Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:23, 19 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Protest: dyskryminacja i promowanie Polaków
Kierownik sklepu w małej miejscowości w Kornwalii został zmuszony do usunięcia ogłoszenia o pracę, w którym poszukiwał pracownika mówiącego po polsku. Oferta pracy wzbudziła jednak ogromne kontrowersje. Protestowali brytyjscy bezrobotni.
Naveed Hasam umieścił ogłoszenie o pracę na witrynie swojego sklepu znajdującego się w miejscowości Bodmin. Sklepikarz napisał w nim wprost, że preferowani są kandydaci znający język polski - czytamy w serwisie mirror.co.uk.
Oferta pracy wzbudziła jednak ogromne kontrowersje. Swoją dezaprobatę wyrazili przede wszystkim miejscowi bezrobotni, którzy od dłuższego czasu poszukują zajęcia. Skarg było tak wiele, że w końcu właściciel sklepu zdecydował się zdjąć ogłoszenie z witryny.
Jednym ze starających się o pracę w sklepie był 23-letn Paul Baynon. - Podczas rozmowy spytali mnie, czy mówię po polsku. Kiedy odpowiedziałem, że nie znam tego języka, stwierdzili, że szukają właśnie osoby znającej polski. Wiedziałem, więc, że nie ma szans na tę pracę - mówi 23-latek. - Bardzo chciałem tam pracować, bo w okolicy generalnie jest spory problem ze znalezieniem posady. Niestety dyskwalifikuje mnie nieznajomość języka polskiego - opowiada kolejny kandydat, 27-letni Robert Mill.
W sklepie znajduje się sekcja z polską żywnością, sprzedawana też jest polonijna prasa. Kierownik sklepu wyjaśnia, że ogłoszenie to efekt dużej liczby polskich klientów odwiedzających market. - Faktycznie było dużo skarg na to ogłoszenie, ale nie mieliśmy złych intencji. Odwiedza nas bardzo dużo Polaków, chciałem zatrudnić kogoś, kto ich będzie rozumiał. Znajomość polskiego miała też pomóc w spisywaniu zamówień polskich produktów, ponieważ ja nie potrafię czytać w tym języku - opowiada Naveed Hasam. - Wszystko to miało służyć ulepszeniu obsługi klientów z Polski - dodaje.
>>>>
Powinni wyjsc z UE ale bezrobotni nie musza tak daleko siegac . Im zabieraja prace . Takie s arezultaty UE ! Narastanie nienawisci miedzy narodami ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:24, 20 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
"Módlcie się za tych, którzy żyją w obcym kraju"
- Zjawisko migracji dotyczy milionów ludzi - powiedział papież Benedykt XVI w ubiegłą niedzielę po modlitwie Anioł Pański. 15 stycznia, we wszystkich diecezjach i parafiach włoskich obchodzono 98 Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, pod hasłem "Migracja i nowa ewangelizacja". Niestety nie był to radosny dzień dla wspólnoty polskiej we Włoszech. Tego dnia włoskie media poinformowały o tragicznej śmierci polskiej imigrantki.
Maria K., 59-letnia Polka, która w pod koniec ubiegłego roku spadła z ławki na dworcu kolejowym w Padwie, uderzyła głową o beton i doznała wylewu krwi do mózgu. Kobieta od razu została przewieziona do miejskiego szpitala, a jej stan był beznadziejny. Po blisko dwóch tygodniach zmarła, nie odzyskując przytomności.
Życie i śmierć Marii
Maria pracowała, jako opiekunka osób starszych, ale w grudniu straciła pracę. Do Włoch sprowadziła też córkę w ciąży, a w Polsce został jej niepełnosprawny, poruszający się na wózku syn. Kobieta pracowała "na czarno" a z zarabianych przez nią pieniędzy żyła cała rodzina. Kiedy nagle straciła pracę, odesłała córkę do kraju, a sama poszła spać na dworzec, gdyż nie stać ją było na dach nad głową. Miała nadzieję, że szybko znajdzie nowe zajęcie.
Niepełnosprawny syn przyjechał do Włoch na początku stycznia, by opiekować się matką leżącą na oddziale intensywnej terapii, ale gdy skończyły mu się pieniądze wrócił do Polski i tu dowiedział się o jej śmierci. Jak podała włoska prasa - zdecydował, by organy Marii przeznaczyć do transplantacji.
Włoskie media podały jeszcze jeden dramatyczny szczegół tej historii. Przewóz trumny do Polski był zbyt kosztowny i rodzina nie miała pieniędzy, więc zdecydowała się na kremację zwłok.
Zaledwie tydzień przed Marią K. zmarł w Ragusie na Sycylii polski bezdomny Marian P. Ciało 46-letniego mężczyzny znaleziono 21 grudnia na ławce w pobliżu Piazza Dante. Mężczyzna umarł w nocy, z zimna.
Również historia Mariana jest bardzo smutna. Przez wiele dni jego ciało pozostawiono w kostnicy cmentarza Victoria, bo nie można go było pochować. Nie było, komu podjąć decyzji o pochówku. Mężczyzna był w separacji z żoną, która obecnie mieszka we Francji, ale nigdy się nie rozwiedli. O transporcie trumny do Polski też nie było mowy ze względu na koszty. Matka, mieszkająca w Polsce i bracia przebywający na imigracji, wyrazili zgodę na pochówek w Ragusie. Aby jednak do tego doszło potrzebna była także zgoda byłej żony, z którą nie było kontaktu.
W końcu pogrzeb odbył się w cmentarnej kaplicy. Mszę w języku polskim odprawił ksiądz Robert, z kościoła Matki Bożej Łaskawej, który znał bezdomnego. Wzięło w nim udział wielu Polaków. Koszty pogrzebu zobowiązała się ponieść gmina i Caritas diecezjalny. Niestety los Mariana P. było trudny za życia, ale także i po śmierci...
Módlcie się za tych, którzy żyją w obcym kraju
- Imigranci nie są liczbami, to mężczyźni, kobiety, dzieci, młodzież i starsi, którzy szukają miejsca do życia w pokoju - mówił papież, podkreślając, że "imigranci są nie tylko odbiorcami, ale także bohaterami głoszenia Ewangelii we współczesnym świecie". Zwracając się do pielgrzymów polskich, Ratzinger wezwał ich do modlitwy za tych, "którzy żyją w obcym kraju."
Z Rzymu
Agnieszka Zakrzewicz
>>>>
jak widac trzeba !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:04, 02 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Artykuł o Polce wywołał szok. Interweniował ambasador.
Ambasador RP w Irlandii Marcin Nawrot zarzucił gazecie "Irish Independent" przeinaczenia, po tym gdy opisała ona historię bezrobotnej kelnerki z Polski, która bardzo sobie chwali życie na zasiłkach w hrabstwie Donegal.
Dyplomata ocenił w liście do gazety, że artykuł opublikowany w jej środowym wydaniu na pierwszej stronie jest "potencjalnie zapalny" i "może podsycać nastroje antyimigranckie".
Tytuł artykułu w wolnym tłumaczeniu brzmi: "Witamy imigrantów zasiłkami. Jak polska kelnerka korzysta z La Dole-ce Vita". "Dole" to angielskie słowo oznaczające zapomogę dla bezrobotnych, a gra słów "Dole-ce" wykorzystuje podobieństwo do włoskiego "dolce vita" ("słodkie życie").
36-letnia Polka posługująca się przybranym imieniem Magda w wersji "Irish Independent" twierdzi, że zrezygnowała z pracy kelnerki i spędza czas na wędrówkach po plaży z partnerem i surfingu. Chwali sobie pola golfowe hrabstwa Donegal.
Dzięki zasiłkom ma o 67 euro tygodniowo więcej, niż zarabiała pracując. Różne zapomogi i świadczenia, które otrzymuje w niewymienionej z nazwy miejscowości w Donegal, wycenia na 267 euro tygodniowo. Jest to o wiele więcej niż to, na co mogłaby liczyć w Polsce.
Jej partner Robert dodaje od siebie, że nie wstaje z łóżka, by pracować za 8 euro na godzinę, gdy za oknem ma ocean, pola golfowe i piękną scenerię. Gazeta nazywa te wypowiedzi "szokującymi przechwałkami".
Według polskiego dyplomaty tekst w "Irish Independent" oparty jest na nierzetelnym tłumaczeniu oryginału po raz pierwszy opublikowanego w niedzielnej "Gazecie Wyborczej" i zawiera nieścisłości. Autorzy artykułu w irlandzkiej gazecie posługują się oryginalnym polskim tekstem "selektywnie i subiektywnie" - wskazuje.
W wersji "Irish Independent" Magda twierdzi, że mimo iż jest bez pracy, jej życie jest równie błogie, co "hawajski masaż". Tymczasem w polskim oryginale mówi, że skończyła kurs hawajskiego masażu i ma w planach otwarcie własnego salonu - zauważył w swoim liście Nawrot.
Cytowana przez "Gazetę Wyborczą" Magda mówi też, że bezrobocie jest dla niej dużym życiowym problemem. Nie chce żyć na koszt irlandzkiego państwa i bezpłatną rządową pomoc na przekwalifikowanie się chce spożytkować na wystartowanie z własnym biznesem.
Wypowiedź ta - zdaniem ambasadora, najlepiej podsumowująca stosunek imigrantki do życia - nie została w artykule uwzględniona.
Artykuł w "Irish Independent" był intensywnie komentowany przez blogerów. Niektóre wypowiedzi były nieprzychylne pod adresem polskich imigrantów.
Senator Jimmy Harte z Partii Pracy, który powiedział "Irish Independent", że Magda wyrządza "niedźwiedzią przysługę polskiej społeczności w Irlandii" i "nadużywa irlandzkiej gościnności" oświadczył, że wycofa swój komentarz, jeśli się okaże, że artykuł jest nieprawdziwy.
>>>>
W miare upadku UE niechec miedzy narodami bedzie sie nasilac ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:09, 24 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Szwecja: trzyosobowa szajka oskarżona o zmuszanie Polaków do kradzieży
Przed sądem rejonowym w Goeteborgu trwa od wtorku proces dwóch kobiet i mężczyzny, w tym dwojga obywateli polskich, oskarżonych o zmuszanie do kradzieży Polaków ściąganych do Szwecji obietnicami mieszkania i pracy. Proceder ten trwał pięć lat.
Jedna z oskarżonych osób posługuje się językiem romskim. Szwedzka prokuratura zakwalifikowała przestępstwo jako "handel ludźmi". Szajce, aresztowanej w grudniu 2011 roku, zarzuca się ponadto kradzieże, ich inspirowanie oraz pomoc w tym przestępstwie.
Jak się oczekuje, wyrok w tej sprawie zapadnie w przyszłym tygodniu.
Poszkodowanymi są młodzi Polacy, którzy przyjeżdżali do Szwecji za namową oskarżonych. Jak zeznali, obiecywano im pracę oraz mieszkanie, a w rzeczywistości pod groźbą śmierci byli na miejscu zmuszani do kradzieży. Ze sklepów wynosili głównie drogi sprzęt elektroniczny. Niektórzy z nich zostali zatrzymani przez szwedzką policję na gorącym uczynku.
- To trudna sprawa, poszkodowani początkowo bali się zeznawać - powiedział wiceszef prokuratury ds. międzynarodowych w Goeteborgu Thomas Ahlstrand.
Według aktu oskarżenia, do którego dotarła PAP, przestępcza działalność szajki trwała od listopada 2006 roku do listopada 2011 roku. Prokuratura dysponuje dowodami m.in. w postaci zdjęć z monitoringu.
Prokuratura podejrzewa, że ofiar zmuszanych do popełniania przestępstw mogło być więcej.
Pełniący obowiązki konsula generalnego w Malmoe Feliks Kierzkowski, któremu podlega terytorialnie region Goeteborga, powiedział, że do jego placówki napływały wcześniej informacje o podobnym procederze. - Problem w tym, że nasi rodacy nie chcieli ujawniać szczegółów ani nazwisk - zaznaczył Kierzkowski. - To dobrze, że sprawą zajęła się szwedzka prokuratura - dodał.
Konsul ma nadzieję, że sprawa będzie przestrogą dla Polaków, którzy mają zamiar przyjechać do Szwecji. Apeluje do nich, aby nie byli łatwowierni. - Są osoby, które inspirują kradzieże, pomagają, wyposażają w specjalne torby, a kiedy pojawia się policja, to one pierwsze znikają - powiedział konsul.
>>>>>
Widzicie do jakich dewiacji prowadzi bezsensowna emigracja ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:16, 01 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Wyspy: Polka stawiła czoła dwóm napastnikom, którzy kopali jej nieprzytomnego narzeczonego
Wczoraj zakończyła się sprawa sądowa w związku z napaścią na polską parę: Martę i Pawła. Zamieszkujący w Ashford Polacy w czerwcu 2010 roku wracali od znajomych do domu, gdy w okolicach jednego z pubów zaatakowało ich dwóch pijanych mężczyzn. Paweł został uderzony od tyłu w głowę i upadł na chodnik - podał londynek.net.
Podczas gdy leżał nieprzytomny na ziemi, napastnicy kopali go w głowę, krzycząc: "Piep... obcokrajowcy... nie zadzierajcie z Anglikami!". Kobieta prosiła mężczyzn, by przestali, próbowała ich odciągnąć od bezbronnego narzeczonego. Jej interwencja jeszcze bardziej rozwścieczyła agresorów, którzy pchnęli ją i przewrócili na chodnik. Gdy Marta własnym ciałem zasłaniała swego partnera, Anglicy pobili także ją. Jednym z bandytów okazał się być 25-letni bezrobotny ojciec trojga dzieci Tony Fuller. Został on skazany na karę 27 miesięcy pozbawienia wolności. Drugiego napastnika do tej pory nie udało się zidentyfikować.
Sędzia James O'Mahony był pod ogromnym wrażeniem odwagi Polki, która nie zważając na własne życie chroniła narzeczonego.
Obecnie Marta i Paweł są małżeństwem.
>>>>
No to macie przygody jak chcecie szukac szczescia poza Polską ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:26, 05 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Polacy koczują w namiotach, mieszkańcy się ich boją
Północnoirlandzka telewizja UTV dotarła do grupy polskich imigrantów, którzy mieszkają w dzikim obozowisku w Lisburn (Irlandia Płn). Bezdomni Polacy nie mają pracy, ani żadnego wsparcia socjalnego. Okoliczni mieszkańcy się ich boją.
Dziennikarzom udało się porozmawiać z jednym z Polaków. 52-letni mężczyzna łamaną angielszczyzną opowiada, że on i jego koledzy po raz pierwszy pojawili się z namiotami w tej okolicy blisko rok temu. Jakiś czas później zmuszono ich do opuszczenia terenu, ale teraz wrócili na nowo. - Nie mamy pomocy socjalnej, nie mamy mieszkania, nic, zero pomocy - mówi Polak.
Jest ich trzech. Żaden nie ma pracy, żaden nie ma też pieniędzy na powrót do Polski. Próbowali znaleźć dach nad głową, ale w Simon Community (organizacji zajmującej się dobroczynnością i pomocą potrzebującym) powiedzieli im, że nie ma miejsca. Więc jak na razie żyją w dzikim obozowisku. Mają namioty, stare krzesła, myją się w okolicznym strumieniu, jedzenie gotują na ognisku. Odpadki starają się zakopywać w ziemi.
Polacy chętnie pokazywali ekipie telewizyjnej swoje obozowisko - ognisko, brudne posłania, wiadra z wodą. Okoliczni mieszkańcy nie kryją niechęci do dzikich lokatorów. Obozowisko znajduje się zbyt blisko ich domów. Ludzie się boją, zwłaszcza ci starsi. Boją się obcych, zwłaszcza żyjących w takich warunkach jak polscy bezdomni. Na jednym z namiotów ktoś namalował słowa "Polish out".
52-letni Polak powiedział, że jego kolega żyje w podobnych warunkach kilka kilometrów dalej. W centrum miasta pod chmurką mieszka kolejnych trzech imigrantów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Nie wiadomo dokładnie do kogo należy teren, na którym Polacy rozbili namioty. Na pewno jest to grunt prywatny. Dopóki właściciel nie zacznie reagować, władze miasta nie mogą nic zdziałać.
Lokalna policja podkreśla, że wie o istnieniu obozowiska, ale jak na razie Polacy nie popełnili żadnego wykroczenia, nikt przynajmniej takiego faktu nie zgłosił. Nie ma więc powodu do interwencji. Dziennikarski materiał sprawił, że uaktywnili się urzędnicy z wydziału mieszkalnictwa. Rzecznik zapewnił, że każdy bezdomny z terenu miasta powinien się skontaktować z urzędnikami. - Przyjrzymy się wnikliwie każdemu przypadkowi i postaramy się pomóc - zapewnia rzecznik.
Małgorzata Słupska
>>>>
Czy warto sie tak mordowac i w imie czego ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:57, 06 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Polski lekarz skazany we Francji, nikt mu nie pomógł
Znany lekarz doktor Krzysztof Ficek walczy we Francji o oczyszczenie z zarzutów. Polskie władze nie chcą mu pomóc - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Lekarz sportowy doktor Krzysztof Ficek, światowej sławy ortopeda, został w 2006 roku skazany na 12 miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat w głośnej sprawie przemytu środków dopingujących przez żonę litewskiego kolarza Raimondasa Rumsasa.
Podczas Tour de France 2002 francuscy celnicy w samochodzie Litwina znaleźli środki dopingujące oraz specyfikacje lekarskie podpisane między innymi przez polskiego lekarza. Ficek bronił się, że znalezione druczki to specyfikacje na środki dozwolone i legalne w Polsce. Wskazywał też, że wypisał je w Polsce, a więc nie może być na terenie Francji ścigany za czyn, który popełnił na terenie innego państwa, a który w tym państwie nie jest przestępstwem. Sąd jednak go skazał.
Doktor Krzysztof Ficek prosił o pomoc ministrów: spraw zagranicznych, sprawiedliwości, sportu, komisji sejmowych, Julii Pitery, Lecha Wałęsy i parlamentarzystów. Z materiałów, do których dotarła "Rzeczpospolita" i odpowiedzi udzielonej przez MSZ wynika, że działania dyplomatów sprowadzały się jedynie do udostępnienia przez Konsulat Generalny RP w Lyonie pełnomocnikom lekarza wykazu francuskich prawników, pośrednictwa w przekazywaniu korespondencji i informacji o francuskich przepisach.
>>>>
Jesli tak to ma racje . Skoro wypisal w Polsce a tutaj nie jest to przestepstwem to nigdzie karany byc nie moze ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:11, 13 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Holandia: trwa nagonka na Polaków
Holandia uchodziła zawsze za kraj wyjątkowo liberalny i otwarty. Lecz od momentu, gdy zaostrzył się kryzys, nad liberalizmem bierze górę ksenofobia, która ostro dotyka Polaków.
Edyta przeżyła taką sytuację już dwoma tygodniami: mieszka na parterze i kiedy w kuchni robiła kawę zauważyła za oknem trzy ciemne sylwetki. Ktoś zawołał "Proszę pani! , a potem "k…!" i brzęk szyby wybitej kijem. Zawołała męża, który szybko wybiegł przed dom, ale pod ich oknem już nikogo nie było. Po lepsze życie
Edyta mieszka z mężem i synem na obrzeżach Hagi, podobnie jak wielu innych imigrantów. Od czasu tego incydentu nie czuje się tu bezpiecznie. Przed sześcioma laty przyjechała wraz z rodziną do Holandii w poszukiwaniu lepszego życia. Edyta i Konrad pracują w hurtowni kwiatów: ona zarabia ustawowe minimum: tysiąc euro, on jeździ na wózku widłowym. Chcą, żeby ich syn w Holandii się kształcił.
Choć mają pracę, nie czują się komfortowo. Praca nie jest pewna. Edyta zastanawia się, dlaczego nie zatrudnia się ich na stałe, tylko bierze zawsze z pośredniaków pracy czasowej. Kiedy któryś z Polaków zapyta o stałą umowę, musi liczyć się z tym, że go wyrzucą. Pracodawcy twierdzą, że zadowoleni są z pracujących u nich Polaków, ale nikt nie chce wiązać się z nimi na stałe.
W kryzysie jest gorzej
Do Małgorzaty Bos-Karczewskiej zgłaszają się poszkodowani Polacy, kiedy ktoś ich obrzucił obelgami lub przedziurawił im opony w samochodzie. Pani Małgorzata mieszka w Holandii od ponad 30 lat, działa w stowarzyszeniu polonijnym STEP i prowadzi portal polonii holenderskiej Polonia.nl. Nie ma w ręku konkretnych dowodów, ale odnosi wrażenie, że dyskryminacja Polaków przybiera na sile od chwili, gdy holenderski populista Geert Wilders zaapelował, by Holendrzy składali skargi na zachowanie Polaków i innych migrantów z Europy wschodniej.
"Wilders to prawdziwy populista. Nie proponuje żadnych rozwiązań tylko grzebie w otwartych ranach holenderskiego społeczeństwa i łamie dotychczasowe tabu. Nazywa je po imieniu, co natychmiast wznieca emocje".
Migracja zarobkowa stała się w ostatnich latach najbardziej drażliwym tematem, bo w subiektywnym odczuciu Holendrów największym problemem jest, że ludzi przyjeżdża tu zbyt dużo. Sytuacja zaostrzyła się jeszcze, gdy Holandii przestało się tak dobrze powodzić ekonomicznie.
Z pełną legitymacją
Geert Wilders właśnie na tym chce zbić kapitał polityczny. Na jego portalu internetowym Holendrzy mogą anonimowo zgłaszać skargi, kiedy przybysze z Europy Wschodniej są za głośni, zajmują im parkingi lub zabierają pracę. Nie wzrusza go społeczne oburzenie, jakie wywołała ta dyskryminująca akcja. W jego odczuciu ta akcja to wielki sukces i podoba się wielu ludziom. Już w pierwszych dniach wpłynęły dziesiątki tysięcy skarg. Pomimo wszelkiej krytyki ludzie go wspierają.
Jego populistyczna Partia Wolności zasiada w parlamencie, podkreśla Geert Wilders: "Możemy robić, co nam się podoba".
Od momentu, gdy Holandia otworzyła swój rynek pracy dla "nowych" krajów Unii Europejskiej, przyjechało tu szacunkowo ponad dwieście tysięcy Polaków. Wielu znalazło pracę w rolnictwie i w budownictwie. Dostali z reguły pracę, której nie chciał żaden Holender. Teraz w populistycznej kampanii najbardziej dostaje się Polakom.
W ulicznych sondażach zdania są podzielone, co odzwierciedla nastroje w społeczeństwie. Niektórzy uważają, że ta strona jest żenująca, bo wszystkich wrzuca się do jednego worka i stygmatyzuje imigrantów. Nie brak jednak także głosów poparcia dla inicjatywy Wildersa: "Oczywiście, że nie wszyscy wschodni europejczycy są podobni, są między nimi różnice. Ale widać, kto jest tu balastem, a kto nie".
Polacy na celowniku
Oprócz "nowej" unijnej imigracji, w Holandii są także Polacy pracujący i mieszkający tu od wielu lat. Od kiedy holenderska gospodarka zaczęła kuleć, obserwują, jak ten kraj coraz bardziej obcesowo traktuje cudzoziemców. W ostatnim czasie zdarzało się, że komuś, pomimo, że świetnie znał język i wyglądał na bardzo zadomowionego, nie chciano sprzedać czegoś na raty, bo jest Polakiem. Izabella Muchowska, studiująca i mieszkająca w Holandii, patrzy z perspektywy czasu: "Kiedyś Holandia była bardziej otwarta dla imigrantów. Teraz wszędzie słychać: nie chcemy żadnych obcych, sprawiają tylko kłopoty, lepiej żeby sobie poszli".
Protest w imię solidarności
Ale w holenderskim społeczeństwie budzi się także opór wobec prawicowych, populistycznych kampanii, które za granicą burzą reputację Holandii, jako liberalnego kraju. Burmistrz Bredy Peter van der Velden wystosował do Geerta Wildersa list protestacyjny. Jak zaznacza: "Jesteśmy zjednoczoną Europą. Musimy się wzajemnie umacniać i sobie pomagać". Nie zamyka oczu na to, że są trudności, ale w jego odczuciu są to odosobnione przypadki i nie można takiej krytyki odnosić do całej grupy narodowościowej.
Już kiedyś tak było
Breda ma do Polaków szczególny stosunek. Mieszkają tu wraz z rodzinami byli polscy żołnierze, którzy w roku 1944 pomogli Holendrom w wyzwoleniu miasta spod hitlerowskiej okupacji. Jan Nowiński to jeden z weteranów, który był świadkiem, jak I Polska Brygada Pancerna wypierała hitlerowców z Francji, Belgii i Holandii. Jest oburzona kampanią Wildersa, w której ludzi się stygmatyzuje. Frans Ruczyński z Muzeum Generała Maczka w Bredzie przypomina, że podobne były początki w latach 30. ubiegłego wieku. - W złym świetle zaczyna się przedstawiać jedną grupę, przypisując jej wszystkie możliwe negatywne cechy. Najpierw niszczy się jej reputację, a potem zaczynają się dziać straszne rzeczy - zaznacza.
Birgit Augustin / Małgorzata Matzke
>>>>
W UE kfitnie milosc miedzy narodami . No ale tego chcieliscie . Trzeba bylo madrze glosowac aby polska wpyrzedzila zachod bogactwem co nie jest trudne wobec ich upadku . No ale wybralista tych co wam zaoferowali poniewieranie sie tam na zmywaku . To mialo byc szczescie no to mata .
Rzecz jasna trudno o sympatie gdy tam gospodrka sie rozlatuje . To nie jest wina Polakow ale Polacy dostaja ... Po co tam jezdza ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 10:08, 25 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Prasa atakuje Polaków w USA. Plaga neonazistów na Greenpoincie !
Brytyjski dziennik "Daily Mail" napisał, że polska dzielnica Nowego Jorku jest domem dla grupy neonazistów. Podobne informacje pojawiły się także w nowojorskiej prasie. Artykuły utrzymane w podobnym tonie sugerują, że Greenpoint opanowała plaga neonazistów. Polonia jest oburzona. - To bzdury wyssane z palca – mówi mieszkaniec Greenpointu.
>>>>
Polakow nazywaja naeonazistami ! I gdzie wy tam sie szwendacie . Po co jezdzicie do tych odrazajacych miejsc ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:01, 04 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Polacy nowymi niewolnikami? Szokujące warunki życia
Belgijski rząd zapowiada kontrole w związku z przypadkami wykorzystywania pracowników z zagranicy - informuje gazeta "Le Soir". Sprawa ma związek z pożarem w hangarze w Wingene w pobliżu Brugii, w którym zginęło dwóch polskich kierowców, a dwóch innych zostało poważnie rannych.
"Pracownicy, czy nowi niewolnicy" - tak zatytułowany jest artykuł w największym francuskojęzycznym dzienniku. Jego autor pisze, że to, co wydarzyło się w Wingene, jest najlepszym przykładem socjalnego wykorzystywania pracowników z zagranicy. Niskie płace, fatalne warunki zamieszkania - to zdarza się w Belgii coraz częściej. W związku z pożarem w Wingene o zagranicznych kierowcach mówi się najwięcej. Wielu mieszka w szopach, czy hangarach takich jak ten, który spłonął, część śpi w ciężarówkach. Dziennikarz "Le Soir" podkreśla jednak, że nie tylko w sektorze transportowym dochodzi do nadużyć. Dlatego sprawą zajmie się belgijski senat, a rząd zapowiedział kontrole, analizę prawa socjalnego i zmiany, które pozwolą lepiej chronić zagranicznych pracowników oddelegowanych do Belgii.
Dwóch polskich kierowców zginęło w pożarze
Dwóch polskich kierowców zginęło w pożarze hangaru w niedzielę w Wingene w Belgii, a dwóch innych, też Polaków, zostało bardzo poważnie poparzonych, ale ich stan jest stabilny.
Do wypadku doszło w niedzielę nad ranem w Wingene koło Brugii. Kierowcy, jak donosi belgijska agencja prasowa Belga, spali w przerobionym na mieszkanie hangarze, który spłonął. W pomieszczeniach spali sami Polacy, 11 osób, z których zaledwie jedna była zameldowana. Wszyscy są pracownikami oddelegowanymi polskich firm, zajmują się remontami palet i przewozami.
Dwaj kierowcy, którzy zginęli w pożarze, to mężczyźni w wieku około 30 lat. Konsul Libicka jest w kontakcie z ich rodzinami.
Dwóch innych spośród jedenastu mężczyzn, którzy przebywali w hangarze, gdy wybuchł w nim pożar, też doznało lekkich obrażeń, ale po opatrzeniu ran wypuszczono ich ze szpitala.
Wypadek już wywołał w Belgii debatę na temat warunków pracy i eksploatacji pracowników oddelegowanych z zagranicy. Wydział transportu w związku zawodowym FGTB skrytykował warunki, w jakich pracują w Belgii zagraniczni kierowcy. - Wiele razy ostrzegaliśmy, że do tego typu wypadku może dojść - powiedział sekretarz generalny Frank Moreels, cytowany m.in. na stronie internetowej tygodnika "Le Vif Express". Bez odnoszenia się do tego konkretnego przypadku wskazał, że niektóre firmy zajmujące się transportem międzynarodowym eksploatują kierowców polskich, słowackich czy rumuńskich. - Bardzo często żyją oni w trudnych warunkach zarówno pod względem wygód, jak i bezpieczeństwa - dodał.
Także belgijska federacja transportu i dostawców usług logistycznych (FEBETRA) wyraziła przekonanie, że nie powinno dochodzić do sytuacji eksploatacji pracowników i łamania prawa. A cytowany przez agencję Belga sekretarz stanu ds. walki z defraudacjami John Crombez poinformował, że konieczne jest sprawdzenie prawa socjalnego w Belgii. - Ten wypadek jest dramatyczny, ale pokazuje konieczność walki z nadużyciami. Musimy przyjąć nową legislację - powiedział.
W marcu Komisja Europejska zaproponowała nowe przepisy, precyzujące dyrektywę o pracownikach delegowanych w celu zapewnienia ich lepszej ochrony. Przepisy mają wzmacniać egzekwowanie praw socjalnych, by zapobiegać dumpingowi socjalnemu oraz złym warunkom zatrudnienia, szczególnie w sektorze budownictwa.
Belgia, obok Francji i Niemiec, to kraj, w którym pracuje największa liczba pracowników oddelegowanych. Polska jest krajem, który wysyła najwięcej takich pracowników do innych krajów UE.
>>>>
Jak widzicie nadzieje ze znajdziecie za garnica szczescie to glupota . TU W KRAJU TRZEBA ZROBIC PORZADEK Z DESTRUKTORAMI a nie tam sie poniewierac ...
Pożar hangaru w Wingene, fot. AFP -NICOLAS MAETERLINCK
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 10:22, 06 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Polak zasztyletowany w Tullamore
30-letni Polak został zamordowany w Tullamore w hrabstwie Offaly. Na razie nie wiadomo, co się tak naprawdę wydarzyło - informuje londynek.net.
W środę około 7:00 rano do domu na Kilbride Street w Tullamore wezwano funkcjonariuszy Garda. Znaleźli oni śmiertelnie rannego mężczyznę. Na miejscu był też drugi mężczyzna, również poważnie ranny, którego zabrano do szpitala Midland Regional Hospital w Tullamore. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Teren dookoła domu został otoczony kordonem. Śledztwo rozpoczęło się od zbierania materiału dowodowego z miejsca zajścia oraz przeglądania zapisów telewizji przemysłowej CCTV. Jak dotąd nikogo nie aresztowano. Garda w Tullamore apeluje o kontakt do świadków i wszystkich osób, które są w posiadaniu jakichkolwiek informacji na temat zajścia. Można dzwonić pod numer 057 9327600 lub kontaktować się z jakimkolwiek posterunkiem Garda.
>>>>
I znowu ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 12:36, 09 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Kilkadziesiąt tysięcy eurosierot na Opolszczyźnie
Według wyliczeń opolskich naukowców na terenie województwa mieszka kilkadziesiąt tysięcy tzw. eurosierot, czyli dzieci wychowujących się bez jednego lub dwojga rodziców. Dzieci bez dwojga rodziców może być w tej grupie nawet kilka tysięcy.
Prof. Robert Rauziński, ekonomista i demograf z Instytutu Śląskiego oraz Katedry Rynku Pracy i Kapitału Ludzkiego Politechniki Opolskiej wyliczył, że na Opolszczyźnie jest prawie 37 tys. eurosierot, czyli dzieci, których jedno lub dwoje rodziców przebywa za granicą. Dokonując tych szacunków wziął po uwagę wyłącznie mieszkańców regionu przebywających za granicą dłużej niż 12 miesięcy. Według danych z ostatniego spisu powszechnego na 990 tys. mieszkańców województwa opolskiego ogółem 82 tys. osób rok lub dłużej przebywa za granicą. - A do tego należałoby jeszcze doliczyć tych, którzy pracują krócej, po kilka miesięcy w roku. Według szacunków emigrantów zarobkowych w sumie może być 120-130 tysięcy – powiedział prof. Rauziński. Dodał, że dane z poprzedniego spisu powszechnego z 2002 r. wskazywały na 33 tys. eurosierot na Opolszczyźnie.
Prof. Romuald Jończy związany z Uniwersytetem Ekonomicznym we Wrocławiu, Politechniką Opolską oraz Szkołą Wyższą im. Bogdana Jańskiego, który bada migracje zarobkowe podkreśla, że zjawisko pełnego eurosieroctwa, czyli sytuacji, w której dziecko wychowuje się bez obojga rodziców, jest na Opolszczyźnie relatywnie rzadkie i może dotyczyć od tysiąca do 5 tys. dzieci.
W 2008 r., gdy badało tę kwestię opolskie kuratorium oświaty, pełnych eurosierot doliczono się ok. 3 tys. - Stosunkowo więcej dzieci wychowujących się bez obojga rodziców jest w regionach, gdzie mamy do czynienia z emigracją poakcesyjną, czyli związaną z otwarciem rynków pracy po wejściu Polski do UE – stwierdził prof. Jończy. - Dotyczy ono zwłaszcza dzieci, których rodzice wyjechali na Wyspy Brytyjskie - dodał.
Zdaniem prof. Jończego w woj. opolskim znacznie więcej jest natomiast półeurosierot, czyli dzieci, których jedno z rodziców stale pracuje za granicą. - Najczęściej jest to ojciec, który co kilka tygodni lub miesięcy przyjeżdża do domu, nie biorąc praktycznie udziału w wychowaniu dzieci – wyjaśnił. Według niego liczba takich dzieci może sięgać nawet od 35 do 70 tys. - Jest to o tyle dotkliwe, że w przypadku wielu rodzin taka nieobecność jednego z rodziców trwa nawet kilkanaście lat – dodał ekonomista.
Dr Tomasz Grzyb, psycholog społeczny z wrocławskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej nie ma wątpliwości, że eurosieroctwo przekłada się na zachowanie i przyszłe postawy społeczne młodzieży. - Dzieci migrantów są wprawdzie zazwyczaj zadbane, mają dobre zabawki, komórki czy sprzęty elektroniczne, ale są bardzo złaknione uwagi. A to rodzi problemy wychowawcze - powiedział dr Grzyb. Zaznaczył, że uwagi potrzebują zwłaszcza dzieci i młodzież w wieku szkolnym i gimnazjalnym. Braku obecności rodziców, jego zdaniem, nie wynagradza opieka dziadków. - Tym bardziej, że współcześni dziadkowie raczej rozpieszczają wnuki niż je wychowują - podkreślił.
Negatywne konsekwencje eurosieroctwa, na jakie wskazuje psycholog społeczny, to - w młodszym wieku - problemy wychowawcze, a w starszym - brak umiejętności odnalezienia się w dorosłym życiu. Wynikają one - zdaniem dr Tomasza Grzyba - z roszczeniowej postawy, bo od dzieci bez rodziców niewiele się wymaga. - Kto wie, ile eurosierot było wśród tak zwanych oburzonych, którzy wyszli niedawno na ulice wielu miast - dodał.
Prof. Robert Rauziński, powołując się też na badania prowadzone przez socjologów i demografów z Instytutu Śląskiego w Opolu w czterech wybranych gminach opolskich, w których wiele osób migruje w poszukiwaniu pracy za granicę wskazał, że skutkiem migracji jest osłabienie więzi rodzinnych i społecznych, zanikanie funkcji wychowawczej rodziny, a w niektórych przypadkach wzrasta drobna przestępczość wśród eurosierot. Z ankiet przeprowadzanych w szkołach na terenie badanych gmin wynika, iż obniża się też poziom nauki wśród dzieci rodziców, którzy pracują za granicą, zwiększa się liczba opuszczanych zajęć i obniża samoocena dzieci.
>>>
Ano wlasnie . Co wazniejsze ? Dobro dzieci czy wiecej kasy . Dzieci bynjamniej nie potrzebuja mnostwa rzeczy . Nie mowiac juz o tym ze drobne zabawki mozna kupic za 1-2 zl ... Wiec nie jest juz tak ze jak bieda to dzieko ma zero zabawek . Poza tym mozna zrobic z tektury jakis dom dla lalek czy zamek rycerzy bardzo szybko z pudelka tektury ... Wiec nie mowimy o takiej kompletnym nie posiadaniu niczego . Ale dziecko potrzebuje kontaktu z czlowiekiem dla prawidlowego rozwoju . A to musi byc rodzic . I co ? I gdzie ten rodzic ? W UE ????
Oczywiscie nie dotyczy to ludzi zrozpaczonych bezrobociem i bestialskim schladzaniem gospodraki po 89 roku ...
A poza tym jak glosujecie ? Wysatrczylo zaglosowac na Giertycha i Leppera a bezrobocia by nie bylo . Malo juz brakowalo w 2008 ...
Sami sie niszczycie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:45, 10 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Tragedia w Tullamore, Polak wbił sobie nóż w serce.
Odwołano poszukiwania osób związanych ze śmiercią 30-letniego Polaka z Tullamore. Wygląda na to, że sam dźgnął się nożem. Przyczyna tragedii była zazdrość.
Grzegorz G. zmarł w szpitalu od rany zadanej nożem w klatkę piersiową. Funkcjonariusze Garda znaleźli go wynajmowanym domu na Kilbride Street w Tullamore.
Z dotychczasowych ustaleń śledztwa wynika, że Grzegorz G. przed świętami - w środę wieczorem wrócił z Polski i pokłócił się z żoną. Ewa G. opuściła dom na Kilbride Street i wróciła dopiero przed siódmą rano następnego dnia. Towarzyszył jej inny mężczyzna. Między trójką dorosłych (w domu był też trzyletni syn Ewy G.) doszło do kłótni, w wyniku której Grzegorz G. dźgnął się nożem. Drugi z mężczyzn również został ugodzony nożem, ale rana twarzy nie była poważna.
W poniedziałek rano odbędzie się msza za zmarłego w kościele Wniebowzięcia w Tullamore, którą odprawi ojciec Janusz Ługowski. - Nasza społeczność jest wstrząśnięta tym, co zaszło. Nie rozumiemy tego, ale musimy się modlić - powiedział ojciec Ługowski.
>>>>
Kolejny koszmar . Kolejny ktory szukal na zachodzie szczescia...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:45, 18 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Atak na polskich imigrantów
Trzy domy zamieszkałe przez imigrantów stały się celem rasistowskich ataków w brytyjskiej miejscowości Portadown - podaje serwis londynek.net.
Fot. policja.pl
Wybite szyby w oknach, elewacja budynku wymazana farbą - tak wyglądał dom, w którym osiedliło się polskie małżeństwo z dwójką dzieci. Do szokującego incydentu doszło w środę w nocy. - Obudził nas dźwięk tłuczonego szkła. Na samym środku salonu leżała cegła. Nie rozumiem, jak ktoś mógł zrobić coś takiego - mówił syn Polaków, który w obawie przed kolejnymi atakami woli pozostać anonimowy.
Matka chłopca także nie potrafiła ukryć żalu. - Jesteśmy pracowitymi ludźmi, którzy kochają to miasto i chcą w nim zapuścić korzenie. Żadna siła nas nie zmusi do opuszczenia Portadown - podkreślała kobieta.
Tymczasem, jak donosi lokalny serwis Portadown Times, był to tylko jeden z kilku ataków, jaki miał miejsce w tych dniach na osiedlu Redmanville. Samochód rodziny pochodzącej z Timoru Wschodniego został obrzucony jajkami. Co więcej, był to już trzeci raz, kiedy ci sami imigranci doświadczyli rasistowskiego ataku. Wcześniej zniszczono im okna w domu oraz wybito szyby w samochodzie.
Kolejnymi pokrzywdzonymi byli Litwini, mieszkający po sąsiedzku z Polakami - im także nieznani sprawcy powybijali szyby w okach. - Wandale muszą zostawić tych ludzi w spokoju - zaznaczyła oburzona mieszkanka Portadown. Lokalna policja potwierdziła, że wszystkie incydenty miały podłoże rasistowskie.
>>>>
Rosnie przyjazn miedzy narodami europki ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:09, 19 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Każdego tygodnia za granicą ginie pięcioro Polaków.
Średnio każdego tygodnia za granicą ginie pięcioro Polaków; najwięcej w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Holandii. Polacy, którzy wyjechali za granicę w poszukiwaniu pracy i zaginęli, to blisko 20% wszystkich poszukiwanych przez Fundację Itaka.
Fundacja Itaka - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych rozpoczęła kolejną odsłonę kampanii "Bezpieczna praca". Akcja potrwa do 14 maja.
Polacy najczęściej znikają w Wielkiej Brytanii
- Wielu osobom wyjazd do Niemiec, Anglii czy Holandii wydaje się być szansą na lepsze życie. Niestety, jadąc w ciemno, bez odpowiedniego przygotowania, często podejmując pracę na czarno, Polacy stają się łatwymi ofiarami nieuczciwych pośredników czy pracodawców - podkreśliła Aleksandra Andruszczak-Zin, wicedyrektorka Zespołu Poszukiwań i Identyfikacji Fundacji ITAKA.
Polacy zaginieni za granicą, którzy wyjechali do pracy, to blisko 20% wszystkich osób poszukiwanych przez Itakę. W zeszłym roku do Fundacji zgłoszono 274 takie zaginięcia; najwięcej z Wielkiej Brytanii, Niemczech i Holandii, czyli krajów, do których Polacy jeżdżą najczęściej w poszukiwaniu pracy.
Korzystanie z usług niesprawdzonych pośredników, podejmowanie nielegalnej pracy, płacenie za fikcyjne usługi czy też oddawanie dokumentów to najczęściej popełniane błędy. Oszukani pracownicy, nie mając środków do życia czy na powrót do kraju, popadają w kolejne długi, łamią prawo, stają się bezdomni.
Aby zapobiegać tym błędom, a jednocześnie przeciwdziałać kolejnym zaginięciom, Itaka od sześciu lat prowadzi kampanię informacyjną "Bezpieczna praca".
Jak nie dać się oszukać
Głównym elementem tegorocznej akcji jest przygotowane przez specjalistów fundacji bezpłatne szkolenie internetowe, przeznaczone dla osób wybierających się do pracy za granicę. Uczy ono, jak ustrzec się przed najczęściej popełnianymi błędami, podpowiada, w jaki sposób wybrać agencję pośrednictwa pracy i jak sprawdzić pracodawcę, a także o czym pamiętać, szykując się do wyjazdu.
Uzupełnieniem szkolenia jest szczegółowa broszura z poradami dla wyjeżdżających oraz internetowy poradnik, zawierający m.in. listę najczęstszych błędów, niezbędnik z kontaktami, przydatne adresy i linki.
Specjaliści radzą, aby przed wyjazdem m.in. zrobić kilka kserokopii dokumentów (dowodu osobistego, paszportu), wydrukować korespondencję e-mailową z pracodawcą lub pośrednikiem, zabrać rozmówki z podstawowymi zwrotami językowymi, mapę miasta, zapewnić sobie ubezpieczenie zdrowotne, zebrać kontakty do ambasady, konsulatu i innych organizacji, które mogą pomóc w razie problemów, zostawić rodzinie nazwę i adres pracodawcy i adres zamieszkania.
Szkolenie internetowe oraz wszystkie pozostałe materiały są dostępne bezpłatnie w prowadzonym przez Itakę portalu [link widoczny dla zalogowanych]
Itaka pomaga odszukać zaginionych
Fundacja Itaka jest organizacją zajmującą się problemem zaginięć. Pomaga w poszukiwaniach, wspiera rodziny i bliskich osób zaginionych. Specjaliści Itaki udzielają wsparcia psychologicznego, doradzają w kwestiach prawnych i socjalnych. Fundacja każdego roku prowadzi ok. 1,4 tys. spraw. Organizuje także kampanie mające na celu zmniejszenie liczby zaginięć, m.in. "Nie uciekaj" kierowaną do nastolatków, "Stop depresji" dla osób borykających się z tą chorobą.
>>>>
Smutne ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:22, 20 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Skopały Polkę, ale nie pójdą "siedzieć" bo są matkami
Dwie Brytyjki zostały skazane za brutalne pobicie bezbronnej Polki. Do więzienia nie trafiły tylko, dlatego, że obie wychowują małe dzieci. Sąd uznał jednak, że do ataku doszło na tle rasistowskim.
20-letnia Jessica Lamb i 21-letnia Stacy Blyth mogą mówić o dużym szczęściu. Za brutalny atak, którego ofiarą padła Izabela I., mogły spędzić za kratkami dużo czasu. Sędzia wziął jednak pod uwagę fakt, że obie kobiety - mimo młodego wieku - są już matkami. Tylko, dlatego zdecydowano się na wyrok w zawieszeniu - czytamy w portalu kentonline.co.uk.
Wyrok w zawiasach
Obie oskarżone są mieszkankami Sittingbourne w hrabstwie Kent. To właśnie tam w lipcu 2010 roku doszło do brutalnego ataku, którego ofiarą padła Polka. Izabela I. wracała w towarzystwie znajomego do domu, gdy w pobliżu restauracji Water Palace Chinese na drodze pojawiły się Lamb i Blyth.
Brytyjki przystąpiły do ataku prawdopodobnie po tym, jak usłyszały, że idąca para rozmawia ze sobą po polsku. Izabela I. została uderzona w twarz, a kiedy upadla na ziemię kobiety zaczęły kopać ją po głowie. Kiedy mężczyzna krzyknął: "Przestań, bo ją zabijesz!", 21-letnia Blyth odparła: "Chcę widzieć jak ta polska suka zdycha". Pobita Polka trafiła do szpitala.
Podczas procesu, obie kobiety, nie przyznawały się do rasistowskiego motywu swojego zachowania. Jednak sędzia uznał je za winne pobicia na tle rasistowskim. Stacy Blyth została skazana na 9 miesięcy więzienia, a jej 20-letnia koleżanka na pół roku. Obie oskarżone nie pójdą jednak za kratki - sędzia z uwagi na fakt, że obie wychowują małe dzieci, zawiesił wykonanie wyroku na okres dwóch lat. Blyth i Lamb będą za to musiały przepracować społecznie 200 godzin, przez cztery najbliższe miesiące będą objęte godziną policyjną od 21 do 6 rano.
Atak na tle rasistowskim
- To był jednostronny, brutalny atak na spokojnie idących ludzi. Powodem było to, że akurat byli Polakami i znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze - mówi prokurator Mark Mullins.
Sędzia Jeremy Gold przyznał, że to Stacy Blyth była głównym napastnikiem, ale jej koleżanka również kopała leżącą Polkę. - Żadna z was nie okazała choćby odrobiny skruchy. Co więcej obie twierdziłyście, ze to Polka zaatakowała pierwsza, w co słusznie nie uwierzyli przysięgli. Kary więzienia uniknęłyście dosłownie o włos. Gdyby nie trójka dzieci, z których żadne nie ma więcej niż cztery lata, nie byłoby zawieszenia tego wyroku. Przestępstwo jest tym bardziej godne potępienia, gdyż w tle znajduje się motyw rasistowski - mówił sędzia.
Małgorzata Słupska
>>>>
No tak maja dzieci . Ale z tym rasizmem to przegieli . Nie slyszalem aby Anglicy byli innej rasy niz Polacy ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:51, 25 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Dramat dzieci. Ich mama miała trzy guzy w głowie, dwa od razu pękły
Pani Wiesława z miejscowości Bardo Śląskie na Dolnym Śląsku wyjechała do pracy za granicę. Nikt nie przypuszczał, że wyjazd do pracy zakończy się taką tragedią. - Mama wyjechała na początku grudnia, bo było nam ciężko w domu i chciała zarobić na lepsze życie - mówi syn pani Wiesławy.
- Dostała ataku w domu, jej partner ją znalazł. Okazało się, że są trzy guzy w głowie, dwa jej od razu pękły. 8 tysięcy euro kosztowała jedna operacja, każdy dzień w szpitalu to około 300 euro dziennie. Nie miała żadnego ubezpieczenia - mówi jej siostra. - To był jej pierwszy wyjazd za granicę. Zaczęliśmy płakać, jak dalej żyć? Nie spodziewaliśmy się tego, mama ukrywała to w sobie, nie chciała nas martwić - dodaje syn.
Synowie postanowili, że nie można czekać. Postanowili zebrać pieniądze. Z koncertu, który zorganizowali, zebrali ponad 5 tysięcy złotych. Razem mają już dwukrotnie więcej.
>>>>
Niestety takie sa tragedie emigracji !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:12, 02 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Holandia: podpalenie "polskiego bloku" niedaleko Rotterdamu
W holenderskiej miejscowości Vlaardingen koło Rotterdamu doszło do podpalenia polskiego hotelu robotniczego. Jak informuje RMF FM, trójka Polaków odniosła niegroźne obrażenia. Budynek, o którym mowa, znany był jako "polski blok".
O incydencie poinformował serwis internetowy dla Polaków mieszkających w Holandii VoxPolonia. "Atak na polski blok we Vlaardingen. Skierowany przeciwko polskim dzieciom i polskim rodzinom. Rząd milczy na ten temat. Przerażające" - oto wpis na VoxPolonia.nl, cytowany przez rmf24.pl.
Miejscowa policja w rozmowie z brukselską korespondentką radia RMF FM, Katarzyną Szymańską-Borginon, potwierdza informację o pożarze, ale zaprzecza, że był to atak skierowany przeciwko Polakom. Choć rzecznik policji Roland Ekkers przyznał, że w bloku mieszkało wielu Polaków, to zaznaczył, że mieszkało tam także wiele osób innych narodowości, w tym Holendrzy. Zdecydowanie odrzucił możliwość podpalenia z pobudek rasistowskich.
Jak przypomina rmf24.pl, to kolejny w ostatnich miesiącach incydent o antypolskim zabarwieniu w Holandii. Trzy miesiące temu ksenofobiczna Partia Wolności Geerta Wildersa założyła stronę internetową, na której można było składać skargi na imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej.
Portal, który obecnie jest niedostępny z Polski, wzbudził oburzenie na arenie międzynarodowej - Parlament Europejski przegłosował nawet krytykującą go rezolucję.
>>>
O to sytuacja sie zostrza ! Milosc w euro staje goraca i to bardzo . Oczyqwiscie smiesznym klmastwem jest winic jedynie partie typu Wildersa . Sa one prostackie i prymitywne wszelkiego zla upatrujac w imigrantach . Kto popsul gospodarke ? BRUKSELA ! I co z tego ze Bruksela nakaze zamknaxc strone internetowa tych gosci jesli tak rozwali ekonomie przez euro ze miejscowyc wyć sie chce . No to sie wyladowuja ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:05, 09 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Polacy walczą o pieniądze. Pozywają pracodawców.
Praca na czarno i kłopoty, które wynikają z takiej formy zatrudnienia, to w dalszym ciągu główny problem Polaków we Włoszech. Włoscy adwokaci starają się pomóc naszym rodakom. Choć w przypadku nieuzasadnionego zwolnienia, pracownik nie może domagać się przywrócenia go do pracy, to może odzyskać należne mu pieniądze, nawet, jeśli pracuje nielegalnie.
- Polacy zwracają się do mnie z różnymi problemami: zwolnienia z pracy bez zapłaty, odszkodowania powypadkowe, zarówno w wyniku uszkodzenia samochodu, jak i problemów zdrowotnych. Miałam przypadek pewnego młodego Polaka, który wpadł w dziurę na ulicy i poważnie skręcił nogę. Przez dłuższy czas nie mógł pracować. Zawalczyliśmy o odszkodowanie z Urzędu Miasta i wygraliśmy - opowiada adwokatka Marinella Perna, która niedawno otworzyła własne studio adwokackie w Rzymie, w dzielnicy Prati.
Polakom miało być łatwiej, a wyszło jak wyszło
Od 2004 roku, czyli od wejścia do Unii Europejskiej, Polacy nie mają obowiązku posiadania tzw. "permesso di soggiorno" - czyli zezwolenia na pobyt i pracę. Z jednej strony nie musimy, co dwa lata poddawać się torturom włoskiej biurokracji, stać w kolejce w urzędach i obawiać się o wydalenie. Z drugiej jednak strony coraz większa ilość Polaków pracuje na czarno. Zwłaszcza kobiety, które stanowią 70% polskiej emigracji we Włoszech i pracują, jako opiekunki lub sprzątają na godziny, wolą imigrację wahadłową (pobyty trzymiesięczne), która uniemożliwia im zatrudnienie się na stałe. To powoduje, że nie mają płatnych dni wolnych od pracy, nadgodzin, trzynastek, czternastych pensji, odpraw a przede wszystkim świadczeń ZUS-owskich.
Problemy prawne Polaków we Włoszech są specyficzne, gdyż związane właśnie z pracą na czarno. Wiele osób jest zmuszanych do nadgodzin czy pracy w niedziele i święta za tę samą stawkę. Często zdarzają się przypadki nagłych zwolnień z pracy, tak z dnia na dzień, bez wypłacenia należnej sumy. Zdarza się też, że pracodawcy nie płacą pensji od kilku miesięcy i po odejściu trzeba walczyć o pieniądze. Może nie wszystkie sprawy da się wygrać, ale we Włoszech zawsze warto próbować dochodzenia własnych praw na drodze sądowej, gdyż prawo pracownicze chroni poszkodowanych pracowników, nawet, jeśli pracowali nielegalnie.
- Pierwsze kroki należy skierować do adwokata, który skontaktuje poszkodowaną osobę z "doradcą pracowniczym", którego zadaniem jest wyliczenie sumy, jaką powinien otrzymać pracownik. Ustalenie tego jest bardzo ważne, gdyż nie ma sensu podejmować jakichkolwiek kroków, jeżeli nie ma do tego podstaw. W przypadku, gdy "doradca pracowniczy" ustali, że pracownikowi należą się pieniądze, adwokat wysyła do pracodawcy list, tzw. "messa in mora", informując go zamiarze wejścia na drogę sądową. Jeżeli w ciągu 15 dni pracodawca nie wyrazi chęci polubownego załatwienia sprawy, można wytoczyć mu proces - wyjaśnia adwokatka.
Pracodawcę trzeba pozwać
Jeszcze do niedawna we Włoszech obowiązywało podjęcie próby polubownego załatwienia sporu w biurach regionalnych urzędów pracy, zanim wystąpi się na drogę sądową. Dziś już tak nie jest - proces można wytaczać od razu.
- Jest to dobre i złe rozwiązanie. Z jednej strony poszkodowany pracownik oszczędza czas - 2-3 miesiące, które musiał odczekać przed podjęciem efektywnych działań prawnych. Z drugiej strony - w sporach wynikających z prawa pracy, celem jest dojście do kompromisu i uzyskanie pieniędzy jak najszybciej, bo proces trwa kilka lat i nigdy nie wiadomo, jaki będzie wyrok. W większości przypadków pracodawcy są skłonni do polubownego załatwienia sprawy i wypłacenia części zaległej sumy. Zwykle na pierwszej rozprawie próbuje się dojść do jakiegoś kompromisu i zakończyć wszystko - tłumaczy Marinella Perna.
Świadkowie i dowody
Jeżeli dochodzi już do procesu, najważniejsze w nim są dowody, że dana osoba pracowała w określonym czasie, wykonując dane czynności oraz świadkowie, którzy mogą to potwierdzić. W przypadku pracowników budowlanych czy osób zatrudnionych w firmach jest łatwiej udowodnić ile i jak się pracowało, gdyż zawsze znajdą się świadkowie. Natomiast opiekunki pracują w domach same i ktoś może jedynie widzieć, w jakich godzinach wchodziły czy wychodziły z domu, nie może natomiast potwierdzić, co robiły i jakie wykonywały obowiązki. Zeznania koleżanek, narzeczonych czy krewnych nie zawsze są brane pod uwagę.
Jeżeli chodzi o zeznania w procesach związanych z prawem pracy, Polacy chętniej sobie pomagają niż Włosi, zwłaszcza, gdy zostali zwolnieni. To olbrzymi atut polskich pracowników, który powoduje, że często wygrywają sprawy.
- Nie zawsze sędzia przyznaje rację pracownikowi - to jest mit, że włoscy sędziowie zawsze są przeciwko pracodawcy. Dlatego tak ważne są dowody i zeznania świadków - mówi adwokatka. - Czasami, jeżeli firma ma trudności finansowe, a materiał dowodowy przedstawiony przez pracownika imigranta jest niewystarczający, sędzia nie przyzna mu pieniędzy. To pracownik musi udowodnić przed sądem, że został oszukany - dodaje Perna.
Kiedy pracodawcy są niewypłacalni
Jeżeli nawet Polak wygra proces we Włoszech ze swoim pracodawcą, nie oznacza to wcale, że od razu dostanie należne mu pieniądze. Kiedy firma zbankrutuje, to nawet komornik nie ma im, co zająć. Pod tym względem najgorsze są spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, gdy firma nie ma żadnego majątku.
Dlatego tak bardzo ważne jest ustalenie - jeszcze na samym początku - z "doradcą pracowniczym" ile pieniędzy jest nam dłużny pracodawca i ocenić, wraz z adwokatem, czy gra jest warta świeczki. Czasami, bowiem można czekać latami na zakończenie procesu i nawet nie odzyskać pieniędzy.
- Niestety, w takich przypadkach, trzeba wytoczyć drugi proces. Jeżeli wygrało się sprawę i pieniądze zostały przez są przyznane, ale pracodawca z jakichś powodów ich nie wypłaca, to zawsze jest podstawa do tego, aby dochodzić tych pieniędzy przed sądem. Niestety, może to trwać latami - tłumaczy adwokatka.
Ile kosztuje proces?
Największy koszt dla poszkodowanego pracownika stanowi opłata dla "doradcy pracowniczego" - zazwyczaj jest to od 100 do 200 euro. Adwokat pobiera zaliczkę - jest to od 50 do 100 euro. We Włoszech większość procesów tego typu kończy się ugodą. Przypuśćmy, że doradca pracowniczy oszacował, że pracodawca oszukał pracownika na 5000 euro, wtedy zwykle osiąga się kompromis finansowy w wysokości 3500 euro i pieniądze są wypłacane od razu. Z uzyskanych pieniędzy należy wtedy opłacić adwokata, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.
Coraz więcej Polaków, oszukanych przez pracodawcę, decyduje się na pomoc adwokata i proces sądowy przeciwko nieuczciwemu pracodawcy. Wielu z nich odzyskało w ten sposób część zaległych pieniędzy. W końcu lepiej mieć coś, niż nic.
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz
>>>>
No i widzicie . Nawet jak jest praca to jaka udreka . Na czarno . Bo euro pada i wciagaja Polaków w szara strefe a tam bezprawie . Szara strefa to zadna radosc . To zycie w strachu . Wezcie wy glosujcie jak normalni ludzie na normalne partie i nie szwendajcie sie w poszukiwaniu guza .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:17, 14 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Banki w UK naciągają imigrantów
Nie potrafiła czytać, pisać ani mówić po angielsku. Mimo to Polka podpisała plik formularzy, za co przyszło jej później słono zapłacić.
Sprawa konfliktu pomiędzy 26-letnią Beatą J. i bankiem HSBC ciągnie się od 2009 roku. To właśnie wtedy młoda kobieta wybrała się do placówki, aby założyć zwykłe konto oszczędnościowe. Zamiast tego wyszła m.in. z ubezpieczeniem domu i telefonu komórkowego.
Polka sumiennie zbierała wszystkie wyciągi rachunku, jednak nie od razu zorientowała się, że bank ściąga z jej konta dość dziwne, wysokie opłaty. - Przedstawiciele banku stwierdzili, że to moja wina, ponieważ podpisałam dokumenty. Ja im natomiast tłumaczyłam, że nikt nie wyjaśnił mi co podpisuje - zaznaczyła 26-latka.
Do tej pory kobiecie udało odzyskać się część pieniędzy, pomimo że wcześniej bank wysłał do niej pismo, iż nie ma co liczyć na jakąkolwiek rekompensatę.
- Beacie zwrócono 400 funtów tylko dlatego, że poszła do banku i upomniała się o swoje prawa - podkreśliła Eileen Saunders, założycielka Migrant Workers Sefton Community (MWSC), organizacji, która walczy z nielegalnymi taktykami banków. W chwili obecnej MWSC pomaga przeszło 450 imigrantom w odzyskaniu ok. 400 tys. funtów. Bolączką banków, według Saunders, jest często brak tłumacza.
Rzecznik HSBC zaznaczył, że opłaty zostały zwrócone, mimo że 26-latka podpisała wcześniej wszystkie dokumenty. - Mamy do czynienia z wieloma podobnymi sprawami i każdą z nich rozpatrujemy indywidualnie - podkreślił przedstawiciel banku.
>>>>
Wspaniale standardy zcahodnie co ? Michnik zrobil wam wode z mozgu . Zreszta nie musial sie starac bo kult zcahodu jest silny . W Rosji i na zachodzie odsetek bandytow jest taki sam . Tylko w Rosji sa bardziej dzicy i pierwotni to widac . Morduja . A na zachodzie zaltwia was umowami procentami . ,,Cywilizowanie'' . Nie mylcie wyrafinowanego oszustwa z wysoka moralnoscia . Wielka moralnosc maja wlasnie dzicy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:48, 17 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Polskie sprzątaczki z Hiltona apelują o podwyżki
Około tysiąca sprzątaczek zatrudnionych w londyńskich hotelach Hilton wystąpiło z apelem do dyrekcji firmy o przyznanie im godziwych stawek. Ich rzeczniczką stała się Polka, Barbara Pokryszka, której historię cytowała brytyjska prasa.
Pani Barbara Pokryszka pracuje w Hiltonie od czterech lat, zarabiając średnio trzy funty za każdy z 15 pokoi, które codziennie sprząta. Jak mówiła reporterom przez łzy, jest to upokarzająca egzystencja, bo po opłaceniu mieszkania, rachunków i dojazdów do pracy, zostaje jej niespełna pięć funtów dziennie na inne wydatki i musi nieraz wybierać między jedzeniem, a ubraniem, czy lekarstwem.
Aby walczyć o swoje, pani Pokryszka wstąpiła do związku zawodowego Unite. Kampanię na rzecz poprawy jej losu i doli tysiąca innych sprzątaczek w sieci Hiltonów podjęła też organizacja Obywatele Londynu, która demonstrowała w środę przed sztandarowym Hiltonem na najdroższej ulicy Londynu, Park Lane.
Akcję na rzecz najniżej zarabiających - zwłaszcza w hotelarstwie i gastronomii - podjął również burmistrz Londynu. Boris Johnson zaapelował do pracodawców o podniesienie najniższej stawki godzinowej do 8 funtów 30 pensów i ponad 130 firm podpisało takie zobowiązanie. Dyrekcja Hiltona twierdzi, że negocjuje obecnie swoje stawki, ale sprzątaczki nie są w firmie na etatach, tylko pracują dla prywatnych agencji usługowych.
>>>>
Czyli na umowach smieciowych . To jest proceder globalny ....
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:00, 17 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Pobity Polak trafił do więzienia, bo policja mu nie uwierzyła
Kanadyjska policja bada jak to się stało, że 74-letni Polak pobity we własnym mieszkaniu trafił nie do szpitala, ale do więzienia. Marian Andrzejewski - malarz i działacz polonijny - spędził w więzieniu 77 dni, ponieważ policja wolała uwierzyć narkomance, która twierdziła, że Polak napastował ją seksualnie, ciągnął za włosy i przetrzymywał w swoim mieszkaniu. O bulwersującej historii polskiego emigranta napisały kanadyjskie media.
Mariana Andrzejewskiego zgubiła uprzejmość i chęć pomocy uzależnionej on heroiny sąsiadce, Gale Doherty. - Zaproponowałem jej, że jeśli chce, może wziąć coś z mojego mieszkania - mówił 74-letni mężczyzna, który w Kanadzie mieszka od 1987 roku. Kobieta weszła z nim na górę i tam zażądała od Polaka dziesięciu dolarów. Kiedy odmówił stała się agresywna. Andrzejewski, jak twierdzi "National post", złapał ją za rękę, wyrzucił z domu i zamknął drzwi. Po paru minutach Doherty wróciła z dwoma mężczyznami, którzy wyważyli drzwi i brutalnie pobili Andrzejewskiego.
Policja uwierzyła narkomance
Jednak policja, która wezwał pobity Polak, najpierw ucięła sobie pod domem pogawędkę z Gale Doherty i jej synem, który pobił Andrzejewskiego, a dopiero po kilku minutach postanowiła wejść na górę i sprawdzić co się stało z mężczyzną, który wzywał pomoc.
Zdaniem kanadyjskiej prasy policjanci woleli uwierzyć uzależnionej od 30 lat od heroiny kobiecie niż pobitemu, starszemu mężczyźnie - imigrantowi, który nie mówił dobrze po angielsku. Po krótkim pobycie na pogotowiu zabrali Polaka na wielogodzinne przesłuchanie i umieścili w areszcie na prawie 3 miesiące. A następnie oskarżyli go o porwanie i napaść seksualną.
Dopiero na rozprawie sądowej Polaka oczyszczono z zarzutów. Rzekomo zaatakowana kobieta nie miała żadnych obrażeń. A jeden z mężczyzn, którzy pobił Polaka, przyznał przed sądem, że zaatakował niewinnego człowieka. Natomiast Gale Doherty i jej syn idą w zaparte. Mężczyzna wciąż twierdzi, że wyłamał drzwi do mieszkania Polaka, by "ratować matkę".
"Przestań mówić ciągle "tak"
Marian Andrzejewski nadal jest w szoku i ma ogromny żal do kanadyjskiej policji, że zamknęła go w areszcie za coś czego nie zrobił. Na dodatek nie chciano wierzyć w jego wyjaśnienia i nie udzielono mu należytej i szybkiej pomocy. Kanadyjskie media twierdzą, że Polak przez ponad 13 minut usiłował wyjaśnić policji przez telefon co się stało i w jakim jest stanie. Niestety nie mówił dobrze po angielsku i na dodatek był zdenerwowany. - Nie potraktowano go należycie - twierdzy gazeta "National Post". A portal ctv.ca opisuje jak zirytowana dyspozytorka nawrzeszczała na niego: Przestań mówić ciągle "tak".
Adwokat Polaka twierdzi, że cała sytuacja jest "koszmarna" i to co spotkało jego klienta jest niedopuszczalne. Policja wszczęła już wewnętrzne śledztwo, by ustalić jak mogło dość do tej skandalicznej sytuacji. Także Mike Flanagan, szef policji w Ottawie, zapowiedział dokładne zbadanie całej sprawy.
>>>>
No super ! Zachodnie standardy waszego ukochanego zachodu ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:42, 18 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Raport: niewolnicze warunki pracy imigrantów
Niektórzy imigranci, w tym z Polski, zatrudnieni w Wielkiej Brytanii przy przetwórstwie żywności pracują w nieludzkich warunkach - podaje opublikowany ostatnio raport fundacji Joseph Rowntree Foundation.
Wielka Brytania, Londyn -Reuters
Zdaniem fundacji, zajmującej się badaniem nierówności społecznych i nędzy w społeczeństwie brytyjskim, wielu imigrantów legalnie przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii do pracy traktowanych jest przez pracodawców jak robotnicy przymusowi.
"Wyizolowani społecznie, nieświadomi praw, na ogół z powodu nieznajomości języka, często upadają na duchu i zmieniają się w maszyny do pracy, co wykorzystują pracodawcy" - stwierdza raport opracowany na podstawie rozmów z 62 obcokrajowcami pracującymi w Anglii i Szkocji, m.in. imigrantami z Polski, Rumunii i krajów bałtyckich.
Dowodzi to, że pracodawcy wykorzystują przymusową sytuację życiową także pracowników z UE, a więc pracujących legalnie. Wyzyskiwani pracowali w rolnictwie, przetwórstwie żywności lub cateringu.
"Na najniższych szczeblach brytyjskiego rynku pracy, zwłaszcza w pracy na roli i przetwórstwie żywności, pracownicy mają do czynienia z wyzyskiem" - przyznali autorzy raportu.
Niektórzy nie mieli wystarczająco dużo zajęcia, by zarobić i spłacić dług pośrednikom (za skierowanie do pracy zapłacili 250 funtów). Inni skarżyli się na wyśrubowane normy produkcyjne, którym nie mogli sprostać, i ciągły nadzór. Mieszkali stłoczeni w prymitywnych warunkach, bez wygód, razem z obcymi ludźmi.
Wielu miało do czynienia z wstrzymywaniem wypłat, nielegalnymi potrąceniami pieniędzy, łamaniem ustawodawstwa o ustawowym minimum płacowym i brakiem przerw w regularnych odstępach w trakcie pracy. Najczęstszym przejawem poniżającego stosunku pracodawcy były groźby pod ich adresem.
Autorzy raportu JRF apelują do władz podatkowych i celnych, by egzekwowały od pracodawców przepisy o ustawowym minimum płacowym i obowiązku opłacania podatku wraz z ubezpieczeniem społecznym.
Zwracają się też do supermarketów i hurtowników o to, by monitorowano dostawców i dbano, by ich pracownicy nie byli eksploatowani. JRF chce też, by imigranci mieli dostęp do darmowych lekcji angielskiego, ponieważ nieznajomość języka jest powodem tego, że nie są świadomi swych praw i nie upominają się o nie.
"Większość imigrantów, z którymi rozmawialiśmy pracując nad raportem, przebywa w Wielkiej Brytanii legalnie, ale warunki, w których pracują, legalne nie są" - powiedział BBC Sam Scott, jeden z autorów raportu.
>>>>
Nic tylko emigrowac ! Euro-pa ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:22, 22 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
W Paignton rasistowski atak na Polaków
Dwóch Polaków zostało w nocy z soboty na niedzielę zaatakowanych w Paignton. Narzędziem ataku była deska z nabitymi gwoździami. Sprawcy zostali już złapani, a nawet warunkowo wypuszczeni. Mają 18 i 23 lata.
Atak na Polaków miał miejsce około 3.00 nad ranem, gdy mężczyźni wracali do domu, idąc przez Kernou Road. Wówczas zostali zaatakowani przez 18-latka i 23-latka, używających do tego deski z nabitymi gwoździami. Spowodowało to u jednego z Polaków obrażenia głowy, a u drugiego konieczność założenia w szpitalu szwów.
Policji szybko udało się ustalić i złapać sprawców. Sąd zakwalifikował ten atak jako rasistowski. Teraz policja szuka świadków ataku i prosi o kontakt wszystkich, którzy mogliby w tej sprawie pomóc, natomiast prokuratura przygotowuje akt oskarżenia. Na rozprawę mężczyźni poczekają jednak na wolności, gdyż sąd zwolnił ich warunkowo za kaucją.
>>>>
Koszmar !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:51, 30 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Z Dublina do Hiszpanii
Najpierw Irlandia, teraz Hiszpania – Ewelina pomimo niespełna 30 lat już drugi raz zaczyna życie w zupełnie obcym dla siebie kraju. Głęboki kryzys na Zielonej Wyspie zmusił Ewelinę i jej rodzinę do szukania szczęścia w innej części Europy. Wybór padł na Hiszpanię, pomimo że ta przeżywa głęboką recesję.
Nie był to przypadkowy wybór. Viktor, mąż Eweliny jest Hiszpanem. Od ponad 20 lat, mieszkał i pracował w Irlandii. Tam Ewelina go poznała. Viktor nawet żartuje, że po tylu latach mieszkania za granicą lepiej teraz mówi po angielsku niż w swoim ojczystym języku.
Pół roku temu wrócił do swoich korzeni i tutaj widzi teraz większe perspektywy zapewnienia swojej rodzinie przyszłości.
Ewelina intensywnie uczy się hiszpańskiego, bo angielski w Hiszpanii na niewiele się przyda. Tworzy dom dla swojej 3-osobowej gromadki maluchów, adaptuje się do nowych warunków, poznaje kulturę, zwyczaje. To duże wyzwanie wymagające wytrwałości, odwagi, ale Ewelina z natury jest optymistką i wie, że da radę.
Wyjechała zarobić na studia
– Z Polski wyjechałam zaraz po maturze w 2004 r. Nie dostałam się na turystykę na UAM więc wymyśliłam, że pojadę na wyprawę do Irlandii gdzie był już mój brat i zarobię pieniążki na kurs przygotowawczy na studia i podszlifuję mój angielski – opowiada Ewelina. – Moje początki w Dublinie, bo tam mieszkałam całe 7 lat, były pewnie łatwiejsze niż wielu innych osób. Nie byłam pozostawiona sama sobie.
Na początku Ewelina zamieszkała u swego brata. Rodzice pomagali jej finansowo zanim nie stanęła na własnych nogach. Na szczęście tydzień po przyjeździe do Dublina udało jej się znaleźć pracę w "coffe-shopie" w którym pracowała jej bratowa. Traf chciał, że w tym czasie jeden z pracowników odchodził. Ewelina poszła na rozmowę kwalifikacyjną i...dostała pracę, pierwszą w swoim życiu.
– Miałam wtedy 19 lat. Było mi ciężko. Pracowałam jako kelnerka na pełen etat od 10 do 19 i byłam bardzo, bardzo zmęczona – wspomina swoje początki Ewelina – To był szok, bo z życia nastolatki wkroczyłam w dorosłe, odpowiedzialne życie. Ale za to czułam się niezależna. Wkrótce było mnie stać, aby sama się utrzymywać i jeszcze trochę zaoszczędzić.
Na początku problemem był język. Pomimo, że Ewelina przyjechała z biegłą znajomością angielskiego – przynajmniej tak jej się wydawało – to jednak szybko okazało się, że "żywy angielski" różni się od tego książkowego.Ewelina przyznaje, że gdy poznała Viktora, swego obecnego partnera, nauka angielskiego szła jej zdecydowanie lepiej.
– Victor zatrudnił mnie w swojej restauracji. Tam miałam kontakt z klientami. Poza tym Victor i jego znajomi Irlandczycy chętnie uczyli mnie nowych powiedzeń i kultury, również języka irlandzkiego – mówi Ewelina.
Na początku urzekła ją witalność Irlandczyków. To, że ze wszystkimi serdecznie się witają, także z nieznajomymi, przepraszają nawet jeśli to nie była ich wina.
– To było zupełne przeciwieństwo ponurej i smutnej Polski. Choć z czasem nauczyłam się, że nie wszystkie ich uśmiechy są szczere... jak wszędzie zresztą – przyznaje Ewelina
W ciągu kolejnego roku Ewelina zmieniła branże.
– Pracowałam w modzie, tam dostałam stanowisko kierowniczki. Myślę że w Polsce byłoby to raczej niemożliwe chociażby dlatego, że miałam dopiero 20 lat i byłam w trakcie studiów – mówi Ewelina. – Później pojawiły się dzieci. Pogodzenie pracy z wychowaniem trójki dzieci było niemożliwe – dodaje.
Nowy kraj, nowy język, nowe życie
W ub. roku całą rodziną przeprowadzili się do Hiszpanii. To była trudna decyzja, ale kryzys w Irlandii zmusił ich do tego. Viktor postanowił spróbować szczęścia w swoim rodzinnym kraju i wrócić tu po 20 latach. Otworzył restaurację w przepięknym miasteczku nieopodal Madrytu, położonym u podnóża gór. Trafił w dziesiątkę. Pomimo, że dopiero zaczyna, już nie brakuje mu stałych klientów. A to, jeśli chodzi o Hiszpanów-tradycjonalistów, to duża sztuka. Restauracja ma niepowtarzalny klimat, a Viktor zawsze wita uśmiechem swoich klientów, zamieni z każdym parę przyjaznych zdań. Zza baru kuszą zapachy domowych wypieków. To specjalność Eweliny.
Ewelina pomaga Viktorowi jak może. Stara się zawsze coś upichcić. Bo Hiszpanie to smakosze, przepadają za słodkościami. Pomimo kryzysu idzie im dobrze. Viktor przyznaje, że jak zaczynał wszyscy mówili, że jest albo bardzo odważny albo szalony, bo to raczej nie najlepszy okres na zaczynanie swojego biznesu. Wszystko wokół się zamyka.
– W Hiszpanii możemy sobie pozwolić na więcej niż w Dublinie. Standard życia jest tu o wiele lepszy, jedzenie również. Poza tym wszystko jest tańsze – mówi Ewelina. Dodaje, że mieszkanie, dużo ładniejsze, niż to w Dublinie, udało im się wynająć za 400 euro. To trzy razy taniej niż płacili w Irlandii.
O tęsknotach i radościach
Ewelina twierdzi, że największym minusem mieszkania za granicą to ten, że zawsze będzie czuła się jak obcokrajowiec i będzie jej brakowało ojczystego języka.
– Na przykład nie będę w stanie zrozumieć jakiegoś żartu po hiszpańsku – mówi. Stara się wychowywać dzieci tak, aby znały polską kulturę. Wszystkie mówią po polsku, pomimo że w domu dominuje angielski.
Przyznaje, że najtrudniejsze momenty na obczyźnie to te związane z nostalgią i tęsknotą za rodziną: – Pamiętam swoje drugie Święta Bożego Narodzenia w Irlandii. Byłam samiutka, brat z żoną w Polsce, ja nie mogłam ze względu na pracę, a Victor spędzał je ze swoim synem. Przepłakałam całą Wigilie. Na drugi dzień zaprosiła mnie znajoma Irlandka. Jest ich ośmioro plus rodzice więc było wesoło i gwarnie, ale ja i tak czułam się nieswojo – wspomina Ewelina.
Zdaje sobie sprawę, że w Polsce nigdy nie mogłaby pozwolić sobie na podróże, jakie wciąż odbywali w Irlandii. Nie poznałaby tak wiele pięknych miejsc i tylu ludzi z różnych stron świata. To zalicza do wielkich atutów pobytu za granicą.
– Pamiętam jak na początku zawsze w jakiś długi weekend zabieraliśmy się samochodem z bratem i bratową, z mapą i przewodnikiem w kieszeni. Jechaliśmy zwiedzać nieznane nam strony. Zatrzymywaliśmy się w bed&breakfast za 28 euro i tak zwiedziliśmy kawałek Irlandii. Bardzo miło wspominam te czasy. Wtedy jeszcze bez dzieci, więc byliśmy bardziej wyluzowani – opowiada Ewelina.
Do najpiękniejszych momentów zalicza te związane z narodzinami swoich dzieci. Cała trójka urodziła się w Irlandii dlatego ten kraj zawsze będzie jej bliski. – Teraz dopiero, po przyjeździe do Hiszpanii, zaczynam przypominać sobie te piękne chwile spędzone tam, ludzi, których poznałam. A jak w Dublinie mieszkałam to już miałam dosyć deszczu, wiatru, nudy – dodaje Ewelina.
Hiszpan i Irlandczyk – dwa inne światy
Hiszpania miała być słoneczną odmianą po zachmurzonej Irlandii: – Tutaj ludzie mają inną mentalność niż w Irlandii. Kobiety rozmawiają wyłącznie o sprzątaniu, praniu i tym co na obiad ugotować. W Irlandii to były tematy tabu. Poza tym Hiszpanie bardzo dbają o rutynę posiłków, przestrzegają swoich codziennych obrządków. No i mają bardzo czysto w domach. A to miła odmiana, w porównaniu z niezbyt czystymi Irlandczykami – mówi Ewelina.
Chociaż Ewelinę często denerwuje, że tematem przewodnim rozmów są błahostki, to jednak widzi wiele pozytywnych cech Hiszpanów. Są głośni, weseli, otwarci, prowadzą życie poza domem, nie mają tylu zahamowań. To pogodne usposobienie, to – jak sądzi – kwestia ciepłego klimatu
Pomimo, że Ewelina czuje się czasami sfrustrowana, bo nie zna dobrze języka hiszpańskiego i nie ma jeszcze wielu znajomych, to wie, że ani do Irlandii, ani do Polski nie wróci.
– W Polsce raczej nie widziałabym przyszłości dla Hiszpana, który w dodatku nie mówi po polsku – śmieje się Ewelina. Pomimo, że czasowo nie pracuje zawodowo i jest – jak sama o sobie mówi – kurą domową, to ma nadzieję, że z czasem znajdzie pracę. Dodaje, że niczego w życiu nie żałuje. Ma wspaniałą rodzinę, bagaż doświadczeń, dzieci władają kilkoma językami.
– Jeśli komuś trafi się taka szansa, aby zmienić swoje życie, to trzeba ją wykorzystać – mówi z przekonaniem Ewelina.
Marzena Olechowska
>>>>
I tak sie Polacy tulaja miedzy euro-bankrutami . Bo im lajadacy naklamali jakie to na zachodzie raje czekaja ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:40, 11 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Polacy wyzyskiwani w pracy
Imigranci pracujący na Wyspach są wyzyskiwani przez swoich pracowników i zmuszani do pracy w poniżających warunkach – wykazuje raport przygotowany przez Joseph Rowntree Foundation.
Raport powstał na podstawie rozmów z 62 imigrantami zatrudnionymi w Wielkiej Brytanii, w tym Polakami. Autorzy opisują szeroki zakres problemów przewijających się głównie w rolnictwie, przemyśle żywnościowym i cateringu. Wśród najczęstszych pojawia się nieświadomość praw, fatalne warunki mieszkaniowe, brak wypłat w terminie, potrącanie opłat i brak respektowania przerw.
Najwięcej głosów dotyczyło jednak gróźb pod adresem pracowników. Większość z nich czuje się też traktowana jak maszyny i zmuszana do spełniania niemożliwych norm. Raport apeluje do odpowiednich władz o skuteczniejsze egzekwowanie prawa pracy przez pracodawców.
>>>>
Tak . Masowa emigracja za chlebem zawsze wiaze sie z tragediami . Wbrew klamstwom tych co zniszczyli Polske po 89 roku masowa emigracja NIGDY nie jest wspanialym rozwiazaniem problemow kraju ale patologia niosaca wiele nieszczesc . Norma jest normalna emigracja naturalna ale nie masowe opuszczanie kraju ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:14, 27 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Piekło na farmie. Polacy zdają wstrząsającą relację
"M. Baker" - to nazwa dużej farmy pod Bostonem. Jednak dla pracujących tam Polaków „Baker” to „Birkenau”. Czym ich pracodawca zasłużył sobie na taki przydomek? Boston – niewielka portowa miejscowość 180 km na północ od Londynu. Po wejściu Polski do Unii, o leniwym zazwyczaj miasteczku zrobiło się głośno z powodu aż dwudziestu pięciu statystycznych emigrantów przypadających na stu Bostończyków.
Nie obyło się bez zamieszek i osobistych dramatów. Rozpisywała się o tym nawet ogólnokrajowa prasa. Jednak do największych dramatów dochodzi często za zamkniętymi drzwiami, po cichu. Niestety, ich niechcianymi bohaterami są w tym przypadku nasi rodacy.
Praca na akord, płaca na godzinę
Lincolnshire to zagłębie upraw rolnych - głównie kapusty, sałaty i ziemniaków. Praktycznie wszyscy mieszkający tam Polacy to pracownicy okolicznych farm. W całym hrabstwie doliczyć się można ich 560 sztuk, w tym wokół samego Bostonu około sto.
Ale takich pracodawców jak M. Baker jest w okolicy niewielu: jako nieliczni, mając kontrakt z odbiorcami rzędu Tesco, dają zatrudnienie przez okrągły rok. Dla przyjeżdżającego do pracy na Wyspach Polaka, stała praca to podstawa.
Najwyraźniej niektórzy pracodawcy dobrze o tym wiedzą i potrafią ten fakt świetnie wykorzystać. Jak stwierdza chcąca zachować anonimowość jedna z byłych pracownic M. Baker: - Płacone miałam na godzinę, ale wymagano od nas pracy jak w akordzie. Inna, też chcąca zachować anonimowość Polka, dodaje: - Najbardziej bałam się tego, że menadżer Terry nie przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Jeździł wózkiem widłowym jak szalony. Raz poprosiłam go o zdjęcie mi palety. On ją zdjął i z wysokości rzucił mi pod same nogi. Mam szczęście, że zdążyłam odskoczyć. - Pamiętam jak Terry rzucił raz nożem blisko mojej dziewczyny - to już inny naoczny świadek. - Całe szczęście, że nic złego się nie stało. Jednak to zdecydowanie nie wszystko co działo się - i nadal dzieje - w nadmorskiej, pozornie spokojnej farmie.
Godność? Jaka godność!
- Jednej z nowych pracownic Terry kazał zawiązać sobie sznurówkę przy bucie – zdaje relację inna Polka, również chcąca zachować anonimowość. Wszyscy obecni lub byli pracownicy M. Baker potwierdzają, że wielokrotnie widzieli swojego menadżera Terry’ego jak wkładał sobie rękę w spodnie, wyjmował i dawał dziewczynom do wąchania. Według zgodnej relacji świadków, wiele razy dochodziło do prób obmacywania dziewcząt, obmacywania biustu, itp.
- Raz w ciepły dzień spociłam się - Terry kazał mi rozpiąć zamek. Innym razem poprosiłam go o zszywacz. Powiedział wtedy: - Najpierw buzi, potem zszywacz – to relacja jeszcze jednej, nie chcącej podawać swego imienia Polki. Dobrze zmotywowany pracownik.
Krzyki i wyzwiska to dzień powszechny na podbostońskiej farmie. "Małpy, pedały, polskie świnie", a wobec dziewcząt "polskie k***y" – takimi epitetami "zagrzewa" do wydajniejszej pracy swój team Terry Wright, menadżer pack-house’u. Do jednego z chłopaków na brukselce miał powiedzieć, że "jak jeszcze raz znajdzie zgniłą sztukę, to wsadzi ją jego dziewczynie w..." - nie kończy swojego zdania kolejny świadek.
- Każdy się bał, by nie stracić pracy, a on o tym wiedział i dlatego sobie pozwalał – to kolejny anonimowy głos. Inny świadek mówi, że razem z żoną zwolnili się z pracy po tym, jak Terry poklepał jego małżonkę po pupie. Niestety, jedna z dziewczyn nie wytrzymała presji i musiała zgłosić się do lekarza psychiatry. Potwierdza to ewidencja szpitalna.
Bunt niemile widziany
Polacy pracujący w M. Baker zatrudnieni byli przez polską agencję pośredniczącą. To do jej szefowej pracownicy farmy zaczęli przychodzić ze skargami i prośbami o pomoc. Przełom nastąpił w kwietniu 2012 r.
Łukasz – pierwszy świadek, który nie boi się podać swego imienia, tak opowiada o tamtym zajściu: - Ani w polu, ani na zakładzie nie wolno nam było rozmawiać, bo "wydajność spada". Ja zamieniłem kilka słów z kolegą - usłyszał to Terry. - Wpadł na linię, zaczął krzyczeć, walić pięściami. Tak przy wszystkich. Nie wytrzymałem. Rzuciłem narzędziami i normalnie odszedłem z pracy. Nie będę dawał się poniżać. Jeśli będzie potrzeba, wszystko co widziałem przez te trzy lata powtórzę gdzie trzeba.
Zachowanie Terry’ego tak kwituje menadżer pola, również Polak: - Ten człowiek ma problemy z samym sobą. Nie powinien zajmować tak odpowiedzialnego stanowiska.
Trafił swój na swego
Po tamtym wydarzeniu, Terry został zawieszony z pracy na kilka dni. - Gdy pojawił się ponownie - opowiada kolega Łukasza – trochę sobie odpuścił, ale potem znów wszystko wróciło do normy. Czuł się bezkarny.
Wtedy do akcji wkroczyła szefowa polskiej agencji: - Zgłosiłam sprawę do dyrekcji oraz skontaktowałam się z prawnikami. Efekt był taki, iż usłyszałam oficjalnie od szefa, że "firma nie zna lepszej metody do motywowania pracowników niż krzykiem i popędzaniem". No i od razu straciłam kontrakt z firmą.
Wielkie problemy
Mój telefon do firmy odbiera Ian, sam dyrektor. Potwierdza, że Terry Wright jest aktualnym pracownikiem firmy. Jednak na pytanie w jakim stopniu metody pracy pana Wright odzwiezciedlają politykę firmy, dyrektor odpowiada, cytuję: - Wszystko się rozbija o firmę pośredniczącą i jej szefową. I dodaje: - Ta pani sprawiła nam wiele problemów.
Gdy nalegam na odpowiedź na moje pytanie i cytuję niektóre wypowiedzi świadków, dyrektor przyznaje, że takie metody są "nieakceptowane i złe", ale - uwaga – "jeśli w ogóle się pojawiły, bo do tej pory nie zostały udowodnione". Dyrektor wyraził również zainteresowanie przesłaniem mu kopii tego numeru naszej gazety.
Gdy pytam szefową polskiej agencji o jakich problemach mówił dyrektor farmy, ta odparła: - Po pierwsze, podaliśmy sprawę do prawników. A po drugie, ludzie uwierzyli w siebie, podnieśli głowy i po raz pierwszy od kilku lat otworzyli usta. Szefostwo nie ma już spokoju, więc z ich punktu widzenia rzeczywiście narobiłam im wielkich problemów.
Koszty uzyskania przychodu
Po odejściu z pracy, Łukasz szybko znalazł nową farmę, notabene przez poznaną w M. Baker polską agentkę: - Tak mi ta praca zryła psychikę, że teraz nie mogę uwierzyć, że wysiedziałem tam tyle lat. Nikt nie chce słyszeć wyzwisk, bo np. jako nowy nie wyrabia się z pakowaniem. A dzisiaj aż chce mi się chodzić do pracy. Łukasz zauważa również: - Inne farmy też robią dla Tesco, ale nie ma takiego nacisku i takich metod.
Tę "unikalność" M. Baker potwierdza Tomek, który w firmie wytrzymał 4,5 roku: - To była moja pierwsza praca w UK, więc już zacząłem myśleć, że to normalka i że wszędzie obmacują dziewczyny i wszędzie rzucają w chłopaków kapustą i tray’ami. Ale na obecnej farmie szefostwo zachowuje się normalnie. Szanują człowieka. Gdy pada deszcz, pytają czy mamy odzież, gdy jest słońce, a my w polu – dadzą olejek do rąk. Jest zwykły ludzki szacunek. I kończy: - Nie pracuję tu cały rok, ale na resztę czasu biorę holiday’a i do Polski!.
Dobrze wiemy, że rynek jest wymagający i każdej firmie zależy na wydajności pracy. Mimo to, nasi rodacy potwierdzają, że kluczem do podniesienia wydajności pracy nie musi być obniżenie kultury osobistej kadry menadżerskiej.
Dlatego wedle obietnicy, wysyłamy kopię gazety do M. Baker ze świadectwem ich własnych pracowników oraz oczekujemy wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec nadużywających swojego stanowiska menadżerów.
Jacek Wąsowicz
>>>>
No i po co wam to ? Czy nie prosciej normalnie pracowac niz tulac sie po birkenauach ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:49, 10 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Koszmar Polaków w Niemczech, nie mają nic
Dla 50 robotników z Polski wyjazd do pracy w Niemczech zakończył się koszmarem. Pracodawca nie wypłacił im pieniędzy, a właścicielka wynajętych przez firmę mieszkań wyrzuciła ich na ulicę.
Marian Bogacki z Legnicy znalazł ogłoszenie o pracy na budowie w Niemczech w portalu internetowym Mypolacy.de. Oferta brzmiała dobrze. Wyjazd na trzy miesiące, praca w wymiarze 40 godzin tygodniowo, zapłata – 11 euro za godzinę (netto) i 40 euro dziennej diety na wyżywienie i nocleg. Umowę o pracę podpisał po przyjeździe do Essen i 3 lipca br. rozpoczął pracę na terenie kliniki uniwersyteckiej. Polacy mieli przygotować do rozbiórki budynek kliniki psychiatrycznej. Prace te LVR (Landschaftsverband Rheinland) zlecił spółce budowlanej Durmaz & Köse Fach-Mann z Norymbergii. Bez wiedzy zleceniodawcy firma ta zatrudniła podwykonawcę, spółkę Fach-Mann z siedzibą w Legnicy. Adil Durmaz, współwłaściciel norymberskiej firmy, jest także właścicielem legnickiej spółki.
Upomniał się, to stracił pracę
– Ustna umowa z firmą przewidywała, że co tydzień będziemy otrzymywać zaliczkę w wysokości 50 euro na bieżące wydatki – mówi Marian Bogacki. – Podobnie miały być wypłacane nadgodziny – dodaje. Problemy pojawiły się pod koniec lipca, gdy pracodawca zalegał już z tygodniową wypłatą. – W imieniu kolegów upomniałem się o pieniądze i zostałem natychmiast zwolniony z pracy – mówi Jacek Feliczak.
Kierownik budowy poganiał Polaków z pracą i kazał wracać do Polski, obiecując, że w międzyczasie wypłaty zostaną przelane na konta. – Gdybyśmy pojechali do domu, nigdy nie zobaczylibyśmy naszych pieniędzy – twierdzi Bogacki. – Powoli dochodziło do nas, że firma chce nas oszukać – dodaje. Przypuszczenia potwierdził kontakt z dwójką Polaków, którzy od trzech miesięcy pracowali na budowie bez wynagrodzenia.
Z pomocą polskim robotnikom przyszedł związek zawodowy IG BAU, który w ich imieniu prowadzi negocjacje z norymberską firmą i LVR. Związkowcy organizują też posiłki dla oszukanych Polaków i w ciągu dnia zapewniają im pobyt w siedzibie związku.
Chociaż minimalne stawki
Po nagłośnieniu sprawy LVR wstrzymał środki finansowe dla spółki Durmaz & Köse i włączył się w wyjaśnienie afery. IG BAU postuluje, aby LVR przelał wynagrodzenia dla robotników bezpośrednio na konto związku, a ten z kolei przekaże je robotnikom. – O stawkach, które Polacy mieli zapisane w umowie, nie ma jednak co marzyć – wyjaśnia Damian Warias z IG BAU. – Możemy się jedynie ubiegać o minimalną stawkę gwarantowaną pomocnikom budowlanym, czyli 7,55 euro netto – dodaje. Łącznie chodzi o żądania na skalę 100 tys. euro. W Essen Polacy przepracowali ponad 200 godzin, firma z Norymbergi upiera się jednak przy 160. – Porównujemy dokumenty i wyjaśniamy nieścisłości – tłumaczy Warias.
Między bezdomnymi i narkomanami
Związek stara się także o datki finansowe i żywieniowie dla Polaków, organizuje protesty i posiłki. – Zwróciliśmy się o pomoc do wszystkich partii politycznych, ale na razie datki napłynęły jedynie od dwóch posłanek Lewicy – mówi Damian Warias.
Urząd miasta zapewnił miejsca w noclegowni. Dla związkowców to jednak niewiele. – Panujące tam warunki, nocowanie wśród bezdomnych i narkomanów uwłacza godności naszych polskich kolegów – zaznacza Günter Kralj, działacz IG BAU. – Wydarzenia ostatnich tygodni narażają ich na ogromny stres – przyznaje.
Losem Polaków martwią się także ich rodziny w Polsce. – Wielu z nas musi wyżywić swoje żony i dzieci, a teraz jesteśmy bez dochodów – mówi Mirosław Turski.
Na razie polscy robotnicy nie wiedzą, kiedy skończy się ich koszmar w Essen. Są jednak pewni, że nie wyjadą z Niemiec, dopóki nie dostaną swoich pieniędzy.
Katarzyna Domagała-Pereira
Red.odp.: Małgorzata Matzke
>>>>
Tak sie nam fajnie pracuje w UE...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:52, 10 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Niemcy: opiekunki z Polski wydane na pastwę losu
Co najmniej 100 tysięcy kobiet z krajów Europy Środkowo-Wschodniej opiekuje się chorymi i seniorami w Niemczech. Największą grupą stanowią Polki. Na ich pracy zarabiają głównie agencje pośrednictwa. Kobiety zwykle tracą.
- Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda w porządku - mówi larisa Dauer, niemiecka adwokatka pomagająca opiekunkom zza wschodniej granicy. - Prywatne agencje pośredniczą w znalezieniu niemieckich rodzin i twierdzą, że opłacają świadczenia socjalne za opiekunkę w Polsce. Rzeczywistość wygląda inaczej. Cały system to jedna wielka szara strefa, ale wszystkim z tym wygodnie - zaznacza.
Adwokatka i doradca Europejskiego Stowarzyszenia Opiekunów z Frankfurtu nad Menem stale ma do czynienia z drastycznymi przypadkami. Najtrudniejsze są sytuacje, gdy opiekunka nagle sama potrzebuje pomocy medycznej, bo zachorowała lub miała wypadek. Z reguły wtedy okazuje się, że nikt tak naprawdę nie opłacił ubezpieczenia, choć sama pracująca żyła w innym przekonaniu.
Pacjentka z wylewem poczeka...
- Najbardziej drastyczny przypadek dotyczył kobiety, która dostała wylewu w czasie opieki nad chorym w Niemczech, ale niemiecka rodzina, u której pracowała w obawie przed konsekwencjami nie zawiozła jej do szpitala, tylko poinformowała pośrednika i tym sposobem opiekunkę transportowano wiele setek kilometrów do Polski bez jakiejkolwiek fachowej pomocy - wspomina adwokatka. Zaznaczyła, że na szczęście kobieta czuje się już lepiej.
- Podobnych sytuacji jest więcej - podkreśla Dauer i wymienia ostatnie przypadki: tysiąckilometrowy transport ze złamaną kostką, upadek z drabiny, zarażenie ciężkim wirusem od chorego, niedożywienie, itd. Wedle szacunków Europejskiego Stowarzyszenia Opiekunów u około 20 procent zatrudnianych w Niemczech występują powikłania lub problemy zdrowotne w czasie pracy. Kobiety, które przyjeżdżają do pracy jako opiekunki, często są w Polsce na rencie lub przedwczesnej emeryturze, nierzadko ze względów zdrowotnych. - Wyjazdami do pracy w Niemczech chcą sobie tymczasowo dorobić, żeby sfinansować remont dachu, studia dziecka czy prezent dla wnuczka - mówi Dauer.
W szarej strefie wszystkim wygodnie
Dopóki nie wydarzy się coś dramatycznego, rzadko która opiekunka nalega na zasadniczą poprawę warunków pracy, czyli np. na oddanie jej do rąk zaświadczenia, że ma ubezpieczenie zdrowotne. Każda opiekunka wyjeżdżająca w ramach ustawy o oddelegowaniu pracownika ("Entsendegesetz") musi posiadać takie zaświadczenie - w Polsce nosi ono nazwę "A1". Jest to potwierdzenie, że agencja zatrudnia kobietę legalnie i uiszcza wszelkie świadczenia. - W większości przypadków warunki otrzymania zaświadczenia o oddelegowaniu nie są w ogóle spełnione, ale na czarnym rynku w Polsce takie zaświadczenia można otrzymać za 50-75 euro - mówi Dauer i dodaje, że w przypadku coraz częstszych kontroli w Niemczech, takie zaświadczenie jest jedynym dowodem legalnego zatrudnienia. W razie wypadków upoważnia ono do korzystania z opieki medycznej w Niemczech, dlatego powinno się ono znajdować w rękach pracującej.
Agencje jednak albo nie płacą tych świadczeń albo zaniżają dane o zarobkach, by odprowadzać do ZUS-u tylko stawki minimalne. - Wynika to z tego, że agencje chcą jak najwięcej zarobić, a kobiety albo o tym nie wiedzą albo same się godzą na zaniżanie stawek, bo jako rencistki nie mogą zarobić więcej niż określoną sumę w roku - tłumaczy Dauer. Adwokatka dodaje, że w ten sposób kobiety pozbawiają się wyższej emerytury w przyszłości. Rodziny natomiast tego nie sprawdzają, bo są zadowolone, że wreszcie znalazły opiekę dla chorego.
Bez zobowiązań
Zdaniem ekspertów najbardziej pewnym wyjściem dla opiekunek jest zatrudnienie bezpośrednio przez daną rodzinę bez pośrednictwa agencji. Według danych Stowarzyszenia Opiekunów w Niemczech agencje pośredniczące w znalezieniu opiekunki kasują w przypadku osoby, która wymaga stałej opieki od 1800 do 2400 euro miesięcznie. - Około tysiąca euro zatrzymują agencje, a większość kobiet otrzymuje około 700-800 euro na rękę, mieszkanie i wyżywienie mają z reguły u osoby, którą się opiekują - mówi Dauer.
Niemieckie rodziny obawiają się jednak całej biurokracji związanej z płaceniem podatków i odprowadzaniem świadczeń za opiekunkę, jak również możliwych konsekwencji w przypadku jakichkolwiek problemów, dlatego wolą angażować agencje. Poza tym pracodawca musi gwarantować pracę w wymiarze ustalonym przez umowy, czyli około 40 godzin tygodniowo, pozostałe godziny to nadgodziny. Tymczasem wiele kobiet jest do dyspozycji podopiecznych 24 godziny na dobę, często pracują w nocy i nie mają regularnych dni wolnych. Na opłacenie takiej opieki większość rodzin nie może sobie finansowo pozwolić, a ci, których na to stać, oddają zwykle chorego do specjalistycznej placówki.
Agencje zarabiają krocie, opiekunki egzystencjalne minimum
Liczby mówią same za siebie: w Niemczech około 2,5 miliona seniorów potrzebuje opieki. W statystyce Federalnego Urzędu Pracy w całym kraju zatrudnionych jest prywatnie 260 opiekunek, z tego 34 przyjechało w tym celu z zagranicy... Oddział urzędu pracy, który równolegle pośredniczy w szukaniu opiekunek za granicą podaje liczbę około tysiąca kobiet, które pracują legalnie w Niemczech w sektorze opieki. Zatrudniane za pośrednictwem prywatnych agencji nie podlegają żadnym statystykom.
Zakładając tylko skromnie, że dana agencja "posiada" tysiąc kobiet w pracy zagranicą, a na każdej zarabia 500 euro miesięcznie, to oznacza to czysty dochód miesięczny w wysokości pół miliona euro. Liczbę opiekunek zatrudnianych w tzw. szarej strefie w Niemczech szacuje się na 100 do 200 tysięcy. Większość z nich otrzymuje minimalne wynagrodzenie. Alternatywą jest zatrudnienie bezpośrednio przez rodziny lub niemieckie agencje pośrednictwa, które muszą się trzymać warunków pracy ustalonych w tutejszych umowach taryfowych. Ofert wbrew pozorom nie brakuje.
>>>>
To jest koszmar ! Oczywiscie nikt by sie tam nie poniewieral gdyby nie Baal i zniszczenie w Polsce gospodarki . Jezdziliby tylko ci ktorzy naprawde mielibi super atrakcyjne oferty . Ale tak glosujecie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:56, 17 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Greenpoint: nie chcą u siebie bezdomnych Polaków.
Schronisko, które ma wkrótce zostać otwarte na Greenpoincie nie pomoże Polakom - mówią przedstawiciele organizacji zajmujących się bezdomnymi w polskiej dzielnicy. Miasto nie ma jednak wyboru. Liczba ludzi bez dachu nad głową w ciągu ostatniego roku wzrosła o blisko 20 procent. Lokalne społeczności bronią się przed bezdomnymi. Protest trwa także na Greenpoincie.
W Nowym Jorku jest ponad 43 tys. ludzi, którzy nie mają gdzie mieszkać. Jednak dane urzędu miasta nie obejmują wszystkich bezdomnych. Część z nich nie korzysta, bowiem z systemu schronisk, liczącego obecnie 229 placówek i jest poza ewidencją. Faktyczna liczba osób bez dachu nad głową może sięgać nawet 50 tys. To najwięcej w historii miasta.
Przyczyn drastycznego wzrostu bezdomności w Nowym Jorku jest kilka. Między innymi brak funduszy na kontynuowanie programu dopłat mieszkaniowych dla osób zagrożonych utratą swojego lokalu. Bezdomni ściągają do miasta także z innych regionów USA, bo Nowy Jork według obowiązującego tu prawa musi zapewnić schronienie ludziom, którzy go nie mają. Zdarza się, więc, że przybysze z Portoryko czy np. Florydy wprost z lotniska wędrują od razu do schroniska.
Coraz więcej bezdomnych
Choć Polacy stanowią tylko niewielki procent bezdomnych w Wielkim Jabłku, to dla polskiej społeczności i w polskiej dzielnicy to oni są najważniejsi. Na nich skupia się działalność polskich organizacji pomocowych i kościołów. Oni ogniskują też uwagę nowojorskiego konsulatu.
Wydawałoby się, więc, że planowane na wrzesień otwarcie schroniska dla bezdomnych na Greenpoincie polska społeczność powita z zadowoleniem. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Polacy protestują, a wtórują im ludzie, którzy, na co dzień zajmują się bezdomnymi.
Powodów protestu jest wiele. Jedni obawiają się, że bezdomni popsują biznes odstraszając klientów od sklepów czy restauracji, inni boją się wzrostu przestępczości, jeszcze inni twierdzą, że bezdomni brudzą i często nadużywają alkoholu.
- Nadmierne picie to rzeczywiście problem polskich bezdomnych - przyznaje Marian Meller, prezes pomagającej Polakom organizacji Pro Life Homeless. - Często musimy tych ludzi odtruwać, by w ogóle zdolni byli do dalszego funkcjonowania - dodaje. On jednak także jest przeciwko schronisku na Greenpoincie. Dlaczego? - Schronisko nie pomoże Polakom i pewnie żaden z nich w ogóle tam nie trafi - mówi Meller.
- To nie jest tak, że jak ktoś jest bezdomnym na Brooklynie to będzie mieszkał w schronisku w tej dzielnicy. Miasto rozsyła ludzi tam gdzie są wolne miejsca. Na Greenpoincie ma powstać właśnie taki punkt rozprowadzający, a to oznacza, że będą tu zjeżdżać bezdomni z innych dzielnic. Część z nich nie zostanie przyjęta i rozejdzie się po okolicy. W efekcie liczba bezdomnych na Greenpoincie zamiast spaść wzrośnie - przekonuje prezes Pro Life Homeless.
Ja tam nie pójdę
Protesty Polaków przeciwko schronisku wspierane przez lokalnych polityków na niewiele się zdadzą. Władze Nowego Jorku nie mają obowiązku ich uwzględniać. Decyzja o otwarciu schroniska jest nieodwołalna. Prowadzony jest już nawet nabór pracowników.
- Ja tam nie pójdę - mówi Szczepan, który czasami drzemie w pobliżu zejścia na stację metra na Greenpoincie. - Biją, poniżają, kiedyś chciałem się przespać w schronisku to wiem - dodaje ok. 50-letni Polak. Jego koledzy w niedoli mówią podobnie. Póki jest ciepło polscy bezdomni będą koczować przy metrze, w miejscowym parku, lub pod przysłowiowym mostem, czyli wiaduktem przebiegającej w pobliżu Greenpointu autostrady łączącej dzielnice Brooklyn i Queens.
Zimą przygarną ich polskie kościoły, czasem jakaś właściciel domu znajdzie miejsce w piwnicy. W polskiej dzielnicy jest w tej chwili około 50-ciu osób, które nie mają gdzie mieszkać. Stałą liczbę trudno jednak uchwycić. Wszystko się zmienia. W zimie bezdomnych przybywa. Polacy koczują także w innych miejscach Nowego Jorku. - Może jest ich około 100, może więcej - szacuje Marian Meller. - Tym, którzy nadużywają alkoholu pomagamy przestać pić. Dopiero później można starać się załatwić im jakąś pracę. W zimie pomagamy ze znalezieniem noclegu - dodaje Meller.
Za mało pieniędzy na pomoc
Na taką pomoc środków z budżetu miasta jest bardzo mało. Pro Life Homeless i inne organizacje wspierające bezdomnych organizują, więc publiczne zbiórki pieniędzy, sprzedają rzeczy podarowane im przez Polaków, czasem udaje się dostać jakiś grant z polskich instytucji finansowych. Pieniądze daje np. Polsko-Słowiańska Federalna Unia Kredytowa, w której swoje oszczędności trzyma ok. 60 tys. Polaków mieszkających w Stanach.
Pomagać stara się także nowojorski konsulat. Jeśli uda się odnaleźć krewnych bezdomnego w Polsce, za darmo załatwiane są formalności paszportowe, a osoba, która zdecyduje się jechać może liczyć na wsparcie przy zakupie biletu. Oczywiście w jedną stronę.
Niewielu Polaków tak robi. Nawet, jeśli mieliby gdzie wrócić powstrzymuje ich wstyd, że zamiast z milionami wracają do kraju bezdomni i sponiewierani. Dlatego czasem kończy się to tragicznie. Tak jak w przypadku Ireny Kowalczuk, 67-letnij Polki, która zmarła w opuszczonym budynku na Coney Island.
Z Nowego Jorku
Tomasz Bagnowski
>>>>
I warto sie poniewierac ? Nie lepiej glosowac ROZUMNIE w kraju na rozsadnych ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|