Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna
Szemrane biznesy na szkodę ludzi...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:15, 01 Cze 2014    Temat postu:

"Reklamogry" na celowniku. "To pranie mózgów dzieci"

Brytyjscy badacze zwrócili uwagę na darmowe gry komórkowe, jakie oferują dzieciom producenci słodyczy i fastfoodu. Zdaniem specjalistów z angielskiego uniwersytetu w Bath, te gry to nic in­nego jak forma marketingu produktów uznanych za szkodliwe i rząd powinien objąć tę sferę przepisami kontrolującymi reklamy dla dzieci.

Raport Instytutu Badań Politycznych Uniwersytetu w Bath stwier­dza, że darmowe gry ściągane przez dzieci i młodzież na komór­ki ze stron internetowych producentów, to nic innego niż pranie mózgów: - Nawet 15-letnie dzieci nie rozumieją, że te "reklamo­gry" to jedna z technik reklamowych, że działają na ich podświa­domość zawierając przesłanie komercyjne fastfoodu, logo, lub nazwę produktu - powiedział radiu BBC autor raportu, dr Ha­iming Hang.

Specjalista od socjologii marketingu, Dan Sodergren ostrzegł jed­nak, że objęcie tych gier regulacjami prawnymi może być trudne. - Nie możemy de facto interweniować prawnie w zawartość mar­kowych stron internetowych, bo to trochę tak jakby wejść komuś do domu i powiedzieć - nie podoba mi się jak tu jest urządzone - powiedział.

Być może brytyjski rząd zainteresuje się jednak takim postula­tem, gdyż podjął właśnie w tym tygodniu narodową kampanię walki z otyłością Już wcześniej władze oświatowe zakazały też podawania w szkolnych stołówkach nadmiernie tłustej i słodkiej żywności, a lokalne samorządy - otwierania lokali z fastfoodem w sąsiedztwie szkół.

...

Jesli naprawde szkodza to trzeba do sadu podac . Nie wolno szkodzic doroslym a co dopiero nieletnim .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kd490
Gość






PostWysłany: Pią 17:37, 11 Lip 2014    Temat postu: benazzo

a dostałam telefon od Pani Angeliki M. , której nazwiska nie sposób powtórzyć. Poinformowała mnie, iż wygrałam w losowaniu bon na zakup markowej włoskiej bielizny. Zdziwiona sytuacją odparłam, iż to z pewnością pomyłka. Telemarketerka przedstawiła mi dane jakiejś Adeli (nazwisko wysepleniła) twierdząc, że przy rejestracji musiała kobieta pomylić numer telefonu i podała mój (dziwne, że nie pamiętała własnego numeru i nie sprawdziła poprawności ) fakt jest taki, że pani Adela to postać fikcyjna z bajki pani Angeliki , o ile ma tak na imię, w co szczerze wątpię. Jak tylko telemarketerka poinformowała mnie o nagrywaniu rozmowy (bo skończeniu wciskania bujd) zaczęłam zadawać szereg pytań, co Panią telemarketerkę bardzo zdziwiło- zarówno brak entuzjazmu z tytułu wygranej jak i pytania . Jednym z nich bylo pytanie dotyczące szczegółów losowania . Pani podała mi adres strony trends house, na której rzekomo odbyło się losowanie bonów. I owszem takowe miało miejsce, ale marki Zara, H&M, Mango , a nie Benzzo!!!!!!! Co więcej widnieje na stronie informacja, iż w razie wygranej administracja serwisu napisze o wygranej do zwycięzcy , a nie że przedstawiciel będzie dzwonił osobiście. Zwyczajnie firma podszywa się i korzysta z akcji konkursowych , oszukuje ludzi za pomocą atrakcyjnych nagród używając danych jakiś obcych ludzi. Co śmieszniejsze wysyłka jaką rości sobie firma wynosi 19,90 zł i jak powiedziała telemarketerka pochodzi z zagranicy. Od kiedy za nagrody trzeba płacić??? i od kiedy Włochy są na Świętokrzyskiej w Warszawie??????!!! losowanie bonów na drogą i znaną odzież znanych marek ogranicza się tylko w rzeczywistości do jednej marki - Benazzo, a towar nie jest wart nawet kosztów tej wysyłki, a już na pewno nie jest z zagranicy.
Problem rozwiązany, ale przestrzegam wszystkich przed tą firmą. Na forach trzęsie się od negatywnych opinii i problemów z tym sklepem, który wysyła towar i żąda wpłaty nie reagując na telefony i odmowy. Nie wierzcie również w jakiekolwiek pozytywne opinie są pisane przez ludzi podstawionych, podobnie jak zleca się im nabijanie ludzi w butelkę. PAMIĘTAJCIE, ŻE ZAWSZE MOŻNA POWOŁAĆ SIĘ NA ART86 KC I Z NIEGO SKORZYSTAĆ, ROZMOWY Z NIMI NAGRYWAĆ TAK JAK JA TO ZROBIŁAM , A TOWAR ODSYŁAĆ W CIĄGU 10 DNI NIE ODPAKOWANY I W STANIE NIE NARUSZONYM WRAZ Z PISMEM ZRYWAJĄCYM UMOWĘ. Informacje, które udzielają zakłamani telemarketerzy mają za zadanie zmylić i wprowadzić w błąd, a nie przedstawić jasno i klarownie regulamin. Z drugiej strony uważają taką rozmowę jako wiążącą, a zakłamanej paplaniny w celu namówienia naiwnych osób nie nagrywają. Swoją drogą ciekawe ile dostają za to kasy, by tak naciągać uczciwych ludzi i czy mogą spać spokojnie ??? Widocznie biorą wystarczająco dużo, że mogą wybrać w jakim piekle się będą smażyć
Powrót do góry
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:28, 05 Wrz 2014    Temat postu:

"Rzeczpospolita": nabrani na kursy przedmałżeńskie

Kilkaset osób szykujących się do ślubu musi powtórzyć nauki, bo te, które odbyli online, nie miały aprobaty biskupa – czytamy w "Rzeczpospolitej".

Od kilku miesięcy działa platforma e-learningowa oferująca kursy przedmałżeńskie. Jej twórcy, powołując się na współpracę z archidiecezją krakowską, wystawiają zaświadczenia o odbyciu nauk, których Kościół wymaga przed ślubem.

Jednak kilka tygodni temu biskup Jan Wątroba, przewodniczący Rady ds. Rodziny Episkopatu Polski rozesłał do wszystkich kurii komunikat, ostrzegający przed kursami. Okazało się bowiem, że żaden biskup nie udzielił oficjalnej aprobaty na treści prezento­wane w portalu, a tym samym nie będą zaliczane katechezy przedmałżeńskie i przedślubne uzyskane w ten sposób.

...

Uważajcie . To że nazwa jest kursy nie oznacza że to to samo co kurs komputerowy ! Tu masie wykład moralny Ewangelii a nie jakieś szkolenie .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:26, 10 Wrz 2014    Temat postu:

Rodzice nabijani w polisy

Ubezpieczyciele razem ze szkołami naciągają Polaków na rzekomo obowiązkowe ubezpieczenia uczniów, informuje "Rzeczpospolita".

Właśnie teraz kilkanaście milionów rodziców uczniów i przedszkolaków dowiaduje się, że ma im wykupić polisy od następstw nieszczęśliwych wypadków (NNW). Najczęściej pieniądze do szkoły zanoszą na pierwszej, wrześniowej wywiadówce. Okazuje się, że są często nabijani w butelkę.

Po pierwsze, te ubezpieczenia są dobrowolne, a po drugie ich cena, jeśli kupują je szkoły lub przedszkola, jest zawyżana. Beneficjentami są placówki, nauczyciele i firmy ubezpieczeniowe, co skrzętnie ukrywają. Nieświadomi rodzice płacą niepotrzebny haracz. Według szacunków "Rz" może on wynosić nawet 70 mln zł rocznie.

...

To już jest złodziejstwo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:22, 14 Paź 2014    Temat postu:

Naciągnięci na majtki

To miał być komplet ekskluzywnej włoskiej bielizny. Darmowa próbka. Zamiast tego przysłano bawełniane majtki. I fakturę. Potem kolejną, wyższą już o odsetki. Zaczęło się straszenie sądem i komornikiem.

- Nie wolno było odpuścić klientowi. Dodzwoniłeś się do mężczy­zny - wciskaj dla żony. Trafiłeś na księdza - to dla matki, siostry, ciotki. Byle sprzedać - mówi były pracownik call center, wówczas student filologii w Krakowie. Przez telefon sprzedawał "komple­ty ekskluzywnej bielizny".

Abonament

Dzwoni telefon. Anna zrywa się z łóżka. Miły kobiecy głos po dru­giej stronie słuchawki mówi coś o losowaniu, wygranej, prezen­cie. Anna niezbyt uważnie słucha, próbuje się obudzić. Ale jedno zapamiętuje: pod koniec rozmowy konsultantka proponuje wy­słanie próbnego zestawu ekskluzywnej bielizny. - Za darmo? - pyta Anna. - Musi tylko pani pokryć koszty wysyłki. To 19 zł 90 gr. Zgadza się pani? - słyszy. - Niech będzie, proszę wysłać - odpo­wiada

Gdy zadzwoniono do Magdy, akurat uwijała się przy dziecku. Miał kolkę, płakał. - Proszę mówić głośniej, nic nie słyszę - prze­krzykiwała niemowlę matka. Rozmowa się urywała, Magda sły­szała strzępki monologu. Wybrano... tysiąca... osób... najlepszej jakości... z Włoch... bielizna... darmowa próbka. - To poproszę tę próbkę, ale nic więcej niech pani do mnie nie wysyła - zastrzegła, uciszając w ramionach synka.

Po dwóch tygodniach kobiety otrzymały paczkę.

- Zwykły list wrzucony do skrzynki - mówi Anna. - Otwieram, a w środku bawełniane majtki. Takie jak z bazaru, żadne ekskluzyw­ne - twierdzi Magda. - Miał być komplet bielizny, a była jedna para. Absolutnie niewarta kosztów wysyłki, bo takie kupi się za 2 zł - uważa Anna.

Oprócz bielizny w kopercie była również kartka - regulamin świadczenia usług przez nadawcę paczki. Z niego kobiety się do­wiedziały, że podczas rozmowy telefonicznej zawarły umowę abonamentu. Odtąd miały regularnie otrzymywać paczki.

10 dni

Poradnik przygotowany przez Federację Konsumentów informu­je, że z towaru zakupionego na odległość można zrezygnować w ciągu dziesięciu dni od otrzymania przesyłki.

- Tak zrobiłam. Później zadzwoniłam do centrum obsługi klien­ta. Tam się dowiedziałam, że nic z tego, bo oni mają własny regu­lamin, zgodnie z którym zrezygnować z zakupu mogę w ciągu 10 dni od daty zawarcia umowy, a nie otrzymania przesyłki. To jest bez sensu, bo majtki dostałam dopiero dwa tygodnie po rozmo­wie telefonicznej - opowiada Anna.

- Oferta jest podawana w taki sposób, by udawała nie sprzedaż na odległość, lecz świadczenie usługi - tłumaczy prawnik Natalia Sankowska-Szymańska. - Klientom proponuje się "świadczenie usługi pozyskania, zapakowania i wysłania", gdzie wartość "usłu­gi" wynosi 19,90 zł, zaś "ekskluzywna włoska bielizna" w postaci chińskich majtek jest darmowa. Klienta zmusza się do powiedze­nia, że życzy sobie niezwłocznego otrzymania paczki, a więc "usługa" ma być świadczona przed upływem terminu na odstą­pienie od umowy - dodaje prawniczka.

"Usługę" świadczy Imperia Corporation sp. z o.o. (poprzednia nazwa Benazzo International sp. z o.o.). Firmę zarejestrowano w KRS jako przedsiębiorstwo handlowe prowadzące sprzedaż przez "domy sprzedaży wysyłkowej lub internet". Ma kilka numerów. Żaden jednak nie odpowiada.

Wezwania

Dwa tygodnie po odesłaniu przesyłki z oświadczeniem do Impe­rii Anna otrzymała kolejny list. W środku - trzy pary majtek. - Wkurzyłam się, ale zrobiłam to, co poprzednio. Odesłałam do nadawcy z informacją, że wcześniej odstąpiłam już od umowy - opowiada kobieta. Po miesiącu dotarła do niej kolejna przesyłka. Tym razem wezwanie do zapłaty. - Na kwotę 70 zł. Podstawą do naliczenia tej kwoty jest regulamin firmy - mówi Anna.

Regulamin Imperii informuje, że w wypadku nieterminowego uiszczenia płatności abonent zostaje obciążony odsetkami. Oprócz tego za wysłanie pisemnego upomnienia firma dolicza 10 zł. A kolejne 25 zł za wysłanie wezwania do zapłaty. Jeśli sprawa zostanie przekazana do zewnętrznej firmy windykacyjnej, klient będzie musiał pokryć koszty windykacji - co najmniej 50 zł.

- Nie zapłaciłam, więc po trzech tygodniach otrzymałam kolejne wezwanie. Tym razem kwota wyniosła 120 zł. Była też informa­cja, że w razie nieuiszczenia należności sprawa zostanie przeka­zana do sądu - mówi Anna.

Sądem postraszono też Magdę. - Z trudem się dodzwoniłam na in­folinię. Mówię, jak to tak: z umowy zrezygnowałam, towar w sta­nie nienaruszonym odesłałam, a wezwania do zapłaty otrzymu­ję? A konsultantka odpowiedziała: ma pani dziecko, chyba nie chce pani wylądować z nim na bruku? Bo podamy do sądu, wej­dzie komornik... Lepiej zapłacić - opowiada Magda. Nie zapłaci­ła. - Macierzyństwo nie odebrało mi rozumu - śmieje się. - Znam swoje prawa. Za to, że dałam się wmanipulować w zakup, należy pochwalić konsultantów tej firmy. Potrafią omamić - dodaje.

Od środka

Były pracownik call center mówi, że podczas szkolenia puszcza­no przyszłym konsultantom nagrane rozmowy. Na jednej z nich potencjalna klientka tłumaczyła, że jej nie stać za zakup, bo ma chorego męża, więc wydaje na leki. Instruktor stwierdził, że ona kłamie, bo ludzie kłamią, żeby się konsultantów pozbyć. Konsul­tanci nie mogą ludziom wierzyć.

Instruktorzy mówili też, że kreują potrzeby. Bo skoro człowiek kupił, to znaczy, że chciał. - Ale mieliśmy pełną świadomość, że tych ludzi naciągamy. Wciskamy tandetę osobom, które jej wcale nie chcą - mówi były konsultant.

Dobry sposób na sprzedaż majtek to "na sąsiada". - O! - wykrzyki­wał pracownik call center. - A pani mieszka na Tynieckiej? Tam już pani sąsiadka kupiła od nas, nie mogę pani pozwolić być gor­szą! - mówił. I pani się zgadzała na zakup.

- Widziałem wyraźnie, że jak mi system wyświetla Poznań, War­szawę, Kraków czy inne duże miasto, to nic nie ugram. A jak wy­skakiwała wieś albo miasteczko, to była duża szansa, że się uda sprzedać - opowiada były konsultant. Skąd firma miała namiary na przyszłych ewentualnych klientów? - Konsultant siedzi przed monitorem. Dane numeru telefonu pojawiają mu się na ekranie w momencie, w którym system już wykręca numer. Adres też tam był - dodaje.

Dane osobowe

- A ja wiem skąd! - Magda nie zastanawia się długo nad odpowie­dzią. - Na porodówce dostałam od położnej wyprawkę "Dzi­dziuś". W środku były jakieś próbki, ulotki i ankieta. Po jej wypeł­nieniu miałam otrzymywać przesyłki z artykułami dla dziecka. Zamiast tego zadzwoniono do mnie z majtkami - mówi Magda.

Justyna Balcerowicz, prezes Present-Service, firmy dystrybuują­cej paczkę "Dzidziuś" w szpitalach położniczych, zaznacza, że wy­pełnienie ankiety nie jest obowiązkowe. - Na ankiecie podana jest informacja, że dane mogą być przekazywane innym firmom w celu przesyłania ofert i informacji przeznaczonych dla mamy, dziecka i całej rodziny. Dane te są udostępniane wyłącznie w celu przeprowadzenia jednej akcji marketingowej. Po akcji dane nie mogą być ponownie wykorzystywane bez naszej wiedzy i zgody - mówi. Balcerowicz potwierdza, że Benazzo była jedną z firm, któ­rym takie dane udostępniono. Jednak po skargach kobiet Pre­sent-Service zaprzestał z Benazzo współpracy. Ale dane już po­szły w świat.

- Ja nie rodziłam, więc moje dane na pewno nie wyciekły z poro­dówki - twierdzi Anna. - Pracownica infolinii powiedziała, że uczestniczyłam w jakimś konkursie internetowym, gdzie poda­łam wszystkie namiary na siebie. Na pewno nie. Tym bardziej, że ostatnio z propozycją zakupu "włoskiej bielizny" zadzwoniono do mojego ojca. Staruszek nawet nie wie, co to internet - dodaje.

Prawniczka Natalia Sankowska-Szymańska radzi, by w taki sytu­acjach postępować zgodnie z obowiązującym prawem. - Oferta nabycia towaru i jego wysyłka świadczą o tym, że jest to umowa sprzedaży rzeczy, a nie umowa świadczenia usługi. Więc w ciągu 10 dni od daty otrzymania przesyłki możemy paczkę otworzyć i wysyłać do sprzedawcy oświadczenie o odstąpieniu od umowy. Przyczyny podawać nie musimy, specjalnego druku też nie po­trzebujemy. Na wszelki wypadek można zrobić zdjęcia towaru i otrzymanych dokumentów. Ponieważ firma nie może żądać opła­ty przed świadczeniem, nie płacimy owych 19,90 zł, bezpiecznie pakujemy otrzymany towar i na własny koszt odsyłamy go prze­syłką rejestrowaną.

A potem o całej sprawie można zapomnieć.

...

Ohyda co oni robia dla kasy ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:36, 20 Paź 2014    Temat postu:

Ludzie dostają niezamówione produkty, a potem muszą płacić!

Firma liczy na naiwność klientów? Wysyłają produkt "w ciemno"

Sprzedaż wysyłkowa i przez internet wiąże się czasem z problemami. Większość sklepów stara się, by klienci dostawali to, co zamówili. Zdarza się jednak, że są sklepy, które stwarzają klientom problemy i, w zasadzie, nie wiadomo czy jest to efekt świadomej polityki czy też błędów pracowników. Takie problemy stwarza klientkom sklep sprzedający niedrogą bieliznę.

Jeden z użytkowników serwisu Wykop.pl opisał sytuację, jaka zdarzyła się jego mamie - otrzymała ona od tego sklepu przesyłkę z bielizną oraz formularz płatności. Paczka nie była zamawiana w żaden sposób, ale jakiś czas później firma przesłała również ponaglenie. W związku z tym klientka podjęła interwencję, odsyłając firmie paczkę wraz z informacją, że nie zamawiała przesyłki, nie zamierza płacić oraz prosi o wykreślenie z bazy danych. Firma odpowiedziała, że anuluje zamówienie i płatność, ale poinformowała też, że zamówienia dokonano, a potwierdzenie było przesłane na adres e-mail. Sęk w tym, że klientka nigdy nie używała tego adresu e-mail. Użytkownik Wykopu wyciąga z tego wniosek, że firma próbowała naciągnąć jego mamę.

Wyciąganie takiego wniosku na podstawie jednostkowego, załatwionego ostatecznie pozytywnie, przypadku jest nadużyciem. Jednak w tej sprawie zastanawia fakt, że dane adresowe były prawidłowe, a jedyną błędną daną był adres e-mail. Okazuje się, że fora pełne są narzekań pod adresem firmy sprzedającej wysyłkowo bieliznę.

- Nie zamawiałam nic z tej firmy, nic a nic, a otrzymałam upomnienie o zapłacenie 39,80zł. Nie mam pojęcia jakim cudem dotarło do wynajmowanego przeze mnie mieszkania to ponaglenie, tym bardziej że nie nigdzie nie podawałam danych kontaktowych - narzekała jedna z użytkowniczek Kafeteria.pl (pisownia oryginalna).

- Dzisiaj wyjęłam przesyłkę ze skrzynki. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jest to komplet bielizny. Nic nie zamawiałam, nie znam firmy, nikt do mnie nie dzwonił z żadną propozycją / nadmieniam, że rozmiar bielizny jest o kilka nr za mały/. Zadzwoniłam od razu na BOK- ciężko się dodzwonić, ale po kilku próbach udało się. Dowiedziałam się, że zamówienie zostało wysłane ze skrzynki mailowej której w ogóle nie znam! - alarmowała inna (pisownia oryginalna).

Te wpisy to tylko niewielki wycinek wątku, który na Kafeterii ciągnie się od... 2004 roku! Większość wpisów to zdecydowanie krytyka pod adresem firmy, ale są też głosy zadowolonych klientek. Chwalą one dopasowany rozmiar, łatwość zwrotów czy niskie ceny. Zwraca jednak uwagę spora liczba osób, które otrzymały niezamówioną bieliznę - albo po kontakcie telefonicznym albo w ogóle bez żadnego kontaktu. Oznacza to, że jest to stały problem i firma wciąż go nie rozwiązała, choć już dawno powinna.

...

Znowu zlodzieje .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:49, 20 Lis 2014    Temat postu:

Przekleństwo blaknących paragonów
Aleksandra Brodziak

Jeśli chcesz, by producent uznał gwarancję, kseruj paragon, gromadź opakowania i pilnuj serwisanta, bo możesz żałować, że przyszedł. Do pana Przemka, a właściwie do zepsutej pralki, przyszedł. Efekt? Cała łazienka w wynajmowanym lokalu zalana... Cała procedura naprawy w ramach gwarancji kosztowała go dotychczas tyle, ile nowy sprzęt. A to jeszcze nie koniec.

Pan Przemysław niedawno kupił pralkę firmy Beko. - Przez jakiś czas wszystko było w porządku. Pewnego dnia zepsuła się - nabrała mnóstwo wody, a bęben przestał się kręcić. Wirowanie też przestało działać - opowiada.

Zadzwonił więc do firmowego serwisu i okazało się, że wszystko nie jest takie proste, jak mu się wydawało. Dlaczego? Bo nie miał paragonu. Wyrzucił go, gdy zupełnie wyblakł i był nieczytelny. Od pracownika serwisu, do którego zadzwonił, usłyszał, że powinien go wcześniej skserować i że, owszem, mogą wysłać serwisanta, ale za odpłatnością. - Ksero paragonu? Czy to nie przesada? - pyta właściciel zepsutej pralki, który nie zgodził się na odpłatną naprawę. Rozpoczęła się więc telefoniczna i mailowa wymiana argumentów.

W pogoni za paragonem

Kiedy kolejny pracownik poinformował pana Przemka, że dowodem zakupu może być wyciąg z konta - jeśli płacił przelewem - natychmiast go wysłał. Odpowiedź przyszła szybko - że na potwierdzeniu przelewu nie widnieje informacja, jaki rodzaj urządzenia został zakupiony, więc firma nie może uznać samej kwoty za rzetelny dowód zakupu pralki Beko. Według przedstawiciela firmy klient mógł przecież kupić za tę kwotę telewizor lub po prostu pralkę innego producenta.

Następnie pan Przemek dowiedział się, że może jechać do sklepu, w którym kupił pralkę i poprosić o duplikat paragonu lub faktury. Sklep znajdował się blisko 300 km od miejsca, w którym mieszkał. Pojechał. Załatwił paragon i wysłał. Wyprawa ta kosztowała go 250 zł i stracony dzień w pracy.

Co na to Michał Grzeliński, dyrektor marketingu z firmy Beko? - Biorąc pod uwagę fakt, że w dzisiejszych czasach większość spraw można załatwić albo telefonicznie lub za pomocą e-maila, nie było konieczności przejechania 300 km po duplikat. Doświadczenie pokazuje, że sklepy wydają takie dokumenty od ręki i przesyłają je w formie elektronicznej lub pocztą - podkreśla.

- Szkoda, że wcześniej nikt z firmy nie był tak pomocny. Sam musiałem się prosić niemal o każdą informację - mówi zirytowany pan Przemysław. - Zresztą bardzo wątpię, by sprzedawca wysłał mi drogą elektroniczną taki dokument. A jeśli już, to na pewno nie "od ręki" - dodaje po chwili.

Kilka dni później przyjechał serwisant. Do wynajmowanego lokalu wpuściła go właścicielka domu. Przyjechał, napełnił pralkę wodą, stwierdził, że nie ma odpowiedniej części i pojechał. Obiecał, że wróci w ciągu tygodnia. Gdy pan Przemysław przyjechał z pracy, otworzył drzwiczki pralki. Nie spodziewał się, że wypłynie z niej kilkadziesiąt litrów wody, które pozostawił tam serwisant. Efekt jego wizyty - zalany sufit właścicielki domu. Koszt malowania oszacowano na 400 zł.

- Nie wiem już, czy to jest śmieszne, czy tragiczne. Pierwszy raz spotkałem się z takim przypadkiem. Najpierw długa droga do uzyskania naprawy, a potem jeszcze ten serwisant. Czy to nie za dużo? Cała ta procedura serwisowa kosztowała mnie kilkaset złotych. Tyle, co nowa pralka - reasumuje.

Uzależnieni od gwaranta

Jak twierdzi dyrektor marketingu firmy Beko, w wyżej opisanym przypadku firma postępowała zgodnie z warunkami gwarancji, w której czytamy: Wady powstałe z przyczyn tkwiących w sprzedanym sprzęcie ujawnione w okresie gwarancyjnym, będą usuwane na podstawie ważnego dowodu zakupu (faktura lub paragon) oraz w wymaganych przypadkach stempla instalatora z numerami uprawnień do montażu instalacji gazowych lub elektrycznych (w przypadku podłączenia elektrycznych płyt grzewczych i piekarników).

- Na paragonie fiskalnym lub fakturze jest wpisany model urządzenia jaki został sprzedany. Aby gwarancja była ważna, model wpisany na dowodzie zakupu musi się pokrywać z rzeczywistym modelem, który użytkuje klient - wyjaśnia. Dodał, że w potwierdzeniu płatności, jaką przesłał pan Przemysław nie było informacji o modelu, który został nabyty przez tego właśnie klienta. - Mógł on nabyć dowolne inne urządzenie, które zakupił w tym sklepie. Z tego powodu poprosiliśmy klienta o przedstawienie duplikatu paragonu lub faktury - tłumaczy.

Jak wyjaśnia Małgorzata Cieloch z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów - gwarancja jest dobrowolnym i bezpłatnym określeniem obowiązków producenta towaru (najczęściej jego, choć czasami także np. sprzedawcy) i uprawnień kupującego w przypadku, gdy właściwość zakupionego produktu nie odpowiada tej obiecanej w dokumencie gwarancyjnym lub w reklamie. Gwarant może zastrzec np. obowiązek posiadania oryginalnego opakowania, paragonu - o tych "nietypowych" warunkach informuje nas w karcie gwarancyjnej - wyjaśnia.

Co to oznacza? Że gwarant może wymagać spełnienia różnych warunków. Może żądać paragonu, faktury Vat, podpisanej karty gwarancyjnej, oryginalnego pudełka. Może nie uwzględnić gwarancji, gdy dany sprzęt był eksploatowany w firmie, a nie w domu.

- Gwarant może nie zgodzić się na wymianę sprzętu, a wówczas klient będzie skazany na wieczną naprawę. Pół biedy, gdy części można kupić w kraju, gorzej, gdy są np. z Chin - mówi Tomasz Koliński, radca prawny zajmujący się m.in. sprawami konsumenckimi. - Na szczęście wielu producentów, wprowadza zapis, że zepsuty sprzęt wymienia, ba - oddaje nawet gotówkę. Firmy z reguły określając zasady gwarancji próbują ograniczać wszelkie sprawy związane z wymuszaniem lub oszustwami, klient z kolei uważa, że skoro płaci, to powinien wymagać. Nie może jednak tak być, by klient zgłaszający reklamację był narażony na dodatkowe koszty, bo ktoś nie do końca coś wyjaśnił, albo ktoś nie do końca był ostrożny, naprawiając sprzęt - podkreśla.

U sprzedawcy prościej

Jeżeli nie chcemy korzystać z gwarancji, bądź też uważamy, że jej zapisy nie są dla nas korzystne, zawsze możemy zwrócić się do sprzedawcy z reklamacją z tytułu niezgodności towaru z umową. Pozwala nam żądać od sprzedawcy: naprawy, wymiany na nowy egzemplarz, zwrotu pieniędzy lub rabatu. Niezgodność towaru z umową trwa 24 miesiące od daty zakupu i obejmuje całe urządzenie bez rozdzielenia na baterię czy obudowy.

W tym przypadku też pojawia się pytanie - czy brak paragonu oznacza, że nie można reklamować rzeczy, która ma wadę? - Oczywiście możemy. Brak paragonu nie ogranicza możliwości skorzystania z niezgodności towaru z umową. Dlaczego? Bo paragon fiskalny jest tylko jednym z dowodów na to, że doszło do transakcji. Posiadanie paragonu, z reguły znacznie ułatwia złożenie reklamacji, ale dokonanie zakupu można - w razie sporu na tle, czy w ogóle do niego doszło - wykazywać także innymi sposobami. Chodzi nie tylko o świadków (osoby, które nam towarzyszyły podczas zakupów), lecz także wydruki z terminalu kart płatniczych, wyciągi z kart kredytowych, itp. - wylicza. Uzależnianie możliwości złożenia reklamacji od tego, czy ma się paragon, nie znajduje też żadnego oparcia w obowiązujących przepisach. Ustawa o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej przewiduje wręcz, że odpowiedzialności z tytułu niezgodności towaru z umową nie można ograniczać ani wyłączać.

Nie byłoby jednak tego całego zamieszania, gdyby nie główny winowajca - paragon. Okazuje się, że często znika szybciej niż sama gwarancja. Duży problem pojawia się wówczas, gdy opiewa na kilka tysięcy złotych i jest jedynym dowodem transakcji. Niestety, obowiązujące w Polsce przepisy nic nie mówią na temat papieru paragonowego, ani tuszu, który blednie w zaledwie w kilka tygodni. A tymczasem do rzeczników konsumentów wpływa coraz więcej skarg na płowiejące dowody zakupu.

...

Mozna podejrzewac spisek . Tak jakby nie dalo sie w XXI wieku zrobuc tuszu .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:52, 03 Gru 2014    Temat postu:

Uwaga na świąteczne przekręty
Kamil Nadolski

Grudniowa gorączka zakupów, jaka ogarnia nas każdego roku, to doskonała okazja dla wszelkiej maści oszustów i naciągaczy. W walce z nieuczciwymi sprzedawcami pomóc mają nowe przepisy. Sprawdź, na co uważać i jakie masz prawa.

Cztery marchewki. Taką niespodziankę znalazła niedawno w pudełku jedna z mieszkanek Szadku (woj. łódzkie), kiedy otworzyła dostarczoną jej paczkę. Warzyw nie zamawiała, a głupi żart to pomysł internetowego oszusta, który wysłał warzywa zamiast wylicytowanego smartfona. Kobieta kupiła telefon za 500 zł na jednym z internetowych portali. Zgodnie z instrukcją pieniądze przelała na konto sprzedającego. Zamiast upragnionego prezentu – złość i rozczarowanie. Zawartością przesyłki zajęła się już policja.

Także w listopadzie funkcjonariusze zatrzymali trzech mieszkańców Zielonej Góry, którzy wysyłali za pobraniem paczki z... ziemią. Liczyli na to, że ktoś, kto wyczekuje na przedświąteczną przesyłkę odbierze od kuriera paczkę i zapłaci bez sprawdzania zawartości. Nabrało się kilkanaście osób. Oszuści wpadli na gorącym uczynku. Policja zatrzymała mężczyzn w jednym z oddziałów Poczty Polskiej, kiedy próbowali nadać 100 kolejnych przesyłek.

Powyższe przykłady to tylko wierzchołek góry oszustw, z jakimi policjanci muszą sobie radzić przed świętami. Naciągacze doskonale wiedzą, że w szale przedświątecznej gorączki nie jesteśmy tak czujni jak zazwyczaj i chętniej ulegamy magii złudnych przecen i promocji. Jak wynika z badania przeprowadzonego przez firmę Groupon w 11 krajach Europy, na tegoroczne zakupy wydamy średnio 486,54 zł. Oszuści i nieuczciwi sprzedawcy zrobią wszystko, by spora część tej kwoty trafiła właśnie do nich.

Konsumenci rosną w siłę

Na początek dobra wiadomość. 25 grudnia wchodzi w życie nowa ustawa o prawach konsumenta (Dz. U. 2014, poz. 827), która poszerza zakres naszych uprawnień względem sprzedawcy. Nowe przepisy wynikają wprost z dyrektywy UE w sprawie praw konsumenta i ujednolicają pod tym względem cały rynek Wspólnoty. Co się zmieni?

Zacznijmy od tradycyjnych sklepów. Tu warto wspomnieć choćby o zmianach w zakresie reklamacji towarów. Do tej pory uszkodzony towar mógł być naprawiany w nieskończoność, bowiem żadne przepisy nie nakładały na przedsiębiorcę obowiązku zwrotu pieniędzy czy wymianę towaru na nowy. Do teraz.

Jeżeli kupimy produkt wadliwy, będziemy mogli od razu żądać obniżenia ceny lub zwrotu pieniędzy, bez konieczności uprzedniego oddania rzeczy do naprawy czy jej wymiany. Ustawodawca nakłada na sprzedawcę dwuletnią odpowiedzialność za zgodność towaru z umową. Jeśli jednak zakupiony przez nas produkt zepsuje się w okresie gwarancyjnym, sprzedawca może zaproponować jego naprawę, ale tylko raz. W przypadku, gdy jedna naprawa nie przyniesie oczekiwanego rezultatu, drugiej okazji już nie będzie. Musi wymienić towar na nowy lub zwrócić jego należność.
Wcale nie musisz mieć paragonu

Przyjęcia reklamacji sprzedawca odmówić nie może. Co innego zwrot towaru nieobarczonego wadą lub usterką. Tu nie zmienia się nic. W tradycyjnym sklepie zależy tylko i wyłącznie od dobrej woli sprzedającego. Mitem natomiast jest, że brak paragonu dyskwalifikuje nas przy ubieganiu się o swoje prawa (inna kwestia to blaknące przedwcześnie paragony, które rzadko nadają się do odczytu po dwóch latach – powinniśmy je kserować).

– Żaden przepis prawa nie nakazuje konsumentowi legitymować się akurat paragonem – mówi Michał Herde, prezes warszawskiego oddziału Federacji Konsumentów. – Składając reklamację musimy udowodnić, że akurat ten towar został zakupiony u tego sprzedawcy w danym dniu. Paragon czy faktura to najpopularniejsza forma dowodu zakupu, ale równie dobrze może to być adnotacja na gwarancji, dowód zapłaty kartą płatniczą, a w ostateczności nawet zeznania świadków. Cokolwiek, za pomocą czego udowodnimy fakt dokonania zakupu w sklepie – tłumaczy ekspert.

Koniec z ukrytymi kosztami

Znacznie więcej możliwości mamy, robiąc zakupy na odległość, przez telefon czy internet. Również w tym przypadku zwiększył się zakres przysługujących nam praw. Do tej pory mogliśmy dokonać zwrotu towarów, bez podania żadnej przyczyny, w ciągu 10 dni od czasu otrzymania towaru. Nowe przepisy wydłużają ten okres do 14 dni.

Ustawa precyzuje też dokładnie, jakie informacje o produkcie i jego kosztach sprzedawca musi przedstawić kupującemu (koniec z ukrytymi kosztami). Co więcej, w przypadku zakupu na odległość wszystkie informacje będą musiały być przekazane w formie materialnej: na papierze lub nośniku danych. Jeśli sprzedawca tego nie zrobi, konsument może domagać się swoich uprawnień nawet na przestrzeni 12 miesięcy od momentu zakupu (teraz są to trzy miesiące). W przypadku zwrotów to sprzedawca ma pokryć koszty przesyłki, chyba że w opisie sprzedaży zastrzeże inaczej. Słowem, wszystko, o czym nie poinformował sprzedawca, będzie rozstrzygane na jego niekorzyść.

– To przepisy korzystne nie tylko dla konsumentów – przekonuje Katarzyna Słupek z Europejskiego Centrum Konsumenta. – Dzięki nim przedsiębiorcy będą dokładnie wiedzieć, jakie informacje muszą podać i unikną ewentualnych sporów na tym tle. Sprzedawcy internetowi dostaną nawet gotowy wzór pouczenia o odstąpieniu od umowy, który będzie stanowił załącznik do ustawy – tłumaczy.

Pamiętajmy jednak, że nowe przepisy dotyczą tylko przedsiębiorców i firmy. Nie będą miały zastosowania, kiedy kupimy prezent od osoby prywatnej, dlatego nic nie zastąpi naszego zdrowego rozsądku. Oszustw i wyłudzeń dokonywanych za pośrednictwem sieci będzie przybywać. Tak jak z roku na rok rośnie liczba Polaków decydujących się na kupno prezentów przez internet (pod tym względem plasujemy się w światowej czołówce), tak i oszustów w sieci będzie więcej. To problem całego cywilizowanego świata. Pod koniec listopada nawet FBI wydała oficjalne ostrzeżenie przed naciągaczami w sieci. Wśród amerykańskich naciągaczy „hitem” jest sprzedaż fałszywych biletów na koncerty i imprezy plenerowe. Oszuści kopiują kod kreskowy, a dopiero przy wejściu okazuje się, że do jednego numeru biletu zgłosiło się kilkadziesiąt osób. Zaleca się więc kupno wejściówek u autoryzowanych sprzedawców.

Bądź czujny

Jak wynika z raportu Izby Gospodarki Elektronicznej, liczba osób robiących zakupy online wzrosła w ciągu ostatnich 5 lat o 43 proc. Dziś to ponad 12 mln Polaków. Według sondażu ARC Rynek i Opinia, 80 proc. użytkowników internetu planuje choć część tegorocznych prezentów kupić przez internet. Warto zatem skupić się na tym rodzaju sprzedaży, zwłaszcza że coraz częściej da się zauważyć trend, zgodnie z którym Polacy chętnie chodzą najpierw do sklepów stacjonarnych, żeby obejrzeć lub przymierzyć produkty, a potem kupują je w sieci.

Oszuści co roku wykazują się niebywałą pomysłowością i nie ma stuprocentowo skutecznego sposobu, by się przed nimi chronić. Powinniśmy jednak przestrzegać podstawowych zasad bezpieczeństwa. Pamiętajmy, że kiedy zobaczymy wyjątkowo korzystną ofertę, czasem wręcz nierealną, powinniśmy ją sprawdzić kilka razy. Nawet świąteczna wyprzedaż nie sprawi, że ktoś będzie wyprzedawał cenny produkt za ułamek jego wartości. Może się zdarzyć, że żadnej przesyłki nie zobaczymy, a jeśli naciągacz okaże się wyjątkowo perfidny, w przesyłce znajdziemy marchewki lub inne cuda.

Bezwzględnie należy sprawdzać też wiarygodność sklepu, w którym dokonujemy zakupów. Warto w tym celu poczytać nieco komentarzy i opinii na jego temat. Pamiętajmy, że dobrego sprzedawcę poznamy po tym, jak rozwiązuje problemy. Jeśli nie mamy zaufania, warto zadzwonić i telefonicznie zapytać o towar. Możemy też skorzystać z opcji przesyłki za pobraniem, którą otworzymy w obecności kuriera. Czerwona lampka powinna nam się zapalić w sytuacji, gdy sprzedawca nie podaje żadnego kontaktu do siebie ani fizycznego adresu firmy. Przy płaceniu kartą kredytową zwracajmy uwagę na to, czy połączenie internetowe jest bezpieczne i czy przesyłane przez nas dane nie zostaną wykorzystane przez osoby nieuprawnione. Na dole strony powinien pojawić się symbol zamkniętej kłódki, a w linku – literki "https".

Każde przestępstwo zgłaszajmy na policję. Nawet jeśli kwota zakupu nie będzie duża, poszkodowanych może być wielu, wówczas nie ma przeszkód, by wszcząć postępowanie. Za oszustwo internetowe grozi kara od 6-ciu miesięcy do nawet 8 lat więzienia.

...

Nie musicie wcale miec tych wyblaklych paragonow ! Zadajcie stempla i podpisu z data i miejscem kupna na gwarancji !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:54, 05 Sty 2015    Temat postu:

GIODO radzi: Uważaj na programy lojalnościowe i zmieniaj hasła

Nie sprzedawajmy swojej prywatności. Taka jest rada i jednocześnie apel zastępcy Generalnego Inspektora Danych Osobowych.

Andrzej Lewiński mówi, że warto o tym pamiętać wypełniając choćby karty lojalnościowe w sklepach. Bywa ze placówki oczekują podania nie tylko imienia nazwiska, adresu, adresu mejlowego, ale i numeru PESEL, telefonu czy innych osobistych danych. Jak zaznacza przyjmując kartę lojalnościową za malutki procent wartości niektórych towarów oddajemy swoją prywatność. Roszczenia ze strony podmiotów handlowych i usługowych idą coraz dalej, niedługo może to być na przykład numer konta - wyjaśnia Andrzej Lewiński. Jak zaznacza - technologie kart lojalnościowych połączonych z kontem już są stosowane. Jednak klient musi powierzyć sporo informacji o sobie w zamian za udogodnienie. Wielkie sieci w niektórych krajach Unii Europejskiej stosują technologie ułatwiające klientowi zakupy bez natychmiastowej płatności, ale informacje przekazywane przez klienta umożliwiają profilowanie jego upodobań i zwyczajów. - wyjaśnia pełniący obowiązki GIODO. Andrzej Lewiński dodaje, że różnego rodzaju nośniki informacji połączone z internetem zbierają wiele danych o posiadaczach, umożliwiając dokładne ich prześwietlenie.

Pełniący obowiązki GIODO zachęca też do zabezpieczania swoich danych, między innymi przez proste procedury i odpowiednie programy. Jedną z podstawowych rad dla osób korzystających z bankowości elektronicznej jest kasowanie historii i częsta zmiana haseł. Nie należy też oszczędzać na systemach bezpieczeństwa swojego sprzętu internetowego. Korzystanie z bezpłatnych programów zabezpieczających nie jest wystarczającą ochroną - podkreśla Andrzej lewiński i dodaje, ze jeżeli stać nas na internet - trzeba zainwestować również w ochronę. Pełniący obowiązki GIODO podkreśla, że ludzie nie dostrzegają wagi ochrony prywatności, a ma to kluczowe znaczenie w społeczeństwie masowej komunikacji i... inwigilacji.

...

Uwazajcie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:39, 12 Mar 2015    Temat postu:

UOKiK: Polacy często nie wiedzą, gdzie iść na skargę w sporze z firmą

Polacy często nie wiedzą, gdzie iść na skargę w sporze z przedsiębiorcą. Chcemy to zmienić i stąd projekt założeń ustawy dotyczącej tzw. ADR-ów - mówi PAP wiceprezes UOKiK Dorota Karczewska. Jeszcze w tym miesiącu projekt powinien trafić pod obrady rządu.

"Dzisiaj jest tak, że konsument, kiedy popada w spór z przedsiębiorcą, na dobrą sprawę nie wie, do kogo zwrócić się ze swoją skargą. Korzysta z porad organizacji społecznych, czasami informuje o problemie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. A zatem brakuje komplementarnego systemu, do którego możnaby pokierować strumień skarg konsumenckich - one są dzisiaj rozproszone" - oceniła wiceprezes UOKiK.

Jak mówiła, "takim pomysłem na +skanalizowanie+ skarg konsumenckich jest system alternatywnych sposobów rozwiązywania sporów konsumenckich (ADR). Jest on pokłosiem implementacji unijnej dyrektywy w sprawie ADR (Alternative Dispute Resolution) do polskiego prawa".

"W systemie ADR będą uczestniczyły podmioty publiczne i niepubliczne. Jeżeli branże będą chciały tworzyć ośrodki ADR-owe, gdzie konsument może poddać swój spór pod rozpoznanie, to takie ośrodki zostaną utworzone. Wiele spraw trafi również do ośrodków ADR-owych utworzonych przy regulatorach branżowych. Myślę tutaj o Urzędzie Regulacji Energetyki czy Urzędzie Komunikacji Elektronicznej. Jest też wiele spraw, które trafią do Inspekcji Handlowej" - podkreśliła Karczewska.

"Kiedy ustawa zostanie uchwalona - a liczę, że zadzieje się to do końca tej kadencji Sejmu - dużą rolą UOKiK, organizacji społecznych i innych uczestników tego systemu, będzie rozpowszechnienie o nim wiedzy wśród konsumentów" - dodała wiceprezes UOKiK.

Nowe przepisy mają stworzyć w Polsce system sądownictwa polubownego w sporach pomiędzy przedsiębiorcami i konsumentami oraz przenieść do polskiego prawa unijną dyrektywę w sprawie tzw. ADR (Alternative Dispute Resolution). Powinniśmy ją implementować do 9 lipca 2015 r.

Jak szacuje UOKiK, nowe rozwiązania będą dotyczyć 730 tys. przedsiębiorców, a liczba rozpatrywanych spraw wzrośnie - od obecnego poziomu - ponad dwukrotnie. Ma się to stać m.in. dzięki propagowaniu wiedzy o dostępie do mediacji.

Przyszła ustawa nałoży bowiem na przedsiębiorców nowe obowiązki informacyjne, gdyż dziś konsumenci często nie zdają sobie sprawy, że mogą skorzystać z mediacji w sporze np. po odmowie reklamacji. To konsument, jeżeli zechce, będzie inicjatorem polubownego postępowania.

...

Tak trzeba stale doskonalic te sprawy bo to jest uciazliwe .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:29, 16 Mar 2015    Temat postu:

KRD: Polacy nie dbają o bezpieczeństwo finansowe

Polacy są bardziej zainteresowani tym, kto i dlaczego umieścił ich na liście dłużników niż tym, kto szukał informacji na ich temat – wskazują eksperci Krajowego Rejestru Długów. Podkreślają, że w światowym Dniu Konsumenta warto zwrócić większą uwagę na bezpieczeństwo swoich finansów.

W niedzielę obchodzony jest Światowy Dzień Konsumenta, który ma upamiętnić przemówienie wygłoszone w 1962 r. przez ówczesnego prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego. Dotyczyło ono projektu ustawy o ochronie praw konsumentów, który zawierał cztery podstawowe prawa konsumentów do: informacji, wyboru, bezpieczeństwa i reprezentacji.

Z danych Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej wynika, że w ubiegłym roku aż 67,2 proc. osób, które w ramach bezpłatnej usługi „FairPay” szukały informacji na swój temat w rejestrze, sprawdzało, czy widnieją na liście dłużników, a jeśli tak, to dlaczego. Jedynie 32,8 proc. osób było zainteresowanych tym, czy ktoś wcześniej o nie pytał.

„Z tego wynika, że nawyki związane z dbałością o ten element naszych finansów i zabezpieczania się przed nadużyciami ze strony oszustów wyłudzających pożyczki, nie są na liście naszych priorytetów” – oceniają eksperci KRD.

Dodają, że do biura informacji gospodarczej sięga się zazwyczaj dopiero, gdy ktoś odmówi nam kredytu lub podpisania umowy abonamentowej na telefon czy telewizję w związku z widniejącym w rejestrze zadłużeniem, o którym nie mieliśmy do tej pory pojęcia. Czasami tacy „dłużnicy” żyją z kilkoma kredytami, których nie wzięli, a o tym, jakie mają zobowiązania, informuje ich dopiero telefon od windykatora.

„Zdarza się, że dopiero podczas rozmowy z nami konsumenci uświadamiają sobie, że ktoś pożyczył pieniądze w ich imieniu. Często okazuje się też, że oszust, który wszedł w posiadanie czyjegoś dowodu osobistego lub zawartych w nim danych osobowych, nie ogranicza się do zaciągnięcia jednego zobowiązania, tylko zadłuża taki dowód osobisty w różnych miejscach. W ten sposób właściciel skradzionego dokumentu w ciągu kilku dni może stać się dłużnikiem u kilku wierzycieli” – wskazuje menedżer z firmy windykacyjnej Kaczmarski Inkasso Bartłomiej Soroczyński.

Ze statystyk bankowych wynika, że w minionym roku udaremniono niemal 9 tys. prób wyłudzeń kredytów wartych łącznie ponad 400 mln zł. Eksperci KRD wskazują, że instytucje finansowe są jedną z branż, które najczęściej pobierają informacje na temat konsumentów. Mogą to jednak zrobić dopiero po uzyskaniu zgody potencjalnego klienta-konsumenta.

„Jeśli jakaś instytucja lub firma pytała o nas w Krajowym Rejestrze Długów, podczas gdy nie udzieliliśmy jej takiej zgody, może to sugerować, że nasze dane wpadły w niepowołane ręce i ktoś próbuje na nasze konto zaciągnąć zobowiązanie. Ze statystyk wynika, że liczba takich wyłudzeń niestety rośnie. Gdybyśmy byli bardziej świadomi istniejących zagrożeń, wielu takich sytuacji można by uniknąć” – stwierdził prezes KRD BIG Adam Łącki.

„Wyrobienie nawyku kontrolowania własnej sytuacji finansowej powinno stać się czymś naturalnym dla każdego z nas. Zwłaszcza, że wgląd do rejestru zapytań na nasz temat w ramach usługi FairPay dla konsumentów jest zupełnie bezpłatny” – dodał.

...

Uwazajcie . Wszystko kreci wokol kasy .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 7:57, 17 Mar 2015    Temat postu:

Debata w UOKiK: jak skłonić przedsiębiorców do uczciwej reklamyPiątek, 13 marca 2015, źródło:PAP

Dopóki przedsiębiorcy będzie się opłacać stosowanie nieuczciwej reklamy, będzie to robić - mówił prezes Federacji Konsumentów Paweł Rokicki podczas piątkowej debaty w UOKiK "Jak powinny wyglądać dobre reklamy usług finansowych?"

Podczas debaty Rokicki pokazał ulotkę znalezioną w jednym z banków. "Zero złotych, 5 lat gwarancji - pierwsze konto bez żadnych opłat z 5-letnią gwarancją" - cytował. "Po przeczytaniu tej ulotki spodziewałbym się, że otrzymam konto bez żadnych opłat z pięcioletnią gwarancją" - zaznaczył. Tymczasem, jak dodał, w rzeczywistości to konto nie jest bezpłatne.

"Jak to jest możliwe, że takie praktyki mają miejsce?" - pytał prezes Federacji Konsumentów. I przekonywał, że dziś przedsiębiorcy często opłaca się "zbliżyć do przekazu reklamowego, który mógłby być niezgodny z prawem". "Do momentu, do którego to się opłaca, ten przekaz będzie stosowany" - zaznaczył. Natomiast będzie się to opłacać tym mniej, im kara będzie wyższa i skuteczniej egzekwowana - przekonywał.

Także Konrad Drozdowski, dyrektor generalny Rady Reklamy, argumentował, że produkty finansowe nie są produktami takimi jak wszystkie inne, więc reklama ich dotycząca też powinna być regulowana szczególnymi zasadami.

Jeśli bowiem ktoś czyta reklamę jogurtu z owocami, mówił, a po kupieniu zorientuje się, że owoców jest niewiele, więcej takiego jogurtu nie kupi. "W momencie, kiedy konsument zawrze umowę dotyczącą kredytu na kilkaset tysięcy złotych i okaże się, że ten produkt nie jest taki, jak wynikało z reklamy, to będzie bardziej wpływać na jego życie, niż nietrafiony jogurt" - zauważył Drozdowski.

Prowadząca debatę wiceprezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Dorota Karczewska przyznała, że nadal zdarza się, iż lepszą pozycję na rynku mają ci przedsiębiorcy, którzy łamią zasady uczciwej reklamy. Choć z drugiej strony, dodała, nie da się wpuścić na rynek produktu bez reklamy. "To tak jak puszczanie oka do dziewczyny po ciemku" - zaznaczyła Karczewska.

Pracownicy UOKiK przedstawili wyniki swoich badań, dotyczących rzetelności reklam usług finansowych. Wynikało z nich, że w reklamach tych często w różny sposób manipulowano informacjami o kosztach kredytu. Generalnie negatywnymi zjawiskami odnotowanymi w tych reklamach był też brak informacji o ryzykach i opłatach, a także dysproporcje między sposobem prezentacji korzyści produktu (atrakcyjne, kolorowe) w stosunku do sposobu prezentacji informacji o ryzykach i opłatach (ubogie w treść, mała czcionka).

Przekazem reklamowym wprowadzającym w błąd było np. hasło reklamowe "Czas na zmianę lokaty", sugerujące, ze klient ma do czynienia z odmiennym produktem. Inny negatywny przykład to internetowa reklama kredytu konsumenckiego o "koszcie 10 złotych". Tymczasem bardziej szczegółowe informacje o tym kredycie pojawiały się dopiero na kolejnych podstronach. Konsument musiał więc podejmować aktywność, by dowiedzieć się wszystkich niezbędnych informacji, które powinien otrzymać na pierwszej stronie - informowali przedstawiciele UOKiK.

Negatywnym przykładem była także reklama, w ramach której przedsiębiorca zapewniał, że każdemu przyznaje pożyczkę z oprocentowaniem 7 proc., do 150 tys. zł, bez zabezpieczeń. Tymczasem ze szczegółowego regulaminu wynikało, że aby otrzymać taką pożyczkę, należało przystąpić do umowy ubezpieczenia.

Uczestniczący w debacie Norbert Jeziorowicz ze Związku Banków Polskich zapowiadał przygotowanie najbliższych miesiącach wytycznych dla uczestników rynku, m.in. regulujących zasady reklamy. Wśród tych wytycznych będzie np. proporcjonalność informacji, zawartych w przekazie reklamowym. "Co nie znaczy, że wszystko ma być napisane jednakową czcionką, bo to jest jednak reklama" - powiedział Jeziorowicz.

Wyraził nadzieję, że wytyczne będą "złotym środkiem" między interesem przedsiębiorców, a konsumentów, a jednocześnie będą "w interesie przedsiębiorców, którzy chcą działać zgodnie z prawem". "Ta poważna część rynku, która myśli o swoim biznesie, chce puszczać to oko z poważnymi zamiarami" - nawiązał do słów Karczewskiej.

....

Chciwosc ludzka nie zna granic .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:13, 29 Mar 2015    Temat postu:

Uważaj na puste informacje na produktach spożywczych

"Domowy", "tradycyjny", "naturalny" – te słowa coraz częściej pojawiają się na opakowaniach produktów żywnościowych. Niestety zazwyczaj nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Podczas robienia zakupów – nie tylko tych na Wielkanoc – zwracaj uwagę na etykiety!

Kontrola Inspekcji Handlowej wykazała, że co trzecia partia przebadanej żywności była niewłaściwie oznakowana. Najczęstsze zastrzeżenia dotyczyły stosowania na etykietach właśnie określeń typu "wiejski", "domowy" czy "tradycyjny", choć produkty te wcale takie nie były. Przedsiębiorcy starali się w ten sposób wyróżnić swoje towary. Zapomnieli jednak o respektowaniu prawa konsumentów do rzetelnej informacji.

- Warto uczulić się na puste deklaracje i zapamiętać, że żywność »domowa« czy »wiejska« produkowana jest w prosty sposób ze składników dostępnych w każdej kuchni" – mówi serwisowi infoWire.pl Dariusz Łomowski z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Z kolei produkt "tradycyjny" musi powstać przy zastosowaniu metod funkcjonujących na rynku od co najmniej 30 lat. Żywnością "naturalną" możemy nazywać natomiast produkty wytworzone w nieskomplikowany sposób (np. tłoczenie, suszenie, wędzenie) z naturalnych i nieprzetworzonych składników. "Pamiętajmy, że jeśli żywność nie spełnia tych wymagań, mamy prawo do reklamacji" – zaznacza ekspert.

W związku z przeprowadzoną kontrolą wydano 11 decyzji o wymierzeniu kar pieniężnych za wprowadzenie do obrotu produktów o niewłaściwej jakości handlowej lub zafałszowanych. Są też pozytywy: wyniki badań laboratoryjnych nie wykazały naruszeń w oznakowaniu produktów jako niezawierających konserwantów, substancji słodzących, dodatków barwiących ani składników GMO.

...

To jest oszustwo .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:34, 02 Kwi 2015    Temat postu:

Tradycyjna szynka? Tak nas oszukują w sklepachCzwartek, 2 kwietnia 2015, źródło:Andrzej Zwoliński, IAR, Money.pl

Trwa czas przedświątecznej gorączki zakupowej. Łatwo o nieprzemyślany oraz impulsywny zakup. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów namawia do ostrożności. Zwłaszcza jeżeli korzystamy z promocji. Inspekcja Handlowa - na zlecenie UOKiK - sprawdziła niedawno jakość i oznakowanie produktów sprzedawanych m.in. jako domowe, tradycyjne, naturalne, bez konserwantów czy wolne od GMO. Wśród przykładów naciągania klientów UOKiK podał swojską wędzonkę, która zawierała m.in. dodatek błonnika bambusowego, białka sojowego i substancje zagęszczające.

Jednym z najczęstszych problemów jest różna cena produktu widniejąca na sklepowym regale i przy kasie. Jeżeli cena z półki jest niższa, klient może przy kasie zapłacić mniej. Agnieszka Majchrzak radzi też sprawdzać datę ważności. Może się okazać, że sklepy przed świętami chcą pozbyć się starych zapasów.

Według niej, do zakupów trzeba się przygotować. Niezbędnymi atrybutami podczas w sklepie są lista potrzebnych produktów, czas oraz zdrowy rozsądek.
Warto pamiętać, że nazwy produktów nie powinny wprowadzać w błąd. Warto sprawdzić czy kupujemy napój, sok czy nektar. Mają one zupełnie inny skład. W Polsce nie ma tak zwanych zwrotów. Tylko od sprzedawcy zależy, czy przyjmie zakupiony towar i odda nam pieniądze.

Inspekcja Handlowa zgłosiła zastrzeżenia do ponad 30 proc. skontrolowanych partii produktów, które były sprzedawane jako domowe, tradycyjne, naturalne - poinformował w poniedziałek UOKiK. Do ich produkcji użyto m.in. konserwantów czy wzmacniaczy smaku.

Inspekcja Handlowa - na zlecenie UOKiK - sprawdziła jakość i oznakowanie produktów sprzedawanych m.in. jako domowe, tradycyjne, naturalne, bez konserwantów czy wolne od GMO. IH skontrolowała 966 partii produktów w 160 sklepach. Najwięcej uwag dotyczyło błędów w oznakowaniu produktów - zastrzeżenia wniesiono do 233 partii.

Oszustwa na swojską żywność

Jak poinformował Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, zakazane jest wprowadzanie konsumentów w błąd, np. sugerowanie, że kupują produkt bez konserwantów, podczas gdy je zawiera.

Inspektorzy stwierdzili, że do produkcji użyto licznych substancji dodatkowych, tj. dozwolonych dodatków do żywności oznaczonych symbolem E, takich jak wzmacniacze smaku, stabilizatory, przeciwutleniacze, które nie są stosowane w produkcji domowej i tradycyjnej - podkreślił Urząd.

Wśród przykładów UOKiK podał swojską wędzonkę, która zawierała m.in. dodatek błonnika bambusowego, białka sojowego i substancje zagęszczające. Domowy żur w koncentracie z konserwantami, naturalną maślankę z substancjami zagęszczającymi czy domowy smalec ze wzmacniaczem smaku.

Za wprowadzenie do sprzedaży produktów o niewłaściwej jakości lub zafałszowanych IH wydała 11 decyzji z karami o łącznej wysokości 6,1 tys. zł. Nałożyła ponadto 10 mandatów karnych za sprzedawanie produktów przeterminowanych na kwotę 1,6 tys. zł. Przekazała też 135 zawiadomień do innych instytucji: Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych oraz do Państwowej Inspekcji Sanitarnej.

....

Ciagly problem .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:18, 13 Kwi 2015    Temat postu:

Młody jęczmień z internetu? Uważaj
Julia Wizowska

Młody zielony jęczmień miał odchudzać, usuwać toksyny z organizmu i przywracać piękno. Cudowne właściwości zachwalała dietetyczka. Osoba, która prawdopodobnie nie istnieje.

Rok temu w popularnym programie śniadaniowym prezenterzy rozmawiali o tym, jak odchudzają się gwiazdy. W pewnym momencie padło hasło: młody jęczmień. To nagranie pojawiło się później na różnych serwisach internetowych sprzedających suplement. W ich cieniu powstały serwisy działające nieuczciwie.

Błonnik zamiast jęczmienia

Serwis Jeczmien-mlody.pl wykonany został profesjonalnie. Prezentuje zdjęcia produktu, zachwala właściwości i działanie specyfiku. - Schudłam 21 kilo w 1,5 miesiąca – dzieli się na stronie opinią „klientka”. Inna pisze, że odkąd zaczęła stosować suplement, jest zdrowsza, piękniejsza i bardziej energiczna. - Moje życie diametralnie się zmieniło – dodaje trzecia osoba. Klienci są podpisani z imienia i nazwiska. Mają dołączone zdjęcia. Chwilę zajmuje sprawdzenie, że personalia nie istnieją poza stronami handlującymi specyfikiem, a fotografie „klientów” są ściągnięte z banków zdjęć. Prawdziwi klienci w trakcie zakupów jednak rzadko weryfikują informacje. Kuszą ich kolorowe bannery: zadzwoń i zamów już dziś, gwarancja skuteczności lub zwrot pieniędzy.

- Zamówienie dotarło do mnie po trzech tygodniach. Po otwarciu przesyłki zobaczyłam w środku nie młody jęczmień, tylko błonnik. Nie otwierałam opakowania. Postanowiłam odesłać do sprzedawcy. Teraz przesyłka wróciła do mnie z informacją, że adresat jest nieznany – opowiada Monika, która na zakupie „młodego jęczmienia” straciła 170 zł.

Płatna reklamacja

Dostępny na stronach regulamin informuje, że sprzedawcą jest spółka Biocare. To wszystko, jeśli chodzi o dane firmy. - Strona sklepu nie spełnia wymogów informacyjnych nakładanych przez ustawę o prawach konsumenta. Brakuje dokładnych danych sprzedawcy: adresu siedziby, NIP, formy prawnej oraz adresu do składania reklamacji – komentuje Rafał Bugajski z serwisu Prokonsumencki.pl.

Jeśli wierzyć informacjom na kopertach, przesyłki nadawane są na ul. Dominikańskiej 9 w Warszawie. Kierowane jednak na ten adres reklamacje trafiają w próżnię.

- Chciałam zapytać o adres do korespondencji – dzwonię na infolinię sprzedażową spółki. - Po co? - dopytuje konsultantka. Kiedy dowiaduje się, że chodzi o reklamację, każe dzwonić pod specjalny numer. Zaczyna się na „708” i jest płatny. Dzwonię więc jeszcze raz i proszę o wskazanie drogi reklamacji, która nie będzie się wiązała z kosztami. - Tylko telefoniczna. Nie chce pani płacić? To pani problem, nie mój – odpowiada pracownik i się rozłącza.

W regulaminie serwis zastrzega, że zanim klient rozwiąże umowę, musi poinformować o tym sprzedającego telefonicznie i za pośrednictwem specjalnego formularza. A następnie – wysłać produkt na ul. Dominikańską. - Konsument może odstąpić od umowy, składając oświadczenie w dowolny sposób, niekoniecznie proponowany przez sprzedawcę – wskazuje na nieprawidłowości w regulaminie Rafał Bugajski.

Aby dowiedzieć się, jaki jest właściwy adres do korespondencji, dzwonię na odpłatną infolinię reklamacyjną. Pracownica nie wysłuchuje do końca, odkłada słuchawkę.

Klauzule niedozwolone

- Każdy sklep internetowy prowadzący sprzedaż skierowaną do konsumentów powinien spełniać wymogi ustawy o ochronie praw konsumenta oraz kodeksu cywilnego – mówi Rafał Bugajski i wskazuje w regulaminie te zapisy, które godzą w klienta. Wśród nich – ewentualne poniesienie przez konsumenta dodatkowych opłat za cło, VAT, akcyzę (zgodnie z prawem konsument musi być poinformowany o łącznej cenie produktu przed zakupem), dziesięciodniowy termin na odstąpienie od umowy zawartej na odległość (od 25 grudnia 2014 r. konsument ma na to dwa tygodnie), w razie rezygnacji z towaru pokrycie przez kupującego kosztów przesyłki (konsument może dochodzić kosztów zawarcia umowy, w tym także transportu), a w razie nieporozumień wątpliwości miałby rozwiać sąd właściwy dla pozwanego (zgodnie z kodeksem cywilnym może to być także sąd właściwy dla miejsca wykonania umowy).

Na tym jednak nie koniec. Na prawdopodobne nadużycia wskazuje również Rada Reklamy. Wprowadzać klientów w błąd miałaby postać dietetyka, która w serwisie poleca produkt, podpierając się opiniami pacjentów.
Ta, której nie ma

- Chciałabym zasięgnąć porady dietetyczki reklamującej na stronie jęczmień – dzwonię na infolinię Biocare. - To niemożliwe. Pani doktor ma pacjenta – odpowiada konsultantka. Doskonale. Skoro przyjmuje pacjentów, proszę mnie zapisać na wizytę. - Nie mam takich uprawnień – słyszę. Proszę więc o numer telefonu. - To zbyt osobista sprawa, by każdemu udostępniać – dodaje pracownica. Dziwny to specjalista, który prowadzi własny gabinet, ale ukrywa się przed potencjalnym klientem. Może nie ma wcale żadnego dietetyka? - Nie wiem, na jakiej podstawie wysnuła pani takie wnioski – mówi konsultantka i się rozłącza.

Na stronie specyfik poleca „Judyta Marszałkowska”. Z opisu wynika, że jest dietetyczką prowadzącą od wielu lat własny gabinet w Warszawie, a także pracownikiem naukowym. „W swych publikacjach skupiam się na wpływie substancji zawartych w roślinach na ogólną kondycję organizmu” – brzmi informacja. Szkoda, że nie da się sięgnąć po artykuły. Poza wspomnianym źródłem nie ma wzmianek o publikacjach. A polecająca preparat-cud specjalistka prawdopodobnie nie istnieje. Zdjęcie, na którym niby jest przedstawiona, można kupić w agencji fotograficznej za 200 euro.

- Nasza komisja musiałaby zbadać tę sprawę, natomiast na pierwszy rzut oka zachodzi podejrzenie, że reklama może wprowadzać w błąd, ponieważ powołuje się na rekomendacje osoby, która nie istnieje. Szczególnie że dietetyk jest autorytetem w dziedzinie żywienia – komentuje Konrad Drozdowski, dyrektor generalny Związku Stowarzyszeń Rada Reklamy.

Prawdziwa dietetyk

Gdy wpisuje się w wyszukiwarkę „Judyta Marszałkowska”, to jako jeden z pierwszych wyników wyskakuje strona Jeczmien-mlody.pl, a pozostałe linki dotyczą Justyny Marszałkowskiej. To dietetyczka medyczna, właścicielka centrum ProLinea, specjalistka w obszarze zdrowia publicznego, doktorantka i wykładowczyni na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Z reklamą specyfiku nie ma jednak nic wspólnego. O całej sprawie dowiedziała się ona w grudniu zeszłego roku. - Zadzwonił pan z Gdańska i chciał kupić preparat – mówi Justyna Marszałkowska. Potem były kolejne telefony. Ludzie nie zwracali uwagi, że imię jest inne. Dzwonili, by zakupić suplement. - Parę razy próbowałam porozmawiać, ale dzwoniący w sprawie jęczmienia zazwyczaj nie są zainteresowani rozmową. Skoro nie sprzedaję, to do widzenia – opowiada dietetyczka.

Przyznaje, że młode pędy jęczmienia są bogate w witaminy i minerały. Zawarty w nich krzem poprawia stan skóry, a błonnik hamuje uczucie głodu, więc ma, w cudzysłowie, działanie odchudzające. Jednak musi to być preparat pochodzący ze sprawdzonych źródeł. - Kupowanie suplementów diety przez internet często wiąże się z ryzykiem. Bezpieczniej jest nabywać takie produkty w aptece. Jeśli decydujemy się na zakup przez internet, wybierajmy sprawdzone apteki internetowe – radzi Justyna Marszałkowska.

Naruszenie procedur

Serwis Biocare chwali się, że Jeczmien-mlody.pl jest polecany przez największe polskie portale związane ze zdrowiem. Wśród nich – Dbam O Zdrowie, internetowy sklep franczyzowej sieci aptek. Czy apteki rzeczywiście polecają suplement i jeśli tak, to w jaki sposób? Nie wiadomo, bo sekretariat DOZ S.A. odmówił komentarza, odsyłając po informacje do sprzedawcy preparatu. Sprzedawca, Biocare, na próbę kontaktu nie zareagował.

Spółka będzie jednak musiała wytłumaczyć się przed sanepidem. Zgodnie z prawem przed wprowadzeniem suplementu diety na terytorium Polski firmy są zobowiązane do zgłoszenia produktu do sanepidu. Jeczmien-mlody.pl zgłoszony nie był. - W związku z powyższym Główny Inspektor Sanitarny przekazał sprawę do właściwej stacji sanitarno-epidemiologicznej i zwrócił się z prośbą o przeprowadzenie interwencji – poinformował Jan Bondar, rzecznik prasowy GIS.
...

Magiczne mikstury zostawmy fantastyce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:36, 15 Maj 2015    Temat postu:

Walka z łowcami klauzul

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wydał zdecydowaną walkę cwanym prawnikom, którzy pod sztandarem obrońców konsumentów zasypują firmy pozwami o rzekome stosowanie niedozwolonych zapisów w regulaminach sprzedaży – informuje „Puls Biznesu”.

Tzw. łowcy klauzul od lat są zmorą handlowców, zwłaszcza sklepów internetowych. Tworzą grupkę konsumentów i wysyłają do sklepu propozycje „ugody”, która jest zwykłym haraczem za ”święty spokój”. Rekord to prawie 200 pozwów dotyczących jednej klauzuli. W rezultacie Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów jest zawalony sprawami, co paraliżuje jego pracę.

UOKiK wielokrotnie krytykował te legalne prawnie, ale niemoralne działania. Teraz, w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, zawarto przepisy przeciwko prawnikom-szantażystom. Projekt przewiduje zmianę drogi sądowej na administracyjną – zamiast SOKiK postępowanie będzie prowadził prezes UOKiK - i to wyłącznie na wniosek zarejestrowanych organizacji konsumenckich.

...

Jak widzicie wszystko używają do oszustw.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:29, 27 Maj 2015    Temat postu:

Szef nie chce płacić w euro

- Shutterstock

Poparcie przedsiębiorców dla wprowadzenia w Polsce wspólnej europejskiej waluty w ciągu ostatnich pięciu lat skurczyło się o połowę, informuje "Puls Biznesu", powołując się na badania firmy doradczo-audytorskiej Grant Thornton.

Obecnie jedynie 42 proc. szefów i właścicieli średnich oraz dużych firm chce mieć euro w Polsce, a jeszcze kilka lat temu na "tak" było aż 86 proc. przedsiębiorstw.
REKLAMA


To duże zaskoczenie, bo udział strefy euro w naszym eksporcie rośnie i stanowi już blisko 60 proc. Ocenia się jednak, że polscy przedsiębiorcy wyciągnęli lekcję z kryzysu gospodarczego w krajach, które mają wspólną walutę, lecz rozbieżne interesy i potrzeby.

Co ciekawe na tle innych krajów polski biznes nadal wygląda na euroentuzjastyczny. Tylko Duńczycy (60 proc. firm) bardziej palą się do rezygnacji ze swojego pieniądza na rzecz euro. W Szwecji ten odsetek firm wynosi 28 proc., a w W.Brytanii - zaledwie 13 proc.

...

86 % biznesmenow chcialo euro. A wsrod reszty ludzi odwrotnie... Ale imbecyle. Jak widzicie zeby prowadzic biznes czy zeby byc bigaty nie trzeba byc ani madrym ani inteligentnym. Wrecz mozna powiedziec ze madrosc szkodzi. Czlowiek ma dylematy mysli czy tak , na co sie zdecydowac. A prostak idzie na chama. Uda sie nie uda. Pol na pol. Polowie sie udaje i zostaja bogaczami SmileSmileSmile A o reszcie nic nie wiemy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:21, 28 Maj 2015    Temat postu:

Nieetyczna reklama sosów psuje wzorzec polskiej rodzinyCzwartek, 28 maja 2015, źródło:Krzysztof Janoś

fot.WP.PL / pixabay/ CC0 Public Domain
Spoty reklamujące sosy marki Winiary należącej do Nestle Polska promują wśród dzieci niewłaściwe wzorce i naruszają branżowy kodeks etyczny. Do takich wniosków doszła Komisja Etyki Reklamy, rozpatrując skargę na kampanię „Bez sosu nie jem”.


Jak podają wirtualnemedia.pl, cykl spotów z udziałem dzieci może powodować, że młodzi konsumenci będą spożywać zbyt kaloryczne posiłki i zamiast wzbogacać dietę o zdrowe składniki, dokładać będą do niej zbyt często sosy z paczki. Co więcej, w ocenie autorów skargi, krótkie filmy mogą do polskich domów wprowadzać niepotrzebny niepokój i kłótnie.

Pojawiające się na ekranie dzieci wypowiadające frazy: „sucha kasza, suchy groch, nie ma sosu, będzie foch”, „jeszcze raz dostanę jedzenie bez sosu, to wyjdę z siebie” miałyby wywoływać niepotrzebne napięcia i nakłaniać do ignorowania opinii rodziców na temat tego, co jest zdrowe, a co nie.

Producent nie zgadza się z tą oceną. Przekonuje, że spoty w żaden sposób nie zagrażają zdrowiu i wychowaniu dzieci. W wyjaśnieniu można przeczytać, że reklama skierowana jest do rodziców, a kampania została tak pomyślana, by filmy nie docierały do najmłodszych. Komisja pozostała obojętna na te wyjaśnienia i utrzymuje, że kampania promuje niewłaściwe wzorce lekceważącego stosunku do rodziców. Reklamy „Bez sosu nie jem” w ocenie Komisji bazują na negatywnych emocjach i mogą przyczynić się do tworzenia nieodpowiednich relacji wewnątrz rodziny.

Nie jest to pierwszy przykład, kiedy Komisja Etyki Reklamy zajmuje się kampaniami dedykowanymi dla dzieci bądź też z ich udziałem. Głośna była sprawa producenta popularnych wafelków Grześki. W spocie mogliśmy zobaczyć dzieci bawiące się z mężczyzną, do którego mówiły "tato". w pewnym momencie w kadrze pojawiała się kobieta, która chrupiąc wafelka mówiła, że to jednak nie jest ich ojciec. Na finał na ekranie prezentowano hasło kampanii: "Zero bujdy".

Protestujące przeciwko ich emisji stowarzyszenie Twoja Sprawa, podobnie jak w przypadku sosów Winiary, zwracało uwagę, że takie prezentowanie stosunków rodzinnych godzi w obraz intymnych relacji, jakie łączą rodziców i dzieci i stawia pod znakiem zapytania zaufanie członków rodziny względem siebie. Komisja zgodziła się z tą oceną i również uznała spoty za obraźliwe.

Podobnie było w przypadku reklam biura podróży Funclub. Na krótkimi filmie parze nastolatków w namiętnych pocałunkach przeszkadzała mama pukająca do pokoju. Po chwili na ekranie pojawiał się wielki napis „Zostaw mamę, pojedź z nami na wakacje”, który reklamował obozy młodzieżowe.

W tym przypadku skarżący zwrócił uwagę, że spot nieetycznie reklamuje tego typu wyjazdy, sugerując, że można na nich liczyć na beztroski seks. Komisja zgodziła się, że rzeczywiście reklama zagraża rozwojowi moralnemu dzieci i nakłania do przedwczesnej inicjacji.

...

Znowu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:47, 02 Cze 2015    Temat postu:

Radio Kraków

Radio Kraków: poszkodowani przez dewelopera sami dokończą budowę bloków

Radio Kraków: poszkodowani przez dewelopera sami dokończą budowę bloków

Mieszkańcy ul. Wierzbowej za własne pieniądze dokończą budowę bloków, które kupili w 2007 roku. Jak dowiedział się reporter Radia Kraków, będzie ich to kosztowało nawet ok. 7 mln złotych.

- W poniedziałek plac budowy został oficjalnie przekazany wykonawcy - powiedział w rozmowie z reporterem Radia Kraków Michał Jaworski, prawnik reprezentujący większość poszkodowanych przez deweloperów z ul. Wierzbowej.
REKLAMA


Mieszkańcy wydatki pokryją z własnej kieszeni. O odzyskanie swoich nieruchomości walczą od 2007 roku. W tym czasie pokazali, że zorganizowana grupa obywateli może wygrać nawet z nowojorskim funduszem.

Budowa ruszyła oficjalnie wczoraj. Wykonawca przyznaje, że nie jest to łatwa inwestycja i że może być czasochłonna. Jak już jednak się zakończy, będzie to ostateczne zwycięstwo mieszkańców ul. Wierzbowej nad "systemem".

Koszmar dla około 180 osób, które poświęciły dorobek całego życia, zaczął się w 2006 roku. Niektórzy zapłacili za mieszkania przy ulicy Wierzbowej, zaciągając kredyty, a inni wpłacili oszczędności całego życia, nawet 600 tysięcy złotych. Wszyscy mieli umowy sprzedaży, ale nie otrzymali aktów własności. W tym czasie deweloper zaciągnął pożyczkę w wysokości 37,5 mln złotych od nowojorskiego funduszu Manchester pod zastaw sprzedanych lokali przy ul. Wierzbowej.

Budowa mieszkań nie została ukończona, bo spółka Leopard, która je budowała, ogłosiła bankructwo. Oznaczało to, że syndyk mógł sprzedać niewykończone nieruchomości, by w pierwszej kolejności spłacić dług Leoparda wobec nowojorskiego funduszu Manchester. Sytuacja wydawała się beznadziejna. "Mieszkańcy" Wierzbowej mieli pozaciągane kredyty na nieruchomości, do których nigdy, jak przekonywało wielu prawników, mieli się nie wprowadzić.

Zanim jednak do tego doszło, syndyk masy upadłościowej podjął próby sprzedaży nieruchomości, tak by zaspokoić roszczenia klientów Leoparda. Nieskuteczne. Nie znalazł się chętny, by je kupić. Dlatego dopiero w kwietniu 2014 roku sędzia – komisarz zdecydowała o przeniesieniu praw własności na klientów upadłej już spółki Leopard.

Teraz pozostała ostatnia bitwa w walce o odzyskanie mieszkań - inwestycja musi zostać dokończona. Do tej sprawy w Radiu Kraków będziemy jeszcze wracać.

...

Znow poszkodowani.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:44, 18 Cze 2015    Temat postu:

Ceny arbuzów coraz niższe. W Polsce kupujemy fałszywki?
Czwartek, 18 czerwca 2015, źródło:(hurriyet.com.tr) (oprac. JF), Money.pl
fot.WP.PL / giniger/cc/flickr.com
Jak podaje portal hurriyet.com.tr, cena arbuzów w Turcji spadła do 0,35 liry (47 groszy) za kilogram na początku zbiorów w największym zagłębiu produkcji tego owocu w kraju, czyli w Adanie. W związku z niekorzystną pogodą popyt na te owoce jest niższy niż przed rokiem. W polskich marketach jest dwa razy drożej niż w tureckich.


Cena za kilogram wiosennych zbiorów arbuzów oczekiwana była na 2,5 liry (3,4 zł), ale szybko okazało się, że ten szacunek trzeba mocno korygować w dół. Niektórym rolnikom w rejonie Adany oferowano pod koniec maja nawet zaledwie 0,10 liry (13 groszy) za kilogram, podczas gdy rynkowa cena za arbuzy pierwszej klasy na samorządowym rynku w mieście Adana była dziewięciokrotnie wyższa.

Prezes izby branżowej w Adanie Semih Karademir, uważa, że tak niskie ceny to sytuacja chwilowa.

- Deszczowa pogoda zredukowała popyt na arbuzy i sytuacja odbija się na cenach - twierdzi Semih Karademir. - Na rynku są chwilowo arbuzy ze zbiorów wiosennych, ale w ciągu dwóch tygodni zaczną się zbiory owoców z środkowego okresu. Zbiory wiosennych arbuzów dają 7-8 ton z akra ziemi. A koszt produkcji owoców na jeden akr wynosi około 2 tysiące lir - podaje. - Cena 0,35 liry za kilogram jest zdecydowanie za niska dla producentów, ale zbiory arbuzów z środkowego terminu dają już 10-12 ton na akr, co nawet przy takiej cenie jest dobrą ofertą.

Karademir informuje, że pod koniec czerwca podaż arbuzów wzrośnie, ale cena powinna ustabilizować się na poziomie powyżej 0,40 liry za kilogram.

W tureckich supermarketach cena dochodzi do 1-1,5 liry (1,3-2,0 zł) za kilogram. Dla porównania w hipermarketach w Polsce trzeba płacić około 4 zł, choć zdarzają się też okazje za około 2 zł.

Według danych z Tureckiej Unii Izb Rolniczych spośród 28,6 mln ton wyprodukowanych na całym świecie owoców, 3,89 mln ton w 2014 roku pochodzi z Turcji. W tym roku ma to być 3,92 mln ton.

W ostatnich latach Turcja była drugim największym po Chinach producentem arbuzów na świecie. W 2014 roku nieznacznie wyprzedził ją Iran. Fałszywe arbuzy w Polsce? Na polskich blogach i forach dyskusyjnych rok temu karierę robił wpis o tym, czy do Polski na pewno trafiają prawdziwe arbuzy. Turcy cypryjscy mają podobno je podrabiać. Podrobiony owoc ma powstawać z połączenia prawdziwego arbuza i dyni. Na pierwszy rzut oka połączenie ma być niezauważalne.

Jak pisała blogerka Ingalli, dopiero przy bliższym przyjrzeniu się można zobaczyć charakterystyczne dla dyni "żłobki", wędrujące wzdłuż owocu. Do tego przy uderzeniu ręką odgłos jest "dyniowaty", tj. głuchy, pusty - podobny do tego, jaki wydaje uderzona dynia. Natomiast po przekrojeniu owocu różnica jest widoczna od razu, bo pseudoarbuz nie jest czerwony i soczysty, jest różowy, ma mało soku i w smaku jest mało słodki. Do tego pestki nie są czarne lub ciemnobrązowe, lecz mają różne odcienie i posiadają czasami białawe "żyłki".

Prawdziwy arbuz ma dawać mniej owoców niż ten podrabiany, tj. potrafi dać do np. 5 ton owocu na akr, a ten zrobiony z dyni aż trzy razy więcej. Cena za fałszywego i prawdziwego arbuza jest natomiast taka sama. Prawdziwe arbuzy pojawiają się też znacznie później niż podrabiane, bo od mniej więcej połowy czerwca.

...

Naprawdę?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:10, 11 Lip 2015    Temat postu:

Kłopotliwa pamiątka z wakacji

- Shutterstock

Tych, którzy jeszcze nie wyjechali na wakacje, a zamierzają, szczególnie do krajów egzotycznych, ostrzegamy przed nierozważnym kupowaniem pamiątek. Torebka z aligatora, kawior czy nalewka z kobry mogą nas narazić nawet na więzienie. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że próba wwozu do Polski niektórych towarów jest przestępstwem. Grozi za nie kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

"Chodzi o przedmioty zawierające pochodne zwierząt i roślin, które zagrożone są wyginięciem" - mówi rzecznik Izby Celnej w Warszawie Piotr Tałałaj.
REKLAMA


W całym kraju co roku zatrzymywanych jest około 150 podróżujących, którzy próbują wprowadzić na teren kraju nielegalne przedmioty. Najczęściej wszystko to, czego nie mamy w Europie.

"Są to torebki z krokodyli, ze skór węży, waranów, figurki z kości słoniowej albo muszle" - wymienia Piotr Tałałaj. Warto też wiedzieć, że z należności celnych przewozowych zwolnione są towary do równowartości 300 euro (transport lądowy) lub 430 euro (transport lotniczy i morski). Osobne limity dotyczą wyrobów tytoniowych i alkoholowych.

Pełną informację dotyczącą norm, pozwoleń oraz przedmiotów, których nie wolno przywozić do kraju, można uzyskać w Izbach Celnych w całym kraju. Przydatny jest też telefon Ogólnokrajowego Centrum Informacji Służby Celnej - 801 470 477.

...

Właśnie. Można się mocno wrobic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:30, 13 Lip 2015    Temat postu:

Komputer Świat
Firmy nękające telefonami dostały nauczkę. 900 tys. złotych odszkodowania dla ofiary

Firmy nękające telefonami dostały nauczkę - Shutterstock

Firma Time Warner Cable musi zapłacić pewnej Amerykance aż 230 tysięcy dolarów za to, że automatyczny system obsługi klienta dzwonił do kobiety aż 153 razy. Poszkodowana stwierdziła, że czuła się w ten sposób nękana, a sama firma nie naprawiła błędu nawet wtedy, gdy do sądu wpłynął przeciw niej pozew.

Wspomniana Amerykanka przez prawie rok nękana była telefonami od firmy Time Warner Cable. Automatyczna wiadomość, którą odsłuchiwała, miała nakazywać kobiecie uregulowanie płatności za usługi telekomunikacyjne. Problem w tym, że wiadomość była kierowana nie do tej osoby, a kobieta tak naprawdę żadnego długu nie miała. Postanowiła więc walczyć z firmą w sądzie i tutaj także mamy do czynienia z niekompetencją Time Warner Cable.
REKLAMA


Okazało się, że aż 74 telefony na 153 zostały wykonane już po wpłynięciu do sądu pozwu. Według sędziego Alvina Hellersteina, oskarżony nie potraktował sprawy poważnie, a na dodatek żadna odpowiedzialna spółka nie postąpiłaby w taki sposób. Przedsiębiorstwo bezsprzecznie naruszyło prawo, które zabrania wykonywania automatycznych połączeń do osób, które nie wyraziły na to pozwolenia, ale nie zgadza się z wysokością odszkodowania, które wynosi aż 230 tysięcy dolarów.

Z tego też powodu odbyć ma się dodatkowo rozprawa, przy czym już teraz można być prawie pewnym, że decyzja sądu się nie zmieni. Wspomniany wcześniej sędzia Hellerstein stwierdził, że "firma, która dzwoni do niewłaściwej osoby setki razy bez zastanowienia nie powinna narzekać na wysokość odszkodowania". Może na tym przykładzie również polskie firmy nękające klientów licznymi telefonami pójdą po rozum do głowy.

...

Żądza zysku nie ma granic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:27, 22 Lip 2015    Temat postu:

MF apeluje, by brać paragony i sprawdzać, czy to paragony fiskalne

- Thinkstock

Resort finansów apeluje do konsumentów, by odbierali paragony, ale jednocześnie sprawdzali, czy wydawane przez sprzedawców dokumenty to paragony fiskalne. W lokalach gastronomicznych można bowiem dostać też paragon, który nie jest potwierdzeniem sprzedaży.

Ministerstwo przypomniało w środowym komunikacie, że fiskus prowadzi letnią edycję paragonowej akcji edukacyjnej "Weź Paragon", która tym razem odbywa się pod hasłem „Nie daj się oszukać, sprawdź paragon”.
REKLAMA


"Tegoroczna kampania, oprócz zachęcania konsumentów do odbierania paragonów od sprzedawców towarów i usług, ma również na celu zwrócenie uwagi na to, że nie każdy wydawany paragon jest fiskalnym potwierdzeniem zrealizowanej operacji. Problem paragonów niefiskalnych dotyka w szczególności branży gastronomicznej, a oszuści unikający płacenia podatków przyczyniają się do rozwoju szarej strefy" - napisano w komunikacie MF.

Paragon fiskalny to dokument drukowany przez kasę rejestrującą w momencie sprzedaży, potwierdza dokonanie tej transakcji. Każdy paragon fiskalny zawiera charakterystyczne elementy: centralnie umieszczony napis paragon fiskalny; NIP wystawcy, jego nazwę i adres; nazwę towaru lub świadczonej usługi; cenę; logo i numer kasy.

Natomiast paragon niefiskalny nie jest drukowany przez kasę fiskalną i nie powinien być przekazany kupującemu jako dowód zakupu, jeżeli sprzedawca musi ewidencjonować obroty na kasach rejestrujących. Taki paragon często spotykany jest w gastronomii, gdzie nazywany jest też rachunkiem lub paragonem kelnerskim.

"W przypadku niewydania paragonu, jak również wydania paragonu niefiskalnego przez podatnika, na którym ciąży obowiązek jego wystawienia, wartość podatku VAT z reguły i tak jest pobierana od konsumenta. To konsument ostatecznie płaci podatek w cenie towaru lub usługi, jednak nie trafia on do budżetu, lecz do »kieszeni« sprzedawcy. Co jest istotne nie tylko z punktu widzenia społecznego, ale również w aspekcie uczciwej konkurencji – przedsiębiorców, którzy rzetelnie płacą podatki" - wyjaśniło MF.

Ministerstwo wskazało, że akcja skierowana jest przede wszystkim do konsumentów, bowiem to oni proszą - lub nie, o paragony. MF zaznaczyło jednak, że unikanie opodatkowania ma negatywny wpływ nie tylko na stan finansów publicznych, ale także na konkurencję w poszczególnych branżach. Dlatego resort próbuje zachęcić także przedsiębiorców, by aktywnie włączyli się w działania wspierające gospodarkę narodową i równą konkurencję na rynku.

Resort dodał, że jesienią ruszy Loteria Paragonowa, która zakłada losowanie atrakcyjnych nagród wśród prawidłowo wystawionych przez sprzedawców, a następnie zarejestrowanych przez kupujących, paragonów fiskalnych. W losowaniach będą brały udział tylko zweryfikowane paragony. Paragony niefiskalne nie będą mogły być rejestrowane na stronie loterii i nie wezmą w niej udziału.

W komunikacie podkreślono, że prowadzona cyklicznie od kilku lat akcja „Weź Paragon” odwołuje się do takich wartości jak uczciwość i współodpowiedzialność za państwo. Jej cel jest prosty - uświadomienie Polakom, jak ważna jest ich rola w kształtowaniu uczciwego obrotu gospodarczego.

...

Jak tu odróżnić?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:27, 26 Lip 2015    Temat postu:

Fikcyjne apartamenty w Sopocie i Kołobrzegu. Blisko 300 osób oszukanych


Już blisko 300 osób zostało oszukanych na fikcyjne apartamenty nad polskim morzem. Ludzie, którzy nierzadko przez długi czas oszczędzali na wymarzone wakacje, stracili zarówno pieniądze, jak i nastrój na wypoczynek.

- Chcieliśmy zobaczyć, wrócić do kraju po prostu i spędzić miło czas. No i na dzień dobry takie przywitanie, że zostaliśmy oszukani przy pierwszej próbie powrotu do kraju - relacjonują Justyna Świder i Dominik Konior, którzy zostali oszukani przez oszusta.

- Niektórzy wpłacali tylko zaliczki, były to kwoty od 100 do 300 zł. Ale były też osoby, które wpłaciły całość. Na przykład ponad 3 tysiące - mówi o skali przestępstwa mł. asp. Karina Kamińska z sopockiej policji.

Policja wytypowała oszusta, który stoi za tym przekrętem. Jest poszukiwany listem gończym.

...

Znowu przekretasi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:14, 29 Lip 2015    Temat postu:

"Dziennik Łódzki": turyści z Łodzi i Aleksandrowa koczują na dworcu w Chorwacji

"Dziennik Łódzki": turyści z Łodzi i Aleksandrowa koczują na dworcu w Chorwacji - istock

Turyści z Łodzi i Aleksandrowa Łódzkiego nie mają czym wrócić do kraju. Setka osób koczowała wczoraj na dworcu w chorwackim Splicie. Żeby wrócić do Polski, sami muszą zapłacić za autokar – informuje "Dziennik Łódzki".

Jak informuje "Dziennik Łódzki" – za dziewięć dni wczasów w Chorwacji urlopowicze zapłacili 870 zł. Na miejscu zaczęły się jednak problemy. Okazało się, że zamiast trzygwiazdkowego hotelu był dwugwiazdkowy, a zamiast all inclusive – dwa posiłki dziennie.
REKLAMA


Ostatniego dnia pobytu (28 lipca) okazało się, że nie mają czym wrócić. Próbowali skontaktować się z organizatorem, ale bez skutku. Ostatecznie konsulat zdecydował się pomóc i podesłał autokar, za który turyści musieli jednak zapłacić.

Na domiar złego – nie wszystkie osoby zmieściły się do autokaru. Zdecydowano, że w pierwszej kolejności pojadą matki z dziećmi. Pozostali czekają na kolejny autokar, który ma tam się pojawić dzisiaj. Do tego czasu turyści koczują na dworcu.

...

Kolejni...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:48, 30 Lip 2015    Temat postu:

Turyści, którzy utknęli w Chorwacji: to jest skandal

Polskich turystów ominęło 7 dni wakacji - istock

Wczoraj w mediach pojawiła się informacja o tym, że setka polskich turystów utknęła na dworcu w chorwackim Splicie. Dziś portal Kontakt24 opublikował rozmowy z turystami, którzy opowiedzieli o przeżyciach na Bałkanach.

- To jest po prostu skandal, wzięli pieniądze, a potem nie było na zapłatę - mówią turyści portalowi Kontakt24. Polacy w czwartek rano wrócili do Polski z Chorwacji. Okazuje się, że ominęło ich 7 dni wakacji, a ich miejsce pobytu było wielokrotnie zmieniane.
REKLAMA


- Mieliśmy lecieć do Grecji, jednak dwa tygodnie temu zostaliśmy poinformowani, że ze względu na kryzys gospodarczy pojedziemy do Chorwacji. W drodze powiedzieli nam, że jedziemy do Czarnogóry, a potem, że jednak do Chorwacji - opowiada turystka.

Turystów wożono od hotelu do hotelu. Kontakt24 zaznacza, że pieniądze na wycieczkę zbierała bielska "Solidarność", a jej niska kwota - 900 zł - wynikała z tego, że podróż dofinansowała Unia Europejska.

...

Brak etyki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:26, 14 Sie 2015    Temat postu:

Dokumenty nie do pojęcia
14 sierpnia 2015, 04:40
Rada Języka Polskiego stwierdziła, że umowy telekomunikacyjne pisane są w taki sposób, by nikt nie mógł ich zrozumieć - informuje "Rzeczpospolita".

Rada przyjrzała się ostatnio tekstom w obrocie konsumenckim, czyli m.in. ulotkom załączanym do leków i kosmetyków czy instrukcjom obsługi. Najbardziej alarmujące wnioski płyną z lektury dokumentów przygotowanych przez operatorów telekomunikacyjnych. Zdaniem Rady umowy te są przygotowane tak, by zabezpieczać interes nadawcy. Z kolei forma umowy często wręcz zniechęca odbiorcę do zapoznania się z jej treścią.

Z badań Rady wynika, że tylko umowa w sieci Plus jest napisana stosunkowo prostym językiem. Dokumenty w T-Mobile i Orange mają tak skrajną mglistość, że do ich zrozumienia nie wystarczą nawet wyższe studia - czytamy w gazecie.

...

To jest wlasciwie przestepstwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:52, 21 Sie 2015    Temat postu:

Uzdrowiciele, znachorzy.... - współcześni "lekarze" czy niebezpieczni oszuści?
Robert Kulig
19 sierpnia 2015, 23:05
W całej Polsce jest ich ok. 140 tys. Jednym niosą pomoc, dla innych stanowią śmiertelne zagrożenie. Uzdrowiciele, bo o nich mowa, działają w Polsce prawie bezkarnie. Dzięki tajemniczym zdolnościom, mają poprawiać zdrowie, ale przede wszystkim uszczuplają nasze portfele. Sprawdzamy w jaki sposób działają znachorzy na południu Polski.

Upalny dzień na podhalańskim szlaku mógł skończyć się tragicznie dla jednego z turystów na drodze z doliny Chochołowskiej w kierunku Palenicy. 30-latek w trakcie wędrówki dostał ataku astmy. Na domiar złego, w telefonach padły baterie i nie można było powiadomić ratowników, a do najbliższego domu była ok. godzina drogi. Wtedy na trasie pojawił się pan Kazimierz, mieszkaniec Zakopanego. Zaoferował pomoc w leczeniu duszności naturalnymi sposobami. Chwilę później z zapasów wody turystów, przygotował napój dodając rumianek i zioła zebrane w okolicy.

Turysta, niewiele zastanawiając się, wypił "eliksir". Nagle zaczerwienił się, wstrzymał oddech, a oskrzela jeszcze bardziej się skurczyły. Astma zaostrzała się, ponieważ okazało się, że mężczyzna był uczulony na rumianek. Na szczęście, w porę przybiegł jeden ze znajomych chorego turysty z lekarstwem przywracającym prawidłowy oddech. Po kilkunastu minutach 30-latek mógł wrócić do wędrówki.

Dopiero później okazało się, że napotkany pan Kazimierz jest lokalnym uzdrowicielem. Wśród mieszkańców słynie z profesjonalizmu i skuteczności w leczeniu każdej dolegliwości naturalnymi metodami.

Postanowiliśmy przyjrzeć się metodom pracy znachora.

Zaczęło się od przedstawienia problemu zdrowotnego - nasz reporter opowiedział panu Kazimierzowi o zaawansowanej alergii i astmie. Znachor przygotował napar z ziół oraz maść. Przedstawił w lakoniczny sposób skład, nie pytając o przeciwwskazania. Cena za zestaw - 250 złotych. Zalecenie - przez 10 dni pić napar, dalsze 5 - smarować maścią klatkę piersiową.

Po konsultacji ze znachorem, udaliśmy się do pulmonologa w jednej z krakowskich prywatnych przychodni. Wraz z wynikami testów alergicznych, historią choroby, czekaliśmy na opinię w sprawie magicznej pomocy uzdrowiciela z Zakopanego. Ta była jednoznaczna.

- Jeśli osoba z uczuleniami zażyłaby taki syrop lub maść, mogłaby dostać wstrząsu anafilaktycznego i po 5 minutach umrzeć. Bylica jest jednym z silniejszych alergenów, a w przypadku astmy nie ma miejsca na szamaństwo. Bez wiedzy, można zrobić sporo złego – komentuje lekarz.

Znachorami Polska stoi

Takich jak pan Kazimierz - uzdrowicieli, bioterapeutów, homeopatów, kręgarzy, hipnoterapeutów, radiestetów, irydologów, białych magów czy szamanów – w Polsce jest 140 tys. osób.

- Według ostrożnych danych, na podstawie wpisów do CECH-ów, związków czy stowarzyszeń, tylko na Podhalu i Podlasiu jest 60 tys. osób, które utrzymują się z ziołolecznictwa czy innych naturalnych metod leczenia. To więcej, niż liczba praktykujących lekarzy - mówi Marian Konopka, socjolog medycyny. - Jedni patrzą na aurę, drudzy na dłonie, jeszcze inni na siatkówkę oka. Ta armia ludzi, która sprzedaje swoje "cudowne" zdolności osobom, których nie stać - psychicznie lub finansowo - na konwencjonalne leczenie. No i co gorsza, często sobie pacjenci bardziej szkodzą, niż pomagają. Trzeba też dodać, że poza oficjalnymi znachorami, w co drugim podhalańskim gospodarstwie jest jakiś cudowny syrop czy psi smalec na płuca, odleżyny czy jaskrę – dodaje.

W przypadku znachorów, izby lekarskie bardzo rzadko zgłaszają sprawy na prokuratury, ponieważ postępowania są umarzane ze względu na niską szkodliwość czynu. A gdy już prokuratura wszczyna śledztwo, świadków jest jak... na lekarstwo. - Jak ktoś korzysta z pomocy szamana, nie przyzna się do tego. Jeśli nie był na podobnych "terapiach", nie ma jak zeznawać – komentuje Konopka.

Wyjątkowym, choć tragicznym przykładem, może być historia półrocznej Magdy z Brzeznej, niedaleko Nowego Sącza. Dziewczynka zmarła w połowie kwietnia ubiegłego roku z powodu całkowitego zaniedbania i niedożywienia. Do tragedii przyczynił się Marek H., znachor. Z jego usług korzystały tysiące osób, które płacąc krocie, liczyły na poprawę zdrowia. W trakcie śledztwa rodzice przyznali, że utrzymywali kontakty z "uzdrowicielem". Według zaleceń, dziewczynka była żywiona np. kozim mlekiem rozpuszczonym w wodzie.

Marek H. usłyszał zarzut udzielanie usług medycznych bez uprawnień i sprawstwo kierownicze nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka.

Jednak to tylko wyjątek. W większości przypadków znachorzy nie są nękani przez organy ścigania. Nie narzekają na brak klientów. Jak ustalił Zespół do Prognozowania Popytu na Pracę, bioenergoterapeuta jest jednym z zawodów, który będzie się cieszył największym popytem na rynku pracy.

Osoby o nadzwyczajnych umiejętnościach za wizytę biorą od 50 do 350 złotych. By sprawdzić, w jaki sposób są mogą pomóc w rozwiązywaniu problemów duszności i astmy, skontaktowaliśmy się z kilkunastoma ośrodkami terapii naturalnej.

Wśród najpopularniejszych usług, które można otrzymać w schorzeniu, były:

- tron faraonów - subtelna energia emitowana przez piramidę - 50 złotych za sesję

- koncert na misach tybetańskich, który rozluźnia oskrzela - 100 złotych za sesję

- bioenergoterapia narządów wewnętrznych - 150 złotych za sesję, minimalnie 10 spotkań

- homeopatia - 25 złotych za jednorazową dawkę, minimalnie 7 porcji

Najdroższe są prądy wewnętrzne, przekazywane przez telefon lub na bezpośrednich spotkaniach w domu pacjenta. Osoba nie chciała zdradzić szczegółów, ale za jednorazową sesję, która ma od razu pomóc, trzeba zapłacić 340 złotych.

Jednak przed podobnymi praktykami specjaliści ostrzegają. - To nie są lekarze, a często prości ludzie, którzy uznali się za wyjątkowych. Oczywiście uzdrowiciele mają bardzo dobrą retorykę, przez co poprawia się stan psychiczny pacjentów. Ale nie możemy zapominać o lekarzach - mówi Marian Konopka, socjolog. - Czasami ciężko jest zrozumieć chorobę, ale jeszcze trudniej zrozumieć leczenie czarami - dodaje.

...

Na 100 % jest to oszustwo. Pewnie ZADEN nie potrafi racjonalnie pomoc. Niby na jakiej zasadzie? Chcenia? To pacjent tez moze leczyc sie chceniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:31, 12 Paź 2015    Temat postu:

Pięć finansowych pułapek przy zakupie mieszkania
Niedziela, 11 października 2015, źródło:Bartosz Turek, Lion’s Bank
fot.Fotolia
Nie 10 proc., a nawet 20 proc. ceny mieszkania trzeba mieć w gotówce, aby kupić mieszkanie na kredyt. Przy wyborze wymarzonych czterech kątów łatwo też zapomnieć o ważnych kosztach, które trzeba ponieść zarówno przy zakupie, jak i potem - będąc już właścicielem. Oto pięć najbardziej kosztownych błędów, jakie można popełnić przy zakupie własnego „M”.


Czwarty kwartał to przeważnie czas zakupów na rynku nieruchomości. Zarówno kupujący, jak i sprzedający często chcą zakończyć transakcję przed końcem roku, a gdyby tego było mało oliwy do ognia dolewają banki i deweloperzy. Tym razem atmosferę podkręca też fakt, że od nowego roku kupując na kredyt mieszkanie trzeba będzie posiadać wyższy niż w 2015 r. wkład własny.



Ale uwaga! Zmiana tylko z pozoru jest rewolucyjna. Przypomnijmy - w nowym roku wymagany wkład własny przy zakupie nieruchomości na kredyt wzrośnie z 10 do 15 proc. W praktyce okazuje się, że podejście banków prawie się nie zmieni. Powód? Dodatkowe 5 pkt. proc. można będzie ubezpieczyć, co już dziś jest obowiązującą praktyką w wielu instytucjach finansowych. W 2016 r. faktycznie w gotówce trzeba będzie więc posiadać tyle samo co w 2015 r.

Co jednak ważniejsze z punktu widzenia kupujących, czwarty kwartał jest doskonałym momentem, aby wykorzystać słabość banków i deweloperów. Są to przeważnie duże spółki, których właściciele oczekują wyśrubowanych efektów finansowych, premiując za nie pracowników. Bankom przed końcem roku zależy więc na jak największej sprzedaży kredytów, a deweloperzy chcą na koniec grudnia pochwalić się jak największą liczbą sprzedanych mieszkań. Można więc liczyć na upusty i wszelkiego typu promocje – wszystkie ograniczone w czasie, bo mają skłaniać do decyzji jeszcze w bieżącym roku.

W gąszczu krótkotrwałych zachęt łatwo popełnić błąd, a przecież zakup mieszkania jest bardzo ważną decyzją. Lion's Bank podpowiada jak uniknąć pięciu finansowych pułapek przy zakupie mieszkania.

1. Wkład własny to nie wszystko

Po pierwsze - chcąc zostać właścicielem mieszkania trzeba posiadać niemało gotówki. Wbrew pozorom nie wystarczy 10 proc. wkładu własnego, bo w trakcie całego procesu zakupu pieniądze będą potrzebne, aby zapłacić podatek, wynagrodzić za pracę sąd, notariusza czy pośrednika. Ile na to wszystko będzie trzeba wydać? Załóżmy, że potencjalny nabywca chciałby kupić mieszkanie warte 300 tys. zł. Jeśli kupuje lokal nowy, to musi się liczyć z kosztami na poziomie około 3-4 proc. (9-12 tys. zł) wartości nieruchomości, aby pokryć wszystkie podatki, prowizje i opłaty związane z zawarciem transakcji i zaciągnięciem kredytu. Wraz z wymaganym wkładem własnym daje to łącznie ponad 13 proc. (39 tys. zł) ceny nabywanego „M”. Dużo?

Nabywcy mieszkań używanych muszą się przygotować na jeszcze wyższe koszty – szczególnie te związane z zawarciem transakcji. W modelowym przypadku mieszkania wartego 300 tys. zł łączne koszty transakcyjne można szacować na 18-19 tys. zł. Do tego trzeba dodać 30 tys. zł, które wymagać będzie bank tytułem wkładu własnego oraz około 7 tys. zł wszelkich opłat i prowizji związanych z udzieleniem finansowania. Efekt? Już dziś kupując mieszkanie używane trzeba mieć nawet 18-20 proc. jego wartości w gotówce, a w tej kwocie nie uwzględniono ewentualnych kosztów remontu, wyposażenia czy chociażby odświeżenia lokalu.

2. Zadatek to nie zaliczka

Z pierwszą przestrogą nierozerwalnie łączy się kwestia pieniędzy przekazywanych sprzedającemu przy podpisywaniu umowy przedwstępnej. W umowie może być ona nazwana zaliczką albo zadatkiem. Różnica jest potężna – szczególnie, jeśli nabywca nie jest pewien czy posiada zdolność kredytową albo czy zdąży z formalnościami bankowymi do wyznaczonego w umowie dnia podpisania umowy końcowej. Czemu jest to tak ważne? Zaliczka to kwota, która w razie braku zawarcia umowy zostaje zwrócona nabywcy. Tymczasem zadatek musi zostać oddany kupującemu w podwójnej wysokości, gdyby do transakcji nie doszło z winy sprzedającego, a jeśli do transakcji nie doszło z winy nabywcy - sprzedający może zachować zadatek.

W efekcie, jeśli potencjalny kupujący wpłaci zadatek (może to być kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych) i okaże się, że nie posiada wystarczającej zdolności kredytowej, a więc nie dostanie kredytu na zakup, pieniądze mogą przepaść. Z identyczną sytuacją można mieć do czynienia jeśli w umowie przedwstępnej padnie bliska data podpisania umowy ostatecznej. Jeśli nabywca nie zdąży z formalnościami bankowymi może stracić pieniądze. W praktyce bezpieczne jest więc zarezerwowanie przynajmniej dwumiesięcznego okresu na ubieganie się o finansowanie lub zawarcie dodatkowych klauzul w umowie, które uchronią w konkretnych przypadkach pieniądze nabywcy.

Z drugiej strony, kupujący może też wykorzystać instytucję zadatku, aby zapewnić sobie większe bezpieczeństwo przy transakcji. Istnieje mniejsze ryzyko, że sprzedający po znalezieniu nabywcy, który zaproponuje wyższą cenę za lokal, zdecyduje się na zerwanie pierwotnej umowy, jeśli ciążyć na nim będzie zobowiązanie oddania zadatku w podwójnej wysokości. Jeśli takiej sytuacji kupujący się obawia może dążyć do wpłacenia zadatku w jak największej wysokości.

3. Rata to nie wszystko

Porównując konkretne oferty mieszkań trzeba też odpowiedzieć na pytanie: jakie będą comiesięczne koszty utrzymania takiej nieruchomości? Oprócz raty kredytu trzeba więc wziąć pod uwagę opłaty administracyjne, za media, wszystkie podatki i opłaty (szczególnie za użytkowanie wieczyste, jeśli budynek został zbudowany na działce oddanej w takie użytkowanie).

Zobrazujmy to przykładem. W trakcie pisania tego materiału na nabywcę czekało dwupokojowe mieszkanie w jednym z nowych budynków na warszawskim Ursynowie. Cena ofertowa opiewa na 490 tys. zł, a łączny koszt utrzymania jest na poziomie około 850 zł. Jest to wysoka stawka, ponieważ w podobnej wielkości lokali opłaty administracyjne potrafią się zamknąć w kwocie 500 zł miesięcznie. Zobaczmy więc przed jaką decyzją stoi potencjalny nabywca posiadający 100 tys. zł na wkład własny.

Sumując ratę kredytu zaciągniętego na 30 lat i 400 tys. zł, z kosztami utrzymania nieruchomości otrzymujemy kwotę około 2650 zł (1800 zł rata kredytu i 850 zł kosztów utrzymania). Taki sam koszt utrzymania wiązałby się z zakupem mieszkania wartego aż 580 tys. zł o ile udałoby się znaleźć lokal, w którym koszt utrzymania wynosi 500 zł miesięcznie. Wszystko jest możliwe dzięki temu, że zaoszczędzone co miesiąc 350 zł na niższych kosztach utrzymania pozwalają w obecnych warunkach rynkowych opłacać ratę kredytu hipotecznego zaciągniętego na kwotę 80 tys. zł.

4. Czas to pieniądz

Jeśli ponadto potencjalny nabywca rozważa kilka ofert lokali w różnych lokalizacjach powinien szczególną uwagę przywiązywać do kalkulacji kosztów dojazdów, np. do pracy. Przyjmijmy, że nabywca mieszkania pracuje w centrum stolicy, a zastanawia się czy kupić mieszkanie na terenie Mokotowa (dzielnica blisko centrum) czy na Białołęce (dzielnica obrzeżna).

Do wyboru są dwa rozwiązania – jazda komunikacją miejską lub dojazdy autem (zakładamy, że pracownik ma do dyspozycji miejsce postojowe zapewnione przez pracodawcę). W obu wariantach oprócz oczywistych kosztów (biletu, paliwa czy zużycia auta) trzeba też uwzględnić koszty alternatywne regularnego marnowania czasu w korkach. O co chodzi? Każda godzina stracona na stanie w korku ma dla każdego jakąś wartość. Do kalkulacji przyjmiemy, że jest to 12 zł.

Przyjrzyjmy się najpierw jak wyglądają koszty dla osoby, która korzysta z komunikacji miejskiej. Bilet miesięczny (bez ulg) kosztuje w stolicy 110 zł. Na dojazdy z Mokotowa pracownik będzie musiał poświęcić 13 godzin, a z Białołęki ponad 49 godzin miesięcznie. W efekcie łączne koszty dojazdów komunikacją miejską można oszacować na niecałe 270 zł w przypadku dojazdów z Mokotowa i ponad 700 zł z Białołęki. Różnica – 430 zł miesięcznie pozwalają w obecnych warunkach rynkowych opłacać ratę kredytu hipotecznego zaciągniętego na kwotę aż 96 tys. zł. W obecnych warunkach każde pożyczone na 30 lat 100 tys. zł wiąże się z koniecznością opłacania miesięcznej raty w kwocie około 450 zł.

Jeszcze bardziej wyraźna jest różnica w wariancie zakładającym codzienne podróże samochodem. Na dojazdy z Mokotowa pracownik będzie musiał poświęcić niecałe 12 godzin, a z Białołęki prawie 28 godzin miesięcznie. Do tego dochodzi koszt związany z wykorzystaniem samochodu (założono za autocentrum.pl, 87 groszy za kilometr). Dla mieszkańca Mokotowa wiąże się to z miesięcznym kosztem na poziomie niecałych 130 zł miesięcznie, ale już dojazdy z Białołęki pochłoną 630 zł miesięcznie. W efekcie łączne koszty dojazdów samochodem można oszacować na niecałe 270 zł w przypadku dojazdów z Mokotowa i ponad 960 zł z Białołęki. Różnica – 690 zł miesięcznie pozwalają w obecnych warunkach rynkowych opłacać ratę kredytu hipotecznego zaciągniętego na kwotę aż 153 tys. zł.

5. Raty kiedyś wzrosną

Na koniec pozostaje przestroga szczególnie aktualna dziś – w otoczeniu rekordowo niskich stóp procentowych. Kredyt z czasem może drożeć. Dobitnie przekonali się o tym Ci, którzy zadłużali się w obcych walutach, gdy relatywnie mało trzeba było płacić za zagraniczne waluty. Podwyżek rat muszą się jednak spodziewać także zadłużeni w złotym. Związane jest to ze zmianami wysokości stóp procentowych. Dziś są one na historycznie najniższych poziomach. W efekcie zadłużając się na 30 lat i 300 tys. zł trzeba się liczyć z miesięczną ratą na poziomie 1350 zł. Warto przypomnieć, że przed serią obniżek stóp (w 2012 r.) taki sam kredyt wiązał się z koniecznością opłacania miesięcznej raty na poziomie prawie 2000 zł.

...

Uwazajcie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BRMTvonUngern
Administrator



Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:32, 12 Paź 2015    Temat postu:

BANKI
WALUTY
GIEŁDA
PODATKI
EMERYTURY
MOJE NOTOWANIA
GALERIE
PASAŻ FINANSOWY
500 złotych dziennie bez podatku. Tak zarabiają Cyganki w Kazimierzu Dolnym
Niedziela, 11 października 2015, źródło:WP
fot.WP.PL / Marek and Ewa Wojciechowscy / Trips over Poland / CC-BY-SA-3.0
Zamiast podziwiać architekturę i wczuć się w klimat Kazimierza Dolnego turyści muszą walczyć z natrętnymi Cygankami, które zaczepiają ich w centrum i chcą im przepowiadać przyszłość. W ten sposób można zarobić pokaźne sumy za kilka godzin pracy. Miasto i fiskus są wobec tego procederu bezradne.


"Kochanieńki królu miłość widzę. Ale musisz mi na chwilę pokazać banknot. Chcesz, żebym ci oddała? Nie mogę, bo dobra wróżba się odwróci. Chyba nie chcesz, żeby spotkało cię coś złego" - taki sposób mają wróżki na to, by wyciągać pieniądze od turystów.



Sprawę nagłośnił lokalny portal Tuba Puław, którego dziennikarze wybrali się kazimierski rynek, gdzie mogli zaobserwować ten proceder. Cygańskie wróżki, które w przeciwieństwie do polskich nie martwią się tak przyziemnymi sprawami jak zakładanie działalności gospodarczej, płacenie ZUS czy podatków, atakują turystów i "wyciągają" od nich nawet kilkaset złotych dziennie.

"Na oczach naszych dziennikarzy dwie kobiety w 5 minut zarobiły 150 zł i to tylko na jednej rodzinie" - czytamy w portalu. Cygańskie wróżki są natrętne nie tylko słownie, ale często również fizycznie. Według relacji mieszkańców Kazimierza Dolnego zdarzają się zaczepiania, chwytanie za rękawy i agresja.

Ofiarami padają także mieszkańcy, również znani i szanowani w lokalnej społeczności. Jak informuje Tuba Puław, wróżki nie odpuściły nawet jednemu z kazimierskich mecenasów i wyłudziły od niego 400 złotych. - Wstyd się przyznać. Nie potrafię wytłumaczyć co takiego zrobiła, że dałem jej te pieniądze. Jestem w szoku - mówił na łamach lokalnego portalu.

Miasto i fiskus zapowiadają, że przyjrzą się sytuacji i będą walczyć z nielegalnym procederem. Konkretnych działań jednak nie widać, a Cyganki jak były, tak nadal są na kazimierskim rynku.

...

Oszusci maja zdolnosci HIPNOTYCZNE to stwierdzone. UWAZAJCIE!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Religia,Polityka,Gospodarka Strona Główna -> Aktualności dżunglowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 2 z 6

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy