Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:06, 13 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Uwaga na zabójcze poduszki! Nie zostawiaj w nich dziecka
Środa, 12 sierpnia 2015, źródło:(TS)
fot. / Teemeah/wikimedia (CC BY-SA 4.0)
Poduszki w kształcie rogala mogą być śmiertelnie niebezpieczne dla niemowląt - alarmuje portal sosrodzice.pl powołując się na doniesienia zachodnich mediów. Chodzi o niedawne przypadki, w których główki dzieci zsuwały się z zagiętych poduszek i nieruchomiały w pozycji uniemożliwiającej oddychanie.
Z takim uduszeniem powiązane zostały trzy zgony niemowląt w Stanach Zjednoczonych. Potwierdził to koroner hrabstwa Dauphin w stanie Pennsylvania na wschodzie USA.
Choć poduszki-rogale (zwane też przez niektórych księżycami) są bardzo pomocne podczas karmienia piersią i zabezpieczają niestabilnie siedzące maluchy, w żadnym wypadku nie nadają się, by układać w nich pociechy do snu - czytamy w komentarzu autorów serwisu sosrodzice.pl.
Jak dodają, ryzyko zablokowania dróg oddechowych pojawia się też, kiedy przykrywamy niemowlęta ciężkimi kocami, kołdrami i dużymi poduszkami. Dlatego należy tego unikać.
...
Przez glupie poduszki stracili dzieci.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:43, 24 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Prawda o integracji dzieci z Downem. "To utopia"
akt. 24 sierpnia 2015, 15:26
Sfrustrowani rodzice dzieci z Zespołem Downa i oburzeni internauci. To reakcje społeczne na zdarzenie w centrum handlowym w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie opiekunka placu zabaw nie chciała, by dziecko upośledzone dołączyło do zabawy z innymi dziećmi bez opieki rodzica. - Stworzenie świata, w którym bezproblemowo przebiega integracja tych dzieci to utopIa - stwierdza Aleksandra Kachel, wiceprezes katowickiego stowarzyszenia "Szansa" i matka chorej na Zespół Downa 5-letniej Hani
Temat znów stał się głośny z powodu zdarzenia, które miało miejsce na placu zabaw w centrum handlowym Focus Mall w Piotrkowie Trybunalskim. Chłopiec z Zespołem Downa nie został wpuszczony do "Figloraju" przez pracującą tam opiekunkę, która, zgodnie z relacją jego matki, miała stwierdzić, że "chore dzieci nie mogą tu wejść". 6-latek mógłby pozostać na placu, ale pod opieką mamy, choć innym maluchom nie stawia się takich warunków. Właściciel obiektu argumentował, że obecność chłopca mogła wpłynąć na bezpieczeństwo innych dzieci. Natomiast opiekunka w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim" mówiła, że jest daleko od dyskryminacji, a chodziło jej wyłącznie o bezpieczeństwo chorego chłopca, gdyż nie wiedziała, jak inne dzieci zareagują na jego obecność.
Piotrkowski incydent przyczynił się do założenia wydarzenia na Facebooku w celu zbojkotowania "Figloraju" przez stronę Kobiety przeciwko aborcji (KOPA). Potęga internetu znów dała znać o sobie i w inicjatywie bierze już udział 11 tysięcy osób. Przyczyniła się do zmiany stanowiska właściciela obiektu, który oficjalnie przeprosił i zaproponował chłopcu darmowe korzystanie z placu zabaw przez rok. Event zmienił nazwę na Ogólnopolski Ruch Solidarności z Osobami z Zespołem Downa.
Wśród mnóstwa wpisów pod tym wydarzeniem znaleźć można głównie opinie internautów oburzonych działaniem personelu placówki i mówiących, że takie traktowanie dzieci z Zespołem Downa to "średniowiecze". Rodzice innych chorych opublikowali więcej postów, w których zwracają uwagę na dyskryminujące traktowanie ich dzieci w innych placówkach. Jak chociażby Pani Aleksandra, która chciała zapisać chore dziecko na zajęcia taneczne do klubu osiedlowego i również usłyszała słowo "nie".
Inaczej sytuację postrzegają działacze stowarzyszeń, którzy na co dzień zajmują się organizacją pomocy i wsparcia dla dzieci upośledzonych oraz ich rodziców. Większą winę widzą w matce niżeli w samej pracowniczce "Figloraju". - Najgorsze jest zachowanie matki, która chciała zostawić niepełnosprawnego syna samego - mówi Ewa Suchcicka, prezes stowarzyszenia "Bardziej kochani", która sama ma 26-letnią córkę z Zespołem Downa. Wtóruje jej Aleksandra Kachel, wiceprezes katowickiego stowarzyszenia "Szansa", matka upośledzonej 5-letniej Hani. - Jako matka nie wpadłabym na pomysł, żeby zostawić swoje dziecko samo z opiekunką takiego placu zabaw - powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską.
Postawić można pytanie: czy i jak da się integrować zdrowe dzieci z tymi dotkniętymi Zespołem Downa. Czy ich wspólna zabawa jest możliwa w sposób naturalny i bezproblemowy? Działaczki organizacji pomagających upośledzonym dzieciom i ich rodzinom są sceptyczne. - Chorzy nie nadążają za normalnymi komunikatami, które skutkują przy reprymendach wobec zdrowych dzieci. Specjalne szkoły i organizacje nie istnieją bez przyczyny - te dzieci niestety są inne - zdradza Ewa Suchcicka. - Zmian nie ma i nie będzie nigdy. Integracja jest niemożliwa, nigdy się nie udawała - dodaje z rozżaleniem. - Stworzenie świata, w którym bezproblemowo przebiega integracja, a dzieci będą się w zgodzie bawiły to utopia - uważa Aleksandra Kachel.
W piotrkowskiej sprawie pojawił się wątek ewentualnej agresji upośledzonych dzieci wobec zdrowych rówieśników. Matki wskazują, że choć wiele dzieci również potrafi wpadać w ataki złości i furii, to zupełnie inaczej wygląda powstrzymanie ich i wytłumaczenie błędu. Wiceprezes "Szansy" powołuje się na doświadczenia jej 5-letniej córki. - Hania, kiedy jest zła, bywa agresywna - wtedy potrafi kogoś ugryźć, uderzyć. Dzieci z Zespołem Downa mają problem z komunikowaniem i w najprostszy sposób wyrażają swoje emocje. Dzieci zdrowe też tak potrafią się zachowywać, ale zupełnie inaczej wygląda sprawa wytłumaczenia im pewnych rzeczy - zauważa.
Podobnie postrzega tę sytuację Ewa Suchcicka. - Te dzieci mogą być agresywne jak każde inne. Do dzieci upośledzonych, co dotyczy 90 proc. osób z Zespołem Downa, pewne rzeczy nie docierają. Nie potrafią zazwyczaj zachować się zgodnie z kanonami naszej kultury, czyli np. nie uderzyć kogoś, nie załatwiać się w miejscach publicznych czy nie dokonywać w nich aktów seksualnych. I jako rodzice musimy uczyć ich tego całe życie - wyznaje.
Na Facebooku pojawiły się wpisy rozżalonych rodziców, którzy byli zdenerwowani z powodu odmowy dopisania ich dzieci na zajęcia np. taneczne czy ruchowe, w których brali udział zdrowi rówieśnicy. Prezes stowarzyszenia "Bardziej kochani" wskazuje, że to wcale nie musi być dobre rozwiązanie dla osób z Zespołem Downa. - Zdarza się, że pojedyncze placówki przyjmują takie dzieci na zajęcia. Są one tam jednak skazane na porażkę, bo zawsze będą najgorsze. Dlatego powstało wiele stowarzyszeń i fundacji, które organizują im czas, zabawę i zajęcia. Tam czują się lepiej - powiedziała WP Suchcicka. - Tym dzieciom nie wolno stawiać za wysoko poprzeczek, bo nie dadzą sobie rady, a może to jeszcze stworzyć problem dla innych - dodaje.
Psycholog Monika Dreger wskazuje, że Polacy mają generalny problem z tolerancją i zrozumieniem tych, którzy są w mniejszości. - Generalnie nie jesteśmy społeczeństwem tolerancyjnym. Wszystko, co jest inne czy nieznane, nas przeraża, a jak nie wiemy, co możemy z tym zrobić, to najłatwiej jest nam to wykluczyć. Na szczęście to powoli się zmienia, dzięki działalności fundacji czy stowarzyszeń - powiedziała WP.
Dreger odniosła się również do zdarzenia z Piotrkowa Trybunalskiego. Odmienne relacje matki oraz opiekunki nie dają jednoznacznej odpowiedzi, jak naprawdę wyglądała ta sytuacja. Ocenia natomiast jak takie zdarzenia mogą wpływać na pozostałe dzieci. - Dzieci uczą się przede wszystkim przez modelowanie, powielając zachowania dorosłych. Gdyby opiekunka wyrzuciła dziecko z placu zabaw, to uczyłyby się nietolerancji. Natomiast jeśli odmówiła przyjęcia tego dziecka bez opieki rodzica, bo nie czuła się kompetentna, by się nim zajmować i odpowiednio sformułowała komunikat, to uczy to dzieci odpowiedzialności. Jeśli wyglądało to w ten sposób, jest to uczciwe postawienie sprawy - uważa Dreger. - Większość dzieci z Zespołem Downa nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie. Kluczowa jest odpowiedzialność rodziców, którzy nie mogą na nikogo jej przerzucać - podsumowuje psycholog.
Szacuje się, że w Polsce żyje około 60 tys. osób z Zespołem Downa. Średnio na ok. 800-1000 żywych urodzeń przypada jedno dziecko obarczone taką wrodzoną wadą genetyczną.
Mateusz Cieślak, Wirtualna Polska
Dziennik Łódzki
...
Najgorzej jak ignoranci sie wypowiadaja.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:10, 28 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Rodziny poległych żołnierzy - życie w cieniu straty bliskiej osoby
28 sierpnia 2015, 11:37
Przyjechali z całej Polski. Niewielu z nich ma szansę na terapię w swoim miejscu zamieszkania. Dlatego Stowarzyszenie Rodzin Poległych Żołnierzy "Pamięć i Przyszłość" już po raz kolejny zaprosiło na warsztaty psychologiczne rodziny, które na misjach wojskowych straciły bliskich. Tym razem do Wilkas koło Giżycka.
- Warsztaty psychologiczne pozwalają nam inaczej spojrzeć na naszą żałobę. Zobaczyć, że nie jesteśmy sami i musimy żyć dla tych, którzy zostali - przyznaje Marzena Zielke z zarządu Stowarzyszenia.
W czasie zajęć z psychologami i terapeutami rodziny poległych żołnierzy uczą się, jak radzić sobie z żałobą, a także budować na nowo relacje rodzinne i przyjacielskie. Dlaczego to takie trudne? Bo ciężko pogodzić się ze śmiercią syna czy męża, który pojechał na misję nie po to, aby zabijać, lecz żeby pomagać. Ludzie tego nie rozumieją. Stąd hejty w internecie (żołnierze to "mordercy i okupanci") czy krzywe spojrzenia sąsiadów ("nachapali się kasy").
Dlatego takie integracyjne spotkania są ważnym elementem terapii. Warsztaty pozwalają na rozmowy indywidualne i terapię grupową, pomagają odreagować emocje i sprzyjają integracji środowiska (Stowarzyszenie zrzesza ponad 80 osób, a na spotkaniach integracyjnych zyskuje zawsze nowych członków).
Ciąg dalszy terapii
Rodzice poległych żołnierzy zebrali się w sali na parterze. To kolejne spotkanie, więc zajęcia nie koncentrują się już na przeszłości (stracie, żałobie i traumie), lecz wybiegają w przyszłość i są związane z rodziną. Rozmowy dotyczą asertywności, stresu, rodzinnych kryzysów. - Chodzi o to, aby doznana strata nie przesłoniła życia, które toczy się nadal - tłumaczy Jerzy Patoka, terapeuta, pracujący z grupą rodziców. Ocenia, że jego "podopieczni" od pierwszych spotkań przeszli długą drogę. Mimo smutku i łez, które nadal im towarzyszą, potrafią żartować i cieszyć się ze spotkania. Podkreśla, jak ważna jest dla nich ta wspólnota oraz ile znaczy dzielenie się swoimi przeżyciami z innymi, którzy także stracili synów.
W grupie rodziców pojawiają się też nowe osoby. Anna (od śmierci syna minęło kilka lat) przyjechała po raz pierwszy, bo namówiła ją córka. - Zrób coś dla siebie - powiedziała, gdy zmarł ciężko chory mąż, którym się opiekowała. Ale Anna jest pełna obaw.
Ewa dobrze ją rozumie, bo po śmierci syna także się bała. Dziś jest wdzięczna, że dała się namówić i w ubiegłym roku przyjechała po raz pierwszy na warsztaty. - Te spotkania przynoszą ulgę, każdy z nas dzieli ten sam los. Wracam do domu, mam poczucie, że nie jestem sama i zaczynam już czekać na kolejne spotkanie - mówi. Po raz pierwszy przyjechali też Grażyna i Adam. Ich syn zginął w Afganistanie jako ostatni. Trudno im jeszcze o tym opowiadać. Słowa grzęzną w gardle, szklą się oczy. Zatem słuchają.
- Nie chcę zapomnieć, ale chcę, żeby wspomnienia nie bolały - żali się Krystyna. - Spróbuj, tak jak ja - radzi Jerzy. - Gdy przywołuję obraz syna, widzę go uśmiechniętego. Wiem, że go straciłem, ale cieszę się, że przez 28 lat przysparzał nam wiele radości.
Do rozmowy włącza się Maria: - Ja także coraz częściej wspominam radosne chwile. Przypominam sobie, jak syn wracał późno do domu z randki i wchodził przez balkon, o czym wtedy nie wiedzieliśmy. Dziś wspominamy tamte dni i się śmiejemy. - Gdy zatęsknię za synem, włączam kasetę nagraną podczas przysięgi wojskowej. To mnie uspokaja - dodaje Marian.
