Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:52, 27 Sty 2010 Temat postu: Upadek Stefy Euro! |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
- W przyszłości, ale nie w tym roku lub za dwa lata, może dojść do rozpadu strefy euro. To coraz większe ryzyko - twierdzi Nouriel Roubini, ekonomista, który przewidział obecny kryzys, szef firmy badawczej RGE Monitor. Przyznał, że nigdy nie był tak pesymistycznie nastawiony, co do przyszłości eurolandu.
Jego zdaniem głównym zagrożeniem dla stabilności strefy euro są Hiszpania i Grecja. Mają one poważne problemy ze swoimi finansami publicznymi a kryzys ciężko je doświadczył. - Grecja jest już bankrutem. Zwróciła się przecież do Chin o pomoc - oświadczył Roubini.
Odniósł się on do artykułu w "Financial Times" mówiącego, że Grecja poprosiła Chiny, by kupiły jej obligacje warte 25 mld euro. Grecki rząd zaprzeczył, by składał Pekinowi taką propozycję.
Roubini przyznał również, że na rynkach tworzą się już bańki spekulacyjne o skali globalnej. Rządy i banki centralne już teraz powinny zacząć na to reagować.
Rozpad strefy euro wcale nie jest niemożliwy uważają ekonomiści Standard Bank. Stan finansów publicznych Grecji oraz Irlandii może się pogorszyć tak bardzo, że kraje te opuszczą strefę euro przed końcem 2010 roku - uważają autorzy raportu.
- Nie wykluczamy tego scenariusza, ale uważamy, że o wiele bardziej prawdopodobne jest, że krajom tym zostanie udzielona pomoc finansowa przez Unię Europejską - stwierdził Steven Barrow, autor raportu, ekonomista Standard Banku.
>>>>
Ale niezly odlot Grecja zapozycza sie w ... CHINSKIEJ REPUBLICE LUDOWEJ!
U komuchow!Tak rozkfitla w UE!
Unia gorsza niz komuna :O)))
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:40, 08 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Strefa euro pęka na kawałki...
Rynki finansowe nie uwierzyły w plan ratunkowy Grecji - cierpi na tym cała strefa euro. Robi się gorąco - informuje "Puls Biznesu".
Reakcja rynków finansowych (gwałtowne spadki indeksów giełdowych) pokazuje, że inwestorzy tracą zaufanie do kondycji ekonomicznej strefy euro.
??????
Dopiero teraz? ponad 50 lat UE zmierza do katastrofy a ci teraz sie obudzili!
>>>>>
Jak informuje gazeta - konflikty między poszczególnymi członkami eurolandu są coraz bardziej realne. I znowu zaczyna się od Grecji. Inwestorzy nie wierzą po prostu w plan ratunkowy dla tego kraju, a oliwy do ognia dolewają greckie związki zawodowe, które zapowiadają protesty przeciwko niektórym punktom programu.
>>>>
No jak Bruksela kaze obnizac pensje to zwiazki od tego sa aby bronic!Kolejnego winnego znalezli ,,zwiazki''.Wszyscy tylko nie Euro-komisarze...
>>>>>
Jednak nie tylko Grecja powinna się martwić. Wśród zagrożonych państw są także Hiszpania, Portugalia, Irlandia i Włochy - czytamy w gazecie.
>>>>
I WSZYSTKIE INNE!A w Niemczech to niby co jest?Rozkwit?
>>>>>
Kłopoty w strefie euro przekładają się niestety także bezpośrednio na silne wahania złotego i indeksów na GPW.
??????
Niestety?Dzieki oslabieniu zlotego mamy ten wzrost PKB!
Wyobrazmy sobie ze wepchneli nas do strefy Euro i mamy:
Bezrobocie 30%
Deficyt budzetu 15 % PKB
Dlug publiczny 200% PKB
>>>>
ALE MAMY EURO I NIE MA WAHAN!
SUKCES!
III AAAA!!!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pią 18:43, 17 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:48, 17 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Jan Bodakowski
Szkodliwość Euro i Unii Europejskiej
Nakładem wydawnictwa Wektory, wydawcy miesięcznika „Opcja na prawo”, ukazała się, z dnia na dzień szokująco aktualna, książka Bruno Bandulet „Ostatnie lata euro”. Doktor Bruno Bandulet jest niemieckim publicystą ekonomiczny, doradcą finansowym i analitykiem (międzynarodowych rynków walutowych i rynków metali szlachetnych), autorem wielu książek z dziedziny ekonomii i wykładowcą akademickim.
W książce Bruno Bandulet opisuje: przyczyny międzynarodowego kryzysu ekonomicznego, rolę sprawczą międzynarodowej finansjery w kryzysie, naturę Euro i przyczyny dla których Euro ze swej natury spowodowało kryzys, szkodliwość likwidacji Marki dla gospodarki Niemiec, historie wprowadzenia Euro, konflikt gospodarczy UE z USA, ideologiczne aspekty Euro.
Pierwszego stycznia 1999 roku 11 państw Unii Europejskiej zamroziło kursy walut narodowych wobec Euro. Niemiecki bank centralny stracił swoją suwerenność wraz z innymi bankami centralnymi. Banki centralne zostały podporządkowane Unii Europejskiej. Dokładnie trzy lata później rozpoczęto wymianę Marek i innych walut na Euro. Wszystkie kraje przystępujące do Unii Europejskiej (prócz Danii i Wielkiej Brytanii) zobowiązały się do przyjęcia Euro .
Na emisję Euro zezwala Europejski Bank Centralny, banknoty wprowadzane są do obiegu za pośrednictwem narodowych banków centralnych. „Narodowe banki centralne (…) zachowały swoją finansową, administracyjną i instytucjonalną autonomie. Są one udziałowcami w Europejskim Banku Centralnym”. Europejski Bank Centralny jest „niezależny od rządów państw unijnych”, „jest organem Unii Europejskiej”, i prowadzi wewnętrznie sprzeczną politykę finansową.
Przyjecie Euro było całkowicie nieodpowiedzialne i wynikało z pobudek ideologicznych. Euro wprowadzono wbrew interesowi gospodarczemu Niemiec. By zostać członkiem Euro trzeba było spełnić określone normy. Kraje Euro, w tym i Niemcy, norm tych jednak nigdy nie spełniały. Unia Europejska ignorowała własne normy by na siłę tworzyć unie monetarną. Euro narzucono Europejczykom z przyczyn ideologicznych, podobnie jak to się stało z narzuceniem Marki zachodnioniemieckiej wschodnim landom. Narzucenie zachodniej Marki wschodnim landom zniszczyło słabą gospodarkę wschodnich landów. Narzucenie Euro miało na celu zniszczenie słabszych europejskich gospodarek, w tym gospodarek wschodnioeuropejskich. Wprowadzenia Euro domagała się Francja. Celem Francji było zniszczenie marki Niemieckiej (najsilniejszej waluty w Europie) i osłabienie potencjału gospodarczego Niemiec. Kraje tworzące Unie Europejską dysponowały różnymi potencjałami gospodarczymi. Tworzenie z nich jednego organizmu finansowego było sprzeczne z ich interesem gospodarczym. Stworzenie jednego organizmu było sztuczne i wymuszone.
Euro jest walutą bez pokrycia. Realnie emisja Euro nie podlega ograniczeniom. Unia Europejska i USA prowadzą patologiczną politykę finansową polegającą na emisji pieniędzy bez pokrycia (przez bank centralny i banki komercyjne). Polityka ta skutkuje nieustannym zadłużaniem się. Banki komercyjne zarabiają na odsetkach od pożyczek które udzieliły dzięki temu że mogą większych ograniczeń kreować pieniądze. Ta kreacja powoduje inflacje (czy spadek wartości pieniądza który jest w posiadaniu obywateli – zarobek banków bierze się z straty posiadaczy pieniędzy).
Amerykańskim przykładem patologi finansowej jest Rezerwa Federalna. Rezerwa Federalna służy do transferu pieniędzy zrabowanych podatnikom do kieszeni finansjery. Dobro finansjery stawia nad dobrem Stanów Zjednoczonych. Jest wyrazem wpływu finansjery i oligarchii na politykę USA.
Przyczyną kryzysu w Grecji , były spekulacje i kreatywna księgowość rządu. Działania rządu Grecji tak osłabiły Grecję że wydały ją na żer międzynarodowej finansjery. Międzynarodowy rynek finansowy to spekulacje wykreowanymi w pamięci komputerów zapisami. Spekulacje za które płacą zwykli obywatele. Jednen z największych spekulantów aktywnie pomagał Grecji się zadłużyć. Finansjera najpierw kreowała kłamstwa Grecji, by po czasie odwrócić się od Grecji i ujawnić jej kłamstwa. Grecja zadłużona jest w niemieckich i francuskich bankach. Pomoc dla Grecji to transfer pieniędzy zrabowanych europejskim podatnikom do kieszeni francuskiej i niemieckiej finansjery. Przez kilka lat wszyscy dostrzegali złą sytuacje gospodarczą Grecji ale ignorowali rzeczywistość. Grecja za akceptacją Unii Europejskiej prowadziła politykę zadłużania się. Odsetki od zadłużenia Grecji nieustannie rosną. W obliczu kryzysu w Grecji Unia Europejska nie jest zdolna do żadnych działań. To co należało by zrobić jest całkowicie sprzeczne z ideą europejską.
Dla europejskich elit „rezygnacja z Euro była by równoczesna z historyczną porażką”. Porażka taka „zgodnie z krypto marksistowską doktryną dziejowego determinizmu panującego w elicie Unii Europejskiej jest czymś nie do wyobrażenia i nie do zaakceptowania”. Konsekwencją idee europejskiej, idei fetyszyzującej równość, była harmonizacja, centralizacja i centralne planowanie. Czyli ograniczenie wolności. Ofiarą tej filozofii padł też system walutowy. Który w wyniku wprowadzenia Euro utracił swoją wolność, różnorodność i suwerenność.
Ceną za integracje była utrata suwerenności. Niezwykle głupie były frazesy na rzecz integracji głoszące że integracja umożliwi eksport towarów. W rzeczywistości jedyną przyczyną eksportu jest atrakcyjność towarów (wyrażająca się w ich wysokiej jakości i przystępnej cenie). Zjednoczenie polityczne Europy zniszczyło europejską wolność i dobrobyt. Doskonałym tego przykładem jest sytuacja gospodarcza Szwajcarii. „Wolności obywatelskie, prawo własności, nietykalność prywatnej sfery finansowej, są nieporównywanie lepiej chronione w Szwajcarii, niż w Unii Europejskiej”. Unia Europejska pogrążona jest w stagnacji gospodarczej. Barierą która nigdy nie pozwoli Unii Europejskiej na rozwój jest centralne planowanie.
Władza wykonawcza w Unii Europejskiej należy do Rady Europejskiej (której skład nieustanie się zmienia, zawsze są to ministrowie z jednego działu administracji) i Komisji Europejskiej (każdy kraj członkowski ma po jednym komisarzu). Komisja Europejska wbrew tradycji zachodniej ma monopol na inicjatywę ustawodawczą (Parlament Europejski jest pozbawiony możliwości inicjatywy ustawodawczej). Europejski Trybunał Sprawiedliwości faktycznie realizuje polecenia biurokracji Unii Europejskiej. Trybunał wielokrotnie łamał traktaty europejskiej by kosztem Europy realizować interesy Brukseli. Codziennie 40.000 biurokratów Unii Europejskiej zatruwa życie Europejczyków nieustannie tworząc nowe przepisy likwidujące coraz to bardziej zmniejszające się obszary wolności.
Celem ideowym Unii Europejskiej jest wychowanie „ludzi niedookreślonych pod względem narodowym i płciowym”. Unia Europejska stosuje nowomowę, słowa kluczę, by niszczyć różnorodność i tożsamości Europejczyków. Unia Europejska zakorzeniona w tradycji zbrodniczej rewolucji francuskiej „zrywa z kulturowym dziedzictwem Europy, idzie drogą ku nowemu totalitaryzmowi”.
Jednym z przejawów szkodliwości Unii Europejskiej jest „europejski nakaz aresztowania” pozwalający na ekstradycje np. z Polski obywateli np. Polski do np. Holandii za wypowiedzi które w Holandii są karalne a w Polsce dozwolone. Innym przejawem totalitarnych aspiracji Brukseli są przepisy pozwalające Radzie Europejskiej na zakazanie transferu prywatnych pieniędzy Europejczyków poza Unie Europejską.
Integracje Europy Wschodniej z Unią Europejska wymusiły Stany Zjednoczone. Dla Amerykanów model Unii Europejskiej wypełniał pustkę po sowietach w postkomunistycznym mechanizmie władzy nad Europą Wschodnią. Postkomuniści byli za integracją europejską bo eurofundusze „smarują tryby korupcji, napełniają kieszenie nowobogackich elit politycznych. Służą nie tylko celom ekonomicznym, co uzależnieniu” elit postkomunistycznych od Brukseli.
Sponsorem europejskiej patologii stali się podatnicy niemieccy. Przyczyną tego był proces zniszczenia normalnych relacji społecznych w Niemczech. Proces który z Niemców uczynił dojne krowy. „Począwszy od lat 60. XX wieku trwał w Niemczech proces eliminacji ze sfery publicznej, z kultury i z edukacji, zachodnich, chrześcijańskich, liberalnych i narodowych tradycji, pochodzących z okresu cesarstwa i Republiki Weimarskiej”. Tożsamość Niemców została zastąpiona antynazizmem i europeizmem. Proces zainicjowali agenci sowieccy.
Alternatywą dla Unii Europejskiej jest EFTA (Europejska Strefa Wolnego Handlu) gwarantująca wolny rynek, zachowanie suwerenności, własnej waluty, polityki obronnej i zagranicznej”.
Jan Bodakowski
>>>>
Bardzo ciekawa kiazka . Polecam . Wiemy jakie nieuctwo i ciemniactwo wzgledem UE panuje w ,,tym kraju'' typu konkursy na 7cudow eurofunduszy ... Poziom szpitala psychiatrycznego . Tuataj mamy probe powaznego wyjasnienia co sie tak naprawde dzieje ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:30, 17 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Jan Bodakowski
Europejska krytyka Unii Europejskiej
Nakładem wydawnictwa Wektory ukazała się książka Hansa Herberta von Arnim „Europejska zmowa - Jak urzędnicy UE sprzedają naszą demokrację”. Książka ta przybliża czytelnikom wiedzę o Unii Europejskiej (bardzo dokładnie opisując strukturę, instytucje, prawodawstwo UE i proces kreowania przepisów w instytucjach UE, patologie poszczególnych instytucji) i ukazuje szkodliwość UE dla Europejczyków (bardzo dokładnie opisując wszelkie przejawy patologii). Dla polskiego czytelnika praca Hansa Herberta von Arnim jest tym ciekawsza że jej autorem jest znany niemiecki politolog. Skrupulatność autora sprawia że pozycja ta niewątpliwie jest wyjątkowo nie wygodna dla tych wszystkich polskich polityków którzy stroili się w patriotyczne piórka i wspierali integracje Polski z UE.
W swej książce Hans Herbert von Arnim zarzuca Unii Europejskiej że: znajduje się poza faktyczną demokratyczną kontrolą Europejczyków (dzięki swojej strukturze, a przede wszystkim dzięki temu że nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo europejskie), przeżarta jest patologiami (kosztowną biurokracją, korupcją, nepotyzmem, transferami pieniędzy podatników do kieszeni polityków, niewyobrażalnie dużą ilością przepisów ingerujących we wszystkie dziedziny życia), miliardy euro marnuje na bezsensowną politykę rolną, nadmiernymi podatkami niszczy przedsiębiorczość, prowadzi do pauperyzacji i bezrobocia, uniemożliwia Europejczykom życie w dobrobycie.
Autor zwraca też uwagę że politycy UE we własnym interesie nie są zainteresowani likwidacją patologii UE. Unia Europejska uważa swoje przepisy za ważniejsze od konstytucji i ustaw krajów członkowskich. Wszelkie decyzje UE są bezkrytycznie i bezrefleksyjnie adaptowane przez establishment polityczny krajów członkowskich (który nie musi za nic odpowiadać). Struktura UE jest nieprzejrzysta po to by skutecznie chronić tyranie biurokratów i polityków przed Europejczykami.
Według autora książki jedną z wyjątkowych patologii UE jest europejski nakaz aresztowania. Dzięki niemu rząd kraju A może zażądać od kraju B wydania obywatela kraju B który w kraju B popełnił czyn karany w kraju A a legalny w kraju B.
Inną wyjątkową patologią dla Hansa Herberta von Arnim jest wspólna polityka rolna nie mająca nic wspólnego z wolnym rynkiem czy konkurencją. Wspólna polityka rolna: sztucznie manipuluje cenami na koszt podatnika, dyskryminuje rolników z nowych krajów UE, nie ma racjonalnego uzasadnienia, podtrzymuje funkcjonowanie nieefektywnych gospodarstw rolnych, odpowiada za to że rolnictwo UE jest niekonkurencyjne na globalnym rynku rolnym, doprowadza do nadprodukcji i niszczenia żywności, wyucza rolników irracjonalnych zachowań, transmituje pieniądze podatników do kieszeni wielkich posiadaczy ziemskich. W konsekwencji wspólnej polityki rolnej Europejczycy płacą za żywność powyżej cen światowych. Podatnicy w UE w ramach tego chorego systemu finansują: subwencjonowanie rolników, magazynowanie zbyt drogiej dla konsumentów żywności i subwencjonują eksport żywności poza Unie Europejską.
Do patologii UE Hana Herbert von Arnim zaliczył też gigantyczne sumy marnowane na funkcjonowanie polityków Unii Europejskiej, migracje personelu UE między dwoma miastami stanowiącymi siedziby władz Unii Europejskiej, dotacje dla do funkcjonowania partii w europarlamencie (system petryfikuje dotychczasowy układ, nie dopuszcza nowych sił, i wymusza tworzenie sztucznych tworów politycznych). Autor „Europejskiej zmowy” w swej pracy zwrócił też uwagę że podział mandatów na kraje dyskryminuje obywateli z większych krajów. Marnotrawstwo UE zdaniem autora przejawia się też w gigantycznych pensjach, przywilejach socjalnych i podatkowych, emeryturach euro biurokracji. Biurokracji która nieustanie dręczy Europejczyków coraz to nowymi przepisami.
Zdaniem autora „ciągłe pogłębianie i poszerzanie Unii Europejskiej jest forsowane nie tylko przez część polityków i urzędników europejskich, lecz przede wszystkim przez sfery gospodarki i banki, dla których globalizacja to okazja do przeprowadzenia mega fuzji, służących wzrostowi włazy (i dochodów)”. „Im większa korporacja, tym silniejsza jej pozycja negocjacyjna wobec rządów, tym łatwiej uniknąć wpływu polityki rządów narodowych”. Obywatele są bezsilni wobec kartelu władzy polityków, biurokracji i korporacji, mających wzajemnie powiązane interesy. Grupy interesu tak silnie oddziałują na UE że nie jest możliwe dokonanie niezbędnych zmian przepisów krepujących gospodarkę Europy. Procesy decyzyjne „są w Unii tak splątane i nieprzejrzyste że często nie można nawet dostrzec rażących przejawów stronniczości”.
Jan Bodakowski
>>>>
bardzo trafne i ciekawe wnioski - wlasciwie nie ma czego komentowac takie wszystko jasne !
[img]http://cache.wysylkowa.pl/cache.php?f=http://wysylkowa.pl/o/d2/4/800974.JPG[/img]
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 16:20, 23 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Drugi kongres Kominternu, 28 lipca 1920; wypowiedź Leona Trockiego.
“Federacja jest etapem przejściowym do kompletnej unii...wszystkich narodów”. Dwa lata później Leon Trocki, główny organizator rewolucji Leninowskiej, napisał w “Biuletynie Opozycyjnym”, że “Sowieckie Zjednoczone Kraje Europy są jedynym poprawnym sloganem wskazującym drogę/przeznaczenie dla Europy”.Gdy instytucje demokratyczne zostaną wykorzystane, (bazując na modelu Kominternu) mogą być pokierowane do samozniszczenia.Model Lenina zakłada geostrategicznie fakt, że granice pomiędzy krajami są bytami tymczasowymi, zmiennymi, przejściowymi i przez to zbędnymi i bez znaczenia.
dabrov
ffronda
Ciekawe przypomnienie jacy to goscie ,,jednoczyli" Europe i swiat bo bylo im ciagle Mao . Dokladnie ten scenariusz wykorzystuje UE nawet nazwy te same . I ruiny tez podobne . Komuna prowadzi do jednego . Katastrofy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:43, 01 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
demokracja bez uwzględnienia niezmiennych wartości wcze-śniej lub później przekształca się w jawny lub zamaskowany totalitaryzm!...
Jan Paweł II
PRODUCENCI DEFICYTU DEMOKRACJI
Współczesny świat składa niemal boskie hołdy demokracji. Od Prawdy i Dobra nierzadko ważniejsze jest to, czy sprawa przeszła demokratyczną procedurę. Wydaje się nawet, że dla wielu demokracja jest jedyną miarą świata, w którym się obracają. Jako uczestnicy rzeczywistości polityczno-społecznej mamy być ponoć zanurzeni w ów system, w którym głos mędrca ma taką samą wartość jak głos głupca...
Demokracja wynoszona jest na najwyższy piedestał także w Unii Europejskiej. Niestety jest to tylko forma, za którą w sensie politycznym kryje się pustka, przerażająca pustka. Gdy przyjrzymy się, w jaki sposób „Piętnastka” stanowi prawo, które obowiązuje jej europejskich „poddanych”, okazuje się, że demokracji jest w tym procesie tyle, co na lekarstwo.
Zgodnie z trójpodziałem władzy zaproponowanym przez Monteskiusza, we współczesnych państwach demokratycznych parlamenty zajmują się stanowieniem prawa (władza ustawodawcza), rządy odpowiadają za wcielanie prawa w życie (władza wykonawcza), sądy mają natomiast stać na straży przestrzegania prawa (władza sądownicza). Istnienie parlamentu wiąże się z przyjętą powszechnie regułą o suwerenności narodu, który w demokratycznych wyborach deleguje swoich przedstawicieli do uchwalania prawa. Parlamentarzyści wykonując władzę ustawodawczą mają reprezentować lud, którego życie organizowane jest za pośrednictwem stanowionego prawa.
W Unii Europejskiej prawie w ogóle taki proces nie zachodzi. W UE stanowieniem prawa wcale nie zajmuje się – jakby można sądzić - Parlament Europejski, jedyna unijna instytucja pochodząca z demokratycznych wyborów (626 posłów, frekwencja wyborcza w czerwcu 1999 r. – 49 proc.). Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego uniokraci, dla których werbalnie demokracja jest najwyższą wartością (ma status złotego cielca?) tak bardzo ją w praktyce lekceważą?
Unia Europejska została stworzona i jest budowana wyłącznie przez elity polityczne. Ukazuje to sposób stanowienia prawa (skomplikowane, nieprzejrzyste procedury, oddalone od zwykłego człowieka). Jeśli chodzi o uprawnienia legislacyjne to ocenia się, że już ponad 65 proc., a w przypadku prawa gospodarczego – 80 proc. swych kompetencji parlamenty narodowe państw członkowskich przekazały na rzecz Unii[1]. Ale przecież uchwalaniem prawa nie zajmuje się Parlament Europejski – to jedyne ciało w UE wyłaniane w drodze powszechnych wyborów lecz... Rada Unii Europejskiej. A Rada jest zgromadzeniem europejskich elit partyjnych, które bez liczenia się z mieszkańcami „Piętnastki” ustalają reguły życia i wyznaczają kierunek politycznych przemian.
Sytuacja jest przygnębiająca. Członkowie Rady przed nikim nie odpowiadają. A przecież w ich ręce złożona została ogromna władza. Jedyną namiastką odpowiedzialności jest odpowiedzialność poszczególnych ministrów przed ich parlamentami narodowymi... Nie ma mowy jednak o odpowiedzialności politycznej na szczeblu europejskim.
W skład Rady UE, która niezgodnie z Monteskiuszem łączy w sobie władzę ustawodawczą i wykonawczą, wchodzą ministrowie poszczególnych resortów każdego z państw członkowskich. Za najważniejszych uznawani są ministrowie spraw zagranicznych. W posiedzeniach Rady biorą udział ministrowie odpowiedzialni za resort, którego tematyka jest poruszana. Ten najważniejszy w UE organ legislacyjny występuje albo jako Rada Generalna (ministrowie spraw zagranicznych) albo jako Rada Specjalistyczna – w zależności od dziedziny, odnośnie której podejmowane są decyzje (ministrowie rolnictwa, przemysłu, zdrowia, spraw wewnętrznych, itp.). Przewodnictwo w Radzie UE na zasadzie półrocznej rotacji pełnią kolejno wszystkie państwa członkowskie. Szefuje jej każdorazowo minister spraw zagranicznych kraju sprawującego przewodnictwo.
Członkowie Rady UE, choć nie pochodzą z demokratycznych wyborów i choć nikt ich do tego nie uprawomocnił, podejmują najważniejsze decyzje dotyczące losów współczesnych Europejczyków. Jest to działanie prowadzone z premedytacją. Ociekający od obłudy, złotouści unijni „demokraci” integrują Europę nie posiadając do realizacji tego celu żadnej demokratycznej legitymacji ze strony ludzi. Czyż to nie kłóci się z kanonem unijnego demokraty? Czyż nie jest łamaniem zasad demokracji uchwalanie i narzucanie państwom praw ustanowionych przez ministerialną elitę, której nie wiążą żadne procedury wyborcze z mieszkańcami Starego Kontynentu?
To, co wyczynia Rada UE, jest najzwyczajniejszą w świecie haniebną polityczną uzurpacją – wykonywaniem władzy ponad głowami narodów zamieszkujących państwa Unii Europejskiej. W praktyce przyjmuje ona formę uchwalania rozporządzeń (prawo urzeczywistniane bezpośrednio we wszystkich krajach „Piętnastki” i to bez potrzeby wpisywania go do ustawodawstwa narodowego), dyrektyw (prawo zobowiązujące poszczególne państwa do realizacji określonego celu, przy pozostawieniu im swobody wyboru formy i środków), decyzji (prawo zobowiązujące tych, do których zostało skierowane, np. określone państwa, firmy a nawet osoby fizyczne), zalecenia i opinie (nie wiążą krajów członkowskich).
Wygląda na to, że demokracja jest tylko wtedy dobra, jeśli służy uzurpatorom i ich wizji zjednoczonej Europy. Na ten czas bez demokracji można się obejść, stopniowo sącząc prawa ograniczające suwerenność europejskich narodów i budując unijne superpaństwo.
Brak demokratycznej legitymacji do stanowienia prawa jest we współczesnym świecie powodem do wszczęcia alarmu, do wyrażania sprzeciwu. Tymczasem w przypadku Rady UE wszystko jest w porządku. Pociąg o nazwie Unia Europejska jedzie sobie dalej w najlepsze. Przebąkuje się co prawda eufemistycznie o tzw. „deficycie demokracji” panującym w UE i potrzebie jego likwidacji, ale nikt z tego powodu nie zatrzymuje procesu montowania paneuropejskiej struktury. Zapewne, kiedy już na dobre będą ustanowione jej podwaliny, wówczas unijni kreatorzy łaskawie uznają za pilną i nie cierpiącą zwłoki konieczność zlikwidowania nieszczęsnego „deficytu demokracji”. Ma się rozumieć – dla dobra wszystkich mieszkańców europejskich miast i wsi zebranych w jednym politycznym kołchozie. Zamiast unii niezależnych, suwerennych państw, w pełni otrzymamy wówczas unię europejskich obywateli.
Zresztą proces obdarzania Parlamentu Europejskiego coraz większymi uprawnieniami legislacyjnymi powoli postępuje. Jest to kierunek działania mający z jednej strony uczynić Unię bardziej demokratyczną (zamknąć usta krytykom), z drugiej nadawać jej – poprzez poszerzanie zakresu władzy ustawodawczej dla PE – charakteru jednego państwa.
Znaczenie Parlamentu wzrosło w 1986 r., kiedy przyjęto Jednolity Akt Europejski, który (art. 149) w ramach procesu stanowienia prawa (drugie czytanie) umożliwił strasburgskim posłom wpływanie na postanowienia Rady UE; ale Radzie - ma się rozumieć - dalej pozostawiono uprawnienie do podjęcie ostatecznej decyzji. PE obdarzono także przywilejem współdecydowania w kwestii przyjęcia do Wspólnoty Europejskiej nowych państw oraz zawierania układów stowarzyszeniowych. Dalsze rozszerzenie kompetencji nastąpiło na mocy Traktatu z Maastricht (1992 r.) i Traktatu Amsterdamskiego (1997 r.). Parlament Europejski odtąd wypowiada się w kwestii wyborów Komisji Europejskiej (możliwość akceptowania bądź odrzucania kandydatów – nie wybór), podejmuje decyzje o zdymisjonowaniu KE (potrzeba 2/3 głosów), ma wpływ na uchwalanie budżetu – bez zgody Parlamentu nie może być przyjęty.
Tendencja do przekazywania coraz większych uprawnień legislacyjnych Parlamentowi Europejskiemu, wiąże się także z dążeniem profederacyjnych polityków do rezygnacji z zasady jednomyślności podczas stanowienia prawa, jaka obowiązuje jeszcze w niektórych sprawach członków Rady UE (np. uchwalanie podatków, przystąpienie nowego państwa do UE). Unijni kreatorzy chcą w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze: chcą likwidować „kłujący w oczy” tzw. „deficyt demokracji”, do którego z premedytacją doprowadzili i którym się przez długie lata bez żenady posługiwali. Po drugie: chcą doprowadzić do ostatecznego usankcjonowania budowy jednego bytu politycznego, dla którego prawo stanowiłby europejski Parlament w oparciu o regułę większości.
Tragikomicznie pobrzmiewa w tym kontekście postulat, który pojawia się czasami na europejskich salonach, jako recepta na zmniejszenie „deficytu demokracji”, by w proces legislacyjno-decyzyjny unijnych instytucji bardziej zaangażować parlamenty narodowe. Najpierw w ogromnym stopniu ograniczono ich kompetencje ustawodawcze, teraz podnosi się potrzebę pełnienia przez nie roli legislacyjnego listka figowego. Czyżby uniokraci bali się rosnących w krajach członkowskich tendencji antyunijnych? Niechybnie tak.
BEZ ZAUFANIA CZYLI WIELKI BRAT
Czy człowiek szanujący wolność może odnosić się z życzliwością do politycznego tworu, który debatuje nad dopuszczeniem do produkcji oscypka, rozstrzyga rozmiary jabłka czy wydaje dyrektywy odnośnie używania drabiny? Jak niebezpiecznie daleko przesunęła się granica akceptacji dla wychodzących z Unii Europejskiej centralistycznych uregulowań różnych aspektów życia współczesnego mieszkańca Starego Kontynentu.
Czy brukselskie regulacje obficie produkowane przez uniokratów nie są wyrazem zatraty zdrowego rozsądku? Czy nie występuje tu mechanizm samo napędzającej się urzędniczej maszyny, gdzie dyrektywa goni dyrektywę, wkraczając coraz głębiej i silniej w coraz to nowe dziedziny rzeczywistości? W ten sposób obniża się próg społecznej wrażliwości na rosnącą omnipotencję brukselskich komisarzy.
Jeszcze kilkanaście lat temu powszechny wybuch śmiechu skomentowałby wieść, gdyby władza w Moskwie debatowała nad zakazem produkcji przez polskie zakłady małych ogórków kiszonych (Bruksela łaskawie zezwoliła na ich kiszenie... w naszych domach). Operacja taka byłaby przecież dalekim echem chińskiego programu „wszyscy chodzimy w takich samych mundurkach”. Dziś przed idiotycznymi rozporządzeniami, dyrektywami, standardami tworzonymi namiętnie przez socjalistów z Komisji Europejskiej, „stoją na baczność” w Polsce całe tabuny polityków z pierwszych stron gazet, dziennikarzy czy biznesmenów.
O prześmiewczej krytyce nie ma mowy. Wszak grozi to utratą pozycji, przerwaniem kariery, spadkiem dochodów. I potem taki np. Jacek Pawlicki, czołowy korespondent Gazety Wyborczej z Brukseli, serwuje Polakom – jak gdyby nigdy nic - radosne nowiny, że tamtejsi eurotomani nie zabronią nam produkować bryndzy, oscypka, zsiadłego mleka czy wina owocowego (to akurat na żądanie urzędników musi być opatrzone etykietą „owocowe” – wiadomo, wg socjalistycznych standardów z UE przeciętny klient jest tak głupi, że nie potrafi odróżnić informacji zamieszczonej przez producenta wina z winogron od wina z innych owoców)[2]. Tego rodzaju doniesienia traktowane są z największą atencją. A ludzie, którzy niby wyzwolili się nie tak dawno z totalitarnego systemu, zapoznając się z nimi, używają swoich głów nie do myślenia, lecz do potakiwania.
Istnieją oczywiście mity odnośnie unijnych regulacji, niemniej fakty skutecznie odstraszają człowieka wolności od Unii Europejskiej. Oto jak donosi PAI w swoim biuletynie poświęconym UE (nr 19/2002) komisarz ds. rolnictwa Franz Fischler zaproponował niedawno nową dyrektywę dotyczącą... jaj. Jego pracownicy opracowali szczegółowy sposób znakowania kurzych „skarbów”. Odpowiedni stempel na skorupce miałby informować np. o tym, kiedy jajko zostało zniesione, co jadła kura-matka, gdzie i jak żyła, etc. Komisja Europejska dywagowała też nad możliwością umieszczania tekstów reklamowych na skorupkach jaj (póki co reklamy wolno umieszczać na pudełkach, w których są jaja trzymane i przewożone).
Sam fakt podejmowania przez przyszły rząd Europy (takie są plany odnośnie przekształcenia KE) powyższych kwestii, jest wystarczającym memento, by wiać z objęć Brukseli jak najdalej. Potworny interwencjonizm skutkuje tym, że jeśli nawet dany producent wpadnie na pomysł sprzedawania jajek a`la pisanki, może w przyszłości napotkać dyrektywę, która takiego handlu zabroni.
Podobnie dzieje się w przypadku tysięcy uregulowań. Podczas polskich negocjacji rolnych Unia przypomniała, że na jej terenie i zgodnie z przepisami małe ogórki nie mogą się znajdować w sprzedaży detalicznej. Są przeznaczone wyłącznie dla branży przetwórczej. A klient, który sam coś chciałby zrobić z małych ogóreczków? A klient się w tej układance nie liczy.
Mleko tłuste w Unii Europejskiej zawiera 3,5 proc. tłuszczu, więc Polska początkowo miała zrezygnować ze swoich 3,2 proc. W końcu Komisja Europejska zrobiła dla nas wyjątek. I tak – zgodnie z zasadą unijnego pacana, który dzięki UE decyduje o swoich własnych sprawach – możemy cieszyć się istnieniem na polskim rynku mleka tłustego z zawartością 3,2 proc. tłuszczu. Czyli tym, co do tej pory mieliśmy. No, ale musimy pamiętać, że surowe mleko od naszych krów, które stanie się później przedmiotem fermentacji, pasteryzacji i produkcji może maksymalnie zawierać w sobie tylko 100 tys. bakterii i 400 tys. komórek somatycznych w 1 mililitrze... I jeśli w przeciągu 2 godz. nie jest oddawane do zlewni, musi być koniecznie schłodzone do nie więcej niż 8 st. C – przy codziennym przekazywaniu, albo 6 st. C – przy oddawaniu rzadszym. Jak urzędniczy mus, to mus!
Za ręcznymi regulacjami brukselskich decydentów stoją nierzadko pieniądze. Jak w przypadku osławionej już, mitycznej „krzywizny” bananów, która klasyfikuje je pod względem wielkości i jakości. W gruncie rzeczy chodzi w tym wszystkim o pochodzenie bananów. Tak się bowiem składa, że regulacje spełniają banany z byłych unijnych kolonii w Afryce i z jej zamorskich terenów. Natomiast „dziwnie” kłopoty ze spełnieniem norm mają banany z Ameryki Południowej i Środkowej, obłożone bajońskimi cłami.
Na nasze nieszczęście Polska sprowadza głównie „niepoprawne”, tańsze banany amerykańskie. A na te nie ma zgody. Skończy się na tym, że kolejnym „dobrodziejstwem” dla Polaków po wejściu do Unii – dzięki której decydujemy o naszych własnych sprawach – będą... podwyżki cen bananów...
Unia Europejska, będąc współczesnym rozsadnikiem mentalności Wielkiego Brata, ustaliła, że do 1 października 2006 r. ma zostać na jej terenie zrealizowany całkowity zakaz reklamy papierosów (muszą go wprowadzić parlamenty poszczególnych państw). Parlament Europejski przegłosował takie prawo już w 1998 r.
Przeciwko zakazowi protestowały koncerny tytoniowe, a także... wydawcy prasy, którzy obawiają się spadku wpływów z reklam tytoniu. Ci drudzy mają rzeczywiście powody do narzekań. Ale ci pierwsi? Wszak w krajach, które znajdowały się pod wpływem sowieckiego Wielkiego Brata, np. w Polsce, w ogóle nie reklamowano tytoniu, a ludzie palili na potęgę. I to mimo, że mieli dostęp (z małymi wyjątkami) tylko do marnej jakości papierosów. Nie było reklamy a palili – chyba nawet więcej niż teraz, gdy w Polsce można jeszcze gdzie niegdzie tytoń reklamować. Kto wie, czy przy wprowadzaniu w życie unijnego zakazu nie zadziała zasada: zakazane pociąga i smakuje bardziej. I w efekcie nie dość, że nie zmniejszy się ilość palaczy, to zajdzie zjawisko odwrotne – zwiększy. A koncerny tytoniowe nie będą miały powodów do zmartwień.
W atmosferze wchodzącego w życie unijnego zakazu reklamy papierosów (pracuje nad nim np. belgijski parlament - zakaz ma obowiązywać od 1 sierpnia 2003 r.) Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) w październiku 2002 r. skreśliła wyścig o Grand Prix Belgii z kalendarza imprez odbywanych w ramach mistrzostw świata Formuły 1 w roku 2003. Solidarność szefów organizujących „wyścigi bardzo szybkich samochodów” z koncernami tytoniowymi polega na tym, że te ostatnie masowo sponsorują Formułę 1. Europejskim kibicom Formuły 1 Wielki Brat z Brukseli zaaplikował nie lada dylemat, czy aby ich ulubiona dyscyplina sportu nie przejdzie w stan spoczynku.
Komisarz ds. zdrowia i ochrony konsumentów Dawid Byrne wysłał ostre, ganiące słowa o gonitwie za zyskiem pod adresem FIA oraz szefów ekip, które nie chciały startować, gdyż musiałyby zrezygnować z umieszczenia reklam papierosów na swych samochodach. Byrne`a, który jest w UE głównym inicjatorem centralistycznej dyrektywy, skrytykowali z kolei działacze sportowi słusznie pytając, czy nie lepiej było zostawić poszczególnym krajom swobodę w kwestii antytytoniowych rozstrzygnięć. Według FIA koncerny tytoniowe przekazują rocznie na zawody samochodowe ok. 350 mln dolarów. I co, czyżby Byrne chciał teraz zastąpić gonitwę za zyskiem dotacjami dla Formuły 1 z pieniędzy podatników, za pośrednictwem jakiejś unijnej komórki ds. formuły 1?
Zapędy uniokratów do regulowania życia mieszkańcom Europy są niezmierzone (pamiętajmy, że dorobek prawny Unii Europejskiej, tzw. acquis communautaire liczy dziesiątki tysięcy stron, a także pamiętajmy o słowach Cycerona, że „im więcej praw, tym mniej sprawiedliwości”!).
To według unijnego prawa marchewka jest owocem, znajdując się na liście norm dotyczących produkcji dżemów. Dzięki temu Portugalczycy mogą sprzedawać swoje marchewkowe dżemy na terenie „Piętnastki”.
To UE ustaliła dopuszczalny poziom hałasu kosiarek i sposób jego weryfikowania. Zniszczyła tym samym różnorodność, jaka panowała pod tym względem w krajach Europy Zachodniej.
To Unia tworząc wspólnotowe prawo bhp uregulowała prawidłowy kąt oparcia biurowego krzesła (do tyłu o 30 proc., do przodu o 10 proc.), odległość oczu od komputera czy kąt łokcia osoby piszącej.
To UE ustaliła, że jabłka mają mieć średnice co najmniej 55 mm.
To Unia ustaliła standard butelek, w których sprzedaje się alkohole (75 centylitrów – wino, 70 centylitrów – wódka).
To uniokraci z Komisji Europejskiej debatowali nad przyszłością angielskich autobusów piętrowych (wprowadzić nowe „bezpieczne” zalecenia czy wycofać z ruchu? wybrano pierwsze rozwiązanie).
To UE pod koniec maja 1998 r. zaserwowała swoim ludziom prawo, w myśl którego kierowca z odebranym prawem jazdy w jednym kraju „Piętnastki”, nie może już kierować w pozostałych.
To unijni komisarze – zgodnie z soc-mentalnością „wszyscy mamy takie same ubranka” – postanowili wycofać z ruchu motorowery o mocy wyższej niż 74 kw. (żeby niby było mniej wypadków).
To Unia zajęła się tworzeniem listy dopuszczalnych nazw artykułów nie będących pochodzenia mlecznego, występujących jednak potocznie jako mleczne. Nie ma na niej, jak chcieli Brytyjczycy, np. „mleka sojowego”. Póki co uniokraci nie zaproponowali nowej nazwy.
To Unia glajszachtuje przepisy dotyczące stosowania słodzików, substancji aromatyzujących i barwników. Hurtem decyduje, jakie ich rodzaje i do jakich produktów mogą być stosowane.
To w UE przez ponad rok debatowano nad dyrektywą dotyczącą korzystania z drabiny. Od 2001 r. wiemy, że najpierw trzeba osobę z niej korzystającą przeszkolić, sama drabina ma być ustawiona stabilnie, aby jej szczeble znajdowały się w pozycji poziomej.
Wystarczy przykładów zamachu na ludzką wolność w wykonaniu brukselskiego Wielkiego Brata? A przecież to ledwie początek... Jednak wystarczy do pozbawienia Unii Europejskiej jakiegokolwiek zaufania.
PROMOTORZY NOWEJ ŚWIADOMOŚCI
Architekci Unii Europejskiej systematycznie, od wielu już lat, zawłaszczają na swój propagandowy użytek słowa „Europa” czy „europejski”. Chodzi o to, by przeciętny człowiek – mieszkaniec Polski, kraju członkowskiego czy stowarzyszonego, nie śmiał nawet pomyśleć inaczej niż utożsamiając Europę z Unią Europejską. A to przecież – banalna konstatacja - nie to samo. Do, nachalnego wręcz, promowania widzenia Europy i tego co europejskie wyłącznie przez pryzmat UE, unijni propagandziści wykorzystują, czasem subtelnie czasem grubiańsko, także religię.
W podstawowej broszurze propagandowej „Unia bez tajemnic. Wczoraj – dziś –jutro”, wydanej przez Pełnomocnika Rządu ds. Informacji Europejskiej – Sławomira Wiatra, pośród kilkudziesięciu rozdziałów na temat instytucji UE, jest również punkt zatytułowany „Patroni Europy”. Wymienieni są tam – Św. Benedykt z Nursji, Św. Cyryl, Św. Metody, Św. Brygida Szwedzka, Św. Katarzyna ze Sieny i Św. Edyta Stein[3].
Nieodparcie pojawia się pytanie, dlaczego p. Wiatr zdecydował się na zdawkowe przypomnienie sylwetek wielkich katolickich świętych, którzy swoim życiem wybitnie naznaczyli Stary Kontynent duchem Chrystusa? Przecież to nijak nie koresponduje z nieukrywaną wrogością unijnych polityków, którzy np. opracowywali Kartę Praw Podstawowych, a teraz przygotowują projekt unijnej Konstytucji, pomijając w tych dokumentach nie tylko jakiekolwiek odwołanie do Boga, chrześcijańskiego dziedzictwa Europy, ale w ogóle religii.
Przywołani święci są patronami całego kontynentu europejskiego z jego różnorakim dziedzictwem i współczesnymi bolączkami (także dotyczącymi państw „Piętnastki’), a nie bytu politycznego jakim jest Unia Europejska. Ale czyż rządowemu pełnomocnikowi nie chodzi właśnie o to, by w świadomości Polaków owych świętych subtelnie uczynić patronami UE? Czyż działanie takie nie wpisuje się doskonale w nieustanne tresowanie Polaków zbitką pojęciową: „Europa to Unia Europejska” i „Co dobre dla UE dobre dla Europy”?
Jak przemyślnie pod względem propagandowym współgra rozdział „Patroni Europy” z tytułem innego rozdziału „Kim byli Ojcowie – Założyciele Europy?”[4]. Prawdziwa rewelacja! Schuman, Monnet, Adenauer, Gasperi, Spaak i Retinger – „Założycielami Europy”. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będziemy trenowani, że tak naprawdę prawdziwą historię Europy należy liczyć dopiero od 18 kwietnia 1951 r. W tym bowiem roku zaczęła się „nowa era” Europy: sześć państw – Niemcy, Francja, Belgia, Holandia, Luksemburg i Włochy – podpisało Traktat Paryski ustanawiający Europejską Wspólnotę Węgla i Stali.
Wszystko co wydarzyło się przed to datą jest nieważne. Europa narodziła się w 1951 r. Uniokraci nawiązaliby tym samym do paru lewicowych rewolucji, które dopiero od momentu swoich triumfalnych, krwawych dokonań pozwalały ludziom liczyć czas...
Autorzy broszury piszą w innych miejscach, że chodzi im o „twórców zjednoczonej Europy” i „pierwsze kroki ku zjednoczeniu”. Niestety nic nie wspominają, że Unia Europejska to nie jest nowy projekt zjednoczeniowy Starego Kontynentu. Swoje plany w tym zakresie mieli np. wybitni przywódcy socjalistyczni: Hitler i Stalin, a wcześniej np. cesarze rzymscy czy niemieccy.
Swoistą pociechą dla maluczkich jest świadomość, że politycy i ich zaborcze koncepcje zjednoczeniowe przemijają jak trawa, a chrześcijaństwo ze swoimi wartościami i świętymi trwa i trwać będzie. Z procesu przemijania nie są naturalnie wyłączeni twórcy obecnego projektu politycznego zwanego Unią Europejską, czczeni buńczucznie w broszurze Wiatra jako „założyciele Europy”.
Podobną do rządowego pełnomocnika metodę subtelnego utożsamiania Europy z Unią Europejską, wykorzystując do tego celu religię chrześcijańską, uskutecznia magazyn „Unia & Polska” (wydawca: Krzysztof Bobiński, redaktor naczelny: Marek Sarjusz-Wolski). Na dzień wizyty Jana Pawła II na krakowskich Błoniach w 2002 r., redakcja przygotowała specjalny numer pisma zatytułowany „Kościół w Unii”.
Magazyn, który specjalizuje się w promowaniu UE, również zamieścił krótkie biogramy katolickich patronów Europy. W kontekście poruszanej przez redakcję tematyki przesłanie – zwłaszcza dla mniej wyczulonego czytelnika i obrabianego przez mainstreamowe media - wydaje się oczywiste: „to Unia Europejska ma swoich patronów, bo przecież współcześnie Europa to... właściwie UE”.
Wszyscy przecież nieustannie mówią, a pismo „Unia & Polska” nawet w pierwszym rzędzie, że „integrując się z Piętnastką idziemy do Europy”. Co więcej, wygląda na to, że uniofanatycy chcieliby, aby nawet święci jakoś tak szybciej zmienili kierunek swych metafizycznych interwencji, orientując je bardziej według aktaualnych układów geopolitycznych.
Nic z tego, płaszcz modlitewnej opieki patronów Europy rozpościera się i nad Norwegią, Szwajcarią, Islandią, Andorą, San Marino, Monako, Białorusią, Ukrainą, Rosją, Watykanem, Lichtensteinem czy Gibraltarem – ale o tym nie chcemy pamiętać. I lepiej ludziom o tym nie przypominać. Bo po co mają patrzeć na Europę inaczej niż przez subtelnie wkładane im na nosy unijne okulary.
Z tej okazji, że Papież podczas pobytu w kraju miał wizytować sanktuarium w Łagiewnikach, redakcja magazynu „Unia & Polski” popełniła w swym okolicznościowym numerze artykuł „Boże Miłosierdzie w Łagiewnikach”[5]. Pointa tekstu jest zdumiewająca: „Kult Miłosierdzia Bożego, w formach przekazanych przez świętą siostrę Faustynę, już stał się kultem europejskim”. Cóż za ograniczająca Boga konstatacja?
Przecież jej autorzy doskonale wiedzą, że spośród różnych nabożeństw istniejących w Kościele Katolickim, właśnie nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego staje się niezwykle popularne na całym świecie. Nie ma obecnie kontynentu, gdzie by nie czczono Miłosierdzia Bożego w formie przekazanej przez siostrę Faustynę. No ale dla autorów „U&P” w tle uprawianej propagandy najważniejszy jest „kult europejski”. A stąd już tylko mały kroczek do pozaargumentacyjnego przekazu, że właściwie ten kult wspiera... zjednoczenie Europy... w ramach Unii Europejskiej. No bo przecież, zgodnie z propagandą - to, co dziś na Starym Kontynencie jest europejskie jest automatycznie unijne. Inne myślenie nie powinno nawet nikomu zaświtać. A jeśli do propagowania powyższej zbitki świadomościowej można wykorzystać religię, to dlaczego nie... Unijni fachowcy już dawno stwierdzili, że w tym temacie wszystkie chwyty są dozwolone. W perspektywie referendum i przy intensyfikującej się agitacji brakuje już tylko, żebyśmy się dowiedzieli, że koniecznie musimy iść do Unii Europejskiej, bo tak nam kazał sam Chrystus mówiąc: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody... Europy”.
UNIJNY „KULTURKAMPF”?
Jednym z istotnych utrudnień na drodze do pełnej realizacji planu stworzenia unijnego megapaństwa jest wciąż niewielka świadomość wśród mieszkańców Starego Kontynentu tego, co nazywa się ogólnie „europejską tożsamością”. Chodzi tu o „europejską tożsamość” rozumianą w kontekście tworzonego bytu polityczno-społeczno-gospodarczego jakim jest Unia Europejska, a nie o proste uświadomienie sobie własnych korzeni cywilizacyjnych.
Wśród zwolenników UE są tacy, którym wprost marzy się, by przeciętny obywatel Francji, Niemiec, Hiszpanii czy Polski potrafił bez najmniejszych wątpliwości wzbudzić w sobie refleksję w rodzaju: „Jestem przede wszystkim unijnym Europejczykiem, a dopiero potem mieszkańcem Polski, Hiszpanii, Niemiec czy Francji”. Osiągnięcie tego celu wciąż jest odległe, niemniej – trawestując powiedzenie Konfucjusza o najdalszej podróży, która zaczyna się od pierwszego kroku – pokonanie drogi w celu wtłoczenia ludziom do głów „unijnej, paneuropejskiej tożsamości” zaczyna się od prowadzenia niewinnych, najmniejszych nawet działań.
W budowanie „europejskiej świadomości” zaangażowana jest cała machina unijnej integracji - począwszy od wspólnych instytucji politycznych (np. Parlament Europejski), poprzez gospodarcze (np. jedna waluta euro), a skończywszy na instytucjach społecznych i sądowniczych (np. Europejski Trybunał Sprawiedliwości). Jednak zmasowana integracja na poziomie gospodarczym, politycznym, bezpieczeństwa czy aparatu władzy to jeszcze za mało, by stworzyć sztuczną „europejską tożsamość”.
Polacy są pod względem „zbiorowego prania mózgów” wybitnym przykładem odporności, gdy podczas zaborów skutecznie potrafili zachować własną tożsamość i nie ulegać germanizacji czy rusyfikacji. No, ale była wtedy co najmniej jedna istotna różnica. Aparat władzy (i wszystko, co ze sobą niósł) funkcjonujący na ziemiach polskich był wtedy traktowany jako obcy i wprowadzony przemocą.
W przypadku aparatu władzy Unii Europejskiej, która drastycznie ograniczyła suwerenność państw członkowskich, jest inaczej – jej instytucje traktowane są przez gros mieszkańców „Piętnastki” jako swoje i dobrowolnie zaakceptowane. Podobny proces zachodzi w Polsce. Wielu mieszkańców kraju nad Wisłą i Odrą traktuje unijny aparat władzy wraz z jego integracyjnym horrorum jako rzecz niezwykle pożądaną, niemal zbawienną. Towarzyszy temu myśl, że będziemy mieli – za pośrednictwem swoich przedstawicieli - wpływ na sprawowanie władzy w UE.
Obecny proces integracji dokonuje się w oparciu o tzw. 3 filary Unii (zaczęto o nich mówić od ratyfikacji Traktatu o Unii Europejskiej w Maastricht 10 grudnia 1991 r.). Pierwszy dotyczy gospodarki - ufundowany jest na trzech wspólnotach (Europejska Wspólnota Węgla i Stali, Euroatom, Europejska Wspólnota Gospodarcza). Swoim zakresem obejmuje m. in. wspólną politykę w dziedzinie rolnictwa, rybołówstwa, handlu, transportu, energii, ochrony środowiska, a także kierowanie strategią zatrudnienia, konkurencją, sprawami konsumenckimi, obroną cywilną, turystyką i sportem. Drugi filar to polityka zagraniczna i bezpieczeństwo. Trzeci filar związany jest natomiast z integracją w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, np. funkcjonowanie Europolu, kierowanie polityką migracyjną i azylową, kontrola granic.
UE aspiruje do bycia europejskim kolosem zbudowanym na trzech nogach. Z racji urzeczywistniania własnej wersji socjalizmu - z koszmarną dawką interwencjonizmu, fiskalizmu, ręcznego sterowania życiem obywateli - jest to kolos na glinianych nogach. Kolos bardziej podoba się politycznym i urzędniczym pseudo-elitom uczepionym brukselskich gabinetów niż zwykłym mieszkańcom krajów „Piętnastki”. Dla tych drugich Unia Europejska oznacza dodatkowy garb finansowy do uniesienia w postaci paneuropejskiej kasty decydentów i biurokratów.
Okazuje się, że są tacy, którym wciąż mało standaryzującej i unifikacyjnej lawy, w postaci tysięcy rozporządzeń, dyrektyw czy zaleceń, rozlewających się z Brukseli na państwa członkowskie i aspirujące w zakresie obowiązywania trzech filarów UE. Polska Rada Ruchu Europejskiego wystąpiła 23 września 2002 r. z własnym apelem, by stworzyć czwarty filar UE obejmujący wspólną polityką integracyjną kulturę, naukę i edukację.
Istotą apelu wydają się następujące słowa: „Ścisła współpraca w tych właśnie dziedzinach (kultury, nauki i edukacji – przyp. DH) wzmocniłaby dawne europejskie więzi, przyspieszające procesy tworzenia się europejskiej tożsamości, którą po usunięciu żelaznej kurtyny budować trzeba często na nowo”[6].
Członkowie PRRE - organizacja pozarządowa powstała w 1992 r., na której czele stoi senator Andrzej Wielowieyski - nie przedstawili jeszcze żadnych konkretów, w jaki sposób miałaby się dokonywać integracja w zakresie czwartego filaru. Niemniej winni sobie zdawać sprawę, że owe „dawne europejskie więzi”, które rzekomo afirmują, nie powstawały na skutek istnienia żadnej odgórnej komórki regulującej w poszczególnych krajach Europy, jak ma wyglądać szkolnictwo, rozwój nauki czy kształt kultury. Dziedziny te tak wspaniale się w Europie rozwijały, gdyż ufundowane były na zasadzie wolności przesyconej chrześcijaństwem, łacińskim prawem, greckim umiłowaniem prawdy. Nikt nie dekretował „europejskiej tożsamości”. Ona istniała niejako naturalnie, stanowiąc wspólny krąg cywilizacyjny poszczególnych państw, tworząc za pośrednictwem zamieszkujących je narodów – jak w kalejdoskopie - przepiękną mozaikę różnorodności.
Wydaje się, że idea stworzenia czwartego filaru jest w Polsce wyciszona, mimo że jego ranga dla przyszłego kształtu UE jest fundamentalna i mimo że odbywały się już pierwsze publiczne konsultacje w tej sprawie (m .in. 25 listopada 2002 r. na Uniwersytecie Warszawskim). Twórcy pomysłu zdecydowali się nawet przedstawić go Konwentowi Europejskiemu opracowującemu unijną Konstytucję. Choć idea na pewno podoba się dużemu gronu wpływowych eurofanatyków w Polsce, jednak szersze podnoszenie jej przed unijnym referendum może tylko wzmocnić przeciwników UE i znacząco wpłynąć na wynik głosowania. Wizja jednolitych standardów dotyczących edukacji, kultury czy nauki (choć przecież Unia już realizuje na tym polu wiele różnych integracyjnych programów, np. Erasmus, Socrates, Arianne, Raphael, Kaleidoscope) narzucanych centralistycznie, może skutecznie wyleczyć z miłości do Brukseli wielu jej dzisiejszych adoratorów a także wpłynąć na decyzję osób wahających się, jak zagłosować podczas referendum akcesyjnego.
Za rzecz niedopuszczalną może uchodzić fakt, że przedstawiciele Polskiej Rady Ruchu Europejskiego, chcąc przedstawić ideę czwartego filaru na forum Konwentu Europejskiego zupełnie pominęli w swoich planach władze RP[7]. Czyżby to był kasandryczny wyznacznik tego, jak należy się już obracać w unijnej polityce? Czyżby to był widomy znak, że opinia rządu polskiego na forum unijnych instytucji znaczy tyle, co machanie palcem w bucie?
Zresztą w apelu PRRE nie ma słowa skierowanego do rządu polskiego. Są natomiast słowa skierowane „do wszystkich uczestników ruchu europejskiego w Polsce” oraz „przedstawicieli ruchu europejskiego w innych krajach”, przy czym pomysłodawcy liczą na ich pomoc i wsparcie w realizacji kolejnego fragmentu programu glajszachtowania współczesnej Europy: „Spróbujmy wspólnie skonkretyzować ten projekt i wprowadzić do publicznego obiegu, tworząc w ten sposób zarys czwartego filaru Unii Europejskiej, który powinien w przyszłości odegrać co najmniej taką rolę, jak trzy filary dotychczasowe”[8].
Swoich nazwisk dla poparcia czwartego filaru UE udzieliło kilku znanych unioentuzjastów i ludzi kultury. Wśród sygnatariuszy znaleźli się m. in. ks. Adam Boniecki, Stefan Bratkowski, Jan Kułakowski, Piotr Nowina-Konopka, Edmund Wnuk-Lipiński, Barbara Skarga, Ryszard Kapuściński, Wojciech Kilar, Kazimierz Kutz, Henryk Samsonowicz, Krzysztof Zanussi. Ludzie ci podpisując apel podzielają pogląd, który wyraził senator Wielowieyski: „bez wspólnej polityki kulturalnej, edukacyjnej i naukowej, Europa nie będzie się jednoczyła”[9]. Łoł - wypada dodać – „nie będzie się jednoczyła” zgodnie z oczekiwaniami określonych elit...
