Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:10, 24 Lip 2013 Temat postu: |
|
|
31-letni Polak zasztyletowany podczas alkoholowej imprezy
Piotr N. z licznymi ranami kłutymi został znaleziony w domu w irlandzkim Ennis (hrabstwo Clare). Mężczyzna zmarł w drodze do szpitala - informuje Londynek.net.
Do tragicznych wydarzeń doszło wczoraj w nocy po godz. 01:00, kiedy policja otrzymała informację o rannym mężczyźnie w mieszkaniu przy Sandfield Mews - donosi "The Irish Sun".
Na miejsce wezwano karetkę, ale stan Polaka był na tyle poważny, że zdecydowano się go jak najszybciej przetransportować śmigłowcem do Cork University Hospital. Niestety, 31-latek, u którego stwierdzono liczne rany kłute i rozległe obrażenia głowy, zmarł w drodze do szpitala.
W szpitalu przebywa z kolei 39-latek, który złamał nogę, kiedy próbował wyskoczyć z pierwszego piętra mieszkania, w którym doszło do tragedii.
W związku ze sprawą aresztowano trzech mężczyzn. W nocy byli oni przesłuchiwani przez policję.
Wczorajsze wydarzenia zszokowały lokalnych mieszkańców. - Słyszałem zamieszanie, krzyki. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem wielu ludzi, dużo policji - opowiadał Ronan Nalty, cytowany przez "The Irish Sun". - Tutaj mieszka wielu cudzoziemców. To są wspaniali ludzie - dodał mężczyzna.
Londynek.net, Agata C.
>>>>
I po co wam to sszczescie emigracji ???
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:15, 31 Lip 2013 Temat postu: |
|
|
Zmarł młody Polak napadnięty w Berlinie
Nie żyje 26-letni Polak, którego półtora tygodnia temu napadnięto i ciężko raniono na ulicy w Berlinie. Mężczyzna zmarł w szpitalu. Sprawcy na razie nie ujęto.
Do tragedii doszło 21 lipca. Na jednej z ulic Berlina w dzielnicy Wedding 26-letniego Polaka ugodzono w szyję rozbitą butelką. W ciężkim stanie trafił on do szpitala. Policja poinformowała właśnie o jego zgonie.
Z pierwszych ustaleń wynika, że Polak mógł być przypadkową ofiarą. Prawdopodobnie nie znał napastnika. Policja przesłuchała świadków zdarzenia i wytypowała podejrzanego. Na razie nie został jednak zatrzymany.
....
Znow szczescie na emigracji.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:57, 22 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Goniec Polski
Wielka Brytania: nie żyje Polak pobity w Kettering
Mężczyzna napadnięty przed sklepem spożywczym przy Silver Street w Kettering około godziny 00:15 w ubiegłą niedzielę, zmarł wczoraj w szpitalu.
Przyczyną śmierci były liczne obrażenia głowy, z którymi natychmiast po sprowadzeniu przez przechodniów pomocy, Polak został przewieziony do szpitala. Mężczyzny nie udało się jednak uratować.
Northamptonshire Police zatrzymała już dwóch mężczyzn w wieku 20 i 29 lat, podejrzanych o dokonanie zbrodni. Zostali oni jednak zwolnieni za kaucją do czasu dalszych ustaleń, dlatego też funkcjonariusze proszą wszystkich, którzy mogliby pomóc w sprawie o kontakt pod numerem 101 lub anonimowo do Crimestoppers pod numerem 0800 555111.
>>>>
I czego tam szukacie ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:13, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Kolejny atak na polski sklep na Wyspach Brytyjskich
Polski sklep na Wyspach został zaatakowany -
Nieznani sprawcy podłożyli ogień w sklepie prowadzonym przez parę Polaków w Swindon. Pożar strawił towar i poważnie uszkodził budynek. Policja nie wyklucza podpalenia.
Swindon to duże skupisko Polonii, w którym żyje ok. 7 tys. naszych rodaków. To miasto w południowo-zachodniej Anglii stało się domem dla Danuty i Ryszarda Cekusów, którzy od dwóch lat prowadzlili sklep przy Cricklade Road. Małżeństwo pracowało przez siedem dni w tygodniu, aby mieć pewność, że ich biznes działa jak trzeba.
Niestety, jeden dzień wystarczył, żeby na zawsze zmienić życie polskich imigrantów. W nocy z wtorku na środę ich sklep stanął w ogniu. Spłonęło dużo towaru, a obiekt został poważnie zniszczony. Policja podejrzewa, że podpalenie było celowe.
- Nie wiem, jak ktoś mógł to zrobić - żali się 58-letnia właścicielka, cytowana przez portal Swindon Advertisee. - Nie mam pewności, czy nasze ubezpieczenie pokryje straty. Jeśli nie, to nigdy nie będziemy w stanie ponownie otworzyć sklepu - dodaje.
W szoku są także stali klienci "Z Polski Do Anglii". - Czuję się nieswojo, kiedy pomyślę, że ktoś mogł to zrobić specjalnie - wyznaje 35-letnia Polka, która codziennie odwiedziała sklep państwa Cekusów.
Zdaniem rzecznika policji w Wiltshire, wszystko wskazuje na to, że "ktoś włożył coś do skrzynki na listy, po czym ją podpalił".
Śledztwo w tej sprawie już trwa, a policja apeluje o informacje, które mogłyby pomóc w dochodzeniu. Można się kontaktować, dzwoniąc pod nr 101 lub anonimowo do Crimestoppers - 0800 555 111.
To nie pierwszy raz, kiedy dochodzi do podpalenia polskiego sklepu na Wyspach - delikatesy w Northampton dwukrotnie były celem ataków o podłożu rasistowskim.
>>>
Znow koszmar .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:08, 24 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Dublin: Polak zmiażdżony przez zgniatarkę do odpadów
Tragiczny wypadek w Dublinie. Polak został zmiażdzony przez zgniatarkę do odpadów zamontowaną w śmieciarce. Poprzednią noc spędził w kontenerze na śmieci.
Do zdarzenia doszło w piątek rano, a dziś policja ujawniła dane mężczyzny- to 43 letni Polak. Żył jeszcze gdy śmieciarze opróżniali zawartość kontenera. Zmiażdzył go mechanizm zgniatający odpady zamontowany w śmieciarce.
Zwłoki mężczyzny zauważyli dopiero pracownicy sortowni. Policja przypuszcza, że był to bezdomny, który chronił się przed deszczem i chłodem.
Podkreśliła, że na razie nie wygląda na to, by było to coś więcej niż tylko tragiczny wypadek.
Do podobnej sytuacji doszło sześć lat temu w Limerick. Wtedy śmierć poniósł trzydziestosześcioletni Kevin Fitzparick.
...
Szok ! Przynajmniej skonczyla sie jego ziemska poniewierka . ttt
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:48, 26 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Haga i Londyn nie chcą u siebie Polaków
Na dwóch ważnych rynkach pracy: w Holandii i Wielkiej Brytanii widać wyraźny trend antyimigrancki - informuje Dziennik Gazeta Prawna. Jego ofiarami padają pracujący tam za niskie stawki Polacy.
Na 9 września holenderskie ministerstwo pracy i polityki społecznej planuje szczyt w sprawie migrujących po pracę obywateli państw postkomunistycznych. Szczególnie holenderski wicepremier Lodewijk Asscher nie jest przychylny Polakom i szuka furtki, by legalnie uniemożliwić obcokrajowcom pracę w Holandii. Skrajne ugrupowanie- Partia na rzecz Wolności (PVV) chce wprowadzenia zakazu osiedlania się m.in. Polaków w Hadze, ponieważ odbierają oni pracę Holendrom.
Jak wynika z danych resortu Asschera, nasi rodacy stanowią 28 proc. ogółu obywateli UE pracujących w Niderlandach. Drugą grupą są Niemcy (23 proc.), oni jednak nie wywołują żadnych negatywnych emocji.
Holandia nie jest jedynym nieprzychylnym Polakom krajem. Dwa tygodnie temu do mediów przeciekło wystąpienie ministra ds. imigracji w laburzystowskim gabinecie cieni Chrisa Bryanta, w którym potępił dwie brytyjskie sieci handlowe - Tesco i Next - za przyjęcie do pracy 800 wyłącznie polskich pracowników. Firmy tłumaczyły, że zatrudniono Polaków, bo agencje pracy tymczasowej nie mogły znaleźć tylu chętnych Brytyjczyków.
Zatrudnianie imigranckich, niewykwalifikowanych robotników stało się w Wielkiej Brytanii wrażliwym tematem, szczególnie dlatego że od 2010 r. pensje brytyjskich pracowników zmalały o 5,5%. Oliwy do ognia dolewają dyskryminujące Brytyjczyków ogłoszenia pracy wyłącznie w języku polskim. Prawda jest taka, że Polak jest w stanie zaakceptować niższe wynagrodzenie niż Brytyjczyk, przez co jest bardziej konkurencyjny.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
>>>>
Polacy to dla nich czysty zysk . Jak nie chca to tylko nasza korzysc . Polacy sa spokojni pracowici itp. Wszedzie przewyzszaja miejscowych pod kazdym wzgledem . A ci ich nie chca . To dobrze dla nas .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:50, 28 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Polacy zaatakowani przez Brytyjczyków
W sobotni wieczór dwóch Polaków zostało zaatakowanych przez trzech Brytyjczyków. Do zdarzenia doszło w portowym mieście Boston (Lincolnshire), zamieszkiwanym przez dużą polonijną społeczność.
Mężczyźni zostali napadnięci na skrzyżowaniu ulic Queen Street i Broadfield około 23:35. Policja aresztowała trzech Anglików pod zarzutem napaści z użyciem przemocy. Jak na razie nie jest znany stan poszkodowanych Polaków.
Policja apeluje do każdego, kto był świadkiem zdarzenia lub ma jakiekolwiek informacje na jego temat. "Chcielibyśmy uzyskać dodatkowe zeznania od osoby, która wskazała nam podejrzanych, w celu ustalenia dalszych szczegółów tego zdarzenia. To będzie bardzo pomocne w śledztwie" - poinformował rzecznik lokalnej policji, cytowany przez gazetę "Boston Standard".
Każdy, kto posiada jakiekolwiek informacje na ten temat, proszony jest o kontakt z posterunkiem policji w Bostonie, dzwoniąc pod 101. Można także zgłosić się anonimowo pod numer infolinii Crimestoppers: 0800 555 111.
Nie ustalono jeszcze, czy atak odbył się na tle rasowym, ale w zamieszkiwanym przez wielu Polaków Bostonie miały już miejsce antyimigracyjne protesty.
>>>>
I znow .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:09, 01 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Kłopoty Polaków na zachodzie Europy. Co z tym zrobić?
Polacy mieszkający w Europie Zachodniej mają coraz więcej kłopotów. W Holandii nagonka trwa już od dłuższego czasu. W ostatnim czasie podobne głosy odnotowano również w Wielkiej Brytanii. Zdaniem Krzysztofa Szczerskiego, tego typu incydenty to "smutny paradoks". W swoich ocenach dużo dalej idzie Paweł Kowal z PJN, który zapowiada pilną interwencję w Komisji Europejskiej.
Kilka tygodni temu w brytyjskim dzienniku "The Independent" ukazał się artykuł holenderskiego wicepremiera i ministra pracy Lodewijka Asschera. Przekonywał on m.in. o negatywnych skutkach imigracji z nowych krajów członkowskich UE, a także wskazał na nieuczciwych pracodawców zatrudniających imigrantów.