Kiedy jednak nadchodzi gorszy dzień, wracają uporczywe myśli. - Jak mam go pożegnać, skoro nie widziałam go w trumnie? - pyta Joanna. Wtedy zazwyczaj sięga po album i przegląda zdjęcia, także te z miejsca wypadku. - Może to była pomyłka, może to nie on zginął - myśli. Maria ją rozumie, bo pamięta opis "zdarzenia" z protokołu powypadkowego. Widzi nie tylko zapisaną kartkę papieru, lecz także zabitego syna. Nie ma ręki ani twarzy.
Zapomniani żałobnicy
Coraz częściej pomocy psychologicznej wymagają także dzieci żołnierzy, którzy zginęli na misjach. Psychoonkolog Agnieszka Paczkowska przyjechała na warsztaty do Wilkas w ramach programu wsparcia dla dzieci i młodzieży w żałobie "Tumbo pomaga", który powstał w fundacji skupiającej hospicja z całego kraju.
Agnieszka prowadzi zajęcia z najmłodszymi uczestnikami warsztatów, bo także u nich pojawiają się problemy związane z traumą po śmierci ojca. Mówi o tym, jak ważne jest wsparcie psychologiczne dla grupy, bo dzieci to często zapomniani żałobnicy. -Dorośli nie doceniają i nie rozumieją ich żalu i smutku. Gdy matka nie rozmawia z dzieckiem o śmierci ojca, zostaje ono samo z workiem zamrożonych emocji, z którymi idzie przez życie. Stają się one balastem, który różnie się objawia - trudnościami w nauce, w związku, w relacji z szefem - tłumaczy.
Pięcioletni Gerard, którego tata, st. chor. Sylwester Janik, zginął we wrześniu 2013 roku w Afganistanie, jest jeszcze za mały, aby pytać mamę o szczegóły tej śmierci. Jolanta Janik jednak wie, że taki dzień nadejdzie. Dziś wystarczy tłumaczenie, że chociaż taty z nimi nie ma, czuwa i patrzy z góry. Gdy Gerard będzie starszy, pytania zapewne padną, więc Jolanta woli dmuchać na zimne i już dziś wraz z synkiem uczestniczy w warsztatach.
- Dzieciom brakuje taty w ważnych momentach życia. Wraz z dorastaniem wracają do nieprzeżytej żałoby. Ważne, aby nie przegapić tego momentu - radzi Agnieszka Paczkowska.
Gdy w 2004 roku zginął Krzysztof, Kamil miał trzy i pół roku. Jaki obraz taty zachował? Zapamiętał, jak w niedzielę rano smażył na maśle jajecznicę. Potem oglądali razem bajkę w telewizji i szli na spacer. Jeździli też na rowerze. Kamil pamięta, że bawił się z tatą i że było mu dobrze - wspomina Małgorzata. Problemy pojawiły się po kilku latach. - Dlaczego tata wyjechał, skoro mnie kochał? - zapytał Kamil. Małgorzata nie wiedziała, jak odpowiadać na takie pytania. - Ważne, aby nie budować obrazu ojca, który jest superbohaterem. Wtedy dziecku, szczególnie chłopcu, trudno sprostać takiemu wizerunkowi - radzi Agnieszka.
Jak pomóc dziecku w przeżyciu żałoby? To długofalowy proces. Mama może mu pomóc, przeżywając własną żałobę. Wsparcie polega także na wydobywaniu emocji, którym trzeba dać ujście. - Wspominać, ale mieć własne rytuały związane z upamiętnieniem taty - tłumaczy Agnieszka Paczkowska. Na zajęciach dzieci uczyły się, że należy mówić o emocjach, choć początkowo miały problem z ich nazwaniem.
Na koniec warsztatów każda mama, której dziecko uczestniczyło w zajęciach, dostała od psychologa list. Joanna przeczytała, że powinna skorzystać z pomocy psychologicznej, bo proces żałoby został zahamowany i dużo emocji jest uwięzionych. Kasia dowiedziała się, że musi stawiać dziecku więcej granic. Alicja - wprost przeciwnie, że powinna dać mu więcej swobody.
Pamięć i wsparcie
Joanna Ciesielska, matka mł. chor. Piotra Ciesielskiego, który zginął w Afganistanie w grudniu 2011 roku, mówi, że pamięć trzeba pielęgnować, tak jak miłość. Dlatego dla rodzin ważny jest kontakt z jednostką i świadomość, że koledzy nie zapomnieli. Dla Marzeny Zielke wielkim zaskoczeniem była propozycja, aby została matką chrzestną sztandaru ufundowanego przez mieszkańców Elbląga dla 16 Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej. Nie spodziewała się takiego wyróżnienia. Było ono także wyrazem pamięci o jej mężu, kpr. Andrzeju Zielkem, który zginął na II zmianie PKW w Iraku.
- Dbają o nas. Na święta pamiętają o dzieciach, zapraszają na uroczystości - przyznaje Marzena. Jej opiekun z 16 Żuławskiego Batalionu Remontowego w Elblągu często dzwoni i pyta, czy może w czymś pomóc. Na terenie jednostki rosną dwa dęby poświęcone pamięci dwóch pochodzących z niej żołnierzy, którzy w 2004 roku zginęli w Iraku. Jednym z nich był mąż Marzeny. Kilkumetrowe drzewa pną się w górę przy głównym placu, gdzie odbywają się wojskowe uroczystości.
Ewa i Jerzy Woźniakowie na warsztaty dojechali jako ostatni, bo w Dzierżoniowie, gdzie mieszkają, władze miasta postanowiły uhonorować ich syna, mjr. Krzysztofa Woźniaka, pierwszego żołnierza GROM-u, który zginął w Afganistanie. 28 czerwca 2015 roku (w dniu urodzin poległego oficera) został odsłonięty poświęcony mu obelisk. Dwa miesiące wcześniej duży deptak w środku dzierżoniowskich osiedli Rada Miejska Dzierżoniowa nazwała aleją Majora Krzysztofa Woźniaka.
Miejscowa prasa pisała, że "każdego dnia aleją Majora Woźniaka przechodzi co najmniej kilkaset osób. Każda z nich zapamięta ofiarę poniesioną przez 36-letniego dzierżoniowianina, czytając napis na obelisku". Nikt nie pomyślał, że pomnik i aleja leżą zbyt blisko bloku, w którym mieszkają rodzice majora. Widać je z ich balkonu.
Inną formę upamiętnienia zmarłego kolegi wybrali uczestnicy rajdu "Bieszczady 2015". Do Gabrysi Kiepury zadzwonił opiekun z jednostki i zapytał, czy zgodzi się na nazwanie rajdu weteranów imieniem swojego poległego męża (przekazał prośbę Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa). Nie miała wątpliwości. - Jankowi sport towarzyszył przez całe życie. Uprawiał sztuki walki, boks, lekkoatletykę, uwielbiał górskie wędrówki - wspomina.
I tak uczestnicy 1 Centralnego Zlotu Weteranów im. śp. st. chor. Jana Kiepury "Bieszczady 2015" spotkali się przy grobie chorążego w Racławówce koło Rzeszowa. Tam, w wojskowej asyście honorowej, złożyli kwiaty i zapalili znicze. - Odczytali też wspomnienie o Janku. Było bardzo osobiste, musiało wyjść spod pióra osoby, która go dobrze znała, bo nie każdy wiedział, że był zdyscyplinowany i wyjątkowo skromny. Koledzy Janka zapewnili mnie, że zawsze będą o nim pamiętać - opowiada Gabrysia.
Wkrótce po tej uroczystości kilkudziesięciu weteranów ruszyło w góry, a Gabrysia wsiadła do samochodu, aby przejechać ponad 600 km i nieco spóźniona dotrzeć na warsztaty do Wilkas.
W cieniu tragedii
Warsztaty wsparło finansowo Ministerstwo Obrony Narodowej. Stowarzyszenie planuje organizację kolejnych takich spotkań. - Rodziny żołnierzy poległych cały czas borykają się z problemem traumy. Dzieci wychowują się bez ojca, żony starają się zakładać nowe związki lub pozostają wdowami, rodzice żyją w cieniu tragedii, bo pochowali własne dzieci. Dlatego ważne jest wsparcie psychologiczne. Nie wystarcza pamięć okazywana zazwyczaj z okazji świąt i różnych rocznic. Rodziny muszą mieć świadomość, że mogą liczyć na pomoc wojska - podkreśla Jerzy Patoka.
Na ostatnich zajęciach podczas warsztatów dzieci miały napisać list do mamy. - Dziękuję, że mnie tu przywiozłaś - napisał Gniewko.
Małgorzata Schwarzgruber, "Polska Zbrojna"
...
Bez Boga zadne psychoterapie nie pomoga.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:12, 28 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Pokonały raka. Teraz chcą pokonać Bałtyk
Tomasz Gdaniec
28 sierpnia 2015, 09:28
12 kobiet. Pokonały raka. Teraz chcą pokonać Bałtyk. W najbliższą sobotę rozpocznie się drugi Onkorejs. Załogantki, które zmagały się z chorobą nowotworowa chcą pokazać, że życie może być pełne pasji. Ich poprzednia wyprawa do Szwecji zakończył się awarią statku.
- Z pośród 12-osobowej załogi ze względów rodzinnych i zawodowych musiały zrezygnować cztery kobiety, ich miejsca zajęły inne osoby. Jednocześnie okazało się, że na obu statkach oficerami są również osoby, które wygrały z rakiem - mówi Wirtualnej Polsce Małgorzata Leśniewicz, uczestniczka „Onkorejsów”.
W porównaniu do majowego rejsu zaszły pewne zmiany. Wyprawa odbędzie się nie jednym a dwoma jachtami – Cobrą i Bavarią. Łącznie popłynie nimi 18 osób, które pokonały raka. 14 z nich to kobiety. Rejs potrwa od 31 sierpnia do 5 września i odbędzie się na trasie Kołobrzeg – Visby – Kołobrzeg. W linii prostej to prawie 900 kilometrów.
„My, 12 kobiet z załogi OnkoRejsu, wybieramy życie i chcemy zaapelować do Was – zróbcie to samo. Żyjcie pięknie, życiem pełnym pasji i radości. Korzystajcie z każdej ofiarowanej Wam minuty. Jesteśmy chore na raka i wyruszyłyśmy w ten rejs, aby pokazać, że nigdy nie należy się poddawać! Badajcie się i pamiętajcie, że większość nowotworów, wykrytych we wczesnej fazie można wyleczyć! Rak to nie wyrok!” - napisały w swoim przesłaniu uczestniczki rejsu.
Uczestniczki zapowiadają, że to nie ostatnia edycja imprezy. W przyszłym roku będą chciały ponownie wypłynąć z Gdyni do Szwecji, bo jak same twierdzą, to co się zaczęło należy skończyć. Dodatkowo planują włączać w swój rejs coraz większą liczbę osób. Do udziału w kolejnych wyprawach zgłosiło się już ponad 30 chętnych.
- Nikt z nas się nie boi. Może to śmieszne, ale strach jest jeszcze mniejszy niż za pierwszym razem. Po prostu przeżyłyśmy akcję ratowniczą. Wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Drugi raz to samo chyba się nie przydarzy – dodaje Leśniewicz.
„Onkolaski”, jak same siebie określają, pierwszą próbę wypłynięcia w rejs do Szwecji podjęły pod koniec maja. Jednak drugiego dnia rejsu, będąc 60 mil od brzegu ich statek – Zjawa IV, zaczął nabierać wody. Wówczas całą załogę udało się bezpiecznie przetransportować do Władysławowa. Bezpośrednią przyczyną awarii było rozszczelnienie kadłuba.
...
Nie nalezy poddawac sie rozpaczy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:17, 30 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Radio Lublin
Lublin: przejechał w protezie 1000 km na rowerze, by pomóc 7-latkowi
Lublin: przejechał w protezie 1000 km na rowerze, by pomóc 7-latkowi - Shutterstock
Sukcesem zakończyła się akcja "W protezie na rowerze", zorganizowana przez niepełnosprawnego Kamila Misztala z Lublina. 24-latek, poruszający się w protezie nogi, w ciągu 9 dni przejechał rowerem 1000 kilometrów, aby zebrać pieniądze na zabieg fibrotomii dla 7-letniego Oskara.
Cierpiący na dziecięce porażenie mózgowe chłopiec, dzięki tej zbiórce będzie miał dużą szansę stanąć na własne nogi. - Bariery są tylko w naszych głowach - przekonuje zmęczony, ale szczęśliwy Kamil Misztal.
REKLAMA
Zabieg fibrotomii to koszt 10 tysięcy złotych. – Kwota, którą zebraliśmy, na pewno dużo przewyższa to, co zakładaliśmy - dodaje Kamil.
Mały Oskar będzie miał szansę stanąć na własne nogi już na jesieni.
...
Cierpiacy a pomaga.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 3:26, 02 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Żona Marynarza
Gosia walczy o powrót do zdrowia
Jarek i Gosia - Materiały prasowe
Piękne wspólne wakacje, potem kontrakt, wyjątkowy, bo krótki - trzy tygodnie w Kanadzie. W pracy Jarek dostaje od Gosi wspaniałą wiadomość: "będziemy mieli dziecko". Radość małżonków jest ogromna, jednak wspólnie postanawiają nie mówić nikomu dopóki Jarek nie wróci z morza. Niestety chwilę później do Jarka zaczynają docierać następne informacje - musi pilnie skontaktować się z rodziną.
- Musisz wracać, Gosia umiera, miała wylew - ta informacja sprawia, że świat staje do góry nogami. Trudno jest zejść też ze statku, gdyż pogoda nie pozwala na lądowanie helikoptera. Udaje się na drugi dzień - cudem. Jarek podróży nie pamięta. Sen i tabletki w samolocie i myśl, aby jak najszybciej znaleźć się w Polsce obok Gosi. W tym czasie wspólnie z teściami zdalnie podejmują decyzję przeniesienia Gosi do innego szpitala, do Bydgoszczy. W ciągu trzech dni Jarek wraca, a Gosia zmienia szpital. Trudna operacja i oczekiwanie. Pojawia się światełko w tunelu. Są szanse, Gosia przeżyła tak jak ich pięciotygodniowe dziecko - córeczka.
REKLAMA
- Ten czas był jak sinusoida. Dwa kroki do przodu i zaraz kolejny do tytułu. Ciągle byliśmy w napięciu, w strachu o ich życie - mówi Jarek. Mężczyzna każdy dzień spędzał w szpitalu, mimo iż to była to ponad godzina drogi w jedną stronę.
Nadszedł czas w miarę spokojny. Gosia wybudziła się ze śpiączki, poznawała wszystkich. Jednak nie mogła się ruszać, mówić. Kolejne kilka miesięcy, czyli czas do porodu, spędziła w szpitalu.
Maja przyszła na świat przez cesarskie cięcie. Leżała jako wcześniak w inkubatorze, potem około miesiąca w szpitalu, nie obyło się bez problemów. Jednak wszystko skończyło się dobrze i Maja cała i zdrowa trafiła do domu w marcu, a jej mama miesiąc wcześniej.
Dopiero w domu Gosia mogła rozpocząć pełną walkę o siebie. Jarek wszystko przystosował w domu do żony. Łóżko, sprzęty do ćwiczeń. Został on i jego dwie dziewczyny, którymi się opiekuje. Pomaga siostra, rodzina, przyjaciele. Oczywiście na razie mężczyzna nie może wrócić na morze i cały czas jest przy swoich dziewczynach.
Gosia ma codziennie rehabilitację i logopedę. Ciężką pracą osiągnęła ogromny sukces, gdyż już zaczyna mówić. Cichutko na ucho i powoli. Ale jest silna. Nie chodzi jeszcze, nie jest w pełni sprawna. Ale każdego dnia, każdego miesiąca jest progres. Małymi kroczkami i na pewno jeszcze weźmie swoją córkę na ręce i pójdą wspólnie na spacer.
Zły sen Gosi i Jarka zaczął się w lipcu 2014 i trwa, ale wszystko idzie ku dobremu. To, że Gosia i Maja przeżyły to ogromy cud. Ludzie, którzy tak naprawdę zaczynali swoje wspólne rodzinne życie, doświadczają czegoś niezwykle trudnego. Praca Jarka pomogła im na początku w opłaceniu rehabilitacji dla Gosi, która jest jej niezbędna jak tlen i kosztuje kilka tysięcy w miesiącu, do tego turnusy rehabilitacyjne (również płatne) i logopeda. W tej chwili powrót Jarka do pracy nie jest możliwy (co w przypadku marynarza oznacza brak wynagrodzenia), chociażby ze względów organizacyjnych i obecnego stanu zdrowia żony. Aby Małgosia mogła zacząć normalnie żyć, a Jarek mógł wrócić do pracy, potrzebne jest wsparcie dobrych ludzi.
Ci młodzi ludzie swoją postawą pokazują, czym jest miłość i czym jest związek. Gosia potrafi wyszeptać Jarkowi, że są gorsze choroby na świecie, dzielnie walczy każdego dnia o siebie i rodzinę. Jej celem teraz nie jest "być a żyć normalnie. Jednak do tego potrzebna jest dodatkowa rehabilitacja, codzienna walka o normalność. O to by jak najszybciej mogła wziąć córkę na ręce i się nią zaopiekować czy też przytulić męża. W tej nierównej walce z chorobą oboje są prawdziwymi bohaterami i przykładem dla wszystkich.
Każda kwota pomaga opłacić minuty, godziny, dni, miesiące rehabilitacji.
Pieniądze można wpłacać na konto Fundacji "Światło", koniecznie wpisując w tytule przelewu: Na leczenie Małgorzaty Elwertowskiej. Numer konta bankowego:
PKO S.A. I/O w Toruń 34 1240 4009 1111 0000 4490 9943.
...
W tym przypadku potwierdza sie, ze cierpienie uszlachetnia. Oczywiscie nie zawsze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 12:17, 06 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
W Kołobrzegu zacumował jacht uczestniczący w OnkoRejsie
W kołobrzeskim porcie zacumował jeden z dwóch jachtów, uczestniczących w OnkoRejsie na Gotlandię. W rejsie wzięły udział kobiety, które przebyły chorobę nowotworową.
Drugi jacht musiał zostać w Nexo na Gotlandii z powodu awarii steru i złej pogody - mówi jedna z uczestniczek rejsu, Magdalena Lesiewicz. Jacht wróci do Polski, gdy tylko będzie to możliwe.
REKLAMA
Uczestniczki rejsu wspominają, że przeżyły wiele przygód, w tym sztorm o sile 8 stopni w skali Beauforta. Przyznają, że były przerażone, ale sztorm udało się przetrwać dzięki doświadczonemu kapitanowi.
OnkoRejs miał pokazać innym chorym, że rak nie powinien nas ograniczać - dodaje Magdalena Lesiewicz. W rejsie wzięło udział 14 kobiet w różnym wieku, z różnych części Polski, które chorują lub chorowały na różne choroby. - Wszystko, czego się boimy, jest w naszej głowie i musimy to zwalczać i dążyć do tego, żeby osiągnąć cele, które sobie postawiliśmy - powiedziała uczestniczka rejsu.
...
Tak powinnismy chorujac zyc jak zdrowi. Oto sztuka!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:44, 14 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Śp. Gosia Niedziółka. Niepokonana niepełnosprawna.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, publicysta, opozycjonista
Warsztaty Terapii Zajęciowej w Radwanowicach, fot. Fundacja im. Brata Alberta
Ojciec przez pięć lat wnosił ją na plecach do sali wykładowej na II piętrze zabytkowego gmachu UJ przy ul. Gołębiej, gdzie swoją siedzibę ma Wydział Polonistyki.
W tych dniach niespodziewanie, w wieku zaledwie 32 lat, odeszła śp. Małgorzata Niedziółka. Jako 10-letnia uczennica szkoły podstawowej w Krakowie - Nowej Hucie uległa tragicznemu wypadkowi. Przechodząc przez jezdnię została potrącona przez samochód. Doznała urazu rdzenia kręgowego i nerwu przepony. Nie tylko została sparaliżowana, ale i nie mogła samodzielnie oddychać. Pobyt w szpitalu im. Jana Pawła II, który trwał wiele miesięcy wspominała jednak dobrze, bo panowała tam rodzinna atmosfera. W wyniku zbiórki społecznej udało się w USA zakupić rozrusznik do przepony, który po wszczepieniu pozwalał jej oddychać bez podłączenia do skomplikowanej aparatury.
REKLAMA
Wraz z rodzicami przeprowadziła się do podkrakowskich Radwanowic. Pomimo niepełnosprawności ukończyła Liceum Ogólnokształcące w Krzeszowicach, a następnie studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz grafikę komputerową na AGH. Po śmierci matki opiekował się nią ojciec, który przez pięć lat studiów wnosił ją na plecach do sali wykładowej na II piętrze zabytkowego gmachu UJ przy ul. Gołębiej, gdzie swoją siedzibę ma Wydział Polonistyki. Miała podjąć studia doktoranckie, ale ojciec nabawił się przepukliny od tego noszenia. Nawiasem mówiąc, władze uniwersyteckie windę w tym budynku zamontowały dopiero parę lat temu.
Po studiach nie mogła pracować jako nauczycielka, o czym marzyła. Podjęła pracę w różnych organizacjach pozarządowych. Najpierw w Fundacji im. Brata Alberta w Radwanowicach, a następnie w Fundacji Anny Dymnej "Mimo Wszystko" i Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Robiło wszystko, począwszy od tłumaczeń, poprzez prace biurowe i redakcyjne, a na opiece nad osobami niepełnosprawnymi intelektualnie i nad zagranicznymi gośćmi skończywszy. Zajęła się też fotografiką i grafiką oraz podjęła stała współpracę z redakcjami i portalami internetowymi. Bardzo dużo pisała i redagowała. Przeprowadziła się z powrotem do Krakowa, aby mieć dostęp do kin i teatrów. Cały czas zachowywała pogodę ducha i zapał do pracy. Była w tym wszystkim niepokonana.
W wywiadzie udzielonym Karolinie Walczowskiej dla Radia Pryzmat tak mówiła o swojej niepełnosprawności: "Nigdy nie myślałam o sobie, jako o niepełnosprawnej i nie konkurowałam z osobami niepełnosprawnymi, ale właśnie z pełnosprawnymi. Zostałam posłana do szkoły, która nie była integracyjna, gdzie ludzie nie byli przygotowani, że będzie u nich ktoś na wózku. Jakoś musieli się z tym pogodzić i dawać sobie ze mną radę."
Na koniec wywiadu dodała: "Bycie niepełnosprawnym nie jest jakąś przyjemnością, czy szczęściem, ale nie jest też na pewno gigantycznym nieszczęściem, bo trzeba sobie radzić w każdej sytuacji. Myślę, że każdy pełnosprawny powinien się cieszyć z tego, że ma dwie rączki i dwie nóżki, i może robić co mu się żywnie podoba.".
Marzyła o założeniu rodziny i egzotycznych podróżach. Niedawno wróciła z Wiednia. Zmarła we śnie na serce. Jej msza św. pogrzebowa odprawiona zostanie we wtorek 15 września o g. 16.00 w kościele św. Brata Alberta w Radwanowicach. Następnie odbędzie się pogrzeb na cmentarzu parafialnym w Rudawie, gdzie śp. Gosia zostanie pochowana obok swojej mamy.
...
To jest bohaterstwo.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:33, 19 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Osobisty dramat dziennikarza TVP - stracił syna
19 września 2015, 23:00
Tydzień temu znany i lubiany przez widzów TVP dziennikarz Jarosław Kulczycki stracił syna. 19-letni chłopak zasłabł, a mimo podjętej reanimacji nie udało się go uratować - informuje fakt.pl. Nie wiadomo co było bezpośrednią przyczyną zasłabnięcia, a następnie śmierci.
Dziennikarz na łamach "Super Expressu" opublikował wzruszający list, którym żegna się z dzieckiem.
"Mówią, że Cię nie ma. Albo że jesteś, ale gdzie indziej. Gdzie? Dlaczego nie tu z nami?! Mówią, że życie człowieka jest kruche. Ale młodzi ludzie nie znikają tak nagle. Może zdarza się to nieraz, ale zawsze komuś innemu, gdzieś daleko, na horyzoncie kręgu znajomych nam ludzi. Albo czytamy o tym w gazecie" - czytamy w liście Kulczyckiego. Dziennikarz wspomina liczne wędrówki syna, wędrówki po górach i podróże autostopem po świecie, które nie raz sprawiały im wiele zmartwienia.
Syn Kulczyckiego studiował zaocznie filozofię, od października miał rozpocząć nowe studia - informatykę po angielsku.
"Tacy dumni byliśmy. Przerosłeś nas. Wzrostem o głowę, umysłem o pięć głów. Nie ma większej nagrody dla rodzica.A potem w niedzielne południe straszny telefon: Syn zemdlał, reanimujemy go. Godzinę o Ciebie walczyli. Nie wróciłeś. Przestało bić Twoje serce. Nasze kochane serduszko..." - pisze dziennikarz.
Wspomina o kolacji, którą Filip miał jeść z mamą i obiad z babcią. Wylicza niezrealizowane plany, których już nie uda się zrealizować.
"Ostatnie rozmowy, ostatnie pożegnanie, uścisk, spojrzenie ostatnie czule chronimy w pamięci.Ale przecież był cichy szept, kiedy mama tuliła Cię zrozpaczona, zapłakana. Powiedzieli, że to tylko powietrze. Czy to było "nie martw się mamo kochana"?I tych kilka kropel z nieba, kiedy ze złamanym sercem płakałem na cichej plaży. To było "żegnaj tato"?Gdzie jesteś Synku? Gdzie teraz wędrujesz? Czy wiesz już wszystko?Tulimy Cię ostatni raz do snu. Przykrywamy kołderką gorącej miłości, dumy, żeś taki wspaniały, wymarzony Syn.Śpij słodko. I czekaj na nas. My przecież też kiedyś zaśniemy" - napisał Jarosław Kulczycki.
...
Bez Boga to rzeczywiscie nie ma sensu...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:26, 20 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Michał Figurski w szpitalu w ciężkim stanie
Michał Figurski trafił do szpitala. Jego stan jest poważny
Michał Figurski - MW Media
Michał Figurski, polski prezenter radiowy i telewizyjny, a także dziennikarz muzyczny trafił dziś rano do jednego ze warszawskich szpitali. Jak podaje Fakt, dziennikarz został w trybie nagłym operowany - prawdopodobnie pękł mu krwiak w mózgu.
Michał Figurski źle się poczuł w niedzielę rano i został odwieziony do szpitala. Lekarze zdecydowali o natychmiastowej operacji Figurskiego. Prawdopodobną przyczyną pogorszenia zdrowia dziennikarza są powikłania po chorobie, donosi gazeta. Jego stan jest ciężki.
REKLAMA
42-letni Michał Figurski w 2014 roku rozwiódł się z żoną Odetą Moro po 12 latach związku. Mają nastoletnią córkę Sonię. Obecnie dziennikarz prowadzi program "WidziMiSię" na Polsat News 2.
...
Rozwod... To nagrzeszyl ale skoro tak szybko pokuta znaczy Bóg uznaje go za bladzacego a nie łotra.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 22:48, 27 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Wybrzeże Kości Słoniowej: nie żyje dwóch Polaków
Wybrzeże Kości Słoniowej: nie żyje dwóch Polaków - Onet
Na statku towarowym "Nefryt", który należy do szczecińskiego armatora "Euroafrica", doszło do śmiertelnego zatrucia. Jak podaje TVP Info, zmarło dwóch Polaków, a 13 trafiło do szpitala.
Według informacji TVP Info, objawy zatrucia pojawiły się u całej załogi po wyjściu z portu u Wybrzeża Kości Słoniowej. Jak podkreśla Elżbieta Malanowska, wiceprezes spółki Euroafrica Linie Żeglugowe, dwie osoby zmarły, a 13 jest hospitalizowanych.
Obecnie nie są znane przyczyny zatrucia. Nieoficjalnie mówi się o zatruciu pokarmowym.
...
Nikt tego nie przewidzial...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:51, 30 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Błędna decyzja urzędnika. Niepełnosprawna ma oddać ponad 30 tys. zł
Olivia Drost
Współpracownik Onetu
- Thinkstock
Niepełnosprawna mieszkanka Skrzyszowa opiekuje się ciężko chorą matką. Złożyła wniosek o świadczenie pielęgnacyjne na opiekę i przez 3 lata je otrzymywała. Po czasie okazało się, że urzędnik wydał złą decyzję, bo jako osoba niepełnosprawna nie powinna pobierać świadczenia. Dzisiaj pani Danuta Grabiec ma zwrócić ośrodkowi ponad 30 tys. zł, a odsetki nadal rosną. – Informację o nowotworze przyjęłam z podniesioną głową i walczyłam z tym. I tak mnie to nie wycieńczyło, jak teraz ta sprawa z urzędnikami.
W 1996 roku pani Danuta Grabiec ze Skrzyszowa (woj. śląskie) zachorowała na nowotwór brodawki Vatera. Jest po chemio- i radioterapii. Po wyłonieniu stomii, w 2008 roku został jej przyznany stopień niepełnosprawności i zasiłek pielęgnacyjny dla osoby z orzeczeniem o niepełnosprawności. Matka pani Danuty choruje już ponad 30 lat. Cierpi na cukrzycę, jest po dwóch zawałach. Ma protezę kolana, wyłonioną stomię i worek na mocz. Wymaga pełnej opieki. W 2010 roku pani Danuta złożyła wniosek o świadczenie pielęgnacyjne na opiekę nad ciężko chorą matką. W kwietniu 2010 roku Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Godowie rozpatrzył go pozytywnie. Pani Danuta przez trzy lata, do czerwca 2013 roku otrzymywała 520 zł miesięcznie.
REKLAMA
Nowe prawo
Po zmianie prawa dotyczącego świadczeń rodzinnych okazało się, że zasiłek nie należy się już pani Danucie i innym opiekunom osób niepełnosprawnych. Rozpoczęły się strajki i protesty, a po roku mieszkanka Skrzyszowa dowiedziała się, że znowu ma możliwość otrzymywania świadczenia, tym razem w formie zasiłku dla opiekuna. Ponownie złożyła wniosek do GOPS-u w Godowie.
Tym razem decyzja była odmowna, a jej przyczyną była niepełnosprawność pani Danuty. Poradzono złożenie odwołania od decyzji GOPS-u do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. – Na dzień wydawania decyzji o przyznaniu świadczenia ustawa o świadczeniach rodzinnych nie zabraniała wprost przyznania pomocy w przypadku posiadania orzeczenia o niepełnosprawności w stopniu znacznym. Taki zapis pojawiał się w przepisach prawa w roku 2011 – wyjaśnia w rozmowie z Onet Biznes Mirela Tront, kierownik GOPS-u.
Błędna decyzja sprzed 4 lat
Po zbadaniu sprawy przez SKO w Katowicach, stwierdzono nieważność decyzji wydanej przez kierownika GOPS-u w kwietniu 2010 r. Według orzeczenia – opiekując się swoją matką, nie traci zarobku, bo jest niezdolna do pracy. Anna Kmita z SKO w Katowicach w rozmowie z portalem Nowiny.pl przyznaje – W materiale dowodowym tej sprawy znajdowało się orzeczenie o stopniu niepełnosprawności wydane przez Powiatowy Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności, z którego wynikało, że pani Danuta Grabiec jest niezdolna do pracy. To orzeczenie przesądza o sprawie, bo skoro osoba nie może podjąć pracy, to nie może również pobierać świadczenia pielęgnacyjnego jak również zasiłku dla opiekuna, które to świadczenia przyznawane są, jeżeli opiekun rezygnuje z pracy zarobkowej lub nie podejmuje pracy zarobkowej ze względu na opiekę nad osobą niepełnosprawną. Stąd w tym przypadku świadczenie pielęgnacyjne wcześniej przyznane jest świadczeniem nienależnie pobranym.
Poinformowany o tym GOPS wydał decyzję o odmowie przyznania świadczenia pielęgnacyjnego od kwietnia 2010 roku, zmieniając w ten sposób wydane 4 lata wcześniej orzeczenie. W lutym 2015 r. nałożono na panią Danutę obowiązek spłacenia nienależnie pobranych świadczeń. – Zgodnie z ustawą o świadczeniach rodzinnych, osoba, która pobrała nienależnie świadczenia rodzinne, jest obowiązana do ich zwrotu. Za nienależnie pobranie uważa się świadczenia rodzinne przyznane na podstawie decyzji, której następnie stwierdzono nieważność z powodu jej wydania bez podstawy prawnej lub z rażącym naruszeniem prawa – wyjaśnia Anna Kmita.
Ośrodek wiedział o niepełnosprawności
Pani Danuta twierdzi, że podczas wypełniania wniosku, pracownicy opieki społecznej nie pytali o niepełnosprawność. Co więcej, od lutego 2008 r. otrzymuje zasiłek pielęgnacyjny w kwocie 153 zł miesięcznie dla osoby niepełnosprawnej, wydawany przez ten sam GOPS. Ośrodek posiadał zatem informację, że pani Grabiec jest osobą niepełnosprawną, a sprawą przyznania zasiłku pielęgnacyjnego i świadczenia zajmowała się ta sama urzędniczka.
Anna Kmita z SKO wskazuje jednak, że sama niepełnosprawność, nawet w stopniu znacznym, nie przesądza jeszcze o niezdolności do pracy. – Bo osoby niepełnosprawne w stopniu znacznym mogą mieć orzeczoną zdolność do pracy w warunkach pracy chronionej, a wówczas świadczenia te im przysługują – tłumaczy.
Odsetki narastają
Pani Danuta nie posiada żadnych dochodów, jej jedynym, źródłem utrzymania były świadczenia socjalne, które otrzymywała z GOPS-u. Mąż jest na emeryturze górniczej. Na tę chwilę kwota bazowa do spłaty wynosi 20280 zł, a odsetki narastają od roku 2010. – W luźnej rozmowie w październiku zeszłego roku dowiedziałem się od urzędnika, że to już kwota ponad 28 tys. Dzisiaj, rok później, odsetek jest pewnie jeszcze więcej – przyznaje w rozmowie z Onet Biznes mąż pani Danuty. Od sierpnia mieszkance Skrzyszowa odebrano świadczenia, a zasiłek, który jej się należy (z uwagi na niepełnosprawność) jest potrącany na poczet rozliczenia zadłużenia, jakby zaczęła je już spłacać, mimo że Wojewódzki Sąd Administracyjny nie wydał jeszcze w tej sprawie decyzji.
Po wywiadzie środowiskowym urząd gminy stwierdził, że nie zachodzą szczególnie uzasadnione okoliczności warunkujące umorzenie, a rodzinę stać na zwrócenie otrzymywanego przez kilka lat świadczenia. Stan zdrowia kobiety oraz fakt, że środki zostały wydane zgodnie z przeznaczeniem nie zostały wzięte pod uwagę.
„Winy pani Danuty nie ma”
– Czy w tej sprawie był popełniony błąd ze strony GOPS rozstrzygnie Wojewódzki Sąd Administracyjny. Winy pani Danuty w tej sprawie nie ma żadnej – przyznaje kierownik GOPS-u w Godowie. Błąd miała popełnić urzędniczka, która już nie pracuje. Jak ustaliła redakcja Onet Biznes, zakończenie pracy przez urzędnika, który w 2010 roku przygotowywał projekt decyzji, nie ma nic wspólnego ze sprawą pani Danuty.
Walczyła z nowotworem, z urzędnikami nie potrafi
Od czasu problemów z GOPS-em, jak przyznaje mąż – pani Danuta podupada na zdrowiu. Nie może jeść, spać, jest bardzo niespokojna. Trafiła do szpitala. – Myśleliśmy, że to nawrót nowotworu. Okazało się, że żona ma anemię i nerwicę. To prawdopodobnie przez tę spłatę świadczenia, bo innych problemów nie mamy.
Mimo że po wykryciu nowotworu dawano pani Danucie niecałe dwa lata życia, ona szybko stanęła na własnych nogach i wyzdrowiała. Z rakiem dała sobie radę, ale z urzędnikami i przepisami – nie potrafi. – Informację o nowotworze przyjęłam z podniesioną głową i walczyłam z tym. I tak mnie to nie wycieńczyło, jak teraz ta sprawa z urzędnikami. – przyznaje mieszkanka Skrzyszewa. Teraz pozostało czekanie na decyzję Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach. Termin rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.
...
Koszmar. Urzednicy jak u Ruskich.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 0:12, 16 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Wojciech Makowski: z niepełnosprawności można wyciągnąć wiele plusów
15 października 2015, 12:27
- Bardzo fajnie by było, gdyby wszyscy pozbyli się oporów, bo niepełnosprawność to dla nas naprawdę nie kłopot. My z tym żyjemy i nie postrzegamy jako nasze wady - powiedział w programie #dziejesienazywo Wojciech Makowski - pływak i raper.
Zdaniem Makowskiego, z każdej niepełnosprawności można "wyciągnąć wiele plusów".
- W Warszawie musiałem stanąć na własne nogi. Był to naprawdę duży przeskok, szkoła życia - momentami ciężka. Były chwile zwątpienia - powiedział Makowski. - Rozpocząłem swoje drugie życie i chcę to wykorzystać - dodał.
Jak niewidomi są odbierani przez osoby ich otaczające? Paweł Urbański - wspinacz, podróżnik i coach - stwierdził, że jedna i druga strona mają swoją rolę do odegrania.
- Z jednej strony wiele osób jest ciekawych, chciałoby się dowiedzieć, czy pracuję na komputerze, czy robię inne rzeczy. Ale w tle jest obawa, czy to będzie pytanie nietaktowne - powiedział Urbański.
...
Wszyscy jestesmy ograniczeni. Kto by nie chcial latac nie samolotami ale jak ptaki? Zreszta ile jestecie w stanie biec? Szybko tracimy sily. Oni tylko troche wiecej sa ograniczeni...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:13, 16 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Zbąszyń: chory psychicznie 32-latek zabił siekierą swojego ojca
Zenon Kubiak
15 października 2015, 13:34
Na terenie jednej z posesji w Zbąszyniu w Wielkopolsce znaleziono zwłoki 71-letniego mężczyzny, obok którego leżała zakrwawiona siekiera. Na miejscu zatrzymano 32-letniego syna ofiary, wykrzykującego, że to on jest mordercą.
W środowe popołudnie dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Nowym Tomyślu odebrał zgłoszenie o morderstwie, do którego miało dojść w Zbąszyniu. Na miejsce natychmiast wysłano miejscowy patrol policji, który potwierdził prawdziwość zgłoszenia.
- Na podwórku, przed wejściem do budynku mieszkalnego policjanci dostrzegli leżące na ziemi, przykryte kocem zwłoki 71-letniego mężczyzny. Obok ciała leżała również zakrwawiona siekiera – relacjonuje Przemysław Podleśny, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Nowym Tomyślu.
Z wnętrza mieszkania dochodziły jakieś dźwięki, więc funkcjonariusze weszli do środka. Tam zastali mężczyznę, który na widok policjantów ruszył w ich kierunku, wykrzykując, że to on jest sprawcą zabójstwa.
- Został on obezwładniony i zatrzymany, a następnie w asyście policjantów przewieziony karetką pogotowia do szpitala w Nowym Tomyślu na badania. Stamtąd podejrzany trafił do policyjnego aresztu – informuje Podleśny.
Okazało się, że to 32-letni syn ofiary, który od dłuższego czasu zmaga się z chorobą psychiczną. Kodeks karny za zabójstwo przewiduje karę 25 lat więzienia lub karę dożywotniego pozbawienia wolności. Jeśli jednak powołani biegli psychiatrzy uznają, że sprawca w chwili popełniania zbrodni był niepoczytalny, nie będzie mógł odpowiadać za swój czyn przed sądem, lecz może zostać umieszczony w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
Miejsce zabójstwa zostało zabezpieczone przez policjantów i poddane szczegółowym oględzinom. Wszystkie działania w tej sprawie realizowane są pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Nowym Tomyślu.
...
Nie powinno byc siekier w poblizu umyslowo chorych a noze tez plastikowe.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:03, 16 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Krzywdzące memy. Kobieta oburzona wykorzystaniem wizerunku córki
Lennox jest zdrową, pogodną dziewczynką. Gdy jej mama zobaczyła na Facebooku memy wykorzystujące ich wspólne zdjęcia, przeraziła się. Chodzi o zdjęcia, które mama dziewczynki, Ashton Hamner, zamieściła na swoim facebookowym profilu. Wykorzystano je do stworzenia memów, na których potraktowano jej córkę w sposób daleko krzywdzący.
- Autorzy memów naśmiewali się z łysiny mojej córki. Dopiski mówiły, że ma raka, że powinnam ją poddać eutanazji, bo jest opóźniona w rozwoju. Naprawdę niewyobrażalnie okropne rzeczy. Popłakałam się, bo co mi zostało? Byłam załamana i po prostu nie wierzyłam własnym oczom - powiedziała Ashton Hamner.
Mama skontaktowała się z administratorem Facebooka, który usunął krzywdzące memy. Ashton powiedziała nam, że zrobi wszystko, by taka sytuacja już nigdy się nie powtórzyła.
- Zmieniłam ustawienia profilu. Teraz nikt nie będzie miał dostępu do moich zdjęć, jedynie moi znajomi. Warto zwrócić uwagę na to, czym dzielimy się z innymi osobami - podsumowała.
...
Bez Boga ludzie to bestie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:01, 21 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Marek walczy o życie. Potrzebuje leku za 460 tys. zł
Tomasz Pajączek
Dziennikarz Onetu
Marek walczy o życie. Potrzebuje leku za 460 tys. zł - Materiały prasowe
Marek ma 18 lat i marzy tylko o jednym – o powrocie z tatą do domu. Chłopak od sześciu lat choruje na raka. Polscy lekarze nie są już w stanie mu pomóc. Teraz życie Marka zależy od 28 ampułek leku, który kosztuje 460 tysięcy złotych. Dla osiemnastolatka i jego taty to astronomiczna kwota, na zebranie której mają tylko trzy tygodnie.
Marek miał 12 lat, gdy rak zaatakował go po raz pierwszy. Diagnoza była nieubłagana – ostra białaczka limfoblastyczna, czyli agresywny nowotwór krwi i szpiku. To właśnie wtedy tata chłopca, Józef Polak, zacisnął zęby i musiał błyskawicznie wrócić do formy po zawale, który przeszedł kilka tygodni wcześniej. Musiał, bo jest dla Marka całą rodziną.
REKLAMA
Mama Marka zostawiła ich, gdy chłopiec miał kilka lat. Od tego momentu Marek mógł liczyć tylko na ojca. To on trwał przy nim i pomógł mu przejść trudne leczenie, gdy zachorował. Na karimacie pod łóżkiem syna spędził niejedną noc.
Po trzech latach nierównej walki z rakiem, Markowi w końcu udało się pokonać chorobę. Niestety nie na długo. Po dwóch latach nastąpiła pierwsza wznowa. A potem druga i trzecia. Lekarze, którzy zajmują się chłopcem są bezradni, bo jak mówią – wypróbowali już wszystkie tradycyjne sposoby.
– Ze względu na wyczerpanie wszystkich możliwych schematów chemioterapii stosowanych w leczeniu lekoopornej białaczki limfoblastycznej, jedyną możliwą opcją terapeutyczną jest zastosowanie leczenia niestandardowego z użyciem przeciwciał – leku blinatumomab – tłumaczy prof. Ewa Gorczyńska, która jest krajowym koordynatorem leczenia nawrotu ostrej białaczki u dzieci.
Zdaniem specjalistów lek, który może uratować Markowi życie jest niezwykle skuteczny. Jego cząsteczki przyczepiają się do komórek rakowych, a potem aktywują system immunologiczny tak, by je zniszczył. Problem w tym, że lek jest wyjątkowo drogi. 28 ampułek kosztuje 460 tysięcy złotych. To kwota astronomiczna, ale Marek z tatą wierzą, że uda się ją zebrać.
Lekarze i Fundacja "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową", która opiekuje się Markiem, uruchomili już całą machinę, bo na sprowadzenie leku trzeba uzyskać zgodę ministerstwa zdrowia, a potem ściągnąć go ze Stanów Zjednoczonych. Na zebranie pieniędzy na przeciwciała, które mogą powstrzymać raka Marek i jego tata mają tylko trzy tygodnie.
– Trzeba zebrać te pieniądze dla Marka. Po to, żeby mógł żyć dalej. Żeby mógł pojechać jeszcze ze mną na te swoje wymarzone ryby. Lekarze rozkładają bezradnie ręce i mówią tylko tyle, że innych możliwości leczenia już nie ma. Że tylko te cudowne przeciwciała mogą uratować mi Marka – mówi ze łzami w oczach ojciec chłopaka, Józef Polak.
I opisuje, jak bardzo Marek pragnie wrócić na stałe do domu. W połowie października lekarze pozwolili im pojechać do domu na weekend. Pierwszy raz od wielu miesięcy. Jak wrócili po dwóch dniach, to lekarze nie mogli uwierzyć w wyniki Marka. Tak podskoczyły do góry.
– Pytali, czym ja go tam karmiłem. A to tylko atmosfera domu. Domu, którego Marek nie zobaczy przez kolejne długie miesiące. Domu, o którym marzy i wierzy, że jednak do niego wróci – opowiada Polak.
Zaraz jednak znowu się uśmiecha i dodaje, że przecież zobaczy na pewno. Bo przecież musi jeszcze złowić jakąś rybę na wędkę, którą dostał od marszałek Sejmu, która odwiedziła pacjentów wrocławskiej kliniki onkologii dziecięcej.
– Marek tak barwnie i sugestywnie opowiadał o swojej pasji, że po dwóch tygodniach do kliniki przyjechał prezent dla niego – piękna nowiutka wędka. Prosto od pani marszałek. I teraz tylko Marek złości się, że nie udało mu się jeszcze na nią złowić żadnego pstrąga. Złości się, ale wierzy, że niejedno wędkowanie jeszcze przed nim – mówi Anna Czujko, rzeczniczka Fundacji "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową".
Wszyscy, którzy chcieliby wesprzeć Marka mogą wpłacić pieniądze na konto: 11 1160 2202 0000 0001 0214 2867 z dopiskiem "Marek Polak", Fundacja "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową", ul. O. Bujwida 42, 50-368 Wrocław.
...
Pamietajcie ze ludzie umieraja nie dlatego ze nie mozna wyleczyc tylko dlatego ze koszt jest zbyt duzy. Zwlaszcza w krajach biednych.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:52, 22 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Matka niepełnosprawnych dzieci walczy z rakiem. Nie ma pieniędzy na kurację
Cierpi na chorobą nowotworową i wychowuje w Będzinie na Śląsku dwóch niepełnosprawnych synów. Anna Dudek pilnie potrzebuje leku, na który jej nie stać, bo nie jest refundowany, a może uratować życie. Jeden zastrzyk kosztuje 1500 złotych i trzeba przyjąć go już 27 października.
Z chorobą walczy od kilku lat. Dotychczasowe leczenie zawiodło. Sił ma coraz mniej, ale Anna Duda wciąż się nie poddaje. – Cały przewód pokarmowy, jelita mam jakby popalone. Wszystko mnie boli, jest bardzo źle – mówi o codziennym cierpieniu.
Jej stan uległ znacznemu pogorszeniu, ponieważ w mózgu i czaszce pojawiły się przerzuty. Jest po radioterapii , przywrócono chemioterapię.
Pani Anna ma niepełnosprawnych synów. Nie przeszkadza im to jednak w tym, by chorej mamie pomagać. – Mamy najlepszą mamę na świecie. Razem z babcią robimy zakupy, pomagamy, jak tylko możemy – mówi Jordan Duda.
Babcia chłopca, Stanisława Klebach, podkreśla, że mimo wspólnych wysiłków, rodzinie jest coraz trudniej. – Trzeba w domu palić w piecach, nie ma komu przynieść węgla. Ja nie mogę nic dźwigać, Ania też nie. Jordanek poszedł któregoś razu do piwnicy, dostał ataku epilepsji. Mój drugi wnuk Fabian jest po operacji – mówi Stanisława Klebach.
Liczy się każda złotówka
Rodzina zmaga się z biedą. Trudno jest, gdy mieszka się z chorą w jednym pokoju i żyje z renty oraz zasiłku. Życie pani Anny może uratować lek, którego nie refunduje NFZ. – Jest potrzebny zastrzyk, który usunie hiperkalcemię, czyli obniży poziom wapnia we krwi – tłumaczy pani Stanisława. Jak podkreśla Anna Dudek, lekarze w Gliwicach mają nadzieję, że dzięki temu jej stan się poprawi.
Jeden zastrzyk kosztuje 1500 złotych, Trzeba go podać już 27 października; kolejne dawki chora powinna przyjmować co trzy tygodnie.
– Gdyby Ani nie podało się tego leku, to... nie chcę nawet o tym mówić, tak mi ciężko… – mówi zrozpaczona pani Stanisława. Rodzina nie wyobraża sobie utraty bliskiej osoby. Zmagająca się z nowotworem pani Anna ciągle wierzy, że uda się zdobyć środki na leczenie.
>>>
Znow walka.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 1:14, 30 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Wielka Brytania w szoku. W Aberdeen zamordowano ucznia podczas przerwy
Wielka Brytania w szoku. W Aberdeen zamordowano ucznia podczas przerwy - Shutterstock
16-letni Szkot został śmiertelnie ugodzony nożem podczas przerwy na lunch w Cults Academy na przedmieściach Aberdeen. Nastolatek rzekomo nie wytrzymał drwin na temat swojej tuszy. Szkocka policja potwierdziła, że prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa.
Cults Academy wczoraj około 13:30. Bailey Gwynne został ugodzony nożem w brzuch, zmarł po dwóch godzinach w lokalnym szpitalu – podaje dziennik „The Telegraph".
REKLAMA
Świadkowie zeznali, że podejrzany o morderstwo wcześniej obrażany był z powodu swojej nadwagi. Szarpanina wymknęła się spod kontroli i nastolatek pchnął kolegę nożem.
Tragiczną w skutkach awanturę widziało wielu uczniów, ponieważ miała miejsce podczas przerwy na lunch. Dzieci są w szoku, opiekują się nimi psycholodzy.
Cults Academy, 16-letni chłopak zmarł. Rodzina ofiary została o tym poinformowana. Śledztwo w sprawie morderstwa jest w toku i 16-letni mężczyzna został zatrzymany w sprawie tego incydentu i pomaga w policyjnym dochodzeniu".
- To jest szokujący i niezwykły przypadek w Aberdeen. Nasze myśli kierujemy do rodziny i przyjaciół chłopca, który stracił dzisiaj życie. Pracujemy ściśle z wydziałem edukacji i szerszym kręgiem społeczności, ponieważ jestem pewny, że ten incydent będzie odczuwalny nie tylko w Aberdeen, ale również znacznie dalej – oświadczył szef policji na Szkocję, Graeme Mackie.
O bezpieczeństwo swoich dzieci poważnie martwią się mieszkający w Szkocji Polacy. Na forach internetowych rozgorzała dyskusja. Jeden z naszych rodaków na Facebooku napisał: "To mogło stać się w każdej szkole w tym kraju!". Jedna z polskich matek z kolei skomentowała: - Mam dwoje nastolatków, to mogło być w ich szkole w Aberdeen. To straszne. Ogromnie współczuje rodzicom.
Do Cults Academy w Aberdeen uczęszcza tysiąc uczniów. Placówka przoduje na liście szkół, których podopieczni uzyskują najlepsze wyniki na egzaminach.
...
Nastolatki rozumu nie maja.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:46, 30 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Wrocław walczy o Anię. Szukają dawcy komórek dla chorej 34-latki
Tomasz Pajączek
Dziennikarz Onetu
Wrocław walczy o Anię. Szukają dawcy komórek dla chorej 34-latki - Materiały prasowe
Ania ma 34 lata i od trzech miesięcy choruje na rzadki nowotwór krwi. W sierpniu lekarze wykryli u niej białaczkę i chłoniaka. Teraz kobieta przechodzi chemioterapię. Jednak jedyną szansą dla niej na powrót do zdrowia jest przeszczep komórek macierzystych. To musi być genetyczny bliźniak. Problem jednak w tym, że jak dotąd nikt taki się nie znalazł, choć przeszukano bazy potencjalnych dawców na całym świecie, w sumie ponad 25 milionów osób.
Rodzina i przyjaciele Ani nie zamierzają czekać bezczynnie. To oni zainicjowali poszukiwania jej genetycznego bliźniaka. 4-8 listopada chcą przeprowadzić akcję pod hasłem "Wrocław walczy o Anię!". W tych dniach właśnie we Wrocławiu odbędzie się rejestracja potencjalnych dawców komórek macierzystych krwi i szpiku – dla Ani Szymczak oraz innych pacjentów dotkniętych nowotworem.
REKLAMA
– Jest we mnie ogromna wdzięczność dla wszystkich, którzy zaangażowali się w przeprowadzenie Dni Dawcy. Dla Fundacji DKMS, dla rodziny, przyjaciół i wielu osób, których nawet nie miałam okazji poznać, porozmawiać. Im pragnę podziękować jeszcze bardziej i zapewnić, że na zawsze pozostaną w moim sercu. Dzięki Wam wiem, że nie jestem sama. Walczę dla Was każdego dnia – pisze w poruszającym liście Ania Szymczak. I dodaje: – Cieszy mnie, że jest to szansa do znalezienia dawcy dla licznych potrzebujących oraz do uświadomienia społecznego, że zarówno rejestracja, jak i oddawanie szpiku jest bezbolesne i nieinwazyjne.
Ania swojego genetycznego bliźniaka jeszcze nie znalazła, mimo że sprawdzono ponad 890 tysięcy potencjalnych dawców w polskim rejestrze i ponad 25 milionów w bazach na całym świecie. Ma jednak nadzieję, że w końcu się uda. I zdrowa wróci do domu, do męża i ich 3,5-letniej córki.
– Podczas pobytu w szpitalu, który stał się moim drugim domem, dominującym uczuciem jest tęsknota: za córeczką, za mężem, rodzicami, siostrą i jej wspaniałą rodzinką, za wszystkimi bliskimi, których mogłabym wymieniać tu jeszcze bardzo długo. Tęsknota dotyczy także tych najprostszych, codziennych czynności np. czytania Mariance na dobranoc, wspólnego śniadania czy spaceru. I właściwie tak wyglądają obecnie moje marzenia – podkreśla Ania.
– "Wrocław Walczy o Anię!" to kampania skierowana do wszystkich mieszkańców Wrocławia. To ok. 600 tysięcy bohaterów, którzy mogą aktywnie zaangażować się w pomoc, jako dawcy szpiku lub osoby, które pomogą dotrzeć z komunikatem do jak największej liczby osób. Każdy gest się liczy i jest dla nas ważny. Bądź bohaterem i poinformuj innych o tym, że pomagasz. Udostępnij informację, oznacz ją: #600tysbohaterow. Ten mały gest ma ogromne znaczenie, gdyż może bezpośrednio wpłynąć na podarowanie szansy na nowe życie Ani lub innym pacjentom dotkniętym rakiem krwi – mówi Wojciech Niewinowski z Fundacji DKMS.
4 i 5 listopada rejestracja potencjalnych dawców szpiku i komórek macierzystych odbędzie się na Politechnice Wrocławskiej, w popularnym Serowcu, czyli budynku C-13 przy Wybrzeżu Wyspiańskiego, w godzinach od 9 do 19.
Natomiast 7 i 8 listopada rejestracja odbywać się będzie równolegle w trzech miejscach: na placu Solnym, we Wrocławskim Centrum Kongresowym przy Hali Stulecia oraz na terenie Aquaparku przy ul. Borowskiej – i tak będzie od 10 do 18.
Kto może zostać dawcą?
Dawcą może zostać każda zdrowa osoba między 18 a 55 rokiem życia, ważąca minimum 50 kg. Rejestracja zajmuje to tylko chwilę i polega na przeprowadzeniu wstępnego wywiadu medycznego, wypełnieniu formularza z danymi osobowymi oraz pobraniu czterech ml krwi. Na podstawie pobranej próbki zostaną określone cechy zgodności antygenowej, a jeśli okaże się, że kod genetyczny dawcy zgadza się z kodem genetycznym chorego, wtedy dochodzi do przeszczepienia. Wszyscy, którzy chcą się zarejestrować muszą mieć przy sobie dokument tożsamości z numerem PESEL.
...
Znowu dramat.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:35, 30 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Ks. Jan Kaczkowski: hospicjum to nie jest "one way ticket"
Cezary Łazarewicz
30 października 2015, 14:15
Każdy z nas będzie musiał kiedyś udźwignąć śmierć swoich najbliższych, albo samego siebie. Warto się do tego przygotować - radzi w rozmowie z Wirtualną Polską ks. Jan Kaczkowski, dyrektor Puckiego Hospicjum św. Ojca Pio.
Śmierć następuje z chwilą, gdy nieodwracalnie ustaną czynności mózgu, zatrzyma się krążenie, nastąpi śmierć pnia mózgu - taką przeczytałem definicję śmierci.
To jest typowy biologiczny opis śmierci.
Czy to już koniec?
Jeszcze nigdy nie umierałem więc trudno mi powiedzieć. Ale z punktu widzenia teologii zakończenie ziemskiego życia nie jest końcem. Wtedy tylko oddziela się duch od materii. Jako chrześcijanie wierzymy, że raz zaistniawszy na Ziemi będziemy trwać wiecznie.
To daje ludziom siłę, kiedy wiedzą, że zbliża się koniec?
Głęboko wierzącym - na pewno tak, bo oni mają perspektywę nadprzyrodzoną i daleko wytyczony horyzont.
Jest też grupa katolików, których możemy umownie nazwać "kucanymi". To ci, którzy przechodząc w kościele obok najświętszego sakramentu nie chcą uklęknąć, bo boją się, że sobie pobrudzą spodnie lub podrą rajstopy. Robią wtedy dyg albo kucają.
Katolicy "kucani" nie przeżywają swej wiary głęboko. Wieżą w Bozię i brodatego dziada na chmurze, symbolizującego Boga. Jest w nich religijność, co niekoniecznie oznacza wiarę. Oni najbardziej się boją śmierci.
Co im ksiądz mówi?
Próbuję zbudować w nich poczucie głębokiej wiary. Tłumaczę, że nie jesteśmy najbardziej inteligentną formą istnienia białka i byłoby bardzo smutne, gdyby dochodząc do ściany, gdy gaśnie nam światło, po drugiej stronie była tylko zupełna ciemność. To by oznaczało, że nasza miłość, pamięć, uczucia są tylko wynikiem zderzania się neuronów w mózgu.
Uważa ksiądz, że człowiek nigdy nie przemija?
Miewam wątpliwości, ale każdy logicznie myślący człowiek powinien je mieć. Chciałbym być tego pewien. I są momenty, kiedy mam pewność.
Kiedy?
Gdy myślę o pięknie kosmosu. Że tak harmonijnie ze sobą współgra.
Albo, gdy jestem przy umierających. Osoby, które konają zachowując świadomość miewają bezpośredni wgląd w tamten świat. Patrzę wtedy w ich zamglone oczy, utkwione gdzieś poza mną i słucham jak mówią: "o, moi już po mnie przyszli". Mówią o nieżyjącej matce, kuzynie, albo sąsiedzie. Te doświadczenia są tak powtarzalne, częste i bezdyskusyjne, że mam niemal pewność istnienia tamtego świata. On wdzierają się tu do nas przez szczelinę, gdy oni odchodzą. I opowiadają mi o tym, kiedy konają.
Wierzę w te dwa światy, które się przenikają, duszę zmarłych i obecność aniołów.
To teraz ksiądz mówi, jak katolik "kucany".
Dla mnie aniołowie to nie są pierzaste, bezpłciowe stworzenia, ale ogromne siły duchowe.
Ja ich nie czuję.
A ja się do nich modlę.
Pamięta ksiądz tę pierwszą śmierć, której towarzyszył? Nie przeraziła księdza?
Takiego doświadczenia nie pamiętam.
Wam się wydaje, że śmierć jest ekscytująca, dziwna.
Bo tak jest.
Nie jest. Bycie kapelanem w szpitalu i w hospicjum sprawiło, że jej biologiczny mechanizm znam na pamięć. Jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy, kto umrze. Poznaję to po ostrych rysach twarzy, wyostrzającym się profilu nosa, pojawiającym się przedziałku na nosie, chłodnych palcach, sinych częściach dystalnych, oczach i aktywności, zawężającej się tylko do łóżka.
Nigdy nie mówi się, umrze pan na pewno jutro. Mówimy raczej - to będzie trwało bardziej miesiące niż lata, tygodnie niż miesiące. Choć tych tygodni może być sporo, aż tygodnie zmienią się w miesiące.
Czy pacjenci są przerażeni, gdy sobie to uświadamiają?
Nie zawsze, a może nawet bardzo rzadko. Po to tu jesteśmy, żeby dać im komfort umierania. Teraz na naszym oddziale jest pacjent, który właśnie wchodzi w agonie. Podczas rozmowy wszystko mu wyjaśniłem. Długo też rozmawiałem z jego żoną. Choć nie jestem Panem Bogiem, przewiduję, że on w ciągu tej najbliższej doby umrze. Mam nadzieję, że nie będzie to umieranie dramatyczne, ale gdyby tak było to zadziałamy szybko, próbując sprawić, żeby o tym nie wiedział.
Jak ma nie wiedzieć o swojej śmierci?
Podajemy środki farmakologiczne. Robi się to wtedy, gdy nie ma innej możliwości ochrony pacjenta przed cierpieniem.
Widziałem płaczącą kobietę przed wejściem. Domyślam się, że to żona umierającego pacjenta. Ksiądz ją zabrał na rozmowę. Co mówi się cierpiącej rodzinie?
Trzeba wysłuchać, dowiedzieć się w czym tkwi problem. Potem powinniśmy zracjonalizować to co można jeszcze zrobić. Staram się zamienić płacz w aktywność na rzecz umierającego męża, żony, siostry.
Tłumaczę, że warto przy umierających być, ale żeby nie wisieć na nich. Uspokajam, że będziemy robić wszystko, żeby nie cierpiał fizycznie, że psychologicznie i duchowo jest bezpieczny. To przynosi ulgę.
Jest zasada: nigdy nie wolno mi kłamać.
Nie oczekują tego od księdza pacjenci?
Pacjenci nie. Czasem ich rodziny. Nie mogę obiecać rzeczy niemożliwych. Im i mnie byłoby łatwiej, gdybym powiedział: pani maż wstanie i pójdzie do domu. Gdybym tak skłamał utraciłbym cenne zaufani. A nasza praca oparta jest przecież na zaufaniu.
Czy ksiądz zawsze przy nich jest, kiedy odchodzą?
Staram się być zawsze. Bo sam chciałbym, żeby przy mnie był ksiądz, gdy będę odchodził.
Czy to emocjonalne obciążające?
Dlatego, że tak jest to mam tego nie robić? Zawsze, kiedy przychodzi refleksja: "Boże, jaką ja mam ciężką pracę", mówię sobie: "Jak jesteś taki wrażliwy to trzeba było kwiaciarnie założyć".
Jak ksiądz sobie z tym obciążeniem radzi?
Chodzę do kina, do teatru, dbam o higienę psychiczną. Odbieram moją pracę jako najgłębszą część swojego powołania. Zaprzeczyłby sobie, gdybym się tego wyrzekł.
Pytam księdza, jako bioetyka: Jak długo powinniśmy walczyć o życie najbliższych. Kiedy kończy się walka, a zaczyna już cierpienie?
Wtedy, gdy zabiegi terapeutyczne stają się jatrogenne, czyli multiplikujące cierpienie, kiedy mamy do czynienia z uporczywością terapii. Czy mamy skakać po pacjencie, podłączać go do wszystkich urządzeń, łamać mu żebra, żeby tylko przedłużyć mu życie?
Jest w bioetyce zasada. Nie wszystko co możliwe technicznie jest dopuszczalne etycznie. Trzeba kiedyś powiedzieć: "stop" i odstąpić od tych najbardziej męczących, uciążliwych dla pacjenta zabiegów. I trzeba to zrobić, o ile to możliwe, w uzgodnieniu z nim. Ta decyzja musi być poprzedzona szerokim dialogiem. Pacjent, lekarz, inny personel, czasem rodzina.
Ktoś ma zaawansowany nowotwór, na przykład przewodu żółciowego. Możemy prostym zabiegiem spowodować, że na chwilę poczuje się lepiej. Tylko trzeba mu powiedzieć, że ten zabieg nie uleczy, nie usunie przyczyny, tylko skutek. Zmniejszy dolegliwości, ale po pewnym czasie one powrócą, bo przebiegu choroby nie da się odwrócić.
W odpowiedzi mają prawo powiedzieć: "tak, chcę się lepiej poczuć, bo czekam na pożegnanie z synem". A inny się boi kolejnej narkozy i tego, że się z niej nie wybudzą. "Chcę to zostawić Panu Bogu" - mówią.
Czego najbardziej żałują, gdy odchodzą?
Zerwanych relacji. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś się skarżył, że był biedny, całe życie musiał się tyrał, albo nie pojechał na Seszele. Żałują, że nie zdążyli przytulić syna. Że nie zawalczyli o relacje, gdy im się waliło małżeństwo, że rozsypała się im rodzina.
Nie możemy udawać, że w ciągu kilku dni, albo tygodni jesteśmy w stanie to wszystko naprawić. Jeśli mamy ojca, który pił i całe życie katował rodzinę to sam fakt, że znalazł się w hospicjum z chorobą nowotworową nie czyni go jeszcze kochanym i wspaniałym tatusiem.
Czy rodzina nie jest mu w stanie więcej wybaczyć w obliczu śmierci?
Zdarzają się takie cuda. Bo ja traktuje to w kategorii cudu. Ale częściej jest tak, że nikt nie chce mieć z nim nic wspólnego. "Tak mnie skrzywdził w życiu, że nie mam do niego serca" - mówi członek rodziny. Ja to rozumiem. Bo sam fakt przebywania w hospicjum nie czyni nikogo lepszym.
Kiedy przestają pić, wytrzeźwieją, zostaną umyci, wyczyszczeni, dokarmieni, odzyskują podstawową ludzką godność. Przychodzi na nich refleksja, że gdzieś, kiedyś mieli dzieci. Chcą ich szukać i ja im w tym pomagam. Docieram do nich i wtedy słyszę, że nie chcą mieć nic wspólnego z ojcem lub matką. Mam wtedy dylemat, mówić o tym pacjentom, czy nie mówić?
No właśnie?
Wybieram drogę pośrednią. Nikomu nie powiem: "dzieci mówiły, że całe życie był pan gnojem, i nie chcą mieć z panem nic wspólnego". To byłoby zbyt brutalne. Z drugiej strony każdy człowiek odpowiada za swoje czyny.
Zatem mówię: "pana syn, dokładnie wie, gdzie się pan znajduje. W każdej chwili może pana odwiedzić lub zadzwonić". Kiedy potem pytają, dlaczego nie przychodzą i nie dzwonią, odpowiadam: "nie wiem". Chce, żeby sobie sami odpowiedzieli na te pytania.
Zawsze jest ksiądz z nimi na "Pan"?
Muszę. Jestem świadomy, że ich stan będzie się pogarszał i będą wściekli, również na mnie. Czasami dostaje mi się za Pana Boga, jako jego naziemnemu personelowi. Znacznie łatwiej mi będzie ich uspokoić, kiedy nie będę im mówił po imieniu. To jest taki profesjonalny dystans, który pozwala mi ochronić ich i siebie.
Pacjenci trafiający do hospicjum muszą sobie zdawać sprawę, że trafili do domu śmierci z którego nie ma wyjścia.
Protestuję. Hospicjum to nie jest "one way ticket". Nie wszyscy, którzy tu przyjdą musza umrzeć. Około 20 procent pacjentów stąd wychodzi - trafiają do hospicjów domowych, poradni paliatywnych, a część być może ma szansę powrotu do leczenia przyczynowego.
Poza tym, dla niektórych to jest najszczęśliwsze miejsce do którego trafili w życiu. Myślę tu o naszych braciach żulach i siostrach menelkach. Mamy tu nadreprezentację osób po przejściach. Mieszkali w altankach, na dworcach, byle gdzie. Bali się zgłosić do lekarza, bo nie są ubezpieczeni. Dopiero wtedy kiedy nie mogą pić, kiedy kumple wzywają karetkę, trafiają po raz pierwszy do szpitala i tam się okazuje, że jest już za późno na leczenie. Przywożą ich do nas.
Dostają u nas czystą piżamę, pachnące łóżko, są dokarmieni, czyszczeni, mają telewizję i internet. Tutaj odzyskują godność. Być może pierwszy raz w życiu są traktowani jak ludzie. Są szczęśliwi. Aż przyjemnie na nich spojrzeć, gdy wychodzą sobie szczęśliwi na papierosa. (Bo mamy tu kącik piwosza i palacza).
Tu rodzą się przyjaźnie, miłości. Zdarzały się flirty, bo przecież do końca jesteśmy mężczyznami i kobietami. To jest ujmujące. A oni są królami życia i nic więcej im do szczęścia nie potrzeba.
Wydawało mi się, że takie rzeczy w obliczu śmierci się nie zdarzają.
No właśnie, najgorzej jak się komuś coś wydaje. Ktoś przerzuca swój własny strach i swoje kalki myślowe na hospicjum. Mówią "nigdy tam nie pójdę" albo "to dla mnie za ciężkie, nie udźwignąłbym tego".
Przecież każdy z nas będzie musiał kiedyś udźwignąć śmierć swoich najbliższych, albo samego siebie. Warto się do tego przygotować.
Na początku rozmowy mówił pan cały czas, że to wszystko przerażające.
Faktycznie - boję się śmierci. Ale jak się mam do tego przygotować?
Każdy człowiek się boi. A czego konkretnie?
Że zniknę i mnie nie będzie. Że zapadnę się w ciemność. Bólu, strachu, niewiadomego. Utraty ostatniej iskierki, która daje świadomość istnienia.
Czyli, że okaże się pan kupą białka?
Bólu niech się pan nie boi. Daję panu słowo, że dziś robi się wszystko, żeby nie bolało. Jeden strach mamy opanowany.
Jeśli chodzi o strach znikania, poczucie, że nic po panu nie zostanie to starłbym się pracować nad pana poczuciem miłości. Na pewno jest ktoś kogo pan kocha, kochał lub będzie kochał. I byłoby bardzo smutne, gdyby się okazało że to tylko psychiczna, chemiczna, ziemska, beznadziejna cecha.
Czyli mogę przetrwać w pamięci najbliższych?
Mówi pan jak kiedyś komuniści. Wiecznie żywy w naszej pamięci. Dopóki pamiętamy, będzie wśród nas.
To jest tylko ubranko (ksiądz szarpie się za policzek), a my jesteśmy tam w środku.
Tylko tego w środku jeszcze nikt nie widział.
Powietrza też nie widziałem, ale raczej w nie wierzę. Wiary się nie da udowodnić.
A jeśli ktoś nie wierzy? Jeśli dla kogoś własna śmierć jest końcem świata? Czy ksiądz jest w stanie dodać mu otuchy?
Ma prawo nie wierzyć. Był u nas jeden z ostatnich sekretarzy partii w tej okolicy. Kiedy mnie widział mówił: "jestem niewierzący, proszę mnie nie nawracać". Szanuję to. Nigdy takich rzeczy nie robię. A że to był gaduła, tak jak ja, bardzo nam się dobrze rozmawiało. Polubiłem go. Zaprzyjaźniliśmy się. Gdy stan tego pana, nazwijmy go Pawłem, pogorszy się zapytałem wprost: "Panie Pawle, czy zrobi mi pan ten zaszczyt i pozwoli być na swoim pogrzebie?". "Oczywiście" - odpowiedział. Zadałem mu pytanie egzystencjalne, czy mam iść przed trumną, czy za trumną? Poprosił o czas do zastanowienia. Gdy przyszedłem za dwa dni powiedział: "Przed trumną". Ja na to: "Panie Pawle, z całym szacunkiem, ja nie jestem pracownikiem Cepelii, ani Mazowsza. Warto by było pojednać się z Panem Bogiem" - powiedziałem. Poprosił o trzy dni do namysłu i się solidnie przygotował. Tak głębokiej, prawdziwej i skupionej spowiedzi rzadko słuchałem. Nie chciał robić z tego ostentacji. Zastrzegł sobie, by nikt z pacjentów o tym się nie dowiedział.
Dlaczego?
Żeby nie pomyśleli sobie, że się przestraszył i przy końcu nawrócił. To była wielka klasa.
Może faktycznie się przestraszył?
Nie wiem. Nie siedziałem w jego sumieniu.
Gdy dowiedział się ksiądz, że jest poważnie chory to nogi się nie załamały?
Jasne, że się ugięły. Bo jak dostaje się taki strzał to trudno to przyjąć. Ale nigdy nie miałem pretensji do Pana Boga, bo nie traktowałem tego w kategoriach porażenia piorunem przez Niego. Wiem, jakie są biologiczne przyczyny raka. Genetyczny przypadek.
Łatwiej to zaakceptować?
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy śmiertelna choroba ma być końcem świata. U mnie tak się nie stało. Paradoksalnie, postanowiłem żyć pomimo wszystko. Obok tej choroby.
Żartuje ksiądz, że jest onkocelebrytą? Rozumiem, że ten żart pozwolił okiełznać trochę strach i śmiertelne zagrożenie?
Kiedy moja twarz stała się popularna usłyszałem, że jestem księdzem-celebrytą. To smutne - ksiądz znany z tego, że jest znany. Żeby przekłuć ten balon próżności, zacząłem mówić, że jestem onkocelebrytą - znanym z tego, że mam raka. Oczywiście, ludzie trochę mnie też znają z tego, że prowadzę hospicjum i jestem bioetykiem, ale najbardziej, że z tym glejakiem przekraczam kolejne granice. Dzięki temu nie tylko jestem Dodą powiatu, ale zacząłem być rozpoznawalny w pendolino. Często jeżdżę pociągami i słyszę za sobą: "To ten chory ksiądz z telewizji".
Daje ksiądz innym siłę, bo ma dystans do choroby i potrafi o niej opowiadać.
Chciałbym żyć w zdrowiu, bo nie ukrywam, że ta moja choroba mnie ogranicza i sprawia, że się szybko męczę. Ale skoro ten glejak jest w mojej głowie i nie da się go usunąć to niech zrobi coś dobrego.
Co glejak może zrobić dobrego?
Pokazać faceta, który się nie łamie, ma dystans do siebie. Nie maże się, nie wyciera nosa, nie płacze. Faceta, który mimo choroby może robić sensowne rzeczy i ma plany na przyszłość.
Kiedy ksiądz stał się taki twardy?
Nie jestem twardy. Jestem bardzo wrażliwym człowiekiem. Płaczę, kiedy się wzruszam.
Kiedy odchodzą pacjenci?
Wtedy płacze rodzina, a ja muszę ich wspierać. To stresująca sytuacja, gdy wchodzę do pokoju, gdzie stoi zapłakana rodzina przy łóżku zmarłego . Muszę ich ogarnąć, pomodlić się, czasem przywołać do porządku. Muszą poczuć, że jest przy nich ktoś silny, kto ich poprowadzi, żeby poczuli się bezpieczni. Ja to nazywam domykaniem śmierci.
Czy odprowadza ich ksiądz na cmentarz?
Raczej nie, bo tych pacjentów jest bardzo dużo. Wyjście na pogrzeb zajmuje pół dnia i nie zawsze mogę tyle wygospodarować.
Jakie są księdza marzenia?
Kiedy umrę, chciałbym, by to hospicjum, które jest moim dzieckiem, przetrwało finansowo beze mnie. Wiem, że nie jestem niezastąpiony, więc muszę myśleć, jak menager i odpowiedzialny szef hospicjum.
Mówi ksiądz o tym, jakby już wszystko było przesądzone, jakby ksiądz był pogodzony.
Do końca nie jestem. Nie wiem, jak się wtedy zachowam? Czy nie będę wierzgał? Zobaczymy.
Cały czas mnie ta śmierć przeraża. Co robić?
Pomyśleć o niej. Zwizualizować. Niech pan to sobie wyobrazi, kto jest przy panu, jak się zachowuje, co mówi? Niech się pan nie boi. Będzie dobrze.
Łatwo powiedzieć.
Też się bałem. Byłem już zmęczony tym ciągłym rozmyślaniem o śmierci. Kiedyś wszedłem pod prysznic i zacząłem się zaśmiewać, bo sobie pomyślałem: "Czym ty się przejmujesz, Johny, tego się nie da spieprzyć".
I panu też się uda. Nie umrze pan przecież w połowie.
Rozmawiał: Cezary Łazarewicz
...
W sumie smierc to wyzwolenie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 1:03, 12 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Echo Dnia
Matka i córka z amputowanymi nogami. Otrzymają pomoc dzięki interwencji mediów
Matka i córka z amputowanymi nogami. Otrzymają pomoc dzięki interwencji mediów - Shutterstock
Taka tragedia wymaga od człowieka wiele siły. Pani Marzenie Warzyńskiej spod Jędrzejowa, jak i jej mamie amputowano nogi. Pani Marzena cierpi na chorobę Buergera, a jej matka - na nowotwór kości. O kobietach pisało kilka miesięcy temu "Echo Dnia". Teraz gazeta informuje, że obie kobiety otrzymują tak bardzo potrzebną im pomoc.
Inicjatorem akcji jest Dariusz Lisowski przewodniczący Fundacji Miśka Zdziśka "Błękitny Promyk Nadziei". Starania Fundacji zmierzają do zgromadzenia środków na zakup protezy dla pani Marzeny. Po artykule "Echa Dnia" do instytucji charytatywnej trafiły także podarunki materialne - nowy wózek inwalidzki (od pana Przemysława Potockiego z Sędziszowa) oraz schodołaz (od pani Soni z Warszawy).
REKLAMA
Ponadto, dzięki staraniom Fundacji "Błękitny Promyk Nadziei" pani Marzena trafi na rehabilitację w okresie od 30 listopada do 19 grudnia w szpitalu sanatoryjnym w Busku-Zdroju.
Na razie Fundacja zebrała 10 tys. złotych. Proteza kosztuje 70 tys. W związku z tym, prezes Lisowski prosi o dalszą pomoc dla kobiet: - Dlatego zwracam się z uprzejmą prośbą, apelem do państwa, o pomoc Marzenie poprzez dobrowolne wpłaty na konto fundacji z przeznaczeniem na zakup bardzo drogiej protezy, na którą nigdy nie będzie jej stać - mówi Dariusz Lisowski.
...
Bóg dozwala bo celem jest niebo a nie sprawnosc fizyczna. Bóg jest celem. A widzicie ile dobra wyzwalaja potrzebujacy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Czw 1:04, 12 Lis 2015, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:45, 12 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Walcząca o życie 22-latka potrzebuje krwi
22-latka w ciąży po wypadku walczy o życie i potrzebuje krwi - istock
O tragicznych skutkach wypadku, do którego doszło wczoraj w Kielcach, pisze "Echo Dnia".
Zdarzenie miało miejsce na ulicy Piekoszowskiej. W poruszającą się pieszo 22-latkę uderzył fiat seicento.
Będąca w trzecim miesiącu ciąży dziewczyna pilnie potrzebuje krwi ARH. Możliwe jest oddanie krwi specjalnie dla niej - należy przekazać ją do centrum krwiodawstwa w Kielcach z dopiskiem: dla Anity Pawełkiewicz.
...
To dopiero przezyla.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 0:34, 16 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Dzwony katedry Notre Dame żegnają ofiary zamachów w Paryżu
Dzwony katedry Notre Dame żegnają ofiary zamachów w Paryżu - PAP
Dziś wieczorem przez 15 minut biły dzwony Notre Dame, w której abp Paryża Andre Vingt-Trois celebrował mszę świętą w intencji 132 śmiertelnych ofiar zamachów terrorystycznych. Tłum paryżan zapełnił katedrę, palono świece również na placu przed świątynią.
- Nasze miasto, Paryż, nasz kraj zostały dotknięte wyjątkowo bestialskim czynem - powiedział od ołtarza arcybiskup, wzywając do modlitwy o wyzdrowienie ok. 350 rannych w piątkowych zamachach.
REKLAMA
Mimo zakazu zgromadzeń wprowadzonego po zamachach terrorystycznych paryżanie, których nie pomieściła katedra, gromadzili się na placu przed Notre Dame. Modlili się w milczeniu i palili świecie, podczas gdy policja licznie patrolująca plac czuwała nad bezpieczeństwem tłumu.
Krwawe zamachy potępiła w piątek "z najwyższą mocą" Francuska Rada Kultu Muzułmańskiego.
...
Tak to jest cierpienie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:33, 14 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Kolejne nieszczęście w życiu 13-letniej Weroniki. Została okradziona
13-letnia Weronika - x-news
Historia osieroconej Weroniki, która wraz z rodzeństwem mieszka w domu, grożącym zawaleniem, poruszyła wielu Polaków. O marzeniach 13-letniej dziewczynki o nowym lokum zrobiło się tak głośno, że urzędnicy zadeklarowali wynajęcie dla rodziny nowego mieszkania. Teraz pech znowu wrócił do 13-latki. Jak informuje TVN24, z jej domu ukradziono telewizor, komputer i laptopa.
- Weronika straciła komputer, a jej brat laptopa. Ktoś zabrał te rzeczy ze starego mieszkania – opowiadała w TVN24 starsza siostra Weroniki. W komputerze były m.in. zdjęcia ich zmarłej mamy oraz prywatne notatki, a także wszystkie, najbardziej potrzebne dane 13-latki.
REKLAMA
Na razie odnalazł się jednie telewizor - złodzieje porzucili go w okolicy domu. Sprawą zajmuje się policja.
Rozpaczliwa prośba o pomoc
Weronika sama zwróciła się do mediów z prośbą o pomoc. Chciała mieszkać razem z mamą w lepszych warunkach. Obie żyły w domu w Gdyni-Orłowie, który nazwać można było ruiną. - Marzy mi się tylko ciepły, suchy pokój, z dostępem do wody dla mamy. Żeby mogła zdrowieć – napisała dziewczynka. W czasie, kiedy nagrywany był program, chorująca na raka mama Weroniki, zmarła. Teraz dziewczynką, która cierpi na niedobór hormonu wzrostu, opiekuje się jej starsza siostra. Podobnie, jak bratem, który choruje na epilepsję. Całą rodziną mieszkają w Sopocie, w domu teściów zmarłej kobiety. W telewizji siostra Weroniki mówiła, że nie mogą liczyć ani na pomoc opieki społecznej, ani urzędników. Mimo wielu próśb, nie otrzymali wsparcia.
Co innego mówią urzędnicy. Tłumaczą, że pomoc była oferowana, a mama Weroniki była w kontakcie z pracownikami socjalnymi. Dziewczynka miała opłacane m.in. szkolne obiady. Wciąż jednak brakowało jej prawdziwego dachu nad głową. Teraz ma się to zmienić.
Urzędnicy deklarują pomoc
Urzędnicy zapewnili, że rodzina otrzyma konkretne wsparcie. - Udało się rozwiązać niezwykle trudną i poruszającą sprawę 13-letniej Weroniki – mówi Sebastian Drausal, rzecznik prasowy gdyńskiego ratusza. - Staraliśmy się z jednej strony uszanować prywatność jej rodziny w ostatnich, ciężkich dniach, z drugiej zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa – tłumaczy rzecznik.
Weronika otrzymała teraz zapomogę w wysokości 900 złotych. Wkrótce, jej siostra, ma stać się rodziną zastępczą dziewczynki. Opiekunka na wychowanie dziecka otrzyma 2,5 tysiąca złotych miesięcznie. Zgodnie z przepisami, rodzina otrzyma także rentę. Polepszą się też ich warunki lokalowe.
Weronika wkrótce zamieszka w nowym domu
Urzędnicy w zeszłym tygodniu spotkali się z siostrą Weroniką. Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej zaproponowali jej możliwe rozwiązania. - Podczas spotkania pani Agnieszka przyjęła propozycję wsparcia pomostowego, tę samą, którą w marcu tego roku odrzuciła jej mama – mówi Onetowi Sebastian Drausal. - Polega ona na pomocy w wynajmie na wolnym rynku mieszkania, a następnie wsparciu finansowym kosztów wynajmu. To dla nas i chyba dla wszystkich bardzo dobra wiadomość, be jesteśmy pewni, że Weronika będzie miała gdzie mieszkać, razem z dorosłym rodzeństwem. Wiem, że z listy 10 lokali wybrane zostały trzy i rodzina obejrzy je w ciągu paru najbliższych dni. Po wynajęciu wszyscy zamieszkają do kwietnia, kiedy to według naszych wyliczeń zwolni się mieszkanie komunalne, o które ubiegała się ich mama – wyjaśnia urzędnik.
Prawo do ubiegania się o lokal komunalny zostało przyznane mamie Weroniki, pod koniec ubiegłego rok. Rodzeństwo korzysta więc z tych samych warunków, które zostały przyznane ich mamie. Urzędnicy zapewnili rodzinie także wsparcie prawników i psychologów.
...
Bestie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:43, 18 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Kamila Makowska w #dziejesienazywo: szukam dawcy szpiku, nie poddaję się
18 grudnia 2015, 12:48
"Chorobo, wyzywam cię na pojedynek oko w oko, jestem gotowa do boju" - 14-letnia blogerka Kamila Makowska daje nam wszystkim świetną lekcję, jak się nie poddawać. Dziewczynka, po przeszczepie serca i pokonaniu białaczki, teraz szuka dawcy szpiku. Wirtualnej Polsce opowiedziała o swojej walce.
- Mój blog stał się dla wielu ludzi motywacją, komentarze pełne wsparcia mnie również zachęcają do walki z chorobą - mówi Wirtualnej Polsce Makowska. Ostatnie badania PET dały dobry wynik - nie ma nowych ognisk zapalnych. Dziewczynka musi być jednak cały czas być leczona, by nie nastąpił nawrót choroby. Kamila wciąż szuka dawcy szpiku, zachęca osoby do zapisywania się do rejestru dawców.
"Wy nadal trzymajcie kciuki i módlcie się, żeby ten "gad" nie powrócił oraz żeby cały czas wyniki były dobre" - napisała 17 grudnia dzielna 14-latka.
Więcej info o Kamili na jej blogu. 14-latka, która walczy z chłoniakiem. O swojej walce z >chorobą pisze na blogu. Jak na tak młody wiek są to bardzo dojrzałe i głębokie >przemyślenia. To typ wojowniczki, która pomimo przebytej białaczki, >przeszczepu serca i teraz chłoniaka, nigdy się nie poddaje. >Ostatnie badania PET dały dobry wynik - nie ma nowych ognisk zapalnych. >Dziewczynka musi być jednak cały czas być leczona, by nie nastąpił nawrót >choroby. Kamila wciąż szuka dawcy szpiku. zachęcałam osoby do zapisywania się do rejestru dawców szpik Wy nadal trzymajcie kciuki i módlcie się, żeby ten "gad" nie powrócił oraz żeby cały czas wyniki były dobre.
...
To walka...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:28, 23 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Kto oblał twarz urzędnika z Tarnowa Podgórnego kwasem? Trwa śledztwo
Zenon Kubiak
23 grudnia 2015, 15:43
• 14 grudnia urzędnik z Tarnowa został oblany substancją chemiczną
• Poszkodowany doznał oparzenia IV stopnia lewego oka
• Urzędnik uważa, że to zemsta jednego z petentów
Do zdarzenia doszło w poniedziałek, 14 grudnia na jednym z parkingów na os. Wichrowe Wzgórze w Poznaniu. 35-latek zauważył, że ma przebitą oponę w swoim samochodzie. Kiedy je wymieniał, ktoś do niego podbiegł i oblał mu twarz nieznaną substancją chemiczną, która spowodowała oparzenia.
- Pokrzywdzony został przewieziony do szpitala, w którym ordynator Oddziału Okulistycznego wskazał, że pacjent doznał oparzenia chemicznego IV stopnia lewego oka, co stanowi ciężkie uszkodzenie ciała – informuje dziś Magdalena Mazur Prus, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Sam napastnik uciekł tuż po ataku. Śledztwem w tej sprawie zajmuje się Prokuratura Rejonowa Poznań – Stare Miasto.
- Pokrzywdzony złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, wskazując, że jest pracownikiem Urzędu Gminy Tarnowo Podgórne na stanowisku inspektora ds. zagospodarowania przestrzennego i nie wyklucza, że sprawcą zdarzenia może być niezadowolony z jego decyzji petent urzędu – wyjaśnia Mazur-Prus.
...
Koszmar...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:57, 29 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Kraków: 37-latka umówiła się na randkę przez internet. Została zgwałcona
39-latek został zatrzymany przez małopolskich funkcjonariuszy 27 grudnia w Zakopanem - Shutterstock
Krakowscy policjanci zatrzymali 39-letniego obywatela Francji, który w drugi dzień świąt brutalnie zgwałcił w centrum Krakowa 37-letnią kobietę. Para na randkę umówiła się przez internet - donosi małopolska policja.
W drugi dzień świąt około godz. 19 na przystanku "Cracovia" przy al. Mickiewicza pojawiła się naga kobieta, rozpaczliwie prosząca o pomoc. Wyznała, że została zgwałcona. Przechodnie szybko wezwali policję. 37-latka natychmiast została zabrana do szpitala.
Funkcjonariusze ustalili, że para poznała się kilka dni wcześniej na jednym z portali randkowych. Napastnikiem okazał się 39-letni obywatel Francji, który rzeczywiście przebywał od kilku dni w Polsce. Po ataku uciekł do Zakopanego.
...
Niestety dramaty...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:57, 13 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
USA: Ojciec zastrzelił 14-letniego syna. Wziął go za włamywacza
Mężczyzna usłyszał w piwnicy hałasy i poszedł tam z bronią w ręku - Getty Images
Ojciec przez pomyłkę zastrzelił 14-letniego syna, którego wziął za włamywacza. Do tragedii doszło wczoraj rano w mieście Cincinnati (USA).
- Zastrzeliłem syna przez pomyłkę. Boże, przyjeżdżajcie szybko - powiedział mężczyzna przez telefon. Chłopiec umierał na oczach ojca, który starał się zatamować krwawienie z szyi syna. Niestety, chłopiec przestał oddychać.
Wcześniej ojciec odwiózł syna na przystanek autobusowy, skąd chłopiec miał pojechać do szkoły. Ojciec nie wiedział, że nastolatek wrócił jednak do domu. Mężczyzna usłyszał w piwnicy hałasy i poszedł tam z bronią w ręku. Chwilę później postrzelił "napastnika" w szyję. Wtedy zorientował się, że to jego syn.
..
Takie tragedie tez sa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:55, 15 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Dwa lata walki z ebolą na zachodzie Afryki
Po dwóch latach walki z największą w historii epidemią wirusa ebola lekarze, pielęgniarki i woluntariusze pracujący w Afryce Zachodniej mogą wreszcie odpocząć. Pierwszy przypadek zachorowania na tę groźną chorobę wirusową odnotowano w Gwinei Równikowej. Niedługo potem nastąpił dramatyczny wzrost zachorowań w Liberii i Sierra Leone. Liczba zgonów szybko przekroczyła liczbę ofiar śmiertelnych wszystkich poprzednich epidemii – spośród 29 tysięcy zarażonych śmierć poniosło 11 315 osób. W zeszłym miesiącu dwoje ostatnich pacjentów zostało wypisanych ze szpitala w Liberii. Jedna z nich, Naomi, zaraziła się wirusem podczas opieki nad chorymi.
- Cały czas płakaliśmy. Nasi pacjenci umierali niemal codziennie. Zdarzało się, że w jednym domu tygodniowo umierało od trzech do czterech osób. I jeszcze ci wszyscy chorzy. Nawet, gdy teraz o tym mówię, łzy same napływają mi do oczu. To był straszny okres w moim życiu i nie chcę do niego już wracać - opowiadają pracownicy szpitali.
Wirusem Ebola można się zarazić przez bezpośredni kontakt z krwią zarażonego lub innymi płynami ustrojowymi. Choroba wywołuje gwałtowne krwotoki. Śmierć następuje w wyniku niewydolności narządowej. U szczytu epidemii każdego tygodnia odnotowywano setki zachorowań. Niejednokrotnie ciała zmarłych leżały na ulicach. Przypadki Eboli odnotowano również w Mali, Nigerii oraz Senegalu. Obawiano się, że epidemia może rozprzestrzenić się na cały świat. Po jej wybuchu zamknięto szereg szkół i przedsiębiorstw. Wirus znacząco nadszarpnął gospodarkami państw, w których epidemia przyjęła największe rozmiary.
- Odnotowaliśmy znaczący spadek obrotów, od 80 do 90 procent. Hotele zdecydowały się obniżyć ceny o około 10 procent - mówią ekonomiści i własciciele hoteli.
Gdy Międzynarodowa Organizacja Zdrowia ogłosiła najwyższy poziom zagrożenia, w wielu społecznościach wybuchła panika. Ofiary i rodziny ofiar Eboli były stygmatyzowane. Taki los spotkał m.in. sześć tysięcy sierot w Gwinei. W trakcie epidemii odnotowano również kilka pierwszych w historii przypadków zarażeń poza obszarem Afryki Zachodniej – dwie osoby zaraziły się w Stanach Zjednoczonych, jedna w Hiszpanii. Wówczas kraje Zachodu zdecydowały się podjąć bardziej zdecydowane kroki. Do objętych epidemią miejsc wysłano tysiące żołnierzy i pracowników medycznych. Rozpoczęto również bardziej intensywne prace nad lekami i szczepionkami. Wiele z nich wciąż jest testowanych.
W zeszłym roku już dwukrotnie ogłaszano, że Liberia jest wolna od wirusa. Jednak choroba znów się pojawiała. Po wypisaniu ze szpitala mieszkańcy Liberii wspólnie odliczali każdy z 22 dni wydłużonego ze względów bezpieczeństwa okresu wylęgania się choroby.
Gdy ten dobiegnie końca, Liberia, podobnie jak wcześniej Gwinea i Sierra Leone, dołączy do krajów oficjalnie wolnych od groźnego wirusa – po raz trzeci i, wszyscy mają nadzieję, ostatni.
...
To jest pomoc potrzebujacym.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:03, 15 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Wędkował bez pozwolenia. Zmarł na widok policji
Wędkarz na lodzie - PAP
Tragiczny finał wędkowania w Unichowie. 75-letni mężczyzna, który łowił ryby bez pozwolenia na zamarzniętym jeziorze, zasłabł po tym jak policjanci kazali mu zejść na brzeg. Niestety, podjęta przez funkcjonariuszy reanimacja nie przyniosła rezultatu.
Do tragedii doszło wczoraj. Mundurowi z Posterunku Policji w Czarnej Dąbrówce zostali zawiadomieni, że na zamarzniętym jeziorze w Unichowie ktoś nielegalnie łowi ryby.
REKLAMA
- Kiedy funkcjonariusze przybyli na miejsce poprosili mężczyznę, by zszedł z lodu - mówi w rozmowie z Fakt24.pl Jarosław Juchniewicz z Komendy Powiatowej Policji w Bytowie.
- Kiedy 75-latek zszedł na brzeg powiedział, że źle się czuje. Po chwili zasłabł i stracił przytomność. Policjanci przystąpili do reanimacji, którą następnie kontynuowali przybyli na miejsce ratownicy medyczni. Mężczyzna, niestety, nie odzyskał przytomności i zmarł - dodaje.
Na miejscu zdarzenia przeprowadzono oględziny oraz zabezpieczono ciało do badań sekcyjnych.
...
Nieprzyjemna sprawa miec takie zdarzenie na sluzbie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|