Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 22:45, 23 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
Trwa okupacja NFZ, spotkają się ze swoimi rodzinami
Już siedem dni trwa okupacja siedziby śląskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia przez pracowników szpitala EuroMedic.
W poniedziałek o godz. 15 przed budynkiem NFZ w Katowicach odbędzie się wigilijne spotkanie protestujących pracowników szpitala ze swoimi rodzinami, współpracownikami i dyrekcją szpitala.
- Jeśli dyrektor śląskiego oddziału NFZ nie wycofa się z decyzji dotyczącej wypowiedzenia kontraktu na leczenie pacjentów, ponad 4 tysiące osób będzie musiało stanąć na końcu kolejek w innych placówkach medycznych - twierdzą przedstawiciele lecznicy.
- Za publiczne pieniądze prawidłowo leczymy bardzo skomplikowane schorzenia. Pieniądze nie są marnotrawione. Płacone są za kompleksowe leczenie chorego, który wychodzi od nas zdrowy i zadowolony. Warto zaznaczyć, że zaoferowaliśmy niższą cenę za punkt niż inne jednostki, dlatego jesteśmy dla budżetu tańsi - wyjaśnia w rozmowie z portalem Medexpress.pl Tomasz Ludyga - prezes EuroMedic Medical Center.
....
Protest trwa !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:03, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
"Dziennik Polski": raka leczymy metodami historycznymi
Na zdiagnozowanie raka czeka się u nas 6–8 miesięcy, a dla wielu chorych to wyrok śmierci – alarmuje "Dziennik Polski".
Diagnostyka onkologiczna szwankuje na każdym etapie – pisze dziennik, relacjonując: Pacjent zgłasza się do lekarza I kontaktu, który na ogół nie ma może przeprowadzić koniecznych badań, więc kieruje do specjalisty, do którego czeka się kilka tygodni, a nawet miesięcy.
Specjalista zaś wysyła na badania, ale chory czeka dalej, bo terminy np. na tomograf czy rezonans też są odległe – kontynuuje "DP". Gdy wreszcie lekarz ma wyniki badań i uzna je za niepokojące, kieruje pacjenta do szpitala onkologicznego.
W sumie cały ten proces trwa średnio ok. pół roku - wyliczyła Polska Koalicja Pacjentów Onkologicznych (PKPO). A w Małopolsce nierzadko znacznie dłużej – ustaliła gazeta, podkreślając, że w wielu przypadkach na wyleczenie jest już za późno.
Do tego, jest też problem z metodami diagnostycznymi. Np. przy diagnostyce raka piersi nagminnie używamy mammografii, choć - jak mówi prof. Leszek Borkowski z PKPO - najpełniejszy obraz daje rezonans. Zaś przy raku prostaty nadal często opieramy się na teście PSA, uważanym w Europie za metodę historyczną – wymienia "DP".
....
To ze cos historyczne nie znaczy zle. Tu chodzi o system .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 23:13, 03 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Centrum Radioterapii bez kontraktu z NFZ
Nie wiadomo, kiedy centrala Narodowego Funduszu Zdrowia zgodzi się na finansowanie leczenia chorych na raka. Pacjenci znowu muszą czekać - alarmuje "Dziennik Polski".
Otwarte 11 grudnia ubiegłego roku przy krakowskim "Rydygierze" Centrum Radioterapii z trzema nowoczesnymi akceleratorami do napromieniania planowało przyjmować chorych na raka już pięć dni później. Niezwłoczne przyznanie kontraktu tej długo oczekiwanej przez pacjentów i lekarzy placówce wydawało się oczywiste.
Niestety, prezesowi warszawskiej centrali funduszu, który musi wyrazić zgodę na ogłoszenie konkursu przez małopolski oddział NFZ na radioterapię w "Rydygierze", najwyraźniej się nie śpieszy. - Interweniowaliśmy wszędzie, gdzie było to możliwe: w NFZ w Krakowie, potem w centrali funduszu, w resorcie zdrowia itp. - wylicza Bożena Kozanecka, zastępca dyrektora ds. medycznych szpitala. Bez rezultatu.
Pomimo braku kontraktu właściciel Centrum, spółka RTCP zdecydowała się przyjmować chorych. Pierwszy pacjent został poddany napromienianiu w miniony poniedziałek. Zgłaszają się pacjenci z innych szpitali, w których ustawiono ich do kolejki. Bez kontraktu z funduszem Centrum nie będzie w stanie ich wszystkich przyjąć.
....
Stary taniec na nowy rok .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:58, 08 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Polacy boją się prywatyzacji szpitali
Shutterstock
Ponad 60 procent Polaków boi się prywatyzacji szpitali, bo leczenie w nich będzie droższe. Tak wynika z raportu przedstawionego przez Grupę Nowy Szpital na konferencji prasowej w Warszawie. Jego podstawą było badanie PBS przeprowadzone na początku listopada ubiegłego roku. Podczas debaty przekonywano, że zmiana formy własności placówek medycznych nie jest zagrożeniem dla pacjentów.
Marcin Szulwiński - prezes Zarządu Grupy Nowy Szpital podkreślił, że kilka miesięcy wcześniej wcześniej podobne badanie wykazało, że Polacy nie wiedzą co to jest prywatyzacja i czym różni się od komercjalizacji. Teraz większość badanych odpowiedziała, że boi się prywatyzacji szpitali. Prezes zaznacza, że zmiana formy prawnej szpitali nie oznacza prywatyzacji opieki zdrowotnej bo ta pozostaje publiczna, opłacana z naszych składek przez NFZ.
Marek Wójcik ze Związku Powiatów Polskich mówi, że system opieki zdrowotnej traktujemy szczególnie. Tam prywatne formy własności nie powinny wkraczać. Podkreśla, że podstawowa opieka zdrowotna w 95 procentach jest prywatna i nawet tego nie zauważamy. Według niego, dla chorych najważniejsza jest jakość udzielanych świadczeń i dostępność do nich, a nie forma własności podmiotu leczniczego.
Andrzej Sośnierz - ekspert ochrony zdrowia, były prezes NFZ przekonuje, że strach przed prywatyzacją jest skutkiem nieinformowania o tym społeczeństwa. Według niego, nie trzeba bać się prywatyzacji, bo niektóre branże funkcjonują całkowicie i dobrze w takiej formie.
Zbigniew Szumski - starosta świebodziński podkreśla, że przekształcony 5 lat temu szpital powiatowy lepiej świadczy usługi medyczne dla mieszkańców. Jest więcej oddziałów, niż było przed przekształceniem, bo pojawił się bardzo potrzebny oddział opiekuńczo-leczniczy. Starosta zaznaczył, że podpisano wcześniej umowę o tym, że spółka nie zmniejszy ich liczby.
Eksperci podkreślają, że w naszym kraju nastąpi spowolnienie procesu przekształceń szpitali bo w tym roku odbędą się wybory samorządowe.
...
Jak Tuski sprywatyzuja bedzie koszmar . Pamietacie chyba wszystkie ,,reformy" po 89 . Po kazdej bylo dokladnie gorzej niz przed i do tej pory nic sie nie udalo . Lacznie z katastrofalnymi gimnazjami.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:35, 10 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Piotr Halicki | Onet
Plaga kradzieży w szpitalach. Szukają kolejnego złodzieja
To już jakaś plaga. Wczoraj pisaliśmy w Onecie o poszukiwaniu złodzieja okradającego pacjentów szpitala w Otwocku, dziś policja publikuje wizerunek kolejnego przestępcy. Tym razem ze szpitala dziecięcego w Warszawie. Kolejny złodziej wpadł na gorącym uczynku w placówce medycznej na Mokotowie.
W czwartek opublikowaliśmy w Onecie, za zgodą policji, wizerunek mężczyzny, który co najmniej trzy razy okradł pacjentów szpitali w podwarszawskim Otwocku. Dziś pokazujemy kolejnego delikwenta, który wybrał nieuczciwą drogę do zdobycia pieniędzy. Tym razem sprawca, którego personalia nie zostały na razie ustalone, dokonał kradzieży w szpitalu dziecięcym przy ul. Kopernika w Warszawie.
- Pokrzywdzony, który odwiedził chorą córkę, zostawił w holu swój płaszcz, a w nim tysiąc złotych. Kamery monitoringu zarejestrowały zarówno moment kradzieży, jak i wizerunek prawdopodobnego sprawcy tego przestępstwa – informuje komisarz Robert Szumiata ze śródmiejskiej komendy policji.
Jeżeli ktoś rozpoznaje mężczyznę ze zdjęcia lub ma informacje na jego temat, proszony jest o kontakt z funkcjonariuszami z wydziału do walki z przestępczością przeciwko mieniu z Komendy Rejonowej Policji Warszawa I. Można zgłosić się do jednostki przy ul. Dzielnej 12 lub zadzwonić na numer tel. 22 60 383 92. Można również przekazać informację drogą elektroniczną na adres:
Tymczasem w innym stołecznym szpitalu, na Mokotowie, kolejny przestępca wpadł na gorącym uczynku. Został złapany dzięki obywatelskiej postawie i szybkiej reakcji pracowników placówki. Po zauważeniu przestępstwa natychmiast wezwali policję.
- Z przekazanych informacji wynikało, że w pomieszczeniu pielęgniarek na jednym z oddziałów został zamknięty mężczyzna, który prawdopodobnie chciał ukraść znajdujące się tam rzeczy. Jak ustalili policjanci, został on przyłapany przez jedną z pracownic, kiedy przeszukiwał pozostawioną tam torebkę. Zaalarmowani o tym pracownicy szpitala zamknęli go w pokoju i powiadomili mundurowych – relacjonuje nadkomisarz Magdalena Bieniak z mokotowskiej komendy policji.
Funkcjonariusze zastali we wspomnianym pomieszczeniu 36-letniego Mariusza M. Mężczyzna tłumaczył im, że znalazł się tam przez przypadek. Okazało się, że w tym pokoju znajdowało się kilka torebek należących do pracownic szpitala. Mariusz M. został zatrzymany. Jest podejrzany o usiłowanie kradzieży, za co może mu grozić do pięciu lat więzienia.
....
Jeszcze lepiej .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 2:29, 16 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Głodówką walczą o szpital onkologiczny w Warszawie
10 osób rozpoczęło strajk głodowy na terenie zabytkowej Stalowni Praskiej. Chcą, żeby Stołeczny Konserwator Zabytków zgodził się na budowę prywatnego szpitala onkologicznego na terenie Uczelni Warszawskiej na Pradze Północ.
- Rozpoczynamy protest głodowy. Będziemy tutaj do wyczerpania sił. Władze Warszawy doprowadziły nas do ostateczności. Przez dwa lata występowaliśmy o warunki zabudowy. Stołeczny konserwator zabytków skutecznie unicestwia nasze plany - powiedział w rozmowie z reporterem TVN Warszawa dr Mirosław Cienkowski, rektor Uczelni Warszawskiej.
Stołeczny konserwator nie godzi się na budowę szpitala, bo w jego opinii placówka nie będzie pasowała do historycznej zabudowy.
Uczelnia Warszawska im. Marii Skłodowskiej-Curie jest właścicielem nieruchomości o powierzchni ponad 5 ha u zbiegu ulic Szwedzkiej, Alei Solidarności i Stalowej. Teren ten jest wpisany do rejestru zabytków jako "Stalownia Praska". To tam ma powstać filia Mazowieckiego Szpitala Onkologicznego.
Stołeczny Konserwator Zabytków Piotr Brabander nie godził się jednak na budowę placówki w proponowanym kształcie, mimo że według uczelni, Wojewódzki Konserwator Zabytków zatwierdził plan zagospodarowania przestrzennego, w którym uwzględnione jest powstanie szpitala. W sprawę wmieszał się także Generalny Konserwator Zabytków. Nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy, ale stołeczny konserwator ponownie odmówił wydania zgody na budowę.
Nie wszystko stracone?
Jak poinformowano w biurze prasowym warszawskiego ratusza, Stołeczny Konserwator Zabytków nie wydał jednak odmownej decyzji dotyczącej budowy, jedynie nie uzgodnił warunków zabudowy. Konserwator zgłasza zastrzeżenia do planowanej wysokości nowych budynków.
Sam konserwator także przypomniał, że spotkał się z przedstawicielami Stowarzyszenia, informując, że uzgodnienie decyzji o warunkach zabudowy nie jest jednoznaczne z brakiem zgody na realizację budowy. Zaproponował również podjęcie rozmów z inwestorem, aby ustalić parametry planowanej inwestycji.
Wśród protestujących na terenie Stalowni są m.in. rektor uczelni Mirosław Cienkowski i Katarzyna Skłucka ze stowarzyszenia "Pacjent Jest Najważniejszy". Jak twierdzą, głodówka to jedyne rozwiązanie, gdyż wyczerpały się możliwości postępowania administracyjnego. Głodujący liczą, że ich protest zainteresuje kogoś z warszawskiego ratusza.
...
Nie rozumiem sytuacji ? A to nie mozna obok !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:44, 20 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Limit na leki
VAT na produkty lecznicze
Apteki nielegalnie eksportują leki, więc producenci zaczęli je reglamentować. Wszystko przez niskie ceny - pisze "Puls Biznesu".
Jak czytamy w gazecie, wszystko przez nową ustawę refundacyjną wprowadzoną przez Ministerstwo Zdrowia. Gdy ją przyjmowano, tłumaczono, wtedy, że wyeliminuje anomalie w sektorze farmaceutycznym. Okazało się, że na miejsce starych, pojawiły się nowe - zwraca uwagę "Puls Biznesu".
Nie ma już leków za grosz, ale jest nielegalny eksport leków z aptek. Według IMS Health, w ubiegłym roku jego wartość wyniosła miliard złotych.
Farmaceuci alarmują, że mają coraz większe trudności z zakupem leków. Paweł Chrzan, prezes Gdańskiej Okręgowej Izby Aptekarskiej potwierdza, że firmy farmaceutyczne ograniczają sprzedaż niektórych farmaceutyków, szczególnie tych, które wyjeżdżają masowo za granicę. Zdarza się więc, że aptekarz dzwoni do hurtowni producenta, zamawia na przykład 5 opakowań danego leku i słyszy odmowę.
Źródła problemu należy szukać w ustawie refundacyjnej, bo drastycznie obniżyła ona ceny leków refundowanych. Dzisiaj Polska może pochwalić się najtańszymi farmaceutykami w Europie. Cieszą się pacjenci i Ministerstwo Zdrowia. Hurtownie i apteki znalazły się w trudnej sytuacji.
Więcej w "Pulsie Biznesu".
...
Znowu spieprzyli ustawe .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:18, 22 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Pięciolatek czekał na pomoc 14 godzin. W Warszawie brakuje anestezjologów
5-latek czekał na pomoc 14 godzin
Pięciolatek podczas wieczornej zabawy skaleczył się w oko. Jak się jednak okazało, w Warszawie nie ma anestezjologa, który pełniłby nocny dyżur okulistyczny. Rodzice chłopca w środku nocy musieli jechać z nim do Radomia. Lekarze zszyli jego oko dopiero 14 godzin po zdarzeniu - donosi "Gazeta Wyborcza".
Najpierw dziecko trafiło do Szpitala Bródnowskiego w Warszawie. Na miejscu rodzice dowiedzieli się od lekarki, że oko dziecka musi zostać zszyte, jednak nie u nich, bo szpital nie ma anestezjologa.
Kobieta stwierdziła, że szybciej będzie, jeżeli pojadą samochodem, bo na karetkę trzeba poczekać.
Do radomskiego szpitala udało im się dotrzeć dopiero po północy, ale tutaj też pojawił się problem. Okazało się, że nikt nie uprzedził lekarza dyżurnego i będzie trzeba poczekać do rana. Ostatecznie, pięciolatkowi udzielono pomocy dopiero o godzinie 9, 14 godzin od wypadku.
Agnieszka Gołąbek, rzeczniczka mazowieckiego NFZ, przyznaje, że problem na który natrafili rodzice poszkodowanego pięciolatka rzeczywiście występuje. Jak wyjaśniła, Fundusz nie może zmusić szpitali do zawierania kontraktów.
Pięciolatek po wykonaniu zabiegu czuje się dobrze.
....
Wyborcza opiewa sukcesy transdeformacji czterech reform .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:28, 22 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Śmierć w przychodni lekarskiej w Zabrzu. "Usiadł w kąciku i umarł"
77-letni mieszkaniec Zabrza wyszedł do przychodni, aby zmierzyć sobie ciśnienie. Do domu już nie wrócił. Zmarł na krześle naprzeciwko rejestracji. Przez godzinę nie doczekał się pomocy lekarskiej. - Po prostu usiadł w kąciku i umarł - mówi dr Agata Bluszcz, dyrektor Przychodni Lekarskiej "Rokitnica" w Zabrzu. Sprawę bada prokuratura.
...
To nie musi byc nic kryminalnego . Mogl siedziec w kacie i wygladac normalnie . Gdyby sie wywalil na ziemie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:13, 23 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Lekarze krytykują Arłukowicza. "Nie zależy mu na życiu chorych"
Osoby ze środowiska opieki zdrowotnej zarzucają ministrowi zdrowia brak dialogu i konkretnych działań naprawczych systemu. Dziś w Sejmie odbędzie się debata nad wnioskiem o wotum nieufności wobec Bartosza Arłukowicza.
Profesor Leszek Czupryniak, szef Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego mówi, że w ochronie zdrowia widać tylko doraźne działania. Według niego, brakuje strategii, koncepcji zmian, natomiast są działania akcyjne - gdy umrze dziecko, nie dojedzie karetka, wówczas minister reaguje i podejmuje gwałtowne kroki. Dodaje, że nie udało mu się dotychczas porozmawiać z ministrem o najważniejszych sprawach chorych.
- Nie ma otwartości i rozmowy, a w oczach ministra często widać strach przed zmierzeniem się z problemami - mówi profesor.
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków również narzeka na brak dialogu z ministrem Arłukowiczem. - Dobry minister powinien rozmawiać z pacjentem, a jeśli nie ma na to czasu, to znaczy, że mu nie zależy na życiu chorych - uważa Andrzej Bauman
Mecenas Paulina Kierzkowska-Knapik, ekspert prawa farmaceutycznego podkreśla, że brakuje konkretów w pracy resortu. Według niej, liczy się efekt, a nie zapowiedzi zmian. Dodaje, że wiele problemów wciąż jest nierozwiązanych.
Głosowanie nad wnioskiem o wotum nieufności - prawdopodobnie jutro.
...
To bezwzgledny morderca na rozkaz Tuska .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:18, 23 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Prof. Jacek Jassem, Polskie Towarzystwo Onkologiczne: znieśmy limity w leczeniu raka
- Trzeba stawać na głowie, żeby nowotwór został szybko wykryty, rozpoznany, a chory otrzymał odpowiednie leczenie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. To prosta recepta wszystkich onkologów na raka. W praktyce obecny system walczy z nim dość nieudolnie. Kolejki do specjalistów, limity na diagnostykę i leczenie. NFZ broni się: "nie mamy więcej pieniędzy". Polscy onkolodzy odpowiadają: "więc te, które są, trzeba rozsądniej wydawać". Opracowują "Cancer Plan", który ma być lekarstwem na raka, trawiącego system opieki onkologicznej w Polsce.
Katarzyna długo nie dopuszczała do siebie myśli, że jej mąż Janek może być tak ciężko chory. Diagnoza była jednak bezlitosna: rak drobnokomórkowy. Zaczęło się w pachwinie, później zaatakował nerki, wątrobę i głowę. W międzyczasie: pierwsza, druga, trzecia chemia. Po piątej lekarze powiedzieli, że kolejnej już nie będzie. - Limity, małe szanse - usłyszała. Kasia usiadła na korytarzu i zaczęła płakać. Jak miała powiedzieć mężowi, że to już koniec? Jak powiedzieć Ani i Tomkowi, ich dzieciom, że dla taty nie ma już nadziei? Przez zamglone oczy zobaczyła ekipę telewizyjną, która właśnie weszła do szpitala. Nie zastanawiała się ani chwili. Podbiegła do nich. - Mam dla was temat - powiedziała. Ze łzami w oczach mówiła do kamery o miłości do Janka i jego chorobie. Pomogło, mąż dostał chemię. Przeżył jeszcze kilka miesięcy. Dla Kasi i dzieci ten czas był bezcenny.
Co pewien czas media głośno interweniują w podobnych sprawach, bo jeśli w grę wchodzi czyjeś życie, to wszystkie chwyty są dozwolone. Rozpaczliwe apele o pomoc skruszą nie tylko twarde procedury szpitali, ale też poruszą serca zwykłych ludzi. Prof. Jacek Jassem, kierownik gdańskiej kliniki onkologii i prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, twierdzi, że w Polsce jesteśmy mistrzami spraw interwencyjnych. - Gdzieś się "pali", brakuje leków, ktoś czeka w kolejce kilka miesięcy, idzie do telewizji, robi raban. Wynikiem jest interwencja i szybkie rozwiązanie palącego problemu - mówi i zaznacza, że nie tak to powinno wyglądać. To samo rozpoznanie raka, a nie presja społeczna, powinno być motorem napędzającym leczenie.
Rak nie będzie czekał w kolejce
Na szczęście odchodzimy już od myślenia, że rak to wyrok. Postęp w leczeniu nowotworów jest niebywały. Wzrosła też świadomość społeczna, że jeśli zostanie wcześnie wykryty, można się z nim skutecznie rozprawić. Przekonywały o tym programy profilaktyczne, kampanie społeczne. - Zorganizowaliśmy akcję "Rak. To się leczy". Znane osoby nakłaniały do badań profilaktycznych. Kampania odniosła sukces. Był też efekt uboczny. W trakcie jej trwania dostaliśmy setki maili w stylu: "po co mam się badać? Mój znajomy poszedł - wykryli mu raka we wczesnym stadium. Tylko co z tego, skoro teraz na leczenie musi czekać w kolejce. Czas i tak ucieka"- relacjonuje Jacek Gugulski, prezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych. Albo inny: "dostałam skierowanie na tomografię. Usłyszałam, że badanie mogę wykonać za cztery miesiące. A przecież tutaj liczy się każdy dzień!".
Bo o ile pacjent jest w kolejce dość cierpliwy, to rak na badania nie czeka w uśpieniu. - To nieetyczne, żeby trzymać kogoś na przykład w kolejce na radioterapię wiedząc, że choroba postępuje i trzeba działać jak najszybciej. Tym bardziej, że później leczenie jest trudniejsze i droższe - oburza się Jacek Gugulski.
Nierzadko lekarze mają jednak związane ręce. - Onkolog ma dziesięciu chorych, a pieniądze na wyleczenie pięciu. Musi więc się zastanawiać, komu podać lek, bo dla wszystkich nie wystarczy. Musi zdecydować, któremu pacjentowi dać szansę na przeżycie, a który już jej nie dostanie. A przecież nie po to został lekarzem, żeby zastanawiać się, komu ratować życie! - mówi prezes Gugulski. Ze smutkiem zaznacza, że mamy świetnych specjalistów, niekiedy wykształconych za granicą, którzy wracają do Polski i pokazują pacjentom metody leczenia... przez szybkę, bo u nas brakuje na nie i pieniędzy i systemu wdrożenia.
Para w gwizdek
Minister Bartosz Arłukowicz dostrzegł problem, z którym mierzą się pacjenci z nowotworem i ich lekarze. "Rok 2013 to rok zmian w onkologii" - zapowiadał szef resortu w lutym ubiegłego roku podczas debaty w ramach VII Forum Liderów Organizacji Pacjentów. Już wcześniej Polska otrzymała silną sugestię z Komisji Europejskiej, by opracować skuteczny plan leczenia chorób nowotworowych. Wszyscy z niecierpliwością czekali na działania. - Para poszła w gwizdek. Mamy już 2014 rok, a Polska jest jednym z niewielu krajów, które takiego planu wciąż nie mają - mówi prof. Jassem.
Obecnie z rakiem zmaga się ponad 400 tys. osób. Specjaliści alarmują: chorych będzie przybywać. W ciągu 15 lat liczba osób zmagających się z nowotworem podwoi się. - Za chwilę nowotwór będzie pierwszą przyczyną zgonów w Polsce, będzie to największy problem zdrowotny tego kraju - ocenia prof. Jassem. Polska Koalicja Pacjentów Onkologicznych oszacowała, że 100 tys. to pacjenci "wykluczeni", czyli na przykład tacy, którzy grzeją miejsca w kolejkach na badania, nie otrzymują leku, bo akurat skończył się limit albo w ogóle jest nierefundowany. To właśnie dla nich PKPO zorganizowała kampanię "Pacjent wykluczony". Ma ona pomóc pacjentom i ich bliskim przedzierać się przez labirynt przepisów i formalności w ochronie zdrowia. Nie chodzi jednak tylko o to, by gasić pożary. Potrzeba rozwiązań systemowych, u źródła.
I można by tak siedzieć, narzekać i czekać, aż ministerstwo i rząd przygotują strategię walki z rakiem. - Uznaliśmy, jako środowisko onkologów, że prościej będzie wziąć się do roboty - mówi prof. Jacek Jassem. Ponad 120 ekspertów: onkologów, specjalistów zdrowia publicznego, ekonomistów, prawników i przedstawicieli organizacji chorych onkologicznych podzielonych na 10 roboczych grup "zakasało rękawy". Wspólnymi siłami rozpoczęli pracę nad polskim "Cancer Planem", czyli długofalowym projektem, określającym problemy i rozwiązania wszystkich problemów onkologii - od profilaktyki i edukacji społeczeństwa, po rehabilitację po leczeniu i opiekę terminalną.
W USA podobny plan powstał już w 1971 roku, we Francji w 2000. Oba państwa odnotowały spektakularny postęp w wynikach leczenia nowotworów. - Onkologia jest przewidywalną dziedziną. Potrafimy bardzo precyzyjnie określić potrzeby kraju w perspektywie roku, dwóch czy nawet 10 lat. Potrzeby można planować z dużym wyprzedzeniem - tłumaczy autor tej inicjatywy.
Prace nad projektem ruszyły więc pełną parą. Pozostało tylko, by usłyszeli o nim ci, którzy mają szansę wprowadzić go w rzeczywistość. Profesor Jassem postanowił napisać list otwarty. "Szanowny Panie Prezydencie, Szanowny Panie Premierze, Szanowny Panie Ministrze" - rozpoczął, po czym precyzyjnie określił oczekiwania: "poprawa skuteczności walki z nowotworami w Polsce wymaga nadania jej najwyższego priorytetu państwowego i odważnych politycznych decyzji". Co jeszcze zawarł?
Tezę poparł solidną argumentacją: "W Polsce każdego dnia umiera 1050 osób, w tym 6 proc. z powodu wypadków, a aż 25 proc. z powodu nowotworów. Śmierć tak wielu osób stanowi oczywistą stratę w wymiarze ludzkim, ale także ekonomicznym. Utrata roku życia w przypadku śmierci osoby w wieku produkcyjnym oznacza stratę 350 000 PLN". Przypomniał również, że "wśród 27 krajów członkowskich UE wydatki per capita na ochronę zdrowia należą w Polsce do najniższych. Wydatki na leczenie nowotworów per capita stanowią w Polsce około 1/3 średniej unijnej i są znacznie niższe niż np. w Czechach czy na Słowacji".
"Polskie Towarzystwo Onkologiczne postuluje zniesienie limitowania świadczeń onkologicznych" - napisał i od razu uprzedził pytanie NFZ, o to skąd mają wziąć na nie pieniądze. "Poprawmy efektowność wydawanych środków" - zaproponował przewodniczący PTO.
Szukanie oszczędności
Ręce po pieniądze NFZ umie wyciągnąć każdy. - To prawda, pieniędzy brakuje i to wszędzie. Ale te, którymi dysponujemy, są źle wydawane. Nie możemy uprawiać medycyny w sposób marnotrawiący środki i siły ludzkie - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Jassem. Przekonuje, że wie, gdzie szukać oszczędności: w zdrowym rozsądku. - Zdecydowanie za dużo ludzi trzymamy w szpitalach. Niepotrzebnie zalegają w łóżkach, podnosząc koszty - podaje przykład. - W onkologii prawie wszystkie procedury możemy wykonać ambulatoryjnie albo w ramach krótkiego pobytu w szpitalu. Nawet duże operacje nie wymagają kilkutygodniowego pobytu w placówce, chociażby po dużej operacji onkologicznej można wyjść po kilku dniach, bez żadnego ryzyka - wyjaśnia.
Pieniądze przeciekają też przez palce, kiedy kładzie się pacjentów do szpitala tylko dlatego, że nie mogą do niego z daleka codziennie dojeżdżać. - Taniej taksówkę wynająć - wylicza Gugulski. Profesor mówi, że rozwiązaniem sytuacji mogą na przykład być hotele przyszpitalne. - Albo specjalne mieszkania - dodaje prezes Gugulski i mówi o pomyśle z Katowic. Przy tamtejszej Klinice Hematologii powstało specjalnie przystosowane mieszkanie, gdzie trafią osoby po przeszczepach szpiku. Zostało zakupione ze środków przyszpitalnej fundacji. Liczy 8 dwuosobowych pokoi. Mogą w nich zamieszkać nie tylko osoby po przeszczepie, ale także ich bliscy. Mieszkanie sprawnie połączone jest z oddziałem, by pacjenci-rekonwalescenci czuli się również bezpiecznie.
- Niestety, w Polsce daje się ludziom błędne pojęcie, że jak się leży w szpitalu, to mają lepszą opiekę. A czasami naprawdę lepiej wydać te pieniądze na diagnostykę i leki, a nie na pobyt w szpitalu - mówi Gugulski. Wylicza: cystoskopia - badanie wykonywane szczególnie przy raku pęcherza - kosztuje 100 złotych. NFZ płaci za nie szpitalowi 40 zł. W warunkach ambulatoryjnych wykonuje się ich tysiąc rocznie, resztę - 55 tysięcy - w trybie jednodniowego pobytu w szpitalu. Dlaczego? Bo za dzień pobytu pacjenta w szpitalu NFZ zapłaci 500 zł plus 40 zł za cystoskopię. - Tak kuriozalnych procedur jest więcej. Za wiele badań NFZ płaci za mało, więc szpitale sobie to rekompensują, żeby nie generować strat. A przecież nie chodzi w tym wszystkim o to, żeby kombinować i wzajemnie się oszukiwać - tłumaczy prezes Gugulski.
Gdzie jeszcze szukać oszczędności? W kolejkach. Profesor wymienia rozwiązania: lepiej przeprowadzić jedną efektywną wizytę, zamiast trzech, wprowadzić system weryfikacji wizyt, by pacjent nie zapisywał się do kilku kolejek jednocześnie, wprowadzić standardy postępowania - od momentu diagnozy do wyleczenia - w placówkach, które oferują chorym kompleksową opiekę. Właśnie w tych ostatnich proponuje zlikwidować limity w leczeniu. - Najpierw w kilku ośrodkach, na próbę. I nie na zasadzie: "róbta co chceta", ale na spokojnie, pilotażowo, przy spełnionych wymogach jakościowych - proponuje prof. Jassem.
Minister uzdrowi onkologię?
List napisany przez prof. Jassema w imieniu PTO nie pozostał bez odpowiedzi. - Krótko po wysłaniu go do adresatów, na rozmowę zaprosił mnie pan premier. Ogłosił publicznie, że onkologia staje się priorytetem zdrowotnym państwa. To spowodowało szereg różnych działań, m.in. spotkanie u ministra zdrowia, podczas którego przedstawiłem szczegóły projektu. Wytyczyliśmy wtedy plan konkretnego działania - zapowiada ekspert.
Prace nad "Cancer Planem" nabrały tempa. Włączył się do nich m.in. przedstawiciel resortu zdrowia oraz NFZ. Tylko czy recepta wypisana przez przedstawicieli polskich onkologów zostanie zrealizowana? Czy NFZ będzie w stanie ją sfinansować? I w końcu, czy te środki okażą się skuteczne? Bartosz Arłukowicz zapowiedział, że "w ciągu najbliższych tygodni przedstawi pierwsze propozycje rozwiązań".
*Imiona bohaterów zostały zmienione.
Magda Serafin, Wirtualna Polska
....
Jest totalny burdel . Wszystko takie niedorobione . Widac brak intektu ktory by kierowal .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:51, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Zmarł 3-latek, który nie został przyjęty do szpitala
Dziecka nie udało się uratować mimo akcji reanimacyjnej
Poznańska policja wyjaśnia okoliczności śmierci trzylatka, który zmarł po tym, gdy nie został przyjęty do jednego z miejskich szpitali. Dziecka nie udało się uratować mimo akcji reanimacyjnej.
Według dotychczas zebranych przez policjantów informacji, dziś rano rodzice chłopca zauważyli, że dziecko jest osłabione i wymaga interwencji lekarza.
Gdy mały pacjent nie został przyjęty w jednym z poznańskich szpitali, rodzice udali się do lekarza rodzinnego. Ten przebadał dziecko i odesłał je do domu.
Niedługo potem chłopiec zaczął tracić przytomność. Rodzice wezwali pogotowie. Ratownicy podjęli próbę reanimacji, ale nie udało im się uratować życia trzylatka.
Jak potwierdził rzecznik prasowy wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak, o śmierci chłopca w mieszkaniu na poznańskich Jeżycach powiadomiło policję pogotowie ratunkowe. Nie chciał szerzej omawiać okoliczności sprawy.
Borowiak podał, że obecnie funkcjonariusze przesłuchują świadków, w tym rodziców dziecka. O sprawie zawiadomiona została prokuratura.
Nie udało się uzyskać komentarza w tej sprawie od dyrekcji szpitala.
...
Znowu !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:47, 26 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Nad dystrybucją zaproszeń na badania profilaktyczne nikt nie ma kontroli
Nad dystrybucją zaproszeń na badania profilaktyczne nikt nie ma kontroli, bo przesyłki nie są polecone. Spora partia kopert znalazła się w okolicach Szubina. A w nich nazwiska i adresy zapraszanych.
Miliony idą na promocję przesiewowych badań onkologicznych. Czy przypadkiem nie są to pieniądze wyrzucone w błoto?
Początkowo akcję wysyłania zaproszeń na mammografię i cytologię prowadził NFZ, od 2009 r. zadanie to przejęły wojewódzkie ośrodki koordynujące programy profilaktyczne.
- Liczba zaproszeń idzie w setki tysięcy. Niestety, nie ma prawnego wymogu, by były one nadawane jako przesyłki polecone - wyjaśnia dr n. medycznych Tomasz, Mierzwa, szef Zakładu Profilaktyki i Promocji Zdrowia Centrum Onkologii w Bydgoszczy, zarazem kierownik WOK.
W całym kraju placówki onkologiczne przygotowują zaproszenia, natomiast ich dystrybucją zajmują się firmy, które wygrywają przetargi na dostarczenie przesyłek reklamowych.
Ogłoszony przez Centrum Onkologii w kwietniu 2013 r. przetarg wygrała firma "Alice Agata Bieńkowska" z Olsztyna. W ocenie komisji jej oferta okazała się najkorzystniejsza (zaproponowana cena sięgała ponad 296 tysięcy złotych).
Dr Mierzwa: - W ubiegłym roku zaczęliśmy dostawać sygnały od wielu realizatorów badań, że na zaproszenia zgłasza się mało pacjentek. Potem dowiedzieliśmy się, że jakąś liczbę kopert znaleziono w okolicach Szubina. Sprawą zajęła się policja, byłem przesłuchiwany.
Rzeczywiście. 8 sierpnia ub.r. do komisariatu policji w Szubinie wpłynęło anonimowe zgłoszenie, że w miejscowości Wolwark, przy drodze, leżą zaadresowane listy. Informacja okazała się prawdziwa.
- W trakcie postępowania ustalono, iż nadawcą przesyłek było bydgoskie Centrum Onkologii. Placówka ta zleciła dostarczenie przesyłek firmie mającej swoją siedzibę w województwie warmińsko-mazurskim. Ta z kolei zleciła wykonanie usługi innym podwykonawcom - wyjaśnia st. sierż. Justyna Andrzejewska, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Nakle.
Jak udało nam się dowiedzieć "Alice Agata Bieńkowska" wybrała jednoosobową firmę, która zajęła się doręczeniem zaproszeń na badania przesiewowe w Kujawsko-Pomorskiem.
- Podwykonawca nie wziął się z "łapanki”. Miał dobre referencje. Ci, którzy z nim wcześniej współpracowali, byli zadowoleni. Wszystko działało poprawnie aż do momentu, kiedy nawalił. Czy jednak na tej podstawie można budować negatywną opinię o naszej firmie? - pyta Łukasz Bieńkowski.
Firma z Olsztyna działa w wielu województwach. - Wysyłamy kilkaset tysięcy przesyłek. W sprawie spod Szubina chodziło o kilkadziesiąt zaproszeń - przekonuje Bieńkowski. - Sami chcieliśmy ustalić dlaczego tak się stało, bo bardzo na tym straciliśmy.
Jesienią 2013 r. bydgoski szpital onkologiczny ogłosił nowy przetarg; tym razem wybrano Pocztę Polską.
A co z zaproszeniami znalezionymi w Wolwarku? - Zebrany materiał dowodowy nie dał podstaw do przedstawienia zarzutów żadnej z osób mających związek z tą sprawą - informuje st. sierż. Justyna Andrzejewska.
Pod koniec grudnia postępowanie zostało umorzone.
Czy w sytuacji braku kontroli nad dystrybucją zaproszeń warto te akcje kontynuować? Tym bardziej, że liczba kobiet, które korzystają z badań profilaktycznych jest duża niższa od oczekiwań.
- Nie rezygnowałbym z zaproszeń. Na całym świecie tak prowadzi się badania przesiewowe. Mimo wszystko uważam, że jest to skuteczne narzędzie w walce z nowotworami - mówi dr Mierzwa.
has / pomorska.pl
...
To kolejny absurd .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:15, 26 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Katarzyna Nylec | Onet
Władze Mysłowic tłumaczą się ze sprzedaży szpitala
Władze Mysłowic tłumaczą się z kontrowersyjnej sprzedaży szpitala. Transakcja stanowiła przyczynek do gorącej dyskusji w Sejmie.
Anna Zalewska - posłanka Prawa i Sprawiedliwości wywołała do tablicy Donalda Tuska. Posłanka zażądała wyjaśnień, dlaczego Mysłowickie Konsorcjum Medyczne kupiło mysłowicki szpital za śmiesznie niską kwotę 135 tysięcy złotych - jak dodała, to "cena jak za kawalerkę". Wśród właścicieli Konsorcjum są radni Platformy Obywatelskiej z Mysłowic i Gliwic.
- To nie radni Rady Miasta decydowali o wartości udziału, lecz biegli wyłonieni w przetargu i odpowiedzialni za stworzenie memorandum, czyli obszernego dokumentu opisującego aktualny stan spółki - bronią się władze Mysłowic.
Premier Tusk przekonywał, że nieprawdą jest jakoby lecznicę sprzedano za 135 tysięcy złotych. Teraz z kontrowersyjnej transakcji gęsto tłumaczą się władze Mysłowic. Włodarze wyjaśniają, że przedmiotem sprzedaży nie był szpital, a udziały gminy w Mysłowickim Centrum Zdrowia. Grunty oraz budynki nadal pozostają własnością miasta i są jedynie dzierżawione nowemu nabywcy.
- Ponadto kwota 135 tys. złotych uzyskanych ze sprzedaży udziałów stanowi ułamek wszystkich korzyści finansowych i pozafinansowych zawartych w umowie. Nowy nabywca przyjął na siebie bowiem zobowiązania, które na dzień 30.09.2013 r. wynoszą blisko 2,8 mln zł (ostateczną kwotę zobowiązań poznamy z bilansu spółki sporządzanego na dzień 31.12.2013 r.). Nabywca zobowiązał się także do dokapitalizowania spółki w kwocie 450 tys. złotych w terminie do 6 miesięcy od dnia podpisania umowy i również do nakładów inwestycyjnych, w kwocie co najmniej 3,5 mln zł w latach 2014 - 2017 - wylicza Kamila Szal, rzeczniczka prasowa Urzędu Miasta w Mysłowicach.
Mysłowickie Konsorcjum Medyczne zobowiązało się zatrudnić wszystkich pracowników spółki na dotychczasowych warunkach pracy i płacy na najbliższe dwa lata od dnia podpisania umowy oraz umożliwić nabycie udziałów spółki pracownikom w wysokości 15 procent kapitału zakładowego.
....
Czyoi 2,9 miliona . Czy to adekwatna cena ? Sprzet potrafi byc strasznie drogi . No i ci kolesie z PO wygladaja oblesnie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:56, 27 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Szukał pomocy w przychodni. Doktor odesłał go do…Pana Boga
Skandal w kieleckiej przychodni. Pacjent mówił, że ma zawał, ale lekarz go wygonił nie udzielając pomocy. Nie umiał wytłumaczyć, że jego zdrowie jest w niebezpieczeństwie? A może został zignorowany przez lekarza?
Sytuacja miała miejsce w piątek, 27 grudnia. Mężczyzna zgłosił się do przychodni Polikliniki na ulicy Wojska Polskiego w Kielcach. Uważa, że lekarz zbagatelizował jego stan zdrowia i nie udzielił mu pomocy.
Odesłał do Pana Boga?
Na stronie internetowej przychodni Polikliniki czytamy: "Przyjazny stosunek do pacjentów jest naszym głównym założeniem. (…) W stanach nagłych, schorzeniach ostrych i nagłych zachorowaniach, a także w innych stanach wymagających pilnej interwencji porady, pomoc udzielana jest w dniu zgłoszenia”. O tym "przyjaznym stosunku do pacjentów” niestety nie miał okazji przekonać się Ryszard Lenartowicz.
- Bardzo źle się poczułem. Bolało mnie serce, byłem zlany potem, miałem zawroty głowy, zaczęły się problemy ze wzrokiem, przewróciłem się w domu. Nie wezwałem karetki, postanowiłem pójść do przychodni, do której jestem zapisany. Rejestratorce powiedziałem, że chyba mam zawał serca. Oznajmiła mi, że nie ma już zapisów, ale mogę poprosić doktora Piotra Kowalczyka, żeby mnie przyjął – relacjonuje Ryszard Lenartowicz.
Mężczyzna wszedł do gabinetu. Jak twierdzi, wymienił lekarzowi swoje objawy i powiedział, że podejrzewa zawał. Ten jednak, oświadczył, że go nie przyjmie. – Zapytałem więc, gdzie mam iść i kto może mi wypisać skierowanie do szpitala. Stwierdził, że nie wie i że mogę się jeszcze udać do Pana Boga. Słyszała to pielęgniarka, która była w gabinecie i inni pacjenci – mówi z rozżaleniem Ryszard Lenartowicz.
Pomogli w innj przychodni
Zrezygnowany mężczyzna postanowił szukać pomocy w Niepublicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej "Centrum”. – Mimo, że nie jestem tu zapisany, lekarka od razu mnie przyjęła. Należy jej się podziękowanie. Zrobiła mi EKG, a potem karetka odwiozła mnie do szpitala wojewódzkiego. Tam podano mi leki i skierowano na Czerwoną Górę. W szpitalu przebywałem przez kilka dni. Zdiagnozowano między innymi uszkodzenie mięśnia sercowego, niedotlenienie serca i niewydolność krążenia – mówi.
- Z punktu widzenia ustawy pacjenci w nagłych przypadkach powinni być przyjmowani poza kolejnością. Nie ma znaczenia czy to złamanie czy na przykład utrata przytomności. Lekarz powinien wziąć pod uwagę subiektywne odczucia pacjenta, zbadać taką osobę i zdecydować, co należy robić dalej – wyjaśnia Beata Szczepanek, rzecznik Świętokrzyskiego Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.
Co na to lekarz?
Z prawem i etyką nie polemizuje kierownik Polikliniki, ale twierdzi, że… nie pamięta tego pacjenta. Tłumaczy, że wydarzyło się to miesiąc temu, w okresie około świątecznym, kiedy przyjmował ponad 30 osób dziennie.
– Nie zbagatelizowałbym tego, że ktoś ma bóle w klatce piersiowej. Jeśli życie i zdrowie człowieka jest zagrożone, lekarz musi mu pomóc - mówi Piotr Kowalczyk i dodaje, że ten przypadek trzeba dokładnie przeanalizować. – To gra słów. Pacjenci często dopowiadają sobie różne rzeczy, ubliżają lekarzom. Wiele osób ma pretensje, że nie zdążymy ich przyjąć. Nie twierdzę, że tak było tym razem, bo nie pamiętam tego pacjenta. Po prostu przykro mi, że pracuję w czasach, gdy sytuacja służby zdrowia wygląda w ten sposób. Czuję się z tym niekomfortowo – mówi Piotr Kowalczyk.
Skarga pacjenta wpłynęła już do Narodowego Funduszu Zdrowia, który wyjaśnia sprawę. Jeśli wersja Ryszarda Lenartowicza się potwierdzi, placówka może ponieść na przykład konsekwencje finansowe. Ukaranie lekarza leży natomiast w gestii przychodni. Pacjent może także wnieść skargę do Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej.
>>>
Tak teraz juz tylko Bóg wam zostal .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:28, 28 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Maciej Stańczyk | Onet
Bartłomiej Bonk: gdybyśmy posłuchali lekarzy, Julcia już by nie żyła
- Czas nie leczy ran. Nigdy nie zapomnę tego, co ci ludzie zrobili mojemu dziecku, jak bardzo je skrzywdzili. Nigdy im tego nie wybaczę i nie daruję. Patrzę na Julcię każdego dnia i widzę jak cierpi. Dlatego nie jestem w stanie im przebaczyć – mówi w rozmowie z Onetem sztangista Bartłomiej Bonk, którego jedna z córek urodziła się z niedotlenieniem mózgu.
Maciej Stańczyk: Ostatnie dwa lata to dla Ciebie prawdziwa huśtawka emocji. Z jednej strony medal najpierw na igrzyskach olimpijskich w Londynie, a ostatnio na mistrzostwach świata we Wrocławiu. W międzyczasie oczekiwanie na narodziny bliźniaczek i rodzinny dramat, bo jedna z córek urodziła się z niedotlenieniem mózgu.
Bartłomiej Bonk: Wolałbym spokojnie żyć i tego wszystkiego nie mieć na głowie. Przez błąd, niedbalstwo kilku osób wszystko się popieprzyło, całe nasze życie zostało wywrócone do góry nogami. Mieliśmy plany, marzenia o tym, co będziemy robić w przyszłości i w jednej chwili wszystko to zeszło na boczny tor. Szok, z którego trudno było się ocknąć. Ciężko było wrócić do w miarę normalnego życia.
Możesz powiedzieć, że to się udało?
- Normalnego życia to już nigdy nie będziemy mieli, ale ułożyliśmy je na tyle, żeby miało ręce i nogi. Wszystko podporządkowaliśmy Julci. Szybko zmieniliśmy mieszkanie, bo to klubowe, w którym dotychczas mieszkaliśmy, nie nadawało się dla Julci, a my od samego początku wiedzieliśmy, że jeśli tylko jej stan się poprawi, to zabierzemy ją do domu. Tyle, że na początku niczego nie było wiadomo. Julka była w krytycznym stanie, podłączona do respiratora.
Ten czas to ogromna niepewność.
- Pierwsze pół roku to był najgorszy czas. Julka była podłączona do respiratora, później jej stan się polepszył i przez kilka tygodni oddychała sama, ale znów przyszedł kryzys i znów potrzebny był respirator. Wtedy stan Julki był bardzo niestabilny. Przez te sześć miesięcy nasze życie koncentrowało się wokół szpitali, bo Julka leżała w Opolu, Katowicach, Krakowie.
A teraz? Jest w domu?
- Tak, nigdzie przecież nie miałaby tak dobrze, jak w domu. Oddycha samodzielnie, ale oczywiście wymaga całodobowej opieki. Najgorsze jest to, że lekarze odradzali nam zabieranie Julki do domu, namawiali do tego, żeby oddać córkę do ośrodka. Mówili, że nie damy sobie rady, że żona będzie musiała zrezygnować z pracy, a ja zakończyć karierę. Co ich obchodzi w ogóle moja kariera? Jak można tak mówić? Koszmar.
Kariera była wtedy kompletnie bez znaczenia?
- Ja w tym czasie w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, czy będę trenował. Ciężary były w tym momencie kompletnie na drugim, dalekim planie. Ważna była rodzina, Julka i to, żeby zabrać ją wreszcie do domu, bo potrzebowała ciszy, spokoju i miłości. Nie miałem w głowie ciężarów, nie zastanawiałem się, czy wrócę na pomost. W klubie nie naciskali, o nic nie pytali. Wiedzieli, że muszę poukładać swoje sprawy.
Kiedy pierwszy raz pomyślałeś, że jednak wrócisz na pomost?
- Mam rodzinę w Anglii i prawdę mówiąc chciałem to wszystko zostawić i wyjechać zarabiać pieniądze. Ale porozmawialiśmy z żoną i doszliśmy do wniosku, że może lepiej zostać jeszcze przy ciężarach, bo przynajmniej będę na miejscu, blisko dzieci i rodziny. No i zostałem. Dziewczynki urodziły się w listopadzie, a w maju pierwszy raz poszedłem na siłownię. Krok po kroku zacząłem dźwigać większe ciężary. Przyszła liga, mistrzostwa kraju, które wygrałem. To było niespełna dwa miesiące przed mistrzostwami świata we Wrocławiu. Podjęliśmy z żoną decyzję, że pojadę na krótki obóz do Spały, że powalczę na tych mistrzostwach. Patrzę, jak Julka walczy każdego dnia. Dlaczego ja miałbym zrezygnować?
Z Wrocławia przywiozłeś brązowy medal. Inaczej smakuje teraz taki sukces?
- Na pewno inaczej na to wszystko patrzę. Sport kiedyś miał dla mnie większe znaczenie. Teraz priorytetem jest rodzina, nie pomost. Istotne jest to, co dzieje się w domu i gdyby z Julcią było coś nie tak, to bez zastanowienia rzucam treningi i idę opiekować się córką. Podnoszenie ciężarów traktuję jak swoją pracę. Kocham to co robię, wiem, ile wyrzeczeń potrzeba, by osiągnąć formę, ile wysiłku w to wkładam, że czasem nie mam siły wchodzić po schodach, ile zadowolenia ten sport mi daje. Ale to wciąż moja praca, którą staram się wykonywać najlepiej jak potrafię. Najważniejsza jest rodzina.
Co u Was teraz słychać, jak wygląda wasz dzień?
- Majka (druga z bliźniaczek – red.) to żywe srebro. Wszędzie jej pełno, prawdziwy wulkan energii. Ale grzeczna jest. Przychodzi do Julki, jak trzymam ją na rękach. Przytula się, całuje. To samo starszy syn. Julka ma naprawdę dużo miłości. Wszystko podporządkowaliśmy, żeby miała jak najlepiej. Cały czas musimy czuwać przy łóżeczku. Dzień i noc. Julcia jest też pod opieką domowego hospicjum dla dzieci w Opolu. Oni nam bardzo pomagają i w ogóle robią świetną robotę. Dwa, trzy razy w tygodniu na noc przychodzi do Julki opiekunka, żebyśmy mogli trochę odespać. W inne dni my zmieniamy się przy łóżeczku. Raz czuwa żona, raz ja. Gdy Julka dobrze się czuje, ma dobre samopoczucie, to możemy usiąść i wspólnie wypić kawę. Bardzo rzadko mamy czas dla siebie, żeby spędzić chwilę tylko ze sobą.
A jak czuje się Julka?
- Lekarze mówią, że nigdy nie widzieli tak walecznego dziecka. Jeśli czuje się dobrze, to nawet dwa-trzy razy dziennie przechodzi rehabilitację. Widać, jak dużą przyjemność jej to sprawia. Ale po tylu miesiącach spędzonych w szpitalach Julka często choruje, łapie stany zapalne, zapalenie płuc. I kiedy ma jakiś stan zapalny, to odkładamy rehabilitację, żeby nie obciążać jej organizmu. No i przede wszystkim Julka objęta jest eksperymentalnym programem leczenia komórkami macierzystymi. Przeszła już dwa przeszczepy, ale takich przeszczepów ma mieć od dziewięciu do piętnastu. Leczenie potrwa kilka lat.
Jakie są rokowania?
- Lekarze, którzy teraz się nią zajmują, są optymistami. Robią wszystko, żeby nasza córka była kiedyś samodzielna. Na efekty trzeba czekać. Przed nią i przed nami naprawdę długa droga. Najważniejsze, że Julcia walczy, została skrzywdzona, ale chce żyć. A tamci lekarze? Mówili, że nic już z dzieckiem nie da się zrobić. Namawiali nas na oddanie córki. Gdybyśmy ich posłuchali, Julcia już by nie żyła.
Można powiedzieć, że czas leczy rany?
- Absolutnie nie. Nigdy nie zapomnę tego, co ci ludzie zrobili mojemu dziecku, jak bardzo je skrzywdzili. Nigdy im tego nie wybaczę i nie daruję. Patrzę na Julcię każdego dnia i widzę jak cierpi. Nie jestem w stanie im przebaczyć.
A żona?
- Chyba też nie. Mamy ogromny żal. Czujemy wściekłość, ale i bezsilność, bo przecież nie z naszej winy Julcia jest w takim stanie. Gdyby lekarze, gdyby ci ludzie zrobili to, co do nich należało, nasza córka byłaby zdrowa. Nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Tymczasem oni nie mają sobie nic do zarzucenia. Zniszczyli ludzkie zdrowie, zdrowie mojej córki i w żaden sposób nie poczuwają się do odpowiedzialności.
Wytoczyliście szpitalowi proces o odszkodowanie. Na jakim etapie jest sprawa?
- W procesie, który my wytoczyliśmy szpitalowi, sąd pewnie wkrótce powoła biegłych od ciąży mnogich. Swoje oddzielne śledztwo prowadzi też prokuratura. Śledczy bodaj do połowy lutego czekają na opinie biegłych sądowych. My też czekamy.
A lekarze? Co z nimi?
- Nie mają odwagi przyznać się do błędu. Przed sądem nie chcą nic mówić, ponieważ w prokuraturze toczy się odrębne postępowanie i mogliby sobie tylko zaszkodzić. Za to, co zrobili, powinni wylądować w więzieniu. A co im grozi? Po kilku latach procesu pewnie dostaną śmieszny wyrok w zawieszeniu. Tymczasem Julka przez nich cierpi. Nie wiemy co będzie jutro, nie wiemy co będzie za tydzień, niczego nie możemy planować. Pozostaje nam tylko wierzyć, że Julcia kiedyś wyzdrowieje.
...
Nie zawsze trzeba bezmyslnie sluchac lekarzy . Gdy podaja leki osoba gasnie w oczach to cos jest nie tak . Trzeba przerwac .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:38, 28 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
PPOZ: rezydenci są zmuszani do samodzielnych dyżurów
Rezydenci są zmuszani do pełnienia samodzielnych dyżurów w izbach przyjęć, do czego nie czują się przygotowani i co może stanowić zagrożenie dla pacjentów – poinformowało Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia.
- Młodzi ludzie zmuszani są przez swoje szpitale do samodzielnych dyżurów w izbie przyjęć. Nie czują się przygotowani i kompetentni do pracy w takich warunkach, ponieważ ich środowiskiem pracy są przede wszystkim poradnie podstawowej opieki zdrowotnej. Rezydenci boją się, że z powodu braku odpowiedniego przygotowania, doprowadzą do błędu medycznego, który może skutkować uszczerbkiem na zdrowiu lub śmiercią pacjenta – przestrzegła prezes PPOZ dr Bożena Janicka.
Jak dodała, z takim apelem o pomoc zwrócili się do PPOZ lekarze rezydenci medycyny rodzinnej ze Śląska. - W ślad za nimi podobną prośbę wystosowali również rezydenci z Pomorza - poinformowała.
Porozumienie podkreśla, że łatanie dziur i braków personalnych rezydentami medycyny rodzinnej jest niedopuszczalne i niezgodne z prawem, są to działania zagrażające bezpieczeństwu trafiających tam pacjentów.
- Sytuacja ta również zagraża samym rezydentom medycyny rodzinnej - całkowicie nieprzygotowanym do takiej pracy, bez znajomości struktury szpitala, personelu, możliwości działania. Takie podejście i ćwiczenia niczego ich nie nauczą, a wręcz zniechęcą i wywołają frustrację – zaznaczyła Janicka.
Informacje na ten temat dotarły do Ministerstwa Zdrowia i krajowego konsultanta ds. medycyny rodzinnej.
Rzecznik ministra zdrowia Krzysztof Bąk poinformował, że problem kierowania lekarzy rezydentów do pełnienia samodzielnych dyżurów medycznych został zgłoszony anonimowym pismem jednego z lekarzy zatrudnionych w szpitalu klinicznym w Zabrzu. Resort poprosił o zbadanie sytuacji konsultantów - krajowego i wojewódzkiego w dziedzinie medycyny rodzinnej.
Konsultant krajowy, prof. Adam Windak uznał za niedopuszczalne administracyjne zmuszanie rezydentów do samodzielnego dyżurowania w izbie przyjęć. - Poziom wiedzy rezydentów i zaufania do własnych umiejętności może być różny. Z całą pewnością nie należy zmuszać do dyżurów kogoś, kto nie czuje się kompetentny – powiedział prof. Windak.
Jak zaznaczył rzecznik Ministerstwa Zdrowia, przepisy regulujące przebieg szkolenia specjalizacyjnego nie precyzują, gdzie lekarz powinien realizować dyżury medyczne.
- Dopuszczalne jest pełnienie przez rezydenta dyżurów również w warunkach izby przyjęć. Sam program specjalizacji określa, iż w zakresie opieki całodobowej, lekarz jest zobowiązany do pełnienia trzech dyżurów miesięcznie (niekoniecznie samodzielnych), natomiast miejsce pełnienia i czas trwania dyżurów uczący się uzgadnia z kierownikiem specjalizacji po uprzednim uzgodnieniu z ośrodkiem kształcenia – wyjaśnił Bąk.
Jak poinformował, konsultant wojewódzki ds. medycyny rodzinnej dr Ireneusz Szymczyk zapowiedział przeprowadzenie w tej sprawie trójstronnych rozmów z udziałem Wydziału Nadzoru nad Systemami Opieki Zdrowotnej Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego i dyrekcją szpitala.
- Ponieważ lekarze odbywający specjalizację są w różnym stopniu przygotowani do samodzielnego dyżurowania, ustalenia z tego spotkania pozwolą na określenie, czy przedstawiana przez lekarzy sytuacja może stwarzać ewentualne zagrożenia dla pacjentów szpitala – poinformował Bąk.
Rezydentura to jeden ze sposobów zdobycia specjalizacji przez lekarza. Jest przyznawana i finansowana przez Ministerstwo Zdrowia.
...
A to co znowu ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:20, 29 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Lekarze pracują nawet 100 godzin non stop
Kontrole inspektorów pracy wykazały, że są lekarze, którzy pracują po kilkadziesiąt godzin non stop. W blisko 250 placówkach ujawniono przypadki świadczenia ciągłej pracy w tym samym miejscu na podstawie kilku różnych umów - mówi IAR rzeczniczka Państwowej Inspekcji Pracy Danuta Rutkowska.
Dodaje, że zarówno w szpitalach publicznych, jak i niepublicznych dochodzi do takich sytuacji, że ci sami lekarze po zakończeniu pracy, którą świadczą na podstawie umowy o pracę, wykonują to samo zajęcie czy to na podstawie kontraktu, czy prowadząc własną działalność gospodarczą. I tak pracują ponad 30, ponad 70 godzin, a bywa nawet, że i ponad 100 godzin.
Zgodnie z przepisami, lekarzowi w każdej dobie przysługuje 11-godzinny , nieprzerwany odpoczynek. Osoby, które pełnią dyżur medyczny, od razu po jego zakończeniu powinny mieć wolne. Dyżur może trwać do 24 godzin. Tymczasem wielu lekarzy po pracy "biegnie" do innego szpitala lub innej placówki leczniczej. A wszystko odbywa się zgodnie z prawem - zwraca uwagę Danuta Rutkowska. Jak wyjaśnia, przepisy dopuszczają różnorodne formy zatrudnienia, możliwość wykonywania pracy na kilku etatach czy kilku podstawach prawnych.
Według Państwowej Inspekcji Pracy konieczne są takie zmiany legislacyjne, które eliminowałyby możliwość pracy w tym samym miejscu na podstawie różnych form zatrudnienia, bez zachowania prawa do odpoczynku. Konieczny jest również, w ocenie Inspekcji, jednoznaczny zapis w ustawie o działalności leczniczej, że czas pozostawania w gotowości do pracy, też nie może naruszać prawa do odpoczynku.
Z kontroli PIP wynika, że problem pracy po kilkadziesiąt godzin bez przerwy dotyczy nie tylko lekarzy ale także maszynistów czy górników.
...
Poziom leczenia w tej sytuacji musi byc straszny ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:38, 29 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Ordynator z Włocławka na trzech etatach. Gdzie był, kiedy umierały bliźniaki?
Zawieszony ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala we Włocławku pracuje łącznie w trzech miejscach, m.in. współprowadzi prywatną klinikę - ustalił NFZ. - Teoretycznie rzecz biorąc, grafiki się nie nakładają. Natomiast jak się okazuje, i to dotyczy tego feralnego dnia, nie zawsze w praktyce to zawsze wygląda tak, jak wyglądać powinno - powiedział w "Uwadze" TVN Jan Raszeja, rzecznik kujawsko-pomorskiego oddziału NFZ.
Kontrola NFZ ma wyjaśnić, czy ordynator był w czasie dyżuru w szpitalu. Raszeja powiedział, że ze wstępnych ustaleń wynika, że w godzinach 20 a 3 rano ordynator nie pracował. Dodał, że będzie badane, czy lekarz w tym czasie spał w swoim gabinecie, czy opuścił szpital.
Śmierć nienarodzonych bliźniąt w szpitalu we Włocławku
Śmierć bliźniąt nastąpiła w nocy z 16/17 stycznia na oddziale ginekologiczno-położniczym włocławskiego Szpitala Specjalistycznego im. ks. Jerzego Popiełuszki. Doszło do tego kilkanaście godzin przed planowanym porodem, który miał się odbyć poprzez tzw. cesarskie cięcie. Ojciec dzieci obwinia personel placówki o zaniedbania, które miały doprowadzić do śmierci dzieci.
Według relacji ojca, ginekolog zalecił niezwłoczne przeprowadzenie zabiegu cesarskiego cięcia. Nie zrobiono tego, gdyż - jak usłyszał od personelu szpitala - osoba kompetentna do wykonania koniecznego badania ultrasonografem miała być na miejscu dopiero następnego dnia.
Sekcję zwłok dzieci przeprowadzono w Zakładzie Medycyny Sądowej w Bydgoszczy. Jak poinformowała włocławska prokuratura, wstępnie wskazano niewydolność oddechowo-krążeniową jako bezpośrednią przyczynę śmierci. Jednocześnie patolodzy ocenili, że dzieci do 35. tygodnia ciąży, gdy nastąpił zgon, rozwijały się prawidłowo. Nie stwierdzono żadnych poważnych wad rozwojowych, ani śladów ewentualnych urazów, które mogły przyczynić się do śmierci dzieci.
Prawidłowość postępowania w tym przypadku personelu medycznego bada na wniosek ministra zdrowia prof. Stanisław Radowicki, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa. Własne postępowanie zapowiedział już także samorząd lekarski. Na wniosek ministra zdrowia ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego we włocławskim szpitalu został zawieszony w czynnościach służbowych.
...
Wyksztalciuchy z uczelnii szpitali itp. na kilkudziesieciu etatach a pozniej wyniki leczenia takie jak nauczania ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:13, 30 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Filip Chajzer obnażył absurdy polskiej służby zdrowia - dziendobry.tvn.pl
- Polska to piękny kraj, w którym musisz być piękny, do tego młody, zdrowy i bogaty. Dopiero ta cudowna kompilacja da ci cień szansy, że nie trafisz pod opiekę... publicznej służby zdrowia – zaczyna Filip Chajzer w reportażu "Kolejka po życie", który obnaża absurdy polskiej służby zdrowia.
W Centrum Onkologii na pierwszą wizytę czekamy trzy miesiące, na biopsję dwa, termin operacji to kolejne cztery. Po niej chemia, znowu trzy miesiące oczekiwania. - I tak mija rok, głównie bezsensownie straconego czasu - komentuje Filip Chajzer.
Przykłady można mnożyć. A jaki wybór mają pacjenci? Mogą umówić się prywatnie, ale za to trzeba zapłacić. Ceny wizyt w prywatnych gabinetach, w zależności od rodzaju badania, to wydatek kilkuset złotych.
Czemu tak się dzieje? – Narodowy Fundusz Zdrowia nie kupuje tyle wizyt lekarskich, ile potrzeba dla pacjentów – tłumaczy były minister zdrowia, Marek Balicki. Polityk uważa, że zawinił system.
Filip Chajzer jest znany z tego, że w swojej pracy demaskuje absurdy przeróżnych środowisk. Robi to w sposób humorystyczny i ironiczny.
Zobacz reportaż Filipa Chajzera dla Dzień Dobry TVN.
...
Bez przesady z tym demaskowaniem . Znamy to z realu .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 10:52, 01 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Nowe logo Ministerstwa Zdrowia kosztowało 30 tys. zł?
30 tys. zł brutto - tyle, według informacji opublikowanych na stronach internetowych RMF FM, miało zapłacić Ministerstwo Zdrowia za swój nowy znak graficzny.
Według informacji zamieszczonych na stronach internetowych RMF FM, "rebranding" resortu zdrowia miał kosztować 61 tys. zł. Skąd ta kwota? Według informacji radia, koszt samego projektu graficznego miał przekraczać 22 tys. zł. Ponad 9 tys. zł miała kosztować tzw. Księga Norm, która zawiera m.in. projekty druków firmowych, wzory kopert czy też wizytówek. Z kolei ok. 30 tys. zł ministerstwo miało wydać na projekt strony internetowej zawierającej już nowe logo.
Skontaktowaliśmy się z Ministerstwem Zdrowia i poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie. Jednak do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
...
Jak za darmo biorac pod uwage ze artystow w sieci pelno a logo to zadna sztuka . Amator wymysli te pare kresek powyginanych .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:22, 01 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Katowicki szpital może leczyć jeszcze tylko przez miesiąc
Zarząd szpitala ponownie odwołał się od decyzji o wypowiedzeniu kontraktu
Katowicki prywatny szpital EuroMedic Medical Center będzie mógł jeszcze przez miesiąc leczyć pacjentów – Narodowy Fundusz Zdrowia zdecydował o przedłużeniu okresu wypowiedzenia kontraktu do końca lutego - poinformował śląski oddział NFZ.
- Taka decyzja została podyktowana faktem, że zarząd szpitala ponownie odwołał się od decyzji o wypowiedzeniu kontraktu, a składając go, przedstawiciele szpitala wnioskowali o przedłużenie okresu wypowiedzenia do czasu rozpatrzenia odwołania - wyjaśniła rzeczniczka śląskiego oddziału NFZ Małgorzata Jędrzejczyk.
Pod koniec września dyrektor śląskiego oddziału NFZ wypowiedział szpitalowi umowę w zakresie: kardiologii, chirurgii ogólnej, naczyniowej, kardiochirurgii oraz ortopedii i traumatologii narządów ruchu. Nadal obowiązuje umowa na izbę przyjęć i okulistykę.
Pierwotnie kontrakt miał wygasnąć z końcem grudnia. Po protestach pracowników, którzy okupowali siedzibę śląskiego oddziału NFZ, okres wypowiedzenia wydłużono do końca stycznia.
14 stycznia szpital otrzymał z centrali NFZ decyzję o nieprzyjęciu zażalenia na wypowiedzenie umowy na świadczenie usług medycznych. Szpital ponownie się odwołał i czeka na decyzję. Jednocześnie wnioskował o przedłużenie okresu wypowiedzenia do czasu ostatecznego wyjaśnienia sprawy.
Jak informowała wcześniej rzeczniczka śląskiego oddziału NFZ, decyzję o rozwiązaniu umowy podjęto m.in. na skutek kontroli świadczeniodawcy przeprowadzonej przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Wyniki kontroli przesłano do śląskiego oddziału NFZ. Wykazano tam, iż w toku postępowań konkursowych świadczeniodawca podał nieprawdziwe i niezgodne ze stanem faktycznym informacje oraz przedłożył nierzetelne dokumenty, które miały istotny wpływ na zawarcie umowy.
Prezes szpitala odpiera te zarzuty. W oświadczeniu przekonywał, że były to jedynie drobne nieprawidłowości. Szpital poinformował też, że w maju 2013 r. CBA przekazało sprawę do prokuratury, która do teraz prowadzi postępowanie, nikomu nie stawiając zarzutów. Zaznaczył, że liczne kontrole w szpitalu nie dały podstaw do żadnych merytorycznych zastrzeżeń do realizacji kontraktu.
Rzeczniczka śląskiego NFZ przypomniała też, że wiążąca szpital i płatnika umowa przewiduje, iż każda ze stron może rozwiązać umowę z zachowaniem 3-miesięcznego okresu wypowiedzenia, bez konieczności podania drugiej stronie przyczyny.
...
Na ile byly to celowe przekrety a na ile niedorobki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:42, 01 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Tak szpitale segregują chorych. Pacjenci się boją
Lecznice na ostrych dyżurach segregują chorych. A ci boją się, że nie dostaną pomocy na czas - informuje "Rzeczpospolita".
Jak pisze gazeta, szpitale wprowadzają na oddziały ratunkowe nowy system selekcji pacjentów. W zależności od stanu zdrowia chory na ostrym dyżurze może dostać opaskę czerwoną (zazwyczaj nieprzytomni po wypadku), żółtą (pacjent w stanie pilnym) lub zieloną (chory, który może czekać na pomoc nawet całą noc).
Jak powiedział "Rzeczpospolitej" rzecznik Szpitala Klinicznego w Lublinie, wstępnej selekcji dokonuje pracownik recepcji lub pielęgniarka, później weryfikuje to lekarz.
Lekarze chwalą sobie to rozwiązanie. Ich zdaniem taka selekcja jest potrzebna m.in. dlatego, by nie przeoczyć potrzebujących najpilniejszej pomocy np. z zawałem. Selekcji objawiają się natomiast pacjenci.
Jak powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Tomasz Szelągowski z Federacji Pacjentów Polskich selekcji nie można stosować mechaniczne, w przeciwnym razie nie będzie bezpieczna.
....
Selekcja zawsze jest konieczna . BYLE UCZCIWA !!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:06, 09 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Seniorzy skarżą się na deficyt lekarzy
Ocena poziomu opieki zdrowotnej osób starszych była tematem sesji Prudnickiej Rady Seniorów. W obradach uczestniczyli przedstawiciele miejscowego szpitala, przychodni lekarskich oraz opieki społecznej.
Zdaniem seniorów jednym z największych mankamentów jest fatalny dostęp usług medycznych w miejscu zamieszkania. Prezesi przychodni wyjaśniali, że na domowe usługi pielęgniarskie mają niewielkie pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia. Narzekano też na kolejki do powiatowego Zakładu Opiekuńczo – Leczniczego w Głogówku. Na przyjęcie czeka się tam półtora roku.
- Mamy duże problemy z pozyskaniem młodych lekarzy - mówi Elżbieta Romaniuk, prezes prudnickiej przychodni "Medicus".
- Mało dzieci się rodzi i dlatego nasza opieka skierowana jest do ludzi starszych. W podstawowej opiece medycznej zatrudniamy 10 lekarz i średnia wieku wynosi 58 lat. Robimy starania o zatrudnienie młodych lekarzy. Niestety, nie ma chętnych, którzy chcieliby tutaj przyjechać. Lekarze ci pozostają w dużych ośrodka wojewódzkich, bądź wyjeżdżają za granicę, gdzie mają o wiele lepsze warunki finansowe – dodaje prezes „Medicusa”.
Wobec dużego ubytku młodych ludzi społeczeństwo Prudnika szybko się starzeje. Przybywa tam seniorów i już teraz, jak twierdzą mają problemy z dostępem do służby zdrowia.
- Jest to temat bardzo drażliwy społecznie – uważa Edward Bednarski z Prudnickiej Rady Seniorów. – Oczekiwania naszego środowiska są większe i krytycznie odnoszą się do służby zdrowia. Dzisiaj dowiedzieliśmy się w jakich realiach ta druga strona funkcjonuje, a więc szpital i przychodnie. Są to stosunkowo skromne do oczekiwań środki płynące z Narodowego Funduszu Zdrowia.
Prudnicka Rada Seniorów podjęła uchwałę o rozpropagowaniu w swoim środowisku „Pudełek życia”. W pojemnikach na widocznym miejscu w mieszkaniach mają znajdować się spisane informacje dotyczące m.in. przyjmowanych leków i przebytych chorób. Ułatwi to wezwanemu pogotowiu szybkie ratowanie życia i zdrowia starszych osób.
...
Rady szpitali ... Ciekawy pomysl .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 23:50, 18 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Chorzy na stwardnienie rozsiane tracą dostęp do terapii
Od 1 stycznia 2014 r. chorzy na stwardnienie rozsiane (SM) w Polsce zaczynają tracić dostęp do skutecznego leczenia z powodu decyzji urzędników – alarmują lekarze i pacjenci. Podkreślają zarazem, że bez terapii młodym pacjentom grozi niepełnosprawność.
O tym, że w 2014 r. dostęp do terapii klasycznymi lekami immunomodulującymi (interferonem beta lub octanem glatirameru - red.) straci w Polsce dostęp ok. 1000 chorych na SM, eksperci mówili dziś na konferencji prasowej w Warszawie. Podkreślali też, że zmianę, która poprawi sytuację chorych można wprowadzić szybko na drodze administracyjnej.
Na SM - poważne przewlekłe schorzenie neurologiczne - cierpi w naszym kraju od 45 do 55 tys. osób. Choroba ujawnia się przeważnie między 20. a 40. rokiem życia i jest najczęstszą przyczyną inwalidztwa ludzi młodych.
Prof. Krzysztof Selmaj, kierownik Katedry i Kliniki Neurologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przypomniał, że w Polsce, według obowiązujących przepisów, leczenie chorych na SM klasycznymi lekami immunomodulującymi przestaje być refundowane pacjentom po upływie 60 miesięcy, nawet jeśli terapia jest skuteczna. Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, w którym tak się dzieje. Profesor zaznaczył, że nie ma to żadnego uzasadnienia medycznego.
- Polska jest absolutnym kuriozum. W innych krajach chorzy są leczeni cały czas dopóki terapia przynosi efekty, przerywają je tylko w wyjątkowych sytuacjach, np. gdy są jakieś powikłania – powiedział.
Z polskich badań, które przedstawił neurolog, wynika, że w pierwszych sześciu miesiącach od przerwania skutecznego leczenia wyraźnie wzrasta ryzyko pojawienia się kolejnego rzutu choroby. Objawia się to różnie – u chorego mogą nagle pojawić się trudności z chodzeniem, zaburzenia widzenia, mowy. Dochodzi też do szybkiego spadku sprawności, a pacjent może nawet w krótkim czasie wylądować na wózku inwalidzkim.
Tak było w przypadku Moniki Kładko, której terapię najpierw przez dwa lata pomagała sfinansować rodzina (miesięczny jej koszt szacuje się obecnie na ok. 3 tys. złotych), a później otrzymywała refundację w ramach programu lekowego przez trzy lata.
Dzięki terapii Monika skończyła studia, zaczęła pracę zawodową. Jednak po upływie trzech lat straciła prawo do refundacji. - Po odstawieniu leku mój stan tak szybko się pogorszył, że w ciągu 4-5 miesięcy siadłam na wózek inwalidzki – wspominała Monika.
Z danych przedstawionych przez Magdalenę Fac z Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego (PTSR) wynika, że w styczniu leczenie zostało już odebrane 51 osobom, a w lutym dostęp do niego ma stracić kolejnych 102 chorych. - Sytuacja pacjentów jest dramatyczna – oceniła.
Obecna na spotkaniu Aleksandra Jodłowska, która na SM zachorowała w wieku 30 lat, ma stracić refundację leku za dwa tygodnie.
- To oznacza dla mnie ogromny stres, bo nie wiem, kiedy będę mieć kolejny rzut i nie wiem, jak będzie wyglądał - powiedziała. Zaznaczyła, że obecnie pracuje na pełny etat, płaci podatki i chciałaby to robić aż do wieku emerytalnego.
Fac zaznaczyła, że PTS od ponad roku informowało Ministerstwo Zdrowia, że od początku 2014 r. pacjenci zaczną tracić skuteczną terapię ze względu na ustalone administracyjnie ograniczenie czasowe. Przypomniała też, że na zlecenie ministra zdrowia prezes Agencji Oceny Technologii Medycznych (AOTM) Wojciech Matusewicz wydał w październiku 2013 r. opinię na temat zasadności przedłużenia okresu stosowania standardowych leków immunomodulujących u chorych na SM w ramach programu lekowego. Była ona bardzo pozytywna.
- Działania MZ w ostatnim półroczu odbieraliśmy jako sygnały, że resort proceduje tę sprawę. Wszystkie zainteresowane strony – lekarze, pacjenci, producenci leków - zakładały, że MZ zamierza ten arbitralny czas leczenia znieść – powiedziała Fac. Tymczasem, w liście, jaki PTSR otrzymało 30 grudnia 2013 r. z resortu zdrowia napisano, iż podjęte działania miały jedynie charakter opiniotwórczy, a procedura administracyjna w tej sprawie nie została wszczęta.
Na pytanie o to, czy MZ prowadzi prace nad zmianą długości leczenia chorych na SM w ramach programu lekowego rzecznik resortu Krzysztof Bąk poinformował, że w przypadku zmian w programie lekowym, które mogą wpływać na wydatki płatnika publicznego (NFZ), postępowanie takie może być wszczęte jedynie na wniosek producenta terapii. 20 grudnia 2013 r. minister zdrowia wystąpił do producentów leków z pytaniem o możliwość złożenia wniosków w tej sprawie, wcześniej bowiem takie wnioski nie wpłynęły. Część z nich zadeklarowała taką chęć, jednak ze względu na konieczność przygotowania dokumentacji refundacyjnej nie da się określić terminu jej przedłożenia, zaznaczył Bąk.
Tymczasem, jak oceniła Fac, zmiany w programie dotyczące czasu trwania leczenia można wprowadzić w trybie administracyjnym. Umożliwia to artykuł 155 Kodeksu Postępowania Administracyjnego. Taka ścieżka znacznie przyspieszyłaby proces, podczas gdy wprowadzanie zmian na podstawie wniosków refundacyjnych zajmie co najmniej rok, a w tym okresie pacjenci będą tracić leczenie.
Potwierdziła to mecenas Ewa Rutkowska z kancelarii Baker & McKenzie Krzyżowski i Wspólnicy.
- MZ przyjęło – moim zdaniem błędną - interpretację, że każda zmiana w zakresie refundacji, która rozszerza wydatki Narodowego Funduszu Zdrowia powinna być procedowana w drodze nowego wniosku refundacyjnego. Powołuje się przy tym na ustawę refundacyjną, ale ja zapisu tej treści w niej nie znajduję – powiedziała mecenas Rutkowska.
Według niej zgodnie z art. 24 ust. 5 tej ustawy, który być może ma na myśli MZ, nowy wniosek refundacyjny składa się wówczas, gdy refundacją miałby być objęty dany lek w dodatkowym wskazaniu, czyli w innej chorobie. - Ale w przypadku wydłużenia czasu terapii nie mamy do czynienia z tym przypadkiem – zaznaczyła.
Dlatego, według niej, można tu zmienić dotychczasową decyzję w ścieżce administracyjnej. Zgodnie z art. 155 KPA decyzję w danej sprawie można by zmienić, jeśli nie ma przepisu, który by się tej zmianie sprzeciwiał, a przemawia za tym interes społeczny lub słuszny interes strony. - Myślę, że o słusznym interesie społecznym w przypadku chorych na SM możemy mówić – zaznaczyła mecenas.
...
O to super .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:42, 20 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
"Dziennik Polski": kto stworzy rejestr błędów medycznych?
Polska wciąż nie ma rejestru błędów medycznych. Odpowiedzialnością za to przerzucają się ministerstwo zdrowia i samorząd lekarski. A tracą na tym pacjenci, pisze "Dziennik Polski".
Z danych przekazanych gazecie przez resort zdrowia wynika, że w ub. roku za błędy w sztuce upomnienia otrzymało 105 polskich lekarzy, naganę - 49, zaś karę pieniężną - zaledwie 14. Prawo wykonywania zawodu zawieszono 10 medykom. O liczbie pokrzywdzonych pacjentów ministerstwo milczy.
Liczby te nie odzwierciedlają jednak rzeczywistej skali pomyłek lekarskich, a tym bardziej ich skutków. Szansa na zmianę tej sytuacji pojawi się dopiero wówczas, kiedy powstanie rejestr błędów medycznych. Federacja Pacjentów Polskich wielokrotnie próbowała przekonać do stworzenia podobnego spisu Naczelną Radę Lekarską i ministerstwo zdrowia. Bez skutku.
Szansy na utworzenie rejestru nie widać, bo nie poczuwają się do tego ani ministerstwo zdrowia, ani samorząd lekarski.
....
Kto stworzy ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:55, 24 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Związkowy żądali zwolnienia dyrektora sanatorium
Prawie 200 związkowców, pikietujących w poniedziałek przed Urzędem Marszałkowskim w Toruniu, domagało się odwołania dyrektora Sanatorium Uzdrowiskowego "Przy Tężni” w Inowrocławiu. Protestujący zarzucali szefowi placówki łamanie praw pracowniczych i związkowych.
Marszałek województwa kujawsko-pomorskiego Piotr Całbecki, któremu podlega sanatorium, zapowiedział, że nie zwolni dyrektora sanatorium Adama Skowrońskiego, którego dobrze ocenia, jako menadżera.
Związkowcy zarzucali dyrektorowi łamanie praw pracowniczych, stosowanie mobbingu i nakłanianie do wypisania się ze związków zawodowych. Część pracowników w anonimowej ankiecie przeprowadzonej przez Państwową Inspekcję Pracy skarżyła się m.in. na ciągłą krytykę, ośmieszanie i agresję słowną.
- Musieliśmy się tutaj spotkać, ponieważ zabrakło dialogu, zabrakło rozmowy, zabrakło dobrej woli, żeby zrealizować proste, zwyczajne postulaty Solidarności, które mówią, że związkowców, a przede wszystkim pracowników należy szanować. Ich godność jest najważniejsza, zyski są w drugiej kolejności – powiedział w czasie protestu przewodniczący Zarządu Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", Jacek Żurawski.
Zdaniem marszałka Całbeckiego, po kontroli przeprowadzonej przez Urząd Marszałkowski i Państwową Inspekcję Pracy nie ma podstaw do zwolnienia dyrektora sanatorium.
- Jego zwolnienie odbyłoby się z dużą krzywdą dla samej firmy. Liczba inwestycji, przeprowadzona restrukturyzacja, reorganizacja, poprawa usług świadczy najlepiej o zdolnościach dyrektora do zarządzania firmą – powiedział marszałek Całbecki.
Do inowrocławskiego sanatorium ma zostać skierowany mediator, który ma pomóc w rozwiązywaniu konfliktów i w relacjach związkowców z dyrekcją.
Według szefa Solidarności w sanatorium, Dariusza Wabiszewskiego mediator mógłby pomóc jeszcze dwa lata temu, ale obecnie sytuacja w placówce tak nabrzmiała, że konieczne jest odwołanie dyrektora.
Związkowcy zapowiedzieli, że jeżeli postulat odwołania dyrektora nie zostanie spełniony, odbędą się kolejne protesty w Inowrocławiu.
Sanatorium Uzdrowiskowe "Przy przy Tężni" prowadzi specjalistyczne leczenie schorzeń kardiologicznych i dróg oddechowych, ortopedycznych i neurologicznych oraz onkologicznych, w tym rehabilitację kobiet po przebytej mastektomii, zespołów bólowych kręgosłupa i otyłości. Placówka dysponuje 352 miejscami, a w ostatnich latach ich liczba wzrosła o 100.
Według informacji Urzędu Marszałkowskiego w ostatnich latach nastąpił znaczący rozwój sanatorium. Placówka wzbogaciła się o Willę Solinka, basen solankowy i ogród zimowy, a także pijalnię wód. Został unowocześniony węzeł cieplny, przeprowadzono termomodernizację starszych budynków, a do podgrzewania wody wykorzystywana jest instalacja solarna. W 2013 r. zysk netto wyniósł 1,4 mln zł przy przychodach 11,5 mln zł.
>>>
Sanatoria kolejna tragedia .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:57, 24 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Związkowy żądali zwolnienia dyrektora sanatorium
Prawie 200 związkowców, pikietujących w poniedziałek przed Urzędem Marszałkowskim w Toruniu, domagało się odwołania dyrektora Sanatorium Uzdrowiskowego "Przy Tężni” w Inowrocławiu. Protestujący zarzucali szefowi placówki łamanie praw pracowniczych i związkowych.
Marszałek województwa kujawsko-pomorskiego Piotr Całbecki, któremu podlega sanatorium, zapowiedział, że nie zwolni dyrektora sanatorium Adama Skowrońskiego, którego dobrze ocenia, jako menadżera.
Związkowcy zarzucali dyrektorowi łamanie praw pracowniczych, stosowanie mobbingu i nakłanianie do wypisania się ze związków zawodowych. Część pracowników w anonimowej ankiecie przeprowadzonej przez Państwową Inspekcję Pracy skarżyła się m.in. na ciągłą krytykę, ośmieszanie i agresję słowną.
- Musieliśmy się tutaj spotkać, ponieważ zabrakło dialogu, zabrakło rozmowy, zabrakło dobrej woli, żeby zrealizować proste, zwyczajne postulaty Solidarności, które mówią, że związkowców, a przede wszystkim pracowników należy szanować. Ich godność jest najważniejsza, zyski są w drugiej kolejności – powiedział w czasie protestu przewodniczący Zarządu Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", Jacek Żurawski.
Zdaniem marszałka Całbeckiego, po kontroli przeprowadzonej przez Urząd Marszałkowski i Państwową Inspekcję Pracy nie ma podstaw do zwolnienia dyrektora sanatorium.
- Jego zwolnienie odbyłoby się z dużą krzywdą dla samej firmy. Liczba inwestycji, przeprowadzona restrukturyzacja, reorganizacja, poprawa usług świadczy najlepiej o zdolnościach dyrektora do zarządzania firmą – powiedział marszałek Całbecki.
Do inowrocławskiego sanatorium ma zostać skierowany mediator, który ma pomóc w rozwiązywaniu konfliktów i w relacjach związkowców z dyrekcją.
Według szefa Solidarności w sanatorium, Dariusza Wabiszewskiego mediator mógłby pomóc jeszcze dwa lata temu, ale obecnie sytuacja w placówce tak nabrzmiała, że konieczne jest odwołanie dyrektora.
Związkowcy zapowiedzieli, że jeżeli postulat odwołania dyrektora nie zostanie spełniony, odbędą się kolejne protesty w Inowrocławiu.
Sanatorium Uzdrowiskowe "Przy przy Tężni" prowadzi specjalistyczne leczenie schorzeń kardiologicznych i dróg oddechowych, ortopedycznych i neurologicznych oraz onkologicznych, w tym rehabilitację kobiet po przebytej mastektomii, zespołów bólowych kręgosłupa i otyłości. Placówka dysponuje 352 miejscami, a w ostatnich latach ich liczba wzrosła o 100.
Według informacji Urzędu Marszałkowskiego w ostatnich latach nastąpił znaczący rozwój sanatorium. Placówka wzbogaciła się o Willę Solinka, basen solankowy i ogród zimowy, a także pijalnię wód. Został unowocześniony węzeł cieplny, przeprowadzono termomodernizację starszych budynków, a do podgrzewania wody wykorzystywana jest instalacja solarna. W 2013 r. zysk netto wyniósł 1,4 mln zł przy przychodach 11,5 mln zł.
>>>
Sanatoria kolejna tragedia .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:00, 24 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
"Fakt.pl": tak zarabiają lekarze
Onet
Limity? Ograniczenia? Są tacy, których oszczędności NFZ nie dotykają - to lekarze. Choć brakuje pieniędzy na leczenie pacjentów, na wysokie pensje dla medyków musi starczyć - i starcza.
I gdyby tylko chodziło o dobrych, wrażliwych specjalistów, którzy poświęcają się pacjentom, to pół biedy. Ale niestety, wśród lekarzy nie brakuje kombinatorów, pazernych wyrobników na kilku etatach. Biegający za gotówką doktor, któremu ciągle mało, może zapomnieć o chorym. Stąd też te dramaty w szpitalach.
Przykładów, że tak to właśnie wygląda, mieliśmy ostatnio wiele. Willa jak pałac, luksusowa terenówka, udziały w prywatnej klinice i suta pensja na państwowym - oto życie i majątek, jakiego dorobił się Waldemar U., ordynator ginekologii włocławskiego szpitala. A jak dbał o pacjentów? To na jego oddziale w łonie mamy zmarły bliźniaki, gdyż nie doczekały się na badanie usg i cesarskie cięcie.
Ordynator położnictwa w koneckim szpitalu Mirosław K. też ma się świetnie. Ma posadę na państwowym, ale i prywatny gabinet. Jeździ audi A6. To na jego oddziale lekarze nie potrafili pomóc ciężarnej kobiecie, która zgłosiła się z bólami. Po pięciu godzinach bezczynności dziecko umarło...
Znieczulica, brak profesjonalizmu? Niestety, takich dramatów jest więcej. A lekarze nie mogą już wszystkiego zrzucać na system czy ministrów zdrowia. A na pewno dawno minęły czasy, gdy mogli narzekać na zarobki i brak motywacji. Wystarczy spojrzeć na dane poniżej...
Chirurg w Gdańsku 7500 zł
Anestezjolog ze specjalizacją w Kielcach 8600 zł
Rehabilitant z Krakowa 10 000 zł
Lekarz rodzinny Bydgoszczy 5200 zł
Chirurg w Legnicy 10 500 zł
Ordynator oddziału chirurgii w Słupsku 6 500 zł
Lekarz bez specjalizacji w Bochni 3400 zł
Ginekolog specjalista w Szczecinku 4600 zł
Ordynator oddziału położnictwa w Gdańsku 9000 zł
Ortopeda ze specjalizacją we Wrocławiu 5700 zł
Lekarz z pogotowia w Rzeszowie 12 000 zł
Chirurg specjalista w Poznaniu 10 800 zł
Gastrolog specjalista w Opolu 7000 zł
Urolog bez specjalizacji w Gdyni 5500 zł
Laryngolog bez specjalizacji we Wrocławiu 3200 zł
Ordynator oddziału kardiologii w Legnicy 13 500 zł
Anestezjolog bez specjalizacji we Wrocławiu 4850 zł
Neonatolog bez specjalizacji w Słupsku 2700 zł
Onkolog specjalista w Poznaniu 13 128 zł
Ginekolog-położnik specjalista w Opolu 12 000 zł
Chirurg specjalista we Wrocławiu 10 000 zł
Neonatolog specjalista we Wrocławiu 7000 zł
Anestezjolog specjalista w Gdańsku 7500 zł
Chirurg specjalista w Słupsku 4400 zł
>>>
Na zdrowie akurat ludzie nie zaluja ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135926
Przeczytał: 60 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:59, 26 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Kraków: pijani ratownicy medyczni na dyżurze
Trzej ratownicy medyczni krakowskiego pogotowia pełnili dyżur pod wpływem alkoholu. W trakcie pracy próbowali ratować starszego mężczyznę, który zatruł się czadem. 83-letni mieszkaniec podkrakowskich Maciejowic zmarł - informuje rmf24.pl.
W nocy 8 lutego ratownicy medyczni pełnili dyżur w stacji Kocmyrzów niedaleko Krakowa. Tam zostali wezwani przez rodzinę mężczyzny, który zasłabł w łazience. Mimo reanimacji pacjent zmarł. Na miejsce została wezwana straż pożarna, pomiary wykazały obecność tlenku węgla.
Ratownicy trafili na oddział toksykologii z objawami podtrucia. Jak się okazało, ratownikom zaszkodził nie tylko czad. Mieli od 0,3 do 0,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Jak informuje rmf24.pl, o pijanych ratownikach nic nie wie ani krakowska policja, ani prokuratura.
...
Fajne pogotowie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|