Zapatrzony w brukselski centralizm i dążenia polityków zmierzających do przekształcenia UE w rodzaj superpaństwa Wielowieyski wie, co mówi. Wyraża zresztą myśl, która doskwiera wielu unijnym konstruktorom. Wartości duchowe są ostatecznie tym, co może na trwałe spoić polityczny projekt o dzisiejszej nazwie Unia Europejska. Bez ostatecznego, sztucznego przecież, stworzenia „europejskiej świadomości” wtłaczanej przez pryzmat UE, plany twórców europejskiej integracji mogą ostatecznie spalić na panewce.
Zaprawdę Wielowieyski wie, co mówi, gdy domaga się, by Bruksela decydowała o programach edukacyjnych w szkołach krajów, które będą członkami Unii. Obłudnie i zarazem fałszywie argumentuje, że bez nich nie będziemy mieli ukształtowanych właściwych „postaw szacunku dla innych ludzi, innych kultur i narodów. Bez tego nie będzie europejskości i lepszego współdziałania ludzi”[10]. Marzy się Wielowieyskiemu et consortes swoisty unijny kulturkampf, oj marzy. Tyle, że nie ma on nic wspólnego z szacunkiem dla ludzkiej wolności, która jest paliwem (nie tylko zresztą) europejskiej kultury, edukacji czy nauki.
Jak wierzyć w słowa polityków w rodzaju Jana Kułakowskiego czy Piotra Nowiny-Konopki, kaptujących za Anschlusem do UE, którzy podczas krakowskiej konferencji 13 września 2002 r. „Modernizacja i Wiara” zarzekali się, że pod względem zapewnienia tożsamości narodowej, nie ma dla Polski ze strony Unii żadnych zagrożeń. Kułakowski zaklinał się: „Tożsamość narodowa jest fenomenem kulturowym, więc Unia Europejska nie ma kompetencji, by takiej tożsamości zagrozić”[11]. A Nowina-Konopka podobnie: „nikt w UE nie czyha na naszą tożsamość. Przeciwnie, w UE istnieją mechanizmy, które wzmacniają identyfikację narodową”[12]. Doprawdy, jak wierzyć obu naganiaczom, kiedy jednocześnie oni sami podpisali apel, by integracja europejska jeszcze bardziej postępowała - właśnie na poziomie kultury czy edukacji, a więc tych dziedzin, które najbardziej decydują o tożsamości, specyfice, odrębności, różnorodności poszczególnych narodów.
Niewiadomo, kiedy w głowach Wielowieyskiego i innych członków PRRE zrodził się pomysł, by stworzyć czwarty filar UE, który zgodnie z ich planami ma dopomóc w tworzeniu ludu świadomego swej „europejskości”. W każdym razie już 11 kwietnia 1993 r. (homilia wygłoszona w katedrze przemyskiej) arcybiskup Ignacy Tokarczuk przestrzegał: „Stoi przed nami pokusa nowej utopii (...). W niektórych mózgach zrodziła się myśl stworzenia narodu europejskiego. Dlatego dążeniem niektórych sił międzynarodowych jest oderwanie narodów od korzeni, od kultur narodowych, od tradycji. (...) Powstać ma naród europejski, imperium europejskie, rządzone przez anonimowe siły, przez rozmaite moce masońskie i inne”[13]. Wygląda na to, że abp Tokarczuk to prawdziwy prorok naszych czasów...
JEDENASTE: BĘDZIESZ CHWALIŁ UNIĘ EUROPEJSKĄ
Media w Polsce wykorzystując katolicyzm do propagowania UE, coraz bardziej przekraczają granice manipulacji. Wydawało się, że nie posuną się do takich absurdów, by twierdzić, że wejście do Unii Europejskiej jest „prawdą wiary katolickiej”. A kto jej nie akceptuje, ten nie zasługuje na miano rzymskiego katolika.
Jesienią 2002 r. stało się inaczej. Jeśli chodzi o palmę intelektualnego skretynienia to zaczął ją dzierżyć tygodnik Wprost (15 września 2002). Na kanwie przetaczającej się co jakiś czas przez lewicowe media nagonki na o. Rydzyka i Radio Maryja, której celem jest dzielenie katolików, tygodnik Króla zamieścił tekst o rzekomym powstaniu w Polsce Kościoła toruńskokatolickiego i jego wojnie z Kościołem rzymskokatolickim[14]. Aby czytelnik artykułu Bogusława Mazura (wstyd człowieku!) mógł się stosownie zdiagnozować, gazeta zamieściła śmieszny i zarazem żałosny pod względem merytorycznym „Test wiary” – podtytuł: „Sprawdź, czy należysz do kościoła toruńskokatolickiego, czy rzymskokatolickiego”.
Jedno z pytań brzmi: „Czy popierasz integrację Polski z UE?” Jeśli mówisz „nie” zaliczasz się do Kościoła toruńskokatolickiego. Jeśli mówisz „tak” należysz do Kościoła rzymskokatolickiego. Jest to obrzydliwa manipulacja, która winna się znaleźć w podręcznikach z dziedziny propagandy. Nie wierzę, że redakcja tygodnika „Wprost”, dysponująca zapleczem tuzinów obrotnych redaktorów, nie zna tak podstawowej prawdy, że integracja z UE w ogóle nie jest, nie była i nigdy nie będzie przedmiotem wiary katolickiej. Dlaczego więc gazeta dopuszcza się perfidnej manipulacji?
Po pierwsze: redakcja zakłada, że część czytelników to religijni ignoranci, którzy są w stanie „łyknąć” twardogłowy przekaz: Polska w UE - to pewnie nowa prawda wiary jaką trzeba zaakceptować, skoro niektórzy hierarchowie Kościoła popierają naszą integrację. Po drugie: sugeruje się czytelnikowi, że jeśli nie słucha on Radia Maryja (najsilniejsze w Polsce medium antyunijne), które wraz z jego charyzmatycznym założycielem przedstawiane jest jako „oszołomskie” czy prawie „schizmatyckie” (ów Kościół toruńskokatolicki stworzony w chorych głowach redaktorów Wprost), to pozostaje tylko jeden wybór – popierać integrację Polski z Unią Europejską.
A przecież można w ogóle nie słuchać Radia Maryja oraz o. Tadeusza Rydzyka i nadal będąc rzymskim katolikiem sprzeciwiać się wcielaniu naszej Ojczyzny do UE. I to sprzeciwiać się z zupełnie innych powodów niż te, które przytaczane są na antenie radia redemptorystów. Ale jakoś tej możliwości gazeta Wprost swoim czytelnikom nie zaproponowała. A co, alternatywa taka nie istnieje? Oczywiście, że istnieje.
Manipulacja Wprost z wykorzystaniem katolicyzmu do nachalnego propagowania wstąpienia Polski do UE jest toporna. Ale są również metody subtelne.
Jarosław Makowski (publicysta „Tygodnika Powszechnego”) postanowił po swojemu rozprawić się z Radiem Maryja i pomanipulować „katolicyzmem”. Na łamach dziennika Rzeczpospolitej, wpisując się w falę ataków na toruńskie radio i jego założyciela, stwierdził: „gdyby Radio Maryja posiadało ducha katolickiego, nigdy na jego falach nie usłyszelibyśmy antysemickich czy antyeuropejskich treści”[15].
Nie jestem stałym słuchaczem Radia Maryja, ale wtedy kiedy słuchałem tej rozgłośni, nigdy nikt nie wypowiadał tam antysemickich treści (ten zarzut Makowskiego przypomina sprawdzoną współcześnie na całym świecie metodę dezawuowania ludzi – „chlapnąć” przymiotnikiem bez przytoczenia konkretnych przykładów). Faktem jest natomiast, że wielokrotnie słyszałem na falach Radia Maryja treści krytyczne wobec UE (jak wynika z kontekstu artykułu, kiedy Makowski pisze „antyeuropejskie treści” chodzi mu o sprzeciw wobec Unii). Zawsze natomiast w toruńskim radiu z szacunkiem i troską odnoszono się do Europy, jako naszej kolebki cywilizacyjnej, kulturowej, a także do koncepcji Europy Ojczyzn.
Według publicysty „Tygodnika Powszechnego”, aby być nosicielem ducha katolickiego należy m. in. być zwolennikiem UE albo w tej sprawie milczeć. Jeśli natomiast Radio Maryja prezentuje na swych falach antyunijne stanowisko zaproszonych gości, aaa... to już automatycznie traci ducha katolickiego. A w jakimże to podręczniku teologii (vel duchowości) katolickiej zapisano, że aby promieniować duchem katolickim nie wolno być eurosceptykiem czy raczej uniosceptykiem? Naturalnie takiego podręcznika nie ma. Ale co szkodzi Makowskiemu z „Tygodnika Powszechnego” pomanipulować doktryną katolicką i subtelnie sugerować, że tylko zwolennik UE zasługuje na szczytne miano szerzyciela „ducha katolickiego”.
Jeszcze inny sposób manipulowania przesłaniem katolickiej wiary spece od unijnej propagandy uskuteczniali podczas sierpniowej wizyty Jana Pawła II Krakowie. „Magazyn Europejski” (ponoć „niezależny”) „Unia & Polska” przygotował specjalny, bezpłatny numer zatytułowany ”Kościół w Unii”, rozdawany masowo na Błoniach. Numer jest aż żenujący po względem uskutecznianej manipulacji na katolikach. W artykule od redakcji (naczelnym magazynu „Unia & Polska” jest Marek Sarjusz-Wolski!) napisano: „W nadchodzących miesiącach przed narodowym referendum, które zadecyduje o przystąpieniu Polski do Unii, powinniśmy wszyscy odpowiedzieć sobie chociażby na trzy pytania: Czy katolicka Polska, która ma tak wiele do ofiarowania Unii Europejskiej, może się od niej odwrócić? Czy wolno katolickiej Polsce zagłosować przeciw integracji i zostawić unijnych katolików bez wsparcia, o które Ojciec Święty tak wytrwale zabiega? Czy potrafimy Europie dać świadectwo naszej wiary w papieskie słowa: „Nie lękajcie się”?[16]”
Jeśli ktoś szuka kolejnego, dobitnego przykładu instrumentalnego wykorzystywania wiary katolickiej do wspierania politycznego bytu jakim jest UE, to ma go właśnie przed sobą. Aż chce się wołać: drodzy propagandyści i manipulatorzy z magazynu „Unia & Polska”. Nie żerujcie na niewiedzy ludzi. Nie ma absolutnie żadnego związku między faktem, że Polska będzie w UE bądź że jej tam nie będzie, a pielęgnowaniem wiary w krajach „Piętnastki”. Kościół katolicki jest obecny w państwach Unii Europejskiej i nie jest mu potrzebna do pełnienia swej misji polityczna obecność Polski w strukturach Unii. Poza tym Kościół w Europie Zachodniej był wspierany przez katolików polskich (vide: od dawna obecność polskich księży), zanim w waszych głowach pojawił się byt zwany Unią Europejską (przed którym padacie na twarz niczym przed współczesnym bożkiem). Porządek politycznej jedności pod egidą Brukseli nie ma nic wspólnego z porządkiem wiary katolickiej i głoszeniem Ewangelii. To są dwie różne rzeczywistości. Dobrze o tym wiecie, więc nie żerujcie na niewiedzy ludzi.
Redaktorzy magazynu „Unia & Polska” rozdawanego na krakowskich Błoniach, poszli jednak jeszcze dalej w uprawianiu żenującej propagandy prounijnej. W okolicznościowym numerze ich pisma zawarta jest modlitwa do patronów Europy: „(...) modlimy się, Panie, niechaj uproszą jedność ludom Europy, abyśmy wszyscy byli jedno, jak uczył Chrystus, nasz Zbawiciel (...) Amen”[17]. Czy redaktorom „U&P” chodzi o jedność wiary katolików zakorzenionej w Zbawicielu, bo o taką właśnie jedność prosił Chrystus w swojej modlitwie arcykapłańskiej?[18] Nie, im chodzi o jedność z tego świata – polityczną, ekonomiczną, kulturową. Dla jej promowania potrafią nawet pomanipulować słowami Chrystusa, który przed śmiercią prosił o jedność wiary swoich uczniów (jakiż ograniczony jest Jezus w piśmie Sarjusza-Wolskiego – prosi tylko o jedność Europy a nie ludów całego świata...). Stosując dalej tę metodę, doczekamy się niedługo u unioentuzjastów jakiejś karkołomnej interpretacji, z której wynikać będzie, że Unia Europejska to dogmat wiary, który wywieść można z Pisma Świętego... A kto w ten dogmat nie wierzy? No wiadomo, należy go odesłać do urojonego Kościoła toruńskokatolickiego albo urojonego Kościoła ksenofobów.
Ciekawe, że w tym samym numerze „Unia & Polska”, redakcja zamieściła wywiad z biskupem pomocniczym Toledo i sekretarzem Konferencji Episkopatu Hiszpanii Juanem Jose Asenjo. Czcigodny biskup wyraża zdziwienie, że w polskim Kościele są też duchowni, którzy nie akceptują wejścia Polski do UE: „Mogę sobie jednak wyobrazić, że niektórzy polscy biskupi mogą być przeciwni, ponieważ wyobrażają sobie, że przyczyni się to do dalszej sekularyzacji kraju. To nie jest właściwa odpowiedź, bowiem sekularyzacja będzie postępowała w każdej sytuacji; bez względu na to czy Polska będzie w Unii Europejskiej, czy nie”[19]. Prawda, że to jakieś fatum i jednocześnie wyraz małej wiary ze strony księdza biskupa: obojętnie gdzie się znajdziemy i tak będzie postępować sekularyzacja. W świetle takich słów to i manipulujący katolicyzmem redaktorzy „U & P” mają ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony cynicznie apelują do katolików w Polsce, by wsparli stan katolicyzmu w Unii Europejskiej głosując w unijnym referendum na „tak”. Z drugiej strony dowiadują się, że i tak zwyciężać będzie sekularyzacja... Doprawdy fatum. Ciekawe skąd ono pochodzi? I czy aby nikt nim nie kieruje?
Swoją drogą sekularyzacja chce postępować pełną parą. W okresie jesiennych 2002 r. medialnych ataków na Radio Maryja, Rafał Zakrzewski z „Gazety Wyborczej” zapragnął uderzać w mur, jakim jest toruńska rozgłośnia: „(...) każdy mur ma swoją wytrzymałość. Uderzajmy wspólnie – choćby delikatnie – a na pewno zacznie się kruszyć. I może w końcu doczekamy się Radia Maryja bez ojca Rydzyka”[20]. A co, pewnie wielebnego redemptorystę winien potem zastąpić Adam Michnik w roli głównej wraz z całym sztabem pomniejszych uniofanatyków perorujących, że po Dziesięciu Przykazaniach jest jedenaste: Będziesz chwalił Unię Europejską? Nie doczekanie wasze...
POŻYWKA BIUROKRATÓW
Odkąd wprowadzono w Polsce podatek VAT (1992 r.), jego zabójcza moc rozlewa się, niczym przygniatająca, wypalająca lawa, na coraz to nowe dziedziny gospodarki. Przez wszystkie minione lata utrzymywany był i dalej jest – zgodnie z żądaniami Unii Europejskiej (w 1992 r. wszedł w życie Układ Stowarzyszeniowy umożliwiający integrację Rzeczypospolitej w ramach UE) – jeden kierunek: VAT rośnie horrendalnie.
Jest to swoista miara „dobrodziejstw” wchodzenia do Unii - rokrocznie wprowadzane są nowe stawki podatku VAT na kolejne artykuły. Jego funkcjonowanie w Polsce (konstrukcja, sposób obliczania, przedmiot i podstawa) opiera się oczywiście na rozwiązaniach unijnych.
W naszym kraju podstawowa stawka podatku od wartości dodanej wynosi 22 proc. Doprawdy, pod tym względem nasi rodzimi eurowasale wykonali zadanie z naddatkiem. Według prawa Unii Europejskiej standardowa stawka VAT na większość towarów i usług powinna wynosić minimum 15 proc. Polscy politycy, kierując się niewątpliwie mentalnością fiskalną, dociążyli swój Naród stawką znacznie większą.
Na jawną kpinę zakrawałaby próba pocieszania, że wcale nie mamy najgorzej. Dwa kraje – Szwecja i Dania poszybowały podatkowo jeszcze dalej, ustalając u siebie podstawową stawkę VAT w wysokości 25 proc. No, ale taki Luksemburg przyjął stawkę 15 proc., Hiszpania 16 proc., Niemcy 16 proc., Portugalia 17 proc...
W podobnym duchu, nadgorliwych gnębicieli rodaków, zachowali się polscy uniopoddańcy, jeśli chodzi o wprowadzenie obniżonej stawki VAT. W UE wymagane jest co najmniej 5 proc., u nas wprowadzono 7 proc.
Skoro o ostatecznej wysokości obu stawek – standardowej i obniżonej decydują rządy poszczególnych państw (może się to zresztą w przyszłości zmienić), zachowanie władz Polski jest karygodne. Szacunek dla własnych obywateli i ich własności wymagałby, aby rządząca od 2001 r. koalicja SLD-UP-PSL (a wcześniej AWS – UW) przynajmniej obniżyła stawki VAT do minimalnie wymaganych wysokości. Niestety, w perspektywie rządów naszych socjalistów bezbożnych i pobożnych, jest to marzenie ściętej, podatkowej głowy...
Po wejściu do Unii Europejskiej, proces drenowania kieszeni podatnika będzie dotkliwie kontynuowany. Widać to doskonale przez pryzmat czekających nas w Unii Europejskiej kolejnych drastycznych podwyżek VAT, które wynegocjowali w Brukseli (dla czyjego dobra?) polscy przedstawiciele.
Rząd RP, na którego czele stał Jerzy Buzek, 7 grudnia 1999 r. otwarł rozdział negocjacyjny z UE na temat podatków. Dzieło podjęcia zobowiązań o zaaplikowaniu w Polsce unijnych wzorców podatkowych zakończone zostało przez gabinet Leszka Millera 21 marca 2002 r. Pointa podpisanego stanowiska jest tylko jedna: podwyżki, podwyżki i jeszcze raz podwyżki. Oto katalog haniebnych „korzyści” i „sukcesów” – tylko w zakresie VAT (jest to zasadniczy fragment negocjacyjnego rozdziału o podatkach) - za które przyjdzie nam zapłacić:
a) w 2003 r.
- wzrasta z 12 do 22 proc. VAT na artykuły dla dzieci: łyżwy, narty, rowery i inne pojazdy, urządzenia do ogródków z drewna, zabawki i gry towarzyskie, a także meble dla dzieci do 7 lat, etc.;
b) w 2004 r.
- wzrasta z 7 do 22 proc. VAT na artykuły dziecięce (np. pieluchy, tornistry, zeszyty, wózki, smoczki);
- wzrasta z 7 do 22 proc. VAT na artykuły medyczne (np. strzykawki, opatrunki, okulary);
- wzrasta z 3 do 7 proc. VAT na produkty rolne – warzywa, owoce, zboża, mięsa, jaja;
- wzrasta z 3 do 7 proc. VAT na środki produkcji rolnej (np. pasze, maszyny rolnicze, nawozy);
- wzrasta z 7 do 22 proc. VAT (jeden z najwyższych w Europie) na materiały budowlane;
c) w 2008 r.
- wzrasta z 7 do 22 proc. VAT na gotowe domy i mieszkania, usługi i konserwację;
- wzrasta z 7 do 22 proc. VAT na usługi gastronomiczne (nie tylko w restauracjach ale także w zwykłych stołówkach zakładowych i szkolnych – ta ostatnia kategoria aktualnie zwolniona z podatku);
- pojawia się 22 proc. VAT na książki i czasopisma (obecnie 7 proc.) – w tym czasopisma specjalistyczne (aktualnie 0 proc.);
- wzrasta z 7 do 22 proc. VAT na usługi w budownictwie;
- pojawia się 22 proc. VAT na usługi pogrzebowe (aktualnie zwolnione z VAT).
Nie, to wcale nie jest koniec katalogu podwyżek VAT. W Unii Europejskiej szereg towarów i usług wciąż objętych jest stawką obniżoną podatku od wartości dodanej (np. dostawy wody, dostawy gazu ziemnego, artykuły spożywcze, napoje niealkoholowe, produkty farmaceutyczne, zwierzęta, sprzęt medyczny, transport pasażerski, bilety teatralne, ubrania). Jednak ich los już jest przesądzony. Z Brukseli dochodzą sygnały, iż unijni decydenci chcą stopniowo wycofywać się ze stawki obniżonej i coraz więcej towarów i usług obejmować stawką podstawową – a więc wyższą. Do tego dochodzą plany wprowadzenia coraz większej ilości zakazów odliczeń VAT przez przedsiębiorstwa.
Polska, jeśli zostanie wepchnięta do Wielkiej Socjalistycznej Wspólnoty Europejskiej, będzie się musiała dostosować do przyszłych dyrektyw podatkowych. Co nikomu – poza biurokratyczną, coraz bardziej nienawidzoną w Europie Zachodniej, kastą unijnych polit-urzędników - nie służy. Patologiczne wręcz utrzymywanie przez brukselskich biurokratów tendencji do podwyżek podatków owocować będzie wyszukiwaniem przez nich kolejnych dziedzin, które w ich opinii należy obciążyć nowymi daninami.
Za konsekwencje wprowadzenia VAT-owskich „prezentów” z Unii słono zapłacimy. VAT działa na klienta jak lawina. Z coraz większą kumulującą siłą uderza go... po kieszeni. Jeśli np. od 2004 r. ma nastąpić wzrost podatku na produkty rolne, to wzrost cen na rynku jaki z tego tytułu nastąpi nie będzie wynosił 4 proc. Będzie wyższy, spowodowany wzrostem podatku na środki produkcji rolnej. Wiadomo przecież, że baz paszy czy nawozów, rolnik nie dostarczy mięsa ani jaj.
Zaaplikowanie 22 proc. VAT w budownictwie to dotkliwy cios dla tej branży. Budownictwo, które w sposób naturalny winno być jednym z kół zamachowych gospodarki, zostaje w ten sposób wyhamowywane. Łańcuszek skutków w mieszkaniówce będzie następujący. Droższe mieszkania na rynku - mniej chętnych do ich kupna (przy tym dramaty wielu małżeństw, które borykają z brakiem własnego lokum, co z kolei utrudnia prowadzenie normalnego życia rodzinnego) – zmniejszona produkcja i sprzedaż mebli, dywanów, lamp, artykułów rtv i wyposażenia wnętrz – zwolnienia i wzrost bezrobocia w firmach, które nie mogą zarobić – nowe zasiłki owocujące wzrostem podatków...
Już dziś wiele małżeństw z powodów finansowych ogranicza ilość posiadanych dzieci do jednego bądź dwóch. Perspektywa posiadania więcej potomstwa nawet nie jest brana pod uwagę. W tej sytuacji państwo, któremu winno zależeć na dzietności swoich obywateli, aplikuje im zabójcze dla rozwoju dzietności podatki na artykuły dziecięce i zabawki. Czyżby Bruksela szykowała się do wydania dyrektywy na temat modelu rodziny – tylko 2 plus 1?
Wprowadzenie 22 proc. VAT na usługi pogrzebowe w obliczu bankruta jakim jest ZUS to prawdziwe curiosum. Czy ktoś łudzi się, że do 2008 r. instytucja ta stanie na nogi i będzie mogła wypłacać wyższe zasiłki pogrzebowe, by zrekompensować podatkowy narzut? To już pewniej jakiś lewicowy rząd, zgodnie ze swym lewym miłosierdziem, podejmie wysiłek, by skasować bądź ograniczyć „pogrzebówkę”.
W perspektywie wzrostu podatku VAT na książki i czasopisma troska urzędników europejskich i polskich o edukację naszego społeczeństwa jest porażająca. Nie dość, że największą popularnością cieszą się wśród ludzi barwne tygodniki - które niewiadomo właściwie czy służą do oglądania czy do czytania - to jeszcze wymuszonym wzrostem cen pogłębiać się będzie niechęć do nabywania ambitniejszych czasopism, pozycji książkowych, naukowych i poniekąd zachęcać do pozostawania w objęciach kolorowej sieczki. Może o to właśnie chodzi? By ludzie za dużo nie myśleli i pozostawali ulegli oficjalnemu systemowi.
W swoim działaniu VAT to skomplikowany podatek. Jego obliczanie jest pracochłonne. Nic dziwnego, że przedsiębiorcy, którzy mu podlegają, nawet ci drobni, muszą zlecać prowadzenie swych ksiąg specjalistom z biur rachunkowych. W urzędach skarbowych z kolei zatrudnionych jest tysiące urzędników, którzy zajmują się weryfikacją VAT-owskich deklaracji. Rządzący biurokraci z UE i Polski co rusz opracowują nowe tabele artykułów i usług, które mają być objęte podatkiem, nowe klasyfikacje i stawki, nowe rozporządzenia odnośnie posiadania kasy fiskalnej i przechowywania jej wydruków, etc.
Ale zarówno rachmistrze i pracownicy fiskusa zajmujący się podatkiem od wartości dodanej, są w rzeczywistości specjalistami od sztucznie stworzonej wiedzy, która mówi o wrednym świecie polityczno-urzędniczych pomysłów na wyciągnięcie z kieszeni klientów jak największych ilości pieniędzy. Armia jeszcze innych ludzi kształci kolejnych uczestników VAT-owskiej ekwilibrystyki, która tak dotkliwie utrudnia ludziom życie – prowadzenie wolnej działalności gospodarczej. Za tym idzie z kolei ogromne marnotrawstwo ludzkiego czasu i ludzkiej energii. Zwłaszcza jeśli spojrzy się na całą sprawę z naprawdę głębokiej, wręcz metafizycznej perspektywy...
Unijni i polscy biurokraci mają pożywkę. I nie ma się czemu dziwić, że w UE powiększa się deficyt budżetowy i dług publiczny, wzrost gospodarczy staje się coraz bardziej mikroskopijny... a coraz więcej ludzi pozostaje bez pracy i wyjeżdża z Europy do zamożnych Stanów Zjednoczonych.
Günter Verheugen, komisarz odpowiedzialny za proces pączkowania „Piętnastki”, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” nazwał rozszerzenie UE „wielką przygodą”. Komisarz zaapelował przy okazji, by procesu integracji z Unią nie sprowadzać „tylko do spraw materialnych”[21].
To niewątpliwie racja. Problem w tym, że zarówno architekci z Brukseli jak i nasi rodzimi unioentuzjaści dyskusję o rozszerzeniu Unii właśnie sprowadzają do spraw materialnych, mamiąc „złotym deszczem pieniędzy”, który ma rzekomo spaść na Polskę po wejściu do UE. Dzieje się tak, mimo że coraz bardziej do ludzi dociera prawda, iż żadnych pieniędzy z „wielkiej przygody” nie będzie. Może na pensje dla armii nowych, unijnych urzędników...za które zapłacimy z naszego budżetu.
Natomiast znacznie ciekawsze są koszty, które przyjdzie zapłacić przeciętnemu Kowalskiemu za rozszerzenie UE. Ot, choćby te związane z przytoczonymi wyżej drakońskimi podwyżkami podatku VAT. A przecież na tym nie koniec podwyżek. Ale i te wystarczą, by uznać, że „wielka przygoda” socjalistyczna w postaci rozszerzenia UE jest bardzo droga. Zbyt droga i mało opłacalna, by w niej uczestniczyć. Zwłaszcza, że zgodnie z unijnym prawem, nie można się z niej wycofać.
Z perspektywy wprowadzania do Polski zabójczych reguł unijnego fiskusa apel komisarza Verheugena, by nie sprowadzać integracji z UE do spraw materialnych jest jak najbardziej zrozumiały... Nieświadomość ludzi odnośnie prawdziwych kosztów integracji z „Piętnastką” jest unijnym budowniczym – zwłaszcza przed referendum – bardzo na rękę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Kolejna bardzo ciekawa publikacja .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:38, 29 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Unia Europejska: Nowe Bizancjum czy spółdzielnia SKOK?
Europę jako liczącego się globalnego gracza może tylko uratować duch spójności i chociaż odrobina zagubionej gdzieś po drodze solidarności. W innym przypadku Unia Europejska może skończyć jak kasy SKOK z Wołomina, które właśnie zbankrutowały - pisze prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski.
"Unia nie jest w stanie się zreformować...Bruksela nie jest w stanie dać przywództwa Europie, a Berlin do roli przywódcy się nie pali. Wizja europejskiego superpaństwa jest naiwna" - tak zaczyna swój książkowy esej pod znamiennym tytułem "Koniec Unii Europejskiej?" uciekinier z Polski stanu wojennego, teraz ekspert od spraw europejskich na znanych zachodnioeuropejskich uniwersytetach, prof. Jan Zielonka.
Takie czasy
Jeszcze jeden, modny dzisiaj eurosceptyk? Biorąc pod uwagę drogę życiową i karierę J. Zielonki zdecydowanie nie. To przecież Europejczyk do szpiku kości, który samodefiniuje się tak: - Nadal jestem Polakiem, ale mam holenderski paszport, dom we Włoszech i pracę w Anglii.
Już przez to warto Zielonki wysłuchać, a że bije mocno? No cóż, takie mamy czasy - chciałoby się sparafrazować słowa dzisiejszej naszej Pani Komisarz o klimacie. Albowiem zamieszczona w eseju diagnoza nt. stanu dzisiejszej UE jest dosadna, wręcz brutalna, a przy tym - podkreślmy to - niestety oparta na realiach i wnikliwym zrozumieniu tego, co się dzieje i co obserwujemy.
J. Zielonka postrzega dzisiejszą UE jako organizm "skąpy, nieelastyczny i opresyjny", którego "technokratyczny sposób rządzenia będzie wodą dla populistów". Co gorsza, Unia dużo obiecywała - i nie dotrzymała słowa. Na przykład mówiła, że integracyjny projekt to nic innego, jak próba powstrzymania "tyranizowania państw małych i zubożałych przez wielkie i bogate. Głównie zaś chodziło o to, by Niemcy nie rządziły Europą".
Kryzys sprawił, że - jak widzimy - jest dokładnie odwrotnie: to Niemcy zaczynają dyktować zarówno całej UE, jak jej państwom członkowskim, jak Grecja, Hiszpania czy Cypr, swoje warunki. Następuje dyktat wierzycieli, albo - jak to nieco delikatniej ujmuje autor - "odzwierciedlenie preferencji państw wierzycieli i ich banków".
Anachroniczni eurokraci
Gdyby tylko to! UE zamieniła się w Nowe Bizancjum, bowiem kieruje nią "wąska grupa elit, przy znikomym udziale obywateli", a będący podstawą jej obecnego funkcjonowania Traktat Lizboński to nic innego, jak "niezręczna i anachroniczna kompilacja wcześniejszych dokumentów" oraz kolejna faza "unijnych bizantyjskich traktatów", których nikt nie czyta i mało kto rozumie. Mamy dużo formy, a mało treści. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że "instytucje europejskie sprawiają wrażenie oderwanych zarówno od narodowych polityk, jak i od globalnych rynków. Wydaje się, że działają w politycznej i gospodarczej próżni".
>>>
Juz nawet byli zwolennicy UE zaczynaja . Z TYM ZE JA TO MOWILEM W 2003 ! Trzeba bylo nie wchodzic do szamba .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:02, 09 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Greenspan: Grecja wyjdzie ze strefy euro
Były szef amerykańskiego banku centralnego Alan Greenspan ocenia, że wystąpienie Grecji ze strefy euro jest tylko kwestią czasu. Nie wróży on też przyszłości całej strefie euro w jej obecnym kształcie.
"Nie widzę możliwości rozwiązania obecnego kryzysu strefy euro bez wystąpienia Grecji. Nie wydaje mi się, by pozostawanie Grecji w strefie euro było korzystne zarówno dla niej, jak i dla całej strefy euro. Dlatego uważam, że tylko kwestią czasu jest zanim obie strony zrozumieją, że rozstanie jest w tej sytuacji najlepszą strategią" - powiedział Greenspan w wywiadzie dla telewizji BBC.
Według niego jedyną alternatywą jest to, że ktoś pożyczy Grecji pieniądze. "Na tę chwilę nie widzę nikogo, kto zdecydowałby się na taki krok" - podkreślił.
Zdaniem byłego szefa Fed, Grecja nie ma już wpływu na to, jaka będzie decyzja strefy euro. "Jeśli Niemcy postawią na swoim i przekonają resztę strefy, Grecja nie będzie miała nic do powiedzenia. To strefa euro trzyma wszystkie karty w ręku" - uważa Greenspan.
Po niedawnych wyborach parlamentarnych w Grecji zwycięska Syriza zapowiada renegocjację wartego 240 mld euro pakietu ratunkowego przyznanego krajowi przez UE, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Według Greenspana, przyszłość samej strefy euro nie rysuje się zbyt optymistycznie. "Od początku byłem przeciwnikiem tej idei i uważam, że tego typu system ma rację bytu tylko wtedy, gdy poszczególne kraje członkowskie będą ze sobą ściśle zintegrowane politycznie. Sama integracja fiskalna to za mało. Bez unii politycznej nie wydaje mi się, by strefa euro przetrwała w swojej obecnej formie" - powiedział w wywiadzie dla BBC.
Sama kwestia Grecji jest według niego niczym w porównaniu z kryzysem, jaki może mieć miejsce, jeśli doszłoby do rozpadu strefy euro. Greenspan uważa, że do takiego scenariusza może dojść za sprawą innych krajów południowej Europy, choć raczej nie w krótkim horyzoncie czasowym.
Także według brytyjskiego ministra finansów George'a Osborne'a trzeba być przygotowanym na możliwe opuszczenie strefy euro przez Grecję. "Pat pomiędzy Grecją a strefą euro z każdym dniem grozi poważnymi konsekwencjami brytyjskiej gospodarce i rząd podjął już działania na wypadek takiej ewentualności" - powiedział minister.
z Londynu Marcin Szczepański
>>>
Tylko w jakim stanie !? Gdyby wyszla w 2008 dzis by juz bylo po klopotach . I bylby wzrost !
W ogole jest rzecza nie do pjecia jak mogl powstac potwor o nazwie UE ! Rozwiazania ekonomiczne maja tylko wtedy SENS gdy prowadza DO POPRAWY SYTUACJI ! Destrukcja gospodarki w imie ideologi to cecha obledu sowieckiego .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 1:28, 11 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Sukces Grecji może być groźny dla strefy euro
Grecja w końcu będzie musiała opuścić strefę euro. Jeśli odniosłaby sukces po powrocie do drahmy, to byłoby groźne dla eurozony, bo mogłoby oznaczać jej koniec. Następna do wyjścia byłaby wówczas Hiszpania, a potem być może również Francja - uważa Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion.
...
ŁOOO ! A co to sie stalo ? Skad ta madrosc !
Najczarniejszy sen Brukseli . Grecja idzie droga Islandii . Wychodzi z eurostruktor i sie ratuje . To juz mniejsze zlo jakby wymarli z glodu . Lepsza Grecja martwa niz niebrukselska ! To samo dotyczy Polski . Nie wazne czy Polska bedzie biedna czy bogata byle byla brukselska . To sa bestie . Choroba wladzy nie mniejsza niz na Kremlu !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 0:30, 29 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Premier Holandii: UE może upaść jak Imperium Rzymskie
Mark Rutte - AFP
Z powodu kryzysu migracyjnego Unia Europejska może upaść jak Imperium Rzymskie - powiedział premier Holandii Mark Rutte cytowany przez dziennik "Financial Times". Jego kraj obejmuje od stycznia przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej.
- Pierwszym etapem powinno być zapewnienie, że granice są kontrolowane. Imperium Rzymskie nam pokazało coś, co wszyscy wiemy: wielkie imperia upadają, jeśli granice nie są dobrze chronione - powiedział Rutte małej grupie dziennikarzy z Brukseli.
...
Nie schlebiajcie sobie. Po Rzymie zostalo olbrzymie dziedzictwo. Z ktorego korzystamy. Wy padniecie jak sowieci. Zostala po nich strefa skazona czarnobylska. Tak i po was. Zone of radiance.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 22:53, 24 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Tomasz Wróblewski
No to porozmawiajmy o Schumanie
Dodano dzisiaj 20:00 /7 0
/
3
/367
W kraju, gdzie konie i korniki wyznaczają linie podziału politycznego, trudno żeby parada Roberta Schumana nie stała się okazją do awantury. To oczywiście nie będzie pierwsza postać historyczna, a już na pewno nie pierwszy konserwatywny symbol, który lewica przywłaszczyła sobie do promocji własnej ideologii. Jakże sprzecznej z tym, co głosił, o co walczył Robert Schuman. Zagorzały katolik upatrujący we wspólnych wartościach chrześcijańskich szansy na uśmierzenie ran i przełamanie nienawiści. W czasie II wojny światowej ścigany przez gestapo, zawsze znajdował bezpieczne schronienie w klasztorach.
Do końca swoich dni, jako premier, minister spraw zagranicznych, pierwszy przewodniczący Parlamentu Europejskiego, codziennie uczestniczył w porannej mszy. Jeden z niewielu europejskich polityków drugiej połowy XX w., który nie stracił z oczu tego, co tak naprawdę stanowiło o tradycji europejskiej i jej tożsamości. Chrześcijaństwa – jedynej autentycznie wspólnej wartości łączącej narody od Tallina po Lizbonę.
Nigdy oczywiście nie dowiemy się, jak Schuman odniósłby się do budowania naszej tożsamości w oparciu o genderyzm, płeć kulturową i patchworkową rodzinę, ale wiemy, że nie wierzył w sztuczne byty i ideologie mające zastąpić prawa naturalne. Jak sam mawiał: „Zawsze wiem, co naprawdę jest dobre dla mojego kraju, a co tylko dla polityków”. Doskonale wyłapał fałszywą troskę polityków, którzy dla poszerzenia swojej władzy wmawiali ludziom, że padli ofiarami jakiejś wyimaginowanej dyskryminacji czy wyzysku. Zbyt wiele życia poświęcił walce z lewicowymi ideologiami – faszyzmem i komunizmem, przekłamującymi tradycje i historyczne doświadczenia, żeby nie dostrzec teraz fałszu w politycznie poprawnej nowomowie euroelit. To jego determinacja doprowadziła do Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali – uwolnienia rynku z jarzma centralnych regulacji i ceł. Trudno sobie wyobrazić, żeby teraz miał wspierać rządy omnipotentnych komisarzy, apodyktycznych ekologów czy ideologów socjalnego rozpasania elit. Jeszcze za jego życia socjaliści szydzili z ojców założycieli Unii Europejskiej –„ta trójka (Schuman – Adenauer - De Gasperi) to legiony Vaticformu”. Czy naprawdę sądzimy, że teraz Schuman poszedłby w jednej paradzie z ludźmi przekonanymi, że za całe zło Europy odpowiedzialni są chrześcijanie?
Oczywiście nie wiemy, gdzie dziś maszerowałby Schuman, ale jest tyle innych miejsc, gdzie go brakuje. Może maszerowałby z Brytyjczykami, którzy nie chcą być częścią projektu socjalnej zagłady gospodarczej. Z tysiącami ludzi demonstrującymi na ulicach Sztokholmu, Amsterdamu, przestraszonych bezmyślną polityką budowy ponadnarodowego państwa opartego na niekontrolowanej masie islamskich uchodźców. A może w tym tygodniu byłby w Nowym Jorku, głosując za polityką większej elastyczności w walce z globalnym ociepleniem? Pewnie tak jak wiceprezydent UE Frans Timmermans nie przyjąłby zaproszenia na paradę swojego imienia w Warszawie, która ma być jedynie akceleratorem podziałów politycznych.
Co jeszcze wiemy na pewno, to że w kolorowym tłumie różnych flag i znaków zabraknie tego, co dla Schumana było najdroższe – wartości chrześcijańskich, które były tym europejskim spoiwem. Symbioza tradycji i postępu, która dała Europie 70 lat rozwoju i pokoju, a dla Kościoła były też podstawą do podjęcia procesu beatyfikacyjnego Schumana.
/ Źródło: Wprost
...
Tu juz nie ma co leczyc. Sama tkanka rakowa. Co mozna powiedziec o osobnikach ktorzy niosac na sztandarach Schumana NISZCZA DOKLADNIE WSZYSTKO CO ON ZROBIL! Ale aby otumanic Polakow nie maja zadnych skrupolow aby nawijac o rzekomo wzietej z Apokalipsy fladze UE. Tu juz tylko bombardowania pomoga...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 2:35, 10 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
RMF 24
Fakty
Ekonomia
KE krytykuje Niemcy za rekordową nadwyżkę w handlu zagranicznym
KE krytykuje Niemcy za rekordową nadwyżkę w handlu zagranicznym
Wczoraj, 9 lutego (21:49)
Niemcy wyeksportowały w 2016 roku towary o wartości 1,2 biliona euro, wygospodarowując rekordową nadwyżkę w wysokości niemal 253 mld euro. Zdaniem Komisji Europejskiej wyniki niemieckiego handlu są przyczyną nierównowago ekonomicznej i stanowią zagrożenie dla strefy euro.
Zdj. ilustracyjne
/R. Erl /PAP/EPA
Niemiecki Federalny Urząd Statystyczny poinformował, że w zeszłym roku Niemcy wyeksportowały towary o wartości 1 207,5 mld euro, a wartość importu wyniosła 954,6 mld euro.
Nadwyżka w handlu zagranicznym osiągnęła tym samym rekordowy poziom 252,9 mld euro. To trzeci z rzędu rekordowy rok dla niemieckiego handlu zagranicznego. W 2015 roku nadwyżka wyniosła 244,3 mld euro.
W porównaniu z rokiem 2015 eksport wzrósł o 1,2 proc., a import o 0,6 proc. - podali niemieccy statystycy.
"Duża i trwała nadwyżka w bilansie płatniczym" prowadzi do ekonomicznej nierównowagi - powiedziała rzeczniczka KE, cytowana przez agencję dpa. Nadwyżka wpływa negatywnie na wzrost w strefie euro - zaznaczyła, przypominając, że KE sugerowała pod koniec ubiegłego roku, by Berlin wykorzystał wygospodarowane środki w większym stopniu na inwestycje w kraju. Takie decyzje przyczyniłyby się do wzrostu gospodarczego w Niemczech i do gospodarczej sanacji strefy euro - wyjaśniła rzeczniczka.
Francja i inne państwa wzywają Niemcy do zwiększenia inwestycji we własnym kraju. Doradca nowego prezydenta USA Donalda Trumpa, Peter Navarro zarzucił Niemcom, że wykorzystując sztucznie zaniżony kurs euro, zapewniają sobie w sposób nieuczciwy korzyści w handlu ze Stanami Zjednoczonymi.
Najważniejszym partnerem handlowym Niemiec są inne kraje UE. Do państw Wspólnoty Niemcy wyeksportowały towary za 707,9 mld euro (+2,2 proc.), a importowały za 632,5 mld euro (+1,8 proc.).
Nadwyżka w bilansie płatniczym, który oprócz wymiany towarów i usług uwzględnia także odsetki i płace, wzrosła do 266 mld euro.
...
Gadaniem chcecie co zrobic? Widzicie do jakich patologii doprowadzila eurointegracja a zwlaszcza strefa euro. WYCHODZI ZE TRZEBA PRZYWROCIC CŁA I GRANICE HAHAHA!!! CZYLI ZLIKWIDOWAC UE!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:17, 08 Mar 2018 Temat postu: |
|
|
Chiny w tym roku staną się większe niż euroland
Marek Druś
MAREK DRUŚ
email @mocnospi aktualizacja: 06-03-2018, 19:17
Gospodarka Chin stanie się w tym roku większa niż gospodarka państw strefy euro.
W tym roku PKB Chin ma sięgnąć 13,2 bln USD. Gospodarka 19 państw strefy euro wzrośnie do 12,8 bln USD. W ubiegłym roku euroland wyprzedzał Chiny o mniej niż 200 mld USD.
Chiny, flaga Zobacz więcej
Chiny, flaga
ARC
David Mann, główny ekonomista Standard Chartered Banku w Singapurze jest przekonany, że Chiny wyprzedzą euroland na trwałe.
- To funkcja systemu gospodarczego, infrastruktury instytucjonalnej, edukacji i twardej infrastruktury. Wszystko przemawia na korzyść Azji – stwierdził.
Gospodarka Azji już od 2016 roku jest większa niż połączone gospodarki obu Ameryk.
Mann prognozuje, że przez resztę tej dekady gospodarka Chin będzie rosła w tempie co najmniej 6 proc., a potem w latach 20. obecnego wieku będzie ono wynosić 5,0-5,5 proc. Z drugiej strony trudno oczekiwać, że tempo wzrostu będzie wyraźnie przekraczało 2 proc. przez następne kilka dekad.
© ℗
Podpis: Marek Druś, Bloomberg
...
UE sie samozaorala za pomoca euro.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:16, 07 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Jeśli spojrzeć na mapę świata największych firm, to widać, które rejony się rozwijają, a które tylko przejadają owoce pracy wcześniejszych pokoleń. Wyścig o przyszłość trwa pomiędzy USA, a Chinami. Europa już raczej się z niego wyłączyła.
Świat ucieka Europie. Mapa Świat ucieka Europie. Mapa największych firm wiele tłumaczy
...
To nie Europa tylko UE. Musimy uciekac. Przkleilismy sie do trupa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 10:29, 11 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
O 20 proc. wyższe były w 2017 r. realne dochody mieszkańców Unii Europejskiej w porównaniu z rokiem 2000. W Polsce wzrosły one w tym czasie o połowę. Nie we wszystkich jednak krajach nastąpiła poprawa od milenijnego przełomu. W Grecji i we Włoszech są one nadal niższe niż niemal dwie dekady temu.
Oko na gospodarkę: Dochody Oko na gospodarkę: Dochody realne wzrosły, ale nie we wszystkich krajach
...
Katastrof euro bo wtedy je wprowadzono.
Tempo wzrostu roczne 1.08 %
Polska 2,41%
To kleska euro bo swiat skoczyl w tym czasie. Pekinczyki wskoczyly na miejsce Europy niestety... Nie jest to fajne bo to patole. Ale to wszystko wina euro.
Dla Polski rok 2000 nie jest dobry. Nie byl to zaden przelom ekonomiczny.
Tutaj raczej rok 2005 jest podstawa.
Lata 1990-93 skutki Balcerowicza.
1994-97 bez niego
1998-2005 drugi Balcerowicz i druga katastrofa
2006 do dzis
Takie sa podzialy epok ekonomii w Polsce po 89. Widzimy ze Balcerowicz jest tu symbolem oczywiscie bo za tym staly ciemne sily ale on realnie szkodzil.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 11:08, 31 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Trudno o optymizm w kwestii euro
wadzieścia lat po formalnym wprowadzeniu euro trudno uczciwie powiedzieć, że wspólna waluta odniosła sukces. W pierwszej dekadzie istnienia podsyciła gigantyczną bańkę kredytową w Europie Południowej. W drugiej dekadzie trzeba było dla niej stworzyć szereg wymyślnych rozwiązań na gruncie polityki pieniężnej i transferów, a na progu trzeciej widać już chmury na horyzoncie.
Optymizm pierwszych dziesięciu lat funkcjonowania euro opierał się w dużej mierze na obfitości tanich kredytów, chętnie udzielanych przez rynki kapitałowe – pod parasolem euro – Europie Południowej. Kraje tego regionu miały wreszcie dość pieniędzy na podwyżki pensji w sektorze publicznym i emerytur, co pobudzało prywatną konsumpcję i inwestycje.
Ale napływ kredytów napędzał też inflację. Gdy do Europy dotarł kryzys finansowy, zapoczątkowany w 2008 r. w Stanach Zjednoczonych, rynki kapitałowe odmówiły udzielania dalszych kredytów. Kraje Południa, kiedyś w miarę konkurencyjne – ale tymczasem dotknięte wzrostem kosztów – wkrótce popadły w poważne tarapaty.
Nie mogąc pożyczyć więcej pieniędzy, Europejczycy z południa zaczęli je drukować. Byli w tym wspierani przez Europejski Bank Centralny, który złagodził wymogi co do zabezpieczeń przy refinansowaniu kredytów i zwiększył akceptację dla interwencyjnego zasilania płynności w sytuacjach kryzysowych oraz dla kredytów w ramach Agreement on Net Financial Assets – ANFA. W tych uwarunkowaniach wypłacano z systemu finansowego setki mld euro za pomocą tzw. ujemnych sald w systemie Target. Od 2010 r. kraje Europy Południowej dodatkowo stały się beneficjentami fiskalnych pakietów ratunkowych Unii Europejskiej.
Rynki finansowe uważały te środki za niewystarczające, zatem w 2012 r. EBC złożył obietnicę objęcia nieograniczonej liczby obligacji skarbowych krajów strefy euro programem bezwarunkowych operacji monetarnych (ang. outright monetary transactions), zamieniając je w istocie w euroobligacje. W 2015 r. EBC uruchomił program luzowania ilościowego, w ramach którego banki centralne państw członkowskich skupiły papiery wartościowe na kwotę 2,4 mld euro (2,8 mld dolarów), w tym 2 mld euro obligacji skarbowych. W związku z tym baza monetarna strefy euro gwałtownie wzrosła, z 1,2 biliona do ponad 3 bilionów euro.
Zamiast przeznaczyć dodatkowe środki finansowe na pobudzanie krajowych gospodarek, kraje Europy Południowej wykorzystywały je do regulowania zobowiązań wobec niemieckich podmiotów. W ten sposób Bundesbank został zmuszony do kredytowania zakupu towarów, usług, nieruchomości, udziałów w przedsiębiorstwach, a nawet całych przedsiębiorstw. Czasami po prostu lokowano pieniądze na rachunkach bankowych w Niemczech, aby w razie ryzyka rozpadu strefy euro były łatwo dostępne na zakup aktywów. Zatem to zakupy towarów i usług stanowią jedną z przyczyn ogromnych nadwyżek eksportowych Niemiec.
Do połowy 2018 r. kwota netto zleceń płatniczych kierowanych do Niemiec za pośrednictwem systemu Target wzrosła do 976 mld euro. Ze względu na formułę pieniądze te nie różnią się zbytnio od Specjalnych Praw Ciągnienia Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Z tym zastrzeżeniem, że jest ich znacznie więcej, a całkowita ich wartość znacznie przekracza kwoty, które państwa MFW są skłonne pożyczać sobie nawzajem. Tylko Hiszpania i Włochy pożyczyły odpowiednio 400 i 500 mld euro.
Pomimo tych nadzwyczajnych środków, a może właśnie z ich powodu, sektory wytwórcze krajów Europy Południowej wciąż nie mogą osiągnąć dawnej konkurencyjności. W Portugalii, na przykład, wartość produkcji przemysłu pozostaje o 14 proc. niższa niż w trzecim kw. 2007 r., po pierwszym załamaniu europejskiego rynku międzybankowego. Natomiast w przypadku Włoch, Grecji i Hiszpanii różnica ta wynosi odpowiednio 17 proc., 19 proc. i 21 proc. Tymczasem bezrobocie wśród młodzieży wynosi ponad 20 proc. w Portugalii, ponad 30 proc. w Hiszpanii i we Włoszech oraz prawie 45 proc. w Grecji.
U progu trzeciej dekady funkcjonowania euro warto odnotować, że zarówno w Portugalii, jak i w Hiszpanii czy w Grecji rządzą radykalni socjaliści, odrzucający ideę odpowiedzialności fiskalnej, określanej przez nich mianem „polityki oszczędności” (ang.
austerity ). Jeszcze gorzej jest we Włoszech, gdzie wszystkie partie establishmentu zostały wprost zmiecione ze sceny politycznej. Nowy populistyczny rząd – w skład którego wchodzą Ruch Pięciu Gwiazd oraz Liga Północna – zamierza znacznie zwiększyć zadłużenie kraju, finansując w ten sposób proponowaną obniżkę podatków i program dochodu gwarantowanego. Mógłby też grozić opuszczeniem strefy euro, jeśli UE nie pójdzie na te warunki.
W świetle zaistniałych faktów nawet najbardziej zagorzali entuzjaści euro nie mogą uczciwie powiedzieć, że wspólna waluta odniosła sukces. Europa ewidentnie porwała się z motyką na słońce. Niestety, wielki socjolog Ralf Dahrendorf miał rację twierdząc, że „unia walutowa jest poważnym błędem, lekkomyślnym i obłędnym przedsięwzięciem godnym Don Kiszota, które nie tyle zjednoczy, ile rozbije Europę”.
Trudno jest dziś wskazać dalszą ścieżkę postępowania. Niektórzy eksperci w swoich opiniach sugerują dalszą socjalizację długu i współdzielenie ryzyka na skalę europejską. Inni ostrzegają, że wystawi to Europę na jeszcze większą rewię finansowych ekscesów. Nieuchronne w takich okolicznościach zniekształcenia rynku kapitałowego spowodują ogromne straty gospodarcze, na które Europy nie stać. Jest ona bowiem w dostatecznie trudnym położeniu jako globalny konkurent wschodzącej potęgi, jaką są Chiny i coraz bardziej agresywnych krajów, jakimi są Rosja oraz Ameryka. Tak czy inaczej, trzecia dekada euro zdecyduje o jego losie.
Hans-Werner Sinn jest profesorem ekonomii i finansów publicznych na Uniwersytecie Monachijskim. Był prezesem Ifo Institute i członkiem Rady Doradczej przy Ministerstwie Finansów Republiki Niemiec. Jest autorem książki The Euro Trap: On Bursting Bubbles, Budgets, and Beliefs.
...
MIEJCIE SWIADOMSC ZE PKB GRECJI HISZPANII WLOCH PORTUGALII JEST NIZSZY NIZ W 2007! NIZSZY! MINELO 11 LAT A ONI SA BIEDNIEJSI!
To jest znane z Zimbabwe. Czy Wenezueli. Projekt o nazwie UE to cos w stylu tych krajow. Zarzneli Europe. Trzeba zlikwidowac euro. Euro bylo po to aby zwiekszyc kontrole satanistow nad swiatem. (Oczywiscie oficjalne powody byly inne jak zawsze wzniosle). Gdy jest wiele walut ciezko to kontrolowac z jednego globalnego osrodka. Plan szkodliwy dla Europy ale ,,dobry" dla nich. W istocie rozne gospodarki potrzebuja roznych walut. Rozniacych sie szybkoscia obiegu szybkoscia cyrkulacji. Proste! Proste w normalnej ekonomii ale nie w sztucznie sterowanej...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:27, 26 Lut 2019 Temat postu: |
|
|
Euro to ekonomiczna katastrofa
Może tylko I i II wojna światowa przyniosły Europie takie straty jak wspólna waluta
Euro to ekonomiczna katastrofa
Marek Siudaj
26 lutego 2019
Niemieckie Centrum na rzecz Polityki Europejskiej oszacowało, kto zyskał i kto stracił na wprowadzeniu euro. Nikogo, oczywiście, nie zaskoczył fakt, że największym wygranym są Niemcy. Ale za to ogromne zdziwienie wywołała skala strat, jakie wprowadzenie euro przyniosło innym krajom. Mnie zaś zaskakuje również to, że o tak gigantycznych stratach całej UE mówią Niemcy.
O tym, że Niemcy korzystają na euro, wiadomo od dawna. Wiadomo także, jaki jest mechanizm – że inne kraje obniżają wartość euro, dzięki czemu Niemcy posługują tańszą walutą niż wtedy, gdyby mieli swoją markę. To oznacza, że ich produkty są tańsze niż wynika z siły gospodarki. Efekt tego działania to zysk na poziomie 1,9 bln euro.
Pozornie to dużo, ale tak naprawdę tylko pozornie. Owo Centrum na rzecz Europejskiej Polityki oszacowało bowiem, że tylko Włochy na tym mechanizmie straciły 4,3 bln euro. Tak, to nie pomyłka – straty Włoch z tytułu wprowadzenia wspólnej waluty są dwukrotnie wyższe niż zyski Niemiec. Mało tego, straty Francji to prawie 3,6 bln euro.
Oczywiście, analitycy z niemieckiego Centrum nie policzyli tego wyniku dla całej strefy euro, tylko zrobili szacunek dla 8 krajów, ale podsumowanie jest miażdżące. Łącznie wynik jest ujemny i sięga aż 6,4 bln euro. Tak, łączne straty da 8 krajów wynoszą aż 6,4 bln euro. To jest ekonomiczna katastrofa.
Można się spierać o metodologię, można także zastanawiać się, czy doliczenie pozostałych krajów zasadniczo zmieni obraz. Moim zdaniem nie, bo reszta to niezbyt duże gospodarki, z których jedynie nowe kraje strefy euro osiągają wyraźny wzrost gospodarczy, choć oczywiście nie ma to związku ze wspólną walutą.
A więc ktoś wyliczył to, co w sumie dla dużej części krajów UE jest od dłuższego czasu oczywiste – wspólna waluta to gospodarcza tragedia, to jest ekonomiczna rozpacz. W przyszłości ekonomiści będą ją wymieniać jako najgłupszy i najbardziej kosztowny w historii wynalazek polityków. Tak czy owak, pojawił się kolejny silny argument za tym, żeby czym prędzej uciekać ze strefy euro. Myślę, że np. Włochy nie stracą więcej na rezygnacji z euro niż straciły na jego przyjęciu.
Równie ciekawe jest jednak to, że wyliczenia przedstawili Niemcy. Oczywiście, ktoś może stwierdzić, że Centrum na rzecz Europejskiej Polityki to po prostu niezależny ośrodek badawczy, który postanowił wyliczyć, co było do wyliczenia, a potem to opublikował. Tak, można coś takiego powiedzieć, ale po co publicznie robić z siebie idiotę? Tego typu raporty są polityczne i powstają na zlecenie. O tym, że nie jest to byle jaki think tank, świadczy choćby fakt, że powiązani są z nią były (już nieżyjący) prezydent Niemiec, osoby związane z niemieckimi mediami czy – co za niespodzianka – Leszek Balcerowicz. Tak, ośrodek, z którym związany jest ten wielki polski entuzjasta euro, wyliczył, że euro to ekonomiczne samobójstwo Europy.
Niemcy od dawna mają problem z euro. Niby bowiem wygrywają na euro, ale owe zyski liczą przede wszystkim niemieckie koncerny. Sami Niemcy nie czują się specjalnie zadowoleni ze wspólnej waluty. Pamiętają bowiem czasy, kiedy niemiecka marka miała znacznie większa siłę nabywczą niż obecne euro. Kiedyś Niemiec za granicą czuł się bogaty, teraz Niemiec za granicą widzi, że płaci więcej za mieszkanie (bo je wynajmuje), za prąd (bo sponsoruje zieloną politykę) i za kilka innych rzeczy. O dziwo, euro wśród Niemców wcale nie jest popularne, mimo tych wielkich korzyści.
Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby Niemcy zaczynały się zastanawiać nad rezygnacją z euro. Wydawałoby się to idiotyczne, skoro tyle zarabiają, ale być może w grę wchodzi jakiś inny czynnik. Na przykład straty Deutsche Banku, o których w świecie ekonomicznym krążą legendy. Gdyby te straty były w euro i gdyby euro straciło na wartości, to Niemcy mogłyby sporo zaoszczędzić, gdyby zmieniły walutę.
Może też Niemcy zdają sobie sprawę, że strefa euro nie przetrwa. Moim zdaniem jest kwestią czasu, kiedy któryś z krajów euro zdecyduje się na rezygnację z tej waluty. Najlepszą metodą byłaby taka rezygnacja, aby ochronić krajowe oszczędności i jednocześnie zmniejszyć wartość długów zagranicznych. Sposobem na to mogłaby być waluta oparta na złocie, choć nie w całości. Co ciekawe, ostatnio widać spore zakupy złota na rynku, jakby zbierany był kruszec, który ma posłużyć za kotwicę w najbliższym czasie, kiedy zacznie się rozpad strefy euro.
Jest jeszcze jedna możliwość – że Niemcy chcą same wyjść ze strefy euro, bo ich obecność zabija gospodarki innych krajów, a co za tym idzie rozsadza Unię Europejską. Można sobie wyobrazić, że Niemcy już zdecydowały się poświęcić dla europejskiego projektu i zmniejszyć swoje zyski, aby zarabiać mogli inni. Sądzę jednak, że ta możliwość jest czysto hipotetyczna. Niemcy to bowiem naród, w którym nie ma empatii i altruizmu. Cokolwiek robią, działają zawsze dla zysku. I już wiele razy pokonali, że prędzej wywołają wojnę niż zrobią coś, co przynosi korzyści innym.
PS Warto zwrócić uwagę, że nadal mamy polityków, którzy chcą przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty. Tak, są tacy, którzy chcą, abyśmy i my mieli u nas tę ekonomiczną katastrofę, której koszty przyprawiają o zawrót głowy. Na dodatek robią to wyłącznie w interesie niemieckich koncernów, które chcą stabilizacji relacji między płacami u siebie (te muszą być wyższe) oraz u podwykonawców (musza być wyższe). W końcu nie wszędzie rządzą ludzie tacy jak rządzili w Polsce w latach 2007-2015, którzy dość konsekwentnie utrzymywali płace polskie na poziomie ok. ¼-1/3 niemieckich.
!!!
Coo? Zaskakuje ze o tym mowia Niemcy? Chyba tych co nasluchali sie o tym jak Niemcy ,,korzystaja" z euro. Przy czym Niemcy oznacza u nas tez narod. Czyli kto? Niby zwykli Niemcy? To jakim sposobem wybuchla AFD? To nonsens! Zwykli Niemcy traca!
Na plusie sa koncerny! Ktos powie ze ,,niemieckie". Od kiedy koncerny sa niemieckie? To sa tzw. ,,miedzynarodowe". Czyli nie maja narodowosci ...ale maja rase! Syjonska!
UE to system zniszczenia Europy! Niemiec tez! Euro to narzedzie ostatecznej zaglady! To jest NWO! Po prostu niewolnictwo.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:42, 18 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Ratujmy UE, skończmy z euro
KOMENTARZE I ANALIZY 13 MARCA 2021
Tekst stanowi syntetyczne streszczenie oraz omówienie najciekawszych (moim zdaniem) wątków z książki pt. „Paradoks euro – jak wyjść z pułapki wspólnej waluty?” autorstwa Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka. Pierwsza postać to były wiceminister finansów, współtwórca planu Balcerowicza, natomiast E. Pytlarczyk jest głównym ekonomistą Banku Pekao.
Polska w ramach traktatu akcesyjnego zobowiązała się przyjąć euro, ale nie został określony termin graniczny, kiedy ma to nastąpić. Na przystąpienie do strefy euro się nie zanosi. Beata Szydło 1 stycznia 2016 roku, zgodnie z zapowiedzą wyborcza, zlikwidowała urząd Pełnomocnika Rządu do Spraw Wprowadzenia Euro przez Rzeczpospolitą Polską. Zgodnie z opinią autorów stosunek do euro, zarówno społeczeństwa, jak i decydentów może się zmieniać. Zatem mimo, że wprowadzenie euro nie jest na pierwszych stronach gazet, można wykorzystać ten czas na świadomą debatę.
Ratujmy UE, skończmy z euro
Główny wydźwięk książki jest następujący:
„Postulujemy kontrolowane rozwiązanie strefy euro po to, by uratować Unię Europejską i wspólny rynek. Jeśli zadanie rozwiązania strefy euro nie zostanie wykonane przez proeuropejskich i prorynkowych przywódców krajów Unii Europejskiej, to najprawdopodobniej, dokonają tego ich antyeuropejscy i antyrynkowi następcy. W tym drugim przypadku Unia Europejska i wspólny rynek zostaną również zniszczone”.
Euro jest wyniszczające dla krajów południa Europy, ponieważ uniemożliwia powrót do konkurencyjności gospodarki przez dewaluacje waluty. Alternatywą pozostaje tak zwana wewnętrzna dewaluacja, która polega na obniżeniu kosztów pracy przez deflację. Wiąże się to z zacieśnieniem polityki fiskalnej (mniej wydatków), dzięki czemu spada popyt, spadają ceny i również płace. Problem w tym, że płace są nieelastyczne w dół – ludzie się buntują przeciw obniżkom wynagrodzeń. Zatem polityka wewnętrznej dewaluacji funduje krajom Południa straconą dekadę: bez rozwoju i z masowym bezrobociem. Generuje to frustracje społeczne i tarcia wewnątrz UE.
Według autorów pierwsze ze strefy euro powinny wyjść Niemcy, ponieważ nie spowoduje to gwałtowanego osłabienia się nowej niemieckiej marki i tym samym „runu na banki”. Taka sytuacja byłaby bardzo prawdopodobna w przypadku wyjścia ze strefy euro słabszych krajów Południa. Dla przykładu Grecy, spodziewając się powrotu do drachmy, popędziliby do banków wypłacając euro w gotówce, aby uchronić się przez znacznym osłabieniem nowej greckiej waluty. Euro jest oczywiście mocniejsze niż wynika to z potencjału gospodarczego Grecji.
Zdaniem autorów rozwiązanie strefy euro powinna zainicjować Francja. Wyjście z inicjatywą Niemiec mogłoby być uznane za chęć porzucenia krajów znajdujących się w trudnej sytuacji, a taka propozycja ze strony Południa może budzić ich obawy o odcięcie pomocy w czasie kryzysu. Francja jest symbolicznym inicjatorem euro. Same interesy Francuzów są zbieżne z odejściem od wspólnej waluty, ponieważ utrudnia ona odzyskanie konkurencyjności, a od strony politycznej skazuje Francję na zajmowanie drugorzędnej pozycji politycznej.
Europejski Bank Centralny nie musiałby być likwidowany, mógłby być organem nadzoru bankowego dla krajów, które tego chcą. Co więcej, do zadań EBC zaliczałaby się kontrola kursów walutowych w ramach danego przedziału wahań. EBC mógłby bez problemu to zrobić mogąc emitować dowolne waluty. Nie wystąpiłoby tu ryzyko „wyczerpania się rezerw”. Mogąc emitować zarówno niemiecką markę jak i grecką drahmę, EBC mógłby dowolnie kontrolować kurs wymiany obu walut, tak samo jak wszystkich innych byłych krajów strefy euro.
Własna waluta amortyzuje szoki gospodarcze
Mechanizm osłabienia się waluty danego kraju pomaga w krótkim czasie i przy praktycznie zerowym społecznym koszcie przywrócić konkurencyjność. Na przełomie 2008 i 2009 roku polski złoty osłabił się o 30% doskonale amortyzując wstrząs związany z kryzysem. Taka skala deprecjacji byłaby bardzo przydatna w Grecji, Hiszpanii czy we Włoszech. Osłabienie się złotego pomogło utrzymać płace i zatrudnienie oraz zwiększyło naszą konkurencyjność na rynku międzynarodowych o 30%.
Powszechnie sądzi się, że niskie stopy procentowe, które gwarantuje przystąpienie do strefy euro stanowią czynnik stymulujący gospodarkę. Na przykładzie Hiszpanii można wykazać, że dzieje się tak jedynie w krótkim terminie. Niskie stopy spowodowały boom na rynku nieruchomości i szybki wzrost płac, przekraczający produktywność, co wpędziło kraje w wieloletnią stagnację bez możliwości dostosowania kursu walutowego.
Alternatywą dla krajów w strefie euro była wewnętrzna dewaluacja, zwana również polityką deflacyjną. Polega ona na zacieśnianiu polityki fiskalnej, czyli podnoszeniu podatków i zmniejszaniu wydatków budżetowych. Ma to doprowadzić do spadku popytu, spadku cen, a przez to do spadku płac. Problem polega na tym, że płace są nieelastyczne w dół, pracownicy nie godzą się na obniżki wynagrodzeń, dlatego taka polityka często wiąże się z koniecznością zwolnień. Co więcej, narastają niepokoje społeczne, przecież prawie nikt nie chce żyć w kraju, gdzie rośnie stopa bezrobocia i płace maleją.
PKB realny w 2014 roku względem 2007 roku wynosił: 74% w Grecji, 91% we Włoszech, 93% w Portugalii i 94% w Hiszpanii. Dla porównania w Niemczech było to 105%, w USA 107%, a w Polsce 123%.
Dzisiejsza polityka wewnętrznej dewaluacji prowadzona w obronie euro, przypomina tę z lat 30. XX wieku prowadzoną w obronie standardu złota w USA. Standard złota ostatecznie się załamał, a jego obrona doprowadziła do pogłębienia kryzysu i zagroziła demokracji w wielu krajach.
Problemem krajów południa Europy jest utrata konkurencyjności. Objawia się to w nadmiernym względem produktywności wzroście płac w sektorach, których dobra uczestniczą w wymienianie międzynarodowej. Gdy tak się dzieje, podmioty zagraniczne wypierają te krajowe, przez co w tych sektorach spada produkcja i zatrudnienie. Nie musi to automatycznie oznaczać spadku PKB i zatrudnienia, ponieważ sektory, których dobra nie polegają wymienianie międzynarodowej mogą zagospodarować uwolnione zasoby. Tymi sektorami są głownie usługi i budownictwo. Jednak ta sytuacja powoduje pogorszenie bilansu handlowego i zwiększenie deficytu na rachunku obrotów bieżących. Nie musi to prowadzić do destrukcji, tak długo jak kraj ma środki na finansowanie deficytu w handlu. W takiej sytuacji szczególnie zagrożona była Grecja, Włochy i Portugalia ze względu na wysoki poziom długi publicznego. Paradoksalnie na dobrej pozycji była Hiszpania, która jeśli chodzi o dyscyplinę fiskalną swego czasu wypadała lepiej niż Niemcy. Jednak przyczyną spadku konkurencyjności była ekspansja zadłużenia prywatnego, która napędzała boom na rynku nieruchomości i wzrost płac.
Dewaluacja waluty może wspierać reformy
Osłabienie waluty jest ważnym instrumentem amortyzującym szoki gospodarcze, ale i również trudne społecznie reformy. Zastosowano ją również przy naszej transformacji ustrojowej.
W Polsce wraz z 1 stycznia 1990 roku został wprowadzony w życie plan Balcerowicza, mający wprowadzić gospodarkę rynkową i zatrzymać inflację. Już kilka miesięcy wcześniej przygotowywano grunt pod te zmiany, między innymi obniżając kurs złotego. W czasie transformacji ustalono kurs wymiany 9500 zł za 1 dolara amerykańskiego, co było znaczną dewaluacją względem grudnia 1989 roku kiedy kurs wynosił 5500 zł do dolara. W maju 1991 roku dokonano kolejnej, już mniejszej (14,4%) dewaluacji względem dolara. Jednocześnie od tego dnia kurs złotego był wyznaczany w oparciu o koszyk walut, mimo to dolar miał największy udział (45%), następne miejsca zajmowała marka niemiecka (35%), funt brytyjski (10%), frank francuski (5%) i frank szwajcarski (5%). Od 14 października 1991 roku złoty był każdego dnia delikatnie dewaluowany, co przekładało się na jego osłabienie ok. 1,8% w skali miesiąca. Początkowo ta pełzająca dewaluacja była uzupełniana incydentalnymi, skokowymi dewaluacjami: o 10,7% dnia 26 lutego 1992 roku i o 7,4% dnia 27 sierpnia 1993 roku. W maju 1995 roku wprowadzono dopuszczalny przedział wahań +/- 7% względem kursu centralnego. Następnie skala dewaluacji malała. W grudniu 1995 roku miała miejsca pierwsza rewaluacja kursu o 6%, następnie stopniowo rozszerzane dopuszczalne pasmo wahań, aż w kwietniu 2000 roku, Rada Polityki Pieniężnej zadecydowała o całkowitym upłynnieniu kursu.
Warto dodać, że spadek PKB był najpłytszy i trwał najkrócej spośród krajów dokonujących transformacji ustrojowej. W dużej mierze zawdzięczamy to osłabianiu złotego w tym czasie.
Dewaluacja waluty pomogła Argentynie, Rosji i Korei Południowej
Argentyna w 1991 roku związała kurs peso z dolarem amerykańskim, aby ustabilizować swoją sytuację gospodarczą i opanować inflację. W pierwszych kilku latach rezultaty były dobre, ale pod koniec lat 90. czynniki zewnętrzne i wewnętrzne zachwiały konkurencyjnością Argentyny, stosowano politykę deflacyjną, nieskutecznie. Po 3 latach recesji w 2001 roku krwawe rozruchy zmusiły rząd do dymisji. Argentyna ogłosiła niewypłacalność i porzuciła sztywny kurs. Peso straciło 70% wartości, ale po kilku miesiącach rozpoczął się wzrost gospodarczy, a luka w bilansie handlowym zniknęła. W ciągu kolejnych 6 lat gospodarka rozwijała się w tempie 7-9% rocznie.
Silna dewaluacja walut amortyzowała kryzys w Korei Południowej w 1997 roku i w Rosji w 1998 roku. Won koreański stracił początkowo 4/5 wartości wobec USD, w rubel po uwolnieniu we wrześniu 1998 roku osłabił się o 2/3. W obu krajach wystąpiły perturbacje, obawiano się masowych bankructw, jednak realny spadek PKB miał miejsce tylko jeden rok, a gospodarki szybko wróciły na ścieżkę wzrostu.
Dewaluacja waluty – narzędzie idealne?
Osłabienie waluty daje efekty natychmiastowe i jest społecznie bezbolesne. Deflacja i obniżka płac są rozłożone w czasie i trudne do zniesienia dla społeczeństwa. Wadą deprecjacji waluty jest jednak fakt, że zyskiwanie przewagi uzyskuje się w relacji do partnerów handlowych. Gdyby wszyscy na raz dokonali dewaluacji, efektu by nie było.
Co więcej, osłabienie waluty nie zawsze wiąże się z poprawą stanu gospodarki, gdy polityka fiskalna i monetarna sa zbyt ekspansywna, może pojawić się inflacja, która zniweluje pozytywne efekty. Warto też znaczyć, że deprecjacja waluty może bardzo wspomagać trudne społeczne reformy strukturalne w tym poprawę stanu finansów publicznych. Z drugiej strony, niektórzy ekonomiści podkreślają, ze posiadanie własnej waluty i możliwość jej osłabienia obniża motywacje do trudnych społecznie reform mających przywrócić konkurencyjność. Nie jest to argument bez znaczenia, własna waluta nie jest środkiem „magicznym” do zwiększania dobrobytu, trzeba korzystać z tego instrumentu mądrze, w wyjątkowych sytuacjach.
„Dewaluacja sprawia, że stajemy się biedniejsi, gdyż za nasze pieniądze możemy kupić mniej towarów zagranicznych, a wyjazd zagraniczny staje się dla nas droższy. Jednakże, w sytuacji niedostatku konkurencyjności, dzięki dewaluacji gospodarka może odzyskać konkurencyjność i utrzymać miejsca pracy. Dzięki temu całe społeczeństwo może być bogatsze, niż byłoby, gdyby brak konkurencyjności spowodował spadek zatrudnienia i PKB”.
Wielka Brytania i przewartościowany funt pokryty złotem
Wielka Brytania po I WŚ wróciła do przedwojennego parytetu złota (w 1925 roku), mimo że przez lata relacje cen między krajami były już inne. Sprzeciwiał się temu J. M. Keynes pisząc, że oznacza to przewartościowanie funta o 10-15% i w konsekwencji doprowadzi do spadku eksportu i wzrostu bezrobocia. Faktycznie w drugiej połowie lat 20 Wielką Brytanię nawiedziła fala bezrobocia, a zacieśnianie fiskalne i monetarne, które miało chronić złoto przez odpływaniem z WB (skutek deficytu handlowego) dodatkowo dławiło gospodarkę. W tym czasie Francja, która przywróciła wymienialność w 1926 roku według nowego, niedowartościowanego parytetu miała znacznie niższe bezrobocie i wyższy wzrost gospodarczy.
W 1931 roku w Wielkiej Brytanii rząd przygotował kolejne reformy przewidujące obniżki zasiłków dla bezrobotnych i obniżenie wynagrodzeń w sektorze publicznym, a to wywołało protesty i obawę o wypowiedzenie posłuszeństwa przez załogi okrętów wojennych w bazie Invergordon. Bank Anglii stanął w obliczu wyczerpywani się zasobów złota, zwrócił się do korony brytyjskiej o możliwość zawieszenia wymienialności funta na złoto. Rząd nie miał wyboru, we wrześniu 1931 Wielka Brytania odeszła od standardu złota i pozwoliła na osłabienie się funta o 30%. Okazało się to zbawieniem dla gospodarki, produkcja przemysłowa zaczęła szybko rosnąc, a w latach 1932-1937 bezrobocie zmniejszyło się prawie o połowę.
Po tym jak Wielka Brytania zawiesiła wymienialność na złoto, w ślad za nią poszły inne kraje. W USA dopiero Roosevelt zdewaluował dolara względem złota o 40%. Polska pozostała w „złotym” bloku twardo trzymając się wymienialności swojej waluty po danym parytecie. Z roku na rok, kraje złotego bloku zostawały w tyle, za tymi, które zdecydowały się zdewaluować swoje waluty. W skład złotego bloku najdłużej wchodziły: Francja, Belgia, Holandia, Szwajcaria. Przetrwał on do 1936 gdy jego lider – Francja, porzuciła wymienialność waluty na złoto.
Polska w okresie międzywojennym też straciła przez zbyt mocną walutę
W szczytowym okresie rozwoju II RP produkcja przemysłowa na głowę była niższa (o ok. 10%) niż na tym samym terenie w 1913 roku.
!!!! TO JEST KLANSTWO PRLU! NIE POWTARZAJCIE TEGO! Produkcja znacznie przeskoczyla ta z 1913! Komunisci po prostu chcieli ,udowodnic' jak bylo ,źle' a w PRL jak bylo dobrze.
Dwie główne fatalnej kondycji gospodarczej Polski były następujące:
Odcięcie od rynków zbytu. Z Rosją komunistyczną handel był bardzo ograniczony, a z Niemcami trwała długoletnia wojna celna.
Zbyt silna waluta i polityka deflacyjna. Po I WŚ w wielu krajach wystąpiła hiperinflacja (Niemcy, Austria, Polska, Węgry, braje bałkańskie). Na początku 1924 miała miejsce reforma Władysława Grabskiego. Przyczyny inflacji zostały zlikwidowane m.in. przywrócono równowagę budżetowa. Nowoutworzony w kwietniu 1924 roku Bank Polski S.A zaczął wprowadzać nową walutę – złotego, który miał pokrycie złocie według takiego parytetu jak frank szwajcarski. Dokonano wymiany polskich marek na polskie złote w relacji 1,8 mln do 1. W opinii wielu nowa polska waluta była przewartościowana. Do tego doszła klęska nieurodzaju w 1924 roku, co zmusiło nas do importu żywności. W tym czasie również spadły ceny polskich towarów eksportowych (węgla i cukru) oraz rozpoczęto wojnę celną z Niemcami. Skutkiem tych wydarzeń był deficyt handlowy w 1924 roku i na początku roku następnego. Bank Polski musiał interweniować w obronie kursu, jednak wobec niebezpiecznego spadku rezerw zaprzestano tych działań w lipcu 1925 roku i kurs spadł znacznie poniżej parytetu. W listopadzie 1925 roku premier Grabski podał się do dymisji. W 1927 Polska otrzymała pożyczkę stabilizacyjną od grupy banków amerykańskich, które zwiększyły rezerwy Banku Polskiego. Dokonano również oficjalnej dewaluacji złotego o 42%, kurs ten nie był już zmieniany do końca II RP. Załamanie wartości złotego z 1925 roku przyniosło chwilowa ulgę poprawiając konkurencyjność polskiego eksportu, ale od strony psychologicznej miało negatywny wydźwięk.
Polska jako ostatni obrońca złotej waluty
Wielki Kryzys z 1929 roku stanowił wstrząs dla globalnego systemu monetarnego i pokrycia walut z złocie. Już w latach 1929-1930 niektóre kraje Ameryki Południowej i Australia zdewaluowały swoje waluty lub wprowadziły ograniczenia w ich wymienialności. Wstrząsem było wyjście z systemu Wielkiej Brytanii z 1931 roku, za którą podążyło wiele krajów. Kolejnym ciosem była dewaluacji dolara w 1933 roku przez F.D. Roosevelta. Polska znalazła się w gronie siedmiu krajów, które najwierniej trwały przy złocie, tworzyły one tak zwany „złoty blok”, w ramach którego utrzymano wymienialność walut na złoto i zachowano swobodę przepływów kapitałowych. W krajach złotego bloku kryzys okazał się głębszy i dłuższy. W państwach, które zdewaluowały swoje waluty produkcja przemysłowa już w 1934 roku przekroczyła wyraźnie poziom z 1929 roku, a w krajach złotego bloku była wciąż o 22% (!) niższa niż przed kryzysem. W 1936 roku różnica w produkcji przemysłowej między tymi dwoma grupami krajów przekraczała już 40 punktów procentowych (!). Dlaczego tak było? W trakcie recesji występuję niewykorzystanie mocy produkcyjnych i deflacja, zatem stymulacja gospodarki polityką fiskalną i monetarną przynosi świetne rezultaty. W systemie sztywnego parytetu złota nie jest to możliwe, ponieważ powoduje to odpływ złota za granice (pogorszenie bilansu handlowego), przez co nie można utrzymać parytetu wymiany.
Najdłużej w złotym bloku pozostały cztery kraje: Francja, Szwajcaria, Holandia i Polska. Taki był skład ugrupowania w roku 1936. W kwietniu 1936 roku wprowadzono w Polsce reglamentacje dewizową, aby uniknąć utraty rezerw walutowych. We wrześniu 1936 roku Francja, Szwajcaria i Holandia zdewaluowali swoje waluty kończąc funkcjonowanie „złotego bloku”. Reglamentacja walutowa zwolniła Bank Polski z obowiązku wymiany złotego na dewizy, dzięki temu była możliwa bardziej aktywna polityka gospodarcza.
Naukowcy są zgodni, że prowadzenie przez Polskę polityki deflacyjnej i przynależność do „złotego bloku” było nieporozumieniem i przyniosło niewyobrażalne szkody gospodarcze.
Dlaczego chciano za wszelką cenę utrzymać silnego złotego? Wspomnienia hiperinflacji z 1923 roku oraz osłabienie naszej waluty w 1925 roku budziły obawy, że złoty może utracić zaufanie, co byłoby niekorzystne dla nowo powstałej II RP.
Nawet Finlandia miała problemy przez euro
Finlandia przeszła dwa podobne kryzysy, jeden na początku lat 90., gdy sowiecki rynek zbytu przestał być chłonny (do tego doszło załamanie na rynku nieruchomości), a drugi raz po 2008 roku. W pierwszym przypadku kraj szybko stanął na nogi dzięki deprecjacji waluty krajowej, a Nokia podbiła zagraniczne rynki. W 2008 roku było już gorzej – Finlandia miała euro. Mimo, że kraj był i jest zaliczany do najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata, w 2014 roku realny PKB Finlandii wynosił tylko 95% poziomu z 2007 roku. Po kryzysie z 2008 roku Finlandia padła ofiarą 4 szoków:
- Nokia utraciła swoją pozycję na rynku międzynarodowym
- załamał się popyt na drewno i papier – główne produkty eksportowe tego kraju
- załamał się eksport do Rosji przez sankcje oraz spadek cen ropy naftowej (główne źródło rosyjskiej siły nabywczej)
- nastąpił znaczny wzrost płac, mimo słabnącej produktywności.
Gubernator Banku Centralnego Finlandii pisał: „Nie wierzę, że gdyby naszą walutą była trochę słabsza fińska marka, to Nokia nie pobiłaby wówczas iPhone’a, a młodzi nie zaczęliby nagle czytać drukowanych książek i gazet, tworząc popyt na produkty fińskich papierni”.
Reforma Hartza w Niemczech w latach 2003-2005 jako dowód skuteczności dewaluacji wewnętrznej?
W 1999 roku, kilka miesięcy po inauguracji euro, brytyjski tygodnik „The Economist” określił Niemcy mianem „chorego człowieka Europy”. Nasi zachodni sąsiedzi od lat rozwijali się wolniej niż inne kraje strefy euro, a bezrobocie było tam wyższe. Zdaniem tygodnika powodem tego był skomplikowany system podatkowy, rozdęte państwo opiekuńcze i zbyt wysokie koszty pracy. Odpowiedzią na ten stan rzeczy były reformy Petera Hartza, wprowadzone w życie przez rząd Gerharda Schrödera. Reformy były wprowadzane w życie między styczniem 2003 roku, a styczniem 2005 roku. Zderegulowano sektor pracy tymczasowej, wprowadzono elastyczne formy zatrudnienia z niższymi podatkami i składkami na ubezpieczenia społeczne. Wprowadzono system grantów dla małych firm, a nawet przedsiębiorstw jednoosobowych. Skrócono czas wypłacania zasiłków dla bezrobotnych, a ich wypłatę uzależniono od tego, czy bezrobotny poszukuje pracy i czy akceptuje przedstawiane mu oferty podjęcia zatrudnienia. Sprawiło to, że Niemcy z ekstremalnie hojnym systemem zasiłków, zbliżyły się do średniej krajów OECD pod tym względem. Zmiany nie podobały się społeczeństwu, kanclerz Schröder w 2005 roku przegrał wybory. Niektórzy ekonomiści uważają, że reformy przywróciły konkurencyjność Niemcom, jednak warto zauważyć, ze w innych krajach UE w tym czasie koszty pracy szybko rosły, zatem w Niemczech wystarczyło zahamować ich wzrost, aby osiągnąć dobre wyniki bez nominalnego spadku płac.
Hiszpania jest również wskazywana jako kraj, który dobrze przeprowadził wewnętrzną dewaluację. Była za to chwalony przez MFW. Warto jednak zauważyć, ze gospodarka Hiszpanii przez 5 lat była w recesji (!), sukcesem może być wzrost realnych płac o 12% w okresie od 2007 do 2014 roku, jednak osiągnięto ten wynik w zamian za wzrost bezrobocia o 14%. Wzrost produktywności w Hiszpanii był prawdopodobnie skutkiem zwolnienia mniej produktywnego personelu.
Euro a wzrost cen
Euro wprowadzono do obiegu w formie gotówkowej w 2002 roku, powszechnie temu wydarzeniu towarzyszyło przekonanie o wzroście cen. Badania statystycznie nie potwierdziły ogólnego wzrostu cen, ale rzeczywiście wykazane zostały wzrostu cen w niektórych sektorach, głownie w usługach (restauracje, kina, salony fryzjerskie, pralnie itp.).
Euro to projekt polityczny
Do prowadzenia euro nalegały elity francuskie. Wynikało to z siły i wpływu z marki niemieckiej na wymiar walutowo-monetarny w Europie. Gdy Bundesbank zmieniał stopy procentowe, to inne kraje chcąc uniknąć zachwiania na swoich rynkach, musiały podążać za nim. Uważano to za przejaw niemieckiej hegemonii w Europie. Jacques Attali, doradca prezydenta Francji F. Mitteranda określił markę niemiecką mianem „niemieckiej bomby atomowej”, sugerując, że powinna zostać poddana międzynarodowej kontroli.
W 1992 roku redaktor naczelny czołowego francuskiego dziennika „Le Figaro” na tytułowej stronie gazety porównał traktat z Maastricht do traktatu wersalskiego, który kończył I WŚ. Redaktor przekonywał, że wymusi on podzieleniem się przez Niemców władzą monetarną, „z której dziś korzystają i której nadużywają”. Niemcy mieli teraz faktycznie zapłacić, a te zwycięstwo miało przyjść Francuzom łatwo – bez wojny.
Dla Niemców wybór nie był prosty. Z jednej strony euro zabezpieczało ich konkurencyjność, ponieważ dla nich zawsze euro będzie za słabe, przez co do woli będą mogli eksportować swoje towary na rynki europejskie, z drugiej strony musieli oddać kontrolę nad pieniądzem do EBC, którego nie kontrolowali tak jak Bundesbanku. Jedynie 30% Niemców chciało zastąpienia marki przez euro!
W 1998 roku 155 profesorów napisało list wzywający do odłożenia wprowadzenia unii walutowej, ponieważ nie zostały spełnione trwałe warunki gospodarcze niezbędne do odpowiedniego działania strefy. Jednak przywódcy niemieccy byli przekonani o konieczności wprowadzenia wspólnej waluty. Helmut Kohl (kanclerz w latach 1982-1998) uważał, że prowadzenie euro jest konieczne do łagodzenia obaw jakie budziło we Francji zjednoczenie Niemiec. Co więcej, ustanowienie wspólnej waluty miało zabezpieczyć Niemcy przed odrodzeniem starych demonów nacjonalizmu. Kohl bał się, że niewłaściwe zjednoczenie Niemiec może mieć skutek odnowienia radykalnych nacjonalistycznych ideologii, dlatego euro miało zmienić mentalność z „my Niemcy” na „my Europa”.
Euro jest nadal eksperymentem może świadczyć o tym absurdalny z perspektywy czasu cytat z opublikowanego w 2008 roku raportu Komisji Europejskiej:
„Unia Gospodarcza i Walutowa jest ogromnych sukcesem. W ciągu 10 lat swojego istnienia wspólna waluta zapewniła stabilność makroekonomiczną, pobudziła integrację gospodarcza Europy (…), zwiększyła odporność na niekorzystne wstrząsy, stała się filarem regionalnej i globalnej stabilności”.
Czy euro wspiera handel wewnątrz strefy?
Teoretycznie tak, ale dane tego nie potwierdzają, np. udział krajów strefy euro w obrotach handlowych Niemiec systematycznie spadał od. 1999 roku (z 46%) do 2015 roku (do wartości 37%). Zaznaczam, że dane za rok 2015 były ostatnimi ujętymi w książce. W tym czasie udział Polski w obrotach handlowych Niemiec wzrósł z 2,3% do 4,5%. Dane te pokazują, ze wprowadzenie euro wcale nie musi objawiać się zwiększonymi obrotami handlowymi z partnerami ze strefy euro.
Erozja idei konsensusu w UE
Budowa instytucji europejskich w drugiej połowie XX wieku opierała się na tworzeniu lepszych warunków funkcjonowania dla wszystkich. Każdy kraj mógł liczyć na zaspokojenie swoich praw. Już w traktacie paryskim z 1951 roku powołującym Europejską Wspólnotę Węgla i Stali zastosowano wyjątek dla Belgów. Mały rynek tego kraju sprawiał, że udział sektorów węgla i stali miał duże znaczenie dla interesu narodowego i korzystał z protekcji państwa. Dzięki temu w traktacie paryskim przewidziano zestaw ulg i subsydiów mających za zadanie ułatwić dostosowanie się chronionego przemysłu do wspólnego rynku.
Za drugi przykład może posłużyć Wielka Brytania, w 1984 roku. M. Thatcher stwierdziła, że jej kraj jest poszkodowany, ponieważ ma mały sektor rolny, a 80% budżetu UE szło na Wspólną Politykę Rolną. Na skutek tych argumentów składka brytyjska została obniżona, a składki wszystkich innych krajów zostały odpowiednio podniesione.
Polityka konsensusu została porzucona gdy wybuchł kryzys w strefie euro. Teraz najważniejszym celem byłą ochrona wspólnej waluty, a głosy poszkodowanych krajów Południa nie były już brane pod uwagę. Np. władze Słowacji wielokrotnie protestowały przeciwko finansowaniu pomocy dla Grecji. Twierdzili, że nie widzą powodów, aby Słowacja – wówczas najbiedniejszy pod względem dochodu na mieszkańca kraj strefy euro, wspomagał bogatszą Grecję. Finalnie Słowacy zagłosowali za pomocą dla Grecji będąc pod stałym naciskiem krajów bogatszych.
Transfery fiskalne nie powoduję zwiększenia tempa rozwoju
Transfery fiskalne otrzymywane przez dany kraj lub region mogą stymulować konsumpcję i podnosić standard życia. Jednak badania pokazują, ze tego typu działania nie podnoszą możliwości regionów do zwiększania dochodów w przyszłości i nie poprawiają ich konkurencyjności, a mogą wręcz tę konkurencyjność osłabiać (np. Lammers 2013; Marzinotto 2012; Shankar, Shan 2009). Transfery fiskalne utrudniają spadek wynagrodzeń, a przez co zdolności do konkurowania nie są zwiększane.
Nieskuteczność transferów fiskalnych doskonale obrazuje przypadek wschodnich Niemiec i południowych Włoch
W momencie zjednoczenia Niemiec w 1990 roku nastąpiło przeliczenie płac NRD z marki wschodniej na markę zachodnią według parytetu 1:1. Przez to większość wschodnioniemieckiej gospodarki stała się niekonkurencyjna. Od chwili zjednoczenia Niemcy Wschodnie otrzymały do 2009 roku 2 biliony euro, co stanowi 700% PKB Niemiec Wschodnich z 2010 roku. Wyraźny efekt doganiania trwał do 1995 roku, później dynamika PKB obu obszarów się do siebie zbliżyła. Udział Niemiec Wschodnich od 1994 roku wynosi ok. 11% PKB całych Niemiec i praktycznie pozostaje na stałym poziomie. Landy wschodnioniemieckie są wyludniają. Niemcy Wschodnie w 1991 odpowiadały za 18,1% całkowitej ludności Niemiec, a w 2013 roku było to 15,5%. Liczba mieszkańców w landach wschodnich zmniejszyła się w latach 1991-2013 o prawie 14%.
Podobny problem mają Włosi transferując gigantyczne środki fiskalne na południe swojego kraju, również z nikłymi rezultatami.
dr Wojciech Świder
...
Tu co ciekawe kadry Balcerowicza! Tak! Za likwidacja euro. Mimo bledow historycznych. Np przed wojna nie bylo roznych walut wbrew mniemaniom bo byla ogolnoswiatowa złoto! Tak! I to nie byl wcale raj ekonomii. Okazuje sie ze brak wahan kursow hamowal ekonomie swiata. Wzrost byl gora 1% rocznie a przy plynnych jest to kilka %! Watpliwe czy kraje biedne byly by w stanie nadrobic zacofanie gdyby waluta bylo zloto. Poniewaz jedna sztywna waluta utrwala system ekonomiczny i dotychczasowe centra rozwoju. Waluta globalna po prostu dziala pod nie. Tak jak obecnie pod Niemcy. Grecja biednieje i rosnie dystans do Niemiec bo euro dziala pod ekonomie Niemiec. Po co budowac przemysl w Grecji gdy jest w Niemczech i w kazdej chwili mozna fabryki rozbudowac? W koncu Grecy musza emigrowac do Niemiec za praca.
Ale to nie znaczy ze Niemcy zyskuja. Traca mniej i na koncu. Europa stracila kursowa elastycznosc wprowadzajac euro co spowolnilo ekonomie. Gospadarki zamiast elastycznie kursowo sie dostosowywac trzeszcza i zderzaja sie bez zadnych poduszek amortyzacyjnych. Bo nie ma kursow. A dostosowywanie placowo cenowe czyli inflacja/deflacja to masakra. Zwlaszcza deflacja pociaga dewastacje ekonomii. Bo teoretycznie Grecy powinni obnizyc pensje zeby byc konkurencyjnym. Zycze szczescia kazdej wladzy ktora ma to zrobic np. w rozrosnietej administracji! Wiadomo ze konczy sie strajkami bitwami na ulicach i kolejnymi pakietami ,pomocowymi' ktore zwiekszaja dlug a gospodarka nie dostosowana deflacyjnie jest w tej samej sytuacji albo gorszej. Euro to obled.
Widzimy ze istnienie wielu walut jest dobre. Oczywiscie gdy kraj ma milion dwa mieszkancow to moze polaczyc z innymi. Jednak kraje po kilkadziesiat milionow powinny miec wlasne waluty i to jest dobre. Wspomaga wzrost globalnego pkb. Waluta swiatowa spowolnilaby wzrost do sytuacji gdy bylo zloto. I narosly by znow roznice rozwojowe.
Oczywiscie nie tylko euro ale i UE trzeba rozwiazac bo przeciez jedno wynika z drugiego. UE szkodzi wszystkim dziedzinom. Kulturze nauce sztuce itd. Lgbt chocby. A oczywiscie i ekonomii przez euro.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:19, 06 Sie 2022 Temat postu: |
|
|
Prof. Podkaminer: Euro nie wyszło Włochom na dobre
"Jeszcze w 1998 r. Włochy miały nadwyżkę w handlu zagranicznym (towarami i usługami) sięgającą równowartości 34,5 mld euro (w tym czasie nadwyżka Niemiec wynosiła jedynie 24,6 mld euro). Po 1999 r. konkurencyjność Włoch malała systematycznie i szybko. "
...
Tak.
Jeszcze 10 lat temu myślałem że to głupota unijnych trepów że doprowadzili do upadku Europę. Jednak gdy rozwinęły się media niezależne stało się jasne że to był celowy plan. Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy! Dziś gdy zniszczyli energetykę a biorą się do zagłady rolnictwa tylko idiota neguje spisek! Caly szereg posunięć wszystkie niszczące. I co to niby ,przypadki'? Oczywiście nie! Jeśli mamy uporczywe parcie na destrukcję to jest plan! Jak widzicie w latach 90tych już było NWO tylko nie było internetu ale coś do nas jednak docierało!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:24, 22 Lis 2022 Temat postu: |
|
|
Strefa euro nie ma prawdziwych zwycięzców. Ma za to kilku przegranych
Ekonomista Peter Dreuw zbadał wpływ przyjęcia euro na wzrost gospodarczy w 8 wybranych państwach. Stwierdza on, że strefa euro nie ma prawdziwych zwycięzców. Nawet jeżeli ktoś gospodarczo zyskał w początkowej fazie uczestnictwa w Eurozonie, następnie tracił za sprawą kryzysów.
...
Oczywiście! Piszę o tym od chyba 2005? Bo ja w przeciwieństwie do was nie podniecalem sie oficjalna propaganda tylko sięgnąłem do źródeł. Już wtedy bylo widać upadek strefy euro. Zasada była prosta.
Strefa euro najgorzej.
Kraje UE z własną waluta lepiej. Brytania.
Kraje poza UE jeszcze lepiej.
Wniosek oczywisty najlepiej być poza UE.
UE jest mordownią. Zabija kulturę ekonomię tożsamość wszystko! Ten Frankenstein nie ma na koncie żadnego sukcesu! Same katastrofy.
To się nazywa gra o sumie ujemnej. Walczą o to żeby najmniej stracić! A my mamy zyskać! Stąd Polexit.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|