Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Zamrodował Polaka za rozpętanie II wojny światowej.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 20, 21, 22  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:24, 30 Sty 2015    Temat postu:

Cameron: Wielka Brytania będzie silniejszym państwem, jeśli ograniczymy napływ imigrantów

- Wielka Brytania będzie lepszym, silniejszym państwem, jeśli ograniczymy napływ imigrantów - oświadczył David Cameron. Premier Zjednoczonego Królestwa podkreślił także, że wciąż chce dążyć do danej kilka lat temu obietnicy, którą było ograniczenie liczby przyjeżdżających na Wyspy obcokrajowców do zaledwie dziesiątek tysięcy.

Najnowsze statystyki pokazują jednak, że Cameron nie dotrzymał słowa: tylko w ubiegłym roku do Wielkiej Brytanii przybyło 260 000 osób, z czego 228 000 z krajów członkowskich.

Zdaniem polityka, za brak spektakularnego sukcesu na tym polu odpowiada fakt, że Wielka Brytania, będąc członkiem Unii Europejskiej, nie może sobie pozwolić na naruszenie traktatów unijnych. Jednym z nich jest właśnie prawo do swobodnego poruszania się w obrębie wspólnoty, które Cameron niejednokrotnie próbował podważyć.

- Zrobiliśmy pewien postęp, jeśli idzie o ograniczenie imigracji, jednakże nie tak duży, jakbym sobie tego życzył - wyznał brytyjski premier w rozmowie z BBC Radio 2.

- Liczba obcokrajowców z krajów nienależących do europejskiej wspólnoty jest najniższa od wielu lat. Powodem, dla którego do Wielkiej Brytanii przejeżdża tak wiele osób z państw członkowskich, jest fakt, że tworzymy więcej miejsc pracy niż reszta Europy razem wzięta. Jedyne, co mogę zrobić, to ograniczyć imigrantom dostęp do brytyjskich świadczeń socjalnych - tłumaczył brytyjski premier. I dodał: - Wierzę, że będziemy lepszym i silniejszym państwem, jeśli uda nam się ograniczyć liczbę przyjeżdżających do nas obcokrajowców do dziesiątek tysięcy osób rocznie, zamiast do setek tysięcy, jak jest obecnie. Liczby jasno pokazują, że na razie nam się to nie udało, jednakże chcę dążyć do tego. Wierzę, że to jest właściwa decyzja.

- Myślę, że Brytyjczycy mają słuszne obawy odnośnie imigracji. Uważają, że to dobre zjawisko, potrzebne państwu, jednakże czują, że obecnie nie jest odpowiednio kontrolowane - podsumował polityk.

David Cameron obiecał, że jeżeli wygra tegoroczne wybory, w 2017 roku zostanie przeprowadzone referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Obiecał także przeprowadzenie szeregu zmian od maja tego roku, które zakładają m.in. wydalenie z kraju imigrantów, którzy przebywają bez pracy przez pół roku czy dostęp do świadczeń socjalnych dopiero po 4 latach mieszkania na Wyspach.

W 2011 roku premier Wielkiej Brytanii przekonywał swoich wyborców: - Jestem pewny, że uda nam się ograniczyć liczbę osób napływających na Wyspy. Wielka Brytania zawsze będzie otwarta na tych najlepszych i najzdolniejszych z całego świata, a także na osoby prześladowane, które szukają schronienia. Jednak równocześnie nasze granice muszą być bardziej kontrolowane. To obietnica dla Brytyjczyków, którą zamierzamy dotrzymać.

...

Taa bez ludzi bedzie zdrowo ... i martwo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:39, 01 Lut 2015    Temat postu:

Coraz więcej Polaków zostaje Brytyjczykami

Paszport Zjednoczonego Królestwa kusi coraz większą liczbę Polaków - w 2010 r. Home Office wydało naszym rodakom 1 419 paszportów, a trzy lata później już aż 6 066 brytyjskich dokumentów.

- Zjawisko to jest na tyle niezwykłe, że obywatele innych krajów UE raczej nie zawracają sobie głowy brytyjskim obywatelstwem, zdając sobie sprawę z tego, że mają pełne prawo do życia i pracy w Wielkiej Brytanii - czytamy w "Daily Mail".

Skąd w takim razie u Polaków ta chęć zostania Brytyjczykami? Eksperci mają dla nas jedno wytłumaczenie. Ich zdaniem, obawiamy się perspektywy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE oraz utracenia związanych z tym przywilejów. - Brytyjski paszport ma być dla Polaków zabezpieczeniem przed planami Davida Camerona - - wyjaśniają specjaliści, cytowani przez brytyjską gazetę.

W 2010 r. Home Office wydało naszym rodakom 1 419 paszportów. W 2011 r. liczba ta wynosiła 1 863; w 2012 r. - 3 043, a rok później podskoczyła do 6 066. - To oznacza, że w zeszłym roku brytyjski dokument mogło otrzymać nawet 12 tys. polskich obywateli - zauważa "Daily Mail".

Taki obrót sprawy podoba się znanej z krytycznego podejścia do imigracji, prawicowej organizacji MigrationWatch. - To pozytywny sygnał, mówiący o rosnącej integracji polskiej społeczności - zauważa szef MigrationWatch, Lord Green of Deddington

...

Polacy sa najcwansi ze wszystkich niestety . PRZYPOMINAM ZE DAWNA EMIGRACJA NIE CHCIALA BRAC PASZPORTOW KTORE CHETNIE BY IM DALI ABY POZBYC SIE ,,PROBLEMU" ZDRADY POLAKOW W 1945 ! NIE ONI TRZYMALI POLSKIE DOKUMENTY ZE SA POLAKAMI ! A teraz widzicie . Lud sowiecki gdzie kasa tam ojczyzna . Biedni ludzie ktorym pieniadz zniszczyl zycie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:22, 18 Lut 2015    Temat postu:

Norwegia: Polacy zastraszani przez pracodawcę

Coraz częściej mówi się w Norwegii o zjawisku "dumpingu socjalnego", którego ofiarą padli Polacy pracujący w norweskiej firmie produkującej meble. W norweskich mediach zrobiło się o tym głośno za sprawą dyskryminacji i zastraszeń polskich pracowników, którzy zarzucają firmie niesprawiedliwie traktowanie i wykorzystywanie - podaje norweski portal "Byggeindustrien".

Polacy decydujący się na wyjazd do Norwegii kuszeni są dobrymi warunkami pracy i wysokimi pensjami. Zdarzają się jednak przypadki łamania prawa pracy przez pracodawców, którzy ustalają nierówne warunki dla obcokrajowców, traktując ich tym samym jako pracowników drugiej kategorii. W takiej sytuacji znaleźli się Polacy pracujący w tym kraju.

Dziennikarze "Byggeindustrein" dotarli do źródeł, z których wynika, że polscy pracownicy pracują 12 godzin dziennie od poniedziałku do piątku oraz po sześć godzin w soboty. Polacy nie otrzymują wypłaty od listopada, a ich stawka godzinowa jest zaniżana. Po drugiej stronie stoją norwescy pracownicy, którzy są terminowo opłacani i którzy otrzymują dodatkowe premie finansowe.

- Prezes firmy tłumaczy, że problemy finansowe firmy spowodowane są pogorszeniem sytuacji na rynku. Spotkania wewnętrzne organizowane przez firmę na razie nie przynoszą wymaganego efektu i rozwiązania problemu - podaje portal.

Pracownicy z Polski pozostają bez pomocy w trudnej sytuacji, co rzekomo wykorzystuje pracodawca, grożąc konsekwencjami wobec pracowników. - Każdy boi się otwarcie wystąpić przeciwko firmie. Mamy zakaz wypowiadania się w mediach pod groźbą utraty. A ja nie mam do czego wracać do Polski – stwierdził jeden z anonimowych rozmówców gazety.

Dziennikarze "Byggeindustrein" powiadomili o całej sprawie norweską inspekcję pracy, która ma sprawdzić zgodność dokumentacji z obowiązującymi przepisami.

...

Emigracja zadna radosc .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:54, 24 Lut 2015    Temat postu:

Niemcy: Polka opiekując staruszką ryzykowała życiem

Berlińska "Tageszeitung" opisuje historię Polki, która pracowała jako opiekunka osoby starszej z zakażeniem groźnym dla życia innych osób. Przed rozpoczęciem pracy nie poinformowano jej o tym.

"Tageszeitung" poświęca obszerny artykuł zagrożeniom zdrowotnym przy pracy opiekunek osób starszych. Pod tytułem "Trudna sytuacja dla opiekunek. Ryzyko zakażenia", dziennik opisuje historię 57-letniej Gabrieli R., która przejęła opiekę w Niemczech nad starszą kobietą z zaraźliwą infekcją jelitową. Nikt nie powiedział opiekunce o dolegliwościach podopiecznej. Kiedy domagała się zbadania jej samej, żeby upewnić się, że nie została zarażona, zwolniono ją z pracy.

Gabriela R. chce dochodzić swoich praw. Nie chce dobrowolnie zrezygnować z wynagrodzenia. Miała podpisaną umowę o pracę w miejscowości Buchholz do 5 marca 2015. Polka od 8 lat jeździ do pracy z Katowic na północ Niemiec; gotuje, sprząta i opiekuje się starszymi osobami. Najczęściej są one niedołężne, wymagają szczególnej opieki, jak zmiana pieluch czy podawanie lekarstw.

Gabriela R. musiała przerwać opiekę nad sędziwą Marią O. w Buchholz i ustąpić miejsca innej opiekunce. Przyjechała tam 9 stycznia na zlecenie polskiej agencji "Felizajob" w Słupsku, która współpracuje z jedną z berlińskich agencji. Zlecenie otrzymała telefonicznie, instrukcje dotyczące pracy na piśmie. Gabriela R. opowiada, że nie było tam wzmianki, że pacjentka ma bardzo zaraźliwą infekcję jelitową.

Jej podopieczna Maria O., zwolniona ze szpitala po operacji biodra była osłabiona. Ale jej stan się nie poprawiał, opowiada Polka. Córka podopiecznej twierdziła, że matkę osłabiają przyjmowane antybiotyki. Polka nie dawała za wygraną, gdyż jej podopieczna miała nieustannie biegunkę. Wezwany wreszcie lekarz stwierdził, że seniorka musi mieć profesjonalną opiekę pielęgniarską. Kiedy Gabrieli R. dano maskę ochronną, środki dezynfekcyjne i ubranie ochronne, dowiedziała się, że za infekcję jelit odpowiedzialny jest szczep bakterii Clostridium, zrozumiała, że dolegliwości jej podopiecznej są zagrożeniem nie tylko dla jej zdrowia, ale i życia. Potwierdziła to osoba z placówki świadczącej usługi pielęgniarskie.

Kiedy Gabriela R. poprosiła córkę swojej podopiecznej o badanie laboratoryjne dla siebie, żeby upewnić się, czy się nie zaraziła, pogorszyły się jej relacje z pracodawcą. Polka opowiada, że powiedziano jej, iż może zrezygnować z pracy, następnie grożono skargą w agencji, która pośredniczyła w jej zatrudnieniu, aż w końcu kazano jej się wynosić, argumentując, że zatrudniono nową kobietę.

Pracownica poradni Faire Mobilität zrzeszenia związków zawodowych DGB Sylwia Timm mówi, że przypadek Gabrieli R. nie jest odosobniony. Na prośbę dziennika TAZ o ustosunkowanie się do sprawy Gabrieli R. agencja pośrednictwa wzbraniała się przed pisemnym potwierdzeniem, że powodem zerwania stosunku pracy było zagrożenie zarażeniem.

Gabriele R. nie tylko musi się liczyć z tym, że nie dostanie przysługującego jej do 5 marca wynagrodzenia, ale może zostać ukarana za zerwanie umowy, opowiada Polka w rozmowie z "Tageszeitung". Jej pracodawca w Buchholz Susanne M. wsadziła ją bowiem sama do autobusu jadącego z Hamburga do Katowic.

Dla niemieckiej rodziny sprawa jest zakończona. Gabriela R. ma nadzieję na pomoc Sylwi Timm ze związków zawodowych, która ocenia, że polska opiekunka ma szansę wygrać sprawę przeciwko rodzinie z Buchholz przed sądem pracy. Tymczasem następna opiekunka z polski, Ewa K. została zatrudniona po Gabrieli R. u matki Susanne M. - jej też nie poinformowano o ryzyku infekcji jelit, na jaką cierpi jej podopieczna.

...

Straszne . Oszustwo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:25, 03 Mar 2015    Temat postu:

Cameron upokorzony: "Masowa migracja na Wyspy to głównie osoby spoza UE"

Porażka polityki torysów, którzy obiecywali ograniczenie napływu imigrantów do 100 tysięcy rocznie, jest jednym z pięciu największych niepowodzeń w historii brytyjskiej polityki na przestrzeni ostatnich 25 lat - ocenia "The Guardian".

Krajowe Biuro Statystyczne opublikowało najnowszy raport, z którego wynika, że liczba imigrantów przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii jest większa niż w 2005 roku, czyli zanim David Cameron doszedł do władzy.

Wbrew temu, co twierdzili do tej pory politycy Partii Konserwatywnej oraz UKIP, to nie imigranci z Unii Europejskiej (a zwłaszcza jej wschodniej części) stanowili najliczniejszą grupę nowo przybyłych obcokrajowców.

Ubiegłoroczne saldo migracji było dodatnie. Do kraju przyjechało 624 tysięcy obcokrajowców, wyjechało zaś 327 tysięcy osób. Wielkiej Brytanii przybyło zatem blisko 300 tysięcy nowych rezydentów - z czego prawie 200 tysięcy to osoby spoza Unii Europejskiej.

Fakt ten – zauważa "Daily Mail" - jest najbardziej upokarzający dla premiera. Cameron przekonywał bowiem, że przeważająca liczba cudzoziemców przyjeżdżających na Wyspy to osoby z UE. Jako przykład często podawał Polaków, Rumunów czy Bułgarów. W Europejczyków najbardziej była wymierzona polityka antyimigracyjna, w ramach której szef torysów dążył do zmiany traktatów unijnych, chcąc doprowadzić do ograniczenia swobody przemieszczania się w obrębie Wspólnoty.

W porównaniu do roku 2013, liczba osób, które wybrały Wielką Brytanię na swój nowy dom, wzrosła o 94 tysiące i nieustannie rośnie, mimo obietnic. Brytyjski dziennik zauważa, że masowa migracja jest w dużej mierze odpowiedzialna za najlepszy stan gospodarki od 20 lat. Tego samego zdania jest wielu brytyjskich ekonomistów oraz były premier Tony Blair, który stwierdził, że ograniczenie tego zjawiska będzie katastrofą dla kraju. "David Cameron może poszczycić się tym, że Wielka Brytania jest krajem o największej liczbie miejsc pracy, lecz zawdzięcza to imigrantom" - zauważa Alan Travis, autor artykułu.

Pomimo przytaczanych niejednokrotnie pozytywnych stron tego zjawiska, niezadowoleni z obecnego stanu rzeczy są brytyjscy politycy. "Jak nasz kraj ma być wspólnotą, o wspólnej tożsamości, jeśli ludność tak gwałtownie się zmienia?" - zastanawiał się laburzysta Frank Field.

Swoje niezadowolenie wyraził także dyrektor ośrodka analitycznego Migration Watch UK, który zwrócił się do brytyjskich polityków o zaostrzenie przepisów imigracyjnych, które mają doprowadzić do zaniku zjawiska masowej migracji.

- Ten wynik jest jasnym sygnałem, że wysiłki mające na celu ograniczenie napływu obcokrajowców do naszego kraju powinny zostać podwojone. Tak poważny problem wymaga zwiększenia nakładów finansowych na jego rozwiązanie, dlatego apelujemy do rządzących o przeznaczenie większej sumy na kontrolę tego zjawiska - oświadczył Lord Green, dyrektor ośrodka.

...

~emigrant : co z tego, nie rozumiecie mentalnosci ANGLIKOW. Oni nie maja nic do muslimow i wyplacanych zasilkow, ich bola biali imigranci z Europy. Poprostu nie znosza jak inni biali, rowni im prawem sie panosza w ich kraju, zabieraja prace i sa konkurencyjni. Anglicy maja mentalnosc z XIX wiecznego imperium brytyjskiego, kiedy to samo bycie anglikiem poprawialo im humor i sprawialo ze czuli sie lepsi niz ich podlegli afrykanscy i azjatyccy niewolnicy. A w konfrontacji z innymi bialymi nie maja tego poczucia i to ich szczypie.

...

Tak maja kompleksy wobec Polakow . Ludy mniej cywilizowane powoduja ich pyche Polacy kompleksy . Przeciez Polakow to tam juz przybywa malutko w tej masie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:26, 03 Mar 2015    Temat postu:

Brytyjska Polonia zbiera podpisy w obronie egzaminu z języka polskiego

Polska Macierz Szkolna zainicjowała akcję protestacyjną przeciwko decyzji AQA

Brytyjska Polonia zbiera podpisy w obronie egzaminu z języka polskiego. W dwa dni udało się zebrać 2,5 tys. podpisów pod internetową petycją w tej sprawie - mówi Marta Niedzielska, kierownik biura Polskiej Macierzy Szkolnej.

Polska Macierz Szkolna to organizacja wspierająca polską edukację w Wielkiej Brytanii; organizatorzy liczą na to, że zanim przekażą brytyjskim władzom petycję zbiorą nawet 100 tys. podpisów. Warunkiem podpisania wniosku jest jednak adres zamieszkania na terenie Wielkiej Brytanii.

Brytyjska instytucja AQA odpowiedzialna za przeprowadzanie egzaminu z języka polskiego w ramach egzaminu A-level (odpowiednik polskiej matury), postanowiła od 2018 roku zrezygnować z przeprowadzania tych egzaminów. AQA uzasadnia to koniecznością zmniejszenia kosztów organizowania egzaminów, które są mniej popularne od innych oraz brak wystarczającej liczby egzaminatorów z języka polskiego.

Z tą argumentacją nie zgadza się Polska Macierz Szkolna. W sobotę zainicjowała ona oficjalnie akcję protestacyjną przeciwko decyzji AQA.

"Udało nam się, dzięki przesyłaniu petycji, gdzie tylko możliwe, pozyskać wsparcie wielu osób, dla których sprawa jest ważna, wśród nich autorytetów, dziennikarzy, przedstawicieli polskiej polityki, polskich organizacji, naukowców. Poparli nas poprzez rozesłanie wiadomości przez swoje media socjalne m.in. Radosław Sikorski, ambasador RP w Londynie Witold Sobków, Polski Instytut Kulturalny, brytyjska piosenkarka polskiego pochodzenia Katy Carr, Polskie Radio, wiele polskich mediów w Anglii i wielu, wielu innych. Wspierają nas również przedstawiciele brytyjskich organizacji edukacyjnych"? - informuje Polska Macierz Szkolna.

Organizacja zachęca też Polaków do organizowania się w ramach lokalnych społeczności skupionych wokół polskich parafii, ośrodków kulturalnych czy sklepów i podpisywanie petycji w formie papierowej.

Inną możliwością jest wysyłanie listów do parlamentarzystów z danego okręgu wyborczego. Polska Macierz Szkolna przygotowała i udostępniła wzór takiego listu.

Do egzaminu A-level z języka polskiego podchodzi rocznie blisko tysiąc osób. Jeszcze dziesięć lat temu takich przypadków było rocznie kilkadziesiąt. Zdaniem Polskiej Macierzy Szkolnej skala zainteresowania egzaminem A-level z języka polskiego będzie rosła z każdym rokiem. ?

W tej chwili do egzaminu GCSE (egzamin kończący edukację na poziomie odpowiadającym polskiemu gimnazjum) z języka polskiego przystępuje bowiem około 5 tys. dzieci rocznie. Zdecydowana większość z nich będzie z pewnością zainteresowana zdawaniem także egzaminu A-level.

Warto przypomnieć, że bardzo wiele dzieci polskich imigrantów, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii po 2004 roku, dopiero zaczyna naukę w szkole lub zacznie ją w najbliższych latach.

...

Powodzenia .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:21, 04 Mar 2015    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Polskie produkty na cenzurowanym w UK

Ostatnio służby publiczne w Lancashire przestrzegały przed piciem polskiego spirytusu. Media ostrzegają, by podchodzić uważnie do polskiego alkoholu, tak jak wcześniej straszyły polskim mięsem czy ziemniakami.

W styczniu policja z Lincolnshire ostrzegała, że polski alkohol może być groźny dla zdrowia. – Wiemy, że te produkty są sprzedawane w niektórych polskich sklepach na terenie Lancashire i zależy nam, aby wszyscy klienci zdawali sobie sprawę, że spirytus ma powyżej 90 proc. alkoholu – mówi Rachel Wilcock z Lancashire’s Trading Standards Service. Tak mocnego alkoholu nie należy pić bez rozcieńczania. Policja przestrzega, że już dwa shoty spirytusu mogą stanowić dawkę śmiertelną, a lokalna "Blackpool Gazette" radzi, by zaopatrywać się w innych miejscach, niż polskie sklepy.

– Przecież wiadomo, że spirytusu nie pije się samego – dziwi się Patryk z Blackpool, który nie raz używał polskiego spirytusu do robienia domowych nalewek. W tym samym czasie "Daily Telegraph" pisał o innym przypadku, jaki miał miejsce po wypiciu polskiego alkoholu. – Poseł Jim Dobbin był na służbowej wizycie w Polsce. Gospodarze polewali mu wódkę do każdego dania twierdząc, że taka jest tradycja. Zmarł z przepicia. Norma była w jego organizmie przekroczona 5-krotnie – pisze gazeta.

Konina w wołowinie

Miejmy nadzieję, że nie rozpęta się taka burza, jak w zeszłym roku na temat polskiego mięsa. Wtedy okazało się, że w wołowych hamburgerach Burger Kinga, wyrobach Tesco i innych sieci, zamiast najlepszej jakości mięsa była mrożona konina i mięso od niekontrolowanych dostawców z Polski.

– Zawsze w takich sytuacjach robi się wielką aferę z niczego – twierdzi Bogdan, 60-latek pracujący w brytyjskiej, a wcześniej w polskiej rzeźni. – Wbrew temu, jakie wrażenie mogła odnieść opinia publiczna, mięso było innego gatunku, nie było w żaden sposób gorsze. Mi konina nie przeszkadza. Ale wyobrażam sobie, jak ja bym się poczuł, gdybym zjadł mięso psa zamiast wołowiny – przypuszcza. Służby publiczne tłumaczyły wtedy, że przyczyną skandalu było m.in. wprowadzenie klientów w błąd.

Skażona kaszanka

– Są dowody, że w tej aferze brały udział włoskie i polskie gangi, które zorganizowały przekręt wart wiele milionów funtów. Mafia miałaby działać na terenie Rosji i krajów nadbałtyckich. „The Observer” wymienia Polskę jako poważnego dostawcę końskiego mięsa do Francji i Włoch, który eksportuje co roku 25 tys. koni do rzeźni – twierdziła wtedy „Gazeta Wyborcza”. A to nie jedyny skandal z polskim mięsem w roli głównej, bo wcześniej z półek w brytyjskich sklepach wycofano też dwie partie polskiej kaszanki. Były one skażone pałeczkami listerii, która może wywoływać zatrucia, a u kobiet w ciąży nawet poronienie.

Groźne porzeczki

W 2004 r. Wielka Brytania ograniczyła kupno ziemniaków z Polski. Uznano, że dotknęła je plaga pierścienicy. Do dziś wśród brytyjskich przepisów można znaleźć ten wprowadzony w 2004 roku: – Żadna osoba nie powinna w celach biznesowych importować do Anglii ziemniaków, o których wie lub co do których ma wiarygodne przesłanki by przypuszczać, że są to polskie ziemniaki – czytamy.

Dwa lata temu European Food Safety Authority ostrzegało też przed porzeczkami z Polski. Chodziło o 1.440 mieszanek owoców leśnych, w których na terenie 12 europejskich krajów wykryto wirus zapalenia wątroby typu A. Ponieważ w mieszance znajdowały się owoce z Polski, ale też np. jagody z Bułgarii, nie było wiadomo, co było bezpośrednim źródłem wirusa. – Przeraża mnie, że tyle jest przepisów, wszystko jest drogie, bo musi przechodzić certyfikaty, a koniec końców okazuje się, że równie dobrze można kupić porzeczki od anonimowej osoby przy leśnej drodze – dziwi się 38-letnia Karolina z Southampton.

W raporcie na ten temat czytamy, że mrożone mieszanki, poza składem pochodzącym z wielu krajów, trzymamy w zamrażarce wiele miesięcy, przez co po zatruciu trudno jest dojść do partii towaru kupionego wcześniej.

Na złość Putinowi

Na szczęście nie zawsze medialne doniesienia owocują problemami ze sprzedażą polskiej żywności. Po tym, jak BBC w zeszłym roku pisała o polskich jabłkach i słynnej nad Wisłą akcji "jedz na złość Putinowi", od tamtej pory brytyjscy dostawcy coraz chętniej wybierali polskie jabłka, bo być może przypomnieli sobie, że są bardziej naturalne od chińskich, a przy tym kupując je można okazać wsparcie dotkniętym sankcjami producentom. Takie problemy zdarzają się nie tylko z polskim jedzeniem.

– Pamiętam mnóstwo takich afer, tylko nie docierały one do polskich gazet, bo nie dotyczyły polskich produktów. Były na przykład skażone kurczaki z Azji, sos Worcester zawierał zakazane barwniki, a chyba w maju 2014 roku wycofywano mleko, bo zawierało groźne bakterie. Na pewno więc nie jest tak, że to z polskimi produktami jest najwięcej problemów. Zdarza mi się wycofywać też partie produktów ze Szwecji czy samej Wielkiej Brytanii – uspokaja Artur, właściciel polskiego sklepu w Manchesterze.

...

Znowu jakis hejting .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:10, 11 Mar 2015    Temat postu:

Szansa na milion euro odszkodowania dla polskich robotników we Francji

Polscy robotnicy zatrudnieni przy budowie elektrowni jądrowej we Flamanville na północy Francji mają szansę nawet na milion euro odszkodowania od nieuczciwych pracodawców - informuje RMF FM. W Cherburgu ruszył proces przeciwko firmom, które - pośrednio i bezpośrednio - zatrudniały oszukanych Polaków.

Gigant budowlany Buygues, odpowiadający za budowę elektrowni atomowej we Flamanville w Normandii, został oskarżony o korzystanie z niezgodnych z prawem usług firmy Atlanco. Nie płaciła ona zatrudnionym Polakom składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Wielu z nich odesłano do domu przed końcem kontraktu.

Ponad rok temu Atlanco została zobowiązana do wypłacenia poszkodowanym robotnikom odszkodowania o łącznej wysokości ponad pół miliona euro. Adwokat pokrzywdzonych Polaków, Władysław Lis, zapowiada jednak w rozmowie z korespondentem RMF FM Markiem Gładyszem, że możliwe jest uzyskanie pieniędzy także od firmy Buyges, pośrednio zatrudniającej Polaków.

Wszystko zależy od wyroku w procesie apelacyjnym. Adwokat twierdzi, że istnieje możliwość uzyskania nawet ponad miliona euro odszkodowania.

...

Cieszy ze sa szanse .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:14, 12 Mar 2015    Temat postu:

"Znajomość polskiego będzie zaletą". Walijczycy oburzeni treścią ogłoszenia

Jedna z walijskich firm w ogłoszeniu o pracę napisała, że "znajomość polskiego u przyszłego pracownika będzie zaletą". "Dlaczego w ogłoszeniu nie ma mowy o języku walijskim?" - pytają oburzeni rdzenni mieszkańcy kraju.

Zajmująca się utylizacją odpadów firma Cwm Environmental opublikowała ogłoszenie, w którym poszukiwana jest osoba pracująca przy recyklingu śmieci.

Oferta zawierała szczegółowy opis zajęcia, stawkę godzinową (6,50 funtów), a także adnotację: "Znajomość języka polskiego jest zaletą, jednakże nie jest wymagana".

To jedno - zdawałoby się, że zupełnie niewinne - zdanie wywołało wiele kontrowersji wśród mieszkańców walijskiego Carmarthenshire - informuje portal "Wales Online".

Walijczycy zarzucają firmie, że w ogłoszeniu nie pojawiła się wzmianka o tym, że znajomość walijskiego byłaby atutem – tymczasem aż 40 procent mieszkańców miasta zna ten język.

Sprawa zyskała ponadto szerszy wydźwięk z tego względu, że szukające pracownika przedsiębiorstwo należy do tamtejszej rady miasta. Wybory w Carmarthenshire wygrała Partia Pracy, która znana jest z przychylniejszego nastawienia do imigrantów niż konserwatyści.

Do dyskusji włączyli się więc lokalni przedstawiciele Partii Konserwatywnej, którzy oskarżyli Partię Pracy o faworyzowanie imigrantów, podczas gdy powinni pomagać bezrobotnym Brytyjczykom w znalezieniu pracy.

- To wydarzenie jest dowodem na to, że laburzyści rekrutują cudzoziemców kosztem lokalnych mieszkańców, którzy także szukają zatrudnienia – stwierdził rzecznik walijskich torysów.

- Około 30 ze 100 naszych pracowników to osoby z Europy Wschodniej, zwłaszcza z Polski. Osoby te są bardzo dobrymi i niezawodnymi pracownikami, dlatego szukanie kogoś, kto potrafiłby się z nimi porozumieć, ma sens – oświadczył dyrektor Cwm, John Rees.

...

Ci juz dostaja swira . Polski jest mile widziany bo jest mnostwo Polakow . A ci dorabiaja teorie nazistowskie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:19, 19 Mar 2015    Temat postu:

Rasistowski atak na 18-letnią Polkę w Manchesterze. Policja szuka sprawcy

Dwudziestokilkulatek, który najprawdopodobniej pochodził z Rumunii napadł na 18-letnią Polkę, która niedawno przeprowadziła się do Manchesteru. Bił ją kilka minut, skradł torebkę i obrzucił stekiem rasistowskich wyzwisk. Policja szuka świadków zdarzenia i osób, które mogłoby pomóc w ujęciu sprawcy.

Do zdarzenia doszło w centrum Salford, na Blackfriars Road, zaledwie kilkaset metrów od dworca Manchester Victoria. Mężczyzna podbiegł do ofiary, uderzył ją w twarz wykrzykując rasistowskie komentarze, a następnie wyrwał jej torebkę.

Kobieta starała się bronić, pytała sprawcy dlaczego do robi i relacjonowała zdarzenie znajomym Polakom, z którymi akurat rozmawiała przez telefon. Oficer policji prowadzący sprawę przyznał, że kobieta była bita przez pięć minut.

- To przerażający atak, który trwał około pięciu, do sześciu minut. Był on całkowicie niesprowokowany, a ofiarą padła kobieta, która szła na piechotę do domu i rozmawiała przez telefon z przyjaciółmi - mówi Michelle Ingham z policji w Salford i dodaje, że kobieta nadal znajduje się w głębokim szoku po tym co się stało.

