Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 9:21, 13 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Trójmiejskim szpitalom brakuje pieniędzy na tegoroczne operacje
Trójmiejskie szpitale realizują już tylko pilne badania diagnostyczne. Limity kontraktowe wyczerpały się. Straty szpitali mogą sięgnąć 100 mln zł.
Dla pomorskich sal operacyjnych i laboratoriów diagnostycznych rok powinien kończyć się jesienią. Wszystko dzięki niedoszacowanym przez Narodowy Fundusz Zdrowia kontraktom. Odgórnie ustala on, ile badań oraz operacji będzie w ciągu roku przez niego refundowanych w danej placówce. W związku z tym, że w budżecie notorycznie jest mało pieniędzy to ilość nieodpłatnych badań szybko się kończy.
Chociaż do końca roku pozostało ponad trzy miesiące to w Trójmieście nie można odnaleźć już pracowni, która nieodpłatnie wykona zlecone przez lekarza badanie. Dotyczy to zarówno bardzo prostych, jak i skomplikowanych badań. Pacjenci będący w kolejce do zleconego badania rezonansu elektromagnetycznego mogą liczyć tylko na cud. Rozgrywa się on każdorazowo, gdy osoba będąca przed nami w kolejce rezygnuje z badania.
Dramat pacjentów ogrywany jest każdego roku o tej samej porze. Tak jak drogowców zaskakuje zima, tak NFZ zaskakują we wrześniu niedoszacowane kontrakty. Stawia to w bardzo trudnym położeniu zarówno pacjentów, jak i szpitale. Placówki medyczne stoją wówczas przed bardzo trudnym wyborem. Lekarze muszą decydować, czy przyjąć pacjentów na własny koszt i liczyć, że NFZ zwróci pozakontraktowe badania, czy może odesłać pacjenta do domu.
Niektóre kliniki próbują ratować się za pomocą półśrodków. Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku prowadzi zapisy na badania na przyszły rok. Za kilka tygodni i ten środek może przestać działać z braku wolnych miejsc.
Szpitale nadają najwyższy priorytet badaniom zleconym wobec dzieci oraz nagłych przypadków. Istotą problemu jest fakt, że ponad 80 proc. wszystkich skierowań posiada adnotację "natychmiastowe" lub "pilne". Trudno jest też dziwić się osobom, które czekają od dawna i denerwują się, że termin zabiegu się wiecznie opóźnia.
Problem kosztów jest jednym z najpoważniejszych w służbie zdrowia. Pracownia radiologiczna UCK wykonała 110 proc. zakontraktowanych badań i naświetleń, a przecież do końca roku pozostały ponad 3 miesiące. W skali całej kliniki oznacza to, że NFZ powinien dopłacić UCK 30 mln zł za wykonane tylko do tej pory nadprogramowe zabiegi.
Podobnie nieciekawa sytuacja dotyczy szpitala im. św. Wincentego w Gdyni. Kontrakty podpisywane z NFZ zakładają, że szpitale mogą przekroczyć bez konsekwencji finansowych ustaloną liczbę badań i zabiegów o 3 proc. Oddział internistyczny oraz naczyniowy przekroczyły ją już o ponad 20 proc. Obecnie operowane są jedynie nagłe wypadki. Planowe operacje przesuwa się na następny rok.
Szacuje się, że w tym roku szpitale i pracownie mogą wykonać ponadkontraktowe zabiegi o wartości ponad 100 mln zł. Część z nich zostanie z pewnością zwrócona przez NFZ, ale niestety nie wszystkie. Oznacza to, że szpitale będą musiały występować na drogę sądową.
...
To znowu super .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:58, 15 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Rynek Zdrowia
Nasz spokój jest pozorny
Rozmowa z dr. n. med. Grzegorzem Michalakiem, mazowieckim konsultantem wojewódzkim w dziedzinie medycyny ratunkowej, ordynatorem SOR, zastępcą dyrektora ds. lecznictwa w Szpitalu Bielańskim
- Wiele mówiło się o tym, że SOR-y generują ogromne straty dla szpitali. Ostatnio jednak o tym cicho. Czy coś zmieniło się w tej kwestii?
- W grudniu 2013 r. zarządzeniem ówczesnej prezes NFZ zostały zmienione zasady finansowania SOR-ów. Wcześniej, w 2013 r., mieliśmy inny podział kategorii udzielanego świadczenia pacjentowi. Udzielając świadczenia w 2013 r., mogliśmy sumować poszczególne procedury wykonane w SOR. Opisując to obrazowo, 1+1+1 dawało nam 3 punkty rozliczeniowe. Szczegółowo: jeżeli pacjent trafił na SOR i miał wykonane badanie lekarskie, opiekę pielęgniarską, podstawowe badanie krwi i zdjęcie RTG klatki piersiowej, np. przy podejrzeniu zapalenia płuc, to mogliśmy wykazać do NFZ udzielenie świadczenia kategorii II za 3 punkty. W ogólnym rozliczaniu pacjentów dawało to pewien wymiar kosztów, które ponosił oddział. Od stycznia 2014 r., ten sam pacjent w nowym rozliczeniu generuje 1 pkt. - kategorię pierwszą, podstawową, czyli jest sprawozdawany o 300% niżej niż w grudniu ub.r.
Wzbudziło to niepokój konsultantów w dziedzinie medycyny ratunkowej, że spowoduje to kolejne niedofinansowanie SOR-ów. O swych obawach powiadomiliśmy prezes NFZ. Ta zdecydowała o powołaniu Zespołu ds. opracowania nowych rozwiązań systemowych finansowania świadczeń opieki zdrowotnej w zakresie szpitalnego oddziału ratunkowego i izby przyjęć (zarządzenie prezesa NFZ z 11 kwietnia nr 16/2014/GPF).
W Zespole pracuje 14 osób: 9 przedstawicieli NFZ oraz 5 przedstawicieli środowiska lekarskiego: prof. Jerzy Robert Ładny, krajowy konsultant w dziedzinie medycyny ratunkowej; prof. Juliusz Jakubaszko, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej; prof. Leszek Brongel, małopolski konsultant w dziedzinie medycyny ratunkowej; dr Andrzej Witkowski, szef SOR w Regionalnym Szpitalu Specjalistycznym w Grudziądzu, członek PTMR oraz ja.
- Jakie zadania postawiono przed zespołem?
- Między innymi opracowanie nowych rozwiązań systemowych finansowania świadczeń opieki zdrowotnej w zakresie SOR/IP, w tym m.in. opracowanie zmian w algorytmie obliczania stawek ryczałtów dobowych w zakresie finansowania świadczeń w SOR/IP.
Ponadto - opracowanie projektu nowelizującego zarządzenie nr 89/2013/DSOZ prezesa NFZ z dnia 19 grudnia 2013 r. ws. określenia warunków i realizacji umów w rodzaju leczenie szpitalne, w części dotyczącej algorytmu obliczania stawki ryczałtu dobowego w zakresie finansowania świadczeń w SOR/IP, z uwzględnieniem m.in. kryteriów pozwalających na zróżnicowanie wysokości stawek ryczałtu dobowego, z uwagi na obsługę dużej liczby świadczeniobiorców, wykonywanie kosztochłonnych procedur oraz dysponowanie dużym potencjałem w postaci wyposażenia w sprzęt i aparaturę medyczną, kwalifikacje personelu medycznego i możliwości diagnostyczne.
- Czyli spokój w środowisku bierze się stąd, że czeka ono na rezultaty prac zespołu?
- Można tak powiedzieć. Dostaliśmy pewną delegację do próby urealnienia finansowania SOR, co nie będzie łatwe. Na razie zostały aneksowane stawki dla SOR-ów z I półrocza 2014 r. Oznacza to, że mamy kilka miesięcy na to, żeby znaleźć dobry model finansowania. Spokój środowiska jest pozorny, bo niezależnie od tego, jaki model finansowania zostanie opracowany, pula pieniędzy na SOR-y w Polsce się nie zwiększy. Należy spróbować rozlokować ją w inny, lepszy sposób.
Obecnie mamy SOR-y, które przynoszą dług od 3,5 do 6 mln zł rocznie. Są również SOR-y małe, które udzielają ok. 20 świadczeń na dobę, w których pracuje jeden lekarz i dwie pielęgniarki i te oddziały bilansują się. Jeśli mamy do dyspozycji tę samą pulę, pada pytanie: czy pozostawić finansowanie małych SOR-ów na tym poziomie, jaki mają obecnie, i pozwolić, by duże oddziały generowały długi, czy zmienić to i mniejszym jednostkom zmniejszyć kontrakty, a dofinansować duże SOR-y?
- Czy można powiedzieć, że SOR-ów w Polsce jest za mało, za dużo?
- To zależy od regionu. Weźmy za przykład woj. śląskie. W tej ponad 4-milionowej, wielkiej aglomeracji działa tylko 11 szpitalnych oddziałów ratunkowych. Prof. Krystyn Sosada, śląski konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny ratunkowej, sygnalizuje, że to za mało. Generalnie obowiązuje zasada - jeden SOR na 200-250 tys. mieszkańców. Mamy obecnie w Polsce 218 SOR-ów, więc teoretycznie na 40 mln mieszkańców liczba tych oddziałów jest wystarczająca. Natomiast można przyjrzeć się ich rozlokowaniu i skorygować je, gdyż są jednostki, które obejmują 30-40 tys. mieszkańców, a są i takie, które mają pod opieką ponad 300 tys. mieszkańców.
- SOR-y realizują swoją rolę w systemie? Często się słyszy o ich niewłaściwym wykorzystaniu, że trafia na nie liczna grupa pacjentów, którzy powinni otrzymać pomoc w POZ. Jak systemowo rozwiązać ten problem?
- Potrzebny byłby solidny nadzór nad wypełnianiem zapisów kontraktów zawartych pomiędzy NFZ a dziennym POZ czy nocną i świąteczną opieką lekarską. Gdyby faktycznie na SOR-y trafiali chorzy z nagłym zagrożeniem zdrowotnym - te 35-40%, które powinno podlegać pod system Państwowego Ratownictwa Medycznego - uzyskalibyśmy lepszy dostęp do tego świadczenia: krótszy czas oczekiwania na badanie lekarskie w SOR, a w rezultacie chory, który wymaga pilnego podjęcia działań, np. pacjent z udarem mózgu czy ostrym zespołem wieńcowym, opiekę otrzymywałby niezwłocznie.
