Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:16, 03 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
MEN psuje szkołę - pani minister zdziwiona.
To będzie wyjątkowo trudny rok szkolny dla szefowej resortu edukacji Krystyny Szumilas. Będzie ona płacić cenę dotychczasowych zaniedbań i braku reakcji na rosnące problemy w edukacji. Jak ustaliła "Rzeczpospolita", jako pierwsi o swoje prawa upomną się samorządowcy.
Bierna postawa Szumilas zaczyna irytować też polityków PO. Rozmowę z szefową MEN relacjonuje jeden przedstawicieli tej partii: – Szokujące było to, że ona chyba nie rozumie, że to na jej barkach spoczywa obowiązek kreowania polityki oświatowej. Była zdziwiona faktem, że musi uczestniczyć w dialogu między samorządami a nauczycielskimi związkami odnośnie do zmian w systemie funkcjonowania oświaty. Nie rozumiała, dlaczego nie mogą porozumieć się bez jej udziału - czytamy w dzienniku.
Samorządowcy chcą, by Karta obejmowała tylko pracowników dydaktycznych. Po drugie, praca nauczyciela przy tablicy miałaby trwać dłużej. Nie jak teraz 18 godzin w tygodniu, lecz 20 godzin. Mocno zostałyby też skrócone urlopy. Nauczyciele mieliby prawo do 40 dni płatnego urlopu w roku, a nie ponad 70 dni roboczych jak dziś.
Samorządy proponują też nową formułę awansu zawodowego: najwyższy stopień, tj. nauczyciela dyplomowanego, z którym wiąże się najwyższe uposażenie, będzie nadawany dopiero po 18 latach pracy. Teraz nauczyciele są w stanie przejść ścieżkę kariery zawodowej w ciągu 11 lat. Zgodnie z propozycjami samorządów nauczyciele nie otrzymywaliby dodatku mieszkaniowego i wiejskiego, a urlop na poratowanie zdrowia byłby orzekany i finansowany przez ZUS.
>>>>
A ja sie dziwie ze kotos sie dziwi . Te barany tlocza sie u zloba i sa zdziwione ze maja rzadzic . Nie wiedza o co chodzi . Przeciez chca tylko byc przy korycie i nic nie robic . A tu rzadzic trzeba ! Takich jelopow wybieracie !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:43, 06 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
W szkole rządzi pięść.
Wymuszenia rozbójnicze, kradzieże, pobicia stają się w polskiej szkole codziennością. MEN nie reaguje - donosi "Rzeczpospolita".
Z informacji "Rz" wynika, że w polskich szkołach lawinowo przybywa przypadków przemocy. W I półroczu tego roku popełniono tam więcej przestępstw niż w całym 2007 czy 2008 roku. Ten rok zapowiada się rekordowy, liczba przestępstw przekroczy 30 tys.
Podstawówki i gimnazja - tam najszybciej rozwija się młodociana przestępczość. Chodzi m.in. o wymuszenia, kradzieże i pobicia. Rzecznik KGP Mariusz Sokołowski mówi na łamach "Rz", że większy poziom agresji widać zwłaszcza w gimnazjach.
Gazeta odnosi się również do inicjatywy minister edukacji narodowej Krystyny Szumilas, która zapowiedziała rok szkolny 2012/2013 rokiem bezpiecznej szkoły. Jednak - jak czytamy - w ślad za tym nie idą jakiekolwiek działania. "To właśnie resort edukacji odpowiada za demontaż programu 'Zero tolerancji dla przemocy w szkole', który przynosił realne efekty" - przypomina gazeta i wylicza, że Szumilas na bezpieczeństwo wydała w tym roku jedynie 250 tys. zł. Pieniądze te trafiły na profilaktykę przeciwdziałania narkomanii - puentuje gazeta.
>>>>
Grunt ze nauczyciel nie moze dac klapsa . A to ze bandyci lamia dzieciom kregoslupy to juz nieistotny szczegol... Prawo dziecka do polamanego kregoslupa .... Euro-standardy...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:11, 17 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Skandal w szkole: nauczycielka oskarżyła uczniów
Nauczycielka z suwalskiego gimnazjum doniosła na swoich uczniów policji, a ta skierowała sprawę do sądu. Chodzi o 11 gimnazjalistów, którzy zdaniem nauczycielki nie słuchali jej, a w czasie lekcji jedli, telefonowali, chodzili i wyzywali ją, a tym samym znieważyli funkcjonariusza publicznego, jakim jest nauczyciel. Uczniowie zaprzeczają, a ich rodzice nie kryją zaskoczenia, ponieważ wcześniej szkoła nie informowała o problemach wychowawczych z ich potomstwem.
>>>>
Przy tak debilnych sadach w istocie najlepiej gdy uczen nie slucha wezwac policje i wytoczyc sprawe . TAKIE CYMBALY RZADZA ZE NAUCZYCIELE NIE MOGA NORMALNIE DZIALAC ! DNO!!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 13:51, 19 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
"Przeklęte Birkenau" - kontrowersyjny hymn szkoły.
Tygodnik Powszechny
"Birkenau, przeklęte Birkenau" - brzmi pierwszy wers w refrenie hymnu szkoły podstawowej w Brzezince. Dzieci śpiewają o potwornościach obozu zagłady podczas uroczystości. - A o czym mamy śpiewać, na litość boską? O Kubusiu Puchatku, w tym miejscu? Przecież dzieci wiedzą, że nie mieszkają pod Disneylandem, tylko niedaleko drutów - tłumaczy Agata Kowol, dyrektor szkoły podstawowej im. Pomnik Dzieci Więźniów Oświęcimia w Brzezince.
Czy śpiewanie podczas uroczystości szkolnych o cierniowej drodze i królestwie, w którym nie ma Boga, nie jest zbyt okrutne dla dziecięcej psychiki?
Dyrektorka placówki tłumaczy, że hymn jest częścią "dobrej i wielkiej tradycji tej szkoły". Mówi również, że pierwszej zwrotki i refrenu uczą się jedynie dzieci ze starszych klas. Jako kolejny argument podaje, że odejście od hymnu byłoby ciosem dla byłych więźniów, którzy utrzymują kontakt ze szkołą.
Tekst hymnu został napisany na podstawie wiersza Tadeusza Borowskiego "Drutami okolony skrawek świata".
Drutami ogrodzony skrawek świata,
Gdzie ludzie tylko numerami są,
Gdzie brat spodlony gnębi swego brata,
A śmierć koścista dłoń wyciąga swą.
Tam morze ludzkiej krwi i łez pociekło,
Tam z krzykiem trwogi budzisz się ze snu,
A gdy Cię ktoś zapyta, gdzie jest piekło,
To śmiało możesz odpowiedzieć mu.
Ref.: Birkenau, przeklęte Birkenau,
Przez Boga zapomniane piekła dno.
Birkenau, cierniowa droga,
Tysięcy ofiar wspólny grób,
Królestwo, w którym nie ma Boga,
to Birkenau.
Drugiej zwrotki - jak zapewnia dyrektor - nie śpiewa się w szkole. Oto jej treść:
Płomieniem rzyga komin krematorium,
Odorem ciał spalonych cuchnie krąg,
Cierniowej ścieżki więźnia kres i znoju,
Wędrówki kres i koniec ludzkich mąk.
Tu grobu mieć nie będziesz przyjacielu,
Popiołów garść rozwieje polny wiatr,
nieważne to, wszak jesteś jeden z wielu,
Wielu tysięcy, co zapomniał o nich świat.
>>>>
POTEPIAMY TAKIE HANIEBNE PRAKTYKI ! CO ZA ZWYRODNIALCY TAKI HYMN WYMYSLILI ! SZCZEKA OPADA !!!
Brzezinka to piekne polskie miasto w ktorym dzieci sa takie jak inne i szkola moze miec patrona typu Pilsudski Konopnicka Mickiewicz Jan Pawel II . A hymn typu - Hej hej komendancie mily wodzu moj . Czy tez Barke czy jakis wiersz . NORMALNE DZIECINSTWO MAJA MIEC DZIECI BYDLAKI !!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:54, 21 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Tysiące szkół do likwidacji
Do 2014 roku z mapy Polski może zniknąć nawet pięć tysięcy szkół - informuje "Dziennik Gazeta Prawna". MEN twierdzi, że powodem jest niż demograficzny - od 2006 roku liczba uczniów zmniejszyła się prawie o milion - oraz puste kasy samorządów.
Od września, jak wynika z danych zebranych przez "Dziennik Gazetę Prawną" z 14 województw, nie ruszyła nauka w 1,5 tys. placówek. Z analiz resortu edukacji wynika jednak, że zlikwidowanych zostanie około 700 szkół.
MEN podkreśla zarazem, że nie uwzględnia tych szkół, które zostały zamknięte w efekcie reformy szkolnictwa zawodowego lub od lat nie prowadziły naboru. Gdyby jednak wziąć je pod uwagę - zauważa "Dziennik Gazeta Prawna" - to łącznie w ciągu ostatnich sześciu lat samorządy już zamknęły ponad 4,7 tys. szkół.
- Dane samorządów pokazują, że w ciągu dwóch najbliższych lat likwidacją zagrożone jest aż pięć tysięcy szkół, w tym cztery tysiące to podstawówki i gimnazja w małych miejscowościach - wylicza Alina Kozińska-Bałdyga z Federacji Inicjatyw Oświatowych.
Eksperci ostrzegają, że grozi nam powtórka z historii. Masowe zamykanie przedszkoli w latach 90. dzisiaj odbija się nam czkawką - czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
>>>>
Zielona wyspa . Dzieci beda mialy zielono w glowie...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BRMTvonUngern dnia Pią 19:00, 21 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:04, 26 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Nauczyciele topią gminy w długach
Związek Gmin Wiejskich wyliczył, że w przyszłym roku problemy z domknięciem budżetu będzie mieć 600 gmin. Dlatego trzeba wprowadzić zmiany z Karcie Nauczyciela i ustawie o systemie oświaty, które odciążyłyby finansowo organy prowadzące. Szczególnie, że edukacja najczęściej zajmuje pierwsze miejsce w budżecie wielu gmin.
Podczas odbywającego się w Warszawie Samorządowego Kongresu Oświaty wiceprzewodniczący Związku Gmin Wiejskich Marek Olszewski przypomniał postulaty jednostek samorządu terytorialnego. Po pierwsze zmiana miałaby dotyczyć tego, że Karta Nauczyciela nie powinna obejmować wszystkich nauczycieli. Wymieniają tu na przykład pracowników kuratorium czy szkolnych bibliotekarzy.
Kartą Nauczyciela miałby nie być objęty również dyrektor szkoły. Zdaniem samorządowców oceny dyrektorów szkoły powinien dokonywać organ prowadzący, powiadamiając kuratora oświaty o wynikach tej oceny. Organ prowadzący miałby też przeprowadzać postępowanie w przypadku przyznawania tytułu nauczyciela dyplomowanego.
Samorządy postulują 40-godzinny tydzień pracy nauczyciel. Marek Olszewski powiedział, że chodzi tu o ewidencjonowanie pracy pedagogów. Dodatkowo proponuje zwiększenie pensum nauczycielskiego, które obecnie wynosi 18 godzin. Samorządowcy proponują, aby nauczyciele przy tablicy pracowali 20 godzin, nauczyciele w przedszkolu 25 godzin, a wychowawcy w świetlicach, internatach, ośrodkach szkolno-wychowawczych czy nawet w bibliotekach - po 30 godzin.
Przedstawiciele jednostek samorządu terytorialnego chcieliby także całkowitej zmiany w systemie wynagrodzeń dla nauczycieli. Zdaniem Olszewskiego obecny system jest zły, niemoralny i demotywujący.
Marek Olszewski mówił też o nie tyle likwidacji dodatków socjalnych, ale o włączeniu ich do wynagrodzeń. Chodzi na przykład o dodatek wiejski czy mieszkaniowy. Odnosząc się do sprawy urlopów na poratowanie zdrowia samorządowcy zwracali uwagę, że obecny system jest zbyt dużym obciążeniem dla budżetów, szczególnie, że jego skala nigdy nie jest do przewidzenia.
>>>>
Fajne mamy media . To nie Donio topi gminy ... tylko nauczyciele . BEZCZELNIE DOMAGAJA SIE ZAPLATY ZA PRACE !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:48, 02 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Humanisto, nie przejmuj się tym gadaniem!
Stanowią największą liczbę bezrobotnych, mają problemy ze znalezieniem pracy, bo rynek jest nimi przesycony. Oskarżani są o głupotę i bezmyślność, bo jak, w czasach, kiedy zamykają szkoły, można kształcić się na nauczyciela?
Oszukane Pokolenie to cykl artykułów o dzisiejszych 20- i 30-latkach. To pokolenie z wyżu demograficznego, które dostało w swojej młodości jasny przekaz, że najważniejsza rzecz, to nauczyć się angielskiego, skończyć ogólniak i studia z tytułem mgr! A potem praca na spokojnie się znajdzie... Nie znalazła się. Zostaliśmy oszukani. Przez kogo i w jaki sposób? Czytaj przez cały miesiąc na Onecie i w Tygodniku Powszechnym.
Przybywa bezrobotnych absolwentów. Wśród nich, według danych resortu pracy, najwięcej jest osób mogących pochwalić się tytułem magistra z pedagogiki, politologii, socjologii, marketingu i zarządzania oraz ekonomii. Eksperci przekonują, że winą należy obarczać uczelnie, które każdego roku przygotowują setki miejsc na kierunkach, którymi rynek pracy jest przesycony, a więc głównie humanistycznych. Od lat mówi się, że najbardziej poszukiwani przez pracodawców są inżynierowie, technicy, wykwalifikowani pracownicy działu IT. Wielu ekspertów doradza zatem, by ograniczyć liczbę miejsc na kierunkach humanistycznych, a kształcić więcej na ścisłych. Podejmowane są kampanie mające na celu przyciągnąć umysły ścisłe, a humanistom każdego roku pod nos podsuwa się rankingi zarobków, na których widnieje, że po ukończeniu studiów z ich dziedziny, grożą głodowe pensje. Ostrzega się ludzi młodych, że jedyne, co ich czeka po ukończeniu kierunków humanistycznych, to trwale przedłużające się bezrobocie. Wyśmiewa się osoby, które kształcą się na nauczycieli historii czy języka polskiego w czasach, kiedy masowo zamykane są szkoły, a po sieci krążą rysunki satyryczne i zdjęcia okraszone znakiem drogowym „roboty budowlane”, mające zobrazować przyszłość, jaka czeka humanistów. Czy rzeczywiście mają się oni na polskim rynku pracy aż tak źle?
Studia nie takie ważne
Nie gorzej niż ich koledzy po studiach ścisłych – uważają doradcy personalni. Resort pracy wymienia wśród bezrobotnych absolwentów obok humanistów, także ekonomistów. A co z absolwentami matematyki, geografii, fizyki, biologii, kierunków po których także trudno o pracę? – Od lat na rynku pracy panuje przekonanie, że humaniści mają mniejsze szanse na znalezienie ciekawej, dobrze płatnej pracy w porównaniu z absolwentami kierunków technicznych. Tymczasem pracodawcy poszukujący nowych kadr, często nie uzależniają wyboru pracownika od ukończonego kierunku studiów. Liczą się przede wszystkim posiadane kompetencje bazowe – twierdzi Małgorzata Jasińska z Hays Specialist Recruitment. – Konsultanci Hays Poland odnotowują zwiększone zapotrzebowanie na pracowników w sektorze usług, w którym szczególnie cenione są: komunikatywność, kreatywność, umiejętność nawiązywania oraz budowania relacji. Kompetencje te w większości przypadków cechują humanistów – dodaje Jasińska.
Czytaj dalej: praktyka, to się liczy
Nie studia mistrza czynią a praktyka
Dzisiaj, jak przyznają specjaliści ds. rynku pracy, pracodawcy nie patrzą wyłącznie na ukończony kierunek studiów, ale przede wszystkim na staż pracy i zdobyte doświadczenie. W tej kwestii każdy absolwent, niezależnie od tego, jakie studia ukończył, musi się wykazać. – Pracodawcy coraz częściej zwracają uwagę nie tylko na formalne wykształcenie, ale i na kompetencje, na rzeczywiste umiejętności posiadane przez kandydata do pracy. Studia humanistyczne nie przekreślają naszych szans na rynku pracy, ale należy pamiętać, że wykształcenie nie wystarczy. Pracodawcy będą oczekiwać od nas kompetencji i umiejętności, dlatego trzeba im udowodnić, że takowe posiadamy. W trakcie studiów warto być aktywnym, działać w ramach kół studenckich, organizować konferencje, być wolontariuszem, a nawet oddawać się swoim pasjom, np. żeglarstwu. Takie doświadczenia znacznie pomogą nam na rynku pracy, gdyż będą świadczyć o nabyciu i rozwijaniu kompetencji, takich jak umiejętności komunikowania się czy pracy w grupie – mówi Diana Turek, specjalista ds. rynku pracy Sedlak & Sedlak. Oprócz doświadczenia, przyda się także duża doza cierpliwości i determinacji.
Wyrzucili drzwiami, weszła oknem
– Mam pracę, którą uwielbiam. Jestem humanistką, skończyłam polonistykę. A jak dostałam pracę? Nie, wcale nie przez to, że mam „plecy”. Do Warszawy na studia przyjechałam zupełnie sama, nie miałam tu rodziny ani znajomych, nawet miasta nie znałam. Po prostu wysiadłam na centralnym, kupiłam mapę i w drogę. A pracę dostałam przez moją zawziętość: wyrzucili mnie drzwiami, to weszłam oknem. Później nawet przez okno mnie wywalili. A później stwierdzili, że skoro jestem taka zdeterminowana, to dadzą mi szansę – opowiada o swoich początkach Anna Czerwińska. – Może zabrzmi to infantylnie, ale już będąc dzieckiem wymyśliłam sobie, że będę w przyszłości dziennikarką i będę pisała o zwierzętach. Gdy znalazłam ogłoszenie o poszukiwaniu redaktora do miesięcznika o tematyce kynologicznej, bez wahania wysłałam swoje CV. Kończyłam wtedy studia, dziennie, oczywiście nikt do mnie nie oddzwonił. Po moich telefonach do redakcji i ciągłym zapewnianiu mnie, że rekrutacja wciąż trwa, wydrukowałam swoje CV i poszłam tam osobiście. Okazało się, że już kogoś zatrudnili i ręce mi opadły. Jak to „kogoś”? Przecież to była moja wymarzona praca! Porozmawiałam z naczelną przez chwilę, to była taka „dodatkowa” rekrutacja. Po trzech miesiącach ta sama naczelna zadzwoniła do mnie i zaproponowała współpracę, po kolejnych trzech miesiącach: etat na zastępstwo, po zastępstwie zostałam na stałe. Zostałam, bo kochałam tę pracę i robiłam wszystko, aby ją utrzymać – mówi Ania. Jest przekonana, że, jeśli w życiu czegoś się chce naprawdę i dąży do tego, to szybko się to zdobędzie.
Czytaj dalej: chcieć to móc
Chcieć to móc
– Myślę, że studia humanistyczne są doskonałym oknem na świat. Jedyny ich mankament jest taki, że nie dają nam wiedzy technicznej, która jest jednak najlepiej obecnie opłacana. Natomiast humaniści doskonale sprawdzą się na stanowiskach, na których bardzo pożądane są takie cechy, jak kreatywność, komunikatywność, elastyczność, umiejętność podejmowania szybkich decyzji, umiejętność prowadzenia projektów. Są zawody, w których po prostu pracuje się z człowiekiem, na takie stanowisko nie zatrudniłabym osoby po studiach typowo technicznych. Uważam, że dla humanistów jest mnóstwo pracy, muszą tylko umieć się sprzedać i muszą wiedzieć, co chcą robić. Bo co za problem skończyć polonistykę i narzekać, że nie ma pracy w szkole lub praca ta jest słabo opłacalna? Albo skończyć filozofię i ubolewać nad tym, że nie ma dla nas etatu na uczelni? Trzeba też pamiętać o tym, że pracodawcy raczej nie lubią osób, które nie wiedzą czego chcą, które wezmą każdą pracę. Bo taka osoba to najprawdopodobniej pracownik na chwilę, znajdzie coś lepszego i odejdzie. Dlatego warto CV modyfikować pod konkretnie wysyłaną ofertę, podkreślić umiejętności bardziej potrzebne na tym konkretnym stanowisku. A kto, jeśli nie humanista, powinien potrafić się doskonale posługiwać słowem? – twierdzi Ania.
Szerokie spektrum
Tego samego zdania jest Klaudyna Mortka, absolwentka politologii i polonistyki. – Media rzeczywiście grzmią o tym, jak trudno znaleźć pracę humaniście, a sami absolwenci rozkładają ręce, mówiąc „co ja będę robić po filologii/socjologii/politologii”. Dokładnie z taką sytuacją zetknęłam się nie tylko na studiach, ale też podczas targów pracy, gdzie reprezentowałam firmę z branży HR. I tam właśnie otworzyły mi się oczy, że problem dotyczy nie tylko studentów i absolwentów kierunków humanistycznych – brak świadomości własnych umiejętności. Bez względu na to, czy zapytałam studenta socjologii, czy mechaniki, każdy odpowiadał tak samo: mam tylko studia. Tymczasem warto sobie uświadomić, że czegoś na tych studiach jednak się nauczyliśmy, przemyśleć swoje mocne i słabe strony. Z doświadczenia wiem, że ważna jest po prostu aktywność i nie ma w tym niczego odkrywczego – uważa.
– Geolog, prawnik, mechatronik mają zawężoną ścieżkę kariery, a po drodze i tak czeka ich aplikacja, zdobycie uprawnień. Tymczasem po socjologii można trafić do działu badań i rozwoju w dużych firmach, można przygotowywać ankiety dla firm, pracować w instytucjach społecznych. Politologia tak naprawdę też kształtuje, przecież poznaje się szerokie spektrum zagadnień jak np. strategia, teoria gier, ekonomia, aspekty psychologii, działania na arenie międzynarodowej – dodaje Klaudyna. Sama pracuje w marketingu.
Robić to, co się kocha
Specjaliści przyznają, że przy wyborze kierunku studiów, a później pracy, nie powinno się kierować wyłącznie rankingami zarobków. Tylko praca, którą się kocha i wkłada w nią serce, przynosi największe zyski. Szybciej sukces odniesie polonista czy historyk, który studia wybrał z zamiłowania, niż informatyk, który przy wyborze kierunku kierował się wyłącznie statystykami i wcale informatyką się nie interesuje. – Oczywiście truizmem jest twierdzenie, że człowiek powinien studiować to, co go interesuje i w czym odnajduje osobistą pasję i frajdę. Rzeczywistość jest brutalna i bezwzględnie eliminuje tych wszystkich, którzy studia wybrali wyłącznie z wyrachowania, bez osobistego zaangażowania i prywatnych zainteresowań. Wyjątkiem są tutaj tzw. "zawody przechodnie", które uprawia się pokoleniowo, czyli lekarze, adwokaci, rejenci itp. To prawda, że wybierając zawód z pobudek allocentrycznych, czyli z "powołania", rynek prędzej czy później nas nagrodzi w postaci dużych pieniędzy, niezależności i prestiżu. Tak dzieje się zawsze, ale zasada ta dotyczy nielicznych i niepodobna jej odnosić do wielkich grup populacyjnych (czytaj: młodzieży en bloc) – uważa dr Paweł Pawłowski, psycholog biznesu.
Informatyk na polonistyce
Nie warto rezygnować z wymarzonych studiów tylko dlatego, że, według statystyk, może być później problem ze znalezieniem pracy. Niepowodzenie na rynku pracy zależy od wielu czynników. Warto również pamiętać, że rynek pracy jest dzisiaj tak dynamiczny i zmienny, że nie sposób stanowczo stwierdzić, że znajdzie się pracę w wyuczonym zawodzie. Dotyczy to wszystkich kierunków studiów, nie tylko humanistycznych. Nie jest powiedziane, że polonista musi uczyć w szkole, tak samo jak politolog pracować w polityce. Udowadnia to życie codzienne: Prezydent Polski, Bronisław Komorski jest absolwentem historii, podobnie Donald Tusk, Janusz Palikot to z wykształcenia filozof, Joanna Kluzik-Rostowska dziennikarka, Julia Pitera polonistka. Polonistykę ukończyli również Muniek Staszczyk i członkowie kabaretu Moralnego Niepokoju. Od czegoś trzeba zacząć, a studia humanistyczne, jak żadne inne, kształcą na wielu płaszczyznach. Doceniają to coraz częściej także informatycy, którzy, o dziwo, jako drugi kierunek często wybierają filologię polską.
– Programowanie samo w sobie wymaga znajomości kilku języków programowania. Co więcej, nikt rozsądny nie wskaże nam jedynego słusznego języka programowania, który pozwoli przetrwać na ciepłej posadzie aż do emerytury. Zawód ten wymaga ciągłego dokształcania się. Umiejętność poznawania kolejnych języków jest niejako wpisana w życie programisty. Dlatego mogę sądzić, że rzeczywiście, niektórzy programiści mogą mieć inklinacje w kierunku filologii (wszelakich) – mówi Arkadiusz Benedykt, programista i autor bloga Benedykt.net.
>>>>
Dlatego brzydzi mnie srodowisko naukowe . Cynicznie wykorzystali bezrobocie robiac pseudokierunki za duza kase . Mlodziez dostala pieniadze od rodzicow albo sama pracowala w wakcje aby oplacic . A teraz kleska . Poza tym jest olbrzymi efekt negatywny . Mamy olbrzymia grupe osobnikow bez wiedzy i kultury za to z dyplomami uwazajacych sie za wielka elite i podsmiewajacych z ,,wiesniakow'' ktorym nie dorastaja do piet . Koszmar ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:20, 04 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
"Czułam się jak imbecyl". List czytelniczki
"Te wszystkie lata pokazały mi, że to dążenie do samorozwoju, szkolenia, poszerzanie wiedzy są właściwie po nic. Nikt tego nie potrzebuje, nie wykorzystuje. Umieszcza się człowieka jak trybik w maszynie i koniec". Akcja Oszukane Pokolenie ma już ponad 2500 fanów na Facebooku. Pod artykułami pojawiają się setki komentarzy. Dostaliśmy też wiele listów. Najciekawsze publikujemy.
Oszukane Pokolenie to cykl artykułów o dzisiejszych 20- i 30-latkach. To pokolenie z wyżu demograficznego, które dostało w swojej młodości jasny przekaz, że najważniejsza rzecz, to nauczyć się angielskiego, skończyć ogólniak i studia z tytułem mgr! A potem praca na spokojnie się znajdzie... Nie znalazła się. Zostaliśmy oszukani. Przez kogo i w jaki sposób? Czytaj przez cały miesiąc na Onecie i w Tygodniku Powszechnym. A jeśli czujesz się oszukany - dołącz do nas na Facebooku.
Szanowna redakcjo,
W nawiązaniu do akcji "Oszukane pokolenie", postanowiłam i ja podzielić się własnym doświadczeniem, spostrzeżeniami oraz wnioskami, które z nich wynikają. Jestem rocznikiem '79. Najpierw skończyłam naprawdę dobrą szkołę podstawową, ze starym, ale wszechstronnym programem. Były dobrze wykładane przedmioty, dużo wiedzy praktycznej i samej praktyki. Potem dobre liceum o profilu biologiczno-chemicznym.
Wreszcie lata 1998-2003 - studia. Lubiłam matematykę, mam uzdolnienia artystyczne i dobrze konstruuję-wybrałam więc architekturę. Do dziś pamiętam, jakie opinie wówczas krążyły o architektach, że to i ciekawy zawód i dobrze płatny. Studia podjęłam na Politechnice Szczecińskiej (dziś Uniwersytet Technologiczny ). Kierunek ciężki, bardzo techniczny, w większości stara kadra nauczycielska, wymagająca. Zajęcia trwały długo, nieraz siedziało się od 8-20. Dużo projektów w semestrze i to do wykreślania, nie jak dzisiaj, do wydruku. Poza tym ograniczony dostęp do materiałów, setki rzeczy do kserowania, zdobywane nieraz bardzo pokrętnymi drogami. Pamiętajmy, że są to lata, w których internet świeżo pojawił się dla ogółu, był dostępny na specjalne karty lub przez łącze telefoniczne. Jeśli ktoś mieszkał w akademikach, miał ten dostęp zapewniony - mi niestety akademik nie przysługiwał, ze względu na bliską odległość miejsca zamieszkania.
"Mieli mnie docenić"
Upłynęło 5 lat harówki, ukończyłam studia z tytułem magistra inżyniera architekta z oceną dobrą. Pamiętam jak dziś słowa rektora na wręczeniu dyplomów, że ukończyliśmy dobrą uczelnię, po której pracę znajdziemy zarówno w Polsce jak i za granicą. Absolwenci tej uczelni są doceniani itd. I tego docenienia właśnie szybko doświadczyłam przy ciężkim zderzeniu z rzeczywistością. Najpierw opinia, że nie posiadam jeszcze uprawnień, więc nie mam prawa mianować siebie architektem. Muszę odbyć 2 lata pracy w biurze i rok na budowie, zdać egzamin i dopiero wtedy jestem pełnowartościowym projektantem. No cóż, czas więc szukać miejsca praktyk. Pojawiło się wówczas coś, co teraz jest już powszechne, czyli staże absolwenckie. Uskrzydlona taką opcją, zarejestrowałam się szybko w Urzędzie Pracy, celem dostania się na staż. Tutaj niestety moje pierwsze rozczarowanie -panie w UP nie dość, że nie miały bladego pojęcia o moim kierunku wykształcenia, nie miały też do zaoferowania niczego, oprócz stażu w Urzędzie Miejskim. Skorzystałam więc i z takiej sposobności licząc, że dostanę się do Wydziału Gospodarki Przestrzennej, gdzie może dostanę regularną pracę. I tu niespodzianka - kadry urzędu, z braku miejsca w Wydziale Gospodarki Przestrzennej, kierują mnie do Wydziału Inżyniera Miasta, co wbrew pozorom nie miało nic wspólnego z projektowaniem. Większość czasu roznosiłam korespondencję, gazety, czasem jeździłam na odbiory z "drogowcami", nawet pisałam treści uchwał.
Od czasu do czasu pomagałam też księgowej, z którą dzieliłam biuro. W takich okolicznościach nadal szukałam pracy, chodząc na rozmowy do biur - niestety tym, co mnie dyskwalifikowało to brak doświadczenia oczywiście. Po 5 miesiącach mojej bytności w Urzędzie przyjęto kolejnego absolwenta, jak się okazało, do Wydziału Gospodarki Przestrzennej. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że on był po projektowaniu dróg i nadawał się na moje stanowisko, a siedział na stanowisku przeznaczonym dla architekta. Ręce mi opadły, czemu tak wyszło, nie rozumiem do dziś. Ktoś oczywiście może zarzucić mi, dlaczego od razu nie poszłam do biura projektowego. Dlatego, że ten program w tamtych latach (2003-2004 r.) dopiero raczkował i niewielu pracodawców miało pojęcie "jak to się robi", więc nie było łatwo znaleźć takiego, co miał. O ile nie zgłosił się sam do Urzędu Pracy.
"Pracuj, ale ZUS płać sama"
Jako dygresję przytoczę, że niektóre pomysły na zatrudnienie były dość ciekawe - do tego stopnia, że pewna pani architekt zaproponowała mi pracę i praktykę u siebie pod warunkiem, że sama sobie będę opłacała składki ZUS. Ciężko mi było płacić coś z niczego, a na pomoc finansową ze strony rodziców ja akurat nie mogłam liczyć, bo nie mieli takiej możliwości. Na to widać liczyła z kolei ta pani. W każdym razie, po 6 miesiącach sama zrezygnowałam ze stażu. Raz jeszcze zadzwoniła do mnie pani z UP z ofertą, że potrzebny pracownik do biura projektowego na już. Podała kontakt, zadzwoniłam od razu, a tam słyszę zdziwienie, że w ogóle dzwonię. Owszem potrzebują, ale nie teraz, ponieważ zmieniają siedzibę i że może za 3 miesiące jak będę zainteresowana, mogę się odezwać. Zdziwienie zamalowało się nie tylko na mojej twarzy, ale z pewnością także na twarzy pani z UP, której powtórzyłam całą historię. No cóż, postanowiłam aktywniej poszukać pracy. Udałam się do swojego promotora - był zachwycony moim projektem dyplomowym, że nowatorski itd., więc pomyślałam, że mogę mieć szansę. O ja naiwna! Oczywiście nic z tego. Uruchomiłam wobec tego tzw.
znajomości. Po pół roku udało mi się znaleźć pracę w biurze projektowym, u sąsiada mojego brata ciotecznego. Biuro znajdowało się w Czaplinku, 8 0km od mojej rodzinnej miejscowości. Praca zgodna z wykształceniem.
"Zdobywasz doświadczenie, musisz zapłacić frycowe"
Zarejestrowałam więc dziennik praktyk w Izbie Architektów i rozpoczęłam pracę. Tutaj spotkała mnie kolejna życiowa nauka - to twoja pierwsza praca, zdobywasz dopiero doświadczenie, każdy frycowe musi zapłacić. To frycowe polegało na tym, że mimo obietnic, pracowałam bez umowy, dopłacając do "interesu", bo nie płacono mi co miesiąc, a na paliwo musiałam jakoś mieć, bo pociągi i autobusy niestety jeździły różnie bądź wcale. Wynająć czegoś bliżej nie było po prostu za co. Pojawił się pomysł zatrudnienia mnie w ramach stażu, ale minął już przepisowy okres, więc się nie kwalifikowałam. Zatem pojawił się sposób inny, skorzystać z programu zatrudnienia osób z miejscowości do 20 tys. mieszkańców. Nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, w każdym razie i ja i pracodawca mieliśmy mieć profity. On w postaci dotacji, a ja regularnych dochodów wypłacanych przez gminę (chyba ). Na potrzebę tej akcji koleżanka z biura zameldowała mnie tymczasowo w mieszkaniu swojego chłopaka. Moja miejscowość niestety posiada 70 tys. mieszkańców, więc ten wymyk z meldunkiem tymczasowym był konieczny. I bezpieczny. Dostarczyłam więc cały komplet wymaganych papierów. Jednak na nic się to zdało, czekałam miesiąc, drugi, trzeci. Potem przypadkiem znalazłam kopie swoich dokumentów w stosie makulatury. W sumie na 8 miesięcy, jakie tam spędziłam zapłacono mi tylko 3 razy: za 1 projekt i dwie koncepcję, a było tego znacznie więcej. Nie otrzymałam za to żadnej wiedzy, nie zdobyłam żadnego doświadczenia, bo nikt po prostu mnie nie nadzorował.
"Spodobałam się, zaproponowano mi 900 zł"
Robiłam projekty samodzielnie, bez korekt i uwag, czy jakiegokolwiek wglądu ze strony prowadzącego, przez co potem miałam dodatkowo kłopoty w wyniku popełnionych przeze mnie błędów. Oczywiście nie do końca było to moją winą, bo jeśli ktoś decyduje się na wzięcie praktykanta to i obowiązują go pewne zasady kontrolowania go. Byłam samodzielna, ale braki w wiedzy niestety same się nie zapełnią. Wiedziałam już, że z tej pracy nic nie będzie, znalazłam więc oferty kolejnych. Pojechałam na rozmowę do oddalonego ode mnie o 300 km Olsztyna. Po 10 godzinnej jeździe pociągiem i 3 godzinnym oczekiwaniu na rozmowę ( mimo wcześniejszego umówienia się na konkretną godzinę), łaskawie porozmawiano ze mną.
Spodobałam się jako kandydat, miałam pojęcie o wielu rzeczach, wiedziałam jak poruszać się w przepisach - zaproponowano mi 900 zł netto.
Niestety wynajęcie tam najmniejszego mieszkania kosztowało wówczas 700 zł + opłaty. To było dla mnie nie do uniesienia, więc musiałam zrezygnować.
Dla zdobycia dodatkowej wiedzy i żeby nie wypaść z rynku, jeździłam z własnej inicjatywy na darmowe szkolenia i prezentacje dla projektantów, organizowane przez firmy produkujące materiały budowlane czy urządzenia i sprzęty AGD, systemy grzewcze, alarmowe itp. Także na targi budowlane. Na jednym z takich targów zauważyłam prezentację firmy produkującej materiały do witraży metodą angielską. Stoisko tak mnie zauroczyło, że postanowiłam zgłębić temat witraża, co szybko przerodziło się w dość regularną praktykę. Któregoś dnia tata przyniósł mi artykuł o możliwości otrzymania kredytu z UP na prowadzenie własnej działalności gospodarczej. Pomysł już miałam -oczywiście witraże, w połączeniu z projektowaniem wnętrz, bo to akurat mogłam wykonywać bez uprawnień. Po 8 miesiącach w bardzo burzliwych okolicznościach zakończyłam współpracę z felernym biurem projektowym i znów byłam bezrobotna. Jednak miałam już koncepcję na przyszłość. Zgłosiłam się do UP w celu samozatrudnienia i po 3 miesiącach byłam szczęśliwą posiadaczką kredytu na własny biznes.
"Otworzyłam własną firmę"
W 2005 roku otworzyłam własną firmę. Rzeczywistość jednak dała znać o sobie jeszcze szybciej niż oczekiwałam. Interes szedł kiepsko, mimo że była to jedyna taka działalność w mieście. Zleceń było mało, większość na witraże niż projekty wnętrz. Poza tym jak się okazało, we wnętrzach także nie miałam doświadczenia, więc zaczęłam stopniowo unikać takich zleceń. Większych projektów brać nie mogłam, bo nie znałam nikogo z uprawnieniami, kto by mi je podpisał. Znów zaczęłam szukać dodatkowej pracy. Kolejne spotkania i rozmowy-za mało doświadczenia, za ubogie portfolio, bo większość to koncepcje, których nawet nie mogłam wpisać do Dziennika Praktyki Zawodowej (bo to się zwyczajnie nie liczy) lub za wysokie wymagania finansowe ( 1000zł netto na samozatrudnieniu było za dużym wymaganiem finansowym! ). Samozatrudnienie szybko zaczęto wykorzystywać jako metodę pozyskania niewolnika do pracy. Minął rok ciężkiej działalności, którą musiałam jeszcze utrzymać przez rok kolejny, żeby nie zwracać kwoty zaciągniętego kredytu. Był to też czas emigracji na rynek UK. W Szczecinie zorganizowano spotkanie dla chętnych. Niestety, miałam za mało doświadczenia. Wymagania zaczynały się od 5 lat stażu pracy. U mnie dało się naciągnąć ledwo 2 lata, poza tym moje portfolio wciąż było ubogie. I tu znów dzięki przypadkowi pojawił się ratunek w sytuacji. Akurat brat mojego wówczas chłopaka (dziś męża) zlecił projekt w biurze projektowym, gdzie akurat szukano kogoś do pomocy przy zleceniach. Polecono mnie, doszło do rozmowy przez telefon z właścicielką biura i zanim się obejrzałam, pracowałam już na stanowisku asystenta architekta w Warszawie. Projekty domów jednorodzinnych. Kolejne doświadczenie jak wykorzystywano przez pracodawców fakt samozatrudnienia. Pieniądze były godziwe jak na start, więc nie narzekałam. Gorzej z traktowaniem mojej osoby, ale to już kwestia charakteru i kultury pracodawcy.
"Ze stresu przestały mi rosnąć włosy"
Doświadczenie zdobyłam owszem spore i za to byłam wdzięczna. To, że ze stresu przestały mi nawet rosnąć włosy (dobrze, że nie wypadać) to swoją drogą. Złożyłam to nawet na karb pamiętnego frycowego (to już moje trzecie frycowe z kolei). Za to nie posiadałam żadnych praw-bo z jednej strony traktowano mnie jako pracownika na zasadzie zatrudnienia na etacie, z drugiej strony nie przysługiwały mi żadne tego typu przywileje, czyli urlopy czy zwolnienia z powodu choroby, bo prawnie nie byłam takim pracownikiem tylko firmą w firmie. Nie wspomnę już o pracy w nadgodzinach i wszelkich związanych z tym rzeczy. Nie brano pod uwagę zupełnie faktu, że byłam przecież osobną firmą i to ja w niej byłam szefem. Praca stała się więc niewolnicza i w gruncie rzeczy nie do końca legalna. Przepracowałam tam ponad rok. Tylko dzięki wynajmowaniu mieszkania w 3 osoby dawało się jakoś przeżyć. Po roku udało mi się znaleźć pracę na własną rękę. Także w Warszawie. To był rok 2008 i niesamowity bum na rynku budowlanym. W ofertach można było przebierać.
Po dwóch rozmowach udało mi się znaleźć pracę na stanowisku asystenta. Biuro było znacznie większe, projektowało osiedla mieszkaniowe, czyli kolejny dla mnie punkt do doświadczenia. Poza tym byłam już pewniejsza. Miałam większą wiedzę i było co pokazać w portfolio. Udało mi się też wynegocjować większe pieniądze i co najważniejsze- dostałam umowę o pracę. Nie był to ideał, bo umowa była tzw. łączona, czyli zatrudnienie za najniższą stawkę krajową, reszta płatna na umowę o dzieło. O pakiecie socjalnym nie było mowy, na rok był wykupiony abonament w przychodni Falk, ale tylko po to, żebyśmy mogli za darmo zrobić badania u lekarza medycyny pracy. Mimo to nie narzekałam, bo to i tak było więcej, niż mogłam liczyć w tej branży. Zamknęłam więc własną działalność i odzyskałam na jakiś czas równowagę życiową. Praca w godzinach od do, bez siedzenia po nocach, więcej ludzi, fajny zespół - raj. Niestety do czasu. Szybko okazało się, że w sumie nie mam w tym biurze co robić. Praca była dzielona nierówno, dostawałam jakieś wrzutki typu domki jednorodzinne "na szybko", bo w tym już byłam biegła, a liczył się przecież czas. Co chwilę musiałam pytać, czy jest coś dla mnie do roboty, bo siedzę wolna. Po roku okazało się, że mój potencjał nie jest w ogóle wykorzystywany, a praca demotywuje. Każdy jak trybik siedział, robił swoje i nic ponadto. Poprzednia praca nauczyła mnie tempa i dobrej organizacji. Zostało to wykorzystane w tej firmie na takiej zasadzie, że dokańczałam lub szybko poprawiałam robotę po kimś.
"Zaczęłam szukać na nowo"
Czułam, że zwyczajnie się cofam i cały rok ciężkiej pracy w poprzedniej firmie stopniowo odchodził do lamusa. Zaczęłam na nowo szukać pracy, także na budowie. Na wiele wysłanych zgłoszeń odpowiedziała mi tylko jedna firma i ta zaprosiła mnie na rozmowę. Przeszłam przez rozmowę z HR, czekała mnie jeszcze rozmowa z kierownikiem budowy. Jak się okazało, stanowisko napisane w ogłoszeniu przez HR nie istniało, było za to inne, w ogóle nie związane z moim zawodem, bo dotyczyło przyjmowania i szukania ofert materiałów budowlanych, odpowiadania na korespondencję.
Stanowisko dla mnie może by mieli, jeśli zarząd na zebraniu zgodzi się na utworzenie takiego. Czyli czekaj tatka latka. Dodatkowo postanowiłam szukać innych zajęć, które mogłyby zaowocować może kolejnym zawodem.
Odkryłam w sobie zamiłowanie do wizażu. Zapisałam się więc do rocznej szkoły, którą ukończyłam z dyplomem wizażystki. Niestety praca w tym charakterze szybko okazała się nie dla mnie. Podobnie jak w architekturze, często brakuje "zleceń". Od bardziej doświadczonych dowiedziałam się, że jeśli chciałoby się coś zacząć w tej dziedzinie na poważnie, to lepiej od razu iść na charakteryzację - tego jednak już nie zrobiłam. Postanowiłam znów przeglądać ogłoszenia o pracę jednak jako architekt. Tu zauważyłam pojawienie się nowego nurtu - tym razem nie liczyło się doświadczenie, tylko umiejętność modelowania 3D. Architekt musiał być teraz grafikiem. Szukałam więc różnych kursów dotyczących modelowania. Niestety każdy nie na moją kieszeń. Próbowałam działać samodzielnie, ale opornie to szło, szczególnie z powodu braku własnego komputera ( mój dotychczasowy po prostu się zepsuł ). Po 2 latach pracy pojawiła się u mnie potrzeba jakiegoś rozwoju, sukcesu - postanowiłam dokończyć starą sprawę i ukoronować swoje umiejętności w witrażownictwie - zapisałam się na kurs czeladniczy. Po roku zdobyłam tytuł. Dzięki temu otworzyłam sobie dalszą drogę do zdobycia tytułu mistrza - niestety muszę znów przepracować albo u kogoś albo na własnej działalności przez 3 lata, co już wiem, że do najłatwiejszych nie należy. Ten mały sukces mimo wszystko jakoś podniósł mnie na duchu i mogłam dalej normalnie pracować.
"Czułam się jak kompletny imbecyl"
Jednak po 3 latach "sprzątania" po kimś, pracy przy projektach z doskoku, rutynowych zadaniach, nie wymagających nawet zajrzenia do przepisów, pojawiło się u mnie wypalenie zawodowe. Z jednej strony zaczęło mnie to śmieszyć, jak w wieku 33 lat można mieć w ogóle taki stan. Czułam się jak kompletny imbecyl i że tak samo jestem traktowana. Zlecano mi pracę, ale nie dawano ani dokumentacji, ani wytycznych wymaganych przez inwestora. Nie brano na rozmowy z branżystami, co daje na prawdę bardzo wiele, przy okazji pozwala zrozumieć, co się robi. Stałam się jak maszynka do napędzania tempa pracy. Obrzydzenie sytuacją było silne do tego stopnia, że było mi obojętne, czy w ogóle wstanę do pracy, czy przyjdę na czas, czy nie, a w samej pracy zbierało na mdłości, że w ogóle tam jestem. Nie mogłam patrzeć ani na projekty, ani na budowy, na nic. Po 3,5 roku takiego marnotrawstwa mojej osoby, zwolniłam się i nie pracuję do dziś. Minął rok od mojego zwolnienia. Psychicznie jest już trochę lepiej na tyle, że nie odrzuca mnie od projektów. Nie marnowałam jednak tego czasu. Zajęłam się ponownie witrażem i dodatkowo ceramiką. Wzięłam udział jako wystawca na Festiwalu Przedmiotów Artystycznych w Poznaniu. Mimo wielu kontaktów, niestety nie zaowocowały one niczym. Jednak przez rok była to dobra odskocznia, forma terapii. Nie wiem, czy jeszcze chcę wrócić do zawodu.
"To wszytko po nic"
Te wszystkie lata pokazały mi, że to dążenie do samorozwoju, szkolenia, poszerzanie wiedzy są właściwie po nic. Nikt tego nie potrzebuje, nie wykorzystuje. Umieszcza się człowieka jak trybik w maszynie i koniec.
Dziś czuję się zwyczajnie zniszczona przez taką sytuację. Jestem w sumie 10 lat po studiach, a moja wiedza choć większa od tej absolwenckiej, wciąż jest za mała, jak na taki okres pracy w zawodzie. Ponadto wiedza przestaje się liczyć, bo teraz architekt ma robić efektowne wizualizacje w 3 programach graficznych jednocześnie. Po co zatem graficy?
Oszczędzanie do tego stopnia, że każe się ludziom posiadać po kilka fakultetów, żeby na jednym stanowisku mógł zasiąść jeden superbohater zamiast dwóch wykwalifikowanych pracowników. Nie oszukujmy się jedna k- albo będziemy dobrzy tylko w jednym, albo we wszystkim przeciętni. Bycie dyletantem jest dobre, ale tylko żeby mieć pojęcie o temacie-nie sprawdza się kompletnie, kiedy trzeba wykonać jakieś specjalistyczne zadanie. Posiadanie kilku zawodów na raz jest kompletnie niezrozumiała dla ludzi z zagranicy. Pamiętam, kiedy starałam się o pracę w Anglii. Kobieta z ich pośrednictwa pracy nie mogła zrozumieć o co mi chodzi, że jestem i architektem i witrażystą. Jak w ogóle mogę mieć te dwie profesje jednocześnie. I w sumie racja, bo przez takie coś człowiek w sumie nie jest w niczym do końca fachowcem.
"Nie siedziałam z założonymi rękami"
Jak widać, nie siedziałam w życiu z założonymi rękami i nie narzekałam, że czuję się oszukana. Bardzo irytują mnie więc opinie na forach, czy teraz na Facebooku a propos tematu o oszukanym pokoleniu, że jestem nieudacznikiem i zamiast narzekać to do roboty. Nieudacznicy często właśnie siedzą na stołkach, powciskani dzięki koneksjom. Przykładem jest choćby ZUS w moim mieście -na wszystkich pracowników tylko jeden jest taki, który się orientuje w czymkolwiek. Jeśli nie trafi się szczęśliwie do tej pani, nie załatwi się niczego, bądź załatwi błędnie. Reszta to zwykłe nygusy. Nie użalam się nad sobą, dalej próbuję. Jednak ciągłe zaczynanie od początku zaczyna męczyć, a robię się niestety coraz starsza. Wybrałam zawód jaki wybrałam, pozornie dochodowy. Teraz muszę za to pokutować tylko dlatego, że rynek kuleje, że nie ma żadnej kontroli nad sektorem prywatnym i każdy robi z ludźmi co chce. Zatrudnia się też na zasadzie, kto da mniej. Zarobki są nadal niejawne, na rozmowach odbywają się negocjacje jak przy składaniu ofert w zamówieniach publicznych, gdzie w przypadku tych drugich wiadomo, z czym będzie się miało do czynienia i ustala minimalną kwotę. W przypadku pracy, nigdy nie wiadomo, co i ile będzie się robiło za takie pieniądze, jakie sobie wywalczymy. Umiem naprawdę wiele, posiadam nawet wiedzę praktyczną z budowlanki, tylko czy ktoś zatrudni kobietę jako murarza, tynkarza czy speca od podłóg na gruncie? Mogę zacząć kolejne studia na kierunku, który cieszy się obecnie popularnością. Lubię się uczyć, czemu nie - tylko kto mi zagwarantuje, że za 5 lat to nadal będzie dochodowy zawód? No i znów będę bez doświadczenia Rozważam kolejną działalność gospodarczą, ale tym razem jeszcze poważniej przemyślę temat, nim podążę za kolejnym porywem serca. Szczególnie, że w naszych warunkach trzeba mieć od razu na ZUS-y, bo państwo nie popuści, nie ważne że dopiero zaczynasz i nie wiesz czy wypali. Badania rynku nie zawsze się sprawdzają. Myślę, że tu tak do końca nie chodzi o kwestię bycia oszukanym. My po prostu jesteśmy pokoleniem, które pierwsze doświadczyło chorego systemu i raczkującego kapitalizmu. Na podstawie swojego zawodu mogę powiedzieć, że osoby starsze ode mnie o 10 a nawet już 7 lat miały łatwiej i wśród nich jest o wiele więcej osób z uprawnieniami projektowymi i takich, które mają pracę w zawodzie. One jeszcze załapały się na stare zasady, które gdzieś tam w mentalności krążyły, gdzie praktyki były jeszcze traktowane jako obowiązkowe, żeby móc dalej funkcjonować w branży. Nasze pokolenie natomiast zostało wpuszczone na głęboką wodę, tylko nikt nie dał wskazówek, jak z niej wypłynąć.
Zwycięża cwaniactwo i buta - jeśli się tego nie ma, dostaje się łatkę nieudacznika.
Anonim
Tytuły i śródtytuły od Redakcji.
>>>>
Zaskakujaco duzy odzew !!!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:32, 11 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Szokujące treści w czasopiśmie dla nauczycieli.
Wulgaryzmy i plagiat znalazły się w czasopiśmie dla nauczycieli, które wydaje fundacja założona przez MEN - informuje "Rzeczpospolita".
Czasopismo ma być wskazówką dla nauczycieli, jak prowadzić lekcje i poznawać nowe metody pedagogiczne. „Języki obce w szkole" od tego roku mają nowego wydawcę, a pismo zaczęło mocno zaskakiwać treściami.
Nauczycielom proponuje się między innymi odgrywanie dialogu z filmu "Dzień Świra". Uczniowie mogą się go nauczyć na pamięć oraz uzupełniać luki wulgarnymi słowami z filmu. Chodzi o scenę, w której Adaś Miauczyński odpytuje syna z koniugacji czasownika "to be". Dialog kończy się słowami: to be, ... , or not to be. „... jest jednym z tych wyrazów, które uczniowie mają wpisać w dialogowe luki.
To nie koniec kontrowersji wokół pisma dla nauczycieli. W trzecim numerze opublikowano materiał, który w zdecydowanej większości jest kompilacją czterech innych tekstów. Bez problemu można wyszukać je w internecie, każdy z nich ma swojego autora. Ich nazwisk jednak nie odnotowano w bibliografii.
>>>>
Brawo wspaniala edukacja . Daje efekty ,,wychowanie'' Agory ... I promocja ,,nowej kultury'' czyli bluzgu ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:04, 16 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Maciej Stańczyk
W pułapce
Anna, Ewa, Marcin, Andrzej. Czwórka przyjaciół z pokolenia wyżu demograficznego lat 80., w 2001 roku studenci dziennikarstwa na jednej z największych niepublicznych uczelni w Polsce. Dziś mówią: dyplom ukończenia studiów w pierwszej kolejności stał się przepustką do pośredniaka. Z prestiżu uczelni został tylko kolorowy folder. My sami jesteśmy w pułapce. Bez pracy, w najlepszym razie ze śmieciową umową.
- Dziś mamy dwóch studentów na jednego ucznia szkół zawodowych. To są nierealne proporcje. Bywają firmy, gdzie jest dwóch ludzi z wyższym wykształceniem i jeden wykwalifikowany robotnik. Na ogół w Europie i na świecie, jest zupełnie odwrotnie, bo tam na dziesięciu wykwalifikowanych robotników jest trzech ludzi z wyższym wykształceniem - mówił w jednym z wywiadów profesor Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, członek Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN.
Deformacja, o której mówi profesor to efekt "bonanzy edukacyjnej", rozkwitu prywatnych uczelni, które przed dekadą wyrastały w Polsce, jak grzyby po deszczu, by zaspokoić potrzebę studiowania u rzeszy młodych ludzi, pokolenia wyżu demograficznego lat osiemdziesiątych.
Właśnie wtedy zawodówki i technika były obciachem. Kto rezygnował ze studiów właściwie sam spychał się na margines. Nie chcesz studiować, to tak, jakbyś na wykwintnym przyjęciu chciał być kelnerem, zamiast honorowym gościem - brzmiała oficjalna propaganda. Działało, wszyscy szli na studia. W 1990 roku mieliśmy 400 tys. studentów, dziesięć lat później - ponad półtora miliona, a w 2005 roku - już blisko dwa miliony. To właśnie dla nich powstawały kolejne prywatne uczelnie, z których część przypominała raczej szkółki niedzielne, niż poważne świątynie wiedzy.
Liczyło się jednak głównie to, że można w nich było zdobyć tytuł magistra. Efekt? Specjalistów od zarządzania i marketingu mamy na kolejne dwadzieścia lat. Dziennikarzy i politologów na kilka pokoleń do przodu. Ani nie są kelnerami, ani gośćmi na bankiecie. Obchodzą się smakiem, zamiast spijać mleczko. Są straconym pokoleniem. Czy na pewno?
Nasi rozmówcy, czwórka przyjaciół, w 2001 roku mieli po dwadzieścia lat. Anna, Ewa, Marcin i Andrzej są częścią pokolenia wyżu demograficznego z lat osiemdziesiątych, które na przełomie wieków wkraczało w dorosłość, szło na studia. Oni wybrali dziennikarstwo – ze względu na swoje zainteresowania i ciekawość świata, po trochu ze względu na modę, ale po części też dlatego, że zawód dziennikarza wciąż cieszył się pewnego rodzaju estymą i poważaniem. W końcu to "czwarta władza". Studia miały być do niej przepustką.
W Łodzi, gdzie studiowali nasi rozmówcy, na modę na dziennikarstwo najszybciej odpowiedziała Wyższa Szkoła Humanistyczno-Ekonomiczna. Jako pierwsza w regionie utworzyła taki kierunek, do grona wykładowców zapraszając mniej lub bardziej znanych praktyków i teoretyków zawodu. Łódzka WSHE to wówczas jedna z największych niepublicznych uczelni w Polsce, kusząca atrakcyjnymi kierunkami studiów, niezłą bazą dydaktyczną, nazwiskami wykładowców, których można było spotkać też na liście płac miejscowego uniwersytetu. Żeby zostać studentem uniwersytetu trzeba było jednak zdać egzaminy, w WSHE – wpłacić czesne. Już wtedy, w 2000 roku, kilkanaście tysięcy maturzystów, wybrało tę drugą opcję.
Absolwentów dziennikarstwa szybko odarto ze złudzeń. Dyplom ukończenia studiów w pierwszej kolejności stał się przepustką do pośredniaka, a o jego posiadacza nie zamierzały rywalizować żadne redakcję. Z prestiżu uczelni został tylko kolorowy folder. WSHE, już pod szyldem Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej, stała się bohaterką jednego z największych skandali edukacyjnych ostatnich lat i o mały włos nie została zlikwidowana.
Anna, Ewa, Marcin i Andrzej, dziś trzydziestolatkowie zgodzili się, wspólnie z Onetem, spojrzeć na swoje wybory sprzed ponad dekady. Czy wtedy zrobili dobrze idąc na dziennikarstwo? Co w ogóle dały im studia? Jak potoczyły się ich kariery zawodowe? Czy osiągnęli sukces, czy może spotyka ich pasmo rozczarowań? I kogo za to winią? Siebie, czy innych?
Epizod 1: Studia
Anna, 31 lat. Ukończone studia – dziennikarstwo i stosunki międzynarodowe
Chciałam zostać farmaceutką, zdawałam egzaminy w Collegium Medicum w Krakowie, ale zabrakło mi trzech punktów. Awaryjnie miała być biologia, ale mama nauczycielka odradzała mi taki krok. Po tym tylko szkoła ci zostanie. Żadne życie, żadna kariera - mówiła matka. W końcu padło na dziennikarstwo w Łodzi, blisko rodzinnego domu, zaocznie, bo sama musiałam zarobić na studia. Same studia ciekawe, na warunki na uczelni też nie mogę narzekać.
Pierwsze rozczarowanie? Obowiązkowe praktyki w zawodzie. Pół naszego rocznika poszło wtedy do redakcji jednej z ogólnopolskich gazet. Każdy od ręki dostał wpis, że ma zaliczone tam praktyki. Nawet jak ktoś chciał zostać, to mówili, że nie potrzebują. Widać w redakcjach nikt nie czekał na absolwentów dziennikarstwa. Wiem, nikt na siłę mnie tam nie trzymał, nikt nie zmuszał do tych studiów, ale sporo pieniędzy w nie zainwestowałam, miałam tak po prostu przerwać?
Obroniłam licencjat, zmieniłam uczelnię i kierunek. Magistra miałam już bronić ze stosunków międzynarodowych. To była dopiero porażka. Żadnych ćwiczeń, warsztatów, same wykłady, oceny przepisywali nam z licencjatu. Mieliśmy specjalizację - mass media, a żadnych zajęć w tym kierunku. Temat pracy magisterskiej miałam taki sam, jak licencjatu.
Czy żałuje? Żałuje tej farmacji. Inaczej mogło potoczyć się moje życie, miałabym więcej możliwości, niż po dziennikarstwie. Czasami jednak zastanawiam się po co mi w ogóle były potrzebne studia? Pracuje, ale wiedzy ze studiów nie wykorzystuję. Mogłam skończyć jakieś studium, choćby fryzjerskie, mieć jakiś konkretny zawód, otworzyć swój zakład, pracować na własny rachunek. A tak, mam studia i jestem niezadowolona.
Ewa, 31 lat. Ukończone studia – dziennikarstwo i stosunki międzynarodowe
Dziś mogę żałować, że nie mam konkretnego zawodu, że sama do końca nie wiem, w czym się specjalizuje. I nie mówię tylko o studiach. Wcześniej mogłam skończyć zawodówkę, ale wybrałam liceum ogólnokształcące. Taka była moda, społeczne oczekiwania. Kto szedł do zawodówki? Ten co nie dawał sobie rady z nauką, kto był po prostu słaby, niezdolny. Ogólniak był dla tych, co myśleli o studiach. Dziś wiem, że kto wybrał zawodówkę, ma jakiś fach w ręki. Ja zostałam z niczym.
Studia? Myślałam najpierw o filmówce, stanęło na dziennikarstwie i stosunkach międzynarodowych. Mam poczucie zmarnowanego czasu. Dziś podejmowałabym inne decyzję, bardziej wsłuchała się w potrzeby rynku pracy. Może wybrałabym medycynę? Ale to już gdybanie. Swoim dzieciom jednak będę doradzała, żeby zdobyły zawód, żeby miały jakiś fach na ręku, a dopiero potem szły na studia.
Andrzej, 31 lat. Ukończone studia – dziennikarstwo i stosunki międzynarodowe
Kto nie szedł na studia, szedł do wojska. Zdawałem na uniwersytet, oblałem egzaminy i została tylko prywatna uczelnia. Padło na dziennikarstwo, bo to moja pasja. Naczytałem się Kapuścińskiego i myślałem, że jak on będę zdobywał świat. Aż wstydzę się swoich marzeń.
Pierwsze rozczarowanie? Wódka z kumplami, jeszcze na studiach. Mówię co studiuje, gdzie, a oni w śmiech. Wyższa Szkoła Lansu i Bansu – tak mówili o mojej uczelni. Widać najciemniej pod latarnią, bo my wszyscy wierzyliśmy, że dobrze wybraliśmy. A potem ta afera i wstyd, że masz taką uczelnię w CV. Poszedłem na drugie studia, już w Warszawie, na naprawdę porządną uczelnię. Ale złudzeń nie mam, te studia też do niczego mi się nie przydadzą. Tyle, że przykryje tą lipną uczelnię z Łodzi, inną szkołą.
Marcin, 31 lat. Ukończone studia – dziennikarstwo i stosunki międzynarodowe
Dziennikarstwo było ciekawe, a szkoła wtedy na topie. Kto mógł wiedzieć, że wyjdzie tak, jak wyszło. Mogłem wybrać inaczej. Dziennikarzem może zostać każdy, wcale nie potrzeba do tego dyplomu studiów dziennikarskich. Dopiero dzisiaj zdaję sobie z tego sprawę, choć studiów nie żałuję. Największe rozczarowanie to rynek pracy.
Epizod 2: Praca
Marcin, od pół roku szuka pracy
Musiałem pracować już na studiach, do tego miałem kredyt studencki. Dwa lata temu dopiero go spłaciłem. Chciałem pracować w zawodzie. Zaczynałem w lokalnym radiu. Nie było pieniędzy, finansowo pomagali mi rodzice, dorabiałem. Później był staż z urzędu pracy, potem umowa śmieciowa. Pieniądze śmiechu warte. Wytrzymałem rok, potem udało mi się zaczepić do biura prasowego jednej z publicznych instytucji. Trzy lata, pod względem zawodowym, chyba najlepsze w moim życiu. Przyszły jednak wybory, zmieniła się władza i nowa miotła wszystkich z biura prasowego wysłała do pośredniaka. Zaczepiłem się w lokalnej redakcji. Znów umowa śmieciowa, zarobisz tyle, ile uda ci się wyszarpać z grafiku. Psie warunki, ludzie pracowali po kilkanaście lat, od rana do nocy i nie mieli etatów, zarabiali jakieś grosze.
Wróciłem do PR, przeprowadziłem się do Warszawy, bo tu tak naprawdę koncentruje się rynek. Pracę zmieniałem już dwa razy. Etat traciłem zawsze wtedy, gdy klient odchodził do konkurencji. Tracisz klienta, nawet nie ze swojej winy, to tracisz automatycznie pracę. Takie realia. W ostatniej firmie nie zapłacili mi nawet za wszystkie zlecenia, rozstaliśmy się w gniewie.
Od pół roku pozostaje bez pracy. Widzę kryzys po ilości publikowanych ogłoszeń. Teraz nawet nie ma z czego wybierać. Aplikuje do urzędów, publicznych instytucji, ale albo konkursy są z góry ustawione, albo proponują śmieszne wynagrodzenie. W biurze prasowym Wojewody Mazowieckiego oferowali niemal tyle, co w Lidlu na kasie. Poszedłem w końcu zarejestrować się do pośredniaka, ale tam pracy dla ludzi po studiach też nie mają. Tynkarze, murarze, jakieś frezowanie. Dla mnie nie ma nic.
Ewa, bezrobotna, matka dwójki dzieci
Jeszcze na studiach pracowałam jako agent ubezpieczeniowy, potem jako niania. Po obronie dyplomu wyprowadziłam się z mężem w okolice Wrocławia. Liczyliśmy, że tam będziemy mieli więcej możliwości, ale pracy było jak na lekarstwo. Urodziłam pierwsze dziecko i o posadę było jeszcze trudniej. Jak masz dziecko, to dla pracodawcy jesteś w ogóle nieatrakcyjna, skreślona. U niego liczy się dyspozycyjność, masz być właściwie jego własnością, a dziecko trzeba zaprowadzić do przedszkola, może się przecież rozchorować. Dla kobiety to upokarzające. Później gmina uruchomiła własne radio. Zostałam jego szefową. Nawet etatu nie miałam, tylko umowę zlecenie, obowiązków całe mnóstwo. Zespół miałam skompletować z praktykantów, bo gmina nie miała pieniędzy na wypłaty. Prowizorka. Drugi raz zaszłam w ciąże, urodziłam dziecko i znów jestem bez pracy.
Andrzej, ma umowę śmieciową
Pierwsza w moim CV była mała, prywatna agencja prasowa. Kazali sobie płacić, za to, że pozwolili przychodzić na praktyki. Nawet nie miałem swojego biurka, o wszystko musiałem się prosić, o zarabianiu pieniędzy nie było nawet mowy. Chciałem jednak zdobyć doświadczenie, bo bez tego na rynku pracy jesteś nikim. Później udało mi się załapać do lokalnej gazety, w mojej rodzinnej miejscowości. Półtora roku pracowałem za samą wierszówkę, bez żadnych świadczeń. Co miesiąc obiecywali mi etat, aż w końcu podziękowali w ogóle za pracę. Z dnia na dzień.
Za wszelką cenę chciałem utrzymać się w zawodzie, przyjechałem do Warszawy, bo tu jest więcej możliwości. Dostałem wreszcie etat, a po pół roku wypowiedzenie. Likwidacja stanowiska pracy – tak to się ładnie nazywa. Znów coś udało mi się znaleźć, znów dostałem etat, a po chwili kolejne wypowiedzenie warunków umowy. Robisz to samo, tylko na umowę o dzieło, albo spadaj. Zagryzam zęby i pracuję. Tylko wkurwiam się, jak na mejla dostaję kolejną wiadomość od piarowców zarządu – nasza firma jest liderem, zanotowaliśmy sukces, stawiamy na rozwój. Facet, który piszę te wiadomości sam szuka roboty.
Anna, pracuje "na słuchawce" w banku, ma umowę o pracę
Próbowałam wcisnąć się do zawodu dziennikarza, ale nie mogłam sobie pozwolić na pracę za darmo, a tego oczekiwały ode mnie kolejne redakcję. Wysyłałam kilkadziesiąt ofert dziennie, miałam CV na każdą okazję. W końcu trafiłam do banku. Żadnego urlopu, żadnego chorobowego, umowa przedłużana co dwa tygodnie. Byłam młoda, chciałam zdobyć doświadczenie, więc się godziłam na takie warunki.
Później była "słuchawka" u jednego z operatorów komórkowych. Na papierze praca na 3/4 etatu, w rzeczywistości pełen etat – osiem godzin dziennie. Nie podoba się to do widzenia. Wytrzymałam cztery lata.
Wróciłam do bankowości. Oddziały, słuchawka. Kilka banków mam już w CV. W oddziale jest tak, że jak nie masz sprzedaży to długo nie popracujesz. HR dzwoni i mówi, że jak nie będzie targetu, to obetną ci część pensji. Nie podoba się to do widzenia. Na słuchawce sprzedaży nie mam, ale różowo nie jest. Trzy lata pracuje bez awansu, bez podwyżki, nawet inflacyjnej. Praca – świątek, piątek i niedziela, także w nocy. Ścieżka kariery – żadna, dosłownie zero wytycznych, tylko przez kolesiostwo można dostać lepszą pracę, przeniesienie do innego działu. Podwyżka – żadna, bo ciągle musimy ciąć koszty. Nawet nie wiesz, ile razy w takiej sytuacji słyszałam "ciesz się Aniu, że masz umowę na czas nieokreślony". Szkoda gadać.
Epizod 3: Przyszłość
Anna: - Wciąż właściwie myślę o zmianie pracy, ale odejść mogę tylko do innego banku, bo gdzie indziej jestem nieatrakcyjnym kandydatem. Zostaje albo słuchawka, albo oddział – tyle że pod innym szyldem. Wpadłam w pułapkę i nie wiem, jak z niej wyjść.
Andrzej: - W moim zawodzie będzie już tylko gorzej, nie mam złudzeń. Tylko ja właściwie nic innego nie umiem robić, nie mam żadnego konkretnego fachu w ręku. Próbuje się przekwalifikować, ale w nowej branży będę zaczynał od zera, razem z ludźmi zaraz po studiach. A ja mam już trzydzieści lat.
Marcin: - Myślę o własnej firmie. Konkurencja w branży olbrzymia, ale może nie będę miał wyjścia.
Ewa: - Być może całą rodziną wyjedziemy na stałe z Polski. Dla dzieci, żeby miały lepszą przyszłość. O sobie już nie myślimy.
>>>>
Tak . To co zrobili w Polsce po 89 z gospodarka to zbrodnia !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:24, 17 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
"To nie koniec kreatywnej polityki wobec samorządów"
Samorządowcy kolejny raz muszą przełknąć gorzką pigułkę, jaką aplikuje im rząd. Według "Rzeczpospolitej" gabinet stosuje wobec nich kreatywną księgowość.
320 mln zł wsparcia, jakie premier Donald Tusk i minister edukacji Krystyna Szumilas obiecali w przyszłym roku gminom na opiekę przedszkolną, miały najprawdopodobniej trafić do nich jako subwencja oświatowa na edukację, ustaliła gazeta.
W przyjętym pod koniec września projekcie ustawy budżetowej na 2013 r. subwencja została uszczuplona właśnie o ok. 300 mln zł w porównaniu z założeniami budżetu, który na początku września trafił do konsultacji. Projekt z 5 września przewidywał bowiem, że do szkół trafi 39 mld 806 mln zł, a ostatecznie na cel zarezerwowano 39 mld 511 mln zł.
To nie koniec kreatywnej polityki wobec samorządów - pisze "Rzeczpospolita". Do tej pory na konta gmin nie trafiło 450 mln zł z rezerwy budżetowej, które miały wyrównać koszty podwyższonej na początku tego roku składki rentowej. Pieniądze te miały zostać podzielone do 15 października. Termin nie został dotrzymany.
>>>>
Dalszy ciag zabawy ze szkolami .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:59, 17 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Solidarna Polska złoży wniosek o wotum nieufności dla minister sportu
Prezes Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro zapowiedział złożenie wniosku o wotum nieufności dla minister sportu Joanny Muchy. To reakcja na sytuację, do której doszło na Stadionie Narodowym i przełożenie meczu Polska-Anglia.
- Przez nieudolność organizatorów Polska została skompromitowana w oczach kibiców na całym świecie - przekonywał Ziobro. Jego zdaniem, minister sportu jest politycznie odpowiedzialna za kompromitację Polski w związku z przełożeniem meczu, bo Narodowe Centrum Sportu - które jest operatorem Stadionu Narodowego - bezpośrednio podlega ministrowi sportu i turystyki.
Narodowe Centrum Sportu - nadzorowane przez Ministerstwo Sportu i Turystyki - zarządza Stadionem Narodowym w imieniu Skarbu Państwa.
16 października o godz. 21.00 na Stadionie Narodowym miał rozpocząć się mecz eliminacji mistrzostw świata w piłce nożnej Polska - Anglia. Został przełożony na środę z powodu złego stanu murawy na Stadionie Narodowym.
>>>>
Rzeczywiscie dali czadu z tym basenem ... znaczy sie stadionem ...
Tak . Sila jesr kobieta niestety nie ministra...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:01, 18 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Były rektor AGH: uczelnie się sprostytuowały
- Nawet bardzo dobre nasze uczelnie sprostytuowały się. Poszły w ilość. To rodzi bylejakość nauczania, a ta rodzi bylejakość absolwentów – mówi "Rzeczpospolitej" były rektor AGH Ryszard Tadeusiewicz.
Wypowiedź profesora Tadeusiewicza wpisuje się w Oszukane Pokolenie Onetu, czyli cykl artykułów o dzisiejszych 20- i 30-latkach. To pokolenie z wyżu demograficznego, które dostało w swojej młodości jasny przekaz, że najważniejsza rzecz, to nauczyć się angielskiego, skończyć ogólniak i studia z tytułem mgr! A potem praca na spokojnie się znajdzie... Nie znalazła się. Zostaliśmy oszukani. Przez kogo i w jaki sposób? Czytaj przez cały miesiąc na Onecie i w Tygodniku Powszechnym. A jeśli czujesz się oszukany - dołącz do nas na Facebooku.
Zdaniem profesora Tadeusiewicza, problem nie tkwi w tym, że polskie uczelnie nie kształcą na potrzeby rynku. Taki model jest zresztą według niego zwodniczy. - Kształcąc na potrzeby rynku możemy wykształcić ludzi, którzy kilka lat po studiach znajdą się w pułapce, bo ich wąsko wyspecjalizowane umiejętności przestaną być komukolwiek potrzebne – wyjaśnia.
I podkreśla, że grunt to kształcić ludzi myślących, niezależnie od ukończonego kierunku. - Człowiek, który umie myśleć, da sobie radę niezależnie od środowiska, w którym się znajdzie. Ten, który jest zbyt wąskim specjalistą, niepotrafiącym spojrzeć "ponad płotem" przegra na rynku pracy – dodaje.
Pytany, co w takim razie z bezrobotnymi filozofami i socjologami, którzy przecież myśleć potrafią, odpowiada: "Być może nie są wystarczająco dobrymi filozofami i socjologami." - Dawniej na uczelnie trafiali ludzie naprawdę najzdolniejsi. Obecnie przekroczyliśmy w niektórych kategoriach wiekowych 50-procentowy próg studiujących. Innymi słowy - zaczynamy czerpać również z tych, którzy są inteligentni w sposób przeciętny albo poniżej przeciętny – tłumaczy.
"Zgubiliśmy sens"
Profesor Tadeusiewicz uważa, że przyczyną tej masowości jest fakt, że w Polsce po 1989 roku chciano się pochwalić wysokim wskaźnikiem skolaryzacji. - Mówiono: spójrzcie, w PRL studiowało tyle i tyle osób, a teraz aż tyle i tyle. Ale statystyka jest jak bikini niby wszystko widać, ale najważniejsze jest zawsze ukryte. Zgubiliśmy sens, którym jest kształcenie ludzi przyczyniających się do rozwoju cywilizacyjnego – twierdzi.
Były rektor AGH uważa, że sporą rolę odegrały także pieniądze. - Okazało się, że nauczanie na poziomie rzekomego szkolnictwa wyższego i tworzone w tym celu naprędce uczelnie były, po prostu, świetnym interesem – mówi.
Jego zdaniem w finansową pułapkę wpadły nie tylko prywatne uczelnie. – Gorzej, dla tych państwowych stworzono system dotacji zależnych od liczby przyjmowanych studentów. Każdy student przynosił ze sobą woreczek budżetowych pieniędzy.
- Niestety, nawet bardzo dobre nasze uczelnie sprostytuowały się. Poszły w ilość. To rodzi bylejakość nauczania, a ta rodzi bylejakość absolwentów – uskarża się Tadeusiewicz.
"Naukowy PGR"
Profesor nie szczędzi w wywiadzie ostrych słów pod adresem szkolnictwa wyższego. - Teraz jesteśmy zdeterminowani celami, które wymyślili biurokraci nie mający ku temu kompetencji. To funkcjonuje jak naukowy PGR – mówi.
Tadeusiewicz uważa, że jest sposób na to, by określić, która uczelnia dobrze kształci. - Wystarczy spojrzeć, gdzie trafiają absolwenci. Tam, gdzie absolwenci sobie radzą, a potwierdza to pozytywna reakcja rynkowa, tym uczelniom powinniśmy dawać zielone światło.
Więcej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".
>>>
Tak to wyjatkowa hanba bo od ,,ludzi nauki'' wymaga sie POZIOMU !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 11:47, 19 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Wzrasta przestępczość narkotykowa w polskich szkołach
W polskich szkołach podstawowych i gimnazjalnych wzrasta przestępczość narkotykowa. Jak wynika ze statystyk policyjnych w pierwszym półroczu tego roku ujawniono na terenie placówek prawie 500 przypadków handlu narkotykami. Dla porównania w całym ubiegłym roku było ich blisko 670.
- Młodym ludziom oferuje się głównie marihuanę i amfetaminę. Narkotyki nierzadko rozprowadzają na terenie szkolnych placówek sami ich uczniowie mówi sierżant sztabowy Paweł Grygiel - rzecznik prasowy sądeckiej policji.
Zdarza się, że są to wzorowi uczniowie. O podejrzeniach co do handlu środkami odurzającymi coraz częściej informują policję nie tylko pedagodzy ale i sami rodzice. Ta otwartość na współpracę jest coraz większa.
Rodzice coraz częściej informują policję o niepojących zachowaniach ich dzieci, albo że znajdują u nich przedmioty, które służą do konsumpcji narkotyków.
Problemem w szkołach podstawowych i gimnazjalnych są również częste wymuszenia, kradzieże, napaści na nauczyciela, bójki czy pobicia. Według danych policji, od stycznia do czerwca tego roku odnotowano blisko 20 tysiące tego typu przestępstw.
>>>>
Coraz lepiej ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:24, 24 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Fikcyjna nauka w krakowskich szkołach
Krakowski magistrat dofinansowuje naukę uczniów w szkołach policealnych, nawet jeśli ci zapisują się do nich tylko dla zaświadczenia do ZUS i ani razu nie pojawili się na zajęciach - alarmuje "Dziennik Polski".
Zgodnie z ustawą o systemie oświaty, miasto musi dofinansować naukę każdego, kto zapisał się do szkoły policealnej. Dlatego niemal wszystkie te placówki walczą o uczniów, oferując im brak jakichkolwiek opłat, a do tego legitymacje uprawniające do zniżek w komunikacji i zaświadczenia do ZUS.
Równie kuszące jest to, że zapisanie się do szkoły policealnej przedłuża możliwość korzystania z zasiłku i renty rodzinnej oraz umożliwia pracę na umowę-zlecenie bez konieczności opłacania składek do ZUS. Wszystkie przywileje uczniów finansowane są ze środków publicznych.
- To jest poważny problem ogólnopolski, który rzuca cień na szkolnictwo niepubliczne i powinien zostać rozwiązany na poziomie rządowym - mówi Anna Okońska-Walkowicz zastępca prezydenta Krakowa ds. edukacji i spraw społecznych.
>>>>
To super !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:51, 24 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Agresja uczniów w polskich szkołach
Polityka
Nauczycielka z Suwałk znieważona przez uczniów gimnazjum podczas lekcji poskarżyła się sądowi. Lżyli ją, obnażali się, wychodzili z klasy, gadali przez telefony, oddawali mocz - wszystko podczas lekcji. Co się dzieje w szkolnych klasach? - o tym czytamy w "Polityce".
Według raportu CBOS z 2011 r., aż 40 proc. uczniów uznaje przemoc za poważny problem polskiej szkoły, 19 proc. nauczycieli zgadza się z uczniami co do powagi problemu. Co piąty uczeń skarży się, że doznał psychicznej przemocy ze strony nauczyciela. A odwrotnie? Nauczyciele przyznają - spis przewinień suwalskich gimnazjalistów nie jest niczym niezwykłym. Tyle że o tym oficjalnie się nie mówi. Istnieje problem „gnojków”, z którymi nikt sobie nie radzi.
W jednym z krakowskich gimnazjów nauczyciele opowiadają o klasie, którą nazywa się "latające krzesła". - Człowiek idzie tam po to, żeby wyrecytować materiał do ścian i modli się, żeby bezpiecznie przetrwać 45 minut. Wychodzi wypompowany psychicznie - mówią.
Ten problem powoduje, że wracają pytania, czy powstanie gimnazjów miało w ogóle sens i teraz coraz częściej nauczyciele uważają, że to był błąd. W 6,5 tys. polskich gimnazjów uczy się ponad 1,2 mln podrostków, którzy przychodzą tam jako dzieci i przez trzy lata przeżywają najbardziej burzliwy okres dorastania.
Jak tłumaczy w "Polityce" krakowski historyk, uczniowie "najpierw się obwąchują, a potem zaczynają ustalać hierarchię w nowym miejscu". A to zachowanie bywa bardzo brutalne.
>>>>
No jak to co sie dzieje ? Powrot do ,,starych dobrych czasow'' przed Giertychem...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:31, 25 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Kuratorium odrzuciło zastrzeżenia dyrektora gimnazjum salezjańskiego.
Kuratorium oświaty we Wrocławiu odrzuciło i uznało za bezzasadne zastrzeżenia dyrektora salezjańskiego gimnazjum w Lubinie, w którym odbyły się otrzęsiny. Zdaniem wizytatorów zabawa naruszała godność uczniów.
Kuratorium wszczęło kontrolę po tym, jak na stronie internetowej gimnazjum salezjańskiego w Lubinie pojawiły się zdjęcia z otrzęsin. Widać na nich siedzącego ks. dyrektora Marcina Kozyrę i klęczących przed nim pierwszoklasistów, którzy mieli zlizywać albo dotykać ustami białej piany na jego kolanach. Obok dyrektora stał pojemnik ze sprayem. Po fali krytyki Towarzystwo Salezjańskie z Wrocławia zdecydowało, że nie będzie otrzęsin w gimnazjum w Lubinie.
Jak poinformowała rzeczniczka prasowa Kuratorium Oświaty we Wrocławiu Janina Jakubowska, ks. dyrektor miał kilka zastrzeżeń do protokołu kontrolnego. - Wszystkie zastrzeżenia ks. dyrektora zostały odrzucone, uznaliśmy je bowiem za bezzasadne - mówiła Jakubowska.
Ks. dyrektor przede wszystkim - według rzeczniczki - był niezadowolony, że wizytatorzy nie rozmawiali z uczniami i rodzicami. - Przeprowadzaliśmy kontrolę szkoły pod kątem, czy są w niej łamane prawa i czy działa prawidłowo. Nie zbieraliśmy opinii. Nie mieliśmy takiej potrzeby ani obowiązku - powiedziała Jakubowska.
Ponadto dyrektor był niezadowolony, że jego opinia, iż "szkolne otrzęsiny nie uwłaczają godności ucznia" nie została uwzględniona w protokole. - Zdaniem wizytatorów zabawa naruszała godność ucznia - dodała.
Dwa pozostałe zastrzeżenia ks. dyrektora dotyczyły psychologa zatrudnionego w szkole oraz warunków rekrutacji do szkoły. W tych kwestiach kuratorium również nie podzieliło stanowiska ks. dyrektora.
Jakubowska dodała, że przysyłając swoje zastrzeżenia ks. dyrektor jednocześnie poinformował kuratorium, że zastosuje się do zaleceń i będzie je realizować. - Zamierzamy za jakiś czas przeprowadzić w gimnazjum ponowną kontrolę i sprawdzić, czy i jak są realizowane zalecenia kuratorium - dodała rzeczniczka.
Na przełomie września i października Kuratorium Oświaty we Wrocławiu przeprowadziło kontrolę w gimnazjum salezjańskim. Efektem końcowym był protokół kontrolny z pięcioma zaleceniami, które zostały przekazane dyrektorowi pisemnie.
Wynikało z nich, że otrzęsiny mogą być organizowane, ale "nie mogą uchybiać godności ucznia". - Ta zabawa w rażący sposób naruszała godność ucznia - mówiła Janina Jakubowska. Ponadto wyjazd, podczas którego odbywały się otrzęsiny, nie był zgłoszony w kuratorium oświaty, a powinien być. Organizator powinien przedstawić program takiego wyjazdu, nie przedstawił.
Dodatkowo wyjazd, który odbywa się w czasie wakacji, nie może być obowiązkowy, a tymczasem zapis na ten temat znalazł się w regulaminie szkoły dotyczącym rekrutacji do gimnazjum. - Dzieci w czasie wakacji mają prawo mieć własne plany. Wyjazd integracyjny nie może być obowiązkowy. Nie może też być warunkiem przyjęcia do szkoły - tłumaczyła rzeczniczka.
Pozostałe dwa zalecenia dotyczyły innych spraw związanych z organizacją szkoły. Kuratorium zwróciło uwagę dyrektorowi, że psycholog szkolny wchodzi w skład grona pedagogicznego, a zatem musi uczestniczyć w radach pedagogicznych i prowadzić dziennik. Ostatnie z zaleceń dotyczy przeprowadzania egzaminu klasyfikacyjnego uczniów.
Tymczasem wciąż toczy się postępowanie rzecznika dyscyplinarnego przy wojewodzie dolnośląskim, który sprawdza, czy "uchybiono godności zawodu nauczycielskiego".
Postępowanie w sprawie otrzęsin prowadzi również lubińska prokuratura, która przesłuchała już ks. dyrektora, przesłuchuje rodziców, nauczycieli i dzieci. Przesłuchania mają potrwać do połowy listopada.
Głos w sprawie zabrał również abp Józef Michalik, który 25 września krytycznie odniósł się do sprawy otrzęsin w salezjańskim gimnazjum. "Taka sytuacja jest nie do zaakceptowania" - powiedział wtedy dziennikarzom.
Na stronie gimnazjum można było przeczytać komentarze uczniów, animatorów otrzęsin, rodziców, nauczycieli, którzy bronili ks. Kozyry. Napisali, że "ksiądz miał za zadanie przyjąć jedynie, nie ubliżając nikomu, hołd 'kociaków', po czym symbolicznie pasować ich na uczniów".
>>>>
Debile z kuratorium ... Narusza godnosc ? A moze WF narusza . Jak nam facet kazal robic cwiczenia na ocene po kolei to kazdy mial dosc bo wolelismy pograc w pilke a nie przed facetem sie wyginac a on nam stawial stopnie . TO NAM NARUSZALO GODNOSC !
A tutaj nikt pretensji nie ma . Moze ciule ktorzy na miejscu nie byli i ktorzy nie brali udzialu nie beda oceniac ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:21, 12 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Blisko 200 prywatnych uczelni do likwidacji
Dwie trzecie prywatnych uczelni zniknie z mapy Polski do 2015 r. - twierdzi "Dziennik Gazeta Prawna". Proces likwidacji trwa. Z 338 szkół wyższych działających jeszcze w 2011 r. zamknięto 27, a 22 są w stanie likwidacji.
Według gazety to dopiero początek czystki w branży, bo w miarę jak pogłębia się niż demograficzny i spada liczba studentów, będzie przybywać szkół bankrutów.
Z szacunków Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan wynika, że w ciągu najbliższych 2-3 lat zniknie ok. 200 niepublicznych uczelni. W pierwszej kolejności upadną te, które mają do tysiąca słuchaczy. W 2025 r. zostanie tylko 50 uczelni prywatnych.
Część szkół ratuje się przyłączeniem do większych, silniejszych uczelni. Największy w Polsce holding edukacyjny grupy Wyższe Szkoły Bankowe składa się już z dziewięciu szkół finansowych, a przejmuje pięć kolejnych w różnych miastach Polski. Taka konsolidacja pozwala zaoszczędzić do 30 proc. na kosztach .
....
Wreszcie skonczylo sie uczelnianym gangsterom eldorada . Do tej pory obrzydliwie korzystali z bezrobocia handlujac dyplomami . Ludzie nie majac pracy ,,uczyli sie" .Czyli placili haracze za dyplomy . Teraz ludzie sie skonczyli . Nie ma bo sie nie urodzili . Ekonomiczna eksterminacja . Czesto tak jest ze najwieksi lotrowie na koncu odczuwaja skutki wlasnych zbrodni . Gdy juz wyslali ofiary na tamten swiat system ktory zbudowali ich niszczy . I biada im bo milion razy lepiej byc ofiara .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:37, 12 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Roman Giertych: udział w marszu prezydenckim był dla mnie wzruszający
- Byłem wzruszony, gdy miałem możliwość złożyć z panem prezydentem kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego, twórcy Narodowej Demokracji. Dla mnie ten moment był wzruszający zarówno ze względów politycznych, jak i rodzinnych - mówi w wywiadzie dla portalu tvp.info były wicepremier, a obecnie adwokat Roman Giertych. Mówi też, że jest krytyczny wobec rządu Donalda Tuska i nie ma planów związanych z PO.
Roman Giertych w ramach obchodów Święta Niepodległości szedł ramię w ramię z prezydentem Bronisławem Komorowskim w marszu "Razem dla Niepodległej". Nie wziął udziału w marszu organizowanym przez środowiska narodowe, tym reaktywowaną przez siebie Młodzież Wszechpolską.
W rozmowie z portalem tvp.info mówi, że zaproszenie od prezydenta było dla niego "zaszczytem". - Dla mnie ten moment był wzruszający zarówno ze względów politycznych, jak i rodzinnych. Roman Dmowski bawił mojego ojca na kolanach podczas wizyt w naszym domu. Tata namówił zresztą mnie, bym doprowadził do zbudowania pomnika Romana Dmowskiego w Warszawie. Nasze środowisko de facto wymusiło sfinansowanie tej budowy - wyjaśnia.
....
Tak . Dmowski to dla Giertychow nie postac z ksiazek a z domu .
W rozmowie z tvp.info Giertych jeszcze raz odcina się od marszu Młodzieży Wszechpolskiej. Kierownictwo tej organizacji nazwa "dzieciuchowatym, nieudolnym, skrzekliwym w publicznym przekazie". - Jest durne, jeżeli chodzi o organizowanie marszu z Obozem Narodowo-Radykalnym. Ludzie z ONR mówią, że ich antysemityzm jest taki, jak przed wojną. Tymczasem w tamtych latach było to środowisko skrajnie antyżydowskie - tłumaczy.
.....
Bez przesady . Zarzucac mlodym ze sa mlodzi to przejaw niedojrzalosci . Poza tym nie demonizujmy niecheci do zydow . Duzo gorsze jest popieranie aborcji eutanazji invitro bo to jest zbrodnia i jakos nikt nie bojkotuje takich ktorzy to czynili . Jak mozna czepiac sie mlodych i nie lubienie zydow . Stare konie z Wyborczej nienawidza patologicznie Polakow i nikt jakos nie postuluje bojkotu Wyborczej . Co do zydow sprawa jest jasna . Traktujemy ich jak kazdy narod ale poniewaz ich wplywy sa duze trzeba pilnowac aby nie szkodzili . Z tego nie wynikaja zadne obsesje bo widzimy jak to sie konczy na przykladzie Smolenska .
W wywiadzie dla portalu tvp.info Roman Giertych krytycznie wypowiada się też o polityce rządu Donalda Tuska. Jako jasne punkty wskazuje MSZ, Ministerstwo Finansów i resort obrony. Działalność pozostałych ministerstw ocenia zdecydowanie gorzej, a jego zdaniem wyjątkowo słabo wypadają Ministerstwie Sprawiedliwości i resort edukacji. - Poziom przestępczości w szkołach jest dwa razy wyższy niż w momencie, gdy odchodziłem z ministerstwa. Ten wskaźnik w ciągu roku udało mi się obniżyć o 25 procent. To jest dramat. Im prędzej coś się zrobi z tym dramatem, tym lepiej - podkreśla.
Negatywnie odnosi się też do planów premiera dotyczących finansowania in vitro. Nazywa je "ukłonem w stronę komunistów". - Jeśli Donald Tusk zapowiada rozporządzenie w sprawie in vitro, mówię mu, by lepiej przekazał te pieniądze na powiększanie piersi u kobiet. Nie budzi to kontrowersji moralnych i jest bardziej popularne niż in vitro, które dotyczy wąskiej grupy osób - tłumaczy.
Roman Giertych mówi też, że choć reprezentuje w sądzie Michała Tuska, syna premiera, nie ma wrażenia, iż zbliża się do PO. Mówi, że nie ma planów związanych z tą partią, a samemu Tuskowi radzi, by "skręcił w prawo". - Jeśli odda prawą stronę Prawu i Sprawiedliwości, może te wybory przegrać - podkreśla.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:53, 27 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Dwaj bracia terroryzowali uczniów gimnazjum
Sąd rodzinny w Pabianicach (Łódzkie) zajmie się sprawą dwóch braci w wieku 16 i 14 lat, którzy terroryzowali uczniów jednego z miejscowych gimnazjów. Nastolatkowie mają na koncie pobicia, a starszy z nich także wymuszenia i molestowanie seksualne uczennic.
Według policji 16-latek od dłuższego czasu był postrachem gimnazjum, w którym się uczy. Terroryzował i bił uczniów, a pomagał mu w tym jego młodszy o dwa lata brat, którego namawiał do przestępstw.
Jak poinformowała rzeczniczka pabianickiej policji Joanna Szczęsna, zebrany i przesłany przez policję do sądu rodzinnego materiał dowodowy zawiera prawie 30 czynów karalnych, jakich dopuścili się obaj bracia. Policja chce, żeby starszego z nich odizolować od uczniów, poprzez np. umieszczenie w ośrodku wychowawczym.
Według policji jeden z uczniów niemal od dwóch lat był przez obu braci regularnie bity i zastraszany. - Przez wiele miesięcy ofiara znosiła upokarzanie i agresję słowną oraz fizyczną ze strony swoich oprawców. Zastraszona bała się wyjawiać kulisy trwającego od dłuższego czasu konfliktu - wyjaśniła Szczęsna.
Zmowa milczenia panowała wśród innych zastraszanych i poniżanych uczniów. Jak ustalono, niektórzy uczniowie w obawie przed kolejnym pobiciem uciekali na wagary.
Sprawa wyszła na jaw dopiero po tym, gdy na początku listopada na terenie szkoły doszło do kolejnego pobicia ucznia przez obu braci. Rodzice pobitego nastolatka złożyli zawiadomienie na policji. Okazało się, że starszy z braci ma na koncie m.in. usiłowania wymuszeń rozbójniczych, pobicia i molestowanie seksualne niektórych uczennic.
- 16-latek totalnie dezorganizował pracę podczas lekcji, bluźni na kolegów, nauczycieli, nie robiąc sobie nic z tego. Jego pogłębiająca się demoralizacja przejawia cechy bandytyzmu - zaznaczyła Szczęsna.
O dalszym losie obu braci zdecyduje sąd rodzinny.
....
W szkolach coraz lepiej ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:18, 03 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
W Polsce pojawiła się moda na doktorat
W Polsce pojawiła się moda na doktorat. Młodzi ludzie, najczęściej absolwenci kierunków humanistycznych, przez lata walczą o "dr" przed nazwiskiem, lawirując między pracą a studiami. Doktoranci masowo oblegają uczelnie wyższe – pisze "Przekrój".
Ze statystyk wynika, że doktorantów jest prawie 13 razy więcej niż w latach 90. Ich motywacją zazwyczaj nie jest już chęć zostania pracownikiem naukowym, lecz raczej potrzeba rozwoju, pasja czy niedosyt po napisaniu pracy magisterskiej – czytamy w tygodniku.
Choć zdarzają się jednostki, dla których doktorat jest formą przedłużenia młodości czy intelektualnej rozrywki, to dla większości wiąże się z szeregiem trudnych kompromisów.
Tym bardziej że absolwentom uczelni wyższych nie jest wcale łatwo znaleźć dobrą pracę.
Statystyki są bezlitosne. Aktualnie w Polsce mamy najwięcej w historii bezrobotnych osób z wyższym wykształceniem.
Jak wygląda współczesny doktorant? Nie jest to już zatopiony w książkach nieżyciowy naukowiec, lecz często przedsiębiorczy student, który lawiruje między pracą a uczelnią – opisuje w "Przekroju" Olga Święcicka.
Anna Klimczak z Nowego Otwarcia Uniwersytetu, zajmującego się badaniem środowiska akademickiego, przekonuje, że "decyzja o rozpoczęciu studiów doktoranckich to – w przeciwieństwie do podążania za modą – długofalowa i niepewna inwestycja wymagająca wytrwałości, pracy i, zwłaszcza w polskich warunkach, wielu wyrzeczeń".
Wielu doktorantów, którzy podjęli studia trzeciego stopnia z pasji, w końcu się poddaje, nie mogąc pogodzić pracy naukowej z pracą zarobkową.
- Kiedy zaczynałam doktorat, wyobrażałam sobie, że spotkam tu stymulujących intelektualnie ludzi, że będą ferment i dyskusja. Jednak to, co zobaczyłam, absolutnie mnie zaszokowało. Na studiach jestem traktowana jak dziecko, mam obowiązkowe zajęcia, muszę zbierać oceny i lawirować między niewypowiedzianymi oczekiwaniami i pretensjami – opowiada Kasia, doktorantka na Uniwersytecie Warszawskim.
Im więcej jest doktorantów, tym trudniej utrzymać wysoki poziom studiów doktoranckich. "Winne tej sytuacji mogą być uczelnie, które zapraszają na studia trzeciego stopnia coraz więcej chętnych. Co za tym stoi? Głównie pieniądze" – wyjaśnia "Przekrój".
- Wykształcenie doktoranta jest dużo tańsze niż regularnego studenta, a daje większy prestiż uczelni – podkreśla Anna Klimczak.
Cały artykuł w "Przekroju".
>>>>
To po prostu sa wspolczesne tytuly szlacheckie . NIC NOWEGO . Natura ludzka jest NIEZMIENNA . Zmieniaja sie tylko dekoracje epok ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:24, 04 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia" chce wycofania podręcznika "Wiedza o społeczeństwie"
Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia" domaga się od MEN wycofania z użytku podręcznika "Wiedza o społeczeństwie", autorstwa Elżbiety Dobrzyckiej i Krzysztofa Makary - podaje "Gazeta Wyborcza".
13-letni gimnazjalista może przeczytać tam, że: "Polskie sądy źle funkcjonują, w środowisku obowiązuje klanowa solidarność, nie eliminuje się sędziów złych lub skorumpowanych".
- Młodym ludziom wpajamy, że sądy są niewiarygodne, a sędziowie przekupni. To podważy w nich wiarę w sprawiedliwość i praworządność. Ten podręcznik nas obraża - mówi sędzia Maciej Strączyński, prezes "Iustitii".
Współautorka podręcznika Elżbieta Dobrzycka jest zaskoczona zarzutami. - To tekst źródłowy, ma służyć jako podstawa do debaty w klasie - mówi.
Minister może wycofać podręcznik ze szkół na wniosek jego wydawcy albo "w przypadku gdy co najmniej dwóch rzeczoznawców stwierdzi, że utracił aktualność lub przydatność dydaktyczną", ale w MEN takiego przypadku nie pamiętają.
....
Znakomity podrecznik ! Kto napisal ! Naprawde mozna w nim zdobyc wiedze o spoleczenstwie ! Realna ! Oto wzor dla innych jak edukowac ! Praktycznie zyciowo zgodnie z realiami !
Zapamietajmy bo tego nam potrzeba :
"Wiedza o społeczeństwie", autorstwa Elżbiety Dobrzyckiej i Krzysztofa Makary
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:07, 06 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Rom? Do szkoły specjalnej
Ministerstwo Edukacji Narodowej bagatelizuje szokujący problem dzieci pochopnie uznawanych za opóźnione w rozwoju - donosi "Rzeczpospolita".
Ministerstwo Edukacji od roku ma dowody, że dzieci romskie w pełni sprawne intelektualnie kierowane są do szkół specjalnych. To raport psychologów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy przebadali 77 uczniów w szkołach specjalnych i masowych w województwach: małopolskim, opolskim i śląskim.
Wyniki badań są szokujące: 52 proc. tych uczniów posiadających orzeczenie o niepełnosprawności intelektualnej wykazywało pełną sprawność, a jedyny ich problem wynikał z mniejszego zasobu słów i odmienności kulturowej.
- To po prostu skandal. Te wyniki są przerażające - mówi posłanka Danuta Pietraszewska, wiceprzewodnicząca Sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych.
Dlaczego tak dużo dzieci romskich ma orzeczoną niepełnosprawność umysłową? Według badaczy z UJ głównie dlatego, że psychologowie diagnozują dzieci na podstawie testu inteligencji Wechslera, choć większość dzieci nie posługuje się swobodnie językiem polskim.
Jest też inny powód. Bywa, że chcą tego sami rodzice uczniów z powodów finansowych - na dziecko niepełnosprawne otrzymują rentę.
Ministerstwo Edukacji broni się też przed zarzutami. „W celu wydania orzeczenia lub opinii dla dzieci i młodzieży pochodzenia romskiego bierze się pod uwagę ich specyficzne cechy wynikające z dwukulturowości i dwujęzyczności" – zapewnia "Rz" biuro prasowe resortu.
>>>>
Po prostu mowiac po ludzku Cyganie to inna cywilizacja i oni sie mecza poddani naszym rygorom . To lud stepu . Musi miec przestrzen itp. TRZEBA ZNAC SIE NA RZECZY A NIE BEZMYSLNIE WRZUCAC WSZYSTKICH DO JEDNEGO WORKA .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:17, 09 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Informatyczka skarży dyrektorkę szkoły w Lubsku
Czy można prowadzić lekcje, a nie być obecnym w szkole? Okazuje się, że tak. Świadczą o tym wpisy w dziennikach. Jedna z nauczycielek tak się zagalopowała, że wpisała temat nawet w dzień wolny od pracy. Szkołę Podstawową nr 2 w Lubsku czeka kontrola z kuratorium.
Lucyna Witkowska, nauczycielka informatyki uważa, że dyrekcja kryje koleżankę, wykorzystującą nagminnie nieobecności w pracy i tłumaczy jej absencję szkoleniami.
- Tematy wpisywała z dużym wyprzedzeniem, choć każdy z nas pewnie dostałby za to po głowie. - Najgorsze, że pani dyrektor nic z tym nie zrobiła, choć część grona pedagogicznego przebąkiwała pod nosem, że to nieuczciwe i czas zrobić z tym porządek.
Ale to L. Witkowska, w maju zeszłego roku, została zwolniona z powodu redukcji, mimo że przebywała w tym czasie na urlopie dla poratowania zdrowia. - Moje godziny przydzielono innej nauczycielce, matematyczce, która nagminnie się "szkoliła". Od początku uważałam zwolnienie za bezpodstawne.
Sąd pracy, również przyznał jej rację i nakazał dyrekcji przywrócenie L. Witkowskiej do pracy. Na jednej z rozpraw, kobieta pokazała dowody na fałszowanie szkolnych dzienników, przez swoją koleżankę.
- Przy niektórych nieobecnościach , wpisywała tematy i popisywała się pod nimi - tłumaczyła L. Witkowska - choć z prowadzonego jednocześnie zeszytu zastępstw wynikało, że w tym dniu lekcję przeprowadzał, kto inny. Czasem puszczano uczniów wcześniej do domu, bądź kazano im przychodzić na późniejszą godzinę. Wówczas też były wpisy o przeprowadzonej lekcji. Ta nauczycielka tak się zagalopowała, że wpisywała tematy nawet w dni ustawowo wolne od pracy - dodaje.
Prokurator umarza
Przywrócona do pracy nauczycielka była przekonana, że dyrekcja sprawdzi te informacje. Stało się inaczej, co więcej matematyczka był jedyną, która z okazji DEN otrzymała nagrodę burmistrza za szczególne osiągnięcia.
Po zakończonej rozprawie, w szkole wszyscy nabrali wody w usta. L. Witkowska złożyła w Prokuraturze Rejonowej w Zielonej Górze, doniesienie o podejrzeniu fałszowania szkolnej dokumentacji. Akta trafiły do żarskiej prokuratury, a ta bardzo szybko zakończyła dochodzenie i sprawę umorzyła.
- Prowadziliśmy czynności w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie - tłumaczy prokurator Cezary Kąkol - Przesłuchania świadków nie potwierdziły znamion przestępstwa. Być może temat wpisywała nauczycielka przedmiotu, ale pod jego realizacją podpisywały się osoby, które faktycznie prowadziły lekcje.
Inną sprawą jest kwestia ich uprawnień do prowadzenia zajęć. Ale to leży w kompetencji dyrektora. Okazało się, że np. lekcje matematyki prowadziła nie raz bibliotekarka. L. Witkowska nie kryje oburzenia. Zamierza złożyć skargę na działania prokuratury.
- Nie rozumiem postępowania dyrektorki - żali się przywrócona do pracy nauczycielka - choć inni nauczyciele rokrocznie korzystali z urlopów zdrowotnych, tylko mój weryfikowała.
Szkołę prześwietli kurator
Ewa Śmiałek Kowalewska, dyrektor SP nr 2 w Lubsku, przyznaje, że zrobiła to, bo według niej informatyczka nie wyglądała na osobę potrzebującą urlopu.
- Z godnie z przepisem art. 73 ust. 10 Karty Nauczyciela miałam możliwość odwołania się od orzeczenia lekarskiego w zakresie zasadności jego wydania i to uczyniłam - mówi dyrektorka.
Twierdzi, że nie było mowy o żadnym fałszowaniu dokumentacji i że nie wszystkie godziny nieobecności nauczycieli da się odrobić. - Zdarza się, że na lekcjach wychowawczych realizuje się zajęcia z matematyki czy innych przedmiotów.
W szkole to ponoć normalne. Przyznaje też, że czasem puszczała uczniów wcześniej do domu, gdy ich nauczycielka przebywała na szkoleniach. Na wszystkie kierowała je szkoła. Z zeszytu zastępstw, wynika, że było ich sporo. Kwestię ich zasadności, zbada również komisja z Kuratorium Oświaty w Gorzowie.
- Termin kontroli doraźnej zaplanowaliśmy na 9 stycznia - zaznacza Jan Butrym, dyrektor Nadzoru Pedagogicznego w gorzowskim kuratorium.
Na 11 stycznia przewidziany jest konkurs na dyrektora SP nr 2 W Lubsku. Jedyną kandydatką, która złożyła dokumenty jest E. Śmiałek-Kowalewska.
Czy protokół kontroli zachwieje pozycję niemalże pewnej wygranej obecnej dyrektorki? A może komisja konkursowa powinna wstrzymać się z rozstrzygnięciem do czasu wyjaśnienia sprawy przez kuratorium?
Lucyna Makowska / gazetalubuska.pl
...
Tu akurat przegiecie ale wymogi sa tak glupie ze czesto wypisuja fantazje . Trzeba redukowac biurokracje to nie bedzie durnych wpisow . Trzeba podniesc poziom etyki .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:08, 19 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
To jest bardzo niechciana reforma! Będzie referendum?
Rzeczpospolita
Rodzice po raz kolejny stają w obronie sześciolatków, teraz chcą referendum w sprawie obniżenia wieku szkolnego - informuje "Rzeczpospolita".
Do stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców zgłaszają się sami, którzy chcą pomóc zbierać podpisy pod obywatelskim wnioskiem o referendum w sprawie reformy obniżającej wiek szkolny.
Zbliżający się rok szkolny będzie decydujący dla powodzenia tych zmian - informuje gazeta. Jeżeli, tak jak do tej pory zdecydowana większość rodziców wybierze dla sześciolatków przedszkole, po raz kolejny powstanie zagrożenie, że we wrześniu 2014 r. (kiedy sześciolatki będą musiały obowiązkowo pójść do szkół) w pierwszych klasach spotkają się dwa roczniki dzieci. Już raz z powodu groźby kumulacji roczników MEN przełożyło reformę.
Do końca marca chcą zebrać 100 tys. podpisów, w sumie potrzebują pół miliona.
MEN zachęca do swojej reformy nawet spotem reklamowym. Jednak ministerialny spot, który przedstawiał nudzącego się w przedszkolu sześciolatka, nie przystawał do rzeczywistości, w której czas przedszkola to przede wszystkim czas dobrej zabawy. Przekaz został odebrany jako fałszywy.
Rodzice pamiętają też wypowiedź ministra Boniego, który zdradził prawdziwy cel reformy. Chodzi o to, by dzieci wcześniej weszły na rynek pracy i zaczęły zarabiać na nasze emerytury.
...
Dzis szesciolatki jutro trzylatki . Komunisci nie odpuszcza .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:54, 21 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Ujarani na śmierć
Przed polskimi szkołami nie stoją dilerzy. Nie muszą, bo załatwienie marihuany przez telefon, trwa kilka minut - czytamy w najnowszym "Wprost". Skutki mogą być tragiczne.
Zaczyna się zwykle tak samo. Ktoś przynosi trawkę na imprezę lub przywozi na wakacyjny obóz. Dzieciaki próbują, '"bo wszyscy to robią". Pierwsze wrażenia są różne - od odlotu po przerażenie, bo zdarza się, że nastolatki już po pierwszym zażyciu wpadają w psychiczny dół. Ale o tym ostatnim rzadko się mówi.
Jak podkreśla w rozmowie z "Wprost" terapeuta uzależnień Robert Rutkowski, palenie marihuany może się skończyć jedynie spadkiem inteligencji emocjonalnej czy IQ. Ale bywa, że już jeden buch prowadzi do psychozy, a nawet samobójstwa. - Ujaranego niewinne piwo potrafi zabić - mówi Rutkowski.
Zdaniem ekspertów, nie bez znaczenia jest fakt, że marihuana, którą obecnie pali młodzież, znacznie różni się od zioła pamiętanego sprzed 20 lat przez rodziców dzisiejszych nastolatków, a także od towaru reklamowanego przez cele brytów. Nierzadko trawa jest modyfikowana genetycznie, a przez to wyjątkowo mocna.
Mało tego, dilerzy często dodają do niej leki, przeterminowane dopalacze albo potłuczone świetlówki. - Mieszają (…) ze wszystkim, co może dać większego kopa i bardziej uzależnić - twierdzi we "Wprost" matka nastolatka, którego palenie marihuany doprowadziło do samobójstwa.
Ogromnym problemem jest nie tylko jakość narkotyku, ale i jego dostępność. Młodzież zazwyczaj świetnie orientuje się, gdzie można błyskawicznie kupić towar. W dodatku w parę minut da się zorganizować go przez telefon. Temu wszystkiemu towarzyszy głośna kampania na rzecz depenalizacji marihuany.
A skutki mogą być opłakane, czego dowodzą opisane w tygodniku historie kilkorga młodych ludzi. Pochodzące ze szczęśliwych i zamożnych rodzin dzieciaki zaczęły mieć problemy psychiczne. Historie większości z nich zakończyły się tragicznie, część otarła się o śmierć, a powrót do normalności zawdzięcza ciężkiej i długotrwałej walce swoich bliskich.
Co znamienne, problem nie dotyczy nizin społecznych. - Dragi są demokratyczne - czytamy we "Wprost". Wielokrotnie rodzice nie mieli najmniejszego pojęcia, co bierze i z czym zmaga się ich pociecha. A wiedza o tym, czy nastolatek zażywa substancje psychoaktywne jest niezbędna, by poradzić sobie z tym problemem. Stąd sugestia, by poddawać dzieci testom narkotykowym i ufać mu, ale w ograniczonym zakresie.
Więcej na ten temat w najnowszym "Wprost".
>>>>
Szkola bezklapsowa .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:04, 22 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Gimnazjaliści z Suwałk znieważyli nauczycieli. Sprawa umorzona
Sąd Rodzinny i Nieletnich w Suwałkach umorzył postępowanie wobec trzech z jedenastu uczniów Gimnazjum nr 2 w Suwałkach, którzy znieważali swoich nauczycieli. Gimnazjaliści ci zobowiązali się przeprosić swoich pedagogów.
Według nauczycieli uczniowie wielokrotne znieważali ich podczas lekcji. Dlatego sprawę skierowali do sądu. Nauczyciele zarzucają uczniom trzeciej klasy gimnazjum, że wielokrotnie rozmawiali przez telefony komórkowe, byli wulgarni i nie wykonywali ich poleceń.
Jak poinformował rzecznik Sądu Okręgowego w Suwałkach Marcin Walczuk, sąd zwrócił się o mediacje w stosunku do czterech uczniów. Trzech z nich z tego skorzystało. W wyniku mediacji uzgodniono, że młodzież przeprosi nauczycieli, a sąd umorzy wobec nich postępowanie.
- Ci uczniowie mieli marginalny udział w zajściach, do jakich doszło w szkole, więc sąd potraktował ich łagodniej - powiedział Walczuk.
Dodał, że sąd zwrócił się do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Augustowie o wykonanie badań, które mają wykazać, w jakim stopniu pozostali są zdemoralizowani. Wyniki badań mają mieć wpływ na dalsze postępowanie sądowe.
Kuratorium Oświaty w Białymstoku wraz z Urzędem Miejskim w Suwałkach i Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną po ujawnieniu sprawy zorganizowało w szkole warsztaty dla nauczycieli gimnazjum o tym, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach z młodzieżą, a dla rodziców uczniów - zajęcia psychologiczno-pedagogiczne.
...
Takimi bzdurami zapychaja sady bo szkoly bezklapsowe nie moga sobie poradzic . Dno .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:17, 24 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
"Gazeta Wyborcza": Narkotestów najbardziej boją się rodzice ...
Wielu rodziców protestuje, gdy szkoły chcą badać uczniów narkotestami - donosi "Gazeta Wyborcza".
Testy na obecność narkotyków próbuje wprowadzić coraz więcej szkół, jednak wielu rodziców nie wyraża na nią zgody.
- Większość rodziców, gdy ktoś podejrzewa ich dziecko o zażywanie narkotyków, stosuje mechanizm zaprzeczenia. Boją się potwierdzenia tych przypuszczeń, bo to oznaczałoby, że w procesie wychowania popełnili błąd - mówi psycholog Aldona Korcz.
Debata na temat narkotestów i problemów młodych ludzi z narkotykami powróciła po ostatniej publikacji "Newsweeka". Na łamach tygodnika problem podjęła pisarka Anna Fryczkowska, której syn w Wigilię popełnił samobójstwo.
Kobieta twierdzi, że 16-latek odebrał sobie życie właśnie z powodu uzależnienia od narkotyków.
...
Niestety czesto rodzice zachowuja sie tak jakby chcieli zniszczyc swoje dzieci .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:24, 24 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
"Dziennik Gazeta Prawna": Pora na doktora. Magister to za mało
W ciągu 20 lat liczba doktorantów na polskich uczelniach zwiększyła się piętnastokrotnie - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
W roku akademickim 2011/2012 na studiach doktoranckich było blisko 40,3 tys. osób - wynika z najnowszych danych GUS. To o 7,4 proc. więcej niż w poprzednim roku i o niemal 60 proc. więcej niż w okresie 2000/2001.
Według ekspertów tak duży popyt na tytuł doktora ma kilka źródeł. Dla jednych jest to naturalna droga rozwoju, bo chcą się pracy naukowej poświęcić. Dla innych "dr" przed nazwiskiem kojarzy się z prestiżem i nobilitacją. Ale są też tacy, którzy uważają, że tytuł magistra stracił na znaczeniu.
Jednak wszyscy bez wyjątku wiążą ze studiami doktoranckimi nadzieje na lepsze możliwości na rynku pracy. Uważają, że dzięki nim łatwiej będzie znaleźć zatrudnienie, będą mieli większą szansę na zajęcie stanowiska kierowniczego i uzyskają wyższe wynagrodzenie.
Część ekspertów uważa, że perspektywy są dla doktorantów dobre. "Można oczekiwać, że w przyszłości będzie więcej ofert pracy dla nich, bo będą rosły wymagania od kadry kierowniczej, Będzie się oczekiwało od niej twórczej pracy" - ocenia prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego.
...
Po skundleniu tytulu magistra czas na tytul doktora . Oczywiscie absurdem jest przesiadywanie na uczelniach ludzi nie zainteresowanych nauka tylko tytulami piszacych prace do archiwow ktorych nikt nie czyta . To przypomina kupowanie tytulow szlacheckich tylko wtedy nie psuli tyle papierow i budzet mial dochod i nie utrzymywali tylu ,,uczelni" . Dawniek byli madrzejsi .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:30, 31 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Testy zamiast edukacji
Ciągłe rozwiązywanie testów niszczy samodzielność, kreatywność i umiejętność logicznego myślenia.
Test na koniec trzeciej klasy podstawówki, na koniec szóstej, po gimnazjum, wreszcie - testowa matura, będąca jednocześnie przepustką na studia. W międzyczasie dziesiątki pomniejszych testowych klasówek i kartkówek. Według entuzjastów polskiej edukacji wprowadzenie gimnazjów i reformy programowej sprawiło, że uczniowie coraz lepiej rozumieją czytane teksty i sprawniej radzą sobie z testami matematyczno-przyrodniczymi, o czym ma świadczyć poprawa wyników międzynarodowych testów PISA.
Skoro jednak jest tak dobrze, dlaczego wykładowcy akademiccy regularnie narzekają na spadek poziomu studentów, a pracodawcy - na braki absolwentów wstępujących na rynek pracy? Czyżby polepszające się wyniki testów świadczyły nie tyle o coraz wyższym poziomie wiedzy i umiejętności młodych ludzi, ile o wyszkoleniu w ich rozwiązywaniu? Czy testy, jak chcą ich twórcy, uczą myślenia, czy wręcz oduczają samodzielności i logiki?
Jak zmierzyć efekty nauki
- Wprowadzenie testów miało dać obiektywne narzędzie pomiaru postępów edukacji - tłumaczy prof. Łukasz Turski, fizyk i popularyzator nauki. - Idea była prosta: skoro edukacja jest finansowana z publicznych pieniędzy, musimy mieć możliwość kontroli jej efektów, dlatego testy miały mierzyć sprawność systemu szkolnego. Jeśli wynik ma być obiektywny, badanie trzeba zlecić instytucji zewnętrznej. Polska szkoła po 1989 r. była przygotowana na zmianę. Widzieliśmy, że na świecie dominuje system oceniania zewnętrznego, zarządzający edukacją uznali zatem, że i u nas może on się sprawdzić. Wprowadzono nową standaryzację matury i egzamin gimnazjalny, ustalono obiektywny system oceniania, pełen skomplikowanych procedur.
Niestety, jak twierdzi prof. Turski, to stworzyło samonapędzającą się machinę edukacyjną: - Testy miały mierzyć zarówno wiedzę, jak i efektywność nauczania, a więc samych nauczycieli. Ci, chcąc wypaść jak najlepiej, wkrótce zaczęli przekazywać nie tyle wiedzę, ile umiejętność rozwiązywania testów. Szkoła zamiast faktycznie uczyć, zaczęła jedynie przygotowywać do egzaminów.
Dr Marzena Żylińska, wykładowca metodyki i literatury w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Toruniu i w Dolnośląskiej Szkole Wyższej, dodaje: - W szkołach zapanował system testocentryczny - testy odgrywają rolę podstawy programowej, a nauczyciele, zanim przygotują lekcję, zadają sobie pytanie: czy to może być na testach? Przez 12 lat szkoły uczniowie są przygotowywani do udzielania najbardziej typowych odpowiedzi, tak aby rozwiązać zadanie zgodnie z kluczem.
W rezultacie ślepo trzymają się wyuczonych schematów i zwykle nawet nie próbują samodzielnie odkrywać nowych rozwiązań. Już dziewięcio-, dziesięciolatki sprawdzane w ogólnopolskim badaniu umiejętności trzecioklasistów (OBUT) bez problemu nazywają części mowy, jednak interpretacja tekstu i napisanie krótkiego wypracowania to dla wielu z nich zadanie ponad siły. Choć wiedzą, jaką formę zastosować, wypełnienie jej treścią okazuje się trudne. Podobnie jest z zadaniami matematycznymi - dzieci świetnie radzą sobie z poleceniami standardowymi, jeśli jednak zadanie ma nieco zmienioną formę, sprawia znacznie więcej problemów, nawet jeśli stopień trudności nie jest wyższy. Także szóstoklasiści na egzaminie kończącym szkołę podstawową mają kłopoty przede wszystkim z zadaniami wymagającymi zastosowania wiedzy w praktyce.
Wyżej w rankingach
Co na to organ odpowiedzialny za najważniejsze testy w procesie nauczania?
- Centralna Komisja Egzaminacyjna przeprowadza egzamin na II, III i IV etapie edukacyjnym (odpowiednio sprawdzian, egzamin gimnazjalny - oba powszechne i obowiązkowe - oraz egzamin maturalny, dobrowolny) - podaje rzeczniczka CKE, Mariola Konopka. - System edukacyjny w Polsce jest w trakcie zmian - we wszystkich klasach gimnazjum oraz w kolejnych klasach szkoły podstawowej i ponadgimnazjalnej kształcenie jest organizowane w taki sposób, aby umożliwić uczniom opanowanie wiadomości i umiejętności określonych w podstawie programowej kształcenia ogólnego. Wymagania przedstawione w tym dokumencie określają zarówno to, co powinno być nauczane, jak i to, co będzie podlegało sprawdzeniu. Integracja szeroko rozumianego programu nauczania, samego procesu nauczania, uczenia się i procesu oceniania, w tym systemu egzaminów zewnętrznych, jest cechą charakterystyczną praktycznie wszystkich systemów edukacji w krajach osiągających najwyższe wyniki w badaniach międzynarodowych (PISA, PIRLS). Dzięki tej harmonizacji "uczenie pod egzamin" - jeżeli nie sprowadza się do rozwiązywania kolejnych testów, ale odbywa poprzez zapewnienie uczniom warunków do spełnienia kolejnych wymagań podstawy programowej - przestaje mieć negatywny wydźwięk.
W międzynarodowym teście 15-latków PISA polscy uczniowie faktycznie wypadają coraz korzystniej. Jego rezultaty wskazują, że zdecydowanie lepiej niż w 2003 r. czytają ze zrozumieniem, poprawiły się także ich wyniki w naukach przyrodniczych, a co najważniejsze - zmniejszają się różnice między najlepszymi a najsłabszymi szkołami. Problem jednak w tym, że PISA jest... kolejnym testem, a te, jak widzimy, nasi uczniowie rozwiązują hurtowo.
Wprowadzenie egzaminów testowych miało zapewnić obiektywizm oceniania. Jednak nie dla każdego jego wartość jest oczywista. - W rezultacie dążenia do tak pojętego obiektywizmu ograniczyliśmy cele edukacyjne do tych dających się zmierzyć - wytyka dr Marzena Żylińska. - To nie służy rozwojowi! Dlaczego tak nam zależy, żeby porównywać dzieci od samego początku edukacji: w pierwszej, trzeciej i szóstej klasie? Dla nich to tylko stres i przyklejanie etykietek. Trzeba się zastanowić, czy w imię obiektywizmu warto niszczyć kreatywność uczniów.
Mariola Konopka nie zgadza się z taką argumentacją: - System jest otwarty na kreatywne i oryginalne rozwiązania zadań egzaminacyjnych - twierdzi. - Wbrew panującej opinii tzw. klucz odpowiedzi towarzyszy wyłącznie zadaniom zamkniętym, w zadaniach otwartych nie ma jednego obowiązującego klucza. Chociażby w przypadku rozprawki z języka polskiego w gimnazjum uczeń może zawsze przedstawić swoje zdanie, nawet jeśli mogłoby ono zostać uznane za kontrowersyjne, bo dopóki argumentuje logicznie i zgodnie z zasadami tworzenia tekstu argumentacyjnego, jego praca będzie oceniana wysoko. Podobnie w matematyce - nie ma jednego słusznego sposobu rozwiązania zadania. Uczniowie mogą tu się wykazać kreatywnością podejścia i myślenia, a naszym zadaniem jest to ocenić.
Kreatywności miała także wymagać prezentacja maturalna z języka polskiego. Szybko jednak okazało się, że uczniowie albo nie przywiązują do niej wagi (istotne było tylko zaliczenie przedmiotu, ponieważ wynik ustnej matury nie był brany pod uwagę przy rekrutacji na niemal żadne studia), albo po prostu kupują gotową pracę w internecie. Resort edukacji wycofuje się zatem z tego pomysłu i już od 2015 r. formuła ustnej matury ma się zmienić.
Ocenić inaczej
Jeśli jednak nie testy, to co? Jakoś przecież trzeba skontrolować, czy przekazywana wiedza w ogóle trafia do uczniów. - Nie chodzi o to, że test sam w sobie jest zły. Taka forma bardzo dobrze sprawdza wiadomości, przydaje się w codziennych klasówkach. Nie pozwala jednak na przedstawienie wypowiedzi argumentacyjnej, preferuje krótkie, syntetyczne odpowiedzi i premiuje raczej wynik rozumowania, a nie samo rozumowanie - mówi dr Tomasz Kowalczuk, wieloletni nauczyciel języka polskiego i filozofii, metodyk literatury z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, i dodaje: - Kiedy o przyjęciu na studia decydował jeszcze egzamin ustny, na uczelnię trafiały nieraz osoby, które być może wiedziały nieco mniej, ale reagowały intelektualnie, myślały na gorąco - a to często liczy się bardziej niż czysta wiedza. Nauczanie języka polskiego musi się składać z dwóch części: to przedmiot historyczny, wymagający konkretnej wiedzy, ale też przedmiot rozwoju humanistycznego, wymagającego refleksji i dyskusji. W przedmiotach humanistycznych od lat funkcjonowały dwie formy oceniania: klasyczna klasówka, sprawdzająca konkretne wiadomości, oraz długie wypracowanie dające pole do wykazania się inwencją i przedstawienia toku rozumowania, pozwalające rozwinąć skojarzenia, własne pomysły, myśl filozoficzną. Jeśli będziemy kładli nacisk tylko na jedną formę sprawdzania umiejętności, zawsze zaniedbamy drugą. Nie można sprowadzić nauczania do procesu czysto pragmatycznego.
Podobne wątpliwości pojawiają się w przypadku przedmiotów ścisłych. - Testy sprawdzają, czy dziecko jest zaznajomione ze schematem rozwiązania zadania - zauważa Agnieszka Kryńska, współzałożycielka Matplanety, zespołu kół matematycznych, gdzie proponuje się dzieciom samodzielne odkrywanie praw rządzących światem liczb. - Nie sprawdzają umiejętności logicznego myślenia i poszukiwania rozwiązań. W rezultacie na lekcjach w szkole uczy się właśnie tych schematów. A takie podejście sprawia, że dzieci zatracają naturalną miłość do matematyki i zaczynają się jej bać.
- Zdecydowana większość zestawów zadań oraz arkuszy egzaminacyjnych zawiera zadania zarówno zamknięte, jak i otwarte - sprzeciwia się Mariola Konopka. - Skromna ich część ma na pewno charakter odtwórczy, tzn. wymaga przywołania przyswojonych faktów, danych, pojęć itp. Natomiast większość zadań, i zamkniętych, i otwartych, wymaga od ucznia znacznie więcej niż tylko wskazania niejako "produktu" procesu myślowego, co może sprzyjać zgadywaniu, zwłaszcza w przypadku zadań zamkniętych, np. wyboru wielokrotnego. W zadaniach stosowanych obecnie nacisk kładzie się na konieczność wskazania procesu rozumowania, dochodzenia do odpowiedzi, który również jest, przynajmniej częściowo, zapisywany w arkuszu. Wiele zestawów zadań (sprawdzian, egzamin gimnazjalny) arkuszy egzaminacyjnych (egzamin maturalny, egzaminy eksternistyczne) wymaga stworzenia dłuższej wypowiedzi pisemnej na wskazany temat, analizy różnorodnych materiałów źródłowych (map, wykresów, rysunków, karykatur itd.) i wyciągania wniosków.
Dr Żylińska podkreśla, że nie chodzi jej o całkowite wyrugowanie egzaminów testowych z procesu nauczania, postuluje jednak znaczne ich ograniczenie, tym bardziej że przygotowanie, przeprowadzenie i sprawdzenie testów, szczególnie ocenianych zewnętrznie, to dla systemu edukacji ogromne koszty. - Zamiast od początku mierzyć i porównywać, warto by zainwestować te pieniądze w zmianę systemu edukacyjnego i zapewnić uczniom lepsze warunki do nauki - proponuje. - Dzisiejsza szkoła nie jest środowiskiem bogatym w bodźce, ona wręcz utrudnia pracę uczniów. Im więcej czasu poświęcamy na przeprowadzanie i ćwiczenie testów, tym mniej go zostaje na efektywną naukę. W rezultacie uczymy źle - i mierzymy rezultaty tego złego uczenia tylko po to, żeby wiedzieć, że Krzyś jest lepszy od Agatki. Koncentrujemy się na mierzeniu, nie na nauczaniu. To tak, jakby chory miał trzy razy w tygodniu przychodzić do lekarza, żeby zmierzyć ciśnienie - od samego mierzenia nic się nie poprawi.
- Dzisiejsza technologia pozwala na wprowadzenie o wiele subtelniejszych metod oceniania, w których uwzględnia się indywidualny rozwój i talenty danej osoby - tłumaczy prof. Turski. - Jesteśmy świadkami rewolucji na miarę wynalazku Gutenberga, ale uparcie tkwimy w systemie szkolnictwa z XIX w.! Największe amerykańskie uniwersytety odchodzą dziś od rekrutacji na podstawie testów. Zatrudniają za to specjalistów odpowiedzialnych za nabór, który trwa cały rok. Przez ten czas prowadzone są rozmowy z kandydatami, utrzymuje się z nimi stały kontakt, m.in. poprzez portale społecznościowe. Dzięki temu rekrutujący poznają zainteresowania i możliwości młodych ludzi. Każdy test można oblać, można mieć gorszy dzień - wynik pojedynczego egzaminu nic nie mówi o danej osobie. Dziś liczy się rozwój indywidualny, nie ma wzorca, do którego można wszystkich dopasować i zmierzyć jedną miarą.
Czy w przyszłości czeka nas rewolucja w systemie oceniania? Mało prawdopodobne. Kolejne reformy edukacji skupiają się raczej na korektach programu nauczania - diametralnej zmiany w metodach ewaluacji raczej nie możemy się spodziewać. Czy zatem, jak obawiają się specjaliści, wychowamy pokolenie absolwentów podporządkowanych schematom, znakomicie znających algorytmy, których jedynym mocnym punktem będzie rozwiązywanie testów?
....
Kretynizacja testowa przyszla z USA . Pokazuje ze nie ma takiej glupoty ktora sie nie przyjmie jesli jest modna . Oczywiscie nawet z punktu widzenia fizyki czy matematyki jest to destrukcyjne bo zabija kreatywnosc . Jakze idiotycznie brzmialy oskarzenia ze dawniej uczono zbyt wielu faktow a za malo myslenia . Ilez ja pisalem w szkole wypracowan z glowy . A testy to juz same fakty zero ponyslunku . Co z tego ze uczen nauczy sie serii znanych nazwisk i co one zrobily jak nie pojmie ich wnetrza i problemow ktore je nurtowaly . Absurd . Od tego sa encyklopedie aby do nich zagladac a nie wkuwac na pamiec .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|