Pobita 18-latka boi się teraz wychodzić na ulicę, w obawie przed tym, że podobny atak się powtórzy.

Policja ustaliła, że napastnikiem był mężczyzna między 20 a 30 rokiem życia, miał nieco mniej niż 180 cm wzrostu, był ubrany w czarną bluzę z kapturem zamykaną na zamek, niebieskie jeansy i czarne buty. Najprawdopodobniej pochodził z Rumunii.

Prowadzący śledztwo proszą wszystkich, którzy mogli być świadkami zdarzenia, albo dysponują jakimikolwiek informacjami na temat sprawcy, żeby skontaktowali się z policją pod numerem 0161 856 5260 albo na infolinii Crimestoppers pod numerem 0800 555 111.

...

Niestety takie klebowisko ludow nie jest bezpieczne . I o tym sie nie mowi ale ,,z Rumunii" czyli zgaduje Cygan ? Bo ostatnio nie wolno uzywac tego slowa . I biedna Rumunia cierpi .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:17, 20 Mar 2015    Temat postu:

Nowa dwufuntowa moneta z twarzą Polki

Monetę można już nabyć w sklepie internetowym brytyjskiej mennicy

Britannia, która jest damską personifikacją Wielkiej Brytanii, od teraz będzie miała twarz pochodzącej z Polski kobiety - informuje "Daily Mail".

Brytyjska mennica ogłosiła, że w tym roku Britannia powróci na nową dwufuntową monetę. Jak zaznacza gazeta, wydarzenie to – ogłoszone z wielką pompą – może spowodować, że Nigel Farage będzie potrzebować soli trzeźwiących. Dlaczego? Portret nowej Britannii – która jest symbolem brytyjskiej tożsamości narodowej - został bowiem stworzony w oparciu o twarz polskiej imigrantki, Doroty Rapacz.

Autorem projektu jest wybitny rzeźbiarz Antony Dufort, który przy tworzeniu wizerunku Britannii inspirował się swoją pochodzącą z Lubonia małżonką. 44-letnia Polka przybyła do Wielkiej Brytanii w 2001 roku, wkrótce po ślubie z Brytyjczykiem.

- To możliwe, że nowy portret jest wzorowany na mojej żonie - przyznał 66-letni Dufort. - Musiałem długo zastanawiać się nad tym, jak stworzyć wizerunek silnej, młodej kobiety, który będzie zarazem nośnikiem tradycyjnych wartości - dodał.

Artysta jest autorem wielu wybitnych posągów, w tym rzeźby Margaret Thatcher, która stoi naprzeciwko pomnika Winstona Churchilla w brytyjskiej Izbie Gmin. Mennica (Royal Mint) przywróciła Britannię po sześciu latach nieobecności. Wcześniej jej postać mogliśmy zobaczyć na rewersie monety 50 pensowej.

Britannia to "bohaterka ludu" oraz "symbol odradzającego się optymizmu". Dufort zaproponował unowocześniony wizerunek kobiety, który ukazuje jej głowę i ramiona w większym zbliżeniu.

"Kto mógł się spodziewać, że Jej Królewska Mość – która znajduje się na drugiej stronie monety – będzie dzielić tak zaszczytne miejsce z polską imigrantką?" - pyta prowokacyjnie "Daily Mail".

Polacy stanowią najliczniejszą grupę obcokrajowców w Wielkiej Brytanii. Naszym rodakom od 2002 roku zostało wydanych 1,2 mln numerów ubezpieczenia (National Insurance Numbers). Ze wszystkich mniejszości na Wyspach to Polki rodzą najwięcej potomstwa - w zeszłym roku wydały na świat około 21 300 dzieci.

...

Czyli co to masymbolizowac ? Symbolem Brytanii sa Polacy ? Czy Brytyjczycy maja stac sie Polakami ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:04, 24 Mar 2015    Temat postu:

Język polski dzieli Brytyjczyków
Piotr Gulbicki
23 marca 2015, 11:46
"Znajomość języka polskiego będzie dodatkowym atutem" - taką informację w ogłoszeniu o pracę zamieściła walijska spółka komunalna. I rozpętała się burza. Jak pisze z Londynu dla Wirtualnej Polski Piotr Gulbicki, zawrzało również po zapowiedzi o usunięciu egzaminu z polskiego na brytyjskiej maturze.

Wprowadzenie w życie decyzji komisji (o usunięciu j. polskiego z programu brytyjskiej matury - red.) będzie miało fatalne skutki. Wielu uczniów zrezygnuje z nauki polskiego, co przełoży się na ich brak zainteresowania rodzimą historią, literaturą, sztuką.
Marta Niedzielska, kierownik biura Polskiej Macierzy Szkolnej
Rzesze przybyszów znad Wisły, najwyższy procent urodzin wśród imigrantów, coraz bardziej widoczna obecność na tutejszym rynku. Polacy solidnie zakorzenili się na Wyspach i to w różnych dziedzinach. Nieprzypadkowo polski jest obecnie drugim, po angielskim, najczęściej używanym językiem w Wielkiej Brytanii. Co budzi zresztą różne reakcje.

Grube działa

"Nie wyłapywać karpi", "Nie hałasować", "Nie śmiecić" - tabliczki z takimi napisami swego czasu można było spotkać w parkach, przy stawach, na dworcach... Mimo że na brytyjskiej ziemi, pisane są czystą polszczyzną. Cóż, nie każdy imigrant z Polski zna angielski. Zapewne tym przesłaniem kierowała się spółka komunalna z walijskiego miasta Carmarthen, zamieszczając ostatnio ogłoszenie, w którym poszukuje kandydatów do recyklingu odpadów. Zarobki 6,5 funta za godzinę, praca przy maszynie, od piątej rano do siódmej wieczorem. Jak zaznaczono, umiejętność rozumienia i mówienia po polsku będzie atutem, chociaż nie jest to konieczne. No i zawrzało.

Jako że miastem rządzą laburzyści, ich polityczni oponenci wyciągnęli grube działa. - To przykład dyskryminowania lokalnych pracowników mówiących po angielsku i walijsku. Ed Miliband (szef Partii Pracy - przyp.) obiecał zakazać działalności agencji, które próbując zaniżyć zarobki, wynajmują imigrantów. Tymczasem zabiegi rady miejskiej w Carmarthen to dowód czystej hipokryzji, nic dziwnego, że wyborcy nie mogą ufać takim ludziom - grzmiał przedstawiciel walijskich konserwatystów. Wtórował mu rzecznik nacjonalistycznej partii Plaid Cymru. - To smutne, że nie kładzie się takiego samego akcentu w stosunku do wszystkich poszukujących pracy - ogłosił w oświadczeniu.

Rada miejska odpiera zarzuty, twierdząc, że nie ma wpływu na proces rekrutacyjny w spółce. Z kolei dyrektor tej ostatniej wyjaśnia, że dobra komunikacja jest ważna z powodów bezpieczeństwa i zdrowia pracowników. A tych firma zatrudnia 100, przy czym 30 pochodzi z Europy Wschodniej, głównie z Polski.

Na równi z bengalskim

Wybory parlamentarne zbliżają się szybkimi krokami i zapewne "polski temat" wypłynie jeszcze nie raz. Antyimigrancką kartą grały już wszystkie brytyjskie ugrupowania polityczne, licząc na dodatkowe głosy, które cierpliwie gromadzi Partia Niepodległości Nigela Farage'a. Ich cel jest jasny. W co natomiast gra Assessment and Qualifications Alliance? Ta szacowna instytucja ogłosiła, że od 2018 roku z programu brytyjskiej matury zostanie usunięty język polski, który figurował w niej nieprzerwanie od 1951 roku.

Co się nagle stało? Komisja podaje trzy argumenty. Brak funduszy - co wiąże się z przeprowadzeniem reformy egzaminacyjnej, niska liczba kandydatów podchodzących do matury oraz problemy ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych egzaminatorów. Te wyjaśnienia wydają się jednak, mówiąc delikatnie, mało przekonujące.

Na Wyspach mieszka bowiem co najmniej trzy tysiące doświadczonych polskich nauczycieli, mogących sprostać temu zadaniu. Liczba osób zdających egzamin systematycznie rośnie - 10 lat temu było ich 150, natomiast obecnie ponad 1000. A w przyszłości będzie jeszcze więcej, zważywszy na fakt, że w polskich szkołach uzupełniających uczy się obecnie 16 tysięcy dzieci, a w placówkach brytyjskich setki tysięcy. Także argumenty o oszczędnościach są raczej wątłe. Podobnie jak zakwalifikowanie polskiego - na równi z bengalskim, pendżabskim, hebrajskim i urdu - do grupy języków mniejszościowych.

Tracąc korzenie

Klamka zapadła - twierdzi komisja. Jednak brytyjska Polonia nie składa broni. Polska Macierz Szkolna, zrzeszająca rodzime szkoły w Wielkiej Brytanii, prowadzi zakrojoną na szeroką skalę akcję protestacyjną. Zapowiada interwencje w ministerstwie edukacji, u brytyjskich parlamentarzystów, w samej AQA. Wspiera ją m.in. ambasador RP w Londynie Witold Sobków, a także polskie władze. Podpisy zbierane są w internecie, w sklepach, kościołach, różnych instytucjach.

- Wprowadzenie w życie decyzji komisji będzie miało fatalne skutki. Wielu uczniów zrezygnuje z nauki polskiego, co przełoży się na ich brak zainteresowania rodzimą historią, literaturą, sztuką. To doprowadzi do rozluźnienia, a w efekcie często również utraty związków z polskością i swoimi korzeniami - mówi Marta Niedzielska, kierownik biura Polskiej Macierzy Szkolnej.

Z Londynu dla Wirtualnej Polski Piotr Gulbicki

...

To juz jakis obled tam narasta .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:53, 25 Mar 2015    Temat postu:

Polish Express

Brytyjczycy najbardziej leniwi na świecie

Brytyjscy parlamentarzyści apelują do lekarzy, aby doradzali swoim pacjentom większą ilość ruchu, bo zgodnie z raportem Health Select Committee, fizyczna aktywność mieszkańców Wysp oraz ich dieta pozostawia wiele do życzenia.

Siedzący tryb życia jest tak powszechny wśród Brytyjczyków, że pod tym względem prześcigają nawet Amerykanów, wynika z najnowszych badań.

Dwóch na trzech Brytyjczyków nie jest w stanie zadbać o przynajmniej 20-minutową aktywność trzy razy w tygodniu. Zgodnie z danymi World Health Organisation w Stanach Zjednoczonych odsetek ten jest mniejszy i wynosi 40%.

Z kolei w takich krajach europejskich jak Francja, Niemcy czy Holandia mniej niż jedna na trzy osoby została zaklasyfikowana pod tym względem do leniwych.

W badaniach przyjęto standardową definicje aktywności fizycznej, która oznacza 20 minut ćwiczeń trzy razy w tygodniu. Z badań wynika, że aktywność fizyczna Brytyjczyków w ciągu ostatnich dwóch dekad spadła o 30 proc.

Według parlamentarzystów lekarze rodzinni odgrywają "istotną rolę" w promowaniu wśród swoich pacjentów regularnych ćwiczeń.

...

Jeszcze usunac Polakow to w ogole nie bedzie ludzi do pracy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:32, 25 Mar 2015    Temat postu:

"Nie spodziewaliśmy się tych wszystkich polskich hydraulików"

Ekipa Tony'ego Blaira nie przypuszczała, że otwarcie rynku pracy ściągnie na Wyspy aż tylu imigrantów. – Nie spodziewaliśmy się tych wszystkich polskich hydraulików – przyznaje jeden z najważniejszych doradców byłego premiera.

Sir Stephen Wall był doradcą Blaira w latach 2000-2004. Jednak dopiero teraz otwarcie przyznaje, że rząd Partii Pracy, mimo raportów i ostrzeżeń, zlekceważył skalę imigracji z Europy Środkowo-Wschodniej. - Po prostu nie uwzględniliśmy prawidłowo czynnika zachęcającego osoby z kwalifikacjami do wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Nie przewidzieliśmy najazdu armii przysłowiowych polskich hydraulików. Decyzje zostały podjęte mimo, że rząd otrzymywał raporty przewidujące wpływ imigrantów na obciążenie służby zdrowia czy strukturę wynagrodzeń. Ostrzeżenia były w większości ignorowane – przyznaje Wall.

W odniesieniu do Polski i pozostałych siedmiu państw przyjętych w 2004 roku do UE, brytyjscy eksperci przewidywali, że rocznie na wyjazd do UK zdecyduje się około 13 tysięcy imigrantów. Przyjechało ponad milion.

To była polityczna decyzja

Wall przyznaje też, że decyzja laburzystów o otwarciu rynku pracy dla Polaków i pozostałych mieszkańców Europy Środkowej w dużej mierze była uwarunkowana politycznie. Wyznania te z pewnością nie pomogą obecnemu liderowi Partii Pracy w przedwyborczych dyskusjach. Ed Miliband niedawno podczas jednego z wystąpień przepraszał za dawne decyzje Blaira.

- Uważaliśmy się wtedy za głównego przyjaciela krajów leżących w środkowej i wschodniej Europie. Dlatego główny argument był polityczny, że ta decyzja jest słuszna, ponieważ jako Wielka Brytania powinniśmy wspierać demokratyczne kraje, które są naszymi sojusznikami – dodaje Sir Stephen.

- To zadziwiające, że nikt wtedy nie przeanalizował różnic w zarobkach w UK i w krajach takich jak Polska. Ostrzegaliśmy, że prognozy mówiące o 13 tys. imigrantów rocznie są do niczego. – mówi Lord Green z Migration Watch.

Ostrzegali wcześniej

Wczoraj opinia publiczna dowiedziała się również, że minister John Denham w dawnym rządzie Partii Pracy napisał list do kanclerza Gordona Browna i ministra spraw wewnętrznych Charlesa Clarke’a, w którym ostrzegał że fala imigracji będzie duża i wywrze bardzo duży wpływ na gospodarkę UK.

- W całej tej historii zabawne jest to, że sam Tony Blair miał obsesję na punkcie imigracji, zwłaszcza był czuły na nielegalnych imigrantów i cały system azylowy. Nie przypuszczał jednak, że w ramach legalnej imigracji z UE nastąpi takie obciążenie dla państwa – przyznaje były minister Denham.

...

Wy sie martwcie tym ze zboczency wam dzieci ,,wychowaja" nie Polakami .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:24, 08 Kwi 2015    Temat postu:

Wlk. Brytania: rynek pracy nie wykorzystuje potencjału imigrantów

Zaledwie 47 proc. imigrantów z tzw. nowych krajów członkowskich UE mających wyższe wykształcenie pracuje w Wielkiej Brytanii w zawodach wymagających wyższych kwalifikacji. To znacznie mniej niż w Niemczech, a także mniej niż wynosi średnia unijna.

Według najnowszego raportu think-tanku Institute for Public Policy Research (IPPR), Wielka Brytania może poszczycić się najlepszym wynikiem w skali Unii Europejskiej odnośnie poziomu zatrudnienia imigrantów. Zarówno w przypadku imigrantów z nowych krajów członkowskich, jak i tzw. starej piętnastki przekracza on 80 proc. i jest wyższy niż ogólny poziom zatrudnienia rodowitych Brytyjczyków (75 proc.).

Zdaniem autorów raportu, Wielka Brytania nie wykorzystuje jednak w pełni potencjału jaki oferują rynkowi pracy imigranci, szczególnie ci z wyższym wykształceniem.

Według raportu IPPR bazującego na danych Eurostatu, 31 proc. imigrantów z krajów „nowej UE” ma wyższe wykształcenie (w przypadku imigrantów z krajów „starej Unii” wskaźnik ten wynosi 59 proc. a wśród imigrantów spoza UE – 52 proc.). Niestety tylko 47 proc. z nich zatrudnionych jest na stanowiskach wymagających wysokich kwalifikacji. To zdecydowanie mniej niż wśród rodowitych Brytyjczyków z wyższym wykształceniem (82 proc.) jak również imigrantów z krajów „starej piętnastki” (86 proc.) a nawet imigrantów spoza UE (74 proc.).

Wielka Brytania ma pod tym względem wynik gorszy niż średnia unijna (50 proc.) i znacząco gorszy niż w przypadku Niemiec, gdzie 66 proc. imigrantów z krajów „nowej UE” z wyższym wykształceniem zatrudnionych jest w zawodach zakwalifikowanych jako wymagające wysokich kwalifikacji.

Zdaniem IPPR, częściowym wyjaśnieniem tego zjawiska jest ogólna tendencja mieszkańców krajów, które przystąpiły do UE po 2004 roku do poszukiwania zatrudnienia w zawodach wymagających niższych kwalifikacji. Nie zmienia to jednak faktu, że brytyjski rynek pracy nie wykorzystuje potencjału oferowanego przez imigrantów z krajów takich jak Polska.

Eksperci think-tanku wyjaśniają zjawisko „nadkwalifikacji” widocznej w Wielkiej Brytanii w podobny sposób jak szerszy problem niewystarczającej integracji imigrantów w brytyjskim społeczeństwie. Jedną z takich przyczyn jest fakt, iż duża część imigrantów przyjeżdża do Wielkiej Brytanii jedynie w celach zarobkowych i w założeniu na niezbyt długi czas. Sprawia to, że nie jest dla nich istotne znalezienie zatrudnienia w zawodzie odpowiadającym ich kwalifikacjom. Według autorów raportu, takie dobrowolne niewykorzystanie potencjału imigrantów wciąż oznacza jednak ograniczenie korzyści płynących dla brytyjskiej gospodarki.

W raporcie zwraca się jednak uwagę również na obserwowane w Wielkiej Brytanii zjawisko ograniczania możliwości zawodowych imigrantów. IPPR powołuje się na wcześniejsze badania brytyjskich instytucji, które potwierdziły powszechność zjawiska wstrzymywania progresu zawodowego imigrantów na rzecz rodowitych Brytyjczyków niekoniecznie mającego oparcie w racjonalnych argumentach.

Autorzy raportu zauważają również, że zjawisko „nadkwalifikacji” dotyczy w większym stopniu imigrantów, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii w pierwszych latach po otwarciu tamtejszego rynku pracy dla nowych krajów członkowskich UE. Im później nastąpiła imigracja, tym większy odsetek osób z wyższym wykształceniem, które znajdują zatrudnienie adekwatne do swoich kwalifikacji.

Eksperci nie znajdują jasnego wyjaśnienia tego zjawiska, ale przyczyny tego faktu doszukują się po części w wolniejszym progresie zawodowym pierwszych imigrantów, którzy niejako „przecierali szlak” i nie dysponowali wystarczającą wiedzą na temat brytyjskiego rynku pracy.

...

Emigracja to wielkie marnotrawstwo ... Chocby potencjalu ludzi . Pracuja na nedznych stanowiskach .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:09, 09 Kwi 2015    Temat postu:

Belfast: Polka i jej syn zaatakowani. "To było przerażające"

Grupa mężczyzn zaatakowała domy dwóch polskich rodzin mieszkających w północnym Belfaście - informuje "Belfast Telegraph".

Do wydarzenia doszło w poniedziałek, około godziny 20:00 przy Mountcollyer Avenue. Grupa zamaskowanych mężczyzn uzbrojonych w kilofy, krążyła po okolicy i pytała napotkane osoby, gdzie mieszkają obcokrajowcy.

Jedną z rodzin, która padła ofiarą ataku, była 34-letnia Maja B. oraz jej 14-letni syn. Grupa mężczyzn najpierw prowokowała nastolatka do wyjścia z domu, a później zaczęła kilofami wybijać okna. Druga z poszkodowanych rodzin – także pochodząca z Polski – ma małe dzieci, w tym 3-miesięczną dziewczynkę.

- Do tej pory dobrze nam się tutaj mieszkało, mamy dobrych sąsiadów. W ostatnim czasie przeprowadziło się tutaj bardzo wielu obcokrajowców, co może nie spodobało się tym ludziom - wyjaśniła ofiara napadu.

- To wydarzenie było przerażające. Nie wiem, czy wciąż możemy tutaj mieszkać. Tym bardziej, że rozpoznałam ludzi, którzy nas zaatakowali - dodała Maja B.

Tego wieczoru służby porządkowe otrzymały kilka innych wezwań, w których mieszkańcy tej okolicy widzieli mężczyzn rzucających kamieniami w okna domów.

- Jestem bardzo rozczarowana postawą policjantów. Przez 50 minut nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi i dopiero po godzinie funkcjonariusze pojawili się na miejscu, jakby w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że jesteśmy w niebezpieczeństwie - stwierdziła 34-latka.

Jak poinformował jeden z tamtejszych policjantów Roy Watton, przestępstwo to traktowane jest jako atak na tle rasowym. Inspektor zaapelował także do mieszkańców Belfastu o pomoc w ujęciu napastników. Do tej pory aresztowano 20-latka, który jest podejrzewany o bycie członkiem grupy.

To nie pierwszy tego typu atak, do którego doszło w stolicy Irlandii Północnej. W ubiegłym tygodniu para Polaków padła ofiarą napaści w autobusie. 57-letnia kobieta wyzwała pochodzących z Polski kobietę i mężczyznę, a następnie zaczęła okładać ich pięściami.

...

Niestety


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:55, 13 Kwi 2015    Temat postu:

"Ataki na Polaków muszą się skończyć"

- Politycy w Irlandii Północnej powinni podjąć działania mające na celu zakończenie fali ataków na mieszkających w kraju imigrantów z Polski - oświadczył jeden z przedstawicieli rządu cytowany przez BBC.

Jerome Mullen nawiązał do rasistowskich ataków, jakie miały miejsce w Belfaście. Tylko na przestrzeni ostatniego tygodnia grupa mężczyzn zaatakowała trzy polskie rodziny, wybijając szyby w ich domach.

Ponadto pod koniec marca w stolicy Irlandii Północnej para Polaków padła ofiarą napaści w autobusie. 57-letnia kobieta wyzwała pochodzących z Polski kobietę i mężczyznę, a następnie zaczęła okładać ich pięściami.

- To, co się dzieje, jest szokujące. Grupa sfrustrowanych młodych ludzi wyładowuje swoją złość na polskiej społeczności - skomentował Mullen.

- Policja powinna aresztować tych ludzi, jednakże nie mogą określić ich tożsamości. Dlaczego nikt nie potrafi dostarczyć tych informacji? - zastanawiał się polityk.

Jerome Mullen zaapelował ponadto do pozostałych irlandzkich ministrów o "potępienie tego, co się dzieje i zaoferowanie Polakom pomocy".

- Osoby odpowiedzialne za te ataki powodują olbrzymie szkody nie tylko dla społeczności polskiej, ale także naszej, irlandzkiej. Każdy, kto może pomóc w ujęciu napastników, powinien jak najszybciej zgłosić się na policję - dodał Nigel Dodds z ramienia Democratic Unionist Party.

Falę ataków potępił ponadto Martin McGuinness. Lider Sinn Féin wezwał, by "nie akceptować rasizmu i mowy nienawiści".

- Całe nasze społeczeństwo powinno udowodnić, że nie będziemy tolerować jakichkolwiek przejawów przemocy słownej czy fizycznej - stwierdził McGuinness.

...

Po co wy się chacie do tych dzikusow.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:00, 13 Kwi 2015    Temat postu:

Arabska telewizja Al Jazeera: Bytom umiera

- Bytom powoli umiera – relacjonuje reporter Tim Friend z centrum polskiego miasta. Reporter telewizji Al Jazeera England odwiedził je na początku kwietnia.

Reporter Al Jazeery rozmawia z 23-letnią Samantą, która opuszcza rodzinne strony i wyjeżdża do Londynu. Tak, jak wielu Polaków, będzie pracować w usługach, a konkretnie w hotelu. Scena jest dość przygnębiająca, na dworcu żegnają ją przyjaciele, niektórzy z nich prawdopodobnie pójdą w jej ślady.

- Takie emocjonalne sceny rozgrywają się codziennie na dworcu autobusowym w Bytomiu. Populacja miasta zmniejszyła się o 50 tys. mieszkańców w ciągu ostatnich 20 lat. Tysiące ludzi wylatuje z kraju, a politycy nie są w stanie zrobić nic, aby ich zatrzymać – relacjonuje brytyjski reporter.

- Kiedyś było tu sześć kopalni węgla, teraz został tylko jedna, ścigająca się z tańszą, dalekowschodnią konkurencją – tłumaczy reporter. - Parafie starzeją się, więcej ludzi umiera, niż się rodzi. Kto zaopiekuje się w przyszłości starszym pokoleniem? – pyta Tim Friend.

Dziennikarz wspomina również o poważnym zastrzyku finansowym dla miasta, w wysokości 100 mln euro. To pieniądze od Unii Europejskiej. Teoretycznie powinny pomóc w zatrzymaniu mieszkańców, jeśli jednak stanie się inaczej, to według arabskiej telewizji, miasta nic już nie uratuje. - Sytuacja jest bardzo trudna. Jedyne, co możemy zrobić to spowolnić negatywny trend, tych ludzi nie możemy już zatrzymać – tłumaczy Robert Krzysztofik z Uniwersytetu Śląskiego, który jest autorem publikacji dotyczącej wyludniania się Bytomia i Sosnowca.

Reportaż wzbudził kontrowersje. Na forum pod filmem, zamieszczonym na kanale stacji w serwisie YouTube, pojawiło się mnóstwo komentarzy. Jak zauważa jeden z użytkowników, reporter niezbyt dogłębnie zbadał temat. "Na początek trzeba wziąć pod uwagę fakt, że Radzionków z populacją 16 tys., od 1998 r. nie jest częścią Bytomia". Inny uważa, że dobrze, iż zagraniczne media interesują się sytuacją w Polsce. Ktoś rozsądnie zauważa, że Bytom to typowy przypadek górniczego miasta w Polsce.

...

Właśnie UE niszczy. Zresztą Arabów niszczy ropa. Niestety i u nich za chwilę będą społeczeństwa starców jak skończy się eksplozja demograficzna. Ludzie w Polsce są zaslepieni Zachodem. Ja jestem naprawdę wyjątkiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:06, 25 Kwi 2015    Temat postu:

Sprawdź, co brytyjscy kandydaci na posłów sądzą o Polonii

Wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii odbędą się 7 maja

Ruszyła akcja "British Poles". Projekt jest prosty – każdy Polak może wejść na stronę [link widoczny dla zalogowanych] wpisać swój post code, a następnie dowiedzieć się o poglądach dot. spraw Polski kandydatów na brytyjskich posłów ze swojego regionu wyborczego.

Pytania już zostały przygotowane, wystarczy podpisać się imieniem i nazwiskiem, a po otrzymaniu odpowiedzi przesłać ją na stronę British Poles. Możemy dowiedzieć się w ten sposobów czy nasi kandydaci mają zamiar bronić języka polskiego na maturach (A-level), czy sprzeciwiają się używaniu fałszywych terminów „polskie obozy koncentracyjne”, czy planują promować pozytywny wizerunek polskiej imigracji, czy na wypadek potencjalnego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej Polacy będą mieli zagwarantowane bezwarunkowe prawo do pozostania na Wyspach oraz czy dany kandydat po wybraniu do Parlamentu włączy się w Grupę ds. Relacji Polsko-Brytyjskich.

– Zadajemy konkretne pytania i oczekujemy konkretnych odpowiedzi. Zgłasza się mnóstwo polityków i sojuszników polsko-brytyjskiej sprawy. Przez następne lata będziemy mogli zweryfikować ich obietnice wyborcze – mówi koordynator i pomysłodawca projektu Jerzy Byczyński.

– Polska społeczność jest jedną z największych w Wielkiej Brytanii i ma wartościowy wkład w rozwój tego państwa. Niestety nasze potrzeby bywają ignorowane. Często media i politycy wręcz demonizują Polaków. Mam nadzieję, że projekt „British Poles” pozwoli, aby nasz głos był słyszalny i zapobiegnie niektórym antypolskim działaniom – twierdzi z kolei drugi koordynator i wieloletni działacz polonijny Jan Niechwiadowicz.

W przeciągu dwóch dni fanpage British Poles na facebooku zdobył już kilkaset polubień. Do organizatorów trafiły już odpowiedzi od kilkudziesięciu kandydatów ze wszystkich partii. Od tych kandydatów, którzy mają bardzo małe szanse w zdobyciu mandatu MP, aż po pewnych przyszłych posłów i ministrów.

Gavin Williamson, prywatny sekretarz Davida Camerona w byłym rządzie konserwatystów powiedział, że „to kluczowe, abyśmy docenili wkład jaki Polacy mieli w obronę naszego wyspiarskiego narodu”. Mówi także, że kierował swoje zażalenia do AQA, instytucji odpowiedzialnej za matury w Wielkiej Brytanii. Podkreśla, że bardzo mu zależy, by decyzja o odwołaniu polskich matur została zmieniona. Williamson w swoim liście opowiada także o współpracy z Danielem Kawczyńskim, jedynym brytyjskim posłem urodzonym w Polsce i pomocy w organizowaniu spotkań pomiędzy polskimi a brytyjskimi parlamentarzystami. Mark Prisk, były minister od samorządów i mieszkań chwali polskich żołnierzy z II wojny światowej oraz tych, którzy dzisiaj pracują w Hertford. Docenia ich wkład w brytyjską gospodarkę.

Oprócz konserwatystów wiele komentarzy przyszło także od Partii Pracy. Paul Kenny, były burmistrz Bostonu, czyli miasta, w którym mieszka ponad 10 proc. Polaków, mówi o swojej współpracy z polskim konsulatem i wspomina o listach, które wysyłał w obronie języka polskiego. Radny John Ferret, przewodniczący Partii Party w Portsmouth i kandydat na MP w tym regionie chce, aby brytyjska prasa zakazała używania nieprawdziwego terminu „polskie obozy koncentracyjne”, które mogłyby sugerować, iż obozy zakładali Polacy.

Z kolei John Howson, kandydat na MP z Banbury, a zarazem przewodniczący Stowarzyszenia Edukacyjnego Liberalnych Demokratów, podkreśla, że z całą pewnością włączy się w kampanię w obronie języka polskiego. Chciałby także widzieć więcej miejsc, w których mógłby nabyć polskie produkty spożywcze.

Najciekawsze wypowiedzi dla serwisu British Poles pochodzą od kandydatów ugrupowania UKIP. Partii, która kojarzona jest z krytyką imigracji z Europy Środkowo-Wschodniej. Przemek Skwirczyński, przewodniczący Przyjaciół Polski w UKIP i kandydat tej partii w Tooting, tłumaczy, że jest jednym z najaktywniejszych Polaków w brytyjskiej polityce i wielokrotnie bronił naszego imienia wysyłając skargi do Komisji Europejskiej, premiera, burmistrza Londynu i lidera opozycji. Magnus Nielsen członek UKIP z Hempstead i Kilburn uważa, że Polacy są niesprawiedliwie traktowani w Wielkiej Brytanii. – Jeśli Polska i Zjednoczone Królestwo pozbędą się dominacji Unii Europejskiej, nasze narody będą mogły prosperować w dobrowolnym zrzeszeniu Europejskich narodów – mówi.

Konserwatyści obiecali referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Także partia UKIP dąży do jak najszybszego wyjścia ze wspólnoty. „British Poles” w związku z tym zapytało kandydatów, czy w scenariuszu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, Polacy mają zagwarantowany stały pobyt i możliwość pracy na Wyspach. Prawie wszyscy z pytanych kandydatów odpowiadają, że z całą pewnością tak, a zdecydowana większość mówi, że chcą pozostania ich kraju w Unii.

...

To będą kłamać, że lubią Polaków.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:32, 01 Maj 2015    Temat postu:

35-latka zwolniona za mówienie po polsku w pracy

Sędzia był oburzony zachowaniem pracodawcy Polki

35-letnia imigrantka z Polski, Magdalena Konieczna pozwała swojego byłego pracodawcę za niesłuszne zwolnienie z pracy i dyskryminację rasową. W firmie Polki – przetwórni ryb Whitelink Seafoods w Fraseburgh – zabroniono komunikowania się w języku innym niż angielskim, również w czasie przerw w pracy. Zatrudnioną jako pracownika biurowego Polkę zwolniono za to, że rozmawiała po polsku z Polką pracującą na recepcji.

Magdalena Konieczna pracowała w dziale księgowym, odpowiadała za płace pracowników. Z firmą była związana od blisko dwóch lat. Wypowiedzenie wręczono jej w czerwcu ubiegłego roku – niedługo po tym, jak w firmie wprowadzono niekorzystne dla imigrantów zmiany. - Pracodawca wprowadził nowy regulamin, który zabraniał pracownikom komunikowania się w języku innym niż angielski – mówi 35-latka, cytowana przez brytyjskie media. Wyjaśnia, że zakaz dotyczył także przerw w czasie pracy, a ją zwolniono za rozmowę z polską recepcjonistką. - Zwolniono mnie niesprawiedliwie – mówi nasza rodaczka.

Przed Trybunałem Pracy w Aberdeen pozwany przez Polkę pracodawca tłumaczył, że nowe zasady miały na cely wyłącznie poprawę bezpieczeństwa pracowników. - Wdrożyliśmy zmiany, by upewnić się, że podczas pakowania ryb załoga posługuje się językiem angielskim tak często, jak to tylko możliwe – dla bezpieczeństwa ich zdrowia i życia – powiedział Andrew Sutherland, dyrektor firmy.

Jego tłumaczenie nie przekonało jednak sędziego, który stwierdził, że dyrektor powinien postawić się na miejscu Polki. - Jak Pan by się czuł, gdyby wyjechał Pan za granicę do pracy i zakazano by Panu mówienia w ojczystym języku? – zapytał Sutherlanda. Były pracodawca 35-latki podtrzymał jednak swoje stanowisko, tłumacząc, że "powinien był nauczyć się języka nowożytnego zanim wyjechał do obcego kraju". Zapytany o komunikację w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia przyznał jednak, że nie ukarałby nikogo, kto w ten sposób "ocali komuś dłoń, którą mógłby stracić w wypadku".

Sprawę zawieszono. Zostanie wznowiona, gdy zeznania złoży kluczowy świadek.

Firma działająca w Watermill Road zatrudnia ok 100 pracowików z różnych krajów, w tym imigrantów z Europy Wschodniej – Polaków, Litwinów, Łotyszy.

Polski zabroniony

Przypomnijmy, że to nie pierwsza głośna sprawa Polaków dyskryminowanych w pracy w związku z porozumiewaniem się po polsku. W październiku ubiegłego roku redakcja Polish Express interweniowała w podobnej sprawie, dotyczącej znanej sieci sklepów Lidl.

Informację o tym, że język polski jest w Lidlu na cenzurowanym przekazał nam nasz czytelnik ze Szkocji. Z jego opisu wynikało, że menadżerowie sklepu, w którym od pracuje od dwóch lat, bardzo dbają o to, aby wszelkie rozmowy pomiędzy załogą a klientami były prowadzone po angielsku. Nawet pomimo faktu, że obsługi przez polskojęzycznego sprzedawcę domagają się… sami klienci.

Opisaną przez nas sprawą zainteresowały się także polskie media, a my skontaktowaliśmy się z ekspertami kancelarii prawnej, by wyjaśnić, co prawo mówi o podobnych praktykach dyskryminacyjnych.

Tematem zajął się nasz reporter, który sprawdził sygnały czytelników. Wystosowaliśmy także oficjalne pismo z prośbą o wyjaśnienie sprawy do zarządu sieci. W odpowiedzi na nie PR Manager sieci Lidl w Szkocji kategorycznie zaprzeczyła, jakoby oficjalna polityka firmy dopuszczała dyskryminację ze względu na język, jakim posługują się pracownicy.

W sprawę włączyła się także polska ambasada. Witold Sobkow wystosował oficjalne pismo do prezesa sieci supermarketów – Ronny’ego Gottschlicha.

W piśmie zwrotnym do polskiego dyplomaty Lidl przeprosił i zapowiedział "odświeżenie Regulaminu Pracy". Przedstawiciel sieci zaznaczył, że angielski jest podstawowym językiem, w jakim mają komunikować pracownicy sieci zatrudnieni w sklepach na terenie Anglii i Szkocji, ale wszyscy pracownicy "są zachęcani do wykorzystywania swoich umiejętności językowych do pomocy klientom".

...

Rzeczywiście cywilizacja bliższa krajom dzikim niż Polsce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:41, 14 Maj 2015    Temat postu:

Pobity za polską flagę. "Myslałem, że to już koniec"

Pobity za polską flagę. Gdy leżał na ulicy, słyszał tylko okrzyki "Wracaj do Polski". Damian mieszka w Londynie od 11 lat. Pewnego wieczoru, pod jednym z londyńskich pubów został zaatakowany przez kilkanaście osób. Po kolejnym kopnięciu w głowę Polak myślał, że to już jest koniec, że zostanie skatowany na śmierć.

...

Dziki kraj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:23, 20 Maj 2015    Temat postu:

3/4 imigrantów z Europy Wschodniej wykonuje na Wyspach podstawowe prace

Prawie 3/4 imigrantów pochodzących z Europy Wschodniej to nisko wykwalifikowane osoby, które wykonują w Wielkiej Brytanii prace związane ze sprzątaniem czy zbieraniem owoców - wynika z najnowszych badań.

Jak podkreśla przeprowadzający te badania ośrodek analityczny Migration Watch, istnieje dużo większe prawdopodobieństwo, że pracę, która wymaga niskich kwalifikacji będzie wykonywać osoba z Polski czy Litwy niż z Wielkiej Brytanii czy Francji.

Według analityków, istnieje coraz więcej dowodów na to, że napływ niewykształconych imigrantów z zagranicy doprowadził do obniżenia wynagrodzenia niektórych grup pracowniczych na Wyspach.

Od 1997 roku do kraju przybyło 872 tysiące osób z Europy Wschodniej, z czego 630 tysięcy zostało określonych jako "nisko wykwalifikowani" - wynika z danych Krajowego Biura Statystycznego.

- Wschodni Europejczycy mają opinię bardzo dobrych pracowników. Jednakże fakt, że tak wielu z nich cechuje się niskim wykształceniem, każe nam zadać pytanie, czy są oni wartościowi dla brytyjskiej gospodarki - skomentował przewodniczący Migration Watch Lord Green, cytowany przez "Daily Mail".

Liczba imigrantów przybywających na Wyspy z tej części Europy nie maleje. Zwiększyła się zwłaszcza liczba osób z Bułgarii i Rumunii – w ubiegłym roku było o 50 tysięcy więcej osób tych narodowości niż w latach ubiegłych.

Badania siły roboczej (ang. Labour Force Survey) wykazały, że mimo tego wzrostu, Brytyjczycy wciąż stanowią 2/3 rynku pracy; obcokrajowcy z kolei to 1/3 osób zatrudnionych w ciągu ostatniego roku.

Ostatnie analizy rynku pokazują ponadto, że mimo obaw rządu Wielkiej Brytanii, imigranci z 10 krajów, które przystąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku, najbardziej przyczynili się do rozwoju gospodarczego kraju.

...

Pracują poniżej kwalifikacji... Miejscowi tego nie biorą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:10, 27 Maj 2015    Temat postu:

"Tagesspiegel": Deutsche Post wykorzystuje Polaków jako łamistrajków

- Reuters

Niemiecka poczta (Deutsche Post) wykorzystuje pracowników DHL z Polski, by ograniczyć skutki strajku dostarczycieli przesyłek – podał w środę "Der Tagesspiegel". Polacy pracują dobrowolnie – twierdzi pracodawca. Zdaniem związkowców Polacy są łamistrajkami.

Pracownicy z Polski rozpoczęli rozwożenie paczek od ostatniego weekendu, pracując także w dni świąteczne – czytamy w wydawanym w Berlinie dzienniku. Czytelnicy informowali redakcję, że dostarczyciele w kilku dzielnicach stolicy nie mówią po niemiecku.
REKLAMA


Rzeczniczka poczty potwierdziła fakt "tymczasowego zatrudnienia" kolegów z Polski. "Chodzi o doświadczonych pracowników, którzy dobrowolnie pracują na terenie Berlina" – powiedziała w rozmowie z gazetą. Jak zaznaczyła, przeszli oni szkolenie i dysponują wyposażeniem właściwym dla danego stanowiska. Są pracownikami polskiej spółki DHL.

Rzecznik niemieckiego związku zawodowego pracowników sektora usług Ver.di, Jan Jurczyk, powiedział PAP, że jest to pierwszy przypadek użycia przez Deutsche Post zagranicznych pracowników do złamania strajku. "Nie akceptujemy takiego postępowania" – powiedział związkowiec. Jak zaznaczył, jeżeli okaże się, że pracodawca użył przymusu bądź perswazji, by nakłonić pracowników z Polski do akcji w Berlinie, byłoby to "moralnie naganne".

Jak twierdzi "Tagesspiegel", Polacy wykorzystywani są do roznoszenia paczek na terenie Berlina i graniczącej z Polską Brandenburgii. Zostali zakwaterowani w jednym z berlińskich hoteli; otrzymują wynagrodzenie zgodnie z niemieckimi przepisami, łącznie z dodatkiem za pracę w niedziele i święta.

Obecny strajk jest piątą od kwietnia akcją protestacyjną. W środę pracę porzuciło 7 tys. osób. Związek domaga się podwyżki płac o 5,5 proc. oraz skrócenia tygodniowego wymiaru pracy z 38,5 do 36 godzin. Kolejna tura rozmów odbędzie się na początku przyszłego tygodnia.

Deutsche Post zatrudnia 140 tys. pracowników oraz 38 tys. osób mających status urzędnika. Tym ostatnim nie wolno strajkować, dlatego kierownictwo firmy posługuje się nimi w celu ograniczenia skutków strajku.

Jurczyk nazwał wykorzystywanie Polaków jako łamistrajków skandalem. Pracodawca wykorzystuje "w cyniczny sposób różnice w poziomie płac między Polską a Niemcami" – podkreślił rzecznik związku Ver.di. Jak zastrzegł, "Polacy nie są winni tej sytuacji".

...

Brzydka sprawa. Ale w Polsce jest dramat jesli chodzi o prace. Oczywiscie to nie tlumaczy ale wyjasnia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:05, 01 Cze 2015    Temat postu:

Polskie pokojówki z Londynu szykują strajk. Są zastraszane i przepracowane

Polki sprzątają luksusowe hotele w Londynie za "psie pieniądze" - Getty Images

Polki sprzątają luksusowe hotele w Londynie za "psie pieniądze", często dostają wypłatę tylko za wyrobienie normy. Kobiety muszą pracować ponad siły i bez kontraktów. Pokojówki mają dosyć takiego wyzysku, będą protestować - informuje portal londynek.net.

W Londonie jest ponad 136 tysięcy pokoi hotelowych, z których jeden w tym roku kosztuje średnio 145 funtów, o 5 funtów więcej niż w ubiegłym. Pokojówka natomiast zarabia od 2,30 do 3,75 od posprzątanego pokoju.
REKLAMA


Jedna ze sprzątających Polek w centrum Londynu dostaje 2,17 funtów od pokoju. Do posprzątania każdego dnia ma ich 25. "Zdarza się, że pracodawca nie płaci pokojówkom za posprzątane pokoje, jeśli nie zmieściły się w wyznaczonym czasie" – cytuje jedną z żalących się kobiet dziennik "The Guardian".

Gazeta podaje przykład sześciu Polek, które były zatrudnione przez Hotelcare, który szczyci się tym, że obsługa pierwszej klasy jest tam standardem. Pokojówki zarabiały 6,50 na godzinę i musiały w ciągu ośmiu godzin posprzątać 13 pokoi. I tak przez pięć dni w tygodniu. Kiedy zmienił się pracodawca, zwiększył im zakres obowiązków do 17 sypialni w tym samym czasie. Warunki pracy Polek pogorszyły się, pracowały więcej, zarabiały mniej.

Jeśli polskie pokojówki i ich koledzy z Europy zdecydują się na strajk, będzie to pierwszy od 15 lat protest pokojówek w Wielkiej Brytanii.

"Tu nie chodzi o to, czy będziemy strajkować, tylko kiedy?" – oznajmiła jedna z Polek. "Mamy naprawdę dość" – kwituje nasza rodaczka.

Brytyjska branża hotelowa zatrudnia głównie imigrantów. Pracuje w niej około 100 tysięcy osób, nie tylko nasi rodacy, ale i obywatele innych krajów Europy Wschodniej. Są łatwym celem dla niegodziwych szefów i oszustów, ponieważ nie zawsze wiedzą, gdzie zwrócić się o pomoc.

"Zanim zaczęłam pracę w hotelu na Victorii, sprzątałam pokoje w apartamentowcu na Chelsea. Praca była ponad moje siły, zrezygnowałam i nie dostałam wypłaty za tydzień, szef stwierdził, że to był depozyt, tylko ja pytam za co?" – podsumowuje jedna z Polek.

Problem traktowania obsługi hotelowej w Wielkiej Brytanii nie jest niczym nowym. Od lat pokojówki w walce o prawa i przeciwko dyskryminacji w pracy wspierają związek zawodowym Unite oraz organizacja London Citizens. Wspólnymi siłami udało się im między innymi przekonać burmistrza Londynu do wsparcia kampanii London Living Wage, która obecnie wynosi 9,15 funtów.

...

Zaden raj...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:29, 03 Cze 2015    Temat postu:

Władze Irlandii Północnej przeciwstawiają się fali antypolskich ataków
Policja odnotowała ostatnio niemal 150 ataków skierowanych przeciwko Polakom - AFP

Fala ataków o charakterze rasistowskim na Polaków w Irlandii Północnej zaniepokoiła zarówno lokalne władze, jak i polski MSZ. Z dwudniową wizytą w Belfaście przebywał w tym tygodniu ambasador RP w Londynie Witold Sobków.

Niemal 150 ataków skierowanych przeciwko Polakom zanotowała północnoirlandzka policja (PSNI) w ciągu 12 miesięcy do marca tego roku. Rok wcześniej takich incydentów było zaledwie 39. Dotyczyły one najczęściej znieważania czy innego rodzaju przemocy słownej. Zdarzały się jednak również przypadki pobicia czy nawet podpalenia należących do Polaków domów, lokali handlowych i usługowych.
REKLAMA

Pierwszego dnia wizyty w Belfaście ambasador Sobków spotkał się z burmistrzem miasta Arderem Carsonem, z którym wspólnie zaprezentował film edukacyjny promujący akcję pod hasłem "Challenging Racism, Ending Hate"; jej celem jest obalanie mitów dotyczących imigrantów.

Ważnym punktem dnia było także spotkanie z polskimi obywatelami poszkodowanymi w atakach o charakterze rasistowskim oraz przedstawicielami północnoirlandzkiej Polonii.

We wtorek ambasador miał okazję odwiedzić Stormont, siedzibę północnoirlandzkiego rządu autonomicznego, gdzie spotkał się z wicepremierem Martinem McGuinnessem i ministrem sprawiedliwości Davidem Fordem. W oświadczeniu wydanym po spotkaniu przedstawiciele rządu podkreślali „pozytywny wkład polskiej społeczności mieszkającej w Irlandii Północnej”.

"Podzielamy obawy ambasadora dotyczące skali przestępczości na tle nienawiści rasowej i innych form zastraszania. Współpracując, jesteśmy w stanie zapewnić, by wszyscy członkowie naszego społeczeństwa byli traktowani jednakowo, oraz pokazać, że popieramy różnorodność wzbogacającą nasze życie" - czytamy w oświadczeniu.

Witold Sobków wezwał północnoirlandzkie władze do bardziej skoordynowanej akcji zwalczania przestępczości na tle rasowym i narodowościowym, a także tamtejszą Polonię do lepszej integracji z lokalną społecznością.

Przedstawiciele rządu zapewnili, że niebawem przedstawione zostaną konkretne zalecenia, które po konsultacjach przyjmą formę strategii w zakresie równości rasowej.

Ambasador spotkał się również z przedstawicielami policji, którzy zapewnili o podejmowanych staraniach w celu zapobiegania tego typu przestępczości skierowanej wobec Polaków, jak również innych grup narodowościowych.

Irlandia Północna wyróżnia się pod tym względem spośród innych rejonów Zjednoczonego Królestwa. Zdaniem Dariusza Adlera, konsula generalnego RP w Edynburgu, któremu podlega również Irlandia Północna, wynika to z historycznych napięć o charakterze religijnym, społecznym i ekonomicznym obserwowanych w Irlandii Północnej od dziesięcioleci. - W ostatnim czasie część tych napięć znalazła swoje ujście w postaci rasistowskich ataków na obcokrajowców - powiedział.

- Trzeba pamiętać, że nie chodzi tu tylko o Polaków, ale także o inne grupy narodowościowe zamieszkujące Irlandię Północną. Oczywiście z racji swojej liczebności Polonia odczuwa te nastroje najbardziej. Jest to na pewno niepokojące zjawisko i cieszy, że północnoirlandzkie władze dostrzegają ten problem i działają na rzecz zapobiegania tego typu incydentom - mówi Dariusz Adler.

Wizyta polskiego ambasadora w Belfaście była szeroko relacjonowana zarówno przez media północnoirlandzkie, jak i ogólnokrajowe. Przypominano przy tej okazji niedawne incydenty, takie jak pobicie dwóch Polaków przez grupę młodych mężczyzn. W reakcji na to zajście mieszkańcy wschodniego Belfastu, gdzie doszło do pobicia, zorganizowali antyrasistowski protest. Wzięli w nim udział również członkowie władz miejskich.

>>>

Takie to rozkosze emigracji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:31, 03 Cze 2015    Temat postu:

Zasztyletowano dwóch Polaków w Birmingham
182
Zasztyletowano dwóch Polaków w Birmingham - Thinkstock

W minioną niedzielę w Birmingham nad ranem przy Grove Lane w pobliżu Holly Road odnaleziono dwóch ciężko rannych mężczyzn. Ofiary ataku nosiły znamiona ran kłutych. Jeden z mężczyzn zmarł na miejscu, drugi w szpitalu.

Na miejsce zdarzenia natychmiast wezwano pogotowie i policję. Jeden z Polaków – Łukasz Furmanek zmarł na miejscu. Drugiemu poszkodowanemu mężczyźnie przywrócono funkcje życiowe i natychmiast odwieziono do szpitala, w którym zmarł na skutek odniesionych ran.

Zgodnie z ustaleniami policji, 23-letni Łukasz Furmanek pochodził ze Świebodzic na Dolnym Śląsku. Jak ustalono w trakcie badań lekarzy medycyny sądowej, mężczyzna zmarł na skutek wykrwawienia powstałego na skutek wielu ran zadanych nożem.

– Pracujemy całą dobę nad ujęciem odpowiedzialnych za ten atak i doprowadzenie ich przed oblicze sprawiedliwości. Apelujemy do członków społeczności, którzy mogą mieć jakiekolwiek informacje o tej napaści, o zgłosze

>>>

Koszmar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:15, 10 Cze 2015    Temat postu:

"DGP": tysiące osób wymeldowują się z Polski na stałe

Fala emigracji się nie zatrzymuje - Shutterstock

28 tysięcy osób wymeldowało się z Polski na stałe. Gorzej było tylko w latach 2006-2008, za czasów PiS i w 2013 r. za PO - podaje "Dziennik Gazeta Prawna".

Jak komentuje na łamach "DGP" prof. Romuald Jończy z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, wiele z osób wymeldowujących się na stałe uważa, że ewentualny powrót nie stworzyłby im lepszych perspektyw. Jednocześnie z pozostaniem za granicą wiąże się bezpieczeństwo socjalne.
REKLAMA


Do wymeldowań z pobytu stałego w Polsce przyczyniają się także nasilające się nastroje antyimigranckie w niektórych krajach Unii Europejskiej - czytamy w "DGP". Emigranci liczą, że uregulowanie swojego statusu umożliwi im uniknięcie wielu problemów.

Zdaniem ekspertów trend się nie zatrzyma, przeciwnie - "rozstań z Polską" będzie coraz więcej.

...

Beda zalowac ale to nie moja sprawa. Maja prawo. Ale dobrowolnie przestac byc Polakiem i stac sie Brytyjczykiem? Choroba umyslowa... Ale dla kasy, to juz sa prkatycznie zwierzeta. Tylko koryto...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:03, 17 Cze 2015    Temat postu:

Przyjechał na Wyspy do pracy. Został niewolnikiem... Polaków

Przyjechał na Wyspy do pracy. Został niewolnikiem... Polaków - Thinkstock

Trójka polskich emigrantów mieszkających na stałe w Wielkiej Brytanii odpowie za sprowadzenie na Wyspy i uwięzienie człowieka. Mężczyzna był zmuszany do niewolniczej pracy przez pięć lat – informuje radio RMF FM.

Jak podaje radio RMF FM – mieszkańcy domu przy Gibraltar Street sprowadzili polskiego obywatela na Wyspy Brytyjskie we wrześniu 2010 roku. Został on zmuszony do niewolniczej pracy u 47-letniej Rozalii S. i jej dzieci: 25-letniej Roksany oraz 30-letniego Damiana.
REKLAMA


Polak został uwolniony 6 czerwca przez lokalną policję. Rodzina S. przebywa obecnie w areszcie. Emigranci nie przyznają się do winy. Ich proces rozpocznie się 26 czerwca.

...

Koszmar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:47, 19 Cze 2015    Temat postu:

Tak oszukują Polaków wyjeżdżających do Holandii
Michał Piasecki
dziennikarz i publicysta, interesują mnie kontrowersje

Holandia, fot. Stock

Atrakcyjne wynagrodzenie, pewne zatrudnieni, a do tego transport i zakwaterowanie. Myślisz, że właśnie trafiłeś na idealną ofertę pracy w Holandii? Błąd! Wyzysk, dyskryminacja, łamanie wszelkich praw pracowniczych i niewolnicze kary, nawet za łyżeczkę w zlewie – oto jak wygląda prawda o agencjach pracy tymczasowej. Wielopiętrowy system oszustwa swój początek ma jeszcze w Polsce.

Wakacje za pasem, więc wielu Polaków myśli o dorobieniu za granicą podczas prac sezonowych. Kuszą atrakcyjne oferty – szczególnie z Holandii, gdzie system pracy tymczasowej, zasilany przez agencje pośrednictwa, już dawno rozwinął się do rozmiarów sprawnej machiny. Niestety, jej tryby mielą pracowników, za nic mając ich prawa. Duża część rynku to już od kilku lat bezwzględna patologia, której ofiarą padają przede wszystkim Polacy.
REKLAMA


Wyzysk aż do absurdu

- W Holandii pracowałem trzy lata. Przeżyłem pięć różnych agencji pośrednictwa. Ta ostatnia jest pierwszą, która mnie nie oszukuje - opowiada Paweł. W jego historii, niczym w soczewce, skupiają się niemal wszystkie koszmary Polaków z Królestwa Niderlandów. - Pracowałem pół roku przy przepakowywaniu ryb i owoców morza. Wymuszano na nas pracę w dwóch lokalizacjach. Od godz. 7 do 17, a potem 40 km dalej jeszcze do godz. 22. Dojeżdżać trzeba było na własny koszt. W drugiej lokalizacji przy wejściu używało się kart magnetycznych. Kto się spóźnił - potrącano mu karę z wypłaty, a płacono tylko za pracę w tym drugim miejscu, bo taką mieliśmy de facto umowę. Obowiązkiem pracownika było mieszkać tam, gdzie wyznaczył pośrednik. Pracowaliśmy też w soboty, za co nikt nie płacił ekstra. Podobnie jak i za nadgodziny. Masakra nie praca - kwituje Paweł.

Zasadniczym mechanizmem "holenderskiego wyzysku" jest totalne uzależnianie pracowników od pośrednika. Przyjeżdżający do pracy Polak musi podpisać pakiet niekorzystnych dla siebie zobowiązań, z których wynika, że w zamian za zatrudnienie pracodawca potrąca mu stawki w zasadzie za wszystko. - Częstą praktyką jest zawieranie tzw. umów pakietowych, zawierających ofertę pracy, transportu, zakwaterowania i pomocy w wypełnianiu formalności. Powoduje to ponoszenie stałych kosztów (np. zakwaterowania), podczas gdy umowa nie gwarantuje np. stałego wynagrodzenia, a uzależnia je od liczby faktycznie przepracowanych godzin - ostrzega ministerstwo pracy, które problem zna dobrze. Niestety, niewiele z nim robi.

Uwagę na sytuację Polaków w Holandii, w specjalnym raporcie o dyskryminacji, w 2014 r. zwróciła nawet Europejska Komisja przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI). – Przypomina to sytuację wyzwoleńców na amerykańskich plantacjach bawełny. Pracując dla właściciela musieli jednocześnie kupować w jego sklepie, płacić czynsz za mieszkanie w jego baraku i zgadzać się na jego stawki, co jeszcze bardziej ich od niego uzależniało – mówi Piotr Połczyński, który od lat zajmuje się ofertami pracy w Holandii. Prowadzi specjalistyczną stronę internetową i profil na Facebooku, poświęcone ofertom pracy w Królestwie Niderlandów. Polacy pracują tam praktycznie we wszystkich sektorach. Jednak fundacja Fair Work - zajmująca się przeciwdziałaniem handlowi ludźmi, współczesnemu niewolnictwu i wyzyskowi w pracy - najwięcej skarg odbiera z sektora rolniczo-ogrodniczego. - Skargi jakie dostajemy dotyczą głownie braku umowy, nakładania idiotycznych wręcz kar, zapominania o wypłacaniu dodatku wakacyjnego. Często Polak, który rezygnuje z mieszkania służbowego, jest wyrzucany z pracy - relacjonuje Hanka Mongard z Fair Work.

Mechanizm oszustwa

Polacy oszukiwani są zarówno w Holandii, jak i już przed wyjazdem - w kraju. Zacznijmy od końca, czyli tego, co dzieje się za granicą. Pracownik dostaje po przyjeździe do podpisania umowę, która jest dla niego często skrajnie niekorzystna, poprzez szereg klauzur. Określają one m.in. gdzie pracownik ma mieszkać oraz nakładają na niego szereg zobowiązań, ograniczeń i wymogów. Zdarzają się także zapisy o możliwości wypowiedzenia umowy przez pracodawcę bez podania przyczyny i w dowolnym momencie. Czasem dochodzi do sytuacji kuriozalnych i umowa jest podpisywana… in blanco! Co więcej, dokument często jest sporządzony w języku holenderskim. - Jeżeli Polak podpisuje umowę w języku, którego nie rozumie, to dane biuro przekracza prawo. W Holandii jest przepis, który mówi, że umowa musi być w języku zrozumiałym dla pracobiorcy. To jest jednak bardzo często obchodzone. A Polacy podpisują, bo zależy im na pracy - mówi Mongard.

To jednak nie koniec. Pracownicy są zmuszani do akceptowania wewnętrznych regulaminów, których treść jest już zupełnie skandaliczna. To właśnie w nich znajdują się zapisy o absurdalnych karach, jakie pośrednik może nakładać na pracownika. Kary są za wszystko – niezamknięte okno, talerzyk w zlewie czy niedopałek w popielniczce. Regulamin daje przedstawicielowi pośrednika prawo do regularnych i niezapowiedzianych wizyt. Jednocześnie pracownik nie może zmienić mieszkania, bo grozi za to np. 500 euro kary lub utrata pracy. Dochodzi do sytuacji zupełnie kuriozalnych. - Firma odciągała pieniądze za służbowe mieszkania także od pracowników, którzy mieszkali w prywatnych domach. Czyli płaciliśmy za dwa mieszkania – swoje i firmowe - opowiada 22-letnia Anna, która w Holandii spędziła łącznie półtora roku jako pracownik produkcji.

Po przyjeździe Polak natychmiast zostaje osaczony i wtłoczony w samonapędzający się system, porównywalny z feudalnym – musi godzić się na ciężkie i nieuczciwe warunki i pracować, by w pierwszej kolejności spłacić wyolbrzymione należności wobec pracodawcy. - Poważny wyzysk w pracy jest w rzeczywistości handlem ludźmi - ujmuję sprawę jasno Mongard.

Mieszkasz to płać!

System odbierania pracownikom ich pieniędzy jest rozbudowany i wykorzystuje liczne luki w holenderskim prawie. Na samym wynajmie mieszkań agencje zarabiają miliony euro. Temat kilkukrotnie poruszała nawet holenderska prasa – zazwyczaj niechętna emigrantom znad Wisły. Agencje kwaterują Polaków najczęściej w specjalnie przygotowanych dla pracowników tymczasowych kompleksach niewielkich domków, zwanych parkami. W jednym parku jest kilkaset domków. Zdarza się, że są to budynki letniskowe, nienadające się do zamieszkania zimą. Polaków umieszcza się tam jednak przez cały rok, wstawiając jedynie mały piecyk w ramach ogrzewania. Mniejsze agencje wynajmują pracownikom mieszkania i kwatery - bardzo często w dużych odległościach od pracy i w standardzie, w którym nie zgodziłby się zamieszkać żaden Holender.

Koszty wynajęcia pomieszczeń mieszkalnych przez firmę są niewspółmierne z narzucanym czynszem. – Przepisy mówią, że pracownik nie może być obciążony kosztami większymi niż 20 proc. tygodniówki, która wynosi w przypadku osób po 23 roku życia najczęściej 364 euro. Czyli czynsz nie może być większy niż 72 euro. Jednak zdarza się, że od 20-latka (który za 40 h pracy w tygodniu dostanie maksymalnie 220 euro - ponieważ ma niższą stawkę) pobiera się nawet 100 euro opłat, choć w jego przypadku legalne 20 proc. to raptem 44 euro! – mówi Andrzej, doświadczony weteran wyjazdów do Holandii. - W biurze w Polsce zapewniano mnie że na "wiekówce" nie będzie mi zabierana kwota za mieszkanie. Okazało się, że jednak była pobierana. Praca miała być stała -tymczasem byłem tzw. skoczkiem. Jak koordynator chciał mnie wysłać do pracy to dostawałem SMS, jak nie, to cały dzień siedziałem bezczynnie. Praca często była po 16 godzin i bez wyższej stawki za nadgodziny - potwierdza słowa Andrzeja 18-letni Mateusz, który w Holandii pracował pięć miesięcy.
Zobacz na Youtube

Oczywiście Polak musi płacić za kwaterę także wtedy, gdy pracy do której przyjechał wcale nie ma. Mieszka – więc dostaje rachunek i nikogo nie interesuje, że zamiast obiecanych 40 h w tygodniu pracuje raptem 20 h. Dzieje się tak, gdyż pośrednicy pracy tymczasowej nie dają w rzeczywistości żadnej gwarancji, że każdy pracownik będzie zatrudniony w pełnym wymiarze godzi. Rolą agencji jest zapewnienie klientowi docelowemu pracowników, bez względu na okoliczności. Dlatego pośrednicy ściągają do Holandii więcej osób, by w razie nagłej niedyspozycyjności mieć w rezerwie "zapas". Rekordziści potrafią zatrudnić kilkadziesiąt osób takiego "zapasu", które po kilku dniach wracają do Polski, nie przepracowawszy ani godziny, a ponosząc koszty transportu, zakwaterowania i utrzymania!

Holenderskie agencje każą także płacić Polakom za dowóz do pracy. Tamtejsze prawo tego nie zabrania, więc regułą stało się, że jeżeli firma wynajmuje busy, to pracownicy muszą z nich korzystać, a jeden kurs potrafi kosztować 5 euro. Inni pośrednicy zmuszają do organizowania sobie prywatnego transportu. Oczywiście nikt nie zwraca pracownikom kosztów paliwa. - Absurdalną sprawą było pobieranie opłat co tydzień za samochód, podczas gdy spoczywał na nas obowiązek tankowania go za własne pieniądze - wspomina Mateusz.

Salarisy

Nagminnym jest oszukiwanie Polaków na tzw. salarisach. To dokument odbierany przy wypłacie. Są tam zapisane informacje o przepracowanych godzinach, stawce, dodatkach, potrąceniach (np. za ubezpieczenie, zakwaterowanie czy ewentualne kary) i kwocie odłożone na fundusz wakacyjny. - Salarisy nigdy się nie zgadzały z naszymi godzinami pracy. Gdy zacząłem się wykłócać, a jako jedyny w ekipie znałem holenderski, nagle dostałem salarisy większe od innych, ale również kompletnie inne, niż wynikałoby z umowy. Razem z nimi przychodziły maile w stylu: "Tylko nie pokazuj innym swojej specyfikacji pracy" - opowiada Paweł.

Co więcej, choć w Holandii płaci się pracownikom tygodniówki (w tym systemie pobiera się też opłaty), pierwsze zarobione pieniądze zaczynają do Polaków trafiać z opóźnieniem, dopiero po ok. 3 tygodniach. To działanie celowe. Agencje wpisują do umów klauzury zmuszające pracownika do przepracowania w danym miejscu co najmniej dwóch tygodni. Jednocześnie opóźniają wypłaty, by zabezpieczyć się na wypadek zerwania umowy i mieć od czego odciągnąć czynsz, opłaty i kary.

O tych metodach doskonale wie ministerstwo pracy. - Istnieją sygnały o zaniżaniu wynagrodzeń - przyznaje tamtejsze biuro prasowe. Natomiast Główny Inspektorat Pracy (GIP) potwierdza, że naruszanie przepisów o czasie pracy, wypłatach i nadgodzinach jest w zasadzie notoryczne.

Kary

Najbardziej bulwersującym sposobem wyciągania pieniędzy od Polków są jednak wspomniane kary za złamanie regulaminu. Jest on skonstruowany w taki sposób, by kilkaset euro kary miesięcznie było regułą. – Z roku na rok jest coraz gorzej – przyznaje Andrzej. – Mieszkałem w parku, gdzie było ok. 500 domków. Nasz pośrednik miał ok. 100 kwater, w każdej po 6 osób. Regulamin mówił, że w dowolnym momencie z inspekcją może pojawić się pracownik firmy. Sprawdzał nam szafki, grzebał w ubraniach, zaglądał do kosmetyczek... Za co chciał dawał kary. Nie było miesiąca, by jakiś domek nie dostał od 50 do 200 euro kary. Miesięcznie to jest średnio 10 tys. euro zysku dla agencji – dodaje. Trudno spotkać Polaka, który w Holandii nie miał podobnych doświadczeń. Mówi o nich każdy z moich rozmówców. - Kary nakładane są przez biuro pośrednictwa. W zasadzie nie ma prawa, które na to pozwala ale bardzo często przy umowie o pracę jest także regulamin. Polak podpisuje ten regulamin i najczęściej nic z niego nie rozumie, bo jest on po holendersku - wyjaśnia mechanizm pułapki Mongard.

- Zwolniono mnie bez powodu. Z dnia na dzień powiedziano, że mogę sobie wracać do Polski. Po powrocie do domu przyszło pismo, że mam jeszcze zapłacić niemal 500 euro kary. Za co? Rzekomo za jakieś zniszczenia w pokoju. To jest bzdura! - żali się Eryk. W Holandii przepracował kilka miesięcy. Przekonuje, że na wyjeździe więcej stracił niż zarobił.

Ewa Żyźniewska, która od dawna zajmuje się sytuacją rodaków w Holandii, przekonuje, że sidłami, w które wpada większość z nich są warunki ekonomiczne w... Polsce. To one zmuszają ich do wyjazdu. - Ludzie przyjeżdżają tu po prace. Zadłużają się na sam wyjazd, potem trafiają do miejsc, z których trudno się wydostać, ponieważ muszą płacić kolosalne pieniądze za nocleg, kary. Do tego nie znają języka... Są zupełnie bezradni - mówi redaktorka Poolse Media.

Niebezpiecznym jest to, że Polacy regularnie pracują bez żadnego ubezpieczenia, o czym dowiadują się najczęściej dopiero po fakcie. - Zwolniono mnie dyscyplinarnie, 2-3 godziny po wypadku, jaki miałam prywatnym samochodem po godzinach pracy. Wyszło wtedy na jaw, że nie opłacano za mnie żadnych składek zdrowotnych. Okazało się to regułą, bo koleżanka, która kilka tygodni później wpadła pod samochód, również została natychmiast zwolniona - wspomina Anna. Tymczasem powinny jej przysługiwać wszystkie prawa pracownicze, łącznie z ubezpieczeniem. - Polacy mają takie same prawa jak Holendrzy. Jeżeli pracują legalnie, mają prawo do płacy minimalnej, dodatku wakacyjnego, urlopu czy chorobowego - mówi Mongard. Niestety praktyka boleśnie rozchodzi się w tym miejscu z teorią. Dlaczego? Ponieważ Holendrzy, słynący z otwartości, tolerancji i liberalnych poglądów, traktują Polaków jako pracowników gorszej kategorii.

Dodatki

Wielu Polaków - zwłaszcza tych, którzy dobrze poznali już system i prawo w Holandii - żali się także na oszustwa związane z rozliczeniami dodatków. Wielu pracowników nawet o nich nie wie. Agencja zatrzymuje je wtedy dla siebie. - Dodatki wakacyjne oficjalnie wypłacano nam z wypłatą. W praktyce nie zobaczyliśmy z tych pieniędzy ani grosza. Były w salarisach ale nie w rzeczywistości. Królowała kreatywna księgowość lub po prostu totalny chaos i arogancja wobec pracowników - przyznaje Paweł. O innym, nieco bardziej złożonym sposobie oszustwa wspomina Anna. - Biura pośrednictwa proponują ułatwienia w rozliczaniu podatku. Zakładają do tego pracownikowi konto. Gdy na rachunek spływają pieniądze ze zwrotu podatku, firma konto zamyka i pracownik pieniędzy nie dostaje. Zwroty trafiały do biura, a pracownik dowiaduje się, że nic mu się nie należało.

O zdecydowanie największym szwindlu opowiada jednak Bogdan, doświadczony pracownik sektora budowlanego. Prosi, by nie podawać jego prawdziwych danych, gdyż toczy bój o swoje pieniądze z nieuczciwą agencją w sądzie. Przez kilka lat pracował w Belgii, będąc jednak zatrudnionym przez firmę z Holandii. - Belgijskie związki zawodowe wywalczyły sobie przywilej dodatkowych składek, które pracodawca musi płacić budowlańcom. Pieniądze trafiają do związków, a te na podstawie specjalnego rejestru, raz na kwartał wypłacają pracownikowi dodatek za tzw. pogodowe, prace w niebezpiecznych czy niekorzystnych warunkach etc. To 1,4 euro za godzinę pracy, co po roku daje 2695 euro. Te pieniądze nigdy do Polaków nie docierają - opowiada Bogdan, który oblicza, że został w ten sposób oszukany na ok. 20 tys. euro. Tymczasem dla agencji pracy jest to oszczędność od kilkuset tysięcy do miliona euro rocznie! - Jestem zatrudniony w Holandii - tłumaczy mechanizm oszustwa Bogdan - rozliczam się więc zgodnie z tamtejszym prawem. Ale pracuję w Belgii. Dla tamtejszego urzędu podatkowego i związków zawodowych jestem pracownikiem firmy zagranicznej, która wskazuje, że jestem rozliczany zgodnie z holenderskim prawem. Powstała różnica zostaje w kieszeni agencji pośrednictwa. W jaki sposób? Ano Holendrzy w ogóle nie wpisują mnie do belgijskiego rejestru - dzięki czemu nie muszą płacić dodatkowo 1,4 euro za godzinę mojej pracy, a belgijskie związki w ogóle tego nie pilnują, bo jestem Polakiem. Albo wręcz przeciwnie: wpisują mnie do rejestru, ale do rozliczenia kwartalnych czeków z dodatkiem podają związkom nr konta firmy, więc pieniądze wracają do nich - opisuje. Bogdan zgłaszał sprawę wszystkim holenderskim i belgijskim instytucjom zajmującym się prawem pracy. Także policji i prokuraturze. Nie było żadnej reakcji. - Jestem obcokrajowcem więc oszukują mnie ich obywatele. Żadne tamtejsze organy nie są więc zainteresowane rzeczywistą pomocą Polakom - ocenia. Sprawą po jego doniesieniach zbagatelizował także nasza Skarbówka i ZUS. Jedyne co dotychczas wywalczył sobie Bogdan, to... wilczy bilet w związkach zawodowych tak w Belgii jak i Holandii.

Polskie podwórko

Machina wyzysku i bezprawia w białych rękawiczkach swój początek ma jednak na długo przed przyjazdem pracowników do Holandii. Okazuje się, że nikt tak cynicznie nie oszuka Polaka, jak drugi Polak. Część działających u nas - w pełni legalnych - agencji pośrednictwa pracy tymczasowej (niektóre zajmują się tylko rekrutacją, inne zatrudnieniem albo oddelegowaniem – co dodatkowo rozmywa ich odpowiedzialność) stworzyła bezwzględny system, który bezlitośnie wyciska pieniądze z wyjeżdżających do pracy. Najgorsze jest jednak to, że pośrednicy nie ponoszą żadnych konsekwencji swojej chciwości i odpowiedzialności za świadome oszukiwanie pracowników. "Holenderski wyzysk" zaczyna się w Polsce. Oto jak!

Pierwszym etapem jest rekrutacja, gdzie notorycznie dochodzi do dyskryminacji pracowników pod względem wieku. – Ostra konkurencja w Holandii powoduje, że pośrednicy zbijają ceny, by były jak najbardziej atrakcyjne dla klientów końcowych. Muszą więc obniżać koszty pracowników. Dlatego rekrutują głownie osoby w wieku 20-22 lat – mówi Połczyński. W Holandii obowiązuje wspomniana stawka minimalna dla osób w określonym wieku. Przykładowo 45-latek nie może zarabiać mniej niż 9,12 euro za godzinę pracy. Ale już w przypadku 20-latka stawka minimalna to zaledwie 5,50 euro za godzinę. Granicą jest wiek 23 lat.
139df0c8-2d7c-573e-8c6c-74b7aa93dd30 Oferta pracy w Holandii, fot. ER
Oferta pracy w Holandii, fot. ER

Pośrednicy łamią więc prawo dyskryminując starszych pracowników i konsekwentnie ograniczając oferty tylko do ludzi przed 23 rokiem życia. Zapisy w ofertach o „realizacji przez pracodawcę holenderskiego polityki promocji zatrudnienia osób młodych, wkraczających na rynek pracy, przez co oferta kierowana jest przede wszystkim do młodzieży pełnoletniej” to zwyczajne łgarstwo. Żadnej promocji zatrudnienia młodych nie ma – są za to niższe koszty utrzymania pracownika. Co bardziej bezczelni pośrednicy wystawiając swoje oferty wprost ogłaszają, że szukają osób w wieku 20-22 lata. – Dochodzi do absurdów, gdzie osoby roczni 1993 są uznawane za doświadczonych i poszukiwanych pracowników, a z rocznika 1991 – za nieprodukcyjnych emerytów – dodaje Połczyński.

- Polskie agencje zatrudnienia, które rekrutują na potrzeby holenderskiego pracodawcy nie mogą zamieszczać w ofertach czy ogłoszeniach o pracę kryterium wieku, bądź odmawiać zatrudnienia z powodu jego niespełnienia - twierdzi Departament Legalności Zatrudnienia GIP. - Faktycznie prawo holenderskie uzależnia wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę od wieku pracownika. Ale polskie przepisy prawa zabraniają i sankcjonują praktyki dyskryminacji wiekowej - dodają urzędnicy. Mimo tego takie oferty w sieci kwitną. Jest to tym dziwniejsze, że GIP deklaruje stały monitoring serwisów ofert i for internetowych, gdzie pracownicy wymieniają opinie o agencjach. Cóż, to nie jedyne nadużycia, które uchodzą agencjom pośrednictwa na sucho.

Większość z nich - jak twierdzi Połczyński - nie zgłasza swoich baz danych do GIODO, choć wymagają tego przepisy. Efekt? Nikt nie kontroluje jak i czy w ogóle dane pracowników są chronione. Co więcej, większość rekruterów regularnie wymienia się informacjami na temat kandydatów. Sprawdzają gdzie wcześniej pracowali, czy sprawiali kłopoty lub awanturowali się o pieniądze. Dane pracownika przechodzą więc przez dziesiątki rąk i są przerzucane z komputera na komputer, bez żadnej kontroli!

Cyrografy

Po przejściu rekrutacji pracownik dostaje do podpisania umowę. Oczywiście przepisy wymagają pełnej jej transparentności. - Obejmuje ona m.in. wskazanie: pracodawcy zagranicznego, okresu pracy, warunków pracy i wynagrodzenia, warunków ubezpieczenia społecznego, uprawnień i obowiązków osoby kierowanej do pracy, zakres odpowiedzialności cywilnej obu stron w przypadku niewywiązania się z umowy czy kwoty należne agencji zatrudnienia z tytułu faktycznie poniesionych kosztów skierowania do pracy za granicę - recytują urzędnicy z biura prasowego ministerstwa pracy. I tu przepisy ponownie nijak mają się do rzeczywistości. Umowy konstruowane są bowiem w taki sposób, że kandydat sam pozbawia się niemal wszystkich praw pracowniczych po wyjeździe do Holandii!

Przykładowo dokumenty zawierają zapis, że podpisujący wyraża zgodę na zmianę warunków umowy w dowolnym momencie, gdy tylko agencja uzna to za słuszne. – Aplikuje się do pracy przy pieczarkach w miejscowości Goest, z zakwaterowaniem w mieszkaniach 3-pokojowym, a trafia się do Nijmegen do sortowni skrzynek i mieszka w tekturowej budce – wyjaśnia na przykładzie Połczyński. Zdarza się, że w umowie wyraża się zgodę na zamieszanie w razie potrzeby w małym pokoju z kilku innymi osobami. Jest to niezgodne z Holenderskim prawem, które gwarantuje każdemu tymczasowo zakwaterowanemu pracownikowi 10 m kw. osobistej przestrzeni. – Widziałem domki o pow. 50 m kw., w których zakwaterowanych było po 16 osób. Proszę mi wierzyć, to wcale nie są rzadkie przypadki – dodaje Połczyński.

Umowy pod względem prawnym są przygotowane idealnie – stanowią całkowite zabezpieczenie przed ewentualnymi roszczeniami pracowników. Agencje nie ponoszą więc żadnego ryzyka wysyłając nieświadomych Polaków do Holandii, gwarantując im w zasadzie jedynie stałe opłaty. Robią to w pełni świadomie, a do tego bezkarnie. Dlaczego?

Sumienie pośrednika

Po dotarciu na miejsce okazuje się, że pracownika czeka… podpisanie jeszcze jednej umowy. Tym razem z holenderskim pośrednikiem, który jest jego rzeczywistym pracodawcą. Umowa z polską firmą dotyczy bowiem najczęściej jedynie rekrutacji i oddelegowania do Holandii, czego nikt pracownikowi specjalnie nie uświadamia. Nawet jeżeli polska agencja jest spółką córką tej działającej w Holandii i ma identyczną nazwę – nie ponosi żadnej odpowiedzialności za dalsze losy wysłanych za granicę ludzi. W ten sposób skarżący się na złe warunki Polak odbija się od drzwi polskiej agencji, która twierdzi, że na nic nie ma już wpływu. Oszukiwanym emigrantom pozostaje żalić się holenderskim instytucjom. Te zaś z pomocą się nie spieszą. - Zgłaszałem swoją sprawę holenderskiej policji zajmującej się wykorzystywaniem Polaków. Pan się uśmiechną, westchnął i nic nie zrobił. Nikogo moja sytuacja realnie nie interesowała - wspomina rozgoryczony Eryk.

Holenderska umowa, kompletnie przecząca tej podpisanej w Polsce, jest zgodna z prawem ze względu na wolność podpisywania umów. - Nasze regulacje choć chronią polskich pracowników kierowanych do pracy za granicą, są bardzo trudne do egzekwowania przez polskie organy - przyznaje ministerstwo pracy.

– Polscy pośrednicy mają pełną świadomość tego, że wysyłani przez nich pracownicy będą mieli problemy z praca, której może nie być; zamieszkaniem - które może nie spełniać żadnych holenderskich standardów; pracodawcą - który po godzinie pracy może Polaka zwolnić, bo nikt nie respektuje jego praw. Mają tego świadomość, ale jednocześnie nigdy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Wysyłają ludzi, inkasują prowizję i na tym temat się dla nich kończy – podsumowuje Połczyński.

Wymuszenia

Wróćmy do wyciągania pieniędzy od pracowników jeszcze przed wyjazdem z Polski. Wiele agencji pośrednictwa pracy wymaga, by ich klienci przed wyjazdem wykupili stosowne „foldery informacyjne o pracy w Holandii”. To koszt 250-300 zł, w zamian za które otrzymujemy zbiór komunałów, które znaleźć można w Wikipedii czy pierwszym lepszym forum. GIP jednoznacznie ocenia takie działania jako niezgodne z prawem wymuszenie.

Pośrednicy wymagają też często by jadąc do Holandii korzystali ze wskazanej firmy przewozowej, która należy do…tej samej agencji. To również wymuszenie, dzięki któremu pośrednik odzyskuje część poniesionych kosztów, ale warunek jest prosty – albo pracownik godzi się na określony transport, albo nie ma po co jechać do Holandii, bo nie dostaje pracy. Nakaz korzystania z transportu określonej firmy odbywa się pod płaszczykiem ułatwień i kompleksowej oferty dla pracownika. Agencje nie chce jednak słyszeć o dojeździe na własną rękę, czego zdaniem GIP nie może pracownikowi zabronić.

Poza kontrolą

Rynku polskich agencji pośrednictwa pracy tymczasowej w zasadzie nie nadzoruje nikt. - Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej tworzy regulacje dotyczące funkcjonowania agencji zatrudnienia, nie ma jednak kompetencji by bezpośrednio kontrolować ich działalność. (...) Kontrolę agencji zatrudnienia sprawuje Państwowa Inspekcja Pracy (PIP), a w pewnym zakresie marszałkowie województw - twierdzi biuro prasowe resortu. Pytam więc o kontrole w Inspekcji Pracy. Tu sprawa jest złożona. - Kompetencje PIP ograniczają się bowiem do kontroli pracodawców i innych podmiotów prowadzących działalność na terenie Rzeczypospolitej Polskiej - rozkłada ręce Departament Legalności Zatrudnienia GIP. Ograniczenie terytorialne PIP sprawia, że jego inspektorzy w przypadku "holenderskiego wyzysku" są zupełnie nieskuteczni. Nie prowadzą nawet ewidencji skarg dotyczących Holandii. Od 2007 do 2014 r. PIP skierował pod adresem holenderskich podmiotów raptem 140 spraw o nadużycia lub nieprawidłowości wobec Polaków. Co więcej tendencja jest silnie spadkowa, bo w 2014 r. były to raptem... 3 sprawy. Urzędnicy pocieszają się, że "oddziałuje tu możliwość bezpośredniego składania skarg do holenderskiej inspekcji pracy", ale trudno oprzeć się wrażeniu, że poszkodowani Polacy nawet już nie próbują szukać pomocy w PIP. Sito kontroli GIP jest raczej grube. Jak wynika z informacji Departament Legalności Zatrudnienia, skupia się ono na sprawdzaniu zgodności numerów w Krajowym Rejestrze Agencji Zatrudnienia i fakcie tworzenia umów pisemnych przez agencje. Eliminuje to jedynie drobnych oszustów czy hochsztaplerów ale nie narusza systemu, który wypracowały sobie "rekiny rynku". - Z agencjami nie sposób wygrać. Nic im nie można udowodnić, nawet w sądzie. Zabezpieczają się z każdej strony - ocenia Andrzej, wskazując umowy, które podpisywał.

Prestiżową kontrolą sprawują nad pośrednikami teoretycznie dwa stowarzyszenia – Ogólnopolska Konwent Agencji Pracy (OKAP) i Stowarzyszenie Agencji Zatrudnienia (SAZ). Z ich opinią liczy się m.in. ministerstwo pracy. Co z tego jednak, skoro OKAP w swoim statusie ma z jednej strony zapisy o promowaniu etyki działania i konkurencji na rynku pracy, a z drugiej wystawia zrzeszanym firmom odpłatnie certyfikaty przynależności, świadczące o wysokiej jakości standardów i uczciwości. - Odbywa się to na postawie spełnienia szeregu wymogów - asekuruje się Ewa Pietruszka, kierownik biura OKAP. - Rzeczą oczywista jest, że wszystkie podmioty członkowskie muszą działać na zasadach i zgodnie z przepisami prawa - dodaje.

Cóż, etyka etyką a biznes biznesem. Tym bardziej, że jak wynika z informacji przekazanych przez Pietruszkę, obok "specjalnej procedury służącej pomocą w rozwiązywaniu problemów pracownik – agencja", stowarzyszenie skupia się na walce z nieuczciwą konkurencją i nielegalnymi pośrednikami (czyli głównie tymi, którzy nie są zrzeszeni w OKAP).

W praktyce zatem nie ma niezależnego urzędu ani instytucji, które regulowałyby zasady panujące na rynku polskich agencji pośrednictwa pracy, potrafiły ocenić jego kondycję i wprowadzić nad nim nadzór.

Opieszałość polskich władz

Co ciekawe, sytuacja polskich pracowników tymczasowych w Holandii stała się już tak skandaliczna, że nawet niechętne Polakom tamtejsze władze postanowiły zareagować i podjąć walkę z jaskrawą dyskryminacją.

Dotychczas podejście holenderskich urzędników było obarczone silną hipokryzją – ostrzegali Polaków przed nieuczciwymi agencjami pracy, jednocześnie w żaden konkretny sposób nie ograniczając ich działalności na rynku. W efekcie przez lata w Holandii działała plaga nawet kilku tysięcy nielegalnych agencji pośrednictwa pracy! Oficjalnie stworzono instytucję kontroli - Stowarzyszenie Przestrzegania Układu Zbiorowego Pracy dla Pracowników Tymczasowych (SNCU). Miało ono przyjmować zgłoszenia i reagować na wyzysk i nadużycia. W rzeczywistości jednak SNCU nic nie mogła zrobić nieuczciwym agencjom. - Jeżeli inspekcja pracy chce sprawdzić dane biuro, to uprzedza je o tym, że będzie kontrola. Dlaczego? Ponieważ Holendrzy uważają, że w przeciwnym razie przyjadą po nic, bo biuro musi wcześniej przygotować dokumenty, by wszystko odbyło się sprawnie, dokładnie i szybko - przyznaje Mongard. W jej ocenie takie działania tylko pomagają agencjom ukrywać nieprawidłowości. Pracownica Fair Work dodaje, że kontroli było dotychczas zdecydowanie zbyt mało.

Teraz sytuacja w Holandii ma się zacząć zmieniać na lepsze. Przygotowywane są nowe przepisy regulujące funkcjonowanie rynku. Nie bez nuty hipokryzji w tle. Holendrzy dopiero po kilku latach pół niewolniczego wykorzystywania Polaków i uratowaniu w ten sposób własnej gospodarki, chcą wprowadzać zmiany. - Przepływ pracowników sezonowych, nie był wystarczająco uregulowany. Dawał pole do popisu agencjom pracy. Teraz, kiedy Holandia wychodzi z kryzysu, jest to regulowane - mówi Żyźniewska.

Jeszcze bardziej niepokojące jest jednak to, że inicjatywa tych zmian wyszła od samych Holendrów. Polskie władze - choć ministerstwo pracy twierdzi, że "od kilku lat uważnie monitoruje sytuacje" - w praktyce przez cały czas nie kiwnęły przysłowiowym palcem, by realnie pomóc Polakom wyjeżdżającym do Holandii. Nie są w stanie nawet wyplenić nadużyć na rodzimym rynku. Aktywność polskich urzędów i instytucji skupia się nie na próbie zmiany systemu ale na zalepianiu plastrem otwartych ran, czyli na tworzenia ulotek i broszur informacyjnych, które mają ostrzegać Polaków. Ich skuteczność - co widać od lat - jest raczej mizerna.

Po części winni są też sami wyjeżdżający, którzy naiwnie wierzą w obiecane im złote góry. Holendrzy bezlitośnie wykorzystują ich niefrasobliwość, brak znajomości prawa i języka. - Ludzie wyjeżdżają, bo chcą zarobić. Zupełnie jednak nie myślą o tym, by się przygotować na to, co może ich spotkać. W połączeniu z opieszałością i chyba trwałą bezradnością naszych władz sprawia to, że Polacy zawsze będą dymani. Gdziekolwiek pojadą - kwituje dosadnie Andrzej. Trudno się z nim nie zgodzić.

...

Człowiek człowiekowi wilkiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:17, 03 Lip 2015    Temat postu:

Rośnie pierwsze pokolenie Polaków wychowanych na emigracji
Tomasz Gdaniec
3 lipca 2015, 12:20
Od 2004 roku z Polski wyemigrowało oficjalnie ponad 2,2 mln osób. Z czego 54 procent nie chce wracać do kraju i planuje ściągnąć resztę rodziny. Za granicą wychowuje się ponad 220 tys. najmłodszych Polaków. Większość z nich nigdy nie wróci do kraju.

- Wyjechaliśmy z kraju z Antosiem w 2007 roku miał wówczas dwa lata. Teraz chodzi do angielskiej podstawówki, mówi coraz lepiej po angielsku, a rozumie wszystko. Zna język lepiej ode mnie. Tutaj jest praca i większe możliwości. Bez względu na to, co będzie robić w życiu, ma lepszy start niż w kraju – mówi Wirtualnej Polsce Agnieszka Baczyk, emigrantka pracująca w Birmingham.

W ciągu 13 ostatnich lat liczba Polaków mieszkających za granicą wzrosła kilkukrotnie. Według danych GUS czasowo poza krajem przebywało 786 tys. Polaków. W roku wejścia do Unii – 2004 – był to już 1 mln, a w 2014 już prawie 2,2 mln ludzi. Kierunki wybierane przez emigrantów pozostają niezmienne od lat. Najwięcej polskich obywateli mieszka obecnie w Wielkiej Brytanii (642 tys.), Niemczech (560 tys.), Irlandii (115 tys.) oraz Holandii (103 tys.). Poza liczbą emigrantów demografów przeraża struktura wychodźstwa. Początkowo większość z nich deklarowała chęć powrotu, gdy tylko ich status materialny się poprawi. Jednak z badań opublikowanych w kwietniu przez Narodowy Bank Polski wynika, że mówienie o masowych powrotach jest nieuprawnione, a jeśli nawet będą, to w znacznie mniejszej skali, niż oczekiwano.

Chęć pozostania poza granicami kraju. Często, taka decyzja wpływa również na rodzinę w kraju.

- Obecnie wiadomo, że bliskość fizyczna z drugim człowiekiem, np. dotykanie, przytulanie, czy seks, powoduje wydzielanie oksytocyny, hormonu odpowiedzialnego za tworzenie się więzi i zaufania. Kiedy ustaje bliskość w sensie fizycznym wówczas hormonu jest coraz mniej, a więź ulega osłabieniu. Z biologicznego punktu widzenia i potrzeb psychicznych nie jesteśmy predysponowani do utrzymywania związku na odległość. Pary, które są zmuszone do rozłąki próbują jakoś sobie radzić z brakiem obecności drugiej połowy, pogłębiając swoje więzi z przyjaciółmi, znajdując pasje, ale ryzyko utraty więzi z partnerem pozostaje. Czasami więzi uczuciowej już dawno nie ma i wyjazd za granicę jednego z partnerów pozwala utrzymać od dawna formalny już tylko związek – mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Naczk, psycholog rodzinny.

Emigranci, aby tego uniknąć, od kilku lat starają się ściągać do siebie, pozostającą w kraju rodzinę. Do takiego wniosku można dojść analizując liczbę osób pobierających zasiłki za opiekę nad dziećmi. Są one przyznawane rodzinom przez kraje, w których jeden z rodziców pracuje, a drugi opiekuje się dziećmi w Polsce. W 2009 roku takie świadczenie pobierało ponad 56 tys. Polaków, obecnie niewiele ponad 42 tys. osób.

- Dla jednych maluchów wystarczy świadomość, że tata jest gdzieś daleko, ale „nas kocha i niedługo przyjedzie”. Obserwuję się nawet tendencję do idealizowania nieobecnego rodzica. Powracający do domu rodzic próbuje nadrobić stracony czas, lepiej, gdy to robi pozostając w żywym kontakcie uczuciowym z dzieckiem, niż tylko przez prezenty. Inne dzieci źle znoszą rozłąkę z jednym z rodziców. Zaczynają somatyzować. Przez różne dolegliwości ciała wyrażają lęki separacyjne, stany depresyjne – dodaje Naczk.

Powoli dorasta już pierwsze pokolenie dzieci, urodzonych i wychowanych poza granicami kraju. Z ostatniego spisu powszechnego wynika, że takich dzieci może być ponad 220 tys. Nie pamiętają lub wcale nie znają Polski, mówią w kilku językach, ale w żadnym biegle. Nie czują się Polakami, a inni nie pozwalają im czuć się obywatelami nowego kraju zamieszkania.

...

To już jest trwałe wynarodowienie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 10 z 22

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy