Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:00, 20 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Napadł na 64-latka. Dla 10 złotych
20 marca 2015, 10:10
Mundurowi otrzymali zgłoszenie o napaści w rejonie bazarku przy ulicy Puławskiej. Jak powiedział 64-letni pokrzywdzony, chwilę wcześniej znany mu z widzenia młody mężczyzna podszedł do niego i zażądał 10 złotych. Kiedy pokrzywdzony odpowiedział, że nie ma pieniędzy - został zaatakowany.
Sprawca popchnął wtedy 64-latka na ogrodzenie, a potem chwycił za gardło i dusił, groził też śmiercią. Dopiero reakcja przypadkowych przychodniów spowodowała, że napastnik puścił mężczyznę i uciekł.
Policjanci znając rysopis mężczyzny, rozpoczęli jego poszukiwania. Chwilę później wylegitymowali osobę podobną do opisywanej. Okazał się nim Paweł C. 35-latek był nietrzeźwy, a badanie alkomatem wykazało ponad 3 promile. Funkcjonariusze przewieźli go do policyjnego aresztu.
Napastnik trafił do prokuratury. Usłyszał zarzut usiłowania rozboju. Wczoraj został tymczasowo aresztowany przez sąd. Może mu grozić kara do 12 lat pozbawienia wolności.
Źródło:
WawaLove.pl
...
Koszmar za 10 zl ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 11:14, 23 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
W Katowicach rusza akcja "Nie robię na KATO"
Akcja "Nie robię na Kato" cieszy się coraz większą popularnością
Rusza akcja promująca sprzątanie psich odchodów w Katowicach. - Ci, którzy nie sprzątają po swoich psach to prostu ludzie bez kultury osobistej - mówi TVS dr Jerzy Gorzelik. Na jednym z portali społecznościowych ruszyła już strona internetowa "Nie robię na KATO" - informuje TVS.
Chodzenie nie tylko po osiedlowych chodnikach ale i po centrum Katowic to często slalom-gigant. Ale zamiast tyczek - psie kupy, a zamiast rekordowego czasu przejazdu trasy - satysfakcja z tego, że nie wdepnęło się w psie odchody. Zabobon mówi co prawda, że to przynosi szczęście, ale organizatorzy akcji "Nie robię na KATO" w takie szczęście nie wierzą.
"Nie robię na Kato" to akcja promująca sprzątanie po swoich pupilach. Mimo tego, że wciąż miasto przypomina właścicielom psów, żeby po nich sprzątali, a jeden po drugim pojawiają się specjalne pojemniki na psie odchody - wciąż trawniki i chodniki w Katowicach przypominają jedną wielką, psią kloakę. Z tym właśnie zamierzają walczyć - ale pokojowymi metodami - organizatorzy akcji "Nie robię na KATO".
Przykładem w akcji świecić mają osoby, które po swoich psach sprzątają. Wśród nich - przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska - dr Jerzy Gorzelik. - Ci, którzy nie sprzątają po swoich psach to prostu ludzie bez kultury osobistej. Ciekawe, czy robią tak samo w domu jak ich psy robią pod naszymi oknami. Powinniśmy dbać o nasze miasto i jego czystość - nie tylko sprzątając po swoich pupilach - mówi Gorzelik. On sam bierze udział w kampanii, pokazując jak sprząta po swoim psie o wdzięcznym imieniu Borok.
Akcja "Nie robię na Kato" cieszy się coraz większą popularnością na facebooku, a jej organizatorzy chcą docelowo współpracować nie tylko z mieszkańcami ale i miejskimi instytucjami i sklepami, z których będzie można pobierać specjalne worki na odchody.
...
Tak to ohydne ! Tu jestem za Singapurem ! Zielone tereny wypoczynkowe sa po to ABY LUDZIE NA NICH WYPOCZYWALI NAWET LEZAC ! A NIE ZEBY OMIJALI ZE STRACHU ! NIE MOWIAC O CHODNIKACH !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:02, 25 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Głos Szczeciński
Zabił kochankę i porzucił ciało przy kąpielisku Dziewoklicz. Bruno K. trafi za kratki na 25 lat
Skrępowane sznurem ciało Danieli S. znaleziono nieopodal kąpieliska Dziewoklicz dwa lata temu. Oskarżony trafi za kratki na 25 lat. Wyrok zapadł przed Sądem Okręgowym w Szczecinie.
Rozkochiwał dojrzałe panie i liczył na ich pieniądze. K. nie przyznał się do winy. Był znajomym Danieli S. z Gryfina. Kobieta przekazała mu 60 tys. zł swoich oszczędności. Liczyła na wspólną przyszłość. Bruno K. budował dom. Mieli w nim zamieszkać, ale okazał się samowolą.
Prokuratura podejrzewa, że Daniela S. zginęła, gdy odkryła oszustwa kochanka i zażądała zwrotu pieniędzy.
Oskarżony twierdzi, że pieniądze wydali wspólnie na rozrywki. Na pogrzeb Danieli nie przyszedł. Z monitoringu wynika, że dzień przed znalezieniem zwłok samochód oskarżonego jechał w kierunku Dziewoklicza. Znaleziono też plamki krwi jego i ofiary. A sznurek w jego garażu jest taki sam jak ten, którym uduszono ofiarę. Grozi mu dożywocie.
- Gdyby był pan młodszy, dostałby pan dożywocie - stwierdził sąd.
...
Konkubenci w akcji .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:04, 25 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Gazeta Współczesna
Nowogród: 20-latka odpowie za zabójstwo 35-letniego partnera
Oskarżonej o zabójstwo grozi dożywocie
Zmarł 35-letni mężczyzna, który 13 marca został ugodzony nożem przez swoją 20-letnią partnerkę. Kobiecie grozi dożywocie.
Mężczyzna zmarł w białostockim szpitalu. Trafił tam po tym, jak 13 marca tuż przed północą w jednym z mieszkań w Nowogrodzie 20-letnia kobieta ugodziła go nożem. Śledczym tłumaczyła, że był pijany i agresywnie się zachowywał.
20-latka została tymczasowo aresztowana. Po jej wynikach prokurator zdecyduje o ewentualnej zmianie zarzutu z usiłowania zabójstwa na zabójstwo. Jeśli prokurator zmieni zarzut, kobiecie grozi nawet dożywocie.
...
Tak sie kochali po co im papierek malzenski ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:28, 26 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Łódź: Siedmioletnia dziewczynka goniła autobus, w którym został jej dziadek
Siedmioletnia dziewczynka przebiegła pół kilometra, zanim dogoniła autobus, w którym został jej dziadek. Kierowca autobusu nie zgodził się otworzyć drzwi między przystankami. O sprawie informuje "Dziennik Łódzki".
We wtorek po godz. 18 autobus linii Z85 odjechał z przystanku, zanim zdążył wysiąść z niego jeden z pasażerów. Kierowca rozdzielił w ten sposób mężczyznę z jego wnuczką, która opuściła pojazd i została na przystanku. Dziewczynka ruszyła w pościg i dogoniła autobus na następnym przystanku przy dworcu Łódź Widzew - podaje "Dziennik Łódzki".
Według relacji pasażerów, kierowca nie reagował na ich prośby o zatrzymanie pojazdu. Jedna z kobiet, cytowana przez dziennik, po powrocie do domu złożyła telefoniczną skargę na pracownika MPK.
Sprawa jest w trakcie wyjaśniania. Z relacji kierowcy, przekazanej przez rzecznika firmy Sebastiana Grochalę, wynika, że zauważył on dziecko samotnie opuszczające pojazd, jednak dziewczynka nie zachowywała się nerwowo, dlatego odjechał z przystanku. Z kolei opiekun dziecka nie zareagował natychmiastowo i zgłosił się do kierowcy dopiero w połowie drogi pomiędzy przystankami.
- Mężczyzna zaczął reagować, kiedy pojazd odjechał z przystanku i przejechał przynajmniej kilkadziesiąt metrów. Potwierdza to nagranie z monitoringu w pojeździe - powiedział dla "DŁ" Grochala. Jak zaznaczył rzecznik, kierowca stosował się do przepisów, które zabraniają mu wypuszczania pasażerów między przystankami. Podkreślił ponadto, że 37-letni mężczyzna pracuje w firmie od 5 lat i dotąd miał dobrą opinię.
...
Ale muł .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:51, 27 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Rowerzysta oblał kwasem 77-latka i uciekł
Rowerzysta jadący w pobliżu cmentarza w Jeleniej Górze oblał żrącą substancją 77-latka sprzedającego znicze i uciekł. - Policjanci aktualnie prowadzą czynności zmierzające do zatrzymania sprawcy - mówi podinsp. Małgorzata Gorzelak z Zespołu Komunikacji Społecznej KMP w Jeleniej Górze.
Janusz Mazurczak, właściciel przycmentarnej kwiaciarni, przypomina sobie identyczne zdarzenie z ubiegłego roku, które nie zostało jednak zgłoszone policji. - Dzisiaj poszkodowany stwierdził, że to jest ten sam facet, który zrobił to wtedy - twierdzi Mazurczak.
...
Szok ! Co za zwyrodnienie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:53, 27 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Żona założyciela Amber Gold w ciąży z wychowawcą więziennym
Katarzyna P., która od dwóch lat pozostaje w areszcie w sprawie afery Amber Gold, zaszła w ciążę z oficerem służby więziennej – podaje "Dziennik Łódzki". Katarzyna P. jest żoną założyciela firmy Amber Gold.
W związku z tą sprawą odwołany został dyrektor więzienia w Łodzi, w którym przebywa Katarzyna P. Kobieta jest podejrzana o to, że wraz z mężem Marcinem P. działała w ramach tzw. piramidy finansowej. Jej mąż z kolei przebywa w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim – czytamy na gazeta.pl.
"Dziennik Łódzki" poinformował, że Katarzyna P. jest w drugim trymestrze ciąży. Według jednego ze strażników, do zbliżenia miało dojść w pokoju wychowawców za zgodą obu stron. Jak czytamy na gazeta.pl, nie zostało złożone zawiadomienie o możliwości popełnienia gwałtu.
...
Na pewno nie bylo zadnej presji a moze przekupstwo ? Gdy jedna strona nie ma wolnosci to ja nie widza za duzo dobrowolnosci . Co tam sie dzialo ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:24, 27 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Żona prezesa Amber Gold w ciąży ze strażnikiem więziennym? Komentarz prokuratury
Łódzka Prokuratura Okręgowa komentuje doniesienia na temat żony prezesa Amber Gold, która ma być w ciąży ze strażnikiem Służby Więziennej. Jak informuje, Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Łodzi złożył zawiadomienie o podejrzenia przestępstwa.
Według rzecznika łódzkiej prokuratury Krzysztofa Kopani podejrzenie przestępstwa "polega na ewentualnym przekroczeniu uprawnień bądź niedopełnieniu obowiązków przez funkcjonariuszy SW zatrudnionych z zakładzie karnym nr 1 w Łodzi". W związku z doniesieniem, prokuratura przystąpiła do zbadania sprawy.
...
To jest jakis koszmar . Pracownik wiezienia powinien miec zakaz kontaktow seksualnych z wiezniami ! To nie do pomyslenia ! MĘŻATKA NA DODATEK ! TO SIE W GLOWIE NIE MIESCI !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:49, 28 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Kujawsko-pomorskie: mąż podpalił żonę, kobieta jest w stanie krytycznym
Kobieta jest w stanie krytycznym - Norbert Litwiński / [link widoczny dla zalogowanych]
Rodzinna tragedia w Koronowie pod Bydgoszczą. 30-letnia kobieta z poważnymi poparzeniami trafiła do szpitala po tym, jak podpalił ja mąż. Kobieta jest w stanie krytycznym - informuje stacja TVP Info.
Do podpalenia doszło nad ranem w kotłowni bloku. Poparzona kobieta wybiegła na podwórko, lekarza i policję zawiadomili sąsiedzi. 30-latka ma poparzone ok. 70 procent ciała, w stanie krytycznym przebywa w szpitalu. prawdopodobnie jeszcze dziś zostanie przetransportowana do Zachodniopomorskiego Centrum Leczenia Ciężkich Oparzeń i Chirurgii Plastycznej w Gryficach.
31-latek został zatrzymany, grozi mu do 10 lat więzienia. Jest podejrzenie, że mógł być pod wpływem narkotyków, ale policja nie potwierdza tych informacji. Jeszcze dziś ma być przesłuchany.
Jak informuje TVP Info, rodzice z dwójką dzieci mieszkali w domu przy ul. Objazdowej w Koronowie. Wcześniej rodzina nie miała założonej niebieskiej karty, nie dochodziło do interwencji policji. 31-letni mężczyzna był już karany za przestępstwa narkotykowe.
...
O matko koszmar !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:51, 30 Mar 2015 Temat postu: |
|
|
Łódź: rusza śledztwo ws. ciąży Katarzyny P., żony prezesa Amber Gold
Prokuratura Łódź-Widzew wszczęła śledztwo ws. przekroczenia uprawnień bądź niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy służby więziennej z ZK nr 1 w Łodzi. Sprawa ma dotyczyć dopuszczenia do kontaktów intymnych więziennego wychowawcy z aresztowaną ws. Amber Gold Katarzyną P.
Dziś została przesłuchana "kobieta, która jest osadzona w Zakładzie Karnym nr 1 w Łodzi" - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. Nie chciał potwierdzić, że była to Katarzyna P.
- Nie mogę udzielić więcej informacji w tej sprawie, także co do treści złożonych przez osadzoną zeznań - zaznaczył Kopania. Dodał jedynie, że prokuratura gromadzi dowody w tej sprawie; czeka też na materiały z wewnętrznego postępowania prowadzonego przez Służbę Więzienną.
Rzecznik prokuratury kolejny raz nie chciał odnieść się do informacji medialnych o ciąży Katarzyny P. Zaznaczył jedynie, że z informacji, które posiada prokuratura wynika, iż nie ma przeszkód, by kobieta przebywała w warunkach pozbawienia wolności.
Doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień bądź niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy służby więziennej z ZK nr 1 złożył do prokuratury Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej. Równolegle również SW prowadzi czynności wyjaśniające w tej sprawie.
Według piątkowego "Dziennika Łódzkiego", który powołuje się na anonimowe źródła, w Zakładzie Karnym nr 1 doszło do zbliżenia w pokoju wychowawców między osadzoną a jednym z funkcjonariuszy służby więziennej. Schadzka - według doniesień gazety - miała odbyć się za zgodą i akceptacją obu stron, a kobieta zaszła w ciążę.
Według informacji medialnych, kobietą tą jest Katarzyna P., od dwóch lat aresztowana w sprawie Amber Gold. Nie ma możliwości kontaktu ze swoim mężem Marcinem P. - byłym szefem tej spółki - który przebywa w areszcie w Piotrkowie Trybunalskim.
W związku z tą sprawą - według informacji "DŁ" - zwolniony został dyrektor zakładu karnego. Rzecznik dyrektora okręgowego Służby Więziennej w Łodzi Bartłomiej Turbiarz potwierdził PAP jedynie fakt odwołania dyrektora ZK nr 1. Nikt oficjalnie nie potwierdza doniesień dotyczących ciąży Katarzyny P.
>>>
TA KOBIETA MA MEZA ! ZEBY SAMA SIE PROSILA O KOPULACJE NIE WOLNO ! TO SKANDAL ! ZAKLAD PUBLICZNY ! Jesli ten czlowiek chodzil by dyskretnie na dziwki to choc to ohydne nie mozna nic mu zarzucic o ile nie robi tego publicznie ! ALE NIE W TRAKCIE SPRAWOWANIA URZEDU ! TO JEST SLUZBA ! SLUZBA WIEZENNA ! Nie praca ! SLUZBA ! Jak ksiadz !
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:49, 01 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Krematorium bezcześciło zwłoki. Tysiące rodzin mogły pochować nie swoich bliskich
Wnioski z trwającego ponad osiem lat dziennikarskiego śledztwa reportera "Superwizjera" TVN każą podejrzewać, że w jednym z polskich krematoriów zwłoki ludzkie miano za nic, a tysiące rodzin mogły pochować w grobach prochy inne niż swych bliskich.
Pierwsze sygnały dotarły blisko dziewięć lat temu z renomowanego zakładu pogrzebowego z Krakowa. Pracownicy, którzy zawozili ciała do spopielenia w jednym z pobliskich krematoriów, przyszli do swojego szefa, prosząc o zmianę kontrahenta. Powód? Zbyt szybko odbierali urny z prochami zmarłych, w dodatku zimne. - Każdy, kto ma choć blade pojęcie o tej branży, wie, co to oznacza - mówił wówczas Janusz Kwatera, prezes firmy. - W urnie były po prostu inne prochy. Podobne sygnały trafiały z innych źródeł do Stowarzyszenia Krematystów, czyli właścicieli polskich krematoriów, jednak szef firmy, której dotyczyły podejrzenia, mimo zaproszeń, nie próbował rozwiać podejrzeń kolegów po fachu.
- Brakowało nam wtedy twardych dowodów i możliwości ich zdobycia - mówi Tomasz Patora, autor reportażu. - Pierwsze pojawiły się po kilku latach, kiedy właściciel firmy zaczął popełniać błędy.
Reporterowi "Superwizjera" TVN udało się dotrzeć do byłych pracowników zakładu, a także najbliższych współpracowników właściciela krematorium. Ich relacje są wstrząsające: żałobnicy potwierdzają, że nagminne były przypadki, gdy w krematorium ciała zmarłych wiele dni oczekiwały na kremację, podczas gdy zakłady pogrzebowe dawno już odebrały urny z prochami. Pracownicy pamiętają do dziś rozkładające się i przeciekające przez trumny zwłoki oraz dezodoranty, którymi obsługa krematorium próbowała zabić wszechobecny odór.
- Według relacji pracowników najgorzej było, gdy jeden z dwóch pieców, którymi wtedy dysponował właściciel, był wyłączany z powodu koniecznych prac serwisowych - opowiada Patora. - Właściciel nie chciał, by ciała spopielono u konkurencji, więc przyjmował zlecenia mimo braku możliwości kremacji. Relacje pracowników potwierdzają zachowane dokumenty, m.in. spis przyjętych ciał i harmonogram serwisu pieców.
Półtora roku temu - po doniesieniu jednego z byłych pracowników - sprawę bezczeszczenia zwłok w krematorium mogła wyjaśnić prokuratura, ale śledczy po przesłuchaniu kilku aktualnych pracowników zakładu oraz szefów zakładu umorzyli postępowanie, nie biorąc pod uwagę dowodów obciążających właściciela krematorium, m.in. dostarczonych im zdjęć zalegających w krematorium zwłok. Po złożeniu kilka dni temu nowych zeznań (m.in. przez pasierbicę właściciela firmy), organy ścigania ponownie zajęły się sprawą.
Aby zdobyć bezsporny dowód, dziennikarze TVN założyli firmę pogrzebową, która miała na zlecenie jednego z zakładów pogrzebowych zawieźć ciało do obserwowanego krematorium. W trumnie został zainstalowany nadajnik, który w piecu wyparowałby w ciągu kilku sekund. Patora: - Sytuacja, w której odbieramy urnę z prochami, a nasz odbiornik pokazuje, że nadajnik wciąż emituje sygnał, oznaczałaby potwierdzenie podejrzeń.
....
Niestety sowietyzm w ludziach jest i w Polsce .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:15, 01 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Pijana 45-latka zaatakowała nożem swojego partnera. Mężczyzna nie przeżył
Tomasz Gdaniec
1 kwietnia 2015, 15:42
Chojniccy policjanci doprowadzili do aresztu 45-letnią mieszkankę Człuchowa (woj. pomorskie). Z ustaleń śledczych wynika, że kobieta dźgnęła swojego partnera nożem i poszła spać. Służby ratunkowe zawiadomiła dopiero następnego dnia. Mimo podjętej akcji ratunkowej mężczyzna zmarł.
Tragiczne sceny rozegrały się wieczorem w jednym z bloków w Czersku. Przez kilka godzin trwała tam impreza, którą zorganizowała para wynajmująca mieszkanie na parterze. Gdy spotkanie zakończyło się, a para została sama, doszło do kłótni.
- Kobieta dopiero następnego dnia po południu zadzwoniła na pogotowie prosząc o pomoc. Lekarz, który przyjechał na miejsce podjął reanimację, jednak mężczyzna zmarł. Funkcjonariusze zatrzymali 45-latkę i przewieźli ją do policyjnej izby zatrzymań - mówi st. asp. Magdalena Stolp, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Chojnicach.
Prokuratura przedstawiła jej zarzut zabójstwa i zastosowała najcięższy środek zapobiegawczy w postaci trzymiesięcznego aresztu. Wedle niepotwierdzonych informacji w równie dziwnych okolicznościach miał umrzeć poprzedni partner 45-latki. Mężczyzna miał spłonąć we własnym mieszkaniu.
To kolejna tego typu historia w ciągu dwóch miesięcy. Do podobnego zdarzenia doszło w Walentynki w Kościerzynie. 45-letnia kobieta dźgnęła nożem swojego 36-letniego konkubenta. Mężczyzna zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Policjanci, którzy przybyli na miejsce zbadali sprawczynię alkomatem. Okazało się, że w wydychanym powietrzu miała 2,5 promila alkoholu.
...
Konkubeci sie kochaja ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:18, 01 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Co trzecie dziecko wychowuje się bez jednego z rodziców. I bez alimentów
Aleksandra Brodziak
Matki samotnie wychowujące dzieci zyskują coraz większe przywileje społeczne. Czy mimo to jest im łatwiej? Nie. Pracują często na dwa etaty, kształcą dzieci, walczą o alimenty i starają się godnie żyć. Są jednak i takie, które z lubością nadużywają statusu „samotna” i domagają się wszystkiego, czego można – wszak im się przecież należy.
Jedna trzecia rodzin w Polsce to rodziny niepełne – tak mówią mało optymistyczne dane GUS. Najwyższy odsetek rodzin niepełnych odnotowano w 2013 roku w południowo-zachodniej Polsce, w województwach dolnośląskim, lubuskim i śląskim. Samotnie wychowujących ojców i matek najwięcej jest w Sopocie, Jeleniej Górze, Wałbrzychu i Kłodzku. Tam bez jednego z rodziców wychowuje się aż 40 proc. dzieci.
Nie oznacza to jednak, że wszyscy są petentami ośrodków pomocy społecznej. Świadczenia dostają bowiem tylko ci z najniższym progiem dochodowym, czyli kwotą 574 zł na jedną osobę. W 2013 roku ośrodki co miesiąc wypłacały świadczenia na 111,5 tys. dzieci.
...
Tragiczne skutki zabaw w konkubinaty i rozwody ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 13:29, 02 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Historia pewnego chleba
Elżbieta Isakiewicz
pisarka, reportażystka, publicystka
Czy ktoś z państwa potrzebuje chleba? Proszę bardzo. Za dużo wzięłam, darmo oddam – lecz nikt nie chce, szybko, szybciej niż zazwyczaj przemijają przechodnie.
Moja mama opowiada: pamiętasz panią Ulę z kamienicy naprzeciwko, tę chudą, maleńką, co o lasce chodziła?
Pewnego dnia podreptała do piekarni, niedaleko, przy przystanku, i kupiła pięć chlebów. Później pytała wsiadających i wysiadających z autobusu: – Czy ktoś z państwa nie potrzebuje chleba? Proszę bardzo. Za dużo wzięłam, darmo oddam. – I uśmiechała się blado, łagodnie. Lecz nikt nie chciał – szybko, nawet szybciej niż zazwyczaj przemijali przechodnie.
Jednak odtąd codziennie, pogoda niepogoda, o tej samej porze wędrowała do piekarni z sumą wartą pięć bochenków i oferowała je cierpliwie.
Kiedyś spotkałam ją, wychodząc z piekarni. – Może weźmie pani, sąsiadko, chlebek? – ona do mnie. Ale podziękowałam uprzejmie, niosłam już własny. A te jej bochenki jakby patrzyły na mnie kłosami, przytomnie.
Tak mijały dni, aż ktoś powiadomił jej córkę, która mieszka w innym mieście, i ta niebawem umieściła panią Ulę w domu opieki.
I wciąż myślę: trzeba mi było wtedy przyjąć ten dar, ten chleb choćby jeden – może tam, gdzie ją powieźli, miałaby sen lżejszy.
I życie wróciło do normy, wszystko jest jak trzeba. Tylko na jej drodze z piekarni do domu – sprawdź sama – utkwił zapach chleba.
...
~halszka : Jezeli ktoś wyróźnia się aź nadto swoją dobrocią, nie pasuje do ogółu, poczytywany jest za chorego.
~Dana : Piekne.. Chyba kazdy z nas ma taka Historie .. " gdybym .."
...
Czyli ludzie doniesli i poszla do domu opieki choc byla sprawna i mogla spokojnie mieszkac u siebie ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 13:49, 02 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
"Bilet to strata pieniędzy". Opłaca się jazda na gapę?
Michał Fabisiak
1 kwietnia 2015, 10:36
- Nie kupuję biletów, bo to strata pieniędzy. Na trasie do mojej pracy kontrolerzy nie jeżdżą - mówi Wirtualnej Polsce Adam z Warszawy, który na gapę podróżuje od ponad roku. Takich osób stołeczną komunikacją jeździ więcej. - Mamy świadomość przypadków notorycznego uchylania się od płacenia za przejazd - tłumaczy, Magdalena Potocka z Zarządu Transportu Miejskiego.
- Kiedyś regularnie kupowałem bilet 3-miesięczny. Przestałem, gdy straciłem pracę i musiałem ciąć budżet. Znalazłem nowe zatrudnienie, ale biletu już nie kupuję, bo mam ważniejsze wydatki - opowiada Adam i dodaje - kontrolerów spotyka się najczęściej raz na trzy miesiące. To oznacza, że nawet jak dostanę mandat, wychodzę na zero, bo tyle samo zapłaciłbym za bilet okresowy - wyjaśnia.
Podobnie uważa Kamil, student UW - Bilet to strata pieniędzy, a jazda na gapę, choć ryzykowna, pozwala zaoszczędzić kilka stówek. W Warszawie jest tak mało kontrolerów, że trzeba mieć pecha, aby dostać mandat - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
Kamil zawsze miał szczęście. Bez biletu jeździł pół roku. Przestał, bo dostał pracę w korporacji. - Muszę chodzić w garniturze, eleganckich butach i z laptopem. W takim stroju nie chciałbym zostać złapany za jazdę bez biletu - tłumaczy.
Jak to jest dostać karę za brak biletu wie Adam. - Spotkało mnie to już dwa razy. Na rok jazdy to i tak dobry wynik. Z ekonomicznego punktu widzenia jestem na plus - mówi wyraźnie zadowolony z siebie.
Kara za jazdę bez biletu w Warszawie wynosi 266 złotych. Osoby, które uiszczą opłatę na miejscu kontroli zapłacą mniej, bo niecałe 160 złotych. Bilet 3-miesięcznego to wydatek 280 zł. Adam rzeczywiście się opłacało, ale nie każdy może mieć tyle szczęścia.
- Nie odważyłabym się jechać bez biletu. Nie ma miesiąca, w którym nie spotkam kontrolerów. Czasem sprawdzają mi bilety, nawet kilka razy w ciągu dnia - mówi Wirtualnej Polsce pasażerka podróżująca autobusem linii 187. Skąd tak odmienne opinie u naszych rozmówców?
Komunikacją miejską jeździ w Warszawie każdego dnia trzy miliony osób, a kontrolerów jest tylko 166. Mimo to ZTM zapewnia, że pracowników sprawdzających bilety można spotkać wszędzie. - W rozliczeniu miesięcznym na terenie aglomeracji warszawskiej kontrolowanych jest 99 lub 100 procent linii - mówi Wirtualnej Polsce Magdalena Potocka z biura prasowego. Czy są linie, które upodobali sobie kontrolerzy?
Zdaniem pasażerów zwrot "proszę bilet do sprawdzenia" najczęściej usłyszymy w metrze. - Stacja Centrum, tam bez ważnej karty przejazdu lepiej się nie zapuszczać. Najwięcej pasażerów, najwięcej potencjalnych gapowiczów. Kontrolerzy o tym wiedzą. Myślę, że po otwarciu drugiej linii metra ich nowym bastionem może stać się Świętokrzyska - mówi Adrian. Z tą opinią nie zgadza się ZTM. - Wyznaczamy kontrolerom rejony pracy, nie mogą ich wybierać dobrowolnie. - tłumaczy Magdalena Potocka i dodaje, że każdego dnia są to inne miejsca.
- Miałem swoją metodę. Stałem przy kasowniku z biletem i obserwowałem ludzi na przystanku. Kontrolerów łatwo rozpoznać, bo są charakterystycznie ubrani. Ciemna kurtka, torba na ramieniu i podejrzliwie spojrzenie. - opowiada Kamil.
ZTM zdaje sobie sprawę, że nie wszystkich gapowiczów można wyłapać i tłumaczy dlaczego warto być uczciwym - Korzystając z transportu publicznego bez wnoszenia opłat działamy na niekorzyść wszystkich pasażerów. Wpływy z biletów pozwalają na utrzymanie komunikacji miejskiej na obecnym, wysokim poziomie - mówi Wirtualnej Polsce Magdalena Potocka i przypomina. - W przypadku notorycznych gapowiczów na policję kierowane są zawiadomienia o popełnieniu wykroczenia polegającego na trzykrotnym wyłudzeniu przejazdu.
Michał Fabisiak, Wirtualna Polska
...
To jest kradziez . Wiem studia glupi wiek ale czas dojrzec .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:10, 02 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Porwanie pod Warszawą. Uwięzili kobietę, pobili, obcięli jej włosy
Piotr Halicki
Dramatyczne chwile przeżyła 24-latka, która została uprowadzona przez trójkę napastników. Dwóch mężczyzn i kobieta wciągnęli ją do samochodu. Wieźli ją przez ponad 100 kilometrów, dotkliwie pobili, obcięli jej włosy, a na koniec wyrzucili z auta. Potem próbowali uciec za granicę. Zatrzymali ich strażnicy graniczni i przekazali policji.
Wszystko zaczęło się pod Warszawą. Dyżurny policji w pobliskim Otwocku otrzymał alarmujący telefon od kierowcy jadącego drogą krajową nr 50. – Z jego relacji wynikało, że niedaleko miejscowości Kołbiel młoda kobieta została siłą wciągnięta z pobocza do ciemnego bmw – mówi Onetowi komisarz Jarosław Sawicki z Komendy Powiatowej Policji w Otwocku.
Do działania natychmiast przystąpili funkcjonariusze z wydziału kryminalnego. Dzięki danym uzyskanym od jadących tą drogą kierowców, w tym zdjęć poszukiwanego bmw i pracy operacyjnej, policjanci szybko ustalili, że zarejestrowany w Bukareszcie samochód należy do 29-letniej kobiety, obywatelki Rumunii. Jak się okazało, w Kołbieli porywacze skręcili w stronę Lublina.
Kryminalni, po kilkudziesięciu minutach od uprowadzenia, ustalili także dane i wizerunki dwóch osób, które uczestniczyły w tym zdarzeniu. Wprowadzili je natychmiast do policyjnego systemu i powiadomili o poszukiwaniach inne jednostki, a także straż graniczną. Otwoccy funkcjonariusze podejrzewali bowiem, że porywcze mogą chcieć opuścić terytorium Polski.
Tuż przed północą jeden z patroli Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej, w pobliżu miejscowości Iskrzynia, na drodze prowadzącej do przejścia granicznego ze Słowacją, zatrzymał czarne bmw. W pojeździe znajdowało się dwóch mężczyzn w wieku 30 i 25 lat oraz 29-letnia kobieta, właścicielka auta. Wszyscy byli obywatelami Rumuni i - jak się okazało – wkrótce zamierzali przekroczyć granicę.
- W aucie już nie było porwanej kobiety, bo sprawcy po drodze wyrzucili ją z samochodu. Poszkodowana 24-latka, z licznymi obrażeniami ciała po pobiciu, a także z poodcinanymi włosami, została odnaleziona w Lublinie, gdzie niezbędnej pomocy udzielili jej funkcjonariusze z II Komisariatu Policji – informuje komisarz Sawicki.
Strażnicy graniczni przekazali zatrzymanych porywaczy funkcjonariuszom z Komendy Miejskiej Policji w Krośnie. Dzisiejszej nocy cała trójka została przewieziona do aresztu w Otwocku. Czynności, które zostaną dziś wykonane pod nadzorem prowadzącego śledztwo prokuratora, wskażą poszczególny udział zatrzymanych osób w tym przestępstwie.
Prawdopodobnie postawione im zostaną zarzuty z art. 189, par. 3, Kodeksu karnego, czyli pozbawienia człowieka wolności, ze szczególnym udręczeniem. Grozi im za to kara więzienia nie krótsza, niż trzy lata.
Jak dowiedział się nieoficjalnie Onet, poszkodowana 24-latka, również obywatelka Rumunii, zajmowała się prawdopodobnie prostytucją. Wszystko wskazuje na to, że znała porywaczy, ponieważ oni również związani byli z tym środowiskiem. Możliwe, że całe zdarzenie było formą kary czy też zemsty na pokrzywdzonej. Wyjaśniają to pracujący nad sprawą śledczy.
...
Jakies upiory ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:09, 02 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Katarzyna P., żona prezesa Amber Gold, trafiła do więzienia w Grudziądzu
2 kwietnia 2015, 14:44
Będąca w ciąży Katarzyna P., żona prezesa Amber Gold, trafiła do więzienia w Grudziądzu, jedynego w Polsce, w którym znajduje się oddział ginekologiczno-położniczy - informuje TVN24.
Katarzyna P. w więzieniu w Grudziądzu przebywa od środy. Jak podaje TVN24, żona prezesa Amber Gold nie jest jeszcze na oddziale ginekologiczno-położniczym, tylko w celi mieszkalnej.
Seksafera w więzieniu
Prokuratura Łódź-Widzew prowadzi śledztwo ws. przekroczenia uprawnień bądź niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy służby więziennej z ZK nr 1 w Łodzi. Sprawa ma dotyczyć dopuszczenia do kontaktów intymnych więziennego wychowawcy z aresztowaną ws. Amber Gold Katarzyną P.
W poniedziałek przesłuchana w tej sprawie została "kobieta, która jest osadzona w Zakładzie Karnym nr 1 w Łodzi" - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. Nie chciał potwierdzić, że była to Katarzyna P.
- Nie mogę udzielić więcej informacji w tej sprawie, także co do treści złożonych przez osadzoną zeznań - zaznaczył Kopania. Dodał jedynie, że prokuratura gromadzi dowody w tej sprawie; czeka też na materiały z wewnętrznego postępowania prowadzonego przez Służbę Więzienną.
Rzecznik prokuratury kolejny raz nie chciał odnieść się do informacji medialnych o ciąży Katarzyny P. Zaznaczył jedynie, że z informacji, które posiada prokuratura wynika, iż nie ma przeszkód, by kobieta przebywała w warunkach pozbawienia wolności.
Doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień bądź niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy służby więziennej z ZK nr 1 złożył do prokuratury Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej. Równolegle również SW prowadzi czynności wyjaśniające w tej sprawie.
Według piątkowego "Dziennika Łódzkiego", który powołuje się na anonimowe źródła, w Zakładzie Karnym nr 1 doszło do zbliżenia w pokoju wychowawców między osadzoną a jednym z funkcjonariuszy służby więziennej. Schadzka - według doniesień gazety - miała odbyć się za zgodą i akceptacją obu stron, a kobieta zaszła w ciążę.
Według informacji medialnych, kobietą tą jest Katarzyna P., od dwóch lat aresztowana w sprawie Amber Gold. Nie ma możliwości kontaktu ze swoim mężem Marcinem P. - byłym szefem tej spółki - który przebywa w areszcie w Piotrkowie Trybunalskim.
W związku z tą sprawą - według informacji "DŁ" - zwolniony został dyrektor zakładu karnego. Rzecznik dyrektora okręgowego Służby Więziennej w Łodzi Bartłomiej Turbiarz potwierdził jedynie fakt odwołania dyrektora ZK nr 1. Nikt oficjalnie nie potwierdza doniesień dotyczących ciąży Katarzyny P.
...
Dosc tego koszmaru ..
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:46, 03 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Pracownicy poczty kłócili się o alkohol. A w mieszkaniu setki niedoręczonych listów
Tomasz Pajączek
To miała być interwencja, jakich wiele. Legniccy policjanci zostali wezwani do domowej awantury. W mieszkaniu znaleźli setki niedoręczonych listów i innych przesyłek pocztowych – i to z ostatnich dwóch lat. Część korespondencji była otwarta, a część pobrudzona zwierzęcymi odchodami. Właściciele lokalu tłumaczyli, że pracują w firmie pocztowej, a przesyłki zostaną doręczone następnego dnia.
Do zdarzenia doszło w środowy wieczór w Legnicy. To właśnie wtedy 57-letnia kobieta zadzwoniła na policję, prosząc o interwencję. Powodem wezwania funkcjonariuszy miała być domowa awantura z konkubentem.
Kiedy policjanci przyjechali na miejsce, kobieta, tłumaczyła mundurowym, że konkubent nie daje jej pieniędzy na alkohol, ale już się z nim „dogadała” i nie potrzebuje pomocy. – Policjanci mimo wszystko poprosili o możliwość wejścia do mieszkania – mówi Sławomir Masojć z legnickiej policji.
W środku policjanci przeżyli szok. – Zastali tam 45-letniego konkubenta kobiety oraz... setki listów i innych przesyłek pocztowych, rozsypanych po całym pokoju – dodaje Masojć. Kobieta i mężczyzna oświadczyli, że pracują w firmie pocztowej, a przesyłki mają być doręczone następnego dnia.
Niektóre listy były już otwarte, inne w opłakanym stanie, pobrudzone zwierzęcymi odchodami.
W dodatku znajdowały się tam również podpisane poświadczenia odbioru korespondencji. W sumie policjanci zabezpieczyli listy i przesyłki nadane od 2013 roku, które nigdy nie trafiły do swoich adresatów.
Teraz policjanci szczegółowo wyjaśniają wszystkie okoliczności tej sprawy. Za naruszenie tajemnicy korespondencji i niszczenie cudzych dokumentów zatrzymanym może grozić kara do dwóch lat pozbawienia wolności.
...
Wesole zycie w konkubinatach ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:25, 03 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Stłuczka przed Belwederem. Ukarana piosenkarka: czuję się kozłem ofiarnym
Zapadł nieprawomocny wyrok w sprawie stłuczki mercedesa BOR, w który jechał Bronisław Komorowski. Sąd uznał winną zdarzenia kobietę, która brała udział w stłuczce i ukarał ją mandatem w wysokości 600 zł. Kobieta ujawniła swoją tożsamość w rozmowie z RMF FM. - Czuję się kozłem ofiarnym - mówi piosenkarka Natalia Arnal.
Arnal wysyła list otwarty do prezydenta Komorowskiego, w którym oskarża go, "że pozostał obojętny na ludzką krzywdę" - cierpienie jej i jej dziecka. Zdaniem kobiety wyrok sądu w sprawie jest próbą zatarcia odpowiedzialności oficera BOR, który kierował limuzyną. Sąd uznał Arnal winną wykroczenia - spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Pałac Prezydencki nie komentuje stłuczki i listu otwartego Natalii Arnal.
List do Bronisława Komorowskiego
"Szanowny Panie Prezydencie,
Przykro mi, że list, który napisałam do Pańskiej Małżonki przed Świętami Bożego Narodzenia pozostał bez odpowiedzi. W liście tym opisałam bardzo przykrą dla mnie sytuację, gdzie prowadzone przeze mnie auto zderzyło się z nieoznakowanym autem BOR-u, którym Pan podróżował. Najwyraźniej szkody, które wtedy ponieśliśmy (uraz kręgosłupa szyjnego oraz trauma moja i dziecka) są dla Państwa nieistotne.
Pragnę nadmienić, że cieszę się, że wybrał Pan "zgodę i bezpieczeństwo" w swojej kampanii wyborczej, gdyż w nawiązaniu do 10.12.2014 roku (dzień kolizji) trudno mówić o jakimkolwiek poczuciu bezpieczeństwa (przynajmniej z mojej perspektywy). Szkoda tylko, że pozostał Pan obojętny na ludzką krzywdę, która była konsekwencją tego nieprzyjemnego incydentu. W tym momencie nie czuję się prawowitą obywatelką tego kraju, bo potraktowano mnie wyjątkowo niesprawiedliwie próbując zrobić ze mnie kozła ofiarnego, ignorując ewidentne łamanie przepisów przez kierowców z BOR-u, którzy czują się bezkarnie jeżdżąc jak piraci drogowi.
Mimo to, wierzę (może naiwnie) w zmiany i lepsze jutro.
Z poważaniem,
Natalia Arnal"
...
Zupelnie nie znam sprawy ale cos cuchnie .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:59, 04 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Rodzice zastępczy wiązali upośledzonych braci
4 kwietnia 2015, 09:49
Podczas niezaplanowanej wizyty w rodzinie zastępczej, która opiekuje się upośledzonymi umysłowo braćmi, pracownicy PCPR-u natrafili na szokujący widok. 12-letni Tomasz i 14-letni Bogdan zamiast być w szkole leżeli skrępowani w swoich łóżkach w zamkniętym na klucz pokoju. Nauczyciele ze szkoły specjalnej, do której chodzą chłopcy, zgłaszali już wcześniej, że dzieci są zaniedbane, często mają siniaki. Mariusz i Jadwiga Z. usłyszeli zarzuty fizycznego znęcania się nad braćmi. Grozi im do pięciu lat więzienia.
Pracownice złożyły niezapowiedzianą wizytę w domu państwa Z. Panie nie zostały wpuszczone do środka. - Myślały, że nikogo nie ma. Weszły na teren posesji i przez okno zauważyły chłopców leżących w łóżkach. Zdziwiły się, że nie machają do nich, nie podchodzą do okna, jak to zawsze robili. Na miejsce została wezwana policja. Gdy policjant chwycił za klamkę, w tym samym czasie opiekun te drzwi otworzył – mówi Arleta Szmigielska, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie we Wrocławiu.
- Gdy policjanci weszli do pokoju chłopców okazało się, że dzieci były skrępowane. Były przywiązane ręce, przywiązane nogi – dodaje nadkom. Krzysztof Zaporowski, z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
14-letni Bogdan i 12-letni Tomasz to bracia, którzy od ośmiu lat wychowują się w specjalistycznej rodzinie zastępczej. Chłopcy są upośledzeni umysłowo w stopniu umiarkowanym z zaburzeniami. Nigdy nie będą samodzielni. Starszy z chłopców miewa ataki agresji, kilka razy trafił do szpitala psychiatrycznego. Opieka nad nimi wymaga dużego zaangażowania i pracy. To Mariusz Z. zajmował się chłopcami. Jadwiga Z., matka zastępcza pracuje w szkole specjalnej.
- Rodzina deklarowała zawsze brak jakichkolwiek problemów wychowawczych, wręcz była dumna z wychowania własnego syna. Nic nie dawało nam przesłanek do jakiegoś niepokoju czy obaw o powodzenie tej rodziny dla obcych dzieci – wyjaśnia Arleta Szmigielska.
Rodzina zastępcza do niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem przeniosła się kilka lat temu. Państwo Z. kupili duży dom z daleka od sąsiadów. Mariusz Z. – zrezygnował z pracy w handlu zajął się domem i chłopcami. Za opiekę nad dziećmi otrzymywał wynagrodzenie, ponieważ tworzył zawodową rodzinę zastępczą.
Bogdan i Tomasz trafili do ośrodka opiekuńczego, rodzice zastępczy mają zakaz kontaktów z synami. Przed prokuratorem odmówili wyjaśnienia, dlaczego wiązali chłopców. Specjaliści pracujący z upośledzonymi dziećmi takie metody oceniają jednoznacznie.
- Z mojego doświadczenia takie zachowania są niedopuszczalne. Jesteśmy już na tyle cywilizowanym krajem, że istnieje wiele metod i form rozładowywania różnych agresji, że według mnie nie jest to ani dopuszczalne, ani nie ma znamion żadnej terapii. Przecież agresja rodzi agresję – uważa Anna Majewska, pedagog specjalny.
Szkoła, do której chodzą bracia na bieżąco informowała Centrum Pomocy Rodzinie o wszystkich niepokojących sygnałach. Chłopcy według pedagogów byli zaniedbani: źle wyglądali, przychodzili brudni, nosili stare za małe ubrania, jeden z braci chodził w dziewczęcych butach, największy jednak niepokój budziły siniaki. Jeden z chłopców w rozmowie z psychologiem miał przyznać się, że wujek ich bije.
Mariusz i Jadwiga Z. usłyszeli zarzuty fizycznego znęcania się nad Bogdanem i Tomaszem, do sądu rodzinnego trafił wniosek w sprawie rozwiązania rodziny zastępczej. Rodzicom grozi do pięciu lat więzienia.
...
A urzedasi tak latwo odbieraja dzieci ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:36, 08 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
"Zgadzam się z sierż. Całkiem". Kolejni funkcjonariusze wytykają błędy polskiej policji
Michał Fabisiak
8 kwietnia 2015, 14:14
"W pełni zgadzam się z sierż. Całkiem. To wszystko prawda", "chłopak ma rację, ale dotyka tylko wierzchołka góry lodowej", "pod treścią wywiadu podpisuję się obydwoma rękami" - to tylko niektóre z wielu e-maili jakie otrzymaliśmy po opublikowaniu wywiadu z sierżantem Kamilem Całkiem. Pisali do nas byli i obecni policjanci oraz zwykli obywatele, niesprawiedliwie potraktowani przez policję.
Większość e-maili dotyczyła praktyki sztucznego nabijania statystyk. - Żaden przełożony nie przyzna się do tych chorych, wręcz patologicznych zachowań! Do swoistego wyścigu szczurów jaki panuje pomiędzy komisariatami, komendami powiatowymi, wojewódzkimi, itd.!!! Policją żądzą/liczą się tylko i wyłącznie mierniki, statystyki i liczby!! (a nie społeczeństwo, bezpieczeństwo, ludzie!!). Policja została utworzona i powołana zupełnie do czego innego! Czyli m.in. służba społeczeństwu, ochrony życia, zdrowia i mienia...! W jakim chorym kraju/i systemie my żyjemy??!! Kiedy to wszystko się zakończy??!! Kiedy przełożeni przestaną nas naciskać na wyniki w służbie??!! - pyta nasz internauta.
W cytowanych fragmentach została zachowana pisownia oryginalna z e-maili od czytelników.
- Obecna sytuacja jest wynikiem konsekwentnego budowania od lat statystycznej fikcji w policji, prokuraturze, które równocześnie są obojętne na popełnianie ewidentnych przestępstw (statystyka), a generalnie obojętności i bezradności Państwa. Temat "rzeka" i ciągle aktualny, co jednoznacznie świadczy, iż firma, państwo, w dalszym ciągu "gnije" co potwierdza jednoznacznie przypadek sierżanta Całka - pisze emerytowany policjant, który ze służby odszedł 17 lat temu.
- Gdyby zorganizować i upublicznić ranking poparcia dla Kamila (wśród mundurowych), myślę że wyniósłby ponad 90 proc. Ja zrealizuję swój zamiar w ciągu kilku tygodni, teraz jeszcze nie mogę - deklaruje nasz czytelnik, policjant.
O praktykę sztucznego nabijania statystyk i uprzykrzania życia obywatelom bezsensownymi mandatami zapytaliśmy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W piśmie otrzymanym od Małgorzaty Woźniak, rzecznika prasowego resortu czytamy, m.in, że "Ministerstwo Spraw Wewnętrznych sprawuje stały i ciągły nadzór nad Policją. Reagujemy na wszystkie sygnały dot. nieprawidłowości, ale poprzedzamy je pogłębioną analizą. Pozwala to na uniknięcie pochopnych wniosków". Urzędnicy MSW zapewnili nas rónież, że reagują na wszelkie skargi dotyczące podległych formacji pochodzące od obywateli: "są szczegółowo badane i wyjaśniane. Żaden sygnał nie pozostaje bez naszej reakcji" czytamy w e-mailu wysłanym przez resort.
Ministerstwo odesłało nas również do oświadczenia opublikowanego przez Komendę Stołecznej Policji. Odnosi się ono do zarzutów kierowanych pod adresem instytucji przez sierżanta Kamila Całka. W piśmie tym czytamy, m.in. o tym, że "polska policja od wielu lat jest dobrze oceniania przez respondentów uczestniczących w badaniach opinii społecznej prowadzonych przez niezależne ośrodki". Autorzy dokumentu podkreślają, że ich opinię potwierdza najnowszy sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej, z którego wynika, że 65 proc. respondentów dobrze ocenia pracę funkcjonariuszy.
W oświadczeniu czytamy również, że policja jest instytucją, której zadaniem jest stanie na straży obywateli i porządku prawnego jaki obowiązuje w naszym państwie.
Fragmenty wypowiedzi czytelników - pisownia oryginalna.
...
Takie sa refleksje ludzi ...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:28, 09 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Oszukują starsze osoby - sprzedają im urządzenia za 5 tys. zł, które "leczą nawet raka"
Zenon Kubiak
9 kwietnia 2015, 14:58
Poznańska prokuratura bada sprawę firm, które zapraszają na spotkania starsze osoby i sprzedają im urządzenia, które mają leczyć wszelkie dolegliwości. Ofiarami oszustów padło już kilkaset osób.
O tym, że starsze osoby padają ofiarami firm specjalizujących się w sprzedaży bezpośredniej media donoszą od dawna. Seniorzy są zapraszani na prezentację np. kolekcji garnków czy pościeli, które mają być wyjątkowo trwałe lub mieć wyjątkowe właściwości i dlatego warto za nie zapłacić kilka tysięcy złotych. Później okazuje się, że zakupiony sprzęt nie różni się niczym od towarów, które można kupić w najbliższym markecie za cenę kilkadziesiąt razy niższą.
Oszukani często nie wiedzą, gdzie szukać pomocy. Stara się im pomagać poznańskie Stowarzyszenie Osób Pokrzywdzonych Przez Firmy Sprzedaży Bezpośredniej.
- Największy problem polega na tym, że gdy okazuje się, że garnki mające mieć rzekomo 25 lat gwarancji rozpadają się, nie wiadomo, gdzie zgłosić reklamację, bo firma już zmieniła nazwę i siedzibę. Wiele takich firm ma swoje siedziby w Poznaniu i na ogół są z nimi związane te same osoby - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Michał Mikołajczak, do którego zgłaszają się poszkodowani.
W ostatnim czasie najwięcej osób zgłasza oszustwo ze strony firm oferujących urządzenia medyczne, które rzekomo miały je wyleczyć z wszelkich dolegliwości, nawet raka.
- Wszystkie zgłoszenia brzmią podobnie. Starsze osoby otrzymują zaproszenie na badanie, które wygląda jak wizyta u lekarza. Są nawet numerki jak w przychodni. Osoby w białych kitlach podające się za lekarzy przeprowadzają jakieś rzekome badanie, po którym oglądają wydruk z komputera i mówią pacjentowi, że grozi mu zawał serca albo rak - relacjonuje przebieg takiej wizyty Mikołajczak. - Starsze osoby są wystraszone, ale oferuje im się cudowne urządzenie, które ma im pomóc. Wystarczy się codziennie naświetlać, aby być zdrowym - dodaje.
Urządzenie kosztuje około 6,5 tys. zł, ale "lekarze" informują, że dzięki dofinansowaniu z NFZ można je nabyć już za niższą kwotę - od 3 do 5 tys. zł (w zależności od miejscowości, gdzie odbywa się "badanie"). Ze względu na to, że taka kwota często przewyższa możliwości finansowe starszych osób, od razu proponuje im się kredyt, dzięki czemu mogą płacić raty wynoszące np. 100 zł miesięcznie.
- To cudowne urządzenie to tylko kawałek plastiku ze świecącą diodą, które nie ma oczywiście żadnych właściwości leczniczych - wyjaśnia Mikołajczak. - To nie tylko zwyczajne oszustwo, ale też narażanie zdrowia nabranych osób, które przestają brać leki w przekonaniu, że przecież wystarczy, aby się naświetlały - dodaje.
Łącznie do stowarzyszenia zgłosiło się już 370 oszukanych osób, głównie z Poznania i okolic, chociaż są też zgłoszenia z innych regionów kraju. W ich imieniu złożono zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej Poznań - Wilda, ale z uwagi na tak dużą liczbę poszkodowanych sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa.
- Podobne przypadki docierały już do nas wcześniej i to zgłoszenie zostało włączone do postępowania, które prowadzimy już od października. Łącznie w tej sprawie mamy już poszkodowanych kilkaset osób - potwierdza w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Mazur-Prus, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Prokurator podkreśla jednak, że do tej pory nikomu nie przedstawiono żadnych zarzutów, a postępowanie na razie jest prowadzone "w sprawie", a nie "przeciwko komuś".
...
Niestety potwory ,
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 14:56, 11 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Warmińsko-Mazurskie: podczas wypalania traw spłonął mężczyzna, kobieta ciężko poparzona
Podczas wypalania traw spłonął mężczyzna, kobieta ciężko poparzona
Podczas gaszenia pożaru trawy we wsi Kochanówka pod Lidzbarkiem Warmińskim strażacy odnaleźli zwęglone ciało, prawdopodobnie mężczyzny. Druga ofiara, kobieta w średnim wieku, ma poparzone ok. 70 proc. powierzchni ciała - poinformowali strażacy.
Rzecznik prasowy strażaków z Lidzbarka Warmińskiego Tomasz Gowkielewicz poinformował, że pożar trawy, na którym w piątek w południe znaleziono ofiarę, obejmował ok. 1 ha łąki i lasu. - Na razie nie wiemy, czy ofiara była właścicielem terenu, czy to ona podpaliła trawę, czy zrobił to ktoś inny - powiedział Gowkielewicz i dodał, że strażacy znaleźli zwęglone ciało podczas gaszenia pożaru (miejsce pożaru).
W czasie akcji gaśniczej strażacy odnaleźli także kobietę w średnim wieku, która w ocenie Gowkielewicza ma poparzone ok. 60-70 proc. ciała. Przyleciał po nią helikopter ratowniczy i lekarze zdecydują, do którego szpitala trafi teraz kobieta. - Z powodu bólu, jaki ta pani odczuwa, kontakt z nią jest bardzo utrudniony - powiedział Gowkielewicz.
Tragiczny pożar trawy w Kochanówce jest pierwszym od lat na Warmii i Mazurach, w którym zginął człowiek.
Od początku roku warmińsko-mazurscy strażacy gasili już ok. 1,4 tys. pożarów traw; w słoneczne i suche dni takich akcji było po kilkadziesiąt. Strażacy od lat bezskutecznie apelują o to, by nie wypalać traw i ściernisk, rolnikom, którzy w ten sposób oczyszczają swoje grunty, grozi ograniczenie lub utrata dopłat z UE.
...
Fijoł znowu ludowi odwala .
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 14:57, 11 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Uwaga TVN: policja pobiła mężczyznę podczas domowej interwencji
"Wyprowadzono mnie na klatkę schodową. Na dziewiątym piętrze dostałem z pięści w brzuch i mnie przewrócono. Następnie zaczęto kopać po brzuchu, plecach i głowie" – napisał w zawiadomieniu do prokuratury pan Marek. Podczas domowej interwencji, bez powodu, policjanci brutalnie go pobili. Całe zdarzenie zarejestrował monitoring.
Na nagraniu, do którego dotarła reporterka "UWAGI!" TVN, widać wyraźnie, jak policjant przewraca na podłogę, po czym bije pana Marka.
- Kopali mnie na zmianę: jeden, potem drugi – relacjonuje mężczyzna. Funkcjonariuszy wezwała jego żona. Jak tłumaczy, mąż jej ubliżał. Z relacji kobiety wynika, że pan Marek potulnie opuścił mieszkanie wraz z funkcjonariuszami. – Wyszedł sam, grzecznie. A już po chwili ja i córka usłyszałyśmy szum na klatce. Córka wyskoczyła i mówi: "Chyba go biją" – opowiada kobieta. Policjanci zabrali pobitego pana Marka do szpitala. Podczas gdy badał go lekarz, funkcjonariusze byli obecni w gabinecie. Mężczyzna nie poskarżył się lekarzowi.
Jak to możliwe, że do Policji trafiają ludzie, którzy mają problem z opanowaniem agresji?
...
Właśnie ... Dlaczego ?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:30, 17 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Czesi zwrócą polskiemu producentowi kurczaki
Czesi zwrócą polskiemu producentowi 10 ton kurczaków zarażonych salmonellą. Poinformowała o tym Czeska Inspekcja Weterynaryjna.
Kontrola weterynaryjna, po przeprowadzonych badaniach laboratoryjnych, opublikowała symbol polskiego producenta, który dostarczył kurczaki do Czech i Słowacji. Oznaczenie PL 12030323 dokładnie wyjaśni polskim władzom o kogo chodzi.
Kurczaki były przeterminowane - na opakowaniu widniała data 29 marca. Towar otrzymały trzy placówki handlowe w Czechach i jedna na Słowacji. Dziś został wycofany ze sprzedaży. Część jednak została sprzedana, a klientom zostaną zwrócone pieniądze.
Osobie, która wprowadziła na czeski rynek towar zarażony salmonellą, grozi grzywna w wysokości miliona koron.
...
Trzeba ustalić kto winien.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:00, 20 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
"SZ": "niesmaczne" praktyki niemieckich policjantów wobec Polaków
"Sueddeutsche Zeitung" krytykuje niemiecką policję
Funkcjonariusze policji w Monachium zbierają informacje na temat Polaków łamiących przepisy drogowe. To niesmaczne - pisze "Sueddeutsche Zeitung".
"Süddeutsche Zeitung" (SZ) pisze o tym, że na jednym z posterunków policji w Monachium na publicznym widoku był segregator z pokaźnym napisem "POLACY". W segregatorze znalazły się nazwiska i numery rejestracyjne polskich kierowców, którzy przekroczyli prędkość w Monachium, a ich przewinienie zostało odnotowane przez fotoradar.
Obcokrajowcy w Niemczech, z wyjątkiem Austriaków, nie muszą płacić mandatów za przekroczenie prędkości, chyba że zostaną osobiście zatrzymani przez policjanta.
Funkcjonariusze policji drogowej z posterunku na Bad-Schachener-Strasse w Monachium gromadzili od pewnego czasu zdjęcia i dane polskich kierowców w specjalnym segregatorze po to, by - jak tłumaczą - w razie kontroli można było sięgnąć po »niewyrównane rachunki«. Rzecznik policji w Monachium Thomas Baumann "waży przy tym każde słowo, ponieważ wie, jak pikantna jest ta sprawa w obliczu polsko-niemieckiej historii. Za tym »polskim segregatorem« kryje się zasadniczo słuszna sprawa, tyle, że źle realizowana" - cytuje rzecznika "Sueddeutsche Zeitung".
Funkcjonariuszy monachijskiej drogówki najwidoczniej rozzłościła bezkraność polskich kierowców. Jeden z nich wywiesił na posterunku następującą informację: "Drodzy koledzy, w związku z masowym łamaniem prawa przez wielu polskich kierowców, zajmę się nimi. Stworzyłem akta, w których znajdują się dane znanych i nieznanych z nazwiska polskich kierowców wraz z ich przewinieniami".
Zarejestrowanych zostało 100 kierowców. Wśród nich byli także Romuni, Bułgarzy i Słowacy. Ostatecznie jednak w segregatorze zostali tylko Polacy ‒ pisze dziennik.
Szefostwo policji w Monachium jest zaalarmowane. "Teczka tylko o Polakach na niemieckim posterunku? Policjanci nie mają wyczucia, że to pachnie dyskryminacją" - konstatuje "SZ". Z krytyką zgadza się także rzecznik monachijskiej policji.
- Jest to nie do zaakceptowania ‒ mówi Thomas Baumann na łamach "SZ". - To brak wrażliwości ‒ dodaje.
Szefostwo monachijskiej policji jest niezadowolone także z powodu braku profesjonalizmu funkcjonariuszy. Jeśli już, to trzeba stworzyć elektroniczną bazę danych i objąć nią wszystkich obcokrajowców, którzy zalegają z mandatami - uważa komendant monachijskiej policji Hubertus Andrä.
...
Jeśli łamią kara się należy. Nigdy nie wolno atakować policji za dobra pracę. Jeśli widzą masowe łamanie to oburzenie jest słuszne. Nie jesteśmy mafia zeby popierać ,,swoich" w zaparte.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:28, 22 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Skopały sprzedawczynię w sklepie, bo nie dała się okraść
Tomasz Pajączek
W chwili zatrzymania 24 i 33-latka były nietrzeźwe
Nawet dziesięć lat więzienia może grozić dwóm kobietom z Lubania, które chcąc ukraść piwo ze sklepu pobiły ekspedientkę. Po zatrzymaniu okazało się, że obie napastniczki były pijane.
Do zdarzenia doszło wieczorem, 17 kwietnia w jednym ze sklepów w Lubaniu. Po tym, jak sprzedawczyni zauważyła, że dwie klientki próbują ukraść puszkę piwa – między paniami doszło do awantury i szarpaniny.
– Napastniczki zaczęły uderzać i kopać ekspedientkę w wyniku, czego pokrzywdzona doznała obrażeń ręki – mówi Dagmara Hołod z lubańskiej komendy. Zanim na miejsce przyjechała policja, agresywne kobiety zdążyły uciec. Szybko jednak wpadły w ręce funkcjonariuszy.
Wiadomo, że w chwili zatrzymania 24 i 33-latka były nietrzeźwe, miały odpowiednio 2,2 i 1,5 promila. – Sprawczynie usłyszały już zarzuty za kradzież rozbójniczą i pobicie – dodaje Hołod. Kobietom za atak na ekspedientkę może grozić nawet do dziesięciu lat pozbawienia wolności.
Pobili ochroniarza, żeby ukraść kawę, dezodoranty i pastę do zębów
Dziesięć lat więzienia grozi też braciom w wieku 29 i 35 lat, którzy także napadli na sklep i uderzyli pracownika, tyle że w Dzierżoniowie. Zanim uciekli mężczyźni ukradli z marketu artykuły spożywcze i chemiczne, między innymi kawę, dezodoranty i pastę do zębów.
– Jak ustalili funkcjonariusze, podejrzani weszli do marketu i zapakowali do plecaka różne towary z półek. A następnie przeszli przez linię kas i próbowali uciec ze skradzionymi artykułami – relacjonuje Mariusz Furgała z dzierżoniowskiej policji.
Braciom w ucieczce próbował przeszkodzić pracownik ochrony, ale w pojedynkę mężczyzna nie mógł nic zrobić. Na szczęście przestępcy szybko zostali zatrzymani przez policję. I teraz o ich dalszym losie zdecyduje sąd.
...
Bestie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:35, 23 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Zadośćuczynienie dla dyrektorki Teatru Ósmego Dnia
30 tysięcy złotych zadośćuczynienia domaga się od Teatru Ósmego Dnia była dyrektor tej placówki. Zdaniem Ewy Wójciak, zwolnienie jej ze stanowiska było bezprawne, a władze Poznania dopuściły się dyskryminacji ze względu na poglądy polityczne.
Według niej, byłe już władze Poznania z prezydentem Ryszardem Grobelnym na czele dopuściły się dyskryminacji ze względów politycznych. Powodem miało być poparcie byłej dyrektor Teatru Ósmego Dnia dla Janusza Palikota. Poza salą sądową Wójciak przyznała, że prawdopodobnie także jej kontrowersyjny, wulgarny wpis o papieżu Franciszku. - Wiem, że uruchomiło to przeciwko mnie siły związanie z tendencjami konserwatywnymi i światopoglądowo ulokowanymi w bliskości Kościoła - tłumaczyła.
W złożonych obszernie wyjaśnieniach Ewa Wójciak mówiła, że byłe władze Poznania celowo pozbawiły ją premii i utrudniały wyjazdy. Irmina Pacho z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która przyglądała się sprawie uważa, że "istnieje duże prawdopodobieństwo, że to zachowanie można byłoby zakwalifikować jako dyskryminacyjne zachowanie w zatrudnieniu".
Ze względów proceduralnych pracodawcę przed sądem reprezentuje obecna dyrektor i wieloletnia pracownica Teatru Ósmego Dnia, Małgorzata Grupińska-Bis
...
To ona powinna płacić. Papież jej nie pozwie bo to jest złoty człowiek. TO ONA SIĘ BEZCZELNIE DOMAGA! TAK BYDŁU PRZEBACZYĆ!
Za głupawą podłą obelgę 30 tys! I oczywiście helsinscy popierają. Te bestia są znane z niszczenia praworządności. Tfu! Przestępcom trzeba będzie niedługo płacić za ,,represje".
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:08, 24 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Mogliby żyć, gdyby…
Alvin Gajadhur
rzecznik prasowy ITD, autor bloga „My kierowcy”
Niektórzy jeździli tymi samymi lokalnymi drogami wiele razy. Znali je praktycznie na pamięć. Ruch niewielki, całkiem bezpiecznie. Wierzyli, że nic złego ich "tu" nie spotka. I niestety był ten jeden raz…Świadkowie często mówią po wszystkim, że przecież pociąg jeździ tędy niezmiernie rzadko. Ale niestety wtedy jechał…
W zderzeniu pociągu z samochodem, kierowca nie ma praktycznie żadnych szans. Kilkaset ton sunących po torach, zaś po drodze jedynie kilka ton. Nie trzeba chyba nikomu zbyt dokładnie tłumaczyć, czym może skończyć się spotkanie takich pojazdów. Czyli wszystko niby jasne, a jednak każdego roku na przejazdach kolejowych dochodzi do tragicznych wypadków.
Wspólnie z Mariuszem Sokołowskim, rzecznikiem Komendy Głównej Policji, komentowaliśmy wiele nagrań pochodzących z kamerek, zamontowanych w autach, na których widać, jak niektórzy kierowcy zachowują się dojeżdżając do przejazdu kolejowego. Wydaje im się zapewne, że są nieśmiertelni. Jakie można zaobserwować niebezpieczne zachowania kierowców? Omijanie zamkniętych półrogatek, przejeżdżanie pod zamykającym się szlabanem, czy przejeżdżanie na pełnym gazie przez przejazd, mimo umieszczonego znaku STOP. Widziałem też, jak niektórzy bardziej niecierpliwi wyprzedzali na linii ciągłej jadące wolniej lub zatrzymujące się tuż przed niestrzeżonym przejazdem samochody. Czy aż tak tym kierowcom śpieszy się? Czy nie mogą zachowywać się rozważnie na przejeździe kolejowym?
Szczególnie utkwiło mi w pamięci jedno z nagrań komentowanych w pierwszych odcinkach programu „Szkoła przetrwania”, a pochodzące z monitoringu zamontowanego przy torach. Autobus wiozący dzieci zaklinował się na przejeździe kolejowym. Jaki był tego powód? Kierowca wjechał na przejazd i utknął w korku. Nie zdążył zjechać przed opuszczeniem się zapory. Opuszczająca się zapora zablokowała autobus. Tylko dzięki szybkiej interwencji będącego w pobliżu policjanta, który ją wyłamał, udało się uniknąć tragedii.
Często kierowcy wjeżdżają na skrzyżowanie mając świadomość, że nie zdążą go opuścić przed zmianą świateł. I jedni drugim podnoszą ciśnienie, trąbią, mrugają światłami. Jednak jeśli auto utknie na przejeździe kolejowym to raczej małe są szanse, żeby pociąg dał radę się zatrzymać. Te kilkaset ton nie zatrzyma się w miejscu. Taki skład ma nieporównywalnie dłuższą drogę hamowania niż samochód. Pamiętajmy o tym zbliżając się do przejazdu kolejowego.
Wg wstępnych danych Urzędu Transportu Kolejowego, w 2014 roku doszło do 209 wypadków na przejazdach kolejowych. W ich wyniku zginęło 41 osób, zaś 24 zostały ciężko ranne.
Mogliby żyć, gdyby zatrzymali się przed przejazdem kolejowym.
Oprócz standardowych czynności nadzorczych Prezes Urzędu Transportu Kolejowego, we współpracy ze Strażą Ochrony Kolei, zrealizował w 2014 roku kampanię informacyjną mającą na celu podniesienie poziomu bezpieczeństwa na wybranych skrzyżowaniach w jednym poziomie torów kolejowych z drogami publicznymi. W trakcie prowadzonych czynności pracownicy Urzędu Transportu Kolejowego, poza działaniami mającymi na celu podnoszenie świadomości kierowców o istniejących zagrożeniach, dokonywali również ogólnych oględzin przejazdów kolejowych.
Krzysztof Dyl, Prezes Urzędu Transportu Kolejowego podkreśla, że priorytetem dla niego jest bezpieczeństwo na przejazdach kolejowo-drogowych. Zdaniem Prezesa UTK każdy incydent na przejeździe, to o jeden za dużo.
Oby wszyscy kierowcy myśleli podobnie.
Więcej informacji o kontrolach kierowców i ciekawostki z dróg na blogu: [link widoczny dla zalogowanych] i Twitterze: [link widoczny dla zalogowanych]
...
Macie rozum aby używać. Nie zamkniemy wszystkich przejść bo są deble. Życie wtedy było by ciężkie. Ich wybór niech giną jak chcą. Szkoda maszynistów tylko bo mogą się gryźć
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BRMTvonUngern
Administrator
Dołączył: 31 Lip 2007 Posty: 136628
Przeczytał: 63 tematy
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:39, 24 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Gruzińska dziennikarka przeżyła piekło w obozie dla uchodźców. "Język polski jest dla mnie językiem katów"
Piotr Ogórek
Pod koniec 2012 roku w czterech polskich obozach dla uchodźców wybuchł protest głodowy. Uchodźcy protestowali przeciwko skandalicznym warunkom, w jakich byli przetrzymywani. O sprawie stało się głośno dzięki Ekaterinie Lemondżawie, która wysłała list do "Gazety Wyborczej", gdzie opisała "polskie piekło". Teraz o wszystkim opowie jeszcze raz w szykowanej książce. - Język polski jest dla mnie językiem katów, osób, które mnie znieważały. Niemniej uczę się go i szanuję tak jak każdy język i naród, w którym przebywam – mówi dzisiaj.
O Ekaterinie Lemondżawie, gruzińskiej dziennikarce i uchodźczyni, zrobiło się głośno w październiku 2012 roku, kiedy kobieta wysłała wstrząsający list do "Gazety Wyborczej", w którym opisywała piekło polskich obozów dla uchodźców, nazywając je więzieniami i "biblijnym piekłem". Teraz znów wraca do Polski, aby wydać tu książkę opisującą jej dramatyczne przeżycia.
Drobna brunetka siedzi z założonymi nogami, kurczowo zaciska ręce, gdy opowiada swoją historię. Ostatnio robi to często. Jeździ po Polsce, gdzie na spotkaniach przypomina traumatyczne przeżycia z obozu dla uchodźców. W ten sposób promuje i zbiera pieniądze na swoją niewydaną jeszcze książkę "Nr 56: Pamiętaj, nazywam się Ekaterina".
Tytuł odnosi się do numeru, jaki miała w obozie dla uchodźców w Lesznowoli. - Numer 56 był moim imieniem w obozie. Przez cały pobyt w Lesznowoli walczyłam o to, żeby mówić do mnie po imieniu i żeby pamiętano o tym – mówi Lemondżawa. Obecnie pomaga jej m.in. grupa No One Is Illegal – Polska, która wspierała ją i inne więzione osoby podczas strajku głodowego migrantów w 2012 r. i po jej deportacji do Gruzji. Pomaga także Federacja Anarchistyczna, która m.in. zorganizowała ostatnie spotkanie z dziennikarką w Krakowie.
Klub w Gruzji i zainteresowanie służb
Jej historia zaczyna się w Gruzji w 2012 roku. - Gruzja reklamowana jest jako kraj, gdzie rodzi się i rozwija demokracja. Ale słowa naszego prezydenta to dla mnie bajka. Dziewięć lat władzy Saakaszwilego to kronika krwawych rządów. Kiedy cały świat przekonywał mnie, że mieszkam w demokratycznym kraju, tam działy się straszne rzeczy – morderstwa i zatrzymania polityczne - zaczyna swoją opowieść Ekaterina Lemondżawa.
Do 2012 roku, od czterech lat, Ekaterina prowadzi klub rockowy w Tbilisi. To także centrum kultury, w którym odbywały się różne wydarzenia - klub odwiedzali politycy, aktywiści, artyści. To właśnie goście lokalu sprawili, że klubem zainteresowała się gruzińska służba bezpieczeństwa.
- Po jednym z wydarzeń do klubu przyszło dwóch mężczyzn. Byli ze służby bezpieczeństwa. Zabrali mnie ze sobą na przesłuchanie. Podczas rozmowy byłam zastraszana, grożono mi pobiciem, jeśli będę się przeciwstawiać. Chcieli, żeby została ich agentem. Interesowały ich osoby odwiedzający klub, chcieli informacji na ich temat, a także żebym podrzucała narkotyki wybranym osobom. Prezydent mówił wtedy, że te służby są kręgosłupem państwa i dlatego mają nieograniczoną władzę. W biały dzień mordowano oponentów politycznych na ulicach – opowiada Lemondżawa.
Kobieta została zmuszona do napisania oświadczenia o współpracy. Nie chciała jednak pracować ze służbami, dlatego od razu postanowiła nagłośnić całą sprawę. Myślała, że zapewni jej to bezpieczeństwo. Skontaktowała się ze znajomym dziennikarzem, który próbował drążyć temat. Służby jednak wszystkiego się wyparły.
Ucieczka do Polski
Ekaterina czuła, że jest bezpieczna, póki o wszystkim mówi się głośno. Ale wiedziała, że gdy tylko sprawa ucichnie, będzie w niebezpieczeństwie. Jej przyjaciele doradzali wyjazd z kraju. Po trzech tygodniach postanowiła, że tak zrobi. Wybór padł na Polskę. Powód był prozaiczny, ambasada naszego kraju znajdowała się niedaleko jej klubu.
Na początku w Polsce przebywała tylko przez chwilę. Wtedy nie starała się jeszcze o status uchodźcy. Po krótkim pobycie zdecydowała się na wyjazd do Norwegii i dopiero tam chciała uzyskać azyl. Okazało się jednak, że zgodnie z Konwencją Dublińską tylko kraj, który udzielił pozwolenia na pobyt lub wydał wizę, może rozpatrywać wniosek o azyl. Próbowała jeszcze uzyskać w Szwecji, ale stamtąd też została odesłana z niczym. I tym sposobem Ekaterina wróciła do Polski, gdzie rozpoczęło się jej wielomiesięczne piekło.
Co ja tu robię?
- W Polsce na lotnisku czekali już na mnie przedstawiciele służby emigracyjnej. Byli ubrani po wojskowemu, zabrali mnie do metalowego pokoju, gdzie nie mogłam nic zrobić. Zobaczyłam napisy w różnych językach, przekleństwa, w tym także po gruzińsku. Zapytałam siebie: co ja tu robię? Zdawałam sobie sprawę, że zostałam chyba zatrzymana, choć nie złamałam żadnego prawa – opowiada Ekaterina.
Kolejne godziny to przesłuchania i uwłaczające przeszukiwania do naga. - Odniosłam wrażenia, że nie traktują cię poważnie, nie jak człowieka, mogą z tobą zrobić wszystko. Wiedziałam, że była to straż graniczna, bo przeczytałam na koszulkach. Powiedziano mi, że na kilka dni trafię do domu w lesie, że będzie fajnie, będę mogła iść pozbierać grzyby. Pomyślałam, że rzeczywiście fajnie, bo w podobnym miejscu byłam w Szwecji – mówi. Ale fajnie nie było.
- Zostałam przewieziona do innego miejsca, gdzie powtórzono procedurę. Znów zostałam rozebrana i przeszukana. Cały czas powtarzałam sobie »nie bój się«. Jakaś kobieta otworzyła drzwi metalowe z małym okienkiem. Domyślałam się już, gdzie jestem, ale cały czas mówiłam sobie »nie bój się«. Za tymi drzwiami było to, co widziałam w filmach o więzieniach – to była izolatka, w której spędziłam całą noc. Rano przyniesiono mi jedzenie. Odmówiłam i powiedziałam, że zaczynam głodówkę. Po 24 godzinach miałam rozprawę sądową.
Nielegalne przekroczenie granicy powietrznej
Dopiero wtedy Ekaterina dowiedziała się, jak wygląda jej sytuacja w Polsce. Tłumaczka wyjaśniła jej, że znajduje się w obozie dla uchodźców, gdzie może spędzić nawet rok. - Z sądu przewieziono mnie już do obozu w Lesznowoli. Chciałam się wtedy rozpłakać, ale powiedziałam sobie: nigdy nie zobaczycie moich łez. Staliśmy w korku. Poczułam się prawdziwą przestępczynią, gdy kierowca włączył syrenę. Wtedy pomyślałam, że może kogoś skrzywdziłam, dokonałam jakiegoś aktu terroru. Ale zatrzymano mnie za nielegalne przekroczenie granicy powietrznej – mówi.
Po przejściach w obozach zmieniłam się na gorsze – mówi Lemandżowa
Od tego momentu zaczyna się pobyt Ekateriny w obozie zamkniętym dla uchodźców w Lesznowoli. - Ale tak naprawdę to więzienie. Nie ma się tam prawa do niczego – ani do małego lusterka, do małych nożyczek, do niczego. Do lekarza czy na obiad chodziliśmy z ochroniarzami. Zaglądano do nas przez małe okienka. Znów byłam przeszukiwana, rozbierana do naga. Obiecałam wtedy Polsce, że będę walczyć o swoje prawa, o swoją godność, bo polskie prawo jest poniżające, poniżające dla mnie. Nie miałam komórki, laptopa, jedyną formą komunikacji był spacer, dwa razy dziennie po godzinie - opowiada.
Ekaterinie udało się jednak kupić telefon. Pierwsze co zrobiła, to zadzwoniła do polskiego oddziału ONZ ds. uchodźców. Po pewnym czasie w obozie w Lesznowoli zjawili się Francuzi z jednej z organizacji pozarządowej zajmującej się uchodźcami. - Powiedzieli mi, że równie źle jest np. w Białymstoku. Byli też Gruzini w innych obozach. Udało mi się z nimi skontaktować i przedstawić pomysł protestu głodowego. Mówiłam, że jeśli to zrobimy razem, to władza nas usłyszy – mówi Ekaterina.
Strażnicy mogli z nami robić co chcieli
Według informacji, które Ekaterina uzyskała od innych uchodźców, w ośrodku w Białymstoku dochodziło do drastycznych scen. - Strażnicy byli neonazistami. Mieli paralizatory, z których korzystali, bili pałkami. Później okazało się, że jeden ze strażników na portalu społecznościowym wrzucił zdjęcie z nożem i czapką ze swastyką – opisuje.
Ekaterinie udało się uzyskać poparcie ok. 100 osób. - Mój protest jednostkowy przerodził się w grupowy. Nie walczyłam tylko o siebie, ale z całym systemem, walczyłam o zmianę. Głodówka była jednak niedozwolona, bo była wbrew przepisom. Powodowało to, że strażnicy mogli z nami robić, co chcieli – łamaliśmy prawo, więc żadnych praw już nie mieliśmy. Pomagał nam jeden adwokat i Francuzi z organizacji pozarządowej. Wiedzieliśmy, że jeśli media się o sprawie dowiedzą, to wtedy wszystko będzie zupełnie inaczej wyglądało. Udało nam się. To był pierwszy przypadek w Polsce, gdzie uchodźcy zrobili tak duży protest – wspomina.
Uchodźcy zaczęli protest głodowy w czterech obozach. Było to pod koniec października 2012. - Wtedy przyszedł do mnie prokurator, który rozpoczął dwie sprawy przeciwko strażnikom w Białymstoku i Lesznowoli. Nazista z Białegostoku został zwolniony z pracy. Odbyły się protesty solidarnościowe w pięciu krajach. Ta walka dawała mi energię i siłę. Kiedy dzwonili do mnie ludzie z różnych krajów i mówili: »nie bój się, nie jesteś sama«, to mnie rozmiękczało. Ludzie specjalnie uczyli się tego zwrotu po rosyjsku – opowiada.
Emigracja nie jest przestępstwem
Po liście Ekateriny Lemondżawy do "Gazety Wyborczej" o sprawie zrobiło się głośno. - MSW zaczęło działać, aby prowadzić monitoring w obozach, powołano komisję. Trwało to sześć miesięcy. Powstał raport »Emigracja nie jest przestępstwem«, który pokazywał wiele przypadków naruszania praw uchodźców w polskich obozach. Zaczęto wprowadzać zmiany, które weszły w życie w maju ubiegłego roku. Niektóre na lepsze, inne na gorsze, bo teraz można trzymać uchodźcę w obozie przez 1,5 roku – mówi Ekaterina.
Ale jak dodaje, zmiany na lepsze są znaczące. - W obozie nie mieliśmy prawa do informacji. Teraz jest dostęp do internetu. W obozach nie można przetrzymywać teraz dzieci do lat 13. Kiedyś zmuszano nas do mycia ubikacji, teraz już tego nie robią – mówi.
To wszystko znajdzie się w książce Ekateriny, która opisuje też sytuację w obozach w Szwecji i Norwegii. - Ta książka jest o stosunku państwa do człowieka. Pokazuje, że państwo może traktować człowieka, w zależności od sytuacji, tak jak chce – mówi.
Mimo wszczęcia śledztw ws. nadużyć ze strony straży granicznej, Lemondżawa została deportowana w końcu do Gruzji, a wraz z nią inne osoby, które postawiły polskie władze w stan oskarżenia. Śledztwo zostało zaś umorzone rok po strajku, w październiku 2013 r.
Język polski przywraca wspomnienia, to język katów
- Wcześniej nie miałam na to czasu, ale kiedy wróciłam, to poczułam się wyczerpana, spalona. Miałam poważną depresję. Po przejściach w obozach zmieniłam się na gorsze – mówi. W Gruzji pracuje teraz jako dziennikarka, ale niezbyt zaangażowana politycznie. Jej sprawa z 2012 roku leży gdzieś w prokuratorze.
- Gdy leciałam teraz do Polski, słyszałam często język polski. To przywraca wspomnienia, przeżycia z obozu. Język polski jest dla mnie językiem katów, osób, które mnie znieważały. Niemniej uczę się go i szanuję tak jak każdy język i naród, w którym przebywam. Nie jest tak, że nie szanuję Polski. Łączy mnie z nią rodzina – podczas wojny zginął tu mój dziadek i jego trzech braci. Ta książka jest ważna i potrzebna ze względu na temat, który uczy nas, że każdy człowiek może chociaż trochę zmienić ten świat na lepsze – kończy swoją opowieść Ekaterina Lemondżawa.
...
Trochę dziwne. W tym kraju nazistów jest drukowana w największej gazecie tu przyjeżdża wydaje książkę zbiera fundusze... Dziwny nazizm. Może rzeczywiście źle trafiła nie lekceważy tego. Trzeba zbadać.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group cbx v1.2 //
Theme created by Sopel &
Programy
|
|