- Przy okazji doniesień o długim czasie oczekiwania pacjentów na SOR-ach mówi się o edukacji społeczeństwa. Że Polacy muszą wiedzieć, jak działa system, gdzie się udać...
- Taka edukacja powinna dotyczyć nie tylko pacjentów, ale również środowiska medycznego: lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych i innych pracowników ochrony zdrowia. Gdy potrzebujący pomocy medycznej dotrze do placówki ochrony zdrowia, osoba kompetentna powinna udzielić mu jednoznacznej informacji, gdzie w danej sytuacji należy się udać.
- Finansowanie SOR-ów i obciążenie pacjentami to jedyne problemy, z którymi zmagają się te oddziały?
- Nie jedyne. Moim zdaniem doprecyzowania wymagałby np. zapis w rozporządzeniu Ministra Zdrowia ws. szpitalnego oddziału ratunkowego mówiący o minimalnych zasobach kadrowych oddziału. Obecny zapis: "lekarze w liczbie niezbędnej do zabezpieczenia prawidłowego funkcjonowania oddziału, w tym co najmniej jeden lekarz systemu przebywający stale w oddziale", jest nieprecyzyjny. To samo dotyczy zespołu pielęgniarskiego i ratowników medycznych. Powinna zostać doprecyzowana - zależnie od liczby udzielanych świadczeń i kategorii wykonywanych procedur, czyli od stopnia referencyjności SOR-ów - minimalna, ale realna i bezpieczna liczba personelu medycznego i dodatkowego.
W SOR-ze, gdzie udzielanych jest mniej niż 30 świadczeń na dobę, mógłby pracować jeden lekarz medycyny ratunkowej i 2 pielęgniarki, ale w oddziale, gdzie liczba pacjentów przekracza 150 na dobę, powinno być co najmniej 4 lekarzy na dyżurze i oczywiście, odpowiednio większa liczba pielęgniarek i ratowników medycznych. Nie zapominajmy o personelu dodatkowym: sekretarkach medycznych, rejestratorkach, pracowniku socjalnym czy psychologu.
Praca w SOR-ze wymaga stałej koncentracji, podejmowania szybkich, odpowiednich do stanu chorego decyzji i konkretnych działań. W związku z tym jesteśmy narażeni na ciągły stres, a tym samym na szybkie wypalenie zawodowe. Dlatego uważam obecność psychologa w SOR-ze za niezbędną, także, a może przede wszystkim, z punktu widzenia pacjentów i ich bliskich, którzy z powodu nagłego zagrożenia zdrowotnego narażeni są na wystąpienie zespołu stresu pourazowego.
....
Chora służba zdrowia ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:19, 16 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Zaćmienie urzędników. Na leczenie trzeba będzie czekać aż pogorszy się wzrok
Projekt Ministerstwa Zdrowia zakłada, że szanse na leczenie zaćmy ze środków NFZ będą mieli ci pacjenci, którzy widzą najwyżej 40 procent tego co powinni. A jeśli widzą więcej muszą czekać na pogorszenie wzroku. Dokument jest już po konsultacjach społecznych. Nikt go nie poparł.
...
Tylko aborcja im wychodzi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:09, 16 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Hurtowni sprowadzającej leki na malarię grozi zamknięcie. Spalone zostaną preparaty za 15 mln złWtorek, 16 września 2014, źródło:WP.PL
fot.WP.PL / Tomasz Gdaniec
Hurtownia leków z Pomorza, która dostarczała preparaty dla chorych na malarię ratowała ludzi łamiąc prawo farmaceutyczne. Główny Inspektor Farmaceutyczny chcę ją zlikwidować.
Jakiś czas temu pojawiła się informacja, że w gdańskim szpitalu zakaźnym przy ul. Smoluchowskiego leży pierwszy pacjent z Ebolą. Okazało się, że to nieprawda. Chory zapadł jedynie na odmianę malarii. Jedna z pomorskich aptek natychmiast sprowadziła niedostępny w kraju lek, co stało się początkiem jej kłopotów.
Malaria jest chorobą wywoływaną przez zarodźce roznoszone przez tropikalne komary, dzięki ukąszeniom. W efekcie, czego nie występuje w naszej strefie klimatycznej. W Uniwersyteckim Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni leczony jest mężczyzna, który zapadł na "zimnicę" w czasie podróży po Afryce. Turysta zapadł na odmianę, która charakteryzuje się usadowieniem pasożyta w wątrobie i ciągłymi nawrotami jednostki chorobowej. Pacjent musi nieustannie przyjmować sprowadzane z zagranicy farmaceutyki.
Lekiem stosowanym w leczeniu wspomnianej odmiany Malarii jest Malirid. Medykament niestety nie jest dopuszczony do obrotu, ani w Polsce, ani w żadnym kraju Unii Europejskiej. Można go pozyskać jedynie przez tzw. import docelowy. Apteki mogą sprowadzać z zagranicy produkty lecznicze niedopuszczone do obrotu w Polsce w celu ratowania życia lub zdrowia pacjenta. Jednak każdorazowo wymaga to zgody Ministerstwa Zdrowia.
Hurtownia sprowadziła wymagane lekarstwo, ale według Głównego Inspektora Farmaceutycznego dokonała naruszając prawo. Specyfik nie został ściągnięty bezpośrednio od hinduskiego producenta, lecz z Wielkiej Brytanii, gdzie preparat również nie jest dopuszczony do obrotu. GIF zarządził kontrolę i cofnął aptece licencję. Oznacza to w praktyce likwidację firmy.
Przepis, na który powołuje się GIF, brzmi następująco:
"Do obrotu dopuszczone są bez konieczności uzyskania pozwolenia produkty lecznicze, sprowadzane z zagranicy, jeżeli ich zastosowanie jest niezbędne dla ratowania życia lub zdrowia pacjenta, pod warunkiem, że dany produkt leczniczy jest dopuszczony do obrotu w kraju, z którego jest sprowadzany."
Jak widać, wszystko zależy od tego jak interpretuje się miejsce sprowadzenia produktu. Sprawa dotyczy 114 z ponad 2,5 mln sprowadzonych farmaceutyków. Zamknięcie hurtowni spowoduje, że z dnia na dzień na Pomorzu zabraknie lekarstw na hemofilię.
Zmagazynowanych zapasów nie będzie można sprzedać, ani rozdać. Oznacza to, że spalone zostaną preparaty o łącznej wartości 15 mln zł., a 70 osób zostanie pozbawionych pracy.
...
Czyli kara za sprawność .Byli szybcy bo czas to życie i teraz muszą być zamknięci . BRAWO URZĘDASI OD ZDROWIA ! Róbcie tak dalej ! Najlepszych wykończyć !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:55, 19 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Pogotowie strajkowe w Wojewódzkim Szpitalu w Przemyślu
W Wojewódzkim Szpitalu w Przemyślu może dojść do protestu głodowego pielęgniarek
Na poniedziałek pielęgniarki z Wojewódzkiego Szpitala w Przemyślu zapowiedziały rozpoczęcie głodówki. To forma protestu wobec braku podwyżek.
Pielęgniarki od 2007 r. rozmawiają z dyrekcją szpitala na temat podwyżek. Do tej pory nie przyniosły one zadowalających rezultatów.
Na razie protestujące oplakatowały szpital. Liczą, że w ten sposób zwrócą uwagę pacjentów, a ci poprą ich w walce o godne płace.
Norbert Ziętal
...
Znowu ... Nie popieram jednak glodowek .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:05, 20 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
"Dziennik Polski": Zakażenia szpitalne. Tajny "morderca" setek Polaków
WHO jest zaniepokojona jakością informacji o przyczynach zgonów w Polsce -
Co czwarty Polak umiera bez jasnej przyczyny. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) bierze nas na celownik – donosi "Dziennik Polski".
Według danych GUS, na choroby układu krążenia umiera dziś 47,5 procent Polaków, na nowotwory 26 proc., natomiast z niejasnych przyczyn aż 28 proc. i niestety ten odsetek stale rośnie. Czy oznacza to, że lekarze coraz gorzej diagnozują zgony? Nie, coraz częściej fałszują statystyki.
Z powodu fatalnej jakości informacji o przyczynach zgonów Światowa Organizacja Zdrowia wykluczyła Polskę z analiz porównawczych nad umieralnością, stawiając nas w jednym szeregu z Azerbejdżanem, Gwatemalą i Katarem. Okazuje się bowiem, że w 2013 roku aż w 109 tys. przypadków lekarze nieprawidłowo wypełnili kartę zgonu.
- Przecież ustanie krążenia czy oddychania, nagminnie wpisywane do kart, nie mogą być przyczyną śmierci. To tak, jakby ktoś napisał "umarł z powodu śmierci" – denerwuje się prof. Janusz Szymborski z GUS. Nierzadko też w kartach np. 70-latków znajduje się adnotacja "starość" lub "przyczyna nieznana".
Środowisko medyczne od dawna domaga się ustanowienia na wzór zachodni instytucji koronera, czyli medyka zajmującego się wyłącznie stwierdzaniem zgonów.
...
Brudasizm w szpitalach ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:21, 23 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
"Rzeczpospolita": bunt medyków przeciw korporacji
Zapowiedź podwyższenia składek na rzecz lekarskiego samorządu wywołała protest w środowisku -
Zapowiedź podwyższenia składek na rzecz lekarskiego samorządu wywołała największy od lat protest w środowisku – informuje dzisiejsza "Rzeczpospolita".
12,6 tys. - tylu medyków podpisało się już pod petycją przeciw działaniom Naczelnej Rady Lekarskiej. Lekarzy i lekarzy dentystów w Polsce jest 180 tys., więc protest poparło już 7 proc. z nich. Liczba może robić wrażenie, szczególnie że podpisy są zbierane dopiero od tygodnia.
Bunt wywołało podniesienie składki obowiązkowo płaconej przez lekarzy, jednak w rzeczywistości ma też związek ze złą oceną, którą medycy wystawiają swojemu samorządowi.
Składka wynosi 480 zł rocznie, a od stycznia 2015 r. wzrośnie do 720 zł. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz konieczność podwyżki tłumaczył tym, że w Polsce opłaty należą do najniższych w UE, a wyższe składki płacą m in. adwokaci i notariusze.
Michał Feldman, twórca serwisu Konsylium24.pl, w którym powstała petycja, uważa jednak, że w proteście nie chodzi tylko o pieniądze. - Lekarze mają poczucie, że ich władze się z nimi nie komunikują, a samorząd oderwał się od swojej służebnej misji - mówi.
...
O kasę jaki huk a o sumienie nieliczni . Człowiek jest głupi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:48, 23 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Chirurg zwolniony dyscyplinarnie za picie na dyżurze, został zatrudniony znów w tym samym szpitalu
Chirurg z Żuromina (Mazowieckie), który pił na dyżurze i przeciwko któremu toczy się prokuratorskie postępowanie, znalazł pracę w tym samym szpitalu, z którego wcześniej został dyscyplinarnie zwolniony. Dyrektor tłumaczy, że takie były procedury, bo w w konkursie wpłynęła tylko jedna oferta - właśnie tego lekarza. Murem za chirurgiem stają też pacjenci, którzy uważają, że to bardzo dobry lekarz. Takich specjalistów u nas brakuje - zapewniają.
...
Super !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:49, 24 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Śmigłowiec przywiózł rannego 8-latka. Szpital odmówił przyjęcia, pacjent zmarł
Prokuratura we Wrocławiu wyjaśni, dlaczego szpital zamiast ratować ciężko ranne dziecko, odesłał je do innego szpitala, gdzie zmarło. Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy Borowskiej nie przyjął przetransportowanego śmigłowcem chłopca rannego w poniedziałkowym wypadku drogowym w Oleśnicy.
Ośmiolatek został skierowany do szpitala wojskowego, bo - jak tłumaczy dyrektor medyczny z kliniki Bogusław Beck - tego dnia dyżur neurochirurgiczny pełnił szpital wojskowy przy ulicy Weigla.
- Optymalnym rozwiązaniem dla ratowania życia tego dziecka było przekazanie go do szpitala, który dysponował w tym dniu pełną gotowością do wykonania zabiegu - wyjaśnia. Jego zdaniem, zebranie zespołu do operacji trwałoby tu dłużej.
Transport śmigłowcem trwał 20 minut. Potem była godzinna reanimacja, która niestety nie dała rezultatu.
NFZ potwierdza, że szpital przy Borowskiej ma kontrakt na prowadzenie Centrum Urazowego, które ma ratować poszkodowanych w wypadkach. Dlaczego więc nie przyjęło chłopca? To wyjaśnić ma prokuratorskie śledztwo.
...
Znowu super ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:55, 25 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Eksperci: blisko 500 tys. Polaków czeka w kolejce na operację zaćmy
W Polsce wykonuje się ponad dwa razy mniej zabiegów usunięcia zaćmy niż wynosi średnia w UE. Na tę operację czeka niemal 500 tys. Polaków, a średni czas oczekiwania wynosi 500 dni – alarmowali dziś lekarze na konferencji prasowej w stolicy.
Eksperci podkreślali, że jeżeli nakłady na finansowanie tych zabiegów nie wzrosną, to w 2020 r. kolejka oczekujących pacjentów wyniesie już 1 mln - ze względu na starzenie się społeczeństwa liczba przypadków zaćmy, tj. postępującego zmętnienia soczewki oka, które prowadzi do znacznego pogorszenie widzenia lub ślepoty, będzie bowiem stale rosła.
- Szacuje się, że w Polsce zaćmę ma od 800 tys. do ponad 1 mln 160 tys. osób. Biorąc pod uwagę kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia, możemy rocznie zoperować tylko ok. 20 proc. z nich plus 15 proc. dodatkowo w placówkach prywatnych – powiedziała prof. Iwona Grabska-Liberek, kierownik kliniki okulistyki Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie, prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Okulistycznego. Według niej w 2013 r. zaćmę zoperowano u ok. 180 tys. pacjentów. - W Europie nigdzie nie czeka się tak długo na wykonanie operacji zaćmy jak w Polsce - dodała.
Specjalistka przypomniała, że zgodnie z nowym projektem rozporządzenia ministra zdrowia (z dnia 12.08.2014 r.) do leczenia zaćmy ze środków publicznych kwalifikować mieliby się jedynie pacjenci, których ostrość wzroku nie przekroczy 0,4. Zaznaczyła, że Polskie Towarzystwo Okulistyczne ocenia to kryterium jako "bardzo złe".
Jak wyjaśnił dr Andrzej Dmitriew z Katedry i Kliniki Okulistyki Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, taka ostrość wzroku oznacza, że pacjent ma zachowane 40 proc. prawidłowego widzenia. - Taka osoba ma problem z rozpoznaniem twarzy, może mieć problem z nalaniem wody do szklanki i wieloma innymi prozaicznymi sytuacjami życiowymi – tłumaczył specjalista.
Prof. Grabska-Liberek dodała, że zaćma coraz częściej dotyczy osób aktywnych zawodowo, ponieważ przesuwa się nasz wiek emerytalny. - Tymczasem taka ostrość widzenia wyklucza kompletnie u pacjentów możliwość pracy zawodowej - powiedziała.
Zaznaczyła, że nie ma kraju europejskiego, w którym finansowanie operacji zaćmy ze środków publicznych byłoby uzależnione od sztywno ustalonej granicy ostrości widzenia.
- Zaćmę operuje się w momencie, gdy – w ocenie pacjenta - wpływa ona istotnie na pogorszenie ostrości widzenia – wyjaśnił dr Dmitriew.
W odpowiedzi na pytanie o to, czy zaproponowane przez MZ kryterium kwalifikacji do zabiegu usunięcia zaćmy zostanie wprowadzone, rzecznik prasowy resortu Krzysztof Bąk poinformował, że obecnie trwa analiza uwag zgłoszonych w toku konsultacji publicznych do tego projektu oraz ustalanie ostatecznego kształtu rozporządzenia.
Zapewnił, że na tym etapie procesu legislacyjnego kryterium kwalifikacji do zabiegu usunięcia zaćmy jest jedynie propozycją.
Specjaliści obecni na czwartkowej konferencji podkreślali, że zaćma jest najczęstszym powodem pogorszenia widzenia u osób po 60.-70. roku życia; odpowiada łącznie za 50 proc. przypadków ślepoty.
- Na szczęście okulistyka jest obecnie na takim poziomie, że nawet w najbardziej zaawansowanych przypadkach zaćmy, kiedy pacjent praktycznie nie widzi już światła, jesteśmy w stanie przywrócić mu wzrok – albo całkowicie, albo w dużej części – zaznaczył dr Dmitriew.
Wyjaśnił, że sama operacja usunięcia zaćmy, która polega na zastąpieniu zmętniałej soczewki pacjenta sztuczną, trwa ok. 15-30 minut. Specjalistyczna aparatura pozwala wykonywać jedynie małe nacięcie powierzchni oka rzędu 2 mm.
Poza tym wszczepiając sztuczną soczewkę nie tylko usuwa się zaćmę, ale można też zastosować soczewkę korygującą różne inne wady wzroku, jak krótko- czy dalekowzroczność bądź astygmatyzm - wymieniali eksperci. Nie są to jednak soczewki finansowane przez NFZ.
- Niestety, w naszym systemie opieki zdrowotnej paradoksem jest to, że osoba ubezpieczona, która ma prawo do wykonania operacji usunięcia zaćmy w ramach NFZ, nie może dopłacić za wszczepienie soczewki, która dodatkowo skoryguje u niej np. astygmatyzm” – powiedział dr Dmitriew. Według niego pacjent jest skazany bądź na wszczepienie standardowej soczewki, bądź musi ponieść koszty całej operacji, choć przysługuje mu sfinansowanie jej ze środków publicznych.
- Pojawia się pytanie, dlaczego pacjent może po operacji pójść do optyka i zapłacić za okulary korygujące, a nie może dopłacić do soczewki, która rozwiązałyby mu problem na całe życie – zastanawiał się specjalista.
Na pytanie, dlaczego chorzy nie mogą dopłacać do lepszych soczewek, Sylwia Wądrzyk z Biura Prasowego NFZ poinformowała, że ustawa o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych nie przewiduje – z pewnymi wyjątkami - możliwości współpłacenia czy dopłaty do świadczeń finansowanych przez Fundusz.
...
Znowu świetnie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:13, 25 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
OZZL skarży się na sposób traktowania lekarzy rezydentów
Lekarze rezydenci są zmuszani do pracy niezgodnie z prawem, np. są zatrudniani na kontrakty dyżurowe, gdzie pracują sami i ponoszą pełną odpowiedzialność za swoje ewentualne błędy - przekonuje Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. W czwartek w tej sprawie odbyło się spotkanie w resorcie zdrowia.
- Spotkaliśmy się z dyrektorem departamentu nauki i szkolnictwa Ministerstwa Zdrowia i skarżyliśmy się na sposób traktowania lekarzy rezydentów. Lekarze ci są w trakcie szkolenia specjalizacyjnego, a są traktowani w niewłaściwy sposób, często zmuszani są do pracy niezgodnej z prawem, są wykorzystywani w szpitalach - mówił przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Krzysztof Bukiel podczas briefingu po spotkaniu.
Jak podkreślił, szpitale korzystając z tego, że rezydenci są opłacani przez resort zdrowia, wykorzystują ich. - Rezydenci są kierowani do pracy tam, gdzie nie powinni pracować. Są także wykorzystywani i zatrudniani na kontrakty dyżurowe, a nie powinni ich mieć, gdyż często nie są w pełni kompetentni - dodał. Wyjaśnił, że warunki takiego kontraktu przewidują zwykle pełną odpowiedzialność lekarza rezydenta za jego ewentualne błędy.
Zaznaczył, że - nie chodzi tylko o narażanie lekarzy na odpowiedzialność, ale o narażanie pacjentów, ponieważ trafiają do lekarzy, którzy dopiero zaczynają uczyć się fachu, a odgrywają rolę specjalistów. Bukiel przypomniał, że lekarz rezydent powinien wykonywać wiele czynności medycznych wyłącznie pod nadzorem specjalisty.
Pełnomocnik zarządu krajowego OZZL ds. rezydentów Dorota Mazurek poinformowała, że wpływa coraz więcej zgłoszeń od lekarzy rezydentów o zatrudnianiu ich niezgodnie z prawem. - Dotyczy to np. lekarzy w trakcie rezydentury z anestezjologii, którzy sami znieczulają pacjentów i dyżurują sami na dyżurach kontraktowych - mówiła i dodała, że pracują oni wówczas poza prawem. Przypomniała, że był już - wyrok sądowy skazujący lekarza rezydenta anestezjologii na kilka miesięcy więzienia w zawieszeniu, ponieważ pracował on sam na dyżurze i podał leki, a pracował de facto bez uprawnień.
- Lekarze rezydenci często zgadzają się na taką pracę pod przymusem, ponieważ mają do stracenia miejsce specjalizacyjne, albo w ogóle miejsce pracy w danym szpitalu. Zgadzają się na pracę na kontraktach, które zakładają samodzielność i pełną odpowiedzialność - mówiła Mazurek.
Podkreśliła, że kolejny problem to pieniądze na szkolenie lekarzy, które często wydawane są przez szpitale nie na szkolenie specjalizacyjne, ale do łatania dziury budżetowej w danej placówce.
- Znaleźliśmy pewne porozumienie z dyrektor departamentu w ministerstwie. Poprosiliśmy, aby resort przypomniał dyrektorom szpitali, co oznacza rezydentura i że nie mogą łamać prawa - poinformowała Mazurek.
Rezydentka z Krakowa Marta Serwin opowiadała dziennikarzom o przypadkach samodzielnego dyżurowania rezydentów na SOR-ach. - To miejsce typowo dla specjalistów, gdzie trafiają najtrudniejsze przypadki i sam rezydent sobie tam nie radzi - oceniła. Według niej, takie dyżury wynikają z konieczności -łatania dziury finansowej szpitali, a rezydent jest najtańszą siłą roboczą danego szpitala.
Do czasu nadania depeszy nie udało się uzyskać stanowiska resortu zdrowia.
Rezydentura to jeden ze sposobów zdobycia specjalizacji przez lekarza. Jest przyznawana i finansowana przez Ministerstwo Zdrowia.
...
Pojęcie lekarz jest szerokie . Są tu i profesorowie klinik i miejscy medycy ściany wschodniej . Różnice dochodów olbrzymie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:31, 26 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Fatalne warunki w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie
Na remont nie ma na razie pieniędzy
Przeciekający dach, nieszczelne okna, jedna łazienka dla ponad 30 pacjentów, łóżka na korytarzach czy grzyb na suficie. W Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie chorzy psychicznie ludzie leczeni są w fatalnych warunkach.
Potrzebny jest natychmiastowy remont, ale nie ma na niego pieniędzy, bo instytut walczy z olbrzymim zadłużeniem. Wynosi ono ponad 56 milionów złotych. Pomóc ma restrukturyzacja, ale jej efekty nie będą natychmiastowe.
Rodryg Reszczyński, lekarz instytutu, rozkłada ręce. Mówi, że latem na oddziałach panuje skwar, a zimą temperatura spada nawet do 15 stopni Celsjusza. W mroźne dni pacjenci ogrzewają się przy kaloryferach, często doznając oparzeń. By skorzystać z jedynej na oddziale łazienki, muszą często czekać w kolejce. Pacjenci, którzy leżą na wąskich korytarzach, nie mają co liczyć na intymność i odpoczynek.
Reszczyński mówi, że trudno o efekty leczenia w takich warunkach. - Proszę sobie wyobrazić pobyt na sali sześcioosobowej latem, kiedy panuje temperatura co najmniej 38 stopni Celsjusza, a łazienka jest tylko jedna na trzydziestoosobowy oddział - tłumaczy psychiatra.
- Nie trzeba zbyt wiele wyobraźni, by zauważyć, że to, co się tutaj dzieje, nie sprzyja zdrowieniu. Załoga klinik psychiatrycznych wielokrotnie zwracała uwagę dyrekcji na konieczność poprawy bezpieczeństwa. Psychiatra wskazuje tu na brak monitoringu i gabinetów umożliwiających izolowanie. Dodaje przy tym, że przez oszczędności, personel został ograniczony do minimum.
Danuta Ryglewicz, dyrektor instytutu tłumaczy, że na razie jakiekolwiek inwestycje nie są możliwe. Placówka walczy z długiem przekraczającym 56 milionów. - Remont jest dla nas priorytetem, ale potrzeba na niego dużych pieniędzy - mówi i dodaje, że z bieżącej działalności instytutu nie da się takiej kwoty wygospodarować. Według dyrektorki początek finansowych problemów IPiN sięga 2007 roku. Jest efektem wzrostu wynagrodzeń pracowników służby zdrowia i niespełnionych obietnic rządu dotyczących podwyżki wyceny procedur medycznych. Kiedy zaczęło brakować pieniędzy na bieżącą działalność, instytut przestał płacić ZUS. Zadłużenie z tego tytułu w ciągu dwóch wzrosło do 20 milionów. Od tego czasu instytut zaczął się zadłużać w bankach. Dziś w wyjściu z problemów finansowych instytutowi ma pomóc prowadzona od roku restrukturyzacja.
Krzysztof Bąk, rzecznik Ministerstwa Zdrowia przypomina, że rok temu na terenie należącym do instytutu zakończona została budowa Kliniki Psychiatrii Sądowej, na którą ministerstwo przeznaczyło ponad 30 milionów złotych. Pracownicy instytutu nie rozumieją, dlaczego ich dyrektor w zamian nie zabiegała o pieniądze na remont klinik psychiatrycznych. Dyrektor tłumaczyła, że miała do wyboru dwie drogi. Wspólnie ze swoimi współpracownikami postawiła jednak na kompleksowość instytutu, który do tej pory w swojej ofercie nie miał psychiatrii sądowej.
Rzecznik ministra Bartosza Arłukowicza dodaje, że przyszłość ewentualnego remontu klinik psychiatrycznych zależy od zasobności resortowego portfela.
...
Służba chora ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:43, 26 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Trwa protest głodowy pielęgniarek i położnych w Przemyślu
W przemyskim Wojewódzkim Szpitalu nadal trwa protest płacowy - Nowinny 24
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, głodujące od poniedziałku pielęgniarki i położne z Wojewódzkiego Szpitala w Przemyślu nie zawiesiły protestu.
- Zdecydowałyśmy, że nadal prowadzimy głodówkę, do czasu aż podpiszemy porozumienie – mówi Ewa Rygiel, przewodnicząca ZZ Pielęgniarek i Położnych w Woj. Szpitalu w Przemyślu.
Od poniedziałku głoduje sześć kobiet, we wtorek dołączyła siódma, w środę ósma. Protestujące domagają się podwyżek płac.
- Ustaliśmy, że teraz podwyżka wyniesie 50 złotych, a pensje będą podnoszone w kolejnych latach. Chcemy jednak mieć jasno zapisane, w jaki sposób będą wyliczane kolejne podwyżki. Musimy to uzgodnić z prawnikami i mieć na piśmie – mówi Rygiel.
Wywalczone 50 złotych będzie uzupełnieniem 100 złotowej podwyżki pensji zasadniczych, wynegocjowanej w lipcu przez różne związki zawodowe działające w szpitalu.
...
Znowu .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:09, 27 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Szpital chce oszczędzać, burmistrz – zarabiać
Powiatowy Zespół Zakładów Opieki Zdrowotnej w Czeladzi ma ogromne długi - ponad 30 mln zł. Szansą na oszczędności jest budowa własnej studni głębinowej przy miejscowym szpitalu. Ale nie zgadza się na to burmistrz Czeladzi, donosi "Dziennik Zachodni".
Miasto jest właścicielem wodociągów i to od niego szpital teraz kupuje wodę. Szpital chce zaoszczędzić, a gmina nie chce stracić. Póki co placówka zalega spółce gminnej około 300 tys. zł należności za wodę.
Od decyzji miasta szpital odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które stwierdziło, że burmistrz Czeladzi przeprowadził postępowanie w sposób nieprawidłowy. Sprawa została przekazana do ponownego rozpatrzenia.
Niezależnie od planowanego uruchomienia studni głębinowej, szpital przystąpił również do programu "Kropla do kropli", który pozwoli na wprowadzenie oszczędności sięgających do 35 proc. aktualnych kosztów zużycia wody i odprowadzania ścieków.
...
I jeszcze takie sa cyrki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:47, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
"Wiadomości TVP": błąd na wagę życia
Jest żal i jest "przepraszam". Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu przyznaje się do błędu. Lekarze, którzy odesłali konające dziecko do innej placówki są zawieszeni. Nie udzielili pomocy ośmiolatkowi, który był w ciężkim stanie po wypadku. Nawet nie próbowali. Chłopiec zmarł. Trwa kontrola NFZ, wyjaśnień żąda Rzecznik Praw Pacjenta. Sprawa ciągle nie mieści się w głowie.
...
Da bledy ktore zdarzyc sie nie moga . Co innego gdy reka zadrzy i pacjent umrze . Wypadek a co innego NIE UDZIELIC POMOCY ! Trudno tu mowic o ,,bledzie" . To decyzja !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:15, 29 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Głos Wilekopolski
Wielkopolska: Śmierć w szpitalu. Nikt nie wie, co się stało
60-letnia pani Stanisława zmarła w puszczykowskim szpitalu dwa dni po zabiegu. Nikt nie wie, co się stało. Nieznana jest nawet godzina zgonu kobiety. Pacjentka w sali leżała sama. Nie była podłączona do sprzętu monitorującego pracę serca, a dzwonek, którym można przywołać personel był poza jej zasięgiem. O bulwersującej sprawie pisze "Głos Wielkopolski".
Do dramatycznych wydarzeń doszło w nocy z 9 na 10 września. 60-letnia pacjentka po zabiegu koronaroplastyki była sama w sali. Pomieszczenie znajdowało się kilka metrów od dyżurki. Kobieta zmarła. Mąż 60-latki twierdzi, że w wypisie nie było informacji, o której i z jakiego powodu zmarła jego żona. W historii leczenia pojawiła się zdawkowa informacja, że ostatnie czynności u pacjentki wykonano o godz. 20.
Kardiolog i zarazem lekarz prowadzący kobietę miał podpowiedzieć mężowi zmarłej, że pacjentka nie była podłączona do aparatury monitorującej pracę serca, ponieważ jej "stan zdrowia nie był aż taki zły" i "wszystko jest zgodne z procedurami". Na złe samopoczucie pani Stanisława miała skarżyć się na dzień przed śmiercią. Mówiła o tym koleżance, lekarzowi i pielęgniarkom. Znajoma potwierdziła, że pacjentka narzekała, że nie pomagają jej nawet środki przeciwbólowe.
Jak pisze "Głos Wielkopolski", szpital nie ma sobie nic do zarzucenia. W oświadczeniu wysłanym do gazety informuje, że "w szpitalu zapewniono opiekę dyżurujących pielęgniarek i lekarzy, a pacjentka leczona była zgodnie z obowiązującymi standardami i wymogami".
>>>
Akurat szpitale to nie miejsce na ,,tajemnicze zgony" .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:49, 02 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Radio Opole
Brzeski szpital opuszczają ginekolodzy i położnicy
Ordynator Marcin Kalus wraca do Opola. Tylko do końca roku będzie pracował w Brzeskim Centrum Medycznym. Wraz z nim odejdzie również dwóch innych lekarzy. Dla szpitala to kłopot, ponieważ obecny skład oddziału znacznie poprawił renomę BCM-u w tym zakresie usług medycznych. Tylu rodzących matek placówka dawno nie widziała. Po raz pierwszy od kilku lat porodówka przyjmie pół tysiąca rodzących matek. Dyrektor BCM-u Krzysztof Konik do końca roku będzie szukał nowej obsady lekarskiej.
- Do 1 stycznia wspólnie z obecnym ordynatorem będziemy podejmować działania, żeby nie było żadnych zaburzeń w funkcjonowaniu tego oddziału i żeby kadra medyczna była uzupełniana płynnie. Oddział na dzień dzisiejszy ma bardzo dobrze zorganizowaną kulturę pracy i liczę na to, że w przyszłości nadal będzie to sprawnie funkcjonować dla kobiet i ich dzieci – wyjaśnia Konik.
Dodajmy, że wcześniej oddział ginekologiczno – położniczy w brzeskim szpitalu nie cieszył się dobrą renomą. Przyszłe matki wybierały inne szpitale, a BCM był pomijany. Dziś to jedno z najchętniej wybieranych miejsc w regionie.
...
O i prosze ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:18, 03 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Nie żyje 23-latek. Lekarka nie zleciła niezbędnych badań
23-letni Przemek ze Szczecina z powodu silnego bólu głowy został przewieziony do szpitala. Stwierdzono u niego migrenę lub przegrzanie. Mimo że podczas wywiadu okazało się, że miesiąc spędził na zwolnieniu lekarskim z powodu drętwienia ręki, nie zmierzono mu nawet ciśnienia. Wypisany do domu mężczyzna po kilkunastu dniach zmarł. Dostał udaru krwotocznego mózgu. Najprawdopodobniej miał tętniaka. Prokuratura prowadzi śledztwo ws. narażenia mężczyzny na utratę życia.
– Pani doktor stwierdziła, że nie ma żadnych objawów, które wskazywałyby na wylew czy udar – opowiedziała reporterowi TVP Info narzeczona zmarłego 23-latka. Lekarka nie zleciła żadnych dodatkowych badań, chociaż chłopak został przewieziony do szczecińskiego szpitala karetką.
Kiedy kilka dni później Przemek ponownie trafił na szpitalny oddział, tym razem w Zgierzu, lekarze byli zaskoczeni, że pacjent nie miał przeprowadzonej tomografii głowy, ani innych podstawowych badań.
Do zarzutów rodziny Przemka nie odniósł się szpital. – Poczekajmy na wyniki pracy prokuratury – powiedziała Joanna Woźnicka ze szpitala im. T. Sokołowskiego w Szczecinie.
Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie narażenia 23-latka przez lekarza na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia poprzez zaniechanie wdrożenia właściwego leczenia i przeprowadzenia niezbędnych badań, co skutkował zgonem pokrzywdzonego. – Prokurator otrzymał protokół z sekcji zwłok, która została zlecona w toku postępowania i wyniki tej sekcji wskazują na fakt uszkodzenia mózgowia będącego skutkiem udaru krwotocznego – poinformowała Andżelika Werhun z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
...
To raczej blad niz niechlujstwo .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:27, 03 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Dziewczynka zmarła na fotelu dentystycznym. Lekarze skazani
Zdaniem sądu lekarze z rzeszowskiej przychodni narazili 10-letnią Ewelinę K. na utratę zdrowia i życia
Dziesięcioletnia Ewelina K., przechodząca standardowy zabieg leczenia zębów, zmarła, bo w wyniku znieczulenia doszło do zatrzymania akcji serca i śmierci pnia mózgu. Rodzice zgłosili sprawę do prokuratury.
Półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata - taki wyrok usłyszeli dzisiaj anestezjolog Stanisław O. oraz stomatolog Krystyna O. Zdaniem sądu narazili na utratę życia 10-letnią Ewelinkę K.
Przypomnijmy, że dziewczynka zmarła w lipcu 2008 r. po tym, jak przed leczeniem zębów została znieczulona. Doszło do zatrzymania akcji serca i śmierci pnia mózgu. Rodzice zawiadomili prokuraturę, bo od początku mieli wątpliwości, czy sposób znieczulenia, a później reanimacja były prawidłowe.
Proces w Sądzie Rejonowym w Rzeszowie trwał 4 lata. Jak uznał sąd, Stanisław O. prowadził zabieg w gabinecie stomatologicznym, a nie sali zabiegowej wyposażonej w defibrylator, tlen i urządzenie monitorujące pracę serca. Nie skonsultował się też z lekarzem stomatologiem, resuscytację prowadził w pozycji półsiedzącej, kontynuował ją na nierównym fotelu dentystycznym, podczas reanimacji nie przeprowadził sztucznej wentylacji i masażu serca. Wreszcie, nie zdecydował o przeniesieniu defibrylatora z sąsiedniej sali, co zrobili dopiero ratownicy z karetki. W swojej opinii biegli porównali jego pracę do wykonywania zabiegu chirurgicznego w stodole.
Z kolei wina pani stomatolog polegała na zaplanowaniu zabiegu diagnostycznego w sytuacji, gdy dziecko powinno przejść zabieg terapeutyczny, nie zażądała też od anestezjologa zmiany pozycji dziecka i intubacji.
Trzecia z oskarżonych została uniewinniona, bo sąd uznał, że nie podejmowała żadnych decyzji medycznych, ale wykonywała jedynie polecenia lekarzy.
Oprócz kary pozbawienia wolności skazani lekarze mają zapłacić grzywnę w wysokości 12,5 tys. oraz 5 tys. zł, pokryć część kosztów sądowych (po 10 tys. zł), i pokryć koszty pracy adwokata rodziców dziecka. Stanisław O. ma zakaz wykonywania zawodu przez 5 lat.
Obecnie jest już na emeryturze. Wyrok sądu rejonowego nie jest prawomocny. Obrońcy o ewentualnej apelacji zadecydują po zapoznaniu się z uzasadnieniem wyroku.
...
Oczywiscie trudno tutaj ferowac zdecydowane sady . Zdrowie ludzkie jest zagadka . Nie myslmy ze lekarze ja znaja . Karac nalezy bezmyslnosc iskandaliczne zaniedbania .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:45, 07 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Reporter Polski
Co Pan zrobił doktorze
Pani Monika Forysiuk z Chełma trafiła do szpitala z powodu silnych bólów brzucha. Trafiła do szpitala i została zoperowana. Teoretycznie kobieta po hospitalizacji powinna poczuć się lepiej, ale było coraz gorzej. Do dziś Pani Monika nie wie dokładnie, co zrobił jej lekarz, którego poprosiła o pomoc, ponieważ w dokumentach medycznych są rozbieżności, a podpisy na nich złożone nie należą do kobiety.
...
Kryminalna sprawa ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:43, 08 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
gloswielkopolski.pl
Rodząca po porodzie opuściła szpital w stanie krytycznym
Stan kobiety nieco się poprawił
Renata Michalska-Antoniewska zgłosiła się do szpitala przy ulicy Polnej w Poznaniu z postępującą akcją porodową. Stan matki w dokumentach określono jako "dobry", ale trzy dni później okazało się, że pojawił się "naciek zapalny". Kobieta przez kilkanaście dni była w śpiączce, stwierdzono, że sepsa była już w takim stopniu zaawansowania, że nastąpiły przerzuty na inne narządy.
Jej córka Zosia przyszła na świat 4 września jako wcześniak. Trzy dni później pojawiły się komplikacje. - Żona skarżyła się na okropny ból. Jej uda i brzuch były w kolorze śliwki. Słaniała się na nogach. Mdlała – opisuje pierwsze niepokojące objawy Sylwester Antoniewski, mąż pacjentki. Konieczna była operacja i wycięcie macicy. Stan pacjentki jednak się nie poprawił, okazało się, że trzeba ją przewieźć do specjalistycznego szpitala.
W szpitalu przy ulicy Lutyckiej, do którego kobieta trafiła, powiedziano mu, że żona może nie przeżyć. Zdaniem doktora Adama Mikstackiego to cud, że pacjentka żyje, bo śmiertelność w czasie ciężkiej sepsy wynosi nawet do 50 procent.
Tydzień temu stan kobiety nieco się poprawił, teraz jest przytomna i w pełni kontaktuje. Placówka szpitala przy Polnej nie chce komentować tego, że prawdopodobnie tam doszło do zakażenia. Rzecznik szpitala potwierdza jedynie, że pacjentka wymagała pomocy z zewnątrz.
22 września prokuratura rejonowa w Poznaniu wszczęła śledztwo, którego podstawą jest artykuł kodeksu karnego przewidujący odpowiedzialność karną sprawcy, który świadomie i umyślnie naraża osobę powierzoną opiece na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub dużego uszczerbku na zdrowiu. Jeśli zostanie uznana wina, to winnym grozi kara pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat.
...
Trzeba uwazac na takie sytuacje .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:19, 08 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Rynek Zdrowia
Szpitale zarabiają na karach umownych
Firmy zaopatrujące szpitale w sprzęt medyczny skarżą się, że placówki ochrony zdrowia ich kosztem ratują własne budżety. Sposobów mają wiele, ale cel jeden - dostać zamówiony towar i jak najmniej zapłacić, a najlepiej wcale.
Sprawa dotyczy dużych publicznych szpitali. Mają największe długi, ale też menedżerów, którzy wspierani przez prawników i działy zamówień, zajmują się optymalizacją kosztów. Mniejsze lecznice, pozbawione tego kadrowego zaplecza, nie szukają wybiegów. Za zrealizowane dostawy płacą oferentowi zgodnie z zapisami umowy, a jak zabraknie im pieniędzy, negocjują. Obu stronom zależy na dobrych relacjach.
Inaczej bywa w dużych placówkach. - Można, niestety, coraz częściej zaobserwować, że publiczne szpitale z powodu braku środków na bieżącą działalność szukają alternatywnych możliwości finansowania. Ostatnio bardzo popularną metodą stało się skrupulatne wymierzanie kar dostawcom m.in. sprzętu medycznego - mówi nam Paweł Ossowski, ekspert branży wyrobów medycznych, business development manager w Górnośląskiej Centrali Zaopatrzenia Medycznego Zarys.
Firma jest wytwórcą i dostawcą podstawowego i specjalistycznego sprzętu medycznego. Zaopatruje lecznice w Polsce, a także w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Na jej stronie internetowej przeczytać można, że jest w stanie "wyposażyć statystyczny szpital w ponad 90% podstawowego sprzętu medycznego, jaki jest niezbędny dla takiej placówki".
Więcej niż wartość umowy
- Coraz częściej spotykane są na przykład klauzule, które mówią o naliczaniu kar od wartości umowy, a nie od wartości niezrealizowanego zamówienia. Może to doprowadzić do niebezpiecznych i patologicznych sytuacji, kiedy z umowy opiewającej np. na kwotę 1 miliona złotych i zawierającej kilkadziesiąt pozycji, z zamówienia nie zostanie zrealizowana, z różnych przyczyn, jedna pozycja asortymentowa o wartości kilkudziesięciu złotych, a szpital i tak naliczy codziennie karę 0,5% od wartości całej umowy, czyli kilkadziesiąt tysięcy złotych. Takie kuriozalne sytuacje miały już miejsce - informuje Paweł Ossowski.
Wskazuje, że nie pozostaje wtedy nic innego, jak odwołać się do sądu z wnioskiem o miarkowanie kary, bo w przeciwnym razie dostawcy grozi bankructwo.
Całą sprawę można by skwitować krótko: umów należy dotrzymywać; nie dostarczyłeś na czas partii strzykawek czy rękawic medycznych, płać karę. Ale niekiedy okoliczności wskazują na to, że tego rodzaju praktyki nie wynikają jedynie z respektu wobec prawa i drobiazgowego trzymania się zapisów umów. Chodzi o coś innego.
Zarys toczy batalię sądową z jednym z największych szpitali w kraju. Miał z nim umowę na 400 tys. zł, natomiast kara została wyliczona na ponad 800 tys. zł - mniej więcej tyle, ile wynosiły zaległe płatności szpitala wobec tej firmy za inne dostawy.
Jak naliczano kary? Na przykład z zamówienia na określony asortyment o wartości 25 tys. zł z kilkudniowym opóźnieniem dostarczono szpitalowi dwie pozycje o wartości 6 tys. zł. Kara za nieterminową dostawę wyniosła 76 tys. zł. Wystarczyło kilka takich przypadków i uzbierało się ponad 800 tys. zł, czyli dwa razy więcej niż cały kontrakt. Dostawca uważa, że kara była nieadekwatna. Próbował porozumieć się ze szpitalem, ale ten wybrał drogę sądową.
Byle drożej…
Kolejną praktyką stosowaną przez niektóre szpitale jest sztuczne zawyżanie wartości umowy. Przykładowo, szpital zużywa określonego asortymentu za 200 tys. zł rocznie, natomiast rozpisuje przetarg na wartość dwa razy wyższą (nie musi przy tym zapewniać środków, bo płaci się za otrzymany towar). Po co to wszystko? Żeby w razie niewywiązywania się z umowy można było naliczać wyższe kary umowne.
Jeśli dostawca w terminie zrealizuje zamówienie w wielkości realnie potrzebnej szpitalowi, kary mu nie grożą. Zostaje mu jednak nadwyżka towaru, którego zamawiający ostatecznie nie wziął. Jeśli są to popularne produkty, można je szybko sprzedać innej placówce. Gorzej, gdy chodzi o asortyment specjalistyczny. Wtedy magazyny zapełniają się niechodliwym towarem. Nie są to nagminne przypadki, ale zdarzają się.
Przed tymi i innymi absurdalnymi praktykami (jak np. nałożenie kar finansowych za podanie innego numeru rachunku bankowego, niż był wskazany w ofercie) oferenci mogą się bronić w Krajowej Izbie Odwoławczej. Mogą to zrobić jeszcze na etapie przetargu, gdy mają zastrzeżenia do treści ogłoszeń.
- Mimo że o niektórych postępowaniach z góry wiadomo, że wskazują na konkretny podmiot, to na etapie ogłoszenia specyfikacji nie wnosi się raczej zastrzeżeń. To trudna droga. Trzeba mieć mocne argumenty i ponieść koszty (wpis to kilkanaście tysięcy zł) przy niepewnym wyniku - zauważa Ossowski.
Jego zdaniem ryzyko wnoszenia do KIO spraw na tym etapie nie kalkuluje się. - Jest w Polsce kilkaset szpitali, które codziennie ogłaszają przetargi, więc czasem lepiej zacisnąć zęby i skupić na kolejnym kliencie - przyznaje.
Odwołania do KIO kierowane są najczęściej po rozstrzygnięciach przetargowych. W przypadkach, gdy w specyfikacji istotnych warunków zamówienia (SIWZ) pojawiają się zapisy o karach umownych niezwiązanych z przedmiotem zamówienia, zazwyczaj wygrywają oferenci (Izba nakazuje szpitalowi usunięcie z SIWZ takich zapisów).
Prawnicy wskazują wtedy, że doszło do naruszenia Prawa zamówień publicznych np. "poprzez narzucenie obowiązku zapłaty kary umownej w przypadku niezwiązanym z wykonaniem przedmiotu i wykorzystanie jej w sposób sprzeczny w funkcją, jaką powinna pełnić kara umowna oraz w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego" (z odwołania spółki Panamed z 13 marca 2014 r. reprezentowanej przez radców prawnych Rafała Karnowskiego i Janusza Burkota ws. przetargu ogłoszonego przez Instytut Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka na dostawę systemu nawigacji śródoperacyjnej - red.).
Generalnie, im mniej szczegółowo opisany jest przetarg, tym mniej w nim kruczków i haków, tym więcej dostawców chce i może w nim uczestniczyć. A to przekłada się już bezpośrednio na cenę zakupu.
Związek jest następujący: jeśli w postępowaniu przetargowym wyłonionych zostaje co najmniej 3 oferentów, zamawiający może zorganizować internetową aukcję (prowadzi je np. Szpital Uniwersytecki w Krakowie). Jest transparentna i nie pozwala na nieczyste zagrywki.
W jej efekcie szpital składający duże zamówienie (np. na strzykawki czy materiały opatrunkowe) uzyskuje najlepszą cenę, bo między oferentami toczy się otwarta walka o każdy grosz. Wabi ich skala zamówienia. W zestawieniu z dużymi obrotami, mniejsze znaczenie ma dla nich cena jednostkowa.
W każdym razie i bez uciekania się do przeróżnych machinacji szpital może uzyskać cenę, która korzystnie przełoży się na jego sytuację finansową.
Ryszard Rotaub
...
Szpitale tez sie wycwanily .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:48, 09 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Wezwał karetkę do mężczyzny leżącego na chodniku. I co usłyszał? "Trzeba było kopnąć dziada w pii... "
Wezwał pomoc do mężczyzny leżącego na chodniku, a później musiał nasłuchać się od pracownika pogotowia, że zawraca głowę i zajmuje karetkę.
Do "Głosu Szczecińskiego" dotarł mail od mieszkańca oburzonego zachowaniem pracownika pogotowia ratunkowego. Nasz Czytelnik opisał sytuację, która miała miejsce w miniony wtorek około godziny 23 w centrum Stargardu
- Wyjeżdżając z parkingu Centrum Handlowego Zodiak w Stargardzie zauważyłem mężczyznę, około 30 lat, leżącego na metrowym chodniku przy wyjeździe na ulicę Wyszyńskiego (tunel pod blokiem) - opisuje Czytelnik. - Będąc kierowcą wiem, jakie niebezpieczeństwo mógł stworzyć (zsunąć się na ulicę powodując zagrożenie potrącenia), więc zadzwoniłem pod 112.
Jak podkreśla autor maila, dyspozytor przyjął zgłoszenie i natychmiast na nie zareagował.
- Po około czterech minutach zjawiła się karetka - kontynuuje Czytelnik.
Później jednak wydarzyła się sytuacja, której się nie spodziewał.
- Podszedłem do sanitariuszy spytać się o stan tego człowieka, mówiąc o zagrożeniu jakie mógł stworzyć - relacjonuje mieszkaniec. - Na co kierowca karetki odpowiedział mi: "A co cię obchodzi jego życie, myślisz że on by się o ciebie martwił? Trzeba było kopnąć dziada w pii... i po kłopocie. A tak ostatnią karetkę w mieście zająłeś".
Czytelnika mocno oburzyło zachowanie pracownika pogotowia.
Poprosiliśmy wczoraj pogotowie o wyjaśnienia w tej sprawie. Trzeba będzie jednak na nie trochę poczekać.
- Wszczęliśmy postępowanie wyjaśniające - poinformowała nas Elżbieta Sochanowska, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
...
Przesadzili . Rozumiem braki karetek no ale bez przesady ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:37, 14 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Szpital w Warszawie: grzyb i pluskwy, jedna łazienka na 35 osób
Pacjenci Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie skarżą się na fatalne warunki w placówce. Nie ma tam ogrzewania, więc okna izoluje się watą. Sale chorych są przepełnione, a ściany w łazienkach pokrywa grzyb. 35 osób ma do dyspozycji tylko jedną łazienkę wyposażoną w jeden prysznic i jedną wannę. Toalety są wieloosobowe. Jeżeli wystąpi konieczność izolacji pacjenta, należy opróżnić zwykłą salę, bo instytut nie dysponuje profesjonalną izolatką. Nie wiadomo, kiedy warunki się poprawią, gdyż placówka nie ma pieniędzy na remont.
...
Super ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:39, 16 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Brakuje lekarzy rodzinnych
Lekarze rodzinni pilnie poszukiwani. Już teraz w całej Polsce brakuje medyków z taką specjalizacją, a studenci nie są zainteresowani tym kierunkiem medycyny.
W Warmińsko-Mazurskiem pracuje około 300 lekarzy rodzinnych. Szacuje się jednak, że, aby zaspokoić potrzeby wszystkich pacjentów, powinno ich być prawie pół tysiąca.
Młodzi ludzie nie wybierają jednak tej specjalizacji, bo wolą zostać ginekologami, stomatologami czy dermatologami - mówi Jerzy Romaszko, kierownik Zakładu Medycyny Rodzinnej na Wydziale Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie:. W ośrodku kształcenia lekarzy rodzinnych, prowadzonym przez szpital uniwersytecki, specjalizację w ciągu ostatnich dwóch lat rozpoczęło sześć osób, a jedna z nich potem zrezygnowała.
O tym, że tak mało studentów, decyduje się na tę specjalizację, braku decydują przede wszystkim względy finansowe. Lekarze specjaliści mają zazwyczaj dwa źródła dochodów - kontrakt z NFZ lub szpitalem oraz z prywatnego gabinetu - mówi Jerzy Romaszko. Jak dodaje, lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej zazwyczaj nie przyjmują dodatkowo w niepublicznych poradniach.
Studenci medycyny twierdzą też, że bycie lekarzem rodzinnym zamyka drogę do awansu zawodowego.
...
Same braki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:59, 16 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Czeladź: 50-latek zmarł zaraz po wyjściu ze szpitala
Mężczyzna zmarł przed szpitalem
Policja próbuje wyjaśnić nieznane okoliczności śmierci mieszkańca Czeladzi, który został przyjęty na wizytę lekarską chwilę przed śmiercią. Po wyjściu ze szpitala mężczyzna zmarł przed bramą - podaje rmf24.pl.
Mężczyzna rano przyjechał samochodem do szpitala. Spędził w nim niecałą godzinę, po wyjściu przewrócił się przed szpitalną bramą i zmarł.
Nie wiadomo czy pacjentowi zostały podane jakieś lekarstwa. Ze wstępnych informacji wynika, że skarżył się na silne bóle brzucha.
Sprawą zajmują się śledczy.
...
To juz zaczyna sie powtarzac .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:41, 20 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Głos Koszaliński
Karetka w Szczecinku odjechała bez pacjenta
Lekarz pogotowia ratunkowego w Szczecinku odmówił zabrania do szpitala chorego na raka płuc
Lekarz pogotowia ratunkowego w Szczecinku odmówił zabrania do szpitala chorego na raka płuc z dusznościami. – Karetka to nie karuzela – miał powiedzieć zaskoczonej rodzinie.
Zygmunt Gołębiowski z podszczecineckiego Turowa zmarł kilka dni temu. Od prawie roku ciężko chorował na nowotwór płuc. – To nie był jeszcze jego czas, choć lekarze od początku uprzedzali nas, żeby przygotować się na najgorsze – mówi przez łzy Kamilla Dobysz, córka pana Zygmunta. – Walczyliśmy o każdy jego dzień, dlatego nie możemy się pogodzić z tym, jak zostaliśmy potraktowani przez lekarza szczecineckiego pogotowia - dodaje.
Wraca do wydarzeń z drugiej połowy września. Ojciec pani Kamilli od miesięcy walczył z rakiem. Wykryto go zbyt późno, aby przeprowadzić operację, stąd lekarze odciągnęli płyn z płuc, zaordynowali radioterapię i chemioterapię. – Choć na chemię ojciec był już zbyt słaby i przeszedł tylko jeden cykl, liczyliśmy, że się wzmocni i będzie można kontynuować leczenie – opowiada córka. Chory od kilku miesięcy przebywał w domu pod opieką rodziny i lekarza rodzinnego. – W maju tata dostał udaru, był częściowo niewładny i udało nam się załatwić aparat tlenowy, bo oddychał z coraz większym trudem – wspominają bliscy. Kryzys przyszedł 18 września.
– Tata czuł się tego dnia fatalnie, był bardzo słaby, nic nie jadł i w pewnym momencie zaczął się dusić – mówi Kamilla Dobysz. – Zadzwoniliśmy po karetkę. Przyjechał doktor S.K. z dwoma ratownikami. - Pan doktor jak usiadł w fotelu, tak wstał z niego dopiero wyjeżdżając – opowiada córka. - Nie podszedł nawet do taty, nie zbadał go, kazał tylko tacie rozpiąć piżamę. Ciśnienie zmierzyli mu ratownicy. Nie wiem, na jakiej podstawie wpisał więc do karty, że tony serca są czyste i głośne, źrenice prawidłowe, a jama brzuszna w normie. Lekarz oświadczył tylko, że aby ściągnąć ojcu płyn z płuc musi być w dobrej formie, że sami powinniśmy się zatroszczyć o transport, a nie wzywać karetkę, bo karetka to nie karuzela. W końcu odjechali bez pacjenta. - Byliśmy w szoku, bo pogotowie wracało do szpitala w Szczecinku, mogli przecież zabrać tatę – mówi pani Kamilla.
- Mało serce mi nie pękło, wsiadłam w samochód i pojechałam do naszego lekarza rodzinnego, który od ręki dał skierowanie do szpitala i pomógł załatwić karetkę transportową – mówi nasza rozmówczyni. – Po niespełna dwóch godzinach od wyjazdu pogotowia, tata był już w szpitalu. Został przyjęty na internę, gdzie przeszedł wszystkie niezbędne badania, ściągnięto mu 400 mililitrów płynu z płuc. Tym razem lekarze podeszli do nas z wielkim wyczuciem - tłumaczy.
Po jakimś czasie pan Zygmunt został wypisany do domu, ale na początku października ponownie trafił do szpitala w Szczecinku. Tym razem karetka pogotowia przyjechała tylko w dwoma ratownikami, którzy zdecydowali się przetransportować chorego do szpitala. Tydzień później mężczyzna zmarł. – Tata pracował ciężko 41 lat płacąc składki na ubezpieczenie, dla nas jego stan tamtego dnia był krytyczny, a poczuliśmy się, że jakbyśmy mieli błagać o to, aby go ktoś zechciał leczyć, walczyliśmy o niego każdego dnia i każdej godziny – mówi Kamilla Dobysz. – Nie rozumiem, jak lekarz mógł tak z nami postąpić, przecież karetka wracała do szpitala i pojechała pusta… - zaznacza.
- Sytuacja na pewno jest dla nas przykra i kłopotliwa, przede wszystkim dlatego, że nie lubimy nigdy, gdy umiera nam pacjent – mówi dr Krzysztof Małkowski, zastępca dyrektora szpitala w Szczecinku ds. leczniczych. – Rozmawiałem już z żoną tego pana i przeprosiłem za takie zachowanie i robię to teraz jeszcze raz. Na temat zasadności odmowy przewiezienia chorego do szpitala nie chcę teraz dyskutować, zwłaszcza że nie sposób będzie wielu rzeczy ustalić. Mogę tylko powiedzieć, że jako lekarz anestezjolog jestem wyczulony na wszelkie przypadku duszności, ale decyzję zawsze podejmuje lekarz obecny przy zdarzeniu. Doktor S. K. jest doświadczonym, fachowym lekarzem, który wielokrotnie pomógł pacjentom w różnych sytuacjach i o tym się zwykle nie pisze. Przeprowadziłem już z nim rozmowę i uczuliłem na tego typu sytuacje, aby z empatią podchodzić do tego typy sytuacji.
....
To znowu super ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:36, 20 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Protest pielęgniarek w częstochowskim szpitalu
Pielęgniarki Szpitala Miejskiego w Częstochowie protestują przeciwko niskim zarobkom. Rozpoczęły dziś pracę w czarnych koszulach.
- Siostry rozpoczynają okupację gabinetu dyrektora szpitala - mówi Halina Synakiewicz - przewodnicząca okręgowej rady pielęgniarek i położnych w Częstochowie.
Powodem są między innymi niskie zarobki. Średnia dla pielęgniarek z tej placówki wynosi nieco ponad 2 tysiące złotych brutto. Grażyna Rogala-Pawelczyk - prezes naczelnej rady pielęgniarek i położnych - podkreśla jednak, że nie chodzi tylko o pieniądze, ale i o zmęczenie i przepracowanie sióstr.
Jeśli okupacja gabinetu dyrektora nie przyniesie efektu, pielęgniarki zapowiadają okupowanie Urzędu Miasta w Częstochowie.
...
Kolejny problem
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:54, 20 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Echo Dnia
Ucieczki dzieci ze szpitala psychiatrycznego w Kielcach
Kłopoty z dziećmi w szpitalu psychiatrycznym w Kielcach. W ostatnim tygodniu "Echo Dnia" odebrało wiele skarg w tej sprawie. W weekend doszło tam do ucieczek dzieci.
Matka 15-latka, który w poprzedni poniedziałek zabarykadował się w sali szpitala dziecięcego w Kielcach twierdzi, że jej syn posunął się do drastycznych kroków, ponieważ nie chciał wrócić do szpitala psychiatrycznego, gdzie według kobiety, chore dzieci traktowane są w nieludzki sposób.
W miniony wtorek opisano dramatyczne sceny, jakie działy się w szpitaliku dziecięcym w Kielcach. 15-letni chłopak zabarykadował się w sali i istniało podejrzenie, że może zrobić sobie krzywdę. - Mój syn wpadł w panikę, kiedy dowiedział się, że lekarze chcą z powrotem wysłać go do szpitala psychiatrycznego w Kielcach. Był tam wielokrotnie wiązany i faszerowany lekami, dlatego za nic na świecie nie chciał tam wrócić - mówi kobieta.
Ostatecznie, mimo sprzeciwu chłopaka, odwieziono go na oddział szpitala psychiatrycznego przy ulicy Kusocińskiego w Kielcach. Następnego dnia matka postanowiła go jednak na własne życzenie wypisać, bo według niej, w placówce działa mu się krzywda.
Z jednego szpitala do drugiego
Do domu chłopak nie dojechał. - Kiedy jechaliśmy samochodem zaczęło mu wykrzywiać buzię, dostał drgawek, a język wyszedł na wierzch. Byłam pewna, że w psychiatryku nafaszerowali go lekami uspokajającymi, a to są efekty uboczne - mówi kobieta. Ostatecznie chłopak znów trafił do szpitala dziecięcego. Dyrektor palcówki Włodzimierz Wielgus nie potwierdza, żeby na szpitalnym korytarzu z chłopakiem działo się coś złego. Zaprzecza relacjom matki, że nastolatkowi wykrzywiało twarz. - Nie mieliśmy karty wypisowej ze szpitala, dlatego nie wiemy nawet jakie leki mu podano, ale dziecko było w dobrym stanie - tłumaczy dyrektor. - Ostatecznie chłopaka przetransportowano z powrotem do szpitala na Kusocińskiego, ale tam już go nie przyjęli i pacjent wrócił do nas - dodaje.
Dyrektor Wielgus podkreśla, że w ocenianiu takich sytuacji trzeba być bardzo ostrożnym, bo matki często są tak związane ze swoimi dziećmi, że nie potrafią obiektywnie ocenić pewnych rzeczy.
Kolejna niezadowolona matka
Do redakcji "Echa Dnia” zgłosiła się także inna kielczanka, której piętnastoletni syn wielokrotnie trafiał do szpitala psychiatrycznego po próbach samobójczych. - To nie szpital to kołchoz, w którym faszeruje się dzieci lekami, żeby nie sprawiały problemów. Raz mój syn prosił o odpięcie z pasów, bo chce do łazienki, ale pracownica szpitala powiedziała mu, żeby sikał w majtki - odpowiada kielczanka.
Fala ucieczek
W sobotę "Echo Dnia" otrzymało przerażającą wiadomość, że dzieci uciekają z dziecięcego oddziału Świętokrzyskiego Centrum Psychiatrii. Taki sygnał przekazał czytelnik, potwierdziła go policja. Do ucieczki z dziecięcego oddziału szpitala przy ulicy Kusocińskiego miało dojść w piątek, kiedy to szpital opuściły trzy dziewczyny w wieku od 13 do 15 lat, oraz dwóch piętnastoletnich chłopców. – Dopiero około godziny 22 zostali odnalezieni przez policję w centrum miasta. Jak się tutaj dostali z ulicy Kusocińskiego i co robili przez cały ten okres nikt niestety nie wie – pisze czytelnik. Dzieci znów trafiły do szpitala, ale w niedzielę trójka z nich znów miała uciec. Informacje potwierdzili policjanci. Nikt w szpitalu nie chciał w niedzielę komentować tej sytuacji. Według czytelnika, w poniedziałek rodzice dzieci mają je odebrać ze szpitala. Nastolatki zostaną wypisane ze względu na złe zachowanie. – Szpital zamiast leczyć pozbywa się problemu – uważa czytelnik.
Wszystko musi być udokumentowane
Sprawę skomentował Jacek Musiał dyrektor Świętokrzyskiego Centrum Psychiatrii w Morawicy, któremu podlega szpital przy ulicy Kusocińskiego. Dyrektor podkreśla, że wcześniej nie trafiały do niego żadne skargi i do sprawy trzeba podchodzić z bardzo dużym dystansem. Wyjaśnia, że jeżeli ktoś zauważy, że w szpitalu dzieje się coś złego, powinien zgłosić to do rzecznika spraw pacjenta albo do prokuratury. - Tego typu oddziały psychiatryczne są najtrudniejsze. Okres młodzieńczy charakteryzuje się burzą hormonalną, a dzieci które trafiają do szpitala psychiatrycznego zazwyczaj pochodzą z rodzin patologicznych - mówi dyrektor psychiatrii.
Nie zaprzecza temu, że agresywni pacjenci są zapinani w pasy, ale wszystko ma odbywać się zgodnie z przepisami prawa. - Każde unieruchamianie pacjentów musi być ściśle opisane w dokumentacji medycznej - mówi dyrektor Musiał.
...
Jakis horror .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135933
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:35, 21 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
NIK: pogarsza się dostęp do rehabilitacji leczniczej
Pogarsza się dostęp do rehabilitacji leczniczej; na zabiegi czeka coraz więcej osób, kurczy zaś lista miejsc oferujących rehabilitację bez kolejki - informuje w NIK w najnowszym raporcie. Zarzuca ministrowi zdrowia brak określenia standardów postępowania w rehabilitacji.
Według Izby model finansowania terapii jest skomplikowany i nie uwzględnia końcowego efektu leczenia czyli tego, czy u pacjenta nastąpiła poprawa zdrowia. NIK przypomina jednocześnie, że w badanym okresie (2011 rok - maj 2013 r.) NFZ systematycznie zwiększał nakłady na rehabilitację leczniczą.
"Warunkiem skutecznej rehabilitacji leczniczej, przyjętym jako kanon polskiego modelu rehabilitacji, jest jej wczesne zapoczątkowanie. Ustalenia kontroli wskazują, że założenie to nie jest w Polsce realizowane" - czytamy w raporcie. W 11 województwach zwiększyła się liczba osób oczekujących na zabiegi oraz wydłużył rzeczywisty czas oczekiwania na nie.
Występowało duże zróżnicowanie regionalne w dostępie do świadczeń, np. dostęp do lekarskiej ambulatoryjnej opieki rehabilitacyjnej w województwach wielkopolskim i lubuskim był o 87 proc. niższy niż w woj. mazowieckim (dane z 2011 r.)
Rosła natomiast liczba oczekujących: na zabiegi w pracowniach fizjoterapii na koniec 2011 r. zapisanych było ponad 400 tys. osób, a pod koniec 2013 r. już niemal 613 tys., na oddziałach rehabilitacyjnych z kolei odpowiednio: ok. 114 tys. i ponad 150 tys. osób. W pracowniach fizjoterapii pod koniec 2011 r. pacjenci czekali na usługę przeciętnie 41 dni, w 2013 już 61 dni, na oddziałach rehabilitacyjnych odpowiednio: 174 i 251 dni.
Jak podaje NIK, w szpitalu powiatowym w Białogardzie na oddziale rehabilitacji neurologicznej średni czas oczekiwania w raportach za wrzesień 2011 r. wyniósł 760 dni, w czerwcu 2012 r. – 720 dni, w marcu 2013 r. – 671 dni. Placówka podawała jednak oficjalnie niższe dane.
W przypadku 72,2 proc. skontrolowanych podmiotów, listy oczekujących na świadczenia były prowadzone prawidłowo lub z drobnymi uchybieniami. W pięciu przypadkach stwierdzono nieprawidłowości, które mogły świadczyć o braku sprawiedliwego, równego, niedyskryminującego i przejrzystego dostępu do zabiegów - było tak w Szpitalu Wojewódzkim im. Jana Pawła II w Bełchatowie, Wojewódzkim Szpitalu w Poznaniu i Szpitalu Rehabilitacyjno-Kardiologicznym w Kowanówku, SP ZOZ w Kościanie, i Szpitalu Powiatowym w Białogardzie.
Wbrew zapisom ustawy większość skontrolowanych świadczeniodawców (14 z 1 nie zapewniła pacjentom możliwości umawiania się na wizyty drogą elektroniczną od 1 stycznia 2013 r., co bez wątpienia dodatkowo utrudniało dostęp do świadczeń.
Z raportu wynika, że coraz mniej było gabinetów, w których świadczenia rehabilitacyjne realizowano bez kolejki, np. w przypadku fizjoterapii na koniec 2011 r. przyjmowano tak w co piątym gabinecie, na koniec 2013 r. już tylko w co dziesiątym.
Żaden z kontrolowanych świadczeniodawców nie wywiązywał się też z realizacji świadczeń fizjoterapii domowej (co najmniej 3 proc. kwoty miesięcznego kontraktu z NFZ).
Według NIK minister zdrowia wciąż nie określił standardów postępowania w obszarze rehabilitacji leczniczej, co "hamuje rozwój nowoczesnej, efektywnej rehabilitacji, ocenianej przy użyciu mierzalnych czynników, skal i testów". Bez jasnych kryteriów trudniej jest poza tym m.in. precyzyjnie rozstrzygnąć, który pacjent i jakich zabiegów rzeczywiście potrzebuje - twierdzi NIK. Kontrolerzy zarzucają też resortowi zdrowia, że nie dokonywał regularnej oceny dostępności świadczeń rehabilitacyjnych, zwłaszcza w odniesieniu do regionów.
NIK zwraca uwagę, że Polska znalazła się w nielicznej grupie państw Unii Europejskiej, które nie wypracowały jeszcze własnych norm regulujących zawód fizjoterapeuty. Prace nad odpowiednimi przepisami rozpoczęto cztery lata temu – w lutym 2010 r. – jednak ustawy wciąż nie ma. W konsekwencji fizjoterapeutą może być obecnie niemal każdy, także osoba bez odpowiedniego przygotowania (np. medycznego).
...
To juz trend .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|