Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Szemrane biznesy na szkodę ludzi...
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:40, 08 Sty 2011    Temat postu: Szemrane biznesy na szkodę ludzi...

Tadeusz Burek, emeryt z Krakowa, zobaczył pod koniec grudnia w telewizyjnej reklamie Zygmunta Chajzera zachęcającego do wygrania 2,5 mln zł w loterii "Pusty SMS". Należało wysłać go na numer 8043. Wysłał. Otrzymał odpowiedź, że wygrał 10 tys. zł. Jednak, aby to potwierdzić, musiał wysłać kolejne SMS-y.

Kiedy znudziła mu się ta zabawa (wydał na nią kilkanaście zł), firma z numeru 74500 zaczęła go bombardować wiadomościami, po kilka dziennie. "Jaja sobie robisz? Powtarzamy, że UZGODNIONO. Wytypowano numer XXX Proszę wysłać KONIEC na numer 74500. Będzie radość. To jest prawda". I następnego dnia: "Żarty sobie robisz? Powtarzam, że UZGODNIONO..." I następnego: "CZŁOWIEKU WEŹ SIĘ OGARNIJ. Wyślij pusty SMS na 74500. Przelew na 20 tys. zł zostanie wykonany. Gratulujemy zwycięzcy". Pan Tadeusz jednak się zawziął i milczał. - To straszne oszukaństwo. Wtedy to już wiedziałem - mówi emeryt.


Inni jednak dali się nabrać. Fora internetowe pełne są wpisów ludzi, którzy na SMS-y wydali po kilkaset zł. Żaden z nich nie zobaczył wygranej na oczy. "Wydałem na tę loterię ponad 100 zł. Najpierw musiałem wysłać pusty SMS za 4 (i coś) zł. Wysłałem, potem pisze do mnie departament (finansów firmy - przyp. red.), też wysłałem SMS, potem sam prezes, też wysłałem, potem pisze, że to koniec i że wygrałem i żeby odebrać pieniądze w Warszawie. Pojechałem i mówię, że przyjechałem po 10 tys. zł, a on mi odpowiada, że nie ma żadnej kasy. Więc pokazuję mu SMS, a on odpowiada, że to tylko chwyt marketingowy (...) - opisuje swoje wrażenia jeden z nich.




REKLAMA Czytaj dalej





Prezes firmy Grzegorz Witerski tłumaczył , że "wygrałeś" to forma komunikatu reklamowego. A według regulaminu (przepływa drobnym druczkiem pod reklamą telewizyjną), wygrać można tylko wtedy, gdy firma powiadomi nas o tym telefonicznie. W SMS-ach wysyłanych do abonentów nie ma jednak żadnej informacji o regulaminie. UOKiK stwierdził, że takie praktyki to oszustwo. - Niezgodne z prawem jest wywoływanie wrażenia, że konsument bezwarunkowo wygra nagrodę np. po wysłaniu SMS-a, wykonaniu telefonu, wysłaniu listu, gdy w rzeczywistości odbywa się to na innych, niekorzystnych zasadach - mówi Małgorzata Cieloch, rzecznik prasowy UOKiK.

Dodaje, że najlepiej nie brać udziału w konkursach, których regulaminu nie znamy. - Trzeba też mieć świadomość, że większość regulaminów przewiduje, że nasz numer będzie wykorzystywany do innych konkursów i akcji promocyjnych - mówi rzecznik. - Dobry konkurs nie tylko mówi o wygranej, ale o warunkach udziału, jasno i precyzyjnie. Czasem jest to np. odesłanie do regulaminu na stronie internetowej - dodaje rzecznik.

Jeśli już zgłosiliśmy się do jakiegokolwiek konkursu SMS-owego lub loterii, a potem chcemy się wycofać, musimy wejść na stronę organizatora konkursu, czyli operatora lub zewnętrznej firmy. Tam znaleźć regulamin i punkt dotyczący zablokowania telefonu na przychodzące z loterii SMS-y. Jest podany zazwyczaj bezpłatny numer, pod który należy wysłać SMS z informacją, że się rezygnuje z usługi.

Jest też druga możliwość. Nie braliśmy udziału w loterii, ale przy podpisywaniu umowy z operatorem telefonu zgodziliśmy się na przetwarzanie naszych danych do celów marketingowych i otrzymujemy SMS-y o konkursach i reklamowe. Z takiej zgody trzeba wycofać się pisemnie. Napisać "nie zgadzam się na wykorzystywanie moich danych..." (powyższą formułę i adres firmy najlepiej przepisać z naszej umowy na abonament lub kupno telefonu). Pomocy można szukać również u rzeczników praw konsumentów. Bezpłatne porady udzielane są pod numerem infolinii 0 800 800 008

>>>>>

No i widzicie!Znowu oszustwo!Ludzie z mediow sa czesto brani do roznych ni to reklam ni to zabaw tam dostaja olbrzymie pieniadze za co wlasciwie?Za to ze budza smypatie.A jak budza sympatie to latwo za pomoca ich twarzy oszukac!Jak palca im duza akse to nie za usmiech!Tylko za jeszcze wieksza kase ktora maja napedzic!I tak cale media i szol biznes to jest taki przekret.Promuja idoli aby wyciagnac kase tak czy inaczej.A jak wyciagaja czas widzow to wszak tez jest WARTOSC!
I to ze ludzie ogladaja nikogo nie tlumaczy wszak widac ze zastawia sie pulapki falszywymi zachetami graniem na chciwosci i sympatii do ,,milych twarzy''...
Tak to jest z milymi ludzmi ,,za pieniadze''...Prawdziwi dobrzy i mili ludzie to ŚWIĘCI oni nie robia biznesu!Czesto traca zycie jak opiekunowie tredowatych i warto aby kazdy odroznial plastikowego medialnego misia od prawdziwie dobre czlowieka - świętego !!!Trzeba szukac PRAWDZIWYCH wartosci!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:37, 20 Sty 2011    Temat postu:

Belgijski dziennikarz, Maxime De Winne, pracując przez sześć miesięcy w kilku belgijskich stacjach telewizyjnych przy organizacji popularnych telegier, ujawnił karygodne zasady ich produkcji - podaje guardian.co.uk.

Za pomocą ukrytej kamery dziennikarz nagrał wiele wątpliwych praktyk producentów, mających na celu osiągnięcie jak największych dochodów z programów.

Nagminną praktyką było układanie niemożliwych do rozwiązania zagadek, do zmierzenia z którymi namawiali prowadzący program prezenterzy. Nie było również kontroli nad wiekiem dzwoniących osób.


Belgijskiego rząd zapowiedział wprowadzenie bardziej restrykcyjnych reguł organizacji tego typu programów. Jeśli to nie odniesie skutku przewiduje się wprowadzenie, na wzór holenderski, zakazu emisji telewizyjnych gier wykorzystujących połączenia telefoniczne - podaje guardian.co.uk.

>>>

Jak widac kreca manipuluja majstruja.Celem nie jest rzetelnosc ale zysk!Chajs !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:15, 01 Lut 2011    Temat postu:

"Jaja sobie robisz? Człowieku ogarnij się!" - w takich słowach organizatorzy loterii sms-owej zachęcają potencjalnych uczestników do udziału w konkursie. Loteria "Pusty SMS", reklamowana przez znane osobistości polskich mediów, wyłudzała od użytkowników pieniądze. Organizatorzy mają zapłacić pół miliona złotych kary.

Loteria trafiła pod lupę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Polegała na tym, że użytkownik miał wysłać pustego sms-a pod "darmowy" numer, aby wygrać "ogromną gotówkę". Niektórzy do końca wierzyli w wygraną. Dziś ich rachunki opiewają na kilka tysięcy złotych.

- Od momentu wysłania pustego sms-a rozpoczyna się komunikacja z konsumentem – mówi Anna Sarnacka z biura prasowego spółki Internetq. Jak twierdzi, sms-y o "pewnej" wygranej nikogo w błąd nie wprowadzały.

>>>>>>

No i oszukuja tych biedakow DLA KASY !Bo ,,gwiazdy'' malo maja...
Takie to wszystko jest ,,fajne''...Tyle sa warte ,,usmiechy za pieniadze''...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:26, 03 Sie 2011    Temat postu:

Era / T-Mobile zapłaci

Loteria SMS będzie kosztować PTC, operatora sieci T-Mobile (poprzednio Era), 5 mln zł, zdecydował Urząd Komunikacji Elektronicznej .PTC ukarano, bo bez zgody klientów wciągnął ich do kosztownej gry. Każdy z 2 milionów jej uczestników płacił prawie 5 zł dziennie, często nie wiedząc, że bierze w niej udział.
"Ze skarg, jakie do nas dotarły, wynika też, że operator wykorzystał automatyczny system obdzwaniający klientów. Połączenie inicjowało udział w loterii" - mówi rzecznik UKE Piotr Dziubak. Jak dodaje, użycie takiego systemu wymaga zgody abonenta, a tych, według klientów, nie było.

>>>>

Tak to co wyprawiaja ,,telefonie'' to jest gangsterstwo ... Rozne pulapki gdzie laczysz sie i od razu placisz ... Sa to gigantyczne sumy ! Placic kilkadziesiat zlotych za polaczenie sie z czyms o czym nie macie pojecia to jest zlodziejstwo... Nawet sady nie orzekaja takich jara bandytom...
Akary nakladane na telefonie zaplaci kto ? Klient !
Widzimy jaka udreka jest ten swiat i wszystko meczy ... Niby ma byc przyjemnoscia a staje sie udreka ! Tylko Bóg ! Stad swieci sa szczesliwi ! Wyrzekli sie wszystkiego i wlasnie dlatego pozbyli sie klopotu :O))) Zostali sam na sam z Bogiem ... ;O)))



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 14:36, 04 Sie 2011    Temat postu:

Oto jakie gangsterstwo panuje w telefoniach :

10 tys. złotych w jedną noc za połączenie komórki z internetem

Mateusz Pilarczyk,Michał Nicpoń / Polska The Times "Polska Głos Wielkopolski":

Kilka godzin wystarczyło, aby na rachunku telefonicznym pilanki pojawiła się horrendalna kwota ponad 10 tysięcy złotych za połączenie z internetem. Jak do tego doszło? Prawdopodobnie Agata K. padła ofiarą oszusta, albo złośliwej aplikacji, która zaatakowała jej telefon. Agata K. dwa lata temu podpisała umowę z siecią Era (dziś T-Mobile) na telefon dla nastoletniej córki. Nowoczesny telefon pozwalał na łączenie się z internetem, więc dodatkowo K. wykupiła 500 MB pakiet danych - dzięki temu korzystanie z sieci w telefonie powinno być tańsze. Pierwsze niepokojące zdarzenie miało miejsce pod koniec ubiegłego roku. - Na rachunku pojawiło się dodatkowe 400 zł za połączenia z internetem - mówi Agata K. Telefon trafił do serwisu. Nie stwierdzono w nim usterek, ale dmuchając na zimne wymieniono płytę główną telefonu. Operator uwzględnił także zgłoszoną reklamację. Jednakże w marcu nie było już tak dobrze.

- Dwa dni po okresie rozliczeniowym córka sprawdzała sobie, na ile wykorzystany jest jej limit połączeń z internetem. Mamo, mam nabity internet na osiem tysięcy netto, powiedziała mi, robiąc wielkie oczy - relacjonuje pani Agata. Co dziwniejsze telefon łączył się z siecią kilkakrotnie w nocy, między godziną 23.30 22 marca, a 7.30 rano, 23 marca. Wystarczyło to, aby telefon wymienił z siecią ponad 8 GB danych.

- Patrząc na stawkę za ilość przesłanych danych to taka kwota może być realna. Sytuacja jest o tyle dziwna, że teoretycznie można się włamać do komórki, ale trzeba mieć dostęp fizyczny do telefonu - uważa Bartosz Coda z firmy informatycznej CodaSolutions. - Nie sądzę, aby profesjonalni hakerzy namierzyli akurat ten telefon. Podejrzewałbym raczej, że to działanie jakiejś aplikacji. Ludzie często nie są świadomi, co ściągają na swoje aparaty - dodaje.

Większość nowoczesnych komórek to tak naprawdę połączenia aparatów telefonicznych i komputerów. Smartphony - bo taka jest ich nazwa - biją obecnie rekordy popularności. Nie idzie jednak za tym świadomość ludzi, co do sposobu ich funkcjonowania. Urządzenie te zaprojektowane są w ten sposób, że pełną funkcjonalność zyskujemy dopiero, gdy telefon jest podłączony do internetu. Co więcej, aparaty w niektórych przypadkach mogą łączyć się z siecią także bez wiedzy użytkownika - to jednak można zmienić w ustawieniach. W ten sposób "nacięło" się już wiele osób. Jednak ich rachunki były o wiele niższe, niż Agaty K.

Nie mogę wypowiadać się za wszystkich pracowników, ale ja takiego przypadku jeszcze nie miałam - przyznaje Kamila Woźniak z Biura Obsługi Abonenta T-Mobile. - Pamiętam klienta, który w bardzo krótkim czasie zwiększył swój rachunek o 400 złotych. Łączył się z internetem, ale był w Turcji.

Co dalej z gigantycznym rachunkiem za telefon? T-Mobile rozpatrzyło negatywnie reklamację uznając, że opłata została naliczona prawidłowo. Agata K. odwołała się od tej decyzji i czeka na odpowiedź operatora. O wysokim rachunku wie już również policja. Naczelnik wydziału do walki z przestępczością gospodarczą w pilskiej komendzie jest jednak ostrożny w ocenie sytuacji.

- Na dzień dzisiejszy trudno cokolwiek powiedzieć w tej sprawie - mówi Artur Moroch. - Sądzę, że należy najpierw wyczerpać drogę formalną dochodzenie reklamacji z operatorem. Jak na razie wszystko wskazuje bowiem na to, że to błąd telefonu - dodaje naczelnik.

Czytelnicy "Głosu" donoszą również o dziwnych numerach dzwoniących nawet po kilkanaście raz w ciągu dnia. Część z nich zaczyna się od liczby 717.

- Oddzwonienie na taki numer może nas kosztować nawet kilkanaście złotych - przestrzega Bartosz Coda. - Do komputerów ludzie podchodzą z większą rezerwą, a komórki traktujemy beztrosko. Wysyłamy sms na niesprawdzone konkursy, dzwonimy pod numery telefonów podane na stronach internetowych i korzystamy z niesprawdzonych informacji, a potem musimy płacić wysokie rachunki - komentuje.

Przykładem zagrożenia z jakiego sobie nie zdajemy sprawy jest wykryty wczoraj program działający w komórkach z systemem Android. Złośliwy program podszywa się pod niewinnie wyglądającą aplikację. Gdy pobierzemy ją na telefon to prowadzone przez nas rozmowy są nagrywane i wysłane do sieci. Grozi to nie tylko utratą prywatności, ale i wysokimi rachunkami na koniec miesiąca. Operatorzy telefonii komórkowej powoli zauważają jednak problem swoich abonentów z nowymi technologiami. Wprowadzamy mechanizmy zabezpieczające klienta przed naliczeniem nieoczekiwanej opłaty za transfer danych poza abonamentem - tzw. Bezpieczny internet. Po wykorzystaniu pakietu transferu danych klient może bezpłatnie korzystać z internetu, ale z obniżoną prędkością - podaje Ewa Sankowska-Sieniek z biura prasowego sieci Play.

>>>>>

Oszustwo to oszustwo zawsze sa zlodzieje ! To kwestia policji ...
Ale zwazmy co odpowiedziala telefonia ! Rachunek jest W PORZADKU ! TAK NALICZAJA !!!! 10.000 za 8 giga czyli 1250 za giga !!!!
TOZ TO JEST HORROR ! Co to za cena ! Toz to jest kara jak za przestepstwo ! Ba przestepcy tyle nie placa a tu skorzystanie z internetu przez telefon staje sie przestepstwem ... To sa stawki bandyckie i powinno sie oddac sprawe do prokuratora... Formalnie kazdy moze zaplacic 1000 nawet za pudelko zapalek ! Ale to ty sam musisz wybrac to pudelko ! Tutaj ktos kupuje android cieszy sie jak dzieco wciska to i tam licznik nabija i po paru godzinach zabawy rachunek na dziesitki tysiecy ! Tyle mial radosci z androida . Pare godzin radosci i musi sprzedac dom aby splacic rachunek... Nikt mi nie wmowi ze to jest dzialalnosc gospodarcza a nie bandycka... Specjalnie daja ludziom komorki z ,,pulapkami'' aby tu nabili tam nabili... Oczywiscie gdyby kazdy nabil 20 tys to by sie zmowili na adwokata i firme mogli zniszczyc ... Ale jak tak kazdy umoczy 100 ... O tyle nie bedzie sie procesowal ale jak firma ma z 5 milionow komorek to daje im 500 milionow ZA NIC !
Specjalnie zatem zastawiaja pulapki i nastawiaja obledne liczniki ... Aby grabic po trochu aby nie oplacal sie proces ...
Oczywiscie wszelki handel powinien byc uczciwy ... Jesli ktos dotyka palcem android i jesli to kosztuje to powinien byc komunikat TO POLACZENIE KOSZTUJE 1250 zl za 1 giga czy chcesz uruchomic ??? I jeszcze ze trzy takie komunikaty bo wszak ktos moze nieudolnie wcisnac TAK i co ? Ma placic... A oczywiscie te opcje powinny byc automatycznie blokowane i wlaczane jesli ktos chce... A jest co ? Bandytyzm ...
Tak ze uwazajcie abyscie za radosc z komorka nie zaplacili domem ...
Widzimy ze tak czy inaczej wszystko to jest udreka i tylko szalona osoba poklada swoje nadzieje w konsumpcji ! Tylko Bóg !



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:30, 16 Sie 2011    Temat postu:

Koniec z gigantycznymi rachunkami

Za internet w komórce klienci płacą nawet tysiączłotowe rachunki. Gdy przekraczają limit przesyłu danych, opłaty rosną lawinowo. Urząd Komunikacji Elektronicznej wprowadzi przepisy, które zmuszą operatorów do informowania o kosztach. O sprawie pisze "Dziennik Gazeta Prawna".Urząd Komunikacji Elektronicznej zapowiada wprowadzenie obowiązku informowania przez operatorów telefonii komórkowej o przekroczeniu limitu transferów danych pobranych z internetu. Według gazety, UKE przygotowało już propozycje zmian w tej sprawie.
Chodzi głównie o klientów tak zwanych smartfonów. Rzecznik UKE Piotr Dziubak mówi, że urząd otrzymuje tysiące skarg od klientów telefonów z pakietem na internet. Jeśli przekroczą oni limit pobierania danych, płacą według dużo wyższych stawek. Nie otrzymują jednak informacji kiedy limit został przekroczony.
Urząd chce wprowadzić obowiązek przerywania transmisji danych w momencie gdy użytkownik przekroczy limit. Abonent otrzyma wówczas SMS z informacją, że powinien wykupić nowy pakiet albo będzie płacił według wysokich stawek z cennika.
Propozycje zmian trafiły do Ministerstwa Infrastruktury, które pracuje nad nowelizacją prawa telekomunikacyjnego.

>>>>>

Chociaz tyle ! Choc cenniki beda bandyckie to chociaz bedzie informacja. Przydalo by sie aby kazde laczenie bylo od razu oznaczone ile ono kosztujenp.
Krotkie zdanko 100zl/100MB
Czy chcesz polaczec ?
TAK NIE
Ktos wciska tak
Potwierdz 100zl/100MB
TAK NIE

Bo ktos moglby sie pomylic za pierwszym razem...

Ale oczywiscie takie taryfy sa bandyckie i pwinny byc zakazane . Cena musi byc wspolmierna do uslugi ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:04, 19 Sie 2011    Temat postu:

Rachunki za komórkę na ponad 1000 zł? Klienci są wściekli

Niedawno ruszyła zakrojona na szeroką skalę kampania marketingowa Play, promująca korzystanie ze smartfonów. Jej twarzą został Kuba Wojewódzki. Wcześniej operator zachwalał swoją sieć „4G” – o "ściemie roku" pisaliśmy jakiś czas temu. Dostęp do internetu wszędzie tam, gdzie chcesz z niego korzystać (a raczej tam, gdzie operator gwarantuje zasięg). W dodatku tanie i nowoczesne telefony zapewniające mnóstwo funkcji oraz wygodne przeglądanie sieci. Brzmi zachęcająco, prawda? Niestety wszystko kosztuje. Rachunek na kwotę 1000 zł za używanie smartfonu może być niczym kubeł zimnej wody wylany na nasze rozgrzane głowy. Tak w wielu przypadkach kończy się przygoda z wymarzonym smartfonem.

W internecie rozpętała się prawdziwa burza, po tym jak użytkownicy sieci Play otrzymali horrendalnie wysokie rachunki za ściąganie danych. Pokrzywdzeni organizują się w popularnych serwisach społecznościowych, wymieniając informacje na temat swoich problemów. Maciek: "Naliczyli mi w półtorej godziny 500 zł". Bartek: „Właśnie mi przyszedł nie z gruchy ni z piertuchy rachunek na 750zł”. Agnieszka: „ja również walczę z PLAY o anulowanie rachunku za internet (poza pakietem) na 1200 PLN”. Do społeczności Play – Oszukani, liczącej już kilkaset użytkowników dołączyła się również Aleksandra: „Suma moich dwóch rachunków z Play za internet przekroczyła spokojnie 1300 zł. Wykupiłam pakiet internetowy, ale sprzedający nie poinformowali, że jest coś takiego jak bycie w strefie Play, i bycie poza strefą Play. Przychodził co prawda SMS z informacją, że jestem poza strefą Play, ale nie było wiadomo, kiedy z powrotem w niej jestem. Bartosz także dołączył się do grona „nabitych”: „Dwie nieprzerwane sesje: pierwsza o 1:43, druga o 7.35 na łączny transfer danych 2,5 GB na kwotę 1300zł, podczas gdy w domu prawie nie mam zasięgu Play.”

Oszukani czy sami sobie winni?

Czujących się oszukanymi klientów sieci Play jest więcej. Jednak czy rzeczywiście mają oni powody do narzekań na operatora? A może sami są sobie winni? Wina leży po obu stronach. Decydując się na smartfon musimy zdawać sobie sprawę, iż aby w pełni wykorzystać jego możliwości, konieczne jest wykupienie pakietu internetowego. Bez niego telefon będzie niczym Ferrari bez paliwa. Aby jeździć autem trzeba tankować, podobnie jest w przypadku smartfonów – aby korzystać z większości ich funkcji, konieczna jest transmisja danych. Należy również pamiętać, że niekiedy telefon samoczynnie będzie się łączył z siecią – np. żeby sprawdzić czy w skrzynce pocztowej są nowe wiadomości. Jeśli użytkownicy nie będą świadomi, może ich spotkać to co Pana Jakuba, który pisze: „Telefon leżąc schowany w szafce przez około 1,5 godziny ściągnął niemal 2GB danych, za co zostałem policzony na ponad 1000 PLN. Reklamacje składałem dwukrotnie, zarówno telefonicznie jak i mailowo. Za każdym razem, w bardzo krótkim czasie otrzymywałem odpowiedź, że wszystko jest w najlepszym porządku z sugestią, że to na pewno jakaś aplikacja w smartfonie”.

Wykupiony pakiet internetowy, nie daje stuprocentowej pewności

Niestety nawet wykupienie wspomnianego wcześniej pakietu internetowego nie daje nam stuprocentowej pewności, że cała transmisja danych zostanie w ramach niego rozliczona. Dlaczego? Pakiet, na który się zdecydowaliśmy (np. 500 MB) może okazać się dla nas niewystarczający. Niestety, gdy wykorzystamy cały transfer, kolejne dane będą rozliczane poza nim – zgodnie z obowiązującym cennikiem. Przykładowo, przy cenie przesyłu danych w Play wynoszącej 5 gr za 10 kB, pobranie 1 MB będzie nas kosztowało około 5 zł. Korzystając z technologii HSDPA, w bardzo krótkim czasie osiągniemy limit kredytowy ustalony przez operatora. Niestety o tym, że przekroczyliśmy pakiet internetowy operator w żaden sposób nas nie informuje i takiego obowiązku nie ma, dlatego samemu trzeba sprawdzać, jaki transfer nam pozostał. Pan Dariusz pisze: „Naliczyli mi 1200 zł i reklamację odrzucili. Mam pakiet 2GB. Stwierdzili że ich system nie ma możliwości wysyłania SMSa informującego, że koniec pakietu jest bliski.” Nasuwa się zatem pytanie, czy tak wysokie stawki za usługę transmisji danych, przy jednocześnie bardzo atrakcyjnych ofertach na pakiety abonamentowe nie jest żerowaniem na ludzkiej niewiedzy?

Co na to UKE?

Piotr Dziubak, rzecznik Urzędu Komunikacji Elektronicznej przyznaje: - Play jest jedną z sieci, których dotyczy najwięcej skarg na zawyżony transfer. Prezes UKE wszczął w stosunku do operatorów postępowanie kontrolne.

Stanowisko Play

Co na to Play? - Generalnie problem polega na tym, że klienci (a przynajmniej ich część) kupują smartfony, ale nie kupują pakietów danych, a szczególnie ofert dedykowanych do korzystania z internetu w komórce (np. taryfy All Inclusive) - zaznacza Marcin Gruszka, rzecznik Play. Dodaje również: - Jesteśmy stawiani trochę pod ścianą, bo nasz system naprawdę widzi taką transmisję. Smartfony, szczególnie z systemem Android, mają to do siebie, że non stop łącza się z internetem. Począwszy od automatycznego sprawdzania poczty, przez aktualizację pogody, po ściąganie paczek z aktualizacjami oprogramowania - tłumaczy. Pan Marcin Gruszka jednocześnie zapewnia, że operator umarza w procesie reklamacji 50 proc. kwoty i rozkłada ją na raty.

Pakiet internetowy nie działa w roamingu

Problem może wystąpić również w sytuacji, gdy pakiet jest aktywny, lub miał być aktywowany prze operatora. Panu Piotrowi operator doliczył do rachunku kwotę wynoszącą około 200 zł, z tytułu transmisji danych, pomimo posiadanego pakietu internetowego. „Przyznali się do błędu i zamiast cofnąć 200 zł, to pani z BOK zaproponowała 3x30 minut do wszystkich (śmiechu warte). Odwołałem się i już 2,5 miesiąca czekam na korektę faktury.”. Z kolei Pan Szymon poprosił operatora poprzez BOK o wyłączenie pakietu transmisji danych i aktywację innego. Niestety operator nie dotrzymał słowa, o czym klient przekonał się otrzymując rachunek opiewający na kwotę kilkuset złotych. W wyniku złożenia reklamacji, operator przyznał się do błędu, jednak później odmówił wystawienia korekty faktury. Cała sprawa ciągnęła się przez długie miesiące by w końcu mieć swój szczęśliwy dla Pana Szymona koniec.

Osoby pokrzywdzone przygotowują pozew zbiorowy. W tym miejscu chcielibyśmy uświadomić użytkowników smartfonów, iż aby w przyszłości uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, powinni sami na bieżąco kontrolować stan swojego konta. Jednak nie znajdujemy wytłumaczenia dla postępowania operatorów, którzy nie informują o tym, czy internet, z którego korzystają jest rozliczany w ramach wykupionego pakietu, czy też poza abonamentem. Zwłaszcza, że zdarzają się sytuacje, w których zapominamy o włączonej transmisji danych wyjeżdżając np. za granicę lub znajdując się poza zasięgiem operatora macierzystego (w przypadku Play) - wówczas również opłaty rozliczane są poza pakietem. W związku z tym zachęcamy wszystkich użytkowników smartfonów, aby czytali instrukcje obsługi, a także zapoznawali się z cennikami i regulaminami operatorów, zanim będzie za późno.

>>>>>

Samo czytanie nie pomoze bo czlowiek uczy sie praktyka a nie czytaniem . Musi popstrykac zanim sie nauczy a to pstrykanie moze go kosztowac 10 tys . A to juz nie jest wina ludzi tylko gangsterow ktorzy takie pulapki zastawiaja... I tluamczenie ze ,,mogli czytac'' nic nie zmienia... Np. gdyby ktos porobil pulpki na jezdniach czyli zapadajace sie dziury w ktore by wpadali ludzie to nie moze sie tlumaczyc ze gdzies tam wywiwiesil znaka uwaga pulapki ... Pytanie wtedy jest po co te pulapki . DLA KASY ! Nie badzmy smieszni ... Zrobic technicznie zapore na internet w chwili kiedy konczy sie 500 MB to nie problem ! Telefon wyswietlal by koniec pakietu koniec polaczenia i final ! Ale dalczego tego nie ma ? ANO WLASNIE ZEBY PLACIC PO 1000 !!! I to juz jest wyraznie dzialanie na szkode klienta... Wszelkie zasady sa oczywiste ! Klient NASZ PAN jak mowi polskie przyslowie . I wszystko ma byc tak aby on byl zadowolony a nie wsciekly... Tym roznic sie handel od rozboju ....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:20, 23 Lis 2011    Temat postu:

UOKiK: 113 mln zł kary dla operatorów komórkowych za zmowę kartelową

113 mln zł kary nałożył Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów na czterech największych operatorów komórkowych za utworzenie kartelu - poinformował w środę Urząd. Zmowa miała spowodować blokowanie rozwoju technologii.

Uzgadnianie sposobu postępowania wobec hurtowego operatora telewizji mobilnej to powód nałożenia kary na czterech operatorów telefonii komórkowej - poinformowała w środę dziennikarzy prezes UOKiK Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel.

Było to nielegalnym porozumieniem kartelowym, poważnie ograniczającym konkurencję i opóźniło rozwój nowych usług na rynku - dodała prezes. Chodzi o postępowanie operatorów wobec spółki Info-TV-FM, która wygrała przetarg na rezerwację częstotliwości, umożliwiającej m.in. odbiór telewizji w telefonach komórkowych. Przetarg ten przegrało konsorcjum zawiązane przez czterech operatorów.

Według UOKiK zmowa kartelowa trwała dwa i pół roku, a ustalenia co do wspólnego postępowania wobec zwycięskiej spółki zapadały na wysokim szczeblu kierownictw operatorów.

Kara dla Polkomtela to 33,4 mln zł, dla Polskiej Telefonii Cyfrowej - 34 mln, dla Polskiej Telefonii Komórkowej Centertel - 35 mln, a dla P4 - 10,7 mln. Decyzja nie jest prawomocna, ukarani mogą się odwołać do sądu antymonopolowego.

>>>>>

Tak wyglada kartel . Jak widzicie gdy koncentracja jest duza to wlascicielom bardziej oplaca sie zrobic kartel i grabic ludzi niz unowoczesniac i udoskonalac . nazywamy to NIEKORZYSCIA SKALI . Gdy skala jest zbyt duza prwadzi do monoplu . To sie stalo w UE i ona zdycha ... Zreszta i w USA mamy monopole typu microsoft a zwlaszcza banki ... Kartele bankowe sa wspierane przez rzady i ,,ratowne'' jak widzicie . Stad taki balagan na swiecie . Zreszta jest to kryzys moralny ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:28, 01 Cze 2012    Temat postu:

TVP za nasze pieniądze pozwala nas oszukiwać

Wirtualna Polska / Dziennik Gazeta Prawna

Loteria, którą emitowała TVP w czasie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej 2010 roku, była nierzetelna i łamała prawa konsumenta - orzekł UOKiK. Teraz toczy się proces o odszkodowanie dla oszukanego uczestnika - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".

- Według mnie ta loteria to było największe oszustwo w grach SMS-owych z udziałem Telewizji Polskiej - mówi "DGP" Jerzy Kucharski, który pozwał do sądu zarówno TVP, jak i organizatora loterii firmę MobileFormats za to, że oszukańcza loteria negatywnie odbiła się na jego zdrowiu.

Za nadszarpnięte nerwy chce od MobileFormats i TVP odszkodowania w wysokości 20 tys. zł. Sprawa toczy się przed Sądem Rejonowym w Warszawie.

W konkursie SMS-owym na antenie TVP można było wygrać jeden z osiemnastu samochodów Volvo S-40 oraz 900 tys. zł. W reklamowanej przez 42 dni w najlepszym czasie antenowym zabawie wzięło w nim udział kilkaset tysięcy widzów. Każdy wysłał od kilku do kilkunastu (rekordziści do kilkudziesięciu) SMS-ów po 4,88 zł każdy. Dochody z loterii obie firmy podzieliły między siebie.

Najwięcej emocji budzi fakt, że TVP pozwoliła organizatorowi loterii wykorzystać swój wizerunek. Emitowane na antenie spoty firmowali między innymi najpopularniejsi prezenterzy Telewizji Polskiej (Maciej Kurzajewski i Paulina Chylewska).


Tymczasem UOKiK wskazał, że loteria była nierzetelna i łamała prawa konsumenta. Urząd nałożył na MobileFormats karę w wysokości 85 tys zł. Zarzucił organizatorowi, że biorący w zabawie widzowie nie mieli dostępu do prawdziwych informacji o konkursie. Wytknął operatorowi wprowadzenie konsumentów w błąd przez posługiwanie się autorytetem instytucji publicznej. Pytanie jednak, jak to możliwe, skoro TVP zgodziła się na emisję na swojej antenie i to z udziałem własnych pracowników.

To nie wszystkie zarzuty wobec organizatorów. Nieprawdziwa był także informacja, że nadzór nad loterią sprawuje Ministerstwo Finansów. Tymczasem resort w ogóle nie ma możliwości podjęcia takich działań w odniesieniu do jakiejkolwiek loterii.

Dodatkowe zarzuty sformułował Urząd Celny w Warszawie. Po jego kontroli okazało się, że wbrew informacjom organizatora losowania nie odbywały się we wskazanym czasie. Uznano to za nieetyczną formę zachęty. SMS-y bowiem wprost stwierdzały, że to ostatni moment na wzięcie udziału w konkursie.

Pozostałe nieprawidłowości wytykają sami uczestnicy, przekonując, że pula nagród była o wiele niższa niż ta, o której informowały spoty. Te bowiem przekonywały, że było to 1 mln 620 zł, podczas gdy w regulaminie jest zapis jedynie o 900 tys. zł.

- Za każdego SMS-a musiałem zapłacić 4,88 zł. Na 68 otrzymanych wiadomości od organizatora, tylko w dziewięciu była podana cena, a w SMS-ach z pytaniami nigdy jej nie podawano - żali się "DGP" Jerzy Kucharski.

Właśnie ze względu na takie nadużycia organizatorów loterii wprowadzono zmiany do przepisów telekomunikacyjnych. Od maja br. w SMS-ach loteryjnych muszą być zamieszczone informacje o tym, kto jest organizatorem konkursu oraz cenie SMS-a zwrotnego. Natomiast w reklamie loterii koszt wiadomości tekstowej musi być przedstawiony powiększoną czcionką.

>>>>

To juz jest pogon za kasa . Zero zasad . Przypominam ze jakby to nie nazywac wyciaganie kasy z ludzi za nic jest zlem czyli grzechem . TV dostarcza programow za reklamy badz abonament i to O ILE PROGRAMY I REKLAMY SA MORALNE jest w porzadku . Ale juz kombinacje typu wyslij SMS bo wygrales za 4 zl w porzadku nie jest nawet gdy nikt nikogo nie zmusza ...



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:07, 14 Cze 2012    Temat postu:

Biznes nie chce kar dla menedżerów

Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów trudno będzie przeforsować projekt finansowego karania prezesów, członków zarządów i wszystkich innych menedżerów za nadużywanie pozycji dominującej, zmowy cenowe i inne naruszenia prawa, twierdzi "Puls Biznesu".

Obecnie Urząd może karać finansowo tylko firmy. Za nadużywanie pozycji dominującej, zmowy cenowe i inne naruszenia prawa może nałożyć sankcję do 10 proc. przychodu firmy. W 2011 r. na 431 firm spadły kary w wysokości prawie 400 mln zł (wzrost o 20 proc. w porównaniu z 2010 r.). Mimo tej surowości UOKiK uważa, że nie przynoszą one zadowalających rezultatów. Od łamania prawa ma odstraszać menedżerów osobiste zagrożenie wysoką karą.

UOKiK chce mieć możliwość nakładania na nich kar pieniężnych do 0,5 mln euro, czyli ponad 2 mln zł. To dwukrotnie więcej niż mogą nakładać sądy karne, zwraca uwagę szefowa PKPP Lewiatan - Henryka Bochniarz. Projekt krytykowany jest także za uznaniowość nakładania kar i pogwałcenie prawa do obrony.

Co ciekawe, menedżerowie znaleźli sojusznika w... Ministerstwie Finansów. - Wymiar kar jest niewspółmierny do wysokości zarobków w Polsce, nawet kadry kierowniczej, ocenia wiceminister finansów Dominik Radziwiłł.

>>>>

Nikt nie lubi miec bata nad glowa ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:46, 25 Lis 2012    Temat postu:

Laptop za cztery złote. Czy to w ogóle możliwe?

Wyobraźcie sobie, że bierzecie udział w aukcji i oferujecie 50 zł za przedmiot, który bardzo chcecie mieć. Aukcja się kończy, ktoś przebił waszą ofertę, jednak wy i tak musicie zapłacić 50 złotych, a przedmiot, który chcieliście mieć "ląduje" w innych rękach. Niemożliwe? Nie do końca…

Skuszona wizją łatwego zysku i kupienia telewizora, czy zestawu noży za niską cenę, sama spróbowałam wziąć udział w kilku podobnych aukcjach na portalu, który obecnie wydaje się być liderem w tym segmencie, czyli za10groszy.pl.

Zalogowałam się, wykupiłam tzw. bidy i ruszyłam do akcji. Za jeden punkt aukcyjny zapłaciłam 7,5 gr – w promocyjnej cenie dla początkujących. W oko wpadł mi zestaw noży, których wartość portal za 10groszy.pl wycenia na 238 złotych, co w zasadzie jest zgodne z prawdą. Warto podkreślić, że każdy z graczy ma możliwość ustawienia sobie tzw. automatu, który będzie za niego licytował, nawet jeśli on nie może w danym momencie być przy komputerze. Zapoznaję się z zasadami jego działania i ustawiam – minimum 45 przebić, to warunek, żeby mógł zadziałać. Tak więc robię.

Aukcja rusza. Widzę, że oprócz mnie jest kilku innych graczy. Każdy ma ustawiony automat. Siedzę i obserwuję. Każde przebicie kosztuje mnie trzy bidy. Jeśli więc podbijam cenę o 1 grosz aukcyjny, to faktycznie kosztuje mnie to ponad 22 grosze. Na liście licytujących pojawiają się różne nazwy użytkowników. Jedni decydują się walczyć i przebijają regularnie. Inni oddają kilka bidów, po czym odchodzą z aukcji.

Każde przebicie wydłuża czas trwania aukcji. Obserwuję licznik. Jedna sekunda potrafi trwać nawet trzy – coś się zacina. Nic. Gram dalej. Postanawiam licytować ręcznie. W grze zostaję ja i dwa automaty. Licytujemy nadal. Jeden z automatów odpuszcza. – Jestem coraz bliżej zwycięstwa – myślę.

Nie przeliczam, ile już wydałam, ani ile będzie mnie to tak naprawdę kosztować. Wiem, że mogę wygrać i to sprawia, że nie odpuszczam. Walczę do końca. Widzę, że automat przebił po raz kolejny oferowaną przeze mnie kwotę. Patrzę na licznik czasu, zostały trzy sekundy. Klikam. Czytam komunikat: "nie możesz już licytować, aukcja została zakończona". Noże sprzedane za 7 zł i 22 grosze.

Zwycięzca musi pokryć koszt przesyłki – w tym wypadku to 25 zł. – Patrzę zdziwiona w ekran komputera. "Przecież miałam trzy sekundy" – myślę. No cóż, widać takie prawo aukcji. Czuję się jednak nieco oszukana. Emocje były, ale pieniądze już do mnie nie wrócą.

W taki właśnie sposób działają serwisy, które opierają swoje funkcjonowanie na aukcji o grosz. Niektóre z nich twierdzą, że oferują swoim klientom formę "entertainment shopping". Co w ich opinii oznacza specyficzny sposób kupowania, który łączy w sobie wejście w posiadanie produktu z emocjami, jakie wiążą się z zakupem.

Użytkowników przyciągają towary w bardzo atrakcyjnych cenach. Któż nie skusiłby się, żeby wylicytować nowego laptopa za 4 zł, czy telewizor plazmowy za 14? Mało kto zastanawia się jednak, jaki jest realny koszt tych sprzętów i kto tak naprawdę na tym zyskuje. O co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? Już wyjaśniam.

Początki

W Polsce takie portale zadebiutowały w 2008 roku. Wzorowały się one na stronach typu telebid.com oraz swoopo.co.uk. Jako jeden z pierwszych swoją karierę rozpoczął serwis podbij.pl. Później były: fruli.pl, za10groszy.pl, odzera.pl, tylkogrosz.pl, podbijajwygrywaj.pl, guldeno.pl, pacnij.pl i oligoo.pl, a to tylko niektóre z nich…

Kariery Telebid i Swoopo dość szybko się zakończyły. 26 marca 2011 roku ogłoszono ich bankructwo. Podobnie było z naszymi rodzimymi produktami. Niektóre, tak jak podbij.pl, po szybkim sukcesie, zaliczyły równie szybką i medialną porażkę. Niektóre po prostu zniknęły w tajemniczych okolicznościach. A jeszcze inne otwarcie zostały posądzone o oszustwo, tak jak fruli.pl.

Jedynym serwisem z wyżej wymienionych, jaki przetrwał, jest za10groszy.pl, który nadal cieszy się niemałym powodzeniem.

Jak to działa?

Licytacje na takich portalach zaczynają się często od jednego grosza. Jednak w licytacji nie uczestniczy się za darmo. Aby móc wziąć w niej udział, należy wykupić na portalu punkty, którymi następnie podbija się cenę.

W serwisie za 10groszy.pl takie punkty nazywają się bidami. Już na początku widzimy, że bidy mają różną wartość. Każdy kupujący płaci za nie inną kwotę. Są one realnie warte od 10 groszy za bid do 23 groszy za bid, w zależności od tego, ile się ich wykupi. Jednorazowo można na nie wydać, aż 2,5 tys. złotych!

Aby wziąć udział w aukcji należy mieć wystarczającą ilość bidów na koncie. Jeden bid pozwala na podbicie wartości aukcji o 1 grosz. Tak więc jeśli użytkownik wylicytuje sprzęt wart 5 tys. zł za 1 tys.zł, wszyscy licytujący musieli przebić wcześniej cenę o sto tysięcy razy. Jeśli za każdą taką możliwość zapłacili 10 groszy, do właścicieli portalu trafia w sumie 10 tys. zł plus wylicytowane 1 tys. zł.

Zdarzają się też aukcje, gdzie za podbicie ceny o 1 grosz, trzeba zapłacić 9 bidów. Realnie więc 1 grosz aukcyjny może nas kosztować o wiele więcej.

Aukcję wygrywa ta osoba, która zaoferuje najwięcej pieniędzy za dany przedmiot. Wygrany pokrywa więc realną kwotę, którą zaoferował za przedmiot, koszty przesyłki (które często wynoszą ok. 100 zł) i wartość bidów, jakie zainwestował w licytację. Często oferty są kuszące, a osoba, która wygrywa aukcję, faktycznie kupuje przedmiot po niższej cenie, niż w sklepie.

Czas trwania aukcji (zazwyczaj od 30 sekund do 20 minut) liczony jest od nowa po każdym złożeniu oferty. Licytacja kończy się w przypadku braku kolejnych podbić. Różnica w stosunku do normalnych aukcji polega na tym, że każde przebicie ceny jest płatne, a zwycięzca tylko jeden. Reszta "zrzuca się" na nagrodę.

Gdzie jest haczyk?

Operatorem serwisu jest spółka Welmory Limited, która ma siedzibę na Cyprze, a serwery w Danii. Siedziba na Cyprze sprawia, że są oni poza jurysdykcją polskiego Rzecznika Praw Konsumenta, w razie gdyby klient chciał złożyć jakąkolwiek skargę.

Polska siedziba firmy zarejestrowana jest przy ul. Majora Hubala 14 w Gdańsku. Po tym adresem funkcjonuje również druga firma, która opiekuje się serwisem geloo.pl, działającym na podobnej zasadzie co za 10groszy.pl. Siedzibą firmy wcale nie jest ogromny biurowiec, czy luksusowe biuro. Jest nią po prostu zwykły dom.

W sieci aż roi się od komentarzy internautów, którzy korzystali z usług serwisu. Niektórzy z nich zarzucają właścicielom, że na aukcjach licytują podstawieni przez nich ludzie, niektórzy, że to zaprogramowane autoboty, a jeszcze inni, że udało im się wygrać, ale przedmiotów nie dostali.

Jeden z internautów wytyka serwisowi, że pomimo obiecywanych laptopów, telewizorów czy wspaniałych aparatów użytkownicy wygrywają tylko bony o wartości 50 zł i inne przedmioty o niskiej wartości.

Faktycznie, kiedy zaglądamy do zakładki "zwycięzcy" na portalu, widzimy tam w większości osoby, które chwalą się właśnie takimi zdobyczami. Aparatów, laptopów czy telefonów jest tam jak na lekarstwo.

Co na to UOKiK i Ministerstwo Finansów?

Za hazard uważa się wszystkie gry, w których o wygranej w mniejszym lub większym stopniu decyduje przypadek. Jeśli w grze nie występuje element losowy, to nie można jej uznać za hazard, a więc jest legalna. Ministerstwo Finansów na tej podstawie opiera swoje wyjaśnienia tłumacząc, że w przypadku tego typu portali trudno jest jednoznacznie określić, czy są one legalne czy nie.

- W okresie od 2008 r. do kwietnia 2012 r. portale aukcyjne były przedmiotem oceny, w tym również w ramach wydania decyzji rozstrzygającej charakter gry, pod kątem spełnienia cech do uznania za grę hazardową. Przedmiotowa ocena odnosiła się w sumie do 20 przedsięwzięć - mówi mi przedstawiciel Ministerstwa finansów.

I dodaje: "Z uwagi na fakt, że przedsięwzięcia te miały różnorodne mechanizmy były oceniane jako gry losowe, bądź jako gry niespełniające znamion gier losowych. W przypadku 4 przedsięwzięć, z uwagi na niedostateczne dane odnośnie mechanizmu gry, ich ocena nie była możliwa".

Biorąc pod uwagę ilość skarg, na jakie natrafiłam w sieci ws. za10groszy.pl, postanowiłam zapytać też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, o to, czy spotkali się ze skargami w tej sprawie.

Jak jednak mówi Artur Kosim do urzędu wpłynęło do tej pory zaledwie kilka skarg drogą elektroniczną. Które po wstępnej analizie nie zostały rozpoczęte. Skarg było zbyt mało, aby wszcząć postępowanie sprawdzające, czy doszło do naruszenia zbiorowych interesów konsumentów...

....

I znow oszusci . Tylko po co od razu te pytania . Co na to rzad . Jesli wchodzicie w aukcje laptop za 4 zl to rzad naprawde nie ma nic do tego . Rzad nie zajmuje sie placeniem za skutki waszej glupoty .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:17, 01 Lut 2013    Temat postu:

Totalizator Sportowy zarabia miliony na kumulacjach

Dziewięć kumulacji powyżej 17 milionów złotych i kilka nieco mniejszych sprawiło, że Totalizator Sportowy osiągnął w zeszłym roku rekordowe zyski.

O blisko 65 proc. poprawił się zysk Totalizatora Sportowego w 2012 roku - wynika ze wstępnych danych. Firma netto miała zarobić 318 mln zł. To najlepszy wynik historii. W 2012 roku TS ustanowił też kilka innych rekordów, m.in.: zanotowano najwyższą wygraną 33,7 mln zł w Gdyni, najwyższą sumę wypłat na wygrane 1,721 mld zł czy rekordową sprzedaż dzienną, która sięgnęła 58,7 mln zł w samym Lotto.

Spółce nie udało się jedynie poprawić rekordu przychodów. Te wzrosły w 2012 do 3,421 mld zł. To wynik lepszy o blisko 15 proc. niż rok wcześniej, ale aż o 20 mln niższy niż w historycznym 2008. Rosnąca sprzedaż to w znacznej mierze zasługa szturmujących kolektury Polaków, gdy gra toczy się nie o 2 mln, ale 20 mln zł.

- Duże kumulacje w Lotto sprawiły, że przychód jest wyższy o co najmniej 350 mln zł. Te wyliczenia dotyczą jednak tylko gier liczbowych. Często jest tak, że przy okazji kupowania kuponu Lotto klient decyduje się też na grę na przykład w zdrapkę. To generuje jeszcze większą sprzedaż podczas kumulacji, ale jest ona trudna do wyliczenia - mówi Wojciech Szpil, prezes TS.

Niestety to, że kumulacja się pojawia, to zrządzenie losu i firma nie może tego zaplanować. W styczniu tego roku nie było jeszcze żadnej powyżej 10 mln zł. TS ma więc pomysł, by nie uzależniać się tylko od jednej gry i stara się swoją ofertę urozmaicać. Sukcesem okazało się wprowadzenie Lotto Plus; kosztujący złotówkę dodatkowy los do Lotto sprawia, że klient zostawia w kolekturze więcej pieniędzy. Obecnie co drugi grający w Lotto dokupuje Plusa. Nowa gra dostępna w ofercie od nieco ponad trzech miesięcy zwiększyła przychody TS o 78,5 mln zł. Dzięki niej w tym roku firma ma zarobić dodatkowe 300 mln zł.

Priorytetem mają być jednak zdrapki. To ich sprzedaż rośnie obecnie najdynamiczniej. W zeszłym roku przychody z tego tytułu podskoczyły o ponad 30 proc. do 338 mln zł.
- Hitem była zdrapka, która oprócz tradycyjnej wygranej dawała też wypłacaną co miesiąc extra pensję. Te zdrapki skończyły się już po trzech miesiącach i trzeba było dodrukować nowe i zorganizować kolejną edycję - mówi Wojciech Szpil.

W związku z tym w ciągu miesiąca TS chce przedstawić nową grę liczbową opartą właśnie na możliwości wygrania wynagrodzenia wynoszącego kilka tysięcy złotych i wypłacanego co miesiąc przez kilka lat. Zaawansowane są też prace nad automatami sprzedającymi zdrapki. Testowo działają już w Katowicach i Poznaniu, ale wkrótce 300 nowych maszyn zostanie postawionych w kioskach i kolekturach w całej Polsce. Jedyny problem takich automatów to kwestia sprzedaży losów niepełnoletnim.

- Zastanawialiśmy się nad rozwiązaniem włoskim. Tam, aby kupić zdrapkę, trzeba zeskanować swój dowód osobisty lub kartę kredytową. Dzięki temu automaty mogą stać w dowolnym miejscu. Na razie jednak takiego rozwiązania nie zastosowaliśmy i dlatego ustawiamy je tylko na widoku sprzedawcy w kolekturze czy salonikach prasowych - tłumaczy Cezary Klimont, dyrektor działu finansowego Totalizatora Sportowego.

Maszyna sprzeda nam losy, tak jak automaty vendingowe sprzedają batony czy Coca-colę, ale po odbiór nagrody trzeba udać się już do kolektury. Przez problemy techniczne w maszynach na razie nie będzie można też można kupić losów Lotto, ale kiedyś ma się to zmienić.

Podsumowując rok 2012, TS chwali się nie tylko wysokim zyskiem, ale także coraz większym udziałem w rynku. Według danych Ministerstwa Finansów mniej więcej co czwarta złotówka wydana w Polsce na hazard przechodzi przez Totalizator. Liderem nadal są automaty o niskich wygranych (AoNW). Do jednorękich bandytów należy 35,6 proc. rynku. Ich udziały jednak spadają, bo na stawianie nowych maszyn nie zezwala ustawa hazardowa.

Jednocześnie TS poinformował, ile wpłaci do budżetu państwa. Bez dywidendy będzie to 1,572 mld zł - o niecałe 14 proc. więcej niż rok wcześniej.

....

Taa . Przypadkowo takie systemy ukladaja ze sie kumuluje ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:05, 07 Maj 2013    Temat postu:

Kupujesz jajko Star Wars, a tu niespodzianka

Bez żartów. To może być kolejna jajeczna afera. Rodzice narzekają, że w Kinder Niespodziankach za mało jest reklamowanych figurek z serii Star Wars.

- Kupiłem czteropak obrandowany logo Star Wars, a nie było tam nawet jednej figurki z tej serii - żali się pan Adam. - W innym opakowaniu były dwie figurki, ale identyczne. Przecież to jakaś kpina z dzieci i rodziców - dodaje.

W podobnej sprawie zgłosiła się do nas także pani Iza, która kupiła zwykły czteropak Kinder Niespodzianki, a w środku były trzy identyczne zabawki.

- Jestem mamą 7-latka, który jest fanem Star Wars. Kiedy tylko ukazała się reklama Kinder Niespodzianki, ruszyłam do sklepu. Niestety, na sześć jajek trafiłam jedynie... jedno. Fakt, spodziewałam się, że w każdym jajku będzie może nie tyle figurka, co chociaż jakiś element przypominający Star Wars - napisała na jednym z for internetowych Viola.

Mama 7-latka i tak miała szczęście. Według Anny, która od lat kolekcjonuje zabawki z Kinder Niespodzianki, na figurki z serii Star Wars średnio można się natknąć w co dziesiątym jajku. Jak tłumaczy, zazwyczaj w sprzedaży jest około 250-300 unikalnych przedmiotów. Logiczne jednak, że w związku z intensywną kampanią reklamową figurek Star Wars powinno być dużo więcej niż innych.
- Rzeczywiście coś z tą kolekcją jest nie tak. Mi też zdarzało się w czteropaku znaleźć dwie identyczne figurki. Nie dziwię się więc rozczarowanym rodzicom i zawiedzionym dzieciom - mówi właścicielka kolekcji kilku tysięcy figurek z Kinder Niespodzianki, którymi wymienia się na stronie magic-hobby.pl.

Ona sama już wcześniej próbowała skontaktować się z firmą Ferrero Polska, do której należy marka Kinder Niespodzianka. Jej uwagi nie były jednak traktowane poważnie. Nam udało się skontaktować z rzeczniczką marki, ale jak dotąd nie uzyskaliśmy odpowiedzi, dlaczego zabawek Star Wars jest tak niewiele.

W Kinder Niespodziance nowe kolekcje pojawiają się zazwyczaj raz w roku. W Polsce najczęściej są one związane z zagranicznymi superprodukcjami filmowymi dla dzieci (Shrek, Epoka Lodowcowa czy Asterix).

W wielu krajach serie nawiązują jednak do lokalnych bajek czy legend. Na przykład w Rosji Ferrero wypuściło kolekcję, której bohaterami są Masza i Niedźwiedź, rysunkowe postacie z tamtejszej kreskówki opartej na ludowych opowieściach.

Oprócz standardowych figurek są i takie, które są warte nawet kilkaset złotych. Na przykład standardową figurkę z najnowszej polskiej kolekcji Star Wars na aukcji internetowej można kupić za około 5 zł. Natomiast egzemplarz czarnego Lorda Vadera z niemieckiej serii Star Wars z hipopotamami kosztuje już 150 zł.

Kinder Niespodzianka budzi też inne kontrowersje. Sprzedaż tego typu produktów zakazana jest w Stanach Zjednoczonych. Do USA jajek niespodzianek nie wolno nawet wwozić. Na lotnisku kontrola celna tego typu słodycze może nam zarekwirować i za próbę przemytu wlepić trzystudolarowy mandat. Swego czasu kanadyjska telewizja CBC informowała, że rocznie celnicy rekwirują nawet 25 tys. jajek niespodzianek.

Powodem jest prawo Stanów Zjednoczonych, które zabrania sprzedawania produktów spożywczych z niejadalnymi częściami w środku. Wszystko w obawie przed połknięciem przez amerykańskie dzieci jajka niespodzianki w całości. Na szczęście europejskie maluchy wiedzą, co można znaleźć w środku.

....

Najwieksza niespodzianka to ... NIC w srodku ! Ale ubaw maja. To juz przekracza normy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:46, 16 Lip 2013    Temat postu:

14-latka nabiła olbrzymi rachunek za wrzucanie fotek na FB
Nabiła olbrzymi rachunek wrzucaniem fotek na Faceboka

Niektórzy nie mogą przeżyć ani jednego dnia bez portali społecznościowych i po prostu nie są sobą, jeśli przynajmniej kilka razy dziennie nie wrzucą ze swych smartfonów jakiejś fotki. Niestety często robią to z wakacji i nie zawsze pamiętają o opłatach roamingowych.

14-letnia Casey Snook mieszkająca na co dzień w Wielkiej Brytanii, wybrała się na wakacje do Nowego Jorku. Doskonale bawiła się zwiedzając Empire State Building, Central Park, Times Square i oczywiście cały czas dokumentowała swą wycieczkę robiąc zdjęcia z iPhone’a, a następnie wrzucając je na Facebooka.

Niestety po powrocie z wakacji, czekała ją w domu bardzo niemiła niespodzianka w postaci rachunku telefonicznego. Casey nie zdawała sobie sprawy z wysokich opłat roamingowych, więc zamiast kupić sobie kartę lokalnego operatora, nabijała rachunek na własnym numerze, który zamknął się kwotą 3800 funtów, czyli około 19,000 złotych. Orange, bowiem to właśnie u tego operatora dziewczyna ma swój numer, policzył jej opłaty za przesył danych, wykorzystywany do wrzucania zdjęć na Facebooka.

43-letnia Kate Snook, matka nierozgarniętej nastolatki oskarża firmę o wymuszenie. Nie wierzy, że rachunek może być tak wysoki i twierdzi, że jej córka nie robiła nic więcej, poza wrzucaniem zdjęć na portal społecznościowy.

Co prawda w czwartym dniu podróży nastolatka otrzymała od Orange wiadomość tekstową informującą, że przekroczyła limit danych i jej rachunek zostanie podwyższony ze standardowych 50 funtów do 320 funtów. Następnie operator zablokował wykonywanie rozmów oraz wysyłanie wiadomości tekstowych, lecz nie zablokował połączeń z internetem.

Orange zapewnia, że wysłał nastolatce wiele wiadomości tekstowych z ostrzeżeniami o przekroczeniu limitu danych. Operator pytał ją również, czy chce nadal korzystać z internetu po przekroczeniu limitu i Casey potwierdziła. Matka twierdzi jednak, po pierwszej wiadomości o podwyższeniu rachunku do 320 funtów, nie otrzymała więcej żadnych innych SMS’ów.

Rachunek zostanie jednak zapłacony, choć rodzicielka żali się, że poważnie nadszarpnie jej domowy budżet.

>>>>

Obawiam sie jednak ze oplaty sa bandyckie i niegodne . To ich tyle nie kosztuje . Po prostu poluja na nieswiadomych .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:19, 14 Paź 2013    Temat postu:

Padają ofiarą operatorów

Wal­czą­cy na śmierć i życie o pol­ski rynek ope­ra­to­rzy te­le­fo­nicz­ni, bro­niąc swych mi­liar­do­wych zy­sków, na­cią­ga­ją i oszu­ku­ją klien­tów. Ofia­ra­mi są prze­waż­nie lu­dzie star­si -czy­ta­my w "Dzien­ni­ku Pol­skim".

"Nasi pod­opiecz­ni na­gmin­nie na­ma­wia­ni są na usłu­gi, które są im nie­po­trzeb­ne. Coraz czę­ściej zda­rza się, że mimo od­mo­wy ope­ra­tor usłu­gę włą­cza i każe pła­cić" - po­wie­dział ga­ze­cie Prze­my­sław Wój­cik, wi­ce­pre­zes Fun­da­cji Po­mo­cy Oso­bom Star­szym i Nie­peł­no­spraw­nym "Za­wsze Po­trzeb­ni".

Jego ob­ser­wa­cje po­twier­dza­ją rzecz­ni­cy kon­su­men­tów w całej Ma­ło­pol­sce. Ga­ze­ta przy­ta­cza też przy­kła­dy ta­kich dzia­łań, prze­sła­ne do niej przez czy­tel­ni­ków.

>>>>

Gangi .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:32, 12 Lis 2013    Temat postu:

Ewa Wesołowska | Onet
Wielcy i mali naciągacze

Shutterstock

Firmy telekomunikacyjne, spółki energetyczne i ubezpieczeniowe, nawet banki coraz bardziej bezpardonowo walczą o nasze pieniądze. Oferują niby lepsze i tańsze abonamenty, taryfy, dodatkowe usługi, super produkty finansowe. Na pierwszy rzut oka wyglądają atrakcyjnie. Dopiero po wnikliwej analizie umowy okazuje się, że nowy produkt, to prawdziwa pułapka: niby niedrogi, ale rezygnacja słono kosztuje.

Przekonał się o tym jakiś czas temu Mirosław z Warszawy, który zdecydował się na program oszczędnościowy mSaver Plus w mBanku. Zadeklarował, że będzie wpłacał co miesiąc po 100 zł, a w zamian bank miał mu otworzyć lokatę oprocentowaną na 7,5 proc. Wydawało mu się, że zrobił dobry interes, bo obecnie standardowa lokata to 2,5 - 3proc. Problemy zaczęły się, gdy Mirosław po 10 miesiącach postanowił zrezygnować z programu. Okazało się jednak, że bank zamiast ponad 1000 zł, wypłacił mu tylko ok. 250 zł. Pozostałe pieniądze zainkasował w ramach tzw. opłaty likwidacyjnej i opłaty za zarządzanie.

To nie jedyny grzech banków. Ze skarg, które wpływają do Arbitra Bankowego przy Związku Banków Polskich wynika, że klienci instytucji finansowych najczęściej skarżą się na nielegalne pobieranie opłat za obsługę nieterminowej spłaty, brak informacji o dodatkowych kosztach lub ryzyku związanym z proponowaną usługą, a także namawianie na polisy ubezpieczeniowe (np. od utraty pracy lub na życie) osób starających się o kredyt. Co więcej, w sytuacji, gdy klient faktycznie popadnie w kłopoty i przestanie spłacać kredyt, banki wcale nie zwracają się do ubezpieczyciela tylko bezpośrednio do dłużników.

Dobry jak bank

Do Rzecznika Ubezpieczonych wpływa wiele skarg od klientów banków, którzy mimo wykupienia polisy, musieli walczyć z komornikiem wysłanym przez banki. - Bywa, że spadkobiercy dłużnika, nie mają pojęcia o tym, że kredyt był ubezpieczony i spłacają go z własnych środków - mówi Aleksander Daszewski z Biura Rzecznika Ubezpieczonych. Częstą praktyką jest też odmowa zwrotu części składki ubezpieczeniowej w przypadku wcześniejszej spłaty zaciągniętych zobowiązań.

Banki chętnie też oferują nam wyższe limity na kartach kredytowych albo odnawialne debety. Czasami robią to nawet bez zgody klienta. Ostatnio zrobił tak Raiffeisen Polbank, który wysłał do części swoich klientów posiadających karty kredytowe pismo z informacją, że podnosi im limit kredytowy... automatycznie. A co z tymi, którzy się na to nie godzą, bo np. większy limit obniża im zdolność kredytową albo, po prostu nie chcą ulec pokusie? Okazało się, że klienci, którzy nie życzą sobie wyższego limitu muszą przyjść do banku, zadzwonić na infolinię albo przysłać pismo. - To sprytny chwyt marketingowy - mówi Wiesław Gomulski, psycholog biznesu. - Banki wiedzą, że niewielu klientów zechce sobie zawracać głowę odkręcaniem sprawy. Zwłaszcza, że opłata za kartę nie uległa zmianie. Za to tych, którzy skwapliwie skorzystają z podwyższonego limitu będzie na pewno wielu. A bank zarobi na odsetkach...

Głuchy telefon

Ostro walczą o klientów również firmy telekomunikacyjne. Oferują telefony stacjonarne po okazyjnej cenie, tanie pakiety albo internet za darmo. Tyle że zawierając umowę zapominają poinformować, że "za darmo" jest tylko jeden miesiąc, a za rezygnację z usług klient będzie musiał słono zapłacić. Najczęściej tego typu praktyki stosują małe firmy, które próbują podebrać klientów dużym telekomom. Np. kilka miesięcy temu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta uznał, że interesy konsumentów naruszyły dwie spółki TelePolska i Telekomunikacja Novum. Obydwaj operatorzy utrudniali klientom odstąpienie od umowy i obciążali ich dodatkowymi opłatami. UOKiK nałożył na nie w sumie 2 mln zł kary.

- Jest coraz więcej takich skarg, a ofiarami padają głównie osoby starsze, które nie znają rynku, czasem źle słyszą - przyznaje Krzysztof Tomczak, miejski rzecznik konsumentów w Bydgoszczy. - Na pytanie: "Pan jest z Telekomunikacji?", otrzymują odpowiedź: "Tak, z firmy telekomunikacyjnej". Oczywiście z byłą Tepsą ci przedstawiciele nie mają nic wspólnego, a klienci podpisują niekorzystne umowy.

Duże kontrowersje wywołała również oferta TP Orange oraz MetLife Amplico , które oferowały abonentom dodatkowe ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków i trwałego inwalidztwa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że konsultanci z infolinii umowę z klientami zawierali na odległość (wystarczyło oświadczenie na infolinii). Niestety, część klientów (zwłaszcza starszych), nie rozumiała o co chodzi i nieświadomie przystąpiła do umowy. O tym, że są ubezpieczeni zorientowali się dopiero, gdy otrzymali rachunek telefoniczny powiększony o 15 zł (tyle wynosi składka). Część z nich wystąpiła o zwrot kwoty, ale ile osób machnęło ręką? Tego spółka nie ujawnia.

Podłączeni do prądu

Na jednym z portali znalazłam wypowiedź klienta Energetycznego Centrum z siedzibą w Radomiu. Podpisał umowę z nowym dostawcą energii, wierząc, że będzie miał tańszy prąd , a na dodatek będzie mógł korzystać z różnych bonusów: np. z rabatu na leki w aptekach, dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego. "Dopiero po wnikliwej analizie warunków umowy okazało się, że zostałem nabity w butelkę" - pisze klient.

Okazało się, że , owszem, prąd jest nieco tańszy (średnio o 2 zł za miesiąc), ale klient musi jeszcze zapłacić tzw. opłatę handlową w wysokości 42 zł . Poza tym Energetyczne Centrum zażyczyło sobie drakońskich opłat za niedotrzymywanie terminów zapłaty: za wysłanie SMS z przypomnieniem doliczało do rachunku 3 zł, za telefon - 10 zł, za monit 15 zł, a za ponaglenie - 30 zł. Okazało się też, że możliwość kupienia tańszych leków o 10 proc. trzeba zapłacić 34 zł, a za dodatkowe ubezpieczenie 84 zł. Na szczęście klient miał 10 dni na rezygnację z umowy.

Ale nie wszyscy tak wnikliwie czytają umowy. Świadczą o tym wyniki badania przeprowadzonego przez UOKiK, z którego wynika, że 56 proc. klientów nie czyta przez podpisaniem umów, a 50 proc. nie zdaje sobie sprawy, że może je negocjować. Największą barierą dla przeciętnego Kowalskiego jest język, którym pisane są firmowe dokumenty i umowy. - Mam wrażenie, że firmy specjalnie posługują się hermetycznym językiem prawniczym, żeby prostego klienta zniechęcić do czytania - mówi Gomulski. - Co prawda, teoretycznie wszystko powinien objaśnić nam sprzedawca usług lub pracownik z biura obsługi klienta, ale wcale się do tego nie palą, bo od każdej podpisanej umowy dostają prowizję. Poza tym, co mają mówić, jak klient o nic nie pyta? Zdaniem Gomulskiego, zwłaszcza osoby starsze są przyzwyczajone, że urzędnik zawsze ma rację i że trzeba podpisać co podtykają, bo inaczej mogą być problemy.

Wyłudzić, ile się da

Ten respekt do urzędowych pism wykorzystuje coraz więcej spryciarzy i naciągaczy. Kilka miesięcy temu głośno było o firmach, które prowadziły prywatne rejestry działalności gospodarczej i pobierały opłaty od przedsiębiorców. Z danych Ministerstwa Gospodarki wynika, że było ich pięć: Krajowy Rejestr Pracowników i Pracodawców, Europejska Ewidencja i Informacja o Działalnościach Gospodarczych, Ewidencja Działalności Gospodarczych, Rejestr Polskich Podmiotów Gospodarczych. Za wpis żądały od 72 do 248 zł. Tylko Krajowy Rejestr Pracowników i Pracodawców naciągnął w ten sposób blisko 300 osób. W sumie nieuczciwe firmy wyłudziły pieniądze od kilkudziesięciu tysięcy osób, głównie prowadzących działalność gospodarczą.

Ostatnio "przedsiębiorcze" firmy wpadły na kolejny sposób zarabiania pieniędzy na klientach. Otóż wysyłają SMS-y, za które pobierają opłaty od właścicieli telefonów komórkowych. "Wystarczy raz odebrać albo odrzucić taką wiadomość, żeby znaleźć się na liście żywicieli pasożyta" - pisze Daniel G. jedna z ofiar SMS-ów z numeru 60568. "Jeżeli będziecie dostawać SMS z tego numeru to za każdy zapłacicie 6,15 zł. Tygodniowo przychodzi ich 3, więc na koniec miesiąca wyjdzie 73,80 zł". Daniel G. przeprowadził własne śledztwo, które wykazało, że SMS-y wysyła spółka Mobiltek z Krakowa. W dziale reklamacji usłyszał, że jak nie chce dostawać informacji, za które musi płacić, wystarczy, że wyśle na numer 60568 SMS o treści STOP. Daniel G. informację taką wysłał. Ale ilu z nas sprawdza bilingi, zwłaszcza ze służbowych telefonów? Mobiltek może sporo zarobić.

...

To jest zlodziejstwo nie biznes . To lamie przykazanie nie kradnij . To ze jakis emeryt dla ,,spokoju" podpisze nie oznacza ze jest to dobrowolnie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:11, 25 Lis 2013    Temat postu:

Zakupy w sieci dla ryzykantów

Niemal co piąty klient e-sklepu nie otrzymał towaru albo usługi, które zamówił. Co trzeci dostał inny produkt - czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów sprawdził, czy e-sklepy respektują prawa klientów. Wnioski są mało optymistyczne.

Z raportu wynika, że najczęstszym przewinieniem firm internetowych jest nieinformowanie klientów o przysługującym im prawie do odstąpienia od umowy w ciągu 10 dni. Aż 50 procent kupujących w sieci przyznało, że nie otrzymało takiej informacji od sprzedawcy. A to bardzo istotne, bo zgodnie z prawem konsument, który takiej informacji nie usłyszał, ma już nie 10 dni, ale 3 miesiące, aby zastanowić się nad dokonanym zakupem i móc swobodnie z niego zrezygnować.

Na drugim miejscu najczęstszych zarzutów znalazło się dostarczanie towaru różniącego się od opisu, jaki zamieścił na stronie sprzedawca. Z taka sytuacją spotkał się prawie co trzeci badany.

Następnym w kolejności problemem jest nieprzysyłanie dowodu zakupu wraz z towarem. Aż 22 procent respondentów poskarżyło się też, że dostarczono im uszkodzony towar. Niemal co piąty klient w ogóle nie otrzymał towaru albo usługi, które zamówił.

....

Strach zamawiac .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:29, 04 Gru 2013    Temat postu:

Biuro podróży pozywa klienta za antyreklamę

Biuro podróży Rainbow Tours pozywało swojego klienta Tadeusza Guzikowskiego o zniesławienie. Przed Sądem Okręgowym w Szczecinie rozpoczął się proces przeciwko mężczyźnie, który na dachu swojego samochodu umieścił antyreklamę biura.

- Liczyłem, że w ten sposób odzyskam 7 tysięcy złotych, za niewykorzystane bilety lotnicze do Tajlandii. Chciałem zmusić firmę do oddania moich ciężko zarobionych pieniędzy, które cały rok zbieram na dużą wycieczkę - wyjaśnia Tadeusz Guzikowski.

W styczniu Tadeusz Guzikowski planował wraz z żoną wakacje w Tajlandii. Bilety lotnicze kupił w szczecińskim oddziale biura Rainbow Tours. Na lotnisku w Warszawie w dniu odlotu okazało się, że przewoźnik, ukraińskie linie lotnicze Aerosvit, zbankrutował i lot został odwołany. Guzikowski liczył, że odzyska pieniądze za kupione bilety od biura turystycznego. Firma tłumaczy, że było jedynie pośrednikiem, a klient powinien żądać zwrotu pieniędzy od linii lotniczych.

- Biuro podróży poczuło się urażone banerem, na którym Guzikowski napisał, został przez nią oszukany - mówi aplikant adwokacki Joanna Bartkowiak. - Wielu klientów było świadkiem licznych awantur na terenie biura ze strony pozwanego. Było bardzo dużo nieprzyjemnych zdarzeń. Baner był zaparkowany wielokrotnie przed siedzibą, tak że wszyscy klienci mieli okazję zapoznania się z napisem- dodaje Joanna Bartkowiak.

Firma żąda od swojego klienta wpłaty dwóch tysięcy złotych na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, sprostowania w prasie oraz umieszczenia nowego baneru z przeprosinami.

....

Zaraz prywatnie sobie nie lecial . To bylo z biura ! Zatem do nich roszczenie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:56, 11 Gru 2013    Temat postu:

"Fakt": wcisnęli mi rzeczy za 3 tysiące, które nadają się do wyrzucenia

Rondel miał wodę zamieniać na zdrowszą, materac miał masować leczniczo kręgosłup, noże miały być twardsze niż najtwardsza stal - wszystko okazało się bublami. Za te rzeczy pani Marzena Klimaszewska zapłaciła 3,2 tys. zł.

9 listopada emerytka dostała zaproszenie na prezentację. Mężczyzna prowadzący pokaz zapewniał o niezawodności garnków, patelni i niełamliwych noży. - Po prezentacji podchodzili do nas pracownicy firmy i wciskali nam produkty. Byłam naiwna i dałam się nabrać - mówi załamana emerytka. Usłyszała, że garnki są produkowane w Niemczech i to zapewnia ich trwałość oraz niezawodność. Na początku nie chciała ich kupić, ale sprzedawca zaczął obniżać ich cenę. Z 3699 zł do 3200 zł. Pani Marzena kupiła rondel, który według sprzedawcy miał mieć wręcz magiczne możliwości. Podczas gotowania wody w garnku miał wytwarzać substancje mineralne, przez co woda miała być zdrowsza i smaczniejsza. Ale po pierwszym przegotowaniu wody w garnku osadził się kamień, którego nie można doczyścić. W nożu - miał być ceramiczny - z ostrza twardszego od stali po kilkukrotnym użyciu złamał się czubek. Ostatnim produktem był materac masujący. Okazał się zwykłym materacem na prąd.

- Wpakowałam w to tyle pieniędzy, a te produkty nadają się tylko do wyrzucenia! - mówi emerytka. Możesz to zwrócić! Zawarłeś umowę na prezentacji? Masz prawo od niej odstąpić bez podawania przyczyny w terminie 10 dni od dnia jej zawarcia! Ale uwaga: taka możliwość nie przysługuje wtedy, gdy kupujemy w siedzibie przedsiębiorcy. Jednak większość prezentacji prowadzona jest w wynajętych salach.

Aby odstąpić od umowy, czyli inaczej aby zwrócić towar, należy złożyć oświadczenie na piśmie i wręczyć je sprzedawcy lub wysłać pocztą (najlepiej listem poleconym). I pamiętaj! W razie odstąpienia od umowy nie wolno pobrać od konsumenta żadnych prowizji (tzw. odstępnego). Oddajesz towar i dostajesz zwrot całej gotówki, którą włożyłeś. Jeśli kupiłeś na raty, nie ponosisz także żadnych kosztów związanych z odstąpieniem od takiej umowy kredytowej. I dobra rada na koniec. Jeśli kupujemy coś zdrowotnego, to wymagajmy certyfikatów! Jeśli ich nie ma, towar niekoniecznie ma właściwości lecznicze.

....

Kolejni cwaniacy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:49, 23 Gru 2013    Temat postu:

Wyłudzenie przez telefon - oddzwaniający słono płacą

Oszustwa telefoniczne przybierają coraz wymyślniejsze formy - mogą to być np. SMS’y informujące o wygranej, którą należy potwierdzić, czy wiadomości multimedialne od nieistniejącej znajomej, których pobranie kosztuje krocie. Co jakiś czas pojawia się także nowa fala oszustw "na Kongo", przed którymi ostrzegają już nie tylko sami poszkodowani, ale także m.in. Urząd Komunikacji Elektronicznej.

Oszuści stosujący metodę "na Kongo" wykorzystują nasze przyzwyczajenia i tendencje do oddzwaniania na nieodebrane połączenia. Rzecz jasna, sprawa dotyczy przede wszystkim numerów telefonów komórkowych, które - w przeciwieństwie do większości aparatów stacjonarnych - informują posiadacza telefonu o nieodebranym połączeniu. Proceder ten dotyczy przy tym czysto przypadkowych numerów abonentów sieci komórkowych, ponieważ połączenia nawiązywane są przez wybierający losowo automat. Zasada jest prosta, automat wybiera przypadkowy numer, dzwoni do potencjalnego poszkodowanego, po czym szybko się rozłącza licząc, że posiadacz numeru oddzwoni i zostanie obciążony wysokimi kosztami połączenia. Warto zwrócić uwagę, że połączenia wykonywane są najczęściej późnym wieczorem lub w nocy - wszystko, aby zwiększyć prawdopodobieństwo, że ofiara nie odbierze połączenia przychodzącego i oddzwoni. Model takiego działania potwierdza wiele ostrzegawczych wpisów na internetowych forach: "Do mnie po raz pierwszy dzwonili jakoś po 3 w nocy. Oczywiście nie odebrałem, a połączenie przychodzące zauważyłem dopiero rano i oddzwoniłem. W słuchawce usłyszałem tylko dziwne trzaski, więc odłożyłem słuchawkę i o sprawie zapomniałem. Do czasu… jak się okazało, już na rachunku, owa "przyjemność" kosztowała mnie 22 zł. Ostrzegam, bo kasa niemała, a dodatkowo próbowano mnie skroić dwukrotnie. Kolejny telefon z prefiksem +22???? dzwonił może z trzy tygodnie później, jakoś przed 5 rano."

Egzotyczne połączenia

Wysoki koszt połączenia, jakim obciążane są ofiary wynika z faktu, że faktycznie oddzwaniają one na zagraniczne numery, które jedynie przypominają krajowe numery telefonów. To właśnie stąd wzięła się nazwa przekrętu "na Kongo", ponieważ połączenie przychodzące wykonywane jest właśnie z egzotycznych krajów, jak Republika Konga czy Republika Wybrzeża Kości Słoniowej. O całym procederze periodycznie przypomina przy tym Urząd Komunikacji Elektronicznej przestrzegając: "Najczęściej na numer użytkownika dzwoni zagraniczny numer często z "egzotycznego" kraju np. Z Republiki Konga, Gwinei lub Wybrzeża Kości Słoniowej tj. krajów, których międzynarodowe numery kierunkowe (+243), (+224) oraz (+225) pozostawione na wyświetlaczu aparatu użytkownika jako połączenia nieodebrane mogą sugerować, że są to połączenia krajowe. Początek międzynarodowego numeru kierunkowego np. Demokratycznej Republiki Konga (+243...) lub Wybrzeża Kości Słoniowej (+225...) może być mylony przez użytkownika z numerem kierunkowym strefy np. 22 - Warszawa, 24 - Płock. Zdarza się również, że celowo połączenia te są wydłużane - np. w słuchawce użytkownikowi symulowany jest sygnał rozłączenia i jeżeli użytkownik nie rozłączy połączenia w aparacie (nie naciśnie czerwonej słuchawki) połączenie trwa nadal, co za tym idzie, operator nalicza dalej opłaty za to połączenie."

Jak się zabezpieczyć?

Jak wspomniano, oszustwo opiera się w dużej mierze na naszych przyzwyczajeniach i nieuwadze, aby więc zminimalizować ryzyko i nie dać się naciągnąć, wystarczy kontrolować numery, pod które oddzwaniamy. Pamiętajmy, że numery międzynarodowe są dłuższe od tych stosowanych w Polsce, składających się z 9 cyfr. Warto zaznaczyć, iż możliwe jest także całkowite zablokowanie możliwości wykonywania połączeń międzynarodowych lub poprzedzenie ich stosownym komunikatem o tym, że takowe połączenie zostanie za chwilę wykonane. Jeśli jednak zdarzy się, że takie połączenia kierowane będą na nasz numer telefonu, najlepiej zdarzenie zgłosić naszemu operatorowi, który będzie w stanie ostrzec innych użytkowników i zaraportować sprawę do UKE.

...

A jeszcze gorsze zlodziejstwo gdy placisz JAK NIE WYSLESZ WYRAZU NIE !!!
Z JAKIEJ RACJI MAM OBOWIAZEK REZYGNOWAC Z RZECZY NIE ZAMAWIANYCH !!! I TO ROBIA TELEFONIE !!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:18, 01 Sty 2014    Temat postu:

Tragedia Polaków w Tajlandii zwraca uwagę na niebezpieczeństwa w tym kraju

Do Tajlandii chcieli pojechać od dłuższego czasu. Sporo podróżowali, ale to był pierwszy wyjazd w tak odległe miejsce. Czujność uśpił fakt, że wykupili wycieczkę z renomowanego biura turystycznego. Nie sprawdzali potencjalnych zagrożeń. Z tej wyprawy już nie wrócili.

Obydwoje świetnie pływali, nurkowali. Nikt nie wie, dlaczego utonęli, kiedy niedaleko brzegu zatonął przepełniony prom. Rodzina pary lekarzy ze Stalowej Woli przestrzega polskich turystów udających się do Tajlandii: polecane na miejscu turystyczne atrakcje mogą być niebezpieczne.

Antoni i Lidia Franczak byli w Stalowej Woli bardzo znanymi i cenionymi lekarzami. On - chirurgiem onkologiem, ona pediatrą - specjalistą od neurologii dziecięcej. Poważani w środowisku. - On był pierwszym onkologiem w Stalowej Woli, a ona była jedynym u nas neurochirurgiem dziecięcym - mówi jeden z miejscowych lekarzy.

"Pani Lidia leczyła moją córkę z sukcesem. Bardzo miła i uczynna, cieszyła się razem z nami z dobrych wyników córki. Gdzie ja znajdę taką fachową pomoc... Córka jest w trakcie leczenia" - napisała pod notką o pogrzebie "wdzięczna pacjentka". "Uratowała mi życie. 20 lat temu byłam chora na epilepsję i jako jedyna podjęła się wyleczenia nowatorską metodą. Zawsze będę jej wdzięczna. Nigdy nie zapomnę, jak się mną opiekowała" - to kolejny wpis o dr Franczak.

Mimo że oboje byli po sześćdziesiątce, cieszyli się dobrym zdrowiem. Tylko Lidia od kilku lat narzekała na serce - zdarzały się jej zasłabnięcia. Antoni był zapalonym kolarzem, potrafił bez problemu przejechać 150 kilometrów na rowerze. Kilka lat temu wygrał nawet długodystansowe zawody.

Wakacje zaczęli od wyjazdu do Warszawy, gdzie mieszka ich syn z żoną. To on odwiózł ich na lotnisko i - jeszcze o tym nie wiedząc - ostatni raz uściskał.

Pobyt w Tajlandii podzielili na dwa etapy. Najpierw zwiedzali, by później korzystać ze słońca. Zatłoczone plaże w swoim kurorcie Pattaya nie przypadły im do gustu, dlatego znaleźli sobie dużo bardziej urokliwą wyspę Ko Lan.

3 listopada namawiali na wyprawę promem parę poznanych na wakacjach Polaków, ale ci woleli inaczej spędzić ten dzień. Wieczorem to oni pierwsi alarmowali, że Antoni i Lidia nie wrócili go hotelu.

Po wypadku światowe agencje pisały: na pokładzie promu, przystosowanego do przewozu 130-150 osób, znajdowało się ok. 200 obywateli Tajlandii i zagranicznych turystów, którzy wypłynęli z wyspy Ko Lan w kierunku kurortu Pattaya. Wkrótce po wypłynięciu pojawił się problem z silnikiem. Turystów skierowano wówczas na wyższy pokład promu, który się przechylił, a ostatecznie zatonął.

Jednostka była wysłużona; przewróciła się 500 metrów od brzegu. Według lokalnych mediów prawdopodobną przyczyną wypadku mogło być uderzenie w skałę. Później okaże się, że kapitan promu, który uciekł z miejsca zdarzenia, był pod wpływem narkotyków.

Według świadków na promie nie było wystarczającej liczby kamizelek ratunkowych. Pasażerowie, którzy nie umieli pływać, utrzymywali się na powierzchni wody uczepieni pojemników na lód i innych elementów wyposażenia, dopóki nie pojawiły się służby ratunkowe.

Doniesienia początkowo mówiły o śmierci dwóch Rosjan, Chińczyka i obywateli Tajlandii. Dopiero później okazuje się, że utonęli również nasi rodacy. Według protokołu z sekcji zwłok przyczyną śmierci Polaków było uduszenie przez utonięcie.

- Oni oboje świetnie pływali; nurkowali z maskami, mieli świetną kondycję. Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść - mówi synowa pary Ilona Bankiewicz-Franczak. Zastanawia się, dlaczego dokument po sekcji nic nie wspomina o uszkodzonym kolanie i siniaku na głowie jej teścia.

Polskie służby konsularne w Bangkoku nie otrzymały dotąd oficjalnych informacji na temat wyników śledztwa i przyczyn katastrofy. - Niestety wydobycie tego typu informacji od miejscowych organów jest bardzo trudne - przekazała Wioletta Stefaniak-Kałużna - konsul, która zajmuje się tą sprawą.

Według MSZ w 2013 r. w Tajlandii zginęło czworo Polaków. Wszystkie zgony miały miejsce na wodzie; poza zatonięciem promu - jeden w wyniku zderzenia z motorówką, jeden w wyniku utonięcia w basenie. Po innym wypadku motorówki turysta z Polski trafił do szpitala.

Statystyki z 2012 r. zwracają z kolei uwagę na niebezpieczeństwa wiążące się z ruchem drogowym w tym kraju. Dwa wypadki autokarów, w których rannych w sumie było 5 osób, do tego wypadek na skuterze to tylko czubek góry, bo uwzględnia tylko Polaków.

Brytyjska organizacja zajmująca się bezpieczeństwem w ruchu drogowym FIA Foundation for Automobile and Society w swoim raporcie z 2011 r. uznaje Tajlandię za drugie najbardziej niebezpieczne miejsce dla turystów na świecie, jeśli chodzi o możliwość poniesienia śmierci lub obrażeń w wyniku wypadku drogowego.

W Tajlandii odnotowuje się szczególnie dużą liczbę ofiar śmiertelnych, bo aż 12 tys. rocznie. 70 proc. z nich ginie w wyniku wypadku z udziałem jednośladów. Przyczyną bywa głównie brawurowa jazda lub zły stan techniczny pojazdów. Jeśli chodzi o liczbę śmiertelnych wypadków na 100 tys. mieszkańców, Tajlandia znajduje się w niechlubnej czołówce światowej. Wyprzedzają ją tylko takie kraje Libia, Erytrea i Dominikana.

Po listopadowej katastrofie promu światowe media na nowo zadawały pytania o standardy bezpieczeństwa w Tajlandii, do której z roku na rok przyjeżdża coraz więcej turystów. Z danych Światowej Organizacji Turystyki (UNWTO) wynika, że w 2010 r. kraj ten odwiedziło 15,9 mln osób, w 2011 r. 19,2 mln, a w 2012 r. już 22,3 mln osób. Ministerstwo Spraw Zagranicznych szacuje, że z Polski wyjeżdża tam rocznie 45-50 tys. osób.

Nasze służby nie prowadzą statystyk dotyczących najbardziej niebezpiecznych kierunków dla turystów. Wielka Brytania i Australia, których obywatele bardzo często wybierają jako cel podróży właśnie Tajlandię, uznają ją za jedno z najbardziej niebezpiecznych państw dla swoich turystów.

Tomasz Rosset z Polskiej Izby Turystyki zwrócił uwagę, że Tajlandia nie jest dla Polaków kierunkiem masowych wyjazdów. W ubiegłym sezonie najczęściej wyjeżdżaliśmy do Grecji, Turcji, Egiptu i Hiszpanii. I nawet tam, gdzie Polacy jeżdżą w setkach tysięcy, wypadki śmiertelne zdarzają się sporadycznie.

Resort spraw zagranicznych, poza standardowymi ostrzeżeniami o unikaniu zgromadzeń o charakterze politycznym (w Tajlandii w ostatnim czasie miały miejsca antyrządowe wystąpienia), radzi m.in., by przed podróżą promem upewnić się, czy nie jest on przeładowany, czy jest w dobrym stanie technicznym i czy ma wystarczającą liczbę kamizelek ratunkowych.

...

Widzicie tutaj jak wazna odpowiedzialnosc . W krajach poza kregiem chrzescijanstwa zycie nie jest cenione . A ze statkami radza sobie tak ze do malego stateczku przyspawuja grube blachy i robia ,,duzy statek" ze skutkiem jak widac .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:21, 02 Sty 2014    Temat postu:

Miasto walczy z pokazami "magicznego" sprzętu

Kielce walczą z pokazami magicznych garnków, czarodziejskich kołder i zdrowotnych koców. Miasto apeluje, by publiczne instytucje nie wynajmowały sal na prezentacje. Wszystko w trosce o starszych ludzi, którzy myślą, że to szkoła, czy dom kultury jest organizatorem pokazu. Potem dają się namówić na zakup drogiego i jak się okazuje wcale nie takiego dobrego sprzętu.

....

Gdzie rozum ? Ile wy macie lat ze wierzycie w czarodziejskie czajniki ? I uzdrowicielskie koldry . Nawet w grach tego nie wymyslili . Ludzie sa glupsi niz dzieci .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:46, 05 Lut 2014    Temat postu:

Julia Wizowska | Onet
Regulamin mówi: zapłacisz

Chcieli znaleźć tanie sklepy w okolicy, więc zarejestrowali się w serwisie outlets-online.pl, podając nazwisko i adres domowy. A po miesiącu dostali wezwanie do zapłaty na 189 zł.

Z opisu na stronie internetowej outlets-online.pl wynika, że: "mają państwo możliwość dokonać zakupów bez wychodzenia z domu. Proponujemy szybkie i bezproblemowe zakupy online, jak również najlepsze okazje w Internecie." Reklama reklamą, ale żeby zajrzeć na listę tanich sklepów, trzeba się najpierw zarejestrować.

Tradycyjnie, zajmuje to tylko chwilę. Ale podczas tej chwili użytkownik zdąży przekazać serwisowi swoje dane: imię, nazwisko, adres domowy włącznie z kodem pocztowym. Jeśli jeszcze zaakceptuje regulamin, nie czytając go, wpadnie w finansowe tarapaty.

Lektura regulaminów

Dwie trzecie Polaków nie czyta podpisywanych dokumentów - wynika z raportu przygotowanego w ramach akcji społecznej "Nie łykaj jak pelikan". Problem jednak dotyczy nie tylko podpisywania "w ciemno" umów z bankami, ale także lekkomyślnej akceptacji regulaminów w serwisach internetowych.

- Pomocy! - mówi Anna, jedna z osób zarejestrowanych w outlets-online.pl. - Pisali, że będę mogła zaoszczędzić na zakupach za ich pośrednictwem. A dziś dostałam od nich wezwanie do zapłaty! - przejmuje się kobieta. Faktycznie, serwis kusi użytkowników obietnicą cen niższych o 80 proc. A w regulaminie wyjaśnia resztę.

Zgodnie z nim użytkownik, w zamian za dostęp do treści serwisu, zobowiązuje się do uiszczenia opłaty. To 189 zł rocznie. Bo umowa zostaje zawarta minimum na dwa lata - podając swoje dane osobowe, użytkownik wyraża na to zgodę. A jeśli internauta nie będzie chciał płacić, zacznie otrzymywać na adres domowy wezwania do zapłaty. Każde wezwanie zwiększy dług o 50 zł.

Nie pierwszy raz

- Zarejestrowałem się na stronie outlets-online.pl, dostałem pismo po prawie miesiącu.

Wiadomo, nie chce płacić, ale co zrobić - pisze na forum prawniczym "borysek". W załączniku przesyła dokument z serwisu internetowego - fakturę VAT na 189 zł. Takie same faktury otrzymało gro innych internautów.

- Jest wyraźnie napisane, że usługa kosztuje, a rejestrując się, zaakceptowaliście to. Więc nie wiem, do kogo macie pretensje - komentują w odpowiedzi inni i dodają, że głośne afery z innymi serwisami w rolach głównych powinny dać internautom do myślenia.

Słynna była sprawa Pobieraczka. Serwis kusił użytkowników darmową usługą pobierania plików przez dziesięć dni. Internauta, aby skorzystać z oferty, musiał podać swoje dane personalne i zaakceptować regulamin. A ten zawierał haczyk: pierwszy dzień rejestracji był jednocześnie pierwszym dniem obowiązywania odpłatnej umowy, zawieranej nawet na rok. A opłata była naliczana niezwłocznie, a nie, jak sugerowały hasła reklamowe, po dziesięciu dniach. UOKiK stwierdził, że to wprowadza klientów w błąd. A sąd potwierdził decyzję urzędu i nałożył na spółkę Eller Service karę w wysokości ponad 215 tys. zł.

Opłata nie jest zabroniona

Sprawa z outlets-online.pl jest jednak inna. O opłacie mówi regulamin, ale także informacja umieszczona w widocznym miejscu, przy rejestracji. Napis brzmi: "Dokonując rejestracji ponosisz roczne koszty w wysokości 189,00 zł wraz z podatkiem VAT. Umowa zostaje zawarta na okres 2 lat. Po dokonaniu rejestracji otrzymasz dostęp do strefy członkowskiej." - Pobieranie opłaty za korzystanie z serwisu nie jest zabronione. Jeżeli zapis o opłacie znajduje się w regulaminie, to takie działanie nie jest niezgodne z prawem - informuje biuro prasowe UOKiK.

"Dzwoniłam na infolinię UOKiK i powiedzieli, że umowa zawarta na odległość jest wiążąca. I nie mogę nic zrobić, bo zaakceptowałam regulamin. Fakt, że zgodnie z ustawą mam 3 miesiące na odstąpienie od umowy ale jeśli oni tego nie respektują to pech..." - skarży się na forum prawniczym "ajrisz".

Rezygnacja z usług

- Co zrobić, żeby oni przestali wysyłać te monity? Jest jakiś sposób na nich? - pyta Marek, którego żona zarejestrowała się w outlets-online.pl. Na wypadek rezygnacji w regulaminie znajduje się zapis, że użytkownik ma prawo do złożenia pisemnego oświadczenia o odstąpieniu od umowy. Oświadczenie należy przesłać na adres siedziby usługodawcy w ciągu 10 dni od rejestracji. - Ale ja pierwszą fakturę dostałem miesiąc po rejestracji. Nie miałem szans na dotrzymanie dziesięciodniowego terminu - wyjaśnia pan Marek.

Innym sposobem na wypowiedzenie umowy jest pilnowanie daty zakończenia zawartej na dwa lata umowy. Właśnie - pilnowania, ponieważ wypowiedzenie można złożyć najpóźniej na trzy miesiące przed upływem "minimalnego okresu" obowiązywania umowy. Po tym czasie umowa automatycznie się wydłuża na czas nieokreślony.

Spółka - widmo?

- Do siedziby firmy, która prowadzi portal, wysłałam listem poleconym rezygnację. Ale pismo do mnie wróciło. Albo właściciel nie odbiera korespondencji, albo tej firmy pod danym adresem nie ma - mówi Karolina, która również ma do czynienia z serwisem.

Właścicielem outlets-online.pl jest firma Infonet Sp. z o o. Według danych w Krajowym Rejestrze Sądowym, siedziba jej znajduje się w Koszalinie przy ul. Zwycięstwa 126. Właściciel budynku, firma Perfektel, nie potwierdza jednak jakoby wynajmuje spółce Infonet powierzchnię biurową. Odsyła do kancelarii prawnej, która mieści się we wspomnianej kamienicy i "może coś wiedzieć". Ale i kancelaria nic nie słyszała o tej spółce.

Według danych KRS prezesem zarządu spółki jest Lesisz Piotr Wiktor. Baza internetowa podaje numer telefonu do niego. Ale odbiera telefon nie Lesisz, tylko zupełnie przypadkowa osoba. - Łączy mnie z tę firmą tylko tyle, że też działam w Koszalinie. Nie mam jednak spółki, nie jestem Piotrem Lesiszem i nie wynajmuję biura przy ul. Zwycięstwa 126 - mówi mężczyzna. Dodaje, że już nieraz otrzymywał telefony od klientów outlets-online.pl i nawet zgłosił tę sprawę na policję.

Policją grozi użytkownikom serwisu jego właściciel. Za pośrednictwem regulaminu informuje, że ten, kto przy rejestracji poda nieprawdziwe dane osobowe, poniesie konsekwencje prawne "po skorzystaniu przez usługodawcę z pomocy organów ścigania".

Jest do firmy jeszcze drugi telefon komórkowy - widniejący na fakturze. Ale on nie odpowiada, "abonent jest czasowo niedostępny". - Też próbowałem tam dzwonić i nic z tego nie wyszło - mówi Krzysztof, kolejny czujący się oszukanym przez serwis. - Firma jest obecna tylko w fakturach i monitach, które wysyła. Ostatni, który otrzymałem, informował mnie, że jeśli nie zapłacę, to znajdę się w rejestrze dłużników - obawia się Krzysztof.

...

Wszedzie oszustwo ! Uwazajcie z tymi podpisami bo oni maja taka ,,moralnosc" ze jak podpisales to twoja strata . Swiat bez Boga . Ale Bóg nie patrzy na podpis . KRADZIEZ TO KRADZIEZ I NIE MA WYMOWKI !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:50, 05 Lut 2014    Temat postu:

Aleksandra Brodziak | Onet
Polisolokaty, czyli finansowa pułapka

- Moja babcia wpłaciła pieniądze na polisolokatę. Gdy zdecydowała się ją zlikwidować, okazało się, że dostanie grosze zamiast 20 tys. zł. A jeśli ją pozostawi, to co roku będzie musiała wpłacać kolejną, olbrzymią składkę. I tak przez 10 lat. Tak się przejęła, że tego samego dnia trafiła do szpitala - opowiada Iwona Nowaczyk, wnuczka Marii. Podobnych przypadków są setki. Pierwsze pozwy zbiorowe trafiły już do sądu. I będą kolejne.

Maria po śmierci męża postanowiła się finansowo zabezpieczyć. Zdrowie szwankowało, co chwilę pojawiały się nowe dolegliwości. Od wielu lat miała problem z biodrem, coraz gorzej chodziła. Na operację wstawienia endoprotezy w ramach funduszu musiałby czekać bardzo długo. Zdecydowała się więc na operację w prywatnej klinice. Jeździła na konsultacje, zrobiła wszystkie badania. Ustalono dla niej termin. Liczyła, że wyciągnie pieniądze z polisy i zapłaci.

- Okazało się, że nie może, bo została zawarta na 10 lat. A przecież chciała tylko na kilkanaście miesięcy. Miły pan poinformował nas, że jeśli babcia zerwie umowę, będzie musiała ponieść opłatę likwidacyjną. To oznaczało, że straci niemal wszystko, co było na polisie. Jeśli ją zostawi, będzie musiała wkrótce wpłacić kolejne 20 tysięcy. I tak co roku - opowiada Iwona. - Babcia tak się przejęła, że w bardzo kiepskim stanie trafiła do szpitala. Przebywa tam do dziś. Jest załamana, a ja jej obiecałam, że tak tego nie zostawię - zaznacza wnuczka.

Podobnych przypadków jest mnóstwo. Jakiś czas temu ruszyła strona na Facebook'u "Przywiązani do polisy", skupiająca poszkodowane osoby, które zainwestowały w polisy lokacyjne. Ostatniego dnia stycznia na stronie pojawił się wpis: "Wysłaliśmy do sądu w Warszawie wniosek o zarejestrowanie Stowarzyszenia Osób Poszkodowanych przez Instytucje Finansowe "Przywiązani do Polisy". Teraz pozostaje nam czekać na rejestrację i ruszamy pełną parą do boju".

Owocem współpracy z rzecznikami konsumentów oraz Kancelarią Prawną LWB, która podjęła się reprezentowania poszkodowanych, są dwa pozwy zbiorowe do sądu przeciwko Towarzystwom Ubezpieczeniowym Aegon i Skandia. - To dopiero początek sądowych batalii - mówiła w radiowej Jedynce mec. Anna Lengiewicz, partner w kancelarii. W UOKIK natomiast toczy się dziesięć postępowań wyjaśniających, a jeden z banków już otrzymał wielomilionową karę finansową.

Wpłacić łatwo, odebrać trudno

Polisolokata to potoczna nazwa umowy ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Jak twierdzą przedstawiciele Federacji Konsumentów, ten produkt, będący jedną z form bezpiecznej lokaty, jest obarczony dużym ryzykiem.

UOKiK po analizie skarg, które masowo zaczęły wpływać do urzędów i rzeczników konsumentów, przyjrzał się zarówno samym produktom, jak też szkoleniom dotyczącym ich sprzedaży. Wnioski były następujące - pracownicy banku i współpracujących placówek prowadzili rozmowy w taki sposób, aby klienci wierzyli, że podpisują umowę na bezpieczny produkt i mogą osiągnąć wysokie zyski. Klienci byli przekonani, że podpisują umowę na pół roku, a przy próbie wypłacenia środków okazywało się, że mają one trwać nawet kilkanaście lat. Druga kontrowersyjna kwestia dotyczyła opłaty likwidacyjnej. Ponosił ją konsument. W przypadku zerwania umowy w pierwszych dwóch latach opłaty te wynosiły nawet 100 proc. wpłaconych przez klienta pieniędzy, w kolejnych 60-70 procent. W sumie konsumentom zostawało niewiele, w skrajnych przypadkach nic.

Według wyliczeń, średnia kapitału ulokowanego w tym produkcie przez jednego klienta to 10 tys. zł, ale nie brakowało takich, którzy złożyli nawet 250 tys. zł. Zdarzało się, że w kolejnym roku nie mogli uzbierać następnej składki, ale nie mogli też wypłacić pieniędzy.

- Nam zaproponowano jakiś ochłap - żali się na jednym z portali internetowych Krzysztof, który wraz z żoną ulokował w ten sposób 70 tys. zł. - To była kasa ze sprzedaży działki. Miało być na "czarną godzinę". Dziś zostaliśmy z niczym, bo jakiś pseudo-doradca wprowadził nas w błąd - dodaje zdenerwowany i razem z innymi osobami w podobnej sytuacji czeka, by ich pozew zbiorowy trafił do sądu.

Klienci, którzy czują się oszukani nadal skarżą się do różnych instytucji, w tym do UOKIK. Uważają, że na polisach z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym zarobiły banki, towarzystwa, doradcy, ale nie oni. Według szacunków Polacy zgromadzili na kontrowersyjnych polisach lokacyjnych ponad 40 mld zł. - Wpływa do nas dużo skarg na ubezpieczenia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Klienci powinni dochodzić swoich praw indywidualnie - składając reklamację, prosząc o pomoc jednego z rzeczników konsumentów. Nasze decyzje są wskazówką, którą mogą wykorzystać konsumenci. Nie rozwiążą jednak indywidualnych problemów konsumentów, nie mamy takich kompetencji - wyjaśnia Agnieszka Majchrzak z biura prasowego UOKiK.

Zło nie dla wszystkich?

- Bezsprzeczna wina leży po stronie pośredników, którzy nie przekazywali istotnych informacji oraz ubezpieczycieli, którzy dawali milczące przyzwolenie na tego typu praktyki. Był to bowiem dla nich niezmiernie dochodowy interes. Dziwi mnie natomiast postawa samych klientów, którzy lokują oszczędności życia i nie wiedzą gdzie, na co, po co, na jakich warunkach i na jak długo? Przecież nie mieszkamy w buszu. Jest internet, doradcy - ci bardzo dobrzy też, banki czy różnego rodzaju instytucje. Nie wierzę, że nie da się sprawdzić produktu - zaznacza Joanna Koralewska, analityczka finansowa, pracująca na co dzień w międzynarodowej korporacji inwestycyjnej. - Jeśli nie znamy się na produktach finansowych, to pytajmy, analizujmy, porównujmy. Nigdy nie słuchajmy jednego głosu. Wybierając konto lub biorąc kredyt analizujemy po stokroć różnego rodzaju informacje. Czy w przypadku polisy, nie powinniśmy zrobić tego samego? - pyta. Zaznacza jednocześnie, że najważniejsze jest, byśmy rozumieli to, co podpisujemy. - Im mniej rozumiemy, tym szybciej z tego rezygnujmy. Jednym, nieprzemyślanym podpisem możemy bowiem stracić oszczędności życia - przestrzega.

Nie wszyscy też są przeciwnikami produktów inwestycyjnych, w tym polisolokat. Przedsiębiorca Jarosław Gorzela uważa, że to doskonały sposób lokowania nadwyżek finansowych. - Trzeba tylko dobrze orientować się w tym wszystkim. Na polisolokacie złożyłem sporą gotówkę. Po pięciu latach mogłem ją wybrać i to z niewielką "górką"- wyjaśnia. - Trzy lata temu założyłem kolejną. Póki co, jestem zadowolony - podkreśla. Zaznacza jednak, że to produkt dla osób, które mogą pozwolić sobie na systematyczne oszczędzanie i zdeponowanie środków na dłuższy okres. - Dla przedsiębiorców to idealne lokowanie środków, które na dodatek nie podlegają podatkowi od dochodów kapitałowych - reasumuje.

Kres trefnych polisolokat

Agnieszka Majchrzak informuje, że w tej chwili w UOKiK toczy się 10 postępowań odnośnie polis z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym - wiele z nich to postępowania wyjaśniające. Urząd sprawdza, czy są podstawy do zajęcia się sprawą w ramach kompetencji urzędu. - Trudno w tej chwili mówić dokładnie, wobec kogo zapadną kolejne decyzje. Z pewnością poinformujemy o tym opinię publiczną - wyjaśnia. - Postępowania "przeciwko", czyli takie, które mogą zakończyć się nałożeniem kary finansowej, nakazem zmiany praktyki, dotyczą: Idea Bank, Open Finance, Nordea Polska TU na Życie, Aegon TU na Życie, Raiffeisen Bank, dawniej Polbank - wylicza.

Ostatnio urząd nałożył ponad 6,7 mln zł kary na Getin Bank. Według niego bank wprowadzał w błąd swoich klientów zawierających umowy o długoletni produkt inwestycyjno-oszczędnościowy i w niewłaściwy sposób go reklamował. Bank zapowiedział odwołanie od tej decyzji.

Do akcji kontrolnej polisolokat włączyła się także Komisja Nadzoru Finansowego. Chce, by w połowie tego roku zniknęły one z bankowych ofert. KNF zwróciła się także do ministerstwa finansów, by wprowadziło zmiany w ustawie o działalności ubezpieczeniowej. Nadzór finansowy widzi bowiem konflikt na linii bank-klient-ubezpieczyciel. Efektem tych działań jest dziś stopniowe wycofywanie się banków z tego produktu. Polisolokaty znikają także z rynku ubezpieczeniowego. Ich miejsce zajmują ubezpieczenia ochronne.

Jednocześnie trwają procedury związane z przygotowywaniem kolejnych pozwów zbiorowych. Klienci, a jest ich niemało, chcą dołączyć do pozwów przeciwko kolejnym towarzystwom, wśród nich są: Europa, Generali, Axa, Compensa, Nordea, Open Life i Allianz. Poszkodowanych wspiera również rzecznik ubezpieczonych.

....

Specjalnie bydlaki wyszukuja starych ludzi bo ci sie nie kloca i wstydza przyznac ze nie rozumieja . I podpisuja ! Jest to haniebna kradziez i kara bedzie albo w tym zyciu albo tamtym . Bóg mowi wrecz aby starszymi SZCZEGOLNIE DOBRZE SIE ZAJMOWAC !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:24, 11 Lut 2014    Temat postu:

UOKiK ukarał Multimedia Polska za opłaty z tytułu niezamawianych usług

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) nałożył na Multimedia Polska (MP) karę finansową w wysokości ponad 630 tys. zł, za traktowanie faktu opłacenia faktury przez klienta jako zgody na przyjęcie nowej oferty. Spółka włączała dodatkowe usługi bez zgody konsumentów, jednostronnie zmieniając w ten sposób umowę, podał Urząd.

"Postępowanie wykazało, że MP (...) wysyłała swoim abonentom ulotkę informującą o nowej ofercie (...) płatnej dodatkowo 4,99 zł brutto miesięcznie. Usługa była automatycznie uruchamiana u każdego abonenta na dwumiesięczny, bezpłatny okres testowy. Po tym czasie dostawca wysyłał klientom fakturę za usługi powiększoną o należność za dodatkowy, niezamawiany pakiet. Informowano na niej małym drukiem, że opłacenie całkowitej sumy będzie traktowane jako przyjęcie oferty" - czytamy w komunikacie.

Jak wyjaśnia UOKiK, konsumenci, którzy nie chcieli wykupić usługi, mieli przed dokonaniem płatności odjąć jej cenę od całkowitej kwoty. Dodatkowym utrudnieniem było umieszczenie na fakturze cen netto wraz z obowiązującą stawką VAT. Konsument musiał we własnym zakresie obliczyć cenę brutto niechcianej usługi, następnie odjąć ją od łącznej kwoty. Drugą z możliwości rezygnacji z oferty był kontakt z MP poprzez infolinię, stronę internetową lub w biurze obsługi klienta.

Promocyjna oferta została skierowana do niemal 200 tys. abonentów, a przyjęło ją 70% z nich. Prezes UOKiK uznała, że MP stosując powyższą praktykę jednostronnie zmieniła umowy z klientami. W ocenie Urzędu, spółka powinna poinformować ich o nowej ofercie, a następnie oczekiwać na zgłoszenia.

Multimedia Polska zaniechała zakwestionowanej praktyki w styczniu 2013 r., ale nie uniknęła kary finansowej w wysokości 637 850 zł. Decyzja nie jest ostateczna, przedsiębiorca odwołał się do sądu.

>>>

Tak . I te telofonie co to jak nie wyslesz sms nie to placisz ! To zlodziejstwo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:30, 13 Lut 2014    Temat postu:

Zamiast szybkiego internetu mają rachunki do zapłacenia

Do Krzysztofa Drabika, Miejskiego Rzecznika Praw Konsumenta w Przemyślu, trafiło już kilkanaście skarg .

- Mieliśmy mieć szybki internet za darmo. Z NetMaksu. Nie mamy, ale rachunki musimy płacić – w e-mailu żali się Nowinom24 mieszkaniec Przemyśla.

Redakcja otrzymała również sygnał od osoby, która miała być zatrudniona w firmie oferującej sieć NetMaks. Jak pisze Czytelnik, warunkiem było... kupno urządzeń.

Internet w sieci NetMaks oferuje firma Milmex Systemy Komputerowe sp. z o.o. z Sosnowca. Usługa była i jest reklamowana jako wieloregionalna sieć bezprzewodowego dostępu do internetu, połączona z licznymi usługami dodatkowymi, m.in. telefonią VoIP. W znacznej części, jak zapewniała firma, współfinansowana z funduszy unijnych.

"Uważasz, że nie ma nic za darmo? Teraz pozwalamy Ci cieszyć się darmowym internetem. Na zawsze bez limitu transferów. Na całe dwa lata bez opłat" – reklamowała się firma.

Mało tego. Miała dorzucać również dodatkowe darmowe minuty na rozmowy przez telefon oraz bezpłatne połączenia w ramach sieci. Skąd na to pieniądze?
- Darmowy dostęp do internetu udostępniamy dzięki pozyskanym funduszom Unii Europejskiej – reklamowali na swojej stronie internetowej.

Skargi do rzecznika

- Skusiłem się. Zgodziłem się na abonament i kupiłem urządzenia. Na te drugie zaciągnąłem kredyt w banku – opowiada Czytelnik portalu nowiny24. – Od listopada płacę raty, a w ogóle nie mam internetu. Czuję się oszukany – dodaje.

Kilkanaście podobnych skarg trafiło do przemyskiego Miejskiego Rzecznika Praw Konsumenta Krzysztofa Drabika. Są też osoby, które pomimo tego, że internet miał być za darmo, już po miesiącu dostały do zapłacenia abonament.

- Cały czas otrzymuję nowe powiadomienia w tej sprawie. Są podstawy do rozwiązania umowy, bo usługa nie była świadczona przez ponad 30 dni. Dodatkowo brak informacji, kiedy będzie. W tej sytuacji radzę ludziom wysyłać odpowiednie oświadczenia do firmy. Podobne trzeba przekazać również do banku, w którym zaciągnięty został kredyt, choć w tym przypadku raczej nie zwolni nas to od płacenia rat kredytu – mówi rzecznik.

- Pomimo prób nie mogłem się skontaktować z Milmeksem, aby wyjaśnić sprawę – dodaje.

Brak kontaktu z firmą

Więcej informacji firma przekazuje poprzez stronę na portalu społecznościowym Facebook. W poście z 25 listopada poinformowała o kilkugodzinnej awarii. Kolejny wpis jest z 29 stycznia. Firma deklaruje, że prace techniczne z siecią powinny być sfinalizowane do końca lutego.

To nie przekonuje klientów. Pod wpisem jest kilkadziesiąt negatywnych komentarzy. Jedna z osób proponuje zebranie się w grupę i wynajęcie wspólnego adwokata.

- Przychodzą do mnie ludzie i proszą, abym podłączył ich urządzenia z NetMaksu do mojej sieci internetowej. Niestety, nie mogę tego zrobić – mówi właściciel firmy z Przemyśla, oferującej łącza internetowe.

Norbert Ziętal

...

U nas tez jakis podejrzany sie szwendal z ,,internetem" nie mial ulotek tylko bazgral na kartce cos o kosztach . Dlugopis mu nie pisal . Pozyczylem i nie oddal i tyle go bylo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:22, 26 Lut 2014    Temat postu:

Aleksandra Brodziak | Onet
Miała być nagroda, są ogromne kłopoty. Uwaga na nieuczciwe portale

Nagrodą za udostępnienie informacji na swoim profilu na Facebooku o portalu 3czekolady.pl miał być kosz słodyczy. Aby go odebrać, należało się na nim zarejestrować. Zamiast łakoci użytkownik otrzymał informację, że zawarł umowę i co miesiąc musi płacić 149 zł. Za co? Za przechowywanie danych i prowadzenie konta. Oszukani internauci szykują pozew zbiorowy, a portal, póki co, ma się dobrze. Sprawą zajął się UOKiK.

Słodkie portale - 3czekolady, 3cukierki czy 3pierniki pojawiły się w sieci w połowie grudnia. Do dziś działają dwa pierwsze. Na stronie możemy znaleźć czekolady, praliny, czekoladki, bombonierki i inne słodycze. Co dziwne, oferowane artykuły są bardzo drogie, ceny są trzy, a nawet czterokrotnie wyższe od ceny rynkowej. Największą grupę klientów przyciągnęły jednak promocyjne kosze słodyczy. To właśnie one miał być nagrodą za udostępnienie informacji o słodkich portalach na własnym profilu facebookowym. Na takie samej zasadzie działa także księgarnia Meritum należąca do tej samej firmy.

Pani Irmina (imię zostało zmienione na prośbę naszej czytelniczki) dała się skusić portalowi 3czekolady.pl. Podobnie jak setki innych osób. - Pomyślałam, że to nowy sklep, więc pewnie chcą znaleźć odbiorców, a w zamian za reklamę mają kilka prezentów. Przecież wiele firm nagradza za coś podobnego. To było myślenie na zasadzie: co mi szkodzi, najwyżej nic nie dostanę - opowiada nam swoją historię. - Każda rejestracja wiąże się z akceptacją regulaminu. Otworzyłam więc bardzo obszerny regulamin i przeczytałam. Nie było w nim nic podejrzanego. Zawsze szczególną uwagę zwracam na informację o opłatach i kwoty pojawiające się w regulaminie. Nic takiego nie znalazłam, więc byłam spokojna - dodaje. Jej czujność uśpiła dodatkowa informacja, że została objęta programem ochrony kupujących firmy Allegro. Kliknęła więc w link rejestracyjny. I to był błąd.

O słodka naiwności...

- Chwilę później wylądowałam w grupie poszkodowanych osób na Facebooku o wdzięcznej nazwie ,,Wykiwani przez kosz słodyczy''. Obecnie grupa liczy ponad 700 osób. To właśnie w tej grupie dowiedziałam się, że w załączniku do maila z potwierdzeniem rejestracji jest jeszcze umowa, którą zdaniem sklepu właśnie zawarłam. I teraz powinnam płacić 149 zł miesięcznie, przez czas nieokreślony, za możliwość skorzystania ze strony oraz za fakt, że sklep przechowuje moje dane osobowe. W swoim życiu rejestrowałam się w wielu sklepach i czegoś takiego jeszcze nie widziałam - żali się poszkodowana.

Dodaje, że wspólnie z innymi internautami, którzy także dali się wciągnąć w podobną historię, zaczęli baczniej przyglądać się sprawie. Jak twierdzi pani Irmina, w regulaminach, które zaakceptowali nie było żadnej kwoty, ani jasnej informacji, że rejestracja w sklepie wiąże się z zawarciem umowy. Rozpoczęli więc batalię listową. Napisali na adres sklepu, że zostali wprowadzeni w błąd i chcą usunąć konta. Bez odzewu. Telefon milczał.

- Adres w Warszawie okazał się adresem, który prowadził do Hotelu Gromada, który o całej sprawie nie miał pojęcia. Zapytaliśmy też więc firmę Wedel. Bardzo szybko oświadczyła, że nie zna takiego sklepu i nie ma nic wspólnego z całą tą promocją. Podobnie było z Allegro. Przedstawiciele firm powiedzieli, że podjęte zostaną z ich strony czynności prawne - kontynuuje opowieść. Nam także nie udało się skontaktować z portalem 3czekolady.pl.

Marta, samotna mama trójki dzieci też dała się nabrać. - Myślałam, że zrobię dzieciom niespodziankę. Dziś jestem załamana, bo nie wiem, jak się z tego wyplątać. 150 zł miesięcznie to dla mnie majątek. Cały prawie zasiłek rodzinny będę musiała na to przeznaczyć. O słodka naiwności, dałam się nabrać jak małe dziecko, a staram się być taka ostrożna - mówi załamana i zamierza dołączyć do innych pokrzywdzonych.

Kto ściga? Kto ścigany?

Pani Irmina i poszkodowani zgromadzeni na Facebooku konsultowali się z prawnikami, rzecznikami praw konsumenta, Federacją Konsumenta, zgłosili sprawę do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Europejskiego Centrum Konsumentów, bo spółka Pride Europe Investments Limited, która stoi za podejrzanymi portalami ma swoją siedzibę na Cyprze. Również na tamtejszy adres wysłali listy z odstąpieniami od umowy. Wydawało się, że na tym sprawa się zakończyła.

W styczniu zarejestrowani klienci otrzymali informację o wystawieniu faktury, a na mailu pojawił się anglojęzyczny dokument. Czas do zapłaty wynosił niespełna 2 dni. Zgodnie z radami nie zapłacili. Sklep rozpoczął wówczas ożywioną dyskusję z oburzonymi klientami na Facebooku. Poinformował otwarcie, że działa zgodnie z prawem. Mało tego, uznał, że nieuczciwi są sami klienci, albowiem prawdopodobnie sami kłamali oświadczając, że przeczytali i akceptują ofertę sklepu.

- Nie minął tydzień, a firma "miłym" mailem poinformowała nas o fakcie, że nasze długi i dane zostały wystawione na sprzedaż i że każdy będzie mógł je zobaczyć - dodaje internautka.

To właśnie wtedy cierpliwość internautów się skończyła. Sprawa trafiła na policję oraz do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Poszkodowani szykują także pozew zbiorowy. Tymczasem portale nadal funkcjonują. I co jakiś czas zmieniają regulamin. Ostatnio w styczniu. Bez wiedzy użytkowników. Opłata abonamentowa na portalu 3czekolady i 3cukierki podniesiona została do kwoty 201 zł.

Instytucje konsumenckie w akcji

W internecie wrze na temat "słodkich" portali. Rzecznicy konsumentów, UOKiK i ECK alarmują o rozwagę oraz niepodawanie danych osobowych. Przypominają o 10-dniowym terminie wypowiedzenia. Jak twierdzi Agnieszka Majchrzak z biura prasowego UOKiK, na dniach zostanie zawiadomiony właściwy organ w zakresie praw konsumentów na Cyprze celem podjęcia przez niego działań wobec Price Europe Investments Ltd, które doprowadzą do wyeliminowania naruszeń mogących godzić w prawa i interesy polskich konsumentów.

Specjalista ds. komunikacji i PR Katarzyna Słupek z ECK poinformowała nas, że centrum cały czas monitoruje sprawę. Przygotowało także specjalną informację dla poszkodowanych i przyszłych klientów na temat firmy Pride. Czytamy w niej, że Centrum opierając się na wyjaśnieniach wielu konsumentów i analizie przeprowadzonej przez ECK Polska, może uznać, że firma ta stosuje nieuczciwe praktyki rynkowe wprowadzające w błąd. W przypadku, gdy sprawa trafi do sądu, ciężar udowodnienia, że tak nie jest, spoczywa na przedsiębiorcy. Ma to na celu zapewnienie ochrony konsumentów jako słabszych uczestników rynku.

Ponadto w ocenie ECK Polska działania firmy Pride można uznać za praktykę agresywną z tak zwanej "czarnej listy". Według Europejskiego Centrum Konsumentów istnieją przesłanki, aby działanie firmy Pride zakwalifikować jako oszustwo.

Czarna lista internetu

Jak się okazuje, nie tylko "słodkie" portale prowadzą działalność zmierzającą do uzyskania od użytkowników wysokich opłat. Na stronie GenITY znajduje się "czarna lista" internetu. Otwiera ją portal taniezakupy. Z chwilą rejestracji użytkownik zobowiązuje się do zapłaty kwoty 97 zł. Próba kontaktu z właścicielem jest utrudniona, bo tylko poprzez adres mail. Firma zarejestrowana jest w Dubaju.

Kolejny na liście jest portal outlets-online. Rejestracja wiąże się z 2-letnią umową. Trzeba zapłacić 189 zł rocznie. Każde wysłane upomnienie powiększa tę kwotę o kolejne 50 zł. Firma znajduje się w Koszalinie.

Dodatkowapraca.com to kolejny portal, w którym rejestracja jest tożsama z zawarciem kosztownej umowy. Tym razem o dzieło. Portal zachęca do pisania tekstów i oferuje wysokie zarobki, nawet do 3 tys. zł brutto. Jeśli jednak użytkownik zechce zerwać umowę po 24 godzinach od rejestracji lub nie używa konta - właściciel może nanieść karę w wysokości 25 proc. wartości wskazanej. Może to być nawet ponad 600 zł. Infolinia portalu jest wciąż "tymczasowo nieczynna". Na fb pojawiła się spora grupa oszukanych, którzy zamierzają złożyć pozew zbiorowy.

Do listy zagrożeń dopisany jest także portal dobre-programy.pl (nie mylić z dobreprogramy.pl). Strona działa podobnie do powyższych. Najpierw rejestracja, potem rachunek. Za 12-miesięczna usługę użytkownik płaci 98 zł z VAT. Właścicielem serwisu jest G&G Ltd. z siedzibą w Ras Al Khaimah, RAKIA Amenity Center.

Plikostrada to serwis, który oferuje pliki do ściągnięcia, pod warunkiem, że użytkownik się zarejestruje. To kosztuje 96 zł. Jest informacja, że można odstąpić od umowy w ciągu 10 dni, ale właściciel, jak czytamy na forach, nie odpisuje, za to śle kolejne wezwania do zapłaty i straszy sądem. Firma to Smart Tech Connect Ltd z siedzibą w Dubaju.

Na liście mamy także - pobieraczek.pl (ukarany przez UOKiK karą 215 tys. zł), profescon.pl, karierowo.com. Te trzy portale zaprzestały działalności lub nie są dostępne.

Trafiłeś na inną nieuczciwą firmę? Zostałeś oszukany? Czujesz się bezsilny? Napisz do nas! Czekamy na Wasze historie pod adresem [link widoczny dla zalogowanych]

...

Kolejni przekretasi .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:42, 08 Mar 2014    Temat postu:

"Rzeczpospolita": oszust i złodziej zamiast wymarzonego mężczyzny

Dobrze wykształcone, zamożne panie seryjnie padają ofiarą oszustów – czytamy w "Rzeczpospolitej".

Jak tłumaczy cytowany przez gazetę psycholog społeczny prof. Mariusza Jędrzejko, mają one wszystko: pracę, mieszkania. Są gotowe na miłość i pragną jej tak bardzo, że niczego więcej nie widzą, dlatego łatwo nimi manipulować.

Gazeta przytacza liczne przykłady wykorzystywania samotnych kobiet przez oszustów.

Więcej w dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolitej".

...

Szemrany biznes matrymonialny to odwieczny ptoblem .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:07, 10 Mar 2014    Temat postu:

Głos Koszaliński

Telefonicznie zamówiła próbkę "ekskluzywnej" bielizny. Teraz grozi jej komornik.

Przybywa Czytelniczek, które rzekomo zgodziły się telefonicznie na regularną dostawę ekskluzywnej bielizny. Firma, która straszy je komornikiem, ich dane zdobyła za pośrednictwem szpitala. Prawnik radzi: nie płacić.

Tę historię "Głos Koszaliński" opisał w piątek, 21 lutego. - Nasza Czytelniczka, nagabywana telefonicznie przez telemarketerkę, zgodziła się w końcu przyjąć próbkę darmowej bielizny. W zwykłej przesyłce dostała tandetne majtki. Okazało się, że owszem, są darmowe, ale za przesyłkę firma Benazzo International Sp. z o.o. życzy sobie 19,90 złotych - informują dziennikarze dziennika.

Kobieta nie zapłaciła, zapomniała o sprawie. Około roku później sytuacja powtórzyła się. Nasza Czytelniczka mówi, że kategoryczne odmawiała, w końcu znów machnęła ręką. Przesyłki, tym razem poleconej, nawet nie odebrała od listonosza. Niedługo później dostała wezwanie do zapłaty: 104 zł tytułem głównej należności, 1,91 zł odsetek, 19,90 zł "kosztów zwrotu przesyłki” i 25 zł tytułem monitu. Łącznie 151,61 złotych.

W wezwaniu czytamy, że nasza Czytelniczka zawarła umowę na odległość: "podczas rozmowy przedstawiciela naszej Firmy z Panem/Panią, doszło do zawarcia definitywnej umowy świadczenia usługi abonamentowej, przedmiotem było przygotowanie i dostarczenie produktów, które zostały zamówione w Naszej firmie.” Z pisma wynika, że naszej Czytelniczce zostały przedstawione telefoniczne "wszystkie istotne warunki umowy, a w szczególności została Pani/Pan poinformowana o istnieniu regulaminu, który stanowi nierozłączną część umowy”. Dlatego bieliznę będzie otrzymywać cyklicznie.

Okazuje się, że firma działa w podobny sposób na wielką skalę. W przypadku niezapłacenia straszy, że "rozważa” wystąpienie na drogę sądową. Nasi Czytelnicy informują, że podobne tarapaty trafiają starsi ludzie, wypełniający ankiety np. podczas mnożących się na potęgę pokazów pościeli. Czytelniczce, która się z nami skontaktowała, uwalnianie 80-letniej sąsiadki od abonamentu za majtki zajęło 8 miesięcy. Osoby, które zwróciły się do nas, jak bohaterka artykułu zaprzeczają, by ktokolwiek telefonicznie wyjaśnił im w co się pakują. Nasza bohaterka domyśliła się, w jaki sposób dystrybutor bielizny mógł zdobyć jej dane: – W obu przypadkach, telefony odzywały się krótko po powrocie ze szpitala po narodzinach naszych dzieci w kołobrzeskim szpitalu – mówi.

Pani B. przypomniała sobie, że w szpitalu pielęgniarki wręczyły jej darmową wyprawkę z kosmetykami, pieluszkami itd. Wraz z wyprawką dostała do wypełnienia ankietę. Jak nam powiedziała potem rzeczniczka szpitala Magdalena Mazur, ankietę, której wypełnienie było dobrowolne. – Żona wymęczona, po cesarce, na swoje nieszczęście wypełniła tę ankietę. W końcu podawała ją jej pielęgniarka.

Gdyby wiedziała w co się wpakuje, nigdy by tego nie zrobiła – mówił nam mąż Czytelniczki. Takie wyprawki, za pośrednictwem setek szpitali w Polsce rozdysponowuje wśród młodych mam firma Present – Service szczycąca się "największą w Polsce bazą danych młodych gospodarstw handlowych, których adresatem są kobiety”. Zapytaliśmy Prezent – Service na jakich zasadach i komu udostępniają swoje dane i czy mogły od nich trafić do firmy Benazzo International. Oto fragmenty odpowiedzi podpisanej przez Annę Szubert z Present – Service, którą dostaliśmy po dwóch tygodniach oczekiwania: "Wprowadzanie danych następuje na podstawie ankiety, którą każda mama wypełnia dobrowolnie. Ankieta jest dołączana do zestawu Dzidziuś, który mama otrzymuje bezpłatnie w szpitalu po urodzeniu dziecka. Na ankiecie znajduje się szczegółowa informacja o tym, w jakim celu dane są zbierane. (...) Baza danych, którą dysponujemy, wykorzystywana jest dla własnych potrzeb naszej firmy (my realizujemy akcje marketingowe) lub udostępniana innym podmiotom w celach marketingowych, w tym m.in. firmie Benazzo International Sp. z o.o.”.

Jak czytamy, "partnerzy otrzymują dane w celu przeprowadzenia jednorazowej akcji marketingowej, a następnie po jej wykonaniu dane usuwają.” Present – Service zapewnia, że "zawsze dysponuje wiedzą, jaki produkt lub usługa będzie oferowana osobie z naszej bazy”. Matki mogą zażądać usunięcia swoich danych z bazy, ale "jeśli osoba zainteresowała się ofertą danej firmy (np. Benazzo International Sp. z o.o. – przyp red) i zakupi produkt lub usługę, staje się też (na podstawie odrębnej zgody) uczestnikiem bazy danych tej firmy”. O tym co stanie się dalej z danymi, decyduje więc wtedy firma Benazzo. A jej strony w internecie nie znajdziemy. Pod numerem telefonu odzywa się telemarketerka.

Szybciej niż na dane w KRS, natkniemy się na stronę internetową, na której swoje fatalne doświadczenia z firmą opisują kolejni "abonenci majtek”.

Aneta Cieślicka, powiatowy rzecznik konsumentów potwierdza, że umowy telefoniczne są wiążące. Prawo do odstąpienia od umowy przysługuje w ciągu 10 dni od odebrania takiej przesyłki. Wystarczy wysłać pismo na adres firmy. Jeśli termin minął, ale w czasie telefonicznej rozmowy nie otrzymaliśmy pełnych i czytelnych informacji na temat warunków umowy, na co skarżą się nasi Czytelnicy, zamiast płacić trzeba do firmy Benazzo wysłać pismo, powołujące się na zawarcie umowy pod wpływem błędu. To samo zaleca prawnik z Kołobrzegu, mecenas Edward Stępień: – Niestety w lawinowym tempie przybywa firm, które w podobnych okolicznościach liczą na to, że przynajmniej część przestraszonych tonem pisma osób, dla świętego spokoju zapłaci. Zamiast to robić trzeba wysłać do firmy pismo, powołujące się na artykuł 84 Kodeksu Cywilnego, mówiący o uchyleniu się od skutków prawnych oświadczenia woli, złożonego pod wpływem błędu. Artykuł 86 KC, zawiera zapis, że jeśli błąd wywołała drugą strona podstępnie, a tak może być w tym wypadku, uchylenie się od skutków oświadczenia woli jest możliwe nawet wtedy, gdy ten błąd nie był istotny. Oczywiście przepis ten możemy zastosować

tylko wtedy, gdy rzeczywiście nie uprzedzono nas telefonicznie, do czego będziemy zobowiązani. Chcąc uzyskać od nas pieniądze, np. za pośrednictwem komornika, firma musi nas pozwać do sądu i wygrać. By wygrać musi mieć dowody, najlepiej nagranie telefonicznej rozmowy.

Jeśli przebiegała ona tak, jak słyszymy od waszych Czytelników, nic im nie grozi. Z pytaniem o to, jak swoją rolę w tej historii widzi dyrekcja szpitala, zwróciliśmy się do rzeczniczki placówki Magdaleny Mazur: – W związku z zaistniałą sytuacją Regionalny Szpital w Kołobrzegu zwróci szczególną uwagę na zapisy dotyczące ochrony danych osobowych w umowie zawartej z firmą Present– Service. Należy podkreślić, że szpital nie ponosi odpowiedzialności za wykorzystanie informacji, które firma pozyskuje poprzez ankiety.

...

Ci akwizytorzy ci wysylkowcy te SMSy . Koszmar ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 136443
Przeczytał: 60 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:44, 23 Mar 2014    Temat postu:

Powstała mapa nielegalnych reklam. "Chcemy, aby firmom było wstyd"

Powstała Mapa Nielegalnych Reklam Poznania.
W Poznaniu znajduje się prawie sześćdziesiąt miejsc, w których wiszą bądź wisiały nielegalne reklamy. A może być ich znacznie więcej.

- Mapa pokazuje, że natężenie problemu jest duże i mamy nadzieję, że ta mapka zmieni świadomość firm, które zasłaniają się często powiedzeniem, że "nie wiedziały". Skoro trudno wyegzekwować zdjęcie reklamy prawnie, chcemy promować niemodę na jej wieszanie, aby firmom wstyd było następnym razem powiesić wielkoformatową reklamę w nielegalnym miejscu - mówi Agata Tryksza ze stowarzyszenia Ulepsz Poznań.

Miejsca, w których reklamy wiszą nielegalnie to m. in.: Kupiec Poznański, Małe Garbary, Stary Rynek 2, ul. Wojska Polskiego 28, ul. Mickiewicza 15, Chwaliszewo, Taczaka 25, Podgóna, Rondo Śróka, pl. Wiosny Ludów, Górna Wilda, Krysiewicza czy ul. Królowej Jadwigi 27/29.

Stowarzyszenie w kilku z tych miejsc odniosło już sukcesy, jeśli chodzi o walkę z nielegalnymi reklamami. Udało im się usunąć na przykład trzy banery z pl. Wiosny Ludów, kóre zawiesiła firma Skoda.

- Firmy wieszając reklamę korzystają z usług innej firmy, która pośredniczy wynajmowi. Często się potem zasłaniają, że pośrednik nie informował ich o nielegalności miejsca. Mimo to, przedsiębiorstwom opłaca się zawieszać reklamy, gdyż procedury ich usunięcia długo trwają - mówi Tryksza.

Inspektor potwierdza nielegalność

Lokalizacje umieszczone na mapie wcześniej trafiły do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, który potwierdził ich nielegalność. Na stronie PINB-u pojawił się też raport na temat legalności reklam w Poznaniu. Można dowiedzieć się z niego, że reklamy, które sprawdzono, w 85 proc. wisiały nielegalnie. Przez cztery lata (do 2013 roku) na drodze sądowej wyegzekwowano usunięcie reklam od 113 firm. To około jedna trzecia firm, których reklamy wisiały nielegalnie w tym czasie.

Miasta, takie jak Kraków i Wrocław z nielegalnymi reklamami radzą sobie przez wprowadzenie strefy tak zwanych parków kulturowych. - To przestrzeń miasta, w ktrórej panują ściśle określone zasady, co do wieszania reklam. Sprawy związane z ich nielegalnym zawieszeniem nie podlegają prawu budowlanemu, a innym karom, które są znacznie bardziej skuteczne - kończy Tryksza.

...

Szemrane biznesy za plecami ludzi .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy