Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:47, 25 Mar 2009 Temat postu: Kolejna kompromitacja IPN z Moczulskim i KPN w tle!!! |
|
|
Twórca Konfederacji Polski Niepodległej (KPN), działacz opozycyjny Leszek Moczulski powiedział, że od dawna było wiadomo w środowisku opozycyjnym, że Tadeusz Stachnik był "nasłanym agentem SB".
.....
Jak widzimy nie trzeba siegac po papierzyska IPN zeby wiedziec kto byl agentem wystarczy rozsadek!
>>>>
Taką tezę postawiła najnowsza publikacja Instytutu Pamięci Narodowej - "Aparat represji wobec księdza Jerzego Popiełuszki 1982-1984", według której Stachnik, jako były działacz KPN i mazowieckiej Solidarności w latach 80-tych, był "najbardziej szkodliwym spośród funkcjonariuszy SB", którzy inwigilowali kapelana "Solidarności".
- Myśmy podejrzewali bardzo wcześnie i jak się okazało słusznie, że on jest nasłanym agentem. Wiedzieliśmy o tym, takich ja on mieliśmy dużo i ciągle ich demaskowaliśmy. Nie był to żaden ewenement - powiedział Moczulski o b. działaczu KPN.
>>>>
Tutaj mozecie poznac kulisy istnienia KPN czyli najbardziej sprawnej organizacji JAWNEJ i masowej !Widzimy ze wokol krecilo sie wielu agentow ale:
>>>>
- Od samego początku był to człowieka mało wiarygodny, mało efektywny w pracy, a zarazem bardzo ciekawy i wścibski. Często opowiadał o sobie nieprawdziwe historie. Po jakimś czasie zaczęło to być niepokojące, więc został odsunięty - zaznaczył Moczulski.
>>>>
Jak widac agent tak czy inaczej musi sie zdradzic.Byl ciekawski i sie wypytywal o wszystko wiec od razu sie zorientowali i ... ODSUNELI GO NA BOCZNY TOR!Zwracam uwage ze nie wyrzucili tylko odsuneli!Niby dzialal nadal!Widzimy tutaj dzieki czemu KPN byl tak silny i dlaczego przetrwal i rosl jeszcze w sile!Dzieki madrej strategii postepowania z agentami.
>>>>
Zdaniem Moczulskiego, Stachnik mógł informować SB jedynie o najprostszych sprawach w KPN. - Jego głównym zadaniem, była pomoc przy najprostszych czynnościach, m.in. przy powielaniu materiałów propagandowych. Nie mógł mieć dużej wiedzy o KPN, gdyż nikt go do niej nie dopuszczał - podkreślił Moczulski.
>>>>
Widzimy ze oddelegowali go do pomocy w drukowaniu!I facet bedac agentem pomagal drukowac teksty KPN!Mimo ze byl agentem to byl wykorzystany KU DOBREMU!No bo co mial niby zrobic?Gdyby nie chcial drukowac to przestal by robic cokolwiek!A przeciez mial szkodzic KPN!Wiec musial sie trzymac KPN.A ci go dawali do drukowania gdzie nie mogl szkodzic.Kolko sie zamknelo!Mozecie sie uczyc na tym przykladzie!
I teraz latwo sobie wyobrazic jak by dzis wygladala Polska gdyby wladze objal w 1989 Moczulski a nie jakies lapsy psudosolidarnosciowe co latac samolotem bez klotni nie potrafio!
>>>>
Wyraził zdziwienie, że historycy IPN przywiązują tak "dużą wagę" do informacji pochodzących od Stachnika.
>>>>
No bo matoly nie potrafia odroznic agentow waznych od niewaznych i fantastow!
>>>>
Według Moczulskiego, nikt z otoczenia KPN nie słyszał nigdy o tym, aby Stachnik współpracował z kapelanem "Solidarności" ks. Popiełuszką. - W przypadku księdza Jerzego, który wszystko robił jawnie, nie wiem, co Stachnik mógł tam robić. Pewnie kręcił się tam, podobnie jak tysiące ludzi, którzy przewijali się przez plebanię - mówił twórca KPN.
>>>>
:O))))
No ale kolesie z IPN dopatrzyli sie strasznego ukladu i inwigilacji!Kaplana ktory dzialal PUBLICZNIE I JAWNIE gdzie kazdy mogl podejsc i porozmawiac!
>>>>
W ocenie Moczulskiego, materiał, który został zebrany w książce IPN, jest "surowcem niskiej wiarygodności", który wymaga pełnej weryfikacji.
- Jestem profesjonalnym historykiem i wiem, że papiery bezpieki są mało wiarygodne, ponieważ ta służba, jak cały system komunistyczny, oparta była na oszustwie - powiedział twórca KPN.
(ak)
>>>>
No tak nieucy z IPN zebrali ubecki smiec i puscili w obieg nie wiadomo po co?
Bo opracowac i zweryfikowac nie potrafio na uczelni nie nauczyli.Wiec snuja fantazje na kanwie fantzji!!!I na IPN sa marnowane ciezkie miliony!
Trzeba to zlikwidowac i wydac na sensowne historyczne projekty np. opracowac lata 1918-21 pod kazdym wzgledem kultury polityki gospodarki w 50 czy 100 tomach.Niewielka czesc kasy marnowana przez IPN wystarczy!A przeciez lata 1918-21 to o wiele bardziej doniosla epoka niz jakas tam dzialalnosc UB czy SB na poznawanie ktorej szkoda czasu i pieniedzy.Co za debil wymyslili Instytut Pamieci Narodowej o UB!
DNO!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:27, 23 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Rosnie profesjonalizm IPN!I nic dziwnego!Dzien w dzien rok w roku olbrzymia ilosc tytanow intelektu cwiczy swoje intelektualne muskuly.Tak ze urosly juz do niemozliwosci...
I blyskawicznie dzialaja:
Kapitana Gustawa Kańskiego, postać zasłużoną dla polskiego szkolnictwa morskiego i portu w Gdyni, przesłuchać chcą jako świadka prokuratorzy z Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej.
>>>
Wspaniala postac odnalezli wiec dzialaja szybko:
>>>>
Wezwanie do stawiennictwa wysłano pod wrocławski adres jego syna.
Tak jest!Ale to nie koniec!
>>>>
Świąteczno-noworoczne życzenia, adresowane do Gustawa Kańskiego, pod ten sam adres wysłała wcześniej gdyńska senator PiS Dorota Arciszewska-Mielewczyk.
>>>
Dzielni hak-erzy z jedynej sprawiedliwej partii ida ramie w ramie z IPNowcami dorownujac im muskulami intelektu!
>>>>
Problem w tym, iż Gustaw Kański nie żyje od 1949 roku.
>>>>>
NO TAKI PECH!
>>>>
Syn kapitana nie może uwierzyć w to, co się stało.
- Nigdy nie przychodziła żadna korespondencja do ojca, on nigdy nie mieszkał we Wrocławiu, zmarł w Gdyni, w której i ja mieszkałem do 1952 roku - mówi Andrzej Kański. - To wstyd, aby wysyłać życzenia czy wezwanie na przesłuchanie do osoby nieżyjącej od ponad 60 lat.
>>>>>
ZARA ZARA!CO TO ZA PODWAZANIE KOMPETENCJI IPN!I ZAWARTOSCI TECZEK!Taki byl adres w teczkach a nic nie bylo o zgonie!A teczki SB nie klamia!Bo Ubecy sami sie nie oszukiwali!
>>>>
Poinformowałem już o tej koszmarnej pomyłce nadawców niefortunnej korespondencji. Prokurator z IPN zadzwonił do mnie i przeprosił, mam jednak nadzieję, iż więcej nikt już nie będzie mnie nękał takimi przesyłkami.
>>>>>
Nie boj nic!Nowe dokumenty wygrzebane w IPN moga jeszcze zmienic sytuacje!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:49, 22 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Leszek Moczulski: kto mnie zna, wie, że doprowadzam sprawy do końca
Maciej Stańczyk
Ten proces ma zupełnie inny przebieg niż poprzedni, gdzie prawo do obrony miałem zdecydowanie ograniczone. Teraz jest inaczej, m.in. mój pełnomocnik ma znacznie szerszy dostęp do akt. Na każdym kroku odkrywamy nowe fałszerstwa bezpieki. Wciąż jednak nie potrafię powiedzieć, kiedy sprawa będzie miała swój finał. Jestem już nią trochę zmęczony, ale lubię sprawy doprowadzać do końca – mówi o swoim trzecim procesie lustracyjnym Leszek Moczulski, były poseł i opozycjonista, wieloletni przewodniczący Konfederacji Polski Niepodległej.
Sądowy tasiemiec ciągnie się od 1999 roku. To właśnie przed szesnastoma laty otworzyła się furtka dla osób, które zostały "publicznie pomówione" o współpracę ze służbami PRL, na to, żeby oczyścić się z zarzutów. Leszek Moczulski, choć był już wtedy poza sceną polityczną, jako pierwszy postanowił skorzystać z prawa do tzw. autolustracji. Uczynił to 26 marca 1999 roku, dokładnie w 22 rocznicę dnia, gdy na konferencji prasowej ogłosił powstanie Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Działo się to w mieszkaniu Antoniego Pajdaka, wybitnego działacza niepodległościowej PPS, skazanego w procesie moskiewskim w czerwcu 1945 roku.
Tak jak wtedy wybór miejsca wskazywał, że przerwana przed blisko półwieczem walka zostaje wznowiona, to wybór daty autolustracji miał dowieść, że zaczyna się inny, znacznie skromniejszy, lecz ważny bój o sprawiedliwość historyczną. Ludzie, którzy w beznadziejnej sytuacji podjęli działanie o wolność, niepodległość i demokrację i doprowadzili ja do zwycięskiego końca, zasługują na oceny w świetle prawdy, a nie wytworów bezpieki, aparatu zniewalania i zohydzania Polaków – uważa dziś Leszek Moczulski.
Sądowy tasiemiec wlecze się od szesnastu lat, ale sporo w nim zwrotów akcji. Najpierw, w 2001 roku sędziowie doszli do wniosku, że oświadczenie lidera Konfederacji Polski Niepodległej, byłego posła i kandydata na urząd prezydenta, w którym Moczulski zaprzecza współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa, jest zgodne z prawdą, a jego podpis pod rzekomym meldunkiem jest sfałszowany. Argumentacji tej nie podzielili jednak sędziowie wyższej instancji i zwrócili sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Kolejny zwrot miał miejsce w 2005 roku. Tym razem sąd uznał, że Moczulski jednak współpracował z bezpieką, między 1969 a 1977 rokiem (pod kryptonimem "Lech"). Miał przekazywać służbom informacje i był za to wynagradzany. Moczulski apelował, podnosił, że dokumenty z teczki są sfabrykowane, ale tym razem przełomu nie było – wyrok się uprawomocnił, a kasacja przed Sądem Najwyższym została oddalona.
Na kolejny zwrot akcji trzeba było poczekać do 2011 roku. W kwietniu przed czterema laty Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu ocenił, że reguły rzetelności procesu nie zostały spełnione, a Moczulski miał ograniczone prawo do obrony, bo np. i on, i jego pełnomocnik mieli utrudniony dostęp do materiałów SB.
Po tym wyroku Sąd Najwyższy uznał, że "wskazane naruszenia niewątpliwie dotyczą głównego nurtu procesu i to w jego newralgicznej części, jaką stanowi prawo do obrony; w tej sytuacji potrzeba wznowienia procesu jawiła się, jako oczywista". W rezultacie, w 2013 roku, sprawa ponownie wróciła na sądową wokandę. Trzeci lustracyjny proces Leszka Moczulskiego trwa do dziś.
Za wcześnie mówić o finale – przyznaje Leszek Moczulski. - Ten proces ma zupełnie inny przebieg niż poprzedni, gdzie prawo do obrony miałem zdecydowanie ograniczone. Teraz jest inaczej, mój pełnomocnik ma znacznie szerszy dostęp do akt, na każdym kroku właściwie odkrywamy nowe fałszerstwa bezpieki. Wciąż jednak nie potrafię powiedzieć, kiedy sprawa będzie miała swój finał – dodaje.
Kolejne procesy trwają już szesnaście lat. Nie męczy pana ta sprawa?
Oczywiście, że jestem już nią trochę zmęczony i chciałbym zakończenia. Zdecydowałem się na ten proces, ponieważ chcę udowodnić prawdę i doprowadzę sprawę do końca.
Znajomi, bliscy, przyjaciele nie mówili: Leszku odpuść?
Nie, kto mnie zna, wie, że nie ulegam wpływom ani presji.
Niebezpieczna gra
Nigdy nie przeczył, że rozmawiał z bezpieczniakami, bo "stanowili niezłe źródło informacji". Okazji do rozmów miał wiele, bo były okresy, że w ciągu tygodnia SB zatrzymywało go trzykrotnie, za każdym razem na 48 godzin. Zaprzecza jednak, że donosił, że tajniacy go zwerbowali.
Teczki bezpieki, oparte w głównym stopniu na podsłuchach kawiarnianych, kończą się w połowie lat siedemdziesiątych, zanim Moczulski ogłosił powstanie Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela i zanim powstała organizacja, której był ojcem-założycielem, czyli Konfederacja Polski Niepodległej, partia kontynuująca doktrynę polityczną i tradycje piłsudczykowskie, pierwsza jawnie antykomunistyczna w całym obozie sowieckim.
Powód przerwania rzekomych teczek jest oczywisty, bo w okresie działania jawnej opozycji SB nie dysponowało dostatecznym materiałem do tworzenia fałszywek. Jeśli przywódca poważnej części opozycji miał coś donosić, to chyba nie plotki kawiarniane – uważa Moczulski.
Breżniew i awanturnicy
"Początkowo władze traktowały KPN jak inne ugrupowania opozycyjne. Stosowano inwigilację, zatrzymania na 48 godzin i rewizje, lecz wierzono, że SB panuje nad sytuacją. Po sierpniu 1980 roku KPN uznano jednak za szczególnie niebezpieczną, wywrotową. Obawiano się, że głoszone przez Moczulskiego radykalne poglądy i hasła mogą "zainfekować" Solidarność, w której przewagę mieli zwolennicy umiarkowanego kursu wobec władzy. Gdy latem 1981 roku zwolniono Moczulskiego na krótki urlop, sam Breżniew żądał, by jak najszybciej powrócił on do aresztu, co zresztą wkrótce nastąpiło. Po pierwszym procesie KPN, Moczulskiego skazano na karę siedmiu lat więzienia. Był to jeden z najbardziej surowych wyroków wydanych w procesach politycznych późnego PRL – mówił w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej prof. Antoni Dudek, przeprowadzonego w ubiegłym roku przy okazji 35 rocznicy powołania do życia KPN.
Co do procesu. Trwał on półtora roku, a oskarżenie żądało wtedy dla Moczulskiego kary dziesięciu lat więzienia. Sąd wojskowy (orzekając w październiku 1982 roku) zastosował jednak nadzwyczajne złagodzenie kary, gdyż "Moczulski w błędnym wprawdzie przekonaniu, dążył do odzyskania niepodległości przez Polskę". Sędziowie boleśnie za takie uzasadnienie zapłacili, przewodniczący sądu został usunięty z sądownictwa wojskowego.
Co do interwencji Breżniewa. Jak wynika z zachowanych protokołów Biura Politycznego KC KPZR (chodzi o Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – red.), Moczulski był jedynym przywódcą opozycyjnym, którego aresztowania domagał się ten najwyższy organ całego obozu. Wkrótce po nim aresztowano zresztą prawie całe kierownictwo KPN. Gdy po interwencji prymasa Stefana Wyszyńskiego Moczulski i jego koledzy zostali zwolnieni, interweniował osobiście Leonid Breżniew, stawiając na baczność ówczesnego I Sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię. Ten kajał się i obiecywał, że "Moczulski dostanie, na co zasługuje".
Niepodległa, dobrze urządzona
KPN od samego początku wiedziała, czego chce i głosiła to jawnie. Inaczej nie można było trafić do społeczeństwa. Pod tym względem zajmowała całkowicie odrębną pozycję na scenie politycznej. Miała charakter maksymalistyczny, dążyła do celu, niemal powszechnie uważanego za nierealny – opowiada Leszek Moczulski.
Stefan Kisielewski jeszcze w wydanym w 1988 roku "Abecadle Kisiela" napisał, że "Moczulski to wariat, ale sympatyczny, bo myśli, że Polska może odzyskać niepodległość". Podobne poglądy dzieliła główna część opozycji politycznej i "Solidarności". Uważano, że Moczulski i jego współpracownicy to skrajni radykałowie, ekstrema, awanturnicy. Niektórzy przywódcy opozycyjnego mainstreamu obawiali się, że takie działania są groźne, bo "mogą sprowokować sowiecką interwencję, a wtedy demokratyzacje PRL mamy z głowy na pięćdziesiąt lat".
Z kolei dla władzy komunistycznej KPN był zagrożeniem. To powodowało izolację partii z wszystkich stron. Jak wspomina Moczulski, nie tylko na arenie krajowej. Po wyjściu z więzienia, dzięki interwencji premier Margaret Thatcher Moczulski uzyskał paszport i w 1987 roku odbył półroczną podróż polityczną do Wielkiej Brytanii, Francji i USA. Gdy przedstawił ówczesnemu wiceprezydentowi George Bushowi swoją argumentację, ten uznał wywód za logiczny, ale błędny, gdyż "milcząco zakłada upadek ZSRR, a to jest niemożliwe".
Zrozumiała wrogość władz, ale i rezerwa reszty opozycji oraz niezrozumienie sytuacji ze strony polityków i dyplomatów zachodnich powodowało, że KPN znalazła się niejako w opozycji do wszystkich. Jeśli nie godziliśmy się na połowiczne rozwiązanie - poszerzenie demokratyzacji przy akceptacji istniejącego układu geopolitycznego, musieliśmy podjęć takie spotęgowane ryzyko – wyjaśnia Leszek Moczulski.
Podobna sytuacja trwała jeszcze po załamaniu władzy komunistycznej. - Dla niektórych dojście do władzy, wygranie wyborów było już polityką, dla nas to było jedynie uzyskanie narzędzia do uprawiania polityki, która miała zmieniać Polskę – tłumaczy Moczulski.
KPN popierał rząd Tadeusza Mazowieckiego w najważniejszym aspekcie - budowie systemu demokratycznego, ale podjął działania, których ten rząd, z racji swego koalicyjnego charakteru (czołowe stanowiska, m. in. szefostwo MSW czy MON dzierżyli komuniści – red.), nie był w stanie ruszyć. Pierwszą akcja - jesienią 1989 roku - było uderzenie w PZPR.
Zaatakowaliśmy ich twierdze, jaką były gmachy Komitetów PZPR, wraz z siedzibą KC – mówi Moczulski. - Okupowaliśmy ponad czterdzieści takich siedzib, przeganiając ich dotychczasowych gospodarzy. Był to atak psychologiczny, ukazujący całą bezsiłę PZPR, co przyczyniło się istotnie do załamania wewnętrznego tej partii i jej szybkiego rozwiązania.
Podobną akcję przeprowadziliście wiosną i latem 1990 roku.
Była to blokada sowieckich baz w Polsce. Warunkiem zaprzestania było podjęcie przez rząd negocjacji z ZSRR, ustalających czas i przebieg ewakuacji wojsk sowieckich. Ówczesna opinia publiczna, zarówno krajowa jak międzynarodowa, uniemożliwiała zastosowania siły, a nasze blokowanie wejść do baz stawiało zarówno dowództwa sowieckiej jak polskie władze w niemożliwej sytuacji. Najostrzejszy krok, który rząd podjął, to było wysłanie Milicji, aby osłaniała żołnierzy sowieckich przed KPN. Gdy ogłoszono, że polsko-sowieckie rozmowy o wycofaniu wojsk rozpoczynają się, zdjęliśmy blokady. Było to nasze ostatnie działanie typu rewolucyjnego. Ogłosiliśmy – i dotrzymaliśmy tego, że od tej pory stosowali będziemy wyłącznie metody właściwe dla demokratycznego państwa prawa, gdzie decyzje podejmuje się w parlamencie, a nie na ulicy.
Mieliśmy dwa nadrzędne cele – wspomina dziś Leszek Moczulski. - Po pierwsze, doprowadzić pokojową drogą do odzyskania niepodległości, po drugie dobrze urządzić Polskę. Pierwszy cel udało nam się zrealizować, w drugim przypadku ponieśliśmy klęskę.
Dlaczego?
Przyczyn, jak zwykle, było wiele, ale przede wszystkim zabrakło nam pieniędzy. Dopóki istniała komuna, można było organizować aktywność społeczną prawie bez nakładów finansowych, bo ludzie wiedzieli, o co walczą. Nikt nie żądał zapłaty za to, że walczy o odzyskanie niepodległości i przywrócenie demokracji. To samo było największą zapłatą. Gdy powstała Trzecia Rzeczpospolita, a PRL przeszła do historii, sytuacja się diametralnie zmieniła. Może nie natychmiast, ale bardzo szybko. Ogromna większość ludzi uznała, że wszystko, co trzeba, zostało osiągnięte, a oni mogą zając się własnymi sprawami, zadbać o los swój i swoich bliskich. Ci, co pozostali w aktywnej polityce, oczekiwali zapłaty za swoją pracę, a często i nagród przynależnych zwycięzcom. Co może najważniejsze, za prawie wszystkie akcje, prowadzone przez ugrupowania polityczne trzeba było płacić – i to całkiem słono. Było to już widać podczas wyborów w 1990 roku.
Mówi pan o wyborach prezydenckich, w których był pan kandydatem KPN na prezydenta. Zajął pan wtedy ostatnie, szóste miejsce.
W wydatkach na kampanię również, i to z ogromnie większym dystansem. Otrzymywaliśmy się z datek, ofiarowanych nam przez poszczególnych ludzi, z reguły niebogatych. Weszliśmy w warunki typowe dla komercjalizującej się polityki demokratycznej bez większych zasobów. Inni byli w nieporównanie lepszej sytuacji. "Solidarność" i działające w jej ramach grupy polityczne tylko od amerykańskich Związków Zawodowych otrzymywała rocznie milion dolarów, co w warunkach polskich było sumą kosmiczną. Komuniści czy ludowcy mieli pieniądze po PZPR i ZSL, ci pierwsi trzymali dodatkowo wielką pożyczkę z Moskwy. W kampanię angażowane były również pieniądze publiczne. My niczym takim nie dysponowaliśmy. Wiedzieliśmy, że przy takiej dysproporcji wygrać wyborów nie możemy, ale udział w nich pozwalał przedstawić program KPN – ściślej, tę drugą część programu, dotyczącą urządzenia skutecznego państwa. Byliśmy do tego przygotowani, m.in. byliśmy jedyną partią polityczną, która miała gotowy projekt nowej konstytucji, przygotowany jeszcze w latach sześćdziesiątych.
Rok później w wyborach parlamentarnych dostaliście mandat zaufania od wyborców. W sumie przez dwie kadencje KPN miała swoją reprezentację w parlamencie. Od tego czasu jesteście (Leszek Moczulski jest honorowym prezesem KPN – red.) na aucie głównej sceny politycznej.
Ściślej, w uśpieniu. Skuteczną politykę można prowadzić, gdy się ma dostateczne środki. W okresie komuny dostarczali je nam ludzie, którzy nie żądali nic w zamian. Sytuacja radykalnie uległa zmianie podczas III kadencji Sejmu. AWS stworzył system państwowych dotacji dla partii sejmowych, SLD w IV kadencji go umocnił. Dzięki temu, te właśnie ugrupowania, dysponując wystarczającą ilością pieniędzy z państwowej kasy, zapewniły sobie trwałe miejsce w parlamencie. Stracić je można tylko przez samokompromitację – jak AWS, przez wymieranie elektoratu – jak obecnie SLD, przez wyczerpania formuły politycznej – na co zaczynają cierpieć zarówno PIS, jak PO. Doprowadzi to do całkowitej wymiany systemu politycznego. Póki co, stronnictwa pozbawione pieniędzy nie mają szans na prowadzenie realnej polityki – to znaczy zmiany rzeczywistości na ich zdaniem lepszą. Mogą co najwyżej zaspakajać ambicję bycia w Sejmie. Mnie to nie interesuje. Tak jak nie przyjmowałem propozycji wicepremierowania w zamian za rezygnację z własnego programu. Przyjąć wysoką funkcję z sowitą zapłatą za to, że będę uczestniczył w realizacji programu, który uważam za błędny czy szkodliwy? Dziękuję, to nie dla mnie. Polityką zająłem się nie z nudów, czy braku innego zajęcia, tylko z poczucie obowiązku. Gdy straciłem możność realnego wpływania na rzeczywistość polityczną, wróciłem do swojego normalnego zajęcia. Prowadzę badania, jestem profesorem na wyższej uczelni, wydaję książki. To też pożyteczna praca.
A może do Waszego zejścia ze sceny przyczyniły się spory personalne w ugrupowaniu, rozłamy, wzajemnie zwalczające się frakcje?
Miało to swoje znaczenie. Spory personalne, podsycane z różnych stron, też wynikały z braku pieniędzy. Byliśmy ugrupowaniem, którego parlamentarzyści przekazywali znaczną część swoich diet na działalność partii. Nie każdemu to się podobało, z czasem pojawiły się głosy, że trzeba skończyć z tą metodą, bo inni nie płacą takiego haraczu. W I kadencji to jeszcze nie działało, ale zaraz po rozpoczęciu II kadencji odeszło od nas dwóch posłów, tylko dlatego, że nie chcieli przekazywać części diet na konta KPN. Później ten proces nasilał się, a my nie mieliśmy nic do zaoferowania. W partii pojawiały się oczywiście różne pomysły na zdobycie pieniędzy, ale są granice, których przekraczać nie wolno. Nie chciałem kończyć, jako złodziei mienia publicznego.
Może nie potrafiliście budować politycznych sojuszy?
Tak, jak panu mówiłem wcześniej, KPN od samego początku traktowana nie tylko, jako rywal polityczny, ale jako zagrożenie, początkowo tylko polityczne, a później niebezpieczne dla różnych interesów. Byliśmy otwarci na koalicje, ale nasi partnerzy oferowali nam tylko stanowiska, gdy my chcieliśmy porozumienia programowego. Byliśmy gotowi na kompromis programowy, w demokracji parlamentarnej to konieczne, ale nie do gierek personalnych. Weszliśmy do Sejmu z hasłem: "Dla zasad, nie dla posad". Rezygnacja z programu nie wchodziła w rachubę. Podobnie jak uleganie szantażom.
Koniec i początek
Dla wielu początek końca KPN na głównej scenie politycznej to rok 1992. To właśnie wtedy podczas tzw. nocy teczek został obalony rząd Jana Olszewskiego, to właśnie wtedy Antoni Macierewicz, ówczesny minister spraw wewnętrznych opublikował listę rzekomych tajnych współpracowników służb bezpieczeństwa PRL, piastujących stanowiska w ówczesnym parlamencie, rządzie. Na liście znalazło się też nazwisko Leszka Moczulskiego, co KPN potraktował, jako próbę szantażu w trakcie rozmów nad poszerzeniem koalicji. Partia zaczęła jednak tracić w sondażach. To był początek końca.
W jakiejś mierze tak – mówi Leszek Moczulski. – Cios był bardzo silny. Ale w kolejnej kadencji weszliśmy do Sejmu, jako jedyne ugrupowanie prawicy. Nasi oskarżyciele z innych stronnictw prawicowych bez wyjątku znaleźli się poza parlamentem. Wyborcy mieli dość prawicowych kłótni. Lista Macierewicza w moim przypadku działała jednak nadal, zobaczymy, jak długo.
Trawiona wewnętrznymi konfliktami, KPN podzieliła się na mniejsze frakcje i w rezultacie wypadła na margines sceny politycznej. Pozostaje na nim do dziś. Po ujawnieniu tzw. listy Macierewicza Leszek Moczulski czekał jeszcze kilka lat na możliwość autolustracji. Jego walka jeszcze się nie zakończyła.
...
Po latach okazało się że to nie komuchy były najgorsze. Tylko IPNy Olszewskie Kaczyńskim Macierewicze. Cała ta kloaka. Budzą moja niewymowna pogardę. Dlatego kto popiera pis w moich oczach jest skreślony. Jest poziom podłości którego nie da się tolerować...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 135910
Przeczytał: 62 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:54, 24 Wrz 2021 Temat postu: |
|
|
Sprawa Moczulskiego: Ostateczna klęska lustracji
Sądy okazały się niezdolne do rzetelnego zlustrowania Leszka Moczulskiego, który w PRL „rzucił wyzwanie Moskwie" – piszą dawni opozycjoniści i badacze historii PRL.
Aktualizacja: 27.07.2018 19:18 Publikacja: 26.07.2018 19:56
Maciej Gawlikowski, Mirosław Lewandowski
Po trwającym niemal 20 lat postępowaniu lustracyjnym, Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył sprawę przywódcy KPN Leszka Moczulskiego. Powodem było cofnięcie wniosku przez lustrowanego. – Mam już 88 lat. Sama biologia nie pozwala mi toczyć tej sprawy – powiedział Moczulski. – Jeżeli nie mogę uzyskać zakończenia tego postępowania, chyba że bym się fałszywie przyznał, to odwołuję się do opinii publicznej.
Moczulski jako pierwszy w Polsce złożył w 1999 r. wniosek o autolustrację. Początkowo proces przebiegał sprawnie. Jednak sędziego, który skierował rzekomy podpis Moczulskiego do Zakładu Kryminalistyki, odsunięto od sprawy i oskarżono o współpracę z SB natychmiast po nadejściu ekspertyzy, że podpis jest sfałszowany. Szybko został prawomocnie oczyszczony, ale wkrótce zmarł na zawał serca. Sprawę przejął inny sędzia. Po dwóch latach zapadł wyrok, że Moczulski nie współpracował z SB. Jednak sprawa trafiła do wyższej instancji i wyrok uchylono. Kolejny proces trwał już dłużej, zakończył się w 2008 r. prawomocnym wyrokiem, wedle którego Moczulski współpracował z SB jako TW „Lech" w latach 1969-1977 (a więc przed powstaniem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, którego był jednym liderów i później KPN-u).
Lustrowany odwołał się wówczas do Strasburga. Europejski Trybunał Sprawiedliwości stwierdził, że w toku procesu pogwałcono podstawowe prawa do obrony m.in. poprzez utajnianie rozprawy i uniemożliwienie korzystania z akt. Sprawa zaczęła się od nowa wiosną 2013 r. Po pięciu latach procesu Moczulski podupadł na zdrowiu, przeszedł kolejne operacje serca. Teraz ponownie trafił do szpitala i czeka go ryzykowna operacja. Zrezygnował więc z dalszej walki sądowej.
Zastrzeżeń do wiarygodności akt TW „Lecha" są dziesiątki. Akta bezpieki, którymi dysponuje sąd, zostały skompilowane w latach późniejszych niż okres rzekomej współpracy Moczulskiego z SB. W latach 80, ale także – co szczególnie bulwersuje – już w III RP. Teczka personalna TW „Lech" pojawiła się dopiero latem 1984 r. czyli siedem lat od zakończenia rzekomej współpracy. Potem dochodziły do niej kolejne materiały, nowe spisy treści, dopiski zmieniające interpretacje dokumentów. Wielokrotnie zmieniano paginację i znikały ważne części akt. To nie podejrzenia, tylko pewność – są na to dowody ujawnione w procesie.
Biegły sądowy oceniający autentyczność akt, ich kompletność i zgodność z praktyką (a nie teorią!) pracy ówczesnego resortu spraw wewnętrznych, to postać kluczowa dla postępowania lustracyjnego. Sędziowie nie mają bowiem zielonego pojęcia o metodach operacyjnych SB, czy o zasadach działania ówczesnych opozycjonistów. Ba, są często na tyle młodzi, że w ogóle nie znają realiów PRL-u.
Sądy w takich sprawach zwracają się o wskazanie biegłego do IPN-u. W ten sposób Instytut występował w tym (i w każdym innym) procesie lustracyjnym w potrójnej roli: oskarżyciela, instytucji, która ma nieograniczony odstęp do akt (także tajnych, do których dostępu nie ma obrona oraz badacze), selekcjonuje je i dostarcza sądowi, a wreszcie w roli biegłego, oceniającego wiarygodność tychże akt. Autolustracyjna epopeja Moczulskiego świetnie pokazuje, że niezależni, obiektywni i fachowi biegli w tej dziedzinie, to w praktyce zupełna fikcja.
Prezes IPN-u Łukasz Kamiński na żądanie sądu wskazał tylko dwóch ludzi, którzy mogli być biegłymi w procesie twórcy KPN. Pierwszym z nich był Wojciech Sawicki. Szybko jednak został pozbawiony tej funkcji przez sąd, kiedy okazało się, że wcześniej publicznie wypowiadał się w sposób obraźliwy i nieprawdziwy o lustrowanym. Drugim wskazanym przez IPN biegłym był Antoni Zieliński. W jego przypadku sąd nie uznał protestów obrony. A podstawy do odwołania go były jeszcze poważniejsze niż w przypadku Sawickiego. Ponieważ Zieliński to pułkownik MSW i szef archiwum UOP w latach 90. Obrona wnioskowała, żeby powołać go w tej sprawie na świadka! To nie wszystko. Zieliński związany był z Antonim Macierewiczem, kiedy ten był szefem SKW. Macierewicz zatrudnił wówczas Zielińskiego w komisji weryfikacyjnej WSI. Przypomnijmy, że powodem do autolustracyjnego wniosku Moczulskiego było właśnie umieszczenie go na osławionej liście Macierewicza. Sąd w obawie przed tym, że zostanie bez żadnego biegłego zgodził się dopuścić jego opinie.
Kolejnym kluczowym dowodem w sądowej lustracji są zeznania funkcjonariuszy służb PRL. To spory paradoks, że byli esbecy stali się de facto arbitrami w procesach lustracyjnych, zamiast zasiadać na ławie oskarżonych. Wyobraźmy sobie jak potoczyłby się proces Zyty Gilowskiej czy Mariana Jurczyka, gdyby oficerowie SB nie twierdzili przed sądem, że współpracy faktycznie nie było, tylko były rozmowy, ale na błahe tematy, bez obciążających szczegółów. Jakie byłyby wyroki? To chyba oczywiste, że nie uniewinniające. Leszek Moczulski nie cieszy się w procesie sympatią i pobłażliwością funkcjonariuszy SB – wszyscy zgodnie twierdzili, że był ich współpracownikiem, choć materialnych dowodów nie byli w stanie wskazać. Mówili nieprawdę na temat zawartości teczek, opisywali rzekomą praktykę swojej pracy jako zupełnie sprzeczną z resortowymi regulaminami, a przede wszystkim potwierdzali wiarygodność akt, które sami wytworzyli. Ma to kluczowe znaczenie, w sytuacji gdy autentyczność akt budzi uzasadnione wątpliwości, a brak jest jakichkolwiek dokumentów napisanych lub podpisanych przez lustrowanego, mogących być dowodem jego współpracy.
Jak w praktyce wyglądała lustracja jednego z twórców i liderów polskiej opozycji lat 70. i 80., który przesiedział siedem lat w PRL-owskich więzieniach za działalność niepodległościową? Podsumujmy: prawie 20 lat procesu, zmanipulowane akta, które kompilowano nawet już w III RP, biegły pracujący w tej samej instytucji co oskarżyciel, a na dodatek związany poprzednio z politycznymi wrogami lustrowanego, wreszcie esbecy zeznający zgodnie – choć nieskładnie – tak, by Moczulskiego pogrążyć.
Ta sama lustracyjna machina równocześnie uniewinniała w szybkich postępowaniach sądowych ludzi, co do których współpracy historycy żadnych wątpliwości nie mieli.
Przebieg procesu również budził niepokój. Nie było aktu oskarżenia. Sprawa rozpoczęła się od wyjaśnień Moczulskiego, broniącego się – jak Józef K. w „Procesie" Kafki – przed zarzutami, których nikt formalnie nie przedstawił i logicznie nie uzasadnił.
IPN selekcjonując materiały SB dla sądu pominął ważne dokumenty. W ostatniej odsłonie procesu, obrona mogła już samodzielnie prowadzić kwerendę w archiwum IPN (jednak nadal z wyłączeniem bardzo ważnych dla postępowania rejestrów SB oraz akt tajnych). Okazało się wówczas, że akta TW „Lecha" były dwukrotnie mikrofilmowane. Przez SB w 1987 r. – tylko teczka personalna oraz przez UOP w 1999 r. – teczka personalna i teczka pracy. Porównanie tych mikrofilmów i obecnych akt papierowych, nawet przez laika, nie pozostawia wątpliwości – te trzy wersje istotnie się od siebie różnią! W piśmie skierowanym do sądu przedstawiciel IPN – niedoszły biegły Wojciech Sawicki, najpierw przyznał, że IPN rzeczywiście dysponuje mikrofilmem, ale tylko tym wykonanym przez UOP, a różnice między nim a aktami papierowymi sprowadzają się do adnotacji na spisie treści. W kolejnym piśmie przyznał, że IPN dysponuje także mikrofilmem teczki personalnej wykonanym przez SB i że różni się on od akt papierowych (a także – dodajmy – od mikrofilmu wykonanego przez UOP), ale IPN nie jest w stanie wyjaśnić przyczyn tych różnic. Czy taka dezorientacja sądu była dowodem całkowitego braku profesjonalizmu, czy celową manipulacją?
W ujawnionych przez IPN dopiero w roku 2015 aktach tzw. „listy Milczanowskiego" znajduje się krótki opis zawartości akt TW „Lecha" sporządzony w 1990 lub w 1991 r. Wynika z niego, że teczka pracy TW „Lech" w tym czasie miała zaledwie kilkanaście procent jej dzisiejszej objętości. Postępowanie przed sądem lustracyjnym wykazało ponadto, że teczka pracy nie trafiła do archiwum SB razem z teczką personalną. Teczkę tę skompletował funkcjonariusz SB, który potem przeszedł do UOP. Przesłuchiwany przez sąd, nie mógł sobie przypomnieć, kiedy tę teczkę archiwizował. W każdym razie funkcjonariusz ten nigdy nie zajmował się inwigilacją Moczulskiego. Funkcjonariuszki UOP zeznały przed sądem, że gdy akta były w archiwum, to był do nich swobodny dostęp – teczki można było wypożyczać, rozszywać, robić dopiski lub dokładać nowe dokumenty, zszywać, a następnie zwracać do archiwum poza jakąkolwiek kontrolą. Szefem archiwum UOP w tym czasie był Antoni Zieliński, występujący obecnie jako biegły, rozstrzygający o wiarygodności tych akt. Śmiech publiczności wywołały jego słowa przed sądem: „Ja tu jestem w niezręcznej sytuacji, bo ja jako biegły oceniam swoje działania, jako dyrektora".
Takich kuriozalnych sytuacji było w tej sprawie wiele, choćby wpisy w karcie kontrolnej teczki pracy z datą wcześniejszą, dokonywane po wpisach z datą późniejszą, czy też odręczne podpisy „Lech" pod niektórymi dokumentami, które bezspornie nie zostały uczynione ręką lustrowanego, co wykazał proces. Zarówno sąd, jak i biegli przeszli nad tymi faktami do porządku dziennego. Nie dociekali kto i dlaczego dokonywał fałszerstw i co najważniejsze – jak wpływają one na wiarygodność całości.
Przez lata opinia publiczna była przekonywana przez historyków IPN, że sfałszowanie akt SB było niemożliwe, bo działalność operacyjną SB ściśle regulowały drobiazgowo przestrzegane przez funkcjonariuszy instrukcje, a system wewnętrznej kontroli działał sprawnie. Wobec faktu, że akta TW „Lecha" były prowadzone i później zarchiwizowane sprzecznie z instrukcjami, biegli na potrzeby tego procesu zmienili dotychczasową linię argumentacji o 180 stopni: wszystkie te sprzeczności są ich zdaniem logiczne i zrozumiałe, bo funkcjonariusze SB notorycznie nie przestrzegali instrukcji, a system kontroli był nieszczelny.
Polskie sądy okazały się niezdolne do rzetelnego, uczciwego zlustrowania człowieka, który – jak to ujął Janusz Kurtyka opisując utworzenie KPN w 1979 r. – „rzucił wyzwanie Moskwie". Ciągnęły przez 20 lat skandalicznie prowadzony proces. Prawomocne wyroki w wielu innych głośnych sprawach lustracyjnych budzą ogromne wątpliwości. Idea sądowej lustracji poniosła klęskę. Oznacza to faktyczne zamknięcie tego procesu, emocjonującego coraz mniejszą grupę Polaków.
Maciej Gawlikowski jest dziennikarzem, autorem książek i reportaży. Za swoją działalność opozycyjną w PRL został w 2009 r. odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski
...
Mirosław Lewandowski jest prawnikiem, autorem nagradzanych książek nt. opozycji w PRL, był także członkiem KPN i posłem na Sejm I kadencji
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
...
przeciwko78 3 tyg. temu
+10
Zniszczenie tego człowieka to materiał na książkę czy film.
Wspaniale też pokazuje że IPN to policja historyczna, a aktami można sobie grać na wszystkie sposoby, tyle ta lustracja jest warta.
Oczywiście ruski szpion Macierenko też przewija się w tej historii.
...
Zniszczenie to przesada. Nikt rozumny nie uznaje orzeczen Maciora! Ostatnio trafilem na obrzydliwy material jakiegos Sykulskiego tfu. No i Dudek tez blazen. Pokazuja oi oczywiscie swoj poziom a nic nie mowia o Moczulskim.
...
Macio by wlasna matke oskarzyl. Polaczenie psychopaty i blazna! I POMYSLEC ZE TAKI PSYCHOL ROBIL ,LUSTRACJE' SZOK! Ostatnie 30 lat to jest koszmar! Gorzej niz Stan Wojenny ktory byl czasem bohaterstwa. Po 89 jest czas kału.
Czlowiek z zelaza czlowiek z marmuru byl przed 89 po 89 czlowiek z kału.
I taka tez ,epoka' i taki jej koniec w euroszambie.
Jestem za likwidacja IPN ktory pozera wiecej niz PAN a efekty ma takie jak tu. Zafundowali nam horror. Byle śmiec jak Macio moze oskarzyc bohatera narodowego i ten musi PRZED KOMUNISTYCZNYMI SĄDAMI UDAWADNIAC NIEWINNOSC!!! A SWIADKAMI SA UBECY OD KTORYCH ,DOBREJ WOLI' ZALEZY UZNANIE KOGOS WINNYM! A zauwazcie ze jesli zeznaja ze sfalszowali dokumenty TO GROZI IM ZA TO PROCES O SFAŁSZOWANIE!!! To jak maja sie przyznac?! Horror!
W dodatku konfidenci komunistyczni przyznaja sie po prostu i nic im gtozi a w srodowisku komuchow gdzie roboia biznes NIKT NIE MA ZADNYCH PRETENSJI TO JEDEN Z NAS TAKI JAK MY! KUMPEL!
Czyli horror zgotowany opozycjonistom! Zamiast kar dla komuchow kary dla opizycjonistow! Taki potwor reprezentuje IPN!
W GŁOWIE SIĘ NIE MIEŚCI!
Oczywiscie tu nawet nie ma sprawy. Moczulski najdluzej siedzial z wszystkich z czego wynika ze zamkneli wlasnego agenta zeby nie mogl dzialac. Szkoda mowic. Moczulski jest akurat czysty jak łza. Po tym co przeszedl to nikt poza zamordowanymi (ale im to juz niepotrzebne) nie ma takiej gwarancji czystosci jak on.
Moczulski to bohater narodowy. Ojciec niepodleglosci w sensie politycznym bo duchowo to i prymas Wyszynski i Jan Pawel II ks. Jerzy. Ale politycznie to tylko Moczulski. Przeciez nie pajac Walesa. Absurd. Zreszta dzieki niemu polityka nie jest dla mnie brudna. Wlasciwie to szokuje mnie stwierdzenie ze ,jest brudna'. Przeciez tylu bohaterow narodowych czym zajmowalo? Polityka! Czy powdtancy byli brudni? Bzdura! KPN kontynuowal powstania i oni mieli jeszcze przedwojennych ludzi! Sztafeta pokolen byla zachowana. Starsi wymierali mlodsi przychodzili duch polski trwal! Dopiero po 89 zostalo to zerwane i mamy prl bis. A teraz juz doslownie bo zamiast Moskwy jest Bruksela.
Moczulski odegral nawet nie wiedzac olbrzymia role odnosnie mojego wyksztalcenie politycznego! Tez jak bylem mlody czy nawet jeszcze dzieckiem oczywiscie nie 6 lat ale 15-16 to tak. I tez nic nie wiedzialem po przeczytaniu wszystkich jego dostepnych tekstow zrobilem skok niebywaly! Zeby byc madrym musisz uczyc sie od madrych. Nie ma inaczej. A wtedy internetu nie bylo! Polityka w tv to byl Urban w latach 80 tych a Lis Olejnik itp. w 90 tych. Czyli syf. Mogles sie nauczyc czym nie jest polityka. Na szczescie mieszkam w Łodzi i biblioteki sa duze. Tylko oczywiscie trzeba bylo czytac na miejscu bo to byly zbiory na ogol ,tylko na miejscu'. Ponadto mozna bylo kupic wydawnictwa KPN juz normalnie po 89. Tak sie zdobywalo informacje przed internetem ale tez byl to drugi obieg. Oficjalny Michnik Lis Olejnik czyli odmóżdżenie. Oczywiscie bylem super wyjatkiem. Nie wiem czy nie jedynym masy zostaly odmóżdżone. Tak ja zawsze bylem przeciw glownej narracji ktora wbrew pozorom zawsze byla podła! Ja raczej wrecz odbieram ze teraz przez internet JEST LEPIEJ niz wtedy! Kiedys to było. Nie nie bylo! Dzis by NIE BYLO ZADNYCH SZANS NA BALCEROWICZA ANI NIE DALI BY RADY ODDAC GLOBALISTOM MAJATKU NARODOWEGO BO BY LUDZIE SZYBKO SIE ZORGANIZOWALI I BY MIELI PO 500 TYS! SZTURMUJACYCH STOLICE!
Dzis nawet i teksty Moczulskiego sa.
Tutaj:
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak ktos sie zajmuje polityka to radze nawet po kilka razy. Nauczycie sie myslenia politycznego ALE Z TAKIEGO GDZIE ABSOLUTNYM CENTRUM JEST POLSKA! CHODZI TYLKO O POLSKE! Oczywiscie jak ktos prowadzi firme jest malarzem piekarzem to nie ma sensu. Starczy przeczytac zyciorys zdjecie i tego typu. Nie uwazam ze czlowiek wartosciowy musi koniecznie zajmowac sie polityka. Raczej zniechecam niz zachecam widzac napor na pplityke tepakow idotow bufonow. To jest szarancza. Ale sa tacy co maja to robic i raczej dla takich tu pisze.
No i tu mistrzostwo. Slynna; Rewolucja bez rewolucja
[link widoczny dla zalogowanych]
Obalenie komunizmu za pomoca strajkow. Co tez sie stalo. Tekst wydany w 1979 bo Moczulski spieszyl sie zeby zdazyc PRZED WYBUCHEM! I zdazyl! To jest przed Solidarnoscia a NIE PO!
To w polityce jest jak fizyka kwantowa w fizyce. Najwyzsza szkola jazdy.
Sun Tzu: Najwyzsza sztuka jest wygrac wojnę BEZ PROWADZENIA WOJNY! Genialne! Zauwazcie podobienstwo Rewolucja BEZ REWOLUCJI! To jest to samo! Bo Sun Tzu stwierdzil co? WOJNA JEST STRASZNA! I dlatego nalezy jej unikac! Geniusz! A rewolucja to co? Gorzej! Tym bardziej unikac. Ponadto jest jeszcze inne znaczenie ta ,rewolucja' nie niszczyla porzadku natury! Niszczyla zboczenie o nazwie komunizm! Ktore juz bylo rewolucja! Zniesienie rewolucji! Zatem de facto bez rewolucji. Rewolucja tylko w sensie przewrotu.
Jutro ma byc jakas audycja internowa na zywo z Moczulskim bo widzialem zapowiedz. Ale oczywiscie on ma 91 lat to juz starzec BARDZO sędziwy. To raczej jest po to zeby zobaczyc jak sie trzyma w tym wieku. To juz nie sa lata ze on bedzie was olsniewal mistrzostwem polityki. Bedzie dobrze jak w miare skladnie bedzie mowil. Gorzej z trescia. No ale ten wiek. Nalezy szanowac nawet gdyby bzdury mowil! Po smierci kazdy uzyskuje rozum doskonaly. Zacmienie jest chwilowe tylko. Rzecz jasna Bóg nie ma pretensji ze ktos niedomaga zwlaszcza na starosc. Dlatego teksty polecam do nauki nie filmiki teraz jak jest starcem. Filmiki sprzed 30 lat to tak. Dzis to juz czas innego pokolenia. Mój min. zeby uczyc. On jest jak Powstancy Styczniowi ktorym kazdy musial salutowac z rozkazu Piłsudskiego nie pytajac sie czy sa madrzy sprawni itd. To jest Polska. Nasza duchowosc.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|