Za kilka dni w Holandii odbędzie się szczyt w sprawie imigrantów przyjeżdżających do tego kraju organizowany właśnie przez Asschera. Już wcześniej pojawiły się głosy, że ten polityk będzie szukał możliwości, aby ograniczyć liczbę zagranicznych pracowników w Holandii. Czy tak się stanie? Nie wiadomo. Pewne jest za to, że w ostatnim czasie antypolskie głosy w Europie Zachodniej są coraz częściej spotykanym zjawiskiem.
Przypomnijmy. W ostatnim czasie do roli największego wroga Polaków w Holandii urósł lider tamtejszej Partii Wolności (PVV) Geert Wilders. Najpierw stworzył specjalny portal, w którym jego rodacy mogą żalić się na imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej, później kilkakrotnie w niewybredny sposób mówił o imigrantach.
Po jego akcji w sieci pojawiło się wiele niewybrednych komentarzy na temat Polaków. Tamtejsze polonijne media pisały nawet, że Holandię zalewa "antypolski klimat". Ostatnia inicjatywa PVV również uderza w naszych rodaków – tamtejsi politycy postulują wprowadzenie zakazu osiedlania się w Hadze.
Jak się jednak okazuje, Holandia nie jest jedynym krajem, w którym Polacy napotykają na kłopoty. Podobnie rzecz ma się z naszymi rodakami, którzy pracują w Wielkiej Brytanii. Kilkanaście dni temu tamtejsi politycy skrytykowali największe sieci handlowe za to, że zatrudniają imigrantów. Ten głos jest o tyle ważny, bo to Polacy tłumnie korzystają z tej okazji.
Kowal zapowiada pilną interwencję
Na podobny aspekt wskazuje europoseł Paweł Kowal z PJN. – Metoda przemilczenia w tym wypadku nie skutkuje, wiec sprawa powinna być podnoszona - nie jeden raz, ale ustawicznie - przez polskich dyplomatów w obu krajach. Każdy incydent powinien spotykać się z oddzielnym protestem – uważa.
- Może trzeba politycznie i dyplomatycznie zamęczać rządy państw prezentowaniem naszego niezadowolenia – zastanawia się. - Plus trzeba pomyśleć nad kampaniami informacyjnymi w sieci o faktycznej roli pracowników, którzy wypełniają miejsca pracy będące poza zainteresowaniem obywateli państw na zachodzie Europy oraz cieszą się reputacją solidnych, poszukiwanych pracowników. Korzyść krajów, w których pracują, jest oczywista – wskazuje Paweł Kowal.
Sam zapowiada zdecydowaną interwencję na arenie międzynarodowej. - Uważam, że ta sprawa wymaga natychmiastowej interwencji Komisji Europejskiej, gdzie zamierzam zwrócić się z pilnym apelem o rozwiązanie problemu – mówi Onetowi.
....
Doswiadczacie tych zachodnich wspanialosci .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:49, 01 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
15-letni Polak Bartek popełnił samobójstwo, bo nękali go koledzy. Tragedia wydarzyła się w Greenwich w stanie Connecticut, w USA. Nastolatek miał dosyć drwin i nieustającego zastraszenia, jakiego doświadczał ze strony rówieśników, więc zastrzelił się trzymaną przez rodziców w domu bronią. Sprawę opisują amerykańskie media.
To co musiał przejść nastoletni Polak w amerykańskiej szkole to prawdziwa gehenna. Koledzy nieustannie dokuczali chłopakowi - spychali go ze szkolnych schodów, popychali, by wpadał w krzaki, rozbili jego nowy telefon. Koledzy wyśmiewali akcent chłopaka, jego wzrost i nadwagę, a także wygląd i trądzik. Choć chłopak na zaczepki nie odpowiadał, to przeżywał je w sobie mocno, o czym świadczą także usunięte już wpisy na jego profilu społecznościowym.
Nastolatek próbował już wcześniej odebrać sobie życie połykając tabletki. Pisał o tym w internecie. W lipcu usiłował się dowiedzieć, jak się strzela z dubeltówki. Policja zawiadomiła rodzinę i szkołę, która nie zareagowała na wysyłane sygnały i sprawę zbagatelizowała. Dyrekcja szkoły nie chciała nawet pokazać rodzicom taśmy z monitoringu, na której widać jak koledzy przytrzasnęli głowę Bartka drzwiami szafki. Nie dziwi więc, że teraz, gdy wydarzyła się tragedia, szkoła odmówiła mediom komentarza.
Prosiliśmy o jakąś pomoc - mówiła w mediach siostra Bartka. - Szkoła obiecywała, że coś zrobi, ale nigdy do niczego nie doszło. Pamięta cztery spotkania rodziców z dyrekcją szkoły, po których nic się nie zmieniło. Inspektor szkół publicznych w Greenwich William S. McKersie powiedział, że władze szkoły wiedziały, iż Bartek był zastraszany. Sprawy nie chciał komentować.
Bartek zastrzelił się w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Miał uczyć się w drugiej klasie szkoły średniej w Greenwich. Miał wiele planów na przyszłość, których już nie zrealizuje, bowiem nie poradził sobie z ostracyzmem swoich amerykańskich rówieśników.
...
To jest morderstwo nie samobojstwo . To rodzina doznala szczescia w wymarzonych Stanach ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:16, 02 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Ciężko ranny Polak walczy o życie w szpitalu
54-letni mężczyzna jest w stanie krytycznym po ataku, do jakiego doszło w zeszłym tygodniu w Manchesterze. W związku ze sprawą zatrzymano cztery osoby.
Do ataku doszło na krótko przed godz. 15:00 w środę, 28 sierpnia w Openshaw przy ulicy Cope Close. 54-latek z poważnymi obrażeniami głowy i brzucha trafił do szpitala Salford Royal, gdzie lekarze wciąż walczą o jego życie - donosi portal Manchester Evening News.
W związku ze sprawą zatrzymano 29-letnią kobietę i dwóch mężczyzn, w wieku 32 i 35 lat. Cała trójka przebywa w areszcie. Czwarta osoba, 47-letni mężczyzna, do czasu kolejnego przesłuchania został zwolniony za kaucją.
- Zależy nam na zeznaniach świadków, którzy widzieli ofiarę między godz. 9:00 rano we wtorek i 14:50 w środę, kiedy na miejsce wezwano policję i karetkę - apeluje główny inspektor Andy Peach z GMP's North Manchester Division.
Ofiara ma ok. 180 cm wzrostu, średnią budowę ciała i rzadkie, ciemne włosy. Mężczyzna nosił beżową czapkę z daszkiem. Polak często jeździł autobusem do centrum Manchesteru.
Każdy, kto posiada informacje, które mogą pomóc w śledztwie, proszony jest o kontakt z policją pod numerem telefonu 0161 856 3521 lub anonimowo z Crimestoppers - 0800 555 111.
>>>
Znow emigarcyjne szczescie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:07, 04 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
"Przemilczana prawda". Niezwykła książka o polskich opiekunkach i niemieckich rodzinach
"Wstydliwie przemilczana prawda o opiece nad osobami starszymi" to pierwsza tego typu publikacja -
Publikacja pt. "Wstydliwie przemilczana prawda o opiece nad osobami starszymi" opisuje po raz pierwszy w tak drastyczny sposób w polsko-niemieckim kontekście rzeczywistość opieki nad osobami chorymi i starszymi.
Zamiarem autorów dwujęzycznej książki, która ukazała się po polsku i niemiecku, było pokazanie trudnych sytuacji, w jakich mogą się znaleźć opiekunki z Polski i zatrudniające je rodziny, ale także, jakie niebezpieczeństwa mogą wystąpić po stronie podopiecznych.
Historie umieszczone w publikacji przez Wernera Tiggesa oraz Michaela Gomolę nie są standardowe. Autorzy mówią, że stanowią one jedynie 5-10 proc. ich pokaźnych doświadczeń. Od 2005 roku pośredniczyli oni w znalezieniu około 10 tys. opiekunek z Polski w Niemczech.
Tigges i Gomola reprezentują współpracujące ze sobą i cieszące się dobrą opinią firmy opieki całodobowej GKT Service i Carework. Pierwszy z nich był ponadto przez wiele lat prezesem Federalnego Stowarzyszenia Pomocy Domowej i Opieki Seniorów.
"Hilfe, hilfe!" usłyszała Polka po przyjeździe do Niemiec od swej podopiecznej. Błagalne prośby starszej pani o pomoc przypisywała demencji. Tę informację o chorobie otrzymała od krewnych. "Starsza pani miała szczęście w interesach, nie miała szczęścia w życiu rodzinnym" - opowiada Polka. Nie mając rodziny zapisała wszystkie pieniądze bratu i bratanicy. Po 10 dniach Polka odkryła, że obydwoje chcą " jak najszybciej doprowadzić chorą do śmierci".
Okazało się, że starsza pani była po wylewach i nie miała demencji. Kobieta zmarła po dwóch tygodniach pobytu Polki w domu na skutek przedawkowania leków, odwodnienia i niedożywienia. Opiekunka robiła, co mogła, żeby ją ratować. Nie mogła zareagować, bo była zatrudniona na czarno. "Oni dostaliby mandat, a ja nie wyszłabym pewnie z więzienia" - mówi.
O podopiecznych i ich rodzinach, ludziach "dobrych i złych" opowiadają w publikacji 23 opiekunki. Te relacje pozwalają zrozumieć, że Polki przejmując opiekę nad osobami chorymi i starszymi w Niemczech konfrontowane są przede wszystkim z ludzkimi charakterami, doświadczeniami, różnicami kulturowymi, uprzedzeniami i lękami.
Opiekunka, która po raz pierwszy przyjechała do Niemiec z duszą na ramieniu, w Polsce usłyszała mnóstwo negatywnych opinii o Niemcach, o poniżaniu, złym traktowaniu przez nich Polek. Na miejscu doświadczyła jednak wielkiej życzliwości od swych pracodawców.
Polskie opiekunki doświadczają też "chwil zwiątpienia i destrukcji", "podłych charakterów", są wyzywane i szykanowane, poniżane przez podopiecznych, których rodziny nie zawsze ingerują, trzymając się z daleka od nielubianych rodziców czy krewnych. Zdarza się, że Polki uciekają od nich wyczerpane nerwowo po kilkunastu dniach, a nawet po kilku godzinach.
Z relacji opiekunek wynika też, że w pracy, którą niektórzy z ich znajomych w Polsce określają jako "wycieranie cudzych tyłków za granicą", część z nich zbiera bezcenne doświadczenia. Między Polkami a ich podopiecznymi tworzą się głębokie więzi emocjonalne, także w kontekście niełatwych relacji polsko-niemieckich naznaczonych historią.
Jedna z opiekunek opowiada, że starsza pani, którą pielęgnowała, była dla niej żywą historią. "Wspólnie przewędrowaliśmy przez historię Niemiec i rozprawiłyśmy się z przeszłością. Wreszcie mogłam uzupełnić luki ze szkoły - wypędzenie, sowiecka okupacja, zjednoczenie Niemiec ... Istnieją rzeczy, które są poprostu bezcenne".
Relacje rodzin zatrudniających opiekunki zamieszczone w książce (jest ich 11) są, podobnie jak opowieści Polek, pozytywnie i negatywnie porażające. Rodziny opowiadają, jak trudno jest nagle zamieszkać pod jednym dachem z obcą osobą i jak trudno jest nabrać do niej zaufania. Nie zawsze wszystko układa się dobrze. Ale z wielu tych doświadczeń rodzi się też dużo dobrego dla samych rodzin zatrudniających Polki.
W jednej z tych relacji kobieta opowiada o Helenie, która nadzwyczajnie opiekowała się chorą na chorobę Alzheimera starszą panią. Zatrudniając Polkę, syn starszej pani i jego żona mogli spokojnie pracować i zajmować się dziećmi. Dzięki "Skarbeńkowi", jak nazywają Helenę, ich "małżeństwo stało się lepsze".
Inna rodzina "odważyła się" zatrudnić opiekunkę z Polski po siedmiu latach opieki nad chorą na demencję matką. Byli "na skraju wyczerpania", a teraz mówią, że "nic lepszego nie mogło nam się przydarzyć". Najpierw jednak spotkanie z Ewą nacechowane było wielką nieufnością. Na początku kontrowali Polkę, aż do chwili, kiedy któregoś dnia zastali ją płaczącą.
Okazało się, że chciała, aby chora na demencję matka "na ile to możliwe uczestniczyła w codziennym życiu". Za to rugał ją "wybuchowy ojciec". Rodzina opowiada, że dopiero wtedy zrozumiała, jak mało czasu poświęcała na to, aby pomyśleć, jak wyobraża sobie dobrą opiekę. Od tej pory Ewa była przez nich pytana o opinię i rady. Spotkanie z kolejną opiekunką w było już od początku lepsze i nacechowane większą otwartością - opowiadają.
Ale zdarza się też, że otwartość i zaufanie wobec opiekunek z Polski okazywało się zgubne. Negatywną bohaterką jednej z relacji jest Polka-alkoholiczka. Nic nie wiedząc o jej nałogu dwie siostry powierzyły Krystynie opiekę nad chorą matką. Kiedy pewnego dnia niespodziewanie odwiedziły matkę, zastały Polkę leżącą w przedpokoju na podłodze pijaną do nieprzytomności. "Mama trafiła do szpitala z objawami skrajnego odwodnienia i zapalenia płuc. I z odleżyną na pośladku... Krystyną zajęła się policja" - wspominają siostry.
Autorom tej unikatowej publikacji można oczywiście zarzucić przekraczanie pewnych granic. Ale to właśnie pozwala im zmierzyć się z tematami tabu związanymi z podeszłym wiekiem.
Książka może wywołać skrajne emocje. Ale to jest zamierzone. "Żeby pokazać, czego się można spodziewać i jak sobie radzić" - tłumaczy Werner Tigges.
Barbara Cöllen
red. odp. Bartosz Dudek
>>>>
Oczywiscie przy 200 tys. opiekunek to sa i przestepczynie .
Ale generalnie Niemcy jako narod wymieraja w rekach Polakow ! Oto co sobie zgotowali zbrodniami ! Coz za zemsta ! Dlatego nalezy im okazywac dobro . Oni sie koncza ... I nie jest to radosc bo mogli byc dobrym narodem .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:32, 04 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Jerzy Byczyński: nie możemy siedzieć z założonymi rękami, kiedy nas szkalują
– Chciałbym wierzyć, że to przypadek i ignorancja, ale, niestety, widać tu znamiona zaplanowanej akcji – mówi Jerzy Byczyński. Z prezesem organizacji Patriae Fidelis, która zorganizowała protest pod siedzibą BBC w Londynie przeciwko planom emisji przez stację antypolskiego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”, rozmawia Piotr Gulbicki, korespondent Wirtualnej Polski z Londynu.
Było nieźle.
Jerzy Byczyński: Uważam nawet, że bardzo dobrze. Akcja odbiła się szerokim echem – przyszło ponad sto osób, zarówno ludzi młodych, jak i starszych, przedstawicieli różnych polonijnych środowisk i organizacji. Poparcia udzieliła nam pani prezydentowa Karolina Kaczorowska oraz Ambasada Polska w Londynie – chociaż ta ostatnia bardziej moralnie, zapowiadając własne działania kanałami dyplomatycznymi. Jak na dzień powszedni i przedpołudniową godzinę frekwencja dopisała.
Można było wybrać bardziej dogodny termin…
- Chodziło nam przede wszystkim o dotarcie do pracowników BBC, a właśnie o takiej porze, w takim dniu, jest ich w pracy najwięcej. I rzeczywiście, wielu dziennikarzy wychodziło z budynku, interesowało się naszym protestem. Tłumaczyliśmy im o co chodzi, wręczyliśmy też petycję przedstawicielce kierownictwa stacji, z podpisami przeciwko emisji filmu.
Trudno przypuszczać, że BBC zrezygnuje ze swoich planów.
- Nie twierdzę, że tak się stanie, natomiast nie możemy siedzieć z założonymi rękami, kiedy się nas szkaluje. Musimy pokazywać, że nie zgadzamy się na propagowanie oszczerstw, że stanowimy zwartą siłę. Dzięki takim filmom i w wyniku naszej bierności na świecie mówi się o polskich obozach koncentracyjnych, a Polaków przedstawia w gorszym świetle niż faktycznych sprawców zbrodni. Trudno się potem dziwić, że ludzie na Zachodzie wchłaniają taką spreparowaną papkę, robiącą im wodę z mózgów.
Nawet jeśli nie uda nam się zapobiec emisji tego obrazu, będziemy się starać, żeby przed jego projekcją zostało jasno zaznaczone, że jest to fikcja, niemająca wiele wspólnego z rzeczywistością. Dobrze, gdyby towarzyszył temu film dokumentalny, pokazujący jak było naprawdę; może debata historyków.
Film wpisuje się w szerszy antypolski kontekst.
- Chciałbym wierzyć, że to przypadek i ignorancja, ale, niestety, widać tu znamiona zaplanowanej akcji. Zauważmy, że to właśnie Polska jest pod największym ostrzałem mediów, nawet jawnych sojuszników Hitlera nie traktuje się w ten sposób. Chce się na nas zrzucić odpowiedzialność – bo za tym idą odszkodowania finansowe, a także moralne odium. Narodowi, który pierwszy stał się ofiarą niemieckiej agresji, który poniósł ogromne straty, który na dużą skalę ratował Żydów, dziś przypina się łatkę zbrodniarzy i kolaborantów. W sprawie filmu będziemy zbierać podpisy, zamierzamy w tę akcję zaangażować jak najszersze grono Polaków. Jeśli nawet teraz się nie uda, będzie to procentować na przyszłość.
Patriotyzm nie jest obecnie w cenie.
- Przez całe lata wiele robiono, żeby go ośmieszyć, wykpiwano takie pojęcia jak Bóg, Honor, Ojczyzna. Na szczęście ostatnio coraz więcej ludzi budzi się z letargu. W nich jest przyszłość – również tu, na Wyspach.
Patriae Fidelis odwołuje się do spuścizny myśli narodowej.
- Głównie, chociaż czerpiemy również z dorobku innych wielkich patriotów żyjących na emigracji – Mickiewicza, Lelewela, Chopina, Czartoryskiego… Stawiamy na ideę pracy u podstaw, stąd wiele naszych działań bazuje na myślicielach z czasów zaborów i okresu międzywojennego.
Działamy dopiero od półtora roku, ale prężnie się rozwijamy. Organizujemy spotkania, prelekcje, wykłady. Uczestniczymy w obchodach świąt narodowych, sprzątamy polskie groby na brytyjskich cmentarzach. Są u nas głównie ludzie młodzi, studenci. Ale nie tylko.
Polacy są jedną z najliczniejszych grup narodowościowych w Wielkiej Brytanii, jednak nie przekłada się to na ich realny wpływ na tutejszą rzeczywistość.
- Niestety, nie działamy w zwartej grupie, nie wspieramy się nawzajem – jak to jest w przypadku innych mniejszości. A przez to jesteśmy chłopcem do bicia. Gdyby nasi prawnicy od razu reagowali na oszczerstwa, jakie ukazują się w mediach, te nie czułyby się tak bezkarne. Zorganizowana grupa nacisku oraz wysokie kary finansowe, a nie tylko sprostowania, są najlepszą drogą do położenia tamy kłamstwom.
Polskich prawników w Wielkiej Brytanii nie brakuje.
- Ale nie działają wspólnie. Zresztą nie tylko oni. Ludzie, nawet ci wykształceni, którym się powiodło, nie chcą angażować się społecznie.
Bo?
- Bo brakuje nam elit. Te prawdziwe zostały wymordowane w czasie II wojny światowej, a obecne tzw. „elity” są emanacją umowy Okrągłego Stołu. Nieprzypadkowo nie było w Polsce lustracji, dekomunizacji, rozliczeń za komunistyczne zbrodnie. Efekty tego są widoczne na każdym kroku.
Oczywiście, nie brakuje ludzi prawych, ale albo nie są oni w stanie przebić się przez wszechobecny układ, albo stoją z boku. Odbiciem tego, co dzieje się w kraju, jest Polonia brytyjska. Chociaż, mam wrażenie, że ostatnio sytuacja się zmienia. Powoli, oddolnie, odkrywamy nasze korzenie. Inka, Łupaszka, Pilecki... Do niedawna mało kto o nich słyszał, teraz dla wielu są bohaterami. Musimy czerpać z ich spuścizny, być dumni z naszych dziejów. Nie od dziś wiadomo, że historia jest nauczycielką życia.
Polacy odnajdują się na Wyspach?
- Coraz bardziej. Stereotyp Polaka hydraulika czy budowlańca powoli ewoluuje. Wzrasta liczba osób, które uczą się języka, kształcą się, chcą realizować nowe wyzwania. Coraz więcej rodaków realizuje się w swoich zawodach, pracuje w dobrych firmach, na dobrych stanowiskach.
To idzie w parze ze wzrostem patriotyzmu?
- Nie zawsze. Wielu emigrantów jest zrażonych – nie tyle do Polski, co do państwa polskiego. Bo zdecydowana większość z nich nie miała wyboru. Setki tysięcy młodych, wykształconych ludzi, chcąc nie chcąc musiało wyjechać z kraju, de facto zostali z niego wypchnięci. Na obczyźnie starają się ułożyć sobie życie, a nie jest to bynajmniej łatwy kawałek chleba.
Coraz więcej Brytyjczyków ma dość przybyszów z zagranicy. Bo zabierają pracę, bo harują za najniższe stawki, bo wyłudzają zasiłki…
- Projekt pełnego multikulturalizmu nie zdał egzaminu, co przyznał nawet premier Cameron. Zbliżają się wybory, poszczególne partie, i to nie tylko te skrajne, głoszą różne hasła – często populistyczne, uderzające w imigrantów. Politycy wyczuwają barometr nastrojów społecznych, dlatego nie można bagatelizować problemu. Może się to skończyć wydaleniem z Wysp tych grup imigrantów, które nie chcą integrować się z tutejszym społeczeństwem. Nie chodzi tu bezpośrednio o Polaków, ale rykoszetem może uderzyć to również w nich.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki
...
Oni Niemcow zawsze podziwiali . Nawet po II wojnie np. w literaturze wojennej mozna znalezc zachwyty nad dzielnoscia nazioli jak to SSmani dzielnie z Sowietami walczyli . Ot zboczency .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 15:41, 05 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Krzysztof Zuber szuka pomocy u Rzecznika Praw Dziecka
Dramat 11-letniej Angeliki, córki Anny Samusionek, trwa na dobre. Dziewczynka od soboty przebywa w domu dziecka, skąd próbuje ją wyciągnąć jej ojciec Krzysztof Zuber. Dziewczynka wciąż utrzymuje, że chce mieszkać tylko z nim, a nie z mamą, która ponoć ją źle traktuje.
W rozmowie z Plejadą Krzysztof Zuber przyznał, że pracownicy domu dziecka nie pozwalają mu spotkać się z córką, a także nie chcą przekazywać rzeczy, jakie jej przynosi. - Byłem w środę u córki w domu dziecka. Odmówiono mi przyjęcia jedzenia i ubrań, które jej przyniosłem. Postanowiłem jednak i tak zostawić je na schodach, na co usłyszałem: "dobrze, niech rozkradną – powiedział zrozpaczony ojciec.
Całą sprawą zajął się już Rzecznik Praw Dziecka, który spotkał się z Angeliką. - Córka napisała do Rzecznika Praw Dziecka długi list, wyrzuciła go przez okno. Rzecznik Praw Dziecka pojawił się, odebrał list i poszedł z córką porozmawiać. Rozmowa trwała 1,5 godziny. Obiecał, że zajmie się sprawą i będzie walczył, aby sąd wysłuchał Angelikę. Córka jest cały czas zamknięta w budynku, nie może jak inne dzieci wychodzić na zewnątrz, bo opiekunowie boją się że znowu ją porwę! – wyznał Zuber.
Mężczyzna nie zamierza jednak czekać spokojnie na dalszy rozwój wydarzeń. - W piątek o 9 rano pod sądem rodzinnym rozpocznie się pikieta w naszej sprawie, wezmą w niej udział m.in. Stowarzyszenie Lepiej Razem, Piotr Tymochowicz, Stowarzyszenie Obrony Praw Ojca – zapowiada.
>>>>
Znow emigarcyjne sieroty .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 9:48, 08 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Nie chcieli szkolić Polaków, którzy "'zabiorą im pracę"
Francuzi z zakładów Waterman w Nantes odmówili szkolenia Polaków, którzy - według nich - zabierają im pracę. Zmiana stanowiska nastąpiła, gdy dyrekcja firmy "udobruchała" ich premiami w wysokości tysiąca euro.
Skandal wybuchł, kiedy na jaw wyszły plany przeniesienia do Polski biura obsługi klientów firmy produkującej drogie pióra i długopisy.
- Francuzi mają - zanim zostaną zwolnieni - szkolić Polaków, którzy będą później wykonywać ich pracę dwa razy taniej - grzmią niektóre francuskie media, a metody kierownictwa amerykańskiej firmy nazywają "szokującymi".
Jeszcze ostrzejsze słowa padają z ust przedstawicieli związków zawodowych. Ich zdaniem, francuscy pracownicy są "poniżani i torturowani psychicznie".
- Tracimy pracę i nie mamy zamiaru szkolić tych, którzy nam ją zabierają - uważa Thierry Cormarais z CFDT, cytowany przez telewizję LCI. Działacz dodaje, że jest zdumiony działaniami dyrekcji i zaznacza, że do Polaków "nic nie ma".
Kierownictwo zakładu postanowiło szybko działać i wypłaciło po tysiąc euro każdemu pracownikowi, który wyszkoli Polaka. Dzięki temu strajku udało się uniknąć.
...
I po co sie tam pchacie ? Z drugiej strony trudno sie bidokom z Francji dziwic bo euro ich zabija .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:13, 24 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Polak zmuszany do niewolniczej pracy na farmie
Niewymieniony z nazwiska Polak znaleziony na farmie w okolicy Marshfield w południowej Walii, gdzie pracowników miano zmuszać do niewolniczej pracy, przebywa pod opieką Czerwonego Krzyża. Specjaliści oceniają jego stan psychiczny i fizyczny.
Policja walijskiego regionu Gwent nie udziela na jego temat informacji. Nie mówi też, gdzie obecnie Polak się znajduje. Polski konsulat w Manchesterze, który zasięgiem działania obejmuje Walię, także niczego o nim nie wie.
Wczoraj około stu funkcjonariuszy policji dokonało przeszukań pomieszczeń prywatnych w Cardiff, w Penhow (hrabstwo Monmouthshire) i na samej farmie. Zatrzymano cztery osoby: trzech mężczyzn i kobietę w wieku od 36 do 66 lat.
Wszystkich zatrzymano w ramach operacji Imperial, mającej na celu ustalenie, czy na farmie zmuszano ludzi do pracy bez wynagrodzenia i trzymano w złych warunkach. Dziś policja uzyskała zgodę na przedłużenie ich zatrzymania.
Operację Imperial rozpoczęto w marcu po znalezieniu w Marshfield 43-letniego Darrella Simestera pochodzącego z Kidderminster, zaginionego w 2000 r. na wakacjach w południowej Walii. Simester mieszkał na farmie w bardzo prymitywnych warunkach. Pracował w stajniach. Doniesienia mówią, że był bezbronny i zdezorientowany.
Na ślad Simestera naprowadził policję anonim. Policja apeluje do autora anonimu, by się ujawnił, ponieważ jego wiedza może być ważna w śledztwie.
Policja otrzymała również doniesienia sugerujące, że na terenie farmy pochowana jest nieznana osoba. Farma jest ogrodzona. Przewidziane na trzy dni czynności śledcze są prowadzone przez specjalistyczne ekipy policyjne - informuje komunikat prasowy policji Gwent.
Inspektor Paul Griffiths z wydziału dochodzeniowo-śledczego powiedział mediom, że zgłosiło się kilka osób będących potencjalnymi świadkami lub ofiarami praktyk stosowanych na farmie. Z myślą o ewentualnych dalszych takich osobach policja udostępniła specjalny numer telefonu.
>>>>
Co oni z wami robia ? A wy sie dajecie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:49, 24 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Polacy na Wyspach "zestresowani i przygnębieni"
Prawie 60 proc. Polaków, którzy po 2004 r. wyemigrowali do Wielkiej Brytanii odczuwa przygnębienie, a ponad 40 proc. stres - takie wnioski płyną z najnowszego badania.
Z raportu Agaty Laury Smoleń z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wynika, że na przemęczenie i bardzo częste bóle głowy skarży się prawie 70 proc. polskich emigrantów, trudności z koncentracją - blisko 50 proc. Obniżenie i wahania nastroju występują u ok. 70 proc. kobiet i 47 proc. mężczyzn.
Wśród leków najczęściej przyjmowanych przez Polaków w Wielkiej Brytanii znalazły się te przeciwbólowe - ok. 63 proc. i spazmolityczne (stosowane w celu rozluźnienia mięśni) - 61,5 proc. Ponad 88 proc. respondentów miało uprawnienia do korzystania z brytyjskiej opieki medycznej.
Według Smoleń, przyczyną problemów zdrowotnych - w tym nerwic, depresji, psychoz i uzależnień - są przede wszystkim stres, zjawisko szoku kulturowego i problemy adaptacyjne.
Powodami frustracji są także bariera językowa i kulturowa, ambicja oraz konieczność podejmowania pracy niezgodnej z wykształceniem i poniżej swoich kwalifikacji. Sama sytuacja wyjazdu z ojczyzny - zdaniem autorki badań - oznacza istotną zmianę otoczenia i warunków życia, co u większości osób powoduje mniejszy lub większy stres.
Jej zdaniem, bariera językowa jest poważnym problemem większości emigrantów - nawet tych dobrze znających język. "Język jest żywy, ewoluuje. Emigranci spotykają się z różnymi odmianami, dialektami tego samego języka, który odbiega od angielszczyzny, jakiej uczyli się w szkole" - wyjaśnia Smoleń.
Dodała, że szoku kulturowego doznają głównie ci, których do emigracji zmusiła sytuacja życiowa. Po pewnym czasie kraj pobytu drażni emigrantów, zaczynają oni odczuwać lęk i mają obsesyjne myśli powrotu do ojczyzny.
Specjalistka zaznacza, że szok kulturowy, według większości psychologów, nie następuje od razu, ale kilka tygodni lub miesięcy po przyjeździe do kraju. Na początku jest entuzjazm, tzw. faza miesiąca miodowego i perspektywa wielu możliwości w nowym miejscu, potem emigrant dostrzega złe strony nowego życia.
W badaniu uczestniczyło 145 kobiet i 141 mężczyzn zatrudnionych w Wielkiej Brytanii przez co najmniej rok. Blisko 60 proc. osób było w wieku 26-35 lat. Badani wykonywali prawie 20 różnych zawodów, w tym najwięcej pracowało w fabryce lub jako kelnerzy.
>>>
I TO JEST WIELKA NAUKA ! TO NIE JEST KRAJ DLA WAS ! Bóg was tutaj stworzyl . Oczywiscie macie wolnosc . Ale skutki zlego wyboru spadna NA WAS !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:20, 25 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Niewolnicza praca - w Walii znaleziono na farmie trzeciego mężczyznę
Brytyjska policja, która prowadzi śledztwo w sprawie niewolniczej pracy na farmach w południowej Walii, poinformowała o znalezieniu dzień wcześniej kolejnego mężczyzny, który mógł być zmuszany do niewolniczej pracy. Aresztowano kolejne trzy osoby.
60-letni Brytyjczyk znaleziony po przeszukaniu przez policję farmy w St. Brides koło Newport w Walii, został przekazany pod opiekę lekarzy Czerwonego Krzyża. Łącznie w tej operacji aresztowano już siedem osób.
Aresztowani tego dnia pod zarzutem zmuszania do niewolniczej pracy to mężczyźni w wieku 53, 38 i 20 lat.
W poniedziałek na farmie Cariad w pobliżu Peterstone w południowej Walii znaleziono Polaka, którego nazwiska nie podano. Znajduje się on teraz pod opieką lekarzy z Czerwonego Krzyża.
Około stu funkcjonariuszy policji dokonało tego dni przeszukań na farmie oraz pomieszczeń prywatnych w Cardiff i w Penhow (hrabstwo Monmouthshire). Zatrzymano cztery osoby: trzech mężczyzn i kobietę w wieku od 36 do 66 lat.
Całą siódemkę zatrzymano w ramach operacji Imperial, mającej na celu ustalenie, czy na farmach zmuszano ludzi do pracy bez wynagrodzenia i trzymano w złych warunkach.
Operację Imperial rozpoczęto w marcu po znalezieniu w Marshfield 43-letniego Darrella Simestera pochodzącego z Kidderminster, zaginionego w 2000 r. na wakacjach w południowej Walii. Simester mieszkał na farmie w bardzo prymitywnych warunkach. Pracował w stajniach. Doniesienia mówią, że był bezbronny i zdezorientowany.
Policja nie podała, czy Polak i dwaj Brytyjczycy zmuszani byli do niewolniczej pracy; rzecznik policji określił ich jako "potencjalne ofiary lub świadkowie".
Policja otrzymała również doniesienia sugerujące, że na terenie farmy Cariad pochowana jest nieznana osoba. Farma jest ogrodzona. Obecnie prowadzone są tam czynności śledcze.
Inspektor Nicholas Hub z policji z Gwent powiedział w środę, że wydział dochodzeniowo-śledczy otrzymał anonim, który pomógł natrafić na ślad Simestera. Zaapelował do autora anonimu, aby się ujawnił.
>>>>
W imie czego tam jezdzicie ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:24, 27 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Polki na Wyspach stają się bardziej rozwiązłe
Polki po osiedleniu się w Wielkiej Brytanii są bardziej rozwiązłe seksualnie i częściej angażują się w ryzykowane sytuacje erotyczne. Dotyczy to zwłaszcza młodych kobiet, które w Polsce nie zachowywały się aż tak swobodnie.
Jak twierdzi Grażyna Czubińska, autorka badań z Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, nie chodzi tu tylko o większą częstotliwość uprawiania seksu. Młode polskie imigrantki dużo częściej angażują się w ryzykowne sytuacje seksualne takie jak seks grupowy czy swing. Są one też bardziej skłonne do oszukiwania partnerów.
!!!!!!
Więcej stresu
Czubińska twierdzi też, że Polki w UK dużo częściej niż w Polsce decydują się na oferowanie usług seksualnych w zamian np. za zakwaterowanie. 40 proc. kobiet, które wzięły udział w badaniach przyznały, że żyją w stresie i w stanach dużego napięcia nerwowego.
Zdaniem ekspertów stres u Polek mieszkających na Wyspach często bierze się z powodu bariery językowej, problemów finansowych, poczucia wyobcowania i oddalenia od pozostawionej w Polsce rodziny.
32-letnia Magdalena, która przez trzy lata pracowała na Wyspach jako kelnerka, po powrocie do Polski zrozumiała, że przyczyną bardziej rozwiązłego trybu życia na emigracji jest samotność. – Kiedy jesteś sama zagranicą, czujesz się niepewnie, bardzo łatwo jest zacząć zachowywać się inaczej niż do tej pory. Poza tym Polki na Wyspach biją urodą rodowite mieszkanki, co mocno przyciąga mężczyzn. Z kolei Brytyjczycy wydają się Polkom dużo atrakcyjniejsi od chłopaków z Polski. Samotność pcha wiele kobiet w różne towarzystwo. Zaczynają chodzić na imprezy, co skutkuje różnymi seksualnymi przygodami – mówi była emigrantka.
- Wiele dziewczyn w UK traktuje życie na imigracji, jak jeden wielki wakacyjny wyjazd. To samo zresztą widać w Hiszpanii, we Włoszech czy w Niemczech – dodaje 26-letnia Ola, która przez dwa lata pracowała w hotelu w Birmingham.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
....
Degeneruje ich miejscowe patologiczne srodowisko . Kraj ten przoduje w patologiach seksualnych od ciazy dzieciecych do pedofilii . Trudno aby poziom moralny w takim srodowisku nie szedl w dol . I po co ? Nic nie wynagrodzi niewinnosci duszy . Czlowiek czujacy sie jak szmata to tragedia ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:49, 11 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Polacy pojechali do Francji do pracy. "Jesteśmy wyzyskiwani"
"Jesteśmy wyzyskiwani, prawie nic nie zarabiamy. Zostaliśmy oszukani, żyjemy w koszmarnych warunkach ze szczurami" napisali do radia RMF FM Polacy pracujący przy zbiorze jabłek w La Chapelle d'Angillon we Francji. Pracowników wysłała agencja pracy z Wrocławia.
Polacy twierdzą, że obiecywano im 50 euro dniówki, a w ostatniej chwili bez konsultacji zmieniono ich umowy. Pracownicy dostali puste kartki do podpisania, powiedziano im, że warunki pracy zostaną nieznacznie zmienione. Ludzie podpisywali kartki, bo czekał już na nich autokar, za który każdy zapłacił 390 złotych. Nie dostali kopii umów, zabroniono im także fotografować dokumenty.
Na miejscu okazało się, że będą pracować na akord. Według nich w ten sposób zarabiają trzy euro na godzinę, ci, którzy pracują wolniej tylko dwa euro. Od tego odliczane są jeszcze opłaty za zakwaterowanie, zużywany prąd i wodę. Dodatkowo sami muszą zapewnić sobie wyżywienie. – Muszę pożyczać pieniądze albo jeść po prostu jabłka, które zbieram. Chodzimy też na grzyby (…) jemy jedną kromkę chleba dziennie, na obiad jakieś grzyby i to wszystko – mówi jeden z rozmówców reportera RMF FM.
W budynku, w którym zakwaterowano pracowników jest wilgoć, pleśń i szczury. Polacy mają do dyspozycji zbiorowe toalety w kiepskim stanie, dano im stare i śmierdzące materace. Kiedy pada deszcz woda przecieka przez sufit w łazienkach i ubikacjach przez to ciągle jest tam błoto. Istnieje także ryzyko porażenia prądem, bo woda zalewa lampy.
Problemem jest także brak opieki lekarskiej. Przysługuje im jedna wizyta u lekarza, a potem muszą radzić sobie sami. Narzekają np. na niestabilne drabiny, z których parę osób już spadło.
Pracownicy czują się oszukani przez firmę Eurokontakt, która wysłała ich do Francji. Mówią też, że są zastraszani. Ktoś im "żartem" powiedział, że jak będą podskakiwać to będą mieć "przestrzelone kolana".
Pracownicy nie mają pieniędzy na powrót do Polski. Do tego za samowolne opuszczenie gospodarstwa grozi im kara 200 euro.
...
Uczycie sie dobrości zachodu . To bolesna ale konieczna terapia . Ufaj tylko Bogu mowi Pismo !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:14, 11 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Kłopoty Polaków w Niemczech, zostali bez jedzenia i picia .
Niemiecka policja zatrzymała w okolicach Hanoweru busa przewożącego Polaków. Pasażerowie od północy czekają na parkingu bez jedzenia i picia - informuje Radio ZET.
Radio Zet dowiedziało się o problemach przewoźnika od słuchaczy, którzy podróżowali feralnym busem. W okolicach Hanoweru pojazd został zatrzymany przez niemiecką policję. Służby podejrzewają, że został on wcześniej skradziony.
Przedstawicielka firmy BUS1, do której należy pojazd, powiedziała, że po Polaków jedzie kolejny bus - podaje Radio ZET.
...
O a co to znowu ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:13, 16 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Żaneta Gotowalska | Onet
Jugendamt odebrał troje dzieci Polce mieszkającej w Niemczech
Polce mieszkającej w Niemczech organizacja Jugendamt odebrała troje dzieci. – W drzwiach stanęło dwóch policjantów i dwie kobiety. Bez okazania żadnego nakazu, dokumentów, dosłownie niczego, panie przedstawiły się, powiedziały z jakiego są urzędu i oznajmiły, że przyszły zabrać moją córkę – relacjonuje kobieta. Przedstawiciel Jugendamt zapewnia: dzieci wrócą do rodziny, jeśli tak będzie dla nich lepiej.
"Ktoś zadzwonił do drzwi…"
Monika Nowosad, Polka mieszkającą w małym miasteczku Neuwied w zachodnich Niemczech, napisała do naszej redakcji list, w którym przedstawiła swoją wersję zdarzeń. Cała sprawa ma, jej zdaniem, związek z byłym konkubentem Janem, który – podkreśla – chciał się na niej zemścić.
Dramat Moniki Nowosad rozpoczął się 30 września tego roku, gdy w godzinach popołudniowych wróciła z zakupów. Była w domu od niespełna godziny razem z najmłodszą córką – Leną. Czekała na powrót starszych dzieci ze szkoły – Oli i Kuby. Oprócz Moniki Nowosad w domu przebywała także Adrianna Skura (partnerka brata Polki, która mieszka z nią w Niemczech).
- Była mniej więcej godzina 16, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Pewne byłyśmy, że to Ola i Kuba wrócili. Tymczasem w drzwiach stanęło dwóch policjantów i dwie kobiety. Bez okazania żadnego nakazu, dokumentów, dosłownie niczego, panie przedstawiły się, powiedziały, z jakiego są urzędu (przedstawicielki Jugendamt – red.) i oznajmiły, że przyszły zabrać Lenę – powiedziała w rozmowie z Onetem Polka.
Jak podkreśliła, postawiono jej zarzuty używania narkotyków i przemocy wobec dzieci. Funkcjonariusze wyjaśnili, że zarzuty te sformułowano na podstawie informacji pochodzących od kilku osób. Kiedy Polka zapytała, gdzie są jej starsze dzieci - Ola i Kuba, dowiedziała się, że są już pod opieką Jugendamt.
Kobieta, nie chcąc dopuścić do szarpaniny z policją, oddała najmłodszą córkę jednej z urzędniczek i spakowała rzeczy dzieci zgodnie z jej prośbą. – Wiedziałam, że Monika jest niewinna. Nie mogłyśmy powstrzymać się od płaczu – powiedziała w rozmowie z Onetem Adrianna Skura.
Test – wynik negatywny
Następnego dnia Monice Nowosad wykonano test na obecność narkotyków. Wynik był negatywny. Nowosad i Skura udały się do Jugendamt, by uzyskać jakiekolwiek informacje na temat zabranych dzieci. Jak podkreślają, urzędnicy nie wskazali ani gdzie są dzieci, ani na jakiej podstawie je odebrano. Matka otrzymała natomiast do wypełnienia dokumenty, których podpisanie oznaczało zgodę na współpracę z Jugendamt.
- Monika nie chciała ich podpisać, wtedy powiedziano jej, że musi to zrobić, jeżeli chce zobaczyć dzieci. Wówczas bez dłuższego namysłu zaczęła je wypełniać – zaznacza w rozmowie z Onetem Adrianna Skura.
2 października Nowosad i Skura ponownie udały się do Jugendamt, lecz – jak przekonują – nie uzyskały żadnych dokumentów, które wyjaśniłby całą sytuację. Zgłosiły się więc na policję, gdzie przyjął je funkcjonariusz, który wcześniej wielokrotnie bywał na interwencjach w domu Moniki Nowosad. Interwencjach, które były związane z awanturami wszczynanymi przez byłego konkubenta kobiety –Jana.
- Jechałyśmy z nadzieją, że udzielone zostaną nam istotne dla nas informacje. Zwróciłyśmy się z pytaniem, czy Jugendamt powinien nam wydać dokument z decyzją o odebraniu dzieci. Policjant bez zastanowienia powiedział, że oczywiście to powinno mieć miejsce – podkreślają kobiety w rozmowie z Onetem.
Jugendamt: wszystko sprawdzamy
Nowosad uzyskała zgodę na napisanie listu, który miał zostać przekazany dzieciom. Początkowo pozwolono jej na napisanie go w języku niemieckim. Po dwóch dniach kobiecie pozwolono napisać go po polsku. Monika Nowosad skorzystała z tej możliwości i napisała wzruszające wiadomości do dwójki starszych dzieci. Dołączyła do nich także maskotki, które miały zostać przekazane dzieciom.
Aby skontaktować się z Jugendamt, nawiązaliśmy współpracę z Deutsche Welle. Kierownik tego urzędu w Nuewied Wolfgang Hartmann nie chciał udzielić szczegółowych informacji na temat odebrania trójki dzieci Monice Nowosad, powołując się na "dobro dzieci".
Hartmann zaznaczył w rozmowie z Deutsche Welle, że "w każdym przypadku, kiedy dzieci są odbierane rodzicom muszą istnieć poważne podstawy ku temu". W przypadku Moniki Nowosad Jugendamt twierdzi, iż dysponuje odpowiednią decyzją sądu.
Kierownik Jugendamtu nie chciał odnieść się do argumentów matki, która zwraca uwagę, iż zarzuty wobec niej się nie potwierdziły. - Wszystko sprawdzamy i jeżeli zaistnieją takie przesłanki, wówczas dzieci powrócą do rodziny. Musimy być jednak pewni, że tak będzie lepiej dla dzieci - dodał. Zwrócił uwagę, że Monika Nowosad może wystąpić na drogę sądową i w ten sposób dochodzić swoich praw.
Monika Nowosad twierdzi natomiast, że cała sprawa ma związek z jej byłym konkubentem Janem. Tłumaczy, że Jan, obywatel Niemiec polskiego pochodzenia, dręczył ją telefonami, nie stronił od awantur. Po jednej z nich – przekonuje Nowosad – miał ją pobić. Dzień po odebraniu jej dzieci zadzwonił do niej i ironicznie komentował całe zdarzenie, pytając, czy ją to "boli".
Odebrane i odzyskane dzieci
Nie jest to pierwsza tego rodzaju historia. W lipcu pisaliśmy o sprawie 2,5-miesięcznego Wiktora, który został odebrany rodzicom przez Jugendamt. Rodzice dziecka, pani Daniela i pan Leszek, para z Ustronia, wyjechała do Niemiec.
Niestety napotkała tam na problemy. Nieuczciwy pracodawca zalegał z wypłatami za kilka miesięcy, więc stracili mieszkanie. Nie mogli też liczyć na zasiłek. W końcu Jugendamt w asyście policji odebrał parze synka.
Pogrążony w rozpaczy ojciec Wiktora postanowił wówczas zwrócić się o pomoc do Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Dzięki ludziom dobrej woli oraz pomocy rodziny Polacy wrócili do kraju, a ich dziecko wróciło do nich.
W październiku 2012 roku pisaliśmy także o sprawie 29-letniej mieszkanki Tarnowskich Gór, której - bez jakichkolwiek wyjaśnień - odebrano córeczkę. Odzyskała ją dopiero osiem dni później, po długich pertraktacjach.
Pierwsza rozprawa. "Jesteśmy dobrej myśli"
Dziś (16 października) odbyła się pierwsza rozprawa w niemieckim sądzie, podczas której Monika Nowosad dochodziła swoich praw. Uczestniczył w niej także Konsul Wiesław Ratyński, który odpowiedzialny jest za sprawy prawne w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Kolonii.
Polka ma do piątku uzyskać możliwość widzenia się z dziećmi. Jeśli to się nie uda, będzie chciała złożyć wniosek do sądu o regulację kontaktów.
Dzisiejszą rozprawę skomentował Marcin Gall, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z. - My, jako Międzynarodowe Stowarzyszenie Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, jesteśmy zbulwersowani dzisiejszym orzeczeniem. Jak widzimy, jest to kolejna przeciągana sprawa w Niemczech. W tej sprawie brak jest wiarygodnych zarzutów, które mogą potwierdzić tezę Jugendamtu - powiedział w rozmowie z Onetem.
Dodał, że "sprawa mimo tego, że brak w niej wiarygodnych argumentów przeciwników, należy do trudnych". - Jestem przekonany, że w tej trudnej sprawie możemy liczyć na sukces. Jestem dobrej myśli - podkreślił prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z.
***
Będziemy monitorować sprawę Moniki Nowosad. W związku z tym planujemy kontynuację tematu.
Współpraca: Rosalia Romaniec, Deutsche Welle.
....
Szczescie na zachodzie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:45, 18 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
22-letni Polak zastrzelony przez policję w Holandii
Do tragicznego zdarzenia doszło w holenderskiej miejscowości Venlo. Miejscowy policjant zastrzelił 22-letniego Polaka, pochodzącego z województwa kujawsko-pomorskiego. Wcześniej mężczyzna miał grozić funkcjonariuszom nożem - informuje TVN24, powołując się na agencję ANP. Jak podają lokalne media, policjant został już przesłuchany, ale - w charakterze świadka. W dodatku nadal może wykonywać swoje obowiązki.
Zdarzenie miało miejsce wczoraj wczesnym rankiem, w dzielnicy Blerick. Ciężko ranny Polak jeszcze tego samego dnia zmarł w szpitalu.
- Strona holenderska poinformowała nas, że odpowiednie śledztwo jest już prowadzone przez tamtejszą prokuraturę i policję. Sprawa będzie wyjaśniona. Do tej pory nie mamy jednak zwrotnego sygnału ze strony holenderskiej policji - powiedział na antenie TVN24 Janusz Wołosz, rzecznik ambasady RP w Hadze.
- Lokalne media informują, że przesłuchano policjanta w charakterze świadka, a nie podejrzanego. Co ciekawsze, policjant nadal może wykonywać swoja pracę. Nie został wysłany na urlop, nadal ma prawo korzystać z broni - relacjonował w TVN24 Łukasz Koterba, Polak mieszkający w Holandii.
22-letni Polak pracował w jednej z holenderskich firm w miejscowości Venlo, w której stracił życie.
Jak poinformowały holenderskie media, wszystko zaczęło się od awantury wywołanej przez Polaka. Mężczyzna miał poprosić o ogień jednego z przechodniów; gdy ten odpowiedział, że nie ma zapalniczki, 22-latek rzucił się w pościg za nim. Według relacji, wtargnął do ogródka jego domu i groził mu nożem. Na miejsce przyjechała policja. Gdy Polak zaczął grozić nożem także funkcjonariuszem - ci zdecydowali się otworzyć ogień.
Mężczyzna zmarł w szpitalu na skutek odniesionych ran.
>>>>
Koszmar .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:55, 24 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Najnowsze badania. Czego boją się Polacy w Wielkiej Brytanii?
Bariera językowa, samotność, bezrobocie i dyskryminacja - oto jedne z największych zmartwień polskich imigrantów żyjących w Wielkiej Brytanii. Niestety, okazuje się też, że na miejscu ciężko jest znaleźć specjalistę, z którym można porozmawiać o swoich problemach.
Centrum psychoterapeutyczne w Nottingham postanowiło dowiedzieć się, jakie problemy mają Polacy na Wyspach, jak sobie z nimi radzą, gdzie szukają pomocy i czy w ogóle taka pomoc istnieje. W ten sposób powstał raport "Mental health and talking therapy needs of Polish immigrants living in United Kingdom", którego autorką jest Natalia Marek.
Okazuje się, że najczęstszym problemem zgłaszanym przez imigrantów, którzy przenieśli się na Wyspy, była bariera językowa (70 proc. wskazań). W dalszej kolejności wymieniano: uprzedzenia (36 proc.), inne zwyczaje (33 proc.), różnice kulturowe (30 proc.), bezrobocie i trudności ze znalezieniem pracy (30 proc.), a także dyskryminację (28 proc.).
Polacy bali się też wyobcowania (45 proc.), samotności (45 proc.), stresu w pracy i choroby (po 43 proc.) oraz przyszłości (39 proc.). "Powyższe trudności oraz brak wsparcia mogą nie tylko utrudniać funkcjonowanie, ale na dłuższą metę prowadzić do poważnych problemów psychologicznych" - można przeczytać w komentarzu do badania.
Jak zatem pomogliby sobie Polacy? Okazuje się, że większość - bo aż 62 proc. ankietowanych - poszłaby do lekarza rodzinnego GP. Natomiast z pomocy prywatnego specjalisty skorzystałaby mniej niż jedna trzecia osób. Z badania wynika jednak, że ponad połowy polskich imigrantów nie stać na płatne wsparcie psychologiczne.
Większość osób biorących udział w badaniu uważa, że istnieje duża potrzeba kampanii społecznej, która informowałaby o tym, na jakie wsparcie, pomoc psychologiczną i psychiatryczną może liczyć każdy, kto mieszka w Wielkiej Brytanii. Równie ważny jest dla nich dostęp do doradcy, który mówi po polsku.
"Mimo że mój angielski jest na poziomie zaawansowanym, to nie byłbym w stanie rozmawiać o moich emocjach z brytyjskim specjalistą. Wystarczy, że ciężko jest o tym mówić we własnym języku" - napisał jeden z ankietowanych, co - zdaniem autorów badania - najlepiej obrazuje problem polskich imigrantów.
Również terapeuci biorący udział w badaniu trafnie oceniali trudności, z jakimi mogą się spotkać nowi mieszkańcy Wielkiej Brytanii. Ich zdaniem, psychoterapeuta podczas spotkania z pacjentem musi wziąć pod uwagę różnice kulturowe oraz to, że migracja może powodować silny stres. To z kolei będzie miało wpływ na wszystkie aspekty życia - pracę, życie rodzinne i ogólne samopoczucie.
...
Poznajecie pustke i ohyde zycia w ateistycznych spolecznosciach zachodu . Bez Boga wszystko jest bez sensu ,
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:56, 24 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Dramat polskich rodzin poza krajem. Organizacje zabierają im dzieci
Po sprawie Polki Moniki Nowosad ponownie głośno zrobiło się o niemieckiej organizacji Jugendamt. Jednak nie jest to jedyna taka sytuacja Polaków poza granicami naszymi kraju. W Niemczech Polacy założyli stowarzyszenie, które ma pomagać im walczyć w takich sprawach. W Wielkiej Brytanii w 2009 roku polskie konsulaty interweniowały 32 razy, a w 2012 roku już 95 razy.
...
Emigrowali aby dzieci mialy lepiej i dzieviom zrobili ... pieklo .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:50, 25 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Brutalny napad na młodą Polkę
28-letnia Polka została dotkliwie pobita przez nieznanych sprawców w Northampton. Policja szuka autorów brutalnego napadu i apeluje o pomoc.
Do zdarzenia doszło w minioną niedzielę pomiędzy godz. 22:30 a 23:00. 28-latka szła przez Broughton Place w Eastfield, kiedy została zaatakowana przez mężczyznę, któremu towarzyszyły dwie inne osoby.
Mężczyźna wyzywał kobietę, bił ją po twarzy, a kiedy upadła - kopał ją. Poszkodowana doznała licznych obrażeń twarzy i ma posiniaczone żebra - donosi "Northampton Herald and Post".
Z opisu ofiary wynika, że główny agresor był średniej budowy ciała, miał zielone oczy i mówił z angielskim akcentem. Mężczyzna miał na głowie wełnianą czapkę, był ubrany w jeansy oraz czarny sweter, za którym ukrywał twarz.
Jeden z jego kompanów został opisany jako szczupły, biały mężczyzna. Towarzyszyła im kobieta z bardzo długimi, ciemnobrązowymi włosami. Oboje wyglądali na ok. 20 lat.
"Mieliśmy do czynienia z niczym niesprowokowanym atakiem na samotną kobietę. Apelujemy o kontakt do wszystkich, którzy byli w tym czasie w okolicy lub mają jakiekowiek informacje dotyczące tego brutalnego napadu" - oświadczyła Karen Baile z policji w Northampton.
Należy dzwonić pod numer 101 lub anonimowo do Crimestoppers - 0800 555 111.
...
Znowu to samo .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:20, 27 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Polskie sklepy tylko dla Polaków?
Jak donosi "Warrington Guardian", w niektórych miastach Brytyjczycy obawiają się wchodzić do sklepów z "kontynentalną żywnością", gdyż czują się w nich niemile widziani.
"Continental Shop", "Eastern European Food", "Polski Sklep" - te szyldy Brytyjczycy znają już doskonale. Po 2004 roku lokale z żywnością bliską sercu każdego Polaka stały się już nieodłącznym elementem wyspiarskiego krajobrazu. Obecnie swój polski sklep ma niemal każde większe miasto w Wielkiej Brytanii.
Okazuje się jednak, że w 200-tysięcznym Warrington (miasto położone na zachodnim brzegu Anglii, w hrabstwie Cheshire) rodowici mieszkańcy mają pewne obawy związane z robieniem zakupów w polskich sklepach.
Według lokalnej gazety, pytają się oni nawet sprzedawców, czy mogą tam wejść. Zdziwionym tym pytaniem pracownikom wyjaśniono, że na niektórych sklepach z kontynentalną żywnością widnieje napis, że "Anglikom wstęp wzbroniony".
- To trochę niedorzeczne, ale mieliśmy już sporo angielskich klientów, którzy pytali, czy mogą u nas robić zakupy - śmieje się właściciel jednego z polskich sklepów w Warrington. - Wszyscy są u nas mile widziani - zapewnia.
Z takimi sytuacjami z pewnością nie spotkali się Polacy w Londynie, którzy zdają sobie sprawę z tego, że coraz więcej Anglików docenia smak polskiego chleba czy kiełbasy.
- Nigdy nie widziałam na żadnym polskim sklepie informacji, że obsługuje się tam tylko Polaków. Podobnie jak w sklepach z żywnością azjatycką czy koszerną - nieważne, jakiej narodowości jest klient. Szkoda, że jakiś pojedynczy incydent rzucił złe światło na wszystkie polskie sklepy - twierdzi menedżerka jednego z londyńskich sklepów oferujących polskie produkty.
....
Kto takie brednie o Polakach puszcza w obieg ? W zyciu nie slyszalem o sklepach ,,Tylko dla Polakow" . Nur für Deutsche . O to tak z hitleryzmu . Czyli znow robia z Polakow nazistow ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:56, 30 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Julia Wizowska | Onet
Doktorant pracuje na zmywaku
- Zamiast prowadzić badania naukowe w komfortowych warunkach, pracujemy jako kelnerzy lub sprzątający - mówią doktoranci. - Jest was za dużo - odpowiadają eksperci. - Należy brać sprawy we własne ręce - dodają.
- Byłem ostatnio we Wrocławiu. Gdy wszedłem do hostelu, zobaczyłem, że dziewczyna na recepcji ogląda jakieś wykresy na ekranie monitora. Spytałem z ciekawości co robi, na to ona, że ślęczy nad pracą doktorską. W ciągu dnia wykłada studentom, sama studiuje, a nocami musi dorabiać w hostelu i w jakimś barze, żeby się utrzymać - mówi Bartek wyraźnie zaskoczony tym faktem.
Doktoranci przyznają jednak, że nic dziwnego w tym nie ma - wielu z nich pracuje poza uczelnią, często zajmując stanowiska poniżej swoich kwalifikacji.
Socjolożka nalewa piwo
Marta jest na drugim roku studiów doktoranckich w Instytucie Socjologii. W sumie, po licencjacie i magisterium, studiuje już siódmy rok. - Praca naukowa to było moje marzenie - mówi. - Nie przeraża mnie czas nauki, tylko koszt, jaki ponosi się za spełnienie swoich marzeń.
Marta studiuje w trybie dziennym. Jako doktorantka ma również obowiązek zaliczenia godzin dydaktycznych. Do tego dochodzi kilka godzin tygodniowo dyżurów i prac administracyjnych. - Trzeba przygotować wykaz konsultacji, rozkład zajęć, napisać informację na stronę internetową o zbliżających się konferencjach. Konferencje to osobne historie, bo jako najmłodsza w zakładzie, muszę również w nich brać udział, jeśli profesorowie nie chcą - mówi socjolożka. Za wykonywanie tych obowiązków Marta otrzymuje stypendium w wysokości 1200 zł.
- Czasami pojawia się dodatkowy zarobek: za nadgodziny albo publikację artykułu, ale to pieniądze rzędu kilkudziesięciu - kilkuset złotych - dodaje. Aby się utrzymać, doktorantka musiała podjąć dodatkową pracę. - Jeżeli w ciągu dnia studiujesz i pracujesz na uczelni, to masz ograniczony wybór wakatów. Największy - w usługach - wyjaśnia. Marta znalazła zatrudnienie w pubie. Razem z napiwkami zarabia miesięcznie ok. 2000 zł. Boi się tylko, że wieczorami będzie obsługiwać stolik studentów, których uczyła rano socjologii.
Niejedno stypendium
Według polskiego prawa, stypendium dla studentów studiów doktoranckich nie może być niższe niż 60 proc. minimalnego wynagrodzenia zasadniczego asystenta. De facto jest to kwota między 1200 a 1300 zł. Wynajęcie kawalerki w dużym mieście kosztuje więcej. Do tego, nie każdy doktorant kwalifikuje się do stypendium. Otrzymuje je ten, kto terminowo realizuje program studiów i wykazuje się zaangażowaniem. Chce czy nie chce, doktorant musi dorabiać.
- Na pierwszym roku studiów doktoranckich nie przysługiwało mi stypendium. Dorabiałam gdzie się tylko dało: robiłam tłumaczenia, kelnerowałam, sprzątałam - mówi Alicja, filolog angielski. - Dawałam ogłoszenia w internecie, że sprzątam mieszkania za 15 zł/h. Któregoś dnia dostałam zlecenie, okazało się, że mieszkają tam rodzice mojego studenta. Było mi tak wstyd przed tym chłopakiem, bałam się, że opowie on o tym na wydziale. Wtedy postanowiłam to zmienić: jeśli uczelnia ma być w przyszłości moim miejscem pracy, to niech we mnie inwestuje. Zaczęłam się starać o dofinansowania.
- Doktoranci mogą starać się o stypendium za wyniki w nauce. W ich zasięgu są również stypendia: socjalne, na wyżywienie, mieszkaniowe i dla osób niepełnosprawnych. Są stypendia przyznawane przez uczelnię i Unię Europejską na badania, przez ministerstwo dla młodych naukowców, a także stypendium ministra za osiągnięcia naukowe - mówi Kamil Melcer z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. - Oczywiście, pieniądze nie są dla wszystkich doktorantów, a tylko dla najlepszych.
Doktorantów za dużo
- Stypendia doktoranckie nie mogą być wyższe, ponieważ jest zbyt wiele osób, kwalifikujących się do jego otrzymania - obecnie ok. 8 tys. osób. Nie mogą również być dla wszystkich, ponieważ studentów studiów trzeciego stopnia jest zbyt dużo - mówi jeden z ekspertów współpracujących z MNiSW. W ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba osób, decydujących się na dalsze kształcenie po magisterium gwałtownie wzrosła. W 1990 roku na polskich uczelniach było 2 695 doktorantów, dwadzieścia lat później już 37 492. - Nie wszyscy absolwenci studiów doktoranckich będą mogli pracować na uczelni - mówi rzecznik prasowy MNiSW. - Kwestia etatów jest wewnętrzną sprawą uczelni. A te nie zawsze mają możliwość zatrudnienia kolejnych osób. Każdy z doktorantów musi się zastanowić dlaczego wybiera się na studia trzeciego stopnia i czym chce się zajmować w ich trakcie i po. Lepiej nie iść na studia doktoranckie bez pomysłu na swoje życie - dodaje.
Czytaj dalej na kolejnej stronie: przesyt czy niedobór doktorantów?
Dużo doktorantów rezygnuje ze studiów w ich trakcie albo nie przystępuje do obrony. W 2011 roku obroniło tytuł doktora jedynie 4 938 osób (z ponad 37 tys. studiujących). - Też bym przerwała naukę, gdyby nie to, że akurat weszliśmy do Unii i można było się starać o wsparcie dla młodych naukowców z funduszy unijnych. A w międzyczasie pracować nad pracą doktorską - dodaje Alicja.
Przesyt czy niedobór
Niektórzy eksperci uważają, że przez dużą liczbę doktorantów spada prestiż studiów trzeciego stopnia oraz tytułu doktora. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego z tym poglądem się nie zgadza. - To nic, że dużo osób uczęszcza na studia doktoranckie. Najważniejsze, że nie ma gwałtownego wzrostu liczby doktorów, ponieważ oznaczałoby to, że obniżyliśmy poziom, że teraz łatwiej jest otrzymać tytuł. Co nie jest prawdą. Jeżeli chodzi o osoby z tytułem doktora - liczy się dla nas jakość, a nie ilość - mówi rzecznik MNiSW.
Z kolei Ewa Banaszak z Biura Karier Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu na pytanie czy zauważa degradację tytułu naukowego na rynku pracy, odpowiedziała: - Wydaje się, że zależy to od regionu, wielkości ośrodka naukowego oraz dyscypliny naukowej. W naukach ścisłych obserwujemy na wielu uczelniach niedobór doktorantów.
A absolwenci kierunków ścisłych faktycznie rzadziej niż humaniści zostają na uczelni. Powodem są przede wszystkim pieniądze - poza uczelnią zarobią więcej.
Informatyk odchodzi
- Zrezygnowałem z nauki na drugim roku studiów doktoranckich - opowiada Kamil. - Dlaczego? Nie miałem stypendium. Pracowałem po nocach w knajpach jako pomoc kuchenna: przynieś, pozmywaj, pozamiataj. Mogłem oczywiście starać się o granty z uczelni, ale ubieganie się o nie przypominało mi żebranie o każdy grosz - dodaje informatyk. - Poszedłem na studia doktoranckie trochę przez romantyczną wizję tego, jak przyczynię się do rozwoju polskiej nauki i innowacji. Nie udało się, bo wiecznie zmęczony, niewyspany, z 2 000 zł w kieszeni na miesiąc, za bardzo nauce się nie przydałem.
Kamil jednak nie żałuję swojej decyzji. - Znalazłem pracę w międzynarodowej korporacji. Pracuję jako menadżer IT i zarabiam dwa razy tyle, co wynosi średnia krajowa. I nie wiem nawet ile razy więcej, niż moi koledzy, którzy zostali na uczelni.
Ewa Banaszak dodaje, że tytuł doktora albo przeszłość na studiach doktoranckich bardzo pomaga na rynku pracy. - Doktorat jest niewątpliwym atutem, gdy aplikuje się na stanowiska, gdzie wymagane są bardzo wysokie zdolności analitycznego myślenia, opracowywania danych, przygotowywania rekomendacji. Doktoranci cechują się dużą kreatywnością, uwzględnianiem różnych perspektyw rozwiązywania problemów - to są ich atuty.
Alicja do atutów dodaje także upór i wytrwałość. - Bez tych cech w karierze naukowej ani rusz - mówi.
...
Jak sie glosuje tak sie ma . Poza tym to nie jest zle ! Czego brakuje swiezo upieczonym wyksztalciuchom ? POKORY ! Nie daj Boże zaraz po studiach praca w jakims Instytutucie przez duze I . To juz wyksztalciuch stracony . Kim to on nie jest egzperdem i naukofcem przez duze F . A wszystko to kicha . Praca na Uczelni niczym sie formalnie nie rozni niz praca na budowie . Nie mowiac o tym ilu dobrych ludzi wykonuje ,,proste" prace . Tylu nie ma na uczelniach . Zreszta w dobie internetu prace naukowe mozna sobie publikowac w internecie bez Instytutow tak jak ja to robie . Tylko ze kasy nie ma . Ale to tez ma plus . Nie ma czasu na nudzenie przez 600 i udawanie jakim to sie jest naukowcem . Trzeba krotko i tresciwie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:03, 30 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
David Cameron: Wielka Brytania musi powiedzieć "nie" pracownikom z Europy Wschodniej .
Rodzime firmy powinny przestać zatrudniać imigrantów z Europy Wschodniej kosztem młodych Brytyjczyków – twierdzi David Cameron. Premier Wielkiej Brytanii podczas wizyty w Oksfordzie wyraził niezadowolenie z faktu, że przybysze z Polski, Litwy czy Łotwy są dominującą siłą roboczą na Wyspach - czytamy na telegraph.co.uk.
Zdaniem Camerona, młodzi Brytyjczycy nie mają szans konkurować z ciężko pracującymi imigrantami ze wschodu Europy. – To bolesny fakt, że całe pokolenie młodych ludzi może zostać w tyle – podkreślał.
- W naszym państwie można znaleźć przedsiębiorstwa, gdzie połowa pracowników pochodzi z Polski, Litwy albo Łotwy. Nie można ich winić, że chcą pracować, mają tutaj szansę na pracę i ją podejmują. Ale jako państwo musimy nauczyć się mówić "nie" w tej kwestii – mówił szef brytyjskiego rządu.
Jak zaznaczył, w związku z tym konieczne jest "rozsądne" kontrolowanie imigracji, zwłaszcza w przypadku państw spoza Unii Europejskiej.
Zwracał także uwagę na niedoskonałości systemu kształcenia, przez które potencjalnym pracownikom brakuje kwalifikacji. – Sprawmy, by nasz system oświaty był dość dobry, by zapewniał ludziom umiejętności wystarczające do wykonywania pracy – dodał.
Polityk podkreślał także, iż gruntownych reform wymaga system opieki społecznej. Jego zdaniem szczególnie ważna jest kwestia zasiłków dla bezrobotnych.
– Jeśli pokonamy te wszystkie problemy, będziemy w stanie wypracować gospodarkę, dzięki której nasi ludzie będą żyli dostatnio - powiedział.
Cameron zachęcał także młodych ludzi, by brali udział w darmowych stażach. Warto dodać, że związany z tym rządowy program nie cieszy się na wyspach zbytnią popularnością.
Z podanych we wrześniu danych wynika, że stopa bezrobocia spadła w Wielkiej Brytanii w drugim kwartale do 7,7 proc., po raz pierwszy od 2012 roku. Był to większy spadek, niż oczekiwano.
Jak poinformowało Brytyjskie Biuro Krajowych Statystyk (Office for National Statistics), liczba bezrobotnych do lipca tego roku spadła o 24 tys. i wynosiła 2,487 mln.
...
Oczywiscie ten polglowek bredzi . Ichnim mlodym nie chce sie tyrac . Najlepiej byc urzednikiem i przekladac papierki a na budowach czy zmywakach niech robia inni . Ale oni nie zasluzyli na to aby Polacy na nich robili . Zasluzyli negatywnie . Poza tym wyrzekajac sie polskosci i osiadajac tam podzielicie ich los . A bedzie to los straszny bo kraj to zwyrodnialy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:06, 30 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Nawałnice w Wielkiej Brytanii, nie żyje Polka
34-letnia Polka zginęła podczas nawałnicy w Wielkiej Brytanii - podała TVN24.
Do zdarzenia doszło w dzielnicy Hounslow w zachodnim Londynie. Silny wiatr powalił drzewo, które spadło na dom, w którym mieszkała 34-letnia Polka i jej partner. Doszło do zwarcia instalacji gazowej i budynek się zapalił. Kobieta została znaleziona pod gruzami, niestety nie przeżyła wypadku.
Huragany szaleją nad Europą
Coraz więcej ofiar silnych wichur w północnej Europie. Według najnowszych doniesień, w wyniku huraganowych wiatrów i ulewnych deszczów zginęło 10 osób: pięć w Wielkiej Brytanii, trzy w Niemczech oraz po jednej w Danii, Francji i Holandii. Na nadejście wichur przygotowuje się teraz Polska.
Wichura nad Wielką Brytanią
Co najmniej pięć osób poniosło śmierć wskutek sztormowej pogody, która uderzyła w południową Anglię i Walię w nocy z niedzieli na poniedziałek – donoszą media. Pociągi i promy nie funkcjonują na niektórych trasach, liczne drogi są nieprzejezdne.
Siedemnastoletnia dziewczynka zginęła, kiedy drzewo runęło na przyczepę, w której spała w czasie remontu domu obok. Pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna poniósł śmierć podczas jazdy samochodem, gdy zwaliło się przydrożne drzewo.
Wcześniej doniesiono o śmierci 14-latka, który lekkomyślnie brodził na plaży przy wysokiej fali, oraz o śmierci kajakarza, którego kajak wywrócił się na wzburzonej rzece.
W hrabstwie Suffolk przewrócił się na bok piętrowy autobus; ranny został kierowca i kilku pasażerów.
W centrum Londynu dźwig zwalił się na dach siedziby biura rządowego, co wymusiło zamknięcie połowy ulicy Whitehall, od koszar gwardii konnej do budynku parlamentu.
Uszkodzenie kabli wysokiego napięcia w elektrowni atomowej Dungeness B w Kent spowodowało uruchomienie automatycznych systemów wygaszania reaktorów. Włączono awaryjne generatory mocy, dzięki którym mogły pracować systemy bezpieczeństwa.
Przewrócone drzewa i połamane gałęzie zablokowały w wielu miejscach tory kolejowe, co wywołuje zakłócenia w ruchu pociągów.
Ok. 270 tys. gospodarstw domowych było czasowo odciętych od prądu.
Na lotnisku Heathrow odwołano ponad 130 lotów, z czego 20 proc. to loty British Airways.
Przez cztery godziny zamknięty był port w Dover. Wstrzymano połączenia promowe m.in. z Poole i Weymouth na wyspy normandzkie Guernsey i Jersey. Zawieszono połączenia poduszkowcem z wyspą Wight. W 12 rejonach nadal obowiązują alarmy przeciwpowodziowe.
Sztormową pogodę wywołała kolizja dwóch frontów powietrznych nad Atlantykiem: zimnego powietrza z Arktyki i ciepłego z płd. Atlantyku. Siła wiatru dochodziła w porywach do blisko 160 km/godz.
...
To memento dla was . Podzielicie los zachodu .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:40, 02 Lis 2013 Temat postu: |
|
|
Brytyjscy urzędnicy odbierają Polakom ok. 100 dzieci rocznie
Około 100 dzieci jest odbieranych rocznie polskim rodzicom przez brytyjskich urzędników. – Niestety, brakuje polskich rodzin zastępczych, w których można je umieścić. Dlatego przygotowujemy kampanię, mającą na celu nagłośnienie problemu – mówi prezes organizacji Polish Expats Association, Alicja Kaczmarek, w rozmowie z Piotrem Gulbickim, londyńskim korespondentem Wirtualnej Polski.
Piotr Gulbicki: W Wielkiej Brytanii mieszka grubo ponad milion Polaków. Tak trudno w takiej ogromnej grupie znaleźć rodziny zastępcze?
Alicja Kaczmarek: Trudno, bo kondycja finansowa większości z nich nie jest najlepsza, wielu ledwo wiąże koniec z końcem. A jeśli już mają warunki i zgłaszają taką chęć, to pojawia się problem, bo często nie chcą respektować obowiązujących tu reguł.
Te są aż tak surowe?
To, co dla Brytyjczyków jest normalne, dla Polaków już niekoniecznie. Na przykład na Wyspach nie można zostawiać dzieci poniżej 12. roku życia bez opieki w domu. Nauka w szkole zaczyna się w wieku czterech lat. Rok szkolny podzielony jest na cztery semestry, a opuszczanie zajęć powoduje poważne konsekwencje.
Jeśli przepisy są naruszane, do akcji wkraczają odpowiednie służby. W Polsce ludzie są przyzwyczajani do takich interwencji dopiero w skrajnych przypadkach, tu jest inaczej.
Klaps jest dopuszczalny?
Tylko taki, który nie zostawia śladów. Przy czym ten przepis może być różnie interpretowany. Byłam świadkiem, jak matka w szpitalu dała klapsa swojemu dziecku, co natychmiast zostało zgłoszone urzędnikom socjalnym.
Przez kogo?
Pracowników szpitala. Ale zgłoszenia może dokonać praktycznie każdy i, w zależności od sytuacji, odpowiednie służby – policja, ośrodki socjalne, szkoła – zobowiązane są zająć się danym przypadkiem. Często nie chodzi tu o złośliwy donos, a o chęć dostarczenia pomocy – zarówno dziecku, jak i rodzinie.
Niedawno młoda kobieta przyznała mi, że ma problemy z depresją, co niekorzystnie odbija się na jej pociechach. Dzieci zaniedbywały naukę, miały 70 procent nieobecności na lekcjach. Pomoc rodzinie była krokiem pożądanym również przez tę kobietę. Ona potrafiła sama o tym powiadomić, jednak nie każdy ma taką odwagę, czasami trzeba ludzi do tego zachęcać. Szczególnie z Polakami jest problem, bo wiele spraw odkładają na ostatnią chwilę. Boją się informować o swoich kłopotach z obawy, że dzieci zostaną im odebrane.
A tak jest?
Sytuacja musi być naprawdę poważna. Trzeba wyraźnie podkreślić, że odebranie dziecka jest ostatecznym krokiem, poprzedzonym szeregiem procedur. Jeśli już do tego dojdzie, dzieci priorytetowo powinny być umieszczane w najbliższej rodzinie (babcia, ciocia), a rodzice mają możliwość spotykania się ze swoimi pociechami – po to, żeby w przyszłości, jeśli będzie taka możliwość, te mogły do nich wrócić.
Głównym powodem odebrania dziecka jest przemoc fizyczna?
Owszem, ale zjawisko jest szersze – zaniedbanie, bezrobocie rodziców, ubóstwo. Polacy często przyjeżdżają na Wyspy z kilkorgiem dzieci, praktycznie w ciemno. Z reguły nie znają angielskiego, łapią się dorywczych, słabo płatnych zajęć, albo w ogóle nie mają pracy. A co za tym idzie perspektyw na przyszłość. Jest to widoczne szczególnie teraz, w dobie kryzysu. Według statystyk, Polacy należą do najuboższej grupy imigrantów, a aż 60 procent bezdomnych stanowią właśnie przybysze znad Wisły.
Do kraju też nie mają po co wracać…
Dlatego decyzja o emigracji musi być przemyślana, szczególnie jeśli zabiera się ze sobą dzieci. Nie można jej podejmować na zasadzie, „bo koleżance się udało”. Z moich obserwacji, a mam doświadczenie zawodowe zarówno w środowisku angielskim jak i polskim, wynika, że Polacy są mało aktywni, często nie zabiegają o to, co im się prawnie należy, zwlekając z działaniem do ostatniej chwili. Niedawno zadzwonił do mnie mężczyzna dramatycznym tonem alarmując, że następnego dnia ma zostać razem z czwórką dzieci eksmitowany z mieszkania. Wiedział o tym od wielu tygodni, a poinformował nas w ostatniej chwili. No i co my możemy w takiej sytuacji zrobić?
Albo służba zdrowia. Gros osób, mimo narastających problemów zdrowotnych, nie korzysta z pomocy lekarza, zgłaszając się po pomoc dopiero, kiedy potrzebne jest leczenie szpitalne. Takie przypadki można mnożyć, w różnych dziedzinach.
Patowa sytuacja…
Dlatego, jeśli już mieszkamy w innym kraju, musimy się na niego otworzyć. W Wielkiej Brytanii jest dużo organizacji oferujących pomoc, ale wymaga to inicjatywy, zainteresowania się tym, co dzieje się wkoło.
Tymczasem Polacy zamykają się w swoim środowisku, tworzą własne getta, praktycznie nie integrując się z Brytyjczykami. Odbija się to na ich dzieciach, które w szkole są mało aktywne i siłą rzeczy traktowane nieufnie przez rówieśników. A, co gorsza, wielu rodaków nie ma ambicji dalszego rozwoju. Znam osoby, które całe życie pracują w jednej fabryce, przy tej samej taśmie, nie robiąc nic, by to zmienić. Nie uczą się, nie inwestują w siebie, nie chodzą do kina czy teatru. A na pytanie dlaczego, odpowiadają: „A po co?”.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki
...
Pchajcie sie tam dalej debile .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|