni. Zmagał się ze skutkami stresu bojowego. – Wchłaniał w siebie te obrazy i te obrazy potem, po latach do niego wracały. Wizerunki, tych którzy zginęli, tej całej potworności wojny. To wszystko nie potrafiło z niego wyjść, niszczyło go. W ten sposób zapłacił potworną cenę za pasję życia – wspomina Piotr Semka. Krzysztof Miller odszedł w wieku 54 lat.TVP Info

...

To musiql byc dobry czlowiek skoro tak przezywal cierpienie INNYCH!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:12, 23 Wrz 2016    Temat postu:

Utknął na trzy dni w rozbitym aucie z martwą dziewczyną na miejscu pasażera
23 września 2016, 11:52
• Trzy dni musiał czekać na pomoc kierowca z Pensylwanii w USA, który przeżył wypadek samochodowy
• Zginęła w nim jego dziewczyna, która siedziała na miejscu pasażera
• Mężczyzna ranny w nogi utknął we wraku rozbitego samochodu i nie był w stanie wezwać pomocy
• Udało mu się wyczołgać z auta dopiero po trzech dniach




Jak donosi RMF FM, do wypadku doszło niedaleko Jennings-Ripley w stanie Indiana. Prowadzone przez 39-letniego Kevina Bella auto stoczyło się z drogi i uderzyło w drzewo. Ranny kierowca nie mógł samodzielnie wydostać się z auta, żeby wezwać pomoc. W wypadku zginęła jego dziewczyna.

Dopiero na trzeci dzień rannemu mężczyźnie udało się wyczołgać z wraku auta, przedostać się na drogę i zatrzymać przejeżdżający samochód. W tym czasie trwały już poszukiwania zaginionej pary. Policję zaalarmowała zaniepokojona rodzina, gdy 37-letnia Nikki nie pojawiła się na imprezie urodzinowej swojego syna.

RMF FM

...

Faktycznie straszny horror.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:54, 23 Wrz 2016    Temat postu:

Upadł podczas zabawy z dziećmi. 30-letni policjant jest całkowicie sparaliżowany
wyślij
drukuj
Aleksandra Tabaczyńska, dm | publikacja: 23.09.2016 | aktualizacja: 10:13 wyślij
drukuj
W walce o zdrowie policjanta liczy się każda złotówka (fot. mat.pras.)
Nadchodząca niedziela może okazać się przełomowym dniem w walce o zdrowie Marka Ostrowskiego, 30-letniego policjanta, który podczas zabawy ze swoimi dziećmi doznał groźnego urazu. Mężczyzna uderzył głową o dno jeziora, czego skutkiem jest całkowity paraliż ciała. 25 września w wielkopolskiej miejscowości Rawicz odbędzie się festyn charytatywny, podczas którego będą zbierane pieniądze na kosztowną rehabilitację pana Marka.

Policja zawsze była idealnym „chłopcem do bicia”
Do wypadku doszło kilka tygodni temu podczas długo wyczekiwanego rodzinnego urlopu. Pan Marek bawił się nad jeziorem wraz ze swoimi dziećmi. Niestety nieszczęśliwie upadł i uderzył głową o dno jeziora. Obecnie jest całkowicie sparaliżowany. Rdzeń kręgowy nie został przerwany, jednak organizm pana Marka nie może sobie poradzić z opuchlizną, która nie chce ustąpić.

Marek Ostrowski jest policjantem z dziesięcioletnim stażem. Do czasu wypadku był energicznym człowiekiem, który angażował się społecznie i zawsze w pierwszej kolejności myślał o innych. Teraz sam potrzebuje pomocy.

#wieszwiecej | Polub nas
Pan Marek spędził swoje 30. urodziny na dochodzeniu do siebie po kolejnej już operacji. Obecnie przebywa w ośrodku rehabilitacyjnym położonym godzinę drogi od domu. Jest całkowicie uzależniony od innych. Sytuacja jest również niezwykle ciężka dla jego żony, która musi opiekować się dwójką małych dzieci.



Pan Marek przez kolejne miesiące musi być systematycznie rehabilitowany, a to wiąże się z ogromnymi kosztami, które dziś trudno nawet oszacować. W zebraniu niezbędnych funduszy pomoże niedzielny festyn w Rawiczu (Wielkopolska), który zostanie zorganizowany w parku położonym tuż przy lokalnym Domu Kultury.

POMOC DLA MARKA OSTROWSKIEGO – KLIKNIJ
[link widoczny dla zalogowanych]

Wśród licznych atrakcji będzie można wylicytować m.in. sukienkę z najnowszej kolekcji Macieja Zienia czy dzień w pracowni Gosi Baczyńskiej, zakończony kolacją z projektantką. Wśród kwestujących będą żużlowcy z klubu Unia Leszno.
tvp.info

...

W kazdej chwili jak widac cos takiego moze sie stac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:46, 01 Paź 2016    Temat postu:

Małżonka prezydenta do Amazonek: wasza postawa imponuje

13:15, 01.10.2016
Tweet

Postawa wzajemnej solidarności Amazonek imponuje; powinna być przykładem, jak wiele dobra może czynić człowiek, który zetknął się z bólem i rozpaczą - mówiła do uczestniczek 19. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Kobiet po Mastektomii na Jasną Górę Agata Kornhauser-Duda.

Pierwsza dama, witając w sobotę przed mszą na jasnogórskim szczycie kilka tysięcy uczestniczek pielgrzymki, m.in. akcentowała potrzebę wspólnego działania wobec wielkiego wyzwania, jakim jest walka z nowotworami i przypominała, że choroba nowotworowa dotyka wiele tysięcy kobiet.



"Uważam za niezwykle cenne i wspaniałe, że są państwo razem - dzisiaj i na co dzień. Z własnego doświadczenia, także z doświadczenia mojej rodziny wiem, jak ogromnie ważna jest w walce z chorobą obecność innych - osób bliskich i zaufanych, a także profesjonalnie niosących pomoc. Dla mnie jest to także bardzo istotne, dlatego tak bardzo zależało mi, aby tutaj dzisiaj z paniami być" - zadeklarowała Agata Kornhauser-Duda.



Pierwsza dama wyraziła radość z faktu spotkania z Amazonkami w sanktuarium jasnogórskim, gdzie - jak mówiła - od stuleci wypraszane są pomoc, otucha i siły w pokonywaniu życiowych trudności. "Jestem przekonana, że ta pielgrzymka doda paniom odwagi w zmaganiach z chorobą i napełni nadzieją na lepszą przyszłość" - mówiła.



Agata Kornhauser-Duda wspomniała też wizytę sprzed kilku miesięcy w Pałacu Prezydenckim przedstawicielek Amazonek. "Jestem pod ogromnym wrażeniem energii, entuzjazmu środowiska Amazonek, a przede wszystkim wewnętrznego i zewnętrznego ich piękna" - zaznaczyła małżonka prezydenta.



"Darzą się panie uwagą, empatią, troską i wsparciem w sposób naprawdę niezwykły. Własne dramatyczne przejścia stają się dla pań impulsem do działania na rzecz innych, do bycia razem z tymi, którzy także cierpią. Ta postawa wzajemnej solidarności imponuje mi i powinna być przykładem na to, jak wiele dobra może czynić człowiek, który sam zetknął się z bólem i rozpaczą" - uznała.



"Chciałabym, aby to świadectwo docierało do jak najliczniejszej grupy kobiet w Polsce. Każda z nas może przecież zachorować, a wtedy obecność osób o podobnych doświadczeniach, ich umiejętność postawienia się na naszym miejscu, będzie miała nieocenione znaczenie" - podkreśliła Agata Kornhauser-Duda.



Małżonka prezydenta wyraziła swe najwyższe uznanie dla organizacji zrzeszających kobiety z problemami onkologicznymi oraz wszystkich, którzy z nimi współpracują. "Niech państwa służba nadal przynosi jak najlepsze efekty, a także buduje wspólnotę ludzi dzielnych, wrażliwych i solidarnych" - życzyła zgromadzonym pierwsza dama.



W 19. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Kobiet po Mastektomii na Jasną Górę uczestniczyły - jak wymieniała Agata Kornhauser-Duda - Amazonki wraz z rodzinami i przyjaciółmi, lekarze zajmujący się leczeniem i opieką nad osobami cierpiącymi na choroby nowotworowe, kapłani niosący chorym duchowe wsparcie, a także przedstawiciele władz samorządowych dbających o zapewnienie mieszkańcom właściwych warunków leczenia.



Pierwsza dama w języku niemieckim powitała uczestniczące też w pielgrzymce przedstawicielki środowisk Amazonek z Czech i Niemiec.



W homilii biskup pomocniczy częstochowski Antoni Długosz, przytaczając przykłady miłosierdzia Chrystusa - m.in. wobec odrzucanych, chorych i cierpiących - akcentował, że miłosierdzie to "przekroczenie wszelkich barier i podziałów, a także okazanie serca, miłości i życzliwości człowiekowi, który wyrządził na krzywdę, który jest naszym wrogiem".



Bp Długosz wyraził przekonanie, że Amazonki są głosicielkami Bożego miłosierdzia, a także "najcenniejszą cząstką polskiego narodu". "Nazywam was drogocennymi perłami Polski, bo wiecie, jak rodzi się piękna perła - kosztem cierpienia i doświadczenia śmierci żywego organizmu. Wy też doświadczacie tego cierpienia, by stawać się coraz piękniejszymi Polkami" - zaznaczył biskup.



W przesłanym do uczestniczek pielgrzymki papieskim telegramie były nuncjusz apostolski w Polsce abp Celestino Migliore napisał, że papież Franciszek "pozdrawia całą społeczność dzielnych kobiet zmagających się ze swoją chorobą oraz wszystkie osoby, które im w tym towarzyszą". Wspominając niedawną wizytę Franciszka na Jasnej Górze nuncjusz podkreślił, że papież rozumie potrzebę Amazonek, przybywających czerpać tam u Matki Bożej siłę i radość ducha, nawet wbrew napotykanym trudnościom.

"Papież Franciszek wyraża przekonanie, że szukając wsparcia u Boga, za przyczyną Matki Jezusa, będziecie znajdować w sobie coraz więcej sił duchowych i fizycznych" - przekazał abp Migliore. (PAP)

...

Na szczescie wszystko ostatecznie konczy sie u Boga Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:24, 11 Paź 2016    Temat postu:

Bokserski mistrz świata zmaga się z depresją. "Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego"

Dzisiaj, 11 października (15:02)

Kilka dni temu Tyson Fury, bokserski mistrz świata wagi ciężkiej, wyznał, że zmaga się z depresją. Brytyjczyk dodał, iż wykryta w jego organizmie kokaina pomagała mu zagłuszać coraz częściej pojawiające się myśli samobójcze. Lennox Lewis, były niekwestionowany czempion wagi ciężkiej, zaapelował w rozmowie z niemieckim dziennikiem "Die Welt", by sportowcy, dziennikarze i kibice zrobili wszystko, by pomóc popularnemu "Gypsy Kingowi". On potrzebuje natychmiastowej pomocy, a my musimy mu jej udzielić. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Depresja to wyjątkowo niebezpieczna choroba - powiedział Lewis.

...

TRZEBA GO PILNOWAC!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:02, 27 Paź 2016    Temat postu:

Słynny łyżwiarz ma guza mózgu

Dzisiaj, 27 października (08:00)

Mistrz olimpijski z Sarajewa i czterokrotny mistrz świata w łyżwiarstwie figurowym Amerykanin Scott Hamilton kolejny raz będzie musiał walczyć z nowotworem. U 58-latka podczas rutynowych, okresowych badań zdiagnozowano trzeci guz mózgu.

Poprzednio łyżwiarz i obecnie komentator sportowy przeszedł operację usunięcia guza mózgu w 2004 roku. Ponownie walczył z nowotworem tej części ciała w 2010 roku.

Kiedy sześć lat temu ponownie usłyszałem o nowotworze i powiedziałem o tym żonie, była psychicznie zdruzgotana. Teraz powiedziała: Naprawdę znowu wrócił? Dobra, po prostu musimy sobie z tym poradzić - powiedział Hamilton.

Sportowiec z chorobą nowotworową walczy od blisko 20 lat. W 1997 roku wykryto u niego raka jąder. Dzięki długotrwałej chemioterapii i kilku zabiegom chirurgicznym udało mu się wygrać z chorobą.

...

To jest walka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:40, 07 Gru 2016    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Twoje zdrowie w Faktach RMF FM
Onkologia
"Myślałam, że jestem w ciąży. Okazało się, że to guz i rak jajnika"
"Myślałam, że jestem w ciąży. Okazało się, że to guz i rak jajnika"

Wczoraj, 6 grudnia (22:27)

"Gdyby szpital, który jest najbliżej mnie, nie kupił nowego ultrasonografu i gdyby nie to, że lekarz był ciekawy, jak na nowym monitorze wyglądają moje jajniki, o chorobie dowiedziałabym się pewnie dużo później. Nie wiedziałabym, że mam raka jajnika" – mówi w rozmowie z RMF FM Anna Nowakowska, pacjentka wyleczona z nowotworu jajnika. "Najtrudniejsza wbrew pozorom nie była chemioterapia, tylko to, co spotkało moją rodzinę. Mam wrażenie, że w Polsce szwankuje psychoonkologia. Moi bliscy nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się ze mną. Nie wiedzieli, jak mogą mi pomóc" – dodaje Emilia Studnicka, również wyleczona z raka jajnika.
Pacjentki wyleczone z raka jajnika zachęcają do badań profilaktycznych (zdj.ilustr.)
/Eric Audras /PAP/EPA


Michał Dobrołowicz: Rak jajnika. Jaka jest to choroba z pań perspektywy? Z perspektywy kobiet, które przeszły tę chorobę, a teraz pewnie odczuwają wiele jej konsekwencji…

Anna Nowakowska, pacjentka wyleczona z raka jajnika: Jest to choroba, którą trudno jest zdiagnozować. Ciężko jest ją wykryć, bo nie daje żadnych objawów, zwłaszcza w początkowych stadiach. Umieralność na raka jajnika cały czas wzrasta. To cicha choroba, którą w większości u kobiet rozpoznaje się niestety późno, w zaawansowanym stadium.

W jaki sposób pani dowiedziała się, że jest chora?

To był czysty przypadek. Po prostu poszłam na badanie. Staram się badać regularnie, raz na pół roku i w ten sposób dbać o zdrowie. Podejrzewam, że gdyby szpital, do którego chodziłam nie kupił nowego ultrasonografu i gdyby nie to, że lekarz był ciekawy, jak na nowym monitorze wyglądają moje jajniki, nie dowiedziałabym się tak wcześnie, że jestem chora. Nie miałam kompletnie żadnych objawów. To właśnie lekarz pytając mnie, czy może sprawdzić, jak moje jajniki wyglądają na nowym, kupionym właśnie przez szpital monitorze, sprawił, że udało się wykryć chorobę.

Panią nic wcześniej nie zaniepokoiło?

Kompletnie nic!

Co było później, już po informacji, że to jest rak jajnika?

To już poszło lawinowo. Terapia, badania. Do tego chemioterapia, jedna operacja, druga operacja.

Jak długo to trwało?

Samo skoncentrowane leczenie ponad rok. Jednak, żebym mogła powiedzieć, że jestem już zdrowa musiało minąć pięć lat.

Teraz już czuje się pani zdrowa?

Całe leczenie, w tym przede wszystkim chemioterapie, powodują, że nasz organizm nie jest już mocny. Ciężko go doprowadzić do stanu sprzed czasów choroby. Do dawnej, dobrej formy. Objawia się to niższą odpornością, problemami kardiologicznymi i neurologicznymi. Dopiero teraz, po kilku latach chemioterapia daje się we znaki. Najważniejsze jest jednak to, że jestem, że przeżyłam! Ta choroba została wykryta na tyle wcześnie, że mogę teraz cieszyć się życiem!

Co było najtrudniejsze w czasie terapii? Właśnie chemioterapia?

Nie, chemia to tylko fizyczność. Odbiera to ciało. Każda kobieta, która rozpoczyna taką terapię oczywiście wie, co się z tym wiąże. Myślę o skutkach takich jak utrata włosów. To jest przeżycie dla każdej kobiety. Każdy organizm odbiera to inaczej.

Jednak najtrudniejsze są konsekwencje dla psychiki…

Emilia Studnicka, pacjentka wyleczona z raka jajnika: Zgadzam się, że chemioterapia, mimo że jest trudna, nie jest najtrudniejsza. Najtrudniejsze jest to, co dotyka rodzinę. U nas szwankuje psychoonkologia. O ile ja, pacjentka mogłam konsultować się z psychologami, to nasze rodziny były tego pozbawione i nasi bliscy do końca nie wiedzieli, co dzieje się ze mną, jaki problem mnie dotyczy. Oni chcieli pomóc, a nie potrafili. Wiedzieli, że nie są w stanie. To było bardzo trudne.

Pani Emilio, pani historia była podobna jeśli chodzi o moment zdobycia informacji o chorobie? To też był przypadek?

Nie, poszłam na badanie kontrolne po urodzeniu dziecka. Miałam wcześniej cesarskie cięcie. Lekarz zrobił USG, które nie wykazało nic niepokojącego. Potem trafiłam na oznaczenie hormonów, po którym lekarz stwierdził, że jestem w szóstym miesiącu ciąży. Po kolejnym kontrolnym badaniu okazało się, że mam czterocentymetrowego guza w jajniku, a potem dowiedziałam się, już po wynikach histopatologicznych, że to właśnie rak jajnika. Dowiedziałam się dzięki profilaktyce po porodzie.

Po urodzeniu dziecka czuła się pani dobrze?

Tak. Poszłam na wizytę kontrolną. Po prostu. To jest bardzo ważne, bo wiele kobiet po porodzie idzie tylko na pierwszą wizytę kontrolną do ginekologa i na tym poprzestaje. Moja historia to dowód na to, że warto też sprawdzać to później.

Lekarz pomylił się. Kazał oznaczyć hormony…

Pierwszym hormonem, który mówi o tym, że kobieta jest w ciąży jest hormon beta hCG. I on również rośnie w przypadku nowotworu, m.in.nowotworu jajnika i nowotworu piersi. Lekarze chcieli określić ciążę i dopiero USG wykazało, że to w żadnym wypadku nie jest ciąża. Był to dość rozległy guz.

Potem było leczenie?

Najpierw była operacja. Rozpoczęła się wielka walka o to, żeby zdobyć lek, który wygasza mutację genową, uspokaja ją. Po operacji lekarz skierował mnie na badanie mutacji genowej BRCA1 i BRCA2. Po pozytywnym wyniku tego badania powiedział, że najważniejsze dla mnie jest zdobycie leku, który usypia tę mutację.

Co może pani jako osoba, która przeszła tę chorobę, doradzić innym kobietom? Choćby jeśli chodzi o profilaktykę…

Tak naprawdę profilaktyka to jest 40 minut raz w roku. Chodzi o zbadanie się. Każda kobieta powinna o takie badanie poprosić.

O co dokładnie powinna poprosić?

Po prostu o wizytę kontrolną u ginekologa i o USG. Zwykłe USG. Każdy specjalista będzie wiedział, co ma wykonać.

"W trakcie chemioterapii normalnie zasuwałam do pracy"

Wrócę do kwestii rodziny. Jak rodziny pań zareagowały na informacje o chorobie?

Anna Nowakowska, pacjentka wyleczona z raka jajnika: Moja była w szoku. Na początku nie przyznawałam się. Nawet gdy wyjechałam z mojego rodzinnego Sanoka do Poznania na operację, to brnęłam w to, że to tylko chemioterapia, bagatelizowałam to… Moi bliscy byli zdezorientowani, martwili się. Oczywiście starali się tego nie pokazywać. Ja nie płakałam przy nich, a oni przy mnie. Na szczęście wszyscy traktowali mnie normalnie, nie użalali się nade mną. A ja czułam, że życie toczy się dalej, a ja muszę przejść przez ten trudny fragment.

Emilia Studnicka, pacjentka wyleczona z raka jajnika: Moja rodzina potraktowała cały problem zadaniowo. Nie pozwolili mi spocząć na laurach, nie było leżenia w domu, odpoczywania. Była terapia, chemioterapia i w trakcie chemioterapii normalnie zasuwałam do pracy. Moje dziecko, które było dla mnie motorem do działania, przychodziło do mnie i mówiło „Mamo, rusz się!”.

Można pracować, można być aktywną chorując na raka jajnika?

Można. Ja przez dwa i pół roku mojej choroby pracę zmieniłam trzykrotnie, bo szukałam odpowiedniego miejsca dla siebie. Pracowałam cały czas, bez żadnych przerw.

Anna Nowakowska, pacjentka wyleczona z raka jajnika: Gdy dowiedziałam się o chorobie, studiowałam. Wahałam się, czy przerwać studia. Gdy zaczęła się chemioterapia, leżałam w łóżku przez tydzień, dwa tygodnie. Nie byłam w stanie wstać z łóżka. Nie mogłam fizycznie tego zrobić. Ostatni tydzień przed kolejną chemią to była zmiana, nowa dawka energii. Petarda i nagle zaczęłam działać. Miałam na szczęście na uczelni cudownych ludzi, profesorów. Oni pomagali mi, przesuwali egzaminy, zaliczenia. Tylko dzięki temu, że pomagali mi w tym, udało mi się przejść przez ten rok.

Brak sił?
Totalny brak sił. Nie mogłam wziąć do ręki szklanki wody.

Jak długo to trwało?

Co trzy tygodnie była chemioterapia. Połowę tego czasu było wyjęte z życia: leżałam, spałam osłabiona. Kolejne półtora tygodnia to było dużo energii. Musiałam przez to przejść.

Michał Dobrołowicz

...

To sa doswiadczenia zyciowe ktore maja podnosic wartosc wewnetrzna czlowieka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:12, 03 Sty 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Na rajdowym szlaku z RMF FM
​Nie ma rąk i nóg a... jedzie w Rajdzie Dakar!
​Nie ma rąk i nóg a... jedzie w Rajdzie Dakar!

Dzisiaj, 3 stycznia (09:19)

Niepełnosprawny Philippe Croizon zdecydował się na wyjątkowe wyzwanie. Francuz jedzie w Rajdzie Dakar, który daje też mocno w kość w pełni zdrowym zawodnikom. Wczoraj Croizon ruszył do rywalizacji na pierwszym etapie tego najsłynniejszego rajdu świata.
Philippe Croizon
/David Fernández /PAP/EPA


Croizon stracił kończyny w wypadku 22 lata temu. Francuz spadł z drabiny po tym, jak poraził go prąd. Lekarze musieli amputować mu ręce i nogi.

Po latach treningów Francuz zdecydował się podejmować wyzwania, które byłyby wielkim wysiłkiem także dla pełnosprawnych osób. W 2010 roku Francuz przepłynął kanał La Manche korzystając ze specjalnych płetw zaprojektowanych tak, by można je było podpiąć do protez nóg. Jego kolejnymi osiągnięciami było przepłynięcie czterech cieśnin łączących kontynenty.

Moja partnerka w końcu powiedziała mi, żebym przestał zajmować się tymi głupotami, więc w końcu zdecydowałem się na inne szaleństwo - zdradził Croizon.

Dzięki pomocy jednej z firm Croizon przygotował auto, które umożliwiało mu rywalizację na bezdrożach. Najważniejszą modyfikacją był specjalny joystick umieszczony po prawej stronie jego fotela - on odpowiadał za przyspieszanie, hamowanie oraz zmianę kierunku. Na poniższym filmie możecie zobaczyć jak Croizon radzi sobie za kierownicą specjalnie zbudowanej maszyny:

Francuz przejechał kilka rajdów niższej rangi i osiągał w nich bardzo przyzwoite wyniki. Wymarzony start w Dakarze był możliwy m.in dzięki pomocy innego zawodnika rywalizującego od lat w najsłynniejszym pustynnym maratonie. Katarczyk Nasser Al-Attiyah wsparł go finansowo i Croizon pojawił się na starcie w Paragwaju. Co ciekawe, nazwisko bogatszego kolegi z trasy jest wymienione na oficjalnej stronie rajdów wśród sponsorów Francuza.

Teraz przed nim najtrudniejsza część - metę Dakaru zaplanowano na 14 stycznia.
Maciej Jermakow

...

Wspaniale.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:10, 17 Sty 2017    Temat postu:

Lekcja umierania. Krystyna była przy śmierci każdego podopiecznego. "Nie żałuję"
Monika Rozpędek
17 stycznia 2017, 15:16
Krystyna dołączyła do pani Marianny w ostatnim stadium choroby. Od razu przypadły sobie do gustu. Przegadywały całe cztery godziny, które w tygodniu spędzały razem. W tej relacji nie miało znaczenia kto jest kim. Zaprzyjaźniły się. Później nastąpiło drastyczne pogorszenie zdrowia i śmierć. Krystyna była na pogrzebie. Płakała. Mówi, że to normalne, bo związała się emocjonalnie. I, że na tym polega jej zadanie. Na wsparciu psychicznym i przeprowadzaniu na drugą stronę.



W rozmowie z Wirtualną Polską Krystyna opowiada, że w życiu każdego człowieka przychodzi moment, w którym chce pomóc, ale nie wie jak. Oczywiście, jak się ma pieniądze, sprawa jest prosta. Ale Krystyna nie ma ich zbyt wiele. Ma jednak coś innego, czym mogła się podzielić - swój czas. Zapisała się na pierwsze zajęcia kursu w łódzkim Caritasie. Po trzech kolejnych spotkaniach oficjalnie stała się wolontariuszką hospicjum domowego.

Potrzeba rozmowy

- Mój kurs w Caritasie popchnął mnie do tego, by zmienić zawód. Stwierdziłam, że to jest coś, czego mi brakuje. Zrobiłam zwrot o 180 stopni. Ze szwaczki przekwalifikowałam się na opiekuna medycznego. Teraz pracuję w Domu Pomocy Społecznej. Nie żałuję - opowiada Krystyna.


Przez cztery lata wolontariatu miała czterech podopiecznych. Patrzyła na śmierć każdego z nich. Z ostatnim, panią Marianną, na początku było całkiem nieźle. Sama korzystała z toalety i prysznica. Krystyna opowiada, że jej stan był na tyle dobry, że wizyty w jej domu polegały przede wszystkim na towarzystwie i rozmowach. Rodzina dbała o nią bardzo. Odpowiednie warunki, dobry lekarz. Ale brakowało jej rozmowy. Więc z Krystyną gadały godzinami. - Starsze osoby, mieszkające same, potrzebują kogoś, z kim mogą po prostu porozmawiać. Niekoniecznie z rodziny. Jak już się zdobędzie ich zaufanie, co często nie jest łatwe, nawiązuje się silną więź. Gdy przychodziłam do pani Marianny na dwie godziny, cały czas poświęcałyśmy na rozmowę i nawet nie wiadomo było, kiedy te godziny mijały - wspomina Krystyna.

Ale pani Marianna miała już 80 lat, a jej organizm trawił paskudny rak. Rozwijał się bardzo cicho i w zastraszającym tempie. Gdy trafiła do szpitala, lekarze zdiagnozowali już przerzuty. Nie miała apetytu, przestała chodzić. Opieka w domu stała się bardzo ciężka i dla jedynego syna niemal niemożliwa. Panią Mariannę trzeba było umieścić na oddziale opieki paliatywnej.


Znienawidzona umieralnia

"Umieralnia" - tak ludzie nazywają oddział, na który przeniesiono panią Mariannę. Krystynę denerwuje takie określenie. - Nam wciąż jeszcze bardzo źle kojarzy się hospicjum. I na tym też polega mój wolontariat. By tę nazwę odczarować. Gdy człowiek jest ciężko chory, leżący, nie znaczy, że ma być skazany na zaniedbanie. Nie. Tym bardziej trzeba się o niego troszczyć. Hospicjum jest po to, by człowiek nie cierpiał, albo cierpiał jak najmniej - mówi.

Gdy pani Marianna trafiła do szpitala, Krystyna nie przestała do niej przychodzić. Zmieniła tylko lokalizację. Opowiadała jej tak, jak dawniej. Czytała książkę. Modliła się. - Nasi podopieczni od strony medycznej zaopiekowani są dzięki lekarzom i pielęgniarkom. My jesteśmy od wsparcia psychicznego - zaznacza Krystyna. Do domowego hospicjum Caritasu przyjmują osoby nie tylko wyznania katolickiego. Nie ma przymusu modlitwy i odwiedzin księdza. Bo nie o wiarę tutaj chodzi.

- Taki wolontariat jest najpiękniejszą rzeczą, którą można dać drugiemu człowiekowi. To nasz wolny czas, poświęcony choremu, za który nie oczekujemy ani wynagrodzenia, ani podziękowań. To nasza dobra wola. Pomoc chorym sprawia mi ogromną radość - mówi Krystyna. Tłumaczy też dlaczego na wolontariat wybrała akurat hospicjum, czyli tą znienawidzoną przez wszystkich "umieralnia".


- Można tu bezpośrednio, w namacalny sposób pomóc człowiekowi. Szczególnie temu, który jest nieuleczalnie chory. Jego rodzina zmaga się zwykle z problemem braku czasu - nie mogą go poświęcić choremu tyle, ile by chcieli. Dlatego często nasi podopieczni są samotni. I my pomagamy im z tym walczyć. Już sama nasza obecność przy ich łóżku dużo daje - tłumaczy.

"Dlaczego teraz?"

Krystyna wie, jak wygląda umieranie. Nauczyła się rozpoznawać, kiedy przychodzi czas na pożegnanie. Zawsze ma nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Że lekarze "coś" zrobią, bo przecież nigdy nie ma dobrego momentu na odchodzenie. Później budzi się w Krystynie silna natura realistki i wie, że człowiek nie może już nic zrobić. Płyną łzy bezsilności, których Krystyna nie może i nie chce powstrzymywać. - Czasami pozwalam sobie na głośne tupnięcie: dlaczego teraz? Mimo że wiem, że na to pytanie nie ma odpowiedzi. Później sobie tłumaczę - Bóg tak pomyślał i czemuś przecież ma to służyć - mówi.

Podopieczni trafiają do wolontariuszy z przypadku. Nie wybierają. Pojawiają się w domu podopiecznego, lub przy jego szpitalnym łóżku, zwykle na cztery godziny w tygodniu. W zależności od potrzeb chorego i rodziny. Medyczna pomoc wolontariusza kończy się na zmianie opatrunków. Uczą za to rodzinę codziennej pielęgnacji. - Staram się tych ludzi pokierować, jak opiekować się osobą leżącą, jak wykonywać toaletę, jak ją myć, zmieniać pampersa, czy umyć głowę w łóżku. Takie czynności mogą wydawać się trywialne, ale w rzeczywistości są ciężką, fizyczną pracą - tłumaczy Krystyna.

Każdy wolontariusz ma jednego podopiecznego na raz i zostaje z nim do samego końca. Mimo że praca ze starszymi osobami daje w kość i często, jak mówi Krystyna, jest niewdzięczna, to właśnie ten koniec okazuje się być dla niej najcięższy.

"Przyjaciółka"

- To moment, który zostaje w człowieku na całe życie - mówi Krystyna. - Na razie daję sobie z tym radę. Chyba nawet całkiem nieźle. Częściowo na zasadzie wiary i modlitwy, ale bardzo ważne są też spotkania i wymiana doświadczeń z innymi wolontariuszami. Śmierć to temat, o którym należy rozmawiać - dodaje.

Jest też pogrzeb. To ta część odchodzenia, która pozwala uporać się z żałobą. Nie każda rodzina chciała, by Krystyna była obecna podczas uroczystości. - Nie mam do nich żalu. Mają do tego prawo - mówi. To zwykle rodziny tych podopiecznych, z którymi spędziła mniej czasu.

Na pogrzebie pani Marianny była. Syn nie miał nic przeciwko. Przegadały przecież tyle godzin. Związała ich bardzo specyficzna więź. Dziadkowie Krystyny umarli, gdy była małą dziewczynką. Nawet ich nie pamięta. Więc kontakt z panią Marianną pustkę po dziadkach odrobinę wypełnił, choć Krystyna nie lubi o tym myśleć w ten sposób. Swoją podopieczną nazywa więc przyjaciółką.

- Za każdym razem boli serce, bo wiem, że mój podopieczny prędzej czy później odejdzie. Mimo to staram się stworzyć z nim więź i podchodzić do niego ze spokojem i miłością. A każdy z nich, mimo że zmaga się z paskudną chorobą i bólem, odpłaca się tym samym - opowiada Krystyna.

Lekcja cierpliwości

Wolontariusz nie jest pozostawiony sam sobie. Zawsze może porozmawiać z psychologiem, a raz w roku z innymi wolontariuszami bierze udział w spotkaniu wyjazdowym. - To jest czas kiedy można odreagować i porozmawiać o tym, co nas niepokoi i dręczy - mówi Krystyna. Nie ukrywa, że taki wolontariat to spore obciążenie psychiczne, ale powtarza, że nigdy się nie zawahała. - Jak człowiek nauczy się podchodzić do tego z oddaniem i miłością, i patrzy na pozytywne konsekwencje swojego działania, takie wątpliwości po prostu się nie pojawiają - mówi. Daje od siebie dużo, ale przyznaje, że sama też na tym korzysta. - Nie jesteśmy w stanie nauczyć się tyle od zdrowego człowieka, ile od chorego - zaznacza.

Najważniejsza lekcja? Krystyna mówi o cierpliwości i umiejętności słuchania. - Wszyscy mamy to do siebie, że zawsze chcemy robić tak, jak nam się wydaje, że będzie dobrze. Rzadko słuchamy, co druga osoba ma do powiedzenia. Wciąż chcemy, by było po naszemu. A tu się okazuje, że najpierw warto usiąść, porozmawiać, a przede wszystkim posłuchać. To bardzo ważne. I zapewniam, że warto. Dla uśmiechu tych ludzi, naprawdę warto.

* Od 1995 roku Caritas Archidiecezji Łódzkiej prowadzi kurs podstawowy dla kandydatów, przygotowujący ich na wolontariuszy hospicjum domowego. Z dotychczasowych edycji skorzystało już ponad tysiąc osób. Hospicjum domowe Caritas Archidiecezji Łódzkiej rozpoczęło kolejny kurs dla kandydatów na wolontariuszy, z którego może skorzystać każdy, kto skończył 18 rok życia.

...

Umieranie w cierpieniu jest niezrozumiale dla ludzi tymczasem to proste. Lekkie zycie wytwarza prosiaki. Trudne zycie a wiec cierpienie ksztaltuje charakter bohaterski. A prawdziwe zycie zaczyna sie dopiero tam. Stad chodzi o to aby przejsc tam z jak najlepszym charakterem. Oczywiscie nie zycze cierpienia. Trzeba byc dobrym dla ludzi to bedzie mniej cierpienia. Cierpienie powoduja zli ludzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:14, 27 Sty 2017    Temat postu:

gosc.pl → Wiadomości → Ciasteczkowy biznes
Ciasteczkowy biznes

Ludwika Kopytowska /catholicneswagency / yt
dodane 27.01.2017 15:30


Niezwykła historia niezwykłej dziewczyny, która udowodniła światu, że niepełnosprawność nie jest żadnym ograniczeniem dla realizacji marzeń.

Collete to utalentowana 26-latka z Bostonu, w stanie Massachusetts, która uwielbia piec ciastka. Od 2011 roku piecze je według własnej receptury. Wśród nich ma m.in. Niezwykłe Ciacho, z cynamonem i kawałkami czekolady oraz Zdrowe Ciacho Śniadaniowe, z płatkami owsianymi, migdałami i suszoną żurawiną.

Jednak pomimo jej talentu, niezwykłej pasji i ogromu serca, jakie wkłada w przyrządzanie swoich smakowitości, nikt nie chciał przyjąć jej do pracy. Collete postanowiła więc zatrudnić się sama i otworzyła swój własny biznes: "Collete's".

W Bostonie utworzyła własny zakład produkcyjny, gdzie sama przygotowywała i piekła ciasteczka. W ciągu pierwszych 10 dni istnienia zakładu sprzedała ponad 50 tys. ciasteczek. Otrzymała także ponad 60 tys. listów od jej fanów z całego świata, łącznie ze 100 wolontariuszami, którzy zaoferowali jej pomoc w prowadzeniu biznesu. Co jest fenomenem zaradnej ciastkarki?

Collete ma zespół Downa. Jej misją jest nie tylko prowadzenie własnego biznesu, ale pokazanie reszcie świata, że osoby z zespołem Downa lub z inną niepełnosprawnością mogą być samodzielne, zaradne oraz same zadbać o siebie i swój byt. I rozwijać swoje pasje.

Ciasteczkowy biznes Collete to dla niej tylko początek ambitnej drogi. W planach ma utworzenie zakładów produkcyjnych, w których zatrudniać się będzie tylko osoby z "inną sprawnością", jak ich określiła na swojej stronie.

"Tylko 17,5% osób z niepełnosprawnością było zatrudnionych w 2015 roku" - czytamy na stronie "Collete's", przez którą można zamówić ciastka.

Ciasteczkowy biznes Collete można wesprzeć poprzez stronę GoFundMe, na której zabrała już 18 tys. dolarów.

...

I to jest superbohaterstwo!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 23:32, 12 Lut 2017    Temat postu:

Wsadziła kilkumiesięczną siostrę do plecaka i poszła po pomoc. Po latach chce ją odnaleźć
Monika Rozpędek
10 lutego 2017, 15:33
Nie miały co jeść, więc podbierała sąsiadom ziemniaki z pola. Kradła też drzewo z lasu, żeby choć trochę ogrzać siostry. Agnieszka miała 13 lat, kiedy powiedziała sobie, że nie daje już rady. Włożyła kilkumiesięczną Paulinkę do plecaka i poszła prosto do szkoły. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dwa różne domy dziecka, adopcja. Nigdy więcej się nie zobaczyły. - Bardzo za nią tęsknię i mam tylko jedno marzenie. Chcę ją odnaleźć - mówi Wirtualnej Polsce.



Agnieszka dotarła do historii Małgorzaty, którą opublikowaliśmy na łamach Wirtualnej Polski. Dzięki naszym czytelnikom odnalazła biologiczne rodzeństwo. - Ja też postanowiłam spróbować. Czemu nie? Macie przecież wielką moc - mówi i wysyła apel do czytelników Wirtualnej Polski i siostry Pauliny.



Było ich pięć. Agnieszka była najstarsza. Cała wioska szanowała jej rodzinę. - W domu nigdy nie było alkoholu, a tata pracował w masarni. W tamtych czasach był człowiekiem na stanowisku. Mieliśmy wszystko - opowiada Agnieszka. Wystarczyła jedna chwila, która całkowicie przekreśliła ich dotychczasowe życie. - Tata wracał z pracy. Padał śnieg, na drodze było ślisko. Gdy wysiadał z autobusu, śmiertelnie potrącił go jakiś samochód. Zginął na miejscu - wspomina.


Pierwszy krok do piekła

Po śmierci taty sprawy potoczyły się bardzo szybko. Już wtedy matka Agnieszki była w ciąży z Pauliną. Ojcem był inny mężczyzna, który od razu wprowadził się do ich domu. - To był pierwszy krok do zniszczenia nam życia - mówi Agnieszka.


- Ojczym chlał dzień w dzień. Bardzo szybko rozpił naszą matkę, która przestała się interesować i nami, i nowo narodzonym dzieckiem. Jak to maleństwo przyszło na świat, stałam się dla niego matką, bo nasza piła na umór - wspomina. Agnieszka nie wiedziała, jak opiekować się tak małą dziewczynką. Chodziła do sąsiadów i nieśmiało podpytywała, czym powinna ją karmić i co robić, gdy płacze. Miała wtedy 13 lat, Paulinka - kilka miesięcy.

- Pamiętam wrzesień, październik, listopad. To były najgorsze miesiące w naszym życiu. Ja i młodsze siostry kilka razy w nocy, na zmianę, wstawałyśmy do Paulinki. Później pobudka, ogrzewanie domu, organizowanie coś do jedzenia i do szkoły, do której chodziłyśmy na zmianę, by móc zająć się Paulinką - opowiada Agnieszka.

Najtrudniejsza decyzja w życiu

Matce i ojczymowi zaczynało brakować na alkohol. Wyprzedawali całe wyposażenie domu. A ludzie byli perfidni. - Wiedzieli, że nie mamy co jeść, że w domu jest Sajgon, a i tak wszystko od niej kupowali: kryształy, pralkę, inne sprzęty domowe - wspomina Agnieszka. Po kilku tygodniach siostry nie miały na czym spać. W domu zostały tylko dywany.


Nie miały ani światła, ani wody, ani jedzenia. Próbowały radzić sobie na własną rękę. Żeby nie głodować, podbierały sąsiadom ziemniaki z pola. Kradły z lasu drewno, by móc choć trochę ogrzać kuchnię, w której spała Paulinka. Wspierały się, ale i tak całą odpowiedzialność wzięła na siebie Agnieszka. Była przecież najstarsza.

Gdy ojczym i matka zaczynali pić, on zawsze wszczynał awantury, na które Paulinka reagowała płaczem. Agnieszka brała ją wtedy na ręce i próbowała uspokoić. - Krzyk maleństwa bardzo denerwował ojczyma i rzucał się do bicia. Bałyśmy się, że zrobi Paulinie krzywdę. Więc bujałyśmy ją godzinami - opowiada.

Powoli problemy i obowiązki zaczęły przerastać 13-letnią dziewczynę. Opowiada, jak włożyła kilkumiesięczną Paulinkę do plecaka i poszła prosto do szkoły. Powiedziała nauczycielce, że dłużej już tak nie może, że nie daje rady. Nie wróciły już do domu. W ciągu godziny Agnieszka i Paulina trafiły do oddzielnych domówi dziecka. Następnego dnia opieka społeczna zabrała pozostałe cztery siostry. - Musiałam to zrobić. Dla siebie, dla sióstr i przede wszystkim dla tego maleństwa - mówi.

Pożegnanie

Sąd pozbawił matkę praw rodzicielskich do Pauliny. Agnieszki wyrzekła się sama. - Stwierdziła, że nie czuje do mnie instynktu rodzicielskiego. Ale prawda jest taka, że nienawidziła mnie od zawsze. Urodziłam się z tak zwanej wpadki. Później moja matka wyszła za tatę i urodziła mu jeszcze cztery córki. Ale to nie było małżeństwo z miłości. Dlatego gnoiła mnie od małego - opowiada Agnieszka.

Po roku przebywania w ośrodku opiekuńczym pozostałe cztery siostry wróciły do matki i ojczyma, którym urodziły się jeszcze dwie kolejne córki. Agnieszka i Paulina zostały w domach dziecka. - Pewnego dnia przyszła do mnie pani psycholog. Powiedziała, że zabiera mnie do Domu Małego Dziecka, gdzie mieszkała Paulinka, bym mogła się z nią pożegnać. Była przygotowywana do adopcji - wspomina.

Po pięciu miesiącach rozłąki siostry miały spotkać się ostatni raz. - Odwróciła się do mnie i zawołała "mama!". To było nasze pożegnanie. Ja miałam wtedy 14 lat, a Paulinka 2 latka. Nie wiem, czy do końca zdawałam sobie sprawę, że mogę jej już nigdy więcej nie zobaczyć.

"Wszystko jest możliwe"

Dorastała z myślą, że kiedyś odnajdzie Paulinę. Nie ma jej zdjęć, ale doskonale pamięta, jak wygląda. Wspomina o blond kręconych włosach i dużych, brązowych oczach. Zaczyna płakać. Mówi, że sama jest teraz mamą i czuje się tak, jakby straciła jedno ze swoich dzieci. - Czasami zastanawiam się, gdzie jest Bóg. Dlaczego zabrał nam tak wspaniałego tatę, który oddałby nam całe serce, a zostawił matkę, która zniszczyła nam życie? Dlaczego tak się stało? - pyta przez łzy.

Agnieszka mówi, że nie zrezygnuje z poszukiwań Pauliny, choć od kilku lat odbija się od ściany. Urzędy nie mogą jej podać nowych danych siostry. Wie, że na pewno ma zmienione nazwisko, może nawet imię. Ale jedno pozostało bez zmian. Data i miejsce urodzenia.

- 10 czerwca 1994 roku, Goleniowo. To wiem na pewno. Ostatnio udało mi się dowiedzieć, że trafiła do adopcji zagranicznej. Do Szwecji - mówi Wirtualnej Polsce. Agnieszka boi się, że to szukanie igły w stogu siana, ale stara się myśleć pozytywnie. - W chwilach zwątpienia przypominam sobie historię pani Małgorzaty, którą opisaliście na łamach Wirtualnej Polski, i która dzięki temu odnalazła swoje rodzeństwo. Siła internetu. Wszystko jest możliwe - mówi.

..

Wina matki ze przyprowadzila łajzę... Niestety...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:15, 13 Lut 2017    Temat postu:

Upośledzona intelektualnie 26-latka została zgwałcona. "Sprawca wciąż jest na wolności i grozi kolejnymi gwałtami"
Monika Rozpędek
13 lutego 2017, 14:20
26-letnia Gosia mówi niewiele. Trzaska drzwiami i płacze. Jest upośledzona intelektualnie, więc ciężko się z nią porozumieć. W końcu otwiera się przed psychologiem z ośrodka dla niepełnosprawnych. Mówi, że może być w ciąży, a "to" zrobił jej znajomy pan. Sprawca przyznał się do czynu przed rodziną. Teraz szantażuje i grozi gwałtem jej siostrom.



Gosia rozwijała się normalnie. Aż do wypadku, któremu uległa w wieku 7 lat. Krwiak mózgu, trepanacja czaszki. Dziewczynka przestała rozwijać się prawidłowo. Posługuje się pojedynczymi słowami, często niezrozumiałymi dla kogoś, kto zna ją zbyt krótko. Świat odbiera inaczej, niż zdrowy człowiek. Samodzielnie porusza się wyłącznie po dobrze znanych sobie terenach.

Pierwsza niedziela listopada. Jak co roku, w rocznicę śmierci swojego ojca, Gosia wybrała się sama na cmentarz. - Do domu wróciła z płaczem. Sytuacja powtórzyła się kolejnego dnia - opowiada Wirtualnej Polsce Zofia, mama 26-latki. - Nie chciała mi nic powiedzieć. Nie potrafiła wytłumaczyć, co się stało. Trzaskała drzwiami i płakała - dodaje.

Dwie kreski

Gosia regularnie chodziła na warsztaty zajęciowe, podczas których współpracowała z wychowawczynią. To właśnie jej dziewczyna postanowiła się zwierzyć. "Kto wie, czy nie jestem w ciąży?" - powiedziała. Opiekunka zaczęła dopytywać. Gosia nie potrafiła opowiedzieć, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia. Dlatego w rozmowę włączył się warsztatowy psycholog. Udało się ustalić, że Gosię "dotykał" znacznie starszy mężczyzna. Jeszcze tego samego dnia wychowawczyni i psycholog pomogli Gosi zrobić test ciążowy. Pokazał dwie kreski.


- Kolejnego dnia powtórzyłyśmy test. Wynik wyszedł taki sam. Wytłumaczyłam Gosi, że musimy teraz iść do lekarza i wszystko potwierdzić, bo testy czasami się mylą - opowiada mama dziewczyny. - Umówiłam wizytę na początku grudnia. Lekarz nie powiedział wiele, ale kazał przyjść za dwa tygodnie. Przy kolejnej wizycie potwierdził ciążę - dodaje. Zapewniała córkę, że sobie poradzą, że jej pomoże. Ale próbowała także ustalić, co stało się na cmentarzu. Pani Zofia wiedziała, w jaki sposób zadawać pytania, by dowiedzieć się od Gosi jak najwięcej. Udało się.


"Heniek, coś ty zrobił?"

- To był hydraulik z sąsiedniej wioski, który zakładał w naszym domu centralne ogrzewanie. Miałam do niego namiar, więc od razu zadzwoniłam i mówię: "Heniek, coś ty zrobił? Gosia może być w ciąży". Przyznał, że "odbył z moją córką stosunek płciowy". Ale przecież wiedział, że Gosia jest niepełnosprawna intelektualnie. Znał jej sytuację bardzo dobrze. Po prostu ją wykorzystał - mówi Wirtualnej Polsce mama 26-latki. Nie poszły wtedy na policję, bo, jak opowiada, mężczyzna zadeklarował, że "zachowa się tak, jak przystało i otoczy Gosię opieką". - Zapewnił, że gdy się dziecko urodzi, weźmie za nie pełną odpowiedzialność. Tak było do końca stycznia - wspomina.

Później lista leków dla Gosi i jej dziecka powiększyła się, a pieniędzy zaczęło brakować. Matka dziewczyny zdecydowała się poprosić o pomoc mężczyznę, który do tej pory nie wsparł ich ani jedną złotówką. - Powiedziałam mu, że chciałabym, by dorzucił się chociaż na leki, bo nie dajemy sobie rady. Zaczął krzyczeć. Oskarżał, że naciągam go na pieniądze i nic nam nie da. Stwierdził, że był głupi, że się przyznał. Powiedziałam "spotkamy się w sądzie". I to go rozwścieczyło. Zaczęły się wyzwiska i groźby - opowiada pani Zofia.

Pierwsze przesłuchanie

Głuche telefony nękały rodzinę Gosi przez kolejne tygodnie. Pani Zofia odwlekała wizytę na policji do momentu, w którym jej młodsza, 15-letnia córka wróciła zapłakana ze szkoły. - Zaszedł jej drogę i powiedział: "powiedz swojej starej ****, że niedługo będzie potrójną babcią. Nie tylko dziecka Gośki". To mnie zmobilizowało, bym zawiadomiła policję. Nie widziałam innego wyjścia, bo zaczęło robić się niebezpiecznie - wspomina mama Gosi.


Wykręciła w telefonie 112, ale usłyszała, że muszą z Gosią przyjść na komisariat i osobiście złożyć zeznania. Pojawiły się na policji następnego dnia. Jak opowiada mama dziewczyny, funkcjonariusz potraktował je opryskliwie i odmawiał spisania zeznań. Stwierdził, że jest już za późno, choć od zdarzenia upłynęły niecałe dwa miesiące.

- Nie ustępowałam, więc przesłuchali mnie od niechcenia. Gosi nie mogli, bo na miejscu nie było psychologa. Próbowałam zgłosić też, że mężczyzna zastrasza nas i grozi kolejnymi gwałtami, ale policjant nie chciał mnie słuchać. Stwierdził, że opowiem o tym, gdy rozpocznie się sprawa w prokuraturze. Mieliśmy czekać, aż ktoś się z nami skontaktuje - mówi pani Zofia. Do tej pory ofiara zdarzenia nie została przesłuchana.

Wciąż żyją obok sprawcy przestępstwa

"Sekretariat prokuratury zawiadamia panią, jako osobę, pod pieczą której pozostaje pokrzywdzona, że z dniem 1 lutego zostało wszczęte śledztwo w sprawie doprowadzenia Małgorzaty B. w listopadzie 2016 r. w Zawadzie do obcowania płciowego, poprzez wykorzystanie jej upośledzenia umysłowego, braku zdolności do rozpoznawania znaczonego czynu oraz pokierowanie swoim postępowaniem" - czytamy w piśmie, które otrzymała od Prokuratury Rejonowej w Zamościu mama Gosi. - Od tamtej pory cisza. A człowiek, który skrzywdził Gosię i grozi, że na tym nie poprzestanie, wciąż mieszka obok nas - mówi Wirtualnej Polsce pani Zofia.

1 lutego br. prokuratura wszczęła śledztwo na podstawie art. 198 Kodeksu Karnego czyli doprowadzenia osoby upośledzonej do obcowania płciowego. Śledztwo zostało powierzone policji w Zamościu, która zbierze zeznania od zgłoszonych świadków. - Pokrzywdzona zostanie przesłuchana w innym trybie, przez sąd z udziałem psychologa. Na podstawie jego opinii o wiarygodności zeznań, podejmiemy kolejne kroki - mówi Wirtualnej Polsce rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zamościu Bartosz Wójcik.

"Pozostaje mieć nadzieję, że nic nam się nie stanie"

Na liście podejrzanych znalazł się hydraulik, którego wskazała Gosia. On jednak zostanie przesłuchany na końcu. - Taki jest proces postępowania. Ewentualne środki zapobiegawcze, takie jak nakaz opuszczenia lokalu czy zakaz zbliżania się stosujemy, ale wyłącznie w stosunku do osoby podejrzanej, której przedstawiliśmy już zarzuty - tłumaczy rzecznik prokuratury.

Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, za kilkanaście dni prokuratura złoży do sądu wniosek o przesłuchanie pokrzywdzonej, do którego najwcześniej może dojść w marcu. - Takie są terminy. Później, w ciągu kolejnych dwóch tygodni, należy oczekiwać na opinię psychologa. Mając taki materiał, Prokuratura Rejonowa będzie decydowała o dalszych krokach, również tych, dotyczących wprowadzenia środków zapobiegawczych jak zakaz zbliżania się - mówi Wójcik.

Do tej pory Gosia i jej rodzina będą musieli wysłuchiwać gróźb i wyzwisk sprawcy. - Jesteśmy głębokiej wiary. Małgosia urodzi dziecko. Wychowam wnuka, jak swojego syna, pomogę we wszystkim. Ale boję się, że coś nam się stanie. Ten mężczyzna powiedział, że nas zniszczy i spali nasz dom. Pozostaje mieć nadzieję, że do końca zakończenia śledztwa nic nam się nie stanie - mówi pani Zofia.

..

Bestie. Cierpienie powoduja ludzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:04, 03 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Sport
Fatalny wypadek Fernando Torresa. Omal nie udławił się własnym językiem
Fatalny wypadek Fernando Torresa. Omal nie udławił się własnym językiem

25 minut temu

Chwile grozy podczas meczu Atletico Madryd z Deportivo La Coruna podczas wczorajszego meczu 25. kolejki Primera Division. Fernando Torres, piłkarz Atletico, zderzył się głową z piłkarzem drużyny rywali Alejandro Bergantinosem, padł na murawę i zaczął się dławić własnym językiem.
Na ratunek Torresowi rzucili się inni piłkarze
/CABALAR /PAP/EPA


Do zdarzenia doszło pięć minut przed zakończeniem spotkania. Torres i Bergantinos zderzyli się głowami. Piłkarz Atletico padł na murawę, stracił przytomność i zaczął się dusić własnym językiem. Na ratunek rzucili się inni zawodnicy.
Piłkarz został przetransportowany do szpitala
/CABALAR /PAP/EPA



Fernando Torres został przetransportowany do szpitala. Wielkie dzięki dla tych, którzy się o mnie martwili, za wasze wsparcie. Skończyło się na strachu. Mam nadzieję wrócić jak najszybciej - napisał wieczorem Torres na Twitterze.

Klub Atletico w wydanym oświadczeniu stwierdził, że Torres ma obrażenia głowy i pozostanie w szpitalu na obserwacji.

Mecz skończył się remisem 1:1.

...

Nie znacie dnia ani godziny. Stad memento mori czyli pamietaj o smierci. Madrosc Sredniowiecza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:16, 03 Mar 2017    Temat postu:

Marta Jezior w jednej chwili dowiedziała się, że jest w ciąży i ma raka
3 marca 2017, 11:44
Kiedy 31-letnia Marta Jezior dowiedziała się o ciąży jej świat stał się o wiele piękniejszy. Jednak jej szczęście bardzo szybko zostało przyćmione przez wieści o chorobie. Wiadomość, że rodzina się powiększy zbiegła się z informacją o raku piersi przyszłej mamy. Czas, który powinien być przepełniony radością stał się okresem obawy o przyszłość.



Marta jest już mamą 6-letniego Wadima i żoną Sebastiana. Oczekuje kolejnego dziecka. Wszyscy razem mieszkają w Pile, gdzie Sebastian jest policjantem. Kiedy okazało się, ze Marta ma raka lekarze zdecydowali, że konieczne będzie usunięcie piersi i węzłów chłonnych. Jednak operacja nie może być przeprowadzona do momentu, aż dziecko odpowiednio się nie rozwinie, ponieważ konieczne będzie wywołanie porodu.

Rodzinie pomagają bliscy i koledzy z pracy, a także mieszkańcy Piły, którzy organizują liczne akcje charytatywne. Pomagają na tyle, na ile mogą i wciąż wracają się z prośbą do innych ludzi, bo pieniędzy jest za mało. Walka z nowotworem wiąże się z dużymi kosztami, konieczna będzie również rehabilitacja. - W tej chwili liczy się każda złotówka - Marcin Towalewski, przyjaciel rodziny.

Obecnie kobieta przechodzi żmudną i kosztowną rehabilitację, związaną z amputacją. Jej mąż Sebastian i ukochany synek wspierają ją z całych sił. Walka z rakiem oraz rehabilitacja wymagają jednak dużych nakładów finansowych - apelują koledzy Sebastiana z pracy.


Już w lipcu i sierpniu Martę czeka radioterapia. Niestety leczenie będzie wykonywane w Poznaniu, dlatego cała rodzina musi wynająć tam mieszkanie. To kolejne dodatkowe koszty. Oczywiście nie obędzie się również bez bardzo drogich leków onkologicznych, a także rehabilitacji ręki, którą kobieta w tej chwili nie może normalnie poruszać.

Marcie i jej rodzinie można pomóc przez ofiarowanie pomocy finansowej na konto: 33 8944 0003 0002 7430 2000 0060. Można także przekazać 1 procent podatku na rzecz Fundacji Złotowianka (KRS 0000308316) z dopiskiem: "Dla Marty Jezior”.


autor: Anna Krzpiet
parenting.pl

...

Znow cierpoenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:25, 06 Mar 2017    Temat postu:

Śmiertelnie chory mężczyzna zmarł dopiero, gdy po raz ostatni przytulił synka, który nie miał prawa się urodzić
oprac.Filip Skowronek
6 marca 2017, 19:37
Wpierw zapadł wyrok. Diagnoza brzmiała: rak trzustki. Ale Jay (ani jego partnerka, Caroline) nie należy do osób, które łatwo się poddają. Za pośrednictwem swojego fanpage'a pokazał, że chorobie można stawić czoła. Nawet nie mając nadziei na powrót do zdrowia. Ale jeszcze przed tragedią, w ich życiu pojawił się cud.

Maxie urodził się w styczniu 2016 roku. Ciąża Caroline była dla obojga ogromnym (i pozytywnym) zaskoczeniem, ponieważ para była przekonana o swojej bezpłodności. Gdy u Jaya Clarke'a w październiku 2015 roku zdiagnozowano nowotwór, jego partnerka była już w 30 tygodniu ciąży.


Jay zmarł 25 lutego bieżącego roku. We wzruszającym pożegnaniu można przeczytać, że odszedł dopiero, gdy po raz ostatni przytulił synka. "Walczył tak dzielnie, by jak najdłużej zostać z Maxie'm i ze mną, z ukochaną rodziną i przyjaciółmi" - napisała Caroline. "Jego ciało było wyniszczone, ale on nie odpuszczał. Potrzebował ostatni raz objąć synka, potrzebował usłyszeć, że sobie bez niego poradzimy" - kontynuuje.


"To było tak, jakby czekał na nasze pozwolenie. Był najbardziej niezwykłym ojcem". Pożegnanie opublikowała na fanpage'u, który Jay prowadził, by zwiększyć świadomość objawów i zagrożeń związanych z rakiem trzustki. Miał 42 lata.

Facebook.com/Bemorejay

...

Szkoda ze nie malzenstwo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:15, 08 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Podczas awantury zaatakował nożem swoją żonę i uciekł. W domu były dzieci
Podczas awantury zaatakował nożem swoją żonę i uciekł. W domu były dzieci

Wczoraj, 7 marca (22:40)

​Dramatyczne sceny w czasie awantury domowej w Stryjewie niedaleko Biskupca w województwie warmińsko-mazurskim. 36-latek zadał swojej żonie kilka ciosów nożem w szyję i klatkę piersiową. Kobieta przeżyła, jej stan jest ciężki, ale stabilny.
Zdjęcie ilustracyjne
/Agnieszka Wyderka /RMF FM


Mężczyzna był trzeźwy i zatrzymano go po długim pościgu.

Chwilę po zdarzaniu 36-latek zaczął uciekać samochodem. Po kilkudziesięciu minutach policjanci zlokalizowali go kilkanaście kilometrów dalej w miejscowości Najdymowo.

Mężczyzna wyszedł z samochodu z nożem w ręku i groził, że popełni samobójstwo. Udało się go bezpiecznie obezwładnić.

Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że 36-latek mógł się leczyć psychiatrycznie. W trakcie awantury w domu była trójka dzieci, które są teraz pod opieką sąsiadów.

(łł)
Piotr Bułakowski

...

Jak choroba psychiczna to jest wlasnie tak.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:34, 15 Mar 2017    Temat postu:

Rozjechał 3-letnią córkę na własnym podjeździe
oprac.Filip Skowronek
15 marca 2017, 13:14
Tragedia w kalifornijskim Piru. 39-letni Anthony Beserra prowadząc półciężarówkę nie zauważył swojej 3-letniej córki bawiącej się na podjeździe. Mężczyzna śmiertelnie potrącił dziewczynkę.



W piątkowe popołudnie w kalifornijskim Piru doszło do tragedii. Anthony Beserra wracał swoim chevroletem avalanche z pracy, podczas gdy jego 3-letnia córka bawiła się, nie pilnowana, na podjeździe przed domem. Beserra nie zauważył dziecka i najechał na nie. W wyniku wypadku dziewczynka zmarła.

Destiney Aguilar, zrozpaczona matka małej Rochelle wpierw nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało. Zobaczyła córkę leżącą koło płotu, ale dopiero widok krwi uświadomił jej, że coś jest nie tak. Rodzice natychmiast ruszyli w drogę do najbliższego szpitala, w pobliskim mieście Fillmore. Niestety, potężny pick up nie mógł przedrzeć się przez korki.

Jak tłumaczy Destiney, para nie miała przy sobie telefonów, więc nie mogła zadzwonić na pogotowie. Dopiero, gdy ich samochód utknął w korku, skontaktowali się z krewnym, który doprowadził ich do najbliższej remizy strażackiej. W tym momencie u Rochelle stwierdzono atak serca i zatrzymanie oddechu. W szpitalu stwierdzono zgon 3-latki.


Tego samego dnia ojciec dziewczynki został zatrzymany przez policję za nielegalne posiadanie broni. Areszt opuścił za kaucją w wysokości 60000 dolarów.

dailymail.co.uk

...

Dopust Boga. To jest wypadek. Zawsze dziecko moze zginac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:49, 15 Mar 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Twoje zdrowie w Faktach RMF FM
Od 20 lat choruje na jaskrę. "Nie mogę spełniać swoich marzeń, robić tego, na co mam ochotę"
Od 20 lat choruje na jaskrę. "Nie mogę spełniać swoich marzeń, robić tego, na co mam ochotę"

Dzisiaj, 15 marca (12:00)

"Ja dzisiaj nie mogę jeździć po mieście na rowerze, bo nie zauważam ludzi jadących obok lub podchodzących na ścieżkę, którą jadę. Nie pogram z kolegami w piłkę, bo nie mam rozeznania pola. Nigdy nie kierowałem samochodem i nie będę tego robił. Nie mogę spełniać swoich marzeń i robić tego, na co mam ochotę" - mówi w rozmowie z RMF FM Łukasz Słowik, który choruje na jaskrę od 20 lat. "Jaskra to jest choroba podstępna, której nie czuć, która działa i której efekty można zauważyć zdecydowanie za późno" - podkreśla.
Zdj. ilustracyjne
/PAP/Marcin Bielecki /PAP


Michał Dobrołowicz, RMF FM: W cyklu Twoje Zdrowie w Faktach RMF FM rozmawiamy dziś o jaskrze. Rozmawiamy z lekarzami, sprawdzamy, czym jest jaskra z najlepszymi ekspertami z Polskiego Towarzystwa Okulistycznego. Jak pan, jako pacjent zdefiniowałby tę chorobę?

Łukasz Słowik, chorujący na jaskrę od 20 lat: Jaskra to jest choroba podstępna, której nie czuć, która działa i której efekty można zauważyć zdecydowanie za późno. U mnie była w tym duża rola szczęścia. Jestem osobą słabowidzącą od urodzenia. Dla mnie wizyty u okulisty to była codzienność. Przy którejś lekarz powiedział: "Ma pan podwyższone ciśnienie w oku, to może być jaskra".

Jakie były i są objawy jaskry w pana przypadku?

U mnie to było podwyższone ciśnienie śródgałkowe, które niszczyło nerw wzrokowy. To efekt, o którym pacjent często dowiaduje się za późno. Na jaskrę choruję od ponad 20 lat, teraz mam 30. W pierwszym momencie, gdy dowiedziałem się, że mam jaskrę, niewiele wiedziałem o tej chorobie. Branie kropli, które zalecił mi lekarz, było dla mnie straszne, nieprzyjemne. Potem pojawił się efekt, przed którym mnie ostrzegano - zwężenie pola widzenia. Zauważyłem, że mam problemy. Zacząłem się zderzać z ludźmi, miałem problemy ze znalezieniem odpowiedniego produktu na półce w sklepie, nie widziałem szeroko, było już za późno. Dopiero wtedy zacząłem brać krople, żeby nie było gorzej.

Jak teraz widzi pan świat?

Od zawsze widziałem świat jakby przez mgłę. Jaskra pogorszyła sytuację. Do czego mogę to porównać? Do sytuacji, w której zakładamy na głowę karton i wycinamy w nim otwór wielkości szklanki albo małej miski. Przez ten otwór ja cały czas patrzę na świat.

Ten obraz nie jest pełny? Coś pojawia się obok?

Osoby widzące, z którymi się na co dzień spotykam, mówią mi, że patrząc wprost mają pole widzenia rzędu 180 stopni patrząc jednym i drugim okiem. Ktoś idąc obok mnie widzi, co ja robię, na przykład że podniosłem rękę. Ja już nie mam szans zauważyć, co robi osoba, która jest obok mnie. Muszę obrócić głowę.

Jaskra dużo odbiera w codziennym życiu?

Tak, jaskra odbiera zarówno rzeczy potrzebne, jak i przyjemne. Ja dzisiaj nie mogę jeździć po mieście na rowerze, bo nie zauważam ludzi jadących obok lub podchodzących na ścieżkę, którą jadę. Nie pogram z kolegami w piłkę, bo nie mam rozeznania pola. Nigdy nie kierowałem samochodem i nie będę tego robił. Nie mogę spełniać swoich marzeń i robić tego, na co mam ochotę - zawsze chciałem pracować jako maszynista. Nie mogę wykonywać tego zawodu. Chcąc pracować na kolei, dostawałem się zawsze do wagonów gastronomicznych. Zawsze to było coś, jakaś namiastka.

(MN)
Michał Dobrołowicz

...

Cierpienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:53, 22 Mar 2017    Temat postu:

To nagranie łapie za serce. Chora nastolatka w piękny sposób mówi o swojej chorobie
oprac.Klaudia Stabach
22 marca 2017, 09:39
17-letnia Magda jest chora na nowotwór złośliwy jajnika. Przeszła już dwie operacje i teraz jest w trakcie chemioterapii. Dziewczyna opublikowała w sieci wideo, na którym w piękny i mądry sposób mówi o ciężkich przeżyciach. Nagranie może podnieść na sercu inne chore kobiety.



"Gdy dowiedziałam się od lekarza, że wypadną mi włosy, to się popłakałam. Dla każdej dziewczyny utrata włosów nie jest wcale niczym fajnym". Po rozpoczęciu leczenia chemioterapią ścięła swoje długie włosy na krótką fryzurę. Mama codziennie rano czesała ją i za każdym razem widziała, jak córce wypada ich coraz więcej. W końcu nastoletnia Magda sama stwierdziła, że zetnie je całkowicie, ponieważ nie chciała czekać do momentu, aż będą jej wypadać garściami. "Moje pierwsze wrażenie jak spojrzałam w lustro: No spoko, wyglądam ładnie" - mówi na nagraniu.

Przed operacją starała się żyć normalnie i nie myśleć w jakim jest stanie. "Zakładałam buty na obcasie i wychodziłam do znajomych". Wtedy nie zdawała sobie sprawy z tego w jakim była stanie, bo nie czytała żadnych wyników badań. "To świadczy o tym, że nie ważne czy ktoś w Ciebie zwątpi, najważniejsze jest to, żebyś ty się nie poddawał" - dodaje Magda.

Nastolatka na swoim przykładzie pokazuje, że warto czerpać z życia, spełniać marzenia, nie poddawać się i cieszyć z każdego dnia. Zwraca również uwagę na to, jak bardzo ważne jest chodzenie do lekarza i robienie badań. "Jeżeli człowiek czuje, że jego ciało daje niepokojące znaki, to warto iść i wydać kasę i się po prostu przebadać.. czasami takie jedno badanie może uratować komuś życie"- przekonuje 17-latka.


Na końcu mówi bardzo piękne i mądre zdanie, które z pewnością doda wiele otuchy innym chorym kobietom. "Nie ma co się wstydzić tego, że jest się łysym. Łyse kobiety też są piękne".


youtube.com

...

Cierpienie to tzw. trudne dobro...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:25, 30 Mar 2017    Temat postu:

Ivan Klasnić walczy o życie
4 godziny temu Sport

- Walcz, nie poddawaj się! - apeluje były polski bramkarz Arkadiusz Onyszko do Chorwata Ivana Klasnicia. 7 lat temu usłyszał od niego to samo. Klasnić walczy o życie. Czeka na 3 przeszczep nerki. Może ją dostać tylko od zmarłego dawcy.



- Myślałem, że moje życie będzie krótsze. Muszę zaakceptować mój los, chodzić na dializy i ciągle mieć nadzieję, że zakończenie będzie szczęśliwe - mówi teraz chorwacki (choć urodzony w Niemczech) były piłkarz.



Jego ostatni dramat rozegrał się jesienią ubiegłego roku. Okazało się, że nerka, którą przeszczepiono mu od ojca dziesięć lat wcześniej, już nie działa.



Nagle jego zdrowie znalazło się w stanie krytycznym.

Historia choroby



Kłopoty zaczęły się w styczniu 2007 roku, gdy zdiagnozowano u niego niewydolność nerek. Był wówczas zawodnikiem Werderu Brema.



Jeszcze w tym samym miesiącu trafił na stół operacyjny, dawcą organu była jego matka Sima. Niestety, organizm odrzucił nerkę.



Wtedy na oddanie organu synowi zdecydował się ojciec. Po drugiej transplantacji wszystko było już w porządku.



On sam lekarzom Werderu wytoczył proces, że jego problemów nie wykryli wcześniej. Sprawa nadal się toczy.



Dziś mówi: - Najgorsze, że nerkę straciła moja mama. Jestem moim rodzicom bardzo wdzięczny.
Następne newsy »
Dodał(a): Hailie


..

Dramat. Jak widzicie brak nerek i lekarze powinni o kazda walczyc do konca. Nawet czesciowo sprawna jest bezcenna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:23, 01 Kwi 2017    Temat postu:

Okropna choroba polskiego dziecka po wakacjach na Dominikanie
7 godzin temu Kraj


Dla wielu osób zagraniczne wczasy są spełnieniem marzeń. Najpierw przez wiele miesięcy odkładamy pieniądze, by potem relaksować się w promieniach słońca na plaży. Pamiątką z takiego wyjazdu powinny być wyłącznie piękne zdjęcia i wspomnienia, ale na pewno nie choroby i infekcje. Doktor Bartosz Pawlikowski opowiada o przypadku, który trudno mu będzie zapomnieć.



To miały być zwykłe, rodzinne wakacje. Kilka dni, spędzonych na pięknej plaży na Dominikanie. I o ile wczasy faktycznie były udane, po powrocie do domu u jednego z członków rodziny pojawiły się niepokojące objawy.



Gdy rodzice zauważyli u swojego dziecka uwypuklenie na stopie, udali się po pomoc do lekarza.



Diagnoza była szokująca. W ciele malucha zadomowił się egzotyczny pasożyt - tęgoryjec brazylijski.



- Pewnego dnia przyszła do mnie niespełna dwuletnia dziewczynka, która była wcześniej konsultowana przez kilku specjalistów. Opiekunowie byli zaniepokojeni zmianą na stópce. Z wywiadu wynikało, że rodzina była około 3 tygodni temu na Dominikanie - relacjonuje dr Bartosz Pawlikowski, pediatra i dermatolog.



A ponieważ sam był tam na wakacjach, szybko powiązał fakty. W tamtych regionach żyje bardzo dużo bezpańskich kotów i psów, które są żywicielami dla pasożytów. Ich odchody, pozostawione między innymi na plaży, są źródłem zakażeń u ludzi.



Do zarażenia pasożytem dochodzi poprzez nieuszkodzoną skórę, która bezpośrednio styka się z zanieczyszczoną, wilgotną ziemią. Tak najprawdopodobniej doszło do zakażenia w przypadku pacjentki dr Pawlikowskiego.


Larwa tęgoryjca może osiągnąć nawet 30 centymetrów



Na ogół samiec ma od 7,8 do 8,5 mm długości, samica mierzy od 9 do 10,5 mm.



Choroba tego typu nazywa się zespołem larwy skórnej wędrującej (CLM) i jest najczęstszą tropikalną nabytą dermatozą.



- Ten nicień wędruje akurat tylko pod skórą. Są znane jednak przypadki zakażenia człowieka nawet przez kilkadziesiąt takich larw i wtedy obraz jest charakterystyczny. W takiej sytuacji mogą one przemieszczać się pod naskórkiem w dowolnym miejscu na ciele. Pacjenci, którzy są opisywani w literaturze fachowej, zgłaszają świąd, dyskomfort i pieczenie w miejscu obecności pasożyta - tłumaczy specjalista.


Dziewczynka wyleczona



Dzięki szybkiej reakcji rodziców, pasożyt został szybko usunięty z ciała dziewczynki.



Dr Pawlikowski najpierw usunął usunął larwę poprzez powierzchowne nacięcie naskórka, a podczas drugiej wizyty wymroził miejsce jego bytowania. Stopa wygoiła się bez śladu.



Niestety, przed tego typu pasożytami nie można się uchronić. Nie istnieją żadne szczepienia. Jedyne, co możemy zrobić, to unikać kontaktu z miejscami ryzykownymi oraz nosić obuwie na plaży.




Następne newsy »
Dodał(a): fastcake

...

Ufac Bogu ze tak naprawde nic zlego DLA DUSZY przede wszystkim nam sie nie przydarzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:35, 14 Kwi 2017    Temat postu:

Z powodu decyzji Tesco pięciolatce grozi ŚMIERĆ!
33 minuty temu Świat


Wielka Brytania: Córka mieszkającej w Rugeley (hrabstwo Staffordshire) Nicoli Passey imieniem Ruby na obiad nie zje nic innego, niż frytki w kształcie liter marki "Potato Alphabet Crispy Letters". Wraz z ich wycofaniem ze sprzedaży grozi jej... śmierć głodowa.



Sprawa tylko z pozoru może wydawać się zabawna.



Pięcioletnia dziewczynka cierpi na autyzm. Jest dzieckiem wycofanym, do którego bardzo trudno dotrzeć. Ciężko przychodzą jej jakiekolwiek zmiany, a zniknięcie z rynku ulubionych frytek w kształcie liter alfabetu było dla niej, jakkolwiek groteskowo by to zabrzmiało, prawdziwą tragedią.



- Woli raczej umrzeć z głodu, niż jeść cokolwiek innego - mówi zrozpaczona matka.









Pani Passey próbował innych podobnych do produkowanych dla Tesco frytek, ale bez powodzenia.



- Jeśli tylko pachną inaczej, mają nieco zmieniony kształt albo inny kolor ona ich po prostu nie je - komentuje.



Niestety, trzy tygodnie temu "Potato Alphabet Crispy Letters" zaczęto wycofywać ze sprzedaży w sieci Tesco. Zaczęło się od wyprzedaży, a obecnie w zasadzie nie można ich już nigdzie kupić.



Jak dowiedziała się pani Passey oficjalnie zaprzestano ich produkcji, a jej prośby i petycja, pod którą podpisały się tysiące osób nic w tej sytuacji nie zmienią.

Póki co udało jej się zgromadzić cztery duże paczki mrożonych specjałów. Co będzie gdy się skończą?
Następne newsy »
Dodał(a): fastcake


....

To jest dramat. Probowac z czym innym...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:04, 16 Kwi 2017    Temat postu:

Ashton Kutcher szczerze o swoim bracie bliźniaku: "Mój brat urodził się z porażeniem mózgowym"
16.04.2017
świat
NEWS



Niewiele osób wie, że aktor Ashton Kutcher ma brata bliźniaka, który urodził się z porażeniem mózgowym. Niedawno w pełnym emocji wystąpieniu podzielił się swoimi wspomnieniami związanymi z Michaelem Kutcherem.

Po głośnym rozstaniu z Demi Moore, która do dzisiaj nie może się z tym pogodzić, Ashtor Kutcher związał się z pochodzącą z Ukrainy Milą Kunis. Kiedy prezydent USA Donald Trump zabronił imigrantom z niektórych krajów wjazdu do USA Kutcher otwarcie stanął w obronie swojej żony oraz innych imigrantów i uchodźców.



Za tą postawę zostal uhonorowany nagrodą Robert D. Ray Pillar of Character. Kiedy aktor odbierał nagrodę wygłosił bardzo emocjonalne przemówienie, w którym mówił o swoim bracie bliźniaku, Michaelu Kutcherze.

"Urodziłem się razem z bratem bliźniakiem i od momentu, gdy pojawiłem się na tym świecie, musiałem go ciągle z kimś dzielić. Dzieliłem się swoimi urodzinami, każdą Gwiazdką. Dzieliłem z nim sypialnię, moje ubranie, wszystkim, co posiadałem. I nawet nie pomyślałem, że może być inaczej, ponieważ zawsze miałem przy sobie brata - mówił 39-letni Kutcher. Mój brat urodził się z porażeniem mózgowym, co nauczyło mnie, że miłość do innych ludzi nie jest wyborem, oraz że ludzie wcale nie rodzą się równi. Nasza Konstytucja kłamie. Nie stworzono nas równymi. Rodzimy się niewiarygodnie różni od siebie nawzajem, w naszych możliwościach, w tym, co możemy zrobić, jak myślimy i co widzimy. Ale jesteśmy równi w możliwości kochania się wzajemnie, a mój brat mnie tego nauczył".

"Kiedy dorosłem, przez lata czułem się źle z tym, jak wielkie są nierówności między nami. On mnie też nauczył, że ma dary, których ja nigdy nie miałem. Tak wyjątkowe dary, że za każdym razem kiedy się nad nim litowałem, to tak naprawdę umniejszałem mu. On mnie tego nauczył i mi to przekazał".

...

ŁOŁ ! AKTOR Z USA A JAK MADRZE MOWI! SZOK! Nigdy bym nie przypuscil.
Konstytucja USA jest dowodem na to jak slaba jest ludzka mowa. A po angielsku na dodatek gdzie mowi sie bezokolicznikami bez odmiany chaos jest tym wiekszy. Tam nie chodzi o to ze wszyscy wygladaja tak samo tylko ze maja rowne prawo i szanse. Jednak to nie przeszkadzalo niewolnictwu jak wiemy. Obluda.
Mowa ludzka jest nieprecyzyjna ALE JEST JEZYK DUCHA I OSOBY NIE POTRAFIACE Z SENSEM MOWIC PROMIENIUJA DUCHOWO! On mowi wlasnie ze ten brat tak oddzialywal. Bardzo madre. Nie Hitlary i aborcja. Brawo!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:07, 22 Kwi 2017    Temat postu:

Jak doktor Ola

Jan Hlebowicz
dodane 22.04.2017 14:20 Zachowaj na później

Konferencja odbyła się w ramach Gdańskich Spotkań z Etyką Lekarską
Jan Hlebowicz /Foto Gość
zobacz galerię

Mimo że sama była niepełnosprawna, Aleksandra Gabrysiak pomagała innym: narkomanom, chorym na AIDS, więźniom. Na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym 22 kwietnia odbyła się konferencja poświęcona jej życiu i działalności.

Sympozjum z okazji 75-lecia urodzin Aleksandry Gabrysiak rozpoczęło się od Mszy św. w kościele pw. MB Częstochowskiej. Następnie wszyscy udali się do auli im. prof. Olgierda Narkiewicza w Atheneum Gedanense Novum, by wysłuchać prelegentów przybyłych do Gdańska z całej Polski.

- Mówiąc o życiu i działalności Aleksandry Gabrysiak, nazywanej przez wszystkich doktor Olą, nie sposób nie wspomnieć o okresie jej studiów. Główna bohaterka tej konferencji była studentką i absolwentką naszej uczelni. Czas studiów to nie tylko czas nauki, ale także okres kształtowania postaw moralnych. To od nas - lekarzy, pielęgniarek, wykładowców akademickich - zależy, jakie będą kolejne pokolenia pracowników służby zdrowia. Bardzo się cieszę i jestem dumna, że doktor Ola ukończyła naszą uczelnię i możemy wskazywać ją jako wzór naszym studentom i lekarzom - podkreśla prof. Edyta Szurowska, prorektor GUM.

- To niezwykłe wydarzenie. Dlaczego? Ponieważ po raz pierwszy w życiu tej uczelni oddajemy hołd nie naukowcowi z bogatym dorobkiem i tytułami, ale szeregowej lekarce. Lekarce, która wyniosła nasz zawód na szczyty etosu lekarskiego - dodaje prof. Grażyna Świątecka, organizatorka konferencji.

Aleksandra Gabrysiak w 1962 r. rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Gdańsku, uzyskując dyplom lekarza sześć lat później. Mimo że sama była niepełnosprawna (w dzieciństwie przebyła kilka poważnych operacji ortopedycznych), oddała się służbie chorym, uzależnionym od nałogów, więźniom, samotnym matkom i potrzebującym. Jej życiową dewizą było "zaufać człowiekowi i kochać go do końca".



W konferencji uczestniczył m.in. bp Zbigniew Zieliński
Jan Hlebowicz /Foto Gość
Doktor Ola podjęła pracę w Poradni Trzeźwości w Elblągu. Przyjmowała alkoholików nie tylko w poradni, ale także szukała ich w domach, w melinach pijackich, zapraszała do własnego mieszkania.

Była także inicjatorką i organizatorką Domu Samotnej Matki, a także miejscowego hospicjum.

Ważną dziedziną jej działalności była praca z więźniami. Pomagała kryminalistom odnaleźć się w rzeczywistości po wyjściu na wolność, a także odwiedzała skazanych, "dodając im nadziei wiary" - jak napisał jeden z jej podopiecznych. Jej domowy telefon był dostępny przez całą dobę.

Aleksandra Gabrysiak została zamordowana 6 lutego 1993 r. w Elblągu, we własnym mieszkaniu, wraz ze swoją adopcyjną córką Marią. Zabójcą okazał się jeden z podopiecznych doktor Oli, wypuszczony na przepustkę z więzienia.

Po tym zabójstwie przestępca, żałując swojego czynu, mówił: "Gdy odbyłem karę, żywiła mnie, dała pierwsze okulary, pieniądze. Załatwiła dowód osobisty i pracę. Ja byłem wtedy dumny, bo mnie, zgniłemu recydywiście, ktoś zaufał".

Konferencja odbyła się w ramach Gdańskich Spotkań z Etyką Lekarską.

...

Tak nieszczescie to nie oznacza przegrane zycie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:20, 28 Kwi 2017    Temat postu:

Losy młodych wdowców – wzruszający reportaż BBC
Przemysław Sałek | Apr 28, 2017

Share
Comment
Print
„Mamo, jedyną osobą, o którą się martwię jesteś ty. Rio będzie idealnym tatą i... mamą dla naszych dzieci”, powiedziała umierająca Rebecca swojej zrozpaczonej matce. Losy młodych wdowców postanowiła pokazać brytyjska telewizja.

Rio Ferdinand, były kapitan reprezentacji Anglii w piłce nożnej, ma na koncie miliony funtów, które powinny zapewnić mu dostatnie życie do końca jego dni. Solidnie na nie zapracował: lata wyrzeczeń, wyjazdów, treningów, meczów, walk z kontuzjami itd. Gdy zbliżał się już do końca sportowej kariery, marzył już tylko o dniach, w których będzie mógł poświęcić się w pełni rodzinie. Wraz z żoną Rebeccą planowali wspólne życie w wymarzonym domu, ciesząc się codziennością i starannie wychowując dzieci.

Zawodnik – zgodnie z planem – zakończył sportową karierę w 2015 roku. Jednak później już nic nie było tak, jak z kreślonego z żoną scenariusza. W tym samym roku Rebecca umarła. Miała tylko 34 lata, a przyczyną jej śmierci był rak piersi.

Gniew, rozpacz, bezsilność, poczucie niesprawiedliwości – to tylko kilka z emocji, których nagle doświadczył Anglik. Jednak, tak jak na boisku, tak i po śmierci żony, postanowił pozostać twardzielem. Miał przecież trójkę dzieci, którymi od teraz musiał się w pojedynkę zająć. Uznał, że nie było miejsca na zbyt długie rozczulanie się nad sobą. Musiał stać się szybko zarówno tatą, jak i mamą dla swoich dzieci.
Read more: Potwierdzone naukowo: ojciec jest niezbędny przy wychowywaniu dziecka

Jednak gromadzone emocje, prędzej czy później, muszą znaleźć ujście. Niecałe dwa lata po śmierci żony, Rio Ferdinand dał się namówić producentom BBC na film dokumentalny, w którym motywem przewodnim będą samotni rodzice mierzący się ze stratą małżonka i wychowywaniem dzieci w pojedynkę. Były piłkarz w filmie spotkał się z licznymi osobami mającymi podobne doświadczenia jak on. Z czasem zaczął kruszeć w nim mur, który początkowo zbudował w sobie, aby oddzielić się od trudnych emocji. Znalazł w sobie miejsce na słabość, łzy, mówienie o swoich obawach.

Jednym z ważniejszych doświadczeń, jakie możemy zaobserwować w filmie, jest spotkanie Ferdinanda z grupą wsparcia, składającą się z młodych wdowców, wychowujących dzieci. Kto jak nie oni mogli go lepiej zrozumieć?

„Podczas pogrzebu żony, każdy mi mówił, że jestem silny i dzielnie sobie radzę. Ale myślałem inaczej: «Nie, nie radzę sobie»” – powiedział podczas pierwszego spotkania założyciel grupy.

Szczególnie wzruszyć mogła historia kolejnego uczestnika spotkania. Dan po śmieci żony samodzielnie wychowywał syna. Po pewnym czasie poznał kobietę, z którą postanowił stworzyć nową rodzinę. Urodziła im się córeczka. Niestety, niedługo po narodzinach, w wyniku choroby, zmarła.
Read more: Jak pożegnać się z ukochaną osobą, kiedy serce nie chce pozwolić jej odejść?

„Jak podnieść się po czymś takim?!” – zastanawiał się w filmie Rio Ferdinand.

Nie ma odpowiedniej odpowiedzi na takie pytanie. Na szczęście Dan znalazł w sobie siłę. Ma 6-letniego syna, dla którego chce być, pomimo przeciwności losu, możliwie najlepszym tatą. Nadal chce także stworzyć domowe ognisko z nową partnerką.

W filmie nie zapomniano również o dzieciach i młodzieży, którzy tracą jednego z rodziców. Autorzy starali się pokazać jak delikatny i długotrwały jest proces ich wsparcia.

„Przez pierwsze dwa lata nie mówiłem nic o swoich uczuciach, mówiłem jedynie, że wszystko jest dobrze. Teraz mogę uczciwie rozmawiać z każdym o tym, co czuję” – powiedział w filmie James, jeden z uczestników programów pomocowych dla dzieci i młodzieży, z którym rozmawiał Ferdinand.

Produkcja BBC porusza bardzo ważną kwestię, na którą powinniśmy być wszyscy mocno uwrażliwieni.

...

Tez cierpienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:31, 10 Maj 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Raporty specjalne
Twoje zdrowie w Faktach RMF FM
Pacjentka o walce z rakiem tarczycy: "Po jej usunięciu zmienił się mój głos"
Pacjentka o walce z rakiem tarczycy: "Po jej usunięciu zmienił się mój głos"

Wczoraj, 9 maja (21:50)

​"Po operacji usunięcia tarczycy całkowicie zmienił się mój głos" - wspomina w rozmowie z RMF FM Joanna Charchuta, pacjentka, która zachorowała na nowotwór tarczycy. Przez złe rokowania lekarze pięć lat temu usunęli jej ten gruczoł.
Zdjęcie ilustracyjne
/DIRK WAEM /PAP/EPA


Michał Dobrołowicz: Od czego rozpoczęły się pani problemy z tarczycą?

Joanna Charchuta, pacjentka po operacji usunięcia tarczycy: Od powiększenia węzełków z lewej strony. Powiększenie tych węzłów było dość widoczne - sama to wyczułam. Natomiast rozpoznanie odbyło się po pobraniu wycinka do chirurgicznego badania.

Wyczuła to pani po prostu patrząc na swoje ciało, dotykając skóry?

Tak. Węzełki przy tego typu rozpoznaniu są twarde, nie przesuwają się i są bardzo wrażliwe na dotyk. Potem była wizyta u lekarza, miałam pobierane węzełki na oddziale laryngologicznym. Potem trafiłam do endokrynologa, który skierował mnie na badanie USG oraz dodatkowe badania związane z kalcytoniną. W ten sposób potwierdziło się rozpoznanie raka rdzeniastego tarczycy. Operację przeszłam w 2012 roku. Rok później potrzebna była reoperacja ze względu na przerzuty raka rdzeniastego na węzły po prawej stronie. Temu towarzyszył wysoki poziom kalcytoniny.
Nie lekceważ tarczycy!

Kalcytonina to hormon i jednocześnie marker przy raku rdzeniastym tarczycy.

Tak, to jest wyznacznik tego, czy choroba jest na etapie progresji. Jeśli jest dużo kalcytoniny, to jest to dowód tego, że hormon działa w naszym ciele. Te operacje pomimo szerokiego zakresu niestety nie dały efektu. Często u pacjentów z tym rozpoznaniem tak właśnie jest. Kalcytonina utrzymywała się u mnie na bardzo wysokim poziomie. Alternatywą jest lek, który w Polsce niestety nie jest refundowany i przez to nie jest dostępny dla pacjentów.

Dlaczego rak tarczycy pojawił się u pani, co mówią lekarze?

Trudno jest podać konkretny powód. Po prostu padło na mnie. Ta choroba w Polsce występuje u 50 osób rocznie. To nieduża grupa. Myślę, że należy ją otoczyć opieką.

Choroba tarczycy nie boli?

To prawda. Ona daje objawy takie jak nadmierna potliwość, duże, chroniczne zmęczenie i powiększone węzły. To są wyznaczniki, które mogą nas zaniepokoić. I wtedy szybko trzeba udać się do odpowiedniego lekarza. W moim przypadku na chwilę przed rozpoznaniem poziom zmęczenia był tak wysoki, że budząc się rano byłam tak samo zmęczona, jak kładąc się wieczorem spać. I to mimo kilku godzin snu. Nie mogłam normalnie funkcjonować, w moim przypadku było naprawdę bardzo ciężko i z tego powodu nie było to normalne życie.

Na czym teraz, po usunięciu tarczycy, polega leczenie?

Gdy mówimy o leku, który nie jest refundowany, a który ratuje życie, jest to jedna kapsułka dziennie, zażywana po porannym posiłku. To oczywiście ma skutki uboczne. Ale bardzo pomaga.

W jaki sposób odczuwa się fizyczny brak tarczycy?

Praktycznie tego się nie odczuwa, bo w momencie usunięcia tarczycy dożywotnio trzeba przyjmować przepisaną przez endokrynologa dawkę hormonu, który zastępuje to, co tarczyca powinna produkować, czyli wiele hormonów. Można to regulować tabletką.

Co zmieniło się po usunięciu tarczycy? Głos?

Tak, głos zmienił się, bo miałam usunięty lewy fałd głosowy, ten głos jest przez to zdecydowanie inny, niższy, słabszy. Natomiast przed operacją jedną z możliwych komplikacji była całkowita utrata głosu, co było przerażające. Pracuję głosem, więc trudno było mi wyobrazić sobie funkcjonowanie bez głosu.

(łł)
Michał Dobrołowicz

...

Dla kobiet to jeszcze dodatkowo straszne bo robi im sie meski glos. Dla mezczyzn to najwyzej bardziej meski.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:47, 30 Maj 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Świat
3-latka sparaliżowana po ukąszeniu przez kleszcza. "Nie mogła chodzić, ledwie się czołgała"
3-latka sparaliżowana po ukąszeniu przez kleszcza. "Nie mogła chodzić, ledwie się czołgała"

1 godz. 49 minut temu

Rodzice 3-letniej Evelyn z Oregonu w USA opublikowali przerażający film na Facebooku, jako ostrzeżenie dla innych rodziców. Na nagraniu widać małą dziewczynkę, która po ukąszeniu przez kleszcza, została sparaliżowana.

Wieczorem, kiedy już mieliśmy położyć ją do spania, Evelyn zaczęła się dziwnie zachowywać. Nie była w stanie ustać na nogach i założyć piżamkę. Pomogłam jej i położyłam do łóżka - napisała matka.

Sytuacja powtórzyła się na drugi dzień. Nie mogła chodzić, ledwie się czołgała. Prawnie nie mogła poruszyć rękoma - relacjonowała mama 3-latki. Było coraz gorzej, więc zabraliśmy ją do lekarza. Ten pierwsze co zrobił, to obejrzał głowę dziecka i we włosach znalazł wbitego w skórę kleszcza.

Okazało się, że dziewczynka doznała paraliżu kleszczowego, który powodują toksyny.

Lekarz powiedział nam, że w ciągu ostatnich 15 lat spotkał się z takim przypadkiem siedem, może osiem razy - napisała kobieta na Facebooku. I ostrzegła innych rodziców: Pełno teraz wszędzie kleszczy, uważajcie na swoje dzieci, sprawdzajcie ich skórę!
Uwaga, kleszcze!
/RMF FM
Nawet 40 proc. kleszczy na Mazowszu może być zarażonych boreliozą

Kleszcze pojawiają się najczęściej na terenach wilgotnych, zacienionych, zakrzewionych i zalesionych. Kleszcze nie mają wzroku, natomiast potrafią wyczuwać ciepło i drgania oraz dwutlenek węgla, więc wszystko to, co przyniesie im posiłek ze świeżej krwi. Osoba spocona, biegająca po lesie w lekkim ubraniu jest dla nich łatwym kąskiem - mówi w rozmowie z RMF FM doktor Joanna Zajkowska.

Lekarze radzą, żeby wiosną i latem po powrocie do domu z każdego spaceru i biegania w lesie dokładnie obejrzeć swoje ciało, zwłaszcza nogi i pachwiny. Im szybciej pozbędziemy się kleszcza, tym mniejsze ryzyko zakażenia przenoszonymi przez niego chorobami. Najlepiej sprawdzić każde dziwne zgrubienie wyczuwane palcami na skórze - radzi doktor Zajkowska.

...

Cierpienie, kolejny rodzaj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:28, 12 Cze 2017    Temat postu:

Niesłysząca wokalistka podbiła serca widzów „Mam Talent”
Dominika Cicha | Czer 12, 2017

Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Marzyła, żeby zostać nauczycielką muzyki. Ale gdy w wieku 18 lat straciła słuch, jej świat się zawalił. W końcu jednak znalazła sposób, by dalej grać, śpiewać i tworzyć.


M
andy zawsze śpiewa boso. Do niedawna mało kto znał jej sekret – dzięki wibracjom podłogi rozpoznaje tempo utworów. Wiele z nich napisała i skomponowała sama. Mimo że nigdy ich nie słyszała.

Jak mówi, choroba słuchu była jak zbliżający się potwór, przed którym nie można uciec.

W sierpniu 2006 r., kiedy zdobywałam muzyczną edukację na Colorado State University, zaczęłam zauważać, że mam problemy ze zrozumieniem mowy nauczycieli. Do Bożego Narodzenia byłam praktycznie głucha (…). Na początku wątpiłam, że coś jest nie tak i starałam się skupić tylko na tym, że mam ciężką infekcję ucha. Albo że w którymś momencie mi się polepszy. Próbowałam kontynuować muzyczne studia i unikać rozmów z ludźmi, których nie znałam. Krótko mówiąc, stałam się niewidoczna.
Czytaj także: Wygrała rumuński „Mam Talent”, doprowadzając publiczność do łez

W końcu 29-letnia Mandy nie mogła dłużej uciekać przed prawdą. Zawsze marzyła, żeby uczyć muzyki. Zdała sobie jednak sprawę, że to już nie będzie możliwe. Choć wcześniej nie potrafiła żyć bez śpiewu, porzuciła go. Pytała swojego tatę: „Dlaczego Bóg dał mi dar tylko po to, żeby go zabrać?”. Nie umiał odpowiedzieć.






Po kilku miesiącach Mandy stwierdziła, że podejmie wyzwanie. „Kiedy zaakceptowałam to, co się stało i byłam zdeterminowana, żeby znaleźć rozwiązanie, moje życie i relacje poprawiły się o 100 procent”.

W 2008 roku ojciec Mandy, który zawsze podzielał jej pasję, poprosił, by nauczyła się piosenki i zaśpiewała, gdy on będzie grał na gitarze. „Pomyślałam, że jest stuknięty” – wspomina Harvey. Kiedy zaśpiewała, mężczyzna zaczął płakać. „Było aż tak źle?” – zapytała. „Nie, wszystko było w porządku”.
Czytaj także: Siostra misjonarka nagrywa płytę!

Mandy zgłosiła się do Cynthi Vaughn – dawnej nauczycielki śpiewu. Kiedy ta zagrała akord i poprosiła, by Harvey go zaśpiewała, dziewczyna zrobiła to bezbłędnie. Vaugnh spytała: „Mandy, jak to zrobiłaś?”. Odpowiedziała: „Nie wiem. Ja po prostu chcę śpiewać”.

Mandy poznała język migowy i przyłączyła się do wspólnoty osób głuchych. Nagrała już trzy płyty. Jak mówi, nie chce być rozpoznawana wyłącznie jako niesłysząca wokalistka. Woli być po prostu dobrą jazzową piosenkarką. „Rozumiem, że moja historia otwiera drzwi i daje ludziom nadzieję, ale dla mnie to wciąż jest rana, nad której uzdrowieniem pracuję. Nie chcę być znana z mojej niepełnosprawności”.

Źródła: latimes.com, hearstrong.org, dailycamera.com

...

Cierpienie stalo sie twórcze...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 8:50, 13 Cze 2017    Temat postu:

RMF 24
Fakty
Polska
Pożar w placówce opiekuńczo-wychowawczej w Jeleniej Górze
Pożar w placówce opiekuńczo-wychowawczej w Jeleniej Górze

Dzisiaj, 13 czerwca (05:37)

Trzynaście zastępów strażaków walczyło z pożarem placówki opiekuńczo-wychowawczej Dom dla Dzieci "Nadzieja" w Jeleniej Górze.
Pożar w Jeleniej górze (zdjęcie ilustracyjne)
/Bartłomiej Paulus /RMF FM


Ogień pojawił się późnym wieczorem na poddaszu budynku przy ul. Marysieńki Sobieskiej.

Na szczęście nikomu nic się nie stało. Trzynaścioro dzieci i opiekunowie opuścili budynek jeszcze przed przybyciem służb.

Podopieczni zostali przewiezieni do innych placówek na terenie miasta.

Przyczyny pożaru, jak na razie, nie są znane.

...

Dzieciaki przeszly groze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:15, 14 Cze 2017    Temat postu:

Jeśli on mnie pocałuje, umrę… Niezwykła historia kobiety uczulonej na własnego męża
Cerith Gardiner | Lu 13, 2017
Scott i Johanna Watkins. Scott Watkins / Youtube
Komentuj


Udostępnij
Komentuj


Johanna i Scott są małżeństwem od trzech lat, ale od roku mają zakaz fizycznego kontaktu. Każdy dotyk męża mógłby ją zabić. Czy taki związek w ogóle ma sens?


2
9-letnia Johanna Watkins poślubiła Scotta w 2013 r. Już wcześniej, podczas randek z przyszłym mężem, doświadczała symptomów alergicznych. Podobnie reagowała na większość produktów spożywczych, mydło, zapachy gotowanych potraw, światło słoneczne i ludzi. Rok temu jej choroba jeszcze się nasiliła. Johanna usłyszała diagnozę: zespół aktywacji mastocytów. To zaburzenie układu odpornościowego, w którym określone czynniki (np. zmiany temperatury, alkohol, jedzenie, a w przypadku także Johanny jej mąż) powodują objawy wstrząsu anafilaktycznego i zagrażają życiu.
Czytaj także: Miłość uchwycona na zdjęciu: mąż nie odstępuje chorej żony na krok



W zeszłym tygodniu BBC zrobiło niezwykły wgląd w życie tego małżeństwa.
[link widoczny dla zalogowanych]
Od ponad roku Johanna mieszka w szczelnie zamkniętym pokoju na poddaszu, w domu swoich przyjaciół. W tym czasie jej mąż dostosowuje ich dom dla potrzeb żony. Absolutnie żaden fizyczny kontakt między nimi nie jest możliwy. Para komunikuje się za pomocą SMS-ów. Jak wyglądają ich randki? W tym samym czasie oglądają ten sam program w telewizji, a potem wysyłają sobie wiadomości. Nie takie życie obiecywał ich piękny ślub…

Bądź wdzięczny za powagę ślubnej przysięgi

Jeżeli mamy alergię na rodzaj żywności lub zwierzę, rezygnujemy z nich i staramy się ich unikać. Co zrobić, gdy uczulenie jest reakcją na męża? W tym wypadku powyższa strategia raczej nie zadziała. Sprawa jest naprawdę bardzo, bardzo skomplikowana.

Wyobrażam sobie, że w takich okolicznościach większość ludzi po prostu zakończy związek. Jest niesłychanie kuszące, by pomyśleć, że zagrażająca życiu alergia na drugą osobę jest znakiem, że nie powinniśmy się z nią spotykać. Johanna i Scott złożyli jednak ślubną przysięgę na poważnie. Dlatego też są zdeterminowani, by dawać sobie nawzajem poczucie komfortu w czasie bólu, frustracji i niepewności.

„W dniu ślubu obiecaliśmy sobie, że będziemy razem dopóki śmierć nas nie rozłączy. Niezależnie od tego, co przyniesie życie”. Johanna wyjaśnia, „Mogę wam powiedzieć, że nawet jeśli będę chorować do 90. roku życia, wciąż pozostanę wierna mężowi i nadal będę go kochać”. Scott jest bardzo oddany żonie. Johanna może jeść tylko 15 produktów, a jej posiłki muszą być przygotowywane w specjalny sposób, dlatego on gotuje dla niej po pracy w szkole. Mówi: „To jeden ze sposobów, w jaki mogę się o nią troszczyć”.
Czytaj także: Ks. Kaczkowski: choroba zmusza do gruntownego przemeblowania życia
Dobrych przyjaciół powinno się kochać

Johanna mieszka z dobrymi przyjaciółmi, Olsonsami, którzy pomogli w zbiórce pieniędzy na dostosowanie dla niej nowego domu. Watkinsonowie nie są dla nich zwyczajnymi gośćmi. W związku z nasileniem alergii Johanny (szkodzą jej nawet zapachy z pobliskiej pizzerii, przyniesione przez wiatr), Olsenowie przestali gotować posiłki w domu, bo to mogłoby doprowadzić do ataku. Inni przyjaciele także im pomagają. Jak mówi Scott: „Każdego dnia, przez ostatni rok, przychodził do mnie jeden z moich przyjaciół i pomagał gotować dla Johanny”. Czapki z głów dla przyjaciół, którzy są tuż obok w czasach największej potrzeby.
Rodzina zawsze jest blisko

Niestety, Johanna jest także uczulona na swoich rodziców, ale toleruje wizyty rodzeństwa w maskach. Jej brat i siostra muszą przed wejściem przejść specjalne procedury, łącznie z rozbieraniem się, myciem i niejedzeniem niektórych pokarmów. To jedyni ludzie, z którymi ma bezpośredni kontakt. Rodzeństwo jest bardzo, bardzo szczęśliwe, gdy może ją zobaczyć. Johanna poznaje także swoje małe siostrzenice dzięki regularnym rozmowom wideo.
Czytaj także: Rak to czas próby. Wywiad z Barbarą i Jerzym Stuhrami


Znajdź wdzięczność w najmroczniejszym czasie

Nie ma wątpliwości, że Johanna i jej mąż są niezwykłymi ludźmi. Wiele zawdzięczają swojej wierze w Boga. Johanna nie wychodzi z pokoju od roku, z wyjątkiem szpitalnych wizyt. Zapytana o to, jak spędza czas, mówi, że dzień rozpoczyna od ulubionej muzyki, która nastraja ją pozytywnie. Mówi: „Mam wiele darów w swoim życiu, wiele błogosławieństw, za które muszę być wdzięczna. A to przypomina mi, bym nie stawała się samolubna”.

Na stronie gofundme.com Johanna opowiada o miejscach, w których razem z mężem lubiła wędrować. Jej komentarze są niezwykłym świadectwem poczucia obecności Boga. O wizycie w Meadow pisze tak: „Cztery lata temu, na pięknym szczycie wzgórza odbyły się oświadczyny. Obiecaliśmy sobie, że będziemy iść przez życie razem, z miłością i Bogiem po naszej stronie”.

Być może jeszcze bardziej znacząca dla nich była wycieczka do Temperance, gdzie Johanna zanotowała „Podczas wędrówki wzdłuż rwącej rzeki, znaleźliśmy cichą wnękę. Modliliśmy się w niej, by zrozumieć, co oznacza: nieustannie ufać Bogu w naszym życiu”. I to właśnie to zaufanie Bogu daje Johannie siłę w czasie niepewności. Mam nadzieję, że pewnego dnia lekarze znajdą rozwiązanie, które pozwoli Johannie i Scottowi złapać się za ręce i wyruszyć na randkę.

...

Tak szokujace choroby tez sa!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Wiedza i Nauka / Co się kryje we wnętrzu człowieka. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 14, 15, 16  Następny
Strona 8 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy