Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:01, 01 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
MEN chce do przedszkola przyjmować dwulatki
1 lipca 2015, 01:00
MEN chce, aby już w przyszłym roku przy rekrutacji do przedszkoli obowiązywał niższy próg wieku maluchów, pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Obecnie do przedszkoli mogą iść trzylatki. Nie jest wykluczone, że za rok powędrują tam także dzieci dwuletnie. Podjęcie takiej decyzji zapowiedziała gazecie szefowa resortu edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska.
Resort podejmował już taką inicjatywę legislacyjną w 2013 r. ale wówczas pomysł oprotestowało ministerstwo pracy, w obawie, że przestaną powstawać nowe żłobki. Tym razem będzie inaczej, oba ministerstwa porozumiały się w tej sprawie, twierdzi Kluzik-Rostkowska.
Proponowana zmiana wynika z sytuacji demograficznej i ma zapobiec zwolnieniom nauczycieli przedszkolnych.
...
A pracownice żłobków won na bezrobocie, W OGÓLE NIE CHODZI O DOBRO DZIECI! DZIECI TO TYLKO SUROWIEC!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 18:41, 06 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
Kuriozalna sytuacja: w OKE zgubiono jej maturę
Piotr Ogórek
Dziennikarz Onetu
OKE: to sytuacja losowa, przykro nam - istock
To chyba pierwszy tego typu przypadek w Polsce. Studentka, która postanowiła napisać jeszcze raz maturę, aby uzyskać lepszy wynik punktowy i dostać się na inny kierunek, nie ma na to szans, ponieważ jej matura... zgubiła się. - Było nam bardzo przykro z tego powodu, przeprosiliśmy absolwentkę. Niestety to sytuacja losowa – mówi Lech Gawryłow, dyrektor Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Krakowie.
Karolina Orlecka mieszka, studiuje i pracuje w Krakowie. Właśnie obroniła licencjat z filologii polskiej na Uniwersytecie Pedagogicznym. Chciała kontynuować dalszą edukację i postanowiła dostać się na archeologię lub psychologię stosowaną. Dlatego w swoim rodzinnym Nowym Sączu napisała maturę z dodatkowych przedmiotów potrzebnych jej do rekrutacji – z filozofii i z historii.
Maturę z filozofii napisała 11 maja w I Liceum Ogólnokształcącym w Nowym Sączu. Jak sama mówi, była dość pewna dobrego wyniku, więc spokojnie czekała na ogłoszenie wyników matur 30 czerwca. Jakież było jej zdziwienie, gdy w połowie czerwca odebrała telefon ze szkoły z informacją, że jej matura... zaginęła.
- W poniedziałek, 15 czerwca zadzwonili do mnie ze szkoły. Wicedyrektorka poinformowała mnie, że zaszła taka sytuacja i dobrze by było jakbym do piątku, czyli do 19 czerwca napisała maturę jeszcze raz, jeśli zależy mi na wyniku w tym roku – opowiada nam Karolina. Pomijając, że miała zbyt mało czasu, żeby przygotować się do egzaminu, po prostu nie mogła podejść do matury jeszcze raz w tym terminie.
- To my musieliśmy dzwonić do Karoliny, ponieważ OKE nie dysponuje danymi osobowymi maturzystów. Tłumaczyłam, że to oni powinni zrobić, ale ostatecznie to szkoła wykonała pierwszy telefon – mówi Onetowi wicedyrektor I LO w Nowym Sączu Edyta Kukuła. - Potem już OKE próbowało się umówić z dziewczyną, żeby napisała maturę jeszcze raz, ale nie skorzystała z proponowanego terminu. Ona już studiuje, więc nie miała czasu się przygotować. Poza tym każdy byłby zaskoczony taką sytuacją – mówi wicedyrektorka. Jak przyznaje, z taką sytuacją spotkała się pierwszy raz.
Droga matur – od POP do komisji przedmiotowych
Po napisaniu matur te są oddawane w punkcie odbioru prac (POP), gdzie podpisuje się protokół oddania matur, a komisja potwierdza oddanie odpowiedniej ilości matur. Na tym rola szkoły się kończy – do tego momentu I LO z Nowego Sącza zrobiło, co trzeba. Dalej to POP odpowiada za przekazanie prac maturalnych do OKE, które potem wysyłane są do poszczególnych komisji przedmiotowych, gdzie są sprawdzane. Matura Karoliny nigdy tam nie trafiła.
- Chciałam się dowiedzieć, kto za to odpowiada. Mój numer telefonu wicedyrektorka przekazała do OKE, skąd dowiedziałam się, że mogę napisać maturę jeszcze raz. Ostateczny termin wyznaczono mi na 24 czerwca. Nie poszłam na ten termin, bo nie mogłam. Na świadectwie otrzymałam tylko wynik z historii - opisuje Karolina. - Wcześniej mówiono, że mogę zdawać 19 czerwca. Dopiero później, w okolicy 19 czerwca, dowiedziałam się, że jeszcze mogę zdawać 24 czerwca. To był dla mnie także za krótki termin, żeby się dobrze przygotować – dodaje Karolina.
Nikt nie wie, co się stało z maturą Karoliny, ale wiadomo, że zawiniła tutaj OKE. Dyrektor OKE w Krakowie Lech Gawryłow tłumaczy, że do zaginięcia matury doszło między punktem odbioru prac a zespołem oceniającym egzaminy.
OKE: to sytuacja losowa, przykro nam
- Po otrzymaniu tej informacji zaproponowaliśmy dowolny termin powtórnego przystąpienia do egzaminu. Przeprowadziliśmy wnikliwe postępowanie wyjaśniające, ale niestety praca się nie znalazła. Było nam bardzo przykro z tego powodu, nie unikaliśmy kontaktu. Gdy już mieliśmy numer telefonu do pani, to zadzwoniliśmy z przeprosinami. To sytuacja losowa. Mamy dokumentację przyjęcia pracy, dokumentację odbioru pracy, ale pracy nie ma - mówi dyrektor.
- Absolwentka otrzymała propozycję ponownego przystąpienia do egzaminu w dogodnym dla niej terminie, ale zrezygnowała z tego. Byliśmy gotowi dostosować się do podanego przez nią terminu. Pani jednak nie skorzystała z tej możliwości. Doskonale ją rozumiem - mówi Lech Gawryłow. Dodaje, że absolwentka będzie mogła przystąpić do matury znów za rok.
A co z tegoroczną maturą? - Absolwentka otrzymała aneks do świadectwa dojrzałości, na którym jest wynik z drugiego przedmiotu dodatkowego, do którego przystępowała. Z filozofii nie otrzyma punktów, ponieważ nie można ustalić wyniku egzaminu, bo doszło niestety do takiego niefortunnego zdarzenia - dodaje Gawryłow.
Lech Gawryłow zapowiedział, że po całej sprawie zostaną zaostrzone reguły przekazywania prac maturalnych, żeby do takich sytuacji nie dochodziło w przyszłości. Dyrektor przyznaje, że to pierwszy taki przypadek, przynajmniej dla OKE w Krakowie, która obejmuje swoim zasięgiem Małopolskę, Podkarpacie i Lubelskie.
A co zrobi Karolina? - Nie wiem, mam nadzieję, że ktoś popracuje nad ustawą, żeby w przyszłości nie było takich przypadków – mówi w rozmowie z Onetem. Zastanawia się też nad ewentualnymi krokami prawnymi.
- Przez to, że zgubiono moją maturę, to świadectwo jest niewiele warte, bo filozofia potrzebna mi była do psychologii stosowanej, a historia i filozofia do archeologii. Teraz zostaje mi tylko rekrutacja przyszłoroczna, choć ja niczym tutaj nie zawiniłam. Zaprzepaszczono mi szansę dostania się na kierunki, które chciałem w tym roku. Jestem tym zbulwersowana i zaskoczona niekompetencją osób, które odpowiadają za obieg dokumentów maturalnych. Mam chociaż nadzieję, że ktoś poniesie z tego tytułu jakieś konsekwencje – kończy Karolina.
...
Super!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:55, 09 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
MEN bada seksualność młodzieży
Wiedzę o seksie czerpią od kolegów i rodziców. Ci drudzy chcą edukacji seksualnej w szkołach. Takie są wyniki badań zleconych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Instytut Badań Edukacyjnych pytał zarówno rodziców, jak i młodzież o sprawy związane z seksualnością człowieka. Dla minister Joanny Kluzik - Rostkowskiej pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że pornografia nie jest głównym źródłem wiedzy o seksie. Jej zdaniem ważna jest też akceptacja edukacji seksualnej. Minister przyznała, że bardziej konserwatywni rodzice nie chcą zaakceptować wielu treści, jak na przykład mniejszości seksualne. Są też różne zdania dotyczące innych konkretnych treści. Z badań wynika, że rodzice spierają się też o czas rozpoczęcia zajęć edukacyjnych.
REKLAMA
Współautorka badań Dominika Walczak wylicza, że najmniej kontrowersji wzbudzają takie treści, jak wartości, wzajemne relacje, uczucia, szacunek, czy zaufanie. W takich przypadkach rodzice są zgodni, że edukacja o takim profilu mogłaby się rozpocząć bardzo wcześnie. Jeżeli natomiast pojawiają się treści dotyczące współżycia, czy traktowania seksu, jako źródła satysfakcji, wtedy przeważają opinie o późniejszym starcie tego typu zajęć.
Jednym z celów badań jest opracowanie nowej podstawy programowej dotyczącej edukacji seksualnej w szkołach.
...
Ci tylko o jedynym. Seks plus dzieci.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:43, 07 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Specjaliści przekonują: "szkoły demokratyczne" wśród wyzwań edukacji
Początki ruchu edukacji demokratycznej w Europie wiąże się z powstaniem szkoły Summerhill w Wielkiej Brytanii - Shutterstock
Przyswajanie wiedzy metodą rozmów i dyskusji, w których dzieci i dorośli są "jak równy z równym" - na tym m.in. polega pozasystemowa edukacja demokratyczna - opisują organizatorzy zjazdu szkół demokratycznych, który potrwa do niedzieli w Ojrzanowie k. Warszawy.
Wśród uczestników są znani psycholodzy, a także - jak poinformowano - doradca Rady Europejskiej oraz rządów Wielkiej Brytanii, Malty i Finlandii.
Ruch edukacji demokratycznej, zainicjowany w Wielkiej Brytanii, rozwija się na świecie od prawie stu lat; w Polsce od dwóch - opowiadała PAP Marianna Kłosińska, prezes Fundacji Bullerbyn, organizującej w Ojrzanowie międzynarodową konferencję poświęconą edukacji demokratycznej. - Na całym świecie funkcjonuje ok. tysiąca szkół demokratycznych, najwięcej w Stanach Zjednoczonych. W Warszawie działa już siedem tego typu placówek - przypomniała Kłosińska.
W rozpoczętych 1 sierpnia spotkaniach, warsztatach i w stanowiącym element imprezy festiwalu "Inspire The Future" biorą udział m.in.: Polacy, Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi, Hiszpanie, Włosi, Turcy i Amerykanie.
- Spodziewamy się łącznie ok. 800 uczestników" - powiedziała Kłosińska.
Fundacja Bullerbyn należy do Europejskiego Stowarzyszenia Edukacji Demokratycznej EUDEC (European Democratic Education Community). - EUDEC to organizacja non profit, która promuje edukację demokratyczną jako rozsądny model dla wszystkich demokratycznych społeczeństw. Założeniem edukacji demokratycznej jest umożliwienie dzieciom wykształcenia umiejętności samodzielnego stawiania sobie celów i konsekwentnej ich realizacji oraz budowanie społeczności wzajemnego szacunku - przedstawiają idee organizatorzy konferencji.
Jak zaznaczyła Kłosińska, w szkołach demokratycznych nie ma tradycyjnych klas, ani podziału na dzieci i dorosłych. Uczniowie biorą udział w zajęciach, tak jak w szkole klasycznej, ale - tylko wtedy, gdy sami o tym zadecydują. Podczas spotkań uczniów w grupie "wszyscy członkowie społeczności (społeczności wzajemnego szacunku i równości) niezależnie od wieku i statusu mają równy głos" - opisuje Fundacja Bullerbyn.
- Dzieci uczą się w dużej mierze poza salami lekcyjnymi. Z dorosłymi dyskutują jak równy z równym i głosują w sprawach zasad szkoły, życia codziennego, projektów, a nawet spraw budżetowych. Uczniowie "ogromną część wiedzy zdobywają po prostu dzięki rozmowom i dyskusjom" - opisuje fundacja. - Kształcenie odbywa się poprzez "ciągłe doświadczanie rzeczywistości" - dodała Kłosińska.
Absolwenci szkół demokratycznych to - jak przekonują organizatorzy konferencji - "tolerancyjni, odpowiedzialni ludzie o otwartych umysłach, potrafiący wyrażać swoje opinie, słuchać i uwzględniać opinie innych; dobrze wykształceni, aktywni obywatele współczesnych, demokratycznych społeczeństw".
Początki ruchu edukacji demokratycznej w Europie wiążą się z powstaniem w latach 20. XX wieku w Wlk. Brytanii szkoły Summerhill. Placówka została założona w 1921 r. w Leiston przez Alexandra Sutherlanda Neilla, który bazował na poglądach amerykańskiego pedagoga Homera Lane (1875-1925). Cechy charakterystyczne tej szkoły to brak przymusu uczenia się i uczęszczania na lekcje oraz samorządność uczniów i nauczycieli.
W konferencji w Ojrzanowie udział bierze związany z Summerhill Derry Hannam, doradca Rady Europejskiej oraz rządów Wielkiej Brytanii, Malty i Finlandii ds. edukacji dla obywatelstwa demokratycznego.
Gośćmi specjalnymi dziewięciodniowej imprezy są też m.in.: autor zawierającego wizję nowoczesnej edukacji dokumentu "Manifesto 15" John Moravec, twórca licznych publikacji na temat demokratycznej edukacji Chris Mercogliano oraz psycholodzy Wojciech Eichelberger i Jac Jakubowski.
Konferencje EUDEC organizowane są co roku w innym kraju. W 2014 r. wydarzenie takie odbyło się w Danii. Na kolejne lata zaplanowano konferencje m.in. w Finlandii i Francji - wymieniała Kłosińska.
...
Ostrzegam przed kolejna ideologia z obcej Polakom cywilizacji anglosaskiej. TO NIE JEST DLA NAS!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:13, 24 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Nauczyciele w Porębie do końca roku nie dostaną wypłat
Paweł Pawlik
Dziennikarz Onetu
Nauczyciele w Porębie do końca roku nie dostaną wypłat - Shutterstock
Nauczyciele Miejskiego Zespołu Szkół w Porębie do tej pory nie otrzymali wynagrodzeń za sierpień. Kasa placówki jest pusta, pensji nie dostaną też pracownicy administracji i obsługi. Wypłaty powinny wpłynąć na ich konta 1 sierpnia, ale związkowcy działający w szkole usłyszeli, że w tym roku pieniędzy już nie będzie. Powód? Pustki w gminnej kasie. - Balansujemy na granicy płynności finansowej - mówi burmistrz Poręby.
– Burmistrz traktuje to jak formę ukarania niegospodarności dyrektora placówki ( Miejskiego Zespołu Szkół w Porębie – przyp. red.) – mówi w rozmowie z Onetem Małgorzata Benc ze Śląsko-Dąbrowskiej "Solidarności" w Zawierciu. Jak podkreśla, opóźnienia w wypłacie wynagrodzeń pracownikom szkoły zdarzały się już wcześniej. Nauczyciele podpisywali wówczas zgodę na późniejsze wypłaty - nawet o dwa tygodnie. Tym razem jest jednak inaczej: zarówno nauczyciele, jak i personel pomocniczy do końca roku w ogóle nie dostaną pieniędzy.
REKLAMA
– Szkoła jest niedoszacowana finansowo. Regularnie nie płaci terminowo składek do ZUS i urzędu skarbowego. Na pensje nie ma pieniędzy do końca roku, taką informację potwierdzono podczas ubiegłotygodniowego spotkania z radnymi – alarmuje Małgorzata Benc.
Zdaniem Ryszarda Spyry, burmistrza Poręby, przedstawiciele placówek oświatowych mieli świadomość zapisów w budżecie, kiedy projektowano wydatki. Wtedy strony miały możliwość zgłaszania poprawek. Zdaniem burmistrza teraz niewiele można zrobić.
– Sytuacja jest krytyczna. Nieodpowiedzialne gospodarowanie pani dyrektor wpłynęło na taką sytuację. Działam zgodnie z tym, co zostało ustalone w budżecie. Nie ma to nic wspólnego z sugerowanymi tarciami na linii dyrektor-burmistrz – ucina Ryszard Spyra, burmistrz Poręby.
Zdaniem związkowców szanse na porozumienie są nie wielkie. – Nie ma żadnego planu, ani dobrej woli. Nikt nie chce usiąść, porozmawiać i dogadać się – mówi Benc.
Burmistrz Spyra rozkłada ręce. – Pieniądze znalazłbym, gdybym był cudotwórcą – mów. Dodaje jednak, że miejski skarbnik dokonuje przesunięć, które pozwolą na wygospodarowanie 400 tysięcy złotych. Ale tu pojawia się kolejny problem, bo wszystko wskazuje na to, że władze będą musiały wybrać komu zapłacić.
W kolejce jest Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, które zalega z opłatami do ciepłowni. Ciepłownicy grożą, że jeśli miejska spółka nie ureguluje zaległości, nie włączy ciepła do mieszkań.
Z drugiej strony w Miejskim Zespole Szkół w Porębie uczy się kilkuset uczniów. W jego skład wchodzi szkoła podstawowa oraz gimnazjum. Pracownicy placówki będący członkami NSZZ Solidarność skierowali już do dyrekcji wezwania do zapłaty zaległych wynagrodzeń.
– Od tego, co zrobi pani dyrektor, zależy, jakie kroki podejmą. Jeżeli nie otrzymają pieniędzy, pójdą do sądu pracy – zapowiada Małgorzata Benc. W jej ocenie winę za to, że zabrakło pieniędzy na wynagrodzenia dla nauczycieli, ponoszą poprzednie i obecne władze gminy oraz dyrekcja placówki.
Dyrektorka zespołu szkół Iwona Muskalska twierdzi, że zawiniły władze gminy.
– Wszyscy dobrze wiedzieli, jaka jest sytuacja. W stosunku do ubiegłego roku szkoła dostała o milion złotych mniej. To 25 proc. całej kwoty, jaką szkoła ma dyspozycji. To jest nierealne, żeby szkoła funkcjonowała w takich warunkach – mówi Onetowi Muskalska. – Jest mi przykro, bo to ja jestem pracodawcą nauczycieli i prawnie ponoszę za to odpowiedzialność, ale nie otrzymałam z gminy takiego budżetu, na jaki zgłaszałam zapotrzebowanie. Za chwilę pensji nie dostaną również pracownicy administracji i obsługi. Jako placówka nie jesteśmy w stanie funkcjonować do końca roku – dodaje dyrektor szkoły.
Co na to władze? – Gmina balansuje na granicy płynności finansowej. Jesteśmy na krajowej liście dłużników. Nie mamy zdolności kredytowej. Nie wystraszę się ataków i będę konsekwentnie realizował to, co jest zapisane w budżecie – mówi burmistrz Poręby.
...
Szkolnictwo tesz roskfita.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:03, 25 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Polska bez Korupcji: zatrzymajmy korupcję w polskich szkołach
- Thinkstock
Darowizny sprzętu, prezenty dla nauczycieli - wydawcy walczą o udział w podziale 4 mln zł, które w kolejnych latach zostaną wydane z budżetu państwa na dotacje do podręczników; problem dotyczy nawet 35 proc. szkół - wynika z badań fundacji Polska bez Korupcji.
Działania wydawców Polska bez Korupcji bada od 2012 r. "Setki przedstawicieli handlowych odwiedzają szkoły każdego dnia, oferując zawieranie długoterminowych umów, na mocy których dyrektorzy szkół — również bez weryfikacji merytorycznej treści podręczników — zobowiązują się do wprowadzenia w podległej im placówce podręcznika wskazanego przez wydawcę. Dyrektor, podpisując takie zobowiązanie, dopuszcza się nadużycia swojej władzy, zabierając ustawowe prawo wyboru podręcznika nauczycielowi, co stanowi naruszenie prawa oświatowego lub nawet przestępstwo przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego" - mówił na wtorkowej konferencji prasowej prezes fundacji Polska bez Korupcji Mateusz Górowski.
REKLAMA
Fundacja opisuje dwa rodzaje działań wydawców - pierwszą grupę stanowią praktyki oferowania i przekazywania szkołom drogiego sprzętu elektronicznego w zamian za zobowiązania do korzystania z podręczników wybranego wydawnictwa. Często zobowiązania te wynikały z zawieranych kilkuletnich umów użyczenia, darowizny sprzętu, obwarowywanych sankcjami na wypadek rezygnacji przez szkołę z podręcznika (najczęściej chodzi o obowiązek zwrotu równowartości sprzętu — parę tys. zł) lub przekazywania sprzętu jedynie na podstawie faktur za cenę 1 zł + VAT. Druga grupa praktyk to typowe przestępstwa korupcyjne - w zamian za wybór pakietów danego wydawcy oferowane były sprzęt lub drogie wycieczki zagraniczne wybranym nauczycielom i dyrektorom.
Fundacja doprowadziła do zamieszczenia w ustawie o systemie oświaty artykułu, który zakazuje "oferowania, obiecywania lub udzielania szkołom lub nauczycielom jakichkolwiek korzyści w sposób pośredni lub bezpośredni w zamian za dokonanie wyboru określonych podręczników, materiałów edukacyjnych lub materiałów ćwiczeniowych" oraz "oferowania sprzedaży podręcznika wyłącznie z innym podręcznikiem lub dodatkowymi materiałami dydaktycznymi przeznaczonymi dla ucznia". Działaniami wydawców w szkołach zainteresowało się też MEN, kuratoria oraz prokuratury, które sprawdzają, czy przy deklaracji wyboru podręczników mogło dojść do naruszeń prawa.
Zdaniem Górowskiego nastąpiły pozytywne zmiany - skala korupcji w polskich szkołach przestała rosnąć i już nie pojawiają się umowy darowizny, o współpracy itp. Wzrosła też, jego zdaniem, świadomość przedstawicieli placówek oświatowych. Ważne są też nowe zapisy prawne.
"Jednak działamy dalej. W tym roku pojawią sie nowe zagrożenia, które idą wraz z dotacjami celowymi na podręczniki. Chodzi o 4 mld zł, które będą wydatkowane w najbliższych latach z budżetu państwa. Decyzje, jak zostaną one wydane, są i będą podejmowane w tym i przyszłym roku i właśnie obserwujemy, jak wydawcy stają na głowie (...), aby na przyszłość uszczknąć więcej z tej puli pieniędzy" - mówił Górowski.
Pod koniec 2014 r. fundacja wysłała kolejne wnioski o dostęp do informacji publicznej do ponad 2000 miast i gmin oraz do wydawców podręczników z zapytaniem, czy dyrektorzy i nauczyciele prowadzą rozmowy z przedstawicielami handlowymi wydawców i jakie są wyniki i ustalenia z tych spotkań. "Wyniki kontroli są wciąż niepokojące: obserwujemy sporą aktywność akwizytorów nawiedzających szkoły. Z ponad 35 proc. otrzymanych odpowiedzi wynika jasno, że dyrektorzy i nauczyciele w szkołach spotykają się z przedstawicielami handlowymi, którzy namawiają do swoich produktów. Głównym tematem rozmów są dotowane ze skarbu państwa podręczniki do języków obcych i zestawy ćwiczeń, co wskazuje, że gra o 4 mld złotych już trwa" - mówił Górowski.
W 2015 r. Polska bez Korupcji rozpoczyna program Czysta Szkoła — Szkoła bez Korupcji. Dyrektorzy, włączając swoją szkołę do programu, podpisują kartę etyczną i jednocześnie deklarują, że zamykają szkołę na prezenty od przedstawicieli wydawców podręczników, a decyzje w zakresie wyboru podręczników podejmują, kierując się wyłącznie ich jakością merytoryczną w porozumieniu z nauczycielami. Dotąd kartę podpisało niemal 200 szkół.
...
Wszedzie tylko kasa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:43, 11 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Nowe jedzenie w szkołach dzieciom nie smakuje. Dla wielu jest ... niesmaczne
Magdalena Gałczyńska
Dziennikarz Onetu
Nowe jedzenie w szkołach dzieciom nie smakuje. Dla wielu jest ... niesmaczne. - Shutterstock
Nowe przepisy – odwieczny problem. Dziecko nie zje, jeśli mu nie smakuje. A odkąd resort zdrowia restrykcyjnie określił normy żywienia w szkołach – obowiązują od 1 września - nietkniętych obiadów jest coraz więcej. Bo zupy niesłone, mięsa głównie duszone, pieczone lub gotowane, picie niesłodkie. Politycy chcieli uczyć zdrowego żywienia – i zdrowo chyba przy tym przesadzili. I, jak to często bywa – wylali dziecko z kąpielą. Czy raczej z kompotem. Bez cukru.
A miało być tak pięknie
- To był dzień, na który czekałam od dawna. Nareszcie ktoś w tym kraju pomyślał i moje dziecko nie będzie pakowało w siebie, co następuje: E coś tam, E coś tam, oleju palmowego, mono i diglicerydów kwasów tłuszczowych estryfikowanych kwasem mono- i diacetylowinowym, sztucznych aromatów czy serwatki, przy której producent triumfalnie obwieszcza, że jest - uwaga - z mleka! Pani Marta, łodzianka, matka dwóch chodzących do podstawówki córek kręci głową. – Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te wspaniałości można znaleźć w większości masowo sprzedawanych wcześniej w szkołach słodyczy. Nazw niektórych nawet nie sposób wymówić. Owszem, sprawdzałam, większość z nich jest dopuszczona do spożycia na terenie Unii Europejskiej ale to nie zmienia faktu, że szczególnie zdrowe chyba nie są. A moje córki w szkolnym automacie mogłyby wydawać codziennie nawet kilkadziesiąt złotych! Bo to kusi, tamto słodkie i kolorowe a puszka pepsi na przerwie to w ogóle szał! Ograniczałam im kieszonkowe, dostawały po trzy złote dziennie i co wieczór powtarzały się prośby o więcej. Dlatego, jak mówi pani Marta, kiedy w październiku sejm podjął decyzję, że tak zwane "śmieciowe" jedzenie od tego roku szkolnego ma zniknąć ze szkół –była najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. - Września po prostu nie mogłam się doczekać. I co ? I chyba mamy klops. Bo kiedy starsza córka przyszła do domu z płaczem, że automat nieczynny, w pierwszej chwili pomyślałam – i bardzo dobrze! Potem okazało się jednak, że brak tego automatu oznacza jedno – dziecko, nawet jeśli będzie spragnione, w szkole nie kupi nawet wody mineralnej. A to już jest pewien problem.
REKLAMA
Automat-widmo. Jest a jakby go nie było
Wyszło tak, jak najczęściej wychodzi. Po tym, jak minister zdrowia pod koniec sierpnia wydał rozporządzenie decydujące między innymi o tym, co można – a czego nie można sprzedawać w szkolnych automatach –te zaczynają masowo znikać ze szkół. Bo po co komu taki kłopot. Widać to wyraźnie zwłaszcza w mniejszych, podłódzkich miejscowościach. Automat w szkole stoi, jakby nigdy nic, tyle, że, po pierwsze – pusty, po drugie - wisi na nim wielkie ogłoszenie – nieczynny. - Pod koniec sierpnia zgłosiła się do mnie pani, która ma automat w ajencji – mówi Barbara Świstek, dyrektorka szkoły podstawowej im. Orła Białego w Lutomiersku – Przekonywała, że ma pełną listę produktów zaakceptowanych przez Sanepid, które może sprowadzić i sprzedawać w szkolnym automacie. To, między innymi sezamki słodzone miodem, małe paczki orzechów bez soli czy woda i naturalne soki. Nic z tego. Władze gminy zdecydowały, że automat ma zniknąć.
Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, że aby uniknąć podobnego problemu, większość szkół w powiecie pabianickim w oficjalnych dokumentach deklaruje, że w żadnej (!) z nich nie ma ani automatów, ani szkolnych sklepików. Na ile ma to pokrycie w rzeczywistości – i w ilu szkołach automaty wciąż stoją - trudno powiedzieć.
Walka z białym wrogiem – sól i cukier znikają ze stołówek
Automatów już się pozbyliśmy, czas wkroczyć do stołówek. A tu – płacz i zgrzytanie zębów. Resort zdrowia chciałby, żeby dzieci rosły zdrowe, bez plomb, żeby otyłość, cukrzyca i choroby wieńcowe odeszły w niepamięć. Efekt? W stołówkach jest całkowity zakaz używania cukru a soli przypada około dwóch gramów na obiad dla jednego ucznia. – Dwa gramy to czubek łyżeczki do kawy. Mniej niż połowa. Ito ma wystarczyć na osolenie zupy, ziemniaków, mięsa czy ryby i surówki?! Ktoś tam chyba zgłupiał kompletnie! – mówi kucharka w jednym z łódzkich przedszkoli. – Jasne, że dla dzieci soliło się od zawsze mniej ale jedzenie musi mieć jakiś smak! Obecnie raczej go nie ma. – Maluchy, czyli większość przedszkolaków, z trudem ale zjada – zerówkowicze oddają często pełne talerze – mówi kucharka. Owszem, można oszukiwać kubki smakowe, dając – zamiast soli – dużo ziół – ale przyzwyczajenia robią swoje. A z domu, niestety, wynosimy niezbyt zdrowe nawyki. Że ziemniaki muszą być słone tak, żeby było to czuć a kompot – słodki. Tyle, że, zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia z 26 sierpnia tego roku – kompot już słodki być nie może, bo cukru używać nie wolno. – Chcieli pewnie dobrze – mówi przedszkolna kucharka – ale chyba zapomnieli o tym, że dziecko uczy się jeść i pić w domu. Gdzie sól i cukier to produkty stosowane na co dzień. Do smaku, bez żadnych norm. A te – i to bardzo restrykcyjne – narzuca ministerialne rozporządzenie.
Obiady nietknięte, dzieci – głodne?
Żeby było smacznie – jedzenie musi być dobrej jakości. Albo – obficie doprawione, czym się da - tak, żeby cienka zupa lub mierna wieprzowina czy drób przyzwoicie smakowały. Stąd – niesłychana popularność gotowych mieszanek przyprawowych. Różnego rodzaju jarzynki, kucharki, warzywne miksy miały z mizernego pseudorosołu zrobić zupę marzeń. W polskich, domowych kuchniach używane były – i są – bardzo często. Że są niezbyt zdrowe, zwykle wzbogacone wzmacniaczami smaku i zapachu – nikt nie ma wątpliwości. Z takimi praktykami należy, dla dobra dzieci, jak najszybciej skończyć. – Sama idea promowania w szkołach zdrowej żywności jest fantastyczna, nikt z tym nie zamierza polemizować – mówi dyrektor Świstek z Lutomierska – Ale boję się jednego. Część dzieci, które jadają nasze stołówkowe obiady za 6,50 zł, ma je finansowane ze środków gminnej opieki społecznej.
I może się okazać – mówi Świstek – że te dzieci, przyzwyczajone z reguły do bardziej wyrazistych smaków – obiadu po prostu nie zjedzą, bo będzie mdły. Dla nich - niesmaczny. A dla tych dzieci to był często główny, być może jedyny solidny posiłek w ciągu dnia. W domu mogą najwyżej dostać kawałek chleba lub chińską zupkę.
Zgodnie z decyzją resortu zdrowia, mięsa i ryby smażone mogą być podawane na szkolnych stołówkach jedynie raz w tygodniu. Teoretycznie – dla zdrowia to bardzo dobrze, w praktyce – dla większości dzieci – inaczej. Bo smażenie wciąż w polskich domach, niestety, króluje i tego samego dzieci spodziewają się po szkolnych obiadach. Nie dostają – nie jedzą, bo gotowane mięso "w zęby kłuje".
I tak, z ambitnych planów resortów zdrowia i edukacji, dotyczących zdrowego żywienia, w praktyce może ostać się niewiele. Bo plany planami a rzeczywistość…
Cukier w herbacie nie skrzeczy. Bo nie ma herbaty
Oddziały przedszkolne w części podstawówek, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach istnieją od dawna. I od dawna przedszkolaki dostają tam do picia herbatę. A raczej – dostawały. Bo odkąd w życie weszło rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia, część szkół w oddziałach przedszkolnych tej darmowej herbaty już nie podaje. Powód? Prozaiczny. Dziewięcioro na dziesięciu przedszkolaków jest przyzwyczajonych do picia herbaty jeśli nie bardzo słodkiej, to choć odrobinę osłodzonej. Tymczasem, zgodnie z wyżej wspomnianym rozporządzeniem – jeśli słodzić, to tylko miodem. Naturalnym. Pszczelim, żadne substytuty nie wchodzą w grę. Co dla części placówek oznacza jedno – z herbatą dla przedszkolaków koniec. Bo koszty słodzenia takim miodem, jakiego wymaga resort zdrowia dla przeciętnej podstawówki są nie do udźwignięcia. – Jak się dziecko, mówiąc potocznie, zapcha przy jedzeniu, dajemy przegotowaną wodę. Tyle, że część dzieci tej wody nie chce pić, nie zostały tego w domu nauczone – mówi Barbara Świstek. Jak podkreśla, konieczność zdrowego odżywiania i ogółem, zdrowego stylu życia jest dla każdego oczywista. Lutomierska podstawówka od lat codziennie daje dzieciom mleko oraz warzywa i owoce jako dodatek do przyniesionego z domu drugiego śniadania.
Tymczasem, zalecenia resortu zdrowia w praktyce mogą się okazać albo – niewykonalne, albo – nie służące niczemu. – Dziś każdy przedszkolak musi, ponieważ my do picia mamy tylko wodę, przynosić własne picie z domu. Z reguły to kupne napoje "sokopodobne". A my dziecku butelki z ręki nie wyrwiemy, choć picie takich wynalazków według resortu zdrowia jest niedopuszczalne. I oto jest, jak było, tylko więcej zamieszania.
Blady, chudy, lubi frytki
- Ja mam związane ręce a serce się kroi – mówi anonimowo wychowawczyni w jednej z prywatnych łódzkich podstawówek. - Mam ucznia, fajny chłopak, matka zapracowana, ojciec to samo. Dziecko rwie się do nauki a niknie w oczach. Nowych, zdrowych obiadów na stołówce jeść nie chce, bo są, jak mówi – "ohyda". Wszystko smakuje mu jak papier. I nie je a chudy jest jak patyk. I co ja mam zrobić?! Dosolić mu pod stołem? Dołożyć zakazanego przez ministerstwo majonezu?
Kiedy nauczycielka spytała, co lubi jeść najbardziej, odpowiedział – hot-dogi ze stacji benzynowej z musztardą i frytki. A ma osiem lat. Pochodzi z, jak to się mówi, dobrego domu. Matka pracuje w banku, ojciec lekarz. Dziecko – jak dowiedziała się nauczycielka - od zawsze jeść nie chciało, więc zestresowani tym rodzice robili wszystko, żeby wmusić w niego cokolwiek. O kanapkach w plecaku z reguły zapominał, za to często kupował sobie drożdżówkę na szkolnych korytarzu. I rodzice byli spokojni.
- Tak rosną nam kulinarni – powiem to wprost – samobójcy – mówi internistka, dr Anna Trzcinka, która dietetyką pasjonuje się od dawna. – Powstaje zaklęty krąg. Dziecko nie je – dołóżmy mu ketchupu albo majonezu. Makaron jest "błe" – dajmy do zupy kupne grzanki, smakują lepiej niż domowe. Byle cokolwiek wmusić. A choć doraźnie rodzic ma czyste sumienie, bo dziecko nie chodzi głodne, na dłuższą metę jest to strategia fatalna. Gigantyczne ilości cukru, soli, tłuszczu – to jeszcze dałoby się znieść, gdyby były to produkty naturalne. Sęk w tym, że dzieciom najbardziej smakują produkty wysoko przetworzone. Takie, w których królują utwardzone olejeroślinne, syrop glukozowo-fruktozowy i inne wynalazki, tanie ale niekoniecznie zdrowe. Efekty – dodaje dr Trzcinka - widać na ulicach. Plaga otyłości, chorób serca, cukrzycy, problemów z cholesterolem – pod tym względem działania ministerstwa zdrowia, dążącego do tego, by uczyć młodzież zdrowych nawyków żywieniowych są godne jak najwyższej pochwały. Tyle, że diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach. A co do szczegółów – Ministerstwo Edukacji na razie nie wie, jak nowy program żywienia sprawdza się w praktyce – Szczegółowy raport, dotyczący zmiany sytemu żywienia w przedszkolach i szkołach dostaniemy prawdopodobnie na przełomie września i października. Wcześniej, jakiekolwiek oceny byłyby nieuprawnione, program przecież dopiero wchodzi w życie – mówi rzeczniczka MEN Joanna Dębek.
Szczególnym świętom mówimy – "do widzenia"
Pewne jest jedno – nie ma chyba w Polsce takiej szkoły, w której spokojnie, bez problemu zorganizuje się dla uczniów "tłusty czwartek". Bo niby jak? – pytają nauczyciele. Skoro nawet drożdżówek w szkołach sprzedawać nie wolno, my mamy zrobić dzieciom taką kaloryczną fetę? Problem jest także z klasowymi Wigiliami czy urodzinami dzieci, kiedy te zwyczajowo przynoszą do szkoły cukierki. Nikt im ich z ręki nie wyrwie ale pochwalić takiej inicjatywy nauczyciel też nie może. Podobnych dylematów jest znacznie więcej – w każdej szkole – wyjątkowe. Nie znikną dopóki nie przyzwyczaimy siebie a zwłaszcza dzieci do tego, by mało lub wcale nie solić, nie słodzić, nie jeść produktów wysoko przetworzonych. Niełatwe ale, miejmy nadzieję, możliwe. Dla wszystkich – na zdrowie. Pytanie, po co takim kosztem? Bo gdyby politycy zmiany wprowadzali stopniowo, ewolucyjnie a nie – jak zwykle bywa – szokowo – aż tak wielkiego problemu chyba by nie było.
...
Urzedasi.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:09, 22 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Szkoła nie uniknie odpowiedzialności za dzieckoWtorek, 22 września 2015, źródło:PAP
fot.WP.PL / Bart Everson/Flickr.com/CC 2.0
Nawet jeśli dziecko samodzielnie opuściło teren szkoły w czasie, gdy powinno przebywać w świetlicy, wciąż odpowiada za nie nauczyciel - pisze "Rzeczpospolita".
Tymczasem szkoły w regulaminach swoich świetlic nagminnie wyłączają swą odpowiedzialność za podopiecznych, którzy samodzielnie wychodzą z placówki.
Takie zapisy są niezgodne z ustawą o systemie oświaty, która nie pozostawia wątpliwości, że placówka odpowiada za dzieci podczas zajęć - podkreśla Maja Majewska-Kokoszka z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców. Dodaje, że rady rodziców nie powinny więc zatwierdzać takich regulaminów.
Jak mówi Majewska-Kokoszka, każde samodzielne opuszczenie placówki przez dziecko powinno się spotkać z reakcją rodziców, a każdy bezprawny zapis musi po ich interwencji zniknąć z regulaminu. Jeśli szkoła go nie wykreśli, należy zawiadomić kuratorium i organ prowadzący szkołę, czyli gminę.
...
Bez przesady. Wagary to pojecie odwieczne. Trudno obciazyc nauczyciela odpowiedzialnoscia za czyny na wagarach. Chyba zeby organizowal czy zachecal.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:50, 06 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Rzeź szkolnych sklepików. Zniknęło kilka tysięcy punktów sprzedaży
- Shutterstock
Jak wynika z danych Konfederacji Lewiatan, nawet kilka tysięcy punktów sprzedaży mogło zniknąć ze szkół po wprowadzeniu zakazu tzw. śmieciowego jedzenia – informuje "Rzeczpospolita".
Najwięcej placówek zamknięto na Pomorzu - ok. 80 proc. - oraz Podkarpaciu, gdzie ich liczba zmniejszyła się o połowę. Z szacunków Konfederacji Lewiatan wynika, że w całej Polsce zamknięto nawet kilka tysięcy sklepików. Resort edukacji nie ma tego typu danych.
REKLAMA
"Szefowa MEN w połowie września poprosiła dyrektorów szkół i przedszkoli o przekazanie informacji, czy stosowanie nowych przepisów powoduje istotne przeszkody i utrudnienia w funkcjonowaniu szkolnych i przedszkolnych stołówek oraz sklepików. Informację zbiorczą na ten temat kuratorzy przekażą MEN do 6 października" - mówi rzecznik resortu Joanna Dębek.
Dodaje, że dopiero po uzyskaniu tych danych resort będzie rozważać ewentualne zmiany w przepisach. Dyrektorzy szkół nie mają wątpliwości, że sklepiki powinny wrócić, bo sprzedawano tam nie tylko żywność, ale i przybory szkolne.
...
Co ciekawe u mnie w podstawowce W PRL TEZ BYL TAKI PRZYBYTEK! I O TYCIU NIKT NIE SLYSZAL! Odlot bezsensownej wladzy ktora nie ma zadnego programu. Sklepiki szkodza aborcja pomaga dzieciom.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:11, 08 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Portal Spożywczy
Bohaterskie rozwiązywanie problemów z żywnością w szkołach
- Piotr Halicki / Onet
Polskiemu rządowi udało się bohatersko rozwiązać problem, który sam wykreował. A przynajmniej jego część. Dziś rano dowiedzieliśmy się, że do polskich szkół wrócą wkrótce drożdżówki. Minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska na antenie radia RMF FM oświadczyła, że będzie jeszcze negocjować z ministrem zdrowia Marianem Zembalą możliwość powrotu do sprzedaży kawy (innej niż zbożowa) oraz... zwiększenia zawartości soli w ziemniakach podawanych w szkolnych stołówkach.
Działania minister Kluzik-Rostkowskiej mogą oczywiście budzić uśmiech politowania, ale przede wszystkim są potwierdzeniem tego, o czym serwis portalspozywczy.pl pisał już wielokrotnie: rozporządzenie ministra zdrowia dotyczące żywności dozwolonej do sprzedaży w szkołach, precyzujące przepisy zawarte w znowelizowanej ustawie o bezpieczeństwie żywności i żywienia, jest fatalne i wymaga natychmiastowej zmiany. Skoro w miesiącu przedwyborczym rząd zdecydował się na korektę "reformy", którą miesiąc temu głośno się chwalił, to znaczy to, że nowe prawo rzeczywiście okazało się bublem.
REKLAMA
Przypomnijmy, jedną z organizacji, która najgłośniej zwracała uwagę na problemy z nowymi przepisami, była Polska Federacja Producentów Żywności. - Rozporządzenie zbyt rygorystycznie określa kryteria żywieniowe dla produktów, które będą mogły być sprzedawane oraz podawane dzieciom na terenie placówek oświatowych - komentował niedawno dla serwisu portalspozywczy.pl Andrzej Gantner, dyrektor generalny PFPŻ. Jego zdaniem kryteria te są na tyle regorystyczne, że ajenci sklepików, dzierżawcy automatów vendingowych i intendenci stołówek niejednokrotnie będą mieli problem ze znalezieniem na rynku produktów, które je spełnią. Problemem jest także szereg nieprecyzyjnych zapisów (np. brak zdefiniowania zastosowanego w rozporządzeniu pojęcia "porcji").
Dyrektor generalny PFPŻ uważa, że w rozporządzeniu brakuje przede wszystkim rozsądnego podejścia opartego na powszechnej wiedzy, że edukacja żywieniowa jest ważniejsza od zakazów, gdyż pozwala na świadome, odpowiedzialne wybory i używanie produktów żywieniowych tak, aby służyły zarówno naszemu zdrowiu, ale również mogły dostarczyć przyjemności. - W tym kontekście część zapisów rozporządzenia wydaje się wręcz absurdalna, bo jak wytłumaczyć pełnoletniemu uczniowi liceum, że może pić tylko kawę zbożową lub nie może kupić drożdżówki, albo gumy do żucia? Reakcja młodzieży na tego typu zakazy może daleko odbiegać od oczekiwań urzędników - zauważa Gantner.
Kontrowersje związane z ostateczną treścią rozporządzenia ministra zdrowia bledną jednak wobec tych związanych z trybem pracy nad dokumentem. Przypomnijmy, ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia znowelizowana została w listopadzie 2014 r. W nowym prawie zawarto przepisy, w myśl których "niezdrowa żywność" miała zostać 1 września 2015 r. wyeliminowana z polskich szkół. Szczegółowa rozpiska z listą zakazanych produktów miała znaleźć się w rozporządzeniu ministra zdrowia. Resort zdrowia początkowo informował, że projekt rozporządzenia będzie gotowy na początku wiosny i gdyby tak się rzeczywiście stało, to wszystkie zainteresowane strony (producenci i dystrybutorzy żywności, ajenci sklepików szkolnych, operatorzy maszyn vendingowych, osoby zarządzające szkolnymi stołówkami) miałyby wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się do nowych przepisów. Tymczasem pierwszy projekt rozporządzenia światło dzienne ujrzał dopiero 19 czerwca, a rozporządzenie podpisano dopiero... 27 sierpnia. Ostateczną jego treść poznaliśmy więc zaledwie dwa dni robocze przed początkiem roku szkolnego.
- Biorąc pod uwagę, że zmiany w ustawie zostały zatwierdzone praktycznie rok temu, to publikowanie rozporządzenia na dwa dni robocze przed wejściem w życie i to bez okresu przejściowego, wskazuje na dosyć niefrasobliwe podejście do funkcjonowania zarówno stołówek szkolnych, jak i sklepików - zauważa Andrzej Gantner. Dyrektor generalny PFPŻ podkreśla, że resort zdrowia postawił w bardzo trudnej sytuacji kilkanaście tysięcy ajentów oraz dyrekcje szkół, nie dając im żadnego czasu na w miarę łagodne dopasowanie się do nowej rzeczywistości, opartej na przepisie, który w dalszym ciągu zawiera szereg nieścisłości i jest trudny do zrozumienia dla osób nieposiadających specjalistycznej wiedzy żywieniowej. Strach, jaki padł na ajentów sklepików oraz dyrekcje szkół wynika między innymi z tego, że za niestosowanie się do (niekiedy absurdalnych) przepisów rozporządzenia grozi kara od 1 tys. do 5 tys. zł.
Zdaniem dyrektora generalnego PFPŻ, trudno uznać tryb pracy nad rozporządzeniem ministra zdrowia za transparentny. - Brak możliwości udziału od samego początku wszystkich zainteresowanych stron w dyskusjach nad kształtem projektu, niewątpliwie znacząco obniżył jego jakość - zauważa Andrzej Gantner. Zdziwienie dyrektora generalnego PFPŻ budzi też fakt, że w konsultacjach społecznych Ministerstwo Zdrowia wzięło pod uwagę część słabo udokumentowanych merytorycznie uwag osób prywatnych, lub też instytucji nie mających nic wspólnego z obszarem żywności i żywienia, a uwagi poparte aktualną wiedzą żywieniową, przedstawione przez renomowane instytucje i organizacje, ministerstwo odrzuciło.
W ramach konsultacji publicznych PFPŻ przekazało szereg uwag merytorycznych do projektu rozporządzenia, wskazując na zbyt restrykcyjne podejście resortu odnośnie produktów, których spożycie zalecane jest w codziennej diecie dzieci i młodzieży, takich jak produkty mleczne, mięsne, pieczywo, tłuszcze roślinne do smarowania, przetwory owocowo-warzywne oraz przetwory zbożowe. PFPŻ wskazało również błędy uniemożliwiające poprawne stosowanie rozporządzenia w praktyce zarówno przez ajentów sklepików, jak i przez osoby prowadzące stołówki.
- Niestety, tylko część naszych uwag została uwzględniona, głównie tych w zakresie doprecyzowania zapisów, które były ewidentnie niemożliwe do prawidłowego zinterpretowania. Natomiast nie dokonano istotnych zmian w zakresie poszerzenia listy dopuszczonych wyrobów poprzez dodanie nowych kategorii produktów, lub złagodzenia kryteriów dla części produktów uwzględnionych w rozporządzeniu - ubolewa Gantner.
Można w zasadzie uznać, że w wyniku konsultacji Ministerstwo Zdrowia zaostrzyło wręcz treść rozporządzenia, wykreślając z akceptowanej przez resort listy np. tłuszcze roślinne do smarowania, będące cennym źródłem nienasyconych kwasów tłuszczowych. Zdaniem Andrzeja Gantnera, szczególnie wielkim kuriozum było nieuwzględnienie przez ministerstwo gum do żucia, pomimo pozytywnych rekomendacji Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego oraz Konsultanta Krajowego ds. Stomatologii Dziecięcej.
Dyrektor generalny PFPŻ twierdzi, że sposób, w jaki przygotowane i wprowadzone zostało nowe prawo, pokazuje, że biznes w Polsce ciągle nie jest traktowany jak partner do rozmów. Według Gantnera sposób i termin wprowadzenia rozporządzenia świadczą o wybitnie lekceważącym podejściu do lokalnych, zazwyczaj małych rodzinnych firm, które z dnia na dzień zostały postawione w obliczu poważnych start finansowych i utraty źródeł dochodu.
Co ciekawe, na etapie międzyresortowych konsultacji rozporządzenia Kancelaria Prezesa Rady Ministrów zwróciła uwagę na to, że tzw. Ocena Skutków Regulacji wymaga uzupełnienia o oszacowanie wpływu projektowanej regulacji na koszt posiłków; omówienie wpływu rozporządzenia na funkcjonowanie kuchni (z uwzględnieniem oszacowania ryzyka wycofywania się placówek z prowadzenia własnej kuchni), omówienie możliwości i kosztów wprowadzanych zmian w tak krótkim czasie oraz przedstawienie wpływu planowanych zmian na funkcjonowanie sklepików szkolnych (w tym w szczególności na koszty prowadzonej działalności oraz ryzyko jej zamknięcia). Ministerstwo Zdrowia nie przejęło się jednak uwagami Kancelarii Premiera. Doskonale obrazuje to skalę patologii, z jaką mieliśmy do czynienia przy okazji prac nad tym dokumentem.
Ministerstwo Zdrowia nie przeanalizowało również potencjalnych strat, jakie mogą ponieść przedsiębiorcy ze względu na brak okresu przejściowego i tryb wprowadzenia rozporządzenia. - Ryzyko wysokich kar, trudności w ustaleniu asortymentu sklepiku zgodnego z rozporządzeniem, konieczność poniesienia dodatkowych nakładów finansowych, to czynniki, które mogą doprowadzić wielu przedsiębiorców do rezygnacji z prowadzonej działalności - prognozuje Andrzej Gantner. Pierwszy miesiąc obowiazywania kontrowersyjnych przepisów pokazał, że dyrektor generalny PFPŻ ma rację. Sklepiki w Polsce są lawinowo zamykane, bo ich prowadzenie przestało się po prostu opłacać.
Gantner komentując dla serwisu portalspozywczy.pl inne potencjalne skutki wejścia w życie rozporządzenia w jego obecnej formie, podkreśla, że wszystkie zakazy podobne do tych, jakie właśnie zostały wprowadzone w Polsce, na ogół wywołują efekt odwrotny od zamierzonego.
- W krajach, w których wprowadzono tego typu prohibicje, zaobserwowano sprzedaż zakazanych produktów w szkołach prowadzoną przez co bardziej przedsiębiorczych uczniów. Wykształciła się też pewnego rodzaju moda na objęte zakazem produkty, jako przejaw buntu młodzieży przeciwko tego typu ograniczeniom. To potwierdza tezę, że najważniejszą rzeczą w walce z nadwagą i otyłością jest kształtowanie indywidualnej odpowiedzialności za styl życia i odżywiania już od najmłodszych lat - zauważa dyrektor generalny PFPŻ.
Szef organizacji skupiającej producentów żywności z Polski punktuje nieporadność rządzących, którzy poza wprowadzonymi restrykcjami dotyczącymi żywienia, nie wprowadzili równocześnie żadnych rozwiązań, które doprowadziłyby do zwiększenia ilości czasu przeznaczonego przez dzieci na aktywność fizyczną. Tymczasem większość ekspertów w Polsce i Unii Europejskiej wskazuje właśnie na długofalową i systemową edukację społeczeństwa nie tylko w zakresie zbilansowanej diety, ale również aktywności fizycznej, jako jedyną skuteczną metodę prewencji nadwagi i otyłości.
- Brak holistycznego podejścia do tego zagadnienia powoduje, że rozwiązanie zastosowane obecnie przez resort zdrowia prawdopodobnie nie spowoduje znaczących zmian w poprawie stanu odżywiania i stylu życia dzieci i młodzieży - prognozuje Gantner. Czas pokaże, czy ten czarny scenariusz rzeczywiście zostanie zrealizowany.
...
Absurd. A sklepy 15 metrow od szkoly? To co? A w takich blokowiskach to uczen mija po drodze co najmniej 5 punktow z takim asortymentem gdzie zadnych norm nie ma. To juz lepiej sprzedawac w sklepikach niskokaloryczne liczac ze uczniom sie nie bedzie chcialo biegac gdy bedzie pod reka. I SPOSOBEM NIE PRZYMUSEM ODCHUDZIMY DZIECI!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:37, 14 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Odwołano zajęcia studentom historii UAM, bo... nie ma krzeseł w nowym budynku
Zenon Kubiak
14 października 2015, 12:25
Od tego roku akademickiego studenci Wydziału Historycznego korzystają z nowej siedziby na Morasku. Studenci trzech kierunków mają w tym tygodniu odwołane zajęcia, ponieważ w części sal zamontowano wadliwe krzesła.
Po 25 latach Wydział Historyczny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza przeniesiono z dawnego budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR przy ul. Święty Marcin do zupełnie nowej siedziby na kampusie Morasko. Budowa nowoczesnej siedziby Collegium Historicum kosztowała 87 mln zł.
Studenci rozpoczęli tu naukę wraz z rozpoczęciem tegorocznego roku akademickiego, ale już 12 października część zajęć odwołano. Wolne od poniedziałku do piątku mają studenci trzech kierunków: historii i specjalności, muzykologii oraz wschodoznawstwa (II stopnia). Powody odwołania zajęć w komunikacie dziekana adresowanym do studentów i pracowników określono dość ogólnie. Mowa jest jedynie o "utrudnieniach spowodowanych przedłużającym się montażem krzeseł w salach dydaktycznych".
- Firma, która odpowiada za dostarczenie i montaż krzeseł nie wywiązała się z warunków zamówienia. W części już zamontowanych mebli brakuje gumowych obić pewnych elementów - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Dominika Narożna, rzecznik prasowy UAM.
W poprzednim tygodniu z problemem radzono sobie pożyczając krzesła z innych pomieszczeń. Było to jednak tylko tymczasowe rozwiązane. Teraz firma ma uzupełnić braki i zamontować krzesła do końca tygodnia.
- Na tym zamieszaniu cierpią na tym nie tylko studenci, ale także wizerunek uczelni - przyznaje Dominika Narożna.
...
Nikt sie nie zna na wyposazeniu bo to historycy...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 0:08, 16 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
To podważa sens reformy MEN? "Te dane są miażdżące"
Przemysław Dubiński
akt. 15 października 2015, 14:30
Z raportu "Pierwszoklasista 2014" przeprowadzonego przez Instytut Badań Edukacyjnych w roku szkolnym 2014/2015 wynika, że sześciolatki mają gorsze wyniki w nauce od siedmiolatków. - Te dane są miażdżące dla autorów reformy obniżenia wieku szkolnego - alarmuje w rozmowie z WP Tomasz Elbanowski, założyciel Fundacji Rzecznik Praw Rodziców oraz inicjator akcji "Ratuj Maluchy".
W tym roku cały rocznik sześciolatków musiał obowiązkowo pójść do pierwszej klasy. Dla porównania w poprzednim do szkoły poszła jedynie połowa. Tomasz Elbanowski, który od 2009 roku toczy z Ministerstwem Edukacji Narodowej walkę o to, by rodzice sami decydowali w kwestii wcześniejszej edukacji swoich dzieci, podkreśla, że w większości krajów europejskich dzieci muszą mieć skończone 6 lat, by pójść do szkoły. W Polsce stosuje się natomiast kryterium rocznika, a nie rzeczywistego wieku.
- Przypomina to trochę brankę do wojska, gdzie idzie cały rocznik. Najmłodsze z tych dzieci nie mają jeszcze nawet skończonych 6 lat, a i tak trzeba je było posłać do szkoły. Tym samym nie mają szans, by sprostać wymaganiom, jakie się przed nimi stawia. To z kolei rzutuje na kolejne etapy ich kształcenia i rozwoju - mówi inicjator akcji "Ratuj Maluchy".
Z badań przeprowadzonych przez Instytut Badań Edukacyjnych wynika, że sześciolatki, które w zeszłym roku poszły do pierwszej klasy, radzą sobie gorzej, niż dzieci siedmioletnie. Ich problemy dotyczą głównie koordynacji wzrokowo-ruchowej, panowania nad emocjami, czytania, pisania oraz zdolności matematycznych. Co dziesiąty sześciolatek może również wymagać fachowej pomocy.
Twórcy raportu przekonują jednak, że "wcześniejsze pójście do szkoły może oznaczać większe szanse rozwojowe przede wszystkim dla dzieci z rodzin z niższym statusem wykształcenia rodziców". Zdaniem Fundacji Rzecznik Praw Rodziców badania IBE pokazują jednak coś zupełnie przeciwnego i podważają samą istotę wprowadzenia reformy.
- To typowo propagandowe stwierdzenie. Raport pokazuje, że dzieci z trudnych środowisk wcześniej wysłane do szkoły nie mogą liczyć na wsparcie i radzą sobie gorzej niż reszta. To pogłębia tylko problem. Reforma była wprowadzana pod hasłem wyrównywania szans, tymczasem wyniki badania IBE pokazują, że jest odwrotnie. Reforma pogłębia problemy dzieci z trudnych środowisk - mówi Elbanowski.
Krytycy reformy zwracają również uwagę na fakt, że sześciolatek powinien uczyć się poprzez zabawę w przyjaznym środowisku przedszkolnym. Duża część dzieci w tym wieku ma bowiem problemy ze skupieniem, jakiego wymaga od nich szkoła. - Zmusza się ich też do zapisywania dźwięków, których jeszcze nie rozróżniają słuchem, oraz pisania rączką, która jest niegotowa do długotrwałego trzymania długopisu, z powodu nieskostniałego jeszcze w tym wieku nadgarstka - wylicza Elbanowski, który podkreśla, że zbyt wczesne posłanie dziecka do szkoły może prowadzić do zdemotywowania sześciolatka, który w wyniku niepowodzeń traci zapał do pracy.
W dyskusji na temat wyników badań IBE pojawiają się również głosy, że mogą być one zawyżone, gdyż przeprowadzono je na połowie rocznika. Wielu rodziców postarało się bowiem o to, by odroczyć swoim pociechom obowiązek pójścia do szkoły. W próbie badawczej mogły zatem nie wziąć udziału sześciolatki, które zaniżyłyby wynik. Pełny obraz problemów, z jakimi zmagają się dzieci, które wcześniej poszły do szkoły, otrzymamy zatem dopiero po przebadaniu całego rocznika.
Tomasz Elbanowski ma jeszcze jeden zarzut pod adresem IBE. - Pewnych faktów wynikających z raportu nie da się ukryć. IBE prowadzi badania i musi opublikować ich wyniki, jednak wnioski przesiąknięte są propagandą. W książce "Ratuj Maluchy! Rodzicielska rewolucja" opisaliśmy, jak szef tego instytutu, występujący dziś jako niezależny badacz, był jeszcze niedawno członkiem gabinetu politycznego minister Katarzyny Hall i odpowiadał w MEN za propagandowe wprowadzenie reformy - kończy inicjator akcji "Ratuj Maluchy".
Wirtualna Polska skontaktowała się z Ministerstwem Edukacji Narodowej w celu uzyskania odpowiedzi na zarzuty i z prośbą o skomentowanie wyników badania. Do tej pory nie otrzymaliśmy jednak od ministerstwa żadnego stanowiska w tej sprawie.
...
To nie bylo dla dobra dzieci tylko nauczycieli. Brakuje dzieci to beda im zabierac dziecinstwo.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 0:26, 16 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Jedna osoba nie żyje po wybuchu paniki na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy
oprac.Magdalena Wojnarowska
akt. 15 października 2015, 12:40
Jedna osoba zmarła, a 11 zostało rannych wskutek skutek obrażeń odniesionych w nocy na studenckich otrzęsinach na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy. Prawdopodobną przyczyną tragedii był wybuch paniki wśród uczestników imprezy, wskutek czego doszło do gwałtownych przepychanek w łączniku między dwoma budynkami. Jak powiedział rektor uczelni Antoni Bukaluk, w łączniku gromadziły się osoby, które paliły tam papierosy. Rektor dodał też, że po imprezie w koszach na śmieci znaleziono ślady dopalaczy.
Impreza inaugurująca działalność samorządu studenckiego w nowym roku akademickim odbywała się w budynkach dydaktycznych uczelni, a tragedia wydarzyła się w łączniku, znajdującym się na wysokości pierwszego piętra pomiędzy dwoma częściami holu. Ze wstępnych ustaleń wynika, że w trakcie imprezy mogło dojść do paniki wśród uczestników i stratowania części z nich.
Według ustaleń policji w otrzęsinach brało udział ok. 1200 studentów. Według władz uczelni w imprezie łącznie uczestniczyło ok. tysiąca osób, a jednocześnie w budynkach mogło przebywać ok. 700-800 osób.
Jedna z osób, która odniosła obrażenia zmarła w szpitalu, podjęta przez lekarzy reanimacja nie dała rezultatu. Wcześniej rektor uniwersytetu prof. Antoni Bukaluk informował, że ofiara śmiertelna to studentka czwartego roku tejże uczelni.
Rektor: poczuwam się do odpowiedzialności
Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej rektor uczelni Antoni Bukaluk mówił, że "od 15 lat tego rodzaju impreza jest podstawową imprezą samorządu studentów". - Jest nam niezwykle przykro z powodu tej sytuacji, która zaistniała - powiedział. - Chciałbym złożyć głębokie kondolencje wszystkim za to, co się stało. Poczuwam się do odpowiedzialności, jako rektor uczelni - podkreślał. Wyjaśnił jednak, że do dymisji się nie poda. - Będziemy wyjaśniać wszystkie okoliczności tego wydarzenia - dodał.
Pytany przez dziennikarzy, dlaczego impreza nie została zgłoszona policji, chociaż w przypadku imprezy masowej był taki obowiązek, rektor poinformował, że "do tej pory Uniwersytet nie zgłaszał takich imprez policji, ponieważ miał podpisaną umowę z firmą ochroniarską". Ze słów Bukaluka wynika, że umowa przewidywała, iż to na ochronie spoczywał obowiązek poinformowania policji. Wiadomo jednak, że służby nie miały wiedzy o imprezie.
- Do tej pory nie mieliśmy żadnych wypadków. Tę imprezę zabezpieczało 15 ochroniarzy oraz dodatkowych 40 osób, wyznaczonych przez samorząd studencki, wspomagających ochroniarzy - tłumaczył rektor. Na miejscu były też służby medyczne i karetka.
Pytany, czy władze uczelni mają sobie coś do zarzucenia, mówił, że "w takiej sytuacji każdy ma sobie coś do zarzucenia". - Była presja ze strony studentów, żeby takie imprezy organizować - powiedział.
Studenci palący papierosy zatamowali łącznik?
Wyjaśniając, dlaczego impreza, inaczej niż w poprzednich latach, odbywała się w dwóch budynkach, Bukaluk mówił, że powodem była przebudowa budynku, w którym otrzęsiny odbywały się poprzednio. - Z powodu przepisów przeciwpożarowych musiano zmienić lokalizację, która była bardziej wskazana z punktu widzenia bezpieczeństwa - powiedział. Tłumaczył, że w poprzedniej lokalizacji było znacznie większe niebezpieczeństwo zaistnienia takiej sytuacji.
Jak powiedział rektor, z nieoficjalnych rozmów z osobami, które uczestniczyły w imprezie wiadomo, że "część osób zamiast wychodzić na zewnątrz, w łączniku między salami paliła papierosy". - Zaczęła się gromadzić tam pewna grupa osób, inna część osób chciała tamtędy przechodzić i to stworzyło tłum - poinformował. Podkreślał, że z miejsca imprezy były trzy wyjścia.
Jak wyjaśnił, organizatorzy imprezy kontrolowali liczbę obecnych osób. - Przez całą imprezę przewinęło się około tysiąca osób, ale one wchodziły i wychodziły. Według organizatorów, jednocześnie na imprezie nie było więcej niż 700-800 osób - tłumaczył.
Rektor: nie użyto gazu pieprzowego, ale znaleziono ślady dopalaczy i alkoholu
Rektor Bukaluk zaprzeczył, jakoby ochrona miała używać gazu pieprzowego. Informacje takie zaczęły się pojawiać w internecie. - Nie było śladu użycia gazu pieprzowego ani żadnego innego gazu, sprawdziliśmy to - powiedział.
Rektor przyznał też, że po imprezie znaleziono w koszach na śmieci opakowania po dopalaczach oraz puszki po piwie.
Poinformował, że na uczelni będą prowadzone specjalne szkolenia na okoliczność następnych takich imprez, które będą miały na celu zapobieżenie podobnym tragediom, a także lepszą kontrolę, uniemożliwiającą wnoszenie podejrzanych substancji.
Bukaluk poinformował, że w związku z tragedią, w czwartek na uczelni nie będzie żadnych zajęć. Odwołane zostały też imprezy, które w najbliższym czasie były planowane na poszczególnych wydziałach.
- Będziemy się starali, żeby w przyszłości do takich wypadków nie dochodziło - podsumował rektor.
Prokuratura wszczęła śledztwo
Jak poinformował zastępca prokuratora rejonowego Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ Adam Lis, w sprawie wszczęto śledztwo, które prowadzone jest pod kątem sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób, a także w związku ze spowodowaniem śmierci uczestnika zdarzenia.
- Prokurator przeprowadzał oględziny miejsca zdarzenia. Zlecone zostało też przeprowadzenie sekcji zwłok osoby, która zmarła dziś w nocy w szpitalu. Prokuratura ustala tożsamość wszystkich osób pokrzywdzonych w tej sprawie. Wiemy, że do szpitali trafiło łącznie 11 osób - powiedział
- W tym momencie dziewięć osób przebywa w bydgoskich szpitalach - powiedziała z kolei przed południem dziennikarzom rzeczniczka MSW Małgorzata Woźniak. Jak podkreśliła, policja zabezpiecza dowody, przesłuchiwani są świadkowie, organizatorzy imprezy oraz przedstawiciele firmy ochroniarskiej. Poinformowała, że sprawa jest badana także pod kątem przepisów ustawy o imprezach masowych, wyjaśniane jest m.in. to czy była to impreza odpłatna czy nie.
- Zapis w tej ustawie mówi o pewnych wyłączeniach. Chodzi w szczególności o imprezy nieodpłatne, które są prowadzone na terenach podległych instytucjom takim jak Ministerstwo Edukacji Narodowej bądź instytucje podległe szkolnictwu wyższemu - powiedziała Woźniak.
Kondolencje od minister nauki
W związku z wydarzeniem, na ręce rektora Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy, prof. Antoniego Bukaluka, kondolencje dla bliskich ofiar i całej społeczności akademickiej złożyła minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Lena Kolarska-Bobińska.
W rozmowie telefonicznej rektor prof. Antoni Bukaluk poinformował minister nauki i szkolnictwa wyższego o okolicznościach wypadku i podejmowanych działaniach.
Prof. Lena Kolarska-Bobińska zasugerowała, by niezależnie od działań śledczych uczelnia przeprowadziła własne postępowanie wyjaśniające przyczyny i okoliczności tragedii i przygotowała wnioski pozwalające zapobiegać takim wypadkom w przyszłości.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego zwróci się dziś do rektorów wszystkich uczelni w kraju o przegląd procedur i sposobów postępowania w czasie imprez masowych na uczelniach.
- Chciałabym, byśmy o tym porozmawiali jutro na posiedzeniu Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich we Wrocławiu. Chodzi bowiem nie tylko o procedury, ale właściwe ich stosowanie i ocenę każdej sytuacji tak, aby realnie chronić uczestników studenckich imprez - powiedziała min. Lena Kolarska-Bobińska.
...
To nie jest przedszkole. Ani nawet dyskoteka. Niby ludzie myslacy?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:05, 17 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Zmarła druga ofiara imprezy studenckiej w Bydgoszczy
17 października 2015, 19:16
W bydgoskim szpitalu zmarł 21-letni student ranny podczas imprezy na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym (UTP) - informuje TVN24. To już druga śmiertelna ofiara studenckiej zabawy.
W nocy ze środy na czwartek w budynkach dydaktycznych uczelni, w łączniku między pomieszczeniami, w których odbywała się studencka impreza, uczestnicy zaczęli się w pewnym momencie wzajemnie tratować. Obrażenia odniosło w sumie 11 osób, najciężej poszkodowana studentka UTP zmarła. Trzy inne osoby trafiły do bydgoskich szpitalach.
Śledztwo w sprawie zdarzenia wszczęła Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Północ. Jest ono prowadzone "pod kątem sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób, a także w związku ze spowodowaniem śmierci uczestnika zdarzenia".
Okoliczności zdarzenia na UTP wyjaśnić ma też specjalna komisja powołana przez rektora. Na jej wniosek zawieszony został prorektor ds. dydaktycznych i studenckich. W ciągu najbliższych dwóch tygodni komisja przygotować ma raport.
Według ustaleń policji w imprezie brało udział ok. 1,2 tys. studentów. Według władz uczelni, w imprezie łącznie uczestniczyło ok. tysiąca osób, a jednocześnie w budynkach mogło przebywać ok. 700-800 osób.
...
Horror.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:03, 29 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
PiS gotowe na referendum ws. likwidacji gimnazjów
PiS proponuje likwidację gimnazjów - Shutterstock
- Proces edukacyjny będzie lepszy, korzyści dla młodzieży będą duże, ale koszty nie - powiedział szef sztabu PiS Stanisław Karczewski, spytany w Kontrwywiadzie RMF FM o likwidację gimnazjów. Jego zdaniem gimnazja osłabiają poziom polskiej edukacji, a ich powstanie było błędem. Wicemarszałek Senatu zaznacza, że PiS jest gotowy na referendum w tej sprawie.
Prawo i Sprawiedliwość ma już gotowy projekt ustawy, która wygasi gimnazja. To oznacza powrót do ośmioletniej podstawówki i czteroletniej nauki w szkole średniej. Jak informowała rzeczniczka PiS Elżbieta Witek, prawo zaczęłoby obowiązywać w roku szkolnym 2016/17. Reforma wymagałaby zmiany podstawy programowej od przedszkola do szkoły średniej.
REKLAMA
Stanisław Karczewski stwierdził jednak w RMF, że "koszty na pewno nie są tak duże". - Prowadziliśmy dyskusję i debatę jeszcze w trakcie kampanii z panią prezes Beatą Szydło, spotykaliśmy się z przedstawicielami środowisk nauczycielskich, ze związkami zawodowymi... - zaznaczył.
Dodał, że PiS nie ma wątpliwości co do zasadności tego pomysłu. - Proces edukacyjny na pewno będzie lepszy, korzyści dla dzieci, korzyści dla młodzieży będą z tego bardzo duże - zaznaczył. - Mamy taką świadomość, że ta edukacja nie jest na najwyższym poziomie, że gimnazja osłabiają - dodał. Z kolei prof. Piotr Gliński powiedział wczoraj, że o likwidacji gimnazjów "będzie decydowała premier z ministrem edukacji".
Wicemarszałek Senatu podkreślał, że PiS chce, aby reforma była wprowadzona w wyniku dialogu. Zapowiedział, że jego partia jest gotowa na przeprowadzenie referendum w tej sprawie.
...
Referendum? Absurd. Tu akurat trzeba wiedzy o szkolnictwie. Bez sensu jest powrot do 8 latki. Obciac w gimnazjum 3 klase dodac do liceum i dodac dwie gorne podstawowki. Chodzi o to aby 1 klasa gimnazjum BYLA W SRODKU CYKLU EDUKACJI! WTEDY MLODZIEZ MA NAJWIEKSZE PROBLEMY I ZMIANY SZKOLY NOWE KLASY NOWI NAUCZYCIELE POWODUJE PROBLEMY.
4 lata podstawowej
4 gimnazjum
4 liceum/technikum
Na dzis idealny cykl nauczania
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:37, 31 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
IBRiS: 70 proc. chce likwidacji gimnazjów, a 60 proc. nauki od 7. roku życia
IBRiS: 70 proc. chce likwidacji gimnazjów, a 60 proc. nauki od 7. roku życia - Shutterstock
Blisko 60 proc. Polaków chce zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków, a blisko 70 proc. chce likwidacji gimnazjów i powrotu do 8-letniej szkoły podstawowej - wynika z sondażu Instytut Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS.
Zniesienie obowiązku szkolnego dla sześciolatków i powrót do rozpoczynania nauki w szkołach w wieku 7 lat oraz likwidacja gimnazjów i powrót do 8-letniej szkoły podstawowej były kwestiami podnoszonymi w kampanii wyborczej do parlamentu, stąd IBRiS zapytał o te sprawy ankietowanych pod koniec kampanii. Wyniki sondażu opublikowano już po wyborach.
REKLAMA
Ankietowani mieli odpowiedzieć na ile zgadzają się ze stwierdzeniem: "Należy zlikwidować obowiązek szkolny dla 6-latków tak, aby dzieci rozpoczynały naukę w szkole od wieku 7 lat".
58,9 proc. z nich odpowiedziało, że zgadza się z nim, 45,4 proc. wskazało odpowiedź "zdecydowanie się zgadzam", a 13,5 proc. - "raczej się zgadzam". 32,1 proc. nie zgodziło się z tym stwierdzeniem, "zdecydowanie się nie zgadzam" odpowiedziało 16,7 proc., a "raczej się nie zgadzam" - 15,4 proc. Zdania nie miało w tej kwestii 9 proc. badanych.
Natężenie opinii jest zależne od płci ankietowanych – zdecydowanie przeciwne sześciolatkom w szkole są kobiety (zdecydowanie 50,5 proc., raczej 7,2 proc.), podczas gdy mężczyźni są bardziej powściągliwi w swoich deklaracjach (zdecydowanie 39,3 proc., raczej 20,2 proc).
Najwięcej przeciwników wysyłania sześciolatków do szkoły jest w najmłodszej grupie wiekowej - 18-24 lat oraz wśród osób w wieku 45-54 lat. Najmniejsze poparcie dla zniesienia obecnych uregulowań obserwuje się wśród osób w wieku powyżej 55. roku życia.
Największy odsetek zwolenników rozpoczynania obowiązkowej nauki w wieku 7 lat jest wśród mieszkańców terenów wiejskich (65,5 proc. ankietowanych) i małych miast (60 proc.). Relatywnie najniższe poparcie dla tej koncepcji obserwowane jest w średnich miastach (54,7 proc. badanych) i metropoliach (54,4 proc.).
Uczestnicy badania mieli też określić na ile zgadzają się ze stwierdzeniem: "Należy zlikwidować gimnazja i przywrócić system 8-letniej podstawówki i następnie szkoły średnie lub zawodowe".
67,9 proc. z nich odpowiedziało, że zgadza się z nim; 52,5 proc. wskazało odpowiedź "zdecydowanie się zgadzam", a 15,4 proc. - "raczej się zgadzam". 26,4 proc. nie zgodziło się ze stwierdzeniem, "zdecydowanie się nie zgadzam" odpowiedziało 14 proc., a "raczej się nie zgadzam" - 12,4 proc. Zdania nie miało w tej kwestii 5,8 proc. badanych.
Opinia w sprawie gimnazjów nie różnicuje się ze względu na płeć, ale w strukturze wiekowej obserwuje się, że najmniej przeciwników obecnego systemu jest wśród ankietowanych w grupie wiekowej 18-24 lat, a najwięcej w grupach 35-44 lat i 45-56 lat.
"Można, zatem przyjąć, że to pokolenia edukowane w gimnazjach popierają to rozwiązanie, natomiast pokolenia wychowane w poprzednim systemie 8-letniej szkoły podstawowej, ale których dzieci uczyły się, uczą się lub będą się uczyć w gimnazjach najmocniej się sprzeciwiają utrzymaniu obecnego rozwiązania" - napisano w omówieniu wyników sondażu.
Największy odsetek przeciwników gimnazjów obserwuje się w małych i średnich miastach (odpowiednio 79,4 proc. respondentów i 75,7 proc.), a najmniej na wsi (61 proc.) i metropoliach (54,1 proc.).
Badanie przeprowadzono w dniach: 15-16 października 2015 r. na ogólnopolskiej próbie 1100 osób metodą standaryzowanego kwestionariuszowego wywiadu telefonicznego wspieranego komputerowo (CATI).
Gimnazja w polskim systemie oświaty ponownie pojawiły się 1 września 1999 r., jako główny element reformy edukacji wprowadzanej przez rząd Jerzego Buzka. Jako świetnie wyposażone szkoły z bardzo dobrze przygotowanymi nauczycielami miały służyć wyrównywaniu szans edukacyjnych uczniów, szczególnie ze wsi i małych miejscowości. Wprowadzając 3-letnie gimnazja jednocześnie zlikwidowano 8-letnie szkoły podstawowe i 4-letnie licea ogólnokształcące, w ich miejsce wprowadzono 6-letnie podstawówki i 3-letnie licea.
Od początku istnienia gimnazja spotykały się z krytyką. Zarzucano, że często są molochami (bywa, że w jednym roczniku w szkole jest nawet sześć klas równoległych) oraz, że trafiają tam uczniowie wtedy, gdy są w najtrudniejszym rozwojowo i wychowawczo okresie życia. Krytycy gimnazjów uważali, że lepiej by było dla uczniów, aby w tym wieku nadal byli pod opieką nauczycieli, którzy znają ich od kilku lat, oraz uczyli się w mniejszych szkołach, gdzie trudniej o anonimowość.
Zwolennicy utrzymania gimnazjów podkreślają, że dzięki nim uczniowie o rok dłużej uczą się wspólnie, a to ma wpływ na wyższy poziom wiedzy ogólnej całej populacji. Na argument o trudnym wychowawczo okresie w nowej szkole odpowiadają, że trzeba wzmocnić w gimnazjach rolę pedagogów i psychologów, by pomóc w rozwiązywaniu problemów.
Przeprowadzone w ubiegłym roku przed Instytut Badań Edukacyjnych badanie dotyczące przemocy w szkołach pokazało, że agresywne zachowania mają miejsce głównie w klasach IV-VI szkoły podstawowej.
Powrót do 8-letniej szkoły podstawowej był w kampanii wyborczej postulowany przez PiS. Elżbieta Witek (PiS), której nazwisko wymieniane jest w kontekście obsady funkcji ministra edukacji, zastrzega wprawdzie, żeby nie mówić o likwidacji gimnazjów, ale potwierdza pomysł na ich "wygaszanie" - w roku szkolnym 2016/17 - co wiązałoby się ze zmianą podstawy programowej od przedszkola aż do szkoły podstawowej.
Dyskusja na temat obniżenia wieku obowiązku szkolnego trwa od 2009 r., kiedy w polskim systemie edukacji rozpoczęto stopniowe obniżanie wieku obowiązku szkolnego z siedmiu do sześciu lat. Przez pięć lat - do września 2013 r. - decyzję o tym, czy dziecko rozpocznie naukę w wieku sześciu czy siedmiu lat, podejmowali rodzice. 1 września tego roku po raz pierwszy do I klasy szkoły podstawowej poszedł obowiązkowo cały rocznik dzieci sześcioletnich, czyli urodzonych w 2009 r. Rok wcześniej - we wrześniu ub.r. obok siedmiolatków do pierwszych klas obowiązkowo poszła połowa rocznika sześciolatków.
Od samego początku wprowadzeniu obowiązku szkolnego dla sześciolatków towarzyszyły protesty części rodziców niegodzących się na tę zmianę. Za zniesieniem obowiązku szkolnego dla sześciolatków opowiada się też PiS.
...
Wreszcie zdanie ludzi.
Jak mowilem.
4 lata przedszkola
4 lata podstawowki
4 lata gimnazjum
4 lata liceum
4 lata studiow
Piekny logiczny uklad. Optymalny.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 18:22, 01 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Tragedia na uczelni w Bydgoszczy. Zmarła trzecia ofiara otrzęsin
1 listopada 2015, 10:16
W niedzielę rano zmarła 20-letnia studentka, która przebywała w szpitalu po tragicznych otrzęsinach na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym (UTP). To już trzecia ofiara - informuje TVN24.
Tragedia wydarzyła się w nocy z 14 na 15 października. W łączniku pomiędzy dwoma budynkami, w których odbywała się impreza, skupiło się wiele osób i w pewnym momencie zaczęły się tratować. Spośród poszkodowanych trzy osoby zmarły.
Dzień po zdarzeniu na UTP przyjechała minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Lena Kolarska-Bobińska, która zwróciła się do rektora prof. Antoniego Bukaluka o powołanie nadzwyczajnej komisji.
- Niezależna komisja zakończyła dwutygodniową pracę. Sporządzony został liczący około 10 stron raport, w którym znalazły się informacje jak impreza była przygotowana i jak przebiegała, co było przyczyną tragedii i co zrobić, aby nieszczęście się nie powtórzyło. Nie upubliczniamy raportu, chcemy aby najpierw zapoznała się z nim minister, na której prośbę została powołana komisja - powiedział członek komisji, rzecznik uczelni dr Mieczysław Naparty.
Dr Naparty podkreślił jednak, że do tragedii doszło wskutek "braku wyobraźni i niefrasobliwości wielu osób".
Śledztwo w sprawie prowadzi Komenda Miejska Policji pod nadzorem Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ.
Według wstępnych wyników sekcji zwłok ofiar tragedii przyczyną zgonu studentki było uduszenie po unieruchomieniu klatki piersiowej, a studenta - niedotlenienie mózgu spowodowane uciskiem na klatkę piersiową. Nie ma jeszcze informacji ws. przyczyn śmierci trzeciej ofiary.
Według ustaleń policji w imprezie na UTP brało udział ok. 1,2 tys. studentów. Władze uczelni informowały, że w imprezie uczestniczyło ok. tysiąca osób, a jednocześnie w budynkach mogło przebywać ok. 700-800 osób.
...
Obled.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:29, 20 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Tomasz Elbanowski: sześciolatki szły do szkół przez naciski polityczne
akt. 20 listopada 2015, 15:16
- Trzeba zwrócić rodzicom wolność wyboru - stwierdził w programie WP #dziejesienazywo Tomasz Elbanowski ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców. - 20 proc. sześciolatków z ostatniego przymuszonego rocznika udało się odroczyć, a według naszych wiadomości co najmniej drugie tyle zostało odesłane z kwitkiem, niestety, z powodu nacisków politycznych. Sami psychologowie mówili, że mają te naciski, również ze strony samorządów - dodał.
- Czego się obawiam? Czy będzie to wybór autentycznie rodzica i czy to rodzic będzie decydował, czy będzie decydował psycholog w poradni - zastanawiała się Danuta Kozakiewicz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie.
- Może być tylko lepiej - podkreślił Elbanowski.
Elbanowski powiedział, że wcześniejsze wysłanie dzieci do szkoły jest dla nich szkodliwe.
...
Przede wszystkim celem bylo zwiekszenie etatow nauczycielskich...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:55, 30 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Nauczyciele z Poręby protestują. Nie otrzymali pensji
Paweł Pawlik
Dziennikarz Onetu
Z problemami finansowymi gmina boryka się od dłuższego czasu - Shutterstock
W Porębie koło Zawiercia odbędzie się dziś pikieta nauczycieli i pracowników oświaty, którzy nie otrzymali wynagrodzeń za ten miesiąc. To efekt trwających już kilka miesięcy kłopotów finansowych gminy. Protest zbiegnie się w czasie z planowanym na ten termin posiedzeniem Rady Gminy.
Listopadowych pensji nie otrzymali pracownicy Miejskiego Zespołu Szkół nr 1, Szkoły Podstawowej nr 2 i Szkoły Podstawowej nr 3, czyli wszystkich placówek w Porębie. W związku z tym 19 listopada związkowcy z Solidarności wystosowali do burmistrza gminy Ryszarda Spyry list z żądaniem wypłaty zaległych pieniędzy.
REKLAMA
– Burmistrz rozkładał ręce i twierdził, że nie jest w stanie zebrać funduszy na wypłaty. Poinformował, że zaległości w wynagrodzeniach ureguluje im dopiero w styczniu, bo wtedy resort edukacji prześle do gminy pierwszą transzę subwencji oświatowej na 2016 rok – mówiła wtedy Anna Gacek, przewodnicząca oświatowej Solidarności w powiecie zawierciańskim. – Przecież ludzie do stycznia muszą za coś żyć – dodawała.
Prócz nauczycieli i pracowników obsługi szkół w pikiecie udział wezmą rodzice uczniów, którzy popierają nauczycieli. Protest zaplanowano dziś o godzinie 11, kiedy w tamtejszym ratuszu odbywać się będzie posiedzenie Rady Gminy. Protest organizują związki zawodowe Solidarność i Związek Nauczycielstwo Polskiego.
Przypomnijmy, że z problemami finansowymi gmina boryka się od dłuższego czasu. O pierwszych niewypłaconych pensjach dla nauczycieli informowaliśmy już w sierpniu tego roku. Wówczas pensji nie dostali pracownicy MZS nr 1. Wtedy burmistrz poinformował, że winę za taką sytuację ponosi dyrekcja szkoły. Nauczyciele otrzymali zaległe pensje (za sierpień i wrzesień) dopiero w połowie października. Wypłata zaległych pieniędzy możliwa była dzięki przesunięciom w budżecie miasta. Mówiono, że kolejne wypłaty będą finansowane ze sprzedaży działek należących do gminy.
Dziś sytuacja wygląda dramatycznie, bo sprawa dotyczy pracowników wszystkich szkół w gminie. Skupieni wokół "S" pracownicy chcą skierować sprawę na drogę sądową. – Jeśli zaległe pensje nie trafią na konta pracowników, oddajemy sprawę do sądu – informuje Małgorzata Benc z biura terenowego śląsko-dąbrowskiej Solidarności w Zawierciu.
...
To sie pracuje...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:40, 03 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
10 lat uczyła matematyki bez odpowiedniego wykształcenia. Grozi jej 8 lat pozbawienia wolności
Dyrektorka szkoły przez 10 lat uczyła dzieci matematyki, nie mając matematycznego wykształcenia. Gdy została poproszona o udowodnienie, że ma kwalifikacje, przyniosła wójtowi dyplom, który najprawdopodobniej został sfałszowany. Sprawą zajęła się prokuratura. Dyrektorka ma już postawione zarzuty. Według ustaleń śledczych Ewa N., wykorzystując stanowisko dyrektora, wprowadzając w błąd organ prowadzący, sama przyznawała sobie godziny z matematyki i geografii. Przez te lata miała bezpodstawnie zarobić 100 tysięcy złotych.
...
~obserwator : Konkretne pytanie, czy uczniowie przez nią uczeni znają matematykę ? . Bo tylko ta odpowiedź wyjaśni sprawę bo fakt czy ktoś ma "odpowiednie wykształcenie" świadczy tyko i wyłącznie o tym czy ma papierek a nie czy potrafi odpowiednio pracować. Dowodem tego są fakty typu że mnóstwo ludzi ma stosowne wykształcenie a nie grzeszy ani inteligencją ani znajomością rzeczy dlatego pełno takich wykształconych pracuje na tzw. zmywakach w zachodniej Europie.
~Piotr do ~dd: JAk babka dobrze uczyła tej matematyki, to jeszcze pół biedy. A że było to fałszerstwo? To prawda ale w Polskim szkolnictwie nie takie cuda się zdarzają, zwłaszcza w szkolnictwie wyższym:
"z końcem września środowiskiem akademickim wstrząsnęła wiadomość o plagiacie popełnionym przez jednego z profesorów Politechniki Krakowskiej. Jerzy S. wydał pod własnym nazwiskiem monografię zatytułowaną „Efekt fotowoltaiczny w organicznych ogniwach słonecznych - wybrane zagadnieni”, która okazała się być niemal dosłownym tłumaczeniem doktoratu austriackiego naukowca - dr Klausa Petritscha. Zbadaniem sprawy zajęli dziennikarze z programu UWAGA TVN, którzy w ramach prowadzonego śledztwa sprawdzili obydwie prace przy użyciu prototypowej funkcjonalności systemu Genuino – wielojęzykowej analizy antyplagiatowej. Zarówno opinie ekspertów jak i raport z systemu Genuino nie pozostawiają złudzeń."
Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
~Neon do ~ząbek: Mnie w liceum fizyki uczyła pani,która nigdy fizyki nie studiowała.Wieść gminna niosła,że skończyła AWF,chociaż mając na uwadze ,że miała spora nadwagę,śmiem twierdzić.Niczego nie nauczyła,bo nic nie umiała. Tolerowano ją w szkole dzięki Jej znajomościom w Komitecie PZPR.W podstawówce zaś ,uczył mnie historii,człowiek,który skończył socjologię.Dostał etat,bo brakowało nauczyciela historii.To był najlepszy nauczyciel historii jaki kiedykolwiek uczył mnie tego przedmiotu.
Historyk hobbista i te pasję przekazywał nam,,11,12-latkom.
...
A tych co kierowali gospodarka po 89 to co?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:31, 14 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Rzecznik dyscyplinarny chce ukarania nauczyciela fizyki z Białegostoku
akt. 14 grudnia 2015, 12:11
Rzecznik dyscyplinarny skierował do komisji dyscyplinarnej dla nauczycieli wniosek o ukaranie nauczyciela fizyki z Białegostoku. W zadaniu dla uczniów umieścił on treści, które można zinterpretować jako ksenofobiczne oraz utrwalające negatywne stereotypy o uchodźcach.
Takim wnioskiem rzecznik dyscyplinarny zakończył miesięczne postępowanie wyjaśniające dotyczące tego nauczyciela - poinformowała rzeczniczka kuratorium oświaty w Białymstoku Hanna Marek.
Chodzi o sytuację w jednej ze szkół w tym mieście. Jak opisywały lokalne media, nauczyciel fizyki z Zespołu Szkół Społecznych nr 3 Białostockiego Towarzystwa Oświatowego podyktował gimnazjalistom z II klasy zadanie, którego treść mówiła o uchodźcach z Syrii płynących do Grecji na maleńkiej tratwie. Podane zostały parametry łodzi i ciężar ludzi. Zadaniem uczniów była odpowiedź na pytanie, ilu uchodźców trzeba zepchnąć, by tratwa mogła dopłynąć do celu.
Treść zadania zaniepokoiła rodziców uczniów. Poinformowali dyrekcję szkoły i nagłośnili sprawę w mediach społecznościowych, za ich sprawą sprawa pojawiła się też w mediach tradycyjnych. Tam nauczyciel tłumaczył, że było to niefortunne sformułowanie, które nie wynikało z jego stosunku do uchodźców.
Nauczyciel: był to żart i nie obrazuje mojego stosunku do uchodźców
Jak mówił, chciał tylko zainteresować młodzież zadaniem. Zaraz po lekcji - twierdził - uświadomił sobie niewłaściwość treści zadania i powiedział uczniom, że był to żart i że nie obrazuje on jego stosunku do uchodźców.
Po nagłośnieniu sprawy włączył się w nią Rzecznik Praw Obywatelskich, który skierował zapytania do kuratorium oświaty i dyrekcji szkoły, czy i jakie działania podjęto wobec nauczyciela.
Krótko po tym rzecznik dyscyplinarny wszczął postępowanie wyjaśniające. Było to możliwe, bo kuratorium ustaliło, że oprócz pracy w szkole niepublicznej, nauczyciel zatrudniony jest w szkole publicznej i tym samym podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej przewidzianej Kartą Nauczyciela.
Hanna Marek przypomniała, że w Karcie Nauczyciela jest zapisane, iż nauczyciel zobowiązany jest kształcić młodzież "w szacunku dla każdego człowieka" oraz uczyć postaw moralnych i obywatelskich "zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów".
Komisja Dyscyplinarna dla Nauczycieli zdecyduje (formalnie działa przy wojewodzie), czy będzie wszczynać własne postępowanie, czy też nie. Nawet jego wszczęcie nie przesądza jednak, czy nauczyciel zostanie ukarany z katalogu kar ujętych w Karcie Nauczyciela, bo o tym zdecyduje sama komisja. Najniższą karą jest wówczas nagana z ostrzeżeniem.
Wicedyrektorka Zespołu Szkół Społecznych nr 3 w Białymstoku Elżbieta Stasiewicz powiedziała, że nauczyciel fizyki nadal pracuje w szkole. Wcześniej, kiedy sprawa została nagłośniona mówiła, że reakcja dyrekcji na zachowanie nauczyciela była natychmiastowa. Został on upomniany i poinformowany, że jeśli taka sytuacja się powtórzy, współpraca między nim a szkołą zostanie zerwana.
...
Zadanie istotnie glupie ale jakie jeszcze kary chcecie? Co to malo glupich kawalow zescie opowiadali w zyciu? To was tez ukarac.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:02, 18 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Białystok: postępowanie dyscyplinarne wobec nauczyciela od zadania o uchodźcach
Białystok: postępowanie dyscyplinarne wobec nauczyciela od zadania o uchodźcach - Shutterstock
Komisja dyscyplinarna podjęła decyzję o wszczęciu postępowania wobec nauczyciela fizyki z Białegostoku. Chodzi o zadanie z kontrowersyjnymi treściami dotyczącymi uchodźców. Samo wszczęcie postępowania dyscyplinarnego nie przesądza jeszcze o karze.
Wniosek o ukaranie nauczyciela skierował do tej komisji kilka dni temu rzecznik dyscyplinarny, kończąc swoje miesięczne postępowanie wyjaśniające. Komisja miała tydzień na podjęcie decyzji o wszczęciu lub nie - własnego postępowania.
Jak poinformowała rzeczniczka Kuratorium Oświaty w Białymstoku Hanna Marek, w piątek na posiedzeniu niejawnym komisja dyscyplinarna dla nauczycieli postanowiła wszcząć postępowanie dyscyplinarne.
- Do czasu jego zakończenia nie będą udzielane informacje o toczącym się postępowaniu - zastrzegła Marek, przekazując jedynie treść oświadczenia przewodniczącego komisji.
Nie wiadomo, ile potrwa postępowanie; samo jego wszczęcie nie przesądza jeszcze, czy nauczyciel zostanie ukarany na podstawie Karty Nauczyciela. Najniższą karą jest tam nagana z ostrzeżeniem.
Komisja będzie zajmowała się sytuacją, która miała miejsce w jednej z białostockich szkół. Jak opisywały dwa miesiące temu lokalne media, nauczyciel fizyki z Zespołu Szkół Społecznych nr 3 Białostockiego Towarzystwa Oświatowego podyktował gimnazjalistom z II klasy zadanie, którego treść mówiła o uchodźcach z Syrii płynących do Grecji na maleńkiej tratwie.
Podane zostały parametry łodzi i ciężar ludzi. Zadaniem uczniów była odpowiedź na pytanie, ilu uchodźców trzeba z niej zepchnąć, by tratwa mogła dopłynąć do celu.
Treść zadania zaniepokoiła rodziców uczniów; poinformowali dyrekcję szkoły i nagłośnili sprawę w mediach społecznościowych, za ich sprawą pojawiła się też w mediach tradycyjnych. Tam nauczyciel tłumaczył, że było to niefortunne sformułowanie, które nie wynikało z jego stosunku do uchodźców.
Jak mówił, chciał tylko zainteresować młodzież zadaniem. Zaraz po lekcji - jak stwierdził - uświadomił sobie niewłaściwość treści zadania i powiedział uczniom, że był to żart i że nie obrazuje on jego stosunku do uchodźców.
Po nagłośnieniu sprawy włączył się w nią Rzecznik Praw Obywatelskich, który skierował zapytania do kuratorium i dyrekcji szkoły, czy i jakie działania podjęto wobec nauczyciela.
Ruszyło postępowanie dyscyplinarne, gdyż okazało się, że oprócz pracy w szkole niepublicznej - nauczyciel zatrudniony jest w szkole publicznej i tym samym podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej przewidzianej Kartą Nauczyciela.
W Karcie jest zapis, iż nauczyciel zobowiązany jest kształcić młodzież "w szacunku dla każdego człowieka" oraz uczyć postaw moralnych i obywatelskich "zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów".
...
Ten zwyrodnialec pedofil naciskal na ukaranie? ALE RZECZNIK PRAW OBYWATELSKICH! HORROR!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:42, 21 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
"Gazeta Krakowska", Polska Agencja Prasowa
Zapadł wyrok ws. maturzystki, która pozwała OKE
Sąd oddalił powództwo maturzystki - Shutterstock
Sąd oddalił powództwo maturzystki. Kinga Jasiewicz domagała się ponownej weryfikacji matury. Maturzystka nie zgadzała się z niezaliczeniem czterech odpowiedzi na egzaminie z biologii. Z tego powodu miała nie dostać się na wymarzone studia stomatologiczne. Miało zabraknąć jej jednego punktu.
Kinga od roku studiuje stomatologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, marzyła o tym od dziecka. - Moi rodzice pracują w tym zawodzie, to nasza tradycja - mówi dziewczyna. Studiować musi zaocznie, bo 73 proc. z rozszerzonego egzaminu maturalnego z biologii nie zapewniło jej miejsca w gronie studentów dziennych.
REKLAMA
Zdaniem sądu powódka nie udowodniła, by zostało naruszone jakiekolwiek jej dobro osobiste. - Nie ma przesłanek, aby stwierdzić, że w związku z przeprowadzonym egzaminem maturalnym z biologii doszło do naruszenia jakiegokolwiek dobra osobistego powódki. Z tego względu nie można uznać roszczenia za uzasadnione – stwierdził sąd w ustnym uzasadnieniu wyroku.
Sąd stwierdził, że w toku procesu wykazano, że przebieg egzaminu maturalnego i proces oceniania został przeprowadzony prawidłowo, zgodnie z przepisami prawa. Wyrok jest nieprawomocny.
- Mam takie poczucie, że logika i sprawiedliwość przegrały z przepisami – powiedziała dziennikarzom po wyroku Kinga Jasiewicz. Zapowiedziała apelację od wyroku i wyraziła nadzieję, że jej przypadek zmotywuje innych maturzystów.
Jak twierdziła w pozwie Kinga Jasiewicz, błędny wynik egzaminu uniemożliwił jej studia na wybranej uczelni, co stanowiło naruszenie jej dóbr osobistych - prawa do twórczości naukowej oraz kształcenia, gwarantowanego przez konstytucję. Wskazywała, że gdyby nie błędny wynik, nie musiałaby ponosić kosztów związanych z płatnymi studiami na kierunku lekarsko-dentystycznym.
Po rozszerzeniu powództwa wskazywała także kolejne dobra osobiste, które miały zostać naruszone, jak prawo do budowania i ochrony własnego wizerunku, prawo do kultywowania tradycji rodzinnych oraz prawo do dysponowania swoimi danymi osobowymi - poprzez podanie jej imienia i nazwiska przez dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
Z kolei reprezentująca pozwany Skarb Państwa Prokuratoria Generalna wniosła o oddalenie powództwa. Wskazywała, że nie było błędów przy ocenie pracy maturzystki. Nie doszło do naruszenia żadnych dóbr osobistych. Prawo do nauki stanowi bowiem jedno z podstawowych praw obywatelskich, nie stanowi jednak dobra osobistego, natomiast praca egzaminacyjna nie jest twórczością naukową, tylko określoną w przepisach formą oceny poziomu wykształcenia ogólnego.
...
Sprawa chyba jest prosta. Albo blad albo nie. Mozna porownac z innymi pracami.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:32, 29 Gru 2015 Temat postu: |
|
|
Gowin: nie wycofujemy się z programu "Studia dla wybitnych"
29 grudnia 2015, 16:48
• Gowin: nie wycofujemy się z programu "Studia dla wybitnych"
• "Miażdżąco krytyczne" opinie o programie
• KRASP: program nie wydawał nam się dobry dla naszego kraju
Nie wycofujemy się z rządowego programu "Studia dla wybitnych" - zapewnił minister nauki Jarosław Gowin. Podkreślił, że rząd chce, aby program był akceptowalny dla środowisk akademickich.
Gowin tłumaczył, dlaczego Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zawiesiło nabór do rządowego programu "Studia dla wybitnych". Program, przyjęty przez rząd Ewy Kopacz, miał zapewniać wybitnym studentom finansowanie studiów na najlepszych uczelniach świata.
Gowin zaznaczył, że zapoznał się z uwagami do programu, które były formułowane m.in. przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Parlament Studentów RP, Radę Nauki i Szkolnictwa Wyższego i środowiska obywatelskie.
- Wszystkie opinie były miażdżąco krytyczne. Efektem programu, w takim kształcie jak obecnie, byłoby to, że co roku wysyłalibyśmy setkę najzdolniejszych studentów na studia zagraniczne, po których większość z nich, po 2 letnich studiach, w ogromnej większości, pozostawałaby za granicą - powiedział Gowin.
- Nie wycofujemy się z programu. Są środki przeznaczone na zagraniczne studia dla najzdolniejszych. Nadamy temu projektowi taki kształt, który będzie akceptowalny przez środowiska akademickie - podkreślił.
Decyzję ministerstwa pozytywnie ocenili zarówno przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) prof. Wiesław Banyś, jak i przewodniczący Parlamentu Studentów RP Mateusz Mrozek.
W poniedziałkowym komunikacie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego poinformowało, że "z dniem 28 grudnia 2015 r. zawieszony zostaje nabór do rządowego programu udzielania pomocy finansowej na pokrycie kosztów związanych z kształceniem w zagranicznych uczelniach pod nazwą 'Studia dla wybitnych'". Resort nie podał daty ponownego uruchomienia naboru, a jedynie zapowiedział, że informacje na ten temat "zostaną zamieszczone na stronie MNiSW".
Na pytanie Polskiej Agencji Prasowej o powody takiej decyzji, biuro prasowe MNiSW wyjaśniło, że "sam projekt, a także sposób jego realizacji, wzbudzał wątpliwości w polskich środowiskach naukowych, dlatego też MNiSW rozpocznie w najbliższych dniach konsultacje w celu wypracowania optymalnych rozwiązań".
Jak zaznaczono w odpowiedzi MNISW, "dotychczasowe działania nie zostaną zaprzepaszczone". Decyzja o zawieszeniu naboru pozwoli wypracować zaś lepsze procedury i zasady przyjmowania wniosków i kierowania na studia w ramach programu. - Ponieważ działanie programu jest regulowane rozporządzeniem Rady Ministrów, zatem jego ewentualne zmiany wymagają długotrwałych procedur. Dlatego też, aby nie wzbudzać rozczarowania wśród osób, które mogłyby złożyć w najbliższym czasie aplikacje, postanowiono zawiesić nabór do czasu wypracowania optymalnych rozwiązań - poinformował resort.
Z informacji biura prasowego MNiSW wynika, że do tej pory do ministerstwa nie wpłynął żaden wniosek aplikacyjny. - Resort odebrał natomiast bardzo dużą liczbę pytań oraz wątpliwości - poinformowano.
Nabór do programu ogłoszono na początku listopada br.; miał on potrwać do końca marca 2016 r. Ustanowienie programu wynikało z nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym oraz ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, która weszła w życie w czerwcu 2015 r. Nowelizacja ta była odpowiedzią na zobowiązania z expose premier Ewy Kopacz.
Program "Studia dla wybitnych" miał zapewnić szczególnie uzdolnionym studentom sfinansowanie z budżetu państwa studiów magisterskich na najlepszych uczelniach na świecie.
- Dobrze się stało, że ministerstwo wstrzymuje nabór do tego programu. Opinia KRASP dla tego projektu była od początku negatywna - stwierdził przewodniczący KRASP, prof. Wiesław Banyś. Dodał, że zanim uruchomiono program, rektorzy długo dyskutowali z ówczesnymi władzami ministerstwa, by programu tego nie uruchamiać. - Ten program nie wydawał nam się dobry dla naszego kraju - przyznał.
KRASP zależało raczej na tym, by znaleźć inne możliwości i sposoby, aby coraz większa liczba polskich studentów uzyskiwała coraz większe doświadczenie międzynarodowe. - A w ramach programu 'Studia dla wybitnych' tylko części studentów opłacane miałoby być pełne wykształcenie w ramach danego cyklu na uczelniach zagranicznych. I mała byłaby gwarancja, że te osoby miałyby do Polski wracać - ocenił przewodniczący KRASP.
Według niego warto byłoby w większym stopniu finansować szkolnictwo wyższe w Polsce. Prof. Banyś zwrócił też uwagę, że polscy studenci - jeśli są wybitni - mają możliwość uzyskiwania stypendiów zagranicznych, np. na Oksfordzie czy Harvardzie. - To dobrze, że rekrutacja do programu jest wstrzymana - podsumował.
Podobnego zdania był przewodniczący Parlamentu Studentów RP Mateusz Mrozek. - Ta wiadomość nas nie martwi - powiedział. - Można nawet powiedzieć, że to bardzo racjonalna decyzja.
Mrozek przypomniał, że przedstawiciele Parlamentu Studentów RP w toku prac nad nowelizacją zwracali uwagę, że pieniądze, jakie otrzymuje uczestnik programu są bardzo duże - mogą wynieść nawet 200-300 tys. zł - a nie ma żadnej gwarancji, że laureat programu pieniądze te państwu jakoś zwróci. - Tak więc z naszej perspektywy wstrzymanie naboru do tego programu nie jest wcale negatywną wiadomością - ocenił.
Program przeznaczony był dla absolwentów studiów licencjackich oraz wybitnych studentów, którzy ukończyli III rok jednolitych studiów magisterskich i zostali przyjęci na którąś z najlepszych zagranicznych uczelni.
Laureaci mieli otrzymywać pieniądze na pokrycie kosztów czesnego, zakwaterowania, utrzymania, przejazdów i ubezpieczeń. Świadczenia te miały być zwolnione z podatku dochodowego od osób fizycznych.
Uczestnicy programu mieli być zwolnieni ze zwrotu udzielonego im wsparcia, gdy w ciągu 10 lat od ukończenia studiów na zagranicznej uczelni przepracowaliby w Polsce łącznie 5 lat, odprowadzając przez ten okres składki na ubezpieczenia: społeczne i zdrowotne. Zwolnienie miało dotyczyć także tych, którzy ukończą w Polsce studia doktoranckie. Ponadto, uczestnicy programu nie musieli zwracać pomocy w przypadku, gdyby nie podjęli lub nie ukończyli studiów - z przyczyn od nich niezależnych.
...
Mogla by wyjsc afera. To by bylo finansowanie fachowcow krajom bogatym.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:53, 02 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
"1000 zł dla rodziców, którzy poślą do szkoły swoje 6-letnie dziecko". Autorski pomysł prezydenta Opola
1000 zł dla rodziców, którzy poślą do szkoły swoje 6-letnie dziecko - tak brzmi propozycja prezydenta Opola. Na początku stycznia prezydent Andrzej Duda podpisał nowelę ustawy, która znosi obowiązek szkolny dla 6-latków. Jednak władze Opola były na tyle zadowolone z poprzedniej reformy, że chcą przekonać rodziców, aby mimo wszystko nadal posyłali do szkoły swoje dzieci o rok szybciej.
- Dzieci, które w wieku sześciu lat poszły do szkoły, radzą sobie lepiej niż ich rówieśnicy, którzy nie skorzystali z takiej możliwości - tłumaczy Arkadiusz Wiśniewski, prezydent Opola.
Projekt jest autorskim pomysłem prezydenta miasta, który do niedawna sympatyzował z PiS. W wyborach samorządowych Wiśniewskiego otwarcie wspierał wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.
Władze miasta wyjaśniają, że ich uchwała nie staje w kontrze z nowelizacją ustawy wprowadzoną przez partię rządzącą, a jedynie jest korzystaniem z dobrowolności.
!!!
~Bolo : Nie rozumiem oburzenia Polaków, którzy komentują ten artykuł. Prezydent umie liczyć pieniądze. Dotacje z budżetu MEN na ucznia, to około 5300 zł, dotacje na przedszkolaka, to około 1300 zł. Sześciolatek w szkole-jest uczniem, sześciolatek w przedszkolu-jest przedszkolakiem. Z finansowego punktu widzenia-decyzja słuszna. Nie rozwijam tematu dojrzałości szkolnej, bo to jest temat rzeka/ a nawet ocean/.
...
5300 na ucznia minus 1300 na przedszkolaka minus 1000 dla rodzicow. Gmina ,,zarobi" 3000 na dziecku. ALE IDIOTYZM!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:56, 16 Lut 2016 Temat postu: |
|
|
"Nasz elementarz" wpędził wydawców w kłopoty
- Shutterstock
'Nasz elementarz", czyli rządowy podręcznik zgodnie z oczekiwaniami spowodował zamieszanie na rynku wydawniczym. Grupa MAC SA Seweryn Kubicki, jeden z wydawców twierdzi, że musiał przekazać na makulaturę książki o wartości 10 mln zł. O całej sprawie infomuje "Dziennik Gazeta Prawna".
W 2014 r., kiedy zaczęła obowiązywać reforma podręcznikowa, rynek podręczników - według wyliczeń Biblioteki Analiz - skurczył się o ponad 10 proc., z 845 do 755 mln. Choć pełnych danych za 2015 r. jeszcze nie ma, najwięksi wydawcy oceniają, że będzie to spadek w granicach 6-8 proc.
REKLAMA
Wprowadzona przez rząd zmiana zasady naboru podręczników zmusiła MAC SA Seweryn Kubicki i innych wydawców do spisania na straty setek tysięcy gotowych już podręczników zgromadzonych w magazynach.
Wydawcy podręczników jednak w ogromnej części nie poddają się. Inwestują w gry edukacyjne, aplikacje do nauki zadanego materiału i pomoce dydaktyczne.
...
Biznes podrecznikowy byl chory. Coroczne zmiany ksiazek tylko po to aby nie mozna bylo uzywac starszych. Tu az smierdzi celowa robota.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:26, 03 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Uwaga TVN: Kara za szczerość. Szkoła zlikwidowana po ujawnieniu nieprawidłowości
Dwa lata temu odważyły się mówić głośno, że ówczesna dyrektorka pobierała od pracowników haracz. Dziś zostały bez pracy. Urząd marszałkowski zlikwidował szkołę, w której pracowały właśnie dlatego, że ujawniły korupcję - uważają nauczycielki.
- Pięćdziesiąt złotych, osiemdziesiąt, sto. Każda z nas nosiła jej te pieniądze - opowiadały w UWADZE! pracownice szkoły. Jedna z nich ujawniła, że została zatrudniona w szkole w zamian za łapówkę. Stawka: 1500 zł. Czy dziś żałują tamtej odwagi? - Nie. Zrobiłabym to jeszcze raz. Pomimo konsekwencji, które wszyscy ponieśliśmy. Pomimo tego, że zostaliśmy zwolnieni z pracy - mówi Małgorzata Jarczewska, która w policealnej szkole pracowników medycznych i społecznych w Białymstoku przez wiele lat uczyła wychowania fizycznego. Daria Ostrowska haraczu nie musiała płacić. - Pani dyrektor wykorzystała mnie w inny sposób: sporządzałam pakiety egzaminacyjne, za które pani dyrektor uzyskiwała potem należności pieniężne od Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. A mnie zapewniała, że robimy to bezpłatnie! Potem się okazało, że pakiet to 3,5 tys. zł. A pakiety były dwa - mówi nam Ostrowska, która sprawę zgłosiła do prokuratury. - Mam nadzieję, że za to również była dyrektorka zostanie ukarana - mówi.
Obie kobiety były wśród tych, którzy odważyli się ujawnić proceder korupcyjny w policealnej szkole w Białymstoku. Ponad rok temu prokuratura postawiła ówczesnej dyrektorce Barbarze R. zarzuty pobierania od swoich podwładnych swoistego haraczu za przyznawane im finansowe premie i nagrody. Tymczasem pracownicy, którzy odważyli się ujawnić skandal, zostali wyrzuceni z pracy. Wówczas nie znaleźli wsparcia w prowadzącym szkołę urzędzie marszałkowskim. Swoich praw musieli dochodzić w sądzie. Po powrocie do pracy Daria Ostrowska dostała od marszałka województwa propozycję objęcia funkcji pełniącej obowiązki dyrektora. Małgorzata Jarczewska została jej zastępcą. - Zaczęłyśmy od rozmów z pracownikami. Od czegoś, czego wcześniej w tej szkole nie było. Były spotkania w przyjaznej atmosferze. Starałyśmy się okazać ludziom trochę empatii, doceniać ich pracę - mówi Jarczewska. A Ostrowska wylicza zaległości, z jakimi musiała się zmierzyć: - Zaległości od strony finansowej były ogromne: niepopłacone ZUS-y, nieodprowadzone podatki, źle naliczone wynagrodzenia. I przekonuje, że wyprowadzenie placówki na prostą bardzo wiele ją kosztowało. - To był ogrom pracy! Bywało, że do domu wracałam około 22-23. Szczególnie na początku. Rodziny nie widywałam wcale - mówi Daria Ostrowska.
Po pół roku okazało się, że to wszystko na marne. Urząd marszałkowski podjął uchwałę o likwidacji szkoły. - W uzasadnieniu tej uchwały powołano się na zarzuty korupcyjne byłej już pani dyrektor, kłopoty kadrowe plus względy ekonomiczne - wylicza Jarczewska. Nauczycielka od wielu miesięcy jest na zwolnieniu lekarskim i urlopie zdrowotnym. Korzysta z pomocy psychologa i chodzi na terapię grupową. - O tym, że szkoła faktycznie jest zlikwidowana, dowiedzieliśmy się z dnia na dzień! Poczułam się bardzo źle. Jak człowiek drugiej kategorii - tłumaczy. - Jakie były prawdziwe powody likwidacji szkoły, tak naprawdę nie wiemy. Ja poczułam się wykorzystana - mówi otwarcie Ostrowska.
Byłe pracownice szkoły nie mają wątpliwości: likwidacja szkoły to była zemsta za ujawnienie patologii, do których dochodziło w szkole. - Odpowiadam za edukację od grudnia 2014 roku. Te pytania należy skierować do ówczesnych członków zarządu! - asekuruje się Bogdan Dyjuk, członek zarządu województwa podlaskiego. To zachowanie nie jest żadnym zaskoczeniem: zmieniający się na stanowiskach urzędnicy samorządowi albo nie chcą rozmawiać, albo przerzucają się odpowiedzialnością za wcześniejszą sytuację w szkole oraz jej ostateczną likwidację. - Przez wiele lat w szkole działo się źle, a do urzędu marszałkowskiego wpływały skargi. Nie zareagowano! Nie odwołano jej! Broniono jej twardo, do końca. Funkcję straciła w końcu dlatego, że poszliśmy do prokuratury, a ta postawiła zarzuty korupcyjne - zauważa Jarczewska. - Mam wrażenie, że układy liczą się bardziej niż kwalifikacje i umiejętności. I tego się nie przeskoczy - dodaje Ostrowska.
W korupcyjnej sprawie Barbary R. prokuratura przesłuchała już ponad trzystu świadków. Na przesłuchanie czeka kolejnych stu. Zarzutów dla byłej dyrektor będzie prawdopodobnie dużo więcej.
...
Zenujace prostactwo.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:30, 08 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Protest rodziców przedszkolaków. Nie chcą łączenia przedszkoli ze szkołami
Marcin Kobiałka
Dziennikarz Onetu
Protest rodziców przedszkolaków. Nie chcą łączenia przedszkoli ze szkołami - Shutterstock
Rodzice przedszkolaków z rzeszowskich placówek miejskich protestują przeciwko planom miasta, które chcą powołać Zespoły Szkolno-Przedszkolne. Urzędnicy twierdzą, że protest jest nieuzasadniony.
Urząd Miasta w Rzeszowie chce od września połączyć przedszkola ze szkołami. Takie Zespoły Szkolno-Przedszkolne miałyby mieć jednego dyrektora, który na co dzień nadzorowałaby działalność kilka przedszkoli i szkołę. Obecni dyrektorzy przedszkoli byliby wicedyrektorami. Przeciwko powoływaniu Zespołów protestują rodzice przedszkolaków. Ich zdaniem cały plan może doprowadzić do tego, że dzieci co chwilę zmieniałyby miejsce zajęć.
REKLAMA
Rodzice mówią, że planowanego powołania Zespołów Szkolno-Przedszkolnych nikt z nimi nie konsultował i ratusz swoje zamiary chce przeprowadzić za ich plecami. Rodzice zaczęli zbierać podpisy przeciwko nowej organizacji przedszkoli. Rodzice uważają, że po zrealizowaniu planu przedszkola "utracą tożsamość i indywidualny charakter".
"(…) Każdy rodzic podejmując decyzję o zapisaniu swojego dziecka do danego przedszkola podejmował ją w oparciu o szereg informacji: dostęp do specjalistów np. logopedów, profil przedszkola np. muzyczny czy teatralny, informacji o dyrektorze i kadrze, infrastrukturze czy z uwagi na lokalizację. W oparciu o przedmiotowe zmiany wszystkie te informacje ulegnąć mogą rozmyciu. Obecnie o charakterze przedszkola decyduje dyrektor, który w nowym ładzie musiałby wykonywać polecenia służbowe, które muszą być naznaczone szkolnym subiektywizmem. Dyrektor zespołu to przecież dawny dyrektor szkoły" – czytamy w liście protestacyjnym, który podpisują rodzice.
Rodzice uważają, że powołanie Zespołów Szkolno-Przedszkolnych może się skończyć zwolnieniami pracowników przedszkoli, albo wykorzystywaniem ich także do nauki w szkołach i na odwrót.
"Efekty chaosu informacyjnego oraz niezrozumiałego, błyskawicznego trybu wprowadzania planowanych zmian na etapie tworzenia prawa, są niezwykle kosztowne na etapie jego stosowania. Utrata zaufania obywateli do władzy czy konflikty kompetencyjne to jedynie najpoważniejsze koszty złej praktyki tworzenia prawa" – czytamy dalej w liście protestacyjnym.
Urzędnicy z rzeszowskiego magistratu twierdzą tymczasem, że protest rodziców jest kompletnie nieuzasadniony. Ratusz przekonuje, że celem Zespołów Szkolno-Przedszkolnych jest usprawnienie organizacji placówek oświatowych i zapewnienie jednej księgowości dla kilku placówek.
- Czy dla rodzica ma znaczenie, w którym budynku siedzi księgowa? – pyta retorycznie Zbigniew Bury, dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta w Rzeszowie. – Dla dzieci nic się nie zmieni. Nikt ich nie będzie przenosił do innych budynków. Tutaj chodzi o lepsze wykorzystanie kadry. Co takiego się stanie, jeżeli nauczyciel muzyki z danej szkoły pójdzie do przedszkola, by poprowadzić półgodzinne zajęcia? – mówi Bury.
Nie brakuje opinii, że rodziców do protestu podburzają dyrektorzy przedszkoli, którzy boją się stracić stanowiska. Urzędnicy mówią, że dyrektorzy nic nie stracą, jako wicedyrektorzy nadal otrzymywaliby takie samo wynagrodzenie, jak obecnie.
- Argumenty rodziców są wyssane z palca – przekonuje Zbigniew Bury.
Jutro rodzice przedszkolaków chcą się spotkać z Tadeuszem Ferencem, prezydentem Rzeszowa. Chcą go przekonać do tego, by miasto wycofało się z pomysłu łączenia przedszkoli ze szkołami.
...
Samorzady zarabiaja na dotacji dlatego prą.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:10, 07 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
Chciał zdawać maturę z matematyki za brata. Teraz obaj staną przed sądem
wjk/
2016-05-06, 22:37
Skomentuj
0
Młodszy brat na prośbę starszego chciał podejść do egzaminu maturalnego z matematyki. 20-latek stawił się do odpowiedniej sali, pokazał dowód osobisty brata i podpisał stosowne dokumenty. Jednak oszustwo wyszło na jaw, gdyż, nauczyciele będący w komisji egzaminacyjnej zorientowali się, że mężczyzna nie jest ich uczniem. Braciom grozi teraz do 5 lat więzienia.
PAP/Bartłomiej Zborowski
Kraj
Kilka matur unieważnionych. Przyczyną "błąd...
Kraj
Matura 2016 z matematyki, poziom podstawowy....
Do zdarzenia doszło w jednym z białostoskich liceów. Maturę miał pisać 22-letni mężczyzna. Uznał on jednak, że nie jest do niej dostatecznie przygotowany i na egzamin wysłał swojego młodszego o 2 lata brata.
Młody mężyczna przyszedł na egzamin, okazał dowód osobisty brata i podpisał się za niego na liście obecności. Jednak, gdy był już gotowy do pisania matury nauczyciele z komisji egzaminacyjnej rozpoznali, że nie jest on osobą za którą się podaje. Natychmiast poinformowali o tym dyrekcję szkoły. Tuż przed przyjazdem policji mężczyzna uciekł.
W czasie gdy policjanci byli na miejscu do szkoły przyszedł "właściwy" brat, który przeprosił za całe zdarzenie i chciał podejść do egzaminu. Tłumaczył się, że obawiał się, że matury nie zda.
Obaj mężczyźni trafili na komisariat, gdzie usłyszeli zarzuty. 20-latek usłyszał dwa: posłużenia się cudzym dokumentem oraz fałszowania dokumentu, a jego starszy brat pomocnictwa w dokonaniu czynu zabronionego. Teraz o ich dalszym losie zadecyduje się sąd.
polsatnews.pl
???
5 lat wiezienia za typowy studencki wyglup jakich w tym wieku jest mnostwo? A za gwalt zbiorowy 2 w zawieszeniu? Gdzie ja zyje? Toz takie sprawy zalatwia sie w szkole w ramach wychowywania
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135916
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 8:46, 17 Maj 2016 Temat postu: |
|
|
Uczą stolarza bez pilarki. Dramatyczne braki wyposażenia szkół
wyślij
drukuj
pw, kaien | publikacja: 17.05.2016 | aktualizacja: 07:14 wyślij
drukuj
W szkołach brakuje m.in. pilarek (fot. flickr.com/ Shannon Kokoska)
Co siódmy nauczyciel szkoły zawodowej przyznaje, że jego placówka nie ma odpowiedniego wyposażenia specjalistycznego. Brakuje też zwykłych urządzeń wspierających dydaktykę – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.
Szkoły zawodowe wracają do łask. „To już nie obciach”
Aby efektywnie przygotowywać przyszłych fachowców, potrzebne jest zwłaszcza dobre wyposażenie pracowni przedmiotowych.
Gdzie te pomieszczenia?
Tymczasem jak wynika z monitoringu przeprowadzonego przez Krajowy Ośrodek Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej, co siódmy nauczyciel z zasadniczych szkół zawodowych i techników twierdzi, że pomieszczenia do nauki zawodu w jego szkole nie odpowiadają wyposażeniu opisanemu w podstawie programowej kształcenia w zawodzie.
Urządzenia techniczne to jednak tylko część wyposażenia szkół. Te powinny mieć także dostęp do standardowego zestawu, jak komputer, internet, rzutnik projekcyjny.
Rozwiązania są potrzebne, bo szkoły zawodowe są coraz popularniejsze. W 2015 roku w technikach i zasadniczych szkołach zawodowych uczyło się 55,5 proc. absolwentów gimnazjów.
PAP/„Dziennik Gazeta Prawna”
...
Zniszczenie zawodówek to zbrodnia. Winien oczywiście Balcerowicz bo po co było uczyć zawodu jak miliony na bezrobociu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|