Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:43, 11 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Zielona Góra: kolejki na rehabilitację
W zielonogórskich przychodniach, które otrzymały kontrakty na świadczenie usług rehabilitacyjnych w drugiej połowie roku, pacjenci ustawiają się w długich kolejkach.
Pacjenci do przychodni przychodzą już po północy i do rana czekają na możliwość zapisania się na zabiegi. Gdy redakcja Radia Zielona Góra przyjechała do przychodni przy ul. Wyszyńskiego w kolejce czekało ponad 200 osób.
...
Rzad nie zajmuje sie takimi bzdurami . Ma wazniejsze np. usuwanie profesora Chazana .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:41, 18 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
Ciężarna czekała na pomoc. Dziecko nie żyje
Ciężarna wymagająca natychmiastowej pomocy lekarskiej niemal trzy godziny oczekiwała w szpitalu na przeprowadzenie badań - Thinkstock
Ciężarna wymagająca natychmiastowej pomocy lekarskiej niemal trzy godziny oczekiwała w szpitalu na przeprowadzenie badań.
W poniedziałek, 16 czerwca, pani Patrycja zgłosiła się do lekarza ginekologa, który prowadził jej ciążę. Nic nie zapowiadało dramatu, jaki miał się później rozegrać. Ciąża przebiegała prawidłowo, kobieta nie skarżyła się na żadne dolegliwości. Pani Patrycja jest już mamą 1,5-rocznego dziecka.
Termin porodu wyznaczono na 4 lipca. - To miała być jedna z ostatnich wizyt o ile nie ostatnia. Ponieważ tętno płodu było ledwie wyczuwalne, lekarka skierowała synową do szpitala. Synowa miała zgłosić się na oddział w trybie pilnym - wspomina w rozmowie z Onetem pani Grażyna Kaczor, przyszła teściowa kobiety.
Pani Patrycja wraz z siostrą udała się na izbę przyjęć Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rybniku. Tam, niemal trzy godziny czekała na przeprowadzenie badań. - Około godziny 12 zgłosiła się na izbę przyjęć, a dopiero około godz. 15 wykonano USG płodu. Nikt nie zwracał na nią uwagi, przyjmowano inne pacjentki, wykonywano badania, a synowej kazano czekać na swoją kolej - wspomina przyszła teściowa pani Patrycji.
Podczas badania USG lekarz oznajmił ciężarnej, że jej dziecko nie żyje. Pani Grażyna w obawie o stan zdrowia przyszłej synowej zwróciła się do lekarza dyżurnego z prośbą o natychmiastowe przeprowadzenie cesarskiego cięcia. Usłyszała od lekarzy, że nie ma takiej konieczności, bo jej życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, a ponadto nie ma zespołu do przeprowadzenia zabiegu. - Zdenerwowałam się. Roztrzęsiona tłumaczyłam, że przecież może dojść do zakażenia, bo Patrycja nosi pod sercem martwe dziecko - dodaje kobieta.
Lekarze pozostali niewzruszeni. Pacjentka czekała aż 22 godziny na wykonanie cesarskiego cięcia.
- W poniedziałek o godz. 8 synowa jeszcze wyczuwała tętno płodu - rozpacza pani Grażyna.
Pani Grażyna interweniowała u rzecznika praw pacjenta. Postępowanie w sprawie prowadzi policja pod nadzorem prokuratury. Postępowanie dotyczy narażenia życia lub zdrowia, które może podlegać karze do 5 lat pozbawienia wolności. - Konkretnie zajmujemy się przypadkiem błędów w sztuce lekarskiej. Zabezpieczyliśmy dokumentację medyczną, która ma odpowiedzieć na pytanie jak przebiegało przyjęcia do szpitala, do nastąpiło ono w odpowiednim czasie, czy dopełniono wszelkich procedur. W kręgu osób przesłuchiwanych na pewno znajdzie się rodzina i lekarze - wszystkie te osoby, które miały bezpośredni kontakt z pacjentką. Od wyników tych przesłuchań uzależniamy dalsze czynności - informuje Jacek Sławik, prokurator rejonowy w Rybniku. Prokuratorzy zlecą biegłym lekarzom wydanie opinii w tej sprawie.
Pani Patrycja rozmawiała już z psychologiem.
Dyrekcja szpitala wydała w środę oświadczenie w tej sprawie. Powodem skierowania i przyjęcia ciężarnej na oddział położniczo-ginekologiczny było stwierdzenie wewnątrzmacicznego obumarcia płodu.
- Po przyjęciu do Oddziału Patologii Ciąży pacjentka została przez Ordynatora Oddziału poddana badaniu położniczemu, jak również wykonano badanie ultrasonograficzne, które potwierdziło obumarcie płodu. Ciężarna została w sposób zrozumiały poinformowana o dalszym postępowaniu i sposobie ukończenia ciąży. Ze względu na brak możliwości ukończenia ciąży drogami oraz siłami natury (przebyte cięcie cesarskie 14 miesięcy temu oraz nieprzygotowaną do porodu szyjkę macicy) podjęto decyzję o wykonaniu cięcia cesarskiego - czytamy w oświadczeniu WSS w Rybniku.
W opinii lekarzy, wyniki dodatkowych badań pozostawały w granicach normy. - W tej sytuacji tj. braku natychmiastowych wskazań do wykonania cięcia cesarskiego, jak również mając na uwadze zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa chorej podjęto decyzję o rozwiązaniu ciąży w trybie planowym tj. w dniu następnym, uzyskując tym samym czas do właściwego przygotowania pacjentki do zabiegu. Zaproponowany plan postępowania został przez pacjentkę zaakceptowany, co potwierdziła własnoręcznym podpisem - tłumaczy dyrekcja lecznicy.
Szpital broni się, że odroczenie terminu zabiegu o kilkanaście godzin nie skutkowało zagrożeniem dla ciężarnej, a jednocześnie pozwoliło na należyte przygotowanie jej do zabiegu. - Ten sposób postępowania z ciężarną z donoszoną ciążą obumarłą nie odbiega od przyjętych standardów położniczych - twierdzą lekarze.
Podobna tragedia spotkała państwa Ewelinę i Michała Bednarskich z Sosnowca. Do dziś, po niemal dwóch latach od śmierci ich dziecka, nie ustalono winnych. Dopiero kilka miesięcy temu stanowisko stracił ordynator oddziału ginekologicznego Szpitala Miejskiego w Sosnowcu, gdzie rozegrał się dramat.
Państwo Bednarscy starali się o dziecko ponad 5 lat. Przyszła mama od początku ciąży była pod stałą opieką ginekologa. W 36. tygodni ciąży, ginekolog zlecił badania profilaktyczne. Zaniepokoiły go obrzęki nóg i znacznie podwyższone ciśnienie pacjentki. Badania miały dać odpowiedź na pytanie czy w tym wypadku doszło do zatrucia ciążowego.
Małżonkowie udali się do przyszpitalnej przychodni ze skierowaniem od lekarza prowadzącego ciążę.
Drugiego dnia pobytu w szpitalu pani Ewelina zaczęła odczuwać silne bóle - parcie w dolnych partiach brzucha. Podano jej lek hamujący skurcze. Ból minął, więc w piątej dobie wypisano sosnowiczankę ze szpitala. - Na odchodne wykonano jedynie badania na fotelu ginekologicznym. Zaniepokojeni dopytaliśmy, dlaczego nie wykonali USG, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy, że to badanie jest ważne nawet kilka dni. Nie zachodziła więc, zdaniem lekarzy, taka potrzeba - wspominają tamten dzień Bednarscy.
W poniedziałek, 5 listopada stan zdrowia pani Eweliny nagle się pogorszył. Wczesnym rankiem dostała drgawek, wymiotowała i odeszły jej wody płodowe. Małżonkowie pojechali do szpitala. KTG wykonane jeszcze na izbie przyjęć nie wykazało ruchów dziecka. Pielęgniarka uspokoiła pacjentkę, że nie ma powodów do obaw.
- Żonę zabrano na porodówkę. Raz jeszcze zlecono badanie KTG. Położnej nie podobał się obraz KTG. Poprosiła o pomoc lekarza, który przeprowadził USG. Po chwili stwierdził, że nie ma przepływu w sercu - wspomina dramatyczne chwile w szpitalu pan Michał. - Położna powiedziała mi, że tętno jest na granicy i że wiozą Ewelinę na USG - tym razem na dokładniejszym sprzęcie, bo ten zawodzi - dodaje. Niestety na ratunek było za późno - doszło do wewnątrzmacicznego obumarcia płodu.
...
Znakomicie grunt to usunac Chazana i juz bedzie w porzadku . Tylko ludzie bez etyki wsluzbie zdrowia !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:25, 20 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Dramat pensjonariuszy ze Świętochłowic. Trafią na ulicę?
40 pensjonariuszy i 15 pracowników Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Świętochłowicach wyląduje na bruku. To efekty rozstrzygnięcia konkursu w Narodowym Funduszu Zdrowia, który domowi spokojnej starości przyznał trzykrotnie mniejsze dofinansowanie niż w ostatnich latach. Co więcej, pensjonariusze i pracownicy zakład muszą opuścić do końca miesiąca.
- Mnie serce boli, żeby mnie stąd wygnali, gdzie pójdę - płacze przed kamerą TVS-u jedna z pensjonariuszek Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Świętochłowicach. To pytanie zadają nie tylko pensjonariusze, ale też ich rodziny, którym wciąż nie wskazano żadnego miejsca, gdzie znaleźliby opiekę na miarę tej w świętochłowickim domu spokojnej starości.
- Przepracowała tyle lat w Polsce i teraz praktycznie będzie musiała iść pod most, bo mnie nie stać, żeby to płacić - mówi Mariana Gawęda, którego matka przebywa w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczego w Świętochłowicach. Choć i tak matka Mariana Gawędy przekazuje do świętochłowickiego zakładu 3/4 emerytury. Trafiła tu sześć lat temu z zaawansowanym alzheimerem. Po cięciach Narodowego Funduszu Zdrowia może jedynie starać się o prywatną, nawet trzykrotnie droższą opiekę.
- Jo na przykłod mom tysiąc dwiesta emerytury, to powiedz mi pan szczerze z czego jo mom to tej mamie dołożyć? To jo pójda na hasioki potem zbierać, bo też nie wyżyja, jak zrobia zapłaca sie czynsz, a do domu nie mo warunków - Marian Gawęda, syn pensjonariuszki ZOL w Świętochłowicach.
Czego nie można powiedzieć o innej placówce. Całodobowa opieka z wyżywieniem, do tego jeszcze codzienne zajęcia dla seniorów i rehabilitacja. Stare mury zakładu, który działa przy świętochłowickim Szpitalu Powiatowym planowano jeszcze w tym roku wyremontować za 3 miliony złotych dotacji. Teraz nie ma to już sensu, bo z niespełna 60 pacjentów, 40, w ciągu najbliższych dwóch tygodni musi odejść.
- To jest umowa, która ma trwać przez najbliższe pięć lat i skutek dla nas jest fatalny, gdyż tak naprawdę tracimy milion złotych przychodu - wylicza Dariusz Skłodowski, prezes Zakładu Opieki Zdrowotnej w Świętochłowicach. To w śląskim oddziale NFZ tłumaczą słabszą od innych placówek ofertą konkursową, którą złożył świętochłowicki zakład.
- Wskutek postępowania konkursowego wygrały lepsze oferty. Aby nie zostawić pacjentów bez opieki, bez pewności tego, że będą dalej leczeni, 26 czerwca odbędzie się w śląskim oddziale wojewódzkim spotkanie dyrektorów placówek - mówi Małgorzata Doros, rzecznik prasowy Śląskiego Oddziału NFZ.
Dopiero wówczas będzie wiadomo, gdzie ewentualnie trafią pacjenci ze Świętochłowic. Czyli na pięć dni przed wygaśnięciem dotychczasowego kontraktu z funduszem. - Skoro odbierają nam taki procent kontraktu, wtedy nie pozostaje nic innego jak zwolnić większość personelu. Już niestety stanęłyśmy w takim obliczu - mówi Barbara Rejtor, pielęgniarka, ZOL w Świętochłowicach. -Zlitujcie się nad nami tu wszystkimi, proszę was bardzo, żebyście w życiu mieli jak najlepiej, dla nos, takich biednych ludzi - rozpacza pani Władysława Bacharz, pensjonariuszka ZOL w Świętochłowicach.
Szczególnie dla tych najuboższych miejsc w domach spokojnej starości wciąż brakuje. W Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Świętochłowicach większość stanowią pensjonariusze, którzy mają niskie emerytury i co więcej - nie mogą liczyć na wsparcie finansowe rodzin. - Pomoc społeczna w Polsce jest nie tylko niedofinansowana, ale także te pieniądze są kierowane jakby w nieodpowiednie miejsce. Tracą w tym naszym systemie osoby najbiedniejsze najbardziej chore - mówi Agata Pustułka, publicystka "Dziennika Zachodniego".
>>>
Fajnie !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:27, 20 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Drakońskie kary to sposób szpitali na zysk
Szpitale w przetargach na dostawę sprzętu medycznego lub usług nakładają na oferentów absurdalne warunki niezwiązane z przedmiotem zamówienia, obciążając firmy za ich niewypełnienie wysokimi karami umownymi - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Mechanizm jest prosty. Do dokumentów przetargowych szpitale wpisują zapisy, które nie odnoszą się do głównego przedmiotu zamówienia, np. dostawy aparatury medycznej, lecz innych drugorzędnych kwestii. Zastrzegają sobie możliwość karania finansowego np. za zmianę rachunku bankowego na inny niż wskazany w ofercie.
Co więcej - luka w prawie pozwala placówkom medycznym bez żadnych konsekwencji wycofać takie zapisy z ogłoszeń o przetargach, gdy tylko sprawa trafi do Krajowej Izby Odwoławczej.
Wiktor Masłowski z Federacji Związków Pracodawców Zakładów Opieki Zdrowotnej, wskazuje, że twierdzenie o nadużywaniu kar umownych nie jest słuszne.
"Takie zapisy mają działać jako straszak, są potrzebne ze względu na różne sytuacje, które się zdarzają, ale często nie są w ogóle egzekwowane. Szpitalom zależy na dobrej współpracy ze stroną wykonującą umowę" - podkreśla Wiktor Masłowski.
>>>
Tera wszyscy cwani .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:14, 24 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
"Gazeta Wyborcza": sześć minut na wagę życia
Przyjazd karetek można skrócić o około sześć minut
O około sześć minut można przyspieszyć przyjazd karetki do ofiar wypadków, zwłaszcza na drogach ekspresowych i autostradach – czytamy w "Gazecie Wyborczej". Wystarczy nieco zmienić przepisy, by stworzyć tzw. korytarze ratunku.
Chodzi o to, że gdy dostrzegamy korek od razu zjeżdżamy na bok - na lewo i na prawo, równolegle do osi jezdni. Powstaje wtedy równy, dość szeroki i wolny obszar. Ten tzw. korytarz ratunku (emergency corridor), który z powodzeniem funkcjonuje w kilku europejskich państwach: w Austrii, Czechach, Niemczech, Słowenii i Szwajcarii.
Aby tak było u nas, trzeba zmienić przepisy.
>>>
Najlepiej bylo nie rozpieprzac za czasow WASZEGO rzadu UW !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:58, 25 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
"Rzeczpospolita": Najłatwiej nogę obciąć
W polskich szpitalach co kilkadziesiąt minut wykonuje się zabieg amputacji nogi. Bijemy pod tym względem europejskie rekordy, bo system zachęca do nadużywania takich operacji – pisze "Rzeczpospolita".
Jak wynika z najnowszych danych, w 2013 r. NFZ zapłacił za 13 227 amputacji. Ale zdaniem ekspertów co najmniej drugie tyle pacjentów sfinansowali z własnej kieszeni – wylicza gazeta.
Nogi obcina się głównie cukrzykom z tzw. stopą cukrzycową i chorym z niedokrwieniem wywołanym miażdżycą.
Polska jest europejskim liderem pod względem liczby takich amputacji - 8 zabiegów przypada na 100 tys. mieszkańców, a to 4 razy więcej niż w Danii i 8 razy więcej niż w Hiszpanii. Więcej niż u nas wykonuje się ich tylko na objętym wojną Bliskim Wschodzie.
Ale też nigdzie ten zabieg nie jest tak opłacalny dla szpitala – zauważa dziennik, wyliczając, że średni jego koszt to ok. 6 tys. zł i może go wykonać nawet początkujący lekarz.
A do tego dochodzi długa hospitalizacja i rehabilitacja, więc dla wielu szpitali to czysty zysk. Mimo że w ciągu roku od amputacji co piąty pacjent umiera, zaś tym, co przeżyją, renty płaci ZUS, a nie obciąża to budżetu NFZ – podkreśla "Rz".
...
Medycyna na poziomie wojen napoleonskich .... Jeszcze protezy z hakiem i bedzie komplet ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:05, 28 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Powiat bez lekarzy, bo kontraktu nie wolno dziedziczyć
Z powodu śmierci właścicielki poradni mieszkańcy powiatu tarnogórskiego stracili dostęp do nocnej i świątecznej pomocy medycznej - czytamy w "Gazecie Wyborczej.
Do lekarzy rodzinnych zapisało się tu 11 tys. pacjentów. Przychodnia miała także kontrakty na porady specjalistyczne oraz nocną i świąteczną pomoc medyczną. Funkcjonowała jako jednoosobowa działalność gospodarcza.
Gdy właścicielka zmarła, jej mąż zawiadomił o śmierci żony NFZ w Katowicach, zaznaczając, że jest jej spadkobiercą. NFZ przez tydzień zastanawiał się, czy może on "odziedziczyć" po żonie kontrakt. Wreszcie zdecydował, że nie.
...
To bezczelnosc bo bo umowy obowiazuja . Jesli wywiazuje sie z niego nic do tego NFZ ! Jesli zlamali placa kare ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:33, 28 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Gazeta Pomorska
Pacjentka dzwoniła do szpitala 45 minut. Bezskutecznie. - To skandal! - mówi
Czerszczanka dostała niemal białej gorączki, próbując dodzwonić się do lecznicy. Chciała się zarejestrować, ale słuchawki nikt nie odbierał.
- To skandal - mówi kobieta. - Jestem oburzona do żywego. Żeby dzwonić przez czterdzieści pięć minut i nie połączyć się ze szpitalną rejestracją?
Kobieta pierwszy raz za słuchawkę chwyciła o godz. 15. Bezskutecznie. Miała numery podane od pana z centrali. Niestety, każda kolejna próba kończyła się niepowodzeniem. - Sygnał był albo zajęty, albo po prostu nikt telefonu nie odbierał - opowiada. - Zdenerwowałam się. Jeszcze raz zadzwoniłam do tego pana z centrali. Ale on powiedział, że nic nie może pomóc. Mówił, że nie wie, co się teraz dzieje. Ale przecież ja dzwoniłam tyle razy.
Czerszczanka uznała, że nie ma co tracić czasu. Poprosiła męża, by ją zawiózł samochodem do szpitala. Zarejestrowała się. Ale teraz powiadamia "Pomorską", licząc na to, że dyrekcja szpitala wyciągnie z jej relacji jakieś wnioski. Czy rzeczywiście?
Pytamy o to dyrektora Leszka Bonnę. Mówi, że czerszczanka powinna po prostu cierpliwie dzwonić. Zauważa, że telefonów jest wiele i bywa, że trzeba poczekać na połączenie.
- Od roku telefony odbiera tylko jedna osoba - mówi. - Nie zajmuje się czym innym, tylko rejestracją pacjentów przez telefon. Ale pracuje na jedną zmianę, do godz. 14.45. Do rejestracji można dzwonić do godz. 18. Bonna dodaje, że po godz. 15 telefony też są odbierane, ale przypomina, że panie rejestratorki muszą też obsługiwać osoby czekające przed okienkiem, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość.
...
Smierc pacjenta rozwiazuje wiele problemow .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:43, 07 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Pikieta przed siedzibą NFZ w Bydgoszczy
Pacjenci i przedstawiciele rad osiedli pikietowali przed siedzibą oddziału NFZ w Bydgoszczy. Domagali się przywrócenia rehabilitacji w przychodniach, którym w połowie roku nie przedłużono umowy na to świadczenie.
- NFZ odebrał pacjentom możliwość rehabilitacji. Ludzie leżą w łóżkach i zastanawiają się, dlaczego do ich domów nie przyszedł rehabilitant. A nie przyszedł dlatego, że pracował w przychodni, która właśnie straciła kontrakt na rehabilitację - powiedział organizator manifestacji Bogdan Dzakanowski.
Niektórzy protestujący skarżyli się, że wskutek zmian będą musieli dojeżdżać na rehabilitację do oddalonych o kilkanaście kilometrów placówek, podczas gdy do tej pory mogli z niej korzystać w pobliskich przychodniach. Jak mówili, obawiają się też, czy ich skierowania nie stracą ważności.
Po zakończeniu pikiety przedstawiciele protestujących spotkali się z dyrektorem oddziału NFZ Tomaszem Pieczką. Obiecał im, że przychodnie, które utraciły kontrakt, zostaną wkrótce powiadomione o tym, gdzie pacjenci będą mogli kontynuować rehabilitację w lipcu.
Problemowi rehabilitacji poświęcone było również poniedziałkowe spotkanie w bydgoskim ratuszu, w którym udział wzięli m.in. przedstawiciele przychodni, NFZ i parlamentarzyści.
- Jesteśmy rozczarowani spotkaniem, ponieważ dyrektor NFZ nie przedstawił żadnych rozwiązań systemowych. Mimo że listę spornych zagadnień otrzymał wcześniej, nie usłyszeliśmy rzetelnych wyjaśnień. Do jutra oczekujemy pisemnych odpowiedzi - powiedziała wiceprezydent Bydgoszczy Elżbieta Rusielewicz.
W połowie roku wygasły umowy na świadczenia rehabilitacyjne w całym województwie kujawsko-pomorskim. Po rozstrzygnięciu konkursu ogłoszonego przez NFZ podpisane zostały nowe umowy. W Bydgoszczy sześć przychodni straciło kontrakty, a zawarto je z czterema nowymi placówkami.
Rzecznik oddziału NFZ Jan Raszeja poinformował, że zmiany zostały poprzedzone gruntowną analizą potrzeb usług rehabilitacyjnych. - Chcieliśmy wyrównać istniejące dysproporcje. Większy nacisk finansowy musieliśmy też położyć na rehabilitację kardiologiczną i neurologiczną. Do rozdysponowania mieliśmy natomiast tyle samo pieniędzy co w poprzednich latach, to znaczy 40 mln zł - podkreślił.
Raszeja zaznaczył, że z puli 40 mln zł do rozdysponowania pozostało jeszcze 9 mln zł. W związku z tym rozpisano konkurs uzupełniający, w którym startują przychodnie z pięciu bydgoskich dzielnic. Rozstrzygnięcie konkursu zostanie ogłoszone 25 lipca.
...
Kasa poszła na vitro i aborcję. Więc musicie umrzeć .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:50, 07 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Dostał krwotoku w szpitalu. Na pomoc czekał 80 minut
- Gdyby krwotoku dostał w domu, a nie w szpitalu, jego szanse na przeżycie byłyby większe - ocenia ojciec zmarłego 17-letniego Maćka, który miał 80 minut czekać od czasu krwotoku wewnętrznego na operację. Do zdarzenia doszło we wrześniu 2013 roku.
Uchybienia w leczeniu nastolatka potwierdziła już wewnętrzna kontrola wrocławskiej Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej przy ul. Skłodowskiej-Curie. Wynika z niej, że lekarze, zamiast na intensywną terapię, wysłali chłopca na chirurgię. Mieli też nie dochować należytej staranności w prowadzeniu dokumentacji medycznej.
Lekarze, którzy zajmowali się Maćkiem wciąż pracują w szpitalu, bo ich przełożeni "czekają na decyzje śledczych". Prokuratura sprawę bada od roku.
...
Super ale grunt to aborcja i invitro .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:26, 08 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Eksperci: nowe leki na raka piersi niedostępne dla polskich pacjentek
Nowe leki, które kobietom z zaawansowanym rakiem piersi wydłużają życie i poprawiają jego jakość, wciąż nie są refundowane dla polskich chorych - alarmują eksperci. Ich zdaniem prace nad refundacją nowych leków na raka trwają w Polsce za długo.
Problem z dostępnością dotyczy dwóch leków. Jak wyjaśnił prezydent Międzynarodowego Towarzystwa Chorób Piersi prof. Tadeusz Pieńkowski, jeden lek - pertuzumab - przedłuża życie chorych na zaawansowanego raka piersi z nadmierną ekspresją receptora HER2 (oznacza to, że komórki nowotworu produkują nadmiar tego receptora - przyp.red.).
Drugi lek - ewerolimus - odwraca oporność na hormonoterapię u pacjentek z zaawansowanym tzw. hormonozależnym rakiem piersi, opóźnia postęp choroby i poprawia jakość życia. Hormonozależny rak piersi to nowotwór, którego komórki posiadają receptory estrogenowe lub progestagenowe i nie wykazują nadmiernej ekspresji receptora HER2.
Prof. Pieńkowski przypomniał, że o zaawansowanym raku piersi mówi się wówczas, gdy zostanie on zdiagnozowany w stadium uogólnienia, w którym obecne są przerzuty nowotworu do innych narządów, bądź też dojdzie do nawrotu choroby i rozwoju przerzutów. Onkolog zwrócił uwagę, że zaawansowany rak piersi to choroba przewlekła, której przebieg można kontrolować i sprawić, że pacjentki żyją dłużej, w dobrym komforcie, tak jak np. z cukrzycą.
Pertuzumab został zarejestrowany w Unii Europejskiej w marcu 2013 r. Badanie o akronimie CLEOPATRA wykazało, że dołączenie go w pierwszej linii terapii do dwóch leków standardowo stosowanych u kobiet z zaawansowanym HER2-dodatnim rakiem piersi opóźnia postęp choroby średnio o pół roku, wydłuża życie chorych oraz obniża ryzyko zgonu o 34 proc. w stosunku do grupy, która nie otrzymywała tego leku.
Obecnie pertuzumab jest finansowany w 14 krajach UE, m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Grecji, Czechach i Słowacji. W Polsce dotychczas nie powstał program lekowy, w ramach którego byłyby on refundowany chorym. W czerwcu 2014 r. minister zdrowia odmówił finansowania leku ze środków publicznych.
W odpowiedzi na pytanie PAP o powody tej decyzji rzecznik prasowy MZ Krzysztof Bąk przekazał informację, z której wynika, że było to podyktowane względami finansowymi. Resort wyliczył bowiem, że zastosowanie terapii z pertuzumabem nie jest efektywne kosztowo - koszt uzyskania dodatkowego roku życia pacjenta w dobrej jakości (tzw. QUALY) przekroczył trzykrotność PKB na jednego mieszkańca, czyli ok. 111 tys. Rzecznik MZ poinformował też, że producent leku złożył wniosek do MZ o ponowne rozpatrzenie sprawy, a resort ma teraz ustawowo 180 dni na rozpatrzenie wniosku.
- To może oznaczać, że polskie pacjentki będą czekały kolejne pół roku na to, by móc otrzymać dostęp do tego leczenia. Wiele z nich może tego nie doczekać. W ten sposób zabiera im się szansę na dłuższe i lepsze jakościowo życie - skomentowała dla PAP Elżbieta Kozik prezes organizacji Polskie Amazonki Ruch Społeczny (PARS). Federacja Stowarzyszeń "Amazonki", PARS i Fundacja "Alivia" wysłały w tej sprawie apel do ministra zdrowia z prośbą o ponownie rozważenie możliwości finansowania tej terapii ze środków publicznych.
Drugi lek - ewerolimus - został zarejestrowany w UE w czerwcu 2012 r. Z badań o akronimie BOLERO wynika, że u pacjentek z zaawansowanym rakiem piersi hormonozależnym dołączenie tego leku do standardowej hormonoterapii opóźnia postęp choroby o kilka miesięcy.
Obecnie lek finansowany jest w 20 krajach UE, w tym w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech. W Polsce finansowanie ze środków publicznych terapii z użyciem ewerolimusu zostało w lipcu 2013 r. negatywnie zaopiniowane przez Radę Przejrzystości Agencji Oceny Technologii Medycznych (AOTM). Wśród powodów tej decyzji rada wymieniła: "brak dowodów na korzystny wpływ leku na przeżycie całkowite" oraz "niekorzystną efektywność kosztową", czyli zbyt wysokie koszty terapii w odniesieniu do korzyści, jakie ona daje.
- Niestety, w naszym kraju ocenia się tylko to, ile dany lek kosztuje i o ile wydłuży życie pacjenta, ale nikt nie bierze pod uwagę, że dzięki niemu życie chorego będzie lepsze, a on sam dłużej będzie funkcjonował - w rodzinie, w pracy, w społeczeństwie - powiedziała dr Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld z Centrum Onkologii w Warszawie.
Zaznaczyła, że ewerolimus wydłuża czas do progresji choroby i rozpoczęcia chemioterapii. Dzięki temu pacjentki czują się zdecydowanie lepiej, mają mniejszą potrzebę korzystania z dodatkowych leków, np. przeciwbólowych czy łagodzących skutki chemioterapii, nie muszą brać zwolnień z pracy, przechodzić na rentę, zasiłek. "Koszty społeczne tego są niższe, ale u nas nikt tego nie uwzględnia" - oceniła onkolog.
W odpowiedzi na pytanie o możliwość finansowania terapii ewerolimusem pacjentkom z zaawansowanym rakiem piersi rzecznik MZ odpowiedział, że "postępowanie jest w toku".
...
Chodzi o ,,oszczędzanie" kasy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:56, 09 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
NFZ nasyła urzędy skarbowe na pacjentów
NFZ nasyła urzędy skarbowe na pacjentów, którzy leczyli się za darmo, choć nie mieli do tego prawa - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Jak czytamy, pacjenci którzy nie byli ubezpieczeni, a mimo to skorzystali z publicznej opieki, są winni Narodowemu Funduszowi Zdrowia 1,2 miliona złotych. Dotychczas udało się odzyskać jedynie 60 tysięcy złotych, ale procedury windykacyjne trwają. Pacjentom na gapę urząd zabierze należną kwotę z konta.
Sprawa dotyczy chorych, których działający od 2012 roku elektroniczny system eWUŚ zweryfikował jako nieubezpieczonych, a którzy mimo to skorzystali z porady lekarskiej lub poddali się operacji, ponieważ zrobili to na podstawie oświadczenia, że są ubezpieczeni.
NFZ najpierw sprawdza uprawnienia chorego w ZUS, KRUS lub innych organach zgłaszających osoby do ubezpieczenia. Potem pacjent ma szansę udowodnić, że miał rację. Jednak większość spraw jest umarzana. Jeśli kwota należności nie przekracza 100 złotych, funduszowi nie opłaca się ścigać pacjentów. NFZ nie ściga również osób, których małżonek zapomniał zgłosić, albo w przypadku, gdy to pracodawca nie zgłosił pracownika do ubezpieczenia.
Według szacunków ubezpieczenia nie ma 7 procent pacjentów. Część z nich - kobiety w ciąży i dzieci - mają jednak prawo do bezpłatnego leczenia.
Więcej - w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
....
A co to za dziwne zjawisko ,,osoby bez prawa do leczenia" w państwie które konstytucyjnie chroni zdrowie ? Oczywiście to mediów nie interesuje . Grunt aby była aborcja .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:24, 12 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Brakuje patomorfologów
W całym kraju dramatycznie brakuje patomorfologów. Może to uniemożliwić szybsze leczenie nowotworów - ostrzega "Dziennik Polski".
Już teraz na wyniki badań próbek trzeba czekać co najmniej kilkanaście dni, a jeśli liczba tkanek i wymazów istotnie wzrośnie, czas ten znacznie się wydłuży. Tymczasem bez diagnozy patomorfologicznej rozpoczęcie leczenia raka nie jest możliwe.
Np. diagnostykę w Małopolsce wykonuje teraz ok. 25 patomorfologów, przede wszystkim w największych krakowskich szpitalach. W tej sytuacji placówki służby zdrowia z mniejszych miast muszą wysyłać próbki do stolicy województwa. W całej Polsce przy mikroskopach pracuje zaledwie 350-400 patomorfologów. Chcąc osiągnąć standardy istniejące w innych krajach, np. w Szwecji, liczba ta powinna wynosić ok. 1500.
Na ten problem zwrócił też uwagę prof. Jacek Jassem, koordynator prac nad Strategią Walki z Rakiem w Polsce w latach 2015-2025, tzw. polskim cancer planem. "Patomorfologia jest jądrem onkologii, bez jej sprawnego funkcjonowania leczenie nowotworów nie jest możliwe. Na wykształcenie nowych specjalistów potrzeba wielu lat, a tyle czasu nie mamy. Dlatego proponujemy doinwestowanie pracowni, ich unowocześnienie, co przynajmniej częściowo poprawi sytuację" - mówi profesor.
...
Coraz lepiej .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:18, 12 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Joanna Morga | PAP
Eksperci: zęby polskich dzieci bardziej zepsute niż białoruskich
Przeciętny polski 12-latek ma więcej zębów z próchnicą niż jego rówieśnik na Białorusi, w Rumunii, Bułgarii, Czechach czy na Węgrzech – alarmują eksperci. Ogólnie próchnica jest częstsza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej niż w Europie Zachodniej.
Jest to o tyle niepokojące, że zły stan jamy ustnej spowodowany działaniem bakterii ma negatywny wpływ na ogólne zdrowie, gdyż zwiększa ryzyko chorób układu krążenia, zaburzeń metabolicznych czy powikłań ciąży, przypominają specjaliści w dziedzinie stomatologii.
- Próchnica to epidemia, którą lekceważymy, a która ma duży wpływ na życie – zarówno pojedynczego człowieka, jak i całych społeczeństw. W dodatku dla niektórych części społeczeństwa, tych uboższych, stanowi ona duże obciążenie finansowe - mówi prof. Dorota Olczak-Kowalczyk, konsultant krajowy w dziedzinie stomatologii dziecięcej.
Skuteczna walka z próchnicą jest celem powołanego w czerwcu tego roku Środkowo-Wschodnioeuropejskiego Oddziału Sojuszu dla Przyszłości Wolnej od Próchnicy (w skrócie CEE ACFF). Jest to inicjatywa ekspertów z dziedziny stomatologii z ośmiu krajów: Polski, Rumunii, Czech, Słowacji, Węgier, Estonii, Łotwy i Litwy. We wszystkich tych państwach prowadzona jest obecnie społeczna kampania edukacyjna pt. "Powiedz STOP próchnicy już dziś – dla zdrowych zębów w przyszłości".
- Cele organizacji są bardzo ambitne: najważniejszy z nich to ten, aby każde dziecko urodzone w 2026 r. pozostawało przez całe swoje życie wolne od ubytków próchnicowych – mówi prof. Urszula Kaczmarek, która została przewodniczącą CEE ACFF.
Jak przypomina specjalistka, z badań przeprowadzonych na zlecenie Ministerstwa Zdrowia w latach 2010-2012 wynika, że występowanie próchnicy w Polsce spada w bardzo wolnym tempie w porównaniu z wieloma innymi krajami Europy. Na przykład, polskie 12-latki mają średnio 3,5 zębów dotkniętych próchnicą. Tymczasem badania epidemiologiczne wskazują, że na przykład w Danii liczba ta wynosi 0,6; w Niemczech i Norwegii – 1,7; w Rumunii, Czechach i na Białorusi – ok. 2,1; na Węgrzech – 2,4; Bułgarii – 3,1. Gorzej od nas wypadają: Litwa, Słowacja i Chorwacja.
Ogólnie próchnica występuje u ponad 79 proc. polskich dzieci w wieku 12 lat, u ponad 96 proc. 18-latków i u niemal wszystkich dorosłych (99,9 proc.) w wieku 35-44 lata, u których dotknięte nią jest przeciętnie 17 zębów.
Wśród przyczyn tak złej sytuacji epidemiologicznej w naszym kraju prof. Kaczmarek wymienia błędne podejście Polaków do choroby próchnicowej i brak świadomości na temat tego, że można jej skutecznie zapobiegać. Jak wykazały badania kwestionariuszowe Omnibus, przeprowadzone w 2014 r. wśród 1000 osób na zlecenie Sojuszu dla Przyszłości Wolnej od Próchnicy (ACFF), aż 50 proc. z nas uważa, że próchnica jest chorobą, która wcześniej, czy później wystąpi u każdego. 20 proc. respondentów wskazało, że można jej zapobiegać tylko w dzieciństwie, a w wieku dorosłym nie można zrobić już nic.
W ramach kampanii "Powiedz STOP próchnicy już dziś – dla zdrowych zębów w przyszłości" eksperci przekonują, że zapobieganie próchnicy jest proste, a jeśli już choroba zacznie się rozwijać, można ją zahamować na wczesnym etapie i zupełnie odwrócić. W tym celu niezbędne jest utrzymywanie dobrej higieny jamy ustnej, poprzez szczotkowanie zębów co najmniej raz dziennie pastą z fluorem, unikanie bardzo słodkich przekąsek między posiłkami (cukry są przetwarzane przez bakterie w jamie ustnej w kwasy, które systematycznie niszczą szkliwo i powodują ubytki próchnicowe) oraz regularne kontrolowanie zębów u dentysty. Poprzez odpowiednie leczenie stomatologiczne próchnicę w początkowym stadium można zahamować, a nawet odwrócić.
- Działania zapobiegające próchnicy zębów powinny rozpocząć się jak najwcześniej - w zasadzie już w okresie życia płodowego i trwać do końca życia. Dlatego niezwykle ważne jest, żeby profilaktyką objąć kobiety ciężarne i najmłodsze dzieci - komentuje prof. Olczak-Kowalczyk. Zaznacza, że aby tego dokonać, konieczne jest zaangażowanie w działania profilaktyczne nie tylko lekarzy dentystów, ale także innego personelu medycznego, który sprawuje ogólną opiekę nad dzieckiem, w tym pediatrów, lekarzy pierwszego kontaktu, pielęgniarki, a nawet ginekologów i położne.
....
Znów super .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:55, 22 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
"Rzeczpospolita": nie ma krwi, nie będzie zabiegu
Szpitale we wszystkich miastach przekładają planowe operacje, bo w magazynach brakuje krwi – alarmuje "Rzeczpospolita".
Problem braku krwi w miesiącach letnich pojawia się praktycznie co roku. To skutek większej w tym czasie liczby wypadków oraz tego, że na wakacje udają się także krwiodawcy.
Zazwyczaj krwi zaczynało brakować w połowie lipca, ale w tym roku kłopoty zaczęły się już w maju, co może oznaczać, że w sierpniu sytuacja będzie bardzo trudna, bo krew można magazynować maksymalnie 42 dni.
Niedobory zmuszają lekarzy do przekładania zaplanowanych operacji na inne terminy, ale niewykluczone, że wkrótce krwi zabraknie także w pilnych przypadkach.
- Obecnie mamy zabezpieczoną krew dla przypadków ratowania życia i dla dzieci. Innym osobom nie jesteśmy w stanie jej zagwarantować - mówi Marzena Grędzicka-Przybysz ze stołecznego Centrum Krwiodawstwa.
W szpitalach i centrach krwiodawstwa brakuje przede wszystkim krwi grup ARh-, BRh- i 0Rh-.
...
I nic z tym nie da się zrobić ? Mimo że wiadomo zawczasu ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:57, 22 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
"Rzeczpospolita": nie ma krwi, nie będzie zabiegu
Szpitale we wszystkich miastach przekładają planowe operacje, bo w magazynach brakuje krwi – alarmuje "Rzeczpospolita".
Problem braku krwi w miesiącach letnich pojawia się praktycznie co roku. To skutek większej w tym czasie liczby wypadków oraz tego, że na wakacje udają się także krwiodawcy.
Zazwyczaj krwi zaczynało brakować w połowie lipca, ale w tym roku kłopoty zaczęły się już w maju, co może oznaczać, że w sierpniu sytuacja będzie bardzo trudna, bo krew można magazynować maksymalnie 42 dni.
Niedobory zmuszają lekarzy do przekładania zaplanowanych operacji na inne terminy, ale niewykluczone, że wkrótce krwi zabraknie także w pilnych przypadkach.
- Obecnie mamy zabezpieczoną krew dla przypadków ratowania życia i dla dzieci. Innym osobom nie jesteśmy w stanie jej zagwarantować - mówi Marzena Grędzicka-Przybysz ze stołecznego Centrum Krwiodawstwa.
W szpitalach i centrach krwiodawstwa brakuje przede wszystkim krwi grup ARh-, BRh- i 0Rh-.
....
I nic z tym nie da się zrobić mimo że wiadomo zawczasu ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:57, 23 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
RMF FM: Szpital wstrzymuje operacje. Nie ma pieniędzy z NFZ
Szpital wstrzymuje operacje
Miejski Szpital Zespolony w Olsztynie wstrzymał operacje na niektórych oddziałach. Placówka nie uzyskała pieniędzy z Narodowego Funduszy Zdrowia na tzw. nadlimity, a ma już z tego tytułu zobowiązania na cztery miliony złotych - informuje RMF FM.
RMF FM informuje, że przyjęcia zostały wstrzymane w klinikach chirurgii ogólnej i małoinwazyjnej oraz kardiologii i chorób wewnętrznych. Tylko pilne przypadki realizują również oddziały chirurgii klatki piersiowej, urazowo-ortopedycznej oraz okulistycznej. Pacjenci o zmianie terminu operacji informowani są telefonicznie.
Od Narodowego Funduszu Zdrowia zależy, kiedy przyjęcia zostaną wznowione. Szpital z powodu nadlimitów już jest zadłużony na cztery miliony.
- Zadłużenie wynika z tego, że nie odmawialiśmy pacjentom i mimo nadlimitów, dla ich dobra, przyjmowaliśmy ich na oddziały. Teraz potrzebna jest nam stabilizacja finansowa. To pierwsza taka sytuacja od sześciu lat - powiedziała reporterowi RMF FM Daria Rodziewicz, rzecznik Miejskiego Szpitala Zespolonego w Olsztynie.
....
Grunt to zniszczyć Chazana . Teraz już lecznictwo kfitnie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:39, 24 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Likwidacja zawodu technika farmaceutycznego?
Pracodawcy się o nich biją. Idealny wybór -
Wszystko wskazuje na to, że zawód technika farmaceutycznego będzie zlikwidowany - informuje "Puls Biznesu".
Ma się tak stać na życzenie Ministerstwa Zdrowia, Naczelnej Izby Aptekarskiej, Naczelnej Rady Lekarskiej, Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego oraz wydziałów farmacji wyższych uczelni medycznych. Jeśli projektowana przez ministra edukacji nowelizacja rozporządzenia w sprawie klasyfikacji zawodów szkolnictwa zawodowego wejdzie w życie, rekrutacja na rok 2016/2017 do szkół kształcących techników farmaceutycznych się nie odbędzie - czytamy w gazecie.
Przeciwko temu protestują cytowani przez gazetę przedsiębiorcy branży farmaceutycznej i zrzeszające ich organizacje. Ich zdaniem apteki bez techników sobie nie poradzą.
Ponadto nowe przepisy dotkną szkoły kształcące techników farmaceutycznych. Jest takich placówek ok. 200, a szczególnie zagrożone są te, które wyłącznie kształcą w tym zawodzie.
...
Widzicie jak mafia magistrów działa bezczelnie ? To są gangi !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 23:40, 30 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Radio Rzeszów
Pikieta przed nieczynną przychodnią zdrowia w Jarosławiu
Kilkadziesiąt osób wzięło rano udział w pikiecie przed nieczynną przychodnią lekarską przy ulicy 3 Maja, w Jarosławiu - w rejonie Osiedla Słoneczne.
Placówkę służby zdrowia zlikwidowano kilka lat temu, proponując pacjentom korzystanie z usług dopiero co oddanej wówczas do użytku przychodni przy ulicy Kraszewskiego.
Rozwiązanie to nie satysfakcjonowało mieszkańców z uwagi na sporą odległość. Na osiedlu mieszka dużo starszych, schorowanych ludzi potrzebujących częstego kontaktu z lekarzem. Raz po raz organizowali protesty, domagając się przywrócenia publicznych usług medycznych. Cel prawie osiągnęli.
Starostwo Powiatowe w Jarosławiu, właściciel przychodni, zainwestowało w remont starego obiektu. Nikogo tam jednak nie zatrudniono!
Mieszkańcy dowiedzieli się o planach prywatyzacji lub sprzedaży i rano wyszli przed przychodnię, urządzając pikietę. Władze Powiatu Jarosławskiego nie zaprzeczają, że plany prywatyzacji były rozważane, ale z nich zrezygnowano. Obiecują, że lekarz zacznie tam przyjmować za kilka dni.
Protestujący zapewnieniom nie wierzą i zapowiadają zablokowanie drogi, jeśli do końca tygodnia przychodnia nadal będzie nieczynna.
...
Kolejna .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:51, 31 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Tomasz Pajączek | Onet
Pacjent zmarł przed szpitalem. Nikt nie zareagował
Tragedia w Wołowie. 60-letni mężczyzna zmarł przed szpitalem, bo nie został wpuszczony do środka. Z relacji lekarki i pielęgniarki wynika, że mężczyzna był agresywny. Dlatego przestraszone kobiety zadzwoniły na policję. Teraz sprawę bada prokuratura.
Do zdarzenia doszło kilka dni temu w Wołowie. Wiadomo, że 60-latek źle się poczuł i w nocy pojechał do szpitala. Do domu już jednak nie wrócił. Zmarł przed kliniką, bo nikt nie udzielił mu pomocy. Wcześniej mężczyzna miał dobijać się do drzwi, kopać w nie i przeklinać.
– Nie wiemy czy to on się awanturował. Czekamy na wyjaśnienia prokuratury – mówi w rozmowie z Onetem Marek Gajos, starosta wołowski, któremu podlega szpital. - Pielęgniarka się wystraszyła, a lekarka zadzwoniła na policję – dodaje.
Gdy policja przyjechała na miejsce, mężczyzna już nie żył. - Współczuję rodzinie zmarłego i personelowi szpitala. Do czegoś takiego nigdy nie powinno dojść. To jest dramat, bo ta placówka jest po to, żeby pomagać, a nie się zamykać – podkreśla Marek Gajos.
Marek Gajos przekonuje jednak, że większość szpitali zamyka się na noc. - Gdyby ktoś przewidział, że to się tak potoczy, to byłoby inaczej – kończy starosta.
– To pierwszy przypadek, kiedy słyszymy, że szpital zamyka się na noc – komentuje z kolei Joanna Mierzwińska, rzeczniczka Narodowego Funduszu Zdrowia we Wrocławiu.
I podkreśla, że to niedopuszczalne. - Każdy szpital ma świadczyć usługi medyczne 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. A to oznacza, że ma być czynny cały czas i nie może się zamykać na cztery spusty – zaznacza Joanna Mierzwińska. Dlatego dolnośląski NFZ już teraz zapowiedział kontrolę w placówce w Wołowie.
...
Zrobili mu aborcję . To media mogą sie cieszyc . Tak będą działać lekarze bez sumienia . O to chodzi !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:12, 02 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Prof. Zieliński: wzrasta liczba niezaszczepionych dzieci
W 2013 r. było ponad 7,2 tys. niezaszczepionych dzieci, w porównaniu do ok. 5 tys. rok wcześniej - poinformował w rozmowie prof. Andrzej Zieliński z Zakładu Epidemiologii Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny.
Jak powiedział prof. Zieliński, wstępne dane NIZP-PZH za 2013 r. wskazują, że rośnie liczba osób odmawiających obowiązkowych szczepień wynikających z obowiązującego kalendarza szczepień; w 2013 r. odmówiło obowiązkowych szczepień ponad 7,2 tys. rodziców. Prof. Zieliński dodał, że najwięcej takich rodziców jest głównie w okolicach Poznania.
W Polsce od kilku lat działają ruchy antyszczepionkowe, których zwolennicy przekonują m.in., że szczepienia szkodzą, wywołują alergie, osłabiają odporność dziecka i grożą poważnymi powikłaniami.
Jednocześnie prof. Zieliński podkreślił, że Polska nadal ma jeden z najwyższych w Unii Europejskiej poziom tzw. wyszczepialności sięgający ponad 90 proc. Dodał, że masowe stosowanie szczepień zabezpiecza nie tylko dzieci szczepione, ale przez eliminowanie krążących w środowisku drobnoustrojów zmniejsza prawdopodobieństwo zachorowania niezaszczepionych dzieci.
Prof. Zieliński zapewnił, że stosowane w Polsce preparaty szczepionkowe są bezpieczne. Dodał, że bardzo ciężkie odczyny poszczepienne, które mogą mieć trwałe skutki zdrowotne, zdarzają się bardzo rzadko; raz na setki tysięcy, a nawet miliony dawek, a więc nie można ich porównywać z częstymi powikłaniami chorób zakaźnych, którym te szczepienia zapobiegają.
Obecnie w Polsce bezpłatne szczepienia, tzw. obowiązkowe - to m.in.: gruźlica, wirusowe zapalenie wątroby typu B (WZW B), błonica, tężec, polio (choroba Heinego-Medina), Haemophilus influenzae typu B (Hib), różyczka, odra i świnka. Ponadto w ograniczonym zakresie, tylko dla tzw. grup ryzyka, są dostępne szczepionki przeciw pneumokokom i ospie wietrznej.
Obowiązkowym kalendarzem nie zostały objęte szczepienia np. przeciwko rotawirusom, meningokokom i grypie. Są to tzw. szczepienia zalecane, ale płatne.
Więcej informacji na temat szczepień można znaleźć m.in. na stronie [link widoczny dla zalogowanych]
...
O to fajnie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:59, 03 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Pogotowie przywiozło rannego, a lotnisko zamknięte. Teraz musi zapłacić za rozciętą kłódkę
Mieli dowieźć rannego na przyszpitalne lotnisko, by przekazać go do śmigłowca LPR, ale gdy podjechali pod bramę, zastali ją zamkniętą na kłódkę. W takiej sytuacji liczy się każda chwila, więc zrobiło się nerwowo, a kłódkę musieli przeciąć strażacy.
Kutnowski szpital, który zarządzą lądowiskiem zapowiedział, że... obciąży ratowników kosztami zakupu nowej. - Pogotowie za późno nam powiedziało, że lądowisko będzie potrzebne - powiedział Cezary Lipiński ze szpitala w Kutnie.
Urząd Wojewódzki wystąpił do Narodowego Funduszu Zdrowia z wnioskiem o sprawdzenie, czy w Kutnie nie doszło do nieprawidłowości.
...
Znowu burdel ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:12, 14 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Pacjenci bez tożsamości blokują szpitalne łóżka. Nie można ich wypisać
W szpitalach w całym kraju przebywają pacjenci, którzy - choć ich leczenie z medycznego punktu widzenia się zakończyło - nie mogą zostać wypisani i blokują łóżka, które mogliby zająć nowi chorzy. Na ogół przyczyną jest brak dokumentów lub niemożność ich wyrobienia, gdy z "wiecznym" pacjentem nie można nawiązać kontaktu.
Wielu spośród takich pacjentów nie ma własnego dochodu, są bezdomni, nie mają rodziny. W Szpitalu im. Barlickiego w Łodzi powszechnie znany jest już pan Dariusz - najdłużej rezydujący mieszkaniec, który przebywa na oddziale od 16 stycznia.
Lekarze apelują o stworzenie specjalnych placówek przeznaczonych dla takich osób. Przeszkodą jest brak pieniędzy. Tymczasem doba w szpitalu to koszt około 300-400 zł za łóżko.
...
Takie są skutki gdy się nie rozwiązuje żadnych problemów bo na takich ciołów się głosowało ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:04, 19 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Kantner | Onet
SOR-y polskie, taki klimat
Omijanie kolejek do specjalistów, pijani i awanturujący się pacjenci czy wreszcie kontrowersje związane z zasadnością wysyłania ambulansu – to problemy, o których najczęściej mówi się w kontekście sytuacji na polskich izbach przyjęć i szpitalnych oddziałach ratunkowych.
Przypomnijmy: w Polsce istnieją obecnie trzy typy placówek, do których możemy się zgłosić z problemami zdrowotnymi. W stanach zagrożenia życia dzwonimy po karetkę, przy poważniejszych zachorowaniach i urazach powinniśmy udać się na szpitalny oddział ratunkowy lub do izby przyjęć, a od lżejszych dolegliwości są przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej lub ambulatoria nocnej i świątecznej opieki. Teoretycznie brzmi zrozumiale i funkcjonalnie, w praktyce sprawy się komplikują.
Zewsząd słychać głosy, że na SOR-y i do izb trafiają pacjenci, którzy trafiać tam nie powinni. W 2012 zagadnienie to stało się tematem raportu NIK. Dotycząca lat 2009-2011 kontrola objęła m.in. 11 wojewódzkich oddziałów NFZ, 8 urzędów wojewódzkich oraz wybrane szpitale i stacje pogotowia ratunkowego. W raporcie można przeczytać m.in., że zdarzały się przypadki, gdy pacjenci niewymagający pilnej pomocy stanowili nawet 80 proc. ogólnej liczby przyjętych (ten skrajny przykład pochodzi z SOR Szpitala Wojewódzkiego w Zielonej Górze). Przyczyny są ogólnie znane – to problemy z dostępem do specjalistów czy lekarzy rodzinnych. Wizyta na SOR-ze dla wielu pacjentów to po prostu możliwość wykonania odpowiednich badań, na które w innym wypadku musieliby czekać bardzo długo.
NIK określa SOR-y jako najmocniejsze ogniwa państwowej służby zdrowia, a mimo to ich liczba systematycznie maleje, bo utrzymanie takiej całodobowej placówki w stanie gotowości sporo kosztuje. Lekarze nie mogą odprawić pacjenta bez zbadania go, więc nawet jeśli ten zgłosi się z błahym problemem, teoretycznie nie może zostać odesłany z kwitkiem. Bywa jednak odwrotnie – pacjenci narzekają na problemy z dostępem do takiej pomocy i wszechobecne kolejki. Według powszechnej opinii chorzy wykorzystują SOR-y i izby przyjęć w niewłaściwy sposób, czasem po prostu po to, by zdobyć L4. Czy sprawa jest aż tak oczywista? Stopień zagrożenia zdrowia laikowi czasem trudno określić – zwykły ból w klatce piersiowej może być nerwobólem albo objawem zawału. Tu nie ma reguł.
- To, że ludzie zgłaszają się do oddziałów pomocy doraźnej, uważam za normalne. Utrwaliło się przekonanie, że oddziały pomocy doraźnej są tylko od leczenia najcięższych stanów, takich jak zatrzymanie krążenia czy urazy powstałe w wyniku wypadków komunikacyjnych. Jest coś takiego w mentalności: "My jesteśmy od leczenia stanów zagrożenia życia, a reszta przeszkadza nam w funkcjonowaniu". Nie zgadzam się z tym i może tu nie podziałam powszechnej opinii. Takie poważne przypadki to tylko kilka procent działalności oddziałów ratunkowych, a przecież korzyści społeczne z ich istnienia są ogromne – podkreśla Kierownik Izby Przyjęć i Pomocy Doraźnej Szpitala MSW w Krakowie, dr Krzysztof Traczyński.
Lekarz zaznacza, że większość ludzi, którzy zgłaszają się na izby przejęć, jest autentycznie zaniepokojona swoim stanem zdrowia. Przypadki nadużyć nie są wcale tak częste. Tu, jak mówi, sporo można by zrobić na poziomie edukacji, np. szkoląc dzieci w zakresie rozpoznawania stanów zagrożenia.
Często podkreśla się, że swoją cegiełkę do przeciążenia oddziałów ratunkowych i izb przyjęć dokładają lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, wysyłając tam swoich pacjentów. Podobne praktyki stosują poradnie specjalistyczne - w ramach kontraktu z NFZ dostają na badania określoną kwotę, której nie mogą przekroczyć. Gdyby chcieli to zrobić, musiałyby do tego dokładać, co w dłuższej perspektywie pociągnęłoby za sobą zadłużenie.
Stawka kapitacyjna – czy czas na zmiany?
W dużym stopniu sprawę mogłaby rozwiązać zmiana sposobu finansowania podstawowej opieki zdrowotnej, gdzie funkcjonuje tzw. stawka kapitacyjna, a więc określona przez NFZ kwota, jaką lekarz otrzymuje na każdego pacjenta. Jest ona zróżnicowana ze względu na jego wiek – na dzieci i osoby starsze przyznawane są większe pieniądze. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej otrzymuje rocznie określone środki na jedną zapisaną do siebie osobę. Z tej kwoty powinni pokryć koszty potrzebnych badań. Zarząd Główny Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce zwracał w zeszłym roku uwagę, że ustalone przez NFZ stawki są nieadekwatne, a tzw. wagi wiekowe zupełnie nie odpowiadają rzeczywistym obciążeniom. W sprawie stawek kapitacyjnych wypowiadał się między innymi szef tej organizacji, prof. Adam Windak:
"To, co było genialne i nowatorskie w roku 1999, w momencie rozbratu z »realnym socjalizmem«, w drugiej dekadzie nowego milenium co najmniej trąci myszką. Kilkanaście lat to dosyć, żeby nauczyć się stosować bardziej efektywne, motywujące do lepszej pracy metody wynagradzania. Wzorów do naśladowania bez liku. Ot choćby brytyjski system promujący rzetelne działanie i/lub osiąganie celów zdrowotnych" - mówił w rozmowie z portalem rynekzdrowia. pl.
Bardzo podobne przemyślenia ma doktor Traczyński. - Wielkość kontraktu lekarza zależy od liczby osób, które się do niego zapisały. I w gruncie rzeczy najlepiej ma lekarz pracujący w środowisku, w którym mieszkają ludzie młodzi i zdrowi, gorzej, gdy są to emeryci, bo stawka jest podobna. To jest chore. Nie ma w zasadzie motywacji finansowej, aby lekarz POZ czuł się rzeczywiście lekarzem rodzinnym - mówi i dodaje, że większość jego znajomych z zagranicy uważa ten system za jeden z najbardziej korupcjogennych na świecie, bo przecież powinno się płacić za pracę (a więc np. realne wizyty).
Do jakiego stopnia wizyta na SOR-ze może zastąpić kontakt ze specjalistą? Lekarz pracujący na oddziale nie zna pacjenta i historii jego choroby. Doktor Traczyński zwraca uwagę na jeszcze inny problem.
- Bardzo często w izbach przyjęć i szpitalnych oddziałach ratunkowych dyżurują ludzie młodzi, bez specjalizacji albo w jej trakcie. To jest wada tego systemu – w najlepiej na świecie funkcjonujących oddziałach pomocy doraźnej pracują doświadczeni specjaliści medycyny ratunkowej. Dlaczego u nas nie pracują? Bo za mało zarabiają. To jest ciężka i odpowiedzialna praca. Wysyła się młodych, którzy mają pasję i zapał, ale brakuje im doświadczenia. Wiadomo, że specjalista szybciej oceni zagrożenie i postawi właściwą diagnozę – mówi.
Szpitalne oddziały ratunkowe od lat borykają się z brakiem rąk do pracy.
Chorzy i pijani na jednym oddziale
Osobny problem stanowią osoby pijane lub będące pod wpływem narkotyków. Co jakiś czas media donoszą o kolejnym rekordzie – na izbach przyjęć ląduje jednocześnie kilkanaście osób w stanie silnego upojenia alkoholowego, co skutecznie paraliżuj pracę placówki i jest kolejną przyczyną powstawania kolejek. W dużej mierze rzecz rozbija się o podział kompetencji - ustawa o wychowaniu w trzeźwości zawiera zapis, że miasta powyżej 50 tys. mieszkańców oraz powiaty mogą utrzymywać izbę wytrzeźwień, nie są jednak do tego zobligowane. Nagminnie zdarza się, że samorządy zamykają izby – w roku 2001 istniały 53 takie placówki, obecnie jedynie 34. Konieczność zajęcia się pijanymi spada na szpitale. Na kłopoty uskarżają się zarówno lekarze, jak i pacjenci.
- Trafiliśmy z 4-letnim synem na izbę przyjęć – godzina około 1:00 w nocy. Było podejrzenie złamania rączki, więc RTG. Z synem na ręku kieruję się w stronę wyjścia, żeby obejść leżących na podłodze dwóch panów, na co lekarz wskazuje mi drogę i mówi: nie patrzeć na to, co tam leży, tylko iść. I dosłownie przechodziłam między nogami obydwu panów, którzy nie dość, że byli pijani, to jeszcze zakrwawieni i z bandażami. Widok masakryczny - pisze na jednym z forów internautka o nicku Qlka1983.
Pijani pacjenci dzielą się na dwie grupy – jedna to ci dobrze ubrani i czyści, którym zdarzyło się jednorazowo nadużyć alkoholu – wolno trzeźwieli, zaniepokojeni znajomi wezwali karetkę. Druga grupa to osoby dotknięte różnymi formami wykluczenia – pacjenci uzależnieni, nieradzący sobie w życiu, często bezdomni.
- Policja albo straż miejska przywozi pacjenta, który jest pod wpływem alkoholu, nie wiadomo zresztą jakiego. On ma jeszcze ślady jakiegoś urazu. Jest brudny, często zawszony. To nie są zaniedbania kilkudniowe, ale miesięczne, czasem roczne i on jest przewożony karetką tego samego systemu, co inni pacjenci, zajmuje się nim ten sam personel. To stwarza zagrożenia epidemiologiczne i dyskomfort estetyczny. Taki człowiek jest dodatkowo agresywny, ubliża personelowi i leży obok dziecka czy pacjenta, który ma poważne schorzenie i nie dość, że jest zaniepokojony własnym stanem zdrowia, to jeszcze wysłuchuje awantur – mówi doktor Traczyński.
Dla pracowników szpitala jest to źródło problemów, o których zazwyczaj się nie mówi. Rozmaite czynności - przede wszystkim higieniczne, a następnie medyczne - absorbują praktycznie cały personel dyżurny. Są one nadzwyczaj czasochłonne, odrażające i zawsze kosztowne. Zanim udzieli się fachowej pomocy, takiego pacjenta trzeba umyć, czasem przydałoby się odwaszenie. Trzeba go też w coś ubrać, bo to, w czym przychodzi, nadaje się jedynie do spalenia, a szpitale nie posiadają rezerw czystej odzieży.
- Bywa, że przynosi się ją z domu – dodaje Traczyński.
Obsługa pacjenta pijanego i zaniedbanego higienicznie wydłuża nawet o kilka godzin czas oczekiwania na pomoc medyczną. Rośnie liczba chorych w poczekalniach i równolegle z tym ich zniecierpliwienie, niezadowolenie, aż do stanów agresji w stosunku do personelu medycznego.
Traczyński podkreśla, że to nie tylko kwestia finansowa, ale też organizacyjna – dla tej grupy można by stworzyć odrębną ścieżkę postępowania:
- Czy to będzie izba wytrzeźwień, czy coś innego - trudno powiedzieć. Przykładowo w Krakowie można by stworzyć jedno miejsce dekontaminacji, które jest monitorowane medycznie. Powinna istnieć oddzielna ścieżka, oddzielna procedura, wydzielony personel, osobne karetki, które byłyby systematycznie kontaminowane po każdym transporcie – dodaje.
"Przychodnia na kółkach" "z moich podatków"
Zawód dyspozytora medycznego jest jednym z tych, które z roku na rok cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem. Kierownicy placówek medycznych narzekają na problemy kadrowe. To jedna z profesji obciążonych największym ryzykiem odpowiedzialności karnej czy cywilnej i wiążąca się z silnym stresem. Nie ma procedur, które dokładnie określałyby, czy dyspozytor powinien wysłać ambulans. Istniejące instrukcje mają jedynie charakter "wspomagający", a wprowadzono je po śmierci 2,5-letniej Dominiki spod Skierniewic. Ta sprawa miała się przyczynić do poważnych zmian na lepsze. To oczywiście kwestie, które wzbudzają ogromne emocje – pacjenci wypominają lekarzom, że nie przyjechali, gdy sytuacja była naprawdę poważna, inni narzekają, że "z ich podatków" finansowane są "przychodnie na kółkach", a nieuzasadnione wezwania blokują pomoc dla tych, którzy naprawdę jej potrzebują.
- Tak sobie myślę, że oni w SOR-ze kawki ciągle nie piją, jak piszą powyżej, a ludzie z wzywaniem karetki przeginają. Powinno się płacić za nieuzasadnione wzywanie karetki, bo prawda jest taka,że chłop chodzi cały tydzień do pracy, a w sobotę przypomni sobie, że jest chory - pisze ~Janka na forum jednego z portali lokalnych. To oczywiście tylko przykładowy głos, ale nie jest on odosobniony.
Problem istnieje i, jak się zdaje, wymaga poważnych zmian systemowych. Do pomocy ze strony zespołów ratownictwa medycznego uprawnione są osoby w stanach nagłego zagrożenia zdrowotnego. Z danych GUS (Zdrowie i ochrona zdrowia w 2012 r.) wynika, że ilość wezwań nieuzasadnionych stanowi istotny procent ogólnej ilości interwencji. Najsłabiej pod tym względem wypadają województwa mazowieckie (ok. 39 proc.),opolskie (ok. 31 proc.) i małopolskie (ok. 36 proc.), a najlepiej świętokrzyskie (jedynie proc.) i dolnośląskie (ok. 7 proc.).
- Pomyłki są możliwe na wejściu i wyjściu – sytuację może źle ocenić zarówno udzielający informacji, jak i dyspozytor. Jeśli chodzi o pomocy wyjazdową, polski system jest akurat nadzwyczaj łaskawy. To funkcjonuje u nas od dziesiątków lat. Przed wprowadzeniem zintegrowanego systemu ratownictwa medycznego, kiedy w prawie każdej karetce jeździł lekarz, właśnie tak się to traktowało - pełnił on właściwie obowiązki lekarza rodzinnego, badał, wypisywał recepty – mówi doktor Traczyński.
W wielu państwach europejskich nieuzasadnione wezwanie ambulansu wiąże się z odpowiedzialnością finansową. Stwierdzenie, że karetka powinna przyjeżdżać zawsze, nie jest tak oczywiste, jak czasem się twierdzi.
Z jednej strony mamy więc nagminne przeciążanie systemu przez nieuzasadnione wezwania, z drugiej zaś sytuacje rażących zaniedbań, jak ta ze Skierniewic, kiedy dziewczynce nie udzielono pomocy nawet w ambulatorium nocnej i świątecznej opieki. Co z tym zrobić? Trudno pokusić się o bardziej jednoznaczne prognozy, zwłaszcza że pomysłów brak na poziomie ministerialnym. Zdaniem ministra Arłukowicza, winny był "czynnik ludzki", a nie system – zdarzenie w Skierniewicach miało charakter "patologiczny". Jak mówił w rozmowie z radiową "Jedynką" "nie trzeba zmiany systemu, aby podać choremu szklankę wody, czy wyjaśnić mu, na czym polega jego choroba". Czy sprowadzanie problemu tylko i wyłącznie do poziomu etyki i empatii ma sens? W trakcie wspomnianej dyskusji podawano kilka możliwych kierunków zmian, np. większej kontroli przestrzegania umów zawieranych z NFZ-em przez prywatne placówki medyczne (w ambulatorium w Skierniewicach powinny wtedy dyżurować trzy zespoły, a tymczasem dyżurował jeden). Akcentowano również konieczność rejestracji rozmów telefonicznych z dyspozytorami czy wspomnianą już kwestię procedur (tu, jak się zdaje, sytuacja zmieniła się na lepsze)
Kolejki, stres, bezsenność
Pacjenci narzekają na opieszałość lekarzy i kolejki, lekarze z kolei na brak snu, czasem trzydziestogodzinne dyżury, przeciążenie stresem.
- W sobotnią czy piątkową noc przyjeżdża karetka za karetką, no bo akurat jest niekorzystny biomet - wypadki urazy i tak dalej. Jeden z pacjentów jest pijany i agresywny. Na korytarzu awanturują się rodziny – pytają, dlaczego oczekiwanie na wyniki trwa tak długo. Za chwilę telefon z laboratorium, że jest awaria aparatu i w związku z tym czas oczekiwania będzie dłuższy. Dzwonię do kolegi na chirurgię czy internę – nie ma miejsc. I jest problem: co zrobić z tym pacjentem, a na korytarzu jest kolejka, podjeżdżają kolejne karetki. Tu się kumulują różne problemy rodzinne i osobiste – ktoś jest jedynym żywicielem rodziny, a nie będzie mógł iść do pracy, ktoś inny jest osobą samotną, a w domu zostawił psa. To się wiąże ze stresem, który często lekarze przynoszą do domu i odwrotnie – mówi doktor Traczyński.
Skala frustracji po obu stronach jest ogromna. Z pewnością sporo jest do zrobienia zakresie poprawienia jakości usług podstawowej opieki medycznej, dostępności ambulatoriów nocnej i świątecznej opieki czy choćby izb wytrzeźwień. Konstruktywnych propozycji rozwiązania tych problemów na poziomie ogólnopolskim jak na razie jednak nie widać.
...
Antypolskie ... Ale grunt że jest invitro i aborcja jak tego pilnują mediole ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:05, 19 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Kantner | Onet
SOR-y polskie, taki klimat
Omijanie kolejek do specjalistów, pijani i awanturujący się pacjenci czy wreszcie kontrowersje związane z zasadnością wysyłania ambulansu – to problemy, o których najczęściej mówi się w kontekście sytuacji na polskich izbach przyjęć i szpitalnych oddziałach ratunkowych.
Przypomnijmy: w Polsce istnieją obecnie trzy typy placówek, do których możemy się zgłosić z problemami zdrowotnymi. W stanach zagrożenia życia dzwonimy po karetkę, przy poważniejszych zachorowaniach i urazach powinniśmy udać się na szpitalny oddział ratunkowy lub do izby przyjęć, a od lżejszych dolegliwości są przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej lub ambulatoria nocnej i świątecznej opieki. Teoretycznie brzmi zrozumiale i funkcjonalnie, w praktyce sprawy się komplikują.
Zewsząd słychać głosy, że na SOR-y i do izb trafiają pacjenci, którzy trafiać tam nie powinni. W 2012 zagadnienie to stało się tematem raportu NIK. Dotycząca lat 2009-2011 kontrola objęła m.in. 11 wojewódzkich oddziałów NFZ, 8 urzędów wojewódzkich oraz wybrane szpitale i stacje pogotowia ratunkowego. W raporcie można przeczytać m.in., że zdarzały się przypadki, gdy pacjenci niewymagający pilnej pomocy stanowili nawet 80 proc. ogólnej liczby przyjętych (ten skrajny przykład pochodzi z SOR Szpitala Wojewódzkiego w Zielonej Górze). Przyczyny są ogólnie znane – to problemy z dostępem do specjalistów czy lekarzy rodzinnych. Wizyta na SOR-ze dla wielu pacjentów to po prostu możliwość wykonania odpowiednich badań, na które w innym wypadku musieliby czekać bardzo długo.
NIK określa SOR-y jako najmocniejsze ogniwa państwowej służby zdrowia, a mimo to ich liczba systematycznie maleje, bo utrzymanie takiej całodobowej placówki w stanie gotowości sporo kosztuje. Lekarze nie mogą odprawić pacjenta bez zbadania go, więc nawet jeśli ten zgłosi się z błahym problemem, teoretycznie nie może zostać odesłany z kwitkiem. Bywa jednak odwrotnie – pacjenci narzekają na problemy z dostępem do takiej pomocy i wszechobecne kolejki. Według powszechnej opinii chorzy wykorzystują SOR-y i izby przyjęć w niewłaściwy sposób, czasem po prostu po to, by zdobyć L4. Czy sprawa jest aż tak oczywista? Stopień zagrożenia zdrowia laikowi czasem trudno określić – zwykły ból w klatce piersiowej może być nerwobólem albo objawem zawału. Tu nie ma reguł.
- To, że ludzie zgłaszają się do oddziałów pomocy doraźnej, uważam za normalne. Utrwaliło się przekonanie, że oddziały pomocy doraźnej są tylko od leczenia najcięższych stanów, takich jak zatrzymanie krążenia czy urazy powstałe w wyniku wypadków komunikacyjnych. Jest coś takiego w mentalności: "My jesteśmy od leczenia stanów zagrożenia życia, a reszta przeszkadza nam w funkcjonowaniu". Nie zgadzam się z tym i może tu nie podziałam powszechnej opinii. Takie poważne przypadki to tylko kilka procent działalności oddziałów ratunkowych, a przecież korzyści społeczne z ich istnienia są ogromne – podkreśla Kierownik Izby Przyjęć i Pomocy Doraźnej Szpitala MSW w Krakowie, dr Krzysztof Traczyński.
Lekarz zaznacza, że większość ludzi, którzy zgłaszają się na izby przejęć, jest autentycznie zaniepokojona swoim stanem zdrowia. Przypadki nadużyć nie są wcale tak częste. Tu, jak mówi, sporo można by zrobić na poziomie edukacji, np. szkoląc dzieci w zakresie rozpoznawania stanów zagrożenia.
Często podkreśla się, że swoją cegiełkę do przeciążenia oddziałów ratunkowych i izb przyjęć dokładają lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, wysyłając tam swoich pacjentów. Podobne praktyki stosują poradnie specjalistyczne - w ramach kontraktu z NFZ dostają na badania określoną kwotę, której nie mogą przekroczyć. Gdyby chcieli to zrobić, musiałyby do tego dokładać, co w dłuższej perspektywie pociągnęłoby za sobą zadłużenie.
Stawka kapitacyjna – czy czas na zmiany?
W dużym stopniu sprawę mogłaby rozwiązać zmiana sposobu finansowania podstawowej opieki zdrowotnej, gdzie funkcjonuje tzw. stawka kapitacyjna, a więc określona przez NFZ kwota, jaką lekarz otrzymuje na każdego pacjenta. Jest ona zróżnicowana ze względu na jego wiek – na dzieci i osoby starsze przyznawane są większe pieniądze. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej otrzymuje rocznie określone środki na jedną zapisaną do siebie osobę. Z tej kwoty powinni pokryć koszty potrzebnych badań. Zarząd Główny Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce zwracał w zeszłym roku uwagę, że ustalone przez NFZ stawki są nieadekwatne, a tzw. wagi wiekowe zupełnie nie odpowiadają rzeczywistym obciążeniom. W sprawie stawek kapitacyjnych wypowiadał się między innymi szef tej organizacji, prof. Adam Windak:
"To, co było genialne i nowatorskie w roku 1999, w momencie rozbratu z »realnym socjalizmem«, w drugiej dekadzie nowego milenium co najmniej trąci myszką. Kilkanaście lat to dosyć, żeby nauczyć się stosować bardziej efektywne, motywujące do lepszej pracy metody wynagradzania. Wzorów do naśladowania bez liku. Ot choćby brytyjski system promujący rzetelne działanie i/lub osiąganie celów zdrowotnych" - mówił w rozmowie z portalem rynekzdrowia. pl.
Bardzo podobne przemyślenia ma doktor Traczyński. - Wielkość kontraktu lekarza zależy od liczby osób, które się do niego zapisały. I w gruncie rzeczy najlepiej ma lekarz pracujący w środowisku, w którym mieszkają ludzie młodzi i zdrowi, gorzej, gdy są to emeryci, bo stawka jest podobna. To jest chore. Nie ma w zasadzie motywacji finansowej, aby lekarz POZ czuł się rzeczywiście lekarzem rodzinnym - mówi i dodaje, że większość jego znajomych z zagranicy uważa ten system za jeden z najbardziej korupcjogennych na świecie, bo przecież powinno się płacić za pracę (a więc np. realne wizyty).
Do jakiego stopnia wizyta na SOR-ze może zastąpić kontakt ze specjalistą? Lekarz pracujący na oddziale nie zna pacjenta i historii jego choroby. Doktor Traczyński zwraca uwagę na jeszcze inny problem.
- Bardzo często w izbach przyjęć i szpitalnych oddziałach ratunkowych dyżurują ludzie młodzi, bez specjalizacji albo w jej trakcie. To jest wada tego systemu – w najlepiej na świecie funkcjonujących oddziałach pomocy doraźnej pracują doświadczeni specjaliści medycyny ratunkowej. Dlaczego u nas nie pracują? Bo za mało zarabiają. To jest ciężka i odpowiedzialna praca. Wysyła się młodych, którzy mają pasję i zapał, ale brakuje im doświadczenia. Wiadomo, że specjalista szybciej oceni zagrożenie i postawi właściwą diagnozę – mówi.
Szpitalne oddziały ratunkowe od lat borykają się z brakiem rąk do pracy.
Chorzy i pijani na jednym oddziale
Osobny problem stanowią osoby pijane lub będące pod wpływem narkotyków. Co jakiś czas media donoszą o kolejnym rekordzie – na izbach przyjęć ląduje jednocześnie kilkanaście osób w stanie silnego upojenia alkoholowego, co skutecznie paraliżuj pracę placówki i jest kolejną przyczyną powstawania kolejek. W dużej mierze rzecz rozbija się o podział kompetencji - ustawa o wychowaniu w trzeźwości zawiera zapis, że miasta powyżej 50 tys. mieszkańców oraz powiaty mogą utrzymywać izbę wytrzeźwień, nie są jednak do tego zobligowane. Nagminnie zdarza się, że samorządy zamykają izby – w roku 2001 istniały 53 takie placówki, obecnie jedynie 34. Konieczność zajęcia się pijanymi spada na szpitale. Na kłopoty uskarżają się zarówno lekarze, jak i pacjenci.
- Trafiliśmy z 4-letnim synem na izbę przyjęć – godzina około 1:00 w nocy. Było podejrzenie złamania rączki, więc RTG. Z synem na ręku kieruję się w stronę wyjścia, żeby obejść leżących na podłodze dwóch panów, na co lekarz wskazuje mi drogę i mówi: nie patrzeć na to, co tam leży, tylko iść. I dosłownie przechodziłam między nogami obydwu panów, którzy nie dość, że byli pijani, to jeszcze zakrwawieni i z bandażami. Widok masakryczny - pisze na jednym z forów internautka o nicku Qlka1983.
Pijani pacjenci dzielą się na dwie grupy – jedna to ci dobrze ubrani i czyści, którym zdarzyło się jednorazowo nadużyć alkoholu – wolno trzeźwieli, zaniepokojeni znajomi wezwali karetkę. Druga grupa to osoby dotknięte różnymi formami wykluczenia – pacjenci uzależnieni, nieradzący sobie w życiu, często bezdomni.
- Policja albo straż miejska przywozi pacjenta, który jest pod wpływem alkoholu, nie wiadomo zresztą jakiego. On ma jeszcze ślady jakiegoś urazu. Jest brudny, często zawszony. To nie są zaniedbania kilkudniowe, ale miesięczne, czasem roczne i on jest przewożony karetką tego samego systemu, co inni pacjenci, zajmuje się nim ten sam personel. To stwarza zagrożenia epidemiologiczne i dyskomfort estetyczny. Taki człowiek jest dodatkowo agresywny, ubliża personelowi i leży obok dziecka czy pacjenta, który ma poważne schorzenie i nie dość, że jest zaniepokojony własnym stanem zdrowia, to jeszcze wysłuchuje awantur – mówi doktor Traczyński.
Dla pracowników szpitala jest to źródło problemów, o których zazwyczaj się nie mówi. Rozmaite czynności - przede wszystkim higieniczne, a następnie medyczne - absorbują praktycznie cały personel dyżurny. Są one nadzwyczaj czasochłonne, odrażające i zawsze kosztowne. Zanim udzieli się fachowej pomocy, takiego pacjenta trzeba umyć, czasem przydałoby się odwaszenie. Trzeba go też w coś ubrać, bo to, w czym przychodzi, nadaje się jedynie do spalenia, a szpitale nie posiadają rezerw czystej odzieży.
- Bywa, że przynosi się ją z domu – dodaje Traczyński.
Obsługa pacjenta pijanego i zaniedbanego higienicznie wydłuża nawet o kilka godzin czas oczekiwania na pomoc medyczną. Rośnie liczba chorych w poczekalniach i równolegle z tym ich zniecierpliwienie, niezadowolenie, aż do stanów agresji w stosunku do personelu medycznego.
Traczyński podkreśla, że to nie tylko kwestia finansowa, ale też organizacyjna – dla tej grupy można by stworzyć odrębną ścieżkę postępowania:
- Czy to będzie izba wytrzeźwień, czy coś innego - trudno powiedzieć. Przykładowo w Krakowie można by stworzyć jedno miejsce dekontaminacji, które jest monitorowane medycznie. Powinna istnieć oddzielna ścieżka, oddzielna procedura, wydzielony personel, osobne karetki, które byłyby systematycznie kontaminowane po każdym transporcie – dodaje.
"Przychodnia na kółkach" "z moich podatków"
Zawód dyspozytora medycznego jest jednym z tych, które z roku na rok cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem. Kierownicy placówek medycznych narzekają na problemy kadrowe. To jedna z profesji obciążonych największym ryzykiem odpowiedzialności karnej czy cywilnej i wiążąca się z silnym stresem. Nie ma procedur, które dokładnie określałyby, czy dyspozytor powinien wysłać ambulans. Istniejące instrukcje mają jedynie charakter "wspomagający", a wprowadzono je po śmierci 2,5-letniej Dominiki spod Skierniewic. Ta sprawa miała się przyczynić do poważnych zmian na lepsze. To oczywiście kwestie, które wzbudzają ogromne emocje – pacjenci wypominają lekarzom, że nie przyjechali, gdy sytuacja była naprawdę poważna, inni narzekają, że "z ich podatków" finansowane są "przychodnie na kółkach", a nieuzasadnione wezwania blokują pomoc dla tych, którzy naprawdę jej potrzebują.
- Tak sobie myślę, że oni w SOR-ze kawki ciągle nie piją, jak piszą powyżej, a ludzie z wzywaniem karetki przeginają. Powinno się płacić za nieuzasadnione wzywanie karetki, bo prawda jest taka,że chłop chodzi cały tydzień do pracy, a w sobotę przypomni sobie, że jest chory - pisze ~Janka na forum jednego z portali lokalnych. To oczywiście tylko przykładowy głos, ale nie jest on odosobniony.
Problem istnieje i, jak się zdaje, wymaga poważnych zmian systemowych. Do pomocy ze strony zespołów ratownictwa medycznego uprawnione są osoby w stanach nagłego zagrożenia zdrowotnego. Z danych GUS (Zdrowie i ochrona zdrowia w 2012 r.) wynika, że ilość wezwań nieuzasadnionych stanowi istotny procent ogólnej ilości interwencji. Najsłabiej pod tym względem wypadają województwa mazowieckie (ok. 39 proc.),opolskie (ok. 31 proc.) i małopolskie (ok. 36 proc.), a najlepiej świętokrzyskie (jedynie proc.) i dolnośląskie (ok. 7 proc.).
- Pomyłki są możliwe na wejściu i wyjściu – sytuację może źle ocenić zarówno udzielający informacji, jak i dyspozytor. Jeśli chodzi o pomocy wyjazdową, polski system jest akurat nadzwyczaj łaskawy. To funkcjonuje u nas od dziesiątków lat. Przed wprowadzeniem zintegrowanego systemu ratownictwa medycznego, kiedy w prawie każdej karetce jeździł lekarz, właśnie tak się to traktowało - pełnił on właściwie obowiązki lekarza rodzinnego, badał, wypisywał recepty – mówi doktor Traczyński.
W wielu państwach europejskich nieuzasadnione wezwanie ambulansu wiąże się z odpowiedzialnością finansową. Stwierdzenie, że karetka powinna przyjeżdżać zawsze, nie jest tak oczywiste, jak czasem się twierdzi.
Z jednej strony mamy więc nagminne przeciążanie systemu przez nieuzasadnione wezwania, z drugiej zaś sytuacje rażących zaniedbań, jak ta ze Skierniewic, kiedy dziewczynce nie udzielono pomocy nawet w ambulatorium nocnej i świątecznej opieki. Co z tym zrobić? Trudno pokusić się o bardziej jednoznaczne prognozy, zwłaszcza że pomysłów brak na poziomie ministerialnym. Zdaniem ministra Arłukowicza, winny był "czynnik ludzki", a nie system – zdarzenie w Skierniewicach miało charakter "patologiczny". Jak mówił w rozmowie z radiową "Jedynką" "nie trzeba zmiany systemu, aby podać choremu szklankę wody, czy wyjaśnić mu, na czym polega jego choroba". Czy sprowadzanie problemu tylko i wyłącznie do poziomu etyki i empatii ma sens? W trakcie wspomnianej dyskusji podawano kilka możliwych kierunków zmian, np. większej kontroli przestrzegania umów zawieranych z NFZ-em przez prywatne placówki medyczne (w ambulatorium w Skierniewicach powinny wtedy dyżurować trzy zespoły, a tymczasem dyżurował jeden). Akcentowano również konieczność rejestracji rozmów telefonicznych z dyspozytorami czy wspomnianą już kwestię procedur (tu, jak się zdaje, sytuacja zmieniła się na lepsze)
Kolejki, stres, bezsenność
Pacjenci narzekają na opieszałość lekarzy i kolejki, lekarze z kolei na brak snu, czasem trzydziestogodzinne dyżury, przeciążenie stresem.
- W sobotnią czy piątkową noc przyjeżdża karetka za karetką, no bo akurat jest niekorzystny biomet - wypadki urazy i tak dalej. Jeden z pacjentów jest pijany i agresywny. Na korytarzu awanturują się rodziny – pytają, dlaczego oczekiwanie na wyniki trwa tak długo. Za chwilę telefon z laboratorium, że jest awaria aparatu i w związku z tym czas oczekiwania będzie dłuższy. Dzwonię do kolegi na chirurgię czy internę – nie ma miejsc. I jest problem: co zrobić z tym pacjentem, a na korytarzu jest kolejka, podjeżdżają kolejne karetki. Tu się kumulują różne problemy rodzinne i osobiste – ktoś jest jedynym żywicielem rodziny, a nie będzie mógł iść do pracy, ktoś inny jest osobą samotną, a w domu zostawił psa. To się wiąże ze stresem, który często lekarze przynoszą do domu i odwrotnie – mówi doktor Traczyński.
Skala frustracji po obu stronach jest ogromna. Z pewnością sporo jest do zrobienia zakresie poprawienia jakości usług podstawowej opieki medycznej, dostępności ambulatoriów nocnej i świątecznej opieki czy choćby izb wytrzeźwień. Konstruktywnych propozycji rozwiązania tych problemów na poziomie ogólnopolskim jak na razie jednak nie widać.
...
Antypolskie ... Ale grunt że jest invitro i aborcja jak tego pilnują mediole ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:38, 26 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Tak media kłamią :
MZ: ponad 10 tys. par w rządowym programie in vitro
Do tej pory do rządowego programu leczenia
??? Kogo wyliczyli ?
niepłodności metodą in vitro zostało zakwalifikowanych ponad 10 tys. par, procedurę leczenia
??? Jaki organ leczą ?
rozpoczęło 9 166 par, a dzięki programowi urodziło się 425 dzieci - poinformowało dzisiaj ministerstwo zdrowia.
Resort zdrowia poinformował, że do tej pory do programu zostało zarejestrowanych 13 505 par. Ponad 10 tys. z nich zostało zakwalifikowanych do programu, a niespełna 3 tys. oczekuje na pierwszą wizytę u realizatora, z kolei procedurę leczenia
??? Ilu wyleczyli ?
rozpoczęło już 9 166 par.
MZ podkreśliło, że zaledwie 157 par nie przeszło pozytywnej kwalifikacji medycznej. Leczenie zakończyły dotychczas 44 pary.
Dzięki programowi in vitro urodziło się 425 dzieci. "Program – Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013-2016"
... Tytuł kłamie bo nikogo nie wyleczyli ..
ruszył 1 lipca zeszłego roku. W ciągu trzech lat ma skorzystać z niego ok. 15 tys. par.
Aby uczestniczyć w programie, nie trzeba być małżeństwem. Mogą z niego skorzystać pary, u których stwierdzono bezwzględną przyczynę niepłodności lub udokumentowano nieskuteczne leczenie niepłodności w ciągu ostatniego roku przed zgłoszeniem się do programu.
Do programu kwalifikowane są kobiety do 40. roku życia. Wykluczane są te, które miały problemy z donoszeniem wcześniejszych ciąż. Nie przewidziano także dawstwa komórek jajowych lub plemników od innych osób.
W ramach programu finansowane mogą być maksymalnie trzy próby zapłodnienia in vitro dla jednej pary. Jeden cykl zapłodnienia został wyceniony przez resort zdrowia na maksymalnie 7,5 tys. zł. Program dopuszcza jednorazowe zapłodnienie maksymalnie sześciu komórek jajowych oraz przeniesienie do macicy jednego zarodka.
Realizatorami programu jest blisko 30 klinik w całym kraju wybranych w konkursie przez MZ. Aby przystąpić do programu, placówki muszę spełnić kryteria wyznaczone przez resort.
....
Media kłamią o leczeniu a nikogo nie wyleczyli za pomocą in vitro ...
10 tys razy 20 to 200 tysięcy zamordowanych dzieci ! Zwyrodnialcy .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:31, 27 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Radio Łódź
61-latek zmarł pod pogotowiem. Sprawę bada prokuratura
Prokuratura Łódź Śródmieście wyjaśnia okoliczności śmierci 61-letniego mężczyzny, który zmarł w południe pod łódzkim pogotowiem. Mężczyzna przyjechał na rowerze zbadać się, bo jak twierdził bardzo bolała go głowa.
- Mężczyźnie zmierzono ciśnienie, przeprowadzono również EKG, które, jak twierdzi personel, nie wykazywało odstępstwa od normy. Następnie zaproponowano mężczyźnie dalsze leczenie, a ten, jak wynika z dokumentacji medycznej, odmówił. Po wyjściu z pogotowia zmarł - relacjonuje Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej.
Pomimo 40-minutowej reanimacji, lekarz pogotowia stwierdził zgon mężczyzny. Prokurator przesłuchał już personel medyczny, a także świadków zdarzenia. Prawdopodobnie w środę odbędzie się sekcja zwłok 61-latka.
...
Nowa moda ... Zmarli przed szpitalem ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:04, 29 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
Kłopoty częstochowskiego szpitala
Założona przez lekarzy spółka "Parkitka" bezprawnie zawarła umowę z częstochowskim szpitalem na pełnienie dyżurów - wynika z kontroli przeprowadzonej przez Urząd Wojewódzki w Katowicach. Spółka ma teraz 60 dni na zaprzestanie działalności.
Członkowie spółki - lekarze zatrudnieni w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie pełnili dyżury, naruszając przepisy ustawy o działalności leczniczej.
- W prowadzonym przez wojewodę rejestrze podmiotów wykonujących działalność leczniczą spółka "Parkitka" posiada zarejestrowaną działalność w zakresie możliwości udzielania świadczeń zdrowotnych o charakterze ambulatoryjnym. Spółka nie posiada natomiast zarejestrowanej działalności w zakresie udzielania świadczeń w warunkach szpitalnych - poinformował Urząd Wojewódzki w Katowicach. "Parkitka" choć nie prowadzi działalności szpitalnej, udziela świadczeń w zakresie dyżurów zawierając z nimi umowy cywilnoprawne. - To nic innego jak pośrednictwo pracy - twierdzą urzędnicy.
Urzędnicy w wystąpieniu pokontrolnym wezwali spółkę do zaprzestania działalności. Lekarze "Parkitki" mają na to dwa miesiące. - Zalecenie takie w żaden sposób nie zagraża ciągłości i stabilności udzielanych w szpitalu świadczeń. Spółka ma 60 dni na wykonanie zaleceń – tym samym szpital ma czas, aby podjąć działania naprawcze - uspokajają. Członkowie spółki zapowiedzieli już, że będą rozmawiać z wojewodą.
Czy pacjenci Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego mają powody do niepokoju? Wiadomo, że dyżury na 23 oddziałach lecznicy są rozpisane tylko do końca września. Niestety, z rzecznikiem prasowym szpitala nie udało nam się dzisiaj skontaktować.
- Z uwagą obserwujemy tę sytuację. Dopóki umowa z nami zawarta jest realizowana w sposób właściwy nie mamy podstaw, by ją rozwiązywać - tłumaczy Małgorzata Doros, rzeczniczka Śląskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ w Katowicach.
>>>>
Niestety koszmar w sluzbie zdrowia ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:37, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Radiolodzy największego szpitala w Radomiu złożyli wypowiedzenia z pracy
Radiolodzy z największego szpitala w Radomiu złożyli wypowiedzenia; nie zgadzają się na wydłużenie czasu pracy, związane ze zmianami przepisów. Zarząd szpitala ogłosił konkurs i do poniedziałku czeka na oferty od placówek, które przejęłyby zadania odchodzących lekarzy.
W Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu rocznie wykonuje się prawie 90 tys. badań, takich jak USG, prześwietlenia, tomografia komputerowa czy rezonans.
Jak wyjaśniła dyr. ds. ekonomiczno-finansowych szpitala Bożena Pacholczak, w lipcu weszły w życie nowe przepisy ustawy o działalności leczniczej, określające wymiar czasu pracy dla poszczególnych grup zawodowych. Chodzi o lekarzy radiologów, patomorfologów, rehabilitantów i techników radiologii. Teraz mają oni pracować w ramach etatu nie 5 godzin dziennie, ale - tak jak pozostali medycy – 7 godzin i 35 minut.
W radomskim szpitalu na takie zmiany nie zgodzili się jedynie lekarze radiolodzy, którzy wykonują i opisują np. badania rentgenowskie, USG czy tomografię komputerową. Według dyrektorki, medycy chcą pracować na starych zasadach za to samo wynagrodzenie lub żądają podwyżki. Do porozumienia z dyrekcją nie doszło, więc lekarze złożyli wypowiedzenia. Ich termin upływa z końcem października.
Według szefa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, działającego w radomskim szpitalu Juliana Wróbla, radiolodzy tracą na wprowadzonych zmianach. - Mają pracować o przeszło dwie i pół godziny dłużej za te same pieniądze? Tracą czas i pieniądze – powiedział.
Dyrektorka szpitala zaznacza, że radiolodzy mimo, że byli w pracy krócej od innych specjalistów, do tej pory dostawali taką samą pensję jak inni, a dodatkowo pobierali tzw. dodatek radiologiczny w wysokości 800 zł. Według niej, średnie wynagrodzenie radiologa wraz z dyżurami wynosi około 15 tys. zł brutto.
Dyrekcja lecznicy, obawiając się, że radiolodzy od listopada odejdą ze szpitala, ogłosiła konkurs na świadczenie usług medycznych z zakresu radiologii przez firmę medyczną z zewnątrz. Chodzi o zabezpieczenie obecności sześciu lekarzy od rana do godz. 15, dwóch po południu, a wieczorem i w nocy jednego radiologa. Poza tym – zdaniem Pacholczak – brane jest także pod uwagę opisywanie wykonanych badań rentgenowskich w systemie internetowym; szpital miałby wysyłać zdjęcia drogą elektroniczną do specjalisty radiologa, który po ich obejrzeniu wysyłałby lecznicy opis.
Wróbel jest zdania, że tzw. teleradiologia nie sprawdza się, bo USG czy tomografię musi zrobić lekarz. W jego ocenie na konkurs ogłoszony przez szpital nikt się nie zgłosi. Podkreślił, że fiaskiem zakończyły się już podobne próby np. w przypadku znalezienia chętnych do pracy na szpitalnym oddziale ratunkowym. - I w tym w momencie zabraknie radiologów, a szpital będzie trzeba po prostu zamknąć – wyrokuje związkowiec.
Konkurs ma być rozstrzygnięty w najbliższy poniedziałek. Wtedy będzie wiadomo, czy są chętni do wykonywania badań radiologicznych w radomskim szpitalu i za jaką cenę.
Rocznie w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu przebywa 36 tys. pacjentów, 130 tys. leczy się w przyszpitalnych poradniach specjalistycznych, szpitalny oddział ratunkowy udziela pomocy 88 tys. osób. W ciągu roku w szpitalu wykonuje się prawie 90 tys. badań takich jak badania rentgenowskie, USG i tomografia komputerowa.
W szpitalu pracuje przeszło 1200 osób personelu medycznego i pomocniczego, w tym ponad 200 lekarzy, 600 pielęgniarek i 100 położnych.
...
Nie znam sytuacji ale wolejam bo takie zjawisko funkcjonuje ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135929
Przeczytał: 61 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:08, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
77-latka czekała kilkanaście godzin na przyjęcie do szpitala
77-latka skierowana przez lekarza na oddział internistyczny została poinformowana, że nie ma na nim miejsca. Kobieta czekała na przyjęcie do szpitala 13 godzin - informuje gazeta.pl.
Kardiolog, który podczas wizyty zdiagnozował migotanie przedsionków, zalecił pacjentce zgłoszenie się na oddział wewnętrzny, gdyby ta źle się poczuła. 77-latka poczuła się gorzej już następnego dnia. Ze skierowaniem od kardiologa zgłosiła się około południa do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego, gdzie od razu zajął się nią lekarz. Do 19.30 pacjentka była podłączona do kroplówki.
Kobieta, do 1 w nocy czekała na przyjęcie na oddział. Pielęgniarka poinformowała ją, że na oddziale nie ma miejsca i pacjentka może iść do domu. Pytała też, dlaczego kobiecie tak zależy na pozostaniu w szpitalu i zaleciła kontynuację leczenia u lekarza rodzinnego.
To nie jest odosobniona sytuacja, oddziały wewnętrzne w Kielcach pękają w szwach. - Pacjentka została zdiagnozowana, dostała też kroplówkę. To wszystko musiało trwać. Te oddziały nie są z gumy, wszystkie miejsca są permanentnie zajęte - mówi wicedyrektor szpitala Bolesław Rylski. - W sierpniu nasi lekarze chcieli odejść. Tłumaczyli, że pracują ponad siły - dodaje.
...
Znowu super !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|