Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Zamrodował Polaka za rozpętanie II wojny światowej.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 20, 21, 22  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:23, 19 Sty 2012    Temat postu:

Protest: dyskryminacja i promowanie Polaków

Kierownik sklepu w małej miejscowości w Kornwalii został zmuszony do usunięcia ogłoszenia o pracę, w którym poszukiwał pracownika mówiącego po polsku. Oferta pracy wzbudziła jednak ogromne kontrowersje. Protestowali brytyjscy bezrobotni.

Naveed Hasam umieścił ogłoszenie o pracę na witrynie swojego sklepu znajdującego się w miejscowości Bodmin. Sklepikarz napisał w nim wprost, że preferowani są kandydaci znający język polski - czytamy w serwisie mirror.co.uk.

Oferta pracy wzbudziła jednak ogromne kontrowersje. Swoją dezaprobatę wyrazili przede wszystkim miejscowi bezrobotni, którzy od dłuższego czasu poszukują zajęcia. Skarg było tak wiele, że w końcu właściciel sklepu zdecydował się zdjąć ogłoszenie z witryny.

Jednym ze starających się o pracę w sklepie był 23-letn Paul Baynon. - Podczas rozmowy spytali mnie, czy mówię po polsku. Kiedy odpowiedziałem, że nie znam tego języka, stwierdzili, że szukają właśnie osoby znającej polski. Wiedziałem, więc, że nie ma szans na tę pracę - mówi 23-latek. - Bardzo chciałem tam pracować, bo w okolicy generalnie jest spory problem ze znalezieniem posady. Niestety dyskwalifikuje mnie nieznajomość języka polskiego - opowiada kolejny kandydat, 27-letni Robert Mill.

W sklepie znajduje się sekcja z polską żywnością, sprzedawana też jest polonijna prasa. Kierownik sklepu wyjaśnia, że ogłoszenie to efekt dużej liczby polskich klientów odwiedzających market. - Faktycznie było dużo skarg na to ogłoszenie, ale nie mieliśmy złych intencji. Odwiedza nas bardzo dużo Polaków, chciałem zatrudnić kogoś, kto ich będzie rozumiał. Znajomość polskiego miała też pomóc w spisywaniu zamówień polskich produktów, ponieważ ja nie potrafię czytać w tym języku - opowiada Naveed Hasam. - Wszystko to miało służyć ulepszeniu obsługi klientów z Polski - dodaje.

>>>>

Powinni wyjsc z UE ale bezrobotni nie musza tak daleko siegac . Im zabieraja prace . Takie s arezultaty UE ! Narastanie nienawisci miedzy narodami ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:24, 20 Sty 2012    Temat postu:

"Módlcie się za tych, którzy żyją w obcym kraju"

- Zjawisko migracji dotyczy milionów ludzi - powiedział papież Benedykt XVI w ubiegłą niedzielę po modlitwie Anioł Pański. 15 stycznia, we wszystkich diecezjach i parafiach włoskich obchodzono 98 Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, pod hasłem "Migracja i nowa ewangelizacja". Niestety nie był to radosny dzień dla wspólnoty polskiej we Włoszech. Tego dnia włoskie media poinformowały o tragicznej śmierci polskiej imigrantki.

Maria K., 59-letnia Polka, która w pod koniec ubiegłego roku spadła z ławki na dworcu kolejowym w Padwie, uderzyła głową o beton i doznała wylewu krwi do mózgu. Kobieta od razu została przewieziona do miejskiego szpitala, a jej stan był beznadziejny. Po blisko dwóch tygodniach zmarła, nie odzyskując przytomności.

Życie i śmierć Marii

Maria pracowała, jako opiekunka osób starszych, ale w grudniu straciła pracę. Do Włoch sprowadziła też córkę w ciąży, a w Polsce został jej niepełnosprawny, poruszający się na wózku syn. Kobieta pracowała "na czarno" a z zarabianych przez nią pieniędzy żyła cała rodzina. Kiedy nagle straciła pracę, odesłała córkę do kraju, a sama poszła spać na dworzec, gdyż nie stać ją było na dach nad głową. Miała nadzieję, że szybko znajdzie nowe zajęcie.

Niepełnosprawny syn przyjechał do Włoch na początku stycznia, by opiekować się matką leżącą na oddziale intensywnej terapii, ale gdy skończyły mu się pieniądze wrócił do Polski i tu dowiedział się o jej śmierci. Jak podała włoska prasa - zdecydował, by organy Marii przeznaczyć do transplantacji.

Włoskie media podały jeszcze jeden dramatyczny szczegół tej historii. Przewóz trumny do Polski był zbyt kosztowny i rodzina nie miała pieniędzy, więc zdecydowała się na kremację zwłok.

Zaledwie tydzień przed Marią K. zmarł w Ragusie na Sycylii polski bezdomny Marian P. Ciało 46-letniego mężczyzny znaleziono 21 grudnia na ławce w pobliżu Piazza Dante. Mężczyzna umarł w nocy, z zimna.

Również historia Mariana jest bardzo smutna. Przez wiele dni jego ciało pozostawiono w kostnicy cmentarza Victoria, bo nie można go było pochować. Nie było, komu podjąć decyzji o pochówku. Mężczyzna był w separacji z żoną, która obecnie mieszka we Francji, ale nigdy się nie rozwiedli. O transporcie trumny do Polski też nie było mowy ze względu na koszty. Matka, mieszkająca w Polsce i bracia przebywający na imigracji, wyrazili zgodę na pochówek w Ragusie. Aby jednak do tego doszło potrzebna była także zgoda byłej żony, z którą nie było kontaktu.

W końcu pogrzeb odbył się w cmentarnej kaplicy. Mszę w języku polskim odprawił ksiądz Robert, z kościoła Matki Bożej Łaskawej, który znał bezdomnego. Wzięło w nim udział wielu Polaków. Koszty pogrzebu zobowiązała się ponieść gmina i Caritas diecezjalny. Niestety los Mariana P. było trudny za życia, ale także i po śmierci...

Módlcie się za tych, którzy żyją w obcym kraju

- Imigranci nie są liczbami, to mężczyźni, kobiety, dzieci, młodzież i starsi, którzy szukają miejsca do życia w pokoju - mówił papież, podkreślając, że "imigranci są nie tylko odbiorcami, ale także bohaterami głoszenia Ewangelii we współczesnym świecie". Zwracając się do pielgrzymów polskich, Ratzinger wezwał ich do modlitwy za tych, "którzy żyją w obcym kraju."

Z Rzymu
Agnieszka Zakrzewicz

>>>>

jak widac trzeba !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:04, 02 Lut 2012    Temat postu:

Artykuł o Polce wywołał szok. Interweniował ambasador.

Ambasador RP w Irlandii Marcin Nawrot zarzucił gazecie "Irish Independent" przeinaczenia, po tym gdy opisała ona historię bezrobotnej kelnerki z Polski, która bardzo sobie chwali życie na zasiłkach w hrabstwie Donegal.

Dyplomata ocenił w liście do gazety, że artykuł opublikowany w jej środowym wydaniu na pierwszej stronie jest "potencjalnie zapalny" i "może podsycać nastroje antyimigranckie".

Tytuł artykułu w wolnym tłumaczeniu brzmi: "Witamy imigrantów zasiłkami. Jak polska kelnerka korzysta z La Dole-ce Vita". "Dole" to angielskie słowo oznaczające zapomogę dla bezrobotnych, a gra słów "Dole-ce" wykorzystuje podobieństwo do włoskiego "dolce vita" ("słodkie życie").

36-letnia Polka posługująca się przybranym imieniem Magda w wersji "Irish Independent" twierdzi, że zrezygnowała z pracy kelnerki i spędza czas na wędrówkach po plaży z partnerem i surfingu. Chwali sobie pola golfowe hrabstwa Donegal.

Dzięki zasiłkom ma o 67 euro tygodniowo więcej, niż zarabiała pracując. Różne zapomogi i świadczenia, które otrzymuje w niewymienionej z nazwy miejscowości w Donegal, wycenia na 267 euro tygodniowo. Jest to o wiele więcej niż to, na co mogłaby liczyć w Polsce.

Jej partner Robert dodaje od siebie, że nie wstaje z łóżka, by pracować za 8 euro na godzinę, gdy za oknem ma ocean, pola golfowe i piękną scenerię. Gazeta nazywa te wypowiedzi "szokującymi przechwałkami".

Według polskiego dyplomaty tekst w "Irish Independent" oparty jest na nierzetelnym tłumaczeniu oryginału po raz pierwszy opublikowanego w niedzielnej "Gazecie Wyborczej" i zawiera nieścisłości. Autorzy artykułu w irlandzkiej gazecie posługują się oryginalnym polskim tekstem "selektywnie i subiektywnie" - wskazuje.

W wersji "Irish Independent" Magda twierdzi, że mimo iż jest bez pracy, jej życie jest równie błogie, co "hawajski masaż". Tymczasem w polskim oryginale mówi, że skończyła kurs hawajskiego masażu i ma w planach otwarcie własnego salonu - zauważył w swoim liście Nawrot.

Cytowana przez "Gazetę Wyborczą" Magda mówi też, że bezrobocie jest dla niej dużym życiowym problemem. Nie chce żyć na koszt irlandzkiego państwa i bezpłatną rządową pomoc na przekwalifikowanie się chce spożytkować na wystartowanie z własnym biznesem.

Wypowiedź ta - zdaniem ambasadora, najlepiej podsumowująca stosunek imigrantki do życia - nie została w artykule uwzględniona.

Artykuł w "Irish Independent" był intensywnie komentowany przez blogerów. Niektóre wypowiedzi były nieprzychylne pod adresem polskich imigrantów.

Senator Jimmy Harte z Partii Pracy, który powiedział "Irish Independent", że Magda wyrządza "niedźwiedzią przysługę polskiej społeczności w Irlandii" i "nadużywa irlandzkiej gościnności" oświadczył, że wycofa swój komentarz, jeśli się okaże, że artykuł jest nieprawdziwy.

>>>>

W miare upadku UE niechec miedzy narodami bedzie sie nasilac ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:09, 24 Lut 2012    Temat postu:

Szwecja: trzyosobowa szajka oskarżona o zmuszanie Polaków do kradzieży

Przed sądem re­jo­no­wym w Go­ete­bor­gu trwa od wtor­ku pro­ces dwóch ko­biet i męż­czy­zny, w tym dwoj­ga oby­wa­te­li pol­skich, oskar­żo­nych o zmu­sza­nie do kra­dzie­ży Po­la­ków ścią­ga­nych do Szwe­cji obiet­ni­ca­mi miesz­ka­nia i pracy. Pro­ce­der ten trwał pięć lat.

Jedna z oskar­żo­nych osób po­słu­gu­je się ję­zy­kiem rom­skim. Szwedz­ka pro­ku­ra­tu­ra za­kwa­li­fi­ko­wa­ła prze­stęp­stwo jako "han­del ludź­mi". Szaj­ce, aresz­to­wa­nej w grud­niu 2011 roku, za­rzu­ca się po­nad­to kra­dzie­że, ich in­spi­ro­wa­nie oraz pomoc w tym prze­stęp­stwie.

Jak się ocze­ku­je, wyrok w tej spra­wie za­pad­nie w przy­szłym ty­go­dniu.

Po­szko­do­wa­ny­mi są mło­dzi Po­la­cy, któ­rzy przy­jeż­dża­li do Szwe­cji za na­mo­wą oskar­żo­nych. Jak ze­zna­li, obie­cy­wa­no im pracę oraz miesz­ka­nie, a w rze­czy­wi­sto­ści pod groź­bą śmier­ci byli na miej­scu zmu­sza­ni do kra­dzie­ży. Ze skle­pów wy­no­si­li głów­nie drogi sprzęt elek­tro­nicz­ny. Nie­któ­rzy z nich zo­sta­li za­trzy­ma­ni przez szwedz­ką po­li­cję na go­rą­cym uczyn­ku.

- To trud­na spra­wa, po­szko­do­wa­ni po­cząt­ko­wo bali się ze­zna­wać - po­wie­dział wi­ce­szef pro­ku­ra­tu­ry ds. mię­dzy­na­ro­do­wych w Go­ete­bor­gu Tho­mas Ahl­strand.

We­dług aktu oskar­że­nia, do któ­re­go do­tar­ła PAP, prze­stęp­cza dzia­łal­ność szaj­ki trwa­ła od li­sto­pa­da 2006 roku do li­sto­pa­da 2011 roku. Pro­ku­ra­tu­ra dys­po­nu­je do­wo­da­mi m.​in. w po­sta­ci zdjęć z mo­ni­to­rin­gu.

Pro­ku­ra­tu­ra po­dej­rze­wa, że ofiar zmu­sza­nych do po­peł­nia­nia prze­stępstw mogło być wię­cej.

Peł­nią­cy obo­wiąz­ki kon­su­la ge­ne­ral­ne­go w Mal­moe Fe­liks Kierz­kow­ski, któ­re­mu pod­le­ga te­ry­to­rial­nie re­gion Go­ete­bor­ga, po­wie­dział, że do jego pla­ców­ki na­pły­wa­ły wcze­śniej in­for­ma­cje o po­dob­nym pro­ce­de­rze. - Pro­blem w tym, że nasi ro­da­cy nie chcie­li ujaw­niać szcze­gó­łów ani na­zwisk - za­zna­czył Kierz­kow­ski. - To do­brze, że spra­wą za­ję­ła się szwedz­ka pro­ku­ra­tu­ra - dodał.

Kon­sul ma na­dzie­ję, że spra­wa bę­dzie prze­stro­gą dla Po­la­ków, któ­rzy mają za­miar przy­je­chać do Szwe­cji. Ape­lu­je do nich, aby nie byli ła­two­wier­ni. - Są osoby, które in­spi­ru­ją kra­dzie­że, po­ma­ga­ją, wy­po­sa­ża­ją w spe­cjal­ne torby, a kiedy po­ja­wia się po­li­cja, to one pierw­sze zni­ka­ją - po­wie­dział kon­sul.

>>>>>

Widzicie do jakich dewiacji prowadzi bezsensowna emigracja ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:16, 01 Mar 2012    Temat postu:

Wyspy: Polka stawiła czoła dwóm napastnikom, którzy kopali jej nieprzytomnego narzeczonego

Wczo­raj za­koń­czy­ła się spra­wa są­do­wa w związ­ku z na­pa­ścią na pol­ską parę: Martę i Pawła. Za­miesz­ku­ją­cy w Ash­ford Po­la­cy w czerw­cu 2010 roku wra­ca­li od zna­jo­mych do domu, gdy w oko­li­cach jed­ne­go z pubów za­ata­ko­wa­ło ich dwóch pi­ja­nych męż­czyzn. Paweł zo­stał ude­rzo­ny od tyłu w głowę i upadł na chod­nik - podał londynek.​net.

Pod­czas gdy leżał nie­przy­tom­ny na ziemi, na­past­ni­cy ko­pa­li go w głowę, krzy­cząc: "Piep... ob­co­kra­jow­cy... nie za­dzie­raj­cie z An­gli­ka­mi!". Ko­bie­ta pro­si­ła męż­czyzn, by prze­sta­li, pró­bo­wa­ła ich od­cią­gnąć od bez­bron­ne­go na­rze­czo­ne­go. Jej in­ter­wen­cja jesz­cze bar­dziej roz­wście­czy­ła agre­so­rów, któ­rzy pchnę­li ją i prze­wró­ci­li na chod­nik. Gdy Marta wła­snym cia­łem za­sła­nia­ła swego part­ne­ra, An­gli­cy po­bi­li także ją. Jed­nym z ban­dy­tów oka­zał się być 25-let­ni bez­ro­bot­ny oj­ciec troj­ga dzie­ci Tony Ful­ler. Zo­stał on ska­za­ny na karę 27 mie­się­cy po­zba­wie­nia wol­no­ści. Dru­gie­go na­past­ni­ka do tej pory nie udało się zi­den­ty­fi­ko­wać.

Sę­dzia James O'Ma­ho­ny był pod ogrom­nym wra­że­niem od­wa­gi Polki, która nie zwa­ża­jąc na wła­sne życie chro­ni­ła na­rze­czo­ne­go.

Obec­nie Marta i Paweł są mał­żeń­stwem.

>>>>

No to macie przygody jak chcecie szukac szczescia poza Polską ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:26, 05 Mar 2012    Temat postu:

Polacy koczują w namiotach, mieszkańcy się ich boją

Północnoirlandzka telewizja UTV dotarła do grupy polskich imigrantów, którzy mieszkają w dzikim obozowisku w Lisburn (Irlandia Płn). Bezdomni Polacy nie mają pracy, ani żadnego wsparcia socjalnego. Okoliczni mieszkańcy się ich boją.

Dziennikarzom udało się porozmawiać z jednym z Polaków. 52-letni mężczyzna łamaną angielszczyzną opowiada, że on i jego koledzy po raz pierwszy pojawili się z namiotami w tej okolicy blisko rok temu. Jakiś czas później zmuszono ich do opuszczenia terenu, ale teraz wrócili na nowo. - Nie mamy pomocy socjalnej, nie mamy mieszkania, nic, zero pomocy - mówi Polak.

Jest ich trzech. Żaden nie ma pracy, żaden nie ma też pieniędzy na powrót do Polski. Próbowali znaleźć dach nad głową, ale w Simon Community (organizacji zajmującej się dobroczynnością i pomocą potrzebującym) powiedzieli im, że nie ma miejsca. Więc jak na razie żyją w dzikim obozowisku. Mają namioty, stare krzesła, myją się w okolicznym strumieniu, jedzenie gotują na ognisku. Odpadki starają się zakopywać w ziemi.

Polacy chętnie pokazywali ekipie telewizyjnej swoje obozowisko - ognisko, brudne posłania, wiadra z wodą. Okoliczni mieszkańcy nie kryją niechęci do dzikich lokatorów. Obozowisko znajduje się zbyt blisko ich domów. Ludzie się boją, zwłaszcza ci starsi. Boją się obcych, zwłaszcza żyjących w takich warunkach jak polscy bezdomni. Na jednym z namiotów ktoś namalował słowa "Polish out".

52-letni Polak powiedział, że jego kolega żyje w podobnych warunkach kilka kilometrów dalej. W centrum miasta pod chmurką mieszka kolejnych trzech imigrantów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Nie wiadomo dokładnie do kogo należy teren, na którym Polacy rozbili namioty. Na pewno jest to grunt prywatny. Dopóki właściciel nie zacznie reagować, władze miasta nie mogą nic zdziałać.

Lokalna policja podkreśla, że wie o istnieniu obozowiska, ale jak na razie Polacy nie popełnili żadnego wykroczenia, nikt przynajmniej takiego faktu nie zgłosił. Nie ma więc powodu do interwencji. Dziennikarski materiał sprawił, że uaktywnili się urzędnicy z wydziału mieszkalnictwa. Rzecznik zapewnił, że każdy bezdomny z terenu miasta powinien się skontaktować z urzędnikami. - Przyjrzymy się wnikliwie każdemu przypadkowi i postaramy się pomóc - zapewnia rzecznik.

Małgorzata Słupska

>>>>

Czy warto sie tak mordowac i w imie czego ???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:57, 06 Mar 2012    Temat postu:

Polski lekarz skazany we Francji, nikt mu nie pomógł

Znany lekarz doktor Krzysztof Ficek walczy we Francji o oczyszczenie z zarzutów. Polskie władze nie chcą mu pomóc - czytamy w "Rzeczpospolitej".

Lekarz sportowy doktor Krzysztof Ficek, światowej sławy ortopeda, został w 2006 roku skazany na 12 miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat w głośnej sprawie przemytu środków dopingujących przez żonę litewskiego kolarza Raimondasa Rumsasa.

Podczas Tour de France 2002 francuscy celnicy w samochodzie Litwina znaleźli środki dopingujące oraz specyfikacje lekarskie podpisane między innymi przez polskiego lekarza. Ficek bronił się, że znalezione druczki to specyfikacje na środki dozwolone i legalne w Polsce. Wskazywał też, że wypisał je w Polsce, a więc nie może być na terenie Francji ścigany za czyn, który popełnił na terenie innego państwa, a który w tym państwie nie jest przestępstwem. Sąd jednak go skazał.

Doktor Krzysztof Ficek prosił o pomoc ministrów: spraw zagranicznych, sprawiedliwości, sportu, komisji sejmowych, Julii Pitery, Lecha Wałęsy i parlamentarzystów. Z materiałów, do których dotarła "Rzeczpospolita" i odpowiedzi udzielonej przez MSZ wynika, że działania dyplomatów sprowadzały się jedynie do udostępnienia przez Konsulat Generalny RP w Lyonie pełnomocnikom lekarza wykazu francuskich prawników, pośrednictwa w przekazywaniu korespondencji i informacji o francuskich przepisach.

>>>>

Jesli tak to ma racje . Skoro wypisal w Polsce a tutaj nie jest to przestepstwem to nigdzie karany byc nie moze ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:11, 13 Mar 2012    Temat postu:

Holandia: trwa nagonka na Polaków

Holandia uchodziła zawsze za kraj wyjątkowo liberalny i otwarty. Lecz od momentu, gdy zaostrzył się kryzys, nad liberalizmem bierze górę ksenofobia, która ostro dotyka Polaków.

Edyta przeżyła taką sytuację już dwoma tygodniami: mieszka na parterze i kiedy w kuchni robiła kawę zauważyła za oknem trzy ciemne sylwetki. Ktoś zawołał "Proszę pani! , a potem "k…!" i brzęk szyby wybitej kijem. Zawołała męża, który szybko wybiegł przed dom, ale pod ich oknem już nikogo nie było. Po lepsze życie

Edyta mieszka z mężem i synem na obrzeżach Hagi, podobnie jak wielu innych imigrantów. Od czasu tego incydentu nie czuje się tu bezpiecznie. Przed sześcioma laty przyjechała wraz z rodziną do Holandii w poszukiwaniu lepszego życia. Edyta i Konrad pracują w hurtowni kwiatów: ona zarabia ustawowe minimum: tysiąc euro, on jeździ na wózku widłowym. Chcą, żeby ich syn w Holandii się kształcił.

Choć mają pracę, nie czują się komfortowo. Praca nie jest pewna. Edyta zastanawia się, dlaczego nie zatrudnia się ich na stałe, tylko bierze zawsze z pośredniaków pracy czasowej. Kiedy któryś z Polaków zapyta o stałą umowę, musi liczyć się z tym, że go wyrzucą. Pracodawcy twierdzą, że zadowoleni są z pracujących u nich Polaków, ale nikt nie chce wiązać się z nimi na stałe.

W kryzysie jest gorzej

Do Małgorzaty Bos-Karczewskiej zgłaszają się poszkodowani Polacy, kiedy ktoś ich obrzucił obelgami lub przedziurawił im opony w samochodzie. Pani Małgorzata mieszka w Holandii od ponad 30 lat, działa w stowarzyszeniu polonijnym STEP i prowadzi portal polonii holenderskiej Polonia.nl. Nie ma w ręku konkretnych dowodów, ale odnosi wrażenie, że dyskryminacja Polaków przybiera na sile od chwili, gdy holenderski populista Geert Wilders zaapelował, by Holendrzy składali skargi na zachowanie Polaków i innych migrantów z Europy wschodniej.

"Wilders to prawdziwy populista. Nie proponuje żadnych rozwiązań tylko grzebie w otwartych ranach holenderskiego społeczeństwa i łamie dotychczasowe tabu. Nazywa je po imieniu, co natychmiast wznieca emocje".

Migracja zarobkowa stała się w ostatnich latach najbardziej drażliwym tematem, bo w subiektywnym odczuciu Holendrów największym problemem jest, że ludzi przyjeżdża tu zbyt dużo. Sytuacja zaostrzyła się jeszcze, gdy Holandii przestało się tak dobrze powodzić ekonomicznie.

Z pełną legitymacją

Geert Wilders właśnie na tym chce zbić kapitał polityczny. Na jego portalu internetowym Holendrzy mogą anonimowo zgłaszać skargi, kiedy przybysze z Europy Wschodniej są za głośni, zajmują im parkingi lub zabierają pracę. Nie wzrusza go społeczne oburzenie, jakie wywołała ta dyskryminująca akcja. W jego odczuciu ta akcja to wielki sukces i podoba się wielu ludziom. Już w pierwszych dniach wpłynęły dziesiątki tysięcy skarg. Pomimo wszelkiej krytyki ludzie go wspierają.

Jego populistyczna Partia Wolności zasiada w parlamencie, podkreśla Geert Wilders: "Możemy robić, co nam się podoba".

Od momentu, gdy Holandia otworzyła swój rynek pracy dla "nowych" krajów Unii Europejskiej, przyjechało tu szacunkowo ponad dwieście tysięcy Polaków. Wielu znalazło pracę w rolnictwie i w budownictwie. Dostali z reguły pracę, której nie chciał żaden Holender. Teraz w populistycznej kampanii najbardziej dostaje się Polakom.

W ulicznych sondażach zdania są podzielone, co odzwierciedla nastroje w społeczeństwie. Niektórzy uważają, że ta strona jest żenująca, bo wszystkich wrzuca się do jednego worka i stygmatyzuje imigrantów. Nie brak jednak także głosów poparcia dla inicjatywy Wildersa: "Oczywiście, że nie wszyscy wschodni europejczycy są podobni, są między nimi różnice. Ale widać, kto jest tu balastem, a kto nie".

Polacy na celowniku

Oprócz "nowej" unijnej imigracji, w Holandii są także Polacy pracujący i mieszkający tu od wielu lat. Od kiedy holenderska gospodarka zaczęła kuleć, obserwują, jak ten kraj coraz bardziej obcesowo traktuje cudzoziemców. W ostatnim czasie zdarzało się, że komuś, pomimo, że świetnie znał język i wyglądał na bardzo zadomowionego, nie chciano sprzedać czegoś na raty, bo jest Polakiem. Izabella Muchowska, studiująca i mieszkająca w Holandii, patrzy z perspektywy czasu: "Kiedyś Holandia była bardziej otwarta dla imigrantów. Teraz wszędzie słychać: nie chcemy żadnych obcych, sprawiają tylko kłopoty, lepiej żeby sobie poszli".

Protest w imię solidarności

Ale w holenderskim społeczeństwie budzi się także opór wobec prawicowych, populistycznych kampanii, które za granicą burzą reputację Holandii, jako liberalnego kraju. Burmistrz Bredy Peter van der Velden wystosował do Geerta Wildersa list protestacyjny. Jak zaznacza: "Jesteśmy zjednoczoną Europą. Musimy się wzajemnie umacniać i sobie pomagać". Nie zamyka oczu na to, że są trudności, ale w jego odczuciu są to odosobnione przypadki i nie można takiej krytyki odnosić do całej grupy narodowościowej.

Już kiedyś tak było

Breda ma do Polaków szczególny stosunek. Mieszkają tu wraz z rodzinami byli polscy żołnierze, którzy w roku 1944 pomogli Holendrom w wyzwoleniu miasta spod hitlerowskiej okupacji. Jan Nowiński to jeden z weteranów, który był świadkiem, jak I Polska Brygada Pancerna wypierała hitlerowców z Francji, Belgii i Holandii. Jest oburzona kampanią Wildersa, w której ludzi się stygmatyzuje. Frans Ruczyński z Muzeum Generała Maczka w Bredzie przypomina, że podobne były początki w latach 30. ubiegłego wieku. - W złym świetle zaczyna się przedstawiać jedną grupę, przypisując jej wszystkie możliwe negatywne cechy. Najpierw niszczy się jej reputację, a potem zaczynają się dziać straszne rzeczy - zaznacza.

Birgit Augustin / Małgorzata Matzke

>>>>

W UE kfitnie milosc miedzy narodami . No ale tego chcieliscie . Trzeba bylo madrze glosowac aby polska wpyrzedzila zachod bogactwem co nie jest trudne wobec ich upadku . No ale wybralista tych co wam zaoferowali poniewieranie sie tam na zmywaku . To mialo byc szczescie no to mata .
Rzecz jasna trudno o sympatie gdy tam gospodrka sie rozlatuje . To nie jest wina Polakow ale Polacy dostaja ... Po co tam jezdza ???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:08, 25 Mar 2012    Temat postu:

Prasa atakuje Polaków w USA. Plaga neonazistów na Greenpoincie !

Brytyjski dziennik "Daily Mail" napisał, że polska dzielnica Nowego Jorku jest domem dla grupy neonazistów. Podobne informacje pojawiły się także w nowojorskiej prasie. Artykuły utrzymane w podobnym tonie sugerują, że Greenpoint opanowała plaga neonazistów. Polonia jest oburzona. - To bzdury wyssane z palca – mówi mieszkaniec Greenpointu.

>>>>

Polakow nazywaja naeonazistami ! I gdzie wy tam sie szwendacie . Po co jezdzicie do tych odrazajacych miejsc ???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:01, 04 Kwi 2012    Temat postu:

Polacy nowymi niewolnikami? Szokujące warunki życia

Bel­gij­ski rząd za­po­wia­da kon­tro­le w związ­ku z przy­pad­ka­mi wy­ko­rzy­sty­wa­nia pra­cow­ni­ków z za­gra­ni­cy - in­for­mu­je ga­ze­ta "Le Soir". Spra­wa ma zwią­zek z po­ża­rem w han­ga­rze w Win­ge­ne w po­bli­żu Bru­gii, w któ­rym zgi­nę­ło dwóch pol­skich kie­row­ców, a dwóch in­nych zo­sta­ło po­waż­nie ran­nych.

"Pra­cow­ni­cy, czy nowi nie­wol­ni­cy" - tak za­ty­tu­ło­wa­ny jest ar­ty­kuł w naj­więk­szym fran­cu­sko­ję­zycz­nym dzien­ni­ku. Jego autor pisze, że to, co wy­da­rzy­ło się w Win­ge­ne, jest naj­lep­szym przy­kła­dem so­cjal­ne­go wy­ko­rzy­sty­wa­nia pra­cow­ni­ków z za­gra­ni­cy. Ni­skie płace, fa­tal­ne wa­run­ki za­miesz­ka­nia - to zda­rza się w Bel­gii coraz czę­ściej. W związ­ku z po­ża­rem w Win­ge­ne o za­gra­nicz­nych kie­row­cach mówi się naj­wię­cej. Wielu miesz­ka w szo­pach, czy han­ga­rach ta­kich jak ten, który spło­nął, część śpi w cię­ża­rów­kach. Dzien­ni­karz "Le Soir" pod­kre­śla jed­nak, że nie tylko w sek­to­rze trans­por­to­wym do­cho­dzi do nad­użyć. Dla­te­go spra­wą zaj­mie się bel­gij­ski senat, a rząd za­po­wie­dział kon­tro­le, ana­li­zę prawa so­cjal­ne­go i zmia­ny, które po­zwo­lą le­piej chro­nić za­gra­nicz­nych pra­cow­ni­ków od­de­le­go­wa­nych do Bel­gii.

Dwóch pol­skich kie­row­ców zgi­nę­ło w po­ża­rze

Dwóch pol­skich kie­row­ców zgi­nę­ło w po­ża­rze han­ga­ru w nie­dzie­lę w Win­ge­ne w Bel­gii, a dwóch in­nych, też Po­la­ków, zo­sta­ło bar­dzo po­waż­nie po­pa­rzo­nych, ale ich stan jest sta­bil­ny.

Do wy­pad­ku do­szło w nie­dzie­lę nad ranem w Win­ge­ne koło Bru­gii. Kie­row­cy, jak do­no­si bel­gij­ska agen­cja pra­so­wa Belga, spali w prze­ro­bio­nym na miesz­ka­nie han­ga­rze, który spło­nął. W po­miesz­cze­niach spali sami Po­la­cy, 11 osób, z któ­rych za­le­d­wie jedna była za­mel­do­wa­na. Wszy­scy są pra­cow­ni­ka­mi od­de­le­go­wa­ny­mi pol­skich firm, zaj­mu­ją się re­mon­ta­mi palet i prze­wo­za­mi.

Dwaj kie­row­cy, któ­rzy zgi­nę­li w po­ża­rze, to męż­czyź­ni w wieku około 30 lat. Kon­sul Li­bic­ka jest w kon­tak­cie z ich ro­dzi­na­mi.

Dwóch in­nych spo­śród je­de­na­stu męż­czyzn, któ­rzy prze­by­wa­li w han­ga­rze, gdy wy­buchł w nim pożar, też do­zna­ło lek­kich ob­ra­żeń, ale po opa­trze­niu ran wy­pusz­czo­no ich ze szpi­ta­la.

Wy­pa­dek już wy­wo­łał w Bel­gii de­ba­tę na temat wa­run­ków pracy i eks­plo­ata­cji pra­cow­ni­ków od­de­le­go­wa­nych z za­gra­ni­cy. Wy­dział trans­por­tu w związ­ku za­wo­do­wym FGTB skry­ty­ko­wał wa­run­ki, w ja­kich pra­cu­ją w Bel­gii za­gra­nicz­ni kie­row­cy. - Wiele razy ostrze­ga­li­śmy, że do tego typu wy­pad­ku może dojść - po­wie­dział se­kre­tarz ge­ne­ral­ny Frank Mo­re­els, cy­to­wa­ny m.​in. na stro­nie in­ter­ne­to­wej ty­go­dni­ka "Le Vif Express". Bez od­no­sze­nia się do tego kon­kret­ne­go przy­pad­ku wska­zał, że nie­któ­re firmy zaj­mu­ją­ce się trans­por­tem mię­dzy­na­ro­do­wym eks­plo­atu­ją kie­row­ców pol­skich, sło­wac­kich czy ru­muń­skich. - Bar­dzo czę­sto żyją oni w trud­nych wa­run­kach za­rów­no pod wzglę­dem wygód, jak i bez­pie­czeń­stwa - dodał.

Także bel­gij­ska fe­de­ra­cja trans­por­tu i do­staw­ców usług lo­gi­stycz­nych (FE­BE­TRA) wy­ra­zi­ła prze­ko­na­nie, że nie po­win­no do­cho­dzić do sy­tu­acji eks­plo­ata­cji pra­cow­ni­ków i ła­ma­nia prawa. A cy­to­wa­ny przez agen­cję Belga se­kre­tarz stanu ds. walki z de­frau­da­cja­mi John Crom­bez po­in­for­mo­wał, że ko­niecz­ne jest spraw­dze­nie prawa so­cjal­ne­go w Bel­gii. - Ten wy­pa­dek jest dra­ma­tycz­ny, ale po­ka­zu­je ko­niecz­ność walki z nad­uży­cia­mi. Mu­si­my przy­jąć nową le­gi­sla­cję - po­wie­dział.

W marcu Ko­mi­sja Eu­ro­pej­ska za­pro­po­no­wa­ła nowe prze­pi­sy, pre­cy­zu­ją­ce dy­rek­ty­wę o pra­cow­ni­kach de­le­go­wa­nych w celu za­pew­nie­nia ich lep­szej ochro­ny. Prze­pi­sy mają wzmac­niać eg­ze­kwo­wa­nie praw so­cjal­nych, by za­po­bie­gać dum­pin­go­wi so­cjal­ne­mu oraz złym wa­run­kom za­trud­nie­nia, szcze­gól­nie w sek­to­rze bu­dow­nic­twa.

Bel­gia, obok Fran­cji i Nie­miec, to kraj, w któ­rym pra­cu­je naj­więk­sza licz­ba pra­cow­ni­ków od­de­le­go­wa­nych. Pol­ska jest kra­jem, który wy­sy­ła naj­wię­cej ta­kich pra­cow­ni­ków do in­nych kra­jów UE.

>>>>

Jak widzicie nadzieje ze znajdziecie za garnica szczescie to glupota . TU W KRAJU TRZEBA ZROBIC PORZADEK Z DESTRUKTORAMI a nie tam sie poniewierac ...

Pożar han­ga­ru w Win­ge­ne, fot. AFP -NI­CO­LAS MA­ETER­LINCK


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:22, 06 Kwi 2012    Temat postu:

Polak zasztyletowany w Tullamore

30-letni Polak został zamordowany w Tullamore w hrabstwie Offaly. Na razie nie wiadomo, co się tak naprawdę wydarzyło - informuje londynek.net.

W środę około 7:00 rano do domu na Kilbride Street w Tullamore wezwano funkcjonariuszy Garda. Znaleźli oni śmiertelnie rannego mężczyznę. Na miejscu był też drugi mężczyzna, również poważnie ranny, którego zabrano do szpitala Midland Regional Hospital w Tullamore. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Teren dookoła domu został otoczony kordonem. Śledztwo rozpoczęło się od zbierania materiału dowodowego z miejsca zajścia oraz przeglądania zapisów telewizji przemysłowej CCTV. Jak dotąd nikogo nie aresztowano. Garda w Tullamore apeluje o kontakt do świadków i wszystkich osób, które są w posiadaniu jakichkolwiek informacji na temat zajścia. Można dzwonić pod numer 057 9327600 lub kontaktować się z jakimkolwiek posterunkiem Garda.

>>>>

I znowu ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:36, 09 Kwi 2012    Temat postu:

Kilkadziesiąt tysięcy eurosierot na Opolszczyźnie

Według wyliczeń opolskich naukowców na terenie województwa mieszka kilkadziesiąt tysięcy tzw. eurosierot, czyli dzieci wychowujących się bez jednego lub dwojga rodziców. Dzieci bez dwojga rodziców może być w tej grupie nawet kilka tysięcy.

Prof. Robert Rauziński, ekonomista i demograf z Instytutu Śląskiego oraz Katedry Rynku Pracy i Kapitału Ludzkiego Politechniki Opolskiej wyliczył, że na Opolszczyźnie jest prawie 37 tys. eurosierot, czyli dzieci, których jedno lub dwoje rodziców przebywa za granicą. Dokonując tych szacunków wziął po uwagę wyłącznie mieszkańców regionu przebywających za granicą dłużej niż 12 miesięcy. Według danych z ostatniego spisu powszechnego na 990 tys. mieszkańców województwa opolskiego ogółem 82 tys. osób rok lub dłużej przebywa za granicą. - A do tego należałoby jeszcze doliczyć tych, którzy pracują krócej, po kilka miesięcy w roku. Według szacunków emigrantów zarobkowych w sumie może być 120-130 tysięcy – powiedział prof. Rauziński. Dodał, że dane z poprzedniego spisu powszechnego z 2002 r. wskazywały na 33 tys. eurosierot na Opolszczyźnie.

Prof. Romuald Jończy związany z Uniwersytetem Ekonomicznym we Wrocławiu, Politechniką Opolską oraz Szkołą Wyższą im. Bogdana Jańskiego, który bada migracje zarobkowe podkreśla, że zjawisko pełnego eurosieroctwa, czyli sytuacji, w której dziecko wychowuje się bez obojga rodziców, jest na Opolszczyźnie relatywnie rzadkie i może dotyczyć od tysiąca do 5 tys. dzieci.

W 2008 r., gdy badało tę kwestię opolskie kuratorium oświaty, pełnych eurosierot doliczono się ok. 3 tys. - Stosunkowo więcej dzieci wychowujących się bez obojga rodziców jest w regionach, gdzie mamy do czynienia z emigracją poakcesyjną, czyli związaną z otwarciem rynków pracy po wejściu Polski do UE – stwierdził prof. Jończy. - Dotyczy ono zwłaszcza dzieci, których rodzice wyjechali na Wyspy Brytyjskie - dodał.

Zdaniem prof. Jończego w woj. opolskim znacznie więcej jest natomiast półeurosierot, czyli dzieci, których jedno z rodziców stale pracuje za granicą. - Najczęściej jest to ojciec, który co kilka tygodni lub miesięcy przyjeżdża do domu, nie biorąc praktycznie udziału w wychowaniu dzieci – wyjaśnił. Według niego liczba takich dzieci może sięgać nawet od 35 do 70 tys. - Jest to o tyle dotkliwe, że w przypadku wielu rodzin taka nieobecność jednego z rodziców trwa nawet kilkanaście lat – dodał ekonomista.

Dr Tomasz Grzyb, psycholog społeczny z wrocławskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej nie ma wątpliwości, że eurosieroctwo przekłada się na zachowanie i przyszłe postawy społeczne młodzieży. - Dzieci migrantów są wprawdzie zazwyczaj zadbane, mają dobre zabawki, komórki czy sprzęty elektroniczne, ale są bardzo złaknione uwagi. A to rodzi problemy wychowawcze - powiedział dr Grzyb. Zaznaczył, że uwagi potrzebują zwłaszcza dzieci i młodzież w wieku szkolnym i gimnazjalnym. Braku obecności rodziców, jego zdaniem, nie wynagradza opieka dziadków. - Tym bardziej, że współcześni dziadkowie raczej rozpieszczają wnuki niż je wychowują - podkreślił.

Negatywne konsekwencje eurosieroctwa, na jakie wskazuje psycholog społeczny, to - w młodszym wieku - problemy wychowawcze, a w starszym - brak umiejętności odnalezienia się w dorosłym życiu. Wynikają one - zdaniem dr Tomasza Grzyba - z roszczeniowej postawy, bo od dzieci bez rodziców niewiele się wymaga. - Kto wie, ile eurosierot było wśród tak zwanych oburzonych, którzy wyszli niedawno na ulice wielu miast - dodał.

Prof. Robert Rauziński, powołując się też na badania prowadzone przez socjologów i demografów z Instytutu Śląskiego w Opolu w czterech wybranych gminach opolskich, w których wiele osób migruje w poszukiwaniu pracy za granicę wskazał, że skutkiem migracji jest osłabienie więzi rodzinnych i społecznych, zanikanie funkcji wychowawczej rodziny, a w niektórych przypadkach wzrasta drobna przestępczość wśród eurosierot. Z ankiet przeprowadzanych w szkołach na terenie badanych gmin wynika, iż obniża się też poziom nauki wśród dzieci rodziców, którzy pracują za granicą, zwiększa się liczba opuszczanych zajęć i obniża samoocena dzieci.

>>>

Ano wlasnie . Co wazniejsze ? Dobro dzieci czy wiecej kasy . Dzieci bynjamniej nie potrzebuja mnostwa rzeczy . Nie mowiac juz o tym ze drobne zabawki mozna kupic za 1-2 zl ... Wiec nie jest juz tak ze jak bieda to dzieko ma zero zabawek . Poza tym mozna zrobic z tektury jakis dom dla lalek czy zamek rycerzy bardzo szybko z pudelka tektury ... Wiec nie mowimy o takiej kompletnym nie posiadaniu niczego . Ale dziecko potrzebuje kontaktu z czlowiekiem dla prawidlowego rozwoju . A to musi byc rodzic . I co ? I gdzie ten rodzic ? W UE ????
Oczywiscie nie dotyczy to ludzi zrozpaczonych bezrobociem i bestialskim schladzaniem gospodraki po 89 roku ...
A poza tym jak glosujecie ? Wysatrczylo zaglosowac na Giertycha i Leppera a bezrobocia by nie bylo . Malo juz brakowalo w 2008 ...
Sami sie niszczycie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:45, 10 Kwi 2012    Temat postu:

Tragedia w Tullamore, Polak wbił sobie nóż w serce.

Odwołano poszukiwania osób związanych ze śmiercią 30-letniego Polaka z Tullamore. Wygląda na to, że sam dźgnął się nożem. Przyczyna tragedii była zazdrość.

Grzegorz G. zmarł w szpitalu od rany zadanej nożem w klatkę piersiową. Funkcjonariusze Garda znaleźli go wynajmowanym domu na Kilbride Street w Tullamore.

Z dotychczasowych ustaleń śledztwa wynika, że Grzegorz G. przed świętami - w środę wieczorem wrócił z Polski i pokłócił się z żoną. Ewa G. opuściła dom na Kilbride Street i wróciła dopiero przed siódmą rano następnego dnia. Towarzyszył jej inny mężczyzna. Między trójką dorosłych (w domu był też trzyletni syn Ewy G.) doszło do kłótni, w wyniku której Grzegorz G. dźgnął się nożem. Drugi z mężczyzn również został ugodzony nożem, ale rana twarzy nie była poważna.

W poniedziałek rano odbędzie się msza za zmarłego w kościele Wniebowzięcia w Tullamore, którą odprawi ojciec Janusz Ługowski. - Nasza społeczność jest wstrząśnięta tym, co zaszło. Nie rozumiemy tego, ale musimy się modlić - powiedział ojciec Ługowski.

>>>>

Kolejny koszmar . Kolejny ktory szukal na zachodzie szczescia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:45, 18 Kwi 2012    Temat postu:

Atak na polskich imigrantów

Trzy domy za­miesz­ka­łe przez imi­gran­tów stały się celem ra­si­stow­skich ata­ków w bry­tyj­skiej miej­sco­wo­ści Por­ta­down - po­da­je ser­wis londynek.​net.
Fot. policja.​pl

Wy­bi­te szyby w oknach, ele­wa­cja bu­dyn­ku wy­ma­za­na farbą - tak wy­glą­dał dom, w któ­rym osie­dli­ło się pol­skie mał­żeń­stwo z dwój­ką dzie­ci. Do szo­ku­ją­ce­go in­cy­den­tu do­szło w środę w nocy. - Obu­dził nas dźwięk tłu­czo­ne­go szkła. Na samym środ­ku sa­lo­nu le­ża­ła cegła. Nie ro­zu­miem, jak ktoś mógł zro­bić coś ta­kie­go - mówił syn Po­la­ków, który w oba­wie przed ko­lej­ny­mi ata­ka­mi woli po­zo­stać ano­ni­mo­wy.

Matka chłop­ca także nie po­tra­fi­ła ukryć żalu. - Je­ste­śmy pra­co­wi­ty­mi ludź­mi, któ­rzy ko­cha­ją to mia­sto i chcą w nim za­pu­ścić ko­rze­nie. Żadna siła nas nie zmusi do opusz­cze­nia Por­ta­down - pod­kre­śla­ła ko­bie­ta.

Tym­cza­sem, jak do­no­si lo­kal­ny ser­wis Por­ta­down Times, był to tylko jeden z kilku ata­ków, jaki miał miej­sce w tych dniach na osie­dlu Red­ma­nvil­le. Sa­mo­chód ro­dzi­ny po­cho­dzą­cej z Ti­mo­ru Wschod­nie­go zo­stał ob­rzu­co­ny jaj­ka­mi. Co wię­cej, był to już trze­ci raz, kiedy ci sami imi­gran­ci do­świad­czy­li ra­si­stow­skie­go ataku. Wcze­śniej znisz­czo­no im okna w domu oraz wy­bi­to szyby w sa­mo­cho­dzie.

Ko­lej­ny­mi po­krzyw­dzo­ny­mi byli Li­twi­ni, miesz­ka­ją­cy po są­siedz­ku z Po­la­ka­mi - im także nie­zna­ni spraw­cy po­wy­bi­ja­li szyby w okach. - Wan­da­le muszą zo­sta­wić tych ludzi w spo­ko­ju - za­zna­czy­ła obu­rzo­na miesz­kan­ka Por­ta­down. Lo­kal­na po­li­cja po­twier­dzi­ła, że wszyst­kie in­cy­den­ty miały pod­ło­że ra­si­stow­skie.

>>>>

Rosnie przyjazn miedzy narodami europki ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:09, 19 Kwi 2012    Temat postu:

Każdego tygodnia za granicą ginie pięcioro Polaków.

Średnio każdego tygodnia za granicą ginie pięcioro Polaków; najwięcej w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Holandii. Polacy, którzy wyjechali za granicę w poszukiwaniu pracy i zaginęli, to blisko 20% wszystkich poszukiwanych przez Fundację Itaka.

Fundacja Itaka - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych rozpoczęła kolejną odsłonę kampanii "Bezpieczna praca". Akcja potrwa do 14 maja.

Polacy najczęściej znikają w Wielkiej Brytanii

- Wielu osobom wyjazd do Niemiec, Anglii czy Holandii wydaje się być szansą na lepsze życie. Niestety, jadąc w ciemno, bez odpowiedniego przygotowania, często podejmując pracę na czarno, Polacy stają się łatwymi ofiarami nieuczciwych pośredników czy pracodawców - podkreśliła Aleksandra Andruszczak-Zin, wicedyrektorka Zespołu Poszukiwań i Identyfikacji Fundacji ITAKA.

Polacy zaginieni za granicą, którzy wyjechali do pracy, to blisko 20% wszystkich osób poszukiwanych przez Itakę. W zeszłym roku do Fundacji zgłoszono 274 takie zaginięcia; najwięcej z Wielkiej Brytanii, Niemczech i Holandii, czyli krajów, do których Polacy jeżdżą najczęściej w poszukiwaniu pracy.

Korzystanie z usług niesprawdzonych pośredników, podejmowanie nielegalnej pracy, płacenie za fikcyjne usługi czy też oddawanie dokumentów to najczęściej popełniane błędy. Oszukani pracownicy, nie mając środków do życia czy na powrót do kraju, popadają w kolejne długi, łamią prawo, stają się bezdomni.

Aby zapobiegać tym błędom, a jednocześnie przeciwdziałać kolejnym zaginięciom, Itaka od sześciu lat prowadzi kampanię informacyjną "Bezpieczna praca".

Jak nie dać się oszukać

Głównym elementem tegorocznej akcji jest przygotowane przez specjalistów fundacji bezpłatne szkolenie internetowe, przeznaczone dla osób wybierających się do pracy za granicę. Uczy ono, jak ustrzec się przed najczęściej popełnianymi błędami, podpowiada, w jaki sposób wybrać agencję pośrednictwa pracy i jak sprawdzić pracodawcę, a także o czym pamiętać, szykując się do wyjazdu.

Uzupełnieniem szkolenia jest szczegółowa broszura z poradami dla wyjeżdżających oraz internetowy poradnik, zawierający m.in. listę najczęstszych błędów, niezbędnik z kontaktami, przydatne adresy i linki.

Specjaliści radzą, aby przed wyjazdem m.in. zrobić kilka kserokopii dokumentów (dowodu osobistego, paszportu), wydrukować korespondencję e-mailową z pracodawcą lub pośrednikiem, zabrać rozmówki z podstawowymi zwrotami językowymi, mapę miasta, zapewnić sobie ubezpieczenie zdrowotne, zebrać kontakty do ambasady, konsulatu i innych organizacji, które mogą pomóc w razie problemów, zostawić rodzinie nazwę i adres pracodawcy i adres zamieszkania.

Szkolenie internetowe oraz wszystkie pozostałe materiały są dostępne bezpłatnie w prowadzonym przez Itakę portalu [link widoczny dla zalogowanych]

Itaka pomaga odszukać zaginionych

Fundacja Itaka jest organizacją zajmującą się problemem zaginięć. Pomaga w poszukiwaniach, wspiera rodziny i bliskich osób zaginionych. Specjaliści Itaki udzielają wsparcia psychologicznego, doradzają w kwestiach prawnych i socjalnych. Fundacja każdego roku prowadzi ok. 1,4 tys. spraw. Organizuje także kampanie mające na celu zmniejszenie liczby zaginięć, m.in. "Nie uciekaj" kierowaną do nastolatków, "Stop depresji" dla osób borykających się z tą chorobą.

>>>>

Smutne ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:22, 20 Kwi 2012    Temat postu:

Skopały Polkę, ale nie pójdą "siedzieć" bo są matkami

Dwie Brytyjki zostały skazane za brutalne pobicie bezbronnej Polki. Do więzienia nie trafiły tylko, dlatego, że obie wychowują małe dzieci. Sąd uznał jednak, że do ataku doszło na tle rasistowskim.

20-letnia Jessica Lamb i 21-letnia Stacy Blyth mogą mówić o dużym szczęściu. Za brutalny atak, którego ofiarą padła Izabela I., mogły spędzić za kratkami dużo czasu. Sędzia wziął jednak pod uwagę fakt, że obie kobiety - mimo młodego wieku - są już matkami. Tylko, dlatego zdecydowano się na wyrok w zawieszeniu - czytamy w portalu kentonline.co.uk.

Wyrok w zawiasach

Obie oskarżone są mieszkankami Sittingbourne w hrabstwie Kent. To właśnie tam w lipcu 2010 roku doszło do brutalnego ataku, którego ofiarą padła Polka. Izabela I. wracała w towarzystwie znajomego do domu, gdy w pobliżu restauracji Water Palace Chinese na drodze pojawiły się Lamb i Blyth.

Brytyjki przystąpiły do ataku prawdopodobnie po tym, jak usłyszały, że idąca para rozmawia ze sobą po polsku. Izabela I. została uderzona w twarz, a kiedy upadla na ziemię kobiety zaczęły kopać ją po głowie. Kiedy mężczyzna krzyknął: "Przestań, bo ją zabijesz!", 21-letnia Blyth odparła: "Chcę widzieć jak ta polska suka zdycha". Pobita Polka trafiła do szpitala.

Podczas procesu, obie kobiety, nie przyznawały się do rasistowskiego motywu swojego zachowania. Jednak sędzia uznał je za winne pobicia na tle rasistowskim. Stacy Blyth została skazana na 9 miesięcy więzienia, a jej 20-letnia koleżanka na pół roku. Obie oskarżone nie pójdą jednak za kratki - sędzia z uwagi na fakt, że obie wychowują małe dzieci, zawiesił wykonanie wyroku na okres dwóch lat. Blyth i Lamb będą za to musiały przepracować społecznie 200 godzin, przez cztery najbliższe miesiące będą objęte godziną policyjną od 21 do 6 rano.

Atak na tle rasistowskim

- To był jednostronny, brutalny atak na spokojnie idących ludzi. Powodem było to, że akurat byli Polakami i znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze - mówi prokurator Mark Mullins.

Sędzia Jeremy Gold przyznał, że to Stacy Blyth była głównym napastnikiem, ale jej koleżanka również kopała leżącą Polkę. - Żadna z was nie okazała choćby odrobiny skruchy. Co więcej obie twierdziłyście, ze to Polka zaatakowała pierwsza, w co słusznie nie uwierzyli przysięgli. Kary więzienia uniknęłyście dosłownie o włos. Gdyby nie trójka dzieci, z których żadne nie ma więcej niż cztery lata, nie byłoby zawieszenia tego wyroku. Przestępstwo jest tym bardziej godne potępienia, gdyż w tle znajduje się motyw rasistowski - mówił sędzia.

Małgorzata Słupska

>>>>

No tak maja dzieci . Ale z tym rasizmem to przegieli . Nie slyszalem aby Anglicy byli innej rasy niz Polacy ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:51, 25 Kwi 2012    Temat postu:

Dramat dzieci. Ich mama miała trzy guzy w głowie, dwa od razu pękły

Pani Wie­sła­wa z miej­sco­wo­ści Bardo Ślą­skie na Dol­nym Ślą­sku wy­je­cha­ła do pracy za gra­ni­cę. Nikt nie przy­pusz­czał, że wy­jazd do pracy za­koń­czy się taką tra­ge­dią. - Mama wy­je­cha­ła na po­cząt­ku grud­nia, bo było nam cięż­ko w domu i chcia­ła za­ro­bić na lep­sze życie - mówi syn pani Wie­sła­wy.

- Do­sta­ła ataku w domu, jej part­ner ją zna­lazł. Oka­za­ło się, że są trzy guzy w gło­wie, dwa jej od razu pękły. 8 ty­się­cy euro kosz­to­wa­ła jedna ope­ra­cja, każdy dzień w szpi­ta­lu to około 300 euro dzien­nie. Nie miała żad­ne­go ubez­pie­cze­nia - mówi jej sio­stra. - To był jej pierw­szy wy­jazd za gra­ni­cę. Za­czę­li­śmy pła­kać, jak dalej żyć? Nie spo­dzie­wa­li­śmy się tego, mama ukry­wa­ła to w sobie, nie chcia­ła nas mar­twić - do­da­je syn.

Sy­no­wie po­sta­no­wi­li, że nie można cze­kać. Po­sta­no­wi­li ze­brać pie­nią­dze. Z kon­cer­tu, który zor­ga­ni­zo­wa­li, ze­bra­li ponad 5 ty­się­cy zło­tych. Razem mają już dwu­krot­nie wię­cej.

>>>>

Niestety takie sa tragedie emigracji !



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:12, 02 Maj 2012    Temat postu:

Holandia: podpalenie "polskiego bloku" niedaleko Rotterdamu

W holenderskiej miejscowości Vlaardingen koło Rotterdamu doszło do podpalenia polskiego hotelu robotniczego. Jak informuje RMF FM, trójka Polaków odniosła niegroźne obrażenia. Budynek, o którym mowa, znany był jako "polski blok".

O incydencie poinformował serwis internetowy dla Polaków mieszkających w Holandii VoxPolonia. "Atak na polski blok we Vlaardingen. Skierowany przeciwko polskim dzieciom i polskim rodzinom. Rząd milczy na ten temat. Przerażające" - oto wpis na VoxPolonia.nl, cytowany przez rmf24.pl.

Miejscowa policja w rozmowie z brukselską korespondentką radia RMF FM, Katarzyną Szymańską-Borginon, potwierdza informację o pożarze, ale zaprzecza, że był to atak skierowany przeciwko Polakom. Choć rzecznik policji Roland Ekkers przyznał, że w bloku mieszkało wielu Polaków, to zaznaczył, że mieszkało tam także wiele osób innych narodowości, w tym Holendrzy. Zdecydowanie odrzucił możliwość podpalenia z pobudek rasistowskich.

Jak przypomina rmf24.pl, to kolejny w ostatnich miesiącach incydent o antypolskim zabarwieniu w Holandii. Trzy miesiące temu ksenofobiczna Partia Wolności Geerta Wildersa założyła stronę internetową, na której można było składać skargi na imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej.

Portal, który obecnie jest niedostępny z Polski, wzbudził oburzenie na arenie międzynarodowej - Parlament Europejski przegłosował nawet krytykującą go rezolucję.

>>>

O to sytuacja sie zostrza ! Milosc w euro staje goraca i to bardzo . Oczyqwiscie smiesznym klmastwem jest winic jedynie partie typu Wildersa . Sa one prostackie i prymitywne wszelkiego zla upatrujac w imigrantach . Kto popsul gospodarke ? BRUKSELA ! I co z tego ze Bruksela nakaze zamknaxc strone internetowa tych gosci jesli tak rozwali ekonomie przez euro ze miejscowyc wyć sie chce . No to sie wyladowuja ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:05, 09 Maj 2012    Temat postu:

Polacy walczą o pieniądze. Pozywają pracodawców.

Praca na czarno i kłopoty, które wynikają z takiej formy zatrudnienia, to w dalszym ciągu główny problem Polaków we Włoszech. Włoscy adwokaci starają się pomóc naszym rodakom. Choć w przypadku nieuzasadnionego zwolnienia, pracownik nie może domagać się przywrócenia go do pracy, to może odzyskać należne mu pieniądze, nawet, jeśli pracuje nielegalnie.

- Polacy zwracają się do mnie z różnymi problemami: zwolnienia z pracy bez zapłaty, odszkodowania powypadkowe, zarówno w wyniku uszkodzenia samochodu, jak i problemów zdrowotnych. Miałam przypadek pewnego młodego Polaka, który wpadł w dziurę na ulicy i poważnie skręcił nogę. Przez dłuższy czas nie mógł pracować. Zawalczyliśmy o odszkodowanie z Urzędu Miasta i wygraliśmy - opowiada adwokatka Marinella Perna, która niedawno otworzyła własne studio adwokackie w Rzymie, w dzielnicy Prati.

Polakom miało być łatwiej, a wyszło jak wyszło

Od 2004 roku, czyli od wejścia do Unii Europejskiej, Polacy nie mają obowiązku posiadania tzw. "permesso di soggiorno" - czyli zezwolenia na pobyt i pracę. Z jednej strony nie musimy, co dwa lata poddawać się torturom włoskiej biurokracji, stać w kolejce w urzędach i obawiać się o wydalenie. Z drugiej jednak strony coraz większa ilość Polaków pracuje na czarno. Zwłaszcza kobiety, które stanowią 70% polskiej emigracji we Włoszech i pracują, jako opiekunki lub sprzątają na godziny, wolą imigrację wahadłową (pobyty trzymiesięczne), która uniemożliwia im zatrudnienie się na stałe. To powoduje, że nie mają płatnych dni wolnych od pracy, nadgodzin, trzynastek, czternastych pensji, odpraw a przede wszystkim świadczeń ZUS-owskich.

Problemy prawne Polaków we Włoszech są specyficzne, gdyż związane właśnie z pracą na czarno. Wiele osób jest zmuszanych do nadgodzin czy pracy w niedziele i święta za tę samą stawkę. Często zdarzają się przypadki nagłych zwolnień z pracy, tak z dnia na dzień, bez wypłacenia należnej sumy. Zdarza się też, że pracodawcy nie płacą pensji od kilku miesięcy i po odejściu trzeba walczyć o pieniądze. Może nie wszystkie sprawy da się wygrać, ale we Włoszech zawsze warto próbować dochodzenia własnych praw na drodze sądowej, gdyż prawo pracownicze chroni poszkodowanych pracowników, nawet, jeśli pracowali nielegalnie.

- Pierwsze kroki należy skierować do adwokata, który skontaktuje poszkodowaną osobę z "doradcą pracowniczym", którego zadaniem jest wyliczenie sumy, jaką powinien otrzymać pracownik. Ustalenie tego jest bardzo ważne, gdyż nie ma sensu podejmować jakichkolwiek kroków, jeżeli nie ma do tego podstaw. W przypadku, gdy "doradca pracowniczy" ustali, że pracownikowi należą się pieniądze, adwokat wysyła do pracodawcy list, tzw. "messa in mora", informując go zamiarze wejścia na drogę sądową. Jeżeli w ciągu 15 dni pracodawca nie wyrazi chęci polubownego załatwienia sprawy, można wytoczyć mu proces - wyjaśnia adwokatka.

Pracodawcę trzeba pozwać

Jeszcze do niedawna we Włoszech obowiązywało podjęcie próby polubownego załatwienia sporu w biurach regionalnych urzędów pracy, zanim wystąpi się na drogę sądową. Dziś już tak nie jest - proces można wytaczać od razu.

- Jest to dobre i złe rozwiązanie. Z jednej strony poszkodowany pracownik oszczędza czas - 2-3 miesiące, które musiał odczekać przed podjęciem efektywnych działań prawnych. Z drugiej strony - w sporach wynikających z prawa pracy, celem jest dojście do kompromisu i uzyskanie pieniędzy jak najszybciej, bo proces trwa kilka lat i nigdy nie wiadomo, jaki będzie wyrok. W większości przypadków pracodawcy są skłonni do polubownego załatwienia sprawy i wypłacenia części zaległej sumy. Zwykle na pierwszej rozprawie próbuje się dojść do jakiegoś kompromisu i zakończyć wszystko - tłumaczy Marinella Perna.

Świadkowie i dowody

Jeżeli dochodzi już do procesu, najważniejsze w nim są dowody, że dana osoba pracowała w określonym czasie, wykonując dane czynności oraz świadkowie, którzy mogą to potwierdzić. W przypadku pracowników budowlanych czy osób zatrudnionych w firmach jest łatwiej udowodnić ile i jak się pracowało, gdyż zawsze znajdą się świadkowie. Natomiast opiekunki pracują w domach same i ktoś może jedynie widzieć, w jakich godzinach wchodziły czy wychodziły z domu, nie może natomiast potwierdzić, co robiły i jakie wykonywały obowiązki. Zeznania koleżanek, narzeczonych czy krewnych nie zawsze są brane pod uwagę.

Jeżeli chodzi o zeznania w procesach związanych z prawem pracy, Polacy chętniej sobie pomagają niż Włosi, zwłaszcza, gdy zostali zwolnieni. To olbrzymi atut polskich pracowników, który powoduje, że często wygrywają sprawy.

- Nie zawsze sędzia przyznaje rację pracownikowi - to jest mit, że włoscy sędziowie zawsze są przeciwko pracodawcy. Dlatego tak ważne są dowody i zeznania świadków - mówi adwokatka. - Czasami, jeżeli firma ma trudności finansowe, a materiał dowodowy przedstawiony przez pracownika imigranta jest niewystarczający, sędzia nie przyzna mu pieniędzy. To pracownik musi udowodnić przed sądem, że został oszukany - dodaje Perna.

Kiedy pracodawcy są niewypłacalni

Jeżeli nawet Polak wygra proces we Włoszech ze swoim pracodawcą, nie oznacza to wcale, że od razu dostanie należne mu pieniądze. Kiedy firma zbankrutuje, to nawet komornik nie ma im, co zająć. Pod tym względem najgorsze są spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, gdy firma nie ma żadnego majątku.

Dlatego tak bardzo ważne jest ustalenie - jeszcze na samym początku - z "doradcą pracowniczym" ile pieniędzy jest nam dłużny pracodawca i ocenić, wraz z adwokatem, czy gra jest warta świeczki. Czasami, bowiem można czekać latami na zakończenie procesu i nawet nie odzyskać pieniędzy.

- Niestety, w takich przypadkach, trzeba wytoczyć drugi proces. Jeżeli wygrało się sprawę i pieniądze zostały przez są przyznane, ale pracodawca z jakichś powodów ich nie wypłaca, to zawsze jest podstawa do tego, aby dochodzić tych pieniędzy przed sądem. Niestety, może to trwać latami - tłumaczy adwokatka.

Ile kosztuje proces?

Największy koszt dla poszkodowanego pracownika stanowi opłata dla "doradcy pracowniczego" - zazwyczaj jest to od 100 do 200 euro. Adwokat pobiera zaliczkę - jest to od 50 do 100 euro. We Włoszech większość procesów tego typu kończy się ugodą. Przypuśćmy, że doradca pracowniczy oszacował, że pracodawca oszukał pracownika na 5000 euro, wtedy zwykle osiąga się kompromis finansowy w wysokości 3500 euro i pieniądze są wypłacane od razu. Z uzyskanych pieniędzy należy wtedy opłacić adwokata, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.

Coraz więcej Polaków, oszukanych przez pracodawcę, decyduje się na pomoc adwokata i proces sądowy przeciwko nieuczciwemu pracodawcy. Wielu z nich odzyskało w ten sposób część zaległych pieniędzy. W końcu lepiej mieć coś, niż nic.

Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz

>>>>

No i widzicie . Nawet jak jest praca to jaka udreka . Na czarno . Bo euro pada i wciagaja Polaków w szara strefe a tam bezprawie . Szara strefa to zadna radosc . To zycie w strachu . Wezcie wy glosujcie jak normalni ludzie na normalne partie i nie szwendajcie sie w poszukiwaniu guza .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:17, 14 Maj 2012    Temat postu:

Banki w UK naciągają imigrantów

Nie po­tra­fi­ła czy­tać, pisać ani mówić po an­giel­sku. Mimo to Polka pod­pi­sa­ła plik for­mu­la­rzy, za co przy­szło jej póź­niej słono za­pła­cić.

Spra­wa kon­flik­tu po­mię­dzy 26-let­nią Beatą J. i ban­kiem HSBC cią­gnie się od 2009 roku. To wła­śnie wtedy młoda ko­bie­ta wy­bra­ła się do pla­ców­ki, aby za­ło­żyć zwy­kłe konto oszczęd­no­ścio­we. Za­miast tego wy­szła m.​in. z ubez­pie­cze­niem domu i te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go.

Polka su­mien­nie zbie­ra­ła wszyst­kie wy­cią­gi ra­chun­ku, jed­nak nie od razu zo­rien­to­wa­ła się, że bank ścią­ga z jej konta dość dziw­ne, wy­so­kie opła­ty. - Przed­sta­wi­cie­le banku stwier­dzi­li, że to moja wina, po­nie­waż pod­pi­sa­łam do­ku­men­ty. Ja im na­to­miast tłu­ma­czy­łam, że nikt nie wy­ja­śnił mi co pod­pi­su­je - za­zna­czy­ła 26-lat­ka.

Do tej pory ko­bie­cie udało od­zy­skać się część pie­nię­dzy, po­mi­mo że wcze­śniej bank wy­słał do niej pismo, iż nie ma co li­czyć na ja­ką­kol­wiek re­kom­pen­sa­tę.

- Be­acie zwró­co­no 400 fun­tów tylko dla­te­go, że po­szła do banku i upo­mnia­ła się o swoje prawa - pod­kre­śli­ła Eile­en Saun­ders, za­ło­ży­ciel­ka Mi­grant Wor­kers Se­fton Com­mu­ni­ty (MWSC), or­ga­ni­za­cji, która wal­czy z nie­le­gal­ny­mi tak­ty­ka­mi ban­ków. W chwi­li obec­nej MWSC po­ma­ga prze­szło 450 imi­gran­tom w od­zy­ska­niu ok. 400 tys. fun­tów. Bo­lącz­ką ban­ków, we­dług Saun­ders, jest czę­sto brak tłu­ma­cza.

Rzecz­nik HSBC za­zna­czył, że opła­ty zo­sta­ły zwró­co­ne, mimo że 26-lat­ka pod­pi­sa­ła wcze­śniej wszyst­kie do­ku­men­ty. - Mamy do czy­nie­nia z wie­lo­ma po­dob­ny­mi spra­wa­mi i każdą z nich roz­pa­tru­je­my in­dy­wi­du­al­nie - pod­kre­ślił przed­sta­wi­ciel banku.

>>>>

Wspaniale standardy zcahodnie co ? Michnik zrobil wam wode z mozgu . Zreszta nie musial sie starac bo kult zcahodu jest silny . W Rosji i na zachodzie odsetek bandytow jest taki sam . Tylko w Rosji sa bardziej dzicy i pierwotni to widac . Morduja . A na zachodzie zaltwia was umowami procentami . ,,Cywilizowanie'' . Nie mylcie wyrafinowanego oszustwa z wysoka moralnoscia . Wielka moralnosc maja wlasnie dzicy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:48, 17 Maj 2012    Temat postu:

Polskie sprzątaczki z Hiltona apelują o podwyżki

Około ty­sią­ca sprzą­ta­czek za­trud­nio­nych w lon­dyń­skich ho­te­lach Hil­ton wy­stą­pi­ło z ape­lem do dy­rek­cji firmy o przy­zna­nie im go­dzi­wych sta­wek. Ich rzecz­nicz­ką stała się Polka, Bar­ba­ra Po­krysz­ka, któ­rej hi­sto­rię cy­to­wa­ła bry­tyj­ska prasa.

Pani Bar­ba­ra Po­krysz­ka pra­cu­je w Hil­to­nie od czte­rech lat, za­ra­bia­jąc śred­nio trzy funty za każdy z 15 pokoi, które co­dzien­nie sprzą­ta. Jak mó­wi­ła re­por­te­rom przez łzy, jest to upo­ka­rza­ją­ca eg­zy­sten­cja, bo po opła­ce­niu miesz­ka­nia, ra­chun­ków i do­jaz­dów do pracy, zo­sta­je jej nie­speł­na pięć fun­tów dzien­nie na inne wy­dat­ki i musi nie­raz wy­bie­rać mię­dzy je­dze­niem, a ubra­niem, czy le­kar­stwem.

Aby wal­czyć o swoje, pani Po­krysz­ka wstą­pi­ła do związ­ku za­wo­do­we­go Unite. Kam­pa­nię na rzecz po­pra­wy jej losu i doli ty­sią­ca in­nych sprzą­ta­czek w sieci Hil­to­nów pod­ję­ła też or­ga­ni­za­cja Oby­wa­te­le Lon­dy­nu, która de­mon­stro­wa­ła w środę przed sztan­da­ro­wym Hil­to­nem na naj­droż­szej ulicy Lon­dy­nu, Park Lane.

Akcję na rzecz naj­ni­żej za­ra­bia­ją­cych - zwłasz­cza w ho­te­lar­stwie i ga­stro­no­mii - pod­jął rów­nież bur­mistrz Lon­dy­nu. Boris John­son za­ape­lo­wał do pra­co­daw­ców o pod­nie­sie­nie naj­niż­szej staw­ki go­dzi­no­wej do 8 fun­tów 30 pen­sów i ponad 130 firm pod­pi­sa­ło takie zo­bo­wią­za­nie. Dy­rek­cja Hil­to­na twier­dzi, że ne­go­cju­je obec­nie swoje staw­ki, ale sprzą­tacz­ki nie są w fir­mie na eta­tach, tylko pra­cu­ją dla pry­wat­nych agen­cji usłu­go­wych.

>>>>

Czyli na umowach smieciowych . To jest proceder globalny ....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:00, 17 Maj 2012    Temat postu:

Pobity Polak trafił do więzienia, bo policja mu nie uwierzyła

Kanadyjska policja bada jak to się stało, że 74-letni Polak pobity we własnym mieszkaniu trafił nie do szpitala, ale do więzienia. Marian Andrzejewski - malarz i działacz polonijny - spędził w więzieniu 77 dni, ponieważ policja wolała uwierzyć narkomance, która twierdziła, że Polak napastował ją seksualnie, ciągnął za włosy i przetrzymywał w swoim mieszkaniu. O bulwersującej historii polskiego emigranta napisały kanadyjskie media.

Mariana Andrzejewskiego zgubiła uprzejmość i chęć pomocy uzależnionej on heroiny sąsiadce, Gale Doherty. - Zaproponowałem jej, że jeśli chce, może wziąć coś z mojego mieszkania - mówił 74-letni mężczyzna, który w Kanadzie mieszka od 1987 roku. Kobieta weszła z nim na górę i tam zażądała od Polaka dziesięciu dolarów. Kiedy odmówił stała się agresywna. Andrzejewski, jak twierdzi "National post", złapał ją za rękę, wyrzucił z domu i zamknął drzwi. Po paru minutach Doherty wróciła z dwoma mężczyznami, którzy wyważyli drzwi i brutalnie pobili Andrzejewskiego.

Policja uwierzyła narkomance

Jednak policja, która wezwał pobity Polak, najpierw ucięła sobie pod domem pogawędkę z Gale Doherty i jej synem, który pobił Andrzejewskiego, a dopiero po kilku minutach postanowiła wejść na górę i sprawdzić co się stało z mężczyzną, który wzywał pomoc.

Zdaniem kanadyjskiej prasy policjanci woleli uwierzyć uzależnionej od 30 lat od heroiny kobiecie niż pobitemu, starszemu mężczyźnie - imigrantowi, który nie mówił dobrze po angielsku. Po krótkim pobycie na pogotowiu zabrali Polaka na wielogodzinne przesłuchanie i umieścili w areszcie na prawie 3 miesiące. A następnie oskarżyli go o porwanie i napaść seksualną.

Dopiero na rozprawie sądowej Polaka oczyszczono z zarzutów. Rzekomo zaatakowana kobieta nie miała żadnych obrażeń. A jeden z mężczyzn, którzy pobił Polaka, przyznał przed sądem, że zaatakował niewinnego człowieka. Natomiast Gale Doherty i jej syn idą w zaparte. Mężczyzna wciąż twierdzi, że wyłamał drzwi do mieszkania Polaka, by "ratować matkę".

"Przestań mówić ciągle "tak"

Marian Andrzejewski nadal jest w szoku i ma ogromny żal do kanadyjskiej policji, że zamknęła go w areszcie za coś czego nie zrobił. Na dodatek nie chciano wierzyć w jego wyjaśnienia i nie udzielono mu należytej i szybkiej pomocy. Kanadyjskie media twierdzą, że Polak przez ponad 13 minut usiłował wyjaśnić policji przez telefon co się stało i w jakim jest stanie. Niestety nie mówił dobrze po angielsku i na dodatek był zdenerwowany. - Nie potraktowano go należycie - twierdzy gazeta "National Post". A portal ctv.ca opisuje jak zirytowana dyspozytorka nawrzeszczała na niego: Przestań mówić ciągle "tak".

Adwokat Polaka twierdzi, że cała sytuacja jest "koszmarna" i to co spotkało jego klienta jest niedopuszczalne. Policja wszczęła już wewnętrzne śledztwo, by ustalić jak mogło dość do tej skandalicznej sytuacji. Także Mike Flanagan, szef policji w Ottawie, zapowiedział dokładne zbadanie całej sprawy.

>>>>

No super ! Zachodnie standardy waszego ukochanego zachodu ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:42, 18 Maj 2012    Temat postu:

Raport: niewolnicze warunki pracy imigrantów

Nie­któ­rzy imi­gran­ci, w tym z Pol­ski, za­trud­nie­ni w Wiel­kiej Bry­ta­nii przy prze­twór­stwie żyw­no­ści pra­cu­ją w nie­ludz­kich wa­run­kach - po­da­je opu­bli­ko­wa­ny ostat­nio ra­port fun­da­cji Jo­seph Rown­tree Fo­un­da­tion.
Wiel­ka Bry­ta­nia, Lon­dyn -Reu­ters

Zda­niem fun­da­cji, zaj­mu­ją­cej się ba­da­niem nie­rów­no­ści spo­łecz­nych i nędzy w spo­łe­czeń­stwie bry­tyj­skim, wielu imi­gran­tów le­gal­nie przy­jeż­dża­ją­cych do Wiel­kiej Bry­ta­nii do pracy trak­to­wa­nych jest przez pra­co­daw­ców jak ro­bot­ni­cy przy­mu­so­wi.

"Wy­izo­lo­wa­ni spo­łecz­nie, nie­świa­do­mi praw, na ogół z po­wo­du nie­zna­jo­mo­ści ję­zy­ka, czę­sto upa­da­ją na duchu i zmie­nia­ją się w ma­szy­ny do pracy, co wy­ko­rzy­stu­ją pra­co­daw­cy" - stwier­dza ra­port opra­co­wa­ny na pod­sta­wie roz­mów z 62 ob­co­kra­jow­ca­mi pra­cu­ją­cy­mi w An­glii i Szko­cji, m.​in. imi­gran­ta­mi z Pol­ski, Ru­mu­nii i kra­jów bał­tyc­kich.

Do­wo­dzi to, że pra­co­daw­cy wy­ko­rzy­stu­ją przy­mu­so­wą sy­tu­ację ży­cio­wą także pra­cow­ni­ków z UE, a więc pra­cu­ją­cych le­gal­nie. Wy­zy­ski­wa­ni pra­co­wa­li w rol­nic­twie, prze­twór­stwie żyw­no­ści lub ca­te­rin­gu.

"Na naj­niż­szych szcze­blach bry­tyj­skie­go rynku pracy, zwłasz­cza w pracy na roli i prze­twór­stwie żyw­no­ści, pra­cow­ni­cy mają do czy­nie­nia z wy­zy­skiem" - przy­zna­li au­to­rzy ra­por­tu.

Nie­któ­rzy nie mieli wy­star­cza­ją­co dużo za­ję­cia, by za­ro­bić i spła­cić dług po­śred­ni­kom (za skie­ro­wa­nie do pracy za­pła­ci­li 250 fun­tów). Inni skar­ży­li się na wy­śru­bo­wa­ne normy pro­duk­cyj­ne, któ­rym nie mogli spro­stać, i cią­gły nad­zór. Miesz­ka­li stło­cze­ni w pry­mi­tyw­nych wa­run­kach, bez wygód, razem z ob­cy­mi ludź­mi.

Wielu miało do czy­nie­nia z wstrzy­my­wa­niem wy­płat, nie­le­gal­ny­mi po­trą­ce­nia­mi pie­nię­dzy, ła­ma­niem usta­wo­daw­stwa o usta­wo­wym mi­ni­mum pła­co­wym i bra­kiem przerw w re­gu­lar­nych od­stę­pach w trak­cie pracy. Naj­częst­szym prze­ja­wem po­ni­ża­ją­ce­go sto­sun­ku pra­co­daw­cy były groź­by pod ich ad­re­sem.

Au­to­rzy ra­por­tu JRF ape­lu­ją do władz po­dat­ko­wych i cel­nych, by eg­ze­kwo­wa­ły od pra­co­daw­ców prze­pi­sy o usta­wo­wym mi­ni­mum pła­co­wym i obo­wiąz­ku opła­ca­nia po­dat­ku wraz z ubez­pie­cze­niem spo­łecz­nym.

Zwra­ca­ją się też do su­per­mar­ke­tów i hur­tow­ni­ków o to, by mo­ni­to­ro­wa­no do­staw­ców i dbano, by ich pra­cow­ni­cy nie byli eks­plo­ato­wa­ni. JRF chce też, by imi­gran­ci mieli do­stęp do dar­mo­wych lek­cji an­giel­skie­go, po­nie­waż nie­zna­jo­mość ję­zy­ka jest po­wo­dem tego, że nie są świa­do­mi swych praw i nie upo­mi­na­ją się o nie.

"Więk­szość imi­gran­tów, z któ­ry­mi roz­ma­wia­li­śmy pra­cu­jąc nad ra­por­tem, prze­by­wa w Wiel­kiej Bry­ta­nii le­gal­nie, ale wa­run­ki, w któ­rych pra­cu­ją, le­gal­ne nie są" - po­wie­dział BBC Sam Scott, jeden z au­to­rów ra­por­tu.

>>>>

Nic tylko emigrowac ! Euro-pa ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:22, 22 Maj 2012    Temat postu:

W Paignton rasistowski atak na Polaków

Dwóch Po­la­ków zo­sta­ło w nocy z so­bo­ty na nie­dzie­lę za­ata­ko­wa­nych w Pa­ign­ton. Na­rzę­dziem ataku była deska z na­bi­ty­mi gwoź­dzia­mi. Spraw­cy zo­sta­li już zła­pa­ni, a nawet wa­run­ko­wo wy­pusz­cze­ni. Mają 18 i 23 lata.

Atak na Po­la­ków miał miej­sce około 3.00 nad ranem, gdy męż­czyź­ni wra­ca­li do domu, idąc przez Ker­nou Road. Wów­czas zo­sta­li za­ata­ko­wa­ni przez 18-lat­ka i 23-lat­ka, uży­wa­ją­cych do tego deski z na­bi­ty­mi gwoź­dzia­mi. Spo­wo­do­wa­ło to u jed­ne­go z Po­la­ków ob­ra­że­nia głowy, a u dru­gie­go ko­niecz­ność za­ło­że­nia w szpi­ta­lu szwów.

Po­li­cji szyb­ko udało się usta­lić i zła­pać spraw­ców. Sąd za­kwa­li­fi­ko­wał ten atak jako ra­si­stow­ski. Teraz po­li­cja szuka świad­ków ataku i prosi o kon­takt wszyst­kich, któ­rzy mo­gli­by w tej spra­wie pomóc, na­to­miast pro­ku­ra­tu­ra przy­go­to­wu­je akt oskar­że­nia. Na roz­pra­wę męż­czyź­ni po­cze­ka­ją jed­nak na wol­no­ści, gdyż sąd zwol­nił ich wa­run­ko­wo za kau­cją.

>>>>

Koszmar !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:51, 30 Maj 2012    Temat postu:

Z Dublina do Hiszpanii

Naj­pierw Ir­lan­dia, teraz Hisz­pa­nia – Ewe­li­na po­mi­mo nie­speł­na 30 lat już drugi raz za­czy­na życie w zu­peł­nie obcym dla sie­bie kraju. Głę­bo­ki kry­zys na Zie­lo­nej Wy­spie zmu­sił Ewe­li­nę i jej ro­dzi­nę do szu­ka­nia szczę­ścia w innej czę­ści Eu­ro­py. Wybór padł na Hisz­pa­nię, po­mi­mo że ta prze­ży­wa głę­bo­ką re­ce­sję.

Nie był to przy­pad­ko­wy wybór. Vik­tor, mąż Ewe­li­ny jest Hisz­pa­nem. Od ponad 20 lat, miesz­kał i pra­co­wał w Ir­lan­dii. Tam Ewe­li­na go po­zna­ła. Vik­tor nawet żar­tu­je, że po tylu la­tach miesz­ka­nia za gra­ni­cą le­piej teraz mówi po an­giel­sku niż w swoim oj­czy­stym ję­zy­ku.

Pół roku temu wró­cił do swo­ich ko­rze­ni i tutaj widzi teraz więk­sze per­spek­ty­wy za­pew­nie­nia swo­jej ro­dzi­nie przy­szło­ści.

Ewe­li­na in­ten­syw­nie uczy się hisz­pań­skie­go, bo an­giel­ski w Hisz­pa­nii na nie­wie­le się przy­da. Two­rzy dom dla swo­jej 3-oso­bo­wej gro­mad­ki ma­lu­chów, ad­ap­tu­je się do no­wych wa­run­ków, po­zna­je kul­tu­rę, zwy­cza­je. To duże wy­zwa­nie wy­ma­ga­ją­ce wy­trwa­ło­ści, od­wa­gi, ale Ewe­li­na z na­tu­ry jest opty­mist­ką i wie, że da radę.

Wy­je­cha­ła za­ro­bić na stu­dia

– Z Pol­ski wy­je­cha­łam zaraz po ma­tu­rze w 2004 r. Nie do­sta­łam się na tu­ry­sty­kę na UAM więc wy­my­śli­łam, że po­ja­dę na wy­pra­wę do Ir­lan­dii gdzie był już mój brat i za­ro­bię pie­niąż­ki na kurs przy­go­to­waw­czy na stu­dia i pod­szli­fu­ję mój an­giel­ski – opo­wia­da Ewe­li­na. – Moje po­cząt­ki w Du­bli­nie, bo tam miesz­ka­łam całe 7 lat, były pew­nie ła­twiej­sze niż wielu in­nych osób. Nie byłam po­zo­sta­wio­na sama sobie.

Na po­cząt­ku Ewe­li­na za­miesz­ka­ła u swego brata. Ro­dzi­ce po­ma­ga­li jej fi­nan­so­wo zanim nie sta­nę­ła na wła­snych no­gach. Na szczę­ście ty­dzień po przy­jeź­dzie do Du­bli­na udało jej się zna­leźć pracę w "cof­fe-sho­pie" w któ­rym pra­co­wa­ła jej bra­to­wa. Traf chciał, że w tym cza­sie jeden z pra­cow­ni­ków od­cho­dził. Ewe­li­na po­szła na roz­mo­wę kwa­li­fi­ka­cyj­ną i...​dostała pracę, pierw­szą w swoim życiu.

– Mia­łam wtedy 19 lat. Było mi cięż­ko. Pra­co­wa­łam jako kel­ner­ka na pełen etat od 10 do 19 i byłam bar­dzo, bar­dzo zmę­czo­na – wspo­mi­na swoje po­cząt­ki Ewe­li­na – To był szok, bo z życia na­sto­lat­ki wkro­czy­łam w do­ro­słe, od­po­wie­dzial­ne życie. Ale za to czu­łam się nie­za­leż­na. Wkrót­ce było mnie stać, aby sama się utrzy­my­wać i jesz­cze tro­chę za­osz­czę­dzić.

Na po­cząt­ku pro­ble­mem był język. Po­mi­mo, że Ewe­li­na przy­je­cha­ła z bie­głą zna­jo­mo­ścią an­giel­skie­go – przy­naj­mniej tak jej się wy­da­wa­ło – to jed­nak szyb­ko oka­za­ło się, że "żywy an­giel­ski" różni się od tego książ­ko­we­go.Ewe­li­na przy­zna­je, że gdy po­zna­ła Vik­to­ra, swego obec­ne­go part­ne­ra, nauka an­giel­skie­go szła jej zde­cy­do­wa­nie le­piej.

– Vic­tor za­trud­nił mnie w swo­jej re­stau­ra­cji. Tam mia­łam kon­takt z klien­ta­mi. Poza tym Vic­tor i jego zna­jo­mi Ir­land­czy­cy chęt­nie uczy­li mnie no­wych po­wie­dzeń i kul­tu­ry, rów­nież ję­zy­ka ir­landz­kie­go – mówi Ewe­li­na.

Na po­cząt­ku urze­kła ją wi­tal­ność Ir­land­czy­ków. To, że ze wszyst­ki­mi ser­decz­nie się wi­ta­ją, także z nie­zna­jo­my­mi, prze­pra­sza­ją nawet jeśli to nie była ich wina.

– To było zu­peł­ne prze­ci­wień­stwo po­nu­rej i smut­nej Pol­ski. Choć z cza­sem na­uczy­łam się, że nie wszyst­kie ich uśmie­chy są szcze­re... jak wszę­dzie zresz­tą – przy­zna­je Ewe­li­na

W ciągu ko­lej­ne­go roku Ewe­li­na zmie­ni­ła bran­że.

– Pra­co­wa­łam w mo­dzie, tam do­sta­łam sta­no­wi­sko kie­row­nicz­ki. Myślę że w Pol­sce by­ło­by to ra­czej nie­moż­li­we cho­ciaż­by dla­te­go, że mia­łam do­pie­ro 20 lat i byłam w trak­cie stu­diów – mówi Ewe­li­na. – Póź­niej po­ja­wi­ły się dzie­ci. Po­go­dze­nie pracy z wy­cho­wa­niem trój­ki dzie­ci było nie­moż­li­we – do­da­je.

Nowy kraj, nowy język, nowe życie

W ub. roku całą ro­dzi­ną prze­pro­wa­dzi­li się do Hisz­pa­nii. To była trud­na de­cy­zja, ale kry­zys w Ir­lan­dii zmu­sił ich do tego. Vik­tor po­sta­no­wił spró­bo­wać szczę­ścia w swoim ro­dzin­nym kraju i wró­cić tu po 20 la­tach. Otwo­rzył re­stau­ra­cję w prze­pięk­nym mia­stecz­ku nie­opo­dal Ma­dry­tu, po­ło­żo­nym u pod­nó­ża gór. Tra­fił w dzie­siąt­kę. Po­mi­mo, że do­pie­ro za­czy­na, już nie bra­ku­je mu sta­łych klien­tów. A to, jeśli cho­dzi o Hisz­pa­nów-tra­dy­cjo­na­li­stów, to duża sztu­ka. Re­stau­ra­cja ma nie­po­wta­rzal­ny kli­mat, a Vik­tor za­wsze wita uśmie­chem swo­ich klien­tów, za­mie­ni z każ­dym parę przy­ja­znych zdań. Zza baru kuszą za­pa­chy do­mo­wych wy­pie­ków. To spe­cjal­ność Ewe­li­ny.

Ewe­li­na po­ma­ga Vik­to­ro­wi jak może. Stara się za­wsze coś upich­cić. Bo Hisz­pa­nie to sma­ko­sze, prze­pa­da­ją za słod­ko­ścia­mi. Po­mi­mo kry­zy­su idzie im do­brze. Vik­tor przy­zna­je, że jak za­czy­nał wszy­scy mó­wi­li, że jest albo bar­dzo od­waż­ny albo sza­lo­ny, bo to ra­czej nie naj­lep­szy okres na za­czy­na­nie swo­je­go biz­ne­su. Wszyst­ko wokół się za­my­ka.

– W Hisz­pa­nii mo­że­my sobie po­zwo­lić na wię­cej niż w Du­bli­nie. Stan­dard życia jest tu o wiele lep­szy, je­dze­nie rów­nież. Poza tym wszyst­ko jest tań­sze – mówi Ewe­li­na. Do­da­je, że miesz­ka­nie, dużo ład­niej­sze, niż to w Du­bli­nie, udało im się wy­na­jąć za 400 euro. To trzy razy ta­niej niż pła­ci­li w Ir­lan­dii.

O tę­sk­no­tach i ra­do­ściach

Ewe­li­na twier­dzi, że naj­więk­szym mi­nu­sem miesz­ka­nia za gra­ni­cą to ten, że za­wsze bę­dzie czuła się jak ob­co­kra­jo­wiec i bę­dzie jej bra­ko­wa­ło oj­czy­ste­go ję­zy­ka.

– Na przy­kład nie będę w sta­nie zro­zu­mieć ja­kie­goś żartu po hisz­pań­sku – mówi. Stara się wy­cho­wy­wać dzie­ci tak, aby znały pol­ską kul­tu­rę. Wszyst­kie mówią po pol­sku, po­mi­mo że w domu do­mi­nu­je an­giel­ski.

Przy­zna­je, że naj­trud­niej­sze mo­men­ty na ob­czyź­nie to te zwią­za­ne z no­stal­gią i tę­sk­no­tą za ro­dzi­ną: – Pa­mię­tam swoje dru­gie Świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia w Ir­lan­dii. Byłam sa­miut­ka, brat z żoną w Pol­sce, ja nie mo­głam ze wzglę­du na pracę, a Vic­tor spę­dzał je ze swoim synem. Prze­pła­ka­łam całą Wi­gi­lie. Na drugi dzień za­pro­si­ła mnie zna­jo­ma Ir­land­ka. Jest ich ośmio­ro plus ro­dzi­ce więc było we­so­ło i gwar­nie, ale ja i tak czu­łam się nie­swo­jo – wspo­mi­na Ewe­li­na.

Zdaje sobie spra­wę, że w Pol­sce nigdy nie mo­gła­by po­zwo­lić sobie na po­dró­że, jakie wciąż od­by­wa­li w Ir­lan­dii. Nie po­zna­ła­by tak wiele pięk­nych miejsc i tylu ludzi z róż­nych stron świa­ta. To za­li­cza do wiel­kich atu­tów po­by­tu za gra­ni­cą.

– Pa­mię­tam jak na po­cząt­ku za­wsze w jakiś długi week­end za­bie­ra­li­śmy się sa­mo­cho­dem z bra­tem i bra­to­wą, z mapą i prze­wod­ni­kiem w kie­sze­ni. Je­cha­li­śmy zwie­dzać nie­zna­ne nam stro­ny. Za­trzy­my­wa­li­śmy się w bed&bre­ak­fast za 28 euro i tak zwie­dzi­li­śmy ka­wa­łek Ir­lan­dii. Bar­dzo miło wspo­mi­nam te czasy. Wtedy jesz­cze bez dzie­ci, więc by­li­śmy bar­dziej wy­lu­zo­wa­ni – opo­wia­da Ewe­li­na.

Do naj­pięk­niej­szych mo­men­tów za­li­cza te zwią­za­ne z na­ro­dzi­na­mi swo­ich dzie­ci. Cała trój­ka uro­dzi­ła się w Ir­lan­dii dla­te­go ten kraj za­wsze bę­dzie jej bli­ski. – Teraz do­pie­ro, po przy­jeź­dzie do Hisz­pa­nii, za­czy­nam przy­po­mi­nać sobie te pięk­ne chwi­le spę­dzo­ne tam, ludzi, któ­rych po­zna­łam. A jak w Du­bli­nie miesz­ka­łam to już mia­łam dosyć desz­czu, wia­tru, nudy – do­da­je Ewe­li­na.

Hisz­pan i Ir­land­czyk – dwa inne świa­ty

Hisz­pa­nia miała być sło­necz­ną od­mia­ną po za­chmu­rzo­nej Ir­lan­dii: – Tutaj lu­dzie mają inną men­tal­ność niż w Ir­lan­dii. Ko­bie­ty roz­ma­wia­ją wy­łącz­nie o sprzą­ta­niu, pra­niu i tym co na obiad ugo­to­wać. W Ir­lan­dii to były te­ma­ty tabu. Poza tym Hisz­pa­nie bar­dzo dbają o ru­ty­nę po­sił­ków, prze­strze­ga­ją swo­ich co­dzien­nych ob­rząd­ków. No i mają bar­dzo czy­sto w do­mach. A to miła od­mia­na, w po­rów­na­niu z nie­zbyt czy­sty­mi Ir­land­czy­ka­mi – mówi Ewe­li­na.

Cho­ciaż Ewe­li­nę czę­sto de­ner­wu­je, że te­ma­tem prze­wod­nim roz­mów są bła­host­ki, to jed­nak widzi wiele po­zy­tyw­nych cech Hisz­pa­nów. Są gło­śni, we­se­li, otwar­ci, pro­wa­dzą życie poza domem, nie mają tylu za­ha­mo­wań. To po­god­ne uspo­so­bie­nie, to – jak sądzi – kwe­stia cie­płe­go kli­ma­tu

Po­mi­mo, że Ewe­li­na czuje się cza­sa­mi sfru­stro­wa­na, bo nie zna do­brze ję­zy­ka hisz­pań­skie­go i nie ma jesz­cze wielu zna­jo­mych, to wie, że ani do Ir­lan­dii, ani do Pol­ski nie wróci.

– W Pol­sce ra­czej nie wi­dzia­ła­bym przy­szło­ści dla Hisz­pa­na, który w do­dat­ku nie mówi po pol­sku – śmie­je się Ewe­li­na. Po­mi­mo, że cza­so­wo nie pra­cu­je za­wo­do­wo i jest – jak sama o sobie mówi – kurą do­mo­wą, to ma na­dzie­ję, że z cza­sem znaj­dzie pracę. Do­da­je, że ni­cze­go w życiu nie ża­łu­je. Ma wspa­nia­łą ro­dzi­nę, bagaż do­świad­czeń, dzie­ci wła­da­ją kil­ko­ma ję­zy­ka­mi.

– Jeśli komuś trafi się taka szan­sa, aby zmie­nić swoje życie, to trze­ba ją wy­ko­rzy­stać – mówi z prze­ko­na­niem Ewe­li­na.

Ma­rze­na Ole­chow­ska

>>>>

I tak sie Polacy tulaja miedzy euro-bankrutami . Bo im lajadacy naklamali jakie to na zachodzie raje czekaja ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:40, 11 Cze 2012    Temat postu:

Polacy wyzyskiwani w pracy

Imi­gran­ci pra­cu­ją­cy na Wy­spach są wy­zy­ski­wa­ni przez swo­ich pra­cow­ni­ków i zmu­sza­ni do pracy w po­ni­ża­ją­cych wa­run­kach – wy­ka­zu­je ra­port przy­go­to­wa­ny przez Jo­seph Rown­tree Fo­un­da­tion.

Ra­port po­wstał na pod­sta­wie roz­mów z 62 imi­gran­ta­mi za­trud­nio­ny­mi w Wiel­kiej Bry­ta­nii, w tym Po­la­ka­mi. Au­to­rzy opi­su­ją sze­ro­ki za­kres pro­ble­mów prze­wi­ja­ją­cych się głów­nie w rol­nic­twie, prze­my­śle żyw­no­ścio­wym i ca­te­rin­gu. Wśród naj­częst­szych po­ja­wia się nie­świa­do­mość praw, fa­tal­ne wa­run­ki miesz­ka­nio­we, brak wy­płat w ter­mi­nie, po­trą­ca­nie opłat i brak re­spek­to­wa­nia przerw.

Naj­wię­cej gło­sów do­ty­czy­ło jed­nak gróźb pod ad­re­sem pra­cow­ni­ków. Więk­szość z nich czuje się też trak­to­wa­na jak ma­szy­ny i zmu­sza­na do speł­nia­nia nie­moż­li­wych norm. Ra­port ape­lu­je do od­po­wied­nich władz o sku­tecz­niej­sze eg­ze­kwo­wa­nie prawa pracy przez pra­co­daw­ców.

>>>>

Tak . Masowa emigracja za chlebem zawsze wiaze sie z tragediami . Wbrew klamstwom tych co zniszczyli Polske po 89 roku masowa emigracja NIGDY nie jest wspanialym rozwiazaniem problemow kraju ale patologia niosaca wiele nieszczesc . Norma jest normalna emigracja naturalna ale nie masowe opuszczanie kraju ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:14, 27 Lip 2012    Temat postu:

Piekło na farmie. Polacy zdają wstrząsającą relację

"M. Baker" - to nazwa dużej farmy pod Bo­sto­nem. Jed­nak dla pra­cu­ją­cych tam Po­la­ków „Baker” to „Bir­ke­nau”. Czym ich pra­co­daw­ca za­słu­żył sobie na taki przy­do­mek? Bo­ston – nie­wiel­ka por­to­wa miej­sco­wość 180 km na pół­noc od Lon­dy­nu. Po wej­ściu Pol­ski do Unii, o le­ni­wym za­zwy­czaj mia­stecz­ku zro­bi­ło się gło­śno z po­wo­du aż dwu­dzie­stu pię­ciu sta­ty­stycz­nych emi­gran­tów przy­pa­da­ją­cych na stu Bo­stoń­czy­ków.

Nie obyło się bez za­mie­szek i oso­bi­stych dra­ma­tów. Roz­pi­sy­wa­ła się o tym nawet ogól­no­kra­jo­wa prasa. Jed­nak do naj­więk­szych dra­ma­tów do­cho­dzi czę­sto za za­mknię­ty­mi drzwia­mi, po cichu. Nie­ste­ty, ich nie­chcia­ny­mi bo­ha­te­ra­mi są w tym przy­pad­ku nasi ro­da­cy.

Praca na akord, płaca na go­dzi­nę

Lin­coln­shi­re to za­głę­bie upraw rol­nych - głów­nie ka­pu­sty, sa­ła­ty i ziem­nia­ków. Prak­tycz­nie wszy­scy miesz­ka­ją­cy tam Po­la­cy to pra­cow­ni­cy oko­licz­nych farm. W całym hrab­stwie do­li­czyć się można ich 560 sztuk, w tym wokół sa­me­go Bo­sto­nu około sto.

Ale ta­kich pra­co­daw­ców jak M. Baker jest w oko­li­cy nie­wie­lu: jako nie­licz­ni, mając kon­trakt z od­bior­ca­mi rzędu Tesco, dają za­trud­nie­nie przez okrą­gły rok. Dla przy­jeż­dża­ją­ce­go do pracy na Wy­spach Po­la­ka, stała praca to pod­sta­wa.

Naj­wy­raź­niej nie­któ­rzy pra­co­daw­cy do­brze o tym wie­dzą i po­tra­fią ten fakt świet­nie wy­ko­rzy­stać. Jak stwier­dza chcą­ca za­cho­wać ano­ni­mo­wość jedna z by­łych pra­cow­nic M. Baker: - Pła­co­ne mia­łam na go­dzi­nę, ale wy­ma­ga­no od nas pracy jak w akor­dzie. Inna, też chcą­ca za­cho­wać ano­ni­mo­wość Polka, do­da­je: - Naj­bar­dziej bałam się tego, że me­na­dżer Terry nie prze­strze­gał zasad bez­pie­czeń­stwa. Jeź­dził wóz­kiem wi­dło­wym jak sza­lo­ny. Raz po­pro­si­łam go o zdję­cie mi pa­le­ty. On ją zdjął i z wy­so­ko­ści rzu­cił mi pod same nogi. Mam szczę­ście, że zdą­ży­łam od­sko­czyć. - Pa­mię­tam jak Terry rzu­cił raz nożem bli­sko mojej dziew­czy­ny - to już inny na­ocz­ny świa­dek. - Całe szczę­ście, że nic złego się nie stało. Jed­nak to zde­cy­do­wa­nie nie wszyst­ko co dzia­ło się - i nadal dzie­je - w nad­mor­skiej, po­zor­nie spo­koj­nej far­mie.

God­ność? Jaka god­ność!
- Jed­nej z no­wych pra­cow­nic Terry kazał za­wią­zać sobie sznu­rów­kę przy bucie – zdaje re­la­cję inna Polka, rów­nież chcą­ca za­cho­wać ano­ni­mo­wość. Wszy­scy obec­ni lub byli pra­cow­ni­cy M. Baker po­twier­dza­ją, że wie­lo­krot­nie wi­dzie­li swo­je­go me­na­dże­ra Terry’ego jak wkła­dał sobie rękę w spodnie, wyj­mo­wał i dawał dziew­czy­nom do wą­cha­nia. We­dług zgod­nej re­la­cji świad­ków, wiele razy do­cho­dzi­ło do prób ob­ma­cy­wa­nia dziew­cząt, ob­ma­cy­wa­nia biu­stu, itp.

- Raz w cie­pły dzień spo­ci­łam się - Terry kazał mi roz­piąć zamek. Innym razem po­pro­si­łam go o zszy­wacz. Po­wie­dział wtedy: - Naj­pierw buzi, potem zszy­wacz – to re­la­cja jesz­cze jed­nej, nie chcą­cej po­da­wać swego imie­nia Polki. Do­brze zmo­ty­wo­wa­ny pra­cow­nik.

Krzy­ki i wy­zwi­ska to dzień po­wszech­ny na pod­bo­stoń­skiej far­mie. "Małpy, pe­da­ły, pol­skie świ­nie", a wobec dziew­cząt "pol­skie k***y" – ta­ki­mi epi­te­ta­mi "za­grze­wa" do wy­daj­niej­szej pracy swój team Terry Wri­ght, me­na­dżer pack-ho­use’u. Do jed­ne­go z chło­pa­ków na bruk­sel­ce miał po­wie­dzieć, że "jak jesz­cze raz znaj­dzie zgni­łą sztu­kę, to wsa­dzi ją jego dziew­czy­nie w..." - nie koń­czy swo­je­go zda­nia ko­lej­ny świa­dek.

- Każdy się bał, by nie stra­cić pracy, a on o tym wie­dział i dla­te­go sobie po­zwa­lał – to ko­lej­ny ano­ni­mo­wy głos. Inny świa­dek mówi, że razem z żoną zwol­ni­li się z pracy po tym, jak Terry po­kle­pał jego mał­żon­kę po pupie. Nie­ste­ty, jedna z dziew­czyn nie wy­trzy­ma­ła pre­sji i mu­sia­ła zgło­sić się do le­ka­rza psy­chia­try. Po­twier­dza to ewi­den­cja szpi­tal­na.
Bunt nie­mi­le wi­dzia­ny
Po­la­cy pra­cu­ją­cy w M. Baker za­trud­nie­ni byli przez pol­ską agen­cję po­śred­ni­czą­cą. To do jej sze­fo­wej pra­cow­ni­cy farmy za­czę­li przy­cho­dzić ze skar­ga­mi i proś­ba­mi o pomoc. Prze­łom na­stą­pił w kwiet­niu 2012 r.

Łu­kasz – pierw­szy świa­dek, który nie boi się podać swego imie­nia, tak opo­wia­da o tam­tym zaj­ściu: - Ani w polu, ani na za­kła­dzie nie wolno nam było roz­ma­wiać, bo "wy­daj­ność spada". Ja za­mie­ni­łem kilka słów z ko­le­gą - usły­szał to Terry. - Wpadł na linię, za­czął krzy­czeć, walić pię­ścia­mi. Tak przy wszyst­kich. Nie wy­trzy­ma­łem. Rzu­ci­łem na­rzę­dzia­mi i nor­mal­nie od­sze­dłem z pracy. Nie będę dawał się po­ni­żać. Jeśli bę­dzie po­trze­ba, wszyst­ko co wi­dzia­łem przez te trzy lata po­wtó­rzę gdzie trze­ba.

Za­cho­wa­nie Terry’ego tak kwi­tu­je me­na­dżer pola, rów­nież Polak: - Ten czło­wiek ma pro­ble­my z samym sobą. Nie po­wi­nien zaj­mo­wać tak od­po­wie­dzial­ne­go sta­no­wi­ska.

Tra­fił swój na swego
Po tam­tym wy­da­rze­niu, Terry zo­stał za­wie­szo­ny z pracy na kilka dni. - Gdy po­ja­wił się po­now­nie - opo­wia­da ko­le­ga Łu­ka­sza – tro­chę sobie od­pu­ścił, ale potem znów wszyst­ko wró­ci­ło do normy. Czuł się bez­kar­ny.

Wtedy do akcji wkro­czy­ła sze­fo­wa pol­skiej agen­cji: - Zgło­si­łam spra­wę do dy­rek­cji oraz skon­tak­to­wa­łam się z praw­ni­ka­mi. Efekt był taki, iż usły­sza­łam ofi­cjal­nie od szefa, że "firma nie zna lep­szej me­to­dy do mo­ty­wo­wa­nia pra­cow­ni­ków niż krzy­kiem i po­pę­dza­niem". No i od razu stra­ci­łam kon­trakt z firmą.

Wiel­kie pro­ble­my
Mój te­le­fon do firmy od­bie­ra Ian, sam dy­rek­tor. Po­twier­dza, że Terry Wri­ght jest ak­tu­al­nym pra­cow­ni­kiem firmy. Jed­nak na py­ta­nie w jakim stop­niu me­to­dy pracy pana Wri­ght od­zwiez­cie­dla­ją po­li­ty­kę firmy, dy­rek­tor od­po­wia­da, cy­tu­ję: - Wszyst­ko się roz­bi­ja o firmę po­śred­ni­czą­cą i jej sze­fo­wą. I do­da­je: - Ta pani spra­wi­ła nam wiele pro­ble­mów.

Gdy na­le­gam na od­po­wiedź na moje py­ta­nie i cy­tu­ję nie­któ­re wy­po­wie­dzi świad­ków, dy­rek­tor przy­zna­je, że takie me­to­dy są "nie­ak­cep­to­wa­ne i złe", ale - uwaga – "jeśli w ogóle się po­ja­wi­ły, bo do tej pory nie zo­sta­ły udo­wod­nio­ne". Dy­rek­tor wy­ra­ził rów­nież za­in­te­re­so­wa­nie prze­sła­niem mu kopii tego nu­me­ru na­szej ga­ze­ty.

Gdy pytam sze­fo­wą pol­skiej agen­cji o ja­kich pro­ble­mach mówił dy­rek­tor farmy, ta od­par­ła: - Po pierw­sze, po­da­li­śmy spra­wę do praw­ni­ków. A po dru­gie, lu­dzie uwie­rzy­li w sie­bie, pod­nie­śli głowy i po raz pierw­szy od kilku lat otwo­rzy­li usta. Sze­fo­stwo nie ma już spo­ko­ju, więc z ich punk­tu wi­dze­nia rze­czy­wi­ście na­ro­bi­łam im wiel­kich pro­ble­mów.

Kosz­ty uzy­ska­nia przy­cho­du
Po odej­ściu z pracy, Łu­kasz szyb­ko zna­lazł nową farmę, no­ta­be­ne przez po­zna­ną w M. Baker pol­ską agent­kę: - Tak mi ta praca zryła psy­chi­kę, że teraz nie mogę uwie­rzyć, że wy­sie­dzia­łem tam tyle lat. Nikt nie chce sły­szeć wy­zwisk, bo np. jako nowy nie wy­ra­bia się z pa­ko­wa­niem. A dzi­siaj aż chce mi się cho­dzić do pracy. Łu­kasz za­uwa­ża rów­nież: - Inne farmy też robią dla Tesco, ale nie ma ta­kie­go na­ci­sku i ta­kich metod.

Tę "uni­kal­ność" M. Baker po­twier­dza Tomek, który w fir­mie wy­trzy­mał 4,5 roku: - To była moja pierw­sza praca w UK, więc już za­czą­łem my­śleć, że to nor­mal­ka i że wszę­dzie ob­ma­cu­ją dziew­czy­ny i wszę­dzie rzu­ca­ją w chło­pa­ków ka­pu­stą i tray’ami. Ale na obec­nej far­mie sze­fo­stwo za­cho­wu­je się nor­mal­nie. Sza­nu­ją czło­wie­ka. Gdy pada deszcz, py­ta­ją czy mamy odzież, gdy jest słoń­ce, a my w polu – dadzą ole­jek do rąk. Jest zwy­kły ludz­ki sza­cu­nek. I koń­czy: - Nie pra­cu­ję tu cały rok, ale na resz­tę czasu biorę ho­li­day’a i do Pol­ski!.

Do­brze wiemy, że rynek jest wy­ma­ga­ją­cy i każ­dej fir­mie za­le­ży na wy­daj­no­ści pracy. Mimo to, nasi ro­da­cy po­twier­dza­ją, że klu­czem do pod­nie­sie­nia wy­daj­no­ści pracy nie musi być ob­ni­że­nie kul­tu­ry oso­bi­stej kadry me­na­dżer­skiej.

Dla­te­go wedle obiet­ni­cy, wy­sy­ła­my kopię ga­ze­ty do M. Baker ze świa­dec­twem ich wła­snych pra­cow­ni­ków oraz ocze­ku­je­my wy­cią­gnię­cia su­ro­wych kon­se­kwen­cji wobec nad­uży­wa­ją­cych swo­je­go sta­no­wi­ska me­na­dże­rów.

Jacek Wą­so­wicz

>>>>

No i po co wam to ? Czy nie prosciej normalnie pracowac niz tulac sie po birkenauach ???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:49, 10 Sie 2012    Temat postu:

Koszmar Polaków w Niemczech, nie mają nic

Dla 50 ro­bot­ni­ków z Pol­ski wy­jazd do pracy w Niem­czech za­koń­czył się kosz­ma­rem. Pra­co­daw­ca nie wy­pła­cił im pie­nię­dzy, a wła­ści­ciel­ka wy­na­ję­tych przez firmę miesz­kań wy­rzu­ci­ła ich na ulicę.

Ma­rian Bo­gac­ki z Le­gni­cy zna­lazł ogło­sze­nie o pracy na bu­do­wie w Niem­czech w por­ta­lu in­ter­ne­to­wym Mypolacy.​de. Ofer­ta brzmia­ła do­brze. Wy­jazd na trzy mie­sią­ce, praca w wy­mia­rze 40 go­dzin ty­go­dnio­wo, za­pła­ta – 11 euro za go­dzi­nę (netto) i 40 euro dzien­nej diety na wy­ży­wie­nie i noc­leg. Umowę o pracę pod­pi­sał po przy­jeź­dzie do Essen i 3 lipca br. roz­po­czął pracę na te­re­nie kli­ni­ki uni­wer­sy­tec­kiej. Po­la­cy mieli przy­go­to­wać do roz­biór­ki bu­dy­nek kli­ni­ki psy­chia­trycz­nej. Prace te LVR (Land­scha­ft­sver­band Rhe­in­land) zle­cił spół­ce bu­dow­la­nej Dur­maz & Köse Fach-Mann z No­rym­ber­gii. Bez wie­dzy zle­ce­nio­daw­cy firma ta za­trud­ni­ła pod­wy­ko­naw­cę, spół­kę Fach-Mann z sie­dzi­bą w Le­gni­cy. Adil Dur­maz, współ­wła­ści­ciel no­rym­ber­skiej firmy, jest także wła­ści­cie­lem le­gnic­kiej spół­ki.

Upo­mniał się, to stra­cił pracę

– Ustna umowa z firmą prze­wi­dy­wa­ła, że co ty­dzień bę­dzie­my otrzy­my­wać za­licz­kę w wy­so­ko­ści 50 euro na bie­żą­ce wy­dat­ki – mówi Ma­rian Bo­gac­ki. – Po­dob­nie miały być wy­pła­ca­ne nad­go­dzi­ny – do­da­je. Pro­ble­my po­ja­wi­ły się pod ko­niec lipca, gdy pra­co­daw­ca za­le­gał już z ty­go­dnio­wą wy­pła­tą. – W imie­niu ko­le­gów upo­mnia­łem się o pie­nią­dze i zo­sta­łem na­tych­miast zwol­nio­ny z pracy – mówi Jacek Fe­li­czak.

Kie­row­nik bu­do­wy po­ga­niał Po­la­ków z pracą i kazał wra­cać do Pol­ski, obie­cu­jąc, że w mię­dzy­cza­sie wy­pła­ty zo­sta­ną prze­la­ne na konta. – Gdy­by­śmy po­je­cha­li do domu, nigdy nie zo­ba­czy­li­by­śmy na­szych pie­nię­dzy – twier­dzi Bo­gac­ki. – Po­wo­li do­cho­dzi­ło do nas, że firma chce nas oszu­kać – do­da­je. Przy­pusz­cze­nia po­twier­dził kon­takt z dwój­ką Po­la­ków, któ­rzy od trzech mie­się­cy pra­co­wa­li na bu­do­wie bez wy­na­gro­dze­nia.

Z po­mo­cą pol­skim ro­bot­ni­kom przy­szedł zwią­zek za­wo­do­wy IG BAU, który w ich imie­niu pro­wa­dzi ne­go­cja­cje z no­rym­ber­ską firmą i LVR. Związ­kow­cy or­ga­ni­zu­ją też po­sił­ki dla oszu­ka­nych Po­la­ków i w ciągu dnia za­pew­nia­ją im pobyt w sie­dzi­bie związ­ku.

Cho­ciaż mi­ni­mal­ne staw­ki

Po na­gło­śnie­niu spra­wy LVR wstrzy­mał środ­ki fi­nan­so­we dla spół­ki Dur­maz & Köse i włą­czył się w wy­ja­śnie­nie afery. IG BAU po­stu­lu­je, aby LVR prze­lał wy­na­gro­dze­nia dla ro­bot­ni­ków bez­po­śred­nio na konto związ­ku, a ten z kolei prze­ka­że je ro­bot­ni­kom. – O staw­kach, które Po­la­cy mieli za­pi­sa­ne w umo­wie, nie ma jed­nak co ma­rzyć – wy­ja­śnia Da­mian Wa­rias z IG BAU. – Mo­że­my się je­dy­nie ubie­gać o mi­ni­mal­ną staw­kę gwa­ran­to­wa­ną po­moc­ni­kom bu­dow­la­nym, czyli 7,55 euro netto – do­da­je. Łącz­nie cho­dzi o żą­da­nia na skalę 100 tys. euro. W Essen Po­la­cy prze­pra­co­wa­li ponad 200 go­dzin, firma z No­rym­ber­gi upie­ra się jed­nak przy 160. – Po­rów­nu­je­my do­ku­men­ty i wy­ja­śnia­my nie­ści­sło­ści – tłu­ma­czy Wa­rias.

Mię­dzy bez­dom­ny­mi i nar­ko­ma­na­mi

Zwią­zek stara się także o datki fi­nan­so­we i ży­wie­nio­wie dla Po­la­ków, or­ga­ni­zu­je pro­te­sty i po­sił­ki. – Zwró­ci­li­śmy się o pomoc do wszyst­kich par­tii po­li­tycz­nych, ale na razie datki na­pły­nę­ły je­dy­nie od dwóch po­sła­nek Le­wi­cy – mówi Da­mian Wa­rias.

Urząd mia­sta za­pew­nił miej­sca w noc­le­gow­ni. Dla związ­kow­ców to jed­nak nie­wie­le. – Pa­nu­ją­ce tam wa­run­ki, no­co­wa­nie wśród bez­dom­nych i nar­ko­ma­nów uwła­cza god­no­ści na­szych pol­skich ko­le­gów – za­zna­cza Günter Kralj, dzia­łacz IG BAU. – Wy­da­rze­nia ostat­nich ty­go­dni na­ra­ża­ją ich na ogrom­ny stres – przy­zna­je.

Losem Po­la­ków mar­twią się także ich ro­dzi­ny w Pol­sce. – Wielu z nas musi wy­ży­wić swoje żony i dzie­ci, a teraz je­ste­śmy bez do­cho­dów – mówi Mi­ro­sław Tur­ski.

Na razie pol­scy ro­bot­ni­cy nie wie­dzą, kiedy skoń­czy się ich kosz­mar w Essen. Są jed­nak pewni, że nie wy­ja­dą z Nie­miec, do­pó­ki nie do­sta­ną swo­ich pie­nię­dzy.

Ka­ta­rzy­na Do­ma­ga­ła-Pe­re­ira

Red.​odp.: Mał­go­rza­ta Matz­ke

>>>>

Tak sie nam fajnie pracuje w UE...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:52, 10 Sie 2012    Temat postu:

Niemcy: opiekunki z Polski wydane na pastwę losu

Co naj­mniej 100 ty­się­cy ko­biet z kra­jów Eu­ro­py Środ­ko­wo-Wschod­niej opie­ku­je się cho­ry­mi i se­nio­ra­mi w Niem­czech. Naj­więk­szą grupą sta­no­wią Polki. Na ich pracy za­ra­bia­ją głów­nie agen­cje po­śred­nic­twa. Ko­bie­ty zwy­kle tracą.

- Na pierw­szy rzut oka wszyst­ko wy­glą­da w po­rząd­ku - mówi la­ri­sa Dauer, nie­miec­ka ad­wo­kat­ka po­ma­ga­ją­ca opie­kun­kom zza wschod­niej gra­ni­cy. - Pry­wat­ne agen­cje po­śred­ni­czą w zna­le­zie­niu nie­miec­kich ro­dzin i twier­dzą, że opła­ca­ją świad­cze­nia so­cjal­ne za opie­kun­kę w Pol­sce. Rze­czy­wi­stość wy­glą­da ina­czej. Cały sys­tem to jedna wiel­ka szara stre­fa, ale wszyst­kim z tym wy­god­nie - za­zna­cza.

Ad­wo­kat­ka i do­rad­ca Eu­ro­pej­skie­go Sto­wa­rzy­sze­nia Opie­ku­nów z Frank­fur­tu nad Menem stale ma do czy­nie­nia z dra­stycz­ny­mi przy­pad­ka­mi. Naj­trud­niej­sze są sy­tu­acje, gdy opie­kun­ka nagle sama po­trze­bu­je po­mo­cy me­dycz­nej, bo za­cho­ro­wa­ła lub miała wy­pa­dek. Z re­gu­ły wtedy oka­zu­je się, że nikt tak na­praw­dę nie opła­cił ubez­pie­cze­nia, choć sama pra­cu­ją­ca żyła w innym prze­ko­na­niu.

Pa­cjent­ka z wy­le­wem po­cze­ka...

- Naj­bar­dziej dra­stycz­ny przy­pa­dek do­ty­czył ko­bie­ty, która do­sta­ła wy­le­wu w cza­sie opie­ki nad cho­rym w Niem­czech, ale nie­miec­ka ro­dzi­na, u któ­rej pra­co­wa­ła w oba­wie przed kon­se­kwen­cja­mi nie za­wio­zła jej do szpi­ta­la, tylko po­in­for­mo­wa­ła po­śred­ni­ka i tym spo­so­bem opie­kun­kę trans­por­to­wa­no wiele setek ki­lo­me­trów do Pol­ski bez ja­kiej­kol­wiek fa­cho­wej po­mo­cy - wspo­mi­na ad­wo­kat­ka. Za­zna­czy­ła, że na szczę­ście ko­bie­ta czuje się już le­piej.

- Po­dob­nych sy­tu­acji jest wię­cej - pod­kre­śla Dauer i wy­mie­nia ostat­nie przy­pad­ki: ty­siąc­ki­lo­me­tro­wy trans­port ze zła­ma­ną kost­ką, upa­dek z dra­bi­ny, za­ra­że­nie cięż­kim wi­ru­sem od cho­re­go, nie­do­ży­wie­nie, itd. Wedle sza­cun­ków Eu­ro­pej­skie­go Sto­wa­rzy­sze­nia Opie­ku­nów u około 20 pro­cent za­trud­nia­nych w Niem­czech wy­stę­pu­ją po­wi­kła­nia lub pro­ble­my zdro­wot­ne w cza­sie pracy. Ko­bie­ty, które przy­jeż­dża­ją do pracy jako opie­kun­ki, czę­sto są w Pol­sce na ren­cie lub przed­wcze­snej eme­ry­tu­rze, nie­rzad­ko ze wzglę­dów zdro­wot­nych. - Wy­jaz­da­mi do pracy w Niem­czech chcą sobie tym­cza­so­wo do­ro­bić, żeby sfi­nan­so­wać re­mont dachu, stu­dia dziec­ka czy pre­zent dla wnucz­ka - mówi Dauer.

W sza­rej stre­fie wszyst­kim wy­god­nie

Do­pó­ki nie wy­da­rzy się coś dra­ma­tycz­ne­go, rzad­ko która opie­kun­ka na­le­ga na za­sad­ni­czą po­pra­wę wa­run­ków pracy, czyli np. na od­da­nie jej do rąk za­świad­cze­nia, że ma ubez­pie­cze­nie zdro­wot­ne. Każda opie­kun­ka wy­jeż­dża­ją­ca w ra­mach usta­wy o od­de­le­go­wa­niu pra­cow­ni­ka ("Ent­sen­de­ge­setz") musi po­sia­dać takie za­świad­cze­nie - w Pol­sce nosi ono nazwę "A1". Jest to po­twier­dze­nie, że agen­cja za­trud­nia ko­bie­tę le­gal­nie i uisz­cza wszel­kie świad­cze­nia. - W więk­szo­ści przy­pad­ków wa­run­ki otrzy­ma­nia za­świad­cze­nia o od­de­le­go­wa­niu nie są w ogóle speł­nio­ne, ale na czar­nym rynku w Pol­sce takie za­świad­cze­nia można otrzy­mać za 50-75 euro - mówi Dauer i do­da­je, że w przy­pad­ku coraz częst­szych kon­tro­li w Niem­czech, takie za­świad­cze­nie jest je­dy­nym do­wo­dem le­gal­ne­go za­trud­nie­nia. W razie wy­pad­ków upo­waż­nia ono do ko­rzy­sta­nia z opie­ki me­dycz­nej w Niem­czech, dla­te­go po­win­no się ono znaj­do­wać w rę­kach pra­cu­ją­cej.

Agen­cje jed­nak albo nie płacą tych świad­czeń albo za­ni­ża­ją dane o za­rob­kach, by od­pro­wa­dzać do ZUS-u tylko staw­ki mi­ni­mal­ne. - Wy­ni­ka to z tego, że agen­cje chcą jak naj­wię­cej za­ro­bić, a ko­bie­ty albo o tym nie wie­dzą albo same się godzą na za­ni­ża­nie sta­wek, bo jako ren­cist­ki nie mogą za­ro­bić wię­cej niż okre­ślo­ną sumę w roku - tłu­ma­czy Dauer. Ad­wo­kat­ka do­da­je, że w ten spo­sób ko­bie­ty po­zba­wia­ją się wyż­szej eme­ry­tu­ry w przy­szło­ści. Ro­dzi­ny na­to­miast tego nie spraw­dza­ją, bo są za­do­wo­lo­ne, że wresz­cie zna­la­zły opie­kę dla cho­re­go.

Bez zo­bo­wią­zań

Zda­niem eks­per­tów naj­bar­dziej pew­nym wyj­ściem dla opie­ku­nek jest za­trud­nie­nie bez­po­śred­nio przez daną ro­dzi­nę bez po­śred­nic­twa agen­cji. We­dług da­nych Sto­wa­rzy­sze­nia Opie­ku­nów w Niem­czech agen­cje po­śred­ni­czą­ce w zna­le­zie­niu opie­kun­ki ka­su­ją w przy­pad­ku osoby, która wy­ma­ga sta­łej opie­ki od 1800 do 2400 euro mie­sięcz­nie. - Około ty­sią­ca euro za­trzy­mu­ją agen­cje, a więk­szość ko­biet otrzy­mu­je około 700-800 euro na rękę, miesz­ka­nie i wy­ży­wie­nie mają z re­gu­ły u osoby, którą się opie­ku­ją - mówi Dauer.

Nie­miec­kie ro­dzi­ny oba­wia­ją się jed­nak całej biu­ro­kra­cji zwią­za­nej z pła­ce­niem po­dat­ków i od­pro­wa­dza­niem świad­czeń za opie­kun­kę, jak rów­nież moż­li­wych kon­se­kwen­cji w przy­pad­ku ja­kich­kol­wiek pro­ble­mów, dla­te­go wolą an­ga­żo­wać agen­cje. Poza tym pra­co­daw­ca musi gwa­ran­to­wać pracę w wy­mia­rze usta­lo­nym przez umowy, czyli około 40 go­dzin ty­go­dnio­wo, po­zo­sta­łe go­dzi­ny to nad­go­dzi­ny. Tym­cza­sem wiele ko­biet jest do dys­po­zy­cji pod­opiecz­nych 24 go­dzi­ny na dobę, czę­sto pra­cu­ją w nocy i nie mają re­gu­lar­nych dni wol­nych. Na opła­ce­nie ta­kiej opie­ki więk­szość ro­dzin nie może sobie fi­nan­so­wo po­zwo­lić, a ci, któ­rych na to stać, od­da­ją zwy­kle cho­re­go do spe­cja­li­stycz­nej pla­ców­ki.

Agen­cje za­ra­bia­ją kro­cie, opie­kun­ki eg­zy­sten­cjal­ne mi­ni­mum

Licz­by mówią same za sie­bie: w Niem­czech około 2,5 mi­lio­na se­nio­rów po­trze­bu­je opie­ki. W sta­ty­sty­ce Fe­de­ral­ne­go Urzę­du Pracy w całym kraju za­trud­nio­nych jest pry­wat­nie 260 opie­ku­nek, z tego 34 przy­je­cha­ło w tym celu z za­gra­ni­cy... Od­dział urzę­du pracy, który rów­no­le­gle po­śred­ni­czy w szu­ka­niu opie­ku­nek za gra­ni­cą po­da­je licz­bę około ty­sią­ca ko­biet, które pra­cu­ją le­gal­nie w Niem­czech w sek­to­rze opie­ki. Za­trud­nia­ne za po­śred­nic­twem pry­wat­nych agen­cji nie pod­le­ga­ją żad­nym sta­ty­sty­kom.

Za­kła­da­jąc tylko skrom­nie, że dana agen­cja "po­sia­da" ty­siąc ko­biet w pracy za­gra­ni­cą, a na każ­dej za­ra­bia 500 euro mie­sięcz­nie, to ozna­cza to czy­sty do­chód mie­sięcz­ny w wy­so­ko­ści pół mi­lio­na euro. Licz­bę opie­ku­nek za­trud­nia­nych w tzw. sza­rej stre­fie w Niem­czech sza­cu­je się na 100 do 200 ty­się­cy. Więk­szość z nich otrzy­mu­je mi­ni­mal­ne wy­na­gro­dze­nie. Al­ter­na­ty­wą jest za­trud­nie­nie bez­po­śred­nio przez ro­dzi­ny lub nie­miec­kie agen­cje po­śred­nic­twa, które muszą się trzy­mać wa­run­ków pracy usta­lo­nych w tu­tej­szych umo­wach ta­ry­fo­wych. Ofert wbrew po­zo­rom nie bra­ku­je.

>>>>

To jest koszmar ! Oczywiscie nikt by sie tam nie poniewieral gdyby nie Baal i zniszczenie w Polsce gospodarki . Jezdziliby tylko ci ktorzy naprawde mielibi super atrakcyjne oferty . Ale tak glosujecie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:56, 17 Sie 2012    Temat postu:

Greenpoint: nie chcą u siebie bezdomnych Polaków.

Schronisko, które ma wkrótce zostać otwarte na Greenpoincie nie pomoże Polakom - mówią przedstawiciele organizacji zajmujących się bezdomnymi w polskiej dzielnicy. Miasto nie ma jednak wyboru. Liczba ludzi bez dachu nad głową w ciągu ostatniego roku wzrosła o blisko 20 procent. Lokalne społeczności bronią się przed bezdomnymi. Protest trwa także na Greenpoincie.

W Nowym Jorku jest ponad 43 tys. ludzi, którzy nie mają gdzie mieszkać. Jednak dane urzędu miasta nie obejmują wszystkich bezdomnych. Część z nich nie korzysta, bowiem z systemu schronisk, liczącego obecnie 229 placówek i jest poza ewidencją. Faktyczna liczba osób bez dachu nad głową może sięgać nawet 50 tys. To najwięcej w historii miasta.

Przyczyn drastycznego wzrostu bezdomności w Nowym Jorku jest kilka. Między innymi brak funduszy na kontynuowanie programu dopłat mieszkaniowych dla osób zagrożonych utratą swojego lokalu. Bezdomni ściągają do miasta także z innych regionów USA, bo Nowy Jork według obowiązującego tu prawa musi zapewnić schronienie ludziom, którzy go nie mają. Zdarza się, więc, że przybysze z Portoryko czy np. Florydy wprost z lotniska wędrują od razu do schroniska.

Coraz więcej bezdomnych

Choć Polacy stanowią tylko niewielki procent bezdomnych w Wielkim Jabłku, to dla polskiej społeczności i w polskiej dzielnicy to oni są najważniejsi. Na nich skupia się działalność polskich organizacji pomocowych i kościołów. Oni ogniskują też uwagę nowojorskiego konsulatu.

Wydawałoby się, więc, że planowane na wrzesień otwarcie schroniska dla bezdomnych na Greenpoincie polska społeczność powita z zadowoleniem. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Polacy protestują, a wtórują im ludzie, którzy, na co dzień zajmują się bezdomnymi.

Powodów protestu jest wiele. Jedni obawiają się, że bezdomni popsują biznes odstraszając klientów od sklepów czy restauracji, inni boją się wzrostu przestępczości, jeszcze inni twierdzą, że bezdomni brudzą i często nadużywają alkoholu.

- Nadmierne picie to rzeczywiście problem polskich bezdomnych - przyznaje Marian Meller, prezes pomagającej Polakom organizacji Pro Life Homeless. - Często musimy tych ludzi odtruwać, by w ogóle zdolni byli do dalszego funkcjonowania - dodaje. On jednak także jest przeciwko schronisku na Greenpoincie. Dlaczego? - Schronisko nie pomoże Polakom i pewnie żaden z nich w ogóle tam nie trafi - mówi Meller.

- To nie jest tak, że jak ktoś jest bezdomnym na Brooklynie to będzie mieszkał w schronisku w tej dzielnicy. Miasto rozsyła ludzi tam gdzie są wolne miejsca. Na Greenpoincie ma powstać właśnie taki punkt rozprowadzający, a to oznacza, że będą tu zjeżdżać bezdomni z innych dzielnic. Część z nich nie zostanie przyjęta i rozejdzie się po okolicy. W efekcie liczba bezdomnych na Greenpoincie zamiast spaść wzrośnie - przekonuje prezes Pro Life Homeless.

Ja tam nie pójdę

Protesty Polaków przeciwko schronisku wspierane przez lokalnych polityków na niewiele się zdadzą. Władze Nowego Jorku nie mają obowiązku ich uwzględniać. Decyzja o otwarciu schroniska jest nieodwołalna. Prowadzony jest już nawet nabór pracowników.

- Ja tam nie pójdę - mówi Szczepan, który czasami drzemie w pobliżu zejścia na stację metra na Greenpoincie. - Biją, poniżają, kiedyś chciałem się przespać w schronisku to wiem - dodaje ok. 50-letni Polak. Jego koledzy w niedoli mówią podobnie. Póki jest ciepło polscy bezdomni będą koczować przy metrze, w miejscowym parku, lub pod przysłowiowym mostem, czyli wiaduktem przebiegającej w pobliżu Greenpointu autostrady łączącej dzielnice Brooklyn i Queens.

Zimą przygarną ich polskie kościoły, czasem jakaś właściciel domu znajdzie miejsce w piwnicy. W polskiej dzielnicy jest w tej chwili około 50-ciu osób, które nie mają gdzie mieszkać. Stałą liczbę trudno jednak uchwycić. Wszystko się zmienia. W zimie bezdomnych przybywa. Polacy koczują także w innych miejscach Nowego Jorku. - Może jest ich około 100, może więcej - szacuje Marian Meller. - Tym, którzy nadużywają alkoholu pomagamy przestać pić. Dopiero później można starać się załatwić im jakąś pracę. W zimie pomagamy ze znalezieniem noclegu - dodaje Meller.

Za mało pieniędzy na pomoc

Na taką pomoc środków z budżetu miasta jest bardzo mało. Pro Life Homeless i inne organizacje wspierające bezdomnych organizują, więc publiczne zbiórki pieniędzy, sprzedają rzeczy podarowane im przez Polaków, czasem udaje się dostać jakiś grant z polskich instytucji finansowych. Pieniądze daje np. Polsko-Słowiańska Federalna Unia Kredytowa, w której swoje oszczędności trzyma ok. 60 tys. Polaków mieszkających w Stanach.

Pomagać stara się także nowojorski konsulat. Jeśli uda się odnaleźć krewnych bezdomnego w Polsce, za darmo załatwiane są formalności paszportowe, a osoba, która zdecyduje się jechać może liczyć na wsparcie przy zakupie biletu. Oczywiście w jedną stronę.

Niewielu Polaków tak robi. Nawet, jeśli mieliby gdzie wrócić powstrzymuje ich wstyd, że zamiast z milionami wracają do kraju bezdomni i sponiewierani. Dlatego czasem kończy się to tragicznie. Tak jak w przypadku Ireny Kowalczuk, 67-letnij Polki, która zmarła w opuszczonym budynku na Coney Island.

Z Nowego Jorku
Tomasz Bagnowski

>>>>

I warto sie poniewierac ? Nie lepiej glosowac ROZUMNIE w kraju na rozsadnych ???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 20, 21, 22  Następny
Strona 2 z 22

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy