Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:11, 16 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Szpital wygrał z NFZ. Fundusz musi zapłacić placówce 13 mln złotych
Przeszło 13 mln zł ma zapłacić NFZ Szpitalowi Klinicznemu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu za tzw. nadwykonania – zdecydował dzisiaj poznański sąd apelacyjny. Nadprogramowe świadczenia dotyczyły leczenia pacjentów onkologicznych.
Proces wytoczony przez szpital Narodowemu Funduszowi Zdrowia dotyczył nadwykonań za 2010 r.
Jak powiedział zastępca dyrektora szpitala dr Rafał Staszewski, wyrok jest prawomocny i - jak ocenił - "wpisuje się w logikę myślenia o leczeniu onkologicznym". - Nie można odkładać planowego leczenia i powiedzieć pacjentowi, że limit został wykorzystany i możemy go przyjąć za 4-5 miesięcy – mówił.
Staszewski przekazał, że w wielu przypadkach szpital nie mógł odsyłać pacjentów. - W sporej części jesteśmy szpitalem, od którego pacjenci nie mają alternatywy. Tak jest np. w leczeniu hematologicznym. Jesteśmy jedynym ośrodkiem dokonującym transplantacji szpiku w rejonie północno-zachodniej Polski - dodał.
Magdalena Rozumek-Wenc z wielkopolskiego oddziału NFZ poinformowała, że Fundusz nie komentuje wyroku sądu i czeka na jego uzasadnienie.
Szpital zapowiedział, że chce też odzyskać pieniądze za nadwykonania z lat 2011-2012.
Szpital Kliniczny Przemienienia Pańskiego w Poznaniu jest placówką poznańskiego Uniwersytetu Medycznego.
....
Jeszcze na to idzie kasa .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:14, 18 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Kierowca karetki "jechał za szybko" do wezwania. Został zwolniony
Kierowca karetki, który wjechał na sygnale na skrzyżowanie na czerwonym świetle i zderzył się z maluchem, został zwolniony z pracy - podaje Polskie Radio Wrocław. Taką decyzję podjął dyrektor pogotowia ratunkowego w Jeleniej Górze. Zwolniony zapowiada, że będzie odwoływał się do sądu pracy.
Do wypadku doszło 26 listopada w Jeleniej Górze. Początkowo winą za wypadek był obciążany kierowca fiata 126p. Nagrania z monitoringu pokazały jednak, że zawinił kierowca ambulansu.
Dariusz Kłos, dyrektor jeleniogórskiego pogotowia mówi Polskiemu Radiu Wrocław, że jego pracownik jechał "za szybko". - Naszym zadaniem nie jest jazda z maksymalną prędkością. Nic nikomu nie przychodzi z uszkodzonego ambulansu, z ambulansu, który gnał na złamanie karku i nie dojechał do pacjenta - mówi.
Zwolniony kierowca podkreślał, że zadaniem kierowcy karetki jest jak najszybciej dotrzeć do wzywającego pomocy, a kolizje drogowe są po prostu wpisane w ten zawód.
W wypadku zniszczona została najnowsza karetka jeleniogórskiego pogotowia. Straty szacowane są na 100 tysięcy złotych.
...
Sprawa nie jest prosta ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:06, 23 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Wyłudzanie danych na sali porodu.
Pudełko z darmowymi próbkami produktów dla niemowlaka, które młoda mama otrzymuje w szpitalu po porodzie, może przynieść więcej kłopotów niż radości. Dane wraz z ankietą, którą trzeba przy okazji wypełnić, trafiają do agencji marketingu bezpośredniego, a stamtąd… właściwie wszędzie. Efekt? Dziesiątki telefonów, maili i sms-ów z propozycjami wszelkiej maści produktów.
Pani Beata po urodzeniu córeczki otrzymała w szpitalu pudełko z darmowymi próbkami produktów dla dziecka. Ankietę przyniosła położna i pokazywała miejsce, gdzie i co ma zaznaczyć i podpisać. Jakiś czas później rozdzwoniły się telefony i w końcu dała się namówić na maszynki do golenia. Miały być gratis. Nie były. Potem przyszły kolejne, wcale niezamawiane. Nie zapłaciła, a o sprawie zapomniała. Dziś firma windykacyjna, gdzie trafiła jej sprawa, straszy ją procesem sądowym.
Z podobnym przypadkiem spotkała się Małgorzata Korzeniowska. Trzy miesiące musiała „odkręcać” sprawę maszynek do golenia good shave. - W sumie wysłałam sześć pism, w których wycofuję zgodę na przetwarzania moich danych. Okazało się, że firma ma siedzibę w Szwajcarii. Tam też pisałam. Chyba się udało, bo od roku nikt do mnie nie dzwoni – opowiada. Dziś jest w siódmym miesiącu ciąży. Znów wkrótce trafi na porodówkę. - Jeśli jeszcze raz pielęgniarka przyniesie mi jakieś pudełko z próbkami i każe mi znów coś wypełniać, to zrobię raban – odgraża się Małgorzata.
Justyna Długosz kilka tygodni po powrocie ze szpitala otrzymała telefoniczną propozycję ubezpieczenia domu i samochodu, potem telemarketerzy chcieli, by zamówiła biżuterię, spodenki dla męża i maszynki do golenia. - Nawet nie pamiętam, ile tego wszystkiego było. Najpierw zastanawiałam się, skąd oni wszyscy się wzięli i skąd wiedzą, co mam do ubezpieczenia, co do ogolenia i czy w ogóle mam męża. I dopiero po jakimś czasie przypomniałam sobie tę szpitalną ankietę w zamian za pudełko z drobiazgami - opowiada. - W tej ankiecie pytali o to wszystko właśnie – o dom, o wyposażenie, o samochód, stan rodziny, stan cywilny, wiek, itp. I pewnie moje dane poszły do tych firm, które mogą mi coś zaoferować zgodnie z moim stanem majątkowo-rodzinnym – podkreśla.
Próbki - czy aby za darmo?
Pudełka i zestawy, które rozdają w większości szpitali na oddziałach położniczych, są różne – tak samo, jak różne są firmy, które je dostarczają do szpitali. Wspólnym mianownikiem jest to, że podmiotami, które je przekazują, są zazwyczaj agencje marketingu bezpośredniego. Co dostają w zamian? Dane osobowe.
Agencje Pelagros czy Present Service na swoich portalach informują, że posiadają takie bazy danych. Prelagros, który proponuje pięć różnych zestawów próbek produktów, w tym słynne Niebieskie i Różowe Pudełko „Skarb Malucha”, szczyci się jedną z największych baz danych. Na ich stronie czytamy taki oto komunikat skierowany do firm: "Dzięki temu, że po otrzymaniu Niebieskiego Pudełka, matki podają nam swój dokładny adres, dysponujemy największą w kraju bazą gospodarstw domowych, do których możemy także skierować wysyłkę Twoich produktów".
Niestety firma nie odpowiedziała na nasze zapytania w sprawie prowadzonej przez nich akcji w szpitalach.
Z kolei wielkość bazy agencji Present to 200 tys. adresatów. Źródłem danych jest program edukacyjno-promocyjny „Dzidziuś”.
Nie tylko agencje prowadzą akcje marketingowe produktów dla dzieci. Każdy niemal producent pieluch, kaszek, zupek, szamponów, kremów, maści, herbatek, mleka itp. oferuje podobne próbki, również rozdając je w szpitalach czy przychodniach. W tym przypadku nie chodzi głównie o dane osobowe, ale przede wszystkim o pozyskanie nowych klientów. Próbki różnych firm można często otrzymać za pośrednictwem ich strony internetowej. Wystarczy się na niej zarejestrować.
W oparach sali porodowej
– Moim zdaniem tego typu akcje marketingowe nie są etyczne z czysto ludzkiego punktu widzenia – mówi psycholog Irmina Barańska. - Kobiety tuż po urodzenia dziecka nie są za bardzo w stanie ocenić sytuacji i konsekwencji, jakie z tego mogą wynikać. W ciągu kilku dni pobytu w szpitalu podpisują co chwilę różne dokumenty i zgody. A ankietę traktują jako kolejny papierek do szybkiego wypełnienia między snem dziecka a jego karmieniem. Uważam, że brak etyki nie tylko leży po stronie oferujących próbki firm, ale samego szpitala, który pozwala na takie akcje – podkreśla psycholog.
Zadowolone mamy
Wiele mam ceni sobie jednak taki szpitalny prezent. Są to z reguły te kobiety, które wypełniając ankietę zgodziły się jedynie na otrzymywanie próbek produktów dla dzieci, nie zgodziły się natomiast na przetwarzanie danych. Ich nie nękają telemarketerzy. Nie otrzymują dziesiątek maili i sms-ów. Nie są nagabywane, nie otrzymują niezamówionych produktów i nie muszą się bać firm windykacyjnych oraz sądów.
- Do mnie nikt nie dzwonił. Kilka razy znalazłam w skrzynce próbki pieluszek i kaszek, co jakiś czas przychodziło też czasopismo dla rodziców. Zamówiliśmy także kalendarz ze zdjęciami naszego maluszka. Nie wiem, o co ten szum z paczkami, przecież nikt nikomu pistoletu do głowy nie przystawiał i nie wymuszał podawania danych w ankiecie – podkreśla Anna Rogowska.
Katarzyna Szulc otrzymała na porodówce aż dwie paczki. - Jestem z nich zadowolona. Było tam sporo rzeczy, które wypróbowałam. Mało tego, później je kupowałam, bo się sprawdziły. Czy ktoś do mnie wydzwaniał? Nie pamiętam, chyba nie - podsumowuje.
Leczenie, a nie marketing
- Analizując stosowanie takich praktyk w placówkach leczniczych, warto zaznaczyć, że stoją one w sprzeczności z przepisami, na podstawie których działa służba zdrowia. Otóż zadaniem placówek medycznych jest przede wszystkim świadczenie usług medycznych, a nie ułatwianie prowadzenia przez zewnętrzne firmy działalności marketingowej. Wobec powyższego pacjenci mogą poskarżyć się kierownictwu szpitala, które powinno ustalić, czy owe praktyki firm marketingowych są dopuszczalne – informuje Małgorzata Kałużyńska-Jasak, dyrektor Zespołu Rzecznika Prasowego Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych.
Przyznaje, że dotychczas do Generalnego Inspektora nie wpłynęły skargi odnośnie tego typu akcji, ale GIODO otrzymuje pytania związane z wycofaniem udzielonej zgody na przetwarzanie danych osobowych w opisanych wyżej sytuacjach.
Rzecznik przypomina także, że klauzula zgody na przetwarzanie danych osobowych powinna być tak skonstruowana, aby każda osoba wiedziała, jakie dane, w jakim celu i przez kogo będą przetwarzane. - Warto natomiast pamiętać, że zgodę można odwołać, jeśli zorientujemy się, że podpisaliśmy coś, z czego chcemy się wycofać – podkreśla Małgorzata Kałużyńska-Jasak. Gdy pomimo wycofania zgody na przetwarzanie danych, administrator nadal ich używa, należy sprawę przekazać do GIODO. Ten wydaje stosowną decyzję, którą może nakazać np. usunięcie kwestionowanych danych.
Radzi też, by przy podawaniu swoich danych zawsze zachować ostrożność. - Gdy wyrazimy zgodę na udostępnienie naszych danych nie tylko podmiotowi, który się o to do nas zwraca, ale również – za jego pośrednictwem – innym podmiotom, jej wycofanie może być bardzo trudne. Administrator danych nie jest zobligowany do poinformowania o tym wszystkich podmiotów, którym udostępnił dane – podkreśla przedstawiciel GIODO.
Rzecznicy konsumentów z kolei przyznają, że wpływa do nich wiele sygnałów od osób, które podały swoje dane w ankietach, a potem dały się namówić na różne produkty. Według opinii rzeczników takie umowy przez telefon są wiążące, ale klient ma 10 dni na odstąpienie od umowy. Jeśli termin minął, ale w czasie telefonicznej rozmowy klient nie otrzymał pełnych i jasnych informacji na temat warunków umowy, należy wysłać pismo powołujące się na zawarcie umowy pod wpływem błędu.
Jeśli firma, na której produkty zgodziliśmy się przez telefon, ma siedzibę w krajach UE, wówczas do akcji może wkroczyć Europejskie Centrum Konsumenckie. Gorzej, jeśli siedziba firmy znajduje się poza granicami UE.
- Zanim postawimy gdziekolwiek naszą parafkę zastanówmy się dziesięć razy. Dziś lawinowo powstają firmy i agencje, których głównym towarem są nasze dane. Jedna niefortunna zgoda potrafi wprowadzić duże zamieszanie w nasze życie. Więc pilnujmy tego, co najważniejsze – imienia, nazwiska, adresu i numeru telefonu – reasumuje prawniczka Anna Łozowska-Kuś.
Trafiłeś na nieuczciwą firmę? Zostałeś oszukany? Czujesz się bezsilny? Napisz do nas! Dziennikarze Onet Biznes czekają na Twoją historię! Zachęcamy do współtworzenia naszego cyklu "Konsumencie, masz prawo!". Czekamy na Wasze historie pod adresem [link widoczny dla zalogowanych]
...
Co to za obyczame ? Szczegolna hanba to wykorzystanie ciazy !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:02, 23 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Kobieta zmarła, lekarze zniknęli. Policja szuka dyżurnego i ordynatora
Wciąż nie wiadomo, gdzie jest lekarz i ordynator z oddziału intensywnej terapii szpitala w Limanowej. Wyszli z oddziału po śmierci jednej z pacjentek. W rozmowie z rodziną twierdzili jednak, że chora "jest w stanie krytycznym". Jak wynika z informacji rodziny, lekarz, udzielający tej informacji miał chwiać się i bełkotać. Rodzina zawiadomiła policję, ale funkcjonariusze nie zastali już lekarzy.
Do zdarzenie doszło w nocy z poniedziałku na wtorek. Starsza kobieta trafiła do szpitala w ciężkim stanie. Do szpitala przyjechali też krewni kobiety, aby dowiedzieć się o jej stan zdrowia. Pielęgniarka nie mogła udzielić informacji, poprosiła więc lekarza dyżurującego. Ten - jak twierdzi rodzina - podczas rozmowy, zachowywał znaczny dystans, chwiał się i bełkotał.
Powiedział, że pacjentka jest "w stanie krytycznym", choć zmarła dwie godziny wcześniej.
Rodzina powzięła podejrzenie, że mężczyzna jest pod wpływem alkoholu. Zawiadomiła więc policję. Policjanci dotarli na miejsce niedługo po zgłoszeniu, lecz nie zastali już lekarzy. - Próbujemy teraz ustalić gdzie znajdują się mężczyźni. Policjanci sprawdzili już ich miejsca zamieszkania i zameldowania i miejsca pracy. Nie udało się jednak ich jeszcze odnaleźć - mówi Mariusz Ciarka z małopolskiej policji.
Do czasu wyjaśnienia sprawy, ordynator został zawieszony. Dyrekcja szpitala zapewnia, że nie ma to związku ze śmiercią pacjentki.
...
Ale odlot ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:03, 24 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Lekarze z Limanowej na policji
Dwaj lekarze z Limanowej zgłosili się na policję. Medycy prawdopodobnie byli w stanie nietrzeźwym na dyżurze, na którym zmarła 78-letnia pacjentka.
Prokuratura Rejonowa w Limanowej wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci kobiety. 78-latka zmarła w nocy z poniedziałku na wtorek. Krewni poinformowali policję, że kiedy pacjentka przebywała na oddziale, zarówno lekarz jak i ordynator mogli być pod wpływem alkoholu. Rodzina złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Zabezpieczona dokumentacja medyczna trafiła do biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. Przeprowadzono sekcję zwłok zmarłej, świadkowie zostali przesłuchani, zabezpieczono również zapisy z monitoringu. Prokuratura będzie ustalać przyczynę zgonu kobiety oraz prawidłowość postępowania lekarzy z Limanowej, a także stan, w jakim się wówczas znajdowali, i to, czy bezpośrednio zagrażał on życiu pacjentki.
Kiedy po zawiadomieniu przez rodzinę o zdarzeniu do szpitala dotarł patrol policji, lekarze opuścili szpital i zniknęli bez śladu. Do czasu wyjaśnienia sprawy dyrekcja szpitala w Limanowej zawiesiła w pełnieniu obowiązków ordynatora intensywnej terapii.
...
Tak sie konczy alkoholizm .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:25, 27 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Eksperci przestrzegają: doktor "Google" może zaszkodzić
Polacy lubią leczyć się sami. Często zamiast pójść do lekarza, korzystają z porad doktora "Google'a" - czyli jednej z najpopularniejszych wyszukiwarek internetowych. Zdarza się jednak, że wiadomości tam zawarte wprowadzają w błąd, trudno je zrozumieć, albo mogą wręcz zaszkodzić.
Prezes Fundacji Tam i z Powrotem Antoni Rodowicz podkreśla, że osoba, która się styka po raz pierwszy z chorobą, nie jest w stanie w internecie odróżnić rzetelnych informacji od fałszywych. Jest mnóstwo ludzi, którzy żerują na ludzkim nieszczęściu i wyłudzają pieniądze oferując w internecie cudowne terapie.
Psychoonkolog doktor Mariola Kosowicz radzi, aby pacjenci, jeżeli mają obawy i wątpliwości zapytali swojego lekarza, bo każdy człowiek choruje inaczej. Osoba ciężko chora szuka często informacji w internecie, na forach pacjentów, to zrozumiałe, chce wiedzieć, co ją czeka, ale informacje nie zawsze są prawdziwe.
Gdzie zatem chorzy na raka mogą znaleźć rzetelne informacje? Na przykład na stronach internetowych towarzystw naukowych. Poza tym od tego roku działa Program Edukacji Onkologicznej wspierany przez autorytety w dziedzinie onkologii.
W ramach tego programu wydawane są poradniki dla pacjentów z chorobą nowotworową i ich rodzin. Dostępne są one bezpłatnie w szpitalach onkologicznych w całym kraju, a także w formie elektronicznej na stronach internetowych Fundacji Tam i z Powrotem.
...
Wklejac w internet kazdy kazda bzdure moze .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:15, 31 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Radomskie szpitale toną w długach
Dwa największe radomskie szpitale mają ogromne problemy finansowe
Pożyczają pieniądze w bankach, negocjują z Narodowym Funduszem Zdrowia i leczą pacjentów na kredyt. Dwa największe radomskie szpitale mają ogromne problemy finansowe. Wiele wskazuje na to, że przyszły rok wcale nie będzie lepszy.
36 milionów złotych za nadwykonania winien jest NFZ Mazowieckiemu Szpitalowi Specjalistycznemu w Radomiu. Mimo to placówka dwukrotnie musiała brać kredyt i prosić marszałka Mazowsza o wsparcie, ale jak mówi Krzysztof Zając, wicedyrektor szpitala, nie na wiele się to zdaje. Strata szpitala jest bardzo duża. Nadwykonania bez mała równoważą nasze długi. Musimy prosić dostawców o wydłużone terminy płatności, a do drzwi zaczynają pukać komornicy - tłumaczy Zając.
20- milionowa pożyczka poprawiła sytuację Radomskiego Szpitala Specjalistycznego na chwilę. Ratunkiem może być jedynie wyższy kontrakt w przyszłym roku. Andrzej Pawluczyk, dyrektor placówki, zapewnia, że bój toczy się o każdą złotówkę. - Narodowy Fundusz Zdrowia nie bierze pod uwagę chociażby inflacji i tego, że ponosimy w związku z tym wyższe koszty. Tak jest od lat - wyjaśnia.
Kłopoty finansowe sprawiły, że przez 3 miesiące pracownicy miejskiego szpitala dostawali pensję niższe o 10 procent.
...
Sluzba choroby .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:18, 31 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Po hospitalizacji tracą sprawność
Nie radzimy sobie z hospitalizacją osób starszych. Wielu seniorów traci sprawność i zdolność do wykonywania podstawowych czynności właśnie podczas leczenia szpitalnego. Widać ogromny deficyt opieki i pielęgnacji, medycyna czysto naprawcza już nie wystarczy - mówili eksperci podczas seminarium "Innowacje w geriatrii - ocena dostępności w Polsce" (Warszawa, 17 listopada 2014 r.).
Jak wskazują dane sprzed kilku lat, co czwarty hospitalizowany w naszym kraju to osoba starsza, po 65. roku życia. W 2013 r. koszty hospitalizacji pacjentów po 60. r.ż. wyniosły już prawie połowę wszystkich wydatków na leczenie szpitalne.
Jednak efekty leczenia nie zależą tylko od pieniędzy, leków czy zastosowanych technologii; trzeba pamiętać także kogo się leczy.
- Populacja pacjentów geriatrycznych jest bardzo trudna i zróżnicowana: od osób bardzo sprawnych, przez wymagających niewielkiej pomocy, po obłożnie chorych - przypomina prof. Tomasz Grodzicki z Katedry Chorób Wewnętrznych i Gerontologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, konsultant krajowy w dziedzinie geriatrii.
Twarde dane z badania PolSenior mówią same za siebie: w grupie pacjentów w wieku 65+ ok. 40% ma jakąś niesprawność w zakresie podstawowej czynności. Inaczej analizując, w przedziale wiekowym 65-79 tylko co trzecia osoba jest całkiem sprawna, w wieku 80-89 tylko 18% jest sprawnych, a powyżej 90. r.ż. jedynie 8%.
- Tymczasem szpitale w naszym kraju są zupełnie nieprzygotowane do opieki, szczególnie nad populacją 80-latków - podkreśla prof. Grodzicki.
Błędne koło
Co się więc dzieje z osobą starszą w szpitalu? W największym skrócie: przychodzi sprawna, ale wychodzi nie w pełni sprawna. Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest kilka.
Niewiele osób chciałoby się znaleźć w szpitalu, m.in. z tego powodu, że hospitalizacja wiąże się depersonalizacją, chory czuje się jak "przypadek", a nie jak pacjent. Jest często unieruchamiany, głodzony z powodu procedur, które musi wykonać, dostaje szybko wiele leków, co daje efekty uboczne. Senior jest dodatkowo narażony na infekcje szpitalne i inne powikłania.
- W rezultacie, jeżeli starsza, sprawna osoba trafia do szpitala, często zmienia się w niesprawną i w efekcie na samym końcu trafia do domu opieki. Na świecie taki los spotyka po hospitalizacji co szóstą osobę - podaje prof. Grodzicki. Jak przy tym zaznacza, w naszym kraju mniej seniorów trafia do domu opieki, ale tylko dlatego, że wciąż brakuje w nich miejsc...
Część osób, które przychodzą do szpitala, cierpi z powodu jakiejś nieprawności, ale generalnie w tych najbardziej podstawowych czynnościach życiowych jest w miarę sprawna. Jednak w trakcie hospitalizacji traci tę sprawność w wykonywaniu podstawowych czynności (np. kąpiel, ubieranie się, toaleta, poruszanie, kontrola zwieraczy, jedzenie).
- Mniej więcej o połowę zmniejsza się liczba osób samodzielnych. Inaczej mówiąc: przyjmujemy pacjenta do szpitala z pewną dysfunkcją, ale jeszcze w miarę samodzielnego, a wypisujemy z dużą niesprawnością - opisuje prof. Tomasz Grodzicki.
Po wypisie często uwidacznia się brak ciągłości opieki i leczenia oraz wsparcia najbliższych i senior wraca do szpitala. Błędne koło hospitalizacji kręci się dalej.
Deficyt opieki i pielęgnacji
Z argumentacją prof. Grodzickiego generalnie zgadza się dr Elżbieta Szwałkiewicz, założycielka Polskiej Szkoły Opiekunów Medycznych w Olsztynie, przewodnicząca Koalicji "Na pomoc niesamodzielnym".
- Żaden szpital w Polsce nie zajmuje się pielęgnowaniem. Oceniłabym poziom pielęgniarstwa w naszym kraju na połowę XIX wieku. Medycyna skupia się tylko na ratowaniu i leczeniu - mówi dobitnie.
Dodaje, że pielęgniarka 90% czasu przeznacza na leczenie. Nie zajmuje się pielęgnowaniem, dlatego nie potrafi nawet nauczyć go potencjalnych opiekunów.
Z powodu niezgody na taką rzeczywistość, dr Szwałkiewicz rozpoczęła działania na rzecz powołania nowego zawodu - opiekuna medycznego. Na razie potrzeba czasu i ludzi; zapotrzebowanie jest ogromne.
Przypomina, że mamy w Polsce 5,5 mln osób zarejestrowanych jako niepełnosprawne, 3,5 mln osób deklarowało zależność w jakimś zakresie od pomocy zewnętrznej.
1,2 mln to osoby obłożnie chore, niesamodzielne, które wymagają całościowej opieki. - Instytucjonalną pomoc możemy zaoferować jedynie ok. 200 tys. osób, ok. 90 tys. osób korzysta z kolei z opieki domowej. Pozostali, czyli ok. 900 tys. osób, w pewnym zakresie zapewnia sobie pomoc w domu - wylicza dr Szwałkiewicz.
Wskazuje przy tym na raport OECD, opisujący zasadniczą zmianę w koncepcjach polityki dotyczącej opieki długoterminowej, która nastąpiła w ostatnich latach: przejście z nacisku na opiekę instytucjonalną na rzecz starzenia się we własnym środowisku oraz opieki domowej.
Co ciekawe, z opiniami praktyków (lekarzy i pielęgniarek) dotyczącymi deficytu opieki i pielęgnacji w ochronie zdrowia współgra zdanie filozofa i etyka medycyny, prof. Zbigniewa Szawarskiego, przewodniczącego Komitetu Bioetyki PAN, który podkreśla, że nasza medycyna nastawiona jest wręcz "na wyczyn" - ratowanie i naprawianie życia za wszelką cenę, a nie na opiekę.
Zadawał pytania, co powinno się uczynić, aby móc się cieszyć na stare lata poczuciem sensu i wartości życia w warunkach szybko i systematycznie rosnących kosztów leczenia i opieki? Jak postępować w warunkach stanów terminalnych?
W tym ostatnim powinna przynajmniej teoretycznie pomóc opieka paliatywna, której celem jest poprawa jakości życia pacjentów w związku z postępującą i nieuleczalną, zagrażającą życiu chorobą.
W 2012 r. w ramach umowy z NFZ świadczenia opieki paliatywnej wykonywały 442 podmioty. Podstawową i najbardziej rozwiniętą formą w Polsce jest hospicjum domowe - 325 umów na hospicjum domowe dla dorosłych, 51 dla dzieci.
- Zapotrzebowanie na kadrę jest określane na poziomie 1200 lekarzy, czyli brakuje około 900, ponieważ blisko 300 pracuje w jednostkach medycyny paliatywnej, jednak część tylko w niepełnym wymiarze - wylicza dr Teresa Weber ze Szpitala Klinicznego Collegium Medicum UJ.
Ubywa oddziałów paliatywnych
Mimo że według badań z 2011 r. Polska znajduje się w grupie krajów o najwyższym poziomie opieki paliatywnej na świecie, to oddziałów medycyny paliatywnej jest u nas coraz mniej. Kolejne są zamykane w szpitalach publicznych w dużych miastach.
- Przyczyna jest prosta - niedostateczne finansowanie. Od kilku lat nie podwyższono wartości tzw. osobodnia w opiece domowej i stacjonarnej. W mojej placówce nawet zmniejszono z 220 zł do 200 - informuje dr Weber.
Co prawda w całej Europie brakuje pieniędzy na opiekę paliatywną. Jednak zwykle wspierają ją prywatne stowarzyszenia oraz fundacje, a publiczne środki to od 30 do 60% budżetu. - Nigdzie nie jest tak jak w Polsce, że wszystkie środki pochodzą od publicznego płatnika - dodaje dr Teresa Weber.
Daniel Kuropaś
...
Super wiesci ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 22:53, 31 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Lekarze apelują do pacjentów: nie poddawajcie się
Istnieją uzasadnione podejrzenia, że przepisy pakietów onkologicznego i kolejkowego mogą być niezgodne z konstytucją - ocenił prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz. Zapowiedział, że zaproponuje Radzie złożenie wniosku do TK o ich zbadanie.
Hamankiewicz wystosował list otwarty do pacjentów i lekarzy, w którym zaapelował do nich, by domagali się respektowania ich praw i nie poddawali się skutkom "źle przeprowadzanych systemowych eksperymentów".
Zaznaczył, że NRL stanowczo sprzeciwia się antagonizowaniu przez ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza lekarzy i chorych, "którzy są w równym stopniu ofiarami niekompetencji urzędników, arogancji władzy w zakresie przedstawiania niespójnych informacji na temat wdrożeń oraz propagandy politycznej, która ma ukryć niedoskonałości systemowe".
Jego zdaniem wejścia w życie nowych przepisów nie należy sprowadzać wyłącznie do problemu kontraktowania świadczeń, bo - jak podkreślił - sedno problemu tkwi w założeniach pakietów onkologicznego i kolejkowego, które "w wyniku niedopracowania i przy braku stosownych, szerokich konsultacji, stanowią ogromne zagrożenie dla funkcjonowania wielu placówek medycznych i grożą pogorszeniem sytuacji chorych".
Zaproponowane przez ministra rozwiązanie, by w powiatach, gdzie lekarze POZ zamkną swoje gabinety, pacjenci zgłaszali się na szpitalne oddziały ratunkowe prezes NRL uznał za "skrajny objaw nieodpowiedzialności".
"Sami pacjenci dobrze wiedzą, że SOR to jedno z miejsc z najdłuższymi kolejkami, gdzie przyjmuje się głównie osoby w nagłych przypadkach. W chwili wprowadzania w życie tzw. pakietu kolejkowego namawianie chorych do ustawiania się w jeszcze dłuższych kolejkach jest kuriozalne i grozi jeszcze większym chaosem w placówkach medycznych" - ocenił Hamankiewicz.
Odnosząc się do głównych założeń pakietu onkologicznego, uznał, że "zmuszanie lekarzy do dokonywania wyboru, kogo mają leczyć w pierwszej kolejności, może prowadzić do dramatycznych dla pacjentów decyzji".
Dodał, że proponowany przez resort zdrowia sposób diagnozowania chorych przywołuje na myśl "najgorsze skojarzenia związane z historycznie napiętnowanym słowem +segregacja+".
"Sugerowane przez Ministerstwo Zdrowia 'segregowanie chorych' wg. ważności choroby i kierowanie ich lub nie do dalszej diagnostyki jest nie do przyjęcia. Dramat ludzi chorych onkologicznie często jest równy dramatowi pacjentów dotkniętych innymi chorobami. Lekarze, dla których dobro pacjenta jest najważniejsze, muszą przeciwko temu stanowczo zaprotestować, gdyż to uwłacza godności pacjenta i narusza prawa chorych" - podkreślił prezes NRL.
Hamankiewicz skrytykował też kampanię informacyjną dotyczącą wprowadzenia w życie przepisów pakietów onkologicznego i kolejkowego. "Nieprawdą jest bowiem, że w przypadku braku wiedzy na temat zmian, pacjent będzie mógł zapytać lekarza - o czym informuje spot reklamowy MZ - bo lekarze w większości nie zostali odpowiednio przeszkoleni w tym zakresie" - napisał.
Jak dodał, NRL z ogromnym niepokojem musi podtrzymać swoje obawy, że wejście w życie pakietów onkologicznego i kolejkowego bez zgłaszanych przez nią wielokrotnie zmian, grozi destabilizacją polskiego systemu ochrony zdrowia.
MZ nie komentuje listu prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej.
...
O no prosze !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:10, 01 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Masowe kontrole w przychodniach. Lekarka: to mobbing, to jest w Polsce karalne
– O godzinie 14 (w sylwestra – red.) rozpoczęły się telefony, faksy. Byliśmy informowani o wszczęciu kontroli przez NFZ – skarżyła się na antenie TVP Info Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarka rodzinna zrzeszona w Porozumieniu Zielonogórskim. W jej ocenie to mobbing i "próba wywierania nacisku na podpisanie niekorzystnej umowy". NFZ nie zabrał na razie głosu w tej sprawie. W związku ze sporem na linii PZ – Ministerstwo Zdrowia i NFZ, od 2 stycznia część gabinetów lekarskich będzie zamknięta.
Zabielska-Cieciuch dodała w rozmowie z TVP Info, że lekarze z PZ, skonfliktowani z resortem zdrowia "praktycznie dogadali się" z samym ministrem Bartoszem Arłukowiczem co do pieniędzy. Nie uzgodniono jednak szczegółów, jeśli chodzi o umowy, m.in. kwestie dotyczące podziału pieniędzy czy czasu trwania umów.
– 31 grudnia o godzinie 14 rozpoczęły się telefony, faksy. Byliśmy informowani o wszczęciu kontroli przez NFZ – relacjonowała lekarka. – W województwie podlaskim kontrola ma dotyczyć wszystkich podmiotów zrzeszonych w POZ, ponadto około 180 przychodni dostało zawiadomienia o kontroli. Kontrola ma dotyczyć realizacji umowy w 2014 roku, realizacji rozporządzenia o świadczenia gwarantowanych. Jutro (2 stycznia – red.), do godziny 14, wszystkie kilkaset gabinetów w Polsce ma podać informację, kiedy mogą zjawić się kontrolerzy – kontynuowała Joanna Zabielska-Cieciuch.
Jak przyznała lekarka, NFZ ma uprawnienia do kontroli, ale jeśli wiadomość o niej jest rozsyłana w sylwestra, o godzinie 14, do setek gabinetów lekarskich, to – jak się wyraziła – trudno mówić, "że nie jest próba wywierania nacisku na podpisanie niekorzystnej umowy".
- Jest to w Polsce karalne. Na to są przepisy kodeksu karnego, to jest mobbing – oceniła.
Ministerstwo zdrowia toczyło z przedstawicielami PZ rozmowy ws. funkcjonowania podstawowej opieki zdrowotnej w 2015 r., ale pod koniec minionego roku zakończyły się one fiaskiem. Kontraktu z NFZ nie przedłużyło w sumie ok. 25 proc. lekarzy rodzinnych.
...
Terror . Pokazali z prof . Chazanem jak beda zalatwiac lekarzy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:29, 02 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
UOKiK zajmie się zamkniętymi gabinetami lekarskimi
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zajął się sprawą zamkniętych gabinetów części lekarzy rodzinnych. Prezes UOKiK już analizuje działania Porozumienia Zielonogórskiego - dowiedział się IAR.
W całym kraju pacjentów nie przyjmuje około 20 procent lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, którzy nie podpisali aneksów do nowych umów na bieżący rok. Sytuacja ta najbardziej dotkliwa jest dla mieszkańców województw: lubuskiego, warmińsko-mazurskiego, opolskiego, lubelskiego, podkarpackiego i podlaskiego.
UOKiK analizuje zgodność działań lekarzy zreszonych w Porozumieniu Zielonogórskim z prawem ochrony konkurencji i konsumentów. Punktem wyjścia jest ocena, że brak dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej negatywnie wpływa na sytuację pacjentów-konsumentów. Aby ocenić rzeczywiste skutki analizowanych praktyk, prezes UOKiK wystąpił do prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia o stosowne informacje i dane.
...
Jak ich nastraszyc ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 23:07, 02 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Komu służy takie monitorowanie kolejek
Na dwa miesiące przed wejściem w życie przepisów antykolejkowych (tzw. pakietu onkologicznego i kolejkowego) oddziały NFZ przeprowadziły wzmożone kontrole w placówkach. Posypały się upomnienia i kary. Menedżerowie ochrony zdrowia wątpią, czy restrykcje płatnika rzeczywiście spowodują skrócenie kolejek.
Z punktu widzenia prawa kontrole NFZ są sposobem sprawdzenia prawidłowości realizacji umowy o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej. Weryfikują to wszystkie oddziały NFZ. Na przykład Mazowiecki Oddział Wojewódzki NFZ kolejki oczekujących skontrolował w 19 postępowaniach. U trzech świadczeniodawców stwierdzono nieprawidłowości (stan na 14 maja).
W województwie mazowieckim jednostką, która w tym roku otrzymała najwyższą karę za błędy przy prowadzeniu list kolejkowych, był Instytut Reumatologii w Warszawie. Poskutkowało to tym, że nowy dyrektor Instytutu, o czym informował także w rozmowie z Rynkiem Zdrowia, wydłużył czas przyjmowania pacjentów w poradniach poprzez dodanie prawie 100 godzin tygodniowo.
- Te efekty nie będą widoczne w pierwszych tygodniach. Sądzę, że oczekiwany efekt uzyskamy po 6 miesiącach. Wtedy pacjenci powinni dostrzec, że kolejki znacznie się zmniejszyły. Ideałem byłyby kilkudniowe kolejki. Nie wykluczam, że uda się nam uzyskać taki czas oczekiwania - mówił nam dr Piotr Bednarski o działaniach, które mają zmniejszyć kolejki do poradni ambulatoryjnych w warszawskim Instytucie Reumatologii.
A błędy te same...
W innych województwach także prowadzono kontrole i wizytacje. Wielkopolski Oddział Wojewódzki NFZ sprawdzał kolejki w poradniach. Płatnikowi chodziło przede wszystkim o ustalenie, czy świadczeniodawca w prowadzonych listach wykazuje wyłącznie pacjentów "pierwszorazowych", czy też umieszcza ich na wspólnych wykazach z osobami kontynuującymi leczenie.
To dość powszechny błąd. Jak poinformowała Rzeczpospolita, tego rodzaju uchybień dopatrzył się m.in. mazowiecki, opolski, podlaski, świętokrzyski NFZ.
Przedstawiciele Funduszu zwracają uwagę, że błędy, z którymi spotykają się podczas kontroli, powtarzają się u kolejnych świadczeniodawców.
Oprócz przypadków odnotowywania na listach oczekujących wszystkich pacjentów (zarówno "pierwszorazowych", jak i pozostających w "toku leczenia"), powtarzają się błędy określane jako "techniczne". Polegają na tym, że przy sporządzaniu list nie wprowadza się np. pełnych danych pacjenta, nie podaje się rozpoznania lub powodu przyjęcia do lekarza, a także przyczyny skreślenia z listy oczekujących.
Nie nadążają za ministrem
Wykaz kolejkowych grzechów można ciągnąć. Ale nie w tym rzecz. Szefowie szpitali i przychodni zwracają uwagę na co innego. Mówią, że ich zadaniem nie jest administrowanie kolejkami, ale organizowanie procesu leczenia. NFZ przerzuca zaś na nich odpowiedzialność za prawidłowe prowadzenie kolejek, choć nie daje dobrych narzędzi. Podkreślają, że ustawodawca nakładając dodatkowe obowiązki, powinien pomyśleć o konieczności rekompensaty finansowej.
- Nieustannie zmieniają się przepisy ustaw, rozporządzeń ministra zdrowia i zarządzeń NFZ, które regulują zasady prowadzenia kolejek. My nie nadążamy wprowadzać ich w życie - skarżyła się w Rzeczpospolitej (artykuł "Miszmasz na szpitalnych listach oczekujących") Dorota Gałczyńska-Zych, prezes Szpitala Bielańskiego w Warszawie.
W podobnym tonie wypowiadał się Stefan Cofta, zastępca dyrektora Szpitala Klinicznego im. Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. Zapewniał nas, że jego szpital stara się prowadzić listy oczekujących w sposób racjonalny. Zauważył, nie bez ironii, że gdyby chciał stosować się ściśle do wszystkich wymogów wynikających z rozporządzenia, musiałby zbudować dodatkowy biurowiec do obsługi samych tylko kolejek.
Podobnego zdania był również Damian Marciniak, kierownik Pleszewskiego Centrum Medycznego.
Raportują
- Monitorowanie list kolejkowych placówkom medycznym nie przynosi żadnych zwrotnych informacji, oprócz tego, co i tak sami wiedzieliśmy, i co wynika z systemu obiegu informacji NFZ - zauważył w portalu rynekzdrowia.pl.
Podkreślił, że choć pleszewska placówka nie ma błędów w prowadzeniu list kolejkowych, to jednak raportowanie jest dla niej dodatkowym obowiązkiem, z którego dla podmiotów medycznych nic nie wynika.
Dyskusja o monitorowaniu kolejek przypomina dylemat: czy herbata jest słodka z powodu cukru, czy mieszania. Wiadomo, że tylko systemowe rozwiązania mogą je skrócić, ale brak kontroli może je wydłużyć.
Ryszard Rotaub
...
Niezly burdel .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:11, 03 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Lekarze POZ chcą prosić księży o pomoc w informowaniu pacjentów
Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej z woj. pomorskiego, którzy nie podpisali umów na 2015 r., chcą poprosić księży w parafiach o pomoc w informowaniu pacjentów o przyczynach sporu z ministerstwem zdrowia. Lekarze planują też spotkania ze swoimi pacjentami.
Jak podaje NFZ, w Pomorskiem kontrakty na obecny rok ma podpisane 349 przychodni podstawowej opieki zdrowotnej, a 111 - nie, co oznacza, że nie świadczą one obecnie pomocy lekarskiej. Najgorsza sytuacja jest w powiatach bytowskim i wejherowskim. NFZ podaje, że ok. 80 proc. mieszkańców Pomorza ma zabezpieczoną POZ.
W sobotę w Gdańsku odbyło się spotkanie kilkudziesięciu przedstawicieli przychodni z całego województwa pomorskiego, którzy nie podpisali aneksów do umów na świadczenie POZ.
- Nie poddamy się, bo jeśli się poddamy, to przegramy jako lekarze, a w ślad za tą przegraną pójdą decyzje Ministerstwa Zdrowia i NFZ, które uczynią pracę lekarzy fizycznie niemożliwą - powiedział Jan Tumasz, przewodniczący Pomorskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia (należącego do federacji Porozumienie Zielonogórskie). Jak dodał, "już w tej chwili lekarze POZ przyjmują po 30-40 lekarzy dziennie, a po podpisaniu aneksu (do umowy) czas wizyty tak się skróci, że ryzyko popełnienia błędu przez lekarza radykalnie wzrośnie".
Lekarze uczestniczący w spotkaniu w Gdańsku postanowili poprosić proboszczów w swoich parafiach o pomoc w "przekazaniu pacjentom informacji, o co tak naprawdę w tym sporze chodzi". - Nie mamy takich możliwości przekazu, nie jesteśmy fachowcami PR, jakimi dysponuje MZ, więc szukamy innych kanałów, które umożliwią nam przekazanie informacji – tłumaczy Tumasz.
Lekarz POZ, właściciel przychodni, który nie podpisał aneksu, dr Andrzej Zapaśnik z Gdańska powiedział dziennikarzom, że list, który miałby być odczytany w niedzielę w kościołach, zwłaszcza w ośrodkach wiejskich, jest obecnie w trakcie przygotowywania. Dodał, że w liście lekarze chcą przedstawić swoje trzy postulaty: odblokowanie przez MZ dialogu społecznego ze środowiskiem lekarskim i medycznym, którego nie ma od co na najmniej roku oraz żeby umowy były podpisywane na okres nie dłuższy niż 9 miesięcy. Trzeci postulat dotyczy powołania przez MZ zespołu ds. strategii w POZ, z udziałem ekspertów z federacji Porozumienie Zielonogórskie. Podał, że lekarze planują też organizowanie w mniejszych ośrodkach spotkań z pacjentami.
Prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku Roman Budziński wyjaśnił, że przyjęcie pakietu onkologicznego w formie proponowanej przez ministerstwo zdrowia dla przeciętnego lekarza rodzinnego oznacza, że ze względu na wzrost liczby pacjentów na każdego z nich będzie miał 5 minut. Budziński szacuje, że będzie musiał przyjąć ok. 80 pacjentów w ciągu 7-8 godzin. Dodał, że samo wypełnienie karty onkologicznej zajmuje ok. 20 minut. - Sam próbowałem i tyle czasu mi to zajęło - zaznaczył, dodając, że do tego dochodzą "stosy rachunków do zapłacenia za diagnostykę onkologiczną, która została powierzona lekarzowi rodzinnemu". Podkreślił, że "pieniądze, które zostały przeznaczone lekarzom rodzinnym na realizację pakietu, to nie są żadne dodatkowe, nowe pieniądze, tylko przełożone z lewej do prawej kieszeni, przesunięte w ramach POZ". - Lekarze są pod ścianą, a ci, którzy podpisali aneksy, zrobili to z różnych powodów – dodał.
Z przedstawionych w piątek przez MZ danych wynika, że aneksy do umów z NFZ podpisało dotychczas 82 proc. lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej i 75 proc. przychodni w Polsce. O północy minął termin, do kiedy można było aneksować dotychczasowe umowy; od soboty umowy muszą być podpisane na nowo. Lekarze, którzy podpisali aneksy, zachowują listy swoich pacjentów; w przypadku niepodpisania aneksu lekarze będą musieli ponownie zbierać deklaracje pacjentów w sprawie wyboru lekarza rodzinnego.
...
Trudna sytuacja . Kosciol nie moze stanac po stronie ... O . Rydzyk to patologia . Kosciol moze mediowac ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:18, 03 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
UOKiK sprawdzi, czy lekarze nie złamali ustawy antymonopolowej
- UOKiK zajmie się sprawą działań lekarzy, skupionych w Porozumieniu Zielonogórskim - poinformowała w Polskim Radiu rzeczniczka Urzędu Małgorzata Cieloch. W piątek ok. 20 proc. lekarzy rodzinnych z całej Polski nie otworzyło swoich gabinetów i nie przyjmowało pacjentów. Jest to wynikiem niepodpisanych kontraktów z NFZ na 2015 r.
Rzeczniczka tłumaczyła, że nie będzie to postępowanie wyjaśniające ani administracyjne. Celem UOKiK jest analiza informacji, które dotarły do NFZ. W ten sposób Urząd sprawdzi, czy działanie Porozumienia Zielonogórskiego naruszyły w jakiś ustawę antymonopolową, czyli ustawę chroniącą zarówno konkurencją, jak i konsumentów.
- Na razie nie ma mowy o sformalizowanym postępowaniu. Jeśli będą podstawy do podjęcia działań przez UOKiK, to oczywiście Urząd te działania podejmie - tłumaczyła Cieloch. - Niepokojącą sytuacją jest, kiedy pacjent nie może skorzystać z należnych mu usług - dodała.
Brak porozumienia Ministerstwa Zdrowia i lekarzy
Część lekarzy rodzinnych zrzeszonych w Porozumieniu Zielonogórskim nie zgodziła się na zaproponowane przez Ministerstwo Zdrowia warunki kontraktu na 2015 rok, co oznacza, że od 2 stycznia ich gabinety pozostaną zamknięte.
Jak powiedział prezes Porozumienia Zielonogórskiego Jacek Krajewski, lekarze są gotowi do negocjacji. Jednak zaznacza, że nie zgodzą się na obecnie proponowane przez NFZ warunki.
Natomiast minister zdrowia Bartosz Arłukowicz na konferencji prasowej powiedział, że te przychodnie, które nie zdecydują się podpisać kontraktów, będą musiały "zdjąć tabliczki 'NFZ'" i przestaną otrzymywać jakiekolwiek finansowanie ze strony Narodowego Funduszu Zdrowia.
...
Terror panstwowy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:36, 04 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Arłukowicz po spotkaniu z Kopacz: mamy plan B
Chciałbym przeprosić wszystkich pacjentów za utrudnienia. Mamy plan B. Chciałbym zachęcić pacjentów do zmiany lekarza rodzinnego. Jeśli lekarz grozi zamknięciem gabinetu, to pomylił misję lekarza z biznesmena - powiedział Bartosz Arłukowicz po spotkaniu z Ewą Kopacz w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Spotkanie rozpoczęło się kilka minut po godzinie 17. Tematem spotkania była sytuacja w ochronie zdrowia.
Po spotkaniu z Ewą Kopacz Bartosz Arłukowicz wypowiedział się przed kamerami. Zaznaczył, że nie będzie kolejnych rozmów z POZ, dopóki ci nie otworzą przychodni.
- Chciałbym przeprosić wszystkich pacjentów za utrudnienia. Proszę o zrozumienie. Nie mogę podjąć decyzji, że zabiorę miliard złotych innym chorym. Przekazaliśmy im miliard, chcieli dwa miliardy. Mamy plan B. Zachęcam pacjentów do zmiany lekarza rodzinnego. Jeśli lekarz grozi zamknięciem gabinetu, to pomylił misję lekarza z biznesmena - podkreślił minister zdrowia.
I dodał, że "jeśli ci lekarze są biznesmenami to niech pracują w biznesie, lekarze rodzinni są od tego, by pacjentów leczyć".
"Lekarze PZ w sposób brutalny walczą o pieniądze dla siebie, nie podejmiemy decyzji o zabraniu tych pieniędzy od innych" - dodał Arłukowicz. Minister powtarzał, że chce skończyć z sytuacją, w której co roku PZ "straszy zamknięciem gabinetów, walcząc o pieniądze dla siebie.
Zapowiedział, że w niedzielę NFZ będzie pracować do północy, i będzie tak pracować do czasu, aż ci lekarze, którzy nie podpisali umów, zdecydują się to zrobić.
- Namawiamy pacjentów do tego, żeby przepisywali się do innych przychodni - dodał. I zaznaczył, że "trzeba skończyć wieloletni proceder straszenia i szantażowania pacjentów zamykaniem gabinetów". - Ci ludzie (lekarze Porozumienia Zielonogórskiego - red.) oczekują tego, że zabierzemy innym chorym miliard złotych. Nie ma na to zgody - dodał.
Arłukowicz pytany o konflikt z "całym środowiskiem lekarzy", odparł, że wolałby, "żeby samorząd lekarski był po stronie pacjentów". - Widzę proces uzwiązkowienia Naczelnej Rady Lekarskiej, to przykre. Porozumienie Zielonogórskie oczekuje na piśmie, aby pacjent wnosił opłatę tuż po przekroczeniu progu przychodni. My na takie żądania nie możemy się zgodzić - zaznaczył stanowczo.
Przypomniał, że sam też jest członkiem NRL i nie zgadza się z tym stanowiskiem, które - w jego ocenie - wspiera oczekiwania finansowe PZ.
- Przepraszam pacjentów i proszę o cierpliwość - podkreślił Arłukowicz, co powtarzał kilkukrotnie.
- Jesteśmy w sytuacji trudnej, ale trzeba ją opanować. Mówimy: dość. Musimy z tym skończyć. Kiedyś to trzeba przerwać. Jeśli Porozumienie Zielonogórskie myśli, że jest nie do zastąpienia, to odpowiadam: jest - podkreślił Arłukowicz.
Odpowiedź Porozumienia Zielonogórskiego
Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego. - Nie otworzymy gabinetów - zapowiada w rozmowie z IAR prezes PZ.
Komentując wieczorną wypowiedź ministra zdrowia Jacek Krajewski mówi: "Minister na kolejny dzień zatrzasnął drzwi naszych praktyk przed pacjentami".
Fiasko rozmów
Problemy z dostępem do świadczeń POZ są wynikiem braku porozumienia resortu zdrowia i lekarzy zrzeszonych w Porozumieniu Zielonogórskim ws. Finansowania podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) w 2015 r. Po fiasku negocjacji pod koniec grudnia PZ zapowiedziało, że po 1 stycznia lekarze zrzeszeni w tej organizacji nie otworzą swoich gabinetów.
Umów nie podpisała też część lekarzy zrzeszonych w Kolegium Lekarzy Rodzinnych. Jest ich 80 proc. w województwie lubuskim, 70 proc. w woj. opolskim, 50 proc. w woj. lubelskim i 46 proc. w woj. podlaskim.
Z kolei umowy podpisało blisko 100 proc. lekarzy w województwach zachodniopomorskim i kujawsko-pomorskim, 96 proc. w małopolskim, 90 proc. w świętokrzyskim i 86 proc. w mazowieckim. Kolegium zrzesza ok. 4,5 tys. lekarzy rodzinnych.
W 100 proc. umowy na 2015 r. podpisano w czterech województwach: świętokrzyskim, kujawsko-pomorskim, zachodniopomorskim i wielkopolskim.
Najtrudniejsza sytuacja jest zaś w woj. lubuskim, lubelskim, podlaskim i warmińsko-mazurskim.
...
Plan Beee Beeeeee ... Barany . Albo moze Błeee ... Rzygać się chce ... Brak u nich troski o dobro wspolne .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 22:03, 04 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Lekarze: nie chcemy angażować Kościoła w nasz spór z ministrem
Kościół nie będzie angażowany w wyjaśnianie przyczyn sporu lekarzy POZ z Ministerstwem Zdrowia - powiedział przedstawiciel Porozumienia Zielonogórskiego na Pomorzu. W sobotę podano, że proboszczowie będą poproszeni o odczytanie listu do pacjentów.
Jan Tumasz, przewodniczący Pomorskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia (należącego do federacji Porozumienie Zielonogórskie) powiedział w niedzielę, że do odczytania w kościołach przygotowano ogłoszenie przychodni.
Przyznał, że "ambona nie jest miejscem, z którego lekarze powinni tłumaczyć, co się wydarzyło w ochronie zdrowia 1 stycznia". - Nie chcemy angażować Kościoła w nasz spór z ministrem - zadeklarował.
W ogłoszeniu przygotowanym do odczytania w kościołach napisano m.in., że kierownictwo i pracownicy danej przychodni z przykrością informują, że nadal nie mogą otworzyć placówki. Dowodzą też: "Narzucone nam przez Ministra Zdrowia warunki realizacji umowy, której podpisania odmówiliśmy, zagrażają Waszemu Zdrowiu i Życiu". W przypadku placówek planujących spotkania informacyjne dla mieszkańców, korzystających z usług przychodni, w ogłoszeniu może być podana data i miejsce takiego spotkania.
Tumasz ocenił, że w niedzielę "raczej nie można się spodziewać, że w jakichś kościołach list zostanie odczytany". - To wszystko zależy od aktywności i potrzeby naszych kolegów w terenie, a w sobotę taka potrzeba była - dodał.
Ogłoszenie zostało odczytane w jednym z kościołów w Bytowie, gdzie sytuacja pod względem zapewnionej POZ jest najtrudniejsza.
Z kolei na oficjalnym fanpage'u Porozumienia Zielonogórskiego na Facebooku dr Andrzej Zapaśnik z Gdańska, kierownik jednej z gdańskich przychodni i wiceprzewodniczący Pomorskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia wyjaśnia, że "lekarze planują również rozesłać komunikaty do proboszczów w Święto Trzech Króli". - Jeśli nadal nie będę mógł otworzyć przychodni w środę, co jest dla mnie trudne do wyobrażenia, poproszę proboszcza o odczytanie komunikatu także 6 stycznia podczas Mszy św. - oświadczył dr Zapaśnik.
Lekarze z Pomorza, którzy nie podpisali aneksów, przygotowali ponadto informację, która miałaby być wykorzystywana podczas spotkań z pacjentami i mediami. Piszą w niej m.in. o "nowych zadaniach, które od 1 stycznia 2015 roku spadły na barki lekarza POZ", "kłamstwach Arłukowicza" oraz "konsekwencjach wprowadzonych zmian".
Jak podaje NFZ, w Pomorskiem kontrakty na obecny rok podpisało 358 przychodni podstawowej opieki zdrowotnej, a 101 - nie, co oznacza, że nie świadczą one obecnie pomocy lekarskiej. Najgorsza sytuacja jest w powiatach bytowskim i wejherowskim. NFZ podaje, że ok. 80 proc. mieszkańców Pomorza ma zabezpieczoną POZ.
Pomorski Oddział Wojewódzki NFZ w Gdańsku informuje, że pełni dyżur dla świadczeniodawców w niedzielę 4 stycznia w godzinach od 8:00 do 20:00.
...
Kosciol nie moze wchodzic w konflikty z przyczyn jego funkcji . Chyba ze dzieja sie bestialstwa . A do tego chyba jeszcze daleko ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:47, 08 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
e-Zdrowie wypadło z szyn
Tzw. szyna usług miała być rdzeniem elektronicznego systemu porządkującego służbę zdrowia. Ale Centrum Systemów Informatycznych Ochrony Zdrowia zerwało umowę z firmą, która miała ją wykonać. Zaś konkurencja żąda 9-krotnie wyższej kwoty, pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
System e-Zdrowie, wart 700 mln zł., miał ruszyć w lipcu 2015 r. i objąć nie tylko e-WUŚ, ale też e-recepty oraz zdalny dostęp do dokumentacji medycznej. "DGP" twierdzi jednak, że termin jest poważnie zagrożony, bo szczecińska spółka Unizeto Technologies nie była w stanie przygotować na czas jednego z najważniejszych elementów całej machiny - tzw. szyny usług, będącej swoistym kręgosłupem scalającym wszystkie elementy systemu.
CSIOZ zerwało więc umowę z wykonawcą i teraz szuka nowego. Ale na horyzoncie nie widać firmy, która miałaby dokończyć budowy e-Zdrowia. Jedynym, który odpowiedział na ofertę, jest konsorcjum firm CompuGroup Medical Polska oraz Hewlett Packard Polska. Ale kwota, której zażądano (89,2 mln zł) jest dziewięć razy wyższa niż planowany na ten cel budżet w wysokości 10 mln zł.
...
Urzendasi gospidarujo ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:17, 08 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
"Dziennik Gazeta Prawna": ze szpitali znikają ludzkie szczątki
Placówki nie panują nad odpadami medycznymi, a system ich utylizacji jest nieszczelny - alarmuje Najwyższa Izba Kontroli. Kontrolerzy NIK nie mogli doliczyć się 7 tys. ton takich odpadów. O sprawie informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Gazeta powołuje się na najnowszy raport NIK-u, z którego wynika, że niebezpieczne odpady "znikają" albo jeżdżą po całym kraju, żeby zostać spalone w odległej spalarni. Chodzi m.in. o części ciała, zainfekowane podpaski i pieluchy, odczynniki chemiczne, niektóre leki, resztki jedzenia z oddziałów zakaźnych.
Według raportu NIK-u - brakuje dokumentów na utylizację aż 7 tys. ton takich odpadów. Jak czytamy dalej w gazecie - mogły one zostać zniszczone nielegalnie lub wywiezione do lasu. Marszałkowie województw oraz szpitale twierdzą, że nie są w stanie odpowiedzieć, co się z nimi stało.
Poważne nieprawidłowości wykryto też w dokumentacji dotyczącej segregacji odpadów medycznych. W ponad 80 proc. skontrolowanych szpitali naruszono zasady postępowania z tymi materiałami. Powszechną praktyką jest też wożenie niebezpiecznych odpadów po całym kraju w poszukiwaniu najtańszych spalarni. O sprawie został już poinformowany główny inspektor ochrony środowiska.
...
Jakis horror .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:08, 13 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Zamiast taksówki zamówili karetkę. "To niezgodne z etyką zawodu"
Pracownicy Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego w sylwestrową noc postanowili zamówić karetkę, zamiast tradycyjnej taksówki, by ta rozwiozła ich do domu. Sprawa dopiero teraz ujrzała światło dzienne.
- Niestety, transport zamówiony został przez naszych pracowników i bardzo nad tym ubolewamy, ponieważ użycie transportu sanitarnego nie było w tej sytuacji uzasadnione. Posiadamy ambulanse transportowe, które na co dzień wykonują jako płatną komercyjną usługę transporty medyczne, ale jest to usługa przeznaczona dla osób chorych, starszych czy mających problemy z poruszaniem się - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna Sieradzka, rzecznik prasowa Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego. - Zachowanie naszych pracowników nie zaszkodziło w żaden sposób pacjentom, ale było nieprzemyślane i niezgodne z etyką zawodu - dodaje.
Karetka dwukrotnie krążyła pomiędzy centrum Krakowa a Mogilnami (ok. 20 km), gdzie rozwoziła pracowników KPR. Gdy sprawa wyszła na jaw, od kierownictwa natychmiast otrzymali nagany.
- Te łączą się z konsekwencjami finansowymi. Osoby ukarane przez najbliższy czas nie dostaną dodatków do wypłat - mówi dalej Sieradzka.
Nagany otrzymali ratownicy, którzy skorzystali z transportu oraz dyspozytorka, która zleciła transport. Imprezowiczów kurs karetką kosztował 108 zł, czyli ponad dwukrotnie mniej, niż zapłaciliby za tradycyjną taksówkę.
>>>
To zaszaleli .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:59, 15 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Bartosz Arłukowicz wydał na rysunki Henryka Sawki 60 tys. zł
Minister zdrowia znalazł bardzo drogi sposób na to, by wytłumaczyć pacjentom, na czym polega tzw. pakiet onkologiczny. Resort Bartosza Arłukowicza kupił obrazki popularnego rysownika Henryka Sawki. Wydał na to 60 tys zł. Po co? Żeby chorzy na nowotwory lepiej zapamiętali założenia reformy zdrowotnej.
Pakiet onkologiczny to sztandarowa reforma ministra zdrowia. Teoretycznie zakłada m.in. że pacjent z wykrytym nowotworem szybciej uzyska fachową pomoc i leczenie. By wyjaśnić pacjentom, czego dokładnie dotyczą zmiany w leczeniu, ministerstwo zdrowia uruchomiło specjalną stronę internetową [link widoczny dla zalogowanych]
Znajduje się na niej dziewięć głównych obrazków popularnego rysownika Henryka Sawki. Na jednym z nich w poczekalni siedzi dwóch pacjentów: „Jak się czujesz?” - pyta jeden. „W pakiecie lepiej” - odpowiada drugi. Najwyraźniej ministerstwo uznało, że chorzy na raka lepiej zapamiętają zasady nowego systemu, gdy zobaczą obrazki.
Ale nie byle jakie. Resort Bartosza Arłukowicza zlecił przygotowanie ilustracji znanemu rysownikowi Henrykowi Sawce. - Ministerstwo Zdrowia podjęło współpracę z Henrykiem Sawką ze względu na potrzebę przekazania pacjentom - w przystępny i zapadający w pamięć sposób - informacji dotyczących zmian w systemie opieki zdrowotnej - wyjaśnia WP Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy ministra zdrowia.
Nie byłoby w tym nic kontrowersyjnego, gdyby nie fakt, że – jak ustaliła Wirtualna Polska - za obrazki ministerstwo zdrowia zapłaciło 60 tys. zł! - Projekt obejmował opracowanie i przedstawienie w postaci szkiców pomysłów na treści rysunków prezentujących pacjentom informacje dotyczące szybkiej terapii onkologicznej - informuje rzecznik Arłukowicza. I dodaje, że finalna kwota jest wynikiem negocjacji prowadzonych z rysownikiem przez ministerstwo zdrowia.
Jak dowiedzieliśmy się w biurze Henryka Sawki, rysownik przygotował kilkadziesiąt szkiców, z których wybrano tylko część. - Ministerstwo zostało ulgowo potraktowane, jeśli chodzi o wynagrodzenie dla Henryka Sawki. Potraktował to jako akcję społeczną. Inni musieliby zapłacić więcej - usłyszeliśmy od jego współpracownika.
Może jednak pacjentom bardziej od rysunków przydałoby się więcej pieniędzy na leczenie? Warto zwrócić uwagę, że Ministerstwo Zdrowia zatrudnia swoich grafików, którzy mogliby wykonać podobne rysunki w ramach codziennej pracy i resort mógłby przeznaczyć owe 60 tys. zł na dofinansowanie lub refundację leczenia osób chorych na raka.
Magda Kazikiewicz, Wirtualna Polska
..
Panstwowe pieniadze wydaje sie gladko .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:10, 16 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
| Radio Rzeszów
Mielec: strajk ostrzegawczy w szpitalu. Załamały się negocjacje
Ponad 150 pielęgniarek i przedstawiciele innych grup pracowników mieleckiego szpitala wzięło rano udział w strajku ostrzegawczym.
Ponad 150 pielęgniarek i przedstawiciele innych grup pracowników mieleckiego szpitala wzięło rano udział w strajku ostrzegawczym. To efekt załamania się negocjacji prowadzonych w ramach sporu zbiorowego z dyrekcją szpitala.
Protestujący odrzucili wszelkie propozycje płacowe po tym, kiedy okazało się, że pieniądze na podwyżki znajdą się dopiero wówczas, gdy część załogi zostanie zwolniona z pracy. Podczas dzisiejszego dwugodzinnego strajku pielęgniarki i przedstawiciele innych grup pracowników szpitala podkreślali, że nie chodzi im tylko o płace. Zapowiadane są zwolnienia pracowników w sytuacji, gdy personel jest i tak nadmiernie obciążony obowiązkami.
Dyrektor szpitala tłumaczył, że nie są mu znane przyczyny eskalacji konfliktu. W przygotowanym przez niego planie oszczędnościowym aż 65% środków na podwyżki pochodziło z innych źródeł niż zwolnienia personelu.
Na przyszły tydzień protestujący zapowiedzieli przeprowadzenie referendum w sprawie rozszerzenia form protestu. W dzisiejszej akcji strajkowej uczestniczyło ponad 150 pracowników szpitala.
...
Takze szpitale !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:04, 22 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Rak nie czeka. Gdybym nie miała pieniędzy na badania już bym nie żyła
Magdalena Zagała
dziennikarka, autorka reportaży TV
Oddział onkologii
Rak - jedna z najbardziej demokratycznych chorób. Atakuje silnych i tych najsłabszych. Nie wybiera płci, światopoglądu, statusu społecznego. Nie daje się oszukać. I nie jest sprawiedliwy. W ostatnim roku na choroby nowotworowe zachorowało w Polsce 160 tysięcy osób. 90 tysięcy pacjentów zmarło. Mamy 450 specjalistów onkologów i 30 ośrodków do specjalistycznego leczenia, w tym 26 pełnoprofilowych oferujących leczenie w zakresie chirurgii onkologicznej, radioterapii i onkologii klinicznej. Z roku na rok jest coraz mniej rezydentów na onkologii. Według wskazań WHO, jeden lekarz specjalista powinien przypadać na 65 tysięcy mieszkańców, w Polsce ma pod opieką 95 tysięcy osób. Na leczenie jednego pacjenta wydajemy 40 euro, Niemcy 260 euro. Czas oczekiwania od postawienia diagnozy do rozpoczęcia leczenia, to średnio 6 miesięcy. Standard europejski – nie więcej niż 2 miesiące. Na liście tzw. chemii niestandardowej w Polsce znajduje się 457 różnych produktów leczniczych. Spośród 57 programów lekowych w ramach których finansowane są przez państwo najnowsze terapie - 19 dotyczy chorób onkologicznych. W krajach europejskich większość leków z listy naszej niestandardowej chemii, to zwykła chemia dla wszystkich pacjentów. Polska zajmuje trzydzieste pierwsze miejsce w jakości leczenia onkologicznego na trzydzieści cztery badane w Europie kraje. Gorsza sytuacja panuje tylko w Rumunii, na Łotwie i w Serbii. Pacjenci od miesięcy słyszeli o pakiecie onkologicznym. Już jest. Lekarze rodzinni są pełni obaw. Mówią, że nie są przygotowani do wstępnego nawet diagnozowania nowotworów, zapowiadają kolejki, bo samo wypełnienie ankiety onkologicznej trwać będzie średnio 20 minut.
Pakiet onkologiczny brzmi niczym bajka - szybka diagnoza, poprzedzona wizytą u lekarza rodzinnego, zielona karta leczenia onkologicznego, wizyta u onkologa, konsylium lekarskie, w końcu koordynator, który ma dać pacjentowi poczucie bezpieczeństwa. I oczywiście zniesienie limitów. Mniejsze kolejki. Na początku stycznia, Lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego wywalczyli z Ministrem Arłukowiczem kilka zmian dotyczących pakietu. Zieloną kartę oprócz nich będą mogli wystawiać też onkolodzy. We wcześniejszych ustaleniach onkolodzy nie mogli tego robić. By skutecznie diagnozować nowotwory nowy pakiet przewidywał, że lekarze rodzinni będą mogli zlecić dodatkowo 26 badań, na które Ministerstwo przeznaczyło 350 mln zł. Lekarze głośno mówili, że pieniędzy jest za mało. Minister szybko rozwiązał problem. Skrócił listę do 6 dodatkowych badań. Lekarze się ucieszyli. Pacjentom nie jest wesoło. Ministerstwo zamierza monitorować wskaźnik rozpoznawalności nowotworów. Będzie go obliczał Narodowy Fundusz Zdrowia dla każdego lekarza rodzinnego, kiedy ten wyda 30 pierwszych zielonych kart. Na 15 pacjentów, którym lekarz wyda taką kartę jeden musi mieć raka. Lekarz, zatem musi mieć trafienia, to jest określenie na pacjenta z chorobą nowotworową. Jeśli lekarz będzie po sprawdzeniu przez NFZ będzie miał od 0 do 1 trafienia, to zostanie skierowany na karne szkolenie i nie dostanie pieniędzy za wykonaną pracę. W internecie krąży list lekarki z Porozumienia Zielonogórskiego z 30-letnim stażem. „Staniemy z pacjentem po przeciwległej stronie - on będzie się cieszył, że nie ma raka, ja będę miała poważny problem. Będę unikała zielonych książeczek jak ognia, albo wydam je wszystkim. Jeżeli nie wydam to Minister wygrał, bo lekarze są źli i nie chcą pracować, jak wydam to nie wytrzymam finansowo (za tę diagnostykę zapłacę z puli POZ) i dołożę do pracy kolejne wypisywanie książeczek, sprawozdań. Wydłuży się kolejka pacjentów u mnie”. Lekarze, choć głośno o tym nie chcą mówić, mają dużo obaw, nie są dobrze przygotowani, by realizować założenia pakietu onkologicznego. Są przychodnie, gdzie przyjmują nawet do 70 pacjentów dziennie. Gdzie w tym wszystkim jest pacjent? Leczenie coraz częściej zamienia się w obsługę klienta. Chorobę traktuje się tylko i wyłącznie jako zepsuty mechanizm, który trzeba naprawić, zapominając o tym, że jest ona ludzkim doświadczeniem, czasem bardzo ciężkim, bolesnym psychicznie i fizycznie. A przecież lekarz to zawód wyjątkowy. Oprócz wiedzy i fachowości, ważne jest okazywanie troski, współczucia. Tymczasem ten system leczenia powoduje, że mamy coraz więcej technokratów, nie liczą ilu ludziom naprawdę pomogli, tylko czy zaoszczędzili dla szpitala, przychodni. Zdrowie stało się towarem, odczłowiecza się to, co fundamentalnie ludzkie. Problemy polskiej służby zdrowia, w tym onkologii, to odwieczny temat polityków. Szczególnie, kiedy jest źle, bo można wtedy „dołożyć” opozycji. Błysnąć w blasku fleszy aparatów, telewizyjnych kamer i powiedzieć coś o chaosie, o braku chemii, przeładowanych szpitalach, czy jak na początku tego roku, o pacjentach, którzy zastają zamknięte drzwi swoich przychodni. Większość z nich jednak nie ma pojęcia, jak leczy się przeciętny Polak chorujący na nowotwór. Bo nie czekają w kolejkach, nie szukają lekarzy, nie zadręczają się, że operacja jest wyznaczona dopiero za kilka miesięcy, nie mają problemu z dostępem do najlepszych leków. Skończymy z hipokryzją. Dotyczy to każdej uprzywilejowanej grupy, z koneksjami, dobrze sytuowanych. Nikt, kto nie zachoruje, nie ma pojęcia, nie może sobie wyobrazić, jak trudna jest to choroba, jak upiorne jest zderzenie z systemem leczenia dla osoby, która nie zna lekarzy, nie ma znanego nazwiska, nie ma pieniędzy by „załatwiać”. Jak się naprawdę leczy raka w Polsce? Słyszę najczęściej - „od samego początku są schody. Teoria sobie, praktyka sobie. Każdy, kto choruje chce poczuć się bezpiecznie, chce się ratować. To jest instynkt. Idzie się na kilka prywatny wizyt do onkologa. Dzięki takiej zakamuflowanej łapówce, można szybciej dostać się do szpitala. Tak działa ten system” - mówią mi pacjenci, ich rodziny. I dodają - „ale bez nazwisk, nazw szpitali, lekarzy. Jesteśmy skazani na ten system, w każdej chwili możemy być zmuszeni przez chorobę, by tam wrócić”. Długie godziny rozmawiamy przez telefon. Z niektórymi umawiam się na spotkania. Inni odmawiają. Dzwonią, przepraszają. Czasem płaczą. Powody są różne. Gorzej czują się fizycznie, nie dają sobie rady emocjonalnie, nie zgadzają się ich bliscy. Padają też argumenty, że te opowieści niczego nie zmienią, więc to bez sensu.
REKLAMA
Tego życia miało nie być. Niczego miało nie być już dalej
Przytulne mieszkanie na jednym z warszawskich osiedli. Iza F. przynosi do pokoju kubki z kawą. Mówi, że jest teraz w najlepszym momencie swojego życia. Remisja - to słowo bardzo lubi. Uśmiecha się. Choć statystyki w jej przypadku są bardzo trudne do zaakceptowania - 17 procent, by przeżyć pięć lat, to się nie zadręcza. Nie narzeka. Stara się żyć w miarę normalnie. Cieszy się każdym dniem.
Magdalena Zagała: Kiedy pani zachorowała?
Iza F.: Minęły trzy lata. Z dnia na dzień dziwnie powiększył mi się brzuch. USG wykazało wolny płyn w jamie brzusznej, ale lekarz nie chciał mi powiedzieć, że podejrzewa nowotwór. Skierował mnie na badanie tomograficzne, które szybko zrobiłam prywatnie. Tomograf potwierdził przypuszczenia, że to rak jajnika i od tego momentu zaczęła się moja batalia o życie. Diagnoza zwaliła mnie z nóg, zaszokowała. Zaawansowany, rozsiany nowotwór złośliwy. Niedowierzanie. Sama nie wiem, jak to możliwe, jednak zebrałam się w sobie i stwierdziłam, że muszę się ratować, walczyć. W ciągu pięciu dni od diagnozy nastąpiła nieplanowa operacja, która mówiąc wprost, była załatwiana i to uratowało mi prawdopodobnie życie. Gdybym czekała planowo na operację, pewnie dziś bym tu już nie siedziała z panią. Zabrakłoby czasu.
Kto pomógł?
Osoba, która miała „dojście” do tego chirurga, który mnie zoperował. Zostałam wciągnięta na grafik operacji, bez procedur. Gdy przyszłam do niego z wynikami tomografii, powiedział mi prawdę. Poczułam jednocześnie niemożliwe do opisania przerażenie i jakiś rodzaj ulgi, że już wiem, co mi dolega. Poprzedni lekarz unikał przekazania mi takiej informacji. A z tomografii jasno wynikało, że na stop procent to jest rak jajnika.
Co się działo po operacji?
Byłam dwa tygodnie na oddziale. A po miesiącu lekarze powiedzieli mojej rodzinie, żeby była przygotowana na „wszystko”, nawet na domowe hospicjum. Dostałam wypis. Uznali, że nie ma sensu trzymać mnie dłużej w szpitalu. Według lekarzy nie rokowałam, abym miała przeżyć. Powiedzieli rodzinie, że mam przed sobą trzy miesiące. Zostało to też potwierdzone przez profesorów… może cztery miesiące, i że tu „szału nie będzie”. Gdy stanęłam z tym „twarzą w twarz”, widząc swoje nazwisko na skierowaniu do hospicjum, mimo iż psychika się wcześniej broniła - rozpłakałam się. Potem powiedziałam sobie „to jakiś matrix. Ja tego nie przyjmuję do wiadomości”. Odstawiono mi morfinę, połowa mnie od pasa w dół była rozkrojona, był niesamowity ból, zmiany, blizny. Wyglądałam bardzo źle, bardzo dużo schudłam. A to był dopiero początek.
Lekarze nie rozmawiali z pani rodziną, jak dalej ma wyglądać opieka? Powiedzieli, co robić gdyby pojawiły się powikłania po tej agresywnej chemii?
Nie miałam opieki po chemii. Po wypisie do domu, jeśli są jakieś powikłania, zostaje się z tym samemu. Rzadko też lekarze mówią, co może się zdarzyć, na co trzeba być przygotowanym, nie zawsze dostaje się leki osłonowe. A przecież drastycznie spada odporność organizmu i nawet najdrobniejsza infekcja staje się zagrożeniem życia. U mnie zastosowano inwazyjną chemię zaraz po operacji, co było dla mnie jedyną szansą na przeżycie. Po trzech miesiącach od operacji doszło niestety do wznowy. Oznaczało to, że leczenie, jakiemu byłam poddawana nie przyniosło efektów i drastycznie zmniejszają się moje szanse. Miałam przed sobą powrót do szpitala, kolejny rzut chemii. Nastąpił pierwszy poważny kryzys psychiczny, bezsilność…
Były inne, bardzo trudne momenty?
Tak. Druga chemia była jeszcze cięższa od poprzedniej ze względu na powikłania po chemii. Dostawałam bardzo agresywny, wysokodawkowy lek. Po podaniu bardzo spadają parametry. Zaczyna się koszmarne osłabienie i wymioty, do łazienki chodziłam już tylko na czworakach. Doszło do niebezpiecznego zagrzybienie układu pokarmowego, to był efekt uboczny chemioterapeutyku, a nie dostałam leków osłonowych powstrzymujących takie zagrzybienie organizmu. Zresztą efektów ubocznych jest cała masa, to byłaby długa lista. Organizm staje się nieprzewidywalny. To straszne nie móc opanować własnego ciała. Wkrótce doszło też do posocznicy. Wróciłam do szpitala, prosto do izolatki, rozpoczęła się walka z sepsą. Zaczęłam się zastanawiać, jeśli lekarze tego nie ogarniają, to jak ja mam to zrobić? Gdy cudem udało się opanować sytuację, bo przecież sepsa najczęściej kończy się śmiercią, wróciłam znowu do przyjmowania chemii.
I nie sama chemia, czy jej objawy uboczne, ale walka z całą biurokratyczną machiną była najgorsza. Rejestracja - tu mnie pani nie widzi w systemie, tu jej zginął jakiś świstek - niekończące się kolejki, zbędne dyskusje, gdzie nie względy medyczne, ale wszystkie inne decydują. Jadąc do szpitala, wciąż tylko myślałam, czy znowu pielęgniarka będzie mi kazała szybko zwolnić łóżko? Czy złapię lekarza? Czy uda mi się uzyskać jakieś informacje?
Jak naprawdę wygląda szpitalna rzeczywistość?
Nie chcę mówić, że wszyscy lekarze są źli, bo to nieprawda. Ale tych dobrych jest za mało. Mnie się zdarzyło tylko parę razy porozmawiać z lekarzami, tak że przez chwilę czułam, że interesują się moim losem, mną. Brakuje nawet zwykłego uśmiechu, empatii, ludzkiego gestu w stosunku do osoby chorującej. Jest pośpiech, limity, nerwówka, wielu pacjentów na raz, a w efekcie nie ma czasu dla nikogo.
Jest aż tak źle ze zwykłą życzliwością?
Są odruchy dobroci, bo zdarzają się świetne pielęgniarki, lekarze, ale są w mniejszości. Normą jest, że nikt nie ma dla ciebie czasu. Ciężko porozmawiać z lekarzem w normalnych warunkach, nie na korytarzu, nie w biegu. Lekarz albo rozpisuje chemię albo go nie ma, potem wychodzi do domu, a lekarz dyżurny nie ma za wiele do powiedzenia i odsyła do lekarza, który już wyszedł... Mając wkłutą kroplówkę, będąc przywiązana do pompy infuzyjnej wręcz „goniłam” lekarza, bo wiedziałam, że potem już go nie będzie albo będzie zajęty i mnie odeśle. To jest norma niestety.
Poznałam dziewczynę, która długo nie była zdiagnozowana, potem okazało się, że ma już zaawansowanego raka. Przechodziła załamanie nerwowe, chciała na onkologii skakać z okna. Nie potrafiła dać sobie z tym rady, co ją spotkało. Dowiedziała się, że gdyby wcześniej lekarze dobrze ją zdiagnozowali, to nie czekałaby ją taka trudna operacja. Była wyciszana lekami, zajmował się nią psychonkolog. Zaprzyjaźniłyśmy się. Przetrwała to wszystko, mamy kontakt do dziś, stara się normalnie żyć. Takich ciężkich historii było dużo, ale każdy inaczej sobie z tym radzi. Ja starałam się pomóc rozmową, bo przecież miałam podobne doświadczenia, to są najcenniejsze rzeczy, gdy ktoś zapyta, wysłucha, poświęci swój czas drugiej osobie.
Czy z dostępem do informacji, dokumentacji medycznej, badań jest problem?
Teoretycznie nie. Praktyka wygląda różnie. Jedna pani doktor na moją prośbę o podanie mi moich wyników, to była morfologia i inne jeszcze parametry z krwi, powiedziała mi, że są „dobre”. „A konkretnie?” - zapytałam. Poprosiłam ją, by przedstawiała mi na piśmie te wyniki, chciałam zobaczyć wydruk i porozmawiać z nią. Poszła, wróciła za cztery godziny i na kartce samoprzylepnej wypisała mi długopisem jakieś parametry. Popatrzyłam na to i zapytałam ją, skąd mam mieć pewność, że to są moje wyniki? Że nie żadnej pomyłki? Naskoczyła na mnie, że jej zawracam głowę, że ona ma inne zajęcia, nie jestem jedyną jej pacjentką. Badania robię więc sobie prywatnie. Mam wgląd we wszystkie wyniki bez dyskusji i nie jest to warunkowane czyimiś humorami.
Czas w przypadku tej choroby jest bezlitosny. W publicznych szpitalach nagminnie jest łamane prawo pacjenta do informacji. Lekarze unikają odpowiedzi na pytania, wymawiają się brakiem czasu, albo odpowiadają „na szybko”, zdawkowo po prostu. Kopię swojej dokumentacji medycznej stosunkowo łatwiej jest dostać. Trzeba wypełnić odpowiedni wniosek, jest też do uiszczenia opłata za to.
W jakim momencie leczenia jest pani teraz?
Tego życia miało nie być. Miało niczego już nie być dalej. Teraz walczę o to, żeby jak najdłużej utrzymał się stan remisji, czas wolny od objawów choroby. To teraz mój najlepszy stan. I niech trwa jak najdłużej. Powiedziałam sobie, że będę żyć w miarę normalnie, a reszta nie zależy ode mnie, nie zadręczam się, to chroni moją psychikę. Staram się nie myśleć za dużo o chorobie, choć nie jest to do końca możliwe. Ciągle trzeba się monitorować. Co miesiąc chodzę na badania laboratoryjne, co kwartał na obrazowe, wszystkie robię prywatnie. Życie na beczce prochu, ale jestem wdzięczna i szczęśliwa za to, że w ogóle jest.
A gdyby pani nie miała możliwości, by badać się prywatnie, to ile musiałaby pani czekać na badania?
Na tomograf nawet do pół roku, może udałoby się po dwóch, trzech miesiącach przy odrobienie szczęścia. Prywatnie mam to badanie wykonane właściwie z dnia na dzień. Kiedyś byłam na kontroli onkologicznej, w związku z tym, że rak jajnika jest powiązany z rakiem piersi poprosiłam panią doktor o skierowanie na mammografię, pani doktor powiedziała: „ale po co? Nie ma takiej konieczności, zdrowe ma pani piersi”. Powiedziałam jej, że mój nowotwór jest hormonozależny. W końcu zbadała mi piersi, ale skierowania nie dostałam, więc zrobiłam sobie prywatnie chociaż USG piersi. Okresy oczekiwania idą w miesiące, jeśli chodzi o badania obrazowe, tomografię, mammografię czy rezonans. Nie wspominam już o badaniu PET, daje ono odpowiedź, czy nie tworzą się nowe ogniska nowotworu, umożliwia ocenę wznowy, ale nikt nawet nie pomyślał, by mnie tak przebadać. Nie jest tajemnicą, że badanie to kosztuje kilka tysięcy złotych, tu wiec jest też prawdopodobnie odpowiedź - liczba tych badań jest bardzo ograniczana. Gdybym nie miała pieniędzy na badania, już bym nie żyła. Najważniejszy w tej chorobie jest czas. To on daje możliwość by reagować, walczyć, bronić się przed atakiem choroby. Tu przecież nie chodzi o jakieś schorzenie obniżające komfort życia, a o nowotwór, który zabija szybko.
Czy podczas całego leczenia był lekarz, który od początku się panią zajmował po operacji? I czy teraz ma pani lekarza prowadzącego?
Nie było jednego lekarza, który miał kontrolę nad moim leczeniem. I do tej pory nie mam żadnego lekarza prowadzącego. Odbywam standardowe wizyty kontrolne, onkologiczne. Jest rotacja lekarzy. Jestem umówiona określonego dnia i po prostu przyjmuje lekarz z grafiku. Przychodzę następnym razem i jest już inny lekarz. Na kogo się trafi, ten przyjmuje. Nie ma w takich warunkach mowy o jakimkolwiek, choćby minimalnym, poczuciu bezpieczeństwa, a przecież ono jest takie ważne w tej chorobie.
Ile trwa tak wizyta kontrolna?
Piętnaście minut łącznie z badaniem, bez badania potrafi się zamknąć w siedmiu minutach. Jedynym punktem są dane, jakieś wyniki, na które lekarz popatrzy, ale o chorobie się nie rozmawia, nie ma na to czasu. Czekam trzy, cztery godziny, czasem sześć, żeby wejść, jak dobrze pójdzie na te kilkanaście minut.
A jak ci lekarze reagują, jak im pani przynosi swoje badania wykonane prywatnie?
Początkowo zdarzały się dyskusje, że powinnam robić „jak inni” na miejscu, bo może prywatne laboratorium jest niewiarygodne itp., ale teraz już nie. Przynoszę i przekazuję do akt. Ogólnie wszystkim to służy, szpital ma mniej pracy, dla innych pacjentów też jest to korzystne, bo „zmniejszam kolejki”. Kiedy wcześniej miałam robione badania krwi w szpitalu, przyjeżdżałam o szóstej rano ustawić się w kolejce do pobrania. Wyniki zawsze wędrują do lekarza, pacjent ich nie otrzymuje. Te wizyty kontrolne, to w dużej mierze fikcja, jak już się zleca badania to minimum. Nie decydują względy zdrowotne, wskazania do wykonania badań, tylko limit na dane badanie i jego koszt. Słyszy się od innych pacjentów, że nie chcą zlecać, padają pytania lekarzy: „A po co to pani?”, „A do czego to ma być?”. Są pacjenci, którzy muszą czekać wiele tygodni na badania, a bywa, że rak tak szybko postępuje, że ten upływający czas przesądza o ich życiu, to są niedopuszczalne terminy. To jest absurd i przeczy istocie leczenia.
Jak pani ocenia pomysł, by to lekarze rodzinni wstępnie diagnozowali nowotwory?
To bardzo zastanawiające, bo niektórzy lekarze pierwszego kontaktu często nie potrafią dobrze zdiagnozować zapalenia płuc myląc je z grypą, tak było u mnie ostatnio. Na szczęście niektórzy… Problemem jest na pewno fakt, iż lekarze POZ nie mają doświadczenia w diagnozowaniu raka, dodatkowo podobno czynnych w kraju jest tylko ok. 800 patomorfologów, którzy przecież potwierdzają diagnozę onkologiczną. Sprawa jest też bardzo dyskusyjna pod kątem limitów NFZ, jak się będzie miała powyższa idea przewodnia do ograniczeń finansowych systemu zdrowotnego. Są już teraz poważne głosy, iż ta „reforma” doprowadzi do krachu finansowego NFZ, a pacjenci niekoniecznie skorzystają. Osobiście jestem sceptycznie nastawiona, co do tego pomysłu.
A jaką ma pani opinię o pakiecie onkologicznym, który został przygotowany przez Ministerstwo Zdrowia?
Mniej więcej taką samą, jak przy pomyśle diagnozowania nowotworów przez lekarzy POZ w warunkach niewydolnego systemu NFZ. Chciałabym się oczywiście bardzo mylić.
Ten system szacuje, jaką cenę ma ludzkie życia…
Niewątpliwie. Na ile oszacował wartość mojego życia? Wolę się nad tym nie zastanawiać, bo to dość przygnębiające. Często jest to czekanie, aż dojdzie do progresji, a progresja skraca szansę na wydłużenie życia. Nie mówię nawet o całkowitym wyleczeniu, ale o remisji na długi czas. Jak najdłuższy.
Dziękuję za rozmowę.
Osoby, które chcą opowiedzieć o swoich doświadczeniach proszę o kontakt.
[link widoczny dla zalogowanych]
...
Takie sa realia .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:02, 25 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Okropne menu pacjenta. "Dieta to podstawa szybkiego powrotu do zdrowia"
Po publikacji artykułu o posiłkach w szpitalu w Gryficach na forum "Głosu Szczecińskiego" zawrzało. Czytelnicy gazety skarżą się na jedzenie, jakie oferuje się im na szpitalnych oddziałach w regionie.
Czytelniczka "GS" narzekała na posiłki podawane jej dziecku w szpitalu w Gryficach. - Na kolację mojemu dziecku zaserwowano mocną i przesłodzoną herbatę, podejrzewam, że granulowaną - pisze w liście pani Anna, która zgłosiła sprawę do redakcji. - Chleb był nieświeży, najtańszy, posmarowany smarowidłem - dwa kawałki. Dla takiego maluszka, który jest w nowym miejscu, chory, bez apetytu, może by pomyśleć i dać zamiast dwóch kawałków (bo przecież i tak nie zje dwóch) jedną bułkę? Dziecko by zjadło chętniej, a przecież o to chodzi, żeby dziecko zjadło! Największym i niedopuszczalnym błędem jest brak jakiegokolwiek warzywa! - mówi w rozmowie z gazetą.
Rzecznik szpitala w Gryficach Łukasz Szyntor zapewniał, że posiłki serwowane w placówce są najwyższej jakości. Tłumaczył, że o rodzaju diety przypisanej pacjentowi decyduje lekarz, a dietetycy z działu żywienia planują jadłospisy pod kątem spełniania standardów żywieniowych. Te narzucone przez Instytut Żywności i Żywienia są przez szpital spełnione.
- Jakość posiłków w szpitalu w Gryficach jest na wysokim poziomie - mówi Szyntor. - "Jakość" jest tu pojęciem znacznie szerszym i w kontekście żywienia pacjentów hospitalizowanych obejmuje głównie bezpieczeństwo mikrobiologiczne, świeżość i pełnowartościowość potraw, właściwą temperaturę obróbki i podawania posiłków, a także różnobarwność, zmianowość czy dostępność różnych wariantów rodzajowych i postaciowych poszczególnych diet. Nie mniej jednak w trosce o satysfakcję pacjentów w miarę możliwości realizowane są indywidualne potrzeby żywieniowe i preferencje smakowe pacjentów, pod warunkiem zachowania standardów żywieniowych - dodaje.
Po publikacji artykułu do redakcji "GS" zaczęły spływać liczne komentarze i zdjęcia posiłków, jakie serwowane były w szpitalach w województwie Czytelnikom gazety.
- Taką kolację dostał mój pięcioletni synek w szpitalu w Zdrojach: chleb z najtańszą i śmierdzącą margaryną i jakimiś ścinkami wyrobu pasztetopodobnego - pisze pod mało apetycznym zdjęciem kanapek pani Katarzyna. - Dobrze, że mąż przywoził nam posiłki. Jedzenie tam było skandaliczne! Do obiadu podawany był jakiś czerwony płyn o smaku wody, nazywany kompotem. Wszystko było obrzydliwe, niejadalne, a warzyw ilości śladowe.
- We wszystkich polskich szpitalach dają to samo: stary chleb, obślizgła mielonka i obrzydliwa herbata. Brak owoców i warzyw, a porcje jak dla 5-letniego dziecka - pisze w komentarzu pod tekstem pani Anna. - Mam porównanie: Szczecin, Police, Warszawa. Na szczęście są sklepy w szpitalach i można w nich kupić od pieczywa po skarpetki, bo chory pacjent to z głodu albo zatrucia by się przekręcił! - Kryminalistów lepiej karmią, dla mnie to chore - podsumowuje internauta Rafał.
Są jednak i głosy broniące honoru szpitali. - Mój tata przebywa w szpitalu w Gryficach od dwóch tygodni i zjada posiłki jakie mu tam serwują, twierdząc że są dobre i się nimi najada - napisała w liście do redakcji "GS" jedna z Czytelniczek. - Niestety, ale szpital ma leczyć, a nie stołować.
..
Glodowka to najlepsza metoda lecznicza .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:32, 27 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Rak nie czeka [część 3] Lekarze zapewniali mnie, że nic złego się nie dzieje
Magdalena Zagała
dziennikarka, autorka reportaży TV
Oddział onkologii
Syn pani Teresy pokazuje mi wypisy ze szpitala. Siedzimy w kuchni. Opowiada spokojnie, z namysłem. Diagnostyka decyduje o życiu i śmierci. Jeśli mamy trzymać w szpitalach ludzi tylko po to, żeby przetrzymywać ich do czasu śmierci…to nie jest to żadne leczenie – mówi.
M.Z.:Pana mama się badała?
M.M.:Tak. Dbała o zdrowie. Dwa lata temu wyczuła jakieś zgrubienie na piersi. Nalegaliśmy, żeby zrobiła USG. Tydzień wcześniej była na mammografii. Ale poszła na to USG. Badanie wykazało, że jest zmiana nowotworowa. Lekarz powiedział, że konieczna jest operacja. Po kilku dniach dostała wynik z mammografii, gdzie było napisane, że wszystko jest w porządku, że ma zdrowe piersi. Okazało się, że lekarka się pomyliła. Gdyby wynik mammografii mama dostała przed zrobieniem USG, nie poszłaby na to badanie. A i tak według mnie zmarnowała jeszcze trzy miesiące.
Długo czekała na operację, czy wykonano ją szybko?
Wiedziałem, że na operację „normalnie” mama będzie musiała czekać nawet kilka miesięcy. Wybrałem inną drogę – wizyta prywatna u onkologa. Tylko tak można się w miarę szybko dostać na oddział i na grafik operacji. Onkolog zadecydował, że wytnie sam guz, że będzie to operacja oszczędzająca pierś. Powiedział mamie, że jeśli wynik cytologii będzie zły, to trzeba będzie usunąć pierś. Miesiąc czasu mama czekała na cytologię. Wyniki badania były złe. Nowotwór okazał się złośliwy i było duże ryzyko, że będzie się przerzucał. Lekarz mi o tym nie powiedział. Na operację usunięcie całej piersi też mamy nie skierował.
Po operacji chemia, radioterapia?
Tak. Za każdym razem, kiedy było skierowanie z jednego oddziału na drugi oddział, to trzeba było czekać. Idzie się do lekarza, który ma ocenić, czy zakończył leczenie na swoim oddziale i może wysyłać pacjenta na inny oddział. W przypadku mojej mamy od zakończenia chemioterapii do rozpoczęcia radioterapii, to minęło trzy miesiące. A rak się rozrastał. Potem po naświetlaniach lekarze stwierdzili, że radioterapia była bezzasadna w jej przypadku, niepotrzebna. Nowotwór już wtedy rozwinął się u niej w płucach, ale żaden z lekarzy nie sprawdził tego, nie robili mamie badań.
Jak pan się o tym dowiedział?
Przez przypadek. Mama dostała wypis ze szpitala i skierowanie na konsultację do diabetologa, do innego szpitala. Jego coś zaniepokoiło. Zlecił RTG płuc. I okazało się, że ma przerzuty w płucach. To było kilka dni po jej wyjściu ze szpitala. Kiedy wychodziła stwierdzono, że jest wyleczona i nie ma powodów do obaw. Ja sam osobiście rozmawiałem z lekarzem przy wypisie i mówił, że wszystko jest dobrze, że wszystkie badania zrobił, świadczą o tym, że wszystko jest w porządku.
Był pan przekonany, że mamie udało się pokonać chorobę
Tak. Z uśmiechem lekarze mówili, że mama jest zdrowa. Słyszę bez przerwy, że w służbie zdrowia nie ma pieniędzy na nic? Według mnie pieniądze są marnotrawione na przeciwdziałanie czemuś, co mogło być wcześniej wykryte, gdyby komuś się chciało. To jest wyrzucanie pieniędzy w błoto, bo skutki są nieodwracalne. O powodzeniu leczenia decyduje przecież czas. Procedury, ograniczony zakres badań, kontroli niestety często uniemożliwiają wyleczenie.
Jakie badania pana mamie robiono w szpitalu?
Gdy poprosiłem o karty chorobowe i wszystko zacząłem sprawdzać, to została zrobiona tylko morfologia, żadnych innych badań. Rozmawiałem z kilkoma onkologami, to mówili mi, że to przecież badanie podstawowe, są bardzo mało miarodajne w takich przypadkach. Mówili, że mama powinna mieć zrobioną tomografię, wiedząc jaką drogą ten nowotwór najczęściej się przerzuca. Jej roczne leczenie zakończyło się tym, że lekarze pozbawili ją odporności, a rak przerzucił się do płuc i to wszystko działo się w szpitalu.
Gdzie pana mama miała prawo czuć się bezpiecznie, wierzyć że lekarze wiedzą, co się z nią dzieje, jak przebiega jej leczenie
Tak. A jak rozmawiałem z innymi onkologami tak nieoficjalnie, to stwierdzili, że takie są procedury, że na wiele badań nie ma pieniędzy, za mało jest lekarzy, za dużo pacjentów. Jak można nie robić badań? No, ja nie mogę zrozumieć takiego systemu leczenia, przecież to jest podstawowa sprawa, żeby starać się kogoś uratować. Jak można w ten sposób potraktować człowieka?
A co właściwie działo się w szpitalu? Jak przebiegało leczenie pana mamy? O czym opowiadała?
Mówiła, że poszła na wyznaczoną godzinę, kiedy miała mieć naświetlanie. Siedziała tam półtorej godziny. Z tego osłabienia, jak już mogła wejść, to prawie się przewróciła. Czekała, bo pan technik po prostu nie wyszedł na korytarz. Kiedyś pielęgniarka była pijana, nie potrafiła mamie wkłuć się w żyłę.
Pijana?
Mama czuła od niej alkohol. Inni pacjenci też. Wiele osób narzekało na nią wtedy, ale każdy wolał siedzieć cicho, żeby w ogóle być leczonym. Potem, kiedy mama miała już założony port i on się zapychał, to żadna z pielęgniarek nie wiedziała, jak go przepłukać. Mówiły, że nigdy tego nie robiły i się boją. Dopiero lekarz im pokazał. Wydaje się, że to może są drobne sprawy, ale jak człowiek choruje, to one decydują o całym obrazie, jak to leczenie wygląda.
A pana obserwacje, odczucia ze szpitala, kiedy pan był u mamy…
Kobieta, która leżała w pokoju na łóżku obok niej była przyjmowana na oddział dwanaście godzin. Tyle czekała. Była przywieziona przed moją mamą i siedziała od 9.00 rano do 21.00. Starsza, schorowana. Przyjechała sama. Jak nie ma rodziny, bliskich, to pacjentowi szczególnie takiemu, który ma swoje lata już, jest strasznie trudno przebić się przez ten mur obojętności.
Pan ufał lekarzom, którzy leczyli pana mamę?
Tak. Wiele razy z lekarzami rozmawiałem, choć na początku byłem nieufny, to przekonali mnie, że robią wszystko, co najlepsze dla mojej mamy. Cały czas zapewniali, że nic złego się nie dzieje, mama jest leczona prawidłowo. Czy ja powinienem być mądrzejszy od lekarza? Nie słuchać tego, co on mówi? No, człowiek zadaje sobie takie pytania, jak przechodzi przez coś takiego. Czuję żal do siebie, bo mogłem to wszystko mocniej kontrolować, konsultować stan mamy z innymi onkologami.
Co się działo później po zdiagnozowaniu tych przerzutów na płucach?
Załatwiłem inny szpital. Mamie zrobili wtedy tomografię. Potwierdzili, że są guzy w płucach. Ale sprawdzono tylko płuca. Teraz mam świadomość po rozmowach z innymi lekarzami, że trzeba było zbadać też inne organy między innymi mózg, bo tak najczęściej przerzuca się ten nowotwór, który mama miała. Lekarz o tym nie wiedział?... Po pół roku od leczenia, znowu była chemia, znowu złe wyniki. Mama była dzielna, walczyła. Mimo załamania psychicznego bardzo się starała, by wyjść z tego, myśleć pozytywnie. Gdyby nie oszczędności ma mojej mamie stosowane - mimo że lekarze twierdzili, że żadnych oszczędności nie stosują i robią wszystko, by ją wyleczyć - to miałaby większą szansę zawalczyć z tym rakiem, żyć jeszcze.
Czy pan konsultował dokumentację medyczną pana mamy z innymi onkologami?
Tak. Prosiłem innych lekarzy, żeby potwierdzili mi te zaniedbania w jej leczeniu i nikt oficjalnie tego nie chce zrobić. Powiedzieli mi tylko, tak do mojej wiadomości, że to leczenie było źle prowadzone, ale na piśmie, to już nikt nie chce się wypowiedzieć. Minęło kolejne pół roku od diagnozy, że guzy są na płucach i nikt nie zrobił tomografii głowy. A nowotwór zaatakował mózg. Wtedy wypisali ją do domu. Dostaliśmy kolejny wypis ze szpitala z potwierdzeniem, że leczenie zakończyło się. Jednak nasilające się u mamy bóle głowy i drętwienia prawej strony jej ciała nie dawały nam spokoju. Pojechaliśmy na wizytę kontrolną. Lekarz skierował mamę na tomografię głowy. Termin wyznaczony był za trzy miesiące. Uprosiłem ludzi w kolejce i udało się zrobić to badanie jeszcze tego dnia. Onkolog otrzymał je „od ręki”. Powiedział nam, że nic nie może jednak zrobić, póki nie będzie opisu do kliszy. Czekaliśmy na to dwa tygodnie codziennie dzwoniąc… Po dwóch tygodniach informacja dla nas, rodziny była taka, że nie można jej już pomóc i może jechać do hospicjum, albo do domu.
Zaczyna się wtedy bardzo trudny czas dla osoby chorującej, bliskich…
Tak. Mama miała silne bóle głowy, ten niedowład, problemy z mówieniem. Dostawała lek przeciwobrzękowy.
Jak duże zmiany były w mózgu?
Te przerzuty w mózgu nie rozwijały się miesiąc czy dwa, tylko od wielu miesięcy. Guzów było siedem. Jeden był wielkości pięści mojej ręki - miał 4,5 cm i 4 cm - obrzęk wokół niego. Nie dało się operować. Lekarz rozłożyli ręce. Trudno się im dziwić. Po takim długim czasie, kiedy ta choroba szalała w ciele mamy, a nikt tego dobrze nie monitorował, to nie dało się już nic zrobić. Żadnej nadziei nie było. Mama bardzo lubiła czytać, mnóstwo książek przeczytała, każdą gazetę, która wpadła jej w ręce. Straszna bezsilność…jak widziałem, że ona nie może słowa wypowiedzieć.
Dlaczego chciał pan to wszystko opowiedzieć…to bardzo trudne…
Ludzie, którzy chorują na raka muszą być nie wiem jak zdrowi, żeby przeżyć to, co się dzieje. Siedzisz pod drzwiami z nadzieją, że ktoś ci pomoże, a potem się okazuje, że człowiek jest w nieskończoność odsyłany, a to do innego lekarza, a to na inną konsultację, na kolejną wizytę. Niby przechodzi dokumentacja, niby to wszystko jest w systemie i ktoś to przegląda, ale jeśli komuś wystarczy morfologia, by ocenić stan chorego, to o czym my mówimy. Mam żal do lekarzy, że mi nie powiedzieli, że na przykład szpital nie ma pieniędzy, na rezonans, tomografię, ja bym te badania mamie zrobił prywatnie. Ale zapewniali mnie, że dobrze ją leczą. A tak mimo ciągłej opieki, pomimo że mama cały czas była w szpitalach doprowadzono ją do takiego stanu, że można było potem liczyć już tylko na cud. Ale cud się nie zdarzył…
Lekarze jednak uważają, że zrobili wszystko, na co procedury zezwalały i nie mają wyrzutów sumienia. Napisałem skargę do trzech Izb Lekarskich. Z jednej otrzymałem teraz, prawie po roku dochodzenia informację, że przekazują sprawę do Okręgowego Sądu Lekarskiego z wnioskiem o ukaranie lekarza opisującego mammografię. Z drugiej Izby przyszła wiadomość pół roku temu, że przewodniczący Izby Lekarskiej nie podejmuje się kontroli, bo jest kolegą ordynatora oddziału onkologicznego. Z trzeciej Izby lekarskiej do tej pory cisza…
Dziękuję za rozmowę.
...
Lekarze nie sa idealami .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:37, 27 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Świętokrzyskie: 13-latka zmarła w szpitalu. Rodzice oskarżają lekarzy
Rodzice oskarżają lekarzy z Ostrowca Świętokrzyskiego o to, że stawiając złą diagnozę, doprowadzili do śmierci ich 13-letniej córki Kariny. Dziewczynka z ostrymi bólami głowy i wymiotami zamiast specjalistycznych badań, została przywiązana pasami do łóżka w szpitalu psychiatrycznym - informuje TVP Info.
13-latka trafiła do lekarzy w Ostrowcu Świętokrzyskim z ostrymi bólami głowy i wymiotami. Dziewczynka była również pobudzona. Z początku lekarz zignorował objawy i odesłał Karinę z jej rodzicami do domu.
Gdy objawy nie ustępowały, dziewczynkę przyjęto do szpitala, gdzie zrobiono podstawowe badania. Wyniki nie wskazywały na żadną chorobę. Lekarze zdecydowali, że dziewczynka powinna zostać przyjęta do szpitala dziecięcego w Kielcach.
Jednak zanim trafiła do Kielc, przeniesiono ją na oddział psychiatryczny. Wszystko przez to, że Karina była pobudzona i lekarze chcieli ją uspokoić. Tam, zdaniem rodziców, ich córka przeżyła prawdziwy koszmar. 13-latkę przywiązano do łóżka pasami, nie pozwolono pozostać na miejscu rodzinie.
W końcu stan Kariny znacznie się pogorszył. Dopiero na oddziale intensywnej terapii w Kielcach stwierdzono przyczynę choroby, jednak na ratunek było już za późno.
Okazało się, że Karina była chora na hiperamonemię. Pacjenci z tą chorobą z powodu zaburzeń metabolicznych mają podwyższony poziom stężenia amoniaku we krwi. Jednak lekarze z Ostrowca nie znaleźli przyczyny choroby. – To jest badanie specjalistyczne. Nie jest wykonywane w naszym szpitalu – tłumaczy Józef Grabowski, dyrektor szpitala w Ostrowcu Świętokrzyskim cytowany przez TVP Info.
Rodzice Kariny oskarżają lekarzy o niekompetencję i domagają się sprawiedliwości. Sprawę bada prokuratura.
..
Dopoki nie poznamy sprawy trudno o wyroki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 12:28, 28 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Do lekarza w tym roku już się nie zapiszesz. NFZ wmawia: termin za dwa miesiące
Ledwo zaczął się nowy rok, a w niektórych przychodniach już skończyły się zapisy do lekarza. NFZ na specjalnej stronie internetowej dla pacjentów uparcie przekonuje, że są wolne terminy. Wystarczy jednak zadzwonić do rejestracji: - Zapraszam na styczeń-luty, ale przyszłego roku - usłyszeliśmy.
Pakiet kolejkowy to obok pakietu onkologicznego, najważniejsza reforma Bartosza Arłukowicza. – Ma on poprawić dostęp do lekarzy specjalistów dla wszystkich pacjentów – zapowiadał minister zdrowia. Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak działa. Na specjalnej stronie Narodowego Funduszu Zdrowia można zobaczyć, ile trzeba czekać do lekarza czy na zabieg w konkretnej przychodni lub szpitalu. Wyświetla się wówczas liczba pacjentów w kolejce oraz czas oczekiwania na wizytę.
Zweryfikowaliśmy, czy informacje podawane przez NFZ pokrywają się z tym, co chorzy słyszą w rejestracji przychodni. W kolejce do kardiologa w Samodzielnym Publicznym Zespole Zakładów Opieki Zdrowotnej w Radzyminie (woj. mazowieckie) są zapisane 504 osoby. Oficjalnie czas oczekiwania to 65 dni, a pierwszy wolny termin jest już na 10 lutego 2015 r. A jak jest naprawdę? – Nie zapisujemy już w tym roku. Dopiero styczeń 2016 wchodzi w grę. Nie ma już pieniędzy, kontrakty z NFZ nam się skończyły – usłyszeliśmy w rejestracji poradni kardiologicznej.
Do okulisty w Sieradzu według urzędowych danych w kolejce „stoi” 1358 osób, a czas oczekiwania to 15 dni. – Zapisy mamy w tej chwili najwcześniej na wrzesień, październik – słyszymy w przychodni.
Duże opóźnienia w stosunku do tego, co podaje NFZ, są także w przypadku neurologów. Według oficjalnych informacji w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Olsztynie do neurologa dziecięcego są zapisane 332 osoby, a czas oczekiwania to 44 dni. Tyle że w rejestracji usłyszeliśmy, że wizyta u lekarza jest możliwa najwcześniej w czerwcu.
Najdłuższe kolejki są do operacji endoprotezy stawu biodrowego. Gdy sprawdziliśmy kolejkę w Dolnośląskim Centrum Rehabilitacji, NFZ podał czas oczekiwania „powyżej roku”, a pierwszy wolny termin w... 2021 roku! Jednak w rzeczywistości na zabieg dostaniemy się jeszcze później. – Za co najmniej siedem lat – mówi pani w rejestracji.
Jednak nie wszędzie jest tak źle. Do kardiologa dla dorosłych w niepublicznej przychodni we Wrocławiu czeka 33 pacjentów, a NFZ podaje, że pierwszy wolny termin 13 kwietnia 2015 r. W rzeczywistości zapisać można się na 4 maja. Do poradni chorób płuc z astmą oficjalnie nie czeka żaden pacjent, a czas oczekiwania to „0 dni”, w rejestracji najbliższy termin do 16 lutego.
NFZ tłumaczy, że publikowane w na stronie internetowej informacje pochodzą bezpośrednio od świadczeniodawców. Nie są też aktualne. - Publikowany obecnie średni rzeczywisty czas oczekiwania określony za grudzień 2014 r. oznacza: ile dni oczekiwały średnio osoby skreślone z listy oczekujących w okresie lipiec – grudzień 2014 r. z powodu wykonania świadczenia – informuje Beata Osińska-Pieniążek z NFZ. I dodaje, że sprawozdanie za styczeń zostanie wyliczone na podstawie średniej z trzech a nie – jak obecnie - sześciu miesięcy.
Ministerstwo zdrowia wyjaśnia, że tzw. pakiet kolejkowy ma zapewnić pacjentom aktualne informacje o tym, w których przychodniach jest najkrótszy czas oczekiwania na wizytę do lekarza. Lista kolejkowa ma być aktualizowana raz na tydzień.
Zobacz, co się zmieniło od 1 stycznia w sprawie zapisów do lekarza:
...
Oj tam oj tam dwa miesiace to szybko ! Co chcecie zyc wiecznie ?Jak powiedzial krol Prus do zolnierzy Frycek ,,Wielki" bandzior ten od rozbiorow . Nasi sasiedzi to maja tych myslicieli . I Ruscy i P Ruscy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 11:09, 29 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
60-letnia kobieta zmarła po akcji ratowniczej. Sekcja zwłok wykazała nieznane wcześniej złamania
60-letnia kobieta z Bytomia, która została zabrana do szpitala przez ratowników medycznych z Domu Pomocy Społecznej, zmarła tuż po akcji ratowniczej. Zgon nastąpił w skutek krwotoku wewnętrznego. Sekcja zwłok wykazała liczne złamania, których kobieta wcześniej nie miała. M.in. złamany kręgosłup. Oskarżenia padły na ratowników, którzy nieprzytomną kobietę postanowili przetransportować do karetki na wózku inwalidzkim, zamiast - jak wskazują przepisy - na noszach.
Pani Maria przebywała w Domu Pomocy Społecznej od grudnia 2014 roku. Chorująca na schizofrenię, osteoporozę i cukrzycę starsza kobieta została zabrana do szpitala w Bytomiu po wezwaniu pracowników medycznych. Po kilkugodzinnej reanimacji kobieta umarła.
Sekcja zwłok wykazała liczne złamania kości, w tym złamanie kości biodrowej oraz złamanie kości lędźwiowej kręgosłupa. Sprawa trafiła do prokuratury w Bytomiu. Główne oskarżenia padły na ratowników przez niewłaściwy sposób transportu pacjenta.
- Na zdjęciach z monitoringu widać, jak kobieta spada z wózka, potem przenoszona jest na płachtę. Na pewno w ten sposób nie powinien być transportowany pacjent w takim stanie. A informację w tej sprawie przekazał fachowiec, inny ratownik. Już nie wspomnę, że w tym stanie nie powinna być wożona windą – przyznaje dyrektor DPS Grzegorz Baranowski. Dodaje, że na filmie widać, jak jeden z ratowników pcha wózek, a drugi - ciągnie kobietę za nogę.
Na razie nie ma rozstrzygnięcia w tej sprawie. Wojewódzkie pogotowie ratunkowe zakończyło dochodzenie. Czekaja teraz na wynik pracy prokuratury. W ocenie zdarzenia z pewnością pomoże system kamer monitorujący niemal każdy zakątek korytarza w ośrodku.
...
Jakis koszmar . Spadala im na ziemie ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:32, 30 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Oddziały psychiatryczne dla dzieci są przepełnione? 15-latka trafiła na oddział dla dorosłych
15-latka trafiła na oddział psychiatryczny dla dorosłych w Bydgoszczy, bo nie było dla niej miejsca na dziecięcych oddziałach psychiatrycznych w niemal całej Polsce. Na wolne łóżko psychiatryczne dla dziecka czeka się nawet kilka tygodni. Psychiatrzy alarmują, że pod tym względem jest coraz gorzej, tym bardziej, że dzieci z zaburzeniami psychicznymi jest coraz więcej.
15-latka trafiła do Kliniki Psychiatrii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy w ubiegłym tygodniu. Dziewczyna przebywała w tym szpitalu, ale na innym oddziale i z zupełnie innego powodu. W pewnym momencie 15-latka zaczęła być bardzo pobudzona i agresywna do tego stopnia, że miała grozić innemu pacjentowi nożem. Dlatego lekarze zdecydowali, że wymaga leczenia psychiatrycznego.
Wtedy rozpoczęło się poszukiwanie dla niej miejsca na oddziale psychiatrycznym, ale dziecięcym. Najpierw próbowano znaleźć takie miejsce w województwie kujawsko-pomorskim, gdzie są trzy oddziały stacjonarne dla dzieci: w Grudziądzu, Toruniu i Świeciu.
Brak oddziałów i lekarzy specjalistów
Okazało się, że w żadnym z nich nie ma miejsca. Wtedy lekarze zaczęli szukać dalej. Kontaktowali się ze szpitalami w Gdańsku, Poznania i Łodzi, ale nie znaleźli wolnego łóżka.
Stąd dramatyczny telefon dyżurnego do szefa Kliniki Psychiatrii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy z prośbą o przyjęcie 15-latki na oddział dla dorosłych; prośba została od razu spełniona.
Przypadek ten pokazuje, że jeśli chodzi o psychiatrię dziecięcą, w naszym kraju występuje spory problem. Lekarze przekonują, że takich oddziałów powinno być więcej. Brakuje także lekarzy specjalistów zajmujących się psychiatrią dziecięcą.
...
Czyli burdel ?,
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:54, 03 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
"Metro": bunt w przychodniach
Pierwsze przychodnie i szpitale rezygnują z pakietu onkologicznego
Pierwsze przychodnie specjalistyczne i szpitale rezygnują z pakietu onkologicznego. Nie są w stanie badać pacjentów tak szybko, jak chce minister zdrowia – czytamy w "Metrze".
Pomorskie Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia, do której należy 190 zakładów opieki zdrowotnej w województwie, przygotowało już dla swoich członków wzór wypowiedzenia pakietu onkologicznego, a dokładnie specjalistycznych badań diagnostycznych. Do podobnej akcji przygotowują się poradnie ze Śląska.
Zdaniem cytowanych przez gazetę lekarzy, części badań nie da się przeprowadzić w narzuconych terminach, za co grożą cięcia w płatnościach z funduszu. Ponadto koszty pakietu są niedoszacowane. Już wcześniej poradnie miały nadwykonania, teraz ryzykują, że będą jeszcze bardziej pod kreską. Brakuje też standardów medycznych.
Ministerstwo Zdrowia milczy – czeka z oceną pakietu do początku marca. Chce przyjrzeć się reformie przez 9 tygodni, by sprawdzić, jak działa szybka ścieżka i dopiero wtedy zdecyduje, czy i co zmienić.
...
Wydumane przy biurku normy nie daja sie zrealizowac .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:40, 04 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Szpitalne urazówki przepełnione
Szpitalne urazówki przepełnione. Zima wróciła na dobre i coraz częściej dochodzi do wypadków na śliskich drogach czy oblodzonych chodnikach. Doktor Krzysztof Adamus z Oddziału Chirurgii Urazowej szpitala w Nowym Sączu wyjaśnia, że są to skomplikowania złamania nóg oraz rąk, które wymagają specjalistycznego leczenia. - Coraz gorsza jest też jakość kości, wynikająca z braku ruchu i nieprawidłowego żywienia. (...) Dotyczy to zarówno osób starszych, jak i młodszych. Obrażenia są rozległe i wymagające natychmiastowej operacji - podkreśla.
Na szpitalne oddziały chirurgii urazowej trafia też w ostatnim czasie spora liczba narciarzy czy snowboardzistów, głównie ze skręceniami stawów kolanowych, złamaniami podudzi czy urazami głowy.
...
Tu tylko mozna do rozumu apelowac i buty z odpowiednimi podeszwami .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|